mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Wolff Isabel - Na ratunek Róży

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Wolff Isabel - Na ratunek Róży.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 14 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 404 stron)

4 Na ratunek Ró¿y Isabel Wolff

5 1 Staliœmy naprzeciwko siebie w ogrodzie. W ³agodnych br¹- zowych oczach Eda malowa³ siê strach i bezgraniczne zdu- mienie. Wbi³am w niego oburzony wzrok, a potem, powoli, za- machnê³am siê praw¹ rêk¹. – Masz! – krzyknê³am, a deserowy talerzyk z kompletu Wedgwood Kutani Crane, o œrednicy siedemnastu centymetrów, przelecia³ mu ko³o lewego ucha i waln¹³ w ogrodzenie. – Jesz- cze to! – zawo³a³am, gdy podniós³ rêce, os³aniaj¹c siê przed spodeczkiem i fili¿ank¹. – To te¿ sobie zabierz! – wysycza³am, rzucaj¹c w jego stronê trzema talerzami obiadowymi. – I to! – wrzasnê³am, a waza na zupê przelecia³a w powietrzu. – Ró¿o! – krzykn¹³ Ed, uchylaj¹c siê przed fruwaj¹c¹ por- celan¹. – Ró¿o, natychmiast przestañ! – Nie ma mowy! – Co chcesz przez to osi¹gn¹æ? – Emocjonaln¹ satysfakcjê. Edowi uda³o siê uchyliæ przed sosjerk¹ i trzema deserowy- mi miseczkami. Dzbanuszek do mleka te¿ roztrzaska³ siê na œcie¿ce. – Na litoœæ bosk¹, Ró¿o! Ten serwis by³ strasznie drogi! – Owszem – odpar³am z zadowoleniem. – Wiem. Z ca³ej si³y rzuci³am w niego nasz¹ fotografi¹ œlubn¹ w srebrnej ramce. Schyli³ siê i zdjêcie uderzy³o w drzewo. Szk³o rozprys³o siê w drobny mak. Sta³am zadyszana i napom- powana adrenalin¹. Ed podniós³ wgniecion¹ ramkê. Na zdjêciu

6 byliœmy nies³ychanie szczêœliwi. Zosta³o zrobione siedem mie- siêcy temu. – To niczyja wina – powiedzia³. – Takie rzeczy siê zdarzaj¹. – Nie wciskaj mi ciemnoty! – wrzasnê³am. – By³em potwornie nieszczêœliwy, Ró¿o. Smutny. Nie mo- g³em poradziæ sobie z faktem, ¿e twoja praca jest wa¿niejsza ode mnie. – Moja kariera jest dla mnie bardzo wa¿na – powiedzia- ³am, rozcinaj¹c najwiêkszym kuchennym no¿em ma³¿eñsk¹ ko³drê. – W dodatku to nie jest kariera, lecz powo³anie. Ci lu- dzie mnie potrzebuj¹. – Ja te¿ ciê potrzebowa³em – jêkn¹³. W powietrzu zawiro- wa³a chmura gêsiego pierza. – I nie mam pojêcia, dlaczego mia- ³em konkurowaæ z band¹ tych nieudaczników. – To pod³e, co mówisz! – Desperaci z Dagenham! – Przestañ! – Bankruci z Barnsley! – Nie b¹dŸ wredny! – Agorafobi z Aberystwyth. – Obrzydliwe! – Dla mnie nigdy nie mia³aœ czasu! Opuœci³am rêkê z no¿em i kolejny raz zachwyci³am siê jego urod¹. By³ nies³ychanie, niedorzecznie przystojny. Najprzystoj- niejszy mê¿czyzna, jakiego w ¿yciu widzia³am. Czasem przy- pomina³ Gregory’ego Pecka. A do kogo by³ teraz podobny? Oczywiœcie! Do Jimmy’ego Stewarta w filmie ¯ycie jest piêk- ne, szczêœliwego i zasypanego œniegiem. Tyle ¿e Eda zasypa³ nie œnieg, lecz bia³e pierze, a ¿ycie zupe³nie nie by³o cudowne. – Przepraszam ciê, Ró¿o – szepn¹³, wypluwaj¹c dwa ma³e piórka. – Miêdzy nami wszystko skoñczone. Musimy iœæ na- przód. – To znaczy, ¿e ju¿ mnie nie kochasz? – spyta³am z wal¹- cym sercem. – Kocha³em ciê, Ró¿o – stwierdzi³ z ¿alem. – Naprawdê. Ale... nie, chyba ciê ju¿ nie kocham. – Nie kochasz? – powtórzy³am ponuro. – Ach tak, rozu- miem. Teraz zrani³eœ moje uczucia. Obrazi³eœ mnie. Jestem bar- dzo z³a. – Poszuka³am w moim arsenale i znalaz³am patelniê Le

7 Creuseta. – Powstrzymywany gniew jest bardzo szkodliwy i dla- tego musisz przyj¹æ karê jak mê¿czyzna. Unios³am patelniê obiema rêkami. W oczach Eda pojawi³o siê przera¿enie. – Proszê, Ró¿o, nie wyg³upiaj siê. – Jestem ca³kiem powa¿na. – Ju¿ siê zabawi³aœ. – Jeszcze nie skoñczy³am. – Nie chcesz mnie tym uderzyæ, prawda? – jêcza³, gdy sz³am w jego stronê po zasypanym pierzem trawniku. – Proszê, Ró¿o – wydysza³. – Nie! – Podchodzi³am coraz bli¿ej, a rozbita porce- lana chrzêœci³a mi pod stopami. G³os Eda wznosi³ siê wy¿ej i wy¿ej, od jego normalnego tenoru przez kontralt do dziwne- go, piszcz¹cego sopranu. – Proszê, Ró¿o – b³aga³. – Nie tym. Naprawdê mo¿esz mi zrobiæ krzywdê. – I bardzo dobrze! – Nie, Ró¿o! Przestañ! – zawo³a³, usi³uj¹c zas³oniæ g³owê rêkami. – Ró¿a! – krzykn¹³, kiedy unios³am patelniê i zamie- rzy³am siê, aby go z ca³ej si³y waln¹æ w g³owê. – Ró¿a! – Sk¹dœ dobiega³o mnie walenie i krzyki. – Ró¿a! – krzycza³ Ed. – Ró¿a! Ró¿a! Nagle okaza³o siê, ¿e siedzê wyprostowana na ³ó¿ku, z bij¹- cym sercem, wytrzeszczonymi oczyma i wysuszonymi ustami. Nie by³am w ogrodzie Eda w Putney, lecz w moim nowym domu w Camberwell. – Ró¿a! – krzycza³ ktoœ. – Otwieraj! Chwiejnym krokiem zesz³am po nieznajomych schodach, wci¹¿ zaszokowana snem, który kot³owa³ mi siê po g³owie jak chmura burzowa. – Ró¿a! – zawo³a³a Bella, gdy otworzy³am drzwi wejœcio- we. – Ró¿a, dziêki... – ...Bogu – westchnê³a Bea. – Walimy i walimy – powiedzia³a Bella z przera¿eniem. – Myœla³yœmy, ¿e zrobi³aœ coœ... – ...g³upiego – dokoñczy³a Bea. – Ale ty byœ tego nie zro- bi³a, prawda? – mówi³a dalej. Czy ja bym...? Nie. – Zasnê³am – wychrypia³am. – Nie s³ysza³am pukania. Prze- prowadzki s¹ potwornie mêcz¹ce.

8 – Wiemy i dlatego przysz³yœmy ci pomóc. Wesz³y do œrodka i uœciska³y mnie. – Wszystko w porz¹dku, Ró¿o? – Tak – powiedzia³am, choæ chcia³o mi siê p³akaæ. – Ooo! – wykrzyknê³a Bella na widok du¿ego pokoju. – Cholera, co za ba³agan – mruknê³a Bea. Pokój by³ zastawiony kartonami poobklejanymi b³yszcz¹c¹ czarn¹ taœm¹. Sta³y niczym miniaturowe wie¿owce, niemal ca³- kiem zas³aniaj¹c pod³ogê. Zap³aci³am kupê forsy firmie Shift It Kwik, ale teraz po¿a³owa³am, ¿e akurat tê wybra³am. Zamiast postawiæ kartony w przeznaczonych dla nich pokojach, rzucili wszystko w jednym miejscu i sobie poszli. KUCH napisane by³o na kartonie przy oknie. SYP 1 na dwóch przy kominku. GAB na pudle przy drzwiach. – Strasznie du¿o czasu ci to zajmie – powiedzia³a Bea z za- dum¹. – Parê tygodni – doda³a Bella. Westchnê³am. Bella i Bea mia³y talent do stwierdzania rze- czy oczywistych, czym doprowadza³y mnie do sza³u. Kiedy jako dwunastolatka z³ama³am rêkê, je¿d¿¹c na ³y¿wach, powiedzia³y tylko: „Powinnaœ by³a bardziej uwa¿aæ, Ró¿o”. Kiedy nie zda- ³am matury, powiedzia³y: „Powinnaœ by³a siê bardziej przy³o¿yæ do nauki, Ró¿o”. A kiedy siê zarêczy³am z Edem, powiedzia³y: „Uwa¿amy, ¿e to stanowczo za szybko, Ró¿o”. Wtedy mia³am na ten temat inne zdanie, ale ju¿ je zmieni³am. Bella i Bea mówi¹ rzeczy oczywiste, jednak¿e maj¹ serca ze szczerego z³ota. – Nie martw siꠖ pocieszy³a mnie Bella. – My... – ...ci pomo¿emy – dokoñczy³a Bea. W wielu sprawach s¹ jak stare ma³¿eñstwo. Na przyk³ad koñcz¹ za siebie zdania i czêsto siê k³óc¹. Nawet, jak wiele sta- rych ma³¿eñstw, s¹ do siebie podobne. Z drugiej strony to nic dziwnego, bo s¹ bliŸniaczkami. – Poka¿ nam dom – poprosi³a Bella. – Jest ca³kiem du¿y. To prawda. Szuka³am du¿ego mieszkania z ogrodem, a wy- l¹dowa³am w domu z trzema sypialniami. BliŸniaczkom podo- ba³a siê kuchnia, choæ ³azienkê uzna³y za zbyt ma³¹. – Dla jednej osoby wystarczy – stwierdzi³a pocieszaj¹co Bea. Wzdrygnê³am siê. Cholera. To ja by³am t¹ jedn¹ osob¹.

9 – Ogród jest super! – zawo³a³a Bella, zmieniaj¹c temat. – A uliczka s³odka – doda³a Bea. – Wygl¹da trochê obskur- nie – zauwa¿y³a, kiedy wyjrza³yœmy przez okno na pó³piêtrze – ale mi³o. – Ulica Nadziei – powiedzia³am z gorzkim uœmiechem. – Uwa¿amy, ¿e jest... – zaczê³a weso³o Bella. – ...fantastyczna! – Mo¿e byæ. – Wzruszy³am ramionami. Serce œcisnê³o mi siê na wspomnienie eleganckiego domu Eda w Putney, z otoczonym murem ogrodem i ¿ó³tym salonem. Tamta przeprowadzka te¿ by³a mêcz¹ca, ale by³am szczêœliwa, bo siê zarêczyliœmy dwa tygodnie wczeœniej. Kiedy rozpako- wywa³am moje rzeczy, przysz³oœæ rozci¹ga³a siê przede mn¹ jak wstêga pustej autostrady. Jednak¿e ledwie wyruszyliœmy w pod- ró¿, mieliœmy wypadek i musieliœmy ze wstydem daæ siê odho- lowaæ. Ma³¿eñstwo mog³am spisaæ na straty i zaczynaæ od nowa. Zapewne inne kobiety w mojej sytuacji wola³yby przepro- wadziæ siê trochê dalej, powiedzmy do Tasmanii albo na Marsa, ja jednak uzna³am, ¿e Camberwell jest dostatecznie daleko od Putney. Poza tym moja praca by³a niedaleko st¹d i domy tu mia- ³y mo¿liwe ceny. Miesi¹c wczeœniej wpad³am do miejscowego biura handlu nieruchomoœciami i nim siê zd¹¿y³am zoriento- waæ, zosta³am w³aœcicielk¹ domu przy ulicy Nadziei numer 1. – Mo¿na go od razu obj¹æ w posiadanie – powiedzia³a po- œredniczka z ob³udnym entuzjazmem. – To bliŸniak – doda³a. – Sta³ pusty przez parê miesiêcy, ale jest w dobrym stanie. Trzeba tam tylko posprz¹taæ. Kiedy dziesiêæ minut póŸniej zobaczy³am dom, od razu przy- pad³ mi do serca. Mia³ w sobie atmosferê oburzenia, rozczarowa- nia i ¿alu z powodu opuszczenia. Sta³ jako pierwszy w rzêdzie domów z p³askimi fasadami. Z ty³u by³ czêœciowo wybrukowany ogród. – Biorꠖ powiedzia³am od niechcenia, jakbym wydawa³a dwadzieœcia funtów, a nie czterysta tysiêcy. Przela³am swoje oszczêdnoœci do kasy mieszkaniowej i po dziesiêciu dniach by- ³am w³aœcicielk¹ domu. Ju¿ taka jestem – niecierpliwa. Na przy- k³ad szybko wysz³am za m¹¿. I jeszcze szybciej siê rozesz³am. Kupno nowego domu i przeprowadzka zajê³y mi dok³adnie dwa i pó³ tygodnia.

10 – Staæ ciê na to? – spyta³a Bella, zak³adaj¹c za ucho krótki kosmyk jasnych w³osów. – Nie – odpar³am zwiêŸle. – To dlaczego kupi³aœ ten dom? – dopytywa³a siê Bea, któ- ra potrafi byæ bardzo apodyktyczna. – Pod wp³ywem impulsu. – Pomo¿emy ci go urz¹dzi栖 obieca³a Bella, przecinaj¹c no¿yczkami taœmê klej¹c¹. – Mo¿esz byæ nasz¹ pierwsz¹ klientk¹ – powiedzia³a Bea. – Wymyœli³yœcie ju¿ nazwê? – spyta³am. – Podwójny Projekt! – zawo³a³y chórem. – Niez³e. BliŸniaczki zrezygnowa³y ze swoich etatowych zajêæ i po- stanowi³y za³o¿yæ firmê projektowania wnêtrz. Mimo oczywi- stego braku doœwiadczenia by³y przekonane, ¿e im siê uda. – Potrzeba nam paru kontaktów, a potem ju¿ samo pójdzie – powiedzia³a niefrasobliwie Bea, kiedy po raz pierwszy poinfor- mowa³y mnie o swoich planach. – Jakaœ mi³a wzmianka w jed- nym z kolorowych pism i wkrótce bêdziemy musia³y przebie- raæ wœród klientów. – W twoich ustach brzmi to niewiarygodnie prosto – za- uwa¿y³am. – Wœród tych bogatych ludzi z wielkimi domami i okrop- nym gustem jest ogromne zapotrzebowanie na tego rodzaju us³u- gi – powiedzia³a z zadowoleniem Bella. – Za³atwimy ci wszystko po kosztach w³asnych – zapropo- nowa³a Bea, rozpakowuj¹c talerze. – Uwa¿am, ¿e stanowczo powinnaœ urz¹dziæ na nowo ³azienkê... – Ze szklan¹ umywalk¹. – I z jacuzzi. – Wyposa¿enie kuchni na zamówienie. – Tak, z Poggenpohl – stwierdzi³a entuzjastycznie Bella. – Nie, Smallbone of Devizes – powiedzia³a Bea. – Poggenpohl. – Nie, Smallbone. – Zawsze mi siê sprzeciwiasz. – Nieprawda. – Pos³uchajcie,niezamierzamkupowaæ¿adnychwyszukanych rzeczy – przerwa³am im ze znu¿eniem. – Nie mam pieniêdzy.

11 Gdy bliŸniaczki sprzecza³y siê na temat wzglêdnych zalet kosztownego wyposa¿enia kuchni, zajê³am siê otwieraniem pude³ w du¿ym pokoju. Z bij¹cym sercem delikatnie wyjê³am nasze zdjêcie œlubne, którym we œnie rzuci³am w Eda. Na zdjê- ciu staliœmy na stopniach ratusza w Chelsea, obsypani konfetti. Nie jestem zarozumia³a, ale naprawdê dobrze razem wygl¹dali- œmy. Ed jest trochê wy¿szy ode mnie, ma metr osiemdziesi¹t osiem, ciemne w³osy, które wij¹ mu siê na karku, i ³agodne br¹- zowe oczy. Ja mam zielone oczy i w³osy w kolorze tycjanow- skiej czerwieni. – Jesteœ moj¹ doskona³¹ czerwon¹ Ró¿¹ – ¿artowa³ Ed na pocz¹tku naszej znajomoœci, choæ niebawem zacz¹³ narzekaæ na kolce. Jednak¿e pierwsze tygodnie by³y fantastyczne, pomyœla³am posêpnie, odk³adaj¹c zdjêcie do szuflady. Nasz romans by³ wa- riacki, wrêcz szalony, a teraz wszystko siê skoñczy³o. Za sob¹ zostawiliœmy smêtne resztki ma³¿eñstwa, na przyk³ad liczne œlub- ne prezenty, które na szczêœcie – w przeciwieñstwie do naszego krótkiego ma³¿eñstwa – wci¹¿ by³y na gwarancji. Postanowili- œmy podzieliæ je wed³ug tego, od kogo je dostaliœmy, dziêki cze- mu hawajski ro¿en przypad³ Edowi, a mnie Rudolf. Edowi to wcale nie przeszkadza³o. Rudolf, zdrobniale Rudy, którego po- darowa³y nam bliŸniaczki, nigdy nie przypad³ mu do gustu. Nazwaliœmy go Rudolf Valentino, bo by³ nies³ychanie milcz¹- cy. Nie wypowiedzia³ ani jednego s³owa. Gwarki s¹ podobno bardzo gadatliwe, ale nasz w ogóle siê nie odzywa. – Powiedz coœ, Rudolf – namawia³a Bella. – Tak, powiedz coœ – doda³a Bea. Usi³owa³y namówiæ go do gadania gwizdaniem i cmoka- niem, ale wyzywaj¹co milcza³. – S³uchaj, Rudolf, nieŸle za ciebie zap³aci³yœmy – wytknê- ³a Bella. – Dwie setki, dok³adnie mówi¹c. – Trzy – poprawi³a j¹ Bea. – Dwie. – Trzy, Bella. Pamiêtam. – To Ÿle pamiêtasz, bo dwie. Ze znu¿eniem otworzy³am karton z napisem GAB, bo wkrótce musia³am wracaæ do pracy. Na wierzchu le¿a³ egzemplarz mo- jej nowej ksi¹¿ki pod ¿enuj¹cym tytu³em: Tajemnica udanego

12 ma³¿eñstwa. Jak ju¿ wspomina³am, robiê wszystko bardzo szyb- ko i napisanie tej ksi¹¿ki zajê³o mi trzy miesi¹ce. Nieszczêœli- wym zbiegiem okolicznoœci ukaza³a siê dok³adnie tego dnia, gdy rozstaliœmy siê z Edem. Bior¹c pod uwagê fakt, ¿e nasze rozstanie sta³o siê spraw¹ publiczn¹, krytycy nie szczêdzili z³o- œliwoœci. Czytanie ksi¹¿ki Costelloe to zwracanie siê do ban- kruta o poradê finansow¹ – napisa³ jeden z nich. I co jesz- cze? – pyta³ szyderczo inny. – Ann Widdecombe jako autorka Tajemnic elegancji? Chcia³am, aby wydawca wycofa³ ksi¹¿kê, ale by³o ju¿ za póŸno. Teraz od³o¿y³am j¹ do szuflady razem ze zdjêciem œlub- nym i wziê³am na górê komputer i czêœæ segregatorów. W gabi- necie, obok sypialni, otworzy³am du¿y karton z napisem LISTY/ ODPOWIEDZI i wyjê³am list, który le¿a³ na wierzchu. Droga Ró¿o! Czy mog³abyœ mi pomóc? Moje ma³¿eñstwo siê rozpada. Pocz¹tkowo by³em zafascynowany i zachwycony ¿on¹, która jest piêkna, pe³na ¿ycia i zabawowa. Kiedy j¹ pozna³em, pra- cowa³a jako dziennikarka, ale niespodziewanie dosta³a pra- cê redaktorki dzia³u porad i moje ¿ycie zmieni³o siê w piek³o. Prawie jej nie widujê, bo odpowiadanie na listy zabiera jej ca³y czas, a kiedy siê widzimy, mówi wy³¹cznie o problemach swoich czytelników, co, szczerze mówi¹c, okropnie mnie przy- gnêbia. Prosi³em, aby zrezygnowa³a z tego zajêcia, a przynaj- mniej poœwiêca³a mu trochê mniej czasu, ale siê nie zgadza. Czy mam wyst¹piæ o rozwód? Do listu przyczepiona by³a moja odpowiedŸ. Drogi Wkurzony z Putney! Dziêkujê za list. Chcia³abym Ci pomóc. Po pierwsze, mimo ¿e Twoja ¿ona ewidentnie Ciê kocha, jest tak¿e wyraŸnie za- jêta swoj¹ karier¹. Z w³asnego doœwiadczenia wiem, ¿e re- dagowanie rubryki z poradami daje wiele satysfakcji. Trudno opisaæ przyjemnoœæ wynikaj¹c¹ z faktu, ¿e siê komuœ pomo- g³o. Dlatego chcia³abym zaproponowaæ, drogi WzP – jeœli mogê tak do Ciebie pisa栖 ¿ebyœ nie robi³ niczego pochop- nie. Jesteœcie ma³¿eñstwem od niedawna, a zatem nadal roz-

13 mawiaj ze swoj¹ ¿on¹, a z czasem, jestem pewna, wszystko siê u³o¿y. Mo¿e powinniœcie pójœæ do poradni ma³¿eñskiej. Ostatnie zdanie doda³am impulsywnie i póŸniej mia³am bar- dzo tego ¿a³owaæ. To nie by³ dobry pomys³, kto jak kto, ale ja dobrze o tym wiedzia³am. Ed zaproponowa³, ¿ebyœmy poszli do Rozwi¹za- nia, znanego bardziej jako Rozpad, ale nasza terapeutka, Mary- -Claire Grey, doprowadza³a mnie do sza³u. Od samego pocz¹t- ku denerwowa³a mnie swoj¹ dziecinn¹ twarz¹, podejrzanymi jasnymi pasemkami we w³osach, zadartym nosem i ma³ymi sto- pami. Z³apa³am siê we w³asne sid³a, myœla³am ponuro, gdy za- siedliœmy w jej gabinecie. Ed i ja coraz czêœciej siê k³óciliœmy i wydawa³o mi siê, ¿e terapia nam pomo¿e. Nie by³oby tak Ÿle, gdyby panna Grey wzbudza³a zaufanie, ale tej idiotce daleko by³o do tego. Mia³a jakieœ trzydzieœci piêæ lat, by³a rozwódk¹ i do niedawna pracownic¹ spo³eczn¹, o czym poinformowa³a nas afektowanym, piszcz¹cym g³osem. – Japoprostupañstwawys³ucham –zaczê³az ujmuj¹cymuœmie- chem. – PóŸniej zreinterpretujê, czy raczej, u¿ywaj¹c jêzyka tech- nicznego, zrekonstruujê to, co pañstwo oboje powiedzieli. Jasne? Sparali¿owana ze wstydu i ju¿ nastawiona do niej bardzo niechêtnie, kiwnê³am g³ow¹ jak grzeczne dziecko. – Dobrze, Ed, pan zaczyna – powiedzia³a i zaklaska³a w t³u- ste r¹czki, jakbyœmy byli w przedszkolu. – Ró¿o – powiedzia³ cicho Ed i spojrza³ na mnie. – Mam wra¿enie, ¿e ju¿ ci na mnie nie zale¿y. – Ed mówi – przerwa³a Mary-Claire – ¿e jego zdaniem ju¿ pani na nim nie zale¿y. – Mam wra¿enie – mówi³ dalej Ed – ¿e bardziej siê przej- mujesz tymi nieudacznikami, którzy do ciebie pisz¹, ni¿ mn¹. – Ed ma wra¿enie, ¿e bardziej siê pani przejmuje tymi nie- udacznikami, którzy do pani pisz¹, ni¿ nim. – Czujê siê zaniedbany i sfrustrowany – powiedzia³ ze smut- kiem Ed. – Ed czuje siê zaniedbany i… – Sfrustrowany? – warknê³am. – Moje ma³¿eñstwo chwi- lowo przechodzi trudny okres, ale s³uch mam doskona³y!

14 A potem, nie wiem jak i dlaczego, by³o jeszcze gorzej. Kie- dy bowiem przysz³a moja kolej, Mary-Claire w ogóle mnie nie s³ysza³a. – Bardzo mi przykro z powodu tych problemów – zaczê- ³am, prze³ykaj¹c œlinê. – Ró¿a przyznaje, ¿e maj¹ pañstwo wielkie problemy – oznajmi³a Mary-Claire z wyrazem przesadnej troski na twarzy. – Jednak¿e kocham moj¹ now¹ pracꠖ mówi³am dalej. – Po prostu… j¹ uwielbiam i nie mogê z niej zrezygnowaæ, aby ci zrobiæ przyjemnoœæ. – Ró¿a chcia³a powiedzie栖 stwierdzi³a s³odkim tonem Mary-Claire – ¿e nie chce panu robiæ przyjemnoœci. Co takiego?! – Widzisz, dopóki nie zaczê³am udzielaæ porad, nigdy nie czu³am siê profesjonalnie spe³niona. – Ró¿a mówi – wtr¹ci³a Mary-Claire – ¿e czuje siê spe³- niona jedynie w pracy.  Co takiego?! – Mo¿e przesadzam trochê z porz¹dkami – kontynuowa³am niepewnie – i wiem, ¿e to te¿ ci przeszkadza. – Ró¿a potwierdza, ¿e w domu lubi… – zrobi³a teatraln¹ pauzê maj¹c¹ sygnalizowaæ smutek i ¿al – …rz¹dzi栖 dokoñ- czy³a szeptem. Co takiego?! – Ale kocham ciꠖ powiedzia³am, dzielnie j¹ ignoruj¹c – i s¹dzê, ¿e przezwyciê¿ymy trudnoœci. – Ró¿a chcia³a powiedzie栖 „wyjaœni³a” ³agodnie Mary- Claire – ¿e w zasadzie pañstwa ma³¿eñstwo siê skoñczy³o. – Nic podobnego nie powiedzia³am! – krzyknê³am, zrywa- j¹c siê na nogi. – Mówi³am, ¿e powinniœmy próbowaæ. Mary-Claire rzuci³a mi sprytnie litoœciwe spojrzenie. Ed i ja rozstaliœmy siê trzy tygodnie póŸniej. Patrz¹c wstecz, wydaje mi siê, ¿e zahipnotyzowa³ mnie pisz- cz¹cy, œpiewny g³os Mary-Claire, bo inaczej bym j¹ pobi³a. Z jakiegoœ jednak powodu nie potrafi³am przeciwstawiæ siê jej idiotycznemu gadaniu. Dopiero póŸniej zrozumia³am… Teraz, id¹c na dó³, us³ysza³am k³ótniê Belli i Bei na temat pod³óg. – Drewno by³oby lepsze.

15 – Nie, lepszy by³by naturalny kamieñ. – Klonowy fornir wygl¹da³by fantastycznie. – Bzdura! Powinna daæ kafelki. Szkoda, ¿e nie nazwa³y swojej firmy Podwójny K³opot, po- myœla³am, wchodz¹c do pokoju. Wypakowa³am dwa kryszta³o- we œwieczniki, które dosta³am w prezencie œlubnym od mojej ciotki. Ludzie z firmy przeprowadzkowej zawinêli je w strony „Daily News” i kiedy rozwija³am po¿ó³k³y papier, dozna³am uczucia déjà vu. ROZWÓD DORADCZYNI W ¯YCIOWYCH K£OPOTACH! – obwieszcza³ tytu³ na pi¹tej stronie. RÓ¯A COSTELLOE, REDAKTORKA Z DZIA£U PORAD, ROZWODZI SIÊ – doda- wa³ radoœnie podtytu³. Jej m¹¿, dyrektor zasobów ludzkich, Ed Wright, przytoczy³ „ró¿nicê charakterów” jako przyczy- nê rozwodu. Jednak¿e ze Ÿróde³ bliskich Ró¿y Costelloe dowiedzieliœmy siê, ¿e prawdziwym powodem s¹ za¿y³e sto- sunki Wrighta z terapeutk¹ rodzinn¹, Mary-Claire Grey (na zdjêciu z lewej). – Co za suka! – krzyknê³am, patrz¹c na moj¹ rywalkê. – Jasne! – wrzasnê³y z kuchni bliŸniaczki. – Ojej – powie- dzia³a Bella, gdy wesz³a do pokoju i zobaczy³a, ¿e trzymam w rêce kawa³ek gazety. – Chcesz chusteczkê? Wytar³am oczy. – Mia³a byæ osob¹ neutraln¹ – jêknê³am. – Powinnaœ j¹ oskar¿yæ przed Krajow¹ Rad¹ Terapeutów – powiedzia³a Bella. – Chcia³aœ powiedzieæ, ¿e powinnam j¹ za³atwiæ? – Dlaczego w ogóle zaproponowa³aœ terapiê ma³¿eñsk¹? – spyta³a Bea. – Poniewa¿ naprawdê myœla³am, ¿e to nam pomo¿e. Ed bez przerwy narzeka³ na moj¹ pracê i mówi³, jak okropnie nienawi- dzi tego, co robiê, ¿e nie ¿eni³ siê z redaktork¹ dzia³u porad i ¿e ciê¿ko to wszystko prze¿ywa. Akurat tego dnia dosta³am ksi¹¿- kê o terapii ma³¿eñskiej i dlatego o tym pomyœla³am. W kom- promisowym nastroju zasugerowa³am, abyœmy poszli na tera- piê i tak to siê skoñczy³o. BliŸniaczki wyrzuci³y star¹ gazetê, a ja zabra³am siê do wy- ciskania plastikowych b¹belków z opakowania, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e strzelam z karabinu maszynowego do panny Grey. – Miss Grey!

16 – Miss Zdrady Ma³¿eñskiej – podsunê³a Bea. – Miss Z³ego Zachowania – powiedzia³a Bella. – Miss Z³odziejek – poprawi³am. – Siedzia³a na naszych spotkaniach, uœmiechaj¹c siê czaruj¹co do Eda i wachluj¹c rzê- sami jak Furby. Jemu wspó³czu³a na ka¿dym kroku, mnie prze- krêca³a ka¿de zdanie. Kiedy skoñczy³a, moje wypowiedzi by³y tak poskrêcane, ¿e mo¿na by ich u¿ywaæ jako korkoci¹gów. Dok³adnie wiedzia³a, czego chce, i dosta³a, co chcia³a, a ja przez ni¹ siê rozwodzê. Przypomnia³am sobie te wszystkie ¿enuj¹co krótkie ma³- ¿eñstwa, o jakich czasem czyta siê w „Hello!”. Kate Winslet i Jim Threapleton – trzy lata; Marco-Pierre White i Lisa But- cher – dziesiêæ tygodni. A Drew Barrymore rozsta³a siê z pierw- szym mê¿em tak szybko, ¿e nawet nie zd¹¿yli wyjechaæ w pod- ró¿ poœlubn¹. – Wysz³aœ za m¹¿ za… – M³odo? – przerwa³am ironicznie. – No, nie. Za szybko – powiedzia³a Bea. – Ale my ciê ostrze- ga³yœmy – doda³a, kiwaj¹c g³ow¹. – To prawda – przyzna³am gorzko. – Co nagle, to… – rzuci³a Bea. – Po diable. Za pó³ roku bêdê rozwódk¹. Mia³y racjê. Wszystko zdarzy³o siê za szybko. Ale gdy nie jest siê ju¿ takim m³odym, inaczej siê na to patrzy. W koñcu mam trzydzieœci… szeœæ lat. W³aœciwie trzydzieœci osiem. No dobrze, dobrze, trzydzieœci dziewiêæ. Nigdy nie wierzy³am w mi- ³oœæ od pierwszego wejrzenia, ale Ed mnie przekona³. Poznali- œmy siê na koktajlu z okazji Bo¿ego Narodzenia u moich naj- bli¿szych s¹siadów przy Meteor Street. Rozmawia³am z sympatycznym chirurgiem drzew, gdy nagle zobaczy³am Eda. Œwieci³ w t³umie niczym latarnia morska. On te¿ mnie najwy- raŸniej zauwa¿y³, bo podszed³, przedstawi³ siê i ju¿. Og³uszy³a mnie namiêtnoœæ. Wpad³am w zachwyt. Zatka³o mnie. By³am boulversé. Szczêka mi opad³a z po¿¹dania i przypuszczalnie siê obœlini³am. Ed jest nies³ychanie przystojny, elegancki, nie wy- gl¹da na swoje czterdzieœci jeden lat, ma wydatne koœci policz- kowe i orli nos. W tamtej chwili zrozumia³am, ¿e mo¿na siê zakochaæ w profilu, co szybko uczyni³am. Jeœli zaœ chodzi o po- ¿¹danie seksualne, to miêdzy nami iskrzy³o tak, ¿e mo¿na by³o

17 wysadziæ œwiat³a w wie¿y w Blackpool. Powiedzia³ mi, ¿e jest dyrektorem zasobów ludzkich w Paramutual Insurance i ¿e w³a- œnie kupi³ dom niedaleko Putney Bridge. Czeka³am, ¿e lada moment podejdzie do nas jakaœ efektowna panienka ze œwidru- j¹cym spojrzeniem i brutalnie po³o¿y w³adcz¹ d³oñ na jego ra- mieniu, gdy doda³ od niechcenia: „Mieszkam tam sam”. Gdy- bym wierzy³a w Boga, choæ nie wierzê, natychmiast upad³abym na kolana i dziêkowa³a mu ¿arliwie. W zamian wrzasnê³am w du- chu: „Hurra!” Rozmawialiœmy, flirtuj¹c, przez nastêpn¹ godzi- nê, a potem zaoferowa³ siê, ¿e odprowadzi mnie do domu. – Mieszkam tu¿ obok – zaœmia³am siê. – Ju¿ mi mówi³aœ – odpar³ z uœmiechem. – Ale nie dopusz- czê do tego, aby taka cudowna kobieta samotnie wêdrowa³a uli- cami Clapham. Bezpiecznie odstawiê ciê pod same drzwi. Kiedy ma siê metr osiemdziesi¹t dwa, niecodziennie dosta- je siê takie propozycje. Mê¿czyŸni na ogó³ zak³adaj¹, ¿e sobie poradzê i oczywiœcie radzê sobie. Jednak zawsze zazdroœci³am s³odkim ma³ym kobietkom, które zawsze ktoœ odprowadza do domu. Gdy Ed elegancko zaproponowa³, ¿e mnie odprowadzi, wiedzia³am, ¿e to ten jedyny. Zjawi³ siê po latach bezskutecz- nych poszukiwañ. Czasem, kiedy by³am sama, mia³am ochotê wywo³aæ go pagerem. Czy W³aœciwy Pan móg³by siê zg³osiæ do recepcji, gdzie od piêtnastu lat czeka na niego panna Costelloe? I teraz nagle tu by³. Spêdziliœmy Bo¿e Narodzenie w ³ó¿ku, oœwiadczy³ mi siê w sylwestra, a œlub wziêliœmy w walentyn- ki… – Mia³am zastrze¿enia – stwierdzi³a roztropnie Bella – ale nie chcia³am ci robiæ przykroœci. Owszem, Ed jest czaruj¹cy, przystojny, tak, inteligentny… – Zrobi³o mi siê niedobrze. – Ma dobr¹ pracê i jest dobrze sytuowany. – I pochodzi z naszych stron – doda³a znacz¹co Bea. – Jest zabawny… – Tak – powiedzia³am. – A ponadto ma magnetyczn¹ osobowoœæ – kontynuowa³a Bella – i mnóstwo seksapilu. Jednoczeœnie jednak by³o w nim coœ, co mi siê nie bardzo… podoba³o. Coœ… nie potrafiê tego dok³adnie nazwa栖 doda³a po namyœle. – Ja uwa¿am, ¿e by³ w porz¹dku – stwierdzi³a Bea. – A ty, Ró¿o, bywasz czasem trochê zgryŸliwa. 2 – Na ratunek Ró¿y

18 – Gadasz bzdury! – zawo³a³am. – Ale nie mieliœcie ze sob¹ wiele wspólnego – powiedzia³a spokojnie Bea. – Co robiliœcie razem? – Oboje byliœmy bardzo zajêci i… – Nie mia³am pojêcia, co powiedzieæ. – Chodziliœmy razem na basen – przypomnia³o mi siê. – I graliœmy w scrabble’a. Rozwi¹zywaliœmy krzy¿ów- ki. Ed nie potrafi³ rozwi¹zywaæ anagramów – doda³am z³oœli- wie – i ja je robi³am. Ale wkrótce zosta³y nam tylko wspólne k³ótnie. Problemy zaczê³y siê niemal natychmiast, po powrocie z podró¿y poœlubnej. Wybraliœmy siê na Minorkê, co zreszt¹ niespecjalnie mi odpowiada³o. Prawdê mówi¹c, spodziewa³am siê, ¿e Ed zabierze mnie do Wenecji albo do Sandy Lane na Barbados. Wyl¹dowaliœmy na Minorce, bo jego matka ma tam ma³y apartament. Spêdziliœmy rozkoszny tydzieñ – by³o za zimno na p³ywanie, ale spacerowaliœmy, graliœmy w tenisa i czytali- œmy. Potem wróciliœmy do pracy – chwilowo pisa³am dla „Post” – i wydarzy³o siê coœ niesamowitego. Pewnego dnia, w czasie prze- rwy na lunch, siedzia³am przy biurku, koñcz¹c doœæ ostry arty- ku³ o królu public relations, Reksie Delafoyu, kiedy nagle wy- buch³o zamieszanie. Trzaska³y drzwi, ludzie biegali, zapanowa³ chaos i panika. Okaza³o siê, ¿e Edith Smugg, która od niepa- miêtnych czasów prowadzi³a w „Post” dzia³ porad, wpad³a twa- rz¹ w talerz z zup¹ podczas lunchu. Z powodu licznych liftin- gów nikt nie wiedzia³ dok³adnie, ile mia³a lat, ale w koñcu doliczono siê osiemdziesiêciu trzech! W ka¿dym razie, jeszcze zanim wyniesiono sztywniej¹ce cia³o z budynku redakcji, zo- sta³am wyznaczona do dokoñczenia dzia³u Edith. Pamiêtam, ¿e sta³am zaszokowana przy jej zawalonym papierami biurku i zastanawia³am siê, co robiæ. Siêgnê³am do torby z poczt¹ i wy- ci¹gnê³am trzy listy, jakbym ci¹gnê³a losy na kiermaszu para- fialnym. Ku mojemu zdumieniu treœæ listów okaza³a siê fascy- nuj¹ca. Jeden by³ od mê¿czyzny z przedwczesnym wytryskiem, drugi – od kobiety, która piêæ lat wczeœniej zamordowa³a przy- jaciela, a trzeci – od siedemdziesiêciotrzyletniego prawiczka, który martwi³ siê, ¿e mo¿e jest gejem. Odpowiedzia³am na listy tak, jak umia³am, i nastêpnego dnia poproszono, abym konty- nuowa³a redagowanie dzia³u. Muszê powiedzieæ, ¿e bardzo mi

19 siê to spodoba³o. A nawet wiêcej, wesz³o mi w krew. Nie prze- szkadza³y mi stosy listów, na które odpowiada³abym choæby za darmo. Mia³am uczucie, które trudno opisaæ, jakby w œrodku robi³o mi siê przyjemnie ciep³o. Œwiadomoœæ, ¿e mog³abym pomóc tylu obcym ludziom, napawa³a mnie radoœci¹. Dosz³am do wniosku, ¿e dawanie rad jest moim powo³aniem i ¿e wresz- cie znalaz³am swoje miejsce. By³o to dla mnie czymœ w rodzaju objawienia – b³ysku damasceñskiego – jakbym s³ysza³a potê¿- ny g³os: „Ró¿o! Ró¿o! Mówi twój Bóg! Powiadam ci, ¿e bê- dziesz udzielaæ rad!” Przez ca³y czas spodziewa³am siê, ¿e zatrudni¹ w koñcu ja- k¹œ z pomniejszych s³aw lub publicznie znies³awion¹ ¿onê ja- kiegoœ polityka, po czym wrêcz¹ mi wymówienie ze s³owami: Pani ju¿ dziêkujemy, Ró¿o, bardzo nam pani pomog³a. Faktycz- nie mówi³o siê o Trishy z telewizji, a nawet o Carol Vordeman. Jednak¿e min¹³ miesi¹c, potem drugi i wci¹¿ nic siê nie dzia³o. Tymczasem na górze strony pojawi³ siê napis SPYTAJ RÓ¯Ê z mo- im zdjêciem. W koñcu dosta³am roczn¹ umowê i sta³am siê pe³- noprawn¹ redaktork¹ dzia³u porad. Zawsze czyta³am strony z poradami, nie mog³am siê po- wstrzymaæ, tak samo jak z horoskopem. Teraz, ku memu zdu- mieniu, sama doradza³am innym. To coœ, co uwielbiam i serce mi siê raduje na widok wypchanej torby z listami. Tylu ludziom trzeba pomóc, tyle problemów rozwi¹zaæ, tyle spraw naprosto- waæ… S¹ tak¿e dodatkowe korzyœci. NieŸle mi p³ac¹, zaprasza- j¹ do radia i telewizji, na seminaria i spotkania. Ponadto dwa razy w tygodniu udzielam rad w nocnym programie Dobra rada w radiu London FM. A wszystko dziêki temu, ¿e by³am w re- dakcji tego dnia, kiedy umar³a Edith Smugg! S¹dzi³am, ¿e Ed te¿ siê ucieszy, ale gdzie tam! Coœ zaczê³o siê psuæ miêdzy nami. – O co chodzi, Ed? – spyta³am którejœ niedzieli pod koniec czerwca. Przez ca³y dzieñ by³ w dziwnym humorze. – Problem – zacz¹³ powoli – a raczej problemy, bo jest ich wiele, to problemy innych ludzi. I o to w³aœnie chodzi. – Och – powiedzia³am niepewnie. – Rozumiem. – ¯a³ujê, ¿e w ogóle dosta³aœ dzia³ porad – stwierdzi³ ze znu¿eniem. – Przykro mi, ale tak siê sta³o. – Nie lubiê, kiedy przynosisz pracê do domu.

20 – Nie mam wyjœcia, muszê siê jakoœ wyrabiaæ. Poza tym mo¿na by przypuszczaæ, ¿e to rozumiesz, skoro pracujesz w dzia- le personalnym. – Dzisiaj to siê nazywa zasoby ludzkie – poprawi³ sztywno. – Zgadza siê. Ale zajmujesz siê problemami innych ludzi. – Zajmujê siê sprawami – powiedzia³. – Nie problemami. I w³aœnie dlatego, ¿e muszê wys³uchiwaæ jêczenia ludzi na te- mat urlopu macierzyñskiego czy miejsca do parkowania, nie chcê s³yszeæ kolejnych biadoleñ, gdy wracam do domu. A poza tym myœla³em, ¿e ludzie z dzia³ów porad sami wymyœlaj¹ pro- blemy. – Rozpowszechnione b³êdne wyobra¿enie. – Na ile listów odpowiadasz w gazecie? – Dwa razy w tygodniu po osiem. – A ile dostajesz? – Jakieœ sto piêædziesi¹t. – To po co przejmujesz siê ca³¹ reszt¹? Dlaczego nie napi- szesz na dole swojej strony: Ró¿a z ¿alem informuje, ¿e mo¿e odpowiadaæ na listy tylko na tej stronie? – Dlatego, ¿e ci ludzie na mnie licz¹ – odpar³am z iryta- cj¹. – Zaufali mi. Wierz¹ we mnie. OdpowiedŸ na ich problemy jest moim œwiêtym obowi¹zkiem. WeŸmy na przyk³ad tê kobie- tê. – Pomacha³am mu przed nosem arkuszem papieru. – M¹¿ rzuci³ j¹ dla pomocy dentystycznej, m³odszej o trzydzieœci lat. Nie s¹dzisz, ¿e zas³u¿y³a na odpowiedŸ? – Czy inne redaktorki dzia³u porad odpisuj¹ na wszystkie listy? – Jedne tak, drugie nie. Ja, gdybym nie odpisywa³a, bardzo Ÿle bym siê czu³a. Trudno by³oby mi ¿yæ z t¹ œwiadomoœci¹. Stopniowo sta³o siê jasne, ¿e Edowi trudno by³o ¿yæ ze mn¹. – Czy przyjdziesz dziœ wieczorem do ³ó¿ka? A jeœli tak, to jak ciê rozpoznam? – pyta³ zgryŸliwie i gorzko ¿artowa³: – Po- dam listy od twoich nieudaczników jako powód rozwodu. Potem zacz¹³ tak¿e mieæ pretensje o moje inne wady: na przyk³ad brak umiejêtnoœci gotowania (nigdy siê nie nauczy- ³am) i moje „rz¹dzenie siê”. Narzeka³ te¿ na – jak to niecierpli- wie okreœla³ – moje obsesyjne sprz¹tanie. – Mam wra¿enie, ¿e mieszkam na sali operacyjnej – war- cza³.

21 W lipcu zamiast poca³unków by³y ju¿ tylko pretensje i spa- liœmy w oddzielnych pokojach. Wtedy w³aœnie, w duchu kom- promisu, zaproponowa³am terapiê ma³¿eñsk¹ i tak to siê zaczê- ³o, a raczej skoñczy³o… – Ed powinien prze¿ywaæ kryzys ma³¿eñski po siedmiu la- tach, a nie po siedmiu miesi¹cach – powiedzia³am do bliŸnia- czek, szukaj¹c chusteczki. – Nie wiem, co zrobiê. To wszystko jest takie upokarzaj¹ce. – Co byœ poradzi³a czytelniczce w podobnej sytuacji? – spy- ta³a Bella. – ¯eby jak najszybciej o nim zapomnia³a. – Sama te¿ tak musisz zrobiæ. Istnieje równanie dla czasu dochodzenia do siebie po zakoñczeniu zwi¹zku – doda³a zde- cydowanie. – Wynosi po³owê tego czasu, ile trwa³ zwi¹zek. Czyli w twoim wypadku to bêdzie piêæ miesiêcy. – Nie – sprzeciwi³a siê Bea. – Trwa dwa razy tak d³ugo, a nie po³owê, wiêc zabierze jej to pó³tora roku. – Jestem pewna, ¿e po³owꠖ powiedzia³a Bella. – Nie, dwa razy tyle – upiera³a siê Bea. – Napiszê ci ten wzór, jeœli chcesz. X to czas, nim po raz pierwszy siê z tob¹ umówi³, Y – ile razy powiedzia³, ¿e ciê kocha, a Z – jego do- chód pomno¿ony przez liczbê kochanków, których oboje mieli- œcie przed… – Przestañcie siê k³óciæ! – zawo³a³am. – Obie siê mylicie. Nie zabierze mi to ani piêciu miesiêcy, ani pó³tora roku, lecz ca³e ¿ycie! Ed i ja mieliœmy swoje problemy, ale ja go kocha- ³am – nie mog³am powstrzymaæ p³aczu. – Wysz³am za niego za m¹¿. By³ tym jedynym. – Nieprawda – zaprotestowa³a ³agodnie Bella. – Gdyby faktycznie by³ tym jedynym, to po pierwsze, nie mia³by nic przeciwko twojej nowej karierze, zw³aszcza ¿e wiedzia³, i¿ jesteœ szczêœliwa, a po drugie, nie spojrza³by na Mary-Claire Grey. Na dŸwiêk tego nazwiska ³zy znów potoczy³y mi siê po po- liczkach. – Czy mog³abym wnieœæ do naszej rozmowy trochê poczu- cia rzeczywistoœci? – spyta³a delikatnie Bella. Poczu³am œliski smark na górnej wardze. – Zosta³aœ oszukana, twoje ma³¿eñ- stwo przedwczeœnie siê rozpad³o, dobiegasz czterdziestki…

22 Musisz myœleæ o przysz³oœci. Uwa¿am, ¿e uda ci siê to tylko wtedy, je¿eli ca³kowicie wyrzucisz Eda ze swego ¿ycia. – Musisz go usun¹æ – stwierdzi³a z naciskiem Bea. – Musisz siê go pozby栖 doda³a jej bliŸniaczka. – Musisz go wywali栖 powiedzia³a Bea. – Wymaza栖 zaproponowa³a Bella. – Wykluczyæ. – Ekskomunikowaæ. – Egzorcyzmowa栖 powiedzia³y chórem. – Egzorcyzmowaæ? – szepnê³am. – Tak. To jest to. Poczu³am siê lepiej, gdy podjê³am tê decyzjê. Ed i ja miesz- kamy doœæ daleko od siebie, nie mamy wspólnych przyjació³. Nie mamy dzieci. Na poczcie poda³am nowy adres do korespon- dencji. Nie musimy siê nawet komunikowaæ przez prawników, bo postêpowanie rozwodowe mo¿na wszcz¹æ dopiero po roku ma³¿eñstwa. Czyli wszystko siê bardzo dobrze sk³ada. Tak jak lubiê. Porz¹dnie. Nie mamy nawet wspólnych zobowi¹zañ fi- nansowych, poniewa¿ dom nale¿y wy³¹cznie do Eda. Sprzeda- ³am mieszkanie, kiedy siê zarêczyliœmy i wprowadzi³am siê do niego. Ed chcia³, ¿ebym wp³aci³a pieni¹dze na wspólne konto, z którego op³aca³ raty za dom, ale Bella powiedzia³a, ¿e powin- nam trochê zaczekaæ. – Znasz go bardzo krótko. Proszê, nie ³¹cz swoich pieniê- dzy z jego, dopóki nie bêdziesz pewna, ¿e wszystko siê uda. Ed by³ rozczarowany, ¿e mu odmówi³am, ale, jak siê okaza- ³o, Bella mia³a racjê. Natomiast zawiadomieniem wszystkich naszych znajomych zajê³a siê popularna prasa. Bêdê siê tak za- chowywaæ, jakbym go w ogóle nigdy nie zna³a, postanowi³am nastêpnego dnia, otwieraj¹c kolejne pud³a. Zachowam siê jak cz³owiek kulturalny. Nie bêdê wpadaæ w histeriê. Pozostanê zim- na jak vichyssoise. Tak czy owak, nieprzyjemne wyobra¿enie Eda w objêciach naszej terapeutki pozwoli mi na zachowanie spokoju. Jak masochistka zaczê³am sobie przypominaæ scenê, kiedy ich nakry³am. Zosta³am zaproszona do wyg³oszenia odczytu na seminarium na temat wzbogacania stosunków miêdzyludzkich i powiedzia³am Edowi, ¿e wrócê póŸno. Nie uwa¿a³am za wska-

23 zane mówiæ, ¿e seminarium odbywa³o siê w sali konferencyjnej Savoyu. Kiedy wychodzi³am stamt¹d o dziewi¹tej, musia³am przejœæ przez bar i ku memu zdumieniu zauwa¿y³am Eda. Sie- dzia³ w k¹cie, za du¿¹ pokojow¹ palm¹, i trzyma³ siê za rêce z Mary-Claire Grey. Moja niezawodna rada dla czytelników w takich okoliczno- œciach brzmi: Udawaj, ¿e nic nie zauwa¿y³eœ i natychmiast wyjdŸ. Ale w trakcie u³amka sekundy, kiedy mój umys³ reje- strowa³ ich obecnoœæ, podesz³am do stolika. Mary-Claire do- strzeg³a mnie pierwsza i przera¿ony wyraz jej ryjkowatej twa- rzy by³ czymœ, czego nigdy nie zapomnê. Puœci³a rêkê Eda, jakby by³a radioaktywna, i wyda³a z siebie dziwny pisk. Ed obróci³ siê na krzeœle, zobaczy³ mnie, zamruga³, zaczerwieni³ siê i po- wiedzia³: „Och”. Z ulg¹ przyjê³am fakt, ¿e nie usi³owa³ niczego udawaæ, mó- wi¹c na przyk³ad: Ojej, Ró¿o, sk¹d siê tu wziê³aœ? czy te¿: Pa- miêtasz nasz¹ terapeutkê, Mary-Claire Grey, skarbie? albo: Cze- go siê napijesz, kochanie? – Och… Ró¿o – wyj¹ka³, wstaj¹c. – Co za niespodzianka! Na pewno zastanawiasz siê, co my… – Tak – przerwa³am mu. – Owszem – powiedzia³am tak lo- dowatym tonem, ¿e poczu³am gêsi¹ skórkê, choæ w œrodku by- ³am gor¹ca jak ogieñ. – No, ja… my… w³aœnie rozmawialiœmy. – Rozmawialiœcie? – powtórzy³am. – Jak mi³o. Nie bêdê wam przeszkadza栖 doda³am z ch³odnym uœmieszkiem. Od- wróci³am siê na piêcie i odesz³am. Patrz¹c wstecz, jedno mnie w tym wszystkim pociesza – za- chowa³am poczucie godnoœci. Tylko w snach wœciekam siê i ob- rzucam go talerzami. W rzeczywistoœci by³am zimna jak mro- ¿ony pingwin, co pewnie dziwi ludzi, którzy mnie dobrze znaj¹. Podobno bywam trudna i skomplikowana. Kolczasta Ró¿a – ho, ho, ho! Oczywiœcie moje rude w³osy s¹ gwarancj¹ szaleñstwa i z³oœliwego jêzyka. Zatem fakt, ¿e w chwili kryzysu nie wybu- ch³am jak Etna, zadziwi³by znajomych i przyjació³. Ale czu³am siê dziwnie obojêtna. Og³uszona. Zapewne z powodu szoku. Przed sob¹ mia³am mego przystojnego mê¿a, mê¿a zaledwie od pó³ roku, który trzyma³ za rêkê trolla. Tak mnie to zdumia³o, ¿e potrafi³am zachowaæ zimn¹ krew.

24 – Ró¿o… – zacz¹³ pó³torej godziny póŸniej, gdy w kuchni robi³am porz¹dek w szufladzie. – Ró¿o… – powtórzy³, ale s³a- bo go s³ysza³am, bo przeszkadza³o mi g³oœne walenie serca. – Ró¿o… na pewno Ÿle o mnie myœlisz. – Tak – odpar³am cicho. – Chcia³em tylko powiedzieæ, ¿e jest mi naprawdê bardzo przykro. Wiem, to nie wygl¹da dobrze. – Te eleganckie prze- prosiny naprawdê mnie rozz³oœci³y, poniewa¿ rozkoszowa³am siê swoj¹ moraln¹ wy¿szoœci¹. Na wysokoœci trzech tysiêcy metrów jest bardzo o¿ywcze powietrze i piêkny widok. – Chcia³- bym jednak… wyjaœni栖 zaproponowa³ nieœmia³o. – OszczêdŸ mi, proszê. – Kiedy chcꠖ nalega³. – O pewnych sprawach muszê po- wiedzieæ. – Nagle zauwa¿y³am plamê na jednej z szafek i za- czê³am j¹ czyœciæ wilgotn¹ szmatk¹.  – Nie jestem absolutnie zainteresowana, dlaczego trzyma- ³eœ za rêkê tê pigmejkꠖ stwierdzi³am sucho, wycieraj¹c pla- my. – Pos³uchaj, Ró¿o, musimy porozmawiaæ. – Przypominasz reklamê telefonów. – Mary-Claire i ja rozmawialiœmy – doda³ s³abym g³osem. – To k³amstwo – powiedzia³am spokojnie. – Po pierwsze, nie tylko rozmawialiœcie, lecz tak¿e trzymaliœcie siê za rêce; po drugie, œlina ci ciek³a a¿ na pod³ogê. Co ci siê w tej karlicy podoba? – spyta³am wprost, siêgaj¹c po ajax. – Wygl¹da jak œwinia w krynolinie. – No… ona… ona… Mary-Claire s³ucha tego, co do niej mówiꠖ wyrzuci³ nagle z siebie. – I s³yszy, co mówiê. W przeci- wieñstwie do ciebie. Traktujesz powa¿nie problemy obcych lu- dzi, prawda? Ale nie moje. Czy mog³abyœ od³o¿yæ tê œcierkê? – Tu jest bardzo brzydka plama – powiedzia³am. – Nie chce zejœæ. Bêdê chyba zmuszona u¿yæ astonisha. – Na litoœæ bosk¹, Ró¿o, przestañ czyœciæ! – Wyrwa³ mi œcierkê i wrzuci³ j¹ do zlewu. – Wiecznie coœ sprz¹tasz. To te¿ jeden z problemów. Przy tobie nie umiem siê zrelaksowaæ. – Lubiê, jak wszêdzie jest porz¹dek – powiedzia³am ³agod- nie. – Nie musisz na mnie krzyczeæ. – Ale ty to robisz zawsze. To niesamowite! Albo jesteœ w re- dakcji, albo w radiu, albo czyœcisz, porz¹dkujesz, polerujesz

25 meble i sprz¹tasz w szufladach. Uk³adasz moje koszule wed³ug kolorów, wk³adasz listy do segregatorów, odkurzasz albo mnie ka¿esz odkurzaæ. – To jest bardzo du¿y dom. Ed potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Nie potrafisz odpoczywaæ, prawda? Nie umiesz usiedzieæ w miejscu. Pos³uchaj – doda³ z bolesnym westchnieniem. – Mamy pewne problemy, z którymi trzeba coœ zrobiæ. Nadstawi³am uszu jak pies husky. Ed mówi³ teraz moim jê- zykiem. Raz w miesi¹cu ukazywa³a siê rubryka DYLEMATY, gdzie sami czytelnicy doradzali sobie wzajemnie. Ró¿a (imiê zmienione) przy³apa³a swego mê¿a, Eda (ditto) na migdaleniu siê z ich pionowo niepe³nosprawn¹ terapeutk¹ z poradni ma³¿eñskiej, Mary-Claire Grey. Ró¿a, co zrozumia³e, czuje siê zaszokowana i zdradzona. Jednak¿e mimo to nadal uwa¿a swego mê¿a za szaleñczo, ob³êdnie i niesamowicie atrak- cyjnego i dlatego zastanawia siê, co powinna zrobiæ. Mia³am w³aœnie coœ powiedzieæ, kiedy Ed doda³: – Mo¿e powinniœmy spróbowaæ chwilowej separacji. Separacja. Se-pa-ra… – mówi³am w myœli, wyci¹gaj¹c so- bie nó¿ z serca. – Tak – westchn¹³. – Uwa¿am, ¿e powinniœmy od siebie odpocz¹æ… Wzi¹æ sobie miesi¹c wolnego. – ¯ebyœ znów móg³ siê pieprzyæ z t¹ karlic¹? – Nie pieprzy³em siê z ni¹ i nie jest karlic¹. – W³aœnie ¿e tak. – Nie… spa³em… z Mary-Claire – upiera³ siê. – Mam dyplom z rozpoznawania jêzyka cia³a. Wiem! – No, ja… – Nie próbuj zaprzeczaæ. Zacisn¹³ zêby, jak zawsze, gdy go zapêdzi³am w kozi róg, a przy lewym oku zaczê³a mu pulsowaæ ma³a niebieska ¿y³ka. – Czu³em siꠖ zacz¹³ z ciê¿kim westchnieniem – zaniedba- ny i opuszczony, a ona… – Zajê³a siê tob¹? – Tak!Rozmawia³azemn¹,Ró¿o.Komunikowa³asiêzemn¹. Ty komunikujesz siê wy³¹cznie z obcymi. Dlatego do ciebie

26 napisa³em – doda³. – Tylko w ten sposób mog³em uzyskaæ jak¹œ odpowiedŸ. Jesteœ neurotyczk¹ – warkn¹³, ju¿ nieprzepraszaj¹cy, lecz z³y. – Czasami wydaje mi siê, ¿e potrzebujesz pomocy. Od³o¿y³am szmatkê i rzuci³am mu pogardliwe spojrzenie. – To œmieszne – stwierdzi³am cicho. – Ja pomagam innym. – Pos³uchaj, Ró¿o – powiedzia³ z irytacj¹, przeczesuj¹c w³osy lew¹ rêk¹. – Nasze ma³¿eñstwo przechodzi kryzys. Szyb- ko siê pobraliœmy, bo myœleliœmy, ¿e skoro nie jesteœmy ju¿ tacy m³odzi, wiemy, co robimy. Pomyliliœmy siê. Uwa¿a³em ciê za osobê pe³n¹ ¿ycia i atrakcyjn¹. Nadal ciê za tak¹ uwa¿am, ale trudno mi z tob¹ ¿yæ, wiêc proponujê, byœmy siê na jakiœ czas rozstali. – Chcesz siê rozstaæ? – Tak, na jakiœ czas. – Proszê bardzo, nawet na zawsze, bo ja wystêpujê o roz- wód – powiedzia³am spokojnie. Zaszokowa³am go. Siebie te¿. Ale dok³adnie wiedzia³am, co oznaczaj¹ takie czasowe rozstania, i zamierza³am odejœæ pierwsza. – Porozmawiamy jutro – zaproponowa³ ze znu¿eniem. – Nie ma potrzeby. – Tak mocno przygryz³am doln¹ war- gê, ¿e czu³am metaliczny smak krwi. – Ju¿ chcesz zrezygnowaæ? – spyta³ cicho. Kiwnê³am g³o- w¹. – Jesteœ pewna? – Znów skinê³am g³ow¹. – Jesteœ napraw- dê ca³kiem pewna? – nalega³. – Zastanów siê, Ró¿o, poniewa¿ to bêdzie mia³o powa¿ne konsekwencje. – Tak – sk³ama³am. – Jestem pewna. – Dobrze – powiedzia³ s³abym g³osem. Wzruszy³ ramiona- mi. – Dobrze. Jeœli tego chcesz – doda³ ponurym tonem. – Niech tak bêdzie. – Uœmiechn¹³ siê do mnie smutno i poszed³. – Czy mogê ciê o coœ zapytaæ? – odezwa³am siê, kiedy siê- ga³ do klamki. – Oczywiœcie. – Chcia³abym wiedzieæ, dlaczego mi siê oœwiadczy³eœ. – To ty zaproponowa³aœ mi ma³¿eñstwo, Ró¿o. Bo¿e, zupe³nie zapomnia³am. Co za wstyd! Mog³abym przy- si¹c, ¿e by³o odwrotnie. Nie przypominam sobie, abym przed

27 nim klêka³a. Jedyne, co pamiêtam, to szaleñcza jazda na Lon- don Eye w pijackim widzie i fakt, ¿e kiedy wysiedliœmy, byli- œmy zarêczeni. Jeœli jednak, jak nieelegancko twierdzi Ed, to ja zaproponowa³am ma³¿eñstwo, to i ja powinnam zaproponowaæ rozwód. Myœla³am o tym wszystkim, opró¿niaj¹c ostatnie kartony i sprz¹taj¹c po wyjœciu bliŸniaczek. Wnêtrze mojego nowego domu nie jest z³e, jedynie trochê zakurzone. Œciany w kolorze z³amanej bieli, lipowe szafki w kuchni, kremowe zas³ony z je- dwabiu (wliczone w cenê domu) i doskona³e jasnobe¿owe dy- wany. Dom ma kolor sznurka. Wygl¹da jak wyp³owia³y. Wy- cieñczony. Jak ja. Ca³kiem mi siê podoba, myœla³am, czyszcz¹c i myj¹c, bo nie mia³am nastroju na jaskrawe kolory. Postanowi- ³am, ¿e na razie zostawiê wszystko tak, jak jest, i póŸniej urz¹- dzê siê na nowo. Teraz, maj¹c w pamiêci to, co powiedzia³y wczeœniej bliŸ- niaczki, zamierza³am pozbyæ siê wspomnieñ o Edzie. Bardzo starannie to sobie przemyœla³am. Posz³am do sklepu za rogiem i kupi³am paczkê balonów. Kiedy wróci³am do domu, u³o¿y³am je p³asko i na ka¿dym napisa³am czarnym flamastrem -,941/06. Potem je nadmucha³am, patrz¹c, jak jego imiê i nazwisko ro- œnie i nadyma siê na gumowej powierzchni. Z bol¹cymi od wy- si³ku uszami przygl¹da³am siê, jak balony podskakuj¹ na pod- ³odze w du¿ym pokoju. Wygl¹da³y osobliwie, niemal obraŸliwie radoœnie, gdy tak odbija³y siê od siebie w powiewie wiatru. Znalaz³am pude³ko z przyborami do szycia, wziê³am najwiêk- sz¹ ig³ê i przek³u³am je po kolei. BANG! Nazwisko Eda zosta³o zredukowane do gumowych strzêpów. KRAK! Wybuch³o na- stêpne. POP! Prychnê³o trzecie, gdy je zdetonowa³am z uœmie- chem na ustach. Czerpa³am z tego wielk¹, wprost dziecinn¹ sa- tysfakcjê i z³oœliw¹ radoœæ. Ed by³ nadêty jak balon, pe³en obietnic bez pokrycia i tylko na to sobie zas³u¿y³. Przek³u³am dziewiêæ balonów, po jednym za ka¿dy miesi¹c wspólnego ¿y- cia i wynios³am ostatni, ¿ó³ty, na dwór. Tymczasem zerwa³ siê wiatr i przez chwilê sta³am poœrodku trawnika, a potem wypu- œci³am balon. Porwa³ go nag³y podmuch, przeniós³ nad ogro- dzeniem i wzbi³ w powietrze. Na lec¹cym coraz wy¿ej balonie wci¹¿ widzia³am nazwisko Eda. W koñcu zosta³a tylko ¿ó³ta plama na niebie, kleks, a potem nic.

28 Westchnê³am z ulg¹ i wróci³am do œrodka na drug¹ czêœæ mojego rytua³u. Na kawa³ku sznurka zawi¹za³am supe³ki, po jednym na ka¿de szczêœliwe wspomnienie naszego wspólnego ¿ycia. Pierwszy by³ na pami¹tkê naszego poznania, drugi – syl- westra. Gdy zawi¹zywa³am trzeci, myœla³am o zarêczynach, czwarty – na wspomnienie œlubu. Zawi¹zuj¹c pi¹ty supe³, my- œla³am o tym, jaka by³am szczêœliwa, kiedy siê wprowadzi³am do nowego domu Eda. Potem podpali³am sznurek i przygl¹da- ³am siê, jak zjada go ¿ó³ty p³omieñ. Przesuwa³ siê wolno, lecz nieub³aganie, zostawiaj¹c œlad ¿aru i cienk¹ smu¿kê dymu. Po chwili moje wspomnienia zmieni³y siê w nitkê popio³u, który wyrzuci³am do zlewu. Wreszcie przejrza³am albumik ze zdjê- ciami i znalaz³am fotografiê Eda. Zwykle bardzo dobrze wy- chodzi na zdjêciach, ale na tym wygl¹da³ okropnie. Ktoœ musia³ niechc¹cy nacisn¹æ spust aparatu, bo na zdjêciu widaæ by³o dziur- ki od nosa. Ed skrzywi³ siê z jakiegoœ powodu. Fotografia prze- sadnie eksponowa³a jego lekko obwis³e policzki oraz nieogolo- n¹, zmêczon¹ twarz. Przypiê³am to zdjêcie do tablicy w kuchni i postanowi³am oddaæ je do powiêkszenia. PóŸniej przesz³am do ³azienki, aby odegraæ ostatni akt mych oczyszczaj¹cych ob- rzêdów. Nagle zadzwoni³a moja komórka. – To my – powiedzia³y bliŸniaczki, ka¿da przy swoim apa- racie. – Gdzie jesteœ? – W ³azience. – Nie zamierzasz chyba po³kn¹æ ca³ego opakowania œrod- ków nasennych? – W tej chwili nie. – Ani nie podcinasz sobie ¿y³? – Zwariowa³yœcie?! Wiecie, jaki by tu by³ ba³agan? – W takim razie co robisz w ³azience? – spyta³a podejrzli- wie Bea. – Æwiczenia egzorcystyczne – wyjaœni³am. Wy³¹czy³am siê, wyjê³am z kieszeni obr¹czkê i spojrza³am na ni¹ ostatni raz. Ed kaza³ w œrodku wygrawerowaæ „Na za- wsze”. Zaœmia³am siê pustym œmiechem. Wziê³am obr¹czkê w dwa palce niczym delikatny okruszek i wrzuci³am do ubika- cji. Le¿a³a tam, b³yszcz¹c w œwietle górnej ¿arówki. Nasze zdjê- cie zarêczynowe podar³am na szeœæ kawa³ków, wrzuci³am do ubikacji i spuœci³am wodê. Przez chwilê obserwowa³am, jak stru-