ZŁE
ZACHOWANIE
Tytuł oryginału BEHAVING BADLY
Gregowi
Uroda bez próżności
Siła bez bezczelności
TL ROdwaga bez brutalności
I wszystkie zalety człowieka, bez jego
wad: Lord Byron Nagrobek dla psa
1
1
Czy teraz dasz sobie radę, Mirando?
Mirando!
Powoli oprzytomniałam.
– Słucham?
– Pytałem, czy teraz dasz sobie radę –
powtórzył Clive, złota rączka.
Czy dam sobie radę? Nie byłam pewna.
– Muszę być w Barnes o piątej –
wyjaśnił, zbierając poplamione farbą
płachty folii. – Jeśli więc nie masz nic
przeciwko...
Przestałam myśleć o Aleksandrze i
starałam się skoncentrować.
– Tak, oczywiście. Chcesz już iść. –
Rozejrzałam się po moim nowym
miejscu pracy.
Nowym miejscu pracy i nowym
mieszkaniu. W ciągu trzech tygodni
Clive zmienił lokal numer sześć przy St.
Michael's Mews z prawie ruiny w
elegancki gabinet z niewielkim
mieszkankiem na piętrze. Pośrednik
wynegocjował dla mnie rozsądny czynsz
– przynajmniej jak na dzielnicę Primrose
Hill – pod warunkiem że zrobię remont
na swój koszt.
– Dziękuję, Clive. Wygląda
fantastycznie.
TL R
Rozejrzał się krytycznie dookoła i
przyłożył do szyi wymiętą chusteczkę.
– Też jestem zadowolony. Sprawdziłem
elektryczność – dodał, kiedy sięgnęłam
po torebkę. –I obejrzałem dach. Jest w
porządku. Czy trzeba zrobić coś jeszcze?
Wypisałam czek z ponurą
świadomością, że wydaję ostatnie
oszczędności.
– Nie, chyba nie... Wygląda...
wspaniale.
2
Spojrzałam na jasnożółte ściany i
lśniące listwy przypodłogowe, kilka
razy przykręciłam ściemniaczem
światła. Podniosłam zieloną żaluzję
biurka i otworzyłam na próbę szuflady.
Obejrzałam sposób ułożenia klepek na
podłodze i sprawdziłam, czy działają
wszystkie zabezpieczenia okien.
– Masz dość półek na książki? – spytał
Clive, pakując pędzle.
Skinęłam głową. – Wobec tego mogę już
iść.
Spojrzałam na listę.
– Jeszcze jedna rzecz: szyld. – Wzięłam
ceramiczną tabliczkę, którą zamówiłam
wcześniej, i podałam mu. – Zawiesisz?
– Jasne. – Wyszliśmy na dwór, mrużąc
oczy w blasku letniego słońca.
–Nie możesz przecież zacząć bez tego –
stwierdził Clive.
Wyjął zza prawego ucha ołówek, szybko
zaznaczył miejsca na ścianie i zaczął
wiercić. Na bruk posypała się strużka
różowego ceglanego pyłu.
– Masz dość klientów? – zapytał,
przykręcając tabliczkę.
Poczułam skurcz żołądka.
– Nie całkiem.
– Nie martw się. Na pewno przyjdą.
Proszę. Zrobione. – Cofnął się o TL R
krok i razem ze mną przyjrzał się
szyldowi. ZWIERZĘTA DOSKONAŁE
–
głosił napis nad stylizowanym rysunkiem
psa na lekarskiej kozetce. Pod spodem,
mniejszymi literami, napisane było:
MIRANDA SWEET, LEK. WET.,
BEHAWIORYSTA ZWIERZĘCY.
Clive otworzył pilotem drzwi swojej
furgonetki.
– Znam parę osób, które powinny się do
ciebie zgłosić – powiedział, wrzucając
narzędzia do samochodu. – Poczynając
od moich sąsiadów. Mają labradora.
Cudowny pies, ale szczeka jak oszalały.
– Pokręcił głową. –
Dosłownie przez cały dzień.
3
– Biedactwo. Prawdopodobnie
właściciele zostawiają go za długo
samego i po prostu woła ich z
powrotem.
– Nie mam pojęcia. – Clive wzruszył
ramionami i otworzył drzwi od strony
kierowcy. – Ale doprowadza mnie i
moją żonę do szału. Jeśli będziesz miała
jakieś problemy, zadzwoń. No i życzę
powodzenia. Uważaj na siebie – dodał z
troską, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Dziękuję, Clive – odparłam z
uśmiechem. – Spróbuję.
Wyjechał z zaułka wprost na Regent's
Park Road, zatrąbił dwa razy na
pożegnanie i znikł mi z oczu. Spojrzałam
na zegarek za dziesięć czwarta.
Niedługo ma zjawić się Daisy z
Hermanem. Opiekowała się nim od
miesiąca. Była naprawdę fantastyczna,
odkąd „to" – jak teraz o tym myślę –
się zdarzyło. Nie wiem, jak bym sobie
bez niej poradziła...
Wycierając ślady farby z okien,
zastanawiałam się, jak Herman
zareaguje na to, że znów będzie ze mną.
Oprócz rzadkich wizyt prawie go nie
widywałam, prawdopodobnie więc
zachowa się chłodno i z rezerwą.
Wyraźnie okaże, że go zaniedbywałam,
co, oczywiście, jest prawdą. Ale nie
dawałam sobie rady. Przeżyłam szok.
Coś absolutnie nieoczekiwanego. Nie
TL R
tylko koniec związku z Aleksandrem,
lecz także sposób, w jaki to się stało i
świadomość, że tak źle go oceniłam.
Jako behawiorysta zwierzęcy powinnam
rozumieć także ludzi, ale popełniłam
gruby błąd.
Zdrapując paznokciem farbę z szyby,
rzuciłam okiem na inne domy przy naszej
uliczce. Na końcu znajdowało się
centrum terapii czaszkowo–
sakralnej, aromaterapeuta pod numerem
dwunastym, kręgarz dwa domy dalej i
hipnoterapeuta pod numerem dziesiątym.
Dokładnie naprzeciwko był
chiromanta, a pod numerem dziewiątym
– chiński zielarz. St. Michael's 4
Mews to oaza medycyny alternatywnej i
dlatego wydawało się idealne dla mojej
praktyki.
Odkryłam to miejsce pod koniec
kwietnia. Zostaliśmy zaproszeni z
Aleksandrem na kolację przez Marka,
jego przyjaciela, reżysera telewizyjnego,
z okazji zakończenia pracy nad serialem
Ziemio ahoj!, pełnym przepychu
dramatem historycznym, trochę
przypominającym Toma Jonesa, w
którym Aleksander zagrał swoją
pierwszą dużą rolę. Teraz
przypomniałam sobie, że niedługo będą
go pokazywali w telewizji. Czy będę w
stanie oglądać? Nie. Na samą myśl
zrobiło mi się niedobrze... W
każdym razie Mark zamówił stolik w
Odettes, w Primrose Hill. Przyszliśmy
za wcześnie i wybraliśmy się na spacer.
Kiedy wchodziliśmy na wzgórze,
trzymając się za ręce, rozmawialiśmy o
tym, jak udział w Ziemio ahoj! może
wpłynąć na jego karierę, a kiedy
schodziliśmy, omawialiśmy moją pracę.
Zastanawialiśmy się nad tym, gdzie
mogłabym otworzyć praktykę
behawioryzmu zwierzęcego i jak ją
nazwać, gdy nagle znaleźliśmy się na St.
Michael's Mews. Uderzyła mnie
spokojna atmosfera tego miejsca i fakt,
że uliczka nie wygląda na bogatą i
elegancką, jak wiele podobnych
zaułków w TL R
Londynie. Była raczej artystyczna w
stylu i lekko zaniedbana. Nad drzwiami
domu pod numerem 6 zobaczyłam
tabliczkę z napisem Do wynajęcia.
Poczułam się, jakbym dostała w głowę.
– Doskonałe miejsce – stwierdziłam,
zaglądając przez wybitą szybę do
opuszczonego wnętrza. – Nie sądzisz?
– To dobry adres.
– I niedaleko jest sklep zoologiczny, a tu
dużo ludzi ma zwierzęta, no i wzgórze
jest blisko. To absolutnie doskonałe
miejsce na mój gabinet –
powtórzyłam zadowolona.
5
– Powinnaś nazwać swoją firmę
Zwierzęta Doskonałe.
– Tak zrobię.
Kiedy tak stałam, zachwycając się
miejscem i zapisując telefon pośrednika,
nawet przez moment nie przyszło mi do
głowy, że niebawem będzie to także
moje nowe mieszkanie. Dopiero co
wprowadziłam się do Aleksandra i
byliśmy bardzo szczęśliwi. Tak bardzo,
że właśnie się zaręczyliśmy.
Zamierzaliśmy na razie mieszkać w jego
mieszkaniu w Archway, a potem kupić
coś razem. Ale w miesiąc później „to"
się stało i z dnia na dzień wszystko się
zmieniło...
Wróciłam do środka, wdychając
cytrusowy aromat świeżej farby i
zabrałam się za rozpakowywanie. Nie
mam dużo rzeczy. Nigdy nie miałam
własnego mieszkania, nie mam więc
mebli, tylko ubrania, trochę sprzętów
kuchennych i książki.
Z kartonu wyjęłam Wyrażanie emocji u
ludzi i zwierząt Darwina, Agresję
Lorenza, O psychologii zwierząt Justina
Lyle'a i Dlaczego mój królik? Anne
McBride. Rozpakowałam trzydzieści
książek o zachowaniu zwierząt i stare
podręczniki weterynarii. Ustawiając je
na półkach, znów TL R
pomyślałam, jak bardzo się cieszę, że
już nie jestem weterynarzem, choć
zawsze chciałam nim zostać. Mniej
więcej od ósmego roku życia.
Studiowałam weterynarię na
uniwersytecie w Bristolu i pracowałam
jako weterynarz przez pięć lat, ale
szybko się rozczarowałam. Nie wiem
do-kładnie, kiedy to się zaczęło, ale
wcisnęło się do mojej duszy jak wilgoć
i zdałam sobie sprawę, że moje
marzenie z dzieciństwa nie jest takie
cudowne, jak mi się wydawało. Nie tyle
przeszkadzały mi długie godziny pracy,
bo w końcu byłam młoda, ile ciągły
stres.
6
Oczywiście cudownie było leczyć
zwierzęta. Zająć się chorym kotem,
którego przynosiła zapłakana rodzina, i
go uzdrowić. Często jednak było
inaczej. Ludzie oczekiwali ode mnie
cudów, a ja przez ich histeryczne
telefony nie mogłam spać. Niektórzy,
zwłaszcza ci najbogatsi, narzekali na
koszty. Ale najgorzej było wtedy, kiedy
musiałam uśpić jakieś zwierzę. Nie
chodziło mi o bardzo stare czy chore, bo
na to byłam przygotowana. Nie mogłam
znieść, gdy ktoś przychodził, aby uśpić
młode zdrowe zwierzę.
Dlatego mam Hermana.
Zastępowałam weterynarza w East Ham.
Pewnego dnia zjawiła się bardzo
opalona kobieta koło czterdziestki z
miniaturowym rocznym jamnikiem,
gładkowłosym i czarnym podpalanym.
Wyglądał na zmartwionego, ale jamniki
zawsze wyglądają tak, jakby przed
chwilą nastąpił krach na giełdzie.
Jednak ten konkretny jamnik miał taki
wyraz pyszczka, jakby kończył się świat.
I miał rację. Kiedy postawiłam go na
stole i spytałam, co mu dolega,
właścicielka poinformowała mnie, że
właśnie „pokąsał" jej dziecko i chce go
uśpić. Pamiętam, że spojrzałam na nią
zaszokowana i spytałam, co się
dokładnie stało. Wyjaśniła, że jej TL R
pięcioletnia córka bawiła się „bardzo
ładnie" z psem, gdy on nagle ugryzł ją w
rękę. Spytałam, czy dziecku trzeba było
założyć szwy. Przyznała, że nie, ale
powiedziała, że „wredny kundel"
przeciął córce skórę do krwi.
– Czy wcześniej to się zdarzało? –
spytałam. Pies stał na stole, mając –
całkiem słusznie – zrozpaczoną minę.
– Nie – powiedziała. – To pierwszy raz.
– I chce go pani uśpić?
– Tak. Przecież to się może znowu
zdarzyć, prawda? Następnym razem
może być gorzej. Nie mogę trzymać
wściekłego psa. – Pociągnęła 7
nosem. – Mam dziecko. A jeśli to by nie
było moje dziecko, to mogłabym
odpowiadać przed sądem.
– Rozumiem pani zdenerwowanie, ale
czy była pani przy tym?
– No nie. Słyszałam, że Leah krzyknęła,
a potem przybiegła z płaczem do kuchni
i powiedziała, że pies ugryzł ją w rękę.
Znienacka ją zaatakował –
dodała ostro. – O tak. – Pstryknęła
palcami z długimi paznokciami. –
Przypuszczalnie to genetyczne. Nigdy nie
chciałam psa, ale mój mąż kupił
go od znajomego znajomych. Za
czterysta funtów – mruknęła gorzko. – A
mówili, że jamniki są dobre dla dzieci.
– Przeważnie są. Mają bardzo łagodne
usposobienie.
– Nie zamierzam ryzykować. Ten pies
nie będzie bezkarnie gryzł
mojego dziecka – powiedziała z
oburzeniem.
– Są schroniska dla zwierząt. Uważam,
że to niesprawiedliwe...
– Kto by chciał takiego podejrzanego
jamnika? Już podjęłam decyzję –
dodała, otwierając torebkę. – Ile to
kosztuje?
Już miałam pójść do głównego
weterynarza, ponieważ nie chciałam
usypiać tego psa, kiedy zauważyłam, że
jamnik jęczy cichutko i potrząsa TL R
głową. Uniosłam jego uszy i zajrzałam
do środka. W lewym uchu tkwił
kawałek dziecięcego druta do robótek
ręcznych.
– O Boże – westchnęłam. Przytrzymałam
mocno psa, ostrożnie wyjęłam drut i
podniosłam do góry. – Dlatego ugryzł
pani córkę.
Kobieta gapiła się bez słowa.
ISABEL WOLFF
ZŁE ZACHOWANIE Tytuł oryginału BEHAVING BADLY Gregowi Uroda bez próżności Siła bez bezczelności TL ROdwaga bez brutalności I wszystkie zalety człowieka, bez jego wad: Lord Byron Nagrobek dla psa 1
1 Czy teraz dasz sobie radę, Mirando? Mirando! Powoli oprzytomniałam. – Słucham? – Pytałem, czy teraz dasz sobie radę – powtórzył Clive, złota rączka. Czy dam sobie radę? Nie byłam pewna. – Muszę być w Barnes o piątej – wyjaśnił, zbierając poplamione farbą płachty folii. – Jeśli więc nie masz nic przeciwko...
Przestałam myśleć o Aleksandrze i starałam się skoncentrować. – Tak, oczywiście. Chcesz już iść. – Rozejrzałam się po moim nowym miejscu pracy. Nowym miejscu pracy i nowym mieszkaniu. W ciągu trzech tygodni Clive zmienił lokal numer sześć przy St. Michael's Mews z prawie ruiny w elegancki gabinet z niewielkim mieszkankiem na piętrze. Pośrednik wynegocjował dla mnie rozsądny czynsz – przynajmniej jak na dzielnicę Primrose Hill – pod warunkiem że zrobię remont na swój koszt. – Dziękuję, Clive. Wygląda
fantastycznie. TL R Rozejrzał się krytycznie dookoła i przyłożył do szyi wymiętą chusteczkę. – Też jestem zadowolony. Sprawdziłem elektryczność – dodał, kiedy sięgnęłam po torebkę. –I obejrzałem dach. Jest w porządku. Czy trzeba zrobić coś jeszcze? Wypisałam czek z ponurą świadomością, że wydaję ostatnie oszczędności. – Nie, chyba nie... Wygląda... wspaniale.
2 Spojrzałam na jasnożółte ściany i lśniące listwy przypodłogowe, kilka razy przykręciłam ściemniaczem światła. Podniosłam zieloną żaluzję biurka i otworzyłam na próbę szuflady. Obejrzałam sposób ułożenia klepek na podłodze i sprawdziłam, czy działają wszystkie zabezpieczenia okien. – Masz dość półek na książki? – spytał Clive, pakując pędzle. Skinęłam głową. – Wobec tego mogę już iść. Spojrzałam na listę.
– Jeszcze jedna rzecz: szyld. – Wzięłam ceramiczną tabliczkę, którą zamówiłam wcześniej, i podałam mu. – Zawiesisz? – Jasne. – Wyszliśmy na dwór, mrużąc oczy w blasku letniego słońca. –Nie możesz przecież zacząć bez tego – stwierdził Clive. Wyjął zza prawego ucha ołówek, szybko zaznaczył miejsca na ścianie i zaczął wiercić. Na bruk posypała się strużka różowego ceglanego pyłu. – Masz dość klientów? – zapytał, przykręcając tabliczkę. Poczułam skurcz żołądka.
– Nie całkiem. – Nie martw się. Na pewno przyjdą. Proszę. Zrobione. – Cofnął się o TL R krok i razem ze mną przyjrzał się szyldowi. ZWIERZĘTA DOSKONAŁE – głosił napis nad stylizowanym rysunkiem psa na lekarskiej kozetce. Pod spodem, mniejszymi literami, napisane było: MIRANDA SWEET, LEK. WET., BEHAWIORYSTA ZWIERZĘCY. Clive otworzył pilotem drzwi swojej furgonetki. – Znam parę osób, które powinny się do ciebie zgłosić – powiedział, wrzucając
narzędzia do samochodu. – Poczynając od moich sąsiadów. Mają labradora. Cudowny pies, ale szczeka jak oszalały. – Pokręcił głową. – Dosłownie przez cały dzień. 3 – Biedactwo. Prawdopodobnie właściciele zostawiają go za długo samego i po prostu woła ich z powrotem. – Nie mam pojęcia. – Clive wzruszył ramionami i otworzył drzwi od strony kierowcy. – Ale doprowadza mnie i moją żonę do szału. Jeśli będziesz miała
jakieś problemy, zadzwoń. No i życzę powodzenia. Uważaj na siebie – dodał z troską, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Dziękuję, Clive – odparłam z uśmiechem. – Spróbuję. Wyjechał z zaułka wprost na Regent's Park Road, zatrąbił dwa razy na pożegnanie i znikł mi z oczu. Spojrzałam na zegarek za dziesięć czwarta. Niedługo ma zjawić się Daisy z Hermanem. Opiekowała się nim od miesiąca. Była naprawdę fantastyczna, odkąd „to" – jak teraz o tym myślę – się zdarzyło. Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradziła...
Wycierając ślady farby z okien, zastanawiałam się, jak Herman zareaguje na to, że znów będzie ze mną. Oprócz rzadkich wizyt prawie go nie widywałam, prawdopodobnie więc zachowa się chłodno i z rezerwą. Wyraźnie okaże, że go zaniedbywałam, co, oczywiście, jest prawdą. Ale nie dawałam sobie rady. Przeżyłam szok. Coś absolutnie nieoczekiwanego. Nie TL R tylko koniec związku z Aleksandrem, lecz także sposób, w jaki to się stało i świadomość, że tak źle go oceniłam. Jako behawiorysta zwierzęcy powinnam rozumieć także ludzi, ale popełniłam gruby błąd.
Zdrapując paznokciem farbę z szyby, rzuciłam okiem na inne domy przy naszej uliczce. Na końcu znajdowało się centrum terapii czaszkowo– sakralnej, aromaterapeuta pod numerem dwunastym, kręgarz dwa domy dalej i hipnoterapeuta pod numerem dziesiątym. Dokładnie naprzeciwko był chiromanta, a pod numerem dziewiątym – chiński zielarz. St. Michael's 4 Mews to oaza medycyny alternatywnej i dlatego wydawało się idealne dla mojej praktyki.
Odkryłam to miejsce pod koniec kwietnia. Zostaliśmy zaproszeni z Aleksandrem na kolację przez Marka, jego przyjaciela, reżysera telewizyjnego, z okazji zakończenia pracy nad serialem Ziemio ahoj!, pełnym przepychu dramatem historycznym, trochę przypominającym Toma Jonesa, w którym Aleksander zagrał swoją pierwszą dużą rolę. Teraz przypomniałam sobie, że niedługo będą go pokazywali w telewizji. Czy będę w stanie oglądać? Nie. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze... W każdym razie Mark zamówił stolik w Odettes, w Primrose Hill. Przyszliśmy za wcześnie i wybraliśmy się na spacer.
Kiedy wchodziliśmy na wzgórze, trzymając się za ręce, rozmawialiśmy o tym, jak udział w Ziemio ahoj! może wpłynąć na jego karierę, a kiedy schodziliśmy, omawialiśmy moją pracę. Zastanawialiśmy się nad tym, gdzie mogłabym otworzyć praktykę behawioryzmu zwierzęcego i jak ją nazwać, gdy nagle znaleźliśmy się na St. Michael's Mews. Uderzyła mnie spokojna atmosfera tego miejsca i fakt, że uliczka nie wygląda na bogatą i elegancką, jak wiele podobnych zaułków w TL R Londynie. Była raczej artystyczna w stylu i lekko zaniedbana. Nad drzwiami
domu pod numerem 6 zobaczyłam tabliczkę z napisem Do wynajęcia. Poczułam się, jakbym dostała w głowę. – Doskonałe miejsce – stwierdziłam, zaglądając przez wybitą szybę do opuszczonego wnętrza. – Nie sądzisz? – To dobry adres. – I niedaleko jest sklep zoologiczny, a tu dużo ludzi ma zwierzęta, no i wzgórze jest blisko. To absolutnie doskonałe miejsce na mój gabinet – powtórzyłam zadowolona. 5
– Powinnaś nazwać swoją firmę Zwierzęta Doskonałe. – Tak zrobię. Kiedy tak stałam, zachwycając się miejscem i zapisując telefon pośrednika, nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, że niebawem będzie to także moje nowe mieszkanie. Dopiero co wprowadziłam się do Aleksandra i byliśmy bardzo szczęśliwi. Tak bardzo, że właśnie się zaręczyliśmy. Zamierzaliśmy na razie mieszkać w jego mieszkaniu w Archway, a potem kupić coś razem. Ale w miesiąc później „to" się stało i z dnia na dzień wszystko się zmieniło...
Wróciłam do środka, wdychając cytrusowy aromat świeżej farby i zabrałam się za rozpakowywanie. Nie mam dużo rzeczy. Nigdy nie miałam własnego mieszkania, nie mam więc mebli, tylko ubrania, trochę sprzętów kuchennych i książki. Z kartonu wyjęłam Wyrażanie emocji u ludzi i zwierząt Darwina, Agresję Lorenza, O psychologii zwierząt Justina Lyle'a i Dlaczego mój królik? Anne McBride. Rozpakowałam trzydzieści książek o zachowaniu zwierząt i stare podręczniki weterynarii. Ustawiając je na półkach, znów TL R pomyślałam, jak bardzo się cieszę, że już nie jestem weterynarzem, choć
zawsze chciałam nim zostać. Mniej więcej od ósmego roku życia. Studiowałam weterynarię na uniwersytecie w Bristolu i pracowałam jako weterynarz przez pięć lat, ale szybko się rozczarowałam. Nie wiem do-kładnie, kiedy to się zaczęło, ale wcisnęło się do mojej duszy jak wilgoć i zdałam sobie sprawę, że moje marzenie z dzieciństwa nie jest takie cudowne, jak mi się wydawało. Nie tyle przeszkadzały mi długie godziny pracy, bo w końcu byłam młoda, ile ciągły stres. 6
Oczywiście cudownie było leczyć zwierzęta. Zająć się chorym kotem, którego przynosiła zapłakana rodzina, i go uzdrowić. Często jednak było inaczej. Ludzie oczekiwali ode mnie cudów, a ja przez ich histeryczne telefony nie mogłam spać. Niektórzy, zwłaszcza ci najbogatsi, narzekali na koszty. Ale najgorzej było wtedy, kiedy musiałam uśpić jakieś zwierzę. Nie chodziło mi o bardzo stare czy chore, bo na to byłam przygotowana. Nie mogłam znieść, gdy ktoś przychodził, aby uśpić młode zdrowe zwierzę. Dlatego mam Hermana. Zastępowałam weterynarza w East Ham. Pewnego dnia zjawiła się bardzo
opalona kobieta koło czterdziestki z miniaturowym rocznym jamnikiem, gładkowłosym i czarnym podpalanym. Wyglądał na zmartwionego, ale jamniki zawsze wyglądają tak, jakby przed chwilą nastąpił krach na giełdzie. Jednak ten konkretny jamnik miał taki wyraz pyszczka, jakby kończył się świat. I miał rację. Kiedy postawiłam go na stole i spytałam, co mu dolega, właścicielka poinformowała mnie, że właśnie „pokąsał" jej dziecko i chce go uśpić. Pamiętam, że spojrzałam na nią zaszokowana i spytałam, co się dokładnie stało. Wyjaśniła, że jej TL R pięcioletnia córka bawiła się „bardzo ładnie" z psem, gdy on nagle ugryzł ją w
rękę. Spytałam, czy dziecku trzeba było założyć szwy. Przyznała, że nie, ale powiedziała, że „wredny kundel" przeciął córce skórę do krwi. – Czy wcześniej to się zdarzało? – spytałam. Pies stał na stole, mając – całkiem słusznie – zrozpaczoną minę. – Nie – powiedziała. – To pierwszy raz. – I chce go pani uśpić? – Tak. Przecież to się może znowu zdarzyć, prawda? Następnym razem może być gorzej. Nie mogę trzymać wściekłego psa. – Pociągnęła 7
nosem. – Mam dziecko. A jeśli to by nie było moje dziecko, to mogłabym odpowiadać przed sądem. – Rozumiem pani zdenerwowanie, ale czy była pani przy tym? – No nie. Słyszałam, że Leah krzyknęła, a potem przybiegła z płaczem do kuchni i powiedziała, że pies ugryzł ją w rękę. Znienacka ją zaatakował – dodała ostro. – O tak. – Pstryknęła palcami z długimi paznokciami. – Przypuszczalnie to genetyczne. Nigdy nie chciałam psa, ale mój mąż kupił go od znajomego znajomych. Za
czterysta funtów – mruknęła gorzko. – A mówili, że jamniki są dobre dla dzieci. – Przeważnie są. Mają bardzo łagodne usposobienie. – Nie zamierzam ryzykować. Ten pies nie będzie bezkarnie gryzł mojego dziecka – powiedziała z oburzeniem. – Są schroniska dla zwierząt. Uważam, że to niesprawiedliwe... – Kto by chciał takiego podejrzanego jamnika? Już podjęłam decyzję – dodała, otwierając torebkę. – Ile to
kosztuje? Już miałam pójść do głównego weterynarza, ponieważ nie chciałam usypiać tego psa, kiedy zauważyłam, że jamnik jęczy cichutko i potrząsa TL R głową. Uniosłam jego uszy i zajrzałam do środka. W lewym uchu tkwił kawałek dziecięcego druta do robótek ręcznych. – O Boże – westchnęłam. Przytrzymałam mocno psa, ostrożnie wyjęłam drut i podniosłam do góry. – Dlatego ugryzł pani córkę. Kobieta gapiła się bez słowa.