mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Wolff Isabel - Złe zachowanie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Wolff Isabel - Złe zachowanie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1265 stron)

ISABEL WOLFF

ZŁE ZACHOWANIE Tytuł oryginału BEHAVING BADLY Gregowi Uroda bez próżności Siła bez bezczelności TL ROdwaga bez brutalności I wszystkie zalety człowieka, bez jego wad: Lord Byron Nagrobek dla psa 1

1 Czy teraz dasz sobie radę, Mirando? Mirando! Powoli oprzytomniałam. – Słucham? – Pytałem, czy teraz dasz sobie radę – powtórzył Clive, złota rączka. Czy dam sobie radę? Nie byłam pewna. – Muszę być w Barnes o piątej – wyjaśnił, zbierając poplamione farbą płachty folii. – Jeśli więc nie masz nic przeciwko...

Przestałam myśleć o Aleksandrze i starałam się skoncentrować. – Tak, oczywiście. Chcesz już iść. – Rozejrzałam się po moim nowym miejscu pracy. Nowym miejscu pracy i nowym mieszkaniu. W ciągu trzech tygodni Clive zmienił lokal numer sześć przy St. Michael's Mews z prawie ruiny w elegancki gabinet z niewielkim mieszkankiem na piętrze. Pośrednik wynegocjował dla mnie rozsądny czynsz – przynajmniej jak na dzielnicę Primrose Hill – pod warunkiem że zrobię remont na swój koszt. – Dziękuję, Clive. Wygląda

fantastycznie. TL R Rozejrzał się krytycznie dookoła i przyłożył do szyi wymiętą chusteczkę. – Też jestem zadowolony. Sprawdziłem elektryczność – dodał, kiedy sięgnęłam po torebkę. –I obejrzałem dach. Jest w porządku. Czy trzeba zrobić coś jeszcze? Wypisałam czek z ponurą świadomością, że wydaję ostatnie oszczędności. – Nie, chyba nie... Wygląda... wspaniale.

2 Spojrzałam na jasnożółte ściany i lśniące listwy przypodłogowe, kilka razy przykręciłam ściemniaczem światła. Podniosłam zieloną żaluzję biurka i otworzyłam na próbę szuflady. Obejrzałam sposób ułożenia klepek na podłodze i sprawdziłam, czy działają wszystkie zabezpieczenia okien. – Masz dość półek na książki? – spytał Clive, pakując pędzle. Skinęłam głową. – Wobec tego mogę już iść. Spojrzałam na listę.

– Jeszcze jedna rzecz: szyld. – Wzięłam ceramiczną tabliczkę, którą zamówiłam wcześniej, i podałam mu. – Zawiesisz? – Jasne. – Wyszliśmy na dwór, mrużąc oczy w blasku letniego słońca. –Nie możesz przecież zacząć bez tego – stwierdził Clive. Wyjął zza prawego ucha ołówek, szybko zaznaczył miejsca na ścianie i zaczął wiercić. Na bruk posypała się strużka różowego ceglanego pyłu. – Masz dość klientów? – zapytał, przykręcając tabliczkę. Poczułam skurcz żołądka.

– Nie całkiem. – Nie martw się. Na pewno przyjdą. Proszę. Zrobione. – Cofnął się o TL R krok i razem ze mną przyjrzał się szyldowi. ZWIERZĘTA DOSKONAŁE – głosił napis nad stylizowanym rysunkiem psa na lekarskiej kozetce. Pod spodem, mniejszymi literami, napisane było: MIRANDA SWEET, LEK. WET., BEHAWIORYSTA ZWIERZĘCY. Clive otworzył pilotem drzwi swojej furgonetki. – Znam parę osób, które powinny się do ciebie zgłosić – powiedział, wrzucając

narzędzia do samochodu. – Poczynając od moich sąsiadów. Mają labradora. Cudowny pies, ale szczeka jak oszalały. – Pokręcił głową. – Dosłownie przez cały dzień. 3 – Biedactwo. Prawdopodobnie właściciele zostawiają go za długo samego i po prostu woła ich z powrotem. – Nie mam pojęcia. – Clive wzruszył ramionami i otworzył drzwi od strony kierowcy. – Ale doprowadza mnie i moją żonę do szału. Jeśli będziesz miała

jakieś problemy, zadzwoń. No i życzę powodzenia. Uważaj na siebie – dodał z troską, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Dziękuję, Clive – odparłam z uśmiechem. – Spróbuję. Wyjechał z zaułka wprost na Regent's Park Road, zatrąbił dwa razy na pożegnanie i znikł mi z oczu. Spojrzałam na zegarek za dziesięć czwarta. Niedługo ma zjawić się Daisy z Hermanem. Opiekowała się nim od miesiąca. Była naprawdę fantastyczna, odkąd „to" – jak teraz o tym myślę – się zdarzyło. Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradziła...

Wycierając ślady farby z okien, zastanawiałam się, jak Herman zareaguje na to, że znów będzie ze mną. Oprócz rzadkich wizyt prawie go nie widywałam, prawdopodobnie więc zachowa się chłodno i z rezerwą. Wyraźnie okaże, że go zaniedbywałam, co, oczywiście, jest prawdą. Ale nie dawałam sobie rady. Przeżyłam szok. Coś absolutnie nieoczekiwanego. Nie TL R tylko koniec związku z Aleksandrem, lecz także sposób, w jaki to się stało i świadomość, że tak źle go oceniłam. Jako behawiorysta zwierzęcy powinnam rozumieć także ludzi, ale popełniłam gruby błąd.

Zdrapując paznokciem farbę z szyby, rzuciłam okiem na inne domy przy naszej uliczce. Na końcu znajdowało się centrum terapii czaszkowo– sakralnej, aromaterapeuta pod numerem dwunastym, kręgarz dwa domy dalej i hipnoterapeuta pod numerem dziesiątym. Dokładnie naprzeciwko był chiromanta, a pod numerem dziewiątym – chiński zielarz. St. Michael's 4 Mews to oaza medycyny alternatywnej i dlatego wydawało się idealne dla mojej praktyki.

Odkryłam to miejsce pod koniec kwietnia. Zostaliśmy zaproszeni z Aleksandrem na kolację przez Marka, jego przyjaciela, reżysera telewizyjnego, z okazji zakończenia pracy nad serialem Ziemio ahoj!, pełnym przepychu dramatem historycznym, trochę przypominającym Toma Jonesa, w którym Aleksander zagrał swoją pierwszą dużą rolę. Teraz przypomniałam sobie, że niedługo będą go pokazywali w telewizji. Czy będę w stanie oglądać? Nie. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze... W każdym razie Mark zamówił stolik w Odettes, w Primrose Hill. Przyszliśmy za wcześnie i wybraliśmy się na spacer.

Kiedy wchodziliśmy na wzgórze, trzymając się za ręce, rozmawialiśmy o tym, jak udział w Ziemio ahoj! może wpłynąć na jego karierę, a kiedy schodziliśmy, omawialiśmy moją pracę. Zastanawialiśmy się nad tym, gdzie mogłabym otworzyć praktykę behawioryzmu zwierzęcego i jak ją nazwać, gdy nagle znaleźliśmy się na St. Michael's Mews. Uderzyła mnie spokojna atmosfera tego miejsca i fakt, że uliczka nie wygląda na bogatą i elegancką, jak wiele podobnych zaułków w TL R Londynie. Była raczej artystyczna w stylu i lekko zaniedbana. Nad drzwiami

domu pod numerem 6 zobaczyłam tabliczkę z napisem Do wynajęcia. Poczułam się, jakbym dostała w głowę. – Doskonałe miejsce – stwierdziłam, zaglądając przez wybitą szybę do opuszczonego wnętrza. – Nie sądzisz? – To dobry adres. – I niedaleko jest sklep zoologiczny, a tu dużo ludzi ma zwierzęta, no i wzgórze jest blisko. To absolutnie doskonałe miejsce na mój gabinet – powtórzyłam zadowolona. 5

– Powinnaś nazwać swoją firmę Zwierzęta Doskonałe. – Tak zrobię. Kiedy tak stałam, zachwycając się miejscem i zapisując telefon pośrednika, nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, że niebawem będzie to także moje nowe mieszkanie. Dopiero co wprowadziłam się do Aleksandra i byliśmy bardzo szczęśliwi. Tak bardzo, że właśnie się zaręczyliśmy. Zamierzaliśmy na razie mieszkać w jego mieszkaniu w Archway, a potem kupić coś razem. Ale w miesiąc później „to" się stało i z dnia na dzień wszystko się zmieniło...

Wróciłam do środka, wdychając cytrusowy aromat świeżej farby i zabrałam się za rozpakowywanie. Nie mam dużo rzeczy. Nigdy nie miałam własnego mieszkania, nie mam więc mebli, tylko ubrania, trochę sprzętów kuchennych i książki. Z kartonu wyjęłam Wyrażanie emocji u ludzi i zwierząt Darwina, Agresję Lorenza, O psychologii zwierząt Justina Lyle'a i Dlaczego mój królik? Anne McBride. Rozpakowałam trzydzieści książek o zachowaniu zwierząt i stare podręczniki weterynarii. Ustawiając je na półkach, znów TL R pomyślałam, jak bardzo się cieszę, że już nie jestem weterynarzem, choć

zawsze chciałam nim zostać. Mniej więcej od ósmego roku życia. Studiowałam weterynarię na uniwersytecie w Bristolu i pracowałam jako weterynarz przez pięć lat, ale szybko się rozczarowałam. Nie wiem do-kładnie, kiedy to się zaczęło, ale wcisnęło się do mojej duszy jak wilgoć i zdałam sobie sprawę, że moje marzenie z dzieciństwa nie jest takie cudowne, jak mi się wydawało. Nie tyle przeszkadzały mi długie godziny pracy, bo w końcu byłam młoda, ile ciągły stres. 6

Oczywiście cudownie było leczyć zwierzęta. Zająć się chorym kotem, którego przynosiła zapłakana rodzina, i go uzdrowić. Często jednak było inaczej. Ludzie oczekiwali ode mnie cudów, a ja przez ich histeryczne telefony nie mogłam spać. Niektórzy, zwłaszcza ci najbogatsi, narzekali na koszty. Ale najgorzej było wtedy, kiedy musiałam uśpić jakieś zwierzę. Nie chodziło mi o bardzo stare czy chore, bo na to byłam przygotowana. Nie mogłam znieść, gdy ktoś przychodził, aby uśpić młode zdrowe zwierzę. Dlatego mam Hermana. Zastępowałam weterynarza w East Ham. Pewnego dnia zjawiła się bardzo

opalona kobieta koło czterdziestki z miniaturowym rocznym jamnikiem, gładkowłosym i czarnym podpalanym. Wyglądał na zmartwionego, ale jamniki zawsze wyglądają tak, jakby przed chwilą nastąpił krach na giełdzie. Jednak ten konkretny jamnik miał taki wyraz pyszczka, jakby kończył się świat. I miał rację. Kiedy postawiłam go na stole i spytałam, co mu dolega, właścicielka poinformowała mnie, że właśnie „pokąsał" jej dziecko i chce go uśpić. Pamiętam, że spojrzałam na nią zaszokowana i spytałam, co się dokładnie stało. Wyjaśniła, że jej TL R pięcioletnia córka bawiła się „bardzo ładnie" z psem, gdy on nagle ugryzł ją w

rękę. Spytałam, czy dziecku trzeba było założyć szwy. Przyznała, że nie, ale powiedziała, że „wredny kundel" przeciął córce skórę do krwi. – Czy wcześniej to się zdarzało? – spytałam. Pies stał na stole, mając – całkiem słusznie – zrozpaczoną minę. – Nie – powiedziała. – To pierwszy raz. – I chce go pani uśpić? – Tak. Przecież to się może znowu zdarzyć, prawda? Następnym razem może być gorzej. Nie mogę trzymać wściekłego psa. – Pociągnęła 7

nosem. – Mam dziecko. A jeśli to by nie było moje dziecko, to mogłabym odpowiadać przed sądem. – Rozumiem pani zdenerwowanie, ale czy była pani przy tym? – No nie. Słyszałam, że Leah krzyknęła, a potem przybiegła z płaczem do kuchni i powiedziała, że pies ugryzł ją w rękę. Znienacka ją zaatakował – dodała ostro. – O tak. – Pstryknęła palcami z długimi paznokciami. – Przypuszczalnie to genetyczne. Nigdy nie chciałam psa, ale mój mąż kupił go od znajomego znajomych. Za

czterysta funtów – mruknęła gorzko. – A mówili, że jamniki są dobre dla dzieci. – Przeważnie są. Mają bardzo łagodne usposobienie. – Nie zamierzam ryzykować. Ten pies nie będzie bezkarnie gryzł mojego dziecka – powiedziała z oburzeniem. – Są schroniska dla zwierząt. Uważam, że to niesprawiedliwe... – Kto by chciał takiego podejrzanego jamnika? Już podjęłam decyzję – dodała, otwierając torebkę. – Ile to

kosztuje? Już miałam pójść do głównego weterynarza, ponieważ nie chciałam usypiać tego psa, kiedy zauważyłam, że jamnik jęczy cichutko i potrząsa TL R głową. Uniosłam jego uszy i zajrzałam do środka. W lewym uchu tkwił kawałek dziecięcego druta do robótek ręcznych. – O Boże – westchnęłam. Przytrzymałam mocno psa, ostrożnie wyjęłam drut i podniosłam do góry. – Dlatego ugryzł pani córkę. Kobieta gapiła się bez słowa.