mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Wurts Janny - Wojny Światła i Cienia 1 - Klątwa Upiora Mgieł

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Wurts Janny - Wojny Światła i Cienia 1 - Klątwa Upiora Mgieł.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 685 stron)

JANNY WURTS Klątwa Upiora Mgieł Wojny Światła i Cienia Księga I

KLĄTWA UPIORA MGIEŁ Tytuł oryginału: THE CURSE OF THE MISTWRAITH Copyright © 1993, 2006 Janny Wurts. Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa do wydania polskiego należą do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2006. Ilustracja na okładce: Łukasz Mrozek Mapa: Janny Wurts Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe. Książka jest chroniona polskim i międzynarodowym prawem autorskim. Jakiekolwiek jej powielanie lub nieautoryzowany użytek jej zawartości jest niedozwolone bez pisemnej zgody wydawcy. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydanie I Wydawca: ISA Sp. z o.o. Tłumaczenie: Justyna Niderla-Bielińska Redakcja: Jan Kabat Korekta: Aleksandra Gietka-Ostrowska Skład: Jarosław Polański Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: ISA Sp. z o.o. Al. Krakowska 110/114 02-256 Warszawa tel./fax (0-22) 846 27 59 e-mail: isa@isa.pl ISBN: 83-7418-088-9 ISBN: 978-83-7418-088-7 Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej www.isa.pl

PODZIĘKOWANIA „Klątwa Upiora Mgieł" okazała się przedsięwzięciem zakrojonym na szeroką skalę. Proces powstawania tej książki wspierały na szczęście życzliwość i pomoc wielu osób, a także wyrozumiałość redaktorów, którzy hojną ręką podarowali mi wiele czasu. Chciałabym podziękować przyjaciołom, którzy dzięki swoim umiejętnościom, zainteresowaniom i sugestiom pozwolili mi wpleść odrobinę realizmu w świat magii. Słowa wdzięczności kieruję do Jane Johnson, nadzwyczajnej redaktorki; Davida E. Bella, Mike'a Floerkeya, Mickeya Reicherta, Suzanne Parnell, Raymonda E. Feista, Rosemary Prince i oczywiście Dona Maitza, mojego męża, bez którego ciężar tego przedsięwzięcia z pewnością by mnie przygniótł.

Spis treści Spis treści.........................................................................................................................8 Prolog.............................................................................................................................11 I. Jeniec..........................................................................................................................13 Następca tronu...........................................................................................................27 Tropiciel.....................................................................................................................38 Fragmenty..................................................................................................................40 II. Wyrok........................................................................................................................41 Preludium...................................................................................................................63 Interludium................................................................................................................65 Trzy światy................................................................................................................68 III. Wygnanie.................................................................................................................70 Przejście.....................................................................................................................90 Klątwa Mearth...........................................................................................................93 Drapieżnicy................................................................................................................99 IV. Klątwa Upiora Mgieł.............................................................................................100 Podsumowanie.........................................................................................................118 Początek...................................................................................................................121 Wysłannicy..............................................................................................................123 V. Droga od Zachodniej Bramy...................................................................................124 Przełęcz Tornirów....................................................................................................142 Historia Alithiela.....................................................................................................152 Reminiscencje..........................................................................................................159 VI. Erdane....................................................................................................................160 Pod Czterema Krukami............................................................................................168 Strażnik Mirthlvain..................................................................................................183 Obserwacje..............................................................................................................186 VII. Przełęcz Orlan......................................................................................................187 Przybycie.................................................................................................................204

Powrót......................................................................................................................209 Zwiastuny................................................................................................................217 VIII. Klany Camris......................................................................................................218 Konfrontacja............................................................................................................231 Traithe......................................................................................................................236 Wezwanie................................................................................................................241 IX. Wieża Althain........................................................................................................242 Pasma.......................................................................................................................259 Artefakty..................................................................................................................271 Posłańcy...................................................................................................................281 X. Pustkowia Daon Ramon..........................................................................................282 Caithdein..................................................................................................................305 Obserwatorki............................................................................................................310 Trójka.......................................................................................................................319 XI. Desh-thiere............................................................................................................320 Patrzenie w przeszłość.............................................................................................341 Zadanie....................................................................................................................346 Strażnik, czar i bard.................................................................................................352 XII. Podbój..................................................................................................................353 Dziedzictwo.............................................................................................................374 Powstanie.................................................................................................................380 Postanowienia..........................................................................................................385 XIII. Etarra...................................................................................................................386 Niedyskrecja............................................................................................................407 Introspekcja..............................................................................................................416 Przygotowania.........................................................................................................422 XIV. Dzień koronacji...................................................................................................423 Reakcja....................................................................................................................449 Próba........................................................................................................................463 Pobyty......................................................................................................................477 XV. Strakewood..........................................................................................................478 Urok.........................................................................................................................501 Wnioski....................................................................................................................508 Świt..........................................................................................................................521

XVI. Przewidywanie przyszłości.................................................................................522 Uwięzienie...............................................................................................................549 Ostrzeżenie..............................................................................................................561 Wieczór....................................................................................................................570 XVII. Marsz na las Strakewood...................................................................................571 Zwierzyna................................................................................................................593 Zdobycz...................................................................................................................603 Trzy doliny...............................................................................................................610 XVIII. Kulminacja.......................................................................................................612 Pierwsze postanowienie...........................................................................................641 Ostatnie postanowienie............................................................................................649 Odbicia.....................................................................................................................660 Słowniczek...................................................................................................................661

Prolog Wojny Światła i Cienia miały miejsce podczas trzeciej ery świata Athery, najbardziej niespokojnej i rozdartej konfliktami w całej historii. W owym czasie Arithon, nazywany Mistrzem Cieni, trwał z Panem Światła w pięćsetletnim konflikcie, krwawym i tragicznym. Jeżeli wierzyć kanonom wiary, zrodzonym właśnie w tamtych latach, Pan Światła był wcieleniem boga, a Mistrz Cieni sługą zła, wysłannikiem mrocznych sił. Archiwa świątynne potwierdzają z niekwestionowaną mocą taką właśnie wersję tamtych wydarzeń. Istnieją jednakże dowody wskazujące na to, że Mistrz wcale nie sprzymierzył się z ciemnością. Zachowały się fragmenty manuskryptów, w których religia Światła opisywana jest jako oszustwo, a Arithon jako święty mistyk. Ponieważ prawda leży gdzieś między legendami a teologią, mędrcy przez wieki medytowali nad daleką przeszłością i za sprawą wizji przywoływali wydarzenia tamtych dni. Wbrew oczekiwaniom, konflikt nie rozpoczął się na schodach rady w Etarze, ani nawet na ziemi Athery. Wszystkie wizje sięgały do wydarzeń na bezkresnych oceanach rozszczepionego świata Dascen Elur. Oto kronika, którą spisali mędrcy. I niechaj każdy, kto ją przeczyta, sam zdecyduje o tym, kogo ogłosić posłańcem dobra, kogo zaś sługą zła.

Przez pustkowia karthańskich mórz Leopard żeglował jak cień. Król S'Ilessid przeklął s'Ffalenna, Co rabował w nocy i w dzień Zwrotka z ballady z Dascen Elur

I. Jeniec Długa szalupa przecinała wody zabarwione krwistą czerwienią blasku zachodzącego słońca. W zasięgu wzroku nie było skrawka lądu. Łódź znalazła się w odległości jednej ligi od macierzystego okrętu, czyli w najdalszym punkcie patrolowanego morza, delikatnie kołysząc się na grzbietach fal. - Wstrzymać wiosła! - zawołał szorstko bosman siedzący u steru. Jego załoga, wyczerpana minioną bitwą, wykonała rozkaz. Cztery pary wioseł uniosły się w górę, rzucając cień na wodę, na której pływały plamy oleju i dymiące kawałki drewna, pozostałe po spalonych okrętach. - Rozbitkowie na sterburcie. - Bosman wskazał w stronę dwóch postaci, które kurczowo trzymały się kłębowiska pływających desek. - Szybko, ustalcie ich położenie. Jeden z mężczyzn wypuścił z ręki wiosło i złapał ręczny kompas. Łódź przechyliła się na fali, a pozostali marynarze zgarbili się nad wiosłami i podjęli wysiłek. Pióra biły nierówno w morską wodę, kiedy mężczyźni rozpędzali ciężką szalupę, pchaną w przeciwnym kierunku przez wiatr. Bosman nabrał powietrza do płuc, chcąc zganić podwładnych za opieszałość, ale się powstrzymał. Jego ludzie byli zmęczeni, tak jak i on. Chociaż wielokrotnie już brali udział w bitwach, które znaczyły krwawym śladem przebieg śmiertelnego sporu między piratami z Amrothu i Karthanu, ostatnia potyczka była inna niż poprzednie. Z floty liczącej siedemnaście jednostek aż siedem w pełni uzbrojonych okrętów padło w starciu z jedną tylko brygantyną, która pływała pod znienawidzoną banderą z symbolem leoparda. Bosman zaklął i oparł się chorobliwej chęci rozpamiętywania strat. I tak mieli szczęście, że w ogóle zwyciężyli. Kapitanem pokonanej brygantyny był przecież nie kto inny, jak tylko Arithon s’Ffalenn, nazywany czarnoksiężnikiem i Mistrzem Cieni. Pod kilem przewaliła się kolejna fala. Kołysząc się w górę i w dół na grzbietach wodnych gór, dziób szalupy wznosił się wysoko, by po chwili opaść ciężko w dolinę między dwoma wzgórzami morskiej wody. Bosman, lękając się, że nie odnajdzie rozbitków na wzburzonym morzu, kazał człowiekowi z kompasem zająć miejsce na dziobie łodzi. Potem krzyknął kilka słów zachęty, podczas gdy jego wioślarze starali się utrzymać prosty kurs

pomiędzy pływającymi szczątkami drewna, lin i żagli, które niczym zdradliwe rafy wynurzały się nagle z wody. Załoga wiosłowała w martwej ciszy. Nawet odgłos zwłok ocierających się o dno łodzi ich nie powstrzymał. Wszyscy, którzy uszli cało z bitwy, byli teraz oszołomieni przeżytym koszmarem ognia, czarów i ciemności, jaki Arithon rozpętał tuż przed końcem bitwy. Łódź zbliżyła się do rozbitków. Bosman, owiany nagle chmurą czarnego dymu, niesionego wiatrem, tarł dłońmi piekące oczy. Tylko jeden z pływaków wydawał się przytomny. Trzymał się kurczowo zbielałymi palcami kawałka drewna, a za nim, smagany morskimi falami, unosił się bezwładnie drugi marynarz. Był przewiązany w pasie, chociaż pęta były poluzowane, jakby jego druh, widząc bliską pomoc, próbował go niezdarnie uwolnić. - Przestańcie wiosłować! Czy twój przyjaciel jest ranny? - zwrócił się szorstko bosman do człowieka w wodzie. Rozbitek podniósł na niego niewidzące, mętne oczy, ale nie odpowiedział. Najprawdopodobniej zimna woda pozbawiła go sił. Wyczerpany widokiem drogo okupionego zwycięstwa i akcją ratunkową, bosman stracił cierpliwość. - Wciągnijcie go do łodzi. I tego drugiego też, o ile jeszcze oddycha. Marynarze zaczepili wiosła o pływający szczątek drewna, żeby uspokoić nieco ruchy łodzi. Inni wychylili się za burtę i zaczęli wciągać na wpół utopionego rozbitka na pokład. Ten zareagował z nieoczekiwaną szybkością i obryzgał swych wybawicieli morską wodą. Najbliższy marynarz, oślepiony słoną cieczą, zawył i rzucił się do przodu. Jego ręka zamknęła się na mokrych włosach mężczyzny. Ten błyskawicznie odwrócił się przodem do napastnika. Odbił się od drewnianych szczątków, zanurkował, a po chwili się wynurzył, trzymając w ręku obnażoną stal. Wioślarz cofnął się z okrzykiem zaskoczenia i bólu; na jego nadgarstku widać było ranę, spod której prześwitywała kość. - Na Atha, to Karthanin! - zawołał ktoś. Załoga szalupy poderwała się gwałtownie. Wioślarze na lewej burcie bez zastanowienia podnieśli wiosła niczym pałki i wzięli odwet na rozbitku. Ciosy, jeden po drugim, spadały na głowę wrogiego marynarza. Krew trysnęła mu z nosa i ust. Uderzony boleśnie w ramię, cofnął się. Uścisk na rękojeści sztyletu osłabł i mężczyzna wypuścił go z dłoni. Broń wpadła w głębinę, migocząc. Karthański marynarz, bez jednego przekleństwa, rzucił się gwałtownie, zamachał rękami i wreszcie zanurzył się pod wodę, wepchnięty w otchłań przez ziejących nienawiścią wrogów.

- Marynarze do wioseł! - Głos bosmana wreszcie przywrócił spokój na wściekle podskakującej łodzi. Mężczyźni usiedli na swoich miejscach, mamrocząc pod nosem, podczas gdy morska woda obmywała dulki na bakburcie z czerwonych śladów krwi. Ich dowódca, zbyt zmęczony, by chociażby zakląć, podał rannemu wioślarzowi kawałek szarfy. Potem wskazał drugiego, wciąż nieprzytomnego rozbitka, przywiązanego do drewnianych szczątków. Dym już się rozwiał i wszyscy bez trudu dostrzegli, że karthański pies jeszcze oddycha. - Wciągnijcie go na pokład. Król z pewnością zechce go przesłuchać, więc uprzedzam, obchodźcie się z nim ostrożnie. Marynarze, którzy przysięgali lojalność pirackim królom, rzadko dawali się wziąć żywcem do niewoli. Załoga, prócz rannego, który opatrywał na rufie nadgarstek, uważnie wykonała swe zadanie, wyciągając z morza ostatniego rozbitka z karthańskiej brygantyny i rzucając go na dno łodzi, twarzą do dołu. Bosman przypatrywał się swej zdobyczy z pewnym niesmakiem. Mężczyzna - bez butów, drobnej budowy ciała, odziany jedynie w połataną żeglarską tunikę - nie wyglądał na nikogo znacznego. Uwagę przykuwał tylko srebrny pierścień, który nosił na palcu lewej dłoni. Bosman pomyślał, że jego ludzie, po wielogodzinnych trudach, za które nikt im nawet nie podziękuje, zasługują na jakąś nagrodę. - Marny łup - zauważył. Pochylił się, złapał rozbitka za nadgarstek i zaczął szarpać pierścień, próbując ściągnąć go z palca, ciągle napuchniętego od wody. - Odetnij go - podsunął marynarz, który trzymał się za zraniony nadgarstek. Na wojnie nie było miejsca na uprzejmości. Bosman wyjął nóż do cięcia lin. Ujął dłoń nieprzytomnego i oparł ją o ławkę przy sterze. Podniósł ostrze do góry. W tej chwili łódź podskoczyła na fali. Promień zachodzącego słońca zamigotał w głębi szmaragdowego oka pierścienia. Bosman wciągnął głośno powietrze. Odrzucił od siebie nóż, jakby palił mu dłoń, gdyż pierścień, który właśnie zamierzał ukraść, nie był zrobiony ze srebra, ale z czystego białego złota. A w kamieniu wyryto delikatny symbol leoparda, tak nienawistnie znajomy. - A niech mnie, to s'Ffalenn! - Zszokowany i niepewny bosman wyprostował się na ławce. Widział, jak pali się brygantyna wroga, a jej kapitan leży martwy na tylnym pokładzie. Ale rzut oka na czarne włosy, z których wciąż żałośnie kapała woda, spływając do zęzy, zadawał kłam tym obserwacjom. Nagle dłoń i kamień zostały brutalnie wyszarpnięte z jego rąk, kiedy jeden z marynarzy bezceremonialnie przewrócił jeńca na plecy. W gasnącym świetle dnia ostre rysy twarzy i wysokie łuki brwiowe, typowe dla rodu s’Ffalennów, były dla wszystkich widoczne niczym odlane z brązu. Nie mogło być mowy o

pomyłce. Marynarze Amrothu pojmali właśnie samego Mistrza Cieni, w dodatku żywego. Wioślarze cofnęli się, przerażeni. Kilku wykonało zabobonne gesty, by odstraszać zło, a jeden z najbliżej siedzących wyjął sztylet. - Stój! - Bosman starał się przywołać rozsądek, by uspokoić zszarpane nerwy. - Czarownik jest w tym stanie nieszkodliwy, inaczej bylibyśmy już martwi. Nie zapominajcie, że żywy przyniesie nam więcej korzyści. Marynarze nie odpowiedzieli. Napięci, niespokojni, poruszyli się nerwowo. Któryś wymamrotał pod nosem słowa zaklęcia chroniącego przed demonami; po chwili następny sztylet wysunął się w stronę powalonego wroga. Bosman złapał wiosło i uderzył nim o dno łodzi, między marynarzami i jeńcem. - Głupcy! Czy zamierzacie pluć na własne szczęście? Zabijcie go, a nasz kapitan nie da wam nawet miedziaka. Wreszcie to do nich dotarło. Arithon s’Ffalenn był nieślubnym synem królowej, która władała Amrothem. Wiele lat temu kobieta skalała honor królestwa, dopuszczając się cudzołożnych czynów z najbardziej niesławnym wrogiem swego męża. Za głowę bękarta pirackiego króla wyznaczono tak wielką nagrodę, że wystarczyłaby ona na okup za jarla, więc dom królewski oczekiwał cierpliwie na człowieka, który przywiedzie do Królewskiego Portu jeńca w łańcuchach. Pokonani przez chciwość, marynarze schowali noże do pochew. Bosman się odsunął i rzucił szczekliwie komendę; jego ludzie wykonali ją w pośpiechu. Marynarze związali nadgarstki i kostki więźnia liną odciętą z cumy, bojąc się, że odzyska przytomność. Potem, skrępowany niczym cielak wiedziony na rzeź, Arithon, Mistrz Cieni i przyszły władca Karthanu, został zabrany z powrotem na okręt wojenny Briane. Marynarze z szalupy wciągnęli go na pokład i rzucili, bezwładnego jak kukłę, wprost pod nogi głównodowodzącego. Pierwszy oficer, który niedawno przekroczył dwudziestkę, swoje stanowisko zawdzięczał raczej zamożności i koneksjom na dworze niż rzeczywistym umiejętnościom i doświadczeniu. Niestety, kapitan był nieprzytomny od rany zadanej przypadkową strzałą, a większość oficerów Briane poległa podczas walki, więc nie pozostał nikt, kto mógłby zakwestionować dowództwo młodzika. Pierwszy oficer jakoś sobie radził, chociaż przygniatała go odpowiedzialność za ocalałych trzystu czterdziestu dwóch marynarzy i troska o okręt tak uszkodzony, że nie można było wciągnąć żagli na maszty. Gwałtowne słowa bosmana nie od razu dotarły do zmęczonego i zatroskanego oficera. W końcu jednak imię więźnia zrobiło na nim wrażenie. - Arithon s'Ffalenn! - Zbyt zaskoczony, by uwierzyć, oficer wpatrywał się ze

zdumieniem w bezwładne ciało, rozciągnięte na deskach pokładu. Jeniec był niewysoki, ogorzały od morskiego wiatru i czarnowłosy, zupełnie niepodobny do królewskiej linii Amrothu, choć w połowie z niej właśnie się wywodził. Mokre włosy ciasno oblepiały mu czaszkę, odsłaniając kanciaste czoło. Chude, niczym nieodznaczające się ciało okrywał surowy, szorstki len, a zwykły kawałek sznura pełnił funkcję pasa. Ale ten żeglarski wygląd jeńca był mylący. Kamień wprawiony w sygnet, który tkwił na jego palcu, nosił znak leoparda, niezaprzeczalny symbol królewskiego rodu s'Ffalenn. - To on, mówię przecież - powiedział podekscytowany bosman. Załoga szalupy i marynarze na pokładzie przybliżyli się jeszcze bardziej. Popychany przez rozhukanych i podnieconych marynarzy, pierwszy oficer nagle odzyskał siłę głosu. - Wracajcie do swoich obowiązków! - krzyknął. - I wciągnijcie szalupę z powrotem na pokład. Z życiem! - Tak jest. - Bosman odszedł, skruszony. Marynarze rozchodzili się nieco wolniej, zerkając na skrępowanego więźnia przez ramię. Pozostawiony samotnie, aby rozważyć przyszłe losy najgorszego wroga Amrothu, pierwszy oficer pogrążył się w niepewności. Jak okiełznać człowieka, który potrafił snuć iluzje cienia równie łatwo jak myśli i którego pokonanie kosztowało królewską flotę siedem okrętów? Kiedy wrócą do Amrothu, król z pewnością uzna, że pojmanie wroga warte było nawet tak poważnych strat. Ale na pokładzie Briane, jeszcze mokrym od krwi i usianym zniszczeniem, ludzie pragnęli zemsty i zadośćuczynienia za śmierć swoich kompanów. Marynarze nigdy nie zapominali o jednym - Arithon jest czarnoksiężnikiem i najbezpieczniej przewozić jego zwłoki. Rozwiązanie wydawało się tak proste jak cięcie miecza, ale pierwszy oficer wiedział, że to nieprawda. Powstrzymał odruch, by zabić jeńca, i tylko trącił go nogą w ramię. Czarne włosy opadły z twarzy, ukazując ostry jak nóż profil. Smużka krwi znaczyła skroń i policzek, wypływając z jakiejś niewidocznej rany. Skórę gardła i brody pokrywały liczne sińce. Chociaż Arithon był czarnoksiężnikiem, pod względem cielesnym nie różnił się od człowieka, i jak każdy w takim stanie potrzebował uzdrowiciela. Pierwszy oficer przeklinał w duchu, gorzko żałując, że bękart nie jest aż tak ludzki, żeby po prostu umrzeć. Król Amrothu nie znał ani powściągliwości, ani rozsądku, kiedy chodziło o zdradę, jakiej dopuściła się jego żona. To, że podczas wypraw ludzie ginęli albo błąkali się latami daleko od domu, nie miało dla niego znaczenia; marynarze Briane, związani przysięgą lojalności, musieli dostarczyć królowi żywego Mistrza Cieni. - Co mamy z nim zrobić, panie? - Człowiek, który awansował na miejsce zabitego

mata, stanął przy boku swego zwierzchnika. Jego mundur był praktycznie nie do odróżnienia, zakrwawiony i zabrudzony podczas bitwy. Pierwszy oficer przełknął ślinę; w gardle zaschło mu ze zdenerwowania. - Zamknij go w pomieszczeniu z mapami. Mat przymknął na chwilę zmęczone oczy i splunął. - To wyjątkowo głupie miejsce dla tak niebezpiecznego więźnia! Czy chcesz, żebyśmy wszyscy zginęli? Jest wystarczająco sprytny, żeby stamtąd uciec. - Milczeć! - rzucił przez zęby pierwszy oficer, świadomy wzroku marynarzy obserwujących go z każdego zakątka statku. Trudno było nie przyznać matowi racji, ale żaden oficer nie mógłby utrzymać się na stanowisku, gdyby ustąpił niższemu stopniem marynarzowi na oczach całej załogi. Rozkaz musiał być wykonany. - Więzień potrzebuje uzdrowiciela - wyjaśnił z naciskiem. - Kiedy tylko będzie to możliwe, przeniosę go do ładowni i zakuję w kajdany. Mat zaburczał coś pod nosem, schylił się i z łatwością podniósł Mistrza Cieni z pokładu. - Ależ lekki ten mały diabeł, pomimo reputacji mordercy - skomentował, a potem nadrabiając miną i ukrywając obawy, szybko przeszedł przez tylny pokład z jeńcem zwisającym mu z ramienia niczym marynarski worek. Zniknął ze swym ciężarem w czeluści otwartego luku; kostki palców Arithona przy każdym kroku uderzały bezwładnie w stopnie drabinki. Pierwszy oficer zamknął oczy. Przystań w Królewskim Porcie leżała w odległości dwudziestu dni drogi, przy sprzyjających wiatrach i dobrej pogodzie. Każdy, nawet najbardziej nędzny marynarz na Briane będzie bogaczem, kiedy dobiją do portu, o ile ktokolwiek z nich przeżyje. Niecierpliwy, niedoświadczony i ciężko zmartwiony, pierwszy oficer wrzasnął na cieślę, żeby pospieszył się z naprawą głównego masztu. Zanim przygotowano Briane wystarczająco, żeby wciągnąć żagle na maszt, zapadła już noc. Chmury zakryły gwiazdy, kiedy pierwszy oficer dał rozkaz do wypłynięcia. Bosman przekazywał polecenia dalej, gdyż mat był zbyt zachrypnięty, by przekrzyczeć hałas, jaki robiły uderzenia niezliczonych młotów na przednim pokładzie. Zmęczona do nieprzytomności załoga bujała się na wantach, pozbawiona swej zwykłej sprawności. Obluzowane żagle łopotały na wietrze. Marynarze na pokładzie z trudem usiłowali je napiąć. Wreszcie żagiel trzasnął i z grzechotem bloczków wydął się pod naporem wiatru; statek ustawił się dziobem do fali, na wschód. Sternik, stojący nieruchomo niczym rzeźba, położył Briane na kurs do Amrothu. Gdyby wiatr się utrzymał, statek przybiłby do portu niemal

równocześnie z resztą floty. Poczuwszy ulgę, że znów są pod żaglami, pierwszy oficer zszedł z mostka, pozostawiając okręt pod dowództwem bosmana. Potem rozkazał zapalić lampy na pokładzie. Majtek przebiegł po statku z hubką i krzesiwem. Marynarze na Briane nie odrywali się od swoich zajęć do czasu, kiedy płomień w latarni rufowej zamigotał i zgasł, niby dotknięty oddechem Dharkarona. W jednej chwili, nie dłuższej niż uderzenie serca, cały statek pogrążył się w ciemności tak gęstej jak sprzed stworzeniem świata. Cieśle zgubili rytm i uderzenia młotów stały się najpierw chaotyczne, potem całkowicie umilkły. Rozległy się nawoływania. Pierwszy oficer skoczył w kierunku przejściówki. Jego stopy ledwie dotykały stopni. Prawie zjeżdżając po poręczy, usłyszał głośny brzęk tłuczonego szkła; szyby w oknie pomieszczenia rufowego eksplodowały. W chwili gdy stanął na pokładzie, rzucił się ramieniem na zamknięte drzwi do pomieszczenia map. Tekowe deski prysnęły na wszystkie strony. Pierwszy oficer wpadł w ciemność gęstszą od atramentu kaligrafa. Od strony stłuczonego okna dobiegały głośne hałasy, znamionujące jakąś walkę. - Zatrzymajcie go! - Krzyk pierwszego oficera przeszedł nagle w jęk, kiedy mężczyzna zawadził biodrem o skraj stołu z mapami. Odbił się od niego i skoczył dalej. Potknął się o ciało. Zachwiał się i uderzył boleśnie o czyjś łokieć, a potem ruszył w kierunku splecionych postaci. Wydawało się, że syk wody kłębiącej się w kilwaterze dochodzi gdzieś z bliska. Opryskany przez wodny pył, który kłuł niczym igły, pierwszy oficer z przerażeniem zdał sobie sprawę, że Arithon może już być w połowie za parapetem. Kiedy czarnoksiężnik dotrze na górny pokład, zdoła przywołać iluzje, ukształtować cienie i wtopić się, niewidzialny, w morskie fale. Nie udałoby im się go odnaleźć. Pierwszy oficer rzucił się do przodu, żeby powstrzymać uciekiniera, uderzył w splątaną ludzką masę i poczuł, jak zostaje brutalnie odtrącony na bok. Ktoś zaklął. Jakiś wir, wywołany niewidzialnym ruchem, przemknął przez zdemolowany pokój od strony okna. Uderzony mocno w pierś przez silne, kościste ciało, pierwszy oficer bezwiednie zacisnął palce na tym, co miał w zasięgu ręki: na ubraniu, ciągle jeszcze mokrym od morskiej wody. Pamiętając, kogo trzyma, mocno napiął ramiona i przywarł z całej siły do swego przeciwnika. Jeniec wykręcał się, prężąc ścięgna szczupłych nadgarstków. Odrzucony w bok, wprost na przegrodę, pierwszy oficer stracił oddech. Czuł się tak, jakby trzymał w objęciach szalejący morski prąd. Jego nadgarstek został niemalże zmiażdżony udem przeciwnika i pierwszy oficer rozluźnił uścisk. Nagle ktoś upadł na niego i przygniótł mu pierś niczym ścięty siekierą dąb. Oderwany od jeńca, pierwszy oficer legł na podłodze, rozpłaszczony pod masą spoconych ciał.

Nad jego głową wciąż trwała walka; w ciemności słychać było stękania i zdyszane oddechy. Czuł na ciele uderzenia knykci, łokci i kolan. Tuż obok jakiś marynarz wymiotował głośno, najwyraźniej kopnięty w brzuch. Pierwszy oficer, mimo toczącej się walki, usiłował wstać. W tak gęstej ciemności każdym ciosem kierował przypadek. Jeżeli Arithon nadal miał skrępowane dłonie, przewaga liczebna marynarzy w końcu pokona siły jeńca, a wtedy jego strażnicy już zadbają o to, by się znów nie uwolnił. - Bękart! - rzucił ktoś wściekle. Zaszurały buty i pięść uderzyła w ciało. Opór Arithona zelżał. Pierwszy oficer podniósł się na nogi, kiedy przez chór głosów przedarł się jeden, niski i czysty. - Puśćcie mnie. Bo wasze palce spłoną aż do kości. - Nie słuchajcie go! - Pierwszy oficer skoczył w stronę marynarzy. - Jego groźba to tylko iluzja. Jakiś mężczyzna wrzasnął w agonii, a jego krzyk zagłuszyło pękające drewno. Pierwszy oficer, zdesperowany, uderzył mocno tam, skąd dobiegały słowa jeńca. Jego pięść napotkała kość. Jakby pod wpływem tego ciosu, utkana przez czarodzieja sieć ciemności zaczęła się rozwiewać. Światło lampy rufowej wdarło się do środka przez zniszczone okno tylnej kabiny, oświetlając ostre krawędzie potłuczonego szkła i rozbitych sprzętów. Arithon zwisał bezwładnie na rękach trzech majtków. Ich twarze były blade, a klatki piersiowe unosiły się w nierównym oddechu, niczym u biegaczy, którzy właśnie dotarli do kresu drogi. Jakiś marynarz leżał pod szafą z mapami i jęczał, trzymając się za stłuczony goleń. O sterburtę opierał się mat i ciężko dyszał, poczerwieniały na twarzy; widać było, jak nad rozerwanym kołnierzem pulsują mu żyły. Pierwszy oficer unikał oskarżycielskiego spojrzenia starszego marynarza. Nawet jeżeli wcześniej wydawało mu się nieprawdopodobne, że więzień w tak ciężkim stanie podejmie próbę ucieczki, uznał, że lepiej nie mówić o tym głośno. - Przynieście światło - warknął do jęczącego marynarza, chcąc przejąć dowodzenie, zanim załoga odzyska siły na tyle, żeby rozmawiać. Marynarz ucichł, dźwignął się na nogi i kuśtykając pospiesznie, udał się na poszukiwanie lampy. Kiedy w pomieszczeniu zapanował spokój, pierwszy oficer wskazał fragment podłogi, wolny od srebrnych odprysków szkła. - Połóżcie s’Ffalenna tutaj. A ty poszukaj jakichś kajdan, żeby skuć mu nogi. Marynarz skoczył, aby wykonać rozkaz. Kiedy kładli Arithona na podłodze, powrócił majtek z latarnią. Światło płomienia rzucało miedziane refleksy na krwawe ślady, widniejące

na policzku i ramieniu jeńca; na podartej koszuli ciemniały plamy krwi, która już zdążyła w nią wsiąknąć. - Panie, ostrzegałem cię. Pomieszczenie map nie jest odpowiednio zabezpieczone - przekonywał cichym głosem mat. - Musimy przenieść czarownika gdzie indziej. Pierwszy oficer się zjeżył. - Kiedy będę potrzebował twojej rady, powiem ci o tym. Będziesz stał tutaj na warcie, aż przyjdzie uzdrowiciel. To nie potrwa długo. Ale uzdrowiciel ciągle jeszcze był zajęty usuwaniem grotu nieprzyjacielskiej strzały z kapitańskiego brzucha. I jako że zajęcie to miało się przedłużyć o bliżej nieokreślony czas, mat zagryzł wargi i nie wspomniał o rzeczy dla niego oczywistej. Uważał, że obecność Arithona na statku jest dużo bardziej niebezpieczna, niż sądzi oficer. Obawa przed jego czarnoksięskimi sztuczkami mogła nawet najbardziej lojalną załogę sprowadzić na drogę buntu. W tej właśnie chwili jeden z marynarzy wrzasnął i odskoczył. Pierwszy oficer podbiegł do jeńca, gdy ten się poruszył i odzyskał przytomność. Otworzył oczy o barwie świeżej, wiosennej trawy i utkwił spojrzenie w ludziach, którzy tłoczyli się wokół niego. Ostre rysy s’Ffalennów nie wyrażały żadnej emocji; z pewnością ból powstrzymywał czarnoksiężnika przed jeszcze jednym mrocznym atakiem. Pierwszy oficer Briane szukał na twarzy jeńca jakichś ludzkich emocji, ale nie dostrzegł niczego. - Ta próba ucieczki była bardzo nierozsądna - powiedział, gdyż nic innego nie przyszło mu do głowy. Buntował się na samą myśl o tym, że ta kreatura i ukochany książę Amrothu, następca tronu, narodzili się z tej samej matki. Podczas gdy Jego Wysokość Lysaer starałby się zdobyć sympatię swoich oprawców swobodną i zajmującą mową, Arithon z Karthanu nie zamierzał nawet odpowiadać. Jego oczy nie drgnęły, a rysy twarzy pozostały twarde jak kamień. Nieprzyjemną ciszę wypełniało tylko skrzypienie takielunku i trzask drewna. Marynarze kręcili się niespokojnie, dopóki szczęk stali u wlotu przejściówki nie oznajmił, że powraca majtek, wysłany po kajdany. - Skujcie mu kostki u nóg. - Pierwszy oficer zwrócił się w kierunku drzwi. - I pilnujcie go, na Dharkarona. Król chce mieć tego człowieka żywego. Po tych słowach wyszedł, wołając na szefa cieśli, żeby przysłał kogoś do naprawy okna w pomieszczeniu map. Stolarze ledwie zdążyli zebrać narzędzia, gdy na pokładzie Briane znów zapanował dziwny, przerażający mrok. Pierwszy oficer ponownie pobiegł w kierunku pomieszczenia map, poganiany przez głuchy trzask, który stamtąd dobiegł. Tym razem ciemność rozproszyła się niczym jedwab, na który upadnie iskra, nim

oficer zdążył wpaść na stół z mapami. Dotarł do kabiny na sterówce i ujrzał, że Arithon leży przyciśnięty do podłogi przez swoich strażników, którzy dyszeli ciężko. Po chwili zaczęli się podnosić, rzucając nerwowe spojrzenia na jeńca. Chociaż stali w obecności starszego stopniem oficera, nie okazywali mu ani odrobiny szacunku. Kilku nawet mu złorzeczyło, przysłaniając usta dłońmi. - Milczeć! - Pierwszy oficer zbliżył się, żeby wysłuchać raportu. - Szkło - wyjaśnił mat. - Próbował przeciąć więzy na rękach i, na Dharkarona, ten bękart prawie podciął sobie żyły. Na podłodze, pod Mistrzem Cieni, ciemniała kałuża krwi. Jego szczupłe palce pokryły się czerwienią, a dokładniejsze badanie wykazało, że sznur, którym związano mu ręce, jest prawie przecięty. - A więc zwiążcie mu też palce. - Pierwszy oficer, tak bardzo rozgniewany, że nie czuł już dla więźnia litości, wysłał jednego z marynarzy po sznur do ładowni. Chwilę później Arithon odzyskał przytomność. Jednak dopiero po minucie zorientował się w sytuacji, podniesiony do góry i niemalże zakleszczony pomiędzy silnymi ramionami strażników. Kiedy jego zielone oczy znów odzyskały ostrość widzenia, pierwszy oficer z trudem powstrzymał się od ucieczki. Tylko raz widział, by ktoś tak patrzył - człowiek, którego wieszano za gwałt na własnej córce. - Powinieneś zginąć w bitwie - oznajmił cicho. Arithon nie odpowiedział. Blask rzucany przez lampę tańczył na jego nieruchomej twarzy, jakby sprzeciwiającej się zdrowemu rozsądkowi; z jego palców kapała na podłogę krew. Pierwszy oficer odwrócił wzrok, zmrożony strachem i niepewnością. Nie miał doświadczenia z jeńcami i nic nie wiedział o siłach czarnoksięskich. A Mistrz Cieni wcale mu nie pomagał, zimny i odległy jak ocean. - Pokażcie mu królewską sprawiedliwość - rozkazał pierwszy oficer, mając nadzieję, że brutalne traktowanie jeńca złagodzi bunt jego podwładnych. Marynarze zwalili Arithona z nóg i położyli go na stole map. Jego szczupłe ciało zwisało w ich silnych dłoniach niczym szmaciana lalka. Ale Mistrz nadal się opierał. Pełni gniewu i strachu, marynarze oddawali mu teraz z nawiązką to, czego sami niedawno od niego doznali. Zerwali sznur z nadgarstków jeńca i zdarli z niego ubranie, szukając ukrytych drzazg i szklanych odłamków. Ale, z wyjątkiem słabego oporu, Arithon znosił ich traktowanie w całkowitym milczeniu. Pierwszy oficer ukrył niesmak. Bunt Mistrza nie przynosił żadnych rezultatów, a tylko prowokował jego oprawców do coraz to brutalniejszego postępowania. Gdyby bękart wydał z

siebie choć jeden krzyk bólu, gdyby zareagował jak zwykły śmiertelnik, marynarze poczuliby się usatysfakcjonowani. A tak walka trwała, aż ofiara została pozbawiona tuniki i koszuli. Majtkowie odsunęli się od jeńca, żeby obejrzeć swoją zdobycz. Klatka piersiowa Arithona podnosiła się w płytkim i urywanym oddechu. Mięśnie brzucha kurczyły się pod skórą pokrytą warstwą potu, co znaczyło, że jego ciało nie jest tak nieczułe na ból, jak starał się to udowodnić. - Bękart jest strasznym cherlakiem jak na czarownika. - Najodważniejszy z marynarzy wzniósł pięść nad posiniaczoną piersią Arithona. - Lekki cios w te jego żeberka może go trochę uspokoi. - Wystarczy! - przerwał mu pierwszy oficer. I pewny, że marynarz zignoruje jego rozkaz, rzucił się do przodu, żeby interweniować. Ale w drzwiach pokazał się nagle człowiek w białej koszuli i odsunął go energicznie na bok. Wreszcie zwolniony od kapitańskiego łóżka, uzdrowiciel wepchnął się pomiędzy marynarza i rozciągniętego na stole jeńca. - Zostaw go, chłopcze! Dzisiaj złożyłem już do kupy zbyt wiele kości. Jeszcze jeden taki zabieg, a będę musiał się upić, nim wzejdzie słońce. Załoganci odstąpili na bok, mamrocząc coś pod nosem. Kiedy uzdrowiciel zabrał się do pracy, zużywając mnóstwo bandaży i litry środków odkażających, s’Ffalenn wziął głęboki oddech i wreszcie przemówił. - Przeklinam twoje dłonie. Niech następne rany, które będziesz opatrywał, pokryją się ropą i robakami. Niechaj każde dziecko, którego dotkniesz, umrze w twoich ramionach, a matka krwawi. Obyś nie znalazł na to rady. Nie dotykaj mnie więcej, bo pokażę ci śmierć. Uzdrowiciel wykonał dłonią znak chroniący przed złem. Słyszał niejednokrotnie, jak jego pacjenci przeklinali i krzyczeli, ale nigdy nie wypowiadali podobnych słów. Roztrzęsiony, zajął się rannym, podczas gdy ten naprężał mięśnie, czując na sobie dotyk uzdrowiciela. - Czy kiedykolwiek stanąłeś twarzą w twarz z rozpaczą? - mówił dalej Arithon. - Ja cię z nią zapoznam. Oczy twego pierworodnego syna zgniją, a muchy zagnieżdżą się w jego oczodołach. Marynarze z trudem powstrzymywali chęć ucieczki, wzdrygając się i przeklinając pod nosem, zbici w ciasną gromadę. - Trzymajcie go, żeby się nie ruszał! - wrzasnął uzdrowiciel, bandażując rany Arithona z ponurą determinacją i zaciśniętymi ustami. Taka groźba wtrąciłaby go w otchłań rozpaczy, gdyby nie to, że miał jedynie córki. W przeciwnym razie mógłby złamać przysięgę i sprawić

rannemu wiele niepotrzebnego bólu. - Pozwolę sobie odejść - powiedział do pierwszego oficera, kiedy już skończył. - Zrobiłem wszystko, co mogłem. Uzdrowiciel wyszedł, odprawiony przez oficera, a majtkowie zabrali się za wiązanie jeńca. Kiedy tylko pierwsza pętla dotknęła jego skóry, Arithon zwrócił swe klątwy przeciwko głównodowodzącemu. Mając w pamięci zachowanie uzdrowiciela, młody człowiek nie ośmielił się przerywać rannemu. Stał cierpliwie, z dłońmi splecionymi na plecach, podczas gdy jego matka, żona i kochanka były profanowane razem i z osobna. Po tej przemowie jeniec skierował swe obelgi na samego oficera. W końcu młodzian, nie mogąc już tego dłużej słuchać, uległ gniewowi, wywołanemu przez zjadliwe słowa. - Lepiej oszczędzaj siły! - W porównaniu z gładkimi, spokojnymi słowami Mistrza, brzydota jego własnego głosu zabrzmiała niczym histeryczny wrzask kobiety. Starał się okiełznać gniew. - Nie odmienisz swego losu, przeklinając mnie i moją rodzinę. Dlaczego wszystko utrudniasz? Twoje zachowanie sprawia, że nie możemy cię traktować w sposób cywilizowany. - Idź i zgwałć swoją małą siostrzyczkę - odparł Arithon. Pierwszy oficer spłonął czerwienią. - Zawiążcie usta temu bękartowi jakąś szmatą - wydał rozkaz podwładnym, nie ufając sobie na tyle, by odpowiedzieć Arithonowi. - Potem zamknijcie go pod strażą w ładowni z płótnem. Marynarze natychmiast się zorientowali, że rozkaz ten podyktowany został desperacją. Pierwszy oficer dostrzegł to i odczuł niepokój. Był już zmęczony zmaganiami z przerażoną załogą, balansującą niebezpiecznie na granicy buntu. Mogła go spowodować najdrobniejsza prowokacja, a czarnoksiężnik, który potrafił przywoływać cienie, był zagrożeniem równoznacznym z całkowitą klęską. Żadne środki zaradcze nie wydawały się zbyt drastyczne, żeby zapobiec temu, co mogłoby się wydarzyć. Pierwszy oficer potarł zaczerwienione, piekące oczy. Po rozważeniu wszystkich możliwości pozostało mu tylko jedno. Przekazać Arithona s’Ffalenna w ręce uzdrowiciela okrętowego. Pierwszy oficer wszedł gwałtownie do jego pomieszczenia, nie przejmując się pukaniem. - Czy potrafisz przygotować lek, który pozbawi człowieka przytomności? - Mam tylko zioło, które stosuję na złagodzenie bólu - odparł z irytującą niechęcią uzdrowiciel. Oficer przeszkodził mu w bandażowaniu kolejnej rany. - Większa dawka może nieco przytłumić umysł, ale to dość niebezpieczne. Ten lek ma uzależniające działanie uboczne.

Pierwszy oficer nie wahał się ani chwili. - A więc zastosuj swą miksturę na naszym jeńcu, i to szybko. Uzdrowiciel się wyprostował; blask rozkołysanej lampy wydobywał z ciemności ostre rysy jego zmęczonej twarzy. Oficer nie dopuścił do żadnych protestów. - Nie chcę słyszeć o twojej przysiędze medyka. Przyjmij, że wina leży po mojej stronie, jeżeli już musisz, ale nie zamierzam dopuścić do buntu na pokładzie, nawet za cenę skóry bękarta s'Ffalennów. Dostarczymy Arithona do lochów królewskich i nikt nie będzie mógł nam zarzucić, że nie dopełniliśmy naszych obowiązków. Przestraszony jawnym lękiem na twarzy pierwszego oficera, uzdrowiciel przywołał pomocnika, żeby ten skończył bandażować pacjenta. Potem, rozsądny na tyle, żeby się pospieszyć, zaczął przeszukiwać półki z lekarstwami. - A kto poniesie odpowiedzialność, jeżeli umysł więźnia dozna jakieś szkody? Pierwszy oficer wziął głęboki, urywany oddech. - Dharkaronie, Aniele Zemsty! Wszyscy zostaniemy pozbawieni głów, jeżeli nasi marynarze wpadną w panikę i poderżną bękartowi gardło. On jest szaleńcem i nadal będzie ich prowokował. Jak niby, na miłość króla, mam być w pobliżu w każdej minucie, żeby powstrzymać grożącą nam katastrofę? Słoiki grzechotały, trącane dłonią starszego mężczyzny. Wybrał jeden i poprawił okulary, żeby móc przeczytać etykietę. - Od Królewskiego Portu dzieli nas dwadzieścia dni, zakładając dobrą pogodę i szczęście. Żaden człowiek nie zdoła wytrzymać tak długiej śpiączki bez poważnego ryzyka uszkodzenia mózgu. Czytałem teksty, w których napisano, że czarnoksiężnicy potrafią przekształcać odpowiednio niektóre trucizny. Z pewnością twój Mistrz Cieni będzie potrzebował bardzo silnej dawki tej substancji, żeby w ogóle odniosła jakiś skutek. - A więc zawiniemy do portu na Południowej Wyspie. - Ocalony przez nagły pomysł, pierwszy oficer otarł pot z zaczerwienionego czoła. - Książę następca tronu spędza tam lato; zabiega o względy córki jarla. To tylko pięć dni drogi stąd, nawet przy słabym wietrze. Pozbaw Arithona przytomności tylko na te pięć dni, a potem niech Jego Wysokość postara się dostarczyć bękarta własnej matki przed oblicze króla. Uzdrowiciel westchnął i sięgnął po swoje przybory, zmuszony do wykonania planu oficera. Pięć dni znacznych dawek leku spowoduje pewien dyskomfort jeńca, ale nie uszkodzi trwale jego umysłu. A zrzucenie na księcia Lysaera odpowiedzialności za potomka pirackiego rodu Karthanu było prawdopodobnie najrozsądniejszym rozwiązaniem. Jego Wysokość