mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Wysocka-Kalkowska Anna - Moje życie bez ciebie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Wysocka-Kalkowska Anna - Moje życie bez ciebie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 788 stron)

Ten ebook jest chroniony znakiem wodnym ebookpoint.pl Kopia dla: Magda Ciba kostek.ciba@gmail.com ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX

Anna Wysocka Kalkowska Moje życie bez ciebie

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2015 ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX

Anna Wysocka Kalkowska „Moje życie bez ciebie” Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Anna Wysocka Kalkowska, 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy. Skład: Jacek Antoniewski

Korekta: Ryszard Krupiński Projekt okładki: Robert Rumak Zdjęcie na okładce: Kazimierz Zakrzewski ISBN: 978 83 7900 453 9 Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o. ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131 wydawnictwo.psychoskok.pl e- mail:wydawnictwo@psychoskok.pl ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX

Przeczytałam kiedyś, że nasze życie jest jak podróż pociągiem, do którego wsiadają i z niego wysiadają różni ludzie. Jedni zagrzewają w nim miejsce na dłużej, pozostają do końca podróży, inni wysiadają na poszczególnych stacjach życia. Zainspirowało mnie to porównanie… zastanowiłam się jaki jest mój pociąg? Ilu wartościowych ludzi? Ile przystanków i ile spojrzeń za

siebie? Zabawne, zazwyczaj w takich chwilach nie myślimy o tych ludziach, którzy są w naszym pociągu zawsze… bo oni siedzą na miejscu stale zarezerwowanym. Pomyślałam więc o tych osobach, z którymi spotkania, niekiedy bardzo krótkie, były nadzwyczaj wartościowe. O osobach, które budziły we mnie podziw i które zadziwiały sposobem smakowania życia i niezłomnością. O ludziach,

przy których czułam wyjątkowość chwil, nawet kiedy nie były to spotkania obfitujące w radość. O ludziach odważnych na tyle, by stawiać czoło największym przeszkodom i na tyle wyjątkowym, by uśmiechać się każdego dnia. Pisząc „Moje życie bez Ciebie”, wielokrotnie wracałam myślą do tych właśnie osób i zatrzymywałam mój pociąg na niezwykle wartościowym

przystanku o nazwie: Aleksandra Orłowska. Moje życie bez Ciebie kładę więc na ławce na tej właśnie stacji. ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX

W ROZPACZY Kiedy umiera człowiek, z którym miało się spędzić życie, to czy wówczas ta druga istota na ziemi nie powinna mieć wyboru, czy chce nadal zostać tu na ziemi? Czy nie powinna mieć przyzwolenia, by poszybować w chmury, złapać ten odchodzący kawałek duszy

i móc zadecydować? Czy życie nie powinno na chwilę przystanąć? Czy świat nie powinien wstrzymać oddechu? – myślałam, siedząc na ławce w jednym z warszawskich parków. Zastanawiałam się, co by było, gdybym posłuchała wtedy mamy i nie wyjechała z Tomaszem. Miałam 18 lat, kiedy zaczepił mnie na molo w Sopocie. Od samego początku wiedziałam, że zmieni moje życie i chociaż

był piętnaście lat starszy, miał narzeczoną, psa i plany na przyszłość, ja zwyczajnie wiedziałam, że musi je zmienić. Spędziliśmy ze sobą dwa piękne tygodnie, po których oświadczyłam mamie, że wyjeżdżam z Tomaszem, a szkołę skończę w Warszawie. Nie rozumiała. Prosiła, wręcz błagała, żebym tego nie robiła, a kiedy to nie pomogło groziła i zabraniała, ale ja wsiadałam do jego samochodu

i wyjechałam. Trzy lata później pobraliśmy się. Mimo wysłanego zaproszenia mama nie przyjechała na ślub, uważała, że wychodzę za starca z grubym portfelem, a ja wychodziłam za cudownego człowieka, którego kochałam ponad wszystko na świecie. Nie zadzwoniłam powiedzieć jej, że starzec zginął, chyba nawet nie czułam takiej potrzeby, było mi to obojętne, zresztą wszystko obecnie jest

mi obojętne. Siedziałam tak w bezruchu, wpatrzona w jeden punkt i chociaż bardzo chciałam coś zaplanować, to zwyczajnie nie mogłam. O dziwo tym razem nie płakałam, może już nie miałam czym. Może wylałam już tyle łez, że wyczerpałam wszystkie limity. Niczego nie byłam pewna i wszystko wydawało mi się teraz pozbawione sensu. Od śmierci Tomasza minęło kilkanaście miesięcy, a ja nie

byłam ani razu na cmentarzu. Firma, którą po nim odziedziczyłam zagwarantowała mi byt do końca życia, nie musiałam więc nic robić, nic prócz comiesięcznych podpisów składanych na dokumentacji, którą przynosił zaufany przyjaciel Tomasza. Mieszkałam u Wiki. W Warszawie miałam tylko ją i Tomasza, więc po jego śmierci zaproponowała, bym z nią zamieszkała. Tak w skrócie wygląda teraz moje

życie, zupełnie nie wiem co z nim zrobić, więc nic nie robię, zwyczajnie nic. Moje dumanie o niczym przerwał dźwięk telefonu komórkowego: - Słucham - Agato, opłaciliśmy czynsz twojej galerii, ale zastanawiamy się z Marcinem, czy może nie wypowiedzieć, dopóki nie staniesz na nogach… to dosyć duże obciążenie, a galeria nie przynosi żadnych

zysków, bo ty w zasadzie w ogóle nie malujesz – mówiła, co chwila przystając, tak jak mówi się do dziecka, kiedy odbiera się jego ulubioną zabawkę. - Tak możecie wypowiedzieć, jest mi to obojętne – powiedziałam i rozłączyłam rozmowę. W tej samej chwili w parku zerwał się straszliwy wiatr, który zabrał mi moją ukochaną apaszkę. Wściekłam się, bo

była ostatnim prezentem od Tomasza, a za nic w świecie nie mogłam jej dogonić, więc uklękłam na środku trawnika i nie zważając na wiatr czy ulewę zwyczajnie płakałam. Jakaś starsza kobieta wzięła mi z rąk telefon, wybrała ostatnie przychodzące połączenie i sprowadziła do parku Wiktorię. Siedziała ze mną w tym deszczu dobre pół godziny, przytulała i wycierała ociekającą mi po twarzy wodę.

Mówiła w kółko - dziecko drogie będzie dobrze, będzie dobrze, a kiedy pojawiła się Wiktoria zwyczajnie wstała i odeszła. Spanikowana Wiki płakała razem ze mną i prowadząc do samochodu pytała, czy to przez galerię, ale ja znowu nie miałam ochoty o tym rozmawiać, więc milczałam. To milczenie zaprowadziło mnie do jednej z klinik zdrowia psychicznego. Kilka dni później siedziałam więc w wygodnym

fotelu pośrodku olbrzymiego lekarskiego gabinetu, a obcy człowiek opłacony przez moją przyjaciółkę zadawał mi kolejne pytania, które podobno miały na celu wyciągnięcie mnie z depresji czy też załamania nerwowego. On pytał, ja milczałam lub bezwiednie patrzyłam za okno, niby to go słyszałam, ale nie miałam sił z nim rozmawiać. W ogóle nie chciałam z nikim rozmawiać, najbardziej na świecie chciałam

spać, spać i o niczym nie myśleć. Umarł człowiek, którego kochałam najbardziej na świecie, mężczyzna, z którym miałam przeżyć całe życie i chyba mam prawo się nie odzywać, mam prawo chcieć być sama. Dlaczego Wiki nie potrafi tego zrozumieć? Czemu na siłę przyprowadza mnie tutaj – pytałam samą siebie, patrząc jak siedzący przede mną terapeuta dwoi się i troi, by usłyszeć mój głos.

- Nie chce mi się z tobą gadać rozumiesz – powiedziałam w końcu nerwowo - Dlaczego? - Bo nie mam ci nic do powiedzenia. - Umarł twój mąż. - Nie twoja sprawa. - A czyja? - Moja, tylko moja. - Jesteś pewna? - Do cholery, jego rodzice nie żyją, więc to chyba tylko moja

sprawa, prawda? - Nie zgadzam się, spójrz do tyłu. Energicznie obróciłam się na fotelu, podniosłam głowę i przez weneckie lustro w ścianie dostrzegłam Wiki. Siedziała na ławce i opierając głowę o szybę nerwowo paliła papierosa. - Ona nie pali – powiedziałam całkiem bezwiednie. - Już pali. - Nie rozumiem.

- Śmierć twojego męża, a jej brata to chyba jednak nie tylko twoja sprawa. - Jestem na niego zła, mówiłam mu żeby nie jechał, żeby został w domu, że zapowiadają śnieżycę. A on pojechał, wsiadł do tego cholernego samochodu i zginął. Zostawił mnie samą, całkiem samą rozumiesz? - Proszę, odwróć jeszcze raz głowę. Spójrz na nią i powiedz, co widzisz?