Korekta: Ryszard Krupiński
Projekt okładki: Robert Rumak
Zdjęcie na okładce: Kazimierz
Zakrzewski
ISBN: 978 83 7900 453 9
Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500
Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131
wydawnictwo.psychoskok.pl
e-
mail:wydawnictwo@psychoskok.pl
===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
Przeczytałam kiedyś, że
nasze życie jest jak podróż
pociągiem, do którego wsiadają
i z niego wysiadają różni ludzie.
Jedni zagrzewają w nim miejsce
na dłużej, pozostają do końca
podróży, inni wysiadają na
poszczególnych stacjach życia.
Zainspirowało mnie to
porównanie… zastanowiłam się
jaki jest mój pociąg? Ilu
wartościowych ludzi? Ile
przystanków i ile spojrzeń za
siebie? Zabawne, zazwyczaj
w takich chwilach nie myślimy
o tych ludziach, którzy są
w naszym pociągu zawsze… bo
oni siedzą na miejscu stale
zarezerwowanym. Pomyślałam
więc o tych osobach, z którymi
spotkania, niekiedy bardzo
krótkie, były nadzwyczaj
wartościowe. O osobach, które
budziły we mnie podziw i które
zadziwiały sposobem
smakowania życia
i niezłomnością. O ludziach,
przy których czułam
wyjątkowość chwil, nawet kiedy
nie były to spotkania obfitujące
w radość. O ludziach
odważnych na tyle, by stawiać
czoło największym
przeszkodom i na tyle
wyjątkowym, by uśmiechać się
każdego dnia.
Pisząc „Moje życie bez
Ciebie”, wielokrotnie wracałam
myślą do tych właśnie osób
i zatrzymywałam mój pociąg na
niezwykle wartościowym
przystanku o nazwie:
Aleksandra Orłowska. Moje
życie bez Ciebie kładę więc na
ławce na tej właśnie stacji.
===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
W ROZPACZY
Kiedy umiera człowiek,
z którym miało się spędzić
życie, to czy wówczas ta druga
istota na ziemi nie powinna
mieć wyboru, czy chce nadal
zostać tu na ziemi? Czy nie
powinna mieć przyzwolenia, by
poszybować w chmury, złapać
ten odchodzący kawałek duszy
i móc zadecydować? Czy życie
nie powinno na chwilę
przystanąć? Czy świat nie
powinien wstrzymać oddechu?
– myślałam, siedząc na ławce
w jednym z warszawskich
parków. Zastanawiałam się, co
by było, gdybym posłuchała
wtedy mamy i nie wyjechała
z Tomaszem.
Miałam 18 lat, kiedy zaczepił
mnie na molo w Sopocie. Od
samego początku wiedziałam,
że zmieni moje życie i chociaż
był piętnaście lat starszy, miał
narzeczoną, psa i plany na
przyszłość, ja zwyczajnie
wiedziałam, że musi je zmienić.
Spędziliśmy ze sobą dwa
piękne tygodnie, po których
oświadczyłam mamie, że
wyjeżdżam z Tomaszem,
a szkołę skończę w Warszawie.
Nie rozumiała. Prosiła, wręcz
błagała, żebym tego nie robiła,
a kiedy to nie pomogło groziła
i zabraniała, ale ja wsiadałam
do jego samochodu
i wyjechałam. Trzy lata później
pobraliśmy się. Mimo
wysłanego zaproszenia mama
nie przyjechała na ślub,
uważała, że wychodzę za starca
z grubym portfelem, a ja
wychodziłam za cudownego
człowieka, którego kochałam
ponad wszystko na świecie.
Nie zadzwoniłam powiedzieć
jej, że starzec zginął, chyba
nawet nie czułam takiej
potrzeby, było mi to obojętne,
zresztą wszystko obecnie jest
mi obojętne. Siedziałam tak
w bezruchu, wpatrzona w jeden
punkt i chociaż bardzo chciałam
coś zaplanować, to zwyczajnie
nie mogłam. O dziwo tym
razem nie płakałam, może już
nie miałam czym. Może
wylałam już tyle łez, że
wyczerpałam wszystkie limity.
Niczego nie byłam pewna
i wszystko wydawało mi się
teraz pozbawione sensu.
Od śmierci Tomasza minęło
kilkanaście miesięcy, a ja nie
byłam ani razu na cmentarzu.
Firma, którą po nim
odziedziczyłam zagwarantowała
mi byt do końca życia, nie
musiałam więc nic robić, nic
prócz comiesięcznych podpisów
składanych na dokumentacji,
którą przynosił zaufany
przyjaciel Tomasza. Mieszkałam
u Wiki. W Warszawie miałam
tylko ją i Tomasza, więc po jego
śmierci zaproponowała, bym
z nią zamieszkała. Tak
w skrócie wygląda teraz moje
życie, zupełnie nie wiem co
z nim zrobić, więc nic nie robię,
zwyczajnie nic.
Moje dumanie o niczym
przerwał dźwięk telefonu
komórkowego:
- Słucham
- Agato, opłaciliśmy czynsz
twojej galerii, ale
zastanawiamy się z Marcinem,
czy może nie wypowiedzieć,
dopóki nie staniesz na nogach…
to dosyć duże obciążenie,
a galeria nie przynosi żadnych
zysków, bo ty w zasadzie
w ogóle nie malujesz – mówiła,
co chwila przystając, tak jak
mówi się do dziecka, kiedy
odbiera się jego ulubioną
zabawkę.
- Tak możecie wypowiedzieć,
jest mi to obojętne –
powiedziałam i rozłączyłam
rozmowę.
W tej samej chwili w parku
zerwał się straszliwy wiatr,
który zabrał mi moją ukochaną
apaszkę. Wściekłam się, bo
była ostatnim prezentem od
Tomasza, a za nic w świecie nie
mogłam jej dogonić, więc
uklękłam na środku trawnika
i nie zważając na wiatr czy
ulewę zwyczajnie płakałam.
Jakaś starsza kobieta wzięła mi
z rąk telefon, wybrała ostatnie
przychodzące połączenie
i sprowadziła do parku
Wiktorię. Siedziała ze mną
w tym deszczu dobre pół
godziny, przytulała i wycierała
ociekającą mi po twarzy wodę.
Mówiła w kółko - dziecko drogie
będzie dobrze, będzie dobrze,
a kiedy pojawiła się Wiktoria
zwyczajnie wstała i odeszła.
Spanikowana Wiki płakała
razem ze mną i prowadząc do
samochodu pytała, czy to przez
galerię, ale ja znowu nie
miałam ochoty o tym
rozmawiać, więc milczałam.
To milczenie zaprowadziło
mnie do jednej z klinik zdrowia
psychicznego. Kilka dni później
siedziałam więc w wygodnym
fotelu pośrodku olbrzymiego
lekarskiego gabinetu, a obcy
człowiek opłacony przez moją
przyjaciółkę zadawał mi kolejne
pytania, które podobno miały
na celu wyciągnięcie mnie
z depresji czy też załamania
nerwowego. On pytał, ja
milczałam lub bezwiednie
patrzyłam za okno, niby to go
słyszałam, ale nie miałam sił
z nim rozmawiać. W ogóle nie
chciałam z nikim rozmawiać,
najbardziej na świecie chciałam
spać, spać i o niczym nie
myśleć. Umarł człowiek,
którego kochałam najbardziej
na świecie, mężczyzna,
z którym miałam przeżyć całe
życie i chyba mam prawo się
nie odzywać, mam prawo chcieć
być sama. Dlaczego Wiki nie
potrafi tego zrozumieć? Czemu
na siłę przyprowadza mnie
tutaj – pytałam samą siebie,
patrząc jak siedzący przede
mną terapeuta dwoi się i troi,
by usłyszeć mój głos.
- Nie chce mi się z tobą
gadać rozumiesz –
powiedziałam w końcu nerwowo
- Dlaczego?
- Bo nie mam ci nic do
powiedzenia.
- Umarł twój mąż.
- Nie twoja sprawa.
- A czyja?
- Moja, tylko moja.
- Jesteś pewna?
- Do cholery, jego rodzice nie
żyją, więc to chyba tylko moja
sprawa, prawda?
- Nie zgadzam się, spójrz do
tyłu.
Energicznie obróciłam się na
fotelu, podniosłam głowę
i przez weneckie lustro
w ścianie dostrzegłam Wiki.
Siedziała na ławce i opierając
głowę o szybę nerwowo paliła
papierosa.
- Ona nie pali – powiedziałam
całkiem bezwiednie.
- Już pali.
- Nie rozumiem.
- Śmierć twojego męża, a jej
brata to chyba jednak nie tylko
twoja sprawa.
- Jestem na niego zła,
mówiłam mu żeby nie jechał,
żeby został w domu, że
zapowiadają śnieżycę. A on
pojechał, wsiadł do tego
cholernego samochodu i zginął.
Zostawił mnie samą, całkiem
samą rozumiesz?
- Proszę, odwróć jeszcze raz
głowę. Spójrz na nią i powiedz,
co widzisz?
Ten ebook jest chroniony znakiem wodnym ebookpoint.pl Kopia dla: Magda Ciba kostek.ciba@gmail.com ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
Anna Wysocka Kalkowska Moje życie bez ciebie
Wydawnictwo Psychoskok Konin 2015 ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
Anna Wysocka Kalkowska „Moje życie bez ciebie” Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Anna Wysocka Kalkowska, 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy. Skład: Jacek Antoniewski
Korekta: Ryszard Krupiński Projekt okładki: Robert Rumak Zdjęcie na okładce: Kazimierz Zakrzewski ISBN: 978 83 7900 453 9 Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o. ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131 wydawnictwo.psychoskok.pl e- mail:wydawnictwo@psychoskok.pl ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
Przeczytałam kiedyś, że nasze życie jest jak podróż pociągiem, do którego wsiadają i z niego wysiadają różni ludzie. Jedni zagrzewają w nim miejsce na dłużej, pozostają do końca podróży, inni wysiadają na poszczególnych stacjach życia. Zainspirowało mnie to porównanie… zastanowiłam się jaki jest mój pociąg? Ilu wartościowych ludzi? Ile przystanków i ile spojrzeń za
siebie? Zabawne, zazwyczaj w takich chwilach nie myślimy o tych ludziach, którzy są w naszym pociągu zawsze… bo oni siedzą na miejscu stale zarezerwowanym. Pomyślałam więc o tych osobach, z którymi spotkania, niekiedy bardzo krótkie, były nadzwyczaj wartościowe. O osobach, które budziły we mnie podziw i które zadziwiały sposobem smakowania życia i niezłomnością. O ludziach,
przy których czułam wyjątkowość chwil, nawet kiedy nie były to spotkania obfitujące w radość. O ludziach odważnych na tyle, by stawiać czoło największym przeszkodom i na tyle wyjątkowym, by uśmiechać się każdego dnia. Pisząc „Moje życie bez Ciebie”, wielokrotnie wracałam myślą do tych właśnie osób i zatrzymywałam mój pociąg na niezwykle wartościowym
przystanku o nazwie: Aleksandra Orłowska. Moje życie bez Ciebie kładę więc na ławce na tej właśnie stacji. ===nHh5kkQ7w6Yt99J6C1jt74o9+7aaPXWutz5BDND6qxgMeX
W ROZPACZY Kiedy umiera człowiek, z którym miało się spędzić życie, to czy wówczas ta druga istota na ziemi nie powinna mieć wyboru, czy chce nadal zostać tu na ziemi? Czy nie powinna mieć przyzwolenia, by poszybować w chmury, złapać ten odchodzący kawałek duszy
i móc zadecydować? Czy życie nie powinno na chwilę przystanąć? Czy świat nie powinien wstrzymać oddechu? – myślałam, siedząc na ławce w jednym z warszawskich parków. Zastanawiałam się, co by było, gdybym posłuchała wtedy mamy i nie wyjechała z Tomaszem. Miałam 18 lat, kiedy zaczepił mnie na molo w Sopocie. Od samego początku wiedziałam, że zmieni moje życie i chociaż
był piętnaście lat starszy, miał narzeczoną, psa i plany na przyszłość, ja zwyczajnie wiedziałam, że musi je zmienić. Spędziliśmy ze sobą dwa piękne tygodnie, po których oświadczyłam mamie, że wyjeżdżam z Tomaszem, a szkołę skończę w Warszawie. Nie rozumiała. Prosiła, wręcz błagała, żebym tego nie robiła, a kiedy to nie pomogło groziła i zabraniała, ale ja wsiadałam do jego samochodu
i wyjechałam. Trzy lata później pobraliśmy się. Mimo wysłanego zaproszenia mama nie przyjechała na ślub, uważała, że wychodzę za starca z grubym portfelem, a ja wychodziłam za cudownego człowieka, którego kochałam ponad wszystko na świecie. Nie zadzwoniłam powiedzieć jej, że starzec zginął, chyba nawet nie czułam takiej potrzeby, było mi to obojętne, zresztą wszystko obecnie jest
mi obojętne. Siedziałam tak w bezruchu, wpatrzona w jeden punkt i chociaż bardzo chciałam coś zaplanować, to zwyczajnie nie mogłam. O dziwo tym razem nie płakałam, może już nie miałam czym. Może wylałam już tyle łez, że wyczerpałam wszystkie limity. Niczego nie byłam pewna i wszystko wydawało mi się teraz pozbawione sensu. Od śmierci Tomasza minęło kilkanaście miesięcy, a ja nie
byłam ani razu na cmentarzu. Firma, którą po nim odziedziczyłam zagwarantowała mi byt do końca życia, nie musiałam więc nic robić, nic prócz comiesięcznych podpisów składanych na dokumentacji, którą przynosił zaufany przyjaciel Tomasza. Mieszkałam u Wiki. W Warszawie miałam tylko ją i Tomasza, więc po jego śmierci zaproponowała, bym z nią zamieszkała. Tak w skrócie wygląda teraz moje
życie, zupełnie nie wiem co z nim zrobić, więc nic nie robię, zwyczajnie nic. Moje dumanie o niczym przerwał dźwięk telefonu komórkowego: - Słucham - Agato, opłaciliśmy czynsz twojej galerii, ale zastanawiamy się z Marcinem, czy może nie wypowiedzieć, dopóki nie staniesz na nogach… to dosyć duże obciążenie, a galeria nie przynosi żadnych
zysków, bo ty w zasadzie w ogóle nie malujesz – mówiła, co chwila przystając, tak jak mówi się do dziecka, kiedy odbiera się jego ulubioną zabawkę. - Tak możecie wypowiedzieć, jest mi to obojętne – powiedziałam i rozłączyłam rozmowę. W tej samej chwili w parku zerwał się straszliwy wiatr, który zabrał mi moją ukochaną apaszkę. Wściekłam się, bo
była ostatnim prezentem od Tomasza, a za nic w świecie nie mogłam jej dogonić, więc uklękłam na środku trawnika i nie zważając na wiatr czy ulewę zwyczajnie płakałam. Jakaś starsza kobieta wzięła mi z rąk telefon, wybrała ostatnie przychodzące połączenie i sprowadziła do parku Wiktorię. Siedziała ze mną w tym deszczu dobre pół godziny, przytulała i wycierała ociekającą mi po twarzy wodę.
Mówiła w kółko - dziecko drogie będzie dobrze, będzie dobrze, a kiedy pojawiła się Wiktoria zwyczajnie wstała i odeszła. Spanikowana Wiki płakała razem ze mną i prowadząc do samochodu pytała, czy to przez galerię, ale ja znowu nie miałam ochoty o tym rozmawiać, więc milczałam. To milczenie zaprowadziło mnie do jednej z klinik zdrowia psychicznego. Kilka dni później siedziałam więc w wygodnym
fotelu pośrodku olbrzymiego lekarskiego gabinetu, a obcy człowiek opłacony przez moją przyjaciółkę zadawał mi kolejne pytania, które podobno miały na celu wyciągnięcie mnie z depresji czy też załamania nerwowego. On pytał, ja milczałam lub bezwiednie patrzyłam za okno, niby to go słyszałam, ale nie miałam sił z nim rozmawiać. W ogóle nie chciałam z nikim rozmawiać, najbardziej na świecie chciałam
spać, spać i o niczym nie myśleć. Umarł człowiek, którego kochałam najbardziej na świecie, mężczyzna, z którym miałam przeżyć całe życie i chyba mam prawo się nie odzywać, mam prawo chcieć być sama. Dlaczego Wiki nie potrafi tego zrozumieć? Czemu na siłę przyprowadza mnie tutaj – pytałam samą siebie, patrząc jak siedzący przede mną terapeuta dwoi się i troi, by usłyszeć mój głos.
- Nie chce mi się z tobą gadać rozumiesz – powiedziałam w końcu nerwowo - Dlaczego? - Bo nie mam ci nic do powiedzenia. - Umarł twój mąż. - Nie twoja sprawa. - A czyja? - Moja, tylko moja. - Jesteś pewna? - Do cholery, jego rodzice nie żyją, więc to chyba tylko moja
sprawa, prawda? - Nie zgadzam się, spójrz do tyłu. Energicznie obróciłam się na fotelu, podniosłam głowę i przez weneckie lustro w ścianie dostrzegłam Wiki. Siedziała na ławce i opierając głowę o szybę nerwowo paliła papierosa. - Ona nie pali – powiedziałam całkiem bezwiednie. - Już pali. - Nie rozumiem.
- Śmierć twojego męża, a jej brata to chyba jednak nie tylko twoja sprawa. - Jestem na niego zła, mówiłam mu żeby nie jechał, żeby został w domu, że zapowiadają śnieżycę. A on pojechał, wsiadł do tego cholernego samochodu i zginął. Zostawił mnie samą, całkiem samą rozumiesz? - Proszę, odwróć jeszcze raz głowę. Spójrz na nią i powiedz, co widzisz?