Rozdział 1
Sydney
Obudziłam się w ciemności.
To nie było nic nowego, jako że budziłam się w ciemności przez ostanie... cóż,
nie wiedziałam jak wiele dni. To mogły być tygodnie albo nawet miesiące. Straciłam
poczucie czasu w tej małej, zimnej celi z z szorstką kamienną podłogą zamiast łóżka.
Moi porywacze
utrzymywali mnie przebudzoną bądź śpiącą, według ich uznania, wspomagając się
jakimiś narkotykami, które sprawiały, że niemożliwym było liczenie dni. Przez chwilę,
byłam pewna, że oni wrzucali to do jedzenia lub wody, więc przeszłam na głodowy
strajk. Jedyne co osiągnęłam to zmuszanie mnie do jedzenia-coś czego nigdy,
przenigdy nie chciałabym przeżywać ponownie- oraz, że nie ma ucieczki od
narkotyków. W końcu uświadomiłam sobie, że oni doprowadzali to poprzez system
wentylacyjny, i w przeciwieństwie do jedzenia, nie mogłam przejść na strajk
powietrzny.
Przez chwilę, miałam dziwaczny pomysł, aby śledzić czas poprzez mój cykl
menstruacyjny, sposób dzięki któremu kobiety z prymitywnych społeczeństw
synchronizowały się z księżycem. Moi porywacze, zwolennicy efektywnej czystości,
dostarczali mi nawet kobiece produkty kiedy przyszedł czas. Jednak ten plan również
zawiódł. Nagłe odcięcie od tabletek antykoncepcyjnych od czasu porwania
zresetowało moje hormony i wprowadziło moje ciało w nieregularne cykle, co
sprawiło, że niemożliwym było zmierzenie czegokolwiek,
szczególnie w połączeniu z moim rozkładem snu. Jedyna rzecz, której byłam
całkowicie pewna było to, że nie jestem w ciąży, co było ogromną ulgą. Jeśli
miałabym dziecko Adriana do zamartwiania się, Alchemicy mieliby nade mną
nieograniczoną moc. Ale byłam tylko ja
w tym ciele, i mogłam znieść cokolwiek by ze mną nie robili. Głód, chłód. To było nie
ważne. Nie pozwoliłam im mnie złamać.
- Czy myślałaś o swoich grzechach, Sydney?
Metaliczny, żeński głos rozbrzmiał w małej celi, wydając się pochodzić z
każdego kierunku jednocześnie. Podciągnęłam się w górę do pozycji siedzącej,
ciągnąc szorstkimi przesunięciami po moich kolanach. To było bardziej
przyzwyczajenie niż cokolwiek
innego. Bezrękawnik był cienki jak papier i nie dawał żadnego ciepła. Jedyną rzeczą
jaką zapewniał było psychologiczne poczucie wstydu. Dali mi to, twierdząc, że jest to
wyrazem ich dobrej woli. W rzeczywistości, sądzę, że nie mogli znieść trzymania
mnie tam nagiej,
szczególnie kiedy widzieli, że nie działa to na mnie tak jakby tego sobie życzyli.
- Spałam.- Powiedziałam, tłumiąc ziewnięcie.- Nie było czasu na myślenie.-
Narkotyki w powietrzu zdawały się utrzymać mnie wiecznie senną, lecz oni wysyłali
także jakieś stymulanty, które sprawiały, że pozostawałam przebudzona gdy tego
chcieli, nie ważne jak
wyczerpana byłam. W rezultacie nigdy nie czułam się tak całkowicie wypoczęta- co
było ich zamierzeniem. Psychologiczna wojna działała najlepiej kiedy umysł był
zmęczony.
- Czy śniłaś?- spytał głos.- Czy śniłaś o odkupieniu? Czy śniłaś o tym jak by było
znów zobaczyć światło?
- Wiesz, że nie.- Byłam dziś nietypowo rozmowna. Zadawali mi te pytania przez
cały czas i czasami pozostawałam cicho.-Ale jeśli zechcesz przestać karmić mnie tymi
środkami uspokajającymi choć na chwilę, może będę mogła naprawdę usnąć i mieć
jakieś sny o których będziemy mogły porozmawiać. Ważniejsze jest to, że spanie
prawdziwym snem wolnym od narkotyków znaczyłoby, że Adrian mógłby mnie
znaleźć w moich snach i pomóc mi wyrwać się z tej piekielnej dziury.
Adrian.
Same jego imię pozwoliło mi przetrwać przez te długie, ciemne godziny.
Myślenie o nim, o naszej przeszłości i naszej przyszłości, to było to co pomagało mi
przetrwać teraźniejszość. Często gubiłam się w marzeniach, wracając myślami do tych
miesięcy kiedy byliśmy razem. Czy to naprawdę trwało tak krótko? Nic więcej w
całym moim dziewiętnastoletnim życiu nie wydawało się tak żywe lub wyraziste jak
czas który z nim spędziłam. Moje dni pochłaniały myśli o nim. Chciałabym odtworzyć
każde cenne wspomnienie, radosne i bolesne, a kiedy bym je wyczerpała, marzyłabym
o przyszłości. Chciałabym przeżyć wszystkie możliwe scenariusze, które dla siebie
stworzyliśmy, wszystkie nasze głupie ''plany ucieczki''.
Adrian.
On był powodem, dla którego udało mi się przetrwać w tym więzieniu.
I był także powodem, przez który się tu znalazłam.
- Nie potrzebujesz podświadomości żeby powiedzieć coś co twoja świadomość już
wie.- odpowiedział mi głos.- Jesteś zepsuta i nieczysta. Twoja dusza jest zanurzona w
ciemności i zgrzeszyłaś przeciwko własnej naturze.
Westchnęłam na tą starą śpiewkę i przesunęłam się, próbując znaleźć sobie
bardziej wygodną pozycję ale była to przegrana walka. Moje mięśnie były teraz
wiecznie sztywne. Nie było możliwości żeby znaleźć wygodę w tych warunkach.
- To musi sprawiać ci przykrość- głos kontynuował-wiedzieć, że złamałaś swemu
ojcu serce.
To było nowe podejście, jedyne, które zbiło mnie z tropu na tyle żebym
odezwała się bez zastanowienia:
- Mój ojciec nie ma serca.
- Ma Sydney. Ma.- chyba byłam w błędzie, ale głos brzmiał na trochę zadowolony,
mogąc dalej mnie ciągnąć.-On bardzo żałuje twojego upadku. Zwłaszcza kiedy
przeciwstawiłaś się nam i naszej walce ze złem.
Przesunęłam się tak, że mogłam się oprzeć o szorstką ścianę.
- Cóż on ma drugą córkę, która jest teraz bardziej obiecująca, więc jestem pewna, że
sobie z tym poradzi.
- Jej także złamałaś serce. Oboje są bardziej zasmuceni niż ty mogłabyś
kiedykolwiek wiedzieć. Czy nie byłoby miło pojednać się z nimi?
- Czy proponujesz mi tę szansę?- pytam ostrożnie.
- Oferowaliśmy ci tę szansę od samego początku Sydney. Wystarczy, że wypowiesz
te słowa a my chętnie zaczniemy twoją ścieżkę ku odkupieniu.
- Mówisz, że to nie będzie częścią tego?
- To będzie częścią próby żeby pomóc ci oczyścić duszę.
- Racja. -mówię.- Pomagając mi poprzez głód i upokorzenie.
- Chcesz zobaczyć swoją rodzinę czy nie? Czy nie byłoby miło usiąść i porozmawiać
z nimi?
Nie odpowiedziałam i zamiast tego próbowałam rozwikłać co za gra się szykuje.
Głos oferował mi w niewoli wiele rzeczy, większość z nich stanowiła istotę komfortu-
ciepło, miękkie łóżko, prawdziwe ubrania. Oferowali mi także inne nagrody, jak
wisiorek z krzyżykiem, który Adrian dla mnie zrobił oraz żywność o wiele bardziej
odżywczą i apetyczną niż kleik, który obecnie utrzymywał mnie przy życiu. Ostatnio
próbowali mnie nawet kusić aromatem kawy z rurociągów. Ktoś- prawdopodobnie z
rodziny, która tak bardzo o mnie dbała- dał im cynk co do moich preferencji.
Ale to... szansa żeby zobaczyć i porozmawiać z ludźmi było zupełnie nową
rzeczą. Wprawdzie, Zoe i mój ojciec nie znajdowali się akurat na szczycie listy kogo
chce teraz zobaczyć ale to był największy zasięg jaki mi Alchemicy zaoferowali i
który mnie zainteresował: życie poza tą celą.
- Co muszę zrobić?- zapytałam .
- To co zawsze było wiadome, że musisz.- odpowiedział głos.- Przyznaj się do winy.
Wyznaj swoje grzechy i powiedz, że jesteś gotowa na swoje odkupienie.
Prawie powiedziałam Nie mam nic do wyznania. To było to co mówiłam im już
setki razy wcześniej. Może nawet tysiące razy. Ale byłam wciąż zaintrygowana.
Spotykanie się z innymi ludźmi oznaczyło, że z pewnością wydostane się z tego
zatrutego powietrza... prawda? I mogłabym od tego uciec, mogłabym śnić...
- Jeśli wypowiem te słowa, zobaczę moją rodzinę?
Głos był irytująco protekcjonalny.
- Nie w tej chwili, rzecz jasna. Musisz na to zapracować. Ale będziesz mogła przejść
przez następny etap uzdrawiania.
- Reedukacji.- powiedziałam.
- Twój ton sprawia, że brzmi to jak zła rzecz.- powiedział głos.-Robimy to, żeby ci
pomóc.
- Nie, dziękuję.- powiedziałam.-Przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Wstyd mi je
opuścić.
Wiedziałam też, że reedukacja była tym gdzie prawdziwa tortura dopiero się
zaczynała. Jasne, to może nie być tak trudne fizycznie, ale to było tym dzięki czemu
mogli sprawować kontrolę nad moim umysłem. Te trudne warunki były ustawione tak,
żebym czuła się słaba i bezradna, tak że będę podatna gdy będą próbowali zmienić
mój umysł podczas reedukacji. Tak, że będę wdzięczna i jeszcze im za to podziękuję.
A jednak, nie mogłam pozbyć się tej myśli, że będę mogła stąd odejść, że
prawdopodobnie będę mieć miejsce do spania i normalnego snu ponownie. Jeśli
nawiązałabym kontakt z Adrianem, wszystko mogłoby się zmienić. A przynajmniej,
wiedziałabym, że jest z nim okej... jeśli sama przeżyłabym reedukację. Mogłabym
zgadnąć jakiego rodzaju psychiczne manipulacje dla mnie przygotowali ale nie
byłabym tego pewna. Czy bym to przetrwała? Czy mogłabym utrzymać mój umysł
nietkniętym, czy jednak zwróciliby mnie przeciw wszystkim moim zasadom i bliskim?
To było ryzyko opuszczenia celi. Wiedziałam również, że Alchemicy mają narkotyki i
sztuczki aby móc mnie utrzymać rozkazem, choć prawdę mówiąc, prawdopodobnie
byłabym przed nimi chroniona, dzięki magii, której używałam regularnie zanim
zostałam uwięziona, strach, że mogę być nadal zagrożona dręczył mnie. Jedynym
powodem, że wiedziałam o ochronie przeciwko ich kompulsji, był eliksir, który
zrobiłam i z sukcesem użyłam na moim przyjacielu- lecz nie na sobie. Dalsze
rozmyślania zostały zawieszone do czasu aż poczuję się mniej zmęczona.
Najwyraźniej rozmowa została skończona. Wiedziałam już teraz wystarczająco, żeby
nie walczyć i wyciągnęłam się na podłodze, pozwalając obmyć mnie mętnemu snu bez
snów, pochować myśli o wolności. Ale zanim narkotyki mnie pochwyciły,
wypowiedziałam jego imię w myślach, używając go jako kamienia probierczego
dającego mi siłę.
Adrian...
Obudziłam się nieokreślony czas później i znalazłam jedzenie w mojej celi. To
był zwykły kleik, jakiś rodzaj płatków na gorąco, prawdopodobnie zmieszanych z
witaminami i minerałami, aby utrzymać moje zdrowie na takim poziomie jakim było.
Nie mniej jednak, nazywanie tego ''płatkami na gorąco'' było wspaniałomyślne.
"Letnie" było tu bardziej adekwatne. Oni zrobili to tak, żeby było tak niesmaczne
jak to tylko możliwe. Niesmaczne czy nie, zjadłam to automatycznie, wiedząc, że
potrzebuję tego aby zachować siły na to, kiedy się stąd wydostanę.
Jeśli się stąd wydostanę.
Zdradziecka myśl wzniosła się zanim zdołałam ją powstrzymać. To był długi
czas strachu, który stawiał mnie na krawędzi, ta paraliżująca możliwość, że zostanę tu
już na zawsze, że nigdy nie zobaczę żadnego z tych ludzi, których kocham- Adriana,
Eddiego, Jill, żadnego z nich. Nie będę praktykować ponownie magii. Nigdy więcej
nie przeczytam książki. Ta ostatnia myśl uderzyła mnie szczególnie dzisiaj, ponieważ
tak bardzo jak śnienie na jawie o Adrianie zabrało mnie od tych ciemnych godzin, tak
ja zabiłabym, za coś tak przyziemnego jak tandetna książka do poczytania.
Zadowoliłabym się nawet czasopismem lub broszurą. Nic oprócz ciemności i tego
głosu.
Bądź silna, powiedziałam sobie. Bądź silna dla siebie. Bądź silna dla Adriana.
Czy on zrobił mniej dla ciebie?
Nie, nie zrobił. Cokolwiek zrobił, czy jest nadal w Palm Springs czy się
przeniósł, wiedziałam, że Adrian nigdy nie postawi na mnie krzyżyka a ja muszę się
dopasować. Muszę być gotowa na to kiedy będziemy razem. Muszę być gotowa na to
kiedy ponownie się zjednoczymy.
Centrum permanebit.
Łacińskie słowa, odtwarzane przez mój umysł, wzmacniają mnie.
Przetłumaczone oznaczają "centrum przetrwa" i były dogrywką Adriana do poematu,
który przeczytałam. Jesteśmy teraz centrum, pomyślałam. Będziemy się tego trzymać,
nieważne co się stanie.
Skończyłam skromny posiłek a następnie próbowałam się pobieżnie umyć w
małym zlewie w rogu komórki, wyczuwając drogę w ciemności, gdzie usytuowana
była mała toaleta. Prawdziwa wanna albo prysznic były niemożliwe ( chociaż były
używane wcześniej jako przynęta ). I musiałam czyścić się codziennie ( lub jak
myślałam, co było dobą ) szorstką myjką i zimna wodą, która pachniała rdzą. To
było upokarzające, wiedza, że było to oglądane przez ich noktowizyjne kamery, ale
bylo to nadal bardziej godne niż pozostawanie brudną. Nie dałabym im tej satysfakcji.
Chciałabym pozostać człowiekiem, nawet jeśli wysoką opłatą byłyby przesłuchiwania.
Kiedy byłam wystarczająco czysta, zwinęłam się z powrotem przy ścianie. Moje
zęby szczekały tak bardzo aż moja mokra skóra drżała w zimnym powietrzu. Czy
kiedykolwiek się ogrzeję?
-Rozmawialiśmy z twoim ojcem i siostrą Sydney.- powiedział głos- Było im smutno
słyszeć, że nie chcesz ich zobaczyć. Zoe płakała.
Skrzywiłam się, wewnętrznie ubolewając że gram po raz ostatni. Teraz głos
myślał, że taktyka rodzinna ma na mnie jakiś wpływ. Jak oni mogą myśleć, że
chciałabym utrzymywać więź z ludźmi, którzy zamknęli mnie tutaj? Jedyna rodzina,
którą chciałabym zobaczyć moja mama i starsza siostra- prawdopodobnie nie
znajdowały się na liście gości, zwłaszcza jeśli mój ojciec znalazł swój sposób na ich
postępowanie rozwodowe. Aktualnie, jego wynik nie był czymś, co chciałabym
usłyszeć, ale nie ma mowy żebym na to pozwoliła.
-Czy nie żałujesz bólu, który im zadałaś?- zapytał głos.
-Myślę, że Zoey i tata powinni żałować boli, który zadali mnie.- odwarknęłam.
-Oni nie chcą zadać ci bólu.- głos stara się być kojący ale ja głownie chciałam
uderzyć tego kogoś, ktokolwiek za tym stoi- a nie byłam osobą, która zazwyczaj
poddaje się przemocy.- Zrobili to, co zrobili, żeby ci pomóc. To wszystko co chcemy
zrobić. Oni pragną szansy porozmawiania i wyjaśnienia sobie tego z tobą.
-Jestem pewna, że tak.- mruknęłam- Jeśli rzeczywiście z nimi rozmawiałaś.-
nienawidziłam siebie za angażowanie się z moimi oprawcami. To była najdłuższa
chwila jaką z nimi rozmawiałam. Musieli to kochać.
-Zoey spytała czy byłoby w porządku, gdyby przyniosła ci waniliową latte, gdy
przyjdzie z wizytą. Powiedzieliśmy jej, że będzie. Wszyscy jesteśmy za cywilizowaną
wizytą dla ciebie, żebyś mogła usiąść i szczerze porozmawiać, tak aby twoja rodzina, a
zwłaszcza twoja dusza, mogła się uleczyć.
Moje serce szybko biło i nie miało to nic wspólnego z kawową przynętą. Głos
ponownie potwierdził to, co zostało zasugerowane wcześniej. Prawdziwa wizyta,
siedzenie, picie kawy... co miało się odbyć poza tą celą. Jeśli nawet którakolwiek z
tych fantazji była prawdziwa, nie było sposobu na sprowadzenie tu taty i Zoey,
widzenie się z nimi nie było moim celem. Było nim wydostanie się stąd. Nadal
utrzymywałam, że mogę zostać tu na zawsze, że mogę wyrzucić wszystko co mi
proponują. I mogłam. Ale co by mi z tego przyszło? Wszystko co udowodniłam było
moją wytrzymałością i buntem, i nawet jeśli byłam z nich dumna, to nie przybliżały
mnie one ani trochę do Adriana. Dostania się do Adriana, do odzyskania reszty
moich przyjaciół... do potrzeby snu. Aby śnić, muszę się wydostać z dala od tej
narkotycznej egzystencji.
I nie tylko. Jeśli byłabym w czymś co nie jest małą, ciemną komórką, może
byłabym w stanie ponownie użyć magii. Mogłabym mieć wskazówkę co do miejsca, w
które mnie zabrali. Mogłabym być w stanie się uwolnić.
Ale najpierw musiałam opuścić celę. Myślałam, że jestem odważna pozostając
tutaj ale nagle, zastanowiłam się czy wydostanie się stąd nie było by prawdziwym
testem mojej odwagi.
-Czy chcesz tego Sydney?- mogłam się pomylić ale wydawało mi się, że głos był na
krawędzi ekscytacji, co kontrastowało z wyniosłym i władczym tonem, do którego się
przyzwyczaiłam. Oni nigdy nie zabiegali o moje względy.- Czy chcesz rozpocząć
pierwsze kroki do oczyszczenia twojej duszy i zobaczyć swoją rodzinę?
Jak długo jestem w tej celi, zawieszona pomiędzy świadomością i
nieświadomością? Kiedy wyczuwałam mój tors i ręce, mogłam powiedzieć, że
zgubiłam znaczną ilość wagi, tego rodzaju utraty wagi, która trwa tygodniami.
Tygodnie, miesiące... Nie miałam pojęcia. I kiedy byłam tutaj, świat poruszał się dalej
beze mnie- świat pełen ludzi, którzy mnie potrzebują.
-Sydney?
Nie chcąc wydać się zbyt chętną, próbowałam zwodzenia.
-Skąd mogę wiedzieć, iż mogę ci zaufać? Że pozwolisz mi zobaczyć rodzinę jeśli...
rozpocznę ta podróż?
-Zło i oszustwa nie są naszymi drogami.- powiedział głos- My rozsmakowujemy się
w świetle i uczciwości.
Kłamcy, kłamcy- pomyślałam. Oni okłamywali mnie od lat mówiąc mi, że
dobrzy ludzie byli potworami i próbowali w ten sposób dyktować moim życiem. Ale
to nie miało znaczenia. Mogli dotrzymać słowa o mojej rodzinie lub też nie.
-Czy będę miała prawdziwe łóżko?- udało mi się sprawić, że mój głos zabrzmiał na
trochę zdławiony. Alchemicy nauczyli mnie jak być prawdziwą aktorką i teraz ujrzą
ten trening w praktyce.
-Tak Sydney. Prawdziwe łóżko, prawdziwe ubrania, prawdziwe jedzenie. I ludzi do
rozmowy, którzy ci pomogą, jeśli tylko będziesz słuchać.
Ta ostatnia część przypieczętowała umowę. Gdybym miała regularnie spędzać
czas z innymi, z pewnością nie mogliby dalej narkotyzować powietrza. Jeśli tak było,
to w tej chwili czułam się ożywiona i wstrząśnięta. Oni wprowadzali jakieś środki
pobudzające przez rurociągi, coś co sprawiało, że byłam niespokojna i chciałam
działać pochopnie. Była to dobra sztuczka na zniszczony umysł- i to działało- ale nie
tak jaki się tego spodziewali.
Dawnym zwyczajem kładę rękę na obojczyk aby dotknąć krzyżyka, którego tam
nie ma. Nie pozwól im mnie zmienić, modliłam się w ciszy. Pozwól mi zachować mój
umysł. Pozwól mi przetrwać, nieważne co nadejdzie.
-Sydney?
-Co muszę zrobić?- spytałam
-Wiesz co masz zrobić.- powiedział głos- Wiesz co masz do powiedzenia.
Przeniosłam moje dłonie do serca a moje następne słowa nie były modlitwą ale
cichą wiadomością do Adriana: Zaczekaj na mnie. Bądź silny. Ja też będę silna. Będę
walczyła o wydostanie się stąd jakimkolwiek sposobem, który oni trzymają w zapasie.
Nie zapomnę o tobie. I nigdy nie odwrócę się do ciebie plecami, bez względu na to
jakie kłamstwa muszę im powiedzieć. Nasze centrum przetrwa.
-Wiesz co masz powiedzieć.- powtórzył głos. Odchrząknęłam.
-Zgrzeszyłam przeciw mojemu własnemu rodzajowi i moja dusza uległa
demoralizacji. Jestem gotowa aby oczyścić się z ciemności.
-A jakie są twoje grzechy?- zażądał głos- Przyznaj się co zrobiłaś.
To było trudniejsze ale nadal potrafiłam zebrać to w słowa. Jeśli to zbliży mnie
do Adriana i wolności, mogę powiedzieć cokolwiek.
Biorę głęboki wdech i mówię:
-Zakochałam się w wampirze.
I tym sposobem, zostałam oślepiona przez światło.
Rozdział 2
Adrian
-Nie bierz tego do siebie ale nie wyglądasz najlepiej.- podniosłem głowę ze stołu
i zerknąłem na nią jednym okiem.
Nawet w okularach przeciwsłonecznych- wewnątrz- światło było zbyt jasne na
łupanie w mojej głowie.
- Naprawdę?- powiedziałem-Jak mam to rozumieć?
Rowena Clark posłała mi władcze spojrzenie, tak samo jak pewnie zrobiłaby to
Sydney. Coś w tym momencie zabolało mnie w piersi.
- Konstruktywnie.-Rowena zmarszczyła nos.-To kac, prawda? Zakładam że nie jest
PAN trzeźwy. Wydaje mi się, że czuję gin ale nie jestem pewna.
-Jestem trzeźwy... W pewnym sensie.-odważyłem się zdjąć okulary, żeby się lepiej
przyjrzeć-Twoje włosy są niebieskie.
-Morskie.-poprawiła, dotykając ich świadomie.-Widziałeś je dwa dni temu.
-Widziałem?- Ledwie pamiętam co było 2 godziny temu- Dobra. W rzeczywistości
jest możliwe że nie byłem taki trzeźwy ale ładnie wyglądasz.-dodałem, mając nadzieję,
że oszczędzi mi dezaprobaty.
Nie udało się.
Prawdę mówiąc, w szkole byłem trzeźwy przez jakieś 50% dni.
Biorąc pod uwagę to, że w ogóle zdawałem zajęcia, myślałem, że zasługuję chociaż na
jakiś kredyt. Kiedy Sydney odeszła-nie ,została porwana-nie chciałem tu przyjeżdżać.
Nie chciałem niczego robić ani nigdzie wychodzić, chciałem tylko ją odnaleźć.
Leżałem skulony w łóżku przez kilka dni, czekając, aż dotrę do niej przez świat snów.
Tylko ze nie mogłem się podłączyć. Bez względu na porę dnia , nie mogłem znaleźć
jej snu. To nie miało sensu. Nikt nie mógł tak długo nie spać. Połączenie z pijanymi
ludźmi było trudniejsze, gdyż alkohol hamował moc ducha ale wątpiłem w to, że jej
Alchemiczni porywacze ciągle podawali jej koktajle.
Mógłbym wątpić w siebie i we własne umiejętności, szczególnie po tym, jak
brałem leki, które wyłączyły na jakiś czas moc ducha. Ale moja magia ostatecznie
wróciła do pełni sił i nie miałem trudności, żeby dotrzeć do innych w ich snach. Może
byłem nieudolny w wielu innych rzeczach w życiu, ale nadal byłem jednym z
najbardziej wykwalifikowanych użytkowników ducha, który wchodził do czyichś
snów, jakiego znałem. Problem w tym, że znałem tylko kilku innych użytkowników
ducha, więc nie było wiele porad, które tłumaczyły dlaczego nie mogłem dosięgnąć
Sydney.
Wszystkie Morojskie wampiry używają jakieś elementarnej magii. Większość
specjalizuje się w jednej z czterech fizycznych elementów: w ziemi, powietrzu,
wodzie lub w ogniu. Tylko garstka z nas korzysta z ducha, i nie ma dobrze
udokumentowanej historii o tym, jak jej używać. Było wiele teorii, ale nikt nie
wiedział tego na pewno, dlaczego nie mogłem odnaleźć Sydney.
Asystent mojego profesora rzucił przede mnie zszyty stos papierów i identyczny
stos przed Roweną. Wytrzasnęło mnie to z myśli.
-Co to?
-Um, twój egzamin.- powiedziała Rowena, przewracając oczyma.- Niech zgadnę.
Nie pamiętasz nawet tego? Ani tego ze chciałam się z tobą uczyć?
-Muszę zrobić sobie dzień wolny.-mruknąłem, przerzucając niespokojnie kolejne
strony. Rowena zwróciła się do mnie ze współczuciem, ale cokolwiek powiedziała,
zostało to zdławione przez zalecenie naszego profesora, aby być cicho i zabrać się do
pracy.
Patrzyłem na egzamin i zastanawiałem sie czy mogę go zdać, używając mojej
mocy. Część tego co wyciągało mnie z łóżka i kazało wracać do uniwersytetu, to
wiedza jakie znaczenie dla Sydney miała moja edukacja. Zawsze była zazdrosna o to,
że miałem możliwości ale ich z nich nie korzystałem, na co jej ojciec dupek nigdy jej
nie pozwolił. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mogę jej od razu odnaleźć-i uwierzcie
mi, próbowałem wielu przyziemnych sposobów, wraz z tymi magicznymi-
postanowiłem, że będę dalej to ciagnąć i zrobię to czego ona by chciała: ukończę ten
semestr na studiach.
Trzeba przyznać, że nie byłem najbardziej oddanym ze studentów. Ponieważ
większość moich zajęć była wprowadzająca , moi profesorowie zazwyczaj dawali
kredyt tak długo, jak coś robiłem. To był dar od losu, bo " to coś" było
prawdopodobnie najpiękniejszym opisem bzdurowatych dzieł, które zrobiłem.
Udawało mi się zdawać ledwie- ale ten egzamin mógł mnie wykończyć. Te pytania
były wszystkim albo niczym. Nie mogłem oddać tylko połowy rysunku albo
obrazu i liczyć na punkty za wysiłek.
Już zacząłem tworzyć swoją najlepszą odpowiedz na pytania na temat rysunku
konturu i dekonstrukcji krajobrazów, gdy poczułem jak ciemna krawędź depresji
ciągnie mnie w dół. I to nie tylko dlatego, że prawdopodobnie obleję zajęcia.
Wiedziałem że prawdopodobnie stracę Sydney i zawiodę jej wysokie oczekiwania
względem mnie. Ale tak naprawdę, czy jedna klasa miała znaczenie, kiedy zawiodłem
ją już na tyle sposobów? Jeśli nasze role by się odwróciły , pewnie już by mnie
znalazła. Była mądrzejsza i bardziej zaradna. Mogła robić nadzwyczajne rzeczy. Ja nie
potrafiłem sobie poradzić z tymi najzwyklejszymi.
Oddałem egzamin godzinę później i miałem tylko nadzieję, że nie zmarnowałem
całego semestru. Rowena skończyła wcześniej i czekała na mnie pod szkołą.
-Chcesz cos zjeść?- zapytała.-Ja stawiam.
-Nie, dzięki. Mam się spotkać z moim kuzynostwem.
Rowena spojrzała na mnie nieufnie.
-Chyba nie będziesz prowadził?
-W tej chwili jestem trzeźwy, dziękuję bardzo. –powiedziałem -Ale jeśli to sprawi,
że poczujesz się lepiej to złapię autobus.
-Więc chyba to jest to, co? Ostatni dzień zajęć.
Chyba tak, zdawałem sobie z tego sprawę od początku. Chodziłem do kilku
innych klas, ale z nią tylko do tej.-Jestem pewien, że znów się zobaczymy.-
powiedziałem dzielnie.
-Mam nadzieję, że tak.- powiedziała, ze spojrzeniem pełnym troski.- Masz mój
numer. Lub przynajmniej miałeś. Będę w okolicy w te wakacje. Daj mi albo Cassie
znać, jeśli będziesz chciał coś porobić ... lub o czymś porozmawiać... Wiem, że
ostatnio musiałeś radzić sobie z czymś trudnym ...
-Radziłem sobie w gorszych sytuacjach.-skłamałem. Nie wiedziała nawet o połowie
z tych spraw, i nie było sposobu, żeby się o nich dowiedziała, nie jako zwykły
człowiek. Wiedziałem, iż myślała, że Sydney ze mną zerwała i zabijała mnie litość w
jej oczach. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy, choć chciałem...-Na pewno się
odezwę, więc lepiej siedź przy telefonie. Do zobaczenia, RO.- pomachała mi kiedy
szedłem w stronę najbliższego przystanku autobusowego do kampusu. Nie było daleko
jednak spociłem się idąc tam. Był maj w Palm Springs, a ulotne wiosenne dni były
wdeptywane w ziemię przez gorące i upalne letnie dni. Starałem się ignorować
hipsterów, którzy palili obok mnie. Papierosy były jedyną wadą, do której nie
wróciłem po odejściu Sydney ale czasami było ciężko. Bardzo ciężko.
Próbując skoncentrować się na czymś innym, otworzyłem torbę i spojrzałem do
środka na mały posąg złotego smoka. Oparłem rękę na jego plecach, wyczuwając
drobne łuski. Żaden artysta nie mógłby stworzyć tak idealnej rzeźby. Był to
prawdziwy smok- no dobrze, callistana, jeśli chciało się być precyzyjnym, co było
rodzajem łagodnego demona-którego Sydney wezwała. Związał się z nią i mną,
ale tylko ona miała możliwość przekształcania go między żywą i zamrożoną formą.
Nieszczęśliwie dla Skoczka, został on uwięziony w tym stanie, kiedy została porwana,
co oznacza, że w niej utknął. Według magicznego mentora Sydney-Jackie Terwilliger,
Skoczek był technicznie nadal żywy, ale była to dość marna egzystencja bez jedzenia i
aktywności. Brałem go ze sobą gdziekolwiek poszedłem i nie wiem, czy kontakt ze
mną coś dla niego znaczył. To, czego tak naprawdę potrzebował to Sydney, a ja nie
mogłem go za to winić. Też jej potrzebowałem.
Powiedziałem Rowenie prawdę: byłem w tej chwili trzeźwy. I było to
zaplanowane działanie. Długa jazda autobusem dała mi doskonałą okazję do
poszukiwania Sydney. Mimo, że nie starałem się dotrzeć do niej w snach tak
łapczywie, jak kiedyś, nadal miałem za główny punkt poszukiwanie jej kilka razy
dziennie, kiedy byłem tylko trzeźwy. Tak szybko, jak autobus jechał, zatapiałem się w
fotelu, skupiając się na magii ducha, i przez chwilę czułem się wspaniale. To było
cudowne, choć wiedziałem że duch doprowadza mnie do szaleństwa.
Szaleństwo to takie brzydkie słowo, powiedział głos w mojej głowie. Pomyśl o
tym, jak o innym spojrzeniu na rzeczywistość.
Wzdrygnąłem się. Głos w mojej głowie nie był moim sumieniem czy czymś w
tym stylu. To był głos mojej zmarłej ciotki Tatiany, byłej Morojów królowej. Albo po
prostu duch powodował takie halucynacje. Kiedyś słyszałem ją tylko wtedy, kiedy mój
nastrój spadał do bardzo niskich miejsc. Teraz, kiedy Sydney zniknęła, głos Ciotki
Tatiany stał się ciągle powracającym towarzyszem. Z drugiej strony dzięki mojej
dwubiegunowości, inne działania ducha zniknęły albo znacznie osłabły. Ale czy
rozmowa z wyimaginowanym krewnym jest lepsza niż dramatyczna huśtawka
nastrojów? Szczerze, nie byłem tego pewien.
Odejdź.- powiedziałem- Nie jesteś prawdziwa. Po za tym czas poszukać Sydney.
Połączyłem się z magią, żeby ją odnaleźć, Sydney- osobę, którą znam lepiej niż
ktokolwiek inny na tym świecie. Znalezienie kogoś, kogo znam jest ciut łatwiejsze.
Znalezienie jej- jeśli spała- powinno był łatwe. Ale nie mogłem jej odnaleźć i w końcu
wypuściłem magię. Musiała nie spać albo coś ją blokowało. Otworzyłem torbę i
znalazłem butelkę wódki, czekając na to, aż dojadę do Vista Azul.
Miłe brzęczenie odcięło mnie od magii ducha ale nie od bólu serca, kiedy
przybyłem do Szkoły Przygotowawczej Amberwood.
Zajęcia skończyły się właśnie po południu i studenci w szykownych mundurkach
poruszali się w tę i z powrotem między budynkami, aby się uczyć lub przygotowywać
lub cokolwiek w liceum robili dzieci pod koniec semestru. Poszedłem do
dziewczęcego dormitorium i czekałem na zewnątrz aż Jill Mastrano Dragomir mnie
znajdzie.
Podczas gdy Rowena mogła się tylko domyślać co mnie martwi, Jill wiedziała
dokładnie jakie były moje problemy. A to dlatego, że piętnastoletnia Jill miała tą
"korzyść" bycia w stanie zajrzeć do mojego umysłu. W zeszłym roku była celem
zabójców, chcących zdetronizować jej siostrę, która była Morojską królową i moją
dobrą przyjaciółką. Technicznie zabójcy odnieśli sukces ale przywróciłem
Jill z powrotem poprzez moje nadzwyczajne zdolności Ducha. To bohaterskie
uzdrowienie miało dla mnie ogromną cenę a także zawarło psychiczną więź, co
pozwalało Jill znać moje myśli i uczucia. Wiedziałem, że moja ostatnia walka z
depresją i pijaństwem były dla niej trudne- choć picie przynajmniej na kilka dni
przytłumiło więź. Jeśli Sydney byłaby w pobliżu, już dawno skarciłaby mnie za bycie
samolubnym i niemyślenie o uczuciach Jill. Ale Sydney nie było w pobliżu. Ciężar
odpowiedzialności spoczywał na mnie w samotności a ja nie byłem wystarczająco
silny aby go udźwignąć, tak przynajmniej myślałem.
Trzy kampusowe autobusy przyjechały i odjechały ale Jill nie było w żadnym z
nich. To był jeden z naszych dni tygodnia, podczas których się spotykaliśmy a ja
upewniłem się, że zdążę, nawet jeśli nie mógłbym nadążyć z niczym innym. Wyjąłem
mój telefon i napisałem jej: Hej, jestem tutaj. Wszystko w porządku?
Nie było żadnej odpowiedzi i zaczęły mnie przechodzić ciarki niepewności. Po
próbie zabójstwa, Jill została wysłana tutaj aby ukryć ją wśród ludzi w Palm Springs,
ponieważ pustynia nie była miejscem, gdzie nasz rodzaj, bądź strzygi- złe nieumarłe
wampiry chciały przebywać. Alchemicy- tajne ludzkie stowarzyszenie, zwariowane na
punkcie utrzymania ludzi i wampirów z dala od siebie wysłało Sydney jako łączniczkę,
aby upewnić się, że wszystko pójdzie gładko. Alchemicy chcieli mieć pewność, że
Moroje nie pogrążą się w wojnie domowej, a Sydney miała wykonać dobrą robotę,
pomagając Jill podczas różnych wzlotów i upadków. Jednak Sydney zawiodła,
jakkolwiek było to zapoczątkowanie romansu z wampirem. To sprzeciwiało się
procedurze Alchemików, utrzymującej ludzi w wampirów z dala od siebie, i
Alchemicy zadziałali bardzo brutalnie i efektywnie.
Nawet, gdy Sydney odeszła a jej sztywne zastępstwo, Maura, przybyła, rzeczy
pozostały dla Jill stosunkowo spokojne. Nie było żadnego znaku zagrożenia z
jakiegokolwiek źródła i mieliśmy nawet sygnały, że mogłaby powrócić do
Morojskiego społeczeństwa, gdy jej szkoła zakończy się w następnym miesiącu. Tego
rodzaju zniknięcie nie było w jej styli, dlatego kiedy nie otrzymałem odpowiedzi na
wiadomość, wysłałem jedną do Eddiego Castile'a.
Podczas gdy Jill i ja byliśmy Morojami, on był dampirem- rasy narodzonej z
mieszanej krwi człowieka i wampira. Jego rodzaj szkolił się na naszych obrońców, a
on był jednym z najlepszych. Niestety, jego budzące grozę umiejętności bojowe nie
były wystarczające, kiedy Sydney sztuczką oddzieliła go od niej a wtedy Alchemicy ją
zabrali. Zrobiła to aby go uratować, poświęcając siebie a on nie mógł tego zrozumieć.
To upokorzenie zabiło zalążek romansu między nim a Jill, gdyż nie czuł się godzien
Morojskiej księżniczki. Nadal posłusznie służył jej jako ochroniarz, jednakże, jeśli
cokolwiek miałoby się z nią stać, on byłby tym, który jako pierwszy by się o tym
dowiedział.
Ale Eddie także nie odpowiedział na moją wiadomość, a także żadne z
pozostałych dampirskich protektorów, służących jej pod przykrywką. To było dziwne,
ale starałem się uspokoić tą radiową ciszę od każdego z nich tym, że prawdopodobnie
byli razem każdego wszystko było w porządku. Jill pojawi się wkrótce.
Słońce znowu mi przeszkadzało, więc obszedłem dookoła budynku i znalazłem
inną ławkę, która była z dala od drogi i w cieniu palm. Usadziłem się wygodnie i
wkrótce zasnąłem, pomogło zarówno na pobyt do późna w barze ubiegłej nocy jak i na
wykończenie się butelką wódki. Szmer głosów obudził mnie później i zobaczyłem, że
słońce przeniosło się znacznie na niebie nade mną. Również nade mną znajdowały się
twarze Jill i Eddiego, wraz z naszymi przyjaciółmi Angeline, Trey'em i Neil’em.
-Hej.- wychrypiałem, usadzając się- Gdzie byliście?
-Gdzie ty byłeś?- zapytał Eddie uszczypliwie.
Zielone oczy Jill złagodniały kiedy popatrzyła na mnie.
- Jest w porządku. Był tu cały czas. Zapomniał. To zrozumiałe, ponieważ... no,
przeżywa trudny okres.
-Zapomniałem czego?- zapytałem, spoglądając niespokojnie z twarzy na twarz.
-To nie ma znaczenia.- powiedziała Jill wymijająco.
-O czym zapomniałem?- zawołałem.
Angeline Dawes, jedna z protektorów Jill, okazała się być głosem szczerości.
- O zakończeniu modowego semestru Jill.
Popatrzyłem bezmyślnie, a wtedy wszystko do mnie wróciło. Jednym z zajęć
pozalekcyjnych Jill był klub mody i szycia. Zaczęła modeling, ale kiedy okazało się, iż
jest to zbyt publiczne i niebezpieczne w jej pozycji, musiała spróbować swoich sił w
projektowaniu zza sceny- i przekonała się, że była w tym bardzo dobra.
Rozmawialiśmy przed ostatni miesiąc o wielkim pokazie i wystawie projektów jej
klubu na zakończenie semestru i było by dobrze zobaczyć ją znów przez coś
podekscytowaną. Wiedziałem, że także była zraniona w związku z Sydney, a z moją
transferowaną depresją i spartaczonym romansem z Eddiem, żyła w cieniu prawie tak
ciemnym jak mój. Ten pokaz i szansa ukazania jej pracy były jedynym jasnym
punktem w jej małym planie wielkich rzeczy, ale monumentalnie ważnym w
nastoletnim życiu dziewczyny, która potrzebuje normalności.
A ja to zdmuchnąłem.
Fragmenty rozmowy doleciały do mnie teraz, ona mówiąca mi dzień i godzinę i
ja obiecujący, że przyjdę ją wspierać. Przypomniała mi nawet o tym kiedy widziałem
ją w zeszłym tygodniu. Zanotowałem to co powiedziała i wtedy wyszedłem świętować
do baru niedaleko mojego apartamentu Tequilowy wtorek. Mówienie, że jej pokaz
wyleciał mi z głowy, byłoby niedomówieniem.
-Cholera, przepraszam Podlotku. Próbowałem pisać...- podniosłem telefon aby im
pokazać, tylko że zamiast niego wziąłem płaską butelkę wódki. Pośpiesznie
schowałem ją w torbie.
-Musieliśmy wyłączyć nasze telefony podczas show.- wyjaśnił Neil. Był trzecim
dampirem w grupie, przybyłym niedawno do Palm Springs. On urósł w moich oczach
ostatnimi czasy, może dlatego, że cierpiał na własny ból serca. Stracił swoją głowę dla
dampirzej dziewczyny, która zapadła się pod powierzchnię ziemi, choć w
przeciwieństwie do Sydney, cisza Olivii Sinclair's dotyczyła jej osobistego bagażu, a
nie uprowadzenia przez Alchemików.
-No cóż... jak było?- próbowałem- Założę się, że twoje rzeczy były niesamowite,
prawda?
Czułem się tak niewiarygodnie głupi, że z trudem to zniosłem. Może nie mogłem
walczyć z tym co Alchemicy zrobili Sydney. Może nie mogłem przygotować się do
egzaminu. Ale na Boga, powinienem być przynajmniej w stanie dotrzeć na jeden
pokaz mody! Wszystko co musiałem zrobić to pokazać się, siedzieć i klaskać.
Zawaliłem nawet to, a ciężar tego przewinienia nagle mnie zmiażdżył. Czarna
mgła wypełniła mój umysł, sprawiając, że nienawidziłem wszystkiego i wszystkich-
zwłaszcza samego siebie. Nic dziwnego, że nie mogłem ocalić Sydney. Nie mogłem
nawet zadbać o siebie.
Nie musisz.- szepnęła ciocia Tatiana w moim umyśle- Ja o ciebie zadbam.
Iskierka współczucia ukazała się w oczach Jill, jakby wyczuła mój nadchodzący
mroczny nastrój.
-Było świetnie. Nie martw się, pokażemy ci zdjęcia. Mieli profesjonalnego fotografa
i wszystko ukaże się w sieci.
Spróbowałem zdławić tę ciemność i przywołać na twarz uśmiech.
-Dobrze słyszeć. Co wy na to, aby wyjść razem i świętować to? Ja stawiam.
Twarz Jill jakby się zapadła.
-Angeline i ja jemy z grupą studyjną. To znaczy, może mogłabym to odwołać.
Egzaminy są dopiero za miesiąc, więc mogłabym...
-Zapomnij o tym.- powiedziałem, stając na nogi.- Ktoś w końcu musi być gotowym
do egzaminów. Idź się zabawić. Spotkamy się później.
Nikt nie próbował mnie zatrzymać, ale Trey Juarez szybko podążył za mną. Był
chyba najdziwniejszym członkiem naszego zespołu: człowiekiem, który kiedyś należał
do łowców wampirów. Zerwał z nimi, zarówno dlatego, że byli psychiczni, jak i z
powodu Angeline. Tych dwoje było jedynymi w naszej małej grupie, którzy jakimś
sposobem znaleźli szczęście w miłości, a ja wiedziałem, że starali się to
zbagatelizować dla reszty z naszych godnych politowania dusz.
-Jak masz zamiar dostać się do domu?- zapytał Trey.
-Kto powiedział, że idę do domu?- odparłem.
-Ja. Nie masz żadnego interesu w wychodzeniu na imprezę. Wyglądasz jak gówno.
-Jesteś drugą osoba, która mi to dzisiaj mówi.
-No cóż, może zaczniesz słuchać.- powiedział, kierując mnie w stronę studenckiego
parkingu.- Chodź, ja prowadzę.
To była dla niego lekka oferta, ze względu na to, że był moim współlokatorem.
Nie było tak od początku. Miał zapewniony pensjonariusz w Amberwood,
mieszkał w szkole razem z innymi. Jego grupa- Wojownicy Światła- miała takie same
blokady co Alchemicy, jeśli chodziło o interakcje ludzi z wampirami. Podczas gdy
Alchemicy zajmowali się tym, poprzez ukrywanie istnienia wampirów przed
zwykłymi ludźmi, Wojownicy mieli bardziej brutalne podejście i polowali na wampiry.
Twierdzili, że tylko Strzygi ale nie byli także przyjaciółmi Moroi i dampirów.
Kiedy ojciec Trey'a dowiedział się o Angeline, powziął inne środki niż ojciec
Sydney. Nie porwał syna i nie sprawił, że ten zniknął bez śladu, Pan Juarez po prostu
wyparł się syna i odciął wszystkie jego fundusze. Na szczęście dla Trey'a, czesne
zostało opłacone już do końca roku szkolnego. Zakwaterowanie i wyżywienie nie było
zapewnione, akademik w Amberwood wyrzucił Trey'a kilka miesięcy temu. Zjawił się
na moim progu z propozycją z opłaty czynszu z jego skromnych kawowych zarobków,
dzięki czemu mógłby skończyć liceum. Powitałem go i odmówiłem pieniędzy,
wiedząc, że to było to czego chciałaby Sydney. Miałem tylko jeden
warunek, taki, że nie chciałbym wrócić do domu i zastać go na kanapie z Angeline.
-Suck*- powiedziałem po kilku
niezręcznych minutach na drodze.
-Czy to jakiś rodzaj wampirzego żartu?- zapytał Trey
Strzeliłem mu spojrzenie.
-Wiesz co mam na myśli. Wykręciłem się. Nikt mnie o nic nie pytał. Już nie.
Wszystko, co musiałem zrobić, to zapamiętać, że mam iść na ten pokaz mody, i
schrzaniłem to.
-Miałeś dużo gówna na głowie.- powiedział dyplomatycznie.
-Tak jak i wszyscy. Do diabła, spójrz na siebie. Cała rodzina zaprzecza o twoim
istnieniu i zrobili wszystko, żeby wyrzucić cię ze szkoły. A ty to ominąłeś, otrzymałeś
swoje stopnie i wyniki w sporcie, a do tego udało ci się otrzymać stypendium.-
westchnąłem- tymczasem ja zawaliłem test wstępny do artystycznej klasy. Faktycznie,
to kilka z nich, mam więcej egzaminów w tym tygodniu, więc jest to prawdopodobne.
Nawet nie wiem.
-Tak ale ja mam nadal Angeline. I to sprawia, że warto znosić te wszystkie bzdury.
Podczas gdy ty...- nie dokończył i zobaczyłem znamię bólu na jego opalonej skórze.
* co znaczy ssać, myślę, że w org lepiej pasuje
Moi przyjaciele w Palm Springs wiedzieli o mnie i o Sydney. Byli jedynymi ze
świata Moroi (lub też ludzi, wiedzących o Morojach), którzy wiedzieli o naszym
związku. Czuli się źle z tym co się nam przydarzyło. Oni także kochali Sydney. Nie
tak jak jak, oczywiście, ale była ona tego rodzaju człowiekiem, który był lojalny i
tworzył głębokie więzi z przyjaciółmi.
-Też za nią tęsknię.- powiedział Trey cicho.
-Powinienem był zrobić więcej.- stwierdziłem, garbiąc się na moim siedzeniu.
-Zrobiłeś dużo. Więcej niż się spodziewałem. I nie chodzi tylko o szukanie jej we
śnie. Mam na myśli nękanie jej taty, naciskanie Moroi, zrobienie piekła z życia
Maury... wyczerpałeś wszystko.
-Jestem dobry w irytowaniu.- przyznałem.
-Trafiłeś na mur, to wszystko. Są po prostu zbyt dobrzy w utrzymywaniu sekretów.
Ale pękną a ty tam będziesz i znajdziesz te pęknięcia. A ja będę po twojej stronie. Tak
jak i reszta nas.
Zachęcająca gadka była dla niego niezwykła ale jakoś mnie nie rozweseliła.- Nie
mam pojęcia jak znaleźć te pęknięcia.
Oczy Trey'a rozszerzyły się szeroko.
- Marcus.
Potrząsnąłem głową
- On wyczerpał już wszystkie swoje wtyczki. Nie widziałem go od miesiąca.
-Nie.- Trey wskazał na samochód zaparkowany przed moim mieszkaniem.- Tutaj.
Marcus.
Rzeczywiście, tam, na schodach przed budynkiem, siedział Marcus Finch,
buntownik i eks-Alchemik, który zachęcił Sydney do samodzielnego myślenia i który
próbował- bezskutecznie zlokalizować ją dla mnie. Otworzyłem drzwi zanim Trey
zdążył zaparkować samochód.
-Nie byłoby go tutaj osobiście, gdyby nie miał żadnych wiadomości.- rzekłem
podekscytowany. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem po trawie, a moje
wcześniejsze przygnębienie zostało zastąpione nowym poczuciem celu. To było to.
Marcus przyjechał. Marcus znalazł odpowiedzi.
-Co to jest?- zażądałem- Znalazłeś ją?
-Niezupełnie.- Marcus wstał i przygładził swoje blond włosy.- Wejdźmy i
porozmawiajmy.
Trey był prawie tak samo podekscytowany, kiedy wprowadziliśmy Marcusa do
salonu. Zwróciliśmy się do niego z lustrzanymi postawami, z rękoma skrzyżowanymi
na naszych piersiach.
-A więc?- spytałem.
-Mam listę miejsc, które mogą być używane przez Alchemików jako ośrodki
reedukacji.- zaczął Marcus, nie wyglądając nawet w przybliżeniu na tak
podekscytowanego jak powinien, mając takie wiadomości. Chwyciłem go za ramię.
-To jest niesamowite. Zaczniemy je sprawdzać i...
-Jest ich trzydzieści.- przerwał mi bez ogródek.
Opuściłem moją rękę.
-Trzydzieści?
-Trzydzieści.- powtórzył- I nie wiemy dokładnie gdzie są.
-Ale powiedziałeś właśnie...- Uniósł rękę.
-Pozwól mi najpierw wyjaśnić. Potem możesz mówić. Moje źródła sporządziły listę
miast w USA , w których Alchemicy planowali przeprowadzać reedukację i kilka
innych operacji. Moje źródła potwierdziły, że w ostatnich latach, Alchemicy
zbudowali aktualne ośrodki reedukacyjne w miastach z listy ale nie jesteśmy pewni,
który z nich ostatecznie wybrali- lub też nawet ich lokalizacji. Czy są jakieś
sposoby na znalezienie ich? Jasne i znam ludzi, którzy mogą zacząć kopać wokoło.
Ale musimy to zrobić miasto po mieście od samych podstaw i znalezienie tego
jednego może trochę potrwać.
Wszystkie nadzieje i cały mój entuzjazm jaki czułem, gdy ujrzałem Marcusa,
rozbił się i poszybował gdzieś daleko.
- Niech zgadnę. "Chwilę" znaczy kilka dni?
Skrzywił się.
-To będzie przeszukiwanie każdego z tych miejsc z osobna, w zależności od
trudności przeszukiwań w danym mieście. Przeszukanie jednego miejsca może
potrwać kilka dni. Może też zająć kilka tygodni.
Nie myślałem, że mogę poczuć się jeszcze gorzej niż po egzaminie i Jill ale
najwyraźniej byłem w błędzie. Rzuciłem się na kanapę, pokonany.
-Kilka tygodni razy trzydzieści. To może zająć ponad rok.- Chyba, że
będziemy mieć szczęście i ona jest w jednym z pierwszych miejsc, które przeszukamy.
Powinienem powiedzieć nawet jeśli on myśli, że jest to mało prawdopodobne.
-Tak więc "szczęście" nie jest sposobem w jaki opisałbym to jak się dla nas mają
rzeczy.- spostrzegłem- Nie widzę dlaczego to miałoby cokolwiek teraz zmienić.
-Lepsze to niż nic.- powiedział Trey- To pierwszy prawdziwy trop jaki mamy.
-Muszę znaleźć jej ojca.- wymamrotałem- Muszę go znaleźć i zrobić mu takie piekło,
aż powie mi gdzie ona jest.- Wszystkie próby odnalezienia Jareda Sage'a okazały się
niepowodzeniem. Wykonałem nawet do niego telefon ale natychmiast odłożono
słuchawkę. Kompulsja nie działa za dobrze przez telefon.
-Nawet jeśli to zrobisz, on i tak prawdopodobnie tego nie wie.- powiedział Marcus-
Trzymają wszystko w sekrecie przed sobą, w celu ochrony przed zmuszaniem ich do
zeznań.
-Czyli właśnie tu jesteśmy.- wstałem i skierowałem się do kuchni, aby zrobić sobie
drinka.- Zablokowani dokładnie tam gdzie wcześniej. Przyjdź za rok, kiedy
weryfikacja twojej listy dobiegnie końca.
-Adrian.- zaczął, wyglądając na bardziej zagubionego niż kiedykolwiek go
widziałem. On był zwykle chłopcem z plakatu koguciej pewności siebie. Reakcja
Trey'a była bardziej pragmatyczna
- Żadnych więcej drinków. Miałeś dzisiaj wszystkiego za dużo człowieku.
-Ja będę w tym sędzią.- warknąłem. Zamiast robienia sobie drinka, skończyłem na
chwyceniu dwóch przypadkowych butelek napoju alkoholowego. Nikt nie próbował
mnie zatrzymać, gdy poszedłem do mojego pokoju i trzasnąłem drzwiami. Zanim
zacząłem moje jednoosobowe przyjęcie, poczyniłem kolejną próbę dotarcia do Sydney.
Nie było to proste, ponieważ część z popołudniowej wódki nadal we mnie wisiała ale
udało mi się niepewnie uchwycić Ducha. Jak zwykle nic, ale pewność Marcusa, że
była w Stanach sprawiła, że musiałem spróbować. Był to wieczór na wschodnim
wybrzeżu a ja musiałem sprawdzić, na wszelki wypadek, gdyby przywoływała mnie
wcześnie w nocy. Najwyraźniej nie.
Wkrótce zatraciłem się w moich butelkach, rozpaczliwie potrzebując wymazać
to wszystko. Szkołę. Jill. Sydney. Nie wiedziałem, że to możliwe, abo poczuć się tak
podle, żeby mieć emocje tak ciemne i głębokie, że nie było sposobu podniesienia ich
do jakiegoś konstruktywnego uczucia. Kiedy rzeczy dobiegły końca z Rose, myślałem,
że żadna strata nie może być straszniejsza. Byłem w błędzie. Ona i ja nigdy tak
naprawdę nie mieliśmy niczego znaczącego. To co z nią straciłem było tylko
ewentualną możliwością.
Ale z Sydney... z Sydney miałem wszystko- i wszystko straciłem. Miłość,
zrozumienie, szacunek. Poczucie, że stajemy się dzięki sobie lepszymi ludźmi, i że
będzie to tak długo jak jesteśmy razem. Ale my nie byliśmy już razem. Oni oderwali
nas od siebie, a ja nie wiedziałem ci się teraz stanie.
Centrum przetrwa. To była linijka ułożona dla nas przez Sydney do "Second
Coming" Williama Butley'a Yeatse'a. Czasami, w moich najmroczniejszych chwilach,
dręczyłem się, że oryginalne brzmienie wiersza bardziej tu odpowiadało:
Rzeczy się rozpadną. Centrum nie przetrwa.
Piłem do zapomnienia, tylko po to, żeby obudzić się w środku nocy z wściekłym
bólem głowy. Czułem mdłości ale gdy zatoczyłem się do łazienki, nic z tego nie
wyszło. Po prostu czułem się nieszczęśliwy. Może to dlatego, że szczoteczka do
zębów Sydney nadal tam była, przypominając mi o niej. A może dlatego, że
pominąłem obiad i nie pamiętałem ostatniego kiedy miałem także krew. Nic dziwnego,
że byłem w takiej złej formie. Moja tolerancja na alkohol rozbudowała się przez te lata
tak bardzo, że rzadko czułem się źle, więc tym razem musiałem się naprawdę wkręcić.
Mądrą rzeczą byłoby zaczęcie już teraz nawilżania i picia galonów wody ale zamiast
tego z zadowoleniem powitałem autodestrukcyjne zachowanie. Wróciłem do mojego
pokoju po innego drinka ale poczułem się tylko gorzej.
Moja głowa i żołądek uspokoiły się o świcie i udało mi się na jakiś czas zapaść
w niespokojny sen na moim łóżku. Został on przerwany kilka godzin później przez
pukanie do drzwi. Myślę, że było dość miękkie ale z ociągającą się resztką mojego
bólu głowy, brzmiało jak młot pneumatyczny.
-Odejdź.- powiedziałem, spoglądając na drzwi zaczerwienionymi oczyma.
Trey wetknął przez nie głowę.
- Adrian, jest tu ktoś kto chciałby z tobą porozmawiać.
-Już usłyszałem co Wesoły Marcus ma do powiedzenia.- rzuciłem- Skończyłem z
nim.
Drzwi otworzyły się szerzej i ktoś minął Trey'a. Chociaż każdy ruch wprawiał
świat w wirowanie, byłem w stanie podnieść się i uzyskać lepszy widok. Czułem jak
moja szczęka się zaciska i zastanawiałem się czy nie mam halucynacji. Nie byłby to
pierwszy raz. Zazwyczaj wyobrażałem sobie tylko ciocię Tatianę, ale ta osoba była
bardzo żywa, piękna w chwili gdy poranne promienie słońca wyrzeźbiły kości
policzkowe i blond włosy, ale w żaden sposób nie mogło jej tutaj być.
-Mamo?- wychrypiałem.
-Adrian.- przesunęła się i usiadła obok mnie na łóżku, delikatnie dotykając mojej
twarzy. Jej ręka była chłodna przy mojej rozgorączkowanej skórze.- Adrian, nadszedł
czas byś wrócił do domu.
Rozdział 3
Sydney
Mogłabym wybaczyć Alchemikom ich światłowo-szokową taktykę, ponieważ
zaraz po tym jak byłam w stanie znowu widzieć, zaoferowali mi prysznic.
Ściana w celi otworzyła się i zostałam przywitana przez młodą kobietę, która
mogła być tylko jakieś pięć lat starsza ode mnie. Ubrana była w rodzaj eleganckiego
garnituru, który Alchemicy kochali, a włosy miała ściągnięte w ciasny, szykowny
francuski kok. Jej makijaż był bez skazy a ona sama pachniała lawendą. Lilia na jej
policzku lśniła. Mój wzrok nadal nie miał pełnej wydajności ale stojąc obok niej,
zdawałam sobie doskonale sprawę z mojego aktualnego stanu, tego, że nie myłam się
od wieków, że moja koszula była niczym więcej jak szmatą do ścierania podłogi.
-Nazywam się Sheridan.- powiedziała chłodno, nie doprecyzowując czy było to jej
imię czy nazwisko. Zastanawiałam się, czy mogła być jednym z ludzi od głosu zza
mojej celi. Byłam pewna, że pracowali w systemie zmian, używając jakiegoś
komputerowego programu tak, aby brzmiał tak samo.- Jestem tutaj obecnym
dyrektorem. Proszę za mną.
Odwróciła się korytarzem na swoich czarnych skórzanych obcasach, a ja
podążyłam za nią bez słowa, nie ufając sobie jeszcze na tyle, aby coś powiedzieć.
Mimo tego, że miałam pewną swobodę ruchu w mojej celi, miałam również
ograniczenia i nie mogłam za dużo chodzić. Moje zesztywniałe mięśnie protestował
przeciwko zmianom, więc poruszałam się za nią powoli, z agonią w udręczonych,
bosych stopach. Minęłyśmy po drodze kilka nieoznakowanych drzwi i zastanawiałam
się co tam trzymają. Więcej ciemności i blaszanych głosów? Nic nie wydawało się być
oznakowane jako wyjście, co było moim głównym problemem. Nie było tu także
okien ani żadnych wskazówek jak wydostać się z tego miejsca.
Sheridan dotarła do windy na długo przede mną i cierpliwie na mnie czekała.
Kiedy obie byłyśmy w środku, udałyśmy się w górę na piętro i znalazłyśmy się w
podobnie jałowym holu. Jedyne drzwi prowadziły do czegoś co wyglądało jak
gimnastyczna łazienka, z pokrytą kafelkami podłogą i komunalnym prysznicem.
Sheridan wskazała na przegrodę, zaopatrzoną w mydło i szampon.
-Woda skończy pięć minut po tym jak zaczniesz.- ostrzegła- Więc używaj jej
roztropnie. Ubrania będą czekały na ciebie kiedy już skończysz. Będę w holu.-
wymaszerowała na zewnątrz, odstawiając szopkę ofiarowanej prywatności ale
wiedziałam, że bez wątpienia byłam nadal obserwowana. Straciłam iluzję skromności
w chwili, gdy się tu znalazłam. Zaczęłam rozbierać się, kiedy zauważyłam lustro na
ścianie po mojej stronie i ważniejsze- kogoś, kto z niego spoglądał.
Wiedziałam, że byłam w złym stanie ale ujrzenie tego na żywo, twarzą w twarz,
było zgoła innym przeżyciem. Pierwszą rzeczą która mnie uderzyła było to, jak dużo
wagi straciłam- ironicznie, biorąc pod uwagę moją dożywotnią obsesję aby pozostać
szczupłą. Na pewno osiągnęłam cel, spotkałam i wydmuchałam go. Przeszłam od
szczupłości do niedożywienia i to odznaczało się nie tylko w zmianie obwodu mojej
talii ale także w mojej wychudzonej twarzy. Wydrążenie to wyglądało na bardziej
spotęgowane przez ciemne cienie pod moimi oczami i bladą resztą mnie, pozbawioną
słońca. Wyglądałam jakbym właśnie wyzdrowiała po jakiejś chorobie zagrażającej
życiu.
Moje włosy były także w złej kondycji. Jakkolwiek myślałam, że przyzwoitą
czynnością było mycie ich w ciemności, teraz okazało się to jakimś żartem. Pasma
były słabe i tłuste, zwisały w smutnych, brudnych strąkach. Nie było wątpliwości, że
nadal byłam blondynką ale kolor był nudny, stał się ciemniejszy od brudu i mycie
myjką na niewiele się tu zda. Adrian zawsze powtarzał, że moje włosy są jak złoto i
drażnił mnie, mówiąc, że mam aureolę. Co by powiedział teraz?
Adrian nie kocha mnie za moje moje włosy.- pomyślałam, spotykając moje oczy.
Były stale brązowe. Nadal takie same.- To wszystko powłoka. Moja dusza, moja aura,
mój charakter... To się nie zmieniło.
Zaczęłam odwracać się od mojego odbicia, gdy zauważyłam coś jeszcze. Moje
włosy były dłuższe niż ostatnim razem, kiedy je widziałam, trochę więcej niż o cal
długości. Choć byłam w pełni świadoma tego, że moje nogi potrzebują porządnego
golenia, nie miało żadnego sensu sprawdzanie w celi co robią włosy na mojej głowie.
Teraz próbowałam sobie przypomnieć jak szybko rosną włosy. Jakieś pół cala na
miesiąc? To sugerowałoby co najmniej dwa miesiące, może trzy, jeśli weźmie się pod
uwagę uboga dietę. Ten szok był bardziej przerażający niż mój wygląd.
Trzy miesiące! Trzy miesiące przetrzymywali mnie, narkotyzując w ciemności.
Co się stało z Adrianem? Z Jill? Z Eddiem? Podczas tych trzech miesięcy mogło
przeminąć całe ich życie. Czy byli bezpieczni i mieli się dobrze? Czy nadal przebywali
w Palm Springs? Nowa panika rosła we mnie a ja stanowczo próbowałam wtłoczyć ją
z powrotem. Tak, minęło dużo czasu ale nie mogłam pozwolić rzeczywistości na
mnie działać. Alchemicy grali ze mną w wystarczająco dużo umysłowych gierek i to
bez mojej pomocy.
Ale nadal... Trzy miesiące.
Zdjęłam z siebie moją namiastkę ubrań i weszłam za przegrodę, zaciągając za
sobą zasłonę. Kiedy odkręciłam wodę i stała się ona gorąca, wszystko, co musiałam
zrobić to nie opaść w uniesieniu na podłogę. Byłam taka zimna przez ostatnie trzy
miesiące i teraz było mi tak ciepło jak chciałam. No może nie zupełnie ciepło. Kiedy
podkręciłam temperaturę do maksimum, skrycie pożałowałam tego, że nie miałam
wanny, abym mogła po prostu pogrążyć się w tym upale. Mimo to, sam prysznic nadal
był wspaniały i zamknęłam swoje oczy, wzdychając z pierwszej przyjemności jakiej
doświadczyłam od bardzo długiego czasu.
Wtedy przypomniałam sobie ostrzeżenie Sheridan. Otworzyłam oczy odnalazłam
szampon. Użyłam go i trzykrotnie spłukałam włosy, mając nadzieje, że to wystarczyło,
aby pozbyć się najgorszego brudu. Musiałabym wziąć prawdopodobnie kilka
pryszniców więcej, żeby znów być całkowicie czysta. Po tym, jak wyszorowałam
mydłem swoje ciało, byłam poobcierana i różowa, i pachniałam niewyraźnie
antyseptykiem, chlubiłam się w staniu pod parującą wodą, póki ta się nie wyłączyła.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, znalazłam ubrania złożone starannie na ławce. Była
to podstawowa odzież, luźne spodnie i koszulka jak u pracowników szpitala lub-
bardziej trafnie- u więźniów. Garbnik, oczywiście, nadal utrzymywał się w guście
Alchemików. Dali mi również skarpetki i parę brązowych butów, czegoś w rodzaju
skrzyżowania mokasynów i kapci i nie byłam zaskoczona kiedy okazało się, że były
one dokładnie w moim rozmiarze. Grzebień dopełniał upominkowy komplet, nic
fantazyjnego, ale wystarczająco ażeby spróbować zachować pozory schludności.
Przyglądające się mi odbicie nadal nie wypadało za dobrze ale z pewnością
wyglądałam poprawnie.
-Czujesz się lepiej?- spytała Sheridan z uśmiechem, który nie sięgnął jej oczu.
Jakkolwiek duże kroki poczyniłabym w swoim wyglądzie, i tak wypadłabym kulawo
przy jej szykownym oporządzeniu, ale pocieszałam się myślą, że miałam jeszcze
szacunek do samej siebie i zachowałam umiejętność samodzielnego myślenia.
-Tak.- powiedziałam- Dziękuję.
-Ty także będziesz tego chciała.- rzekła wręczając mi plastikową kartę. Zawierała
moje imię, kod kreskowy i zdjęcie z o wiele lepszych dni. Mały plastikowy spinacz na
jej tyle pozwolił mi przymocować ją do mojego kołnierza.
Zaprowadziła mnie do windy.- Jesteśmy tacy szczęśliwi, że wybrałaś ścieżkę
wiodącą do wybawienia. Naprawdę. Czekam na to aby ci pomóc wrócić z powrotem
do światła.
Winda zabrała nas na inne piętro i do nowego pomieszczenia z maszyną do
tatuażu i stołem. Jakikolwiek komfort, który czułam dzięki gorącemu prysznicowi i
prawdziwym ubraniom, zniknął. Zamierzali ponownie mnie wytatuować? Ależ
oczywiście, że chcieli. Dlaczego polegać tylko na psychicznych i fizycznych torturach,
kiedy można mieć dodatkowo magiczną kontrolę?
-Chcemy po prostu trochę poprawić.- wyjaśniła Sheridan radośnie- To zajmie tylko
chwilę.
Było to faktycznie mniej niż rok temu ale widziałam co ona i inni naprawdę
chcieli zrobić. Tatuaże Alchemików zawierały atrament z zaczarowaną wampirzą
krwią przetykaną razem z kompusją, aby wzmocnić lojalność. Oczywiście mój już nie
działał. Magiczna czy nie, kompulsja była w zasadzie silną sugestią, która mogła
zostać przekroczona, jeśli miało się wystarczająco silną wolę. Prawdopodobnie
podwoili oni zwyczajną dawkę w nadziei na to, że stanę się bardziej uległa i przyjmę
każdą retorykę, jakiej mnie poddadzą.
Tego, czego oni nie wiedzieli, było to, że podjęłam w tym celu kroki ochrony.
Przed tym jak mnie zabrali, stworzyłam swój własny tusz- z ludzkiej magii, czegoś
równie przerażającego dla Alchemików. Ze wszystkimi danymi, które zebrałam,
magia zanegowała jakąkolwiek kompulsję zawartą w tuszu z wampirzej krwi.
Minusem było to, że nie miałam szansy wstrzyknąć tuszu do mojego tatuażu i
zapewnić sobie dodatkowej ochrony. To na co liczyłam, to zapewnienie czarownicy,
że sam akt uprawiania magii wystarczy, by mnie chronić. Według niej, władanie
ludzką magią wpojoną w moją krew wystarczyło, żeby przeciwdziałać wampirzej krwi
w tatuażu Alchemików.
Oczywiście, tak naprawdę nie miałam wiele szans na praktykowanie zaklęć w
celi i moją jedyną nadzieją było to, że to co robiłam w przeszłości, zostawiło po sobie
jakiś stały ślad.
-Zostań jedną z nas ponownie.- powiedziała Sheridan kiedy igła do tatuażu ukłuła
mnie w twarz.- Wyrzeknij się swoich grzechów i szukaj pojednania. Dołącz do nas w
naszej walce, aby utrzymać ludzi wolnych od skazy wampirów i dampirów. Są
mrocznymi kreaturami i nie ma w nich ani jednej naturalnej części.
Napięłam się i nie miało to nic wspólnego z igłą przebijająca mi skórę. Co jeśli
to co powiedziałam było niewłaściwe? Co jeśli praktykowanie magii wcale mnie nie
chroniło? Co, jeśli nawet teraz tusz toruje sobie drogę przez moje ciało, używając
swojej podstępnej władzy, żeby zmienić moje myśli? Jednym z moich największych
lęków było to, że mój umysł zostanie naruszony. I nagle miałam problemy z
oddychaniem, pomysł ten uczynił mnie kaleką ze strachu, powodując, że zatrzymałam
tatuażystę, który spytał się czy cierpiałam. Przełykając, pokręciłam głową i
pozwoliłam mu kontynuować, starając się ukryć panikę. Kiedy skończył, nie
zauważyłam tego, żebym poczuła się inaczej. Nadal kochałam Adriana oraz moich
Morojskich i dampirzych przyjaciół. Czy to wystarczyło? Czy też tusz potrzebował
czasu, żeby zacząć działać? A jeśli używanie przeze mnie magii nie chroniło mnie, to
czy moja własna siła była wystarczająca aby mnie uratować? Oczywiście,
przezwyciężyłam poprzednią rundę poprawiania tatuażu. Czy mogłabym zrobić to
ponownie?
Sheridan odprowadziła mnie kiedy zostałam zwolniona przez tatuażystę,
gawędząc ze mną jakbym właśnie wyszła ze spa a nie poddała się próbie kontroli
umysłu.- Zawsze czuję się po tym tak odświeżająco, czyż tak nie jest?
Było to dla mnie coś niewiarygodnego, że może się zachowywać tak swobodnie,
od niechcenia, jakbyśmy były przyjaciółkami na spacerze, po tym jak ona i reszta
zostawili mnie głodującą i półnagą w celi na kilka miesięcy. Czyżby oczekiwała, że
będę wdzięczna za prysznic i ciepłe ubrania, i wszystko jej wybaczę? Tak,
uświadomiłam sobie chwilę później, ona naprawdę tak sądziła. Było prawdopodobnie
wiele takich osób, które ocknęły się w ciemności i były gotowe zrobić cokolwiek i
wszystko, żeby tylko powrócić do zwykłych udogodnień.
Wyruszyłyśmy w górę na inne piętro i spostrzegłam, że moja głowa wydaje się
spokojniejsza a moje zmysły ostrzejsze niż przez ostatnie kilka miesięcy.
Prawdopodobnie z dobrego powodu. Nie poddawali mnie działaniu gazu, nie z
Sheridan przy boku, więc prawdopodobnie było to pierwsze czyste powietrze, jakim
oddychałam od bardzo długiego czasu. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak
szokująca była ta różnica. Adrian mógłby prawdopodobnie dotrzeć do mnie teraz w
snach ale to musiało poczekać. Przynajmniej, mogłam ćwiczyć ponownie magię, jako
że mój organizm nie był już zanieczyszczony i miejmy nadzieję, że zwalczył
jakikolwiek ze skutków użycia tuszu. Znalezienie momentu kiedy nie będę
obserwowana, może być łatwiejsze do powiedzenia niż do zrobienia.
Następny korytarz, w który weszłyśmy miał serię identycznych pokoi z
otwartymi drzwiami, odsłaniającymi wąskie łóżka w środku. Kontynuowałam
obserwowanie wszystkiego co mijałyśmy, każde piętro i pokój, nadal szukając drogi
wyjścia, która wydawała się nie istnieć. Sheridan wprowadziła mnie do sypialni z
numerem osiem napisanym na zewnątrz.
-Zawsze myślałam, że osiem to szczęśliwy numer.- powiedziała mi- Rymuje się ze
"świetnie".- skinęła głową w stronę jednego z dwóch łóżek w pokoju.- To jest twoje.
Przez chwilę byłam zaskoczona, że pomysł posiadania łóżka może okazać się tak
dużą implikacją. Nie żeby było wyglądało na bardzo wygodnie- ale jednak.
Znajdowało się o ligi dalej od mojej podłogi z celi, nawet z twardym materacem i
cienkim prześcieradłem, wykonanym z materiału podobnego do mojej starej koszuli.
Mogłam spać w tym łóżku, bez żadnych wątpliwości. Mogłam spać i śnić o
Adrianie.
-Czy mam współlokatora?- zapytałam, wreszcie biorąc pod uwagę drugie łóżko.
trudno było stwierdzić czy pokój był zajęty, gdyż nie było tam żadnych osobistych
przedmiotów.
-Tak. Nazywa się Emma. Możesz się od niej wiele nauczyć. Jesteśmy bardzo dumni
z jej postępów.- Sheridan wyszła z pokoju, więc widocznie mnie nie przetrzymywali.-
Chodź, możesz spotkać ją już teraz. Innych także.
Rozgałęziający się przedpokój zabrał nas obok czegoś, co wyglądało na puste
klasy. Kiedy ruszyłyśmy w kierunku końca korytarza, zdałam sobie sprawę z czegoś,
czego moje przytępione zmysły nie dostrzegły od razu: zapach jedzenia, prawdziwego
jedzenia. Sheridan zaprowadziła nas do kawiarni. Głód, o którym do tej pory nawet nie
miałam pojęcia, wzniósł w moim żołądku górę z niemal bolesnym szarpnięciem.
Przystosowałam się do mojej wątłej więziennej diety tak bardzo, że wzięłam zubożały
stan mojego ciała jako normalny. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo
pragnęłam czegoś, co nie było letnimi płatkami zbożowymi.
Kafeteria, jeśli można to tak nazwać, była tylko ułamkiem wielkości tej z
Amberwood. Miała pięć stołów, z których trzy z nich były zajęte przez ludzi w
identycznych jak moje strojach. Zdaje się, że byli moimi współwięźniami, wszyscy ze
złotymi liliami. Było ich dwanaścioro, co czyniło mnie szczęśliwą trzynastką.
Zastanawiałam się co Sheridan by o tym pomyślała. To, co ponownie mnie zatrzymało
było to, że byli oni różnego wieku, płci i rasy, choć mogłam się założyć, że wszyscy
pochodzili z Ameryki. W niektórych więzieniach, sprawia to, że wyobcowanie staje
się częścią procesu. Ponieważ jedynym celem było sprowadzenie nas z powrotem do
owczarni, umieścili nas tutaj, podzielonych kulturowo i językowo, żebyśmy mieli
aspiracje do starania się jeszcze bardziej. Obserwując ich, zastanawiałam się
jakie są ich historie i czy któryś z nich mógłby być moim sojusznikiem.
-To jest Baxter.- powiedziała Sheridan, kiwając głową w kierunku białego
mężczyzny o surowej twarzy. Stał w oknie, wychodzącym na jadalnie w miejscu, z
którego prawdopodobnie pochodziło jedzenie.- Jego jedzenie jest przepyszne. Wiem,
że je pokochasz. A to jest Addison. Ona nadzoruje lunch i twoje zajęcia sztuki.
Nie byłoby dla mnie jasne to, że Addison to była "ona", gdyby nie to
wprowadzenie. Była gdzieś w końcach czterdziestki bądź w początkach pięćdziesiątki,
ubrana w garnitur tylko trochę mniej stylowy niż ten Sheridan , i obserwowała
wszystko swoimi rekinimi oczyma. Utrzymywała włosy ostrzyżone blisko skóry
głowy i miała twardo ociosaną twarz, co wydawało się być w sprzeczności z faktem,
że właśnie żuła gumę. Złota lilia była jej jedynym zdobieniem. Była naprawdę ostatnią
osobą, którą oczekiwałabym jako nauczyciela sztuki, co z kolei doprowadziło do
kolejnego zrozumienia.
-Mam zajęcia ze sztuki?
-Tak, oczywiście.- powiedziała Sheridan- Kreatywność jest bardzo terapeutyczna dla
uzdrawiającej się duszy.
Kiedy weszłyśmy, prowadzono kojące rozmowy, które całkowicie ustały kiedy
nas zauważono. Wszystkie oczy, więźniów i nadzorców, obróciły się w moją stronę.
Żadne z nich nie wyglądało przyjaźnie.
Sheridan odchrząknęła, jakbyśmy nie były już w centrum uwagi.
-Uwaga wszyscy?! Mamy nowego gościa, którego chciałabym wam przedstawić. To
jest Sydney. Właśnie przybyła do nas ze swojego czasu refleksji i jest chętna aby
dołączyć do reszty w podróży ku oczyszczeniu.
Zajęło mi chwilę, żeby domyślić się, że "czas refleksji" musi być tym, czym
nazywają samotne zamknięcie w ciemności.
-Wiem, że trudnym będzie zaakceptowanie jej.- Sheridan kontynuowała słodko.- I
nie winę was. Ona nie tylko jest bardzo spowita ciemnością, ona została skażona w
najbardziej bezbożny sposób- poprzez romantyczną relację z wampirem. Rozumiem,
że nie chcecie z nią współpracować i narażać się na ryzyko splamienia, ale
mam nadzieję, że przynajmniej będziecie się za nią modlić.
Sheridan zwróciła się do mnie z mechanicznym uśmiechem.
-Zobaczymy się później podczas wspólnego spędzania czasu.
Byłam zdenerwowana i niespokojna z powodu wyjścia z mojej celi ale kiedy
odwróciła się do wyjścia, uderzył we mnie nowy rodzaj paniki i strachu.
-Czekaj, Co powinnam zrobić?
-Zjedz, oczywiście.- obejrzała mnie od góry do dołu.- Chyba, że martwisz się o
swoją wagę. To zależy od ciebie.
Zostawiła mnie w tej cichej kawiarni, z wszystkimi oczami zwróconymi na moją
osobę. Wyszłam z jednego piekła, żeby trafić do drugiego. Nigdy w życiu nie czułam
się tak świadoma siebie, zostawiona na pokaz obcym ludziom z sekretami
wyciągniętymi na wierzch. Gorączkowo próbowałam myśleć co mam teraz zrobić.
Wszystko, żeby tylko wydostać się z dala od tych spojrzeń i o jeden krok bliżej od
wyniesienia się stąd i powrotu do Adriana. Zjedz, powiedziała Sheridan. Jak mam się
za to zabrać?
To nie było Amberwood, gdzie przypisywano studentów, do pomocy nowym
uczniom. W rzeczywistości, Sheridan zrobiła wszystko, żeby zniechęcić innych do
pomagania mi. Uważałam, że była to genialna taktyka, która sprawiłaby, że
desperacko szukałabym aprobaty innych i prawdopodobnie uznałabym kogoś takiego
jak Sheridan jako swojego jedynego "przyjaciela".
Psychologiczny sposób myślenia Alchemików uspokoił mnie. Logika i
symboliczne łamigłówki były czymś z czym mogłam sobie poradzić. Ok. Jeśli chcieli
sprawić, żebym odwróciła się od siebie samej, niech tak będzie. Odwróciłam wzrok od
innych więźniów i podeszłam do okna, gdzie szef kuchni- Baxter nadal utrzymywał
grymas na twarzy. Stanęłam przed nim wyczekująco, mając nadzieję, że to wystarczy.
Nie wystarczyło.
-Um, przepraszam.- powiedziałam cicho- Czy mogłabym dostać...- O jakim posiłku
wspomniała Sheridan? Straciłam w izolatce poczucie czasu.- Jakiś lunch?
Mruknął w odpowiedzi i odwrócił się robiąc coś poza zasięgiem mojego wzroku.
Kiedy wrócił, przekazał mi skromnie wypełnioną tacę.
-Dziękuję.- powiedziałam, biorąc ją od niego. Kiedy to robiłam, moja ręka lekko
otarła się o jego rękawiczkę. Krzyknął z zaskoczenia i skrzyżował ze mną pełne
niechęci spojrzenie. Ostrożnie, nie dotykając miejsca, o które otarła się moja ręka,
zdjął rękawiczkę i zastąpił ją nową.
Gapiłam się na niego przez kilka chwil w zdumieniu, a potem odwróciłam się z
moją tacą. Nawet nie próbowałam nawiązać z innymi współpracy i usiadłam przy
jednym z pustych stołów. Wielu z nich kontynuowało wpatrywanie się we mnie ale
niektórzy wznowili swoje posiłki i szepty. Starałam się nie zastanawiać się czy czasem
nie rozmawiali o mnie, zamiast tego koncentrując się na jedzeniu. Była to niewielka
porcja spaghetti z czerwonym sosem, który wyglądał jakby pochodził z puszki, banan i
kufel 2-procentowego mleka. Przed przybyciem tutaj, nigdy w życiu nie dotknęłabym
żadnej z tych rzeczy. Wyłożyłabym zawartość tłuszczu w mleku i to, że banany
zawierają najwięcej cukru z pośród wszystkich owoców. Kwestionowałabym jakość
mięsa i konserwanty w czerwonym sosie.
Wszystkie te zahamowania teraz zniknęły. To było jedzenie. Prawdziwe
jedzenie, a nie rozgotowane płatki zbożowe bez smaku. Zjadłam banana jako
pierwszego, ledwie zatrzymując się, żeby odetchnąć i musiałam zwolnić, żeby nie
wypić mleka jednym haustem. Coś mi mówiło, że Baxter nie dałby mi drugiego. Ze
spaghetti byłam bardziej ostrożna, choćby dlatego, że logika ostrzegała mnie, iż mój
żołądek niezbyt dobrze zareaguje na nagłe zmiany w diecie. Mój żołądek się z tym nie
zgadzał i chciał, żebym wepchała w siebie wszystko i wylizała tackę.
Po tym co jadłam przez ostatnie kilka miesięcy, spaghetti smakowało jakby
pochodziło z jakiejś eleganckiej restauracji we Włoszech. Zostałam uratowana z
pokusy zjedzenia wszystkiego, kiedy miękkie dźwięki zabrzmiały nagle jakieś pięć
minut później. Jak jeden organizm, wszyscy więźniowie wstali i złożyli tace na dużym
pojemniku nadzorowanym przez Addison. Zostały one opróżnione z resztek jedzenia a
później starannie ułożone w pobliskim koszyku. Ruszyłam się żeby zrobić to samo a
następnie doczepiłam się do reszty, gdy wychodzili z kafeterii.
Po reakcji Baxtera na dotyk mojej ręki, próbowałam oszczędzić pozostałym
kłopotu dotykania mnie i trzymałam się na uboczu. Szliśmy wąskimi korytarzami i
manewry, które robiłam aby uniknąć wpadnięcia na innych, byłyby komiczne w jakiś
innych okolicznościach. Te osoby, które nie przebywały blisko na mojej drodze,
unikały mojego kontaktu i udawały, że nie istnieję, więc byłam wstrząśnięta, kiedy
usłyszałam szept.
-Dziwka.
Przygotowałam się do wielu rzeczy i oczekiwałam tego, że będą nazywana
różnymi przymiotami ale to jedno zbiło mnie z tropu. Byłam zaskoczona tym, jak
bardzo mnie to ukłuło.
Podążyłam za tłumem do klasy i poczekałam aż wszyscy usiądą w ławkach,
żebym nie wybrała złego miejsca. Kiedy w końcu wybrałam puste miejsce, dwie
osoby przesunęły się na dalsze miejsca. Byli prawdopodobnie dwukrotnie ode mnie
starsi, co sprawiło, że stało się to jeszcze bardziej smutne i pokręcone. Alchemik
prowadzący zajęcia spojrzał ostro z jego miejsca, gdy usłyszał poruszenie.
-Elsa, Stuart, to nie są miejsca gdzie możecie usiąść.
Rozgoryczeni wsunęli się z powrotem na swoje miejsca w schludnych rzędach,
jako że ich miłość do Alchemików przebiła strach przed złem. Piorunujące spojrzenia,
które Elsa i Stuart posłali w moją stronę, dały mi jasno do zrozumienia, że dodawali tą
reprymendę do listy grzechów, których byłam winna.
Instruktor nazywał się Harrison, co ponownie zastanowiło mnie, czy jest to jego
imię czy nazwisko. Był to starszy już Alchemik, z przerzedzonymi, białymi włosami i
nosowym głosem, którego, jak wkrótce się nauczyłam, używano tutaj aby nauczać nas
o aktualnych sprawach. Przez chwilę byłam podekscytowana, myśląc, że dowiem
Rozdział 1 Sydney Obudziłam się w ciemności. To nie było nic nowego, jako że budziłam się w ciemności przez ostanie... cóż, nie wiedziałam jak wiele dni. To mogły być tygodnie albo nawet miesiące. Straciłam poczucie czasu w tej małej, zimnej celi z z szorstką kamienną podłogą zamiast łóżka. Moi porywacze utrzymywali mnie przebudzoną bądź śpiącą, według ich uznania, wspomagając się jakimiś narkotykami, które sprawiały, że niemożliwym było liczenie dni. Przez chwilę, byłam pewna, że oni wrzucali to do jedzenia lub wody, więc przeszłam na głodowy strajk. Jedyne co osiągnęłam to zmuszanie mnie do jedzenia-coś czego nigdy, przenigdy nie chciałabym przeżywać ponownie- oraz, że nie ma ucieczki od narkotyków. W końcu uświadomiłam sobie, że oni doprowadzali to poprzez system wentylacyjny, i w przeciwieństwie do jedzenia, nie mogłam przejść na strajk powietrzny. Przez chwilę, miałam dziwaczny pomysł, aby śledzić czas poprzez mój cykl menstruacyjny, sposób dzięki któremu kobiety z prymitywnych społeczeństw synchronizowały się z księżycem. Moi porywacze, zwolennicy efektywnej czystości, dostarczali mi nawet kobiece produkty kiedy przyszedł czas. Jednak ten plan również zawiódł. Nagłe odcięcie od tabletek antykoncepcyjnych od czasu porwania zresetowało moje hormony i wprowadziło moje ciało w nieregularne cykle, co sprawiło, że niemożliwym było zmierzenie czegokolwiek, szczególnie w połączeniu z moim rozkładem snu. Jedyna rzecz, której byłam całkowicie pewna było to, że nie jestem w ciąży, co było ogromną ulgą. Jeśli miałabym dziecko Adriana do zamartwiania się, Alchemicy mieliby nade mną nieograniczoną moc. Ale byłam tylko ja w tym ciele, i mogłam znieść cokolwiek by ze mną nie robili. Głód, chłód. To było nie ważne. Nie pozwoliłam im mnie złamać. - Czy myślałaś o swoich grzechach, Sydney? Metaliczny, żeński głos rozbrzmiał w małej celi, wydając się pochodzić z każdego kierunku jednocześnie. Podciągnęłam się w górę do pozycji siedzącej, ciągnąc szorstkimi przesunięciami po moich kolanach. To było bardziej przyzwyczajenie niż cokolwiek innego. Bezrękawnik był cienki jak papier i nie dawał żadnego ciepła. Jedyną rzeczą jaką zapewniał było psychologiczne poczucie wstydu. Dali mi to, twierdząc, że jest to wyrazem ich dobrej woli. W rzeczywistości, sądzę, że nie mogli znieść trzymania mnie tam nagiej, szczególnie kiedy widzieli, że nie działa to na mnie tak jakby tego sobie życzyli. - Spałam.- Powiedziałam, tłumiąc ziewnięcie.- Nie było czasu na myślenie.- Narkotyki w powietrzu zdawały się utrzymać mnie wiecznie senną, lecz oni wysyłali
także jakieś stymulanty, które sprawiały, że pozostawałam przebudzona gdy tego chcieli, nie ważne jak wyczerpana byłam. W rezultacie nigdy nie czułam się tak całkowicie wypoczęta- co było ich zamierzeniem. Psychologiczna wojna działała najlepiej kiedy umysł był zmęczony. - Czy śniłaś?- spytał głos.- Czy śniłaś o odkupieniu? Czy śniłaś o tym jak by było znów zobaczyć światło? - Wiesz, że nie.- Byłam dziś nietypowo rozmowna. Zadawali mi te pytania przez cały czas i czasami pozostawałam cicho.-Ale jeśli zechcesz przestać karmić mnie tymi środkami uspokajającymi choć na chwilę, może będę mogła naprawdę usnąć i mieć jakieś sny o których będziemy mogły porozmawiać. Ważniejsze jest to, że spanie prawdziwym snem wolnym od narkotyków znaczyłoby, że Adrian mógłby mnie znaleźć w moich snach i pomóc mi wyrwać się z tej piekielnej dziury. Adrian. Same jego imię pozwoliło mi przetrwać przez te długie, ciemne godziny. Myślenie o nim, o naszej przeszłości i naszej przyszłości, to było to co pomagało mi przetrwać teraźniejszość. Często gubiłam się w marzeniach, wracając myślami do tych miesięcy kiedy byliśmy razem. Czy to naprawdę trwało tak krótko? Nic więcej w całym moim dziewiętnastoletnim życiu nie wydawało się tak żywe lub wyraziste jak czas który z nim spędziłam. Moje dni pochłaniały myśli o nim. Chciałabym odtworzyć każde cenne wspomnienie, radosne i bolesne, a kiedy bym je wyczerpała, marzyłabym o przyszłości. Chciałabym przeżyć wszystkie możliwe scenariusze, które dla siebie stworzyliśmy, wszystkie nasze głupie ''plany ucieczki''. Adrian. On był powodem, dla którego udało mi się przetrwać w tym więzieniu. I był także powodem, przez który się tu znalazłam. - Nie potrzebujesz podświadomości żeby powiedzieć coś co twoja świadomość już wie.- odpowiedział mi głos.- Jesteś zepsuta i nieczysta. Twoja dusza jest zanurzona w ciemności i zgrzeszyłaś przeciwko własnej naturze. Westchnęłam na tą starą śpiewkę i przesunęłam się, próbując znaleźć sobie bardziej wygodną pozycję ale była to przegrana walka. Moje mięśnie były teraz wiecznie sztywne. Nie było możliwości żeby znaleźć wygodę w tych warunkach. - To musi sprawiać ci przykrość- głos kontynuował-wiedzieć, że złamałaś swemu ojcu serce. To było nowe podejście, jedyne, które zbiło mnie z tropu na tyle żebym odezwała się bez zastanowienia: - Mój ojciec nie ma serca. - Ma Sydney. Ma.- chyba byłam w błędzie, ale głos brzmiał na trochę zadowolony, mogąc dalej mnie ciągnąć.-On bardzo żałuje twojego upadku. Zwłaszcza kiedy przeciwstawiłaś się nam i naszej walce ze złem. Przesunęłam się tak, że mogłam się oprzeć o szorstką ścianę. - Cóż on ma drugą córkę, która jest teraz bardziej obiecująca, więc jestem pewna, że sobie z tym poradzi. - Jej także złamałaś serce. Oboje są bardziej zasmuceni niż ty mogłabyś kiedykolwiek wiedzieć. Czy nie byłoby miło pojednać się z nimi? - Czy proponujesz mi tę szansę?- pytam ostrożnie.
- Oferowaliśmy ci tę szansę od samego początku Sydney. Wystarczy, że wypowiesz te słowa a my chętnie zaczniemy twoją ścieżkę ku odkupieniu. - Mówisz, że to nie będzie częścią tego? - To będzie częścią próby żeby pomóc ci oczyścić duszę. - Racja. -mówię.- Pomagając mi poprzez głód i upokorzenie. - Chcesz zobaczyć swoją rodzinę czy nie? Czy nie byłoby miło usiąść i porozmawiać z nimi? Nie odpowiedziałam i zamiast tego próbowałam rozwikłać co za gra się szykuje. Głos oferował mi w niewoli wiele rzeczy, większość z nich stanowiła istotę komfortu- ciepło, miękkie łóżko, prawdziwe ubrania. Oferowali mi także inne nagrody, jak wisiorek z krzyżykiem, który Adrian dla mnie zrobił oraz żywność o wiele bardziej odżywczą i apetyczną niż kleik, który obecnie utrzymywał mnie przy życiu. Ostatnio próbowali mnie nawet kusić aromatem kawy z rurociągów. Ktoś- prawdopodobnie z rodziny, która tak bardzo o mnie dbała- dał im cynk co do moich preferencji. Ale to... szansa żeby zobaczyć i porozmawiać z ludźmi było zupełnie nową rzeczą. Wprawdzie, Zoe i mój ojciec nie znajdowali się akurat na szczycie listy kogo chce teraz zobaczyć ale to był największy zasięg jaki mi Alchemicy zaoferowali i który mnie zainteresował: życie poza tą celą. - Co muszę zrobić?- zapytałam . - To co zawsze było wiadome, że musisz.- odpowiedział głos.- Przyznaj się do winy. Wyznaj swoje grzechy i powiedz, że jesteś gotowa na swoje odkupienie. Prawie powiedziałam Nie mam nic do wyznania. To było to co mówiłam im już setki razy wcześniej. Może nawet tysiące razy. Ale byłam wciąż zaintrygowana. Spotykanie się z innymi ludźmi oznaczyło, że z pewnością wydostane się z tego zatrutego powietrza... prawda? I mogłabym od tego uciec, mogłabym śnić... - Jeśli wypowiem te słowa, zobaczę moją rodzinę? Głos był irytująco protekcjonalny. - Nie w tej chwili, rzecz jasna. Musisz na to zapracować. Ale będziesz mogła przejść przez następny etap uzdrawiania. - Reedukacji.- powiedziałam. - Twój ton sprawia, że brzmi to jak zła rzecz.- powiedział głos.-Robimy to, żeby ci pomóc. - Nie, dziękuję.- powiedziałam.-Przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Wstyd mi je opuścić. Wiedziałam też, że reedukacja była tym gdzie prawdziwa tortura dopiero się zaczynała. Jasne, to może nie być tak trudne fizycznie, ale to było tym dzięki czemu mogli sprawować kontrolę nad moim umysłem. Te trudne warunki były ustawione tak, żebym czuła się słaba i bezradna, tak że będę podatna gdy będą próbowali zmienić mój umysł podczas reedukacji. Tak, że będę wdzięczna i jeszcze im za to podziękuję. A jednak, nie mogłam pozbyć się tej myśli, że będę mogła stąd odejść, że prawdopodobnie będę mieć miejsce do spania i normalnego snu ponownie. Jeśli nawiązałabym kontakt z Adrianem, wszystko mogłoby się zmienić. A przynajmniej, wiedziałabym, że jest z nim okej... jeśli sama przeżyłabym reedukację. Mogłabym zgadnąć jakiego rodzaju psychiczne manipulacje dla mnie przygotowali ale nie byłabym tego pewna. Czy bym to przetrwała? Czy mogłabym utrzymać mój umysł nietkniętym, czy jednak zwróciliby mnie przeciw wszystkim moim zasadom i bliskim?
To było ryzyko opuszczenia celi. Wiedziałam również, że Alchemicy mają narkotyki i sztuczki aby móc mnie utrzymać rozkazem, choć prawdę mówiąc, prawdopodobnie byłabym przed nimi chroniona, dzięki magii, której używałam regularnie zanim zostałam uwięziona, strach, że mogę być nadal zagrożona dręczył mnie. Jedynym powodem, że wiedziałam o ochronie przeciwko ich kompulsji, był eliksir, który zrobiłam i z sukcesem użyłam na moim przyjacielu- lecz nie na sobie. Dalsze rozmyślania zostały zawieszone do czasu aż poczuję się mniej zmęczona. Najwyraźniej rozmowa została skończona. Wiedziałam już teraz wystarczająco, żeby nie walczyć i wyciągnęłam się na podłodze, pozwalając obmyć mnie mętnemu snu bez snów, pochować myśli o wolności. Ale zanim narkotyki mnie pochwyciły, wypowiedziałam jego imię w myślach, używając go jako kamienia probierczego dającego mi siłę. Adrian... Obudziłam się nieokreślony czas później i znalazłam jedzenie w mojej celi. To był zwykły kleik, jakiś rodzaj płatków na gorąco, prawdopodobnie zmieszanych z witaminami i minerałami, aby utrzymać moje zdrowie na takim poziomie jakim było. Nie mniej jednak, nazywanie tego ''płatkami na gorąco'' było wspaniałomyślne. "Letnie" było tu bardziej adekwatne. Oni zrobili to tak, żeby było tak niesmaczne jak to tylko możliwe. Niesmaczne czy nie, zjadłam to automatycznie, wiedząc, że potrzebuję tego aby zachować siły na to, kiedy się stąd wydostanę. Jeśli się stąd wydostanę. Zdradziecka myśl wzniosła się zanim zdołałam ją powstrzymać. To był długi czas strachu, który stawiał mnie na krawędzi, ta paraliżująca możliwość, że zostanę tu już na zawsze, że nigdy nie zobaczę żadnego z tych ludzi, których kocham- Adriana, Eddiego, Jill, żadnego z nich. Nie będę praktykować ponownie magii. Nigdy więcej nie przeczytam książki. Ta ostatnia myśl uderzyła mnie szczególnie dzisiaj, ponieważ tak bardzo jak śnienie na jawie o Adrianie zabrało mnie od tych ciemnych godzin, tak ja zabiłabym, za coś tak przyziemnego jak tandetna książka do poczytania. Zadowoliłabym się nawet czasopismem lub broszurą. Nic oprócz ciemności i tego głosu. Bądź silna, powiedziałam sobie. Bądź silna dla siebie. Bądź silna dla Adriana. Czy on zrobił mniej dla ciebie? Nie, nie zrobił. Cokolwiek zrobił, czy jest nadal w Palm Springs czy się przeniósł, wiedziałam, że Adrian nigdy nie postawi na mnie krzyżyka a ja muszę się dopasować. Muszę być gotowa na to kiedy będziemy razem. Muszę być gotowa na to kiedy ponownie się zjednoczymy. Centrum permanebit. Łacińskie słowa, odtwarzane przez mój umysł, wzmacniają mnie. Przetłumaczone oznaczają "centrum przetrwa" i były dogrywką Adriana do poematu, który przeczytałam. Jesteśmy teraz centrum, pomyślałam. Będziemy się tego trzymać, nieważne co się stanie. Skończyłam skromny posiłek a następnie próbowałam się pobieżnie umyć w małym zlewie w rogu komórki, wyczuwając drogę w ciemności, gdzie usytuowana była mała toaleta. Prawdziwa wanna albo prysznic były niemożliwe ( chociaż były używane wcześniej jako przynęta ). I musiałam czyścić się codziennie ( lub jak myślałam, co było dobą ) szorstką myjką i zimna wodą, która pachniała rdzą. To
było upokarzające, wiedza, że było to oglądane przez ich noktowizyjne kamery, ale bylo to nadal bardziej godne niż pozostawanie brudną. Nie dałabym im tej satysfakcji. Chciałabym pozostać człowiekiem, nawet jeśli wysoką opłatą byłyby przesłuchiwania. Kiedy byłam wystarczająco czysta, zwinęłam się z powrotem przy ścianie. Moje zęby szczekały tak bardzo aż moja mokra skóra drżała w zimnym powietrzu. Czy kiedykolwiek się ogrzeję? -Rozmawialiśmy z twoim ojcem i siostrą Sydney.- powiedział głos- Było im smutno słyszeć, że nie chcesz ich zobaczyć. Zoe płakała. Skrzywiłam się, wewnętrznie ubolewając że gram po raz ostatni. Teraz głos myślał, że taktyka rodzinna ma na mnie jakiś wpływ. Jak oni mogą myśleć, że chciałabym utrzymywać więź z ludźmi, którzy zamknęli mnie tutaj? Jedyna rodzina, którą chciałabym zobaczyć moja mama i starsza siostra- prawdopodobnie nie znajdowały się na liście gości, zwłaszcza jeśli mój ojciec znalazł swój sposób na ich postępowanie rozwodowe. Aktualnie, jego wynik nie był czymś, co chciałabym usłyszeć, ale nie ma mowy żebym na to pozwoliła. -Czy nie żałujesz bólu, który im zadałaś?- zapytał głos. -Myślę, że Zoey i tata powinni żałować boli, który zadali mnie.- odwarknęłam. -Oni nie chcą zadać ci bólu.- głos stara się być kojący ale ja głownie chciałam uderzyć tego kogoś, ktokolwiek za tym stoi- a nie byłam osobą, która zazwyczaj poddaje się przemocy.- Zrobili to, co zrobili, żeby ci pomóc. To wszystko co chcemy zrobić. Oni pragną szansy porozmawiania i wyjaśnienia sobie tego z tobą. -Jestem pewna, że tak.- mruknęłam- Jeśli rzeczywiście z nimi rozmawiałaś.- nienawidziłam siebie za angażowanie się z moimi oprawcami. To była najdłuższa chwila jaką z nimi rozmawiałam. Musieli to kochać. -Zoey spytała czy byłoby w porządku, gdyby przyniosła ci waniliową latte, gdy przyjdzie z wizytą. Powiedzieliśmy jej, że będzie. Wszyscy jesteśmy za cywilizowaną wizytą dla ciebie, żebyś mogła usiąść i szczerze porozmawiać, tak aby twoja rodzina, a zwłaszcza twoja dusza, mogła się uleczyć. Moje serce szybko biło i nie miało to nic wspólnego z kawową przynętą. Głos ponownie potwierdził to, co zostało zasugerowane wcześniej. Prawdziwa wizyta, siedzenie, picie kawy... co miało się odbyć poza tą celą. Jeśli nawet którakolwiek z tych fantazji była prawdziwa, nie było sposobu na sprowadzenie tu taty i Zoey, widzenie się z nimi nie było moim celem. Było nim wydostanie się stąd. Nadal utrzymywałam, że mogę zostać tu na zawsze, że mogę wyrzucić wszystko co mi proponują. I mogłam. Ale co by mi z tego przyszło? Wszystko co udowodniłam było moją wytrzymałością i buntem, i nawet jeśli byłam z nich dumna, to nie przybliżały mnie one ani trochę do Adriana. Dostania się do Adriana, do odzyskania reszty moich przyjaciół... do potrzeby snu. Aby śnić, muszę się wydostać z dala od tej narkotycznej egzystencji. I nie tylko. Jeśli byłabym w czymś co nie jest małą, ciemną komórką, może byłabym w stanie ponownie użyć magii. Mogłabym mieć wskazówkę co do miejsca, w które mnie zabrali. Mogłabym być w stanie się uwolnić. Ale najpierw musiałam opuścić celę. Myślałam, że jestem odważna pozostając tutaj ale nagle, zastanowiłam się czy wydostanie się stąd nie było by prawdziwym testem mojej odwagi.
-Czy chcesz tego Sydney?- mogłam się pomylić ale wydawało mi się, że głos był na krawędzi ekscytacji, co kontrastowało z wyniosłym i władczym tonem, do którego się przyzwyczaiłam. Oni nigdy nie zabiegali o moje względy.- Czy chcesz rozpocząć pierwsze kroki do oczyszczenia twojej duszy i zobaczyć swoją rodzinę? Jak długo jestem w tej celi, zawieszona pomiędzy świadomością i nieświadomością? Kiedy wyczuwałam mój tors i ręce, mogłam powiedzieć, że zgubiłam znaczną ilość wagi, tego rodzaju utraty wagi, która trwa tygodniami. Tygodnie, miesiące... Nie miałam pojęcia. I kiedy byłam tutaj, świat poruszał się dalej beze mnie- świat pełen ludzi, którzy mnie potrzebują. -Sydney? Nie chcąc wydać się zbyt chętną, próbowałam zwodzenia. -Skąd mogę wiedzieć, iż mogę ci zaufać? Że pozwolisz mi zobaczyć rodzinę jeśli... rozpocznę ta podróż? -Zło i oszustwa nie są naszymi drogami.- powiedział głos- My rozsmakowujemy się w świetle i uczciwości. Kłamcy, kłamcy- pomyślałam. Oni okłamywali mnie od lat mówiąc mi, że dobrzy ludzie byli potworami i próbowali w ten sposób dyktować moim życiem. Ale to nie miało znaczenia. Mogli dotrzymać słowa o mojej rodzinie lub też nie. -Czy będę miała prawdziwe łóżko?- udało mi się sprawić, że mój głos zabrzmiał na trochę zdławiony. Alchemicy nauczyli mnie jak być prawdziwą aktorką i teraz ujrzą ten trening w praktyce. -Tak Sydney. Prawdziwe łóżko, prawdziwe ubrania, prawdziwe jedzenie. I ludzi do rozmowy, którzy ci pomogą, jeśli tylko będziesz słuchać. Ta ostatnia część przypieczętowała umowę. Gdybym miała regularnie spędzać czas z innymi, z pewnością nie mogliby dalej narkotyzować powietrza. Jeśli tak było, to w tej chwili czułam się ożywiona i wstrząśnięta. Oni wprowadzali jakieś środki pobudzające przez rurociągi, coś co sprawiało, że byłam niespokojna i chciałam działać pochopnie. Była to dobra sztuczka na zniszczony umysł- i to działało- ale nie tak jaki się tego spodziewali. Dawnym zwyczajem kładę rękę na obojczyk aby dotknąć krzyżyka, którego tam nie ma. Nie pozwól im mnie zmienić, modliłam się w ciszy. Pozwól mi zachować mój umysł. Pozwól mi przetrwać, nieważne co nadejdzie. -Sydney? -Co muszę zrobić?- spytałam -Wiesz co masz zrobić.- powiedział głos- Wiesz co masz do powiedzenia. Przeniosłam moje dłonie do serca a moje następne słowa nie były modlitwą ale cichą wiadomością do Adriana: Zaczekaj na mnie. Bądź silny. Ja też będę silna. Będę walczyła o wydostanie się stąd jakimkolwiek sposobem, który oni trzymają w zapasie. Nie zapomnę o tobie. I nigdy nie odwrócę się do ciebie plecami, bez względu na to jakie kłamstwa muszę im powiedzieć. Nasze centrum przetrwa. -Wiesz co masz powiedzieć.- powtórzył głos. Odchrząknęłam. -Zgrzeszyłam przeciw mojemu własnemu rodzajowi i moja dusza uległa demoralizacji. Jestem gotowa aby oczyścić się z ciemności. -A jakie są twoje grzechy?- zażądał głos- Przyznaj się co zrobiłaś. To było trudniejsze ale nadal potrafiłam zebrać to w słowa. Jeśli to zbliży mnie do Adriana i wolności, mogę powiedzieć cokolwiek.
Biorę głęboki wdech i mówię: -Zakochałam się w wampirze. I tym sposobem, zostałam oślepiona przez światło.
Rozdział 2 Adrian -Nie bierz tego do siebie ale nie wyglądasz najlepiej.- podniosłem głowę ze stołu i zerknąłem na nią jednym okiem. Nawet w okularach przeciwsłonecznych- wewnątrz- światło było zbyt jasne na łupanie w mojej głowie. - Naprawdę?- powiedziałem-Jak mam to rozumieć? Rowena Clark posłała mi władcze spojrzenie, tak samo jak pewnie zrobiłaby to Sydney. Coś w tym momencie zabolało mnie w piersi. - Konstruktywnie.-Rowena zmarszczyła nos.-To kac, prawda? Zakładam że nie jest PAN trzeźwy. Wydaje mi się, że czuję gin ale nie jestem pewna. -Jestem trzeźwy... W pewnym sensie.-odważyłem się zdjąć okulary, żeby się lepiej przyjrzeć-Twoje włosy są niebieskie. -Morskie.-poprawiła, dotykając ich świadomie.-Widziałeś je dwa dni temu. -Widziałem?- Ledwie pamiętam co było 2 godziny temu- Dobra. W rzeczywistości jest możliwe że nie byłem taki trzeźwy ale ładnie wyglądasz.-dodałem, mając nadzieję, że oszczędzi mi dezaprobaty. Nie udało się. Prawdę mówiąc, w szkole byłem trzeźwy przez jakieś 50% dni. Biorąc pod uwagę to, że w ogóle zdawałem zajęcia, myślałem, że zasługuję chociaż na jakiś kredyt. Kiedy Sydney odeszła-nie ,została porwana-nie chciałem tu przyjeżdżać. Nie chciałem niczego robić ani nigdzie wychodzić, chciałem tylko ją odnaleźć. Leżałem skulony w łóżku przez kilka dni, czekając, aż dotrę do niej przez świat snów. Tylko ze nie mogłem się podłączyć. Bez względu na porę dnia , nie mogłem znaleźć jej snu. To nie miało sensu. Nikt nie mógł tak długo nie spać. Połączenie z pijanymi ludźmi było trudniejsze, gdyż alkohol hamował moc ducha ale wątpiłem w to, że jej Alchemiczni porywacze ciągle podawali jej koktajle. Mógłbym wątpić w siebie i we własne umiejętności, szczególnie po tym, jak brałem leki, które wyłączyły na jakiś czas moc ducha. Ale moja magia ostatecznie wróciła do pełni sił i nie miałem trudności, żeby dotrzeć do innych w ich snach. Może byłem nieudolny w wielu innych rzeczach w życiu, ale nadal byłem jednym z najbardziej wykwalifikowanych użytkowników ducha, który wchodził do czyichś snów, jakiego znałem. Problem w tym, że znałem tylko kilku innych użytkowników ducha, więc nie było wiele porad, które tłumaczyły dlaczego nie mogłem dosięgnąć Sydney. Wszystkie Morojskie wampiry używają jakieś elementarnej magii. Większość specjalizuje się w jednej z czterech fizycznych elementów: w ziemi, powietrzu, wodzie lub w ogniu. Tylko garstka z nas korzysta z ducha, i nie ma dobrze udokumentowanej historii o tym, jak jej używać. Było wiele teorii, ale nikt nie wiedział tego na pewno, dlaczego nie mogłem odnaleźć Sydney.
Asystent mojego profesora rzucił przede mnie zszyty stos papierów i identyczny stos przed Roweną. Wytrzasnęło mnie to z myśli. -Co to? -Um, twój egzamin.- powiedziała Rowena, przewracając oczyma.- Niech zgadnę. Nie pamiętasz nawet tego? Ani tego ze chciałam się z tobą uczyć? -Muszę zrobić sobie dzień wolny.-mruknąłem, przerzucając niespokojnie kolejne strony. Rowena zwróciła się do mnie ze współczuciem, ale cokolwiek powiedziała, zostało to zdławione przez zalecenie naszego profesora, aby być cicho i zabrać się do pracy. Patrzyłem na egzamin i zastanawiałem sie czy mogę go zdać, używając mojej mocy. Część tego co wyciągało mnie z łóżka i kazało wracać do uniwersytetu, to wiedza jakie znaczenie dla Sydney miała moja edukacja. Zawsze była zazdrosna o to, że miałem możliwości ale ich z nich nie korzystałem, na co jej ojciec dupek nigdy jej nie pozwolił. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mogę jej od razu odnaleźć-i uwierzcie mi, próbowałem wielu przyziemnych sposobów, wraz z tymi magicznymi- postanowiłem, że będę dalej to ciagnąć i zrobię to czego ona by chciała: ukończę ten semestr na studiach. Trzeba przyznać, że nie byłem najbardziej oddanym ze studentów. Ponieważ większość moich zajęć była wprowadzająca , moi profesorowie zazwyczaj dawali kredyt tak długo, jak coś robiłem. To był dar od losu, bo " to coś" było prawdopodobnie najpiękniejszym opisem bzdurowatych dzieł, które zrobiłem. Udawało mi się zdawać ledwie- ale ten egzamin mógł mnie wykończyć. Te pytania były wszystkim albo niczym. Nie mogłem oddać tylko połowy rysunku albo obrazu i liczyć na punkty za wysiłek. Już zacząłem tworzyć swoją najlepszą odpowiedz na pytania na temat rysunku konturu i dekonstrukcji krajobrazów, gdy poczułem jak ciemna krawędź depresji ciągnie mnie w dół. I to nie tylko dlatego, że prawdopodobnie obleję zajęcia. Wiedziałem że prawdopodobnie stracę Sydney i zawiodę jej wysokie oczekiwania względem mnie. Ale tak naprawdę, czy jedna klasa miała znaczenie, kiedy zawiodłem ją już na tyle sposobów? Jeśli nasze role by się odwróciły , pewnie już by mnie znalazła. Była mądrzejsza i bardziej zaradna. Mogła robić nadzwyczajne rzeczy. Ja nie potrafiłem sobie poradzić z tymi najzwyklejszymi. Oddałem egzamin godzinę później i miałem tylko nadzieję, że nie zmarnowałem całego semestru. Rowena skończyła wcześniej i czekała na mnie pod szkołą. -Chcesz cos zjeść?- zapytała.-Ja stawiam. -Nie, dzięki. Mam się spotkać z moim kuzynostwem. Rowena spojrzała na mnie nieufnie. -Chyba nie będziesz prowadził? -W tej chwili jestem trzeźwy, dziękuję bardzo. –powiedziałem -Ale jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej to złapię autobus. -Więc chyba to jest to, co? Ostatni dzień zajęć. Chyba tak, zdawałem sobie z tego sprawę od początku. Chodziłem do kilku innych klas, ale z nią tylko do tej.-Jestem pewien, że znów się zobaczymy.- powiedziałem dzielnie. -Mam nadzieję, że tak.- powiedziała, ze spojrzeniem pełnym troski.- Masz mój numer. Lub przynajmniej miałeś. Będę w okolicy w te wakacje. Daj mi albo Cassie
znać, jeśli będziesz chciał coś porobić ... lub o czymś porozmawiać... Wiem, że ostatnio musiałeś radzić sobie z czymś trudnym ... -Radziłem sobie w gorszych sytuacjach.-skłamałem. Nie wiedziała nawet o połowie z tych spraw, i nie było sposobu, żeby się o nich dowiedziała, nie jako zwykły człowiek. Wiedziałem, iż myślała, że Sydney ze mną zerwała i zabijała mnie litość w jej oczach. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy, choć chciałem...-Na pewno się odezwę, więc lepiej siedź przy telefonie. Do zobaczenia, RO.- pomachała mi kiedy szedłem w stronę najbliższego przystanku autobusowego do kampusu. Nie było daleko jednak spociłem się idąc tam. Był maj w Palm Springs, a ulotne wiosenne dni były wdeptywane w ziemię przez gorące i upalne letnie dni. Starałem się ignorować hipsterów, którzy palili obok mnie. Papierosy były jedyną wadą, do której nie wróciłem po odejściu Sydney ale czasami było ciężko. Bardzo ciężko. Próbując skoncentrować się na czymś innym, otworzyłem torbę i spojrzałem do środka na mały posąg złotego smoka. Oparłem rękę na jego plecach, wyczuwając drobne łuski. Żaden artysta nie mógłby stworzyć tak idealnej rzeźby. Był to prawdziwy smok- no dobrze, callistana, jeśli chciało się być precyzyjnym, co było rodzajem łagodnego demona-którego Sydney wezwała. Związał się z nią i mną, ale tylko ona miała możliwość przekształcania go między żywą i zamrożoną formą. Nieszczęśliwie dla Skoczka, został on uwięziony w tym stanie, kiedy została porwana, co oznacza, że w niej utknął. Według magicznego mentora Sydney-Jackie Terwilliger, Skoczek był technicznie nadal żywy, ale była to dość marna egzystencja bez jedzenia i aktywności. Brałem go ze sobą gdziekolwiek poszedłem i nie wiem, czy kontakt ze mną coś dla niego znaczył. To, czego tak naprawdę potrzebował to Sydney, a ja nie mogłem go za to winić. Też jej potrzebowałem. Powiedziałem Rowenie prawdę: byłem w tej chwili trzeźwy. I było to zaplanowane działanie. Długa jazda autobusem dała mi doskonałą okazję do poszukiwania Sydney. Mimo, że nie starałem się dotrzeć do niej w snach tak łapczywie, jak kiedyś, nadal miałem za główny punkt poszukiwanie jej kilka razy dziennie, kiedy byłem tylko trzeźwy. Tak szybko, jak autobus jechał, zatapiałem się w fotelu, skupiając się na magii ducha, i przez chwilę czułem się wspaniale. To było cudowne, choć wiedziałem że duch doprowadza mnie do szaleństwa. Szaleństwo to takie brzydkie słowo, powiedział głos w mojej głowie. Pomyśl o tym, jak o innym spojrzeniu na rzeczywistość. Wzdrygnąłem się. Głos w mojej głowie nie był moim sumieniem czy czymś w tym stylu. To był głos mojej zmarłej ciotki Tatiany, byłej Morojów królowej. Albo po prostu duch powodował takie halucynacje. Kiedyś słyszałem ją tylko wtedy, kiedy mój nastrój spadał do bardzo niskich miejsc. Teraz, kiedy Sydney zniknęła, głos Ciotki Tatiany stał się ciągle powracającym towarzyszem. Z drugiej strony dzięki mojej dwubiegunowości, inne działania ducha zniknęły albo znacznie osłabły. Ale czy rozmowa z wyimaginowanym krewnym jest lepsza niż dramatyczna huśtawka nastrojów? Szczerze, nie byłem tego pewien. Odejdź.- powiedziałem- Nie jesteś prawdziwa. Po za tym czas poszukać Sydney. Połączyłem się z magią, żeby ją odnaleźć, Sydney- osobę, którą znam lepiej niż ktokolwiek inny na tym świecie. Znalezienie kogoś, kogo znam jest ciut łatwiejsze. Znalezienie jej- jeśli spała- powinno był łatwe. Ale nie mogłem jej odnaleźć i w końcu wypuściłem magię. Musiała nie spać albo coś ją blokowało. Otworzyłem torbę i
znalazłem butelkę wódki, czekając na to, aż dojadę do Vista Azul. Miłe brzęczenie odcięło mnie od magii ducha ale nie od bólu serca, kiedy przybyłem do Szkoły Przygotowawczej Amberwood. Zajęcia skończyły się właśnie po południu i studenci w szykownych mundurkach poruszali się w tę i z powrotem między budynkami, aby się uczyć lub przygotowywać lub cokolwiek w liceum robili dzieci pod koniec semestru. Poszedłem do dziewczęcego dormitorium i czekałem na zewnątrz aż Jill Mastrano Dragomir mnie znajdzie. Podczas gdy Rowena mogła się tylko domyślać co mnie martwi, Jill wiedziała dokładnie jakie były moje problemy. A to dlatego, że piętnastoletnia Jill miała tą "korzyść" bycia w stanie zajrzeć do mojego umysłu. W zeszłym roku była celem zabójców, chcących zdetronizować jej siostrę, która była Morojską królową i moją dobrą przyjaciółką. Technicznie zabójcy odnieśli sukces ale przywróciłem Jill z powrotem poprzez moje nadzwyczajne zdolności Ducha. To bohaterskie uzdrowienie miało dla mnie ogromną cenę a także zawarło psychiczną więź, co pozwalało Jill znać moje myśli i uczucia. Wiedziałem, że moja ostatnia walka z depresją i pijaństwem były dla niej trudne- choć picie przynajmniej na kilka dni przytłumiło więź. Jeśli Sydney byłaby w pobliżu, już dawno skarciłaby mnie za bycie samolubnym i niemyślenie o uczuciach Jill. Ale Sydney nie było w pobliżu. Ciężar odpowiedzialności spoczywał na mnie w samotności a ja nie byłem wystarczająco silny aby go udźwignąć, tak przynajmniej myślałem. Trzy kampusowe autobusy przyjechały i odjechały ale Jill nie było w żadnym z nich. To był jeden z naszych dni tygodnia, podczas których się spotykaliśmy a ja upewniłem się, że zdążę, nawet jeśli nie mógłbym nadążyć z niczym innym. Wyjąłem mój telefon i napisałem jej: Hej, jestem tutaj. Wszystko w porządku? Nie było żadnej odpowiedzi i zaczęły mnie przechodzić ciarki niepewności. Po próbie zabójstwa, Jill została wysłana tutaj aby ukryć ją wśród ludzi w Palm Springs, ponieważ pustynia nie była miejscem, gdzie nasz rodzaj, bądź strzygi- złe nieumarłe wampiry chciały przebywać. Alchemicy- tajne ludzkie stowarzyszenie, zwariowane na punkcie utrzymania ludzi i wampirów z dala od siebie wysłało Sydney jako łączniczkę, aby upewnić się, że wszystko pójdzie gładko. Alchemicy chcieli mieć pewność, że Moroje nie pogrążą się w wojnie domowej, a Sydney miała wykonać dobrą robotę, pomagając Jill podczas różnych wzlotów i upadków. Jednak Sydney zawiodła, jakkolwiek było to zapoczątkowanie romansu z wampirem. To sprzeciwiało się procedurze Alchemików, utrzymującej ludzi w wampirów z dala od siebie, i Alchemicy zadziałali bardzo brutalnie i efektywnie. Nawet, gdy Sydney odeszła a jej sztywne zastępstwo, Maura, przybyła, rzeczy pozostały dla Jill stosunkowo spokojne. Nie było żadnego znaku zagrożenia z jakiegokolwiek źródła i mieliśmy nawet sygnały, że mogłaby powrócić do Morojskiego społeczeństwa, gdy jej szkoła zakończy się w następnym miesiącu. Tego rodzaju zniknięcie nie było w jej styli, dlatego kiedy nie otrzymałem odpowiedzi na wiadomość, wysłałem jedną do Eddiego Castile'a. Podczas gdy Jill i ja byliśmy Morojami, on był dampirem- rasy narodzonej z mieszanej krwi człowieka i wampira. Jego rodzaj szkolił się na naszych obrońców, a on był jednym z najlepszych. Niestety, jego budzące grozę umiejętności bojowe nie były wystarczające, kiedy Sydney sztuczką oddzieliła go od niej a wtedy Alchemicy ją
zabrali. Zrobiła to aby go uratować, poświęcając siebie a on nie mógł tego zrozumieć. To upokorzenie zabiło zalążek romansu między nim a Jill, gdyż nie czuł się godzien Morojskiej księżniczki. Nadal posłusznie służył jej jako ochroniarz, jednakże, jeśli cokolwiek miałoby się z nią stać, on byłby tym, który jako pierwszy by się o tym dowiedział. Ale Eddie także nie odpowiedział na moją wiadomość, a także żadne z pozostałych dampirskich protektorów, służących jej pod przykrywką. To było dziwne, ale starałem się uspokoić tą radiową ciszę od każdego z nich tym, że prawdopodobnie byli razem każdego wszystko było w porządku. Jill pojawi się wkrótce. Słońce znowu mi przeszkadzało, więc obszedłem dookoła budynku i znalazłem inną ławkę, która była z dala od drogi i w cieniu palm. Usadziłem się wygodnie i wkrótce zasnąłem, pomogło zarówno na pobyt do późna w barze ubiegłej nocy jak i na wykończenie się butelką wódki. Szmer głosów obudził mnie później i zobaczyłem, że słońce przeniosło się znacznie na niebie nade mną. Również nade mną znajdowały się twarze Jill i Eddiego, wraz z naszymi przyjaciółmi Angeline, Trey'em i Neil’em. -Hej.- wychrypiałem, usadzając się- Gdzie byliście? -Gdzie ty byłeś?- zapytał Eddie uszczypliwie. Zielone oczy Jill złagodniały kiedy popatrzyła na mnie. - Jest w porządku. Był tu cały czas. Zapomniał. To zrozumiałe, ponieważ... no, przeżywa trudny okres. -Zapomniałem czego?- zapytałem, spoglądając niespokojnie z twarzy na twarz. -To nie ma znaczenia.- powiedziała Jill wymijająco. -O czym zapomniałem?- zawołałem. Angeline Dawes, jedna z protektorów Jill, okazała się być głosem szczerości. - O zakończeniu modowego semestru Jill. Popatrzyłem bezmyślnie, a wtedy wszystko do mnie wróciło. Jednym z zajęć pozalekcyjnych Jill był klub mody i szycia. Zaczęła modeling, ale kiedy okazało się, iż jest to zbyt publiczne i niebezpieczne w jej pozycji, musiała spróbować swoich sił w projektowaniu zza sceny- i przekonała się, że była w tym bardzo dobra. Rozmawialiśmy przed ostatni miesiąc o wielkim pokazie i wystawie projektów jej klubu na zakończenie semestru i było by dobrze zobaczyć ją znów przez coś podekscytowaną. Wiedziałem, że także była zraniona w związku z Sydney, a z moją transferowaną depresją i spartaczonym romansem z Eddiem, żyła w cieniu prawie tak ciemnym jak mój. Ten pokaz i szansa ukazania jej pracy były jedynym jasnym punktem w jej małym planie wielkich rzeczy, ale monumentalnie ważnym w nastoletnim życiu dziewczyny, która potrzebuje normalności. A ja to zdmuchnąłem. Fragmenty rozmowy doleciały do mnie teraz, ona mówiąca mi dzień i godzinę i ja obiecujący, że przyjdę ją wspierać. Przypomniała mi nawet o tym kiedy widziałem ją w zeszłym tygodniu. Zanotowałem to co powiedziała i wtedy wyszedłem świętować do baru niedaleko mojego apartamentu Tequilowy wtorek. Mówienie, że jej pokaz wyleciał mi z głowy, byłoby niedomówieniem. -Cholera, przepraszam Podlotku. Próbowałem pisać...- podniosłem telefon aby im pokazać, tylko że zamiast niego wziąłem płaską butelkę wódki. Pośpiesznie schowałem ją w torbie.
-Musieliśmy wyłączyć nasze telefony podczas show.- wyjaśnił Neil. Był trzecim dampirem w grupie, przybyłym niedawno do Palm Springs. On urósł w moich oczach ostatnimi czasy, może dlatego, że cierpiał na własny ból serca. Stracił swoją głowę dla dampirzej dziewczyny, która zapadła się pod powierzchnię ziemi, choć w przeciwieństwie do Sydney, cisza Olivii Sinclair's dotyczyła jej osobistego bagażu, a nie uprowadzenia przez Alchemików. -No cóż... jak było?- próbowałem- Założę się, że twoje rzeczy były niesamowite, prawda? Czułem się tak niewiarygodnie głupi, że z trudem to zniosłem. Może nie mogłem walczyć z tym co Alchemicy zrobili Sydney. Może nie mogłem przygotować się do egzaminu. Ale na Boga, powinienem być przynajmniej w stanie dotrzeć na jeden pokaz mody! Wszystko co musiałem zrobić to pokazać się, siedzieć i klaskać. Zawaliłem nawet to, a ciężar tego przewinienia nagle mnie zmiażdżył. Czarna mgła wypełniła mój umysł, sprawiając, że nienawidziłem wszystkiego i wszystkich- zwłaszcza samego siebie. Nic dziwnego, że nie mogłem ocalić Sydney. Nie mogłem nawet zadbać o siebie. Nie musisz.- szepnęła ciocia Tatiana w moim umyśle- Ja o ciebie zadbam. Iskierka współczucia ukazała się w oczach Jill, jakby wyczuła mój nadchodzący mroczny nastrój. -Było świetnie. Nie martw się, pokażemy ci zdjęcia. Mieli profesjonalnego fotografa i wszystko ukaże się w sieci. Spróbowałem zdławić tę ciemność i przywołać na twarz uśmiech. -Dobrze słyszeć. Co wy na to, aby wyjść razem i świętować to? Ja stawiam. Twarz Jill jakby się zapadła. -Angeline i ja jemy z grupą studyjną. To znaczy, może mogłabym to odwołać. Egzaminy są dopiero za miesiąc, więc mogłabym... -Zapomnij o tym.- powiedziałem, stając na nogi.- Ktoś w końcu musi być gotowym do egzaminów. Idź się zabawić. Spotkamy się później. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, ale Trey Juarez szybko podążył za mną. Był chyba najdziwniejszym członkiem naszego zespołu: człowiekiem, który kiedyś należał do łowców wampirów. Zerwał z nimi, zarówno dlatego, że byli psychiczni, jak i z powodu Angeline. Tych dwoje było jedynymi w naszej małej grupie, którzy jakimś sposobem znaleźli szczęście w miłości, a ja wiedziałem, że starali się to zbagatelizować dla reszty z naszych godnych politowania dusz. -Jak masz zamiar dostać się do domu?- zapytał Trey. -Kto powiedział, że idę do domu?- odparłem. -Ja. Nie masz żadnego interesu w wychodzeniu na imprezę. Wyglądasz jak gówno. -Jesteś drugą osoba, która mi to dzisiaj mówi. -No cóż, może zaczniesz słuchać.- powiedział, kierując mnie w stronę studenckiego parkingu.- Chodź, ja prowadzę. To była dla niego lekka oferta, ze względu na to, że był moim współlokatorem. Nie było tak od początku. Miał zapewniony pensjonariusz w Amberwood, mieszkał w szkole razem z innymi. Jego grupa- Wojownicy Światła- miała takie same blokady co Alchemicy, jeśli chodziło o interakcje ludzi z wampirami. Podczas gdy Alchemicy zajmowali się tym, poprzez ukrywanie istnienia wampirów przed
zwykłymi ludźmi, Wojownicy mieli bardziej brutalne podejście i polowali na wampiry. Twierdzili, że tylko Strzygi ale nie byli także przyjaciółmi Moroi i dampirów. Kiedy ojciec Trey'a dowiedział się o Angeline, powziął inne środki niż ojciec Sydney. Nie porwał syna i nie sprawił, że ten zniknął bez śladu, Pan Juarez po prostu wyparł się syna i odciął wszystkie jego fundusze. Na szczęście dla Trey'a, czesne zostało opłacone już do końca roku szkolnego. Zakwaterowanie i wyżywienie nie było zapewnione, akademik w Amberwood wyrzucił Trey'a kilka miesięcy temu. Zjawił się na moim progu z propozycją z opłaty czynszu z jego skromnych kawowych zarobków, dzięki czemu mógłby skończyć liceum. Powitałem go i odmówiłem pieniędzy, wiedząc, że to było to czego chciałaby Sydney. Miałem tylko jeden warunek, taki, że nie chciałbym wrócić do domu i zastać go na kanapie z Angeline. -Suck*- powiedziałem po kilku niezręcznych minutach na drodze. -Czy to jakiś rodzaj wampirzego żartu?- zapytał Trey Strzeliłem mu spojrzenie. -Wiesz co mam na myśli. Wykręciłem się. Nikt mnie o nic nie pytał. Już nie. Wszystko, co musiałem zrobić, to zapamiętać, że mam iść na ten pokaz mody, i schrzaniłem to. -Miałeś dużo gówna na głowie.- powiedział dyplomatycznie. -Tak jak i wszyscy. Do diabła, spójrz na siebie. Cała rodzina zaprzecza o twoim istnieniu i zrobili wszystko, żeby wyrzucić cię ze szkoły. A ty to ominąłeś, otrzymałeś swoje stopnie i wyniki w sporcie, a do tego udało ci się otrzymać stypendium.- westchnąłem- tymczasem ja zawaliłem test wstępny do artystycznej klasy. Faktycznie, to kilka z nich, mam więcej egzaminów w tym tygodniu, więc jest to prawdopodobne. Nawet nie wiem. -Tak ale ja mam nadal Angeline. I to sprawia, że warto znosić te wszystkie bzdury. Podczas gdy ty...- nie dokończył i zobaczyłem znamię bólu na jego opalonej skórze. * co znaczy ssać, myślę, że w org lepiej pasuje Moi przyjaciele w Palm Springs wiedzieli o mnie i o Sydney. Byli jedynymi ze świata Moroi (lub też ludzi, wiedzących o Morojach), którzy wiedzieli o naszym związku. Czuli się źle z tym co się nam przydarzyło. Oni także kochali Sydney. Nie tak jak jak, oczywiście, ale była ona tego rodzaju człowiekiem, który był lojalny i tworzył głębokie więzi z przyjaciółmi. -Też za nią tęsknię.- powiedział Trey cicho. -Powinienem był zrobić więcej.- stwierdziłem, garbiąc się na moim siedzeniu. -Zrobiłeś dużo. Więcej niż się spodziewałem. I nie chodzi tylko o szukanie jej we śnie. Mam na myśli nękanie jej taty, naciskanie Moroi, zrobienie piekła z życia Maury... wyczerpałeś wszystko. -Jestem dobry w irytowaniu.- przyznałem. -Trafiłeś na mur, to wszystko. Są po prostu zbyt dobrzy w utrzymywaniu sekretów. Ale pękną a ty tam będziesz i znajdziesz te pęknięcia. A ja będę po twojej stronie. Tak jak i reszta nas. Zachęcająca gadka była dla niego niezwykła ale jakoś mnie nie rozweseliła.- Nie mam pojęcia jak znaleźć te pęknięcia. Oczy Trey'a rozszerzyły się szeroko.
- Marcus. Potrząsnąłem głową - On wyczerpał już wszystkie swoje wtyczki. Nie widziałem go od miesiąca. -Nie.- Trey wskazał na samochód zaparkowany przed moim mieszkaniem.- Tutaj. Marcus. Rzeczywiście, tam, na schodach przed budynkiem, siedział Marcus Finch, buntownik i eks-Alchemik, który zachęcił Sydney do samodzielnego myślenia i który próbował- bezskutecznie zlokalizować ją dla mnie. Otworzyłem drzwi zanim Trey zdążył zaparkować samochód. -Nie byłoby go tutaj osobiście, gdyby nie miał żadnych wiadomości.- rzekłem podekscytowany. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem po trawie, a moje wcześniejsze przygnębienie zostało zastąpione nowym poczuciem celu. To było to. Marcus przyjechał. Marcus znalazł odpowiedzi. -Co to jest?- zażądałem- Znalazłeś ją? -Niezupełnie.- Marcus wstał i przygładził swoje blond włosy.- Wejdźmy i porozmawiajmy. Trey był prawie tak samo podekscytowany, kiedy wprowadziliśmy Marcusa do salonu. Zwróciliśmy się do niego z lustrzanymi postawami, z rękoma skrzyżowanymi na naszych piersiach. -A więc?- spytałem. -Mam listę miejsc, które mogą być używane przez Alchemików jako ośrodki reedukacji.- zaczął Marcus, nie wyglądając nawet w przybliżeniu na tak podekscytowanego jak powinien, mając takie wiadomości. Chwyciłem go za ramię. -To jest niesamowite. Zaczniemy je sprawdzać i... -Jest ich trzydzieści.- przerwał mi bez ogródek. Opuściłem moją rękę. -Trzydzieści? -Trzydzieści.- powtórzył- I nie wiemy dokładnie gdzie są. -Ale powiedziałeś właśnie...- Uniósł rękę. -Pozwól mi najpierw wyjaśnić. Potem możesz mówić. Moje źródła sporządziły listę miast w USA , w których Alchemicy planowali przeprowadzać reedukację i kilka innych operacji. Moje źródła potwierdziły, że w ostatnich latach, Alchemicy zbudowali aktualne ośrodki reedukacyjne w miastach z listy ale nie jesteśmy pewni, który z nich ostatecznie wybrali- lub też nawet ich lokalizacji. Czy są jakieś sposoby na znalezienie ich? Jasne i znam ludzi, którzy mogą zacząć kopać wokoło. Ale musimy to zrobić miasto po mieście od samych podstaw i znalezienie tego jednego może trochę potrwać. Wszystkie nadzieje i cały mój entuzjazm jaki czułem, gdy ujrzałem Marcusa, rozbił się i poszybował gdzieś daleko. - Niech zgadnę. "Chwilę" znaczy kilka dni? Skrzywił się. -To będzie przeszukiwanie każdego z tych miejsc z osobna, w zależności od trudności przeszukiwań w danym mieście. Przeszukanie jednego miejsca może potrwać kilka dni. Może też zająć kilka tygodni. Nie myślałem, że mogę poczuć się jeszcze gorzej niż po egzaminie i Jill ale najwyraźniej byłem w błędzie. Rzuciłem się na kanapę, pokonany.
-Kilka tygodni razy trzydzieści. To może zająć ponad rok.- Chyba, że będziemy mieć szczęście i ona jest w jednym z pierwszych miejsc, które przeszukamy. Powinienem powiedzieć nawet jeśli on myśli, że jest to mało prawdopodobne. -Tak więc "szczęście" nie jest sposobem w jaki opisałbym to jak się dla nas mają rzeczy.- spostrzegłem- Nie widzę dlaczego to miałoby cokolwiek teraz zmienić. -Lepsze to niż nic.- powiedział Trey- To pierwszy prawdziwy trop jaki mamy. -Muszę znaleźć jej ojca.- wymamrotałem- Muszę go znaleźć i zrobić mu takie piekło, aż powie mi gdzie ona jest.- Wszystkie próby odnalezienia Jareda Sage'a okazały się niepowodzeniem. Wykonałem nawet do niego telefon ale natychmiast odłożono słuchawkę. Kompulsja nie działa za dobrze przez telefon. -Nawet jeśli to zrobisz, on i tak prawdopodobnie tego nie wie.- powiedział Marcus- Trzymają wszystko w sekrecie przed sobą, w celu ochrony przed zmuszaniem ich do zeznań. -Czyli właśnie tu jesteśmy.- wstałem i skierowałem się do kuchni, aby zrobić sobie drinka.- Zablokowani dokładnie tam gdzie wcześniej. Przyjdź za rok, kiedy weryfikacja twojej listy dobiegnie końca. -Adrian.- zaczął, wyglądając na bardziej zagubionego niż kiedykolwiek go widziałem. On był zwykle chłopcem z plakatu koguciej pewności siebie. Reakcja Trey'a była bardziej pragmatyczna - Żadnych więcej drinków. Miałeś dzisiaj wszystkiego za dużo człowieku. -Ja będę w tym sędzią.- warknąłem. Zamiast robienia sobie drinka, skończyłem na chwyceniu dwóch przypadkowych butelek napoju alkoholowego. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, gdy poszedłem do mojego pokoju i trzasnąłem drzwiami. Zanim zacząłem moje jednoosobowe przyjęcie, poczyniłem kolejną próbę dotarcia do Sydney. Nie było to proste, ponieważ część z popołudniowej wódki nadal we mnie wisiała ale udało mi się niepewnie uchwycić Ducha. Jak zwykle nic, ale pewność Marcusa, że była w Stanach sprawiła, że musiałem spróbować. Był to wieczór na wschodnim wybrzeżu a ja musiałem sprawdzić, na wszelki wypadek, gdyby przywoływała mnie wcześnie w nocy. Najwyraźniej nie. Wkrótce zatraciłem się w moich butelkach, rozpaczliwie potrzebując wymazać to wszystko. Szkołę. Jill. Sydney. Nie wiedziałem, że to możliwe, abo poczuć się tak podle, żeby mieć emocje tak ciemne i głębokie, że nie było sposobu podniesienia ich do jakiegoś konstruktywnego uczucia. Kiedy rzeczy dobiegły końca z Rose, myślałem, że żadna strata nie może być straszniejsza. Byłem w błędzie. Ona i ja nigdy tak naprawdę nie mieliśmy niczego znaczącego. To co z nią straciłem było tylko ewentualną możliwością. Ale z Sydney... z Sydney miałem wszystko- i wszystko straciłem. Miłość, zrozumienie, szacunek. Poczucie, że stajemy się dzięki sobie lepszymi ludźmi, i że będzie to tak długo jak jesteśmy razem. Ale my nie byliśmy już razem. Oni oderwali nas od siebie, a ja nie wiedziałem ci się teraz stanie. Centrum przetrwa. To była linijka ułożona dla nas przez Sydney do "Second Coming" Williama Butley'a Yeatse'a. Czasami, w moich najmroczniejszych chwilach, dręczyłem się, że oryginalne brzmienie wiersza bardziej tu odpowiadało: Rzeczy się rozpadną. Centrum nie przetrwa. Piłem do zapomnienia, tylko po to, żeby obudzić się w środku nocy z wściekłym bólem głowy. Czułem mdłości ale gdy zatoczyłem się do łazienki, nic z tego nie
wyszło. Po prostu czułem się nieszczęśliwy. Może to dlatego, że szczoteczka do zębów Sydney nadal tam była, przypominając mi o niej. A może dlatego, że pominąłem obiad i nie pamiętałem ostatniego kiedy miałem także krew. Nic dziwnego, że byłem w takiej złej formie. Moja tolerancja na alkohol rozbudowała się przez te lata tak bardzo, że rzadko czułem się źle, więc tym razem musiałem się naprawdę wkręcić. Mądrą rzeczą byłoby zaczęcie już teraz nawilżania i picia galonów wody ale zamiast tego z zadowoleniem powitałem autodestrukcyjne zachowanie. Wróciłem do mojego pokoju po innego drinka ale poczułem się tylko gorzej. Moja głowa i żołądek uspokoiły się o świcie i udało mi się na jakiś czas zapaść w niespokojny sen na moim łóżku. Został on przerwany kilka godzin później przez pukanie do drzwi. Myślę, że było dość miękkie ale z ociągającą się resztką mojego bólu głowy, brzmiało jak młot pneumatyczny. -Odejdź.- powiedziałem, spoglądając na drzwi zaczerwienionymi oczyma. Trey wetknął przez nie głowę. - Adrian, jest tu ktoś kto chciałby z tobą porozmawiać. -Już usłyszałem co Wesoły Marcus ma do powiedzenia.- rzuciłem- Skończyłem z nim. Drzwi otworzyły się szerzej i ktoś minął Trey'a. Chociaż każdy ruch wprawiał świat w wirowanie, byłem w stanie podnieść się i uzyskać lepszy widok. Czułem jak moja szczęka się zaciska i zastanawiałem się czy nie mam halucynacji. Nie byłby to pierwszy raz. Zazwyczaj wyobrażałem sobie tylko ciocię Tatianę, ale ta osoba była bardzo żywa, piękna w chwili gdy poranne promienie słońca wyrzeźbiły kości policzkowe i blond włosy, ale w żaden sposób nie mogło jej tutaj być. -Mamo?- wychrypiałem. -Adrian.- przesunęła się i usiadła obok mnie na łóżku, delikatnie dotykając mojej twarzy. Jej ręka była chłodna przy mojej rozgorączkowanej skórze.- Adrian, nadszedł czas byś wrócił do domu.
Rozdział 3 Sydney Mogłabym wybaczyć Alchemikom ich światłowo-szokową taktykę, ponieważ zaraz po tym jak byłam w stanie znowu widzieć, zaoferowali mi prysznic. Ściana w celi otworzyła się i zostałam przywitana przez młodą kobietę, która mogła być tylko jakieś pięć lat starsza ode mnie. Ubrana była w rodzaj eleganckiego garnituru, który Alchemicy kochali, a włosy miała ściągnięte w ciasny, szykowny francuski kok. Jej makijaż był bez skazy a ona sama pachniała lawendą. Lilia na jej policzku lśniła. Mój wzrok nadal nie miał pełnej wydajności ale stojąc obok niej, zdawałam sobie doskonale sprawę z mojego aktualnego stanu, tego, że nie myłam się od wieków, że moja koszula była niczym więcej jak szmatą do ścierania podłogi. -Nazywam się Sheridan.- powiedziała chłodno, nie doprecyzowując czy było to jej imię czy nazwisko. Zastanawiałam się, czy mogła być jednym z ludzi od głosu zza mojej celi. Byłam pewna, że pracowali w systemie zmian, używając jakiegoś komputerowego programu tak, aby brzmiał tak samo.- Jestem tutaj obecnym dyrektorem. Proszę za mną. Odwróciła się korytarzem na swoich czarnych skórzanych obcasach, a ja podążyłam za nią bez słowa, nie ufając sobie jeszcze na tyle, aby coś powiedzieć. Mimo tego, że miałam pewną swobodę ruchu w mojej celi, miałam również ograniczenia i nie mogłam za dużo chodzić. Moje zesztywniałe mięśnie protestował przeciwko zmianom, więc poruszałam się za nią powoli, z agonią w udręczonych, bosych stopach. Minęłyśmy po drodze kilka nieoznakowanych drzwi i zastanawiałam się co tam trzymają. Więcej ciemności i blaszanych głosów? Nic nie wydawało się być oznakowane jako wyjście, co było moim głównym problemem. Nie było tu także okien ani żadnych wskazówek jak wydostać się z tego miejsca. Sheridan dotarła do windy na długo przede mną i cierpliwie na mnie czekała. Kiedy obie byłyśmy w środku, udałyśmy się w górę na piętro i znalazłyśmy się w podobnie jałowym holu. Jedyne drzwi prowadziły do czegoś co wyglądało jak gimnastyczna łazienka, z pokrytą kafelkami podłogą i komunalnym prysznicem. Sheridan wskazała na przegrodę, zaopatrzoną w mydło i szampon. -Woda skończy pięć minut po tym jak zaczniesz.- ostrzegła- Więc używaj jej roztropnie. Ubrania będą czekały na ciebie kiedy już skończysz. Będę w holu.- wymaszerowała na zewnątrz, odstawiając szopkę ofiarowanej prywatności ale wiedziałam, że bez wątpienia byłam nadal obserwowana. Straciłam iluzję skromności w chwili, gdy się tu znalazłam. Zaczęłam rozbierać się, kiedy zauważyłam lustro na ścianie po mojej stronie i ważniejsze- kogoś, kto z niego spoglądał. Wiedziałam, że byłam w złym stanie ale ujrzenie tego na żywo, twarzą w twarz, było zgoła innym przeżyciem. Pierwszą rzeczą która mnie uderzyła było to, jak dużo wagi straciłam- ironicznie, biorąc pod uwagę moją dożywotnią obsesję aby pozostać szczupłą. Na pewno osiągnęłam cel, spotkałam i wydmuchałam go. Przeszłam od
szczupłości do niedożywienia i to odznaczało się nie tylko w zmianie obwodu mojej talii ale także w mojej wychudzonej twarzy. Wydrążenie to wyglądało na bardziej spotęgowane przez ciemne cienie pod moimi oczami i bladą resztą mnie, pozbawioną słońca. Wyglądałam jakbym właśnie wyzdrowiała po jakiejś chorobie zagrażającej życiu. Moje włosy były także w złej kondycji. Jakkolwiek myślałam, że przyzwoitą czynnością było mycie ich w ciemności, teraz okazało się to jakimś żartem. Pasma były słabe i tłuste, zwisały w smutnych, brudnych strąkach. Nie było wątpliwości, że nadal byłam blondynką ale kolor był nudny, stał się ciemniejszy od brudu i mycie myjką na niewiele się tu zda. Adrian zawsze powtarzał, że moje włosy są jak złoto i drażnił mnie, mówiąc, że mam aureolę. Co by powiedział teraz? Adrian nie kocha mnie za moje moje włosy.- pomyślałam, spotykając moje oczy. Były stale brązowe. Nadal takie same.- To wszystko powłoka. Moja dusza, moja aura, mój charakter... To się nie zmieniło. Zaczęłam odwracać się od mojego odbicia, gdy zauważyłam coś jeszcze. Moje włosy były dłuższe niż ostatnim razem, kiedy je widziałam, trochę więcej niż o cal długości. Choć byłam w pełni świadoma tego, że moje nogi potrzebują porządnego golenia, nie miało żadnego sensu sprawdzanie w celi co robią włosy na mojej głowie. Teraz próbowałam sobie przypomnieć jak szybko rosną włosy. Jakieś pół cala na miesiąc? To sugerowałoby co najmniej dwa miesiące, może trzy, jeśli weźmie się pod uwagę uboga dietę. Ten szok był bardziej przerażający niż mój wygląd. Trzy miesiące! Trzy miesiące przetrzymywali mnie, narkotyzując w ciemności. Co się stało z Adrianem? Z Jill? Z Eddiem? Podczas tych trzech miesięcy mogło przeminąć całe ich życie. Czy byli bezpieczni i mieli się dobrze? Czy nadal przebywali w Palm Springs? Nowa panika rosła we mnie a ja stanowczo próbowałam wtłoczyć ją z powrotem. Tak, minęło dużo czasu ale nie mogłam pozwolić rzeczywistości na mnie działać. Alchemicy grali ze mną w wystarczająco dużo umysłowych gierek i to bez mojej pomocy. Ale nadal... Trzy miesiące. Zdjęłam z siebie moją namiastkę ubrań i weszłam za przegrodę, zaciągając za sobą zasłonę. Kiedy odkręciłam wodę i stała się ona gorąca, wszystko, co musiałam zrobić to nie opaść w uniesieniu na podłogę. Byłam taka zimna przez ostatnie trzy miesiące i teraz było mi tak ciepło jak chciałam. No może nie zupełnie ciepło. Kiedy podkręciłam temperaturę do maksimum, skrycie pożałowałam tego, że nie miałam wanny, abym mogła po prostu pogrążyć się w tym upale. Mimo to, sam prysznic nadal był wspaniały i zamknęłam swoje oczy, wzdychając z pierwszej przyjemności jakiej doświadczyłam od bardzo długiego czasu. Wtedy przypomniałam sobie ostrzeżenie Sheridan. Otworzyłam oczy odnalazłam szampon. Użyłam go i trzykrotnie spłukałam włosy, mając nadzieje, że to wystarczyło, aby pozbyć się najgorszego brudu. Musiałabym wziąć prawdopodobnie kilka pryszniców więcej, żeby znów być całkowicie czysta. Po tym, jak wyszorowałam mydłem swoje ciało, byłam poobcierana i różowa, i pachniałam niewyraźnie antyseptykiem, chlubiłam się w staniu pod parującą wodą, póki ta się nie wyłączyła. Kiedy wyszłam na zewnątrz, znalazłam ubrania złożone starannie na ławce. Była to podstawowa odzież, luźne spodnie i koszulka jak u pracowników szpitala lub-
bardziej trafnie- u więźniów. Garbnik, oczywiście, nadal utrzymywał się w guście Alchemików. Dali mi również skarpetki i parę brązowych butów, czegoś w rodzaju skrzyżowania mokasynów i kapci i nie byłam zaskoczona kiedy okazało się, że były one dokładnie w moim rozmiarze. Grzebień dopełniał upominkowy komplet, nic fantazyjnego, ale wystarczająco ażeby spróbować zachować pozory schludności. Przyglądające się mi odbicie nadal nie wypadało za dobrze ale z pewnością wyglądałam poprawnie. -Czujesz się lepiej?- spytała Sheridan z uśmiechem, który nie sięgnął jej oczu. Jakkolwiek duże kroki poczyniłabym w swoim wyglądzie, i tak wypadłabym kulawo przy jej szykownym oporządzeniu, ale pocieszałam się myślą, że miałam jeszcze szacunek do samej siebie i zachowałam umiejętność samodzielnego myślenia. -Tak.- powiedziałam- Dziękuję. -Ty także będziesz tego chciała.- rzekła wręczając mi plastikową kartę. Zawierała moje imię, kod kreskowy i zdjęcie z o wiele lepszych dni. Mały plastikowy spinacz na jej tyle pozwolił mi przymocować ją do mojego kołnierza. Zaprowadziła mnie do windy.- Jesteśmy tacy szczęśliwi, że wybrałaś ścieżkę wiodącą do wybawienia. Naprawdę. Czekam na to aby ci pomóc wrócić z powrotem do światła. Winda zabrała nas na inne piętro i do nowego pomieszczenia z maszyną do tatuażu i stołem. Jakikolwiek komfort, który czułam dzięki gorącemu prysznicowi i prawdziwym ubraniom, zniknął. Zamierzali ponownie mnie wytatuować? Ależ oczywiście, że chcieli. Dlaczego polegać tylko na psychicznych i fizycznych torturach, kiedy można mieć dodatkowo magiczną kontrolę? -Chcemy po prostu trochę poprawić.- wyjaśniła Sheridan radośnie- To zajmie tylko chwilę. Było to faktycznie mniej niż rok temu ale widziałam co ona i inni naprawdę chcieli zrobić. Tatuaże Alchemików zawierały atrament z zaczarowaną wampirzą krwią przetykaną razem z kompusją, aby wzmocnić lojalność. Oczywiście mój już nie działał. Magiczna czy nie, kompulsja była w zasadzie silną sugestią, która mogła zostać przekroczona, jeśli miało się wystarczająco silną wolę. Prawdopodobnie podwoili oni zwyczajną dawkę w nadziei na to, że stanę się bardziej uległa i przyjmę każdą retorykę, jakiej mnie poddadzą. Tego, czego oni nie wiedzieli, było to, że podjęłam w tym celu kroki ochrony. Przed tym jak mnie zabrali, stworzyłam swój własny tusz- z ludzkiej magii, czegoś równie przerażającego dla Alchemików. Ze wszystkimi danymi, które zebrałam, magia zanegowała jakąkolwiek kompulsję zawartą w tuszu z wampirzej krwi. Minusem było to, że nie miałam szansy wstrzyknąć tuszu do mojego tatuażu i zapewnić sobie dodatkowej ochrony. To na co liczyłam, to zapewnienie czarownicy, że sam akt uprawiania magii wystarczy, by mnie chronić. Według niej, władanie ludzką magią wpojoną w moją krew wystarczyło, żeby przeciwdziałać wampirzej krwi w tatuażu Alchemików. Oczywiście, tak naprawdę nie miałam wiele szans na praktykowanie zaklęć w celi i moją jedyną nadzieją było to, że to co robiłam w przeszłości, zostawiło po sobie jakiś stały ślad. -Zostań jedną z nas ponownie.- powiedziała Sheridan kiedy igła do tatuażu ukłuła mnie w twarz.- Wyrzeknij się swoich grzechów i szukaj pojednania. Dołącz do nas w
naszej walce, aby utrzymać ludzi wolnych od skazy wampirów i dampirów. Są mrocznymi kreaturami i nie ma w nich ani jednej naturalnej części. Napięłam się i nie miało to nic wspólnego z igłą przebijająca mi skórę. Co jeśli to co powiedziałam było niewłaściwe? Co jeśli praktykowanie magii wcale mnie nie chroniło? Co, jeśli nawet teraz tusz toruje sobie drogę przez moje ciało, używając swojej podstępnej władzy, żeby zmienić moje myśli? Jednym z moich największych lęków było to, że mój umysł zostanie naruszony. I nagle miałam problemy z oddychaniem, pomysł ten uczynił mnie kaleką ze strachu, powodując, że zatrzymałam tatuażystę, który spytał się czy cierpiałam. Przełykając, pokręciłam głową i pozwoliłam mu kontynuować, starając się ukryć panikę. Kiedy skończył, nie zauważyłam tego, żebym poczuła się inaczej. Nadal kochałam Adriana oraz moich Morojskich i dampirzych przyjaciół. Czy to wystarczyło? Czy też tusz potrzebował czasu, żeby zacząć działać? A jeśli używanie przeze mnie magii nie chroniło mnie, to czy moja własna siła była wystarczająca aby mnie uratować? Oczywiście, przezwyciężyłam poprzednią rundę poprawiania tatuażu. Czy mogłabym zrobić to ponownie? Sheridan odprowadziła mnie kiedy zostałam zwolniona przez tatuażystę, gawędząc ze mną jakbym właśnie wyszła ze spa a nie poddała się próbie kontroli umysłu.- Zawsze czuję się po tym tak odświeżająco, czyż tak nie jest? Było to dla mnie coś niewiarygodnego, że może się zachowywać tak swobodnie, od niechcenia, jakbyśmy były przyjaciółkami na spacerze, po tym jak ona i reszta zostawili mnie głodującą i półnagą w celi na kilka miesięcy. Czyżby oczekiwała, że będę wdzięczna za prysznic i ciepłe ubrania, i wszystko jej wybaczę? Tak, uświadomiłam sobie chwilę później, ona naprawdę tak sądziła. Było prawdopodobnie wiele takich osób, które ocknęły się w ciemności i były gotowe zrobić cokolwiek i wszystko, żeby tylko powrócić do zwykłych udogodnień. Wyruszyłyśmy w górę na inne piętro i spostrzegłam, że moja głowa wydaje się spokojniejsza a moje zmysły ostrzejsze niż przez ostatnie kilka miesięcy. Prawdopodobnie z dobrego powodu. Nie poddawali mnie działaniu gazu, nie z Sheridan przy boku, więc prawdopodobnie było to pierwsze czyste powietrze, jakim oddychałam od bardzo długiego czasu. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak szokująca była ta różnica. Adrian mógłby prawdopodobnie dotrzeć do mnie teraz w snach ale to musiało poczekać. Przynajmniej, mogłam ćwiczyć ponownie magię, jako że mój organizm nie był już zanieczyszczony i miejmy nadzieję, że zwalczył jakikolwiek ze skutków użycia tuszu. Znalezienie momentu kiedy nie będę obserwowana, może być łatwiejsze do powiedzenia niż do zrobienia. Następny korytarz, w który weszłyśmy miał serię identycznych pokoi z otwartymi drzwiami, odsłaniającymi wąskie łóżka w środku. Kontynuowałam obserwowanie wszystkiego co mijałyśmy, każde piętro i pokój, nadal szukając drogi wyjścia, która wydawała się nie istnieć. Sheridan wprowadziła mnie do sypialni z numerem osiem napisanym na zewnątrz. -Zawsze myślałam, że osiem to szczęśliwy numer.- powiedziała mi- Rymuje się ze "świetnie".- skinęła głową w stronę jednego z dwóch łóżek w pokoju.- To jest twoje. Przez chwilę byłam zaskoczona, że pomysł posiadania łóżka może okazać się tak dużą implikacją. Nie żeby było wyglądało na bardzo wygodnie- ale jednak. Znajdowało się o ligi dalej od mojej podłogi z celi, nawet z twardym materacem i
cienkim prześcieradłem, wykonanym z materiału podobnego do mojej starej koszuli. Mogłam spać w tym łóżku, bez żadnych wątpliwości. Mogłam spać i śnić o Adrianie. -Czy mam współlokatora?- zapytałam, wreszcie biorąc pod uwagę drugie łóżko. trudno było stwierdzić czy pokój był zajęty, gdyż nie było tam żadnych osobistych przedmiotów. -Tak. Nazywa się Emma. Możesz się od niej wiele nauczyć. Jesteśmy bardzo dumni z jej postępów.- Sheridan wyszła z pokoju, więc widocznie mnie nie przetrzymywali.- Chodź, możesz spotkać ją już teraz. Innych także. Rozgałęziający się przedpokój zabrał nas obok czegoś, co wyglądało na puste klasy. Kiedy ruszyłyśmy w kierunku końca korytarza, zdałam sobie sprawę z czegoś, czego moje przytępione zmysły nie dostrzegły od razu: zapach jedzenia, prawdziwego jedzenia. Sheridan zaprowadziła nas do kawiarni. Głód, o którym do tej pory nawet nie miałam pojęcia, wzniósł w moim żołądku górę z niemal bolesnym szarpnięciem. Przystosowałam się do mojej wątłej więziennej diety tak bardzo, że wzięłam zubożały stan mojego ciała jako normalny. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo pragnęłam czegoś, co nie było letnimi płatkami zbożowymi. Kafeteria, jeśli można to tak nazwać, była tylko ułamkiem wielkości tej z Amberwood. Miała pięć stołów, z których trzy z nich były zajęte przez ludzi w identycznych jak moje strojach. Zdaje się, że byli moimi współwięźniami, wszyscy ze złotymi liliami. Było ich dwanaścioro, co czyniło mnie szczęśliwą trzynastką. Zastanawiałam się co Sheridan by o tym pomyślała. To, co ponownie mnie zatrzymało było to, że byli oni różnego wieku, płci i rasy, choć mogłam się założyć, że wszyscy pochodzili z Ameryki. W niektórych więzieniach, sprawia to, że wyobcowanie staje się częścią procesu. Ponieważ jedynym celem było sprowadzenie nas z powrotem do owczarni, umieścili nas tutaj, podzielonych kulturowo i językowo, żebyśmy mieli aspiracje do starania się jeszcze bardziej. Obserwując ich, zastanawiałam się jakie są ich historie i czy któryś z nich mógłby być moim sojusznikiem. -To jest Baxter.- powiedziała Sheridan, kiwając głową w kierunku białego mężczyzny o surowej twarzy. Stał w oknie, wychodzącym na jadalnie w miejscu, z którego prawdopodobnie pochodziło jedzenie.- Jego jedzenie jest przepyszne. Wiem, że je pokochasz. A to jest Addison. Ona nadzoruje lunch i twoje zajęcia sztuki. Nie byłoby dla mnie jasne to, że Addison to była "ona", gdyby nie to wprowadzenie. Była gdzieś w końcach czterdziestki bądź w początkach pięćdziesiątki, ubrana w garnitur tylko trochę mniej stylowy niż ten Sheridan , i obserwowała wszystko swoimi rekinimi oczyma. Utrzymywała włosy ostrzyżone blisko skóry głowy i miała twardo ociosaną twarz, co wydawało się być w sprzeczności z faktem, że właśnie żuła gumę. Złota lilia była jej jedynym zdobieniem. Była naprawdę ostatnią osobą, którą oczekiwałabym jako nauczyciela sztuki, co z kolei doprowadziło do kolejnego zrozumienia. -Mam zajęcia ze sztuki? -Tak, oczywiście.- powiedziała Sheridan- Kreatywność jest bardzo terapeutyczna dla uzdrawiającej się duszy. Kiedy weszłyśmy, prowadzono kojące rozmowy, które całkowicie ustały kiedy nas zauważono. Wszystkie oczy, więźniów i nadzorców, obróciły się w moją stronę. Żadne z nich nie wyglądało przyjaźnie.
Sheridan odchrząknęła, jakbyśmy nie były już w centrum uwagi. -Uwaga wszyscy?! Mamy nowego gościa, którego chciałabym wam przedstawić. To jest Sydney. Właśnie przybyła do nas ze swojego czasu refleksji i jest chętna aby dołączyć do reszty w podróży ku oczyszczeniu. Zajęło mi chwilę, żeby domyślić się, że "czas refleksji" musi być tym, czym nazywają samotne zamknięcie w ciemności. -Wiem, że trudnym będzie zaakceptowanie jej.- Sheridan kontynuowała słodko.- I nie winę was. Ona nie tylko jest bardzo spowita ciemnością, ona została skażona w najbardziej bezbożny sposób- poprzez romantyczną relację z wampirem. Rozumiem, że nie chcecie z nią współpracować i narażać się na ryzyko splamienia, ale mam nadzieję, że przynajmniej będziecie się za nią modlić. Sheridan zwróciła się do mnie z mechanicznym uśmiechem. -Zobaczymy się później podczas wspólnego spędzania czasu. Byłam zdenerwowana i niespokojna z powodu wyjścia z mojej celi ale kiedy odwróciła się do wyjścia, uderzył we mnie nowy rodzaj paniki i strachu. -Czekaj, Co powinnam zrobić? -Zjedz, oczywiście.- obejrzała mnie od góry do dołu.- Chyba, że martwisz się o swoją wagę. To zależy od ciebie. Zostawiła mnie w tej cichej kawiarni, z wszystkimi oczami zwróconymi na moją osobę. Wyszłam z jednego piekła, żeby trafić do drugiego. Nigdy w życiu nie czułam się tak świadoma siebie, zostawiona na pokaz obcym ludziom z sekretami wyciągniętymi na wierzch. Gorączkowo próbowałam myśleć co mam teraz zrobić. Wszystko, żeby tylko wydostać się z dala od tych spojrzeń i o jeden krok bliżej od wyniesienia się stąd i powrotu do Adriana. Zjedz, powiedziała Sheridan. Jak mam się za to zabrać? To nie było Amberwood, gdzie przypisywano studentów, do pomocy nowym uczniom. W rzeczywistości, Sheridan zrobiła wszystko, żeby zniechęcić innych do pomagania mi. Uważałam, że była to genialna taktyka, która sprawiłaby, że desperacko szukałabym aprobaty innych i prawdopodobnie uznałabym kogoś takiego jak Sheridan jako swojego jedynego "przyjaciela". Psychologiczny sposób myślenia Alchemików uspokoił mnie. Logika i symboliczne łamigłówki były czymś z czym mogłam sobie poradzić. Ok. Jeśli chcieli sprawić, żebym odwróciła się od siebie samej, niech tak będzie. Odwróciłam wzrok od innych więźniów i podeszłam do okna, gdzie szef kuchni- Baxter nadal utrzymywał grymas na twarzy. Stanęłam przed nim wyczekująco, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie wystarczyło. -Um, przepraszam.- powiedziałam cicho- Czy mogłabym dostać...- O jakim posiłku wspomniała Sheridan? Straciłam w izolatce poczucie czasu.- Jakiś lunch? Mruknął w odpowiedzi i odwrócił się robiąc coś poza zasięgiem mojego wzroku. Kiedy wrócił, przekazał mi skromnie wypełnioną tacę. -Dziękuję.- powiedziałam, biorąc ją od niego. Kiedy to robiłam, moja ręka lekko otarła się o jego rękawiczkę. Krzyknął z zaskoczenia i skrzyżował ze mną pełne niechęci spojrzenie. Ostrożnie, nie dotykając miejsca, o które otarła się moja ręka, zdjął rękawiczkę i zastąpił ją nową. Gapiłam się na niego przez kilka chwil w zdumieniu, a potem odwróciłam się z moją tacą. Nawet nie próbowałam nawiązać z innymi współpracy i usiadłam przy
jednym z pustych stołów. Wielu z nich kontynuowało wpatrywanie się we mnie ale niektórzy wznowili swoje posiłki i szepty. Starałam się nie zastanawiać się czy czasem nie rozmawiali o mnie, zamiast tego koncentrując się na jedzeniu. Była to niewielka porcja spaghetti z czerwonym sosem, który wyglądał jakby pochodził z puszki, banan i kufel 2-procentowego mleka. Przed przybyciem tutaj, nigdy w życiu nie dotknęłabym żadnej z tych rzeczy. Wyłożyłabym zawartość tłuszczu w mleku i to, że banany zawierają najwięcej cukru z pośród wszystkich owoców. Kwestionowałabym jakość mięsa i konserwanty w czerwonym sosie. Wszystkie te zahamowania teraz zniknęły. To było jedzenie. Prawdziwe jedzenie, a nie rozgotowane płatki zbożowe bez smaku. Zjadłam banana jako pierwszego, ledwie zatrzymując się, żeby odetchnąć i musiałam zwolnić, żeby nie wypić mleka jednym haustem. Coś mi mówiło, że Baxter nie dałby mi drugiego. Ze spaghetti byłam bardziej ostrożna, choćby dlatego, że logika ostrzegała mnie, iż mój żołądek niezbyt dobrze zareaguje na nagłe zmiany w diecie. Mój żołądek się z tym nie zgadzał i chciał, żebym wepchała w siebie wszystko i wylizała tackę. Po tym co jadłam przez ostatnie kilka miesięcy, spaghetti smakowało jakby pochodziło z jakiejś eleganckiej restauracji we Włoszech. Zostałam uratowana z pokusy zjedzenia wszystkiego, kiedy miękkie dźwięki zabrzmiały nagle jakieś pięć minut później. Jak jeden organizm, wszyscy więźniowie wstali i złożyli tace na dużym pojemniku nadzorowanym przez Addison. Zostały one opróżnione z resztek jedzenia a później starannie ułożone w pobliskim koszyku. Ruszyłam się żeby zrobić to samo a następnie doczepiłam się do reszty, gdy wychodzili z kafeterii. Po reakcji Baxtera na dotyk mojej ręki, próbowałam oszczędzić pozostałym kłopotu dotykania mnie i trzymałam się na uboczu. Szliśmy wąskimi korytarzami i manewry, które robiłam aby uniknąć wpadnięcia na innych, byłyby komiczne w jakiś innych okolicznościach. Te osoby, które nie przebywały blisko na mojej drodze, unikały mojego kontaktu i udawały, że nie istnieję, więc byłam wstrząśnięta, kiedy usłyszałam szept. -Dziwka. Przygotowałam się do wielu rzeczy i oczekiwałam tego, że będą nazywana różnymi przymiotami ale to jedno zbiło mnie z tropu. Byłam zaskoczona tym, jak bardzo mnie to ukłuło. Podążyłam za tłumem do klasy i poczekałam aż wszyscy usiądą w ławkach, żebym nie wybrała złego miejsca. Kiedy w końcu wybrałam puste miejsce, dwie osoby przesunęły się na dalsze miejsca. Byli prawdopodobnie dwukrotnie ode mnie starsi, co sprawiło, że stało się to jeszcze bardziej smutne i pokręcone. Alchemik prowadzący zajęcia spojrzał ostro z jego miejsca, gdy usłyszał poruszenie. -Elsa, Stuart, to nie są miejsca gdzie możecie usiąść. Rozgoryczeni wsunęli się z powrotem na swoje miejsca w schludnych rzędach, jako że ich miłość do Alchemików przebiła strach przed złem. Piorunujące spojrzenia, które Elsa i Stuart posłali w moją stronę, dały mi jasno do zrozumienia, że dodawali tą reprymendę do listy grzechów, których byłam winna. Instruktor nazywał się Harrison, co ponownie zastanowiło mnie, czy jest to jego imię czy nazwisko. Był to starszy już Alchemik, z przerzedzonymi, białymi włosami i nosowym głosem, którego, jak wkrótce się nauczyłam, używano tutaj aby nauczać nas o aktualnych sprawach. Przez chwilę byłam podekscytowana, myśląc, że dowiem