olimpijczyk83

  • Dokumenty38
  • Odsłony2 091
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów49.6 MB
  • Ilość pobrań1 535

Galenorn Y. 2009 - Siostry Księżyca 06. Demon Mistress

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :901.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Galenorn Y. 2009 - Siostry Księżyca 06. Demon Mistress.pdf

olimpijczyk83 EBooki Fantastyka
Użytkownik olimpijczyk83 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 258 stron)

Yasmine Galenorn Siostry Księżyca Tom 6 Demon Mistress Przekład fort12 Jesteśmy siostry d'Artigo, agentki CIA Innego Świata. Camille jest czarownicą a Delilah potrafi zmieniać się w kota. A ja? Nazywam sie Menolly, pół - człowiek, pół - wróżka i krew z krwi wampir. Mam jeszcze niedokończone porachunki z tymi, którzy mnie przemienili. Mówiąc o skopaniu paru tyłków, mam robotę: tajne stowarzyszenie służące Skrzydlatemu Cieniowi siejące chaos, które w dodatku wynajęło demona który ma ukraść duszę Delilah... i co wtedy będzie? Rozdział 1 — Czy mogłabyś przynajmniej poczekać aż otworzę okno, zanim zaczniesz tym potrząsnąć? zawołała Iris spoglądając na mnie ze złością, gdy zdjąwszy z ziemi pleciony dywan zaczęłam trzepać nim o ścianę. Jest tu tyle pyłu, że ledwo mogę oddychać! Z poczuciem winy rzuciłam go na podłogę. Jako że kurz mi nie przeszkadzał, czasami zapominałam iż inni musieli oddychać. —Przepraszam. Otwórz okno, wytrzepię go na zewnątrz. Z rozdrażnieniem Iris otwarła je najszerzej jak się dało. Pomogłam jej. Pokój wypełnił powiew gorącego powietrza. Wraz z dźwiękami klaksonów, rozbrzmiała muzyka i śmiech miejscowego gangu dzieciaków zajętych paleniem trawki w alejce za Voyagerem. Powietrze wypełniała atmosfera lekkości, ekscytacji i niekończącej się zabawy.

Oparłam się o parapet i pomachałam do jednego z chłopaków który się na mnie gapił. Jego prawdziwe imię brzmiało Chester, ale on wolał by wołać na niego Chit. W ostatnich tygodniach on i jego kumple stali się stałymi bywalcami okolic baru. Zbyt młodzi by wejść do środka, wałęsali się w pobliżu co jakiś czas dostając resztki z grilla. Naprawdę ich lubiłam. Nie wyglądali zbyt korzystnie ale nie stwarzali problemów. Nie byli bandytami ani ćpunami. W rzeczywistości trzymali na dystans mniej pożądanych typków czających się w zaułkach. Chit pomachał do mnie. —Hej Menolly! Jak leci kochanie? Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Mimo iż nie wyglądałam na to, byłam dużo starsza od niego. Rzecz jasna on o tym nie wiedział, jak większość mężczyzn których poznałam. Flirtowali z każdą kobietą poniżej czterdziestki, zwłaszcza jeśli ta była wróżką. Nie przeszkadzało im że byłam w połowie wróżką a w połowie wampirem. Traktowali mnie jak każdą inną dziewczynę w okolicy... —Wiosenne porządki, odpowiedziałam machając mu ponownie, następnie odwróciłam się do Iris która zajęta była starym kufrem ukrytym w kącie pokoju. Teraz gdy cały budynek i Voyager należały do mnie, postanowiłam posprzątać trochę pokoje nad barem pod kątem wynajęcia. Moje siostry i ja mogłybyśmy je umeblować i wynajmować podróżnym, mając z tego ekstra źródło dochodu. Mimo że Trybunał i Korona wznowiły wypłaty, pieniądze i tak szybciej wypływały z naszego konta aniżeli tam wpływały. Zwłaszcza gdy zatrudniłyśmy Tima Winthropa przy pracy nad bazą danych społeczności nadprzyrodzonej. Na pierwszym piętrze Voyagera znajdowało się dziesięć pokoi, w tym dwie łazienki. Wyglądały jakby nie były używane od lat. Wszystko pokrywały stosy śmieci i gruba warstwa kurzu. Z pomocą Iris skończyłam sprzątać jeden z pokoi ale zajęło nam to dwa dni. W szczególności czasochłonne było sortowanie i pozbywanie się wszystkich zalegających pudeł, wypełnionych starymi gazetami i ubraniami. Przeciągnąwszy się, pokręciłam głową. —Co za bałagan!

Pokój najwyraźniej służył jako magazyn. Z pewnością to pomysł Jocko, który nie był najlepiej zorganizowanym właścicielem Voyagera. Niestety spotkał go okrutny los z rąk Luc'a le Terrible, demona z Podziemnego Królestwa. Gdy jeszcze żył, Jocko mieszkał w służbowym mieszkaniu należącym do OIA. Byłam prawie pewna że nigdy tutaj nie spał. Po wszystkim nie znaleźliśmy żadnych jego ubrań. Przynajmniej jeszcze nie. W każdym razie wyglądało na to, że pomieszkiwała tu przez jakiś czas kobieta ze świata wróżek, ponieważ pozostało wiele jej rzeczy. Ponadto rozpoznałam tkaniny poszczególnych tunik. Na pewno nie zostały wykonane na Ziemi. Iris zachichotała. —Nie ma na to innego słowa, to prawda. A teraz jeśli łaska, rusz swój albinoski tyłek i pomóż mi przenieść ten kufer! Z rękami na biodrach, wskazała na drewnianą skrzynię. Odkopała ją spod stosu gazet. Otrząsając się z zamyślenia, podniosłam ją bez wysiłku i ustawiłam na środku pomieszczenia. Bycie wampirem miało swoje zalety, posiadałam nadludzką siłę. Nie byłam dużo wyższa od Iris, nie miałam nawet metra sześćdziesiąt, ale i tak byłam wyższa od niej o dobre trzydzieści centymetrów. Mimo to udawało mi się podnieść stwora pięć razy cięższego ode mnie. —Gdzie do diabła ukrywają się twoje siostry? Czy nie powinny nam pomóc? Talon-haltija, fiński duch, usunęła pajęczynę z czoła pozostawiając tam szarą smugę. Swoje długie złote włosy związała w koński ogon robiąc z niego kok, tak aby jej nie przeszkadzały. Miała na sobie dżinsowe szorty i czerwono- białą koszulę w kratkę związaną poniżej klatki piersiowej. Całości stylu „wiejska dziewczyna” dopełniała para niebieskich tenisówek. —Pomagają nam na swój własny sposób, odparłam uśmiechając się. Camille poszła dokupić środki czyszczące oraz nasz posiłek. A Delilah ma nam załatwić jakąś furgonetkę, abyśmy mogły wywalić te śmieci. Tego wieczoru powierzyłam pieczę nad barem Chrysandrze. Wiedziała gdzie w razie czego mnie znaleźć, była moją najlepszą kelnerką. Ponadto za barem stał Luke. W razie kłopotów potrafił poradzić sobie z każdym robactwem. I jak zwykle Tavah strzegła portalu w piwnicy. —Na swój sposób, dobre sobie! wymamrotała Iris uśmiechając się pod nosem (nie ma wątpliwości - miała zdrowe zęby). Zobaczmy co jest w tym starym kufrze. Z naszym szczęściem znajdziemy w nim martwe szczury! —Jeśli tak, to nie mów Delilah. Chciałaby pobawić się nimi! uklękłam w jej pobliżu przyjrzawszy

się zamkowi. —Wygląda na to, że będziemy potrzebowały wytrycha jeśli nie chcesz żebym skasowała zamek. —Nie ma takiej potrzeby, odparła Iris zręcznie wyjmując z włosów spinkę i wsunąwszy ją w otwór zaczęła mruczeć zaklęcie. Kilka sekund później zamek był otwarty. Kiedy spojrzałam na nią przerażonym wzrokiem, ta jedynie wzruszyła ramionami. Co? Mogę otwierać proste zamki, to wszystko. Życie jest łatwiejsze, gdy nie obawiasz się że skończysz zamknięta za kratkami. —Całkowicie się z tobą zgadzam, odparłam podnosząc pokrywę. Drewno zaskrzypiało cicho a w powietrzu uniósł się lekki zapach cedru. Nie potrzebowałam oddychać, ale wciąż potrafiłam poczuć zapach, przynajmniej kiedy tak postanowiłam, w innych okolicznościach przytłaczał mnie on. Zapach tytoniu, kadzideł i kurzu, jaki można było napotkać w starej bibliotece wypełnionej książkami w skórzanych okładkach i dębowymi meblami sprawił, że pomyślałam o naszym rodzinnym domu. Iris zajrzała do środka. —Co my tu mamy! Przyszła kolej bym i ja zajrzała do wnętrza kufra. Żadnego martwego szczura, szlachetnych kamieni czy biżuterii. Zamiast tego były tam ubrania, kilka książek i coś co wyglądało jak pozytywka. Powoli ją wyjęłam. Zawinięta była w jedną z sukienek. Z całą pewnością pochodziła ze świata wróżek. —Arnikcah, mruknęłam przyglądając się jej bliżej. Pochodzi z Krainy Wróżek. —Domyśliłam się, odparła Iris pochylając się nade mną. Drewno arnikcah było twarde, ciemne, z naturalnym połyskiem. Lśniło gdy się je polerowało. Łatwe do rozpoznania ze względu na swój bordowy kolor, coś pomiędzy mahoniem a czereśnią. Szkatułka była zamknięta srebrnym zawiasem. Używając długopisu delikatnie uniosłam wieko inkrustowane błyszczącym kaboszonem perydotytu. W powietrzu rozbrzmiały dźwięki muzyki. Nie była to fletnia pana ale srebrny flet, który przypomniał pieśni

leśnych ptaków zapowiadające nadejście zmierzchu. Iris zamknęła oczy wsłuchując się w melodię. Gdy ta umilkła, przygryzła wargę. —Jest przepiękna! —Tak (zajrzałam do środka). Moja matka miała podobną. Ojciec jej podarował. Nie wiem co się z nią stało. Camille na pewno ją pamięta. Melodia jest dobrze znana w świecie wróżek, to kołysanka. Wnętrze szkatułki wyłożone było przeozdobnym aksamitem który widywałam na spódnicach niektórych kobiet Trybunału. Tkanina miała kolor śliwki i przesiąknięta była zapachem drewna arnikcah. Dotykając kamienia czubkami palców zadrżałam, czując jak zalewa mnie uczucie intensywnego smutku. Melodia ponownie zaczęła grać. Zamknęłam oczy, przenosząc się z powrotem do przeszłości, w letnie noce z mojej młodości, gdy tańczyłam na łące podczas gdy Camille recytowała swoje zaklęcia księżycowi, a Delilah w swojej kociej formie polowała na motyle. Wszystko to wydawało się tak odlegle... Iris zajrzała do szkatułki. —Patrz, tam jest medalion. Delikatnie położywszy szkatułkę na ziemi, chwyciłam medalion w kształcie serca. Był srebrny, ozdobiony rycinami róż i winorośli. Otwarłszy go, ujrzałam zdjęcie i kosmyk włosów. Zdjęcie zostało zrobione na Ziemi ale przedstawiało elfa, mężczyznę. Kosmyk włosów był bardzo jasny, prawie platynowy, ale wydawał się naturalny. Podałam go Iris. Ta ścisnąwszy go w dłoni intensywnie się skoncentrowała zmrużywszy oczy. —Co za piękny wisiorek! Zastanawiam się do kogo należy? —Nie mam pojęcia, odpowiedziałam. Co tam jeszcze jest? Iris wyjęła książki i stos ubrań. Książki były z pewnością tutejsze: przewodnik dla istot żyjących na Ziemi i język angielski dla elfów. Ubrania należały do kobiety: tunika, kilka par legginsów, pasek, kurtka i biustonosz. Bielizna jaką miałam w swoich rękach świadczyła o tym, że ich właścicielka miała bardzo małe piersi. I że wykonana była przez elfy. Pod stosem ubrań, na dnie, ukryty był pamiętnik. Otworzyłam go na pierwszej stronie. Było tam imię „Sabele” napisane ręcznie. Imię napisane było po angielsku ale cała reszta była w bardzo rzadkim języku cryptos „Melosealfôr”. Rozpoznawałam go ale sama nie potrafiłam go odczytać. To była specjalność Camille.

—Wygląda na pamiętnik, powiedziała przerzucając kilka stron. —Zastanawiam się... wstała rozglądając się po pokoju. Hej! Tutaj jest łóżko! I szafa w rogu! Założysz się że to był pokój właścicielki wisiorka i pamiętnika? Spojrzałam na stos starych czasopism, gazet i pożółkłych kartonów. —Wpierw uprzątnijmy ten bałagan przenosząc tymczasowo wszystko do pokoju obok. Chcę po prostu zobaczyć co jest pod spodem. Chowając wszystko z powrotem do kufra, usłyszałyśmy śmiech rozchodzący się echem od schodów, a kilka sekund później w progu ukazała się moja siostra Camille, w asyście swoich dwóch mężczyzn. —Pizza! wykrzyknęła wchodząc i ostrożnie przestępując przez zwinięty dywan. Jak zwykle jej strój nie mógł przejść niezauważony: czarna aksamitna spódnica, gorset koloru śliwki i szpilki. Tuż za nią szedł Morio, niosąc pięć pudełek pizzy, a za nim Flam górujący nad wszystkimi i rozglądający się wokoło z zaskoczeniem, nie do końca zadowolony z bycia tutaj. Iris wstała, wycierając ręce o szorty. —Jestem tak głodna że mogłabym zjeść konia z kopytami! —Bądź cicho, inaczej Flam weźmie to na poważne, powiedziała Camille posyłając smokowi figlarne spojrzenie. W postaci wysokiego mężczyzny o srebrnych włosach, Flam był w rzeczywistości biało srebrnym smokiem. Pożerał konie, krowy i kozy. Zwykł też żartować o jedzeniu ludzi, ale żadne z nas nie brało tego poważnie. Jednakże sama czułam że można by mu przypisać kilka niewyjaśnionych zaginięć... Flam był smokiem, który mógł przybrać ludzką postać. Był także mężem mojej siostry, przynajmniej jednym z nich. Drugim był Morio Yokai Kitsune, inaczej japoński demon lis. Chociaż nie był tak wysoki jak Flam, był bez wątpienia bardzo przystojny, z włosami związanymi w koński ogon, finezyjną bródką i wąsami. Camille miała również trzeciego kochanka, Svartĺna, który zaginął jakiś czas temu a o którego bardzo się martwiła. —Nie zaczynaj znowu o moich nawykach żywieniowych, kobieto! powiedział Flam klepiąc ją delikatnie po ramieniu.

Jestem pewna że gdyby powiedziałby to ktokolwiek inny niż Camille, dostałby bilet w jedną stronę do królestwa węgla. Mówi się, że miłość jest ślepa ale w przypadku Flama przyczyniła się ona do rozwoju u niego nadludzkiej cierpliwości... Widząc pizzę zmarszczyłam brwi. Oddałabym wszystko aby być w stanie ją zjeść. By w ogóle móc jeść. By przeżyć potrzebowałam krwi, aczkolwiek ta nie była najsmaczniejsza i nie należała do moich ulubionych. Zawsze słona, bez żadnych cukrów. Nagle Morio podał mi termos. Jego oczy miały szczególny blask. —Nie jestem spragniona, odparłam. Butelkowana krew nie była dokładnie tym co lubiłam. Smakiem przypominała trochę bezalkoholowe piwo. Czułam się po niej syta ale nie można było nazwać tego ucztą smaków. Więc gdy nie byłam naprawdę głodna, nie tykałam jej. —Wypij, nalegał. Przechyliłam głowę na bok. —Co ci znowu chodzi po głowie? Nie każąc dłużej się prosić, otworzyłam termos. Ale krew wcale nie pachniała jak krew... ale jak... ananas? Z wahaniem, ostrożnie upiłam łyk... wszystko poza krwią sprawiało że dostawałam strasznych skurczów żołądka. Jednak, ku mojemu zdziwieniu i radości, jeśli rzeczywiście do gardła spływała mi krew, to smakowała jak mleczko kokosowe wymieszane z ananasem. Spojrzałam na termos, by następnie skupić całą swoją uwagę na Morio. —To niemożliwe! Udało ci się! —Można tak powiedzieć, odpowiedział uśmiechnięty. Wreszcie znalazłem odpowiednie zaklęcie. Więc pomyślałem, że pina colada byłaby dobra na początek. Od jakiegoś czasu Morio poszukiwał sposobu by nadać mojej żywności smak, którego mi brakowało gdy piłam krew. —Cóż, to działa! zaśmiałam się przysiadłszy na parapecie i podciągnąwszy kolano do piersi. Z każdym łykiem, moje kubki smakowe odtańcowywały taniec radości. Nagle zdałam sobie sprawę, że upłynęło więcej niż dwanaście lat od czasu gdy po raz ostatni smakowałam coś poza krwią.

—Jestem tak szczęśliwa, że mogłabym cię wycałować! —Śmiało, rzuciła Camille mrugnąwszy do mnie. On jest w tym naprawdę dobry. Chichocząc odstawiłam termos, wycierając ostrożnie usta. Wolałam unikać przechadzania się ze śladami krwi na twarzy, niczym spragniony potwór. —Z całym szacunkiem dla twojego drogiego męża myślę, że pozwolę ci zrobić to samej. On nie jest naprawdę w moim typie, zauważyłam czyniąc ukłon w stronę Morio. Nie zrozum mnie źle. —Nie ma sprawy, odparł z uśmiechem. Następnym razem spróbuję z zupą. Jaka jest twoja ulubiona? —Niech pomyślę... z mięsem i z warzywami? Byłoby wspaniale. Szczęśliwsza niż kiedykolwiek, rozejrzałam się po pokoju. Podczas gdy wy będziecie jeść pizzę, ja zajmę się usuwaniem niektórych śmieci. Iris i ja znalazłyśmy coś ciekawego. Nie wyrzucajcie niczego, co mogłoby wyglądać na wyposażenie sypialni elfa lub mogło do niego należeć. Zapakowałam stare czasopisma w karton, a następnie wyniosłam je do pokoju po drugiej stronie korytarza. Flam i Morio nie zainteresowani pizzą, przyszli mi pomóc, a Iris i Camille usiadły na ławce i zaatakowały hawajską pizzę. Podczas gdy my pracowaliśmy, Camille w przerwach między jedzeniem od czasu do czasu opowiadała mi o tym, co mnie ominęło w ciągu dnia. Zbliżało się przesilenie letnie a mój czas po przebudzeniu został drastycznie skrócony. Teraz spałam osiem godzin na dobę między wschodem a zachodem słońca. Z niecierpliwością oczekiwałam okresu jesienno zimowego. Miałam już serdecznie dość chodzenia spać przed piątą trzydzieści rano! —W końcu otrzymaliśmy zaproszenie na ślub Jason'a i Tim'a. Odbędzie się on w nocy; w ten sposób Erin będzie mogła być obecna. Wzięła kolejny kawałek i trzymała go przez chwilę, pozwalając by ciągnąca się mozzarella spłynęła jej do ust. —Cieszę się że biorą ślub. Tworzą miłą parę. Tim zyskał mój szacunek po tym, jak przemieniwszy Erin w wampira musiałam zwrócić się do niego o pomoc. Przysięgłam że nigdy nikogo nie przemienię ale nie mogłam pozwolić jej umrzeć. Ponadto to Erin podjęła tę decyzję. W ten właśnie sposób Erin, która wyglądała na starszą ode mnie, stała się moją córką... Tim nadal był jej najlepszym przyjacielem - był przy niej gdy najbardziej go potrzebowała. Od tego czasu, z każdym dniem mój szacunek dla niego rósł.

—Przy okazji, wtrąciłam, Erin sprzedaje swój butik. Nie może tam pracować w ciągu dnia, więc on go przejmuje. Po ukończeniu studiów planuje otworzyć firmę konsultingową. —Wiem, mówił mi o tym, odparła. Będę smutna nie mogąc więcej zobaczyć ponownie Cleo Blanco, mimo iż nigdy nie sądziłam by był przekonujący jako kobieta. O wiele lepiej wygląda jako mężczyzna. Mimo że udawanie Marilyn Monroe wyszło mu naprawdę całkiem nieźle (oblizała usta). Ach! Prawie bym zapomniała! Kiedy wychodziłam, dzwonił Wade. Powiedział że musi z tobą porozmawiać. Powiedziałam mu aby wpadł do baru. Powinien niedługo być. Cholera! Nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Ostatnimi czasy się nie dogadywaliśmy. Nie wiem czy to wina upałów czy przedawkowania snu ale faktem pozostawało, iż skakaliśmy sobie do gardeł o byle co, i nic nie zapowiadało poprawy. —Wspaniale, mruknęłam. Flam, pomożesz mi wynieść ten dywan? Mogę go podnieść, ale jest zbyt długi i nie udaje mi się go samej przenieść. Flam natychmiast chwycił jeden koniec perskiego dywanu i położył go sobie na ramieniu. Zrobiłam to samo z drugim końcem. Wynieśliśmy go na korytarz i rzuciliśmy na rosnącą górę śmieci do wywiezienia. —Gdzie jest Delilah? Musimy pozbyć się tego wszystkiego zanim wszystko się zapali. Jedna iskra, i to miejsce pójdzie z dymem! kopnęłam w dywan który drgnął. —Cierpliwości, cierpliwości, szepnął Flam. Pozwól mi rzucić zaklęcie mrozu. Gdy wszystko pokryje się warstwą szronu, trudniej będzie mu się zapalić. —Tak, ale za to wszystko stanie się pożywką dla pleśni... śmiało zrób to, przynajmniej nie będę musiała się martwić pożarem. Godzinę później uprzątnęliśmy wszystko co niepotrzebne. Ustawiliśmy łóżko, szafę, kufer, biurko, regał na książki i bujany fotel. Wszystko wskazywało na to, że pokój ten zamieszkiwał elf. —Kto tu mieszkał? spytała Camille, dojadając resztki drugiej pizzy. Po chwili dołączyli do nas Flam z Morio. Pozostałe trzy pizze wkrótce przejdą do historii... Wzruszyłam ramionami.

—Nie mam pojęcia. OIA nigdy mnie nie informowała kto zajmował się Voyagerem przed Jocko. Iris usiadła w bujanym fotelu, pocierając dłonią o błyszczący podłokietnik. —Czy myślisz że OIA mogłaby nam to powiedzieć? Camille pokręciła głową. —Nie, odparła Camille kręcąc głową. Mimo iż organizacja wznowiła swoją działalność, większość danych została zniszczona podczas wojny domowej. Musiałam się z nią zgodzić. —To prawda. Wszyscy byli pracownicy zostali aresztowani lub zwolnieni w zależności od stopnia lojalności wobec Lethesanar. Z wyjątkiem, o dziwo, szefa OIA. Ojciec ostrzegał nas, że ten był podwójnym agentem, ale w tamtym czasie trudno było mi w to uwierzyć. —A Jocko nie żyje i nie może nam pomóc, wtrąciła Camille. —A kelnerki? Czy któraś z nich może coś wiedzieć? —Wątpię, ale to daje mi pewien pomysł (wstałam i i ruszyłam do drzwi). Poczekajcie, zaraz wracam. W międzyczasie rozejrzyjcie się po szafie, biurku i spróbujcie znaleźć jakieś wskazówki. Ach! I sprawdźcie również pod materacem. Zbiegłam na dół po schodach. Chrysandra i Luke rozpoczęli pracę już po śmierci Jocko. Oprócz nich była jeszcze jedna osoba, która go pamiętała: Peder, dzienny bramkarz. Przejrzawszy notes z telefonami który trzymaliśmy w barze, chwyciłam słuchawkę i szybko wykręciłam numer. Peder był olbrzymem jak Jocko, tyle że w przeciwieństwie do niego był w swojej rodzinie czarną owcą. Jak na swój gatunek był średniej masy ciała i rozmiaru. Odebrał po trzecim dzwonku. —Tak? Jego angielski był dość ograniczony, a akcent okropny. Na szczęście znałam Calouk, wspólny dialekt używany przez bardziej nieokrzesane i brutalne gatunki zamieszkujące Krainę Wróżek. —Peder, tu Menolly, powiedziałam tłumacząc swoje słowa na język Calouk.

Wiem że pracowałeś dla Jocko. Czy pamiętasz przypadkiem osobę która zajmowała się barem przed nim? Czy była to może kobieta elf? Powinna się nazywać... —Sabélé, skończył za mnie. Tak, Sabélé zajmowała się barem przed Jocko. Ale wróciła do Krainy Wróżek. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Zniknęła? Wydawało mi się to dziwne, biorąc pod uwagę medalion i pamiętnik... —Co masz na myśli mówiąc że zniknęła? —Zrezygnowała. To ja byłem tym który powiedział o tym Jocko. Coś było nie tak. Byłam niemal pewna, że Peder by mnie nie okłamał ale to nie oznaczało że powiedział prawdę. Ponadto giganci nie słynęli z inteligencji, a Peder nie wydawał się najmądrzejszym ze swojego rodzaju. —Jesteś pewien? Porządkując jeden z pokoi nad barem znalazłam kilka jej osobistych rzeczy. Wątpię aby pozostawiła je tak odchodząc. —To... to co Jocko mi powiedział. Powiedział... powiedział, że OIA poinformowała go, że Sabélé opuściła swoje stanowisko. Była bardzo miła. Lubiłem ją... nigdy się ze mnie nie śmiała. Jego głos powiedział mi, że Peder - podobnie jak Jocko - był wrażliwy na tym punkcie. Giganci byli zaskakująco wrażliwi, nie tak jak trolle i ogry. Widać bycie głupcem nie miało tutaj znaczenia. —Czy wiesz może czy miała ona jakiś znajomych w okolicy? Może chłopaka? Lub brata? spytałam mając w pamięci zdjęcie elfa w jej wisiorku. —Chłopaka? Tak, miała chłopaka. Często wpadał do baru. Myślałem że wrócili do Krainy Wróżek aby się pobrać. Niech pomyślę... (po chwili Peder westchnął). Wszystko co pamiętam to to, że na imię miał Harish a na nazwisko... Olahava. Pomoże ci to jakoś? —Tak, odrzekłam notując wszystko, bardziej niż myślisz. Peder, dziękuję. Wykonałeś dobrą robotę. Komplementy zawsze sprawiały przyjemność, nawet olbrzymom. —Dziękuję szefie! wykrzyknął radosnym tonem. Gdy odkładałam słuchawkę, drzwi otworzyły się i wszedł Wade. Jego włosy wydawały się być bielsze niż zwykle. Zdjął okulary za którymi zawsze się skrywał. Miał na sobie spodnie pvc i biały t-shirt.

Całości dopełniał czarny, błyszczący, skórzany ozdobny pas na biodrach. Zachodziłam w głowę skąd on to wytrzasnął?? Zamrugałam. Od kiedy to Wade ubierał się jak punk? Przed zamianą w wampira, Wade Stevens był psychiatrą. Obecnie stał na czele stowarzyszenia Anonimowych Wampirów, grupy wsparcia dla nowych nieumarłych. Stał się moim pierwszym wampirzym przyjacielem (moja siostra Camille nalegała bym dołączyła do grupy wsparcia). Jednak ostatnio Wade stał się oschły i drażliwy, a ja nie miałam zamiaru marnować energii na dochodzenie dlaczego? Miałam wystarczająco dużo innych problemów, bez dodawania do listy kapryśnego wampira. W każdym razie nie byłam typem pocieszycielki. Wystarczy że robiła to jego matka, również wampir. W rzeczywistości jego matka była jednym z głównych powodów, dla których przestałam się z nim umawiać. Była znakomitym antidotum na jakikolwiek pociąg który mogłam odczuwać w stosunku do Wade'a. Oparł się o bar. —Musimy porozmawiać. —Jestem zajęta, odparowałam (unikanie konfrontacji nie leżało w mojej naturze ale nie chciałam by popsuł mi dobry nastrój). Czy to nie może poczekać? —Nie, musimy porozmawiać teraz, odparł z czerwonymi oczami. Był dziś drażliwy i nad wyraz niecierpliwy. —OK, chodźmy na zaplecze. Nie chcę by klienci nas słyszeli. Poprowadziłam go do mojego gabinetu i zamknęłam za nami drzwi. —Dobrze. Co jest tak cholernie ważne, że nie może poczekać kilka godzin? Lub dni? Czekałam, ale on milczał. Rozdrażniona zrobiłam krok jakbym chciała wrócić do baru. Zablokował mi drogę ramieniem. —OK, nie wiem jak ci to powiedzieć, więc powiem to wprost. Wiele myślałem przez ostatnie kilka tygodni i nie znalazłem lepszego sposobu jak ci to powiedzieć. Muszę się od ciebie oddalić, inaczej zrujnujesz moje szanse na stanie się regentem północno-zachodniego imperium wampirów. Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Nie wierzyłam własnym uszom!

—Żartujesz??! —Nie, odparł. Proszę cie abyś po cichu wycofała sie z organizacji Anonimowych Wampirów. Nie przychodź więcej na spotkania i nie kontaktuj się ze mną publicznie. Nasza komunikacja musi pozostać poufna... Stałaś się ciężarem Menolly. Dla mnie i dla grupy... Rozdział 2 Spojrzałam na niego uważnie. Ciężarem? Co chciał przez to powiedzieć? —Mam nadzieję że żartujesz! Co się stało z naszymi planami?! Wiesz, tymi w których miałam być twoim zastępcą jeśli wygrasz? I całe to gadanie o stworzeniu tajnej policji wampirycznej, mającej za zadanie tropienie wampirów wyjętych spod prawa? Wszystkie te plany mają teraz nagle pójść z dymem?! Wade unikał mojego wzroku. —Wiem, wiem. Ale musimy zmierzyć się z rzeczywistością. Twoja obecność podzieliła grupę. Połowa jej członków chce cię zabić, a druga wielbi niczym boginię. W społeczności wampirzej twoje imię stało się synonimem kłopotów. Menolly, przez ciebie tracę zbyt wiele głosów... nie mogę sobie na to pozwolić, powiedział głosem o oktawę wyższym niż zwykle, uderzając pięścią w ścianę obok mnie. —Jeśli nie wygram tych wyborów, to Terrance zostanie regentem. A wszystko to o co do tej pory walczyliśmy, przepadnie. Patrzyłam na niego długo, zastanawiając się gdzie do tej pory podziewał się ten paskudny aspekt jego osobowości?. Zazwyczaj Wade był naturalnie sympatyczny i opanowany. Co się stało? W głębi serca znałam już odpowiedź. Odkąd wampiry na ziemi zaczęły wychodzić z ukrycia, przegrupowywały się wybierając swoich przywódców. Stanowisko regenta zostało utworzone dopiero co. I Wade pragnął go bardziej niż czegokolwiek innego. —OK, odparłam otwierając drzwi tak mocno, że jeden z zawiasów pękł. Więc odejdź! Nie będę więcej przeszkadzać ani tobie ani twojej cholernej grupie! Jeśli o mnie chodzi, możesz iść do diabła! I nie zapomnij zabrać ze sobą swojej mamusi! Wyraz zaskoczenia na jego twarzy był bezcenny i sprawił mi nieukrytą satysfakcję.

Miałam nadzieję, że sprawiłam mu tym ból. Nikt nie będzie mnie wykorzystywać aby następnie pozbyć się mnie gdy stanę się niewygodna! Im wcześniej zda sobie z tego sprawę, tym lepiej. —Menolly nie bądź taka, powiedział cicho. —Nie bądź jaka?! Wyrzucasz mnie ze swojej grupy, mówisz że nie chcesz być ze mną widziany! I oczekujesz jeszcze że się uśmiechnę i ci za to podziękuję??! Obudź się! wskazując palcem na drzwi dodałam: Powiedziałam: wynoś się! —Wiedziałem że będziesz zła, odparł wkurzony. Ale postaraj się zrozumieć! To jest moja szansa aby coś zmienić i zdobyć cenne punkty. To prawda że miałaś zostać moją prawą ręką, rozmawialiśmy o tym, ale to było przed tym nim zdecydowałaś się wbić kołek w serce Dredge'a ! Kiedy go zabiłaś, społeczność wampirów doznała szoku po którym jeszcze się nie podniosła. Zdegustowana zmrużyłam oczy. —Idiota! Dredge był potworem! Prawdopodobnie zniszczyłby możliwość życia pośród ludzi dla wszystkich wampirów. To co zrobiłam, było trudniejsze niż cokolwiek innego, co kiedykolwiek musiałam zrobić. Doskonale wiesz przez co musiałam przejść. Czy rozumiesz ból jaki odczuwam wracając pamięcią do tortur, gwałtu i morderstwa, w celu zerwania więzi która wiązała mnie z moim Panem. —Tak, wiem… —Nic nie wiesz! przerwałam mu tak zła, że odepchnęłam go nie mogąc znieść jego obecności tak blisko mnie. Gdybyś chociaż sam przeżył choćby szczyptę z tego co ja, wtedy mógłbyś mi spojrzeć w oczy i powiedzieć że to co zrobiłam, było nieuzasadnione. Ale nie możesz, prawda? Skończyłbyś czołgając się na brzuchu, ssąc jego fiuta i błagając by cię oszczędził. Modląc się by tortury się skończyły. Nie obchodziło mnie czy ktoś mnie teraz słyszał. Jeśli chodziło o Dredge'a, nie miałam nic do ukrycia. W stosunku do nikogo. Jego oczy rozbłysły na czerwono. Pochylił się do przodu aby spojrzeć mi w oczy. Jego długie rzęsy odbijały się cieniem na jego bladej skórze. —Przestań, doskonale wiem przez co przeszłaś! Wiem że musiałaś go zabić. Ale pomyśl przez chwilę. Jeśli przegram, Terrance wygra, będzie kolejnym Dredge'm. Oboje wiemy, że jest to wysoce prawdopodobne. On ma nadzieję na przywrócenie społeczności wampirów jej przerażającego i mistycznego obrazu.

Właściciel Fangtabula, Terrance, był wampirem z XIX wieku i pochodził ze starej szkoły. Arogancki i nieprzyjemny, nie miał żadnych skrupułów z opróżniania człowieka do ostatniej kropli krwi i odrzucania go jak niepotrzebnego śmiecia. Ale w porównaniu z Dredge'm to był mały pikuś. —Co za bzdury! Unikałam jego wzroku. Nawet jeśli nie przyznawałam się do tego, to wiedziałam że miał rację. Stałam się przedmiotem kontrowersji i podziałów w społeczności wampirów. Pozostanę ciężarem dla jego kampanii, chyba że zdecyduje się walczyć u mego boku. A mógłby to zrobić, gdyby chciał... Ale Wade nie lubił być tym złym. Chciał wygrać poprzez swój urok, nie przez zdolności przywódcze. Czułam jak do oczu napływają mi krwawe łzy, starałam się je powstrzymać. Nie ujrzy mnie płaczącej. —Niech cię szlag trafi! Tyle dałam z siebie! Po to tylko by zostać wyrzuconą, to prawdziwy policzek… —Menolly... —Nie zaczynaj! Jeśli miałbyś jaja, Terrance nie uzyskałaby takiego poparcia jakie ma dzisiaj. Uciekasz przez konfrontacją i próbujesz wszystkich zadowolić, ale doskonale wiesz że jest to niemożliwe. Gdybyś się go pozbył na początku, gdy ten zaczął stwarzać problemy, nie byłoby tej rozmowy! Wade złapał mnie za ramiona. Chwyciłam go za nadgarstek ściskając tak mocno, aż poczułam przemieszczające się kości. —Łapy precz, jeśli nie chcesz przelecieć na drugą stronę pokoju!! Pod wpływem chwili, poczułam jak moje kły się wydłużają. Natychmiast mnie puścił. Odepchnęłam go by zrozumiał że nie żartuję. Podnosząc się, nie spuszczał ze mnie wzroku. —Wykonałaś świetną robotę dla anonimowych wampirów, to prawda, ale nie zapominaj że grupa jest moim dzieckiem. Założyłem ją i uczyniłem z niej to czym jest teraz. Inne osoby dały z siebie tyle samo co ty, jeśli nie więcej. Na przykład Sassy Branson. Cóż, czy możemy teraz wznowić naszą rozmowę? Pochylił się, jego usta były zaledwie kilka centymetrów od moich.

—Nie rób mi tu czerwonych oczu, rzuciłam mu w twarz. Nie spuszczał ze mnie wzroku. —Myślałem, że wolisz mężczyzn którzy biorą sprawy w swoje ręce. W końcu spędzasz ostatnio dużo czasu z tym inkubem który nadal oddycha, nieważne czy jest dzieckiem demona czy nie. To rzekłszy Wade pocałował mnie, przyciskając gwałtownie do drzwi. Bez zastanowienia wymierzyłam mu cios kolanem między nogi. Wzdrygnął się i cofnął. Nawet jeśli nie zabolało go to tak jak ludzkich mężczyzn, to z pewnością to odczuł. —Jeśli spróbujesz raz jeszcze mnie dotknąć, wbiję ci kołek w serce! Nie rozumiem. Wpierw wywalasz mnie za próg a następnie próbujesz mnie pocałować? Nigdy więcej! Cofam moje zaproszenie: Wade Stevens, już nie jesteś mile widziany w moim domu. Nie przekroczysz więcej progu mojego domu. I pomyśl dwa razy zanim przyjdziesz do baru. Nie mogłam powstrzymać go przed przyjściem do Voyagera, ponieważ było to miejsce publiczne. W przeciwieństwie do naszego domu. Wyglądał na zszokowanego. —Menolly, nie rób tego! Znajdziemy rozwiązanie… —Za późno. Wynoś się natychmiast! W przeciwnym razie wezwę Tavah by mi pomogła. Nie poradzisz sobie z nami obiema (w moich żyłach i uszach bębniła krew; chciałam zapolować i rozedrzeć coś na strzępy). Lepiej jak już pójdziesz. Nie wiem jak długo jeszcze będę w stanie się kontrolować... Spojrzał na mnie po raz ostatni, następnie będąc wystarczająco inteligentny by zdać sobie sprawę z tego, że osiągnęłam swój limit, wyszedł. Igrał z ogniem. Byłam znacznie silniejsza od niego i on o tym wiedział. Starałam się pozbierać myśli. Przynajmniej wiedziałam czego się trzymać. Wade zdradził mnie z powodów politycznych. To zniszczyło naszą przyjaźń, dla jego osobistego interesu. Mimo że rozumiałam jego pragnienie wygranej na stanowisku regenta, podejrzewałam że przesadza w odgrywaniu swojej roli przed nowymi przyjaciółmi. Zawsze chciał być dobrym gliną. Aby się nim stać zrobił ze mnie czarną owcę. Klasyczne.

Kiedy wróciłam do baru, prosto w twarz uderzył mnie dźwięk uderzeń serc, zapach potu i alkoholu. Wzięłam głęboki oddech. Byłam o krok od załamania się. Skinęłam na Luka. Jedno spojrzenie i natychmiast zrozumiał, skinąwszy głową w kierunku drzwi. —Musisz zapolować. Luke był zmiennym wilkiem. Rozumiał moje instynkty, bo sam żył poza swoim stadem. Jak każdy samotny wilk, musiał stale zachować czujność. Luke nigdy nie zdradził mi powodu dla którego opuścił swoje stado. Ale przeprowadzając na własną rękę małe śledztwo odkryłam, że nie miał kryminalnych akt. Jednak blizna wiodąca w dół jego twarzy mówiła sama za siebie... —Tak. To nie może czekać. Czy możesz przekazać Camille że niedługo wrócę? Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, eksploduję, a to nie byłoby dobre. A jeśli wróci Wade, powiedz mu żeby wypierdalał z mojego baru i trzymał się z dala. Luke był dobry w czytaniu między wierszami. Bez pytania zarzucił sobie szmatkę na ramię i skierował się w stronę schodów. Rzuciwszy ostatni raz za siebie, wymknęłam się na zewnątrz. Poruszając się tak szybko, że nikt nie mógł mnie zauważyć, skierowałam się ku alejce mieszczącej się za Voyagerem. W stanie w jakim byłam, wolałam nie natykać się na Chita i jego kumpli. Dokładnie wiedziałam dokąd się udać. Kiedy polowałam, moim celem byli gwałciciele i dilerzy narkotykowi, alfonsi i wszyscy ci którzy byli plagą tego miasta. Jeśli przez przypadek wypiłam krew niewinnej ofiary, upewniałam się aby wziąć tylko tyle ile potrzebowałam i następnie wymazując jej pamięć, zastąpić jej wspomnienia czymś miłym - jak orzeźwiający spacer. Powietrze nasycone było zapachem spalin i rozgrzanymi chodnikami, mieszając się z zapachami ponad pół miliona mieszkańców. Podążając bocznymi alejkami, dotarłam do centrum gdzie znajdowało się skupisko najwyższej przestępczości w mieście. Miejsce często przeze mnie odwiedzane. Prawie zawsze udawało mi tu kogoś znaleźć. Często polowałam i nigdy nie wracałam głodna. Zamykając oczy, otworzyłam swoje zmysły... Tam w głębi w alejce przebywała grupka zbirów; mogłam wyczuć ich emocje. Ostatnimi czasy pojawiły się nowe gangi. Zeets, nazwa pochodziła od Z-fen, tabletki gwałtu stosowanej głównie przez sutenerów i gwałcicieli. Azjatycki gang o nazwie „Skrzydła” zajmował się pobieraniem haraczu.

Znalazłam moje zdobycze... dziesięciu lub jedenastu. W powietrzu unosiła się emanująca z ich ciał energia, typowa po zażyciu narkotyku. Pozostając w cieniu, zbliżyłam się do końca alejki, gdy dotarły do mnie strzępy ich rozmowy. —Kiedy z nimi skończymy, narobią w spodnie. —Stary, daj mi działkę. Teraz moja kolej. —Więc wszedłem i znalazłem Lane, pieprzącą się z jakimś dupkiem którego poznała w szkole. Wierzcie mi, nie zrobi tego więcej! —Co jej zrobiłeś, stary? —Dałem jej nauczkę której długo nie zapomni. —Jesteście gotowi? Moja stara suszy mi głowę, bo późno wracam do domu. Spojrzałam na mężczyznę który pobił swoją dziewczynę. Robił wrażenie: wysoki, szczupły i smukły, z długim kucykiem, miał brodę i blond wąsy ale jego oczy były tak ciemne, że wydawały się czarne. Miał na sobie niebieską koszulkę bez rękawów i wojskowe spodnie z łańcuchami. Z jednej z głębokich kieszeni wystawała mu metalowa pałka. O tak, będzie w sam raz! Przyjrzałam mu się uważnie. Koncentrując się na nim, rozkazałam mu by pozostał w tyle za swoimi kumplami. Wampiry starej daty często tego używały, ale nie ja... aż do teraz. Czułam się jakbym oszukiwała. Ale tej nocy nie obchodziło mnie to wcale. Pobił wszelkie rekordy, chwaląc się pobiciem swojej dziewczyny. —Za chwilę do was dołączę, rzucił gdy inni ruszyli w dół alei. Gdy tamci zniknęli, moja ofiara rozejrzała się nerwowo wokoło, jakby nie wiedziała dlaczego tu jest. Zadrżał. Z miejsca gdzie stałam mogłam wyczuć jego napięcie. Gdy zrobił krok jakby chciał dołączyć do swoich towarzyszy, wyszłam z cienia blokując mu drogę. —Wybierasz się gdzieś? spytałam cicho z głową pochyloną w dół, tak by ukryć szkarłat moich oczu. —Zejdź mi z drogi, suko! rzucił z nutą pogardy. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się, odsłoniwszy moje w pełni wysunięte kły. —Co jest...?! zawołał, robiąc krok do tyłu.

—Och kochanie, nie uciekaj! Obiecuję że nie spotka cię nic ponadto, co przydarzyło się twojej dziewczynie. Następnie z lekkim pomrukiem, podeszłam bez pośpiechu, przyglądając się strachowi malującemu się na jego twarzy. O tak! Czasami bycie wampirem było dobre. Moc zastraszania i rzucenia na kolana kogoś tak pewnego siebie, który myśli że jest królem całego świata. Czułam się lepiej niż kiedykolwiek. Żaden narkotyk nie był w stanie tego zastąpić. Cofnął się o kolejny krok, po czym odwrócił się i rzucił do ucieczki, biegnąc w kierunku ogrodzenia z drutu. Pozwoliłam mu oddalić się kilka metrów, a następnie w dwóch skokach wylądowałam przed nim. —Kim jesteś? Czego chcesz? zapytał drżącym głosem. Nie jesteś człowiekiem, prawda? —Tylko w połowie, szepnęłam, lub przynajmniej byłam zanim umarłam. —Wampir! Zrozumiawszy z kim ma do czynienia, spróbował raz jeszcze uciec. —Nie tak szybko, złotko. Złapałam go za kołnierz, przygważdżając do ściany. —Spójrz na mnie, powiedziałam. Zabawa się skończyła. Posłuchał mnie, spoglądając na mnie dużymi, przerażonymi oczami. —Jak się nazywasz? —Jake. —Dobrze, Jake. Chcę abyś mi powiedział czy naprawdę zrobiłeś krzywdę swojej dziewczynie? Pod moją kontrolą, skinął głową. —Tak, tak. —Uderzyłeś ją? Kolejne skinienie. —Tak. —Pobiłeś? Sprawiłeś że krwawiła?

—Tak, tak! —A dlaczego? Chciałam usłyszeć to z jego ust. Chciałam usłyszeć jego historię. To czyniło sprawy łatwiejszymi. —Chciała mnie zostawić, bo zbyt często ją biłem. Znalazła sobie kogoś, odpowiedział drżącym głosem. Mogłam poczuć emanujący z niego falami strach. —Więc dałeś jej nauczkę? Założę się że ci się podobało, prawda? Wyglądasz mi na faceta, który aby zdobyć szacunek kobiet, uwielbia używać pięści. Co zrobiłeś z jej kochankiem? Gra w kotka i myszkę. Podobnie jak Delilah, bawiłam się moim pożywieniem przed zjedzeniem go. Zamknął oczy. —Zabiłem go. Potem zmusiłem moją dziewczynę by pomogła mi pozbyć się ciała. —Tak właśnie myślałam. Wszyscy jesteście tacy sami. Żałosne szumowiny. Ogarnęła mnie fala obrzydzenia. Gdybym puściła go wolno, nadal pasożytowałby na społeczeństwie, aż w końcu zabiłby swoją dziewczynę. Zabiłby ją gdyby próbowała odejść a nawet jeśli by została. Kobiety więzione przez takich dupków, nie mogły łatwo uciec. —Co masz zamiar ze mną zrobić? zapytał; jego oddech był nierówny. Nie chcę umrzeć. Proszę, nie zabijaj mnie! —Ile razy twoja dziewczyna błagała cię abyś jej nie krzywdził? Ile razy jej posłuchałeś? szepnęłam mu do ucha, biorąc jego małżowinę między zęby. Wymamrotał coś, ale już go nie słuchałam. Zamiast tego wgryzłam mu się w szyję. W ustach poczułam bogaty smak krwi który wprawił mnie w euforię. Z jękiem, zaczęłam ssać mocniej, zlizując drogocenną ciecz. Jake jęknął, poczułam jego erekcję. Nie zwracałam na niego uwagi dopóki nie oplótł rąk wokół mojej szyi. —Nie przestawaj, proszę..!

Moje pragnienie natychmiast zniknęło. Odsunęłam się na bok by przyjrzeć się mężczyźnie, który oczarowany moim urokiem opadł przede mną na kolana. Zniesmaczona i zirytowana swoim własnym zachowaniem, pochyliłam się nad nim. —Posłuchaj mnie. Chcę żebyś poszedł do klubu Fangtabula. Wiesz gdzie to jest? (skinął głową). Dobra. Idź i powiedz im, że chcesz ofiarować im swoją krew. Powiedz im że lubisz ból. Jake z trudem wstał i potykając się odszedł, a ja wiedziałam że posyłam go na śmierć. Pójdzie do klubu, zbyt oczarowany moim wampirzym urokiem aby mnie nie posłuchać. Ludzie Terrance'a pozwolą mu wejść. A przed świtem będzie na tej ziemi o jednego dupka mniej. Jakoś myśl ta nie cieszyła mnie tak jakbym tego chciała. Ponieważ za każdym razem gdy pozbywałam się jakiegoś „Jake'a”, na jego miejsce pojawiało się dziesięciu innych. Syta, zdecydowałam się na powrót do baru. *************** Nazywam się Menolly D'Artigo, jestem wampirem. Jestem również w połowie wróżką, w połowie człowiekiem. Moje siostry i ja pracujemy dla OIA. Zostałyśmy przeniesione na Ziemię byśmy nie sprawiały kłopotów. Ale te zaczęły się dopiero po naszym przybyciu tutaj. W krótkim czasie odkryłyśmy, że władca demonów „Skrzydlaty Cień” planuje przekroczyć bramy, które oddzielają różne światy. Z armią demonów, pragnie zniszczyć zarówno Ziemię jak i Krainę Wróżek, by następnie samemu ogłosić się królem tego co pozostanie. Ja i moje siostry jesteśmy na pierwszej linii frontu. Początkowo walczyłyśmy same ale z czasem zyskałyśmy sojuszników. Na przykład trzy niedawno mianowane królowe, które są po naszej stronie. Cóż... mniej więcej. I królowa elfów, jak również nowa królowa Y'Elestrial, wspierają nas jak tylko mogą.

Mamy również obietnice wsparcia od kilku członków społeczności nadprzyrodzonej. Ale faktem jest, że nie ma znaczenia ile sojuszników mamy w swoich szeregach. Nasz wróg ma ich tysiące. A demony nie są łatwe do zabicia. Pociski jedynie się od nich odbijają. Są uzależnione od uranu; promieniowanie sprawia im więcej przyjemności niż szkody. Tak oto jesteśmy tutaj próbując stawić im opór i opracowując plan uratowania obu naszych światów. Eliminując po kolej każdego z nowo pojawiających się na naszej drodze demonów. Nie można tego nazwać rozwojem kariery, widzieliśmy lepsze... Camille, moja najstarsza siostra, jest czarownicą księżyca, której magia jest, jak na jej i nasz gust, zbyt niestabilna. Szczególnie odkąd dzięki swojemu mężowi Yokai, zaczęła zgłębiać tajniki czarnej magii. Delilah, moja druga siostra, jest zmienną kotką o dwóch twarzach. W pełni lub gdy się kłócimy, zamienia się w kota. Ale niedawno odkryła że ma drugą formę: czarnej pantery. A ja? Jak już powiedziałam, jestem Menolly D'Artigo. Za życia byłam akrobatką- szpiegiem, dopóki podczas jednej z misji nie spadłam i nie zostałam złapana przez jednego z najbardziej sadystycznych wampirów z Podziemnego Królestwa. Na szczęście miałam ostatnie słowo. Skończyło się na przebiciu serca Dredge'a kołkiem. Który to sposób w środowisku wampirów - nawiasem mówiąc - nie jest zalecany gdy samemu jest się wampirem. Ale guzik mnie obchodzi jak inni teraz na mnie patrzą. Sprawia mi to nawet przyjemność. Dzień w którym Dredge zdał sobie sprawę z tego że przegrał, był najpiękniejszym dniem w moim drugim życiu! Więc oto jesteśmy tutaj, niczym krucha zapora wobec gwałtownego zagrożenia wobec wszystkich wróżek i wobec ludzkości. Z przyjaciółmi takimi jak my, świat na pewno nie potrzebuje więcej wrogów! Rozdział 3 Po powrocie do Voyagera, moja złość na Wade'a nie była już tak wybuchowa. Dałam znak Lukowi że udaję się na górę. Kiedy Camille mnie zobaczyła, położyła rękę na mojej klatce piersiowej. Spuściłam wzrok i przyjrzawszy się sobie, skrzywiłam się. Nie jadłam jak należy, mój top był poplamiony krwią.

—Zaraz będę z powrotem, rzuciłam biegnąc dół po schodach na zaplecze, gdzie przechowywałam ubrania na zmianę. Zdjęłam poplamioną koszulkę i nałożyłam na siebie sweter z golfem w odcieniu indygo (coś pomiędzy niebieskim a fioletowym). Upewniwszy się że moje dżinsy nadal są czyste, udałam się z powrotem na górę. Po powrocie szepnęłam do Camille: —Mam czystą twarz? Nie mogłam się przejrzeć w lustrze, a trudno było mi to ocenić przez dotyk. Skinęła głową. —Jak łza. —Dzięki, odpowiedziałam siadając na ławce w pobliżu łóżka, z jedną nogą przyciśniętą do piersi. Wykonaliście kawał dobrej roboty, odparłam rozglądając się dookoła. Większość śmieci zniknęła. W końcu to pomieszczenie wyglądało jak pokój... Następnie dodałam: Wade wyrzucił mnie z grupy. —Ze względu na Dredge'a? Camille westchnęła. —Zastanawiałam się czy to zrobi, pieprzony zdrajca. —Rozumiem go. Naprawdę. Ale jestem wkurzona, bo nawet nie postarał się znaleźć innego rozwiązania. Więc unieważniłam jego zaproszenie do naszego domu. Nie zmieniaj tego bez mojej zgody, dobrze? —Nie ma problemu. Następnie podeszła do mnie i wzięła mnie za rękę. Kolejny dowód na to, że całkowicie zaakceptowała moją transformację. Nigdy nawet nie zamrugała ani się nie skrzywiła. Nigdy nie dała żadnego znaku, że moja śmierć i zmartwychwstanie zmieniły jej uczucia wobec mnie. Co się tyczy Delilah, nadal miała ona pewne problemy z zaakceptowaniem tego. Kotek był znacznie mniej pewny siebie niż Camille.

Delikatnie ścisnęłam dłoń mojej siostry, posyłając jej wdzięczny uśmiech. —Dziękuję, odparłam. Dziękuję za bycie taką super starszą siostrą. —Po to tu jestem, rzekła rozglądnąwszy się po pokoju, po czym spytała: —Więc, czego szukamy? —Kobieta która tu mieszkała, miała na imię Sabele i zajmowała się barem, jeszcze przed Jocko. Według OIA, wzięła nogi za pas i wróciła do swojej rodziny. Nie jestem jednak przekonana co do tego. Nie po tym jak znalazłyśmy z Iris jej pozytywkę i pamiętnik. —Iris ci go pokazała? Iris pokręciła głową. —Nie miałam czasu. Nawet nie skończyliśmy wszystkiego porządkować, gdy wróciłaś. —Przykro mi że wam nie pomogłam, spojrzałam na Camille. —Potrafisz czytać Melosealfôr, prawda? Skinęła głową. —Tak, dlaczego? —Pisała w tym języku swój pamiętnik, wyjaśniłam podając go jej. —Co o tym myślisz? —Twierdzisz że była elfem? spytała dokładnie mu się przyjrzawszy. —Tak mówił Peder, ponadto ubrania to potwierdzają. —Hmm... to dziwne. Jej oczy zdradzały jej ciekawość. —Co? —Melosealfôr to język używany przez Cryptos. Nawet jeśli niektóre z elfów rozumieją kilka słów, to niewielu z nich używa go regularnie. Jedynie Cryptos, jak jednorożce lub centaury, driady czy nimfy, mówią tym językiem; również czarownice księżyca zaprzysiężone Matce Księżyca. Mimo to język ten nie jest wspólny dla wszystkich.