olimpijczyk83

  • Dokumenty38
  • Odsłony2 091
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów49.6 MB
  • Ilość pobrań1 535

Galenorn Y. 2010 - Siostry Księżyca 08. Polowanie Na Zbiory

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :928.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Galenorn Y. 2010 - Siostry Księżyca 08. Polowanie Na Zbiory.pdf

olimpijczyk83 EBooki Fantastyka
Użytkownik olimpijczyk83 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 248 stron)

Yasmine Galenorn Siostry Księżyca Tom 8 Polowanie Na Zbiory Harvest Hunting Przekład fort12 Nastał Samhain i Władca Jesieni wezwał mnie, bym wraz z innymi narzeczonymi śmierci rozpoczęła szkolenie... które nawiasem mówiąc mi się podoba. Mamy jednak nowy problem: mianowicie zaczęły znikać zmienne wilki a w mieście pojawił się nowy magiczny narkotyk pod nazwą ”Wolf Briar”, stosowany jako broń. Mój ukochany Chase i ja znaleźliśmy się - delikatnie mówiąc - na rozdrożu. I najbardziej niebezpieczne ze wszystkich: Stacia wyznaczyła nagrodę za nasze głowy. Trwa wyścig by się jej pozbyć, nim zda sobie sprawę że szósta pieczęć duchowa znajduje się w zasięgu jej ręki... Rozdział 1 Moje nozdrza połaskotał pyszny zapach. Przeszłam przez zatłoczoną salę węsząc, dopóki nie znalazłam jego źródła: bufetu. Razem z moją siostrą Menolly, towarzyszyłyśmy naszej siostrze Camille gdy ta poślubiała swojego trzeciego męża. Trzech - możesz policzyć - trzech mężów jednocześnie. Trillian prezentował się wspaniale jako gotycki, żonaty mężczyzna. Ubrany był w dopasowane skórzane spodnie które pasowały do jego skóry koloru obsydianu i do czarnego podkoszulka. Na wierzch narzucił krwistoczerwony aksamitny płaszcz. Flam i Morio nosili te same stroje jak w dniu w którym poślubili Camille. Flam jak zwykle nieskazitelny, miał na sobie białe obcisłe dżinsy, jasnoniebieską koszulę, złotą kamizelkę i swój długi biały płaszcz. Jego srebrne włosy tańczyły wokół niego niczym węże.

Yokai nosił złoto-czerwone kimono; całości dopełniała upięta z boku katana. Jego długie czarne włosy opadały kaskadą na plecy. Co do mojej siostry, wyglądała ona wystarczająco dobrze by ją schrupać. Jej szata kapłanki, tak cienka iż mogłam zobaczyć bieliznę, ożywiała i rozjaśniała blask jej kruczo czarnych włosów. Jako oficjalna kapłanka Matki Księżyca, na specjalne okazje miała teraz nosić swoje nowe szaty. Cała czwórka pojawiła się przed Iris – kolejny raz mianowaną mistrzem ceremonii. Wszyscy mieli przystąpić do rytuału symbiozy dusz, mającego na celu włączenie do kręgu Svartĺna. Menolly i ja występowałyśmy w roli świadków. Miałam na sobie wieczorową sukienkę w kolorze złotym, natomiast sukienka mojej siostry była czarna, usiana błyszczącymi kryształkami. Nadeszła pora by świętować. Rzuciłam okiem na kalendarz wiszący na ścianie. Był 22 października. Zbliżał się Samhain, festiwal umarłych. Upłynął niemal miesiąc od dnia nieudanego nalotu na dom Stacii. Wspomnienie o tamtym dniu przypomniało mi o innym problemie, o którym starałam się nie myśleć. Mój wzrok spoczął na Chase'ie siedzącym samotnie po drugiej stronie sali i obserwującym z zaciekawieniem tłum gości. Bez zastanowienia udałam się w jego kierunku. Widząc mnie, przybrał obojętny wyraz twarzy. Usiadłam naprzeciw niego. —To piękny ślub, nie uważasz? spytałam bawiąc się nerwowo serwetką leżącą na stole. —Owszem jest uroczy, potwierdził mrugając (zastanawiałam się o czym naprawdę myślał). —Camille wydaje się trochę zestresowana. Co się dzieje? Mimo że jego głos brzmiał normalnie, wiedziałam że nic w nim już nie było normalne. Już nie... —Nasz ojciec odmówił udziału w ślubie. Nie tylko nie akceptuje faktu że Camille poślubia Triliana, ale też stoi na stanowisku iż odrzuciła swoje zobowiązania w stosunku do OIA przez przyjęcie funkcji kapłanki i akceptacji pozycji na dworze Aeval. Poprzez swoją nieobecność chce pokazać, że nie toleruje jej zachowania i dnia w którym podda się ona rządom Aeval... Boję się tego co sie stanie. —Ponieważ odrzuciła swoje zobowiązania? powtórzył Chase. Po tym wszystkim co dla nich zrobiła? To niesprawiedliwe! Wiem że on jest twoim ojcem ale to jest chore, zakończył biorąc łyk szampana. Po raz pierwszy od miesiąca dostrzegłam w nim coś z dawnego Chase'a. Spojrzałam na blednące

blizny na jego rękach. Niezwykle szybko wracał do zdrowia po głębokich ranach zadanych nożem, który uszkodził skórę i przebił kilka wewnętrznych organów. Ale upłynie wiele, wiele czasu zanim dojdzie do siebie po eliksirze który ocalił mu życie. Nektar Życia rozerwał cały jego świat, po czym złożył go z powrotem w zwariowanym porządku. W najlepszym razie nasz związek czekała wyboista droga. —Camille zgodziła się by Morgane ją szkoliła, co gorsza opowiedziała się po stronie Aeval i zgodziła się dołączyć do jej mrocznego dworu. Ojciec potraktował to jako osobistą zniewagę. Ale Camille nie ma wyboru. To Matka Księżyca nakazała jej tak postąpić. —Tak, zrozumiałem, westchnął bawiąc się swoim kieliszkiem. —Gdy nasza matka zmarła, Camille robiła dla nas wszystko. Bez niej rodzina by się rozpadła. W ostatniej rozmowie ojciec był dla niej bardzo okrutny i jestem wkurzona że się dzisiaj nie pojawił. Na ślubie własnej córki! Nasz kuzyn Shamas próbował go zastąpić, ale to nie to samo. —Co jej powiedział? Przy okazji, dodał, czy mam się czego obawiać pijąc alkohol? Ostatni raz było to przed wypadkiem. —Nie masz się czym martwić. Nie zostałeś przemieniony w wampira. Nadal możesz jeść i pić to co chcesz. Spojrzałam w dół na swoje ręce. Nawet jeśli pozostałam lojalna wobec ojca, nie mogłam być ślepa na to co się dzieje. —Po jego ostatniej wizycie, sprawy układają się coraz gorzej. Kiedy wyszedł, Camille płakała skulona na kanapie. Flam wszedł w momencie gdy ojciec groził jej wydziedziczeniem. Z kolei Flam zagroził że się przemieni i zrobi z niego grzankę. —Cholera! Domyślam się że to nie poprawiło sytuacji? —Dokładnie. Obaj spoglądali na siebie jak wściekłe psy, gdy pojawiła się Menolly i nakazała Flamowi się uspokoić a ojcu wracać do domu. Wierz mi! To nie był miły widok. —Co za burdel, rzekł opróżniając swój kieliszek. No i my... siedzimy sobie tak tutaj... spojrzał na mnie przez stół, jego wzrok był nieczytelny. Nie wiem co mam ci powiedzieć, Delilah. Ja nawet nie wiem od czego zacząć. Część mnie chciała płakać. Nic nie działało zgodnie z moimi oczekiwaniami. Nasze życie było jedną wielką puszką pandory. Zamrugałam by odpędzić łzy. —Cóż, możesz zacząć od tego jak się czujesz... zasugerowałam. W ciągu ostatnich dwóch tygodni rozmawialiśmy zaledwie dwa razy. Powstrzymałam się od

przypomnienia mu, że odkąd wrócił do pracy, musnął mnie zaledwie wargami. To nie był nawet prawdziwy pocałunek... Chase zastanawiał się nad moim pytaniem, spoglądając na mnie z melancholijnym i niemal przezroczystym wzrokiem. Nektar sprawił, że jego oczy stały się o wiele jaśniejsze. Spostrzegłam również zmiany w jego aurze - iskra której nie potrafiłam zidentyfikować, a która powoli go zmieniała... —Jak mogę ci odpowiedzieć na to pytanie, kiedy sam tego nie wiem? Powiedz mi co mam zrobić? Skakać z radości krzycząc: „Wow! Teraz przeżyję wszystkich których znam!” To mówiąc uderzył kieliszkiem o stół tak mocno, że prawie go stłukł. Dotknięta tym, otarłam kolejne łzy. —Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy podać ci Nektar Życia, przypomniałam. Wolałbyś abyśmy pozwolili ci umrzeć? Przesunął się na krześle i westchnął. —Tak wiem. I uwierz mi, jestem ci wdzięczny. Ale cholera! Mam mętlik w głowie! Muszę oswoić się z myślą że będę żyć tysiąc lat... nie licząc innych rzeczy... sam nie wiem... wszystko jest tak mgliste... czuję że Nektar otworzył we mnie swego rodzaju drzwi... i boję się w nie zajrzeć i dowiedzieć się co się za nimi kryje... nic już nie jest takie jak dawniej... boję się patrzeć na to co się ze mną dzieje. Powoli wziął mnie za rękę. Spojrzałam na niego, ale nic nie powiedział. Równonoc okazała się krwawa i bolesna, zarówno dla Camille jak i dla niego. Camille skąpała się we krwi czarnego jednorożca, przypieczętowując swój los będący wyzwaniem Matki Księżyca: poświęciła bestię z rogiem niczym feniksa, walcząc o życie. Następnie została rzucona na łaskę Aeval i wkrótce będzie zmuszona udać się do królestw niegdyś rządzonych przez starożytną królową Unseelie. Co do Chase'a... po tym jak stracił przeszło połowę krwi i wypił Nektar Życia, praktycznie stał się nieśmiertelny... przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia... —Kiedy będziesz gotowy by porozmawiać o tym ze mną... zaczęłam. —Co? Będziesz grać uprzejmego psychiatrę dla mutanta?! warknął patrząc na mnie. —Nie, po prostu cię wysłucham, bo to jest rola dziewczyny (spojrzałam na niego, zirytowana jego zjadliwym tonem). Chase, to niesprawiedliwe. Zaplanowaliśmy że wypijesz Nektar Życia. A teraz obwiniasz mnie za to co się stało?! —Wiem! Przykro mi. Nie taki miałem zamiar. Ale mówiłaś mi, że rytuał wymaga przygotowania... i teraz rozumiem dlaczego. Nie jestem już człowiekiem... sam już nie wiem kim jestem! Mam przed

sobą tysiąc lat życia i nie mam pojęcia co z nim zrobić! Odepchnęłam krzesło i wstałam. Dłużej tego nie zniosę! Byłam zbyt zmęczona by radzić sobie z jego, podobnie jak z własnymi, lękami i obawami. —Cóż... nie mogę sobie wyobrazić przez co przechodzisz. Ale próbuję. Wygląda jednak na to że mnie nie potrzebujesz... —Poczekaj! To jest po prostu... cholera! Sam nie wiem co mam ci powiedzieć (zrezygnowany opadł na krzesło). Chciałbym móc ci powiedzieć że wszystko jest w porządku. Czuję że powinienem skakać z radości: Wow! Teraz ja i moja dziewczyna możemy być razem na wieki! Ale Delilah... chcę być w stosunku do ciebie uczciwy. Biorąc pod uwagę taką możliwość, nie jestem pewien czy naprawdę jestem gotów by zaangażować się w ten sposób. Oczy piekły mnie od łez, ponownie zamrugałam. —Wygląda na to, że Sharah dba o ciebie lepiej niż ja. Sharah czuwała nad nim gdy Nektar sączył się do jego organizmu, modyfikując jego komórki i zmieniając jego DNA. Chase prychnął. —Może dlatego, że wcale nie skupia się nad dbaniem o mnie! Ale doradza mi i nie traktuje mnie jak dziecko lub jakiegoś dziwaka! (wyglądał na nieszczęśliwego... ukrył twarz w dłoniach i potarł czoło). Wybacz mi Delilah. Kocham cię. Ale obecnie nie jestem dobry dla żadnego z nas. Czując jak żołądek mi się związuje w supeł, ponownie usiadłam na skraju krzesła. —Wiem jak się czujesz. Ale błagam Chase, nie odpychaj mnie! —Muszę pobyć trochę sam. Przemyśleć kilka rzeczy. Poza tym Camille potrzebuje cię teraz bardziej niż ja. Również dla niej życie stało się piekłem. Co do Henry'ego... biedak, jemu również odebrano życie. Wesprzyj swoją siostrę, ona na to zasługuje. A jeśli spotkasz kogoś i będziesz miała na niego ochotę, nie będę o nic pytał. Otworzyłam usta by zaprotestować, ale on pokręcił głową. Nagle poczułam się jak wypchnięta z gniazda. Bez słowa udałam się do drzwi, przełykając łzy. Co do jednego się z nim zgadzałam: Henry'ego. W całej tej historii to jego spotkał najtragiczniejszy los. Feralnego dnia, gdy demony zaatakowały sklep Camille, pracował. Wysadzili połowę księgarni aby nas ostrzec. Jego obrażenia okazały się zbyt poważne. Do dziś ściany mają zapach dymu...

Dotarłam do drzwi, gdy za sobą usłyszałam głos: —W porządku, Delilah? Odwróciłam się. To był Vanzir, łowca snów, który stał się naszym niewolnikiem. Od jakiś sześciu czy siedmiu miesięcy zaczęło nawiązywać się między nami coś w rodzaju przyjaźni. Menolly i on spędzali ze sobą sporo czasu, podczas gdy ja tylko sporadycznie z nim rozmawiałam. Camille tymczasem trzymała go na dystans, mimo iż w ostatnich tygodniach stała się w stosunku do niego mniej podejrzliwa. Jego oczy zawirowały, tworząc kalejdoskop bezimiennych kolorów. Ze sterczącymi włosami koloru platyny, przypominał Davida Bowie, wersję króla goblinów. Wyglądał jakby bez swoich skórzanych spodni i podkoszulka nie czuł się swobodnie. Choć w smokingu prezentował się całkiem nieźle. —Tak, tak, odpowiedziałam wzruszając ramionami. —Jasne! Co się stało? Wyczułaś tam coś złego? Demony? Rzuciwszy na mnie okiem, oparł się o ścianę. Najwyraźniej nie odkrył co mnie zirytowało. —Ach ci mężczyźni! mruknęłam. Demony czy ludzie, ta sama walka. Wszyscy nic nie rozumiecie! (Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Pokręciłam głową i minęłam go). Potrzebuję świeżego powietrza. Pobiegam trochę. —Ale o co chodzi? Co ja takiego powiedziałem?! Parsknąwszy pchnęłam drzwi, korzystając z ogólnego zamieszania i radości. Za szczęśliwą parę – nowożeńców! Wiedziałam że Camille zrozumie. Jedynie ona i Menolly wiedziały przez co ostatnio przechodziłam. Przez co my wszystkie przechodziłyśmy. Rhyne Wood Reception Hal znajdował się w ogromnym parku. Sam budynek należał do miasta ale można było go wynająć na przyjęcia. W odróżnieniu do pierwszego ślubu mojej siostry który odbył się w tajemnicy, ten był zaplanowany. Zaproszono ponad sto osób, co wymagało odpowiedniego miejsca i oprawy. Dwór dysponował dużą salą z parkietem do tańca, piękną kuchnią i cateringiem. Rezydencja stanowiła niewielką część czterysta hektarowej dziczy, przylegającej do brzegów Puget Sound. Trzymałam się z dala od wzgórz, które wystawiały ramiona ku morzu. Nienawidziłam wody i wolałam nie ryzykować. Moim oczom ukazało się jeszcze wiele szlaków, drzew i krzewów. Kiedy znajdowałam się już wystarczająco daleko od domu, przemieniłam się w kota. Moi bliscy sądzili iż jest to dla mnie bolesne, ale wcale takim nie było. Mojej przemianie towarzyszyło zamazanie kolorów. Odarta z ubrań, z wyjątkiem niebieskiej obróżki na szyi, pobiegłam przed siebie w zarośla, rozkoszując się zapachami, które niczym filiżanka gorącej czekolady w zimną jesienną noc, napływały do moich nozdrzy.

Zrobiło się chłodniej, ale moje futro skutecznie chroniło mnie przed zimnem. Uwolniwszy się od swoich zmartwień, baraszkowałam w mokrych trawach, goniąc za co odważniejszymi ćmami - jedną nawet udało mi się złapać i połknąć w całości! Jej skrzydła połaskotały mnie w gardło. Chwilę później do moich uszu doszedł szelest. Pobiegłam w kierunku gąszczu olch otoczonych krzewami borówek. Zdrowy rozsądek dyktował mi by trzymać się z dala od zarośli i dużych cierni... szczególnie ogon... ale czując jak bije moje serce, odurzona zapachem tego co zaszyło się w zaroślach, pragnęłam iść za moim instynktem, wyprostować łapy i ruszyć w pościg. Zapolować! Rzecz jasna mogłabym pobawić się z tym czymś w kotka i myszkę... tak oto ominąwszy krzak jagód, usłyszałam jak liście się poruszyły... w następnej chwili znalazłam się nos w nos z... innym kotem? Przechyliłam głowę na bok, obserwując to stworzenie. Było śliczne, puchate, czarne, z biegnącym wzdłuż grzbietu białym paskiem... puszystym ogonem... nie, to nie był kot. Już kiedyś gdzieś je widziałam ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Zastanawiając się czy jest przyjazne, zrobiłam kolejny krok w jego kierunku... w tej samej chwili jego puszysty ogon powiał na wietrze... był tak ładny i kuszący, że zapomniałam o dobrych manierach i rzuciłam się na niego. Stworzenie odwróciło się, pokazując mi swój zad! Jasna cholera! Skunks!! W chwili gdy doszło do mnie z kim mam do czynienia, stworzenie uniosło ogon w górę i wysłało w moim kierunku strumień cieczy. Za późno! Odskoczyłam miaucząc, niestety moje futro było już przesiąknięte smrodem skunksa. Na szczęście ominęło moje oczy. Nie dając mu drugiej okazji, ze skulonym ogonem rzuciłam się biegiem w kierunku domu. Dobiegłszy do schodów, zwolniłam kichnąwszy gwałtownie. Jasna cholera! Co robić?? Jeśli wejdę do środka, smród rozejdzie się po całej sali! Tym bardziej nie było mowy abym się przemieniła, wtedy byłoby o stokroć gorzej! Zaczęłam chodzić nerwowo tam i z powrotem po schodach, licząc iż w ten sposób przestanę tak cuchnąć. Naraz szczęście uśmiechnęło się do mnie! Na ganku stał Vanzir i obserwował mnie. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami, modląc się aby się nie śmiał. Bez słowa wszedł do środka. Po krótkiej chwili wrócił w towarzystwie Iris i Bruce'a. Talon-Haltija rozejrzała się wokół okropnie się krzywiąc. Miauknęłam żałośnie. —Na wszystkich świętych! zawołała wciskając swojemu chłopakowi swój kieliszek z szampanem.

Zbiegła po schodach przerażona i zatrzymała się metr ode mnie. —Moje biedne kochanie! Olalala! Jak my cię zabierzemy do domu? W tej samej chwili wyszedł Roz. Jego wzrok padł na Vanzira a następnie na Bruce'a trzymającego kieliszek, potem na Iris by w końcu zatrzymać się na mnie. Widziałam że stara się stłumić śmiech. —O nie! Czy to jest to co myślę? zachichotał. Hej, kochanie! Trzeba ci kupić dezodorant! —Co zrobimy? zapytał Bruce. Iris spojrzała na mnie, kiwając głową. Niemal widziałam obracające się w jej głowie trybiki. —Wracamy do domu. Trzeba ją umyć. Rozurial, czy możesz ją zabrać do domu przez Morze Jońskie? Tymczasem ja i Bruce dojedziemy do was. Pochyliła się machając palcem w moim kierunku. Był kuszący ale gdy chodziło o Iris, nauczyłam się hamować swoje zachcianki. Iris nie wahała się podnieść mnie za skórę na karku na wysokość swoich stu dwudziestu centymetrów wzrostu. —Posłuchaj mnie Delilah. Wiem że mnie rozumiesz... i radzę ci słuchać! Masz formalny zakaz by się przemienić. Będzie jeszcze gorzej jeśli będę musiała usunąć z ciebie ten smród przy twoim wzroście. Zrozumiano? Spojrzałam na nią i zamrugałam. Jeśli jej nie posłucham, spędzę najgorszy kwadrans w moim życiu. Dlatego odpowiedziałam jej miauknięciem. —Doskonale. Rozurial, nie chcę słyszeć że marudzisz, po prostu zrób to! —Kochanie, czy przekażesz Camille dokąd jedziemy? Bruce skinął głową i czym prędzej pospieszył do środka. —Jadę z wami, rzucił Vanzir. Nie czuję się komfortowo w smokingu. —Dobrze. Prawdopodobnie będę potrzebowała twojej pomocy. Inkub wziął mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego, pocierając łepek o jego pierś. Coś mi mówiło, ze nie spodoba mi się to co szykowała dla mnie Iris... potrzebowałam pociechy. Posławszy mu swoje najlepsze spojrzenie grzecznego kotka, zamruczałam z całych sił. Pociągnął nosem i podrapał mnie za uszami. —Odwagi mała. Chodź, ruszamy! Jesteś bezpieczna. Po prostu staraj się nie wyrywać z moich ramion.

W mgnieniu oka znaleźliśmy się w Morzu Jońskim gdzie pokonaliśmy dystans dwudziestu czterech kilometrów. Po wszystkim postawił mnie na schodach, zabraniając mi wejść do środka, dopóki Iris nie będzie gotowa się mną zająć. —Zaraz wrócę by mieć na ciebie oko, choć tak śmierdzisz że wątpię by ktokolwiek zawracał ci głowę. Po tym zniknął w środku domku gościnnego który dzielił z Vanzirem i Shamasem. Licząc trzech mężów Camille którzy z nami mieszkali i Bruce'a który przez większość czasu sypiał z Iris, tworzyliśmy całkiem pokaźną rodzinę. Próbowałam powąchać powietrze w poszukiwaniu potencjalnych wrogów, ale mój własny smród wszystko maskował. Bolał mnie nos, oczy i gardło. Czułam się tak, jakby mega wielka kulka futra utworzyła mi się w żołądku. Z łebkiem w dół, zbliżyłam się do ganku próbując uniknąć spojrzeń niedoszłych bohaterów świata zwierzęcego. Po chwili wrócił Roz, ubrany w obcisłe dżinsy i podkoszulek. Położył się na trawie obok mnie, a jego długie kręcone włosy rozsypały się wokół głowy jak słońce. —Spójrz w niebo kulko futra, mruknął drapiąc mnie po łebku. Spójrz na wirujące wokół gwiazdy. Spacerowałem wśród gwiazd, wiesz? Zniżył głos który teraz wydał mi się uspokajający i atrakcyjny, nawet w mojej kociej formie. —Kiedy szukałem tego skurwysyna Dredge'a, tańczyłem w zorzy polarnej. Szedłem tam gdzie pchał mnie wiatr, wszystkimi możliwymi tropami. Udałem się do Północnych Królestw, na południowe pustynie i do Valhalla u bram Helu. Szukając go i napotykając po drodze tyle grozy i piękna, iż można by pomyśleć że nic mnie więcej tak nie wzruszy. Ale gwiazdy... to one są prawdziwym skarbem. Krystalicznie czyste, jasne, i zawsze poza naszym zasięgiem. Położył się na brzuchu i urwawszy długie źdźbło trawy, połaskotał mnie nim po brzuszku. —Wiem że martwisz się o Chase'a. Ale, Delilah, musisz pozwolić mu odejść jeśli tego potrzebuje. Nektar Życia sieje spustoszenia, jeśli umysł nie jest do niego prawidłowo przygotowany. Uratowałaś życie detektywa. Ale stracił coś... na co nie był gotowy. Jego śmiertelność - w ludzkim sensie - jest ogromną częścią tego, co czyni nas ludźmi. Kiedy masz tak mało czasu do życia, możesz wykorzystać go do maksimum. Teraz musisz się odsunąć i pozwolić Sharah mu pomóc. Ona wie co robić. Naturalnie miał rację, choć ja sama nie chciałam się do tego przyznać. Camille i Menolly od kilku dni wałkowały mi dokładnie to samo. Ze swojej strony odbierałam to bardziej jak siostrzane wtrącanie się a nie jak mądrą radę. Miauknęłam.

—Tak, sama wiesz to wszystko i nie podoba ci się to co mówię. Ale posłuchaj mnie - tylko ten jeden raz, zgoda? Doskonale wiem co to znaczy gdy całe twoje życie rozpada się na kawałki. Wiedziałam że Roz mnie rozumie. Dredge zmasakrował całą jego rodzinę, a Zeus i Hera rozdzielili go z kobietą którą kochał, bo brakowało im pionków do gry. Zaledwie jednym mrugnięciem oka, prostego wróża przemienili w inkuba. W ułamku sekundy życie Chase'a zostało wywrócone do góry nogami: ale nie tak brutalnie jak Roza. Po chwili na podjazd zajechał samochód. Za kierownicą rozpoznałam szofera Bruce'a. Iris i jej chłopak wysiedli, a wraz z nimi Vanzir. Może to i dobrze... Vanzir nie wygrałby nagrody dla najpopularniejszego biesiadnika imprezy! Prawdopodobnie lepiej czuł się w domu niż na imprezie, na której większość zaproszonych go unikała. Talon-Haltija wbiegła do domu na dziesięć minut. Gdy wróciła, miała gumowe rękawiczki. Stanęła nade mną, ręce na biodrach. —Dobra. Nie wiem w jaki sposób się tak urządziłaś, ale zajmiemy się tobą (wzięła mnie w ramiona, wyraźnie unikając oddychania przez nos). Mój Boże, dziewczyno, jak ty cuchniesz! Co masz do powiedzenia na temat skunksa? Chciałam zaprotestować, bo to nie była moja wina. Ale nic nie zrobiłam. Wiedziałam że Iris nie pozwoli mi o tym zapomnieć. Prawdą było że najechałam terytorium skunksa i zagroziłam mu, rzucając się na niego. Trzymając mnie na biodrze, duch domu wniosła mnie po schodach ganku do środka. Ujrzawszy nagle miskę pełną ciemnej cieczy, zaczęłam się wić, rozpaczliwie próbując uciec. Talon-Haltija próbowała mnie przytrzymać, ale jej gumowe rękawice ślizgały się po moim futrze. W chwili gdy poczułam jak uścisk się poluzował, skoczyłam w stronę otwartych drzwi do kuchni. —Delilah! Natychmiast wracaj! Przynieś tu ten swój mały włochaty tyłek! Rzuciłam się biegiem w stronę schodów, ale Vanzir okazał się szybszy. Chichocząc i nie dając mi czasu na reakcję, chwycił mnie za skórę na karku i uniósł w powietrze. —Mam cię! Zaczęłam się wyrywać, sycząc i prychając ale na nim nie robiło to dużego wrażenia. Trzymając mnie na dystans, wyniósł mnie do przedsionka i bezceremonialnie wrzucił

do miski z cieczą. Iris zatrzasnęła drzwi, więc nie mogłam dostać się do domu. Zrezygnowana, prychnąwszy czekałam. I tak byłam już cała mokra: nie pozostawało mi nic innego jak im pozwolić mnie umyć. Ponadto pomimo oparów, dotarł do mnie zapach krwawej Mary. Ostrożnie zaczęłam chłeptać ciecz. Nie jest tak źle, nie jest tak źle! Iris zaczęła szorować mnie sokiem - i nienawidziłam się do tego przyznawać - ale czułam się dobrze. Nie znosiłam zapachu skunksa i pragnęłam jak najprędzej się go pozbyć. Nawet pozwoliłam jej wyszorować sobie brzuszek. Zdjęła mi obróżkę i poczułam się naga. Ona zawierała moje ubrania. Jeśli przemieniłabym się nie mając jej na sobie, byłabym zupełnie goła. Po dziesięciu minutach duch domu skinęła inkubowi by z nią poszedł. Pozostawili mnie z Vanzirem, który przytrzymywał mnie w wodzie. —A więc? Podoba ci się kąpiel? Jesteśmy szczęśliwi jak kot w wodzie... zanucił. Na szczęście wiem że żartujesz, inaczej byłbyś już martwy! pomyślałam. Vanzir należał do nas ciałem i duszą. Gdybyśmy chcieli żeby umarł, stałoby się tak. Po tym jak zdradził Karvanaka przyłączając się do nas, zniewolenie go było jedynym sposobem aby go sobie podporządkować, nie zabijając go przy tym. I tak już pozostanie na wieki wieków, amen. Zemściłam się gryząc go w kciuk. Uniósł brwi, ale jego blond włosy ani drgnęły. Zastanawiałam się jak wiele żelu musiał użyć by utrzymać je w miejscu. Wrócili Roz z Iris. Talon-Haltija wyciągnęła mnie z wanienki i wsadziła do drugiej, z ciepłą wodą. —Och, och! wypaliła. To nie wróżyło nic dobrego. —O cholera! dorzucił Roz. To jej się nie spodoba! Myślisz iż istnieje ryzyko że przeniesie się dalej...? Co takiego??? Jakie ryzyko? Co się dzieje?? —Hm, Delilah kochanie, myślę że powinnaś się przemienić. Vanzir, czy mógłbyś przynieść ręcznik? Mogę cię zapewnić że nie będziesz chciała założyć swoich ubrań. Co za szkoda, taka ładna sukienka! Będziesz musiała kupić sobie nową. Moja sukienka! Och, nie!! Nawet o tym nie pomyślałam! Skunks właśnie zrujnował

moją najlepszą suknię wieczorową! Moją jedyną suknię wieczorową! Iris postawiła mnie na ziemi; pociągnęłam nosem. Co jest?? Nadal śmierdziałam! Poirytowana pokręciłam głową, otrzepując się. Iris odskoczyła. —Rozumiem że nie jesteś zadowolona ale proszę: nie zapominaj o swoich manierach. O ile to możliwe, wolałabym uniknąć wdychania smrodu skunksa. Proszę, tu masz ręcznik. A wy chłopcy, przestańcie się z niej natrząsać. Wzięła duży ręcznik plażowy z rąk Vanzira, który uśmiechał się od ucha do ucha. Och, zapłaci mi za to! Roz chwycił jeden jego koniec a Iris drugi, piorunując ich obu wzrokiem dopóki nie odwrócili głów. Normalnie nie przejmowałabym się tym czy patrzą ale teraz byłam wkurzona i Iris o tym wiedziała. Powoli się przemieniłam; nie byłam w nastroju by znosić nieprzyjemne skurcze mięśni. Wstałam, mając świadomość że nadal śmierdzę. Wzrok Iris spoczął na mojej twarzy. —Na wszystkie gwiazdy! szepnęła z szeroko otwartymi oczami. Naprawdę nie spodziewałam się tego! —Ale czego? O co chodzi? Jeśli natychmiast ktoś mi nie odpowie, przemienię się w kota i obiecuję wam że wszyscy poczujecie moje pazury! —Zachowaj spokój, marchewko! rzucił ze śmiechem Vanzir mierzwiąc mi włosy. Tym razem by to zrobić, musiał unieść rękę. Marchewko??! —O nie! Powiedz mi że źle zrozumiałam! zawołałam pędząc do łazienki. Włączyłam światło i spojrzałam w lustro. Widząc swoje odbicie, nie mogłam powstrzymać się od jęknięcia. Moje piękne blond włosy były usiane tygrysimi paskami. Wyglądałam jak Ronald McDonald, tylko w tygrysie paski! Sok pomidorowy zabarwił jaśniejsze obszary i przekształcił moje włosy w strukturę w odcieniach rdzy i ciemnej pomarańczy. —Jasna cholera!!! Iris wsadziła głowę w drzwi. —Och Delilah, tak mi przykro! Nie wiedziałam że to da taki wynik! I nawet nie rozwiązał problemu zapachu.

—Śmierdzę, do tego wyglądam jakby nad głową eksplodowała mi bomba z barwnikami! zawołałam z płaczem, siadając na krawędzi wanny. Bardzo lubiłam swoje dawne włosy. Nie miały co prawda w sobie nic szczególnego. Żadne super cięcie, ale współgrały z moim zielonym kolorem oczu... i były moje. Teraz mogłam konkurować z najbardziej kiepską imitacją Lil 'Kim. —Cóż, wskakuj pod prysznic, może uda ci się pozbyć po części tego zapachu. Tymczasem ja zobaczę czy uda mi się coś znaleźć. O ile pamiętam, jest to pierwszy raz gdy ktoś z moich bliskich dał się spryskać skunksowi. Po tych słowach wyszła, mrucząc coś pod nosem. Widząc swoje odbicie w lustrze, ponownie się skrzywiłam. To było straszne. Czułam się jak „punk”, zapaćkana na różowo-pomarańczowo... w miejscu mojego naturalnego koloru, teraz był miedziany. Co gorsza, nie ograniczało się to jedynie do koloru włosów... moje brwi... podobnie jak włoski na nogach... i nie tylko! Można było mówić o płonącym, gorejącym krzewie!! Po raz pierwszy w życiu, poważnie się zastanawiałam nad poproszeniem Camille by nauczyła mnie techniki brazylijskiego bikini! —Cholera! Jeszcze jeden problem do rozwiązania, warknęłam. Wpierw musiałam pozbyć się smrodu. Iris wybrała ten moment by wrócić taszcząc ze sobą miskę, w której była butelka wody utlenionej, opakowanie sody i płynu do naczyń. —Proszę! Napełnij wannę. Cofnąwszy się, w ciszy zrobiłam jak kazała. Pozwoliłam jej wlać do wanny szklankę sody oczyszczonej, litr wody utlenionej i ćwiartkę filiżanki płynu do naczyń. Z powątpiewaniem przyglądałam się pieniącej wodzie w wannie. Talon-Haltija pchnęła mnie do przodu. Ostrożnie weszłam do wanny. To nie przypominało kąpieli z bąbelkami o zapachu lekkiej mięty. Wręcz przeciwnie. Iris zaczęła szorować mnie z takim entuzjazmem, że myślałam iż pozbędę się martwego naskórka z ostatnich siedmiu lat. Kiedy w końcu skończyła, moja skora miała jasno różowy odcień. Przy płukaniu nadal jednak czułam lekki smród... który jednak nie był już tak intensywny. —O mój boże! zawołał duch domu, patrząc na mnie. Bez słowa spojrzałam w lustro. Teraz, oprócz różowego i pomarańczowego, mój miedziany blond był popielaty! Na dole również...

—O cholera! mruknęłam kręcąc głową. Jak to naprawimy? Iris zagryzła wargę. Nigdy wcześniej nie widziałam by czuła się tak winna. —Nie za bardzo wiem. Biorąc pod uwagę to że jesteś w połowie wróżką... nie wiem jak twoje włosy zareagują na farbowanie... szczególnie po użyciu wody utlenionej. Pozwól że pogrzebię trochę, może zdołam znaleźć odpowiednie zaklęcie. —Nie zgadzam się by Camille dotykała moich włosów! Bardzo dobrze pamiętam jak twierdziła że potrafi być niewidzialna! Przez tydzień chodziła kompletnie naga! Nie wiedziała tego dopóki ktoś jej nie powiedział, że to jej ubrania stały się niewidoczne... Przerwało nam pukanie do drzwi. Iris otworzyła owinąwszy mnie przedtem ręcznikiem. Za drzwiami stał Vanzir. —Delilah, Luke tu jest. Chce z tobą rozmawiać. Luke? Barman z Voyagera? Od czasu do czasu przychodził do nas na kolację, ale co jak co, dzisiaj się go nie spodziewałam. Przewidywałam kłopoty. Spojrzałam na moje piersi ukryte pod ręcznikiem. Wszystko zdawało się być na miejscu. Byłam szczupła ale w żadnym wypadku chuda. Byłam ładnie umięśniona. —Jestem w połowie naga, będzie musiał się z tym pogodzić. Nie ubiorę się dopóki nie pozbędę się tego smrodu. Nie chcę zrujnować swoich ubrań. Po tych słowach udałam się do salonu, gdzie oparty o ścianę czekał na mnie zmienny wilk. Wysoki i szczupły, można by go uznać za kowboja gdyby nie liczyć blizny na jego policzku. Lekki uśmiech przemknął przez jego usta. Jego włosy związane w koński ogon sprawiały wrażenie potarganych i nieokiełznanych. Dotknął ronda kapelusza. —Panienka Delilah, jak się panienka ma? Nie licząc spotkania ze skunksem... —To tak oczywiste? —Cóż... zważywszy na zapach i na nowy kolor włosów... Założę się że Iris próbowała pozbyć się go za pomocą soku pomidorowego. Po chwili jego nonszalancki uśmiech zastąpił zmartwiony wyraz twarzy. Puścił oko do Iris która się zarumieniła. Skinęłam głową. —Tak, coś w tym stylu. Następnie mieszankę na bazie sody oczyszczonej i wody utlenionej. Czy

znasz przypadkiem jakieś rozwiązanie? —Całkiem możliwe. Przynajmniej jeśli chodzi o zapach. Ale wpierw muszę wpaść do domu. Jeszcze kiedy byłem członkiem stada, nauczyłem się robić lekarstwo. Odkryliśmy iż sok pomidorowy nie sprawdza się gdy ma się jasne futro. Ale wpierw potrzebuję twoich usług... jeśli jesteś gotowa mi pomóc. —Moich usług? spytałam lekko sztywniejąc, nagle zdając sobie sprawę ze swojej nagości. —Jesteś prywatnym detektywem, prawda? Robił co mógł aby utrzymać wzrok na mojej twarzy, ale widziałam jak dwa razy jego oczy spoczęły na moich piersiach. Pomyślałam że to urocze. Zarumienił się. Nie licząc tego iż emanowałam sosem pomidorowym i wodą utlenioną, czułam zapach jego piżma. Był zbyt słaby by ukazać swoje emocje. Ale z całą pewnością lubił kobiety. —A... tak... skinęłam mu by usiadł. —Czego potrzebujesz? Usiadł na kanapie, podczas gdy sama skierowałam się ku bujanemu fotelowi. Zanim zdążyłam usiąść, Iris okryła go szczelnie kawałkiem materiału. Super! Zaczęłam czuć się jak trędowata. —Moja siostra zaginęła. —Nie wiedziałam że masz siostrę! —Dopiero co postanowiła osiedlić się w mieście. Mówiła mi o swego rodzaju wizji... nagłej potrzebie zamieszkania w Seattle... nic więcej. Kilka tygodni temu opuściła stado, rzecz nie do pomyślenia, chyba że jest się ekskomunikowanym jak ja. —Powiedziała ci dlaczego? Zaczęłam zadawać sobie pytania na temat zmiennych. Ich system kastowy był bardzo zróżnicowany w zależności od gatunku. Obiło mi się o uszy o ekstremalnie patriarchalnych zasadach panujących wśród wilków - które nie zachęcały samic do samodzielnego myślenia. —Tak, zaraz do tego wrócę. Zadzwoniła do mnie krótko przed przyjazdem do miasta. Planowała wynająć pokój i trochę odpocząć, zanim spotkamy się o 20:00. Ale się nie pokazała. Zadzwoniłem na policję, ale jeśli chodzi o nadprzyrodzone istoty, nie można zgłosić zaginięcia

wcześniej jak po upłynięciu czterdziestu ośmiu godzin. Moja siostra przejechała całą drogę z Arizony. Martwię się o nią. Sprawdziłem w jej hotelu. Powiedzieli że zameldowała się o drugiej po południu ale potem nikt już jej nie widział. —Czy jest możliwe że odwiedziła kogoś innego? zasugerowałam chwytając notes leżący na stoliku do kawy. Luke pokręcił głową. —Nie. W mieście nie zna nikogo oprócz mnie. Ale powiedziała mi, że Seattle ją wzywa. To czasownik którego użyła: „wzywa”. Co najbardziej mnie denerwuje to to, że spodziewa się dziecka. Wilczyca w siódmym miesiącu ciąży nie znika tak po prostu! Powinna być w trakcie przygotowywania legowiska dla siebie i szczeniąt... dzieci, że tak powiem. Ton jego głosu kontrastował ze spokojnym wyglądem. W jego głosie wyczułam panikę. —Jak się nazywa? Czy masz może jej zdjęcie? Wyciągnął z portfela pożółkłą fotografię. Biorąc ją do ręki, zauważyłam że jego dłonie pełne były odcisków. Świadczyło to o tym, że wcześniej wykonywał o wiele cięższą pracę niż w barze, a jego skóra pokryta była wyblakłymi bliznami. Kobieta na zdjęciu wydawała się mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, co mogło być mylące zważywszy na długowieczność zmiennych. Miała ten sam kolor oczu co on. Dojrzałam w nich swego rodzaju dzikość, palące pragnienie i tęsknotę. Włosy sięgające jej do ramion, równie jasne jak pszenica, wzbogacone były pasemkami w kolorze miodu. Była piękna i niebezpieczna. —Nazywa się Amber. Amber Johansen. Nie widziałem jej od kilku lat. Zamilkł, a ja czułam że nie powiedział mi wszystkiego. Prawdopodobnie miał ku temu powody. Uwolniłam swój urok i nakazałam mu otworzyć się na mnie. —Co twoim zdaniem się stało? Wziął głęboki oddech i patrząc mi w oczy, wypuścił powoli powietrze. —Myślę że jej mąż który jest dupkiem, przywlókł się za nią. Powiedziała mi przez telefon, że ją śledził. Domyślam się iż próbował przekonać ją do powrotu do watahy. Jego stadne ego nie reaguje dobrze gdy jego kobiety go opuszczają. Rice to kawał skurwysyna. Obawiam się że wytropił ją i zabił... Amber to jedyna rodzina jaka mi pozostała.

—Odnajdziemy ją, zapewniłam kładąc rękę na jego dłoni. Obiecuję ci że zrobimy wszystko by ją odnaleźć. Ale w głębi duszy modliłam się aby nie było za późno... Rozdział 2 W tym momencie otwarły się drzwi i weszła Menolly z Nerissą, która wyglądała na pijaną. Obie się śmiały, a kły mojej siostry były lekko wysunięte ale jedno spojrzenie na Nerissę powiedziało mi, że wszystko było w porządku. Moja siostra delikatnie posadziła swoją dziewczynę w fotelu i pocałowała ją w policzek. —Co ty tu robisz? zapytała ujrzawszy Luke'a (spojrzała mu prosto w oczy na swój niepokojący sposób). Jakiś problem w barze? Modliłam się by nie spojrzała na mnie. Już sobie wyobrażałam co powie... i na pewno nie będzie to nic pochlebnego. —Chrysandra mnie zastępuje, odpowiedział wzruszając ramionami. Musiałem porozmawiać z twoją siostrą... i z tobą, jeśli zechcesz mnie wysłuchać. Czasami darli się na siebie i dawali sobie po pysku ale dogadywali się dużo lepiej niż większość wilkołaków i wampirów. Luke był barmanem, a moja siostra jego szefem. Menolly usiadła po turecku na skraju kanapy. —OK. Co się dzieje...? (przerwała i węsząc odwróciła się do mnie). To ty tak śmierdzisz? Co ty do jasnej cholery... znów przerwała i spojrzała na mnie tłumiąc śmiech. O kurwa! Twoje włosy! —A tak... skrzywiłam się. W skrócie: ja, skunks i smród. Sok pomidorowy, woda utleniona i soda oczyszczona. Wynik: płomienny odcień włosów, który właśnie widzisz. Iris właśnie sprawdza czy farbowanie nie pogorszy wszystkiego... —Cieszę się że nie muszę oddychać! Menolly znów się roześmiała. —Myślę że mogę rozwiązać problem zapachu, wtrącił Luke odchylając się do tyłu na swoim krześle. Ale odmawiam dotykania twojego mopa na głowie! Zmarszczywszy brwi, zamrugałam. —Tak, mam paskudne uczucie że pozostanę taka dopóki nie odrosną mi włosy. Menolly zachichotała. Posłałam jej mordercze spojrzenie ale ona jedynie wzruszyła ramionami.

—Co? To zabawne! Jeśli ktokolwiek może tak wyglądając, to jedynie ty! —To prawda; a świstak siedzi i zawija czekoladę w papierki? (westchnęłam). —Czy nie powinnaś raczej zająć się Nerissą? Wydaje się, że zupełnie odpłynęła. Co wy takiego... co ona wypiła by doprowadzić się do tego stanu? —Myślę że sama opróżniła butelkę szampana, odparła moja siostra, uśmiechając się i szczerząc zęby. Camille i jej harem zostali by powitać ostatnich gości, ale niedługo powinni wrócić. Zanim Camille się zjawi, pragnę cie ostrzec: uważaj na to co mówisz o naszym niesławnym ojcu i jego nieobecności na ślubie. To był dla niej cholernie ciężki cios. Słyszałam jak wcześniej rozmawiała z Iris, która powstrzymywała ją od płaczu. —Cholera! Dlaczego nie mógł zdobyć się na wysiłek?! Nigdy nie widziałam by potraktował ją w ten sposób! —Tak... i to w chwili gdy oznajmiła mu, że będzie z Trillianem. Uważam to za obrzydliwe z jego strony. Camille zawsze walczyła dla rodziny i OIA. Szczerze mówiąc: wkurwia mnie to. Ta jego gówniana postawa którą może sobie...! —Hej, mówisz o naszym ojcu! przerwałam. Pomimo jego wad, nie potrafiłam się powstrzymać by nie stanąć w jego obronie. To leżało w mojej naturze, mimo iż moje serce mówiło mi co innego. —Równie dobrze mogłabyś powiedzieć to samo o Zeusie, mam to gdzieś! Nie miał prawa jej tego zrobić! (spojrzała na Nerissę). Nie martw się o nią, wszystko będzie dobrze. Gdzie jest Vanzir? —W domku gościnnym. —OK, Luke opowiedz mi co się stało. Podczas gdy ten wyjaśniał Menolly pokrótce swoją historię, spojrzałam przez okno rozmyślając nad słowami Menolly. Moja siostra miała rację. Po tym co przeszliśmy przez ostatni rok, to było gorsze niż uderzenie w twarz. Przy okazji, kim jestem? Cóż, czasem sama nie jestem tego do końca pewna. W ciągu ostatniego roku wszystko dramatycznie się zmieniło. Po przybyciu na Ziemię, myślałam że życie wśród ludzi jest względnie dobre. Teraz, kiedy mieszkam w samym środku wojennej strefy, każdego dnia tracę coś ze swojej niewinności. Większość ludzi spacerujących ulicami miasta nie zdaje sobie sprawy z czyhającego na nich i na ich świat niebezpieczeństwa. Jestem tylko jednym z bardzo niewielu wojowników w awangardzie, starającym się zapobiec katastrofie. Nigdy nie nazwałabym siebie żołnierzem roku. Agentem z Krainy Wróżek – owszem, ale nie żołnierzem. Wraz z naszymi przyjaciółmi, ja i moje siostry stałyśmy się wojownikami walczącymi z

hordami demonów, pragnącymi przekroczyć portale dzielące oba światy. Skrzydlaty Cień, potężny władca demonów który rządzi podziemnymi królestwami, zamierza zniszczyć Ziemię i Krainę Wróżek. W tym celu musi odnaleźć pieczęcie duchowe – dziewięć magicznych kamieni, będących częściami potężnego starożytnego artefaktu podzielonego na kawałki i ukrytych tak, by uniemożliwić podziemnym królestwom inwazję na świat ludzi i wróżek. Trwa wyścig o to kto będzie pierwszy. Za wszelką cenę musimy to być my. Jak na razie stanowimy przeszkodę próbując podtrzymać zaporę. Ale to walka z czasem. Nazywam się Delilah D'Artigo i jestem zmienną kotką. Niedawno odkryłam nowy aspekt mojej podwójnej natury, objawiający się w postaci czarnej pantery. Pojawia się ona na wezwanie Władcy Jesieni który naznaczył mnie jako swoją narzeczoną śmierci, tyle że w przeciwieństwie do innych, nadal żyję w świecie żywych a pewnego dnia będę nosić jego dziecko. Na początku bałam się trochę jej dzikości i drapieżności, ale teraz coraz bardziej je doceniam. Czarna pantera staje się częścią mnie w zupełnie nieprzewidziany sposób. Przyjęłam charakter drapieżnika - zarówno w mojej kociej postaci jak i w postaci pantery. Arial, moja bliźniacza siostra która zmarła zaraz po narodzinach, pomaga mi czasami walczyć, będąc w postaci ducha lamparta. Mogę ją czuć blisko siebie: jest moim strażnikiem i czuwa nade mną. Żałuję tylko, że nigdy nie będziemy mogły usiąść i porozmawiać. Ja i moje siostry – Menolly która jest wampirem i Camille która jest czarownicą (niedawno została awansowana na kapłankę Matki Księżyca), wszystkie trzy jesteśmy w połowie ludźmi, w połowie wróżkami. Czasami to dziedzictwo przysparza nam kłopotów w najmniej oczekiwanych momentach. Powiedzmy że nigdy żadna z nas nie uzyskała nagrody w konkursie na pracownika miesiąca (i to nie z braku chęci...). Nasza matka, Maria D'Artigo która była człowiekiem, zaraz pod koniec I Wojny Światowej poznała i pokochała naszego ojca Sephreh, który był wróżem czystej krwi. Udała się za nim do Krainy Wróżek, a owocem ich miłości jestem ja i moje siostry. Każda z nas urodziła się w odstępie dwóch lat. Patrząc na nas, ludzie dają nam na oko jakieś dwadzieścia lat. Jesteśmy w tej samej fazie życia, jakkolwiek przez ostatnie lata szybko dojrzewałyśmy. Licząc w latach ziemskich, wszystkie mamy po jakieś sześćdziesiąt parę lat. Gdy byłyśmy jeszcze bardzo młode, straciłyśmy naszą matkę. Zmarła po upadku z konia. Camille próbowała ją zastąpić - trudne zadanie dla tak młodej dziewczyny. Na lata ludzkie miała wtedy zaledwie trzynaście. Menolly stała się wampirem. Co do jednego byłyśmy pewne – nasz ojciec był jak skała i zawsze mogłyśmy liczyć na jego wsparcie... aż do ubiegłego miesiąca. Wtedy wszystko się zmieniło, a my czułyśmy się zapędzone w ślepą uliczkę. Karty zostały rzucone...

Menolly patrząc na Luke'a, usiadła na kanapie. —Dołożymy wszelkich starań aby ją znaleźć, obiecała. Jeśli jej mąż spróbuje porwać ją siłą, obiecuję ci że zrobimy wszystko by stracił do tego ochotę. Moja siostra nie miała żadnej litości dla brutalnych mężczyzn. Faktycznie zjadała ich na kolację. Karmiła się wszelakiego rodzaju szumowinami tego świata. —Dzięki szefie, odparł z westchnieniem Luke. Nie chciałbym wydać się nadopiekuńczym starszym bratem, ale ona nigdy nie postawiła stopy w środku wielkiego miasta. Nie mogę przestać się o nią martwić. Menolly pochyliła się, a jej koraliki we włosach zabrzęczały. Była tak malutka jak ja byłam duża. —Luke,czy mogę cię o coś zapytać? —Jasne. —Dlaczego kiedy mąż ją maltretował, twój klan nie zareagował w żaden sposób? zapytała marszcząc brwi i dotykając paznokciami poręczy fotela. Wilk westchnął. —To jest jeden z powodów dla którego odszedłem. Czy - raczej powinienem powiedzieć - zostałem ekskomunikowany. Nie mówię o tym często (przerwał na krótką przerwę). Mężczyźni z Plemienia Czerwonej Strefy są ekstremalnymi alfami. Nie mogłem już ich znieść. —Co się stało? zapytałam, gdy nagle do głowy przyszła mi myśl, że Luke jest znacznie głębszą osobą niż zakładałam. —Byłem zakochany w kobiecie o imieniu Marla. Chcieliśmy wziąć ślub. Ale lider watahy dał ją komuś innemu. Komuś kto był dla niej bardzo okrutny, a później oddał ją swoim kumplom... chcieliśmy razem uciec ale nas złapali... doszło do walki... teraz ona nie żyje a ja jestem pariasem. Przeciwstawienie się alfie sprawiło, że nigdy nie będę mógł wrócić do swojego stada. Obie z Menolly nie powiedziałyśmy ani słowa. Jego oczy odzwierciedlały ból obecny w jego głosie. Czułam się winna. Wypytując go przekroczyłam granicę... Po chwili wstał. —Powiedziałem Delilah wszystko co wiem o Amber (odwrócił się do mnie). Wpadnij jutro do baru, dam ci środek który pozwoli ci pozbyć się zapachu. Skinąwszy głową, dotknął ronda kapelusza. Spojrzałam na niego i się zarumieniłam.

Ostatni raz kochałam się miesiąc temu. Luke był wysoki, szczupły i bardzo męski. Nawet nie mrugnął okiem, ulżyło mi. Po historii z Chasem czułam się zdezorientowana. Nie wspominając Zacharego z którymi spałam dwa razy, a któremu mój detektyw zawdzięczał życie. Dochodzenie do zdrowia zajęło mu dłużej niż oczekiwano. Raz poszłam do centrum rehabilitacji aby go odwiedzić, ale nie chciał się ze mną zobaczyć. Każdego tygodnia dzwoniłam do niego, ale nigdy odebrał. Menolly odprowadziła Luke'a do drzwi. Skorzystałam z okazji by uporządkować swoje notatki. Kiedy spojrzałam w górę, moja siostra obserwowała mnie uśmiechając się łagodnie. Im bardziej odnajdywała się w byciu wampirem, tym bardziej jej dawniej piękne, niebieskie oczy stawały się szare. —Potrzebny ci jest mężczyzna, prawda? westchnęła. Zobacz co się dzieje kiedy się z kimś zaangażujesz... potrzebujesz jego obecności a następnie... (spojrzała na Nerissę i wzruszyła ramionami). I wtedy nie możemy już sobie wyobrazić życia bez nich. W tym momencie zauważyłam na jej palcu złotą obrączkę. —To nowe, skąd to masz? spytałam nie spuszczając z niej wzroku. Menolly zmrużyła lekko oczy. Tu cię mam! pomyślałam. —No dobrze! Nerissa mi ją podarowała. To... pierścionek zaręczynowy. Oznacza że żadna z nas nie jest już dostępna, przynajmniej jeśli chodzi o inne kobiety... co nie dotyczy mężczyzn. Ci przychodzą i odchodzą, ale kobiety... dałyśmy sobie wyłączność. Podarowałam jej taki sam. To mówiąc uniosła rękę Nerissy na której palcu znajdowała się podobna obrączka, tyle że z motywem celtyckich węzłów. Obserwując oczy mojej małej siostry, wstrzymałam oddech. Tak wiele przeszła... była torturowana, zgwałcona a następnie przemieniona w wampira. Teraz wydawała się szczęśliwa i otwarta na miłość. Wzięłam ją za rękę i przyłożyłam do swojego policzka. Po raz pierwszy od dnia jej przemiany, nie przerażał mnie chłód jej skóry. Ucałowałam końcówki jej palców. Po jej policzkach spływały krwawe łzy. Bez słowa rozłożyła ramiona, a ja przytuliłam się do niej. —Tak mi przykro, Menolly! Tyle razy próbowałam zaakceptować cię tak jak zrobiła to Camille ale... ale byłam taka przerażona! A teraz... —Teraz się już nie boisz, szepnęła.

—Tak, teraz się już nie boję, powtórzyłam. Dopiero teraz uświadomiłam sobie przez co musiała przejść moja siostra. Naraz wszystko sobie przypomniałam. Lęk przed jej śmiercią i odrodzeniem. To, jak zjawiła się w domu wysłana by nas zabić, jak Camille chcąc mnie chronić wypchnęła mnie przez okno... moja siostra w końcu uwolniła się od tego potwora który ją przemienił i rozpoczęła nowe szczęśliwe życie. —Jestem bardzo szczęśliwa, kotku. Ale musisz mi coś obiecać. Skrzywiłam się. —Co takiego? wyjąkałam, w duchu lękając się co to będzie. —Zrób coś z tym mopem który masz na głowie. Iris wybrała właśnie ten moment aby wejść do pokoju. Ubrana w jedwabne kimono, z potarganymi niczym złote nici włosami sięgającymi jej do kostek. Policzki miała zaróżowione... ”wilk dorwał się do śmietanki” pomyślałam pod wpływem impulsu. Uśmiechając się, pomachałam jej palcem. —Ty i Bruce byliście zajęci? —Cicho! zbeształa mnie. Nie twój interes. W zamian powiem ci, że wyniki moich badań nie zachęcają do próby zafarbowania ci włosów. Po użyciu wody utlenionej, to może całkowicie spalić włosy. —Ach nie, dziękuję! (zerknęłam na siostrę). Dobra. Masz rację, trzeba działać. Nie mogę taka pozostać. Nadszedł czas na zmiany! (zwróciłam się do Iris). Idź po swoje nożyczki! —Co? Chyba żartujesz! zawołała Talon-Haltija, patrząc na mnie jakbym oszalała. —Chcę jedno krótkie i szalone cięcie! Po prostu to zrób! Jeśli mam się pokazać ludziom, nie mogę wyglądać jak punk! Włosy odrosną a ja odzyskam swój naturalny odcień, a co najważniejsze - plamy znikną. Menolly zachichotała. —Naprawdę masz zamiar to zrobić, kotku? Założę się że nie będziesz miała na tyle odwagi! Parsknęłam. —Tylko popatrz! Włącz Jerry Springer'a i przynieś opakowanie serowych chipsów. Urządzamy imprezę! Siostra uprzejmie przyniosła mi miskę chrupiących chipsów i szklankę mleka, następnie sama

zaproponowała Nerissie aby ta położyła się na kanapie. Złotowłosa piękność niemal natychmiast zasnęła. Menolly uniosła się ku sufitowi i skrzyżowawszy nogi, rzuciła mi pilota od telewizora. Podczas gdy ja skakałam po kanałach, Iris wyjęła swój zestaw i kazała mi usiąść przed nią na podnóżku. —Chciałabym żeby to wyglądało... —Wiem czego chcesz, dziewczyno. Postaraj się nie ruszać. Pierwsze cięcie było torturą, usłyszałam dźwięk nożyczek i zadrżałam. Ale widząc garść swoich kolorowych włosów upadających na ziemię, zdałam sobie sprawę że podjęłam rozsądną decyzję. Po użyciu wody utlenionej i sody, moje włosy skręcały się w drobne loczki. Naprawdę nie mogłam tego znieść! Z niecierpliwości zaczęłam przytupywać. Nie mogłam się już doczekać wyników. Już czułam się inna – pozbawiona obaw. Vis-ŕ-vis Menolly pragnęłam zmian. Męczyła mnie nieśmiałość i niezdecydowanie. —Prawie gotowe, oświadczył duch domu strzepując włoski z mojej szyi. Głowa wydawała mi się teraz o wiele lżejsza, a kark dziwnie wyeksponowany. —Mogę zobaczyć? —Za minutkę, obiecała wychodząc z pokoju. Po chwili wróciła z tubką żelu, rozpylaczem i suszarką do włosów. Zwilżyła lekko moje włosy a następnie wtarła w nie trochę żelu, na końcu używając suszarki. Po chwili się cofnęła. —Teraz możesz zobaczyć! oświadczyła wszem i wobec. Powoli wstałam i podeszłam do lustra wiszącego nad kominkiem. Prawie siebie nie rozpoznałam! Cięcie sprawiło, że wyglądałam na jeszcze wyższą. Wyglądałam inaczej! Mnogość kolorów na mojej głowie nadawała mi teraz wygląd... lekko zadziorny, wręcz drapieżny! —Podoba mi się, i to bardzo!! zawołałam, obracając głową we wszystkie strony. Tatuaż na środku czoła błyszczał spod grzywki zaczesanej na bok. Czarny sierp półksiężyca oznaczający mnie jako należącą do Władcy Jesieni. Dotknęłam go ostrożnie. Poczułam lekkie pulsowanie które nigdy mnie nie opuszczało, a które w ciągu ostatniego miesiąca czy dwóch stało się silniejsze. Miałam wrażenie że coś nadciąga w moim kierunku. Coś wielkiego i strasznego, ale - o dziwo - byłam spokojna. Wpatrywałam się w lustro i zaczęłam likwidować migotanie -

pomiędzy moją twarzą a twarzą pantery. Zebrałam sie w sobie, wiedząc co nadchodzi. I wtedy... pojawił sie Hi'ran. Iris i Menolly nie mogły go widzieć. Ukazywał się tylko mnie. Był tu, uśmiechając się do mnie, a jego długie ciemne włosy opadały mu kaskadą na plecy w deszczu mrozu i srebra. Położył ręce na moich ramionach, a ja pozwoliłam sobie oprzeć się o niego. Energia która przepływała między jego palcami sprawiła, że zapragnęłam rzucić mu się w ramiona. —Myślałem o tobie tej nocy, szepnął. Czułem że mnie potrzebujesz. Powoli odwróciłam się do niego. Był tak wysoki i wspaniały! Miał czarny płaszcz pokryty burzą ognistych, jesiennych liści, które nieustannie spadały z wieńca jaki miał na głowie. Jego twarz zbliżyła sie do mnie i wpatrywałam się w swoje odbicie w jego nieruchomych oczach, otoczonych blaskiem gwiazd z otchłani. Wdychałam jego zapach. Zapach ogniska i kurz cmentarza, starych stęchłych książek, zapach pleśni, próchnicy, muchomorów i mchu. Wszystkie wirowały wokół, odurzając mnie. —Jestem smutna, wyszeptałam. Tracę moją miłość. Tak wiele rzeczy nam zagraża... nie jestem pewna czy przetrwam nadchodzącą burzę... —Nie utracisz swojej miłości, wyszeptał a jego oddech był niczym powiew jesiennego wiatru. Po prostu robisz miejsce. Miej oczy i umysł szeroko otwarte, moja słodka. Pamiętaj o linii moich warg, zapachu starej skóry i jesiennych karnawałach oraz szronie z mojego oddechu. Usłysz muzykę, którą mruczy twój znak gdy jestem blisko ciebie. To rzekłszy, pochylił się i chuchnął na mój znak. Poczułam przechodzące przeze mnie wibracje, grające na moim ciele niczym na strunach harfy. Jęknęłam pragnąc więcej. Wsunął kolano między moje nogi, a ja otworzyłam się na niego. Pocałował mnie i świat zaczął wirować. Drżąc, zaczęłam dyszeć czując jak zbliża się orgazm. Pieścił mnie w sposób jaki najbardziej lubiłam, pozwalając mi ocierać się o siebie. Orgazm który nadszedł, był jak roztopione masło: ciepły i żywy niczym eksplozja lawy. Zadrżałam jeszcze bardziej, czując jak wtulił twarz w moją szyję, czując na szyi jego język. Każdy nerw w moim ciele zapłonął. —Moja obietnico! Moja żywa narzeczono! szepnął, trzymając mnie w pasie. Pragnę cię, ale nie mogę cię mieć... jeszcze nie. Gdybym to zrobił teraz, umarłabyś. Ale pragnę cię. Znajdziemy sposób... a potem, pewnego dnia, dołączysz do mnie w moim świecie. —Powiedziałeś że chcesz bym nosiła twoje dziecko. Jak mogę... jeśli nie możesz... jeśli nie możemy… nie potrafiłam oderwać od niego oczu.