paticiuch123

  • Dokumenty62
  • Odsłony16 433
  • Obserwuję19
  • Rozmiar dokumentów77.1 MB
  • Ilość pobrań9 280

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :732.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.pdf

paticiuch123 EBooki GAIL CARRIGIEL
Użytkownik paticiuch123 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Carriger Gail Protektorat parasola 02 Bezzmienna Alexia Maccon, lady Woolsey, budzi się bladym zmierzchem i słyszy, że jej mąż, zamiast spać, jak na porządnego wilkołaka przystało, drze się wniebogłosy. A potem znika, pozostawiając jej na głowie pułk nadprzyrodzonych żołnierzy, tabun zaklętych duchów oraz wściekłą królową na dokładkę. Ale ona ma w zanadrzu turniurę i zaufaną parasolkę, o arsenale kąśliwej uprzejmości nie wspominając. I gdy śledztwo rzuca ją do Szkocji, barbarzyńskiej ojczyzny szpetnych kamizelek, po raz kolejny staje na wysokości zadania. Kto wie, może nawet wyśledzi zaginionego małżonka – jeśli przyjdzie jej na to ochota . ROZDZIAŁ PIERWSZY w którym pewne rzeczy znikają, Alexia wścieka się o namioty i Ivy ma coś ważnego do powiedzenia Ze co?! Lord Conall Maccon, hrabia Woolsey, wrzeszczał. I to głośno. Co zresztą dziwić nie powinno, gdyż z reguły był osobnikiem dość hałaśliwym, u którego słuszna pojemność płuc szła w parze z rozłożystą klatą. Alexia Maccon, lady Woolsey, muhjah królowej, nadludzka tajna broń extraordinaire Wielkiej Brytanii, ocknęła się z głębokiego i rozkosznego snu. - To nie ja - mruknęła odruchowo, zachodząc w głowę, o cóż takiego piekli się jej małżonek. Ma się rozumieć, zwykle chodziło o nią, lecz postanowiła grać na zwłokę bez względu na to, o co poszło tym razem. Z tą myślą zacisnęła powieki i zakopała się głębiej w puchową pościel z żarliwym pragnieniem odłożenia utarczki na później. - Jak to?! Znikli?! - Łóżko zatrzęsło się od nadmiaru decybeli. Co ciekawe, hrabia nie osiągnął jeszcze szczytu możliwości swoich płuc. - Ja im nie kazałam - zapewniła Alexia w poduszkę. Zastanawiała się, co to za „oni". Następnie spłynęło na nią mgliste olśnienie, że hrabia wrzeszczy nie na nią, tylko na kogoś innego. W ich sypialni. Ojej. Chyba że wrzeszczał na siebie. Ojej! - Co, wszyscy?! Lady Maccon westchnęła i obróciwszy się w stronę źródła hałasu, uchyliła powiekę. Połać nagich mężowskich pleców zasłoniła jej pole widzenia. Chcąc zobaczyć więcej, musiałaby się wyżej podciągnąć, co z kolei naraziłoby ją na chłód, dlatego czym prędzej pomysł ten porzuciła. Odnotowała jednak, że słońce dopiero zaszło. Dlaczego Conall nie śpi o tak dziwacznie wczesnej porze? Wrzaski wrzaskami, ale też sobie wybrał godzinę! Względy nadludzkiej przyzwoitości nakazywały zachowanie ciszy i nawet alfa Woolsey Castle powinien ich przestrzegać. - W takim promieniu?! Nie może być! Echa szkockiego akcentu nigdy nie wróżyły nic dobrego. Nikomu. - W całym Londynie? Nie? Tylko okolice Tamizy i centrum. To się w głowie nie mieści!!! Tym razem w odpowiedzi na ostatni ryk męża lady Maccon złowiła uchem coś w rodzaju stłumionego mamrotania. I pocieszyła się myślą, że przynajmniej nie oszalał do reszty. Ale kto miał czelność zawracać mu głowę o tak niemożliwej porze? Raz jeszcze spróbowała podejrzeć nad jego plecami. Ze też musiał być taki masywny. Podciągnęła się wyżej. Alexia Maccon słynęła z tego, że nosi się po królewsku, i w zasadzie z niczego więcej. Zdaniem ogółu, nawet mężowski tytuł nie rekompensował tak smagłej cery. Strona 1

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Sama Alexia uważała dobrą postawę za swą ostatnią deskę ratunku i szczyciła się tym, iż nie przeszła ona niezauważona. Tego ranka jednak, wobec nieoczekiwanej przeszkody w postaci poduch i kołder, mogła tylko z wątpliwym wdziękiem podeprzeć się na łokciu. Heroiczny wysiłek został nagrodzony widokiem srebrzystej smugi o mgliście ludzkim kształcie. Ach, to Eks-Merriway! - Szu, szu, szu - zaszeleściła Eks-Merriway, siląc sie na pełen zarys w półmroku. Była duchem uprzejmym, stosunkowo młodym i dobrze zachowanym, a do tego wciąż jeszcze przy zdrowych zmysłach. - Och, na litość boską! - Lord Maccon znów się rozeźlił. Lady Maccon dobrze znała ten ton, gdyż przeważnie sama bywała jego powodem. - Przecież nic na świecie nie jest w stanie tego dokonać! Eks-Merriway coś dodała. - A pytali dziennych agentów? Alexia wytężyła słuch. Obdarzony cichym, łagodnym głosem duch zdawał się wręcz niesłyszalny, zniżając go umyślnie. Prawdopodobnie Eks-Merriway odrzekła: „Tak, oni też nie mają pojęcia". Sprawiała wrażenie przerażonej, co zaniepokoiło Alexię bardziej aniżeli irytacja jej męża (będąca niestety dość częstym zjawiskiem). Niewiele rzeczy mogło przerazić zmarłego, z wyjątkiem może istoty nadludzkiej. A nawet bezduszna Alexia stanowiła zagrożenie tylko w wyjątkowych okolicznościach. - Nie mają pojęcia? Aha. - Hrabia odrzucił kołdrę i wylazł z łóżka. Eks-Merriway stęknęła i zamigotała. Widok golasa przerósł jej siły i odwróciła się przezroczystymi plecami. Alexia doceniła ów taktowny gest, choć hrabiemu był on całkiem obojętny. Biedna Eks-Merriway była uprzejma do szpiku kości. A przynajmniej tego, co ze szpiku zostało. Lady Maccon nie była tak powściągliwa. Uważała, że jej małżonek ma nader kształtne pośladki, o czym nie omieszkała wielokrotnie wspomnieć ku nieopisanemu zgorszeniu swej przyjaciółki, panny Ivy Hisselpenny. Pora była może zbyt wczesna na pobudkę, lecz nie na podziwianie czegoś tego kalibru. Hrabia skierował się do gotowalni i artystycznie ukształtowana część ciała znikła Alexii z oczu. - Gdzie Lyall? - warknął. Lady Maccon ułożyła się z powrotem do snu. - Co?! Lyall też zniknął?! Zaraz wszyscy zaczną mi znikać. Nie, nie wysłałem... - Chwila ciszy. - A faktycznie, wysłałem, masz rację. Wataha miała... bul, bul, bul... zebrać się... bul, bul... na stacji... plusk... Czy nie powinien aby już wrócić? Sądząc po odgłosach, którymi przetykane były jego porykiwania, hrabia najwyraźniej się mył. Alexia wytężyła słuch, aby złowić głos Tunstella. Bez nieocenionej pomocy lokaja jej głośniejsza połowa w pewnych sprawach sobie nie radziła. Pozostawianie hrabiemu wolnej ręki w kwestii ubioru rzadko bywało dobrym pomysłem. - Dobrze, poślij po niego clavigera, migusiem. W tym momencie widmowa Eks-Merriway rozwiała się w powietrzu i znikła. Conall ponownie zjawił się w polu widzenia Alexii i podniósł z nocnego stolika złoty zegarek. - Rzecz jasna wezmą to za afront, ale co zrobić. Ha, miała rację. Gwoli ścisłości, hrabia wcale nie był ubrany, gdyż miał na Strona 2

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt sobie tylko pelerynę. Zatem Tunstella nie było. Hrabia przypomniał sobie o istnieniu żony. Alexia udała, że śpi. Potrząsnął nią delikatnie, podziwiając rozrzucone w nieładzie krucze sploty i kunsztownie udawaną obojętność. Gdy potrząsanie stało się natarczywe, zamrugała długimi rzęsami. - Dobry wieczór, najdroższa. Alexia rzuciła mężowi gniewne spojrzenie lekko przekrwionych brązowych oczu. Darowałaby mu wieczorne błazeństwo, gdyby nie wcześniejsze ekscesy przez pól dniu. Przyjemne wprawdzie, acz długotrwałe i wyczerpujące!. - O co chodzi, mężu? - zapytała słodkim tonem, z tajoną podejrzliwością. - Przepraszam najmocniej, moja droga. Lady Maccon nie znosiła, gdy mąż zwracał się do niej „moja droga". Znaczyło to bowiem, że knuł coś, w co nie zamierzał jej wtajemniczyć. - Muszę dziś biec wcześniej. Pewne nieprzewidziane sprawy wzywają mnie do BUR-u. Wnosząc z peleryny i wystających zębów, postanowił biec w sensie dosłownym, w wilczej postaci. Sprawa istotnie musiała być pilna, gdyż zwykle preferował dorożkę, komfort i elegancję. - Tak? - mruknęła. Hrabia przystąpił do otulania jej kołdrą. Czynił to z niespodziewaną delikatnością. Bliskość nadludzkiej małżonki sprawiła, że kły wsunęły się w powrotem i na chwilę stał się śmiertelny. - Masz dziś spotkanie z gabinetem cieni? - zapytał. Musiała chwilę się zastanowić. Jaki dzień dzisiaj? Czwartek? -Tak. - Czeka cię fascynująca wymiana zdań - zdradził hrabia, otulając niezmordowanie. Alexia usiadła, niwecząc jego starania. - Co? Dlaczego? Kołdra opadła, dowodząc niezbicie, iż legendarne wdzięki lady Maccon nie były bynajmniej zasługą modnych rekwizytów w rodzaju wypychanych gorsetów bądź zbyt ciasno sznurowanych tasiemek. Hrabia utwierdzał się w tym dzień w dzień, co nie przeszkadzało mu na balach zaciągać żony w ustronne miejsca, by „sprawdzić", czy ów stan rzeczy trwa nadal. - Wybacz, że budzę cię tak wcześnie, moja droga. - Oho, znów to wstrętne słowo. - Obiecuję rano ci to wynagrodzić. - Znacząco ruszył brwiami, po czym nastąpił długi i soczysty pocałunek. Lady Maccon szarpnęła się, bezsilnie bębniąc pięściami w jego rozległą pierś. - Co się dzieje, Conallu? Lecz irytujący małżonek ulotnił się czym prędzej. - Wataha! - ryknął już w korytarzu. Przynajmniej raczył najpierw zamknąć drzwi. Sypialnia Alexii i Conalla Macconów zajmowała całą powierzchnię jednej z najwyższych wież Woolsey. Mimo stosunkowego oddalenia od reszty pomieszczeń wrzask hrabiego rozniósł się w większości zamczyska, nie wyłączając położonego na tyłach saloniku dla służby, gdzie clavigerzy jedli podwieczorek. W ciągu dnia mieli mnóstwo obowiązków, doglądając śpiących wilkołaków i załatwiając dzienne sprawy watahy. Dla większości z nich podwieczorek stanowił chwilę koniecznego wytchnienia przed innymi zajęciami - ponieważ wataha ceniła sobie rozbuchane twórczo jednostki, a Woolsey leżało blisko Londynu, niejeden claviger występował w przedstawieniach na West Endzie. Mimo niewątpliwego powabu puddingu, placka i herbaty gunpowder, ryk hrabiego Strona 3

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt definitywnie wyznaczył kres przerwy. Cały zamek zadudnił od gorączkowej krzątaniny. Powozy i jeźdźcy przyjeżdżali i odjeżdżali przy wtórze stuku kopyt na brukowanym dziedzińcu, trzaskały drzwi i rozlegały się nawoływania niczym w Hyde Parku po lądowaniu sterowca. Z głębokim westchnieniem istoty ciężko doświadczonej przez los Alexia Maccon wygrzebała się spod kołdry i sięgnęła po koszulę nocną, leżącą na podłodze w kupce koronki i falbanek. Był to jeden ze ślubnych podarunków od mężu. Od męża i raczej dla niego, gdyż uszyto ją z miękkiego Imncuskiego jedwabiu, tu i ówdzie wyciętego ze skandalicznym rozmachem. Zdecydowanie nowatorska, do tego odważnie francuska, podobała się Alexii, Conallowi natomiast podobało się zrywanie jej z żony; tym sposobem znalazła się na podłodze. Drogą negocjacji poszli na kompromis w jej względzie i Alexii wolno było nosić ją tylko poza łóżkiem. Hrabia bywał nieprzejednany, kiedy wbił sobie coś do głowy bądź innych części ciała, w związku z czym lady Maccon doszła do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego, jak spać nago, na przekór obawom, że w zamku wybuchnie pożar i będzie zmuszona wyskoczyć z łóżka na golasa, na oczach wszystkich domowników. Obawy te mijały z wolna, gdyż mieszkała pod jednym dachem z wilkołakami i widok golizny stawał się dla niej chlebem powszednim - z konieczności raczej aniżeli wyboru. Zakres włochatej męskości, z jaką miała do czynienia na co dzień, wykraczał znacznie poza doświadczenia przeciętnej Angielki. Przy okazji warto zaznaczyć, że pół watahy przebywało na wojaczce w północnych Indiach, toteż wcześniej czy później ilość męskiej golizny zwiększy się w dwójnasób. Ktoś nieśmiało zapukał, po czym nastąpiła długa cisza. Wreszcie drzwi sypialni uchyliły się powoli i w szparze ukazała się twarz w kształcie serca, a wraz z nią płowe włosy oraz wielkie fiołkowe oczy. W oczach malowała się tajona obawa. Pokojówka, do której należały, przekonała się w przeszłości na własnej skórze, iż lepiej dać jaśnie państwu chwilę, zanim wparuje do ich sypialni. Amory lorda Maccona bywały nieprzewidywalne, w przeciwieństwie do jego reakcji, gdy mu je przerywano. Z ulgą odnotowała nieobecność hrabiego, weszła do środka z miską gorącej wody i ogrzanym białym ręcznikiem przewieszonym przez ramię, a następnie dygnęła wdzięcznie przed Alexią. Miała na sobie modną, a przy tym dość poważną szarą suknię z przypiętym do niej szeleszczącym białym fartuchem. Alexia należała do wąskiego grona osób, które wiedziały, że wysoki biały kołnierz okalający smukłą szyję skrywa liczne ślady po ugryzieniach, pozostałość po dawnej służbie w wampirzym ulu. Jakby tego było mało, pokojówka odezwała się, dowodząc tym samym swej gorszącej francuskości. - Dobhy wieczóh, madame. - Dobry wieczór, Angéliąue - odpowiedziała z uśmiechem Alexia. Świeżo upieczona lady Maccon w ciągu zaledwie trzech miesięcy zaistniała w świadomości londyńczyków jako osoba o śmiałym guście, wyrafinowanym podniebieniu i bezbłędnym wyczuciu stylu, z której chętnie brano przykład. I choć mało kto wiedział, że zasiada w gabinecie cieni, jej zażyłość z królową Wiktorią nie budziła niczyich wątpliwości. Jeśli dodać do tego majętnego męża wilkołaka na stanowisku, jej dziwactwa - w rodzaju nocnego paradowania z parasolką i zatrudnienia przesadnie urodziwej francuskiej pokojówki - schodziły na dalszy plan. Angéliąue postawiła miskę na toaletce i znowu znikła. Wróciła po dziesięciu minutach z filiżanką herbaty, wyniosła brudną wodę i zużyty ręcznik, po czym Strona 4

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt zjawiła się ponownie z miną, że wie, czego chce, i zamierza ów cel osiągnąć. Toalecie lady Maccon zwykle towarzyszyła wojna nerwów, jednakże ostatnie pochwały w kronice towarzyskiej „Modnej Damy" dowodziły słuszności podejmowanych przez pokojówkę decyzji. - Niech ci będzie, tyranie - powiedziała Alexia. - Co dziś wkładam? Angéliąue wybrała z szafy herbacianą suknię w militarnym stylu, z aksamitną czekoladową lamówką i dużymi guzikami z mosiądzu. W sam raz na urzędowe obrady gabinetu cieni. - Bez jedwabnego szala - dorzuciła swoje trzy grosze Alexia. - Muszę dziś pokazać szyję. - Nie wyjaśniła, że ślady po ukąszeniach są ściśle monitorowane przez pałacową gwardię. Pokojówka nie miała pojęcia o funkcji piastowanej przez Alexię Maccon. Owszem, wybierała jej sukienki, ale była Francuzką, i choć Floote uważał inaczej, służba nie musiała wiedzieć wszystkiego. Angéliąue dała za wygraną i zaproponowała podkreślające surowość sukni proste uczesanie, z nielicznymi kędziorami wypuszczonymi spod koronkowego czepeczka. Tym samym wieczorne zabiegi dobiegły końca i Alexia mogła wyfrunąć z sypialni, gnana ciekawością co do tajemniczych poczynań małżonka. Nie miała kogo przycisnąć. Jadalnia świeciła pustką; clavigerzy i członkowie watahy ulotnili się w ślad za hrabią i w domu nie został nikt prócz służby, która skrzętnie schodziła jej z drogi, nauczona doświadczeniem ostatnich trzech miesięcy. Rumpet, główny lokaj, z nutą urażonej godności odmówił odpowiedzi na jej pytania. Nawet Floote zaklinał się na wszystkie świętości, że całe popołudnie spędził w bibliotece i nic nie słyszał. - Daj spokój, Floote, przecież musisz wiedzieć, co zaszło. Zawsze wiesz. Gadaj natychmiast! Floote obrzucił ją spojrzeniem, pod którym poczuła się jak siedmiolatka. Mimo awansu z lokaja na osobistego sekretarza nie zatracił surowej aury lokajskości. - Przejrzałem dokumenty z niedzielnego spotkania. - Podał Alexii jej skórzaną aktówkę. -1 co? - Służył dawniej u ojca Alexii i na przekór skandalicznej reputacji Alessandra Tarabottiego (czy może z jej powodu) wiele się nauczył. Jako muhjah, Alexia coraz bardziej polegała na jego opinii, po to choćby, ażeby potwierdzić własną. Floote rozważył pytanie. - Mam niejakie obawy co do klauzuli o deregulacji, madame. Mniemam, iż zwolnienie naukowców za kaucją byłoby przedwczesne. - Hmm, też tak uważam. Będę głosować przeciwko. Dziękuję, Floote. Odwrócił się, żeby odejść. -Aha, Floote... Zawrócił zrezygnowany. - Coś rozstroiło mojego męża. Niewykluczone, że po moim powrocie konieczne będzie przejrzenie paru ksiąg w bibliotece. Uwzględnij to w swoich planach. - Ma się rozumieć, madame - odpowiedział z lekkim ukłonem i poszedł wezwać dla niej powóz. Alexia dokończyła posiłek, po czym sięgnęła po aktówkę, parasolkę oraz długi wełniany płaszcz i wyszła frontowymi drzwiami. I natychmiast zrozumiała, gdzie podziali się wszyscy - otóż wylegli na rozległy trawnik graniczący z brukowanym dziedzińcem zamku. Zaroili się jak mrówki i w wojskowym rynsztunku, z przyczyn znanych jedynie ich małym wilkołaczym móżdżkom, Strona 5

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt przystąpili do rozbijania znacznej liczby wielkich płóciennych namiotów. Robili to przy użyciu ostatniego wynalazku rządowego, a mianowicie samorozwijalnych słupków parowych, gotowanych w wielkich miedzianych kotłach na podobieństwo spaghetti. Na początku miały one wysokość lunety, po czym za sprawą wysokiej temperatury rozwijały się nagle z głośnym trzaskiem. W myśl powszechnie obowiązującego protokołu wojskowego przy każdym z kotłów asystowała zbyt liczna grupa żołnierzy, którzy witali każdy gotowy słupek donośnym aplauzem, a następnie chwytali go przez skórzane rekawice i nieśli do namiotu. W lady Maccon jakby piorun strzelił. - Co wy tu wszyscy robicie?! Nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Alexia odrzuciła głowę w tył i ryknęła: „Tunstell!!!". Siłą płuc nie dorównywała zwalistemu mężowi, lecz do mimozy było jej daleko. Przodkowie jej ojca podbili kiedyś imperium, a wrzask lady Maccon nie pozostawiał słuchaczom wątpliwości, jak do tego doszło. Tunstell zjawił się w podskokach. Był to przystojny, acz nieco tyczkowaty rudzielec o nieustającym uśmiechu i cokolwiek beztroskim usposobieniu, które większość ludzi rozczulało, a pozostałych doprowadzało do białej gorączki. - Tunstell - zaczęła Alexia rzeczowo i spokojnie, tak jej się przynajmniej zdawało. - Co tu robią te namioty? Tunstell, osobisty lokaj lorda Maccona i przywódca clavigerow, wesoło potoczył wzrokiem dokoła, jakby na dowód, iż nie zauważył dotąd nic niezwykłego, i oto z zachwytem stwierdził, że mają gości. Zawsze był wesolutki, co stanowiło jego zasadniczą wadę. Prócz tego należał do wąskiego grona mieszkańców Woolsey Castle, na których gniew jaśnie państwa nie robił najmniejszego wrażenia. To stanowiło jego drugą zasadniczą wadę. - Nie uprzedził pani? - Piegowata twarz clavigera była rumiana z wysiłku; właśnie pomógł stawiać jeden z namiotów. - Na to wygląda. - Alexia postukała srebrną nasadką parasolki o bruk. Tunstell wyszczerzył zęby. - Wróciła reszta watahy, milady. - Wzniósł obie ręce i dramatycznie wywijając palcami, wskazał rozgrywające się przed nimi obozowe zamieszanie. Był aktorem i zawsze uderzał w dramatyczną nutę. - Tunstell - odpowiedziała Alexia powoli i z naciskiem, jakby zwracała się do ograniczonego dziecka. - Oznaczałoby to, że mój mąż ma bardzo, bardzo dużą watahę. Żaden angielski alfa nie może poszczycić się tak licznym stadem. - No tak, reszta watahy przywiozła ze sobą resztę pułku - wyjaśnił konspiracyjnie Tunstell, jakby oboje brali udział w wyśmienitym fortelu. - Zdawało mi się, że po powrocie do kraju każdy jedzie w swoją stronę. Dzięki czemu nikt, hm, nie zastanie na trawniku setek żołnierzy. - W Woolsey wszystko odbywa się nieco inaczej. Jako największa wataha w Anglii jesteśmy jedyną, która rozdziela się przed podjęciem służby wojskowej, dlatego po powrocie stacjonujemy z całym pułkiem. To buduje więzi - dodał, gestykulując zawzięcie i kiwając głową. - A czy koniecznie musicie budować więzi na naszym trawniku? - Stuk, stuk, stuk, zastukała parasolka. Biuro Ultranaturalnych Rzeczy (BUR) prowadziło ostatnio eksperymenty nad nowym typem broni. Podczas likwidacji Klubu Hipokrasa przed Strona 6

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt paroma miesiącami odkryto niewielki kompresor parowy, który nagrzewał się do pewnego momentu, po czym następowała eksplozja. Lord Maccon pokazał go żonie. Eksplozję poprzedzał tykający odgłos, kropka w kropkę jak stukanie parasolki. Tunstell był nieświadomy analogii, w przeciwnym bowiem razie poczynałby sobie ostrożniej. Chociaż znając go, może niekoniecznie. - Tak, czy to nie fantastyczne? - zapiał. - Ale dlaczego? - Stuk, stuk, stuk. - Bo zawsze tu stacjonujemy - zabrzmiał inny głos, zdecydowanie należący do kogoś, kto o tykających, wybuchających kompresorach miał równie blade pojęcie co Tunstell. Lady Maccon obrzuciła miażdżącym spojrzeniem intruza, który śmiał jej przerwać. Był wysoki i barczysty, przy czym niezupełnie na skalę jej małżonka. Lord Maccon byl zwalisty ze szkocka, ów dżentelmen zaś jedynie na modłę angielską, co stanowiło zasadniczą różnicę. Poza tym w przeciwieństwie do hrabiego, który miał zwyczaj obijania się o różne przedmioty, jakby nie zdawał sobie sprawy z własnych gabarytów, nieznajomy sprawiał wrażenie całkowicie z nimi oswojonego. Wiedział, że w swym mundurze oficerskim wygląda znakomicie. Buty miał wypucowane na glans, jasne włosy postawione na sztorc, jego akcent zaś pozbawiony był jakiegokolwiek akcentu. Alexia znała ten typ: wykształcenie, pieniądze i błękitna krew. Zgrzytnęła zębami. - Ach tak? Otóż bynajmniej. - Zwróciła się ponownie do Tunstella. - Pojutrze wyprawiamy przyjęcie. Mają natychmiast usunąć stąd te namioty. - Wykluczone - wtrącił jasnowłosy dżentelmen, przysuwając się bliżej. Alexia zaczynała nabierać podejrzeń, że wcale nie ma do czynienia z dżentelmenem, mimo jego akcentu i nieskazitelnej aparycji. Przy okazji zauważyła, iż ma on bardzo niebieskie oczy, zimne i przenikliwe. Tunstell zamarł, widocznie rozdarty za szerokim uśmiechem. Alexia puściła uwagę przybysza mimo uszu. -Jeśli muszą tu stacjonować, niech przeniosą się za dom. Tunstell rzucił się spełnić polecenie, lecz nieznajomy położył mu na ramieniu wielką dłoń w białej rękawiczce. - Bzdura - wycedził przez idealne uzębienie. - Pułk zawsze stacjonuje na dziedzińcu. Tu jest nam o wiele wygodniej. - Marsz, powiedziałam - ponagliła Alexia, wciąż nie zwracając na przybysza najmniejszej uwagi. Jak śmie mówić do niej takim tonem?! Nawet nie zostali sobie przedstawieni! Tunstell, markotny jak nigdy, przenosił wzrok to na nią, to na nieznajomego. Wyglądał, jakby lada chwila miał unieść rękę do czoła i odegrać scenę omdlenia. - Ani mi się waż, Tunstell - pouczył go nieznajomy. - A pan, u licha, to kto? - wyrwało się poirytowanej Alexii. - Major Channing Channing z Channingów chesterfieldzkich. Alexię zatkało. Nic dziwnego, że jest taki nadęty. Brnąć przez życie z takim nazwiskiem to nie przelewki. - Prosiłabym, aby nie przeszkadzał mi pan w prowadzeniu domu, majorze Channing. To mój rewir. - A, nowa gosposia, tak? Nie wiedziałem, że lady Maccon wprowadziła tak drastyczne zmiany. Alexia nie zdziwiła się jego założeniem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że na lady Maccon nie wygląda: była na to zbyt włoska, za stara i - powiedzmy to sobie otwarcie - zbyt krągła. Miała zamiar wyprowadzić go z Strona 7

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt błędu, nim sprawy zajdą zbyt daleko, ale major nie dał jej ku temu okazji. Najwyraźniej Channing Channing z Channingów chesterfieldzkich lubował się w brzmieniu własnego głosu. - Nie zawracaj swojej ślicznej główki naszym obozowiskiem. Jaśnie pan i jaśnie pani nie wezmą ci tego za złe. - Rzeczona jaśnie pani spiekła raka. - Sprawa cię nie dotyczy, możesz wracać do swoich obowiązków. - Zapewniam pana, że dotyczy mnie wszystko, co dzieje się w zamku i na jego terenie. Channing Channing z Channingów chesterfieldzkich błysnął olśniewającym uśmiechem i zamrugał niebieskimi oczami w sposób, który zdaniem Alexii niewątpliwie miał rzucać na kolana wszystkie przedstawicielki płci przeciwnej. - I o co tyle hałasu? Zmykaj do kuchni, a jak będziesz grzeczna, dostaniesz później nagrodę. Zaraz, zaraz, czy on aby nie łypnął na nią pożądliwym okiem? Łypnął, a jakże. - Czy pan ze mną flirtuje, sir? - spytała z niedowierzaniem. - A mogę? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wszystko jasne. Na pewno nie dżentelmen. - Oho - mruknął Tunstell, dyskretnie podając tyły. - Cóż za odrażająca myśl - oznajmiła lady Maccon. - Oj, czy ja wiem? - zagruchał major Channing, przysuwając się bliżej. - Bujna Włoszka w sile wieku miałaby jeszcze ochotę pofiglować, nie? Zawsze miałem chrapkę na cudzoziemki. Alexia, tylko w połowie Włoszka, a do tego jedynie z pochodzenia, gdyż wychowano ją na Angielkę z krwi i kości, nie była pewna, która część wypowiedzi majora oburzyła ją najbardziej. I aż się zapowietrzyła. Mina Channinga świadczyła dobitnie, że najchętniej pomacałby ją wielką łapą, na poczet przyszłych rozkoszy, rzecz jasna. Alexia wzięła duży zamach i zdzieliła go parasolką w głowę. Wszyscy na trawniku zamarli i jak na komendę zwrócili oczy ku posągowej niewieście okładającej parasolką ich majora, gammę watahy Woolsey, dowódcę sił sprzymierzonych na obczyźnie. Niebieskie oczy majora zlodowaciały jeszcze bardziej, wokół tęczówek pojawiły się czarne obwódki, a z nienagannego garnituru zębów wysunęły się dwa kły. Wilkołak, tak? Ha, nie bez kozery nasadkę parasolki Alexii Maccon odlano z czystego srebra. Przyłożyła mu ponownie, upewniając się tym razem, że czubek dotknie skóry. Przy okazji odzyskała mowę. - Jak śmiesz! Ty bezczelny - (łup!) - arogancki - (łup!) - nadęty - (łup!) - krótkowzroczny psie! - (Łup, łup!). Zwykle nie przejawiała skłonności do przemocy tudzież niewybrednego języka, lecz okoliczności ją usprawiedliwiały. Dopóki nie unieszkodliwi wilkołaka srebrem, pozbawiając zdolności nadprzyrodzonych, dopóty nie mogła wyrządzić mu większej szkody. Dlatego czuła się upoważniona do jeszcze paru łupnięć, niech sobie nie myśli. Strona 8

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Zaskoczony niespodziewanym atakiem ze strony na pozór bezbronnej gosposi major Channing najpierw odruchowo zasłonił głowę, ale zaraz chwycił parasolkę i szarpnął. Alexia straciła równowagę i major wyrwał parasolkę z miną, jakby chciał jej oddać, czego skutki mogły być fatalne, gdyż rany Alexii goiły się w ludzkim, a nie nadprzyrodzonym tempie. Odrzucił jednak parasolkę i zrobił ruch, jakby chciał Alexię spoliczkować. I wtedy Tunstell wskoczył mu na plecy. Następnie obezwładnił majora, oplatając go całego długimi kończynami. Zgromadzonym aż dech zaparło z wrażenia. Atak clavigera na któregoś z członków watahy był rzeczą niesłychaną i stanowił podstawę do natychmiastowego wydalenia. Wszyscy jednak, którzy znali Alexię, przerwali swoje zajęcia, by pospieszyć na pomoc. Major Channing strząsnął Tunstella i na odlew zdzielił go w twarz. Claviger runął na ziemię, gdzie z głuchym jękiem stracił przytomność. Alexia rzuciła jasnowłosemu szubrawcy wściekłe spojrzenie i schyliła się nad powalonym rudzielcem. Oczy miał zamknięte, lecz chyba oddychał. Wstała i oznajmiła spokojnie: -Na pana miejscu dałabym sobie spokój, panic Channing. - Wzgardliwie pominęła „majora". - Co ty powiesz? - odparł tamten, rozpinając mundur i zdejmując białe rękawiczki. - Oboje zostaniecie ukarani. Zaczął się zmieniać. W eleganckim towarzystwie byłoby to nie do pomyślenia, większość zgromadzonych jednak oglądała ów spektakl nie pierwszy raz. W ciągu dziesięcioleci od utworzenia watahy widok przemiany wilkołaka stał się dla wojskowych równie powszedni jak przekleństwa. Ale zmieniać się przy damie, nawet jeśli bierze się ją za gosposię? Przez tłum przetoczył się szmer niepokoju. Alexia też nie kryła zdumienia. Ledwie co zapadł zmierzch, do pełni daleko. Oznaczało to, że major był starszy i bardziej doświadczony, aniżeli wskazywało na to jego buńczuczne zachowanie. W dodatku szło mu nadzwyczaj gładko, na przekór temu, co jej mąż określał mianem bólu do granic wytrzymałości. Alexia nieraz widywała, jak młodsze wilkołaki szamoczą się z jękiem, ale major Channing przemienił się błyskawicznie. Skóra, kości i futro zmieniły położenie i oczom Alexii ukazał się jeden z najpiękniejszych wilków, jakiego w życiu widziała: wielki i niemalże śnieżnobiały, o lodowato błękitnych oczach. Strząsnął z siebie resztki odzieży i począł z wolna krążyć wokół niej. Strona 9

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Przygotowała się w duchu. Wystarczył jeden jej dotyk i błyskawicznie odzyskałby ludzką postać, co bynajmniej nie gwarantowało jej bezpieczeństwa. Nawet śmiertelny wciąż był wyższy i silniejszy od niej, ona zaś nie miała już parasolki. W chwili gdy zerwał się do skoku, drugi wilk wychynął nie wiedzieć skąd i wskoczywszy przed Tunstella i Alexię, wyszczerzył kły. Był o wiele mniejszy od majora Channinga, miał płową sierść, podpalaną na czarno w okolicach głowy i karku, bladożółte oczy i niemalże lisi pysk. Wilki starły się z niemiłym odgłosem i poczęły walczyć zajadle. Biały był większy, lecz niebawem stało się jasne, że płowy jest szybszy i sprytniejszy od niego, toteż obrócił pozorną przewagę przeciwnika na swoją korzyść. Nie minęło wiele czasu, jak zacisnął majorowi Channingowi zęby na gardle. Walka zakończyła się tak nagle, jak zaczęła. Biały wilk zwiotczał i odsłonił brzuch w akcie uległości wobec mniejszego przeciwnika. Alexia usłyszała jęk i spojrzała na Tunstella, który usiadł, rozglądając się nieprzytomnie. Obficie krwawił z nosa, lecz poza tym sprawiał wrażenie tylko zamroczonego. Podała mu chusteczkę i rozejrzała się za parasolką, byle tylko nie patrzeć, jak wilki przeistaczają się z powrotem. Ale podglądała, bo czyż któraś na jej miejscu oparłaby się pokusie? Major Channing składał się z samych mięśni; był szczuplejszy i nie tak rosły jak hrabia, acz (uczciwość kazała jej to przyznać) wcale miły dla oka. Zdumiał ją natomiast widok jasnowłosego mężczyzny w bliżej nieokreślonym wieku, który stał obok. Kogo jak kogo, ale profesora Lyalla nie podejrzewałaby o wybujałą muskulaturę. A tu proszę, też zbudowany był niczego sobie. Kim był, nim został wilkołakiem? Nie po raz pierwszy zadała sobie w duchu to pytanie. Pojawiło się paru clavigerow z długimi pelerynami i zasłoniło obiekt jej rozważań. - Do licha, co jest? - wypluł major Channing, gdy jego szczęka odzyskała ludzkie proporcje. Spojrzał wściekle na układnego profesora, który stał obok jak gdyby nigdy nic. - Ciebie nie wyzywałem. Nie zrobiłbym tego, dobrze wiesz. Przecież ustaliliśmy to przed laty. Działałem zgodnie z protokołem: krnąbrnych clavigerów należy karać bezwzględnie. - Chyba że nie mamy do czynienia tylko z clavigerem - odrzekł profesor Randolph Lyall, cierpliwy beta watahy Woolsey. Blondyn zaniepokoił się wyraźnie i jego twarz zaira ciła arogancki wyraz. Zdaniem Alexii robił teraz o wielo milsze wrażenie. Profesor Lyall westchnął. - Majorze Channing, przedstawiam panu lady Alexię Maccon, klątwłamaczkę i pańską nową samicę alfa. Strona 10

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Alexia nie przepadała za określeniem klątwłamaczka; brzmiało strasznie sportowo, jakby zaraz miała rozegrać długą i śmiertelnie nudną partię krykieta. Ponieważ niektóre wilkołaki wciąż uważały swą nieśmiertelność za przekleństwo, brała to za swoisty komplement i pochwałę za to, że w czasie pełni jest zdolna przywrócić im człowieczeństwo. W każdym razie lepsze to niż „pożeraczka dusz". Naturalnie wampiry musiały wymyślić coś, co kojarzy się z czymś jeszcze głupszym niż krykiet - o ile to w ogóle możliwe. Odszukała parasolkę, podniosła ją z ziemi. - Chciałabym móc powiedzieć, że miło mi pana poznać, lecz w sposób rażący minęłabym się z prawdą, majorze Channing. - A niech to! - Major Channing spoglądał z wymówką na Lyalla i na wszystkich wokół. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? Alexię zakłuło sumienie. Może faktycznie trochę ją poniosło. Ale nie dał jej wyboru. - Czy mam przez to rozumieć, że nie poinformowano pana, jak wyglądam? - zapytała, dorzucając kolejny kamyczek do góry pretensji pod adresem małżonka. Och, da mu popalić, niech tylko wróci do domu. - Nie, niezupełnie - odpowiedział major Channing. - To znaczy, owszem, przed paroma miesiącami otrzymaliśmy krótką wiadomość, lecz opis nie był... pani rozumie... I myślałem, że będzie pani... Alexia w zamyśleniu zważyła parasolkę w dłoni. Channing w mgnieniu oka poszedł po rozum do głowy. - .. .mniej włoska - uzupełnił wreszcie. - I mój drogi małżonek nie uprzedził pana po przyjeździe? - Alexia sprawiała wrażenie bardziej zadumanej niż wściekłej. Może major Channing nie był jednak taki zły. Bądź co bądź, swego czasu też nie posiadała się ze zdumienia, że lord Maccon ożenił się właśnie z nią. Na twarzy majora Channinga odmalowała się irytacja. - Jeszcze go nie widzieliśmy, milady. Inaczej uniknąłbym tej gafy. - Czy ja wiem? - Wzruszyła ramionami. - Bywa trochę zbyt pochlebny i jego opisy mojej osoby nie do końca pokrywają się z rzeczywistością. Major Channing raz jeszcze podkręcił swój czar na najwyższe obroty - lady Maccon prawie usłyszała zgrzyt przesuwanych dźwigni i świst pary buchającej mu z uszu. - Och, z pewnością myli się pani, milady. Niestety dla gammy, któremu faktycznie wpadła w oko, Alexia postanowiła się obrazić. Zastygła nieruchomo, spojrzenie jej brązowych oczu stwardniało jak stal, a zmysłowe usta zacisnęły się w wąską kreskę. Pospiesznie zmienił temat, zwracając się do profesora Lyalla. - Dlaczego nasz szanowny przywódca nie przyszedł na stację? Miałem z nim coś pilnego do omówienia. Lyall wzruszył ramionami z miną, że lepiej tego nie drążyć. Jak w naturze gammy leżała krytyka, tak beta winien okazywać lojalność bez względu na karygodne poczynania alfy. - Ważne sprawy służbowe - rzucił oględnie. - Moja sprawa też mogła być ważna - odburknął major Channing. - Trudno powiedzieć, zwłaszcza kiedy alfa gdzieś się szlaja. - Co się właściwie stało? - Ton profesora Lyalla świadczył wyraźnie, iż bez względu na naturę owej ważnej sprawy wina leży zapewne po stronie majora. - Na statku miało miejsce dziwne zdarzenie. - Major Channing uznał chyba, że też potrafi być tajemniczy. Ostentacyjnie zwrócił się do Alexii. - To prawdziwa przyjemność poznać panią, lady Maccon. Najmocniej przepraszam za zamieszanie. Strona 11

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Niewiedza to żadne usprawiedliwienie, jestem tego świadomy, proszę mi wierzyć. Tak czy inaczej, postaram się to pani wynagrodzić na miarę moich skromnych możliwości. - Niech pan przeprosi Tunstella - zażądała lady Maccon. To był cios. Gamma, trzeci po przywódcy, miał przeprosić nędznego clavigera? Major Channing ze świstem wciągnął powietrze, ale spełnił rozkaz. Wygłosił kwiecistą mowę pod adresem rudzielca, który w miarę tyrady coraz częściej przestępował z nogi na nogę, dotkliwie świadomy upokorzenia przełożonego. Na koniec był tak czerwony, że jego piegi znikły zupełnie, a major Channing poszedł ich śladem. - A ten dokąd? - zdumiała się lady Maccon. - Zapewne wydać rozkaz przeniesienia obozu za dom. Należy odczekać chwilę, milady, aż słupki ostygną. - Aha. - Alexia uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Czyli moje na wierzchu. Profesor Lyall z westchnieniem wzniósł oczy do księżyca, jakby odwoływał się do wyższej instancji. -Alfy. Alexia rzuciła mu wyczekujące spojrzenie. - Czy byłby pan łaskaw wytłumaczyć mi, skąd się tu wziął Channing Channing z Channingów chesterfiel-dzkich? Nie wygląda mi na kogoś, kogo mój mąż wybrałby na członka swojej watahy. Profesor Lyall przechylił głowę na bok. - Nie będę wypowiadał się co do uczuć hrabiego, lecz bez względu na jego osobiste upodobania Channing przypadł mu w udziale razem z watahą. Podobnie jak ja. Zdanie Conalla nie miało tu nic do rzeczy. I, prawdę powiedziawszy, major nie jest taki zły. Jak to mówią, dobry wojak zawsze w cenie, i nie inaczej jest w tym wypadku. Proszę nie zrażać się jego manierami. Zawsze staje na wysokości zadania, chociaż nie lubi lorda Maccona ani mnie. - Dlaczego? To znaczy, dlaczego pana? Niechęć do hrabiego nie budzi moich wątpliwości. Przeważnie sama za nim nie przepadam. Profesor Lyall stłumił śmiech. - Ponoć stanowczo opowiada się przeciwko dwóm „1" w imieniu lub nazwisku. Jego zdaniem to niewybaczalnie walijskie. Śmiem podejrzewać jednak, że pani wywarła na nim piorunujące wrażenie, milady. Alexia w zakłopotaniu zakręciła młynka parasolką. - Do licha, czyżby pod tym lukrem istotnie kryły się szczere słowa? - Zachodziła w głowę, jakiż to aspekt jej wyglądu lub osobowości sprawiał, że wpadała w oko jedynie wilkołakom. I czy miała na niego wpływ? Profesor Lyall wzruszył ramionami. - Na pani miejscu w tej kwestii trzymałbym się od niego z daleka. - A to dlaczego? Nie znajdując taktownej odpowiedzi, Lyall po namyśle wypalił prosto z mostu: - Major Channing gustuje w wojowniczych kobietach, gdyż lubi je... - znacząco zawiesił głos -...ujarzmiać. Alexia zmarszczyła nos. Aluzja nie budziła wątpliwości. Później musi to zbadać, ojcowska biblioteka pewnie znów okaże się niezawodna. Alessandro Tarabotti, nadludzki, wiódł awanturniczy żywot i przekazał córce kolekcję książek, w tym egzemplarze z przednimi ilustracjami, które niezbicie dowodziły jego skłonności. Dzięki nim właśnie co bardziej nowatorskie zachcianki męża nie przyprawiały jej o palpitacje. Profesor Lyall tylko wzruszył ramionami. - Niektóre panie to lubią. - A niektóre lubią szpinak - skwitowała Alexia, ucinając temat kłopotliwego Strona 12

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt gammy. - Inne zaś wybitnie szpetne kapelusze - uzupełniła na widok swej serdecznej przyjaciółki, panny Ivy Hisselpenny, która na końcu długiego podjazdu wysiadała właśnie z dorożki. Mimo dzielącej je odległości nie było mowy o pomyłce - nikt inny nie odważyłby się włożyć takiego nakrycia głowy. Kapelusz był jaskrawofioletowy i przystrojony zieloną lamówką, a z kosza z owocami przytwierdzonego do ronda sterczały zawadiacko trzy pióra. Kiść sztucznych winogron zwieszała się z jednej strony, dyndając niemal na wysokości zadziornego podbródka właścicielki. - A niech to - powiedziała lady Maccon do profesora Lyalla. - Przecież ja się spóźnię. Lyall wziął to za odprawę i zrobił w tył zwrot - chyba że uciekał przed kapeluszem. Jaśnie pani zatrzymała go w pół kroku. - Doceniam pańską niespodziewaną interwencję. Nie sądziłam, że naprawdę zaatakuje. Profesor spojrzał na nią w zamyśleniu, z rzadkim u niego błyskiem zdziwienia w piwnych oczach, wyjątkowo nieprzysłoniętych okularnetkami. - Dlaczego niespodziewaną? Myślała pani, że nie umiałbym obronić jej w imieniu Conalla? Lady Maccon potrząsnęła głową. Rzeczywiście nie pokładała dotąd wielkiej wiary w tężyznę mężowskiego bety, którego drobna postura i profesorskie nawyki zdawały się mówić same za siebie. Lord Maccon był wielki jak dąb, podczas gdy profesor Lyall przypominał raczej krzak agrestu, ale nie o to chodziło. - Ależ skąd. Niespodziewanej, bo sądziłam, że problemy w BUR-ze wymagają pańskiej obecności u boku mego męża. Wymijająco kiwnął głową. Spróbowała ostatni raz. - Rozumiem, że to nie przybycie pułku tak zelektryzowało Conalla? - Nie. Wiedział o tym, dlatego posłał mnie na stację. - Ach tak? Nie uznając za stosowne mi o niczym powiedzieć? Lyall zrozumiał, że pogrąża hrabiego, i wycofał się pospiesznie. - Widać uznał, że jest pani najlepiej poinformowana. Decyzję o powrocie wojsk powziął dewan. Gabinet cieni zatwierdził ją przed paroma miesiącami. Alexia zmarszczyła brwi. Zaświtało jej jak przez mgłę, że istotnie potentat wykłócał się o to z dewanem na początku jej kadencji w gabinecie. Dewan dopiął swego, ponieważ siła wojsk królowej Wiktorii oraz losy imperium zależały od jej przymierza z watahami. Naturalnie wampiry kontrolowały Kompanię Wschodnioindyjską i oddziały najemników, które brały w niej udział, ale rzecz toczyła się o większą stawkę i wilkołakom przypadł decydujący głos. Lady Maccon nie podejrzewałaby jednak, iż rezultaty owej decyzji rozpanoszą się w jej ogródku. - Nie mają jakichś koszarów czy czegoś takiego? - Owszem, ale w myśl panującej tradycji pierwsze tygodnie po powrocie spędzają tutaj, po czym dzienni żołnierze rozjeżdżają się do swoich domów. Lady Maccon patrzyła, jak Ivy lawiruje wśród wojskowych namiotów i ekwipunku, maszerując z werwą, jakby z każdym krokiem stawiała wykrzyknik. Akumulatory ciśnienia buchały chmurkami żółtego dymu, syczały wyciągane z ziemi słupki namiotów. Przenosiny obozu ruszyły pełną parą. - Czy nie mówiłam ostatnio, co myślę o tradycji? - rzu ciła Alexia, po czym spanikowała. - Mamy ich wszystkich wykarmić? Kiść winogron podskakiwała w rytm kroków nadciągającej Ivy, która nie zwróciła nawet uwagi na zamieszanie. Nie miała chwili do stracenia, co oznaczało, że przynosi ważne wieści. - Rumpet wie, co robić. Proszę się nie martwić - poradził profesor Lyall. - Naprawdę nie może pan powiedzieć, co się dzieje? Wyszedł tak wcześnie... Coś mi mówi, że to robota Eks-Merriway. - Kto, Rumpet? Strona 13

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt Odpowiedziała mu wzgardliwym spojrzeniem. - Lord Maccon nie wtajemniczył mnie w szczegóły - poddał się profesor. Lady Maccon zmarszczyła brwi. - Na Eks-Merriway też nie ma co liczyć. Zna ją pan, zaraz robi się wiotka i znerwicowana. Ivy dotarła do stóp schodów. Profesor Lyall uznał, że na niego już czas. - Pani wybaczy, milady, obowiązki wzywają. Ukłonił się pannie Hisselpenny i zniknął za węgłem w ślad za majorem Channingiem. Ivy dygnęła mu na pożegnanie (truskawka na długiej jedwabnej łodyżce zakołysała się w okolicy jej lewego ucha). Niezrażona nagłym odejściem wilkołaka wbiegła po schodach, skwapliwie ignorując aktówkę i oczekujący powóz, najwyraźniej święcie przekonana, że jej wieści są ważniejsze od powodów, które skłaniają przyjaciółkę do wyjazdu. - Czy masz pojęcie, że na twoim trawniku stacjonuje cały pułk, Alexio? Lady Maccon westchnęła. - Co ty powiesz? Panna Hisselpenny puściła jej sarkazm mimo uszu. - Przynoszę wyborne wieści. Wejdziemy na herbatę? - Ivy, mam ważne spotkanie w stolicy i już jestem spóźniona. - Lady Maccon nie wspomniała, iż rzecz dotyczy spraw wagi państwowej. Ivy nie wiedziała o jej nadludzkości ani stanowisku, i zdaniem Alexii tak było lepiej. Wtajemniczanie przyjaciółki w cokolwiek groziło katastrofą. - Kiedy to naprawdę bardzo ważne, Alexio! - Winogrona zatrzęsły się z przejęcia. - Ach, czyżby do sklepów rzucili właśnie zimowe szale z Paryża? Ivy bezsilnie potrząsnęła głową. - Czy musisz być taka nieznośna? Lady Maccon nie mogła oderwać wzroku od kapelusza. - W takim razie mów natychmiast. Usycham z ciekawości. - Byle jak najszybciej mieć to z głowy. Ivy nie miała czasem za grosz wyczucia czasu. - Co robi pułk na twoim trawniku? - przypomniało się przyjaciółce. - Wilkołacze sprawy. - Był to najlepszy sposób, aby skutecznie uciąć temat. Panna Hisselpenny nigdy nie oswoiła się na dobre z wilkołakami, nawet gdy jej najlepsza przyjaciółka miała czelność wyjść za jednego z nich. Osobliwe było to plemię, ona zaś nie nawykła do ich niechlujstwa i napadów golizny. W przeciwieństwie do Alexii. Ivy, jak na Ivy przystało, wolała zapomnieć o ich istnieniu. - A co ty tu robisz? - dodała lady Maccon. - Ach, wybacz mi to najście, Alexio! Nie miałam czasu wysłać liściku i wolałam sama ci o wszystkim zaraz powiedzieć. - Szeroko otworzyła oczy i powachlowała się rękami. - Ja? Wychodzę za mąż! ROZDZIAŁ DRUGI Plaga humanizacji Lord Conall Maccon był nadzwyczaj rosłym mężczyzną, a co za tym idzie, niebywale rosłym wilkiem. Żaden zwyczajny wilk nie miał szans na takie gabaryty ani taką masę mięśni, dlatego nikt z ewentualnych przechodniów nie wątpiłby ani przez chwilę, że ma do czynienia z istotą nadprzyrodzoną. Ale garstka osób podróżujących gościńcem w ów mroźny wieczór nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Lord Maccon mknął jak wiatr, a do tego miał ciemne futro, toteż - nie licząc żółtych oczu - niemal zupełnie ginął w mroku. Żona kilkakrotnie nazwała go przystojnym wilkiem, lecz ani razu nie zrobiła tego w kontekście jego ludzkiej postaci. Musi ją o to zapytać. Głowił się nad tym przez chwilę, po czym jednak odstąpił od tego pomysłu. Takie oto prozaiczne rozważania towarzyszyły wilkołakowi, kiedy zdążał polnymi drogami w stronę Londynu. Zamek Woolsey leżał w pewnym oddaleniu od stolicy, na Strona 14

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt północ od Barking, dobre dwie godziny powozem lub sterowcem i nieco krócej na czterech łapach. Czas mijał i wreszcie mokra trawa, równy ciąg żywopłotów i spłoszone zające ustąpiły miejsca zabłoconym ulicom, kamiennym murom i obojętnym kotom z ciemnych zaułków. Przyjemność płynąca z podróży osłabła w sposób znaczący, gdy po wejściu do miasta, w okolicach Fairfoot Road, w sposób nagły i zgoła niespodziewany hrabia stracił wilczą postać. Było to doprawdy zdumiewające - oto gnał przed siebie na czterech łapach, po czym ani się obejrzał, jak jego kości przemieściły się z trzaskiem, futro znikło i wyrżnął kolanami o bruk. Zasapany i goły jak święty turecki. - Piekło i szatani! - wykrzyknął z niedowierzaniem. W życiu nie doświadczył czegoś takiego. Wstrząs był mniejszy, nawet gdy jego wybitnie denerwująca małżonka dotykiem przywracała mu ludzką postać. Poza tym dawała mu ostrzeżenie. Tak to umownie nazwijmy. Wrzask lub dwa, powiedzmy. Rozejrzał się z niepokojem. Ani śladu Alexii, poza tym czyż nie zostawił jej w zamku, nadąsanej, ale bezpiecznej? W regionie nie zarejestrowano innych nadludzkich. Zatem o co tu chodzi? Popatrzył na swoje rozkwaszone kolana, które ani myślały się zasklepić. Takie ranki dla wilkołaka to pestka, szast-prast i znikały bez śladu. Tak więc widok krwi sączącej się z wolna na ubłocone kamienie kompletnie zbił go z tropu. Spróbował zmienić się z powrotem. Nic. Próba przemiany częściowej, z wilczą głową na ludzkim karku, również spełzła na niczym. Jednym słowem, jego położenie nie zmieniło się ani o jotę i dalej siedział na Fairfoot Road, nagi i oszołomiony. Nie dając za wygraną, spróbował raz jeszcze zmienić samą głowę, co - jako sztuczka na wyłączność alfy - powinno pójść łatwiej aniżeli pełna przemiana. Gdzie tam. Przeważnie gdy zachodziła możliwość publicznej przemiany, hrabia niósł w pysku pelerynę. Tym razem uznał jednak, że zdoła dotrzeć na miejsce, zanim względy przyzwoitości wezmą górę. Srogo żałował teraz swej pochopnej decyzji. Eks-Merriway miała rację: w Londynie! działo się coś złego, i to pomijając fakt, że oto utknął w śródmieściu na golasa. Wychodzi na to, iż rzecz dotyczy nie tylko duchów. Wilkołaków, jak się okazuje, także. Przezornie umknął za stertę skrzynek. Poszedłby o zakład, że u wampirów dziś też kła nie uświadczysz - przynajmniej tych zamieszkałych w sąsiedztwie Tamizy. Hrabina Nadasdy, królowa westminsterskiego ula, pewnie odchodzi od zmysłów, co z kolei - uświadomił sobie niechętnie - nasuwało prawdopodobieństwo wizyty lorda Ambrose'a. Zapowiadała się długa noc. Wbrew mniemaniu przeciętnego turysty Biuro Ultranadprzyrodzonych Rzeczy nie mieściło się w pobliżu Whitehall. Był to mały, niepozorny budynek w georgiańskim stylu, położony w bok od Fleet Street, niedaleko siedziby „Timesa". Lord Maccon zarządził przenosiny przed dziesięciu laty, dokonawszy odkrycia, że nie rząd, Strona 15

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt ale prasa ma na ogół nosa do tego, co się dzieje w mieście - w sensie politycznym i nie tylko. Tego wieczoru przyszło mu pożałować swej decyzji, gdyż żeby dotrzeć do biura, musiał przebrnąć przez dzielnicę handlową oraz kilka ruchliwych ulic. I prawie udało mu się przemknąć niezauważenie, kryjąc się po drodze w bocznych uliczkach i osławionych ciemnych zaułkach Londynu. Był to nie lada wyczyn, w mieście bowiem roiło się od żołnierzy, których na szczęście bardziej interesowało świętowanie powrotu do ojczyzny aniżeli jego blada postać. Nie uszedł dopiero uwagi niespodziewanego osobnika opodal St. Bride, wśród wątpliwych aromatów Fleet Street dryfujących w powietrzu. Z mroku tuż za szynkiem wychynęła zgoła nieprzystająca do otoczenia postać wyelegantowanego młodzieńca we fraku i obłędnym cytrynowym krawacie wiązanym w osbaldestońskim stylu. Spoglądając na gołego wilkołaka, życzliwie uchylił kapelusza. - A niech mnie gęś kopnie, jeśli to nie lord Maccon. Jak się dzisiaj mamy? Ładnie to tak, wychodzić bez pelerynki? - Głos był jakby znajomy i podszyty rozbawieniem. - Biffy - warknął hrabia. - Jak się miewa pańska urocza małżonka? - Biffy był znanym w okolicy trutniem, a jego patron, wampir lord Akeldama, należał do grona serdecznych przyjaciół Alexii. Ku niewysło-wionej irytacji lorda Maccona. Biffy zresztą też. Gdy ostatnio zjawił się w Woolsey Castle z wiadomością od swego pana, godzinami rozprawiał z Alexią o najmodniejszych fryzurach z Paryża. Zona hrabiego miała upodobanie do dżentelmenów o cokolwiek frywolnym usposobieniu. Conall zastanowił się mimochodem, jak świadczy to o nim samym. - Do diabła z uroczą małżonką - burknął. - Szoruj do oberży i załatw mi jakąś odzież z łaski swojej. Biffy popatrzył na niego spod uniesionej brwi. - Pożyczyłbym hrabiemu frak, ale i tak niewiele by przykrył. - Otaksował Conalla przeciągłym, pełnym uznania spojrzeniem. - No, no, mój pan będzie niepocieszony, że ominął go taki widok. - Twój niemożliwy pan już go oglądał. Biffy z zaintrygowaną miną postukał się palcem w dolną wargę. - Jakbyś nie wiedział - dodał z irytacją hrabia. Biffy tylko się uśmiechnął. - Ubranie - przypomniał hrabia. I dorzucił niechętnie: - Proszę! Biffy zniknął i powrócił niezwłocznie z fatalnie skrojoną peleryną z ceraty, która roztaczała wprawdzie intensywną woń ryb, ale przykryła, co trzeba. Alfa wciągnął ją na siebie skwapliwie i łypnął spode łba na rozradowanego trutnia. - Śmierdzę jak gotowane wodorosty. - Co zrobić, w mieście roi się od wilków morskich. - Wiadomo ci coś o tym wariactwie? - Biffy mógł być panienką, a jego pan jeszcze bardziej, lecz lord Akeldama zawsze wiedział, co w trawie piszczy. Takiego kręgu nienagannie odzianych informatorów nie powstydziłby się nawet rząd. Gdyby go miał. - Wczoraj przypłynęło osiem pułków: Black Scotts, Northumberland, Coldstream Guards... - Biffy udał, że nie rozumie. Lord Maccon wpadł mu w słowo. - Ja nie o tym... pytam o masowy egzorcyzm. - A, to. Dlatego na pana czekałem. - No tak - westchnął lord Maccon. Biffy przestał się uśmiechać. Strona 16

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt - Przejdziemy się, milordzie? - Stanął obok wilkołaka, który przestał być wilkołakiem, i ruszyli w stronę Fleet Street. Bose stopy hrabiego bezszelestnie stąpały po bruku. - Co?! - Ów zdumiony wykrzyknik dobiegł nie z jednego, ale dwóch źródeł, a mianowicie z ust Alexii oraz zapomnianego Tunstella, który w międzyczasie przysiadł pod schodami i lizał rany. Rewelacje panny Hisselpenny kazały mu jednak wyjść z ukrycia. Pod prawym okiem miał czerwoną śliwkę, która zapowiadała się na dorodny okaz, i palcami ściskał nos, powstrzymując krwotok. Chustka Alexii i jego własny krawat prezentowały się w związku z tym dosyć żałośnie. - Za mąż, panno Hisselpenny? - Na dobitkę minę też miał tragiczną, rodem z szekspirowskiej komedii, a zza chustki wyzierało zaniepokojone spojrzenie. Wspólny taniec na ślubie jaśnie państwa zapewnił pannie Hisselpenny ważne miejsce w jego sercu, ale większa zażyłość nie wchodziła w grę. Ivy była damą z dobrego domu, on zaś jedynie lichym clavigerem, a do tego aktorem. Alexia nie była zorientowana co do jego faktycznych uczuć. Może odżyły wraz ze świadomością, że wszystko stracone. - Za kogo? - zapytała przytomnie. Nie zwracając na nią uwagi, Ivy przypadła do boku Tunstella. - Pan jest ranny! - wykrzyknęła, a kiście winogron i jedwabnych truskawek zakołysały się na potwierdzenie jej słów. Wyjęła własną mikroskopijną chusteczkę haftowaną w wisienki i bez większego powodzenia zaczęła wycierać mu twarz. - Nic wielkiego, panno Hisselpenny, zapewniam panią - odrzekł Tunstell, ucieszony tymi zabiegami bez względu na ich bezskuteczność. - Ależ pan krwawi, broczy krwią! - upierała się Ivy. - Nic to, nic to. Bywa, gdy kto się z pięścią spotka. Ivy zatkało. - Bijatyka! Ależ to straszne! Biedny pan Tunstell. -1 pogłaskała czysty skrawek jego policzka paluszkami w białej rękawiczce. A biednemu panu Tunstellowi w to graj. - Ach, proszę się nie lękać - odparł, nadstawiając twarz do pieszczoty. - Raju, jaki śliczny kapelusz, panno Hisselpenny, taki... - urwał w poszukiwaniu właściwego słowa - .. .owocowy. Ivy poczerwieniała jak piwonia. - Och, podoba się panu? Kupiłam go specjalnie... Tego było już za wiele. - Ivy! - warknęła ostro Alexia, przywołując przyjaciółkę do porządku. - Z kim ty się właściwie zaręczyłaś? Panna Hisselpenny wróciła z hukiem na ziemię. - Z kapitanem Featherstonehaugh, który właśnie wrócił z northumberlińskimi fusilli aż z Indiów. - Masz na myśli fusilierów northumberlandzkich? - No przecież mówię. - Z wytrzeszczonych oczu Ivy biły niewinność i podniecenie. Przetasowania armii dewana najwidoczniej uwzględniały więcej pułków, niż Alexia myślała. Na spotkaniu gabinetu cieni musi poznać stanowisko królowej i jej głównodowodzących. Na spotkaniu, które zaczęło się bez niej. - To niezła partia - perorowała panna Hisselpenny - chociaż mama wolałaby co najmniej majora. Ale sama wiesz... - zniżyła głos prawie do szeptu -...w moim wieku nie ma co wybrzydzać. Tunstell wyglądał jak rażony obuchem. Panna Hisselpenny uchodziła w jego oczach za świetną partię; była, ma się rozumieć, starsza od niego, ale pospolity kapitan...! Otworzył usta, by wyrazić swoje zdanie, lecz o dziwo zmilczał pod miażdżącym spojrzeniem jaśnie pani. - Tunstell - powiedziała z naciskiem lady Maccon - idź się na coś przydać. Ivy, Strona 17

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt moje gratulacje, ale naprawdę na mnie już czas. Mam ważne spotkanie, na które nie mogę bardziej się spóźnić. Ivy odprowadziła Tunstella wzrokiem. - Naturalnie ja też miałam nieco inne oczekiwania. Widzisz, kapitan Featherstonehaugh to prawdziwy żołnierz, nic go nie rusza. Przypadłby ci do gustu, Alexio, ale ja liczyłam na mężczyznę z duszą barda. Alexia bezsilnie rozłożyła ręce. - To claviger, na miłość boską! Masz pojęcie, co to znaczy? W przyszłości, zapewne niedalekiej, poprosi o metamorfozę i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa w trakcie wyzionie ducha. Albo zostanie wilkołakiem. Lubisz wilkołaki? Nie. Ivy znów zrobiła minę świętoszki. Winogrona zatrzęsły się jak galareta. - Mógłby zrezygnować. - I kim zostać? Zawodowym aktorem? Żyć za psi grosz, na łasce kapryśnej publiczności? Ivy pociągnęła nosem. - Kto powiedział, że rozmawiamy o panu Tunstellu? Alexia mało nie wyszła z siebie. - Wsiadaj do powozu, Ivy. Odwiozę cię do miasta. Przez całą dwugodzinną podróż do Londynu panna Hisselpenny paplała o ślubie, sukienkach, liście gości i weselnym menu. O przyszłym oblubieńcu mówiła za to niewiele, toteż Alexia doszła do wniosku, iż jego rola ogranicza się do minimum. Z niepokojem patrzyła, jak przyjaciółka drepcze w stronę skromnego domu rodziców. Co też ta Ivy wyprawia? Ale nie było czasu zastanawiać się nad położeniem przyjaciółki, pałac Buckingham wzywał. Strażnicy już na nią czekali. Lady Maccon niezawodnie zjawiała się dwie godziny po zmroku w każdą niedzielę i czwartek. Bezpretensjonalność i kąśliwy język zaskarbiły jej wśród gwardii miano jednego z najmniej kłopotliwych bywalców zamku, a już na pewno najmniej napuszonego z nich. W ciągu pierwszych dwóch tygodni zadała sobie nawet trud nauczenia się ich nazwisk. Drobiazgi świadczą o wielkości człowieka, ot co. Arystokracja mogła powątpiewać w słuszność wyboru hrabiego, ale wojskowi wręcz przeciwnie. Cenili prostolinijność, nawet u kobiety. - Spóźniła się pani, lady Maccon - zauważył jeden, sprawdzając, czy na jej szyi nie ma śladów ugryzień, a w teczce bomby. - Jakbym nie wiedziała, poruczniku Huntington, jakbym nie wiedziała. - Nie będziemy pani zatrzymywać. Zapraszam do środka, milady. Lady Maccon posłała mu blady uśmiech i weszła. Dewan i potentat już czekali. Królowej Wiktorii nin było, lecz ona zjawiała się w okolicach północy, po kolacji w gronie rodziny, aby wysłuchać, co postanowili, i zatwierdzić ostateczne decyzje. - Panowie wybaczą, że kazałam im czekać - oznajmiła od progu. - Spadły na mnie dwa gromy w postaci intruzów na trawniku i niespodziewanych zaręczyn. Wiem, że to żadna wymówka, lecz dlatego nie mogłam przybyć na czas. - Dobre sobie - burknął dewan. - Losy imperium brytyjskiego na łasce pani i intruzów. - Uhonorowany tytułem hrabiego Jatki Górnej, ale bez miejsca w żadnej z Izb, dewan należał do garstki angielskich wilkołaków, którzy mogliby stanąć w szranki z hrabią Woolsey, czego miał okazję dowieść. Niemal równie zwalisty jak Conall Maccon, wyglądał nieco starzej. Ciemnowłosy, o szerokiej twarzy i głęboko osadzonych oczach, byłby przystojny, gdyby nie trochę zbyt wydatne usta, przesadny rowek w brodzie, zdumiewająco zadziorne bokobrody i takiż wąs. Ów wąs spędzał Alexii sen z oczu. Wilkołaki nie nosiły zarostu ani się nie starzały. A tu proszę: wąs. Skąd się, u licha, wziął? I czy dewan zawsze go miał? Przez ile stuleci jego znękana górna warga mordowała się pod takim Strona 18

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt porostem? Ale dziś lady Maccon miała na głowie ważniejsze sprawy. - A więc - zaczęła, siadając przy stole i kładąc przed sobą aktówkę - przejdziemy do rzeczy? - Bezwzględnie - odpowiedział potentat słodkim, opanowanym głosem. - Jak się dzisiaj czujemy, muhjah? Zdziwiło ją to pytanie. - W miarę. Wampir był bardziej niebezpieczny. Wiek stanowił jego przewagę zasadniczą, a po drugie, nie musiał nic udowadniać, w przeciwieństwie do dewana. Poza tym, podczas gdy dewan dla zasady obnosił się z niechęcią do lady Maccon, Alexia wiedziała, że potentat szczerze jej nienawidzi. Na wieść o jej ślubie z alfą wniósł oficjalną skargę, i kolejną, kiedy królowa Wiktoria powołała ją do gabinetu cieni. Alexia nie była pewna, o co mu właściwie chodzi, lecz ule przeważnie stały za nim murem, co dawało mu wyższość nad dewanem, który nie przykładał większej wagi do lojalności. - Żadnych dolegliwości żołądkowych? Alexia rzuciła mu nieufne spojrzenie. - Bynajmniej. Czy możemy kontynuować? Na ogół gabinet cieni nierozerwalnie współpracował z Koroną. Podczas gdy BUR pilnował przestrzegania zasad, gabinet zajmował się sprawami legislacyjnymi, podejmował decyzje natury politycznej i militarnej, ewentualnie zamiatał pod dywan. Podczas paromiesięcznej kadencji Alexii dyskutowano o różnościach, począwszy od uprawnień uli w prowincjach afrykańskich, na procedurze towarzyszącej śmierci alfy na obczyźnie i przepisach regulujących odsłanianie szyi w muzeach publicznych skończywszy. Jednym słowem, wszystko przed nimi. Alexia czuła, że noc zapowiada się intrygująco. Otworzywszy aktówkę, wyjęła harmoniczny dysruptor rezonansu dźwiękowego, czyli nieduży aparacik, do złudzenia przypominający dwa wystające z kryształu kamertony, który miał uniemożliwić podsłuchanie rozmowy. Trąciła palcem jeden kamerton, odczekała chwilę i trąciła drugi. Razem wyemitowały brzęczący, zwielokrotniony kryształem dźwięk. Ostrożnie umieściła urządzenie pośrodku wielkiego stołu obrad. Buczenie działało na nerwy, ale nauczyli się nie zwracać na nie uwagi. Ostrożności nigdy dosyć, nawet w pałacu Buckingham. - Co się stało dzisiaj w Londynie? Cokolwiek to było, mój mąż zerwał się skandalicznie wcześnie, tuż po zachodzie, a nasz widmowy informator mało ducha nio wyzionął ze strachu. - Lady Maccon wyjęła ulubiony notesik i stylograf sprowadzony z Ameryk. - Nie wiesz, muhjah? - prychnął dewan. - Ależ naturalnie, że wiem. Po prostu dla zabawy marnuję wasz czas, zadając niepotrzebne pytania. -Alexia nie darowała sobie kąśliwości. - Czy według ciebie żaden z nas nie wygląda dziś nieco inaczej? - Potentat splótł na blacie długie palce, smukłe i śnieżnobiałe na tle ciemnego mahoniu, i rzucił jej baczne spojrzenie głęboko osadzonych, pięknych zielonych oczu. - I po co się z nią droczysz? Przecież to na pewno jej sprawka. - Dewan wstał i swoim zwyczajem zaczął krążyć po pokoju. Alexia wyjęła okularnetki i wsunęła je na nos. W istocie były to szkła monokularne z mechanizmem spektromodyfikującym, lecz wszyscy dziś określali je mianem okularnetek, nawet profesor Lyall. Egzemplarz Alexii wykonano ze złota oraz inkrustowano onyksem po stronie, gdzie nie znajdowały się soczewki ani zawiesina. Liczne pokrętła i tarcze też zrobiono z onyksu, lecz mimo tych kosztownych zabiegów okularnetki dalej prezentowały się idiotycznie, niczym niefortunny owoc romansu lornetki i jej teatralnego kuzyna. Alexia spojrzała na potentata i przekręciła jedną tarczę, w wyniku czego jej prawe oko rozdęło się do monstrualnych rozmiarów. Regularne rysy, ciemne brwi i Strona 19

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt zielone oczy - jego twarz wyglądała zupełnie normalnie, żeby nie powiedzieć naturalnie. Cera zdrowa, jakby mniej blada niż zwykle. Uśmiechnął się lekko, ukazując rząd nienagannie równych zębów. Imponujące. A więc tu leży pies pogrzebany. Kły znikły. Lady Maccon podniosła się z krzesła i stanęła naprzeciw dewana, który zastygł w pół kroku. Skierowała okularnetki na jego twarz, skupiając się na oczach. Pospolicie brązowych, dodajmy. Ani śladu żółci w okolicach tęczówki, ani śladu dzikości i głodu polowań. Bez słowa, główkując zawzięcie, zajęła swoje miejsce. Z namysłem zdjęła okularnetki i schowała je do aktówki. -No i...? - Czy mam rozumieć, że obaj zostaliście dotknięci... - szukała właściwego słowa - ...aby nie rzec porażeni... normalnością? Dewan popatrzył na nią z niesmakiem. Lady Maccon zanotowała coś w notesiku. - Niesłychane. Ilu dokładnie nadprzyrodzonych zostało zarażonych śmiertelnością? - Stylograf wyczekująco zawisł w powietrzu. - Każdy wampir i wilkołak w środkowym Londynie. - Głos potentata tchnął niezmąconym spokojem. Alexia nie posiadała się ze zdumienia. Skoro przestali być nadprzyrodzonymi, można było ich zabić. Zastanawiała się, czy to dotyczy również jej, nadludzkiej. Wsłuchała się w siebie. Czuła się jak zwykle - chociaż trudno powiedzieć. - A konkretnie? - spytała. - Cały rejon Tamizy, począwszy od portu. - Czyli po opuszczeniu tej strefy wszystko wraca do normy? - odezwała się naukowa dociekliwość lady Maccon. - Dobre pytanie. - Dewan zniknął za drzwiami, najprawdopodobniej w celu posłania gońca, który znajdzie na nie odpowiedź. Zwykle mieli ducha, który zajmował się takimi sprawami. Gdzie ona się podziała? - A duchy? - wypytywała dalej Alexia, marszcząc brwi. - Właśnie stąd znamy zakres zjawiska. W strelie mm dotkniętej od zachodu słońca nie pojawił się żaden duc.L Znikły, co do jednego. Wyklęte. - Potentat obserwował ją pilnie. Myśli, że maczała w tym palce, to jasne. Tylko jedna istota posiada wrodzoną moc zaklinania, a tą istotą jest nadludzka. Jedyną zaś nadludzką w okolicy jest właśnie ona. _ - Bogowie! - syknęła lady Maccon. - Ile duchów było na słuchach Korony? - Sześć pracowało dla nas, cztery dla BUR-u. Co do pozostałych, osiem było poltergeistami, więc krzyż na drogę, a osiemnaście znajdowało się w końcowym stadium disa-nimus. - Potentat rzucił jej plik dokumentów. Przerzuciła je z grubsza, doczytując szczegóły. Wrócił dewan. - W ciągu godziny poznamy odpowiedź. - I podjął spacer po sali obrad. - Jeśli to panów ciekawi, przez cały dzień spałam we własnym łóżku w Woolsey. Mój mąż może zaświadczyć, nie zajmujemy oddzielnych sypialni. - Zarumieniła się lekko, ale czuła, że musi bronić swego honoru. - Oczywiście, że może zaświadczyć - odparł wampir, który aktualnie wcale nie był wampirem, tylko człowiekiem Po raz pierwszy od stuleci. Ależ musiał się trząsc w tych swoich aksamitnych portkach. Stanąć w obliczu śmiertelności, po tylu latach! Nie wspominając o tym, że jeden z uli znalazł się w strefie zagrożenia, stawiając pod znakiem zapytania los królowej. Wampiry, nawet tułacze pokroju Strona 20

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt potentata, zrobiłyby prawie wszystko, żeby ją chronić. - Ma pani na myśli swojego męża wilkołaka, który przesypia cały dzień? I którego we śnie raczej pani nie dotyka? - Oczywiście, że nie dotykam. - Zdziwiło ją to pytanie. Naraziłaby go na proces starzenia. Choć myśl, że sama zestarzeje się bez niego, budziła jej zgrozę, miałaby skazywać go na śmiertelność? Poza tym wyhodowałby sobie zarost i wieczorem wyglądałby jeszcze bardziej niechlujnie niż zazwyczaj. - Zatem przyznaje pani, że mogła wymknąć się z domu? - Dewan przystanął i wbił w nią oskarżycielski wzrok. - Nie zna pan mojej służby? - żachnęła się lady Maccon. - Gdyby Rumpet mnie nie powstrzymał, Floote uczyniłby to z pewnością, nie wspominając o Angéliąue, która narobiłaby rabanu o fryzurę. Z przykrością stwierdzam, że wymykanie się należy do przeszłości. Ale proszę bardzo, możecie mnie obwiniać, jeśli nie chce wam się dochodzić prawdy. O dziwo, potentat sprawiał wrażenie bardziej przekonanego jej słowami. Może po prostu nie chciał uwierzyć, że muhjah dysponuje taką mocą. - Powiedzcie mi, w jaki sposób nadludzki, choćby nie wiem jak potężny, mógłby wpłynąć na całą dzielnicę? - ciągnęła Alexia. - Przecież muszę was dotknąć, aby przywrócić wam człowieczeństwo. I muszę dotknąć zmarłego, żeby zakląć jego ducha. Żadną miarą nie mogłam być wszędzie jednocześnie. I czy ja was teraz dotykam? A jesteście śmiertelni. - W takim razie z czym mamy do czynienia? Z całą watahą nadludzkich? - Dewan zwykł myśleć w kategoriach ilościowych, lata musztry zrobiły swoje. Potentat potrząsnął głową. - Widziałem akta BUR-u. W całej Anglii nie ma tylu nadludzkich, aby zakląć tak wiele duchów naraz. Podejrzewam, że w całym cywilizowanym świecie też nie. Alexia zachodziła w głowę, jakim cudem dotarł do tych akt. Nie omieszka wspomnieć o tym mężowi. Następnie skierowała uwagę na bieżące sprawy. - Czy istnieje coś potężniejszego niż nadludzki? - Niewtej sferze-rzekłniewampir.-Wedługwampirzego edyktu, pożeracz dusz to druga pod względem zagrożenia istota na ziemi, a najbardziej zabójczą jest nie pijawka, tylko inny pasożyt. Niemożliwe, że to jego robota. Lady Maccon zapisała coś w notesiku. Była zaintrygowana i lekko wytrącona z równowagi. - Gorsza niż my, pożeracze dusz? Czy to możliwe? Proszę, a uważałam się za przedstawicielkę najbardziej znienawidzonego plemienia. Jak ją nazywacie? Potentat puścił jej pytanie mimo uszu. - Może to nauczy panią pokory? Alexia nie miała ochoty dać za wygraną, podejrzewała jednak, że jej pytania padną w próżnię. - Zatem mamy do czynienia z bronią, wynalazkiem naukowym. To jedyne możliwe wytłumaczenie. - Lub możemy uwzględnić teorię tego idioty Darwina i założyć powstanie wyewoluowanego gatunku nadludzkich. Alexia skinęła głową. Miała pewne zastrzeżenia do Darwina i tego całego bełkotu o ewolucji, lecz jego teorie mogły kryć źdźbło prawdy. Ale dewan tylko machnął ręką. Wilkołaki na ogół podchodziły do nauki z większą rezerwą niż wampiry, chyba że chodziło o postęp w przemyśle zbrojeniowym. - Jestem skłonny zgodzić się z muhjah. Jeśli to nie jej sprawka, z pewnością mamy do czynienia z jakimś nowym ustrojstwem technicznym. Strona 21

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt - Bądź co bądź, żyjemy w epoce wynalazków - zgodził się potentat. Dewan się zamyślił. - Templariusze wreszcie zjednoczyli Włochy i ogłosili się niepokonanymi; może raz jeszcze skierowali uwagę na zewnątrz? - Czy pana zdaniem wróży to drugą inkwizycję? - Potentat zbladł. Teraz mógł. Dewan wzruszył ramionami. - Nie ma sensu snuć domysłów - wtrąciła jak zwykle praktyczna lady Maccon. - Nic nie wskazuje na udział templariuszy. - Pani jest Włoszką - wytknął dewan z pretensją. - Matko jedyna, czy cała rozmowa musi kręcić się wokół tego, że jestem córką swojego ojca? I mam kręcone włosy. To pewnie też jakiś szwindel, co? Taka się urodziłam i nic na to nie poradzę; w przeciwnym razier wierzcie mi, wybrałabym sobie mniejszy nos. Po prostu przyjmijmy, że sprawcą pogromu na taką skalę może być tylko broń. - Zwróciła się do potentata: - Czy jest pan pewien, że w życiu nie słyszał o niczym podobnym? Zmarszczył brwi i potarł czubkiem białego palca zmarszczkę pomiędzy zielonymi oczami. Był to przedziwnie ludzki gest. - Jeszcze spytam doradców, ale nie, nie wydaje mi się. Alexia przeniosła wzrok na dewana. Pokręcił głową. - W takim razie pytanie brzmi, co ktoś chciał przez to zyskać. Spojrzenia jej nadprzyrodzonych współpracowników wyrażały kompletną pustkę. Rozległo się pukanie do drzwi. Dewan poszedł otworzyć. Chwilę rozmawiał z kimś przez szparę, po czym wrócił do stołu z miną wyrażającą pewne osłupienie. - Poza granicami wspomnianej strefy wszystko wraca do normy. W każdym razie wilkołaki odzyskują nadprzyrodzoność. Duchy, ma się rozumieć, przepadły, a za wampiry się nie wypowiadam. Nie raczył wspomnieć, że to, co oddziałuje na wilkołaki, działa również na wampiry - żadna z ras za żadne skarby nie przyznałaby się do łączących je podobieństw. - Sprawdzę to osobiście, kiedy się rozejdziemy - odrzokl potentat, lecz najwyraźniej odetchnął z ulgą. To również wynikało z jego stanu, inaczej nie okazałby emocji w tak oczywisty sposób. Dewan posłał mu ironiczny uśmieszek. - Będziecie mogli przenieść tę swoją królową, jeśli uznacie to za konieczne. - Co jeszcze mamy do omówienia? - spytał potentat, wyniośle ignorując zaczepkę. Alexia wyciągnęła rękę i końcówką pióra raz jeszcze wprawiła w ruch słupki dysruptora. Następnie popatrzyła na dewana. - Czemu do Anglii wróciło nagle tyle pułków? - Faktycznie, widziałem dziś na ulicach tłumy żołnierzy. - Potentat zrobił zaciekawioną minę. Dewan wzruszył ramionami, bezskutecznie siląc się na nonszalancję. - Miejcie pretensje do Cardwella i jego przeklętych reform. Alexia znacząco siąknęła nosem. Popierała reformy; koniec z barbarzyńską karą chłosty i zasadami werbunku. Ale dewan był konserwatystą i lubił, jak żołnierze byli zdyscyplinowanymi nędzarzami o umiarkowanie krwiożerczych skłonnościach. Mówił dalej, jakby nie usłyszał siąknięcia: - Przed paru miesiącami załoga parowca z zachodniej Afryki podniosła larum, że Akanowie dają nam łupnia. Minister wojny kazał ściągnąć ze Wschodu kogo się da i chłopcy wrócili odetchnąć. - Dalej mamy tyle wojsk w Indiach? Myślałam, że ten region został spacyfikowany. - Gdzie tam. Ale możemy wycofać kilka pułków, niech Kompania Wschodnioindyjska i Strona 22

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt najemnicy załatwią sprawę. Imperium nie może się zachwiać. Diuk domaga się posłania do Afryki regularnych pułków z wilkołaczym wzmocnieniem, a ja mu się nie dziwię. Straszny tam bajzel. Pułki napływające do Londynu przegrupują się na dwa oddzielne bataliony i wyruszą w ciągu miesiąca. Urwanie głowy jak w czasie pełni. Większość musiała jechać przez Egipt, żeby zdążyć na czas, a ja dalej nie wiem, jak podołamy. Tymczasem zapychają miejscowe szynki. Najlepiej od razu posłać ich do boju. Wzrokiem przygwoździł Alexię do krzesła. - Właśnie. Proszę przekazać mężowi, żeby trzymał te swoje sakramenckie watahy na smyczy, dobrze? - Watahy? Mogę pana śmiało zapewnić, że to nie mój mąż musi przywoływać je do porządku. Bez przerwy. Dewan wyszczerzył zęby, aż wąsiska mu się zatrzęsły. - Rozumiem, że poznała pani majora Channinga? - Liczebność wilkołaków angielskich sprzyjała zacieśnianiu wzajemnych więzi. A do tego gwarantowała błyskawiczny przepływ informacji. - Dobrze pan rozumie. - Skrzywiła się. - Gwoli ścisłości, miałem na myśli drugą, szkocką watahę hrabiego, Kingair- sprecyzował dewan. -Stacjonowali z pułkiem Czarnej Straży i ponoć doszło tam do jakichś zamieszek. Pomyślałem, że przydałaby się mała interwencja. Lady Maccon zmarszczyła brwi. - Wątpię. - Nie rozumie pani, że Kingair straciła alfę? Nialla jakiegoś tam, pułkownika, przykra sprawa. Wataha wpadła w zasadzkę w samo południe, kiedy była najsłabsza i nie mogła się zmienić. Cały pułk stanął na głowie. Strata wyższego oficera, alfy czy nie alfy, zawsze powoduje chaos. Zmarszczki na czole Alexii jeszcze się pogłębiły. - Nic o tym nie wiedziałam. - Zastanawiała się, czy Conall wie. Postukała piórem o wargę. Doprawdy niezwykłe, żeby dotychczasowy alfa tracił stanowisko i uchodził z życiem; nigdy nie wyciągnęła z niego szczegółów na tenial okoliczności, w jakich opuścił Szkocję. Lecz nie miała wątpliwości, że śmierć pułkownika niesie ze sobą pewne zobowiązania względem dawnej watahy, mimo upływu dziesięcioleci. Dalej przyszła kolej na spekulacje co do tego, kto mógł być odpowiedzialny za nową broń: pewne nie-tak-tajne-jak-by-chciały stowarzyszenia, zagraniczny wywiad lub siły wywrotowe wewnątrz rządu. Lady Maccon upierała się przy członkach Klubu Hipokrasa i nie odstąpiła od swego stanowiska względem deregulacji. To z kolei zirytowało potentata, który życzył sobie stanowczo, aby ocalałych naukowców uwolniono, zdając ich tym samym na jego łaskę. Dewan trzymał stronę muhjah. Badania naukowe były mu w zasadzie obojętne, lecz nie zamierzał dopuścić, by wampiry położyły na nich rękę. Następnie rozmowa zeszła na temat dystrybucji klubowych dóbr. Alexia zaproponowała, aby przeszły na użytek BUR-u, a potentat przystał na to pod warunkiem oddelegowania wampirzego agenta. Przed nadejściem królowej Wiktorii gabinet zdążył podjąć kilka decyzji, po czym poinformował władczynię o pladze humanizacji oraz swej teorii co do jej ewentualnej przyczyny. Królowa okazała zrozumiały niepokój. Doskonale wiedziała, że siła jej imperium spoczywa na barkach wam-pirzych doradców i wilkołaczych żołnierzy, toteż grożące im niebezpieczeństwo zawisło nad całym krajem. Nalegała, aby sprawą zajęła się Alexia: bądź co bądź, egzorcyzm to specjalność muhjah, nieprawdaż? Lady Maccon ucieszyła się z oficjalnego przyzwolenia, gdyż zamierzała wszcząć śledztwo tak czy inaczej. Wyszła z obrad z poczuciem nieoczekiwanego zwycięstwa. Miała ochotę przyskrzynić męża w pracy, wiedząc jednak, iż Strona 23

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt niechybnie skończyłoby się to awanturą, pojechała do domu, do Floote'a i biblioteki. Księgozbiór ojca lady Alexii Maccon, zwykle niezawodne, a przynajmniej frapujące źródło informacji, w kwestii masowej negacji nadprzyrodzoności niestety zawiódł na całej linii. Nie miał też nic do powiedzenia na temat intrygującego komentarza potentata o zagrożeniu większym aniżeli pożeracz dusz. Wielogodzinne wertowanie oprawionych w skórę woluminów, wiekowych zwojów i osobistych dzienników' spełzło na niczym. Notesik lady Maccon nie zawierał nic, co rzuciłoby na sprawę nowe światło. Milczenie Floote'a było bardzo wymowne. Alexia zjadła lekkie śniadanie złożone z grzanek z szynką konserwową i wędzonym łososiem, a następnie pokonana i sfrustrowana położyła się tuż przed świtem. Wczesnym rankiem została obudzona przez męża, dręczonego frustracją zgoła odmiennego rodzaju. Natarczywość jego dłoni sprawiła, że lady Maccon obudziła się bez oporów, zwłaszcza że cisnęło jej się na usta wiele pytań. Niemniej jednak był dzień i większość szanujących się nadprzyrodzonych winna regenerować siły. Na szczęście Conall Maccon mógł funkcjonować parę dni z rzędu bez przykrych skutków ubocznych towarzyszących zwykle nasłonecznieniu. Tym razem przyjął niecodzienną taktykę, a mianowicie pełzł w jej kierunku pod kołdrą, zaczynając od nóg. Widziała idiotycznie spiętrzoną pościel, która falując niczym skrępowana meduza, niezmordowanie sunęła w jej stronę. Alexia leżała na boku i owłosienie na mężowskiej piersi łaskotało ją w łydki. Przesuwając się, zadzierał jej koszulę nocną. Musnął ją ustami pod kolanem. Łaskotało jak diabli. Odrzuciła kołdrę i spojrzała na niego ze złością. - Co ty wyprawiasz? Zachowujesz się jak kret w amoku. - Się skradam, moja mała złośnico. Nie widzisz? rai cił, udając dotkniętego. - Ale po co? Spłoszył się jakby, co kompletnie nie licowało z jego posturą. - Zgłębiam uroki metody odkrywkowej, żono. Styl motylkowy w zaciszu alkowy, w wydaniu tajnego agenta. Który spóźnił się karygodnie. Jego żona podparła się na łokciu, uniosła brwi i zgromiła go wzrokiem, usiłując się nie roześmiać. - A nie? Brwi powędrowały jeszcze wyżej. - No nie bądź taka. Alexia opanowała wesołość i wysiliła się na powagę na miarę lady Maccon. - Skoro nalegasz. -1 złożywszy rękę na sercu, osunęła się na poduszki z westchnieniem bohaterki powieści Rosy Carey. Oczy lorda Maccona nosiły odcień pośredni między żółcią a karmelem; pachniał otwartą przestrzenią. Alexia zastanawiała się, czy wrócił pod postacią wilka. - Musimy porozmawiać, najdroższy. - Uhm, później - odmruknął. Zadarł jej koszulę jeszcze wyżej, przenosząc uwagę na mniej łaskotliwe, acz równie wrażliwe części ciała. - Nie cierpię tej szmaty. - Zerwał z niej koszulę i celnym rzutem umieścił ją w tradycyjnym miejscu na podłodze. Drapieżnym ruchem przesunął się wyżej i oczy obserwującej go lady Maccon prawie zbiegły się nad nosem. - Sam ją kupiłeś. - Przywarła do niego pod pretekstem chłodu panującego w sypialni. - Owszem. Przypomnij mi, żebym odtąd poprzestał na parasolkach. Jego oczy stały się niemal całkiem żółte, jak zwykle na tym etapie poczynań. Uwielbiała to. Nim zdążyła zaprotestować, czy choćby uznać to za stosowne, obezwładnił ją Strona 24

Carriger Gail - Protektorat parasola 02 - Bezzmienna.txt pocałunkiem, który w pozycji stojącej niezmiennie przyprawiał ją o drżenie kolan. Lecz po pierwsze, nie stali, a po drugie, rozbudziła się na dobre i nie miała zamiaru ulec presji własnych kolan, jego ust ani żadnej innej części ciała, skoro już o tym mowa.- Jestem na ciebie zła, wiesz? - rzuciła zdyszana, usiłując przypomnieć sobie dlaczego. Przygryzł z lekka mięsisty skrawek pomiędzy jej barkiem a szyją. Alexia wydała mimowolny jęk. - Co ja znów przeskrobałem? - spytał, podejmując oralną ekspedycję po zakamarkach jej ciała. Niestrudzony odkrywca. Spróbowała się uwolnić, ale jej wysiłki przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego i hrabia natarł ze wzmożoną werwą. - Zostawiłeś mnie tu z całym pułkiem na trawniku - przypomniało się wreszcie Alexii. - Uhm. - Obsypał pocałunkami jej dekolt. - Ze nie wspomnę o pewnym majorze Channingu Channingu z Channingów chesterfieldzkich. - Mówisz o nim jak o zarazie - zauważył jej małżonek, przerywając na chwilę pracochłonne zabiegi. - Rozumiem, że się znacie? Hrabia prychnął cicho i znów wziął się do całowania, sunąc w kierunku jej brzucha. - Wiedziałeś, że przyjadą, i nie uznałeś za stosowne mnie poinformować. Westchnął, owiewając oddechem goły brzuch żony. - Lyall. Z całej siły uszczypnęła go w ramię. W odpowiedzi skupił uwagę na dolnych częściach jej ciała. - Tak! Lyall musiał nas sobie przedstawić! Nie miałam okazji dotąd poznać żołnierzy, pamiętasz? - Channing to twardy orzech do zgryzienia - mruknął w przerwach między pocałunkami. - Ale mam tu coś równie twardego. Chcesz zobaczyć? Alexia uznała, że niewykluczone. Czemu tylko ona ma tracić oddech? Przyciągnęła męża bliżej do siebie i przesunęła rękę na dół. - A o co chodziło z tym masowym egzorcyzmem w Londynie? O tym też zapomniałeś mi wspomnieć? - zapytała z pretensją, ugniatając z lekka. - Uhm, a, to... - wymruczał jej we włosy. Kolejna seria sugestywnych pocałunków. Mru, mru, mru. -Już się skończył. - Skubnął ją w szyję i jego zabiegi przybrały na sile. - Zaraz! - pisnęła. - Przecież rozmawialiśmy! - Ty rozmawiałaś - uciął Conall. Pomny jedynego niezawodnego sposobu uciszenia żony schylił się i pocałunkiem zamknął jej usta. ROZDZIAŁ TRZECI Wizyta u modystki i inne perypetie Alexia leżała, patrząc w zamyśleniu w sufit, wiotka jak niedosmażony omlet. Naraz zesztywniała. - Co się skończyło? Odpowiedziało jej ciche chrapnięcie. W przeciwieństwie do wampirów wilkołaki w ciągu dnia nie sprawiały wrażenia martwych. Po prostu spały jak susły. Niedoczekanie. Nie, dopóki ona ma tu coś do powiedzenia. Z całej siły dźgnęła Strona 25