pieknagazela

  • Dokumenty53
  • Odsłony5 565
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów72.5 MB
  • Ilość pobrań3 058

Jasinda Wilder - 01. Tylko Ty

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :603.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Jasinda Wilder - 01. Tylko Ty.pdf

pieknagazela EBooki
Użytkownik pieknagazela wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 36 osób, 17 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 65 stron)

Korekta Joanna Egert-Romanowska Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © MJTH/Shutterstock Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok według projektu Sarah Hansen 2013 Tytuł oryginału Falling Into You Copyright © 2013 by Jasinda Wilder All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5027-4 Warszawa 2014. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U.Opcja juras@evbox.pl

Ta książka jest dla tych, którzy stracili ukochaną osobę. Budzili się z płaczem i z płaczem zasypiali. Musieli zrozumieć, że to nic strasznego czuć się źle. Sam fakt przetrwania nie wymaga siły, to tylko wegetacja z dnia na dzień. Kto nauczy się żyć pomimo wszystko, odniesie zwycięstwo.

Część I PRZESZŁOŚĆ Nell 1. Przyjaciel od serca… Czy chłopak? Wrzesień Nie zawsze byłam zakochana w Coltonie Callowayu. Najpierw kochałam jego młodszego brata, Kyle’a. Kyle był moją pierwszą prawdziwą miłością. Był pierwszy pod każdym względem. Mieszkałam obok Callowayów. Kyle i ja byliśmy rówieśnikami, urodziliśmy się w tym samym szpitalu, dwie sale od siebie, w odstępie dwóch dni. Był starszy, co mnie potwornie wkurzało. Niby tylko o dwa dni, ale i tak to wykorzystywał i dręczył mnie bezlitośnie. Jako niemowlęta bawiliśmy się w tym samym kojcu u niego w domu. Mieliśmy wspólne klocki i lalki. (Mniej więcej do trzeciego roku życia Kyle bawił się ze mną lalkami i za to ja wyśmiewałam się z niego). Razem uczyliśmy się jeździć na rowerach; uczył nas mój tata, bo pan Calloway był kongresmenem i często wyjeżdżał. Razem odrabialiśmy lekcje. Na początku byliśmy parą najlepszych przyjaciół. Ale chyba i tak było wiadomo, że prędzej czy później będziemy razem. Nie, żeby ktoś to aranżował, ale wszyscy przewidywali. Jego ojciec – wschodząca gwiazda polityki. Mój ojciec – prezes, odnoszący sukcesy biznesmen. I ich cudowne dzieci – razem. To chyba jasne! Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało arogancko, ale taka jest prawda. Oczywiście nie jestem idealna. Mam wady. Szerokie biodra i biust trochę za duży w stosunku do sylwetki, ale mam to gdzieś. Wiem, jak wyglądam i przysięgam, nie jestem próżna. Aż do drugiej klasy liceum nie mieliśmy świadomości przeznaczenia. Wciąż się kumplowaliśmy, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale tylko przyjaciółmi. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która szaleje za chłopakami. Mój konserwatywny ojciec by na to nie pozwolił i nie wolno mi było umawiać się na randki, dopóki nie skończę szesnastu lat. Tydzień po szesnastych urodzinach Jason Dorsey zaprosił mnie na randkę. Jason, drugi w kolejce za Kyle’em w kategorii „absolutny ideał”. Blondyn – Kyle miał czarne włosy – potężniejszy i znacznie bardziej muskularny niż smukły, zgrabny Kyle, ale nie był tak bystry ani czarujący, chociaż możliwe, że oceniałam stronniczo. Nawet chwili się nie zastanawiałam, kiedy zaprosił mnie na kolację. To chyba oczywiste, prawda? Każda dziewczyna w szkole marzyła o randce z Jasonem albo z Kyle’em, tymczasem jeden był moim najlepszym przyjacielem, a z drugim byłam umówiona. Zaprosił mnie przy szafce, tam zawsze był duży ruch, więc sprawa od razu nabrała rangi publicznej. Wszyscy to widzieli i wszystkie laski pękały z zazdrości, uwierzcie mi. Jak zwykle spotkałam się z Kyle’em przy jego podrasowanym camaro po szóstej przerwie i odjechaliśmy spod szkoły z piskiem opon. Kyle jeździł jak kierowca wyścigowy, ale prowadził bardzo dobrze, więc nigdy się nie bałam. Ojciec załatwił mu lekcje defensywnej jazdy z agentem FBI, więc Kyle mógłby konkurować z większością miejscowych policjantów. – Zgadnij, co się stało! – krzyknęłam rozemocjonowana, kiedy Kyle szerokim łukiem skręcił w lewo w gruntową drogę prowadzącą do nas. Zerknął na mnie i uniósł brew, więc złapałam go za rękę, ścisnęłam i pisnęłam: – Jason Dorsey zaprosił mnie na randkę! Idziemy dzisiaj na kolację! Kyle prawie zjechał na pobocze. Wdepnął hamulec, a samochód zawirował na drodze prowadzącej do naszych domów. Obrócił się w sportowym fotelu, a jego brązowe oczy lśniły. – Coś ty powiedziała? – Był wściekły. Nie rozumiałam, o co. – Bo mógłbym przysiąc, że słyszałem, że idziesz na randkę z Jasonem. Intensywność jego spojrzenia i stanowczy głos odebrały mi oddech. – No… Tak. – Moje słowa zabrzmiały raczej jak pytanie wyrażające niepewność i zagubienie. – Przyjedzie po mnie o siódmej. Idziemy do Branna. Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz? – Dlaczego ja…? – Kyle zacisnął zęby i zamilkł, a potem potarł twarz obiema dłońmi. – Nell, nie możesz się umawiać z Jasonem. – Czemu nie? – Minęło już zdumienie jego nagłym wybuchem gniewu i teraz byłam zraniona, ogłupiała, a na dodatek wściekła. – Jest miły, uroczy. Poza tym jest twoim przyjacielem, więc o co chodzi? Cieszę się, Kyle. A w każdym razie się cieszyłam… Wcześniej nikt nie chciał się ze mną umówić, teraz mam szesnaście lat, mogę chodzić na randki i nagle ty się wściekasz. Nie rozumiem! Powinieneś się cieszyć! Kyle się skrzywił, a ja patrzyłam, jak na jego twarzy walczą ze sobą sprzeczne emocje. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. W końcu zmielił przekleństwo, otworzył drzwi, wyskoczył, zatrzasnął je za sobą i pobiegł przez pole kukurydzy należące do pana Ennisa. Nie miałam pojęcia, co robić. Zanim uciekł, wyglądało na to, że jest zazdrosny. Czy to możliwe? Ale jeśli tak, to dlaczego sam mnie nie zaprosił na randkę? Zdjęłam gumkę z końskiego ogona i na nowo związałam włosy. Kółka zębate w mojej głowie kręciły się tak szybko, że z trudem łapałam oddech. Kyle? Robiliśmy wszystko razem. Wszystko. Codziennie jadaliśmy razem lunch. Chodziliśmy na spacery i pikniki, jeździliśmy na długie przejażdżki rowerowe, wieńczone lodami Dairy Queen. Uciekaliśmy z comiesięcznych wieczorków politycznych jego ojca i na moim pomoście piliśmy ukradzione z nich wino. Raz tak się wstawiliśmy, że kąpaliśmy się nago. Pamiętam, jak odwrócił się tyłem, kiedy zdejmował bokserki, a ja poczułam mrowienie w brzuchu, patrząc na jego nagie pośladki. Wtedy przypisałam to alkoholowi. Oczywiście ja też się rozebrałam, a Kyle patrzył na mnie tak, że mrowienie stało się jeszcze większe. Nawrzeszczałam na niego, żeby przestał się gapić i się odwrócił. Stał w wodzie po pas, a ja zastanawiałam się, czy chciał w ten sposób ukryć reakcję na moje nagie ciało. Kiedy pływaliśmy, pilnował odległości, choć zwykle nasza relacja była bardzo fizyczna: przytulaliśmy się, szturchaliśmy i urządzaliśmy łaskotkowe wojny, które Kyle zawsze wygrywał. Nagle zaczęłam widzieć to inaczej. Kyle? Mój najlepszy przyjaciel? Oczywiście, miałam koleżanki. Z Jill i Bekką co tydzień chodziłyśmy na mani-pedi, a potem na koktajl mleczny do Big Boya. Ale kiedy byłam smutna albo zła, pokłóciłam się z rodzicami, dostałam złą ocenę albo stało się cokolwiek niedobrego, szłam prosto do Kyle’a. Siedzieliśmy u mnie albo u niego na pomoście, a on wyciągał mnie ze złego nastroju. Przytulał mnie i obejmował, dopóki nie poczułam się lepiej. Setki razy zasypiałam z nim na pomoście albo na kanapie przy oglądaniu filmu. Na jego kanapie, na jego kolanach. Oparta o jego pierś, objęta przez niego ramieniem. To nie do końca czysto przyjacielskie zachowania, prawda? Ale nigdy się nie całowaliśmy ani nie trzymaliśmy za ręce jak chłopak z dziewczyną. Kiedy ktoś o to pytał, co zdarzało się często, mówiliśmy, że nie, nie chodzimy ze sobą, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale może byliśmy kimś więcej? Boże, co za sytuacja. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam za Kyle’em. Zniknął mi z oczu, ale wiedziałam, dokąd pobiegł. Po drugiej stronie pola kukurydzy pana Ennisa było wzgórze, na

którym często przesiadywaliśmy. Widać było z niego miasto oraz srebrną łatę jeziora i ciemną połać lasu. Kyle wchodził właśnie na wielką, zwaloną przez piorun sosnę, która stanowiła ukoronowanie wzniesienia. Jakieś sześć metrów nad ziemią wyrastała z niej długa, gruba gałąź, na którą łatwo było się wspiąć. Często siadaliśmy na niej razem: on opierał się plecami o pień, a ja o niego. Teraz stanęłam pod gałęzią i czekałam. Zaczepił się o nią nogami, schylił się i wciągnął mnie na górę jak lalkę, a potem posadził przed sobą. Ta pozycja nabrała nagle nowego znaczenia. Czułam jak bije mu serce. Oddychał szybko i śmierdział potem. Musiał szybko biec. Oparłam głowę o jego ramię i zerknęłam na niego. Miał wyraźny i piękny profil, skąpany teraz w popołudniowym słońcu. Zmarszczył brwi i mocno zacisnął szczęki. Wciąż był wściekły. – Kyle, odezwij się do mnie. Ja nie… – Co nie? Nie rozumiesz? Oczywiście, że rozumiesz. – Spojrzał na mnie, a potem zamknął oczy i odwrócił się. Jakby trudno było mu na mnie patrzeć. – Jesteśmy przyjaciółmi, Kyle. Jeśli dla ciebie to coś więcej, powiedz mi o tym. – Dla mnie? – Mocno oparł głowę o pień. – Nie wiem, Nell. – Tak, jesteśmy przyjaciółmi. Jakby domyślnie. Chodzi mi o to, że wychowaliśmy się razem. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu i mówiliśmy ludziom, że się tylko przyjaźnimy, ale… – Ale co? – Czułam, że serce wali mi jak młotem. Ta chwila mogła zmienić wszystko. Wziął w palce pasmo moich jasnych włosów i zakręcił. – A jeśli jest między nami coś więcej? – Jak to więcej? W sensie bycia razem? – A czemu nie? Wściekłam się. – Czemu nie? Chyba sobie jaja robisz! Taka jest twoja odpowiedź? – Ześlizgnęłam się z gałęzi i zsunęłam trochę niżej. W ciągu kilku sekund zeszłam z drzewa i puściłam się biegiem przez pole kukurydzy. Słyszałam za sobą Kyle’a, jak wołał, żebym zaczekała, ale nie zatrzymałam się. Do domu miałam tylko półtora kilometra, biegłam dalej. Otworzyłam drzwi wejściowe z takim impetem, że cały dom się zatrząsł, a mama tak się wystraszyła, że stłukła szklankę. Słyszałam brzęk tłuczonego szkła i przekleństwo, a potem trzasnęłam drzwiami do mojego pokoju i łkając, padłam na łóżko. Hamowałam się długo, ale w zaciszu pokoju mogłam dać upust emocjom. – Nell? Co się stało, kotku? – Po drugiej stronie drzwi słyszałam zatroskany i słodki głos mamy. – Nie chcę o tym mówić! – Nell, otwórz, porozmawiajmy. – Nie! Usłyszałam głęboki, męski głos Kyle’a. Mama dodała: – Nell? Przyszedł Kyle. – Nie chcę go widzieć. Powiedz, żeby sobie poszedł! Słyszałam, że rozmawiają, mama powiedziała mu, że ze mną pogada i że wszystko będzie dobrze, ale ja wiedziałam, że nie będzie. W zasadzie nie miałam pojęcia, czemu tak płaczę. Byłam załamana z kilku powodów równocześnie. Cieszyłam się na randkę z Jasonem. W każdym razie na początku. Usiłowałam sobie wyobrazić, że on trzyma mnie za rękę, obejmuje w talii. Potem wizualizowałam, że go całuję. Zadygotałam i musiałam szybko pomyśleć o czymś innym, bo prawie mnie zemdliło. Więc skąd się wzięła tamta radość? Tylko stąd, że zauważył mnie przystojniak? Może. W którymś momencie wszyscy dowiedzieli się, że Nell Hawthorne jest poza zasięgiem. Już raz zostałam zaproszona na randkę, w zeszłym roku, gdy miałam piętnaście lat. Miał się odbyć zjazd absolwentów. To był Aaron Swarnicki. Całkiem słodki, ale nudny. Tata zareagował ostro i powiedział, że nie mogę iść. To znaczy mogłam iść na zjazd, ale nie z nim. Wieść rozeszła się szybko i choć nikt nie mówił o tym głośno, wszyscy wiedzieli: Nell nie wchodzi w grę. Nikt więcej mnie już potem nie zaprosił. Tata miał wpływy. Ważniejszy był tylko ojciec Kyle’a, ale dlatego, że był kongresmenem. Mój tata otworzył kilka galerii handlowych w mieście oraz w sąsiednich hrabstwach. Miał znajomości we władzach, znał burmistrza i gubernatora stanowego. Poprzez pana Callowaya miał też dostęp do polityków szczebla państwowego. Znaczyło to tyle, że nikt nie chciał podpaść Jimowi Hawthorne’owi. Kiedy teraz się nad tym zastanawiałam, wszystko wydało mi się dziwne. Może tata coś powiedział temu chłopakowi, który mnie wtedy zaprosił? Wróciłam myślami do Kyle’a. Do jego gwałtownej, niespodziewanej reakcji na wieść o randce z Jasonem. Do sposobu, w jaki popatrzył na mnie, gdy siedzieliśmy na drzewie. Do mojej reakcji na jego „czemu nie?”. Czemu nie. Tylko na tyle go stać? Znów się wkurzyłam i nie mogłam nic na to poradzić, choć wiedziałam, że to absurd. Nie chciałam, żeby umawiał się ze mną tylko dlatego, że w sumie czemu nie. Chciałam coś znaczyć. Usiłowałam wyobrazić sobie, że łączy nas z Kyle’em coś więcej. Cokolwiek to miałoby być. Bez trudu wizualizowałam nasze splecione palce. Kolacje przy świecach. Mój policzek na jego piersi, jego usta zbliżające się do moich, a za nami zachodzące słońce… Nakazałam sobie skończyć z łzawym nastrojem. Ale… Nie mogłam pozbyć się tego obrazu. Prawie czułam dotyk Kyle’a na plecach, w pasie, jego dłonie niebezpiecznie zbliżające się do mojej pupy. Odbierałam niecierpliwe drżenie palców, pragnących zsunąć się jeszcze trochę niżej. I prawie czułam jego usta, ciepłe, miękkie i wilgotne, przesuwające się po moich wargach… Zarumieniłam się i wierzgnęłam na materacu. Przetoczyłam się na plecy i wytarłam łzy. Co mi odbiło? Zaczęłam fantazjować o Kyle’u! Musiałam wyjść z domu. Potrzebowałam się przebiec. Zdjęłam szkolne ciuchy i włożyłam spodenki do biegania, sportowy biustonosz, top na ramiączkach, krótkie skarpetki i buty Nike’a, złapałam też iPoda. Bieganie pomagało mi poukładać wszystko w głowie, a tego właśnie było mi trzeba. Zbiegając ze schodów, wetknęłam do uszu słuchawki i ruszyłam do drzwi. Udawałam, że nie słyszę, że mama mnie woła. Włączyłam playlistę skomponowaną specjalnie do biegania – zawierała głupie, płytkie i rytmiczne piosenki, które dobrze sprawdzały się w biegu. Szybko się rozciągnęłam i ruszyłam w moją zwyczajową, ośmiokilometrową trasę. Przebiegłam obok podjazdu Kyle’a i w myślach przeklęłam, że tego nie przewidziałam: już na mnie czekał, też ze słuchawkami w uszach, bez koszulki, w spodenkach gimnastycznych. Widziałam go takiego setki razy, z wyrzeźbionymi mięśniami brzucha, eksponowanymi przez światło słoneczne i z ciemną linią włosów biegnącą w dół i zanikającą w spodenkach, tym razem jednak na jego widok z trudem przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że Kyle jest niezły. Zawsze to widziałam i doceniałam. Byłam przecież normalną, nabuzowaną hormonami szesnastolatką ze zdrowym podejściem do seksownego męskiego ciała. Ale nigdy nie myślałam o nim w ten sposób. Jak o obiekcie pożądania. Nie zwolniłam, ale on do mnie dołączył. Nasze nogi zsynchronizowały się w naturalny sposób. Nawet rytm wdechów i wydechów (co drugi krok), natychmiast się zgrał. Nie rozmawialiśmy. Nawet nie patrzyliśmy na siebie. Po prostu biegliśmy. Pierwsze półtora kilometra, potem kolejne, a potem oboje zaczęliśmy puchnąć. Przyspieszyłam, on też. Złapaliśmy drugi wiatr w żagle. Minęliśmy sękaty pień, który wyznaczał piąty kilometr. Oddychaliśmy ciężko i pociliśmy się. Zmusiłam się do patrzenia przed siebie i niemyślenia o niczym, słuchałam Lady Gagi. Biegnij, biegnij, biegnij, skup się, ruszaj ramionami. Nie patrz na Kyle’a. Nie patrz na strużki potu na nagiej klacie, nawet na tę kroplę, która wisi na brodawce, nawet na te strużki pod muskularną piersią. Nie wyobrażaj sobie, że zlizujesz je, zanim spłyną na wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha. Cholera! Skąd ta wizja? Lizać go? Chryste, Nell, opanuj się! Weź się w garść do diabła! Ale apel do samej siebie nie pomógł. Ten obraz wypalił się już w moim mózgu. Kyle, leżący na plecach, na trawie. Pot spływający po jego opalonej skórze, włosy potargane i wilgotne. Ja zbliżam twarz do jego piersi, przyciskam usta do mostka, a potem zlizuję perlącą się kroplę słonego potu. Boże, Boże, omójboże! To było złe. To bardzo złe myśli. Wcale nie niewinne. Niegodne najlepszej przyjaciółki. Byłam dziewicą. Nigdy nikogo nie polizałam. Nawet się jeszcze nie całowałam! Jasne, oglądałyśmy z Jill i Bekką filmy erotyczne i w tajemnicy śledziłyśmy wszystkie odcinki Czystej krwi, więc wiedziałyśmy, jak się to powinno odbywać. Miałam też moje małe fantazje i dziewczęce marzenia, ale… o Kyle’u?! Na pewno chodziło mi o Sookie i Erica. Tak! Tyle że Kyle wyglądał raczej jak Bill… Wróciłam do rzeczywistości. Kyle był kilka kroków za mną, dawałam z siebie wszystko, dziko przebierałam ramionami. Starałam się bardziej, biegłam szybciej,

odpychałam wizje i idiotyczną ochotę na najlepszego przyjaciela i po prostu biegłam. Nogi zmieniły mi się w galaretę, oddech urywał się i aż piekł, wzrok mi się zamazywał. Zamiast krwi – desperacja, zamiast tlenu – zagubienie, ten rodzaj biegu. Kątem oka widziałam go. Dogonił mnie, zrównał się ze mną, a potem jego kondycja wzięła górę i wystrzelił do przodu. Biegł szybciej, niż ja mogłabym pomarzyć. Międzystanowa gwiazda footballu, o którą biją się największe drużyny. Zatoczyłam się, zwolniłam, stanęłam i oparłam się rękami o kolana. Dyszałam ciężko. Kyle był kilka metrów przede mną i robił to samo. Staliśmy na szczycie wzgórza. Z lewej był las, domy kilka kilometrów za nami, a nasze drzewo widoczne po prawej. Dzikie kwiaty zakołysały się na wietrze, chłodnym i mile widzianym po wczesnowrześniowym gorącym wieczorze. Przeszłam parę kroków, a potem zapomniałam się, zdjęłam koszulkę i otarłam nią twarz. Znów się zatrzymałam, odchyliłam głowę w tył i starałam się uspokoić oddech. Zakryłam czoło koszulką, żeby piekący pot nie spływał mi do oczu. – Powinnaś się porozciągać – mruknął Kyle z odległości zaledwie kilku centymetrów. Na dźwięk jego głosu zamarłam, nie spodziewałam się, że nagle znajdzie się tak blisko. Serce znów zaczęło mi walić, ale tym razem z nerwów, nie z wysiłku. Co było czystą głupotą. To przecież Kyle. Wiedział o mnie wszystko. Nawet widział mnie nago. O czym w tej akurat chwili absolutnie nie powinnam myśleć. Ściągnęłam z oczu koszulkę i spojrzałam na niego. On też na mnie patrzył, wzrokiem intensywnym, ale nieprzeniknionym. Brał głębokie, urywane wdechy i wiedziałam, że jeśli nad sobą nie zapanuję, jestem skłonna uwierzyć, że to nie tylko zmęczenie po biegu. Oblizałam usta. Śledził wzrokiem ruch mojego języka. Niedobrze. Bardzo niedobrze. – Kyle… – zaczęłam, ale potem zdałam sobie sprawę, że w zasadzie nie wiem, co powiedzieć. – Nell. – Głos miał spokojny i pewny. Nieporuszony. Ale oczy… Oczy go zdradzały. Odwrócił się, złączył nogi i zrobił skłon. Zaczął się rozciągać. Czar chwili prysł, więc ja też wykonałam ćwiczenia. A później usiedliśmy na trawie i wiedziałam, że rozmowy nie da się już dłużej odwlekać. Żeby zamaskować zdenerwowanie, rozpuściłam włosy i potrząsnęłam nimi. Kyle wziął głęboki dech, spojrzał na mnie niepewnie, a potem zamknął oczy. – Nell, posłuchaj. To, że powiedziałem „czemu nie”… To było głupie. Nie miałem tego na myśli. Przepraszam cię. Wiem, jak to musiało dla ciebie zabrzmieć. Ale byłem taki załamany i skołowany… – Skołowany? – No tak! – prawie krzyknął. – Ta cała dzisiejsza sytuacja całkiem mnie skołowała. Kiedy powiedziałaś, że Jason cię zaprosił na randkę, w mojej głowie coś nagle przeskoczyło. Wyobrażałem sobie ciebie z nim, jak go całujesz i… Nie. Po prostu nie. Potarł twarz dłońmi, a potem położył się na trawie i zagapił w niebieskie niebo, przecinane białymi i pomarańczowymi chmurami, podświetlanymi przez zachodzące słońce. – Wiem, jak to zabrzmi, ale kiedy wyobraziłem sobie, jak Jason cię obejmuje, jak cię całuje… Nie mogłem tego znieść. Pomyślałem: Nie ma mowy, Nell jest moja. To wtedy zacząłem biec. Nie mogłem zrozumieć, czemu nagle stałem się taki zaborczy. Wciąż tego nie wiem. – Ja też nie. Byłam zaskoczona twoją reakcją, ale jak wróciłam do domu i zaczęłam myśleć o tej randce z Jasonem… Nie mogłam się odnaleźć. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. – Zamierzasz iść? Zawahałam się. – Nie wiem. Raczej nie. Kyle spojrzał na mnie, a potem wyciągnął z kieszeni iPhone’a, z którego sterczały słuchawki. – A czy on o tym wie? Zatkało mnie. Nie zadzwoniłam do niego, żeby odwołać randkę. – Cholera! Nie wie. Kyle nie mógł opanować uśmiechu. – To może lepiej mu powiedz? Będzie się zastanawiał, gdzie jesteś. Zerknęłam na swojego iPoda. Była 18:54. – Mogę zadzwonić od ciebie? Przesunął palcem listę kontaktów, wyjął z komórki słuchawki i podał mi telefon. Przyłożyłam go do ucha. Gumowa obudowa była wilgotna od jego uścisku. Usłyszałam entuzjastyczny głos Jasona: – Cześć stary, co tam? Niepewnie wciągnęłam powietrze. – Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, zapomniałam swojego. – Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. – Jego przyjacielski, rozemocjonowany ton przygasł. – Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Długa cisza. – Dobra, jasne. – Zamilkł i wyobraziłam sobie, jak mina mu rzednie. – Ale wszystko w porządku? – Ja tylko… Zgodziłam się zbyt pospiesznie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. – Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? – Niby zadał pytanie, ale było to raczej stwierdzenie, poczynione głosem bezbarwnym i napiętym. – Nie. Przykro mi. – No dobra, w porządku. – Wymusił śmiech. – Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się. – Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś, ale… – Chodzi o Kyle’a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Jasonie, nie do końca… To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale… – Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. – Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. – Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miał się rozłączyć, kiedy doznałam olśnienia. – Zaczekaj! – Co? – Głos miał bezbarwny, płaski. – Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. – Becca? – Słyszałam, że się nad tym zastanawia. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Zastanowiłam się. – Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. – Myślisz, że to zadziała? Serio? – W jego głosie pojawiła się nowa nadzieja. – Ona jest całkiem niezła. – Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Przedyktowałam numer, a on go powtórzył. – Dzięki. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? – Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam. – Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Bekką. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylko że… Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. – Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Zakończyłam połączenie i oddałam Kyle’owi telefon. Zagapił się na słuchawkę. – Muszę przyznać, Nell, że to było bardzo sprytne. – Spojrzał na mnie pytająco: – Becca naprawdę ma na niego ochotę? Znowu się roześmiałam.

– I to jaką! Jest szaleńczo zakochana w Jasonie Dorseyu od… Powiedziałam mu, że od siódmej klasy, ale jeszcze nawet dłużej. Od wieków! Z tego powodu też nie powinnam była się zgadzać na wyjście z nim, ale… Byłam po prostu podekscytowana, rozumiesz? Jak przystojny chłopak zaprasza cię na randkę, to jest duża sprawa. A ty i Jason jesteście najprzystojniejszymi kolesiami w całej szkole. Kyle wyszczerzył się z dość lubieżnym zadowoleniem. – Uważasz, że jestem przystojny? O Boże. O Boże. Znów źle. Nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Nagle odkryłam, że trawa jest bardzo interesująca. – Dobrze wiesz, że jesteś przystojny, więc nie próbuj sępić komplementów. – Przybrałam pozę żartobliwie zalotną i miałam nadzieję, że to odwróci jego uwagę od faktu, że od czoła aż po dekolt zrobiłam się cała czerwona. Nie udało się. – Jesteś czerwona jak burak, Nell. – Głos dobiegał ze zdecydowanie zbyt niewielkiej odległości. Czułam na szyi jego gorący oddech. Co się dzieje? Co on robi? Spojrzałam na niego. Jego oczy były kilka centymetrów od moich. Leżał na boku i wyciągał do mnie rękę. Nie mogłam złapać tchu. Założył mi pasmo włosów za ucho, a ja nie mogłam się skupić na niczym poza jego umięśnionym ciałem, drapieżnym spojrzeniem, dłonią we włosach i ustami, tak bliskimi, kiedy oblizywał dolną wargę. Nagle Kyle stał się kimś innym. Nie chłopczykiem, z którym dorastałam, ale młodym mężczyzną, przystojnym, o pięknych oczach, mocnej szczęce i intensywnym, dorosłym, niemal głodnym spojrzeniu. Nie znałam takiego Kyle’a, ale podobał mi się. Chciałam poznać go lepiej. Przeszył mnie prąd, oszołomiona zamknęłam oczy, a z moich ust wyrwał się głos wyrażający szok, bo Kyle przycisnął wargi do moich. Przeniknęło mnie ich ciepło, wilgoć i miękkość, a zaskoczenie stopniowo przechodziło w zdumienie, a potem rozkosz. Kyle mnie całował! O Boże, o Boże, omójboże! Podobało mi się to, bardzo! Mój pierwszy pocałunek. Nie mogłam złapać tchu, nie byłam w stanie się poruszyć, otumaniona niezwykłym doznaniem warg na moich ustach. Były dziwne, ale doskonałe; niepewne i poszukujące. Odsunął się, a ja zdumiałam się jeszcze bardziej, przeraziła mnie utrata tego pocałunku. – Nell? Czy ty… – Nie był pewien siebie ani tego co robi. Uśmiechnęłam się do niego, a że byliśmy wciąż tak blisko siebie, musnęłam przy okazji jego usta. Przeniosłam dłoń ze swojego kolana na jego ramię, potem na twarz, objęłam jego ucho i policzek. Westchnął z ulgą i tym razem pocałunek był wzajemny. Przysunęłam się do niego, dotykałam go ustami, znów pozbawiona tchu i zachwycona. A raczej nie znów, tylko nadal. Nagle poznałam odpowiedzi na wszystkie pytania, które zadawałam sobie, gdy na filmach widziałam całujące się pary. Na przykład: co zrobić z nosem. Jakim nosem?! Myślałam tylko o jego wargach na moich ustach. Ręce? Same zdawały się wiedzieć, dokąd iść. Do jego twarzy, karku, ramion. I oczywiście okazało się, że mogę oddychać w czasie pocałunku. Kiedy byłam młodsza, zastanawiałam się, czy dam radę tak długo wstrzymywać oddech. Teraz z zachwytem stwierdziłam, że mogłabym całować Kyle’a bez końca i bez przerwy na złapanie tchu. Nie chciałam przerywać. Nie wiem, jak długo się całowaliśmy, leżąc w trawie na wzgórzu. Nie obchodziło mnie to. Nie liczyło się nic poza upajającą radością płynącą z jego obecności, z pierwszego pocałunku, z wejścia na wyższy poziom z moim najlepszym przyjacielem, z jedynym chłopakiem, na którym naprawdę mi zależało. To było nie tylko całkiem naturalne, ale wręcz nieuniknione. Nie wiedziałam, jakim cudem nie stało się to wcześniej. I nagle leżałam na trawie, jej źdźbła łaskotały mnie po nagich plecach wokół sportowego stanika. Kyle był nade mną, częściowo nawet na mnie, wsparty na ramieniu. Dłoń oparł obok mojej twarzy, a ja jedną ręką trzymałam go za ramię, a drugą za kark, żeby uniemożliwić mu odsunięcie się, przerwanie pocałunku. W jednej chwili dotarło do mnie wiele rzeczy. Zrozumiałam, jakie niebezpieczeństwa czają się w pocałunku. Temperatura, moc i błyskawice. Poczułam coś twardego, wciskającego mi się w udo i w gorączkowym przebłysku świadomości zrozumiałam, co to takiego. Pocałunek został przerwany, a Kyle zmienił pozycję i zsunął się ze mnie. Patrzył na moje ciało, a ja się zarumieniłam z powodu jego spojrzenia oraz tego, co czułam na udzie. Zaczerwienił się i zdałam sobie sprawę, że też na niego patrzę, na jego ciało, na kaloryfer na brzuchu i niżej, na wybrzuszenie w spodenkach, które stanowiło dowód na to, o czym obydwoje i tak wiedzieliśmy. – Cholera – powiedział Kyle i odsunął się, ewidentnie zawstydzony. – Nell, przepraszam cię, nie wiem, co się stało. Zachichotałam. – A ja myślę, że oboje wiemy, że to bzdura. Ja wiem, co się stało i ty też wiesz. Całowaliśmy się. Dotykaliśmy się, a ty się… podnieciłeś. Odciągnął gumkę w spodenkach i szybkim ruchem poprawił je. – No tak, ale… To straszny wstyd. Przekręciłam się na brzuch i pochyliłam nad nim, tak jak wcześniej on nade mną. – Kyle, przecież wszystko w porządku. Nie jesteśmy dziećmi. Ja… Ten… To znaczy tak, przez chwilę poczułam się dziwnie, ale… – To wszystko między nami zmieni, prawda? – spytał, wchodząc mi w słowo. Zamilkłam, zdziwiona gwałtownym pytaniem. – Myślę, że tak. Na pewno – odparłam. – Ale nadal jesteśmy przyjaciółmi? Spanikowałam. – Ja… Tak! To znaczy, mam nadzieję! Nie wiem, co się stało, czemu się całowaliśmy, czemu stałeś się taki zazdrosny i czemu ja nie mogłam umówić się z Jasonem. To znaczy wiem, tylko nie rozumiem, dlaczego akurat teraz. Ale wiesz co? Całowanie się z tobą było naturalne. Ty jesteś wciąż tobą, a ja jestem mną. Jesteśmy nami, Kyle’em i Nell. Tylko że teraz już jako ktoś więcej. Westchnął z ulgą. – Bałem się… Nie zamierzałem cię pocałować. To się jakoś samo stało. Ale było niesamowicie i nie chciałem przestać. – W końcu popatrzył mi w oczy, a w palcach skręcił pasmo moich włosów. – Chciałbym znów cię pocałować, natychmiast. Ale… Boję się, że nie będę umiał przestać. – A kto mówi, że chcę, żebyś przestawał? Odwzajemniłam pocałunek. Nie wiem, co to dla nas oznacza, kim teraz jesteśmy. Chłopakiem i dziewczyną? Nie wiem. Co na to nasi rodzice? Bo wszyscy inni i tak myśleli, że jesteśmy razem, prawda? Kyle oblizał dolną wargę, a ja wiedziałam, że myśli o tym, żeby mnie pocałować. Ułatwiłam mu to. Pochyliłam się, a moje włosy opadły i zasłoniły nas przed całym światem, tak że nie istniało nic poza pocałunkiem. Kyle przesunął dłoń po mojej ręce, stamtąd na ramię, a potem w dół pleców. Potem się zawahał i ja też. Przestaliśmy się całować, ale nasze usta prawie się nie rozłączyły. Spojrzeliśmy na siebie i widziałam w jego oczach wahanie, rozważanie, pragnienie, ale i niepewność. Przesunęłam się odrobinę, ale na tyle, że większą powierzchnią ciała znalazłam się na nim. Dłonie położyłam mu na piersi. Widziałam taką pozycję w filmach, a teraz ją zrozumiałam. Była bardzo intymna. Wygodna, ale… sugerująca. Poczułam się bardzo dojrzale. Dorośle. Jak kobieta. Pełna pragnień, których do końca nie rozumiałam i z którymi nie wiedziałam, co zrobić. Czułam między nami twardy obiekt, a niepewne spojrzenie Kyle’a mówiło mi, że jest tego świadomy w takim samym stopniu jak ja. Co powinnam zrobić? Odsunąć się? W filmach taki pocałunek płynnie poprowadziłby… dalej. W Czystej krwi Eric rozebrałby Sookie, zmieniłaby się scena i w następnej leżałby na niej, umięśniony, wyprężony, poruszający się. Kochaliby się. Pieprzyliby się i oboje doskonale wiedzieliby, co robią. Ja nie byłam wcale pewna. Wystarczyło, żebym popatrzyła na jego ciało bez koszulki i już się czerwieniłam. Czułam pod palcami skórę na jego piersi, czułam jego dłonie na moich nagich plecach, pod stanikiem i już drżałam. Ale… ciąg dalszy? Nie byłam gotowa. Kyle musiał wyczuć moje zawahanie, a przynajmniej gwałtownie bicie serca. Odsunął się i usiadł, a ja zrobiłam to samo. – Chyba powinniśmy zwolnić. – Tak… tak. – Poderwałam się i podniosłam z trawy koszulkę. Była cała mokra, więc jej nie włożyłam. Rozciągnęłam mięśnie, odginając się w tył i zadzierając ręce wysoko w niebo. Rozluźniłam się i poczułam na sobie spojrzenie Kyle’a. Patrzył jak facet. Widział mnie, naprawdę na mnie patrzył. Zarumieniłam się. – No co? – spytałam, choć wiedziałam. – Nic. – Odwrócił wzrok, ale ja nie mogłam przestać patrzeć na jego lśniące od potu mięśnie i wciąż widoczne wybrzuszenie w spodenkach, co sprawiło, że zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś razem z Jill obejrzałyśmy pornos, który ona znalazła w Internecie. Z ciekawości i dlatego, że wiedziałyśmy, że nie powinnyśmy tego oglądać. Myślałam o tym, jak wyglądał tamten facet: był ogromny, owłosiony, żylasty… Zadrżałam z obrzydzenia. Nie było to zabawne, podniecające ani atrakcyjne. Kobieta nie wyglądała prawdziwie. Wszystko było brzydkie, szokujące i straszne. Wyłączyłyśmy film, nie obejrzawszy nawet do połowy, i przysięgłyśmy sobie nie mówić o tym więcej. Przerzuciłyśmy się na powtórkę Ekipy z New Jersey i udawałyśmy, że te straszne obrazy nie wryły nam się w pamięć. Oczywiście teraz, po pół roku od nieudanego eksperymentu z porno, patrzyłam na krocze Kyle’a i nie mogłam zmusić się do odwrócenia wzroku. Zastanawiałam się, czy jest taki, jak tamten facet i czy będę podniecona tym, jak wygląda nago, jeśli to zrobimy. – Lepiej wracajmy – powiedział. – Już długo nas nie ma. Słońce zachodziło, kiedy szliśmy przez pole do drogi głównej. Zbiegłam przed Kyle’em ze stromego wzgórza i znów poczułam na sobie jego spojrzenie. Wiedziałam, że gapi się na mój tyłek. Zignorowałam rumieniec wstydu i odwróciłam się do niego przez ramię, starając się wyglądać nobliwie, ale zalotnie. Zakołysałam biodrami, zwalniając u podnóża. – Gapiłeś się na mnie, Kyle! – powiedziałam niskim głosem, kiedy się zbliżył. – Wcale nie! – Walczył, żeby się nie uśmiechnąć, a policzki mu się zaróżowiły, zdradzając, że kłamie. – Ależ tak! Gapiłeś się na mój tyłek. – Ja… – Pochylił głowę i pomasował się po karku, a potem znów na mnie spojrzał i wyszczerzył się krzywo. – Wiesz co? Niech będzie. Gapiłem się na twój tyłek. Masz z tym problem? Wzruszyłam ramionami. – Nie powiedziałam, że mam z tym problem. – Nie zamierzałam jednak przyznać, że tak naprawdę mi się to podobało. Potem szliśmy obok siebie w milczeniu, trochę speszeni, trochę niepewni. W końcu Kyle przerwał ciszę. – Wiesz, od dawna walczę ze sobą, żeby tak na ciebie nie patrzeć. Za każdym razem, kiedy biegaliśmy, biegłem przed tobą, żeby nie gapić się na twój tyłek. Albo na cycki, jak podskakują. Chociaż masz sportowy stanik, one i tak skaczą i to cholernie utrudnia mi koncentrację. – Kyle! – Zarumieniłam się tak bardzo, że niemal zemdlałam i nie mogłam przestać chichotać. – No co? Mówię prawdę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i uważałem, że nie mogę patrzeć na ciebie tak, jak na inne dziewczyny. To znaczy staram się nie gapić na inne laski, bo to niegrzeczne i w ogóle, ale z tobą to co innego. Tyle że… Niech to szlag, Nell, trudno na ciebie nie patrzeć. Jesteś megaseksowna. Zatrzymałam się i gwałtownie do niego odwróciłam. – Uważasz, że jestem seksowna? Powtórzył słowa, których wcześniej ja użyłam: – Dobrze wiesz, że jesteś seksowna, więc nie próbuj sępić komplementów. Potem przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie badawczo, wzrokiem pełnym emocji. – Ale… Seksowna to jednak nie jest właściwie słowo. W tym sensie, że każdy chłopak w szkole uważa, że jesteś seksowna. No, z wyjątkiem Thomasa Avery’ego, ale on jest gejem. Ja myślę, że jesteś piękna. Urocza. Niezdarnie zmieniłam pozycję, onieśmielona intensywnością jego spojrzenia i iskrami sypiącymi się z jego oczu. – Dzięki… Myśli, że jestem… urocza? Myśl, że Kyle uważa mnie nie tylko za seksowną, ale także za uroczą sprawiła, że w całym ciele poczułam kłujący strach, a w sercu ucisk. Szliśmy do domu, a on w którymś momencie wziął mnie za rękę. Nasze palce splotły się, jakby od zawsze do siebie pasowały. Dotarliśmy najpierw na jego podjazd. Przy skrzynce pocztowej stała jego mama, która ramieniem przyciskała do ucha słuchawkę telefonu – pewnie rozmawiała z moją mamą. Patrzyła, jak przechodzimy przez automatycznie otwieraną bramę z kutego żelaza i podchodzimy, trzymając się za ręce. Uniosła brwi i przerwała w pół zdania, otwierając ze zdumienia usta. Wiedziałam, że mam potargane włosy, jestem spocona, nie mam na sobie koszulki, Kyle zresztą też nie… Do tego poczułam na ustach mrowiące wspomnienie pocałunku i zaczęłam się zastanawiać, czy ona wie, że się całowaliśmy, a może myśli, że raczej… – Rachel? Oddzwonię do ciebie. Właśnie przyszły nasze dzieci i trzymają się za ręce. Tak. Wiem. Już. – Olivia Calloway odłożyła słuchawkę i zwróciła się ku nam. – Trochę długo was nie było. Spojrzała na nasze dłonie. Popatrzyliśmy na siebie. Wymieniliśmy długie, znaczące spojrzenie. Ścisnęłam jego rękę, dając mu znać, że nie zamierzam puścić. Nie wstydzę się i nie chcę niczego ukrywać. Kyle lekko skinął głową, a potem zwrócił się do matki. – Poszliśmy pobiegać, a potem zatrzymaliśmy się przy Keller’s Ridge, żeby pogadać. Pani Calloway zmrużyła oczy i obserwowała nasz znacznie zaawansowany dezabil oraz moje potargane włosy. – Żeby pogadać, tak? A to? – Wskazała nasze dłonie. Kyle się wyprostował. – Jesteśmy razem. W zasadzie jeszcze tego nie postanowiliśmy, zaczęliśmy się tylko całować, ale bez oficjalnych konsekwencji. Nie zamierzałam jednak mówić o tym teraz ani tutaj. Poza tym byliśmy razem, nawet jeśli jeszcze nieoficjalnie. – Rozumiem – powiedziała pani Calloway. – Jesteście razem. Macie pewność, że to dobry pomysł? Jesteście tacy młodzi. Kyle najeżył się. – Tak? Colt też miał dziewczynę w wieku szesnastu lat i nie przypominam sobie, żebyście wygadywali takie pierdoły. – Uważaj na słowa, młody człowieku – powiedziała ostro jego matka. – I wiedz, że rozmawialiśmy z nim. Powiedzieliśmy mu dokładnie to samo, co ja tobie teraz. To, że nie słyszałeś tej rozmowy, nie znaczy, że się nie odbyła. Miałeś jedenaście lat. Nie rozmawialibyśmy z twoim bratem w twojej obecności. Kyle westchnął. – Chyba masz rację. Ale… – Po prostu bądźcie ostrożni – weszła mu w słowo. – Mamo, ale my nie… To znaczy… – Nie zamierzam zaczynać takiej rozmowy. Na pewno nie w obecności Nell. Chcę tylko powiedzieć, i to będzie obowiązywać zawsze, że cokolwiek zrobicie albo czegokolwiek nie zrobicie, bądźcie ostrożni. – Odwróciła się i wetknęła listy pod pachę, ale zatrzymała się i jeszcze raz spojrzała na nas. – Mam na myśli także emocje, nie tylko stronę fizyczną. Przyjaźnicie się całe życie. Jeśli przekroczycie granicę czegoś więcej… Nie będziecie mogli się cofnąć. – Miała coś takiego w głosie i w oczach wpatrzonych w dal, że zaczęłam się zastanawiać, czy jej słowa płyną z doświadczenia. – Wiemy o tym, mamo. O tym właśnie rozmawialiśmy. – To dobrze. – Zniknęła we wnętrzu domu i od razu sięgnęła po telefon. Stałam obok Kyle’a na jego podjeździe. – Nie było tak źle. – Nie, ale to dopiero mama. Ona zadzwoni do ojca, on zadzwoni do mnie i będziemy musieli odbyć Rozmowę. Przybrałam współczującą minę. – No tak, moja Rozmowa pewnie już czeka na mnie w domu. Roześmiał się. – Nie odbyliśmy jej przypadkiem, jak byliśmy mali? – Nie, to co innego, jestem pewna. Wtedy tłumaczyli nam, co jest co i co do czego pasuje. A teraz… – Zamilkłam, niepewna, jak to zakończyć. – Dlatego powinniśmy zaczekać. A potem zachować się odpowiedzialnie, jeśli jednak się na to zdecydujemy. – Dokładnie. – Niemal ulżyło mi, że mamy tę wymianę zdań już za sobą i obeszło się bez skrajnie krępujących kwestii. Ale znów: niegotowa. Tak bardzo niegotowa. Potem poczułam na plecach jego dłonie i zamknął mnie w objęciach. W jednej chwili myśl o posiadaniu go w większym stopniu nie wydawała się już taka abstrakcyjna. Więcej. Kiedyś…

2. Lucky I’m in Love Styczeń Kyle i ja nawiązaliśmy spokojną, ale ekscytującą więź. W pewnym sensie niewiele się zmieniło. Byliśmy tacy sami jak zawsze, tylko że w szkole trzymaliśmy się za ręce i całowaliśmy się na korytarzu, w jego samochodzie i na kanapie przed telewizorem. Nasi rodzice rzeczywiście przeprowadzili z nami rozmowy o bezpieczeństwie, a swojej omal nie przypłaciłam życiem. Nie dali mi nawet szansy na poinformowanie ich, że nie robimy nic poza całowaniem się, a seksu nie ma nawet na horyzoncie. W każdym razie na moim. Kyle zdawał się odczytywać moje sygnały, a ja cieszyłam się, że możemy pozostać na tym etapie. Lubiłam się z nim całować. Lubiłam przytulać się na kanapie. Było trochę tak, jakbym nie chciała przenieść naszej relacji z poziomu przyjaźni na poziom związku, bo bałam się stracić coś, co daje mi przyjemność. Ale tak naprawdę, gdzieś w głębi, byłam przerażona. Nakręcałam się filmami i programami o seksie, jakie oglądałyśmy z Bekką i Jill. Bałam się, że rzeczywistość nie sprosta moim oczekiwaniom. To znaczy racjonalną częścią umysłu wiedziałam, że telewizja ani kino nie pokazują rzeczy takimi, jakie są. Całowanie też nie było na ekranie takie jak naprawdę, ale nawet sobie nie potrafiłam wyjaśnić różnicy. Nie chciałam o tym rozmawiać z Kyle’em. Nie byłam pewna, czy zrozumie, a poza tym wiedziałam, że to głupio zabrzmi. Nawet dla mnie. A jednak nie mogłam pozbyć się strachów. Oczywiście, znałam fakty. Że dla dziewczyny pierwszy raz nie zawsze jest fantastyczny, że może boleć. Wiele moich koleżanek w szkole uprawiało już seks i znałam ich opowieści. Na przykład Becca. Umówienie jej z Jasonem skończyło się tak, jak sobie wymarzyłam. Od tamtej pory byli razem, a któregoś wieczoru Becca przyszła do mnie późno, zarumieniona, podniecona, rozświetlona i powstrzymująca łzy. Usiadłyśmy na moim łóżku, a ja pogłośniłam telewizor (leciały akurat Nastoletnie matki), żeby zagłuszył naszą rozmowę. Czekałam, szarpiąc za troczki w spodniach od piżamy, bo wiedziałam, że Becca powie wszystko, co jej leży na sercu dopiero, kiedy znajdzie właściwe słowa. Taka już była, nie zaczynała mówić, dopóki nie przemyślała wszystkiego, co zamierzała powiedzieć. Jako dziecko się jąkała, a w czasie terapii nauczyła się planować z wyprzedzeniem każde słowo i zdanie. Z tego powodu wydawało się czasem, że recytuje rolę z pamięci i nie wszyscy ją rozumieli. Ja akurat tak, bo znałam ją już w czasach terapii. Nauczyłam się słuchać i nie poganiać. Choć już dawno zakończyła terapię, nadal nie wolno było jej popędzać. To, co ma do powiedzenia, powie, kiedy będzie gotowa, nie wcześniej. – Spa-spałam z Jasonem – powiedziała wreszcie. Tak, w wielkich emocjach nadal zdarzało się jej zacinać. Poderwałam się, aż do szeroko otwartych oczu powpadały mi włosy. Becca uśmiechała się tajemniczo, a ciemne loki zasłaniały jej połowę twarzy. Widziałam, że się rumieni, choć nie było to oczywiste, bo była pół Włoszką, pół Libanką i miała ciemną skórę, która rzadko się czerwieniła. – Co?! Naprawdę? Kiedy? Gdzie? Jak było? Becca okręciła pasmo włosów wokół palca i pociągnęła za lok w kształcie sprężynki, co oznaczało, że była poruszona. – Było tak, jak słyszałyśmy, że będzie. Niesamowicie, dziwnie, intensywnie, na początku trochę bolało. Takie ukłucie, nic strasznego. Ale potem już było totalnie. Jason był bardzo delikatny i ostrożny. Dla niego to też był pierwszy raz. Był kochany. W ogóle to nie trwało wcale długo. Na pewno nie tyle, co w Czystej krwi. Ale było dobrze. – Krwawiłaś? – spytałam. Skinęła głową. – Troszeczkę. Powiedzieliśmy rodzicom, że jedziemy na zakupy do Great Lakes Crossing, ale tak naprawdę pojechaliśmy do hotelu. To się nie stało na łapu-capu – uśmiechnęła się. – Za drugim razem było jeszcze bardziej super. Już mniej dziwacznie. Zmarszczyłam brwi. – A co jest takie dziwaczne? – Pamiętasz, jak się całowałaś po raz pierwszy? To znaczy tak naprawdę? I pamiętasz, że wszystko wydawało się zupełnie naturalne, jakimś cudem wiedziałaś, co robić, ale mimo to musiałaś rozkminić, jak to robić dobrze? Co zrobić z rękami i takie tam. Chodzi o coś takiego. – Wyjrzała przez okno i zagapiła się na smagane zimowym wiatrem gałęzie dębu, a ja czułam, że wróciła myślami do Jasona i do pokoju hotelowego, Ja też nic nie mówiłam i patrzyłam, jak w telewizorze Jenelle kłóci się z matką. – Czujesz się inaczej? – spytałam w końcu. Znów pokiwała głową. – Tak, zdecydowanie. Trudno to wyjaśnić, ale wszystko widzę inaczej. Fizycznie nie ma różnicy. Trochę mnie boli i tyle. Ale w głowie czuję się starsza. Mądrzejsza. Choć nie o to do końca chodzi… Sama nie wiem. To najtrudniej wytłumaczyć. Chyba wreszcie dotarło do mnie, o co tyle hałasu. – A byłaś gotowa? Nie od razu odpowiedziała. – Chyba tak. Nie wiem. To znaczy chciałam tego. Naprawdę chciałam. Rozmawialiśmy o tym od tygodni, planowaliśmy czas i miejsce. Najpierw poszliśmy na kolację i było bardzo romantycznie. Ale bałam się. Jason zresztą też, ale chyba nie aż tak jak ja. Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam wahanie. – Naciskał na ciebie? Odwróciła wzrok, ale potem znów na mnie popatrzyła. – Może trochę. Ale nie zrobiłabym tego, gdybym nie chciała. Choć gdyby to zależało tylko ode mnie, jednak zaczekałabym trochę dłużej. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. – Ale zabezpieczyłaś się, prawda? Teraz pokiwała energicznie. – Moja kuzynka, Maria, ma dwadzieścia trzy lata i zabrała mnie do lekarza po pigułki. I użyliśmy jeszcze… No wiesz. Zabezpieczenia. – Czy mogłaby mnie też zabrać? Becca popatrzyła na mnie. – Zapytam ją, jeśli jesteś przekonana. Ale radzę ci zaczekać, aż będziesz pewna, że jesteś gotowa. Wzięła kilka głębokich wdechów i zatrzęsły się jej plecy. Objęłam ją. – Wszystko w porządku? Wzruszyła ramionami i pokręciła głową, ale powiedziała: – Chyba tak. Jestem trochę oszołomiona. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam. – Odsunęła się i spojrzała mi w oczy. – Już nie jestem dziewicą, Nell. Jestem kobietą. Roześmiała się, ale ten śmiech zabrzmiał jak szloch. – Nie byłaś gotowa, prawda? – spytałam szeptem. Padła mi w ramiona. – N-nie. Ale ja go kocham, Nell. Naprawdę. – Wzięła głęboki, urywany wdech, zebrała się w sobie, usiadła i otarła twarz. – Kocham go i nie chciałam go rozczarować. No i wiedziałam, że nie da się dłużej balansować na granicy, tak jak my, rozumiesz? – Nie, o czym mówisz? – Oj tam, Nell! Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Dotykacie się i to się staje coraz bardziej intensywne. Wiesz, dokąd to prowadzi i musisz się ciągle powstrzymywać, żeby to się nie stało przypadkiem. Naprawdę bardzo tego chciałam. Nie myśl, że Jason na mnie naciskał, nie o to chodzi. I nie o to, że nie chciałam, bo chciałam. Ale… Nie wiem, jak to wyjaśnić. – Chyba rozumiem – powiedziałam. – Ja i Kyle dochodzimy do tego etapu, kiedy trzeba się powstrzymać, zanim damy się ponieść.

Wzięła mnie za ręce. – Zróbcie to, co my. Rozmawiajcie o tym. Skoro to i tak się wydarzy, lepiej zaplanować i zadbać, żeby stało się na naszych warunkach, prawda? Pokiwałam głową i odpędziłam chmurę skłębionych myśli, które wypełniały mi głowę w czasie rozmowy. Becca posiedziała jeszcze trochę, dokończyłyśmy oglądać odcinek Nastoletnich matek, które nagle nabrały zupełnie nowego wymiaru, a potem poszła do domu. Po jej wyjściu długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, że tego wieczoru odsuwałam się od Kyle’a, bo czułam, że w nim tonę, zatracam się w jego pocałunkach. Tak łatwo byłoby odpuścić i dać się ponieść. Nie chciałam mieć wątpliwości. Nie chciałam po wszystkim zjawić się w domu Bekki i płakać, bo nie miałam stuprocentowej pewności, że jestem gotowa na seks. Usłyszałam w myślach cichy głos, który pytał mnie, czy kiedykolwiek będę całkiem gotowa. Czy na coś takiego można być przygotowaną w stu procentach? Dwa tygodnie później, w piątek późnym wieczorem siedziałam na fotelu pasażera w camaro Kyle’a, którym przedzieraliśmy się przez gęstą zasłonę sypiącego śniegu. Radio nadawało naszą ulubioną piosenkę, naszą piosenkę: Lucky Jasona Mraza, a ja śpiewałam do wtóru. Kyle był skupiony na jeździe, marszczył czoło, bo mimo włączonych świateł nadal z trudem przenikał wzrokiem białą ścianę. Na gruntowej drodze niedaleko naszych domów, którą znał jak własną kieszeń, jechał niecałą trzydziestką. – Co za cholerny śnieg – powiedział. – Widoczność na trzy metry, a tylne koła wciąż buksują. – Może zatrzymamy się i poczekamy, aż trochę przestanie? – zaproponowałam. – Poradzę sobie. Jesteśmy już blisko. Po prostu będę jechał wolno. Przewróciłam oczami, bo wiedziałam, że i tak by się nie zatrzymał. Skręciliśmy, a Kyle zaklął, kiedy tylne koła wpadły w poślizg. Przeszyłam wzrokiem śnieg przed nami i zobaczyłam, dlaczego spanikował: na środku drogi stała ogromna łania. Stała bez ruchu, w światłach reflektorów oczy lśniły jej na niebieskozielonosrebrno, a z każdą sekundą przybliżała się coraz bardziej. Kyle przeklął drugi raz i usiłował zapanować nad autem, ale camaro tylko zarzuciło tyłem i zaczęło się obracać wokół własnej osi. – Rusz się, ośle! – krzyczał Kyle, kiedy coraz bardziej zbliżaliśmy się do zwierzęcia. Potrafił prowadzić w śniegu, wdepnął hamulec, auto się obróciło i nacisnął na gaz. Camaro po raz trzeci zrobiło obrót wokół własnej osi, ale zbyt powoli traciło prędkość na mieszaninie ziemi, żwiru i śniegu. Przodem auta uderzyliśmy w zwierzę, a samochód niebezpiecznie się zatrząsł. Krzyknęłam i zaparłam się rękami o tablicę rozdzielczą, ale nie mogłam odwrócić wzroku od łani, którą odrzuciło w tył, a potem zachwiała się i upadła na bok w śnieg. Kyle’owi udało się zahamować. Reflektory oświetlały leżące pośrodku drogi nieruchome zwierzę, a nas otaczała kurtyna bieli. Oboje ciężko oddychaliśmy, a Kyle zaciskał ręce na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze, a potem spojrzałam na Kyle’a. Odwzajemnił spojrzenie i jednocześnie wybuchnęliśmy na wpół histerycznym śmiechem. Wychyliłam się nad dźwignią zmiany biegów i objęłam go za szyję. Cała się trzęsłam, bo zaczęła opadać adrenalina. Pas bezpieczeństwa wżynał mi się w pierś, więc rozpięłam go i ciaśniej przywarłam do Kyle’a. Zaciągnął ręczny i przytulił mnie. Niezdarnie przedostałam się na jego stronę i usiadłam na nim okrakiem, a potem złapałam go za szyję. Wziął moją twarz w dłonie i pocałował mnie głęboko i namiętnie. Zatraciłam się w nim, oddałam mu się całkowicie. Szalała we mnie adrenalina, wypełniała mnie energią błyskawicy. Zacisnęłam palce na włosach z tyłu jego głowy, a potem przesunęłam dłonie po jego ramionach. Dotknęłam koszuli, a potem wsunęłam rękę za bawełniany kołnierz i natknęłam się na nagie ciało. Skórę miał tak gorącą, że aż głośniej wciągnęłam powietrze, a pod wpływem tego dotyku ciało przeszył mi prąd. A potem on dotknął mnie. O Boże. Wsunął dłoń pod mój płaszcz i pod koszulkę, a potem położył ją na nagiej, gorącej skórze pleców. Wygięłam się w łuk i równocześnie poczułam, że on wysuwa język, żeby mnie nim dotknąć. Zakręciło mi się w głowie, wydawało mi się, że się zapadam, że rozkosznie tonę. Przesunęłam dłonie do przodu. Poczułam napięte mięśnie jego brzucha i piersi. Zrobił to samo, przesunął ręce na mój brzuch, a potem… pocałunek został przerwany, choć nasze usta wciąż się dotykały. Otworzyliśmy oczy i patrzyliśmy na siebie w iskrzącym napięciu. Wstrzymałam oddech, a on przesunął dłonie wyżej. Zagryzłam wargę i odetchnęłam jeszcze głębiej, a on musnął palcami fiszbiny stanika. Poczułam, że mimo biustonosza pod jego dotykiem twardnieją mi brodawki, ale nie odwróciłam wzroku, dając mu tym samym zgodę na dalszy ciąg. Zawahał się, zanim objął dłońmi obydwie piersi, i widziałam, że się zastanawia, odwleka ten moment. Chciał dotknąć nagiej skóry. A ja chciałam mu na to pozwolić. Lubiłam dotyk jego dłoni na moim ciele, lubiłam prąd, jaki mnie wówczas przeszywał. Podniosłam ręce, włożyłam je pod koszulkę i ściągnęłam ramiączko stanika najpierw z jednego ramienia, a potem z drugiego. Kyle wsunął palce pod miseczki, ściągnął stanik w dół i uwolnił jedną pierś. Wciąż oddzielała nas od siebie moja koszulka i rozpięty płaszcz. Ogrzewanie szalało, obydwoje byliśmy rozpaleni. Sięgnęłam do wyłącznika i zatrzymałam grzanie, a potem ponownie spojrzałam na Kyle’a. Patrzył na mnie zagubionym wzrokiem, zmagał się ze sobą, walczyły w nim pożądanie i rozsądek. Ja przeżywałam ten sam konflikt. Chciałam z nim to zrobić. Teraz i tutaj, pragnęłam go. Nic innego się nie liczyło. Gdzieś z tyłu głowy słyszałam echo rozmowy z Bekką sprzed kilku tygodni, ale je stłumiłam. Kyle wędrował rękami po moim brzuchu, bokach i wracał z powrotem do piersi. Teraz wydobył z miseczek już obydwie i poznawał je dłońmi i palcami. Zrzuciłam płaszcz, a potem, zanim zdążyłam się dwa razy zastanowić, ściągnęłam przez głowę podkoszulek. Kyle’owi zaparło dech, a na usta wypełzł mu zdumiony uśmiech. – Rany, jaka jesteś piękna – wysapał, patrząc na moją bladą skórę, ciemne aureole i różowe guziczki brodawek. Zagryzłam wargę, kiedy objął dłonią jedną z piersi i kciukiem zataczał kółka wokół brodawki. Nagle zdenerwowałam się tak, że zamknęłam oczy, bo poczułam się obnażona, a wstyd walczył z pragnieniem. Chciałam tego. Podobało mi się to. Przecież to w porządku, prawda? To Kyle, mój chłopak i najlepszy przyjaciel, kocham go. Ostatnia myśl tak mnie zszokowała, że aż westchnęłam. Kocham go? Tak? Serce mocniej mi biło za każdym razem, kiedy znajdował się w pobliżu, a myśl, że mogłabym z nim nie być, przerażała mnie. To chyba jest właśnie miłość. Chciałam być z nim cały czas, w każdej chwili. – Chciałbym cię zobaczyć całą – powiedział, pieszcząc moją pierś. Poczułam uderzenie piorunującego pragnienia. Chciałam mu się cała pokazać. Ale teraz, tutaj? Ot tak? Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale mnie ubiegł. – Tylko, że nie tu. – Zamknął oczy i zacisnął zęby. – Nie chcę cię oszukiwać, Nell. Pragnę cię. Oderwał ręce od mojego ciała, a ja, pozbawiona jego dotyku, niemal jęknęłam. Z powrotem włożyłam stanik, ale koszulki nie. Kyle miał jasne oczy i intensywne spojrzenie. – Ja ciebie też – odpowiedziałam. – Ale chcę, żeby to się stało jak należy. Żeby to był wyjątkowy dzień. – Widziałam, że ze sobą walczy. Na te słowa ścisnęło mi się serce, wzięłam jego twarz w dłonie i nachyliłam się, żeby go pocałować. – I za to cię kocham – szepnęłam, nie myśląc o tym, co mówię. Zamarł i szeroko otworzył oczy. Wpatrywał się we mnie badawczo. – Co? Zagryzłam wargę zmartwiona, że wystrzeliłam z tym za szybko. – No… – W poszukiwaniu właściwych słów zamknęłam oczy. Postanowiłam iść za ciosem. – Powiedziałam, że za to cię kocham. Tak jest. Kocham cię, Kyle. Ręce mu opadły i przez chwilę ślizgały się w górę i w dół po moich plecach, żeby wreszcie spocząć na biodrach w dobrze mi znanym, niesamowitym, zmysłowym geście. W jednej chwili pokochałam te dłonie tam i chciałam, żeby zostały w tym miejscu na zawsze. Jego dłonie na moich biodrach, tuż nad paskiem dżinsów- biodrówek – ideał. – Ja tego jeszcze nie powiem – odparł, a potem zmarszczył czoło. – Nie chcę, żeby wyglądało, jakbym mówił to tylko dlatego, że ty zaczęłaś. Ale ja ciebie też. Te słowa przemknęły mi przez głowę. – Tak? Pokiwał głową, a kciukami zataczał kółka na moich kościach biodrowych. – Tak. Uśmiechnęłam się i nachyliłam do kolejnego pocałunku. – I słusznie. Powinieneś mnie kochać. Zaśmiał mi się prosto w usta.

– Och, no kocham, kocham. – Przesunął dłonie wyżej, a ja odchyliłam się, żeby ułatwić mu dostęp do piersi. – A szczególnie je dwie. Strasznie mi się podobają. Teraz moja kolej na parsknięcie śmiechem. – Co ty powiesz? Szczególnie je? Tylko je? Kochasz mnie tylko z powodu cycków? – Hm. – Udawał, że się zastanawia, a potem przesunął ręce na plecy, zawahał się i zjechał niżej, na pupę. – Ją też lubię, tak. Wsunęłam ręce pod jego koszulkę i uszczypnęłam go w brodawki, aż stęknął. – Żeby mi to było ostatni raz, draniu! Roześmiał się, a potem mnie przytulił i szepnął mi we włosy: – Tylko się z tobą droczę, Nell. Kocham cię, bo to ty. Kocham cię za to, kim jesteś. Odwróciłam twarz i pocałowałam go w szczękę. – Wiem. Ja też się tylko droczyłam. Ogrzewanie było wyłączone, więc do auta zaczął przenikać chłód, a ja poczułam na ramionach gęsią skórkę. Kyle też zaczął marznąć i z powrotem włączył nawiew. Ześlizgnęłam się z jego kolan i włożyłam koszulkę. – Zastanawiam się, czy łania jest martwa – powiedział. Spojrzałam na nieruchomy kształt pośród padającego śniegu. – Nie rusza się. – Popatrzyłam na Kyle’a i zapięłam płaszcz. – Sprawdzimy? – Ja pójdę – powiedział. – Ty tu zostań. – Nie ma mowy, ja też chcę zobaczyć! – prychnęłam. Stłumił śmiech i pokręcił głową. Wysiedliśmy oboje i ostrożnie przeszliśmy przez puszysty śnieg. Płatki osiadały mi na nosie i na włosach, zasypując mnie całą białym puchem. Objęłam się ramionami i przylgnęłam do boku Kyle’a. Zatrzymał się kilka metrów od łani, położył mi rękę na ramieniu, żebym nie poszła dalej, a sam ruszył naprzód. Zapadła między nami pełna napięcia cisza, z tyłu mruczał silnik, a reflektory oblewały nas przenikającym przez czarną zimową noc światłem. Patrzyłam, jak ostrożnie zbliża się do zwierzęcia. Lekko dotknął stopą jego boku. Żadnej reakcji. Wypuściłam powietrze. Podszedł jeszcze bliżej, kucnął i dotknął boku łani dłonią. Odwrócił się do mnie zaskoczony. – Żyje! Oddycha! – Co zrobimy? – spytałam. – Nie możemy jej tak zostawić. Wykonał gest „nie mam pojęcia”. – Może jest tylko nieprzytomna. A może jest ranna… Nie wiem, Nell. W tym momencie zwierzę poruszyło nogą, potem zadrżał mu bok, a potem głośno westchnęło. Kyle upadł do tyłu i zszokowany przeklął, bo łania dziko wierzgnęła, poderwała się na nogi i odskoczyła kilka kroków, a potem zatrzymała się, żeby popatrzeć na nas smutnymi oczami, wykręcając przy tym uszy. Kyle siedział na tyłku w śniegu i patrzył na łanię, która przez dłuższą chwilę też się w nas wpatrywała, a potem odbiegła przez szosę. – Cholera! – powiedział Kyle, wstał i otrzepał się. – Jak słowo daję, myślałem, że umrę ze strachu. Chyba się nawet posikałem. Śmiałam się tak bardzo, że musiałam złapać go za rękę, żeby się nie przewrócić. Resztę drogi do domu pokonaliśmy bez żadnych przygód, ale wspomnienie tej chwili, która nam się przydarzyła w samochodzie, zdominowało nasze myśli. Zanim wysiadłam na swoim podjeździe, nie całowaliśmy się na pożegnanie tak długo jak zwykle. Znałam już moc, z jaką można się dać ponieść chwili i wiedziałam, że wciąż nie jestem gotowa. Myślałam, że Kyle też nie jest. 3. Wyjazd do hotelu Walentynki Przez cały dzień w szkole byłam trochę podenerwowana i nieobecna, bo zastanawiałam się, co Kyle dla nas wymyślił. Wiedziałam, że pamięta o walentynkach i że coś planuje. Sugerował, że to będzie coś wyjątkowego. Przez ostatnie kilka tygodni byliśmy ostrożni, całowaliśmy się spokojnie i panowaliśmy nad sobą. Oboje wiedzieliśmy, że jeśli damy się ponieść, nie będziemy w stanie się pohamować. I tak w końcu musieliśmy o tym porozmawiać. Ja wiedziałam, że trzeba. I on też wiedział. A jednak unikaliśmy tematu. Co było w pewnym sensie dziwne, bo oboje byliśmy podnieconymi szesnastolatkami, nabuzowanymi przez hormony. Wiedziałam, że on tego chce i ja też chciałam. Ale baliśmy się, chyba dlatego że to oznaczało przekroczenie kolejnej granicy, już bardziej znaczącej, o czym oboje wiedzieliśmy. Mimo to na wszelki wypadek poszłam z kuzynką Bekki do lekarza po pigułki antykoncepcyjne i brałam je od tygodnia. Nie powiedziałam o tym Kyle’owi. Kolejna rzecz, o której należało pogadać, wiedziałam to, ale jakoś wciąż nie było okazji. Wreszcie skończyła się szósta lekcja i spotkaliśmy się przy jego aucie. Z uśmiechem otworzył przede mną drzwi, a potem je za mną zamknął. – Powiesz mi, co dzisiaj robimy? – spytałam. Zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, o co chodzi. – Dzisiaj? A co jest dzisiaj? Gapiłam się tylko, bo nie wiedziałam, czy żartuje, czy ja źle zinterpretowałam sugestię. – Żartujesz, prawda? Słysząc ostrzegawczą nutę w moim głosie, parsknął śmiechem. – Tak, Nell. Żartuję. Ale nie, nie powiem ci. W każdym razie nasi rodzice wiedzą, że dzisiaj nie będzie nas do późna. Wszystko z nimi ustaliłem. Mamy czas mniej więcej do drugiej. Spojrzałam na niego ostro. – Do drugiej? Planujesz trzymać mnie poza domem do nocy? Zarumienił się. – Może. Wzięłam głęboki wdech, bo wiedziałam, że to ja muszę poruszyć temat, on tego nie zrobi. – Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór… Czy my… To znaczy, skoro będziemy w mieście tak późno, mam rozumieć, że planujesz… – Nie mogłam wydobyć z siebie tych słów. Kyle przesuwał dłoń po dźwigni zmiany biegów i zagryzł dolną wargę. Kiedy stanęliśmy na czerwonym świetle, w końcu na mnie spojrzał. – Słuchaj, wiem, do czego zmierzasz i… Podjąłem pewne kroki. No wiesz, na wypadek, gdybyśmy mieli na to ochotę. Ale nie musimy. Chcę, żeby wszystko było dobrze. – Podjąłeś kroki? Co to znaczy? Znów się zarumienił, był czerwieńszy niż kiedykolwiek. – Zarezerwowałem pokój w Zajeździe pod Czerwonym Dachem. To kawałek od restauracji, w której zjemy kolację. Próbowałam zdobyć się na żart. – Jesteśmy pewni siebie, czyż nie, panie Calloway? Kyle uśmiechnął się, ale oboje wiedzieliśmy, że żart mi się nie udał. – Tylko na wszelki wypadek. Przyszła mi do głowy myśl. Wypowiedziałam ją na głos, zanim zdołałam się zastanowić.

– Kyle? Nie sądzisz, że nie jesteśmy na to gotowi, skoro nie potrafimy o tym choćby rozmawiać, nie czując się niepewnie? Zaśmiał się nerwowo. – Tak, przeszło mi to przez myśl. – Czy nie robimy tego dlatego, że wszyscy nasi przyjaciele już to robią? Spojrzał na mnie poirytowany. – Nie! To znaczy Jason mówił mi o nim i o Becce, wiem też, że Kyla i Aaron to robią, ale nie. Nie. I nie musimy nic robić. Chciałem tylko, żebyśmy mieli taką możliwość. Zaśmiałam się, głównie z siebie samej. – Nie wiem, czy mam się czuć wzruszona, że jesteś taki zapobiegliwy, czy zdziwiona, że spodziewałeś się, że to się stanie. – Niczego się nie spodziewałem, Nell. – Był niemal wściekły. – Ja tylko… Wiesz co? Niech będzie. Spodziewałem się. To znaczy naprawdę chciałbym być z tobą. Wiem, że jesteśmy młodzi, ale kocham cię. Myślę, że jesteśmy gotowi. Popatrzyłam na niego. Powiedział to! – Kyle, mamy po szesnaście lat! – Uniosłam brew. – I czy nie powinieneś z tym wyznaniem zaczekać do jakiegoś romantycznego momentu w czasie kolacji? Środek kłótni nie wydaje się najlepszą okazją. – To jest kłótnia? Wzruszyłam ramionami. – Trochę tak. Nie wiem, nie chcę, żeby tak było. – Ja też nie. Ale myślę, że masz rację, tylko że już za późno. Kocham cię. Chciałem ci to powiedzieć od kilku tygodni, ale byłem tchórzem. Zaplanowałem, że powiem ci dzisiaj. Przygotowałem sobie całą kwestię. Naprawdę, napisałem to. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął pogniecioną kartkę papieru wyrwaną ze skoroszytu, z poszarpanymi od kółek krawędziami. Wiem, że jesteśmy młodzi. I wiem, że wiele osób powiedziałoby, że jesteśmy tylko dzieciakami albo że jesteśmy za młodzi, żeby wiedzieć, co to jest miłość. Ale chrzanić to. Znam Cię całe życie. Wszystko robiliśmy razem. Każdą ważną rzecz przeżywaliśmy wspólnie. Razem uczyliśmy się jeździć na rowerach, razem uczyliśmy się pływać i jeździć samochodem. W ósmej klasie razem zawaliliśmy algebrę. (Pamiętasz, jaki głupi był pan Jenkins? Ile razy w tamtym semestrze odsyłał nas do dyrektora?). Teraz razem uczymy się miłości. Nie obchodzi mnie, co mówią inni. Kocham Cię. Zawsze będę Cię kochał, nieważne, co się z nami stanie w przyszłości. Kocham Cię teraz i na zawsze. Twój kochający chłopak, Kyle Przeczytałam tę notatkę kilka razy. Nie zauważyłam, że płaczę, dopóki łza nie skapnęła na pomiętą, pogniecioną kartkę i nie zrobiła kleksa z niebieskiego atramentu. To zmieniało wszystko. – Ja też cię kocham, Kyle – roześmiałam się, chociaż jednocześnie pociągałam nosem. – Ten list jest uroczy. Idealny. Dziękuję ci. Wzruszył ramionami. – Jest prawdziwy. Wiem, że to może nie był najbardziej romantyczny sposób na wyznanie ci miłości, ale… – Był doskonały. – Złożyłam kartkę papieru i schowałam do portfela. Miała być moim największym pocieszeniem i najważniejszym wspomnieniem w chwilach, kiedy moje serce zostanie nieodwracalnie złamane. W restauracji, którą wybrał Kyle, panował szalony ruch. Choć mieliśmy rezerwację, prawie godzinę czekaliśmy na wolny stolik. Gośćmi były same pary, od ludzi w naszym wieku po starsze małżeństwa. Nie spieszyliśmy się. Zjedliśmy sałatę, zupę i danie główne, a na deser po dużym kawałku sernika. Byliśmy dziwnie zrelaksowani, pewnie dlatego, że deklarację miłości mieliśmy już za sobą. Rozmawialiśmy o wszystkim, od nauczycieli w szkole po plotki o tym, kto z kim sypia, a kto z kim nie. W końcu Kyle zapłacił rachunek i wróciliśmy do samochodu. Wyjechaliśmy z parkingu i zaczęliśmy powoli jeździć po mieście. Wiedziałam, że gra na czas i daje nam szansę na rozmowę, zanim poruszymy kwestię wyjazdu do hotelu. Kluczył po bocznych drogach gruntowych i rozmawialiśmy, ale po półgodzinie wrócił na drogę główną, prowadzącą do hotelu. Spojrzał na mnie, a potem sięgnął do mojej dłoni. – Chcesz jechać do domu? Bo gdybyś miała ochotę na kino, grają kilka filmów. – Gdy stanęliśmy na światłach, przebierał palcami po kierownicy, a potem poważnie popatrzył mi w oczy. – Albo możemy jechać do hotelu. Czas na decyzję. Boże. Oczy miał brązowe jak kawa nakrapiana cynamonowymi światełkami, jak okruchy topazu na opaleniźnie. Był taki poważny i taki słodki! To była propozycja, ale bez presji. Ścisnęłam jego dłoń, kiedy na horyzoncie pojawiły się charakterystyczne czerwone dachówki. Z trudem przełknęłam ślinę. – Jedźmy do hotelu – powiedziałam. Wciąż omijaliśmy temat. Rozmawialiśmy szyfrem. Jedźmy do hotelu. To znaczyło: uprawiajmy seks. Kiedy o tym pomyślałam, zaczerwieniłam się jak burak. A potem spojrzałam na Kyle’a, na jego starannie nastroszone czarne włosy, na silną linię szczęki, wysokie kości policzkowe i miękkie wargi. Zatrzepotał długimi czarnymi rzęsami i spojrzał na mnie, a potem uśmiechnął się, nerwowo, ale pięknie, odsłaniając białe, błyszczące zęby. To trochę ukoiło moje nerwy. Serce biło mi w tempie miliona uderzeń na minutę, a kiedy zaparkowaliśmy przed hotelem i ruszyliśmy do recepcji, żeby się zameldować, jeszcze przyspieszyło. W recepcji pracowała starsza pani o siwiejących jasnych włosach i zimnych niebieskich oczach. Przenikliwych. Spojrzała na nas przeciągle i z potępieniem, jakby chciała nas onieśmielić. Kiedy podawała Kyle’owi kartę do drzwi, pogardliwie zasznurowała usta i wiedziałam, że chce coś powiedzieć. Nie zrobiła tego, a my, kiedy już wsiedliśmy do windy i ruszyliśmy na trzecie piętro, parsknęliśmy śmiechem. – Rany, była niesamowita! – orzekł Kyle, śmiejąc się. – Prawda – przyznałam. – Myślę, że wiedziała, co zamierzamy, i ani trochę jej się to nie podobało. – Oczywiście, że wiedziała! Jest tylko jeden powód, dla którego para szesnastolatków wynajmuje w walentynki pokój i nie ma ze sobą bagażu. – Myślisz, że komuś powie? – spytałam. – A komu ma powiedzieć? Przecież nie uciekamy ani nic takiego. Nie odpowiedziałam, tylko wzruszyłam ramionami i pokiwałam głową. Dotarliśmy do naszego pokoju, numer 313. Kyle wsunął kartę do czytnika, a wtedy z głośnym kliknięciem, słyszalnym na całym pogrążonym w ciszy korytarzu, zapaliło się zielone światełko. Popchnął drzwi i mocno trzymając mnie za rękę, wszedł do ciemnego pokoju. Zapalił światło, ale zrobiło się stanowczo zbyt jasno. On też poczuł, że powódź światła jest nie na miejscu i szybko zostawił mnie, żeby podejść do kinkietu zamontowanego na ścianie przy podwójnym łóżku. Ja zgasiłam górne światło i oboje odetchnęliśmy z ulgą. Kyle usiadł na skraju łóżka i bawił się końcem krawata. Uśmiechnęłam się do niego. Był taki przystojny w czarnym garniturze i czarnej koszuli, z różowym krawatem w roli jedynego akcentu kolorystycznego. Rozpiął marynarkę i potarł dłońmi kolana. Oblizałam usta i bawiłam się rąbkiem koralowej sukienki do kolan. Popatrzyliśmy na siebie przelotnie. Byliśmy sami w hotelowym pokoju i nerwy coraz bardziej dawały się nam we znaki. W moim domu i u niego albo w samochodzie zaparkowanym na jakiejś bocznej drodze, wszędzie, gdzie się kiedykolwiek całowaliśmy, mieliśmy świadomość, że ktoś może nas nakryć. Boczne drogi były regularnie patrolowane przez ludzi z biura szeryfa, a w domu zawsze było co najmniej jedno z naszych rodziców. To pierwszy raz, gdy byliśmy naprawdę sami, bez ryzyka, że ktoś nam przeszkodzi. Serce biło mi tak głośno, że byłam pewna, że Kyle słyszy je po drugiej stronie pokoju. Popatrzyłam na jego twarz, widziałam, jak oblizuje dolną wargę i niemal nieświadomie zrobiłam to samo. To był przełom. Kyle wstał z łóżka i zanim zdążyłam zareagować, przyciągnął mnie do siebie. Dużą, mocną dłonią objął mój policzek, a drugą położył mi w talii, tuż nad biodrem. Nie pocałował mnie od razu. Zatrzymał się dwa centymetry od moich ust i wpatrywał się we mnie łagodnymi, ale gorącymi oczami. – Boisz się? – szepnął. Poczułam na ustach jego delikatny oddech. Zadrżałam i lekko wzruszyłam jednym ramieniem.

– Tak, trochę tak. – Możemy wyjść. Pokręciłam głową. – Chcę być tu z tobą – powiedziałam ledwie słyszalnie. Podniosłam ręce i wplotłam mu palce we włosy. Przeczesałam postawione na żel kędziorki, ostre, ale miękkie, a potem położyłam mu dłoń na karku i przyciągnęłam go do pocałunku. – Zacznijmy od tego – powiedziałam, odsuwając się. – Krok po kroku. – Też tak myślę. Staliśmy na środku pokoju hotelowego i całowaliśmy się, a nasze dłonie dotykały twarzy, ramion i pleców. Początkowo nie robiliśmy nic więcej. Czułam, jak w klatce żeber bije mu serce. Położyłam mu dłoń na piersi i świadomość, że on jest tak samo zdenerwowany jak ja, dodała mi odwagi. Przerwałam pocałunek, popatrzyłam mu w oczy, a potem zsunęłam mu z ramion marynarkę. Upadła na podłogę, a wtedy obiema rękami poluźniłam krawat, zdjęłam i też rzuciłam. Kyle patrzył mi w oczy, czekał. Namęczyłam się trochę z małym guziczkiem przy samym kołnierzyku, ale w końcu, przy wtórze nerwowego chichotu, udało mi się go rozpiąć. Kyle też się roześmiał i położył mi dłonie na biodrach, tym razem niżej. Patrzyliśmy sobie w oczy, gdy roztrzęsionymi rękami rozpinałam jeden po drugim guziki jego koszuli. W końcu rozpięłam. Pod spodem miał opięty na muskularnej klatce piersiowej biały podkoszulek bez rękawów. Wzięłam jego nadgarstek w dłonie i rozpięłam guzik przy jednym mankiecie, a potem przy drugim. Ściągnęłam mu koszulę z ramion, a ona upadła na podłogę przy jego stopach. Sięgnął do suwaka sukienki na moich plecach, ale go powstrzymałam. Jeszcze nie skończyłam. Zamierzałam zrobić to do końca tak, jak sobie wyobrażałam. Bo wyobrażałam sobie tę chwilę wiele razy. Jak go powoli rozbieram, a potem czekam z sercem w gardle, aż rozepnie mi sukienkę, która opadnie na ziemię. Wyobraźnia nie wybiegała poza ten moment. Kopnięciem zdjął buty, a potem znów stanął bez ruchu. Uśmiechał się niepewnie. Oblizałam usta i widziałam, że śledzi mój język. Dotknęłam jego pasa, zawahałam się, a potem podciągnęłam bawełniany podkoszulek, powoli odsłaniając brzuch i klatkę. Uniósł ręce nad głowę i razem zdjęliśmy koszulkę. Stał teraz tylko w spodniach od garnituru, olśniewająco piękny. Teraz ta trudniejsza część. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam do paska. Szerzej otworzył oczy i zacisnął dłonie na moich biodrach, zwijając materiał sukienki i wbijając opuszki palców w ciało pod spodem. Kiedy rozpinałam pasek, ręce mi się trzęsły jak liść na wietrze. Wyciągnęłam go, a potem przeszłam do guzika w spodniach. Kyle wstrzymał oddech i wciągnął brzuch, kiedy go rozpinałam. Gdy odsuwałam zamek w rozporku, zamknął na chwilę oczy. Spodnie opadły mu do kostek, więc z nich wyszedł. Ciasne spodenki były wybrzuszone z przodu. Oboje się zarumieniliśmy i odwróciliśmy wzrok. Pocałował mnie i odepchnął od siebie moje ręce. – Moja kolej – szepnął. Skinęłam głową, a serce roztłukło mi się w piersi. Miałam na sobie znacznie mniej niż on. Przesunął ręce w górę moich ramion, zostawiając po sobie gęsią skórkę. Wstrzymałam oddech, gdy wziął w palce suwak, a kiedy powoli ciągnął go w dół, zagryzłam wargę. Muśnięcie palców o nagie ciało, a chwilę potem sukienka kłębiąca się u moich stóp. Stałam przed nim w majtkach i staniku. Widział mnie już wcześniej w bikini, ale teraz to co innego. – Jesteś piękna, Nell – powiedział zachrypniętym szeptem we wszechobecnej ciszy. – Ty też. Pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo. Położył mi ręce na ramionach i bawił się ramiączkami od stanika. Przestał się uśmiechać, kiedy sięgnęłam za siebie, żeby go rozpiąć. Złapał mnie za ręce i powstrzymał. – Jesteś pewna? – Wpatrywał się we mnie czule i ostrożnie. Pewna. Z tyłu głowy cichy głosik podszeptywał wątpliwości, ale go stłumiłam. Skinęłam głową. Przeniósł moje ręce na swoje ramiona, a potem sam zaczął rozpinać stanik. Miał z tym problem, aż wysunął koniuszek języka. Zaśmiałam się w jego ramię. – Cicho! – mruknął. – Nigdy tego nie robiłem. – Wiem – odparłam. – To słodkie! Warknął coś pod nosem, kiedy rozpiął pierwszą haftkę, potem drugą, ale trzecia nie chciała puścić i stłumił przekleństwo. – To nie ma być słodkie – powiedział i zerknął mi przez ramię, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. – Powinno być seksowne, erotyczne i romantyczne. Zaśmiałam się, kiedy znów zaklął, ale wreszcie mu się udało. Stanik był rozpięty, a mój śmiech ucichł. Na jego miejsce pojawiły się stres oraz pożądanie. Chciałam tego. Byłam zdenerwowana, tak, przestraszona też. Ale chciałam tego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że robię to z kimkolwiek innym niż Kyle. Stanik dołączył do ubrań rozrzuconych po podłodze, a Kyle cofnął się o krok, żeby na mnie popatrzeć. Pod jego spojrzeniem przestępowałam z nogi na nogę. Wiedziałam, że uważa mnie za piękną i zwykle dobrze się czułam w swojej skórze, ale trudno było z godnością znieść tak badawczą obserwację mojego niemal nagiego ciała. Zagryzłam wargę i zbierałam się na odwagę przed tym, co miało nastąpić teraz. Kyle wsunął palce pod gumkę swoich spodenek, ja zrobiłam to samo z majtkami. – Na trzy-cztery? – spytał. Skinęłam głową, bo głos uwiązł mi w gardle. Wahał się przez chwilę, a potem zdjął spodenki do kolan i wyszedł z nich. Zamarłam. Nie mogłam się ruszyć, jego widok, całkiem nagiego, sparaliżował mnie. Teraz jego kolej na dyskomfort bycia pod lupą. Był piękny. A choć nie miałam żadnego porównania – także duży. Dzięki Bogu nie wyglądał jak na slajdach, które miałam w pamięci. Kyle był proporcjonalny, a jego dumny, wyprostowany członek zdawał się wskazywać na mnie. Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. – Myślałem, że zrobimy to razem. – Przepraszam – powiedziałam. – Miałam zamiar, ale potem zobaczyłam cię i… – Nie wiedziałam, jak dokończyć. Podniósł głowę, wzruszył dla odprężenia ramionami, rozprostował palce i zebrał się na odwagę. Zrobił krok w moją stronę, a ja ze wszystkich sił starałam się rozluźnić. – Może mi pomożesz? – spytałam, zszokowana swoją śmiałością. – Dobry pomysł. – Ułożył dłonie w naszej ulubionej pozycji, na moich biodrach. Miałam na sobie koronkowe czerwone majtki pasujące do stanika. Kyle przesunął palcami nad moją pupą, śledząc gumkę. Oddychałam z trudem, kiedy zsunął mi je na uda, a gdy złapał dłońmi moje pośladki, zmusiłam się do otwarcia oczu. Zakołysałam biodrami, żeby koronkowa bielizna znalazła się na podłodze i oto oboje byliśmy nadzy. Serce jak wściekłe waliło mi w piersi i dudniło w uszach. Drżałam na całym ciele ze strachu, z emocji i z podniecenia. Kiedy dotykał moich nagich bioder, żeber i ud, czułam, jak ciepłą ma skórę. Koniuszkami brodawek musnęłam jego pierś i ciało przeszył mi prąd. Przesunął dłońmi po moich plecach, a potem ośmielił się zjechać na pupę. Pieścił i ugniatał pośladki, trochę za mocno, ale nie przeszkadzało mi to. Moje ręce ruszyły swoim szlakiem, badając mięśnie na jego plecach i wędrując po wybrzuszeniach i wgłębieniach kręgosłupa. Gdy dotknęłam jego pupy i zdumiałam się jej jędrnością, gwałtownie wciągnął powietrze. Dotykałam jego pośladków tak jak on moich, a potem lekko wbiłam paznokcie w ich twarde półkule. Poczułam drżenie na brzuchu, kiedy go tam dotknęłam. Spojrzałam w dół, między nas. Ujrzałam jego erekcję, na czubku członka małą dziurkę i wyciekający z niej przezroczysty płyn. Patrzyłam prosto na niego i widziałam, jak szeroko otwierał oczy, gdy wsuwałam dłoń pomiędzy nas i go pogłaskałam. – Boże, Nell, musisz się wstrzymać. Jeszcze za wcześnie. Puściłam go, musnęłam palcami jego pierś, a potem położyłam mu dłoń na karku i go pocałowałam. Żar wzbudzany przez pocałunki zatlił się, potem rozgorzał, a wreszcie buchnął płomieniem. Poczułam, że napieram na jego ciało, czuję jego twardość na mojej miękkości, a doznanie muskularnej sylwetki w tak bliskiej odległości jeszcze bardziej rozpaliło moje zmysły. Popchnął mnie lekko w stronę łóżka, a ja weszłam na nie tyłem. Jeszcze bardziej się zdenerwowałam, gdy ruszył za mną. – Jesteś… – zaczął mówić. – Tak, jestem pewna – przerwałam mu. – Jestem zdenerwowana i boję się, ale pragnienie jest większe niż strach. – Zagryzłam wargę, a potem przyznałam: – Biorę

pigułki. Od tygodnia, na wszelki wypadek. Kyle szeroko otworzył oczy. – Tak? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Jakoś… Nie było okazji. Chyba się wstydziłam. Kyle pochylił się i wyciągnął z kieszeni spodni portfel, z którego wyjął dwie prezerwatywy i położył na szafce przy łóżku. – Ja mam to. – A ty jesteś pewien? – spytałam. Teraz to on wyglądał na zdenerwowanego. – Tak, jestem pewien. Tak jak powiedziałaś, ja też się denerwuję. Nie chcę zrobić ci krzywdy ani nic zepsuć. – Nie zepsujesz. Nie zrobisz mi krzywdy. Po prostu się nie spieszmy, dobrze? Skinął głową, otworzył pakiecik z prezerwatywą i ją włożył. Ukląkł nade mną. Ręce trzymał po obu stronach mojej twarzy, kolana włożył mi między uda. Patrzył mi prosto w oczy, czekał. Przyciągnęłam go do siebie, położyłam mu dłonie na plecach i go pocałowałam. Płomień pocałunku przepędził strachy, a w każdym razie uciszył je. Powoli wszedł we mnie. Poczułam rozciąganie, a potem ukłucie, ostre i szybkie. Zamrugałam, a Kyle zamarł. Oddychał szybciej i czułam, że ma napięte mięśnie. Zagryzałam mocno wargę i czekałam, aż kłujący ból ustąpi, a potem skupiłam się na cudownym doznaniu bycia wypełnioną. Dotknęłam jego pupy i przyciągnęłam go bliżej, zachęciłam, żeby się poruszył. Nie trwało długo, zanim zastygł i jęknął. Nie było fajerwerków, krzyków ani tarzania się w spoconej pościeli, ale mimo to było cudownie. Kyle wstał, zniknął w łazience i wrócił. Położyłam głowę na jego piersi. Milczeliśmy przez kilka minut. Czułam pod sobą jego naprężone, gorące ciało. To doznanie, leżenia przy nim nago, skóra przy skórze, było niemal lepsze od tego, co przed chwilą. Poczułam, że po policzku płynie mi łza i spada na pierś Kyle’a. Nie wiedziałam, skąd się wzięła ani co oznaczała. Zamrugałam, żeby powstrzymać napływ pozostałych. Nie chciałam żeby myślał, że było mi źle. – Płaczesz? Skinęłam głową i pozwoliłam łzom popłynąć. – Ale nie jestem smutna ani nic takiego. To tylko emocje. – Jakie? Wzruszyłam ramionami. – Trudno to wyjaśnić. Nie jestem już dziewicą. Już nie możemy tego cofnąć. Nie, żebym chciała, bo było cudownie, ale… To wielka rzecz, rozumiesz? – Tak, wiem, o co ci chodzi. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. – Kocham cię, Kyle. – A ja ciebie. Za drugim razem było niesamowicie. Czułam nisko w brzuchu płomień, jakbym miała eksplodować w sobie. Sama doprowadzałam się nawet dalej, jasne, ale to było co innego. Zastanawiałam się, jakby to było dotrzeć do tego punktu z Kyle’em. 4. Oświadczyny. Złamane drzewo Sierpień, dwa lata później Jeśli nasi rodzice wiedzieli, że Kyle i ja często uprawiamy seks, nic na ten temat nie mówili ani nic nie zrobili w tej sprawie. Oczywiście bardzo pilnowaliśmy, kiedy i gdzie to robimy. Mama Kyle’a dwa razy w tygodniu chodziła na kurs scrapbookingu, a jego ojciec większą część roku spędzał w Waszyngtonie, więc najczęściej przebywaliśmy u niego. Moi rodzice byli w domu znacznie częściej, ale nie zauważyłam, żeby przeszkadzała im ilość czasu, jaką spędzałam u Kyle’a. Naturalnie twierdziliśmy, że uczymy się, odrabiamy lekcje albo oglądamy filmy. I robiliśmy to, tylko nie aż tak często, jak wmawialiśmy rodzicom. Tydzień wcześniej oboje skończyliśmy osiemnaście lat. Rodzice stwierdzili, że zamiast wydać dla nas ekstrawaganckie przyjęcie, pozwolą nam pojechać na weekend do należącego do rodziców Kyle’a domku nad jeziorem. Prosiliśmy ich o to przez całe lato, ale grali na czas, obiecując, że się zastanowią. Już prawie straciliśmy nadzieję, kiedy oświadczyli, że chcą z nami porozmawiać. – Macie już po osiemnaście lat, w świetle prawa jesteście dorośli – zaczął ojciec Kyle’a gwoli wprowadzenia. – Spotykacie się już jak długo? Od dwóch lat? Wiemy, co znaczy dla was ten wyjazd, rozumiemy to. My też kiedyś byliśmy młodzi. Na te słowa wszyscy niespokojnie się poruszyli. – No cóż. – Ojciec Kyle’a odchrząknął i mówił dalej donośnym głosem kongresmena. – Postanowiliśmy zgodzić się na wasz wspólny wyjazd. A teraz ten trudniejszy moment. Zdaję sobie sprawę, że to śliski temat i sytuacja niekomfortowa dla nas wszystkich, ale pewne rzeczy muszą zostać powiedziane. Stoicie u progu dorosłości. Podejmujecie decyzje na własny rachunek. Wychowaliśmy was dobrze, na rozsądnych młodych ludzi, potrafiących słusznie wybierać. Wiem, że każde z was odbyło tę rozmowę już wcześniej, ale uważamy, że powinniśmy powiedzieć to jeszcze raz wam jako parze. – Tato, powiedz wreszcie – westchnął Kyle. – Rozmawialiśmy już o ostrożności. O używaniu zabezpieczeń. – Kyle i ja wymieniliśmy spojrzenia, ale nie odezwaliśmy się. – Jestem osobą publiczną, tak samo jak twój ojciec, Nell. Musicie potraktować tę pozycję z należytą powagą. Na tym etapie kariery nie mogę sobie pozwolić na skandal. Na szali jest moja kandydatura do wyborów prezydenckich za dwa lata, a nie muszę wam chyba mówić, jak ważny jest w tej sytuacji nieskazitelny wizerunek. – Tato, jesteśmy ostrożni – powiedział Kyle. – Przysięgam. Zabezpieczamy się. Moi rodzice patrzyli wyczekująco na mnie, więc poczułam się zobligowana do zabrania głosu. – Biorę pigułki antykoncepcyjne. Od samego początku. Używamy też innych zabezpieczeń. Nieplanowana ciąża nie wchodzi w grę, jasne? Czy możemy już przestać o tym rozmawiać? Proszę. – Byłoby świetnie – mruknął Kyle. – Od jak dawna to trwa? – spytał mój tata. Kyle i ja znów wymieniliśmy spojrzenia. – Nie jestem pewien, czy to ma znaczenie, proszę pana – powiedział Kyle. – Oczywiście, że ma – odparł mój ojciec szorstko i onieśmielająco. Popatrzył na Kyle’a najsurowszym spojrzeniem prezesa. – Chodzi o moją córkę. Od jak dawna? Cieszyłam się, że to spojrzenie nie jest adresowane do mnie, było przerażające. Kyle zadarł brodę i napiął ramiona. – Przepraszam, panie Hawthorne, ale naprawdę uważam, że to sprawa Nell i moja. – Wstał, ja z nim, oczywiście to samo zrobili pozostali. Kyle raz jeszcze zwrócił się do mojego ojca. – Nie omawiałem mojego związku z Nell z żadnym z naszych przyjaciół, więc z całym szacunkiem, ale z panem też nie będę go omawiał. To nasza prywatna sprawa. Mój ojciec skinął głową, wyciągnął do Kyle’a rękę i uścisnął mu dłoń. – Dobra odpowiedź, synu. Choć nie podoba mi się, bo prawdopodobnie oznacza, że to trwa dłużej, niż śmiałbym pomyśleć. Ale szanuję wasze prawo do prywatności. I

twoją troskę o reputację mojej córeczki. Kyle skinął głową. – Kocham pana córkę. Nigdy jej nie skrzywdzę ani nie upokorzę. Państwa także nie, tak jak i moich rodziców. Uścisnęłam jego dłoń, byłam z niego dumna! Mój tata potrafił onieśmielić każdego. Ostatnio kilkakrotnie byłam z nim w pracy, bo zamierzałam studiować na kierunku biznesowym w Syracuse, i widziałam, że do swoich podwładnych mówi tym samym oschłym tonem i patrzy na nich tak samo surowo. Nieszczęśnik, na którego padało to spojrzenie, nieodmiennie zawracał w miejscu i potykał się o własne nogi, tak bardzo spiesząc się, żeby wykonać polecenie mojego taty. Spojrzałam na pana Callowaya i widziałam, że on też jest dumny ze sposobu, w jaki Kyle wybrnął z sytuacji. Krótko omówiliśmy nasze plany, a potem odesłano nas, żebyśmy się spakowali. Kiedy znaleźliśmy się sami w moim pokoju, Kyle padł jak długi na łóżko i potarł twarz dłońmi. – Jasna dupa, Nell! Twój tata jest przerażający. Usiadłam nad nim okrakiem i pochyliłam się, żeby go pocałować. – Wiem o tym. Widziałam dorosłych facetów, którzy sikali w majtki, kiedy tak się zachowywał. – Lekko ugryzłam go w brodę. – Jestem z ciebie dumna, kochanie. Świetnie sobie poradziłeś. Złapał mnie za pupę i pociągnął ku sobie. – Dostanę nagrodę? Roześmiałam się i go odepchnęłam. – Kiedy dojedziemy nad jezioro. Szybko się spakowaliśmy do jednej ze sportowych toreb Kyle’a. Czułam się bardzo dorośle, wkładając nasze ciuchy wymieszane ze sobą do wspólnej torby. Kiedy wyjmował z komody swoje rzeczy, zauważyłam, że wziął coś z szuflady ze skarpetkami i wsunął do kieszeni dżinsów. Cokolwiek to było, było małe i nie zdążyłam dojrzeć kształtu. Pytająco spojrzałam na Kyle’a, ale tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Nie naciskałam. Kyle nigdy mnie nie okłamał ani niczego przede mną nie taił, więc się nie przejmowałam. Wsiedliśmy do auta. Kyle prowadził, a ja zaczęłam robić porządki w portfelu. Wyjęłam stare paragony, bilety z koncertów, z kina i kilka kart promocyjnych do Starbucksa i Caribou, które były już zużyte albo właśnie się kończyły. Dotarłam do listu od Kyle’a, który napisał do mnie półtora roku wcześniej. Przeczytałam go na nowo i uśmiechnęłam się do siebie. Wydawało się, że to było tak dawno temu. Pamiętałam dziewczynę, jaką wówczas byłam, pełną obaw. W ciągu prawie półtora roku od tamtej chwili Kyle i ja uczyliśmy się siebie i odkrywaliśmy w sobie krainy rozkoszy. Nauczył się doprowadzać mnie do tej niezwykłej granicy i przenosić na drugą stronę. Ja wiedziałam już, jak cudownie jest leżeć potem w jego ramionach oraz jak upajający, niemal narkotyczny jest haj po seksie w letnie niedzielne popołudnie, na piknikowym kocu na naszym wzgórzu, pod naszym drzewem. Zerknął w moją stronę i skrzywił się, kiedy zobaczył, co czytam. – Nie mogłabyś wyrzucić tego świstka? Z tego, co pamiętam, jest żenująco łzawy. Z przerażeniem przycisnęłam kartkę do piersi. – Nigdy go nie wyrzucę, ty brutalu bez serca! Kocham go. Jest słodki i cudowny. Zawsze zapewnia mi uśmiech. Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową, a potem pogłośnił piosenkę I and Love and You zespołu The Avett Brothers, przy której kochaliśmy się więcej razy, niż potrafiłabym zliczyć. Popatrzyliśmy na siebie, a potem przed siebie, dzieląc wspomnienia tego, co robiliśmy, słuchając jej. Domek letni znajdował się kilka godzin jazdy od domu, więc oczywiście zasnęłam i nie obudziłam się, dopóki Kyle nie musnął moich warg pocałunkiem i nie szepnął mi do ucha, że jesteśmy na miejscu. Nachylał się nade mną od strony moich drzwi i głaskał mnie po policzku wierzchem palców. Przeciągnęłam się leniwie i objęłam go za szyję. – Jestem zbyt śpiąca, żeby iść, zanieś mnie! Kiedy się przeciągałam, z mlaskaniem całował mnie po szyi, a ja nie mogłam przestać się śmiać. Potem wyciągnął mnie z samochodu, bez wysiłku wziął na ręce i wniósł po trzech schodkach prowadzących do drzwi wejściowych. – Klucze mam w kieszeni – powiedział. Zanurkowałam w niej, wyjęłam klucze i pokazywałam jeden za drugim, dopóki nie wskazał właściwego. Szybko otworzyłam zamek, wciąż na rękach Kyle’a. Nie widać było po nim oznak zmęczenia, nie licząc zaciśniętych ust. Przeniósł mnie przez próg, a potem przez salon, aż do schodów prowadzących na piętro. – Kochanie, nie ruszaj się – powiedział. – Idziemy na górę. Zaczęłam wierzgać, żeby uwolnić się z jego objęć. – Chyba oszalałeś! Nie możesz mnie wnieść. Opuścił mnie, ale kiedy tylko dotknęłam stopami ziemi, przechylił się razem ze mną i posadził mnie na schodach. Wylądowałam na pupie i zaczęłam przyciągać go do swoich ust. Tak się zatraciłam pocałunku, że nawet nie czułam schodka wbijającego mi się w plecy ani tego, że przycisnęłam sobie włosy ramieniem. Następne, co pamiętam, to że znów trzymał mnie na rękach i szliśmy pod górę. Oddychał z wysiłkiem, ale dotarł do sypialni państwa domu i położył mnie na łóżku. Wczołgał się na mnie, zdjął mi przez głowę podkoszulkę i przesunął palcami po moich żebrach, a z nich na piersi. Wygięłam się pod dotykiem i zaczęłam rozpinać mu guzik spodni. Zapewniliśmy temu łóżku prawdziwy chrzest bojowy. Leżeliśmy i odpoczywaliśmy w mgiełce rozkoszy, a Kyle dotykał przestrzeni między moimi palcami, kiedy nagle odwrócił się do mnie i popatrzył poważnie. – Wybrałaś już college? Od pewnego czasu regularnie wracaliśmy do tej rozmowy. Oboje zdaliśmy już egzamin kończący szkołę średnią i przeszliśmy egzaminy kwalifikujące na uczelnię wyższą, a każde z nas rozesłało kilkanaście aplikacji do college’ów i na uniwersytety. Rozmawialiśmy, gdzie chcemy studiować i co zamierzamy robić. Nie przedyskutowaliśmy tylko tego, czy będziemy się uczyć w tym samym miejscu. Rozmowy o studiach opierały się na niezwerbalizowanym założeniu, że zostajemy razem i wybierzemy college, w którym oboje znajdziemy dla siebie miejsce. Wzruszyłam ramionami, nie lubiłam tego tematu. – Myślę o Syracuse. Może Boston College. W każdym razie raczej Wschodnie Wybrzeże. Chciałabym pójść na kierunek biznesowy. Przez chwilę milczał, z czego wywnioskowałam, że nie spodobała mu się moja odpowiedź. – Ja zostałem przyjęty do Stanforda. Zaproponowali mi wysokie stypendium. – W futbolu? – Tak. To było do przewidzenia. Miał dobre oceny, ale nie aż tak dobre, żeby załapać się na stypendium naukowe. W ciągu ostatnich miesięcy przyjęli go na kilka różnych uniwersytetów. Spodziewał się, że kiedy skończymy ostatni rok szkoły, przyjdzie więcej odpowiedzi. – Stanford jest w Kalifornii – zauważyłam obojętnie. – A Syracuse w Nowym Jorku. – Przestał gładzić mnie dłonią. – Dostałem też pozytywną odpowiedź z Penn State. Skinęłam głową. – Czyli teraz musimy zdecydować, czy dokonujemy wyboru wspólnie. To znaczy… Co będzie, jeśli ty stwierdzisz, że najodpowiedniejszym miejscem dla ciebie jest Stanford, a ja będę bardzo chciała uczyć się w Syracuse? – Nie wiem – westchnął Kyle. – Też się nad tym zastanawiam. Oferta ze Stanford jest naprawdę dobra. Ta z Penn State też, ale Stanford… to Stanford. – Wzruszył ramionami, jakby w ogóle nie było o czym mówić. Minęło kilka długich minut. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak z tego wybrnąć. W końcu usiadłam. – Nie chce mi się dłużej o tym gadać. Jestem głodna. Kyle odetchnął, jakby decyzja o odłożeniu tej rozmowy zdjęła mu z ramion ciężar. Rozpaliliśmy grill i spędziliśmy cudowne, sielskie chwile, grillując burgery i kolby kukurydzy. W spiżarni została zgrzewka budweisera, niewypita podczas ostatniego przyjęcia jego rodziców, więc napiliśmy się razem. Żadne z nas nie było zapalonym imprezowiczem. Chodziliśmy na spotkania z przyjaciółmi i wypijaliśmy drinka albo dwa, ale nie czuliśmy potrzeby zalewania się w trupa. Ja upiłam się tylko raz, i to z Kyle’em, ostatniego lata. Namówiliśmy Marię, kuzynkę Bekki, żeby kupiła nam butelkę Jacka Danielsa i wypiliśmy ją na pomoście, w czasie gdy nasi rodzice byli na wieczorku politycznym. Bycie pijaną było zabawne, dopóki nie pojawiły się skutki uboczne. Wieczór zakończyłam, rzygając i tracąc przytomność na pomoście. Kyle zaniósł mnie do łóżka i czuwał przy mnie, aż miał pewność, że nie zakrztuszę się wymiocinami. Po tej przygodzie stwierdziłam, że stan upojenia alkoholowego nie jest dla mnie. Miałam

znajomych, których życie sprowadzało się do weekendowych imprez, gdy mogli się upić i poszaleć. Ja miałam Kyle’a i to mi wystarczało. Po obiedzie rozpaliliśmy nad jeziorem ognisko, a kiedy zaszło słońce, poszliśmy pływać nago. Śmieliśmy się i ścigaliśmy na płyciźnie. Jakiś kilometr od brzegu była wyspa. Niewielki ląd z wąską plażą, zarośnięty sosnami wirginijskimi i krzakami. Już jako dzieci Kyle i ja zawsze do niej dopływaliśmy. Tym razem także, a potem kochaliśmy się na piasku, wylegiwaliśmy się nago w ciepłym powietrzu późnego lata, patrzyliśmy na mrugające gwiazdy i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. O wszystkim z wyjątkiem wyboru college’u i przyszłości. Martwiłam się, bo coś mi mówiło, że nie dojdziemy łatwo do porozumienia. Kyle był zdecydowany na Stanford. Widziałam to w jego oczach, słyszałam w głosie. A ja naprawdę chciałam wylądować na Wschodnim Wybrzeżu, w pobliżu nowojorskiego centrum finansowego. Mój plan zakładał: magisterium na kierunku finanse w biznesie, odbycie intratnego stażu w Nowym Jorku, a potem zdobycie posady w firmie taty, ale po bożemu, zamierzałam na to zasłużyć, a nie korzystać z protekcji. Tata bardzo chciał wprowadzić mnie na firmowe zebrania, jak tylko obronię dyplom, ale byłam nieugięta i chciałam iść swoją drogą. Kyle miał podobny problem ze swoimi rodzicami. Pan Calloway marzył, żeby Kyle poszedł w jego ślady i odbył staż w Waszyngtonie, po którym mógłby pociągnąć za odpowiednie sznurki i załatwić mu ciepłą polityczną posadkę. Kyle natomiast chciał zostać w świecie sportu, grać w drużynie college’u, potem spróbować zostać zawodowcem, a wreszcie trenerem. To był punkt zapalny, ale Kyle był taki jak ja – nie ustępował. Byłam pewna, że nie poproszę Kyle’a, żeby dla mnie poszedł na kompromis w sprawie wyboru szkoły. Ja mogłam zdobyć wykształcenie, na jakim mi zależało w wielu szkołach, wiedziałam też, że pan Calloway i mój tata chętnie użyją znajomości, żeby załatwić mi miejsce w dowolnym college’u. Kochałam Kyle’a wystarczająco, żeby zmienić plany. On był skupiony na wybraniu najlepszej opcji. Możliwości miał dużo, więc tym się nie przejmowałam. Owinęłam się ręcznikiem i usiadłam przy ogniu, patrząc, jak Kyle nieuważnie brzdąka na gitarze i patrzy w przestrzeń. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Pójdę za Kyle’em w imię miłości? Czy zrealizuję swój plan na przyszłość? Nie miałam pojęcia, że już wkrótce los odbierze mi możliwość zadecydowania o tym. Sobotę spędziliśmy leniwie, na pontonie, popijając piwo, jedząc kanapki, kochając się i słuchając muzyki z mojego iPoda. Unikaliśmy ciężkich tematów i po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem, błękitną pomarszczoną taflą jeziora, bezkresnym lazurem bezchmurnego nieba i brakiem oczekiwań. W domu prześladował nas temat wizerunku naszych rodziców. Co prawda mój ojciec rozważał start w wyborach na mera miasta, ale to Kyle musiał ze względu na ojca szczególnie uważać na to, co robi. Ponieważ ten ubiegał się o nominację w wyborach prezydenckich, każda zmarszczka na nienagannym wizerunku rodziny Callowayów była brana pod lupę przez media. Oboje musieliśmy uważać i nie dać się złapać w kompromitujących okolicznościach, nie zrobić ani nie powiedzieć nic, co mogłoby narazić na szwank dobre imię pana Callowaya. Tutaj, na północy, presja nie istniała. Byliśmy po prostu nami. W niedzielę padało, więc dzień spędziliśmy w domku na oglądaniu filmów. Na wczesną kolację pojechaliśmy do jedynej dobrej restauracji w okolicy, dość snobistycznej włoskiej knajpki godzinę drogi od domku letniego, w której rodzina Callowayów była dobrze znana. Kyle został przywitany po imieniu i stolik dostaliśmy natychmiast, choć w kolejce czekał sznur urlopowiczów. To był kolejny przyjemny, ale nieco dziwny posiłek, w czasie którego odczuwaliśmy ciężar czekającej nas rozmowy. Wiedziałam, że wkrótce muszę wysłać oficjalne potwierdzenie przyjęcia oferty z Syracuse albo zaangażować naszych ojców w organizowanie mi miejsca w Stanford, razem z Kyle’em. Czas uciekał. Ku rozpaczy rodziców decyzję odwlekaliśmy aż do końca, ale ostateczny moment wreszcie nadszedł. Był sierpień, a rok akademicki zaczyna się we wrześniu. Kilka razy otworzyłam usta, żeby zacząć temat, ale Kyle za każdym razem mi przerywał, jakby wiedział, co chcę powiedzieć. Do domu jechaliśmy w pełnym napięcia milczeniu. Przez całą drogę trzymał rękę w kieszeni spodni i zerkał na mnie z poważnym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Zatrzymaliśmy się przed domem i przez chwilę siedzieliśmy w samochodzie, obserwując wielkie krople deszczu padające na przednią szybę i słuchając zawodzącego wiatru. Ogromne sosny otaczające dom gięły się i kołysały na wietrze, który moim zdaniem był coraz silniejszy. Z przerażeniem patrzyłam szczególnie na jedno drzewo, które miotane podmuchami przyginało się niemal do ziemi i złapałam się na tym, że w napięciu wyczekuję chwili, kiedy złamie się i runie. Gdyby złamało się teraz, przy tym kierunku wiatru, upadłoby na dom i na samochód, w którym siedzieliśmy. Kyle popatrzył na mnie i zauważyłam, że jest spocony, choć w samochodzie było chłodno. Rękę trzymał na kierownicy i przesuwał palcami po skórzanej oklejce, co robił tylko, kiedy był zdenerwowany albo smutny. Czekałam, bo wiedziałam, że odezwie się, gdy będzie gotowy. Popatrzył znów na mnie, wziął głęboki wdech i wyjął rękę z kieszeni. Kiedy zdałam sobie sprawę, co się zaraz wydarzy, serce roztłukło mi się w piersi. O Boże, o Boże. Zamierzał mi się oświadczyć. Nie, nie! Nie jestem gotowa. Otworzył dłoń i rzeczywiście, trzymał w niej czarne pudełeczko ze złotym napisem „Kay Jewelers”. Zagryzłam wargę, żeby się nie hiperwentylować. – Kyle, ja… – Nell, kocham cię. – Kiedy otwierał pudełko, trzęsły mu się ręce. W środku był pierścionek z kwadratowym półkaratowym brylantem, piękny. I przerażający. – Nie chcę przeżyć ani chwili bez ciebie. Nie obchodzi mnie college, futbol ani nic innego. Zależy mi wyłącznie na tobie. Możemy ułożyć sobie przyszłość razem. Wyjął pierścionek z pudełeczka i trzymając między kciukiem a palcem wskazującym, wyciągnął go w moją stronę. Deszcz zalewał przednią szybę, a wicher zawodził jak upiór i niemal kołysał samochodem. Dlaczego teraz, zastanawiałam się. Dlaczego tutaj? W samochodzie, w trakcie burzy. A nie w restauracji. Albo przy ognisku, z którym wiąże się tyle miłych wspomnień. Serce waliło mi w piersi, oczy piekły, a wzrok mi się rozmazywał. Zabolała mnie warga i poczułam smak krwi. Musiałam przestać ją zagryzać, żeby nie przebić na wylot. – Nell? Wyjdziesz za mnie? – Na końcu głos Kyle’a się załamał. – O Boże, Kyle. – Ledwie wydusiłam z siebie te słowa, a do wypowiedzenia reszty musiałam się zmusić. – Kocham cię, naprawdę. Ale… już? Nie wiem. Nie mogę… Mamy dopiero po osiemnaście lat. Kocham cię i chciałam ci powiedzieć, że pójdę z tobą do Stanford. Tata może mnie tam umieścić… – Pokręciłam głową i widząc krzywdę i niezrozumienie w oczach Kyle’a, zacisnęłam powieki. – Poczekaj. – Pokręcił głowę i wycofał rękę z pierścionkiem. – Odmawiasz? – To za wcześnie, Kyle. Nie chodzi o to, że cię nie kocham, ja po prostu… – Zalała mnie fala wątpliwości. Nigdy nie umawiałam się z nikim innym. Nawet nie to, że miałabym ochotę, ale czasem czułam się taka niedojrzała. Nigdy nie byłam z dala od rodziców dłużej niż tydzień. Nigdy nie wyjechałam z domu. To był pierwszy raz, kiedy przebywałam gdzieś bez nich. Chciałam doświadczyć życia. Trochę dorosnąć. Nie byłam gotowa na małżeństwo. Ale nie mogłam tego powiedzieć na głos. Tylko kręciłam głową. Po policzkach ciekły mi łzy przedrzeźniające deszcz. Otworzyłam drzwi i wypadłam na zewnątrz, nie zwracając uwagi na to, że Kyle krzyczy, żebym zaczekała. W jednej chwili byłam przemoczona do nitki, ale nie przejmowałam się tym. Słyszałam, że Kyle mnie goni. Nie uciekałam przed nim, tylko przed sytuacją. Zatrzymałam się, a wysokie obcasy grzęzły w mokrym żwirze. – Nie rozumiem. – Głos miał niski i drżący z emocji, ale po twarzy spływały mu strumienie deszczu, więc nie wiedziałam, czy płacze. – Myślałem… Myślałem, że to będzie nasz następny krok. – Będzie, ale jeszcze nie teraz. – Otarłam twarz i zbliżyłam się do niego. – Kocham cię. Naprawdę cię kocham, z całego serca. Ale nie jestem gotowa na zaręczyny. My nie jesteśmy na to gotowi. Jesteśmy jeszcze dziećmi. Kilka miesięcy temu skończyliśmy ogólniak. – Wiem, że jesteśmy młodzi, ale… Ciebie chcę. To wszystko. Moglibyśmy zamieszkać w internacie, być razem. Doświadczać wszystkiego wspólnie. – Możemy tak zrobić. Możemy wynająć razem mieszkanie. Może nie od razu, ale wkrótce. – Odwróciłam się, sfrustrowana tym, że nie umiem wyjaśnić swojego braku gotowości. – Kyle… Jest za wcześnie. Nie widzisz tego? Ale ja też nie chcę się z tobą rozstawać. Pojadę z tobą do Stanford. Będę z tobą wszędzie, dokądkolwiek się udasz. I wyjdę za ciebie, ale jeszcze nie teraz. Daj nam kilka lat. Skończmy studia, zacznijmy pracę. Dorośnijmy. Tym razem to Kyle się odwrócił. Przeczesał dłonią mokre włosy, z których posypały się krople. – Mówisz jak nasi rodzice. Jak twój ojciec. Z nim rozmawiałem najpierw. To dlatego pozwolili nam tu przyjechać. Powiedział, że nie jest pewien, czy jesteśmy gotowi, i uważa, że powinniśmy więcej doświadczyć, ale w świetle prawa jesteśmy dorośli i jeśli ty się zgodzisz, nie widzi problemu w zaręczynach. Deszcz przestał padać, ale zerwał się jeszcze silniejszy wiatr. Drzewa wokół nas gięły się jak źdźbła trawy. Nawet wśród potępieńczego wycia wiatru słyszałam trzeszczenie pni. Niebo przeciął piorun, po nim następny. Nad naszymi głowami przetoczył się grzmot tak potężny, że poczułam go w brzuchu, a potem znów zaczął padać deszcz, lodowaty i tnący. – Kocham cię, Kyle. – Zrobiłam krok w jego stronę i wyciągnęłam do niego rękę. – Proszę, nie złość się na mnie, ja tylko… Odwrócił się i uciskał grzbiet nosa.

– Myślałem… Myślałem, że chciałabyś tego. – Wejdźmy do środka, dobrze? Porozmawiamy w domu. Tutaj nie jest bezpiecznie. – Znów wyciągnęłam rękę, ale się odsunął. Walnął kolejny piorun, tym razem bliżej, na tyle blisko, że poczułam, jak stają mi dęba włoski na rękach, a wokół mnie iskrzył prąd. Drzewa trzeszczały i gięły się, wiatr był tak mocny, że bujał samochodem i miotał mną na boki. Pokręciłam głową, minęłam Kyle’a i ruszyłam do domu. – Ja idę do środka. Jak chcesz być nieodpowiedzialny, to proszę bardzo. Wtedy usłyszałam ogłuszający huk, ale to nie był grzmot. Raczej seria z karabinu, fajerwerk odpalony kilka metrów dalej. Ścisnęło mnie w żołądku, przeniknął mnie strach. Zamarłam z jedną nogą na pierwszym schodku, spojrzałam w górę i zobaczyłam nadchodzącą śmierć. Złamało się drzewo. Czas zwolnił, kiedy gigantyczna sosna leciała prosto na mnie. Usłyszałam, jak wali się pod nią dach, słyszałam, jak pęka siding na ścianie, jak sypią się cegły. Nie mogłam się poruszyć. Widziałam tylko czarny, mokry pień na tle nieba i zielone igły drżące na wietrze. Kyle coś krzyknął, ale jego słowa połknął wiatr. Nowa fala przerażenia. Stałam jak skamieniała. Musiałam się poruszyć, ale moje nogi nie chciały współpracować. Mogłam tylko patrzeć, jak drzewo się zbliża. Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. Poczułam mocne uderzenie od tyłu i zostałam odepchnięta na bok. Kiedy drzewo runęło na ziemię, usłyszałam huk. W uszach mi dzwoniło, nie mogłam złapać tchu, tylko sapałam. Leżałam na boku, ramię miałam skulone pod sobą. Przeszył mnie potworny ból, jakby piorun uderzył w moją rękę. Pomyślałam, że jest złamana. Przekręciłam się na plecy i krzyknęłam, bo ruch sprowokował kolejną falę bólu. Spojrzałam na ramię przyciśnięte do piersi i zobaczyłam płynącą po skórze krew, mieszającą się z deszczem. Przedramię miałam wygięte pod nienaturalnym kątem, a z łokcia sterczała biała kość. Musiałam znów przekręcić się na bok, żeby zwymiotować w reakcji na widok zmasakrowanej ręki. Potem powróciła świadomość. Kyle! Podniosłam się na kolana, zranioną rękę przyciskałam do brzucha. Wydałam kolejny okrzyk, głośniejszy nawet od wiatru i grzmotów. Drzewo leżało jak powalony olbrzym. Dom był zniszczony, upadający pień zmiótł prawe skrzydło. Camaro Kyle’a też zostało zmiażdżone, przednia szyba była wybita, a dach i maska powgniatane. Gałęzie powbijały się w ziemię jak drzazgi, a zielone igły zasłaniały niebo i świat. Zobaczyłam but. Czarny wizytowy but. But Kyle’a, zdarty z jego stopy. Ten obraz czarnego buta, skóry mokrej od deszczu, z kleksem błota na nosku, wypalił się w moim mózgu na zawsze. Kyle leżał pod pniem, przebierał nogami w błocie i żwirze, żeby się podeprzeć. Znów wrzasnęłam, ale nie słyszałam krzyku. Poczułam tylko w gardle, jak zdziera mi struny głosowe. Na kolanach i rękach czołgałam się przez żwirowany podjazd, a ból mnie zabijał, bo używałam złamanej ręki, żeby szybciej dostać się do Kyle’a. Sięgnęłam do jego stopy i podciągnęłam się na pień, pomiędzy dwiema grubymi gałęziami połamanymi w drzazgi. – Kyle! Kyle! – Słyszałam słowa, jego imię padające z moich ust, desperackie błaganie. Zobaczyłam, że porusza się jego klatka piersiowa, przekręcił głowę, żeby na mnie spojrzeć. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi. Policzek miał umazany błotem. Z czoła płynęła mu krew, strużka zakręcająca przy nosie i wokół ust. Pomagając sobie jedną ręką, przelazłam na drugą stronę pnia, szorowałam gołymi kolanami po korze. Czułam, że wilgotna maź oblepia mi uda i łydki. Sukienką zahaczyłam o gałąź i rozdarty materiał obnażył moje ciało przed rozwścieczonym niebem. Uwolniłam się i wylądowałam na ramieniu, czując, że coś jeszcze w nim pęka. Ból odebrał mi oddech. Trzęsłam się, nie mogłam nawet krzyczeć. Podniosłam powieki i zobaczyłam brązowe oczy Kyle’a. Zamrugał powoli, a potem znów je zamknął, kiedy różowa strużka krwi wpłynęła mu do oka. Oddychał z wysiłkiem, dziwnie gwiżdżąc. Z kącika usta popłynęła mu krew. Zmieniłam pozycję, żeby nie opierać się dłużej na złamanej ręce. A potem to zobaczyłam. Drzewo nie tylko go przygniotło. Gałąź przebiła go na wylot. Wrzasnęłam raz jeszcze, ale szybko zapadła cisza, bo głos odmówił mi posłuszeństwa. Wyciągnęłam rękę i starłam mu z twarzy deszcz, krew z policzka i brody. – Kyle? – To był szept, urywany i ledwo słyszalny. – Nell… Kocham cię. – Wszystko będzie dobrze. Kocham cię. – Zmusiłam się, żeby wstać. Przyłożyłam rękę do pnia i pchałam. – Wyciągnę cię stąd. Zabiorę cię do szpitala. Wszystko będzie dobrze… Pojedziemy razem do Stanford. Drzewo drgnęło, ale Kyle jęknął z bólu. – Przestań, Nell. Przestań. – Nie, nie… Muszę. Trzymaj mnie za rękę. Kocham cię. – Popchnęłam jeszcze raz, ale poślizgnęłam się w błocie i upadłam, ocierając twarzą o korę. Upadłam na ziemię obok niego, Poczułam, że jego ręka sunie wśród błota i dotyka mojej dłoni. – Nie dasz rady, Nell. Trzymaj mnie za rękę. Kocham cię. – Wpatrywał się w moją twarz, jakby uczył się jej na pamięć. – A ja kocham ciebie, Kyle. Wszystko będzie dobrze. Weźmiemy ślub. Proszę… – Pomiędzy słowa wdarł się szloch. Znów wstałam. Utykając, podbiegłam do samochodu. Czerwona farba i czarny wyścigowy pasek były powgniatane i zmiażdżone. Wsadziłam rękę przez okno, żeby sięgnąć po torebkę. Szklana drzazga głęboko zraniła mnie w ramię, ale nie czułam tego. Złamaną ręką przycisnęłam torebkę do piersi, wyszarpałam z niej telefon i desperacko przesuwałam palcem po ekranie, żeby go odblokować. Prawie wypadł mi z ręki, gdy przycisnęłam zielono-białą ikonkę ze słuchawką. Torebka upadła w błoto. Przez chmurę mojego szoku przedarł się spokojny kobiecy głos. – Tu telefon alarmowy, w czym mogę pomóc? – Upadło drzewo… Przygniotło mojego chłopaka. Chyba jest poważnie ranny. Gałąź chyba go… Proszę, przyjedźcie i pomóżcie mu. – Nie poznawałam swojego głosu, pełnego skrajnej rozpaczy, o dziwnej barwie. – Na jaki adres wysłać pomoc? Obróciłam się w miejscu, – Nie wiem… Nie wiem. – Znałam adres, ale nie mogłam go przywołać. – Dziewięć, trzy, cztery… – Rozszlochałam się, upadłam na kolana na żwirze obok Kyle’a. – Jaki jest pani adres? – operatorka spytała ponownie, ze spokojem. – Dziewięć, trzy, cztery, jeden, Rayburn Road – wyszeptał Kyle. Powtórzyłam. – Przyjedziemy najszybciej, jak to będzie możliwe. Czy chce pani, żebym została z panią na linii? Nie mogłam odpowiedzieć. Upuściłam telefon, z ziemi usłyszałam raz jeszcze powtórzone pytanie. Bezmyślnie patrzyłam, jak deszcz zalewa ekran, czerwony przycisk z napisem „Zakończ”, ikonkę z klawiaturą, a potem wszystko poszarzało. Operatorka zakończyła połączenie albo telefon sam się rozłączył. Znów po niego sięgnęłam, ale złą ręką. Nie mogłam poruszyć palcami, a krew zmieszana z deszczem spływała mi po ramieniu i po palcach na ciemny ekran. Odwróciłam się do Kyle’a. Oczy miał szkliste, dalekie. Wzięłam go za rękę. Upadłam na ziemię, żeby leżeć twarzą jak najbliżej niego. – Nie zostawiaj mnie. – Ledwo słyszałam swój głos. – Nie chcę tego – szepnął. – Kocham cię. Kocham cię. Wydawało się, że zna tylko te dwa słowa. Powtarzał je bez przerwy, a ja mu odpowiadałam, jakby mogły go zatrzymać na ziemi, podtrzymać przy życiu. W oddali słyszałam syreny. Kyle wziął urywany oddech, zacisnął palce na mojej dłoni, ale to był słaby uścisk, daleki. Zatrzepotał powiekami, patrzył na mnie. – Jestem tu, Kyle. Pomoc już jedzie. Nie odchodź. Nie poddawaj się. – Rozpłakałam się, kiedy patrzył na mnie tak, jakby mnie nie widział. Przycisnęłam usta do jego warg. Czułam smak krwi. Miał zimne wargi. Ale przecież leży na deszczu, może być zimny. To wszystko. Po prostu mu zimno. Pocałowałam go ponownie. – Kyle? Pocałuj mnie. Potrzebuję cię. Obudź się. – Pocałowałam go po raz trzeci, ale wargi wciąż miał zimne i nieruchome. – Obudź się. Obudź się! Proszę. Musimy wziąć ślub. Kocham cię. Poczułam, że jakieś ręce odciągają mnie od niego. Słyszałam głos, który coś do mnie mówił, ale słowa nie docierały. Ktoś krzyczał. Ja? Kyle był nieruchomy, zbyt nieruchomy. Tylko zmarzł, bardzo zmarzł. Nie umarł. Nie umarł. Nie. Nie! Dłoń miał skuloną, jakby trzymał mnie za rękę, ale ja byłam daleko, odciągana, gnana wiatrem. Odpychana przez wiatr.

Nic nie czułam. Nie czułam bólu, nawet gdy moja ręka została urażona podczas układania na noszach. Widziałam Kyle’a gdzieś daleko, coraz dalej, słyszałam zadawane mi pytania, ktoś delikatnie trzymał mnie za rękę. Był jak burza, oddalił się. Jak deszcz, zimny i zapomniany. Kocham cię. Nie wiem, czy powiedziałam to na głos. Poczułam, że ktoś usiłuje otworzyć mi pięść. Zaciskałam coś w zdrowej dłoni. Okrągła twarz osoby w średnim wieku zawisła nade mną, mówiła coś do mnie cicho, jej usta poruszały się. Powieki mi opadły, otoczyły mnie ciemności, ale potem jasność powróciła, znów otworzyłam oczy. Wciągnęłam powietrze i wypuściłam je z płuc. Na usta i nos założono mi coś zimnego, twardego, czystego i znów mogłam oddychać. Spojrzałam na moją zaciśniętą dłoń. Co w niej trzymałam? Nie wiedziałam. Zmusiłam się do rozluźnienia palców. W ręce miałam srebrną obrączkę z błyszczącym brylantem. Próbowałam włożyć pierścionek na palec lewej ręki, tam gdzie powinien się znaleźć. Powiem to Kyle’owi, kiedy wyjdę ze szpitala. Kocham cię i wyjdę za ciebie. Ale najpierw muszę włożyć pierścionek. Potężna ręka z czarnymi włosami na kłykciach wzięła pierścionek i włożyła mi go na trzeci palec prawej ręki, niewłaściwej. Srebro było poplamione na czerwono. Wytarłam rękę o mokrą sukienkę na kolanie. Dobrze, czerwień zniknęła. Miła twarz, jasne niebieskie oczy osadzone głęboko wśród pulchnych rysów. Poruszające się usta, ale żadnego dźwięku. Coś mi podał. Telefon. Mój telefon? Wcisnęłam okrągły guzik z symbolem kwadratu. Tam był Kyle, taki przystojny, przyciskający usta do moich. To mój telefon. Wzięłam go od mężczyzny, nic nie rozumiejąc. Wydawało się, że on czegoś ode mnie chce. Wskazał na telefon i coś powiedział. W uszach coś mi pyknęło i słuch powrócił. – Proszę pani? Czy może pani do kogoś zadzwonić? – pytał niskim, gardłowym głosem. Patrzyłam na niego. Zadzwonić? A do kogo miałabym dzwonić? I po co? – Słyszy mnie pani? – T-tak. Słyszę. – Mówiłam cicho, powoli, jakby z oddali. – Jak masz na imię, skarbie? Imię? Znów się na niego zagapiłam. Miał pryszcza na czole, czerwonego i nabrzmiałego, który aż prosił się o wyciśnięcie. – Nell. Nazywam się Nell Hawthorne. – Możesz zadzwonić do swoich rodziców, Nell? Aha. On chce, żebym zadzwoniła do rodziców. – Po co? Skrzywił się, a potem powoli zamknął oczy i otworzył je, jakby zbierał się na odwagę. – Zdarzył się wypadek, pamiętasz? Jesteś ranna. Popatrzyłam na rękę, która pulsowała jakby z oddali, a później znów na mężczyznę. – Wypadek? – Zakręciło mi się w głowie, wszystko było niewyraźne i jakby za mgłą. – Gdzie jest Kyle? Muszę mu powiedzieć, że go kocham. Że za niego wyjdę. A potem wszystko wróciło. Złamało się drzewo. Nie mogę się ruszyć. Szklane oczy Kyle’a. Usłyszałam krzyk i szloch. Telefon wypadł mi z ręki, kiedy usłyszałam z oddali głos. Pochłonęła mnie ciemność. W ostatniej chwili pomyślałam o tym, że Kyle nie żyje. Kyle nie żyje. Uratował mnie, a teraz jest martwy. Szloch odbijał się echem, wyrywał się z mojego pokruszonego serca. 5. Złamane serce w płynie Dwa dni później Przypięłam wsuwką ostatnie pasmo włosów. Ledwie rozpoznawałam się w lustrze. Byłam blada, biała jak duch, z oczami podbitymi na czarno. Patrzyły na mnie oczy szare jak zimowe niebo i równie puste. – Nell? – usłyszałam za plecami łagodny i niepewny głos mamy. Dotknęła mojego ramienia. Nie odsunęłam się. – Już czas, kochanie. Zamrugałam, ale nie było co powstrzymywać. Nic nie czułam. Nie miałam łez. Byłam pusta w środku. Pustka była lepsza niż agonia. Skinęłam głową i obróciłam się na pięcie, żeby minąć mamę. Nie zwróciłam uwagi na ukłucie bólu, gdy uderzyłam gipsem o framugę. Tata przytrzymał mi otwarte drzwi i patrzył na mnie badawczo, jakby spodziewał się, że eksploduję albo się rozpadnę. Mogło się zdarzyć i jedno, i drugie. Ale nie zdarzy się, bo to trzeba czuć. A ja nie czułam. Nic. Nic. Nic było najlepsze. Zeszłam ze schodów i przeszłam przez podjazd do kanciastego, czarnego mercedesa SUV-a mojego taty. Wślizgnęłam się na tylne siedzenie, zapięłam pas i czekałam w ciszy. Widziałam na progu domu mamę. Stała naprzeciwko ojca i oboje patrzyli na mnie z niepokojem. Po chwili tata zamknął drzwi i oboje podeszli do samochodu. Ruszyliśmy w milczeniu. Tata spojrzał na mnie we wstecznym lusterku. – Włączyć muzykę? Pokręciłam głową, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Odwrócił wzrok i skupił się na prowadzeniu. Mama obróciła się w fotelu i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. – Rachel, nie. – Tata dotknął jej ramienia. – Zostaw ją. Popatrzyłam mu w oczy we wstecznym lusterku i martwym wzrokiem usiłowałam przekazać wyrazy wdzięczności. Padał deszcz. Powolne, duże krople ciężko opadały w ciepłym, gęstym powietrzu. W niczym nie przypominały burzy, która zabrała Kyle’a. Ciężkie szare chmury wisiały nisko jak pokruszony nieboskłon. Mokry cement, lśniące źdźbła trawy i kałuże na chodnikach. Ściskałam w dłoni pogniecioną kartkę papieru. List. Znałam go na pamięć. Czytałam go wciąż od nowa już tyle razy. Najpierw pożegnanie. Mały pokój pełen zbyt wielu ludzi. Stałam obok trumny, ale nie zajrzałam do środka. Obok mnie był ładnie zaprojektowany kolaż ze zdjęć Kyle’a, z naszych zdjęć. Patrzyłam na nas jak na obcych. Ja szczęśliwa, on wciąż żywy. Słowa, puste kondolencje. Ręce ściskające moją dłoń, usta muskające policzki. Łkający przyjaciele. Kuzyni. Przytulająca mnie Becca. Jason stojący przede mną, bez słów, bez przytulania. Milczenie było najlepszym, co mógł mi dać. A potem… O Boże. Państwo Calloway. Przede mną. Byli tu cały czas, ale ich nie widziałam. Nie mogłam się zmusić do spojrzenia na nich. A teraz tu stali, trzymając się za ręce. Dwie pary brązowych oczu, tak podobnych do oczu Kyle’a, Wpatrywali się we mnie, szukali odpowiedzi. Prawie nic nie powiedziałam o tym, co się stało. Była burza, drzewo się złamało. Kyle mnie uratował. Ani słowa o oświadczynach, o pierścionku na moim palcu, na złym palcu. Nic o kłótni. Ani że to powinnam być ja. Że gdybym wiele rzeczy, Boże, jak wiele, zrobiła inaczej, ich syn wciąż byłby żywy. Nie powiedziałam, że zginął przeze mnie. Gdybym wtedy powiedziała „tak”, wciąż by żył. Poszlibyśmy na górę do sypialni. Kochalibyśmy się. Drzewo runęłoby na dom, ale daleko od nas. Patrzyłam im w oczy i szukałam właściwych słów. – Tak mi przykro. – Tylko tyle zdołałam powiedzieć, a i tak słowa były ledwie słyszalne, strząsałam je z języka jak odłamki. – Och, Nell… Mnie też. – Pani Calloway objęła mnie i zaczęła mi łkać na ramieniu. Stałam sztywno, taka zażyłość fizyczna mnie przytłoczyła. Musiałam wciągać powietrze nosem i wypuszczać ustami prosto w jej czarne włosy. Stałam bez ruchu i się trzęsłam. Nie mogłam sobie pozwolić na odczuwanie. Gdybym zaczęła czuć, załamałabym się. Chyba nie zrozumiała, że błagam ją o wybaczenie tego, że zabiłam jej syna. Jednak tylko te trzy słowa zdołałam z siebie wydusić. W końcu jej mąż ją odciągnął i

przytulił do siebie, a ona dalej szlochała. Ludzie podchodzili i odchodzili, coś mówili. Twarze rozmywały się przede mną. Czasem kiwałam głową, coś mamrotałam. Tylko po to, żeby pokazać, że nie jestem w katatonii, żyję. Ale nie żyłam. To znaczy tak, oddychałam. Moje synapsy gorzały, krew krążyła w żyłach. Ale ja byłam martwa. Tak jak Kyle. Stanął przy mnie tata i objął mnie ramieniem. – Już czas. Nie wiedziałam na co. Odwróciłam się i spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami. Odczytał moje pytanie. – Czas na nabożeństwo. Na zamknięcie trumny. I na… pogrzeb. Skinęłam głową. Popchnął mnie w kierunku krzesła, więc usiadłam. Pan Calloway stanął tyłem do trumny i przemówił. Słyszałam jego słowa, ale one nic nie znaczyły. Mówił o Kyle’u, o tym, jaki był wspaniały, jaki obiecujący. Przerwał. Mówił prawdę, ale w obecnej sytuacji te słowa były puste. Nic nie znaczyły. Kyle odszedł i słowa nie miały znaczenia. Pani Calloway nie dała rady nic powiedzieć. Jason mówił o tym, jakim Kyle był wspaniałym przyjacielem. Te słowa też były prawdziwe. Potem przyszła moja kolej. Wszyscy patrzyli na mnie. Czekali. Wstałam i poszłam tam, gdzie stawali inni, za małą mównicą z bezprzewodowym mikrofonem. Wbiłam paznokcie w drewno. Mama pomalowała mi je lakierem w kolorze ciemnej śliwki. Wiedziałam, że jestem inna. Dawna Nell wiedziałaby, co powiedzieć, znalazłaby uprzejme i wyważone słowa, powiedziałaby, jak niezwykły był Kyle, jaki kochający i czuły, że mieliśmy przed sobą przyszłość. Ale nie mogłam tego powiedzieć, bo już nie byłam tamtą Nell. – Kochałam Kyle’a. – Gapiłam się w jasne drewno, z którego zrobiona był mównica, bo oczy zgromadzonych przebiłyby się przez moją zbroję obojętności, dotarłyby do rwącej lawy w głębi mnie, tam gdzie znajdowały się moje emocje. – Kochałam go bardzo. Wciąż go kocham. Ale on nie żyje. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. – Zdjęłam pierścionek z palca u prawej ręki i podniosłam. Kilka osób wstrzymało oddech. – Poprosił mnie o rękę. Powiedziałam mu, że jesteśmy za młodzi. Powiedziałam… Że pojadę z nim do Kalifornii. Chciał iść do Stanfordu i grać w futbol. Ale powiedziałam, że nie, jeszcze nie. A teraz go nie ma. Nie mogłam dłużej tego trzymać w sobie, ale musiałam. Stłumiłam szloch, zdusiłam go w zarodku. Z powrotem włożyłam pierścionek na palec i wyszłam, nie patrząc na trumnę. Kiedy umarła babcia Kyle’a, zrozumiałam, że w trumnie nie leży człowiek. Tam nie było Kyle’a. Była skorupa, łupina, puste gliniane naczynie. Nie chciałam tego widzieć. Chciałam widzieć Kyle’a jako silnego, zjawiskowego Adonisa, którego mięśnie napinają się i falują, który dotyka mnie, a jego pot miesza się z moim. Problem polegał na tym, że kiedy zamykałam oczy, widziałam tylko pojedynczy but, oczy Kyle’a wpatrzone we mnie łapczywie, kiedy uciekało z niego życie i jego dłoń, zaciskającą się na mojej. Potem tylko pustka i bezwład, kiedy mnie stamtąd zabrano. Wyszłam z domu pogrzebowego, wypadłam przez tylne wyjście i ruszyłam przez mokrą trawę prosto do wielkiego dębu, który rósł za budynkiem. Kiedy opierałam się o korę, moja czarna sukienka była już przemoczona i kleiła mi się do ciała. Włosy w mokrych strąkach opadły mi na ramiona. Trzęsłam się, starałam się zatrzymać wszystko w sobie. Oddychałam głęboko i krztusiłam się językiem, kiedy siłą powstrzymywałam szloch. Odwróciłam się i przycisnęłam czoło do pnia, zaciskałam zęby i ciężko oddychałam, a z ust wydobywał mi się skowyt. Nie płakać, tylko nie płakać. Nie mogłam. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Poczułam na ramionach ciepło i dotyk jedwabnej marynarki. Odepchnęłam się od drzewa, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam wpatrujące się we mnie szafirowe oczy, oszałamiające, przeszywające, zapierające dech błękitem. Twarz była intrygująca, znajoma, misternie wyrzeźbiona i boleśnie piękna, jak twarz Kyle’a, tylko że surowsza. Starsza, ostrzejsza. Bardziej żywa. Mniej doskonała, mniej pomnikowa. Kruczoczarne dość długie włosy były potargane, gęste i lśniące. Colton. Brat Kyle’a, starszy o jakieś pięć lat. Nie widziałam go od bardzo, bardzo dawna. Wyprowadził się z domu, kiedy Kyle i ja byliśmy jeszcze dziećmi, i od tamtej pory nie przyjechał ani razu. Nie wiedziałam nawet, gdzie mieszka ani co robi. Nie byłam tego pewna, ale podejrzewałam, że nie jest w dobrych stosunkach z panem Callowayem. Colton nic nie powiedział, tylko okrył mi ramiona marynarką i oparł się o drzewo. Mokra biała koszula prześwitywała, więc widziałam jego skórę i wytatuowany na ramieniu czarny tribal. Patrzyłam na niego, więc on też spojrzał mi w oczy, spokojnie i statecznie, a jednak widziałam niewypowiedziany ból. Zrozumiał moją potrzebę ciszy. Poczułam coś twardego w wewnętrznej kieszeni, więc włożyłam do niej rękę i wyciągnęłam paczkę Marlboro i zapalniczkę. Colton uniósł brew i wziął je ode mnie. Otworzył paczkę, wyciągnął papierosa i zapalił. Obserwowałam jego ruchy, bo patrzenie pomagało zapanować nad lawą. Włożył papierosa do ust i zaciągnął się, a ja poczułam coś dziwnego na widok jego zapadających się policzków. Tak, jakbym go znała, choć nie znałam. Jakbym od zawsze patrzyła, jak zaciąga się papierosem, a potem powoli wypuszcza dym przez zaciśnięte usta. Jakbym od zawsze patrzyła na to z potępieniem, ale nigdy nie zwerbalizowała swoich myśli. – Wiem, wiem, kiedyś mnie to zabije. – Głos miał zachrypnięty, niski i dudniący, a mimo to jakimś cudem melodyjny. – Przecież nic nie mówię. – Od czterdziestu ośmiu godzin nie wypowiedziałam z własnej woli tylu słów. – Nie musisz. Widzę to w twoich oczach. Nie pochwalasz tego. – Możliwe. Palenie jest złe. Może to dziedziczna niechęć. – Wzruszyłam ramionami. – Nigdy nie znałam nikogo, kto by palił. – To już znasz – powiedział Colton. – Ale ja nie palę dużo. Zwykle na imprezach. Albo ze stresu. – Rozumiem, że teraz chodzi o stres. – Z powodu śmierci mojego braciszka? Tak. Okazja do odpalania jednej fajki od drugiej. – Mówił normalnie, niemal obojętnie, ale kiedy odwrócił wzrok i patrzył na żarzący się na pomarańczowo papieros, widziałam w jego oczach skrajną rozpacz. – Mogę spróbować? Zerknął na mnie i uniósł brew, bez słów pytając, czy jestem pewna. Podał mi papierosa, trzymając go w dwóch grubych palcach. Pod paznokciami miał smar, a opuszki były zrogowaciałe, niezawodny znak rozpoznawczy gitarzysty. Wzięłam papierosa i niepewnie włożyłam do ust, przytrzymałam chwilę i zaciągnęłam się. Poczułam drażniące powietrze i smak jakby mięty, a potem wciągnęłam dym głębiej. Płuca zapłonęły i złożyły protest, więc wypuściłam dym, kaszląc. Colton roześmiał się cicho. Zakręciło mi się w głowie tak mocno, że prawie się przewróciłam. Żeby utrzymać równowagę, oparłam się ręką o drzewo. Colton złapał mnie wielką dłonią za łokieć. – Po pierwszym sztachu zawsze się kręci w głowie. Ja nie paliłem jakiś czas i teraz też mnie trochę ścięło. – Zabrał mi papierosa i zaciągnął się, a potem wypuścił dym nosem. – Tylko się nie uzależnij, dobra? Nie chcę się czuć winny, że przeze mnie zaczęłaś palić. To paskudny zwyczaj. Powinienem rzucić. – Znów się zaciągnął, zadając kłam swoim słowom. Z powrotem oparł się o drzewo, zgarbiony, jakby nie mógł znieść ciężaru żałoby. Znałam to uczucie. Wyjęłam mu papierosa z ręki, ignorując dziwną niechcianą iskrę, która zapłonęła, gdy dotknęłam jego palców. Wciągnęłam dym, skosztowałam jego smaku, wypuściłam, znów kaszlałam, ale tym razem mniej. Poczułam, że mam w głowie jakby więcej miejsca. Podobało mi się to. Zaciągnęłam się jeszcze raz i oddałam mu papierosa. Zauważyłam, że w drzwiach, przez które wyszłam, stoi moja mama i na mnie patrzy. Colton popatrzył w tym samym kierunku co ja. – Cholera. Chyba już czas. – Mogę jechać z tobą? Zatrzymał się w trakcie odpychania się od drzewa. Był o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie, bary miał tak szerokie, jakby wypchał je poduszkami dla graczy w futbol, a jego ramiona były mocne jak gałęzie drzew. Zdałam sobie sprawę, że jest ogromny. Kyle był smukły i proporcjonalny. Colton był… inny. Potężny. Twardy. Pierwotny. – Pojechać ze mną? – Wydawał się zakłopotany moim pytaniem. – Na cmentarz. Oni… Będą chcieli rozmawiać. Będą zadawać pytania. A ja nie mogę… Po prostu nie mogę. Zaciągnął się po raz ostatni, zgasił papierosa palcami, a potem zdeptał, a paczkę wsadził do kieszeni. – Pewnie. Chodź. Poszłam za nim do jego forda F-250 o ogromnych kołach i z dieslowskimi tłumikami za kabiną pasażerską. Był ochlapany błotem i miał zamykaną skrzynkę na

pace. Colton szedł obok mnie, bez dotykania, po prostu obok. Słyszałam, że mama coś do mnie woła, ale ją zignorowałam. Nie zniosłabym pytań, które na pewno chciała mi zadać. Colton otworzył drzwi od strony pasażera i podał mi rękę. Znów poczułam ten straszny, potężny prąd, który popłynął przeze mnie wraz z jego dotykiem. Zalało mnie poczucie winy. Kiedy wsiadałam, przecisnęłam się bardzo blisko niego. Pachniał papierosami, wodą kolońską i czymś jeszcze, czego nie umiałam zidentyfikować. Widziałam, że z trudem przełknął ślinę i przy pierwszej okazji puścił moją dłoń. Otarł rękę o spodnie, jakby chciał pozbyć się najmniejszego śladu po emocji wywołanej dotykiem. Chwilę później siedział obok mnie, na miejscu kierowcy. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zapalił z rykiem. Skórzane siedzenie zawibrowało mi pod udami, w całkiem przyjemny sposób. Kiedy silnik się włączył, z głośników popłynęła muzyka, kobiecy i męski głos, śpiewające intrygującym chórem: Jeśli umrę, zanim się obudzę/wiem, że Pan nie weźmie mojej duszy/jestem żywym trupem/jestem żywym trupem. Coś mi pękło w piersi i żeby się nie załamać, musiałam zacisnąć zęby tak mocno, że aż rozbolały mnie szczęki. – Co to… Kto to jest? – spytałam, wyrzucając z siebie słowa. – The Civil Wars. Piosenka nazywa się Barton Hollow. – Niesamowita. – Słyszałaś dopiero trzydzieści sekund. Wzruszyłam ramionami. – Czuję ją. Nacisnął jakiś guzik i piosenka rozbrzmiała od początku. Słuchałam w napięciu. Następna też do mnie przemówiła. Colton prowadził w milczeniu, pozwalał mi słuchać. Otumaniający ciężar w piersi zelżał nieco pod wpływem muzyki. Przez cały czas miałam pełną świadomość jego obecności. Wypełniał czterodrzwiową kabinę w sposób niemal klaustrofobiczny. Niemal. Bo… jego obecność jakimś cudem była balsamem dla otwartej rany w moim sercu. Już samo to wystarczyło, żebym zatonęła w poczuciu winy. Nie powinnam tego czuć. Nie powinnam nic czuć. Nie powinnam doznawać ukojenia, spokoju. Nie zasługiwałam na to. Nad rozkopanym grobem stał daszek, przed nim dwa rzędy krzeseł. Padał teraz zimny deszcz. Zadrżałam, kiedy wysiadłam z samochodu, a Colton znów był na miejscu, otwierał drzwi i wyciągał rękę. Wydawał się zbyt szorstki, zbyt duży, zbyt twardy na takie maniery. Był pełen przeciwieństw. Smar pod paznokciami. Jego twarde i zrogowaciałe dłonie na mojej miękkiej skórze odczuwałam jak dotyk chropowatego betonu. Patrzył na mnie, przez krótką chwilę przesuwał po mnie wzrokiem, jakby szukał i zapamiętywał. Jego jabłko Adama podskoczyło, gdy przełknął ślinę. Zmrużył oczy, oblizał usta i puścił moją rękę, którą trzymał o sekundę za długo. Wziął głęboki oddech, wcisnął rękę do kieszeni spodni i włożył tam kluczyki. – Zróbmy to – powiedział i westchnął. Poszłam za nim. Ale nie chciałam tego zrobić. Chciałam uciec. Nie chciałam patrzeć, jak drewniana skrzynka z ciałem mojej pierwszej miłości zostaje zasypana ziemią. Prawie się odwróciłam i odbiegłam. Wtedy Colton zatrzymał się i przenikliwie wpatrzył we mnie błękitnymi oczami. Raz skinął głową, ale to wystarczyło, żebym stawiała jedną nogę przed drugą i dotarła do grobu. Wyglądało na to, że zna moje myśli. Wiedział, że chciałam uciec. Ale nie mógł przecież wiedzieć, nie powinien. Spotkałam go dwa razy w życiu. Był starszym bratem Kyle’a. Kiedy podchodziłam do trumny z ciemnego czereśniowego drewna, czułam na sobie wzrok mojej mamy. Położyłam palce na ustach, żeby stłumić emocje, dźwięki. Czułam spojrzenie ojca. Wiedziałam, że państwo Callowayowie patrzą na mnie. Położyłam dłoń na zimnym drewnie, bo czułam, że tego ode mnie oczekują. Niczego nie pragnęłam bardziej niż wejść do tej skrzyni, przestać oddychać i odnaleźć Kyle’a po drugiej stronie, cokolwiek tam jest. Zachwiałam się, kiedy się odwracałam. Wysokie obcasy ugrzęzły mi w trawie. Colton wyciągnął rękę i znów pomógł mi utrzymać równowagę. Przeszywający prąd. Zignorowany. Natychmiast puścił, a ja usiadłam. Ksiądz albo pastor w czarnej marynarce, czarnej koszuli z małym białym kwadracikiem w kołnierzyku stał nad grobem i intonował wersety z Biblii. Słowa, które miały przynieść ukojenie. Nie mogłam oddychać. Krztusiłam się od tłumionych emocji. Nagle w mojej dłoni znalazł się kwiat, a trumna była opuszczana do strasznej, czarnej otchłani. Stałam nad nią i rzuciłam kwiat, tak jak ode mnie oczekiwano. – Przepraszam – szepnęłam. Nikt tego nie słyszał, ale te słowa nie były przeznaczone dla nikogo, tylko dla Kyle’a. – Do widzenia, Kyle. Kocham cię. Odwróciłam się i zaczęłam biec. Zrzuciłam szpilki i biegłam boso przez trawę, przez żwirowy parking. Nie zwracałam uwagi na wołające mnie głosy. Cmentarz znajdował się zaledwie kilka kilometrów od mojego domu. Od domu Kyle’a. Biegłam dalej, ignorując ból wywoływany przez kamienie wbijające mi się w stopy. Cieszyłam się z bólu, fizycznego bólu. Po prostu biegłam. Biegłam. Niezbyt rytmicznie, bo jedną rękę miałam w gipsie. Każdy krok wywoływał ból w ramieniu, pomnażał moje cierpienie. Skręciłam w kolejną ulicę i biegłam dalej. Zrównało się ze mną auto, słyszałam, że ojciec o coś mnie prosi. Deszcz spływał mi po włosach, znowu deszcz. Ciągle deszcz, nieprzerwanie od dnia jego śmierci. Zignorowałam tatę, pokręciłam głową, a mokre włosy opadły mi na policzek. Chyba płakałam, ale deszcz mieszał się z gorącymi, słonymi łzami. Drugi samochód, inny głos. Też zignorowany. Biec, biec, nie przestawać. Mokra sukienka kleiła mi się do skóry, opinała się i obijała o moje uda. Stopy bolały, piekły, kłuły. Ramię jakby chciało się wyrwać ze stawu, z każdym krokiem szarpnięcie. A potem kroki szybko pokonujące dystans, rytmiczne, nieśpieszne kroki biegacza. Wiedziałam kto to. Nie starał się mnie dogonić, a ja przez chwilę próbowałam udawać, że za mną jest Kyle i pozwala mi biec przodem, żeby móc patrzeć na mój tyłek. Ta myśl, ten obraz, wspomnienie jego niewymuszonego biegu zmusiło mnie do walki o oddech i do stawienia czoła strumieniom łez. Ruszyłam szybciej, on też przyspieszył. Pokręciłam głową, a mokre włosy wpadły mi do ust. Po jeszcze kilku susach był obok mnie, koszulę miał mokrą i przezroczystą, zdjął krawat i rozpiął górne guziki aż do połowy piersi. Bez trudu dotrzymywał mi kroku. Nic nie mówił, nawet na mnie nie patrzył. Po prostu biegł obok. Nasze oddechy zaczęły się synchronizować. Wdech, dwa kroki, wydech, dwa kroki, zbyt dobrze znajomy rytm. Półtora kilometra od domu nadepnęłam na duży kamień i wykręciłam kostkę, lecąc do przodu. Zanim upadłam na ziemię, znalazłam się w ramionach Coltona. Zwolnił kroku, bo teraz niósł mnie jak strażak: jedną rękę trzymał pod moimi kolanami, a drugą wokół ramion. Oddychał z trudem, szedł mniej sprężyście. – Mogę iść – powiedziałam. Zatrzymał się i postawił mnie na ziemi. Kiedy przeniosłam ciężar ciała na tę kostkę, nie dała rady mnie utrzymać i żeby zachować postawę pionową, musiałam podskakiwać w miejscu. – Poniosę cię. – Nie. – Złapałam go za umięśnione ramię, zacisnęłam zęby i zrobiłam krok. Bolało, ale mogłam iść. Nie chciałam, żeby mnie niósł. Zbyt wiele pytań wywołałoby moje pojawienie się w domu w ramionach Coltona. Już i tak będą pytania, wiedziałam o tym. Ale prawdziwy powód był taki, że w jego ramionach czułam się zbyt dobrze. Zbyt swojsko. Zbyt swobodnie. Za bardzo jak w domu. Znów poczucie winy. Specjalnie mocniej stanęłam na wykręconej stopie i strzał bólu przeleciał mi przez nogę. Ból był dobry. Zajmował mnie. Usprawiedliwiał jęczenie przez zaciśnięte zęby i ocieranie łez. Płakałam z powodu bólu w kostce, a przecież on miał minąć. Nie będę płakała z powodu bólu w sercu, bo on nie przejdzie. Będzie coraz silniejszy i coraz ostrzejszy z każdą minutą, każdą godziną, z każdym dniem. Zachwiałam się, ale Colton znów pomógł mi zachować równowagę. – Przynajmniej oprzyj się na mnie, Nell – powiedział. – Nie bądź uparta. Zatrzymałam się i lekko uniosłam stopę. Wahałam się. Myślałam. – Nie. – Pokręciłam głową. Opuściłam stopę i zrobiłam normalny krok. Bez utykania, bez chwiania się. Bolało tak bardzo, że nie mogłam oddychać, ale to dobrze. Ból wygrywał z poczuciem winy. Z bólem w duszy. Z rodzącą się świadomością, że Kyle odszedł na zawsze. Umarł. Był stracony. Kyle, który mnie uratował. Jeszcze jeden krok i zatapiający ból. Opuściłam głowę, żeby włosy zakryły mi twarz, zawężając pole widzenia. Słyszałam kroki Coltona obok mnie, słyszałam jego oddech, czułam cierpki, wietrzejący zapach papierosów, słabszy zapach wody kolońskiej i świeży pot. Zapach mężczyzny. Wyjątkowy dla Coltona i zdecydowanie zbyt przyjemny, zbyt dobrze znany. Przejście półtora kilometra do domu trwało bardzo długo, a moja kostka pulsowała, puchła, wysyłała bolesne strzały aż do biodra. Otworzyłam drzwi wejściowe i

zignorowałam rodziców, którzy poderwali się na równe nogi i wypowiedzieli moje imię. Colton wszedł za mną. – Potknęła się – powiedział im. – Sądzę, że skręciła kostkę. – Dziękujemy, że ją przyprowadziłeś – powiedział tata. Ze szczytu schodów słyszałam w jego głosie podejrzenie. – Nie ma za co. – Colton odwrócił się na pięcie na marmurowej posadzce i otworzył drzwi, to też słyszałam. – Przykro mi z powodu twojej straty, Coltonie – dodała mama. – Tak. – Powiedział tylko tyle, to jedno słowo, a potem zamknął za sobą drzwi i sobie poszedł. Pokuśtykałam do mojego pokoju. Teraz, kiedy nikt mnie nie widział, pozwalałam sobie na utykanie. Zamknęłam drzwi, zdjęłam sukienkę i przemoczone majtki, a potem owinęłam folią gips i poszłam pod prysznic. Gorąca woda spływała mi po plecach i spłukiwała ból, ale nie poczucie winy. Kiedy woda zrobiła się letnia, wyszłam z kąpieli, wytarłam się, włożyłam szlafrok i skuliłam się na łóżku pod kilkoma kocami. W moim pokoju panowała doskonała cisza. Zamknęłam oczy i zobaczyłam Kyle’a zmiażdżonego drzewem, przebitego na wylot, krwawiącego, ze świszczącym oddechem. Słyszałam, jak szepcze „kocham cię, kocham cię”, raz za razem, aż nie starcza mu oddechu i odległe jeszcze syreny towarzyszą jego umieraniu. Usłyszałam, że drzwi się otwierają i poczułam, że materac się ugina, kiedy mama usiadła obok mnie. Zacisnęłam powieki i poczułam, że coś gorącego i wilgotnego płynie mi po policzku. To nie była łza. Nie płakałam. Nie mogłabym. Gdybym się rozpłakała, otworzyłabym duszę. I nigdy bym nie przestała. Załamałabym się, rozpadła na kawałki. Na policzku miałam krople krwi z mojego poszarpanego, połamanego serca. – Nell… Kochanie. – Mama mówiła łagodnie, czule. Czułam, że podnosi koce i bada palcem moją kostkę. – Boże, Nell, trzeba to pokazać lekarzowi. Jest spuchnięta i sina. Pokręciłam głową. – Owiń ją tylko, przyłóż lód. Nie jest złamana. Mama westchnęła, jakiś czas siedziała w milczeniu, a później wyszła i wróciła z torebką lodu i bandażem elastycznym. Kiedy opatrzyła mi nogę, znów usiadła. – Nie wiedziałam, że znasz Coltona. – Nie znam. – Paliliście razem. – Nic nie powiedziałam. Nie miałam żadnego wytłumaczenia, które mogłabym jej zaoferować. – Porozmawiaj ze mną, kotku. Pokręciłam głową. – Co mam powiedzieć? – Naciągnęłam koc na głowę. Mama ściągnęła go i wyjęła mi z oka pasemko wilgotnych włosów. – Nie powiem ci, że przestanie boleć. Ale z czasem będzie ci łatwiej sobie z tym radzić. Kiedy była na studiach, w wypadku samochodowym zginął jej starszy brat. Wciąż łamał jej się głos, kiedy o tym mówiła. Musieli być ze sobą bardzo blisko. – Nie chcę, żeby było łatwiej. – Dlaczego? – Wzięła ze stolika nocnego szczotkę do włosów i zaczekała, aż usiądę. Czesała mnie długimi, delikatnymi pociągnięciami jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Śpiewała i czesała mi włosy, zanim poszłam spać. – Bo jeśli zrobi się łatwiej… Zapomnę go. – W ręce z gipsem wciąż miałam zaciśnięty list. Drugą ręką otworzyłam go i przeczytałam. Papier był wilgotny, a niebieski tusz wyblakł, ale jeszcze był widoczny. Słyszałam westchnienie mamy, trochę jak szloch. – Nie, kochanie. Nie. Obiecuję ci, że nigdy go nie zapomnisz. Ale musisz pozwolić sobie zdrowieć. Jeśli pozwolisz bólowi odejść, to nie będzie zdrada jego pamięci. On chciałby, żebyś doszła do siebie. W moim gardle pojawiło się coś gęstego i gorącego. Ja właśnie tak myślałam. Że jeśli przestanę wspominać, jeśli spróbuję uporać się z bólem, zdradzę go. Nas. – To nie twoja wina, Nell. Zadrżałam i wciągnęłam powietrze. – Zaśpiewasz mi? Tak jak kiedyś? Musiałam zmienić temat. Nie mogłam wyznać, jak bardzo była to moja wina. Mama tylko próbowałaby mnie przekonywać, że to nieprawda. Westchnęła, bo przejrzała moją taktykę. Wzięła głęboki wdech, czesała mi włosy i śpiewała. Zaśpiewała Danny’s Song Kenny’ego Logginsa. To była jej ulubiona piosenka, a ja znałam wszystkie słowa, bo śpiewała mi ją wieczorami przez całe dzieciństwo. Kiedy wyśpiewała ostatnią nutę, znów zadrżałam, a z oczu popłynęło jeszcze trochę krwi ze złamanego serca. Nie otarłam jej, pozwoliłam spłynąć do ust i na brodę. Mama odłożyła szczotkę i wstała. – Śpij, Nell. Skinęłam głową i położyłam się. W końcu zasnęłam i miałam sny. Przeklęte sny, dręczące. Oczy Kyle’a, który umiera. Oczy Coltona, który wie. Przeczytałam znów list. Siedem razy. Wyrecytowałam go szeptem jak wiersz. Obudziłam się i zobaczyłam na zegarku godzinę 3:38. Z rozpaczy nie mogłam oddychać. Ściany pokoju zamykały się wokół mnie, miażdżyły mi czaszkę. Wyrzuciłam woreczek z rozpuszczonym lodem i na nowo zabandażowałam kostkę, a potem włożyłam moje ulubione luźne dresy i bluzę z kapturem. Bluzę Kyle’a. Pachniała nim i ucisk w piersi jeszcze bardziej się nasilił, ale jednocześnie ten zapach mnie koił. Przedzierał się przez obojętność i dotykał serca, wbijał w nie gorące palce. Cicho wyszłam z pokoju, powoli, niepewnie, starając się nie nadużywać urażonej stopy. Wyszłam tylnymi drzwiami, w dół po schodach i dalej wyłożoną kamieniami ścieżką prowadzącą do naszego pomostu. Od strony pomostu Callowayów dobiegały dźwięki gitary. Wiedziałam kto to. Trawa była mokra od rosy i wcześniejszego deszczu; zimna, orzeźwiająca. Nocne powietrze było rzadkie i chłodne, a niebo pełne srebra. Na drewnianym pomoście moje bose stopy nie wydawały żadnych dźwięków. Gitara nie przestała grać, ale wiedziałam, że on wie, że to ja. Rozsiadł się w drewnianym fotelu, nogi miał wyciągnięte przed siebie, a gitarę trzymał na brzuchu. Obok niego stała butelka z jakimś alkoholem. – Czemu nie masz butów? – spytał, brzdąkając powolną, rytmiczną melodię. Nic nie powiedziałam. Drugie krzesło stało kilka metrów od niego, więc wziął gitarę za gryf i sięgnął, żeby je przyciągnąć. Usiadłam, świadoma napięcia. Wciąż wyciągał rękę, żeby mi pomóc. – Jak noga? Podniósł butelkę, wziął duży łyk i podał mi. – Boli. – Wzięłam niepewny łyk. – Boże, co to?! – Wysyczałam, łapiąc powietrze i kaszląc. Colton zaśmiał się. – Jameson Irish Whisky, mała. Najlepszy łyskacz świata. – Sięgnął gdzieś z drugiej strony krzesła i podał mi piwo. – Masz. Spłucz tym. Wzięłam puszkę, z trzaskiem otworzyłam i siorbnęłam. – Chcesz mnie upić? Wzruszył ramionami. – Zawsze możesz odmówić. – To pomoże? – spytałam. Wziął łyk swojego piwa. – Nie wiem. Nie jestem jeszcze dostatecznie pijany. – Łyknął znów jamesona. – Dam ci znać. – Może zdążę przekonać się sama. – Może tak. Tylko nie mów rodzicom, że dałem ci alkohol. Jesteś niepełnoletnia. – Jaki alkohol? – Wzięłam kolejny płomienny łyk whisky. Poczułam, że szumi mi w głowie, wyluzowałam się. Poczucie winy i rozpacz nie zniknęły, ale whisky zdawała się spychać je na dalszy plan. – Jeśli nie pijesz dużo, skończ na tym. To podstępny alkohol. Oddałam mu butelkę i objęłam dłonią puszkę zimnego piwa. – Skąd wiesz, że nie jestem wytrawną pijaczką? Colton roześmiał się głośno. – No cóż, nie wiem na pewno. Ale nie jesteś.

– Skąd wiesz? – Jesteś porządną dziewczyną. Kyle nie spotykałby się z imprezowiczką. – Uniósł biodra i zanurkował w kieszeni dżinsów po paczkę papierosów i zapalniczkę. – Poza tym twoja reakcja, kiedy wzięłaś pierwszy łyk, powiedziała mi wystarczająco dużo. – Masz rację. Raczej nie piję. Kyle i ja upiliśmy się raz. I było strasznie. – Może być zabawnie, jeśli się to robi mądrze. Ale kac jest zawsze do dupy. – Wypuścił w rozgwieżdżone niebo obłok szarego dymu. Jakiś czas siedzieliśmy w ciszy. Colton dalej pił, a ja rozkoszowałam się uczuciem lekkiego wstawienia, któremu pomogłam drugim piwem. – Nie możesz tego w sobie tłumić bez końca – powiedział nagle. – Mogę. – Przecież musiałam. – Oszalejesz. I tak wyjdzie, w ten czy inny sposób. – Wolę być szalona niż złamana. – Nie byłam pewna, skąd mi się to wzięło, nie zamierzałam tak mówić. – Nie jesteś złamana. Cierpisz. Wstał i niepewnie podszedł do krawędzi pomostu. Usłyszałam rozpinanie zamka, a potem odgłos oddawania moczu. Zarumieniłam się w ciemności. – Naprawdę musisz to robić tuż przy mnie? – spytałam, a głos mi się trząsł z poirytowania i ze śmiechu. Zapiął rozporek i obrócił się w miejscu, zataczając się lekko. – Przepraszam. To chyba rzeczywiście było niegrzeczne. Nie pomyślałem. – No chyba, że niegrzeczne! – Przecież przeprosiłem. Nie sądziłem, że jesteś taka pruderyjna. – Nie jestem pruderyjna. Mnie też się chce siusiu, ale nie mogę tego zrobić tak jak ty, z pomostu. Zachichotał. – No tak… Nie wiem, co ci na to powiedzieć. Mogłabyś spróbować wywiesić się poza krawędź. Parsknęłam. – Jasne! Świetny pomysł. Albo się utopię, albo obsikam sobie stopy. A najpewniej i jedno, i drugie. – Nie pozwoliłbym ci wpaść. – Nie wątpię. – Podniosłam się i chwilę walczyłam o złapanie równowagi tak, żeby nie obciążyć zbytnio kostki. Colton złapał mnie za ramię i pomógł mi się ustabilizować. – Idziesz na górę? – spytał. Skinęłam głową. – A wrócisz? Wzruszyłam ramionami. – Pewnie tak. Próbowałam, ale nie mogę już zasnąć. Colton puścił mnie, żeby zakręcić butelkę. Zaczekałam, aż pojawi się znów obok mnie i zaczęliśmy iść w górę ścieżką. Kiedy chciałam skręcić w lewo w stronę mojego domu, pociągnął mnie za ramię. – Moi rodzice mają łazienkę w piwnicy. Nie musiałabyś wchodzić po schodach. Wiedziałam o tym, przecież tyle razy kursowałam między moim domem a Kyle’a. Ale nie powiedziałam tego. Poszedł przodem i pozapalał światła. Czekał na mnie na zewnątrz i pomógł mi dotrzeć z powrotem na pomost, służąc milczącą, ale pewną pomocą, kiedy stopy ślizgały mi się na mokrej trawie. Usiedliśmy z powrotem na krzesłach, a on wziął gitarę, potrącił kilka strun, a potem zaczął grać. Poznałam już po kilku nutach: Reminder Mumford & Sons. Myślałam, że on tylko gra, więc zaskoczyło mnie, kiedy wciągnął powietrze i zaczął śpiewać niskim, zachrypniętym, melodyjnym głosem. Ale nie odegrał tej piosenki tak, jak brzmiała w oryginale. Zmieniał ją, bawił się nią, zrobił z niej coś swojego. To i tak była piękna, poruszająca piosenka, ale wersja Coltona dotknęła mojej duszy. Zamknęłam oczy i słuchałam, czując, jak napięcie trochę odpuszcza. Nie otworzyłam oczu, kiedy skończył. – Zagrasz coś jeszcze? Proszę. – Pewnie. Co byś chciała usłyszeć? Wzruszyłam ramionami i oparłam głowę o krzesło. Colton pobrzdąkał, a potem odchrząknął. Usłyszałam głośny łyk, kiedy podniósł do ust butelkę. Poczułam w dłoni zimne szkło i wzięłam ją bez otwierania oczu. Uczucie palenia już mi się podobało. Czułam spokój, byłam wstawiona i unosiłam się w powietrzu. Poczucie winy i rozpacz były jak rozżarzone węgle za mgłą alkoholowego upojenia. Colton zaczął inną piosenkę i tę też rozpoznałam. – To będzie Like a Brigde Over Troubled Waters Simona i Garfunkela. Sposób, w jaki Colton zapowiedział piosenkę, podsunął mi myśl, że musiał robić to już wcześniej, że to rutyna. Występował na scenie? Znów wydał mi się zbyt duży, zbyt surowy, zbyt pierwotny i twardy, żeby przesiadywać w kawiarniach z mikrofonem i śpiewać folkowe piosenki. Ale… Gra i wyciąganie wysokich pierwszych dźwięków przychodziło mu całkiem naturalnie. Oszołomiło mnie surowe piękno jego głosu, którego w ogóle się nie spodziewałam. Zmienił tę piosenkę w wiersz. Desperacko marzyłam, żeby odnaleźć mój własny most nad wzburzonymi wodami rozpaczy. Ale nie było mostu. Tylko wezbrane potoki niewypłakanych łez. Kiedy skończyła się i ta piosenka, Colton przeszedł do następnej, której nie znałam, a on nie zapowiedział. Toczyła się miękko i mrucząco, a melodia wędrowała w górę i w dół rejestru. Kilka razy coś mruczał, a z jego gardła wydobywał się głęboki bas. Coś w tej piosence przedarło się przez alkohol i zbroję obojętności. Nie miała słów, ale bez wątpienia była to elegia. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale po prostu opowiadała o żałobie, opisywała rozpacz. Poczułam coś gęstego i gorącego z tyłu gardła i wiedziałam, że tym razem nie zdołam tego powstrzymać. Próbowałam. Starałam się stłumić to jak wymioty, ale i tak się wydostało, w urywanych szlochach przecisnęło przez moje zaciśnięte zęby. Usłyszałam swoje westchnienie, a potem dobiegające ze ściśniętego gardła piskliwe, udręczone zawodzenie. Colton przycisnął dłonią struny, żeby je uciszyć. – Nell? W porządku? Jego głos był kroplą, która przelała kielich. Poderwałam się z krzesła, kulejąc, zeskoczyłam z pomostu. Odbiegłam, desperacko kuśtykając. Dotarłam do trawy i szłam dalej. Nie do domu, nie do drogi, po prostu szłam. Byle dalej. Gdziekolwiek. Zatrzymałam się na piasku, w którym ugrzęzły mi stopy i upadłam. Wylądowałam na kolanach, a szloch rzęził mi w gardle i wibrował w ustach. Przeczołgałam się przez piasek i dotarłam do linii łagodnie falującej wody. Potworny ból paraliżował mi rękę, którą ciągnęłam po piasku. Zimna woda oblała mi czubki palców. Poczułam, że po policzkach płyną mi łzy, ale wciąż milczałam. Słyszałam kroki Coltona na piasku, zobaczyłam jego bose stopy metr ode mnie. Wbijał palce w piasek i kołysał się na piętach, a kiedy kucnął przy mnie, zapadł się głębiej. – Zostaw mnie – zdołałam wycedzić przez zaciśnięte zęby. Nic nie powiedział, ale i nie poruszył się. Oddychałam głęboko, walczyłam, żeby utrzymać wszystko w sobie. – Wypuść to, Nell. Po prostu wyrzuć z siebie. – Nie mogę. – Nikt się nie dowie. To będzie nasza tajemnica. Pokręciłam tylko głową. Na wargach czułam smak piasku. Zaczęłam desperacko oddychać, nierówno wydychałam powietrze prosto w nabrzeżny piach. Położył mi dłoń na łopatce. Wierzgnęłam, ale jego ręka pozostała na miejscu, jakby była przyklejona. Ten prosty, niewinny gest odczuwałam na skórze jak płomień, który wypala wszystko i otwiera wrota zamknięte za moim smutkiem. Na początku to był tylko pojedynczy szloch, szybki, histeryczny wdech. Potem drugi. A później już nie mogłam się powstrzymać. Łzy, potoki łez. Pod policzkiem czułam zimny i błotnisty piach, cała się trzęsłam, nie miałam nad tym kontroli. Nie powiedział, że to w porządku. Nie próbował przytulić mnie ani wziąć na kolana.

Trzymał mi tylko rękę na ramieniu i w milczeniu siedział przy mnie. Wiedziałam, że nie dam rady przestać. Odpuściłam i teraz rzeka będzie płynęła niczym niepohamowana. Nie, nie. Pokręciłam głową, zacisnęłam zęby, podniosłam się, a potem mocno rzuciłam się na ziemię, a z ramienia wystrzeliła pajęcza sieć bólu i mnie oplotła. Ból był jak narkotyk, a ja przyjmowałam go zachłannie. Był tamą, pozwalał blokować strumień łez. Sapałam, z gardła wydobywało mi się skomlenie. Zmusiłam się do powstania, gramoliłam się z piasku jak szalona, umazana błotem kobieta z rozczochranymi włosami. Colton wstał, złapał mnie za rękę i pociągnął na nogi. Wylądowałam zbyt gwałtownie, za mocno i nie mogłam nie krzyknąć z bólu, który wywołała skręcona kostka. Runęłam naprzód, na Coltona. A on oczywiście mnie złapał. Pachniał alkoholem, perfumami i papierosami. Objął mnie i utrzymał w miejscu. Szloch we mnie wzbierał i opadał. Wywoływało go poczucie winy spowodowane przyjemnością i ukojeniem, jakie znajdowałam w ramionach Coltona. To samo go zresztą stłumiło. Oparłam się czołem o miejsce pod jego brodą, tylko na moment. Na chwileczkę. Tylko żeby złapać oddech. To nic nie znaczyło. To tylko chwilowe ukojenie, Kyle. Mówiłam do niego, tak jakby mógł mnie słyszeć. To nic nie znaczy. Kocham cię. Tylko ciebie. A potem on zmienił pozycję i popatrzył na mnie. Żeby spojrzeć mu w oczy, musiałam podnieść głowę. Przeklęte oczy, tak przenikliwie, błękitne i piękne. Jego oczy… Zatapiały mnie. Wsysały w siebie. Ciemny szafir wymieszany z odcieniem chabrów, kolorem nieba, barwą lodu. Tyle odcieni błękitu. Zagarnęłam go. Kosztowałam jego oddech, czułam na wargach jego miękkie ciepło i siłę ust. To był moment, zupełnie przelotny dotyk. Pocałunek, chwila słabości, nie do powstrzymania jak grawitacja. Uderzyła mnie świadomość tego, co się stało. Przeszyła jak sztylet wbity w serce. Wyrwałam się z jego ramion, cofnęłam gwałtownie, byle dalej od oszałamiającego spokoju jego ramion i ust. – Co ja robię? – Cofałam się coraz dalej. – Co ja robię? Co ja, kurwa, robię?! – Odwróciłam się i utykając, odbiegłam tak szybko, jak mogłam, prawie tracąc zmysły, poczucie winy pożerało mnie żywcem. Colton ruszył za mną, zaszedł mi drogę i zatrzymał mnie, kładąc mi ręce na ramionach. – Zaczekaj Nell. Stój. Zaczekaj. Wyrywałam mu się. – Nie dotykaj mnie. To było złe. Bardzo złe. Przepraszam cię. Przepraszam. Pokręcił głową, w oczach wzbierały mu emocje. – Nie, Nell. To się po prostu wydarzyło. Ja też cię przepraszam. Ale to się po prostu stało. To nic takiego. – Nie! – prawie krzyczałam. – Jak mogę cię całować, kiedy on nie żyje? Kiedy mężczyzna, którego kocham, umarł? Jak mogę cię całować, kiedy ja… Kiedy Kyle… – To nie twoja wina. Ja też do tego dopuściłem. To nie twoja wina. Po prostu stało się. – Powtarzał to tak, jakby widział moją winę, znał bolesny ciężar mojej tajemnicy. – Przestań to powtarzać! – Krzyk wyrwał mi się z ust, zanim zdołałam go powstrzymać. – Ty nic nie wiesz! Nie było cię tam! On nie żyje, a ja… – Zawahałam się przed wypowiedzeniem dwóch ostatnich słów. Uświadomienie ich sobie, pomyślenie ich – to jedno. Ale wypowiedzenie na głos do brata Kyle’a, którego właśnie pocałowałam, to zupełnie co innego. Znów był blisko. Nie dotykał mnie, a jednak dzieliły nas tylko centymetry. Srebrzyste powietrze pomiędzy nami syczało, iskrzyło, a potem ucichło. – Nie mówimy już o pocałunku, prawda? – Mówił niskim głosem, napiętym z emocji, pełnym zrozumienia. Pokręciłam głową. W tylu sytuacjach była to moja jedyna odpowiedź. – Ja nie mogę… Nie mogę… Nie mogę… Mogłam się tylko odwrócić i tym razem Colton Calloway pozwolił mi odejść. Ale patrzył na mnie, czułam jego spojrzenie. Wiedziałam, że zna moje myśli, wnika głęboko do mojej duszy, tam gdzie poczucie winy i rozpacz pęczniały jak czyrak. Dotarłam do swojego pokoju, do łóżka. Zamknęłam oczy i widziałam umierającego Kyle’a, wciąż od nowa. A pomiędzy wspomnieniami jego ostatniego oddechu widziałam Coltona. Jego twarz, zbliżająca się do mnie, jego usta na moich. Chciałam płakać, krzyczeć, łkać. Ale nie mogłam. Bo gdybym zaczęła, nigdy bym nie przestała. Nigdy, nigdy. Istniałby tylko ocean łez. Po twarzy pociekła mi krew ze złamanego serca. Z oczu, z nosa i z ust. Ale to nie były łzy, bo łzy nie przestałyby płynąć. To złamane serce w płynie wycieka mi przez pory. Gigantyczna presja, ciężar rozpaczy i poczucia winy, tylko to czułam. I tylko to będę czuła już zawsze. Wiedziałam o tym. Wiedziałam też, że kiedyś nauczę się znów normalnie żyć, któregoś dnia. Żyć, istnieć, sprawiać wrażenie, że wszystko w porządku, Ale to w porządku będzie tylko pozorem. List miałam pod poduszką. Rozłożyłam kartkę i popatrzyłam na nią. …Teraz razem uczymy się miłości. Nie obchodzi mnie, co mówią inni. Kocham Cię. Zawsze będę Cię kochał, nieważne, co się z nami stanie w przyszłości. Kocham Cię teraz i na zawsze. Tam, gdzie skapnęła łza, pojawił się kleks. Niebieski atrament rozmazał się jak element testu Rorschacha. Kolejna łza wylądowała na papierze, tym razem na samym dole listu. Pozwoliłam jej wsiąknąć. Ukośny zawijas w literze „y” w podpisie rozmazał się. W końcu łzy wyschły i zasnęłam. Śniłam o brązowych oczach i o niebieskich. O stojącym przy mnie duchu, kochającym mnie, i o mężczyźnie z krwi i kości stojącym na pomoście, pijącym whisky, grającym na gitarze i wspominającym zakazany pocałunek. W tym śnie zastanawiał się, co on oznaczał. W tym śnie zakradł się do mojego pokoju i znów mnie pocałował. Obudziłam się spocona, roztrzęsiona i było mi niedobrze ze wstydu.

Część II TERAŹNIEJSZOŚĆ Colton 6. Old Man Jack Dwa lata później Siedzę na ławce w parku na skraju Central Parku i gram za kasę. Na ziemi, przy moich stopach leży otwarty futerał. Jako kapitał początkowy kilka jasnozielonych dolarów na tle kasztanowatego aksamitu. Nie grałem od kilku miesięcy. W warsztacie było za dużo pracy, za dużo zamówień, remontów i prac dorywczych. Ale dopiero to jest moje życie: świeże powietrze i żadnych wymagań. Tutaj moja dusza rozwija skrzydła. Tak jak cotygodniowy występ w barze u Kelly – nie chodzi o pieniądze, choć zwykle wpada trochę drobnych. Chodzi o to, żeby uwolnić muzykę płynącą mi we krwi, pozwolić jej przesączyć się do gitarowych strun i wypłynąć poprzez struny głosowe. Poprawiam naciąg strun, dopasowuję strojenie do następnej piosenki. Schylam głowę, przekrzywiam na bok, nasłuchuję idealnego brzmienia. Mam, kiwam głową z zadowoleniem. Zaczynam od I and Love and You Avett Brothers. Ta piosenka zawsze gromadzi tłum. Raczej piosenka niż ja, wiem o tym. Genialny utwór. W słowach jest tyle treści. Po pierwszym wersie podnoszę wzrok i lustruję chodnik przede mną. Starszy mężczyzna w eleganckim garniturze, jedna komórka przy uchu, druga przytroczona do drogiego skórzanego paska. Młoda kobieta z jasnymi włosami splecionymi w nieporządny koczek i małym chłopczykiem z lepką buzią uczepionym jej ręki. Oboje zatrzymali się i słuchają. Para gejów, młodzi chłopcy trzymający się za ręce, ekstrawaganccy, z polakierowanymi włosami i w kolorowych szalikach. Trzy nastolatki, rozchichotane, szepczące coś do siebie, zakrywające usta dłońmi, uważające, że jestem uroczy. I ona. Nell. Mógłbym napisać piosenkę, w której jej imię byłoby muzyką. Mógłbym śpiewać i potrącać struny, a jej ciało byłoby melodią. Stoi za zebranym przede mną tłumkiem, częściowo osłonięta, opiera się o parkometr. Z jej ramienia zwisa torba z patchworkowej tkaniny, a jasnozielona sukienka do kolan skrywa jej krągłości. Włosy w kolorze truskawkowego blond zaplotła w niezobowiązujący warkocz, przewieszony przez ramię. Skórę ma jasną jak kość słoniowa, nieskazitelną i aż proszącą się o dotyk. O pocałunek. Nie jestem święty. Od tamtej pory spotykałem się z dziewczynami, ale one mi nigdy nie wystarczały. Nigdy nie były odpowiednie. Nigdy nie zostawały na dłużej. A teraz ona tu jest. Dlaczego? Tak bardzo starałem się o niej zapomnieć, ale jej twarz, usta, ciało, widoczne pod mokrą czarną sukienką… Prześladowała mnie. Zagryza wargę, skubie ją zębami, a jej szarozielone oczy przyszpilają mnie do ławki. Cholera. Z jakiegoś powodu jestem nieodporny na ten jej zwyczaj zagryzania wargi… Nie mogę tego znieść. Mam ochotę odłożyć gitarę, podejść do niej, wziąć tę jej doskonałą, wydatną dolną wargę do ust i nigdy nie wypuścić. Kiedy nasze oczy spotykają się, prawie tracę głowę, ale jakoś daję radę. Podtrzymuję spojrzenie i śpiewam dalej. Śpiewam dla niej ostatni refren: I… and love… and you. Ona wie. Widzi to w moich oczach. To szaleństwo, śpiewać tę piosenkę dla niej, ale teraz nie mogę już przerwać. Widzę, że jej usta poruszają się, gdy powtarza słowa. Oczy ma pełne bólu, udręczone. Osoba stojąca przed nią odchodzi i teraz widzę, że do uda przytula futerał na gitarę. Okrągłym końcem ustawiła go na chodniku, a węższy przytrzymywała ręką. Nie wiedziałem, że gra. Piosenka dobiega końca i ludzie odchodzą, kilka osób wrzuca jedno- i pięciodolarówki. Biznesmen, wciąż rozmawiając przez telefon, wrzuca pięćdziesiąt dolarów i wizytówkę, z której wynika, że jest producentem muzycznym. Kiwam mu głową, a on układa palce wolnej ręki w uniwersalny gest, mówiący „zadzwoń do mnie”. Może zadzwonię. A może nie. Muzyka to uczucie, a nie towar. Ona podchodzi. Ugina nogi, podnosi futerał, a potem siada na ławce obok mnie. Nie przestaje na mnie patrzeć, kiedy otwiera pokrowiec i wyjmuje pięknego akustycznego Taylora. Zagryza znów dolną wargę, potrąca kilka strun i zaczyna grać Barton Hollow. Śmieję się cicho i widzę, że ból nigdy jej nie opuścił. Nosiła go w sobie cały ten czas. Wchodzę ze swoją gitarą, a potem zaczynam śpiewać. Słowa bez trudu spływają mi z ust, ale prawie się nie słyszę. Ona gra swobodnie i całkiem nieźle, ale jest oczywiste, że robi to od niedawna. Wciąż patrzy na palce, kiedy łapie kolejne akordy i czasem mylą jej się nuty. Ale jej głos… Czysta magia, melodyjny, srebrzysty, krystalicznie czysty i taki słodki. Wokół nas zbiera się dziki tłum. Dziesiątki ludzi. Całkiem zasłonili ulicę, a ja widzę, że ona czuje się nieswojo. Zakłada nogę na nogę, gubi rytm, pochyla głowę, jakby żałowała, że nie ma rozpuszczonych włosów, za którymi mogłaby się schować. Ślizga się po strunie, zwalnia. Przekręcam się tak, żeby ją widzieć, patrzę jej w oczy, kiwam głową, zwalniam, żeby zaakcentować uciekający rytm. Oddycha głęboko, pierś jej faluje za pudłem Taylora i razem ze mną wraca do rytmu. Piosenka się kończy, za szybko. Niemal spodziewam się, że ona podniesie się, schowa gitarę i znów odpłynie, zniknie bez słowa równie tajemniczo, jak się pojawiła. Ale tego nie robi. Dzięki Bogu. Rozgląda się, patrzy na zebranych ludzi, zagryza wargę i patrzy na mnie. Ja czekam, trzymam dłoń płasko na strunach. Bierze głęboki wdech, potrąca kilka strun, nieuważnie, a potem kiwa głową do siebie. Szybkie potwierdzenie, jakby mówiła: „Dobra, zrobię to”. Brzdąka chwilę, jakby nie mogła się zdecydować. A potem zaczyna śpiewać. I znów jej dość przeciętna gra na gitarze zostaje przyćmiona obezwładniającym pięknem głosu. Śpiewa Make You Feel My Love Adele. Oryginał jest prosty i mocny, tylko pianino i niezwykły głos Adele. Nell śpiewa po swojemu, przerabia, sprawia, że piosenka staje się niepokojąca i brzmi trochę jak utwór country. Śpiewa w niskich rejestrach, prawie szepcze. I śpiewa do mnie. Co nie ma większego sensu. Mimo to patrzy na mnie, a ja widzę w jej spojrzeniu lata bólu i poczucia winy. Wciąż się obwinia. Zawsze wiedziałem, że tak jest, ale miałem nadzieję, że czas wyleczy tę ranę. Nawet nie muszę z nią rozmawiać, wiem, że wciąż dźwiga ciężar. W tej dziewczynie jest teraz ciemność. Niemal nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Ona mnie skrzywdzi. Wiem to. I widzę to, czuję, że to nadchodzi. Ma w duszy za dużo bólu, za dużo drzazg, odłamków, kolców, a ja się pokaleczę, jeśli nie będę ostrożny. Nie mogę jej naprawić. Wiem to. Nie będę próbował. Zbyt wiele dziewczynek z dobrych domów chciało naprawiać mnie. Ale wiem też, że nie będę się trzymał z dala. Złapię ją i pozwolę się poranić. Jestem dobry w przyjmowaniu bólu. Nieźle mi idzie krwawienie, i emocjonalne, i fizyczne.