Jeśli skrzywdzili cię ci, którzy powinni kochać najbardziej,
jeśli ucieczki od cierpienia szukałaś w bólu,
jeśli cię odrzucono, bo wydawałaś się niedoskonała,
to książka dla ciebie.
Jesteś kochana,
nie jesteś sama,
jesteś piękna.
JASON DORSEY
Początek albo wyzwanie
Wrzesień, pierwsza klasa liceum
Nie bądź debilem, Malcolm. – Mocno popchnąłem Malcolma Henry’ego, aż się zachwiał.
– Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Nell Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? – Malcom był jedynym czarnoskórym
chłopakiem w szkolnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle’a, rozgrywającego, i mnie,
skrzydłowego.
Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony. Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o świętość, bo twierdził, że skoro jest
jedynym czarnym chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy.
– Jaki z ciebie pieprzony tchórz! – podpuszczał mnie. – Nie zrobisz tego!
Spojrzałem na niego z wściekłością.
– Zamknij się, Malc. – Czekaliśmy aż reszta chłopaków się przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a
trener Donaldson był równocześnie nauczycielem.
– Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona jest najlepszą przyjaciółką Kyle’a, to raz. Nie jestem pewien, jakby się na to zapatrywał. Poza tym
pamiętasz, co było z panem Hawthorne’em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat dosłownie tydzień
temu.
– Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego. Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz
szansę. – Rzucił do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. – Całe szczęście Jason, że nie jesteś
rozgrywającym, to była masakra.
– A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły!
Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś.
– Założę się, że trafiłbym w tyłek Nell z pięćdziesięciu metrów.
Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się.
– Nie mów tak o niej, gnoju! – Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę.
– No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! – Rzucił, a piłka wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał.
– Umówię się – powiedziałem. – Jak będę gotowy.
W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frankie’ego, który ruszył w moją
stronę, wtykając piłkę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy się obaj, ale kiedy
się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech.
– Tchórz z ciebie, Dorsey. – Frankie się skrzywił i przycisnął pięść do żeber. – Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj.
– Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. – Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że
Frankie gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka, kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyle’u i
Malcolmie.
– Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! – Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk,
miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego, ale w zwarciu okazywało się, że to
sto trzynaście kilo mięśni. – Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczka?
Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię.
– Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich przepychanek.
– Zamknij się, Blaine – powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frankie.
– Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby się umówić z Nell – zaproponował Malcolm.
– A może nie. – Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego.
– Wyzywam cię! – powiedział Frankie.
Roześmiałem się.
– Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz.
Ale Frankie się nie śmiał.
– Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Nell Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej
i Kyle’a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej.
– Podnoszę stawkę – powiedział Malcom – i stawiam stówę, że tego nie zrobisz.
– Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. – Zacząłem
zakładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania.
– Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z którymi będzie się tylko przyjaźnić. – To Malcolm.
Gnój.
– Nigdzie nie należę. – Zawiązałem sznurówki tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa.
Malcolm zawsze wiedział, co myślę.
– Należysz i dobrze o tym wiesz. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz?
Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął.
– Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło?
– To dlatego, że srasz po gaciach – powiedział Frankie.
Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać.
– Sram po gaciach? – powtórzyłem. – Naprawdę to powiedziałeś?
Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy do ataku.
– Tak, powiedziałem. Bo tak jest.
Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwko Frankie’emu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu.
– Nie boję się – wycedziłem to kłamstwo przez zęby.
Prawda była taka, że się bałem. Z Nell Hawthorne kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy
powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Nell i Kyle’a. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to ignorować, nie byłem pewien.
Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę
pośmiewiskiem drużyny.
– Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. – Wkurzało mnie, że zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. –
Czekam na moją stówę jutro na treningu.
Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak naprawdę brali udział w zakładzie.
Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co
jej powiem i co może pójść nie tak.
Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniakami
pokrywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięki
temu byłem twardszy.
Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia jego pięści.
Miałem dzisiaj z Nell zajęcia z cywilizacji zachodu i amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy
będziemy wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w
wielkiego siniaka. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny.
Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się
najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez
wyjątku uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goście go lubili.
– Więc jak, startujesz po lekcji? – spytał Malcolm konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami złożony na trzy banknot studolarowy.
Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę.
– Tak – odparłem. – Widzimy się przy szafkach między czwartą a piątą lekcją.
Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie w to miejsce trafił Malcolm.
– Tata znowu cię dopadł? – usłyszałem za plecami głos Kyle’a.
Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynikło, bo tata był kapitanem
miejscowej policji. Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej klasie
popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec. On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do
innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę.
Ja przez tydzień byłem „chory” i nie chodziłem do szkoły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już
nigdy nie próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u Kyle’a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi.
Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet
kiedy w tym samym roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rekordu, tylko to miało
znaczenie.
Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn
college’owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło krzyżowe przednie i
ta kontuzja zakończyła jego karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem. Kiedy wybuchła
pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co widział i co przeżył.
Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o
wojnie. Ale tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału
snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zakończyła jego
karierę jako profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w barach, z
wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po
pijaku umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną” i
„wojownikiem”. Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie skarżą.
Mężczyźni biją rekordy.
Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie powiedział.
– Tak, ale nic mi nie jest. – Nie znosiłem litości.
Spojrzał mi w oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno
oberwałem.
– Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie.
– Cholera – mruknąłem.
Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił
dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość treningu będę ostro
blokowany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boiska o własnych siłach.
– W porządku – powiedziałem głośno. – W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć.
Kyle pokręcił głową.
– Uparty jesteś.
Roześmiałem się.
– Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. – Mówiąc „trening”, zrobiłem palcami znaki
cudzysłowu.
– Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o Spartanach i ich szkoleniu wojowników? – Kyle wyciągnął z kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i
zaoferował mi połowę.
– Agoge – odparłem.
– No właśnie – powiedział Kyle, żując głośno. – Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge.
– To chyba nie było miejsce – powiedziałam, jedząc swoją połowę batonika. – Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mike Dorsey, spartański trener
agoge.
– Znowu będę cię musiał znosić z boiska? – spytał Kyle pół żartem, pół serio.
– Może być.
– W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce.
Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić.
– Super! – zawołałem za nim.
Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju
szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy,
które umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet zniszczoną kanapę. To była nasza
tajemnica i nawet teraz, kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój kuzyn Doug
zwędził z monopolowego kilka skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyle’em czasem tam piliśmy.
Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet tam spałem, więc w jednej ze skrzynek
trzymałem stary wełniany koc.
Rozmowa z Malcolmem i Kyle’em zajęła większość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Nell jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po
tych wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie.
Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to
były trzy najładniejsze dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować, która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju. Nell znałem najlepiej, bo
przez większość życia marzyłem o niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna, tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż Nell. Jej
długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Nell miały doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki
przypominała ciemny karmel, podczas gdy Nell była alabastrowa jak kość słoniowa. Nell była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale
niesamowicie bystra.
Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była
trakcyjna, ale nie należała do tej ligi co Nell i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie. Wysoka, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i
niebieskimi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie – tak, wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodka”, ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową
blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej bardzo ceniłem.
Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Nell
w środku. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem.
Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku. Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc:
– Sorry, stary, nie zauważyłem cię. – Potem kiwnął głową w stronę Nell i dziewczyn. – Cześć, laski. Widzę, że dobrze się dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty
na to, Jason? – Malcolm lubił „grać afro”, jak to nazywał, szczególnie kiedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas.
Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Nell.
– Cześć. Jak tam? – Słabe. Słabe! Cholernie słabe.
Uśmiechnęła się.
– Cześć, Jason.
Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było
centrum szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randkę, prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki.
Jeśli ktoś był popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej,
musiałem się umówić z Nell tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystkimi, a była popularna z
powodu swojej urody, inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kyle’a. Jej najlepszego przyjaciela.
Kyle był oczywiście bóstwem. Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz All State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było
idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał
zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko
dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i zawsze mogłem wszystkim powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja
pomagałem mu to ukryć.
Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim, których znali, czyli wszystkim, że zamierzam
zaprosić Nell na randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych” uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią.
Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde.
Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści.
– Słuchaj, Nell, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? – Głos ani mi się nie załamał ani nie był piskliwy i nawet udało mi się
zabrzmieć stosunkowo nonszalancko.
Nell szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować.
– Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy?
Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii.
– Myślałem o Bravo.
Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja
skupiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za każde
przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń.
Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną”.
– Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? – spytała Nell.
Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do kieszeni.
– Trzeba.
Zmrużyła oczy.
– Skąd wiedziałeś, że się zgodzę?
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamaskować bicie rozszalałego serca.
– Przecież się zgodziłaś, co nie?
Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy.
– W takim razie widzimy się o siódmej.
Skinąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do klasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę,
jak Nell ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują emocji.
Nell wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się, żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby
na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale
byłoby super, gdyby się jednak udało.
Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle’owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała
tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej.
I tak zamierzałem podjechać po Nell zaraz po treningu, więc wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem
coś na to poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za
wysoką średnią w nauce. To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb. W sumie nic
wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to.
W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy.
Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał. Skracał swoje „lekcje”, jeśli się broniłem. Oczywiście skrócenie lekcji polegało na tym, że
zostawałem znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew.
Jechałem pod dom Nell, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało wydarzyć. Miałem iść na randkę z Nell Hawthorne.
Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki. Długie, jasne włosy miała rozpuszczone,
tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry. Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko albo
zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny kolor.
Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę.
Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do
takich emocji.
Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony.
Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak
podniecony myślą, że idę na randkę z Nell, że nawet nie czułem siniaków.
Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Nell. Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że
to Kyle, przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej
pory wypierałem fakt, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy dzwonił chwilę przed
randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić.
– Cześć stary, co tam? – wykrzyknąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamaskować stres.
Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej przeszywająca niż krzyk.
– Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, bo zapomniałam swojego. – Głos Nell przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa.
– Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd.
Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł.
– Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić.
Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło.
– Dobra, jasne. – Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. – Ale wszystko w porządku?
– Ja tylko… Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens.
– Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? – Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało.
– Nie. Przykro mi.
– No dobra, w porządku. – Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. –
Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. – Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i zamknąłem oczy.
– Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że
mnie zaprosiłeś, ale…
Przerwałem jej:
– Chodzi o Kyle’a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie.
– Nie do końca… To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale…
– Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. –
Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić.
– Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać.
– Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii.
Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała:
– Zaczekaj!
– Co?
– Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi.
– Becca? – Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To
będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz?
Nell chwilę się zastanawiała.
– Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą.
– Myślisz, że to zadziała? Serio? – Becca? Była super, choć nie taka jak Nell. Na głos powiedziałem: – Ona jest całkiem niezła.
– Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Podyktowała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej.
– Dzięki. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra?
– Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam.
– Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem.
Jesteście tak samo fajne, tylko że… – Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie ktoś walnie.
Nell się roześmiała.
– Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej.
Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej
wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy
nie pokazywała gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie obracała się w towarzystwie
chłopaków, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo
byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Nell Hawthorne.
Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć?
Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna,
śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne.
– Jason? Wszystko w porządku? Nell nie ma, poszła biegać z Kyle’em. – Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi
jasnymi włosami i białą skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc jakimś dobrym
ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała ciasteczkami i subtelnymi perfumami.
Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był
salon. Ojciec czasem ją szturchał, ale odkąd byłem na tyle duży, żeby wziąć to na siebie, zajmował się mną, a ją zostawił w spokoju, nie licząc dwóch wieczorów w
tygodniu, kiedy wezgłowie ich łóżka uderzało rytmicznie w ścianę między moim pokojem a ich sypialnią.
– Tak, jasne – powiedziałem. – Wszystko gra. Po prostu myślałem, że jesteśmy umówieni z Nell i Kyle’em, ale chyba pomyliłem godziny.
Pani Hawthrone zmarszczyła czoło.
– Nieładnie tak kłamać, Jasonie.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
– Ja? Czemu miałbym kłamać?
Zmarszczyła się jeszcze bardziej.
– Znam cię, odkąd nosiłeś pieluchy i dobrze wiem, kiedy kłamiesz. – Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, który bardzo przypominał mi uśmiech Nell. – Wiem też,
że Nell i Kyle się o coś pokłócili i podejrzewam, że wiem, o co poszło.
– Pokłócili się? – To nowość. – Właśnie rozmawiałem z Nell. Dzwoniła z jego komórki. Nie wyglądało, żeby byli na siebie źli. – Obawiam się, że w tych słowach było
słychać gorycz.
Spojrzała pod nogi, niemal skrępowana, jeśli w ogóle tak zjawiskowa osoba jak pani Hawthorne mogła być skrępowana.
– Widocznie się pogodzili. – Spojrzała mi w oczy. – Zawsze lubiłeś Nell. Ja to wiem, ale ona nie.
Wypuściłem głośno powietrze. Wyglądało na to, że Frankie miał rację i wszyscy z wyjątkiem Nell wiedzieli, że podoba mi się.
– Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Mam przeczucie, że ona jest z Kyle’em.
Pani Hawthorne skinęła głową.
– Tak, też mi się tak zdaje. Nie zdziwiłabym się. Przykro mi. Wiem, że to boli.
Wzruszyłem ramionami.
– Przeżyję. Chyba zawsze było oczywiste, że w którymś momencie skończą jako para.
Znów pokiwała głową.
– Tak, ja też tak zawsze podejrzewałam. – Spojrzała na mnie bacznie. – Co teraz zrobisz?
Bawiłem się gałką dźwigni zmiany biegów, przesuwałem palcami po białych cyferkach i liniach.
– Nie wiem. Nell powiedziała, żebym zaprosił Beccę, ale sam nie wiem. Nie chcę, żeby pomyślała, że zrobiłem to, bo nie miałem innego wyjścia. Rozumie pani?
– Hm. Myślę, że to nie jest zły pomysł. Jeśli powiesz jej prawdę, ona to doceni. Może na początku będzie niezręcznie, ale to bardzo wyrozumiała dziewczyna.
Zrozumie, co się stało. Tylko się nie spinaj. Jedź i pogadaj z nią.
– Na pewno?
– Na pewno. W każdym razie warto spróbować. – Dotknęła mojej dłoni. – Wiesz, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz się do nas
zwrócić, prawda? – W jej głosie słyszałem jakieś drugie dno i napięcie. Tak jakby wiedziała o tym, o czym nikt poza Kyle’em nie wiedział.
Gapiłem się na nią, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– Dziękuję. Pani jest super.
Uśmiechnęła się, ale dałbym głowę, że oczy miała smutne. Tak jakby coś podejrzewała. Ale przecież nie mogła nic zrobić, nawet gdyby wiedziała wszystko, nawet
gdybym jej opowiedział, co się dzieje w salonie państwa Dorseyów.
Wiedziałem, że Becca mieszka na jednym z nowszych osiedli kilka kilometrów dalej, więc skierowałem się w tamtą stronę. Zatrzymałem się przed bramą na
zamknięte osiedle i wybrałem numer, który podała mi Nell.
BECCA DE ROSA
Wybór rezerwowy, pierwsza randka
Wrzesień, pierwsza klasa liceum
Zaklęłam pod nosem, bo chciałam jak najszybciej przerobić ostatnie dziesięć zadań domowych z algebry. Nienawidziłam algebry. Była trudna i nużąca, ale żeby
zadowolić tatę, musiałam chodzić na wszystkie zajęcia z profilu zaawansowanego. A raczej, żeby zasłużyć na jego aprobatę, bo zadowolenie go było niemożliwe. Głośne
dudnienie rapu puszczanego przez mojego brata Bena dodatkowo utrudniało mi skupienie, szczególnie, że po tym, jak poprosiłam, żeby ściszył, nastawił jeszcze
głośniej. Kochałam mojego brata, ale był trudny, zwłaszcza, kiedy wpadał w jedną ze swoich zdołowano wściekłych faz.
Musiałam dokończyć tę algebrę, bo wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, już nigdy nie wyjdę z domu. Rodzice byli nieznośnie wymagający, jeśli chodziło o moją
naukę. Domagali się tygodniowych raportów z postępów, łącznie z wykazem najbliższych klasówek i egzaminów, pełną listą prac domowych i ewentualnych możliwych
do zdobycia dodatkowych punktów. Przysługiwały mi trzy godziny wolnego czasu dziennie, ale tylko jeśli odrobiłam wszystko, co miałam zdane. A biorąc pod uwagę,
że chodziłam wyłącznie na lekcje dla zaawansowanych, zazwyczaj w praktyce nie miałam nawet wolnej godziny dla siebie. Zwykle wisiałam nad zadaniami do
dziewiątej czy nawet dziesiątej wieczorem, a po tym czasie nie wolno mi już było wychodzić z domu. Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, z dala od bez przerwy
kłócących się rodziców. Jeśli nie odrabiałam lekcji, pisałam, czytałam albo oglądałam programy telewizyjne na laptopie. Poza szkołą nie miałam żadnego życia
towarzyskiego.
Nigdy nie byłam na randce i często rozpaczałam, że nigdy na żadną nie pójdę. Moje życie pochłonie nauka, słowa, liczby, testy i egzaminy. Kiedy już zrobiłam
ostatnie równania i otworzyłam notatki z terminologią do przyswojenia, moje myśli błądziły gdzie indziej. Terminy algebraiczne zmieniły się w coś, w co zmieniała się
w mojej głowie większość rzeczy.
W poezję.
Widziałam, jak ołówek sunie po stronicy dziennika, który zawsze leżał otwarty w zasięgu ręki, nieważne, gdzie się znajdowałam. Nie próbowałam nawet rozumieć
słów, które wylewały się na papier. Kiedy ołówek znieruchomiał, przeczytałam to, co napisałam:
ALGEBRA NUDY
Średnia stopa zmian
definiuje moją oś obrotu.
Pole elipsy
definiuje współczynnik stały mojego życia.
Wzór mojego istnienia
wyznacza wartości krańcowe
mojej funkcji ograniczonej.
Spotęgowana pochodna,
odosobniony punkt nieciągłości,
iloraz różnicowy,
funkcja jawna:
rozkład wykładniczy.
Ja nie istnieję,
jest tylko zbieżność warunkowa
ich współczynników stałych,
ich zmierzające do plus nieskończoności
niezadowolenie.
Każda decyzja jest ogniwem
reguły łańcuchowej,
pierścieniem
albo
przestrzenią między dwoma okręgami
koncentrycznymi
o różnych promieniach.
Innymi słowy,
to moi
pieprzeni
rodzice.
Westchnęłam, bo słowa dały mi przyjemne wytchnienie. Wyraziły część mnie. Miałam cztery notatniki pełne wierszy z ostatnich lat, a najnowszy był już zapełniony
w dwóch trzecich. Poezja była moją jedyną przyjemnością, jedyną rzeczą, która dawała mi szansę na wyrażenie swojej osobowości. Poza tym była tylko szkoła, terapia
mowy i lekcje gry na pianinie. Lubiłam to i wiedziałam, że jestem w tym dobra, ale to nie były moje zainteresowania. Wymagano tego ode mnie, oczekiwano.
Otrząsnęłam się ze stanu zadumy i wróciłam do zapamiętywania terminów na najbliższą lekcję, a przy okazji od razu na przyszły tydzień. Jeśli przynajmniej zacznę
odrabiać lekcje z następnego tygodnia, to nawet jeśli nie skończę, może uda mi się wykroić trochę wolnego czasu. Skończyłam z algebrą i przerzuciłam na ekonomię,
która była na tyle prosta, że mogłam włożyć słuchawki i słuchać muzyki. Pierwszą piosenką na mojej playliście w radiu Pandora były Demons Imagine Dragons.
Boże, jak adekwatnie. Strzał w dziesiątkę.
Po ekonomii przeszłam do czytania tekstu na zajęcia z literatury osiemnastego wieku – liczyły się już do puli punktowej z college’u – i wtedy zadzwonił mój telefon.
Komórka była jedynym źródłem życia towarzyskiego, na jakie rodzice dawali mi przyzwolenie. Mogłam ją mieć i bez limitu korzystać z SMS-ów i Internetu, pod
warunkiem, że w dowolnym momencie i bez ostrzeżenia mogli przejrzeć moje wiadomości, żeby się upewnić, że w moim życiu nie dzieje się nic niestosownego, czyli
zabawnego, ekscytującego albo interesującego.
Nawet moje myśli brzmiały jak równania algebraiczne.
Jedynym, o czym moi rodzice nie wiedzieli, były wiersze. Notatniki trzymałam w pudełku po butach ukrytym głęboko w szafie. Notatnika, z którego korzystałam
aktualnie, nigdy nie spuszczałam z oczu i chowałam go zawsze w torebce albo w plecaku, między podręcznikami i zeszytami szkolnymi. Wolałabym je spalić niż
komukolwiek pozwolić przeczytać, bo wyrażały moje myśli, uczucia i najgłębiej skrywane strachy. Przeczytać je to tak jakby przeczytać moją duszę.
Odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo i tak tylko Jill i Nell miały mój numer.
– Halo?
– Ekhm. Cześć, Becca, tu Jason. Jason Dorsey.
Jason Dorsey był ostatnią osobą na świecie, której telefonu spodziewałabym się w piątkowy wieczór o dziewiętnastej trzydzieści, szczególnie, że wiedziałam, że
powinien teraz być na randce z Nell.
– Jason? Skąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz? – Nic nie mogłam poradzić na to, że brzmiałam trochę wrednie. Kochałam się w Jasonie Dorseyu od czwartej
klasy, kiedy walnął Danny’ego Morelliego w nos za to, że się wyśmiewał z mojego jąkania. Byłam w nim zakochana od zawsze, ale on nawet nie wiedział o moim
istnieniu, poza tym, że rejestrował mnie jako dziwaczną przyjaciółkę Nell.
Możliwe, że byłam na niego trochę wściekła, tak za całokształt.
– No więc słuchaj… – Nie brzmiał jak on. Wahał się, w jego głosie brakowało tej aroganckiej, codziennej przechwałki. – Boże, jakie to skomplikowane.
– Nie rozumiem, co jest takie skomplikowane. Po prostu wyrzuć to z siebie: po co dzwonisz? – Byłam zdenerwowana i starałam się nie brzmieć wrednie, więc w
zamian brzmiałam formalnie i sztywno, bo usiłowałam się też nie jąkać.
– Dobra, niech będzie. Wiesz, że dzisiaj się umówiłem z Nell?
– Tak.
– No więc nie poszliśmy na tę randkę.
– Domyśliłam się, w końcu rozmawiasz ze mną, a nie z nią. – Nie mogłam rozgryźć, o co chodzi. Po co zadzwonił?
– Ona jest z Kyle’em. W sensie, że jako para.
Byłam w totalnym szoku.
– Ale przecież zgodziła się iść z tobą na randkę, nie rozumiem!
– Ja też nie. Przyjechałem po nią, ale nie było jej w domu. Zadzwoniła z telefonu Kyle’a i odwołała spotkanie.
– Przełożyła, tak? – Dlaczego Nell umówiła się z Jasonem, skoro wychodziła z Kyle’em? Nic się nie trzymało kupy. I cały czas nie wiedziałam, czemu on dzwoni w
tej sprawie akurat do mnie. Trudno powiedzieć, żebyśmy się choćby kolegowali.
– Nie. – Jason był wyraźnie wkurzony. – Powiedziała, że to nie ma sensu. I nie będzie miało.
– Przykro mi. Wiem, że bardzo ją lubisz. – Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum marzyłam, żeby Jason mnie dostrzegł
i zwrócił na mnie uwagę, ale on widział tylko Nell.
– Boże, czy wszyscy o tym wiedzą?! Nie sądziłem, że to tak oczywiste. – Był poirytowany.
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
– Tak, to bardzo oczywiste. Ona ci się podoba od bardzo dawna. Widzi to każdy, kto zna was oboje.
– Z wyjątkiem niej.
– Tak, z wyjątkiem niej – zgodziłam się. – Ale co to ma wspólnego ze mną?
Długa cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki sugerowała, że Jason jest skrępowany tym, co ma powiedzieć.
– Mam zarezerwowany stolik w Bravo – wydusił – i pomyślałem, że może chciałabyś ze mną pójść?
Wreszcie wszystko stało się jasne.
– C-co myślałeś?! O n-nie! Nie mo-możesz się ze mną umawiać jako z po-pocieszeniem po Nell! – warknęłam wściekle za to, że tak mnie znieważył oraz za to, że
rozwścieczył mnie do tego stopnia, że zaczęłam się jąkać.
– Nie, to nie tak, przysięgam!
Wzięłam kilka głębokich wdechów i skoncentrowałam się na wypowiadanych słowach.
– Więc wyjaśnij mi, jak to jest, bo obawiam się, że nie wiem, jakim cudem przyszło ci do głowy, że to się może udać.
Jason jęknął z oddali, tak jakby odsunął telefon od twarzy i ukrył twarz w dłoniach.
– Słuchaj, to nawet nie był mój pomysł.
– No tak, już mi lepiej. Mów dalej.
Jason się roześmiał.
– Jesteś strasznie zabawna, jak cię porządnie wkurzyć!
– Jestem zabawna przez cały czas, po prostu wcześniej nie zwracałeś na to uwagi.
Znów się roześmiał, co nie ułatwiało mi podtrzymania stanu furii.
– No widzisz? Znów było śmiesznie. Może masz rację, może faktycznie jesteś śmieszna cały czas, tylko ja nie zauważyłem. Więc daj mi szansę, żebym się przekonał.
– Ale dlaczego? Czy ty w ogóle rozumiesz, jak mnie tym dotknąłeś? – Mówiłam dalej niskim, kpiącym głosem: – „Cześć, słuchaj, dostałem kosza i wybrałem cię na
nagrodę pocieszenia”. Super, jestem zaszczycona! A może jednak nie?
– Myślałem, że miałaś dać mi szansę na wyjaśnienie?
– Dobra. Mów.
– Stoję przy wjeździe na twoje osiedle, więc powiedz mi, w którym domu mieszkasz, a ja po ciebie podjadę i wyjaśnię ci szczegóły tej nikczemnej historii przy
kolacji.
– Wow, użyłeś trudnego słowa!
Wydawało mi się, że go uraziłam.
– Kurczę, to nie było śmieszne. Nie każdy sportowiec to debil. – Zamilkł i po chwili mówił dalej. – Poza tym „nikczemny” to wcale nie jest jakieś skomplikowane
słowo. Wiem, jak to wszystko wygląda, ale przecież naprawdę tak nie myślisz. Daj mi szansę. Proszę.
Roześmiałam się wbrew woli.
– Dobrze. Daj mi kilka minut, pogadam z rodzicami. I nie ruszaj się z miejsca.
Chyba się zdziwił, ale powiedział:
– Dobra, jasne. Widzimy się za chwilę. Parkuję przed bramą wjazdową do Harris Lake Estates.
– Chyba nie chcę usłyszeć, skąd wiesz, gdzie mieszkam.
Zaśmiał się.
– Kiedyś podwoziłem do domu Jill i wspomniała, że mieszkacie obok siebie. Nie poczyniłem żadnej tajnej kwerendy.
Znów się roześmiałam.
– Rozłączam się.
– Dobrze. I tak już skończyłem z tobą gadać – roześmiał się i rozłączył się pierwszy.
Teraz ta trudniejsza część, okłamanie rodziców. Nigdy, przenigdy nie pozwoliliby mi iść na randkę z chłopakiem, z jakimkolwiek, ale już na pewno nie z takim,
którego nie znali oni ani ja. Jason i ja wychowaliśmy się razem, chodziliśmy do tych samych szkół i na wiele wspólnych zajęć, ale tak naprawdę go nie znałam.
Schowałam do torebki dziennik i telefon i zbiegłam po schodach. Rodzice siedzieli przy stole w jadalni i kłócili się w skomplikowanej mieszance angielskiego,
arabskiego i włoskiego.
– Wychodzę z Nell.
Ojciec podniósł wzrok, a jego zmarszczone brwi zastopowały mnie w pół kroku.
– Odrobiłaś lekcje?
Pokiwałam głową.
– Tak, ojcze.
Zrobił królewski, aprobujący gest brodą.
– Bardzo dobrze. Wróć o dziesiątej.
– Wrócę. Grazie.
Wyszłam, sprawdzając jednocześnie, czy mam klucze. Jeśli ośmieliłam się wrócić po godzinie policyjnej, ojciec zamykał drzwi bez względu na to, czy miałam klucze,
czy nie. Zrobiłam już prawo jazdy, ale jeszcze nie pozwalali mi mieć samochodu. Jeśli do końca tego roku szkolnego utrzymam średnią powyżej cztery, ojciec miał mi
kupić auto. Wolałabym kupić je sobie sama, ale tego też nie było mi wolno, bo nie mogłam pracować – za bardzo odciągałoby mnie to od nauki.
Nienawidziłam zależności od rodziców, ale nie miałam wyjścia.
Z Nell umawiałam się najczęściej na skrzyżowaniu, bo czasem w samochodzie byli też chłopcy i gdyby podjechali pod dom, ojciec dostałby wylewu. Nawet jeśli to nie
było nic groźnego, tylko sami znajomi, oszalałby. Łatwo szło mówienie mu, że spotykam się z Jill i Nell, co w praktyce oznaczało także Kyle’a i Nicka, chłopaka Jill, a
często także Jasona. Chodziliśmy do centrum handlowego i dobrze się bawiliśmy, tylko po powrocie musiałam pilnować, żeby nie wyszło na jaw, że był z nami ktoś
jeszcze. Randka z Jasonem będzie trudniejsza do ukrycia.
Postanowiłam martwić się tym później. Chwilowo musiałam się skupić na opanowaniu nerwów. Mieszkałam niedaleko bramy wjazdowej, więc nie szłam długo.
Widziałam zaparkowaną na poboczu ciężarówkę Jasona, jego nastroszone jasne włosy i opaloną skórę. W jednej chwili spacer zaczął ciągnąć się w nieskończoność.
Każdy krok odbijał mi się w uszach echem, dudniąc jak grzmot. Wydawało mi się, że idę ciężko i cała się trzęsę. Zaczęłam się zastanawiać, czy on nie pomyśli, że
mam nadwagę. Z racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że tak nie jest. Byłam niska i miałam ładną sylwetkę, ćwiczyłam i dobrze się odżywiałam. Przez
większość czasu czułam się dobrze z tym, jak wyglądam, tylko czasem, zwykle w towarzystwie Jasona, nabierałam wątpliwości co do swojego wyglądu. Wiedziałam, że
podoba mu się Nell, więc nie sądziłam, żeby w ogóle zwracał na mnie uwagę, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam niższa, cięższa, miałam ciemną skórę i ciemne
włosy. Nell była wysoka i smukła, miała jasną skórę i idealne blond włosy. Poza tym była energiczna, gadatliwa, popularna i pewna siebie, a ja… nie. Ja byłam cicha,
nieśmiała i się jąkałam.
Boże, wiedziałam, że przy Jasonie będę się jąkać. Po prostu to wiedziałam. Denerwowałam się przy nim, emocjonowałam, więc zapominałam się i jąkanie wracało.
Już się zestresowałam, a dzieliły mnie od niego jeszcze trzy metry. Wzięłam kilka głębokich wdechów i starałam się przywołać moją wcześniejszą wściekłość. Wciąż
był mi winien porządne wyjaśnienie, ale i tak wiedziałam, że w końcu mu odpuszczę. Będę się czepiać i zrzędzić, ale mu wybaczę. W końcu.
Podeszłam do czarnej ciężarówki i przygładziłam przód szarej, bawełnianej spódnicy. Jason wyskoczył, obszedł auto i otworzył mi drzwi. Punkt dla niego za dobre
maniery. Nic nie powiedział, dopóki nie wykręcił i nie wyjechaliśmy z krótkiej bocznej drogi na główną.
– No więc – powiedziałam. – Mów.
Jason tylko wyszczerzył zęby i przestawił radio na stację z muzyką country. Skrzywiłam się i przestawiłam z powrotem, ale on zmarszczył brwi i wrócił do country.
– Lubię tę piosenkę.
Spojrzałam na niego wściekle.
– Nienawidzę country.
– A słuchałaś kiedyś, tak naprawdę?
Westchnęłam i pokręciłam głową.
– Nie, w zasadzie nie.
Pogłośnił muzykę, tak że nowa piosenka wypełniła cały samochód.
– Posłuchaj tego. To jedna z moich ulubionych. Niesamowita historia.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na słowach. „Osiemdziesiąt dziewięć centów w popielniczce, do połowy pusta butelka Gatorade”. Proste, plastyczne obrazy
natychmiast mnie porwały. Zatraciłam się w tej piosence. Każdy wers, każdy refren pełen był targających emocji. „Jadę twoją ciężarówką”. Boże, to miażdżyło. Nie
wiedziałam nawet czemu, bo nigdy nie straciłam nikogo w takich okolicznościach jak piosenkarz, ale czułam każdą nutę.
Kiedy piosenka ucichła, Jason wyłączył radio.
– I? Co myślisz?
– Kto to śpiewał?
– Lee Brice. Piosenka nazywa się I Drive Your Truck, na wypadek gdybyś się nie zorientowała po refrenach – uśmiechnął się. – Może być?
Pokiwałam głową.
– Tak. Miałeś rację. Bardzo poruszająca. Spodziewałam się rzępolenia.
Roześmiał się.
– Bo masz wdrukowane dawne country. To współczesne jest zupełne inne. Raczej jak rock z motywami country, chyba można tak powiedzieć. Lubię country, bo…
sam nie wiem dlaczego. O czymś opowiada. Większość piosenek to historia, jakiś problem, z którym można się utożsamić, rozumiesz? Wiadomo, o co chodzi. Na
przykład ta piosenka, jest gość, który stracił bliskiego przyjaciela albo brata, albo ojca. Słychać to w słowach.
– Słowa były bardzo poetyckie – uśmiechnęłam się. – Puść mi coś jeszcze.
Uśmiechnął się i z powrotem włączył radio. Wsłuchał się w kilka pierwszych dźwięków i pokiwał głową.
– To też jest dobre. – Zerknął w moją stronę i wskazał na mnie palcem, jakby dedykował mi występ. – To dla ciebie.
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
– Dziwny jesteś.
Wziął głośniej i przekrzyczał gitary:
– Dedykuję ci ją! Słuchaj!
Otworzył okno i wystawił rękę. Kiwał głową w rytm muzyki i uderzał dłonią o drzwi. Muzyka i głos wokalisty doskonale współgrały. Pomyślałam, że ten utwór jest
bardziej popowy, nie ma wyraźnego akcentu country, a jednak to ewidentnie było country. Potem zaczęłam słuchać słów. Mówiły o kobiecie, która nie musiała robić
nic rozkosznego ani seksownego, ale byłoby fajnie, gdyby to robiła. Sprytnie napisane, romantyczne i poruszające.
Kiedy piosenka się skończyła, Jason ściszył, bo zaczęło się kolejne intro.
– A ta ci się podobała? Sure Be Cool If You Did Blake’a Sheltona.
– Czy ten koleś nie występował w jakimś programie? W X-factor albo w The Voice?
– Tak, w The Voice.
Łypnęłam na niego złowrogo.
– Czemu zadedykowałeś ją mnie?
Zarumienił się i odwrócił wzrok. Patrzył na pobocze.
– Nie wiem. Tak po prostu. Chyba pasuje. Ty i ja, idziemy na randkę…
Westchnęłam.
– Nadal nic mi nie wyjaśniłeś.
Wywrócił oczami i potarł policzek.
– Wiem, wiem, po prostu… Jesteśmy teraz razem i dobrze się bawię. Czemu to psuć poważną rozmową?
Popatrzyłam na niego wzrokiem, który miał mówić: „Serio, koleś?!”
– Temu, że wyszłam z tobą tylko dlatego, że obiecałeś mi wszystko wyjaśnić.
– Dobrze. – Wyłączył radio. – Było tak. Wygląda na to, że wszyscy na całej planecie wiedzą, że kochałem się w Nell. – Zauważyłam, że użył czasu przeszłego, ale mu
nie przerywałam. – Wczoraj na treningu chłopaki się ze mnie nabijali.
– To nieładnie. Przecież to twoi koledzy.
Popatrzył, jakby mnie rozumiał.
– No właśnie. Chłopaki tak robią. Dokuczamy sobie. Tak już po prostu jest. – Podniósł rękę, kiedy otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytanie. – Chciałaś, żebym
wyjaśniał, tak? Więc nie przerywaj przez chwilę. Czepiali się tego, że całe życie lecę na Nell, a nigdy nic z tym nie zrobiłem. W sumie mieli rację. Więc Frankie i
Malcolm postawili każdy po sto dolarów, że się z nią nie umówię. To znaczy wiesz, i tak chciałem to zrobić, ale teraz w grę wchodziła jeszcze kasa.
– Więc gdyby nie zakład, nie zrobiłbyś tego?
Nie odpowiedział od razu.
– Chyba nie.
– Dlaczego?
Westchnął.
– Bo to przerażające. Umówienie się z kimś zawsze jest przerażające, ale jeśli do tego obserwuje się tę osobę od tak dawna, a ona nic o tym nie wie? To już
masakra.
– Przyznajesz, że się bałeś? – drażniłam się z nim.
Spojrzał złowrogo.
– Na to wygląda. Ale jednak to zrobiłem. Na tym polega odwaga: bać się, a mimo to robić, co trzeba. Tak mi mówił tata i chyba to prawda. – Twarz mu spoważniała,
kiedy mówił o ojcu. Zacisnął dłonie na kierownicy. – Ale i tak byłem spocony ze strachu, kiedy z nią rozmawiałem. Cały się trząsłem.
Roześmiałam się.
– W życiu bym nie powiedziała! Wyglądałeś na tak samo pewnego siebie jak zwykle.
Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Pewnego siebie? Takie sprawiam wrażenie?
Pokiwałam głową.
– Tak. Zachowujesz się, jakbyś rządził światem, jakbyś się nie bał niczego ani nikogo. – Zaczęłam skrobać odpadający z paznokcia lakier w kolorze błękitnego
ptasiego jajka. – Nie wiem, jak ci się to udaje.
Pokręcił głową.
– Nie robię tego specjalnie. Prawdę mówiąc, przez większość czasu w ogóle się tak nie czuję.
– Więc to poza?
Wzruszył ramionami.
– W pewnym sensie tak. Jestem taki jak wszyscy. Mam strachy, tajemnice, kompleksy, wszystko. To, co każdy. Może po prostu umiem to lepiej ukryć.
Nie od razu odpowiedziałam. Myśl o Jasonie Dorseyu, który jest niepewny siebie i się boi, wydawała mi się kuriozalna. On się nigdy nie wahał, nigdy w siebie nie
wątpił. Zawsze był dowartościowany, pewny i panował nad wszystkim. Wiedział, kim jest i w czym jest dobry, wiedział, że ludzie go lubią. Zupełnie odwrotnie niż ja.
– Może i tak – powiedziałam. – A teraz, wracając do tematu. Jak to się stało, że zadzwoniłeś do mnie.
Jason poprawił się w fotelu.
– Przyjechałem pod dom Nell o umówionej godzinie i wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem, myślałem, że to Kyle, bo jego imię mi się wyświetliło. Okazało się, że to
Nell, która chce odwołać naszą randkę. Wygląda na to, że ona i Kyle się pokłócili, a w efekcie stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć, czy jakiś inny melodramatyczny
szajs. Nie wiem. Wiem tylko, że byłem przybity. – Popatrzył na mnie, a potem odwrócił wzrok, tak jakby zamierzał powiedzieć coś zawstydzającego. – Wtedy Nell
powiedziała, żebym zaprosił ciebie. I chciałbym zaznaczyć, że od razu jej powiedziałem, że zareagujesz dokładnie tak, jak zareagowałaś. Ale ona powiedziała:
„Wyjaśnisz jej jak było i będzie dobrze”. Więc nie było tak, że Nell mnie wystawiła, a ja pomyślałem: „Trudno, niech już będzie Becca, jest prawie tak samo fajna”.
Wzięłam głęboki wdech. Byłam pewna, że tak właśnie było.
– Nie? Więc co pomyślałeś?
Długo nie odpowiadał. Po pięciu minutach niezręcznej ciszy zaparkował przed Bravo. Wysiadł z auta i otworzył moje drzwi, a potem drzwi restauracji. Serce mi
stanęło, kiedy położył dłoń na moich plecach, żeby wprowadzić mnie na salę. Nie odzywaliśmy się, dopóki nie posadzono nas przy okrągłym, czteroosobowym stoliku,
na który zaraz wjechał koszyk chleba i naczynie z oliwą.
Kiedy złożyliśmy zamówienie, poważnie spojrzałam na Jasona.
– Nie odpowiedziałeś. Co pomyślałeś?
Nie patrzył na mnie.
– Sam nie wiem. Dużo rzeczy. Chyba czułem się dotknięty, to na pewno. No wiesz, ona mi się podobała odkąd byliśmy dzieciakami. Chociaż nie wiedziała o tym i
już się nie dowie. Ona i Kyle są dla siebie stworzeni i odtrąciła mnie bez zastanowienia. To zabolało. A potem powiedziała, żebym umówił się z tobą i jakby otworzyły
się nowe drzwi. Na początku pomyślałem: „Czemu nie?” Tak, wiem, jak to brzmi i bardzo mi przykro. Ale chciałaś usłyszeć prawdę, więc ci mówię. – Zamoczył
kawałek chleba w oliwie i wrzucił do ust. Zanim zaczął mówić dalej, przeżuł go i połknął. Byłam oczarowana ruchem jego szczęki, ostrymi rysami twarzy, kiedy gryzł,
pewnymi ruchami dłoni i nieustannym ruchem gałek ocznych; zerkał to na stół, to na drzwi, a potem jego wzrok padał na mnie. – Ale myślałem o tym i coraz
wyraźniej docierało do mnie, że kurczowo się trzymałem myśli, że Nell mi się podoba. Zresztą, co to w ogóle znaczy? Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi, bo zawsze
należała do Kyle’a. Byli w siebie zapatrzeni. Nawet, jeśli do tej pory nie było w tym nic romantycznego, i tak od zawsze byli razem. Stwierdziłem, że byłem zakochany
raczej w myśli, że ona zwróci na mnie uwagę, bo nigdy tego nie robiła i nigdy już nie zrobi.
– A teraz? – Wzięłam łyk coli i czekałam na odpowiedź. Byłam gotowa wstać i wrócić do domu, gdyby mi się nie spodobała. Byłam na granicy wytrzymałości, cała ta
sytuacja mnie przytłoczyła.
Naprawdę wyglądało na to, że widział mnie jako mnie i to było niebezpieczne dla mojego zdrowia psychicznego. Prawie nie chciałam, żeby mnie chciał, bo to
oznaczało, że będę musiała coś z tym zrobić.
– Teraz? – Zamieszał lód słomką. – Teraz widzę wszystko inaczej. Zastanawiałem się i dotarło do mnie, że tak naprawdę cię nie znam. Całe życie obracamy się w
tym samym towarzystwie, prawda? Jesteś jedną z najlepszych przyjaciółek Nell, ale dla Nell każdy jest na drugim miejscu, po Kyle’u. No więc zdałem sobie sprawę, że
cię nie znam, a chciałbym cię poznać. Wiem, że jesteś mądra. Mądrzejsza w zasadzie niż wszyscy, których znam. Jesteś też piękna. Ale nie wiem nic ponadto. No,
wiem też chyba, że twoi rodzice są imigrantami, ale nie mam pewności. Czasem się jąkasz. I to tyle.
Myśli, że jestem piękna?! Musiałam się skupić na oddychaniu.
Roześmiałam się.
– Nie wiem, czy słowo „imigrant” jest poprawne politycznie. – Byłam z siebie dumna, że zabrzmiałam naturalnie i nie się zająknęłam. Wciąż dzwonił mi w uszach
komentarz, że jestem piękna.
Wzruszył ramionami.
– Przecież wiesz, o co mi chodzi. Że przyjechali z innego kraju. – Gestykulował kawałkiem chleba. – Są imigrantami, po prostu. Ani to źle, ani dobrze.
– Mój ojciec pochodzi z Włoch. Urodził się w portowym mieście o nazwie Brindisi, w regionie Puglia.
– To gdzieś niedaleko Rzymu?
Roześmiałam się.
– Nie, zupełnie nie. Po drugiej stronie kraju, na południe. Przyjechał tu jako trzydziestolatek, a moją matkę poznał, kiedy odlatywał z lotniska LaGuradia.
– A skąd jest twoja mama? Też z Włoch?
Kelner przyniósł nasze dania i zanim odpowiedziałam, z rozkoszą zaczęłam kosztować potraw.
– Nie, moja matka jest z Bejrutu w Libanie. Trafiła tu wtedy co mój ojciec, ale była młodsza, bo miała tylko dwadzieścia trzy lata. Tutaj przyjechali już po moim
urodzeniu. Mój starszy brat Benjamin urodził się w Nowym Jorku i mieszkał tam przez trzy pierwsze lata.
Jason przestał jeść i się na mnie gapił.
– Jesteś Arabką?
– W połowie. – Odłożyłam widelec. – Czemu jesteś taki zaskoczony?
Wzruszył ramionami.
– W sumie nie wiem. Po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Mówisz w językach twoich rodziców?
Teraz to ja wzruszyłam ramionami i odwróciłam się.
– Tak. To skomplikowane, ale każde z nas mówi we wszystkich trzech językach. Moja mama mówi po włosku tak samo dobrze jak po arabsku i angielsku, a tata
mówi po włosku i w dwóch pozostałych językach też. Ben i ja mówimy wszystkimi trzema. Rodzice pilnowali, żebyśmy znali ich ojczyste języki, a poza tym co roku w
wakacje jeździmy do rodziny do Libanu i do Włoch.
Gapił się z niedowierzaniem.
– Pieprzysz! Mówisz w trzech językach?! – Powiedział to tak głośno, że odwrócili się ludzie z innych stolików.
– Musisz tak krzyczeć? – spytałam cicho, ale stanowczo.
– Przepraszam – wymamrotał.
– Poza tym nie pieprzę, mówię w trzech językach. – Jason wytrzeszczył oczy, kiedy zaklęłam. Wyraźnie go to zaskoczyło. – Tak, umiem przeklinać. We wszystkich
trzech językach. Umiem i robię to. To, że jestem cicha i się jąkam, nie znaczy, że nie lubię czasem bluzgnąć.
Jason zmarszczył czoło.
– Nie to mnie zaskoczyło. Po prostu wyglądasz na osobę, która nie używa takich słów, ale nie dlatego, że nie umie, tylko dlatego, że nie chce. Czuję się trochę
dotknięty, że sądziłaś, że tak o tobie myślę.
Poczułam, że się rumienię.
– Przepraszam, to faktycznie było niesprawiedliwe podejrzenie. Przyzwyczaiłam się po prostu, że większość osób tak myśli. Nie słyszą, jak się odzywam, a kiedy już
coś mówię, to się jąkam, więc dochodzą do wniosku, że jestem głupia mimo średniej cztery, trzech języków i napoczętej puli punktów do college’u.
Znów wytrzeszczył oczy.
– Już masz punkty do college’u?! Jakim cudem?
Machnęłam ręką.
– Przez zajęcia na poziomie zaawansowanym. Rodzice pozwolili mi chodzić do klasy z kolegami, zamiast przeskakiwać rocznik, ale ustalili z kuratorium plan.
Chodzę na literaturę dla zaawansowanych, a te punkty liczą się do college’u. Poza tym mam zajęcia w naszej szkole pomaturalnej. Chodzę tam w czwartki rano,
zamiast do nas do liceum. To skomplikowane i nudne. Kończy się tak, że trudno mi się wygrzebać spod prac domowych.
– Jestem pod wrażeniem. – Wydawało się, że naprawdę mu zaimponowałam.
Chciałam to zbagatelizować, bo czułam się niezręcznie, kiedy tak na mnie patrzył.
– Nie ma powodu. Po prostu moi rodzice wierzą, że trzeba wykorzystać to, co się dostało. A ponieważ jestem raczej zdolna, muszę pracować najciężej jak się da.
Najlepiej to wciąż nie dość dobrze. Jeśli uda mi się być w czymś najlepszą, pchają mnie wyżej.
Jego twarz poszarzała.
– Wiem, jak to jest, uwierz.
– Twoi rodzice też cię cisną? – spytałam. Nie wyglądał na takiego. Nie, że był głupi, ale po prostu nie podejrzewałam, że dużo się uczy.
Roześmiał się.
– Spróbuj ukryć zdziwienie. Ale nie, u mnie nie jest tak jak u ciebie. Mój tata oczekuje, że będę doskonały we wszystkim. Dosłownie we wszystkim. Ja też mam
średnią cztery, ale tylko z normalnych zajęć, więc nie jest to taki wyczyn. To element naszej umowy. Chodziło mi o futbol. Nie wystarczy, że już w pierwszej klasie
jestem w reprezentacji szkoły, co jest dość rzadkie. Musiałem jeszcze pobić rekordy szkoły w liczbie odbiorów i przyłożeń. Ale to też nie wystarczyło. Więc rekordy
regionalne. Zrobiłem to wszystko, a pamiętajmy, że wciąż jestem w pierwszej klasie. Teraz tata ma na celowniku rekord stanowy. „Sięgaj wyżej, Jasonie”. –
Powiedział to niższym głosem, jakby wcielił się w swojego ojca. – „Nie zadowalaj się drugim miejscem, mała gnido. Graj ostrzej. Pobij rekord stanu!”
Patrzyłam na mękę, rysującą się na jego twarzy i aż mnie ścisnęło w dołku.
– On tak do ciebie mówi? Twój ojciec?
– Mój ojciec. – Z jakiegoś powodu słowo „ojciec” wydawało się go bawić, ale i tak miał pochmurne oczy. – Tak. Cały czas tak do mnie mówi. Zresztą, nieważne, to
złamas, ale z jego powodu pobiję krajowy rekord szkół średnich.
– Tak?
Zaśmiał się.
– Tak. Rekord należy do Davisa Howella, który w latach 2009–2012 zdobył trzysta pięćdziesiąt osiem przyjęć. Tak w każdym razie podaje Księga Rekordów
Krajowej Federacji Licealnych Drużyn Sportowych, do której tata zagląda niemal codziennie. Nie ma jeszcze połowy drugiego sezonu, a ja już mam ponad sto
pięćdziesiąt przyjęć. Żeby pobić rekord, muszę zdobywać średnio sześć przyjęć na mecz, a to żaden problem. Ponieważ to dopiero pierwsza klasa, mam jeszcze resztę
tego roku i dwa następne lata. Ale to będzie znów tylko ten jeden rekord, więc tata ma na oku jeszcze zdobyte jardy. Rekord należy do Doriala Green-Beckhama ze
Springfield Missouri, który wynosi sześć tysięcy trzysta pięćdziesiąt sześć jardów. Żeby go pobić, musiałbym mieć średnio sto piętnaście jardów na grę. Co jest
absurdem. Ci, którzy biją te rekordy, to przyszli zawodowcy. Pierwsi przejdą przez sito NFL. Będą zdobywać puchary Heismana. A ja jestem… dobry. Umiem to robić.
I muszę. – Słyszałam, że zebrał się w sobie, kiedy to mówił, jakby sam siebie musiał przekonać.
Nie wiedziałam, o co chodzi z tymi podaniami i jardami, ale widziałam w jego oczach panikę i umiałam rozpoznać determinację kogoś, komu postawiono cel i nie ma
innej opcji niż go osiągnąć. Widziałam to w nim, bo codziennie widywałam w sobie.
– Co się stanie, jeśli tego nie zrobisz? – spytałam.
Na jego twarzy pojawił się ostry i twardy wyraz.
– Taka opcja nie wchodzi w grę.
– Nie podoba mi się to. Co to znaczy, że nie wchodzi w grę? Musisz pobić krajowy rekord, bo co? – Nie odpowiedział, tylko wziął kęs kurczaka w parmezanie. – Bo
co? – Nachyliłam się i próbowałam podchwycić jego spojrzenie.
Gwałtownie podniósł wzrok, a w oczach miał tyle nienawiści, że aż odskoczyłam, przestraszona.
– Bo nico. Zrobię to, bo muszę, jasne? I koniec. – Odwrócił się, a ja nie byłam pewna, co mówić i co robić. – Przepraszam. Nie chciałem. Zaraz wrócę. – Poderwał się
na równe nogi i uciekł do łazienki, a ja zostałam z do połowy zjedzonym pesto i kompletnie bez apetytu.
On nie był motywowany, był przymuszany tak ostro, że go to zżerało. Nigdy bym się nie domyśliła. Bywałam na każdym jego meczu, bo Nell i Jill ciągnęły mnie ze
sobą – Kyle był rozgrywającym, gwiazdą drużyny, szybki i boski w swojej doskonałości, a Nick Nagle, chłopak Jill, też grał, choć on był jednym z tych kolesi z przodu,
którzy tłukli kolesi z przeciwnej drużyny, którzy też stali z przodu. Cały czas obserwowałam grę Jasona i zawsze mi się wydawało, że dobrze się bawi, że boisko to
jego żywioł i że nie ma miejsca, gdzie czułby się tak dobrze. Teraz patrzyłam na to zupełnie inaczej.
Jason wrócił, znów opanowany. Usiadł i dotknął mojej dłoni, a ja poczułam, jakby przeszył mnie prąd.
– Przepraszam cię za ten wybuch. To nic takiego, naprawdę. Tak, tata mocno na mnie naciska, ale robi to dla mojego dobra. Dzięki temu jestem lepszy. Nie
przejmuj się tym, dobra?
Umiałam rozpoznać ściemę, kiedy ktoś mi ją ciskał w twarz.
– Wiem, że to sranie w banie, ale uznajmy, że koniec tematu.
Wyszczerzył zęby. Wrócił pewny siebie i zawadiacki Jason.
– No dobra, dość o mnie i futbolu. Opowiedz mi o sobie.
– Na przykład co? – zdenerwowałam się.
– Coś, czego nikt inny nie wie.
Zaczęłam szukać w myślach jakiejś głupoty, którą mogłam się z nim podzielić.
– Mam bardzo giętkie palce. – Wygięłam do tyłu jedną dłoń, używając drugiej tak, że paznokciami dotknęłam przedramienia. Jason się wzdrygnął, a potem jeszcze
raz, kiedy złożyłam kciuk prawie na pół. – To ułatwia grę na pianinie.
– Grasz na pianinie?
– Tak, od czwartego roku życia. Muszę ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny dziennie.
– Do tego zajęcia na poziomie zaawansowanym i szkoła pomaturalna.
– Nie zapomnij o terapii mowy.
– Co? – Widelec zawisł mu w połowie drogi do ust.
– A moja wada wymowy? Jąkanie? Przecież nie obudziłam się pewnego dnia z postanowieniem, że już się nie będę jąkać. Chodzę na terapię dwa razy w miesiącu. A
pracuję nad tym cały czas.
Przechylił głowę.
– Jak się nad tym pracuje?
Pokręciłam głową.
– Nie zechcesz tego słuchać.
Uśmiechnął się, ale to nie był ten olśniewający, zawadiacki wyszczerz, tylko powolny i słodki uśmiech, od którego coś we mnie stopniało. Przez całą kolację
pilnowałam rozszalałego serca, żebym mogła miło spędzić czas i nie liczyć na nic więcej, ale ten uśmiech… Poczułam się jakby mnie lubił. Jakby coś mogło wydarzyć
się dalej.
– Chcę słuchać – powiedział, a potem wziął moją dłoń i potarł kciukiem.
Od tego intymnego gestu zamrowił mnie każdy por, skóra na czaszce mi się ściągnęła, a serce zaczęło dudnić. Wyrwałam mu rękę i zaczęłam kręcić pasmo włosów
wokół palca wskazującego.
Zebrałam myśli, żeby mu sensownie odpowiedzieć.
– To dość złożona sprawa. Miałam całe życie, żeby to wszystko przyswoić. Są dzieci, które się jąkają, gdy są bardzo małe, a potem z tego wyrastają. Dla nich to tylko
kwestia opanowania procesu nauki mówienia. Dla innych, na przykład dla mnie, to będzie batalia trwająca całe życie. Nigdy się tego całkiem nie pozbędę.
Jason był skupiony i zainteresowany. Bawił się słomką i patrzył na mnie.
– Ktoś już wie, co wywołuje jąkanie?
– Ktoś, kim pewnego dnia będę także ja, nie wie wszystkiego. Tyle że powody są złożone: genetyczne i środowiskowe. Są też dowody, że jąkający się mają nieco
inną budowę mózgu. Nie wpływa to na inteligencję, tak samo jak apraksja werbalna, inne zaburzenie rozwojowe.
Jason oparł się na krześle i wyglądał na zdumionego.
– Naprawdę dużo o tym wiesz. Brzmisz jak… No nie wiem, jakbyś była lekarzem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Już dawno temu stwierdziłam, że skoro się jąkam, powinnam dobrze poznać wroga. Planuję studiować terapię mowy, a potem robić doktorat. Chciałabym pomóc
opracować nowe metody, dzięki którym jąkające się dzieci będą mogły łatwiej sobie z tym radzić. A może nawet uda się wynaleźć lekarstwo?
– Więc faktycznie będziesz lekarzem.
Pokiwałam głową.
– Tak, zdecydowanie. Wiem to od jedenastego roku życia, że chcę być taka jak pani Larson, moja terapeutka mowy. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo mi
pomogła. Nie tylko technikami upłynniającymi mówienie. Uczyła mnie także pewności siebie i lubienia się mimo tego, że się jąkam. – Zamilkłam, bo nie byłam
pewna, czy chcę mówić dalej, ale w Jasonie było coś, co sprawiło, że mu zaufałam. – To pani Larson zasugerowała, żebym wyrażała swoje uczucia na piśmie.
– Co piszesz?
Wzruszyłam ramionami i dalej międliłam w palcach kosmyk włosów.
– Nic takiego. Co myślę, czuję. To, czego nie mogę powiedzieć albo nie chcę powiedzieć.
– To książka? Czy raczej wiersze?
Skrzywiłam się. Nell wiedziała o moich poetyckich dziennikach, ale nawet jej nigdy ich nie pokazałam. Jasona ledwie znałam, a już robiło się bardzo osobiście i
trudno. Wwiercał się we mnie swoimi zielonymi oczami przypominającymi podświetlone słońcem jadeity i wysysał ze mnie słowa, których nie chciałam wypowiadać.
– Wiersze – powiedziałam w końcu ledwie słyszalnie. – Ale nie żadne rymowane sonety jak u Szekspira, o kwiatach i takich tam. To co innego. Wolny wiersz, tak
to się chyba nazywa. Słowa, które wylewają się ze mnie na papier. – To było więcej niż kiedykolwiek powiedziałam na ten temat Nell. Serce mi waliło i zaczęło mnie
mdlić.
On tylko się uśmiechnął.
– To super. Też chciałbym tak umieć. Pisać wiersze i w ogóle. Ale nie jestem najlepszy w słowach, a już na pewno nie na piśmie. Układam sobie w głowie myśli, ale
na papierze nie wyglądają tak, jak planowałem. – Rzucił zwiniętą serwetkę na talerz, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. – Mógłbym kiedyś coś przeczytać?
Poprawiłam się na krześle.
– Nie wiem. Dla mnie to coś w rodzaju pamiętnika. Bardzo osobiste. Nie chodzi o to, że ci nie ufam, po prostu… – Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i za
moment moja mowa straci płynność. – Nikt tego nigdy nie czytał. Nawet Nell. Więc n-n-n-nie wiem. Prz-prze-praszam. – Zrobiłam się cała czerwona ze wstydu.
Zamknęłam oczy i spuściłam głowę.
Poczułam, że odsuwa mi z twarzy kosmyk włosów, a potem podnosi mi brodę.
– Hej, to nic takiego. W ogóle nie ma sprawy. Jeśli to prywatne pisanie, to koniec rozmowy. – Słyszałam w jego słowach uśmiech, tak bardzo chciał, żebym
zrozumiała, że naprawdę nie ma żalu. – Naprawdę, nie przejmuj się tym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to pamiętnik, wtedy w ogóle bym nie pytał.
Mogłam tylko wzruszyć ramionami i skupić się na oddychaniu. Kiedy byłam już na tyle spokojna, żeby mówić, nie obawiając się śmieszności, zmusiłam się do
spojrzenia na niego. Zrozumienie i współczucie były w jego zielonych oczach tak wyraźne, że czułam, jak emanują.
– Dzięki za zrozumienie.
Machnął ręką.
– Daj spokój, nie powinienem był pytać. – Rozejrzał się i skinął na kelnera. – Masz ochotę na tiramisu albo sernik?
– Uwielbiam sernik – przyznałam z uśmiechem. To była moja wielka słabość. Nie byłam w stanie odmówić, nawet jeśli oznaczało to dodatkowe dwadzieścia minut na
rowerku w piwnicy.
Jason uśmiechnął się radośnie.
– Czy zabrzmię jak debil, jeśli powiem, że się cieszę, że nie jesteś jedną z tych lasek, które ledwie co jedzą? To, że lubisz jeść i sprawia ci to przyjemność, bardzo
mnie uszczęśliwia. Ja jestem rondlarzem, a desery zawsze były moim ulubionym elementem posiłku.
– Rondlarzem? – powtórzyłam. – Nigdy nie słyszałam takiego słowa.
Wzruszył ramionami.
– Uwielbiam jedzenie. Kocham jeść i gotować. Trenuję tak dużo, że potrzebuję kalorii. Mój tata zje wszystko, co się przed nim postawi, a moja mama jest w stanie
przypalić nawet wodę, więc w domu głównie ja gotuję. – Na wspomnienie o ojcu oczy znów mu zlodowaciały, a ja pomyślałam, że to pewnie zdarza się za każdym
razem.
– Co najbardziej lubisz gotować?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Dobre pytanie. Robię dużo makaronów, bo to źródło węglowodanów, ale dokładam różne mięsa, żeby posiłek zawierał białko i do tego warzywa. Jestem też
mistrzem grillowania. Przeszedłem do historii, grillując na śniegu. W czapce, rękawiczkach i we wszystkim. – Roześmiał się sam do siebie, a ja dołączyłam, bo bez
trudu wyobraziłam go sobie, jak podskakuje w zaspach w wełnianej czapce i grubych rękawicach, stojąc nad skwierczącym grillem.
Przyniesiono nasze serniki i na chwilę przestaliśmy rozmawiać, bo rzuciliśmy się na wielkie kawałki serowej pyszności z sosem truskawkowym. Jason zapłacił
rachunek i znów przytrzymał drzwi, a potem zaczekał, aż ułożę spódnicę na kolanach, zanim zatrzasnął drzwi do auta. Wyjechał z parkingu, włączył radio i odkręcił
okno, żeby wpuścić do środka ciepłe, jeszcze letnie powietrze.
– To moja ulubiona kapela – przekrzykiwał muzykę i wiatr. – Zac Brown Band. Piosenka się nazywa Whatever It Is.
Zanurkowałam w torebce po gumkę do włosów i związałam je, żeby wiatr ich nie rozwiewał, a potem zamknęłam oczy i pozwoliłam się nieść muzyce. Na szczęście
tej mi nie zadedykował, ale czułam na sobie jego oczy, kiedy zerkał to na drogę, to na mnie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie wracamy do mnie. Zjechaliśmy na
dwupasmową drogę bitumiczną, z dala od wszystkiego. Późnowieczorne niebo miało kolory od ciemnego złota do głębokiej szarości.
– Dokąd jedziemy? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Gdzie nas droga zaprowadzi. – Wskazał przed siebie i parsknął z lekkim rozdrażnieniem. – Po prostu jedziemy.
Skinęłam głową i wystawiłam prawą rękę przez okno, a lewą położyłam na pulpicie sterowniczym między nami. Piosenka zmieniła się w jakąś powolną i senną
balladę, a Jason pozwolił jej grać, choć nie powiedział mi, kto to śpiewa ani jaki tytuł ma piosenka. Zresztą, zdałam sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi. To była
idealna muzyka na randkę, romantyczna i słodka. Czułam jego bliskość jak obecność piekła. Jedną rękę trzymał za oknem, jak ja, a prowadził prawą. Zwolnił i
wjechaliśmy na wąską wiejską dróżkę zarośniętą z obu stron drzewami. Za drzewami rozciągały się pola, a droga wiła się i skręcała. Żwir i kurz buchał spod kół i
zasypywał boczne lusterka.
Dostałam palpitacji, kiedy Jason zmienił ręce na kierownicy i prawą położył obok mojej. Zastanawiałam się, czy chciałby mnie dotknąć i co zrobię, jeśli tak się
stanie. Mogłam się założyć, że miał ciepłą i szorstką dłoń. Już prawie sobie wyobrażałam moje drobne, brązowe palce splecione z jego większymi i białymi choć
opalonymi. Serce mi waliło i nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni, która jakimś cudem znalazła się jeszcze bliżej mojej. Widziałam, jak przenosi wzrok na mnie,
potem na nasze dłonie, a następnie znów na przednią szybę. Poruszał szybko lewą nogą, a ręką wybijał rytm na kierownicy. Radio grało piosenkę Carrie Underwood.
Chciałam go wziąć za rękę. Nic innego się nie liczyło. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy ani która jest godzina, ale miałam to gdzieś. Odwróciłam
głowę, spojrzałam mu w oczy, a potem głęboko wciągnęłam powietrze i wsunęłam dłoń pod jego rękę. Szeroko otworzył oczy i zaczął szybciej oddychać, ale bez
wahania splótł nasze palce. Było lepiej niż dobrze.
Zapadła już ciemność, a my jechaliśmy dalej i na zmianę słuchaliśmy muzyki country i rozmawialiśmy. Jason opowiedział mi o swoich marzeniach bycia
zawodowym graczem, a ja o mojej upragnionej karierze terapeutki mowy. Gadaliśmy o szkole, o różnych klikach i stwierdziliśmy, że obydwoje jesteśmy częścią kółka
wzajemnej adoracji tylko ze względu na to, z kim się przyjaźnimy. Na początku mu nie wierzyłam, ale potem wyjaśnił, że nauczył się być wyszczekanym tylko po to,
żeby całkiem nie zginąć w cieniu Kyle’a.
– Tylko pamiętaj, Kyle wcale nie chce ściągać na siebie całej uwagi – powiedział. – To po prostu ten typ, że znajduje się w centrum zainteresowania, w ogóle o to nie
zabiegając. Przyjaźnimy się, nie pamiętam nawet od kiedy. Chyba od pierwszej klasy? Powiedzmy, że od zawsze. I zawsze tak było. Frustrowałem się, bo wszyscy
chcieli obracać się w jego towarzystwie, przyjaźnić się z nim i łaknęli jego uwagi, bo był po prostu super. Ja taki nie byłem. Musiałem wywalczyć sobie miejsce i mówić
na tyle głośno, żeby być słyszanym. Nie zniknąć w blasku złotego chłopca.
– Czyżbym słyszała gorycz? – drażniłam się z nim.
Zaśmiał się.
– Nie, no co ty! – odparł sarkastycznie. – Ale tak na serio, Kyle to mój brat. Zrobiłbym dla niego wszystko. Nieważne, co się działo, on zawsze dbał, żebyśmy byli
razem. Ale bywa trudno, kiedy twoim najlepszym przyjacielem jest gwiazda całego miasta.
Skinęłam głową.
– Doskonale rozumiem. Mam to samo z Nell. Ona nawet sobie z tego nie zdaje sprawy, taka po prostu jest. Wszyscy ją lubią. Jest popularna i nie ma o tym pojęcia.
Nagle zapadła całkowita ciemność, a my wciąż krążyliśmy po bocznych, gruntowych dróżkach. Reflektory przeszywały ciemność. W jednej chwili strach ścisnął
mnie za gardło, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem, która godzina.
W panice wygrzebałam telefon z torebki, a kiedy przeczytałam godzinę, głowa opadła mi na zagłówek. Dwudziesta druga dziesięć.
– Ch-ch-cholera! – Łzy wzbierały mi pod powiekami. – Zatrzymaj się. Proszę, szybko!
Jason zahamował i popatrzył na mnie z niepokojem.
– Co się stało?
Z trudem przełknęłam ślinę.
– N-nie powiedziałam ojcu, że wychodzę z tobą. Myśli, że jestem z Nell. Miałam wrócić o dziesiątej. Jeśli teraz do niego zadzwonię, będzie chciał rozmawiać z Nell i
się wścieknie. Nawet nie wiesz, w jakie kłopoty właśnie wpadłam.
– Ale to tylko dziesięć minut, nic takiego. Przecież nie robimy nic złego, jeździmy po okolicy. – Nic nie rozumiał.
Pokręciłam głową i oddychałam powoli, żeby się uspokoić.
– Chyba nie słyszałeś, co powiedziałam. On myśli, że jestem z Nell. Skłamałam.
– Czemu?
Wzruszyłam ramionami, bo nie wiedziałam, czy zdołam to wytłumaczyć.
– Nie puściłby mnie, gdyby wiedział, że wychodzę z tobą. Mogę się spotykać tylko z Nell i Jill, ale nawet wtedy nie może być z nami chłopców. Gdyby się dowiedział,
że byłam z tobą sama? Jezu, zabiłby mnie. Poza tym nie spodobałbyś mu się. Wiem to. – Nie pomyślałam, jak te ostatnie słowa zabrzmią w uszach Jasona, ale
poczułam się strasznie, gdy zobaczyłam smutek na jego twarzy.
– Nie spodobałbym się, co? No tak. Nie jestem chłopakiem, którego bez wstydu można przedstawić tatusiowi – mówił z goryczą.
Dotknęłam jego ramienia.
– To nie tak. Nie powiedziałam, że mnie się nie podobasz, tylko, że jemu byś się nie spodobał. A jemu nikt się nie podoba. Jak tak dalej pójdzie, umrę jako stara
panna. Nie gniewaj się.
Odpuścił i wrzucił luz.
– No to spróbujmy tak to załatwić, żebyś nie miała kłopotów. Zadzwoń do Nell i zrobisz telekonferencję. Może twój tata pomyśli, że jesteście razem.
Pokiwałam głową.
– Może się udać.
Zadzwoniłam, szybko wyjaśniłam sytuację i powiedziałam, co ma zrobić, nie dopuszczając jej do głosu. Chętnie się zgodziła, więc wybrałam numer komórki ojca i
dołączyłam do rozmowy Nell.
– Spóźniłaś się, figlia – mówił niskim głosem i był wściekły. – Gdzie jesteś?
– Mi dispiace, ojcze. Jestem z-z-z-z-z Nell. Straciłyśmy poczucie czasu. Przepraszam, to już się nie powtórzy, prometto.
– Daj mi Nell.
Jej głos rozległ się z oddali i jakby z puszki. To się nie uda, wiedziałam o tym.
– To moja wina, panie de Rosa. Oglądałyśmy film i nie patrzyłyśmy na zegarek. Proszę się nie gniewać na Beccę.
– Jaki film? – Był podejrzliwy.
– Za horyzontem. – Nell odpowiedziała bez wahania. – To film o…
– Wiem, o czym jest ten film – przerwał jej ojciec. – Bądź w domu za dwadzieścia minut, Rebecco. Wtedy porozmawiamy. – Rozłączył się i w aucie zapadła cisza.
Podskoczyłam, gdy mój telefon zadzwonił.
– Omójboże – powiedziała Nell, parskając śmiechem. – Twój tata jest przerażający. Myślisz, że to kupił?
– Nie wiem. I tak będę miała kłopoty.
– Ale… Skoro nie jesteś ze mną i jest prawie wpół do jedenastej, obstawiam że jesteś z Jasonem? – spytała chytrze i była wyraźnie bardzo z siebie zadowolona.
– Tak. Mogłaś mnie ostrzec. – Nie skrywałam irytacji.
W ogóle nie była skruszona.
– A poszłabyś, gdybym cię uprzedziła, że zadzwoni? – Nie odpowiedziałam, ale jej to wystarczyło. – No właśnie. Spękałabyś.
– Co się stało między tobą a Kyle’em?
– Nie musisz być w domu za dwadzieścia minut? – Unikała odpowiedzi i obydwie o tym wiedziałyśmy.
– I tak się dowiem.
– Zadzwoń, jak wrócisz, jeśli będziesz mogła.
– Dobra. Pa.
– Pa.
Odwróciłam się do Jasona.
– Możesz mnie odwieźć?
Pokiwał głową i włączył silnik.
– Jasne. W zasadzie wcale daleko nie odjechaliśmy, cały czas krążyłem.
Faktycznie, już po chwili parkował przed bramą na moje osiedle.
– Stań tutaj – powiedziałam, zanim podjechał pod dom.
Kiedy wysiadałam, wychylił się i złapał mnie za rękę.
– Możemy to któregoś dnia powtórzyć?
Patrzyłam na jego mocne palce na moim nadgarstku.
– Nie wiem. Chciałabym, ale nie jestem pewna, czy się uda.
Pokiwał głową.
– No tak. Słyszałem, jaka jest sytuacja. Więc widzimy się w poniedziałek w szkole? – Puścił moją rękę i zamknął za mną drzwi.
Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego przez otwarte okno.
– Świetnie się bawiłam. Nie spodziewałam się, ale było wspaniale.
Uśmiechnął się szeroko.
– Chyba mamy za co dziękować Nell?
Zmarszczyłam brwi.
– Nie przesadzałabym.
Roześmiał się.
– Żartowałem. Ja też się świetnie bawiłem. Dziękuję, że dałaś mi szansę.
Odwróciłam się i pomachałam mu.
– Tylko niech ci sodówka do głowy nie uderzy!
– Zadzwoń do mnie – zawołał trochę za głośno.
– Nie ma mowy – odparłam, idąc tyłem.
– Więc chociaż napisz. – Wywiesił się przez okno całą górną połową ciała.
Uśmiechnęłam się.
– Może da się zrobić. A teraz jedź, zanim wpakujesz mnie w jeszcze większe tarapaty.
Klepnął dach ciężarówki i cofnął się do kabiny, a potem wykręcił z cichym piskiem opon, zarzucając tyłem. Pokręciłam ze śmiechem głową.
Kiedy się odwróciłam, śmiech zamarł mi na ustach. Na chodniku stał ojciec. Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, siwe włosy miał zaczesane do tyłu, guzik
koszuli rozpięty pod szyją, a krawat rozluźniony.
Serce mi zamarło. Sądząc po groźnym grymasie, widział Jasona.
Fatalnie.
BECCA
Romeo i Julia kontratakują
Październik, tego samego roku
N-n-nie możesz mnie tu t-t-t-t-trzymać do końca życia, ojcze! – Stałam w drzwiach do mojego pokoju, a szalejąca we mnie furia odebrała mi płynność wypowiedzi.
On pozostał nieporuszony i dalej stał w korytarzu przed moim pokojem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Miał zmrużone oczy, pochmurne i wściekłe.
– Mogę i zrobię to. Okłamałaś mnie. Byłaś z tym futbolistą. Będę cię trzymał zamkniętą tak długo, aż się nauczysz.
Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu, przy każdej liczbie biorąc głęboki wdech.
– To nie f-f-fair. Byliśmy tylko na kolacji, a potem jeździliśmy po okolicy. Wiem, że skłamałam i przepraszam, ale p-p-p-proszę cię, ja oszaleję. I tak już prawie nie
mam życia, ale teraz nie wolno mi już nic.
– Twojemu zdrowiu psychicznemu nic nie grozi, nie histeryzuj, Rebecco.
Kolejne odliczanie i dziesięć głębokich wdechów. Ojciec nigdy mnie nie poganiał, zawsze czekał aż będę gotowa. Sam jąkał się jako dziecko i uporał się z tym
dopiero wtedy, gdy przeniósł się do Stanów i poszedł na terapię usprawniającą płynność mówienia. Przynajmniej w tym aspekcie mogłam liczyć na zrozumienie.
– Nie histeryzuję, ojcze. Szkoła, prace domowe, pianino, terapia. Tylko to mi wolno. Nawet przed tą aferą nie robiłam nic więcej. A teraz? Równie dobrze mógłbyś
mnie zapisać do szkoły korespondencyjnej i dosłownie uwięzić w pokoju. Za dwa miesiące kończę siedemnaście lat. Kiedy będę mogła podejmować samodzielne
decyzje?
– Abbastanza, figlia. – Nie krzyczał, bo nigdy tego nie robił. Mówił cicho, ale znacząco.
Darowałam sobie protesty. Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby się nie rozpłakać.
– Pożałujesz tego, ojcze. Zapamiętaj to sobie. – Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i usiadłam przy biurku. Gapiłam się przez okno na drzewa kołyszące się w
popołudniowym słońcu.
Włożyłam do uszu słuchawki i wyszukałam w iPodzie Flightless Bird zespołu Iron & Whine. To piosenka ze ścieżki dźwiękowej Zmierzchu i odkąd ją poznałam,
słuchałam wszystkich piosenek tego zespołu. Podobały mi się poetyckie słowa, trochę zwariowana muzyka i głębokie znaczenie każdej piosenki. Po niej rozległo się
Singers and the Endless Song i wtedy sobie odpuściłam, pogrążyłam się w muzyce i wyglądałam przez okno. Tylko oddychałam, nic nie mówiłam, nie jąkałam się, nie
ponosiłam porażki w poprawnym wyrażeniu siebie.
W którymś momencie mój długopis zaczął szaleńczo skrobać po kartce, dając upust moim myślom.
WSZĘDZIE, BYLE NIE TU
Drzewa gną się i kuszą
pieszczone leniwym wiatrem.
Wołają mnie w błękit,
w rozgrzaną słońcem zieleń.
Tam nie ma kanciastych słów
ani deszczu zawiedzionych nadziei.
Nie muszę latać jak ptak,
chcę tylko tam być.
Iść po trawie, włazić na drzewa,
grzać się w słońcu,
chłodzić na wietrze albo moknąć.
Wszędzie, byle nie tu.
Niewolnica doskonałości,
wróg stanu,
za nic więcej niż bycie nastolatką.
Za oddech młodego chłopaka.
Za zbrodnię krążenia po świecie
w pyle leniwych bezdroży.
Za rytm muzyki country
i galop serca.
Dudniące tętno i nerwy szarpane
jak struny banjo w radiu.
Nie wolno mi wykrzyczeć gniewu,
wrzeszczeć z wściekłości
ani kląć.
Wyszłoby głupio.
Pie-pie-pieprz się.
Pie pie pie!
Bla bla bla!
Ku ku ku!
Jak dziecko
zacinające się na sylabach i ślizgające się na
syntaktycznych wpadkach.
To ja
Cicha
Jąkała
Więzień
Bystra
Wzorowa uczennica gryzmoląca w pustkę.
Usłyszałam, że przekręca się klamka w drzwiach, które następnie otworzyły się z hukiem i zaanonsowały wizytę mojego brata Bena. Rozejrzał się, zauważył mnie
przy biurku i skinął mi głową, a długie strąki czarnych włosów posypały mu się na twarz. Kopniakiem zamknął drzwi i w ostatniej sekundzie złapał za klamkę, żeby
nie trzasnęły.
– Co tam, Beck? – Rzucił się na moje łóżko w butach i we wszystkim. – Wciąż uwięziona w wieży? – Zarzucił głową, żeby odgarnąć włosy z oczu i twarzy.
Oczy miał zamglone, półprzytomne i zaczerwienione. Westchnęłam, zamknęłam zeszyt i odwróciłam się od biurka.
– Znów się najarałeś?
Wzruszył ramionami.
– I co? Przynajmniej mam więcej zabawy niż ty.
– Zmarli mają więcej zabawy niż ja – odcięłam się.
Zaczął się śmiać.
– Prawda. Nawet bardzo starzy zmarli.
Zaśmiałam się i położyłam się na łóżku obok niego. Przetoczyłam się po nim, żeby leżeć od ściany i trąciłam go biodrem.
– Lepiej mi nie zapaskudź pościeli buciorami, Benny.
– Nie zapaskudzę. I nie mów do mnie Benny. Nienawidzę tego. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął szklaną lufkę i zapalniczkę, a potem podniósł się i otworzył okno.
Potem znów się położył i z kieszeni workowatych szortów wyjął brązową tekturkę po papierze toaletowym, która na każdym końcu miała zabezpieczony gumką filtr
pochłaniający zapachy. Błysnął zapalniczką i wziął lufkę do ust, a potem zapalił i wciągnął dym głęboko do płuc. Zapalniczkę i lufkę położył na piersi i rozparł się
wygodnie.
– Naprawdę zamierzasz to robić w moim pokoju? W domu?! – spytałam wkurzona.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, nie otwierając ust. Podniósł rolkę do ust i wydmuchał gęsty, gryzący dym prosto w filtr, a stamtąd przez okno.
– Jak ojciec cię złapie, wyśle cię do szkoły wojskowej, wiesz o tym, prawda?
Znów wzruszył ramionami.
– Niech spróbuje. Mam osiemnaście lat. Gówno mi może zrobić poza zgłoszeniem na policję. – Zerknął na mnie i podsunął mi lufkę. Pokręciłam głową, jak zawsze,
a on się znów zaciągnął. – Czemu go tak nazywasz? – spytał z pełnymi płucami dymu.
– Kogo i jak? – Rozluźniłam się i dotarło do mnie, że jestem na lekkim haju od samego wdychania dymu.
Zanim odpowiedział, wydmuchał.
– Tatę. Wciąż nazywasz go „ojcem”, jakbyśmy żyli w jakimś pieprzonym średniowieczu.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem. Po prostu tak mówię.
Spojrzał na mnie poirytowany i końcem żółtej zapalniczki odsunął sobie z oczu pasmo włosów.
– Nie ściemniaj. Jesteś geniuszem i masz na to papiery, więc musisz mieć jakiś powód.
Westchnęłam.
– Dobrze, naprawdę chcesz wiedzieć? Nazywam go „ojcem”, bo to wymusza dystans. Nie jest dla mnie tatą ani tym bardziej tatusiem, Jest ojcem, więc tak do niego
mówię. To oficjalne określenie, które konotuje formalną relację.
Roześmiał się.
– „Konotuje formalną relację” – powtórzył trochę prześmiewczo. – Nikt poza tobą nie powiedziałby czegoś takiego. Nie rozumiem tylko, czemu wciąż się nim
przejmujesz. Ja dawno temu przestałem.
– Bo ty masz gdzieś. A ja nie, na tym polega różnica.
Spojrzał na mnie.
– Co mam gdzieś?
– Siebie. Przyszłość. Ja mam plany i potrzebuję pieniędzy ojca, żeby je zrealizować. Nie będzie mnie stać na uczelnie, na które muszę pójść, żeby zrobić doktorat.
– To płytkie i krótkowzroczne podejście – oznajmił Ben. – Możesz się starać o stypendia. Zaciągnąć kredyt. Nie trzeba całej tej sraki. To pieprzony tyran, dyktator!
Nienawidzę go. Jak tylko odłożę dość hajsu na mieszkanie, spadam stąd.
– To nie jest płytkie ani krótkowzroczne – sprzeciwiłam się. – Masz pojęcie, ile będzie kosztowało zdobycie licencjatu, magisterium i doktoratu? Zależy od
uniwerku, ale setki tysięcy dolarów. I tak będę musiała wziąć pożyczkę, ale będzie to możliwe tylko z pomocą ojca.
Ben tylko na mnie patrzył.
– Posłuchaj siebie. Czy ty w ogóle miałaś dzieciństwo? Jaka szesnastolatka myśli o takich sprawach? Baw się, dziewczyno! Wymknij się z domu, daj się puknąć za
jakimś płotem albo coś. Wpakuj się w kłopoty i daj mi okazję, żebym mógł skuć temu kolesiowi paszczę. I nie bądź przez cały czas taka śmiertelnie poważna. –
Zaciągnął się znów, a potem się pochylił i wydmuchał mi dym prosto w twarz zanim zdążyłam się odsunąć.
Zaczęłam kaszleć i rozwiałam dym ręką.
– Spadaj! Nie bądź dupkiem Nie chcę się upalić. Próbowałam raz, pamiętasz? Było koszmarnie.
Ben pokiwał głową i spojrzał w sufit.
– No, teraz pamiętam. Posikałaś się prawie z przerażenia, że Amma wróci zza grobu i na nas nawrzeszczy, chociaż Amma wciąż żyje i mieszka w Bejrucie.
Roześmiałam się.
– Ale sam mówiłeś, że towar był z czymś mieszany.
Znów pokiwał głową, nie patrząc na mnie, i uklepał kciukiem popiół.
– Pamiętam, dawało po dupie. Byłaś tak przeczołgana, że niosłem cię do łóżka.
– To było straszne. – Wyrwałam mu lufkę i zapalniczkę i wsadziłam mu do kieszeni. – Nienawidzę tego. I tego, co z tobą robi. Masz zmienne nastroje i dobrze o
tym wiesz. Lekarz powiedział…
Ben poderwał się, nagle rozwścieczony.
– Wali mnie, co powiedział lekarz! – krzyknął. – Nienawidzę tych durnych prochów, które chcą mi wciskać. Jestem po nich jak zombie, ledwie żyję. Cały czas
jestem zmęczony, chudnę, bo nie mogę jeść, nienawidzę ich. Ty nie wiesz, jak to jest. Trawa mi bardziej pomaga. Trzyma mnie w kupie. Kiedy jestem wściekły albo
nakręcony, wycisza, a jak mam doła, dodaje skrzydeł. Zioło działa znacznie lepiej niż którekolwiek z tych gówien, których nazw się nie da nawet wymówić. Pieprzony
Zoloft, Wellburtin, Xanax, Clonazepam, Valium i Ativan. Gówno. Nic nie działa. A to wymiata. – Wyciągnął sprzęt z kieszeni i potrząsnął mi nim przed nosem.
Już widziałam, że przyszło wahnięcie nastroju.
– Ben, przecież dobrze wiesz, że to nieprawda – powiedziałam łagodnie i ostrożnie. – Widzę, że ten sposób życia nie robi ci dobrze.
Ben z wściekłością wypuścił powietrze, schował sprzęt do kieszeni i ruszył do drzwi.
– Jeszcze nie jesteś lekarzem, więc nie próbuj mnie leczyć.
– Ben, zaczekaj. Przepraszam. Ja po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy. Tylko tyle.
Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie zza opadających na oczy włosów. Nie sądziłam, że umie patrzeć z takim zrozumieniem.
– Problem w tym, że kiedy jestem szczęśliwy, nikt nie może tego znieść. Kiedy nie jestem, też nie. I nie jest tak, że mam gdzieś swoje życie i przyszłość. Przejmuję
się. Ale po prostu znam swoje ograniczenia. To, co się dzieje tutaj – klepnął się w czoło – ogranicza zakres rzeczy, które mogę zrobić w życiu. Prochy czy nie prochy,
zioło czy nie zioło, nie ma dobrego sposobu na uporanie się z tym. Nigdy nie dojdę do takich rzeczy jak ty. Wiem to i akceptuję. Zamierzam cieszyć się życiem tak
długo jak się da. W końcu i tak to wszystko na mnie spadnie, to też wiem. Ale to moje życie i mój wybór, niczyj inny.
– Ale bądź ostrożny, dobra?
Pokiwał głową i uśmiechnął się.
– Jasna sprawa, Beck. – Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi, ale jeszcze na chwilę wsadził głowę do środka. – Jeszcze jedno: gdybyś potrzebowała pomocy, żeby się
wymknąć na randkę z Jasonem Dorseyem, daj znać. – Mrugnął i zniknął, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
JASON
Widziałem Beccę może dwa razy w ciągu miesiąca. Za każdym razem mijaliśmy się na szkolnym korytarzu. Nie mieliśmy wspólnych lekcji w tym semestrze,
przerwa śniadaniowa też nam wypadała o różnych porach. Któregoś dnia, w piątek w środku października, złapała mnie przy szafce, tuż przed moim treningiem. Na
dworze było chłodno, więc miała na sobie niebieską wełnianą spódnicę do kostek, białą bluzkę z dekoltem w serek i rozpięty szary sweter. Ubrania zawsze podkreślały
jej kształty, jednocześnie nic nie odsłaniając i było to najseksowniejsze, co w życiu widziałem. Każda dziewczyna mogła włożyć push-up i koszulkę z dekoltem, żeby
wszystko się zza niego wylewało, ale trzeba było mieć styl, żeby wyglądać smakowicie, nie będąc przy tym wyzywającą. Becce udawało się za każdym razem.
– Cześć. – Oparła się o szafkę, kilka centymetrów ode mnie, tak blisko, że czułem zapach jej odżywki do włosów i balsamu do ciała.
Miałem ochotę schować twarz w zagłębieniu jej szyi i powąchać, zatopić nos w jej kręconych włosach, ale nie zrobiłem tego, bo na tym etapie byłaby to chyba
stanowcza przesada. Wrzuciłem książkę do historii do plecaka i zapiąłem go, a potem zawiesiłem na ramieniu. Odwróciłem się do niej i oparłem się o szafkę
naprzeciwko niej.
– Cześć. – Skrzyżowałem nogi i ramiona. Z dumą zauważyłem, że spojrzała na moje ramiona i wyraźnie widoczne mięśnie. Podobało jej się to, co widziała, więc będę
musiał pakować jeszcze ostrzej.
– Przepraszam, że się więcej nie zobaczyliśmy, ale mam areszt domowy. – Pociągnęła za kosmyk włosów i sprężynka podskoczyła do góry.
Zrobiłem poirytowaną minę.
– Naprawdę trzyma cię na krótkiej smyczy. Przesrane.
– Okłamałam go.
Parsknąłem.
– Jesteś nastolatką! To jest w pakiecie. Wymykamy się z domu i kłamiemy. Nie zrobiliśmy nic złego, nie powinnaś być uziemiona tak długo.
– Tak, Ben też tak mówi. Ja po prostu… Nie jestem gotowa, żeby się otwarcie przeciwstawić. Poza tym mam pokój na piętrze, nie wiem, czy odważyłabym się
tamtędy uciec. – Poprawiła plecak na ramionach. – Ben powiedział, że pomoże mi się wymknąć, ale ja n-n-nie jestem pewna.
Olśniło mnie, że ona się jąka, kiedy się denerwuje i nie mogłem znieść jej męki. Widziałem, jak w myślach biczuje się za każde zająknięcie.
– Hej – powiedziałem. – W porządku. Nie zamierzam cię zachęcać do zbrodni. Chciałbym się z tobą widywać, ale nie chcę, żeby to spowodowało jeszcze większe
kłopoty.
Uśmiechnęła się.
– Jesteś kochany. A zbrodnia mi nie grozi, rozważam tylko kilka białych kłamstw, żebym mogła spotkać się z przyjacielem.
– Jestem tylko przyjacielem? – spytałem, trochę się z nią drażniąc. – Czuję się dotknięty.
Becca albo nie usłyszała, że to żart, albo postanowiła to zignorować.
– A co myślałeś? Przyjaźń to mało? – Oczy miała szeroko otwarte i wpatrywała się we mnie poważnie. Były tak brązowe, że niemal czarne, tylko wokół źrenicy
rozchodziły się promienie jaśniejszego brązu.
Poniosłem sromotną porażkę, usiłując oderwać od niej wzrok.
– Nie wiem. Chciałem więcej. – Przełknąłem gulę wstydu i poszedłem na całość. – Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną.
Otworzyła oczy jeszcze szerzej i lekko rozchyliła usta. Wciągnęła powietrze głośno i głęboko, a ja nie mogłem nic poradzić na to że podziwiam, jak jej pierś unosi
się i opina pod białą bawełnianą bluzką.
– T-t-twoją dz-dz-dziewczyną?! Mmmmmmm-y… Cholera! – Każda zacięta sylaba sprawiała, że gwałtownie mrugała, jakby w jej mózgu dokonywało się jakieś
spięcie. Zamknęła oczy i wydawało mi się, że odlicza w myślach. – Byliśmy na jednej randce. – Każde słowo wypowiedziała starannie, ale jakby monotonnie, trochę
jakby czytała na głos.
Bardzo się starałem w żaden sposób nie reagować na jej zmagania i czekałem aż powie wszystko do końca. Bolało mnie, że się tak męczy ze słowami i wstydem.
– Ale to była świetna randka.
Odpowiedziała mi z większą łatwością i naturalnie, ale początki sylab były odrobinę rozciągnięte, jakby poprawiała je na bieżąco:
– To prawda. Ale czy nie powinniśmy pójść na przynajmniej jeszcze jedną randkę, zanim coś postanowimy?
Wzruszyłem ramionami.
– Jeśli chcesz, jasne. Ale w moim wypadku to niczego nie zmieni. Naprawdę cię lubię
Nie odzywała się tak długo, że myślałem, że już nic nie powie. Albo zapisywała w myślach wypowiedź, albo zastanawiała się, czy w ogóle mówić. Gdy się w końcu
odezwała, mówiła tak szybko, jakby chciała to z siebie wyrzucić, zanim stchórzy.
– Ja się w tobie kochałam od czwartej klasy. – Odwróciła wzrok, a jej śniada skóra zaróżowiła się.
– Od czwartej? Nell mi powiedziała, że od siódmej!
Becca zapowietrzyła się i parsknęła wściekle.
– Powiedziała ci? Urwę dziadu jaja!
Zacząłem się śmiać tak bardzo, że prawie się zakrztusiłem, co doprowadziło mnie do jeszcze bardziej histerycznego śmiechu.
– Boże! Raczej staraj się unikać slangu! – Wciągnąłem powietrze, a potem na nią spojrzałem. Skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła na mnie złowrogo, a jej twarz
wyrażała mieszankę różnych emocji. – Przepraszam cię, wybacz, ale to było genialne! – Oddychałem głęboko, żeby się opanować. – Już mi przeszło. Przepraszam, ale
to było najśmieszniejsze, co słyszałem od dawna.
Becca nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Ben cały czas tak mówi i to brzmi fajnie. Ale pewnie ja nie umiem tego tak wyrazić. – Potem przypomniała sobie, o co poszło. – Nie wierzę, że Nell ci powiedziała!
– W jej obronie muszę powiedzieć, że zrobiła to tylko po to, żeby mnie przekonać do umówienia się z tobą. Ja się opierałem, głównie dlatego, że podejrzewałem, że
zareagujesz mniej więcej tak, jak zareagowałaś.
– A jak inaczej mogłam zareagować?!
– Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, co mogłabyś zrobić. To była strasznie dziwna akcja.
Przysunęła się do mnie trochę bliżej. Na tyle blisko, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Ocierała się piersiami o moją klatkę piersiową, a ja
musiałem zaangażować każdy skrawek woli, żeby jej nie przycisnąć do siebie i nie pocałować. Spojrzała mi w oczy i widziałem, że podejmuje decyzję.
– Czekaj na mnie o północy przed wjazdem na moje osiedle – powiedziała z ekscytacją, niepokojem i determinacją jednocześnie.
– O północy? – zmarszczyłem czoło. – A co będziemy robić o północy w tej dziurze? Wszystko zamykają o ósmej.
Rozejrzała się szybko, a gdy się przekonała, że na korytarzu nikogo nie ma, wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek, na samym skraju szczęki.
– Na pewno coś wymyślisz. Poza tym możemy pojeździć i posłuchać country. Na pewno będzie fajnie.
– A jak się wydostaniesz z pokoju? Błagam cię, nie spadnij z pierwszego piętra i nic sobie nie złam. To by nam jeszcze bardziej skomplikowało życie. – Starałem się
zachować spokój, ale całe ciało mi płonęło, drżało i doznawało wyładowań elektrycznych na wspomnienie jej ust na skórze.
Uśmiechnęła się.
– Zostaw to mnie. Choć pewnie będę musiała zaangażować mojego brata. Bóg jeden wie, jakie on ma doświadczenie w ucieczkach z domu. To między innymi z jego
powodu rodzice tak mnie pilnują.
– Zadzwoń albo napisz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Mogę przywieźć drabinę.
Parsknęła.
– Drabina narobi hałasu, a wolałabym nie ogłaszać na całą okolicę, że uciekam z domu pod nosem mojego ojca, który nie poznałby dobrej zabawy choćby się o nią
potknął.
Wzruszyłem ramionami.
– Tak tylko pomyślałem. To może bosak?
Roześmiała się.
– Skąd weźmiesz bosak?
– Nie wiem, jeszcze tego nie przemyślałem. Może mógłbym podwędzić tacie kotwicę z łodzi rybackiej? Zaczepiłbym o parapet i zeszłabyś po linie.
Becca zaczęła się śmiać jeszcze bardziej.
– No tak, to będzie już totalnie dyskretne.
Odeszliśmy od szafek i ruszyliśmy korytarzem do wyjścia. Jakoś tak wyszło, że wziąłem Beccę za rękę i spletliśmy palce. Spojrzeliśmy na nasze złączone dłonie, a
potem na siebie.
– Tak jest – orzekłem. – Jesteś moją dziewczyną. Nawet nie próbuj się wyrywać.
Becca wolną ręką pacnęła mnie w ramię, ale ręki nie zabrała.
– Nic takiego nie powiedziałam. Może jestem, a może nie jestem, jeszcze nic nie wiadomo. Ławnicy obradują.
– Po prostu zgrywasz wyluzowaną, przyznaj. – Przyciągnąłem ją do swojego boku, a potem objąłem, pilnując jednak, żeby nie wykroczyć poza strefę bezpieczeństwa
między talią a fiszbiną stanika.
Wydawało mi się, że przestała oddychać, ale się nie odsunęła. Może wręcz przysunęła się bliżej.
– Halo, mówimy o mnie. Ja nawet nie stałam koło wyluzowania! – wymamrotała, jakby była przekonana o prawdziwości tych słów, ale nie chciała, żebym ja w nie
uwierzył.
Zmarszczyłem brwi. Nie patrzyła mi w oczy, więc się zatrzymałem i odwróciłem ją do siebie. Przylegała do mnie, miękka i doskonale dopasowana. Oparła mi brodę
na piersi i wiedziałem, że czuje moje serce bijące w klatce żeber.
– A ja myślę, że jesteś wyluzowana – powiedziałem. – Zawsze tak myślałem.
Zmarszczyła nos.
– Naprawdę? Myślałam, że w ogóle mnie nie widzisz.
Skrzywiłem się.
– Chyba żartujesz. Jesteś zbyt piękna, żeby wtopić się w tło.
Przekręciła głowę, żeby przytulić się policzkiem do mojej koszulki, a potem pokręciła głową i jej loki podskoczyły.
– Nie jestem, ale dziękuję.
– Nie musisz się ze mną nie zgadzać. Mogę myśleć o tobie, co chcę i będzie to prawda, skoro tak myślę.
Odwróciła się do mnie i popatrzyła z zaskoczeniem.
– Bardzo pokrętna logika. Myślisz, co myślisz i to jest prawda, bo to myślisz? – Przesunęła mi dłońmi po plecach i zatrzymała się na tricepsach.
– Coś w stylu „myślę, więc jestem”. Kto to powiedział? Marcel Proust?
Zaśmiała się, ale nie szyderczo.
– Kartezjusz. Proust to ktoś z zupełnie innej bajki.
Roześmiałem się.
– Sama widzisz, jak to się kończy, kiedy próbuję być mądry.
– I tak mi zaimponowałeś, że znasz ten cytat i wiesz, kim był Proust.
Parsknąłem.
– Wyszło na to, że nie wiem ani jednego, ani drugiego. Nie mam pojęcia, kim był Proust i nie jestem pewien, czy w ogóle rozumiem te słowa.
Znów ruszyliśmy, wciąż trzymając się za ręce.
– Marcel Proust był francuskim pisarzem najlepiej znanym z dzieła pod tytułem W poszukiwaniu straconego czasu. Był jednym z pierwszych autorów, którzy
otwarcie pisali o homoseksualizmie i to była wielka sprawa w jego czasach, czyli na przełomie wieków. – Becca zatraciła się w recytowaniu faktów, a przychodziło jej
to zupełnie bez wysiłku, choć brzmiało, jakby dyktowała wypracowanie. – Natomiast słowa Cogito ergo sum, po łacinie znaczące „myślę, więc jestem”, to motto
francuskiego filozofa, René Descartesa, żyjącego w siedemnastym wieku. Zresztą tak naprawdę napisał to po francusku i w tym języku zdanie to brzmi: Je pense,
donc je suis. A chodzi o to, że fakt wątpienia w swoje istnienie jest na nie dowodem.
– A czemu ktoś miałby wątpić w swoje istnienie? To się rozumie samo przez się. Jestem tu, widzę, czuję, czyli jestem.
Becca przekrzywiła głowę i powoli pokiwała.
– Bardzo dobrze. Trafna uwaga. I wielu laików w ten sposób odpowiadało na dylematy filozofów. Ale dla nich, to znaczy dla filozofów, sprawa była bardziej
skomplikowana. Sięga to już do Platona, który mówił o „wiedzy pewnej”. Pomyśl o tym tak: kto ci powiedział, że dwa plus dwa równa się cztery?
Odpowiedziałem natychmiast.
– Pani w przedszkolu. Ale pokazała mi to na klockach. Dwa klocki i dwa klocki to razem cztery klocki.
– Tak, to konkretny przykład. Ale przenieś tę kwestię „kto ci powiedział, że…” do sfery idei metafizycznych, nieuchwytnych, jak nasza rola w życiu, we
wszechświecie. Na przykład ten dylemat, czy jeśli w lesie zwali się drzewo, ale nikogo nie ma w pobliżu, to czy drzewo wydało jakiś dźwięk?
Parsknąłem.
– To głupie. Zapytaj wiewiórki, która zeskakuje z padającego drzewa, kiedy słyszy jego łupnięcie o ziemię.
Becca się roześmiała.
– Robisz sobie żarty, ale widzisz chyba, o co mi chodzi, a raczej o co im chodziło. Tak twierdził Kartezjusz. Fakt, że postrzega fizyczną rzeczywistość, jest dowodem
jego istnienia, w każdym razie w postrzeganej przez niego rzeczywistości. „Muszę w końcu stwierdzić, że teza »jestem, istnieję«, jest prawdziwa ilekroć ja ją stawiam
lub kiedy poczyna się w moim umyśle”. To było jego zasadnicze założenie.
Zagryzłem wargę i zamyśliłem się nad tym.
– Chyba rozumiem, o co mu chodziło. Nie wiem, co ty widzisz i nie wiem, co myślisz. Nie mogę wiedzieć. Wiem tylko to, co sam wiem. Jeśli nie ma nikogo, kto
mógłby usłyszeć dźwięk, dźwięk istnieje, ale niekoniecznie w takim sensie, że… Sam nie wiem. Nie ma celu, jeśli nikt nie odbiera fal dźwiękowych.
Zaśmiała się.
– Coś w tym stylu.
– Czyli kompletnie nie to, ale jesteś zbyt miła, żeby mi o tym powiedzieć. – Schyliła głowę i wiedziałem, że mam rację. – Widzisz? Rozmowa ze mną na tematy
filozoficzne jest całkowicie bezcelowa. Mój mózg tak nie działa.
Trąciła mnie biodrem.
– Ja w tym po prostu jestem oblatana. Pisałam o Kartezjuszu pracę na zajęcia z filozofii, na które chodziłam w zeszłym semestrze w college’u.
Uśmiechnąłem się do niej.
– Przeraża mnie, że jesteś taka mądra. Gadasz jak jakiś profesor, wykładasz mi wiedzę i w ogóle.
Znów spuściła głowę.
– P-przepraszam. Nie chciałam cię po-pouczać.
Błyskawicznie przerzuciłem sobie plecak na brzuch, kucnąłem i wziąłem Beccę na barana. A potem na pełnym gazie pobiegłem korytarzem. Pisnęła i objęła mnie
za szyję, a potem schowała twarz w moim ramieniu i zaczęła się śmiać. Żądała przy tym, żebym ją postawił. Chciałem tylko, żeby przestała się denerwować i żeby się
nie jąkała. I wcale nie dlatego, że mnie to męczyło, tylko dlatego, że męczyło ją.
– Postaw mnie na ziemi, świrze! – Plasnęła mnie w pierś. – Boję się!
Nie jąkała się i cały czas się śmiała, więc wiedziałem, że dobrze się bawi. Biegłem dalej pustym korytarzem, a kiedy mijaliśmy gabinet dyrektora, pani Jones,
sekretarka, karcąco spojrzała na nas znad okularów.
Dotarliśmy do drzwi prowadzących na parking, więc zwolniłem na tyle, żeby je otworzyć, a potem dałem susa, przelatując nad schodkami. Plecak podskakiwał mi
na brzuchu i boleśnie obijał się o siniaki, ale nie przejmowałem się tym. Czułem jej nogi w pasie, ramiona wokół szyi, oddech we włosach, a w uszach słyszałem jej
słodki śmiech.
Dotarłem do połowy parkingu i zaczęła się już tak wiercić, że musiałem się zatrzymać i ją puścić. Nie było żadnych samochodów i rozejrzałem się, nic nie
rozumiejąc.
– Gdzie twoje auto?
Zakręciła kosmyk włosów na palcu.
– Nie mam auta – powiedziała ostrożnie, wyraźnie przygnębiona tym faktem, ale zdeterminowana, żeby tego nie okazać.
– Więc jak wracasz do domu?
– Ben pewnie już na mnie czeka przy rondzie. Odbiera mnie ze szkoły, bo rodzice pracują.
– Cholera, to jest po drugiej stronie budynku! Czemu nic nie powiedziałaś?
Spojrzała na mnie z niedowierzeniem.
– Przecież próbowałam! Ale biegłeś przez szkołę jak człowiek pierwotny, ciągnący swoją kobietę do jaskini!
Roześmiałem się.
– Przyznałaś to! Jesteś moją kobietą! – Złapałem ją za rękę i pociągnąłem do siebie, burcząc niskim, chrapliwym głosem: – Ja Jason. Ty moja.
Zmiękła, przynajmniej troszkę. Szerzej otworzyła oczy, które zamigotały, ciemne i błyszczące w słońcu jak czarna kawa.
– Zgoda. Ja Becca. Ty mój. – Powiedziała to ledwie słyszalnym szeptem, tak jakby sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa.
Poczułem, że żołądek mi się kurczy, a serce wali jak oszalałe. Rozchyliła usta w oczekiwaniu. Cholera. Chyba powinienem ją pocałować, tak?
Tak.
Powoli i ostrożnie zbliżałem usta do jej warg, żeby miała czas się odsunąć jakby co. Smakowała jakimś waniliowym błyszczykiem, a pachniała cytrusami, melonem,
czystością i czymś jeszcze, niezidentyfikowanym, ale obezwładniającym. Usta miała miękkie i wilgotne, na początku nieruchome, ale po kilku chwilach pocałunek
wciąż trwał, a ona zaczęła ruszać wargami i przechyliła głowę, żeby się lepiej dopasować. Nie mogłem złapać tchu i straciłem kontrolę nad wszystkim, czułem tylko
ciepło jej miękkiego ciała, przywierającego do mnie i jej dłonie, sunące powoli w górę moich pleców, żeby przeczesać mi krótkie, nastroszone włosy.
Kilka metrów od nas zatrąbiło auto i odskoczyliśmy od siebie jak przyłapani na zbrodni.
– Juhuuu! Tak się łamie zasady! – To był Ben, brat Bekki, który zatrzymał obok nas swojego poobijanego czerwonego trans ama. – Czekam od dziesięciu minut,
ale już wiem czemu!
– Zamknij się, Ben, nie łamię żadnych zasad! – Becca cały czas trzymała mnie za rękę. Odczytałem to jako deklarację złożoną bratu. Wyraźnie ufała mu, że nie
powie rodzicom.
Ben tylko się roześmiał. Czarne włosy wisiały mu wokół ramion w błyszczącym, splątanym kłębowisku.
– No jasne! Nie wydam cię, ale wiesz, że tata nie byłby zadowolony, że ciumciasz się z tym gostkiem na szkolnym parkingu.
Widziałem, że Becca mruży oczy.
– Nie zrobisz tego! I nie zapominaj, że znam już twoją sztuczkę z pochłaniaczem zapachów. Założę się, że ojciec bardzo by się tym zainteresował.
Obydwoje podkreślali różne określenia, których używali w stosunku do ojca, więc pomyślałem, że nawet jej bratu wydaje się dziwne, że ona używa słowa „ojciec”.
Zaciekawiła mnie ta sztuczka z pochłaniaczem zapachów.
Ben przeczesał włosy i odrzucił do tyłu.
– Przecież powiedziałem, że nic nie powiem, tak? I czy nie zaproponowałem ci, że pomogę, jeśli będziesz chciała się wymknąć na spotkanie z kolegą? – Wskazał na
mnie kciukiem.
Znałem Bena de Rosę. Był legendą w naszym liceum. Notorycznie wagarował, wdawał się w bójki, wyklinał nauczycieli i robił wyrafinowane acz niegroźne psikusy w
całej szkole, ale jakimś cudem zawsze udawało mu się uniknąć kary, na jaką zasługiwał. Był znanym w miasteczku ćpunem, wiadomo było, że zawsze ma przy sobie
skręta i był upalony za każdym razem, kiedy go widziałem. Ale nikt go nigdy nie wydał, a on nigdy nie trafił do aresztu, mimo że wszyscy wiedzieli, co robi. Nigdy nie
rozumiałem, jak to się dzieje, ale teraz, kiedy wiedziałem już więcej o życiu Bekki, jeszcze dziwniejsze wydawało mi się, że Benowi wolno było robić, co mu się żywnie
podobało bez żadnych konsekwencji, a ona nie mogła się nawet ze mną spotkać, żeby nie skończyło się to miesięcznym szlabanem.
Becca tylko pokręciła głową, a potem zwróciła się do mnie.
– Muszę iść. Miałam być w domu o wpół do piątej.
Spojrzałem na telefon i zakląłem, kiedy zobaczyłem, która godzina.
– Cholera, już po czwartej! Trener zrobi mi nową dziurę w tyłku. Muszę się przebrać, bo przez cały trening będę robił przysiady. – Zawahałem się, a potem
schyliłem się i szybko musnąłem jej usta. – O północy, tak?
Odsunęła się i niepewnie zerknęła na brata, ale pokiwała głową.
– Tak, o północy. Gdyby mnie nie było, to dlatego, że nie mogłam, a nie, że nie chciałam. – Wdzięcznie wsiadła do samochodu, a potem pomachała mi przez otwarte
okno, drugą ręką trzymając włosy w tymczasowym kucyku.
Trener kazał mi przebiec trzy kilometry z workiem piasku na plecach, a potem przez dwadzieścia minut robiłem przysiady, zanim dopuścił mnie do gry z
chłopakami.
Mój pierwszy pocałunek wart był tego wszystkiego.
BECCA
O północy w ogrodzie
Później, tego samego wieczoru
Przywarłam do rynny sparaliżowana strachem.
– Ben, to się urwie – szepnęłam, a mój głos zabrzmiał jak zgrzytliwy pisk.
Wystawił głowę z okna nade mną i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Wiem, że tak się wydaje, ale nie urwie się, słowo. Latem wlazłem na drabinę i dobrze przymocowałem skórkowańca do muru.
Roześmiałam się, bo wyobraziłam sobie Bena na drabinie, jak manewruje młotkiem, gwoździami i skrętem, żeby mógł uciekać w nocy, nie ryzykując upadku. Za
piętnaście dwunasta przyszłam do jego pokoju i powiedziałam, że chcę się wymknąć na spotkanie z Jasonem. Uśmiechnął się, wskazał na otwarte okno i rynnę.
– Popatrz w dół, zamontowałem nawet stopnie i pomalowałem na biało, żeby się nie rzucały w oczy – Był z siebie bardzo zadowolony.
Spojrzałam w dół i chociaż żołądek mi się ścisnął z powodu odległości od ziemi, skupiłam się na rynnie i faktycznie zauważyłam kawałki drewna umocowane między
nią a ścianą, na których można było postawić stopy, kiedy się schodziło w dół. Jakim cudem ojciec nigdy tego nie zauważył? Potem do mnie dotarło, że on nigdy nie
wychodzi na zewnątrz. Wraca z pracy codziennie o ósmej wieczorem, wychodzi codziennie o szóstej rano, a przez całe weekendy gra w golfa. Nie ma potrzeby robić
obchodów domu i wypatrywać wokół rynien dowodów nocnych ucieczek. Mój brat ukrywał swoje tajemnice, trzymając je na widoku.
Zsunęłam się jeszcze niżej i stanęłam na stopniu, a potem zjechałam w dół.
– Będzie jeszcze jedna podpórka?
– Tak, są dwie. Trafisz na nią za jakiś metr z kawałkiem. – Ben obserwował moją ucieczkę, a rozpuszczone włosy opadały mu na twarz.
Zsuwałam się, aż moje dłonie natrafiły na podpórkę. Potem stanęłam na kolejnej. Widziałam, że do ziemi został już tylko kawałek, więc zeskoczyłam. Zerknęłam
akurat na Bena, który wyciągnął rękę i właśnie otwierał usta, żeby zaprotestować. Leciałam znacznie dłużej niż się spodziewałam i wylądowałam z głośnym łomotem i
bólem w kostkach. Zatoczyłam się do tyłu i runęłam na kość ogonową, klnąc pod nosem, kiedy stopy i tyłek zaczęły boleć.
– W porządku? – spytał Ben głośnym szeptem. – Miałem ci właśnie powiedzieć, że wydaje się, że do ziemi jest znacznie bliżej niż naprawdę. Nie można się puszczać,
dopóki nie natrafisz rękami na drugą podpórkę. Ja za pierwszym razem prawie złamałem nogę.
Potarłam kość ogonową, a potem poruszyłam jedną stopą, potem drugą. Bolało, ale nic nie uszkodziłam.
– W porządku – powiedziałam. – Dzięki, Ben.
– Nie chcę wiedzieć, gdzie idziesz ani co będziesz robić. Na wszelki wypadek roszczę sobie prawo do błogiej nieświadomości. – Na chwilę zniknął w pokoju, ale zaraz
znów się pojawił, z plecakiem w ręce. – Łap!
Zrzucił pakunek, a ja złapałam i otworzyłam. W głównej komorze było kilka starych podkoszulków, a w nie zawinięta butelka jacka danielsa. Zerknęłam na Bena,
a on mrugnął.
– Bez procentów nie ma zabawy, tak? Nie podejrzewałem, żebyście chcieli z Dorseyem po skrętaku, więc daję wam to.
– Nie powinieneś nas zachęcać do picia, Benjaminie.
Zaśmiał się za głośno i aż złapał się za usta.
– Boże, jesteś świętym dzieckiem, Beck. Po jaką cholerę się wymykasz w środku nocy, jeśli nie zamierzasz zrobić tego jak należy? – Pokręciłam głową, zamknęłam
plecak i przewiesiłam sobie przez ramię, a potem odwróciłam się, żeby wyjść z ogrodu, kiedy Ben zatrzymał mnie psyknięciem. – Resztę masz mi przynieść. Nie
wypijcie wszystkiego, bo się pochorujecie.
Wywróciłam oczami, chociaż nie mógł przecież zobaczyć.
– Nie jestem głupia, Ben. Wiem, że nie należy pić całej butelki naraz.
Uniósł brwi.
– Nie wszyscy z nas są tak mądrzy jak ty. To jedna z tych sytuacji, kiedy w trakcie jest znacznie zabawniej niż po fakcie.
Pokręciłam głową.
– Idę już. Na razie i dzięki!
– Moja błoga nieświadomość właśnie się zaczęła. Nie wiem, kim pani jest. – Usłyszałam, że jego okno zamyka się z cichym zgrzytem.
Roześmiałam się i zanurkowałam pod nisko opadające gałęzie sosen rosnących między naszym domem, a domem sąsiadów. Trawa była mokra od rosy, a powietrze
chłodne, więc pochwaliłam się za wybór dżinsów i grubego swetra. Niebo było zupełnie czyste i upstrzone gwiazdami, kawał białego księżyca skrzył się na nabijanej
gwiezdnymi ćwiekami czerni. Szłam wśród drzew, potem ulicą, mój oddech przybierał formę białych obłoczków pary. Zobaczyłam ciężarówkę Jasona z wyłączonymi
reflektorami. Z rury wydechowej wylatywał kłąb spalin. W kabinie światło było zapalone i oblewało Jasona bladym żółtym blaskiem. Widziałam, że ma pochyloną
głowę, a włosy wciąż perfekcyjnie nastroszone dzięki żelowi, którego używał. Szyję miał szeroką i opaloną od godzin spędzanych na słońcu.
Podniósł wzrok, kiedy podeszłam do samochodu od strony pasażera i uśmiechnął się radośnie. Wyskoczył z auta, a ja usłyszałam, jak za nim uciekają w noc nuty
muzyki country. Szybko okrążył maskę i otworzył przede mną drzwi, zanim zdążyłam dotknąć klamki. Usiadłam na pokrytym pokrowcem siedzeniu i natychmiast
poczułam się jak w domu. Miałam przeczucie, że będę tu spędzać dużo czasu. I już byłam tym zachwycona.
Przypomniałam sobie pierwszą piosenkę country, którą mi puścił i zajęłam się przeglądem wnętrza. Siedzenia były szare, między nimi dwa czarne uchwyty na
kubki, w tym bliżej kierowcy prawie pusta butelka Mountain Dew Code Red. Na podłokietniku leżała książka do historii otwarta na wojnie secesyjnej, zeszyt
zapisany pochyłymi dużymi kapitalikami i opakowanie po Cheez-Its wziętych na wynos. Na podłodze pod moimi stopami leżał bordowy, znoszony plecak Jansporta z
zielono-białym symbolem reprezentacji szkoły przypiętym do bocznej kieszeni. Obok poniewierało się kilka pustych butelek po Mountain Dew i Gatorade, a wśród
nich puste paczki po suszonym bekonie i pestkach słonecznika. Na tablicy rozdzielczej leżał wetknięty pod przednią szybę zamknięty pokrowiec na płyty CD,
wypchany i wyraźnie zużyty. Na podłodze między siedzeniami, wepchnięty między dźwignię zmiany biegów a przód fotela, leżał gruby koc z logo Uniwersytetu w
Michigan, a na nim zwinięta w kłębek czarna bluza z kapturem. Między bluzą a kocem było coś jeszcze, jakby pasek od pokrowca na aparat fotograficzny.
Jason upchał książki w plecaku, a ja odrzuciłam bluzę na bok, żeby zobaczyć, co jest pod nią. Odkryłam pokrowiec na aparat Nikona, w formie plecaka,
wyglądający na drogi. Jason ruszył i wykręcił, żeby wyjechać na główną drogę. Włączył światła. Ja wyciągnęłam pokrowiec i położyłam sobie na kolanach, a potem
otworzyłam i aż westchnęłam, bo w środku był ogromny, profesjonalny aparat.
– To twój? – spytałam.
Jason zerknął na mnie, na jego twarzy pojawił się wyraz bliski panice.
– Tak. Czy mogłabyś to odłożyć? – Mówił spokojnie, ale zbyt spokojnie. Wydawało mi się, że jest zły.
Szybko zapięłam pokrowiec i odłożyłam na miejsce, zakrywając tak, jak go znalazłam.
– Przepraszam – powiedziałam, choć nie byłam pewna, co zrobiłam źle. – Byłam ciekawa. Bardzo fajny aparat. Dostałeś w prezencie?
Jason mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
– Nie. Kupiłem.
– Jakim cudem było cię stać? Takie aparaty kosztują chyba ze dwa tysiące!
– To model D800, kosztuje około trójki, ale kupiłem go przez Internet i dałem trochę ponad dwa koła. – Zacisnął dłoń na kierownicy. – Oszczędzałem.
– Pracujesz? Nie wiedziałam.
Zarumienił się, ale raczej ze złości niż ze wstydu, tak mi się przynajmniej wydawało. Żyłka w skroni zaczęła mu pulsować.
– Nie.
– Więc jakim cudem?
Długo nie odpowiadał. Światło zmieniło się na czerwone, więc zwolnił, a potem stanął.
– To zostanie między nami, zgoda? Nawet Nell o tym nie wie. – Pokiwałam głową, a on wypuścił powietrze z płuc. – Tata płaci mi dwieście dolarów za wygrany mecz
plus dwadzieścia za każde przyłożenie. Poza tym dostaję tysiąc, jeśli mam przez cały rok same piątki. Jeśli przez wszystkie lata liceum utrzymam średnią cztery,
dołoży połowę do każdego samochodu, jaki będę chciał mieć. Tak kupiłem to auto. Mój wujek Rick sprzedawał, więc dał mi dobrą cenę. Potem kupiłem aparat.
– Więc to twoja motywacja, żeby cały czas wygrywać?
Ostro wrzucił dwójkę, gdy ruszyliśmy spod świateł.
– Częściowo.
– Więc jaka jest pozostała część?
Spojrzał na mnie, potem odwrócił wzrok, a twarz mu spochmurniała.
– Nieważne.
Wyczułam, że kryje się tu jakaś tajemnica i że nie powinnam drążyć, ale drążyłam.
– Może dla mnie ważne. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
– Daj spokój. Proszę. – Nie patrzył na mnie i mówił szeptem, który wyrażał desperację.
– Dobra, jasne. Przepraszam, n-n-nie chciałam w-w-w-węszyć. – Spuściłam wzrok, zmartwiona, że zmartwiłam jego i zdziwiona nagłą zmianą nastroju wywołaną
aparatem.
Jason jęknął.
– Cholera, to ja przepraszam. Nie chciałem na ciebie warczeć. Po prostu… Są takie sprawy, o których nie mogę mówić.
– A mogę spytać, jakie robisz zdjęcia? Może mogłabym jakieś zobaczyć?
Nie odpowiedział, tylko zakręcił kierownicą, prawie nie naciskając hamulca, a potem dodał gazu i ciężarówka zjechała gwałtownie w szeroką, boczną drogę.
Zarzuciła tyłem, a spod kół poszedł żwir i chwilę jechaliśmy pod kątem, zanim Jason skontrował kierownicą. Złapałam się rączki nad głową i prawie nie oddychałam,
a potem wrzasnęłam, kiedy przy dużej prędkości znów skręcił, a reflektory oświetliły zwężającą się przed nami dróżkę. Znał tu na pamięć każdy zakręt, kręcił
kierownicą i naciskał na hamulec tuż przed skrętem, żeby wchodząc w niego, dodać gazu i wyjść na prostą dobrze wyćwiczonym ruchem. Serce waliło mi w piersi,
jednocześnie z przerażenia i emocji.
– Błagam cię, nie zabij nas. – Byłam dumna, że powiedziałam to bez zająknięcia, biorąc pod uwagę moje nerwy.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnął, błyskając zawadiacko białymi zębami. Skręcił jeszcze raz, a potem gwałtownie przyhamował i skręcił w jeszcze węższą dróżkę
biegnącą przez las. Jechał teraz wolniej i wcisnął coś, co uruchomiło napęd na cztery koła. Droga wznosiła się i opadała, a on ostro dodawał gazu, żeby ciężarówka
wspięła się na wzgórze i zwalniał dopiero po drugiej stronie.
– Dokąd jedziemy?
Wskazał przed siebie palcem uniesionym znad kierownicy.
– Już niedaleko. To moje ulubione miejsce.
Ciężarówka niebezpiecznie gibnęła się na kolejnym zakręcie i przemknęła tuż pod nisko zwieszającymi się gałęziami dębu. Jeszcze niecały kilometr i droga się
skończyła, jechaliśmy po trawie i między drzewami. Zjechaliśmy w dół, a potem teren zaczął się stopniowo wznosić i w końcu jechaliśmy prosto pod górę. Na szczycie
wzniesienia Jason lekko wykręcił i zatrzymał się. Wyłączył silnik, ale radio zostawił. Zgasił światła, sięgnął po koc i wyskoczył z ciężarówki, dając mi znak, żebym
poszła za nim. Otworzyłam drzwi i zeskoczyłam na ziemię, natychmiast owiana zimnym powietrzem. Jason otworzył tył naczepy i czekał. Zaczęłam się wspinać, dość
niepewnie, a wtedy schylił się, złapał mnie pod pachami i po prostu podniósł z ziemi. Pisnęłam, kiedy nagle straciłam kontakt z ziemią, ale po sekundzie moje nogi
zetknęły się z ciężarówką. Zachwiałam się i objęłam go ramionami.
– Jezu, nie rób tak więcej! – Głos miałam stłumiony, bo wtulałam się w jego bluzę z długimi rękawami. Pachniał perfumami, dezodorantem, potem i czymś jeszcze,
ostrym, ale niezidentyfikowanym.
– Wystraszyłaś się? – Był rozbawiony i zadowolony z siebie.
Parsknęłam i spojrzałam na niego groźnie.
– Raczej zdziwiłam. Nie boję się, ale następnym razem daj znać, zanim wylecę w powietrze, dobra? – Jason tylko się zaśmiał. – Jesteś bardzo silny.
Wzruszył ramionami.
– Dużo ćwiczę na treningach, a poza tym czasem muszę się rozładować.
– Rozładować? W jakim sensie?
Zawahał się.
– Boże… No dobrze. Posłuchaj, w moim domu jest nie najlepsza sytuacja. Mówiłem ci, że tata wymaga ode mnie doskonałości, tak? No więc… On nie zawsze jest
miły. Dużo się kłócimy i czasem muszę jakoś… spuścić parę. Tyle.
Wszystko złożyło się w całość i aż rozbolał mnie brzuch, kiedy dotarło do mnie, co jest między wierszami.
– Czy on cię bije? – Odsunęłam się i obserwowałam jego twarz. Byłam pewna, że będzie próbował się wykręcić od odpowiedzi.
Spojrzał na mnie. Twarz miał napiętą i nieprzeniknioną.
– Nie przejmuj się tym, dobrze? Nie mieszaj się. Nie potrzebuję ratunku.
Zmarszczyłam czoło.
– Czyli tak. Dlaczego nikomu nie powiedziałeś?
Jason wysunął się z moich objęć i się odwrócił. Kucnął, rozłożył koc na pace, a potem rozpiął linki przytrzymujące lodówkę turystyczną. Zdjął biało-niebieskie
wieko i wyjął sześciopak coli, cztery kanapki zawinięte w gruby woskowany papier i paczkę chipsów.
– Wiem, że to nie jest żadna wystawna uczta, ale zjadliwe. – Rozłożył kanapki na dwie kupki i wyjaśnił: – Te są z indykiem, musztardą i szwajcarskim serem, a te z
szynką, ostrym cheddarem i majonezem.
Usiadł i poklepał koc obok siebie. Potem sięgnął do szyby z tyłu i uchylił okienko, żeby popłynęły miękkie nuty śpiewanej przez kobietę piosenki country o
rewolwerze i prochu. Wahałam się przez dłuższą chwilę, ale potem usiadłam obok niego i wzięłam jedną z kanapek z indykiem.
Oboje zjedliśmy po połowie, a potem on położył dłonie na kolanach i popatrzył mi w oczy.
– Posłuchaj, Beck. To moja sprawa, dobra? Nie przejmuj się tym. Nic mi nie jest. To nic ponad moje siły.
– Po prostu nie rozumiem. Czemu nikomu nie powiesz?
Jego zielone oczy były pełne bólu i gniewu.
– Bo to nic nie da. Raz próbowałem i były z tego tylko problemy. Nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy się dowiedzieli. Nie warto. Za dwa lata kończę szkołę
i znikam. Nie wrócę tu więcej. Będę grał na uniwersytecie w Michigan, w Minnesocie albo w Nebrasce. Potem zostanę zawodowcem. Nie będę już niczego potrzebował
od mojego staruszka.
– J-j-j-a… Och! – Wzięłam głęboki wdech i skoncentrowałam się. – Nie wiem, co powiedzieć. To nie w porządku.
– Nic nie mów. Nic nie mów i nic nie rób – mówił z naciskiem. – Poza Kyle’em wiesz tylko ty. Nie możesz nikomu powiedzieć, obiecaj mi to. Obiecaj!
W głowie mi się kręciło, a serce mi pękało z powodu tego chłopaka, którego zaczynałam bardzo, bardzo lubić.
– Ktoś powinien wiedzieć. On nie może ci tego robić. Na litość boską, to twój ojciec! Powinien cię chronić, a nie krzywdzić! To s-s-s-s-straszne. – Poczułam gniew,
który jak kula narastał mi w gardle, a przed oczami wirowały obrazy: Jason w kącie, kryjący się przed wielkim cieniem z wielkimi pięściami.
– A twój tata cię chroni?
– On jest zbyt opiekuńczy i stanowczo nadgorliwy. – Sama nie wiedziałam, czemu bronię ojca, choć w głowie cały czas na niego pomstowałam. – Jest nieracjonalny,
przewrażliwiony i uparty. Jego idiotyczne zasady zmuszają mnie do buntu, ale na swój sposób mnie kocha. Nigdy by mnie nie skrzywdził. Po prostu chce, żebym dała z
siebie wszystko, co mogę. Wynagradza sobie wszystkie kłopoty, w jakie pakuje się Ben.
– A mój tata ma w głębi duszy ukrytą krainę gniewu, zamieszkałą przez demony. – Mówił zaskakująco łagodnie, poetycko. – Odniósł kontuzję w czasie pierwszego
meczu w lidze zawodowej i nie mógł więcej grać. Musiał wrócić do rodziców, tu do Michigan, a jego ojciec był dla niego gorszy niż on dla mnie. Zaczął pracować w policji
i szybko awansował, ale potem wybuchła wojna w Zatoce i wstąpił do armii. Dwa razy był w Iraku. Nie miał wykształcenia ani treningu. Widział straszne rzeczy. I
robił też. Zrobił naprawdę paskudne rzeczy, na rozkaz Wuja Sama. To go jakoś tam wystraszyło, w środku. Chodzi mi o to, że ma swoje powody. Co go oczywiście nie
usprawiedliwia.
Milczałam, słuchałam piosenki w radiu i patrzyłam w czarne niebo i gwiazdy, które wyglądały jak sól rozsypana na czarnym obrusie.
– Skąd tyle wiesz o tym, co przeszedł?
Jason odpowiedział z ustami pełnymi chipsów.
– Dużo pije. Jak przesadzi, czasem opowiada mi różne rzeczy, zamiast mnie bić. Opowiada mi tak, jakbym był z nim w wojsku. – Przełknął chipsy i zapatrzył się w
niebo. – Nienawidzę tych opowieści. Wolę oberwać.
Zadrżałam, kiedy powiew wiatru przedarł się przez mój sweter. Jason oparł się o pakę i zeskoczył na ziemię, a potem zajrzał do kabiny i wyciągnął bluzę. Wdrapał
się z powrotem po kole zapasowym i zarzucił mi bluzę na ramiona. Była ciężka, ciepła i pachniała nim.
Wziął pokrowiec z aparatem i spojrzał na mnie chytrze.
– Chciałaś zobaczyć moje zdjęcia?
Energicznie pokiwałam głową.
– Więc coś za coś. Pokażę ci zdjęcie, jak pokażesz mi wiersz.
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Sama nie wiem. Nigdy nikomu ich nie pokazywałam. Nikomu. To mój pamiętnik.
Jason pokiwał głową i wskazał na pokrowiec.
– Ja mam to samo ze zdjęciami. Są tylko dla mnie, prywatne. Lubię je robić. Nikt o tym nie wie, nawet Kyle. Dla mnie to też jest jak pamiętnik. Nie jestem dobry
w słowach, więc zamiast nich używam zdjęć.
– Dlaczego trzymasz coś takiego w tajemnicy? – spytałam. – Przecież to nic wstydliwego. To super, dziedzina sztuki.
Twarz znów mu spochmurniała.
– Nie znasz taty. Mówiłem ci, że to nie jest fajny facet. Jedyne, co mi wolno, to uczyć się i grać w futbol. Trenować, odrabiać lekcje, chodzić na treningi, to tyle. Jak
jest pijany i nieprzytomny, tak jak teraz, ma gdzieś, co robię i gdzie jestem, bylebym nie trafił do aresztu ani nie wpakował się w jakąś gównianą sytuację. Jest
kapitanem policji, więc muszę uważać. Nie pomoże mi, nie użyje wpływów. Wykopałby mi wnętrzności, gdyby jeden z jego ludzi choć raz mnie zatrzymał. Oni też się
go boją, więc nie będą działać wbrew niemu.
– Ale co to ma wspólnego z fotografią? To tylko zdjęcia.
Odpakował kanapkę z szynką i otworzył drugą puszkę coli.
– To druga sprawa. Wszystko, co chociaż odrobinę zalatuje sztuką, jest dla pedałów. On tak mówi, nie ja. Poza tym, że jest agresywnym pijakiem, jest też bigotem.
Nienawidzi w zasadzie wszystkich, którzy nie są tacy jak on. Gdyby wiedział, że mam aparat, wsadziłby mnie do czubków. Muzyka? Nie ma mowy. Rysunek? W życiu!
A ja uwielbiam robić zdjęcia. Zatrzymywać w kadrze fragment rzeczywistości i robić z niego coś zupełnie innego.
Otworzył pokrowiec i wyjął aparat, a potem włączył, wcisnął kilka guziczków i na wyświetlaczu pojawiły się zapisane na karcie zdjęcia. Przewinął kilka i podał mi
aparat.
Wzięłam go ostrożnie, bo bałam się choćby trzymać coś tak dla niego cennego i tak absurdalnie drogiego. Zdjęcie, które mi pokazał, zaparło mi dech w piersi.
Przedstawiało trzmiela, uchwyconego w trakcie lądowania na stokrotce. Zbliżenie było tak duże, że widziałam smugę trzepoczących skrzydełek i pojedyncze włoski na
czarno-żółtym tułowiu. Światło odbijało się w wytrzeszczonych, mozaikowych oczach owada, stokrotka była ostra i intensywnie żółta, a w tle było błękitne niebo.
Zdjęcie wyglądało jak z National Geographic, oszałamiało ostrością i kolorami. Trzmiel wyglądał jak kosmita, wielki i nierzeczywisty.
– O mój Boże! Niesamowite! Mógłbyś je sprzedać do gazety, przysięgam! – westchnęłam i jeszcze raz przyjrzałam się fotografii, zdumiona tym, jak wspaniale
uchwycił kwiat pośrodku, tak że zajmował cały kadr, a owad był na górze, przyłapany w czasie lądowania.
Uśmiechnął się i pierwszy raz odkąd go znam, wyglądał na zawstydzonego.
– Dzięki. Pokąsały mnie chyba z sześć razy w czasie robienia tego zdjęcia. Nad łąką latały stada wielkich, tłustych trzmieli. – Wskazał na pole pod nami. – Robiłem
je tutaj. Gdzieś tu musi być gniazdo. Tak czy siak. Łaziłem za nimi przez kilka godzin i robiłem zdjęcie za zdjęciem. Zrobiłem kilkaset, zanim ustrzeliłem to.
– Mogę zobaczyć więcej? – spytałam podekscytowana.
Uniósł brew.
– Nie tak szybko. Teraz twoja kolej.
Czułam, że ręce mi się trzęsą. Wiedziałam, że jeśli spróbuję się odezwać, wyjdzie z tego sieczka, więc wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam do torebki. Wyjęłam
dziennik. Był to zeszyt w oprawie spiralnej, z gładkimi stronicami, szkicownik. Okładki miał z płótna. Markerem wypisałam na nim fragment wiersza po arabsku.
– Co to znaczy? – spytał Jason.
Zawahałam się, wzięłam kilka wdechów i najpierw wyrecytowałam te słowa w myślach, dopiero później wypowiedziałam je na głos.
– „Nie jestem sam. Prawda to przyjaciółka samotności”. – Przesuwałam palcem po literach, a potem otworzyłam zeszyt i zaczęłam przerzucać strony, żeby znaleźć
idealny wiersz do pokazania Jasonowi. – Napisał go arabski poeta Abboud al-Jabiri. Wiersz jest dłuższy, ale ten fragment lubię najbardziej.
– Żył dawno temu?
Pokręciłam głową.
– Nie, żyje, mieszka w Jordanii i cały czas pisze. Moja mama jest pediatrą, ale zawsze kochała poezję. Oprócz studiów medycznych zrobiła drugie magisterium z
arabskiej poezji. Chyba od niej się tym zaraziłam.
– Super! – powiedział Jason. – Co robi twój tata?
– Pracuje w nieruchomościach. Ma kilka terenów użytkowych, a poza tym sprzedaje domy. – Żułam kanapkę, patrząc na niego. – A u ciebie? Opowiadałeś o tacie,
ale co z mamą?
Wzruszył ramionami.
– Ona nic nie robi. Trzy dni w tygodniu pracuje w gabinecie dentystycznym, jakaś biurowa robota. Poza tym siedzi w pokoju i wykleja obrazki.
Zmarszczyłam brwi, usiłując dociec, o co mu chodzi.
– Scrapbooking?
Znów wzruszył ramionami.
– Możliwe. Ma „pracownię”. – Zrobił palcami znak cudzysłowu. – Spędza tam cały czas. Śpi też tam, chyba że ojciec chce z nią spać, żeby… No wiesz. Poza tym
unika i jego, i mnie. Mnie, bo wziąłem na siebie jej sprawy z tatą, a jego, bo jest dupkiem.
– Co to znaczy, że wziąłeś na siebie jej sprawy?
Złamał chipsa na pół i włożył do ust oba kawałki.
– Jak miałem trzy czy cztery lata, bił ją. Urosłem i zacząłem się w to mieszać. Nie chciałem patrzeć, jak mama płacze, rozumiesz? Ona przez jakiś czas się stawiała,
pamiętam to. Ale potem się zmęczyła. Poddała się. Pozwalała mu robić, co mu się podoba, sobie i mnie. On dąży do konfliktu, chce walczyć. Ja zacząłem mu to
zapewniać, więc ją zostawił w spokoju, ale teraz ona mnie za to chyba nie lubi. Nie wiem dlaczego, przecież obrywam za nią. Nieważne. Głupia szmata – mówił
beznamiętnie. Ten brak emocji mnie przerażał.
– To jednak twoja matka! – Nie mogłam się powstrzymać.
Oczy mu zapłonęły na zielono, ale nie podniósł głosu.
– Może i pod względem biologicznym powołali mnie do życia, ale nie są moimi rodzicami. – Uspokoił się i odwrócił wzrok, a w jego głosie słyszałam zadumę. –
Rodzice kochają i chronią. Troszczą się i wychowują. Ja nigdy tego nie dostałem. Mój staruszek? Jego nikt nie kochał, a on nie nauczył się, jak przełamać ten zaklęty
krąg. Mama tak długo była ofiarą, że teraz już nic jej nie obchodzi, więc ja zbieram cięgi.
Korekta Halina Lisińska Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © vita khorzhevska/Shutterstock Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Tytuł oryginału Falling Into Us Copyright © 2013 by Jasinda Wilder All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5091-5 Warszawa 2014. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl
Jeśli skrzywdzili cię ci, którzy powinni kochać najbardziej, jeśli ucieczki od cierpienia szukałaś w bólu, jeśli cię odrzucono, bo wydawałaś się niedoskonała, to książka dla ciebie. Jesteś kochana, nie jesteś sama, jesteś piękna.
JASON DORSEY Początek albo wyzwanie Wrzesień, pierwsza klasa liceum Nie bądź debilem, Malcolm. – Mocno popchnąłem Malcolma Henry’ego, aż się zachwiał. – Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Nell Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? – Malcom był jedynym czarnoskórym chłopakiem w szkolnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle’a, rozgrywającego, i mnie, skrzydłowego. Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony. Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o świętość, bo twierdził, że skoro jest jedynym czarnym chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy. – Jaki z ciebie pieprzony tchórz! – podpuszczał mnie. – Nie zrobisz tego! Spojrzałem na niego z wściekłością. – Zamknij się, Malc. – Czekaliśmy aż reszta chłopaków się przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener Donaldson był równocześnie nauczycielem. – Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona jest najlepszą przyjaciółką Kyle’a, to raz. Nie jestem pewien, jakby się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z panem Hawthorne’em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat dosłownie tydzień temu. – Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego. Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. – Rzucił do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. – Całe szczęście Jason, że nie jesteś rozgrywającym, to była masakra. – A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły! Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś. – Założę się, że trafiłbym w tyłek Nell z pięćdziesięciu metrów. Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się. – Nie mów tak o niej, gnoju! – Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę. – No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! – Rzucił, a piłka wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał. – Umówię się – powiedziałem. – Jak będę gotowy. W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frankie’ego, który ruszył w moją stronę, wtykając piłkę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy się obaj, ale kiedy się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech. – Tchórz z ciebie, Dorsey. – Frankie się skrzywił i przycisnął pięść do żeber. – Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj. – Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. – Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frankie gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka, kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyle’u i Malcolmie. – Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! – Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk, miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego, ale w zwarciu okazywało się, że to sto trzynaście kilo mięśni. – Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczka? Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię. – Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich przepychanek. – Zamknij się, Blaine – powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frankie. – Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby się umówić z Nell – zaproponował Malcolm. – A może nie. – Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego. – Wyzywam cię! – powiedział Frankie. Roześmiałem się. – Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz. Ale Frankie się nie śmiał. – Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Nell Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej i Kyle’a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej. – Podnoszę stawkę – powiedział Malcom – i stawiam stówę, że tego nie zrobisz. – Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. – Zacząłem zakładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania. – Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z którymi będzie się tylko przyjaźnić. – To Malcolm. Gnój. – Nigdzie nie należę. – Zawiązałem sznurówki tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa. Malcolm zawsze wiedział, co myślę. – Należysz i dobrze o tym wiesz. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz? Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął. – Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło? – To dlatego, że srasz po gaciach – powiedział Frankie. Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać. – Sram po gaciach? – powtórzyłem. – Naprawdę to powiedziałeś? Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy do ataku. – Tak, powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwko Frankie’emu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu. – Nie boję się – wycedziłem to kłamstwo przez zęby. Prawda była taka, że się bałem. Z Nell Hawthorne kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Nell i Kyle’a. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to ignorować, nie byłem pewien. Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę
pośmiewiskiem drużyny. – Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. – Wkurzało mnie, że zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. – Czekam na moją stówę jutro na treningu. Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak naprawdę brali udział w zakładzie. Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co jej powiem i co może pójść nie tak. Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniakami pokrywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięki temu byłem twardszy. Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia jego pięści. Miałem dzisiaj z Nell zajęcia z cywilizacji zachodu i amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy będziemy wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w wielkiego siniaka. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny. Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez wyjątku uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goście go lubili. – Więc jak, startujesz po lekcji? – spytał Malcolm konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami złożony na trzy banknot studolarowy. Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę. – Tak – odparłem. – Widzimy się przy szafkach między czwartą a piątą lekcją. Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie w to miejsce trafił Malcolm. – Tata znowu cię dopadł? – usłyszałem za plecami głos Kyle’a. Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynikło, bo tata był kapitanem miejscowej policji. Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej klasie popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec. On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę. Ja przez tydzień byłem „chory” i nie chodziłem do szkoły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u Kyle’a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi. Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet kiedy w tym samym roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rekordu, tylko to miało znaczenie. Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn college’owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło krzyżowe przednie i ta kontuzja zakończyła jego karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co widział i co przeżył. Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zakończyła jego karierę jako profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w barach, z wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po pijaku umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną” i „wojownikiem”. Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie skarżą. Mężczyźni biją rekordy. Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie powiedział. – Tak, ale nic mi nie jest. – Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno oberwałem. – Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie. – Cholera – mruknąłem. Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość treningu będę ostro blokowany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boiska o własnych siłach. – W porządku – powiedziałem głośno. – W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć. Kyle pokręcił głową. – Uparty jesteś. Roześmiałem się. – Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. – Mówiąc „trening”, zrobiłem palcami znaki cudzysłowu. – Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o Spartanach i ich szkoleniu wojowników? – Kyle wyciągnął z kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi połowę. – Agoge – odparłem. – No właśnie – powiedział Kyle, żując głośno. – Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge. – To chyba nie było miejsce – powiedziałam, jedząc swoją połowę batonika. – Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mike Dorsey, spartański trener agoge. – Znowu będę cię musiał znosić z boiska? – spytał Kyle pół żartem, pół serio. – Może być. – W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce. Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić. – Super! – zawołałem za nim. Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy, które umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet zniszczoną kanapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz, kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój kuzyn Doug zwędził z monopolowego kilka skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyle’em czasem tam piliśmy. Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet tam spałem, więc w jednej ze skrzynek trzymałem stary wełniany koc. Rozmowa z Malcolmem i Kyle’em zajęła większość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Nell jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie. Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to
były trzy najładniejsze dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować, która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju. Nell znałem najlepiej, bo przez większość życia marzyłem o niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna, tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż Nell. Jej długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Nell miały doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki przypominała ciemny karmel, podczas gdy Nell była alabastrowa jak kość słoniowa. Nell była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie bystra. Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była trakcyjna, ale nie należała do tej ligi co Nell i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie. Wysoka, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i niebieskimi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie – tak, wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodka”, ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej bardzo ceniłem. Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Nell w środku. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem. Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku. Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc: – Sorry, stary, nie zauważyłem cię. – Potem kiwnął głową w stronę Nell i dziewczyn. – Cześć, laski. Widzę, że dobrze się dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? – Malcolm lubił „grać afro”, jak to nazywał, szczególnie kiedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas. Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Nell. – Cześć. Jak tam? – Słabe. Słabe! Cholernie słabe. Uśmiechnęła się. – Cześć, Jason. Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randkę, prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki. Jeśli ktoś był popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z Nell tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystkimi, a była popularna z powodu swojej urody, inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kyle’a. Jej najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem. Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz All State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i zawsze mogłem wszystkim powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja pomagałem mu to ukryć. Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim, których znali, czyli wszystkim, że zamierzam zaprosić Nell na randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych” uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią. Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde. Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści. – Słuchaj, Nell, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? – Głos ani mi się nie załamał ani nie był piskliwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunkowo nonszalancko. Nell szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować. – Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy? Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii. – Myślałem o Bravo. Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja skupiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za każde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń. Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną”. – Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? – spytała Nell. Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do kieszeni. – Trzeba. Zmrużyła oczy. – Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamaskować bicie rozszalałego serca. – Przecież się zgodziłaś, co nie? Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy. – W takim razie widzimy się o siódmej. Skinąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do klasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę, jak Nell ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują emocji. Nell wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się, żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak udało. Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle’owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej. I tak zamierzałem podjechać po Nell zaraz po treningu, więc wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za wysoką średnią w nauce. To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb. W sumie nic wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to. W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał. Skracał swoje „lekcje”, jeśli się broniłem. Oczywiście skrócenie lekcji polegało na tym, że zostawałem znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew. Jechałem pod dom Nell, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało wydarzyć. Miałem iść na randkę z Nell Hawthorne. Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki. Długie, jasne włosy miała rozpuszczone, tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry. Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny kolor. Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę. Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do takich emocji. Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony. Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony myślą, że idę na randkę z Nell, że nawet nie czułem siniaków. Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Nell. Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że to Kyle, przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fakt, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy dzwonił chwilę przed
randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić. – Cześć stary, co tam? – wykrzyknąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamaskować stres. Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej przeszywająca niż krzyk. – Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, bo zapomniałam swojego. – Głos Nell przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa. – Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł. – Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło. – Dobra, jasne. – Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. – Ale wszystko w porządku? – Ja tylko… Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. – Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? – Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało. – Nie. Przykro mi. – No dobra, w porządku. – Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. – Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. – Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i zamknąłem oczy. – Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś, ale… Przerwałem jej: – Chodzi o Kyle’a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie. – Nie do końca… To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale… – Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. – Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. – Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. – Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała: – Zaczekaj! – Co? – Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. – Becca? – Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Nell chwilę się zastanawiała. – Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. – Myślisz, że to zadziała? Serio? – Becca? Była super, choć nie taka jak Nell. Na głos powiedziałem: – Ona jest całkiem niezła. – Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Podyktowała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej. – Dzięki. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? – Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam. – Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylko że… – Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie ktoś walnie. Nell się roześmiała. – Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy nie pokazywała gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie obracała się w towarzystwie chłopaków, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Nell Hawthorne. Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć? Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna, śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne. – Jason? Wszystko w porządku? Nell nie ma, poszła biegać z Kyle’em. – Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi jasnymi włosami i białą skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc jakimś dobrym ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała ciasteczkami i subtelnymi perfumami. Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był salon. Ojciec czasem ją szturchał, ale odkąd byłem na tyle duży, żeby wziąć to na siebie, zajmował się mną, a ją zostawił w spokoju, nie licząc dwóch wieczorów w tygodniu, kiedy wezgłowie ich łóżka uderzało rytmicznie w ścianę między moim pokojem a ich sypialnią. – Tak, jasne – powiedziałem. – Wszystko gra. Po prostu myślałem, że jesteśmy umówieni z Nell i Kyle’em, ale chyba pomyliłem godziny. Pani Hawthrone zmarszczyła czoło. – Nieładnie tak kłamać, Jasonie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ja? Czemu miałbym kłamać? Zmarszczyła się jeszcze bardziej. – Znam cię, odkąd nosiłeś pieluchy i dobrze wiem, kiedy kłamiesz. – Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, który bardzo przypominał mi uśmiech Nell. – Wiem też, że Nell i Kyle się o coś pokłócili i podejrzewam, że wiem, o co poszło. – Pokłócili się? – To nowość. – Właśnie rozmawiałem z Nell. Dzwoniła z jego komórki. Nie wyglądało, żeby byli na siebie źli. – Obawiam się, że w tych słowach było słychać gorycz. Spojrzała pod nogi, niemal skrępowana, jeśli w ogóle tak zjawiskowa osoba jak pani Hawthorne mogła być skrępowana. – Widocznie się pogodzili. – Spojrzała mi w oczy. – Zawsze lubiłeś Nell. Ja to wiem, ale ona nie. Wypuściłem głośno powietrze. Wyglądało na to, że Frankie miał rację i wszyscy z wyjątkiem Nell wiedzieli, że podoba mi się. – Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Mam przeczucie, że ona jest z Kyle’em. Pani Hawthorne skinęła głową. – Tak, też mi się tak zdaje. Nie zdziwiłabym się. Przykro mi. Wiem, że to boli. Wzruszyłem ramionami. – Przeżyję. Chyba zawsze było oczywiste, że w którymś momencie skończą jako para. Znów pokiwała głową. – Tak, ja też tak zawsze podejrzewałam. – Spojrzała na mnie bacznie. – Co teraz zrobisz? Bawiłem się gałką dźwigni zmiany biegów, przesuwałem palcami po białych cyferkach i liniach. – Nie wiem. Nell powiedziała, żebym zaprosił Beccę, ale sam nie wiem. Nie chcę, żeby pomyślała, że zrobiłem to, bo nie miałem innego wyjścia. Rozumie pani? – Hm. Myślę, że to nie jest zły pomysł. Jeśli powiesz jej prawdę, ona to doceni. Może na początku będzie niezręcznie, ale to bardzo wyrozumiała dziewczyna. Zrozumie, co się stało. Tylko się nie spinaj. Jedź i pogadaj z nią. – Na pewno? – Na pewno. W każdym razie warto spróbować. – Dotknęła mojej dłoni. – Wiesz, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz się do nas zwrócić, prawda? – W jej głosie słyszałem jakieś drugie dno i napięcie. Tak jakby wiedziała o tym, o czym nikt poza Kyle’em nie wiedział.
Gapiłem się na nią, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Dziękuję. Pani jest super. Uśmiechnęła się, ale dałbym głowę, że oczy miała smutne. Tak jakby coś podejrzewała. Ale przecież nie mogła nic zrobić, nawet gdyby wiedziała wszystko, nawet gdybym jej opowiedział, co się dzieje w salonie państwa Dorseyów. Wiedziałem, że Becca mieszka na jednym z nowszych osiedli kilka kilometrów dalej, więc skierowałem się w tamtą stronę. Zatrzymałem się przed bramą na zamknięte osiedle i wybrałem numer, który podała mi Nell.
BECCA DE ROSA Wybór rezerwowy, pierwsza randka Wrzesień, pierwsza klasa liceum Zaklęłam pod nosem, bo chciałam jak najszybciej przerobić ostatnie dziesięć zadań domowych z algebry. Nienawidziłam algebry. Była trudna i nużąca, ale żeby zadowolić tatę, musiałam chodzić na wszystkie zajęcia z profilu zaawansowanego. A raczej, żeby zasłużyć na jego aprobatę, bo zadowolenie go było niemożliwe. Głośne dudnienie rapu puszczanego przez mojego brata Bena dodatkowo utrudniało mi skupienie, szczególnie, że po tym, jak poprosiłam, żeby ściszył, nastawił jeszcze głośniej. Kochałam mojego brata, ale był trudny, zwłaszcza, kiedy wpadał w jedną ze swoich zdołowano wściekłych faz. Musiałam dokończyć tę algebrę, bo wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, już nigdy nie wyjdę z domu. Rodzice byli nieznośnie wymagający, jeśli chodziło o moją naukę. Domagali się tygodniowych raportów z postępów, łącznie z wykazem najbliższych klasówek i egzaminów, pełną listą prac domowych i ewentualnych możliwych do zdobycia dodatkowych punktów. Przysługiwały mi trzy godziny wolnego czasu dziennie, ale tylko jeśli odrobiłam wszystko, co miałam zdane. A biorąc pod uwagę, że chodziłam wyłącznie na lekcje dla zaawansowanych, zazwyczaj w praktyce nie miałam nawet wolnej godziny dla siebie. Zwykle wisiałam nad zadaniami do dziewiątej czy nawet dziesiątej wieczorem, a po tym czasie nie wolno mi już było wychodzić z domu. Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, z dala od bez przerwy kłócących się rodziców. Jeśli nie odrabiałam lekcji, pisałam, czytałam albo oglądałam programy telewizyjne na laptopie. Poza szkołą nie miałam żadnego życia towarzyskiego. Nigdy nie byłam na randce i często rozpaczałam, że nigdy na żadną nie pójdę. Moje życie pochłonie nauka, słowa, liczby, testy i egzaminy. Kiedy już zrobiłam ostatnie równania i otworzyłam notatki z terminologią do przyswojenia, moje myśli błądziły gdzie indziej. Terminy algebraiczne zmieniły się w coś, w co zmieniała się w mojej głowie większość rzeczy. W poezję. Widziałam, jak ołówek sunie po stronicy dziennika, który zawsze leżał otwarty w zasięgu ręki, nieważne, gdzie się znajdowałam. Nie próbowałam nawet rozumieć słów, które wylewały się na papier. Kiedy ołówek znieruchomiał, przeczytałam to, co napisałam: ALGEBRA NUDY Średnia stopa zmian definiuje moją oś obrotu. Pole elipsy definiuje współczynnik stały mojego życia. Wzór mojego istnienia wyznacza wartości krańcowe mojej funkcji ograniczonej. Spotęgowana pochodna, odosobniony punkt nieciągłości, iloraz różnicowy, funkcja jawna: rozkład wykładniczy. Ja nie istnieję, jest tylko zbieżność warunkowa ich współczynników stałych, ich zmierzające do plus nieskończoności niezadowolenie. Każda decyzja jest ogniwem reguły łańcuchowej, pierścieniem albo przestrzenią między dwoma okręgami koncentrycznymi o różnych promieniach. Innymi słowy, to moi pieprzeni rodzice. Westchnęłam, bo słowa dały mi przyjemne wytchnienie. Wyraziły część mnie. Miałam cztery notatniki pełne wierszy z ostatnich lat, a najnowszy był już zapełniony w dwóch trzecich. Poezja była moją jedyną przyjemnością, jedyną rzeczą, która dawała mi szansę na wyrażenie swojej osobowości. Poza tym była tylko szkoła, terapia mowy i lekcje gry na pianinie. Lubiłam to i wiedziałam, że jestem w tym dobra, ale to nie były moje zainteresowania. Wymagano tego ode mnie, oczekiwano. Otrząsnęłam się ze stanu zadumy i wróciłam do zapamiętywania terminów na najbliższą lekcję, a przy okazji od razu na przyszły tydzień. Jeśli przynajmniej zacznę odrabiać lekcje z następnego tygodnia, to nawet jeśli nie skończę, może uda mi się wykroić trochę wolnego czasu. Skończyłam z algebrą i przerzuciłam na ekonomię, która była na tyle prosta, że mogłam włożyć słuchawki i słuchać muzyki. Pierwszą piosenką na mojej playliście w radiu Pandora były Demons Imagine Dragons. Boże, jak adekwatnie. Strzał w dziesiątkę. Po ekonomii przeszłam do czytania tekstu na zajęcia z literatury osiemnastego wieku – liczyły się już do puli punktowej z college’u – i wtedy zadzwonił mój telefon. Komórka była jedynym źródłem życia towarzyskiego, na jakie rodzice dawali mi przyzwolenie. Mogłam ją mieć i bez limitu korzystać z SMS-ów i Internetu, pod warunkiem, że w dowolnym momencie i bez ostrzeżenia mogli przejrzeć moje wiadomości, żeby się upewnić, że w moim życiu nie dzieje się nic niestosownego, czyli zabawnego, ekscytującego albo interesującego. Nawet moje myśli brzmiały jak równania algebraiczne. Jedynym, o czym moi rodzice nie wiedzieli, były wiersze. Notatniki trzymałam w pudełku po butach ukrytym głęboko w szafie. Notatnika, z którego korzystałam aktualnie, nigdy nie spuszczałam z oczu i chowałam go zawsze w torebce albo w plecaku, między podręcznikami i zeszytami szkolnymi. Wolałabym je spalić niż komukolwiek pozwolić przeczytać, bo wyrażały moje myśli, uczucia i najgłębiej skrywane strachy. Przeczytać je to tak jakby przeczytać moją duszę. Odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo i tak tylko Jill i Nell miały mój numer. – Halo?
– Ekhm. Cześć, Becca, tu Jason. Jason Dorsey. Jason Dorsey był ostatnią osobą na świecie, której telefonu spodziewałabym się w piątkowy wieczór o dziewiętnastej trzydzieści, szczególnie, że wiedziałam, że powinien teraz być na randce z Nell. – Jason? Skąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz? – Nic nie mogłam poradzić na to, że brzmiałam trochę wrednie. Kochałam się w Jasonie Dorseyu od czwartej klasy, kiedy walnął Danny’ego Morelliego w nos za to, że się wyśmiewał z mojego jąkania. Byłam w nim zakochana od zawsze, ale on nawet nie wiedział o moim istnieniu, poza tym, że rejestrował mnie jako dziwaczną przyjaciółkę Nell. Możliwe, że byłam na niego trochę wściekła, tak za całokształt. – No więc słuchaj… – Nie brzmiał jak on. Wahał się, w jego głosie brakowało tej aroganckiej, codziennej przechwałki. – Boże, jakie to skomplikowane. – Nie rozumiem, co jest takie skomplikowane. Po prostu wyrzuć to z siebie: po co dzwonisz? – Byłam zdenerwowana i starałam się nie brzmieć wrednie, więc w zamian brzmiałam formalnie i sztywno, bo usiłowałam się też nie jąkać. – Dobra, niech będzie. Wiesz, że dzisiaj się umówiłem z Nell? – Tak. – No więc nie poszliśmy na tę randkę. – Domyśliłam się, w końcu rozmawiasz ze mną, a nie z nią. – Nie mogłam rozgryźć, o co chodzi. Po co zadzwonił? – Ona jest z Kyle’em. W sensie, że jako para. Byłam w totalnym szoku. – Ale przecież zgodziła się iść z tobą na randkę, nie rozumiem! – Ja też nie. Przyjechałem po nią, ale nie było jej w domu. Zadzwoniła z telefonu Kyle’a i odwołała spotkanie. – Przełożyła, tak? – Dlaczego Nell umówiła się z Jasonem, skoro wychodziła z Kyle’em? Nic się nie trzymało kupy. I cały czas nie wiedziałam, czemu on dzwoni w tej sprawie akurat do mnie. Trudno powiedzieć, żebyśmy się choćby kolegowali. – Nie. – Jason był wyraźnie wkurzony. – Powiedziała, że to nie ma sensu. I nie będzie miało. – Przykro mi. Wiem, że bardzo ją lubisz. – Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum marzyłam, żeby Jason mnie dostrzegł i zwrócił na mnie uwagę, ale on widział tylko Nell. – Boże, czy wszyscy o tym wiedzą?! Nie sądziłem, że to tak oczywiste. – Był poirytowany. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Tak, to bardzo oczywiste. Ona ci się podoba od bardzo dawna. Widzi to każdy, kto zna was oboje. – Z wyjątkiem niej. – Tak, z wyjątkiem niej – zgodziłam się. – Ale co to ma wspólnego ze mną? Długa cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki sugerowała, że Jason jest skrępowany tym, co ma powiedzieć. – Mam zarezerwowany stolik w Bravo – wydusił – i pomyślałem, że może chciałabyś ze mną pójść? Wreszcie wszystko stało się jasne. – C-co myślałeś?! O n-nie! Nie mo-możesz się ze mną umawiać jako z po-pocieszeniem po Nell! – warknęłam wściekle za to, że tak mnie znieważył oraz za to, że rozwścieczył mnie do tego stopnia, że zaczęłam się jąkać. – Nie, to nie tak, przysięgam! Wzięłam kilka głębokich wdechów i skoncentrowałam się na wypowiadanych słowach. – Więc wyjaśnij mi, jak to jest, bo obawiam się, że nie wiem, jakim cudem przyszło ci do głowy, że to się może udać. Jason jęknął z oddali, tak jakby odsunął telefon od twarzy i ukrył twarz w dłoniach. – Słuchaj, to nawet nie był mój pomysł. – No tak, już mi lepiej. Mów dalej. Jason się roześmiał. – Jesteś strasznie zabawna, jak cię porządnie wkurzyć! – Jestem zabawna przez cały czas, po prostu wcześniej nie zwracałeś na to uwagi. Znów się roześmiał, co nie ułatwiało mi podtrzymania stanu furii. – No widzisz? Znów było śmiesznie. Może masz rację, może faktycznie jesteś śmieszna cały czas, tylko ja nie zauważyłem. Więc daj mi szansę, żebym się przekonał. – Ale dlaczego? Czy ty w ogóle rozumiesz, jak mnie tym dotknąłeś? – Mówiłam dalej niskim, kpiącym głosem: – „Cześć, słuchaj, dostałem kosza i wybrałem cię na nagrodę pocieszenia”. Super, jestem zaszczycona! A może jednak nie? – Myślałem, że miałaś dać mi szansę na wyjaśnienie? – Dobra. Mów. – Stoję przy wjeździe na twoje osiedle, więc powiedz mi, w którym domu mieszkasz, a ja po ciebie podjadę i wyjaśnię ci szczegóły tej nikczemnej historii przy kolacji. – Wow, użyłeś trudnego słowa! Wydawało mi się, że go uraziłam. – Kurczę, to nie było śmieszne. Nie każdy sportowiec to debil. – Zamilkł i po chwili mówił dalej. – Poza tym „nikczemny” to wcale nie jest jakieś skomplikowane słowo. Wiem, jak to wszystko wygląda, ale przecież naprawdę tak nie myślisz. Daj mi szansę. Proszę. Roześmiałam się wbrew woli. – Dobrze. Daj mi kilka minut, pogadam z rodzicami. I nie ruszaj się z miejsca. Chyba się zdziwił, ale powiedział: – Dobra, jasne. Widzimy się za chwilę. Parkuję przed bramą wjazdową do Harris Lake Estates. – Chyba nie chcę usłyszeć, skąd wiesz, gdzie mieszkam. Zaśmiał się. – Kiedyś podwoziłem do domu Jill i wspomniała, że mieszkacie obok siebie. Nie poczyniłem żadnej tajnej kwerendy. Znów się roześmiałam. – Rozłączam się. – Dobrze. I tak już skończyłem z tobą gadać – roześmiał się i rozłączył się pierwszy. Teraz ta trudniejsza część, okłamanie rodziców. Nigdy, przenigdy nie pozwoliliby mi iść na randkę z chłopakiem, z jakimkolwiek, ale już na pewno nie z takim, którego nie znali oni ani ja. Jason i ja wychowaliśmy się razem, chodziliśmy do tych samych szkół i na wiele wspólnych zajęć, ale tak naprawdę go nie znałam. Schowałam do torebki dziennik i telefon i zbiegłam po schodach. Rodzice siedzieli przy stole w jadalni i kłócili się w skomplikowanej mieszance angielskiego, arabskiego i włoskiego. – Wychodzę z Nell. Ojciec podniósł wzrok, a jego zmarszczone brwi zastopowały mnie w pół kroku. – Odrobiłaś lekcje? Pokiwałam głową. – Tak, ojcze. Zrobił królewski, aprobujący gest brodą. – Bardzo dobrze. Wróć o dziesiątej. – Wrócę. Grazie. Wyszłam, sprawdzając jednocześnie, czy mam klucze. Jeśli ośmieliłam się wrócić po godzinie policyjnej, ojciec zamykał drzwi bez względu na to, czy miałam klucze, czy nie. Zrobiłam już prawo jazdy, ale jeszcze nie pozwalali mi mieć samochodu. Jeśli do końca tego roku szkolnego utrzymam średnią powyżej cztery, ojciec miał mi kupić auto. Wolałabym kupić je sobie sama, ale tego też nie było mi wolno, bo nie mogłam pracować – za bardzo odciągałoby mnie to od nauki. Nienawidziłam zależności od rodziców, ale nie miałam wyjścia.
Z Nell umawiałam się najczęściej na skrzyżowaniu, bo czasem w samochodzie byli też chłopcy i gdyby podjechali pod dom, ojciec dostałby wylewu. Nawet jeśli to nie było nic groźnego, tylko sami znajomi, oszalałby. Łatwo szło mówienie mu, że spotykam się z Jill i Nell, co w praktyce oznaczało także Kyle’a i Nicka, chłopaka Jill, a często także Jasona. Chodziliśmy do centrum handlowego i dobrze się bawiliśmy, tylko po powrocie musiałam pilnować, żeby nie wyszło na jaw, że był z nami ktoś jeszcze. Randka z Jasonem będzie trudniejsza do ukrycia. Postanowiłam martwić się tym później. Chwilowo musiałam się skupić na opanowaniu nerwów. Mieszkałam niedaleko bramy wjazdowej, więc nie szłam długo. Widziałam zaparkowaną na poboczu ciężarówkę Jasona, jego nastroszone jasne włosy i opaloną skórę. W jednej chwili spacer zaczął ciągnąć się w nieskończoność. Każdy krok odbijał mi się w uszach echem, dudniąc jak grzmot. Wydawało mi się, że idę ciężko i cała się trzęsę. Zaczęłam się zastanawiać, czy on nie pomyśli, że mam nadwagę. Z racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że tak nie jest. Byłam niska i miałam ładną sylwetkę, ćwiczyłam i dobrze się odżywiałam. Przez większość czasu czułam się dobrze z tym, jak wyglądam, tylko czasem, zwykle w towarzystwie Jasona, nabierałam wątpliwości co do swojego wyglądu. Wiedziałam, że podoba mu się Nell, więc nie sądziłam, żeby w ogóle zwracał na mnie uwagę, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam niższa, cięższa, miałam ciemną skórę i ciemne włosy. Nell była wysoka i smukła, miała jasną skórę i idealne blond włosy. Poza tym była energiczna, gadatliwa, popularna i pewna siebie, a ja… nie. Ja byłam cicha, nieśmiała i się jąkałam. Boże, wiedziałam, że przy Jasonie będę się jąkać. Po prostu to wiedziałam. Denerwowałam się przy nim, emocjonowałam, więc zapominałam się i jąkanie wracało. Już się zestresowałam, a dzieliły mnie od niego jeszcze trzy metry. Wzięłam kilka głębokich wdechów i starałam się przywołać moją wcześniejszą wściekłość. Wciąż był mi winien porządne wyjaśnienie, ale i tak wiedziałam, że w końcu mu odpuszczę. Będę się czepiać i zrzędzić, ale mu wybaczę. W końcu. Podeszłam do czarnej ciężarówki i przygładziłam przód szarej, bawełnianej spódnicy. Jason wyskoczył, obszedł auto i otworzył mi drzwi. Punkt dla niego za dobre maniery. Nic nie powiedział, dopóki nie wykręcił i nie wyjechaliśmy z krótkiej bocznej drogi na główną. – No więc – powiedziałam. – Mów. Jason tylko wyszczerzył zęby i przestawił radio na stację z muzyką country. Skrzywiłam się i przestawiłam z powrotem, ale on zmarszczył brwi i wrócił do country. – Lubię tę piosenkę. Spojrzałam na niego wściekle. – Nienawidzę country. – A słuchałaś kiedyś, tak naprawdę? Westchnęłam i pokręciłam głową. – Nie, w zasadzie nie. Pogłośnił muzykę, tak że nowa piosenka wypełniła cały samochód. – Posłuchaj tego. To jedna z moich ulubionych. Niesamowita historia. Zamknęłam oczy i skupiłam się na słowach. „Osiemdziesiąt dziewięć centów w popielniczce, do połowy pusta butelka Gatorade”. Proste, plastyczne obrazy natychmiast mnie porwały. Zatraciłam się w tej piosence. Każdy wers, każdy refren pełen był targających emocji. „Jadę twoją ciężarówką”. Boże, to miażdżyło. Nie wiedziałam nawet czemu, bo nigdy nie straciłam nikogo w takich okolicznościach jak piosenkarz, ale czułam każdą nutę. Kiedy piosenka ucichła, Jason wyłączył radio. – I? Co myślisz? – Kto to śpiewał? – Lee Brice. Piosenka nazywa się I Drive Your Truck, na wypadek gdybyś się nie zorientowała po refrenach – uśmiechnął się. – Może być? Pokiwałam głową. – Tak. Miałeś rację. Bardzo poruszająca. Spodziewałam się rzępolenia. Roześmiał się. – Bo masz wdrukowane dawne country. To współczesne jest zupełne inne. Raczej jak rock z motywami country, chyba można tak powiedzieć. Lubię country, bo… sam nie wiem dlaczego. O czymś opowiada. Większość piosenek to historia, jakiś problem, z którym można się utożsamić, rozumiesz? Wiadomo, o co chodzi. Na przykład ta piosenka, jest gość, który stracił bliskiego przyjaciela albo brata, albo ojca. Słychać to w słowach. – Słowa były bardzo poetyckie – uśmiechnęłam się. – Puść mi coś jeszcze. Uśmiechnął się i z powrotem włączył radio. Wsłuchał się w kilka pierwszych dźwięków i pokiwał głową. – To też jest dobre. – Zerknął w moją stronę i wskazał na mnie palcem, jakby dedykował mi występ. – To dla ciebie. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Dziwny jesteś. Wziął głośniej i przekrzyczał gitary: – Dedykuję ci ją! Słuchaj! Otworzył okno i wystawił rękę. Kiwał głową w rytm muzyki i uderzał dłonią o drzwi. Muzyka i głos wokalisty doskonale współgrały. Pomyślałam, że ten utwór jest bardziej popowy, nie ma wyraźnego akcentu country, a jednak to ewidentnie było country. Potem zaczęłam słuchać słów. Mówiły o kobiecie, która nie musiała robić nic rozkosznego ani seksownego, ale byłoby fajnie, gdyby to robiła. Sprytnie napisane, romantyczne i poruszające. Kiedy piosenka się skończyła, Jason ściszył, bo zaczęło się kolejne intro. – A ta ci się podobała? Sure Be Cool If You Did Blake’a Sheltona. – Czy ten koleś nie występował w jakimś programie? W X-factor albo w The Voice? – Tak, w The Voice. Łypnęłam na niego złowrogo. – Czemu zadedykowałeś ją mnie? Zarumienił się i odwrócił wzrok. Patrzył na pobocze. – Nie wiem. Tak po prostu. Chyba pasuje. Ty i ja, idziemy na randkę… Westchnęłam. – Nadal nic mi nie wyjaśniłeś. Wywrócił oczami i potarł policzek. – Wiem, wiem, po prostu… Jesteśmy teraz razem i dobrze się bawię. Czemu to psuć poważną rozmową? Popatrzyłam na niego wzrokiem, który miał mówić: „Serio, koleś?!” – Temu, że wyszłam z tobą tylko dlatego, że obiecałeś mi wszystko wyjaśnić. – Dobrze. – Wyłączył radio. – Było tak. Wygląda na to, że wszyscy na całej planecie wiedzą, że kochałem się w Nell. – Zauważyłam, że użył czasu przeszłego, ale mu nie przerywałam. – Wczoraj na treningu chłopaki się ze mnie nabijali. – To nieładnie. Przecież to twoi koledzy. Popatrzył, jakby mnie rozumiał. – No właśnie. Chłopaki tak robią. Dokuczamy sobie. Tak już po prostu jest. – Podniósł rękę, kiedy otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytanie. – Chciałaś, żebym wyjaśniał, tak? Więc nie przerywaj przez chwilę. Czepiali się tego, że całe życie lecę na Nell, a nigdy nic z tym nie zrobiłem. W sumie mieli rację. Więc Frankie i Malcolm postawili każdy po sto dolarów, że się z nią nie umówię. To znaczy wiesz, i tak chciałem to zrobić, ale teraz w grę wchodziła jeszcze kasa. – Więc gdyby nie zakład, nie zrobiłbyś tego? Nie odpowiedział od razu. – Chyba nie. – Dlaczego? Westchnął. – Bo to przerażające. Umówienie się z kimś zawsze jest przerażające, ale jeśli do tego obserwuje się tę osobę od tak dawna, a ona nic o tym nie wie? To już masakra. – Przyznajesz, że się bałeś? – drażniłam się z nim. Spojrzał złowrogo.
– Na to wygląda. Ale jednak to zrobiłem. Na tym polega odwaga: bać się, a mimo to robić, co trzeba. Tak mi mówił tata i chyba to prawda. – Twarz mu spoważniała, kiedy mówił o ojcu. Zacisnął dłonie na kierownicy. – Ale i tak byłem spocony ze strachu, kiedy z nią rozmawiałem. Cały się trząsłem. Roześmiałam się. – W życiu bym nie powiedziała! Wyglądałeś na tak samo pewnego siebie jak zwykle. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Pewnego siebie? Takie sprawiam wrażenie? Pokiwałam głową. – Tak. Zachowujesz się, jakbyś rządził światem, jakbyś się nie bał niczego ani nikogo. – Zaczęłam skrobać odpadający z paznokcia lakier w kolorze błękitnego ptasiego jajka. – Nie wiem, jak ci się to udaje. Pokręcił głową. – Nie robię tego specjalnie. Prawdę mówiąc, przez większość czasu w ogóle się tak nie czuję. – Więc to poza? Wzruszył ramionami. – W pewnym sensie tak. Jestem taki jak wszyscy. Mam strachy, tajemnice, kompleksy, wszystko. To, co każdy. Może po prostu umiem to lepiej ukryć. Nie od razu odpowiedziałam. Myśl o Jasonie Dorseyu, który jest niepewny siebie i się boi, wydawała mi się kuriozalna. On się nigdy nie wahał, nigdy w siebie nie wątpił. Zawsze był dowartościowany, pewny i panował nad wszystkim. Wiedział, kim jest i w czym jest dobry, wiedział, że ludzie go lubią. Zupełnie odwrotnie niż ja. – Może i tak – powiedziałam. – A teraz, wracając do tematu. Jak to się stało, że zadzwoniłeś do mnie. Jason poprawił się w fotelu. – Przyjechałem pod dom Nell o umówionej godzinie i wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem, myślałem, że to Kyle, bo jego imię mi się wyświetliło. Okazało się, że to Nell, która chce odwołać naszą randkę. Wygląda na to, że ona i Kyle się pokłócili, a w efekcie stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć, czy jakiś inny melodramatyczny szajs. Nie wiem. Wiem tylko, że byłem przybity. – Popatrzył na mnie, a potem odwrócił wzrok, tak jakby zamierzał powiedzieć coś zawstydzającego. – Wtedy Nell powiedziała, żebym zaprosił ciebie. I chciałbym zaznaczyć, że od razu jej powiedziałem, że zareagujesz dokładnie tak, jak zareagowałaś. Ale ona powiedziała: „Wyjaśnisz jej jak było i będzie dobrze”. Więc nie było tak, że Nell mnie wystawiła, a ja pomyślałem: „Trudno, niech już będzie Becca, jest prawie tak samo fajna”. Wzięłam głęboki wdech. Byłam pewna, że tak właśnie było. – Nie? Więc co pomyślałeś? Długo nie odpowiadał. Po pięciu minutach niezręcznej ciszy zaparkował przed Bravo. Wysiadł z auta i otworzył moje drzwi, a potem drzwi restauracji. Serce mi stanęło, kiedy położył dłoń na moich plecach, żeby wprowadzić mnie na salę. Nie odzywaliśmy się, dopóki nie posadzono nas przy okrągłym, czteroosobowym stoliku, na który zaraz wjechał koszyk chleba i naczynie z oliwą. Kiedy złożyliśmy zamówienie, poważnie spojrzałam na Jasona. – Nie odpowiedziałeś. Co pomyślałeś? Nie patrzył na mnie. – Sam nie wiem. Dużo rzeczy. Chyba czułem się dotknięty, to na pewno. No wiesz, ona mi się podobała odkąd byliśmy dzieciakami. Chociaż nie wiedziała o tym i już się nie dowie. Ona i Kyle są dla siebie stworzeni i odtrąciła mnie bez zastanowienia. To zabolało. A potem powiedziała, żebym umówił się z tobą i jakby otworzyły się nowe drzwi. Na początku pomyślałem: „Czemu nie?” Tak, wiem, jak to brzmi i bardzo mi przykro. Ale chciałaś usłyszeć prawdę, więc ci mówię. – Zamoczył kawałek chleba w oliwie i wrzucił do ust. Zanim zaczął mówić dalej, przeżuł go i połknął. Byłam oczarowana ruchem jego szczęki, ostrymi rysami twarzy, kiedy gryzł, pewnymi ruchami dłoni i nieustannym ruchem gałek ocznych; zerkał to na stół, to na drzwi, a potem jego wzrok padał na mnie. – Ale myślałem o tym i coraz wyraźniej docierało do mnie, że kurczowo się trzymałem myśli, że Nell mi się podoba. Zresztą, co to w ogóle znaczy? Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi, bo zawsze należała do Kyle’a. Byli w siebie zapatrzeni. Nawet, jeśli do tej pory nie było w tym nic romantycznego, i tak od zawsze byli razem. Stwierdziłem, że byłem zakochany raczej w myśli, że ona zwróci na mnie uwagę, bo nigdy tego nie robiła i nigdy już nie zrobi. – A teraz? – Wzięłam łyk coli i czekałam na odpowiedź. Byłam gotowa wstać i wrócić do domu, gdyby mi się nie spodobała. Byłam na granicy wytrzymałości, cała ta sytuacja mnie przytłoczyła. Naprawdę wyglądało na to, że widział mnie jako mnie i to było niebezpieczne dla mojego zdrowia psychicznego. Prawie nie chciałam, żeby mnie chciał, bo to oznaczało, że będę musiała coś z tym zrobić. – Teraz? – Zamieszał lód słomką. – Teraz widzę wszystko inaczej. Zastanawiałem się i dotarło do mnie, że tak naprawdę cię nie znam. Całe życie obracamy się w tym samym towarzystwie, prawda? Jesteś jedną z najlepszych przyjaciółek Nell, ale dla Nell każdy jest na drugim miejscu, po Kyle’u. No więc zdałem sobie sprawę, że cię nie znam, a chciałbym cię poznać. Wiem, że jesteś mądra. Mądrzejsza w zasadzie niż wszyscy, których znam. Jesteś też piękna. Ale nie wiem nic ponadto. No, wiem też chyba, że twoi rodzice są imigrantami, ale nie mam pewności. Czasem się jąkasz. I to tyle. Myśli, że jestem piękna?! Musiałam się skupić na oddychaniu. Roześmiałam się. – Nie wiem, czy słowo „imigrant” jest poprawne politycznie. – Byłam z siebie dumna, że zabrzmiałam naturalnie i nie się zająknęłam. Wciąż dzwonił mi w uszach komentarz, że jestem piękna. Wzruszył ramionami. – Przecież wiesz, o co mi chodzi. Że przyjechali z innego kraju. – Gestykulował kawałkiem chleba. – Są imigrantami, po prostu. Ani to źle, ani dobrze. – Mój ojciec pochodzi z Włoch. Urodził się w portowym mieście o nazwie Brindisi, w regionie Puglia. – To gdzieś niedaleko Rzymu? Roześmiałam się. – Nie, zupełnie nie. Po drugiej stronie kraju, na południe. Przyjechał tu jako trzydziestolatek, a moją matkę poznał, kiedy odlatywał z lotniska LaGuradia. – A skąd jest twoja mama? Też z Włoch? Kelner przyniósł nasze dania i zanim odpowiedziałam, z rozkoszą zaczęłam kosztować potraw. – Nie, moja matka jest z Bejrutu w Libanie. Trafiła tu wtedy co mój ojciec, ale była młodsza, bo miała tylko dwadzieścia trzy lata. Tutaj przyjechali już po moim urodzeniu. Mój starszy brat Benjamin urodził się w Nowym Jorku i mieszkał tam przez trzy pierwsze lata. Jason przestał jeść i się na mnie gapił. – Jesteś Arabką? – W połowie. – Odłożyłam widelec. – Czemu jesteś taki zaskoczony? Wzruszył ramionami. – W sumie nie wiem. Po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Mówisz w językach twoich rodziców? Teraz to ja wzruszyłam ramionami i odwróciłam się. – Tak. To skomplikowane, ale każde z nas mówi we wszystkich trzech językach. Moja mama mówi po włosku tak samo dobrze jak po arabsku i angielsku, a tata mówi po włosku i w dwóch pozostałych językach też. Ben i ja mówimy wszystkimi trzema. Rodzice pilnowali, żebyśmy znali ich ojczyste języki, a poza tym co roku w wakacje jeździmy do rodziny do Libanu i do Włoch. Gapił się z niedowierzaniem. – Pieprzysz! Mówisz w trzech językach?! – Powiedział to tak głośno, że odwrócili się ludzie z innych stolików. – Musisz tak krzyczeć? – spytałam cicho, ale stanowczo. – Przepraszam – wymamrotał. – Poza tym nie pieprzę, mówię w trzech językach. – Jason wytrzeszczył oczy, kiedy zaklęłam. Wyraźnie go to zaskoczyło. – Tak, umiem przeklinać. We wszystkich trzech językach. Umiem i robię to. To, że jestem cicha i się jąkam, nie znaczy, że nie lubię czasem bluzgnąć. Jason zmarszczył czoło. – Nie to mnie zaskoczyło. Po prostu wyglądasz na osobę, która nie używa takich słów, ale nie dlatego, że nie umie, tylko dlatego, że nie chce. Czuję się trochę dotknięty, że sądziłaś, że tak o tobie myślę. Poczułam, że się rumienię.
– Przepraszam, to faktycznie było niesprawiedliwe podejrzenie. Przyzwyczaiłam się po prostu, że większość osób tak myśli. Nie słyszą, jak się odzywam, a kiedy już coś mówię, to się jąkam, więc dochodzą do wniosku, że jestem głupia mimo średniej cztery, trzech języków i napoczętej puli punktów do college’u. Znów wytrzeszczył oczy. – Już masz punkty do college’u?! Jakim cudem? Machnęłam ręką. – Przez zajęcia na poziomie zaawansowanym. Rodzice pozwolili mi chodzić do klasy z kolegami, zamiast przeskakiwać rocznik, ale ustalili z kuratorium plan. Chodzę na literaturę dla zaawansowanych, a te punkty liczą się do college’u. Poza tym mam zajęcia w naszej szkole pomaturalnej. Chodzę tam w czwartki rano, zamiast do nas do liceum. To skomplikowane i nudne. Kończy się tak, że trudno mi się wygrzebać spod prac domowych. – Jestem pod wrażeniem. – Wydawało się, że naprawdę mu zaimponowałam. Chciałam to zbagatelizować, bo czułam się niezręcznie, kiedy tak na mnie patrzył. – Nie ma powodu. Po prostu moi rodzice wierzą, że trzeba wykorzystać to, co się dostało. A ponieważ jestem raczej zdolna, muszę pracować najciężej jak się da. Najlepiej to wciąż nie dość dobrze. Jeśli uda mi się być w czymś najlepszą, pchają mnie wyżej. Jego twarz poszarzała. – Wiem, jak to jest, uwierz. – Twoi rodzice też cię cisną? – spytałam. Nie wyglądał na takiego. Nie, że był głupi, ale po prostu nie podejrzewałam, że dużo się uczy. Roześmiał się. – Spróbuj ukryć zdziwienie. Ale nie, u mnie nie jest tak jak u ciebie. Mój tata oczekuje, że będę doskonały we wszystkim. Dosłownie we wszystkim. Ja też mam średnią cztery, ale tylko z normalnych zajęć, więc nie jest to taki wyczyn. To element naszej umowy. Chodziło mi o futbol. Nie wystarczy, że już w pierwszej klasie jestem w reprezentacji szkoły, co jest dość rzadkie. Musiałem jeszcze pobić rekordy szkoły w liczbie odbiorów i przyłożeń. Ale to też nie wystarczyło. Więc rekordy regionalne. Zrobiłem to wszystko, a pamiętajmy, że wciąż jestem w pierwszej klasie. Teraz tata ma na celowniku rekord stanowy. „Sięgaj wyżej, Jasonie”. – Powiedział to niższym głosem, jakby wcielił się w swojego ojca. – „Nie zadowalaj się drugim miejscem, mała gnido. Graj ostrzej. Pobij rekord stanu!” Patrzyłam na mękę, rysującą się na jego twarzy i aż mnie ścisnęło w dołku. – On tak do ciebie mówi? Twój ojciec? – Mój ojciec. – Z jakiegoś powodu słowo „ojciec” wydawało się go bawić, ale i tak miał pochmurne oczy. – Tak. Cały czas tak do mnie mówi. Zresztą, nieważne, to złamas, ale z jego powodu pobiję krajowy rekord szkół średnich. – Tak? Zaśmiał się. – Tak. Rekord należy do Davisa Howella, który w latach 2009–2012 zdobył trzysta pięćdziesiąt osiem przyjęć. Tak w każdym razie podaje Księga Rekordów Krajowej Federacji Licealnych Drużyn Sportowych, do której tata zagląda niemal codziennie. Nie ma jeszcze połowy drugiego sezonu, a ja już mam ponad sto pięćdziesiąt przyjęć. Żeby pobić rekord, muszę zdobywać średnio sześć przyjęć na mecz, a to żaden problem. Ponieważ to dopiero pierwsza klasa, mam jeszcze resztę tego roku i dwa następne lata. Ale to będzie znów tylko ten jeden rekord, więc tata ma na oku jeszcze zdobyte jardy. Rekord należy do Doriala Green-Beckhama ze Springfield Missouri, który wynosi sześć tysięcy trzysta pięćdziesiąt sześć jardów. Żeby go pobić, musiałbym mieć średnio sto piętnaście jardów na grę. Co jest absurdem. Ci, którzy biją te rekordy, to przyszli zawodowcy. Pierwsi przejdą przez sito NFL. Będą zdobywać puchary Heismana. A ja jestem… dobry. Umiem to robić. I muszę. – Słyszałam, że zebrał się w sobie, kiedy to mówił, jakby sam siebie musiał przekonać. Nie wiedziałam, o co chodzi z tymi podaniami i jardami, ale widziałam w jego oczach panikę i umiałam rozpoznać determinację kogoś, komu postawiono cel i nie ma innej opcji niż go osiągnąć. Widziałam to w nim, bo codziennie widywałam w sobie. – Co się stanie, jeśli tego nie zrobisz? – spytałam. Na jego twarzy pojawił się ostry i twardy wyraz. – Taka opcja nie wchodzi w grę. – Nie podoba mi się to. Co to znaczy, że nie wchodzi w grę? Musisz pobić krajowy rekord, bo co? – Nie odpowiedział, tylko wziął kęs kurczaka w parmezanie. – Bo co? – Nachyliłam się i próbowałam podchwycić jego spojrzenie. Gwałtownie podniósł wzrok, a w oczach miał tyle nienawiści, że aż odskoczyłam, przestraszona. – Bo nico. Zrobię to, bo muszę, jasne? I koniec. – Odwrócił się, a ja nie byłam pewna, co mówić i co robić. – Przepraszam. Nie chciałem. Zaraz wrócę. – Poderwał się na równe nogi i uciekł do łazienki, a ja zostałam z do połowy zjedzonym pesto i kompletnie bez apetytu. On nie był motywowany, był przymuszany tak ostro, że go to zżerało. Nigdy bym się nie domyśliła. Bywałam na każdym jego meczu, bo Nell i Jill ciągnęły mnie ze sobą – Kyle był rozgrywającym, gwiazdą drużyny, szybki i boski w swojej doskonałości, a Nick Nagle, chłopak Jill, też grał, choć on był jednym z tych kolesi z przodu, którzy tłukli kolesi z przeciwnej drużyny, którzy też stali z przodu. Cały czas obserwowałam grę Jasona i zawsze mi się wydawało, że dobrze się bawi, że boisko to jego żywioł i że nie ma miejsca, gdzie czułby się tak dobrze. Teraz patrzyłam na to zupełnie inaczej. Jason wrócił, znów opanowany. Usiadł i dotknął mojej dłoni, a ja poczułam, jakby przeszył mnie prąd. – Przepraszam cię za ten wybuch. To nic takiego, naprawdę. Tak, tata mocno na mnie naciska, ale robi to dla mojego dobra. Dzięki temu jestem lepszy. Nie przejmuj się tym, dobra? Umiałam rozpoznać ściemę, kiedy ktoś mi ją ciskał w twarz. – Wiem, że to sranie w banie, ale uznajmy, że koniec tematu. Wyszczerzył zęby. Wrócił pewny siebie i zawadiacki Jason. – No dobra, dość o mnie i futbolu. Opowiedz mi o sobie. – Na przykład co? – zdenerwowałam się. – Coś, czego nikt inny nie wie. Zaczęłam szukać w myślach jakiejś głupoty, którą mogłam się z nim podzielić. – Mam bardzo giętkie palce. – Wygięłam do tyłu jedną dłoń, używając drugiej tak, że paznokciami dotknęłam przedramienia. Jason się wzdrygnął, a potem jeszcze raz, kiedy złożyłam kciuk prawie na pół. – To ułatwia grę na pianinie. – Grasz na pianinie? – Tak, od czwartego roku życia. Muszę ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny dziennie. – Do tego zajęcia na poziomie zaawansowanym i szkoła pomaturalna. – Nie zapomnij o terapii mowy. – Co? – Widelec zawisł mu w połowie drogi do ust. – A moja wada wymowy? Jąkanie? Przecież nie obudziłam się pewnego dnia z postanowieniem, że już się nie będę jąkać. Chodzę na terapię dwa razy w miesiącu. A pracuję nad tym cały czas. Przechylił głowę. – Jak się nad tym pracuje? Pokręciłam głową. – Nie zechcesz tego słuchać. Uśmiechnął się, ale to nie był ten olśniewający, zawadiacki wyszczerz, tylko powolny i słodki uśmiech, od którego coś we mnie stopniało. Przez całą kolację pilnowałam rozszalałego serca, żebym mogła miło spędzić czas i nie liczyć na nic więcej, ale ten uśmiech… Poczułam się jakby mnie lubił. Jakby coś mogło wydarzyć się dalej. – Chcę słuchać – powiedział, a potem wziął moją dłoń i potarł kciukiem. Od tego intymnego gestu zamrowił mnie każdy por, skóra na czaszce mi się ściągnęła, a serce zaczęło dudnić. Wyrwałam mu rękę i zaczęłam kręcić pasmo włosów wokół palca wskazującego. Zebrałam myśli, żeby mu sensownie odpowiedzieć. – To dość złożona sprawa. Miałam całe życie, żeby to wszystko przyswoić. Są dzieci, które się jąkają, gdy są bardzo małe, a potem z tego wyrastają. Dla nich to tylko kwestia opanowania procesu nauki mówienia. Dla innych, na przykład dla mnie, to będzie batalia trwająca całe życie. Nigdy się tego całkiem nie pozbędę.
Jason był skupiony i zainteresowany. Bawił się słomką i patrzył na mnie. – Ktoś już wie, co wywołuje jąkanie? – Ktoś, kim pewnego dnia będę także ja, nie wie wszystkiego. Tyle że powody są złożone: genetyczne i środowiskowe. Są też dowody, że jąkający się mają nieco inną budowę mózgu. Nie wpływa to na inteligencję, tak samo jak apraksja werbalna, inne zaburzenie rozwojowe. Jason oparł się na krześle i wyglądał na zdumionego. – Naprawdę dużo o tym wiesz. Brzmisz jak… No nie wiem, jakbyś była lekarzem. Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Już dawno temu stwierdziłam, że skoro się jąkam, powinnam dobrze poznać wroga. Planuję studiować terapię mowy, a potem robić doktorat. Chciałabym pomóc opracować nowe metody, dzięki którym jąkające się dzieci będą mogły łatwiej sobie z tym radzić. A może nawet uda się wynaleźć lekarstwo? – Więc faktycznie będziesz lekarzem. Pokiwałam głową. – Tak, zdecydowanie. Wiem to od jedenastego roku życia, że chcę być taka jak pani Larson, moja terapeutka mowy. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo mi pomogła. Nie tylko technikami upłynniającymi mówienie. Uczyła mnie także pewności siebie i lubienia się mimo tego, że się jąkam. – Zamilkłam, bo nie byłam pewna, czy chcę mówić dalej, ale w Jasonie było coś, co sprawiło, że mu zaufałam. – To pani Larson zasugerowała, żebym wyrażała swoje uczucia na piśmie. – Co piszesz? Wzruszyłam ramionami i dalej międliłam w palcach kosmyk włosów. – Nic takiego. Co myślę, czuję. To, czego nie mogę powiedzieć albo nie chcę powiedzieć. – To książka? Czy raczej wiersze? Skrzywiłam się. Nell wiedziała o moich poetyckich dziennikach, ale nawet jej nigdy ich nie pokazałam. Jasona ledwie znałam, a już robiło się bardzo osobiście i trudno. Wwiercał się we mnie swoimi zielonymi oczami przypominającymi podświetlone słońcem jadeity i wysysał ze mnie słowa, których nie chciałam wypowiadać. – Wiersze – powiedziałam w końcu ledwie słyszalnie. – Ale nie żadne rymowane sonety jak u Szekspira, o kwiatach i takich tam. To co innego. Wolny wiersz, tak to się chyba nazywa. Słowa, które wylewają się ze mnie na papier. – To było więcej niż kiedykolwiek powiedziałam na ten temat Nell. Serce mi waliło i zaczęło mnie mdlić. On tylko się uśmiechnął. – To super. Też chciałbym tak umieć. Pisać wiersze i w ogóle. Ale nie jestem najlepszy w słowach, a już na pewno nie na piśmie. Układam sobie w głowie myśli, ale na papierze nie wyglądają tak, jak planowałem. – Rzucił zwiniętą serwetkę na talerz, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. – Mógłbym kiedyś coś przeczytać? Poprawiłam się na krześle. – Nie wiem. Dla mnie to coś w rodzaju pamiętnika. Bardzo osobiste. Nie chodzi o to, że ci nie ufam, po prostu… – Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i za moment moja mowa straci płynność. – Nikt tego nigdy nie czytał. Nawet Nell. Więc n-n-n-nie wiem. Prz-prze-praszam. – Zrobiłam się cała czerwona ze wstydu. Zamknęłam oczy i spuściłam głowę. Poczułam, że odsuwa mi z twarzy kosmyk włosów, a potem podnosi mi brodę. – Hej, to nic takiego. W ogóle nie ma sprawy. Jeśli to prywatne pisanie, to koniec rozmowy. – Słyszałam w jego słowach uśmiech, tak bardzo chciał, żebym zrozumiała, że naprawdę nie ma żalu. – Naprawdę, nie przejmuj się tym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to pamiętnik, wtedy w ogóle bym nie pytał. Mogłam tylko wzruszyć ramionami i skupić się na oddychaniu. Kiedy byłam już na tyle spokojna, żeby mówić, nie obawiając się śmieszności, zmusiłam się do spojrzenia na niego. Zrozumienie i współczucie były w jego zielonych oczach tak wyraźne, że czułam, jak emanują. – Dzięki za zrozumienie. Machnął ręką. – Daj spokój, nie powinienem był pytać. – Rozejrzał się i skinął na kelnera. – Masz ochotę na tiramisu albo sernik? – Uwielbiam sernik – przyznałam z uśmiechem. To była moja wielka słabość. Nie byłam w stanie odmówić, nawet jeśli oznaczało to dodatkowe dwadzieścia minut na rowerku w piwnicy. Jason uśmiechnął się radośnie. – Czy zabrzmię jak debil, jeśli powiem, że się cieszę, że nie jesteś jedną z tych lasek, które ledwie co jedzą? To, że lubisz jeść i sprawia ci to przyjemność, bardzo mnie uszczęśliwia. Ja jestem rondlarzem, a desery zawsze były moim ulubionym elementem posiłku. – Rondlarzem? – powtórzyłam. – Nigdy nie słyszałam takiego słowa. Wzruszył ramionami. – Uwielbiam jedzenie. Kocham jeść i gotować. Trenuję tak dużo, że potrzebuję kalorii. Mój tata zje wszystko, co się przed nim postawi, a moja mama jest w stanie przypalić nawet wodę, więc w domu głównie ja gotuję. – Na wspomnienie o ojcu oczy znów mu zlodowaciały, a ja pomyślałam, że to pewnie zdarza się za każdym razem. – Co najbardziej lubisz gotować? Zastanawiał się przez chwilę. – Dobre pytanie. Robię dużo makaronów, bo to źródło węglowodanów, ale dokładam różne mięsa, żeby posiłek zawierał białko i do tego warzywa. Jestem też mistrzem grillowania. Przeszedłem do historii, grillując na śniegu. W czapce, rękawiczkach i we wszystkim. – Roześmiał się sam do siebie, a ja dołączyłam, bo bez trudu wyobraziłam go sobie, jak podskakuje w zaspach w wełnianej czapce i grubych rękawicach, stojąc nad skwierczącym grillem. Przyniesiono nasze serniki i na chwilę przestaliśmy rozmawiać, bo rzuciliśmy się na wielkie kawałki serowej pyszności z sosem truskawkowym. Jason zapłacił rachunek i znów przytrzymał drzwi, a potem zaczekał, aż ułożę spódnicę na kolanach, zanim zatrzasnął drzwi do auta. Wyjechał z parkingu, włączył radio i odkręcił okno, żeby wpuścić do środka ciepłe, jeszcze letnie powietrze. – To moja ulubiona kapela – przekrzykiwał muzykę i wiatr. – Zac Brown Band. Piosenka się nazywa Whatever It Is. Zanurkowałam w torebce po gumkę do włosów i związałam je, żeby wiatr ich nie rozwiewał, a potem zamknęłam oczy i pozwoliłam się nieść muzyce. Na szczęście tej mi nie zadedykował, ale czułam na sobie jego oczy, kiedy zerkał to na drogę, to na mnie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie wracamy do mnie. Zjechaliśmy na dwupasmową drogę bitumiczną, z dala od wszystkiego. Późnowieczorne niebo miało kolory od ciemnego złota do głębokiej szarości. – Dokąd jedziemy? – spytałam. Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Gdzie nas droga zaprowadzi. – Wskazał przed siebie i parsknął z lekkim rozdrażnieniem. – Po prostu jedziemy. Skinęłam głową i wystawiłam prawą rękę przez okno, a lewą położyłam na pulpicie sterowniczym między nami. Piosenka zmieniła się w jakąś powolną i senną balladę, a Jason pozwolił jej grać, choć nie powiedział mi, kto to śpiewa ani jaki tytuł ma piosenka. Zresztą, zdałam sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi. To była idealna muzyka na randkę, romantyczna i słodka. Czułam jego bliskość jak obecność piekła. Jedną rękę trzymał za oknem, jak ja, a prowadził prawą. Zwolnił i wjechaliśmy na wąską wiejską dróżkę zarośniętą z obu stron drzewami. Za drzewami rozciągały się pola, a droga wiła się i skręcała. Żwir i kurz buchał spod kół i zasypywał boczne lusterka. Dostałam palpitacji, kiedy Jason zmienił ręce na kierownicy i prawą położył obok mojej. Zastanawiałam się, czy chciałby mnie dotknąć i co zrobię, jeśli tak się stanie. Mogłam się założyć, że miał ciepłą i szorstką dłoń. Już prawie sobie wyobrażałam moje drobne, brązowe palce splecione z jego większymi i białymi choć opalonymi. Serce mi waliło i nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni, która jakimś cudem znalazła się jeszcze bliżej mojej. Widziałam, jak przenosi wzrok na mnie, potem na nasze dłonie, a następnie znów na przednią szybę. Poruszał szybko lewą nogą, a ręką wybijał rytm na kierownicy. Radio grało piosenkę Carrie Underwood. Chciałam go wziąć za rękę. Nic innego się nie liczyło. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy ani która jest godzina, ale miałam to gdzieś. Odwróciłam głowę, spojrzałam mu w oczy, a potem głęboko wciągnęłam powietrze i wsunęłam dłoń pod jego rękę. Szeroko otworzył oczy i zaczął szybciej oddychać, ale bez wahania splótł nasze palce. Było lepiej niż dobrze. Zapadła już ciemność, a my jechaliśmy dalej i na zmianę słuchaliśmy muzyki country i rozmawialiśmy. Jason opowiedział mi o swoich marzeniach bycia zawodowym graczem, a ja o mojej upragnionej karierze terapeutki mowy. Gadaliśmy o szkole, o różnych klikach i stwierdziliśmy, że obydwoje jesteśmy częścią kółka wzajemnej adoracji tylko ze względu na to, z kim się przyjaźnimy. Na początku mu nie wierzyłam, ale potem wyjaśnił, że nauczył się być wyszczekanym tylko po to, żeby całkiem nie zginąć w cieniu Kyle’a. – Tylko pamiętaj, Kyle wcale nie chce ściągać na siebie całej uwagi – powiedział. – To po prostu ten typ, że znajduje się w centrum zainteresowania, w ogóle o to nie
zabiegając. Przyjaźnimy się, nie pamiętam nawet od kiedy. Chyba od pierwszej klasy? Powiedzmy, że od zawsze. I zawsze tak było. Frustrowałem się, bo wszyscy chcieli obracać się w jego towarzystwie, przyjaźnić się z nim i łaknęli jego uwagi, bo był po prostu super. Ja taki nie byłem. Musiałem wywalczyć sobie miejsce i mówić na tyle głośno, żeby być słyszanym. Nie zniknąć w blasku złotego chłopca. – Czyżbym słyszała gorycz? – drażniłam się z nim. Zaśmiał się. – Nie, no co ty! – odparł sarkastycznie. – Ale tak na serio, Kyle to mój brat. Zrobiłbym dla niego wszystko. Nieważne, co się działo, on zawsze dbał, żebyśmy byli razem. Ale bywa trudno, kiedy twoim najlepszym przyjacielem jest gwiazda całego miasta. Skinęłam głową. – Doskonale rozumiem. Mam to samo z Nell. Ona nawet sobie z tego nie zdaje sprawy, taka po prostu jest. Wszyscy ją lubią. Jest popularna i nie ma o tym pojęcia. Nagle zapadła całkowita ciemność, a my wciąż krążyliśmy po bocznych, gruntowych dróżkach. Reflektory przeszywały ciemność. W jednej chwili strach ścisnął mnie za gardło, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem, która godzina. W panice wygrzebałam telefon z torebki, a kiedy przeczytałam godzinę, głowa opadła mi na zagłówek. Dwudziesta druga dziesięć. – Ch-ch-cholera! – Łzy wzbierały mi pod powiekami. – Zatrzymaj się. Proszę, szybko! Jason zahamował i popatrzył na mnie z niepokojem. – Co się stało? Z trudem przełknęłam ślinę. – N-nie powiedziałam ojcu, że wychodzę z tobą. Myśli, że jestem z Nell. Miałam wrócić o dziesiątej. Jeśli teraz do niego zadzwonię, będzie chciał rozmawiać z Nell i się wścieknie. Nawet nie wiesz, w jakie kłopoty właśnie wpadłam. – Ale to tylko dziesięć minut, nic takiego. Przecież nie robimy nic złego, jeździmy po okolicy. – Nic nie rozumiał. Pokręciłam głową i oddychałam powoli, żeby się uspokoić. – Chyba nie słyszałeś, co powiedziałam. On myśli, że jestem z Nell. Skłamałam. – Czemu? Wzruszyłam ramionami, bo nie wiedziałam, czy zdołam to wytłumaczyć. – Nie puściłby mnie, gdyby wiedział, że wychodzę z tobą. Mogę się spotykać tylko z Nell i Jill, ale nawet wtedy nie może być z nami chłopców. Gdyby się dowiedział, że byłam z tobą sama? Jezu, zabiłby mnie. Poza tym nie spodobałbyś mu się. Wiem to. – Nie pomyślałam, jak te ostatnie słowa zabrzmią w uszach Jasona, ale poczułam się strasznie, gdy zobaczyłam smutek na jego twarzy. – Nie spodobałbym się, co? No tak. Nie jestem chłopakiem, którego bez wstydu można przedstawić tatusiowi – mówił z goryczą. Dotknęłam jego ramienia. – To nie tak. Nie powiedziałam, że mnie się nie podobasz, tylko, że jemu byś się nie spodobał. A jemu nikt się nie podoba. Jak tak dalej pójdzie, umrę jako stara panna. Nie gniewaj się. Odpuścił i wrzucił luz. – No to spróbujmy tak to załatwić, żebyś nie miała kłopotów. Zadzwoń do Nell i zrobisz telekonferencję. Może twój tata pomyśli, że jesteście razem. Pokiwałam głową. – Może się udać. Zadzwoniłam, szybko wyjaśniłam sytuację i powiedziałam, co ma zrobić, nie dopuszczając jej do głosu. Chętnie się zgodziła, więc wybrałam numer komórki ojca i dołączyłam do rozmowy Nell. – Spóźniłaś się, figlia – mówił niskim głosem i był wściekły. – Gdzie jesteś? – Mi dispiace, ojcze. Jestem z-z-z-z-z Nell. Straciłyśmy poczucie czasu. Przepraszam, to już się nie powtórzy, prometto. – Daj mi Nell. Jej głos rozległ się z oddali i jakby z puszki. To się nie uda, wiedziałam o tym. – To moja wina, panie de Rosa. Oglądałyśmy film i nie patrzyłyśmy na zegarek. Proszę się nie gniewać na Beccę. – Jaki film? – Był podejrzliwy. – Za horyzontem. – Nell odpowiedziała bez wahania. – To film o… – Wiem, o czym jest ten film – przerwał jej ojciec. – Bądź w domu za dwadzieścia minut, Rebecco. Wtedy porozmawiamy. – Rozłączył się i w aucie zapadła cisza. Podskoczyłam, gdy mój telefon zadzwonił. – Omójboże – powiedziała Nell, parskając śmiechem. – Twój tata jest przerażający. Myślisz, że to kupił? – Nie wiem. I tak będę miała kłopoty. – Ale… Skoro nie jesteś ze mną i jest prawie wpół do jedenastej, obstawiam że jesteś z Jasonem? – spytała chytrze i była wyraźnie bardzo z siebie zadowolona. – Tak. Mogłaś mnie ostrzec. – Nie skrywałam irytacji. W ogóle nie była skruszona. – A poszłabyś, gdybym cię uprzedziła, że zadzwoni? – Nie odpowiedziałam, ale jej to wystarczyło. – No właśnie. Spękałabyś. – Co się stało między tobą a Kyle’em? – Nie musisz być w domu za dwadzieścia minut? – Unikała odpowiedzi i obydwie o tym wiedziałyśmy. – I tak się dowiem. – Zadzwoń, jak wrócisz, jeśli będziesz mogła. – Dobra. Pa. – Pa. Odwróciłam się do Jasona. – Możesz mnie odwieźć? Pokiwał głową i włączył silnik. – Jasne. W zasadzie wcale daleko nie odjechaliśmy, cały czas krążyłem. Faktycznie, już po chwili parkował przed bramą na moje osiedle. – Stań tutaj – powiedziałam, zanim podjechał pod dom. Kiedy wysiadałam, wychylił się i złapał mnie za rękę. – Możemy to któregoś dnia powtórzyć? Patrzyłam na jego mocne palce na moim nadgarstku. – Nie wiem. Chciałabym, ale nie jestem pewna, czy się uda. Pokiwał głową. – No tak. Słyszałem, jaka jest sytuacja. Więc widzimy się w poniedziałek w szkole? – Puścił moją rękę i zamknął za mną drzwi. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego przez otwarte okno. – Świetnie się bawiłam. Nie spodziewałam się, ale było wspaniale. Uśmiechnął się szeroko. – Chyba mamy za co dziękować Nell? Zmarszczyłam brwi. – Nie przesadzałabym. Roześmiał się. – Żartowałem. Ja też się świetnie bawiłem. Dziękuję, że dałaś mi szansę. Odwróciłam się i pomachałam mu. – Tylko niech ci sodówka do głowy nie uderzy! – Zadzwoń do mnie – zawołał trochę za głośno.
– Nie ma mowy – odparłam, idąc tyłem. – Więc chociaż napisz. – Wywiesił się przez okno całą górną połową ciała. Uśmiechnęłam się. – Może da się zrobić. A teraz jedź, zanim wpakujesz mnie w jeszcze większe tarapaty. Klepnął dach ciężarówki i cofnął się do kabiny, a potem wykręcił z cichym piskiem opon, zarzucając tyłem. Pokręciłam ze śmiechem głową. Kiedy się odwróciłam, śmiech zamarł mi na ustach. Na chodniku stał ojciec. Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, siwe włosy miał zaczesane do tyłu, guzik koszuli rozpięty pod szyją, a krawat rozluźniony. Serce mi zamarło. Sądząc po groźnym grymasie, widział Jasona. Fatalnie.
BECCA Romeo i Julia kontratakują Październik, tego samego roku N-n-nie możesz mnie tu t-t-t-t-trzymać do końca życia, ojcze! – Stałam w drzwiach do mojego pokoju, a szalejąca we mnie furia odebrała mi płynność wypowiedzi. On pozostał nieporuszony i dalej stał w korytarzu przed moim pokojem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Miał zmrużone oczy, pochmurne i wściekłe. – Mogę i zrobię to. Okłamałaś mnie. Byłaś z tym futbolistą. Będę cię trzymał zamkniętą tak długo, aż się nauczysz. Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu, przy każdej liczbie biorąc głęboki wdech. – To nie f-f-fair. Byliśmy tylko na kolacji, a potem jeździliśmy po okolicy. Wiem, że skłamałam i przepraszam, ale p-p-p-proszę cię, ja oszaleję. I tak już prawie nie mam życia, ale teraz nie wolno mi już nic. – Twojemu zdrowiu psychicznemu nic nie grozi, nie histeryzuj, Rebecco. Kolejne odliczanie i dziesięć głębokich wdechów. Ojciec nigdy mnie nie poganiał, zawsze czekał aż będę gotowa. Sam jąkał się jako dziecko i uporał się z tym dopiero wtedy, gdy przeniósł się do Stanów i poszedł na terapię usprawniającą płynność mówienia. Przynajmniej w tym aspekcie mogłam liczyć na zrozumienie. – Nie histeryzuję, ojcze. Szkoła, prace domowe, pianino, terapia. Tylko to mi wolno. Nawet przed tą aferą nie robiłam nic więcej. A teraz? Równie dobrze mógłbyś mnie zapisać do szkoły korespondencyjnej i dosłownie uwięzić w pokoju. Za dwa miesiące kończę siedemnaście lat. Kiedy będę mogła podejmować samodzielne decyzje? – Abbastanza, figlia. – Nie krzyczał, bo nigdy tego nie robił. Mówił cicho, ale znacząco. Darowałam sobie protesty. Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby się nie rozpłakać. – Pożałujesz tego, ojcze. Zapamiętaj to sobie. – Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i usiadłam przy biurku. Gapiłam się przez okno na drzewa kołyszące się w popołudniowym słońcu. Włożyłam do uszu słuchawki i wyszukałam w iPodzie Flightless Bird zespołu Iron & Whine. To piosenka ze ścieżki dźwiękowej Zmierzchu i odkąd ją poznałam, słuchałam wszystkich piosenek tego zespołu. Podobały mi się poetyckie słowa, trochę zwariowana muzyka i głębokie znaczenie każdej piosenki. Po niej rozległo się Singers and the Endless Song i wtedy sobie odpuściłam, pogrążyłam się w muzyce i wyglądałam przez okno. Tylko oddychałam, nic nie mówiłam, nie jąkałam się, nie ponosiłam porażki w poprawnym wyrażeniu siebie. W którymś momencie mój długopis zaczął szaleńczo skrobać po kartce, dając upust moim myślom. WSZĘDZIE, BYLE NIE TU Drzewa gną się i kuszą pieszczone leniwym wiatrem. Wołają mnie w błękit, w rozgrzaną słońcem zieleń. Tam nie ma kanciastych słów ani deszczu zawiedzionych nadziei. Nie muszę latać jak ptak, chcę tylko tam być. Iść po trawie, włazić na drzewa, grzać się w słońcu, chłodzić na wietrze albo moknąć. Wszędzie, byle nie tu. Niewolnica doskonałości, wróg stanu, za nic więcej niż bycie nastolatką. Za oddech młodego chłopaka. Za zbrodnię krążenia po świecie w pyle leniwych bezdroży. Za rytm muzyki country i galop serca. Dudniące tętno i nerwy szarpane jak struny banjo w radiu. Nie wolno mi wykrzyczeć gniewu, wrzeszczeć z wściekłości ani kląć. Wyszłoby głupio. Pie-pie-pieprz się. Pie pie pie! Bla bla bla! Ku ku ku! Jak dziecko zacinające się na sylabach i ślizgające się na syntaktycznych wpadkach. To ja Cicha Jąkała Więzień Bystra Wzorowa uczennica gryzmoląca w pustkę. Usłyszałam, że przekręca się klamka w drzwiach, które następnie otworzyły się z hukiem i zaanonsowały wizytę mojego brata Bena. Rozejrzał się, zauważył mnie przy biurku i skinął mi głową, a długie strąki czarnych włosów posypały mu się na twarz. Kopniakiem zamknął drzwi i w ostatniej sekundzie złapał za klamkę, żeby
nie trzasnęły. – Co tam, Beck? – Rzucił się na moje łóżko w butach i we wszystkim. – Wciąż uwięziona w wieży? – Zarzucił głową, żeby odgarnąć włosy z oczu i twarzy. Oczy miał zamglone, półprzytomne i zaczerwienione. Westchnęłam, zamknęłam zeszyt i odwróciłam się od biurka. – Znów się najarałeś? Wzruszył ramionami. – I co? Przynajmniej mam więcej zabawy niż ty. – Zmarli mają więcej zabawy niż ja – odcięłam się. Zaczął się śmiać. – Prawda. Nawet bardzo starzy zmarli. Zaśmiałam się i położyłam się na łóżku obok niego. Przetoczyłam się po nim, żeby leżeć od ściany i trąciłam go biodrem. – Lepiej mi nie zapaskudź pościeli buciorami, Benny. – Nie zapaskudzę. I nie mów do mnie Benny. Nienawidzę tego. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął szklaną lufkę i zapalniczkę, a potem podniósł się i otworzył okno. Potem znów się położył i z kieszeni workowatych szortów wyjął brązową tekturkę po papierze toaletowym, która na każdym końcu miała zabezpieczony gumką filtr pochłaniający zapachy. Błysnął zapalniczką i wziął lufkę do ust, a potem zapalił i wciągnął dym głęboko do płuc. Zapalniczkę i lufkę położył na piersi i rozparł się wygodnie. – Naprawdę zamierzasz to robić w moim pokoju? W domu?! – spytałam wkurzona. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, nie otwierając ust. Podniósł rolkę do ust i wydmuchał gęsty, gryzący dym prosto w filtr, a stamtąd przez okno. – Jak ojciec cię złapie, wyśle cię do szkoły wojskowej, wiesz o tym, prawda? Znów wzruszył ramionami. – Niech spróbuje. Mam osiemnaście lat. Gówno mi może zrobić poza zgłoszeniem na policję. – Zerknął na mnie i podsunął mi lufkę. Pokręciłam głową, jak zawsze, a on się znów zaciągnął. – Czemu go tak nazywasz? – spytał z pełnymi płucami dymu. – Kogo i jak? – Rozluźniłam się i dotarło do mnie, że jestem na lekkim haju od samego wdychania dymu. Zanim odpowiedział, wydmuchał. – Tatę. Wciąż nazywasz go „ojcem”, jakbyśmy żyli w jakimś pieprzonym średniowieczu. Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Po prostu tak mówię. Spojrzał na mnie poirytowany i końcem żółtej zapalniczki odsunął sobie z oczu pasmo włosów. – Nie ściemniaj. Jesteś geniuszem i masz na to papiery, więc musisz mieć jakiś powód. Westchnęłam. – Dobrze, naprawdę chcesz wiedzieć? Nazywam go „ojcem”, bo to wymusza dystans. Nie jest dla mnie tatą ani tym bardziej tatusiem, Jest ojcem, więc tak do niego mówię. To oficjalne określenie, które konotuje formalną relację. Roześmiał się. – „Konotuje formalną relację” – powtórzył trochę prześmiewczo. – Nikt poza tobą nie powiedziałby czegoś takiego. Nie rozumiem tylko, czemu wciąż się nim przejmujesz. Ja dawno temu przestałem. – Bo ty masz gdzieś. A ja nie, na tym polega różnica. Spojrzał na mnie. – Co mam gdzieś? – Siebie. Przyszłość. Ja mam plany i potrzebuję pieniędzy ojca, żeby je zrealizować. Nie będzie mnie stać na uczelnie, na które muszę pójść, żeby zrobić doktorat. – To płytkie i krótkowzroczne podejście – oznajmił Ben. – Możesz się starać o stypendia. Zaciągnąć kredyt. Nie trzeba całej tej sraki. To pieprzony tyran, dyktator! Nienawidzę go. Jak tylko odłożę dość hajsu na mieszkanie, spadam stąd. – To nie jest płytkie ani krótkowzroczne – sprzeciwiłam się. – Masz pojęcie, ile będzie kosztowało zdobycie licencjatu, magisterium i doktoratu? Zależy od uniwerku, ale setki tysięcy dolarów. I tak będę musiała wziąć pożyczkę, ale będzie to możliwe tylko z pomocą ojca. Ben tylko na mnie patrzył. – Posłuchaj siebie. Czy ty w ogóle miałaś dzieciństwo? Jaka szesnastolatka myśli o takich sprawach? Baw się, dziewczyno! Wymknij się z domu, daj się puknąć za jakimś płotem albo coś. Wpakuj się w kłopoty i daj mi okazję, żebym mógł skuć temu kolesiowi paszczę. I nie bądź przez cały czas taka śmiertelnie poważna. – Zaciągnął się znów, a potem się pochylił i wydmuchał mi dym prosto w twarz zanim zdążyłam się odsunąć. Zaczęłam kaszleć i rozwiałam dym ręką. – Spadaj! Nie bądź dupkiem Nie chcę się upalić. Próbowałam raz, pamiętasz? Było koszmarnie. Ben pokiwał głową i spojrzał w sufit. – No, teraz pamiętam. Posikałaś się prawie z przerażenia, że Amma wróci zza grobu i na nas nawrzeszczy, chociaż Amma wciąż żyje i mieszka w Bejrucie. Roześmiałam się. – Ale sam mówiłeś, że towar był z czymś mieszany. Znów pokiwał głową, nie patrząc na mnie, i uklepał kciukiem popiół. – Pamiętam, dawało po dupie. Byłaś tak przeczołgana, że niosłem cię do łóżka. – To było straszne. – Wyrwałam mu lufkę i zapalniczkę i wsadziłam mu do kieszeni. – Nienawidzę tego. I tego, co z tobą robi. Masz zmienne nastroje i dobrze o tym wiesz. Lekarz powiedział… Ben poderwał się, nagle rozwścieczony. – Wali mnie, co powiedział lekarz! – krzyknął. – Nienawidzę tych durnych prochów, które chcą mi wciskać. Jestem po nich jak zombie, ledwie żyję. Cały czas jestem zmęczony, chudnę, bo nie mogę jeść, nienawidzę ich. Ty nie wiesz, jak to jest. Trawa mi bardziej pomaga. Trzyma mnie w kupie. Kiedy jestem wściekły albo nakręcony, wycisza, a jak mam doła, dodaje skrzydeł. Zioło działa znacznie lepiej niż którekolwiek z tych gówien, których nazw się nie da nawet wymówić. Pieprzony Zoloft, Wellburtin, Xanax, Clonazepam, Valium i Ativan. Gówno. Nic nie działa. A to wymiata. – Wyciągnął sprzęt z kieszeni i potrząsnął mi nim przed nosem. Już widziałam, że przyszło wahnięcie nastroju. – Ben, przecież dobrze wiesz, że to nieprawda – powiedziałam łagodnie i ostrożnie. – Widzę, że ten sposób życia nie robi ci dobrze. Ben z wściekłością wypuścił powietrze, schował sprzęt do kieszeni i ruszył do drzwi. – Jeszcze nie jesteś lekarzem, więc nie próbuj mnie leczyć. – Ben, zaczekaj. Przepraszam. Ja po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy. Tylko tyle. Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie zza opadających na oczy włosów. Nie sądziłam, że umie patrzeć z takim zrozumieniem. – Problem w tym, że kiedy jestem szczęśliwy, nikt nie może tego znieść. Kiedy nie jestem, też nie. I nie jest tak, że mam gdzieś swoje życie i przyszłość. Przejmuję się. Ale po prostu znam swoje ograniczenia. To, co się dzieje tutaj – klepnął się w czoło – ogranicza zakres rzeczy, które mogę zrobić w życiu. Prochy czy nie prochy, zioło czy nie zioło, nie ma dobrego sposobu na uporanie się z tym. Nigdy nie dojdę do takich rzeczy jak ty. Wiem to i akceptuję. Zamierzam cieszyć się życiem tak długo jak się da. W końcu i tak to wszystko na mnie spadnie, to też wiem. Ale to moje życie i mój wybór, niczyj inny. – Ale bądź ostrożny, dobra? Pokiwał głową i uśmiechnął się. – Jasna sprawa, Beck. – Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi, ale jeszcze na chwilę wsadził głowę do środka. – Jeszcze jedno: gdybyś potrzebowała pomocy, żeby się wymknąć na randkę z Jasonem Dorseyem, daj znać. – Mrugnął i zniknął, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
JASON Widziałem Beccę może dwa razy w ciągu miesiąca. Za każdym razem mijaliśmy się na szkolnym korytarzu. Nie mieliśmy wspólnych lekcji w tym semestrze, przerwa śniadaniowa też nam wypadała o różnych porach. Któregoś dnia, w piątek w środku października, złapała mnie przy szafce, tuż przed moim treningiem. Na dworze było chłodno, więc miała na sobie niebieską wełnianą spódnicę do kostek, białą bluzkę z dekoltem w serek i rozpięty szary sweter. Ubrania zawsze podkreślały jej kształty, jednocześnie nic nie odsłaniając i było to najseksowniejsze, co w życiu widziałem. Każda dziewczyna mogła włożyć push-up i koszulkę z dekoltem, żeby wszystko się zza niego wylewało, ale trzeba było mieć styl, żeby wyglądać smakowicie, nie będąc przy tym wyzywającą. Becce udawało się za każdym razem. – Cześć. – Oparła się o szafkę, kilka centymetrów ode mnie, tak blisko, że czułem zapach jej odżywki do włosów i balsamu do ciała. Miałem ochotę schować twarz w zagłębieniu jej szyi i powąchać, zatopić nos w jej kręconych włosach, ale nie zrobiłem tego, bo na tym etapie byłaby to chyba stanowcza przesada. Wrzuciłem książkę do historii do plecaka i zapiąłem go, a potem zawiesiłem na ramieniu. Odwróciłem się do niej i oparłem się o szafkę naprzeciwko niej. – Cześć. – Skrzyżowałem nogi i ramiona. Z dumą zauważyłem, że spojrzała na moje ramiona i wyraźnie widoczne mięśnie. Podobało jej się to, co widziała, więc będę musiał pakować jeszcze ostrzej. – Przepraszam, że się więcej nie zobaczyliśmy, ale mam areszt domowy. – Pociągnęła za kosmyk włosów i sprężynka podskoczyła do góry. Zrobiłem poirytowaną minę. – Naprawdę trzyma cię na krótkiej smyczy. Przesrane. – Okłamałam go. Parsknąłem. – Jesteś nastolatką! To jest w pakiecie. Wymykamy się z domu i kłamiemy. Nie zrobiliśmy nic złego, nie powinnaś być uziemiona tak długo. – Tak, Ben też tak mówi. Ja po prostu… Nie jestem gotowa, żeby się otwarcie przeciwstawić. Poza tym mam pokój na piętrze, nie wiem, czy odważyłabym się tamtędy uciec. – Poprawiła plecak na ramionach. – Ben powiedział, że pomoże mi się wymknąć, ale ja n-n-nie jestem pewna. Olśniło mnie, że ona się jąka, kiedy się denerwuje i nie mogłem znieść jej męki. Widziałem, jak w myślach biczuje się za każde zająknięcie. – Hej – powiedziałem. – W porządku. Nie zamierzam cię zachęcać do zbrodni. Chciałbym się z tobą widywać, ale nie chcę, żeby to spowodowało jeszcze większe kłopoty. Uśmiechnęła się. – Jesteś kochany. A zbrodnia mi nie grozi, rozważam tylko kilka białych kłamstw, żebym mogła spotkać się z przyjacielem. – Jestem tylko przyjacielem? – spytałem, trochę się z nią drażniąc. – Czuję się dotknięty. Becca albo nie usłyszała, że to żart, albo postanowiła to zignorować. – A co myślałeś? Przyjaźń to mało? – Oczy miała szeroko otwarte i wpatrywała się we mnie poważnie. Były tak brązowe, że niemal czarne, tylko wokół źrenicy rozchodziły się promienie jaśniejszego brązu. Poniosłem sromotną porażkę, usiłując oderwać od niej wzrok. – Nie wiem. Chciałem więcej. – Przełknąłem gulę wstydu i poszedłem na całość. – Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. Otworzyła oczy jeszcze szerzej i lekko rozchyliła usta. Wciągnęła powietrze głośno i głęboko, a ja nie mogłem nic poradzić na to że podziwiam, jak jej pierś unosi się i opina pod białą bawełnianą bluzką. – T-t-twoją dz-dz-dziewczyną?! Mmmmmmm-y… Cholera! – Każda zacięta sylaba sprawiała, że gwałtownie mrugała, jakby w jej mózgu dokonywało się jakieś spięcie. Zamknęła oczy i wydawało mi się, że odlicza w myślach. – Byliśmy na jednej randce. – Każde słowo wypowiedziała starannie, ale jakby monotonnie, trochę jakby czytała na głos. Bardzo się starałem w żaden sposób nie reagować na jej zmagania i czekałem aż powie wszystko do końca. Bolało mnie, że się tak męczy ze słowami i wstydem. – Ale to była świetna randka. Odpowiedziała mi z większą łatwością i naturalnie, ale początki sylab były odrobinę rozciągnięte, jakby poprawiała je na bieżąco: – To prawda. Ale czy nie powinniśmy pójść na przynajmniej jeszcze jedną randkę, zanim coś postanowimy? Wzruszyłem ramionami. – Jeśli chcesz, jasne. Ale w moim wypadku to niczego nie zmieni. Naprawdę cię lubię Nie odzywała się tak długo, że myślałem, że już nic nie powie. Albo zapisywała w myślach wypowiedź, albo zastanawiała się, czy w ogóle mówić. Gdy się w końcu odezwała, mówiła tak szybko, jakby chciała to z siebie wyrzucić, zanim stchórzy. – Ja się w tobie kochałam od czwartej klasy. – Odwróciła wzrok, a jej śniada skóra zaróżowiła się. – Od czwartej? Nell mi powiedziała, że od siódmej! Becca zapowietrzyła się i parsknęła wściekle. – Powiedziała ci? Urwę dziadu jaja! Zacząłem się śmiać tak bardzo, że prawie się zakrztusiłem, co doprowadziło mnie do jeszcze bardziej histerycznego śmiechu. – Boże! Raczej staraj się unikać slangu! – Wciągnąłem powietrze, a potem na nią spojrzałem. Skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła na mnie złowrogo, a jej twarz wyrażała mieszankę różnych emocji. – Przepraszam cię, wybacz, ale to było genialne! – Oddychałem głęboko, żeby się opanować. – Już mi przeszło. Przepraszam, ale to było najśmieszniejsze, co słyszałem od dawna. Becca nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Ben cały czas tak mówi i to brzmi fajnie. Ale pewnie ja nie umiem tego tak wyrazić. – Potem przypomniała sobie, o co poszło. – Nie wierzę, że Nell ci powiedziała! – W jej obronie muszę powiedzieć, że zrobiła to tylko po to, żeby mnie przekonać do umówienia się z tobą. Ja się opierałem, głównie dlatego, że podejrzewałem, że zareagujesz mniej więcej tak, jak zareagowałaś. – A jak inaczej mogłam zareagować?! – Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, co mogłabyś zrobić. To była strasznie dziwna akcja. Przysunęła się do mnie trochę bliżej. Na tyle blisko, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Ocierała się piersiami o moją klatkę piersiową, a ja musiałem zaangażować każdy skrawek woli, żeby jej nie przycisnąć do siebie i nie pocałować. Spojrzała mi w oczy i widziałem, że podejmuje decyzję. – Czekaj na mnie o północy przed wjazdem na moje osiedle – powiedziała z ekscytacją, niepokojem i determinacją jednocześnie. – O północy? – zmarszczyłem czoło. – A co będziemy robić o północy w tej dziurze? Wszystko zamykają o ósmej. Rozejrzała się szybko, a gdy się przekonała, że na korytarzu nikogo nie ma, wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek, na samym skraju szczęki. – Na pewno coś wymyślisz. Poza tym możemy pojeździć i posłuchać country. Na pewno będzie fajnie. – A jak się wydostaniesz z pokoju? Błagam cię, nie spadnij z pierwszego piętra i nic sobie nie złam. To by nam jeszcze bardziej skomplikowało życie. – Starałem się zachować spokój, ale całe ciało mi płonęło, drżało i doznawało wyładowań elektrycznych na wspomnienie jej ust na skórze. Uśmiechnęła się. – Zostaw to mnie. Choć pewnie będę musiała zaangażować mojego brata. Bóg jeden wie, jakie on ma doświadczenie w ucieczkach z domu. To między innymi z jego powodu rodzice tak mnie pilnują. – Zadzwoń albo napisz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Mogę przywieźć drabinę. Parsknęła. – Drabina narobi hałasu, a wolałabym nie ogłaszać na całą okolicę, że uciekam z domu pod nosem mojego ojca, który nie poznałby dobrej zabawy choćby się o nią
potknął. Wzruszyłem ramionami. – Tak tylko pomyślałem. To może bosak? Roześmiała się. – Skąd weźmiesz bosak? – Nie wiem, jeszcze tego nie przemyślałem. Może mógłbym podwędzić tacie kotwicę z łodzi rybackiej? Zaczepiłbym o parapet i zeszłabyś po linie. Becca zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. – No tak, to będzie już totalnie dyskretne. Odeszliśmy od szafek i ruszyliśmy korytarzem do wyjścia. Jakoś tak wyszło, że wziąłem Beccę za rękę i spletliśmy palce. Spojrzeliśmy na nasze złączone dłonie, a potem na siebie. – Tak jest – orzekłem. – Jesteś moją dziewczyną. Nawet nie próbuj się wyrywać. Becca wolną ręką pacnęła mnie w ramię, ale ręki nie zabrała. – Nic takiego nie powiedziałam. Może jestem, a może nie jestem, jeszcze nic nie wiadomo. Ławnicy obradują. – Po prostu zgrywasz wyluzowaną, przyznaj. – Przyciągnąłem ją do swojego boku, a potem objąłem, pilnując jednak, żeby nie wykroczyć poza strefę bezpieczeństwa między talią a fiszbiną stanika. Wydawało mi się, że przestała oddychać, ale się nie odsunęła. Może wręcz przysunęła się bliżej. – Halo, mówimy o mnie. Ja nawet nie stałam koło wyluzowania! – wymamrotała, jakby była przekonana o prawdziwości tych słów, ale nie chciała, żebym ja w nie uwierzył. Zmarszczyłem brwi. Nie patrzyła mi w oczy, więc się zatrzymałem i odwróciłem ją do siebie. Przylegała do mnie, miękka i doskonale dopasowana. Oparła mi brodę na piersi i wiedziałem, że czuje moje serce bijące w klatce żeber. – A ja myślę, że jesteś wyluzowana – powiedziałem. – Zawsze tak myślałem. Zmarszczyła nos. – Naprawdę? Myślałam, że w ogóle mnie nie widzisz. Skrzywiłem się. – Chyba żartujesz. Jesteś zbyt piękna, żeby wtopić się w tło. Przekręciła głowę, żeby przytulić się policzkiem do mojej koszulki, a potem pokręciła głową i jej loki podskoczyły. – Nie jestem, ale dziękuję. – Nie musisz się ze mną nie zgadzać. Mogę myśleć o tobie, co chcę i będzie to prawda, skoro tak myślę. Odwróciła się do mnie i popatrzyła z zaskoczeniem. – Bardzo pokrętna logika. Myślisz, co myślisz i to jest prawda, bo to myślisz? – Przesunęła mi dłońmi po plecach i zatrzymała się na tricepsach. – Coś w stylu „myślę, więc jestem”. Kto to powiedział? Marcel Proust? Zaśmiała się, ale nie szyderczo. – Kartezjusz. Proust to ktoś z zupełnie innej bajki. Roześmiałem się. – Sama widzisz, jak to się kończy, kiedy próbuję być mądry. – I tak mi zaimponowałeś, że znasz ten cytat i wiesz, kim był Proust. Parsknąłem. – Wyszło na to, że nie wiem ani jednego, ani drugiego. Nie mam pojęcia, kim był Proust i nie jestem pewien, czy w ogóle rozumiem te słowa. Znów ruszyliśmy, wciąż trzymając się za ręce. – Marcel Proust był francuskim pisarzem najlepiej znanym z dzieła pod tytułem W poszukiwaniu straconego czasu. Był jednym z pierwszych autorów, którzy otwarcie pisali o homoseksualizmie i to była wielka sprawa w jego czasach, czyli na przełomie wieków. – Becca zatraciła się w recytowaniu faktów, a przychodziło jej to zupełnie bez wysiłku, choć brzmiało, jakby dyktowała wypracowanie. – Natomiast słowa Cogito ergo sum, po łacinie znaczące „myślę, więc jestem”, to motto francuskiego filozofa, René Descartesa, żyjącego w siedemnastym wieku. Zresztą tak naprawdę napisał to po francusku i w tym języku zdanie to brzmi: Je pense, donc je suis. A chodzi o to, że fakt wątpienia w swoje istnienie jest na nie dowodem. – A czemu ktoś miałby wątpić w swoje istnienie? To się rozumie samo przez się. Jestem tu, widzę, czuję, czyli jestem. Becca przekrzywiła głowę i powoli pokiwała. – Bardzo dobrze. Trafna uwaga. I wielu laików w ten sposób odpowiadało na dylematy filozofów. Ale dla nich, to znaczy dla filozofów, sprawa była bardziej skomplikowana. Sięga to już do Platona, który mówił o „wiedzy pewnej”. Pomyśl o tym tak: kto ci powiedział, że dwa plus dwa równa się cztery? Odpowiedziałem natychmiast. – Pani w przedszkolu. Ale pokazała mi to na klockach. Dwa klocki i dwa klocki to razem cztery klocki. – Tak, to konkretny przykład. Ale przenieś tę kwestię „kto ci powiedział, że…” do sfery idei metafizycznych, nieuchwytnych, jak nasza rola w życiu, we wszechświecie. Na przykład ten dylemat, czy jeśli w lesie zwali się drzewo, ale nikogo nie ma w pobliżu, to czy drzewo wydało jakiś dźwięk? Parsknąłem. – To głupie. Zapytaj wiewiórki, która zeskakuje z padającego drzewa, kiedy słyszy jego łupnięcie o ziemię. Becca się roześmiała. – Robisz sobie żarty, ale widzisz chyba, o co mi chodzi, a raczej o co im chodziło. Tak twierdził Kartezjusz. Fakt, że postrzega fizyczną rzeczywistość, jest dowodem jego istnienia, w każdym razie w postrzeganej przez niego rzeczywistości. „Muszę w końcu stwierdzić, że teza »jestem, istnieję«, jest prawdziwa ilekroć ja ją stawiam lub kiedy poczyna się w moim umyśle”. To było jego zasadnicze założenie. Zagryzłem wargę i zamyśliłem się nad tym. – Chyba rozumiem, o co mu chodziło. Nie wiem, co ty widzisz i nie wiem, co myślisz. Nie mogę wiedzieć. Wiem tylko to, co sam wiem. Jeśli nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć dźwięk, dźwięk istnieje, ale niekoniecznie w takim sensie, że… Sam nie wiem. Nie ma celu, jeśli nikt nie odbiera fal dźwiękowych. Zaśmiała się. – Coś w tym stylu. – Czyli kompletnie nie to, ale jesteś zbyt miła, żeby mi o tym powiedzieć. – Schyliła głowę i wiedziałem, że mam rację. – Widzisz? Rozmowa ze mną na tematy filozoficzne jest całkowicie bezcelowa. Mój mózg tak nie działa. Trąciła mnie biodrem. – Ja w tym po prostu jestem oblatana. Pisałam o Kartezjuszu pracę na zajęcia z filozofii, na które chodziłam w zeszłym semestrze w college’u. Uśmiechnąłem się do niej. – Przeraża mnie, że jesteś taka mądra. Gadasz jak jakiś profesor, wykładasz mi wiedzę i w ogóle. Znów spuściła głowę. – P-przepraszam. Nie chciałam cię po-pouczać. Błyskawicznie przerzuciłem sobie plecak na brzuch, kucnąłem i wziąłem Beccę na barana. A potem na pełnym gazie pobiegłem korytarzem. Pisnęła i objęła mnie za szyję, a potem schowała twarz w moim ramieniu i zaczęła się śmiać. Żądała przy tym, żebym ją postawił. Chciałem tylko, żeby przestała się denerwować i żeby się nie jąkała. I wcale nie dlatego, że mnie to męczyło, tylko dlatego, że męczyło ją. – Postaw mnie na ziemi, świrze! – Plasnęła mnie w pierś. – Boję się! Nie jąkała się i cały czas się śmiała, więc wiedziałem, że dobrze się bawi. Biegłem dalej pustym korytarzem, a kiedy mijaliśmy gabinet dyrektora, pani Jones, sekretarka, karcąco spojrzała na nas znad okularów. Dotarliśmy do drzwi prowadzących na parking, więc zwolniłem na tyle, żeby je otworzyć, a potem dałem susa, przelatując nad schodkami. Plecak podskakiwał mi na brzuchu i boleśnie obijał się o siniaki, ale nie przejmowałem się tym. Czułem jej nogi w pasie, ramiona wokół szyi, oddech we włosach, a w uszach słyszałem jej słodki śmiech.
Dotarłem do połowy parkingu i zaczęła się już tak wiercić, że musiałem się zatrzymać i ją puścić. Nie było żadnych samochodów i rozejrzałem się, nic nie rozumiejąc. – Gdzie twoje auto? Zakręciła kosmyk włosów na palcu. – Nie mam auta – powiedziała ostrożnie, wyraźnie przygnębiona tym faktem, ale zdeterminowana, żeby tego nie okazać. – Więc jak wracasz do domu? – Ben pewnie już na mnie czeka przy rondzie. Odbiera mnie ze szkoły, bo rodzice pracują. – Cholera, to jest po drugiej stronie budynku! Czemu nic nie powiedziałaś? Spojrzała na mnie z niedowierzeniem. – Przecież próbowałam! Ale biegłeś przez szkołę jak człowiek pierwotny, ciągnący swoją kobietę do jaskini! Roześmiałem się. – Przyznałaś to! Jesteś moją kobietą! – Złapałem ją za rękę i pociągnąłem do siebie, burcząc niskim, chrapliwym głosem: – Ja Jason. Ty moja. Zmiękła, przynajmniej troszkę. Szerzej otworzyła oczy, które zamigotały, ciemne i błyszczące w słońcu jak czarna kawa. – Zgoda. Ja Becca. Ty mój. – Powiedziała to ledwie słyszalnym szeptem, tak jakby sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa. Poczułem, że żołądek mi się kurczy, a serce wali jak oszalałe. Rozchyliła usta w oczekiwaniu. Cholera. Chyba powinienem ją pocałować, tak? Tak. Powoli i ostrożnie zbliżałem usta do jej warg, żeby miała czas się odsunąć jakby co. Smakowała jakimś waniliowym błyszczykiem, a pachniała cytrusami, melonem, czystością i czymś jeszcze, niezidentyfikowanym, ale obezwładniającym. Usta miała miękkie i wilgotne, na początku nieruchome, ale po kilku chwilach pocałunek wciąż trwał, a ona zaczęła ruszać wargami i przechyliła głowę, żeby się lepiej dopasować. Nie mogłem złapać tchu i straciłem kontrolę nad wszystkim, czułem tylko ciepło jej miękkiego ciała, przywierającego do mnie i jej dłonie, sunące powoli w górę moich pleców, żeby przeczesać mi krótkie, nastroszone włosy. Kilka metrów od nas zatrąbiło auto i odskoczyliśmy od siebie jak przyłapani na zbrodni. – Juhuuu! Tak się łamie zasady! – To był Ben, brat Bekki, który zatrzymał obok nas swojego poobijanego czerwonego trans ama. – Czekam od dziesięciu minut, ale już wiem czemu! – Zamknij się, Ben, nie łamię żadnych zasad! – Becca cały czas trzymała mnie za rękę. Odczytałem to jako deklarację złożoną bratu. Wyraźnie ufała mu, że nie powie rodzicom. Ben tylko się roześmiał. Czarne włosy wisiały mu wokół ramion w błyszczącym, splątanym kłębowisku. – No jasne! Nie wydam cię, ale wiesz, że tata nie byłby zadowolony, że ciumciasz się z tym gostkiem na szkolnym parkingu. Widziałem, że Becca mruży oczy. – Nie zrobisz tego! I nie zapominaj, że znam już twoją sztuczkę z pochłaniaczem zapachów. Założę się, że ojciec bardzo by się tym zainteresował. Obydwoje podkreślali różne określenia, których używali w stosunku do ojca, więc pomyślałem, że nawet jej bratu wydaje się dziwne, że ona używa słowa „ojciec”. Zaciekawiła mnie ta sztuczka z pochłaniaczem zapachów. Ben przeczesał włosy i odrzucił do tyłu. – Przecież powiedziałem, że nic nie powiem, tak? I czy nie zaproponowałem ci, że pomogę, jeśli będziesz chciała się wymknąć na spotkanie z kolegą? – Wskazał na mnie kciukiem. Znałem Bena de Rosę. Był legendą w naszym liceum. Notorycznie wagarował, wdawał się w bójki, wyklinał nauczycieli i robił wyrafinowane acz niegroźne psikusy w całej szkole, ale jakimś cudem zawsze udawało mu się uniknąć kary, na jaką zasługiwał. Był znanym w miasteczku ćpunem, wiadomo było, że zawsze ma przy sobie skręta i był upalony za każdym razem, kiedy go widziałem. Ale nikt go nigdy nie wydał, a on nigdy nie trafił do aresztu, mimo że wszyscy wiedzieli, co robi. Nigdy nie rozumiałem, jak to się dzieje, ale teraz, kiedy wiedziałem już więcej o życiu Bekki, jeszcze dziwniejsze wydawało mi się, że Benowi wolno było robić, co mu się żywnie podobało bez żadnych konsekwencji, a ona nie mogła się nawet ze mną spotkać, żeby nie skończyło się to miesięcznym szlabanem. Becca tylko pokręciła głową, a potem zwróciła się do mnie. – Muszę iść. Miałam być w domu o wpół do piątej. Spojrzałem na telefon i zakląłem, kiedy zobaczyłem, która godzina. – Cholera, już po czwartej! Trener zrobi mi nową dziurę w tyłku. Muszę się przebrać, bo przez cały trening będę robił przysiady. – Zawahałem się, a potem schyliłem się i szybko musnąłem jej usta. – O północy, tak? Odsunęła się i niepewnie zerknęła na brata, ale pokiwała głową. – Tak, o północy. Gdyby mnie nie było, to dlatego, że nie mogłam, a nie, że nie chciałam. – Wdzięcznie wsiadła do samochodu, a potem pomachała mi przez otwarte okno, drugą ręką trzymając włosy w tymczasowym kucyku. Trener kazał mi przebiec trzy kilometry z workiem piasku na plecach, a potem przez dwadzieścia minut robiłem przysiady, zanim dopuścił mnie do gry z chłopakami. Mój pierwszy pocałunek wart był tego wszystkiego.
BECCA O północy w ogrodzie Później, tego samego wieczoru Przywarłam do rynny sparaliżowana strachem. – Ben, to się urwie – szepnęłam, a mój głos zabrzmiał jak zgrzytliwy pisk. Wystawił głowę z okna nade mną i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Wiem, że tak się wydaje, ale nie urwie się, słowo. Latem wlazłem na drabinę i dobrze przymocowałem skórkowańca do muru. Roześmiałam się, bo wyobraziłam sobie Bena na drabinie, jak manewruje młotkiem, gwoździami i skrętem, żeby mógł uciekać w nocy, nie ryzykując upadku. Za piętnaście dwunasta przyszłam do jego pokoju i powiedziałam, że chcę się wymknąć na spotkanie z Jasonem. Uśmiechnął się, wskazał na otwarte okno i rynnę. – Popatrz w dół, zamontowałem nawet stopnie i pomalowałem na biało, żeby się nie rzucały w oczy – Był z siebie bardzo zadowolony. Spojrzałam w dół i chociaż żołądek mi się ścisnął z powodu odległości od ziemi, skupiłam się na rynnie i faktycznie zauważyłam kawałki drewna umocowane między nią a ścianą, na których można było postawić stopy, kiedy się schodziło w dół. Jakim cudem ojciec nigdy tego nie zauważył? Potem do mnie dotarło, że on nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Wraca z pracy codziennie o ósmej wieczorem, wychodzi codziennie o szóstej rano, a przez całe weekendy gra w golfa. Nie ma potrzeby robić obchodów domu i wypatrywać wokół rynien dowodów nocnych ucieczek. Mój brat ukrywał swoje tajemnice, trzymając je na widoku. Zsunęłam się jeszcze niżej i stanęłam na stopniu, a potem zjechałam w dół. – Będzie jeszcze jedna podpórka? – Tak, są dwie. Trafisz na nią za jakiś metr z kawałkiem. – Ben obserwował moją ucieczkę, a rozpuszczone włosy opadały mu na twarz. Zsuwałam się, aż moje dłonie natrafiły na podpórkę. Potem stanęłam na kolejnej. Widziałam, że do ziemi został już tylko kawałek, więc zeskoczyłam. Zerknęłam akurat na Bena, który wyciągnął rękę i właśnie otwierał usta, żeby zaprotestować. Leciałam znacznie dłużej niż się spodziewałam i wylądowałam z głośnym łomotem i bólem w kostkach. Zatoczyłam się do tyłu i runęłam na kość ogonową, klnąc pod nosem, kiedy stopy i tyłek zaczęły boleć. – W porządku? – spytał Ben głośnym szeptem. – Miałem ci właśnie powiedzieć, że wydaje się, że do ziemi jest znacznie bliżej niż naprawdę. Nie można się puszczać, dopóki nie natrafisz rękami na drugą podpórkę. Ja za pierwszym razem prawie złamałem nogę. Potarłam kość ogonową, a potem poruszyłam jedną stopą, potem drugą. Bolało, ale nic nie uszkodziłam. – W porządku – powiedziałam. – Dzięki, Ben. – Nie chcę wiedzieć, gdzie idziesz ani co będziesz robić. Na wszelki wypadek roszczę sobie prawo do błogiej nieświadomości. – Na chwilę zniknął w pokoju, ale zaraz znów się pojawił, z plecakiem w ręce. – Łap! Zrzucił pakunek, a ja złapałam i otworzyłam. W głównej komorze było kilka starych podkoszulków, a w nie zawinięta butelka jacka danielsa. Zerknęłam na Bena, a on mrugnął. – Bez procentów nie ma zabawy, tak? Nie podejrzewałem, żebyście chcieli z Dorseyem po skrętaku, więc daję wam to. – Nie powinieneś nas zachęcać do picia, Benjaminie. Zaśmiał się za głośno i aż złapał się za usta. – Boże, jesteś świętym dzieckiem, Beck. Po jaką cholerę się wymykasz w środku nocy, jeśli nie zamierzasz zrobić tego jak należy? – Pokręciłam głową, zamknęłam plecak i przewiesiłam sobie przez ramię, a potem odwróciłam się, żeby wyjść z ogrodu, kiedy Ben zatrzymał mnie psyknięciem. – Resztę masz mi przynieść. Nie wypijcie wszystkiego, bo się pochorujecie. Wywróciłam oczami, chociaż nie mógł przecież zobaczyć. – Nie jestem głupia, Ben. Wiem, że nie należy pić całej butelki naraz. Uniósł brwi. – Nie wszyscy z nas są tak mądrzy jak ty. To jedna z tych sytuacji, kiedy w trakcie jest znacznie zabawniej niż po fakcie. Pokręciłam głową. – Idę już. Na razie i dzięki! – Moja błoga nieświadomość właśnie się zaczęła. Nie wiem, kim pani jest. – Usłyszałam, że jego okno zamyka się z cichym zgrzytem. Roześmiałam się i zanurkowałam pod nisko opadające gałęzie sosen rosnących między naszym domem, a domem sąsiadów. Trawa była mokra od rosy, a powietrze chłodne, więc pochwaliłam się za wybór dżinsów i grubego swetra. Niebo było zupełnie czyste i upstrzone gwiazdami, kawał białego księżyca skrzył się na nabijanej gwiezdnymi ćwiekami czerni. Szłam wśród drzew, potem ulicą, mój oddech przybierał formę białych obłoczków pary. Zobaczyłam ciężarówkę Jasona z wyłączonymi reflektorami. Z rury wydechowej wylatywał kłąb spalin. W kabinie światło było zapalone i oblewało Jasona bladym żółtym blaskiem. Widziałam, że ma pochyloną głowę, a włosy wciąż perfekcyjnie nastroszone dzięki żelowi, którego używał. Szyję miał szeroką i opaloną od godzin spędzanych na słońcu. Podniósł wzrok, kiedy podeszłam do samochodu od strony pasażera i uśmiechnął się radośnie. Wyskoczył z auta, a ja usłyszałam, jak za nim uciekają w noc nuty muzyki country. Szybko okrążył maskę i otworzył przede mną drzwi, zanim zdążyłam dotknąć klamki. Usiadłam na pokrytym pokrowcem siedzeniu i natychmiast poczułam się jak w domu. Miałam przeczucie, że będę tu spędzać dużo czasu. I już byłam tym zachwycona. Przypomniałam sobie pierwszą piosenkę country, którą mi puścił i zajęłam się przeglądem wnętrza. Siedzenia były szare, między nimi dwa czarne uchwyty na kubki, w tym bliżej kierowcy prawie pusta butelka Mountain Dew Code Red. Na podłokietniku leżała książka do historii otwarta na wojnie secesyjnej, zeszyt zapisany pochyłymi dużymi kapitalikami i opakowanie po Cheez-Its wziętych na wynos. Na podłodze pod moimi stopami leżał bordowy, znoszony plecak Jansporta z zielono-białym symbolem reprezentacji szkoły przypiętym do bocznej kieszeni. Obok poniewierało się kilka pustych butelek po Mountain Dew i Gatorade, a wśród nich puste paczki po suszonym bekonie i pestkach słonecznika. Na tablicy rozdzielczej leżał wetknięty pod przednią szybę zamknięty pokrowiec na płyty CD, wypchany i wyraźnie zużyty. Na podłodze między siedzeniami, wepchnięty między dźwignię zmiany biegów a przód fotela, leżał gruby koc z logo Uniwersytetu w Michigan, a na nim zwinięta w kłębek czarna bluza z kapturem. Między bluzą a kocem było coś jeszcze, jakby pasek od pokrowca na aparat fotograficzny. Jason upchał książki w plecaku, a ja odrzuciłam bluzę na bok, żeby zobaczyć, co jest pod nią. Odkryłam pokrowiec na aparat Nikona, w formie plecaka, wyglądający na drogi. Jason ruszył i wykręcił, żeby wyjechać na główną drogę. Włączył światła. Ja wyciągnęłam pokrowiec i położyłam sobie na kolanach, a potem otworzyłam i aż westchnęłam, bo w środku był ogromny, profesjonalny aparat. – To twój? – spytałam. Jason zerknął na mnie, na jego twarzy pojawił się wyraz bliski panice. – Tak. Czy mogłabyś to odłożyć? – Mówił spokojnie, ale zbyt spokojnie. Wydawało mi się, że jest zły. Szybko zapięłam pokrowiec i odłożyłam na miejsce, zakrywając tak, jak go znalazłam. – Przepraszam – powiedziałam, choć nie byłam pewna, co zrobiłam źle. – Byłam ciekawa. Bardzo fajny aparat. Dostałeś w prezencie? Jason mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. – Nie. Kupiłem. – Jakim cudem było cię stać? Takie aparaty kosztują chyba ze dwa tysiące!
– To model D800, kosztuje około trójki, ale kupiłem go przez Internet i dałem trochę ponad dwa koła. – Zacisnął dłoń na kierownicy. – Oszczędzałem. – Pracujesz? Nie wiedziałam. Zarumienił się, ale raczej ze złości niż ze wstydu, tak mi się przynajmniej wydawało. Żyłka w skroni zaczęła mu pulsować. – Nie. – Więc jakim cudem? Długo nie odpowiadał. Światło zmieniło się na czerwone, więc zwolnił, a potem stanął. – To zostanie między nami, zgoda? Nawet Nell o tym nie wie. – Pokiwałam głową, a on wypuścił powietrze z płuc. – Tata płaci mi dwieście dolarów za wygrany mecz plus dwadzieścia za każde przyłożenie. Poza tym dostaję tysiąc, jeśli mam przez cały rok same piątki. Jeśli przez wszystkie lata liceum utrzymam średnią cztery, dołoży połowę do każdego samochodu, jaki będę chciał mieć. Tak kupiłem to auto. Mój wujek Rick sprzedawał, więc dał mi dobrą cenę. Potem kupiłem aparat. – Więc to twoja motywacja, żeby cały czas wygrywać? Ostro wrzucił dwójkę, gdy ruszyliśmy spod świateł. – Częściowo. – Więc jaka jest pozostała część? Spojrzał na mnie, potem odwrócił wzrok, a twarz mu spochmurniała. – Nieważne. Wyczułam, że kryje się tu jakaś tajemnica i że nie powinnam drążyć, ale drążyłam. – Może dla mnie ważne. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. – Daj spokój. Proszę. – Nie patrzył na mnie i mówił szeptem, który wyrażał desperację. – Dobra, jasne. Przepraszam, n-n-nie chciałam w-w-w-węszyć. – Spuściłam wzrok, zmartwiona, że zmartwiłam jego i zdziwiona nagłą zmianą nastroju wywołaną aparatem. Jason jęknął. – Cholera, to ja przepraszam. Nie chciałem na ciebie warczeć. Po prostu… Są takie sprawy, o których nie mogę mówić. – A mogę spytać, jakie robisz zdjęcia? Może mogłabym jakieś zobaczyć? Nie odpowiedział, tylko zakręcił kierownicą, prawie nie naciskając hamulca, a potem dodał gazu i ciężarówka zjechała gwałtownie w szeroką, boczną drogę. Zarzuciła tyłem, a spod kół poszedł żwir i chwilę jechaliśmy pod kątem, zanim Jason skontrował kierownicą. Złapałam się rączki nad głową i prawie nie oddychałam, a potem wrzasnęłam, kiedy przy dużej prędkości znów skręcił, a reflektory oświetliły zwężającą się przed nami dróżkę. Znał tu na pamięć każdy zakręt, kręcił kierownicą i naciskał na hamulec tuż przed skrętem, żeby wchodząc w niego, dodać gazu i wyjść na prostą dobrze wyćwiczonym ruchem. Serce waliło mi w piersi, jednocześnie z przerażenia i emocji. – Błagam cię, nie zabij nas. – Byłam dumna, że powiedziałam to bez zająknięcia, biorąc pod uwagę moje nerwy. W odpowiedzi tylko się uśmiechnął, błyskając zawadiacko białymi zębami. Skręcił jeszcze raz, a potem gwałtownie przyhamował i skręcił w jeszcze węższą dróżkę biegnącą przez las. Jechał teraz wolniej i wcisnął coś, co uruchomiło napęd na cztery koła. Droga wznosiła się i opadała, a on ostro dodawał gazu, żeby ciężarówka wspięła się na wzgórze i zwalniał dopiero po drugiej stronie. – Dokąd jedziemy? Wskazał przed siebie palcem uniesionym znad kierownicy. – Już niedaleko. To moje ulubione miejsce. Ciężarówka niebezpiecznie gibnęła się na kolejnym zakręcie i przemknęła tuż pod nisko zwieszającymi się gałęziami dębu. Jeszcze niecały kilometr i droga się skończyła, jechaliśmy po trawie i między drzewami. Zjechaliśmy w dół, a potem teren zaczął się stopniowo wznosić i w końcu jechaliśmy prosto pod górę. Na szczycie wzniesienia Jason lekko wykręcił i zatrzymał się. Wyłączył silnik, ale radio zostawił. Zgasił światła, sięgnął po koc i wyskoczył z ciężarówki, dając mi znak, żebym poszła za nim. Otworzyłam drzwi i zeskoczyłam na ziemię, natychmiast owiana zimnym powietrzem. Jason otworzył tył naczepy i czekał. Zaczęłam się wspinać, dość niepewnie, a wtedy schylił się, złapał mnie pod pachami i po prostu podniósł z ziemi. Pisnęłam, kiedy nagle straciłam kontakt z ziemią, ale po sekundzie moje nogi zetknęły się z ciężarówką. Zachwiałam się i objęłam go ramionami. – Jezu, nie rób tak więcej! – Głos miałam stłumiony, bo wtulałam się w jego bluzę z długimi rękawami. Pachniał perfumami, dezodorantem, potem i czymś jeszcze, ostrym, ale niezidentyfikowanym. – Wystraszyłaś się? – Był rozbawiony i zadowolony z siebie. Parsknęłam i spojrzałam na niego groźnie. – Raczej zdziwiłam. Nie boję się, ale następnym razem daj znać, zanim wylecę w powietrze, dobra? – Jason tylko się zaśmiał. – Jesteś bardzo silny. Wzruszył ramionami. – Dużo ćwiczę na treningach, a poza tym czasem muszę się rozładować. – Rozładować? W jakim sensie? Zawahał się. – Boże… No dobrze. Posłuchaj, w moim domu jest nie najlepsza sytuacja. Mówiłem ci, że tata wymaga ode mnie doskonałości, tak? No więc… On nie zawsze jest miły. Dużo się kłócimy i czasem muszę jakoś… spuścić parę. Tyle. Wszystko złożyło się w całość i aż rozbolał mnie brzuch, kiedy dotarło do mnie, co jest między wierszami. – Czy on cię bije? – Odsunęłam się i obserwowałam jego twarz. Byłam pewna, że będzie próbował się wykręcić od odpowiedzi. Spojrzał na mnie. Twarz miał napiętą i nieprzeniknioną. – Nie przejmuj się tym, dobrze? Nie mieszaj się. Nie potrzebuję ratunku. Zmarszczyłam czoło. – Czyli tak. Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? Jason wysunął się z moich objęć i się odwrócił. Kucnął, rozłożył koc na pace, a potem rozpiął linki przytrzymujące lodówkę turystyczną. Zdjął biało-niebieskie wieko i wyjął sześciopak coli, cztery kanapki zawinięte w gruby woskowany papier i paczkę chipsów. – Wiem, że to nie jest żadna wystawna uczta, ale zjadliwe. – Rozłożył kanapki na dwie kupki i wyjaśnił: – Te są z indykiem, musztardą i szwajcarskim serem, a te z szynką, ostrym cheddarem i majonezem. Usiadł i poklepał koc obok siebie. Potem sięgnął do szyby z tyłu i uchylił okienko, żeby popłynęły miękkie nuty śpiewanej przez kobietę piosenki country o rewolwerze i prochu. Wahałam się przez dłuższą chwilę, ale potem usiadłam obok niego i wzięłam jedną z kanapek z indykiem. Oboje zjedliśmy po połowie, a potem on położył dłonie na kolanach i popatrzył mi w oczy. – Posłuchaj, Beck. To moja sprawa, dobra? Nie przejmuj się tym. Nic mi nie jest. To nic ponad moje siły. – Po prostu nie rozumiem. Czemu nikomu nie powiesz? Jego zielone oczy były pełne bólu i gniewu. – Bo to nic nie da. Raz próbowałem i były z tego tylko problemy. Nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy się dowiedzieli. Nie warto. Za dwa lata kończę szkołę i znikam. Nie wrócę tu więcej. Będę grał na uniwersytecie w Michigan, w Minnesocie albo w Nebrasce. Potem zostanę zawodowcem. Nie będę już niczego potrzebował od mojego staruszka. – J-j-j-a… Och! – Wzięłam głęboki wdech i skoncentrowałam się. – Nie wiem, co powiedzieć. To nie w porządku. – Nic nie mów. Nic nie mów i nic nie rób – mówił z naciskiem. – Poza Kyle’em wiesz tylko ty. Nie możesz nikomu powiedzieć, obiecaj mi to. Obiecaj! W głowie mi się kręciło, a serce mi pękało z powodu tego chłopaka, którego zaczynałam bardzo, bardzo lubić. – Ktoś powinien wiedzieć. On nie może ci tego robić. Na litość boską, to twój ojciec! Powinien cię chronić, a nie krzywdzić! To s-s-s-s-straszne. – Poczułam gniew, który jak kula narastał mi w gardle, a przed oczami wirowały obrazy: Jason w kącie, kryjący się przed wielkim cieniem z wielkimi pięściami. – A twój tata cię chroni? – On jest zbyt opiekuńczy i stanowczo nadgorliwy. – Sama nie wiedziałam, czemu bronię ojca, choć w głowie cały czas na niego pomstowałam. – Jest nieracjonalny, przewrażliwiony i uparty. Jego idiotyczne zasady zmuszają mnie do buntu, ale na swój sposób mnie kocha. Nigdy by mnie nie skrzywdził. Po prostu chce, żebym dała z siebie wszystko, co mogę. Wynagradza sobie wszystkie kłopoty, w jakie pakuje się Ben.
– A mój tata ma w głębi duszy ukrytą krainę gniewu, zamieszkałą przez demony. – Mówił zaskakująco łagodnie, poetycko. – Odniósł kontuzję w czasie pierwszego meczu w lidze zawodowej i nie mógł więcej grać. Musiał wrócić do rodziców, tu do Michigan, a jego ojciec był dla niego gorszy niż on dla mnie. Zaczął pracować w policji i szybko awansował, ale potem wybuchła wojna w Zatoce i wstąpił do armii. Dwa razy był w Iraku. Nie miał wykształcenia ani treningu. Widział straszne rzeczy. I robił też. Zrobił naprawdę paskudne rzeczy, na rozkaz Wuja Sama. To go jakoś tam wystraszyło, w środku. Chodzi mi o to, że ma swoje powody. Co go oczywiście nie usprawiedliwia. Milczałam, słuchałam piosenki w radiu i patrzyłam w czarne niebo i gwiazdy, które wyglądały jak sól rozsypana na czarnym obrusie. – Skąd tyle wiesz o tym, co przeszedł? Jason odpowiedział z ustami pełnymi chipsów. – Dużo pije. Jak przesadzi, czasem opowiada mi różne rzeczy, zamiast mnie bić. Opowiada mi tak, jakbym był z nim w wojsku. – Przełknął chipsy i zapatrzył się w niebo. – Nienawidzę tych opowieści. Wolę oberwać. Zadrżałam, kiedy powiew wiatru przedarł się przez mój sweter. Jason oparł się o pakę i zeskoczył na ziemię, a potem zajrzał do kabiny i wyciągnął bluzę. Wdrapał się z powrotem po kole zapasowym i zarzucił mi bluzę na ramiona. Była ciężka, ciepła i pachniała nim. Wziął pokrowiec z aparatem i spojrzał na mnie chytrze. – Chciałaś zobaczyć moje zdjęcia? Energicznie pokiwałam głową. – Więc coś za coś. Pokażę ci zdjęcie, jak pokażesz mi wiersz. Z trudem przełknęłam ślinę. – Sama nie wiem. Nigdy nikomu ich nie pokazywałam. Nikomu. To mój pamiętnik. Jason pokiwał głową i wskazał na pokrowiec. – Ja mam to samo ze zdjęciami. Są tylko dla mnie, prywatne. Lubię je robić. Nikt o tym nie wie, nawet Kyle. Dla mnie to też jest jak pamiętnik. Nie jestem dobry w słowach, więc zamiast nich używam zdjęć. – Dlaczego trzymasz coś takiego w tajemnicy? – spytałam. – Przecież to nic wstydliwego. To super, dziedzina sztuki. Twarz znów mu spochmurniała. – Nie znasz taty. Mówiłem ci, że to nie jest fajny facet. Jedyne, co mi wolno, to uczyć się i grać w futbol. Trenować, odrabiać lekcje, chodzić na treningi, to tyle. Jak jest pijany i nieprzytomny, tak jak teraz, ma gdzieś, co robię i gdzie jestem, bylebym nie trafił do aresztu ani nie wpakował się w jakąś gównianą sytuację. Jest kapitanem policji, więc muszę uważać. Nie pomoże mi, nie użyje wpływów. Wykopałby mi wnętrzności, gdyby jeden z jego ludzi choć raz mnie zatrzymał. Oni też się go boją, więc nie będą działać wbrew niemu. – Ale co to ma wspólnego z fotografią? To tylko zdjęcia. Odpakował kanapkę z szynką i otworzył drugą puszkę coli. – To druga sprawa. Wszystko, co chociaż odrobinę zalatuje sztuką, jest dla pedałów. On tak mówi, nie ja. Poza tym, że jest agresywnym pijakiem, jest też bigotem. Nienawidzi w zasadzie wszystkich, którzy nie są tacy jak on. Gdyby wiedział, że mam aparat, wsadziłby mnie do czubków. Muzyka? Nie ma mowy. Rysunek? W życiu! A ja uwielbiam robić zdjęcia. Zatrzymywać w kadrze fragment rzeczywistości i robić z niego coś zupełnie innego. Otworzył pokrowiec i wyjął aparat, a potem włączył, wcisnął kilka guziczków i na wyświetlaczu pojawiły się zapisane na karcie zdjęcia. Przewinął kilka i podał mi aparat. Wzięłam go ostrożnie, bo bałam się choćby trzymać coś tak dla niego cennego i tak absurdalnie drogiego. Zdjęcie, które mi pokazał, zaparło mi dech w piersi. Przedstawiało trzmiela, uchwyconego w trakcie lądowania na stokrotce. Zbliżenie było tak duże, że widziałam smugę trzepoczących skrzydełek i pojedyncze włoski na czarno-żółtym tułowiu. Światło odbijało się w wytrzeszczonych, mozaikowych oczach owada, stokrotka była ostra i intensywnie żółta, a w tle było błękitne niebo. Zdjęcie wyglądało jak z National Geographic, oszałamiało ostrością i kolorami. Trzmiel wyglądał jak kosmita, wielki i nierzeczywisty. – O mój Boże! Niesamowite! Mógłbyś je sprzedać do gazety, przysięgam! – westchnęłam i jeszcze raz przyjrzałam się fotografii, zdumiona tym, jak wspaniale uchwycił kwiat pośrodku, tak że zajmował cały kadr, a owad był na górze, przyłapany w czasie lądowania. Uśmiechnął się i pierwszy raz odkąd go znam, wyglądał na zawstydzonego. – Dzięki. Pokąsały mnie chyba z sześć razy w czasie robienia tego zdjęcia. Nad łąką latały stada wielkich, tłustych trzmieli. – Wskazał na pole pod nami. – Robiłem je tutaj. Gdzieś tu musi być gniazdo. Tak czy siak. Łaziłem za nimi przez kilka godzin i robiłem zdjęcie za zdjęciem. Zrobiłem kilkaset, zanim ustrzeliłem to. – Mogę zobaczyć więcej? – spytałam podekscytowana. Uniósł brew. – Nie tak szybko. Teraz twoja kolej. Czułam, że ręce mi się trzęsą. Wiedziałam, że jeśli spróbuję się odezwać, wyjdzie z tego sieczka, więc wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam do torebki. Wyjęłam dziennik. Był to zeszyt w oprawie spiralnej, z gładkimi stronicami, szkicownik. Okładki miał z płótna. Markerem wypisałam na nim fragment wiersza po arabsku. – Co to znaczy? – spytał Jason. Zawahałam się, wzięłam kilka wdechów i najpierw wyrecytowałam te słowa w myślach, dopiero później wypowiedziałam je na głos. – „Nie jestem sam. Prawda to przyjaciółka samotności”. – Przesuwałam palcem po literach, a potem otworzyłam zeszyt i zaczęłam przerzucać strony, żeby znaleźć idealny wiersz do pokazania Jasonowi. – Napisał go arabski poeta Abboud al-Jabiri. Wiersz jest dłuższy, ale ten fragment lubię najbardziej. – Żył dawno temu? Pokręciłam głową. – Nie, żyje, mieszka w Jordanii i cały czas pisze. Moja mama jest pediatrą, ale zawsze kochała poezję. Oprócz studiów medycznych zrobiła drugie magisterium z arabskiej poezji. Chyba od niej się tym zaraziłam. – Super! – powiedział Jason. – Co robi twój tata? – Pracuje w nieruchomościach. Ma kilka terenów użytkowych, a poza tym sprzedaje domy. – Żułam kanapkę, patrząc na niego. – A u ciebie? Opowiadałeś o tacie, ale co z mamą? Wzruszył ramionami. – Ona nic nie robi. Trzy dni w tygodniu pracuje w gabinecie dentystycznym, jakaś biurowa robota. Poza tym siedzi w pokoju i wykleja obrazki. Zmarszczyłam brwi, usiłując dociec, o co mu chodzi. – Scrapbooking? Znów wzruszył ramionami. – Możliwe. Ma „pracownię”. – Zrobił palcami znak cudzysłowu. – Spędza tam cały czas. Śpi też tam, chyba że ojciec chce z nią spać, żeby… No wiesz. Poza tym unika i jego, i mnie. Mnie, bo wziąłem na siebie jej sprawy z tatą, a jego, bo jest dupkiem. – Co to znaczy, że wziąłeś na siebie jej sprawy? Złamał chipsa na pół i włożył do ust oba kawałki. – Jak miałem trzy czy cztery lata, bił ją. Urosłem i zacząłem się w to mieszać. Nie chciałem patrzeć, jak mama płacze, rozumiesz? Ona przez jakiś czas się stawiała, pamiętam to. Ale potem się zmęczyła. Poddała się. Pozwalała mu robić, co mu się podoba, sobie i mnie. On dąży do konfliktu, chce walczyć. Ja zacząłem mu to zapewniać, więc ją zostawił w spokoju, ale teraz ona mnie za to chyba nie lubi. Nie wiem dlaczego, przecież obrywam za nią. Nieważne. Głupia szmata – mówił beznamiętnie. Ten brak emocji mnie przerażał. – To jednak twoja matka! – Nie mogłam się powstrzymać. Oczy mu zapłonęły na zielono, ale nie podniósł głosu. – Może i pod względem biologicznym powołali mnie do życia, ale nie są moimi rodzicami. – Uspokoił się i odwrócił wzrok, a w jego głosie słyszałam zadumę. – Rodzice kochają i chronią. Troszczą się i wychowują. Ja nigdy tego nie dostałem. Mój staruszek? Jego nikt nie kochał, a on nie nauczył się, jak przełamać ten zaklęty krąg. Mama tak długo była ofiarą, że teraz już nic jej nie obchodzi, więc ja zbieram cięgi.