prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony562 482
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań350 822

Carter Ally - Dziewczyny z Akademii Gallagher 02 - Tylko mi nie wierz

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Carter Ally - Dziewczyny z Akademii Gallagher 02 - Tylko mi nie wierz.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Ally Carter Dziewczyny z Akademii Gallaghera 01-04
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 228 stron)

Carter Ally Tylko mi nie wierz Dziewczyny z Akademii Gallagher 02 W zeszłym semestrze Cammie Morgan namęczyła się, śledząc i zdobywając swojego chłopaka, więc teraz chciałaby mieć wreszcie spokój. Łatwo mówić, kiedy chodzi się do Akademii Gallagher, najlepszej szkoły na świecie, tyle że... nie dla zwykłych dziewczyn. A w Akademii Gallagher dzieje się coś podejrzanego. Cammie nie byłaby sobą, gdyby nie zamierzała wytropić, co kryje się pod tajemniczym kryptonimem "Blackthorne". Tym razem gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. A cel jest o wiele trudniejszy… i o wiele bardziej przystojny.

Rozdział 1 Po prostu bądź sobą - powiedziała mama, jakby to było takie proste. A nie jest. Nigdy. Zwłaszcza kiedy masz piętnaście lat i nie wiesz, w jakim języku każą ci rozmawiać podczas obiadu albo jakim nazwiskiem trzeba będzie się posługiwać przy następnym dodatkowo punktowanym zadaniu. I szczególnie kiedy nosisz ksywkę Kameleon. A oprócz tego chodzisz do szkoły dla szpiegów. Oczywiście skoro to czytaszf pewnie masz co najmniej czwarty stopień wtajemniczenia i wiesz wszystko o Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt - tak naprawdę to wcale nie jest szkoła z internatem dla bogatych dziewczyn i chociaż mieszkamy w eleganckiej rezydencji z wypielęgnowanymi trawnikami nie jesteśmy snobkami. Jesteśmy szpiegami. Ale wydawało się, że tego styczniowego dnia nawet moja mama... nawet moja dyrektorka... zapomniała, że jeśli od małego uczysz się czternastu obcych języków i sztuczek, które pozwolą ci zmienić wygląd wyłącznie za pomocą cążków do paznokci i pasty do butów, wtedy bycie sobą robi się trudne. Zapomniała, że nam, dziewczętom z Gallagher, znacznie lepiej wychodzi bycie kimś innym. (Na dowód tego mamy fałszywe dokumenty). 2

Mama objęła mnie ramieniem. - Będzie dobrze, malutka - szepnęła, prowadząc mnie przez tłum klientów stłoczonych w galerii handlowej Pentagon City Mail. Kamery sklepowe śledziły każdy nasz ruch, ale mimo to mama powiedziała: - Wszystko w porządku. Taki jest protokół. To normalne. Ale od dnia, kiedy w wieku czterech lat przypadkiem złamałam kod Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, który mój tata przywiózł z misji w Singapurze, stało się jasne, że określenie „normalny" pewnie nigdy nie będzie mnie dotyczyć. Ostatecznie normalne dziewczyny uwielbiają chodzić do galerii z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi, które dostawały na Gwiazdkę. Normalne dziewczyny nie dostają wezwania do stolicy ostatniego dnia ferii zimowych. Normalne dziewczyny nie dziwią się, kiedy ich mama bierze z półki sklepowej parę dżinsów i mówi do sprzedawczyni: - Przepraszam, moja córka chciałaby to przymierzyć. Z pewnością nie czułam się normalnie, kiedy ekspedientka zajrzała mi w oczy w poszukiwaniu jakichś ukrytych wskazówek. - Mierzyły już panie kiedyś spodnie z Mediolanu? Podobno modele europejskie świetnie leżą. Mama pomacała cienki dżins: - Tak, miałam kiedyś takie spodnie, ale zniszczyły się w praniu. Ekspedientka wskazała ręką wąski korytarzyk. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Kabina numer siedem jest chyba wolna. - Już miała odejść, ale odwróciła się do mnie i szepnęła: - Powodzenia. A ja doskonale wiedziałam, że powodzenie mi się przyda. 3

Ruszyłyśmy korytarzykiem, i w przebieralni mama zamknęła za nami drzwi. Nasze spojrzenia spotkały się w lustrze, a mama spytała: - Gotowa? Zrobiłam wtedy to, w czym dziewczęta z Gallagher są najlepsze - skłamałam. - Jasne. Przycisnęłyśmy dłonie do chłodnej, gładkiej powierzchni lustra i poczułyśmy, jak szkło ogrzewa się pod naszym dotykiem. - Dasz sobie świetnie radę - powiedziała mama, jakby bycie sobą wcale nie było takie trudne i okropne. Jakbym całe życie nie chciała być nią. Nagle ziemia pod nami zaczęła drżeć. Ściany podjechały do góry, a podłoga się zapadła. Oślepiły mnie jaskrawe światła. Niepewnie poszukałam ręki mamy. - To tylko skaner - uspokoiła mnie, a winda zjeżdżała coraz niżej pod ziemię. W twarziiderzyło mnie gorące powietrze, jakby ktoś włączył największą na świecie suszarkę do włosów. - Czujniki skażenia mikrobiologicznego - wyjaśniła mama, kiedy gładko i szybko sunęłyśmy w dół. Wydawało się, że czas stanął w miejscu, ale liczyłam uciekające sekundy. Minuta. Dwie... - Już prawie jesteśmy - powiedziała mama. Minęłyśmy wąską wiązkę laserową, która zeskanowała nasze siatkówki. Chwilę później zapulsowało jasnopomarańczowe światło i poczułam, że winda hamuje. Drzwi się rozsunęły. A mi opadła szczęka. Podłoga w olbrzymim pomieszczeniu była wyłożona kaflami z czarnego granitu i białego marmuru. Wyglądała jak gigantyczna szachownica. Bliźniacze schody wznosiły 9

się po obu stronach potężnej sali i wiły jakieś dziesięć metrów w górę na drugie piętro, obramowując granitową ścianę, na której umieszczono srebrne godło CIA i motto, które znałam na pamięć: „I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Zrobiłam krok naprzód i zobaczyłam, że wzdłuż ściany, która zakręca za nami łukiem, ciągną się windy - całe mnóstwo. Litery ze stali nierdzewnej nad windą, z której właśnie wyszłyśmy, ułożyły się w słowa: „Odzież damska, galeria". Na prawo nad kolejną windą był napis: „Toaleta męska, stacja metra Roslyn". Na ekranie nad windą wyświetliły się nasze nazwiska. „Rachel Morgan, Departament Szkolenia Tajnych Agentów". Zerknęłam na mamę, a tymczasem pojawił się nowy napis: „Cameron Morgan, gość". Rozległ się głośny dzwonek i z windy oznaczonej „Konfesjonał w kościele Świętego Sebastiana" wyszedł „David Duncan, Wydział Likwidacji Cech Charakterystycznych". Poczułam się zupełnie odjazdowo, ale nie myślałam: „O Boże, jestem w supertajnej bazie lepiej zabezpieczonej niż Biały Dom". Nie, miałam raczej wrażenie: To najbardziej odlotowa rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła, bo mimo trzyipółletniego szkolenia na chwilę zapomniałam, dlaczego tu jesteśmy. - Chodź, skarbie - powiedziała mama, biorąc mnie za rękę i ciągnąc przez atrium, w którym różni ludzie wchodzili po kręconych schodach na górę. Czytali gazety lub rozmawiali pijąc kawę. Wyglądało to prawie... normalnie. Ale wtedy mama podeszła do strażnika, któremu brakowało połowy nosa i jednego ucha, a ja pomyślałam sobie, że dla dziewczyny z Gallagher normalność staje się pojęciem całkowicie względnym. - Witam panie - odezwał się strażnik. - Proszę położyć tu dłonie. - Wskazał gładki blat przed sobą, a kiedy tylko 10

dotknęłyśmy jego powierzchni, poczułam ciepło skanera, który zapamiętywał odcisk mojej dłoni. Zaszumiała drukarka, a strażnik pochylił się i podał nam dwa identyfikatory. - Rachel Morgan - powiedział, patrząc na mamę tak, jakby dopiero ją zauważył. - Witamy ponownie! A to musi być mała... - Zmrużył oczy, usiłując odczytać nazwisko z trzymanego w ręce identyfikatora. - To moja córka, Cameron. - Naturalnie! Łudzące podobieństwo. - Wyglądało na to, że nie tylko z nosem przydarzyło mu się coś strasznego. Jego wzrok najwyraźniej też szwankował, bo chociaż Rachel Morgan uchodziła za piękność, mnie zwykle uważano za nijaką. - Przypnij to, młoda damo - polecił strażnik i wręczył mi identyfikator. - I nie zgub - umieszczono w nim chip namierzający i pół miligrama C-4. Jeśli spróbujesz go zdjąć albo wejść gdzieś bez upoważnienia, wybuchnie. - Wpatrywał się we mnie. - A ty zginiesz. Przełknęłam ślinę i nagle zrozumiałam, dlaczego w rodzinie Morganów nie było nigdy mowy o tym, żeby zabierać dziecko do pracy. - Okej - mruknęłam i wzięłam ostrożnie identyfikator. Wtedy mężczyzna plasnął ręką w kontuar, a ja - chociaż miałam za sobą szpiegowskie szkolenie - podskoczyłam. - Ha! - Strażnik roześmiał się gwałtownie i nachylił do mamy. - W moich czasach Akademia Gallagher nie uczyła takiej łatwowierności, Rachel - zadrwił, a potem mrugnął do mnie. - Szpiegowski żarcik. Jego „żarcik" nie wydawał mi się specjalnie zabawny, ale mama uśmiechnęła się i znów wzięła mnie za rękę. - Chodź, malutka, lepiej żebyś się nie spóźniła. Poprowadziła mnie słonecznym korytarzem. Naprawdę trudno było uwierzyć, że znajdowałyśmy się pod ziemią. Jasne, chłodne światło zalewało szare ściany i przypomniało 6

mi podpoziom pierwszy w szkole... który przypomniał mi zajęcia z tajnych misji... które przypomniały mi egzaminy końcowe... które przypomniały mi... Josha. Minęłyśmy Biuro Walki z Partyzantką, ale nie zwolniłyśmy. Spod Departamentu Utajniania i Przykrywek pomachały do mojej mamy dwie kobiety, ale nie zatrzymałyśmy się, żeby z nimi pogadać. Poszłyśmy szybciej w głąb siedziby tajnych służb, aż wreszcie korytarz rozgałęził się i mogłyśmy skręcić albo w lewo, do Departamentu Sabotażu i Pozornie Przypadkowych Eksplozji, albo w prawo, do Biura Szkolenia Tajnych Agentów i Wywiadu. I mimo tabliczki z napisem „Skafandry ognioodporne obowiązkowe", stojącej po lewej stronie, znacznie bardziej wolałam pójść właśnie tam. Albo po pro- stu wrócić do galerii. Wolałam iść gdziekolwiek, byle nie tam, gdzie musiałam iść. Bo chociaż mówią, że prawda cię wyzwoli, nie oznacza to wcale, że nie będzie bolesna. - Nazywam się Cammie. - Nie, jak brzmi twoje pełne imię i nazwisko? - zapytał mężczyzna przed wariografem, jakbym nie miała (ponoć niewybuchowego) identyfikatora. Przypomniałam sobie o radach mojej matki i odetchnęłam głęboko. - Cameron Ann Morgan. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć stołu ze stali nierdzewnej, dwóch krzeseł i lustra weneckiego. Pewnie nie byłam pierwszą dziewczyną z Gallagher, która znalazła się w tym sterylnym pomieszczeniu - ostatecznie przesłuchania to element tajnych misji. Mimo to ciągle wierciłam się na twardym, metalowym krześle - może dlatego, że było mi zimno albo byłam zestresowana, a może dlatego, że odczuwałam 12

pewien dyskomfort bielizny. (Zapamiętać: zbadać związek między przesłuchaniem a majtkami uwierającymi w tyłek. Coś w tym musi być!) Facet w drucianych okularach wyglądał na pracusia i był zbyt zajęty kręceniem gałkami, wciskaniem przycisków i badaniem prawdziwości moich słów, by obchodziło go to, że nie mogę usiedzieć spokojnie. - Wie pan, że w Akademii Gallagher o przesłuchaniach uczymy się dopiero w przedostatniej klasie, prawda? - powiedziałam, ale mężczyzna mruknął tylko: - Mhm. - A ja jestem w drugiej, więc nie powinien się pan martwić, że wyniki będą kiepskie. Nie jestem odporna na pańskie metody interrogacyjne. - Na razie. - Dobrze wiedzieć - mruknął, ale cały czas wpatrywał się w monitory. - Wiem, że to standardowa procedura, więc... niech pan po prostu pyta. - Gadałam jak najęta, ale nie mogłam przestać. - Naprawdę - dodałam. - Jeśli chce pan coś wie- dzieć, niech pan... - Czy chodzisz do Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt? Z bliżej nieznanych mi przyczyn odpowiedziałam: - Eee... tak? - Jakby to było podchwytliwe pytanie. - Czy brałaś udział w zajęciach z tajnych misji? - Tak - potwierdziłam i poczułam, że wraca mi pewność siebie, a może to dzięki przeszkoleniu. - Czy podczas zajęć z tajnych misji byłaś w mieście Roseville w stanie Wirginia? Nawet w tym sterylnym pomieszczeniu głęboko pod Waszyngtonem niemal poczułam ubiegłoroczny gorący, parny wrześniowy wieczór. Niemal słyszałam grający wtedy zespół i czułam zapach kukurydzianych hot dogów. Zaburczało mi w brzuchu. - Tak. 8

Gość od wariografu zapisał coś, a potem przyjrzał się otaczającym go monitorom. - Czy to wtedy po raz pierwszy zauważyłaś obiekt? Mała uwaga na temat bycia zakochanym szpiegiem: twój chłopak nie ma własnego imienia. Ludzie pokroju tego faceta nigdy nie będą mówić na niego Josh. Dla nich zawsze pozostanie obiektem, przedmiotem śledztwa. Pozbawiają go imienia, żeby mi go odebrać, a przynajmniej to, co mi po nim zostało. Odpowiedziałam więc: „Tak", powstrzymując drżenie głosu. - Czy wykorzystałaś swoją specjalistyczną wiedzę, żeby nawiązać relację z obiektem? - Rany, skoro przedstawia to pan w ten sposób... - Tak czy nie, panno... - Tak! Chciałabym jednak zauważyć, że w rzeczywistości nie wygląda to wcale tak źle. Nie trzeba na przykład nakazu rewizji, żeby przeszukać czyjś kubeł na śmieci. Poważnie. Tonaprawdę uczciwa strategia, jeśli stosujesz ją w umiarze -sami się przekonajcie. Ale coś mi mówiło, że Biuro Szkolenia Tajnych Agentów i Wywiadu było mniej zainteresowane akcją z kubłem na śmieci niż tym, co wydarzyło się potem. Byłam więc przygotowana na następne pytanie: - Czy obiekt śledził cię podczas egzaminu końcowego z tajnych misji? Przypomniało mi się, jak Josh zjawił się w opuszczonym magazynie na egzaminie końcowym, usiadł za kierownicą wózka widłowego i staranował ścianę, bo chciał mnie „uratować", więc przełknęłam ślinę i odpowiedziałam: - Tak. - Czy obiektowi podano herbatę modyfikującą pamięć, żeby wymazać wspomnienia wydarzeń tamtego wieczoru? 9

Kiedy o tym mówił, wydawało się to takie proste, takie czarno-białe. Jasne, mama podała Joshowi herbatę, która wymazywała wspomnienia, kasowała kilka godzin życia i pozwalała zacząć z czystym kontem. Ale czyste konto to rzadkość - szczególnie w życiu szpiega - więc nie mogłam po raz tysięczny zastanawiać się, co Josh zapamiętał z tamtej nocy, co zapamiętał o mnie. Odpuściłam sobie pytania, na które może nigdy nie poznam odpowiedzi, bo wiedziałam, że nic nie jest czarno-białe - całe moje życie jest z definicji szarawe. Pokiwałam głową, a potem mruknęłam: - Tak. - Czy mi się to podobało, czy nie, wiedziałam, że muszę powiedzieć to na głos. Facet zanotował coś jeszcze i nacisnął kilka klawiszy. - Czy teraz jesteś w jakikolwiek sposób związana z obiektem? - Nie - rzuciłam, bo wiedziałam, że to akurat jest prawda. W czasie ferii nie widziałam się z Joshem, nie rozmawiałam z nim ani nawet nie włamałam się do jego skrzynki pocztowej, co biorąc pod uwagę okoliczności, wyszło mi raczej na dobre. (Poza tym ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Nebrasce u dziadków, a oni mają modem i łączenie z Internetem trwa całą wieczność!) Mężczyzna w drucianych okularach podniósł wzrok znad ekranu i spojrzał mi prosto w oczy. - Czy zamierzasz odnowić kontakt z obiektem, mimo przepisów surowo zakazujących tego typu relacji? No i proszę: oto pytanie, nad którym zastanawiałam się od tygodni. No i proszę: oto ja, Cammie Kameleon, dziewczyna z Gallagher, która naraziła na niebezpieczeństwo najbardziej uświęcone siostrzeństwo w historii szpiegostwa. Dla chłopaka. 15

- Panno Morgan. - Facet stracił cierpliwość. - Czy zamierza pani odnowić kontakt z obiektem? - Nie - odpowiedziałam cicho. A potem zerknęłam na ekran, żeby się przekonać, czy mówię prawdę.

Rozdział 2 Jeśli ktoś był kiedykolwiek przesłuchiwany przez CIA, to na pewno doskonale wie, jak się czułam dwie godziny później, siedząc na tylnym siedzeniu limuzyny i ob- serwując, jak centrum miasta ustępuje przedmieściom, a przedmieścia wsi. Brudne zwały czarnego lodu zamieniły się w połacie bielusieńkiego śniegu, a świat wyglądał czysto i świeżo - jakby był gotowy zacząć od nowa. Skończyłam z kłamstwami (z wyjątkiem oficjalnych przykrywek, rzecz jasna). I z myszkowaniem (hm... chyba że na potrzeby tajnych misji). Chciałam być normalna! (A przynajmniej na tyle normalna, na ile to w ogóle możliwe w przypadku uczennicy szkoły dla szpiegów). Chciałam być... sobą. Spojrzałam na mamę i jeszcze raz sobie obiecałam, że już nigdy nie pozwolę, żeby jakiś chłopak stanął pomiędzy mną i moją rodziną albo moimi przyjaciółkami, albo sprawami bezpieczeństwa narodowego. Nagle zdałam sobie sprawę, że odkąd wyjechałyśmy z Waszyngtonu, mama prawie się nie odzywała. - Dobrze się spisałam, prawda? - zapytałam i niemal bałam się usłyszeć odpowiedź. - Oczywiście, skarbie. Znakomicie. 17

I choć nie chcę wyjść na zarozumiałą, w pewnym sensie już to wiedziałam, bo po pierwsze zawsze miałam dobre wyniki w testach, a po drugie ci, którzy oblewają badanie wariograficzne, zwykle nie wychodzą z tajnej bazy i nie są odwożeni z powrotem do szkoły dla szpiegów. A potem przypomniało mi się lustro weneckie. - Obserwowałaś mnie, prawda? - zapytałam, spodziewając się wyłącznie odpowiedzi w stylu: „Byłaś świetna, kochanie" albo „Chyba należą ci się za to dodatkowe punkty", albo „Pamiętaj o oddechu, kiedy przesłuchują cię za pomocą TruthMaster 3000". Ale nie. Mama nie powiedziała nic takiego. Położyła natomiast swoją dłoń na mojej i przyznała: - Nie, Cam. Niestety miałam do załatwienia pewne sprawy. Sprawy? Moja mama nie uczestniczyła w moim pierwszym urzędowym przesłuchaniu, bo miała... sprawy? Mogłam zapytać ją o szczegóły, błagać, żeby mi wyjaśniła, jak mogła opuścić tak ważne wydarzenie w życiu młodego szpiega. Wiedziałam jednak, że sprawy, którymi zajmuje się moja matka, wiążą się z bezpieczeństwem narodowym, podrabianymi paszportami i, od czasu do czasu, z partią plutonu wystarczającą do produkcji broni jądrowej, więc powiedziałam tylko: „Aha. Okej". Wiedziałam, że nie powinno mi być przykro, choć było. Siedziałyśmy w milczeniu do chwili, kiedy za oknem nie widać już było nic oprócz wysokiego kamiennego muru otaczającego teren Akademii Gallagher. Byłyśmy w domu. Poczułam, że samochód zwalnia. Zatrzymał się na końcu długiego rzędu niemal identycznych limuzyn, które zwoziły nas każdego semestru z powrotem do szkoły. Minął już ponad wiek, od kiedy Gillian Gallagher postanowiła zmienić swoją rodzinną posiadłość w elitarną szkołę z internatem. I chociaż od ponad stu lat kształcono tu wyjątko- 18

we dziewczęta, nikt w Roseville w stanie Wirginia nie miał zielonego pojęcia, jak wyjątkowe tak naprawdę byłyśmy. Nawet mój były chłopak. - Gadaj, jak było! - krzyknął ktoś, kiedy tylko otworzyłam drzwi samochodu. Światło słoneczne odbijało się od śniegu i oślepiało mnie, więc dopiero po chwili zobaczyłam twarz mojej najlepszej przyjaciółki. Bex przewiercała mnie spojrzeniem karmelowych oczu, jej brązowa skóra lśniła, a ona sama jak zwykle przypominała egipską boginię. - Było super? Kiedy gramoliłam się z samochodu, odsunęła się na bok, ale nie przystopowała, bo... hm... Bex nie była wyposażona w przycisk „stop". Można wcisnąć u niej „play", można wcisnąć przewijanie do przodu, a czasem nawet do tyłu, ale Rebecca Baxter nie została pierwszą w historii dziewczyną z Gallagher spoza Ameryki dzięki temu, że stała w miejscu. - Przemaglowali cię? - dopytywała dalej. Nagle zrobiła wielkie oczy i zaczęła mówić z mocnym akcentem: - Torturowali cię? No jasne, że mnie nie torturowali, ale zanim zdążyłam jej to powiedzieć, wykrzyknęła: - Na pewno było odjazdowo! - Większość dziewczyn w Anglii marzyła w dzieciństwie, żeby poślubić księcia. Bex marzyła o tym, żeby skopać tyłek Jamesowi Bondowi i przejąć jego podwójne zero. Moja mama wyszła z drugiej strony samochodu. - Dzień dobry, Rebecco. Mam nadzieję, że bez problemów dotarłaś z lotniska? - Mimo jasnego słońca, które świeciło nad nami, twarz mojej najlepszej przyjaciółki zasnuł cień. - Tak, proszę pani. - Wyjęła jedną z moich toreb z bagażnika. - Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliła mi pani 14

spędzić z wami święta. - Większość ludzi nie zauważyłaby lekkiej zmiany w jej głosie i trochę niewyraźnego uśmiechu. Ale ja świetnie rozumiałam, jak to jest, gdy nie wiesz, na jakim kontynencie są twoi rodzice ani kiedy ich zobaczysz. O ile w ogóle. Moja mama była tuż obok, a Bex miała tylko zakodowaną wiadomość, że jej rodzice biorą udział we wspólnym projekcie CIA i brytyjskich służb wywiadow- czych MI6, które reprezentują. I czy jej się to podoba, czy nie, nie wrócą do domu na Boże Narodzenie. Mama przytuliła Bex i szepnęła: - Kochanie, zawsze jesteś u nas mile widziana. - A ja nie mogłam powstrzymać myśli, że chociaż Bex była czasem z obojgiem rodziców, a ja prawie cały czas miałam przy sobie jedno z nich, żadna z nas nie wydawała się w pełni z tego zadowolona. Stałyśmy w milczeniu przez jakąś minutę i odprowadzałyśmy wzrokiem moją mamę. Mogłam spytać Bex o jej rodziców. Ona mogła napomknąć o moim tacie. Zamiast tego jednak odwróciłam się do niej i powiedziałam: - Poznałam kobietę, która założyła podsłuch w ambasadzie w Berlinie w 1962 roku. Tyle wystarczyło, żeby moja najlepsza przyjaciółka się uśmiechnęła. Ruszyłyśmy do głównego wejścia, a potem zaczęłyśmy się przepychać przez zatłoczony hol i poszłyśmy w górę głównymi schodami. Byłyśmy już w połowie drogi do naszego pokoju, kiedy ktoś... a raczej coś... nas zatrzymało. - Moje panie! - zawołała Patricia Buckingham, kiedy sięgałam właśnie do drzwi do wschodniego skrzydła - to była najszybsza droga do naszych pokojów. Przekręciłam klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. - Uch... - Przekręciłam mocniej. - Zablokowały się! - Nie zablokowały się, moje panie - przemówiła znów pani Buckingham, a jej wytworny brytyjski akcent przebił 15

się przez hałas dobiegający z holu na dole. - Są zamknięte - powiedziała, jakby w Akademii Gallagher zamykanie drzwi na klucz było na porządku dziennym, a muszę wam powiedzieć, że nie było. To znaczy, jasne, mnóstwo drzwi było zabezpieczonych zatwierdzonymi przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego kodami albo skanerami siatkówki, ale nigdy nie były ot tak... zamknięte na klucz. (No bo szczerze mówiąc, jaki w tym sens, skoro w bibliotece jest cały dział pod hasłem: „Zamki: manipulacja i blokady"?) - Obawiam się, że dział bezpieczeństwa poświęcił całą przerwę świąteczną na naprawę szeregu... jak by to ująć... luk w systemie bezpieczeństwa. - Profesor Buckingham spojrzała na mnie znad swoich okularów do czytania, a ja poczułam, że ogarnia mnie poczucie winy. - Przy okazji wykryli, że skrzydło zostało zanieczyszczone oparami z laboratoriów chemicznych. Dlatego korytarz został na razie zamknięty; będziecie musiały znaleźć inną drogę do swoich pokojów. Od tak dawna eksplorowałam każdy zakamarek posiadłości Gallagher, że nikt nie mógł lepiej ode mnie znać innych dróg do pokojów (niektóre wymagały lepszych butów, śrubokręta i pięćdziesięciu metrów liny do wspinaczki). Zanim jednak zdążyłam wymienić którąkolwiek z nich, pani Buckingham odwróciła się do nas i powiedziała: - A! I Cameron, kochanie, proszę też, żeby żadna z twoich alternatywnych tras nie wymagała przeczołgiwania się przez mury. Wyglądało na to, że akcja: „Zaczynam wszystko od nowa" będzie znacznie trudniejsza, niż przypuszczałam. Skierowałyśmy się z Bex w stronę tylnych schodów, przy których Courtney Bauer poprawiała kozaczki, które dostała na Chanukę. Kiedy mijałyśmy świetlicę drugoklasistek, zobaczyłyśmy Kim Lee prezentującą pozycję Prockiego, której nauczyła się podczas świąt. Zobaczyłyśmy 21

dziewczyny różnego wzrostu, o różnych figurach i kolorach skóry, a ja z każdym krokiem coraz bardziej czułam, że jestem w domu. W końcu otworzyłam drzwi do naszego pokoju i przymierzałam się już do manewru rzucania walizki na łóżko, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu. - O Boże! - krzyknęła Liz. - Tak się martwiłam! Walizka wylądowała z impetem na mojej nodze, ale nie mogłam nawet krzyknąć z bólu, bo Liz nadal mnie ściskała i chociaż ważyła niewiele ponad czterdzieści kilogramów, kiedy chciała, potrafiła ścisnąć naprawdę mocno. - Bex mówiła, że musiałaś pojechać na przesłuchanie -powiedziała Liz. - Podobno to ściśle tajne! Tak. Prawie wszystko, co robimy, jest ściśle tajne, ale w oczach Liz nigdy nie straciło to uroku. Pewnie dlatego, że w przeciwieństwie do Bex, do mnie i większości naszych koleżanek z klasy, rodzice Liz jeżdżą volvo, udzielają się w komitecie rodzicielskim i nigdy nie musieli nikogo zabić egzemplarzem magazynu „People". (Nie, żeby ktokolwiek miał dowody na to, że moja mama naprawdę to zrobiła - to tylko plotka). - Liz, wszystko w porządku - powiedziałam i wyswobodziłam się z jej uścisku. - To zwykłe przesłuchanie. Normalna procedura. - A więc... - zaczęła Liz. - Nie masz kłopotów? -Wzięła^do ręki opasłe tomisko. - Bo artykuł dziewiąty, ustęp siódmy Podręcznika kształcenia tajnych agentów wyraźnie mówi, że agenci w okresie szkolenia mogą zostać tymczasowo... - Liz - przerwała jej Bex. - Proszę, nie mów tylko, że przez cały ranek uczyłaś się tej książki na pamięć. - Nie uczyłam się jej na pamięć - zaprotestowała Liz. - Ja ją tylko... czytałam. - Tylko że kiedy masz pamięć fotograficzną, znaczy to mniej więcej to samo. Zatrzymałam jednak tę uwagę dla siebie. 17

Usłyszałam, jak w holu na dole Eva Alvarez mówi, że Buenos Aires w sylwestra jest naprawdę obłędne. Dwie pierwszoklasistki minęły nasze drzwi, gadając o tym, kto by się lepiej nadawał na dziewczynę z Gallagher: Buffy, postrach wampirów czy Weronica Mars (dyskusja była tym bardziej interesująca, że toczyła się po persku). Przez okna wpadało jasne światło słoneczne, odbijające się od śniegu. Zaczynał się nowy semestr i miałam przy sobie najlepsze przyjaciółki. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Trzy minuty później byłam już ubrana w szkolny mundurek i z resztą uczennic schodziłam krętymi schodami do holu głównego. A przynajmniej z większością z nich. - Gdzie Macey? - Och, już wróciła - powiedziała Liz, ale tyle sama wiedziałam. Ostatecznie trudno nie zauważyć szafy pełnej najmodniejszych ciuchów, zapasów absurdalnie drogich kremów (wiele z nich jest dopuszczonych do użytku tylko w Europie) i faktu, że ktoś niedawno spał w jej łóżku. Ostatnim razem, kiedy widziałam naszą czwartą współlokatorkę, przygotowywała się na trzytygodniowy wyjazd w Alpy Szwajcarskie w towarzystwie swojego ojca senatora, matki, spadkobierczyni koncernu kosmetycznego, i szefa kuchni - gwiazdy kanału kulinarnego; ale Macey McHenry wróciła wcześniej. A teraz nie było wiadomo, gdzie jest. Bex też się rozglądała, wychylając się ponad głowami idących przed nami siódmoklasistek. - Mówiła, że ma coś do zrobienia w bibliotece, ale to było kilka godzin temu. Myślałam, że spotka się z nami na dole, ale... - Urwała, wciąż się rozglądając. - Idźcie jeść - powiedziałam, oderwałam się od tłumu i skierowałam w głąb korytarza. - Poszukam jej. 23

Pchnęłam ciężkie drzwi do biblioteki i weszłam do ogromnej sali, zastawionej regałami na książki. Wygodne skórzane kanapy i stare dębowe stoły otaczały kominek, w którym buzował ogień. Na samym środku siedziała Macey McHenry. Opierała głowę na najnowszym numerze miesięcznika „Chemia Molekularna", jej policzki zdobiły różowe ślady od zakreślacza, a na drewnianym blacie utworzyła się kałuża śliny wyciekającej jej z ust. - Macey - szepnęłam i wyciągnęłam rękę, żeby delikatnie potrząsnąć ją za ramię. - Co? Hę... Cammie? - Wyprostowała się i zamrugała. - Która godzina? - zawołała, zrywając się z krzesła i strącając na podłogę stos fiszek. Schyliłam się, żeby pomóc je pozbierać. - Zaraz się zacznie kolacja powitalna. - Super - powiedziała tonem osoby, która wcale nie uważa, że to super. Jej lśniące czarne włosy sterczały na wszystkie strony, a zwykle błyszczące niebieskie oczy były zaspane. Chociaż domyślałam się odpowiedzi, nie mogłam powstrzymać się od pytania: - I jak tam, miło spędziłaś święta? Rzuciła mi spojrzenie, którym spokojnie mogłaby zabić (i zabije, gdy tylko nasz czołowy naukowiec, doktor Fibs, dopracuje swoją technologię morderczego spojrzenia). - Jasne. - Macey zdmuchnęła ze swojej ślicznej twarzy opadający kosmyk włosów i odłożyła ostatnią fiszkę na sto-sik. - Dopóki rodzice nie zobaczyli moich ocen. - Ale przecież masz bardzo dobre stopnie! Zaliczyłaś prawie dwa semestry. Dostałaś... - Cztery piątki i trzy czwórki - przerwała mi Macey. - No właśnie! - zawołałam. Ostatecznie sama pomagałam jej w trudniejszych tematach z makroekonomii, regeneracji molekularnej i konwersacji w suahili. 24

- A według pana senatora - Macey trzymała się swojego cichego postanowienia, by nigdy nie nazywać ojca ojcem - to niemożliwe, żebym zasłużyła na cztery piątki i trzy czwórki. Więc uznał, że na pewno ściągałam. - Ale... - Zatkało mnie. - Ale... Dziewczyny z Gallagher nie ściągają! - I taka jest prawda. Nie chcę, żeby zabrzmiało to pretensjonalnie, ale prawdziwą oceną dziewczyny z Gallagher nie jest stopień na świadectwie, ale życie lub śmierć. Jednak senator McHenry nie miał o tym pojęcia. Spojrzałam na tę śliczną dziewczynę, która wylatywała wcześniej z każdego prywatnego liceum na Wschodnim Wybrzeżu, a teraz miała same piątki i czwórki w szkole dla szpiegów, i zrozumiałam, że senator nie wiedział o wielu rzeczach. Nie znał nawet własnej córki. Biblioteka była pusta, ale mimo to ściszyłam głos. - Macey, porozmawiaj z moją mamą. Może zadzwonić do twojego taty. Możemy... - O nie! - zaprotestowała Macey, jakbym jej zabroniła dobrej imprezy. - Poza tym już wiem, co zrobię. Byłyśmy już przy ciężkich drzwiach biblioteki, ale przystanęłam, żeby usłyszeć odpowiedź. - Co? - Będę się uczyć. - Macey uniosła idealnie wyregulowaną brew. - Następnym razem będę miała same piątki. -To mówiąc, uśmiechnęła się, jakby wreszcie, po szesnastu latach starań, znalazła najlepszy sposób, żeby dopiec swoim rodzicom. Na korytarzu usłyszałam głosy, co było dziwne, bo wszystkie uczennice Akademii Gallagher były w holu głównym. Coś kazało nam stanąć w bezruchu. I czekać. Mimo grubych drzwi, które oddzielały nas od korytarza, wyraźnie usłyszałam swoją matkę: - Nie, Cammie o niczym nie wie. 20

Ponieważ byłam szpiegiem (a do tego dziewczyną), bardzo wiele słów zmuszało mnie, by się zatrzymać i nasłuchiwać, a nie trzeba chyba mówić, że „Cammie o niczym nie wie" były zdecydowanie jednymi z nich! Nachyliłam się bliżej drzwi, a stojąca za mną Macey zrobiła wielkie oczy. Przysunęła się do mnie i szepnęła: - Czego nie wiesz? - Niczego nie podejrzewała? - zapytał pan Solomon, mój boski nauczyciel tajnych misji. - Czego nie podejrzewałaś? - powtórzyła Macey. Oczywiście cała idea niewiedzenia i niepodejrzewania polega na tym, że się nic nie wie, ale nie mogłam zwrócić jej na to uwagi, bo moja mama znalazła się akurat po drugiej stronie drzwi i mówiła: - Nie, była wtedy na przesłuchaniu. Przypomniałam sobie długą, cichą drogę powrotną z Waszyngtonu i spojrzenie mojej mamy na mroźny krajobraz, kiedy powiedziała, że nie widziała mojego przesłuchania - że miała jakieś sprawy do załatwienia. - Nie możemy jej nic powiedzieć, Joe - zauważyła mama. - Nikomu nie możemy nic powiedzieć. Dopóki nie będzie trzeba. - Nawet o black thorn? - O niczym. - Mama westchnęła. - Chcę, żeby jak naj-dłużefwszystko wyglądało normalnie. Zerknęłam na Macey. „Normalnie" nabrało zupełnie nowego znaczenia. Kiedy sobie poszli, wśliznęłyśmy się z Macey do holu głównego i usiadłyśmy przy stole drugoklasistek. Mama zajęła już swoje miejsce z przodu sali. Pamiętam tylko, że kiedy siadałyśmy, Liz szepnęła: - Czemu was tak długo nie było? - Poza tym nie byłam już niczego pewna, bo mówiąc szczerze, miałam lek- 21

kie problemy ze słuchaniem. I z mówieniem. I z chodzeniem. Wszystkie mamy mają jakieś tajemnice - moja ma ich więcej niż inne - i chociaż zawsze wiedziałam, że jest mnóstwo spraw, o których nie może mi powiedzieć, nigdy nie pomyślałam, że niektóre sprawy przede mną ukrywa. Może różnica z pozoru nie wydaje się duża, ale jest naprawdę duża. Mama przytrzymała się stojącej przed nią mównicy i spojrzała na setkę dziewcząt oczekujących na nowy semestr. - Witam wszystkich ponownie. Mam nadzieję, że wspaniale spędziłyście święta - powiedziała. - Cammie - szepnęła Bex, zerkając najpierw na mnie, a potem na Macey. - Coś się stało. Tak? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mama znów przemówiła: - Przede wszystkim mam dla was dobrą wiadomość: w tym semestrze pojawi się nowy przedmiot, historia szpiegostwa, a wykładać go będzie profesor Buckingham. - W holu głównym rozległy się ciche oklaski, a nasza najstarsza nauczycielka dyskretnie pomachała. - Poza tym - kontynuowała powoli mama - jak wiele z was z pewnością już zauważyło, na jakiś czas zamknięto wschodnie skrzydło, bo prace prowadzone ostatnio w rezydencji wykazały, że zebrały się w nim szkodliwe opary z la- boratoriów chemicznych. - Cammie - odezwała się Liz, nachylając się bliżej. -Wyglądasz, jakbyś miała... zwymiotować. Bo czułam się, jakbym miała zwymiotować. - Ale przede wszystkim - mówiła mama - chciałabym życzyć wszystkim udanego semestru. Hol, jeszcze przed chwilą cichy, wypełnił teraz gwar dziewczęcych rozmów i dźwięk przesuwanych talerzy. 27

Próbowałam się wyłączyć i skupić na myślach, które kłębiły mi się w głowie jak padający na dworze śnieg. Zacisnęłam mocno oczy, żeby odepchnąć od siebie hałasy, aż nagle wszystko stało się jasne. I wyszeptałam to, o czym wiedziałam od wielu lat, ale dopiero teraz sobie przypomniałam. - Wentylacja z laboratoriów nie ma połączenia ze wschodnim skrzydłem.

Rozdział 3 Jest wiele zalet i wad mieszkania w dwustuletniej rezydencji. Na przykład znajduje się w niej z tuzin bardzo ustronnych, a jednak dostępnych miejsc, w których można się zaszyć i omówić poufne sprawy. To zaleta. Żadne z tych miejsc nie jest porządnie ogrzewane albo nie ma izolacji cieplnej, kiedy omawia się wspomniane sprawy w środku zimy. To wada. Dwie godziny po kolacji powitalnej Macey opierała się o kamienną ścianę na szczycie jednej z najwyższych wież rezydencji i pisała swoje inicjały na pokrytych szronem szybach. Liz chodziła w kółko, Bex się trzęsła, a ja siedziałam na podłodze, rękami obejmując kolana. Byłam zmęczona, chłód przenikał przez mój mundurek aż do kości. - I tyle? - zapytała Bex. - Towszystko, co mówiła twoja mama i pan Solomon? Co do słowa? Macey i ja spojrzałyśmy po sobie, przypominając sobie podsłuchaną rozmowę i zrelacjonowaną właśnie historię. Potem obydwie pokiwałyśmy głowami i powiedziałyśmy: - Co do słowa. Reszta dziewczyn z klasy pewnie rozkoszowała się ostatnim wieczorem wolnym od zadań domowych (krążyły plotki, że Tina Walters organizowała maraton filmów 24

z Jasonem Bourne'em). Tymczasem nasza czwórka siedziała w pokoju w wieży, odmrażała tyłki i nasłuchiwała skrzypienia ciężkich dębowych drzwi na dole schodów. Miało nas ostrzec, że nie jesteśmy już same. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Liz, nie przerywając swojego spaceru w tę i we w tę, co może miało ją rozgrzać, ale chodziło chyba raczej o to, że... hm... Liz za- wsze była typem łazika. (Dowodem są przetarte ślady na podłodze w naszej sypialni). - Cam - ciągnęła - jesteś pewna, że do wschodniego skrzydła nie mogły dostać się opary z laboratoriów? - No jasne, że jest pewna. - Bex westchnęła. - Ale czy jesteś całkowicie, najzupełniej, stuprocentowo pewna? - nalegała Liz. Ostatecznie jako najmłodsza w historii autorka tekstu opublikowanego w „ Scientific American" Liz lubiła wszystko zweryfikować, sprawdzić i wszystkiego dowieść ponad wszelką wątpliwość. - Cam - rzuciła Bex i odwróciła się do mnie. - Ile szachtów wentylacyjnych jest w kuchni? - Czternaście, chyba żeby wliczyć spiżarnię. Wliczasz spiżarnię? - zapytałam, co musiało stanowić wystarczający dowód mojej wiedzy, bo Macey przewróciła oczami i usiadła na podłodze obok mnie. - Jest pewna. W półmroku, w chłodzie patrzyłam, jak płatki śniegu za oknem wirują na wietrze, który wiał od dachu (albo... hm... od tych części dachu, które nie były chronione dachówkami pod napięciem). Siedziałyśmy w ciszy i spokoju. - Po co mieliby kłamać? - zapytała Liz, ale Bex, Macey i ja popatrzyłyśmy tylko na nią, bo żadna z nas nie miała ochoty mówić tego, co oczywiste: bo są szpiegami. Dla mnie i Bex to rozumiało się samo przez się. Sądząc po minie Macey, ona też zdążyła już załapać (ostatecznie 25