prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony560 862
  • Obserwuję484
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań350 257

D.B. Reynolds - Vampires in America 05 - Duncan

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

D.B. Reynolds - Vampires in America 05 - Duncan.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy D.B. Reynolds Vampires in America 1-5
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 399 stron)

D B Reynolds – Vampires in America 05 –Duncan Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: canzone Korekta: Isiorek Korekta całości: Majj_

Rozdział I Cyn zadrżała lekko i przysunęła się do fali pochodzącej z silników samolotu. To sprawiało, że lodowaty hangar stawał się możliwy do zniesienia. Zanurzyła się głębiej w swój płaszcz i zerkała przez przygaszone światła. Raphael stał prawie przy nosie samolotu, zatopiony w rozmowie z Juro. Tylko dlatego ich widziała, ponieważ wielokolorowe lampki kokpitu rzucały blask zza szyby. Raphael spojrzał szybko i jego oczy błysnęły srebrem. Jej serce zabiło szybciej na ten widok. Był taki wspaniały. Wciąż jej to czasami zapierało dech. – Martwi się o ciebie. Cyn powstrzymała niekontrolowany odruch zaskoczenia na dźwięk głosu Duncana pochodzący zza jej lewego ramienia. – Uh – powiedziała, odwracając wzrok w jego stronę. Duncan roześmiał się, gdy zwróciła się do niego. – Będzie mi ciebie brakowało, Cyn, ciebie i Raphaela bardziej niż kogokolwiek innego. – Wszystko dzieje się tak szybko – poskarżyła się cicho. Duncan pochylił się do przodu. – Niezupełnie. Planowaliśmy to od jakiegoś czasu, ale to była kwestia tylko dni, kiedy dowiedzieliśmy się, że nadszedł czas. A ty ostatnio nie byłaś sobą… – Co? Myślałeś, że będę miała nawrót choroby, jeżeli mi powiesz? To moje ciało zostało zranione, Duncanie, nie mój umysł. Nie jestem aż tak delikatna.

Milczał przez długą chwilę, stojąc idealnie bez ruchu, w taki sposób, aż prawie zapominała, ze tam stoi. – Nie widziałaś go, Cynthio – powiedział w końcu. – Kiedy myślał, że umrzesz, nie widziałaś, co to z nim zrobiło. Nie byłaś jedyną osobą zranioną tej nocy, i musisz troszczyć się teraz o niego, ponieważ mnie już tu nie będzie, aby to robić. Cyn złapała jego rękę, kiedy chciał się odwrócić. – Kocham go, Duncanie. Bardziej niż cokolwiek innego na świecie. – Wiem to. Ale musisz troszczyć się również o niego. Inaczej bym nie wyjeżdżał. Wzmocnił swój uścisk na jej dłoni i podniósł ja do ust całując lekko. – Duncan – przerwał głęboki głos Raphaela. Jego dłoń zostawiła gorączkę, gdy palce przebiegły po jej plecach, zanim spoczęły na jej biodrze. – Mój panie – odpowiedział Raphaelowi z pełnym szacunku skinieniem. Raphael uśmiechnął się. – Już niedługo. Duncan wzruszył jednym ramieniem. – Możesz już nie być moim panem oficjalnie, Panie. Ale zgodnie z prawdą, zawsze nim będziesz. Cyn odsunęła się do tyłu dając im obu chwilę, ich głosy były dudnieniem ponad jazgotem silników samolotu. To było patetyczne, jak tak stali udając, że są tacy męscy w swoich uczuciach. Dużo lepiej by było, gdyby wymienili uściski, jedna łza lub dwie i to zakończyli. Ale nie, to się

nie zdarzy. Raphael rzucił spojrzenie przez ramię wyglądając na bliskiego desperacji, bardziej niż kiedykolwiek go widziała. Prychnęła. Najwidoczniej, uściski i łzy zostawiono tylko dla niej. – W porządku, moja kolej – powiedziała podejmując się tego w końcu. Podeszła do Duncana i objęła go w mocnym, szczerym uścisku. Nie było tu miejsca na zaprzeczanie emocjom, żadnych szybkich i udawanych całusów. Ściskała go długo i mocno. On również ją uściskał, aczkolwiek była pewna, że był ostrożny ze swoją wampirzą siłą i jej wciąż uleczającym się ciałem. Ale ściskał ją, gdy poczuła, że odwraca głowę od Raphaela, aby ukryć emocje na twarzy. – Będzie mi ciebie brakowało, Duncanie – wyszeptała. – Jemu też będzie ciebie brakowało. – Wiem – wyszeptał w jej ucho. – I będę o niego dbać za ciebie. – Za nas oboje. – To też. Potem się roześmiał, a ona się odsunęła wsuwając ramię dookoła Raphaela talii, ale wciąż trzymając rękę Duncana. – Odwiedzimy cię – obiecała. – A ty możesz odwiedzić nas. Bez żadnego wampirzego terytorialnego gówna, Okay? Duncan wymienił spojrzenie ponad jej głową z Raphaelem, a ona zacisnęła usta w zamyśleniu. Ci dwaj coś knuli. Nie powiedzieli jej, co to było, oczywiście, ale mogła sobie wyobrazić. Zmarszczyła brwi, patrząc na wielki przemysłowy zegar na ścianie hangaru. Prawie dziesiąta tutaj w Kalifornii. Kiedy otrzymają pozwolenie na lot i wystartują..

– Czy nie wyliczyłeś tego zbyt ryzykownie? – zapytała zmartwiona. Duncan wziął mniejszego z dwóch jetów Raphaela. Mały to było relatywne określenie, jeżeli chodziło o prywatne jety, ale nie mogła sobie przypomnieć jak szybki był, zakładając, że kiedykolwiek wiedziała. Była całkiem pewna, że nie dolecą do D.C. przed wschodem słońca, a obaj piloci byli również wampirami. Duncan ścisnął jej palce upewniająco. – Zatrzymamy się w Atlancie dziś wieczorem w drodze do D.C., gdzie będziemy jutro wieczorem. – Są sprawy, które Duncan musi zrobić natychmiast po przybyciu – wyjaśnił Raphael. – Musi wylądować w Waszyngtonie tak szybko jak to możliwe po zachodzie słońca, aby mieć całą noc do pracy. Raphael położył rękę na ramieniu Cyn i zacieśnił swój uścisk, efektywnie odsuwając ją od Duncana. Uśmiechnęła się w myślach. Jego ruch wydawał się zupełnie zwyczajny, ale ona wiedziała, że zaplanował to. Jego wampirza zaborczość nie pozwalała, aby Duncan trzymał jej rękę tak długo. Co sprowadziło jej myśli do największego żalu, jaki miała w tej całej sprawie. – Wciąż nie rozumiem, dlaczego musisz tam jechać sam. Dlaczego nie zabierzesz swoich ludzi. – Już się o to zatroszczono, lubimaya – powiedział cierpliwie Raphael. – Musisz nam zaufać. Cyn zacisnęła usta nie mówiąc nic. Ufała im, ale zawsze było możliwe, że nie pomyśleli o jakichś szczegółach. Czasami ci chłopcy nie widzieli lasu poprzez te testosteronowe drzewa. Juro pojawił się przy łokciu Raphaela. – Wszystko gotowe, mój panie.

Skinął szybko Duncanowi. – Powodzenia, Duncan – powiedział, a potem odszedł do czekającej limuzyny. – Panie – powiedział Duncan wracając do sprawy i kłaniając się lekko w pas. – To był zaszczyt służyć u twego boku tak długi czas. – To był mój zaszczyt, Duncanie. Ale Cyn ma rację. Będziemy się często widywać. Cyn przyłożyła dłoń w rękawiczce do ust próbując nie płakać. Teraz, gdy nadszedł czas… Raphael przyciągnął ją do swojej piersi, obejmując ramionami. – Idź, kiedy jeszcze możesz, Duncanie. Myślę, że Cyn znów chce cię uścisnąć. Duncan roześmiał się i mrugnął do niej, a potem odwrócił się na pięcie i z wampirzą szybkością zniknął w Learjetcie w mgnieniu oka. Przez chwilę w wejściu pojawił się pilot, gdy wciągano schodki i zamknęły się drzwi i zanim zdała sobie z tego sprawę jet wyjechał z hangaru i Duncan odleciał. Odwróciła się w ramionach Raphaela, zanurzając twarz w jego szyi. – Czuję się jak matka wysyłająca swoje dziecko na studia, czy coś takiego – wymamrotała, ocierając łzy miękką wełną jego płaszcza. Raphael zachichotał i mocniej ją ścisnął zanim zaprowadził ją do limuzyny. Cyn zatrzymała się, aby spojrzeć na niego i powiedzieć: – Duncan powiedział mi, że oczekuje, że zatroszczę się o ciebie, teraz, gdy on wyjechał.

Gdy wsunęła się do miękkiego wnętrza limuzyny, zobaczyła, że Raphael zamarł w reakcji na to, co powiedziała i uśmiechnęła się z satysfakcji. – Co on sobie myślał? – wymamrotał Raphael zanim wsiadł i zamknął drzwi. – Słyszałam – powiedziała i umościła się w jego ramionach. – Oczywiście, że tak. Wybuchnęła śmiechem, a potem odchyliła się, aby widzieć jego twarz. – Kocham cię, wiesz o tym – powiedziała poważnie. – Nawet, kiedy jestem suką, wciąż cię kocham. Raphael dotknął jej ust swoimi w długim pocałunku. – A ja kocham ciebie, moja Cyn. Zawsze i na zawsze. Wielki pojazd wytoczył się z lotniska obierając drogę wzdłuż Marina del Rey przez Santa Monica, zanim w końcu wjechał na Pacific Coast Highway. Raphael trzymał ją przy sobie przez całą drogę, jedną ręką ocierając nieobecnie o jej ramię, gdy patrzył w ciemność mijanego miasta. Cyn również milczała, zadowolona z jego obecności i wiedząc to, że jego myśli były z Duncanem wysoko ponad głowami, gdy leciał w najniebezpieczniejsze wyzwanie w jego długim życiu.

Rozdział II Kilka kilometrów od Waszyngtonu Learjet wtoczył się do ciemnego hangaru, blady samolot był tylko cieniem w bezksiężycowej nocy. Miguel Martinez zlustrował prywatne lądowisko, jego wampirzy wzrok przewiercał łatwością pobliską ciemność. Miejsce było prawie opustoszałe. Nikogo dookoła, tylko wieża kontrolna, gdzie było dobrze opłacone, aby patrzeć w drugą stronę i nie zadawać pytań. Odwrócił wzrok na przybyły samolot. Był prawie tak ciemny jak noc, tylko blask panelu instrumentów na kokpicie oświetlał przez szybę drogę pilotom wewnątrz hangaru. To powinno być niemożliwe. Jeżeli piloci byliby ludźmi. Ale jak Muguel, byli wampirami i blask gwiazd był dla nich wystarczający. Samolot delikatnie się zatrzymał, a jego silniki były głośnym szumem, który ranił uszy i odbijał się echem w pustej przestrzeni i wysokich murach hangaru. Pilot wyłączył silniki i nagła cisza była prawie szokująca po wcześniejszym hałasie. Miguel przeszedł po betonowej podłodze hangaru z napiętymi z podekscytowania nerwami i świadomością, że wreszcie przybył jego Pan. Przycisnął ręce do boków i wyprostował plecy, chcąc osiągnąć dobre wrażenie, udowodnić samemu sobie, że jest wart tego zaszczytu, jakiego dostąpił. Pokrywa się otworzyła. Miguel zrobił jeden krok, a potem następny, aż stanął kilka kroków od otwartych drzwi. Wysunęły się schody z mechanicznym sykiem urządzenia.

Pojawiła się postać w wejściu, wysoki, z szerokimi ramionami mężczyzna będący cieniem w nieoświetlonym wnętrzu. Zatrzymał się zanim schylił głowę pod niskim przejściem, a potem ruszył na schody szybko i zdecydowanie. Miguel upadł na jedno kolano. – Panie – powiedział skwapliwie, zadowolony, że jego głos nie zadrżał od nadmiernych emocji, które sprawiały, że jego mięśnie były napięte pod szytym na miarę garniturem. – Miguel. – Ręka dotknęła tyłu jego głowy. – Teraz, wstań i przywitaj mnie właściwie. Głos Duncana był przepełniony śmiechem, a Miguel skoczył na nogi z uśmiechem, sięgając po wyciągniętą rękę i czując się wciągnięty w uścisk. – Duncan – powiedział Miguel. – To dobrze cię widzieć. ***** – Victor? – zapytał Duncan, gdy ruszyli od razu do BMW, które Miguel zostawił zaparkowane w odległym kącie hangaru. – Jest w domu, gości się na małym przyjęciu. – Z ludźmi? – Jak zawsze. Tylko czterech ochroniarzy, którzy mu towarzyszą są wampirami.

– Z ludźmi trzeba się uporać, zatem. – To nie problem, mój panie – powiedział Miguel wsiadając na miejsce kierowcy obszernego samochodu. – Luis i ja poradzimy sobie. – Gdzie jest Luis? – zapytał Duncan zamykając drzwi pasażera ze stłumionym odgłosem. – Czeka przed domem, obserwując. – Czy przewidujesz kłopoty? – Nie, ale dzisiejszy dzień jest zbyt ważny, aby ryzykować. Miguel wyjechał z hangaru i ostro skręcił w kierunku drogi wyjazdowej. Duncan zobaczył jak drzwi hangaru zamykają się prawie natychmiast. – Jak twoja podróż, mój panie? – zapytał Miguel. – Bez wydarzeń. Raphael przesyła pozdrowienia. – Jestem zaszczycony. – Więc – powiedział Duncan, usadawiając się – co powinienem wiedzieć o dzisiejszym wieczorze u Victora? – To samo, co zwykle. Ma ze sobą czterech wampirów ochroniarzy, dwóch przy sobie, dwóch na straży gdzieś na zewnątrz. Popadli w rutynę, a tych dwóch, którzy nie są z Victorem zwykle siedzi w pokoju przy wejściu, oglądając telewizję lub grając na wideo. Nigdy nie widziałem, aby opuszczali rezydencję bez Victora. Zewnętrzna ochrona, włączając w to bramę, jest obsadzona przez ludzi przez cały czas, nie mają zezwolenia, aby wchodzić do rezydencji. Domek gościnny jest w pawilonie, jeżeli ludzie sobie tego życzą, ale większość z nich ma swoje domy i tam wracają po skończeniu zmiany. Posiadłość jest ogrodzona murem, tylko jedna

brama zamykana na dzień. W nocy, ludzkie straże ograniczają swoje obowiązki do strzeżenia bramy, tylko czasami patrolują teren. Wypadek drogowy spowodował korek na Beltway, więc Miguel przejechał kilka pasów przemykając przed światłami z wampirzą szybkością. Duncan uśmiechnął się. – Wciąż jesteś okropnym kierowcą, jak widzę. – To nieprawda, mój panie. Tam był wypadek. Duncan roześmiał się, ale natychmiast spoważniał. – Co z gośćmi Victora? – To małe wieczorne przyjęcie, tylko Victor i trzech ludzi – para prawników i śmieć z giełdy z ogromną ilością pieniędzy. Wszystko mężczyźni, co jest normą dla Victora. Z tego, co wiem, nie ma planów, aby sprowadzić jakieś kobiety na dziś wieczór, a nawet jeżeli to zrobi, to nie będzie dużo później. – Prostytutki? – Nie sądzę. Nie większość z nich. W każdym razie. Nie brak kobiet w tym mieście, które chętnie skorzystałyby z przyjęcia u mężczyzny z taką władzą. W tym mieście tylko to się liczy. Pieniądze przechodzą z rąk do rąk, ale władza oznacza dostęp, a to każdy docenia. – Bardzo dobrze. Ty i Luis zajmiecie się ludźmi przy bramie. Ja zajmę się dwoma wampirami Victora przy drzwiach. To musi być zrobione szybko i ostrożnie, aby nie wyczuł niczego zbyt szybko. Gdy wejdziemy do jadalni, ja zajmę się ludzkimi gośćmi. Chcę, aby wyszli. Poza tym, Victor jest mój, ale możemy rozegrać to głośno, jeżeli chodzi o jego dwóch pozostałych wampirów. Musicie być gotowi, aby ich sprzątnąć.

– Mój panie, możemy wyczyścić pamięć ludzi przy bramie, po tym jak Victor zostanie zdjęty. Pozwól mnie i Luisowi zając się wampirami przy drzwiach, podczas, gdy ty… Duncan spojrzał na Miguela, trzymając swój głos na wodzy, ale z odrobiną swojej mocy. – Chcę, aby najpierw zabezpieczyć ludzi, Miguel. Zajmę się Victorem i jego strażnikami, jeżeli to będzie konieczne. – Tak, mój panie. Skręcił z Beltway, przejeżdżając kilka ulic, które były puste w tą późną wtorkową noc. Duncan już przejrzał mapy sąsiedztwa, ale to nie to samo, co być tu na miejscu. Zapamiętał również plany piętra w oficjalnej, wampirzej rezydencji w mieście. Niektórzy ludzie nazywali ją wampirzą ambasadą, co było wystarczającym, pasującym opisem. Posiadłość była wielkim, dziewiętnastowiecznym budynkiem, którego zdjęcie przypominało Duncanowi kolonialne posesje z jego młodzieńczych lat na Południu. Mógł tylko mieć nadzieję, że ten dom był odnawiany przez te sto lat od czasu budowy. Jeżeli nie, to będzie wkrótce. Nie miał zamiaru mieszkać w norze bez klimatyzacji. Na szczęście, posiadłość znajdowała się na niezwykle dużej działce przylegającej do dzielnicy ambasad. Z dwoma akrami działki na tyłach Rock Greek, otoczonej murem na całej długości z tylko jedną bramą, posiadłość powinna być nie do zdobycia. Ale nie była. Były dziury w ochronie domu, przez które dosłownie mogła wjechać ciężarówka. I to również się zmieni, kiedy, Duncan ją przejmie. Ponieważ ambasada wampirów będzie miała nowego ambasadora. Jeszcze o tym nie wiedzą.

Rozdział III Miguel zadzwonił na komórkę do Louisa zawiadamiając go, że są w drodze. Kiedy w końcu skręcili, Louis czekał na środku ulicy, a jego blade oczy zalśniły prawie na biało w świetle reflektorów. Uśmiechnął się szeroko, kiedy ich zobaczył, a potem odszedł na bok, aby Miguel mógł podjechać do niego. – Panie – powiedział, Louis wsiadając na tylne siedzenie. – Dziękuję, że mogę w tym brać udział. Duncan odwrócił się na tyle, aby wyciągnąć rękę. Louis najpierw wziął ją ostrożnie, a potem złapał mocno, gdy Duncan zrobił to samo. Duncan poczuł odciski na dłoniach Louisa od ciężaru, jaki nosił przez większość swojego życia, nawet zanim Duncan go przemienił. – Dobrze cię widzieć, Louis. Jak mówiłem Miguelowi, obaj zajmiecie się ludźmi przy bramie, podczas gdy ja zajmę się wampirzym ochroniarzami w posiadłości. Gdy wejdziemy do jadalni, chcę, aby ludzie wyszli. Zatrzymam Victora. – Mój panie, wszyscy czterej ochroniarze Victora będą w środku razem z nim. – Jestem tego świadomy – powiedział Duncan. Powstrzymał uśmiech, gdy przypomniał sobie te wszystkie razy, gdy był zbyt opiekuńczy w stosunku do Raphaela – i jak bardzo to irytowało Zachodniego Wampirzego Lorda. – Oto dom, w tej ślepej uliczce, mój panie – powiedział przejętym głosem Miguel, gdy podjechali bliżej posiadłości. Duncan odwrócił się, aby po raz pierwszy samodzielnie spojrzeć na rezydencję. Nie wyglądała jak ufortyfikowana ambasada. Z wiśniowymi

drzewami wyglądającymi zza zbyt niskiego muru i dwoma dymiącymi białym dymem kominami w mroźne powietrze, wyglądała jak miejsce, gdzie mama i tata wychowują swoje małe dzieci i pozwalają biegać psom po podwórzu. Zakładając, że mama i tata mają kupę forsy i mają paranoje, która każe im wybudować nawet tak niski mur dookoła swojego domu. – Czas się zabawić – wyszeptał Louis, a Duncan uśmiechnął się groźnie. Podjechali do metalowej bramy, a Miguel opuścił okno z cichym sykiem. Wpadło mroźne powietrze i Duncan poczuł zapach rzeki, która płynęła za domem, zmieszany z nikłym zapachem śniegu. Wszystko to ginęło w przytłaczającym zapachu ludzkich strażników pochylonych do okna, gdy ich sprawdzali. Muguel wcześniej już raz tu był, pozornie oferując swoje usługi, gdy przeprowadził się z Kalifornii i rozpoczynał interes w Wirginii. – Miguel Martinez – powiedział strażnikowi. – Lord Victor oczekuje nas. Człowiek otworzył usta, aby coś powiedzieć, zapewne zaprotestować, że nie wie nic o tym, aby Lord Victor oczekiwał kogokolwiek, ale jego oczy zalśniły i zamrugał. Uśmiechnął się i skinął, machając na nich. – To nie są roboty, których szukasz – wymamrotał z tylnego siedzenia Louis. Miguel prawie zakrztusił się ze śmiechu, gdy strażnik odsunął się i uruchomił mechanizm bramy.

– Wystarczy, panowie – powiedział cicho Duncan. Rozumiał emocje. Jego własna krew szumiała z wrażenia. Ale mieli do zrobienia niebezpieczną rzecz, i nie chciał, aby się łudzili, że jest inaczej. – Wybacz mi, panie – odetchnął Louis. Duncan kiwnął, ale jego uwaga już była skupiona na wielkim, białym domu, gdy jego moc sięgała, aby delikatnie dotknąć wampiry w środku. Wszystkich oprócz Victora. Inni mogli nie zauważyć jego dotyku, ale Victor mógł. – Zupełny brak zabezpieczeń – skomentował w większości do siebie. – Dwa wampiry razem w środku, w pobliżu drzwi wejściowych – zmarszczył brwi. Coś brzęczało, coś nieuchwytnego, co go martwiło. Chciał się nad tym zatrzymać, ale nie było czasu, to było zbyt słabe i nieskoncentrowane, aby stanowić zagrożenie jego planów tego wieczoru. To mogło poczekać. – Miguel – powiedział. – Ty i Louis zabierzcie delikatnie pozostałe straże. Sprawdźcie również pawilony. Nie chcę, aby ktokolwiek podniósł alarm, ale nie ma powodu również ich krzywdzić. Potem dołączcie do mnie w środku. Wejdziemy razem do jadalni. – Tak, mój panie. Duncan otworzył drzwi samochodu, gdy Miguel hamował. Przeskakiwał po dwa schodki, wysyłając cienkie smugi mocy przed sobą, aby przepalić elektroniczne zamki we frontowych drzwiach. Zamki zabezpieczające ustąpiły z głośnym dudnieniem i drzwi stanęły otworem. Duncan wszedł do środka, jego wzrok szybko przesunął się po pomieszczeniu, gdy dwa wampiry na straży odwróciły swoja uwagę od wielkiego telewizora i patrzyły na niego zaskoczone. Nie czekał, aż odzyskają rozum. Sięgnął do swojej mocy i zacisnął ją na ich sercach, aż upadli na podłogę. Nie byli martwi. Victor był skorumpowany, ale nie był

słaby. Jako Pan tych wampirów, a zwłaszcza przy tak bliskich relacjach, z pewnością poczułby gdyby umarli, i wiedziałby, że coś jest nie w porządku. Więc, Duncan na razie pozwolił im żyć. Ale, gdy Victor zginie, te dwa wampiry zapewne zginą razem z nim, zapewne pociągnięte przez jego pragnienie przeżycia wyzwania rzuconego przez Duncana. Duncan spotkał Victora kilka razy, gdy towarzyszył Raphaelowi na Radzie Wampirów, ale nigdy nie oceniał bezpośrednio potęgi Wampirzego Lorda. Coroczne spotkania były delikatnymi sprawami, spotkaniami potężnych wampirów Ameryki Północnej, wampirów, które były w najlepszym wypadku naturalnymi rywalami, a najgorszym po prostu wrogami. Każdy z nich zachowywał się nienagannie, co znaczyło, że nie rzucali sobie wyzwań i nie mierząc wzajemnie siły swojej mocy. Ale Raphael znał Victora długo, i były inne sposoby zmierzenia mocy wampira. Rezultat był taki, że Duncan wiedział, że może wygrać z Victorem, w innym przypadku, Raphael nie ryzykowałby nim. I, co więcej, ponieważ znał potęgę swojej własnej mocy. Victor zostanie odstawiony od rządzenia terytorium dziś wieczorem zwykłym u wampirów sposobem… przez zabójstwo. Miguel i Louis pospieszyli za nim przez drzwi wejściowe, ich moc w gotowości, aby go bronić w razie konieczności. Znów, dziwne było czuć ten rodzaj opieki. To było coś, do czego musiał przywyknąć. – Jakieś problemy? – zapytał, gdy jego wampiry ukrywały bezwładne ciała dwóch strażników Victora, za kanapą, gdzie siedzieli, gdy przybył Duncan. Miguel upuścił swoją ofiarę, zamroczony wampir uderzył głośno o drewnianą podłogę. – Żadnych, mój panie. Brama zabezpieczona, pawilony puste. Wszystkie straże w posiadłości zasnęły.

– Doskonale. O to chodziło. Pamiętajcie, gdy wejdziemy do jadalni, natychmiast zajmę się ludźmi. Potem, rozegramy to szybko. Nie ważne, który z nas zajmie się dwoma pozostałymi strażnikami, ale Victor jest tylko mój. – Tak, mój panie. Miguel przestępował z nogi na nogę. Louis stał nieruchomo jak pomnik, jego mięśnie gotowe do działania. Skinął ostro, a jego oczy utkwione były w Duncanie, jak psa czekającego na rozkaz. – Chodźmy – powiedział Duncan. Miguel szedł przed nim, a Louis z tyłu. Przeszli klatkę schodową, a potem skręcili w lewo w długi korytarz, a dźwięk ich kroków był ledwie słyszalny na starym, drewnianym parkiecie. Po obu stronach były otwarte drzwi ukazujące pokoje wypełnione meblami – oficjalna jadalnia ze stołem mogącym z łatwością pomieścić trzydzieści osób, pokój gier z następnym wielkim ekranem telewizyjnym, kilkoma konsolami do gier wideo i stołem do gry w piłkarzyki w rogu pokoju. Znajdowała się tam przestronna kuchnia z otwartym regałem i ladą wciąż niosącą zapach jedzenia, które zamówił Victor dla swoich gości. Rzut oka Duncana powiedział mu, że Victor zwykle zamawiał jedzenie, gdy jego wampiry usługiwały jako kelnerzy, gdy to było konieczne. To nie było szczególnie eleganckie, ale Duncan wątpił, aby to jedzenie było celem, który sprowadzał tutaj ludzi. Jadalnia, której szukali – ta, której używał dzisiaj Victor – była na samym końcu korytarza, za parą białych drzwi. Miguel doszedł do drzwi i zatrzymał się, opierając ręce na brązowych klamkach. Duncan przechylił głowę nasłuchując zarówno uszami jak i swoją mocą. Rozmowa dochodząca zza drzwi była głośna i ożywiona, ludzkie głosy jasno zdradzały upojenie alkoholowe i narkotykowe. Nie mogło być

inaczej. Victor tam był również, jego umysł rozleniwiony i spokojny niespodziewający się kłopotów. Jego pozostałe dwa wampiry pełniące straże, były dużo bardziej czujne niż ich Pan, ale w chwili, gdy otrzymali od niego rozkazy, ich umysły przestały być ostrożne, wcale nie koncentrując się na tym, co się dzieje w pokoju i poza nim. Ta mała uwaga z ich strony była skupiona na ludzkich gościach, postrzegając ich jako ofiary niż coś innego, gdy ich pogrążeni w śnie towarzysze na zewnątrz nie mogli ich ostrzec o zagrożeniu. Duncan cofnął swoją moc, wciągnął powietrze i skinął szybko do Miguela. Miguel pociągnął drzwi i Duncan wszedł. Rozmowa ucięła się, gdy wszyscy odwrócili się, aby na niego spojrzeć. Duncan wykonał gest i trzej ludzie stali ze szklanym wzrokiem, a ich głowy opadły na ich piersi nieprzytomne, jeden upadł na podłogę pod stołem, podczas, gdy inni opadli na resztki swojego obiadu. Strażnicy Victora ruszyli zanim głowa pierwszego z ludzi uderzyła w stół, jeden wskoczył na stół i rozprysły się kryształy i talerze, gdy ruszył w obronie swojego Pana. Miguel złapał go w powietrzu, jego palce zanurzyły się w szyi, gdy rzucił go na podłogę i przycisnął jego pierś na tyle mocno, aby jego serce przestało natychmiast bić. Wampir Victora sapnął, gdy jego oczy wytrzeszczyły się i usiłował zebrać swoją moc, aby zmusić serce do działania. Jeszcze tylko chwilę dłużej i udałoby się, ale Miguel nie dał mu tej chwili. Złapał puste krzesło i roztrzaskał je o podłogę, aż uzyskał to, co chciał. Kawałek drewna był prosty i ostry, w połowie polakierowany, a w połowie żywe drewno, ale był idealną bronią. Miguel podniósł kołek obnażając kły w uśmiechu, a strażnik Victora spróbował bezsłownego błagania, jedynego dźwięku, który udało mu się

wydać. Muguel uderzył kołkiem w dół jednym czystym ruchem, pozwalając sobie na litość – szybka śmierć. Louis i drugi wampir wciąż walczyli, krew płynęła, gdy wymieniali ciosy, które za jednym razem mogły zabić człowieka. Louis uderzył przeciwnikiem o ścianę rozrywając tapetę i podnosząc go wysoko, gdy kurz wypełnił powietrze. Wampir Victora był wściekły. Zacisnął swój uścisk, gdy jego palce zanurzyły się w ramieniu Louisa próbującego zmienić ich pozycję, ale Louis użył jego siły przeciw niemu, okręcając go i rzucając przez pokój. Uderzył w jednego z nieprzytomnych ludzi przy stole powodując niepożądaną reakcję. Duncan bardziej poczuł niż zobaczył ruch Victora, poczuł, gdy Victor zaczął gromadzić swoją moc. Spojrzał w górę i spotkał drapieżny wzrok Victora. Dwóch potężnych wampirów przyglądało się sobie przez dłuższą chwilę, ale ostry krzyk protestu odwrócił ich wzrok do Louisa i pozostałego strażnika na czas, aby zobaczyć jak Louis przebija swojego przeciwnika drewniana włócznią. Victor wciągnął oddech, gdy jego wampir zginął, a Duncan odwrócił się na czas, aby zobaczyć jak Wampirzy Lord rusza do przodu, z zaciśniętymi pięściami. Jakby czując spojrzenie, Duncana, Victor uwolnił swoje dłonie i podniósł głowę z hardym spojrzeniem, nie okazując strachu przed wrogiem. – To nie było konieczne – zauważył po chwili Duncan, odchodząc od dwóch stosów prochu z niesmakiem. Spojrzał i spotkał wzrok Victora, który znów pałał wściekłością. – Powinieneś ich lepiej nauczyć, Victorze. Przy szczycie stołu stał Victor zupełnie nieruchomo, ze wzrokiem pałającym nienawiścią, a moc zaczęła znaczyć jego brązowe oczy. – Muguel – powiedział Duncan, zdejmując swój płaszcz i rzucając go na pobliskie krzesło. – Wyprowadź tych ludzi.

– Mój panie – wymamrotał Miguel. Louis sięgnął pod stół i wyciągnął leżącego tam człowieka, trzymając go w uścisku i zmierzając do korytarza. Muguel złapał następnego z gości – wielkiego mężczyznę, w którym Duncan rozpoznał senatora – i wyciągnął za drzwi, potem wrócił i wziął następnego za ramiona, zanim podążył za Louisem. Duncan pchnął drwi, aby się zamknęły, wybrał krzesło, które nie było pokryte kawałkami talerzy i usiadł, krzyżując nogi w kolanach. Przyjrzał się pomieszczeniu, gdy tam siedział, specjalnie ignorując Victora, w którym wzrastał gniew. To był mały pokój, zbyt wąski i jak inne, zatłoczony meblami. Powietrze przesiąknięte było zapachem dymu cygar i rozrzuconego jedzenia. – Więc, Victorze – powiedział Duncan, wreszcie zwracając swoja uwagę na drugiego wampira. – Jak się sprawy mają w Waszyngtonie? – Pieprz się, Duncanie – warknął Victor. – Nie możesz tu wejść i zacząć zabijać moich ludzi. – Najwidoczniej, mogę. Victor wybuchł lekceważącym śmiechem. – Ty? Nigdy byś nie śmiał tego zrobić bez Raphaela. – Rozejrzał się. – A gdzie jest ten wielki facet? – Podniósł głowę i wciągnął powietrze. – Nie ma go w pobliżu, poczułbym, gdyby przekroczył moje granice. – Powinieneś poczuć mnie, Victorze. Stałeś się zadowolony z siebie. – Jesteś Raphaela pieskiem. Nie tracę mojego czasu na głupców. Duncan uśmiechnął się lekko.

– O to chodzi, Victorze. Możemy to zrobić na dwa sposoby. Do ciebie należy wybór. Zjadliwy uśmiech przeciął twarz Victora, gdy wstał i kopnął krzesło o ścianę. Pochylił się do przodu opierając obie ręce na stole, gdy zaczął gromadzić swoja moc, jego oczy zaczęły lśnić jak dwa ogniska furii. – Zrób, co możesz, szczeniaczku. Duncan pochylił głowę w zgodzie. – A zatem jak chcesz. Wstał i po raz pierwszy odkąd opuścił Kalifornię, po raz pierwszy w obecności kogoś innego niż Raphael, kalifornijski zaufany lord, Duncan uwolnił pełnie swojej mocy. Pozwolił, aby wzbierała się, aż stała się burzą z piorunami w jego piersi, a ciężar był jednocześnie przytłaczający i uwalniający. Światła zamrugały, gdy energia tańczyła po pokoju. Duncan zamrugał leniwie, gdy spotkał zaskoczone spojrzenie Victora. – Coś mówiłeś? Z okrzykiem wyzwania, Victor wysłał smugę niesamowitej energii, która musiała ciężko nadwerężyć jego moc. Było to obliczone na osłabienie Duncana zanim będzie gotowy, zanim będzie mógł zgromadzić swoją własną moc, aby się obronić. Ale Duncan trenował z najlepszymi wampirami, jakie mógł zaoferować świat. Jego bariery zamknęły się ze wstrząsem. Atak Victora uderzył w nie z niesamowitą mocą. Ugięły się, ale wytrzymały, a Duncan wyciągnął obie dłonie przed siebie, jakby odpychając atak Victora, a był to ruch mający na celu zdenerwowanie Wampirzego Lorda. Victor warknął, jego zęby zacisnęły się, gdy uderzył pięścią w stół, wydzielając moc i roztrzaskując go na drobne kawałki. Spojrzał i

uśmiechnął się do Duncana, a potem podniósł obie dłonie w powietrze podnosząc kawałki stołu, jakby nadal stał w całości. Inną falą mocy rzucił kawałki w stronę Duncana, a kawałki drewna poleciały ze śmiertelną precyzją. To był mądry ruch. Duncan podziwiał go nawet broniąc się i odwracając swoje bariery w wirującą energię, która wysłała większość kawałków we wszystkie strony, a inne roztrzaskując w maleńkie drobiny. Victor pocił się krwią i trząsł z furii, gdy jego bariery osłabły wyczuwalnie. Duncan podejrzewał, że drugi wampir skoncentrował zbyt dużo swojej energii w pierwszym ruchu, ale Victor jeszcze nie skończył. Jego tarcze mogły być słabsze, ale wytrzymywały przed dyskretnym sondowaniem Duncana. Duncan zmarszczył brwi, gdy moc Victora nagle wzrosła, jakby wspomagał się energią z zewnątrz. Ale w większości źródłem energii Victora były jego wampirze dzieci, a dwoje z nich już było stosem prochu, a następne dwoje prawie martwe. Nawet, jeżeli Victor wysuszy ich z energii, nie mogą mu dać jej zbyt wiele. Czy Victor miał poddanych, których nie odkryli? Ktoś poza tą czwórką, która była z nim od wieków? Niemożliwe, aczkolwiek… Duncan skupił się, przypominając sobie szum energii, który poczuł, gdy wchodzili do domu. Wysłał odrobinę mocy, troszkę swojej świadomości i przeszukał dom, w poszukiwaniu szumu mocy. Musiała gdzieś być, i to musiało być to, z czego pożywiał się Victor. Jest! W piwnicy były… Oczy Duncana rozszerzyły się w szoku, a potem ze wstrętu, gdy spojrzał i spotkał pewne spojrzenie Wampirzego Lorda. – Obrzydlistwo! – syknął Duncan. Victor roześmiał się. – Jakimże praworządnym kutasem jesteś. Stworzyłem ich, a oni żyją, aby mi służyć jak każdy inny.

Żołądek Duncana skurczył się. Victor stworzył wampiry, tylko po to, aby się z nich pożywiać, wzmacniać swoją własną moc. Było ich przynajmniej dwadzieścia, tam na dole, uwięzionych w piwnicy, wpół zagłodzonych, bez świadomości, trochę więcej niż zwierzęta, istniejące tylko po to, aby wspomagać Victora by mógł utrzymać swoją władzę. Były to zabronione praktyki, przez Radę, której Victor był członkiem i nazywane dokładnie tak jak krzyknął Duncan – obrzydlistwem. Victor uśmiechnął się bezlitośnie. – Wciąż myślisz, że możesz ze mną wygrać, szczeniaczku? Duncan poczuł, że jego intencje umacniają się jak granit, jego wściekłość obraca się w zimny zamiar. Z szybkim ostrzeżeniem, wciągnął moc ze swoich własnych ludzi, od Miguel i Louisa. Poczuli jego potrzebę i oddali ją chętnie, obaj byli dużo silniejsi niż wszyscy niewolnicy Victora, nie ważne jak dużo ich było. Zwycięski uśmiech Victora zbladł, a Duncan zobaczył nadciągającą porażkę w oczach Wampirzego Lorda. – Poddaj się – zaproponował Duncan – a sprawię, że koniec będzie bezbolesny. Dla ciebie i tych biedaków na dole. – Idź do diabła – warknął Victor. Zebrał się w sobie, wciągając każdą odrobinę energii pozostałą w niewolnikach z piwnicy, w końcu wysysając dwóch strażników, których Duncan pozostawił przy życiu. Mieszając to z energią, która mu została uformował to w ścianę przed sobą chcąc przewyższyć Duncana. Trzymał długi, zaostrzony kawałek drewna w jednej ręce, ściskając go tak mocno, że ranił jego skórę, a krew sączyła się pomiędzy jego palcami i płynęła wzdłuż ręki. Z wyciem wściekłości, ruszył kilka stóp z gotową piką, a jego moc uderzyła przed nim.

Duncan czekał, aż drugi wampir był prawie przed nim, a potem zacisnął swoją prawą pięść i uderzył prosto w niego uderzając w pierś Victora. Grzmot mocy uderzył w tarcze drugiego wampira. Duncan poczuł jak pękają pod jego uderzeniem, usłyszał jak pękają. I usłyszał nieprzytomne krzyki tych biednych dusz w piwnicy, gdy cały ich świat się zawalił. Victor zatoczył się z blada z szoku twarzą, a czerwona mgła w jego wzroku już zaczęła słabnąć, pozostawiając je brązowymi. Kołek, który trzymał upadł z bezwładnych palców, gdy opadał na podłogę najpierw na kolana, a potem niżej ze zwieszonymi rękami. Spojrzał, gdy Duncan kucnął obok niego, zaledwie mogąc spotkać wzrok Duncana, gdy głowa kołysała mu się słabo. – Powinieneś wybrać inny sposób, Victorze – powiedział Duncan, oddychając ciężko z wysiłku. Victor uśmiechnął się po raz ostatni, krew znaczyła jego zęby i spadała na brodę. – Pieprz się, Duncanie – sapnął ciężko. Duncan roześmiał się. – Jak sobie życzysz. Uderzył pięścią w tors Victora, przebijając się przez skórę i kości, zacisnął palce na bijącym sercu wampira i wyciągnął je z piersi. Gdy Victor westchnął w końcowym jęku, Duncan trzymał wciąż bijące serce przed jego oczami i wysyłał skoncentrowaną falę mocy bezpośrednio w pulsujący organ. Victor krzyknął, gdy jego serce stanęło w płomieniach, a jego ciało zaczęło znikać, i stał się niczym więcej tylko stosem popiołu