Joseph Delaney
KREW
STRACHARZA
Kroniki Wardstone
Tom 10
Dla Marie
Najwyższy punkt hrabstwa kryje w sobie tajemnicę.
Powiadają, że zginął tam człowiek, gdy podczas srogiej burzy próbował ujarzmić
zło, zagrażające całemu światu. Potem powróciły lody, a kiedy się cofnęły, nawet
kształt wzgórz i nazwy miast w dolinach uległy zmianie.
Dziś w owym miejscu na najwyższym ze wzgórz nie pozostał żaden ślad po tym,
co zaszło dawno, dawno temu.
Lecz jego nazwa przetrwała.
Nazywają je...
KAMIENIEM STRAŻNICZYM
Rozdział 1
CZAS ODBUDOWY
Stracharz przysiadł na zwalonym pniu w swym ogrodzie w Chipenden. Przez
gałęzie drzew przeświecały roztańczone promienie słońca, powietrze wibrowało od
ptasich śpiewów. Był ciepły wiosenny poranek pod koniec maja – najpiękniejszy
okres w Hrabstwie. Wyglądało na to, że sytuacja się poprawia. Ja siedziałem na
trawie, łapczywie pochłaniając śniadanie, a tymczasem mój mistrz, dla odmiany
wyraźnie zadowolony, uśmiechał się do siebie, patrząc w stronę domu.
Dochodziły stamtąd odgłosy piłowania; czułem zapach trocin. Robotnicy
odbudowywali dom, poczynając od dachu. Budynek spalili żołnierze wroga, teraz
jednak wojna w Hrabstwie dobiegła końca i nastał czas odbudowy, mogliśmy wrócić
do swego życia stracharza i jego ucznia, walczących z najróżniejszymi stworami z
Mroku – boginami, duchami, widmami i czarownicami.
– Nie pojmuję, czemu Alice odeszła ot tak, bez słowa – poskarżyłem się. – To do
niej niepodobne. Zwłaszcza że wie, iż wkrótce ruszymy na wschód i nie będzie nas
co najmniej parę dni.
Moja przyjaciółka Alice zniknęła trzy dni wcześniej. Rozmawiałem z nią w
ogrodzie, na moment odszedłem, by powtórzyć coś stracharzowi, uprzedzając, że
wrócę za kilka chwil. Kiedy się zjawiłem, jej już nie było. Z początku się nie
martwiłem, potem jednak nie przyszła na kolację i od tej pory jej nie widziałem.
Stracharz westchnął.
– Wiem, że niełatwo ci się z tym pogodzić, chłopcze, ale możliwe, że odeszła na
dobre. Ostatecznie przez dłuższy czas pozostawaliście razem, związani
koniecznością użycia słoja krwi. Teraz Alice może wędrować swobodnie. A po tym,
jak została zaciągnięta w Mrok i tam uwięziona, bardzo się zmieniła.
Słowa mistrza zabrzmiały surowo. Mimo faktu, że Alice od lat nam pomagała,
nadal jej nie ufał. Urodziła się w Pendle i przez dwa lata pobierała nauki u wiedźmy;
John Gregory byłby zadowolony, gdyby już więcej jej nie spotkał. Podczas wyprawy
do Grecji Alice sporządziła słój krwi, by nie dopuścić do nas Złego; w przeciwnym
razie porwałby nas oboje w Mrok. Teraz już go nie potrzebowaliśmy. Uwięziliśmy
Złego i odcięliśmy mu głowę – obecnie pozostającą pod pieczą Grimalkin, wiedźmy
zabójczyni. Grimalkin uciekała przed sługami Złego. Gdyby udało im się połączyć
głowę swego pana z jego ciałem, znów mógłby swobodnie krążyć po ziemi i z
pewnością zemściłby się straszliwie. Skutki tego byłyby potworne nie tylko dla
Hrabstwa lecz i dla całego świata: zaczęłaby się nowa era Ciemności. Ale na razie
zyskaliśmy nieco czasu, by znaleźć sposób, który zniszczyłby Złego raz na zawsze.
Ostatnie słowa mistrza zabolały mnie najbardziej. Zły zaciągnął Alice w Mrok; po
powrocie uległa dramatycznej przemianie. Jej włosy zbielały, lecz prócz zmiany
fizycznej obawiałem się też, że ucierpiała jej dusza – że bardziej zbliżyła się do
Mroku. Alice lękała się tego samego. Może naprawdę już nie wróci? Może nie
potrafi już przebywać w pobliżu ucznia stracharza? Po czterech latach wspólnego
stawiania czoła niebezpieczeństwom bardzo się zaprzyjaźniliśmy i myśl o tym, że
nasze drogi zaczynają się rozchodzić, bardzo mnie zasmuciła. Przypomniałem sobie
coś, co powiedział mi kiedyś ojciec – choć był tylko zwyczajnym farmerem, nie
brakło mu mądrości i gdy dorastałem, przekazał mi wiele prawd o życiu.
– Posłuchaj, Tomie – rzekł pewnego razu. – Musisz pogodzić się z faktem, że na
tym świecie wszystko podlega nieustannym zmianom. Nic nie pozostaje wiecznie
takie samo. Musimy nauczyć się z tym żyć.
Miał rację: byłem szczęśliwy, mieszkając w domu z rodziną. Teraz mama i tato
umarli i nie zdołałbym już powrócić do swego dawnego życia. Miałem jednak
nadzieję, że moja przyjaźń z Alice jeszcze nie dobiega końca.
– Co to za miejsce: Todmorden? – spytałem, zmieniając temat. Dyskusje z
mistrzem na temat Alice nie miały sensu.
– Cóż, chłopcze, obowiązki nigdy nie zawiodły mnie do tego miasta, ale wiem o
nim co nieco. Todmorden leży dokładnie na wschodniej granicy Hrabstwa,
wyznaczonej przez rzekę Calder. Połowa miasta należy do Hrabstwa, połowa
pozostaje poza nim. Bez wątpienia ludzie zza rzeki mają inne zwyczaje i tradycje.
Przez ostatnie dwa lata sporo podróżowaliśmy – najpierw do Grecji, potem na
wyspę Monę i w końcu do Irlandii.
Każda z tych krain oznaczała nowe problemy i trudności do pokonania. Fakt, iż
tym razem nasz cel nie jest aż tak odległy od domu, nie oznacza, że możemy
pozwolić sobie na brak czujności.
Pożar, prócz domu, strawił też bibliotekę mistrza – dziedzictwo wielu pokoleń
stracharzy, pełne wiedzy o tym, jak walczyć z Mrokiem. Teraz zaś otrzymaliśmy
wiadomość, że w Todmorden można znaleźć zbiór ksiąg na temat Mroku. Tydzień
wcześniej tajemniczy gość uderzył późnym wieczorem w dzwon na wierzbowych
rozstajach i pozostawił nam liścik. Choć krótki, okazał się nader treściwy:
Szanowny panie Gregory,
z wielkim smutkiem dowiedziałam się o zniszczeniu pańskiej biblioteki w
Chipenden. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Jednakże mam nadzieję, że
zdołam jakoś panu pomóc, dysponuję bowiem bogatym zbiorem ksiąg na temat
Mroku. Może niektóre przydałyby się panu? Jestem gotowa sprzedać je za
rozsądną cenę. Gdyby był pan zainteresowany, proszę odwiedzić mnie wkrótce w
Todmorden. Mieszkam w domu na końcu ulicy Krzywej.
Jejmość Fresque
Z całej biblioteki mojego mistrza pozostała tylko jedna księga – Bestiariusz, który
własnoręcznie napisał i zilustrował. Było to jednak coś więcej niż książka – żywy,
stale uzupełniany dokument, spisywany przez jego uczniów, w tym także moją ręką.
Stanowił zapis jego pracy i tego, co odkrył z pomocą innych. Teraz mistrz miał
nadzieję uzupełnić bibliotekę. Odmówił jednak zabrania książek z niewielkiego
zbioru we młynie na północ od Caster, w którym niegdyś mieszkał Bill Arkwright,
jego dawny uczeń. Mistrz miał nadzieję, że pewnego dnia znów osiądzie tam jakiś
stracharz; wówczas nowy mieszkaniec także potrzebowałby owych ksiąg. John
Gregory spodziewał się, iż wizyta w Todmorden stanie się pierwszym krokiem
wiodącym do odnowy biblioteki.
Początkowo mistrz zamierzał wyruszyć natychmiast, lecz przede wszystkim
zależało mu na odbudowie domu, toteż godzinami ślęczał nad planami i rozpiskami
robót z majstrem. Miał wykaz najważniejszych spraw do załatwienia i ukończenie
nowej biblioteki było jedną z nich. Zachęcałem go, bo chciałem opóźnić wymarsz, by
dać Alice szansę powrotu.
– Jaki sens ma kupowanie nowych książek, skoro brak nam biblioteki, by je tam
umieścić? – spytałem.
Stracharz zgodził się, dzięki czemu zyskałem więcej czasu. W końcu jednak
nadeszła chwila, gdy mieliśmy wyruszyć na spotkanie z jejmość Fresque.
Po południu, godzinę przed ruszeniem w drogę, ja też napisałem liścik.
Zaadresowałem go do nieobecnej Alice.
Kochana Alice,
dlaczego odeszłaś tak bez słowa? Martwię się o ciebie. Jeszcze dziś wyruszamy z
mistrzem do Todmorden, by sprawdzić kolekcję książek, o której usłyszeliśmy.
Powinniśmy wrócić za parę dni.
Uważaj na siebie. Tęsknię za tobą.
Tom
Gdy przypiąłem list do tylnych drzwi, poczułem chłód – pojawiające się czasami
ostrzeżenie, że w pobliżu kręci się stworzenie z Mroku. Usłyszałem, jak ktoś się
zbliża. Laskę odstawiłem wcześniej pod ścianę, toteż chwyciłem ją i obróciłem się
twarzą do niebezpieczeństwa, unosząc broń w obronnej pozycji na ukos.
Ku swemu zdumieniu ujrzałem przed sobą Alice. Uśmiechała się, sprawiała
jednak wrażenie zmęczonej i wymizerowanej, jakby odbyła właśnie długą męczącą
podróż. Chłód szybko znikał. Alice nie była wrogiem, lecz to krótkie ostrzeżenie
mnie zaniepokoiło. Zastanawiałem się, w jakim stopniu została skażona Mrokiem.
– Alice! Bardzo się o ciebie martwiłem. Dlaczego odeszłaś bez uprzedzenia?
Postąpiła krok naprzód i bez słowa uścisnęła mnie mocno. Po paru chwilach
odsunąłem ją.
– Wyglądasz na porządnie zmęczoną, ale bardzo się cieszę, że cię widzę –
oznajmiłem. – Twoje włosy odzyskują dawną barwę. Wkrótce staną się takie jak
przedtem.
Przytaknęła, lecz uśmiech zniknął z jej twarzy. Wyglądała teraz na bardzo
poważną.
– Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia, Tomie. Najlepiej, żeby stary
Gregory też tego wysłuchał.
Wolałbym jeszcze chwilę porozmawiać z nią sam na sam, Alice jednak uparła się,
że musimy natychmiast zobaczyć się ze stracharzem. Poszedłem po niego.
Popołudnie było słoneczne, więc mój mistrz skierował się w stronę ławki w
zachodnim ogrodzie.
Obaj usiedliśmy, Alice natomiast stała. Z trudem powstrzymałem śmiech, bo
przypomniało mi się, jak wiele razy stracharz stał tam, udzielając mi nauk, podczas
gdy ja notowałem. Teraz wraz z mistrzem zamieniliśmy się w dwóch uczniaków.
Lecz to, co miała nam do powiedzenia Alice, wkrótce przegnało uśmiech z mojej
twarzy.
– Uciekając z głową Złego, Grimalkin schroniła się w Wieży Malkinów –
oznajmiła. – To długa historia, bez wątpienia sama opowie wam dokładnie, co ją
spotkało...
– Czy głowa Złego wciąż pozostaje przy niej, bezpieczna? – wtrącił stracharz.
– Było ciężko, lecz Grimalkin jak dotąd zdołała ją ochronić. Łatwo jej jednak nie
będzie. Mam złe wieści. Wyznawcy Złego zabili Agnes Sowerbutts.
– Biedna Agnes – ze smutkiem pokręciłem głową. – Bardzo mi przykro.
Agnes była ciotką Alice i w przeszłości kilka razy nam pomogła.
– Jedna z sióstr lamii także zginęła, pozostała jedynie druga, Slake. Tylko ona
broni wieży. Oblegają ją i nie zdoła opierać się wiecznie. Z tego, co mówi Grimalkin,
musisz się tam udać jak najszybciej. To bardzo ważne, Tomie. Lamie przestudiowały
księgi twojej mamy i dowiedziały się, że to ona spętała Złego. Slake uważa, że
analizując uważnie proces spętania, może zdołasz wymyślić, jak wykończyć go na
dobre.
Pęta w pewien sposób ograniczały moc Złego. Gdyby jednak udało mu się mnie
zabić, rządziłby naszym światem przez sto lat, a potem musiałby powrócić w Mrok.
Oczywiście dla istoty nieśmiertelnej to bardzo krótki czas. A gdyby udało mu się
namówić do tego jedno ze swych dzieci, syna bądź córkę czarownicy, wówczas Zły
mógłby przez wieczność władać światem. Istniał jeszcze trzeci sposób, który na to
pozwalał: musiałby jedynie przeciągnąć mnie na stronę Mroku.
– Zawsze podejrzewałem, iż to mama mogła go spętać – mruknąłem.
Ostatecznie byłem jej siódmym synem spłodzonym z tatą, także siódmym synem i
tym samym byłem wybrańcem – bronią w walce ze Złym. Pęta dotyczyły właśnie
mnie, a jaki inny wróg Złego był dość potężny, by tego dokonać?
Stracharz pokiwał potakująco głową, lecz nie sprawiał wrażenia zachwyconego.
Każde użycie magii budziło w nim niepokój. W chwili obecnej sojusz z Mrokiem
stanowił konieczność, ale mistrzowi się to nie podobało.
– Też tak myślałam – przyznała Alice. – Ale jest jeszcze coś, Tomie. Niezależnie
od tego, czego trzeba i niezależnie od innych wymagań, musisz to zrobić w wigilię
Wszystkich Świętych. Wchodzi tu w grę siedemnastoletni cykl. To musi się stać w
następne Halloween – trzydziestą czwartą rocznicę pęt narzuconych przez twoją
mamę. To zaś oznacza, że zostało nam niewiele ponad pięć miesięcy...
– Cóż, chłopcze – rzekł stracharz – lepiej udaj się jak najszybciej do Wieży
Malkinów. To znacznie ważniejsze niż książki do nowej biblioteki. Z wizytą w
Todmorden możemy zaczekać do twojego powrotu.
– A pan nie idzie? – spytałem.
Mistrz pokręcił głową.
– Nie, chłopcze, nie tym razem. W moim wieku wilgoć Hrabstwa zaczyna niszczyć
stawy i stare kolana bolą mnie bardziej niż kiedykolwiek. Tylko bym cię spowolnił. Z
pomocą dziewczyny zdołasz dotrzeć niepostrzeżenie do wieży. Poza tym masz już za
sobą lata nauki; czas, byś zaczął myśleć i zachowywać się jak stracharz, którym
wkrótce zostaniesz. Wierzę w ciebie, chłopcze. Nie wysłałbym cię samego, gdybym
sądził, że sobie nie poradzisz.
Rozdział 2
ŚWIĘTE PRZEDMIOTY
Po tej rozmowie spędziłem godzinę z psami. Szpon i jej dwa dorosłe szczeniaki,
Krew i Kość, to wilczarze, szkolone do polowań na wodne wiedźmy. Należały do
Billa Arkwrighta, stracharza, który zniknął, walcząc u naszego boku z Mrokiem w
Grecji. Teraz uważałem je za własne – choć mój mistrz wciąż nie zgodził się dać im
stałego domu. Obiecał, że zwróci uwagę na psy podczas naszej nieobecności,
wiedziałem jednak, że jest zajęty planowaniem remontu domu; co więcej, dolegały
mu kolana, toteż bez wątpienia przez większość czasu pozostawi je na łańcuchach.
Zabrałem je na długi spacer, pozwalając, by się wyhasały.
Po godzinie od powrotu ruszyliśmy w drogę. Maszerowaliśmy szybko. Dźwigając
torbę i laskę, podążałem w ślad za Alice na wschód, w stronę Pendle. Zamierzaliśmy
dotrzeć tam tuż przed zachodem słońca, przekroczyć granicę pod osłoną ciemności,
po czym skierować się wprost do Wieży Malkinów.
Pod ubraniem, w pochwie wykutej dla mnie przez Grimalkin, dźwigałem Klingę
Przeznaczenia, broń, którą podarował mi jeden z największych bohaterów Irlandii,
Cuchulain. Wiedźma zabójczyni nauczyła mnie, jak się nią posługiwać, teraz miecz
stanowił cenną dodatkową broń.
Z parogodzinnym zapasem przeprawiliśmy się przez rzekę Ribble i zmierzając na
północ, od zachodniej strony okrążyliśmy wielkie złowieszcze wzgórze, czując
otaczający je chłód. Pendle to miejsce szczególnie zdatne do uprawiania magii
Mroku. To dlatego mieszka tam tak wiele czarownic.
My jednakże znajdowaliśmy się w bezpieczniejszej części Pendle: wioski trzech
głównych wiedźmich klanów leżały na południowym wschodzie, za wzgórzem.
Wiedzieliśmy, że klany są podzielone: część z nich popierała Złego, część się mu
sprzeciwiała. Sytuacja była wielce skomplikowana, lecz jedno pozostawało pewne –
uczeń stracharza nie byłby mile widziany w tym okręgu.
Okrążyliśmy Downham, a potem północną stronę wzgórza i znów skręciliśmy na
południe. Teraz z każdym krokiem zbliżaliśmy się do niebezpieczeństwa, toteż
postanowiliśmy ukryć się w niewielkim zagajniku i zaczekać, aż zapadnie zmrok.
Alice obróciła się do mnie, jej blada twarz jaśniała w półmroku.
– Mam ci więcej do powiedzenia, Tomie – oznajmiła. – Równie dobrze mogę
zrobić to teraz.
– Zachowujesz się okropnie tajemniczo. Czy to coś złego? – spytałem.
– Pierwsza część nie – choć druga może cię zmartwić, więc zacznę od łatwiejszej.
Kiedy twoja mama spętała Złego, użyła dwóch świętych przedmiotów. Jeden z nich
leży w skrzyni w Wieży Malkinów. Drugi może być wszędzie, musimy go odnaleźć.
– Zatem jeden już mamy, to jakiś początek. Co to?
– Grimalkin nie wie. Slake jej go nie pokazała.
– Czemu nie? Dlaczego lamia miałaby o tym decydować? Jest strażniczką skrzyni,
nie jej właścicielką.
Alice zawahała się przez chwilę.
– To nie był pomysł Slake, tylko twojej mamy. Nakazała, by nikt prócz ciebie nie
wiedział co to ani tego nie oglądał.
– Slake znalazła to w zapiskach mamy w skrzyni?
– Nie, Tomie. – Alice ze smutkiem pokręciła głową. – Twoja mama objawiła się
lamii i jej to powiedziała.
Ze zdumieniem spojrzałem na Alice. Od śmierci mamy raz jeden miałem z nią
kontakt, na statku w drodze powrotnej z Grecji – ale jej nie widziałem, poczułem
jedynie ciepło. W owym czasie byłem pewien, że zjawiła się, by pożegnać się z
synem. Lecz w miarę upływu czasu coraz bardziej wątpiłem, czy faktycznie takie
zdarzenie miało miejsce. Teraz cale spotkanie wydawało mi się raczej snem niż
jawą. Ale czy naprawdę mogła rozmawiać ze Slake? Po co miałaby mówić coś Slake?
Czemu nie mnie bezpośrednio? Muszę to wiedzieć – jestem jej synem! Nagle
poczułem gniew, usiłowałem nad nim zapanować, lecz oczy zapiekły mnie od
napływających łez. Okropnie tęskniłem za mamą. Dlaczego nie skontaktowała się ze
mną?
– Wiedziałam, że to cię zmartwi, Tomie, ale proszę, postaraj się nie myśleć w taki
sposób. Być może łatwiej jej przyszło nawiązać kontakt ze Slake. Ostatecznie obie są
lamiami. I powinnam powiedzieć ci coś jeszcze. Grimalkin wspomniała, że siostry
lamie mówiły o niej, jakby wciąż żyła. I że oddawały jej cześć. Nazywały ją Zenobią.
Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić. To miało sens. Mama była pierwszą z
lamii – potężną i złą służką Mroku. Zmieniła się jednak: po ślubie z tatą w końcu
odwróciła się od swojego dawnego życia i została nieprzyjaciółką Złego.
– Może pomówi ze mną, kiedy dotrzemy do wieży? – rozważałem.
– Niedobrze jest rozbudzać w sobie płonne nadzieje, Tomie. Ale owszem, to
możliwe. Chciałabym cię prosić o coś jeszcze. To dla mnie ważne, ale zrozumiem,
jeśli odmówisz.
– Jeżeli to dla ciebie ważne, Alice, nie odmówię. Znasz mnie przecież.
– Po prostu... W drodze do wieży będziemy przechodzić obok Wiedźmiego Jaru.
Grimalkin mówiła, że jego część spłonęła od ognia podłożonego przez popleczników
Złego, którzy ją ścigali, ale Agnes Sowerbutts mogła przetrwać. Była nie tylko moją
ciotką, ale też przyjaciółką, Tomie. Bardzo mi pomogła. Jeśli wciąż tam jest,
chciałabym porozmawiać z nią po raz ostatni.
– Sądziłem, że lepiej jest trzymać się z dala od martwych czarownic; im dłużej
zostają w jarze, tym bardziej się zmieniają, zapominają o dawnym życiu, rodzinie i
przyjaciołach.
– W większości to prawda, Tomie – ich charakter zmienia się na gorsze, co
oznacza, że żywe i martwe wiedźmy rzadko zadają się ze sobą. Ale Agnes umarła
całkiem niedawno i jestem pewna, że wciąż mnie pamięta.
– A co, jeśli jednak przeżyła? Nie możemy tak po prostu zapuścić się w dolinkę
pełną martwych czarownic. Niektóre są naprawdę silne i niebezpieczne.
– Grimalkin mówiła, że w tej chwili najpewniej pozostała tylko jedna. Ale
miałyśmy z Agnes sygnał, używałam go, gdy chciałam się z nią spotkać. Sama mnie
go nauczyła. To krzyk ptaka trupiarza. On ją sprowadzi.
Słońce zaszło, w zagajniku zapadł mrok. Noc była pogodna, księżyc miał wzejść
dopiero za kilka godzin, lecz niebo iskrzyło się od gwiazd. Trzymając się osłony
żywopłotów, rozpoczęliśmy powolny marsz na południe, w stronę wieży i w końcu
dotarliśmy do wschodniej granicy Wiedźmiego Jaru. Widzieliśmy stąd zniszczenia
poczynione przez ogień – szerokie pasmo spalonych drzew przecinało jar na pół.
Pożar musiał strawić mnóstwo martwych wiedźm, wiele sprzymierzonych ze Złym.
Pojąłem, iż jego wyznawcy uczynią wszystko, byle tylko odzyskać głowę.
Zatrzymaliśmy się pięćdziesiąt jardów od południowego krańca dolinki.
Dostrzegłem tu ślady straszliwej bitwy stoczonej przez Grimalkin z czarownicami
wroga. Wiedźma zabójczyni była niezwykle groźna, zastanowiły mnie jednak
rozmiary ścigającej ją grupy – a także rola, jaką odegrała w tych wydarzeniach Alice.
Moja towarzyszka uniosła dłonie do ust i posłała w ciemność upiorny krzyk.
Trupiarz – albo kozodój – lata nocą, a jego okrzyk sprawił, że po plecach przebiegł
mi dreszcz. Potężna wodna wiedźma Morwena używała jednego z tych ptaków jako
swego pobratymca i pozostały mi po niej przerażające wspomnienia.
Przypomniałem sobie, jak wyłoniła się z moczarów, zahaczyła mnie szponem i
próbowała wciągnąć pod wodę, by wysączyć ze mnie krew.
Nie potrafiłem odróżnić krzyku Alice od prawdziwego głosu ptaka, wyjaśniła
jednak, iż lekko go zmodulowała, by Agnes poznała, że to ona. Co pięć minut
powtarzała krzyk. Za każdym razem drżałem, słysząc jego upiorne echo wśród
drzew. Za każdym razem, gdy rozpływał się w ciemności, serce biło mi mocniej: złe
wspomnienia powracały falą. Szpon odgryzła palec wiedźmy i ocaliła mi życie. W
przeciwnym razie czarownica zawlokłaby mnie w głąb bagna i zanim zdążyłbym
utonąć, wyssałaby mi krew. Odepchnąłem od siebie te myśli i próbowałem
zachować spokój, spowalniając oddech, tak jak nauczył mnie mistrz. Alice już miała
się poddać, gdy po ósmej próbie poczułem nagły chłód. Było to ostrzeżenie, że zbliża
się coś z Mroku. Wokół zapadła nienaturalna cisza. Potem zaszeleściła trawa, coś
cicho mlaskało. Jakiś stwór przesuwał się ku nam po błotnistej ziemi. Wkrótce
usłyszałem szuranie i sapanie.
Po chwili ujrzeliśmy pełznącą ku nam martwą wiedźmę. To mogła być każda z
nich, łaknąca krwi, biorąca nas za łatwą zdobycz, toteż zacisnąłem mocniej dłoń
wokół laski.
Alice szybko powęszyła dwukrotnie, szukając zagrożenia.
– To Agnes – wyszeptała.
Słyszałem, jak wiedźma obwąchuje ziemię, odnajdując drogę ku nam. A potem ją
zobaczyłem: żałosne stworzenie, na widok którego żal ścisnął mi gardło. Zawsze
była z niej czysta i porządna kobieta, dumna gospodyni; teraz miała na sobie
poszarpaną suknię pokrytą błockiem, w tłustych włosach wiły się robaki. Cuchnęła
zgniłymi liśćmi. Nie musiałem się martwić, że zapomniała; gdy tylko dotarła bliżej,
zaczęła płakać, łzy ściekały jej po policzkach i skapywały w trawę. W końcu usiadła i
ukryła twarz w dłoniach.
– Wybacz, że tak się wlokłam, Alice! – zawołała, ocierając łzy grzbietem dłoni. –
Kiedy zmarł mój mąż, sądziłam, że gorzej być nie może – tak bardzo za nim
tęskniłam wiele długich lat – ale teraz widzę, że się myliłam. Nie mogę przywyknąć
do takiego trwania. Żałuję, że ogień mnie nie strawił. Nigdy już nie wrócę do
swojego domu, by wieść dawne wygodne życie. Nigdy już nie będę szczęśliwa.
Gdybym choć zachowała siły. Mogłabym wówczas nocą wędrować i polować z dala
od tego paskudnego jaru. Ale jestem za słaba, by schwytać cokolwiek większego.
Mogę liczyć jedynie na chrząszcze, krety i myszy!
Alice długą chwilę milczała. Mnie też nie przyszła do głowy żadna odpowiedź. Jak
mógłbym pocieszyć nieszczęsną Agnes? Nic dziwnego, że większość żywych
czarownic trzymała się z dala od martwych krewniaczek. Widok kogoś w tak
opłakanym stanie mógł sprawić wyłącznie ból. Żadne słowa nie zdołałyby jej pomóc.
– Posłuchaj, Tomie, chciałabym zamienić parę słów tylko z Agnes. Nie wadzi ci
to? – spytała w końcu Alice.
– Oczywiście, że nie. – Wstałem szybko. – Zaczekam tam.
Oddaliłem się, dając Alice kilka chwil na osobności z ciotką. Po prawdzie chętnie
stamtąd odszedłem. Bliskość Agnes budziła we mnie smutek i niepokój.
Po pięciu minutach Alice zbliżyła się ku mnie, jej oczy lśniły w blasku gwiazd.
– A co, gdyby Agnes była naprawdę silna, Tomie... Zastanów się, co by to
oznaczało? Nie tylko trwałoby jej się lepiej, na co zasłużyła, ale też byłaby bardzo
użyteczną sojuszniczką.
– O czym ty mówisz, Alice? – spytałem nerwowo, wiedząc, że moja przyjaciółka
nie jest skłonna do próżnych rozważań.
– A gdybym uczyniła ją silną?
– Z pomocą magii Mroku?
– Tak. Mogłabym to zrobić... Pytanie brzmi, czy powinnam. Jak sądzisz?
Rozdział 3
MNÓSTWO KRWI
– Sądziłem, że po śmierci czarownicę opuszcza cała magia, pozostawiając jedynie
żądzę krwi. Jak więc mogą jej pomóc twoje czary? – spytałem Alice.
– To prawda, martwa wiedźma nie ma już magii w kościach. Ale mogę posłużyć
się moją i na jakiś czas dodać jej sił – odparła. – Z czasem nowa moc osłabnie, lecz
przez wiele lat ulżę jej trwaniu w jarze. Kiedy siły znów ją opuszczą, umysł i tak
zacznie słabnąć, toteż nie będzie tęskniła za dawnym życiem. Nie ma w tym niczego
złego.
Alice nie przekonała mnie jednak do końca.
– Ale co z jej ofiarami? Co z tymi, których zabije, pragnąc krwi? Teraz
przynajmniej karmi się owadami i małymi zwierzątkami – nie ludźmi!
– Będzie piła wyłącznie krew sług Złego: starczy jej na długo! A każdy zabity
zmniejszy grożące nam niebezpieczeństwo i zwiększy prawdopodobieństwo, że uda
nam się zniszczyć Złego po kres czasów.
– Możesz być pewna, że ograniczy się tylko do nich?
– Znam Agnes. Dotrzyma złożonej obietnicy – każę jej to przyrzec, nim cokolwiek
uczynię.
– Ale co z tobą, Alice? Co z tobą? – zaprotestowałem, lekko podnosząc głos. – Za
każdym razem, gdy korzystasz ze swych magicznych mocy, przybliżasz się do
Mroku.
Dokładnie ten sam argument przywalałby mój mistrz. Byłem przyjacielem Alice i
martwiłem się o nią; musiałem to rzec.
– Korzystam z moich mocy, abyśmy przeżyli, żebyśmy mogli wygrać. Ocaliłam cię
przecież przed czarownicą Scarabek i koźlimi magami z Irlandii, prawda? To magią
powstrzymałam wiedźmy uciekające z głową Złego, przekazałam jej część
Grimalkin, by mogła zabić naszych nieprzyjaciół. Gdybym tak nie zrobiła, ona by
zginęła, ja także, a głowa Złego połączyłaby się z ciałem. To było konieczne, Tomie.
Zrobiłam to, co niezbędne. Ta sprawa jest równie ważna.
– Równie ważna? Na pewno nie chcesz pomóc Agnes, bo ci jej żal?
– A jeśli nawet, to co? – odparowała gniewnie Alice, jej oczy zalśniły. – Czemu nie
miałabym pomagać przyjaciołom tak jak tobie, Tomie? Ale uwierz mi, to coś więcej,
znacznie więcej. Coś się wydarzy, jestem tego pewna. Wyczuwam, jak coś zbliża się
ku nam z przyszłości – coś mrocznego i strasznego. Być może Agnes zdoła nam
pomóc. Żeby przeżyć, będziemy potrzebowali silnej Agnes. Zaufaj mi, Tomie, tak
będzie najlepiej.
Umilkłem, przepełniony straszliwym niepokojem. Alice coraz swobodniej
posługiwała się magią Mroku. Przelała moc w Grimalkin, teraz chciała dodać sił
martwej wiedźmie. Czym to się skończy? Wiedziałem, że cokolwiek powiem i tak
nie posłucha. Nasza przyjaźń zmieniała się na gorsze. Alice nie ceniła już sobie
moich rad.
Przez chwilę patrzyliśmy po sobie gniewnie, lecz po kilku sekundach moja
towarzyszka obróciła się na pięcie i wróciła do Agnes. Przykucnęła, położyła lewą
dłoń na głowie martwej czarownicy i przemówiła do niej cicho. Nie słyszałem, co
mówi, ale odpowiedź Agnes zabrzmiała głośno jak dzwon. Składały się na nią
zaledwie dwa słowa:
– Tak, przyrzekam.
Alice zaczęła mówić śpiewnym głosem. Wypowiadała mroczne zaklęcie. Nuciła
coraz głośniej i głośniej, szybciej i szybciej – aż w końcu rozejrzałem się nerwowo,
pewien, że wszystkie martwe wiedźmy z jaru usłyszą ją i przyjdą po nas.
Przebywaliśmy teraz na ich terenie: zaledwie parę mil na południe leżały trzy wioski
tworzące Diabelski Trójkąt. W pobliżu mogli kręcić się szpiedzy, hałas z pewnością
zdradzi im naszą obecność.
Nagle Agnes wydała z siebie mrożący krew w żyłach wrzask i szarpnęła się do tylu,
odrywając od Alice. Padła na trawę, jęcząc i skomląc, młóciła dokoła rękami i
nogami, jej ciałem wstrząsały spazmy. Zaniepokojony, podszedłem do Alice. Czyżby
zaklęcie poszło nie tak?
– Za parę chwil się uspokoi – oznajmiła pocieszająco Alice. – Bardzo boli, bo to
potężna magia, ale uprzedziłam ją, nim zaczęłyśmy. Pogodziła się z tym, o tak.
Agnes jest bardzo dzielna. Zawsze była.
Po paru chwilach Agnes przestała się zwijać i podniosła na czworaki. Kilka minut
kasłała i krztusiła się, po czym wstała z ziemi i uśmiechnęła się do nas po kolei. W
jej twarzy dostrzegłem ślad dawnej Agnes. Mimo brudnej skóry i obszarpanych,
poplamionych krwią łachmanów wydawała się spokojna i pewna siebie. Lecz w jej
oczach płonął głód, którego nigdy nie widziałem u żywej Agnes.
– Chce mi się pić! – Rozglądała się dokoła zachłannym, skupionym wzrokiem;
wyglądało to bardzo przerażająco. – Potrzebuję krwi! Potrzebuję mnóstwa, mnóstwa
krwi!
Ruszyliśmy na południe. Alice szła przodem, tuż za nią dreptała Agnes, ja
zamykałem pochód. Co i rusz rozglądałem się dokoła i zerkałem za siebie. W każdej
chwili spodziewałem się ataku. Nasi wrogowie – czarownice służące Złemu – mogli
podążać za nami albo też przyczaić się na naszej drodze; mimo swego stanu, Zły
nadal mógł się z nimi porozumiewać. Wykorzysta każdą sposobność, byle nas
dopaść. A Pendle nawet w najlepszych czasach pozostawało miejscem bardzo
niebezpiecznym.
Maszerowaliśmy w całkiem niezłym tempie, a Agnes, która wcześniej jedynie
mozolnie pełzała, teraz z łatwością dotrzymywała kroku Alice. Księżyc miał wkrótce
wzejść – wiedziałem, że musimy dotrzeć do tunelu pod wieżą, nim jego światło
ukaże naszą obecność wszystkim w okolicy.
Zastanawiałem się, jak się miewa Slake, jedyna pozostała przy życiu lamia. W
jakim stopniu przekształciła się w swoją skrzydlatą postać? Możliwe, że nie potrafi
już mówić – co oznacza, że nie będę mógł porządnie jej wypytać. Musiałem
dowiedzieć się jak najwięcej o owych świętych przedmiotach. Liczyłem też, że w
jakiś sposób zdołam nawiązać kontakt z mamą.
Wkrótce nasza trójka maszerowała już skrajem Wroniego Lasu. Nasz cel był
blisko: gęsty zagajnik, który wyrósł na starym opuszczonym cmentarzu. Wejście do
tunelu mieściło się mniej więcej pośrodku. Docierało się do niego przez ossuarium,
zbudowane dla nieboszczyków wywodzących się z majętnej rodziny. Choć większość
kości usunięto, gdy cmentarz został zdesakralizowany, ich szczątki pozostały.
Alice zatrzymała się nagle i ostrzegawczo uniosła rękę. Widziałem jedynie kilka
nagrobków pośród chaszczy, usłyszałem jednak, jak węszy szybko trzy razy, szukając
zagrożenia.
– Przed sobą mamy czarownice, czekają na nas, to zasadzka. Musiały zauważyć
nasze przybycie.
– Jak wiele? – spytałem, ściskając mocniej laskę.
– Są trzy, Tomie. Ale wkrótce wywęszą naszą obecność i dadzą znać pozostałym.
– W takim razie muszą umrzeć szybko! – oznajmiła Agnes. – Są moje!
Nim zdążyliśmy zareagować, pomknęła naprzód, przedzierając się przez gąszcz ku
niewielkiej polanie otaczającej ossuarium. Czarownice w różnym stopniu radzą
sobie z węszeniem niebezpieczeństwa; o ile Alice jest w tym bardzo dobra,
niektórym idzie to całkiem kiepsko. Co więcej, atak zaimprowizowany i
natychmiastowy może kompletnie zaskoczyć wroga.
Wkrótce na polanie rozległy się krzyki, piskliwe, rozdzierające, przepełnione grozą
i bólem. Gdy doścignęliśmy Agnes, dwie czarownice już nie żyły, a ona pochylała się
nad trzecią: ręce i nogi kobiety szarpały się spazmatycznie, a tymczasem ciotka Alice
wysysała z jej szyi krew wielkimi haustami.
Wstrząsnęła mną szybkość, z jaką Agnes się zmieniła: nie przypominała już wcale
łagodnej, życzliwej kobiety, która tak często pomagała nam w przeszłości. Patrzyłem
ze zgrozą, Alice jednak na widok mojego niesmaku wzruszyła tylko ramionami.
– Zgłodniała, Tomie. Kimże jesteśmy, by ją osądzać? Na jej miejscu
zachowalibyśmy się tak samo.
Po paru chwilach Agnes uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko wargami
splamionymi krwią.
– Zostanę tu i dokończę – oświadczyła. – Wy ukryjcie się bezpiecznie w tunelu.
– Wkrótce zjawi się więcej nieprzyjaciół, Agnes – przypomniała Alice. – Nie
zostawaj zbyt długo.
– Nie obawiaj się, dziecko, wkrótce was dogonię. A jeśli po nich przyjdą następne,
tym lepiej!
Z wielką niechęcią zostawiliśmy ją przy posiłku i ruszyliśmy w stronę ossuarium.
Budynek wyglądał niemal tak, jak go zapamiętałem z ostatniej wizyty, niecałe dwa
lata wcześniej, tyle że młodziutki jawor, który przebił jego dach, był teraz wyższy i
szerszy, a liściasta kopuła okrywająca dom umarłych jeszcze grubsza, tak że
wewnątrz zalegał gęsty mrok.
Alice wyciągnęła z kieszeni spódnicy ogarek i gdy razem weszliśmy w mrok
ossuarium, na końcu knota zamigotał płomyk, ukazując pokryte pajęczynami
płaskie nagrobki, a także ciemną dziurę w ziemi prowadzącą do tunelu. Przyjaciółka
ruszyła przodem, zaczęliśmy się czołgać. Po jakimś czasie tunel rozszerzył się i
mogliśmy wstać, przyspieszając kroku.
Dwakroć przystawaliśmy, by Alice mogła powęszyć, wkrótce jednak minęliśmy
niewielkie jeziorko, niegdyś strzeżone przez zabójczego utopca – bezokiego trupa
utopionego marynarza, zaklętego magią Mroku. Zniszczyła go jedna z lamii i nie
pozostał po nim żaden ślad – rozczłonkowane ciało już dawno zatonęło w mule na
dnie. Jedynie słaba nieprzyjemna woń przypominała, że kiedyś było to bardzo
niebezpieczne miejsce.
Wkrótce dotarliśmy do podziemnych wrót starożytnej wieży. Szybkim krokiem
mijaliśmy ciemne, wilgotne lochy, w niektórych z nich wciąż pozostały szkielety
ofiar torturowanych przez klan Malkinów. Teraz nie było tu już żadnych dusz:
podczas poprzedniej wizyty mój mistrz dołożył wszelkich starań, by odesłać je
wszystkie do światła.
Niedługo znaleźliśmy się w olbrzymiej cylindrycznej podziemnej sali i ujrzeliśmy
filar obwieszony łańcuchami: w sumie było ich trzynaście, do każdego uczepiono
małe martwe zwierzę: szczury, króliki, kota, psa i dwa borsuki. Pamiętałem ich krew
skapującą do zardzewiałego wiadra, teraz jednak stało obok puste, a martwe
stworzenia skurczyły się i zaschły.
– Grimalkin twierdziła, że lamie zbudowały ten szafot podczas rytuału – głos
Alice zabrzmiał niewiele głośniej od szeptu. – To ofiara dla twojej mamy.
Skinąłem głową. Podczas naszych poprzednich odwiedzin zastanawialiśmy się ze
stracharzem, do czego miał służyć ów szafot. Teraz już wiedziałem. Miałem do
czynienia z czymś, co zupełnie nie przypominało ciepłej, troskliwej osoby, którą
zapamiętałem. Mama żyła znacznie dłużej niż zwykły człowiek i czas spędzony na
farmie w roli kochającej żony i matki siedmiu chłopców był dla niej względnie
krótki. Wcześniej była pierwszą z lamii; robiła rzeczy, o których wolałem nie myśleć.
Dlatego właśnie nigdy nie zdradziłem mistrzowi jej prawdziwej tożsamości. Nie
mógłbym znieść świadomości, iż wie o tym, czego dokonała, i że źle o niej myśli.
Rozdział 4
TA, KTÓRĄ KOCHASZ NAJBARDZIEJ
Nie dostrzegliśmy ani śladu lamii, toteż rozpoczęliśmy wspinaczkę po spiralnych
schodach wznoszących się wzdłuż ściany. Wysoko nad nami, na suficie, lamie
powiększyły wylot klapy, zamieniając go w nieregularną dziurę, by móc łatwiej się
przez nią przedostać. Wdrapaliśmy się wyżej i znów ruszyliśmy w górę po stopniach,
w których szpiczaste trzewiki wielu pokoleń czarownic Malkinów wyżłobiły wyraźne
zagłębienia. Echo naszych kroków odbijało się od murów. Wciąż przebywaliśmy pod
ziemią, z ciemności w górze kapała woda. Powietrze było wilgotne, płomyk świecy
Alice migotał w chłodnych przeciągach.
Zaczęliśmy mijać cele, w których czarownice więziły niegdyś swoich nieprzyjaciół.
Podczas ostatnich odwiedzin w wieży spędziliśmy w jednej z nich nieco czasu,
wówczas lękaliśmy się o własne życie. Lecz kiedy dwie wiedźmy Malkinów przyszły
nas zabić, Alice i Mab Mouldheel zepchnęły je ze schodów na spotkanie śmierci.
Z wnętrza dobiegł jakiś dźwięk, zobaczyłem, jak Alice zerka na drzwi naszego
dawnego więzienia. Uniosła świeczkę i skierowała się ku wejściu. Podążyłem za nią,
dzierżąc w gotowości laskę, lecz to był jedynie szczur – śmignął koło nas i zbiegł po
stopniach, wlokąc za sobą długi żmijowaty ogon. Gdy znów podjęliśmy wspinaczkę,
Alice obejrzała się w miejsce, gdzie zginęła jej przeciwniczka. Zadrżała na to
wspomnienie.
O dziwo, owa naturalna reakcja uradowała mnie. Może i Alice, czerpiąc ze swych
magicznych mocy, zbliżyła się do Mroku, nadal jednak odczuwała emocje i nie
zhardziała tak bardzo, by zagubić samą siebie i w końcu porzucić swe wewnętrzne
dobro.
– Paskudne to były czasy – pokręciła głową. – Nie lubię wspominać tego, co tu
uczyniłam.
Mój brat, Jack, jego żona Ellie i ich maleńka córeczka Mary także tkwili uwięzieni
w tej celi. Otwierając drzwi, czarownica wypowiedziała słowa, które zmroziły mnie
do szpiku kości: „Małą zostaw mnie. Jest moja...”
W tym momencie Alice i Mab zaatakowały.
– Zrobiłaś, co musiałaś, Alice – pocieszyłem ją. – One albo my. I nie zapominaj,
że przyszły zabić dziecko!
Na szczycie schodów mieścił się magazyn. Za nim znajdowały się pokoje
mieszkalne, niegdyś siedziba kręgu Malkinów i ich służby. Tam właśnie czekała
skrzynia mamy – ta z notatnikami i przedmiotami. Była otwarta, obok niej stała
lamia – Slake. Czarownice Malkinów wykradły skrzynie z naszej farmy i
sprowadziły tutaj. W pozostałych dwóch ukrywały się dwie siostry mamy, lamie.
Uwolniłem je, a one przepędziły wiedźmy z wieży. Od tego czasu najbezpieczniej
było zostawić skrzynie pod ich strażą. Twarz Slake wyglądała teraz zwierzęco, jej
ciało porastały zielonożółte łuski. Skrzydła miała niemal w pełni uformowane i
złożone na ramionach. Czy nadal mogła mówić?
W tym momencie, jak gdyby odczytując moje myśli, przemówiła chrapliwym
gardłowym tonem.
– Witaj, Thomasie Wardzie. Dobrze znów cię widzieć. Kiedy spotkaliśmy się
ostatnio, nie mówiłam; wkrótce znów stracę tę zdolność. Mam ci wiele do
powiedzenia, a zostało mało czasu.
Nim udzieliłem odpowiedzi, ukłoniłem się.
– Dziękuję bardzo za to, że strzegłaś skrzyni i jej zawartości, chroniąc je dla mnie.
Ze smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Wynde, twojej siostry. Teraz musisz
się czuć okropnie samotna.
– Wynde zginęła dzielnie – wychrypiała lamia. – To prawda, zostałam sama po
tak wielu szczęśliwych latach w towarzystwie siostry. Jestem gotowa opuścić wieżę i
poszukać innej krewniaczki, lecz twoja matka poleciła mi, bym została, póki nie
dowiesz się wszystkiego, czego możesz. Dopiero kiedy zniszczysz Złego, będę mogła
swobodnie odlecieć.
– Mówiono mi, że w skrzyni coś jest – święty przedmiot, który mógłby wspomóc
mnie w mojej misji. Czy mógłbym go zobaczyć?
– Przeznaczony jest wyłącznie dla twoich oczu. Nim ci go pokażę, dziewczyna
musi wyjść.
Już miałem zaprotestować, gdy odezwała się Alice:
– W porządku, Tomie. Pójdę na spotkanie Agnes – oznajmiła z uśmiechem.
– Jest z wami ktoś jeszcze? – Slake rozcapierzyła szpony.
– Pamiętasz czarownicę zabitą u podnóża wieży? Nazywała się Agnes Sowerbutts,
twoja siostra zaniosła jej ciało do Wiedźmiego Jaru – wyjaśniła Alice. – Wciąż
pozostaje nieprzyjaciółką Złego. Jako potężna martwa czarownica będzie silną i
użyteczną sojuszniczką.
– W takim razie przyprowadź ją do nas – rozkazała lamia.
Alice wyszła z pokoju, usłyszałem tupot szpiczastych trzewików na kamiennych
stopniach. Sam na sam z lamią poczułem nagły niepokój, wytężyłem zmysły. Slake
była niebezpieczna i złowroga, trudno odprężyć się w obecności podobnego stworu.
– W sumie istnieją trzy święte przedmioty, których trzeba użyć, by zniszczyć
Złego – wysyczała lamia. – Pierwszy już masz: Klingę Przeznaczenia, podarowaną ci
przez Cuchulaina. To wielkie szczęście, że wpadła w twoje ręce, w przeciwnym razie
musiałbyś znów wyruszyć do Irlandii, by ją odnaleźć.
Slake posłużyła się słowem „szczęście”, sugerującym, iż miecz trafił do mnie
czystym przypadkiem. Ale sama jego nazwa świadczyła o czymś przeciwnym. To
przeznaczenie złączyło mnie z nim. Mieliśmy być razem, razem mieliśmy
doprowadzić do ostatecznego zniszczenia Złego. Albo też zginąć, próbując tego
dokonać.
– Oto drugi przedmiot – podjęła, sięgając do skrzyni. Jej szponiasta dłoń wyłoniła
się, ściskając sztylet. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym stwierdził, że jego smukłą
klingę wykuto ze stopu srebra, metalu wyjątkowo skutecznego w walce z
mieszkańcami Mroku.
Lamia podała go mi rękojeścią naprzód i w chwili, gdy moje palce dotknęły broni,
pojąłem instynktownie, że urodziłem się także po to, by ją nosić. Choć znacznie
mniejszy, z wyglądu sztylet przypominał bliźniaka Klingi Przeznaczenia: jego
rękojeść wykuto na kształt głowy skelta, ostrze zajmowało miejsce kościanej rurki,
za pomocą której stwór wysysał krew ofiar. Skelt był śmiertelnie groźnym
potworem mieszkającym w wąskich szczelinach w pobliżu wody. Gdy ktoś
przechodził obok, wyskakiwał z nich i wbijał mu w szyję długą kościaną ssawkę.
Kiedy odbywałem praktyki u stracharza Billa Arkwrighta, podobny stwór mnie
zaatakował i Bill uratował mi życie, miażdżąc mu łeb kamieniem.
Gdy tylko chwyciłem rękojeść sztyletu, z bliźniaczych rubinowych oczu poczęła
kapać krew.
– Czy jego także wykuł Hefajstos? – spytałem.
Hefajstos był jednym ze Starych Bogów, tworzącym broń dla swych pobratymców
– największym kowalem, jaki kiedykolwiek istniał.
Slake pokiwała upiorną głową.
– Tak, spod jego ręki wyszły wszystkie trzy święte przedmioty. Znane są pod
nazwą „Mieczy bohaterów”, choć po prawdzie dwa z nich to zaledwie sztylety.
Niektórzy mówią, iż niegdyś służyły za miecze Segantiim, małemu ludowi, który
zamieszkiwał północną część Hrabstwa.
Przypomniałem sobie małe kamienne groby wyciosane w skałach i kryjące w
sobie ciała Segantiich. W ich dłoniach sztylety w istocie zdawałyby się wielkie jak
miecze.
– Czy potrzebuję wszystkich trzech? – spytałem.
– Wszystkich trzech trzeba użyć razem. Wiem, gdzie można znaleźć ostatni –
choć spoczywa w miejscu niedostępnym śmiertelnikom. Został ukryty w Mroku i
może go wynieść tylko ktoś dzielny, potężny i pomysłowy.
– Nie jestem aż tak dzielny – mruknąłem – i wątpię, by starczyło mi mocy, lecz
jeśli ktoś ma się zapuścić w Mrok, to muszę być ja.
Powiedział mi to stary bóg Pan. Każdy potężny stwór w Mroku ma w nim własną
siedzibę. Mrok to olbrzymie miejsce z wieloma królestwami, najpotężniejsze i
najniebezpieczniejsze należy do Złego.
– Twoja matka, Zenobia, wie dokładnie, gdzie można znaleźć ów przedmiot.
Powie ci to sama i wyjaśni, co musisz uczynić.
– Co takiego? Mama ze mną porozmawia? Kiedy? – dopytywałem się,
podniecony. – Kiedy to nastąpi?
– Pojawi się dziś w nocy w tej komnacie, lecz tylko ty ją ujrzysz. Jej słowa są
przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu.
* * *
Tej nocy czekałem niespokojnie, siedząc obok skrzyni mamy. Pojedynczy płomyk
świecy tańczył na pobliskim stole, rzucając na ściany trzepoczące cienie.
Wcześniej rozmawiałem z Alice i wyjaśniłem jej sytuację. Nie wydawała się
urażona.
– To naturalne, Tomie, że po tak długiej rozłące twoja mama zechce rozmawiać
tylko z tobą – rzekła. – W końcu to sprawa rodzinna, prawda? Posiedzę sobie tu z
Agnes. Rano opowiesz mi o wszystkim.
I tak Alice, Agnes i Slake ukryły się gdzieś w dolnej części wieży, pozostawiając
mnie na samotnym, niecierpliwym i nerwowym czuwaniu. Zastanawiałem się, jaką
postać przybierze mama. Czy ujrzę potężną lamię o śnieżnobiałych skrzydłach, jak u
mitycznych aniołów, czy też ciepłą, wyrozumiałą kobietę, która opiekowała się mną
w dzieciństwie?
Wcześniej czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Byłem gotów natychmiast
przeglądać materiały ukryte w skrzyni w nadziei, że dowiem się czegoś więcej na
temat rytuału, który muszę odprawić – jak można wykorzystać spętanie Złego do
zniszczenia go na zawsze. Lecz Slake oznajmiła, że to już nie będzie konieczne.
Najwyraźniej kierując się wskazówkami mamy, odszyfrowała, co trzeba, i zapisała
instrukcje, które miała mi wręczyć po rozmowie z mamą.
Z początku podniecenie i tęsknota nie pozwalały mi zasnąć. Stopniowo jednak
zaczynałem odczuwać zmęczenie, głowa opadała mi coraz częściej. Co chwilę
budziłem się gwałtownie, otwierając z trudem oczy, w końcu jednak musiałem
głęboko zasnąć.
A potem, niespodziewanie, ocknąłem się z sercem walącym w piersi. Świeca
zgasła, ale w pokoju obok mnie płonęło inne światło – jasna kolumna. Przede mną
stała mama – w postaci, jaką przyjęła w Grecji tuż przed ostatnią bitwą z jej
straszliwą nieprzyjaciółką Ordyną. Znad wydatnych, ostro zarysowanych kości
policzkowych spoglądały okrutne oczy drapieżcy. Poczułem nagły żal i z ust wyrwał
mi się cichy krzyk, gdy serce jeszcze przyspieszyło biegu – nie podobała mi się w tej
postaci. Zupełnie nie przypominała kobiety będącej matką mnie i moim braciom.
Jej ciało pokrywały łuski podobne do tych Slake, z palców u rąk i nóg wyrastały
ostre szpony, lecz złożone skrzydła wyglądały dokładnie tak, jak je zapamiętałem –
białe i pierzaste. A potem, ku mojej uldze, zaczęła się zmieniać.
Skrzydła skurczyły się gwałtownie, znikając w głębi ramion, łuski rozpłynęły się,
zastąpione przez długą ciemną spódnicę i bluzkę oraz zielony szal. Największa
zmiana zaszła w oczach: złagodniały, zniknęło z nich okrucieństwo, pojawiło się
ciepło. W końcu uśmiechnęła się, promieniejąc miłością.
To była mama, taka jak na farmie: kobieta, która kochała mego ojca, wychowała
siedmiu synów i służyła miejscowym jako akuszerka i uzdrowicielka. Zdawało mi
się też, że jest czymś więcej niż zjawą: wydawała się równie cielesna jak wtedy, w
kuchni naszego domu.
Po policzkach ściekały mi łzy, wystąpiłem naprzód, by ją objąć. Uśmiech zniknął z
jej twarzy; mama cofnęła się i uniosła rękę, jakby chciała mnie powstrzymać.
Patrzyłem na nią oszołomiony, łzy radości zniknęły, zastąpione łzami odrzucenia i
bólu.
Mama znów się uśmiechnęła.
– Otrzyj oczy, synu – rzekła miękko. – Najbardziej na tym świecie pragnęłabym
cię uścisnąć, ale to po prostu niemożliwe. Twoją duszę nadal spowija ludzkie ciało,
moja ma już inną powłokę. Gdybyśmy się dotknęli, twoje życie dobiegłoby końca. A
jesteś potrzebny na tym świecie. Wciąż masz przed sobą wiele pracy. Może nawet
więcej, niż sądzisz.
Otarłem oczy grzbietem dłoni i postarałem się uśmiechnąć.
– Przepraszam, mamo, już rozumiem. Jak dobrze znów cię widzieć.
– I ciebie także, synu. Teraz jednak musimy przejść do ważniejszych spraw. Nie
mogę tu pozostać dłużej niż kilka minut.
– Dobrze, mamo. Po prostu powiedz mi, co muszę zrobić.
– Masz teraz sztylet, a także dzięki własnym staraniom miecz. Trzeci przedmiot
znajdziesz w Mroku. Leży ukryty w samym sercu kryjówki Złego – pod tronem w
jego cytadeli. Slake pokaże ci, jak odprawić rytuał. Mając owe trzy święte
przedmioty, będziesz mógł zniszczyć Złego po wsze czasy. Ja dysponowałam tylko
dwoma, lecz i tak zdołałam go spętać. Ty dokończysz to, co zaczęłam.
– Dołożę wszelkich starań – obiecałem. – Chcę, żebyś była ze mnie dumna.
– Cokolwiek się stanie, Tomie, zawsze będę cię kochać i będę z ciebie dumna –
ale teraz czas na najtrudniejsze... Nawet gdybym miała wszystkie trzy przedmioty,
poniosłabym klęskę – bo najistotniejszą częścią rytuału jest ofiara z człowieka,
którego kochasz najmocniej na tym świecie.
Wstrząśnięty, otworzyłem usta, lecz nie wydostał się z nich żaden dźwięk. W
końcu zdołałem przemówić.
– Ciebie, mamo? Muszę złożyć w ofierze ciebie?
– Nie, Tomie – odparła. – To musi być ktoś żyjący, a choć wiem, że wciąż mnie
kochasz, jest ktoś żywy na tym świecie, kogo kochasz jeszcze bardziej.
– Nie, mamo! – krzyknąłem. – To nieprawda!
– Wejrzyj w swoje serce, synu, przekonasz się, że to prawda. Każda matka musi
stawić czoło chwili, gdy jej syn pokocha mocniej inną kobietę.
Mówiła coś, co w głębi ducha już wiedziałem. W końcu dotarło do mnie
prawdziwe znaczenie jej słów.
– Nie! Nie możesz tego żądać! – zaprotestowałem.
– Tak, synu, mówię to ze smutkiem, ale nie ma innego sposobu. Aby zniszczyć
Złego, musisz poświęcić Alice.
Rozdział 5
DZIEWCZYNA JESZCZE NAM SIĘ
PRZYDA
– Mam odebrać Alice życie?! – zawołałem. – Czy nie ma innego sposobu?
– To jedyne wyjście, Tomie. Cena, którą trzeba zapłacić. Dziewczyna musi sama, z
własnej woli poświęcić życie. Pozostawiam zatem twojemu osądowi, kiedy powiesz
jej, co trzeba uczynić. Ja miałam przed sobą podobny wybór, lecz nie zdołałam go
dokonać – ciągnęła mama. – Siostry próbowały mnie przekonać, żebym zabiła
twojego ojca albo oddała im go na pożarcie. Później błagały, bym złożyła go w
ofierze, aby wzmocnić magię. Bez wszystkich trzech świętych przedmiotów nie
zdołałabym zniszczyć Złego, ale zwiększyłabym narzucone mu ograniczenia.
Zdecydowałam inaczej, bo między mną a twoim ojcem rozkwitła już iskra miłości i
ujrzałam przyszłość: to, że urodzę ciebie, siódmego syna siódmego syna, i uczynię z
ciebie broń do zniszczenia Złego.
Słowa mamy wstrząsnęły mną. Opisywała mnie jak przedmiot, coś do użycia w
walce z wrogiem, nie umiłowanego syna.
– Sądzę jednak, że ty okażesz się bardziej zdyscyplinowany – masz w sobie mocne
poczucie obowiązku, jego nasienie zasadził twój ojciec, a pielęgnował John Gregory.
I nie tylko: moja potężna krew płynie w twoich żyłach wraz z mymi darami. Użyj
wszystkiego, co ci przekazałam. Musisz zniszczyć Złego niezależnie od ceny, inaczej
skutki będą opłakane. Wyobraź sobie świat całkowicie podległy Mrokowi! Zapanują
na nim głód, choroby, bezprawie. Rodziny podzielą się: brat będzie zabijał brata.
Sługi Złego będą wędrować swobodnie, dręcząc mężczyzn, kobiety i dzieci, pożerając
ich ciała i wysysając krew. A gdzie ty się znajdziesz, synu? Będziesz wiedział, że
doszło do tego wszystkiego, bo zawiodłeś, i jeszcze gorzej – przestaniesz się tym
przejmować, bo zatracisz samego siebie, oddasz swą duszę Złemu. Wszystko to się
stanie, jeśli nie zaczniesz działać. Mieszkańcy Hrabstwa i całego wielkiego świata
potrzebują cię, musisz dokonać tego dla nich. Jestem pewna, że ich nie zawiedziesz
– mimo osobistej ceny, jaką przyjdzie ci zapłacić. Przykro mi, synu, ale nie mogę
zostać dłużej. Zniszcz Złego – to jest najważniejsze. To twoje przeznaczenie! Do tego
się urodziłeś!
Postać mamy zaczęła blednąć.
– Proszę, mamo! – zawołałem z rozpaczą. – Jeszcze nie odchodź! Porozmawiajmy
jeszcze. Musi istnieć inny sposób. Tak nie może być! Nie wierzę, że tego ode mnie
żądasz! – Rozpływając się, mama zmieniła się z powrotem w złowrogą lamię o
pierzastych skrzydłach. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałem, były jej okrutne oczy. A
potem zniknęła.
W komnacie natychmiast zapanowała ciemność, toteż drżącymi rękami
wysunąłem z kieszeni hubkę oraz krzesiwo i zapaliłem świeczkę. Następnie
usiadłem na podłodze obok skrzyni, oglądając hubkę, obracając ją raz po raz w
palcach. Był to ostatni przedmiot, jaki podarował mi ojciec, gdy odchodziłem z
domu, by wstąpić do terminu u Johna Gregory’ego. Ujrzałem teraz ojca oczyma
duszy i wspomniałem dokładnie jego słowa: „Chcę, żebyś to wziął, synu. Może
przyda ci się w nowej pracy. I wróć do nas niedługo. Owszem, opuszczasz dom, ale
nie znaczy to, że nie możesz złożyć nam wizyty.”
Hubka z całą pewnością okazała się przydatna w mojej pracy, wiele razy mi
służyła.
Biedny tato! Tak ciężko pracował na farmie, lecz nie mógł cieszyć się
odpoczynkiem na starość. Przypomniałem sobie historię o tym, jak spotkał mamę w
Grecji. Był wówczas marynarzem, znalazł ją przywiązaną do skały srebrnym
łańcuchem. Mama zawsze była wrażliwa na słońce, nieprzyjaciele zostawili ją tam,
by zginęła na górskim zboczu. Ale tato ją ocalił, osłonił przed blaskiem.
Przed powrotem do Hrabstwa i rozpoczęciem nowego życia na farmie, tato
mieszkał w jej domu, w Grecji. Nagle zrozumiałem coś, o czym wspomniał,
opowiadając mi o tamtych czasach. Czasami po zmroku odwiedzały ich dwie siostry
mamy, we trzy tańczyły wokół ogniska w osłoniętym murem ogrodzie; słyszał, jak
się spierają, i przypuszczał, że siostry są mu przeciwne: patrzyły na niego ze złością
przez okno, bardzo rozgniewane, a mama odprawiała go gestem dłoni.
Owymi siostrami były lamie, Wynde i Slake, które mama przewiozła do Hrabstwa
w swoich skrzyniach. Ciągle spierały się z nią i teraz pojąłem dlaczego. Próbowały ją
przekonać, by wzmocniła pęta nałożone Złemu, składając w ofierze tatę.
Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, dźwięczące na schodach. Zorientowałem
się, że to Slake, która nie chodziła już i nie poruszała się jak istota ludzka. Jej widok
w migotliwym blasku świecy zmroził mnie do kości. Skrzydła miała złożone, lecz
szpony rozcapierzone, jakby gotowe do ataku. Zamiast tego uśmiechnęła się, a ja
wstałem z podłogi.
– Czy Zenobia rozmawiała z tobą? – spytała głosem bardziej ochrypłym niż
przedtem.
Musiałem mocno się skupić, by zrozumieć, co mówi.
– Tak, ale nie podoba mi się to, czego ode mnie żąda!
– Ach! Masz na myśli ofiarę. Wspominała, że będzie to dla ciebie ciężkie, ale że
jesteś posłusznym synem i nie braknie ci sił, by uczynić to, co konieczne.
– Siła, obowiązek – to tylko słowa! – rzuciłem z goryczą. – Mama nie potrafiła
tego dokonać. Czemu ja miałbym być lepszy?
Patrzyłem na Slake, próbując opanować gniew. Gdyby mama uczyniła to, czego
żądały lamia i jej siostra, tato zginąłby w Grecji, a moi bracia i ja nigdy byśmy się nie
narodzili.
– Uspokój się – rzekła. – Potrzebujesz czasu do namysłu: czasu, by rozważyć to,
co trzeba uczynić. Zresztą nie możesz rozprawić się ze Złym, dopóki nie zdobędziesz
trzeciego świętego przedmiotu. Jego odnalezienie to teraz najważniejsza sprawa.
– Ów przedmiot spoczywa w Mroku; co więcej, pod samym tronem Złego –
odparłem z wściekłością. – Jak niby mam go dostać w swoje ręce?
– To nie ty musisz to zrobić. Dziewczyna jeszcze nam się przyda. Alice już
spędziła jakiś czas w Mroku. Nie tylko względnie łatwo będzie jej tam powrócić, ale
też poznała królestwo Złego. A dopóki jego głowa pozostaje rozłączona z ciałem,
niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie.
– Nie! – krzyknąłem. – Nie mogę jej o to prosić. Po pierwszej wizycie w Mroku o
mało nie postradała zmysłów.
– Druga będzie łatwiejsza – nalegała Slake. – Dziewczyna stopniowo uodporni się
na jego zły wpływ.
– Ale jakim kosztem? – odpaliłem. – Coraz bardziej zbliżając się do Mroku, aż w
końcu całkiem się mu odda?
Lamia nie odpowiedziała. Zamiast tego sięgnęła do skrzyni i wyciągnęła kartkę
papieru.
– Najpierw to przeczytaj – rzekła. – Choć napisane moją ręką, zostało
podyktowane przez twą matkę.
Przyjąłem kartkę i unosząc ją w drżących dłoniach, zacząłem czytać.
Mroczny Pan pragnął, bym powróciła na jego łono i ponownie się przed nim
ukorzyła. Długi czas stawiałam opór, jednocześnie zasięgając regularnie rady
przyjaciół i zwolenników. Niektórzy doradzali, bym urodziła mu dziecko – w ten
właśnie sposób zazwyczaj czarownice pozbywają się go na zawsze. Lecz myśl ta
wzbudziła we mnie odrazę.
W owym czasie dręczyła mnie świadomość, że muszę wkrótce podjąć decyzję.
Pewnego dnia nieprzyjaciele zaskoczyli mnie i schwytali...
Następnie mama ponownie opisała to, co już wiedziałem – jak przywiązali ją do
skały srebrnym łańcuchem i jak uratował ją marynarz. Tym marynarzem był
oczywiście tato – on sam opowiedział mi tę historię niedługo przed śmiercią. Resztę
także znałem – to jak schronił się w jej domu. Lecz następne słowa zmroziły mnie
do szpiku kości.
...Wkrótce zorientowałam się, iż mój zbawca darzy mnie miłością. Czułam
wdzięczność za to, co uczynił, lecz był zwykłym człowiekiem i zupełnie mnie nie
pociągał.
Na te słowa poczułem ból w sercu. Sądziłem, że mama i tato kochali się od
Joseph Delaney KREW STRACHARZA Kroniki Wardstone Tom 10 Dla Marie
Najwyższy punkt hrabstwa kryje w sobie tajemnicę. Powiadają, że zginął tam człowiek, gdy podczas srogiej burzy próbował ujarzmić zło, zagrażające całemu światu. Potem powróciły lody, a kiedy się cofnęły, nawet kształt wzgórz i nazwy miast w dolinach uległy zmianie. Dziś w owym miejscu na najwyższym ze wzgórz nie pozostał żaden ślad po tym, co zaszło dawno, dawno temu. Lecz jego nazwa przetrwała. Nazywają je... KAMIENIEM STRAŻNICZYM
Rozdział 1 CZAS ODBUDOWY Stracharz przysiadł na zwalonym pniu w swym ogrodzie w Chipenden. Przez gałęzie drzew przeświecały roztańczone promienie słońca, powietrze wibrowało od ptasich śpiewów. Był ciepły wiosenny poranek pod koniec maja – najpiękniejszy okres w Hrabstwie. Wyglądało na to, że sytuacja się poprawia. Ja siedziałem na trawie, łapczywie pochłaniając śniadanie, a tymczasem mój mistrz, dla odmiany wyraźnie zadowolony, uśmiechał się do siebie, patrząc w stronę domu. Dochodziły stamtąd odgłosy piłowania; czułem zapach trocin. Robotnicy odbudowywali dom, poczynając od dachu. Budynek spalili żołnierze wroga, teraz jednak wojna w Hrabstwie dobiegła końca i nastał czas odbudowy, mogliśmy wrócić do swego życia stracharza i jego ucznia, walczących z najróżniejszymi stworami z Mroku – boginami, duchami, widmami i czarownicami. – Nie pojmuję, czemu Alice odeszła ot tak, bez słowa – poskarżyłem się. – To do niej niepodobne. Zwłaszcza że wie, iż wkrótce ruszymy na wschód i nie będzie nas co najmniej parę dni. Moja przyjaciółka Alice zniknęła trzy dni wcześniej. Rozmawiałem z nią w ogrodzie, na moment odszedłem, by powtórzyć coś stracharzowi, uprzedzając, że wrócę za kilka chwil. Kiedy się zjawiłem, jej już nie było. Z początku się nie martwiłem, potem jednak nie przyszła na kolację i od tej pory jej nie widziałem. Stracharz westchnął. – Wiem, że niełatwo ci się z tym pogodzić, chłopcze, ale możliwe, że odeszła na dobre. Ostatecznie przez dłuższy czas pozostawaliście razem, związani koniecznością użycia słoja krwi. Teraz Alice może wędrować swobodnie. A po tym, jak została zaciągnięta w Mrok i tam uwięziona, bardzo się zmieniła. Słowa mistrza zabrzmiały surowo. Mimo faktu, że Alice od lat nam pomagała, nadal jej nie ufał. Urodziła się w Pendle i przez dwa lata pobierała nauki u wiedźmy; John Gregory byłby zadowolony, gdyby już więcej jej nie spotkał. Podczas wyprawy do Grecji Alice sporządziła słój krwi, by nie dopuścić do nas Złego; w przeciwnym razie porwałby nas oboje w Mrok. Teraz już go nie potrzebowaliśmy. Uwięziliśmy
Złego i odcięliśmy mu głowę – obecnie pozostającą pod pieczą Grimalkin, wiedźmy zabójczyni. Grimalkin uciekała przed sługami Złego. Gdyby udało im się połączyć głowę swego pana z jego ciałem, znów mógłby swobodnie krążyć po ziemi i z pewnością zemściłby się straszliwie. Skutki tego byłyby potworne nie tylko dla Hrabstwa lecz i dla całego świata: zaczęłaby się nowa era Ciemności. Ale na razie zyskaliśmy nieco czasu, by znaleźć sposób, który zniszczyłby Złego raz na zawsze. Ostatnie słowa mistrza zabolały mnie najbardziej. Zły zaciągnął Alice w Mrok; po powrocie uległa dramatycznej przemianie. Jej włosy zbielały, lecz prócz zmiany fizycznej obawiałem się też, że ucierpiała jej dusza – że bardziej zbliżyła się do Mroku. Alice lękała się tego samego. Może naprawdę już nie wróci? Może nie potrafi już przebywać w pobliżu ucznia stracharza? Po czterech latach wspólnego stawiania czoła niebezpieczeństwom bardzo się zaprzyjaźniliśmy i myśl o tym, że nasze drogi zaczynają się rozchodzić, bardzo mnie zasmuciła. Przypomniałem sobie coś, co powiedział mi kiedyś ojciec – choć był tylko zwyczajnym farmerem, nie brakło mu mądrości i gdy dorastałem, przekazał mi wiele prawd o życiu. – Posłuchaj, Tomie – rzekł pewnego razu. – Musisz pogodzić się z faktem, że na tym świecie wszystko podlega nieustannym zmianom. Nic nie pozostaje wiecznie takie samo. Musimy nauczyć się z tym żyć. Miał rację: byłem szczęśliwy, mieszkając w domu z rodziną. Teraz mama i tato umarli i nie zdołałbym już powrócić do swego dawnego życia. Miałem jednak nadzieję, że moja przyjaźń z Alice jeszcze nie dobiega końca. – Co to za miejsce: Todmorden? – spytałem, zmieniając temat. Dyskusje z mistrzem na temat Alice nie miały sensu. – Cóż, chłopcze, obowiązki nigdy nie zawiodły mnie do tego miasta, ale wiem o nim co nieco. Todmorden leży dokładnie na wschodniej granicy Hrabstwa, wyznaczonej przez rzekę Calder. Połowa miasta należy do Hrabstwa, połowa pozostaje poza nim. Bez wątpienia ludzie zza rzeki mają inne zwyczaje i tradycje. Przez ostatnie dwa lata sporo podróżowaliśmy – najpierw do Grecji, potem na wyspę Monę i w końcu do Irlandii. Każda z tych krain oznaczała nowe problemy i trudności do pokonania. Fakt, iż tym razem nasz cel nie jest aż tak odległy od domu, nie oznacza, że możemy pozwolić sobie na brak czujności. Pożar, prócz domu, strawił też bibliotekę mistrza – dziedzictwo wielu pokoleń stracharzy, pełne wiedzy o tym, jak walczyć z Mrokiem. Teraz zaś otrzymaliśmy wiadomość, że w Todmorden można znaleźć zbiór ksiąg na temat Mroku. Tydzień wcześniej tajemniczy gość uderzył późnym wieczorem w dzwon na wierzbowych rozstajach i pozostawił nam liścik. Choć krótki, okazał się nader treściwy: Szanowny panie Gregory, z wielkim smutkiem dowiedziałam się o zniszczeniu pańskiej biblioteki w Chipenden. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Jednakże mam nadzieję, że zdołam jakoś panu pomóc, dysponuję bowiem bogatym zbiorem ksiąg na temat Mroku. Może niektóre przydałyby się panu? Jestem gotowa sprzedać je za
rozsądną cenę. Gdyby był pan zainteresowany, proszę odwiedzić mnie wkrótce w Todmorden. Mieszkam w domu na końcu ulicy Krzywej. Jejmość Fresque Z całej biblioteki mojego mistrza pozostała tylko jedna księga – Bestiariusz, który własnoręcznie napisał i zilustrował. Było to jednak coś więcej niż książka – żywy, stale uzupełniany dokument, spisywany przez jego uczniów, w tym także moją ręką. Stanowił zapis jego pracy i tego, co odkrył z pomocą innych. Teraz mistrz miał nadzieję uzupełnić bibliotekę. Odmówił jednak zabrania książek z niewielkiego zbioru we młynie na północ od Caster, w którym niegdyś mieszkał Bill Arkwright, jego dawny uczeń. Mistrz miał nadzieję, że pewnego dnia znów osiądzie tam jakiś stracharz; wówczas nowy mieszkaniec także potrzebowałby owych ksiąg. John Gregory spodziewał się, iż wizyta w Todmorden stanie się pierwszym krokiem wiodącym do odnowy biblioteki. Początkowo mistrz zamierzał wyruszyć natychmiast, lecz przede wszystkim zależało mu na odbudowie domu, toteż godzinami ślęczał nad planami i rozpiskami robót z majstrem. Miał wykaz najważniejszych spraw do załatwienia i ukończenie nowej biblioteki było jedną z nich. Zachęcałem go, bo chciałem opóźnić wymarsz, by dać Alice szansę powrotu. – Jaki sens ma kupowanie nowych książek, skoro brak nam biblioteki, by je tam umieścić? – spytałem. Stracharz zgodził się, dzięki czemu zyskałem więcej czasu. W końcu jednak nadeszła chwila, gdy mieliśmy wyruszyć na spotkanie z jejmość Fresque. Po południu, godzinę przed ruszeniem w drogę, ja też napisałem liścik. Zaadresowałem go do nieobecnej Alice. Kochana Alice, dlaczego odeszłaś tak bez słowa? Martwię się o ciebie. Jeszcze dziś wyruszamy z mistrzem do Todmorden, by sprawdzić kolekcję książek, o której usłyszeliśmy. Powinniśmy wrócić za parę dni. Uważaj na siebie. Tęsknię za tobą. Tom Gdy przypiąłem list do tylnych drzwi, poczułem chłód – pojawiające się czasami ostrzeżenie, że w pobliżu kręci się stworzenie z Mroku. Usłyszałem, jak ktoś się zbliża. Laskę odstawiłem wcześniej pod ścianę, toteż chwyciłem ją i obróciłem się twarzą do niebezpieczeństwa, unosząc broń w obronnej pozycji na ukos. Ku swemu zdumieniu ujrzałem przed sobą Alice. Uśmiechała się, sprawiała jednak wrażenie zmęczonej i wymizerowanej, jakby odbyła właśnie długą męczącą podróż. Chłód szybko znikał. Alice nie była wrogiem, lecz to krótkie ostrzeżenie mnie zaniepokoiło. Zastanawiałem się, w jakim stopniu została skażona Mrokiem. – Alice! Bardzo się o ciebie martwiłem. Dlaczego odeszłaś bez uprzedzenia? Postąpiła krok naprzód i bez słowa uścisnęła mnie mocno. Po paru chwilach odsunąłem ją.
– Wyglądasz na porządnie zmęczoną, ale bardzo się cieszę, że cię widzę – oznajmiłem. – Twoje włosy odzyskują dawną barwę. Wkrótce staną się takie jak przedtem. Przytaknęła, lecz uśmiech zniknął z jej twarzy. Wyglądała teraz na bardzo poważną. – Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia, Tomie. Najlepiej, żeby stary Gregory też tego wysłuchał. Wolałbym jeszcze chwilę porozmawiać z nią sam na sam, Alice jednak uparła się, że musimy natychmiast zobaczyć się ze stracharzem. Poszedłem po niego. Popołudnie było słoneczne, więc mój mistrz skierował się w stronę ławki w zachodnim ogrodzie. Obaj usiedliśmy, Alice natomiast stała. Z trudem powstrzymałem śmiech, bo przypomniało mi się, jak wiele razy stracharz stał tam, udzielając mi nauk, podczas gdy ja notowałem. Teraz wraz z mistrzem zamieniliśmy się w dwóch uczniaków. Lecz to, co miała nam do powiedzenia Alice, wkrótce przegnało uśmiech z mojej twarzy. – Uciekając z głową Złego, Grimalkin schroniła się w Wieży Malkinów – oznajmiła. – To długa historia, bez wątpienia sama opowie wam dokładnie, co ją spotkało... – Czy głowa Złego wciąż pozostaje przy niej, bezpieczna? – wtrącił stracharz. – Było ciężko, lecz Grimalkin jak dotąd zdołała ją ochronić. Łatwo jej jednak nie będzie. Mam złe wieści. Wyznawcy Złego zabili Agnes Sowerbutts. – Biedna Agnes – ze smutkiem pokręciłem głową. – Bardzo mi przykro. Agnes była ciotką Alice i w przeszłości kilka razy nam pomogła. – Jedna z sióstr lamii także zginęła, pozostała jedynie druga, Slake. Tylko ona broni wieży. Oblegają ją i nie zdoła opierać się wiecznie. Z tego, co mówi Grimalkin, musisz się tam udać jak najszybciej. To bardzo ważne, Tomie. Lamie przestudiowały księgi twojej mamy i dowiedziały się, że to ona spętała Złego. Slake uważa, że analizując uważnie proces spętania, może zdołasz wymyślić, jak wykończyć go na dobre. Pęta w pewien sposób ograniczały moc Złego. Gdyby jednak udało mu się mnie zabić, rządziłby naszym światem przez sto lat, a potem musiałby powrócić w Mrok. Oczywiście dla istoty nieśmiertelnej to bardzo krótki czas. A gdyby udało mu się namówić do tego jedno ze swych dzieci, syna bądź córkę czarownicy, wówczas Zły mógłby przez wieczność władać światem. Istniał jeszcze trzeci sposób, który na to pozwalał: musiałby jedynie przeciągnąć mnie na stronę Mroku. – Zawsze podejrzewałem, iż to mama mogła go spętać – mruknąłem. Ostatecznie byłem jej siódmym synem spłodzonym z tatą, także siódmym synem i tym samym byłem wybrańcem – bronią w walce ze Złym. Pęta dotyczyły właśnie mnie, a jaki inny wróg Złego był dość potężny, by tego dokonać? Stracharz pokiwał potakująco głową, lecz nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Każde użycie magii budziło w nim niepokój. W chwili obecnej sojusz z Mrokiem stanowił konieczność, ale mistrzowi się to nie podobało.
– Też tak myślałam – przyznała Alice. – Ale jest jeszcze coś, Tomie. Niezależnie od tego, czego trzeba i niezależnie od innych wymagań, musisz to zrobić w wigilię Wszystkich Świętych. Wchodzi tu w grę siedemnastoletni cykl. To musi się stać w następne Halloween – trzydziestą czwartą rocznicę pęt narzuconych przez twoją mamę. To zaś oznacza, że zostało nam niewiele ponad pięć miesięcy... – Cóż, chłopcze – rzekł stracharz – lepiej udaj się jak najszybciej do Wieży Malkinów. To znacznie ważniejsze niż książki do nowej biblioteki. Z wizytą w Todmorden możemy zaczekać do twojego powrotu. – A pan nie idzie? – spytałem. Mistrz pokręcił głową. – Nie, chłopcze, nie tym razem. W moim wieku wilgoć Hrabstwa zaczyna niszczyć stawy i stare kolana bolą mnie bardziej niż kiedykolwiek. Tylko bym cię spowolnił. Z pomocą dziewczyny zdołasz dotrzeć niepostrzeżenie do wieży. Poza tym masz już za sobą lata nauki; czas, byś zaczął myśleć i zachowywać się jak stracharz, którym wkrótce zostaniesz. Wierzę w ciebie, chłopcze. Nie wysłałbym cię samego, gdybym sądził, że sobie nie poradzisz.
Rozdział 2 ŚWIĘTE PRZEDMIOTY Po tej rozmowie spędziłem godzinę z psami. Szpon i jej dwa dorosłe szczeniaki, Krew i Kość, to wilczarze, szkolone do polowań na wodne wiedźmy. Należały do Billa Arkwrighta, stracharza, który zniknął, walcząc u naszego boku z Mrokiem w Grecji. Teraz uważałem je za własne – choć mój mistrz wciąż nie zgodził się dać im stałego domu. Obiecał, że zwróci uwagę na psy podczas naszej nieobecności, wiedziałem jednak, że jest zajęty planowaniem remontu domu; co więcej, dolegały mu kolana, toteż bez wątpienia przez większość czasu pozostawi je na łańcuchach. Zabrałem je na długi spacer, pozwalając, by się wyhasały. Po godzinie od powrotu ruszyliśmy w drogę. Maszerowaliśmy szybko. Dźwigając torbę i laskę, podążałem w ślad za Alice na wschód, w stronę Pendle. Zamierzaliśmy dotrzeć tam tuż przed zachodem słońca, przekroczyć granicę pod osłoną ciemności, po czym skierować się wprost do Wieży Malkinów. Pod ubraniem, w pochwie wykutej dla mnie przez Grimalkin, dźwigałem Klingę Przeznaczenia, broń, którą podarował mi jeden z największych bohaterów Irlandii, Cuchulain. Wiedźma zabójczyni nauczyła mnie, jak się nią posługiwać, teraz miecz stanowił cenną dodatkową broń. Z parogodzinnym zapasem przeprawiliśmy się przez rzekę Ribble i zmierzając na północ, od zachodniej strony okrążyliśmy wielkie złowieszcze wzgórze, czując otaczający je chłód. Pendle to miejsce szczególnie zdatne do uprawiania magii Mroku. To dlatego mieszka tam tak wiele czarownic. My jednakże znajdowaliśmy się w bezpieczniejszej części Pendle: wioski trzech głównych wiedźmich klanów leżały na południowym wschodzie, za wzgórzem. Wiedzieliśmy, że klany są podzielone: część z nich popierała Złego, część się mu sprzeciwiała. Sytuacja była wielce skomplikowana, lecz jedno pozostawało pewne – uczeń stracharza nie byłby mile widziany w tym okręgu. Okrążyliśmy Downham, a potem północną stronę wzgórza i znów skręciliśmy na południe. Teraz z każdym krokiem zbliżaliśmy się do niebezpieczeństwa, toteż postanowiliśmy ukryć się w niewielkim zagajniku i zaczekać, aż zapadnie zmrok.
Alice obróciła się do mnie, jej blada twarz jaśniała w półmroku. – Mam ci więcej do powiedzenia, Tomie – oznajmiła. – Równie dobrze mogę zrobić to teraz. – Zachowujesz się okropnie tajemniczo. Czy to coś złego? – spytałem. – Pierwsza część nie – choć druga może cię zmartwić, więc zacznę od łatwiejszej. Kiedy twoja mama spętała Złego, użyła dwóch świętych przedmiotów. Jeden z nich leży w skrzyni w Wieży Malkinów. Drugi może być wszędzie, musimy go odnaleźć. – Zatem jeden już mamy, to jakiś początek. Co to? – Grimalkin nie wie. Slake jej go nie pokazała. – Czemu nie? Dlaczego lamia miałaby o tym decydować? Jest strażniczką skrzyni, nie jej właścicielką. Alice zawahała się przez chwilę. – To nie był pomysł Slake, tylko twojej mamy. Nakazała, by nikt prócz ciebie nie wiedział co to ani tego nie oglądał. – Slake znalazła to w zapiskach mamy w skrzyni? – Nie, Tomie. – Alice ze smutkiem pokręciła głową. – Twoja mama objawiła się lamii i jej to powiedziała. Ze zdumieniem spojrzałem na Alice. Od śmierci mamy raz jeden miałem z nią kontakt, na statku w drodze powrotnej z Grecji – ale jej nie widziałem, poczułem jedynie ciepło. W owym czasie byłem pewien, że zjawiła się, by pożegnać się z synem. Lecz w miarę upływu czasu coraz bardziej wątpiłem, czy faktycznie takie zdarzenie miało miejsce. Teraz cale spotkanie wydawało mi się raczej snem niż jawą. Ale czy naprawdę mogła rozmawiać ze Slake? Po co miałaby mówić coś Slake? Czemu nie mnie bezpośrednio? Muszę to wiedzieć – jestem jej synem! Nagle poczułem gniew, usiłowałem nad nim zapanować, lecz oczy zapiekły mnie od napływających łez. Okropnie tęskniłem za mamą. Dlaczego nie skontaktowała się ze mną? – Wiedziałam, że to cię zmartwi, Tomie, ale proszę, postaraj się nie myśleć w taki sposób. Być może łatwiej jej przyszło nawiązać kontakt ze Slake. Ostatecznie obie są lamiami. I powinnam powiedzieć ci coś jeszcze. Grimalkin wspomniała, że siostry lamie mówiły o niej, jakby wciąż żyła. I że oddawały jej cześć. Nazywały ją Zenobią. Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić. To miało sens. Mama była pierwszą z lamii – potężną i złą służką Mroku. Zmieniła się jednak: po ślubie z tatą w końcu odwróciła się od swojego dawnego życia i została nieprzyjaciółką Złego. – Może pomówi ze mną, kiedy dotrzemy do wieży? – rozważałem. – Niedobrze jest rozbudzać w sobie płonne nadzieje, Tomie. Ale owszem, to możliwe. Chciałabym cię prosić o coś jeszcze. To dla mnie ważne, ale zrozumiem, jeśli odmówisz. – Jeżeli to dla ciebie ważne, Alice, nie odmówię. Znasz mnie przecież. – Po prostu... W drodze do wieży będziemy przechodzić obok Wiedźmiego Jaru. Grimalkin mówiła, że jego część spłonęła od ognia podłożonego przez popleczników Złego, którzy ją ścigali, ale Agnes Sowerbutts mogła przetrwać. Była nie tylko moją ciotką, ale też przyjaciółką, Tomie. Bardzo mi pomogła. Jeśli wciąż tam jest,
chciałabym porozmawiać z nią po raz ostatni. – Sądziłem, że lepiej jest trzymać się z dala od martwych czarownic; im dłużej zostają w jarze, tym bardziej się zmieniają, zapominają o dawnym życiu, rodzinie i przyjaciołach. – W większości to prawda, Tomie – ich charakter zmienia się na gorsze, co oznacza, że żywe i martwe wiedźmy rzadko zadają się ze sobą. Ale Agnes umarła całkiem niedawno i jestem pewna, że wciąż mnie pamięta. – A co, jeśli jednak przeżyła? Nie możemy tak po prostu zapuścić się w dolinkę pełną martwych czarownic. Niektóre są naprawdę silne i niebezpieczne. – Grimalkin mówiła, że w tej chwili najpewniej pozostała tylko jedna. Ale miałyśmy z Agnes sygnał, używałam go, gdy chciałam się z nią spotkać. Sama mnie go nauczyła. To krzyk ptaka trupiarza. On ją sprowadzi. Słońce zaszło, w zagajniku zapadł mrok. Noc była pogodna, księżyc miał wzejść dopiero za kilka godzin, lecz niebo iskrzyło się od gwiazd. Trzymając się osłony żywopłotów, rozpoczęliśmy powolny marsz na południe, w stronę wieży i w końcu dotarliśmy do wschodniej granicy Wiedźmiego Jaru. Widzieliśmy stąd zniszczenia poczynione przez ogień – szerokie pasmo spalonych drzew przecinało jar na pół. Pożar musiał strawić mnóstwo martwych wiedźm, wiele sprzymierzonych ze Złym. Pojąłem, iż jego wyznawcy uczynią wszystko, byle tylko odzyskać głowę. Zatrzymaliśmy się pięćdziesiąt jardów od południowego krańca dolinki. Dostrzegłem tu ślady straszliwej bitwy stoczonej przez Grimalkin z czarownicami wroga. Wiedźma zabójczyni była niezwykle groźna, zastanowiły mnie jednak rozmiary ścigającej ją grupy – a także rola, jaką odegrała w tych wydarzeniach Alice. Moja towarzyszka uniosła dłonie do ust i posłała w ciemność upiorny krzyk. Trupiarz – albo kozodój – lata nocą, a jego okrzyk sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz. Potężna wodna wiedźma Morwena używała jednego z tych ptaków jako swego pobratymca i pozostały mi po niej przerażające wspomnienia. Przypomniałem sobie, jak wyłoniła się z moczarów, zahaczyła mnie szponem i próbowała wciągnąć pod wodę, by wysączyć ze mnie krew. Nie potrafiłem odróżnić krzyku Alice od prawdziwego głosu ptaka, wyjaśniła jednak, iż lekko go zmodulowała, by Agnes poznała, że to ona. Co pięć minut powtarzała krzyk. Za każdym razem drżałem, słysząc jego upiorne echo wśród drzew. Za każdym razem, gdy rozpływał się w ciemności, serce biło mi mocniej: złe wspomnienia powracały falą. Szpon odgryzła palec wiedźmy i ocaliła mi życie. W przeciwnym razie czarownica zawlokłaby mnie w głąb bagna i zanim zdążyłbym utonąć, wyssałaby mi krew. Odepchnąłem od siebie te myśli i próbowałem zachować spokój, spowalniając oddech, tak jak nauczył mnie mistrz. Alice już miała się poddać, gdy po ósmej próbie poczułem nagły chłód. Było to ostrzeżenie, że zbliża się coś z Mroku. Wokół zapadła nienaturalna cisza. Potem zaszeleściła trawa, coś cicho mlaskało. Jakiś stwór przesuwał się ku nam po błotnistej ziemi. Wkrótce usłyszałem szuranie i sapanie. Po chwili ujrzeliśmy pełznącą ku nam martwą wiedźmę. To mogła być każda z nich, łaknąca krwi, biorąca nas za łatwą zdobycz, toteż zacisnąłem mocniej dłoń
wokół laski. Alice szybko powęszyła dwukrotnie, szukając zagrożenia. – To Agnes – wyszeptała. Słyszałem, jak wiedźma obwąchuje ziemię, odnajdując drogę ku nam. A potem ją zobaczyłem: żałosne stworzenie, na widok którego żal ścisnął mi gardło. Zawsze była z niej czysta i porządna kobieta, dumna gospodyni; teraz miała na sobie poszarpaną suknię pokrytą błockiem, w tłustych włosach wiły się robaki. Cuchnęła zgniłymi liśćmi. Nie musiałem się martwić, że zapomniała; gdy tylko dotarła bliżej, zaczęła płakać, łzy ściekały jej po policzkach i skapywały w trawę. W końcu usiadła i ukryła twarz w dłoniach. – Wybacz, że tak się wlokłam, Alice! – zawołała, ocierając łzy grzbietem dłoni. – Kiedy zmarł mój mąż, sądziłam, że gorzej być nie może – tak bardzo za nim tęskniłam wiele długich lat – ale teraz widzę, że się myliłam. Nie mogę przywyknąć do takiego trwania. Żałuję, że ogień mnie nie strawił. Nigdy już nie wrócę do swojego domu, by wieść dawne wygodne życie. Nigdy już nie będę szczęśliwa. Gdybym choć zachowała siły. Mogłabym wówczas nocą wędrować i polować z dala od tego paskudnego jaru. Ale jestem za słaba, by schwytać cokolwiek większego. Mogę liczyć jedynie na chrząszcze, krety i myszy! Alice długą chwilę milczała. Mnie też nie przyszła do głowy żadna odpowiedź. Jak mógłbym pocieszyć nieszczęsną Agnes? Nic dziwnego, że większość żywych czarownic trzymała się z dala od martwych krewniaczek. Widok kogoś w tak opłakanym stanie mógł sprawić wyłącznie ból. Żadne słowa nie zdołałyby jej pomóc. – Posłuchaj, Tomie, chciałabym zamienić parę słów tylko z Agnes. Nie wadzi ci to? – spytała w końcu Alice. – Oczywiście, że nie. – Wstałem szybko. – Zaczekam tam. Oddaliłem się, dając Alice kilka chwil na osobności z ciotką. Po prawdzie chętnie stamtąd odszedłem. Bliskość Agnes budziła we mnie smutek i niepokój. Po pięciu minutach Alice zbliżyła się ku mnie, jej oczy lśniły w blasku gwiazd. – A co, gdyby Agnes była naprawdę silna, Tomie... Zastanów się, co by to oznaczało? Nie tylko trwałoby jej się lepiej, na co zasłużyła, ale też byłaby bardzo użyteczną sojuszniczką. – O czym ty mówisz, Alice? – spytałem nerwowo, wiedząc, że moja przyjaciółka nie jest skłonna do próżnych rozważań. – A gdybym uczyniła ją silną? – Z pomocą magii Mroku? – Tak. Mogłabym to zrobić... Pytanie brzmi, czy powinnam. Jak sądzisz?
Rozdział 3 MNÓSTWO KRWI – Sądziłem, że po śmierci czarownicę opuszcza cała magia, pozostawiając jedynie żądzę krwi. Jak więc mogą jej pomóc twoje czary? – spytałem Alice. – To prawda, martwa wiedźma nie ma już magii w kościach. Ale mogę posłużyć się moją i na jakiś czas dodać jej sił – odparła. – Z czasem nowa moc osłabnie, lecz przez wiele lat ulżę jej trwaniu w jarze. Kiedy siły znów ją opuszczą, umysł i tak zacznie słabnąć, toteż nie będzie tęskniła za dawnym życiem. Nie ma w tym niczego złego. Alice nie przekonała mnie jednak do końca. – Ale co z jej ofiarami? Co z tymi, których zabije, pragnąc krwi? Teraz przynajmniej karmi się owadami i małymi zwierzątkami – nie ludźmi! – Będzie piła wyłącznie krew sług Złego: starczy jej na długo! A każdy zabity zmniejszy grożące nam niebezpieczeństwo i zwiększy prawdopodobieństwo, że uda nam się zniszczyć Złego po kres czasów. – Możesz być pewna, że ograniczy się tylko do nich? – Znam Agnes. Dotrzyma złożonej obietnicy – każę jej to przyrzec, nim cokolwiek uczynię. – Ale co z tobą, Alice? Co z tobą? – zaprotestowałem, lekko podnosząc głos. – Za każdym razem, gdy korzystasz ze swych magicznych mocy, przybliżasz się do Mroku. Dokładnie ten sam argument przywalałby mój mistrz. Byłem przyjacielem Alice i martwiłem się o nią; musiałem to rzec. – Korzystam z moich mocy, abyśmy przeżyli, żebyśmy mogli wygrać. Ocaliłam cię przecież przed czarownicą Scarabek i koźlimi magami z Irlandii, prawda? To magią powstrzymałam wiedźmy uciekające z głową Złego, przekazałam jej część Grimalkin, by mogła zabić naszych nieprzyjaciół. Gdybym tak nie zrobiła, ona by zginęła, ja także, a głowa Złego połączyłaby się z ciałem. To było konieczne, Tomie. Zrobiłam to, co niezbędne. Ta sprawa jest równie ważna. – Równie ważna? Na pewno nie chcesz pomóc Agnes, bo ci jej żal?
– A jeśli nawet, to co? – odparowała gniewnie Alice, jej oczy zalśniły. – Czemu nie miałabym pomagać przyjaciołom tak jak tobie, Tomie? Ale uwierz mi, to coś więcej, znacznie więcej. Coś się wydarzy, jestem tego pewna. Wyczuwam, jak coś zbliża się ku nam z przyszłości – coś mrocznego i strasznego. Być może Agnes zdoła nam pomóc. Żeby przeżyć, będziemy potrzebowali silnej Agnes. Zaufaj mi, Tomie, tak będzie najlepiej. Umilkłem, przepełniony straszliwym niepokojem. Alice coraz swobodniej posługiwała się magią Mroku. Przelała moc w Grimalkin, teraz chciała dodać sił martwej wiedźmie. Czym to się skończy? Wiedziałem, że cokolwiek powiem i tak nie posłucha. Nasza przyjaźń zmieniała się na gorsze. Alice nie ceniła już sobie moich rad. Przez chwilę patrzyliśmy po sobie gniewnie, lecz po kilku sekundach moja towarzyszka obróciła się na pięcie i wróciła do Agnes. Przykucnęła, położyła lewą dłoń na głowie martwej czarownicy i przemówiła do niej cicho. Nie słyszałem, co mówi, ale odpowiedź Agnes zabrzmiała głośno jak dzwon. Składały się na nią zaledwie dwa słowa: – Tak, przyrzekam. Alice zaczęła mówić śpiewnym głosem. Wypowiadała mroczne zaklęcie. Nuciła coraz głośniej i głośniej, szybciej i szybciej – aż w końcu rozejrzałem się nerwowo, pewien, że wszystkie martwe wiedźmy z jaru usłyszą ją i przyjdą po nas. Przebywaliśmy teraz na ich terenie: zaledwie parę mil na południe leżały trzy wioski tworzące Diabelski Trójkąt. W pobliżu mogli kręcić się szpiedzy, hałas z pewnością zdradzi im naszą obecność. Nagle Agnes wydała z siebie mrożący krew w żyłach wrzask i szarpnęła się do tylu, odrywając od Alice. Padła na trawę, jęcząc i skomląc, młóciła dokoła rękami i nogami, jej ciałem wstrząsały spazmy. Zaniepokojony, podszedłem do Alice. Czyżby zaklęcie poszło nie tak? – Za parę chwil się uspokoi – oznajmiła pocieszająco Alice. – Bardzo boli, bo to potężna magia, ale uprzedziłam ją, nim zaczęłyśmy. Pogodziła się z tym, o tak. Agnes jest bardzo dzielna. Zawsze była. Po paru chwilach Agnes przestała się zwijać i podniosła na czworaki. Kilka minut kasłała i krztusiła się, po czym wstała z ziemi i uśmiechnęła się do nas po kolei. W jej twarzy dostrzegłem ślad dawnej Agnes. Mimo brudnej skóry i obszarpanych, poplamionych krwią łachmanów wydawała się spokojna i pewna siebie. Lecz w jej oczach płonął głód, którego nigdy nie widziałem u żywej Agnes. – Chce mi się pić! – Rozglądała się dokoła zachłannym, skupionym wzrokiem; wyglądało to bardzo przerażająco. – Potrzebuję krwi! Potrzebuję mnóstwa, mnóstwa krwi! Ruszyliśmy na południe. Alice szła przodem, tuż za nią dreptała Agnes, ja zamykałem pochód. Co i rusz rozglądałem się dokoła i zerkałem za siebie. W każdej chwili spodziewałem się ataku. Nasi wrogowie – czarownice służące Złemu – mogli podążać za nami albo też przyczaić się na naszej drodze; mimo swego stanu, Zły nadal mógł się z nimi porozumiewać. Wykorzysta każdą sposobność, byle nas
dopaść. A Pendle nawet w najlepszych czasach pozostawało miejscem bardzo niebezpiecznym. Maszerowaliśmy w całkiem niezłym tempie, a Agnes, która wcześniej jedynie mozolnie pełzała, teraz z łatwością dotrzymywała kroku Alice. Księżyc miał wkrótce wzejść – wiedziałem, że musimy dotrzeć do tunelu pod wieżą, nim jego światło ukaże naszą obecność wszystkim w okolicy. Zastanawiałem się, jak się miewa Slake, jedyna pozostała przy życiu lamia. W jakim stopniu przekształciła się w swoją skrzydlatą postać? Możliwe, że nie potrafi już mówić – co oznacza, że nie będę mógł porządnie jej wypytać. Musiałem dowiedzieć się jak najwięcej o owych świętych przedmiotach. Liczyłem też, że w jakiś sposób zdołam nawiązać kontakt z mamą. Wkrótce nasza trójka maszerowała już skrajem Wroniego Lasu. Nasz cel był blisko: gęsty zagajnik, który wyrósł na starym opuszczonym cmentarzu. Wejście do tunelu mieściło się mniej więcej pośrodku. Docierało się do niego przez ossuarium, zbudowane dla nieboszczyków wywodzących się z majętnej rodziny. Choć większość kości usunięto, gdy cmentarz został zdesakralizowany, ich szczątki pozostały. Alice zatrzymała się nagle i ostrzegawczo uniosła rękę. Widziałem jedynie kilka nagrobków pośród chaszczy, usłyszałem jednak, jak węszy szybko trzy razy, szukając zagrożenia. – Przed sobą mamy czarownice, czekają na nas, to zasadzka. Musiały zauważyć nasze przybycie. – Jak wiele? – spytałem, ściskając mocniej laskę. – Są trzy, Tomie. Ale wkrótce wywęszą naszą obecność i dadzą znać pozostałym. – W takim razie muszą umrzeć szybko! – oznajmiła Agnes. – Są moje! Nim zdążyliśmy zareagować, pomknęła naprzód, przedzierając się przez gąszcz ku niewielkiej polanie otaczającej ossuarium. Czarownice w różnym stopniu radzą sobie z węszeniem niebezpieczeństwa; o ile Alice jest w tym bardzo dobra, niektórym idzie to całkiem kiepsko. Co więcej, atak zaimprowizowany i natychmiastowy może kompletnie zaskoczyć wroga. Wkrótce na polanie rozległy się krzyki, piskliwe, rozdzierające, przepełnione grozą i bólem. Gdy doścignęliśmy Agnes, dwie czarownice już nie żyły, a ona pochylała się nad trzecią: ręce i nogi kobiety szarpały się spazmatycznie, a tymczasem ciotka Alice wysysała z jej szyi krew wielkimi haustami. Wstrząsnęła mną szybkość, z jaką Agnes się zmieniła: nie przypominała już wcale łagodnej, życzliwej kobiety, która tak często pomagała nam w przeszłości. Patrzyłem ze zgrozą, Alice jednak na widok mojego niesmaku wzruszyła tylko ramionami. – Zgłodniała, Tomie. Kimże jesteśmy, by ją osądzać? Na jej miejscu zachowalibyśmy się tak samo. Po paru chwilach Agnes uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko wargami splamionymi krwią. – Zostanę tu i dokończę – oświadczyła. – Wy ukryjcie się bezpiecznie w tunelu. – Wkrótce zjawi się więcej nieprzyjaciół, Agnes – przypomniała Alice. – Nie zostawaj zbyt długo.
– Nie obawiaj się, dziecko, wkrótce was dogonię. A jeśli po nich przyjdą następne, tym lepiej! Z wielką niechęcią zostawiliśmy ją przy posiłku i ruszyliśmy w stronę ossuarium. Budynek wyglądał niemal tak, jak go zapamiętałem z ostatniej wizyty, niecałe dwa lata wcześniej, tyle że młodziutki jawor, który przebił jego dach, był teraz wyższy i szerszy, a liściasta kopuła okrywająca dom umarłych jeszcze grubsza, tak że wewnątrz zalegał gęsty mrok. Alice wyciągnęła z kieszeni spódnicy ogarek i gdy razem weszliśmy w mrok ossuarium, na końcu knota zamigotał płomyk, ukazując pokryte pajęczynami płaskie nagrobki, a także ciemną dziurę w ziemi prowadzącą do tunelu. Przyjaciółka ruszyła przodem, zaczęliśmy się czołgać. Po jakimś czasie tunel rozszerzył się i mogliśmy wstać, przyspieszając kroku. Dwakroć przystawaliśmy, by Alice mogła powęszyć, wkrótce jednak minęliśmy niewielkie jeziorko, niegdyś strzeżone przez zabójczego utopca – bezokiego trupa utopionego marynarza, zaklętego magią Mroku. Zniszczyła go jedna z lamii i nie pozostał po nim żaden ślad – rozczłonkowane ciało już dawno zatonęło w mule na dnie. Jedynie słaba nieprzyjemna woń przypominała, że kiedyś było to bardzo niebezpieczne miejsce. Wkrótce dotarliśmy do podziemnych wrót starożytnej wieży. Szybkim krokiem mijaliśmy ciemne, wilgotne lochy, w niektórych z nich wciąż pozostały szkielety ofiar torturowanych przez klan Malkinów. Teraz nie było tu już żadnych dusz: podczas poprzedniej wizyty mój mistrz dołożył wszelkich starań, by odesłać je wszystkie do światła. Niedługo znaleźliśmy się w olbrzymiej cylindrycznej podziemnej sali i ujrzeliśmy filar obwieszony łańcuchami: w sumie było ich trzynaście, do każdego uczepiono małe martwe zwierzę: szczury, króliki, kota, psa i dwa borsuki. Pamiętałem ich krew skapującą do zardzewiałego wiadra, teraz jednak stało obok puste, a martwe stworzenia skurczyły się i zaschły. – Grimalkin twierdziła, że lamie zbudowały ten szafot podczas rytuału – głos Alice zabrzmiał niewiele głośniej od szeptu. – To ofiara dla twojej mamy. Skinąłem głową. Podczas naszych poprzednich odwiedzin zastanawialiśmy się ze stracharzem, do czego miał służyć ów szafot. Teraz już wiedziałem. Miałem do czynienia z czymś, co zupełnie nie przypominało ciepłej, troskliwej osoby, którą zapamiętałem. Mama żyła znacznie dłużej niż zwykły człowiek i czas spędzony na farmie w roli kochającej żony i matki siedmiu chłopców był dla niej względnie krótki. Wcześniej była pierwszą z lamii; robiła rzeczy, o których wolałem nie myśleć. Dlatego właśnie nigdy nie zdradziłem mistrzowi jej prawdziwej tożsamości. Nie mógłbym znieść świadomości, iż wie o tym, czego dokonała, i że źle o niej myśli.
Rozdział 4 TA, KTÓRĄ KOCHASZ NAJBARDZIEJ Nie dostrzegliśmy ani śladu lamii, toteż rozpoczęliśmy wspinaczkę po spiralnych schodach wznoszących się wzdłuż ściany. Wysoko nad nami, na suficie, lamie powiększyły wylot klapy, zamieniając go w nieregularną dziurę, by móc łatwiej się przez nią przedostać. Wdrapaliśmy się wyżej i znów ruszyliśmy w górę po stopniach, w których szpiczaste trzewiki wielu pokoleń czarownic Malkinów wyżłobiły wyraźne zagłębienia. Echo naszych kroków odbijało się od murów. Wciąż przebywaliśmy pod ziemią, z ciemności w górze kapała woda. Powietrze było wilgotne, płomyk świecy Alice migotał w chłodnych przeciągach. Zaczęliśmy mijać cele, w których czarownice więziły niegdyś swoich nieprzyjaciół. Podczas ostatnich odwiedzin w wieży spędziliśmy w jednej z nich nieco czasu, wówczas lękaliśmy się o własne życie. Lecz kiedy dwie wiedźmy Malkinów przyszły nas zabić, Alice i Mab Mouldheel zepchnęły je ze schodów na spotkanie śmierci. Z wnętrza dobiegł jakiś dźwięk, zobaczyłem, jak Alice zerka na drzwi naszego dawnego więzienia. Uniosła świeczkę i skierowała się ku wejściu. Podążyłem za nią, dzierżąc w gotowości laskę, lecz to był jedynie szczur – śmignął koło nas i zbiegł po stopniach, wlokąc za sobą długi żmijowaty ogon. Gdy znów podjęliśmy wspinaczkę, Alice obejrzała się w miejsce, gdzie zginęła jej przeciwniczka. Zadrżała na to wspomnienie. O dziwo, owa naturalna reakcja uradowała mnie. Może i Alice, czerpiąc ze swych magicznych mocy, zbliżyła się do Mroku, nadal jednak odczuwała emocje i nie zhardziała tak bardzo, by zagubić samą siebie i w końcu porzucić swe wewnętrzne dobro. – Paskudne to były czasy – pokręciła głową. – Nie lubię wspominać tego, co tu uczyniłam. Mój brat, Jack, jego żona Ellie i ich maleńka córeczka Mary także tkwili uwięzieni w tej celi. Otwierając drzwi, czarownica wypowiedziała słowa, które zmroziły mnie do szpiku kości: „Małą zostaw mnie. Jest moja...” W tym momencie Alice i Mab zaatakowały.
– Zrobiłaś, co musiałaś, Alice – pocieszyłem ją. – One albo my. I nie zapominaj, że przyszły zabić dziecko! Na szczycie schodów mieścił się magazyn. Za nim znajdowały się pokoje mieszkalne, niegdyś siedziba kręgu Malkinów i ich służby. Tam właśnie czekała skrzynia mamy – ta z notatnikami i przedmiotami. Była otwarta, obok niej stała lamia – Slake. Czarownice Malkinów wykradły skrzynie z naszej farmy i sprowadziły tutaj. W pozostałych dwóch ukrywały się dwie siostry mamy, lamie. Uwolniłem je, a one przepędziły wiedźmy z wieży. Od tego czasu najbezpieczniej było zostawić skrzynie pod ich strażą. Twarz Slake wyglądała teraz zwierzęco, jej ciało porastały zielonożółte łuski. Skrzydła miała niemal w pełni uformowane i złożone na ramionach. Czy nadal mogła mówić? W tym momencie, jak gdyby odczytując moje myśli, przemówiła chrapliwym gardłowym tonem. – Witaj, Thomasie Wardzie. Dobrze znów cię widzieć. Kiedy spotkaliśmy się ostatnio, nie mówiłam; wkrótce znów stracę tę zdolność. Mam ci wiele do powiedzenia, a zostało mało czasu. Nim udzieliłem odpowiedzi, ukłoniłem się. – Dziękuję bardzo za to, że strzegłaś skrzyni i jej zawartości, chroniąc je dla mnie. Ze smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Wynde, twojej siostry. Teraz musisz się czuć okropnie samotna. – Wynde zginęła dzielnie – wychrypiała lamia. – To prawda, zostałam sama po tak wielu szczęśliwych latach w towarzystwie siostry. Jestem gotowa opuścić wieżę i poszukać innej krewniaczki, lecz twoja matka poleciła mi, bym została, póki nie dowiesz się wszystkiego, czego możesz. Dopiero kiedy zniszczysz Złego, będę mogła swobodnie odlecieć. – Mówiono mi, że w skrzyni coś jest – święty przedmiot, który mógłby wspomóc mnie w mojej misji. Czy mógłbym go zobaczyć? – Przeznaczony jest wyłącznie dla twoich oczu. Nim ci go pokażę, dziewczyna musi wyjść. Już miałem zaprotestować, gdy odezwała się Alice: – W porządku, Tomie. Pójdę na spotkanie Agnes – oznajmiła z uśmiechem. – Jest z wami ktoś jeszcze? – Slake rozcapierzyła szpony. – Pamiętasz czarownicę zabitą u podnóża wieży? Nazywała się Agnes Sowerbutts, twoja siostra zaniosła jej ciało do Wiedźmiego Jaru – wyjaśniła Alice. – Wciąż pozostaje nieprzyjaciółką Złego. Jako potężna martwa czarownica będzie silną i użyteczną sojuszniczką. – W takim razie przyprowadź ją do nas – rozkazała lamia. Alice wyszła z pokoju, usłyszałem tupot szpiczastych trzewików na kamiennych stopniach. Sam na sam z lamią poczułem nagły niepokój, wytężyłem zmysły. Slake była niebezpieczna i złowroga, trudno odprężyć się w obecności podobnego stworu. – W sumie istnieją trzy święte przedmioty, których trzeba użyć, by zniszczyć Złego – wysyczała lamia. – Pierwszy już masz: Klingę Przeznaczenia, podarowaną ci przez Cuchulaina. To wielkie szczęście, że wpadła w twoje ręce, w przeciwnym razie
musiałbyś znów wyruszyć do Irlandii, by ją odnaleźć. Slake posłużyła się słowem „szczęście”, sugerującym, iż miecz trafił do mnie czystym przypadkiem. Ale sama jego nazwa świadczyła o czymś przeciwnym. To przeznaczenie złączyło mnie z nim. Mieliśmy być razem, razem mieliśmy doprowadzić do ostatecznego zniszczenia Złego. Albo też zginąć, próbując tego dokonać. – Oto drugi przedmiot – podjęła, sięgając do skrzyni. Jej szponiasta dłoń wyłoniła się, ściskając sztylet. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym stwierdził, że jego smukłą klingę wykuto ze stopu srebra, metalu wyjątkowo skutecznego w walce z mieszkańcami Mroku. Lamia podała go mi rękojeścią naprzód i w chwili, gdy moje palce dotknęły broni, pojąłem instynktownie, że urodziłem się także po to, by ją nosić. Choć znacznie mniejszy, z wyglądu sztylet przypominał bliźniaka Klingi Przeznaczenia: jego rękojeść wykuto na kształt głowy skelta, ostrze zajmowało miejsce kościanej rurki, za pomocą której stwór wysysał krew ofiar. Skelt był śmiertelnie groźnym potworem mieszkającym w wąskich szczelinach w pobliżu wody. Gdy ktoś przechodził obok, wyskakiwał z nich i wbijał mu w szyję długą kościaną ssawkę. Kiedy odbywałem praktyki u stracharza Billa Arkwrighta, podobny stwór mnie zaatakował i Bill uratował mi życie, miażdżąc mu łeb kamieniem. Gdy tylko chwyciłem rękojeść sztyletu, z bliźniaczych rubinowych oczu poczęła kapać krew. – Czy jego także wykuł Hefajstos? – spytałem. Hefajstos był jednym ze Starych Bogów, tworzącym broń dla swych pobratymców – największym kowalem, jaki kiedykolwiek istniał. Slake pokiwała upiorną głową. – Tak, spod jego ręki wyszły wszystkie trzy święte przedmioty. Znane są pod nazwą „Mieczy bohaterów”, choć po prawdzie dwa z nich to zaledwie sztylety. Niektórzy mówią, iż niegdyś służyły za miecze Segantiim, małemu ludowi, który zamieszkiwał północną część Hrabstwa. Przypomniałem sobie małe kamienne groby wyciosane w skałach i kryjące w sobie ciała Segantiich. W ich dłoniach sztylety w istocie zdawałyby się wielkie jak miecze. – Czy potrzebuję wszystkich trzech? – spytałem. – Wszystkich trzech trzeba użyć razem. Wiem, gdzie można znaleźć ostatni – choć spoczywa w miejscu niedostępnym śmiertelnikom. Został ukryty w Mroku i może go wynieść tylko ktoś dzielny, potężny i pomysłowy. – Nie jestem aż tak dzielny – mruknąłem – i wątpię, by starczyło mi mocy, lecz jeśli ktoś ma się zapuścić w Mrok, to muszę być ja. Powiedział mi to stary bóg Pan. Każdy potężny stwór w Mroku ma w nim własną siedzibę. Mrok to olbrzymie miejsce z wieloma królestwami, najpotężniejsze i najniebezpieczniejsze należy do Złego. – Twoja matka, Zenobia, wie dokładnie, gdzie można znaleźć ów przedmiot. Powie ci to sama i wyjaśni, co musisz uczynić.
– Co takiego? Mama ze mną porozmawia? Kiedy? – dopytywałem się, podniecony. – Kiedy to nastąpi? – Pojawi się dziś w nocy w tej komnacie, lecz tylko ty ją ujrzysz. Jej słowa są przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu. * * * Tej nocy czekałem niespokojnie, siedząc obok skrzyni mamy. Pojedynczy płomyk świecy tańczył na pobliskim stole, rzucając na ściany trzepoczące cienie. Wcześniej rozmawiałem z Alice i wyjaśniłem jej sytuację. Nie wydawała się urażona. – To naturalne, Tomie, że po tak długiej rozłące twoja mama zechce rozmawiać tylko z tobą – rzekła. – W końcu to sprawa rodzinna, prawda? Posiedzę sobie tu z Agnes. Rano opowiesz mi o wszystkim. I tak Alice, Agnes i Slake ukryły się gdzieś w dolnej części wieży, pozostawiając mnie na samotnym, niecierpliwym i nerwowym czuwaniu. Zastanawiałem się, jaką postać przybierze mama. Czy ujrzę potężną lamię o śnieżnobiałych skrzydłach, jak u mitycznych aniołów, czy też ciepłą, wyrozumiałą kobietę, która opiekowała się mną w dzieciństwie? Wcześniej czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Byłem gotów natychmiast przeglądać materiały ukryte w skrzyni w nadziei, że dowiem się czegoś więcej na temat rytuału, który muszę odprawić – jak można wykorzystać spętanie Złego do zniszczenia go na zawsze. Lecz Slake oznajmiła, że to już nie będzie konieczne. Najwyraźniej kierując się wskazówkami mamy, odszyfrowała, co trzeba, i zapisała instrukcje, które miała mi wręczyć po rozmowie z mamą. Z początku podniecenie i tęsknota nie pozwalały mi zasnąć. Stopniowo jednak zaczynałem odczuwać zmęczenie, głowa opadała mi coraz częściej. Co chwilę budziłem się gwałtownie, otwierając z trudem oczy, w końcu jednak musiałem głęboko zasnąć. A potem, niespodziewanie, ocknąłem się z sercem walącym w piersi. Świeca zgasła, ale w pokoju obok mnie płonęło inne światło – jasna kolumna. Przede mną stała mama – w postaci, jaką przyjęła w Grecji tuż przed ostatnią bitwą z jej straszliwą nieprzyjaciółką Ordyną. Znad wydatnych, ostro zarysowanych kości policzkowych spoglądały okrutne oczy drapieżcy. Poczułem nagły żal i z ust wyrwał mi się cichy krzyk, gdy serce jeszcze przyspieszyło biegu – nie podobała mi się w tej postaci. Zupełnie nie przypominała kobiety będącej matką mnie i moim braciom. Jej ciało pokrywały łuski podobne do tych Slake, z palców u rąk i nóg wyrastały ostre szpony, lecz złożone skrzydła wyglądały dokładnie tak, jak je zapamiętałem – białe i pierzaste. A potem, ku mojej uldze, zaczęła się zmieniać. Skrzydła skurczyły się gwałtownie, znikając w głębi ramion, łuski rozpłynęły się, zastąpione przez długą ciemną spódnicę i bluzkę oraz zielony szal. Największa zmiana zaszła w oczach: złagodniały, zniknęło z nich okrucieństwo, pojawiło się ciepło. W końcu uśmiechnęła się, promieniejąc miłością. To była mama, taka jak na farmie: kobieta, która kochała mego ojca, wychowała
siedmiu synów i służyła miejscowym jako akuszerka i uzdrowicielka. Zdawało mi się też, że jest czymś więcej niż zjawą: wydawała się równie cielesna jak wtedy, w kuchni naszego domu. Po policzkach ściekały mi łzy, wystąpiłem naprzód, by ją objąć. Uśmiech zniknął z jej twarzy; mama cofnęła się i uniosła rękę, jakby chciała mnie powstrzymać. Patrzyłem na nią oszołomiony, łzy radości zniknęły, zastąpione łzami odrzucenia i bólu. Mama znów się uśmiechnęła. – Otrzyj oczy, synu – rzekła miękko. – Najbardziej na tym świecie pragnęłabym cię uścisnąć, ale to po prostu niemożliwe. Twoją duszę nadal spowija ludzkie ciało, moja ma już inną powłokę. Gdybyśmy się dotknęli, twoje życie dobiegłoby końca. A jesteś potrzebny na tym świecie. Wciąż masz przed sobą wiele pracy. Może nawet więcej, niż sądzisz. Otarłem oczy grzbietem dłoni i postarałem się uśmiechnąć. – Przepraszam, mamo, już rozumiem. Jak dobrze znów cię widzieć. – I ciebie także, synu. Teraz jednak musimy przejść do ważniejszych spraw. Nie mogę tu pozostać dłużej niż kilka minut. – Dobrze, mamo. Po prostu powiedz mi, co muszę zrobić. – Masz teraz sztylet, a także dzięki własnym staraniom miecz. Trzeci przedmiot znajdziesz w Mroku. Leży ukryty w samym sercu kryjówki Złego – pod tronem w jego cytadeli. Slake pokaże ci, jak odprawić rytuał. Mając owe trzy święte przedmioty, będziesz mógł zniszczyć Złego po wsze czasy. Ja dysponowałam tylko dwoma, lecz i tak zdołałam go spętać. Ty dokończysz to, co zaczęłam. – Dołożę wszelkich starań – obiecałem. – Chcę, żebyś była ze mnie dumna. – Cokolwiek się stanie, Tomie, zawsze będę cię kochać i będę z ciebie dumna – ale teraz czas na najtrudniejsze... Nawet gdybym miała wszystkie trzy przedmioty, poniosłabym klęskę – bo najistotniejszą częścią rytuału jest ofiara z człowieka, którego kochasz najmocniej na tym świecie. Wstrząśnięty, otworzyłem usta, lecz nie wydostał się z nich żaden dźwięk. W końcu zdołałem przemówić. – Ciebie, mamo? Muszę złożyć w ofierze ciebie? – Nie, Tomie – odparła. – To musi być ktoś żyjący, a choć wiem, że wciąż mnie kochasz, jest ktoś żywy na tym świecie, kogo kochasz jeszcze bardziej. – Nie, mamo! – krzyknąłem. – To nieprawda! – Wejrzyj w swoje serce, synu, przekonasz się, że to prawda. Każda matka musi stawić czoło chwili, gdy jej syn pokocha mocniej inną kobietę. Mówiła coś, co w głębi ducha już wiedziałem. W końcu dotarło do mnie prawdziwe znaczenie jej słów. – Nie! Nie możesz tego żądać! – zaprotestowałem. – Tak, synu, mówię to ze smutkiem, ale nie ma innego sposobu. Aby zniszczyć Złego, musisz poświęcić Alice.
Rozdział 5 DZIEWCZYNA JESZCZE NAM SIĘ PRZYDA – Mam odebrać Alice życie?! – zawołałem. – Czy nie ma innego sposobu? – To jedyne wyjście, Tomie. Cena, którą trzeba zapłacić. Dziewczyna musi sama, z własnej woli poświęcić życie. Pozostawiam zatem twojemu osądowi, kiedy powiesz jej, co trzeba uczynić. Ja miałam przed sobą podobny wybór, lecz nie zdołałam go dokonać – ciągnęła mama. – Siostry próbowały mnie przekonać, żebym zabiła twojego ojca albo oddała im go na pożarcie. Później błagały, bym złożyła go w ofierze, aby wzmocnić magię. Bez wszystkich trzech świętych przedmiotów nie zdołałabym zniszczyć Złego, ale zwiększyłabym narzucone mu ograniczenia. Zdecydowałam inaczej, bo między mną a twoim ojcem rozkwitła już iskra miłości i ujrzałam przyszłość: to, że urodzę ciebie, siódmego syna siódmego syna, i uczynię z ciebie broń do zniszczenia Złego. Słowa mamy wstrząsnęły mną. Opisywała mnie jak przedmiot, coś do użycia w walce z wrogiem, nie umiłowanego syna. – Sądzę jednak, że ty okażesz się bardziej zdyscyplinowany – masz w sobie mocne poczucie obowiązku, jego nasienie zasadził twój ojciec, a pielęgnował John Gregory. I nie tylko: moja potężna krew płynie w twoich żyłach wraz z mymi darami. Użyj wszystkiego, co ci przekazałam. Musisz zniszczyć Złego niezależnie od ceny, inaczej skutki będą opłakane. Wyobraź sobie świat całkowicie podległy Mrokowi! Zapanują na nim głód, choroby, bezprawie. Rodziny podzielą się: brat będzie zabijał brata. Sługi Złego będą wędrować swobodnie, dręcząc mężczyzn, kobiety i dzieci, pożerając ich ciała i wysysając krew. A gdzie ty się znajdziesz, synu? Będziesz wiedział, że doszło do tego wszystkiego, bo zawiodłeś, i jeszcze gorzej – przestaniesz się tym przejmować, bo zatracisz samego siebie, oddasz swą duszę Złemu. Wszystko to się stanie, jeśli nie zaczniesz działać. Mieszkańcy Hrabstwa i całego wielkiego świata potrzebują cię, musisz dokonać tego dla nich. Jestem pewna, że ich nie zawiedziesz – mimo osobistej ceny, jaką przyjdzie ci zapłacić. Przykro mi, synu, ale nie mogę zostać dłużej. Zniszcz Złego – to jest najważniejsze. To twoje przeznaczenie! Do tego
się urodziłeś! Postać mamy zaczęła blednąć. – Proszę, mamo! – zawołałem z rozpaczą. – Jeszcze nie odchodź! Porozmawiajmy jeszcze. Musi istnieć inny sposób. Tak nie może być! Nie wierzę, że tego ode mnie żądasz! – Rozpływając się, mama zmieniła się z powrotem w złowrogą lamię o pierzastych skrzydłach. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałem, były jej okrutne oczy. A potem zniknęła. W komnacie natychmiast zapanowała ciemność, toteż drżącymi rękami wysunąłem z kieszeni hubkę oraz krzesiwo i zapaliłem świeczkę. Następnie usiadłem na podłodze obok skrzyni, oglądając hubkę, obracając ją raz po raz w palcach. Był to ostatni przedmiot, jaki podarował mi ojciec, gdy odchodziłem z domu, by wstąpić do terminu u Johna Gregory’ego. Ujrzałem teraz ojca oczyma duszy i wspomniałem dokładnie jego słowa: „Chcę, żebyś to wziął, synu. Może przyda ci się w nowej pracy. I wróć do nas niedługo. Owszem, opuszczasz dom, ale nie znaczy to, że nie możesz złożyć nam wizyty.” Hubka z całą pewnością okazała się przydatna w mojej pracy, wiele razy mi służyła. Biedny tato! Tak ciężko pracował na farmie, lecz nie mógł cieszyć się odpoczynkiem na starość. Przypomniałem sobie historię o tym, jak spotkał mamę w Grecji. Był wówczas marynarzem, znalazł ją przywiązaną do skały srebrnym łańcuchem. Mama zawsze była wrażliwa na słońce, nieprzyjaciele zostawili ją tam, by zginęła na górskim zboczu. Ale tato ją ocalił, osłonił przed blaskiem. Przed powrotem do Hrabstwa i rozpoczęciem nowego życia na farmie, tato mieszkał w jej domu, w Grecji. Nagle zrozumiałem coś, o czym wspomniał, opowiadając mi o tamtych czasach. Czasami po zmroku odwiedzały ich dwie siostry mamy, we trzy tańczyły wokół ogniska w osłoniętym murem ogrodzie; słyszał, jak się spierają, i przypuszczał, że siostry są mu przeciwne: patrzyły na niego ze złością przez okno, bardzo rozgniewane, a mama odprawiała go gestem dłoni. Owymi siostrami były lamie, Wynde i Slake, które mama przewiozła do Hrabstwa w swoich skrzyniach. Ciągle spierały się z nią i teraz pojąłem dlaczego. Próbowały ją przekonać, by wzmocniła pęta nałożone Złemu, składając w ofierze tatę. Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, dźwięczące na schodach. Zorientowałem się, że to Slake, która nie chodziła już i nie poruszała się jak istota ludzka. Jej widok w migotliwym blasku świecy zmroził mnie do kości. Skrzydła miała złożone, lecz szpony rozcapierzone, jakby gotowe do ataku. Zamiast tego uśmiechnęła się, a ja wstałem z podłogi. – Czy Zenobia rozmawiała z tobą? – spytała głosem bardziej ochrypłym niż przedtem. Musiałem mocno się skupić, by zrozumieć, co mówi. – Tak, ale nie podoba mi się to, czego ode mnie żąda! – Ach! Masz na myśli ofiarę. Wspominała, że będzie to dla ciebie ciężkie, ale że jesteś posłusznym synem i nie braknie ci sił, by uczynić to, co konieczne. – Siła, obowiązek – to tylko słowa! – rzuciłem z goryczą. – Mama nie potrafiła
tego dokonać. Czemu ja miałbym być lepszy? Patrzyłem na Slake, próbując opanować gniew. Gdyby mama uczyniła to, czego żądały lamia i jej siostra, tato zginąłby w Grecji, a moi bracia i ja nigdy byśmy się nie narodzili. – Uspokój się – rzekła. – Potrzebujesz czasu do namysłu: czasu, by rozważyć to, co trzeba uczynić. Zresztą nie możesz rozprawić się ze Złym, dopóki nie zdobędziesz trzeciego świętego przedmiotu. Jego odnalezienie to teraz najważniejsza sprawa. – Ów przedmiot spoczywa w Mroku; co więcej, pod samym tronem Złego – odparłem z wściekłością. – Jak niby mam go dostać w swoje ręce? – To nie ty musisz to zrobić. Dziewczyna jeszcze nam się przyda. Alice już spędziła jakiś czas w Mroku. Nie tylko względnie łatwo będzie jej tam powrócić, ale też poznała królestwo Złego. A dopóki jego głowa pozostaje rozłączona z ciałem, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. – Nie! – krzyknąłem. – Nie mogę jej o to prosić. Po pierwszej wizycie w Mroku o mało nie postradała zmysłów. – Druga będzie łatwiejsza – nalegała Slake. – Dziewczyna stopniowo uodporni się na jego zły wpływ. – Ale jakim kosztem? – odpaliłem. – Coraz bardziej zbliżając się do Mroku, aż w końcu całkiem się mu odda? Lamia nie odpowiedziała. Zamiast tego sięgnęła do skrzyni i wyciągnęła kartkę papieru. – Najpierw to przeczytaj – rzekła. – Choć napisane moją ręką, zostało podyktowane przez twą matkę. Przyjąłem kartkę i unosząc ją w drżących dłoniach, zacząłem czytać. Mroczny Pan pragnął, bym powróciła na jego łono i ponownie się przed nim ukorzyła. Długi czas stawiałam opór, jednocześnie zasięgając regularnie rady przyjaciół i zwolenników. Niektórzy doradzali, bym urodziła mu dziecko – w ten właśnie sposób zazwyczaj czarownice pozbywają się go na zawsze. Lecz myśl ta wzbudziła we mnie odrazę. W owym czasie dręczyła mnie świadomość, że muszę wkrótce podjąć decyzję. Pewnego dnia nieprzyjaciele zaskoczyli mnie i schwytali... Następnie mama ponownie opisała to, co już wiedziałem – jak przywiązali ją do skały srebrnym łańcuchem i jak uratował ją marynarz. Tym marynarzem był oczywiście tato – on sam opowiedział mi tę historię niedługo przed śmiercią. Resztę także znałem – to jak schronił się w jej domu. Lecz następne słowa zmroziły mnie do szpiku kości. ...Wkrótce zorientowałam się, iż mój zbawca darzy mnie miłością. Czułam wdzięczność za to, co uczynił, lecz był zwykłym człowiekiem i zupełnie mnie nie pociągał. Na te słowa poczułem ból w sercu. Sądziłem, że mama i tato kochali się od