prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony563 216
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 136

Marlowe Mia - 02. Dotyk Łajdaka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :728.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Marlowe Mia - 02. Dotyk Łajdaka.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Mia Marlowe Dotyk 1-3
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

Mia Marlowe Dotyk łajdaka Przełożyła Edyta Skrobiszewska Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Rozdział 1 Łóżko skrzypiało w radosnym rytmie, wydając dźwięk donośny niczym stado nadrzewnych żab. Kobieta leżąca na wypełnionym pierzem materacu jęczała i głośno chwytała powietrze. Mężczyzna nad nią sapał i stękał. Jacob Aubrey Preston na swoje nieszczęście nie był partnerem w tym układzie. On leżał pod łóżkiem, starając się naciągnąć spodnie. Tego wieczoru nie osiągnął nic poza zadzierzgnięciem bliższej znajomości z kłębkami kurzu. Kiedy wraz z lady Bothwell usłyszeli na schodach ciężkie kroki jej męża, miał ledwie sekundę, by się ukryć pod wielkim łożem. Lady B. wrzuciła za nim buty i laskę, a chwilę potem drzwi do jej buduaru się otworzyły. Małżonek oświadczył, że jest gotów i żona musi się przygotować na to, co nastąpi. Na szczęście dla lorda Bothwella Jacob dobrze przygotował jego ukochaną. - Och, Bothy - rzekła, sapiąc. Skrzypienie nie ustawało. - Jesteś dziś pełen wigoru. „Bothy?” - Jacob powtórzył bezgłośnie i obrócił się na brzuch. Materac uderzył go w głowę, jakby za karę. - To zrozumiałe - odparł lord Bothwell. - Zubożyłem lorda Hampletona o dwa tysiące akcji spółki kolejowej podczas partyjki pokera. - Och. Czy są bardzo cenne? Jacob wyobraził sobie karminowe usta lady Bothwell wykrzywione w wykalkulowanym uśmiechu. Zapewne próbowała przeliczyć, ile francuskich kapeluszy mogłaby kupić za wygraną męża. Sumy, jakie wydawała u modystki, wystarczyłyby na utrzymanie małej angielskiej wioski przez cały rok. Lub dwa lata. - Obecnie ich wartość sięgnęła zenitu - odparł lord Bothwell, charcząc. Rytmiczne ruchy zaczynały go męczyć. - Ale wiem z dobrego źródła, że właściciele pozbywają się po cichu swoich akcji. Sprzedam je jutro, zanim wieści dotrą do innych i cena spadnie. A teraz racz zachować milczenie, milady, i pozwól mi się skoncentrować. Jacob położył policzek na chłodnej drewnianej podłodze i westchnął. Ta absurdalna sytuacja przynajmniej zaowocowała ważną informacją. On również był w posiadaniu wielu akcji spółki kolejowej. Właściwie nie on, a jego brat Jerome. Ale Jerome Preston, hrabia Meade, nie interesował się prowadzeniem rozległego majątku, który odziedziczył po ich wuju. Z początku Jerome był tak skąpy, że odmówił jakże potrzebnego wsparcia rodzinie poprzedniego hrabiego. Ta nadmierna ostrożność nie dotyczyła jednak interesów i zanim Jacob wkroczył, by wesprzeć brata, ten znalazł się już na granicy bankructwa. To Jacob ustabilizował rodzinne finanse i zapewnił pomoc ciotce. Jednak nadal nie mógł pozwalać, by to brat zarządzał majątkiem, w przeciwnym razie obydwaj znów mieliby puste kieszenie. Jacob chciał podziękować lordowi Bothwellowi za cenną wskazówkę, ale uznał, że wyjaśnienie, w jaki sposób ją uzyskał, byłoby co najmniej krępujące. Według zegarka Jacoba materace skrzypiały jeszcze przez kolejne pół minuty. Potem lord Bothwell wydał z siebie niepokojący dźwięk, jakby wielka ropucha usilnie starała się nie spaść z liścia wodnej lilii, i materac znieruchomiał. Jacob czekał. Potem jego uszu dobiegły sapanie i jakiś jęk, które przerodziły się w tubalne chrapanie. „Bothy” zapadł w sen sprawiedliwych. Jacob oparł brodę na pięści i zastanawiał się, jak długo tkwił już pod tym łożem. Wtedy usłyszał szelest pościeli. Baronowa uniosła brzeg narzuty i gestem nakazała mu wyjść. - Będzie spał do południa - szepnęła, zawiązując peniuar. - Możemy skorzystać z jego komnaty. Jest za tymi drzwiami.

Jacob ciężko przełknął ślinę. Owszem, każdy mężczyzna, który uznaje stwierdzenie „szykuj się” za wystarczającą grę wstępną, zasługuje na imponujących rozmiarów poroże. Ale po byciu świadkiem tej jakże żałosnej sceny wątpił, by jeszcze kiedykolwiek spojrzał na lady Bothwell, nie przypominając sobie przy tym chóru skrzeczących żab. - To zaiste urocza propozycja - szepnął, wychodząc spod łoża i wkładając buty. - Ale z żalem muszę odmówić. Nigdy nie pozostaję w damskiej alkowie, jeśli mąż niewiasty, choćby pogrążony we śnie, jest w domu. Jacob nie doświadczył jeszcze złości żadnego ze zdradzanych małżonków i nie chciał, żeby Bothy był pierwszym, który wyzwie go na pojedynek. Nie czuł się winny, że obcuje z żoną innego mężczyzny. Przecież to nie on łamał przysięgę małżeńską. Poza tym zaspokojona dama nie wodziłaby wzrokiem za innymi. Sumienie nie pozwoliłoby mu jednak ośmieszać dżentelmena bardziej lub - nie daj Boże - zabić go w pojedynku o wątpliwy honor małżonki. - Do zobaczenia, moja droga. Ucałował lady Bothwell w policzek i wyszedł na balkon. Przełożył jedną nogę przez balustradę i zszedł po kracie ogołoconej już z pnączy podczas pierwszych jesiennych chłodów. Stojąc obiema stopami na ziemi, spojrzał w górę i posłał całusa damie, której obfity biust wylewał się zza brzegu peniuaru. Lady Bothwell pomachała mu lekko. - Jutro? - szepnęła z nadzieją. - Przyślę wiadomość. Zniknął pomiędzy roślinami w przeładowanym ozdobami ogrodzie lorda Bothwella. Niestety, wiadomość będzie brzmiała: „Nie, dziękuję”. Chociaż lady Bothwell spełniała wszystkie warunki, jakie stawiał swoim kochankom - była entuzjastyczna, nieco znużona swoim życiem i, przede wszystkim, zamężna - zaczął się zastanawiać, czy nie powinien aby jeszcze raz rozważyć zasadności ostatniego punktu. Zamężna kochanka oszczędzała mu co prawda wielu zmartwień, których przysporzyłby sobie, biorąc do łóżka pannę, ale sypianie z żoną innego mężczyzny też miało swoje wady. „Może gdyby mąż udał się w daleką podróż, gdzieś za granicę...”. Zakładając, że owocem schadzek w podobnym przypadku nie byłoby dziecko, mógłby nawet przyjąć, iż wyświadcza takiemu mężowi przysługę, podtrzymując w kobiecie płomień pożądania. Właściwie mógłby utrzymywać kochankę, ale wydawanie tak niedorzecznych sum pieniędzy nie miało najmniejszego sensu. Zwłaszcza gdy przekazywane szeptem plotki o jego umiejętnościach zapewniały stały napływ dobrze urodzonych dam pragnących się przekonać, czy w pogłoskach tkwi choćby ziarno prawdy. Wyszedł na ulicę. Gazowe lampy roztaczały wokół żółty blask, ich podstawy tonęły w ścielącej się nad brukiem mgle. Jedynie dźwięk kroków na chodniku przypominał mu, że nie sunie pośród chmur. Szarych, śmierdzących chmur. Wiatr uderzał w niego zimnymi podmuchami. Odór zgniłych ryb znad Tamizy był dziś wyjątkowo dokuczliwy. Jacob minął elegancki dom swego brata, zbudowany w stylu gregoriańskim, z czerwonych cegieł z białymi wykończeniami i szerokimi granitowymi schodami prowadzącymi do imponującego wejścia. Hrabia od dawna nalegał, żeby Jacob zamieszkał wraz z nim w świetnie ulokowanej posiadłości przy placu Grosvenor, ale on wolał mieć własny kąt. Sam nie miał nic przeciwko wtykaniu nosa w sprawy lorda Meade’a, chociaż uważał, że lepiej, gdy tamten się w jego interesy nie będzie wtrącał. Zresztą większość z działań hrabiego nie zyskałaby aprobaty.

Najprostsza trasa do domu Jacoba przy Leicester Square wiodła nieoświetloną uliczką. Grupa chuliganów zastąpiła mu drogę, ale nie zwolnił kroku. W ozdobnej lasce wyrzeźbionej z drewna wiśniowego nosił ukryty rapier, a co ważniejsze - wiedział, jak się nim posługiwać. W zeszłym tygodniu odgonił niedoszłego złodzieja, dźgając go w ramię. Wszedł w promień księżycowego światła, rozjaśniający wąskie przejście, i na wszelki wypadek chwycił za platynową rękojeść laski. Kiedy do opryszków dotarło, z kim przyjdzie im się zmierzyć, zatrzymali się w pół kroku. Teraz mógł spokojnie minąć drabów, którzy rozstąpili się z szacunkiem, ustępując mu z drogi. Najwyraźniej Jacob Preston słynął nie tylko z wyjątkowych umiejętności w alkowie. Dotarł do końca przecznicy i dostrzegł elegancki pojazd zaparkowany tuż przed czerwonymi drzwiami swojego domu. Herb z dzikiem i dwoma mieczami zdobił boki karety. Nie rozpoznał godła. Pod herbem widniał napis: In veritate triumpho. „Triumfuję w prawdzie” - przetłumaczył. Kto, do licha... I nagle sobie przypomniał; z zaskoczenia aż plasnął dłonią w czoło. Kilka tygodni wcześniej otrzymał wiadomość od wdowy, hrabiny Cambourne, która podczas wizyty w Londynie pragnęła się z nim spotkać i omówić interesy. To zapewne kolejna samotna dama, która ma nadzieję zaciągnąć go do łoża. Wdowy zawsze miały plamy na skórze lub brodawki. A najczęściej i jedno, i drugie. Jacob zazwyczaj pilnował interesów wyłącznie swojego brata, chociaż od czasu do czasu zdarzało mu się przeprowadzić jakieś dyskretne dochodzenie. Ponieważ jednak za punkt honoru poczytywał sobie ignorowanie spraw, które w najmniejszym stopniu go nie interesowały, nie zapamiętał daty wyznaczonej przez lady Cambourne. Rzucił okiem na budynek. W oknie saloniku na pierwszym piętrze było zapalone światło. Otworzył drzwi i z trudem opanował się, by nie zakląć. Kto wie, jak długo zajmie mu pozbycie się późnego gościa. Skoro nie zagrzał dzisiaj miejsca w łożu pięknej damy, los mógł mu przynajmniej pozwolić na spokojny odpoczynek we własnej sypialni. - Dobry wieczór, sir. Spojrzał groźnie na mężczyznę, który był mu odźwiernym, lokajem i ogólnie rzecz ujmując, sługą. Nazywał się Fenwick i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby udawać zmartwionego, kiedy brał od niego płaszcz, rękawiczki i kapelusz. Jacob cenił swoją prywatność ponad wszystko. Kiedy kilka lat wcześniej zatrudniał Fenwicka, wyraźnie mu zapowiedział, że jednym z jego obowiązków będzie odprawianie nieoczekiwanych i nieproszonych gości. - Widzę, że mamy gościa - rzekł, zerkając spod ściągniętych brwi na lśniące mahoniowe schody. Światło z saloniku odbijało się od zawieszonego na piętrze lustra i rozlewało nierówno po parterze. - W rzeczy samej. - Lokaj spróbował się uśmiechnąć, by jakoś ukryć fakt, że nie dopełnił obowiązków. - Dama powiedziała, że jej pan oczekuje. - A czy ja powiedziałem coś takiego? - Nie, sir. - Zatem czemu ona wciąż tu jest? - Cóż... Lady Cambourne nalegała, by zaczekać. - Blade brwi Fenwicka niemal zlały się w jedną, tak mocno je marszczył. - Hrabina jest... niezwykle przekonującą osobą, sir. - Pff! - Sir, pozwoliłem sobie znaleźć jej nazwisko u DeBretta. Oto szczegóły. - Fenwick wyjął z kieszeni kamizelki zgiętą kartkę pokrytą małym, pajęczym pismem. - Prawie się zrehabilitowałeś - odparł Jacob, zerkając na informacje z rejestru szlachty.

Julianne Tyndale (z domu True) - wdowa, hrabina Cambourne, żona Algernona Tyndale’a, ósmego hrabiego Cambourne. Brak potomstwa. Owdowiała przed dwoma laty, kiedy hrabia pozbawił się życia. Jacob z zaskoczenia uniósł brwi. Rzadko kiedy szlachcic „opuszczał przedwcześnie ten padół”, jeśli nie zbankrutował w wyniku hazardu lub nieprzemyślanych decyzji biznesowych. Zastanawiał się, co też pchnęło hrabiego poza granicę śmierci. Czytał dalej, zadowolony, że miał na tyle rozsądku, by zatrudnić wykształconego Fenwicka jako swoją prawą rękę, nawet jeśli od czasu do czasu łamał on zasady. Lady Cambourne znana wcześniej jako Julianne True z Trupy Teatralnej na Drury Lane. - Poprawka, Fenwick. Całkowicie się zrehabilitowałeś. Masz więcej źródeł informacji, niż podejrzewałem. Ten ostatni fragment z pewnością nie pochodzi z DeBretta. Służący wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie, sir. Rozpoznałem ją. Przed jakimiś sześcioma czy siedmioma laty widziałem ją w roli lady Makbet. - Zakładam więc, że nasza wdowa jest jedyną, która nie posiada trzech podbródków. Fenwick pokręcił głową i zdusił chichot. - Nie winiłbym Makbeta. Każdy mężczyzna w teatrze byłby skłonny zabić dla niej, sir. Jacob uśmiechnął się, wsuwając kartkę do kieszeni. Atrakcyjna młoda wdowa czekała w jego saloniku. Może jednak ten wieczór nie okaże się stracony. Z drugiej jednak strony pieniądze nie były jedynym, co mogło wpędzić mężczyznę do grobu. Jeśli to, co Fenwick powiedział o wdowie, jest prawdą, być może hrabia naprawdę zabił dla swojej żony. Należało więc mieć ją na oku. Julianne znowu spojrzała na swój kieszonkowy zegarek. Czuła narastającą irytację. Wygładziła kołnierzyk na liliowym gorsecie i po raz kolejny starała się usunąć z niego wszechobecną londyńską sadzę. Elegancki strój podróżny zdradzał jej status zamożnej wdowy w ostatniej fazie żałoby. Blady odcień dużo lepiej podkreślał delikatną cerę kobiety niż czerń, którą przywdziewała przez dwa lata po śmierci Algernona. Niemniej żaden kolor stroju by nie sprawił, że wyglądałaby na spokojną i dystyngowaną damę z policzkami zaróżowionymi z frustracji. Julianne dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Kiedy usłyszała na schodach męskie kroki, uniosła wzrok. Służący Jacoba Prestona poruszali się po cichu niczym zjawy. Ciężkie kroki mogły oznaczać tylko jedno - pan domu wreszcie wrócił. Kiedy ciemna sylwetka pojawiła się w drzwiach, rzuciła przybyłemu wyniosłe spojrzenie. Wyłonił się z cienia i wszedł w krąg rzucanego przez lampę naftową światła. Z przyjemnością stwierdziła, że pan Preston ma wyjątkowo miłą dla oka fizjonomię. Ale czegóż mogła się spodziewać. Mężczyzna nie dorabiał się reputacji rozwiązłego łajdaka, jeśli nie był czarujący, trochę cyniczny i odpowiednio przystojny. Jacob Preston mógł się owymi przymiotami poszczycić w takim zakresie, że byłby w stanie rzucić na kolana całe rzesze pełnych skrupułów zakonnic. Burza orzechowobrązowych włosów opadała mu na czoło ponad zdumiewająco jasnymi, srebrzystoszarymi oczami. Szlachetny prosty nos zdobił twarz o regularnych rysach, zdradzających determinację. Usta ułożyły się w delikatnym uśmiechu. DOBRZE. Drobne niedoskonałości czyniły mężczyznę atrakcyjnym. Doświadczenie zdobyte w teatrze nauczyło ją, że świetnie ukształtowani panowie lgnęli do innych świetnie ukształtowanych panów. Jacob Preston był wyższy od większości jej znajomych. Miał też odpowiednio szerokie ramiona. Zastanawiała się, czy pozostałe części jego ciała miały równie imponujące proporcje. Dość silnie zareagowała na jego obecność. Poczuła trzepotanie w piersi, a zapach jego perfum, bergamotka połączona z drzewem sandałowym, wyostrzył jej zmysły. „Spokojnie - powtarzała sobie. - Chodzi o interesy, nie o przyjemność”.

Niemniej, Jacob Preston wyglądał diabelnie atrakcyjnie, a umiejętność obserwacji była pośród wyższych sfer kluczowa. Obecność Julianne w Londynie z pewnością nie pozostanie zlekceważona, więc dobrze byłoby mieć u boku przystojnego mężczyznę. To umocniłoby jej pozycję w oczach arystokracji. Zamierzała więc trzymać Jacoba Prestona przy sobie tak długo, aż wypełni swoje zadanie. - Pan Preston, jak mniemam. - Ponownie spojrzała na zegarek, chociaż dobrze wiedziała, która jest godzina. Potem zamknęła maleńkie srebrne wieczko z wiele wyrażającym głośnym stuknięciem. - Większą część roku spędzam na wsi, więc nie jestem zbyt dobrze zaznajomiona z wielkomiejskimi manierami. W Kornwalii uznaje się za wyjątkową niegrzeczność kazać hrabinie czekać trzy godziny. Mężczyzna podszedł i lekko ujmując jej dłoń, kurtuazyjnie się skłonił. - Proszę o wybaczenie, lady Cambourne. Tak już lepiej. Julianne zdecydowanie wolała rozpoczynać wszelkie relacje - także te biznesowe - z pozycji uprzywilejowanej. To ona dyktowała teraz warunki. - Przyznaję się z pokorą do ignorancji w kwestii manier obowiązujących na prowincji. - Jego głos był głęboki, ale nie grzmiący. Niskie dźwięki kojarzyły się jej z mruczeniem lwa. - Na przyszłość jednak radzę zapamiętać, że w Londynie za oznakę dobrych manier przyjmuje się REZYGNACJĘ z wizyty, jeśli osoba, z którą pragniemy się spotkać, nie wystosowała zaproszenia. Zmrużyła oczy na tę bezczelną uwagę, ale jej niezadowolenie nie zrobiło na nim wrażenia. Co więcej, usta rozmówcy rozciągnęły się w uśmiechu. Bardzo zmysłowym i wiele mówiącym. Zapewne widział ją w teatrze. Gdyby desperacko nie potrzebowała pomocy Jacoba, wybiegłaby z tego pomieszczenia, urządzając przy tym scenę, która usunęłaby w cień jej wszelkie dokonania przy Drury Lane. W pewnej chwili zorientowała się, że nie puścił jej dłoni, więc wyszarpnęła ją. - Czy jest pan tak niegrzeczny wobec wszystkich potencjalnych klientów? Zdusił ziewnięcie. - Tylko wobec tych, którzy uniemożliwiają mi położenie się do łóżka. - Po czym posłał jej przeszywające spojrzenie i poczuła napływającą od niego falę zwierzęcego ciepła. - Oczywiście wobec klientek, które pragną do mnie dołączyć, nigdy nie jestem niegrzeczny. Uniosła brew. Dlaczego mężczyźni zawsze zakładali, że aktorki są chętne o każdej porze dnia i nocy? Poza tym w kwestiach cielesnych sama wolała przejmować inicjatywę. Julianne rozważała wzięcie sobie dyskretnego kochanka podczas żałoby, ale oparła się pokusie. Nie chciała żadnych komplikacji. Gdyby wpuściła mężczyznę do swego łoża, ten mógłby zacząć rozważać małżeństwo i wówczas musiałaby zerwać wszelkie kontakty. Nie zamierzała rezygnować z wolności, jaką dawało jej wdowieństwo, by spełniać męskie kaprysy i zachcianki. A jednak sugestia Prestona sprawiła, że poczuła ucisk w żołądku, a szybkie spojrzenie, które rzuciła poniżej jego dopasowanego surduta, ujawniło bardzo satysfakcjonującą wypukłość w dobrze dopasowanych bryczesach. Obróciła głowę, udając, że podziwia wiszący nad kominkiem niewielki pejzaż pędzla Gainsborough. Julianne była namiętną istotą. Miała tego pełną świadomość i nie próbowała negować prawdy, ale po śmierci męża inne sprawy tak ją pochłonęły, że nie nadarzyła się okazja, by poszukać odpowiedniego partnera do drobnych przyjemności. Zdawało się, że od jej ostatniego kontaktu z mężczyzną minęły wieki. Ale to nie była odpowiednia pora, a Jacob Preston z pewnością nie był właściwym mężczyzną, skoro zamierzała zostać jego zleceniodawczynią. Musiała odzyskać kontrolę nad tą rozmową, nim jej rozsądek przegra walkę z potrzebami ciała.

- Nie wątpię, iż sądzi pan, panie Preston, że ta propozycja jest nie do odrzucenia. Za sprawą „London Crier” plotki o pańskich miłosnych podbojach dotarły nawet do odległej Kornwalii - odparła sucho. - Niemniej, z niedowierzaniem podchodzę do takich nowin. Zwykle dzielę je przez dwa. Lecz teraz, poznawszy pana i biorąc pod uwagę delikatną naturę mojej sytuacji, wątpię, by się pan nadał. Zmarszczył brwi. - Czemu nie? - Po pierwsze, trudno mi uwierzyć, że inne rzeczy, które o panu słyszałam, mogłyby być prawdą. - A jakież to rzeczy? Jej usta drgnęły. Grożąc pójściem do innego usługodawcy, wzbudziła w nim zainteresowanie swoją propozycją. Mężczyźni są tacy przewidywalni. - Wedle krążących plotek rozwiązał pan kilka spraw, które konfundowały tęgie głowy z Bow Street. - To prawda - odparł z próżnym uśmieszkiem. - I ma pan reputację osoby potrafiącej odgadnąć miejsce ukrycia wartościowych przedmiotów... w sposób, którego lepiej nie omawiać. Lekko wzruszył ramionami. - Wszystko się zgadza, milady. Jeśli potrzebuje pani porady prawnej, znam kilka osób na Bow Street, które z radością pani pomogą. „NIECH GO LICHO!”. On również wiedział, jaki efekt wywoła brak zainteresowania. - Nie chodzi mi o porady prawne, a udzielenie wsparcia z pomocą środków, które można by nazwać nadprzyrodzonymi. Twarz Jacoba stała się niczym maska bez wyrazu. - Oczywiście nie daję wiary takim twierdzeniom - rzekła, stawiając dużą torbę na marmurowym blacie stolika. - Bądź co bądź, mamy rok 1859. Wolę zaufać nauce niż cygańskim wróżbom i zabobonom. - Zapewniam, milady, że nie posiadam ani jednej kryształowej kuli - odparł gładko. - Dość długo oscylujemy już wokół tematu. To oczywiste, że ma pani sprawę, która wymaga moich umiejętności. Lub sądzi pani, że wymaga. Po prostu proszę mi wszystko opowiedzieć. Wskazał gestem na jeden ze stojących przy kominku wygodnych foteli w kolorze bordo. Sam zajął drugi. - W grę wchodzi kilka spraw. Mam dla pana dwa zlecenia, jeśli uważa pan, że podoła wyzwaniu. - Nachyliła się nieznacznie w jego stronę. - Jak pan zapewne wie, władze uznały, że mój nieboszczyk mąż odebrał sobie życie sam. - Wnioskuję z pani tonu, że nie zgadzasz się, milady, z tym stwierdzeniem. - Ułożył długie palce obu dłoni w piramidę. - Zatem czemu władze wydały taką decyzję? Sięgnęła po torbę i z radością przyjęła fakt, że pan Preston wstał i usiadł dopiero, kiedy ona ponownie zajęła swoje miejsce. Jego maniery były z każdą chwilą coraz lepsze.

- Być może dlatego, że ciało męża zostało znalezione w pokoju zamkniętym od wewnątrz. - Wyjęła z torby mały przedmiot. - A ten sztylet miał wbity prosto w serce. Preston sięgnął po broń. Julianne zauważyła, że złapał ją za tłoczoną skórzaną pochwę, a nie za rękojeść. Trzonek był pokryty celtyckimi wzorami, ozdobiony złotem i srebrem, inkrustowany rubinami i bursztynami. Preston wyjął z kieszeni chusteczkę i wysunął ostrze. Ostrożnie, tak by nie dotknąć go dłonią. Skinęła głową z aprobatą. Rozumiał, że tłuszcz zebrany na skórze mógłby przyczynić się do zniszczenia tak starego ostrza. Poniżej poprzeczki mordercza stal zalśniła opalizująco w złotym blasku ognia. Na ostrzu wygrawerowany był wzór, który zdawał się zmieniać, gdy światło inaczej nań padało. - Czemu, pomimo przekonujących dowodów - zaczął, cały czas przyglądając się sztyletowi - jest pani tak przekonana, iż mąż nie zakończył własnego życia? - Proszę spojrzeć na broń - rzekła. - To ostrze ceremonialne, co więcej, bardzo stare. Mój mąż za bardzo szanował historię, by wykorzystać artefakt w taki sposób. Jacob uniósł ze zdumieniem brew. - A nie dlatego, że wasze małżeństwo było wyjątkowo szczęśliwe i nie potrafi sobie pani wyobrazić, czemu miałby chcieć ją zostawić samą? Spojrzenie Julianne przez dłuższą chwilę spoczęło na rozmówcy. - Moje małżeństwo nie powinno pana interesować. - A jednak interesuje, jeśli chce pani mojej pomocy. - Nasze małżeństwo... To był układ, który zawarliśmy, by wzajemnie dotrzymywać sobie towarzystwa - odparła wreszcie. - Zakładam, że małżonek był od pani sporo starszy. - Owszem. - O ile? - Czterdzieści pięć lat. - Prawdę mówiąc, była młodsza również od dziedzica Algernona. To mocno ubodło jej przybranego syna. - Rzeczywiście, brzmi bardzo... towarzysko. Spojrzenie szarych oczu Prestona prześlizgnęło się po jej sylwetce. Niemal czuła, jak po kroju sukni, jakości pereł i gagatów na jej szyi mężczyzna szacuje w myślach wartość takiego „towarzystwa”. Ale pieniądze i pozycja nie były jedynym, co wzięła pod uwagę, decydując się poślubić hrabiego. Lord Cambourne obiecał jej całkowitą swobodę w zarządzaniu własnymi finansami. Lord Cambourne był zauroczony, kiedy zobaczył ją na scenie. Ale w przeciwieństwie do wielu innych dżentelmenów nie szukał kochanki. Po krótkich zalotach, podczas których Algernon olśnił ją swoim bogactwem, tytułem i atencją, zgodziła się opuścić teatr i go poślubić. Julianne wiedziała, że prawdopodobnie zostanie odrzucona przez arystokrację, ale ten fakt nie kłopotał hrabiego, który dawno już porzucił uroki miejskiego towarzystwa. Cieszyli się krótkim małżeńskim szczęściem, kiedy jej młodość rozpaliła w jego starym ciele ostatnie płomienie namiętności. Potem jednak jego wiek dał o sobie znać i od tamtej pory budowali wspólne

życie na dzielonych zainteresowaniach. Algernon szanował inteligencję żony równie mocno, jak podziwiał jej urodę. Bez zastrzeżeń pozwalał ukochanej wspierać finansowo Szkołę dla Dziewcząt pani Osgood. Nawet zachęcał Julianne, by wzięła sobie kochanka, skoro sam nie mógł zaspokoić jej potrzeb. Jednak za bardzo go szanowała, by przyprawiać mężowi rogi, nawet z jego przyzwoleniem. Rozumiała jego fascynację bronią, a dzięki doświadczeniu, jakie zdobyła na deskach teatru, mogła odgrywać z nim inscenizowane potyczki, które oboje tak bardzo lubili. Ale jej pełne wolności życie zakończyło się w dniu, w którym znaleziono martwe ciało Algernona. Fascynowała ją kolekcja broni lorda Cambourne’a, ale żałowała, że ujrzała ten sztylet w dłoni Jacoba Prestona. - Nadal posługuje się pani tytułem szlacheckim - zauważył Preston, obracając broń i uważnie studiując zdobienia wyryte na ostrzu. - Milady wierzy, że stać ją, by wynająć moje usługi - a zapewniam, że nie jestem tani. Oznacza to, że ma pani dostęp do znacznych środków finansowych... Zmusiła się, by niczego po sobie nie pokazać. Nie musiał wiedzieć, że już niedługo jej sytuacja finansowa może ulec drastycznej zmianie. Co gorsza, nie będzie jedyną, która ucierpi. - Czemu przejmuje się pani tym, że świat wierzy, iż mąż popełnił samobójstwo? - Ponieważ wiem, że tego nie zrobił - odparła. - Oraz dlatego, że wiem, iż Algernonowi... to znaczy hrabiemu, byłoby przykro, że jego ciało nie spoczywa w poświęconej ziemi. Nie zamierzała błagać, ale na niektórych mężczyzn działały tylko łzy. Bez wysiłku uroniła ich kilka. Zawisły przez chwilę na jej rzęsach, jednak nie popsuły starannego makijażu. - Proszę, panie Preston. To ostatnie, co mogę uczynić dla męża. Dlatego proszę pana o pomoc. Zmrużył oczy, jakby starał się wejrzeć w jej duszę. - Dobrze. Ale pójdę tam, dokąd zaprowadzą mnie dowody. Motto na pani powozie głosi „Triumfuję w prawdzie”. Jeśli dowody pokażą, że pani mąż popełnił... - Nie popełnił samobójstwa. - Jeśli dowody doprowadzą mnie do innej konkluzji, musi mi pani obiecać, że to zaakceptuje. Zgadza się pani, milady? Westchnęła i skinęła głową. - Znakomicie. A druga sprawa? - Trzyma ją pan w dłoni - odparła. - Sztylet należy do kompletu sześciu identycznych ostrzy. - Skąd pani to wie? Posłała mu miażdżące spojrzenie. - W przypadku wszystkich artefaktów najważniejsza jest kwestia ich pochodzenia. Mój mąż odnalazł manuskrypt, właściwie część manuskryptu. Opisany w nim jest zestaw sztyletów i sposób, w jaki je rozdzielono, by chronić broń. Jacob zmarszczył brwi, patrząc na ostrze, które wciąż trzymał przez chusteczkę w dłoni.

- Chronić broń? Zazwyczaj to broń ma chronić tego, kto ją nosi. - Manuskrypt wspomniał o magicznych właściwościach sztyletów. Mąż oczywiście odrzucił tę część. - Jakich magicznych właściwościach? - Och, takich zwykłych, spotykanych w średniowiecznych tekstach. Władza nad innymi, umiejętność przemieniania ołowiu w złoto, nieśmiertelność dla właściciela sztyletów i tego typu fantastyczne twierdzenia - rzekła, gestykulując, by podkreślić, jak nieistotne to informacje. - Algernon był zdeterminowany, żeby odnaleźć ostatni sztylet. - Niech zgadnę - przerwał Preston. - Ponieważ magiczne właściwości ujawnią się dopiero, kiedy osoba będzie w posiadaniu wszystkich sześciu sztyletów? - Tak, ale nie to kierowało moim mężem. Hrabia był poważnym kolekcjonerem, oddanym historii i... - I władza, bogactwo i nieśmiertelność w ogóle go nie kusiły? Pani zmarły mąż musiał być prawdziwym wzorem cnót wszelakich - rzucił z ironicznym uśmieszkiem. - Załóżmy, że motywy hrabiego naprawdę były altruistyczne. Dlaczego PANI chce odnaleźć te sztylety? - Mąż spędził ostatnie lata życia, starając się uzupełnić kolekcję. Zdobył pięć ostrzy. Chciałabym, żeby pomógł mi pan odnaleźć ostatni sztylet. - Ponownie spytam: dlaczego? - Ponieważ... mąż pragnął zobaczyć je w komplecie. - Nie dlatego, że wierzy pani w magię? - Na niebiosa, skądże znowu! - Pan Preston nie musiał wiedzieć, co zamierzała uczynić z kompletem ostrzy. Spuściła wzrok i ponownie pozwoliła, by w jej oczach zebrały się łzy. - Może pan to uznać za sposób wdowy na uporanie się ze stratą. Połączenie tych sztyletów było życiową ambicją męża. Jeśli dokończę dzieło Algernona, pomoże mi to pogodzić się z jego odejściem. Oklaski ją zaskoczyły. - Brawo, pani True! Pani umiejętności aktorskie są doprawdy imponujące - podsumował sarkastycznie. - Milady, jesteś najbardziej przekonującą cierpiącą żoną, jaką zdarzyło mi się do tej pory spotkać. Spojrzała na niego z wściekłością. - Czemu pan ze mnie kpi? - Bzdura! Przecież biłem brawo, czyż nie? - Wstał i położył sztylet na kominku. - Zatrzymam go na jakiś czas. Chcę mu się lepiej przyjrzeć. Jej irytacja natychmiast minęła. - Zatem zgadza się pan mi pomóc? - Prawie mnie pani przekonała. Pozostaje ostatni wymóg, który musi pani spełnić, nim zaangażuję się w to przedsięwzięcie.

- Jeśli chodzi o zapłatę za pańskie usługi... - Tym zajmiemy się później, jak już uda mi się zrealizować zadanie - odparł. - Tymczasem muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia, a pani, milady, stanowi zagadkę. - Przecież powiedziałam... - Powiedziałaś pani tylko to, co chciałaś, bym wiedział. - Pomasował się po brodzie z namysłem. - W przypadku większości klientów wystarczy uścisk dłoni, żebym wiedział, co nimi kieruje i jakimi są ludźmi. - Aż tyle z uścisku dłoni? I twierdzi pan, że nie ma kryształowej kuli? - prychnęła. Nachylił się i oparł dłonie o podłokietniki fotela Julianne, przyszpilając ją do oparcia. - Ale w pani przypadku, milady, potrzebny będzie bardziej osobisty kontakt. „CÓŻ ZA BEZCZELNOŚĆ!”. - Ależ ma pan tupet, panie Preston. Nie pójdę z panem do łoża tylko po to, by zyskać jego pomoc. Tym razem to on prychnął. - Ależ, lady Cambourne, jakiż to uroczy pomysł! Ale na tym etapie nie sugeruję aż tak osobistych stosunków. Przecież ledwie się znamy. Niemniej, muszę przyznać, że podoba mi się kierunek, w którym zmierzają pani myśli. Proszę mi wierzyć, nie pani jedna rozważa tę możliwość. Powiódł kciukiem po jej dolnej wardze. - Nie, jak na razie wymagam od pani... pocałunku.

Rozdział 2 W bursztynowych oczach damy płonął ogień. Wzburzenie pod postacią uroczego rumieńca wystąpiło jej na policzki. „Boże, jakaż ona piękna!”. Była też utalentowaną aktorką, ale nie dość dobrą, by go oszukać. Jacob potrafił rozpoznać prawdziwą irytację. To, co denerwowało kobietę, doskonale wskazywało, że było dla niej ważne. Podczas rozmowy czuł, jak ukradkiem wodzi wzrokiem po jego ciele, więc wiedział, że nie jest odporna na męski urok. Przyłapał ją na myślach niegodnych wdowy. Nie miała z ich powodu wyrzutów sumienia, ale była zła, że zostały przejrzane. Wrażliwość Julianne na punkcie tego, w jaki sposób jest postrzegana, zaskoczyła go, ale przypomniał sobie, że dla aktorki jest to sprawa kluczowa. Niewątpliwie właśnie dlatego przyjęła postawę konwencjonalnej, sztywnej arystokratki. Chciała pokazać, że zasługuje na bycie traktowaną jak dama z wyższych sfer. Skrzyżowała ramiona pod piersiami, dekolt nieco się uniósł. Bryczesy Jacoba stały się ciut przyciasne. - Żąda pan zbyt wiele. - Być może. - Wzruszył ramionami. - A może po prostu odkrycie prawdy o śmierci męża i ukończenie jego dzieła nie są dla pani aż tak ważne, milady. Odetchnęła głęboko. - Dobrze. Skoro pan musi, może mnie pocałować. - Zamknęła oczy. - Ale proszę się streszczać. „WYKLUCZONE”. Jacob zamierzał poświęcić tyle czasu, ile było trzeba. Nachylił się, by poczuła na wargach jego oddech. Lekko zacisnęła kąciki ust. Nie wiedziała, co chciał odkryć tym pocałunkiem, ale zamierzała się osłaniać najlepiej, jak tylko mogła. „DAMA Z SEKRETAMI - pomyślał z uśmiechem. - CZY ISTNIEJE INNY RODZAJ?”. Musnął jej usta wargami i wyczuł zapach. Większość kobiet preferowała przytłaczające perfumy, ciężkie od woni jaśminu, róż i goździków. Lady Cambourne pachniała kameliami - subtelnie i świeżo. Przycisnął swoje usta do jej. Starała się nie poruszać, ale kiedy powiódł czubkiem języka po owalu warg, poczuł, że stopniała niczym lód na słońcu. Była słodka, miękka i podatna. Prawdziwa kobieta. Kiedy rozchyliła wargi, chwilę odczekał. Wymienił jej oddech na swój. Niemal niezauważalnie przysunęła się do niego. Ssał jej dolną wargę. Jęknęła, ale się nie odsunęła. Lubiła mężczyzn. A biorąc pod uwagę jej szybkie westchnięcie, postawiłby całą zawartość portfela na to, że od dawna z żadnym nie była. Chętnie temu zaradzi. Już miał pogłębić pocałunek, kiedy chwyciła go za poły surduta i przyciągnęła do siebie. Potem wsunęła swój mały język między jego wargi. Przyrodzenie Jacoba stało się twarde od chwili, gdy zasugerował, że ją pocałuje, ale teraz miał wrażenie, jakby między nogi włożono mu żelazo. Ta przebiegła lisica rzuciła mu wyzwanie, by splądrował jej usta. Zrobił to. Podgryzał i zagłębiał się coraz bardziej. Ona ssała jego język i w niczym nie ustępowała mu kroku. Jęknęła. Ten pełen pożądania dźwięk sprawił, że poczuł ból w jądrach. Tak wiele kobiet pasywnie podchodziło do namiętności. Czekały, żeby on je rozbudził, by decydował o każdej sekundzie miłosnej schadzki. Ale najwyraźniej nie lady Cambourne. Ona okazałaby się w łożu prawdziwym wyzwaniem. Wiedziała, czego chce, i nie wstydziłaby się tego żądać. Zastanawiał się, co by uczyniła, gdyby zechciał przetestować wytrzymałość fotela, na którym siedziała.

Gdyby podciągnął jej spódnicę i wziął ją tu i teraz. Na samą myśl krew zawrzała mu w żyłach. „Na dół, ty napalony draniu” - rzucił w myślach do swego przyrodzenia. Nie mógł sobie teraz pozwolić na żadną dystrakcję. Przynajmniej nie do chwili, kiedy osiągnie poprzez ten pocałunek to, co zamierzał. Położył dłoń na jej szyi i powiódł kciukiem po linii jej szczęki. Miała miękką i delikatną skórę. Zsunął rękę ku jej gardłu, gdzie wyczuł puls - był przyspieszony i nieregularny. JUŻ PRAWIE... Wydawało mu się, czy też lekko wygięła plecy, przyciskając do niego piersi? CHOLERA. Gdyby tylko mógł sobie teraz na to pozwolić... Ale nie mógł. Rozsunął palce i czubkiem najdłuższego przesunął po srebrnym zegarku przypiętym do kołnierzyka. Cenny metal mruczał do niego jednostajnie od chwili, gdy przybliżył do niego dłoń. Teraz jego pieśń przebiła się do umysłu Jacoba, donośna i wyraźna. Nie pamiętał czasów, kiedy metal do niego nie przemawiał. Zawsze gdy nagą skórą dotykał jakiegokolwiek stopu, działo się to samo. Najpierw rozbrzmiewał głos kruszcu, a z odpowiedniej odległości potrafił rozpoznać indywidualny dźwięk każdego metalu. Delikatna melodia wskazywała na metale szlachetne. Srebro skrzyło się cichutko, złoto wydawało cieplejsze, bardziej kuszące tony. Pieśń stali była ostra i natarczywa, a żelaza - donośna i głęboka. Jedynym milczącym metalem była platyna. Właśnie dlatego lubił ją mieć, chociaż niepospolitość występowania tego kruszcu podbijała jego cenę. Platynowa rękojeść drewnianej laski Jacoba niejednokrotnie ratowała go od obłędu, kiedy pieśni innych kruszców przytłaczały jego zmysły. Po wyklarowaniu się pieśni umysł Jacoba zalewały obrazy, poszarpane, niczym wzory w kalejdoskopie. Historia metalowego przedmiotu przelatywała mu przed oczami z ogromną szybkością. Widział poprzednich właścicieli. Niepokojące wydarzenia wyłaniały się z wtopionej w metal mgły. Głosom i obrazom towarzyszył zwykle przeszywający ból, ale Jacob przyjmował go jako cenę za korzystanie ze swego daru. Siłą woli zwalczył chęć poddania się, kiedy jego uderzenia przybierały na sile. Oczywiście namiętny pocałunek lady Cambourne był znakomitą ucieczką przed chaosem panującym w jego umyśle. Nie spenetrował jeszcze najgłębszych tajemnic srebrnego zegarka - emocji jego właścicielki. Jacob chwycił hrabinę drugą dłonią za kark, by nie przyszło jej do głowy przerywać pocałunku. Odpowiedziała lekkim przygryzieniem jego dolnej wargi, co sprawiło, że poczuł w kroczu przyjemny ból. Żałował, że nie może skoncentrować się jedynie na wspaniałych ustach lady Cambourne, ale musiał ponownie otworzyć się na swój dar. Odnalazł w sobie spokój. To dobry sposób na opanowanie miotających ciałem żądz. Pragnął zatracić się w pierwotnym tańcu nagich ciał, ale udało mu się okiełznać pożądanie i poczuł emanujący od lady Cambourne... przepełniony poczuciem winy strach. Głęboko zakorzeniony, agresywny i nieustępliwy. Jacob się wyprostował. Jego oddech był ciężki, a ciało buntowało się przeciwko przerwaniu pocałunku, ale niech go diabli, jeśli będzie całował tak przerażoną kobietę. Spojrzał na Julianne, szukając na twarzy oznak poczucia winy i paniki, które tak wyraźnie emanowały z zegarka. Lady Cambourne odwzajemniła spojrzenie z całkowitym spokojem. Jego ocena umiejętności aktorskich tej damy znacznie wzrosła. Nie uważał, żeby to on był powodem lęków. Wyczuł w jej bursztynowym spojrzeniu hardość. Cokolwiek sprawiało, że odczuwała lęk, czegokolwiek się wstydziła - nie chciała, by miał w to wgląd. - Cóż, panie Preston - rzekła, przesuwając palcem po dolnej wardze. Dopiero teraz dostrzegł, że jej pierś unosi się szybko, jakby dopiero co przebiegła cały Hyde Park goniona przez sforę wściekłych psów. Gdyby dłużej utrzymał łączność z zegarkiem, niewątpliwie odkryłby, że jest równie mocno podniecona co on. - Dowiedział się pan tego, co chciał?

Właściwie ten pocałunek pozostawił więcej pytań, niż przyniósł odpowiedzi. - Wystarczająco dużo, by przyjąć pani sprawę, milady - odrzekł, cofając się o krok, by nie ulec pokusie ponownego pocałowania jej. Przynajmniej nie do chwili, kiedy pozna źródło jej podszytego poczuciem winy strachu. - Skontaktuję się z panią, gdy tylko odkryję coś istotnego. Wychodząc, proszę zostawić Fenwickowi adres, pod którym będę mógł panią znaleźć. - Nie zgadzam się na taki obrót spraw - odparła zdecydowanie. - Jestem pana pracodawcą i to ja będę dyktowała warunki umowy. Nie zgadzam się na trzymanie mnie w niepewności. Będę panu towarzyszyć podczas dochodzenia. - Wykluczone. - Zatem poszukam kogoś innego. Osoby, która nie stawia klientom takich niedorzecznych warunków. - Wstała i sięgnęła po sztylet, który Jacob położył na kominku. Broń zniknęła w jej torbie. - Nie całowała mnie pani, jakby to było coś niedorzecznego. - Życzę udanego wieczoru, panie Preston. - Odwróciła się i skierowała do wyjścia. - Proszę zaczekać! - zawołał za nią. Jej portret powinien pojawić się w słowniku przy słowie „nieposkromiony”. - Dobrze, może mi pani towarzyszyć. Ale muszę ostrzec, milady, że naturą takich dochodzeń jest to, że często prowadzą do, jak by to ująć... niezbyt pożądanych znajomości. Spojrzała na niego z politowaniem i lekko uniosła brodę. - Panie Preston. Występowałam w teatrze. Zapewniam pana, że nic, na co się natkniemy, mną nie wstrząśnie. - Rozumiem. - Ocena jej odwagi poszła o kilka oczek w górę. - Jednak muszę nalegać, by na ten czas sztylet pozostał u mnie. Zmarszczyła brwi. - Wolałabym nie. Jest dość... cenny. Jej wahanie sprawiło, że zaczął się zastanawiać. Czy wartość była jedynym powodem, dla którego nie chciała zostawić mu broni? - Tym bardziej powinna pani powierzyć go mojej opiece. Zapewniam, że są tu odpowiednie warunki, by go ukryć. Jeśli mam odnaleźć jego zaginionego towarzysza, będę potrzebował czasu, aby zbadać wyjątkowe właściwości sztyletu. - Wyciągnął dłoń. Po kilku momentach wahania lady Cambourne wyjęła z torby skórzaną pochwę i oddała ją Jacobowi. - Przyjadę po pana z samego rana, byśmy mogli zacząć - oświadczyła. - Niech to będzie późny poranek - odparł z uśmiechem, kładąc sztylet na kominku. - Rzadko wstaję przed południem. Lady Cambourne nie odwzajemniła uśmiechu. - Będzie pan musiał zmienić swój plan dnia, panie Preston, i dostosować się do mojego. Jeśli nie odnajdę zaginionego ostrza przed... - Zacisnęła usta, by nie powiedzieć ani słowa więcej. - Czas jest

sprawą kluczową. Do zobaczenia jutro, panie Preston. Ruszyła do drzwi. Jej spódnice zaszeleściły delikatnie. - Lady Cambourne, czy ktoś pani groził z powodu tych sztyletów? - spytał Jacob. Zatrzymała się w pół kroku. Jej postawa zdradzała napięcie, ale nie odwróciła się, więc nie mógł wyczytać odpowiedzi z wyrazu twarzy. „Tajemnicza dama, ale uznam to za »tak«„. - Dobrej nocy, panie Preston. - Pospiesznie wyszła z saloniku. Jacob spoglądał zza kotary, jak Fenwick odprowadza gościa do pojazdu, a potem wraca i zamyka dom na noc. Ulica wyglądała na wyludnioną, ale gdy tylko powóz odjechał, mała postać wyłoniła się z cienia bocznej uliczki. Łobuz pobiegł wzdłuż płotu i zniknął w ciemnej alejce. Ulice Londynu wypełniali bezdomni chłopcy. Jeśli chodziło o zbieranie informacji, byli równie skuteczni jak sroki w podkradaniu błyskotek. Znakomicie nadawali się do śledzenia kogoś, podczas gdy sami pozostawali niezauważeni. Jacob też miał kilku takich chłopców na usługach. Było jasne, że ktoś bardzo interesuje się poczynaniami hrabiny. Albo jego własnymi. Narobił sobie wielu wrogów w izbie handlowej, a także w Izbie Lordów, gdzie występował jako przedstawiciel i pełnomocnik brata. Jednak wziąwszy pod uwagę lęk lady Cambourne, uznał, że ten mały szczur uliczny miał za zadanie śledzić właśnie tajemniczą wdowę. Odwrócił się od okna i pomasował nasadę nosa. Teraz, kiedy przyjemności, jakich dostarczyła mu kobieta, stały się bladym wspomnieniem, ból po kontakcie ze srebrnym wisiorkiem przybrał na sile. Spojrzał na leżący na kominku sztylet. Niestety, tego wieczoru czekało go więcej cierpienia. W drzwiach salonu pojawił się Fenwick. - Czy życzy pan sobie jeszcze czegoś, sir? - Tak. Wróć za pół godziny. Podejrzewam, że będę potrzebował pomocy w znalezieniu drogi do łóżka. Lokaj rzucił okiem na sztylet i ze zrozumieniem pokiwał głową. Fenwick był jedną z niewielu osób, którym Jacob zdradził swoją tajemnicę. I jedną z nielicznych, którym ufał na tyle, by pozwolić, aby pomogły mu się uporać z efektami ubocznymi dłuższego wykorzystywania daru. - Zakładam, że będzie pan potrzebował toniku. Jacob przytaknął. - Tak. Ogranicz laudanum, nie żałuj whisky. Glenlivet zostaw na inną okazję. - Dziś wystarczą mu trunki gorszego gatunku. I tak nie zdoła się delektować drinkiem. - Kiedy skończę, schowaj sztylet do pochwy i zamknij go na noc w sejfie. Ani na chwilę nie spuszczaj go z oka. - Jak pan sobie życzy, sir. - Fenwick zamknął za sobą drzwi. Jacob wyprostował ramiona i sięgnął po sztylet. Ostrożnie chwycił go za skórzaną pochwę. Wyjął z kieszeni chustkę i wysunął ostrze. Położył je na stojącym w rogu sekretarzyku. Tam było najlepsze światło. Sztylet wyglądał pięknie w sposób charakterystyczny tylko dla śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów. Miał elegancki kształt i był ostry niczym brzytwa. Kiedy Jacob przyjrzał mu się dokładnie, spostrzegł, że falisty wzór na ostrzu przedstawia drzewo z rozpostartymi gałęziami. „Drzewo życia? - nasunęło mu się. - Wątpliwe. Wszak to narzędzie do zadawania śmierci. Może drzewo

poznania dobrego i złego albo Yggdrasil ze skandynawskich mitów”. Jacob pokręcił głową. Miał wrażenie, że niedawno widział gdzieś taki wzór, ale nie potrafił sobie przypomnieć okoliczności. Może gdyby skupił się na innych właściwościach sztyletu, znaczenie wzoru stałoby się jasne. Zatrzymał dłoń centymetr nad ostrzem i otworzył się na pieśń kruszcu. Sztylet został wykonany ze stopu, więc dźwięki poszczególnych składników rozbrzmiały kakofonicznie niczym chór rozgrzewający się przed koncertem. Najpierw rozległo się niskie dudnienie żelaza, potem cichutki szept niklu. Kobalt, nazwany imieniem złego ducha, dołączył chwilę później ze swoim ponurym skrzekiem. Wziąwszy pod uwagę użytą mieszaninę metali, Jacob obstawiał, że ostrze miało właściwości magnetyczne. Aby to sprawdzić, sięgnął do górnej szuflady biurka po nóż do papieru. Ujął go przez chusteczkę, aby się chronić. Nie było sensu skupiać się na metalach, które nie miały związku ze sprawą. I rzeczywiście, kiedy przysunął nożyk do sztyletu, jego ostrze zaczęło się przesuwać. Pole magnetyczne było silne i zdawało się nabierać mocy, w miarę jak je testował. Wkrótce musiał przytrzymywać nóż dwiema rękami. W ostatniej chwili udało mu się je cofnąć: sztylet powoli się przesuwał, jakby chciał się dobrać do nożyka do papieru. Nagle sztylet przeleciał przez całą szerokość pokoju i zagłębił się w grzbiecie Cycerona - starego woluminu, w którym atrament zawierał sporo żelaza. Zdobiona rękojeść drgała od siły uderzenia. „Dlaczego, na miłość boską, ktoś potrzebowałby magnetycznego ostrza?” - zastanawiał się Jacob. Potrafił sobie wyobrazić różne nieprzewidziane okoliczności podczas ewentualnej walki. Magnetyczny sztylet z łatwością zostałby przyciągnięty do jakiegokolwiek podatnego metalu. Dłoń, która go dzierżyła, mogłaby, na przykład, przegrać bój o utrzymanie broni w starciu z latarnią. Jedynym logicznym wyjaśnieniem wydawało się, że sztylet miał zastosowanie czysto ceremonialne. Sugerowały to bogate zdobienia, ale z drugiej strony klinga była śmiertelnie ostra. Jacob podejrzewał, że lord Cambourne nawet nie poczuł, kiedy sztylet wnikał mu między żebra, póki nie przebił serca. Odłożył na miejsce nożyk do papieru i wyciągnął sztylet z księgi. Z szacunkiem należnym temu, co niezbadane, położył go na środku biurka i zbliżył palec wskazujący. Ostrożnie, by uniknąć bezpośredniego kontaktu. Melodyjne dźwięki złota i srebra przeniknęły do jego umysłu. Oba metale były zbyt miękkie, by używać ich do wytwarzania broni, a w tym stopie występowały w zadziwiająco dużych ilościach. Ale słyszał coś jeszcze, jakiś szept czy syczenie. Nie potrafił tego nazwać. Musiał dotknąć ostrza. Opuścił palce na chłodną klingę i niemal natychmiast je oderwał. Iryd. Twardy metal, z którym po raz pierwszy zetknął się kilka lat temu podczas Wielkiej Wystawy Światowej. Naukowcy wątpili w jego użyteczność, ponieważ występował w niewielkich ilościach, a jego temperatura topnienia była tak wysoka, że powszechnie stosowane metody obróbki okazywały się nieefektywne. A jednak dawno temu ktoś odkrył sposób, żeby wykuć z niego ten sztylet i jego pięć kopii. Jacob głęboko odetchnął. W ten sposób już więcej się nie dowie. Nadeszła pora, by nawiązać ze sztyletem bezpośredni kontakt. Zdjął surdut i podwinął rękawy koszuli. Potem zamknął oczy i położył dłoń na klindze, opierając się na niej całym ciężarem. Został wciągnięty do zimnego, czarnego piekła. Spadał w ciemność, tu i ówdzie mijając iskierki światła. Po chwili przyspieszył, bardziej niż mógł to uczynić pojazd napędzany najlepszym silnikiem parowym. Wydał niemy krzyk. Poczuł, że jego ciało nabiera ciężaru. Zbliżał się do błękitno-zielonej kuli dryfującej w przestrzeni daleko przed nim. Wpadł na jakąś strukturę. Zewsząd otaczał go ogień pochłaniający pokłady żużlu. Smagały strumienie gorącego powietrza, ogłuszał huk płomieni, tym głośniejszy, że wcześniej był zanurzony w ciszy. Leciał przez nocne niebo, pozostawiając z tyłu ognisty ślad. I wówczas dostrzegł przed sobą puste wrzosowisko. Wbił się w nie, lądując w głębokim kraterze. Jacob uniósł dłoń z ostrza i natychmiast powrócił do rzeczywistości. Złapał za biurko, by odzyskać równowagę. Niemal oczekiwał, że zobaczy dym unoszący się z nagich przedramion, ale chociaż wizja była bardzo realistyczna, to nie pozostawiła żadnych śladów na jego ciele. Jednakże, zgodnie z przewidywaniami, czuł ogromny ból głowy.

Zatem metal przybył z niebios. „Meteoryt” - poprawiła racjonalna część jego osobowości. Niezwykłe pochodzenie tłumaczyło przynajmniej część z niesamowitych właściwości sztyletu. Być może potem spróbuje odkryć, w jaki sposób starożytni metalurgowie zdołali przekształcić niezwykły metal w sztylet. Teraz jednak skupił swoją uwagę na rękojeści. Powinna powiedzieć mu to i owo o ludziach, przez których ręce ta broń przechodziła. Usiadł, gdyż uznał, że to zdecydowanie rozsądniejsze. Sięgnął po sztylet. Podsunął dłoń blisko, pozwalając, by trzonek do niego przemówił. Wygląd rękojeści był zdecydowanie mniej egzotyczny niż klingi. Można by go wręcz określić jako pospolity, gdyby nie inkrustacje ze szlachetnych metali i kamieni. Klejnoty przy nim milczały. W razie potrzeby mógłby zanieść sztylet do kuzynki Violi. Tak jak on czytał z metali, ona rozumiała klejnoty. Była to zadziwiająca cecha, którą - z tego, co wiedział - posiadało kilku jego krewnych. Jego brat z pewnością nie należał do tego grona. Jerome był mężczyzną twardo stąpającym po ziemi. Sama wzmianka na temat świata pozazmysłowego sprawiała, że hrabia fukał z irytacją. Viola podejrzewała, że tajemniczy dar posiadało kilku ich kuzynów, ale z uwagi na jego delikatną naturę żadne nie chciało rozgłaszać sprawy. Nie było to coś, o czym Prestonowie często by dyskutowali, nawet między sobą. Jacob podejrzewał, że metale w sztylecie powiedzą mu wszystko, czego potrzebuje, i nie będzie musiał kłopotać Violi. Z ponurą determinacją zamknął pięść wokół rękojeści. Stary człowiek nachylił się i spojrzał przez szkło powiększające na broń. Jego oko wyglądało na wielkie i opuchnięte. Uśmiechnął się z radością, jaką dostrzec można jedynie na twarzy usatysfakcjonowanego kolekcjonera. Delikatnie pogłaskał sztylet leżący na jego wielkim biurku, wodząc palcami po ostrzu, jakby to była skóra kochanki. Potem chwycił rękojeść i sprawdził wyważenie broni, wykonując kilka udawanych pchnięć. Wstał, przeszedł się po pokoju niczym leciwy pirat ze swym kordem. Od razu ubyło mu lat, a twarz rozpromieniła się niczym buzia chłopca w bożonarodzeniowy poranek. Nagle jej wyraz się zmienił. Mężczyzna zmarszczył srebrzyste brwi, a dłoń, w której trzymał sztylet, zaczęła drżeć. Czubek broni się obrócił, pociągając za sobą rękę mężczyzny. Z szeroko otwartymi oczami wysunął ramię, starając się zablokować ją w łokciu, ale staw nie wytrzymał. Mężczyzna złapał ostrze dwiema rękami, jednak nic to nie dało - wciąż bezlitośnie zbliżało się do jego piersi. Otworzył i zamknął usta, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Twarz starca wyrażała przerażenie. Na jego czole zaczęła pulsować nabrzmiała żyła. Utrzymanie sztyletu było ponad siły mężczyzny. Zachwiał się i opadł do tyłu na krzesło, jednocześnie tracąc panowanie nad bronią. Ostrze uderzyło w serce z prędkością kuli wystrzelonej z pistoletu. *** - Sir, proszę się obudzić. - Jacob słyszał głos Fenwicka z oddali, jakby leżał na dnie bardzo głębokiej studni. Czyjaś dłoń zamknęła się na jego ramieniu i potrząsnęła nim. - Zabrudził pan krwią dywan. Pani Trott będzie wściekła, jeśli zobaczy to, nim zdążę posprzątać. Jacob z trudem otworzył jedno oko. Powoli docierało do niego, że nie siedział na krześle przy biurku, a leżał na podłodze. Nie wiedział, w jaki sposób się na niej znalazł. Na twarzy Fenwicka malowała się troska. - Właśnie tak, sir. Postawmy pana na nogi i sprawdźmy, co tu się stało. Proszę uważać na ostrze. Rozdarcia w dywanie raczej nie uda się ukryć. Pani Trott nam nie odpuści. Sztylet stał pionowo obok pachy Jacoba; jego ostrze wbiło się głęboko w perski dywan. Fenwick słusznie przewidywał reakcję pani Trott. Jej rodzice ochrzcili ją Waitstill[1], ale nie była ona osobą, która bez słowa akceptowała wszelkie głupstwa. Gospodyni wpadnie w szał, gdy odkryje dziurę w

dywanie, który często określała jako swój. Właściwie wszystko w miejskim domu Jacoba uważała za swą domenę, a Jacob nie protestował przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Dopóki dom był nienagannie czysty, a posiłki smaczne i serwowane na czas, Jacob nie miał powodów do niezadowolenia. Z pomocą Fenwicka wstał z podłogi. Miał odrętwiały język. Lokaj obejrzał poplamione krwią rozdarcie na kamizelce swego pracodawcy, jednocześnie szukając otwartych ran. Westchnął z ulgą. - To tylko zadrapanie. Opatrzymy to w mgnieniu oka. Proszę ze mną. - Nie. - Głos Jacoba był zachrypnięty. - Muszę... - Wziął chusteczkę i sięgnął po sztylet. - Proszę się tym nie kłopotać - rzekł Fenwick. - Polecił mi pan zająć się tym przeklętym przedmiotem. Zrobię to od razu. - Nie! - powiedział Jacob z całą mocą. Sztylet zabił lorda Cambourne’a. Zabił go. Niech go diabli, jeśli kogokolwiek narazi. Chociaż miał wrażenie, że jego głowa za chwilę eksploduje, uwolnił się z uchwytu lokaja i schylił, by podnieść broń. Wsunął sztylet do skórzanej pochwy i z mozołem przeszedł na drugi koniec pokoju. Jedno dotknięcie ukrytej pod pejzażem Gainsborough sprężyny sprawiło, że obraz odsłonił obłożony platyną sejf. Jacob po tym jak schował w nim broń, podszedł do kominka i wsparł głowę na chłodnej marmurowej obudowie. - Proszę, sir. Pański tonik. - Fenwick wcisnął mu napój do ręki, a potem odprowadził go do komnaty sypialnej. Jacob kilkoma łykami uporał się z napojem i czekał, aż słodkie zapomnienie odsunie od niego widmo bólu. Cóż, przynajmniej dowiedział się jednego. Lord Cambourne może i trzymał rękojeść sztyletu, który go zabił, ale nie zamierzał zakończyć swojego życia. Lady Cambourne będzie zadowolona, zyskawszy potwierdzenie, że śmierć jej męża nie była samobójstwem. Z wizji Jacoba jasno wynikało, że stary drań nie miał kontroli nad ostrzem. Kto lub co ją miało, stanowiło osobne pytanie. Rzucił się na łóżko i pozwolił Fenwickowi ściągnąć sobie buty. Nim całkiem odpłynął w opiatowych oparach toniku, zdał sobie sprawę, że dowiedział się jeszcze czegoś. Lady Cambourne słusznie się bała. Ale dlaczego jednocześnie miała poczucie winy?

Rozdział 3 Jacob rzucał się na łóżku, co chwila budząc się i zapadając w kolejny opiatowy sen. Jasna, kremowa kula wypełniła jego wizję. Subtelne światła tańczyły na guziczkach z masy perłowej. Wziął jeden do ust i oderwał. Lady Cambourne się zaśmiała. Wypluł guzik i nachylił się do kolejnego, zdobiącego gorset damy, z którą miał przyjemność siłować się na swoim wielkim łożu. - Nie - zaprotestowała, biorąc jego twarz w dłonie i obracając w swoim kierunku. - Pozwól mi się rozebrać albo dostarczymy modystce tematu do plotek. Długo będzie dochodziła z przyjaciółkami, w jaki sposób straciłam wszystkie guziki. - Spiesz się - rzekł Jacob. A może tylko tak pomyślał. Po spożyciu toniku język często mu się plątał. Jego sny stawały się równie pogmatwane. Nie był pewien, czy to sen, czy może lady Cambourne naprawdę leży z nim pośród wilgotnej od potu pościeli. Tak czy inaczej, potrzeba ujrzenia ciała hrabiny z każdą chwilą stawała się ważniejsza niż ustalenie, co jest snem, a co jawą. Gdy tylko rozpięła guziki, zsunął z niej górę sukni. Jej piersi unosiły się ponad koronką bielizny. Materiał był na tyle cienki, że prześwitywały przez niego ciemne sutki. Nachylił się i ssał je przez delikatny materiał. Przycisnęła do siebie jego głowę, mrucząc zachętę. Była najsłodszą istotą, jakiej kiedykolwiek próbował. Jej smak rozszedł się na jego języku - miód, melasa i cukierki. Ale chciał więcej. Obrócił ją tyłem. Nie był delikatny, kiedy szarpał za sznurówki gorsetu. Jego palce były za duże, zbyt niezdarne i zaplątały na jej plecach węzeł. Warknął z frustracji, powracając do świadomości. Jej głos przyzywał go z powrotem do opiumowego snu. - Przetnij je sztyletem - zasugerowała. Nie leżeli już w jego miękkim łożu. Stali w salonie, a drzwi do sejfu wisiały pod dziwnym kątem, ledwo trzymając się zawiasów. Kiedy sztylet zaczął swą pieśń, Jacob poczuł ciarki. Siłą woli zignorował te dźwięki i skupił na potrzebach przyrodzenia. - Nie, milady - odpowiedział. - Poradzimy sobie bez tego ostrza. Całował ją, jednocześnie zsuwając jej bieliznę na tyle nisko, by uwolnić piersi. Były jędrne i miękkie. Idealnie pasowały do jego dłoni. Gdy grał na jej sutkach, całe ciało kobiety mruczało w odpowiedzi. Czuł zapach jej skóry, smakował dźwięki westchnień. Odnalazł dłonią rozcięcie w kroku jej bielizny. Była śliska, ciepła i wonna niczym orchidea. Wsunął palec, by zebrać nektar. Zadrżała, kiedy dotknął wrażliwego miejsca, i z ekstazą wyszeptała jego imię. - Aubrey... Nie pan Preston. Nawet nie Jacob. Pełnym miłości głosem nazwała go Aubreyem. Nikt nigdy nie używał jego drugiego imienia, z wyjątkiem matki, ale i ona tylko wtedy, kiedy go łajała: „Jacobie Aubreyu Prestonie, ty mały draniu. Zaczekaj, aż powiem o tym ojcu”. Brzmienie tego imienia w ustach lady Cambourne podobało mu się o wiele bardziej. Teraz mógł już nazywać ją Julianne, a nie „milady”. Ton, jakim go nazwała, sugerował, że zna go całego, nie tylko te jego części, które zechciał pokazać. Przejrzała zarówno jego słabości, jak i mocne strony. Wiedziała, czym się może poszczycić, a co przyniosłoby mu hańbę. Jedno proste „Aubrey” całkiem go obnażyło. Czuł się akceptowany.

Wtem kątem oka dostrzegł, że sztylet nie spoczywa już w sejfie. Leżał, niczym zły omen, pomiędzy pogrzebaczami przy kominku, zabójczy czubek przesuwał się niczym wskazówka metronomu w rytm uderzeń jego serca. Wskazywał to na Jacoba, to na Julianne. Drzewo na klindze poruszało się, jakby w podmuchach wiatru. Dąb w czasie huraganu. Dąb druidów. Powiązanie rozrosło się niczym bańka w jego świadomości. Jęknął i plącząc się w pościeli, obrócił na drugi bok, pragnąc na nowo zapaść w sen. Przycisnął hrabinę do ściany, żeby nie musieć patrzeć na sztylet. Jeśli broń się zbliży, to jego nagie plecy - nie jej - będą na drodze. Kobieta wydała cichy, pełen pożądania jęk i przylgnęła do niego całym ciałem. Wyrzucił ostrze z pamięci. Uniosła kolano i zarzuciła mu je na biodro. Zaczęła rytmicznie poruszać miednicą, kusząc go swą wilgocią. - Jeśli cię teraz nie wezmę, umrę! - jęknął. - Nie umieraj. Uniósł ją i przysunął jeszcze bliżej. Ich spojrzenia się spotkały. Miała ciężkie powieki. Czując ucisk w jądrach, powoli zaczął ją opuszczać - wypełniając sobą centymetr po centymetrze - i patrzył, jak namiętność przejmuje nad nią kontrolę. Czuł pulsowanie Julianne, soki przepływały wokół niego i przez niego. Chciał przyspieszyć. Chciał przedłużyć ich namiętną schadzkę. Chciał, by czas się zatrzymał, by mogli tkwić w zawieszeniu między bólem pragnienia a rozkoszą spełnienia, aż obydwoje porwie fala ekstazy zrodzona z czystej żądzy. Z oddali jego uszu dobiegało głośne walenie. Ktoś wołał jego imię i nie było to „Aubrey”. Ignorował ten głos. Opuścił usta do jej warg, by wniknąć w aksamitną głębię. Jęknęła z zaskoczenia i przyjemności, liżąc jego podniebienie czubkiem języka. Łaskotało, więc oboje się zaśmiali tajemniczym śmiechem kochanków, którzy zdają sobie sprawę, jak zabawnym - i poważnym zarazem - aktem jest uprawianie miłości. Dwie dusze w jednym ciele, a dwa serca w niebezpieczeństwie, ponieważ jedyną pewną rzeczą na tym świecie jest to, że ich zespolenie nie może trwać wiecznie. Jacob ponownie usłyszał pieśń sztyletu, tym razem bliżej. Ostrze uwolniło się z pochwy i niczym wypuszczona z łuku strzała, pędziło w ich kierunku. Lady Cambourne krzyknęła. Julianne dobijała się do drzwi sypialni pana Prestona, ale nikt nie odpowiadał. - Panie Preston, nalegam, żeby natychmiast otworzył pan drzwi, albo wejdę, nie zważając na to, czy pan sobie tego życzy, czy nie. - Milady, błagam panią. Tak się nie godzi! - przekonywał ją Fenwick, na próżno starając się stanąć między lady Cambourne a drzwiami sypialni pracodawcy. - A czy godzi się, by twój pan znów kazał mi czekać? - Julianne patrzyła na niego wzrokiem pełnym złości tak długo, aż lokaj ustąpił. - Panie Preston! - Każdą sylabę akcentowała uderzeniem w drzwi. Z pokoju dobiegł ich ryk, jaki bardziej kojarzył się z rozwścieczonym bykiem, nie człowiekiem. Fenwick szeroko otworzył oczy i odsunął się jeszcze dalej. Julianne skorzystała z okazji, przekręciła kryształową gałkę i pchnęła drzwi. - Panie Preston, ja... Zabrakło jej słów. Jacob Preston stał na łóżku na szeroko rozstawionych, lekko ugiętych nogach z zaciśniętymi pięściami. Zaczerwienione oczy pałały dziko jak u ogiera, włosy sterczały mu na wszystkie strony. Zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby był gotów na najważniejszą walkę swego życia.

Którą zamierzał stoczyć nagi. I w pełni pobudzony, co tylko wzmocniło skojarzenia z bykiem. Widziała w swoim życiu kilka imponujących męskich członków, ale przy tym, jakim mógł się poszczycić pan Preston, wydawały się niepozorne. Nigdy nie miała do czynienia z nikim obdarzonym równie długą i grubą męskością. Jądra Jacoba były zwarte, otoczone gęstwiną brązowych włosów. Zmusiła się, by odwrócić wzrok, i powiodła spojrzeniem w górę, po torsie mężczyzny i wspaniale umięśnionej klatce piersiowej oraz ramionach. Najwyraźniej pan Preston nie spędzał całego wolnego czasu w salach gier i burdelach. Mężczyzna nie dorabia się takiej muskulatury bez regularnej ciężkiej pracy. Przy jednym z brązowych sutków zauważyła przesiąknięty krwią bandaż - może brał regularny udział w barowych bójkach. Julianne napotkała jego dzikie spojrzenie i zastanawiała się, czy on ją w ogóle widzi. Przekrwione oczy wodziły chaotycznie po całym pokoju. Nie uważała, że jest pijany. Gdyby jego zachowanie było rezultatem spożycia nadmiernej ilości alkoholu, raczej nie mógłby teraz prezentować tak imponującej erekcji. Wciągnęła powietrze i zdało jej się, że wraz z zapachem whisky wyczuła inną, subtelną, acz charakterystyczną woń. „Opium” - pomyślała z odrazą. Wyższe klasy narzekały, że gin ogłupił masy, ale tkwiły w błogiej nieświadomości, jak niszczycielsko działało laudanum. Na co Jacob Preston miałby jej się teraz przydać, skoro każdego ranka jego umysł spowijała mgła opium? - Och, nie. Moja pani, zrujnowałaś mnie. Pan nie puści mi tego płazem. To tak samo pewne jak to, że twarz ulicznika jest umorusana sadzą. - Fenwick zawodził za drzwiami sypialni. - Proszę nie rozpaczać, panie Fenwick. To nie pańska wina, że pana pracodawca jest fanatykiem opium. - Och, ale wcale nie... To znaczy, łaskawa pani nie rozumie... - zaczął lokaj, ale po chwili zrezygnował z dyskusji z hrabiną. Wymknął się z sypialni, wspominając coś o angielskim remedium na wszelkie zło: herbacie. Tymczasem rzeczony fanatyk opium skupił na niej wzrok i powoli zamrugał. Potem energicznie pokręcił głową. - Dzień dobry, Julianne - rzekł całkiem wyraźnie. Wyraźniej, niż się spodziewała. Wyglądało na to, że zadziwiająco szybko się otrząsnął z przykrych skutków ubocznych nocnego dogadzania sobie narkotykami. Lady Cambourne stanęła hardo. - Nie pozwoliłam panu zwracać się do mnie po imieniu. Rozbawiony uniósł kącik ust. - Jeśli kobieta podziwia mężczyznę w pełnej krasie, to nie może go winić, że uznał, iż na coś pozwolenie mu dała. - Nie zważając na swą nagość, zszedł z łóżka i podszedł do misy z wodą. Potem nachylił się i wylał sobie na głowę zawartość dzbana. - Uczynimy z tego transakcję wiązaną. Możesz mówić do mnie Jacob. Lub Au... Nie, Jacob na razie wystarczy. - Nie ma mowy. Julianne zauważyła mimowolnie, że jego pośladki są równie twarde i jędrne jak uda. Długie nogi pokrywały takie same brązowe włoski co głowę. Wytarł się ręcznikiem, odgarniając włosy do tyłu. Potem się do niej uśmiechnął.

- Będziesz nazywać mnie Jacobem, jeśli chcesz się dowiedzieć, jakie poczyniłem wczoraj odkrycia związane z twoim sztyletem. Zacisnęła pięści. Sprawiał, że bardzo chciała w coś uderzyć. Najlepiej w tę jego bezczelną buźkę. - Czego się pan dowiedział? Uniósł brew, wyraźnie czegoś oczekując. W końcu wykrztusiła jego imię. - Czego się dowiedziałeś, Jacobie? - No, widzisz. Nie było tak trudno. Owszem, nie. A on wciąż był nabrzmiały. Jego przyrodzenie beztrosko ją wskazywało. - Wiesz, Fenwick to poczciwy kompan, ale o wiele milej jest ujrzeć po przebudzeniu jakąś ładną twarz. Człowiek od razu cieszy się, że jest mężczyzną. - Tak, cóż... - Nie pozostawiał wątpliwości co do swoich męskich atrybutów. Odwróciła wzrok, wiedząc, że przyłapał ją na przyglądaniu. - Może miałbyś chociaż na tyle przyzwoitości, żeby się okryć? - Dawno nie widziałaś mężczyzny gotowego do akcji? - rzucił, ale podszedł do łóżka i obwiązał się w pasie jednym z prześcieradeł. - Skoro jednak mamy trzymać się konwenansów, Julie, to pozwól, że zauważę, iż to ty wtargnęłaś do mojej sypialni. A pamiętam dobrze, jak zapewniałaś, że nie jest łatwo cię zaszokować. - Miałam na myśli to, co moglibyśmy odkryć w toku śledztwa - przypomniała mu, nie reagując na jakże poufałe zdrobnienie jej imienia. Nie da mu tej satysfakcji. - Mam zatem rozumieć, że to wizyta towarzyska? - Uniósł brew. - To mi się podoba. - Jesteś nieznośny. Prześcieradło zsunęło się niżej na jego biodrach, odsłaniając wąski pasek ciemnych włosów ciągnący się od pępka i znikający pod materiałem. - Rzeczywiście. Jakie to niefortunne, że potrzebujesz moich usług. Nic na to nie poradzisz. Ach! Oto i Fenwick z twoją herbatą i - niech będzie pochwalony Bóg w niebiosach - moją poranną toaletą. - Powiódł dłonią po zaroście. - Porządne golenie czyni z mężczyzny człowieka cywilizowanego. Julianne przysiadła na niewielkim krześle pod oknem. Fenwick nalał jej gorącego napoju. - Podejrzewam, że w twoim wypadku nie wystarczy tylko golenie. - Ależ, Julianne - odparł - czy tak zwracają się do siebie przyjaciele? - Nie jesteśmy przyjaciółmi. - Jeszcze - rzucił wesoło, kiedy Fenwick okrywał mu ramiona jedwabnym szlafrokiem. Jacob zsunął z siebie prześcieradło i nim zawiązał pasek, Julianne miała okazję po raz ostatni spojrzeć na jego męskość. Nawet w stanie spoczynku jego przyrodzenie było imponujące. Jacob usiadł na jedynym pozostałym krześle, a Fenwick zaczął ostrzyć brzytwę. - Czego dowiedziałeś się o sztylecie? - Gdy nie odpowiedział od razu, dodała: - Jacobie.

Uśmiechnął się do niej przelotnie. Potem zrobił minę zbitego psa, jak wszyscy mężczyźni, którzy przygotowują się do golenia, a Fenwick posmarował mu twarz pianką. - Po pierwsze, mogę cię zapewnić, iż twój mąż nie odebrał sobie życia. Mrugnęła zaskoczona. - Jak udało ci się to tak szybko udowodnić? - Nie powiedziałem, że mogę to udowodnić. Mówię jedynie, że to wiem. Został zamordowany. Co do tego nie mam wątpliwości. Później zajmiemy się kwestią przez kogo i w jaki sposób. Znalezienie osoby, która podzielała jej opinię w kwestii okoliczności śmierci Algernona było wielce zadowalające, ale przedstawienie dowodów okazałoby się czymś znacznie lepszym. - Zakładam, że będziemy musieli pojechać do Kornwalii, abyś mógł obejrzeć jego gabinet? - Już wiem, co tam się wydarzyło. - Ale jak... - Tym się nie kłopocz - przerwał jej prędko. - Nie wiem jednak, w jaki sposób tego dokonano ani na czyje polecenie. Masz rację: wcześniej czy później będziemy musieli wrócić do domu twojego męża. Czy mam rację, zakładając, że pozostałe sztylety wciąż tam są? Przytaknęła. - W sejfie? Tym razem zaprzeczyła. - Ale zapewniam cię, że nikt nawet nie pomyśli o szukaniu ich tam, gdzie są obecnie ukryte. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, wszystko wyjaśnię. - Kiedy chciał zaprotestować, wyciągnęła dłoń. - Ja nie żądałam, byś wytłumaczył mi, w jaki sposób odkryłeś prawdę o śmierci męża. Uprzedzono mnie, że twoje metody mogą się wydawać tajemnicze. Proszę cię, byś wyświadczył mi taką samą przysługę. - Dobrze więc. Zawrzyjmy pakt. Tajemnice są dozwolone, ale żadnych kłamstw. Cokolwiek będziemy sobie mówić, musi to być najszczerszą prawdą - rzekł Jacob, wstając, gdy Fenwick starł mydło z jego ucha. - Wzór na ostrzu to symbol Starożytnego Zakonu Druidów. Dzisiaj pojedziemy do tych staruszków i przekonamy się, czy pośród gromady pozerów znajdziemy prawdziwego druida. - Druidzi? W chrześcijańskiej Anglii królowej Wiktorii sama myśl o istnieniu grupy uprawiającej pogańskie praktyki wydawała się szczytem absurdu. - Mój mąż dostał kilka listów od... Och, nie pamiętam teraz nazwiska, ale nagłówek rzeczywiście wskazywał na Starożytny Zakon Druidów. - Kiedy po śmierci męża przejrzała jego korespondencję, znalazła kilka pism od osoby powiązanej z Zakonem. Założyła, że to jakiś klub, a nie prawdziwa grupa wyznaniowa. - Autor listów bardzo nalegał, by hrabia przyjechał do Londynu i opowiedział o swojej kolekcji sztyletów. - Hmm. - Jacob się zamyślił. - Nazwisko byłoby bardzo pomocne, ale już sam fakt, że twój mąż

otrzymał takie listy, oznacza, że jesteśmy na dobrym tropie. Czy hrabia pierwszy się z nimi skontaktował, czy to oni napisali do niego? Julianne starała się przypomnieć sobie zawartość listów. - Trudno mi to powiedzieć. Kiedy przeglądałam rzeczy męża, byłam roztrzęsiona. Tęskniłam za nim. Myślałam, że studiowanie jego dokumentów pomoże mi przetrwać trudne chwile. Te listy były bardzo ezoteryczne, ale też bardzo naukowe w wydźwięku. Dlatego trudno mi stwierdzić, kto zainicjował tę znajomość. - Zakładam, że hrabia nigdy nie odwiedził Zakonu? - Nie. Po pogrzebie do Algernona przyszedł jeszcze jeden list zachęcający hrabiego do wizyty. Odpisała, krótko wyjaśniając, że jej mąż zmarł. Otrzymała potem kondolencje, ale autor listu ani słowem się nie zająknął o kolekcji sztyletów. Potem, kiedy jej żałoba dobiegała końca, otrzymała kolejny list. Bardzo suchy i konkretny, od dżentelmena, który pragnął pozostać anonimowy. Złożył jej ofertę, która zdawała się receptą na wszystkie jej kłopoty. Czy między tymi listami istniał jakiś związek? - Druidzi - powtórzyła powoli. - Algernon twierdził, że sztylety są stare, ale nawet nie podejrzewałam... - Sam metal, z którego je wykonano, jest dużo starszy niż druidzi - rzekł Jacob z przekonaniem. - Mam nadzieję, że w Zakonie znajdziemy kogoś, kto zna mitologię i legendy dotyczące tej broni. Fenwick, spróbuj odkryć, gdzie spotykają się członkowie tej grupy i kim może być ich lider. - Jak pan sobie życzy, sir. Natychmiast wyślę posłańca. - Lokaj posprzątał serwis do herbaty. - Przy okazji, skontaktuj się z panem Marleybonem i poleć, żeby sprzedał wszystkie akcje kolei, jakie posiada mój brat. Jeszcze dzisiaj, w miarę możliwości. Fenwick skinął głową i zniknął za drzwiami, po czym skierował się w stronę tylnych schodów. - Za godzinę powinniśmy coś wiedzieć. - Tak prędko? - Julianne była zdziwiona. - Twój pan Fenwick jest człowiekiem o wielu talentach. - W rzeczy samej. - Jacob się zaśmiał. Wielu detektywów z Bow Street zawdzięczało swoje najbardziej spektakularne sukcesy dyskretnej pomocy Jacoba. A on nie miał skrupułów, prosząc o odwzajemnienie przysług. Teraz jednak zmarszczył brwi. - Pamiętaj jednak, że kiedy już poznamy pewne obyczaje tej grupy, możemy się zetknąć z osobami praktykującymi dziwaczne rytuały. - Ludzie teatru też żyją dziwnymi rytuałami - odparła. - Nie takimi. Podobne grupy często angażują się w bardzo... nazwijmy to pierwotne aktywności. Zakładam, że słyszałaś o klubie Hell Fire? Lily Parks, która pracowała za kulisami teatru na Drury Lane jako rekwizytorka, opowiedziała jej

kiedyś o swoim udziale w jednym ze spotkań tego sławnego sekretnego stowarzyszenia. Działo się to w czasach, kiedy była młoda i powabna. Lordowie i wielkie damy, członkowie parlamentu i sędziowie wykorzystywali klub jako przykrywkę, by odrzucać konwencje i oddawać się lubieżnym aktom. Z pewnością jednak osoba, która przysłała Algernonowi suche, intelektualne i beznamiętne listy, nie mogła być zamieszana w coś podobnego. - Hell Fire już nie istnieje - odparła. - Nie, ale jego idea przetrwała i podejrzewam, że odrodziła się w którymś z odłamów Zakonu Druidów. Postawiłbym na to swoją najlepszą koszulę. - Patrzył na nią z nieskrywanym pożądaniem. - Jeśli zdecydujemy się iść tą ścieżką i znajdziemy się pośród tych ludzi, nie będziemy mieli sposobu na wycofanie się z twarzą. Masz tytuł i fortunę. Nim się w to zamieszamy, musisz jasno określić, czy tego naprawdę chcesz. Na szali jest twoja reputacja. Julianne głośno przełknęła ślinę. Tytuł wdowy hrabiny będzie jej przysługiwał zawsze. Pasierb nie miał na to wpływu, ale teraz, kiedy żałoba dobiegła końca, mógł wprowadzić zamęt w finansach i tym samym znacznie ograniczyć swobodę macochy. Jeśli do połowy grudnia nie uzupełni kolekcji sztyletów dla tajemniczego kupca, jej możliwości zostaną znacznie ograniczone. Tytuł nie da jej chleba, nie odzieje i nie zapewni dachu nad głową. Nie umożliwi spełnienia obietnic, które złożyła zależnym od niej ludziom. Fakt, że inni zwracają się do niej „milady”, nie pomoże pani Osgood i jej sierotom. Julianne wiedziała, jak trudno żyje się z dnia na dzień. Nie byłaby w stanie patrzeć na upadek szkoły dla pozbawionych rodziców dziewcząt, którą pomagała założyć. Nie zniosłaby, gdyby podopieczne trafiły na okrutne ulice Londynu. Jej pasierb był zdecydowany uczynić macochę nędzarką, jeśli nie poślubi jakiegoś okropnego, zaściankowego barona, z którym przyjaźnił się od czasu nauki w Eton. Przeanalizowała więc chłodno swoje możliwości. Julianne kochała teatr, ale nie potrafiłaby wrócić do koczowniczego stylu życia. Poza tym czas, kiedy mogła przekonująco wcielać się w role niewinnych dziewcząt, minął. Widziała wiele heroin, których kariery się kończyły i mogły jedynie szyć kostiumy dla następczyń, żyjąc w ubóstwie. Nie godziła się na taki los. Była wykształcona i miała styl: zatem spełniała warunki konieczne, by stać się kurtyzaną z wyższych sfer. Jednak tak samo, jak nie chciała być zmuszona do małżeństwa, nie pogodziłaby się z losem zabawki gotowej na każde zawołanie specjalnego klienta i spełniającej wszystkie kaprysy tylko po to, by doczekać nieuniknionego: odrzucenia, gdy już się znudzi. Pozostanie panią samej siebie. Tylko zebranie kompletu sztyletów mogło jej to umożliwić. Anonimowy kupiec był gotów zapłacić jej małą fortunę. Jednak kiedy dotarła do Londynu, kolejna wiadomość, napisana tym samym charakterem pisma, czekała na nią w zajeździe Złoty Kogucik. Zwięźle informowano, że jeśli nie zdąży przed wyznaczonym terminem, umowa zostanie unieważniona. To była jej jedyna szansa. W Londynie zniesie wszystko, by resztę swoich dni przeżyć na własnych zasadach. - Już podjęłam decyzję - rzekła. - Zrobimy wszystko, co konieczne. - Jak sobie życzysz - odparł Jacob, skinąwszy przy tym głową z szacunkiem. - Teraz proponuję, byś przeniosła się do salonu. - Na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. - Chyba że chciałabyś pomóc mi się ubrać. Moglibyśmy poćwiczyć przed naszą wizytą u pogan. Niczym strzała wybiegła z pokoju Jacoba. Jeszcze na schodach słyszała jego donośny śmiech.