2
Rozdział 1
Nie po raz pierwszy miałam na sobie foliową sukienkę. Ale po raz pierwszy nie był to widok mogący zgorszyć
dzieci.
- Złośniku! - Przez zgiełk panujący w galerii handlowej przebił się głos Świętego Mikołaja, a ja szybko odwróci-
łam się od grupy dzieciaków ubranych w stroje Burberry.
Oczywiście nie wołał mnie prawdziwy Święty Mikołaj. Facet siedzący w udekorowanej ostrokrzewem i
światełkami altance nazywał się Walter jakiś tam, ale chciał, żebyśmy my - jego „elfy" - zawsze zwracały się do niego
per „Święty Mikołaju". W zamian on nadawał nam imiona reniferów lub siedmiu krasnoludków. Bardzo poważnie
podchodził do swojego zadania i twierdził, że pomaga mu to wcielić się w postać. Gdy podawaliśmy to w wątpliwość,
raczył nas opowieściami o swojej oszałamiającej karierze aktora teatralnego, która ponoć legła w gruzach z powodu
jego wieku. My, elfy, mieliśmy własną teorię, co mogło zawalić jego karierę.
- Święty Mikołaj musi się znowu napić - wyszeptał teatralnie, gdy do niego podeszłam. - Gburek nie chce mi dać.
Wskazał głową kobietę ubraną w zieloną foliową sukienkę. Przytrzymywała wiercącego się chłopca, podczas gdy
ja rozmawiałam ze Świętym Mikołajem. Wymieniłyśmy zbolałe spojrzenia i zerknęłam na zegarek.
- Widzisz, Święty Mikołaju - powiedziałam - to dlatego, że od ostatniego drinka minęła dopiero godzina. Znasz
zasady: jedna setka do kawy co trzy godziny.
- Ale ustaliliśmy te zasady tydzień temu! - syknął. -Zanim zrobiło się tak tłoczno. Nie masz pojęcia, co musi znosić
Święty Mikołaj. - Nie byłam pewna, czy to jakiś zabieg aktorski, czy może osobiste dziwactwo, ale miał zwyczaj
mówić o sobie w trzeciej osobie. - Dziewczynka właśnie poprosiła o wystarczająco dobre wyniki matury, żeby dostać
się na Yale. Miała dopiero z dziewięć lat.
Przez chwilę mu współczułam. Galeria, w której pracowaliśmy, znajdowała się w jednej z zamożniejszych dzielnic
Seattle, a życzenia, jakich czasem wysłuchiwał, wykraczały poza standardowe piłki nożne i kucyki. Do tego dzieciaki
były często ubrane lepiej ode mnie (gdy nie byłam przebrana za elfa), co było nie lada osiągnięciem.
- Przykro mi - odpowiedziałam. Może to tradycja, ale dla mnie sadzanie dziecka na kolanach starucha było
wystarczająco obleśne. Nie potrzebowaliśmy dodawać do tego alkoholu. - Umowa to umowa.
- Święty Mikołaj dłużej tego nie zniesie!
- Święty Mikołaj ma tylko cztery godziny do końca zmiany - ucięłam.
- Szkoda, że Kometek już z nami nie pracuje - burknął rozdrażniony. - Była bardziej wyrozumiała.
- Owszem. I jestem pewna, że właśnie pije w samotności po tym, jak ją wyrzucili z roboty. - Kometek, poprzednia
elfka, nie żałowała Świętemu Mikołajowi drinków i sama też nie wylewała za kołnierz. A ponieważ ważyła połowę
mniej niż on, procenty szybciej uderzały jej do głowy. Straciła pracę, gdy ochrona centrum przyłapała ją na
rozbieraniu się w sklepie z pamiątkami. Skinęłam na Gburka. - Dawaj go tu.
Chłopczyk podbiegł i wspiął się na kolana Świętego Mikołaja. Trzeba przyznać, że Święty Mikołaj wczuł się w
rolę i nie zadręczał mnie ani chłopca prośbą o kolejnego drinka.
- Ho, ho, ho! Czego sobie życzysz na tegoroczne ekumeniczne zimowe święto? - Mówił z lekkim brytyjskim ak-
centem, co nie było konieczne, ale z pewnością dodawało postaci charakteru.
Malec spojrzał na Świętego Mikołaja z powagą.
- Chcę, żeby tata wprowadził się z powrotem do domu.
- To twój ojciec? - spytał Święty Mikołaj, patrząc na parę stojącą obok Gburka. Kobieta była ładną blondynką.
Wyglądała na trzydziestolatkę profilaktycznie stosującą botoks. Zdziwiłabym się, jeśli chłopak, którego obłapiała,
zdążył skończyć studia.
- Nie - odparł chłopczyk. - To moja mama i jej przyjaciel Roger.
Święty Mikołaj milczał przez kilka chwil.
- Czy masz jakieś inne życzenia?
Zostawiłam ich samych i wróciłam do swoich obowiązków na początku kolejki. Był już wieczór i do galerii scho-
dziło coraz więcej rodzin. W przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, moja zmiana kończyła się za niecałą godzinę.
Zdążę zrobić małe zakupy, a do tego ominie mnie godzina szczytu. Jako oficjalny pracownik galerii handlowej
miałam sporą zniżkę, która pomagała mi znosić pijanych Świętych Mikołajów i foliowe kiecki. Jedną z
najwspanialszych rzeczy w tym radosnym okresie są niezliczone zestawy podarunkowe kosmetyków i perfum,
sprzedawane przez domy towarowe... zestawy, które koniecznie chciały znaleźć się w mojej łazience.
- Georgina? - Znajomy głos przerwał moje rozmyślania o słodyczach i Christianie Diorze. Odwróciłam się i
poczułam, jak ulatuje ze mnie entuzjazm, gdy stanęłam oko w oko z ładną kobietą w średnim wieku o miedzianych
włosach.
- Cześć, Janice. Co słychać?
Moja była koleżanka z pracy odpowiedziała na wymuszony uśmiech zaskoczoną miną.
- Wszystko okej. Ja... Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam.
Także nie spodziewałam się, że ktoś mnie tu spotka. Był to jeden z powodów, dla których wybrałam pracę poza
miastem: żeby unikać ludzi z poprzedniej.
- Nawzajem. Nie mieszkasz w Northgate? - Starałam się, żeby moje pytanie nie zabrzmiało jak oskarżenie.
3
Przytaknęła i położyła dłoń na ramieniu małej, ciemnowłosej dziewczynki.
- Mieszkamy, ale moja siostra mieszka w okolicy i mamy zamiar ją odwiedzić, jak tylko Alicia porozmawia ze
Świętym Mikołajem.
- Aha - bąknęłam zażenowana.
Wspaniale. Janice wróci do Emerald City Books i powie wszystkim, że widziała mnie w przebraniu elfa. Choć
pewnie i tak gorzej być nie mogło. Wszyscy w księgarni mieli mnie za nierządnicę z Babilonu. Właśnie dlatego
zwolniłam się stamtąd kilka tygodni temu. Mój kostium to przy tym żaden obciach.
- Dobry ten Święty Mikołaj? - niecierpliwie spytała Alicia. - Ten z zeszłego roku nie przyniósł mi tego, co
chciałam.
W gwarze głosów udało mi się wychwycić słowa Świętego Mikołaja:
- Zrozum, Jessico, Święty Mikołaj nie ma dużego wpływu na stopy procentowe.
Odwróciłam się z powrotem do Alicii.
- Zależy, czego sobie życzysz - powiedziałam.
- Jak tu wylądowałaś? - zagadnęła Janice.
W jej głosie zabrzmiała autentyczna troska, co było chyba nieco lepsze niż poczucie wyższości. Miałam wrażenie,
że niejedna osoba w księgarni bardzo ucieszyłaby się na myśl o moim cierpieniu... Choć moja praca wcale nie była
taka zła.
- To oczywiście tylko na jakiś czas - wyjaśniłam. - Mam zajęcie między rozmowami kwalifikacyjnymi, a oprócz
tego dostałam zniżkę na zakupy. Poza tym to po prostu inna forma obsługi klienta. - Nie chciałam, żeby wzięła mnie
za desperatkę albo pomyślała, że się jej tłumaczę, ale z każdym słowem coraz bardziej tęskniłam za swoją dawną
pracą.
- Aha, to dobrze - skwitowała i chyba trochę jej ulżyło. - Na pewno wkrótce coś znajdziesz. Chyba kolejka się
ruszyła.
- Poczekaj, Janice. - Złapałam ją za ramię, zanim zdążyła odejść. - Co... u Douga?
W Emerald City zostawiłam tak wiele: pozycję kierowniczki, miłą atmosferę, nieograniczony dostęp do książek i
kawy... Ale choć za nimi tęskniłam, dużo bardziej doskwierał mi brak pewnej konkretnej osoby: mojego przyjaciela
Douga Sata. To głównie przez niego odeszłam. Nie mogłam znieść dalszej pracy ramię w ramię z Dougiem.
Świadomość, że ktoś, na kim tak mi zależało, odczuwa w stosunku do mnie pogardę i rozczarowanie, była okropna.
Musiałam przed tym uciec i sądziłam, że podjęłam dobrą decyzję, ale i tak trudno było mi pogodzić się z utratą kogoś,
kto przez pięć lat stanowił ważną część mojego życia.
Janice znów się uśmiechnęła. Doug działał tak na ludzi.
- No wiesz, Doug to Doug. Wciąż jest tym samym wariatem. Kapela się rozkręca. I chyba zajmie twoje miejsce.
Yy... twoje dawne miejsce. Właśnie prowadzą rekrutację.
Jej uśmiech zamarł, jakby nagle zdała sobie sprawę, że mogła sprawić mi przykrość. Nie sprawiła. Nie bardzo.
- To świetnie - powiedziałam. - Cieszę się.
Skinęła głową i pożegnała się, przesuwając dalej w kolejce. Stojąca za nią czteroosobowa rodzinka przerwała na
chwilę gorączkowe esemesowanie na identycznych komórkach, aby skarcić mnie gniewnym spojrzeniem za przestój
w kolejce. Po chwili znów się pochylili nad swoimi gadżetami, pewnie po to, żeby podzielić się ze znajomymi na
Twitterze każdym durnym szczegółem ich pobytu w centrum handlowym.
Zmusiłam się do radosnego uśmiechu, który ani trochę nie odzwierciedlał moich prawdziwych uczuć, i dalej
pomagałam ustawiać kolejkę, aż pojawił się Apsik, mój zmiennik. Wtajemniczyłam go w grafik drinków Mikołaja i
czmychnęłam przed świątecznym zamętem na zaplecze galerii. Gdy znalazłam się w łazience, zamieniłam foliową
sukienkę na dużo bardziej gustowne sweter i dżinsy. Wybrałam niebieski kolor, żeby nie było wątpliwości, że byłam
po świątecznej służbie.
Oczywiście gdy szłam przez centrum, nie mogłam zapomnieć, że tak naprawdę nigdy nie jestem po służbie, jeśli
chodzi o moje główne zajęcie: byłam sukubem na usługach szanownego Piekła. Stulecia deprawowania i uwodzenia
dusz wykształciły we mnie szósty zmysł, dzięki któremu wyczuwałam najbardziej podatnych na mój urok. Święta,
choć oficjalnie były czasem radości, wyzwalały w ludziach także ich najgorszą stronę. Gdziekolwiek spojrzałam,
dostrzegałam desperację. Niektórzy rozpaczliwie szukali idealnego prezentu, aby zdobyć serce ukochanych, inni
żałowali, że nie stać ich na podarki dla bliskich, jeszcze inni zostali tam zaciągnięci na zakupy, mające pomóc
stworzyć „idealne" święta, które wcale ich nie interesowały. Tak, wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie spojrzeć, aby
dostrzec smutek i frustrację skryte za fasadą radości. Właśnie tego typu dusze były idealne do usidlenia. Bez problemu
mogłabym uwieść dowolną liczbę facetów i mieć z głowy tygodniową normę.
Ale rozmowa z Janice sprawiła, że dziwnie się czułam i nie byłam w stanie zebrać wystarczającej energii, aby
zagaić rozmowę z jakimś niezadowolonym biznesmenem z przedmieścia. Zamiast tego pocieszałam się zakupami, a
nawet udało mi się znaleźć kilka praktycznych upominków dla bliskich, co dowodziło, że nie jestem kompletnie
samolubna. Gdy skończyłam zakupy, byłam pewna, że ruch uliczny osłabł i bez trudu dojadę do centrum.
Przechodząc przez środek galerii, usłyszałam głośne „Ho, ho, ho!" Świętego Mikołaja, który ku przerażeniu malucha
siedzącego mu na kolanach energicznie wymachiwał rękoma. Pewnie ktoś się złamał i zignorował grafik drinków.
W drodze do domu zauważyłam, że mam trzy wiadomości głosowe, wszystkie od Petera. Zanim zdążyłam je
odsłuchać, zadzwonił telefon.
- Halo?
- Gdzie jesteś? - Rozpaczliwy głos Petera wypełnił małe wnętrze mojego passata.
- W samochodzie. A ty?
- W mieszkaniu. A gdzie miałbym być?! Wszyscy już są!
- Wszyscy? O czym ty mówisz?
- Zapomniałaś? Cholera, Georgina. Jako nieszczęśliwa singielka byłaś dużo bardziej punktualna.
Zignorowałam tę złośliwość i spróbowałam przypomnieć sobie plany na ten wieczór. Peter był jednym z moich
najlepszych przyjaciół. Był neurotycznym, obsesyj-no-kompulsywnym wampirem, który uwielbia! wydawać
przyjęcia i uroczyste kolacje. Zazwyczaj udawało mu się zorganizować imprezę co najmniej raz w tygodniu, a do tego
nigdy z tej samej okazji, więc łatwo było się pogubić.
4
- Dziś wieczór fondue - powiedziałam w końcu z dumą, że zdołałam sobie to przypomnieć.
- Tak! I ser już nam stygnie. Nie jestem chodzącym podgrzewaczem, dziewczyno.
- To czemu nie zaczęliście jeść beze mnie?
- Bo jesteśmy dobrze wychowani.
- Sporna kwestia. - Zastanowiłam się, czy chce mi się iść. Część mnie chciała po prostu wrócić do domu i przytulić
się do Setha, ale miałam przeczucie, że będzie pracował. Pewnie nie miałam co liczyć na jego towarzystwo, a Peter
był na wyciągnięcie dłoni. - Dobra. Zacznijcie beze mnie, a ja już jadę. Właśnie zjeżdżam z mostu.
Z tęsknotą minęłam zjazd w stronę mieszkania Setha i wypatrywałam tego, który doprowadzi mnie do Petera.
- Pamiętałaś o winie? - spytał.
- Peter, jeszcze chwilę temu nie pamiętałam nawet, że mam do ciebie wpaść. Naprawdę potrzebujesz tego wina?
Widziałam gablotę na wino Petera. Zawsze miał dziesiątkę czerwonych i białych win, zarówno krajowych, jak i
importowanych.
- Nie chcę marnować dobrych roczników - mruknął.
- Wątpię, żebyś kiedykolwiek... Czekaj. Carter też jest?
- Tak.
- No dobra. Kupię po drodze.
Po dziesięciu minutach byłam w jego mieszkaniu. Cody, jego współlokator i uczeń, otworzył drzwi i powitał mnie
promiennym uśmiechemobnażając kły. Otoczyły mnie światło, muzyka, owionął zapach fondue i potpourri. Ich
mieszkanie mogło spokojnie zawstydzić pawilon Mikołaja, a świąteczne dekoracje wypełniały każdy zakamarek. I to
nie tylko bożonarodzeniowe.
- Od kiedy macie menorę? - spytałam Cody'ego. - Żaden z was nie jest żydem.
- Chrześcijanami też nie jesteśmy - odparł, prowadząc mnie w stronę jadalni. - Peter stawia w tym roku na
podejście wielokulturowe. W gościnnym mamy dekoracje nawiązujące do kwanzaa, jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę
tandetny nocleg.
- Wcale nie tandetny! - Peter wstał od stołu, przy którym nasi nieśmiertelni przyjaciele siedzieli dookoła dwóch
naczyń pełnych roztopionego sera. - Nie wierzę, że jesteś tak niewrażliwy na przekonania religijne innych osób. Jezu
Chryste! Czy to wino w kartonie?!
- Powiedziałeś, że chcesz wino - przypomniałam.
- Chciałem dobre wino. Tylko nie mów, że to rose.
- Oczywiście, że rose. I wcale nie powiedziałeś, że mam przywieźć dobre. Powiedziałeś, że martwisz się, że Carter
wypije ci dobre wino, więc przywiozłam to dla niego. Twoje wino jest bezpieczne.
Słysząc swoje imię, jedyna niebiańska istota w pokoju podniosła wzrok.
- Super - burknął Carter, biorąc ode mnie karton.
- Pomocnicy Mikołaja są zawsze gotowi do usług. Otworzył karton i spojrzał wyczekująco na Petera.
- Masz słomkę?
Usiadłam na pustym miejscu obok Jerome'a, mojego szefa, który z zadowoleniem zanurzał kawałek chleba w
roztopionym cheddarze. Był arcydemonem całego Seattle. Wyglądał jak John Cusack z lat dziewięćdziesiątych, przez
co czasami łatwo zapominało się o jego prawdziwej naturze. Na szczęście jego piekielna osobowość zawsze dawała o
sobie znać, jak tylko otwierał usta.
- Jesteś tu niecałą minutę, Georgie, a zdążyłaś odebrać imprezie połowę klasy.
- Zajadacie się fondue we wtorkowy wieczór - odparłam. - Szło wam równie dobrze beze mnie.
Peter zajął swoje miejsce i starał się zachować spokój.
- Fondue ma klasę. Wszystko zależy od podania. Ej! Skąd to wziąłeś?
Carter postawił karton wina na udach i pił je przez ogromną słomkę, którą pewnie wytrzasnął dosłownie znikąd.
- Przynajmniej nie robi tego z flaszką Pinot Noir -pocieszyłam Petera. Sięgnęłam po widelec do fondue i na-
działam na niego kawałek jabłka. Siedzący po drugiej stronie Jerome'a Hugh zawzięcie stukał w klawiaturę komórki i
przypomniał mi o rodzince w centrum handlowym. - Zdajesz światu relację z tego prostackiego przyjęcia? -
zażartowałam. Hugh był diablikiem, kimś w rodzaju pracownika administracji w Piekle, więc z tego co wiedziałam,
mógł właśnie kupować i sprzedawać dusze przez telefon.
- Oczywiście - bąknął, nie podnosząc wzroku. - Aktualizuję Facebook. Nie wiesz, czemu Roman jeszcze nie
zaakceptował mojego zaproszenia?
- Nie mam pojęcia. Od kilku dni prawie z nim nie rozmawiam.
- Gdy z nim gadałem, powiedział, że dziś pracuje -wyjaśnił Peter - ale mamy za niego wylosować.
- Wylosować? - sapnęłam zaniepokojona. - O Boże. Tylko nie mówcie, że znowu gramy w kalambury.
Peter westchnął ze znużeniem.
- Losujemy, kto komu robi prezent na święta. Czy ty w ogóle czytasz moje e-maile?
- Prezenty? Przecież dopiero co je sobie kupowaliśmy - zwątpiłam.
- No, rok temu - sprecyzował Peter. - Jak co roku w Boże Narodzenie.
Zerknęłam na Cartera, który cicho popijał wino.
- Zgubiłeś czapkę ode mnie? Przydałaby ci się teraz. Długie do podbródka jasne włosy anioła były bardziej
rozczochrane niż zwykle.
- Poważnie, mów, o czym marzysz, Georgino - odparł. Przeczesał ręką włosy, ale jakimś cudem to tylko
pogorszyło sprawę. - Oszczędzam ją na specjalną okazję.
- Jeśli znowu trafię na ciebie, kupię ci dwie czapki, żebyś nie musiał sobie żałować.
- Nie chciałbym, żebyś zadawała sobie niepotrzebny trud.
- Żaden problem. Mam zniżkę w centrum. Jerome westchnął i odłożył widelec.
- Wciąż się tym zajmujesz, Georgie? Czy nie cierpię wystarczająco? Muszę jeszcze znosić upokorzenie, że mój
sukub dorabia na boku jako świąteczny elf?
- Ciągle powtarzałeś, że powinnam rzucić księgarnię i zająć się czymś innym - przypomniałam.
- Tak, ale sądziłem, że wybierzesz jakąś szanowaną profesję, jak striptizerka albo kochanka burmistrza.
5
- To tylko chwilowe zajęcie.
Podałam Carterowi elegancki kryształowy kieliszek do wina, który stał obok mojego talerza. Napełnił go winem z
kartonu i mi oddał. Peter jęknął i mruknął coś o profanowaniu tiffany'ego.
- Georgina nie potrzebuje już materialnych rzeczy -drażnił Cody. - Żyje miłością.
Jerome przeszył młodego wampira zimnym spojrzeniem.
- Nigdy więcej nie wypowiadaj tak ckliwych frazesów.
- I kto to mówi - rzuciłam do Cody'ego, nie mogąc ukryć uśmiechu. - Dziwię się, że udało się odkleić ciebie od
Gabrielle.
Na wspomnienie imienia jego ukochanej twarz Co-dy'ego natychmiast przybrała rozmarzony wyraz.
- To jest nas dwoje - dodał Peter. Z goryczą pokręcił głową. - Wy i to wasze idealne życie.
- Wcale nie idealne - powiedziałam, gdy Cody w tym samym czasie przyznał:
- Fakt, idealne.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Hugh nawet oderwał wzrok od telefonu.
- Kłopoty w raju?
- Czemu tak sądzisz? Oczywiście, że nie - prychnęłam, nienawidząc siebie za tę wpadkę. - Między mną a Sethem
wszystko gra.
I tak było. Samo wypowiadanie jego imienia sprawiało, że czułam w sobie strumień radości. Seth... Seth sprawiał,
że wszystko miało sens. Mój związek z nim był przyczyną nieporozumień z byłymi współpracownikami z księgarni.
Uznali, że to przeze mnie Seth zerwał z siostrą Douga. I pewnie mieli rację. Ale choć uwielbiałam tamtą pracę, re-
zygnacja z niej była niewielką ceną, jaką musiałam zapłacić za możliwość bycia z Sethem. Mogłam znieść bycie
elfem. Mogłam znieść limitowanie seksu, aby moje sukubie moce nie wysączyły z niego życiowej energii. Przy nim
mogłam znieść wszystko. Nawet wieczne potępienie.
Tylko że było kilka szczegółów mojego związku z Sethem, które nie dawały mi spokoju. Jeden męczył mnie od
jakiegoś czasu, choć starałam się go ignorować. Ale nagle, siedząc w towarzystwie moich nieśmiertelnych przyjaciół,
w końcu zdobyłam się na odwagę, żeby o tym powiedzieć.
- Chodzi o to... Żadne z was nie zdradziło Setho-wi mojego imienia, prawda? - Gdy Peter rozdziawił usta z
zaskoczenia, natychmiast dodałam: - Mojego prawdziwego imienia.
- A czemu pytasz? - burknął lekceważąco Hugh i wrócił do esemesowania.
- Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia -przyznał Cody. - To nie nazywasz się Georgina?
Już pożałowałam swoich słów. Martwienie się tym było idiotyczne, a ich reakcje doskonale to potwierdzały.
- Nie chcesz, żeby znał twoje imię? - spytał Hugh.
- Nie... nie o to chodzi. Po prostu... To dziwne. Jakiś miesiąc temu we śnie użył mojego imienia. Letha - dodałam,
żeby Cody w końcu je poznał.
Udało mi się je powiedzieć jednym tchem. Nie lubiłam tego imienia. Porzuciłam je wieki temu, gdy zostałam
sukubem, i od tamtego czasu przyjmowałam różne imiona. Wyrzekając się imienia, wyrzekłam się poprzedniego
życia. Tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, że zaprzedałam duszę w zamian za to, żeby wszyscy zapomnieli, że
kiedykolwiek istniałam. Właśnie dlatego słowa Setha tak bardzo mnie zaskoczyły. Nie mógł znać mojego imienia.
„Jesteś moim światem, Letho..." - wyszeptał, zasypiając.
Potem nawet nie pamiętał, że to powiedział, nie mówiąc już o tym, gdzie je usłyszał. Kiedy go o to spytałam,
odparł: „Nie wiem. Pewnie w greckich mitach. Rzeka Lete, w której zmarli zmywają wspomnienia... aby zapomnieć o
przeszłości".
- Ładne imię - stwierdził Cody. Wzruszyłam ramionami.
- Chodzi o to, że nigdy nie zdradziłam go Sethowi. Mimo to je znał, choć nie pamiętał o nim. Nie pamiętał, gdzie
je usłyszał.
- Na pewno usłyszał je od ciebie - ocenił wiecznie praktyczny Hugh.
- Nigdy mu go nie podałam. Pamiętałabym.
- Wielu nieśmiertelnych szwenda się w pobliżu, pewnie któryś usłyszał je przypadkiem. Może wygadał. - Peter
zmarszczył czoło. - Nie masz jakiegoś trofeum ze swoim imieniem? Może je zobaczył.
- Nie zostawiam swojej odznaki wzorowego sukuba na widoku - mruknęłam.
- A powinnaś - skwitował Hugh. Przyjrzałam się bacznie Carterowi.
- Jesteś podejrzanie cichy.
Na chwilę przestał pić wino z kartonu.
- Jestem zajęty.
- To ty zdradziłeś Sethowi moje imię? Raz już mnie nim nazwałeś.
Choć Carter był aniołem, wydawało się, że okazuje prawdziwą troskę nam, potępionym duszom. I jak dzieciak z
podstawówki, często sądził, że najlepszym sposobem wyrażania uczuć jest znęcanie się nad nami. Nazywanie mnie
Lethą - a wiedział, że tego nienawidzę - lub innym przezwiskiem było jednym z jego zagrań.
Pokręcił głową.
- Muszę cię rozczarować, córko Lilith, ale nigdy mu go nie zdradziłem. Znasz mnie: całkowita dyskrecja.
Usłyszeliśmy siorbanie, gdy niemal opróżnił karton.
- To skąd Seth je znał? - zażądałam odpowiedzi. - Skąd znał moje imię? Ktoś musiał mu powiedzieć.
Jerome głośno westchnął.
- Georgie, ta rozmowa jest jeszcze bardziej absurdalna niż poprzednia o twojej pracy. Masz już odpowiedź: albo
ty, albo ktoś inny dał plamę i teraz tego nie pamięta. Czy wszystko musisz zmieniać w melodramat? Szukasz powodu,
żeby znów być nieszczęśliwa?
Miał rację. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak bardzo zaprzątało to moje myśli już od dawna. Wszyscy
mieli rację. Nie było tu drugiego dna, żadnej wstrząsającej zagadki. Seth zasłyszał gdzieś moje imię i tyle. Nie miałam
powodu tak się przejmować ani przewidywać najgorszego. Tylko że jakiś cichy zrzędzący głosik w mojej głowie nie
pozwalał mi o tym zapomnieć.
- To takie dziwne - wymamrotałam żałośnie. Jerome przewrócił oczami.
6
- Jeśli chcesz czymś się martwić, to ja ci dam jakiś powód do zmartwień.
Myśli o Secie i moim imieniu od razu zniknęły z mojej głowy. Wszyscy przy stole (oprócz Cartera, który wciąż
siorbał) zamarli i wlepili wzrok w Jerome'a. Gdy mój szef mówił, że da ci powód do zmartwień, istniała spora szansa,
że miał na myśli coś groźnego i przerażającego. Hugh wydawał się równie zaskoczony tą zapowiedzią, co nie wróżyło
niczego dobrego. Zazwyczaj znał piekielne plany nawet przed Jerome'em.
- Co jest grane? - spytałam.
- Spotkałem się ostatnio z Nanette - warknął. Nanette była arcydemonem Portland. - Wciąż nie daje mi zapomnieć
o moim przywołaniu. A do tego mówiła bzdury o tym, że jej ludzie są bardziej kompetentni od moich.
Rzuciłam okiem na przyjaciół. Nie byliśmy idealnymi pracownikami Piekła, więc istniała spora szansa, że Nanette
miała rację. Oczywiście nikt z nas nie miał zamiaru przyznać się do tego Jerome'owi.
- No więc - ciągnął - gdy się jej sprzeciwiłem, zażądała pojedynku, w którym udowodnimy swoją wyższość.
- W jaki sposób? - spytał Hugh z lekkim zaciekawieniem. - Usidlając dusze na wyścigi?
- Nie bądź śmieszny - prychnął Jerome.
- No to jak? - rzuciłam. Jerome uśmiechnął się sztywno.
- Zagramy z nimi w kręgle.
Rozdział 2
Dopiero po chwili zrozumiałam, że nagle nasza rozmowa przestała dotyczyć poważnej zagadki w moim życiu miło-
snym, a skupiła się na demonicznej grze w kręgle. Ale muszę przyznać, że nasze rozmowy często miewały taki
przebieg.
- A mówiąc „my" - dodał Jerome - mam na myśli waszą czwórkę. - Skinął w stronę Petera, Cody'ego, Hugh i mnie.
- Sorry - powiedziałam - ale muszę się upewnić, że dobrze cię zrozumiałam. Zapisałeś nas na jakieś zawody
kręglarskie, w których nawet nie masz zamiaru uczestniczyć. I jakimś cudem mają one udowodnić światu „piekiel-
ność" twoich pracowników.
- Nie wygłupiaj się. Nie mogę wziąć udziału. Drużyny kręglarskie mają tylko po czterech zawodników. - O po-
twierdzaniu piekielności nawet się nie zająknął.
- Wiesz co, z radością przekażę ci swoje miejsce w drużynie - zaproponowałam. - Aż taka dobra nie jestem.
- To lepiej poćwicz. - Głos Jerome'a stał się oschły. -Lepiej wszyscy poćwiczcie, jeśli macie trochę oleju w głowie.
Nanette stanie się nieznośna na najbliższym zebraniu, jeśli przegracie.
- Ojejku, Jerome. Uwielbiam kręgle - odezwał się Carter. - Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś?
Spojrzenia Jerome'a i Cartera spotkały się na kilka długich sekund.
- Bo musiałbyś być gotowy pobrudzić sobie skrzydełka, żeby na serio z nami zagrać.
Na twarzy Cartera pojawił się dziwny uśmiech. Jego szare oczy zalśniły.
- Rozumiem.
- Nie podoba mi się, że mówisz „my", a jednocześnie całkowicie wycofujesz się z udziału - zwróciłam się do Je-
rome^, naśladując jego wcześniejszy, drwiący ton.
Peter westchnął ze zbolałą miną.
- Gdzie, u diabła, znajdę gustowne buty do kręgli?
- Jak nazwiemy naszą drużynę? - spytał Cody. Natychmiast posypały się potworne propozycje, takie
jak Bezduszni z Seattle oraz deMono. Po godzinie miałam dość.
- Idę do domu - oznajmiłam, wstając. Miałam ochotę na deser, ale bałam się, że jak zostanę dłużej, trafię do kadry
siatkówki plażowej i krykieta. - Kupiłam wino, do niczego innego nie jestem już wam potrzebna.
- Jak wrócisz do domu, przekaż mojemu niesfornemu synowi, że będzie musiał was potrenować - stwierdził
Jerome.
- Mówiąc „dom", miałam na myśli mieszkanie Setha -sprecyzowałam. - Ale jeśli zobaczę Romana, powiem mu, że
już wiesz, jak wykorzystać jego potworne kosmiczne moce.
Roman - syn Jerome'a, półczłowiek, a zarazem mój współlokator - rzeczywiście był dobrym kręglarzem, ale nie
chciałam tak łatwo zgadzać się z Jerome'em.
- Czekaj! - Peter ruszył za mną. - Najpierw wylosuj, komu robisz prezent na święta.
- Ej, daj spokój...
- Bez dyskusji - uciął. Pospieszył do kuchni i wrócił z ceramicznym słojem na ciasteczka w kształcie bałwanka.
Wetknął mi go pod nos. - Losuj. Kupujesz prezent wylosowanej osobie i nie chcę słuchać żadnych wykrętów.
Wyciągnęłam los i go rozwinęłam. „Georgina".
- Nie mogę...
Peter podniósł rękę do góry na znak milczenia.
- Wylosowałaś to imię. To twój przydział. Nie dyskutuj. Jego surowa mina powstrzymała mnie przed dalszymi
protestami.
- Cóż... przynajmniej mam już kilka pomysłów - stwierdziłam praktycznie.
Muszę przyznać Peterowi, że przynajmniej wyprawił mnie do domu z sosem czekoladowym i miską Tupperware
pełną owoców i pianek. Hugh i Cody zajęli się opracowywaniem planu drużyny kręglarskiej i próbowali ustalić grafik
treningów. Jerome i Carter przeważnie milczeli i przyglądali się sobie w ten ich podejrzliwy, wszechwiedzący sposób.
Trudno było wyczytać cokolwiek z ich min, ale tym razem Jerome zdawał się mieć przewagę.
Wyjechałam z Capitol Hill i ruszyłam w stronę dzielnicy uniwersyteckiej Seattle, do mieszkania Setha. Gdy zapar-
kowałam, wszystkie światła w mieszkaniu były pogaszone, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Była
prawie jedenasta. Seth musiał wcześnie się położyć - od dawna go do tego namawiałam. Na tę myśl mój uśmiech
7
zniknął tak szybko, jak się pojawił. Kilka miesięcy temu u szwagierki Setha, Andrei, zdiagnozowano raka jajnika.
Choroba zdążyła się już rozwinąć i choć od razu podjęto leczenie, wciąż nie dawano jej dużych nadziei. Co gorsza,
leczenie spustoszyło jej organizm, a cała ta sytuacja stanowiła prawdziwą próbę siły dla ich rodziny. Seth często im
pomagał, zwłaszcza gdy jego brat, Terry, pracował. Andrei byłoby ciężko samej zająć się pięcioma córkami. Seth
poświęcał dla nich swój sen i karierę pisarską.
Wiedziałam, że to konieczne. Kochałam rodzinę Setha i też im pomagałam. Ale nie mogłam się pogodzić z
faktem, że Seth się wykańcza i odkłada na później pisanie. Twierdził, że praca była najmniejszym problemem i wciąż
miał mnóstwo czasu do terminu oddania książki, tym bardziej że jego dwie następne powieści miały zostać wydane
dopiero w przyszłym roku. Nie mogłam się z nim sprzeczać w tej kwestii, ale to wieczne niedosypianie? Wciąż mu o
tym przypominałam i ucieszyłam się, że w końcu moje słowa do niego trafiły.
Otworzyłam drzwi swoim kluczem i po cichu weszłam do mieszkania. Ostatnio właściwie w nim mieszkałam, więc
bez problemu udawało mi się omijać meble mimo panującej ciemności. Gdy dotarłam do sypialni, dostrzegłam zarys
jego przykrytego kołdrą ciała w słabej poświacie budzika. Zdjęłam płaszcz i zmieniłam swój strój w halkę do spania.
Była seksowna, ale nie zdzirowata. Dziś miałam zamiar się z nim przespać, tak naprawdę.
Wsunęłam się pod kołdrę i przytuliłam do jego pleców, obejmując go ramieniem. Poruszy! się lekko i nie mogłam
się oprzeć potrzebie pocałowania go w nagie ramię. Gdy się we mnie wtulił, otoczył mnie zapach cynamonu i piżma...
Choć doskonale wiedziałam, że potrzebuje snu, znów pogładziłam go po ramieniu i pocałowałam.
- Mm... - mruknął, odwracając się do mnie. - Jak miło.
Od razu zauważyłam kilka szczegółów. Po pierwsze, Seth nie używał wody kolońskiej ani płynu po goleniu o
zapachu cynamonu. Po drugie, głos Setha brzmiał inaczej. Po trzecie - i chyba najważniejsze - to nie Seth leżał ze mną
w łóżku.
Wcale nie zamierzałam krzyknąć aż tak głośno. Samo się krzyknęło.
W mgnieniu oka wyskoczyłam z łóżka, szukając włącznika światła na ścianie, podczas gdy intruz próbował wstać.
Zaplątał się w prześcieradło i spadł z łóżka z głośnym tąpnięciem w chwili, gdy udało mi się znaleźć włącznik.
Natychmiast rozejrzałam się za bronią, ale ponieważ była to sypialnia Setha, arsenał był ograniczony. Najcięższym i
najbardziej niebezpiecznym obiektem, jaki miałam w zasięgu, był słownik Setha - oprawione w skórę tomiszcze, które
trzymał pod ręką, bo nie ufał Internetowi.
Stałam nieruchomo, gotowa do ataku, gdy nieznajomy próbował wstać. Mogłam mu się spokojnie przyjrzeć i
zauważyłam coś przedziwnego. Wyglądał... znajomo. Nie tylko znajomo, ale trochę jak Seth.
- Kim ty jesteś? - zażądałam odpowiedzi.
- A ty?! - wykrzyknął.
Zdawał się przede wszystkim zdezorientowany. Chyba kobieta mierząca metr sześćdziesiąt ze słownikiem w ręku
nie była aż tak przerażająca.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, czyjaś ręka złapała mnie za ramię. Krzyknęłam i odruchowo rzuciłam słownikiem.
Facet uchylił się, a księga niegroźnie rozpłaszczyła się na ścianie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie dotknął.
Patrzyłam w oczy kobiety o siwych włosach w okularach ze złotymi oprawkami. Miała na sobie piżamowe spodnie w
kwiatki i różową koszulkę z krzyżówką. Poza tym dzierżyła w dłoni kij bejsbolowy, co było dość zaskakujące - nie
tylko dlatego, że był zdecydowanie groźniejszy od słownika, ale ponieważ nie wiedziałam, że Seth miał w mieszkaniu
kij.
- Co pani tu robi? - spytała groźnie. Zerknęła na półnagiego, oniemiałego faceta. - Nic ci nie jest?
Przez chwilę myślałam, że może weszłam do czyjegoś mieszkania. Może pomyliłam drzwi. Ta sytuacja była tak
absurdalna, że pomyłka wydawała się najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. Ale oczywiste fakty - takie jak
pasujący klucz i pluszowy miś Setha, obserwujący ten spektakl - potwierdzały, że byłam tam, gdzie zamierzałam.
Nagle w mieszkaniu rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.
- Cześć! - krzyknął cudownie znajomy głos.
- Seth! - wykrzyknęliśmy wszyscy jednogłośnie.Po chwili Seth stanął w drzwiach. Jak zwykle wyglądał
przeuroczo. Jego rudawe włosy były zmierzwione, a do tego miał na sobie koszulkę z Dirty Dancing, której nigdy
wcześniej nie widziałam. Mimo paniki i zdumienia sytuacją i tak zauważyłam oznaki zmęczenia na twarzy Setha,
podkrążone oczy i zmarszczki. Miał trzydzieści sześć lat i zazwyczaj nie wyglądał na swoje lata. Ale nie dziś.
- Seth - odezwała się bejsbolistka. - Ta pani włamała się do twojego mieszkania.
Spojrzał na nas i zatrzymał wzrok na niej.
- Mamo - powiedział cicho - to moja dziewczyna. Proszę, nie bij jej tą pałką.
- Od kiedy to masz dziewczynę? - spytał chłopak.
- Od kiedy masz kij bejsbolowy? - wypaliłam, odzyskując refleks.
Seth posłał mi kpiarskie spojrzenie, zanim zaczął wyjmować kij z dłoni kobiety. Nie chciała puścić.
- Georgina, to moja mama Margaret Mortensen. A to mój brat łan. Kochani, to Georgina.
- Cześć - powiedziałam zaskoczona na nowo. Wiele słyszałam o matce i młodszym bracie Setha, ale nie spo-
dziewałam się ich poznać w najbliższej przyszłości. Mama Setha nie lubiła latać, a łan był... Cóż, z historii
usłyszanych od Setha i Terry'ego wynikało, że ogólnie trudno było za nim nadążyć. Był czarną owcą wśród braci
Mortensenów.
Margaret oddała kij i przybrała kulturalny, choć nieufny uśmiech.
- Miło cię poznać.
- I mnie - dodał łan. Zrozumiałam, czemu wyglądał znajomo. Poza tym, że pewnie widziałam go na jakiejś
fotografii, był trochę podobny do Setha i Terry'ego. Był wysoki jak Seth, ale miał szczupłą twarz jak Terry. Włosy
lana były brązowe i nie miały miedzianych refleksów, ale były tak samo rozczochrane jak Setha. Tylko że po bliż-
szym przyjrzeniu się miałam wrażenie, że łan celowo je
Ink ułożył, zużywając mnóstwo kosmetyków do stylizacji i poświęcając temu sporo czasu.
Seth nagle zrozumiał, co musiało zajść między mną i łanem. Nawet nie musiał nic mówić, żebym odgadła, jakie
pytanie chodziło mu po głowie. Albo pytania. Moja halka i brak koszuli lana na pewno prowokowały niejedno.
łan błyskawicznie zaczął się bronić.
- To ona wlazła mi do łóżka - rzucił nonszalancko.
8
- Myślałam, że to byłeś ty - wytłumaczyłam. Mama Setha wydała jakiś dziwny, gardłowy odgłos.
- Miałeś spać na kanapie - powiedział Seth oskarży-cielskim tonem.
łan wzruszył ramionami.
- Jest niewygodna. A ciebie nie było, więc stwierdziłem, że nikomu nie stanie się krzywda. Skąd miałem wiedzieć,
że jakaś kobieta będzie molestować mnie we śnie?
- Wcale cię nie molestowałam! - krzyknęłam.
Seth potarł oczy i znów przypomniałam sobie, jak musi być zmęczony.
- Słuchaj, co się stało, to się nie odstanie. Lepiej połóżmy się wszyscy spać... na swoich miejscach i poznamy się
bliżej rano, dobrze?
Margaret zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ona będzie tutaj spała? Z tobą?
- Tak, mamo - odpowiedział cierpliwie. - Ze mną. Jestem dorosłym mężczyzną. A to mój dom. A poza tym w
moim trzydziestosześcioletnim życiu nie jest pierwszą kobietą, która u mnie nocowała.
Jego matka wyglądała na przerażoną, a ja postanowiłam zmienić temat na bardziej bezpieczny.
- Świetna koszulka. - Teraz, gdy nie groziła mi pobiciem, zauważyłam, że krzyżówka składała się z imion jej
pięciu wnuczek. - Uwielbiam dziewczynki.
- Dziękuję - burknęła. - Każda z nich to błogosławieństwo, urodzone jak Bóg przykazał z prawego łoża.
Zanim zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, łan jęknął:
- Jezu, mamo. To ze strony, z której już miałaś nic nie zamawiać? Przecież wiesz, że importują towary z Chin.
Znam babkę, która mogłaby ci zrobić koszulkę z ekologicznej tkaniny organicznej.
- Konopie to narkotyk, a nie tkanina - powiedziała.
- Dobranoc - mruknął Seth, wskazując bratu drzwi. -Pogadamy rano.
Margaret i łan mruknęli „dobranoc", a Seth dostał od mamy buziaka w policzek - właściwie było to bardzo słodkie.
Gdy wyszli, a drzwi się zamknęły, usiadł na łóżku i schował twarz w dłonie.
- No więc... - zaczęłam, siadając obok niego - ile dokładnie kobiet nocowało u ciebie przez te trzydzieści sześć lat?
Spojrzał na mnie.
- Jesteś pierwszą, którą mama przyłapała w tak skromnym odzieniu.
Skubnęłam halkę.
- To? To jest niewinne.
- Przepraszam - dodał, wskazując drzwi. - Mogłem zadzwonić i cię ostrzec. Przyjechali do miasta dziś wieczorem,
bez zapowiedzi. Nie można oczekiwać, że łan zachowa się zgodnie ze zwyczajami. Zrujnowałoby mu to reputację.
Pojechali do Terry'ego, ale nie było tam dla nich miejsca, więc przysłałem ich tutaj, bo byli bardzo zmęczeni. Nie
miałem pojęcia, że będziesz próbowała przespać się z moim bratem.
- Seth!
- Żartuję, żartuję. - Ujął moją dłoń i pocałował. - Co u ciebie? Jak minął dzień?
- Robiłam, co mogłam, żeby Święty Mikołaj się nie upił, a potem dowiedziałam się, że Jerome zapisał nas do
piekielnej ligi kręgli.
- Aha - sapnął Seth. - Czyli to co zwykle.
- Właściwie tak. A u ciebie? Delikatny uśmiech zniknął z jego ust.
- Poza nieoczekiwanym najazdem rodziny? Też to co zwykle. Terry znowu pracował do późna, więc siedziałem z
dziewczynkami, a Andrea odpoczywała. Kendall musiała zbudować papierowy Układ Słoneczny, więc mieliśmy
sporo zabawy.
Uniósł dłonie i pomachał palcami pokrytymi białym proszkiem.
- Niech zgadnę: nic nie napisałeś? Wzruszył ramionami.
- To nieważne.
- Mogłeś do mnie zadzwonić. Popilnowałabym dziewczynek, a ty mógłbyś pisać.
- Byłaś w pracy, a potem... potem miałaś wieczór z fondue, prawda?
Wstał, zdjął koszulkę, dżinsy i zaczął ściągać zielone flanelowe bokserki.
- Skąd wiedziałeś? - spytałam. - Ja całkiem o tym zapomniałam.
- Jestem na liście e-mailowej Petera.
- Mniejsza z tym, nieważne. Praca w galerii też nie jest ważna. Byłabym u nich w mgnieniu oka.
Wszedł do łazienki i wrócił po chwili ze szczoteczką w ustach.
- Ta pracza to rzeczywiście nicz ważnego. Jakiesz po-sztępy na roszmowach kfalifikaczyjnych?
- Nie - mruknęłam, przemilczając fakt, że nie byłam na żadnych nowych rozmowach. W porównaniu z Emerald
City wszystko wypadało blado.
Zamilkliśmy, gdy kończył mycie zębów.
- Powinnaś robić coś lepszego - stwierdził, gdy skończył.
- Dobrze mi tu, gdzie jestem. Naprawdę. Ale ty... Nie pociągniesz tak na dłuższą metę. Nie wysypiasz się i nie
pracujesz.
- Nie przejmuj się tym - powiedział. Zgasił światło i położył się do łóżka. W mroku zauważyłam, że gładzi puste
miejsce obok siebie. - Chodź tu. Będę tylko ja, obiecuję.
Uśmiechnęłam się i zwinęłam w kłębek obok niego.
- łan źle pachniał. To znaczy ładnie, ale nie jak ty.
- Jestem pewny, że trwoni kupę kasy, żeby dobrze pachnieć - mruknął Seth, ziewając.
- Czym się zajmuje?
- Trudno powiedzieć. Zawsze ma nową pracę albo nie pracuje. Wszystkie pieniądze wydaje na to, żeby utrzymy-
wać styl życia łekkoducha. Widziałaś jego płaszcz?
- Nie. Widziałam go tylko w bokserkach.
- Aa. Pewnie powiesił go w salonie. Wygląda jak z lum-peksu, ale pewnie kosztował z tysiąc dolców. - Westchnął.
-Ale nie powinienem tak na jego najeżdżać. Oczywiście jestem pewny, że będzie chciał wyłudzić ode mnie pieniądze,
ale w końcu przyjechali tu z mamą pomóc. Przynajmniej odciążą mnie w pilnowaniu dzieciaków.
9
Objęłam Setha i wdychałam jego zapach. Był właściwy, a do tego upajający.
- Będziesz miał czas popisać.
- Może - powiedział. - Zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał dodatkowo niańczyć mamy i lana.
- Bardzo złe wrażenie na niej wywarłam? - spytałam.
- Nie aż tak złe. To znaczy nie gorsze niż jakakolwiek kobieta... bez względu na skąpy strój... która spędzałaby ze
mną noc. - Pocałował mnie w czoło. - Nie jest taka straszna. Nie daj się zwieść pozorom konserwatywnej babuni z
Midwest. Myślę, że się dogadacie.
Chciałam spytać, czy Maddie poznała Margaret, a jeśli tak, to czy się dogadywały. Ale ugryzłam się w język. To
bez znaczenia. Należała do przeszłości, a teraz byliśmy Seth i ja. Czasami gdy tak często przebywałam w tym
mieszkaniu, przypominało mi się, że Maddie też tu kiedyś mieszkała.
Wciąż pozostały ślady jej obecności. Na przykład Margaret spała na pewno w biurze Setha, gdzie znajdował się mięk-
ki materac - pomysł Maddie. To ona zasugerowała, żeby go tam umieścić, dzięki czemu pokój spełniał też funkcję
sypialni dla gościa. Maddie odeszła, materac został.
Ale starałam się zbyt często o tym nie myśleć. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Seth i ja prze-
szliśmy przez zbyt wiele, żeby zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Udało nam się pokonać problemy w
związku. Zaakceptowałam jego śmiertelność i chęć ryzykowania życia przez kontakty fizyczne ze mną. Oczywiście
wciąż racjo-nowałam seks, ale samo przyzwolenie na fizyczny kontakt było z mojej strony ogromnym ustępstwem.
Tymczasem on pogodził się z potwornym faktem, że często sypiam z innymi mężczyznami, aby móc żyć. Nie było
nam z tym łatwo, ale i tak nasz związek był tego wart. Wszystko, przez co przeszliśmy, było tego warte.
- Kocham cię - powiedziałam.
Pocałował mnie delikatnie w usta i przyciągnął do siebie.
- Ja też cię kocham. - I jakby w odpowiedzi na moje myśli dodał: - To ty sprawiasz, że jest warto. Radzę sobie ze
wszystkim, co zwaliło mi się na głowę, bo jesteś w moim życiu, Thetis.
Thetis. Od dawna tak mnie nazywał. Przezwisko pochodziło od imienia zmiennokształtnej bogini w greckiej
mitologii. Jej względy zaskarbił sobie uparty śmiertelnik. Cały czas mnie tak nazywał... ale imienia Letha użył tylko
raz. Znowu przypomniała mi się tamta noc. Niepokój, jaki wywoływała, nigdy nie znikał, ale starałam się go ignoro-
wać. To był jeden z tych drobiazgów, o których chciałam przestać myśleć. Był niczym w porównaniu z ogromem na-
szej miłości. Poza tym moi przyjaciele pewnie mieli rację, że Seth gdzieś usłyszał moje imię.
Zasnęłam spokojnie. Rano zerwałam się bardzo gwałtownie. Szybko otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku.
Seth poruszył się i odwrócił, ale na szczęście nie obudził. Rozejrzałam się po sypialni z walącym sercem. Obudziła
mnie jakaś nieśmiertelna obecność. Ktoś, kogo nie znałam. Miałam przeczucie, że to demon.
Zdążył zniknąć, ale byłam pewna, że przed chwilą w pomieszczeniu znajdował się sługa piekielny. To nie pierwszy
raz, gdy w czasie snu miałam nieproszonych gości, także takich z niecnymi zamiarami. Oczywiście dopiero teraz wy-
czułam tego demona, bo one - będąc wyższymi nieśmiertelnymi, a nie człowiekiem przemienionym w nieśmiertelną
jak ja - potrafiły maskować swój nieśmiertelny podpis. Gdyby ten demon chciał się do mnie zakraść lub
nieoczekiwanie mnie skrzywdzić, nie miałby z tym problemu. Kimkolwiek był, nie zależało mu na ukryciu swojej
obecności.
Wstałam z łóżka i starannie przyjrzałam się sypialni, szukając znaków lub powodu najścia demona. Byłam pewna,
że go znajdę. Tak. Kątem oka zauważyłam coś czerwonego wetkniętego w moją torebkę. Koperta. Podbiegłam i
wzięłam ją do ręki. Była ciepła, ale gdy ją cicho otwierałam, zrobiło mi się zimno. Zmroziło mnie jeszcze bardziej,
gdy ze środka wyciągnęłam list, wydrukowany na oficjalnym papierze listowym Piekła. Nie wróżyło to niczego
dobrego.
Słońce wstało na tyle, że byłam w stanie przeczytać treść listu. Zaadresowano go do Lethy (alias: Georginy
Kincaid) i wysłano z Działu Kadr Piekła.
„Zawiadamiamy o planowanym przeniesieniu za trzydzieści dni. Nowa misja rozpocznie się piętnastego stycznia.
Prosimy o zorganizowanie podróży z Seattle i punktualne stawienie się w nowym miejscu".
Rozdział 3
Elegancki papier z laserowym wydrukiem w niczym nie przypominał bazgrołów na papierze welinowym, ale wie-
działam, że to autentyczne powiadomienie o oddelegowaniu. Na przestrzeni zeszłych tysiącleci otrzymywałam ich
dziesiątki w różnej formie. Zawsze informowały o nowych zadaniach i nowym miejscu. Ostatnie otrzymałam piętna-
ście lat temu, gdy mieszkałam w Londynie. Stamtąd przeprowadziłam się do Seattle.
A teraz dowiedziałam się, że czas na kolejną przeprowadzkę. Na opuszczenie Seattle.
- Nie - jęknęłam cicho, żeby Seth nie usłyszał. - Nie.
Wiedziałam, że ten list był prawdziwy. Fałszerstwo nie wchodziło w grę. Poza tym Piekło nie wysyłało kawałów
na firmowej papeterii. Modliłam się jednak o to, że to oficjalne oddelegowanie zostało do mnie przesłane przez
pomyłkę. List nie informował o moim kolejnym przydziale, a zgodnie z protokołem arcydemon powinien omówić to
ze swoim pracownikiem przed przeniesieniem. Dopiero wtedy przychodził list, który kończył dotychczasowe zadanie
i rozpoczynał oficjalnie nową misję.
Widziałam się ze swoim arcydemonem niecałe dwanaście godzin temu. Z całą pewnością Jerome wspomniałby
0tym, gdyby to była prawda. Utrata sukuba byłaby dla niego ważną sprawą. Musiałby zająć się moim odejściem i
przyjęciem kogoś innego. Ale nie... Jerome nie zachowywał się, jakby czekało go poważne przetasowanie personelu.
Nawet w żaden sposób nie nawiązał do tego tematu. Można by pomyśleć, że taka wiadomość pokrzyżowałaby jego
plany ligowe.
Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, zmusiłam się więc, by odetchnąć. Pomyłka. Ktoś, kto przysłał ten
list, musiał się pomylić. Oderwałam wzrok od kartki i spojrzałam na śpiącego Setha. Leżał wyciągnięty na łóżku, jak
zwykle z każdą kończyną w innym kierunku. Na jego twarzy igrały promienie słońca i cienie, a ja poczułam cisnące
się do oczy łzy, gdy patrzyłam na jego kochaną twarz.
Opuszczę Seattle. Zostawię tu Setha.
10
Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie miałam zamiaru płakać. Nie będę płakała, bo przecież nie ma o co. To pomyłka. Na
pewno. Przecież wszechświat nie mógł być aż tak okrutny. Wystarczająco się nacierpiałam. Teraz byłam szczęśliwa.
Seth i ja walczyliśmy o to szczęście. W końcu spełniliśmy swoje marzenie. Nie mogli mi tego zabrać, jeszcze nie
teraz.
Jesteś pewna? Natychmiast odezwał się wredny głos w moje głowie. Zaprzedałaś duszę. Jesteś potępiona. Niby
czemu wszechświat miałby być ci cokolwiek winien? Nie zasługujesz na szczęście. Powinni ci je odebrać.
Jerome. Musiałam porozmawiać z Jerome'em. On to naprawi.
Złożyłam list i wetknęłam go do torebki. Chwyciłam komórkę i ruszyłam do drzwi, zamieniając piżamę w szlafrok.
Udało mi się bezgłośnie wyjść z sypialni, ale moje zwycięstwo było krótkotrwałe. Miałam nadzieję, że uda mi się
wymknąć na zewnątrz, minąć lana w salonie i zadzwonić do Jerome'a na osobności. Niestety nie dotarłam nawet do
salonu, łan i Margaret już wstali, więc przestałam wybierać numer Jerome'a.
Margaret stała w kuchni i coś gotowała, a łan siedział przy kuchennym stole.
- Mamo - mówił - stosunek wody do kawy jest bez znaczenia. Z takiej lury i tak nie zrobisz americano, zwłaszcza
dając to dziadostwo ze Starbucksa, które kupuje Seth.
- Tak się składa - odezwałam się, niechętnie wsuwając telefon do kieszeni szlafroka - że to ja kupiłam tę kawę.
Wcale nie jest taka zła. Seattle z niej słynie.
łan chyba jeszcze nie był pod prysznicem, ale przynajmniej tym razem już ubrany. Spojrzał na mnie krytycznie.
- Starbucks? Może nie byli tacy źli, zanim się nie rozrośli, ale teraz są tylko kolejną korporacyjną machiną, która
przyciąga rzesze naiwniaków. - Zamieszał kawę w kubku. - W Chicago znam taką niekomercyjną kawiarnię
prowadzoną przez gościa, który kiedyś grał na basie w zespole indie rock, o którym pewnie nie słyszałaś. Jego
espresso jest tak autentyczne, że brak słów. Oczywiście większość ludzi nie ma o nim pojęcia, bo nie jest to jedno z
tych komercyjnych miejsc dla wszystkich.
- Czyli... - odezwałam się, zauważając, że można by zagrać w zgadywanie, ile razy łan użyje słowa „komercyjny"
w rozmowie - mam rozumieć, że więcej dziadostwa zostanie dla mnie.
Margaret nieznacznie skinęła w kierunku ekspresu do kawy Setha.
- Napij się z nami.
Odwróciła się i gotowała dalej. Komórka ciążyła mi w kieszeni. Chciałam rzucić się do drzwi, ale zmusiłam się do
normalnego zachowania w towarzystwie rodziny Setha. Nalałam sobie filiżankę przepysznej korporacyjnej kawy i
starałam nie zachowywać się, jakby powstrzymywali mnie przed wykonaniem telefonu, który mógł zmienić resztę
mojego życia. Już wkrótce, pocieszałam samą siebie. Niedługo poznam odpowiedzi. Jerome pewnie jeszcze nie wstał.
Mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć przez wzgląd na kulturę i potem wszystkiego się dowiem.
- Wcześnie wstaliście - zauważyłam, idąc z kawą do kąta, z którego miałam dobry widok na oboje Mortense-nów.
I drzwi.
- Gdzie tam - odrzekła Margaret. - Już prawie ósma. U nas byłaby dziesiąta.
- No tak - mruknęłam, popijając kawę. Od kiedy dołączyłam do świty Świętego Mikołaja, rzadko budziłam się
przed południem. Dzieci zazwyczaj nie odwiedzały Świętego Mikołaja tak wcześnie, nawet w galerii, w której
pracowałam.
- Też jesteś pisarką? - zagadnęła pani Mortensen, przerzucając coś zamaszyście. - To dlatego pracujesz w takich
wariackich godzinach?
- Yy... nie. Ale zazwyczaj pracuję popołudniami. Działam w... handlu detalicznym, więc pracuję w godzinach
otwarcia galerii handlowej.
- Galeria - prychnął łan.
Margaret odwróciła się od kuchenki i posłała synowi gniewne spojrzenie.
- Nie zachowuj się, jakbyś nigdy tam nie chodził. Połowa twojej garderoby pochodzi z Fox Valley.
Twarz lana przybrała odcień różu.
- To nieprawda!
- A co, nie kupiłeś płaszcza w Abernathy & Finch? -dopytywała.
- Oni nazywają się Abercrombie & Fitch! I oczywiście, że nie.
Mina Margaret mówiła wszystko. Wzięła dwa talerze z szafki i nałożyła na nie górę naleśników. Jeden talerz dała
łanowi, a drugi mnie.
Zaczęłam protestować.
- Czy to nie pani śniadanie? Nie mogę tego zjeść. Stanęła, przewiercając mnie stalowym spojrzeniem. Mogłam się
dobrze przyjrzeć pikowanym misiom na jej koszulce.
- Aha. Czyli jesteś jedną z tych dziewczyn, które nie ruszają normalnego jedzenia? Na śniadanie jadasz grejpfruta i
kawę? - Z premedytacją zamilkła na chwilę. - A może nie ufasz moim zdolnościom kucharskim?
- Co? Skądże! - Pospiesznie postawiłam talerz na stole i przysunęłam sobie krzesło. - Wyglądają świetnie.
- Zazwyczaj jestem weganinem - powiedział łan, polewając naleśniki syropem. - Ale dla mamy robię wyjątek.
Naprawdę, ale to naprawdę powinnam ugryźć się w język, ale musiałam to powiedzieć:
- Wydaje mi się, że „zazwyczaj" i „weganin" nie idą w parze. Albo nim jesteś, albo nie. Jeśli raz na jakiś czas
robisz wyjątki, to nie możesz się nim nazywać. Ja na przykład czasami piję kawę ze śmietanką, a czasem czarną, ale
wtedy też nie nazywam się weganką.
Westchnął zdegustowany.
- Jestem weganinem ironicznie.
Skupiłam się z powrotem na naleśnikach. Margaret dalej gotowała, pewnie własne śniadanie, ale wciąż ciągnęła
rozmowę.
- Od jak dawna spotykasz się z Sethem?
- Hm... - Wykorzystałam chwilę przeżuwania na zebranie myśli. - Trudno określić dokładnie. Spotykaliśmy się
przez ostatni rok z przerwami.
łan zmarszczył brwi.
- A czy Seth nie był zaręczony przez część zeszłego roku?
11
Już miałam powiedzieć, że był zaręczony ironicznie, gdy Seth pojawił się w kuchni. Cieszyłam się, że uda mi się
wykręcić od tłumaczeń, ale nie byłam zadowolona, że Seth już wstał.
- Cześć! - przywitałam go. - Wracaj do łóżka. Potrzebujesz więcej snu.
- Dzień dobry i tobie - odparł. Cmoknął mamę w policzek i dosiadł się do stołu.
- Nie żartowałam - nalegałam. - Masz szansę trochę odespać.
- Spałem tyle, ile potrzebowałem - sapnął, powstrzymując ziewnięcie. - Poza tym obiecałem, że upiekę babeczki
dla bliźniaczek. Ich klasa ma dziś przyjęcie świąteczne.
- Świąteczne - mruknęła Margaret. - A co się stało z „bożonarodzeniowym"?
- Pomogę ci - zapewniłam Setha. - To znaczy... jak tylko załatwię kilka spraw.
- Ja je upiekę. - Margaret już zaglądała do szafek w poszukiwaniu składników. - Piekłam babeczki, kiedy was
jeszcze na świecie nie było.
Seth i ja wymieniłyśmy spojrzenia.
- Mamo - powiedział - sam mogę je zrobić. Byłoby lepiej, gdybyś mogła dziś pójść do szkoły Kayli. Ma tylko
połowę lekcji, więc Andrei przyda się opiekunka do dzieci. - Skinął w moją stronę. - Ty dziś pracujesz, prawda?
Przyjdź pomóc przy bliźniaczkach. Na pewno przyda nam się więcej ochotników. Kostium elfa nieobowiązkowy. A
ty... - Urwał, odwracając się do lana. Chyba nie wiedział, jak on mógłby się przydać.
łan wyprostował się dostojnie.
- Poszukam organicznej piekarni i kupię babeczki dla dzieci, które wolą wypieki z ekologicznych składników bez
zawartości substancji pochodzenia zwierzęcego.
- Czyli co, na przykład ekologiczną mąkę? - spytałam z niedowierzaniem.
- łan, to siedmiolatki - przypomniał Seth.
- No i co? - spytał łan. - To będzie mój wkład. Seth westchnął.
- Dobra. Niech ci będzie.
- Super - rzucił łan. Zamilkł sprytnie na chwilę. - Pożyczysz trochę kasy?
Margaret zaczęła namawiać Setha, żeby zjadł śniadanie, a ja wykorzystałam fakt, że to on stał się centrum za-
interesowania. Szybko włożyłam zwykłe ciuchy i wyszłam, dziękując za śniadanie i mówiąc Sethowi, że spotkam się
z nim w szkole bliźniaczek. Jak tylko wyszłam z mieszkania, wykręciłam numer.
Nie zdziwiłam się, gdy odezwała się poczta głosowa Jerome'a. Zostawiłam wiadomość, nie zadając sobie trudu,
żeby ukryć niecierpliwość... i irytację. Taką postawą na pewno nie zdobędę jego sympatii, ale byłam zbyt wściekła.
Oddelegowanie to ważna sprawa. Jeżeli naprawdę nie było pomyłki, to powinien mnie uprzedzić.
Gdy wróciłam do siebie, radośnie powitały mnie moje koty, Aubrey i Godiva. Pewnie po prostu ucieszyły się, że
ktoś je w końcu nakarmi. Gdy weszłam, leżały pod zamkniętymi drzwiami sypialni Romana i natychmiast rzuciły się
w moją stronę. Podbiegły i zaczęły łasić się do moich nóg, błagalnie miaucząc, póki nie napełniłam ich miseczek. Po
chwili przestały zwracać na mnie uwagę.
Zastanowiłam się, czy nie obudzić mojego współlo-katora. Koniecznie chciałam z kimś obgadać to przeniesienie, a
nie udało mi się z Sethem dziś rano. Niestety Roman kochał poranki tak samo jak jego ojciec, więc podejrzewałam, że
gdybym obudziła go wbrew jego woli, i tak nie miałabym co liczyć na sensowną rozmowę. Zamiast tego wzięłam
długi prysznic i przygotowałam się na nadchodzący dzień z nadzieją, że chłopak sam w końcu wstanie. Przeliczyłam
się. Gdy wybiła dziesiąta, dałam sobie spokój z czekaniem na niego i zostawiłam kolejną wiadomość głosową w
skrzynce Jerome'a. Wpadłam na inny pomysł, więc poszłam go sprawdzić. Postanowiłam, że jeśli Roman nie wstanie
do mojego powrotu, sama go obudzę.
Piwnica była ulubionym barem nieśmiertelnych, zwłaszcza Jerome'a i Cartera. Stara spelunka na historycznym pla-
cu Pionierów. O tej godzinie bar zazwyczaj nie miał wielu klientów, ale anioły i demony rzadko dbały o konwenanse.
Jerome nie odbierał telefonu, ale istniała spora szansa, że wybrał się do baru na porannego kielicha.
Gdy schodziłam schodkami wiodącymi do środka, rzeczywiście poczułam potężny nieśmiertelny podpis. Ale nie
należał do Jerome'a. Nawet nie był demoniczny. Carter siedział sam przy barze ze szklanką whiskey w dłoni, podczas
gdy barman puszczał hity z lat siedemdziesiątych
z szafy grającej. Carter też mnie pewnie wyczuł, więc nie było sensu się skradać. Usiadłam obok niego.
- Córko Lilith - powiedział, gestem przywołując barmana. - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
- Miałam dziwaczny poranek - przyznałam. - Proszę kawę.
Barman skinął i napełnił mi kubek z dzbanka, który pewnie stał tam już od wczoraj. Skrzywiłam się, przypomi-
nając sobie kawiarnie, które minęłam po drodze. Oczywiście łan pewnie zachwyciłby się „autentycznością" tej kawy.
- Wiesz może, gdzie podziewa się Jerome? - zagadnęłam, gdy zostaliśmy na osobności.
- Pewnie w łóżku. - Szare oczy Cartera wpatrywały się w szklankę, przyglądając się grze światła w bursztynowym
płynie.
- Pewnie nie zechcesz mnie do niego zabrać? - spytałam. Carter kiedyś mnie do niego teleportował w nagłej
sytuacji, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie mieszkał mój szef.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Może i jestem nieśmiertelny, ale i tak są rzeczy, których się boję. Jedną z nich jest niepokojenie Jerome'a o tak
wczesnej porze, na dodatek z tobą. Co jest takie ważne? Wymyśliłaś nazwę waszej drużyny kręglarskiej?
Wyciągnęłam zawiadomienie. Jeszcze zanim je przeczytał, przestał się uśmiechać. Byłam pewna, że papier miał w
sobie jakieś piekielne ślady, których moje zmysły nie wyczuwały. Gdy nie dotknął listu, rozłożyłam go przed nim,
żeby mógł go przeczytać.
- Przeniesienie, tak? - Jego głos brzmiał dziwnie, niemal jakby Carter nie był zaskoczony.
- Podobno. Ale zakładam, że to musi być pomyłka. Jerome powinien się najpierw ze mną spotkać, prawda? Sam
go widziałeś wczoraj wieczorem. Nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś dziwnego. No cóż. Dziwniejszego niż
zwykle. - Postukałam w kartkę ze złością. - Ktoś w Kadrach coś sknocił i wysłali mi to przez pomyłkę.
- Tak sądzisz? - spytał smutno Carter.
- No wiesz, jestem pewna, że Piekło też jest omylne. I nie widzę powodu, dlaczego miałabym zostać przeniesiona.
- Carter nie odpowiedział, więc uważnie mu się przyjrzałam. - No co? A może ty coś wiesz?
Anioł wciąż milczał i jedynie dopijał drinka.
12
- Znam Piekło na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie potrzebują żadnych powodów.
Miałam dziwne przeczucie.
- Ale jakiś powód znasz, tak? Wcale cię to nie zszokowało.
- Piekło już mnie nie zaskakuje.
- Cholera, Carter! - wykrzyknęłam. - Unikasz odpowiedzi. Znowu bawisz się w te głupie anielskie półprawdy.
- Nie możemy kłamać, Georgino. Ale nie zawsze możemy wszystko powiedzieć. Istnieją zasady, których nie
możemy złamać. Jeszcze jeden! - zawołał do barmana. -Tym razem podwójny.
Barman podszedł zaskoczony.
- Nie za wcześnie?
- To jeden z tych dni - powiedział Carter. Barman skinął głową i szczodrze napełnił szklankę.
- Carter - syknęłam. - Co ty wiesz? To przeniesienie to nie ścierna? Mów! Czemu mi to przysłali?
Udawał, że znowu zaintrygowały go refleksy światła w whiskey. Ale gdy nagle spojrzał mi prosto w oczy, sap-
nęłam. Czasami patrzył tak, jakby widział duszę na wylot. Ale tym razem było w jego wzroku coś jeszcze. Jakby
przez krótką chwilę w jego oczach odbił się cały smutek świata.
- Nie wiem, czy to pomyłka - powiedział. - Może tak. W Piekle zdarzały się nieraz tego typu nieporozumienia. Ale
jeśli to prawda... to przyznaję, nie jestem zaskoczony. Przychodzi mi do głowy milion powodów, gorszych i lepszych,
dla których mogliby nie chcieć cię w Seattle. Ale żadnego z nich nie mogę ci zdradzić - dodał ostro, widząc, że zaraz
zasypię go pytaniami. - Jak mówiłem, w tej grze istnieją zasady, których muszę przestrzegać.
- To nie jest gra! - krzyknęłam. - To moje życie. Na ustach anioła pojawił się smutny uśmiech.
- Piekło nie widzi różnicy.
Poczułam w sercu echo tego potwornego smutku, który przez chwilę dostrzegłam w jego oczach.
- Co mam zrobić? - spytałam cicho.
Chyba zaskoczyłam tym Cartera. Cały czas domagałam się od niego odpowiedzi, wskazówek, jak rozwiązać
otaczające mnie łamigłówki. Ale byłam niemal pewna, że po raz pierwszy poprosiłam go ot tak o radę.
- Niech zgadnę - dodałam, widząc jego zaskoczoną minę. - Nie możesz mi powiedzieć.
Jego twarz złagodniała.
- Nie mogę zdradzić ci szczegółów, to fakt. Przede wszystkim, dowiedz się, czy to nie błąd. Jeśli tak, to będzie po
sprawie.
- Potrzebuję do tego Jerome'a - zauważyłam. - Może Hugh lub Mei będą wiedzieli.
- Może - przytaknął Carter, ale nie zabrzmiało to przekonująco. - Jerome w końcu odbierze telefon. Wtedy się
dowiesz.
- A jeśli to prawda? - rzuciłam. - To co?
- To zaczniesz się pakować.
- I już? Tylko tyle mogę zrobić?
Od razu gdy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam, że to prawda. Nie miałam prawa sprzeciwu. Dowodziły tego
dziesiątki poprzednich przeniesień.
- Tak - potwierdził Carter. - Oboje wiemy, że nie masz wyboru. Pytanie brzmi: jak wpłynie to na twoją przyszłość?
Zmarszczyłam czoło, gubiąc się powoli w anielskiej logice.
- O co ci chodzi?
Zawahał się, jakby ważył słowa. W końcu się odezwał, pochylając się w moją stronę:
- Mogę ci powiedzieć tyle: jeśli to prawda, to na pewno jest ku temu powód. To nie jest przypadkowa reorganiza-
cja. A to oznacza, że robisz coś, co nie podoba się Piekłu. Więc pytanie brzmi, Georgino: czy pozwolą ci robić dalej
to, co im się tak nie podoba?
Rozdział 4
Ale ja nie wiem, co takiego robię! - krzyknęłam. - Ty wiesz?!
- Powiedziałem ci wszystko, co mogłem - odparł Carter, a na jego twarzy znowu pojawił się smutek. - Teraz mogę
ci jedynie postawić drinka.
Pokręciłam głową.
- Podejrzewam, że cała whiskey świata by nie wystarczyła.
- Masz rację - potwierdził posępnie. - Masz rację. Mimo pesymizmu Cartera i tak zadzwoniłam do Hugh, żeby
sprawdzić, czy coś wie. Nie wiedział, ale jego niedowierzanie było równie wielkie jak moje, co trochę mnie
pocieszyło.
- Co? To absurd - ocenił. - To jakaś pomyłka. Na pewno.
- Spróbujesz namierzyć dla mnie Jerome'a? - poprosiłam. -Ja też postaram się do niego dodzwonić, ale może jak
oboje będziemy go bombardowali, to w końcu się uda.
Choć było wcześnie, miałam przeczucie, że równie dobrze mógł po prostu unikać moich telefonów, jeśli coś
rzeczywiście wisiało w powietrzu. Hugh może mieć więcej szczęścia.
Czas biegi jak oszalały i wkrótce miałam się spotkać z Sethem w szkole bliźniaczek. Chciałam pojechać do domu i
porozmawiać z Romanem o moim ewentualnym przeniesieniu, ale teraz nie wydawało mi się to aż tak naglące,
przynajmniej do czasu, aż Jerome potwierdzi lub zaprzeczy. Załatwiłam jeszcze kilka sprawunków, które w
porównaniu z machinacjami wszechświata wydawały się beznadziejnie przyziemne, i dojechałam do szkoły w Lake
Forest Park w tym samym czasie co Seth.
Z samochodu wysiadł też łan. Seth posłał mi spojrzenie mówiące, że wcale nie jest zachwycony towarzystwem
brata, łan miał na sobie płaszcz, o którym wspominał Seth, brązową wełnianą marynarkę; leżała na nim tak dobrze,
13
jak uszyta na miarę, a do tego miała łatki w strategicznych miejscach, żeby przydać jej stylu vintage. łan dopełnił sty-
lizację starannie zawiniętym pasiastym szalem i fedorą. Miał też okulary, których nie nosi! u Setha.
- Nie wiedziałam, że nosisz okulary - powiedziałam. Westchnął.
- Pasują do szala.
Seth niósł dwa wielkie opakowania babeczek z białą polewą, którą szczodrze i niechlujnie ozdobił zieloną i czer-
woną posypką. Wzięłam od niego jedno z nich i weszliśmy do szkoły, gdzie podpisaliśmy się na liście obecności i po-
kierowano nas do klasy.
- Widać, że miałeś owocny dzień - rzuciłam z uśmiechem.
- I to wcale nie zasługa mamy. Myślałem, że wcale nie wyjdzie z domu. Cały czas chciała mi pomagać i sprawdza-
ła, czy wszystko robię dobrze, czy piekarnik jest dobrze nastawiony. A to przecież babeczki z proszku. Nawet ja
takich bym nie zepsuł.
łan mruknął coś o konserwantach i syropie glukozo-wo-fruktozowym.
W klasie panował przyjemny chaos. Inni rodzice i przyjaciele rodzin, którzy przyszli pomóc, rozdawali jedzenie,
organizowali gry i zabawy. Bliźniaczki przybiegły wyściskać naszą trójkę i pognały do dalszej zabawy z przyjaciółmi.
Rzadko widywałam Morgan i McKennę poza domem, więc z radością zaobserwowałam, że są aktywne i przebojowe
w towarzystwie rówieśników. Oczarowały swoich przyjaciół tak samo jak mnie i nie miałam wątpliwości, że mają w
sobie żyłkę przywódcy. Małe, energiczne blond ślicznotki. Emocje, które odczuwałam od chwili otrzymania
zawiadomienia z Kadr, zaczęły odpuszczać, a ja cieszyłam się widokiem.
Gdy tak staliśmy na naszym posterunku obok stołu z jedzeniem, Seth otoczył mnie ramieniem i spojrzał tam, gdzie
ja. Wskazał lana, który próbował opchnąć swoje babeczki - organiczne, wegańskie, bezglutenowe wyroby z lokalnej
piekarni - kolegom bliźniaczek. Trzeba przyznać, że wyglądały przepięknie. Były waniliowe, polane czekoladową
polewą z fikuśnym wzorem, a do tego ozdobione idealnymi białymi kwiatkami. Babeczki Setha natomiast wyglądały
jak coś, co mogły upiec dziewczynki. Ale niełatwo oszukać ciastkożerców. Gdy pieczesz babeczki, nie używając
składników, jakie można znaleźć w normalnych wypiekach, i tak zdradzi cię smak. Babeczki lana może i były piękne,
ale miał trudności, żeby je rozdać.
- Te są dużo lepsze niż tamte śmieciowe wypieki - tłumaczył łan zdumionemu chłopcu o imieniu Kayden. Choć
byliśmy w ciepłej klasie od niemal godziny, Mortensen wciąż miał na sobie szal i wełniany płaszcz. - Są zrobione z
mąki z brązowego ryżu i ciecierzycy, posłodzone syropem klonowym, a nie jakimś paskudnym, przetworzonym
cukrem.
Oczy Kaydena jeszcze bardziej się rozszerzyły.
- To tam jest ryż? łan się zawahał.
- No, tak... ale, właściwie nie. To mąka produkowana z ryżu zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu, a do tego
z zachowaniem właściwości odżywczych. Poza tym wybrałem biało-brązową kolorystykę nie tylko po to, żeby
uchronić was przed sztucznymi barwnikami, ale też żeby uszanować święto i tradycję i nie dać się wciągnąć w do-
minującą machinę judeo-chrześcijańską.
Bez słowa Kayden chwycił ciastko w kształcie bałwana z czerwoną polewą i odszedł.
łan posłał nam cierpiętnicze spojrzenie.
- Martwię się o współczesną młodzież. Przynajmniej zabierzemy niezjedzone babeczki do Terry'ego.
- Bez wątpienia - odpowiedział Seth. - Kosztowały mnie majątek.
- Chyba mnie kosztowały majątek - poprawił łan. -To mój wkład.
- Ja za nie zapłaciłem!
- To była pożyczka - odparł łan kategorycznym tonem. - Przecież ci oddam.
Impreza powoli się kończyła... Siedmiolatki nie miały potrzeby godzinami sączyć drinków z przyjaciółmi.
Wciąż zerkałam na telefon, gdy Seth nie patrzył. Włączyłam wibracje i trzymałam komórkę w kieszeni, ale i tak
obawiałam się, że przegapię sygnał od Jerome'a. Choć spoglądałam na aparat co chwila, wyświetlacz pozostawał bez
zmian. Brak połączeń przychodzących i wiadomości.
Gdy przyjęcie zbliżyło się do końca, McKenna wróciła do mnie i owinęła się wokół mojej nogi.
- Georgino, przyjdziesz dzisiaj do nas? Babcia gotuje. Będą lasagne.
- I babeczki - dorzucił łan, starannie pakując wypieki. Z moich wyliczeń wynikało, że dał dokładnie jedną
babeczkę chłopcu, któremu koledzy rzucili wyzwanie.
Wzięłam McKennę na ręce i zdziwiłam się, jak bardzo urosła. Lata nie odciskały piętna na moich nieśmiertelnych
przyjaciołach ani na mnie, ale śmiertelnicy tak szybko się zmieniali. Objęła mnie rączkami, a ja ucałowałam jej jasne
loki.
- Chciałabym, słoneczko. Ale dziś muszę popracować.
- Wciąż pomagasz Świętemu Mikołajowi? - spytała.
- Tak - powiedziałam uroczyście. - To bardzo ważne zadanie. Nie mogę go przegapić.
Beze mnie Bóg jeden wiedział, ile wypiłby Święty Mikołaj.
McKenna westchnęła i położyła głowę na moim ramieniu.
- To może przyjdziesz po pracy.
- Będziesz już spała - stwierdziłam. - Może uda się jutro.
Zasłużyłam sobie tymi słowami na mocniejszy uścisk i poczułam ukłucie w sercu. Dziewczynki zawsze tak na
mnie działały. Budziły mieszaninę uczuć: miłość do nich i żal, że nigdy nie będę miała własnych dzieci.
Jako śmiertelniczka chciałam mieć dzieci, ale się nie udało. Ta bolesna prawda dała mi się we znaki, gdy Nyx,
pierwotna siła chaosu, nawiedziła mnie we śnie i posłużyła się zwodniczymi majakami, żeby ukraść moją energię.
Sen, który pojawiał się najczęściej, przedstawiał mnie z małą dziewczynką - moją córką. Wychodziłyśmy z domu w
śnieżny wieczór, żeby powitać jej ojca. Najpierw nie mogłam go rozpoznać, ale potem okazało się, że to Seth. Nyx w
desperackiej próbie uzyskania pomocy przyrzekała, że sen był prawdziwy i przepowiadał przyszłość. Ale kłamała. To
nigdy nie mogło mi się przydarzyć.
- Może wpadniesz do mnie po pracy - zaproponował cicho Seth, gdy mała odeszła.
- Zależy - odpowiedziałam. - A kogo znajdę w twoim łóżku?
14
- Odbyłem z nim poważną rozmowę. Wie, że ma zakaz wstępu do mojej sypialni.
Uśmiechnęłam się i złapałam Setha za rękę.
- Chętnie, ale mam dziś kilka spraw do załatwienia. Muszę znaleźć lerome'a w pewnej... sprawie.
- Na pewno o to chodzi? - spytał. - Może to moja rodzina cię zniechęca?
Przyznam, że nie tęskniłam za karcącym spojrzeniem Margaret Mortensen, ale nie mogłam też sobie wyobrazić
wieczoru z Sethem, jeśli wciąż nie wiedziałabym, co jest grane z moim przeniesieniem. Przeniesienie. Wpatrywałam
się w jego czułe, ciepłe oczy i czułam się boleśnie rozdarta. Może powinnam wykorzystywać każdą szansę na wspólne
chwile? Kto wie, ile nam jeszcze pozostało.
Nie, upomniałam się. Nie myśl tak. Dzisiaj znajdziesz Jerome'a i wyjaśnisz problem. A potem będziesz szczęśliwa
z Sethem.
- Twoja rodzina nie ma z tym nic wspólnego - zapewniłam. - Poza tym dzięki ich pomocy możesz znaleźć trochę
czasu na pisanie.
Przewrócił oczami.
- Wydawało mi się, że samozatrudnienie oznacza brak szefa.
Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go w policzek.
- Wpadnę do ciebie jutro.
Kayden mijał nas, żeby poczęstować się ostatnim ciastkiem, i zauważył nasz pocałunek.
- Fuj. - Skrzywił się z dezaprobatą. Pożegnałam się z Mortensenami i ruszyłam w stronę
galerii handlowej. Śmiertelnicy często się dziwili, gdy nieśmiertelni, tacy jak ja, celowo wybierali normalną pracę,
jeśli wolno mi tak ją nazwać. Jeśli żyjesz od kilku wieków i choć trochę potrafisz zarządzać pieniędzmi, bez trudu
zgromadzisz wystarczające środki, aby komfortowo żyć i nie parać się zwykłą pracą. Ale i tak większość nieśmier-
telnych, których znałam, pracowała. A raczej większość niższych nieśmiertelnych, których znałam. Wyżsi, tacy jak
Jerome i Carter, na ogół nie pracowali, ale może ich nieśmiertelne obowiązki były zbyt absorbujące. A może niżsi
nieśmiertelni po prostu wciąż odczuwali ludzką potrzebę pracy?
W każdym razie dni takie jak dzisiejszy przypominały mi dobitnie, czemu zdecydowałam się pracować. Gdybym
miała więcej wolnego czasu, pewnie spędziłabym resztę dnia na rozmyślaniach o swoim losie i potencjalnym prze-
niesieniu. Asystowanie Walterowi-Świętemu Mikołajowi, choć było absurdalnym zajęciem, przynajmniej zajmowało
moje myśli, gdy czekałam na znak od Jerome'a. Poza tym praca dawała poczucie celu, którego potrzebowałam w
moim długim nieśmiertelnym życiu. Znałam niższych nieśmiertelnych, którzy oszaleli - większość wiodła bezcelową,
długą egzystencję.
Do naszej świty dołączyła nowa elfka. Walter ochrzcił ją imieniem Śmieszek. Pomagała mi zapomnieć o
problemach, ale głównie dlatego, że potwornie działała mi na nerwy.
- Uważam, że w ogóle nie powinien pić - powiedziała chyba po raz setny. - Nie widzę powodu, żeby uczyć się jego
grafiku.
Wymieniłam spojrzenia z Pyszałkiem, elfem weteranem.
- My tego też nie pochwalamy - tłumaczył Śmieszkowi. - Ale tak już jest. I tak znajdzie sposób, żeby dorwać się
do alkoholu. Jeśli mu zabronimy, przemyci go do łazienki. Już to przerabialiśmy.
- A jeśli my mu wydzielamy - dodałam - to możemy kontrolować, ile pije. A to? - Wskazałam na grafik, który
stworzyliśmy. - To wcale nie jest dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wagę. Nawet mu od tego nie zaszumi w
głowie.
- Ale tu są dzieci! - wykrzyknęła. Spojrzała na długi sznur rodzin przemierzających galerię. - Słodkie, niewinne,
radosne dzieci.
Kolejna milcząca wymiana spojrzeń między mną a Pyszałkiem.
- Wiesz co - zaproponowałam w końcu - zajmij się dziećmi. Zapomnij o grafiku. My się nim będziemy martwili.
Zamień się miejscem z Nieśmiałkiem na początku kolejki. Ona i tak nie lubi pracować z ludźmi. - Gdy Śmieszek
odeszła, powiedziałam: - Któregoś dnia ktoś nas zgłosi do kadr galerii.
- Żeby to pierwszy raz - skwitował Pyszałek, wygładzając zielone portki ze spandeksu. - Od trzech lat pracuję z
Walterem, a Śmieszek nie jest pierwszym elfem, któremu nie podoba się ubzdryngolony Święty Mikołaj. Wiele razy
na niego donoszono. Żadna nowość.
- I go nie wylali?
- Co ty? Do tej roboty nie ma aż tylu chętnych. Póki Walter nie obmacuje dzieciaków ani nie mówi niczego
niestosownego, galeria ma to w nosie.
- Aha - odpowiedziałam. - Dobrze wiedzieć.
- Georgino!
Za bramką altany Świętego Mikołaja, na krawędzi tłumu, ktoś do mnie machał. Hugh. Serce zaczęło mi walić.
Galeria była tuż za rogiem od jego biura, więc nic dziwnego, że wpadał tu na lunch. W świetle ostatnich wydarzeń -i
po jego minie - stwierdziłam, że raczej nie przyszedł tu, żeby coś przegryźć.
- Słuchaj - mruknęłam do Pyszałka. - Mogę pójść na przerwę?
- Jasne, śmiało.
Przeszłam przez tłum i podeszłam do Hugh, starając się nie myśleć o tym, że mam na sobie foliową kieckę. On
przyszedł tu prosto z biura i był elegancko ubrany, odgrywając rolę odnoszącego sukcesy chirurga plastycznego. Przy
nim poczułam się tanio, zwłaszcza gdy odeszliśmy od świątecznego zgiełku w stronę bardziej ekskluzywnych
sklepów.
- Wracałem z pracy do domu i stwierdziłem, że wpadnę — powiedział. - Domyśliłem się, że pewnie w pracy nie
odbierasz telefonu.
- Nie mam za bardzo jak - potwierdziłam, wskazując na obcisłą sukienkę pozbawioną kieszeni. Złapałam go za
ramię. - Powiedz, że czegoś się dowiedziałeś. To przeniesienie to pomyłka, prawda?
- Tak mi się wciąż wydaje, ale jeszcze nic się nie potwierdziło. Ani z Kadr, ani od Jerome'a. - Lekko zmarszczył
czoło, niewątpliwie niezadowolony z tego braku wieści. Poza tym wyczułam u niego inne emocje: nerwowość. -Jest
coś jeszcze. Możemy porozmawiać... na osobności? Jest tu jakaś spokojna kawiarnia?
Prychnęłam.
15
- Nie w tej galerii. Ale jest sklep z kanapkami, w którym możemy usiąść.
„Sklep z kanapkami" nie było precyzyjnym określeniem. Sprzedawali też eleganckie zupy oraz sałatki przyrządzo-
ne na bieżąco i nafaszerowane tak wieloma wymyślnymi składnikami, że nawet łan byłby zadowolony. Hugh i ja
usiedliśmy przy stole. Mój strój zwrócił uwagę kilkorga dzieci siedzących obok z rodzicami. Zignorowałam je i po-
chyliłam się w stronę przyjaciela.
- To co jest grane oprócz tego fikcyjnego przeniesienia? Nerwowo przyjrzał się ludziom dookoła i dopiero po
chwili się odezwał:
- Wykonałem dziś kilka telefonów, żeby się czegoś dowiedzieć. Jak mówiłem, nic nie wskórałem, ale usłyszałem
ciekawe plotki.
Zdziwiło mnie, że chciał rozmawiać o piekielnych ploteczkach, a jeszcze bardziej, że pofatygował się w tym celu
osobiście. Jeśli zasłyszał plotkę o wspólnym znajomym, wystarczyłby telefon, a nawet e-mail albo esemes.
- Pamiętasz Miltona? - spytał.
- Miltona? - Wlepiłam w niego zbaraniały wzrok. Toimię nic mi nie mówiło.
- Nosferatu - podpowiedział. Wciąż nic. Ale po chwili...
- Aa... No. Pamiętam. - Wampir. Jakiś miesiąc temu, ku niezadowoleniu Cody'ego i Petera, Milton wpadł do
Seattle na wakacje. Wampiry bardzo bronią swojego terytorium i nie lubią intruzów, choć Cody zdołał wykorzystać
obecność Miltona, żeby wywrzeć wrażenie na swojej kochającej makabrę dziewczynie Gabrielle. Tak słyszałam. -
Nigdy go nie spotkałam. Mówiono tylko, że jest w mieście.
- Okazało się, że w zeszłym tygodniu był w Boulder.
- I?
- To podejrzane, że dwa razy urządzał tu sobie „wakacje" w tak krótkim czasie. Przecież wiesz, jakie są wampiry.
Wszyscy wiemy.
To prawda. Piekło niechętnie dawało nam urlopy. Gdy pracodawca posiadał twoją duszę, nie czuł żadnej potrzeby
uprzyjemniania ci życia. Nie znaczy to, że nie zdarzało nam się wolne, ale z pewnością nasz wypoczynek nie był dla
Piekła najważniejszy. Branża dusz nigdy nie robiła sobie przerwy. W przypadku wampirów było to tym bardziej
prawdziwe, że nie lubiły opuszczać swojego terytorium. Poza tym podróże wiązały się z różnymi komplikacjami, na
przykład światłem słonecznym.
- No dobra, trochę to dziwne. Ale jaki ma związek z nami?
Hugh ściszył głos.
- Podczas pobytu w Boulder miejscowy szaman zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach.
Poczułam, jak moje brwi się uniosły.
- I myślisz, że Milton maczał w tym paluchy?
- Jak już mówiłem, trochę dziś podzwoniłem i popytałem. Okazuje się, że choć mieszka w Raleigh, Milton sporo
podróżuje jak na wampira. A tam, dokąd jedzie, zwykle umiera jakiś śmiertelnik o nadprzyrodzonych mocach.
- Twierdzisz, że jest zabójcą - powiedziałam zaintrygowana, ale wciąż nie widziałam związku.
W ramach „wielkiej gry", w której wszyscy uczestniczyliśmy, anioły i demony nie powinny bezpośrednio się
mieszać w ludzkie życie. Wodzenie ich na pokuszenie było zadaniem niższych nieśmiertelnych. Zgodnie z zasadami
gry nie mieliśmy ich zabijać i na pewno nie mieliśmy tego robić na polecenie wyższego nieśmiertelnego. Ale wszyscy
wiedzieli, że takie rzeczy się zdarzały, a Milton nie był pierwszym eliminującym niewygodnych śmiertelników
zabójcą, o którym słyszałam.
- Właśnie - mruknął Hugh. Zmarszczył brwi. - Przyjeżdża i ludzie zaczynają znikać.
- Ale jaki ma to związek z nami? Westchnął.
- Georgino, on był tutaj.
- No dobra, ale nikt... - Nagle mnie zamurowało. -Erik...
Zakręciło mi się w głowie. Już nie siedziałam w restauracji w galerii handlowej, lecz spoglądałam na połamane,
zakrwawione ciało najżyczliwszego człowieka, jakiego znałam. Erik był moim wieloletnim przyjacielem z Seattle, a
dzięki wiedzy o okultyzmie i sferze nadprzyrodzonej również moim doradcą, gdy miałam kłopoty. Badał mój kontrakt
z Piekłem, gdy włamano się do jego sklepu i go zastrzelono.
- Czy ty chcesz powiedzieć... - spytałam szeptem. -Czy chcesz powiedzieć, że Milton zamordował Erika?
Hugh ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie. Ja tylko pokazuję ci fakty, które są dość przekonujące... ale nie stanowią dowodu przeciw Miltonowi.
- To po co w ogóle mi o tym mówisz?! - rzuciłam. -Nie lubisz angażować się w nic, co podważa status quo.
Zawsze było to kwestią sporną między mną a Hugh.
- Racja - przyznał. Zrozumiałam, czemu był tak nerwowy. - Ani trochę. Ale martwię się o ciebie, kochana. I
wiem, że zależało ci na Eriku i chciałaś poznać prawdę.
- No właśnie: chciałam i sądziłam, że ją znam. Wciąż opłakiwałam Erika, ale zaczynałam dochodzić
do siebie po jego stracie i żyć dalej, jak to zawsze bywa po utracie bliskiej osoby. Wiedza - a przynajmniej prze-
konanie - że stracił życie w wyniku włamania, nie była pocieszająca, ale przynajmniej stanowiła wytłumaczenie. Jeśli
niebezpieczna teoria Hugh miała w sobie choć krzty-nę prawdy, to Milton - prawdopodobny zabójca - mógł być
odpowiedzialny za śmierć Erika, a mój świat znowu zatrząsł się w posadach. W tym nowym scenariuszu wcale nie
było najważniejsze to, że sprawcą miał okazać się Milton. Ważne było, dlaczego to zrobił. Jeśli był jednym z
piekielnych zabójców czających się w cieniu, to ktoś na wyższym stołku wydawał mu rozkazy, co oznaczało, że
Piekło chciało śmierci Erika.
- Wszystko w porządku? - Podskoczyłam, gdy Hugh położył swoją dłoń na mojej. - Jezu, Georgino. - Jesteś zimna
jak lód.
- To dla mnie duży szok - przyznałam. - Hugh, to poważna sprawa. Megapoważna.
- Wiem - przyznał bez cienia zadowolenia. - Obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego. Wciąż nie jestem pewien,
czy dobrze zrobiłem, mówiąc ci to wszystko.
- Dobrze zrobiłeś - powiedziałam, ściskając jego dłoń, ale nie przyrzekając mu niczego. - Dziękuję.
16
Po chwili musiałam wrócić i pomóc Śmieszkowi. Część jej zachwytu nad czystą, magiczną naturą dzieci zdała się
wyparować. Chyba była to zasługa sześciolatki, która poprosiła o operację nosa. Byłam wciąż zamroczona infor-
macjami od Hugh. Erik zamordowany. Jego ostatnie słowa sugerowały, że za jego śmiercią coś się kryło, ale nie mia-
łam na to żadnych dowodów. A może... miałam? Z trudem przypomniałam sobie rozbitą szybę i podejrzenie policji,
że uderzono w nią od środka. Ale co miałabym zrobić z tą teorią? Jak uzyskać potrzebne odpowiedzi?
Równie bardzo zdumiał mnie fakt, że Hugh postanowił mi o tym powiedzieć. Cenił swoją pracę i spokojne życie.
Nie należał do tych, którzy chcieliby zirytować Piekło lub zadawać pytania o sprawy, które ich nie dotyczyły. A mimo
to poszedł za przeczuciem i przekazał te wiadomości mnie, swojej przyjaciółce. Piekło czyniło z nas, pracowników,
zdesperowane, bezduszne istoty - i z pewnością było z tego zadowolone - ale wątpiłam, że ktokolwiek na górze
wyobrażał sobie, do jak silnej przyjaźni nadal jesteśmy zdolni.
Oczywiście tylko jedna rzecz mogła sprawić, że zapomniałam o tych poruszających wieściach, a była to obecność
Jerome'a w moim mieszkaniu, gdy wróciłam z pracy. Szłam do mieszkania i wyczułam jego aurę w środku, jak tylko
włożyłam klucz w drzwi. Obawy i teorie dotyczące Erika i Miltona zepchnęłam na boczny tor, zastępując zga-
dywankami na temat mojego tajemniczego przeniesienia.
Gdy weszłam, okazało się, że Jerome siedzi w salonie z Romanem. Nawet nie raczyli zauważyć mojej obecności.
- Właśnie dlatego - mówił Jerome - musisz to zrobić. I to jak najszybciej. Ludzie Nanette grają już od dawna, więc
mamy co nadrabiać. Przygotuj grafik... może być bardzo rygorystyczny... i zmuś te lenie do wysiłku na kręgielni.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Przyszedłeś w sprawie zawodów?
Obaj na mnie spojrzeli, a Jerome wydawał się poirytowany, że mu przerwałam.
- Oczywiście. Im szybciej zaczniecie, tym lepiej.
- A wiesz, co jeszcze powinno wydarzyć się jak najszybciej? - Teatralnym gestem wyjęłam pomięte zawiado-
mienie z Kadr. - Nasza rozmowa o moim przeniesieniu. Dam sobie rękę uciąć, że to pomyłka, bo przecież na pewno,
na pewno nie ukrywałbyś tego przede mną. Prawda?!
Nastąpiła krótka chwila milczenia. Jerome wlepił we mnie mroczny wzrok i nawet nie mrugnął. W końcu po-
wiedział:
Nie. To prawda. Zostajesz przeniesiona. Prawie mnie zamurowało.
- To czemu... czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Westchnął i machnął niecierpliwie dłonią.
- Bo i ja się dopiero teraz o tym dowiedziałem. Ktoś się pospieszył i przysłał zawiadomienie, zanim poinformo-
wano o tym fakcie mnie. - Jego oczy zalśniły. - Nie martw się, ja też wcale się z tego nie cieszę. Przekazałem im, co o
tym myślę.
- Ale... - Przełknęłam ślinę. - Byłam taka pewna, że to pomyłka...
- Bo była - zgodził się. - Tylko nie taka, na jaką liczyłaś.
Chciałam położyć się na podłodze i roztopić, ale zmusiłam się do zachowania pozorów siły. Musiałam zadać mu
najważniejsze pytanie, pytanie, które wpłynie na kolejny etap mojego życia.
- Dokąd... dokąd mnie wysyłają?
Jerome ponownie na mnie spojrzał, ale tym razem chyba tylko po to, by przedłużyć suspens i moją agonię. Drań.
W końcu oznajmił:
- Jedziesz do Las Vegas, Georgie.
Rozdział 5
Spodziewałam się Cleveland albo Guam. Byłam zbytnią pesymistką, żeby oczekiwać czegoś choć trochę atrak-
cyjnego. Jeśli czekała mnie trauma opuszczenia Seattle, z pewnością przenosili mnie w jakieś potworne miejsce.
- Powiedziałeś: Las Vegas? - sapnęłam, siadając na kanapie. Natychmiast zreflektowałam się, w czym tkwi haczyk.
- Aa... Nie chodzi o Las Yegas w Nevadzie, prawda? Jakieś inne Las Vegas. W Nowym Meksyku? Albo na innym
kontynencie?
- Niestety muszę rozczarować ciebie i te twoje męczen-nicze zapędy, Georgie. - Jerome zapalił papierosa i głęboko
się zaciągnął. - Jedziesz do Las Vegas w Nevadzie. Chyba nawet znasz tamtejszego arcydemona... Luisa. To twój
przyjaciel, prawda?
Zaskoczona zamrugałam.
- Luis? No. To znaczy na tyle, na ile można zaprzyjaźnić się z arcydemonem. - Jerome zareagował ledwo
zauważalnym uśmiechem. Dawno temu pracowałam dla Luisa i jeśli mam być szczera, chyba był moim ulubionym
szefem wszech czasów. Nie mówię, że Jerome był beznadziejny, ale Luis, choć surowy, miał swobodny styl bycia,
dzięki któremu można było czasem zapomnieć o wiecznym potępieniu. - Więc... mam jechać do Las Vegas i
pracować dla Luisa.
- Tak - potwierdził Jerome.
Oderwałam zamyślony wzrok od okna i spojrzałam na niego.
- Mam na to jakiś wpływ? Mogę to odrzucić? Mogę coś zrobić, żeby zostać tutaj? I jesteś pewien, że to nie
pomyłka... doręczenie pod zły adres?
Jerome uniósł ciemne brwi. Był to jeden z tych rzadkich momentów, gdy coś go zaskoczyło na tyle, że mogłam to
zauważyć.
- Nie chcesz jechać? Miło mi, że chcesz pozostać pod moimi skrzydłami, ale sądziłem, że będziesz zadowolona.
Las Vegas jest idealne dla takiego leniwego sukuba jak ty.
Zignorowałam tę szpilę, choć przyznaję, że miał rację. Las Vegas było doskonałą areną dla grzeszników i zba-
wicieli; pękało w szwach od sług Nieba i Piekła. Pewnie miało najwyższe zagęszczenie sukubów na świecie, czyli
17
łatwo byłoby wymigać się od wypełniania limitów. Tutaj byłam jedynym sukubem, więc moje wyniki były
drobiazgowo kontrolowane. A w Las Vegas pełno było su-kubów karierowiczów, którzy chętnie wyrobią normę za
takich obiboków jak ja.
- Nie chodzi o ciebie - cedziłam słowa. - Ale o... Setha. Jerome głośno westchnął i zgasił papierosa o ławę. Chyba
powinnam się cieszyć, że nie wybrał kanapy lub dywanu.
- No oczywiście. Przecież twój chłopak jest tak ważny w skali wszechświata, że Kadry w Piekle zmienią zdanie na
temat twojego przeniesienia. Ogarnij się, Georgie. Jesteś aż tak naiwna? Ile masz na koncie przeniesień? A może
lepiej powiedz, o ilu przeniesieniach słyszałaś, które odwołano, bo ktoś „nie miał na nie ochoty"?
- Ani jednym - przyznałam. Co najwyżej Piekło postanawiało przenieść mało wydajnych pracowników w inne
miejsce. Już kilka razy prosiłam o przeniesienie i mi się udało. Ale gdy Kadry podejmą już decyzję, nie ma zmiłuj.
Zaczynało do mnie docierać, że to nie była żadna pomyłka i nie mogę zrobić nic, żeby to powstrzymać. Podeszłam
więc do sprawy inaczej. - Ale czemu? Czemu tak postanowili? Byłam dobrym pracownikiem...
Ale już mówiąc te słowa, straciłam pewność siebie. Jerome spojrzał na mnie znacząco.
- Byłaś?
- Nie byłam złym - poprawiłam. - Nie całkowicie.
- To nie jest zabawa. Nie chcemy miernych pracowników, którzy utrzymują status quo. Potrzebujemy dusz.
Chcemy wygrać. A ty przez większość czasu tutaj byłaś mierna. Nie patrz tak na mnie. Wiesz, że mam rację. Miałaś
chwile wysokiej wydajności, zwłaszcza pod przymusem. Ale nawet to nie trwało długo.
Rok temu zawarłam umowę z Jerome'em, na mocy której miałam zachowywać się jak wzorowy sukub. Gdy
uratowałam go po przywołaniu, zapanowała między nami niepisana zgoda, że znów mogę się obijać, a on nie będzie
mi robił wyrzutów.
- Gdybyś dobrze się tu spisywała i przekazywała wiele dusz, na pewno nie musiałabyś teraz wyjeżdżać. Jeśli więc
szukasz winnych, to najpierw spójrz w lustro.
- Przestań się tak wymądrzać - powiedziałam z rozdrażnieniem. - Mam wrażenie, że się z tego cieszysz.
- Cieszę? Cieszę, że nie wiadomo, kogo mi teraz przydzielą? Albo że na stale dostanę Tawny? Też mi powód do
radości. Ale w przeciwieństwie do ciebie, godzę się z tym, że moje zadowolenie ani trochę nie interesuje moich prze-
łożonych. Jedyne, co się liczy, to wypełnianie ich rozkazów.
Ton jego głosu i mina nie pozostawiały wątpliwości, że to samo dotyczyło mnie.
Niemal nigdy nie przepuszczałam okazji, żeby podroczyć się z Jerome'em, ale dziś sobie odpuściłam. Dlaczego?
Bo nie było żadnych słów, żadnego porozumienia, którym mogłabym go przekonać. Przez te lata współpracy wyne-
gocjowałam z nim wiele przysług i pozwoleń, zwłaszcza związanych z życiem tutaj w Seattle. To była jego działka.
Ale reszta świata? Nie miał na nią wpływu. Nic nie mógł zrobić, żeby zmienić moje oddelegowanie, nawet gdyby
chciał. Ja też nic nie mogłam zrobić. Z pewnymi rzeczami po prostu nie dało się walczyć. Jedną z nich było Piekło.
Gdy zaprzedałam duszę, pozbawiłam się także na stałe kontroli nad swoim życiem.
- To nie fair. - Przewidując kąśliwą odpowiedź Jerome, szybko dodałam: - Wiem, nie musisz się powtarzać. Życie
jest nie fair. Rozumiem to. Ale... to takie okrutne. Sethowi i mnie w końcu zaczęło się układać. A teraz muszę go
zostawić.
Jerome pokręcił głową, a po mowie jego ciała poznałam, że chciał już wyjść. Kończyła mu się cierpliwość.
- Wiesz co, jak wyjedziesz, może będę tęsknił za twoim ciętym językiem, ale zgadnij, za czym nie zatęsknię? Za
twoim ciągłym melodramatyzmem i rozpaczą. Nawet dla mnie to za dużo.
Mój smutek i rozczulanie się nad sobą zmieniły się w gniew.
- Wybacz, ale dla mnie to poważna sprawa! Jak miałabym się nie przejmować? Kocham Setha. Nie chcę go
zostawiać.
- To nie zostawiaj. Zabierz go ze sobą. Albo bądźcie w związku na odległość. Naprawdę mam to gdzieś, o ile
przestaniesz lamentować. Jak to możliwe, że nie widzisz rozwiązań? Bycie nieśmiertelną nie było przeszkodą dla
waszej wielkiej miłości... ale dwugodzinny lot jest?!
Trochę mnie to ocuciło. Zazwyczaj nie znosiłam, gdy Jerome się wymądrzał, kiedy miałam doła. Uważałam, że
brak mu empatii. Ale teraz musiałam przyznać, że mówiąc o mojej skłonności do melodramatyzmu, chyba miał rację.
Czemu nie miałabym zabrać Setha ze sobą? Jeśli naprawdę mnie kochał, przeprowadzka nie powinna być problemem.
A jego praca pozwalała na łatwą zmianę miejsca zamieszkania. Niestety nie było to takie proste. Westchnęłam.
- Nie wiem, czy zechce. Ma tu rodzinę, a do tego jego szwagierka jest chora. Nie może ich teraz zostawić...
Jerome wzruszył ramionami.
- To wracamy do punktu A, w którym mam to gdzieś. Ale zależy mi, żebyś pojechała tam z wizytą w miarę szybko.
Luis prosił, żebym przysłał cię wcześniej, abyś mogła zapoznać się z okolicą przez kilka dni. A skoro treningi w
kręgielni zaczną się dopiero w poniedziałek, sądzę, że najbliższy weekend byłby idealny na wyjazd. Z chęcią spełnię
jego prośbę, ale nie kosztem treningów mojej drużyny.
- Serio? - prychnęłam. - Oczekujesz, że skupię się na kręglach w takich okolicznościach?
Uśmiechnął się cierpko.
- Owszem, bo przez najbliższe cztery tygodnie wciąż jesteś moim pracownikiem. Oczekuję, że całkowicie się na
tym skupisz. - Zerknął na Romana, który obserwował całą tę scenę w milczeniu. - A ty opracuj dla nich system
treningów. Widzimy się wkrótce.
Jerome zniknął, zostawiając po sobie obłoczek dymu, co tylko potwierdzało jego samozadowolenie. Utrata mnie
jako pracownika mogła być mu nie na rękę, ale sądzę, że jego natura demona w jakimś stopniu sprawiała, że delek-
tował się cierpieniem innych.
Zakryłam oczy i położyłam się na kanapie.
- O Boże. Co ja teraz zrobię? Nie wierzę. Zerwanie z Sethem w zeszłym roku złamało mi serce.
Miałam wtedy ochotę umrzeć. Gdy wróciliśmy do siebie, czułam, że narodziłam się na nowo. Kochałam swoje życie,
nawet jeśli było potępione. Teraz znów wróciła do mnie ta straszna, bolesna desperacja. To niemożliwe, żeby ktoś
musiał znosić tak ekstremalną huśtawkę wzlotów i upadków w tak krótkim czasie. To właśnie miłość, pomyślałam z
goryczą.
18
Poczułam, że Roman usiadł przy moich stopach. Po chwili dosiadły się oba koty. Odsłoniłam oczy i zobaczyłam,
że przyjaciel mnie obserwuje.
- Może nie był taktowny, ale trzeba przyznać, że miał rację. Czemu po prostu nie przeprowadzicie się razem?
- W normalnych okolicznościach... - Musiałam zamilknąć, żeby się nie roześmiać. Nasze okoliczności nigdy nie
były normalne. - W normalnych okolicznościach nie byłoby problemu. Ale przez Andreę nie może. I szczerze
mówiąc, ja tego nie chcę.
Dopiero gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że to prawda. Gdyby Seth rzucił wszystko i wyjechał ze mną,
zraniłby zarówno siebie, jak i swoją rodzinę dla mojego dobra. Nie mogłam na to pozwolić. Poczułam ukłucie w
sercu.
- Nie wierzę. Czemu trwało to tak krótko? Byłam taka szczęśliwa.
Roman podrapał Aubrey po głowie i się oparł.
- Doskonałe pytanie. Trochę szybko się to wszystko wydarzyło. Zawsze tak to wygląda?
- Właściwie nigdy nie dowiadujemy się z dużym wyprzedzeniem. Czasem wiadomo, że zbliża się reorganizacja.
Czasem oddelegowują cię na twoją prośbę. Ale zazwyczaj najpierw jest spotkanie, planowanie twojego losu, a list
przychodzi dopiero później. Dziwne jest to, że Jerome wiedział o tym jeszcze mniej niż ja.
Nefilim wpatrywał się w sufit i nagle spojrzał na mnie. Wzdrygnęłam się pod siłą jego spojrzenia.
- Wytłumacz mi to jeszcze raz. Co się wydarzyło i co w tym było niezwykłego?
Już miałam powiedzieć, że wytłumaczyłam mu to przed chwilą, ale zamiast tego powstrzymałam się przed zgryźli-
wą uwagą, wiedząc, że to nie on był źródłem mojej irytacji.
- Zazwyczaj twój arcydemon spotyka się z tobą i omawia szczegóły, a potem przychodzi list z datą przeniesienia.
Tym razem zdecydowano tak szybko, że dostałam list, zanim Jerome miał szansę ze mną porozmawiać.
- Piekło nie robi niczego bez powodu. - Zamyślił się. -No, może poza improwizowanymi zawodami w kręgle. Ale
oni uwielbiają swoją biurokrację, papierkową robotę i porządek. Nawet jeśli decyzja o przeniesieniu była szybka, i tak
trzymaliby się swoich wewnętrznych procedur. Skoro list przyszedł, zanim Jerome dostał instrukcje, to coś musiało
ich naprawdę przypilić. Pytanie brzmi: co? Czemu aż tak im spieszno, żeby pozbyć się ciebie z Seattle?
Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Szukasz spisku. Nie zrozum mnie źle, wścieka mnie ta sytuacja. Dla mnie to katastrofa. Ale nie sądzę, żeby stało
się to z powodu czegoś więcej niż mojego lenistwa, jak to ujął Jerome. A to... niestety jest moja wina.
- Tak, ale Piekło bez przerwy zatrudnia kiepskich pracowników. Mają swoje procedury, dzięki którym wiedzą, jak
efektywnie zająć się takimi osobami. Ojciec może mieć rację, że Piekło nie toleruje miernych pracowników, ale na
pewno nie aż tak, żeby zajmowali się nimi natychmiast. Co jest w tobie tak wyjątkowego, że ktoś nagle mógłby
zdecydować się na tak pospieszne przeniesienie?
Doceniałam, że Roman próbował mi pomóc, ale nie chciałam dać się wciągnąć w coś zakrawającego na jakąś
obsesję. Nefilimy miały na pieńku z Niebem i Piekłem i zawsze szukały okazji, żeby popsuć im szyki. Romanowi już
się kiedyś przytrafił szał mordowania nieśmiertelnych. Coś w jego naturze pragnęło wierzyć w drugie dno, a nie tylko
pechowy zbieg okoliczności, ale ja nie byłam pewna, czy jego podejrzenia mają jakikolwiek sens.
Przypomniały mi się słowa Cartera, choć bardzo starałam się je wyprzeć z pamięci: „Robisz coś, co nie podoba się
Piekłu".
- Powinieneś pogadać z Carterem - mruknęłam. - On też sądzi, że coś tu nie gra. - Widząc pełne wyczekiwania
spojrzenie Romana, niechętnie postanowiłam mówić dalej. - Nie wiem, o co chodzi. Może o to, że pojmały mnie
Oneroi? Może martwią się, że jestem niezrównoważona albo że nie jestem tu bezpieczna.
Roman potakiwał, słuchając moich słów.
- Ale to nie czyni cię wyjątkową. Gdybym ja się martwił, że mój pracownik ma nierówno pod sufitem, wolałbym
zatrzymać go tam, gdzie zapuścił korzenie. Na pewno Piekło wie, że jesteś tu szczęśliwa, więc jeśli już, to powinni
dojść do wniosku, że twoje przeżycia zbliżyły cię do Jerome'a. Woleliby rozwijać tę lojalność.
- Piekło nie musi stawiać na lojalność - przypomniałam mu. - Wystarczy, że zaprzedałam im duszę. To znaczy
dużo więcej niż lojalność.
Zrobił zaskoczoną minę.
- Rzeczywiście to im w zupełności wystarcza. Georgino, kiedy to się stało? Kiedy dokładnie?
- Co? List?
Jego oczy pałały dziko. Nie miałam wątpliwości: to obsesja.
- Tak.
- Dziś rano. Pojawił się u Setha. Wyczułam kuriera i się obudziłam.
- Byłaś u Setha. Co wtedy robiłaś? I co robiłaś wcześniej? - Przestał głaskać Aubrey, która niezadowolona z tego
stanu rzeczy przyszła do mnie z nadzieją na dalszy ciąg głaskania. - Opisz wszystko, co się wydarzyło w odwróconej
kolejności.
- Jak mówiłam, spałam. Wcześniej... - Wzdrygnęłam się na wspomnienie lana w łóżku Setha. - Poznałam mamę i
młodszego brata Setha. Wcześniej byłam u Petera na fondue. Wcześniej byłam w galerii...
- Impreza u Petera. Opowiedz o niej. Wydarzyło się coś dziwnego?
Spojrzałam na niego.
- To była impreza fondue u wampira. Wszystko było dziwne.
- Staram się pomóc! - Jego głos przybrał dziwny, wzburzony ton, gdy pochylił się w moją stronę. - Daruj sobie
żarciki, dobra? Pomyśl. Co się przydarzyło tobie? O czym rozmawialiście? Co ci powiedzieli?
Jego zapał sprawiał, że czułam się coraz bardziej nieswojo.
- Żartowali z mojej pracy - stwierdziłam.
- Jerome też?
- Oczywiście. Powiedział, że bycie elfem to żenada i powinnam robić coś innego. - Przyszła mi go głowy szo-
kująca myśl. - Roman... chyba nie sądzisz, że to Jerome poprosił o przeniesienie? Byłby aż tak na mnie zły? Aż tak się
mnie wstydzi?
19
- Nie wiem - przyznał. W zamyśleniu przeczesał dłonią ciemne, kręcone włosy. - To możliwe. Jeśli Jerome
próbował ukryć, że to on zainicjował twoje przeniesienie, mielibyśmy częściowe wytłumaczenie. Ale z drugiej strony
reszta twoich przyjaciół do normalnych też nie należy. Jeśli coś miałoby Jerome'a zdenerwować na tyle, żeby pozbył
się pracownika, miał ku temu wystarczająco wiele okazji przed tobą. Przypomniałaś sobie coś jeszcze?
- Spytałam ich o... - Zawahałam się. To był dla mnie wciąż drażliwy temat. Nie było mi łatwo podzielić się tym z
Romanem. Nie mogłam uwierzyć, że zebrałam się na odwagę i spytałam o to na przyjęciu. Przyjaciel zauważył moją
niepewność i ruszył do ataku.
- Co? Co jeszcze? O co ich spytałaś? Odczekałam kilka chwil i postanowiłam mu powiedzieć. W niczym to już nie
zaszkodzi, a z tego co wiedziałam,
Roman zdążył zdradzić moje imię Sethowi.
- Jakiś miesiąc temu, gdy leżeliśmy w łóżku, Seth nazwał mnie Lethą, gdy zasypiał. Gdy spytałam, skąd zna to
imię, powiedział, że nie pamięta. Nie pamiętał nawet, że tak mnie nazwał. Spytałam więc ich wczoraj, czy któreś
zdradziło moje imię Sethowi.
- I?
- I powiedzieli, że nie. Cody nawet nie znał mojego imienia. Znów zjechali mnie za dramatyzowanie i stanęło na
tym, że Seth pewnie zasłyszał moje imię w jakiejś rozmowie i po prostu o tym zapomniał.
Roman milczał, co było niemal równie irytujące, co ogień pytań. Wyprostowałam się i trąciłam go łokciem.
- To nie ty wygadałeś Sethowi, prawda?
- Co? Nie. - Zmarszczył czoło w zamyśleniu. - A co sądził Jerome? Zgodził się z tą teorią?
- Owszem. Dobitnie stwierdził, że wałkowanie tego tematu to strata czasu. Był tak znudzony, że zmienił temat na
kręgle.
- To wtedy powiedział wam o zawodach kręglarskich? O zawodach, których nikt z was się nie spodziewał?
- No. - Teraz ja marszczyłam czoło. Było jasne, że myśli Romana pogalopowały tam, gdzie nie nadążałam.
- A co? Co sugerujesz? Ma to jakiś związek?
- Nie wiem - stwierdził w końcu. Wstał i kilkakrotnie przeszedł się po pokoju. - Muszę to przemyśleć. Muszę
zadać kilka pytań. Co masz zamiar teraz zrobić?
Wstałam i się rozciągnęłam. Nagle poczułam zmęczenie.
- Muszę porozmawiać z Sethem. Muszę mu powiedzieć, co się stało. I chyba... - Skrzywiłam się. - Skoro mam
jechać do Las Vegas, to ten weekend będzie najlepszy.
- Żebyś nie straciła treningu w kręgielni? - zażartował Roman.
- To też, ale mam wolne w pracy. Poza tym Seth będzie zajęty swoimi gośćmi, więc to kolejny argument na tak.
Chociaż... byłoby miło, gdyby pojechał ze mną. Wiesz, gdyby brał pod uwagę przeprowadzkę, to mógłby się
rozejrzeć.
Ałe jak mogłabym oczekiwać od Setha, że opuści Terry'ego i Andreę? - pomyślałam zmartwiona. Wciąż powracał
ten sam problem.
- Właściwie - odezwał się poważnie Roman - będzie lepiej, jak nie pojedzie.
- Czemu nie?
- Bo bez względu na to, co się za tym kryje, coś mi tu śmierdzi. Nie wiem, co na ciebie czeka w Las Vegas. Może
nic. Ale mam wrażenie, że ktoś na wysokim stanowisku pociąga tu za sznurki, i będzie lepiej dla Setha, jeśli nie
wciągniesz go w gierki nieśmiertelnych. - Twarz Romana złagodniała. - Nie podoba mi się też, że sama tam jedziesz,
ale moja obecność w tym gnieździe nieśmiertelnych nie byłaby mądrym posunięciem.
- Nic mi nie będzie - zapewniłam, starając się nie brać do serca jego złowieszczych słów. - Bez względu na to, jak
niezadowolona jestem z tego przeniesienia, muszę przyznać, że mam fart. Nie powiem, żebym ufała jakiemukolwiek
demonowi, ale gdybym musiała, byłby to Luis. Jest naprawdę fajny, a Vegas... cóż, Vegas to Vegas. Już mówiłam.
Chyba mi się poszczęściło.
Roman znów się zamyślił.
- No. Poszczęściło.
Nazajutrz spotkałam się z Sethem w domu jego brata. Andrea miała tego dnia kolejną chemię i odsypiała. Seth i
Margaret zajmowali się domem, jak tylko mogli, gotując późną kolację i pilnując dziewczynek. Przyjechałam niemal
równo z Terrym, a nasze wspólne wejście do domu przywitały krzyki i uściski. Chwyciłam Kaylę w ramiona i
ucałowałam ją, a Terry zadał pytanie, które i mnie chodziło po głowie.
- Gdzie łan?
Seth i Margaret spojrzeli po sobie.
- łan miał coś do zrobienia - powiedziała beznamiętnie.
- No - potwierdził Seth. - Wybadać ironicznie zakątki Seattle.
Tak wyglądał wkład lana w pomaganie rodzinie. Z pewnością znalazł sobie nowych, alternatywnych znajomych, z
którymi przesiaduje w jakimś barze, popijając wino i racząc ich historiami o undergroundowych kapelach, które znał.
Terry uśmiechnął się pogodnie.
- Jego strata, bo kolacja pachnie wybornie. Zostanie dla nas więcej.
Odwrócił do siebie Kendall i ucałował pozostałe córki, zanim poszedł na górę, żeby sprawdzić, co u Andrei. Na ten
widok ścisnęło mnie w gardle. Zachowywał dobrą minę w obecności dzieci, ale wiedziałam, że musiał potwornie
cierpieć. Moje błahe zmartwienia nagle wydały mi się właśnie takie: błahe. Małe. Nieistotne.
Mimo to wieści o przeniesieniu nie opuszczały moich myśli podczas kolacji. Chciałam poczekać, aż Seth i ja
znajdziemy się na osobności, ałe moja mina musiała zdradzić moje uczucia.
- Hej - szepnął łagodnie, obejmując mnie ramieniem. Rodzina zebrała się w salonie i oglądała film, a on i ja sta-
liśmy w drzwiach kuchni. - Wszystko w porządku?
Zawahałam się, nie wiedząc, jak mu to powiedzieć. Wyczuł to i poprowadził mnie w głąb kuchni.
- Thetis, mów śmiało.
- Dowiedziałam się dziś czegoś niedobrego - zaczęłam. Usiłowałam wymyślić sprytny albo zabawny sposób, żeby
mu to przekazać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Opowiedziałam więc, jak leci, tłumacząc, że z taką decyzją
nie da się walczyć.
20
- Las Vegas - powiedział głucho. Wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz. - Przeprowadzasz się do Las Vegas.
- Dopiero za miesiąc - powiedziałam, splatając dłonie. -Uwierz mi, że wcale nie chcę. Boże, Seth. Wciąż nie mogę
w to uwierzyć. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
- Hej, nie przepraszaj. Nie za coś takiego. - Przyciągnął mnie do siebie, a dobroć i współczucie malujące się na
jego twarzy sprawiły, że niemal się popłakałam. - To nie twoja wina. Nie masz za co przepraszać.
Pokręciłam głową.
- Wiem, ale... to takie dziwne. Myślałam, że problemy minęły. Że mamy szansę być razem. I teraz nie wiem, co
robić. Nie mogę cię prosić, żebyś...
- Żebym...?
Oparłam głowę o jego pierś.
- Pojechał ze mną. Milczał przez kilka chwil.
- Pozwoliliby mi na to? Zawsze sądziłem... kiedy opowiadałaś o swojej przeszłości, miałem wrażenie, że za
każdym razem stwarzasz siebie na nowo. Nowe imię, nowy wygląd. Myślałem, że musisz zostawić za sobą
przeszłość.
- Tak robiłam, ale to był zawsze mój wybór. Dla ciebie... oczywiście bym tego nie zrobiła. Zostałabym Georgina
Kincaid, dokładnie taką, jaką znasz. Ałe nie możesz ich opuścić. - Wskazałam dłonią salon. - Nie warto.
Seth uniósł moją głowę, żebym mogła spojrzeć mu w oczy.
- Georgino - odezwał się łagodnie. - Kocham cię. Jesteś tego warta. Jesteś dla mnie wszystkim. Poszedłbym za
tobą na koniec świata. A nawet dalej.
- To, co mówisz, jest nielogiczne. - Uśmiechnęłam się ze smutkiem. - Nie jestem wszystkim. Ich też kochasz.
Znienawidziłbyś się, gdybyś wyjechał ze mną, gdy oni tak bardzo cię potrzebują.
- Czyli co? Podjęłaś już za mnie tę decyzję? - spytał. Powiedział to żartobliwie, choć rozmawialiśmy na śmier-
telnie poważny temat. - Zrywamy ze sobą?
- Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... Po prostu wiedz, że nie oczekuję, że ze mną pojedziesz. Czy chcę z tobą
być? Oczywiście, że tak. Ale kocham twoją rodzinę, Seth. Kocham ich wszystkich. Moje szczęście... -
Wypowiedzenie tego słowa było dziwne. „Moje szczęście". Od tak dawna byłam nieszczęśliwa. Od wieków nawet nie
wyobrażałam sobie, że mogłabym być szczęśliwa. - Moje szczęście nie jest ważniejsze od ich szczęścia.
Pochylił się nade mną i musnął moje usta swoimi.
- A moje?
Spojrzałam na niego z ogromnym zaskoczeniem.
- Chcesz powiedzieć, że porzuciłbyś ich i wyjechał do Las Vegas?
- Nie - zaprzeczył stanowczo. - Nigdy bym ich nie porzucił. Ale na pewno jest jakieś rozwiązanie. Coś, co nie
oznacza konieczności poświęcenia dla nas ani dla nich. Musimy tylko na nie wpaść. Nasz związek jest zbyt ważny.
Jeszcze nie trać nadziei, dobrze?
Przytuliłam go, zatracając się w słodyczy jego ciepła i zapachu. Pocieszył mnie tymi słowami, ale wciąż nie
chciałam dać się zwieść nadziei. Stawka była zbyt wysoka, tyle rzeczy mogło pójść nie tak.
- Kocham cię - powiedziałam.
- Ja też cię bardzo kocham. - Ścisnął mnie mocno, pocałował jeszcze raz i puścił. - Dobrze. A teraz obejrzyjmy ten
film i udawajmy dobrą zabawę, żeby szybko się stąd wymknąć.
- Czemu?
- Bo jeśli na weekend masz wyjechać do Vegas, to mam zamiar zabrać cię teraz do domu i spędzić z tobą czas jak
najlepiej.
Uśmiechnęłam się promiennie i objęłam go ramionami.
- Czy spędzanie czasu „jak najlepiej" oznacza to, co mi się wydaje?
- Tak - odrzekł, gdy wchodziliśmy do salonu. - Dokładnie.
- Więc wiesz, że to wbrew zasadom.
- Zasadom, które sama ustaliłaś - zauważył.
- Zasadom, które mają cię chronić - sprecyzowałam. -Jeszcze nie minęło wystarczająco dużo czasu. Pamiętaj, że
musimy to dawkować.
Jeden z warunków naszego powrotu do siebie. Wcześniejszy platoniczny związek był zbyt wielkim wyzwaniem,
więc zgodziłam się na trochę seksu... Mimo to wzdrygałam się na samą myśl, że każda bliskość, nawet bardzo krótka,
odbiera mu cząstkę życia. Seth powiedział mi, że o to nie dba i jest gotów na każde ryzyko, byle być ze mną. Nie
ustępowałam, więc pozwolił mi wprowadzić ograniczenia w naszym seksie. Wciąż nie wiedziałam, jak często może-
my się kochać, ale coś mi mówiło, że nie częściej niż raz na kilka miesięcy. Ale nie powiedziałam tego Sethowi.
Ostatni - i jedyny - raz od naszego zejścia się robiliśmy to miesiąc temu i wiedziałam, że Seth zaczyna się nie-
cierpliwić. Układ ten był dla niego sporym wyzwaniem: szanował mnie, ale nie sądził, że takie środki ostrożności są
konieczne, skoro to on podejmuje ryzyko, które jak się zarzekał, wcale mu nie przeszkadzało.
- Nie dziś - dodałam.
- Ale to przecież specjalna okazja - przekonywał. -Prezent pożegnalny.
- Ej, przecież nie mówię, że nic nie możemy robić -mruknęłam. - Tylko nie tyle, ile byś chciał.
W czasach cnoty nauczyliśmy się paru pomysłowych metod zastępczych, na przykład robić samemu sobie to,
czego nie mogliśmy robić sobie nawzajem.
- Pytanie brzmi: czy będzie problem z twoimi gośćmi?
- Nie, jeśli będziemy cicho. - Po chwili wzruszył ramionami. - A co tam. Niech słyszą. Mnie to nie przeszkadza.
Prychnęłam.
- O tak. Twoja mamusia wyważy drzwi kijem bejs-bolowym.
- Nie martw się - pocieszył mnie, całując w policzek. -Nie ma szans z tobą i słownikiem.
21
Rozdział 6
Na szczęście obyło się bez słownika i kija, a Seth i ja spędziliśmy razem przyjemną noc. Dzięki temu weekend
rozpoczęłam w dobrym humorze, a będąc z nim, łatwo było mi uwierzyć, że może wszystko jeszcze się ułoży. Ale
gdy rozpoczęłam podróż, moje wątpliwości powróciły.
Jazda na lotnisko, kontrola bagażu, pouczenia stewardesy. .. to tylko detale, ale zaczęły mnie irytować. Nie mog-
łam sobie wyobrazić, że Seth przeprowadzi się ze mną do Las Vegas, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Czyli
zostaje nam związek na odległość i latanie do siebie co... nie miałam pojęcia, jak często. I to był kolejny problem. Co
dokładnie oznaczał związek na odległość? Odwiedziny co tydzień? Co miesiąc? Przez częste loty obrzydłyby mi te
podróże. Zbyt rzadkie, a wtedy co z oczu, to z serca.
Kiedy wreszcie doleciałam do Las Vegas, byłam oczywiście wykończona tymi myślami. Niespodziewanie
pocieszyły mnie słowa Jerome'a. Skoro Seth i ja obeszliśmy problem związku śmiertelnika z nieśmiertelną, to
dwugodzinny lot był w porównaniu z tym drobnostką. Uda się nam. Musi.
- To ona!
Czekając na bagaż, usłyszałam znajomy, donośny głos. Odwróciłam się i spojrzałam w twarz opalonemu, przystoj-
nemu Luisowi, arcydemonowi Las Vegas.
Pozwoliłam, by objął mnie zamaszyście, ale z zadziwiającą delikatnością jak na wielkiego faceta.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam, jak tylko wypuścił mnie z potężnych ramion. Zdałam sobie z czegoś sprawę. - Nie
przyjechałeś tu po mnie, prawda? Macie od tego ludzi, prawda?
Luis uśmiechnął się szeroko, a jego ciemne oczy lśniły.
- Oczywiście, ale nie mogłem powierzyć odebrania mojego ulubionego sukuba podwładnemu.
- Daj spokój - jęknęłam.
Na taśmie pojawił się mój bagaż, ale gdy do niego podeszłam, Luis odsunął mnie na bok i podniósł go z łatwością.
Gdy szłam za nim na parking, wiedziałam, że Jerome w życiu nie zrobiłby czegoś takiego.
- Drwisz, ale większość z tutejszych sukubów nudzi mnie na śmierć. Podobnie jak większość pracowników -dodał
Luis. - Przy tak licznym personelu mam tu przeróżne osobowości i talenty. Zdarzają się i wyjątkowi, i zwyczajni. Ty,
moja droga, jesteś wyjątkowa.
- Nie musisz mi osładzać tej pracy - powiedziałam, uśmiechając się mimo woli. - I tak nie mam wyboru.
- Prawda - przyznał. - Ale chcę, żebyś tu była szczęśliwa. Chcę, żeby każdy z moich pracowników rozpowiadał,
jak świetnym jestem szefem. Dzięki temu mogę szpanować na corocznym firmowym zjeździe.
- A Jerome próbuje zaszpanować, organizując zawody w kręglach z Nanette.
Luis roześmiał się i poprowadził mnie w stronę błyszczącego czarnego jaguara zaparkowanego na miejscu dla
niepełnosprawnych. Gdy zapakował walizkę, zadał sobie trud i otworzył dla mnie drzwi. Zanim uruchomił silnik, po-
chylił się konspiracyjnie w moją stronę i głośno wyszeptał:
- Jeśli chcesz zmienić kształt, to lepiej teraz, póki jesteśmy w środku.
- Zmienić na co? Wzruszył ramionami.
- Jesteś w Vegas. Wczuj się w tutejszy styl życia. Nie ma potrzeby skazywać się na dżinsy i grzeczne buty.
Przebierz się w suknię. Z cekinami. I gorsetem. Spójrz tylko na mnie.
Luis wskazał na siebie dłonią, jakbym mogła przegapić fantastyczny i na pewno szyty na miarę włoski garnitur,
który miał na sobie.
- Ledwo minęło południe - zauważyłam.
- To bez znaczenia. Ja ubieram się tak, gdy tylko wstanę z łóżka.
Rozejrzałam się po parkingu i szybko zmieniłam podróżne ciuchy na minisukienkę z odkrytym ramieniem,
oplatającą mnie jak grecka toga. Tkanina połyskiwała srebrzyście, gdy padało na nią światło. Moje puszczone luźno
długie, jasnobrązowe włosy zmieniłam w równie elegancką fryzurę. Luis skinął z aprobatą.
- Teraz możesz jechać do Bellagio.
- Bellagio? - spytałam pod wrażeniem. - Myślałam, że upchniesz mnie w jakimś podrzędnym motelu piętnaście
kilometrów od centrum.
Poprawiłam makijaż.
- Cóż - mruknął, wycofując auto - zazwyczaj tylko na to pozwala budżet, gdy przyjeżdża nowy pracownik. Ale
udało mi się znaleźć dodatkowe środki również we własnej kieszeni, żeby zaoferować ci coś lepszego.
- Nie musiałeś - zaprotestowałam. - Mogłam sama opłacić sobie gdzieś pokój.
Ale mówiąc to, wiedziałam, że skoro gromadzenie środków przez stulecia było łatwe dla mnie, to dla gościa
żyjącego tak długo jak Luis to pewnie bułka z masłem. Ten samochód i garnitur kupił pewnie za drobniaki. Machnął
lekceważąco na moje protesty.
- To drobiazg. Poza tym pewnie ukradliby mi wóz, gdybym zaparkował go przed jednym z hoteli dla oszczędnych.
Czujnik informował, że temperatura powietrza na zewnątrz wcale nie była tak odmienna od grudnia w Seattle. Za
to światło było tu całkiem inne.
- O Boże - sapnęłam, wyglądając przez okno i mrużąc oczy. - Od dwóch miesięcy nie widziałam słońca.
Luis zachichotał.
- Poczekaj na lato, będzie trzy razy cieplej. Większość ludzi narzeka na upały, ale tobie się pewnie spodoba. Go-
rąco i sucho. W nocy temperatura nie spada poniżej dwudziestu sześciu stopni.
Kochałam Seattle. Nawet bez Setha mogłam tam żyć szczęśliwie przez wiele, wiele lat. Ale muszę przyznać, że
pogoda nie była najmocniejszą stroną regionu. W przeciwieństwie do za dużych wahań na Wschodnim Wybrzeżu,
Seattle miało bardzo łagodny klimat. Oznacza to, że nigdy nie było tam „bardzo". Ani bardzo zimno, ani już na pewno
bardzo ciepło. Letnie upały były chwilowe, a łagodność zimy psuły deszcze i chmury. W lutym zazwyczaj byłam
gotowa pożerać całe opakowania witaminy D. Dorastałam na plażach Morza Śródziemnego i wciąż za nimi tęskniłam.
- Rewelacja - powiedziałam. - Szkoda, że nie przyjechałam w cieplejszą pogodę.
- Nie będziesz musiała długo czekać - zapewnił. - Jeszcze miesiąc takiej pogody, a temperatury zaczną rosnąć. W
marcu możesz wyciągać z szafy bikini.
22
Pewnie przesadzał, ale i tak się uśmiechnęłam.
Dojeżdżaliśmy do słynnego bulwaru Strip. Budynki stawały się coraz bardziej wyszukane i ekskluzywne. Na
chodnikach i ulicach zagęściło się od ludzi. Billboardy kusiły wszelkimi możliwymi formami rozrywki. Miałam wra-
żenie, że znalazłam się w parku rozrywki dla dorosłych.
- Chyba jesteś tu szczęśliwy, co? - zagadnęłam.
- No - potwierdził Luis. - Poszczęściło mi się. To nie tylko świetne miejsce, ale mam największą grupę sług pie-
kielnych na świecie. Gdy pojawiło się twoje imię, pomyślałem: muszę ją tu mieć.
Coś w jego słowach zostawiło smugę na moich różowych okularach, przez które patrzyłam na otaczające mnie
miasto.
- Gdy pojawiło się moje imię?
- Jasne. Regularnie dostajemy e-maile o przeniesieniach, nowych etatach i takich tam. Gdy zobaczyłem, że
przenoszą cię z Seattle, zgłosiłem swoje zainteresowanie.
Odwróciłam się do okna, żeby nie widział mojej twarzy.
- Kiedy to było?
- Nie wiem. Jakiś czas temu. - Zachichotał. - Wiesz, jak takie rzeczy się wloką.
- No - mruknęłam, siląc się na beztroski ton. - Wiem. Właśnie o tym rozmawiałam z Romanem. O ślimaczym
tempie, w którym Piekło podejmuje decyzje kadrowe. Ne-filim zarzekał się, że okoliczności tego przeniesienia są
podejrzane, i sugerował, że komuś się spieszyło. Ale Luis zachowywał się tak, jakby wszystko przebiegało zgodnie
z procedurą. Czy to możliwe, że ktoś po prostu zapomniał poinformować Jerome'a o moim przeniesieniu?
Możliwe też, pomyślałam, że Luis kłamie. Nie chciałam w to wierzyć, ale wiedziałam, że bez względu na to, jak
przyjazny i sympatyczny się wydawał, to przecież demon. Nie mogłam pozwolić, żeby jego urok uśpił moją czujność.
Mieliśmy takie ulubione powiedzonko ze znajomymi: „Skąd wiadomo, że demon kłamie? Porusza ustami".
- Zdziwiłam się, że w ogóle chcą mnie przenosić -przyznałam. - Byłam szczęśliwa w Seattle. Jerome powiedział. ..
No cóż, stwierdził, że przyczyną było moje lenistwo, że ukarano mnie za złe zachowanie.
Luis prychnął i wjechał na podjazd pod Bellagio.
- Tak powiedział? Wiesz co, nie zadręczaj się tym, kochana. Jeśli szukasz powodu tego przeniesienia, sądzę, że ma
to coś wspólnego z tym, że Jerome dał się przywołać i pozwala nefilimowi oraz istotom ze snów zadawać się z jego
sukubem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale na szczęście dojechaliśmy do wejścia do hotelu. Luis przekazał samochód
parkingowemu, który wydawał się znać jego i jego hojne napiwki. Gdy weszliśmy do Bellagio, otoczyła mnie powódź
bodźców - kolorów, dźwięków i życia. Mnóstwo przechodzących osób było wystrojonych tak jak my, ale widziałam
też mnóstwo przeciętnych, zwykłych ludzi. Mieszały się tam wszystkie klasy społeczne i kultury, zjednoczone w
poszukiwaniu rozrywki.
Równie przytłaczająca była potężna fala ludzkich emocji. Nie miałam żadnych magicznych mocy pozwalających
mi ujrzeć emocje, ale potrafiłam odczytywać wyrazy twarzy i miny. Ten sam talent pozwalał mi wyławiać desperatów
pozbawionych nadziei w galerii handlowej. Tutaj czułam to samo, tyle że sto razy intensywniej. Ludzie okazywali
rozmaite rodzaje nadziei i ekscytacji. Niektórzy byli radośni i entuzjastyczni: upojeni sukcesem albo gotowi
zaryzykować, by go osiągnąć. Inni najwidoczniej już spróbowali... i ponieśli porażkę. Na ich twarzach malowała się
desperacja, niedowierzanie w to, że znaleźli się w takich opałach, oraz smutek, gdy nie mogli naprawić tej sytuacji.
Równie widoczne były pozytywne emocje. Niektórzy faceci tak otwarcie szukali okazji do podrywu, że mogłabym
ich uwieść w mgnieniu oka. Inni stanowili idealną przynętę dla sukuba: faceci, którzy przyjechali tu z postanowieniem
zachowywania się... ale łatwo ulegliby pokusie przy odrobinie wysiłku. Mimo że moje serce należało tylko do Setha,
nic nie mogłam poradzić na to, że schlebiały mi te wszystkie pełne podziwu spojrzenia, które zauważałam. Nagłe
ucieszyłam się, że posłuchałam rady Luisa, aby zmienić postać.
- Łatwizna - mruknęłam, rozglądając się dookoła, gdy czekaliśmy na windę. - Są jak...
- Bydło? - podpowiedział Luis. Skrzywiłam się.
- Nie tego słowa szukałam.
- Niewielka różnica.
Otworzyły się drzwi windy i przystojny dwudziestolatek zaprosił nas do środka. Uśmiechnęłam się do niego
ujmująco, delektując się wpływem, jaki na niego miałam. Gdy chłopak wysiadł na swoim piętrze, Luis mrugnął do
mnie i szepnął mi do ucha:
- Łatwo się przyzwyczaić, co?
Dojechaliśmy na nasze piętro, a gdy drzwi się otworzyły, Luis skinął w prawą stronę. Po kilku krokach nagle
zdałam sobie z czegoś sprawę.
- Mam apartament? - spytałam zaskoczona. - To trochę za wiele, nawet jeśli chciałeś zrobić dobre wrażenie.
- No właśnie, wcześniej nie miałem okazji ci tego powiedzieć. Masz apartament, bo tam będzie więcej miejsca.
Dzielisz go z innym pracownikiem.
Zatrzymałam się jak wryta. Oto on: haczyk w tej przesłodzonej bajce. Wyobraziłam sobie dzielenie pokoju z
innym sukubem i od razu wiedziałam, że będę musiała poszukać innej kwatery. Sukuby mieszkające obok siebie
potrafiły zawstydzić scenarzystów oper mydlanych.
- Nie chcę naruszać niczyjej prywatności - powiedziałam dyplomatycznie, zastanawiając się, jak się z tego
wykaraskać.
Luis podszedł do drzwi i wyjął kartę otwierającą drzwi.
- E tam, apartament jest wielki. Dwie sypialnie i salon, a do tego ogromna kuchnia. - Otworzył drzwi. - Mogli-
byście mijać się przez cały tydzień, gdybyście chcieli. Ale coś mi mówi, że będzie inaczej.
Miałam spytać, co ma na myśli, ale nagle okazało się to niepotrzebne. Weszliśmy do tak wielkiego salonu, jak
obiecywał Luis: piękne linie, nowoczesne meble, wszędzie kolory złota i zieleni zestawione z ciemnym drewnem.
Wysokie okno ukazywało zachwycającą panoramę miasta. Stał przed nim mężczyzna podziwiający widoki.
Nie widziałam jego twarzy, ale miałam przeczucie, że nawet gdybym ją widziała, nie rozpoznałabym jej. Zresztą to
nie miało znaczenia. Znałam jego nieśmiertelny podpis, niepowtarzalny znak, który odróżnia istotę od wszystkich
pozostałych. Nie mogłam uwierzyć, nawet gdy odwrócił się i posłał mi uśmiech.
23
- Bastien?! - zawołałam.
Rozdział 7
Bez względu na przybrany kształt Bastien zawsze miał ten sam uśmiech: ciepły i zaraźliwy. Uśmiechałam się pro-
miennie, przytulając go, zbyt zaskoczona, żeby sformułować jakiekolwiek logiczne powitanie albo spytać, co tu robi.
Ostatni raz widziałam Bastiena w Seattle zeszłej jesieni. Przyjechał do miasta, żeby pomóc w zdyskredytowaniu
prezentera konserwatywnego radia, i odniósł sukces, dzięki mnie, czym zaskarbił sobie uznanie naszych prze-
łożonych. Wkrótce urwał nam się kontakt. Sądziłam, że przeniesiono go do Europy albo na Wschodnie Wybrzeże.
Może i tak, ale teraz był tutaj. Przypomniały mi się wcześniejsze słowa Luisa.
- Czekaj. Ty jesteś tym drugim nowym pracownikiem? Bastien uśmiechnął się jeszcze szerzej. Uwielbiał szokować
i zaskakiwać.
- Obawiam się, że tak, Kwiatuszku. Przeprowadziłem się tutaj tydzień temu, a nasz pracodawca łaskawie mnie tu
zakwaterował do czasu, aż znajdę coś dla siebie.
Ukłonił się Luisowi w pas.
Luis skinął głową, widocznie ciesząc się scenariuszem, który zaplanował.
- Co, mam nadzieję, nastąpi wkrótce. Księgowi nie dadzą mi tego ciągnąć w nieskończoność.
Bastien przytaknął poważnie.
- Mam już kilka potencjalnych kwater na oku.
- Poza tym Bastien tak naprawdę nie potrzebuje własnego mieszkania. Mógłby wyjść dziś na miasto, uśmiechnąć
się do odpowiednich osób, a dziesiątki bogatych kobiet zabijałyby się, żeby u nich przenocował - zażartowałam.
Jego obecne ciało było przed trzydziestką, miał wypłowiałe od słońca brązowe włosy i orzechowe oczy. Był
przystojny, ale nawet gdyby był brzydki, i tak udałoby mu się skraść czyjeś serce. Po prostu był w tym dobry.
- Czy to zaproszenie? - spytał Bastien. - Bo nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór.
- To teraz masz - oznajmił Luis. - Domyślam się, że Georgina i ty będziecie chcieli nadrobić zaległości, a do tego
możesz opowiedzieć jej wrażenia, jakie masz z Las Vegas. Oczywiście wszystkie są dobre.
- Oczywiście. - Bastien i ja potwierdziliśmy jednogłośnie.
- Poza tym chcę, żeby poznała Phoebe i może kilka innych sukubów - ciągnął Luis.
- Oo... Mademoiselle Phoebe. - Bastien skinął głową z aprobatą. - Wspaniała istota. Pokochasz ją.
- Ty chyba już pokochałeś - zauważyłam.
Sukuby i inkuby czasami się związywały, ale zazwyczaj trzymały się ludzi, jeśli chodziło o romantyczne związki.
Ale Bastien miał słabość do mojego gatunku.
Skrzywił się.
- Mój urok zdaje się wcale na nią nie działać. Mówi, że nigdy nie zakocham się w kimś bardziej niż w samym
sobie, więc nie ma sensu, żeby się angażowała.
Zaśmiałam się.
- Już ją lubię.
- Czyli załatwione. - Luis ruszył w stronę drzwi. -Mam kilka spraw, ale zobaczę się z tobą przed wyjazdem. Ufam,
że Bastien zapewni ci rozrywkę. Dzwoń, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.
Pstryknął palcami i w jego dłoni pojawiła się wizytówka. Wręczył mi ją. Była wciąż ciepła.
- Dzięki, Luis - powiedziałam, uścisnąwszy go. - Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Przytaknął poważnie.
- Wiem, że nie jesteś zachwycona z tego przeniesienia, ale naprawdę chciałbym, żebyś była tu szczęśliwa.
Wyszedł, a Bastien i ja przez chwilę staliśmy w milczeniu.
- Wiesz... - odezwałam się w końcu - przez te wszystkie lata w Seattle Jerome chyba nigdy nie powiedział, żebym
dzwoniła do niego, jeśli będę czegoś potrzebowała.
Bastien zachichotał, gdy szliśmy do małego, ale dobrze zaopatrzonego baru.
- Z tego co zauważyłam, Luis wydaje się dość wyjątkowy. Mam szczęście, że tu trafiłem. Ty też.
- No. Prawdziwi z nas farciarze, co? - Skrzyżowałam ręce i oparłam się o ścianę przy barze. - No to jak tu trafiłeś?
- Jak każdy. Mieszkałem w Newark, a kilka dni temu dostałem nakaz przeniesienia. No więc jestem.
Zmarszczyłam brwi.
-A nie mówiłeś, że jesteś tu od tygodnia?
- Tydzień, kilka dni. Nie wiem. Muszę przyznać, że od przyjazdu jestem jakby upojony. Tak czy inaczej, jestem tu
od niedawna. Było to dość nieoczekiwane.
- Moje przeniesienie też - mruknęłam. -1 to jak. A teraz ty też tu jesteś. Trochę to dziwne.
- Tak? - Wylał zawartość shakera z martini do dwóch kieliszków. - Już kiedyś razem pracowaliśmy. Musiała zda-
rzyć się powtórka.
Wzięłam od niego kieliszek.
- Na to wygląda. Ale i tak... to dość zaskakujące, że tyle razy na siebie wpadamy. Podejrzanie duży zbieg oko-
liczności.
Wypiłam łyk i skinęłam z aprobatą. Użył Grey Goose.
- Może to nie zbieg okoliczności. Śledzą naszą wydajność. Pewnie wiedzą, że razem pracujemy efektywniej.
O tym nie pomyślałam.
- Myślisz, że z tego powodu umieściliby nas tutaj razem? Żebyśmy mieli lepsze wyniki? Bo widzisz, ja wciąż
próbuję rozgryźć, czemu w ogóle mnie przeniesiono.
- Oni nie potrzebują przyczyny.
- Wiem. Według jednej z teorii nie byłam wzorowym sukubem.
24
- No i masz. Przysłali cię do mnie, bo wiedzą, jak dobry mam na ciebie wpływ.
- Chyba jak zły. Jego oczy zalśniły.
- Będziemy mieli tu razem kupę zabawy. Jeszcze nie grałem w kasynie, a już mam wrażenie, że wygrałem główną
nagrodę. - Dopił drinka. - Dopij swojego i chodźmy się zabawić. Znam świetne miejsce na lunch. A potem możemy
spróbować szczęścia.
Dziwnie się czułam, wychodząc na miasto, zwłaszcza tak wcześnie. Zdałam sobie sprawę, że mieszkając w Seattle,
przestałam korzystać z uroków życia. Tak dobrze odgrywałam rołę człowieka, że zapomniałam, jak to jest myśleć jak
sukub. Czemu nie wykorzystać tego w pełni? W zasadzie to podróż służbowa, ale jej celem jest wysondowanie
miejsca mojego przyszłego zatrudnienia. Byłam tu niejednokrotnie, ale dopiero teraz naprawdę i dogłębnie patrzyłam
na miasto oczami sukuba na służbie. Znowu uderzyła mnie ta sama myśl: łatwizna, to będzie tak niesamowicie
banalne.
Złapaliśmy taksówkę, a Bastien podał wskazówki, jak dojechać do Blasku. Przypomniałam sobie wszystkie atrak-
cje Las Vegas, ale nazwa nic mi nie mówiła.
- Nigdy nie słyszałam o tym miejscu - stwierdziłam. -Brzmi jak nazwa klubu ze striptizem.
- Nie, to nowy hotel z kasynem - wyjaśnił Bastien. -Jeszcze ciepły i nowiutki, bo otwarli go zaledwie kilka tygodni
temu, a już okazał się przebojem.
- A czemu nazywa się Blask? - spytałam. Uśmiechnął się szeroko.
- Zobaczysz.
Odpowiedź stała się oczywista, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Wszystko było, cóż... błyszczące. Wnętrze było tak
pełne roziskrzonych ruchomych świateł, że na drzwiach powinno wisieć ostrzeżenie dla chorych na padaczkę. Pra-
cownicy hotelu i kasyna mieli na sobie wyszukane stroje z cekinami, a wszystkie dekoracje były intensywnie ko-
lorowe i miały lśniące powierzchnie. Powódź migających świateł w kasynie sprawiała, że z początku rozbolały mnie
oczy. I choć wystrój od kiczu dzielił tylko krok, panowała tu atmosfera luksusu. Blask był karykaturalny, ale w po-
zytywny sposób.
- Tędy. - Bastien prowadził mnie przez labirynt kasyna. - Tam, dokąd idziemy, będzie trochę spokojniej.
Po drugiej stronie znajdowały się drzwi z ogromnym napisem „Sala Diamentowa". Po takiej nazwie spodziewałam
się striptizerek i jeszcze więcej blasku, ale okazało się, że wnętrze jest cichsze i bardziej gustowne. Jedyny widoczny
blask pochodził z kryształowych żyrandoli i kieliszków do wina. Cała reszta restauracji była ciepła i wykończona
miodowym drewnem i czerwonym aksamitem. Gdy siedzieliśmy przy stoliku, Bastien odezwał się do kelnerki:
- Proszę przekazać Phoebe, że przyszedł Bastien. Gdy zostaliśmy sami, spojrzałam na niego cierpko.
- Już wiem, o co chodzi. A myślałam, że starasz się mnie zabrać do miłej restauracji. Tak naprawdę chciałeś tylko
odwiedzić swoją ukochaną.
- To tylko dodatkowa korzyść - rzucił bez wahania. -Tutejsze jedzenie jest świetne. A Luis chciał, żebyś poznała
Phoebe, pamiętasz? Nie martw się, polubisz ją.
Nawet nie usiłowałam ukryć sceptycyzmu.
- No nie wiem, Bastien. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sukuby, które polubiłam przez te wszystkie lata. Co
najwyżej bywają znośne i czasami zabawne, jak Tawny.
A w najgorszym przypadku, czyli w przeważającej większości, sukuby były zrzędliwymi sukami. Oczywiście nie
licząc mnie.
- Pożyjemy, zobaczymy - skwitował.
Nie musieliśmy czekać długo, bo po kilku minutach poczułam zbliżającą się aurę sukuba. Przypominała kwiaty
pomarańczy i miód. Pojawiła się wysoka, smukła kobieta w biało-czarnym stroju z tacą z koktajlami. Tutejsi pracow-
nicy nie musieli dorównywać blaskiem wystrojowi hotelu. Zaskakująco zwinnym i płynnym ruchem postawiła przed
nami koktajle. Jej gracja nadawałaby się do obsługi królów z dawnych lat... co pewnie było jej udziałem.
- Phoebe - rozmarzył się Bastien. - Jak zwykle jesteś zjawiskowa. Poznaj naszą najnowszą koleżankę.
Spojrzała na niego, jak patrzy się na zabawne dziecko, i usiadła na jednym z wolnych krzeseł przy naszym stoliku.
Jej włosy w kolorze ciemnego blondu były związane w schludną kitkę, odsłaniając wysokie kości policzkowe i
zielone oczy otoczone długimi rzęsami.
- Bastien, nie zaczynaj znowu ze zjawiskami. Jest na to zdecydowanie za wczesna godzina. - Wyciągnęła w moją
stronę dłoń. - Cześć, nazywam się Phoebe.
- Georgina - przedstawiłam się, ujmując jej dłoń.
- Cokolwiek powiedział ci Bastien, podziel to na pół. -Zamyśliła się, przyglądając mu się z uwagą. - Albo na trzy.
- Ej! - zawołał inkub z udawanym oburzeniem. - Protestuję. Nigdy bym nie skłamał tak uroczym istotom jak wy!
- Bastien - oschle odezwała się Phoebe. - Jesteś skłonny nakłamać każdej kobiecie, jeśli tylko sądzisz, że szybciej
dobierzesz się do jej majtek.
Zaśmiałam się mimo woli, a on posłał mi kolejne zranione spojrzenie.
- Kwiatuszku, wiesz, że to nieprawda. Znasz mnie dłużej niż cała reszta.
- I właśnie dlatego wiem, że Phoebe się nie myli - odparłam poważnie.
Bastien mruknął coś niemiłego po francusku, ale koleżanka Phoebe, która wróciła, aby przyjąć nasze zamówienie,
ocaliła nas przed jego dalszym oburzeniem. Phoebe za naszym pozwoleniem zamówiła dla nas dania specjalne spoza
menu.
- Jesteś tu kucharką? - spytałam.
- Barmanką - wyjaśniła, splatając dłonie i opierając na nich podbródek. - Mam zajęcie do czasu rozpoczęcia
przedstawienia.
- Przedstawienia?
Wcześniejsze dąsy Bastiena znikły, zastąpione wielkim samozadowoleniem.
- Widzisz, Kwiatuszku? Mówiłem, że mam dobry powód, żeby tu przychodzić. Moja ukochana Phoebe jest tutaj...
-Zamilkł z namysłem. - Czy wolno mi użyć słowa „showgirl"? Nie nadążam za tą całą polityczną poprawnością. Ileż
czasu zajęło mi zrozumienie, czemu wciąż mam kłopoty, nazywając biznesmenki „pracującymi dziewczynami".
Phoebe się roześmiała.
- Tak, może być showgirl.
25
Mimo woli wyprostowałam się na krześle.
- Jesteś tancerką? Gdzie występujesz?
- Tutaj - powiedziała. - Za kilka miesięcy. Jeszcze nie otwarliśmy sezonu.
- Co to za przedstawienie? - spytałam. - To znaczy, jest jakiś temat przewodni?
- To muzyczno-taneczny show w stylu Vegas. Czyli dokładnie to, czego można się spodziewać po miejscu o
nazwie Blask. Wszędzie klejnoty. Skąpe stroje, ale nie topless. - Przechyliła głowę i spojrzała na mnie z zainte-
resowaniem. - Jesteś tancerką?
- Tańczę - przyznałam skromnie. - Ale od dawna nie występowałam na scenie. Wyszłam z wprawy.
Bastien prychnął.
- Bzdura. Kwiatuszek w mig uczy się każdego układu. Kiedyś zachwycała tańcem publiczność w Paryżu.
- No właśnie - potwierdziłam. - Dawno temu.
- Jesteś zainteresowana udziałem? - zaproponowała Phoebe z poważną miną. - Nabór trwa. Załatwię ci prze-
słuchanie. Ale... może lepiej, żebyś była trochę wyższa.
- No... nie wiem - wymamrotałam zaskoczona. - Przenoszą mnie tutaj dopiero za miesiąc.
Phoebe była niezrażona.
- Matthiasowi nie powinno to przeszkadzać. Jest kierownikiem zespołu. Właściwie... - Zerknęła na zegarek. -
Powinien tu być za godzinkę. Będziesz mogła się z nim spotkać.
- Z wielką chęcią - zapewnił Bastien.
- Jestem pewna, że może odpowiadać za siebie, mon-sieur - odrzekła cierpko Phoebe.
Zachichotałam na ten kolejny zimny prysznic, na jaki załapał się Bastien.
- Bardzo bym chciała. Byłoby super.
Phoebe zostawiła nas, gdy pojawiły się talerze. Obiecała, że wróci pod koniec posiłku. Wszystko, co dla nas
zamówiła, było pyszne. Wahałam się, czy zjeść tak dużo, bo nie byłam pewna, czy spotkanie z kierownikiem zespołu
nie przerodzi się w przesłuchanie.
- Urocza, prawda? - spytał Bastien.
- To prawda - zgodziłam się. - Miałeś rację.
Szansa na pracę tancerki w Las Vegas była zaskakująca, ale jeszcze bardzo zdumiał mnie fakt, że Phoebe była
odpowiedzialna za organizację przedstawienia i wydawała się szczerze zadowolona z mojej kandydatury. Z mojego
doświadczenia wynikało, że sukuby chorobliwie strzegły swoich pozycji i przepędzały konkurencję.
- Swoim tańcem na pewno zdobędziesz serce Matthia-sa - zawyrokował Bastien. Westchnął ze smutkiem. - Gdy-
bym tak mógł równie łatwo zdobyć serce Phoebe.
- Jest dla ciebie za inteligentna - docięłam mu. - Zna twoje sztuczki.
- Oczywiście, że zna. Na tym polega połowa jej uroku. - Przerwał, żeby dopić ostatni koktajl. - A mówiąc o
dziwnych związkach... Co słychać w twoim świecie północnego zachodu? Wciąż dzielisz łoże z tym intrower-
tycznym śmiertelnikiem?
- Dosłownie i w przenośni - odpowiedziałam. Myśl o Secie zepsuła mi trochę dotychczasowy dobry humor. -To
przeniesienie... było dla nas szokiem. Nie wiem, jak wpłynie na nasz związek.
Inkub wzruszył ramionami.
- To weź go ze sobą.
- To nie takie proste.
- Nieprawda, jeżeli naprawdę chce z tobą być. Halo! -Bastien przywołał kelnerkę. - Proponuję jeszcze jedną ko-
lejkę. Problemy same znikną.
- Nie, przecież niedługo będę tańczyła!
Ale i tak napiłam się z Bastienem i poczułam, że dobry humor wraca. Przy tym facecie nie było innej możliwości.
Znałam go od dawna, a przebywanie w jego towarzystwie było takie swobodne i podnosiło mnie na duchu. Wymieni-
liśmy się historyjkami i plotkami o nieśmiertelnych, których oboje znaliśmy, a on podzielił się sensacyjnymi
informacjami
0co ciekawszych osobistościach, które poznam w Las Vegas.
Phoebe wróciła, gdy płaciliśmy rachunek. Przebrała się w strój do tańca. Poprowadziła nas przez lśniący labirynt
kasyna do cichszych i spokojniejszych sal po drugiej stronie budynku. Tam przeszliśmy przez drzwi wiodące na zaple-
cze sceny, która jeszcze była zamknięta dla publiczności. Ogromna widownia była pusta, nie licząc kilku facetów
montujących stoliki. Echo uderzeń młotkiem odbijało się po całym pomieszczeniu. Dopiero po chwili zauważyłam
mężczyznę siedzącego z boku sceny tak nieruchomo, że początkowo go przegapiłam. Uniósł wzrok znad sterty pa-
pierów, gdy do niego podeszłyśmy.
- Phoebe - powiedział. - Jesteś wcześniej.
- Chcę ci kogoś przedstawić - oznajmiła. - Matthias, to moi przyjaciele Georgina i Bastien. Georgina przeprowadza
się tutaj w przyszłym miesiącu.
Matthias wyglądał na trzydziestolatka, a jego jasne włosy wolały o wizytę u fryzjera. Ich nieład miał w sobie coś
ujmującego. Zdjął okulary w drucianych oprawkach
1przyjrzał mi się uważnie. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że łanowi spodobałyby się te okulary, ale w prze-
ciwieństwie do niego Matthias pewnie naprawdę ich potrzebował. Mrugnął kilkukrotnie, a po chwili jego brwi uniosły
się w zaskoczeniu.
- Jesteś tancerką.
- Yy... tak, jestem. Skąd wiedziałeś?
Zgodnie z sugestią Phoebe dodałam sobie kilka centymetrów, gdy szłyśmy korytarzem, ale to nie była aż tak
wielka podpowiedz.
Matthias wstał, nadal mi się przyglądając. Nie pożądliwie, bardziej jak ktoś, kto ocenia dzieło sztuki.
- Zdradza cię chód i postawa. Mają w sobie grację. Energię. To twoja esencja. - Skinął w kierunku Phoebe. -
Jesteście siostrami?
- Nie - odparła. - Ale chodziłyśmy razem na zajęcia. Bastien powstrzymał śmiech.
1 RICHELLE MEAD Odkrycie sukuba Przekład Agnieszka Ufland Maja Kittel Amber
2 Rozdział 1 Nie po raz pierwszy miałam na sobie foliową sukienkę. Ale po raz pierwszy nie był to widok mogący zgorszyć dzieci. - Złośniku! - Przez zgiełk panujący w galerii handlowej przebił się głos Świętego Mikołaja, a ja szybko odwróci- łam się od grupy dzieciaków ubranych w stroje Burberry. Oczywiście nie wołał mnie prawdziwy Święty Mikołaj. Facet siedzący w udekorowanej ostrokrzewem i światełkami altance nazywał się Walter jakiś tam, ale chciał, żebyśmy my - jego „elfy" - zawsze zwracały się do niego per „Święty Mikołaju". W zamian on nadawał nam imiona reniferów lub siedmiu krasnoludków. Bardzo poważnie podchodził do swojego zadania i twierdził, że pomaga mu to wcielić się w postać. Gdy podawaliśmy to w wątpliwość, raczył nas opowieściami o swojej oszałamiającej karierze aktora teatralnego, która ponoć legła w gruzach z powodu jego wieku. My, elfy, mieliśmy własną teorię, co mogło zawalić jego karierę. - Święty Mikołaj musi się znowu napić - wyszeptał teatralnie, gdy do niego podeszłam. - Gburek nie chce mi dać. Wskazał głową kobietę ubraną w zieloną foliową sukienkę. Przytrzymywała wiercącego się chłopca, podczas gdy ja rozmawiałam ze Świętym Mikołajem. Wymieniłyśmy zbolałe spojrzenia i zerknęłam na zegarek. - Widzisz, Święty Mikołaju - powiedziałam - to dlatego, że od ostatniego drinka minęła dopiero godzina. Znasz zasady: jedna setka do kawy co trzy godziny. - Ale ustaliliśmy te zasady tydzień temu! - syknął. -Zanim zrobiło się tak tłoczno. Nie masz pojęcia, co musi znosić Święty Mikołaj. - Nie byłam pewna, czy to jakiś zabieg aktorski, czy może osobiste dziwactwo, ale miał zwyczaj mówić o sobie w trzeciej osobie. - Dziewczynka właśnie poprosiła o wystarczająco dobre wyniki matury, żeby dostać się na Yale. Miała dopiero z dziewięć lat. Przez chwilę mu współczułam. Galeria, w której pracowaliśmy, znajdowała się w jednej z zamożniejszych dzielnic Seattle, a życzenia, jakich czasem wysłuchiwał, wykraczały poza standardowe piłki nożne i kucyki. Do tego dzieciaki były często ubrane lepiej ode mnie (gdy nie byłam przebrana za elfa), co było nie lada osiągnięciem. - Przykro mi - odpowiedziałam. Może to tradycja, ale dla mnie sadzanie dziecka na kolanach starucha było wystarczająco obleśne. Nie potrzebowaliśmy dodawać do tego alkoholu. - Umowa to umowa. - Święty Mikołaj dłużej tego nie zniesie! - Święty Mikołaj ma tylko cztery godziny do końca zmiany - ucięłam. - Szkoda, że Kometek już z nami nie pracuje - burknął rozdrażniony. - Była bardziej wyrozumiała. - Owszem. I jestem pewna, że właśnie pije w samotności po tym, jak ją wyrzucili z roboty. - Kometek, poprzednia elfka, nie żałowała Świętemu Mikołajowi drinków i sama też nie wylewała za kołnierz. A ponieważ ważyła połowę mniej niż on, procenty szybciej uderzały jej do głowy. Straciła pracę, gdy ochrona centrum przyłapała ją na rozbieraniu się w sklepie z pamiątkami. Skinęłam na Gburka. - Dawaj go tu. Chłopczyk podbiegł i wspiął się na kolana Świętego Mikołaja. Trzeba przyznać, że Święty Mikołaj wczuł się w rolę i nie zadręczał mnie ani chłopca prośbą o kolejnego drinka. - Ho, ho, ho! Czego sobie życzysz na tegoroczne ekumeniczne zimowe święto? - Mówił z lekkim brytyjskim ak- centem, co nie było konieczne, ale z pewnością dodawało postaci charakteru. Malec spojrzał na Świętego Mikołaja z powagą. - Chcę, żeby tata wprowadził się z powrotem do domu. - To twój ojciec? - spytał Święty Mikołaj, patrząc na parę stojącą obok Gburka. Kobieta była ładną blondynką. Wyglądała na trzydziestolatkę profilaktycznie stosującą botoks. Zdziwiłabym się, jeśli chłopak, którego obłapiała, zdążył skończyć studia. - Nie - odparł chłopczyk. - To moja mama i jej przyjaciel Roger. Święty Mikołaj milczał przez kilka chwil. - Czy masz jakieś inne życzenia? Zostawiłam ich samych i wróciłam do swoich obowiązków na początku kolejki. Był już wieczór i do galerii scho- dziło coraz więcej rodzin. W przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, moja zmiana kończyła się za niecałą godzinę. Zdążę zrobić małe zakupy, a do tego ominie mnie godzina szczytu. Jako oficjalny pracownik galerii handlowej miałam sporą zniżkę, która pomagała mi znosić pijanych Świętych Mikołajów i foliowe kiecki. Jedną z najwspanialszych rzeczy w tym radosnym okresie są niezliczone zestawy podarunkowe kosmetyków i perfum, sprzedawane przez domy towarowe... zestawy, które koniecznie chciały znaleźć się w mojej łazience. - Georgina? - Znajomy głos przerwał moje rozmyślania o słodyczach i Christianie Diorze. Odwróciłam się i poczułam, jak ulatuje ze mnie entuzjazm, gdy stanęłam oko w oko z ładną kobietą w średnim wieku o miedzianych włosach. - Cześć, Janice. Co słychać? Moja była koleżanka z pracy odpowiedziała na wymuszony uśmiech zaskoczoną miną. - Wszystko okej. Ja... Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Także nie spodziewałam się, że ktoś mnie tu spotka. Był to jeden z powodów, dla których wybrałam pracę poza miastem: żeby unikać ludzi z poprzedniej. - Nawzajem. Nie mieszkasz w Northgate? - Starałam się, żeby moje pytanie nie zabrzmiało jak oskarżenie.
3 Przytaknęła i położyła dłoń na ramieniu małej, ciemnowłosej dziewczynki. - Mieszkamy, ale moja siostra mieszka w okolicy i mamy zamiar ją odwiedzić, jak tylko Alicia porozmawia ze Świętym Mikołajem. - Aha - bąknęłam zażenowana. Wspaniale. Janice wróci do Emerald City Books i powie wszystkim, że widziała mnie w przebraniu elfa. Choć pewnie i tak gorzej być nie mogło. Wszyscy w księgarni mieli mnie za nierządnicę z Babilonu. Właśnie dlatego zwolniłam się stamtąd kilka tygodni temu. Mój kostium to przy tym żaden obciach. - Dobry ten Święty Mikołaj? - niecierpliwie spytała Alicia. - Ten z zeszłego roku nie przyniósł mi tego, co chciałam. W gwarze głosów udało mi się wychwycić słowa Świętego Mikołaja: - Zrozum, Jessico, Święty Mikołaj nie ma dużego wpływu na stopy procentowe. Odwróciłam się z powrotem do Alicii. - Zależy, czego sobie życzysz - powiedziałam. - Jak tu wylądowałaś? - zagadnęła Janice. W jej głosie zabrzmiała autentyczna troska, co było chyba nieco lepsze niż poczucie wyższości. Miałam wrażenie, że niejedna osoba w księgarni bardzo ucieszyłaby się na myśl o moim cierpieniu... Choć moja praca wcale nie była taka zła. - To oczywiście tylko na jakiś czas - wyjaśniłam. - Mam zajęcie między rozmowami kwalifikacyjnymi, a oprócz tego dostałam zniżkę na zakupy. Poza tym to po prostu inna forma obsługi klienta. - Nie chciałam, żeby wzięła mnie za desperatkę albo pomyślała, że się jej tłumaczę, ale z każdym słowem coraz bardziej tęskniłam za swoją dawną pracą. - Aha, to dobrze - skwitowała i chyba trochę jej ulżyło. - Na pewno wkrótce coś znajdziesz. Chyba kolejka się ruszyła. - Poczekaj, Janice. - Złapałam ją za ramię, zanim zdążyła odejść. - Co... u Douga? W Emerald City zostawiłam tak wiele: pozycję kierowniczki, miłą atmosferę, nieograniczony dostęp do książek i kawy... Ale choć za nimi tęskniłam, dużo bardziej doskwierał mi brak pewnej konkretnej osoby: mojego przyjaciela Douga Sata. To głównie przez niego odeszłam. Nie mogłam znieść dalszej pracy ramię w ramię z Dougiem. Świadomość, że ktoś, na kim tak mi zależało, odczuwa w stosunku do mnie pogardę i rozczarowanie, była okropna. Musiałam przed tym uciec i sądziłam, że podjęłam dobrą decyzję, ale i tak trudno było mi pogodzić się z utratą kogoś, kto przez pięć lat stanowił ważną część mojego życia. Janice znów się uśmiechnęła. Doug działał tak na ludzi. - No wiesz, Doug to Doug. Wciąż jest tym samym wariatem. Kapela się rozkręca. I chyba zajmie twoje miejsce. Yy... twoje dawne miejsce. Właśnie prowadzą rekrutację. Jej uśmiech zamarł, jakby nagle zdała sobie sprawę, że mogła sprawić mi przykrość. Nie sprawiła. Nie bardzo. - To świetnie - powiedziałam. - Cieszę się. Skinęła głową i pożegnała się, przesuwając dalej w kolejce. Stojąca za nią czteroosobowa rodzinka przerwała na chwilę gorączkowe esemesowanie na identycznych komórkach, aby skarcić mnie gniewnym spojrzeniem za przestój w kolejce. Po chwili znów się pochylili nad swoimi gadżetami, pewnie po to, żeby podzielić się ze znajomymi na Twitterze każdym durnym szczegółem ich pobytu w centrum handlowym. Zmusiłam się do radosnego uśmiechu, który ani trochę nie odzwierciedlał moich prawdziwych uczuć, i dalej pomagałam ustawiać kolejkę, aż pojawił się Apsik, mój zmiennik. Wtajemniczyłam go w grafik drinków Mikołaja i czmychnęłam przed świątecznym zamętem na zaplecze galerii. Gdy znalazłam się w łazience, zamieniłam foliową sukienkę na dużo bardziej gustowne sweter i dżinsy. Wybrałam niebieski kolor, żeby nie było wątpliwości, że byłam po świątecznej służbie. Oczywiście gdy szłam przez centrum, nie mogłam zapomnieć, że tak naprawdę nigdy nie jestem po służbie, jeśli chodzi o moje główne zajęcie: byłam sukubem na usługach szanownego Piekła. Stulecia deprawowania i uwodzenia dusz wykształciły we mnie szósty zmysł, dzięki któremu wyczuwałam najbardziej podatnych na mój urok. Święta, choć oficjalnie były czasem radości, wyzwalały w ludziach także ich najgorszą stronę. Gdziekolwiek spojrzałam, dostrzegałam desperację. Niektórzy rozpaczliwie szukali idealnego prezentu, aby zdobyć serce ukochanych, inni żałowali, że nie stać ich na podarki dla bliskich, jeszcze inni zostali tam zaciągnięci na zakupy, mające pomóc stworzyć „idealne" święta, które wcale ich nie interesowały. Tak, wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie spojrzeć, aby dostrzec smutek i frustrację skryte za fasadą radości. Właśnie tego typu dusze były idealne do usidlenia. Bez problemu mogłabym uwieść dowolną liczbę facetów i mieć z głowy tygodniową normę. Ale rozmowa z Janice sprawiła, że dziwnie się czułam i nie byłam w stanie zebrać wystarczającej energii, aby zagaić rozmowę z jakimś niezadowolonym biznesmenem z przedmieścia. Zamiast tego pocieszałam się zakupami, a nawet udało mi się znaleźć kilka praktycznych upominków dla bliskich, co dowodziło, że nie jestem kompletnie samolubna. Gdy skończyłam zakupy, byłam pewna, że ruch uliczny osłabł i bez trudu dojadę do centrum. Przechodząc przez środek galerii, usłyszałam głośne „Ho, ho, ho!" Świętego Mikołaja, który ku przerażeniu malucha siedzącego mu na kolanach energicznie wymachiwał rękoma. Pewnie ktoś się złamał i zignorował grafik drinków. W drodze do domu zauważyłam, że mam trzy wiadomości głosowe, wszystkie od Petera. Zanim zdążyłam je odsłuchać, zadzwonił telefon. - Halo? - Gdzie jesteś? - Rozpaczliwy głos Petera wypełnił małe wnętrze mojego passata. - W samochodzie. A ty? - W mieszkaniu. A gdzie miałbym być?! Wszyscy już są! - Wszyscy? O czym ty mówisz? - Zapomniałaś? Cholera, Georgina. Jako nieszczęśliwa singielka byłaś dużo bardziej punktualna. Zignorowałam tę złośliwość i spróbowałam przypomnieć sobie plany na ten wieczór. Peter był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Był neurotycznym, obsesyj-no-kompulsywnym wampirem, który uwielbia! wydawać przyjęcia i uroczyste kolacje. Zazwyczaj udawało mu się zorganizować imprezę co najmniej raz w tygodniu, a do tego nigdy z tej samej okazji, więc łatwo było się pogubić.
4 - Dziś wieczór fondue - powiedziałam w końcu z dumą, że zdołałam sobie to przypomnieć. - Tak! I ser już nam stygnie. Nie jestem chodzącym podgrzewaczem, dziewczyno. - To czemu nie zaczęliście jeść beze mnie? - Bo jesteśmy dobrze wychowani. - Sporna kwestia. - Zastanowiłam się, czy chce mi się iść. Część mnie chciała po prostu wrócić do domu i przytulić się do Setha, ale miałam przeczucie, że będzie pracował. Pewnie nie miałam co liczyć na jego towarzystwo, a Peter był na wyciągnięcie dłoni. - Dobra. Zacznijcie beze mnie, a ja już jadę. Właśnie zjeżdżam z mostu. Z tęsknotą minęłam zjazd w stronę mieszkania Setha i wypatrywałam tego, który doprowadzi mnie do Petera. - Pamiętałaś o winie? - spytał. - Peter, jeszcze chwilę temu nie pamiętałam nawet, że mam do ciebie wpaść. Naprawdę potrzebujesz tego wina? Widziałam gablotę na wino Petera. Zawsze miał dziesiątkę czerwonych i białych win, zarówno krajowych, jak i importowanych. - Nie chcę marnować dobrych roczników - mruknął. - Wątpię, żebyś kiedykolwiek... Czekaj. Carter też jest? - Tak. - No dobra. Kupię po drodze. Po dziesięciu minutach byłam w jego mieszkaniu. Cody, jego współlokator i uczeń, otworzył drzwi i powitał mnie promiennym uśmiechemobnażając kły. Otoczyły mnie światło, muzyka, owionął zapach fondue i potpourri. Ich mieszkanie mogło spokojnie zawstydzić pawilon Mikołaja, a świąteczne dekoracje wypełniały każdy zakamarek. I to nie tylko bożonarodzeniowe. - Od kiedy macie menorę? - spytałam Cody'ego. - Żaden z was nie jest żydem. - Chrześcijanami też nie jesteśmy - odparł, prowadząc mnie w stronę jadalni. - Peter stawia w tym roku na podejście wielokulturowe. W gościnnym mamy dekoracje nawiązujące do kwanzaa, jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę tandetny nocleg. - Wcale nie tandetny! - Peter wstał od stołu, przy którym nasi nieśmiertelni przyjaciele siedzieli dookoła dwóch naczyń pełnych roztopionego sera. - Nie wierzę, że jesteś tak niewrażliwy na przekonania religijne innych osób. Jezu Chryste! Czy to wino w kartonie?! - Powiedziałeś, że chcesz wino - przypomniałam. - Chciałem dobre wino. Tylko nie mów, że to rose. - Oczywiście, że rose. I wcale nie powiedziałeś, że mam przywieźć dobre. Powiedziałeś, że martwisz się, że Carter wypije ci dobre wino, więc przywiozłam to dla niego. Twoje wino jest bezpieczne. Słysząc swoje imię, jedyna niebiańska istota w pokoju podniosła wzrok. - Super - burknął Carter, biorąc ode mnie karton. - Pomocnicy Mikołaja są zawsze gotowi do usług. Otworzył karton i spojrzał wyczekująco na Petera. - Masz słomkę? Usiadłam na pustym miejscu obok Jerome'a, mojego szefa, który z zadowoleniem zanurzał kawałek chleba w roztopionym cheddarze. Był arcydemonem całego Seattle. Wyglądał jak John Cusack z lat dziewięćdziesiątych, przez co czasami łatwo zapominało się o jego prawdziwej naturze. Na szczęście jego piekielna osobowość zawsze dawała o sobie znać, jak tylko otwierał usta. - Jesteś tu niecałą minutę, Georgie, a zdążyłaś odebrać imprezie połowę klasy. - Zajadacie się fondue we wtorkowy wieczór - odparłam. - Szło wam równie dobrze beze mnie. Peter zajął swoje miejsce i starał się zachować spokój. - Fondue ma klasę. Wszystko zależy od podania. Ej! Skąd to wziąłeś? Carter postawił karton wina na udach i pił je przez ogromną słomkę, którą pewnie wytrzasnął dosłownie znikąd. - Przynajmniej nie robi tego z flaszką Pinot Noir -pocieszyłam Petera. Sięgnęłam po widelec do fondue i na- działam na niego kawałek jabłka. Siedzący po drugiej stronie Jerome'a Hugh zawzięcie stukał w klawiaturę komórki i przypomniał mi o rodzince w centrum handlowym. - Zdajesz światu relację z tego prostackiego przyjęcia? - zażartowałam. Hugh był diablikiem, kimś w rodzaju pracownika administracji w Piekle, więc z tego co wiedziałam, mógł właśnie kupować i sprzedawać dusze przez telefon. - Oczywiście - bąknął, nie podnosząc wzroku. - Aktualizuję Facebook. Nie wiesz, czemu Roman jeszcze nie zaakceptował mojego zaproszenia? - Nie mam pojęcia. Od kilku dni prawie z nim nie rozmawiam. - Gdy z nim gadałem, powiedział, że dziś pracuje -wyjaśnił Peter - ale mamy za niego wylosować. - Wylosować? - sapnęłam zaniepokojona. - O Boże. Tylko nie mówcie, że znowu gramy w kalambury. Peter westchnął ze znużeniem. - Losujemy, kto komu robi prezent na święta. Czy ty w ogóle czytasz moje e-maile? - Prezenty? Przecież dopiero co je sobie kupowaliśmy - zwątpiłam. - No, rok temu - sprecyzował Peter. - Jak co roku w Boże Narodzenie. Zerknęłam na Cartera, który cicho popijał wino. - Zgubiłeś czapkę ode mnie? Przydałaby ci się teraz. Długie do podbródka jasne włosy anioła były bardziej rozczochrane niż zwykle. - Poważnie, mów, o czym marzysz, Georgino - odparł. Przeczesał ręką włosy, ale jakimś cudem to tylko pogorszyło sprawę. - Oszczędzam ją na specjalną okazję. - Jeśli znowu trafię na ciebie, kupię ci dwie czapki, żebyś nie musiał sobie żałować. - Nie chciałbym, żebyś zadawała sobie niepotrzebny trud. - Żaden problem. Mam zniżkę w centrum. Jerome westchnął i odłożył widelec. - Wciąż się tym zajmujesz, Georgie? Czy nie cierpię wystarczająco? Muszę jeszcze znosić upokorzenie, że mój sukub dorabia na boku jako świąteczny elf? - Ciągle powtarzałeś, że powinnam rzucić księgarnię i zająć się czymś innym - przypomniałam. - Tak, ale sądziłem, że wybierzesz jakąś szanowaną profesję, jak striptizerka albo kochanka burmistrza.
5 - To tylko chwilowe zajęcie. Podałam Carterowi elegancki kryształowy kieliszek do wina, który stał obok mojego talerza. Napełnił go winem z kartonu i mi oddał. Peter jęknął i mruknął coś o profanowaniu tiffany'ego. - Georgina nie potrzebuje już materialnych rzeczy -drażnił Cody. - Żyje miłością. Jerome przeszył młodego wampira zimnym spojrzeniem. - Nigdy więcej nie wypowiadaj tak ckliwych frazesów. - I kto to mówi - rzuciłam do Cody'ego, nie mogąc ukryć uśmiechu. - Dziwię się, że udało się odkleić ciebie od Gabrielle. Na wspomnienie imienia jego ukochanej twarz Co-dy'ego natychmiast przybrała rozmarzony wyraz. - To jest nas dwoje - dodał Peter. Z goryczą pokręcił głową. - Wy i to wasze idealne życie. - Wcale nie idealne - powiedziałam, gdy Cody w tym samym czasie przyznał: - Fakt, idealne. Wszyscy spojrzeli na mnie. Hugh nawet oderwał wzrok od telefonu. - Kłopoty w raju? - Czemu tak sądzisz? Oczywiście, że nie - prychnęłam, nienawidząc siebie za tę wpadkę. - Między mną a Sethem wszystko gra. I tak było. Samo wypowiadanie jego imienia sprawiało, że czułam w sobie strumień radości. Seth... Seth sprawiał, że wszystko miało sens. Mój związek z nim był przyczyną nieporozumień z byłymi współpracownikami z księgarni. Uznali, że to przeze mnie Seth zerwał z siostrą Douga. I pewnie mieli rację. Ale choć uwielbiałam tamtą pracę, re- zygnacja z niej była niewielką ceną, jaką musiałam zapłacić za możliwość bycia z Sethem. Mogłam znieść bycie elfem. Mogłam znieść limitowanie seksu, aby moje sukubie moce nie wysączyły z niego życiowej energii. Przy nim mogłam znieść wszystko. Nawet wieczne potępienie. Tylko że było kilka szczegółów mojego związku z Sethem, które nie dawały mi spokoju. Jeden męczył mnie od jakiegoś czasu, choć starałam się go ignorować. Ale nagle, siedząc w towarzystwie moich nieśmiertelnych przyjaciół, w końcu zdobyłam się na odwagę, żeby o tym powiedzieć. - Chodzi o to... Żadne z was nie zdradziło Setho-wi mojego imienia, prawda? - Gdy Peter rozdziawił usta z zaskoczenia, natychmiast dodałam: - Mojego prawdziwego imienia. - A czemu pytasz? - burknął lekceważąco Hugh i wrócił do esemesowania. - Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia -przyznał Cody. - To nie nazywasz się Georgina? Już pożałowałam swoich słów. Martwienie się tym było idiotyczne, a ich reakcje doskonale to potwierdzały. - Nie chcesz, żeby znał twoje imię? - spytał Hugh. - Nie... nie o to chodzi. Po prostu... To dziwne. Jakiś miesiąc temu we śnie użył mojego imienia. Letha - dodałam, żeby Cody w końcu je poznał. Udało mi się je powiedzieć jednym tchem. Nie lubiłam tego imienia. Porzuciłam je wieki temu, gdy zostałam sukubem, i od tamtego czasu przyjmowałam różne imiona. Wyrzekając się imienia, wyrzekłam się poprzedniego życia. Tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, że zaprzedałam duszę w zamian za to, żeby wszyscy zapomnieli, że kiedykolwiek istniałam. Właśnie dlatego słowa Setha tak bardzo mnie zaskoczyły. Nie mógł znać mojego imienia. „Jesteś moim światem, Letho..." - wyszeptał, zasypiając. Potem nawet nie pamiętał, że to powiedział, nie mówiąc już o tym, gdzie je usłyszał. Kiedy go o to spytałam, odparł: „Nie wiem. Pewnie w greckich mitach. Rzeka Lete, w której zmarli zmywają wspomnienia... aby zapomnieć o przeszłości". - Ładne imię - stwierdził Cody. Wzruszyłam ramionami. - Chodzi o to, że nigdy nie zdradziłam go Sethowi. Mimo to je znał, choć nie pamiętał o nim. Nie pamiętał, gdzie je usłyszał. - Na pewno usłyszał je od ciebie - ocenił wiecznie praktyczny Hugh. - Nigdy mu go nie podałam. Pamiętałabym. - Wielu nieśmiertelnych szwenda się w pobliżu, pewnie któryś usłyszał je przypadkiem. Może wygadał. - Peter zmarszczył czoło. - Nie masz jakiegoś trofeum ze swoim imieniem? Może je zobaczył. - Nie zostawiam swojej odznaki wzorowego sukuba na widoku - mruknęłam. - A powinnaś - skwitował Hugh. Przyjrzałam się bacznie Carterowi. - Jesteś podejrzanie cichy. Na chwilę przestał pić wino z kartonu. - Jestem zajęty. - To ty zdradziłeś Sethowi moje imię? Raz już mnie nim nazwałeś. Choć Carter był aniołem, wydawało się, że okazuje prawdziwą troskę nam, potępionym duszom. I jak dzieciak z podstawówki, często sądził, że najlepszym sposobem wyrażania uczuć jest znęcanie się nad nami. Nazywanie mnie Lethą - a wiedział, że tego nienawidzę - lub innym przezwiskiem było jednym z jego zagrań. Pokręcił głową. - Muszę cię rozczarować, córko Lilith, ale nigdy mu go nie zdradziłem. Znasz mnie: całkowita dyskrecja. Usłyszeliśmy siorbanie, gdy niemal opróżnił karton. - To skąd Seth je znał? - zażądałam odpowiedzi. - Skąd znał moje imię? Ktoś musiał mu powiedzieć. Jerome głośno westchnął. - Georgie, ta rozmowa jest jeszcze bardziej absurdalna niż poprzednia o twojej pracy. Masz już odpowiedź: albo ty, albo ktoś inny dał plamę i teraz tego nie pamięta. Czy wszystko musisz zmieniać w melodramat? Szukasz powodu, żeby znów być nieszczęśliwa? Miał rację. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak bardzo zaprzątało to moje myśli już od dawna. Wszyscy mieli rację. Nie było tu drugiego dna, żadnej wstrząsającej zagadki. Seth zasłyszał gdzieś moje imię i tyle. Nie miałam powodu tak się przejmować ani przewidywać najgorszego. Tylko że jakiś cichy zrzędzący głosik w mojej głowie nie pozwalał mi o tym zapomnieć. - To takie dziwne - wymamrotałam żałośnie. Jerome przewrócił oczami.
6 - Jeśli chcesz czymś się martwić, to ja ci dam jakiś powód do zmartwień. Myśli o Secie i moim imieniu od razu zniknęły z mojej głowy. Wszyscy przy stole (oprócz Cartera, który wciąż siorbał) zamarli i wlepili wzrok w Jerome'a. Gdy mój szef mówił, że da ci powód do zmartwień, istniała spora szansa, że miał na myśli coś groźnego i przerażającego. Hugh wydawał się równie zaskoczony tą zapowiedzią, co nie wróżyło niczego dobrego. Zazwyczaj znał piekielne plany nawet przed Jerome'em. - Co jest grane? - spytałam. - Spotkałem się ostatnio z Nanette - warknął. Nanette była arcydemonem Portland. - Wciąż nie daje mi zapomnieć o moim przywołaniu. A do tego mówiła bzdury o tym, że jej ludzie są bardziej kompetentni od moich. Rzuciłam okiem na przyjaciół. Nie byliśmy idealnymi pracownikami Piekła, więc istniała spora szansa, że Nanette miała rację. Oczywiście nikt z nas nie miał zamiaru przyznać się do tego Jerome'owi. - No więc - ciągnął - gdy się jej sprzeciwiłem, zażądała pojedynku, w którym udowodnimy swoją wyższość. - W jaki sposób? - spytał Hugh z lekkim zaciekawieniem. - Usidlając dusze na wyścigi? - Nie bądź śmieszny - prychnął Jerome. - No to jak? - rzuciłam. Jerome uśmiechnął się sztywno. - Zagramy z nimi w kręgle. Rozdział 2 Dopiero po chwili zrozumiałam, że nagle nasza rozmowa przestała dotyczyć poważnej zagadki w moim życiu miło- snym, a skupiła się na demonicznej grze w kręgle. Ale muszę przyznać, że nasze rozmowy często miewały taki przebieg. - A mówiąc „my" - dodał Jerome - mam na myśli waszą czwórkę. - Skinął w stronę Petera, Cody'ego, Hugh i mnie. - Sorry - powiedziałam - ale muszę się upewnić, że dobrze cię zrozumiałam. Zapisałeś nas na jakieś zawody kręglarskie, w których nawet nie masz zamiaru uczestniczyć. I jakimś cudem mają one udowodnić światu „piekiel- ność" twoich pracowników. - Nie wygłupiaj się. Nie mogę wziąć udziału. Drużyny kręglarskie mają tylko po czterech zawodników. - O po- twierdzaniu piekielności nawet się nie zająknął. - Wiesz co, z radością przekażę ci swoje miejsce w drużynie - zaproponowałam. - Aż taka dobra nie jestem. - To lepiej poćwicz. - Głos Jerome'a stał się oschły. -Lepiej wszyscy poćwiczcie, jeśli macie trochę oleju w głowie. Nanette stanie się nieznośna na najbliższym zebraniu, jeśli przegracie. - Ojejku, Jerome. Uwielbiam kręgle - odezwał się Carter. - Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś? Spojrzenia Jerome'a i Cartera spotkały się na kilka długich sekund. - Bo musiałbyś być gotowy pobrudzić sobie skrzydełka, żeby na serio z nami zagrać. Na twarzy Cartera pojawił się dziwny uśmiech. Jego szare oczy zalśniły. - Rozumiem. - Nie podoba mi się, że mówisz „my", a jednocześnie całkowicie wycofujesz się z udziału - zwróciłam się do Je- rome^, naśladując jego wcześniejszy, drwiący ton. Peter westchnął ze zbolałą miną. - Gdzie, u diabła, znajdę gustowne buty do kręgli? - Jak nazwiemy naszą drużynę? - spytał Cody. Natychmiast posypały się potworne propozycje, takie jak Bezduszni z Seattle oraz deMono. Po godzinie miałam dość. - Idę do domu - oznajmiłam, wstając. Miałam ochotę na deser, ale bałam się, że jak zostanę dłużej, trafię do kadry siatkówki plażowej i krykieta. - Kupiłam wino, do niczego innego nie jestem już wam potrzebna. - Jak wrócisz do domu, przekaż mojemu niesfornemu synowi, że będzie musiał was potrenować - stwierdził Jerome. - Mówiąc „dom", miałam na myśli mieszkanie Setha -sprecyzowałam. - Ale jeśli zobaczę Romana, powiem mu, że już wiesz, jak wykorzystać jego potworne kosmiczne moce. Roman - syn Jerome'a, półczłowiek, a zarazem mój współlokator - rzeczywiście był dobrym kręglarzem, ale nie chciałam tak łatwo zgadzać się z Jerome'em. - Czekaj! - Peter ruszył za mną. - Najpierw wylosuj, komu robisz prezent na święta. - Ej, daj spokój... - Bez dyskusji - uciął. Pospieszył do kuchni i wrócił z ceramicznym słojem na ciasteczka w kształcie bałwanka. Wetknął mi go pod nos. - Losuj. Kupujesz prezent wylosowanej osobie i nie chcę słuchać żadnych wykrętów. Wyciągnęłam los i go rozwinęłam. „Georgina". - Nie mogę... Peter podniósł rękę do góry na znak milczenia. - Wylosowałaś to imię. To twój przydział. Nie dyskutuj. Jego surowa mina powstrzymała mnie przed dalszymi protestami. - Cóż... przynajmniej mam już kilka pomysłów - stwierdziłam praktycznie. Muszę przyznać Peterowi, że przynajmniej wyprawił mnie do domu z sosem czekoladowym i miską Tupperware pełną owoców i pianek. Hugh i Cody zajęli się opracowywaniem planu drużyny kręglarskiej i próbowali ustalić grafik treningów. Jerome i Carter przeważnie milczeli i przyglądali się sobie w ten ich podejrzliwy, wszechwiedzący sposób. Trudno było wyczytać cokolwiek z ich min, ale tym razem Jerome zdawał się mieć przewagę. Wyjechałam z Capitol Hill i ruszyłam w stronę dzielnicy uniwersyteckiej Seattle, do mieszkania Setha. Gdy zapar- kowałam, wszystkie światła w mieszkaniu były pogaszone, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Była prawie jedenasta. Seth musiał wcześnie się położyć - od dawna go do tego namawiałam. Na tę myśl mój uśmiech
7 zniknął tak szybko, jak się pojawił. Kilka miesięcy temu u szwagierki Setha, Andrei, zdiagnozowano raka jajnika. Choroba zdążyła się już rozwinąć i choć od razu podjęto leczenie, wciąż nie dawano jej dużych nadziei. Co gorsza, leczenie spustoszyło jej organizm, a cała ta sytuacja stanowiła prawdziwą próbę siły dla ich rodziny. Seth często im pomagał, zwłaszcza gdy jego brat, Terry, pracował. Andrei byłoby ciężko samej zająć się pięcioma córkami. Seth poświęcał dla nich swój sen i karierę pisarską. Wiedziałam, że to konieczne. Kochałam rodzinę Setha i też im pomagałam. Ale nie mogłam się pogodzić z faktem, że Seth się wykańcza i odkłada na później pisanie. Twierdził, że praca była najmniejszym problemem i wciąż miał mnóstwo czasu do terminu oddania książki, tym bardziej że jego dwie następne powieści miały zostać wydane dopiero w przyszłym roku. Nie mogłam się z nim sprzeczać w tej kwestii, ale to wieczne niedosypianie? Wciąż mu o tym przypominałam i ucieszyłam się, że w końcu moje słowa do niego trafiły. Otworzyłam drzwi swoim kluczem i po cichu weszłam do mieszkania. Ostatnio właściwie w nim mieszkałam, więc bez problemu udawało mi się omijać meble mimo panującej ciemności. Gdy dotarłam do sypialni, dostrzegłam zarys jego przykrytego kołdrą ciała w słabej poświacie budzika. Zdjęłam płaszcz i zmieniłam swój strój w halkę do spania. Była seksowna, ale nie zdzirowata. Dziś miałam zamiar się z nim przespać, tak naprawdę. Wsunęłam się pod kołdrę i przytuliłam do jego pleców, obejmując go ramieniem. Poruszy! się lekko i nie mogłam się oprzeć potrzebie pocałowania go w nagie ramię. Gdy się we mnie wtulił, otoczył mnie zapach cynamonu i piżma... Choć doskonale wiedziałam, że potrzebuje snu, znów pogładziłam go po ramieniu i pocałowałam. - Mm... - mruknął, odwracając się do mnie. - Jak miło. Od razu zauważyłam kilka szczegółów. Po pierwsze, Seth nie używał wody kolońskiej ani płynu po goleniu o zapachu cynamonu. Po drugie, głos Setha brzmiał inaczej. Po trzecie - i chyba najważniejsze - to nie Seth leżał ze mną w łóżku. Wcale nie zamierzałam krzyknąć aż tak głośno. Samo się krzyknęło. W mgnieniu oka wyskoczyłam z łóżka, szukając włącznika światła na ścianie, podczas gdy intruz próbował wstać. Zaplątał się w prześcieradło i spadł z łóżka z głośnym tąpnięciem w chwili, gdy udało mi się znaleźć włącznik. Natychmiast rozejrzałam się za bronią, ale ponieważ była to sypialnia Setha, arsenał był ograniczony. Najcięższym i najbardziej niebezpiecznym obiektem, jaki miałam w zasięgu, był słownik Setha - oprawione w skórę tomiszcze, które trzymał pod ręką, bo nie ufał Internetowi. Stałam nieruchomo, gotowa do ataku, gdy nieznajomy próbował wstać. Mogłam mu się spokojnie przyjrzeć i zauważyłam coś przedziwnego. Wyglądał... znajomo. Nie tylko znajomo, ale trochę jak Seth. - Kim ty jesteś? - zażądałam odpowiedzi. - A ty?! - wykrzyknął. Zdawał się przede wszystkim zdezorientowany. Chyba kobieta mierząca metr sześćdziesiąt ze słownikiem w ręku nie była aż tak przerażająca. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, czyjaś ręka złapała mnie za ramię. Krzyknęłam i odruchowo rzuciłam słownikiem. Facet uchylił się, a księga niegroźnie rozpłaszczyła się na ścianie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie dotknął. Patrzyłam w oczy kobiety o siwych włosach w okularach ze złotymi oprawkami. Miała na sobie piżamowe spodnie w kwiatki i różową koszulkę z krzyżówką. Poza tym dzierżyła w dłoni kij bejsbolowy, co było dość zaskakujące - nie tylko dlatego, że był zdecydowanie groźniejszy od słownika, ale ponieważ nie wiedziałam, że Seth miał w mieszkaniu kij. - Co pani tu robi? - spytała groźnie. Zerknęła na półnagiego, oniemiałego faceta. - Nic ci nie jest? Przez chwilę myślałam, że może weszłam do czyjegoś mieszkania. Może pomyliłam drzwi. Ta sytuacja była tak absurdalna, że pomyłka wydawała się najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. Ale oczywiste fakty - takie jak pasujący klucz i pluszowy miś Setha, obserwujący ten spektakl - potwierdzały, że byłam tam, gdzie zamierzałam. Nagle w mieszkaniu rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. - Cześć! - krzyknął cudownie znajomy głos. - Seth! - wykrzyknęliśmy wszyscy jednogłośnie.Po chwili Seth stanął w drzwiach. Jak zwykle wyglądał przeuroczo. Jego rudawe włosy były zmierzwione, a do tego miał na sobie koszulkę z Dirty Dancing, której nigdy wcześniej nie widziałam. Mimo paniki i zdumienia sytuacją i tak zauważyłam oznaki zmęczenia na twarzy Setha, podkrążone oczy i zmarszczki. Miał trzydzieści sześć lat i zazwyczaj nie wyglądał na swoje lata. Ale nie dziś. - Seth - odezwała się bejsbolistka. - Ta pani włamała się do twojego mieszkania. Spojrzał na nas i zatrzymał wzrok na niej. - Mamo - powiedział cicho - to moja dziewczyna. Proszę, nie bij jej tą pałką. - Od kiedy to masz dziewczynę? - spytał chłopak. - Od kiedy masz kij bejsbolowy? - wypaliłam, odzyskując refleks. Seth posłał mi kpiarskie spojrzenie, zanim zaczął wyjmować kij z dłoni kobiety. Nie chciała puścić. - Georgina, to moja mama Margaret Mortensen. A to mój brat łan. Kochani, to Georgina. - Cześć - powiedziałam zaskoczona na nowo. Wiele słyszałam o matce i młodszym bracie Setha, ale nie spo- dziewałam się ich poznać w najbliższej przyszłości. Mama Setha nie lubiła latać, a łan był... Cóż, z historii usłyszanych od Setha i Terry'ego wynikało, że ogólnie trudno było za nim nadążyć. Był czarną owcą wśród braci Mortensenów. Margaret oddała kij i przybrała kulturalny, choć nieufny uśmiech. - Miło cię poznać. - I mnie - dodał łan. Zrozumiałam, czemu wyglądał znajomo. Poza tym, że pewnie widziałam go na jakiejś fotografii, był trochę podobny do Setha i Terry'ego. Był wysoki jak Seth, ale miał szczupłą twarz jak Terry. Włosy lana były brązowe i nie miały miedzianych refleksów, ale były tak samo rozczochrane jak Setha. Tylko że po bliż- szym przyjrzeniu się miałam wrażenie, że łan celowo je Ink ułożył, zużywając mnóstwo kosmetyków do stylizacji i poświęcając temu sporo czasu. Seth nagle zrozumiał, co musiało zajść między mną i łanem. Nawet nie musiał nic mówić, żebym odgadła, jakie pytanie chodziło mu po głowie. Albo pytania. Moja halka i brak koszuli lana na pewno prowokowały niejedno. łan błyskawicznie zaczął się bronić. - To ona wlazła mi do łóżka - rzucił nonszalancko.
8 - Myślałam, że to byłeś ty - wytłumaczyłam. Mama Setha wydała jakiś dziwny, gardłowy odgłos. - Miałeś spać na kanapie - powiedział Seth oskarży-cielskim tonem. łan wzruszył ramionami. - Jest niewygodna. A ciebie nie było, więc stwierdziłem, że nikomu nie stanie się krzywda. Skąd miałem wiedzieć, że jakaś kobieta będzie molestować mnie we śnie? - Wcale cię nie molestowałam! - krzyknęłam. Seth potarł oczy i znów przypomniałam sobie, jak musi być zmęczony. - Słuchaj, co się stało, to się nie odstanie. Lepiej połóżmy się wszyscy spać... na swoich miejscach i poznamy się bliżej rano, dobrze? Margaret zmierzyła mnie wzrokiem. - Ona będzie tutaj spała? Z tobą? - Tak, mamo - odpowiedział cierpliwie. - Ze mną. Jestem dorosłym mężczyzną. A to mój dom. A poza tym w moim trzydziestosześcioletnim życiu nie jest pierwszą kobietą, która u mnie nocowała. Jego matka wyglądała na przerażoną, a ja postanowiłam zmienić temat na bardziej bezpieczny. - Świetna koszulka. - Teraz, gdy nie groziła mi pobiciem, zauważyłam, że krzyżówka składała się z imion jej pięciu wnuczek. - Uwielbiam dziewczynki. - Dziękuję - burknęła. - Każda z nich to błogosławieństwo, urodzone jak Bóg przykazał z prawego łoża. Zanim zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, łan jęknął: - Jezu, mamo. To ze strony, z której już miałaś nic nie zamawiać? Przecież wiesz, że importują towary z Chin. Znam babkę, która mogłaby ci zrobić koszulkę z ekologicznej tkaniny organicznej. - Konopie to narkotyk, a nie tkanina - powiedziała. - Dobranoc - mruknął Seth, wskazując bratu drzwi. -Pogadamy rano. Margaret i łan mruknęli „dobranoc", a Seth dostał od mamy buziaka w policzek - właściwie było to bardzo słodkie. Gdy wyszli, a drzwi się zamknęły, usiadł na łóżku i schował twarz w dłonie. - No więc... - zaczęłam, siadając obok niego - ile dokładnie kobiet nocowało u ciebie przez te trzydzieści sześć lat? Spojrzał na mnie. - Jesteś pierwszą, którą mama przyłapała w tak skromnym odzieniu. Skubnęłam halkę. - To? To jest niewinne. - Przepraszam - dodał, wskazując drzwi. - Mogłem zadzwonić i cię ostrzec. Przyjechali do miasta dziś wieczorem, bez zapowiedzi. Nie można oczekiwać, że łan zachowa się zgodnie ze zwyczajami. Zrujnowałoby mu to reputację. Pojechali do Terry'ego, ale nie było tam dla nich miejsca, więc przysłałem ich tutaj, bo byli bardzo zmęczeni. Nie miałem pojęcia, że będziesz próbowała przespać się z moim bratem. - Seth! - Żartuję, żartuję. - Ujął moją dłoń i pocałował. - Co u ciebie? Jak minął dzień? - Robiłam, co mogłam, żeby Święty Mikołaj się nie upił, a potem dowiedziałam się, że Jerome zapisał nas do piekielnej ligi kręgli. - Aha - sapnął Seth. - Czyli to co zwykle. - Właściwie tak. A u ciebie? Delikatny uśmiech zniknął z jego ust. - Poza nieoczekiwanym najazdem rodziny? Też to co zwykle. Terry znowu pracował do późna, więc siedziałem z dziewczynkami, a Andrea odpoczywała. Kendall musiała zbudować papierowy Układ Słoneczny, więc mieliśmy sporo zabawy. Uniósł dłonie i pomachał palcami pokrytymi białym proszkiem. - Niech zgadnę: nic nie napisałeś? Wzruszył ramionami. - To nieważne. - Mogłeś do mnie zadzwonić. Popilnowałabym dziewczynek, a ty mógłbyś pisać. - Byłaś w pracy, a potem... potem miałaś wieczór z fondue, prawda? Wstał, zdjął koszulkę, dżinsy i zaczął ściągać zielone flanelowe bokserki. - Skąd wiedziałeś? - spytałam. - Ja całkiem o tym zapomniałam. - Jestem na liście e-mailowej Petera. - Mniejsza z tym, nieważne. Praca w galerii też nie jest ważna. Byłabym u nich w mgnieniu oka. Wszedł do łazienki i wrócił po chwili ze szczoteczką w ustach. - Ta pracza to rzeczywiście nicz ważnego. Jakiesz po-sztępy na roszmowach kfalifikaczyjnych? - Nie - mruknęłam, przemilczając fakt, że nie byłam na żadnych nowych rozmowach. W porównaniu z Emerald City wszystko wypadało blado. Zamilkliśmy, gdy kończył mycie zębów. - Powinnaś robić coś lepszego - stwierdził, gdy skończył. - Dobrze mi tu, gdzie jestem. Naprawdę. Ale ty... Nie pociągniesz tak na dłuższą metę. Nie wysypiasz się i nie pracujesz. - Nie przejmuj się tym - powiedział. Zgasił światło i położył się do łóżka. W mroku zauważyłam, że gładzi puste miejsce obok siebie. - Chodź tu. Będę tylko ja, obiecuję. Uśmiechnęłam się i zwinęłam w kłębek obok niego. - łan źle pachniał. To znaczy ładnie, ale nie jak ty. - Jestem pewny, że trwoni kupę kasy, żeby dobrze pachnieć - mruknął Seth, ziewając. - Czym się zajmuje? - Trudno powiedzieć. Zawsze ma nową pracę albo nie pracuje. Wszystkie pieniądze wydaje na to, żeby utrzymy- wać styl życia łekkoducha. Widziałaś jego płaszcz? - Nie. Widziałam go tylko w bokserkach. - Aa. Pewnie powiesił go w salonie. Wygląda jak z lum-peksu, ale pewnie kosztował z tysiąc dolców. - Westchnął. -Ale nie powinienem tak na jego najeżdżać. Oczywiście jestem pewny, że będzie chciał wyłudzić ode mnie pieniądze, ale w końcu przyjechali tu z mamą pomóc. Przynajmniej odciążą mnie w pilnowaniu dzieciaków.
9 Objęłam Setha i wdychałam jego zapach. Był właściwy, a do tego upajający. - Będziesz miał czas popisać. - Może - powiedział. - Zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał dodatkowo niańczyć mamy i lana. - Bardzo złe wrażenie na niej wywarłam? - spytałam. - Nie aż tak złe. To znaczy nie gorsze niż jakakolwiek kobieta... bez względu na skąpy strój... która spędzałaby ze mną noc. - Pocałował mnie w czoło. - Nie jest taka straszna. Nie daj się zwieść pozorom konserwatywnej babuni z Midwest. Myślę, że się dogadacie. Chciałam spytać, czy Maddie poznała Margaret, a jeśli tak, to czy się dogadywały. Ale ugryzłam się w język. To bez znaczenia. Należała do przeszłości, a teraz byliśmy Seth i ja. Czasami gdy tak często przebywałam w tym mieszkaniu, przypominało mi się, że Maddie też tu kiedyś mieszkała. Wciąż pozostały ślady jej obecności. Na przykład Margaret spała na pewno w biurze Setha, gdzie znajdował się mięk- ki materac - pomysł Maddie. To ona zasugerowała, żeby go tam umieścić, dzięki czemu pokój spełniał też funkcję sypialni dla gościa. Maddie odeszła, materac został. Ale starałam się zbyt często o tym nie myśleć. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Seth i ja prze- szliśmy przez zbyt wiele, żeby zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Udało nam się pokonać problemy w związku. Zaakceptowałam jego śmiertelność i chęć ryzykowania życia przez kontakty fizyczne ze mną. Oczywiście wciąż racjo-nowałam seks, ale samo przyzwolenie na fizyczny kontakt było z mojej strony ogromnym ustępstwem. Tymczasem on pogodził się z potwornym faktem, że często sypiam z innymi mężczyznami, aby móc żyć. Nie było nam z tym łatwo, ale i tak nasz związek był tego wart. Wszystko, przez co przeszliśmy, było tego warte. - Kocham cię - powiedziałam. Pocałował mnie delikatnie w usta i przyciągnął do siebie. - Ja też cię kocham. - I jakby w odpowiedzi na moje myśli dodał: - To ty sprawiasz, że jest warto. Radzę sobie ze wszystkim, co zwaliło mi się na głowę, bo jesteś w moim życiu, Thetis. Thetis. Od dawna tak mnie nazywał. Przezwisko pochodziło od imienia zmiennokształtnej bogini w greckiej mitologii. Jej względy zaskarbił sobie uparty śmiertelnik. Cały czas mnie tak nazywał... ale imienia Letha użył tylko raz. Znowu przypomniała mi się tamta noc. Niepokój, jaki wywoływała, nigdy nie znikał, ale starałam się go ignoro- wać. To był jeden z tych drobiazgów, o których chciałam przestać myśleć. Był niczym w porównaniu z ogromem na- szej miłości. Poza tym moi przyjaciele pewnie mieli rację, że Seth gdzieś usłyszał moje imię. Zasnęłam spokojnie. Rano zerwałam się bardzo gwałtownie. Szybko otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Seth poruszył się i odwrócił, ale na szczęście nie obudził. Rozejrzałam się po sypialni z walącym sercem. Obudziła mnie jakaś nieśmiertelna obecność. Ktoś, kogo nie znałam. Miałam przeczucie, że to demon. Zdążył zniknąć, ale byłam pewna, że przed chwilą w pomieszczeniu znajdował się sługa piekielny. To nie pierwszy raz, gdy w czasie snu miałam nieproszonych gości, także takich z niecnymi zamiarami. Oczywiście dopiero teraz wy- czułam tego demona, bo one - będąc wyższymi nieśmiertelnymi, a nie człowiekiem przemienionym w nieśmiertelną jak ja - potrafiły maskować swój nieśmiertelny podpis. Gdyby ten demon chciał się do mnie zakraść lub nieoczekiwanie mnie skrzywdzić, nie miałby z tym problemu. Kimkolwiek był, nie zależało mu na ukryciu swojej obecności. Wstałam z łóżka i starannie przyjrzałam się sypialni, szukając znaków lub powodu najścia demona. Byłam pewna, że go znajdę. Tak. Kątem oka zauważyłam coś czerwonego wetkniętego w moją torebkę. Koperta. Podbiegłam i wzięłam ją do ręki. Była ciepła, ale gdy ją cicho otwierałam, zrobiło mi się zimno. Zmroziło mnie jeszcze bardziej, gdy ze środka wyciągnęłam list, wydrukowany na oficjalnym papierze listowym Piekła. Nie wróżyło to niczego dobrego. Słońce wstało na tyle, że byłam w stanie przeczytać treść listu. Zaadresowano go do Lethy (alias: Georginy Kincaid) i wysłano z Działu Kadr Piekła. „Zawiadamiamy o planowanym przeniesieniu za trzydzieści dni. Nowa misja rozpocznie się piętnastego stycznia. Prosimy o zorganizowanie podróży z Seattle i punktualne stawienie się w nowym miejscu". Rozdział 3 Elegancki papier z laserowym wydrukiem w niczym nie przypominał bazgrołów na papierze welinowym, ale wie- działam, że to autentyczne powiadomienie o oddelegowaniu. Na przestrzeni zeszłych tysiącleci otrzymywałam ich dziesiątki w różnej formie. Zawsze informowały o nowych zadaniach i nowym miejscu. Ostatnie otrzymałam piętna- ście lat temu, gdy mieszkałam w Londynie. Stamtąd przeprowadziłam się do Seattle. A teraz dowiedziałam się, że czas na kolejną przeprowadzkę. Na opuszczenie Seattle. - Nie - jęknęłam cicho, żeby Seth nie usłyszał. - Nie. Wiedziałam, że ten list był prawdziwy. Fałszerstwo nie wchodziło w grę. Poza tym Piekło nie wysyłało kawałów na firmowej papeterii. Modliłam się jednak o to, że to oficjalne oddelegowanie zostało do mnie przesłane przez pomyłkę. List nie informował o moim kolejnym przydziale, a zgodnie z protokołem arcydemon powinien omówić to ze swoim pracownikiem przed przeniesieniem. Dopiero wtedy przychodził list, który kończył dotychczasowe zadanie i rozpoczynał oficjalnie nową misję. Widziałam się ze swoim arcydemonem niecałe dwanaście godzin temu. Z całą pewnością Jerome wspomniałby 0tym, gdyby to była prawda. Utrata sukuba byłaby dla niego ważną sprawą. Musiałby zająć się moim odejściem i przyjęciem kogoś innego. Ale nie... Jerome nie zachowywał się, jakby czekało go poważne przetasowanie personelu. Nawet w żaden sposób nie nawiązał do tego tematu. Można by pomyśleć, że taka wiadomość pokrzyżowałaby jego plany ligowe. Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, zmusiłam się więc, by odetchnąć. Pomyłka. Ktoś, kto przysłał ten list, musiał się pomylić. Oderwałam wzrok od kartki i spojrzałam na śpiącego Setha. Leżał wyciągnięty na łóżku, jak zwykle z każdą kończyną w innym kierunku. Na jego twarzy igrały promienie słońca i cienie, a ja poczułam cisnące się do oczy łzy, gdy patrzyłam na jego kochaną twarz. Opuszczę Seattle. Zostawię tu Setha.
10 Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie miałam zamiaru płakać. Nie będę płakała, bo przecież nie ma o co. To pomyłka. Na pewno. Przecież wszechświat nie mógł być aż tak okrutny. Wystarczająco się nacierpiałam. Teraz byłam szczęśliwa. Seth i ja walczyliśmy o to szczęście. W końcu spełniliśmy swoje marzenie. Nie mogli mi tego zabrać, jeszcze nie teraz. Jesteś pewna? Natychmiast odezwał się wredny głos w moje głowie. Zaprzedałaś duszę. Jesteś potępiona. Niby czemu wszechświat miałby być ci cokolwiek winien? Nie zasługujesz na szczęście. Powinni ci je odebrać. Jerome. Musiałam porozmawiać z Jerome'em. On to naprawi. Złożyłam list i wetknęłam go do torebki. Chwyciłam komórkę i ruszyłam do drzwi, zamieniając piżamę w szlafrok. Udało mi się bezgłośnie wyjść z sypialni, ale moje zwycięstwo było krótkotrwałe. Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć na zewnątrz, minąć lana w salonie i zadzwonić do Jerome'a na osobności. Niestety nie dotarłam nawet do salonu, łan i Margaret już wstali, więc przestałam wybierać numer Jerome'a. Margaret stała w kuchni i coś gotowała, a łan siedział przy kuchennym stole. - Mamo - mówił - stosunek wody do kawy jest bez znaczenia. Z takiej lury i tak nie zrobisz americano, zwłaszcza dając to dziadostwo ze Starbucksa, które kupuje Seth. - Tak się składa - odezwałam się, niechętnie wsuwając telefon do kieszeni szlafroka - że to ja kupiłam tę kawę. Wcale nie jest taka zła. Seattle z niej słynie. łan chyba jeszcze nie był pod prysznicem, ale przynajmniej tym razem już ubrany. Spojrzał na mnie krytycznie. - Starbucks? Może nie byli tacy źli, zanim się nie rozrośli, ale teraz są tylko kolejną korporacyjną machiną, która przyciąga rzesze naiwniaków. - Zamieszał kawę w kubku. - W Chicago znam taką niekomercyjną kawiarnię prowadzoną przez gościa, który kiedyś grał na basie w zespole indie rock, o którym pewnie nie słyszałaś. Jego espresso jest tak autentyczne, że brak słów. Oczywiście większość ludzi nie ma o nim pojęcia, bo nie jest to jedno z tych komercyjnych miejsc dla wszystkich. - Czyli... - odezwałam się, zauważając, że można by zagrać w zgadywanie, ile razy łan użyje słowa „komercyjny" w rozmowie - mam rozumieć, że więcej dziadostwa zostanie dla mnie. Margaret nieznacznie skinęła w kierunku ekspresu do kawy Setha. - Napij się z nami. Odwróciła się i gotowała dalej. Komórka ciążyła mi w kieszeni. Chciałam rzucić się do drzwi, ale zmusiłam się do normalnego zachowania w towarzystwie rodziny Setha. Nalałam sobie filiżankę przepysznej korporacyjnej kawy i starałam nie zachowywać się, jakby powstrzymywali mnie przed wykonaniem telefonu, który mógł zmienić resztę mojego życia. Już wkrótce, pocieszałam samą siebie. Niedługo poznam odpowiedzi. Jerome pewnie jeszcze nie wstał. Mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć przez wzgląd na kulturę i potem wszystkiego się dowiem. - Wcześnie wstaliście - zauważyłam, idąc z kawą do kąta, z którego miałam dobry widok na oboje Mortense-nów. I drzwi. - Gdzie tam - odrzekła Margaret. - Już prawie ósma. U nas byłaby dziesiąta. - No tak - mruknęłam, popijając kawę. Od kiedy dołączyłam do świty Świętego Mikołaja, rzadko budziłam się przed południem. Dzieci zazwyczaj nie odwiedzały Świętego Mikołaja tak wcześnie, nawet w galerii, w której pracowałam. - Też jesteś pisarką? - zagadnęła pani Mortensen, przerzucając coś zamaszyście. - To dlatego pracujesz w takich wariackich godzinach? - Yy... nie. Ale zazwyczaj pracuję popołudniami. Działam w... handlu detalicznym, więc pracuję w godzinach otwarcia galerii handlowej. - Galeria - prychnął łan. Margaret odwróciła się od kuchenki i posłała synowi gniewne spojrzenie. - Nie zachowuj się, jakbyś nigdy tam nie chodził. Połowa twojej garderoby pochodzi z Fox Valley. Twarz lana przybrała odcień różu. - To nieprawda! - A co, nie kupiłeś płaszcza w Abernathy & Finch? -dopytywała. - Oni nazywają się Abercrombie & Fitch! I oczywiście, że nie. Mina Margaret mówiła wszystko. Wzięła dwa talerze z szafki i nałożyła na nie górę naleśników. Jeden talerz dała łanowi, a drugi mnie. Zaczęłam protestować. - Czy to nie pani śniadanie? Nie mogę tego zjeść. Stanęła, przewiercając mnie stalowym spojrzeniem. Mogłam się dobrze przyjrzeć pikowanym misiom na jej koszulce. - Aha. Czyli jesteś jedną z tych dziewczyn, które nie ruszają normalnego jedzenia? Na śniadanie jadasz grejpfruta i kawę? - Z premedytacją zamilkła na chwilę. - A może nie ufasz moim zdolnościom kucharskim? - Co? Skądże! - Pospiesznie postawiłam talerz na stole i przysunęłam sobie krzesło. - Wyglądają świetnie. - Zazwyczaj jestem weganinem - powiedział łan, polewając naleśniki syropem. - Ale dla mamy robię wyjątek. Naprawdę, ale to naprawdę powinnam ugryźć się w język, ale musiałam to powiedzieć: - Wydaje mi się, że „zazwyczaj" i „weganin" nie idą w parze. Albo nim jesteś, albo nie. Jeśli raz na jakiś czas robisz wyjątki, to nie możesz się nim nazywać. Ja na przykład czasami piję kawę ze śmietanką, a czasem czarną, ale wtedy też nie nazywam się weganką. Westchnął zdegustowany. - Jestem weganinem ironicznie. Skupiłam się z powrotem na naleśnikach. Margaret dalej gotowała, pewnie własne śniadanie, ale wciąż ciągnęła rozmowę. - Od jak dawna spotykasz się z Sethem? - Hm... - Wykorzystałam chwilę przeżuwania na zebranie myśli. - Trudno określić dokładnie. Spotykaliśmy się przez ostatni rok z przerwami. łan zmarszczył brwi. - A czy Seth nie był zaręczony przez część zeszłego roku?
11 Już miałam powiedzieć, że był zaręczony ironicznie, gdy Seth pojawił się w kuchni. Cieszyłam się, że uda mi się wykręcić od tłumaczeń, ale nie byłam zadowolona, że Seth już wstał. - Cześć! - przywitałam go. - Wracaj do łóżka. Potrzebujesz więcej snu. - Dzień dobry i tobie - odparł. Cmoknął mamę w policzek i dosiadł się do stołu. - Nie żartowałam - nalegałam. - Masz szansę trochę odespać. - Spałem tyle, ile potrzebowałem - sapnął, powstrzymując ziewnięcie. - Poza tym obiecałem, że upiekę babeczki dla bliźniaczek. Ich klasa ma dziś przyjęcie świąteczne. - Świąteczne - mruknęła Margaret. - A co się stało z „bożonarodzeniowym"? - Pomogę ci - zapewniłam Setha. - To znaczy... jak tylko załatwię kilka spraw. - Ja je upiekę. - Margaret już zaglądała do szafek w poszukiwaniu składników. - Piekłam babeczki, kiedy was jeszcze na świecie nie było. Seth i ja wymieniłyśmy spojrzenia. - Mamo - powiedział - sam mogę je zrobić. Byłoby lepiej, gdybyś mogła dziś pójść do szkoły Kayli. Ma tylko połowę lekcji, więc Andrei przyda się opiekunka do dzieci. - Skinął w moją stronę. - Ty dziś pracujesz, prawda? Przyjdź pomóc przy bliźniaczkach. Na pewno przyda nam się więcej ochotników. Kostium elfa nieobowiązkowy. A ty... - Urwał, odwracając się do lana. Chyba nie wiedział, jak on mógłby się przydać. łan wyprostował się dostojnie. - Poszukam organicznej piekarni i kupię babeczki dla dzieci, które wolą wypieki z ekologicznych składników bez zawartości substancji pochodzenia zwierzęcego. - Czyli co, na przykład ekologiczną mąkę? - spytałam z niedowierzaniem. - łan, to siedmiolatki - przypomniał Seth. - No i co? - spytał łan. - To będzie mój wkład. Seth westchnął. - Dobra. Niech ci będzie. - Super - rzucił łan. Zamilkł sprytnie na chwilę. - Pożyczysz trochę kasy? Margaret zaczęła namawiać Setha, żeby zjadł śniadanie, a ja wykorzystałam fakt, że to on stał się centrum za- interesowania. Szybko włożyłam zwykłe ciuchy i wyszłam, dziękując za śniadanie i mówiąc Sethowi, że spotkam się z nim w szkole bliźniaczek. Jak tylko wyszłam z mieszkania, wykręciłam numer. Nie zdziwiłam się, gdy odezwała się poczta głosowa Jerome'a. Zostawiłam wiadomość, nie zadając sobie trudu, żeby ukryć niecierpliwość... i irytację. Taką postawą na pewno nie zdobędę jego sympatii, ale byłam zbyt wściekła. Oddelegowanie to ważna sprawa. Jeżeli naprawdę nie było pomyłki, to powinien mnie uprzedzić. Gdy wróciłam do siebie, radośnie powitały mnie moje koty, Aubrey i Godiva. Pewnie po prostu ucieszyły się, że ktoś je w końcu nakarmi. Gdy weszłam, leżały pod zamkniętymi drzwiami sypialni Romana i natychmiast rzuciły się w moją stronę. Podbiegły i zaczęły łasić się do moich nóg, błagalnie miaucząc, póki nie napełniłam ich miseczek. Po chwili przestały zwracać na mnie uwagę. Zastanowiłam się, czy nie obudzić mojego współlo-katora. Koniecznie chciałam z kimś obgadać to przeniesienie, a nie udało mi się z Sethem dziś rano. Niestety Roman kochał poranki tak samo jak jego ojciec, więc podejrzewałam, że gdybym obudziła go wbrew jego woli, i tak nie miałabym co liczyć na sensowną rozmowę. Zamiast tego wzięłam długi prysznic i przygotowałam się na nadchodzący dzień z nadzieją, że chłopak sam w końcu wstanie. Przeliczyłam się. Gdy wybiła dziesiąta, dałam sobie spokój z czekaniem na niego i zostawiłam kolejną wiadomość głosową w skrzynce Jerome'a. Wpadłam na inny pomysł, więc poszłam go sprawdzić. Postanowiłam, że jeśli Roman nie wstanie do mojego powrotu, sama go obudzę. Piwnica była ulubionym barem nieśmiertelnych, zwłaszcza Jerome'a i Cartera. Stara spelunka na historycznym pla- cu Pionierów. O tej godzinie bar zazwyczaj nie miał wielu klientów, ale anioły i demony rzadko dbały o konwenanse. Jerome nie odbierał telefonu, ale istniała spora szansa, że wybrał się do baru na porannego kielicha. Gdy schodziłam schodkami wiodącymi do środka, rzeczywiście poczułam potężny nieśmiertelny podpis. Ale nie należał do Jerome'a. Nawet nie był demoniczny. Carter siedział sam przy barze ze szklanką whiskey w dłoni, podczas gdy barman puszczał hity z lat siedemdziesiątych z szafy grającej. Carter też mnie pewnie wyczuł, więc nie było sensu się skradać. Usiadłam obok niego. - Córko Lilith - powiedział, gestem przywołując barmana. - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. - Miałam dziwaczny poranek - przyznałam. - Proszę kawę. Barman skinął i napełnił mi kubek z dzbanka, który pewnie stał tam już od wczoraj. Skrzywiłam się, przypomi- nając sobie kawiarnie, które minęłam po drodze. Oczywiście łan pewnie zachwyciłby się „autentycznością" tej kawy. - Wiesz może, gdzie podziewa się Jerome? - zagadnęłam, gdy zostaliśmy na osobności. - Pewnie w łóżku. - Szare oczy Cartera wpatrywały się w szklankę, przyglądając się grze światła w bursztynowym płynie. - Pewnie nie zechcesz mnie do niego zabrać? - spytałam. Carter kiedyś mnie do niego teleportował w nagłej sytuacji, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie mieszkał mój szef. Uśmiechnął się nieznacznie. - Może i jestem nieśmiertelny, ale i tak są rzeczy, których się boję. Jedną z nich jest niepokojenie Jerome'a o tak wczesnej porze, na dodatek z tobą. Co jest takie ważne? Wymyśliłaś nazwę waszej drużyny kręglarskiej? Wyciągnęłam zawiadomienie. Jeszcze zanim je przeczytał, przestał się uśmiechać. Byłam pewna, że papier miał w sobie jakieś piekielne ślady, których moje zmysły nie wyczuwały. Gdy nie dotknął listu, rozłożyłam go przed nim, żeby mógł go przeczytać. - Przeniesienie, tak? - Jego głos brzmiał dziwnie, niemal jakby Carter nie był zaskoczony. - Podobno. Ale zakładam, że to musi być pomyłka. Jerome powinien się najpierw ze mną spotkać, prawda? Sam go widziałeś wczoraj wieczorem. Nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś dziwnego. No cóż. Dziwniejszego niż zwykle. - Postukałam w kartkę ze złością. - Ktoś w Kadrach coś sknocił i wysłali mi to przez pomyłkę. - Tak sądzisz? - spytał smutno Carter. - No wiesz, jestem pewna, że Piekło też jest omylne. I nie widzę powodu, dlaczego miałabym zostać przeniesiona. - Carter nie odpowiedział, więc uważnie mu się przyjrzałam. - No co? A może ty coś wiesz? Anioł wciąż milczał i jedynie dopijał drinka.
12 - Znam Piekło na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie potrzebują żadnych powodów. Miałam dziwne przeczucie. - Ale jakiś powód znasz, tak? Wcale cię to nie zszokowało. - Piekło już mnie nie zaskakuje. - Cholera, Carter! - wykrzyknęłam. - Unikasz odpowiedzi. Znowu bawisz się w te głupie anielskie półprawdy. - Nie możemy kłamać, Georgino. Ale nie zawsze możemy wszystko powiedzieć. Istnieją zasady, których nie możemy złamać. Jeszcze jeden! - zawołał do barmana. -Tym razem podwójny. Barman podszedł zaskoczony. - Nie za wcześnie? - To jeden z tych dni - powiedział Carter. Barman skinął głową i szczodrze napełnił szklankę. - Carter - syknęłam. - Co ty wiesz? To przeniesienie to nie ścierna? Mów! Czemu mi to przysłali? Udawał, że znowu zaintrygowały go refleksy światła w whiskey. Ale gdy nagle spojrzał mi prosto w oczy, sap- nęłam. Czasami patrzył tak, jakby widział duszę na wylot. Ale tym razem było w jego wzroku coś jeszcze. Jakby przez krótką chwilę w jego oczach odbił się cały smutek świata. - Nie wiem, czy to pomyłka - powiedział. - Może tak. W Piekle zdarzały się nieraz tego typu nieporozumienia. Ale jeśli to prawda... to przyznaję, nie jestem zaskoczony. Przychodzi mi do głowy milion powodów, gorszych i lepszych, dla których mogliby nie chcieć cię w Seattle. Ale żadnego z nich nie mogę ci zdradzić - dodał ostro, widząc, że zaraz zasypię go pytaniami. - Jak mówiłem, w tej grze istnieją zasady, których muszę przestrzegać. - To nie jest gra! - krzyknęłam. - To moje życie. Na ustach anioła pojawił się smutny uśmiech. - Piekło nie widzi różnicy. Poczułam w sercu echo tego potwornego smutku, który przez chwilę dostrzegłam w jego oczach. - Co mam zrobić? - spytałam cicho. Chyba zaskoczyłam tym Cartera. Cały czas domagałam się od niego odpowiedzi, wskazówek, jak rozwiązać otaczające mnie łamigłówki. Ale byłam niemal pewna, że po raz pierwszy poprosiłam go ot tak o radę. - Niech zgadnę - dodałam, widząc jego zaskoczoną minę. - Nie możesz mi powiedzieć. Jego twarz złagodniała. - Nie mogę zdradzić ci szczegółów, to fakt. Przede wszystkim, dowiedz się, czy to nie błąd. Jeśli tak, to będzie po sprawie. - Potrzebuję do tego Jerome'a - zauważyłam. - Może Hugh lub Mei będą wiedzieli. - Może - przytaknął Carter, ale nie zabrzmiało to przekonująco. - Jerome w końcu odbierze telefon. Wtedy się dowiesz. - A jeśli to prawda? - rzuciłam. - To co? - To zaczniesz się pakować. - I już? Tylko tyle mogę zrobić? Od razu gdy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam, że to prawda. Nie miałam prawa sprzeciwu. Dowodziły tego dziesiątki poprzednich przeniesień. - Tak - potwierdził Carter. - Oboje wiemy, że nie masz wyboru. Pytanie brzmi: jak wpłynie to na twoją przyszłość? Zmarszczyłam czoło, gubiąc się powoli w anielskiej logice. - O co ci chodzi? Zawahał się, jakby ważył słowa. W końcu się odezwał, pochylając się w moją stronę: - Mogę ci powiedzieć tyle: jeśli to prawda, to na pewno jest ku temu powód. To nie jest przypadkowa reorganiza- cja. A to oznacza, że robisz coś, co nie podoba się Piekłu. Więc pytanie brzmi, Georgino: czy pozwolą ci robić dalej to, co im się tak nie podoba? Rozdział 4 Ale ja nie wiem, co takiego robię! - krzyknęłam. - Ty wiesz?! - Powiedziałem ci wszystko, co mogłem - odparł Carter, a na jego twarzy znowu pojawił się smutek. - Teraz mogę ci jedynie postawić drinka. Pokręciłam głową. - Podejrzewam, że cała whiskey świata by nie wystarczyła. - Masz rację - potwierdził posępnie. - Masz rację. Mimo pesymizmu Cartera i tak zadzwoniłam do Hugh, żeby sprawdzić, czy coś wie. Nie wiedział, ale jego niedowierzanie było równie wielkie jak moje, co trochę mnie pocieszyło. - Co? To absurd - ocenił. - To jakaś pomyłka. Na pewno. - Spróbujesz namierzyć dla mnie Jerome'a? - poprosiłam. -Ja też postaram się do niego dodzwonić, ale może jak oboje będziemy go bombardowali, to w końcu się uda. Choć było wcześnie, miałam przeczucie, że równie dobrze mógł po prostu unikać moich telefonów, jeśli coś rzeczywiście wisiało w powietrzu. Hugh może mieć więcej szczęścia. Czas biegi jak oszalały i wkrótce miałam się spotkać z Sethem w szkole bliźniaczek. Chciałam pojechać do domu i porozmawiać z Romanem o moim ewentualnym przeniesieniu, ale teraz nie wydawało mi się to aż tak naglące, przynajmniej do czasu, aż Jerome potwierdzi lub zaprzeczy. Załatwiłam jeszcze kilka sprawunków, które w porównaniu z machinacjami wszechświata wydawały się beznadziejnie przyziemne, i dojechałam do szkoły w Lake Forest Park w tym samym czasie co Seth. Z samochodu wysiadł też łan. Seth posłał mi spojrzenie mówiące, że wcale nie jest zachwycony towarzystwem brata, łan miał na sobie płaszcz, o którym wspominał Seth, brązową wełnianą marynarkę; leżała na nim tak dobrze,
13 jak uszyta na miarę, a do tego miała łatki w strategicznych miejscach, żeby przydać jej stylu vintage. łan dopełnił sty- lizację starannie zawiniętym pasiastym szalem i fedorą. Miał też okulary, których nie nosi! u Setha. - Nie wiedziałam, że nosisz okulary - powiedziałam. Westchnął. - Pasują do szala. Seth niósł dwa wielkie opakowania babeczek z białą polewą, którą szczodrze i niechlujnie ozdobił zieloną i czer- woną posypką. Wzięłam od niego jedno z nich i weszliśmy do szkoły, gdzie podpisaliśmy się na liście obecności i po- kierowano nas do klasy. - Widać, że miałeś owocny dzień - rzuciłam z uśmiechem. - I to wcale nie zasługa mamy. Myślałem, że wcale nie wyjdzie z domu. Cały czas chciała mi pomagać i sprawdza- ła, czy wszystko robię dobrze, czy piekarnik jest dobrze nastawiony. A to przecież babeczki z proszku. Nawet ja takich bym nie zepsuł. łan mruknął coś o konserwantach i syropie glukozo-wo-fruktozowym. W klasie panował przyjemny chaos. Inni rodzice i przyjaciele rodzin, którzy przyszli pomóc, rozdawali jedzenie, organizowali gry i zabawy. Bliźniaczki przybiegły wyściskać naszą trójkę i pognały do dalszej zabawy z przyjaciółmi. Rzadko widywałam Morgan i McKennę poza domem, więc z radością zaobserwowałam, że są aktywne i przebojowe w towarzystwie rówieśników. Oczarowały swoich przyjaciół tak samo jak mnie i nie miałam wątpliwości, że mają w sobie żyłkę przywódcy. Małe, energiczne blond ślicznotki. Emocje, które odczuwałam od chwili otrzymania zawiadomienia z Kadr, zaczęły odpuszczać, a ja cieszyłam się widokiem. Gdy tak staliśmy na naszym posterunku obok stołu z jedzeniem, Seth otoczył mnie ramieniem i spojrzał tam, gdzie ja. Wskazał lana, który próbował opchnąć swoje babeczki - organiczne, wegańskie, bezglutenowe wyroby z lokalnej piekarni - kolegom bliźniaczek. Trzeba przyznać, że wyglądały przepięknie. Były waniliowe, polane czekoladową polewą z fikuśnym wzorem, a do tego ozdobione idealnymi białymi kwiatkami. Babeczki Setha natomiast wyglądały jak coś, co mogły upiec dziewczynki. Ale niełatwo oszukać ciastkożerców. Gdy pieczesz babeczki, nie używając składników, jakie można znaleźć w normalnych wypiekach, i tak zdradzi cię smak. Babeczki lana może i były piękne, ale miał trudności, żeby je rozdać. - Te są dużo lepsze niż tamte śmieciowe wypieki - tłumaczył łan zdumionemu chłopcu o imieniu Kayden. Choć byliśmy w ciepłej klasie od niemal godziny, Mortensen wciąż miał na sobie szal i wełniany płaszcz. - Są zrobione z mąki z brązowego ryżu i ciecierzycy, posłodzone syropem klonowym, a nie jakimś paskudnym, przetworzonym cukrem. Oczy Kaydena jeszcze bardziej się rozszerzyły. - To tam jest ryż? łan się zawahał. - No, tak... ale, właściwie nie. To mąka produkowana z ryżu zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu, a do tego z zachowaniem właściwości odżywczych. Poza tym wybrałem biało-brązową kolorystykę nie tylko po to, żeby uchronić was przed sztucznymi barwnikami, ale też żeby uszanować święto i tradycję i nie dać się wciągnąć w do- minującą machinę judeo-chrześcijańską. Bez słowa Kayden chwycił ciastko w kształcie bałwana z czerwoną polewą i odszedł. łan posłał nam cierpiętnicze spojrzenie. - Martwię się o współczesną młodzież. Przynajmniej zabierzemy niezjedzone babeczki do Terry'ego. - Bez wątpienia - odpowiedział Seth. - Kosztowały mnie majątek. - Chyba mnie kosztowały majątek - poprawił łan. -To mój wkład. - Ja za nie zapłaciłem! - To była pożyczka - odparł łan kategorycznym tonem. - Przecież ci oddam. Impreza powoli się kończyła... Siedmiolatki nie miały potrzeby godzinami sączyć drinków z przyjaciółmi. Wciąż zerkałam na telefon, gdy Seth nie patrzył. Włączyłam wibracje i trzymałam komórkę w kieszeni, ale i tak obawiałam się, że przegapię sygnał od Jerome'a. Choć spoglądałam na aparat co chwila, wyświetlacz pozostawał bez zmian. Brak połączeń przychodzących i wiadomości. Gdy przyjęcie zbliżyło się do końca, McKenna wróciła do mnie i owinęła się wokół mojej nogi. - Georgino, przyjdziesz dzisiaj do nas? Babcia gotuje. Będą lasagne. - I babeczki - dorzucił łan, starannie pakując wypieki. Z moich wyliczeń wynikało, że dał dokładnie jedną babeczkę chłopcu, któremu koledzy rzucili wyzwanie. Wzięłam McKennę na ręce i zdziwiłam się, jak bardzo urosła. Lata nie odciskały piętna na moich nieśmiertelnych przyjaciołach ani na mnie, ale śmiertelnicy tak szybko się zmieniali. Objęła mnie rączkami, a ja ucałowałam jej jasne loki. - Chciałabym, słoneczko. Ale dziś muszę popracować. - Wciąż pomagasz Świętemu Mikołajowi? - spytała. - Tak - powiedziałam uroczyście. - To bardzo ważne zadanie. Nie mogę go przegapić. Beze mnie Bóg jeden wiedział, ile wypiłby Święty Mikołaj. McKenna westchnęła i położyła głowę na moim ramieniu. - To może przyjdziesz po pracy. - Będziesz już spała - stwierdziłam. - Może uda się jutro. Zasłużyłam sobie tymi słowami na mocniejszy uścisk i poczułam ukłucie w sercu. Dziewczynki zawsze tak na mnie działały. Budziły mieszaninę uczuć: miłość do nich i żal, że nigdy nie będę miała własnych dzieci. Jako śmiertelniczka chciałam mieć dzieci, ale się nie udało. Ta bolesna prawda dała mi się we znaki, gdy Nyx, pierwotna siła chaosu, nawiedziła mnie we śnie i posłużyła się zwodniczymi majakami, żeby ukraść moją energię. Sen, który pojawiał się najczęściej, przedstawiał mnie z małą dziewczynką - moją córką. Wychodziłyśmy z domu w śnieżny wieczór, żeby powitać jej ojca. Najpierw nie mogłam go rozpoznać, ale potem okazało się, że to Seth. Nyx w desperackiej próbie uzyskania pomocy przyrzekała, że sen był prawdziwy i przepowiadał przyszłość. Ale kłamała. To nigdy nie mogło mi się przydarzyć. - Może wpadniesz do mnie po pracy - zaproponował cicho Seth, gdy mała odeszła. - Zależy - odpowiedziałam. - A kogo znajdę w twoim łóżku?
14 - Odbyłem z nim poważną rozmowę. Wie, że ma zakaz wstępu do mojej sypialni. Uśmiechnęłam się i złapałam Setha za rękę. - Chętnie, ale mam dziś kilka spraw do załatwienia. Muszę znaleźć lerome'a w pewnej... sprawie. - Na pewno o to chodzi? - spytał. - Może to moja rodzina cię zniechęca? Przyznam, że nie tęskniłam za karcącym spojrzeniem Margaret Mortensen, ale nie mogłam też sobie wyobrazić wieczoru z Sethem, jeśli wciąż nie wiedziałabym, co jest grane z moim przeniesieniem. Przeniesienie. Wpatrywałam się w jego czułe, ciepłe oczy i czułam się boleśnie rozdarta. Może powinnam wykorzystywać każdą szansę na wspólne chwile? Kto wie, ile nam jeszcze pozostało. Nie, upomniałam się. Nie myśl tak. Dzisiaj znajdziesz Jerome'a i wyjaśnisz problem. A potem będziesz szczęśliwa z Sethem. - Twoja rodzina nie ma z tym nic wspólnego - zapewniłam. - Poza tym dzięki ich pomocy możesz znaleźć trochę czasu na pisanie. Przewrócił oczami. - Wydawało mi się, że samozatrudnienie oznacza brak szefa. Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go w policzek. - Wpadnę do ciebie jutro. Kayden mijał nas, żeby poczęstować się ostatnim ciastkiem, i zauważył nasz pocałunek. - Fuj. - Skrzywił się z dezaprobatą. Pożegnałam się z Mortensenami i ruszyłam w stronę galerii handlowej. Śmiertelnicy często się dziwili, gdy nieśmiertelni, tacy jak ja, celowo wybierali normalną pracę, jeśli wolno mi tak ją nazwać. Jeśli żyjesz od kilku wieków i choć trochę potrafisz zarządzać pieniędzmi, bez trudu zgromadzisz wystarczające środki, aby komfortowo żyć i nie parać się zwykłą pracą. Ale i tak większość nieśmier- telnych, których znałam, pracowała. A raczej większość niższych nieśmiertelnych, których znałam. Wyżsi, tacy jak Jerome i Carter, na ogół nie pracowali, ale może ich nieśmiertelne obowiązki były zbyt absorbujące. A może niżsi nieśmiertelni po prostu wciąż odczuwali ludzką potrzebę pracy? W każdym razie dni takie jak dzisiejszy przypominały mi dobitnie, czemu zdecydowałam się pracować. Gdybym miała więcej wolnego czasu, pewnie spędziłabym resztę dnia na rozmyślaniach o swoim losie i potencjalnym prze- niesieniu. Asystowanie Walterowi-Świętemu Mikołajowi, choć było absurdalnym zajęciem, przynajmniej zajmowało moje myśli, gdy czekałam na znak od Jerome'a. Poza tym praca dawała poczucie celu, którego potrzebowałam w moim długim nieśmiertelnym życiu. Znałam niższych nieśmiertelnych, którzy oszaleli - większość wiodła bezcelową, długą egzystencję. Do naszej świty dołączyła nowa elfka. Walter ochrzcił ją imieniem Śmieszek. Pomagała mi zapomnieć o problemach, ale głównie dlatego, że potwornie działała mi na nerwy. - Uważam, że w ogóle nie powinien pić - powiedziała chyba po raz setny. - Nie widzę powodu, żeby uczyć się jego grafiku. Wymieniłam spojrzenia z Pyszałkiem, elfem weteranem. - My tego też nie pochwalamy - tłumaczył Śmieszkowi. - Ale tak już jest. I tak znajdzie sposób, żeby dorwać się do alkoholu. Jeśli mu zabronimy, przemyci go do łazienki. Już to przerabialiśmy. - A jeśli my mu wydzielamy - dodałam - to możemy kontrolować, ile pije. A to? - Wskazałam na grafik, który stworzyliśmy. - To wcale nie jest dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wagę. Nawet mu od tego nie zaszumi w głowie. - Ale tu są dzieci! - wykrzyknęła. Spojrzała na długi sznur rodzin przemierzających galerię. - Słodkie, niewinne, radosne dzieci. Kolejna milcząca wymiana spojrzeń między mną a Pyszałkiem. - Wiesz co - zaproponowałam w końcu - zajmij się dziećmi. Zapomnij o grafiku. My się nim będziemy martwili. Zamień się miejscem z Nieśmiałkiem na początku kolejki. Ona i tak nie lubi pracować z ludźmi. - Gdy Śmieszek odeszła, powiedziałam: - Któregoś dnia ktoś nas zgłosi do kadr galerii. - Żeby to pierwszy raz - skwitował Pyszałek, wygładzając zielone portki ze spandeksu. - Od trzech lat pracuję z Walterem, a Śmieszek nie jest pierwszym elfem, któremu nie podoba się ubzdryngolony Święty Mikołaj. Wiele razy na niego donoszono. Żadna nowość. - I go nie wylali? - Co ty? Do tej roboty nie ma aż tylu chętnych. Póki Walter nie obmacuje dzieciaków ani nie mówi niczego niestosownego, galeria ma to w nosie. - Aha - odpowiedziałam. - Dobrze wiedzieć. - Georgino! Za bramką altany Świętego Mikołaja, na krawędzi tłumu, ktoś do mnie machał. Hugh. Serce zaczęło mi walić. Galeria była tuż za rogiem od jego biura, więc nic dziwnego, że wpadał tu na lunch. W świetle ostatnich wydarzeń -i po jego minie - stwierdziłam, że raczej nie przyszedł tu, żeby coś przegryźć. - Słuchaj - mruknęłam do Pyszałka. - Mogę pójść na przerwę? - Jasne, śmiało. Przeszłam przez tłum i podeszłam do Hugh, starając się nie myśleć o tym, że mam na sobie foliową kieckę. On przyszedł tu prosto z biura i był elegancko ubrany, odgrywając rolę odnoszącego sukcesy chirurga plastycznego. Przy nim poczułam się tanio, zwłaszcza gdy odeszliśmy od świątecznego zgiełku w stronę bardziej ekskluzywnych sklepów. - Wracałem z pracy do domu i stwierdziłem, że wpadnę — powiedział. - Domyśliłem się, że pewnie w pracy nie odbierasz telefonu. - Nie mam za bardzo jak - potwierdziłam, wskazując na obcisłą sukienkę pozbawioną kieszeni. Złapałam go za ramię. - Powiedz, że czegoś się dowiedziałeś. To przeniesienie to pomyłka, prawda? - Tak mi się wciąż wydaje, ale jeszcze nic się nie potwierdziło. Ani z Kadr, ani od Jerome'a. - Lekko zmarszczył czoło, niewątpliwie niezadowolony z tego braku wieści. Poza tym wyczułam u niego inne emocje: nerwowość. -Jest coś jeszcze. Możemy porozmawiać... na osobności? Jest tu jakaś spokojna kawiarnia? Prychnęłam.
15 - Nie w tej galerii. Ale jest sklep z kanapkami, w którym możemy usiąść. „Sklep z kanapkami" nie było precyzyjnym określeniem. Sprzedawali też eleganckie zupy oraz sałatki przyrządzo- ne na bieżąco i nafaszerowane tak wieloma wymyślnymi składnikami, że nawet łan byłby zadowolony. Hugh i ja usiedliśmy przy stole. Mój strój zwrócił uwagę kilkorga dzieci siedzących obok z rodzicami. Zignorowałam je i po- chyliłam się w stronę przyjaciela. - To co jest grane oprócz tego fikcyjnego przeniesienia? Nerwowo przyjrzał się ludziom dookoła i dopiero po chwili się odezwał: - Wykonałem dziś kilka telefonów, żeby się czegoś dowiedzieć. Jak mówiłem, nic nie wskórałem, ale usłyszałem ciekawe plotki. Zdziwiło mnie, że chciał rozmawiać o piekielnych ploteczkach, a jeszcze bardziej, że pofatygował się w tym celu osobiście. Jeśli zasłyszał plotkę o wspólnym znajomym, wystarczyłby telefon, a nawet e-mail albo esemes. - Pamiętasz Miltona? - spytał. - Miltona? - Wlepiłam w niego zbaraniały wzrok. Toimię nic mi nie mówiło. - Nosferatu - podpowiedział. Wciąż nic. Ale po chwili... - Aa... No. Pamiętam. - Wampir. Jakiś miesiąc temu, ku niezadowoleniu Cody'ego i Petera, Milton wpadł do Seattle na wakacje. Wampiry bardzo bronią swojego terytorium i nie lubią intruzów, choć Cody zdołał wykorzystać obecność Miltona, żeby wywrzeć wrażenie na swojej kochającej makabrę dziewczynie Gabrielle. Tak słyszałam. - Nigdy go nie spotkałam. Mówiono tylko, że jest w mieście. - Okazało się, że w zeszłym tygodniu był w Boulder. - I? - To podejrzane, że dwa razy urządzał tu sobie „wakacje" w tak krótkim czasie. Przecież wiesz, jakie są wampiry. Wszyscy wiemy. To prawda. Piekło niechętnie dawało nam urlopy. Gdy pracodawca posiadał twoją duszę, nie czuł żadnej potrzeby uprzyjemniania ci życia. Nie znaczy to, że nie zdarzało nam się wolne, ale z pewnością nasz wypoczynek nie był dla Piekła najważniejszy. Branża dusz nigdy nie robiła sobie przerwy. W przypadku wampirów było to tym bardziej prawdziwe, że nie lubiły opuszczać swojego terytorium. Poza tym podróże wiązały się z różnymi komplikacjami, na przykład światłem słonecznym. - No dobra, trochę to dziwne. Ale jaki ma związek z nami? Hugh ściszył głos. - Podczas pobytu w Boulder miejscowy szaman zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Poczułam, jak moje brwi się uniosły. - I myślisz, że Milton maczał w tym paluchy? - Jak już mówiłem, trochę dziś podzwoniłem i popytałem. Okazuje się, że choć mieszka w Raleigh, Milton sporo podróżuje jak na wampira. A tam, dokąd jedzie, zwykle umiera jakiś śmiertelnik o nadprzyrodzonych mocach. - Twierdzisz, że jest zabójcą - powiedziałam zaintrygowana, ale wciąż nie widziałam związku. W ramach „wielkiej gry", w której wszyscy uczestniczyliśmy, anioły i demony nie powinny bezpośrednio się mieszać w ludzkie życie. Wodzenie ich na pokuszenie było zadaniem niższych nieśmiertelnych. Zgodnie z zasadami gry nie mieliśmy ich zabijać i na pewno nie mieliśmy tego robić na polecenie wyższego nieśmiertelnego. Ale wszyscy wiedzieli, że takie rzeczy się zdarzały, a Milton nie był pierwszym eliminującym niewygodnych śmiertelników zabójcą, o którym słyszałam. - Właśnie - mruknął Hugh. Zmarszczył brwi. - Przyjeżdża i ludzie zaczynają znikać. - Ale jaki ma to związek z nami? Westchnął. - Georgino, on był tutaj. - No dobra, ale nikt... - Nagle mnie zamurowało. -Erik... Zakręciło mi się w głowie. Już nie siedziałam w restauracji w galerii handlowej, lecz spoglądałam na połamane, zakrwawione ciało najżyczliwszego człowieka, jakiego znałam. Erik był moim wieloletnim przyjacielem z Seattle, a dzięki wiedzy o okultyzmie i sferze nadprzyrodzonej również moim doradcą, gdy miałam kłopoty. Badał mój kontrakt z Piekłem, gdy włamano się do jego sklepu i go zastrzelono. - Czy ty chcesz powiedzieć... - spytałam szeptem. -Czy chcesz powiedzieć, że Milton zamordował Erika? Hugh ze smutkiem pokręcił głową. - Nie. Ja tylko pokazuję ci fakty, które są dość przekonujące... ale nie stanowią dowodu przeciw Miltonowi. - To po co w ogóle mi o tym mówisz?! - rzuciłam. -Nie lubisz angażować się w nic, co podważa status quo. Zawsze było to kwestią sporną między mną a Hugh. - Racja - przyznał. Zrozumiałam, czemu był tak nerwowy. - Ani trochę. Ale martwię się o ciebie, kochana. I wiem, że zależało ci na Eriku i chciałaś poznać prawdę. - No właśnie: chciałam i sądziłam, że ją znam. Wciąż opłakiwałam Erika, ale zaczynałam dochodzić do siebie po jego stracie i żyć dalej, jak to zawsze bywa po utracie bliskiej osoby. Wiedza - a przynajmniej prze- konanie - że stracił życie w wyniku włamania, nie była pocieszająca, ale przynajmniej stanowiła wytłumaczenie. Jeśli niebezpieczna teoria Hugh miała w sobie choć krzty-nę prawdy, to Milton - prawdopodobny zabójca - mógł być odpowiedzialny za śmierć Erika, a mój świat znowu zatrząsł się w posadach. W tym nowym scenariuszu wcale nie było najważniejsze to, że sprawcą miał okazać się Milton. Ważne było, dlaczego to zrobił. Jeśli był jednym z piekielnych zabójców czających się w cieniu, to ktoś na wyższym stołku wydawał mu rozkazy, co oznaczało, że Piekło chciało śmierci Erika. - Wszystko w porządku? - Podskoczyłam, gdy Hugh położył swoją dłoń na mojej. - Jezu, Georgino. - Jesteś zimna jak lód. - To dla mnie duży szok - przyznałam. - Hugh, to poważna sprawa. Megapoważna. - Wiem - przyznał bez cienia zadowolenia. - Obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego. Wciąż nie jestem pewien, czy dobrze zrobiłem, mówiąc ci to wszystko. - Dobrze zrobiłeś - powiedziałam, ściskając jego dłoń, ale nie przyrzekając mu niczego. - Dziękuję.
16 Po chwili musiałam wrócić i pomóc Śmieszkowi. Część jej zachwytu nad czystą, magiczną naturą dzieci zdała się wyparować. Chyba była to zasługa sześciolatki, która poprosiła o operację nosa. Byłam wciąż zamroczona infor- macjami od Hugh. Erik zamordowany. Jego ostatnie słowa sugerowały, że za jego śmiercią coś się kryło, ale nie mia- łam na to żadnych dowodów. A może... miałam? Z trudem przypomniałam sobie rozbitą szybę i podejrzenie policji, że uderzono w nią od środka. Ale co miałabym zrobić z tą teorią? Jak uzyskać potrzebne odpowiedzi? Równie bardzo zdumiał mnie fakt, że Hugh postanowił mi o tym powiedzieć. Cenił swoją pracę i spokojne życie. Nie należał do tych, którzy chcieliby zirytować Piekło lub zadawać pytania o sprawy, które ich nie dotyczyły. A mimo to poszedł za przeczuciem i przekazał te wiadomości mnie, swojej przyjaciółce. Piekło czyniło z nas, pracowników, zdesperowane, bezduszne istoty - i z pewnością było z tego zadowolone - ale wątpiłam, że ktokolwiek na górze wyobrażał sobie, do jak silnej przyjaźni nadal jesteśmy zdolni. Oczywiście tylko jedna rzecz mogła sprawić, że zapomniałam o tych poruszających wieściach, a była to obecność Jerome'a w moim mieszkaniu, gdy wróciłam z pracy. Szłam do mieszkania i wyczułam jego aurę w środku, jak tylko włożyłam klucz w drzwi. Obawy i teorie dotyczące Erika i Miltona zepchnęłam na boczny tor, zastępując zga- dywankami na temat mojego tajemniczego przeniesienia. Gdy weszłam, okazało się, że Jerome siedzi w salonie z Romanem. Nawet nie raczyli zauważyć mojej obecności. - Właśnie dlatego - mówił Jerome - musisz to zrobić. I to jak najszybciej. Ludzie Nanette grają już od dawna, więc mamy co nadrabiać. Przygotuj grafik... może być bardzo rygorystyczny... i zmuś te lenie do wysiłku na kręgielni. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Przyszedłeś w sprawie zawodów? Obaj na mnie spojrzeli, a Jerome wydawał się poirytowany, że mu przerwałam. - Oczywiście. Im szybciej zaczniecie, tym lepiej. - A wiesz, co jeszcze powinno wydarzyć się jak najszybciej? - Teatralnym gestem wyjęłam pomięte zawiado- mienie z Kadr. - Nasza rozmowa o moim przeniesieniu. Dam sobie rękę uciąć, że to pomyłka, bo przecież na pewno, na pewno nie ukrywałbyś tego przede mną. Prawda?! Nastąpiła krótka chwila milczenia. Jerome wlepił we mnie mroczny wzrok i nawet nie mrugnął. W końcu po- wiedział: Nie. To prawda. Zostajesz przeniesiona. Prawie mnie zamurowało. - To czemu... czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Westchnął i machnął niecierpliwie dłonią. - Bo i ja się dopiero teraz o tym dowiedziałem. Ktoś się pospieszył i przysłał zawiadomienie, zanim poinformo- wano o tym fakcie mnie. - Jego oczy zalśniły. - Nie martw się, ja też wcale się z tego nie cieszę. Przekazałem im, co o tym myślę. - Ale... - Przełknęłam ślinę. - Byłam taka pewna, że to pomyłka... - Bo była - zgodził się. - Tylko nie taka, na jaką liczyłaś. Chciałam położyć się na podłodze i roztopić, ale zmusiłam się do zachowania pozorów siły. Musiałam zadać mu najważniejsze pytanie, pytanie, które wpłynie na kolejny etap mojego życia. - Dokąd... dokąd mnie wysyłają? Jerome ponownie na mnie spojrzał, ale tym razem chyba tylko po to, by przedłużyć suspens i moją agonię. Drań. W końcu oznajmił: - Jedziesz do Las Vegas, Georgie. Rozdział 5 Spodziewałam się Cleveland albo Guam. Byłam zbytnią pesymistką, żeby oczekiwać czegoś choć trochę atrak- cyjnego. Jeśli czekała mnie trauma opuszczenia Seattle, z pewnością przenosili mnie w jakieś potworne miejsce. - Powiedziałeś: Las Vegas? - sapnęłam, siadając na kanapie. Natychmiast zreflektowałam się, w czym tkwi haczyk. - Aa... Nie chodzi o Las Yegas w Nevadzie, prawda? Jakieś inne Las Vegas. W Nowym Meksyku? Albo na innym kontynencie? - Niestety muszę rozczarować ciebie i te twoje męczen-nicze zapędy, Georgie. - Jerome zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. - Jedziesz do Las Vegas w Nevadzie. Chyba nawet znasz tamtejszego arcydemona... Luisa. To twój przyjaciel, prawda? Zaskoczona zamrugałam. - Luis? No. To znaczy na tyle, na ile można zaprzyjaźnić się z arcydemonem. - Jerome zareagował ledwo zauważalnym uśmiechem. Dawno temu pracowałam dla Luisa i jeśli mam być szczera, chyba był moim ulubionym szefem wszech czasów. Nie mówię, że Jerome był beznadziejny, ale Luis, choć surowy, miał swobodny styl bycia, dzięki któremu można było czasem zapomnieć o wiecznym potępieniu. - Więc... mam jechać do Las Vegas i pracować dla Luisa. - Tak - potwierdził Jerome. Oderwałam zamyślony wzrok od okna i spojrzałam na niego. - Mam na to jakiś wpływ? Mogę to odrzucić? Mogę coś zrobić, żeby zostać tutaj? I jesteś pewien, że to nie pomyłka... doręczenie pod zły adres? Jerome uniósł ciemne brwi. Był to jeden z tych rzadkich momentów, gdy coś go zaskoczyło na tyle, że mogłam to zauważyć. - Nie chcesz jechać? Miło mi, że chcesz pozostać pod moimi skrzydłami, ale sądziłem, że będziesz zadowolona. Las Vegas jest idealne dla takiego leniwego sukuba jak ty. Zignorowałam tę szpilę, choć przyznaję, że miał rację. Las Vegas było doskonałą areną dla grzeszników i zba- wicieli; pękało w szwach od sług Nieba i Piekła. Pewnie miało najwyższe zagęszczenie sukubów na świecie, czyli
17 łatwo byłoby wymigać się od wypełniania limitów. Tutaj byłam jedynym sukubem, więc moje wyniki były drobiazgowo kontrolowane. A w Las Vegas pełno było su-kubów karierowiczów, którzy chętnie wyrobią normę za takich obiboków jak ja. - Nie chodzi o ciebie - cedziłam słowa. - Ale o... Setha. Jerome głośno westchnął i zgasił papierosa o ławę. Chyba powinnam się cieszyć, że nie wybrał kanapy lub dywanu. - No oczywiście. Przecież twój chłopak jest tak ważny w skali wszechświata, że Kadry w Piekle zmienią zdanie na temat twojego przeniesienia. Ogarnij się, Georgie. Jesteś aż tak naiwna? Ile masz na koncie przeniesień? A może lepiej powiedz, o ilu przeniesieniach słyszałaś, które odwołano, bo ktoś „nie miał na nie ochoty"? - Ani jednym - przyznałam. Co najwyżej Piekło postanawiało przenieść mało wydajnych pracowników w inne miejsce. Już kilka razy prosiłam o przeniesienie i mi się udało. Ale gdy Kadry podejmą już decyzję, nie ma zmiłuj. Zaczynało do mnie docierać, że to nie była żadna pomyłka i nie mogę zrobić nic, żeby to powstrzymać. Podeszłam więc do sprawy inaczej. - Ale czemu? Czemu tak postanowili? Byłam dobrym pracownikiem... Ale już mówiąc te słowa, straciłam pewność siebie. Jerome spojrzał na mnie znacząco. - Byłaś? - Nie byłam złym - poprawiłam. - Nie całkowicie. - To nie jest zabawa. Nie chcemy miernych pracowników, którzy utrzymują status quo. Potrzebujemy dusz. Chcemy wygrać. A ty przez większość czasu tutaj byłaś mierna. Nie patrz tak na mnie. Wiesz, że mam rację. Miałaś chwile wysokiej wydajności, zwłaszcza pod przymusem. Ale nawet to nie trwało długo. Rok temu zawarłam umowę z Jerome'em, na mocy której miałam zachowywać się jak wzorowy sukub. Gdy uratowałam go po przywołaniu, zapanowała między nami niepisana zgoda, że znów mogę się obijać, a on nie będzie mi robił wyrzutów. - Gdybyś dobrze się tu spisywała i przekazywała wiele dusz, na pewno nie musiałabyś teraz wyjeżdżać. Jeśli więc szukasz winnych, to najpierw spójrz w lustro. - Przestań się tak wymądrzać - powiedziałam z rozdrażnieniem. - Mam wrażenie, że się z tego cieszysz. - Cieszę? Cieszę, że nie wiadomo, kogo mi teraz przydzielą? Albo że na stale dostanę Tawny? Też mi powód do radości. Ale w przeciwieństwie do ciebie, godzę się z tym, że moje zadowolenie ani trochę nie interesuje moich prze- łożonych. Jedyne, co się liczy, to wypełnianie ich rozkazów. Ton jego głosu i mina nie pozostawiały wątpliwości, że to samo dotyczyło mnie. Niemal nigdy nie przepuszczałam okazji, żeby podroczyć się z Jerome'em, ale dziś sobie odpuściłam. Dlaczego? Bo nie było żadnych słów, żadnego porozumienia, którym mogłabym go przekonać. Przez te lata współpracy wyne- gocjowałam z nim wiele przysług i pozwoleń, zwłaszcza związanych z życiem tutaj w Seattle. To była jego działka. Ale reszta świata? Nie miał na nią wpływu. Nic nie mógł zrobić, żeby zmienić moje oddelegowanie, nawet gdyby chciał. Ja też nic nie mogłam zrobić. Z pewnymi rzeczami po prostu nie dało się walczyć. Jedną z nich było Piekło. Gdy zaprzedałam duszę, pozbawiłam się także na stałe kontroli nad swoim życiem. - To nie fair. - Przewidując kąśliwą odpowiedź Jerome, szybko dodałam: - Wiem, nie musisz się powtarzać. Życie jest nie fair. Rozumiem to. Ale... to takie okrutne. Sethowi i mnie w końcu zaczęło się układać. A teraz muszę go zostawić. Jerome pokręcił głową, a po mowie jego ciała poznałam, że chciał już wyjść. Kończyła mu się cierpliwość. - Wiesz co, jak wyjedziesz, może będę tęsknił za twoim ciętym językiem, ale zgadnij, za czym nie zatęsknię? Za twoim ciągłym melodramatyzmem i rozpaczą. Nawet dla mnie to za dużo. Mój smutek i rozczulanie się nad sobą zmieniły się w gniew. - Wybacz, ale dla mnie to poważna sprawa! Jak miałabym się nie przejmować? Kocham Setha. Nie chcę go zostawiać. - To nie zostawiaj. Zabierz go ze sobą. Albo bądźcie w związku na odległość. Naprawdę mam to gdzieś, o ile przestaniesz lamentować. Jak to możliwe, że nie widzisz rozwiązań? Bycie nieśmiertelną nie było przeszkodą dla waszej wielkiej miłości... ale dwugodzinny lot jest?! Trochę mnie to ocuciło. Zazwyczaj nie znosiłam, gdy Jerome się wymądrzał, kiedy miałam doła. Uważałam, że brak mu empatii. Ale teraz musiałam przyznać, że mówiąc o mojej skłonności do melodramatyzmu, chyba miał rację. Czemu nie miałabym zabrać Setha ze sobą? Jeśli naprawdę mnie kochał, przeprowadzka nie powinna być problemem. A jego praca pozwalała na łatwą zmianę miejsca zamieszkania. Niestety nie było to takie proste. Westchnęłam. - Nie wiem, czy zechce. Ma tu rodzinę, a do tego jego szwagierka jest chora. Nie może ich teraz zostawić... Jerome wzruszył ramionami. - To wracamy do punktu A, w którym mam to gdzieś. Ale zależy mi, żebyś pojechała tam z wizytą w miarę szybko. Luis prosił, żebym przysłał cię wcześniej, abyś mogła zapoznać się z okolicą przez kilka dni. A skoro treningi w kręgielni zaczną się dopiero w poniedziałek, sądzę, że najbliższy weekend byłby idealny na wyjazd. Z chęcią spełnię jego prośbę, ale nie kosztem treningów mojej drużyny. - Serio? - prychnęłam. - Oczekujesz, że skupię się na kręglach w takich okolicznościach? Uśmiechnął się cierpko. - Owszem, bo przez najbliższe cztery tygodnie wciąż jesteś moim pracownikiem. Oczekuję, że całkowicie się na tym skupisz. - Zerknął na Romana, który obserwował całą tę scenę w milczeniu. - A ty opracuj dla nich system treningów. Widzimy się wkrótce. Jerome zniknął, zostawiając po sobie obłoczek dymu, co tylko potwierdzało jego samozadowolenie. Utrata mnie jako pracownika mogła być mu nie na rękę, ale sądzę, że jego natura demona w jakimś stopniu sprawiała, że delek- tował się cierpieniem innych. Zakryłam oczy i położyłam się na kanapie. - O Boże. Co ja teraz zrobię? Nie wierzę. Zerwanie z Sethem w zeszłym roku złamało mi serce. Miałam wtedy ochotę umrzeć. Gdy wróciliśmy do siebie, czułam, że narodziłam się na nowo. Kochałam swoje życie, nawet jeśli było potępione. Teraz znów wróciła do mnie ta straszna, bolesna desperacja. To niemożliwe, żeby ktoś musiał znosić tak ekstremalną huśtawkę wzlotów i upadków w tak krótkim czasie. To właśnie miłość, pomyślałam z goryczą.
18 Poczułam, że Roman usiadł przy moich stopach. Po chwili dosiadły się oba koty. Odsłoniłam oczy i zobaczyłam, że przyjaciel mnie obserwuje. - Może nie był taktowny, ale trzeba przyznać, że miał rację. Czemu po prostu nie przeprowadzicie się razem? - W normalnych okolicznościach... - Musiałam zamilknąć, żeby się nie roześmiać. Nasze okoliczności nigdy nie były normalne. - W normalnych okolicznościach nie byłoby problemu. Ale przez Andreę nie może. I szczerze mówiąc, ja tego nie chcę. Dopiero gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że to prawda. Gdyby Seth rzucił wszystko i wyjechał ze mną, zraniłby zarówno siebie, jak i swoją rodzinę dla mojego dobra. Nie mogłam na to pozwolić. Poczułam ukłucie w sercu. - Nie wierzę. Czemu trwało to tak krótko? Byłam taka szczęśliwa. Roman podrapał Aubrey po głowie i się oparł. - Doskonałe pytanie. Trochę szybko się to wszystko wydarzyło. Zawsze tak to wygląda? - Właściwie nigdy nie dowiadujemy się z dużym wyprzedzeniem. Czasem wiadomo, że zbliża się reorganizacja. Czasem oddelegowują cię na twoją prośbę. Ale zazwyczaj najpierw jest spotkanie, planowanie twojego losu, a list przychodzi dopiero później. Dziwne jest to, że Jerome wiedział o tym jeszcze mniej niż ja. Nefilim wpatrywał się w sufit i nagle spojrzał na mnie. Wzdrygnęłam się pod siłą jego spojrzenia. - Wytłumacz mi to jeszcze raz. Co się wydarzyło i co w tym było niezwykłego? Już miałam powiedzieć, że wytłumaczyłam mu to przed chwilą, ale zamiast tego powstrzymałam się przed zgryźli- wą uwagą, wiedząc, że to nie on był źródłem mojej irytacji. - Zazwyczaj twój arcydemon spotyka się z tobą i omawia szczegóły, a potem przychodzi list z datą przeniesienia. Tym razem zdecydowano tak szybko, że dostałam list, zanim Jerome miał szansę ze mną porozmawiać. - Piekło nie robi niczego bez powodu. - Zamyślił się. -No, może poza improwizowanymi zawodami w kręgle. Ale oni uwielbiają swoją biurokrację, papierkową robotę i porządek. Nawet jeśli decyzja o przeniesieniu była szybka, i tak trzymaliby się swoich wewnętrznych procedur. Skoro list przyszedł, zanim Jerome dostał instrukcje, to coś musiało ich naprawdę przypilić. Pytanie brzmi: co? Czemu aż tak im spieszno, żeby pozbyć się ciebie z Seattle? Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. - Szukasz spisku. Nie zrozum mnie źle, wścieka mnie ta sytuacja. Dla mnie to katastrofa. Ale nie sądzę, żeby stało się to z powodu czegoś więcej niż mojego lenistwa, jak to ujął Jerome. A to... niestety jest moja wina. - Tak, ale Piekło bez przerwy zatrudnia kiepskich pracowników. Mają swoje procedury, dzięki którym wiedzą, jak efektywnie zająć się takimi osobami. Ojciec może mieć rację, że Piekło nie toleruje miernych pracowników, ale na pewno nie aż tak, żeby zajmowali się nimi natychmiast. Co jest w tobie tak wyjątkowego, że ktoś nagle mógłby zdecydować się na tak pospieszne przeniesienie? Doceniałam, że Roman próbował mi pomóc, ale nie chciałam dać się wciągnąć w coś zakrawającego na jakąś obsesję. Nefilimy miały na pieńku z Niebem i Piekłem i zawsze szukały okazji, żeby popsuć im szyki. Romanowi już się kiedyś przytrafił szał mordowania nieśmiertelnych. Coś w jego naturze pragnęło wierzyć w drugie dno, a nie tylko pechowy zbieg okoliczności, ale ja nie byłam pewna, czy jego podejrzenia mają jakikolwiek sens. Przypomniały mi się słowa Cartera, choć bardzo starałam się je wyprzeć z pamięci: „Robisz coś, co nie podoba się Piekłu". - Powinieneś pogadać z Carterem - mruknęłam. - On też sądzi, że coś tu nie gra. - Widząc pełne wyczekiwania spojrzenie Romana, niechętnie postanowiłam mówić dalej. - Nie wiem, o co chodzi. Może o to, że pojmały mnie Oneroi? Może martwią się, że jestem niezrównoważona albo że nie jestem tu bezpieczna. Roman potakiwał, słuchając moich słów. - Ale to nie czyni cię wyjątkową. Gdybym ja się martwił, że mój pracownik ma nierówno pod sufitem, wolałbym zatrzymać go tam, gdzie zapuścił korzenie. Na pewno Piekło wie, że jesteś tu szczęśliwa, więc jeśli już, to powinni dojść do wniosku, że twoje przeżycia zbliżyły cię do Jerome'a. Woleliby rozwijać tę lojalność. - Piekło nie musi stawiać na lojalność - przypomniałam mu. - Wystarczy, że zaprzedałam im duszę. To znaczy dużo więcej niż lojalność. Zrobił zaskoczoną minę. - Rzeczywiście to im w zupełności wystarcza. Georgino, kiedy to się stało? Kiedy dokładnie? - Co? List? Jego oczy pałały dziko. Nie miałam wątpliwości: to obsesja. - Tak. - Dziś rano. Pojawił się u Setha. Wyczułam kuriera i się obudziłam. - Byłaś u Setha. Co wtedy robiłaś? I co robiłaś wcześniej? - Przestał głaskać Aubrey, która niezadowolona z tego stanu rzeczy przyszła do mnie z nadzieją na dalszy ciąg głaskania. - Opisz wszystko, co się wydarzyło w odwróconej kolejności. - Jak mówiłam, spałam. Wcześniej... - Wzdrygnęłam się na wspomnienie lana w łóżku Setha. - Poznałam mamę i młodszego brata Setha. Wcześniej byłam u Petera na fondue. Wcześniej byłam w galerii... - Impreza u Petera. Opowiedz o niej. Wydarzyło się coś dziwnego? Spojrzałam na niego. - To była impreza fondue u wampira. Wszystko było dziwne. - Staram się pomóc! - Jego głos przybrał dziwny, wzburzony ton, gdy pochylił się w moją stronę. - Daruj sobie żarciki, dobra? Pomyśl. Co się przydarzyło tobie? O czym rozmawialiście? Co ci powiedzieli? Jego zapał sprawiał, że czułam się coraz bardziej nieswojo. - Żartowali z mojej pracy - stwierdziłam. - Jerome też? - Oczywiście. Powiedział, że bycie elfem to żenada i powinnam robić coś innego. - Przyszła mi go głowy szo- kująca myśl. - Roman... chyba nie sądzisz, że to Jerome poprosił o przeniesienie? Byłby aż tak na mnie zły? Aż tak się mnie wstydzi?
19 - Nie wiem - przyznał. W zamyśleniu przeczesał dłonią ciemne, kręcone włosy. - To możliwe. Jeśli Jerome próbował ukryć, że to on zainicjował twoje przeniesienie, mielibyśmy częściowe wytłumaczenie. Ale z drugiej strony reszta twoich przyjaciół do normalnych też nie należy. Jeśli coś miałoby Jerome'a zdenerwować na tyle, żeby pozbył się pracownika, miał ku temu wystarczająco wiele okazji przed tobą. Przypomniałaś sobie coś jeszcze? - Spytałam ich o... - Zawahałam się. To był dla mnie wciąż drażliwy temat. Nie było mi łatwo podzielić się tym z Romanem. Nie mogłam uwierzyć, że zebrałam się na odwagę i spytałam o to na przyjęciu. Przyjaciel zauważył moją niepewność i ruszył do ataku. - Co? Co jeszcze? O co ich spytałaś? Odczekałam kilka chwil i postanowiłam mu powiedzieć. W niczym to już nie zaszkodzi, a z tego co wiedziałam, Roman zdążył zdradzić moje imię Sethowi. - Jakiś miesiąc temu, gdy leżeliśmy w łóżku, Seth nazwał mnie Lethą, gdy zasypiał. Gdy spytałam, skąd zna to imię, powiedział, że nie pamięta. Nie pamiętał nawet, że tak mnie nazwał. Spytałam więc ich wczoraj, czy któreś zdradziło moje imię Sethowi. - I? - I powiedzieli, że nie. Cody nawet nie znał mojego imienia. Znów zjechali mnie za dramatyzowanie i stanęło na tym, że Seth pewnie zasłyszał moje imię w jakiejś rozmowie i po prostu o tym zapomniał. Roman milczał, co było niemal równie irytujące, co ogień pytań. Wyprostowałam się i trąciłam go łokciem. - To nie ty wygadałeś Sethowi, prawda? - Co? Nie. - Zmarszczył czoło w zamyśleniu. - A co sądził Jerome? Zgodził się z tą teorią? - Owszem. Dobitnie stwierdził, że wałkowanie tego tematu to strata czasu. Był tak znudzony, że zmienił temat na kręgle. - To wtedy powiedział wam o zawodach kręglarskich? O zawodach, których nikt z was się nie spodziewał? - No. - Teraz ja marszczyłam czoło. Było jasne, że myśli Romana pogalopowały tam, gdzie nie nadążałam. - A co? Co sugerujesz? Ma to jakiś związek? - Nie wiem - stwierdził w końcu. Wstał i kilkakrotnie przeszedł się po pokoju. - Muszę to przemyśleć. Muszę zadać kilka pytań. Co masz zamiar teraz zrobić? Wstałam i się rozciągnęłam. Nagle poczułam zmęczenie. - Muszę porozmawiać z Sethem. Muszę mu powiedzieć, co się stało. I chyba... - Skrzywiłam się. - Skoro mam jechać do Las Vegas, to ten weekend będzie najlepszy. - Żebyś nie straciła treningu w kręgielni? - zażartował Roman. - To też, ale mam wolne w pracy. Poza tym Seth będzie zajęty swoimi gośćmi, więc to kolejny argument na tak. Chociaż... byłoby miło, gdyby pojechał ze mną. Wiesz, gdyby brał pod uwagę przeprowadzkę, to mógłby się rozejrzeć. Ałe jak mogłabym oczekiwać od Setha, że opuści Terry'ego i Andreę? - pomyślałam zmartwiona. Wciąż powracał ten sam problem. - Właściwie - odezwał się poważnie Roman - będzie lepiej, jak nie pojedzie. - Czemu nie? - Bo bez względu na to, co się za tym kryje, coś mi tu śmierdzi. Nie wiem, co na ciebie czeka w Las Vegas. Może nic. Ale mam wrażenie, że ktoś na wysokim stanowisku pociąga tu za sznurki, i będzie lepiej dla Setha, jeśli nie wciągniesz go w gierki nieśmiertelnych. - Twarz Romana złagodniała. - Nie podoba mi się też, że sama tam jedziesz, ale moja obecność w tym gnieździe nieśmiertelnych nie byłaby mądrym posunięciem. - Nic mi nie będzie - zapewniłam, starając się nie brać do serca jego złowieszczych słów. - Bez względu na to, jak niezadowolona jestem z tego przeniesienia, muszę przyznać, że mam fart. Nie powiem, żebym ufała jakiemukolwiek demonowi, ale gdybym musiała, byłby to Luis. Jest naprawdę fajny, a Vegas... cóż, Vegas to Vegas. Już mówiłam. Chyba mi się poszczęściło. Roman znów się zamyślił. - No. Poszczęściło. Nazajutrz spotkałam się z Sethem w domu jego brata. Andrea miała tego dnia kolejną chemię i odsypiała. Seth i Margaret zajmowali się domem, jak tylko mogli, gotując późną kolację i pilnując dziewczynek. Przyjechałam niemal równo z Terrym, a nasze wspólne wejście do domu przywitały krzyki i uściski. Chwyciłam Kaylę w ramiona i ucałowałam ją, a Terry zadał pytanie, które i mnie chodziło po głowie. - Gdzie łan? Seth i Margaret spojrzeli po sobie. - łan miał coś do zrobienia - powiedziała beznamiętnie. - No - potwierdził Seth. - Wybadać ironicznie zakątki Seattle. Tak wyglądał wkład lana w pomaganie rodzinie. Z pewnością znalazł sobie nowych, alternatywnych znajomych, z którymi przesiaduje w jakimś barze, popijając wino i racząc ich historiami o undergroundowych kapelach, które znał. Terry uśmiechnął się pogodnie. - Jego strata, bo kolacja pachnie wybornie. Zostanie dla nas więcej. Odwrócił do siebie Kendall i ucałował pozostałe córki, zanim poszedł na górę, żeby sprawdzić, co u Andrei. Na ten widok ścisnęło mnie w gardle. Zachowywał dobrą minę w obecności dzieci, ale wiedziałam, że musiał potwornie cierpieć. Moje błahe zmartwienia nagle wydały mi się właśnie takie: błahe. Małe. Nieistotne. Mimo to wieści o przeniesieniu nie opuszczały moich myśli podczas kolacji. Chciałam poczekać, aż Seth i ja znajdziemy się na osobności, ałe moja mina musiała zdradzić moje uczucia. - Hej - szepnął łagodnie, obejmując mnie ramieniem. Rodzina zebrała się w salonie i oglądała film, a on i ja sta- liśmy w drzwiach kuchni. - Wszystko w porządku? Zawahałam się, nie wiedząc, jak mu to powiedzieć. Wyczuł to i poprowadził mnie w głąb kuchni. - Thetis, mów śmiało. - Dowiedziałam się dziś czegoś niedobrego - zaczęłam. Usiłowałam wymyślić sprytny albo zabawny sposób, żeby mu to przekazać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Opowiedziałam więc, jak leci, tłumacząc, że z taką decyzją nie da się walczyć.
20 - Las Vegas - powiedział głucho. Wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz. - Przeprowadzasz się do Las Vegas. - Dopiero za miesiąc - powiedziałam, splatając dłonie. -Uwierz mi, że wcale nie chcę. Boże, Seth. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. - Hej, nie przepraszaj. Nie za coś takiego. - Przyciągnął mnie do siebie, a dobroć i współczucie malujące się na jego twarzy sprawiły, że niemal się popłakałam. - To nie twoja wina. Nie masz za co przepraszać. Pokręciłam głową. - Wiem, ale... to takie dziwne. Myślałam, że problemy minęły. Że mamy szansę być razem. I teraz nie wiem, co robić. Nie mogę cię prosić, żebyś... - Żebym...? Oparłam głowę o jego pierś. - Pojechał ze mną. Milczał przez kilka chwil. - Pozwoliliby mi na to? Zawsze sądziłem... kiedy opowiadałaś o swojej przeszłości, miałem wrażenie, że za każdym razem stwarzasz siebie na nowo. Nowe imię, nowy wygląd. Myślałem, że musisz zostawić za sobą przeszłość. - Tak robiłam, ale to był zawsze mój wybór. Dla ciebie... oczywiście bym tego nie zrobiła. Zostałabym Georgina Kincaid, dokładnie taką, jaką znasz. Ałe nie możesz ich opuścić. - Wskazałam dłonią salon. - Nie warto. Seth uniósł moją głowę, żebym mogła spojrzeć mu w oczy. - Georgino - odezwał się łagodnie. - Kocham cię. Jesteś tego warta. Jesteś dla mnie wszystkim. Poszedłbym za tobą na koniec świata. A nawet dalej. - To, co mówisz, jest nielogiczne. - Uśmiechnęłam się ze smutkiem. - Nie jestem wszystkim. Ich też kochasz. Znienawidziłbyś się, gdybyś wyjechał ze mną, gdy oni tak bardzo cię potrzebują. - Czyli co? Podjęłaś już za mnie tę decyzję? - spytał. Powiedział to żartobliwie, choć rozmawialiśmy na śmier- telnie poważny temat. - Zrywamy ze sobą? - Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... Po prostu wiedz, że nie oczekuję, że ze mną pojedziesz. Czy chcę z tobą być? Oczywiście, że tak. Ale kocham twoją rodzinę, Seth. Kocham ich wszystkich. Moje szczęście... - Wypowiedzenie tego słowa było dziwne. „Moje szczęście". Od tak dawna byłam nieszczęśliwa. Od wieków nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym być szczęśliwa. - Moje szczęście nie jest ważniejsze od ich szczęścia. Pochylił się nade mną i musnął moje usta swoimi. - A moje? Spojrzałam na niego z ogromnym zaskoczeniem. - Chcesz powiedzieć, że porzuciłbyś ich i wyjechał do Las Vegas? - Nie - zaprzeczył stanowczo. - Nigdy bym ich nie porzucił. Ale na pewno jest jakieś rozwiązanie. Coś, co nie oznacza konieczności poświęcenia dla nas ani dla nich. Musimy tylko na nie wpaść. Nasz związek jest zbyt ważny. Jeszcze nie trać nadziei, dobrze? Przytuliłam go, zatracając się w słodyczy jego ciepła i zapachu. Pocieszył mnie tymi słowami, ale wciąż nie chciałam dać się zwieść nadziei. Stawka była zbyt wysoka, tyle rzeczy mogło pójść nie tak. - Kocham cię - powiedziałam. - Ja też cię bardzo kocham. - Ścisnął mnie mocno, pocałował jeszcze raz i puścił. - Dobrze. A teraz obejrzyjmy ten film i udawajmy dobrą zabawę, żeby szybko się stąd wymknąć. - Czemu? - Bo jeśli na weekend masz wyjechać do Vegas, to mam zamiar zabrać cię teraz do domu i spędzić z tobą czas jak najlepiej. Uśmiechnęłam się promiennie i objęłam go ramionami. - Czy spędzanie czasu „jak najlepiej" oznacza to, co mi się wydaje? - Tak - odrzekł, gdy wchodziliśmy do salonu. - Dokładnie. - Więc wiesz, że to wbrew zasadom. - Zasadom, które sama ustaliłaś - zauważył. - Zasadom, które mają cię chronić - sprecyzowałam. -Jeszcze nie minęło wystarczająco dużo czasu. Pamiętaj, że musimy to dawkować. Jeden z warunków naszego powrotu do siebie. Wcześniejszy platoniczny związek był zbyt wielkim wyzwaniem, więc zgodziłam się na trochę seksu... Mimo to wzdrygałam się na samą myśl, że każda bliskość, nawet bardzo krótka, odbiera mu cząstkę życia. Seth powiedział mi, że o to nie dba i jest gotów na każde ryzyko, byle być ze mną. Nie ustępowałam, więc pozwolił mi wprowadzić ograniczenia w naszym seksie. Wciąż nie wiedziałam, jak często może- my się kochać, ale coś mi mówiło, że nie częściej niż raz na kilka miesięcy. Ale nie powiedziałam tego Sethowi. Ostatni - i jedyny - raz od naszego zejścia się robiliśmy to miesiąc temu i wiedziałam, że Seth zaczyna się nie- cierpliwić. Układ ten był dla niego sporym wyzwaniem: szanował mnie, ale nie sądził, że takie środki ostrożności są konieczne, skoro to on podejmuje ryzyko, które jak się zarzekał, wcale mu nie przeszkadzało. - Nie dziś - dodałam. - Ale to przecież specjalna okazja - przekonywał. -Prezent pożegnalny. - Ej, przecież nie mówię, że nic nie możemy robić -mruknęłam. - Tylko nie tyle, ile byś chciał. W czasach cnoty nauczyliśmy się paru pomysłowych metod zastępczych, na przykład robić samemu sobie to, czego nie mogliśmy robić sobie nawzajem. - Pytanie brzmi: czy będzie problem z twoimi gośćmi? - Nie, jeśli będziemy cicho. - Po chwili wzruszył ramionami. - A co tam. Niech słyszą. Mnie to nie przeszkadza. Prychnęłam. - O tak. Twoja mamusia wyważy drzwi kijem bejs-bolowym. - Nie martw się - pocieszył mnie, całując w policzek. -Nie ma szans z tobą i słownikiem.
21 Rozdział 6 Na szczęście obyło się bez słownika i kija, a Seth i ja spędziliśmy razem przyjemną noc. Dzięki temu weekend rozpoczęłam w dobrym humorze, a będąc z nim, łatwo było mi uwierzyć, że może wszystko jeszcze się ułoży. Ale gdy rozpoczęłam podróż, moje wątpliwości powróciły. Jazda na lotnisko, kontrola bagażu, pouczenia stewardesy. .. to tylko detale, ale zaczęły mnie irytować. Nie mog- łam sobie wyobrazić, że Seth przeprowadzi się ze mną do Las Vegas, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Czyli zostaje nam związek na odległość i latanie do siebie co... nie miałam pojęcia, jak często. I to był kolejny problem. Co dokładnie oznaczał związek na odległość? Odwiedziny co tydzień? Co miesiąc? Przez częste loty obrzydłyby mi te podróże. Zbyt rzadkie, a wtedy co z oczu, to z serca. Kiedy wreszcie doleciałam do Las Vegas, byłam oczywiście wykończona tymi myślami. Niespodziewanie pocieszyły mnie słowa Jerome'a. Skoro Seth i ja obeszliśmy problem związku śmiertelnika z nieśmiertelną, to dwugodzinny lot był w porównaniu z tym drobnostką. Uda się nam. Musi. - To ona! Czekając na bagaż, usłyszałam znajomy, donośny głos. Odwróciłam się i spojrzałam w twarz opalonemu, przystoj- nemu Luisowi, arcydemonowi Las Vegas. Pozwoliłam, by objął mnie zamaszyście, ale z zadziwiającą delikatnością jak na wielkiego faceta. - Co ty tutaj robisz? - spytałam, jak tylko wypuścił mnie z potężnych ramion. Zdałam sobie z czegoś sprawę. - Nie przyjechałeś tu po mnie, prawda? Macie od tego ludzi, prawda? Luis uśmiechnął się szeroko, a jego ciemne oczy lśniły. - Oczywiście, ale nie mogłem powierzyć odebrania mojego ulubionego sukuba podwładnemu. - Daj spokój - jęknęłam. Na taśmie pojawił się mój bagaż, ale gdy do niego podeszłam, Luis odsunął mnie na bok i podniósł go z łatwością. Gdy szłam za nim na parking, wiedziałam, że Jerome w życiu nie zrobiłby czegoś takiego. - Drwisz, ale większość z tutejszych sukubów nudzi mnie na śmierć. Podobnie jak większość pracowników -dodał Luis. - Przy tak licznym personelu mam tu przeróżne osobowości i talenty. Zdarzają się i wyjątkowi, i zwyczajni. Ty, moja droga, jesteś wyjątkowa. - Nie musisz mi osładzać tej pracy - powiedziałam, uśmiechając się mimo woli. - I tak nie mam wyboru. - Prawda - przyznał. - Ale chcę, żebyś tu była szczęśliwa. Chcę, żeby każdy z moich pracowników rozpowiadał, jak świetnym jestem szefem. Dzięki temu mogę szpanować na corocznym firmowym zjeździe. - A Jerome próbuje zaszpanować, organizując zawody w kręglach z Nanette. Luis roześmiał się i poprowadził mnie w stronę błyszczącego czarnego jaguara zaparkowanego na miejscu dla niepełnosprawnych. Gdy zapakował walizkę, zadał sobie trud i otworzył dla mnie drzwi. Zanim uruchomił silnik, po- chylił się konspiracyjnie w moją stronę i głośno wyszeptał: - Jeśli chcesz zmienić kształt, to lepiej teraz, póki jesteśmy w środku. - Zmienić na co? Wzruszył ramionami. - Jesteś w Vegas. Wczuj się w tutejszy styl życia. Nie ma potrzeby skazywać się na dżinsy i grzeczne buty. Przebierz się w suknię. Z cekinami. I gorsetem. Spójrz tylko na mnie. Luis wskazał na siebie dłonią, jakbym mogła przegapić fantastyczny i na pewno szyty na miarę włoski garnitur, który miał na sobie. - Ledwo minęło południe - zauważyłam. - To bez znaczenia. Ja ubieram się tak, gdy tylko wstanę z łóżka. Rozejrzałam się po parkingu i szybko zmieniłam podróżne ciuchy na minisukienkę z odkrytym ramieniem, oplatającą mnie jak grecka toga. Tkanina połyskiwała srebrzyście, gdy padało na nią światło. Moje puszczone luźno długie, jasnobrązowe włosy zmieniłam w równie elegancką fryzurę. Luis skinął z aprobatą. - Teraz możesz jechać do Bellagio. - Bellagio? - spytałam pod wrażeniem. - Myślałam, że upchniesz mnie w jakimś podrzędnym motelu piętnaście kilometrów od centrum. Poprawiłam makijaż. - Cóż - mruknął, wycofując auto - zazwyczaj tylko na to pozwala budżet, gdy przyjeżdża nowy pracownik. Ale udało mi się znaleźć dodatkowe środki również we własnej kieszeni, żeby zaoferować ci coś lepszego. - Nie musiałeś - zaprotestowałam. - Mogłam sama opłacić sobie gdzieś pokój. Ale mówiąc to, wiedziałam, że skoro gromadzenie środków przez stulecia było łatwe dla mnie, to dla gościa żyjącego tak długo jak Luis to pewnie bułka z masłem. Ten samochód i garnitur kupił pewnie za drobniaki. Machnął lekceważąco na moje protesty. - To drobiazg. Poza tym pewnie ukradliby mi wóz, gdybym zaparkował go przed jednym z hoteli dla oszczędnych. Czujnik informował, że temperatura powietrza na zewnątrz wcale nie była tak odmienna od grudnia w Seattle. Za to światło było tu całkiem inne. - O Boże - sapnęłam, wyglądając przez okno i mrużąc oczy. - Od dwóch miesięcy nie widziałam słońca. Luis zachichotał. - Poczekaj na lato, będzie trzy razy cieplej. Większość ludzi narzeka na upały, ale tobie się pewnie spodoba. Go- rąco i sucho. W nocy temperatura nie spada poniżej dwudziestu sześciu stopni. Kochałam Seattle. Nawet bez Setha mogłam tam żyć szczęśliwie przez wiele, wiele lat. Ale muszę przyznać, że pogoda nie była najmocniejszą stroną regionu. W przeciwieństwie do za dużych wahań na Wschodnim Wybrzeżu, Seattle miało bardzo łagodny klimat. Oznacza to, że nigdy nie było tam „bardzo". Ani bardzo zimno, ani już na pewno bardzo ciepło. Letnie upały były chwilowe, a łagodność zimy psuły deszcze i chmury. W lutym zazwyczaj byłam gotowa pożerać całe opakowania witaminy D. Dorastałam na plażach Morza Śródziemnego i wciąż za nimi tęskniłam. - Rewelacja - powiedziałam. - Szkoda, że nie przyjechałam w cieplejszą pogodę. - Nie będziesz musiała długo czekać - zapewnił. - Jeszcze miesiąc takiej pogody, a temperatury zaczną rosnąć. W marcu możesz wyciągać z szafy bikini.
22 Pewnie przesadzał, ale i tak się uśmiechnęłam. Dojeżdżaliśmy do słynnego bulwaru Strip. Budynki stawały się coraz bardziej wyszukane i ekskluzywne. Na chodnikach i ulicach zagęściło się od ludzi. Billboardy kusiły wszelkimi możliwymi formami rozrywki. Miałam wra- żenie, że znalazłam się w parku rozrywki dla dorosłych. - Chyba jesteś tu szczęśliwy, co? - zagadnęłam. - No - potwierdził Luis. - Poszczęściło mi się. To nie tylko świetne miejsce, ale mam największą grupę sług pie- kielnych na świecie. Gdy pojawiło się twoje imię, pomyślałem: muszę ją tu mieć. Coś w jego słowach zostawiło smugę na moich różowych okularach, przez które patrzyłam na otaczające mnie miasto. - Gdy pojawiło się moje imię? - Jasne. Regularnie dostajemy e-maile o przeniesieniach, nowych etatach i takich tam. Gdy zobaczyłem, że przenoszą cię z Seattle, zgłosiłem swoje zainteresowanie. Odwróciłam się do okna, żeby nie widział mojej twarzy. - Kiedy to było? - Nie wiem. Jakiś czas temu. - Zachichotał. - Wiesz, jak takie rzeczy się wloką. - No - mruknęłam, siląc się na beztroski ton. - Wiem. Właśnie o tym rozmawiałam z Romanem. O ślimaczym tempie, w którym Piekło podejmuje decyzje kadrowe. Ne-filim zarzekał się, że okoliczności tego przeniesienia są podejrzane, i sugerował, że komuś się spieszyło. Ale Luis zachowywał się tak, jakby wszystko przebiegało zgodnie z procedurą. Czy to możliwe, że ktoś po prostu zapomniał poinformować Jerome'a o moim przeniesieniu? Możliwe też, pomyślałam, że Luis kłamie. Nie chciałam w to wierzyć, ale wiedziałam, że bez względu na to, jak przyjazny i sympatyczny się wydawał, to przecież demon. Nie mogłam pozwolić, żeby jego urok uśpił moją czujność. Mieliśmy takie ulubione powiedzonko ze znajomymi: „Skąd wiadomo, że demon kłamie? Porusza ustami". - Zdziwiłam się, że w ogóle chcą mnie przenosić -przyznałam. - Byłam szczęśliwa w Seattle. Jerome powiedział. .. No cóż, stwierdził, że przyczyną było moje lenistwo, że ukarano mnie za złe zachowanie. Luis prychnął i wjechał na podjazd pod Bellagio. - Tak powiedział? Wiesz co, nie zadręczaj się tym, kochana. Jeśli szukasz powodu tego przeniesienia, sądzę, że ma to coś wspólnego z tym, że Jerome dał się przywołać i pozwala nefilimowi oraz istotom ze snów zadawać się z jego sukubem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale na szczęście dojechaliśmy do wejścia do hotelu. Luis przekazał samochód parkingowemu, który wydawał się znać jego i jego hojne napiwki. Gdy weszliśmy do Bellagio, otoczyła mnie powódź bodźców - kolorów, dźwięków i życia. Mnóstwo przechodzących osób było wystrojonych tak jak my, ale widziałam też mnóstwo przeciętnych, zwykłych ludzi. Mieszały się tam wszystkie klasy społeczne i kultury, zjednoczone w poszukiwaniu rozrywki. Równie przytłaczająca była potężna fala ludzkich emocji. Nie miałam żadnych magicznych mocy pozwalających mi ujrzeć emocje, ale potrafiłam odczytywać wyrazy twarzy i miny. Ten sam talent pozwalał mi wyławiać desperatów pozbawionych nadziei w galerii handlowej. Tutaj czułam to samo, tyle że sto razy intensywniej. Ludzie okazywali rozmaite rodzaje nadziei i ekscytacji. Niektórzy byli radośni i entuzjastyczni: upojeni sukcesem albo gotowi zaryzykować, by go osiągnąć. Inni najwidoczniej już spróbowali... i ponieśli porażkę. Na ich twarzach malowała się desperacja, niedowierzanie w to, że znaleźli się w takich opałach, oraz smutek, gdy nie mogli naprawić tej sytuacji. Równie widoczne były pozytywne emocje. Niektórzy faceci tak otwarcie szukali okazji do podrywu, że mogłabym ich uwieść w mgnieniu oka. Inni stanowili idealną przynętę dla sukuba: faceci, którzy przyjechali tu z postanowieniem zachowywania się... ale łatwo ulegliby pokusie przy odrobinie wysiłku. Mimo że moje serce należało tylko do Setha, nic nie mogłam poradzić na to, że schlebiały mi te wszystkie pełne podziwu spojrzenia, które zauważałam. Nagłe ucieszyłam się, że posłuchałam rady Luisa, aby zmienić postać. - Łatwizna - mruknęłam, rozglądając się dookoła, gdy czekaliśmy na windę. - Są jak... - Bydło? - podpowiedział Luis. Skrzywiłam się. - Nie tego słowa szukałam. - Niewielka różnica. Otworzyły się drzwi windy i przystojny dwudziestolatek zaprosił nas do środka. Uśmiechnęłam się do niego ujmująco, delektując się wpływem, jaki na niego miałam. Gdy chłopak wysiadł na swoim piętrze, Luis mrugnął do mnie i szepnął mi do ucha: - Łatwo się przyzwyczaić, co? Dojechaliśmy na nasze piętro, a gdy drzwi się otworzyły, Luis skinął w prawą stronę. Po kilku krokach nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. - Mam apartament? - spytałam zaskoczona. - To trochę za wiele, nawet jeśli chciałeś zrobić dobre wrażenie. - No właśnie, wcześniej nie miałem okazji ci tego powiedzieć. Masz apartament, bo tam będzie więcej miejsca. Dzielisz go z innym pracownikiem. Zatrzymałam się jak wryta. Oto on: haczyk w tej przesłodzonej bajce. Wyobraziłam sobie dzielenie pokoju z innym sukubem i od razu wiedziałam, że będę musiała poszukać innej kwatery. Sukuby mieszkające obok siebie potrafiły zawstydzić scenarzystów oper mydlanych. - Nie chcę naruszać niczyjej prywatności - powiedziałam dyplomatycznie, zastanawiając się, jak się z tego wykaraskać. Luis podszedł do drzwi i wyjął kartę otwierającą drzwi. - E tam, apartament jest wielki. Dwie sypialnie i salon, a do tego ogromna kuchnia. - Otworzył drzwi. - Mogli- byście mijać się przez cały tydzień, gdybyście chcieli. Ale coś mi mówi, że będzie inaczej. Miałam spytać, co ma na myśli, ale nagle okazało się to niepotrzebne. Weszliśmy do tak wielkiego salonu, jak obiecywał Luis: piękne linie, nowoczesne meble, wszędzie kolory złota i zieleni zestawione z ciemnym drewnem. Wysokie okno ukazywało zachwycającą panoramę miasta. Stał przed nim mężczyzna podziwiający widoki. Nie widziałam jego twarzy, ale miałam przeczucie, że nawet gdybym ją widziała, nie rozpoznałabym jej. Zresztą to nie miało znaczenia. Znałam jego nieśmiertelny podpis, niepowtarzalny znak, który odróżnia istotę od wszystkich pozostałych. Nie mogłam uwierzyć, nawet gdy odwrócił się i posłał mi uśmiech.
23 - Bastien?! - zawołałam. Rozdział 7 Bez względu na przybrany kształt Bastien zawsze miał ten sam uśmiech: ciepły i zaraźliwy. Uśmiechałam się pro- miennie, przytulając go, zbyt zaskoczona, żeby sformułować jakiekolwiek logiczne powitanie albo spytać, co tu robi. Ostatni raz widziałam Bastiena w Seattle zeszłej jesieni. Przyjechał do miasta, żeby pomóc w zdyskredytowaniu prezentera konserwatywnego radia, i odniósł sukces, dzięki mnie, czym zaskarbił sobie uznanie naszych prze- łożonych. Wkrótce urwał nam się kontakt. Sądziłam, że przeniesiono go do Europy albo na Wschodnie Wybrzeże. Może i tak, ale teraz był tutaj. Przypomniały mi się wcześniejsze słowa Luisa. - Czekaj. Ty jesteś tym drugim nowym pracownikiem? Bastien uśmiechnął się jeszcze szerzej. Uwielbiał szokować i zaskakiwać. - Obawiam się, że tak, Kwiatuszku. Przeprowadziłem się tutaj tydzień temu, a nasz pracodawca łaskawie mnie tu zakwaterował do czasu, aż znajdę coś dla siebie. Ukłonił się Luisowi w pas. Luis skinął głową, widocznie ciesząc się scenariuszem, który zaplanował. - Co, mam nadzieję, nastąpi wkrótce. Księgowi nie dadzą mi tego ciągnąć w nieskończoność. Bastien przytaknął poważnie. - Mam już kilka potencjalnych kwater na oku. - Poza tym Bastien tak naprawdę nie potrzebuje własnego mieszkania. Mógłby wyjść dziś na miasto, uśmiechnąć się do odpowiednich osób, a dziesiątki bogatych kobiet zabijałyby się, żeby u nich przenocował - zażartowałam. Jego obecne ciało było przed trzydziestką, miał wypłowiałe od słońca brązowe włosy i orzechowe oczy. Był przystojny, ale nawet gdyby był brzydki, i tak udałoby mu się skraść czyjeś serce. Po prostu był w tym dobry. - Czy to zaproszenie? - spytał Bastien. - Bo nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór. - To teraz masz - oznajmił Luis. - Domyślam się, że Georgina i ty będziecie chcieli nadrobić zaległości, a do tego możesz opowiedzieć jej wrażenia, jakie masz z Las Vegas. Oczywiście wszystkie są dobre. - Oczywiście. - Bastien i ja potwierdziliśmy jednogłośnie. - Poza tym chcę, żeby poznała Phoebe i może kilka innych sukubów - ciągnął Luis. - Oo... Mademoiselle Phoebe. - Bastien skinął głową z aprobatą. - Wspaniała istota. Pokochasz ją. - Ty chyba już pokochałeś - zauważyłam. Sukuby i inkuby czasami się związywały, ale zazwyczaj trzymały się ludzi, jeśli chodziło o romantyczne związki. Ale Bastien miał słabość do mojego gatunku. Skrzywił się. - Mój urok zdaje się wcale na nią nie działać. Mówi, że nigdy nie zakocham się w kimś bardziej niż w samym sobie, więc nie ma sensu, żeby się angażowała. Zaśmiałam się. - Już ją lubię. - Czyli załatwione. - Luis ruszył w stronę drzwi. -Mam kilka spraw, ale zobaczę się z tobą przed wyjazdem. Ufam, że Bastien zapewni ci rozrywkę. Dzwoń, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała. Pstryknął palcami i w jego dłoni pojawiła się wizytówka. Wręczył mi ją. Była wciąż ciepła. - Dzięki, Luis - powiedziałam, uścisnąwszy go. - Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Przytaknął poważnie. - Wiem, że nie jesteś zachwycona z tego przeniesienia, ale naprawdę chciałbym, żebyś była tu szczęśliwa. Wyszedł, a Bastien i ja przez chwilę staliśmy w milczeniu. - Wiesz... - odezwałam się w końcu - przez te wszystkie lata w Seattle Jerome chyba nigdy nie powiedział, żebym dzwoniła do niego, jeśli będę czegoś potrzebowała. Bastien zachichotał, gdy szliśmy do małego, ale dobrze zaopatrzonego baru. - Z tego co zauważyłam, Luis wydaje się dość wyjątkowy. Mam szczęście, że tu trafiłem. Ty też. - No. Prawdziwi z nas farciarze, co? - Skrzyżowałam ręce i oparłam się o ścianę przy barze. - No to jak tu trafiłeś? - Jak każdy. Mieszkałem w Newark, a kilka dni temu dostałem nakaz przeniesienia. No więc jestem. Zmarszczyłam brwi. -A nie mówiłeś, że jesteś tu od tygodnia? - Tydzień, kilka dni. Nie wiem. Muszę przyznać, że od przyjazdu jestem jakby upojony. Tak czy inaczej, jestem tu od niedawna. Było to dość nieoczekiwane. - Moje przeniesienie też - mruknęłam. -1 to jak. A teraz ty też tu jesteś. Trochę to dziwne. - Tak? - Wylał zawartość shakera z martini do dwóch kieliszków. - Już kiedyś razem pracowaliśmy. Musiała zda- rzyć się powtórka. Wzięłam od niego kieliszek. - Na to wygląda. Ale i tak... to dość zaskakujące, że tyle razy na siebie wpadamy. Podejrzanie duży zbieg oko- liczności. Wypiłam łyk i skinęłam z aprobatą. Użył Grey Goose. - Może to nie zbieg okoliczności. Śledzą naszą wydajność. Pewnie wiedzą, że razem pracujemy efektywniej. O tym nie pomyślałam. - Myślisz, że z tego powodu umieściliby nas tutaj razem? Żebyśmy mieli lepsze wyniki? Bo widzisz, ja wciąż próbuję rozgryźć, czemu w ogóle mnie przeniesiono. - Oni nie potrzebują przyczyny. - Wiem. Według jednej z teorii nie byłam wzorowym sukubem.
24 - No i masz. Przysłali cię do mnie, bo wiedzą, jak dobry mam na ciebie wpływ. - Chyba jak zły. Jego oczy zalśniły. - Będziemy mieli tu razem kupę zabawy. Jeszcze nie grałem w kasynie, a już mam wrażenie, że wygrałem główną nagrodę. - Dopił drinka. - Dopij swojego i chodźmy się zabawić. Znam świetne miejsce na lunch. A potem możemy spróbować szczęścia. Dziwnie się czułam, wychodząc na miasto, zwłaszcza tak wcześnie. Zdałam sobie sprawę, że mieszkając w Seattle, przestałam korzystać z uroków życia. Tak dobrze odgrywałam rołę człowieka, że zapomniałam, jak to jest myśleć jak sukub. Czemu nie wykorzystać tego w pełni? W zasadzie to podróż służbowa, ale jej celem jest wysondowanie miejsca mojego przyszłego zatrudnienia. Byłam tu niejednokrotnie, ale dopiero teraz naprawdę i dogłębnie patrzyłam na miasto oczami sukuba na służbie. Znowu uderzyła mnie ta sama myśl: łatwizna, to będzie tak niesamowicie banalne. Złapaliśmy taksówkę, a Bastien podał wskazówki, jak dojechać do Blasku. Przypomniałam sobie wszystkie atrak- cje Las Vegas, ale nazwa nic mi nie mówiła. - Nigdy nie słyszałam o tym miejscu - stwierdziłam. -Brzmi jak nazwa klubu ze striptizem. - Nie, to nowy hotel z kasynem - wyjaśnił Bastien. -Jeszcze ciepły i nowiutki, bo otwarli go zaledwie kilka tygodni temu, a już okazał się przebojem. - A czemu nazywa się Blask? - spytałam. Uśmiechnął się szeroko. - Zobaczysz. Odpowiedź stała się oczywista, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Wszystko było, cóż... błyszczące. Wnętrze było tak pełne roziskrzonych ruchomych świateł, że na drzwiach powinno wisieć ostrzeżenie dla chorych na padaczkę. Pra- cownicy hotelu i kasyna mieli na sobie wyszukane stroje z cekinami, a wszystkie dekoracje były intensywnie ko- lorowe i miały lśniące powierzchnie. Powódź migających świateł w kasynie sprawiała, że z początku rozbolały mnie oczy. I choć wystrój od kiczu dzielił tylko krok, panowała tu atmosfera luksusu. Blask był karykaturalny, ale w po- zytywny sposób. - Tędy. - Bastien prowadził mnie przez labirynt kasyna. - Tam, dokąd idziemy, będzie trochę spokojniej. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi z ogromnym napisem „Sala Diamentowa". Po takiej nazwie spodziewałam się striptizerek i jeszcze więcej blasku, ale okazało się, że wnętrze jest cichsze i bardziej gustowne. Jedyny widoczny blask pochodził z kryształowych żyrandoli i kieliszków do wina. Cała reszta restauracji była ciepła i wykończona miodowym drewnem i czerwonym aksamitem. Gdy siedzieliśmy przy stoliku, Bastien odezwał się do kelnerki: - Proszę przekazać Phoebe, że przyszedł Bastien. Gdy zostaliśmy sami, spojrzałam na niego cierpko. - Już wiem, o co chodzi. A myślałam, że starasz się mnie zabrać do miłej restauracji. Tak naprawdę chciałeś tylko odwiedzić swoją ukochaną. - To tylko dodatkowa korzyść - rzucił bez wahania. -Tutejsze jedzenie jest świetne. A Luis chciał, żebyś poznała Phoebe, pamiętasz? Nie martw się, polubisz ją. Nawet nie usiłowałam ukryć sceptycyzmu. - No nie wiem, Bastien. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sukuby, które polubiłam przez te wszystkie lata. Co najwyżej bywają znośne i czasami zabawne, jak Tawny. A w najgorszym przypadku, czyli w przeważającej większości, sukuby były zrzędliwymi sukami. Oczywiście nie licząc mnie. - Pożyjemy, zobaczymy - skwitował. Nie musieliśmy czekać długo, bo po kilku minutach poczułam zbliżającą się aurę sukuba. Przypominała kwiaty pomarańczy i miód. Pojawiła się wysoka, smukła kobieta w biało-czarnym stroju z tacą z koktajlami. Tutejsi pracow- nicy nie musieli dorównywać blaskiem wystrojowi hotelu. Zaskakująco zwinnym i płynnym ruchem postawiła przed nami koktajle. Jej gracja nadawałaby się do obsługi królów z dawnych lat... co pewnie było jej udziałem. - Phoebe - rozmarzył się Bastien. - Jak zwykle jesteś zjawiskowa. Poznaj naszą najnowszą koleżankę. Spojrzała na niego, jak patrzy się na zabawne dziecko, i usiadła na jednym z wolnych krzeseł przy naszym stoliku. Jej włosy w kolorze ciemnego blondu były związane w schludną kitkę, odsłaniając wysokie kości policzkowe i zielone oczy otoczone długimi rzęsami. - Bastien, nie zaczynaj znowu ze zjawiskami. Jest na to zdecydowanie za wczesna godzina. - Wyciągnęła w moją stronę dłoń. - Cześć, nazywam się Phoebe. - Georgina - przedstawiłam się, ujmując jej dłoń. - Cokolwiek powiedział ci Bastien, podziel to na pół. -Zamyśliła się, przyglądając mu się z uwagą. - Albo na trzy. - Ej! - zawołał inkub z udawanym oburzeniem. - Protestuję. Nigdy bym nie skłamał tak uroczym istotom jak wy! - Bastien - oschle odezwała się Phoebe. - Jesteś skłonny nakłamać każdej kobiecie, jeśli tylko sądzisz, że szybciej dobierzesz się do jej majtek. Zaśmiałam się mimo woli, a on posłał mi kolejne zranione spojrzenie. - Kwiatuszku, wiesz, że to nieprawda. Znasz mnie dłużej niż cała reszta. - I właśnie dlatego wiem, że Phoebe się nie myli - odparłam poważnie. Bastien mruknął coś niemiłego po francusku, ale koleżanka Phoebe, która wróciła, aby przyjąć nasze zamówienie, ocaliła nas przed jego dalszym oburzeniem. Phoebe za naszym pozwoleniem zamówiła dla nas dania specjalne spoza menu. - Jesteś tu kucharką? - spytałam. - Barmanką - wyjaśniła, splatając dłonie i opierając na nich podbródek. - Mam zajęcie do czasu rozpoczęcia przedstawienia. - Przedstawienia? Wcześniejsze dąsy Bastiena znikły, zastąpione wielkim samozadowoleniem. - Widzisz, Kwiatuszku? Mówiłem, że mam dobry powód, żeby tu przychodzić. Moja ukochana Phoebe jest tutaj... -Zamilkł z namysłem. - Czy wolno mi użyć słowa „showgirl"? Nie nadążam za tą całą polityczną poprawnością. Ileż czasu zajęło mi zrozumienie, czemu wciąż mam kłopoty, nazywając biznesmenki „pracującymi dziewczynami". Phoebe się roześmiała. - Tak, może być showgirl.
25 Mimo woli wyprostowałam się na krześle. - Jesteś tancerką? Gdzie występujesz? - Tutaj - powiedziała. - Za kilka miesięcy. Jeszcze nie otwarliśmy sezonu. - Co to za przedstawienie? - spytałam. - To znaczy, jest jakiś temat przewodni? - To muzyczno-taneczny show w stylu Vegas. Czyli dokładnie to, czego można się spodziewać po miejscu o nazwie Blask. Wszędzie klejnoty. Skąpe stroje, ale nie topless. - Przechyliła głowę i spojrzała na mnie z zainte- resowaniem. - Jesteś tancerką? - Tańczę - przyznałam skromnie. - Ale od dawna nie występowałam na scenie. Wyszłam z wprawy. Bastien prychnął. - Bzdura. Kwiatuszek w mig uczy się każdego układu. Kiedyś zachwycała tańcem publiczność w Paryżu. - No właśnie - potwierdziłam. - Dawno temu. - Jesteś zainteresowana udziałem? - zaproponowała Phoebe z poważną miną. - Nabór trwa. Załatwię ci prze- słuchanie. Ale... może lepiej, żebyś była trochę wyższa. - No... nie wiem - wymamrotałam zaskoczona. - Przenoszą mnie tutaj dopiero za miesiąc. Phoebe była niezrażona. - Matthiasowi nie powinno to przeszkadzać. Jest kierownikiem zespołu. Właściwie... - Zerknęła na zegarek. - Powinien tu być za godzinkę. Będziesz mogła się z nim spotkać. - Z wielką chęcią - zapewnił Bastien. - Jestem pewna, że może odpowiadać za siebie, mon-sieur - odrzekła cierpko Phoebe. Zachichotałam na ten kolejny zimny prysznic, na jaki załapał się Bastien. - Bardzo bym chciała. Byłoby super. Phoebe zostawiła nas, gdy pojawiły się talerze. Obiecała, że wróci pod koniec posiłku. Wszystko, co dla nas zamówiła, było pyszne. Wahałam się, czy zjeść tak dużo, bo nie byłam pewna, czy spotkanie z kierownikiem zespołu nie przerodzi się w przesłuchanie. - Urocza, prawda? - spytał Bastien. - To prawda - zgodziłam się. - Miałeś rację. Szansa na pracę tancerki w Las Vegas była zaskakująca, ale jeszcze bardzo zdumiał mnie fakt, że Phoebe była odpowiedzialna za organizację przedstawienia i wydawała się szczerze zadowolona z mojej kandydatury. Z mojego doświadczenia wynikało, że sukuby chorobliwie strzegły swoich pozycji i przepędzały konkurencję. - Swoim tańcem na pewno zdobędziesz serce Matthia-sa - zawyrokował Bastien. Westchnął ze smutkiem. - Gdy- bym tak mógł równie łatwo zdobyć serce Phoebe. - Jest dla ciebie za inteligentna - docięłam mu. - Zna twoje sztuczki. - Oczywiście, że zna. Na tym polega połowa jej uroku. - Przerwał, żeby dopić ostatni koktajl. - A mówiąc o dziwnych związkach... Co słychać w twoim świecie północnego zachodu? Wciąż dzielisz łoże z tym intrower- tycznym śmiertelnikiem? - Dosłownie i w przenośni - odpowiedziałam. Myśl o Secie zepsuła mi trochę dotychczasowy dobry humor. -To przeniesienie... było dla nas szokiem. Nie wiem, jak wpłynie na nasz związek. Inkub wzruszył ramionami. - To weź go ze sobą. - To nie takie proste. - Nieprawda, jeżeli naprawdę chce z tobą być. Halo! -Bastien przywołał kelnerkę. - Proponuję jeszcze jedną ko- lejkę. Problemy same znikną. - Nie, przecież niedługo będę tańczyła! Ale i tak napiłam się z Bastienem i poczułam, że dobry humor wraca. Przy tym facecie nie było innej możliwości. Znałam go od dawna, a przebywanie w jego towarzystwie było takie swobodne i podnosiło mnie na duchu. Wymieni- liśmy się historyjkami i plotkami o nieśmiertelnych, których oboje znaliśmy, a on podzielił się sensacyjnymi informacjami 0co ciekawszych osobistościach, które poznam w Las Vegas. Phoebe wróciła, gdy płaciliśmy rachunek. Przebrała się w strój do tańca. Poprowadziła nas przez lśniący labirynt kasyna do cichszych i spokojniejszych sal po drugiej stronie budynku. Tam przeszliśmy przez drzwi wiodące na zaple- cze sceny, która jeszcze była zamknięta dla publiczności. Ogromna widownia była pusta, nie licząc kilku facetów montujących stoliki. Echo uderzeń młotkiem odbijało się po całym pomieszczeniu. Dopiero po chwili zauważyłam mężczyznę siedzącego z boku sceny tak nieruchomo, że początkowo go przegapiłam. Uniósł wzrok znad sterty pa- pierów, gdy do niego podeszłyśmy. - Phoebe - powiedział. - Jesteś wcześniej. - Chcę ci kogoś przedstawić - oznajmiła. - Matthias, to moi przyjaciele Georgina i Bastien. Georgina przeprowadza się tutaj w przyszłym miesiącu. Matthias wyglądał na trzydziestolatka, a jego jasne włosy wolały o wizytę u fryzjera. Ich nieład miał w sobie coś ujmującego. Zdjął okulary w drucianych oprawkach 1przyjrzał mi się uważnie. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że łanowi spodobałyby się te okulary, ale w prze- ciwieństwie do niego Matthias pewnie naprawdę ich potrzebował. Mrugnął kilkukrotnie, a po chwili jego brwi uniosły się w zaskoczeniu. - Jesteś tancerką. - Yy... tak, jestem. Skąd wiedziałeś? Zgodnie z sugestią Phoebe dodałam sobie kilka centymetrów, gdy szłyśmy korytarzem, ale to nie była aż tak wielka podpowiedz. Matthias wstał, nadal mi się przyglądając. Nie pożądliwie, bardziej jak ktoś, kto ocenia dzieło sztuki. - Zdradza cię chód i postawa. Mają w sobie grację. Energię. To twoja esencja. - Skinął w kierunku Phoebe. - Jesteście siostrami? - Nie - odparła. - Ale chodziłyśmy razem na zajęcia. Bastien powstrzymał śmiech.