prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony564 172
  • Obserwuję487
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 548

Sara Shepard - Pretty Little Liars 11 - Olśniewające

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :742.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Sara Shepard - Pretty Little Liars 11 - Olśniewające.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Sara Shepard Pretty Little Liars 15,5
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

Dla Caron „Nieważne, kto zaczyna grę, ważne, kto ją kończy”. John Wooden

GARŚĆ SEKRETÓW Czy zrobiłaś kiedyś coś tak zawstydzającego, tak szokującego, tak bardzo nie w twoim stylu, że miałaś ochotę zapaść się pod ziemię? Może przez całe lato ukrywałaś się w swoim pokoju, zbyt zażenowana, żeby pokazać się ludziom na oczy. Może ubłagałaś rodziców, żeby pozwolili ci się przenieść do innej szkoły. A oni może nawet nie poznali twojego sekretu, bo przed nimi też go ukryłaś. Bałaś się, że tylko na ciebie spojrzą i od razu się zorientują, że coś przeskrobałaś. Pewna śliczna dziewczyna z Rosewood przez dziewięć długich miesięcy skrywała w sobie sekret. Uciekła od wszystkich i wszystkiego – poza swoimi trzema najlepszymi przyjaciółkami. A kiedy sprawa się skończyła, przysięgły, że nikomu nie zdradzą tajemnicy. Ale Rosewood to Rosewood. Tutaj najlepiej w ogóle nie mieć żadnych sekretów... Tamto lato w Rosewood w stanie Pensylwania, malowniczym, zamożnym miasteczku oddalonym dwadzieścia kilometrów od centrum Filadelfii, było jednym z najgorętszych w historii. Żeby uciec przed upałem, mieszkańcy chodzili na basen przy klubie golfowym, ustawiali się w kolejce do miejscowej lodziarni U Rity po dużą porcję lodów truskawkowych albo wskakiwali nago do sadzawki przy wytwórni organicznego sera państwa Pecków, choć od dziesięcioleci w mieście krążyła pogłoska, że znaleziono tam kiedyś zwłoki. Ale w trzecim tygodniu sierpnia pogoda nagle się zmieniła. W gazetach pisano o „mrozie nocy letniej”, bo kilka nocy z rzędu temperatura spadła niemal do zera. Chłopcy wkładali bluzy z kapturem, a dziewczyny nowiutkie dżinsy od Joe, kupione z myślą o nowym roku szkolnym, i puchowe bezrękawniki. W ciągu jednej nocy na kilku drzewach pojawiły się nawet czerwone i złote liście. Wydawało się, że lato nagle odeszło. W chłodną czwartkową noc zdezelowane subaru przejechało ciemną ulicą w Wessex, mieście położonym niedaleko od Rosewood. Jarzący się na zielono zegar na desce rozdzielczej pokazywał godzinę pierwszą dwadzieścia sześć, ale żadna z czterech siedzących w samochodzie dziewczyn nie spała. Właściwie było ich pięć. Emily Fields i jej najlepsze przyjaciółki, czyli Aria Montgomery, Spencer Hastings i Hanna Marin, oraz... malutkie, bezimienne dziecko, które tego dnia urodziła Emily. Mijały kolejne domy, wypatrując numerów na skrzynkach pocztowych. Kiedy dotarły do numeru dwieście cztery, Emily się wyprostowała. – Zatrzymaj się! – Próbowała przekrzyczeć płaczące dziecko. – To tutaj. Aria ubrana w sweter marki Fair Isle kupiony w zeszłym miesiącu w czasie wakacji na Islandii – o których nawet nie chciała myśleć – zatrzymała samochód przy krawężniku. – Na pewno? Spojrzała na skromny biały dom. Nad podjazdem wisiała tablica do gry w koszykówkę, w ogrodzie rosła wierzba płacząca, a pod oknem widać było rabatki pełne kolorowych kwiatów. – Widziałam ten adres na formularzu adopcyjnym chyba tysiąc razy. – Emily dotknęła szyby. – Ship Lane dwieście cztery. Właśnie tutaj mieszkają. Silnik zamilkł. Nawet dziecko przestało płakać. Hanna spojrzała na niemowlę leżące obok niej na tylnym siedzeniu. Miało wydatne, idealnie ukształtowane, różowe usteczka. Spencer też

spojrzała na dziecko z wyraźnym zakłopotaniem. Oczywiście, wszystkie jednocześnie pomyślały o tym samym: jak to się mogło przydarzyć grzecznej i posłusznej Emily Fields? Przyjaźniły się z nią od szóstej klasy – od kiedy Alison DiLaurentis, najpopularniejsza dziewczyna w Rosewood Day, prywatnej szkole, do której wszystkie chodziły, zaprosiła je do swojej świty. Emily nienawidziła obgadywać innych, nigdy nie zainicjowała żadnej kłótni i wolała obszerne podkoszulki od obcisłych spódniczek. Wolała też dziewczyny niż chłopców. Takie dziewczyny jak Emily nie zachodzą w ciążę. Wszyscy myśleli, że Emily bierze udział w szkole letniej na Uniwersytecie Temple, tak samo jak Spencer, która spędzała lato na Uniwersytecie Pensylwanii. Ale nagle Emily wyjawiła przyjaciółkom prawdę. Ukrywała się w pokoju w akademiku u siostry w Filadelfii, bo była w ciąży. Aria, Spencer i Hanna zareagowały na tę wiadomość w taki sam sposób: zszokowane, nie mogły wydobyć z siebie ani słowa. „Od jak dawna o tym wiesz?”, pytały. „Zrobiłam test ciążowy po powrocie z Jamajki”, odpowiadała Emily. Ojcem dziecka był Isaac, chłopak, z którym chodziła zimą. – Na pewno właśnie tego chcesz? – zapytała cicho Spencer. Kątem oka dostrzegła jakiś błysk w oknie i nerwowo się odwróciła. Ale kiedy spojrzała na stojący naprzeciwko równie skromny dom z cegły, nikogo w nim nie zauważyła. – A jaki mam wybór? – Emily obracała wokół nadgarstka plastikową opaskę ze szpitala Jeffersona. Personel nawet nie wiedział, że wyszła. Lekarze chcieli zatrzymać ją na jeszcze jeden dzień, żeby mieć pod kontrolą szew po cesarce. Ale gdyby została w szpitalu choćby kilka minut dłużej, jej plan by się nie powiódł. Nie chciała oddać dziecka Gayle, bogatej kobiecie, która zapłaciła fortunę za jej niemowlę. Emily powiedziała jej, że termin cesarskiego cięcia przesunął się o dwa dni. Potem ubłagała przyjaciółki, żeby pomogły jej wymknąć się ze szpitala wkrótce po urodzeniu dziecka. Każda z nich odegrała jakąś rolę w tej akcji. Hanna oddała Gayle pieniądze. Spencer odwróciła uwagę pielęgniarek, żeby Emily mogła na chwiejnych nogach przemknąć się do wyjścia. Aria prowadziła samochód i nawet znalazła na wyprzedaży fotelik samochodowy dla niemowląt. Plan się powiódł. Uciekły, a Gayle o niczym się nie dowiedziała i nie zabrała dziecka. Nagle odezwał się telefon Emily, przerywając pełną napięcia ciszę panującą w samochodzie. Emily wyciągnęła go z plastikowej torby z supermarketu, do której pielęgniarki włożyły jej ubranie, i spojrzała na ekran. Dzwoniła Gayle. Emily skrzywiła się tylko i odrzuciła rozmowę. Telefon ucichł na chwilę, a potem znowu zadzwonił. Gayle nie dawała za wygraną. Hanna z niepokojem spojrzała na telefon. – Może powinnaś odebrać? – I co mam jej powiedzieć? – Emily ponownie odrzuciła rozmowę. – Przepraszam, Gayle, ale nie oddam ci mojego dziecka, bo uważam cię za wariatkę? – Ale to chyba nielegalne? – Hanna rozejrzała się po ulicy. Jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego samochodu, lecz ona i tak miała nerwy napięte jak struny. – A jeśli Gayle na ciebie doniesie? – Za co? – zapytała Emily. – Ona też popełniła przestępstwo. Jak na mnie doniesie, sama wpadnie. Hanna przygryzła kciuk. – Ale jak policja się o tym dowie, to mogą zacząć nas wypytywać o inne sprawy. Na przykład... o Jamajkę – powiedziała. W samochodzie czuło się narastające napięcie. Choć dziewczyny nie mogły przestać myśleć o Jamajce, przyrzekły sobie, że już nigdy o tym nie wspomną. Wyjazd miał im pomóc zapomnieć o Prawdziwej Ali, diabolicznej psychopatce, która zabiła swoją siostrę bliźniaczkę Courtney, czyli tę Ali, którą wszystkie znały i kochały. W zeszłym roku Prawdziwa Ali wróciła do Rosewood i próbowała udawać dawną przyjaciółkę dziewczyn, ale jak się potem okazało, to ona była nowym A. i dręczyła dziewczyny strasznymi SMS-ami. To ona zabiła Iana Thomasa, największego przystojniaka w Rosewood, głównego podejrzanego w czasie pierwszej rozprawy dotyczącej

śmierci Ali, a także Jennę Cavanaugh, którą dziewczyny razem z Ich Ali oślepiły w szóstej klasie. Szatański plan Prawdziwej Ali miał doprowadzić do śmierci całej czwórki. Zawiozła je do letniego domu swoich rodziców w górach Pocono, zamknęła w jednym z pokoi i wznieciła pożar. Ale jej plan się nie powiódł. Dziewczyny uciekły, a Prawdziwa Ali została uwięziona w domu, który wyleciał w powietrze. Choć jej szczątków nigdy nie znaleziono, wszyscy byli pewni, że Ali nie żyje. Ale czy na pewno? Wycieczka na Jamajkę miała otworzyć nowy rozdział w życiu dziewczyn i dać im szansę na odnowienie przyjaźni. Kiedy dotarły na miejsce, spotkały nieznajomą o imieniu Tabitha, która do złudzenia przypominała Prawdziwą Ali. Mówiła o sprawach, o których wiedziała tylko Ali. Nawet w najdrobniejszych gestach ją przypominała. Dziewczyny doszły do wniosku, że to była Prawdziwa Ali. Może udało się jej uciec z pożaru. Może przyjechała na Jamajkę, żeby doprowadzić do końca swój plan i zabić swoje przeciwniczki. Mogły zrobić tylko jedno: powstrzymać ją, zanim dokona zemsty. Kiedy Prawdziwa Ali chciała zrzucić Hannę z tarasu na dachu hotelu, Aria ruszyła przyjaciółce na pomoc i wypchnęła Ali przez balustradę. Nim dziewczyny zdążyły zejść na plażę, ciało okaleczone w wyniku upadku już zniknęło. Najprawdopodobniej przypływ zabrał zwłoki. Dziewczyny czuły jednocześnie ulgę, że Ali odeszła na zawsze, i przerażenie, że kogoś zabiły. – Nikt się nie dowie o Jamajce – warknęła Spencer. – Ciało Ali zniknęło. Ponownie odezwał się telefon Emily. Gayle. Telefon zapikał. Na ekranie pojawiła się informacja, że Emily ma sześć nowych wiadomości głosowych. – Może powinnaś je odsłuchać – wyszeptała Hanna. Emily pokręciła głową. Trzęsły się jej ręce. – Włącz zestaw głośnomówiący – zaproponowała Aria. – Posłuchamy razem. Przygryzając dolną wargę, Emily posłuchała Arii i odtworzyła pierwszą wiadomość. „Heather, tu Gayle – z głośnika rozległ się przenikliwy głos. – Od kilku dni nie odbierasz telefonów ode mnie. Zaczynam się martwić. Nie urodziłaś dziecka wcześniej? Były jakieś komplikacje? Zadzwonię do szpitala, żeby się upewnić”. – Kto to jest Heather? – wyszeptała nerwowo Spencer. – To moje fałszywe imię. Przez całe lato się nim posługiwałam – wyjaśniła Emily. – Nawet w pracy zarejestrowałam się, używając fałszywego dowodu osobistego, który kupiłam na South Street. Nie chciałam, żeby ktoś się zorientował, że przyjaźniłam się z Alison DiLaurentis. Ktoś mógłby poinformować prasę, że jestem w ciąży, i wtedy rodzice by się o tym dowiedzieli. – Emily wpatrywała się w ekran telefonu. – O Boże, ona chyba wkurzyła się nie na żarty. Po chwili odsłuchały drugą wiadomość od Gayle. „Heather, to znowu ja, Gayle. Dzwoniłam do szpitala Jeffersona, to tam miałaś mieć cesarkę, prawda? Żadna pielęgniarka nie chce mi udzielić informacji. Czy możesz, do cholery, odebrać i powiedzieć, gdzie jesteś?” Przy trzeciej i czwartej wiadomości w głosie Gayle słychać było narastającą wściekłość i frustrację. „Przyjechałam do szpitala Jeffersona – mówiła Gayle w piątej wiadomości. – Właśnie rozmawiałam z salową. Na porodówce nie ma dziewczyny o imieniu Heather, ale opisałam im ciebie i powiedziano mi, że nadal jesteś w szpitalu. Dlaczego nie oddzwoniłaś? Gdzie, do cholery, jest dziecko?” – Dam sobie rękę uciąć, że przekupiła salową – wyszeptała Emily. – A ja, głupia, myślałam, że jeśli zarejestruję się pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, Gayle nie trafi na mój ślad. Wiele ryzykowała, podając w szpitalu swoje prawdziwe dane. Choć wpisała do formularza swój filadelfijski adres, a za pobyt w szpitalu chciała zapłacić pieniędzmi, które zarobiła jako opiekunka do dzieci, to rodzice w każdej chwili mogli zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, że Emily tu leży. Gayle jednak znała tylko fałszywe imię Emily, więc było mało prawdopodobne, że wytropi ją pod prawdziwym nazwiskiem. W szóstej wiadomości Gayle nie miała już żadnych złudzeń.

„To przekręt, tak!? – wrzeszczała w słuchawce. – Urodziłaś i uciekłaś, tak!? Więc taki miałaś plan, ty suko!? Od początku chciałaś mnie naciągnąć? Wydaje ci się, że mogę byle komu dać pięćdziesiąt tysięcy dolarów? Masz mnie za idiotkę? Znajdę cię. Dorwę ciebie i to dziecko, a wtedy pożałujesz”. – Nieźle – wyszeptała Aria. – O Boże. – Emily zamknęła klapkę telefonu. – Nie powinnam była jej niczego obiecywać. Oddałam pieniądze, ale nie powinnam była ich w ogóle od niej brać. To wariatka. Teraz rozumiecie, czemu to robię? – Oczywiście – przytaknęła cicho Aria. Niemowlę zaczęło kwilić. Emily pogłaskała je po maleńkiej główce, a potem zebrała się w sobie, otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Na zewnątrz panował przeraźliwy ziąb. – Zróbmy to. – Em, nie. – Aria otworzyła drzwi i chwyciła za rękę Emily, która oparła się o samochód, kuląc się z bólu. – Lekarz zabronił ci się przemęczać, pamiętasz? – Muszę zanieść dziecko Bakerom. – Emily drżącą ręką pokazała na dom. Aria zamarła. W oddali rozległ się klakson samochodu. Wydawało się jej, że prócz warkotu rozpędzonego samochodu słyszy przez chwilę przenikliwy chichot. – Dobrze – zgodziła się Aria. – Ale ja ją zaniosę. Podniosła fotelik z dzieckiem z tylnego siedzenia. Gdy poczuła zapach pudru, ścisnęło ją w gardle. Meredith, obecna partnerka ojca Arii, Byrona, niedawno urodziła dziecko, a Aria kochała Lolę z całego serca. Wiedziała, że pokocha również dziecko Emily, jeśli tylko za długo będzie na nie patrzeć. Telefon Emily znowu zadzwonił, a na ekranie pojawił się numer Gayle. Emily wrzuciła telefon do torby. – Chodźmy. Aria uniosła fotelik wyżej i obie przyjaciółki na chwiejnych nogach ruszyły w stronę domu. Ich buty zamokły od rosy. W ostatniej chwili ominęły zraszacz wystający z trawy. Kiedy weszły na ganek, zauważyły uroczy drewniany fotel bujany i ceramiczną miskę z wizerunkiem psa i napisem: „WITAMY WSZYSTKIE GOLDEN RETRIEVERY”. – Och. – Aria pokazała na miskę. – Golden retrievery to takie piękne psy. – Podobno ci ludzie mają dwa szczeniaki. – Emily trząsł się głos. – Zawsze chciałam takiego psa. Aria widziała, że w ułamku sekundy na twarzy jej przyjaciółki odmalowało się tysiąc emocji. Wyciągnęła rękę i ścisnęła ramię Emily. – Wszystko w porządku? – Chciała tyle powiedzieć, ale brakowało jej słów. Twarz Emily skamieniała. – Oczywiście – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wzięła głęboki oddech, zabrała fotelik od Arii i postawiła go na ganku. Niemowlę pisnęło. Emily spojrzała przez ramię na ulicę. Subaru Arii stało przy krawężniku. Za żywopłotem poruszył się jakiś cień. Przez ułamek sekundy Emily wydawało się, że to jakiś człowiek, ale potem jej oczy zaszły mgłą. Nadal odczuwała oddziaływanie potężnej dawki leków. Choć rana po cesarskim cięciu ogromnie ją bolała, Emily schyliła się, włożyła do fotelika kopię świadectwa urodzenia dziecka i list, który napisała tuż przed pójściem do szpitala. Miała nadzieję, że list wszystko wyjaśni. I że Bakerowie zrozumieją ją i pokochają jej dziecko z całego serca. Pocałowała niemowlę w czoło i musnęła jego aksamitnie miękki policzek. „Tak będzie lepiej – podpowiadał jej głos w głowie. – Dobrze o tym wiesz”. Emily nacisnęła dzwonek. Po kilku sekundach w korytarzu zapaliło się światło. Rozległy się kroki dwóch osób. Aria chwyciła Emily za rękę i razem pobiegły z powrotem do samochodu. Drzwi otworzyły się, gdy zapinały pasy. Ktoś stanął w drzwiach. Najpierw się rozejrzał, a potem spojrzał w dół, na podrzucony fotelik... i na dziecko. – Jedź – warknęła Emily. Aria ruszyła. Otaczała je nieprzenikniona ciemność. Za pierwszym zakrętem Aria spojrzała

na Emily we wstecznym lusterku. – Już dobrze. Hanna położyła dłoń na ramieniu Emily. Spencer odwróciła się i ścisnęła ją za kolano. Emily zgięła się wpół i zaczęła płakać, najpierw cicho, a potem coraz bardziej spazmatycznie. Na ten widok każdej z dziewczyn krajało się serce, nie potrafiły wydobyć z siebie ani słowa. Teraz musiały dodać kolejny sekret do i tak za długiej listy swoich tajemnic. Nie mogły nikomu powiedzieć o tym, co się stało na Jamajce, o aresztowaniu Spencer za posiadanie narkotyków, o tym, co przydarzyło się Arii na Islandii, ani o wypadku samochodowym Hanny, który miał miejsce w lecie. Jedno było pewne – pozbyły się A. Zrobiły kilka strasznych rzeczy, ale przynajmniej teraz nikt się o nich nie dowie. Chyba jednak ich radość była przedwczesna. Po tym, co się stało, powinny bardziej ufać swoim przeczuciom i poważnie traktować ten prześladujący je chichot i migające tu i ówdzie cienie. Przecież tamtej nocy ktoś miał je na oku. Obserwował je. Śledził. Knuł kolejną intrygę. I ten ktoś tylko czekał na okazję, żeby wykorzystać przeciwko nim wszystko, czego się dowiedział.

1 ZNOWU RAZEM. ZNOWU SZCZĘŚLIWI Był chłodny wieczór na początku marca. Aria siedziała przy mahoniowym stole w jadalni w domu swojego chłopaka Noela Kahna. Uśmiechnęła się, kiedy Patrice, prywatny kucharz państwa Kahnów, podał jej talerz ravioli polanych oliwą truflową. Obok niej siedział Noel, a miejsca naprzeciwko zajmowali jego rodzice, odganiając od stołu trzy pudle, Reginalda, Bustera i Oprah, które zgarniały złote medale na wystawach psów. Noel wybrał imię Oprah, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Miał wtedy bzika na punkcie programu Oprah Winfrey. – Jak miło znowu cię widzieć, Ario. – Bardzo elegancka pani Kahn spojrzała na nią ciepło swymi błękitnymi oczami otoczonymi siateczką zmarszczek i posłała jej przyjazny uśmiech. Na palcach miała diamenty warte kilka milionów dolarów. Rodzice Noela wrócili do domu tuż przed kolacją. – Ostatnio rzadko u nas bywałaś. – Ja też się cieszę, że państwa widzę – odparła Aria. Noel uścisnął jej dłoń. – I ja się cieszę. – Pocałował ją w policzek. Aria poczuła na plecach milion igiełek. Od zawsze wydawało się jej, że Noel Kahn, członek drużyny lacrosse, dumny posiadacz range rovera i członek szkolnej arystokracji, to chłopak zupełnie nie w jej typie. On jednak powoli przekonał ją do siebie. Chodzili z sobą od roku, ale kilka tygodni wcześniej ich związek zatrząsł się w posadach. Od kiedy do siebie wrócili, próbowali nadrobić stracony czas. W poniedziałek wieczorem pojechali na mecz hokeja, w którym grała drużyna Philadelphia Flyers. Arii tak się spodobało kibicowanie, że wiwatowała z całym tłumem za każdym razem, kiedy drużyna z Filadelfii zdobyła punkt. We wtorek poszli na awangardowy francuski film, który Noel określił jako „skłaniający do myślenia”. Aria dobrze wiedziała, że Noel chciał być miły, choć na filmie przysypiał z nudów. W środę, czwartek i piątek spędzili dużo czasu w domu Noela, wylegując się na kanapie i oglądając Zagubionych na DVD, po długim spacerze po śniegu. Wybrali się na ten spacer w rakietach śnieżnych, bo poprzedniej nocy szalała śnieżyca. Patrice znów się pojawił i podał sałatki, a państwo Kahnowie unieśli w górę kieliszki. – Za mojego przystojnego męża – powiedziała pani Kahn. – Za najpiękniejszą kobietę na świecie – zrewanżował się pan Kahn. Noel zrobił taki gest, jakby zaraz miał zwymiotować, ale Aria patrzyła na jego rodziców z rozczuleniem. Przez ten rok, kiedy chodziła z Noelem, poznała państwa Kahnów dość dobrze i wydawali się jej parą, która świetnie się z sobą dogadywała i nadal planowała dla siebie niespodzianki walentynkowe. Rodzice Arii nigdy się tak nie zachowywali i pewnie dlatego wzięli rozwód. Wczoraj Aria powiedziała Noelowi, że tak kochający się rodzice to wielki skarb. A on przyznał, że to prawda. Faceci bywają czasem mało przenikliwi, ale Aria na szczęście miała chłopaka, który potrafił odróżnić dobry związek od złego. Pani Kahn napiła się wina. – Co u ciebie, Ario? Kibicujesz tacie Hanny w jego staraniach o fotel senatora? – Oczywiście. – Aria nabiła ravioli na widelec. – Hanna fantastycznie wypadła w telewizyjnych spotach wyborczych.

Faktycznie, Aria z ulgą oglądała w telewizji Hannę, która dla odmiany występowała we własnej osobie, a nie jako postać w Ślicznej zabójczyni. Taki tytuł nosił fabularyzowany dokument opowiadający o tym, jak Prawdziwa Ali nękała swoje cztery przyjaciółki. Arii wydawało się, że ten film emitują każdego dnia. – W przyszły weekend odbędzie się wielkie przyjęcie połączone ze zbiórką funduszy na kampanię pana Marina – powiedział Noel między jednym a drugim kęsem. – Tak, tak, też się tam wybieramy – powiedziała pani Kahn. Pan Kahn się skrzywił. – Ja niestety nie mogę. Musisz iść sama. – Dlaczego? – zdziwiła się pani Kahn. – Muszę jechać do Filadelfii na służbową kolację. – Pan Kahn nagle zainteresował się swoim telefonem komórkowym leżącym koło talerza. – Założę się, że nie możecie się doczekać rejsu – dodał, zmieniając temat. – Mama już mi o tym opowiadała, Noel. – O tak, to będzie fantastyczna wyprawa – powiedział entuzjastycznie Noel. Za kilka tygodni większość czwartoklasistów z Rosewood wybierała się na rejs na kilka tropikalnych wysp. Była to po części zwykła wycieczka, a po części wyprawa naukowa. Aria bardzo się cieszyła, że jadą razem z Noelem. Miała zamiar opalać się obok niego godzinami i wiedziała, że będzie w siódmym niebie. Drzwi frontowe zaskrzypiały i w korytarzu rozległy się kroki. – Halo!? – zawołał znajomy głos z wyraźnym obcym akcentem. – Klaudia! – Pani Kahn podniosła się z krzesła. – Tu jesteśmy! Do jadalni weszła Klaudia, Finka, która przyjechała na szkolną wymianę. Jak zwykle miała na sobie obcisłą i bardzo krótką wełnianą sukienkę, która uwydatniała jej wielkie piersi i wąską talię. Botki do kolan podkreślały długie, szczupłe nogi. Jasne, prawie białe włosy spadały jej na ramiona. Wydęła lekko swoje ponętne, pomalowane malinowym błyszczykiem usta. – Hej, Noel! – Klaudia pomachała koniuszkami palców. Potem spojrzała na Arię i uśmiech natychmiast zniknął jej z twarzy. – Och, to ty. – Cześć – rzuciła krótko Aria. – Może zjesz z nami kolację? – zapytała pani Kahn. – Same pyszności! Klaudia zadarła nos. – Ja już jeść – odparła, udając, że słabo sobie radzi z angielskim. Aria słyszała, jak Klaudia mówiła perfekcyjnie po angielsku, lecz udawała niewinną i bezradną cudzoziemkę, bo dzięki temu wiele uchodziło jej na sucho. – Jeść z Naomi i Riley. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Noel ze zniecierpliwieniem spojrzał na rodziców. – Co ona tu jeszcze robi? Obiecaliście, że zadzwonicie do szkoły i odeślecie ją z powrotem do domu! Pani Kahn cmoknęła. – Nadal masz jej za złe, że pożyczyła twoją kurtkę? – Nie pożyczyła jej – Noel podniósł głos – tylko ukradła. – Ciii. – Pani Kahn spojrzała na sufit. – Jeszcze cię usłyszy. Aria utkwiła wzrok w talerzu, ale w głębi duszy triumfowała. Jeszcze niedawno była pewna, że Noel chciał się przespać z Klaudią. Zresztą, kto by nie chciał? Klaudia wyglądała jak dziewczyna z reklamy, a poza tym genialnie manipulowała ludźmi. Co gorsza, Noel nie uwierzył Arii, gdy ta powiedziała, że Klaudia jest wariatką. On uważał ją za słodką i bezradną uczennicę ze szkolnej wymiany, dziewczynę, którą należało niańczyć i chronić przed Wielką, Złą Ameryką. Aria czuła ogromną satysfakcję, kiedy w zeszłym tygodniu Noel przyszedł do niej i oświadczył, że Klaudia to na pewno nie dziewczyna dla niego. Uważał ją za wariatkę i robił, co w jego mocy, żeby tylko odesłać ją z powrotem do Finlandii. Pani Kahn zmarszczyła brwi. – Klaudia to nasz gość. Nie możemy jej tak po prostu stąd wykopać. Noel spuścił głowę. – Bierzesz jej stronę?

– Spróbuj jakoś się z nią dogadać. Jej wizyta u nas to wspaniałe doświadczenie kulturowe. – Skoro tak twierdzisz... – Noel odłożył widelec. – Wiecie co? Straciłem apetyt. – Noel – obruszyła się pani Kahn, ale on już stał w drzwiach. Aria też podniosła się z miejsca. – Dziękuję za kolację – powiedziała wyraźnie skrępowana. Chciała odnieść swój talerz do kuchni, ale Patrice, czekający usłużnie w kącie, wyjął jej go z rąk i odpędził ją gestem. Aria poszła za Noelem na górę, na drugie piętro, do salonu, w którym stał olbrzymi plazmowy telewizor i pięć konsolet do gier wideo. Noel wyjął dwie puszki sprite’a z małej lodówki w rogu, usiadł na kanapie i zaczął nerwowo przerzucać kanały telewizyjne. – Wszystko w porządku? – zapytała Aria. – To niebywałe, oni mnie w ogóle nie słuchają. – Noel pokazał kciukiem w kierunku pokoju Klaudii na końcu korytarza. Arii cisnęło się na usta, że jeszcze nie tak dawno on nie chciał jej słuchać, gdy przestrzegała go przed Klaudią, ale uznała, że to chyba nie najlepszy moment na wypominanie. – Przecież ona wróci do Finlandii już za kilka miesięcy, prawda? Spróbuj ją po prostu ignorować. Poza tym ona teraz z kimś się spotyka, więc może da ci spokój. – Chodzi ci o pana Fitza? – Noel uniósł brew. – Nie masz nic przeciwko temu? Aria usiadła na kanapie i spojrzała przez okno na domek gościnny stojący na tyłach posiadłości Kahnów. W zeszłym tygodniu, zanim jeszcze wróciła do Noela, Ezra Fitz, nauczyciel i chłopak Arii, przyjechał z Nowego Jorku do Rosewood, w nadziei że ją odzyska. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania Arii, która pod nieobecność Ezry często fantazjowała na jego temat. Ale nagle czar prysł. Okazało się, że Ezra w niczym nie przypomina faceta z jej wspomnień, że jest zaborczy i zakompleksiony. Kiedy Aria nie zaspokoiła jego chorych ambicji, on zainteresował się Klaudią. W zeszłym tygodniu Aria nakryła ich, gdy całowali się w szatni w czasie bankietu po premierze szkolnego przedstawienia Makbeta. Od tego czasu Klaudia rozgłaszała wszem wobec, że chodzi z Ezrą na fantastyczne randki w Rosewood i że razem szukają mieszkania w Nowym Jorku. – Mam gdzieś ich romans – powiedziała Aria i tak naprawdę czuła. – Teraz jestem z tobą. Noel odłożył pilota i przytulił Arię. Pocałowali się. Noel głaskał jej twarz, a potem dotknął karku i ramion. Jego palce wsunęły się pod ramiączko stanika, a Aria wiedziała, że Noel ma ochotę na coś więcej. Nieznacznie się od niego odsunęła. – Nie możemy. Twoi rodzice siedzą na dole. Noel jęknął. – No i co z tego? – Zboczeniec. Uderzyła go żartobliwie, choć też miała chęć na więcej. W ich relacji zmieniło się jeszcze jedno. Po tym, jak do siebie wrócili, po raz pierwszy przespali się z sobą. To się zdarzyło kilka dni temu, w pokoju Noela, w deszczowe popołudnie, i było dokładnie tak, jak Aria sobie wymarzyła – łagodnie, delikatnie i cudownie. Szeptali sobie do ucha, jak bardzo się kochają, a potem Noel powiedział, że ta chwila była dla niego wyjątkowa. Aria cieszyła się, że czekali z tym aż tak długo. Zrobili to z właściwego powodu – z miłości. Noel oparł się na łokciach i badawczo przyglądał się Arii. – Nie chcę, żeby ktokolwiek stanął między nami. Ani Klaudia, ani Ezra. Nikt. – Umowa stoi. – Aria pogłaskała Noela po ramieniu. – Mówię serio. – Noel podniósł się i popatrzył jej prosto w oczy. – Chcę, żebyśmy byli z sobą zupełnie szczerzy. Żadnych tajemnic. To dzięki temu moi rodzice wciąż są razem. Niczego przed sobą nie ukrywają. Weźmy z nich przykład. Aria zamrugała. Ciekawe, jak zareagowałby, gdyby opowiedziała mu, co zrobiła zeszłego lata na Islandii? Albo gdyby się dowiedział, że razem z przyjaciółkami zepchnęła z tarasu na dachu hotelu na Jamajce dziewczynę, którą omyłkowo wzięły za Prawdziwą Ali? I że potem się okazało, że to niewinna osoba o nazwisku Tabitha Clark? Co by powiedział na wieść o tym, że A. znowu

przysyła Arii i jej przyjaciółkom SMS-y, grożąc im, że wyjawi ich najmroczniejsze sekrety? Kto mógł tym razem ukrywać się pod pseudonimem A.? Do niedawna za główną podejrzaną uważały Kelsey Pierce, byłą przyjaciółkę Spencer. W czasie wiosennych ferii była na Jamajce, a w wyniku intrygi Spencer trafiła do poprawczaka za posiadanie narkotyków. Ale kiedy dziewczyny odwiedziły Kelsey w szpitalu psychiatrycznym Zacisze Addison-Stevens, ona wyznała, że nic nie wiedziała ani o Tabicie, ani o A. Wtedy też zauważyły tabliczkę na ławce w ogrodzie szpitalnym. Widniał na niej napis: „TABITHA CLARK” oraz daty pobytu Tabithy w Zaciszu. W tym samym czasie przebywała tam Prawdziwa Ali, co mogło oznaczać, że też poznała Tabithę. – Hej, Ario. – Noel patrzył na nią podejrzliwie. – Odpłynęłaś? Wszystko w porządku? – Oczywiście – skłamała Aria. – Ja... po prostu nie mogę się nadziwić, jaki jesteś fantastyczny. I też chcę być z tobą zupełnie szczera. Noel uśmiechnął się z ulgą. Podniósł w górę puszkę sprite’a. – Świetnie. Koniec z tajemnicami? – Koniec z tajemnicami. – Aria też podniosła swojego sprite’a. Stuknęli się puszkami, tak jak państwo Kahn kieliszkami w czasie kolacji. – Od teraz. No dobra, „od teraz” oznaczało, że Aria musi oszukiwać Noela. Ale wszystkie okropne przestępstwa, które popełniła, należały do przeszłości i tak już powinno zostać, na zawsze.

2 NOWE WYZWANIE DLA SPENCER Tego wieczoru szczupła kelnerka w obcisłych czarnych spodniach podała Spencer Hastings i jej rodzinie cztery rodzaje ciasta na srebrnej tacy. – Bardzo proszę, tarta czekoladowa z polewą kawową, biszkopt waniliowy z maślanym kremem cytrynowym, tort czekoladowy z likierem Frangelico i ciasto marchewkowe – powiedziała i postawiła tacę na środku stolika. – Wygląda przepysznie. – Mama Spencer chwyciła widelec. – Czy mam się liczyć z tym, że moja narzeczona przybierze na wadze? – zażartował pan Pennythistle, przyszły mąż pani Hastings. Rozległ się kurtuazyjny śmiech. Spencer ścisnęła swój srebrny widelec i uśmiechnęła się sztywno, choć uważała takie żarty za szczyt żenady. Razem z mamą, siostrą Melissą, jej chłopakiem Darrenem Wildenem, panem Pennythistle’em i jego córką Amelią siedziała w restauracji Pod Kogutem. Pani Hastings i pan Pennythistle wybrali tę posiadłość, zbudowaną z kamienia i z olbrzymim ogrodem, na miejsce swoich zaślubin. Amelia, dwa lata młodsza od Spencer, uczennica liceum St. Agnes, najbardziej snobistycznej szkoły w całym stanie, ostrożnie wbiła widelec w ciasto marchewkowe. – Ciasta z piekarni Sassafras wyglądają o wiele ładniej – powiedziała, marszcząc nos. Melissa zjadła kawałek i rozpłynęła się z zachwytu. – Może i lepiej wyglądają, ale ten maślany krem to niebo w gębie. Jako druhna głosuję za tym miejscem. – Nie ty jedna jesteś druhną. – Pani Hastings pokazała widelcem na Spencer. – Spencer i Amelia też mają coś do powiedzenia. Wszyscy spojrzeli na Spencer. Spencer nie miała pojęcia, czemu jej mama postanowiła zafundować sobie cały ten weselny cyrk. Kupiła nawet suknię ślubną od Very Wang, z pięciometrowym trenem, zaprosiła na wesele trzysta osób i mianowała Spencer, Amelię i Melissę swoimi druhnami. To oznaczało, że do tej pory musiały przeprowadzić rozmowę z organizatorami wesela, napisać ogłoszenia do „New York Timesa” i „Gońca Filadelfijskiego”, a także wybrać idealne upominki dla gości. Bywały takie dni, kiedy Spencer w duchu liczyła na to, że mama otrząśnie się i zda sobie sprawę, że rozwód z tatą był jej największą życiową pomyłką. No dobra, pan Hastings romansował z Jessicą DiLaurentis i miał z nią w tajemnicy bliźniaczki, Courtney i Alison. Ale czy mama musiała z tego powodu brać drugi ślub? Spencer ukroiła idealnie prostokątny kawałek tortu z likierem Frangelico, uważając, żeby okruchy nie spadły na jej nową sukienkę od Joie. – Ten tort jest pyszny – pochwaliła. – Wielkie umysły zawsze się zgadzają. To również moje ulubione ciasto. – Pan Pennythistle wytarł usta. – Mam dla ciebie wiadomość, Spencer. Skontaktowałem się z moim przyjacielem Markiem, który jest producentem w niezależnym teatrze w Nowym Jorku. Twój występ jako lady Makbet zrobił na nim ogromne wrażenie i być może zaprosi cię na casting do roli w jego nowej produkcji. – Och – westchnęła zdumiona Spencer. – Dzięki.

Uśmiechnęła się do pana Pennythistle’a. Miło było zostać zauważoną w rodzinie ludzi sukcesu. Amelia zmarszczyła nos. – Czy to ten sam Mark, który produkuje przedstawienia grane do kotleta? Wystawia chyba głównie sztuki o średniowiecznych turniejach rycerskich? – Amelia uśmiechnęła się złośliwie. Spencer nienawistnie zmrużyła oczy. „Zazdrosna?”, pomyślała. Choć Amelia już od kilku tygodni mieszkała w domu Hastingsów, ich kontakty ograniczały się do złośliwych docinków, pogardliwych prychnięć i lodowatych spojrzeń posyłanych sobie nawzajem przy kolacji. Kiedyś tak właśnie wyglądały stosunki między Spencer i Melissą. Ale siostry zawarły wreszcie rozejm. Spencer nie chciała staczać podobnej batalii z Amelią. Amelia wbiła wzrok w Spencer. – A tak przy okazji, może wiesz, co się dzieje z Kelsey? Ostatnio jakby zapadła się pod ziemię. W mojej orkiestrze brakuje skrzypaczki. Spencer włożyła do ust kawałek ciasta, żeby zyskać na czasie. Dawna przyjaciółka Spencer, poznana w czasie letniej szkoły na Uniwersytecie Pensylwanii, teraz przebywała w Zaciszu Addison-Stevens, szpitalu psychiatrycznym i klinice odwykowej, gdzie próbowano uporać się z jej uzależnieniem od narkotyków. Po części winę za to ponosiła Spencer. To ona zeszłego lata wrobiła Kelsey w posiadanie narkotyków, przez co jej przyjaciółka trafiła do poprawczaka. Kiedy niedawno znowu się pojawiła w życiu Spencer, wydawało się, że to ona jest nowym A. i próbuje się zemścić. Teraz już wiadomo było, że Kelsey to nie A. Spencer i jej przyjaciółki dostały SMS-a od A., kiedy Kelsey przebywała już w Zaciszu, gdzie nie wolno było mieć telefonów komórkowych. Ale kto jeszcze mógł tak wiele o nich wiedzieć? – Nie wiem, co u Kelsey – odparła Spencer. I nie skłamała. Ukradkiem spojrzała na Darrena Wildena, który jadł ciasto czekoladowe. Kiedyś prowadził śledztwo w sprawie zamordowania Alison DiLaurentis. Choć już nie pracował w policji, Spencer i tak czuła się nieswojo w jego towarzystwie. Szczególnie teraz, kiedy miała sporo na sumieniu. Kelnerka wróciła z uśmiechem pełnym nadziei. – Czy ciasta państwu smakują? Pani Hastings pokiwała głową. Melissa zamachała tylko widelcem w powietrzu, bo miała usta pełne jedzenia. Kiedy kelnerka odeszła, Spencer rozejrzała się po olbrzymiej sali restauracyjnej. Ściany były wyłożone kamieniem, a podłogi marmurem. W niewielkich wykuszach między drzwiami balkonowymi, sięgającymi do samego sufitu, stały flakony pełne kwiatów. Na zewnątrz, jak okiem sięgnąć, ciągnął się gigantyczny labirynt z żywopłotu. W sali siedziało jeszcze kilka osób, głównie nadętych, starszych mężczyzn, zapewne właścicieli wielkich firm, którzy tu przyszli na biznesową kolację. Nagle Spencer spojrzała na wysoką kobietę po czterdziestce, która miała blond włosy o popielatym odcieniu, stalowe oczy i czoło wygładzone botoksem. Kiedy zauważyła, że Spencer na nią patrzy, czym prędzej utkwiła wzrok w menu. Spencer też odwróciła od niej wzrok, czując ciarki na całym ciele. Od kiedy znowu zaczęła dostawać wiadomości od A., nie mogła się pozbyć wrażenia, że wciąż ktoś ją obserwuje. Nagle jej iPhone zadźwięczał głośno. Wyciągnęła go i spojrzała na ekran. „Przypominamy o kolacji w Princeton!”, głosił nagłówek wiadomości. Spencer ją otworzyła. „Nie zapomnij, że serdecznie zapraszamy na kolację wydaną na cześć wszystkich kandydatów z Pensylwanii i New Jersey przyjętych do Princeton w pierwszej fazie rekrutacji!” Kolacja miała się odbyć w poniedziałek. Spencer się uśmiechnęła. Uwielbiała dostawać wiadomości z Princeton, szczególnie że jeszcze w zeszłym tygodniu jej przyszłość na tej uczelni stała pod znakiem zapytania. Dostała od A. list, który ją informował, że nie przyjęto jej na uczelnię. Spencer stawała na głowie, byle tylko udowodnić, że zasługuje na miejsce w Princeton, ale ostatecznie okazało się, że list został sfałszowany. Nie mogła się doczekać września. Chciała zamieszkać gdzieś, gdzie będzie mogła zacząć wszystko od nowa. Teraz, kiedy znowu czuła na plecach oddech A., Rosewood zamieniło się w wielkie więzienie. Pani Hastings spojrzała z zaciekawieniem na Spencer, która pokazała jej telefon. Pan

Pennythistle też spojrzał na mały ekran, a potem napił się kawy, której nalała mu właśnie kelnerka. – Zobaczysz, spodoba ci się w Princeton. Poznasz tam wspaniałych ludzi. Masz zamiar zapisać się do któregoś z klubów? – Oczywiście! – natychmiast odpowiedziała mu Melissa. – Założę się, że już wybrałaś swoje trzy typy. Niech zgadnę. Klub Cottage? Ivy? I jaki jeszcze? Spencer przez chwilę w milczeniu obracała w palcach drewniane kółko do serwetki. Słyszała już o słynnych klubach w Princeton, ale jeszcze nie zdążyła im się bliżej przyjrzeć. Była zbyt zajęta nauką, pracą na rzecz rozmaitych instytucji charytatywnych i przewodniczeniem wielu szkolnym organizacjom. Robiła to wszystko, żeby się dostać na wymarzone studia. Może te kluby przypominały licealny Klub Łakomczucha. Jego członkowie chodzili do eleganckich restauracji, urządzali przyjęcia połączone ze wspólnym oglądaniem programów kulinarnych i sami gotowali boeuf bourguignon albo coq au vin. Wilden położył splecione dłonie na brzuchu. – Może mi ktoś wyjaśnić, o jakich klubach mowa? Melissa wyglądała na trochę zażenowaną jego słowami. Ona była absolwentką prestiżowego uniwersytetu, a on byłym policjantem. Pochodzili z zupełnie innych światów. – Kluby uniwersyteckie to takie sekretne stowarzyszenia – wyjaśniła nieco protekcjonalnym tonem (którego Spencer by nie zniosła na miejscu chłopaka Melissy). – Żeby się do nich dostać, trzeba wziąć udział w specjalnym konkursie. Ale jak już się uda, to od razu zyskuje się popularność, mnóstwo przyjaciół i same przywileje. – To coś takiego jak bractwa na innych uczelniach? – zapytał Darren. – Och, nie – odparła Melissa z oburzeniem. – Po pierwsze, kluby w Princeton są otwarte dla obu płci. A po drugie, mają o wiele większy prestiż. – Przed członkami takich klubów otwierają się ogromne możliwości – wtrącił się pan Pennythistle. – Jeden z moich przyjaciół należał do klubu Cottage, a jego byli członkowie pracowali w Senacie. Bez problemu załatwili mu tam posadę. Podekscytowana Melissa pokiwała głową. – Tak samo było z moją przyjaciółką Kerri Randolph. Należała do klubu Cap and Gown. Dzięki kontaktom dostała staż jako asystentka Diane von Furstenberg. – Spojrzała na Spencer. – Ale musisz odpowiednio wcześniej dać im znać, że jesteś zainteresowana. Znam ludzi, którzy już w drugiej klasie liceum zaczęli się starać o przyjęcie do klubu. – Och. – Spencer nagle poczuła zdenerwowanie. Może popełniła kardynalny błąd, lekceważąc do tej pory kluby uniwersyteckie. A jeśli wszyscy kandydaci przyjęci w pierwszym terminie już wybrali dla siebie kluby, a ona, jak w czasie gry w komórki do wynajęcia, zostanie bez krzesła, gdy ucichnie muzyka? Powinna być wdzięczna losowi za to, że w ogóle idzie do Princeton, i kropka. Lecz Spencer miała wygórowane ambicje. Nie chciała być zwyczajną studentką. Musiała być najlepsza. – Każdy klub wiele straci, jeśli mnie nie przyjmie – powiedziała, odrzucając za ramię kosmyk blond włosów. – Oczywiście. – Pani Hastings poklepała córkę po ramieniu, a pan Pennythistle zamruczał z aprobatą. Kiedy Spencer odchyliła się na oparcie, nagle rozległ się wysoki, przeszywający chichot. W napięciu spojrzała przez ramię. Dostała gęsiej skórki. – Słyszeliście to? Wilden zamarł z filiżanką kawy w ręku i rozejrzał się. Pan Pennythistle zmarszczył brwi, a potem cmoknął z dezaprobatą. – Wypaczone okna. To tylko przeciąg. Wszyscy jakby nigdy nic zabrali się do jedzenia ciasta. Ale Spencer dobrze wiedziała, że to nie przeciąg. Ten śmiech chodził za nią od miesięcy. To A.

3 CHŁOPIEC, KTÓREMU SIĘ UPIEKŁO Hanna Marin i jej przyrodnia siostra Kate Randall siedziały przy długim stole w głównym holu centrum handlowego. Uśmiechały się promiennie do wszystkich przechodniów, tak jakby chciały powiedzieć: „Jesteśmy śliczne i dobrze o tym wiemy”. – Zamierza pani głosować? – zapytała Hanna kobietę w średnim wieku wychodzącą właśnie ze sklepu Quel Fromage! z torbą pełną drogich francuskich serów. – Może zechce pan przyjść na spotkanie Toma Randalla z wyborcami. Odbędzie się we wtorek wieczorem w ratuszu. – Kate wręczyła ulotkę mężczyźnie w podkoszulku z metką Banana Republic. – Głosujcie na Toma Marina! – ryknęła Hanna do kilku eleganckich starszych pań oglądających właśnie brylanty na wystawie butiku Tiffany’ego. Tłum ucichł, a Kate odwróciła się do Hanny. – Powinnaś zostać cheerleaderką. – Nie, to nie w moim stylu – rzuciła Hanna od niechcenia. Była siódma wieczorem w sobotę, a Hanna i Kate próbowały zachęcić jak najwięcej przechodniów do głosowania na pana Marina, startującego w wyborach do Senatu. Ankiety pokazywały, że zyskiwał coraz większe poparcie, i przewidywano, że po spotkaniu w ratuszu i imprezie połączonej ze zbiórką datków na kampanię, zaplanowaną na przyszły tydzień, może odnieść zwycięstwo nad swoim rywalem Tuckerem Wilkinsonem. Hanna i Kate brały udział w kampanii, walcząc o poparcie wśród młodych ludzi. Prowadziły profil na Twitterze i organizowały flash moby. Kate wodziła palcem po dużej plakietce z napisem: „GŁOSUJ NA TOMA MARINA” wpiętej w klapę jej dopasowanego żakietu. – Rano widziałam w gazecie zdjęcie Liama z jakąś zdzirą na South Street – wyszeptała. – Chyba trochę utył. Jeszcze niedawno Hanna uznałaby, że Kate próbuje zrobić jej na złość, wspominając o Liamie, chłopaku, który w zeszłym tygodniu wystawił Hannę do wiatru. Szczególnie że Liam był synem Tuckera Wilkinsona. Ale ku zdziwieniu Hanny Kate trzymała jej stronę. W czasie wspólnych kolacji nie rzucała co chwila sarkastycznych komentarzy i przestała się wywyższać. Trzy razy z rzędu wpuściła Hannę jako pierwszą rano do łazienki. A zeszłego wieczoru przyniosła nawet nowy album LMFAO, twierdząc, że spodoba się Hannie. Hanna musiała przyznać w duchu, że Nowa Kate zachowywała się fantastycznie, choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos. – Może zajada stres, bo nie odbieram, jak dzwoni – odparła zgryźliwie Hanna. – Nagrał mi kilka wiadomości. Kate podeszła bliżej. – Jak myślisz, co zrobi Tom po tym, jak mu powiedziałaś? Hanna bezmyślnie wpatrywała się w grupkę siódmoklasistek stojących przed sklepem Słodkie Życie, w którym sprzedawano ręcznie robione cukierki i czekoladki. Kiedy odkryła, że Liam to najgorszy łajdak i zdrajca, powtórzyła tacie bardzo smakowitą plotkę na temat Tuckera Wilkinsona.

– Nie mam pojęcia – odparła. – Publiczne pranie brudów chyba nie leży w jego naturze. – Szkoda. – Kate zacisnęła usta i położyła dłonie na stosie ulotek. – Ten palant zasługuje na to, żeby przegrać. – A co dziś wieczorem robią Naomi i Riley? – Hanna wyciągnęła pod stołem swoje smukłe, długie nogi. Chciała zmienić temat. – Myślałam, że spotykacie się w każdą sobotę. Naomi Zeigler i Riley Wolfe były najlepszymi przyjaciółkami Kate. Były też największymi przeciwniczkami Hanny, kiedy przyjaźniła się jeszcze z Moną Vanderwaal, dziewczyną, która okazała się pierwszym A. Kate wzruszyła ramionami. – Właściwie to postanowiłam trochę odpocząć od Naomi i Riley. – Naprawdę? – Hanna aż się poderwała ze zdziwienia. – Dlaczego? Kate podała ulotkę studentce w skórzanej kurtce. – Pokłóciłyśmy się. – O co? Kate zakaszlała z zakłopotania. – Ach, o ten rejs na tropikalne wyspy. No i też o ciebie. Hanna zmarszczyła brwi. – Dlaczego o mnie? – Nieważne. – Kate odwróciła wzrok. – To nie ma znaczenia. Hanna chciała wyciągnąć od Kate więcej szczegółów, ale zobaczyła tatę, który wyszedł właśnie ze Starbucksa z dwiema caffè latte na kartonowej tacce i torebką muffinów. – Spisujecie się na medal – pochwalił je, poklepując Kate po ramieniu. – Widziałem mnóstwo osób z ulotkami. Założę się, że na moje wtorkowe spotkanie w ratuszu przyjdzie tłum. Hanno, ciągle zbieram wiele pochwał za spot wyborczy. Chyba poproszę cię, żebyś nagrała jeszcze jeden. – Tata mrugnął. – No pewnie! – odparła entuzjastycznie Hanna. Od kiedy sześć lat wcześniej tata Hanny rozwiódł się z jej mamą, wyprowadził z domu i zapomniał o istnieniu Hanny, ona pragnęła odzyskać jego akceptację. Robiła wszystko, by tylko ją zauważył. Gdy badania grup fokusowych wykazały, że Hanna cieszy się ogromną popularnością wśród wyborców, stała się oczkiem w głowie tatusia. Pytał ją o zdanie w każdej sprawie związanej z kampanią i nie odstępował jej na krok. Pan Marin odwrócił się i wziął pod ramię stojącą za nim kobietę. Hanna myślała, że to Isabel, nowa żona taty i mama Kate. Tymczasem zobaczyła wysoką, dystyngowaną damę po czterdziestce. Miała na sobie wspaniały płaszcz z wielbłądziej wełny i botki od Jimmy’ego Choo, ze szpiczastymi noskami. – Moje drogie, to pani Riggs – przedstawił ją tata. – Właśnie przeprowadziła się do Rosewood i obiecała olbrzymi datek na rzecz naszej kampanii. – Zasługujesz na to, Tom. – Pani Riggs mówiła modulowanym głosem, niczym Katharine Hepburn. – W Waszyngtonie potrzeba kogoś takiego jak ty. Zwróciła się do obu dziewczyn, podając im rękę. – Skądś cię znam – powiedziała, wpatrując się badawczo w Hannę. – Gdzie mogłam cię wcześniej widzieć? Hanna zrobiła niewyraźną minę. – Może w czasopiśmie „People”? Pani Riggs się uśmiechnęła. – Jak to? – W „People” opublikowano artykuł na temat Hanny – powiedział pan Marin. – Przyjaźniła się z Alison DiLaurentis. Tą dziewczyną zamordowaną przez siostrę bliźniaczkę. Hanna skuliła się na krześle. Nie miała jednak ochoty poprawiać taty. Zasadniczo jej najlepszą przyjaciółką była Courtney DiLaurentis, dziewczyna, która udawała Alison, gdy ta została siłą zmuszona do zajęcia miejsca Courtney w szpitalu psychiatrycznym. To była zbyt skomplikowana historia, by ją teraz relacjonować w szczegółach.

– Coś mi się obiło o uszy. – Pani Riggs spojrzała na Hannę ze współczuciem. – Biedactwo. Otrząsnęłaś się już po tej strasznej historii? Hanna wzruszyła ramionami. Właściwie tak... choć nie do końca. Czy po czymś takim można się w ogóle otrząsnąć? Poza tym ostatnio znowu ktoś przysyłał jej SMS-y jako A. Ten ktoś wiedział o Tabicie, o rozbieranych zdjęciach zrobionych Hannie przez Patricka – fotografa, który obiecał, że zrobi z niej modelkę, tymczasem chciał ją tylko zaciągnąć do łóżka – a także o tym żałosnym romansie z Liamem. Każdy z tych faktów mógł zrujnować życie Hanny i kampanię jej taty. Na szczęście wyglądało na to, że A. nie wie o wypadku, który przydarzył się jej zeszłego lata. Pani Riggs spojrzała na zegarek. – Tom, spóźnimy się na naradę strategiczną. – Idź, zaraz do ciebie dołączę – powiedział pan Marin. Pani Riggs pomachała dziewczynom na pożegnanie, a potem ruszyła w stronę Roku Królika, ekskluzywnej chińskiej restauracji. Pan Marin stał przez chwilę, spoglądając to na Hannę, to na Kate. – Bądźcie dla niej miłe – wyszeptał, kiedy pani Riggs oddaliła się na bezpieczną odległość. Hanna się skrzywiła. – Przecież byłam miła. – Ja zawsze jestem miła – dodała Kate z obrażoną miną. – Wiem, wiem, dziewczyny, po prostu róbcie dalej dobrą robotę. – Pan Marin był bardzo przejęty. – To wielka filantropka i bardzo wpływowa osoba. Potrzebujemy jej wsparcia finansowego, żeby nadawać nasze spoty w całym kraju. To może przechylić szalę na naszą korzyść. Tata pobiegł za panią Riggs, a Kate poszła do łazienki. Hanna znowu zaczęła gapić się na przechodniów, wkurzona, że tata robił jej wykład jak rozpuszczonej sześciolatce. Od kiedy to Hannę należało pouczać, że w stosunku do sponsorów należy zachowywać się z uprzedzającą grzecznością? Z butiku Armani Exchange wyszedł ktoś, kto zwrócił uwagę Hanny. Od razu rozpoznała chłopaka o falistych włosach i mocno zarysowanej szczęce, w dopasowanej kurtce z postarzanej skóry. Poczuła przypływ emocji. To był jej dawny chłopak Mike Montgomery. Unikała go od czasu bankietu po premierze Makbeta, który odbył się przed kilkoma tygodniami. Wtedy Mike poprosił, by do niego wróciła, a ona go odepchnęła. Ale dziś wieczorem wyglądał tak, jakby doskonale się bawił. Hanna zawołała go, a Mike spojrzał na nią i uśmiechnął się. Kiedy szedł w jej stronę, rozsunęła nieco swoją jedwabną bluzkę w kropki, pokazując kawałeczek ramiączka od stanika, i szybko sprawdziła, jak wygląda w odbiciu na odwrocie iPoda. Miała lśniące, puszyste włosy i idealny makijaż. – Cześć. – Mike oparł się łokciami o stół. – Kampania idzie pełnym gazem, co? – Tak. – Hanna zalotnie założyła nogę na nogę, choć ze zdenerwowania żołądek zacisnął się jej jak pięść. – Jesteś... na zakupach? – Miała ochotę dać sobie w twarz za tak idiotyczną odzywkę. Mike podniósł w górę torbę z logo Armaniego. – Kupiłem ten czarny sweter, który oglądaliśmy razem jakiś czas temu. – Ten, który cię wyszczuplał? – Hanna owinęła kosmyk włosów wokół palca. – Świetnie w nim wyglądałeś. Gdy Mike się uśmiechnął, w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. – Dzięki – powiedział zawstydzony. – Mike? Mike podskoczył, jakby ktoś przyłapał go na jakimś przestępstwie. Stała za nim niewysoka dziewczyna z długimi brązowymi włosami, owalną twarzą i oczami jak u lalki. – Tu jesteś! – zaszczebiotała. – O, hej! – Głos Mike’a zabrzmiał bardzo wysoko. – Hanno, znasz Colleen? Moją... dziewczynę? Hanna poczuła się tak, jakby Mike kopnął ją w brzuch. Oczywiście, że znała Colleen Bebris. Przecież od lat chodziły do tej samej szkoły. Ale nie wiedziała, że to jego... dziewczyna. Colleen

była jedną z tych lizusek, które próbowały zaprzyjaźnić się dosłownie z każdym i każdemu wejść do tyłka. Jakiś czas temu za punkt honoru obrała sobie zaprzyjaźnienie się z Hanną i Moną, choć była od nich o dwa lata młodsza i upierdliwa do granic wytrzymałości. Hanna i Mona kazały jej robić notatki na lekcjach łaciny, żeby móc uciec ze szkoły i wybrać się na zakupy, zanieść ubrania do pralni albo koczować przed sklepem Apple przez cały weekend, czekając w kolejce po nowego iPoda. Wreszcie Colleen zdała sobie sprawę z tego, że ją wykorzystują, i zaczęła się kręcić wokół towarzystwa organizującego festiwal szekspirowski. Ale kiedy tylko spotykała na korytarzu Hannę i Monę, zawsze uśmiechała się do nich promiennie i wołała: „Buziaki!”. Mona szturchała wtedy Hannę i mówiła: „Tylko nie to!”. – Miło cię widzieć – powiedziała Hanna głosem pełnym napięcia. Była tak skrępowana, że bezmyślnie wcisnęła Colleen do ręki ulotkę. – Głosuj na Toma Marina! – Och, Hanno, jeszcze nie mogę głosować. – Colleen powiedziała to tak grobowym tonem, jakby nie wiedziała, że Hanna tylko próbuje podtrzymać konwersację. – Ale twój tata jest super. Ten cały Wilkinson to chyba debil, nie sądzisz? A jego syn to wstrętny podrywacz. Hanna otworzyła szeroko oczy. Skąd Colleen wiedziała, że Liam to podrywacz? Colleen dotknęła ramienia Mike’a. – Musimy lecieć. Zarezerwowałam stolik na piętnaście po siódmej. – Spojrzała z dumą na Hannę. – Dziś jemy kolację w Rive Gauche. To nasza sobotnia tradycja. Wprost przepadam za moules frites. – Czytałam, że moules frites zawierają mnóstwo szkodliwego tłuszczu. Ale nie wyglądasz na dziewczynę, która zawraca sobie głowę takimi drobiazgami – powiedziała Hanna do Colleen słodziutkim głosem. Wlepiła oczy w Mike’a. Kiedy jeszcze z sobą chodzili, zawsze chciał zabierać Hannę do Rive Gauche, ale Hanna odmawiała, bo pracował tam Lucas Beattie, jej były chłopak. Niestety, do tej restauracji chodzili dosłownie wszyscy i Hanna zzieleniała z zazdrości na samą myśl o tym, że za chwilę cała szkolna elita zobaczy Mike’a w towarzystwie Colleen. Dzięki tej randce Colleen natychmiast mogła stać się popularna, a przecież w ogóle na to nie zasługiwała. – Do zobaczenia – powiedział Mike, jakby nie usłyszał sarkazmu w uwadze Hanny ani nie zauważył jej irytacji. Kiedy odchodził, wziął Colleen za rękę. Nagle Hanna poczuła ogromną tęsknotę za wszystkim, co utraciła. Wcześniej nawet nie zauważyła, że Mike ma taki kształtny tyłek. I że potrafi poświęcić dziewczynie tak wiele uwagi. Nagle zatęskniła za wszystkim, co razem robili. Za wspólnymi wyprawami na zakupy, kiedy on cierpliwie czekał przed przymierzalnią i oceniał stroje Hanny. Za jego pikantnymi komentarzami na temat sióstr Kardashian, kiedy razem oglądali ich program na kanale E! I za tym, jak któregoś dnia pozwolił Hannie, by go umalowała. Wyjątkowo dobrze wyglądał z oczami podkreślonymi konturówką. Zatęskniła nawet za tym idiotycznym breloczkiem z nazwą baru Hooters, który nosił przy suwaku plecaka. Owszem, w towarzystwie Liama spędziła upojne, pełne uniesień chwile, ale to z Mikiem mogła pozwolić sobie na wygłupy i niedojrzałość, przy nim mogła być sobą. Nagle przeszła jej przez głowę myśl tak uderzająca, jak niespodziewany SMS od A.: chciała, by Mike do niej wrócił. Już sobie wyobrażała, jak wyglądałaby wiadomość od A. na tę okoliczność: Mądra po szkodzie, co, Hanno? Wygląda mi na to, że właśnie potraktowano cię tak jak nikomu niepotrzebne dżinsy z zeszłego sezonu!

4 PODRÓŻ DO PRZESZŁOŚCI Następnego wieczoru mama Emily Fields ścisnęła mocno kierownicę rodzinnego volvo i wyjechała sprzed budynku Lyndhurst College, gdzie Emily brała udział w finałowym i najważniejszym w całym sezonie wyścigu pływackim na długim dystansie. Okna samochodu zaparowały od środka, a w powietrzu mieszały się zapachy chloru, szamponu UltraSwim i waniliowej café latte, którą przed chwilą wypiła pani Fields. – Świetnie pływasz motylkiem – pochwaliła córkę pani Fields, poklepując jej dłoń. – Drużyna uniwersytecka przyjmie cię z otwartymi ramionami. – Mhm. Emily przesunęła palcami po futrzanym podbiciu kurtki. Wiedziała, że powinna się cieszyć ze stypendium dla pływaków na Uniwersytecie Północnej Karoliny, które miała dostać w przyszłym roku. Ale odliczała tygodnie do końca sezonu pływackiego. Czuła się wyczerpana. Wyciągnęła telefon komórkowy i po raz jedenasty tego dnia sprawdziła skrzynkę odbiorczą. Nie dostała żadnej nowej wiadomości. Wyłączyła telefon i ponownie go włączyła, ale nie przyszedł żaden SMS. Uruchomiła aplikację z horoskopami i przeczytała przepowiednie dla Byka. To był jej znak. „Dziś w pracy zabłyśniesz. Przygotuj się na niespodzianki”. Niespodzianki... dobre czy złe? Przez cały tydzień nie dostała żadnej wiadomości od Nowego A. Żadnych pogróżek, żadnych sygnałów, że ktoś dowiedział się o tym, co Emily i jej przyjaciółki zrobiły na Jamajce, żadnych drwin z tego, że wszystkie uwierzyły, że Kelsey Pierce, dziewczyna, w której zakochała się Emily, to bezlitosna morderczyni. Lecz milczenie A. bardziej ją niepokoiło niż wszystkie te wiadomości dotyczące jej najskrytszych tajemnic. Emily wyobrażała sobie, że A. już szykuje nowy atak, tym razem naprawdę niebezpieczny i katastrofalny w skutkach. Wolała nie myśleć, co ją tym razem spotka. Mama Emily zatrzymała się przed znakiem stopu przy niewielkim osiedlu. Wokół skromnych domków rosły stare dęby, a na samym końcu ślepej uliczki wisiała tablica do gry w koszykówkę. – Zazwyczaj wracam do domu inną drogą – powiedziała pod nosem mama. Sprawdziła GPS. – Dlaczego ta maszyna każe mi skręcić w jedną z tych uliczek? – Wzruszyła ramionami i nacisnęła pedał gazu. – Kontaktowałaś się z którąś z dziewczyn z drużyny uczelnianej? Może dobrze by było się z nimi zapoznać już teraz? Emily przeczesała dłonią wilgotne blond włosy o rudawym odcieniu. – Tak, pewnie powinnam to zrobić. – Niektóre z nich mieszkają w „czystych” akademikach. No wiesz, tych, w których obowiązuje zakaz palenia, picia alkoholu i uprawiania seksu. Powinnaś tam poszukać pokoju. Chyba nie chcesz stracić stypendium z powodu zbyt wielu imprez. Emily ledwie powstrzymała przeciągły jęk. Oczywiście, jej do szpiku kości konserwatywna mama życzyłaby sobie, żeby Emily w czasie studiów żyła jak zakonnica. Kiedy kilka dni temu dowiedziała się, że Kelsey, dziewczyna, z którą jej córka spędzała ostatnio dużo czasu, jest uzależniona od narkotyków, od razu zaczęła wypytywać Emily, podejrzewając ją, że i ona coś bierze. Emily była nawet zdziwiona, że mama nie kazała jej nasikać do słoika i nie oddała moczu

do analizy. Kiedy pani Fields paplała coś o „czystych” akademikach, Emily wyjęła telefon i przejrzała wiadomości od A., łącznie z tą ostatnią: Możecie szukać, gdzie chcecie. I tak NIGDY mnie nie znajdziecie. Wciągnęła brzuch. Chwilami wolałaby, żeby wszystkie ich tajemnice wyszły w końcu na jaw. Wtedy miałyby wreszcie święty spokój. Nie potrafiła już udźwignąć poczucia winy z powodu wszystkich tych kłamstw. Liczyła też na to, że to Prawdziwa Ali przysyła im SMS-y jako A. Choć przyjaciółki jej nie wierzyły, czuła w kościach, że Ali przeżyła pożar domku w górach. Przecież Emily umożliwiła jej ucieczkę, kiedy otworzyła drzwi tuż przed eksplozją. Wszystkie elementy układanki pasowały do siebie. Ali i Tabitha w tym samym czasie przebywały w Zaciszu i może dlatego Tabitha na Jamajce zachowywała się jak lustrzane odbicie Ali. Może razem coś knuły. Może Ali skontaktowała się z Tabithą, kiedy uciekła z pożaru. Może to nawet Ali wysłała Tabithę na Jamajkę, żeby namieszać dziewczynom w głowach i doprowadzić je na skraj szaleństwa. Emily była zdruzgotana. Logika nakazywała jej myśleć, że tym razem nie prześladowała ich Ali, dziewczyna, którą przez lata uwielbiały, z którą spędziły mnóstwo czasu i z którą Emily całowała się w domku na drzewie DiLaurentisów pod koniec siódmej klasy. Ale wciąż wracała pamięcią do tego momentu, kiedy w zeszłym roku Prawdziwa Ali wróciła, podszywała się pod Ich Ali i namiętnie pocałowała Emily. Wydawała się taka... szczera. Nie miała w sobie nic z wyrachowanej psychopatki. – Wiesz co, powinnaś już teraz zarezerwować sobie miejsce w takim „czystym” akademiku – powiedziała pani Fields, kiedy wjeżdżały na wzgórze, mijając duży plac zabaw przy szkole. Kilku nastolatków siedziało na huśtawkach, paląc papierosy. – Chciałabym to załatwić, zanim w środę wyjedziemy z tatą z miasta. – Państwo Fieldsowie wyjeżdżali do Teksasu na obchody sześćdziesiątej piątej rocznicy ślubu dziadków Emily, po raz pierwszy w życiu zostawiając ją samą w domu. – Jak chcesz, to zadzwonię jutro do biura samorządu studentów. Emily jęknęła. – Mamo, nie wiem jeszcze, czy chcę... Urwała, bo nagle zauważyła, gdzie zajechały. Zielona tablica informowała, że znalazły się na Ship Lane. Przed nimi stał znajomy biały domek z zielonymi roletami i wielkim gankiem. To tutaj kilka miesięcy wcześniej razem z przyjaciółkami zostawiła niemowlę w foteliku. – Stój – rozkazała nagle Emily. Pani Fields nacisnęła na hamulec. – Co się stało? Serce Emily biło tak szybko, że wydawało się jej, że mama słyszy każde jego uderzenie. Ten dom Emily widziała co noc w swoich snach, ale przyrzekła sobie, że nigdy obok niego nie przejedzie. Teraz jej przerażenie było jeszcze większe, bo to GPS je tutaj zaprowadził, jakby komputer wiedział, że miejsce to kryje w sobie wiele bolesnych wspomnień. „A może – pomyślała Emily, drżąc ze strachu – wiedział o tym ktoś inny, kto zaprogramował urządzenie”. A. W każdym razie teraz nie potrafiła już oderwać wzroku od domu. Na ganku nie było już miski dla psa z napisem: „WITAMY WSZYSTKIE GOLDEN RETRIEVERY”, ale fotel bujany nadal stał na swoim miejscu. Krzewy przed domem trochę się rozrosły, jakby od dłuższego czasu nikt ich nie przycinał. W domu nie paliło się światło, a stos gazet na trawniku wskazywał, że mieszkańcy wyjechali na wakacje. Nagle Emily ogarnęła fala wspomnień. Zobaczyła siebie, jak wysiada z samolotu z Jamajki i czuje mdłości, zawroty głowy oraz skrajne wyczerpanie. Myślała, że zatruła się czymś w hotelu, ale objawy się nasilały. W czasie lekcji przysypiała. Nie mogła przełknąć ani kęsa. Zapach kawy, sera czy kwiatów wydawał się jej odpychający. Tydzień później przerzucała kanały w telewizji i trafiła na samą końcówkę programu Prawdziwe życie na MTV, opowiadającego o nastolatkach, które zaszły w ciążę. Jedna z bohaterek przez kilka miesięcy czuła się fatalnie, ale wydawało się jej, że to mononukleoza. Kiedy

dziewczyna zrobiła sobie badania, okazało się, że jest w czwartym miesiącu ciąży. W głowie Emily zapaliło się ostrzegawcze światełko. Następnego dnia pojechała do apteki, do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od Rosewood, i kupiła test ciążowy. Bała się, że mama znajdzie dowód, więc zrobiła go w obskurnej, ciemnej łazience w pobliskim parku. Wynik był pozytywny. Kilka następnych dni chodziła jak w malignie, była zdezorientowana i zagubiona. Ojcem musiał być Isaac, jedyny chłopak, z którym chodziła w zeszłym roku. Ale uprawiali seks tylko jeden raz. A ona nawet nie była pewna, że faceci jej się podobają. Poza tym, co powiedzieliby na to rodzice? Nigdy, przenigdy by jej nie wybaczyli. Kiedy pozbierała myśli, zaczęła planować. Postanowiła uciec na całe lato do Filadelfii i zamieszkać z siostrą Carolyn, która brała udział w szkole letniej na Uniwersytecie Temple. Żeby ukryć brzuch, do końca roku szkolnego nosiła tylko workowate bluzy i kurtki. Jeździła do lekarza do Filadelfii i płaciła gotówką, żeby nie zostawić śladu na rachunku ubezpieczeniowym rodziców. Skontaktowała się z agencją pośredniczącą w adopcjach i załatwiła wszystkie formalności. I wtedy poznała Bakerów, którzy mieszkali właśnie w tym domu. Po tym, jak Emily zadzwoniła do Rebeki, koordynatorki adopcji, żeby oznajmić jej swoją decyzję, pojechała pociągiem do New Jersey w odwiedziny do swego przyjaciela Derricka. Razem pracowali w Filadelfii w restauracji Posejdon, specjalizującej się w daniach z owocami morza. Derrickowi powierzyła latem wszystkie swoje sekrety, bo jego łagodne oczy i wewnętrzny spokój budziły w niej zaufanie. Był dla niej powiernikiem, skałą, na której mogła się oprzeć. Opowiedziała mu o sobie prawie wszystko, począwszy od historii z A., a skończywszy na romansie z Mayą St. Germain. Czasem łapała się na tym, że tylko ona zarzuca go opowieściami o sobie, a o jego życiu wiedziała niewiele, ale Derrick jedynie wzruszał ramionami i powtarzał, że on w porównaniu z nią prowadzi nudne życie. Derrick pracował w weekendy jako ogrodnik w dużym domu w Cherry Hill, gdzie Emily miała się z nim spotkać. Była to wielka posiadłość z żelazną bramą, domkiem gościnnym na tyłach i długim, krętym podjazdem, wyłożonym ślicznym błękitnym kamieniem. Derrick powiedział, że właściciele się zgodzili, żeby spotkał się z Emily w altanie, i to tam zdradziła mu swoją tajemnicę. Wysłuchał jej uważnie i przytulił ją mocno, kiedy skończyła mówić. W jej oczach pojawiły się łzy. Derrick spadł jej z nieba, właśnie wtedy kiedy najbardziej go potrzebowała, i wysłuchał jej opowieści. Gdy rozmawiali, otworzyły się tylne drzwi domu, wychodzące na przepiękny taras z prostokątnym basenem. Stanęła w nich wysoka, krótko ostrzyżona blondynka z długim, garbatym nosem. Natychmiast zobaczyła Emily i zmierzyła ją wzrokiem. Zauważyła jej zmierzwione włosy, nabrzmiałe piersi i wielki brzuch. Wyrwało się jej pełne przerażenia westchnienie. Przeszła przez taras, podeszła do Emily i spojrzała na nią tak smutnym wzrokiem, że serce Emily rozpadło się na tysiąc kawałków. – W którym jesteś miesiącu? – zapytała cicho właścicielka domu. Emily przeszył dreszcz. Większość ludzi na widok ciężarnej nastolatki odwracała wzrok, jakby na brzuchu wyrósł jej złośliwy guz. Emily zdziwiła się, że ktoś szczerze się nią zainteresował. – W połowie ósmego. Kobieta miała łzy w oczach. – To niezwykłe. Dobrze się czujesz? – Chyba tak. – Emily spojrzała na Derricka, ale on tylko przygryzł wargę. Kobieta wyciągnęła rękę. – Nazywam się Gayle. To mój dom. – A ja jestem, mhm, Heather – odparła Emily. Przez całe lato posługiwała się tym zmyślonym imieniem. Prawdę powiedziała tylko Derrickowi. To imię widniało nawet na plakietce, którą nosiła w restauracji. W związku ze sprawą Alison DiLaurentis w internecie krążyły zdjęcia szczupłej Emily sprzed roku. Emily już sobie wyobrażała artykuł na jakimś lokalnym plotkarskim blogu, poświęcony jej ciąży. Rodzice natychmiast by do niej zadzwonili.

– Masz wielkie szczęście – szepnęła Gayle, wpatrując się z czułością w brzuch Emily. Wyglądała tak, jakby miała ochotę wyciągnąć rękę i go dotknąć. Nagle uśmiech Gayle zniknął, jej twarz skamieniała, a po policzkach popłynęły łzy. – O Boże – powiedziała, odwróciła się i na chwiejnych nogach pobiegła do domu. Emily i Derrick milczeli przez chwilę, słuchając dźwięku kosiarki dobiegającego z sąsiedztwa. – To ja ją wyprowadziłam z równowagi? – zapytała z troską Emily. Kobieta wydawała się taka wrażliwa. Derrick przewrócił oczami. – Nieważne. Nie martw się tym. A więc Emily postanowiła się tym nie martwić. Nawet się nie spodziewała, że za kilka tygodni obieca Gayle, że odda jej dziecko... a potem nie dotrzyma obietnicy. Emily przypomniała sobie wszystkie pełne gniewu wiadomości, które Gayle zostawiła na jej poczcie głosowej tego dnia, gdy podrzuciły dziecko na ganek Bakerów. „Dorwę cię, znajdę cię”. Na szczęście Gayle nigdy jej nie wytropiła. – Emily, kochanie, wszystko w porządku? – zapytała pani Fields, wyrywając córkę z zamyślenia. Emily przygryzła policzek. – Ach, tak, po prostu znam dziewczynę, która mieszka w tym domu – wymamrotała Emily, czując, że czerwienieją jej policzki. – Wydawało mi się, że widzę ją w oknie, ale się pomyliłam. Jedźmy. Pani Fields spojrzała na ogródek przed domem. – Na Boga, ich trawnik wygląda okropnie – powiedziała. – Jeśli nie wyplewią chwastów, to nigdy nie sprzedadzą tego domu. Emily zmrużyła oczy. – Jak to: sprzedadzą? – Jest na sprzedaż, nie widzisz? Pokazała na tablicę stojącą przed domem. Rzeczywiście, widniał na niej napis: „NA SPRZEDAŻ”, a obok zdjęcie pośrednika nieruchomości i jego numer telefonu. W dymkach w prawym górnym rogu napisano: „SZYBKA TRANSAKCJA”, „WŁAŚCICIEL SIĘ WYPROWADZIŁ” i „KUP TERAZ!”. Obok wisiało też ogłoszenie, że potencjalni nabywcy mogą obejrzeć dom w sobotę między dwunastą a czwartą po południu. Emily zrobiło się słabo. Kiedy wiedziała, że w tym domu, tak niedaleko, mieszka jej dziecko, czuła się spokojna i nie dręczyły jej czarne myśli. Wystarczyło, że zamknęła oczy i mogła sobie wyobrazić, gdzie jest jej maleństwo. Ale Bakerowie nie wyjechali na wakacje. Przeprowadzili się. Jej dziecko zniknęło.

5 NIESPODZIANKA PRZY STOISKU Z WARZYWAMI Następnego dnia dzwonek obwieścił koniec lekcji historii sztuki i dwudziestu dwóch uczniów jednocześnie wstało z ławek. – Na jutro proszę przeczytać rozdział ósmy! – zawołała za nimi pani Kittinger. Aria wrzuciła książki do plecaka i ruszyła z pozostałymi kolegami do drzwi. Kiedy tylko znalazła się na korytarzu, spojrzała na ekran telefonu, który od godziny sygnalizował, że pojawiła się nowa wiadomość. Przeczytała tytuł: „Alert Google – Tabitha Clark”. Zamarła z przerażenia. Śledziła wszystkie wiadomości związane z Tabithą, czytała wyznania zasmuconych przyjaciół, pogrążonych w żałobie krewnych i gniewne protesty rodziców przeciwko nadużywaniu alkoholu przez młodzież w czasie ferii wiosennych. Dziś w gazetach pojawił się nowy artykuł. Nagłówek głosił: „OJCIEC NASTOLATKI, KTÓRA ZGINĘŁA W CZASIE FERII WIOSENNYCH, POZYWA KURORT NA JAMAJCE, GDZIE JEGO CÓRCE SPRZEDANO ALKOHOL”. Aria otworzyła stronę internetową ze zdjęciem ojca Tabithy, Kennetha Clarka, wysokiego mężczyzny w okularach, właściciela świetnie prosperującej firmy internetowej. Chciał, by położono kres piciu alkoholu przez nastolatków i ukarano właścicieli wszystkich barów, w których podawano alkohol nieletnim. – Żałuję, że nie wiadomo, ile promili alkoholu miała we krwi w chwili śmierci – powiedział. W tej sprawie zabrał głos również Graham Pratt, chłopak Tabithy. – To bardzo możliwe, że w ośrodku Klify podano jej alkohol, choć trudno było nie zauważyć, że już sporo wypiła. No pięknie. A jeśli rodzina Tabithy w jakiś sposób się dowie, że ich córka nie zginęła z powodu alkoholu? Arii zaschło w gardle, a jej serce zaczęło walić jak młotem. Każdego dnia mimowolnie wracała myślami do tej niewinnej dziewczyny, która spadła z tarasu kurortu i się zabiła. W nocy Aria nie mogła spać i niewiele jadła. Jeśli ojciec Tabithy dowie się prawdy, a policja powiąże te wydarzenia z ich pobytem na Jamajce, to życie Arii i jej przyjaciółek legnie w gruzach z powodu tego, co zrobiły, a ściśle mówiąc – co ona zrobiła. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzi w takiej sytuacji. – Aria? Aria się odwróciła i zobaczyła Emily. Przyjaciółka miała na sobie kurtkę z logo szkolnej drużyny pływackiej i obcisłe czarne dżinsy. Na jej okrągłej, przyjaznej, piegowatej twarzy malowało się zaciekawienie. – O, cześć. – Aria włożyła telefon do kieszeni. Nie było sensu pokazywać tego artykułu Emily. Niepotrzebnie by się zmartwiła, a sprawa nie była tego warta. – Co słychać? – Idziesz we wtorek do ratusza na spotkanie wyborcze taty Hanny? – Emily zeszła z drogi kilku chłopakom z drużyny pływackiej. – Hanna pytała mnie, czy przyjdę. – Tak. – Aria już obiecała Hannie, że będzie brać udział w wiecach pana Marina. – Pójdziemy razem? – Byłoby fajnie. Emily uśmiechnęła się niewyraźnie. Aria od razu rozpoznała ten uśmiech. Kiedy należały do świty Ali, Aria nazwała go uśmiechem Kłapouchego. Po zniknięciu Ali Emily często tak się

uśmiechała. – Co się dzieje, Em? – zapytała szeptem Aria. Emily spuściła głowę i popatrzyła na swoje szare adidasy New Balance. Za nią przepychało się kilku drugoklasistów. Kirsten Cullen przeglądała się w szybie witryny z trofeami sportowymi i malowała usta. – Wczoraj przejeżdżałam obok tego domu przy Ship Lane – wydusiła z siebie wreszcie Emily. Aria zamrugała, bo natychmiast przypomniała sobie, co się tam wydarzyło. – I jak się poczułaś? Emily z trudem przełknęła ślinę. – Dom wystawiono na sprzedaż, chyba nikt w nim nie mieszka. Wyprowadzili się. – Jej podbródek drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Och, Em. Aria przytuliła przyjaciółkę. Nie potrafiła opisać swojego szoku, kiedy zeszłego lata Emily oznajmiła jej, że jest w ciąży. Ni stąd, ni zowąd zadzwoniła do Arii i błagała ją, żeby nie mówiła o tym pozostałym dziewczynom. „Mam wszystko pod kontrolą – zapewniała. – Już wybrałam rodzinę zastępczą dla dziecka. Musiałam komuś o tym powiedzieć”. – Ciekawe, czemu wyjechali? – szepnęła Emily. – To chyba ma sens, nie sądzisz? – zapytała Aria. – Przecież nagle w ich domu pojawiło się dziecko. Sąsiedzi pewnie się zdziwili. Może chcieli uniknąć niepotrzebnych pytań. Emily zastanawiała się przez chwilę. – Jak myślisz, dokąd pojechali? – Możemy spróbować się dowiedzieć – zasugerowała Aria. – Może pośrednik z agencji nieruchomości coś nam powie. W oczach Emily zapaliły się ogniki nadziei. – Na tablicy wisiała też informacja, że dom można obejrzeć w środku w ten weekend. – Pojadę z tobą, jak chcesz – zaproponowała Aria. – Naprawdę? – powiedziała Emily z wyraźną ulgą. – No jasne. – Dziękuję. Emily jeszcze raz objęła Arię i przytuliła ją mocno. Aria odwzajemniła uścisk, wdzięczna losowi, że znowu się do siebie zbliżyły. Tak długo unikały się nawzajem, bo nie chciały rozmawiać o sekretach, które dzieliły, ale nie wyszło im to na dobre. Lepiej zjednoczyć siły w walce przeciwko A. Poza tym Aria tęskniła za prawdziwymi przyjaciółkami. Telefon Arii zadźwięczał. Emily lekko się odsunęła i powiedziała, że musi lecieć na lekcje. Kiedy odchodziła korytarzem, Aria spojrzała na ekran i uniosła brwi. Dzwoniła Meredith. Narzeczona jej taty rzadko się z nią kontaktowała. – Aria? – odezwała się Meredith, kiedy Aria do niej oddzwoniła. – O Boże, jak dobrze, że cię złapałam. – W tle słychać było kwilenie Loli, malutkiej córki Meredith i Byrona, i co chwila rozlegał się brzęk garnków i szczęk talerzy. – Naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Chciałabym dziś wieczorem ugotować ten pyszny makaron, który jedliśmy we włoskiej restauracji w Filadelfii, ale w sklepie Dary Pól nie mieli tatsoi. Oni mają też filię w Bryn Mawr, lecz teraz nie mogę tam jechać. Lola strasznie rozrabia, a ja nie chcę pogarszać sprawy i wychodzić z nią z domu. Mogłabyś tam pojechać po szkole? Aria oparła się o ścianę i bezmyślnie wpatrywała się w plakat informujący czwartoklasistów, że powinni czym prędzej zarejestrować się na rejs na tropikalne wyspy. – A nie możesz pojechać jutro? – Bryn Mawr leżało dość daleko od Rosewood. – Potrzebuję to na dziś wieczór, naprawdę. – Dlaczego? – dopytywała się Aria. – Byrona odwiedzają jacyś profesorowie? Meredith chrząknęła z zakłopotaniem. – No dobrze, to nie jest aż takie ważne. Tym bardziej zaintrygowało to Arię.