Dla Colleen
Utnij sobie język, zanim język utnie ci głowę.
(przysłowie cygańskie)
UCIECZKA Z MIEJSCA WYPADKU
Skłamałaś kiedyś, żeby ratować własną skórę? Może zrzuciłaś na
brata wgniecenie karoserii mercedesa rodziców, żeby móc pójść na
studniówkę? Może powiedziałaś nauczycielce matematyki, że nie
ściągałaś w czasie egzaminów na zakończenie semestru, choć to ty
ukradłaś klucz z odpowiedziami z jej biurka? Oczywiście zazwyczaj jesteś
uczciwa. Ale w trudnych chwilach trzeba czasem sięgnąć po desperackie
środki.
Cztery śliczne dziewczyny z Rosewood straszliwie nakłamały, żeby
uniknąć kary. Raz nawet uciekły z miejsca wypadku, kilka kilometrów od
swojej rodzinnej miejscowości. Chociaż dręczyły je wyrzuty sumienia,
miały nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.
Niestety, myliły się.
Pod koniec czerwca w Rosewood, bogatym, sielskim miasteczku
w stanie Pensylwania, jakieś czterdzieści kilometrów od Filadelfii, od
ośmiu dni padał deszcz i wszyscy mieli go już serdecznie dość. Idealnie
utrzymane trawniki i rośliny wschodzące w ogródkach warzywnych
pokryła gruba warstwa błota. Woda stała w piaszczystych zagłębieniach na
polu golfowym, na boisku do bejsbolu należącym do lokalnej ligi
i w sadzie brzoskwiniowym, gdzie już zaplanowano pierwszą letnią
imprezę pod gołym niebem. Zrobione kredą na chodniku rysunki spłynęły
razem z wodą do kanału, ogłoszenia o zaginionych psach całkiem
rozmokły, deszcz zniszczył także zwiędły bukiet na grobie, w którym – jak
się wszystkim wydawało – spoczęły prochy Alison DiLaurentis.
Mieszkańcy miasta powtarzali, że taki potop źle wróży na resztę roku.
Spencer Hastings, Aria Montgomery, Emily Fields i Hanna Marin też tak
myślały, bo ostatnio przydarzyło im się tyle nieszczęść, że nie potrafiły
sobie z nimi poradzić.
Choć wycieraczki w subaru Arii pracowały pełną parą, nie nadążały
ze zbieraniem deszczu z przedniej szyby. Aria wytężyła wzrok, patrząc
przed siebie, kiedy jechała przez Reeds Lane, krętą drogę biegnącą wzdłuż
gęstego, ciemnego lasu i strumienia Morrell – rwącego potoku, który
w każdej chwili mógł wystąpić z brzegów. Choć za wzgórzem rozciągały
się luksusowe osiedla, na tej drodze panowały egipskie ciemności, bo nie
było tu ani jednej latarni.
Spencer pokazała na coś w oddali.
– To tam?
Aria nacisnęła na hamulec i o mało nie wjechała w znak ograniczenia
prędkości. Emily, która wyglądała na straszliwie zmęczoną, bo właśnie
zaczęła letnią szkołę na Uniwersytecie Temple, wyjrzała przez okno.
– Gdzie? Nic nie widzę.
– Widać światła nad potokiem.
Spencer już odpinała pas bezpieczeństwa i wysiadała z samochodu.
Natychmiast przemokła do suchej nitki i przeklinała się w duchu za to, że
nie włożyła czegoś grubszego niż koszulka na ramiączkach i sportowe
szorty. Zanim przyjechała po nią Aria, trenowała na bieżni, przygotowując
się do sezonu hokeja na trawie. Liczyła na to, że zostanie wcześniej
przyjęta na studia do Princeton, bo ukończyła pięć rozszerzonych kursów
z przedmiotów, które miała kontynuować w czasie szkoły letniej na
Uniwersytecie Pensylwanii. Ale chciała też zostać gwiazdą szkolnej
drużyny hokejowej, marzyły się jej bowiem sukcesy w każdej dziedzinie.
Spencer przechyliła się przez barierę i spojrzała w dół. Kiedy
krzyknęła, Aria i Emily popatrzyły po sobie i natychmiast wysiadły z auta.
Nasunęły kaptury na głowę i poszły za Spencer na brzeg potoku.
Nad rwącą wodą świeciło żółte światło reflektorów. Bmw kombi
stało roztrzaskane o drzewo. Cały przód był zmiażdżony, poduszka
powietrzna zwisała luźno po stronie pasażera, a silnik nadal pracował.
Szkło z przedniej szyby rozsypało się na leśnej ściółce. Smród benzyny
zagłuszył zapach błota i mokrych liści. Tuż przy reflektorach zauważyły
szczupłą rudowłosą dziewczynę, która w oszołomieniu rozglądała się tak,
jakby nie wiedziała, skąd się tutaj wzięła.
– Hanna! – zawołała Aria i zbiegła do niej po zboczu.
Hanna zadzwoniła do nich pół godziny temu w panice, twierdząc, że
miała wypadek i potrzebuje ich pomocy.
– Nic ci się nie stało? – Emily dotknęła ramienia Hanny. Jej naga
skóra była śliska od deszczu i pokryta drobinami szkła z rozbitej szyby.
– Chyba nie. – Hanna wytarła oczy. – Wszystko stało się tak szybko.
Ten samochód zjawił się jak spod ziemi i zepchnął mnie z pasa. Ale nie
wiem, co z... nią.
Jej wzrok powędrował w stronę samochodu. Na siedzeniu pasażera
siedziała bezwładnie dziewczyna z zamkniętymi oczami. Ani drgnęła.
Miała czystą cerę, wysokie kości policzkowe, długie rzęsy, kształtne, pełne
usta i mały pieprzyk na policzku.
– Kto to jest? – zapytała Spencer. Hanna nie wspominała, że jechała
z pasażerką.
– Ma na imię Madison! – odparła Hanna, ścierając z policzka mokry
listek. Musiała przekrzykiwać dudniący deszcz, niemal tak gwałtowny jak
grad. – Spotkałam ją dziś wieczorem. To jej samochód. Upiła się, więc
zaproponowałam, że ją podwiozę. Chyba mieszka gdzieś w okolicy.
Prowadziła mnie, choć była kompletnie pijana. Nie poznajecie jej?
Dziewczyny pokręciły głowami w osłupieniu. Aria zmarszczyła
czoło.
– Gdzie ją spotkałaś?
Hanna spuściła wzrok.
– W Cabana – przyznała się nieśmiało. – To taki bar przy South
Street.
Dziewczyny spojrzały po sobie ze zdziwieniem. Hanna mogła wypić
jednego cosmopolitana w czasie imprezy, ale nie należała do tych kobiet,
które same upijały się w barach. Z drugiej strony przecież każda z nich
miała powód, żeby trochę się rozluźnić. Przez cały zeszły rok torturowały
je dwie prześladowczynie używające pseudonimu A. – najpierw Mona
Vanderwaal, najlepsza przyjaciółka Hanny, a potem prawdziwa Alison
DiLaurentis. Jakby tego było mało, musiały jeszcze ukrywać to, co się
wydarzyło kilka miesięcy temu. Myślały, że Prawdziwa Ali zginęła
w pożarze w górach Pocono, ale potem pojawiła się na Jamajce, żeby
zabić je wszystkie. Dziewczyny spotkały się z nią na tarasie na dachu
kurortu, a gdy Ali rzuciła się na Hannę, Aria zagrodziła jej drogę
i zepchnęła ją za balustradę. Kiedy zbiegły na plażę, nie znalazły tam jej
ciała. Wspomnienie o tym wydarzeniu nawiedzało je każdego dnia.
Hanna otworzyła drzwi po stronie pasażera.
– Zadzwoniłam po karetkę z jej telefonu. Wkrótce tu przyjedzie.
Musicie mi pomóc przenieść ją na siedzenie kierowcy.
Emily zrobiła krok w tył i uniosła brwi.
– Chwileczkę. O czym ty mówisz?
– Hanno, nie możemy tego zrobić – powiedziała jednocześnie
Spencer.
Hanna szeroko otworzyła oczy.
– Słuchajcie, to nie moja wina. Nie jestem pijana, ale wypiłam dziś
drinka. Jak zostanę tutaj i przyznam się, że to ja prowadziłam, na pewno
mnie aresztują. Już raz uszła mi na sucho kradzież, a potem zniszczenie
samochodu, ale tym razem mi nie darują.
W zeszłym roku Hanna po pijanemu ukradła auto swojego byłego
chłopaka Seana Ackarda i wjechała nim w drzewo. Pan Ackard nie wniósł
skargi do sądu, ale Hanna musiała odpokutować swój wybryk, pracując
społecznie.
– Mogą mnie wsadzić za kratki – mówiła dalej Hanna. – Wiecie, co
to oznacza? Zrujnuję kampanię taty, zanim jeszcze na dobre się zaczęła. –
Ojciec Hanny startował w wyborach na stanowisko senatora. O jego
kampanii już zaczynało być głośno w mediach. – Nie mogę znowu go
zawieść.
Deszcz padał bez przerwy. Spencer zakaszlała zakłopotana. Aria
przygryzła wargę, spoglądając na leżącą nieruchomo dziewczynę. Emily
przestępowała z nogi na nogę.
– A jeśli coś jej się stało? I przenosząc ją, pogorszymy jej stan?
– I co zrobimy potem? – dodała Aria. – Zostawimy ją tutaj? Tak się
nie robi.
Hanna patrzyła na nie z niedowierzaniem. Zacisnęła zęby i odwróciła
się do dziewczyny siedzącej w samochodzie.
– Nie zostawiamy jej tu na zawsze. Nie sądzę, żeby była ranna. Po
prostu upiła się do nieprzytomności. Ale jeśli nie chcecie mi pomóc, sama
to zrobię.
Schyliła się i chwyciła dziewczynę pod pachami. Bezwładne ciało
przechyliło się na bok jak ciężki worek mąki, ale nadal tkwiło w fotelu
pasażera. Hanna, postękując, zaparła się nogami i jeszcze raz podniosła
dziewczynę. Potem zaczęła ją przesuwać na siedzenie kierowcy.
– Nie rób tego tak – powiedziała Emily, podchodząc bliżej. – Trzeba
usztywnić jej szyję, żeby nie uszkodzić kręgosłupa. Musimy znaleźć koc
albo ręcznik, coś, co podtrzyma jej szyję.
Hanna oparła dziewczynę plecami o fotel i zajrzała na tylne
siedzenie. Na podłodze leżał ręcznik. Chwyciła go, zrolowała i owinęła
nim szyję dziewczyny jak szalikiem. Spojrzała w górę. Księżyc wyszedł
zza chmury i na chwilę oświetlił drogę. Na ułamek sekundy las ożył.
Drzewa kołysały się gwałtownie na wietrze. Kiedy błyskawica rozdarła
niebo, wszystkie mogłyby przysiąc, że widziały cień przemykający nad
brzegiem potoku. Może to jakieś zwierzę?
– Łatwiej nam będzie przenieść ją wokół samochodu, niż przesunąć
w środku – powiedziała Emily. – Han, chwyć ją pod pachami, a ja ją
wezmę za nogi.
Spencer podeszła do nich.
– Ja ją chwycę w pasie.
Aria ostrożnie zajrzała do auta, a potem wzięła parasol z tylnego
siedzenia.
– Chyba nie powinna być mokra.
Hanna z wdzięcznością spojrzała na przyjaciółki.
Hanna, Spencer i Emily wyciągnęły dziewczynę na zewnątrz,
a potem powoli niosły ją wokół samochodu na siedzenie kierowcy. Aria
trzymała parasol nad Madison, żeby nie spadła na nią ani kropla deszczu.
W strugach ulewy prawie nic nie widziały i musiały mrugać co kilka
sekund, żeby deszcz nie dostawał się do oczu.
I nagle, gdy były w połowie drogi, stało się nieszczęście. Spencer
poślizgnęła się w błocie przypominającym ruchome piaski i puściła
dziewczynę. Madison odchyliła się gwałtownie do tyłu i uderzyła głową
w zderzak. Rozległ się trzask – być może gałęzi, a może łamanej kości.
Emily próbowała jeszcze utrzymać cały ciężar ciała Madison, ale też się
poślizgnęła, jeszcze mocniej popychając bezwładne ciało.
– Jezu! – krzyknęła Hanna. – Trzymajcie ją!
Arii trzęsły się ręce, kiedy próbowała utrzymać prosto parasol.
– Nic jej się nie stało?
– N-nie wiem – westchnęła Emily. Wbiła gniewny wzrok w Spencer.
– Patrz, jak leziesz.
– Przecież nie chciałam się poślizgnąć! – Spencer wpatrywała się
w twarz Madison. W głowie wciąż słyszała to trzaśnięcie. Czy szyja
Madison przekrzywiła się pod nienaturalnym kątem?
W oddali rozległ się sygnał karetki. Dziewczyny spojrzały po sobie
z przerażeniem, a potem przyspieszyły kroku. Aria otworzyła drzwi po
stronie kierowcy. W stacyjce nadal był kluczyk, a lewy migacz pulsował
miarowo. Hanna, Spencer i Emily odsunęły na bok poduszkę powietrzną
i posadziły Madison na siedzeniu obitym jasną skórą. Jej ciało przesunęło
się w lewo. Nadal miała zamknięte oczy i twarz pozbawioną wyrazu.
– Może powinnyśmy zostać? – jęknęła Emily.
– Nie! – krzyknęła Hanna. – A jeśli zrobiłyśmy jej krzywdę? Tylko
się pogrążymy!
Syrena wyła coraz głośniej.
– Szybko!
Hanna wzięła swoją torebkę z tylnego siedzenia i zatrzasnęła drzwi
po stronie kierowcy. Spencer zamknęła drzwi po stronie pasażera. Wspięły
się na wzgórze i wsiadły do samochodu Arii akurat w chwili, kiedy karetka
wjechała na górę. Emily wsiadła do auta ostatnia.
– Jedź! – wrzasnęła Hanna.
Aria wcisnęła kluczyk do stacyjki swojego subaru i samochód,
prychając, obudził się do życia. Szybko ruszyła i odjechała.
– O Boże, o Boże – łkała Emily.
– Szybciej – warknęła Spencer, patrząc przez tylną szybę na wirujące
światła na dachu ambulansu. Dwóch sanitariuszy wyskoczyło z karetki
i ostrożnie zeszło po zboczu wzgórza. – Nie mogą nas zobaczyć.
Hanna odwróciła się i spojrzała przez okno. Kłębiły się w niej
sprzeczne uczucia. Na pewno odczuwała ulgę. Ale żal zaciskał się jej jak
pętla wokół szyi. Czy przenosząc Madison, zrobiły jej krzywdę? Co tam
właściwie się stało?
Powoli zaczęły opadać z niej emocje. Zasłoniła twarz dłońmi, czując,
jak do oczu napływają jej łzy. Emily i Aria też się rozpłakały.
– Przestańcie, dziewczyny – warknęła Spencer, choć po jej
policzkach także płynęły łzy. – Pogotowie się nią zajmie. Nic jej nie
będzie.
– A jeśli coś jej się stało!? – zawołała Aria. – Jeżeli przez nas
dostanie paraliżu?
– Chciałam jej tylko pomóc i odwieźć ją do domu! – jęknęła Hanna.
– Wiemy. – Emily ją przytuliła. – Wiemy.
Kiedy subaru jechało krętą drogą, wszystkie myślały o tym samym:
„Na szczęście nikt się o tym nie dowie”. Żadna jednak nie ośmieliła się
powiedzieć tego na głos. Wypadek zdarzył się z dala od głównej drogi.
Uciekły z miejsca wypadku, zanim ktoś je zobaczył.
Były bezpieczne.
Dziewczyny niecierpliwie czekały na medialne doniesienia
o wypadku. Już wyobrażały sobie te nagłówki: „SAMOCHÓD ZJECHAŁ
ZE ZBOCZA PRZY REEDS LANE”. W artykułach pisano by o dużej
ilości alkoholu we krwi dziewczyny za kierownicą i o zniszczeniu
samochodu. Ale o czym jeszcze pisaliby dziennikarze? A jeśli Madison
rzeczywiście została sparaliżowana? A jeśli pamiętała, że to nie ona
prowadziła i że to dziewczyny ją przeniosły?
Cały następny dzień spędziły przed telewizorem, co chwila
sprawdzały w telefonach internetowe wiadomości i na wszelki wypadek
nie wyłączały radia. Ale oczekiwane wieści nie nadeszły.
Minął dzień, potem kolejny. Nadal nic. Jakby wypadek nigdy się nie
zdarzył. Trzeciego ranka Hanna wsiadła do samochodu i powoli pojechała
na Reeds Lane, zastanawiając się, czy nie wymyśliła sobie tego
wszystkiego. Ale nie, zobaczyła wgniecioną barierę ochronną. W błocie
pozostały ślady kół. W lesie na ściółce widać było kilka odłamków szkła.
– Może jej rodzina tak się wstydziła tego, co się stało, że poprosiła
policję, by nie nagłaśniano sprawy – zastanawiała się Spencer, kiedy
Hanna zadzwoniła do niej, zaniepokojona brakiem wiadomości
o wypadku. – Pamiętasz Nadine Rupert, koleżankę Melissy? Którejś nocy
upiła się i wjechała samochodem w drzewo. Nic jej się nie stało, a rodzina
ubłagała policję, żeby wypadek pozostał tajemnicą. Nadine przez miesiąc
nie chodziła do szkoły, bo musiała iść na odwyk, ale wszystkim
opowiadała, że była w sanatorium. Kiedyś jednak znowu się upiła
i powiedziała Melissie całą prawdę.
– Chciałabym tylko wiedzieć, że nic jej się nie stało – szepnęła
Hanna.
– Wiem – powiedziała Spencer zatroskanym głosem. – Zadzwońmy
do szpitala.
Z drugiej linii zadzwoniły do szpitala, ale Hanna nie znała nazwiska
Madison, więc pielęgniarki nie chciały udzielić jej żadnych informacji.
Hanna rozłączyła się, patrząc w dal. Potem weszła na stronę internetową
Uniwersytetu Pensylwanii, licząc na to, że znajdzie tam nazwisko
Madison. Ale na drugim roku było tyle dziewczyn o tym imieniu, że nie
dałaby rady sprawdzić wszystkich.
Czy poczułaby się lepiej, gdyby się przyznała do tego, co zrobiła?
Przecież nawet gdyby wyjaśniła, że drugi samochód wyrósł jak spod ziemi
i zepchnął ją z drogi, nikt by jej nie uwierzył. Uznaliby, że była równie
pijana jak Madison. Policjanci nie doceniliby jej szczerości, tylko
natychmiast wsadzili ją za kratki. Od razu by się domyślili, że Hanna nie
mogła sama przenieść Madison i że musiała poprosić o pomoc
przyjaciółki. One też miałyby kłopoty.
„Przestań o tym myśleć – skarciła się w duchu Hanna. – Jej rodzina
chce to ukryć, a ty powinnaś wziąć z nich przykład”. Pojechała do centrum
handlowego. Potem opalała się nad brzegiem basenu w klubie golfowym.
Unikała swojej przyrodniej siostry Kate. Została druhną na weselu taty
i Isabel, ubrana w ohydną zieloną sukienkę. Wreszcie uwolniła się od
myśli o Madison i wypadku, które prześladowały ją w każdej sekundzie.
Przecież to nie ona go spowodowała i Madison najprawdopodobniej nic
się nie stało. Zresztą i tak nie znała tej dziewczyny i była pewna, że nigdy
więcej jej nie spotka.
Hanna nie wiedziała jednak, że Madison przyjaźniła się z osobą,
którą wszystkie dobrze znały i która ich szczerze nienawidziła. Gdyby ta
osoba się dowiedziała, co zrobiły, rozpętałaby piekło na ziemi. Zemściłaby
się. Nie cofnęłaby się nawet przed torturami. Stałaby się kimś, kogo
wszystkie cztery bały się najbardziej na świecie.
Nowym – i o wiele bardziej przerażającym – A.
1
MIEJCIE SIĘ NA BACZNOŚCI, KŁAMCZUCHY
Pewnego wietrznego poranka pod koniec marca Spencer Hastings
zajrzała do kufra vintage od Louisa Vuittona, leżącego na jej wielkim
łóżku. Upchnęła w nim mnóstwo rzeczy na nadchodzący Rejs Ekologiczny
Rosewood Day po Karaibach, czyli rodzaj zielonej szkoły, poświęconej
głównie problemom ochrony środowiska. Ten kufer od dawna należał do
rodziny i zawsze przynosił szczęście podróżnym. Kiedyś używała go
Regina Hastings, praprababcia Spencer. Regina zarezerwowała bilet
pierwszej klasy na „Titanica”, ale potem postanowiła zostać
w Southampton jeszcze parę tygodni i popłynąć do Nowego Jorku
następnym parowcem.
Kiedy Spencer rzuciła na stos ubrań kolejną tubkę kremu do
opalania, jej telefon zadźwięczał. Na ekranie pojawiło się okienko
z wiadomością od Reefera Fredericksa: „Hej, koleżanko, co porabiasz?”.
Spencer znalazła numer Reefera w kontaktach i wybrała go.
– Pakuję się na wycieczkę – powiedziała, kiedy tylko odebrał. –
A ty?
– Próbuję zebrać wszystko w ostatniej chwili – odparł Reefer. – Ale
jestem załamany. Nie mogę znaleźć kąpielówek.
– Błagam, nie ściemniaj – żartowała z niego Spencer, owijając
kosmyk miodowozłotych włosów wokół palca. – Nigdy nie miałeś
kąpielówek.
– Punkt dla ciebie – zaśmiał się Reefer. – Na serio nie mogę ich
znaleźć.
Serce Spencer zabiło szybciej, gdy wyobraziła sobie Reefera
w kąpielówkach. Nawet w podkoszulku wyglądał na świetnie
zbudowanego. Jego szkoła też wybierała się w ten rejs, razem z kilkoma
innymi prywatnymi szkołami ze stanów sąsiadujących z Pensylwanią.
Poznała Reefera kilka tygodni temu, w czasie kolacji dla osób
przyjętych do Princeton podczas pierwszej rekrutacji. W pierwszej chwili
wcale jej się nie spodobał jego hipisowsko-ćpuński styl. Ostatecznie
stwierdziła jednak, że spotkanie go było jedyną pozytywną konsekwencją
tego katastrofalnego weekendu na kampusie, gdy poznała starszych od
siebie studentów.
Od kiedy wróciła do Rosewood, często pisali do siebie SMS-y
i dzwonili. Bardzo często. W czasie maratonu filmowego z serialem Dr.
Who na BBC America dzwonili do siebie w czasie przerw na reklamy,
żeby pogadać o przedziwnych kosmitach, antagonistach głównego
bohatera. Spencer opowiedziała Reeferowi o zespole Mumford & Sons
i spodobał mu się, a ona dzięki niemu poznała Grateful Dead, Phish i inne
jamowe grupy. I zanim się obejrzała, była w nim zakochana po uszy. Był
zabawny, inteligentny, a co najważniejsze, nic nie wytrącało go
z równowagi. Każda rozmowa z nim działała na nią jak masaż gorącymi
kamieniami – właśnie takiego faceta Spencer teraz potrzebowała.
Miała nadzieję, że w czasie rejsu zaiskrzy między nimi. Górny
pokład statku wycieczkowego wydawał się idealną scenerią dla
pierwszego pocałunku na tle zachodu słońca w tropikach. A może po raz
pierwszy pocałują się pod wodą. Oboje zamierzali zapisać się na zajęcia
z nurkowania. Może będą pływali wokół jaskraworóżowej rafy koralowej
i nagle ich dłonie zetkną się pod wodą, a oni wypłyną na powierzchnię,
ściągną maski i wtedy...
Reefer zakaszlał do słuchawki, a Spencer się zaczerwieniła, jakby
wypowiedziała na głos swoje myśli. Właściwie nie była pewna, co Reefer
o niej myślał. W Princeton trochę z nią flirtował, ale doskonale wiedziała,
że tak samo traktuje wszystkie dziewczyny.
Nagle dostrzegła napis na ekranie telewizora: „ŚMIERĆ NA
JAMAJCE. ROZPOCZYNA SIĘ ŚLEDZTWO W SPRAWIE
ZAMORDOWANEJ DZIEWCZYNY”. Na ekranie pojawiło się zdjęcie
znajomej blondynki, a pod nim nazwisko: „TABITHA CLARK”.
– Hm, Reefer, muszę lecieć – powiedziała nagle Spencer.
Na ekranie pojawił się siwowłosy mężczyzna o surowym spojrzeniu.
U dołu ekranu widniał napis: „MICHAEL PAULSON, FBI”.
– Staramy się połączyć wszystkie elementy układanki, żeby poznać
przyczynę śmierci panny Clark – powiedział zgromadzonym reporterom. –
Jak się okazuje, panna Clark podróżowała po Jamajce sama, ale próbujemy
się dowiedzieć, gdzie była w dniu śmierci i kogo spotkała.
Potem w wiadomościach nadano krótki reportaż na temat
morderstwa w Fishtown. Radosne, kolorowe ubrania wakacyjne, równo
poukładane w kufrze, nagle zaczęły wyglądać perwersyjnie
i niedorzecznie. Uśmiechające się słoneczko na tubie z kremem do
opalania wydawało się drwić ze Spencer. Poczuła się idiotycznie,
wyjeżdżając na wycieczkę w tropiki, tak jakby nic się nie stało. A przecież
się stało. Zabiła z zimną krwią i policja mogła ją dopaść w każdej chwili.
Od kiedy Spencer i jej przyjaciółki uświadomiły sobie, że zabiły
Tabithę Clark, a nie prawdziwą Alison DiLaurentis, jak im się początkowo
zdawało, Spencer żyła w stanie ciągłego napięcia. Początkowo policja
uważała, że Tabitha utonęła przypadkowo, ale teraz już wiedziała, że ją
zamordowano. Zresztą, nie tylko policja tak uważała.
Dziewczyny wiedziały, że A. również zna prawdę.
Spencer nie miała pojęcia, kto nękał je jako A., niestrudzony
prześladowca, który wysyłał im SMS-y i wiedział wszystko o ich życiu.
Najpierw wydawało im się, że to Prawdziwa Ali, która mogła przeżyć
upadek z tarasu hotelowego, a teraz je ścigała. Potem jednak policja
zidentyfikowała zwłoki i okazało się, że to Tabitha Clark. Poza tym
dziewczyny uznały, że Ali nie mogła przeżyć pożaru w Pocono.
Wprawdzie nie znaleziono jej szczątków, lecz kiedy dom eksplodował,
była wewnątrz. Wbrew temu, w co święcie wierzyła Emily, Ali nie mogła
wyjść z domu.
Potem myślały, że A. to Kelsey Pierce, którą Spencer wrobiła
w posiadanie narkotyków zeszłego lata. Podejrzewały ją nie tylko dlatego,
że przez Spencer trafiła do poprawczaka – Kelsey, tak jak one, spędziła
ferie wiosenne na Jamajce.
Ale znowu zabrnęły w ślepą uliczkę. Potem wydawało im się, że A.
to Gayle Riggs, kobieta, której Emily obiecała oddać swoje dziecko, lecz
nie dotrzymała przyrzeczenia. Okazało się, że Gayle to macocha Tabithy.
Ta teoria również okazała się błędna, kiedy Gayle zginęła, zastrzelona na
podjeździe przed swoim domem. Dziewczyny wpadły w jeszcze większą
paranoję, bo były pewne, że zginęła z ręki Nowego A.
To je w równym stopniu zdumiało i przeraziło. Czy Gayle wiedziała
coś, czego nie powinna? A może to Spencer i jej przyjaciółki miały zginąć
z ręki A.? Ich prześladowca wiedział o nich wszystko. Dostały od niego
nie tylko zdjęcia, na których rozmawiały z Tabithą w czasie kolacji,
w wieczór jej śmierci, lecz także fotografie zmasakrowanego ciała
leżącego na piasku. Wyglądało to tak, jakby ktoś czekał na plaży,
zaczajony z aparatem, przewidując upadek, zanim się wydarzył. Miał
miejsce jeszcze jeden dziwny zbieg okoliczności. Okazało się, że Tabitha
była pacjentką Zacisza Addison-Stevens, szpitala dla umysłowo chorych,
w tym samym czasie, kiedy była tam Prawdziwa Ali. Czy się przyjaźniły?
Czy to dlatego na Jamajce Tabitha do złudzenia przypominała im Ali?
Telefon Spencer zadźwięczał ponownie, aż podskoczyła ze strachu.
Na ekranie pojawił się napis: „Aria”.
Spencer odebrała.
– Oglądasz wiadomości? – spytała.
– Tak. – W głosie Arii słychać było poruszenie. – Emily i Hanna też
są na linii.
– Dziewczyny, i co my teraz zrobimy? – zapytała Hanna Marin
wysokim głosem. – Powinnyśmy powiedzieć glinom, że byłyśmy wtedy
w kurorcie, czy lepiej siedzieć cicho? Ale jak nic nie powiemy, a potem
ktoś doniesie na policję, że spędziłyśmy tam ferie wiosenne, to będziemy
wyglądały na winne, prawda?
– Uspokój się. – Spencer rzuciła okiem na telewizor.
Na ekranie pojawił się ojciec Tabithy i mąż Gayle w jednej osobie.
Wyglądał na wykończonego. Nic dziwnego. W ciągu jednego roku
zamordowano jego córkę i żonę.
– Może po prostu powinnyśmy zgłosić się na policję – powiedziała
Aria.
– Zwariowałaś? – wyszeptała Emily.
– No dobra, może to ja powinnam się zgłosić – wycofała się Aria. –
Przecież to ja ją popchnęłam, a to czyni mnie najbardziej winną.
– Bredzisz – odparła szybko Spencer, zniżając głos. – Wszystkie to
zrobiłyśmy, nie tylko ty. I nikt nie idzie na policję, okej?
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch przed domem, ale kiedy podeszła do
okna, nie zauważyła niczego podejrzanego. Narzeczony jej mamy pan
Pennythistle zaparkował swojego olbrzymiego SUV-a na podjeździe.
Nowa lokatorka domu po przeciwnej stronie ulicy, niegdyś należącego do
Cavanaughów, klęcząc, plewiła ogródek. Po lewej stronie Spencer
zobaczyła okno dawnej sypialni Alison DiLaurentis. Kiedy Ali jeszcze tam
mieszkała, różowe zasłony były zawsze rozsunięte. Nowa mieszkanka
pokoju Maya St. Germain szczelnie zamykała drewniane okiennice.
Spencer usiadła na łóżku.
– Może to bez znaczenia, że policja się dowiedziała, że Tabithę
zamordowano. I tak nie powiążą nas z jej śmiercią.
– Chyba że A. puści farbę – zauważyła Emily. – Kto wie, do czego
ten ktoś jest zdolny. A. może nas oskarżyć nie tylko o zamordowanie
Tabithy, lecz także o zabójstwo Gayle. Byłyśmy na miejscu zbrodni.
– Dostałyście jakieś wiadomości od A.? – zapytała Aria. – To
dziwne, że się nie odzywa od pogrzebu Gayle.
Uroczystość odbyła się tydzień temu.
– Ja nie – odparła Spencer.
– Ja też nie – powiedziała Emily.
– Założę się, że planuje kolejny atak. – W głosie Hanny słychać było
zdenerwowanie.
– Musimy temu zapobiec – rzekła Spencer.
Hanna prychnęła.
– Niby jak?
Spencer podeszła do łóżka i nerwowo przesuwała palcem po złotym
zapięciu kufra. Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Ten, kto
podawał się za Nowego A., był najwyraźniej szaleńcem. Jak można
przewidzieć kolejny krok wariata?
– Gayle została zamordowana przez A. – powiedziała Spencer po
chwili. – Kiedy się dowiemy, kim jest A., możemy iść na policję.
– Jasne, a potem A. się na nas zemści i powie o nas glinom –
zauważyła Hanna.
– Może policja nie uwierzy mordercy – rzekła Spencer.
– Ale przecież A. ma zdjęcia – syknęła Aria.
– Nie jesteśmy na nich tylko my – odparła Spencer. – Zresztą, jak
poznamy prawdziwą tożsamość A., może znajdziemy je i skasujemy.
Aria westchnęła ciężko.
– Brzmi pięknie, gdybyśmy tylko były jak James Bond. Na razie nie
wiemy nawet, kim jest A.
– Bardzo dobrze, że jedziemy na tę wycieczkę – powiedziała Hanna
po chwili. – To nam da trochę czasu do namysłu.
– Naprawdę myślisz, że A. się od nas odczepi? – spytała
z niedowierzaniem Aria.
Hanna wzięła głęboki oddech.
– Uważasz, że A. też z nami pojedzie?
– Mam nadzieję, że nie – powiedziała Aria. – Ale nie dałabym sobie
za to uciąć ręki.
– Ja też nie – zgodziła się z nią Spencer.
Jej także przyszło do głowy, że A. dostanie się na pokład statku. Na
samą myśl o tym, że będą uwięzione na środku oceanu z psychopatą, krew
krzepła jej w żyłach.
– Jak się czujecie, wracając na Karaiby? – zapytała nerwowo Emily.
– Mnie się wydaje, że to... przywoła niektóre wspomnienia.
Aria westchnęła ciężko.
– Przynajmniej nie jedziemy na Jamajkę – powiedziała Hanna.
Statek miał zacumować na St. Martin, w Puerto Rico i na
Bermudach.
Spencer zamknęła oczy i przypomniała sobie, ile radości sprawiła im
początkowo zeszłoroczna wycieczka na Jamajkę. Chciały zostawić daleko
za sobą Prawdziwą Ali, nienawistne wiadomości, które od niej dostawały,
i pożar w domku w górach Pocono, który nieomal kosztował je życie.
Spakowały bikini, podkoszulki i ten sam krem do opalania Neutrogena,
który przed chwilą Spencer wrzuciła do kufra. W ich sercach zakiełkowała
nadzieja. „Wszystko się skończyło – myślała wtedy. – Od teraz moje życie
będzie wspaniałe”.
Spojrzała na budzik stojący na nocnym stoliku.
– Dziewczyny, dochodzi dziesiąta. Musimy kończyć.
Miały stawić się na przystani w Newark w stanie New Jersey tuż po
dwunastej.
– Cholera – zaklęła Hanna.
– Do zobaczenia za chwilę – powiedziała Aria.
Wszystkie się rozłączyły. Spencer wrzuciła telefon do swojej
płóciennej torby, zawiesiła ją na ramieniu i postawiła kufer na podstawce
z kółkami. Kiedy stanęła w drzwiach, znów zauważyła jakiś ruch za
oknem.
Podeszła do szyby i spojrzała na podwórze przed domem
DiLaurentisów. W pierwszej chwili wydawało się jej, że wszystko
wygląda normalnie. Nie zauważyła nikogo na kortach tenisowych
wybudowanych na miejscu zrobionych do połowy fundamentów,
w których robotnicy znaleźli ciało Courtney DiLaurentis. Drewniane
okiennice w dawnej sypialni Ali nadal były zamknięte. Wielopoziomowy
taras na tyłach domu, gdzie dziewczyny uwielbiały przesiadywać,
plotkować i obgadywać chłopaków, został uprzątnięty z liści. Nagle coś
dostrzegła: pośrodku podwórka DiLaurentisów leżało dziecinne koło
ratunkowe w czerwono-białe pasy. Wyglądało jak wielki cukierek
wieszany na choince. Wzdłuż krawędzi biegł napis wykonany czcionką jak
ze starego manuskryptu albo z listu od piratów: „UMARLI NIE
OPOWIADAJĄ HISTORII”.
Spencer poczuła gorycz w gardle. Choć w pobliżu nikogo nie było,
nadal wydawało się jej, że to koło to wiadomość dla niej od A. Ten ktoś
zdawał się mówić: „Lepiej dobrze się trzymaj tego koła, bo być może już
wkrótce wylądujesz za burtą”.
2
EMILY I JEJ MAŁA SYRENKA
Do przystani w Newark wiodła zwyczajna, dwupasmowa autostrada,
wzdłuż której mieściły się kompleksy biurowe, stacje benzynowe
i obskurne bary. Ale kiedy tata Emily Fields skręcił w lewo i dojechał do
wybrzeża, niebo otworzyło się aż po horyzont, w powietrzu rozszedł się
zapach soli, a olbrzymi statek wycieczkowy „Duma Mórz” wyrósł przed
nimi jak gigantyczny, wielopoziomowy tort weselny.
– Fantastyczny – zachwyciła się Emily.
Statek miał kilkaset metrów długości i niezliczone okrągłe okienka
w burcie. W broszurze informacyjnej Emily przeczytała, że na statku
znajdował się teatr, kasyno, siłownia z dziewiętnastoma bieżniami, studio
jogi, salon fryzjerski, spa, trzynaście restauracji, jedenaście barów, ściana
do wspinaczki i basen ze sztuczną falą.
Pan Fields zatrzymał samochód na parkingu, przy wielkim namiocie
z transparentem: „PASAŻEROWIE, ODPRAWA TUTAJ!”. W kolejce
stało około trzydziestu uczniów liceum z walizkami i torbami. Kiedy pan
Fields wyłączył silnik, siedział przez chwilę, patrząc przed siebie. Na
niebie krążyły mewy. Dwie dziewczyny pisnęły radośnie na swój widok.
Emily chrząknęła, bo zrobiło się jej nieswojo.
– Dzięki, że mnie podrzuciłeś.
Pan Fields odwrócił się i wbił wzrok w Emily. Miał stalowe,
lodowate spojrzenie, a dwie półkoliste bruzdy wokół jego ust wyglądały
jak wielki nawias.
– Tato. – Emily poczuła skurcz żołądka. – Możemy porozmawiać?
Pan Fields zacisnął zęby i odwrócił wzrok. Pogłośnił radio. Przez
drugą połowę drogi słuchali stacji z wiadomościami z Nowego Jorku.
Teraz reporter opowiadał o kimś, kogo nazywano Nastoletnią Złodziejką
i kto rano zbiegł z aresztu w New Jersey.
– Panna Katherine DeLong może być uzbrojona i niebezpieczna –
mówił reporter. – A teraz pogoda...
Emily przyciszyła radio.
– Tato?
Ale ojciec traktował ją jak powietrze. Emily drżała dolna warga.
W zeszłym tygodniu nie wytrzymała i przyznała się rodzicom, że w czasie
wakacji urodziła dziecko, które natychmiast oddała do adopcji. Pominęła
kilka drastycznych szczegółów, jak choćby przyjęcie pieniędzy od Gayle
Riggs, milionerki, która chciała kupić od niej dziecko. Nie wspomniała
o tym, że kiedy zmieniła zdanie i oddała Gayle pieniądze, wiadomość o jej
postępku dotarła do A. Opowiedziała im jednak wystarczająco dużo.
Wyznała, że ukrywała się u Carolyn w akademiku w Filadelfii w czasie
ostatniego trymestru, że chodziła do ginekologa w mieście i zapłaciła za
cesarkę w szpitalu Jeffersona.
Mama Emily, słuchając całej historii, nawet nie mrugnęła okiem.
Kiedy Emily skończyła, pani Fields napiła się herbaty i podziękowała
córce za szczerość. A nawet zapytała ją, jak się czuje.
Emily kamień spadł z serca. Mama zachowywała się normalnie,
całkiem w porządku!
– Jakoś daję sobie radę. Dziecko trafiło do świetnej rodziny.
Widziałam je kilka dni temu. Dali jej na imię Violet. Teraz ma siedem
miesięcy.
Nagle zadrżał mięsień w szczęce pani Fields.
– Siedem miesięcy?
– Tak – odparła Emily. – Uśmiecha się. I macha rączką. Bakerowie
są wspaniałymi rodzicami.
Nagle, jak za naciśnięciem guzika, do mamy Emily dotarła groza
sytuacji. Mimowolnie chwyciła dłoń męża, jakby stanęli na krze pośrodku
rzeki. Pisnęła, zerwała się na równe nogi i pobiegła do łazienki.
Pan Fields siedział przez chwilę jak skamieniały. Potem spojrzał na
Emily.
– Powiedziałaś, że twoja siostra też o tym wiedziała?
– Tak, ale błagam, nie wściekajcie się na nią – cicho poprosiła Emily.
Od tego dnia mama Emily prawie nie wychodziła ze swojego pokoju.
Pan Fields zajmował się domem, gotował kolacje, robił pranie i podpisał
zgodę na udział Emily w rejsie. Kiedy Emily próbowała porozmawiać
z nim na temat swojego dziecka, milczał jak zaklęty. Z mamą z kolei nie
było jak rozmawiać. Gdy tylko Emily próbowała się zbliżyć do sypialni
rodziców, tata wyrastał jak spod ziemi, jak wściekły pies obronny,
i odganiał ją.
Emily nie wiedziała, co robić. Wolałaby, żeby rodzice wysłali ją do
poprawczaka albo do krewnych z Iowa, fanatyków religijnych, jak zrobili
kiedyś, gdy się na nią wściekli. Może nie powinna zdradzać rodzicom
swojej tajemnicy, ale wolała, żeby dowiedzieli się o tym od niej, a nie od
kogoś innego, na przykład od Nowego A. Policja w Rosewood też o tym
wiedziała, podobnie jak Isaac, ojciec dziecka, a także pan Clark, mąż
Gayle.
Co zdumiewające, wiadomość o dziecku wcale nie obiegła
Rosewood Day, ale to nie miało dla Emily żadnego znaczenia. I tak czuła
się jak wyklęta. Na dodatek dwa tygodnie temu była świadkiem zabójstwa,
a teraz policja wszczęła śledztwo w sprawie Tabithy, więc ostatnio Emily
z trudem nad sobą panowała. Poza tym w tej chwili mocniej niż
kiedykolwiek była przekonana, że A. to Prawdziwa Ali, która przeżyła
pożar w Pocono, wydostała się z domu i zamierzała się rozprawić
z dawnymi przyjaciółkami raz na zawsze. Prawdziwa Ali wrobiła Kelsey
Pierce i sprawiła, że Emily o mało jej nie zabiła w Kamieniołomach
Topielca. Potem, gdy podejrzewały, że A. to Gayle, Gayle została
zastrzelona. Emily zadrżała. Co miała teraz robić?
Wycie syreny statku wyrwało ją z zamyślenia.
– Chyba muszę iść – powiedziała cicho, znowu spoglądając na tatę. –
Dzięki, że, hm, pozwoliliście mi pojechać, mimo wszystko.
Pan Fields napił się wody z butelki.
– Podziękuj nauczycielowi, który wytypował cię do stypendium.
I ojcu Flemingowi. Ja uważam, że nigdzie nie powinnaś jechać.
Emily ściskała w dłoniach czapeczkę bejsbolową z emblematem
Uniwersytetu Północnej Karoliny. Jej rodzice nie mieli pieniędzy, żeby
wysyłać swoje dzieci na kosztowne wycieczki klasowe, ale Emily
przyznano stypendium dzięki doskonałym wynikom z botaniki. Kiedy
rodzice dowiedzieli się o dziecku, pan Fields poszedł do ojca Fleminga,
ich powiernika i kapłana, żeby zapytać, czy powinni pozwolić córce na
wyjazd. Ojciec Fleming poradził im, żeby się zgodzili, bo dzięki temu
zyskają czas, by przemyśleć to, co się stało, i ustalić jakieś stanowisko.
Emily mogła tylko otworzyć drzwi, wziąć torby i pójść do namiotu,
gdzie dokonywano odprawy. Ledwie uszła trzy kroki, a jej tata już włączył
silnik i odjechał w kierunku autostrady, nie czekając nawet z innymi
rodzicami, aż statek wypłynie z portu. Zacisnęła powieki, powstrzymując
łzy.
Kiedy stanęła w kolejce, podszedł do niej dwudziestokilkuletni
chłopak w czerwonych okularach przeciwsłonecznych w kształcie
gwiazdek.
– Mam cię na oku! – powiedział, grożąc jej palcem.
Emily stanęła przed oczami twarz Tabithy.
– C-co? – zapytała zachrypniętym głosem.
– Wyglądasz na dziewczynę, która skrycie uwielbia Cirque du Soleil!
– Chłopak wyciągnął do niej rękę. – Mam na imię Jeremy. W tym
tygodniu jestem kierownikiem tego rejsu. Może chciałabyś gościnnie
wystąpić w premierowym przedstawieniu Cirque du Soleil dziś
wieczorem? Chcemy godnie rozpocząć nasz ekologiczny rejs i dajemy
przedstawienie na temat Matki Ziemi.
Kilka osób patrzyło na nich, uśmiechając się.
– Chyba jednak nie – wymamrotała Emily i ruszyła pospiesznie
przed siebie.
Pokazała paszport dziewczynie kierującej odprawą i dostała klucz do
kajuty, kupony na obiad, menu na każdy dzień oraz mapkę statku.
Otrzymała też broszurę, w której opisano rozmaite lekcje, zajęcia,
seminaria, spotkania grupowe i propozycje prac społecznych. Uczniowie
mieli obowiązek wziąć udział w jednych punktowanych zajęciach i zgłosić
się do pracy na rzecz społeczności: pomóc w sprzątaniu, gotowaniu,
planowaniu imprez albo zająć się olbrzymim akwarium pełnym ryb
należących do zagrożonych gatunków. O przydzieleniu do prac
decydowała kolejność zgłoszeń. Emily jeszcze nie wiedziała, jakie zajęcia
wybrać, więc szybko przebiegła wzrokiem listę. Były na niej takie
pozycje, jak: „Bezpieczne badanie raf koralowych”, „Poszukiwanie
zatopionego (eko)skarbu” i „Czyszczenie basenów pływowych z kajaka”.
Wybrała kurs o nazwie „Obserwacja ptaków karaibskich”.
Wsiadła do windy, która miała ją zawieźć do kajuty. Zespół calypso
grał głośno na górnym pokładzie, bas dudnił donośnie w ścianach. Kilka
dziewczyn rozmawiało o jakimś fantastycznym barze na St. Martin,
o którym słyszały wiele dobrego. Dwóch chłopaków rozmawiało
o pływaniu na desce z żaglem w Puerto Rico. Wszyscy mieli na sobie
szorty i japonki, choć na zewnątrz było tylko siedem stopni.
Emily zazdrościła im tego beztroskiego nastroju. Nie potrafiła
zmusić się do uśmiechu. Myślała tylko o pustych oczach mamy,
o karcącym spojrzeniu taty, o nienawiści w ich sercach. O agencie FBI
w porannych wiadomościach. O zwłokach Gayle. O twarzy Tabithy, kiedy
zdała sobie sprawę, że spada z tarasu. O A. czającym się w mroku
z szyderczym uśmiechem i już knującym kolejną intrygę.
Pomyślała też o Ali, o Prawdziwej Ali i o Ich Ali. Przez cały czas
Emily skrywała sekret. W górach Pocono dziewczyny uciekły z domu tuż
przed eksplozją, a Prawdziwa Ali została w środku. Jej przyjaciółki nie
wiedziały jednak, że Emily zostawiła uchylone drzwi domku, żeby
Prawdziwa Ali też mogła uciec. Powiedziała im, że zamknęła je na klucz.
Lecz kiedy policja nie znalazła ciała Ali, Emily zrozumiała, że ich
prześladowczyni wydostała się na zewnątrz i przeżyła.
Przez wiele, wiele miesięcy Emily miała nadzieję, że Prawdziwa Ali
oprzytomnieje i przeprosi je za to, co im zrobiła jako A. Emily oczywiście
od razu by jej wybaczyła. Przecież kochała Ali. Obie Ali. I całowała się
z nimi obiema – z Ich Ali w domku na drzewie w siódmej klasie,
a z Prawdziwą Ali w zeszłym roku.
To jednak się zdarzyło, zanim Prawdziwa Ali wciągnęła w swoje
machinacje córkę Emily. W niektórych wiadomościach od A. znalazły się
groźby pod adresem Violet. Dopiero wtedy Emily zdała sobie sprawę, że
Prawdziwa Ali przekroczyła wszelkie granice. Prawdziwa Ali miała
w nosie Emily i z pewnością nie zamierzała starać się o pojednanie. Była
po prostu... zła. Niemal natychmiast cała nadzieja i miłość Emily
wyparowały, pozostawiając w jej sercu wielką dziurę.
Rozległ się gong windy, a głos z automatu oznajmił, że znalazła się
na tarasie widokowym. Grupka osób maszerowała do swoich pokojów
długim korytarzem wyłożonym drogim dywanem. Emily nie chciała się
z nimi tłoczyć, więc ruszyła w stronę rozsuwanych szklanych drzwi
prowadzących na małe patio z widokiem na ocean. Wyszła na zewnątrz
i wciągnęła do płuc zimne powietrze.
Nad jej głową krzyczały mewy. W oddali słychać było samochody
jadące autostradą. Na falach unosiła się biała piana, a siedem pięter niżej
kołysała się szalupa ratunkowa. Emily usłyszała, że ktoś kaszle, i się
odwróciła. Dziewczyna o oliwkowej skórze i długich kasztanowych
włosach stała po drugiej stronie tarasu. Miała ciemne okulary, białą
sukienkę z dzianiny i baletki obszyte biało-różową wstążeczką.
Emily zaniemówiła. Dziewczyna wyglądała tak spokojnie
i eterycznie, że równie dobrze mogłaby być duchem. Lecz nagle
nieznajoma odwróciła się i uśmiechnęła.
– Hej.
– Och! – westchnęła Emily, robiąc krok w tył. – Przestraszyłaś mnie.
Wzięłam cię za ducha.
Kąciki ust dziewczyny uniosły się.
– Często widujesz zjawy?
– Żadna nie wyglądała tak jak ty – palnęła Emily i natychmiast
zamilkła. Dlaczego w ogóle to powiedziała?
Dziewczyna uniosła brwi. Potem podeszła do Emily. Z bliska widać
było dołeczki w jej policzkach. Jej hipnotyzujące zielone oczy błyszczały,
a ona pachniała tak mocno jaśminem, że Emily trochę zakręciło się
w głowie.
– Może jestem duchem – wyszeptała dziewczyna. – Albo syreną.
Przecież jesteśmy na morzu.
Później dotknęła koniuszka nosa Emily, odwróciła się i zniknęła za
rozsuwanymi drzwiami. Emily pozostała w obłoku jaśminowego zapachu
z otwartymi ustami. Czuła mrowienie koniuszka nosa. Nie wiedziała, co
się właśnie stało, ale na pewno jej się to podobało. Przez jedną ulotną
sekundę ten duch – a może syrena, nie wiadomo – sprawił, że zapomniała
o wszystkim, co złe w jej życiu.
3
DOBRANA PARA ZAWSZE IDZIE NA KOMPROMIS
– Witamy na targach kursów i prac społecznych – powiedział do Arii
Montgomery i jej chłopaka Noela Kahna jakiś facet o włosach w kolorze
piasku, kiedy weszli do pokładowego kasyna. – Pewnie nie możecie
uwierzyć, że tu jest tak fajnie!
– Hm, no faktycznie – powiedział Noel, spoglądając ostrożnie na
faceta.
– Tu jest genialnie! – zachwycał się ich rozmówca.
Aria była prawie pewna, że jako sześciolatka miała takie same
okulary w kształcie gwiazdek. Chłopak stał o wiele za blisko, kiedy z nimi
rozmawiał.
– Mam na imię Jeremy. W tym tygodniu jestem kierownikiem rejsu –
mówił dalej. – I będziemy się bawić, bawić, bawić! Oferujemy najlepsze
przedstawienia na morzu i występy najśmieszniejszego komika Lou
Wagabundy. Będziecie się śmiali i nauczycie się, jak uratować planetę! –
Wprowadził ich do środka. – Przejdźcie się! Poznajcie nowych przyjaciół!
I nie zapomnijcie się zapisać na jakieś zajęcia i prace społeczne!
Aria się rozejrzała. Wokół stało mnóstwo brzęczących fliperów,
obitych zielonym filcem stolików do pokera i blackjacka oraz
zakrzywiony marmurowy bar. Lecz za barem nie stała ani jedna butelka
z alkoholem, na stolikach nie było też kart, a kiedy Noel nacisnął przycisk
na jednym z fliperów, pojawiła się informacja: „SPRÓBUJ PÓŹNIEJ”.
Noel spojrzał na kobietę z obsługi rejsu, która była ubrana w biały
kostium i miała usta pomalowane błyszczykiem.
– Można tu zagrać?
– Och, tak, ale tylko w te wieczory, kiedy otwieramy kasyno! –
Twarz kobiety była bez wyrazu, jak u lalki Barbie. – Tylko że nie wygrywa
się tu prawdziwych pieniędzy. Dostaje się takie śliczne żetony z malutkim
delfinem, które można zabrać do domu na pamiątkę! Robią je kobiety
z pewnego plemienia w RPA z wełny pochodzącej w stu procentach
z recyklingu!
Noel zmarszczył nos. Aria szturchnęła go w żebra.
– To chyba dobrze, że nie możemy używać prawdziwych pieniędzy?
Pamiętasz, jak raz graliśmy w blackjacka i próbowałeś liczyć karty?
Złoiłam ci skórę.
– Wcale nie – oburzył się Noel.
– Ależ tak!
– Cóż, domagam się rewanżu. Nawet jeśli mam grać żetonami
z delfinem z recyklingu. – Kącik ust Noela powędrował do góry.
Aria uśmiechnęła się, cała szczęśliwa. Czuła się wspaniale, bo po raz
kolejny nawiązała dobry kontakt z Noelem. Ostatnio często się kłócili,
najpierw dlatego że Aria podejrzewała, że Noel zakochał się w Klaudii,
Fince, która przyjechała do Ameryki w ramach szkolnej wymiany
i mieszkała z rodziną Kahnów. Na szczęście Klaudia nie miała
odpowiedniej wizy i nie mogła wyruszyć z nimi w rejs. Potem Aria
odkryła sekret ojca Noela, co zrodziło jeszcze więcej problemów między
nimi. Lecz w końcu się pogodzili i teraz układało im się wspaniale.
Weszli głębiej do kasyna, zaglądając na stanowiska oferujące
rozmaite zajęcia w czasie rejsu. Proponowano tam piesze wycieczki,
zwiedzanie muzeów w portowych miastach i obowiązkowe zajęcia na
punkty, na przykład „Zainstaluj w samochodzie napęd kukurydziany”.
Noel nagle ścisnął ramię Arii.
– Nie masz nic przeciwko temu, że rano poszedłem na lekcję
surfingu? – zapytał.
– Oczywiście, że nie – odparła Aria bardzo dojrzale.
Kilka godzin temu statek odbił od brzegu i Noel prawie natychmiast
zostawił Arię, żeby popływać na desce z instruktorem, zawodowym
surferem, w basenie ze sztuczną falą. Teraz cały pachniał chlorem i miał
trochę zapuchnięte oczy, jak zawsze kiedy wracał z ciężkiego treningu.
– Daj spokój. Powiedz prawdę – nalegał Noel.
Aria westchnęła.
– No dobra, może byłam troszeczkę rozczarowana, że nie
spędziliśmy pierwszych godzin rejsu razem. Szczególnie kiedy statek
wypłynął z zatoki. Z głośników puścili wtedy Somewhere Over the
Rainbow! To było takie romantyczne i słodkie. Ale przecież spędzimy
razem mnóstwo czasu.
– Oczywiście. – Noel objął dłońmi twarz Arii. – Wiesz, naprawdę
bardzo się cieszę, że postanowiliśmy zawsze mówić sobie prawdę.
– Ja też – powiedziała Aria, ale zaczęła nerwowo obracać w palcach
sznureczki przy swojej marynarskiej bluzce.
Dla Colleen Utnij sobie język, zanim język utnie ci głowę. (przysłowie cygańskie)
UCIECZKA Z MIEJSCA WYPADKU Skłamałaś kiedyś, żeby ratować własną skórę? Może zrzuciłaś na brata wgniecenie karoserii mercedesa rodziców, żeby móc pójść na studniówkę? Może powiedziałaś nauczycielce matematyki, że nie ściągałaś w czasie egzaminów na zakończenie semestru, choć to ty ukradłaś klucz z odpowiedziami z jej biurka? Oczywiście zazwyczaj jesteś uczciwa. Ale w trudnych chwilach trzeba czasem sięgnąć po desperackie środki. Cztery śliczne dziewczyny z Rosewood straszliwie nakłamały, żeby uniknąć kary. Raz nawet uciekły z miejsca wypadku, kilka kilometrów od swojej rodzinnej miejscowości. Chociaż dręczyły je wyrzuty sumienia, miały nadzieję, że nikt się o tym nie dowie. Niestety, myliły się. Pod koniec czerwca w Rosewood, bogatym, sielskim miasteczku w stanie Pensylwania, jakieś czterdzieści kilometrów od Filadelfii, od ośmiu dni padał deszcz i wszyscy mieli go już serdecznie dość. Idealnie utrzymane trawniki i rośliny wschodzące w ogródkach warzywnych pokryła gruba warstwa błota. Woda stała w piaszczystych zagłębieniach na polu golfowym, na boisku do bejsbolu należącym do lokalnej ligi i w sadzie brzoskwiniowym, gdzie już zaplanowano pierwszą letnią imprezę pod gołym niebem. Zrobione kredą na chodniku rysunki spłynęły razem z wodą do kanału, ogłoszenia o zaginionych psach całkiem rozmokły, deszcz zniszczył także zwiędły bukiet na grobie, w którym – jak się wszystkim wydawało – spoczęły prochy Alison DiLaurentis. Mieszkańcy miasta powtarzali, że taki potop źle wróży na resztę roku. Spencer Hastings, Aria Montgomery, Emily Fields i Hanna Marin też tak myślały, bo ostatnio przydarzyło im się tyle nieszczęść, że nie potrafiły sobie z nimi poradzić. Choć wycieraczki w subaru Arii pracowały pełną parą, nie nadążały
ze zbieraniem deszczu z przedniej szyby. Aria wytężyła wzrok, patrząc przed siebie, kiedy jechała przez Reeds Lane, krętą drogę biegnącą wzdłuż gęstego, ciemnego lasu i strumienia Morrell – rwącego potoku, który w każdej chwili mógł wystąpić z brzegów. Choć za wzgórzem rozciągały się luksusowe osiedla, na tej drodze panowały egipskie ciemności, bo nie było tu ani jednej latarni. Spencer pokazała na coś w oddali. – To tam? Aria nacisnęła na hamulec i o mało nie wjechała w znak ograniczenia prędkości. Emily, która wyglądała na straszliwie zmęczoną, bo właśnie zaczęła letnią szkołę na Uniwersytecie Temple, wyjrzała przez okno. – Gdzie? Nic nie widzę. – Widać światła nad potokiem. Spencer już odpinała pas bezpieczeństwa i wysiadała z samochodu. Natychmiast przemokła do suchej nitki i przeklinała się w duchu za to, że nie włożyła czegoś grubszego niż koszulka na ramiączkach i sportowe szorty. Zanim przyjechała po nią Aria, trenowała na bieżni, przygotowując się do sezonu hokeja na trawie. Liczyła na to, że zostanie wcześniej przyjęta na studia do Princeton, bo ukończyła pięć rozszerzonych kursów z przedmiotów, które miała kontynuować w czasie szkoły letniej na Uniwersytecie Pensylwanii. Ale chciała też zostać gwiazdą szkolnej drużyny hokejowej, marzyły się jej bowiem sukcesy w każdej dziedzinie. Spencer przechyliła się przez barierę i spojrzała w dół. Kiedy krzyknęła, Aria i Emily popatrzyły po sobie i natychmiast wysiadły z auta. Nasunęły kaptury na głowę i poszły za Spencer na brzeg potoku. Nad rwącą wodą świeciło żółte światło reflektorów. Bmw kombi stało roztrzaskane o drzewo. Cały przód był zmiażdżony, poduszka powietrzna zwisała luźno po stronie pasażera, a silnik nadal pracował. Szkło z przedniej szyby rozsypało się na leśnej ściółce. Smród benzyny zagłuszył zapach błota i mokrych liści. Tuż przy reflektorach zauważyły szczupłą rudowłosą dziewczynę, która w oszołomieniu rozglądała się tak, jakby nie wiedziała, skąd się tutaj wzięła. – Hanna! – zawołała Aria i zbiegła do niej po zboczu. Hanna zadzwoniła do nich pół godziny temu w panice, twierdząc, że miała wypadek i potrzebuje ich pomocy. – Nic ci się nie stało? – Emily dotknęła ramienia Hanny. Jej naga skóra była śliska od deszczu i pokryta drobinami szkła z rozbitej szyby. – Chyba nie. – Hanna wytarła oczy. – Wszystko stało się tak szybko. Ten samochód zjawił się jak spod ziemi i zepchnął mnie z pasa. Ale nie
wiem, co z... nią. Jej wzrok powędrował w stronę samochodu. Na siedzeniu pasażera siedziała bezwładnie dziewczyna z zamkniętymi oczami. Ani drgnęła. Miała czystą cerę, wysokie kości policzkowe, długie rzęsy, kształtne, pełne usta i mały pieprzyk na policzku. – Kto to jest? – zapytała Spencer. Hanna nie wspominała, że jechała z pasażerką. – Ma na imię Madison! – odparła Hanna, ścierając z policzka mokry listek. Musiała przekrzykiwać dudniący deszcz, niemal tak gwałtowny jak grad. – Spotkałam ją dziś wieczorem. To jej samochód. Upiła się, więc zaproponowałam, że ją podwiozę. Chyba mieszka gdzieś w okolicy. Prowadziła mnie, choć była kompletnie pijana. Nie poznajecie jej? Dziewczyny pokręciły głowami w osłupieniu. Aria zmarszczyła czoło. – Gdzie ją spotkałaś? Hanna spuściła wzrok. – W Cabana – przyznała się nieśmiało. – To taki bar przy South Street. Dziewczyny spojrzały po sobie ze zdziwieniem. Hanna mogła wypić jednego cosmopolitana w czasie imprezy, ale nie należała do tych kobiet, które same upijały się w barach. Z drugiej strony przecież każda z nich miała powód, żeby trochę się rozluźnić. Przez cały zeszły rok torturowały je dwie prześladowczynie używające pseudonimu A. – najpierw Mona Vanderwaal, najlepsza przyjaciółka Hanny, a potem prawdziwa Alison DiLaurentis. Jakby tego było mało, musiały jeszcze ukrywać to, co się wydarzyło kilka miesięcy temu. Myślały, że Prawdziwa Ali zginęła w pożarze w górach Pocono, ale potem pojawiła się na Jamajce, żeby zabić je wszystkie. Dziewczyny spotkały się z nią na tarasie na dachu kurortu, a gdy Ali rzuciła się na Hannę, Aria zagrodziła jej drogę i zepchnęła ją za balustradę. Kiedy zbiegły na plażę, nie znalazły tam jej ciała. Wspomnienie o tym wydarzeniu nawiedzało je każdego dnia. Hanna otworzyła drzwi po stronie pasażera. – Zadzwoniłam po karetkę z jej telefonu. Wkrótce tu przyjedzie. Musicie mi pomóc przenieść ją na siedzenie kierowcy. Emily zrobiła krok w tył i uniosła brwi. – Chwileczkę. O czym ty mówisz? – Hanno, nie możemy tego zrobić – powiedziała jednocześnie Spencer. Hanna szeroko otworzyła oczy.
– Słuchajcie, to nie moja wina. Nie jestem pijana, ale wypiłam dziś drinka. Jak zostanę tutaj i przyznam się, że to ja prowadziłam, na pewno mnie aresztują. Już raz uszła mi na sucho kradzież, a potem zniszczenie samochodu, ale tym razem mi nie darują. W zeszłym roku Hanna po pijanemu ukradła auto swojego byłego chłopaka Seana Ackarda i wjechała nim w drzewo. Pan Ackard nie wniósł skargi do sądu, ale Hanna musiała odpokutować swój wybryk, pracując społecznie. – Mogą mnie wsadzić za kratki – mówiła dalej Hanna. – Wiecie, co to oznacza? Zrujnuję kampanię taty, zanim jeszcze na dobre się zaczęła. – Ojciec Hanny startował w wyborach na stanowisko senatora. O jego kampanii już zaczynało być głośno w mediach. – Nie mogę znowu go zawieść. Deszcz padał bez przerwy. Spencer zakaszlała zakłopotana. Aria przygryzła wargę, spoglądając na leżącą nieruchomo dziewczynę. Emily przestępowała z nogi na nogę. – A jeśli coś jej się stało? I przenosząc ją, pogorszymy jej stan? – I co zrobimy potem? – dodała Aria. – Zostawimy ją tutaj? Tak się nie robi. Hanna patrzyła na nie z niedowierzaniem. Zacisnęła zęby i odwróciła się do dziewczyny siedzącej w samochodzie. – Nie zostawiamy jej tu na zawsze. Nie sądzę, żeby była ranna. Po prostu upiła się do nieprzytomności. Ale jeśli nie chcecie mi pomóc, sama to zrobię. Schyliła się i chwyciła dziewczynę pod pachami. Bezwładne ciało przechyliło się na bok jak ciężki worek mąki, ale nadal tkwiło w fotelu pasażera. Hanna, postękując, zaparła się nogami i jeszcze raz podniosła dziewczynę. Potem zaczęła ją przesuwać na siedzenie kierowcy. – Nie rób tego tak – powiedziała Emily, podchodząc bliżej. – Trzeba usztywnić jej szyję, żeby nie uszkodzić kręgosłupa. Musimy znaleźć koc albo ręcznik, coś, co podtrzyma jej szyję. Hanna oparła dziewczynę plecami o fotel i zajrzała na tylne siedzenie. Na podłodze leżał ręcznik. Chwyciła go, zrolowała i owinęła nim szyję dziewczyny jak szalikiem. Spojrzała w górę. Księżyc wyszedł zza chmury i na chwilę oświetlił drogę. Na ułamek sekundy las ożył. Drzewa kołysały się gwałtownie na wietrze. Kiedy błyskawica rozdarła niebo, wszystkie mogłyby przysiąc, że widziały cień przemykający nad brzegiem potoku. Może to jakieś zwierzę? – Łatwiej nam będzie przenieść ją wokół samochodu, niż przesunąć
w środku – powiedziała Emily. – Han, chwyć ją pod pachami, a ja ją wezmę za nogi. Spencer podeszła do nich. – Ja ją chwycę w pasie. Aria ostrożnie zajrzała do auta, a potem wzięła parasol z tylnego siedzenia. – Chyba nie powinna być mokra. Hanna z wdzięcznością spojrzała na przyjaciółki. Hanna, Spencer i Emily wyciągnęły dziewczynę na zewnątrz, a potem powoli niosły ją wokół samochodu na siedzenie kierowcy. Aria trzymała parasol nad Madison, żeby nie spadła na nią ani kropla deszczu. W strugach ulewy prawie nic nie widziały i musiały mrugać co kilka sekund, żeby deszcz nie dostawał się do oczu. I nagle, gdy były w połowie drogi, stało się nieszczęście. Spencer poślizgnęła się w błocie przypominającym ruchome piaski i puściła dziewczynę. Madison odchyliła się gwałtownie do tyłu i uderzyła głową w zderzak. Rozległ się trzask – być może gałęzi, a może łamanej kości. Emily próbowała jeszcze utrzymać cały ciężar ciała Madison, ale też się poślizgnęła, jeszcze mocniej popychając bezwładne ciało. – Jezu! – krzyknęła Hanna. – Trzymajcie ją! Arii trzęsły się ręce, kiedy próbowała utrzymać prosto parasol. – Nic jej się nie stało? – N-nie wiem – westchnęła Emily. Wbiła gniewny wzrok w Spencer. – Patrz, jak leziesz. – Przecież nie chciałam się poślizgnąć! – Spencer wpatrywała się w twarz Madison. W głowie wciąż słyszała to trzaśnięcie. Czy szyja Madison przekrzywiła się pod nienaturalnym kątem? W oddali rozległ się sygnał karetki. Dziewczyny spojrzały po sobie z przerażeniem, a potem przyspieszyły kroku. Aria otworzyła drzwi po stronie kierowcy. W stacyjce nadal był kluczyk, a lewy migacz pulsował miarowo. Hanna, Spencer i Emily odsunęły na bok poduszkę powietrzną i posadziły Madison na siedzeniu obitym jasną skórą. Jej ciało przesunęło się w lewo. Nadal miała zamknięte oczy i twarz pozbawioną wyrazu. – Może powinnyśmy zostać? – jęknęła Emily. – Nie! – krzyknęła Hanna. – A jeśli zrobiłyśmy jej krzywdę? Tylko się pogrążymy! Syrena wyła coraz głośniej. – Szybko! Hanna wzięła swoją torebkę z tylnego siedzenia i zatrzasnęła drzwi
po stronie kierowcy. Spencer zamknęła drzwi po stronie pasażera. Wspięły się na wzgórze i wsiadły do samochodu Arii akurat w chwili, kiedy karetka wjechała na górę. Emily wsiadła do auta ostatnia. – Jedź! – wrzasnęła Hanna. Aria wcisnęła kluczyk do stacyjki swojego subaru i samochód, prychając, obudził się do życia. Szybko ruszyła i odjechała. – O Boże, o Boże – łkała Emily. – Szybciej – warknęła Spencer, patrząc przez tylną szybę na wirujące światła na dachu ambulansu. Dwóch sanitariuszy wyskoczyło z karetki i ostrożnie zeszło po zboczu wzgórza. – Nie mogą nas zobaczyć. Hanna odwróciła się i spojrzała przez okno. Kłębiły się w niej sprzeczne uczucia. Na pewno odczuwała ulgę. Ale żal zaciskał się jej jak pętla wokół szyi. Czy przenosząc Madison, zrobiły jej krzywdę? Co tam właściwie się stało? Powoli zaczęły opadać z niej emocje. Zasłoniła twarz dłońmi, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Emily i Aria też się rozpłakały. – Przestańcie, dziewczyny – warknęła Spencer, choć po jej policzkach także płynęły łzy. – Pogotowie się nią zajmie. Nic jej nie będzie. – A jeśli coś jej się stało!? – zawołała Aria. – Jeżeli przez nas dostanie paraliżu? – Chciałam jej tylko pomóc i odwieźć ją do domu! – jęknęła Hanna. – Wiemy. – Emily ją przytuliła. – Wiemy. Kiedy subaru jechało krętą drogą, wszystkie myślały o tym samym: „Na szczęście nikt się o tym nie dowie”. Żadna jednak nie ośmieliła się powiedzieć tego na głos. Wypadek zdarzył się z dala od głównej drogi. Uciekły z miejsca wypadku, zanim ktoś je zobaczył. Były bezpieczne. Dziewczyny niecierpliwie czekały na medialne doniesienia o wypadku. Już wyobrażały sobie te nagłówki: „SAMOCHÓD ZJECHAŁ ZE ZBOCZA PRZY REEDS LANE”. W artykułach pisano by o dużej ilości alkoholu we krwi dziewczyny za kierownicą i o zniszczeniu samochodu. Ale o czym jeszcze pisaliby dziennikarze? A jeśli Madison rzeczywiście została sparaliżowana? A jeśli pamiętała, że to nie ona prowadziła i że to dziewczyny ją przeniosły? Cały następny dzień spędziły przed telewizorem, co chwila
sprawdzały w telefonach internetowe wiadomości i na wszelki wypadek nie wyłączały radia. Ale oczekiwane wieści nie nadeszły. Minął dzień, potem kolejny. Nadal nic. Jakby wypadek nigdy się nie zdarzył. Trzeciego ranka Hanna wsiadła do samochodu i powoli pojechała na Reeds Lane, zastanawiając się, czy nie wymyśliła sobie tego wszystkiego. Ale nie, zobaczyła wgniecioną barierę ochronną. W błocie pozostały ślady kół. W lesie na ściółce widać było kilka odłamków szkła. – Może jej rodzina tak się wstydziła tego, co się stało, że poprosiła policję, by nie nagłaśniano sprawy – zastanawiała się Spencer, kiedy Hanna zadzwoniła do niej, zaniepokojona brakiem wiadomości o wypadku. – Pamiętasz Nadine Rupert, koleżankę Melissy? Którejś nocy upiła się i wjechała samochodem w drzewo. Nic jej się nie stało, a rodzina ubłagała policję, żeby wypadek pozostał tajemnicą. Nadine przez miesiąc nie chodziła do szkoły, bo musiała iść na odwyk, ale wszystkim opowiadała, że była w sanatorium. Kiedyś jednak znowu się upiła i powiedziała Melissie całą prawdę. – Chciałabym tylko wiedzieć, że nic jej się nie stało – szepnęła Hanna. – Wiem – powiedziała Spencer zatroskanym głosem. – Zadzwońmy do szpitala. Z drugiej linii zadzwoniły do szpitala, ale Hanna nie znała nazwiska Madison, więc pielęgniarki nie chciały udzielić jej żadnych informacji. Hanna rozłączyła się, patrząc w dal. Potem weszła na stronę internetową Uniwersytetu Pensylwanii, licząc na to, że znajdzie tam nazwisko Madison. Ale na drugim roku było tyle dziewczyn o tym imieniu, że nie dałaby rady sprawdzić wszystkich. Czy poczułaby się lepiej, gdyby się przyznała do tego, co zrobiła? Przecież nawet gdyby wyjaśniła, że drugi samochód wyrósł jak spod ziemi i zepchnął ją z drogi, nikt by jej nie uwierzył. Uznaliby, że była równie pijana jak Madison. Policjanci nie doceniliby jej szczerości, tylko natychmiast wsadzili ją za kratki. Od razu by się domyślili, że Hanna nie mogła sama przenieść Madison i że musiała poprosić o pomoc przyjaciółki. One też miałyby kłopoty. „Przestań o tym myśleć – skarciła się w duchu Hanna. – Jej rodzina chce to ukryć, a ty powinnaś wziąć z nich przykład”. Pojechała do centrum handlowego. Potem opalała się nad brzegiem basenu w klubie golfowym. Unikała swojej przyrodniej siostry Kate. Została druhną na weselu taty i Isabel, ubrana w ohydną zieloną sukienkę. Wreszcie uwolniła się od myśli o Madison i wypadku, które prześladowały ją w każdej sekundzie.
Przecież to nie ona go spowodowała i Madison najprawdopodobniej nic się nie stało. Zresztą i tak nie znała tej dziewczyny i była pewna, że nigdy więcej jej nie spotka. Hanna nie wiedziała jednak, że Madison przyjaźniła się z osobą, którą wszystkie dobrze znały i która ich szczerze nienawidziła. Gdyby ta osoba się dowiedziała, co zrobiły, rozpętałaby piekło na ziemi. Zemściłaby się. Nie cofnęłaby się nawet przed torturami. Stałaby się kimś, kogo wszystkie cztery bały się najbardziej na świecie. Nowym – i o wiele bardziej przerażającym – A.
1 MIEJCIE SIĘ NA BACZNOŚCI, KŁAMCZUCHY Pewnego wietrznego poranka pod koniec marca Spencer Hastings zajrzała do kufra vintage od Louisa Vuittona, leżącego na jej wielkim łóżku. Upchnęła w nim mnóstwo rzeczy na nadchodzący Rejs Ekologiczny Rosewood Day po Karaibach, czyli rodzaj zielonej szkoły, poświęconej głównie problemom ochrony środowiska. Ten kufer od dawna należał do rodziny i zawsze przynosił szczęście podróżnym. Kiedyś używała go Regina Hastings, praprababcia Spencer. Regina zarezerwowała bilet pierwszej klasy na „Titanica”, ale potem postanowiła zostać w Southampton jeszcze parę tygodni i popłynąć do Nowego Jorku następnym parowcem. Kiedy Spencer rzuciła na stos ubrań kolejną tubkę kremu do opalania, jej telefon zadźwięczał. Na ekranie pojawiło się okienko z wiadomością od Reefera Fredericksa: „Hej, koleżanko, co porabiasz?”. Spencer znalazła numer Reefera w kontaktach i wybrała go. – Pakuję się na wycieczkę – powiedziała, kiedy tylko odebrał. – A ty? – Próbuję zebrać wszystko w ostatniej chwili – odparł Reefer. – Ale jestem załamany. Nie mogę znaleźć kąpielówek. – Błagam, nie ściemniaj – żartowała z niego Spencer, owijając kosmyk miodowozłotych włosów wokół palca. – Nigdy nie miałeś kąpielówek. – Punkt dla ciebie – zaśmiał się Reefer. – Na serio nie mogę ich znaleźć. Serce Spencer zabiło szybciej, gdy wyobraziła sobie Reefera w kąpielówkach. Nawet w podkoszulku wyglądał na świetnie zbudowanego. Jego szkoła też wybierała się w ten rejs, razem z kilkoma innymi prywatnymi szkołami ze stanów sąsiadujących z Pensylwanią. Poznała Reefera kilka tygodni temu, w czasie kolacji dla osób przyjętych do Princeton podczas pierwszej rekrutacji. W pierwszej chwili wcale jej się nie spodobał jego hipisowsko-ćpuński styl. Ostatecznie
stwierdziła jednak, że spotkanie go było jedyną pozytywną konsekwencją tego katastrofalnego weekendu na kampusie, gdy poznała starszych od siebie studentów. Od kiedy wróciła do Rosewood, często pisali do siebie SMS-y i dzwonili. Bardzo często. W czasie maratonu filmowego z serialem Dr. Who na BBC America dzwonili do siebie w czasie przerw na reklamy, żeby pogadać o przedziwnych kosmitach, antagonistach głównego bohatera. Spencer opowiedziała Reeferowi o zespole Mumford & Sons i spodobał mu się, a ona dzięki niemu poznała Grateful Dead, Phish i inne jamowe grupy. I zanim się obejrzała, była w nim zakochana po uszy. Był zabawny, inteligentny, a co najważniejsze, nic nie wytrącało go z równowagi. Każda rozmowa z nim działała na nią jak masaż gorącymi kamieniami – właśnie takiego faceta Spencer teraz potrzebowała. Miała nadzieję, że w czasie rejsu zaiskrzy między nimi. Górny pokład statku wycieczkowego wydawał się idealną scenerią dla pierwszego pocałunku na tle zachodu słońca w tropikach. A może po raz pierwszy pocałują się pod wodą. Oboje zamierzali zapisać się na zajęcia z nurkowania. Może będą pływali wokół jaskraworóżowej rafy koralowej i nagle ich dłonie zetkną się pod wodą, a oni wypłyną na powierzchnię, ściągną maski i wtedy... Reefer zakaszlał do słuchawki, a Spencer się zaczerwieniła, jakby wypowiedziała na głos swoje myśli. Właściwie nie była pewna, co Reefer o niej myślał. W Princeton trochę z nią flirtował, ale doskonale wiedziała, że tak samo traktuje wszystkie dziewczyny. Nagle dostrzegła napis na ekranie telewizora: „ŚMIERĆ NA JAMAJCE. ROZPOCZYNA SIĘ ŚLEDZTWO W SPRAWIE ZAMORDOWANEJ DZIEWCZYNY”. Na ekranie pojawiło się zdjęcie znajomej blondynki, a pod nim nazwisko: „TABITHA CLARK”. – Hm, Reefer, muszę lecieć – powiedziała nagle Spencer. Na ekranie pojawił się siwowłosy mężczyzna o surowym spojrzeniu. U dołu ekranu widniał napis: „MICHAEL PAULSON, FBI”. – Staramy się połączyć wszystkie elementy układanki, żeby poznać przyczynę śmierci panny Clark – powiedział zgromadzonym reporterom. – Jak się okazuje, panna Clark podróżowała po Jamajce sama, ale próbujemy się dowiedzieć, gdzie była w dniu śmierci i kogo spotkała. Potem w wiadomościach nadano krótki reportaż na temat morderstwa w Fishtown. Radosne, kolorowe ubrania wakacyjne, równo poukładane w kufrze, nagle zaczęły wyglądać perwersyjnie i niedorzecznie. Uśmiechające się słoneczko na tubie z kremem do
opalania wydawało się drwić ze Spencer. Poczuła się idiotycznie, wyjeżdżając na wycieczkę w tropiki, tak jakby nic się nie stało. A przecież się stało. Zabiła z zimną krwią i policja mogła ją dopaść w każdej chwili. Od kiedy Spencer i jej przyjaciółki uświadomiły sobie, że zabiły Tabithę Clark, a nie prawdziwą Alison DiLaurentis, jak im się początkowo zdawało, Spencer żyła w stanie ciągłego napięcia. Początkowo policja uważała, że Tabitha utonęła przypadkowo, ale teraz już wiedziała, że ją zamordowano. Zresztą, nie tylko policja tak uważała. Dziewczyny wiedziały, że A. również zna prawdę. Spencer nie miała pojęcia, kto nękał je jako A., niestrudzony prześladowca, który wysyłał im SMS-y i wiedział wszystko o ich życiu. Najpierw wydawało im się, że to Prawdziwa Ali, która mogła przeżyć upadek z tarasu hotelowego, a teraz je ścigała. Potem jednak policja zidentyfikowała zwłoki i okazało się, że to Tabitha Clark. Poza tym dziewczyny uznały, że Ali nie mogła przeżyć pożaru w Pocono. Wprawdzie nie znaleziono jej szczątków, lecz kiedy dom eksplodował, była wewnątrz. Wbrew temu, w co święcie wierzyła Emily, Ali nie mogła wyjść z domu. Potem myślały, że A. to Kelsey Pierce, którą Spencer wrobiła w posiadanie narkotyków zeszłego lata. Podejrzewały ją nie tylko dlatego, że przez Spencer trafiła do poprawczaka – Kelsey, tak jak one, spędziła ferie wiosenne na Jamajce. Ale znowu zabrnęły w ślepą uliczkę. Potem wydawało im się, że A. to Gayle Riggs, kobieta, której Emily obiecała oddać swoje dziecko, lecz nie dotrzymała przyrzeczenia. Okazało się, że Gayle to macocha Tabithy. Ta teoria również okazała się błędna, kiedy Gayle zginęła, zastrzelona na podjeździe przed swoim domem. Dziewczyny wpadły w jeszcze większą paranoję, bo były pewne, że zginęła z ręki Nowego A. To je w równym stopniu zdumiało i przeraziło. Czy Gayle wiedziała coś, czego nie powinna? A może to Spencer i jej przyjaciółki miały zginąć z ręki A.? Ich prześladowca wiedział o nich wszystko. Dostały od niego nie tylko zdjęcia, na których rozmawiały z Tabithą w czasie kolacji, w wieczór jej śmierci, lecz także fotografie zmasakrowanego ciała leżącego na piasku. Wyglądało to tak, jakby ktoś czekał na plaży, zaczajony z aparatem, przewidując upadek, zanim się wydarzył. Miał miejsce jeszcze jeden dziwny zbieg okoliczności. Okazało się, że Tabitha była pacjentką Zacisza Addison-Stevens, szpitala dla umysłowo chorych, w tym samym czasie, kiedy była tam Prawdziwa Ali. Czy się przyjaźniły? Czy to dlatego na Jamajce Tabitha do złudzenia przypominała im Ali?
Telefon Spencer zadźwięczał ponownie, aż podskoczyła ze strachu. Na ekranie pojawił się napis: „Aria”. Spencer odebrała. – Oglądasz wiadomości? – spytała. – Tak. – W głosie Arii słychać było poruszenie. – Emily i Hanna też są na linii. – Dziewczyny, i co my teraz zrobimy? – zapytała Hanna Marin wysokim głosem. – Powinnyśmy powiedzieć glinom, że byłyśmy wtedy w kurorcie, czy lepiej siedzieć cicho? Ale jak nic nie powiemy, a potem ktoś doniesie na policję, że spędziłyśmy tam ferie wiosenne, to będziemy wyglądały na winne, prawda? – Uspokój się. – Spencer rzuciła okiem na telewizor. Na ekranie pojawił się ojciec Tabithy i mąż Gayle w jednej osobie. Wyglądał na wykończonego. Nic dziwnego. W ciągu jednego roku zamordowano jego córkę i żonę. – Może po prostu powinnyśmy zgłosić się na policję – powiedziała Aria. – Zwariowałaś? – wyszeptała Emily. – No dobra, może to ja powinnam się zgłosić – wycofała się Aria. – Przecież to ja ją popchnęłam, a to czyni mnie najbardziej winną. – Bredzisz – odparła szybko Spencer, zniżając głos. – Wszystkie to zrobiłyśmy, nie tylko ty. I nikt nie idzie na policję, okej? Kątem oka dostrzegła jakiś ruch przed domem, ale kiedy podeszła do okna, nie zauważyła niczego podejrzanego. Narzeczony jej mamy pan Pennythistle zaparkował swojego olbrzymiego SUV-a na podjeździe. Nowa lokatorka domu po przeciwnej stronie ulicy, niegdyś należącego do Cavanaughów, klęcząc, plewiła ogródek. Po lewej stronie Spencer zobaczyła okno dawnej sypialni Alison DiLaurentis. Kiedy Ali jeszcze tam mieszkała, różowe zasłony były zawsze rozsunięte. Nowa mieszkanka pokoju Maya St. Germain szczelnie zamykała drewniane okiennice. Spencer usiadła na łóżku. – Może to bez znaczenia, że policja się dowiedziała, że Tabithę zamordowano. I tak nie powiążą nas z jej śmiercią. – Chyba że A. puści farbę – zauważyła Emily. – Kto wie, do czego ten ktoś jest zdolny. A. może nas oskarżyć nie tylko o zamordowanie Tabithy, lecz także o zabójstwo Gayle. Byłyśmy na miejscu zbrodni. – Dostałyście jakieś wiadomości od A.? – zapytała Aria. – To dziwne, że się nie odzywa od pogrzebu Gayle. Uroczystość odbyła się tydzień temu.
– Ja nie – odparła Spencer. – Ja też nie – powiedziała Emily. – Założę się, że planuje kolejny atak. – W głosie Hanny słychać było zdenerwowanie. – Musimy temu zapobiec – rzekła Spencer. Hanna prychnęła. – Niby jak? Spencer podeszła do łóżka i nerwowo przesuwała palcem po złotym zapięciu kufra. Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Ten, kto podawał się za Nowego A., był najwyraźniej szaleńcem. Jak można przewidzieć kolejny krok wariata? – Gayle została zamordowana przez A. – powiedziała Spencer po chwili. – Kiedy się dowiemy, kim jest A., możemy iść na policję. – Jasne, a potem A. się na nas zemści i powie o nas glinom – zauważyła Hanna. – Może policja nie uwierzy mordercy – rzekła Spencer. – Ale przecież A. ma zdjęcia – syknęła Aria. – Nie jesteśmy na nich tylko my – odparła Spencer. – Zresztą, jak poznamy prawdziwą tożsamość A., może znajdziemy je i skasujemy. Aria westchnęła ciężko. – Brzmi pięknie, gdybyśmy tylko były jak James Bond. Na razie nie wiemy nawet, kim jest A. – Bardzo dobrze, że jedziemy na tę wycieczkę – powiedziała Hanna po chwili. – To nam da trochę czasu do namysłu. – Naprawdę myślisz, że A. się od nas odczepi? – spytała z niedowierzaniem Aria. Hanna wzięła głęboki oddech. – Uważasz, że A. też z nami pojedzie? – Mam nadzieję, że nie – powiedziała Aria. – Ale nie dałabym sobie za to uciąć ręki. – Ja też nie – zgodziła się z nią Spencer. Jej także przyszło do głowy, że A. dostanie się na pokład statku. Na samą myśl o tym, że będą uwięzione na środku oceanu z psychopatą, krew krzepła jej w żyłach. – Jak się czujecie, wracając na Karaiby? – zapytała nerwowo Emily. – Mnie się wydaje, że to... przywoła niektóre wspomnienia. Aria westchnęła ciężko. – Przynajmniej nie jedziemy na Jamajkę – powiedziała Hanna. Statek miał zacumować na St. Martin, w Puerto Rico i na
Bermudach. Spencer zamknęła oczy i przypomniała sobie, ile radości sprawiła im początkowo zeszłoroczna wycieczka na Jamajkę. Chciały zostawić daleko za sobą Prawdziwą Ali, nienawistne wiadomości, które od niej dostawały, i pożar w domku w górach Pocono, który nieomal kosztował je życie. Spakowały bikini, podkoszulki i ten sam krem do opalania Neutrogena, który przed chwilą Spencer wrzuciła do kufra. W ich sercach zakiełkowała nadzieja. „Wszystko się skończyło – myślała wtedy. – Od teraz moje życie będzie wspaniałe”. Spojrzała na budzik stojący na nocnym stoliku. – Dziewczyny, dochodzi dziesiąta. Musimy kończyć. Miały stawić się na przystani w Newark w stanie New Jersey tuż po dwunastej. – Cholera – zaklęła Hanna. – Do zobaczenia za chwilę – powiedziała Aria. Wszystkie się rozłączyły. Spencer wrzuciła telefon do swojej płóciennej torby, zawiesiła ją na ramieniu i postawiła kufer na podstawce z kółkami. Kiedy stanęła w drzwiach, znów zauważyła jakiś ruch za oknem. Podeszła do szyby i spojrzała na podwórze przed domem DiLaurentisów. W pierwszej chwili wydawało się jej, że wszystko wygląda normalnie. Nie zauważyła nikogo na kortach tenisowych wybudowanych na miejscu zrobionych do połowy fundamentów, w których robotnicy znaleźli ciało Courtney DiLaurentis. Drewniane okiennice w dawnej sypialni Ali nadal były zamknięte. Wielopoziomowy taras na tyłach domu, gdzie dziewczyny uwielbiały przesiadywać, plotkować i obgadywać chłopaków, został uprzątnięty z liści. Nagle coś dostrzegła: pośrodku podwórka DiLaurentisów leżało dziecinne koło ratunkowe w czerwono-białe pasy. Wyglądało jak wielki cukierek wieszany na choince. Wzdłuż krawędzi biegł napis wykonany czcionką jak ze starego manuskryptu albo z listu od piratów: „UMARLI NIE OPOWIADAJĄ HISTORII”. Spencer poczuła gorycz w gardle. Choć w pobliżu nikogo nie było, nadal wydawało się jej, że to koło to wiadomość dla niej od A. Ten ktoś zdawał się mówić: „Lepiej dobrze się trzymaj tego koła, bo być może już wkrótce wylądujesz za burtą”.
2 EMILY I JEJ MAŁA SYRENKA Do przystani w Newark wiodła zwyczajna, dwupasmowa autostrada, wzdłuż której mieściły się kompleksy biurowe, stacje benzynowe i obskurne bary. Ale kiedy tata Emily Fields skręcił w lewo i dojechał do wybrzeża, niebo otworzyło się aż po horyzont, w powietrzu rozszedł się zapach soli, a olbrzymi statek wycieczkowy „Duma Mórz” wyrósł przed nimi jak gigantyczny, wielopoziomowy tort weselny. – Fantastyczny – zachwyciła się Emily. Statek miał kilkaset metrów długości i niezliczone okrągłe okienka w burcie. W broszurze informacyjnej Emily przeczytała, że na statku znajdował się teatr, kasyno, siłownia z dziewiętnastoma bieżniami, studio jogi, salon fryzjerski, spa, trzynaście restauracji, jedenaście barów, ściana do wspinaczki i basen ze sztuczną falą. Pan Fields zatrzymał samochód na parkingu, przy wielkim namiocie z transparentem: „PASAŻEROWIE, ODPRAWA TUTAJ!”. W kolejce stało około trzydziestu uczniów liceum z walizkami i torbami. Kiedy pan Fields wyłączył silnik, siedział przez chwilę, patrząc przed siebie. Na niebie krążyły mewy. Dwie dziewczyny pisnęły radośnie na swój widok. Emily chrząknęła, bo zrobiło się jej nieswojo. – Dzięki, że mnie podrzuciłeś. Pan Fields odwrócił się i wbił wzrok w Emily. Miał stalowe, lodowate spojrzenie, a dwie półkoliste bruzdy wokół jego ust wyglądały jak wielki nawias. – Tato. – Emily poczuła skurcz żołądka. – Możemy porozmawiać? Pan Fields zacisnął zęby i odwrócił wzrok. Pogłośnił radio. Przez drugą połowę drogi słuchali stacji z wiadomościami z Nowego Jorku. Teraz reporter opowiadał o kimś, kogo nazywano Nastoletnią Złodziejką i kto rano zbiegł z aresztu w New Jersey. – Panna Katherine DeLong może być uzbrojona i niebezpieczna – mówił reporter. – A teraz pogoda... Emily przyciszyła radio.
– Tato? Ale ojciec traktował ją jak powietrze. Emily drżała dolna warga. W zeszłym tygodniu nie wytrzymała i przyznała się rodzicom, że w czasie wakacji urodziła dziecko, które natychmiast oddała do adopcji. Pominęła kilka drastycznych szczegółów, jak choćby przyjęcie pieniędzy od Gayle Riggs, milionerki, która chciała kupić od niej dziecko. Nie wspomniała o tym, że kiedy zmieniła zdanie i oddała Gayle pieniądze, wiadomość o jej postępku dotarła do A. Opowiedziała im jednak wystarczająco dużo. Wyznała, że ukrywała się u Carolyn w akademiku w Filadelfii w czasie ostatniego trymestru, że chodziła do ginekologa w mieście i zapłaciła za cesarkę w szpitalu Jeffersona. Mama Emily, słuchając całej historii, nawet nie mrugnęła okiem. Kiedy Emily skończyła, pani Fields napiła się herbaty i podziękowała córce za szczerość. A nawet zapytała ją, jak się czuje. Emily kamień spadł z serca. Mama zachowywała się normalnie, całkiem w porządku! – Jakoś daję sobie radę. Dziecko trafiło do świetnej rodziny. Widziałam je kilka dni temu. Dali jej na imię Violet. Teraz ma siedem miesięcy. Nagle zadrżał mięsień w szczęce pani Fields. – Siedem miesięcy? – Tak – odparła Emily. – Uśmiecha się. I macha rączką. Bakerowie są wspaniałymi rodzicami. Nagle, jak za naciśnięciem guzika, do mamy Emily dotarła groza sytuacji. Mimowolnie chwyciła dłoń męża, jakby stanęli na krze pośrodku rzeki. Pisnęła, zerwała się na równe nogi i pobiegła do łazienki. Pan Fields siedział przez chwilę jak skamieniały. Potem spojrzał na Emily. – Powiedziałaś, że twoja siostra też o tym wiedziała? – Tak, ale błagam, nie wściekajcie się na nią – cicho poprosiła Emily. Od tego dnia mama Emily prawie nie wychodziła ze swojego pokoju. Pan Fields zajmował się domem, gotował kolacje, robił pranie i podpisał zgodę na udział Emily w rejsie. Kiedy Emily próbowała porozmawiać z nim na temat swojego dziecka, milczał jak zaklęty. Z mamą z kolei nie było jak rozmawiać. Gdy tylko Emily próbowała się zbliżyć do sypialni rodziców, tata wyrastał jak spod ziemi, jak wściekły pies obronny, i odganiał ją. Emily nie wiedziała, co robić. Wolałaby, żeby rodzice wysłali ją do poprawczaka albo do krewnych z Iowa, fanatyków religijnych, jak zrobili
kiedyś, gdy się na nią wściekli. Może nie powinna zdradzać rodzicom swojej tajemnicy, ale wolała, żeby dowiedzieli się o tym od niej, a nie od kogoś innego, na przykład od Nowego A. Policja w Rosewood też o tym wiedziała, podobnie jak Isaac, ojciec dziecka, a także pan Clark, mąż Gayle. Co zdumiewające, wiadomość o dziecku wcale nie obiegła Rosewood Day, ale to nie miało dla Emily żadnego znaczenia. I tak czuła się jak wyklęta. Na dodatek dwa tygodnie temu była świadkiem zabójstwa, a teraz policja wszczęła śledztwo w sprawie Tabithy, więc ostatnio Emily z trudem nad sobą panowała. Poza tym w tej chwili mocniej niż kiedykolwiek była przekonana, że A. to Prawdziwa Ali, która przeżyła pożar w Pocono, wydostała się z domu i zamierzała się rozprawić z dawnymi przyjaciółkami raz na zawsze. Prawdziwa Ali wrobiła Kelsey Pierce i sprawiła, że Emily o mało jej nie zabiła w Kamieniołomach Topielca. Potem, gdy podejrzewały, że A. to Gayle, Gayle została zastrzelona. Emily zadrżała. Co miała teraz robić? Wycie syreny statku wyrwało ją z zamyślenia. – Chyba muszę iść – powiedziała cicho, znowu spoglądając na tatę. – Dzięki, że, hm, pozwoliliście mi pojechać, mimo wszystko. Pan Fields napił się wody z butelki. – Podziękuj nauczycielowi, który wytypował cię do stypendium. I ojcu Flemingowi. Ja uważam, że nigdzie nie powinnaś jechać. Emily ściskała w dłoniach czapeczkę bejsbolową z emblematem Uniwersytetu Północnej Karoliny. Jej rodzice nie mieli pieniędzy, żeby wysyłać swoje dzieci na kosztowne wycieczki klasowe, ale Emily przyznano stypendium dzięki doskonałym wynikom z botaniki. Kiedy rodzice dowiedzieli się o dziecku, pan Fields poszedł do ojca Fleminga, ich powiernika i kapłana, żeby zapytać, czy powinni pozwolić córce na wyjazd. Ojciec Fleming poradził im, żeby się zgodzili, bo dzięki temu zyskają czas, by przemyśleć to, co się stało, i ustalić jakieś stanowisko. Emily mogła tylko otworzyć drzwi, wziąć torby i pójść do namiotu, gdzie dokonywano odprawy. Ledwie uszła trzy kroki, a jej tata już włączył silnik i odjechał w kierunku autostrady, nie czekając nawet z innymi rodzicami, aż statek wypłynie z portu. Zacisnęła powieki, powstrzymując łzy. Kiedy stanęła w kolejce, podszedł do niej dwudziestokilkuletni chłopak w czerwonych okularach przeciwsłonecznych w kształcie gwiazdek. – Mam cię na oku! – powiedział, grożąc jej palcem.
Emily stanęła przed oczami twarz Tabithy. – C-co? – zapytała zachrypniętym głosem. – Wyglądasz na dziewczynę, która skrycie uwielbia Cirque du Soleil! – Chłopak wyciągnął do niej rękę. – Mam na imię Jeremy. W tym tygodniu jestem kierownikiem tego rejsu. Może chciałabyś gościnnie wystąpić w premierowym przedstawieniu Cirque du Soleil dziś wieczorem? Chcemy godnie rozpocząć nasz ekologiczny rejs i dajemy przedstawienie na temat Matki Ziemi. Kilka osób patrzyło na nich, uśmiechając się. – Chyba jednak nie – wymamrotała Emily i ruszyła pospiesznie przed siebie. Pokazała paszport dziewczynie kierującej odprawą i dostała klucz do kajuty, kupony na obiad, menu na każdy dzień oraz mapkę statku. Otrzymała też broszurę, w której opisano rozmaite lekcje, zajęcia, seminaria, spotkania grupowe i propozycje prac społecznych. Uczniowie mieli obowiązek wziąć udział w jednych punktowanych zajęciach i zgłosić się do pracy na rzecz społeczności: pomóc w sprzątaniu, gotowaniu, planowaniu imprez albo zająć się olbrzymim akwarium pełnym ryb należących do zagrożonych gatunków. O przydzieleniu do prac decydowała kolejność zgłoszeń. Emily jeszcze nie wiedziała, jakie zajęcia wybrać, więc szybko przebiegła wzrokiem listę. Były na niej takie pozycje, jak: „Bezpieczne badanie raf koralowych”, „Poszukiwanie zatopionego (eko)skarbu” i „Czyszczenie basenów pływowych z kajaka”. Wybrała kurs o nazwie „Obserwacja ptaków karaibskich”. Wsiadła do windy, która miała ją zawieźć do kajuty. Zespół calypso grał głośno na górnym pokładzie, bas dudnił donośnie w ścianach. Kilka dziewczyn rozmawiało o jakimś fantastycznym barze na St. Martin, o którym słyszały wiele dobrego. Dwóch chłopaków rozmawiało o pływaniu na desce z żaglem w Puerto Rico. Wszyscy mieli na sobie szorty i japonki, choć na zewnątrz było tylko siedem stopni. Emily zazdrościła im tego beztroskiego nastroju. Nie potrafiła zmusić się do uśmiechu. Myślała tylko o pustych oczach mamy, o karcącym spojrzeniu taty, o nienawiści w ich sercach. O agencie FBI w porannych wiadomościach. O zwłokach Gayle. O twarzy Tabithy, kiedy zdała sobie sprawę, że spada z tarasu. O A. czającym się w mroku z szyderczym uśmiechem i już knującym kolejną intrygę. Pomyślała też o Ali, o Prawdziwej Ali i o Ich Ali. Przez cały czas Emily skrywała sekret. W górach Pocono dziewczyny uciekły z domu tuż przed eksplozją, a Prawdziwa Ali została w środku. Jej przyjaciółki nie
wiedziały jednak, że Emily zostawiła uchylone drzwi domku, żeby Prawdziwa Ali też mogła uciec. Powiedziała im, że zamknęła je na klucz. Lecz kiedy policja nie znalazła ciała Ali, Emily zrozumiała, że ich prześladowczyni wydostała się na zewnątrz i przeżyła. Przez wiele, wiele miesięcy Emily miała nadzieję, że Prawdziwa Ali oprzytomnieje i przeprosi je za to, co im zrobiła jako A. Emily oczywiście od razu by jej wybaczyła. Przecież kochała Ali. Obie Ali. I całowała się z nimi obiema – z Ich Ali w domku na drzewie w siódmej klasie, a z Prawdziwą Ali w zeszłym roku. To jednak się zdarzyło, zanim Prawdziwa Ali wciągnęła w swoje machinacje córkę Emily. W niektórych wiadomościach od A. znalazły się groźby pod adresem Violet. Dopiero wtedy Emily zdała sobie sprawę, że Prawdziwa Ali przekroczyła wszelkie granice. Prawdziwa Ali miała w nosie Emily i z pewnością nie zamierzała starać się o pojednanie. Była po prostu... zła. Niemal natychmiast cała nadzieja i miłość Emily wyparowały, pozostawiając w jej sercu wielką dziurę. Rozległ się gong windy, a głos z automatu oznajmił, że znalazła się na tarasie widokowym. Grupka osób maszerowała do swoich pokojów długim korytarzem wyłożonym drogim dywanem. Emily nie chciała się z nimi tłoczyć, więc ruszyła w stronę rozsuwanych szklanych drzwi prowadzących na małe patio z widokiem na ocean. Wyszła na zewnątrz i wciągnęła do płuc zimne powietrze. Nad jej głową krzyczały mewy. W oddali słychać było samochody jadące autostradą. Na falach unosiła się biała piana, a siedem pięter niżej kołysała się szalupa ratunkowa. Emily usłyszała, że ktoś kaszle, i się odwróciła. Dziewczyna o oliwkowej skórze i długich kasztanowych włosach stała po drugiej stronie tarasu. Miała ciemne okulary, białą sukienkę z dzianiny i baletki obszyte biało-różową wstążeczką. Emily zaniemówiła. Dziewczyna wyglądała tak spokojnie i eterycznie, że równie dobrze mogłaby być duchem. Lecz nagle nieznajoma odwróciła się i uśmiechnęła. – Hej. – Och! – westchnęła Emily, robiąc krok w tył. – Przestraszyłaś mnie. Wzięłam cię za ducha. Kąciki ust dziewczyny uniosły się. – Często widujesz zjawy? – Żadna nie wyglądała tak jak ty – palnęła Emily i natychmiast zamilkła. Dlaczego w ogóle to powiedziała? Dziewczyna uniosła brwi. Potem podeszła do Emily. Z bliska widać
było dołeczki w jej policzkach. Jej hipnotyzujące zielone oczy błyszczały, a ona pachniała tak mocno jaśminem, że Emily trochę zakręciło się w głowie. – Może jestem duchem – wyszeptała dziewczyna. – Albo syreną. Przecież jesteśmy na morzu. Później dotknęła koniuszka nosa Emily, odwróciła się i zniknęła za rozsuwanymi drzwiami. Emily pozostała w obłoku jaśminowego zapachu z otwartymi ustami. Czuła mrowienie koniuszka nosa. Nie wiedziała, co się właśnie stało, ale na pewno jej się to podobało. Przez jedną ulotną sekundę ten duch – a może syrena, nie wiadomo – sprawił, że zapomniała o wszystkim, co złe w jej życiu.
3 DOBRANA PARA ZAWSZE IDZIE NA KOMPROMIS – Witamy na targach kursów i prac społecznych – powiedział do Arii Montgomery i jej chłopaka Noela Kahna jakiś facet o włosach w kolorze piasku, kiedy weszli do pokładowego kasyna. – Pewnie nie możecie uwierzyć, że tu jest tak fajnie! – Hm, no faktycznie – powiedział Noel, spoglądając ostrożnie na faceta. – Tu jest genialnie! – zachwycał się ich rozmówca. Aria była prawie pewna, że jako sześciolatka miała takie same okulary w kształcie gwiazdek. Chłopak stał o wiele za blisko, kiedy z nimi rozmawiał. – Mam na imię Jeremy. W tym tygodniu jestem kierownikiem rejsu – mówił dalej. – I będziemy się bawić, bawić, bawić! Oferujemy najlepsze przedstawienia na morzu i występy najśmieszniejszego komika Lou Wagabundy. Będziecie się śmiali i nauczycie się, jak uratować planetę! – Wprowadził ich do środka. – Przejdźcie się! Poznajcie nowych przyjaciół! I nie zapomnijcie się zapisać na jakieś zajęcia i prace społeczne! Aria się rozejrzała. Wokół stało mnóstwo brzęczących fliperów, obitych zielonym filcem stolików do pokera i blackjacka oraz zakrzywiony marmurowy bar. Lecz za barem nie stała ani jedna butelka z alkoholem, na stolikach nie było też kart, a kiedy Noel nacisnął przycisk na jednym z fliperów, pojawiła się informacja: „SPRÓBUJ PÓŹNIEJ”. Noel spojrzał na kobietę z obsługi rejsu, która była ubrana w biały kostium i miała usta pomalowane błyszczykiem. – Można tu zagrać? – Och, tak, ale tylko w te wieczory, kiedy otwieramy kasyno! – Twarz kobiety była bez wyrazu, jak u lalki Barbie. – Tylko że nie wygrywa się tu prawdziwych pieniędzy. Dostaje się takie śliczne żetony z malutkim delfinem, które można zabrać do domu na pamiątkę! Robią je kobiety z pewnego plemienia w RPA z wełny pochodzącej w stu procentach z recyklingu!
Noel zmarszczył nos. Aria szturchnęła go w żebra. – To chyba dobrze, że nie możemy używać prawdziwych pieniędzy? Pamiętasz, jak raz graliśmy w blackjacka i próbowałeś liczyć karty? Złoiłam ci skórę. – Wcale nie – oburzył się Noel. – Ależ tak! – Cóż, domagam się rewanżu. Nawet jeśli mam grać żetonami z delfinem z recyklingu. – Kącik ust Noela powędrował do góry. Aria uśmiechnęła się, cała szczęśliwa. Czuła się wspaniale, bo po raz kolejny nawiązała dobry kontakt z Noelem. Ostatnio często się kłócili, najpierw dlatego że Aria podejrzewała, że Noel zakochał się w Klaudii, Fince, która przyjechała do Ameryki w ramach szkolnej wymiany i mieszkała z rodziną Kahnów. Na szczęście Klaudia nie miała odpowiedniej wizy i nie mogła wyruszyć z nimi w rejs. Potem Aria odkryła sekret ojca Noela, co zrodziło jeszcze więcej problemów między nimi. Lecz w końcu się pogodzili i teraz układało im się wspaniale. Weszli głębiej do kasyna, zaglądając na stanowiska oferujące rozmaite zajęcia w czasie rejsu. Proponowano tam piesze wycieczki, zwiedzanie muzeów w portowych miastach i obowiązkowe zajęcia na punkty, na przykład „Zainstaluj w samochodzie napęd kukurydziany”. Noel nagle ścisnął ramię Arii. – Nie masz nic przeciwko temu, że rano poszedłem na lekcję surfingu? – zapytał. – Oczywiście, że nie – odparła Aria bardzo dojrzale. Kilka godzin temu statek odbił od brzegu i Noel prawie natychmiast zostawił Arię, żeby popływać na desce z instruktorem, zawodowym surferem, w basenie ze sztuczną falą. Teraz cały pachniał chlorem i miał trochę zapuchnięte oczy, jak zawsze kiedy wracał z ciężkiego treningu. – Daj spokój. Powiedz prawdę – nalegał Noel. Aria westchnęła. – No dobra, może byłam troszeczkę rozczarowana, że nie spędziliśmy pierwszych godzin rejsu razem. Szczególnie kiedy statek wypłynął z zatoki. Z głośników puścili wtedy Somewhere Over the Rainbow! To było takie romantyczne i słodkie. Ale przecież spędzimy razem mnóstwo czasu. – Oczywiście. – Noel objął dłońmi twarz Arii. – Wiesz, naprawdę bardzo się cieszę, że postanowiliśmy zawsze mówić sobie prawdę. – Ja też – powiedziała Aria, ale zaczęła nerwowo obracać w palcach sznureczki przy swojej marynarskiej bluzce.