tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony263 804
  • Obserwuję183
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań233 946

Jonathan.Wylie.-.Wyspa.i.Imperium.Tom.1.-.Ukryty.Ogien

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Jonathan.Wylie.-.Wyspa.i.Imperium.Tom.1.-.Ukryty.Ogien.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 247 stron)

Jonathana Wylie Ukryty Ogień (Darkfire) Wyspa i Imperium Tom I Przełożyła Beata Ziaja

Prolog Kerrell Adjeman bacznie ją obserwował, kiedy po raz pierwszy patrzyła na miasto. Sprawiała wrażenie najbardziej opanowanej kobiety, jaką kiedykolwiek spotkał, a jednak nurtowało go pytanie, czy jej spokój nie jest aby tylko maską... Jakie, tak naprawdę, uczucia skrywają te łagodne brązowe oczy? Na pewno serce trzepoce teraz niespokojnie w tym niewielkim, szczupłym ciałku... – Xantium – wyszeptała, nieświadoma jego badawczego spojrzenia. – Miasto, które nigdy nie zasypia? – Tak je nazywają, pani. Między innymi tak. Spięli wierzchowce na szczycie pokrytej pyłem grani. Za nimi zatrzymał się długi orszak koni i powozów. Ifryn sprawiła tego poranka wielką przyjemność Kerrellowi, nalegając na jazdę wierzchem przez Martwe Ziemie. Chciała poznać lepiej otoczenie miasta. Porzucając względną wygodę przejażdżki krytym powozem i towarzystwo rodziców dowiodła, że jest wytrawną amazonką, czym już niemal całkowicie podbiła serca eskortujących ją ludzi. Teraz odwróciła się, aby popatrzeć Kerrellowi w oczy. Kasztanowe włosy pięknie obramowywały jej czarującą twarz. – Mam przecież imię, kapitanie – powiedziała, a kiedy wymawiała jego tytuł, w oczach błysnęło rozbawienie. – Życzę sobie, abyś go używał! – Obawiam się, że nie byłoby to stosowne, pani – odpowiedział, zachowując poważny wyraz twarzy. – Za kilka dni staniesz się, pani, cesarzową. A ja jestem tylko zwykłym żołnierzem. – Nie jesteś zwykłym żołnierzem! – przerwała mu żywo. – Zapominasz, że wiem, z kim mówię! „Kerrell skłonił lekko głowę w podziękowaniu. – Moje pochodzenie gwarantuje wierność tobie, pani – odpowiedział poważnie – Ale nie zdolności! – I wydaje ci się, że nie mogę tego ocenić sama? – odrzekła, podnosząc brwi. Kerrell, ostatni z linii rodu Adjeman, podobnie jak jego ojciec, dziadek i wcześniejsi przodkowie, był zaprzysiężonym lennikiem cesarza. Ojciec Kerrella zginął tragicznie zaraz potem, gdy na tronie zasiadł Southan III. W ten sposób nagła śmierć odebrała młodemu władcy najlepszego dowódcę i najmędrszego doradcę. Chociaż Kerrell liczył sobie dopiero lat dwadzieścia dwa lata, przewidywano, że już wkrótce zajmie miejsce ojca i obejmie stanowisko Naczelnego Wodza Armii Cesarskiej. W ciągu tych paru dni, które spędzili razem, Ifryn zobaczyła wystarczająco dużo, aby przekonać się, że osoba Kerrella znakomicie odpowiada przewidywanym dla niego zaszczytom.

Już sam fakt, iż został wybrany do prowadzenia eskorty przyszłej narzeczonej cesarza, świadczył o tym, że mimo młodego wieku cieszył się wielkim zaufaniem. Wielu z tych, którzy służyli pod komendą Kerrella, przewyższało go żołnierskim doświadczeniem, a jednak z całą pewnością Adjeman budził powszechny szacunek i jego autorytet akceptowano bez cienia urazy. Zdobył nawet uznanie ojca Ifryn, króla Fylesa. Pierwsze pojawienie się Kerrella na ich skromnym dworze wywołało konsternację, ale swoimi manierami kapitan wkrótce udowodnił, że nie zamierzano nikogo obrazić przez wytypowanie człowieka tak młodego i niskiego rangą. Wreszcie, skoro już wszyscy dowiedzieli się o jego uświęconej tradycjami więzi z cesarzem, stało się jasne, że inny wybór byłby po prostu niestosowny! – Poza tym – kontynuowała Ifryn, nie dając mu czasu na odpowiedź – nie proszę o zażyłość, tylko o przyjaźń! – W stosownych granicach, pani – stwierdził poważnie, kładąc delikatny nacisk na słowo „pani”. – Na moją przyjaźń możesz liczyć zawsze. – Powiedziawszy te słowa, uśmiechnął się do Ifryn, a niespodziewane ciepło, które pojawiło się w jego brązowych oczach, sprawiło, że przyszła cesarzowa nie nalegała już dłużej na używanie jej imienia. – Trzymam cię za słowo, Kerrell – odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. Dobrze będzie mieć przynajmniej jednego przyjaciela na dworze – pomyślała. Ifryn uświadomiła sobie, że patrzenie na młodego dowódcę eskorty sprawia jej przyjemność. Opalona słońcem twarz i szeroko rozstawione oczy mówiły o uczciwości i rozsądku. Długie kasztanowe włosy wiązał z tyłu na sposób, który najpierw rozśmieszył ją do łez – tak nie postępował żaden mężczyzna w jej kraju – ale teraz musiała przyznać, że ten rodzaj uczesania pasuje do niego. Kilku młodszych oficerów, jak zdążyła zauważyć, naśladowało uczesanie kapitana. Mocno zbudowane, zwinne ciało Kerrella spoczywało wygodnie na grzbiecie rumaka. Ręce wspierał na łęku siodła. – Trzymam cię za słowo, Kerrell – wyszeptała i popatrzyła w dal. Uśmiech zniknął. Zauważywszy zmianę jej nastroju, Adjeman odwrócił się do swoich ludzi, udając, że sprawdza, czy wszystko jest w porządku. W skład eskorty wchodziło więcej niż stu jeźdźców, wybranych raczej ze względu na bitewne doświadczenie niż dla dodania orszakowi splendoru. Czasy były niespokojne i każda podróż, krótka czy długa, niosła za sobą różne niebezpieczeństwa. Jeździe konnej towarzyszyło kilkanaście karoc i ładownych wozów. One właśnie narzucały tempo, w jakim poruszał się konwój. Kilka dni spędzonych razem na szlaku dały Kerrellowi możliwość dokładnego poznania dziewczyny, która miała zostać żoną jego pana, i wyrobienia sobie wysokiego mniemania o niej. Nagła niepewność w głosie córki Fylesa przypomniała mu, jak to wszystko musi być dla niej obce! Kraj ojczysty księżniczki był odległym, ale strategicznie ważnym obszarem cesarstwa. Nie sięgały tam intrygi Xantium. Serce Kerrella wezbrało chęcią pomocy dziewczynie. Mimo

wszystko miała dopiero osiemnaście lat. Politycy stawiają różne żądania wobec osób znajdujących się u władzy, ale od Ifryn wymagano ogromnego poświęcenia. Miała poślubić człowieka, którego nigdy przedtem nie widziała, w imię umocnienia różnych przymierzy. Wiadomość o tym wydarzeniu miała być natychmiast przesłana całemu światu. Małżeństwo Ifryn to tylko część skomplikowanej gry, co do której nawet nie mogła mieć złudzeń, że ją kiedykolwiek zrozumie. Jakiekolwiek zaszczyty, bogactwa i możliwości oczekiwałyby ją – życie dziewczyny już nigdy nie będzie należało tylko do niej! Jak mogła zareagować, kiedy powiedziano jej o planowanym ożenku? – nie po raz pierwszy Kerrell zadawał sobie to pytanie. Patrzył teraz, jak twarz Ifryn znowu przybrała uroczysty wyraz. Myśli księżniczki biegły podobnymi ścieżkami. Przypominała sobie chwilę, w której dowiedziała się o decyzji cesarza. Na początku było niedowierzanie – to przecież niemożliwe! – ale potem, kiedy dotarła do niej straszliwa prawda, opuścił ją dotychczasowy spokój. W zaciszu swoich komnat, tylko w obecności służki Donety, Ifryn uległa najpierw atakowi grozy, potem strachu i wreszcie gniewu. „Dlaczego ja?!” – krzyczała, a łzy, do których nie nawykła, wypełniały jej brązowe oczy. „Jak mogli mi coś takiego uczynić?!” Dopiero później zdała sobie sprawę, że jej rodzice nie mieli wyboru! Panując nad małym krajem znajdującym się na przedpolach walk cesarstwa odpierającego narastający napór barbarzyńców, nie byliby w stanie odmówić imperatorowi, nawet gdyby chcieli! Także korzyści, które mogli czerpać ze swego nowego statusu, były zbyt wielkie, ażeby nie wziąć ich pod uwagę! Ostatecznie Ifryn, odzyskawszy równowagę duchową, próbowała nawet razem z Donetą wyśmiewać niedorzeczność cesarskiej decyzji. Księżniczką może być zawsze w swoim małym państwie, ale cesarzową? Toż to brzmi śmiesznie! Kerrell przybył parę miesięcy później. Do tego momentu Ifryn pogodziła się z faktem, że musi wypełnić swój obowiązek i przyjęła szczególne zadania swojej nowej roli w sposób, który napełnił serce jej ojca dumą. Starała się dowiedzieć wszystkiego o tym, z czym może zetknąć się w przyszłości i nawet częściowo przekonała siebie, że czeka na nią wielka przygoda, coś, co naprawdę przerasta jej najśmielsze marzenia. Ale cały czas była to jednak podróż w nieznane, któremu przyjdzie stawić czoło. Do tej walki czuła się słabo przygotowana. Dni podróży spędzone w towarzystwie Kerrella poprawiły jej samopoczucie i przyniosły odprężenie. Jego spokój, nienaganne maniery, okazywany przyszłej cesarzowej szacunek i pełna godności uprzejmość, jak również przyjemność znalezienia towarzysza mniej więcej w tym samym wieku przywróciły jej trochę pewności siebie i rozjaśniły przyszłość. Naprawdę mogła czuć się szczęśliwa, mając takiego przyjaciela w Xantium! Wzrok Ifryn skierował się znowu na miasto, które jak ogromna forteca wznosiło się wysoko

ponad jałową równiną. Słońce zaczynało zachodzić, odległe obłoki malowały niebo odcieniami różu, złota i szarawego błękitu. Z tej odległości Xantium przypominało dziwne kłębowisko połyskujących chmur, ale jego kształt nie ulegał zmianie. Krajobraz zyskał jeszcze na tajemniczości, gdy pogłębił się mrok. Widok przyszłego domu wywołał w Ifryn ciekawą mieszaninę emocji. Znowu powróciła niepewność, lęk przed tym skokiem na głęboką wodę, ale dziewczyna równocześnie czuła, że nigdy przedtem nie widziała czegoś równie pięknego! W samym środku ponurej pustki Martwych Ziem, Xantium zdawało się magicznym tworem pełnym cudowności i czarów. Odnosiła niejasne wrażenie, że los przywiódł ją na właściwe miejsce! – Czy podążymy dalej, pani? – zapytał delikatnie Kerrell, wyrywając księżniczkę z zadumy. – Możemy być przy bramach jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Zauważył, że Ifryn dotyka palcami jednego z kolczyków – daru matki, jak gdyby był to kamień probierczy. Ale nie przestawała patrzeć na miasto i nie odzywała się. Ciszę przerwał odległy dźwięk dzwonów. – Oczekują twego przybycia, pani! – Czy oni rzeczywiście mogą widzieć nas z tak daleka?– zapytała spokojnie. – Wiele jest ciekawych oczu w najwyższych wieżach Xantium – odpowiedział. Jego uwaga wyzwoliła Ifryn spod hipnotycznego wpływu, jaki wywierał na nią widok miasta. Popatrzyła pytająco, a Kerrell nie udzielił żadnych dodatkowych wyjaśnień. – Zatem nie pozwólmy, ażeby czekali zbyt długo – odpowiedziała z determinacją, spięła konia do galopu i ruszyła drogą prowadzącą w samo serce cesarstwa.

Rozdział 1 Słyszę ich – krzyczą, chociaż nie ma potrzeby! Jątrzące, bolesne słowa pełne ognia! Mógłbym uciszyć wrzaski, gdybym tylko zechciał – to zresztą doprowadziło go wcześniej do wściekłości... Ale jest ich teraz tak wielu, a ja czuję się znużony. Tak znużony... Nawet wspólne loty z nietoperzami nie przynoszą mi wytchnienia. Może powinienem zasnąć? Nie, sny są nadal jeszcze bardziej męczące... Dlaczego nie milkną? Cały świat musi dowiedzieć się o takiej małej rzeczy! Przecież dzwony już biły, prawda? Był to ślub, na który czekali wszyscy mieszkańcy wyspy Zalys, no może z wyjątkiem jednego... – Naprawdę nie rozumiem, po co to całe zamieszanie! – skarżył się Dsordas. – To dlatego, że jesteś zimnym cynikiem bez odrobiny romantyzmu, z sercem z kamienia! – zakrzyknęła Fen. – Gaye i Bowen kochają się od dziecka! – Wiem przecież o tym. – Urażony Dsordas łypnął tylko swoimi piwnymi oczyma, skrytymi pod osłoną grubych, ciemnych brwi. – Ale po co ta cała ceremonia? My jesteśmy razem prawie tak samo długo jak oni. I wszystko w porządku! W jego głosie dało się słyszeć wyzwanie. – Masz szczęście! – odpowiedziała. – Wytrzymuję z tobą! Ale moja siostra odpowiednim obrzędem chce usankcjonować swój związek. A Bowen nigdy by jej tego nie odmówił. Dsordas obrzucił Fen zaniepokojonym spojrzeniem, próbując dociec, za co został skrytykowany. – Zasłużyli sobie na ten dzień! – oświadczyła stanowczo Fen. – To właśnie... – Dsordas przybrał ponury wyraz twarzy – wydaje mi się najbardziej niestosowne... biorąc pod uwagę wszystko, co się dzieje wokoło – dokończył unikając wzroku Fen. Kobieta wpadła w niepohamowaną furię. Szybko wyrzucała z siebie słowa, ostre jak ciosy noża. – A to mi wielka przyczyna, żeby nie świętować równie ważnej uroczystości! – wykrzyknęła. – Tak krytykować taką małą radość! Czy nigdy nie możesz myśleć o czymś innym?! – Kiedy Zalys będzie wolna – odpowiedział łagodnie – wtedy przyjdzie czas na świętowanie! – A tymczasem wszyscy powinniśmy przestać żyć?! – rzuciła w odpowiedzi. – Nikt nie może śmiać się, tańczyć, cieszyć się urokami życia?! To, że istnieje niesprawiedliwość, nie znaczy, że już nic innego nie jest ważne!

Dsordas patrzył na nią, oszołomiony gwałtownością wybuchu, który zaróżowił bladą skórę i zapalił ogniki w złotych plamkach szeroko otwartych zielonych oczu. Piękno jej urody mąciło mu myśli. Dziwił się, jak taka krucha istota może pomieścić takiego ducha! – A więc? – Fen domagała się odpowiedzi. – Kocham cię – odrzekł spokojnie. – Och! – potrząsnęła głową, a jasne włosy z szumem prześlizgnęły się przez powietrze. – Jesteś niemożliwy! – Wprawdzie nie tupnęła nogą, ale była tego bliska. Dsordas uśmiechnął się przepraszająco. Wyraz jej twarzy stopniowo łagodniał. Wyciągnął ramiona przed siebie, a ona, kiwając głową jakby z niedowierzaniem, podeszła do niego. Potem, zamknięta już w mocnym uścisku, przebierała palcami w ciemnych lokach. Skóra Dsordasa różniła się od jasnej karnacji Fen tak znacznie, że byli znani jako para Światło i Cień. Fen ciągle opierała się pokusie wytargania ukochanego za uszy i nauczenia go w ten sposób odrobiny rozsądku. – Dla ciebie – wyszeptał – dam się związać jak szynka w noworoczną noc i pójdę na ten ślub. Dla ciebie spróbuję się nim nawet cieszyć. – Lepiej dotrzymaj słowa – zagroziła, ale w jej głosie słyszał radość i miłość. Ustalono, że uroczystość odbędzie się na placu Fournoi, jedynym większym wolnym miejscu w mieście Nkosa, stolicy i głównym porcie handlowym wyspy Zalys. Cesarska załoga zwykle nie pozwalała na tak liczne zgromadzenia, ale być może, ze względu na to, że Bowen był synem wpływowego Costy Folegandrosa, władze ustąpiły na tę okoliczność. Zezwolenie zostało oficjalnie wydane przez komendanta Nieringa, reprezentującego cesarza Xantium, ale każdy wiedział, że nie doszłoby do tego, gdyby marszałek Farrag także nie wyraził zgody. Różni ludzie szeptali, że Farrag musiał mieć jakieś swoje powody. Farrag, oficjalnie tylko zastępca Nieringa, jako Marszałek Departamentu Informacji był najpotężniejszym i wzbudzającym największy respekt człowiekiem na wyspie. Sieć jego szpiegów kontrolowała każdą warstwę społeczności Zalys. On właśnie sprawował nadzór nad osobami o zdolnościach telepatycznych, a jego umiejętności graniczyły z czarnoksięstwem. Sposób, w jaki Farrag używał swej władzy, kształtowała jego sadystyczna, lisia natura. Głębokie wrażenie wywierała także dziwna i odstręczająca powierzchowność tego mężczyzny. Był niskiego wzrostu, zawsze otyły, nawet przed wypadkiem, który odebrał mu władzę w nogach. Jedyny dostrzegalny element wyglądu Farraga stanowiły teraz ogromne fałdy wiotkiego mięsa na twarzy, szyi i ramionach. Dolna połowa ciała pozostawała stale zamknięta w elastycznej skrzyni, która przemieszczała się tak sprawnie jak wózek na kółkach. Wydawałoby się, że marszałek nie powinien w ogóle poruszać się szybko, a jednak krótkie, grube ręce wykazywały niewiarygodną zręczność i ten „pojazd” po prostu ślizgał się nawet po bardzo

nierównych powierzchniach z zupełnie niepojętą prędkością i gracją, wziąwszy pod uwagę kształt sylwetki i ciężar prowadzącego. Widziano nawet, jak świetnie radził sobie z praktycznie niepokonywalną dla kaleki przeszkodą w postaci stromych schodów. Poruszał się po nich bez niczyjej pomocy i bez widocznego wysiłku! Głowa i ciało marszałka były całkowicie pozbawione owłosienia, a seria czterech tatuaży przedstawiających czujnie wpatrzone oczy – jedna para znajdowała się pośrodku czoła, dwie po obu stronach głowy, nad uszami i jedna z tyłu czaszki – nadawała mu jeszcze bardziej ponury wygląd. Małe oczka, osadzone głęboko w tłustym mięsie, miały barwę bardzo bladego błękitu i nie ustawały w bacznym obserwowaniu otoczenia. Oczy i zaskakująco delikatne uszy wyławiały wszelkie szczegóły. Lubił, kiedy mówiono, że widzi i słyszy wszystko, co dzieje się na wyspie. Kiedy marszałek przemawiał, odkrywał ostatni, skrajnie nieprzyjemny aspekt swojej osoby. Jego język barwił się na purpurowo, i to tak intensywnie, że wydawał się czarny – jawne świadectwo niegodziwych obyczajów Farraga. W ciągu ostatnich dwóch lat, od kiedy ów mężczyzna zawitał na wyspę, kilkanaście razy nastawano na jego życie. Pogłoski mówiły, że nawet niektórzy z poddanych mu żołnierzy próbowali go zagładzić – jasne było, że bali się obmierzłego dowódcy i nienawidzili prawie tak samo jak mieszkańcy wyspy. Wszystkie próby zakończyły się jednak fiaskiem, a plotki dotyczące sposobów, w jakie marszałek je przetrwał, oraz przerażających kar wymierzanych niedoszłym zabójcom wystarczały, ażeby ugruntować przekonanie, że tylko szaleniec lub prawdziwy desperat mógłby zaryzykować przeprowadzenie kolejnego zamachu. Widmo ponurej obecności Farraga unosiło się nad wyspą jak chmura roztaczająca trujące opary, ale nic nie słyszano o nim w ciągu tych dwóch dni poprzedzających Pierwszy Dzień Lata, dzień ślubu Gaye i Bowena. Większość ludzi zdołała usunąć osobę marszałka ze swoich myśli. Najdłuższy dzień roku był uważany przez mieszkańców wyspy za szczególnie szczęśliwy, ale ceremonia miała się rozpocząć dopiero wczesnym wieczorem, ażeby uniknąć promieni prażącego letniego słońca. Upał rozgrzewał kamienie placu i sprawiał, że nad kanałami unosiła się mgła. Jednakowoż dużo pozostało do zrobienia w czasie tych kilku poprzedzających uroczystość godzin i wiele przygotowań trwało już od świtu. Ponieważ Zalys była odległym krajem, oddalonym wiele kilometrów od innych lądów, jej położenie blisko środka ciepłego Morza Larejskiego czyniło ją punktem przecięcia wielu ważnych szlaków handlowych. Historię wyspy tworzyły ciągłe okupacje – teraz podlegała ona Xantyjczykom – i to, w połączeniu z dużą aktywnością handlową Zalys, powodowało, że mieszkająca tu ludność była kosmopolityczna. Większość obywateli wyróżniała się śniadą karnacją. Było to naturalne następstwo wyspiarskiego trybu życia, wyznaczonego przez słońce i morze, dlatego też te dzieci Amari, które odziedziczyły po swojej matce Ethcie bladość skóry i jasne włosy charakterystyczne dla dalekiej północy, wyraźnie odróżniały się od otoczenia. To, że najstarsze, Fen i Gaye, były do tego piękne, jeszcze bardziej potęgowało wrażenie

odmienności. Owa „inność”, wraz ze znanym powszechnie faktem, iż Gaye i Bowen miłowali się od dzieciństwa, a także duże znaczenie rodziny Folegandros czyniły zaślubiny bardzo istotnym wydarzeniem w życiu wyspy. Plac Fournoi był ograniczony z trzech stron przez wysokie, kilkupiętrowe budynki. Mieściły się tam obszerne mieszkania zamożnych kupców, najelegantsze i najdroższe tawerny w mieście, sklepy z kosztownościami i innymi zbytkami, jak również kwatery najbardziej zasłużonych oficerów cesarskich. Ale nawet tutaj można było dostrzec delikatne oznaki rozkładu, wywołane bliskością morza. Malowidła łuszczyły się, a tynk odpadał niewielkimi kawałkami. Zniszczenia pogłębiały się z roku na rok, w miarę jak, według wierzeń większości mieszkańców, Nkosa wraz z całą wyspą zapadała się w odmęt. Zdawało się jednak, iż teraz zapomniano zupełnie o ślepym przeznaczeniu, a wszystkie uszkodzenia zamaskowane były transparentami, kwiatami, latarniami i chorągiewkami, zdobiącymi prawie każdą otaczającą plac ścianę. Rynek, wybrukowany wypłowiałym na słońcu różowym i żółtym kamieniem, zapełniał się ożywionym tłumem, a świąteczny, karnawałowy nastrój wzrastał w miarę nadciągania zmierzchu. Z wyjątkiem jednego, prawie wszystkie balkony i okna z widokiem na plac wypełniali żądni wrażeń widzowie, pragnący z góry oglądać przebieg wypadków. Ostatni balkon pozostawiono pusty, tutaj bowiem zbierały się duchy z dawno zapomnianych już uroczystości, aby być świadkami ważnych wydarzeń. Zjawy gromadziły się właśnie, blade cienie w wieczornym blasku słońca, ale wielu nie zwracało na nie w ogóle uwagi. Obecność pozaziemskich istot nie przeszkadzała nikomu, rozmowy nie dochodziły do uszu żyjących, a same zjawy nie brały za złe tego, że dzieci śmiały się ze staromodnych szat, jakie nosiły. W taką noc jak ta, duchy stanowiły po prostu nieodłączną cząstkę widowiska i niepojawienie się ich z pewnością wzbudziłoby niepokój. Czwartą krawędź placu, północną, wyznaczał kanał Nkosa, główny szlak portowy, jedna z setek dróg wodnych, które przecinały miasto. Teraz kanał był całkowicie zatłoczony wszelkich rozmiarów i kształtów łódkami oczekujących na przybycie panny młodej. Podniecone głosy i śmiechy odbijały się echem od kamieni i powierzchni wody. Jedyny zgrzyt w tak wspaniale zapowiadającym się wydarzeniu stanowiła obecność cesarskich żołnierzy. Pełno było wartowników rozmieszczonych w równych odstępach wokół placu, łuczników rozstawionych na dachach domostw i w niektórych oknach i wreszcie strażników stacjonujących przy każdym wejściu na rynek, nie wyłączając wlotu od strony kanału. Przeszukiwali wszystkich przybywających, konfiskując nawet najmniejszy drobiazg, który teoretycznie mógłby zostać użyty jako broń. Zezwalając na tak duże zgromadzenie, Niering ewidentnie brał pod uwagę możliwość zaistnienia jakichkolwiek rozruchów, przed którymi wolał się zabezpieczyć. Wreszcie cień na starożytnym zegarze słonecznym, znajdującym się na południowym

krańcu, dotknął linii wyznaczającej godzinę siódmą po południu. Tłum cofnął się zgodnie, pozostawiając wolne przejście, prowadzące do środka placu. Tam stanął patriarcha wyspy, Nias Santarsieri, który miał dopełnić od wieków utrwalonego tradycją obyczaju zaślubin. Na znak Niasa członkowie obydwu rodzin zgromadzili się wokół niego. Etha, Fen i Dsordas oraz pozostałe dzieci Amari zajęli miejsce po zachodniej stronie przejścia, rodzice Bowena i jego młodszy brat wraz z dalszymi krewnymi uformowali o wiele większą grupę na wschodnim krańcu. Dla wszystkich było to zupełnie naturalne, że rodziny zostały obdarzone przywilejem oglądania przebiegu uroczystości z tak bliska. Nad placem zaległa cisza. Dostojny starzec w czarnych ceremonialnych szatach oczekiwał spokojnie na głównych bohaterów uroczystości. Bowen przybył pierwszy, wjeżdżając na plac od południowego zachodu. Jego rumak był pięknym białym ogierem, jednym z niewielu koni, jakie w ogóle widziano na wyspie. Ogon i grzywa wierzchowca poprzeplatane były kolorowymi wstążkami, a kwiaty zdobiły siodło i uprząż. Sam Bowen miał na sobie luźne spodnie i białą koszulę przepasaną purpurowym pasem. Był to dobrze zbudowany młody człowiek, wysokiego wzrostu, ze skromnością wypisaną na twarzy. Obserwatorzy pozostawali pod głębokim wrażeniem sposobu, w jaki trzymał się w siodle, i radosnego blasku wyczekiwania w jego ciemnych piwnych oczach. Zdawało się, że nie trzeba będzie użyć latarni przygotowanych zawczasu, bo sam uśmiech Bowena zupełnie by wystarczył do rozświetlenia placu. Wszyscy czuli, że zamierzał radować się każdą chwilą tego najważniejszego w jego młodym życiu dnia, na który czekał tak długo, i łzy wzruszenia pojawiły się w oczach zgromadzonych, gdy przejeżdżał obok. Bowen powoli zbliżył się do środka placu, tam zsiadł z konia, oddał lejce służącemu i przyklęknął przed Niasem, czekając na błogosławieństwo. Potem powstał i powędrował wzrokiem, co też uczynili inni, w kierunku kanału. Nie czekali długo. Za parę chwil pojawiła się barka Gaye, wytrwale torując sobie drogę pośród całej flotylli zgromadzonej w kanale. Wąska łódka pokryta była świeżą białą farbą. Do dziobu przymocowano pęk żółtego kwiecia, a wioślarza przyodziano w szkarłat. Pośrodku łodzi zajmował miejsce Antorkas Amari. I jego mocna, ciemna sylwetka wyraźnie kontrastowała z wdzięczną figurą córki siedzącej za nim. Twarz miał poważną, uroczystą i skupioną, w pełni świadomy tylu par oczu zwróconych na niego, natomiast Gaye uśmiechała się radośnie, a jej sukienka o barwie bladożółtych wiosennych kwiatów lekko powiewała na wietrze. Kolor stroju doskonale podkreślał jasność karnacji i włosów panny młodej. Barka spokojnie przybiła do nadbrzeża i wiele chętnych rąk pospiesznie pochwyciło cumy. Łódź najpierw opuścił Antorkas, który następnie dopomógł w wyjściu swojej córce. Gaye zstąpiła z barki tak wdzięcznie, że prawie zdawała się unosić w powietrzu. Trzymając ojca pod

ramię, szła na spotkanie ukochanego. Nawet dostojny patriarcha nie mógł powstrzymać życzliwego uśmiechu, kiedy zbliżyła się i uklękła, aby otrzymać błogosławieństwo. Antorkas zajął miejsce u boku swojej żony, niespokojnie przesuwając palcami po przyciasnym kołnierzu oficjalnego stroju. Razem z Dsordasem, także czującym się niepewnie w sztywnych ceremonialnych szatach, do których nie był przyzwyczajony, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Fen nachyliła się do ucha swego ukochanego i wyszeptała: – Obiecałeś mi! – Wtedy już wszystkie oczy zwróciły się na Gaye i Bowena. Fen, podobnie jak wielu obecnych, nie zwracała raczej uwagi na słowa powitania, wygłoszone przez Niasa. Kiedy zobaczyła tych dwoje razem, opinia Dsordasa na temat uroczystości wydała się jej już całkiem niewłaściwa! Gaye i Bowen zdawali się samym szczęściem! To, że należeli do siebie, było tak oczywiste, że nikt z odrobiną rozsądku nie mógłby sobie ich wyobrazić osobno. Ciekawe tylko, dlaczego zwlekali z zalegalizowaniem związku. Obydwoje skończyli właśnie dwadzieścia lat. Fen podejrzewała, ze rodzina Bowena miała coś wspólnego z odkładaniem daty zaślubin, często bowiem słyszała starszych, mówiących z aprobatą o przykładzie, jaki dawała para... Głos patriarchy przywrócił ją do rzeczywistości. – Teraz możemy zacząć! – zakrzyknął Nias, a jego głos zdawał się wzbijać aż do nieba. W tym momencie dało się słyszeć podniecone szepty, a wśród tłumu znajdującego się na północnym krańcu placu zapanowało nagłe poruszenie... Potem zapanowała głucha cisza. Budząca przerażenie złowieszcza postać Farraga pojawiła się na końcu szpaleru. Marszałek toczył się gładko w kierunku środka rynku. Jego wjazd stanowił wstrętną parodię uroczego przybycia Gaye. Uśmiech samozadowolenia wykwitał na odrażającej twarzy. Wytatuowana głowa obracała się, aby umożliwić oczom dokładną obserwację zebranych. Za nim kroczył oddział sześciu żołnierzy, rosłych mężczyzn o surowych twarzach, w zbrojach i hełmach, z tarczami i włóczniami u boku. Regularny chrzęst okutych stóp był jedynym dźwiękiem, jaki dał się słyszeć na placu. Cała Zalys wstrzymała na chwilę oddech. Po chwili, która zdawała się trwać wieki, Farrag i jego gwardziści stanęli przed Niasem i pobladłą parą. – Przynoszę pozdrowienia i dobre wieści od cesarza, Southana III, pana wielu ziem! – wykrzyknął Farrag. – Jego głos brzmiał radośnie, ale w głęboko osadzonych oczach nie było śladu uśmiechu. – Wybrałeś na to dziwną porę, marszałku! – odpowiedział Nias. Odważne słowa starca brzmiały stanowczo, ale na obliczu patriarchy pojawił się strach, a wychudłe ręce drżały. - Wybacz, ale nie mogłem czekać! – W odpowiedzi Farraga nie było ani cienia usprawiedliwienia. – A to zgromadzenie stanowi idealną sposobność do przekazania tak radosnych nowin! – Tu przerwał na chwilę, uśmiechając się do tych, którzy stali wokół niego, jakby zapamiętując ich twarze do przyszłych dossier. Mieszkańcy Zalys czekali, wymieniając

przestraszone spojrzenia. Fen poczuła, że Dsordas ścisnął jej rękę aż do bólu, na zewnątrz jednak pozostał doskonale spokojny, z twarzą jak maska. – Wszyscy wiecie – kontynuował marszałek – że za pięć dni będzie obchodzona dziesiąta rocznica zaślubienia naszemu umiłowanemu panu cesarzowej Ifryn. Sam ten fakt byłby dla jego poddanych wystarczającym powodem do radości, ale dzisiejszego poranka otrzymałem wiadomość o jeszcze szczęśliwszym wydarzeniu. Znowu przerwał, rozkoszując się jawnym przerażeniem, jakie wywołały te słowa. Nikt nie potrzebował pytać, w jaki sposób dotarły do niego te wieści. Fen usiłowała uwolnić palce, aby uchronić je przed zmiażdżeniem i Dsordas w końcu wypuścił ze swego uścisku drobną rękę. Nie patrzył na ukochaną. W co on się bawi? – myślała Fen bojaźliwie. – Przejdź do rzeczy! – We wczesnych godzinach rannych – oznajmił Farrag – cesarzowa Ifryn powiła syna, Southana Azari! Oto narodził się Dziedzic Cesarstwa! Proszę, niech to będzie wszystko, co on ma do powiedzenia! – błagała cicho Fen. – Proszę! Inni z całą pewnością podzielali jej gorące pragnienie, bo na twarzach w tłumie pojawiły się słabiutkie przebłyski nadziei i pierwsze oznaki ulgi. Nawet Gaye odzyskała trochę kolorów. – Bądź pozdrowiony, Southanie Azari! – zakrzyknął niespodziewanie Farrag. Gwardziści stojący za nim powtórzyli okrzyk, który natychmiast został podchwycony przez innych żołnierzy, okalających plac. Ale to jeszcze bardziej podkreśliło ciszę, jaka zapanowała po tych słowach. Farrag znowu potoczył wzrokiem dokoła, z wyrazem udanego zaskoczenia na twarzy. Wzrok marszałka spoczywał na każdym nie dłużej niż przez chwilę, ale w tym krótkim momencie wszystkim: Niasowi, Bowenowi, Gaye, Fen, Dsordasowi serca ścisnęły się w bolesnym skurczu. Z przerażającą wiedzieli pewnością, co dalej nastąpi! – Cóż to ma znaczyć? – zapytał Farrag z udanym niedowierzaniem. – Taka cisza! Czyżby mieszkańcy Zalys nie byli lojalni wobec cesarza? Fen zaklinała cicho, czując, jak napięcie wokół niej narasta nieznośnie. Nie pozwólcie mu tego zrobić! Nie dawajcie powodu do zepsucia uroczystości! – Jeszcze raz! – rzucił marszałek, strzelając palcami w stronę gwardzistów, którzy wznieśli kolejny okrzyk. – Bądź pozdrowiony, Southanie Azari! Tym razem kilku wyspiarzy, podzielając widocznie obawy Fen, dołączyło się do wiwatowania, jednak bez specjalnego entuzjazmu. – Jeszcze raz!! – teraz w głosie Farraga zabrzmiał gniew, a fałszywy uśmiech zniknął. Całe przedstawienie zostało powtórzone. Okrzyki były dużo głośniejsze. Głos Fen należał do najlepiej słyszalnych, chociaż robiło się jej słabo. Jeżeli jest to cena, którą musimy zapłacić...

Ponownie zasygnalizowano i wykonano narzucony rytuał. Wielu zrozumiało, czego się od nich oczekuje. Gromki wiwat uniósł się w powietrze. Farrag popatrzył znowu wokół siebie, uśmiechając się butnie, kiedy echa cichły z wolna. – No, tak już lepiej – skomentował łagodnie. – Czy możemy kontynuować? – dowiadywał się Nias z bojaźliwym oburzeniem. – Nie wydaje mi się – warknął Farrag. Nagła, złowieszcza cisza zapanowała nad placem. Och, nie! Proszę! Co teraz?! Stojący obok Fen Dsordas był bliski wybuchu, jak bukłak wina zatkany przed zakończeniem fermentacji. – Mam jeszcze jeden obowiązek do spełnienia – wyjaśnił spokojnie dręczyciel. – Mniej przyjemny niż ten pierwszy. Xantium przesłało mi rozkaz, iż żąda następnego zakładnika z Zalys. Chwilę było cicho, aż wreszcie groźba zawarta w tych słowach dotarła do wszystkich. – Wybrałem Bowena Folegandrosa! – oznajmił Farrag. – Nie! – wykrzyknęła Gaye i zachwiała się, jakby miała za chwilę upaść. Bowen szybko pospieszył jej z pomocą. Kilkanaście osób pośród gróźb i okrzyków zaczęło się przybliżać do środka placu, jednak stanęli, kiedy żołnierze zwarli się w szyku, z włóczniami gotowymi do ataku. Dsordas wykonał krok do przodu, ale Fen przytrzymała go szybko. Teraz ona musiała zadziałać! Farrag zdawał się zupełnie nie przejmować wrogością, jaka narastała wokół niego. Jakby utracił wrażliwość na jakiekolwiek zagrożenie! Wtedy wystąpił z tłumu ojciec Bowena i hałas ucichł nagle. – Dlaczego? – zaczął pytać błagalnie. – Przecież macie już mego najstarszego syna! Cóż wam da takie okrucieństwo? - Sagara nie ma już w Xantium! – odpowiedział marszałek nieporuszony. – Nie żyje! – Nowe okrzyki przerażenia i bólu przywitały tę nowinę. – Został zabity, kiedy próbował uciec! – kontynuował Farrag. – Dopuścił się zdrady. W tej sytuacji tylko najbliższy krewny może zająć jego miejsce! W odpowiedzi na to młodszy brat Bowena, szesnastoletni Nason, przepchnął się do przodu, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy próbowali go zatrzymać, i na krzyki rozpaczy swojej matki. – W takim razie weźcie mnie zamiast niego! – powiedział błagalnie. – Ja również jestem bratem Sagara. – Odejdź, chłopcze! – warknął Farrag. – Mam dowody, że Bowen knuje spisek. On także chce wystąpić przeciwko cesarstwu! – To kłamstwo! – krzyknął rozpaczliwie Bowen. Gaye wyrwała się z objęć ukochanego i ruszyła w kierunku Farraga, jak gdyby miała zamiar

rozszarpać go gołymi rękami. Marszałek wykonał nieznaczny ruch dłonią, błysnęło światło i pod Gaye ugięły się nogi. Upadła na ziemię jak odrzucona szmaciana lalka. – Aresztujcie go! – rozkazał Farrag, wskazując na wstrząśniętego i oszołomionego Bowena. – Natychmiast! Kiedy żołnierze się poruszyli, Antorkas rzucił się do przodu, zdecydowany na wszystko. Tym razem marszałek nawet nie próbował ukryć swojej pogardy. Jego ręka uniosła się lekko do góry i fala błękitnych ogników jak miniaturowa błyskawica, wypłynąwszy z jego palców, rozbiła się na szerokiej piersi Antorkasa, odrzucając mężczyznę do tyłu. Upadł ciężko na kamienną płytę placu. W słabym świetle wieczoru widać było wokół marszałka obezwładniającą aurę, tarczę mocy wyzwolonej przez jego złość. Gdyby nie to rozwścieczeni wyspiarze prawdopodobnie rozerwaliby szarlatana na kawałki, chociaż nie uzbrojeni byliby potem łatwym łupem dla straży. Jednak ten ostatni znak niezwyciężoności i potęgi Farraga zmusił ich do odwrotu. Nikt już nie próbował atakować ani samego okrutnika, ani jego żołnierzy, którzy wyprowadzali Bowena. Młodzieniec miotał się w ich żelaznym uścisku, obracając ciągle zrozpaczoną twarz do tyłu, aby widzieć smukłą sylwetkę Gaye tak długo, jak to tylko możliwe i po wielokroć nadaremnie wzywając jej imienia. Rozdarta pomiędzy chęcią uderzenia w płacz, koniecznością powstrzymania Dsordasa od zrobienia głupstwa i udzielenia pomocy zarówno siostrze, jak i rannemu ojcu, Fen poddała się w końcu w tej nierównej walce. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.

Rozdział 2 Daleko przed siebie wyrzucam kości przeznaczenia... lecz te ręce nie należą do mnie, są zniszczone i płoną! Ale płomienie są zimne jak lód... Siedem kostek: cztery czerwone, trzy białe. Białe rozstrzygną się najpierw. Wszystkie to czaszki-znaki śmierci i niebezpieczeństwa! Pośród czerwonych jedna jest latarnią wiedzy, jedna oznacza wodę, symbol podróży, a dwie pokazują księżyce innych królestw. Ale księżyce nikną, ciemnieją, znikają... i sen się kończy. Obudź się, kostki są za ciężkie dla mnie, nie mogę ich podnieść! Moje ręce przypominają chmury... Tłumy opuszczały plac Fournoi, wciąż trwając w oszołomieniu po doznanej zniewadze. Porzucone dekoracje wyglądały żałośnie, okiennice zamknięto cicho i niewidzące okna nie patrzyły już na ten ponury krajobraz. Kiedy mieszkańcy wyspy roztapiali się w ciemnościach nocy, spiesząc do domów wąskimi alejkami i przemierzając sieć kanałów, żołnierze przyglądali się im uważnie. Niektórzy strażnicy byli spięci, z grymasem na twarzy, inni uśmiechali się złośliwie, ciesząc się z okrutnego żartu Farraga. Plac zupełnie opustoszał i ucichł. Wojska cesarskie powróciły do swych kwater, aby tam świętować narodziny Następcy Southana. Amariowie nie spali tej nocy. Wielu było chętnych do pomocy w powrocie do domu, życzliwe ręce poprowadziły łódkę, a potem złożyły bezwładnych Gaye i Antorkasa w ich łożach. Później jednak rodzina została zostawiona sama sobie, na wyraźne żądanie Ethy. Ich zmartwienia i strach były teraz wyłącznie prywatną sprawą. Z obcych pozostali tylko Habella Merini, której wiedza zielarska nie miała sobie równej na wyspie, i Foran Guist, lekarz, stary przyjaciel Antorkasa. Ojciec Fen wydawał się na wpół martwy z tą dziwną szarą bladością na spalonej słońcem skórze. Ramiona i plecy były potłuczone boleśnie, a z tyłu głowy wyrósł guz wielkości kurzego jaja. Jednakowoż Foran stwierdził, że przyjaciel nie ma połamanych kości i że rana na głowie wyleczy się szybko, jeśli tylko chory przez kilka dni poleży spokojnie. Bardziej niepokoiły lekarza tajemnicze znamiona na piersi Antorkasa – ślady po uderzeniu czarodziejskiej błyskawicy. W tym miejscu skóra zaogniła się tak, jak gdyby ją przypieczono, a warstwa czarnych włosów została nadpalona. Habella przyłożyła łagodzącą maść i pielęgnowała Antorkasa najlepiej jak umiała, ale ani ona, ani Foran Guist nie byli w stanie określić, jakie wewnętrzne obrażenia mógł jeszcze odnieść. Ku uldze wszystkich Antorkas przebudził się krótko po północy. Jednak wspomnienia wieczornych zajść spowodowały, iż zaraz znowu stracił przytomność z bólu i oburzenia. Ale to

wystarczyło medykom, aby zapewnić rodzinę, że ranny powróci do zdrowia, chociaż powoli. Najlepszą rzeczą dla niego był w tej chwili sen. We śnie ciemna twarz Antorkasa wyglądała uderzająco pięknie i tylko nieliczne białe kosmyki włosów w czarnej czuprynie przypominały o tym, że skończył już pięćdziesiąt lat. Etha usiadła przy nim na łożu, kiedy wszyscy już wyszli i trzymając męża za rękę, bacznie obserwowała nieruchomą twarz. Jego oddech stał się głębszy i bardziej regularny, ale i tak nie mogła przestać myśleć o chwili, w której padł na ziemię. Niepokój mocno kąsał serce niewiasty. Drzwi do sypialni otwarły się powoli i do środka zajrzała Fen. Kiedy zobaczyła, że matka ciągle jeszcze czuwa, weszła cicho i przyłączyła się do niej. – Jak Gaye? – zapytała Etha. – Bez zmian. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. – Pójdę do niej! – Zostań chwilę i porozmawiaj ze mną – poprosiła Fen. – Habella i Anto są przecież przy niej. Jest w dobrych rękach, a ty potrzebujesz odpoczynku. Etha zmarszczyła brwi, ale pozostała na miejscu. Znowu skierowała wzrok na małżonka. W całym domu panowała nocna cisza. – Spójrz na niego, tego starego osła! – poskarżyła się z łagodnym smutkiem w głosie, a jej oczy napełniły się łzami. – Dlaczego nie miał więcej rozumu? Fen nie rzekła ani słowa. Zresztą matka nie oczekiwała odpowiedzi. – Wciąż jeszcze jest przystojny – kontynuowała Etha, mówiąc jakby do siebie – ale szkoda, że nie mogłaś go widzieć, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Był jak ogień pośród śniegów! Oczarował wszystkie dziewczęta, ale wybrał mnie! – Tu potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Do tej pory nie wiem dlaczego... – Zawsze nam mówił, że byłaś najpiękniejszą panną, jaką spotkał w czasie swoich wszystkich podróży – oponowała łagodnie Fen. – I w dodatku tą, która umiała rozśmieszyć go do łez. Matka zdawała się nie słyszeć tej uwagi. – Kiedy po raz pierwszy opowiedział mi o swoim domu, nie wierzyłam ani jednemu słowu – wyszeptała z oczyma pełnymi wspomnień. – Gdyby mu wierzyć, to ta wyspa powinna być miejscem cudów. Ciepłe morze i gorące słońce, które zapalało kamienie... Ogromne ryby unoszące się w wodzie, duchy i magia... Co mogłam wiedzieć o takich rzeczach? – po raz pierwszy jej głos zadrżał. – Spójrz teraz, do czego nas to doprowadziło! – Czy kiedykolwiek żałowałaś przybycia na Zalys? – zapytała miękko Fen. Etha uśmiechnęła się do córki. – Nigdy! – odpowiedziała z głębokim przekonaniem w głosie. – Za Antorkasem podążyłabym na koniec świata! Poza tym – dodała po chwili – bez niego żadne z was nie

przyszłoby na świat. Ciebie nosiłam już w łonie, kiedy po raz pierwszy zstąpiłam na brzeg Zalys. Fen skinęła. Znała dobrze tę historię. Za młodu Antorkas wiele podróżował, zyskując i tracąc fortuny, przeżywając wiele niebezpiecznych przygód wszelkiego rodzaju, jeżeli można było wierzyć w opowieści, które podsłuchała, zapoznając wiele kobiet. Ale wszystko to zmieniło się z chwilą poznania Ethy. Zawładnęła nim całkowicie i kiedy przywiózł ją jako żonę do swego domu na wyspę, cieszył się, że może zaprzestać wędrówek. Zaczął wykorzystywać jedną z wielu zdobytych wcześniej umiejętności, zarabiając na życie jako jubiler. Z czasem warsztat rozrastał się tak samo jak i rodzina. Trzyletni Natali, najmłodszy z chłopców, to ich szóste dziecko. Fen spodziewała się, że matka będzie kontynuowała opowieść, relacjonując raz jeszcze, jak pomylili się na początku, biorąc jej poranną słabość za chorobę morską – wyprawa na Zalys była jej pierwszą dłuższą podróżą statkiem – i o nie skrywanej radości Antorkasa, kiedy potwierdziła się prawdziwa przyczyna chwilowej niemocy. Jednak zamiast tego, głos Ethy przybrał nutę nieśmiałego wyznania. – Wiele jest w tobie z człowieka północnych ziem, Fen. – powiedziała. – Wystarczy mi tylko popatrzyć na ciebie. Czy ty to wszystko rozumiesz? – Tu łza spłynęła po policzku matki. Fen była tak wytrącona z równowagi tym niespodziewanym wybuchem emocji, że nie mogła odpowiedzieć od razu. Etha prawie nigdy nie płakała. Odkąd pamięta, matka stanowiła prawdziwą ostoję i oparcie dla swojej rodziny – żywa, zawsze w dobrym humorze, z talentem do interesów i poczuciem zdrowego rozsądku. Zwłaszcza ten ostatni dar wiele razy uchronił bardziej zmiennego i lekkomyślnego małżonka od wielu niemądrych decyzji. Teraz figura Etny zaokrągliła się już, ale zielone oczy wciąż błyszczały intrygującego, a twarz mówiła o piękności i sile, które to właśnie kiedyś przyciągnęły do niej Antorkasa. Fen zawsze była ciekawa ceny, jaką jej matka musiała zapłacić za ten romantyczny, ale zmieniający tak wiele w jej życiu początek małżeństwa. Fen urodziła się na Zalys i spędziła tu całe swoje życie, ale czasami marzyła o ojczyźnie Ethy – miejscu, które widziała tylko oczyma wyobraźni. Jest wiele w tobie z człowieka północnych ziem. Podobne rozmowy przywoływały wspomnienia rzeczywistości, co prawda odległej już i zapomnianej w prostocie ducha, jednak może przez to bardziej bolesnej. Wreszcie Fen odzyskała mowę. Pragnęła powstrzymać narastającą falę zwątpienia, które wkradło się w serce Ethy. – Rozumiem z tego trochę – odpowiedziała. – Pewnego dnia będziemy wszyscy wolni i już nigdy nie zaistnieją wydarzenia równie potworne jak dzisiejsze. Głos córki zdał się tym właśnie bodźcem, którego Etha potrzebowała. Zaczęła zbierać się w sobie, nerwowo ścierając łzy z oczu i wstając powoli. – A poza tym pamiętaj – powiedziała w końcu mocnym głosem – to nam, kobietom

pozostaje walka z bałaganem, narobionych przez mężczyzn i ich polityków. – Uważaj na swojego Dsordasa, dziecko! Nie chcę, żebyś ty także cierpiała! – Pobądź przy nim chwilę! – ciągnęła dalej. – Chcę zobaczyć Gaye! – Po tych słowach powstała, ucałowała delikatnie małżonka w czoło i opuściła pokój. Drzwi zamknęły się cicho. Ile ona wie? – pomyślała Fen z niepokojem. A może się tylko domyślał Niemoc Gaye dostarczała więcej powodów do niepokoju niż choroba jej ojca. Zewnętrznie odniosła nie tak poważne obrażenia – niewielkie stłuczenia i zadrapania, bez śladów „oparzeń” takich, jakie widniały na ciele Antorkasa. Jednak cały czas pozostawała nieprzytomna. Prawie nie oddychała, pomimo wszelkich prób cucenia. Żaden z wywarów Habelli nie przyniósł najmniejszej poprawy i zielarka chciała odejść na jakiś czas, aby sięgnąć do niemałych zbiorów porad swojej babki, po której odziedziczyła całą wiedzę uzdrowicielki. Foran był także zakłopotany. Nie mógł znaleźć u Gaye żadnych poważniejszych uszkodzeń ciała i pozostawały mu tylko domysły, że być może szok zaszkodził bardziej umysłowi niż cielesnej powłoce, co napełniało całą rodzinę przerażeniem. Nawet pospiesznie dodaną uwaga, że to z pewnością stan przejściowy, nie przywróciła nikomu spokoju. Znowu popatrzyła na śpiącego ojca, zastanawiając się, czy on zdawał sobie sprawę, jakie miał szczęście, kiedy wybierał Ethę na żonę. Wszyscy po kolei czuwali przy Gaye tej nocy, ale nie nastąpiła żadna zmiana. Dyżury rozdzielono pomiędzy Ethę, Fen i jeszcze troje dzieci Amari. Antorkas Młodszy, znany powszechnie jako Anto, był przy swoich siedemnastu latach najstarszym chłopcem w rodzinie i jego powaga dowodziła, jak bardzo serio traktował spoczywającą teraz na nim odpowiedzialność. W odróżnieniu od sióstr Anto dziedziczył po ojcu ciemną karnację, a także uzdolnienia artystyczne i objawiający się czasami ognisty temperament. Tylko jego zadziwiająco zielone oczy mówiły o przodkach matki. Następny był Tarin, poważny dziesięciolatek z ciemnymi, dobrymi oczyma Antorkasa ojca, a za nim siedmioletnia Ia, najmłodsza z dziewcząt, wyróżniająca się spośród nich śniadym zabarwieniem skóry. Chociaż niewiele rozumiała z tego, co się działo, nalegała jednak, mimo wzrastającego zmęczenia i senności, na wzięcie udziału w całonocnym czuwaniu. Była zawsze bardzo przywiązana do Gaye i teraz siedziała dzielnie na skraju jej łóżka, opowiadając siostrze o wszystkim i o niczym, tak jak gdyby ta mogła ją słyszeć. Dojrzałe zachowanie małej dziewczynki ściskało wszystkim gardło. Jedyną osobą, nie biorącą udziału w nocnym opiekowaniu się siostrą, był Natali, chłopczyk, którego jasne włosy i niebieskie oczy czyniły ulubieńcem kobiet na wyspie. Nazywały go „aniołkiem” i rozpuszczały chętnie przy każdej sposobności. Jednak tej nocy Natali miał oczy czerwone od łez. Płakał, nie mogąc pojąć, co się wokół niego dzieje i nikt,

nawet matka, która układała go do snu, nie mógł mu tego wytłumaczyć. Zasypiając, łkał cichutko. Czuł się smutny i opuszczony. Poranek nie przyniósł poprawy w stanie zdrowia Gaye, ale blask wczesnego słońca odkrył dziwny i niepokojący fakt. Jej włosy, dotychczas trochę ciemniejsze od włosów Fen, utraciły swoją barwę. Ich kolor zniknął w ciągu ostatnich paru godzin i lśniące niegdyś loki były teraz zupełnie białe. Świt zastał Farraga z wieloma sprawami na głowie. Noc obfitowała w wydarzenia i wciąż jeszcze można się było spodziewać nieoczekiwanych reperkusji. Teraz czekał na niego kolejny obowiązek do spełnienia. Po krótkim namyśle zdecydował się, którego poddanego o zdolnościach telepatycznych użyć do realizacji zadania. Ten młody człowiek w celi był jeszcze niedawno chłopcem. Na krótko ostrzyżonych włosach nosił ciasną opaskę z wszytym na środku bursztynem, a smukłe ciało okrywała luźna przybrudzona tunika. Leżał na sienniku, z wyciągniętymi kończynami, plecami wsparty o nagi kamienny mur. Na widok Farraga stojącego w drzwiach nie zmienił wyrazu twarzy. Otępiałe oczy nie zdradzały żadnego zainteresowania nowo przybyłym. – Wyrzuć trzy czaszki, Iceman! – powiedział marszałek. Słowa hipnotycznego kodu obudziły młodzieńca do życia. Wstał, a jego oczy odzyskały zwykły blask. Ale nadal nie był swoim własnym panem. To Farrag za pomocą słów nadal sprawował nad nim pełną kontrolę. – Chcę mówić z Xantium! Czy twój głos doniesie moje wypowiedzi tak daleko? Telepata nazwany Icemanem dotknął niepewnym palcem najpierw kamienia na opasce, potem skroni i w końcu skinął powoli głową. – Z wielkim trudem. – Jego głos brzmiał ochryple, trochę tylko głośniej od szeptu. Marszałek rozważył możliwość oszustwa ze strony chłopaka, ale wkrótce podjął decyzję. Wyjął z kieszeni małą szklaną flaszeczkę i podtoczył się do grubo ciosanego drewnianego stołu, znajdującego się pod jedynym oknem celi. Leżała na nim prosta gliniana czarka i dzban wody. Farrag upuścił jedną kroplę czarnej cieczy z flaszeczki do czary, a potem dopełnił naczynie wodą i zamieszał miksturę. Iceman pożądliwym wzrokiem obserwował każdy ruch marszałka, a jego oczy płonęły z niecierpliwości. Farrag odwrócił się i wręczył mu naczynie. Telepata prawie wyrwał je z grubych palców kaleki i natychmiast wypił zawartość duszkiem. Chłopak zamknął oczy i zaczął drżeć na całym ciele, a na jego twarzy wykwitł słaby uśmiech. Marszałek patrzył na niego uważnie. – Jestem gotowy – oznajmił Iceman po kilku minutach ciszy. – Wiadomość dla kanclerza Verkho – oznajmił Farrag zdecydowanie. – Nikt inny nie może

jej usłyszeć, a ty przekażesz i zaraz potem zapomnisz! Iceman skinął tylko głową. – Aresztowałem Bowena Folegandrosa zgodnie z otrzymanymi instrukcjami. Przesłuchiwałem więźnia, ale jego odpowiedzi nie miały sensu. Być może stracił rozum, przynajmniej na jakiś czas. Czy życzysz sobie, panie, abym użył innych metod w celu wydobycia zeznań? Wyznacz pożądaną datę wywozu więźnia. – Tu Farrag przerwał. – Dołącz kod mojego podpisu i relacjonuj. – Wiadomość została wysłana i przyjęta – oznajmił telepata chwilę później. – Kiedy odpowiedź nadejdzie, zamelduj strażnikowi, aby mnie powiadomił!– rozkazał marszałek, kierując się w stronę drzwi. – Odpowiedź została wysłana już teraz – odrzekł Iceman. Farrag walczył ze sobą, aby nie okazać zaskoczenia. Nie spodziewał się tak szybkiej reakcji. Przeszedł go dreszcz niepokoju. Czy Verkho miał go przez cały czas na oku? Z jakich powodów? Fala strachu przetoczyła się przez otyłe kształty marszałka. Ten człowiek był niepojęty! Być może chciał czegoś innego? O konsekwencjach niewykonania dokładnie tego, czego kanclerz sobie życzył, Farrag wolał nawet nie myśleć! Farrag uświadomił sobie, że chłopiec cały czas patrzy na niego. – Przekaż! – rozkazał niecierpliwie. Kiedy teraz Iceman przemówił, jego głos brzmiał zupełnie inaczej, silny, dźwięczny, bez śladu chrypki. – Natychmiast wyślij Folegandrosa na kontynent! Ma pozostać nietknięty! Bądź czujny. V. Zakończywszy relację, Iceman pogrążył się w milczeniu, podczas gdy w Farragu wszystko się gotowało. Rozkaz co do Bowena rozczarował go, ale nie zaskoczył. Dlaczego jednak Verkho uznał za wskazane dodać: Bądź czujny! Niepotrzebna obraza! Czy on próbuje mnie sprawdzać? – zastanawiał się Farrag. – Dać mi coś do zrozumienia? Czy jest może jakaś subtelność, którą przeoczyłem! Na wszelki wypadek odczekał jeszcze chwilę, ale nie nadeszło nic, nie było żadnych dodatkowych wyjaśnień! – Odrzuć tę parę księżyców, Iceman! – powiedział Farrag z niesmakiem. Kiedy niepotrzebny już telepata opadł znowu do tyłu z pustymi oczyma, marszałek opuścił celę. Odnalazł strażnika i wydał rozkazy niezbędne dla przygotowania transportu Bowena, a potem oddalił się pospiesznie, cały czas walcząc ze zmąconymi, niespokojnymi myślami. Wysłanie go tutaj, na te śmieszną małą wysepkę na najbardziej oddalonych krańcach cesarstwa, to już wystarczająca zniewaga. Te niedorzeczne intrygi na Zalys nie zasługiwały na jego uwagę, a już z całą pewnością nie były na miarę nawet jednego z licznych talentów, jakie posiadał. Ale teraz, być potraktowanym z taką pogardą! To przecież zupełnie nie do zniesienia! I Verkho

odebrał mu nawet przyjemność przesłuchania więźnia! Nie namyślając się dłużej, Farrag skierował się w stronę swojego prywatnego ogrodu.

Rozdział 3 Widzę nową gwiazdę przewodnią lśniącą w oddali. Czy ona wie, co oznacza to przebudzenie? Jej głowę wypełniają myśli o kimś innym. Jego światło od dawna rozjaśniało ten mrok, nawet gdy temu zaprzeczał. Jaką wspaniałą parą mogliby się stać! Ale teraz rozdziela ich okrutna ciemność morza. Będą musieli nauczyć się latać... Kiedy słońce wstało z obietnicą kolejnego upalnego dnia, Fen i Dsordas leżeli wyciągnięci na łożu obok siebie, z oczyma wprawdzie czerwonymi z niewyspania, ale wciąż zbyt przejęci, aby zaznać rozkoszy snu. Przerażającym było widzieć wybuch Dsordasa poprzedniej nocy! Jego szczękę unieruchomił skurcz i praktycznie przez kilka godzin nie mógł wydobyć z siebie słowa, tak wielkie siły w nim walczyły! Ostatecznie z tego stanu wybawiła go udręka Fen i dalsze godziny ciemności spędzał już potem ze wszystkimi, jak jeden z członków rodziny. Był nim od dawna, choć jeszcze nieformalnie. Od lat zaprzyjaźniony z Fen, Dsordas pracował również dla Antorkasa w jego firmie jubilerskiej, gdzie powierzano mu większość transakcji kupna i sprzedaży. Zajęcie to pozwalało mu poruszać się swobodnie we wszystkich środowiskach społeczności Zalys, co, jak się zaraz okaże, było dla niego bardzo istotne. Najpierw Dsordas chciał od razu zebrać mężczyzn, co do których miał pewność, że może im zaufać, ażeby natychmiast wziąć odwet – wielu członków ruchu oporu na wyspie od dawna pragnęło krwawej zemsty – ale Fen wyperswadowała mu ten pomysł. Ich dyskusje dotyczyły teraz ciągle tego samego problemu, przy czym Dsordas zachował wszelkie pozory spokoju, podczas gdy Fen denerwowała się i zamartwiała. Ten podły postępek Farraga zapadł mu w serce głębiej niż jakakolwiek z jego wcześniejszych nieprawości! Przez jakiś czas wydawało się nawet, że młodzieniec zupełnie nie może zapanować nad sobą po wydarzeniach na placu Fournoi. – Nie wolno wam zareagować na tę prowokację! – argumentowała Fen. – Na to on właśnie czeka! W końcu wściekłość opuściła Dsordasa i przyznał ukochanej rację. Powrócił do swojego zwykłego, kontrolowanego sposobu bycia, ale nawet wtedy wciąż było widać cierpienie w jego oczach, a ponadto dręczył go ciężki ból głowy. – Na was ciąży odpowiedzialność – mówiła Fen. – Od was zależy dobro tak wielu. Wasz atak powinien być motywowany pełną gotowością, a nie przymusem. Tak bardzo nienawidzę niemocy i bierności, ale jednak myślę, że ważniejsze jest teraz, abyśmy pozostali spokojni, bo inaczej unicestwimy wszystkie nasze plany i nadzieje.

– Ale tu chodzi o twoją rodzoną siostrę – powiedział, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. – Ona powiedziałaby to samo – odparła Fen z przekonaniem. Przez chwilę Dsordas przyglądał się jej uważnie, ale Fen wcale się tym nie przejęła. – Przecież wiesz, że mam rację – rzekła spokojnie. Później zadała mu pytanie, które nurtowało ją już od jakiegoś czasu. – Czy Bowen należał do Dzieci? – Dzieci Zalys to nazwa tajnej organizacji na wyspie. – Nie – odpowiedział z goryczą Dsordas. – Chciałem, aby był z nami, ale odmówił ze względu na Sagara. – Oskarżenia Bowena o spisek to po prostu kolejne kłamstwo Farraga. – Ale czy on wie cokolwiek? – Nic, co mogłoby zostać wykorzystane przez nich! – zapewnił ją. Chciał powiedzieć więcej, ale do pokoju weszła Etna. Wyglądała na zupełnie wyczerpaną. – Ojciec obudził się znowu – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu. – Skarżył się jak zwykle, więc chyba wraca do zdrowia. – A Gaye? – zapytała cicho Fen. Uśmiech matki zniknął. Postarzała się o kilka lat. – Nic się zmieniło, z wyjątkiem koloru włosów – odpowiedziała powoli. – Wiecie już o tym! Skinęli. Nikt nie rozumiał, co to może oznaczać. Długie chwile upływały w niezręcznym milczeniu. – Dsordas... – zaczęła prosząco Etha – czy mógłbyś...? – Proszę, tylko nie to! – odpowiedział błagalnie – To bezcelowe! – Przecież masz nadprzyrodzoną moc w rękach! – odpowiedziała Etha, nie odstraszona grymasem gniewu na jego twarzy. – Nie, nie mogę! – Twoja matka była uzdrowicielką i ty także jesteś! – odparła, teraz już z oburzeniem. – Dlaczego się wzbraniasz? – Tak, moja matka najbardziej pomogła sama sobie! – rzucił w odpowiedzi Dsordas. – Umarła! – Te słowa zabrzmiały jak oskarżenie. Ale zanim odeszła – odpowiedziała Etha żarliwie – starała się czynić dobro. Pomagała ludziom, a ty nie chcesz nawet spróbować! – Nie chcę, bo nie umiem pomóc! – wykrzyknął. – Zostaw to ludziom, którzy wiedzą, co robić! – Próbowaliśmy już wszystkiego – odrzekła Etha teraz już spokojnie. – Gaye cię potrzebuje. Kiedy nastała po tych słowach cisza przeciągała się nieznośnie, Fen zaczęła łamać sobie głowę nad jakimś sposobem zakończenia sporu, ale nie mogła nic wymyślić. Zarówno Dsordas, jak i jej matka byli tak niewzruszeni w swoich poglądach, że cokolwiek by powiedziała, nie

zrobiłoby to żadnej różnicy! Jak zwykle, konflikt przekonań przeszedł w konflikt woli. Niespodziewanie to właśnie Dsordas ustąpił. – W porządku – wyszeptał, nie patrząc na Etnę. – To nic nie da, ale spróbuję. – Dziękuję ci! Przeszli do pokoju Gaye. Dsordas podszedł do łoża Gaye, pozostawiając towarzyszące mu kobiety nieco z tyłu. Położył ręce na obydwu stronach głowy chorej, tak jak wiele razy przedtem czyniła to jego matka. Brak wiary w to, co robił, odbijał się wyraźnie na twarzy mimowolnego uzdrowiciela, który mimo wszystko kontynuował czynności. Po chwili oddech Gaye pogłębił się, a rysy twarzy rozluźniły się trochę. Pozostała jednak dalej nieprzytomna, bardziej przypominając zjawę niż żywą istotę ludzką, a wrażenie to wzmagała jeszcze niesamowita biel włosów. – Nie jest dobrze – powiedział Dsordas słabo, cofając ręce. – Nie wiem, co się dzieje! – Zrobiłeś wszystko co w twojej mocy – odrzekła Etha – nie można więcej wymagać od ciebie. – Chodź już! – powiedziała Fen. – Pójdziemy znaleźć coś do jedzenia! Pozwolił poprowadzić się w kierunku kuchni. – Jak tam twoja głowa? – zapytała. – A wiesz, że lepiej?! – odpowiedział zaskoczony. Ogród Farraga mieścił się w zakątku pomiędzy wysokimi ścianami otaczających tę małą powierzchnię trzypiętrowych budynków. Okna z widokiem na ogród pozostawały zasłonięte okiennicami, a do wnętrza prowadziło tylko jedno wejście zamknięte podwójnymi drzwiami. W środku powietrze było wilgotne i ciężkie mimo porannej godziny, a rozliczne owady kręciły się i brzęczały niepokojąco. W centralnym punkcie znajdował się mały staw. Gnijące drzewo obok było do połowy zatopione w jego mrocznych głębinach. Kępy dzikiej trawy, bezimienne zarośla i czepne pnącza winnych latorośli porastały okolice stawu. Kiedy Farrag wtoczył się do środka, w zakątku zapanowała nagła cisza, tak jak gdyby ogród wstrzymał na chwilę oddech. Na brzegu stawu siedziało kilkanaście dużych, odrażających ropuch. Wszystkie zastygły teraz w bezruchu, w nadziei, że nie zostaną zauważone. Ich pstrokata zielono-brązowa skóra upodobniła się do koloru cuchnącej gleby, ale marszałek nie dał się zmylić. Okrutne niebieskie oczy zatrzymały się na największej i nagle mężczyzna wydobył z siebie niski, przeciągły dźwięk, który odbijał się echem w zamkniętej przestrzeni. Wybrana ofiara stała się zupełnie nieczuła, opadła ciężko na brzuch, zamykając wypukłe oczy. Kiedy Farrag poruszył się do przodu, wszystkie pozostałe ropuchy odskoczyły, aby się ukryć, z podziwu godną chyżością. Olbrzymia żaba nie stawiała oporu, gdy marszałek pochylił się i pochwycił ją w swoje ręce. Trzymając stworzenie tuż przed twarzą, Farrag zamilkł. Cienkie powieki płaza rozwarły się od razu. Rozpoczęła się desperacka walka zwierzęcia, nagle

świadomego śmiertelnego niebezpieczeństwa i okropnie przerażonego. Doświadczone ręce oprawcy utrzymywały je jednak z łatwością i zdeterminowane stworzenie chwyciło się ostatniej możliwości obrony. Z narośli na grzbiecie i na wierzchołku głowy ropuchy zaczęła wyciekać gęsta czarna substancja. Marszałek paznokciem kciuka zwinnie zebrał większość cuchnącej cieczy do uprzednio przygotowanej małej flaszeczki. Potem przybliżył twarz do ostatniej narośli i powoli, z namaszczeniem zaczął zlizywać truciznę z wierzchołka głowy wstrętnego stworzenia, z upodobaniem przesuwając plamistym językiem po jego szorstkiej skórze. Potem rzucił ropuchę na ziemię i zwierzę uciekło, nie oglądając się za siebie. W tej chwili ciałem Farraga wstrząsnął dreszcz. Fałdy tłuszczu zadrżały, a oczy marszałka wywróciły się do góry w ekstazie. W późniejszych godzinach poranka Fen i Dsordas wprawdzie zmusili się do jedzenia, ale wciąż nie byli w stanie zasnąć. Teraz przynajmniej pozostawiono ich samych. Nareszcie mieli okazję odpocząć jedynie we własnym towarzystwie. Ale ten spokój nie trwał długo, ponieważ wkrótce przybył niespodziewany gość. – Czy mogę wejść? – zapytał Nason. – Oczywiście! – odpowiedziała Fen, patrząc ciekawie na zdeterminowany wyraz twarzy młodszego brata Bowena. – Jak się czują twoi rodzice? - Wszystko w porządku – odpowiedział bez namysłu Nason. – Wysłali mnie, abym zobaczył, jak się miewa Gaye i Antorkas, ale tak naprawdę to przyszedłem zobaczyć się z tobą! – dodał, patrząc na Dsordasa. – Dlaczego? – Chcę przyłączyć się do podziemia – oznajmił chłopiec. – Do Dzieci. – W takim razie przybyłeś w niewłaściwe miejsce! – odpowiedział bez zająknienia Dsordas, zachowując obojętny wyraz twarzy, który Fen z wysiłkiem starała się naśladować. – Nic nie wiem na ten temat! Nason popatrzył na niego, a zaskoczenie odebrało mu na chwilę mowę. – Ale ty musisz coś o tym wiedzieć – wyszeptał w końcu. – Niebezpiecznie jest nawet mówić o takich rzeczach – odpowiedział spokojnie Dsordas. – Dlaczego sądzisz, że mam cokolwiek wspólnego z tajną organizacją? – Ja... ja wiem, że jestem młody! – wykrzyknął chłopiec, kiedy doszedł trochę do siebie. – Ale swój rozum mam! Nie zamierzam popełnić tego samego błędu co Bowen! – W jego głosie zabrzmiał gniew. – Musicie mi zaufać! – Ależ oczywiście! – odpowiedziała Fen cicho. – Jednak nie możemy ci pomóc – dodał zdecydowanie Dsordas. – Jaki błąd popełnił Bowen?– zapytała Fen, wiedząc, że powinni wyciągnąć z chłopca