tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony263 804
  • Obserwuję183
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań233 946

Pittacus.Lore.-.Numer.Szesc.(nieof.).(P2PNet.pl)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :380.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Pittacus.Lore.-.Numer.Szesc.(nieof.).(P2PNet.pl).pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 64 stron)

I AM NUMBER FOUR The Lost Files SIX’S LEGACY THE LORIEN LEGACIES Pittacus Lore Numer Sześć – kiedy John spotyka ją w “Jestem Numerem Cztery”, jest ona bardzo silna i gotowa do walki. Ale kim ona jest? Gdzie mieszkała wcześniej? Jak trenowała? Kiedy rozwinęła swoje Dziedzictwa? I skąd tyle wie o Mogadorczykach? W książce pt.“Jestem Numerem Cztery: The Lost Files: Six’s Legacy”, zostaje odkryta historia przed Szóstką. Jeszcze przed Paradise, Ohio, nawet przed historią z Johnem Smithem, Szóstka podróżowała przez Zachodni Teksas wraz ze swoją Cêpan, Katariną. To co się tam stało, zmieniło Szóstkę na zawsze… Tłumaczenie nieoficjalne: www.chomikuj.pl/bridget_mm

ROZDZIAŁ PIERWSZY Katarina uważa, że jest więcej niż jeden sposób na to, aby się ukryć. Zanim przyjechaliśmy tutaj, do Meksyku, mieszkałyśmy na peryferiach Denver1 . Wtedy, nazywałam się Sheila i nienawidziłam swego imienia, bardziej niż imienia Kelly, które obecnie noszę. Mieszkałyśmy tam przez 2 lata, a ja starałam się upodobnić do miejscowych dziewczyn, mając włosy upięte spinką i różowe, gumowe bransolety na nadgarstkach. Kilka razy nocowałam u niektórych z nich, u dziewczyn, które nazywałam „moimi przyjaciółkami”… Chodziłam do szkoły podczas roku szkolnego, a nawet pojechałam na obóz pływacki do YMCA2 . Lubiłam moje przyjaciółki i życie, które tam wiodłyśmy. Nasze życie w tym miejscu było w porządku, ale wiedziałam, że nic nie trwa wiecznie, nie możemy zostać w jednym miejscu na stałe. Wkrótce będziemy musiały się przeprowadzić z moją Cêpan3 Katariną. Wiedziałam, że to nie było moje prawdziwe życie. Moje prawdziwe życie toczyło się w piwnicy, gdzie trenowałyśmy z Katariną walkę wręcz. W ciągu dnia, był to zwykły, nudny, rekreacyjny pokój z dużą, wygodną kanapą, telewizorem stojącym w jednym rogu, zaś stołem do ping-ponga w drugim. Natomiast w nocy, pokój przemieniał się w dobrze zaopatrzoną siłownie z zawieszonymi workami treningowymi, matami na podłodze, bronią, a nawet prowizorycznym koniem z łękami4 . Publicznie, przed ludźmi, Katarina grała rolę mojej matki i twierdziła, że jej mąż, a mój ojciec zginął w wypadku samochodowym, kiedy byłam dzieckiem. Nasze imiona, nasze życie, nasze historie były fikcją, ukrywałyśmy się pod fałszywymi nazwiskami – wszystko było wymyślone. Dzięki temu mogłyśmy żyć w społeczeństwie, niemal normalnie, jak inni ludzie. Wtopienie się w tłum – to był jeden ze sposobów ukrycia się. Ale pomyliłyśmy się. Po dziś dzień pamiętam naszą rozmowę, gdy wyjechałyśmy z Denver, kierując się do Meksyku, jedynie z tego powodu, iż nigdy tam nie byłyśmy. Jadąc, próbowałyśmy odgadnąć, jak to się stało, że ujawniłyśmy nasze schronienie. Być może coś, co powiedziałam Elizie, nie zgadzało się z tym, co Katarina powiedziała jej matce. Przed Denver, mieszkałyśmy w Nowej Szkocji5 , w czasie zimnej, bardzo zimnej zimy, ale z tego, co pamiętam, to w naszej historii – uzgodniłyśmy, że powiemy, iż wcześniej żyłyśmy w Bostonie6 . Niestety Katarina, zapamiętała to inaczej i twierdziła, że Tallahassee7 było naszym poprzednim domem. Wtedy Eliza powtórzyła swojej matce, moją zmyśloną historyjkę o tym, że przeprowadziłyśmy się z Bostonu i to doprowadziło do tego, że mieszkańcy stali się podejrzliwi wobec nas. 1 Stolica stanu Kolorado w USA. 2 YMCA = Young Men’s Christian Association – Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej lub Związek Chrześcijański Młodzieży Męskiej… 3 Każdemu Gardzie z mocą, przydziela się Cepana, który jest jego stróżem. 4 z ang. pommel horse, przyrząd do ćwiczeń gimnastycznych. 5 Prowincja Kanady, leżąca nad Atlantykiem. 6 Stolica stanu Massachusetts w USA. 7 Stolica stanu Floryda w USA.

Było to prawie katastrofalne zdemaskowanie. Nie miałyśmy żadnego, bezpośredniego powodu, aby wierzyć, że ta wpadka, zwróci uwagę Mogadorczyków. Nasze życie w tamtym miejscu, popsuło się od tego wydarzenia i Katarina pomyślała, że byłyśmy tam wystarczająco długo i najwyższy czas, aby opuścić to miejsce. Tak więc, przeprowadziłyśmy się po raz kolejny. Słońce jest jasne i mocne w Puerto Blanco, a powietrze niesamowicie suche. Katarina i ja, nie podjęłyśmy żadnej próby, aby wmieszać się w meksykańską społeczność – tutejszych rolników i ich dzieci. Nasz jedyny kontakt z lokalnymi mieszkańcami, to nasze cotygodniowe wizyty w pobliskim miasteczku, aby kupić podstawowe produkty w tutejszym, małym sklepiku. Jesteśmy jedynymi białymi, w przeciągu kilku mil, i chociaż doskonale posługujemy się hiszpańskim, to nikt by nie miał problemu w odróżnieniu nas od miejscowej ludności. Dla naszych sąsiadów, jesteśmy ”gringo”, dziwnymi, białymi odmieńcami. „Czasami, można skutecznie się ukryć, rzucając się w oczy” – mówi Katarina. Wydaje się, że Katarina ma rację. Jesteśmy tu już prawie od roku i nikt nas nie zaczepiał. Prowadzimy samotne, pustelnicze, ale uporządkowane życie w ciągnącej się8 , jednopoziomowej chałupce, ukrytej pomiędzy dwoma dużymi kawałkami uprawnych pól. Wstajemy o wschodzie słońce i przed śniadaniem albo porannym prysznicem, Katarina urządza mi wczesną musztrę9 (ćwiczenie biegowe) na podwórzu za domem – wbiegam i zbiegam z małego wzgórza, robię rytmikę10 i ćwiczę tai chi. Wykorzystujemy stosunkowo dwie zimniejsze, poranne godzinny. Po porannej rozgrzewce, mamy lekkie śniadanie, potem 3 godziny nauki – języki obce, historia powszechna i jakiekolwiek inne przedmioty, które Katarina jest w stanie wygrzebać z Internetu. Ona mawia, że jej metody uczenia i przedmioty są „eklektyczne11 ”. Nie wiem nawet, co to słowo oznacza, ale jestem jej wdzięczna za różnorodność. Katarina jest cichą, spokojną, troskliwą kobietą i chociaż jest mi najbliższą osobą po matce, to jesteśmy zupełnie różne. Uczenie się jest jednym z najciekawszych fragmentów dnia dla Katariny, ja zaś wolę poranną gimnastykę. Po nauce, wracam w ten nieznośny upał, gdzie pod wpływem tego gorąca dostaję zawrotów głowy, tak, że mam halucynacje z moimi wyimaginowanymi wrogami. Walczę ze słomianym mężczyzną, strzelając do niego z łyku, rzucając nożami, albo po prostu okładając go pięściami. Jednak na wpół oślepiona przez słońce, widzę go, jako Mogadorczyka i cieszę się, że mam szansę rozerwać go na strzępy. Katarina mówi, że chociaż mam 13 lat, to jestem tak sprawna i silna, że mogę z łatwością pokonać, nawet dobrze wytrenowanego dorosłego. 8 z ang. sprawling 9 z ang. run drill 10 z ang. calisthenics 11 eklektyczne = łączący różne style lub koncepcje w jedną całość; utylitarny.

Jedną z lepszych rzeczy, żyjąc tu, w Puerto Blanco, jest to, że nie muszę ukrywać swoich zdolności. Mieszkając w Denver, czy to będąc na obozie pływackim w Y, albo grając na ulicy, musiałam powstrzymywać się, aby nie zdradzić mojej przewagi w szybkości i sile, która wynikała z przeprawy z Katariną. Tutaj, nie musimy się ukrywać, bo trzymamy się z dala od innych. Dzisiaj jest niedziela, dlatego nasza popołudniowa rozgrzewka jest krótka, jedynie trwa godzinkę. Walczę z cieniem, z Katariną na podwórku, czuję jej chęć, aby się poddać – jej ruchy są wymuszone, mruży oczy z powodu słońca i wygląda na zmęczoną. Kocham ćwiczyć i mogłabym to robić cały dzień, ale przez wzgląd na Katarinę, wystarczy tego na dziś. - „Chyba powinniśmy skończyć dziś wcześniej” – ona mówi. Uśmiecham się szeroko w duchu, pozwalając jej myśleć, że to ja jestem tą osobą bardziej zmęczoną. Wchodzimy do środka, Katarina nalewa nam po szklance agua fresco, naszego zwyczajowego, niedzielnego smakołyku. Wentylator w naszym skromnym pokoju dziennym, działa pełną parą. Katarina uruchamia jej różne komputery, podczas gdy ja zdejmuje i zrzucam na podłogę moje przepocone buciory do walki. Rozciągam ramiona, aby nie mieć jutro zakwasów, potem obracam się w stronę rogu z półką z książkami i wyciągam duży stos z grami planszowymi. Risk, Stratego, Othello. Katarina próbowała zainteresować mnie, takimi grami, jak Life and Monopoly, mówiąc, że nie zaszkodzi być wszechstronnym. Jednak te gry nigdy nie przyciągały mojej uwagi. Katarina złapała aluzję i teraz gramy tylko w strategiczne lub bojowe gry. Risk jest moją ulubioną grą, a ponieważ skończyłyśmy dzisiaj wcześniej, to zapewne Katarina da się na mówić na grę, mimo że jest znacznie dłuższą grą niż pozostałe. - „Risk?” Katarina siedzi na swoim krześle przy biurku i obraca się wokół wielu monitorów komputerowych… - „Ryzyko czego?” – pyta z roztargnieniem. Śmieję się, po czym potrząsam pudełkiem niedaleko jej głowy. Nie odrywa głowy od ekranów, jednak odgłos grzechotania poszczególnych elementów w pudełku, pozwala jej załapać, o co chodzi. - „Ach.” – ona mówi. – „No pewnie.” Rozkładam planszę. Bez pytania, dzielę armię pomiędzy mną a ją i zaczynam umieszczać wojska w poszczególnych miejscach na mapie. Grałyśmy w tą grę tak często, że nie muszę nawet pytać Katariny, które państwa będzie chciała uznać za swoje albo, jakie terytoria zechce fortyfikować. Ona zawsze wybiera USA i Azję. Tak, więc chętnie ustawiam jej wojska na tych obszarach, bo wiem, że z moich bardziej obronnych terenów będę mogła łatwo zmiażdżyć jej armie.

Jestem tak pochłonięta aranżowaniem gry, iż nie zauważam jej milczenia i totalnego skupienia. Jedynie wtedy, kiedy głośno strzelam moim karkiem i ona nie beszta mnie za to, krzywiąc się przy tym dźwięku, zwykle mówiąc „Proszę, nie…” – spoglądam na nią i widzę, że gapi się w ekran komputera z otwartymi ustami. - „Kat?” – pytam. Ona milczy. Wstaje z podłogi i przechodzę przez naszą grę, aby do niej dołączyć przy biurku. I dopiero wtedy, zauważam, co przekłuło jej uwagę. Wiadomości z ostatniej chwil o jakieś eksplozji w autobusie, w Anglii. No nie - jęczę w duchu… Katarina zawsze przeszukuje Internet i wiadomości o tajemniczych przypadkach śmierci. Przypadki śmierci, które mogły być sprawką Mogadorczyków. Przypadki śmierci, które mogą oznaczać, że drugi członek Garde został pokonany. Katarina robi to odkąd zjawiłyśmy się na Ziemi, a ja jestem coraz bardziej sfrustrowana i pełna złych przeczuć. Poza tym, że nie oznaczało to nic dobrego dla nas za pierwszym razem. Miałam 9 lat i mieszkałam w Nowej Szkocji z Katariną. Nasza sala treningowa była na strychu. Katarina skończyła trening na dziś, a ja wciąż miałam jeszcze dużo energii do wypalenia. Tak, więc sama robiłam ćwiczenia gimnastyczne na koniu z łękami, kiedy nagle poczułam silny i piekący ból w kostce. Straciłam równowagę i upadłam na matę, ściskając moją kostkę i jęcząc z bólu. Moja pierwsza blizna. To oznaczało, że Mogadorczycy zabili Numer Jeden, pierwszego z Garde. I pomimo ciągłego przeszukiwania Internetu przez Katarina, byłyśmy na to całkowicie nieprzygotowane. Czekając, siedziałyśmy jak na szpilkach przez wiele tygodni i spodziewałyśmy się drugiej śmierci i drugiej blizny w tak krótkim czasie. Jednak tak się nie stało. Myślę, że Katarina jest kłębkiem nerwów, do tego wciąż zdenerwowana i gotowa do szybkiego opuszczenia danego miejsca. Jednak minęły 3 lata – prawie czwarta część mego całego życia nie jest to tylko coś, o czym często myślę. Stanęłam pomiędzy Katariną a monitorem, mówiąc: „Jest niedziela. Czas na grę.” - „Proszę cię, Kelly.” – mówi z pewną sztywnością, używając mego nowego pseudonimu. Wiem, że zawsze będę dla niej Szóstką, tak jak dla mnie w moim sercu. Pseudonimy, które używam są jedynie moim pancerzem, a nie tym, kim jestem naprawdę. Wracam pamięcią do naszej planety Lorien, gdzie miałam imię, moje prawdziwe imię, a nie tylko numer. Ale było to tak dawno i od tam tej pory nosiłam tyle imion, że już nie pamiętam, jak naprawdę się nazywałam. Szóstka jest moim prawdziwym imieniem. Szóstka, jest tą, kim jestem.

Katarina zbyła mnie, aby zagłębiając się w dalsze szczegóły tych wiadomości. Straciliśmy w taki sposób już wiele naszych dni gier planszowych, tylko z powodu wiadomości z ostatniej chwili. I nigdy nie okazały się one niczym alarmującym, tylko zwykłymi, ludzkimi tragediami. Na Ziemi, jest pod dostatkiem różnych tragedii. - „Nie, to tylko wypadek autobusowy. Zagrajmy w grę.” – mówię, szturchając ją za ramię, aby się mogła zrelaksować. Wygląda na bardzo zmęczoną i zmartwioną, wiem że mogłaby dobrze wykorzystać tą przerwę. Trzyma się mocno swojego, mówiąc: „To najwyraźniej eksplozja autobusu. Konflikt wciąż trwa.” - „Konflikt zawsze jest.” – mówię, przewracając oczami – „No chodź, zagraj.” Potrząsa głową, uśmiecha się i ostatecznie się poddaje, mówiąc: „Dobrze. W porządku.” Katarina odchodzi od monitorów i siada na podłodze, aby ze mną zagrać. Całą siłą woli powstrzymuje się, aby nie zacierać rąk z radości i ze względu na jej zbliżającą się porażkę: Zawsze wygrywam w Risk. Przyklękam obok jej i zabieram się do gry. - „Masz rację, Kelly.” – mówi. – „Nie powinnam panikować z powodu każdej, drobnej rzeczy.” Nagle jeden z monitorów na biurku Katariny, wydał sygnał ostrzegawczy. Jeden z jej alarmów. Komputery Katariny są zaprogramowane, aby wynajdywać w Internecie: niezwykłe wiadomości z ostatniej chwili, wpisy na blogu, a nawet zwracające uwagę – zmiany w globalnej prognozie pogody; wszystko w poszukiwaniu jakichkolwiek możliwych informacji o pozostałych Gardów. - „Och nie, no chodź.” – mówię. Ale Katarina jest już dawno przy komputerze i przewija różne strony internetowe, znowu klika i ogląda inne linki… Nagle Katarina przerywa, zamurowana przez coś, co znalazła. Wstaje z podłogi i udaje się w kierunku biurka i monitorów. Patrzę na monitor. Nie jest to, co sobie wyobrażam – a mianowicie informacje z Anglii, ale prosty, anonimowy wpis na blogu. Jedynie kilka zagadkowych słów: „Dziewięciu, teraz ośmiu. Czy reszta z was, jest tam gdzieś?”

ROZDZIAŁ DRUGI Gdzieś tam, z pustkowia dobiega krzyk jakiegoś członka z Garde. Jakaś dziewczyna lub chłopak, w tym samym wieku co ja, szuka nas. W jednej chwili, przechwytuje klawiaturę od Katariny i wyklepuje odpowiedź w sekcji komentarza. „Jesteśmy tutaj.” Katarina łapie mnie za rękę, zanim naciskam przycisk Enter. „Szóstka!” Wycofuje się zawstydzona z powodu mojego braku rozwagi, mego pośpiechu. - „Musimy być ostrożne. Mogadorczycy polują na nas. Zabili już Numer Jeden, z tego co wiemy, mają już trop na Numer Drugi i Trzeci – .” - „Ale oni są samotni.” – mówię. Słowa same mi wylatują z ust, zanim zdążę pomyśleć o tym, co powiedziałam. Nie wiem skąd to wiem. Jest to jedynie przeczucie, które mam. Jeżeli ten członek Garde był wystarczająco zdesperowany, aby sięgnąć do Internetu w poszukiwaniu pozostałych, to znaczy, że jego albo jej Cêpan musiała zostać zabita. Mogę sobie wyobrazić panikę mojej Cêpan, jej strach. Nie mogę sobie za to wyobrazić, co by się stało, jakbym straciła Katarinę, jakbym musiała być sama? Myśląc o tym, ile przeżyliśmy razem z…, a co było bez Katariny? To nie do wyobrażenia! - „Co jeżeli to Dwójka? Jeżeli jest w Anglii i Mogadorczycy ścigają ją, są na je tropie, a ona szuka pomocy?” Jeszcze chwilę wcześniej, kpiłam z Katariny, że wciąż siedzi przy komputerze i przegląda nowe wiadomości. Ale tym razem jest inaczej. Jest to jakieś połączenie z kimś, takim jak ja. Teraz muszę koniecznie im pomóc, odpowiedzieć na ich wezwanie. - „Być może już czas.” – mówię, zaciskając pięści. - „Czas?” – Katarina jest przestraszona, ma zdezorientowaną minę. - „Czas, aby zacząć walczyć!” Katarina przykłada ręce do głowy i śmieje się przez dłonie. W momencie dużego stresu, Katarina czasami reaguje w ten sposób: śmieje się, kiedy powinna być poważna, a kiedy jest czas na śmiech, to zachowuje powagę. Kiedy spoglądam na Katarinę, zauważam, że nie śmieje się ze mnie. Jest po prostu zdenerwowana i zmieszana. - „Twoje dziedzictwa jeszcze się w pełni nie rozwinęły.” – krzyczy. – „W jaki sposób mogłybyśmy zacząć walkę teraz?” Wstaje ona od biurka, kręcąc głową.

- „Nie, nie jesteśmy jeszcze gotowe, aby walczyć. Dopóki jeszcze twoje moce się objawiają, nie zaczniemy tej bitwy. Dopóki Gardowie nie będą gotowi, musimy się ukrywać.” - „A więc, musimy wysłać jej wiadomość.” – mówię. - „Jej? Nawet nie wiesz, czy ta osoba jest dziewczyną, jedną z Gardów! Z tego, co wiemy, może to być ktokolwiek. Po prostu jakaś przypadkowa osoba użyła takiego języka, który zmylił mój alarm.” - „Ja wiem, że to jest jedna z nas.” – mówię, krzyżując spojrzenie z Katariną. – „I ty również to wiesz.” Katarina kiwa głową, przyznając mi rację. - „Tylko jedna wiadomość. Tylko damy im znać, że nie są sami. I aby dodać jej otuchy i nadziei.” - „Znowu jej.” – śmieje się Katarina, prawie ze smutkiem. Myślę, że to dziewczyna, ponieważ wyobrażam sobie tą osobę, jako taką, jak ja. Bardziej przerażoną i samotną wersję mnie – taką, która jest pozbawiona towarzystwa swojej Cêpan. - „Dobrze.” – ona mówi. Idę w kierunku jej i monitora, moje palce wiszą nad klawiaturą. Decyduje się na wiadomość, którą już wpisałam – „Jesteśmy tutaj.” – to powinno wystarczyć. Wciskam Enter. Katarina kręci głową, zawstydzona tym, że tak lekkomyślnie uległa mi. W ciągu kilku chwil, jest już przy komputerze i zaciera jakikolwiek ślad, który mógł pozostać z naszego przekazu. - „Czujesz się lepiej.” – pyta, odwracając się od monitora. Tak, czuję się odrobinę lepiej. Myślę, że w ten sposób trochę przyniosłam ukojenia i pociechy dla jednego z członków Garde. Dzięki temu, czuję się dobrze, czuję się połączona z większą grupą zmagających się. Zanim mogę odpowiedzieć, jestem zelektryzowana przez palący ból – jeden z tych, który miałam tylko raz w życiu – dobiega on z mojej prawej kostki. Ten ból zwala mnie z nóg i krzyczę wniebogłosy, próbując zdystansować się od niego, tak dalece, jak jestem w stanie. Wtedy widzę: skwierczący i dymiący ślad na mojej kostce. Nowa blizna, już moja druga, rozciąga się wzdłuż mojej skóry. - „Katarina.” – krzyczę, rozpaczliwie z bólu, uderzając pięściami w podłogę. Katarina zamarła z przerażenia, nie zdolna do pomocy. - „Drugi.” – mówi. – „Numer Drugi nie żyje.”

ROZDZIAŁ TRZECI Katarina śpieszy do zlewu, napełnia dzban wodą, po czym wylewa jego całą zawartość na moją nogę. Jestem prawie w stanie katatonicznym, z bólu przygryzam wargi tak mocno, że aż krwawią. Obserwuje, jak woda skwierczy, uderzając w moją bliznę, by następnie zalać naszą grę planszową i zmyć rozstawione armie prosto na podłogę. - „Wygrałaś.” – mówię, żartując słabo. Do Katariny nawet nie dociera moja próba zażartowania… Moja obrończyni weszła w pełni włączony tryb Cêpan: wyciągając wszystkie możliwe środki z apteczki pierwszej pomocy, które trzymamy w każdym możliwym kącie naszej chatki. Zanim orientuje się, że aplikuje mi ochładzający balsam na bliznę, zwijam się i skręcam z bandażem. - „Szóstka.” – mówi, z oczami zwilżonymi strachem i współczuciem. Jestem zaskoczona – ona używa mego prawdziwego imienia jedynie w sytuacjach ekstremalnych. Jednak dopiero wtedy dociera do mnie, że to właśnie była taka sytuacja. Minęły lata od śmierci Jedynki, bez żadnego incydentu. Mogłam sobie łatwo wyobrazić, że to był czysty traf. Jeżeli czuliśmy się pełni nadziei, to mogliśmy to sobie wyobrazić. Tak, jakby Numer Jeden zmarł z powodu jakiegoś wypadku. Tak, jakby Mogadorczycy nie trafili na nasz trop. Ten czas myślenia w ten sposób, już się skończył. Jesteśmy teraz tego pewni. Mogadorczycy znaleźli drugiego członka Garde i zabili jego albo ją. Dwie wiadomości dla nas, dla świata, było ostatnią rzeczą, którą on albo ona zrobiła. Ich gwałtowna śmierć była teraz wyryta na mojej skórze. Wiemy teraz, że te dwie śmierci, nie był przypadek. Zaczęło się prawdziwe odliczanie. Prawie zemdlałam, ale by nadal być przytomną, jeszcze mocniej zagryzałam wargę. „Szóstka,” Katarina mówiła, wycierając krew z moich ust. – „Spokojnie, zrelaksuj się.” Potrząsnęłam głową. Nie, nigdy już nie będę mogła się w pełni zrelaksować. Nigdy więcej. Katarina wysila się, aby zachować spokój. Nie chce mnie przestraszyć. Ale również chce zrobić właściwą rzecz, dotrzymać jej obowiązków jako Cêpan. Mogę powiedzieć, że jest rozdarta między każdą możliwą reakcją, od zupełnej paniki do filozoficznego opanowania; cokolwiek, co jest najlepsze dla mnie i dla Gardów. Tuli moją głowę, ściera pot z mojego czoła. Woda i balsam złagodziły trochę pieczenie, ale wciąż czuję podobny ból, jak za pierwszym razem, być może nawet gorszy. Jednak nie chce mówić o tym. Już i tak Katarina jest wystarczająco przygnębiona, widząc moje cierpienie, a do tego jeszcze strata pierwszej dwójki Gardów.

- „Będzie z nami wszystko w porządku.” – mówi. – „Wciąż są pozostali…” Wiem, że mówi to od tak, niedbale. Nie ma na myśli poświęcić życia Trójki, Czwórki i Piątki, zanim przyjdzie pora na mnie. Katarina jedynie szuka pocieszenia. Ale nie pozwolę, aby do tego doszło. - „ No tak, to świetnie, że jeszcze jest kilku przed mną, których czeka śmierć.” - „Nie to miałam na myśli.” – mówi. Widzę, że moje słowa ją zmartwiły. Wzdycham i kładę głowę na jej ramieniu. Czasami w sercu moich serc, używam innego imienia dla Katariny. Czasami dla mnie, nie jest ona żadną Katariną, Vicky, czy Celeste, ani inną z jej przybranych pseudonimów. Czasami w moich myślach, nazywam ją – „Mamą.”

ROZDZIAŁ CZWARTY Godzinę później byłyśmy już w drodze. Katarina szaleńczo pędziła ciężarówką po wiejskich drogach, przeklinając wybór miejsca na kryjówkę. Te drogi są zbyt nierówne i zakurzone, aby jechać po nich szybciej niż 40 mil/na godzinę, a tego, czego w tej chwili chcieliśmy, to prędkość, jak na autostradzie. Cokolwiek, co by zwiększyło dystans pomiędzy nami i naszą opuszczoną chatką. Katarina robiła wszystko, co mogła, aby zatrzeć naszą ciężarówkę, ale jeżeli prawdą jest to, co sobie wyobrażamy – Mogadorczycy zabili Numer Dwa, po tym jak umieściła ten fatalny wpis na blogu – co oznacza, że szybko się przemieszczają i w tej chwili mogą już zmierzać do naszej opuszczonej chatki. Obserwując przez okno pasażera przemijające pola i pagórki, uświadomiłam sobie, że być może Mogadorczycy są już w naszej chatce. Właściwie, mogli już podążać za nami. Czując się, jak tchórz, wyciągnęłam szyję i spojrzałam w lusterko tylnie, przez tuman kurzu, wzbijający się za naszą ciężarówką. Żadne samochody nie podążały za nami. Przynajmniej na razie. Spakowaliśmy zapałki. Ciężarówka była wypełniona m.in.: apteczką pierwszej pomocy, lekkim zestawem kampingowym, wodą butelkową, latarkami i kocami. Kiedy byłam gotowa, aby znowu iść, wszystko co mogłam zabrać ze sobą, to jedynie kilka sztuk odzieży i Loryjski Kuferek. Panika z powodu walki dała mi trochę czasu, aby poczuć przypalony ból mojej już drugiej blizny, jednak on wraca to teraz do mnie, jeszcze bardziej bolesny i uporczywy. - „Nie powinniśmy odpowiadać. ” – mówi Katarina. – „Nie wiem, o czym sobie wtedy myślałyśmy.” Spoglądam na Katarinę i szukam na jej twarzy oznaki osądzenia – w końcu, to ja nalegałam, aby odpisać – i wracam wspomnieniami ponownie do tego, że nikogo nie odnalazłam. Wszystko, co widzę to jej strach i determinacja, aby zabrać nas, jak najdalej stąd. Uświadomiłam sobie, że z powodu tego zamieszania i pośpiechu, zapomniałam zauważyć, czy skręciłyśmy na północ czy południe, opuszczając Puerto Blanco. - „Stany Zjednoczone?” – spytałam. Katarina pokiwała głową, wyjmując z jej wewnętrznej kieszonki kurtki wojskowej – nasze najnowsze paszporty i zrzucając mi na kolana, mój paszport. Szybko zaglądam do niego i czytam moją nową tożsamość. - „Maren Elizabeth.” – mówię głośno. Katarina wkłada dużo wysiłku w to fałszerstwo, chociaż ciągle narzekam na jej wybór nowych imion dla mnie. Kiedy miałam 9 lat i przeprowadzałyśmy się do Nowej Szkocji, ciągle błagałam i błagałam ją, abym mogła się nazywać Starla. Katarina zawetowała moją propozycję, twierdząc, że to imię należy do tych,

szczególnie zwracających uwagę, jest zbyt egzotyczne. Prawie wybucham śmiechem, myśląc o tym teraz. Imię Katarina w Meksyku jest bardzo egzotyczne, a mimo to, ona nic sobie z tego nie robi i je dalej nosi. Katarina przywiązała się do swojego imienia. Czasami, podejrzewam, że Cepanowie wcale się nie różnią od rodziców. Maren Elizabeth nie jest Starlą, ale podoba mi się melodia mego imienia. Sięgam w dół i trzymam ostrożnie moją łydkę, trochę powyżej pulsującej blizny na kostce. Poprzez ściskanie mojej łydki, mogę trochę stłumić ten piekący ból. Jednak, kiedy ból ustępuje, powraca strach. Obawa w związku z naszą obecną sytuacją, tragicznej śmierci Dwójki. Decyduje się, puścić moją łydkę, aby znowu doznać dojmującego palenia w kostce. Katarina zatrzymuje się jedynie, aby zatankować i robi krótkie przerwy na siusianie… To długa podróż, ale mamy sposoby, aby czas nam szybko przeminął. Przeważnie gramy w Shadow, jest to gra, którą wymyśliła Katarina podczas naszych poprzednich podróży – z dala od naszych pragnień, za wszelką cenę, musimy utrzymywać trening, jeśli nawet nie jesteśmy w stanie robić ćwiczeń fizycznych. - „Mogadorczyk – zwiadowca, na drugiej godzinie, pędzi za tobą, dzierżąc 20-calową klingę w jego lewej ręce. Zamachuje się ostrzem na ciebie…” - „Kucam.” – mówię. – „I uchylam się w lewo.” - „Obraca się na pięcie, ostrze jest nad twoją głową.” – mówi. - „Z ziemi, kopię go w kroczę, noga zanosi się od jego prawej do lewej strony.” - „Na plecach, ale chwyta cię za ramię.” – mówi. - „Pozwalam mu, ale używam siły jego uchwytu, aby uwolnić nogi, podnoszę się i kopię go w twarz. Staję stopą na jego twarzy i wyciągam już wolną rękę. ” Jest to dziwna gra, która zmusza mnie, abym oddzieliła cielesne od rzeczywistości, aby walczyć głową, a nie ciałem. Zwykle narzekałam na tą grę, gdyż została ona wymyślona, nie była prawdziwa. Walczeniem były dla mnie pięści, stopy i głowy. Nie mózg, ani nie słowa. Jednak, jak częściej zaczęłyśmy grać w Shadow, lepiej radziłam sobie na ćwiczeniach sprawnościowych, szczególnie ramię w ramię z Katariną12 . Nie mogłam zaprzeczyć, że ta gra była dobrym ćwiczeniem. Sprawiła, że stałam się lepszą wojowniczką. Pokochałam ją. - „Uciekłam.” – mówię. - „Za późno.” – mówi Katarina, prawie zaczynam narzekać, bo wiem, co mnie czeka. – „Zapomniałaś o mieczu, który w tej chwili uderza w ciebie i przecina twój bok.” 12 Z ang. “hand-to-hand drill”.

- „Nie, bo zamrażam jego mieć i rozbijam go, jak szkło.” – mówię. - „Ach, naprawdę to robisz?” – Katarina jest zmęczona, ma przekrwione oczy od wielogodzinnej jazdy, ale zauważam, że udało mi się ją rozchmurzyć. – „Musiałam przeoczyć tą część.” - „No jasne.” – mówię, zaczynając się uśmiechać. - „A jak ci się udało dokonać tego wyczynu.” – pyta. - „Moje Dziedzictwo - po prostu objawiło się i okazało się, że mogę zamrażać rzeczy.” To może się zdarzyć, muszę tylko jeszcze rozwinąć moje Dziedzictwa - a nie wiem, jakie one będą, dopóki się nie pojawią. - „To na pewno jedno z lepszych.” - mówi Katarina.

ROZDZIAŁ PIĄTY Przekroczyłyśmy granicę USA już kilka godzin temu bez żadnych przeszkód. Nigdy nie zrozumiem, jak Katarina dokonała tak niesamowitych podróbek dokumentów. Katarina zajeżdża z autostrady na krótki postój. Jest tam również malutki, jednopiętrowy motel, staroświecka i rozpadająca się tania restauracyjka oraz stacja benzynowa, która jest znacznie nowsza i widniejsza niż pozostałe dwa budynki. Jest ledwie zmierzch, kiedy wysiadamy z ciężarówki. Kiedy stajemy na żwir… najjaśniejszy róż wschodu słońca przesuwa się powoli nad horyzontem, ale to wystarczy, aby dodać niezwykły odcień do naszego ciała. Katarina przeklina, wracając do auta: „Zapomnijmy o tankowaniu.” – mówi. – „Zaczekaj tutaj.” Robię, to co mi przekazano i obserwuje samochody wyjeżdżające z parkingu motelu do jednego z dystrybutorów paliwa. Uzgodniliśmy się, że odpoczniemy w motelu przez dzień lub dwa, aby odzyskać siły po wyczerpującej, 15-godzinnej jeździe, a także po wstrząsie związanym z niedawnymi wydarzeniami. Jednak, mimo że będziemy tutaj przez jakiś czas, zbiornik musi być zatankowany do pełna, taką zasadę wyznaje Katarina. - „Nigdy nie zostawiaj pustego zbiornika,” – ona mówi. Myślę, że powtarza to sobie bardziej, aby nie zapomnieć o tym, niż żeby mnie edukować. Jest to z pewnością dobra strategia postępowania. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz musiał opuścić dane miejsce w pośpiechu. Obserwuje Katarinę, która zatrzymuje się przy jednym z dystrybutorów paliwa, po czym zaczyna tankować samochód. Studiuję moje otoczenie. Przez przednie okno restauracyjki po drugiej stronie parkingu, mogę dostrzec dwóch jedzących kierowców ciężarówki, którzy są bardzo napakowani i owłosieni13 . Poprzez zapach spalin i słabą woń wyziewów z dystrybutora, mogę poczuć zapach śniadania w powietrzu. Albo może to sobie tylko wyobrażam, ponieważ jestem niesamowicie głodna. Tak, że aż mi ślinka napłynęła do ust, na samą myśl o śniadaniu. Odwracam się plecami do knajpki, starając się nie myśleć o jedzeniu. Spoglądam na miasto po drugiej stronie parkingowego ogrodzenia. Domy są jedynie o krok od szalunkowych14 chałupek… Nierówne, opustoszałe miejsce. - „Dzień dobry, panienko!” – Przestraszona, obróciłam się szybko, aby po chwili ujrzeć wysokiego, siwego kowboja, który kroczył dumnie jak paw obok mnie. Zajęło mi to 13 Z ang. grizzled-looking 14 Z ang. clapboard

chwilę, aby uświadomić sobie, że ten mężczyzna nie zamierzał zacząć rozmowy, tylko zachował się uprzejmie. On jedynie kiwnął 10-gallonowym kapeluszem w geście powitania, idąc w kierunku knajpki… Tempo bicia mego serca wzrosło. Zapomniałam o tym aspekcie drogi. Kiedy osiedliliśmy się w jakimś miejscu, nawet tak odległym jak Puerto Blanco, udało nam się poznać kilka lokalnych twarzy… Wiedziałyśmy mniej więcej, komu zaufać. Nigdy w życiu, nie widziałam Mogadorczyka, ale Katarina powiedziała mi, że wyglądają oni jak ktokolwiek inny. Po tym, co się stało z Numerem Jeden i Dwa, wszędzie dookoła mnie czułam głęboki niepokój, tak jakby nowy rodzaj czujności… Przydrożny, wypoczynkowy postój jest szczególnie kłopotliwy z tego powodu, że jesteś obcym dla każdego, a więc czy nikt nie unosi brwi (np. z zaskoczenia, albo ponieważ nie aprobuje obcego) – niespecjalnie. Dla nas oznacza to, że każdy może być zagrożeniem. Katarina zaparkowała samochód i zbliża się do mnie, uśmiechając się blado (np. ze zmęczenia). - „Jeść czy spać?” – pyta. Jednak zanim zdążę odpowiedzieć, podnosi z nadzieją rękę, mówiąc: „Mój głos za spaniem.” - „Mój głos za jedzeniem.” – odpowiadam, Katarina wyraźnie przygasa na te słowa. – „Wiesz, że jeść przebija spać…” – mówię. – „Zawsze tak jest.” – Jest to jedna z zasad na drodze i dlatego Katarina szybko przyjmuje werdykt. - „Dobrze, Mary Elizabeth.” – mówi Katarina. – „Prowadź.”

ROZDZIAŁ SZÓSTY Knajpka jest zawilgocona tłuszczem. Jest ledwie 6 rano, ale prawie wszystkie boksy są zajęte przeważnie przez kierowców ciężarówek. Kiedy czekam na jedzenie, to obserwuje mężczyzn, którzy dość solidnie nabierają do ust duże kęsy śniadania – składającego się przeważnie z: mięsa; kiełbasy i bekonu. Kiedy wreszcie pojawiło się moje jedzenie, postanowiłam że nie poddam się. Trzy naleśniki, cztery plastry bekonu, kawałek zapiekanki ze smażonego mięsa i ziemniaków oraz jeden duży OJ. Kończę posiłek, niegrzecznie bekając, ale Katarina nie strofuje mnie, gdyż jest dość zmęczona. - „Czy myślisz, że…” – pytam. Katarina się śmieje, uprzedzając moje pytanie: „Jak to jest możliwe?” Wzruszam ramionami. Kiwa głową i wzywa do nas kelnerkę. Z uśmiechem winy, wypisanej na twarzy, zamawiam kolejny talerz naleśników. - „A więc,” – mówi kelnerka z chichotem nałogowej palaczki – „z pewnością twoja mała dziewczyna da sobie z tym radę.” – Jest to kobieta w podeszłym wieku, a twarz ma pokrytą zmarszczkami i zmizerniałą tak, że można ją pomylić z mężczyzną. - „Tak, proszę Pani.” – mówię, a kobieta odchodzi. - „Twój apetyt nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.” – mówi Katarina. Jednak ona zna powód, dlaczego tak jest. Ciągle trenuje i chociaż skończyłam zaledwie 13 lat, to już moje ciało jest mocno umięśnione z powodu gimnastyki. Potrzebuję dużo energii i nie wstydzę się mego apetytu. Kolejny klient wchodzi do zatłoczonej restauracji. Widzę, że kiedy on przechodził do boksów na tyłach, to inni mężczyźni obrzucili go podejrzanym spojrzeniem. Patrzyli podobnie na mnie i na Katarinę, kiedy po raz pierwszy weszłyśmy do knajpy. Wybrałam to miejsce z powodu tego przydrożnego zajazdu15 , wypełnionego obcymi, ale widocznie niektórzy obcy są warci podejrzenia, a inni nie. Katarina i ja dokładałyśmy wszelkich starań i robiłyśmy, co tylko mogłyśmy się, aby za bardzo się nie wyróżniać, dlatego ubrałyśmy się w ogólnie przyjęte Amerykańskie, męskie ubranie: koszulki i szorty khaki. Jednak teraz widzę, dlaczego rzucałyśmy się w oczy – najwidoczniej oni mają inną definicję słowa „ogólny16 ”, tutaj z dala od Zachodniego Teksasu. 15 a way station - miejsce, w którym ludzie się zatrzymują, aby coś zjeść albo odpocząć po długiej podróży 16 Z ang. generic

Ten obcy, który przed chwilą zjawił się w knajpce, również trudno go rozgryźć, ponieważ mniej więcej ubrany jest po teksańsku, to znaczy w te ich ubranie17 z zwisającymi frędzlami z czarnej skóry. I jak reszta mężczyzn stąd, nosi buty kowbojskie. Jednak jego ubrania wydawały się, że są starej daty i dawno wyszły z obiegu. Również było coś budzącego niepokój w jego cienkim czarnym wąsiku: wyglądało to dziwnie na pierwszy rzut oka, ale jak bardziej się nad tym zastanawiałam, to było w tym także coś jakby nieuczciwego. - „Niegrzecznie jest się gapić.” – Katarina znowu mnie zbeształa. - „Nie gapiłam się. ” – skłamałam. – „Tylko spoglądałam na niego z ciekawością.” Katarina się śmiała. Śmiała się częściej w ostatnich 24 godzin niż w ciągu tych kilku miesięcy. Nowa Katarina będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Nie żebym miała coś przeciwko temu. Wyciągnęłam się wygodnie na łóżku hotelowym, kiedy Katarina brała prysznic w łazience. Prześcieradła są tanie, z poliestru albo sztucznego jedwabiu, ale jestem tak wyczerpana po drodze, że równie dobrze mogą być z jedwabiu. Kiedy Katarina na początku naciągała poszewki, po poduszką znalazłyśmy skorek18 , który prawie przyprawił ją o mdłości, ale mi nie przeszkadzał. - „Zabij to.” – błagała, przykrywając ręką oczy. Odmówiłam. – „To tylko insekt.” - „Zabij to.” – błagała. Zamiast tego, zrzuciłam to z łóżka i wskoczyłam na zimne prześcieradła. – „Absolutnie nie.” – powiedziałam uparcie. - „W porządku.” – powiedziała i poszła pod prysznic. Odkręciła kran, ale wyszła na moment z łazienki, - „Martwię się…” – zaczęła. - „A o co?” – spytałam. - „Martwię się tym, że nie wytrenowałam Cię za dobrze.” Obróciłam oczami. – „Z tego powodu, że nie zabiłam insekta.” - „Tak. Nie, mam na myśli to, że ten incydent dał mi do myślenia. Musisz nauczyć się zabijać bez żadnego wahania. Nawet nie nauczyłam Cię, polować na gryzonie, nie mówiąc już o Mogarodczykach, nigdy niczego nie zabiłaś – .” 17 Z ang. Texas ties 18 Z ang. earwig

Katarina przerwała, woda nieprzerywanie leciała w łazience. A ona wciąż nad czymś dumała… Mogę powiedzieć, że była zmęczona, zagubiona w myślach. Wpadła w taki stan, jak czasami miałyśmy zbyt wyczerpujący trening. – „Kat.” – powiedziałam. – „Idź wziąć prysznic.” Spojrzała na mnie, przerwałam jej stan zadumy. Zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi. Czekając, aż Katarinę skończy się kąpać, z łóżka włączyłam telewizor. Poprzedni lokator, zostawił go na kanale CNN i dlatego zostałam przywitana – scenką z widoku helikoptera, przedstawiającą pewne „wydarzenie” z Anglii. Oglądałam to wystarczająco długo, aby zorientować się, że tak samo, jak prasa i władze angielskie nie mogą zrozumieć, co tak naprawdę zdarzyło się wczoraj. Jest dziś zbyt zmęczona, aby się nad tym dłużej zastanowić; jutro sprawdzę szczegóły. Wyłączam telewizor i kładę się na łóżko, gotowa, aby zapaść się w sen. Chwilę później, Katarina wychodzi z łazienki, mając na sobie szlafrok i przeczesując włosy. Obserwuję ją spod półprzymkniętych powiek. Wtedy, rozlega się pukanie do drzwi. Katarina opuszcza szczotkę do włosów na biurko. - „Kto tam?” – pyta. - „Kierownik, proszę pani. Przyniosłem tu dla was nowe ręczniki.” Jestem rozdrażniona przez jego zakłócenie – chcę tylko spać i jest to dość jasne, że nie potrzebujemy nowych ręczników, skoro tylko dostałyśmy się do pokoju – to sprawiło, że wyskoczyłam z łóżka, pędząc do drzwi, ledwie myśląc. - „Nie potrzebujemy żadnych,” – mówię, otwierając drzwi. Mam jedynie krótki czas, aby usłyszeć Katarinę mówiącą: „Nie rób…”, zanim widzę jego, stojącego przed mną. Tego nieuczciwie wyglądającego mężczyznę z wąsami. Krzyk wyrywa mi się z gardła, gdy mężczyzna wchodzi do środka i zatrzaskuje za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Reaguje bez zastanowienia i przypieram go do drzwi, jednak z łatwością rzuca mnie na łóżko. Dotknęłam klatki piersiowej i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że pod bluzką nie mam już wisiorka. A do tego, nie ma go nigdzie na widoku. - „Ładny naszyjnik.” – zawarczał, jego oczy zabłysły z rozpoznania. Jeżeli miał jakieś wątpliwości, co do mojej tożsamości, to teraz jest pewien, kim jestem. Katarina natarła na niego, ale uderzył ją mocno. Zderzyła się z telewizorem, uderzając gołym łokciem w ekran i upadła na ziemię. Wyjął coś za pasa – długi, cienki miecz – i podniósł go tak szybko, że nie miałam czasu, aby nawet stanąć na nogi. Zobaczyłam jedynie błysk ostrza, który poruszył się w dół, tak jakby linie kolejowe prowadzące wprost do mojego mózgu. Momentalnie, do mojej głowy napłynęło ciepło i światło. Tak musi wyglądać śmierć. – pomyślałam. Jednak nie. Nie poczułam bólu. Spojrzałam – ale jak mogę widzieć? – pomyślałam – Skoro nie żyje. Ale jednak widzę i uświadamiam sobie, że jestem cała (od stóp do głów) pokryta ciepłą, czerwoną krwią. Nieuczciwy mężczyzna z wąsami wciąż ma rozpostarte ramiona, a na ustach zastygło mu zwycięstwo. Jednak jego czaszka jest rozcięta, tak jakby przez nóż, i jego krew wylewa mi się na kolana. Słyszę, jak Katarina jęczy – jest to prymitywny odgłos i nie mogę powiedzieć czy to jest krzyk z żalu czy też z ulgi. Kiedy mężczyzna jest już pozbawiony całej krwi, obraca się w pył, a po nim pozostaje jedynie stos popiołu. Zanim mogę wziąć oddech, Katarina jest już na nogach, zrzuca z siebie szlafrok i kładzie go na ubranie, po czym chwyta nasze torby. - „On nie żyje.” – mówię. – „Nie zrobiłam tego…” - „Tak.” – odpowiada Katarina. Dalej, wkłada na siebie białą bluzę, którą w następnej chwili, niszczy z powodu plam krwi na łokciach, startych z ekranu telewizora. Wyrzuca ją, po czym wyciera ręcznikiem krew z łokci i wkłada inną koszulkę. Czuję się jak dziecko – oniemiała, nieruchoma, pokryta krwią. To był moment, na który przygotowywałam się przez całe życie – i wszystko to, co osiągnęłam okazało się słabe, nic nie warte – łatwo odbijające się pchnięcie, zanim mogłam uskoczyłam na bok i dźgnąć go, zadać mu cios.

- „On nie wiedział.” – mówię. - „Tak, on nie wiedział.” – potwierdza Katarina. Nie wiedział o tym, że żadna szkoda zadana wobec mnie poza kolejnością, nie tylko że nie wpływa na moją osobę, a do tego obraca się przeciwko niemu. Było to zabezpieczenie, na wypadek bezpośredniego ataku. Wiedziałam o tym, ale także tak naprawdę, nie byłam tego pewna. Kiedy zadał mi cios w głowę, myślałam że umieram. Musiałam to zobaczyć na własne oczy, aby w to uwierzyć. Sięgnęłam ręką i dotknęłam mojej głowy. Niczego nie poczułam, ani żadnej rany, ani żadnego uszkodzenia czaszki. Oto jest dowód na to, że chroni nas czar. Tak długo, jak pozostajemy z dala od siebie, jedynie możemy być zabici w odpowiedniej kolejności. Zobaczyłam, że jego krew zamieniła się w proch, tak samo jak jego ciało. Nie jestem nią już pokryta. - „Musimy już iść.” – ponagliła mnie Katarina, wręczając mi „Loryjski Kuferek”, jej twarz była naprzeciwko mojej. Uświadomiłam sobie, że jestem na wpół przytomna, trochę otumaniona i odleciałam do jakiegoś miejsca w mojej głowie, aby uwalnić się od tego szoku. Ze sposobu jej mówienia, zdaje sobie sprawę, że Katarina powtarza to zdanie po raz trzeci czy czwarty, chociaż dopiero teraz ją usłyszałam. - „Teraz” – mówi. Katarina z torbą przewieszoną przez ramię, chwyta mnie za nadgarstek. Śpieszymy do ciężarówki, a gorący asfalt na parkingu parzy moje nieobute stopy. W ramionach trzymam mój „Loryjski Kuferek”, który w tej chwili wydaje mi się bardzo ciężki. Przygotowywałam się na walkę całe moje życie, a teraz kiedy do niej doszło, jedynie czego pragnę to zasnąć. Bolą mnie stopy, ciążą mi ramiona… - „Szybciej!” – pogania Katarina, ciągnąc mnie za sobą. Ciężarówka jest już otwarta. Tak, więc zajmuje swoje miejsce, natomiast Katarina rzuca nasze rzeczy z tyłu ciężarówki, po czym wskakuje za kierownicę. Jak tylko zamknęła drzwi, widzę mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Przez krótką chwilę, myślę że to menadżer hotelu, który spieszy do nas, aby uregulować rachunek. Jednak w następnej chwili, rozpoznaje w nim tego kowboja, którego widziałam wcześniej – tego, który machnął mi kapeluszem, co wydawało mi się wtedy uprzejmym wyrazem powitania. Natomiast teraz kroczy z zaciśniętymi pięściami w naszym kierunku. Uderza ręką w szybę drzwi od strony pasażera, a całe szkło sypie się na mnie. Łapie mnie za koszulkę i czuję, że podnosi mnie z fotela. Katarina krzyczy.

- „Hej.” – słychać czyjś głos z oddali. Rozglądam się wokoło, aby czegoś się uchwycić i pozostać na miejscu, na moim fotelu. Jedynie co widzę i czuje dotykając rękoma jest mój jeszcze niezapięty pas. Czuję również, jak Katarina ciągnie mnie z tyłu za koszulkę. - „Pomyślałbym dwa razy o tym, zanim…” – słyszę krzyk mężczyzny, wkrótce zostaje uwolniona i opadam na fotel. Tracę oddech, kręci mi się w głowie. Na zewnątrz, przy ciężarówce zebrał się tłum gapiów, przeważnie inni kierowcy ciężarówek i kowboje – Amerykańscy, zwykli mężczyźni. Otoczyli oni Mogadorczyka, jeden z nich, celuje do niego z broni. Z kwaśnym uśmiechem, Mogadorczyk opuszcza ręce w geście poddania. - „Kluczyki.” – panikuje Katarina, prawie płacząc. – „Zostawiłam je w pokoju.” Nie wiem, jak długo Mogadorczyk będzie powstrzymywany przez naszych obrońców, ale już mnie to nie obchodzi. Nie myślę teraz o niczym, tylko szybko poruszam się i biegnę do pokoju, po czym zgarniam kluczyki z nocnej szafki i pędzę z powrotem na parking, do ciężarówki. Mogadorczyk klęczy teraz na ziemi, otoczony przez wściekły tłum. - „Wezwaliśmy policję, panienko.” – mówi jeden z nich. Kiwam głową, mam załzawione oczy. Jestem zbyt spięta19 , aby podziękować. Jest to niezwykłe i wspaniałe, że ci mężczyźni, chociaż nas nie znają, to pośpieszyli nam z ratunkiem. Chociaż z drugiej strony, obawiam się, że nic o nim nie wiedzą i nie rozumieją jego prawdziwej mocy. Gdyby tylko, nie rozkazano Mogadorczykowi, aby nie zwracał na siebie uwagi i nie ujawniał swego prawdziwego oblicza, to zapewne sprzątnąłby20 ich wszystkich do teraz. Wsiadam do samochodu i podaje kluczyki Katarinie. Chwilę później, wyjeżdżamy z parkingu. Odwracam głowę do tyłu, aby ostatni raz zerknąć w ich stronę. Następnie krzyżuje spojrzenie z Mogadorczykiem – jego oczy są przepełnione nienawiścią. Łypie na nas okiem, kiedy odjeżdżamy. 19 z ang. „key-up” 20 w sensie: zabił, zamordował.

ROZDZIAŁ ÓSMY Katarina była w błędzie, zabiłam już wcześniej. To było kilka lat temu, w Nowej Szkocji. To była wczesna zima i Katarina zwolniła mnie z naszym zajęć, abym mogła pobawić się na naszym, pełnym śniegu podwórku. Wyparowałam na zewnątrz jak demon, robiąc kółka, skacząc w zaspy śnieżne i celując śnieżkami w kierunku słońca. Nienawidziłam mojej niewygodnej kurki i nieprzemakalnych spodni, a więc kiedy tylko upewniłam się, że Katarina odeszła od okna, zrzuciłam te rzeczy, rozbierając się do dżinsów i koszulki. Na zewnątrz było poniżej zera, ale mimo to zawsze byłam odporna na zimno. Potem dalej bawiłam się i biegałam, kiedy dołączył do mnie Clifford, pies sąsiadów – St. Bernardów. Był to bardzo duży pies i byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką o niewielkim wzroście, nawet jak na mój wiek. Tak więc, wspięłam się na niego i chwyciłam po bokach za jego sierść. – „Szybciej!” – pisnęłam i pies ruszył susem. Jechałam na nim, jak na kucyku, robiąc kolejne okrążenia wokół placu. Ostatnio, Katarina powiedziała mi więcej o mojej historii i o mojej zbliżającej się przyszłości. Nie byłam jeszcze wystarczająco duża, aby zrozumieć w pełni, co mi przekazała, ale wiedziałam, że ma to związek z tym, że będę kimś w rodzaju – wojowniczki. Pasowało mi to, ponieważ zawsze czułam się, jak jakaś bohaterka, mistrzyni. Potraktowałam tą jazdę z Cliffordem, jako kolejną jazdę próbną. Wyobrażałam sobie, że ścigam jakiś bezimiennych wrogów, tropię i usuwam ich… Clifford dowiózł mnie prawie na skraj lasu, kiedy nagle się zatrzymał i zawarczał. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam jasnobrązowego, śnieżnego królika, pędzącego wśród drzew. Chwilę później, leżałam na plecach, ponieważ zostałam zrzucona na ziemię przez Clifforda. Pozbierałam się i popędziłam za Cliffordem w stronę lasu. W tym momencie, mój wyimaginowany pościg, tak jakby urzeczywistnił się. Byłam uszczęśliwiona, zziajana, naprawdę zadowolona. Albo może byłam taka, zanim pościg się nie skończył. Clifford chwycił zębami królika i przyjął przeciwny kurs, to znaczy cofnął się i podążył w kierunku podwórka swego właściciela. Byłam jednocześnie przerażona, nie tylko ze względu na taki koniec pościgu, a także prawdopodobnie z powodu zbliżającej się śmierci tego królika. Dlatego podążyłam za Cliffordem, próbując mu rozkazać, aby uwolnił tego królika. - „Zły pies.” – powiedziałam. – „Bardzo zły pies.”

Był zbyt zadowolony ze swojej zdobyczy, aby zwracać na mnie uwagę. Będąc z powrotem na swoim podwórku, trącał i kąsał wilgotne futerko królika. Wręcz na siłę pchał ciało króliczka, aby wreszcie się poddać, mimo to klapnął na mnie zębami. Syknęłam na Clifforda, zły położył się na śnieg. Spojrzałam na królika, który był skudłacony i pokryty krwią. Jednak nie był martwy. Cała moja surowość uleciała ze mnie, kiedy przytuliłam te futrzane stworzenie do piersi. Czułam jego mocno walące serduszko, wiedziałam, że było bliskie śmierci. Miało ono szkliste, zamglone ślepia. Byłam tego świadoma, co by się stało. Nie miało ono głębokich obrażeń, ale zmarłoby z szoku. Na razie, nie było ono jeszcze martwe, ale w cieniu swojej przeszłości. Jedyną rzeczą, jaką mogło oczekiwać to stworzenie, był paraliż związany z własnym strachem i powolną, zimną śmiercią. Spojrzałam w stronę naszego okna w domu, nie było nigdzie widać Katariny. Znowu spojrzałam na królika, wiedząc, jaka powinna być w tym momencie, najlepsza rzecz do zrobienia. - „Jesteś wojowniczką.” – powiadała Katarina. - „Jestem wojowniczką.” – w powietrzu, przed moją twarzą, te słowa obracają się w lód. Ścisnęłam obiema rękoma delikatny kark zwierzątka, skręcając go mocno. Następnie, zakopałam jego zwłoki w ziemi, pod śniegiem, gdzie nawet Clifford nie mógłby je znaleźć. Katarina była w błędzie: zabiłam już przedtem. Bez litości i miłosierdzia. Jednak jeszcze nie z powodu zemsty.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Katarina wyjechała ciężarówką z tej zakurzonej drogi i ruszyliśmy dalej. To był cały, długi dzień poświęcony tylko jeździe i jest teraz 3 nad ranem. Jesteśmy w Arkansas, w Lake Ouachita State Park. Bramka wejściowa do parku była zamknięta, ale Katarina zerwała łańcuch z barierki i przekradliśmy się ciężarówką do środka, pojechaliśmy przez ciemny las aż trafiliśmy na główną drogę, gdzie jest miejsce kempingowe. Byliśmy tutaj już kiedyś, ale tego nie pamiętam. Katarina powiedziała, że biwakowaliśmy tutaj, kiedy byłam znacznie młodsza. A poza tym, pomyślała, że byłoby to dobre miejsce na zakopanie mego "Loryskiego Kuferka", jeżeli oczywiście kiedyś do tego dojdzie. I najwyraźniej nadszedł ten moment. Już poza ciężarówką, mogę usłyszeć jak słabiutko pluskają fale jeziora o brzeg. Katarina i ja idziemy pośród drzew, towarzyszy nam jedynie ich szum. Niosę "Loryjski Kuferek" w ramionach. Zdecydowałyśmy się, że jest to zbyt uciążliwe i niebezpieczne, aby mieć go przy sobie. Katarina powiada, że nie może on wpaść w łapy Mogadorczyków. Nie naciskam na nią w tej sprawie, ale musi być w tym jakieś jeszcze ukryte znaczenie, drugie dno. Jeżeli Katarina myśli, że nadszedł ten moment, aby zakopać "Loryjski Kuferek", to w takim razie, musi podejrzewać, że możemy zostać schwytane. Być może jest to nieuniknione. Trzęsę się z powodu chłodu nocy i jednocześnie próbuję odgonić od siebie komary. W miarę zbliżania się do brzegu jeziora, jest i coraz więcej. Wreszcie dotarłyśmy do brzegu. Na środku jeziora znajduje się mała, zielona wysepka i znam Katarinę na tyle dobrze, że wiem, o czym myśli. - "Zrobię to." - mówi Katarina, ale wypowiada te słowa resztką sił. Jest bardzo zmęczona, wręcz bliska omdlenia. Nie spała przez kilka dni. Ja również spałam niewiele - kilka minut tutaj i trochę w samochodzie, ale to i tak więcej niż Katarina. Poza tym, wiem że potrzebuje snu i odpoczynku. - "Połóż się." - mówię. - "Ja to zrobię." Katarina trochę protestuje, ale po chwili kładzie się na ziemi, przy brzegu jeziora. - "Odpocznij." - mówię. Biorę koc - który Katarina przyniosła ze sobą, aby go użyć jako ręcznika, - ale zamiast owinąć ją nim, to zakrywam ją przed komarami. Zrzucam z siebie ubranie i mocno chwytam "Kuferek", po czym wchodzę do wody. Na początku jest lodowato, ale po chwili się przyzwyczajam i właściwie woda wydaje się już ciepła. Płynę w taki sposób, jakbym była niezdarnym pieskiem, brodzącym w wodzie - jedną ręką płynę, odpychając wodę, a w drugiej ręce kurczowo trzymam "Kuferek".

Nigdy nie pływałam nocą i teraz całą siłą woli powstrzymuję się, że aby nie wyobrażać sobie, że jakieś ręce z dna wody, mogą chwycić mnie za nogi i wciągnąć głęboko pod wodę. Tak więc, pozostaje skupiona jedynie na moim celu. Dotarłam na wyspę - wydawało mi się, że zajęło mi to z godzinę, ale tak naprawdę trwało to zaledwie 10 minut. Wyszłam z wody, trzęsąc się ze względu na zetknięcie zimnego powietrza z moją nagą skórą i wdrapałam się po kamieniach przy brzegu. Jestem w samym środku wyspy. Jest prawie ona okrągła i być może ma nie więcej niż 1 akr, tak więc, nie zajęło mi to dużo czasu, aby tam dotrzeć. Następnie, kopię dół na 3 stopy głębokości - zajęło mi to więcej czasu niż przypłynięcie tu, na wyspę. Przy końcu kopania dołu, ręce mi krwawią od przekopywania brudnej ziemi, a do tego pieką coraz bardziej z każdą nabrana gołą ręką, szuflą z ziemią. Umieszczam "Loryjski Kuferek" w tej wykopanej jamie. Nie chętnie pozostawiam go tam, nawet nie zajrzawszy do środka - nie znając jego zawartości, nie otwierając go. Zastanawiam się nad omówieniem krótkiej modlitwy, która jest źródłem tak wielkiego potencjału i przyszłej obietnicy. W końcu nie robię tego, nie odmawiam modlitwy, zamiast tego przesypuję dół ziemią i uklepuję go stopą z wierzchu. Wiem, że mogę już nigdy nie zobaczyć mego "Kuferka" znowu. Wracam do wody i płynę z powrotem do Katariny.