tulipan1962

  • Dokumenty3 698
  • Odsłony237 952
  • Obserwuję172
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań208 738

Robert.Newcomb.-.Kroniki.Krwi.i.Kamienia.-.Wrota.switu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

tulipan1962
Dokumenty
fantastyka

Robert.Newcomb.-.Kroniki.Krwi.i.Kamienia.-.Wrota.switu.pdf

tulipan1962 Dokumenty fantastyka
Użytkownik tulipan1962 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 17 osób, 33 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 405 stron)

Robert Newcomb Wrota Świtu The Gates of Dawn Kroniki krwi i kamienia tom 02 Przełożył Paweł Kruk

Dla moich rodziców, Harry’ego i Muriel

PODZIĘKOWANIA Pragnę podziękować tym, którzy pomogli mi napisać już drugą moją powieść. Dziękuję mojemu agentowi, Mattowi Bialerowi, którego wiara we mnie, jak się zdaje, nigdy nie słabnie, a także mojej niezwykle cierpliwej redaktorce, Shelly Shapiro, pełniącej rolę mojego literackiego żyroskopu. Dziękuję również specjalistce od reklamy, Colleen Lindsay, i wszystkim innym z Del Ray, którzy przyczynili się do sukcesu moich powieści. Ogromne podziękowania należą się także licznym księgarzom, którzy zaznajamiają czytelników ze światem fantastyki. I wreszcie – co nie znaczy, że jej udział w moim sukcesie jest najmniejszy – dziękuję mojej żonie, która zachęciła mnie do podjęcia tego wyzwania. Błogosławione dzieci, w których żyłach płynie szlachetna krew. One są przyszłością sztuki i praktyk znanych pod nazwą mocy. Bo bez łaskawej strony sztuki wszelkie przejawy porządku i dobroci obrócą się w proch, który wiatr rozwieje. A wtedy za tymi samymi niewinnymi istotami – dziećmi – będziemy rozpaczać w nieskończoność... Z DZIENNIKA WIGGA, Byłego pierwszego czarnoksiężnika Rady Czarnoksiężników

Prolog Słudzy A po tym go poznacie – będzie to ohydny mutant, który zostanie wybrany, aby poprowadzić naród przeciwko Wybrańcowi. A jego świadomość będzie po części umysłem obdarzonych darem, a po części umysłem przeklętych. Lecz jego prawdziwym przewodnikiem będzie umysł jednego z potomków Wybrańca. I będzie panował w podziemiu, gdzie na jego usługach pozostanie niewolnica – a, która będąc potomkiem jego największego wroga, zasiądzie u boku swojego pana, który zniewoli ją swoją nieprawością. A morderca na jego usługach będzie pomagał zaspokoić żądze ohydnego mutanta... STRONA 673, ROZDZIAŁ PIERWSZY KSIĘGI PRZEPOWIEDNI KODEKSU Podniósł powoli rękę, by dotknąć gęstej, ciepłej cieczy spływającej z boku głowy, cieczy, którą tak bardzo kochał i nienawidził zarazem. Z przyjemnością zanurzając palce w żółtym płynie, po raz tysięczny pomyślał o tym, czym się stał. Łowca krwi. Znowu krwawię, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Choć w rzeczywistości to nie jest krew. Ragnar, na wpół człowiek i czarnoksiężnik, na wpół łowca krwi, podszedł do oświetlonego blaskiem świec lustra wiszącego na przeciwległej ścianie. Spojrzał uważnie na strużkę cieczy, która ściekała mu po twarzy z niewielkiej, nigdy nie gojącej się rany na prawej skroni. Zadał mu ją ponad trzysta lat temu czarnoksiężnik Wigg, niegdyś pierwszy czarnoksiężnik Rady, twierdząc, że to pomoże go wyleczyć – a może nawet pozwoli mu zająć miejsce wśród czarnoksiężników Rady. Lecz tak się nie stało. A potem Wigg zajął się innymi sprawami, pozostawiając Ragnara w mękach uzależnienia w tym na wpół zmutowanym stanie. Kiedy spojrzał w lustro, zobaczył lśniącą łysą głowę, wydłużone u dołu uszy i długie, ostre kły łowcy krwi. Przekrwione, niebieskoszare oczy patrzyły na niego z lustra, wyrażając głód, który mogła zaspokoić jedynie zemsta. A przecież jestem kimś więcej niż tylko bezmyślnym łowcą, rozmyślał. W połowie był człowiekiem czarnoksiężnikiem. Wigg nie miał pojęcia, że on wciąż żyje. Wigg powrócił wreszcie do Eutracji, pomyślał z zadowoleniem. A z nim przybyli też oboje Wybrańcy. Uśmiechnął się. Dziecko się ucieszy. Podobały mu się zmiany, jakich dziecko dokonało w kamiennej fortecy. Pokój, którego

odbicie widział w lustrze, jego prywatny salon, był niezwykle okazały. Ściany zbudowano z marmuru o najciemniejszym odcieniu czerwieni. Ścienne lichtarze i świece nieustannie wypełniały pokój łagodnym blaskiem. Salon ozdabiały także barwne, zbytkowne meble, misternie tkane dywany oraz najróżniejsze dzieła sztuki. Jednak cierpki, kwaskowaty zapach cieczy sączącej się z rany kazał mu powrócić myślami do jego bieżącego zadania. Nie może się zmarnować ani kropla, pomyślał. Wsunął do ust dwa palce mokrej już od cieczy dłoni i niemal natychmiast poczuł jej piekący żar, który przepłynął przez jego ciało, drażniąc go. Ciecz była jego przekleństwem i błogosławieństwem zarazem. Odwracając się do drugiej osoby w pokoju, zapytał: – Jesteś gotowy? – Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie. – Tak – padła odpowiedź. Ragnar spojrzał na Pijawkę, osobistego sługę i szpiega, a także zaufanego mordercę. Wysoki i przeraźliwie chudy, Pijawka miał lisią twarz i ciemne, długie włosy. Był sierotą, a przydomek, który otrzymał na początku swojej przestępczej kariery na ulicach Tammerlandu, idealnie do niego pasował. Znał każdy zaułek zniszczonego miasta, a także wielu spośród tych, którzy wciąż tam mieszkali – ludzi, którzy mogli się okazać szczególnie przydatni, zwłaszcza teraz, kiedy pod nieobecność Gwardii Królewskiej Tammerlandem zawładnęły zbrodnia i przemoc. Pijawka trzymał w dłoni niewielkie szklane naczynie, z którego dna odchodziła rurka. Na jej końcu znajdowała się igła. Między igłą a naczyniem połączonym z rurką tkwiła prosta drewniana rączka. Pijawka uśmiechnął się, odsłaniając kilka ciemnych zepsutych zębów. – Wszystko gotowe – powiedział wysokim, dźwięcznym głosem. – A zatem zaczynajmy – odparł Ragnar. Zająwszy miejsce na jednym z ozdobnych krzeseł, łowca krwi patrzył, jak Pijawka podchodzi do niego ze szklanym naczyniem w dłoni. Następnie sługa delikatnie umieścił igłę w ranie z boku głowy Ragnara. – Możesz kontynuować – powiedział Ragnar i zamknął oczy. Pijawka zaczął ostrożnie pompować drewnianą rączką. Żółta ciecz, która dotąd sączyła się swobodnie z rany, teraz popłynęła rurką i zaczęła wypełniać szklane naczynie. Ragnar siedział spokojnie, niemal w błogim zadowoleniu, ponieważ wiedział, że wkrótce zgromadzi dość cennego płynu, by wystarczyło mu na kolejny miesiąc. Kiedy naczynie było już pełne, Pijawka wyjął igłę z rany i otworzył naczynie. – Jak zwykle? – zapytał. – Dwie trzecie dla ciebie, jedna trzecia dla mnie? – Tak – odpowiedział Ragnar. – Tylko rozsądnie to zużyj. Wigg i Wybraniec wkrótce tu przybędą i czas naszego zwycięstwa jest już bliski. – Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, gdy pomyślał o tym, że znowu ujrzy pierwszego czarnoksiężnika i będzie miał okazję po raz pierwszy zobaczyć Wybrańca. – Czarnoksiężnik i Wybraniec przeklną dzień, w którym nas

znajdą – powiedział cicho. Pijawka sięgnął po naczynie. Uważając, by nie dotknąć cieczy, przelał ostrożnie gęsty, żółty płyn do dwóch innych pojemników. Większy z nich oddał Ragnarowi, który natychmiast zanurzył w nim dwa palce prawej dłoni i wsunął je do ust, zamykając oczy z rozkoszy. Pijawka odstawił swoje naczynie na marmurowy stolik stojący nieopodal i spojrzał na Ragnara. – Wzywa cię – rzucił krótko. Łowca krwi przestał oblizywać palce i postawił naczynie na stole obok drugiego pojemnika. – W takim razie muszę wiedzieć, jakie masz osiągnięcia. Pijawka przyniósł skórzaną torbę z drugiego końca pokoju, po czym otworzył ją i wytrząsnął jej zawartość na podłogę. Ragnar uśmiechnął się. – Ilu dzisiaj? – zapytał. – Ponad trzydziestu, panie – odparł Pijawka, a na jego ustach pojawił się przebiegły uśmiech. – Tym razem poszło jeszcze łatwiej. – A zatem stworzenia dziecka okazują się bardziej skuteczne, niż sądziliśmy – powiedział Ragnar w zamyśleniu. Spojrzał na łupy leżące na podłodze. Małe, kwadratowe i bez wątpienia dopiero co zdjęte z ofiar. Były to kawałki ludzkiej skóry. Na każdym z dopiero co wyciętych płatów widniał identyczny tatuaż: idealny wizerunek krwistoczerwonego kamienia o równych ściankach. Z niektórych kawałków jeszcze kapała krew. Szlachetna krew. Ragnar uśmiechnął się. Dzień stawał się coraz bardziej interesujący. – A konsulowie, z których je zdjąłeś? Gdzie są? – zapytał. – Pod ziemią, jak zwykle, panie – odparł Pijawka. – Natomiast szlachetnie urodzone dzieci, które udało się schwytać, zostały oddzielone od ojców. – Dobra robota – odpowiedział Ragnar. – Zanim przybędą nasi honorowi goście, musimy mieć pod kontrolą jak najwięcej członków Bractwa ogołoconych z ich znaków. Dziecko ucieszy się, że udało nam się pochwycić ich tak wielu w ciągu tylko jednego dnia, pomyślał. – Pójdę do niego. Ragnar odwrócił się i opuścił pokój; jego powolne, ciężkie kroki na lśniącej marmurowej posadzce były dziwnie przytłumione. Pokonywał kolejne korytarze, aż wreszcie zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z najlepszego czarnego marmuru. Spod drzwi sączył się intensywnie niebieski blask, który rozlewał się po podłodze. Zauważył, że jest o wiele jaśniejszy niż bardziej przyćmione, jakby efemeryczne jarzenie, które towarzyszyło działaniom osób mniej

zaawansowanych w sztuce. Wydawało się, że jest wręcz czymś namacalnym, czego można dotknąć. Jego aura jest coraz jaśniejsza, pomyślał łowca. Wiedza i moc rosną z każdym dniem. A Wybraniec nie rozpoczął jeszcze swojej edukacji, nie wie też, że dziecko żyje. Stojąc tak przed drzwiami, Ragnar przypomniał sobie tamten nie tak odległy dzień, kiedy dziecko, właściwie niemowlę, dosłownie zmaterializowało się przed nim i przemówiło do niego. Nakazując mu posłuszeństwo, dziecko wyjaśniło po części Ragnarowi, skąd przybywa i dlaczego. A łowca krwi, wysłuchawszy niesamowitej opowieści, chętnie ofiarował mu swoje usługi. Wreszcie Ragnar zebrał się w sobie i powoli otworzył ogromne drzwi, po czym wszedł do sali. W zupełnej ciszy mały chłopiec unosił się w powietrzu nad marmurową podłogą, milczący i nieruchomy. Spowijała go niezwykle intensywna lazurowa aura. Kiedy Ragnar widział go poprzednim razem, chłopiec wyglądał na osobę w ósmej Porze Nowego Życia. Już wtedy posiadał ogromną moc. Teraz wyglądał na dziesięć lat. Trwał tak całkowicie pochłonięty tym, co leżało na stole przed nim. Kodeks, wielka księga Klejnotu. Skupienie i spokój malowały się na twarzy chłopca, który wpatrywał się w stronice Kodeksu. Oczy miał nieskończenie ciemnoniebieskie i lekko skośne ku górze w zewnętrznych kącikach, podobnie jak oczy jego matki, co czyniło jego urodę nieco egzotyczną. Miał wystające kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę i zmysłowe usta. Czarne, proste, lśniące i jedwabiste włosy sięgały niemal szerokich barków. Jego prosta, pozbawiona ozdób, nieskazitelnie biała szata powiewała nieustannie, nie tknięta blaskiem aury, która go spowijała, a nawet rozlewała się dalej na zewnątrz. Ragnar klęknął na oba kolana. – Wzywałeś mnie, panie? – zapytał i skłonił głowę. Wydawało mu się, że klęczy przed bogiem. Kiedy chłopiec zmrużył ciemne oczy, złocone na brzegach stronice wielkiej księgi same zaczęły się przewracać. Czytał je w okamgnieniu – szybciej, niż Ragnar potrafiłby sobie to wyobrazić. W głuchej ciszy wypełniającej pokój kolejne strony przewracały się błyskawicznie. Dziecko nie potrzebowało nawet Klejnotu, by czytać Kodeks; wcześniej powiedziało Ragnarowi, że jego rodzice „w górze” wyposażyli je w dar, który mu to umożliwia. Kiedy w ciągu zaledwie kilku chwil przewróciło się, jak się domyślał Ragnar, co najmniej kilkaset stron księgi, dziecko spojrzało wreszcie na łowcę i zatrzymało wzrok na ranie z boku jego głowy. – Ciecz popłynęła? – zapytało cicho. Młodzieńczy głos nie brzmiał potulnie ani słabo. – Tak, mój panie – odpowiedział Ragnar. – Zebrałem dość dla moich potrzeb, a także dla

Pijawki. – A martwy konsul, który miał być przygotowany? – zapytało dziecko. Gdy Ragnar skinął potakująco głową, mówiło dalej. – Każ zanieść jego ciało, z tatuażem, do pałacu. Jeśli chodzi o pozostałych, to właśnie poddaję ich zaklęciu przyspieszonego uleczenia. Chłopiec z obojętnym wyrazem twarzy ponownie skierował uwagę na księgę. Stronice zaczęły się przewracać z niewiarygodną szybkością. Jego umiejętności rosną z każdym dniem, pomyślał Ragnar. – A pisklęta? – zapytał łowca. – Dobrze się sprawują? – Tak – odpowiedział chłopiec, nie patrząc na niego. – Mutacja pierwszego pokolenia została zakończona. – Zamilkł na moment. – Wybrańcy i pierwszy czarnoksiężnik powrócili do Eutracji – zaczął mówić po chwili. – Jest też z nimi okaleczony czarnoksiężnik z Lasu Cieni. Wyczuwam znowu zmąconą, słabą energię mocy, tej zarazy, która skaziła szlachetną krew obu czarnoksiężników. – Jeśli wolno mi coś powiedzieć, panie – rzeki Ragnar – mądrze postąpiłeś, przenosząc Kodeks w to miejsce. – Zamilkł na chwile, zastanawiając się, czy aby nie posuwa się za daleko. – Czy twoja lektura dobrze przebiega? Chłopiec ponownie spojrzał na niego, a na jego ustach zaigrał drwiący uśmieszek. – Kodeks mnie bawi, nic więcej – powiedział. – To wspaniałe dzieło, jakim miał być, okazało się nudne i akademickie. Ale jest interesujące z historycznego punktu widzenia, jako że zostało napisane przez Tych, Którzy Przybyli Wcześniej. W rzeczywistości nie potrzebuję księgi, żeby posługiwać się magią. Nie będzie mi też potrzebny Klejnot, to świecidełko tak przez nich cenione. Dziecko spojrzało na ogromną pozłacaną księgę i natychmiast jej strony zaczęły się przewracać z niewiarygodną szybkością. – Ci, których szukamy, wkrótce tu przybędą – powiedziało nieoczekiwanie – więc wszystko musi być gotowe. Czas rozpuścić wieści o powrocie Wybrańca i ogłosić nagrodę za jego głowę, jako że zabił swojego ojca. Czarnoksiężnicy nie dopuszczą do schwytania go, lecz istnieją inne powody, dla których podjąłem moje działania. I tak ich nie zrozumiesz. – Chłopiec spojrzał na łowcę. – Bez wątpienia schronili się w Reducie Rady – powiedział. – Ale my nie musimy tam iść, ponieważ oni przyjdą do nas. I niebawem mój ojciec z tego niższego, gorszego świata dowie się o moim istnieniu. – Tak, mój panie – odparł Ragnar posłusznie. Mimo że nie otrzymał żadnego polecenia, łowca krwi domyślił się, że audiencja dobiegła końca. Wstał i wyszedł z komnaty. I choć zamknął za sobą drzwi, blask aury dziecka rozlał się po podłodze, wnikając w ciemność krętych korytarzy.

CZĘŚĆ PIERWSZA Ścigany

ROZDZIAŁ 1 I stanie się tak, że Wybrańcy, przez wzgląd na swoje dary, będą cierpieli męki. On męki krwi, ona męki umysłu. Bo muszą znieść wszystkie te cierpienia, by mogli ujrzeć prawdziwą sztukę magii. STRONA 1016, ROZDZIAŁ PIERWSZY KSIĘGI MOCY Tristan z rodu Gallandów uśmiechnął się do siebie, spoglądając na swoją bliźniaczkę Shailihę. Przyglądał się, jak śpi, podobnie jak robił to wielokrotnie ostatnimi czasy. Znajdowali się w Reducie Rady, sekretnym miejscu, w którym pobierali nauki liczni konsule Reduty, pomniejsi czarnoksiężnicy w Eutracji. Tutaj Tristan po raz pierwszy wyznał z niechęcią nieżyjącemu już ojcu i zamordowanym czarnoksiężnikom z Rady swoją tajemnicę dotyczącą odkrycia Pieczar Klejnotu. Choć były to dla niego niezwykle bolesne i trudne chwile, z całego serca pragnął teraz, by powróciły. Szczęśliwe czasy, pomyślał. Zanim jeszcze zaczęło się to całe szaleństwo. W chwilach spokoju jego znużony umysł wciąż próbował przekonać serce, że tak niedawne wydarzenia są odległą przeszłością. Jakby minęły lata. A przecież upłynęły zaledwie miesiące. Ponieważ tak wiele się zmieniło, wciąż wydawało mu się czasem, że to tylko sen. Nie, pomyślał wpatrzony w piękną twarz Shailihy. To nie był sen, tylko koszmar. Z którego budzi się wreszcie Shailiha. Przeczesawszy palcami czarne włosy, rozprostował nogi i podszedł do kołyski, w której spała Morganna, córeczka Shailihy. Dziewczynka, mimo ‘że przyszła na świat w tak przerażających okolicznościach, była zdrowa i silna. Urodziła się w tym samym dniu, w którym Tristan zabił czarownice z Sabatu i Kluge’a, ich sługę. Przyszła na świat w Parthalonie, zanim Wigg, Geldon, Shailiha, Morganna i Tristan wrócili wreszcie do Eutracji. Łza zakręciła mu się w oku, kiedy pomyślał o tym, którego musiał zostawić na tamtej ziemi. Drżała przez chwilę na jego powiece, aż wreszcie popłynęła po policzku. Mój syn, mój pierworodny, nie przeżył, by móc powrócić z nami. Nigdy się z tym nie pogodzę. Wybacz mi, Nicholasie. Wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na sufit, usiłując przypomnieć sobie, jak wyglądał pałac przed straszliwym najazdem Sabatu i Sług Dnia i Nocy. To był jego dom pełen radości, życia i miłości. Pokręcił głową, wciąż oszołomiony tym wszystkim i faktem, że teraz jest nowym panem

sług. Ponad trzystutysięczna armia tych skrzydlatych istot wymordowała jego rodzinę, czarnoksiężników z Rady oraz znaczną część ludności Eutracji. Ta ogromna siła o niewiarygodnym potencjale wciąż czeka w Parthalonie na jego rozkazy. Tak wiele się zmieniło, rozmyślał. I ja muszę się dostosować do tych zmian. Kiedy spojrzał nad kołyską na lustro na ścianie, ujrzał dojrzałego mężczyznę, który zabijał i gotów był zabić ponownie w razie potrzeby, aby bronić rodziny. Mężczyznę, który odkrył wiele tajemnic dotyczących własnej osoby i wie, że wciąż ma jeszcze wiele do poznania. Patrzył na swoje długie czarne włosy, ciemnoniebieskie oczy, zapadnięte policzki i usta, które niektórzy opisaliby jako okrutne. Oprócz czarnych bryczesów miał na sobie te same wysokie buty i skórzaną kamizelkę ściągniętą rzemieniem na nagiej piersi, które nosił przez ostatnie miesiące. Miecz sług, którym zmuszony był zabić ojca, spoczywał w czarnej, zdobionej pochwie zawieszonej z tyłu prawego barku obok pochwy z nożami. Ta znajoma, a zarazem obca mu postać spoglądała na niego z lustra ze spokojem, płynącym z wiedzy zdobytej z takim bólem: że jest Wybrańcem oraz jedyną osobą na świecie, w której żyłach płynie lazurowa krew. Niebawem Wigg i Faegan zechcą, aby zaczął poznawać tajniki sztuki. Dla dobra Eutracji – ponieważ jego naród tak bardzo go potrzebuje. Podróż z Lasu Cieni do Tammerlandu była bardzo męcząca ze względu na Shailihę i czarnoksiężnika Faegana, których trudno było transportować. Shailiha wciąż cierpiała z powodu umysłowych tortur, jakim poddawały ją czarownice. Faegan stanowił jeszcze większy problem, jako że ze względu na swoje okaleczone nogi był przykuty do fotela na kółkach. Dodatkowo komplikowała sprawy opieka nad nowo narodzonym dzieckiem księżniczki. Ostatecznie jednak dzięki połączonym wysiłkom obu czarnoksiężników, którzy często posługiwali się magią, udało im się dotrzeć do Tammerlandu, gdzie ich domem stała się Reduta, sekretne miejsce głęboko pod pałacem. Towarzyszył im Geldon, były niewolnik czarownic, oraz dwa kapryśne gnomy z żonami. Pomimo ponurych myśli Tristan nie potrafił powstrzymać uśmiechu na wspomnienie swoich towarzyszy. Gnomy, choć tak trudne do opanowania, bardzo im pomogły. Zarówno pompatyczny Michael Mizerny, przywódca gnomów, jak i samolubny i uwielbiający piwo Shannon Mały. Towarzyszyły im żony – Mary Młodsza i Shawna Niska. – Tristanie – przemówiła sennym głosem Shailiha. – Czy to ty? Odwrócił się szybko i podszedł do jej łóżka. Spojrzał na siostrę. Dzięki nieustannym zabiegom Faegana i Wigga Shailiha z każdym dniem coraz bardziej przypominała kobietę, którą znał i kochał. Patrzył na jej śliczne jasne włosy, piwne oczy i wyraźnie zarysowaną szczękę. – Tak, Shai, to ja – odpowiedział cicho. W drodze powrotnej z Lasu Cieni zaczął używać tego zdrobnienia i tak to już zostało pomimo gwałtownych protestów Wigga, który twierdził, że nie należy odnosić się w taki sposób do członka rodziny królewskiej. Oni jednak, podobnie jak robili to w młodości, uśmiechem zbywali jego narzekania. Tristan w głębi serca wiedział, że

Shailiha lubi to zdrobnienie. Czasem jednak, kiedy chciała się z nim podroczyć, marszczyła nos, kiedy go używał. Tak samo jak w tej chwili. Zaraz jednak inna myśl zaprzątnęła jej uwagę, bo usiadła na łóżku. – Czy Morganna dobrze się czuje? – zapytała z niepokojem. – Tak, Shai – uspokoił ją Tristan. – Nic jej nie jest. I jej matka też wyzdrowieje. – Popchnął ją łagodnie na łóżko. Ponownie zmarszczyła nos, a on bardzo się ucieszył, bo uwielbiał ją taką, choć nigdy by się do tego nie przyznał. – Jestem głodna – oświadczyła nieoczekiwanie. – Nie, po prostu umieram z głodu! Muszę zaraz coś zjeść! – Przewidziałem to – odpowiedział Tristan zadowolony z siebie. Wziął ze stolika srebrną tacę, na której stał talerz z pasztecikami i dzbanek pełen wciąż gorącej herbaty. – Świeżo upieczone przez żony gnomów – powiedział. – Bardzo dobre. – Shailiha wzięła jeden z pasztecików. Patrzył uradowany, jak chwilę później pochłonęła kolejne dwa. Rekonwalescencja Shailihy postępowała powoli, ale systematycznie, w dużej mierze dzięki wysiłkom czarnoksiężników. Otaczali ją nieustanną opieką, posługując się sztuką, by mogła zapomnieć o torturach czarownic i odzyskać inne wspomnienia, a wraz z nimi swoją tożsamość. Wszyscy ogromnie cierpieli, patrząc, jak po raz drugi usiłuje uporać się ze świadomością, że jej mąż Frederick i rodzice zostali zamordowani. Szczególnie trudno przyszło jej pogodzić się z myślą, że ojciec zginął z ręki Tristana. Książę był całym sercem z nią i obiecał sobie w duchu, że otoczy ją najlepszą opieką, na jaką będzie go stać. Odstawiła filiżankę, patrząc w ciemnoniebieskie oczy brata. – Tristanie – zaczęła niepewnie. – Wigg wspominał, że jesteśmy w jakimś sensie wyjątkowi. Że w naszych żyłach płynie najszlachetniejsza krew, a twoja jest nawet trochę lepsza niż moja. Z tego powodu nazywa się nas Wybrańcami. – Zamilkła, zastanawiając się nad znaczeniem własnych słów. – Wciąż nie jestem pewna, co to znaczy. Ale proszę, powiedz mi coś. Czy tamtego dnia nasi rodzice i Frederick, udając się na uroczystość koronacji, wiedzieli, że mogą umrzeć? Mając nadzieję na to, że my przeżyjemy? Tristan spuścił głowę, przepełniony bólem, i zamknął oczy. Tragiczny dzień mojej koronacji, pomyślał. Dzień, w którym wszystko się zmieniło. – Tak, Shai, wiedzieli – odpowiedział. – O potencjalnym niebezpieczeństwie wiedzieli nawet czarnoksiężnicy z Rady. Zaplanowali to tak, żebyśmy my i Wigg przeżyli, gdyby coś się wydarzyło. Niestety, plany nie całkiem się powiodły, bo zostałaś porwana razem z Klejnotem. – Zmusił się do uśmiechu. – Ale razem z Wiggiem udaliśmy się do Parthalonu i przywieźliśmy cię z powrotem. I teraz, dzięki Zaświatom, jesteś w domu nie tylko ty, lecz także twoje dziecko.

Frederick zginął tamtego dnia, ale żyje dalej w waszym dziecku. A nasi rodzice żyją w naszych sercach, ponieważ wciąż jesteśmy razem. Przygryzła wargę, a w kąciku jej oka zalśniła łza. – Wigg mówił mi też, że twoje dziecko, Nicholas, nie dożyło swoich narodzin. I że pochowałeś je w Parthalonie... – Urwała, niepewna, co powiedzieć. – Tak – odparł Tristan. – Mam nadzieję, że niebawem będę mógł tam wrócić i odwiedzić jego grób. Chciałbym przywieźć jego ciało do Eutracji i pochować razem z resztą rodziny. Zapadła cisza. – Wybaczam ci, Tristanie – powiedziała po chwili cicho Shailiha. – Wybaczasz mi? – zapytał zaskoczony. Shailiha otarła łzy i spuściła wzrok. Słowa, które zamierzała wypowiedzieć, miały być trudne dla nich obojga. Chciała jednak mieć pewność, że brat wie, co ona czuje. – Wybaczam ci – powtórzyła. – Wybaczam, że zabiłeś naszego ojca. Choć w rzeczywistości nie ma nic do wybaczania, bo wiem od Wigga, że zostałeś do tego zmuszony. Że ojciec wręcz nakazał ci to uczynić. Wybaczam ci i zawsze będę cię kochać. Nie znalazł właściwych słów, by jej odpowiedzieć. Siedział u boku siostry – swojej bliźniaczki, której omal nie utracił. Jego serce radowało się na myśl o tym, że ona i jej dziecko wciąż żyją. Wreszcie uśmiechnęła się do niego figlarnie, jak to często robiła, i dotknęła złotego medalionu na jego szyi – tego samego, który otrzymał w podarunku od rodziców tuż przed koronacją. Widniał na nim herb rodu Gallandów, lew i pałasz. – Wciąż go nosisz – powiedziała uradowana. – Cieszę się. Zdaje się, że i ja zdobyłam własny. – Dotknęła identycznej kopii medalionu na swojej szyi. – Choć nie mam pojęcia, w jaki sposób to się stało – dodała. – Nikt z nas tego nie wie, ani Wigg, ani Faegan, ani ja – odparł Tristan. – Czarnoksiężnicy podejrzewają, że może on stanowić jakąś fizyczną pozostałość po zaklęciu, jakiemu poddały cię czarownice. W jakiś niewyjaśniony sposób pozostał z tobą nawet po śmierci czarownic. Czarnoksiężnicy dokładnie go zbadali i twierdzą, że możesz go nosić bez obaw. Lecz najważniejsze jest, że dokądkolwiek byśmy się udali i cokolwiek robili, wystarczy nam spojrzeć na ten złoty krążek, by wiedzieć, że wciąż jest ktoś w naszej rodzinie, kto nas kocha. Tristan zamilkł i wrócił myślami do tamtych chwil, kiedy to medalion pomógł mu przetrwać trudy poszukiwań siostry i walki z czarownicami. – To mój medalion ostatecznie cię uratował – powiedział zamyślony. – Jak to? – Zamigotał w słońcu, a ty go zauważyłaś. Najwyraźniej obudził coś w twojej świadomości tuż przed tym, jak miałem... tuż przed...

Po raz kolejny zabrakło mu słów. Bo jak miał jej wyjaśnić, co powiedział mu Wigg tamtego sądnego dnia? Że musi zdobyć się na to, by zabić własną siostrę. Że jej dusza i umysł wciąż pozostają zatrute zaklęciem czarownic, dlatego nie mogą zabrać jej ze sobą z powrotem do Eutracji. Lecz ona rozpoznała medalion i zamrugała, w chwili gdy już miał opuścić miecz na jej szyję. – Tristanie, zrobisz coś dla mnie? – spytała Shailiha. Zmrużył oczy i wydął usta, udając zniecierpliwienie. – Czy nie zrobiłem już dość? Uśmiechnęła się, lecz on dostrzegł smutek w jej oczach. – Mówię poważnie – powiedziała. – Naprawdę chce cię prosić o specjalną przysługę. To coś ważnego. – Wszystko, dobrze wiesz. – Wigg i Faegan powiedzieli mi, że nasi rodzice i Frederick zostali pochowani niedaleko stąd. Twierdzą, że jestem jeszcze zbyt słaba, by chodzić dokądkolwiek. Chciałabym, żebyś w moim imieniu udał się na ich groby, zanim nabiorę sił. Powiedz, proszę, duchom matki, ojca i Fredericka, że żyję i ich kocham. – Oczyma lśniącymi od łez spojrzała na niemowlę w kołysce i dodała: – Powiedz im też, że teraz na tym świecie jest jeszcze ktoś, kto ma w żyłach ich krew. – Po jej policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją do siebie. – Oczywiście, że pójdę – powiedział cicho. – Jutro z samego rana. Już nieco opanowana odsunęła się lekko i uśmiechnęła przez łzy. – Wiesz o tym, że Wiggowi i Faeganowi nie spodoba się ten pomysł. – Pociągnęła nosem. – Zawsze kiedy są razem, handryczą się niczym stare pomywaczki. Tristan nie potrafił się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem i śmiał się długo, po raz pierwszy od wieków, jak mu się zdawało. – Nie słyszałem, by ktokolwiek opisał ich lepiej! – zawołał. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, rozległo się ciche pukanie do drzwi, które uchyliły się nieznacznie. – Wybacz, Tristanie, ale obaj czarnoksiężnicy chcą cię widzieć – powiedział głos dobiegający z powiększającej się szpary. – Mówią, że masz przyjść natychmiast. Na progu stał Shannon Mały z niepewną miną. Gnom przestępował z nogi na nogę, jak zawsze kiedy był zdenerwowany. Shannon miał rude włosy i rudą brodę oraz ciemne inteligentne oczy. Jak zawsze był ubrany w czerwoną koszulę, niebieski fartuszek, czarną czapkę i buty z wywiniętymi noskami. W zębach trzymał fajkę z kaczana kukurydzy. Najwyraźniej nie mógł się doczekać, kiedy już upora się z misją doprowadzenia Tristana do czarnoksiężników. – Mówią, że to pilna sprawa – dodał nieśmiało.

– Dla nich zawsze jest to pilna sprawa. – Tristan puścił oko do Shailihy i spojrzał na gnoma. – Dobrze – powiedział, wzdychając. – Już idę. – Odwrócił się do siostry, by się z nią pożegnać. – Obiecujesz, Tristanie? – zapytała go po raz kolejny. – Zrobisz to, o czym mówiliśmy? Pocałował ją w czoło i wstał. – Tak, Shai – powiedział. – Jutro, obiecuję. Kiedy znalazł się przy drzwiach, spojrzał z powagą na gnoma. – Kiedy już przyjdziemy do czarnoksiężników, poproś swoją żonę, żeby przyszła posiedzieć z księżniczką – powiedział. – Chcę mieć pewność, że ktoś będzie czuwał przy dziecku, gdyby Shailiha zasnęła. – Dobrze, książę Tristanie – odpowiedział z respektem Shannon. Książę odwrócił się i posłał pocałunek swojej bliźniaczce. Potem ostrożnie zamknął za sobą drzwi i ruszył za gnomem labiryntem korytarzy Reduty.

ROZDZIAŁ 2 Tristan nigdy nie mógł się nadziwić ogromnym rozmiarom Reduty Rady – ogromnej sieci korytarzy i pomieszczeń ukrytych pod pałacem, który kiedyś był jego domem. Upłynęło zaledwie kilka miesięcy od chwili, kiedy dowiedział się o istnieniu Reduty. Poza nim wiedzieli o niej tylko czarnoksiężnicy z Rady, pomniejsi czarnoksiężnicy zwani konsulami, którzy pobierali tam nauki, oraz jego nieżyjący już rodzice. Do jednego z największych osiągnięć czarnoksiężników należy zaliczyć to, że udało im się utrzymać w tajemnicy istnienie tego miejsca oraz związanych z nim działań ogromnej rzeszy konsulów. To osiągnięcie okazało się nieocenione dla Tristana i jego towarzyszy. W Reducie zebrano środki niezbędne do uprawiania magii, stała się ona także tak bardzo potrzebną kryjówką do czasu, kiedy będą mogli lepiej ocenić sytuację w Tammerlandzie. Geldon, garbaty karzeł, były niewolnik z Parthalonu, który powrócił z nimi do Eutracji, przyjął rolę łącznika ze światem zewnętrznym, do którego wymykał się i powracał nie zauważany przez nikogo. Według jego oceny Tammerland wciąż był bardzo niebezpiecznym miejscem. Panowało tam bezprawie, szczególnie nocą. Książę bardzo pragnął wyjść z Reduty i zobaczyć miasto na własne oczy, lecz wiedział, że czarnoksiężnicy stanowczo by się temu sprzeciwili. Jednak prośba siostry, aby odwiedził groby w jej imieniu, była doskonałym pretekstem. Pójdzie tam – za zgodą Faeagana albo Wigga lub bez niej. Uśmiechnął się na myśl o tym, jak gorąco zaprotestują, gdy im o tym wspomni. Podążając za Shannonem, Tristan podziwiał wspaniałą architekturę Reduty Rady. Cała budowla miała kształt koła, którego piastę stanowiła ogromna sala spotkań, gdzie zbierały się tysiące konsulów odwiedzających Redutę. Z niej odchodziły na wszystkie strony pozornie nie kończące się korytarze, które sięgały obręczy koła. Co kilkaset metrów mniejsze korytarze łączyły te główne, dzięki czemu można było dotrzeć do miejsca przeznaczenia bez konieczności pokonywania całej długości jednej szprychy koła, natomiast kolejne poziomy łączyły liczne kręte schody. Rozmiary podziemnych komnat mogły przyprawić patrzącego o zawrót głowy. Każdy kolejny korytarz czy sala były piękniejsze od poprzednich. Ściany, sufity i podłogi wykonano z najlepszego, idealnie wygładzonego marmuru. Ścienne lichtarze i świeczniki emanowały łagodnym, niemal eterycznym blaskiem, który łagodził wrażenie ogromu i masywności, jakie mogło przytłaczać patrzącego. Każda z sal była bogato zdobiona; mahoniowe drzwi rzeźbiono ręcznie. Książę westchnął w duchu. Wątpił, by kiedykolwiek udało mu się zwiedzić choćby drobną część Reduty. Wcześniej Tristan nie miał pojęcia, że istnieje tyle różnych odcieni marmuru. Poszczególne korytarze miały swoją kolorystykę i przedstawiały wszystkie kolory widma. Teraz obaj z Shannonem szli między ścianami o barwie łagodnego fioletu zmąconego żyłkami o barwie

indygo. Obcasy wysokich butów księcia uderzały dźwięcznie o marmurową podłogę, on sam zaś powrócił myślami do dnia, w którym po raz pierwszy został tu sprowadzony przez Wigga, kiedy to otrzymał reprymendę od ojca i całej Rady. Wtedy w Reducie aż roiło się od ubranych w granatowe szaty utalentowanych konsulów, którzy wiecznie dokądś się spieszyli. Teraz pustka korytarzy napełniała go ogromnym smutkiem. Tak wiele się zmieniło od tamtego dnia. Nawet sam Tristan zmienił się nieodwołalnie. Po tym, jak posłużył się swoją szlachetną, lecz surową jeszcze mocą, by pokonać Sabat, jego krew zmieniła barwę z czerwonej na lazurową. Lazur – kolor wszelkich przejawów sztuki. Po raz pierwszy odkrył tę niezwykłą zmianę w kolorze swojej krwi po walce na śmierć i życie z Kluge’em, dowódcą Sług Dnia i Nocy. „Nie mamy pewności, jakie inne zmiany mogłyby w tobie nastąpić, gdybyś dalej posługiwał się swoim surowym darem albo nosił kamień”, powiedzieli mu czarnoksiężnicy po tym, jak zdjęli z jego szyi Klejnot, krwistoczerwony kamień, który nadawał moc szlachetnej krwi. Choć niechętnie, musiał przyznać im racje.. Wciąż jednak miał wiele pytań, które pragnął zadać starym czarnoksiężnikom, szczególnie teraz, kiedy jego siostra czuła się już dobrze. I zamierzał niebawem uzyskać na nie odpowiedzi. Miał już pewną wiedzę na temat mocy, jasnej sfery sztuki, której poświęcili swoje życie czarnoksiężnicy. Widział też na własne oczy zło płynące z fantazji, mrocznej, przeklętej sfery. Poznał i przyjął do wiadomości fakt, że jest mężczyzną w parze Wybrańców, który ma poprowadzić swój naród ku nowym czasom. Wiedział też, że jest jedyną osobą, która ma przeczytać wszystkie trzy księgi Kodeksu – Moce, Fantazje i Przepowiednie. W jego umyśle aż się kotłowało od tego wszystkiego. Jego niezwykle szlachetna krew wciąż dopominała się, aby rozpoczął edukację w sztuce. Czarnoksiężnicy jednak wciąż ją odkładali. Shannon zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z mahoniu, których cały rząd wypełniał fioletową ścianę. Spojrzał na księcia, przestępując z nogi na nogę. – Czekają na ciebie w środku – oznajmił podekscytowany. – Dopilnuję, żeby ktoś poszedł do Shailihy i dziecka. – Wyraźnie bardzo chciał już odejść. Patrząc za Shannonem, który oddalał się swoim kaczkowatym chodem, Tristan uzmysłowił sobie, że znajduje się w całkiem mu obcej części Reduty. Poczuł się trochę nieswojo na myśl o tym, że nie wie, gdzie jest, zważywszy na ogrom tego miejsca. Zachodził też w głowę, dlaczego czarnoksiężnicy tak pilnie chcieli się z nim zobaczyć. Otworzył ogromne drzwi. Sala, do której wszedł, była wielka i pięknie zdobiona. Ściany, sufit i podłogę zrobiono z bardzo rzadkiego ephyrskiego marmuru, granatowego, poprzecinanego delikatnie szarymi żyłkami. Światło licznych lamp oliwnych i wiszących świeczników było równie delikatne jak blask ognia w kominku z jasnoniebieskiego marmuru, wbudowanym w ścianę po prawej stronie.

Wigg siedzący przy długim stole, podniósł powoli głowę znad księgi, którą studiował. Siwe włosy czarnoksiężnika sięgały zaledwie karku. Swój warkocz stracił przed niecałym miesiącem w niewoli u czarownic. Tristan uśmiechnął się w duchu; wiedział, że przez wzgląd na swoich zmarłych przyjaciół, czarnoksiężników z Rady, Wigg ponownie zapuści włosy, by zapleść je w warkocz. Jasne, zielononiebieskie oczy błyszczące w pobrużdżonej twarzy nic nie straciły ze swojej przenikliwości, a szara szata, niegdyś znamionująca wysoki urząd, spowijała luźno jego wciąż mocne ciało chronione przed starością zaklęciami czasu. Faegan jak zawsze siedział w swoim prostym fotelu na kółkach. Jego nogi, bezużyteczne na skutek tortur czarownic, zwisały bezwładnie. Znoszona czarna szata wydawała się o wiele za duża, a szpakowate włosy z przedziałkiem pośrodku opadały mu aż na ramiona. Oczy, szare z zielonymi cętkami, patrzyły niezwykle intensywnie. Na jego kolanach leżał zdumiewająco ciemnoniebieski kot. Teraz dopiero Tristan dostrzegł czwartą osobę. Cofnął się odruchowo i wyciągnął miecz z pochwy. Rozległa się dźwięczna pieśń ostrza, która dodając księciu pewności siebie, odbiła się krótkim echem od marmurowych ścian komnaty i ucichła, powoli, niechętnie. – Możesz odłożyć broń – rzucił Wigg. Prawa brew wygięła się w łuk, jak zawsze kiedy chciał kogoś upomnieć. – On nie może skrzywdzić żadnego z nas. Jest konsulem. Tristan, zażenowany, schował miecz do pochwy i podszedł powoli do wyściełanej sofy stojącej pod ścianą, na której spoczywała nieruchoma postać. Książę spojrzał na twarz poturbowanego konsula. Mężczyzna leżący na sofie był nieco starszy od księcia – mógł być w trzydziestej piątej Nowej Porze Życia. Jego stan wydawał się poważny. Brudna i podarta granatowa szata częściowo tylko zakrywała wychudzone ciało. Jasne włosy miał mocno potargane, twarz posiniaczoną i zakrwawioną, policzki zapadnięte z niedożywienia. Mimo to wciąż był przystojny. Tristan przyklęknął i chwycił prawe ramię mężczyzny. Uniósł je do góry i podciągnął rękaw szaty. Zobaczył to, czego szukał. Jasnoczerwony tatuaż o kształcie Klejnotu stanowił jednoznaczny dowód tego, że obcy jest konsulem Reduty. Książę, zadowolony, zsunął rękaw na ramię mężczyzny i ułożył je delikatnie wzdłuż ciała. Po chwili odwrócił się do Wigga. – Jak już mówiłem, jest konsulem – powiedział cicho Wigg. – Znasz go? – zapytał Tristan. – Tak – odparł Wigg. – Nazywa się Joshua i mimo swojego względnie młodego wieku jest jednym z najbardziej utalentowanych i potężnych członków Bractwa. Należał do tych, którzy nadzorowali oddziały wysłane przeze mnie do zwalczania harpii i łowców tuż przed przybyciem czarownic. O ile mi wiadomo, jest jedynym konsulem, który kiedykolwiek powrócił. – Wigg zamknął książkę, która leżała przed nim na stole, po czym wsunął dłonie w rękawy szarej szaty, jakby pogrążał się we własnych myślach.

– A ty, Faeganie – zwrócił się Tristan do czarnoksiężnika w fotelu na kółkach. – Ty także go znasz? – Nie, Tristanie, nie znam ani jego, ani nikogo innego z tego Bractwa – odpowiedział Faegan zgrzytliwym głosem. Po jego twarzy przemknął cień zazdrości. – Reduta to dla mnie zupełna nowość, ponieważ powstała po Wojnie Czarownic, a wtedy ja mieszkałem już w Lesie Cieni. Ale bardzo mnie interesuje, co ten człowiek będzie miał nam do powiedzenia, kiedy już dojdzie do siebie. – Starszy z czarnoksiężników zamilkł, a Tristanowi przyszło na myśl, że w przeciwieństwie do Wigga, dla którego Reduta nie była niczym obcym, Faegan wciąż wydawał się przytłoczony samym miejscem i jego znaczeniem. Zazdrość o wiedzę innego czarnoksiężnika była uczuciem, do jakiego Faegan nie przywykł, i czasem było to widoczne. Warstwy myśli i czynów, pomyślał Tristan, przypominając sobie swoją ulubioną sentencję. Mówiono, że myśli i czyny czarnoksiężników nakładają się na siebie niczym łuski cebuli. Jeśli usunąć jedną warstwę, widać pod nią następną. Przypomniał sobie słowa siostry, która porównała obu wiecznie kłócących się czarnoksiężników do pary starych pomywaczek. Teraz pewnie rywalizują w lotności umysłu, uzmysłowił sobie. Z drugiej strony nie miał wątpliwości, że wybaczyli sobie nawzajem wszelkie urazy, jakie mogły pozostać między nimi po wojnie sprzed trzystu lat. – W jaki sposób dostał się tutaj ten konsul? – zapytał Tristan. – Czy wiecie, co mu się stało? – Znalazł go Geldon za wyjściem jednego z tuneli, kiedy udawał się do miasta po żywność – powiedział Faegan zamyślony, jakby mówił do siebie. – Kiedy zorientował się, że Joshua jest nieprzytomny i krwawi, natychmiast przyniósł go tutaj. Zbadaliśmy go dokładnie i stwierdziliśmy, że poza wybitym prawym barkiem i skrajnym wyczerpaniem nic mu nie dolega. Wigg nastawił mu bark, posługując się sztuką, a ja poddałem go zaklęciu przyspieszonego uleczenia. Potem pogrążyłem go w głębokim śnie. Czekaliśmy na twoje przybycie, zanim go obudzimy, żebyś mógł usłyszeć, co ma nam do powiedzenia. – A zatem proponuję, abyś go obudził – rzekł książę. Wigg spojrzał na Faegana, a starszy czarnoksiężnik odpowiedział skinieniem głowy. Wigg zmrużył oczy i utkwił spojrzenie w konsulu, którego natychmiast spowił lazurowy blask. Ten sam, który zawsze pojawiał się, gdy czarnoksiężnik posługiwał się sztuką, i stanowił dowód na to, że Wigg poddaje konsula działaniu magii. Kiedy błękitna fluorescencja stała się wyraźniejsza, konsul zaczął się poruszać. Tristan podszedł do sofy. Blask zniknął. Konsul otworzył oczy i rozejrzał się powoli po pokoju. Kiedy ujrzał Wigga, w jego oczach zalśniły łzy. – Wigg – wyszeptał cicho – to naprawdę ty? Wigg wstał szybko i przysunął sobie krzesło do sofy.

– Tak – powiedział – to ja. Już nic ci nie grozi, jesteś w Reducie. Nic ci nie jest, ale miałeś wybity bark i jesteś wycieńczony. Potrzebny ci odpoczynek i posiłek. Najpierw jednak musisz nam opowiedzieć, co się stało. Konsul krzyknął i spróbował gwałtownie się podnieść, jakby prośba Wigga wyzwoliła w jego umyśle jakieś straszne wspomnienia. Wigg wbił w niego spojrzenie zmrużonych oczu i Joshua uspokoił się, ale nie było wątpliwości, że jest w szoku. – To było straszne! – powiedział i otworzył szeroko piwne oczy pełne przerażenia. – Tamte istoty, wykluły się z jaj... z jaj na drzewach... skapujący szlachetny błękit... niewiarygodne... Wykluły się z nich okropne ptaki. – Z czołem mokrym od potu Joshua osunął się na sofę i zaszlochał. Faegan podjechał na swoim fotelu i spojrzał na konsula. Obaj z Wiggiem byli wyraźnie zaniepokojeni. – Spróbuj się uspokoić – powiedział łagodnie Wigg – i opowiedz nam, co się stało. Zacznij od początku. – Harpia wybiła cały mój oddział i podróżowałem sam – zaczął Joshua. – Upłynęło dużo czasu, zanim trafiłem na inną grupę, o wiele więcej, niż sądziłem wcześniej. Kończyła mi się żywność... – Urwał, starając się opanować emocje. – Wreszcie znalazłem czteroosobowy oddział i przyłączyłem się do niego. Prowadził go Argus. W błękitnozielonych oczach Wigga błysnęła iskra zrozumienia. – Argus – powiedział. – Jeden z najlepszych konsulów. – Tak – powiedział Joshua. – Oprócz nas było jeszcze trzech innych: Jonathan, Galeb i Odom. Znałeś ich? – Znałem wszystkich, których rozesłałem po kraju – odparł Wigg. – Już po trzech dniach naszej wspólnej podróży zaczęliśmy to odczuwać. – Co zaczęliście odczuwać? – zapytał Wigg. – Wrażenie bliskości niezwykle szlachetnej krwi – mówił dalej Joshua. – Nigdy nie doznałem czegoś takiego, podobnie jak pozostali. Znajdowaliśmy się zaledwie o dzień drogi od Reduty, kiedy nas zaatakowały... Zaledwie o dzień... Głos mu się załamał, a w oczach znowu pojawiły się łzy. – Postanowiliśmy zaniechać polowania na łowców i harpie i przybyć tutaj, żeby sprawdzić, czy jest tu ktoś szlachetnie urodzony, komu moglibyśmy zdać relację z naszych spostrzeżeń – dodał. – Obaj z Argusem uznaliśmy, że to ważne. – I co potem? Joshua przełknął ślinę, jakby wciąż się bał, że to, co zaatakowało ich oddział, znajduje się w tej komnacie. – Drzewa nad nami rozjarzyły się błękitem, a wśród gałęzi pojawiły się ogromne jaja –

powiedział cicho. – Po pewnym czasie zobaczyliśmy, że są przezroczyste, a w środku każdego siedzi skulony drapieżny ptak, który czeka na wyklucie. A potem ptaki wydostały się ze skorup i nas zaatakowały. Joshua zaczął kaszleć. Tristan sięgnął po wodę ze stołu, podszedł do sofy i podał puchar cierpiącemu konsulowi. Kiedy Joshua spojrzał na niego, otworzył oczy ze zdumienia. – Wasza Wysokość! – zawołał. – Wybacz, nie poznałem cię. – Nieważne – powiedział Tristan łagodnym głosem. – Opowiadaj dalej, proszę. Lecz Joshua, zaintrygowany towarzystwem, zaczął się rozglądać. Jego wzrok padł na starca w fotelu z niebieskim kotem na kolanach. – A ty, panie? Czy ja cię znam? – zapytał. – Nie – odparł Faegan. – Jestem Faegan, czarnoksiężnik. Proszę, mów dalej. Joshua ponownie napił się wody i kontynuował opowieść. – Pierwszy z ptaków, który się wykluł, wydał przeraźliwy głos, wtedy Argus i Caleb posłali w niego pioruny. Lecz tamte istoty po prostu otrząsnęły się z nich, jakby konsulowie w ogóle nie posłużyli się swoim darem. – Zerknął na Wigga. – To było niewiarygodne. – A potem ptak poleciał prosto na Argusa i przewrócił go na ziemię. Pozostałe stwory zaatakowały nas w podobny sposób. Ja zostałem rzucony na ziemię i potoczyłem się zboczem wału, wybijając sobie bark. Wpełzłem z powrotem na górę, żeby zobaczyć, co się dzieje, i to, co ujrzałem... – Pokręcił głową. – Co zobaczyłeś? – ponaglił go Wigg. – Oczy ptaków... – zaczął Joshua wyraźnie przytłoczony wspomnieniem. – Ich oczy, pierwszy czarnoksiężniku... Nigdy ich nie zapomnę. – Co było w nich takiego niezwykłego? – Były jasnoczerwone i bardzo rozjarzone, niemal oślepiały. Ptaki najwyraźniej przepatrywały teren. Potem porwały konsulów w szpony i odleciały. Cały oddział, poza mną... Moi przyjaciele... już ich nie ma. Faegan podjechał bliżej i wbił w konsula przenikliwe spojrzenie swoich szarozielonych oczu. – Te ślepia – zagadnął. – Czy jarzyły się nieprzerwanie? Wigg zmarszczył brwi z dezaprobatą, widząc, że Faegan tak mocno naciska konsula. – Tak – odpowiedział Joshua – ale chwilami jedne świeciły jaśniej od innych. Faegan cmoknął cicho i wyprostował się w fotelu. Tristan zerknął szybko na Wigga. Faegan coś wie na ten temat, domyślił się książę. Postanowił, że później go o to zapyta, bo w tej chwili na usta cisnęły mu się inne pytania. – Nasz naród? – zapytał z niepokojem. – Jak się ma lud Eutracji? Od tygodni tylko Geldon wychodzi poza te mury, lecz już w czasie podróży odnieśliśmy wrażenie, że Eutracja znalazła się w szponach czegoś, czego nie rozumiemy. Możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat?

– Wasze obawy są uzasadnione – powiedział Joshua wyraźnie przybity. – Kraj pogrążył się w chaosie. Nie ma władzy, która wprowadziłaby prawo i ład. Przestępstwa, zbrodnie, grabieże stały się czymś powszednim, do tego zaczyna brakować żywności. Każdego dnia do miast przybywają kolejni ludzie, którzy łudzą się, że łatwiej im będzie przetrwać w miejscach takich jak Tammerland. Większość miast, a w szczególności Tammerland, zostało zalanych powodzią uchodźców. Obawiam się, że wkrótce zapanuje w nich głód, ponieważ większość rolników boi się przywozić do miasta swoje plony czy zwierzęta z obawy przed napaścią. – Zamilkł na moment. – Ponoć ludzie w miastach zabijają się nawzajem tylko dlatego, by przeżyć – mówił dalej. – Ostatnimi czasy zginęło wielu mężczyzn, mężów, ojców i synów. Najbiedniejsze z kobiet, by przetrwać, sprzedają się, często w biały dzień. Tristan nie mógł znieść tego dłużej. Podszedł powoli do kominka po drugiej stronie komnaty. Oparł dłonie o gzyms i utkwił wzrok w żarze. Jego naród ginie, a on ma siedzieć w tym marmurowym grobowcu i nic nie robić? Musi się stąd wydostać, choćby po to, by przekonać się na własne oczy. Nie będę czekał do jutra, wyjadę dzisiaj, postanowił. I nic nie powiem czarnoksiężnikom. – A konsulowie? – zapytał Wigg niespokojny. Zacisnął dłonie w złości, aż zbielały mu knykcie. – Ich życiową misją było pomagać ludności, przecież przetrwali jacyś po ataku Sabatu i Sług Dnia i Nocy. Czy oni nic nie robią? Joshua spuścił wzrok. – Obawiam się, pierwszy czarnoksiężniku, że zostało nas zbyt mało, byśmy mogli naprawdę pomóc – powiedział. – A jeśli istoty z drzew, które porwały konsulów z mojego oddziału, wciąż działają, to przynajmniej teraz wiemy, dlaczego to uczyniły. Szczególnie jeśli jest ich więcej. Podróżowałem długie tygodnie, zanim odnalazłem grupę Argusa. Obaj wiemy, że nic takiego nie zdarzyłoby się w normalnych okolicznościach. Gdyby konsulowie z Reduty działali w terenie, z pewnością spotykalibyśmy się częściej. Joshua zamilkł na chwilę, by podkreślić znaczenie swoich słów. – Obawiam się, że pozostało już niewielu konsulów z Reduty. A to może tylko pomnożyć nasze kłopoty – dodał cicho. Twarz konsula coraz wyraźniej zdradzała jego cierpienie, a Wigg i Faegan widzieli, że jest bliski wyczerpania. – Musisz odpocząć – powiedział łagodnie Faegan. – Pogrążę cię w głębokim śnie. Kiedy się obudzisz, nakarmimy cię, wykąpiemy i dostaniesz nową szatę. Ale teraz musisz odpocząć. Rozumiesz? Joshua skinął głową nieznacznie i zamknął oczy. Starszy z czarnoksiężników także przymknął oczy i natychmiast błękitne światło sztuki spowiło konsula. Zasnął od razu, a błękitny blask zgasł.

Faegan spojrzał na Wigga, a Tristan przyłączył się do czarnoksiężników. W pokoju zapadła cisza, która wydawała się trwać w nieskończoność. To szaleństwo nie ma końca, pomyślał Tristan. Pierwszy przerwał milczenie Faegan. Zamknął oczy i zaczął mówić: – „I dojdzie do wielkiej wojny na niebie, lecz będzie to tylko jedna z bitew większej, bardziej krwawej rzezi, jaka nastąpi w dole – zaczął. – Ci o szkarłatnych oczach będą się zmagać z innymi, którzy także panują na firmamencie. I nim skończy się ich walka, krew jednych i drugich, szlachetnie i pospolicie urodzonych, spłynie na tych poniżej niczym deszcz i będzie pieścić białą, miękką ziemię narodu. A dziecko będzie przyglądało się wszystkiemu”. – Jeszcze jeden cytat z Kodeksu? – zapytał Wigg. Faegan był jedyną żyjącą osobą, która przeczytała całe księgi Mocy i Fantazji. Obdarzony darem Wiernej Pamięci starszy czarnoksiężnik potrafił przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek widział, słyszał czy przeczytał. Wigg w napięciu pochylił się do przodu, przepełniony w równej mierze ciekawością co smutkiem, jakim napełniły go słowa konsula. – Tak – wyszeptał Faegan pogrążony w myślach, jakby mówił do siebie. – To cytat, który od dawna mnie intrygował. – Podniósł wzrok i uśmiechnął się. – Od ponad trzystu lat zastanawiam się nad jego znaczeniem i myślę, że przybliżyliśmy się o krok, by je odkryć. Ci o szkarłatnych oczach, jak sądzę, to ptaki, które widział Joshua, o jasnoczerwonych, rozjarzonych ślepiach. W całym moim życiu nie spotkałem podobnych istot. Ale wciąż nie mam pojęcia, co znaczy „miękka, biała ziemia narodu”. Tak jak nie wiem, jak rozumieć fragment, który mówi, że „dziecko będzie przyglądało się wszystkiemu”. Jedyne dziecko, które mogłoby mieć jakieś znaczenie w tym kontekście, to Morganna, córka Shailihy. Tylko w żaden sposób nie rozumiem, dlaczego i w jakim sensie. – Rozsiadł się wygodniej w fotelu i pogłaskał kota. Tristan spojrzał na Wigga i zobaczył, że pierwszy czarnoksiężnik prawdopodobnie zadaje sobie w duchu pytania, które wszystkim się nasuwają. – Wierzysz, że konsulowie nie żyją? – zapytał go. Wigg wydął usta i przyłożył do skroni kciuk i palec wskazujący. – Teraz nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie – odparł. – Z pewnością to by wyjaśniało, dlaczego żaden z nich nie powrócił do Reduty. – Jedno jest pewne – powiedział Faegan zamyślony. – Te istoty, drapieżne ptaki, nie są wynikiem działania mocy. Są bezlitosne i posługują się przemocą. Spowija je lazurowy blask, a zatem są wytworem sztuki. Jednocześnie wydaje się, że nie mają dużej inteligencji, dlatego mogą być kontrolowane przez inne, wyższe moce. Zamilkł i skierował spojrzenie szarozielonych oczu na Wigga i Tristana. – A to znaczy, moi przyjaciele, że w Eutracji znowu ktoś posługuje się fantazjami – powiedział ze złością. Spojrzał na swoje bezużyteczne nogi i, jakby zawstydzony, zsunął skraj

szaty, tak by całkiem je zakryła. – Nic bardziej mnie nie złości niż złe wykorzystywanie sztuki – dodał cicho. Książę i Wigg dobrze pojęli znaczenie jego słów. To fantazje go okaleczyły. Tristan nigdy nie zapomni tamtego dnia na szczycie góry, kiedy Wigg przywołał widzialne, fizyczne kule mocy i fantazji. Moce ukazały się jako ogromna kula oślepiającego złocistego światła. Fantazje miały podobny kształt i rozmiary, lecz były czarne, złowieszcze, dosłownie ociekały energią zniszczenia. Obie przeciwstawne sfery sztuki nieustannie się przyciągały, lecz nigdy się nie łączyły, ponieważ odpychały się nawzajem, gdy tylko zbytnio się do siebie zbliżyły. Wigg wyjaśnił mu wtedy, że niewłaściwe połączenie ich energii przyniosłoby całkowite zniszczenie wszystkiego, co jest im znane. Najprawdopodobniej Tristan, Wybraniec, miał być pierwszym, który z powodzeniem połączy przeciwstawne moce dla dobra ludzi. Teraz wydawało się, że dzień ten jest bardzo odległy. – Joshua stanowi jedyny klucz do zagadki latających stworzeń – powiedział Wigg. – Ale musimy zaczekać, aż się obudzi. Wtedy zajmiemy się jego zdrowiem. Wiele wycierpiał. Pokój wypełniła gęsta, niemal namacalna cisza, którą mącił tylko trzask drewna w kominku. Tristan spojrzał na twarz pogrążonego we śnie konsula i wtedy przyszła mu do głowy smutna, ironiczna myśl. Nawet ten ranny konsul ma więcej wolności niż ja teraz. Jestem więźniem tej marmurowej pieczary. Może nawet przestępcą we własnym kraju – z powodu zbrodni, do popełnienia których zostałem zmuszony. Ale dzisiejszej nocy odwiedzę groby moich najbliższych – i nie powstrzymają mnie nawet czarnoksiężnicy. Czując, że musi sprawdzić, co słychać u siostry, która wciąż wymagała opieki, książę ruszył wolno do drzwi. Zatrzymał się i spojrzał na pozostałych, zatroskany. – Spotkamy się jutro rano – powiedział. – Teraz pójdę, do Shailihy. Odwrócił się i wyszedł na korytarz, pozostawiając obu czarnoksiężników z ich myślami.

ROZDZIAŁ 3 Zapadał już zmierzch, kiedy Geldon jechał powoli na gniadej klaczy ulicami zniszczonego Tammerlandu. Zanosiło się na deszczową noc, więc postanowił, że opuści miasto na tyle wcześnie, by zdążyć przed deszczem. Od czasu do czasu nasilający się wiatr porywał śmieci z nie sprzątanych ulic i unosił je małymi wirami odpadków i gruzów. To tylko pogłębiało ogólne wrażenie ponurości i ucisku, jakie wywierało to miejsce. Wielka szkoda, pomyślał garbaty karzeł. To miasto z pewnością było wspaniałe przed przybyciem Sabatu i Sług Dnia i Nocy. Może czarnoksiężnicy i Wybraniec będą umieli w jakiś sposób przywrócić mu dawną świetność. Odruchowo przyłożył dłoń do szyi, na której niegdyś nosił obrożę założoną mu przez drugą damę Sabatu. Nigdy nie zapomni wysadzanej kamieniami niewolniczej obręczy, którą nosił przez ponad trzysta lat, zanim Wigg zdjął mu ją z szyi po upadku czarownic. Czasem wydawało mu się, że przeżył tysiąc żyć od tamtej chwili. Czarownice z Sabatu nie żyły, a ich żołnierze, słudzy, znajdowali się w Parthalonie, kraju położonym za Morzem Szeptów. Tristan rozkazał sługom zaprzestać przemocy. Mieli odbudować Parthalon i pomóc jego mieszkańcom wieść wolne i pożyteczne życie. Jadąc teraz ulicami, Geldon wciąż oglądał przejawy okrucieństwa sług. Zwyczajowo używali krwi ofiar, by malować na ścianach domów i murach obsceniczne obrazy i symbole swojego zwycięstwa. Wiedział, że psychiczny uraz pozostanie jeszcze długo po tym, jak z murów znikną straszliwe, krwawe dzieła. Poklepał konia, by odwrócić myśli od okropnych obrazów, i uśmiechnął się, podziwiając mądrość obu czarnoksiężników, którzy mieszkali teraz w Reducie. W obawie przed kradzieżą koni z pałacowej stajni Wigg i Faegan przysposobili część Reduty na podziemną stajnię, w której trzymali przez cały czas swoje wierzchowce wraz z paszą dla nich. Do obowiązków Geldona należała opieka nad nimi, co stało się jego ulubionym zajęciem. Wyjechał na swojej gniadej klaczy labiryntem tajemnych tuneli, które prowadziły z wnętrza Reduty. Każdy z krętych korytarzy wychodził w innej części pałacu albo jego okolicach. Wejścia do nich były dobrze zamaskowane, a on musiał bardzo uważać, by nikt nie zobaczył, jak wyjeżdża czy wraca do Reduty. Nie musiał jechać długo, by dotrzeć z pałacu do serca miasta. Jednak za każdym razem, kiedy je odwiedzał, czuł przygnębienie. Kierował się do części stolicy, która niegdyś stanowiła centrum eutrackiej kultury i handlu. Większość sklepów już dawno została splądrowana, lecz niektóre wciąż pozostały czynne, co mogło oznaczać, że ich właściciele byli na tyle bogaci, by wynająć zbirów do ochrony swoich interesów. Było to też miejsce, w którym, jak się zdawało, gromadzili się mieszkańcy nie mający nic do roboty, jakby czuli się bezpieczniej, będąc razem.