W serii ukazały się:
David Adams Richards Grzech miłosierdzia Majgull Axelsson Daleko od Niflheimu •
Kwietniowa czarownica Aharon Appelfeld Badenheim 1939 • Droga żelazna John Banville
Zaćmienie Attila Bartis Spokój
Samuel Beckett Sen o kobietach pięknych i takich sobie
Thomas Bernhard Wymazywanie
Javier Cercas Żołnierze spod Salaminy
Michel Faber Jabłko • Pod skórą • Szkarłatny płatek i biały
Jonathan Safran Foer Strasznie głośno, niesamowicie blisko •
Wszystko jest iluminacją Laurent Gaudę Słońce Scortów David Gilbert Normalsi Julia Glass
Trzy czerwce Juan Goytisolo Makbara Jan Guillou Zło
Michel Houellebecq Cząstki elementarne • Możliwość wyspy
Platforma • Poszerzenie pola walki Daniel Kehlmann Beerholm przedstawia Imre Kertesz
Angielska flaga • Fiasko • Ja, inny. Kronika
przemiany • Kadysz za nienarodzone dziecko • Likwidacja •
Los utracony Michaił Kononow Goła pionierka Laszló Krasznahorkai Melancholia sprzeciwu
• Szatańskie
tango
Karel van Loon Ojciec i ojciec
James Meek Ludowy akt miłości
Harry Mulisch Odkrycie nieba • Procedura
Wiktor Pielewin Generation ,P3
• Mały palec Buddy •
Omon Ra i inne opowieści ■ Święta księga wilkołaka ■
Życie owadów W.G. Sebald Wyjechali Zeruya Shalev Mąż i żona • Życie miłosne Władimir
Sorokin Bro • Lód Jachym Topol Nocna praca • Siostra Mo Yan Kraina wódki ■ Obfite piersi,
pełne biodra Oksana Zabużko Badania terenowe nad ukraińskim seksem Juli Zeh Instynkt gry •
Orły i anioły
Z czyjego lona lód wychodzi? A szron niebieski kto rozmnoiyff
Księga Hioba, 38. 29
Mięso się kłębi
Pomarańcza wciąż leżała pod kredensem.
Chłopiec położył się na podłodze, wsunął rękę pod mebel i
wyciągnął się w stronę pomarańczy. Ale nie dosięgał jej.
Palcami wymacał kurz i podeschniętą pestkę z wiśni.
- Kotipies! - gniewnie wymamrotał chłopiec w kierunku
ciemności pod kredensem.
Odrzucił pestkę i pogroził pomarańczy pięścią. Uniósł się na
kolankach. Chwilę klęczał, dłubiąc w nosie. Wsta, rozejrzał się.
Na blacie kredensu między cukiernicą, butelki keczupu i
puszką kawy rozpuszczalnej leżała zapomniana przez mam
różowo-srebrna puderniczka. Chłopiec wziął ją, poobracał w
rękach, otworzy. Z okrągłego lustereczka spojrzał na
niegojasnowłosy chłopiec z dużymi, nieco wyłupiastymi
jasnoniebieskimi oczami, wielkimi odstającymi uszami,
malutkim spłaszczonym nosem i małą, zawsze mokrą i
pytająco otwartą buzią imbecyla.
- Witam, witam, Mickeyu Rourke - rzekł chłopiec,
zamknął puderniczkę i odłożył ją. Wysunął szufladę z
kredensu. W szufladzie leżały sztućce. Chłopiec wziął
8
łyżkę, położył się na podłodze i spróbował łyżką sięgnąć po
pomarańczę. Nie udało się.
- Ja cię, Czeczeńcu jeden, przyskrzynię! - ryknął chłopiec w
stronę zakurzonego linoleum i zastukał łyżką pod kredensem.
- Come on! Come on! Come on!
Nieosiągalna pomarańcza leżała w półmroku.
Chłopiec usiadł. Popatrzy na łyżkę. Stuknął nią w kredens.
Wstał i lekko zaczepił głową o wysuniętą szufladę.
- M-m-m! Kotipies... - Z niezadowoleniem rozmasował głowę,
rzucił łyżkę do szuflady.
Wziął nóż stołowy. Obrócił go w rękach. Porównał z łyżką.
- Taki sam kotipies.
Wrzucił nóż do szuflady. Wsunął szufladę. Podszedł do
kuchenki elektrycznej. Nad nią na ścianie wisiały: durszlak,
dwuzębny widelec, łyżka cedzakowa, chochla, wałek do ciasta.
Chłopiec zatrzymał wzrok na wałku:
- O!
Stanął na palcach, wyciągnął rękę po wałek. I z trudem dotknął
palcami jego chropowatej drewnianej końcówki. Wałek się
zakołysał. Chłopiec spojrzał na niego. Potem podsunął krzesło
do kuchenki, wszedł na nie. Wyprostował się. Chwycił ręką
wałek. Ale do jego rączki z dziurką i sznureczkiem wciąż było
daleko.
- Ech, kotipies... - Nie wypuszczając wałka, chłopiec podniósł
lewą bosą stopę i postawił ją na palniku.
Poszarpał wałek. Ale krótka sznurkowa pętelka nie chciała się
ześliznąć z drewnianego zaczepu. Sapiąc,
9
chłopiec zaczął podciągać prawą nogę. To było niewygodne.
Chwycił za wałek mocniej, pomagając prawej
nodze:
- Up grade, grubasie...
Odbił się nogą od krzesła, gwałtowniej stanął na pycie,
zachwiał się, balansując, i obiema rękami chwycił za wałek.
Sznurkowa pętelka się naciągnęła. I zeskoczyła z haczyka.
Chłopiec pierdnął. I z wałkiem w rękach zaczął upadać na
wznak.
- Hopla... - Czyjeś silne ręce z lekkością go pochwyciły.
I od razu postawiły na krześle. Chłopiec odwrócił głowę. Stał za
nim nieznajomy mężczyzna.
- Misza, Misza... - Tamten z wyrzutem pokręcił głową. - No, jak
tak moż na?
Mężczyzna był wysoki, miał szerokie ramiona i opaloną dobrotliwą
twarz. Jego szmaragdowoniebieskie oczy patrzyły przyjaźnie. Silnymi
rękoma ostrożnie podtrzymywał chłopca. Jego ręce przyjemnie
pachniały.
- Co, postanowiłeś zostać kaskaderem? - zapytał
i uśmiechnął się szeroko, odsłaniając mocne białe zęby.
- Nie-e... - odburknął zaniepokojony chłopiec, ściskając w
rękach wałek.
Mężczyzna zdjął go z krzesła i postawił na podłodze.
Przykucnął obok. Jego uśmiechnięta twarz znalazła się
naprzeciw twarzy chłopca. Na policzku mężczyzna miał
niewielką szram. Krótko ostrzyżone na jeża rudawe włosy
sterczały.
10
- Jak chcesz wydostać spod kredensu pomarańczę, to lepiej
będzie to zrobić nie wałkiem, tylko mopem. Wiesz dlaczego?
- Nie-e. - Chłopiec patrzy na nieznajomego spode łba swoimi
wielkimi, przezroczystymi, niebieskimi oczyma.
- Bo wał kiem twoja babcia wałkuje ciasto na drożdżowe
bułeczki. A mopem mama przeciera podłogę. A przecież lubisz
bułeczki z nadzieniem jajecznym?
- Aha. I pulpety lubię.
- No więc, niech wałek służy do wałkowania bułeczek.
Mężczyzna wyjął wałek z rąk chłopca i odwiesił go
na miejsce.
- A twoją pomarańczę zaraz wydostaniemy. Nieznajomy
pewnym krokiem wyszedł z kuchni,
otworzy drzwi do toalety, wziął mopa i wrócił z nim do
chłopca. Nachylił się do samej podłogi i z łatwością wyturlał
pomarańczę spod kredensu. Opłukał ją pod kranem, wytarł
ręcznikiem kuchennym i podał chłopcu.
- Jedz, Misza. I ubieraj się. Mama na ciebie czeka.
- A gdzie ona jest? - zapytał chłopiec.
- U cioci Wiery. Na Piatnickiej. Pamiętasz ciocię
Wierę? Tę, która ci dała dinozaura?
- Tak.
- Tego dinozaura to ja kupiłem. W Świecie Dziecka.
- A pan... to kto?
11
- Jestem mężem cioci Wiery. Michaił. - Mężczyzna wyciągnął
wielką dłoń. - Miło mi poznać mojego imiennika!
Chłopiec pod^ mu rękę. Silne opalone palce ostrożnie oplotły
się wokół dłoni chłopca.
Na dworze zaszczekały psy. Mężczyzna podszedł do okna,
spojrzał za firankę.
Chłopiec zaczął obierać pomarańczę.
- Sam się ubierasz czy mama ci pomaga? - zapytał
mężczyzna, patrząc przez okno.
- Sam.
-Świetnie. - Mężczyzna zasunął firankę. - Jak miałem sześć lat,
też już sam się ubierałem. I umiałem jeździć na rowerze. A ty
masz rower?
- Yhy. Na daczy, u babci. Ale Tolik wykrzywił przednie koło.
Pluje. - Chłopiec dłubał w pomarańczy.
- Tolik? - zapytał mężczyzna.
- Rower. A Tolik nie pluje. Włazi przez pot do Mochnacza. I
wszystko im kradnie.
Mężczyzna wziął wdech i wydech.
- Wiesz co, Misza, chodź, ja ci obiorę pomarańczę. A ty się w
tym czasie ubieraj.
- A co, pojedziemy na daczę do cioci Wiery?
- Właśnie tak. - Mężczyzna zabrał chłopcu pomarańczę . -
Lepiej nie traćmy już czasu. Trzeba się wykąpać. Skwar
przecież taki... Zresztą nie mam ochoty stać w korkach. No
już,już, Miszka!
Chłopiec pobiegł do sypialni. W przedpokoju koło drzwi
wejściowych stała wielka niebieska walizka.
- A to pana walizka? - krzyknął chłopiec.
- Moja - odpowiedział mężczyzna.
- A co tam jest?
- Nic! - zaś miał się mężczyzna. - Ubieraj się, kaskaderze!
Chłopiec wszedł do sypialni.
Zdjął z oparcia krzesła szorty i zacząłje wkładać. Ale zobaczy
leżącego na poduszce i częściowo przykrytego kołdrą
pluszowego dinozaura. Obok dinozaura leżała bryka lodu. Od
topniejącego lodu na poduszce rozpływała się plama.
- Ach ty, grubasie jeden! - Plącząc się w szortach,
chłopiec podbieg do łóżka i zrzucił lód na podłogę. - Zsikałeś
się! Up grade, up grade!
Chłopiec wciągnął szorty, włożył koszulkę i sandały. Potem
podniósł bryłkę lodu i pobiegł z nią do
kuchni.
- Lód się zsikał!
W kuchni mężczyzna siedział na krześle i z uśmiechem patrzy
na wbiegającego chłopca. Obok na stole leżała nieobrana
pomarańcza. Chłopiec wrzucił lód do zlewu. Mężczyzna wstał z
krzesła.
- Ubrałeś się? Świetnie.
Wyjął telefon komórkowy, wybrał numer:
- Tak.
Schował komórkę w kieszeni.
- Misza, czas na nas.
- A pomarańcza? - Chłopiec zadarł głowę i spojrzał na nią.
14
- Potem. Wszystko potem... - Mężczyzna wyjął
z kieszeni niewielki spray z gazem, dokładnie zakrył sobie
dłonią nos i prysnął sprayem na chłopca.
Chłopiec potrząsnął głową, zmrużył oczy. Odwrócił się,
zakrywając twarz rękami. Zachrypiał. I wybiegł z kuchni. W
korytarzu nogi się pod nim ugięły i zaczął się osuwać. Na ręce
wchodzącego do mieszkania drugiego mężczyzny. Który
pochwycił chłopca i od razu zaniósł do sypialni. Z kuchni,
nadal jeszcze zatykając nos, wybieg mężczyzna, który
przyszedł wcześniej. Obaj pochylili się nad chłopcem. Pierwszy
mężczyzna by wyższy. Bracia Światłości nazywali go Dor. Dru-
giego, o bujnej blond czuprynie, z małąjasną bródką, zwali
Jasto. Obaj mieli silne, opalone i muskularne ręce. Te ręce
zaczęły teraz zwinnie pracować: wydostały małą strzykawkę z
brązowawą cieczą, zrobiły chłopcu szybki zastrzyk w ramię,
rozebrały go do naga, założyły mu pampersa.
Dor przyniósł niebieską walizkę, otworzy. W walizce leżał koc z
wielbłądziej wełny. Mężczyźni ostrożnie zawinęli chłopca w
koc, zostawiając odsłoniętą tylko twarz. Niebieskie,
przezroczyste po bokach nieruchome oko patrzyło na nich w
zamyśleniu.
-Śpi - mruknął Jasto.
- Ci dwaj są na dole? - wyszeptał Dor.
- Tak.
- Winda?
- Wciąż nie działa.
- No to ty niesiesz.
- Ja.
Pochwycili bezwolne, pobladłe ręce chłopca i na minutę
zamarli, zamykając oczy. Następnie ocknęli się, zamknęli
walizkę. Jasto bez wysiłku podniósł ją i doniósł do drzwi.
Postawił. Uchylił drzwi, obaj zamarli, wsłuchali się. Na klatce
schodowej panowała cisza. Dor i Jasto spojrzeli sobie w
szmaragdowoniebieskie i sza-rawoszaffrowe oczy. I
gwałtownie się objęli, w jakimś dzikim szale, z wielką siłą
przylgnęli do siebie klatkami piersiowymi. Z ich ust wyrwały się
słabe, głuche dźwięki, silne ręce się zacisnęły, napięły, zamarły.
Głowy im zadrżały. Serca przemówiły.
- Dor... - wychrypiał Jasto.
- Jasto... - Dor wypuś cił powietrze z puc.
Obaj jęknęli i gwałtownie się odepchnęli, odsunęli.
Natychmiast doszli do siebie. Uspokoili się. Nabrali powietrza
do puc. I pynnieje wypuścili.
Dor wyszedł za drzwi. I zaczął schodzić po schodach: winda
nie działała. Jasto chwilę poczekał, po czym z walizką ruszy za
nim. Dor ostrożnie zbiegał w dół po schodkach, lekko niosąc
swoje silne, wysportowane ciało.
Między parterem a pierwszym piętrem tego
pięt-nastopiętrowego bloku z wielkiej pyty od czasu do czasu
nocował bezdomny Walera Sopleuch. Ostatnią noc spędził na
klatce schodowej ze swoją przyjaciółką Zulffją. Przed chwilą go
obudziła, żądając piwa. Klęcząc i ochryple klnąc, Sopleuch
szperał po brudnych kieszeniach, wydłubując drobniaki, jakie
mu zostały z poprzedniego dnia. Słysząc, że kto schodzi z
góry, podniósł głowę i zaintonował z przyzwyczajenia:
17
- Rodacy, dajcie byłemu nurkowi na ugaszenie pragnienia!
Schodząc do nich po schodach, Dor wsunął rękę do kieszeni.
Bezdomni dostrzegli go.
- Człowieku, nie bądź łachemja przecież też... - zaczął mówić
Sopleuch, ale nie dokończył zdania. Dor zdecydowanie i z
potworną siłą uderzy go w głowę
kastetem.
Rozległ się słaby trzask pękającej czaszki. Zulffja cofnęła się,
otwierając bezzębne usta. Dor doskoczył do niej i grzmotnął ją
w nos. Z całą siłą stuknęła głową w wymazaną graffiti ścianę.
Sopleuch bezdźwięcznie pad na podłogę. Dor przeszedł nad
nim, owinął kastet chusteczki do nosa, schował do kieszeni,
ruszył w dół. Jasto schodził wolniej, ostrożnie niosąc walizkę.
Przechodząc między leżącymi na posadzce bezdomnymi i
zezując na drgające i przesiąkające moczem nogi Zulffi,
instynktownie uniósł walizkę wyżej, zszedł na parter, minął
windę z tablicą ogłoszeniową i wyszedł na podwórze,
zahaczając lewą ręką za stalowy zadzior na futrynie drzwi
wejściowych.
Na dworze było gorąco i słonecznie. Przed klatką schodową
stało zakurzone żiguli. Za kierownicą siedział łysawy
niebieskooki blondyn w szarej koszulce i patrzy na trzy
zaniepokojone bezpańskie psy, ujadające na niego. Jak tylko
psy zobaczyły Jasto, zaczęły ujadać jeszcze zacieklej i odbiegły
nieco od samochodu. Jasto położył walizkę na tylnym
siedzeniu i usadowił się koło kierowcy. Żiguli ruszyło,
wyjechało z podwórza.
18
- To już? - zapytał kierowca.
- Już - odpowiedział Jasto.
- Psy... - wymamrotał kierowca.
- Wyczuwają nas, co? - Jasto uśmiechnął się nerwowo.
- Nie wiedziałem o tym wcześniej.
- Masz młode serce, Moho. - Jasto zbliżył do ust
zadrapaną rękę i wyssał kapiącą kroplę krwi.
Żiguli wjechało na ulicę Ostrowitianowa. I od razu ruszy za nim
masywny ciemnogranatowyjeep lincoln navigator. Za
kierownicą siedział chudy Ire, obok niego - Dor.
- Dokąd? - zapytał Ire.
- Sami zdecydują. - Dor, całkowicie wyczerpany, skry w
dłoniach swoją męską twarz.
Żiguli skręciło na ulicę Profsojuzną, przejechało jeszcze
kawałek i stanęło. Lincoln zatrzymał się obok. Dor wyskoczy,
otworzy tylne drzwi. Jasto wysiadł z żiguli i podał mu walizkę.
Dor położył walizkę na tylnym siedzeniu, usiadł obok, Jasto od
zewnątrz zatrzasnął drzwi jeepa. Lincoln navigator od razu ru-
szy, gwałtownie wyjechał zza żiguli. W ślad za nim ruszy czarny
mercedes S 500 z przyciemnionymi szybami i z niebieskimi
numerami milicyjnymi. W środku siedzieli Obu, Tryw i Merog
w mundurach oficerów milicji. Obu przyłożył do ucha
komórkę.
- To ja.
- Idę - odpowiedział przez swoją komórkę I re, przepuszczając
mercedesa naprzód.
19
Dor otworzy solidny zamek niebieskiej walizki, uniósł wieko.
Chłopiec spał w kocu. Jego twarz lekko się zaróżowiła. Dor
wziął rękę chłopca. Była zimna i bezwolna. Pochylił się nad
chłopcem, przyłożył jego dłoń do swojej piersi i na chwilę
zamknął oczy.
Nieoczekiwanie na prawym pasie zderzyły się dwa samochody
i jeden z nich zahaczy ojeepa. Lincolnem wstrząsnęło, wpadł w
wir. Dor objął rękami walizkę, przytrzymującją na siedzeniu.
- A-a-a! - Ire zaczął wrzeszczeć, upuszczając komórkę, ale
panując nad kierownicą.
- Nie zatrzymuj się! - Dor spojrzał do tyłu.
- Kim oni są?
- Mięso, mięso... - uspokoił go Dor, patrząc na zatrzymujące
się samochody. - Zwykły wypadek.
Lincoln mknął naprzód. Uszkodzony tylny błotnik sterczał. Na
światłach zatrzymali się obok mercedesa. Dor otworzy drzwi i
przekazał walizkę Merog, który ułożył ją obok siebie na tylnym
siedzeniu. Mercedes ruszy gwałtownie z miejsca na
czerwonym świetle. Merog otworzy walizkę, spojrzał na
śpiącego chłopca. Zamknął swoje kasztanowo-niebieskie oczy.
Jego twarz natychmiast jakby skamieniała.
Skręcili na moskiewską obwodnicę MKAD.
Nieoczekiwanie mercedesem szarpnęło. I słabo zastukała
przebita opona.
Obu zaczął wykręcać na prawo i stanął na poboczu. Mercedes
przechylił się na prawy bok.
20
Siedzący w samochodzie w napięciu spojrzel i po sobie. Merog
zamknął walizkę, wyjął z torby sportowej pistolet z tłumikiem.
Tryw wyciągnął spod siedzenia karabin maszynowy
krótkolufowy, odbezpieczył.
Obu wyjrzał przez okno.
- Oba koła z prawej. To nie przypadek.
- Są dwa zapasowe? - zapytał Merog.
- Są, chwała Światłości - odparł Obu i zabrał Tryw automat. -
Zmieniaj opony.
I od razu połączył się z Dor.
- Stoimy. Złapaliśmy dwie gumy. To nie przypadek. Potrzebni
są bracia.
- Idę - odpowiedział Dor.
- Nie! To niebezpieczne. Sterczy ci zderzak.
- To nic strasznego.
- Przyciągniesz mięso.
- Wierzę sercu, Obu. Idę do was.
- Dor, potrzebujemy braci! Mięso się kłębi. Znam
to.
- Wzywam Osłonę.
- To niebezpieczne! Mięso ich czuje. Potrzebujemy po prostu
braci!
- Wzywam ich.
Tryw wyszedł, zaczął zmieniać pierwszą oponę. Jeep z
odstającym zderzakiem minął ich i zatrzymał się dziesięć
metrów dalej. Obu opuścił przyciemnianą szybę. Do
mercedesa podjechała biała toyota patrolu drogówki z
migającym kogutem. Wysiadł z niej tęgi podporucznik z
nabrzmiałą, niezadowoloną twarzą,
22
niezapalonym papierosem w pulchnej dłoni, zasalutował.
- Cześć i czołem!
Dalej kręcąc podnośnik, Tryw podniósł głowę.
- Cze.
- Oba naraz? No nieźle! Jak to mówią, i koń się
potknie, i merc zawiedzie. Pomóc?
- Pomóż, jeśli się nie śpieszysz - odpowiedział Merog zamiast
Tryw, opuszczając przyciemnianą szybę i trzymając w
pogotowiu pistolet. - Bo ja żem wczoraj rękę oparzy, a
porucznik Warennikow (kiwnął na Obu) nabawił się
przepukliny lewego jądra po wysiłku
seksualnym!
Obu, Merog i Tryw roześmiali się.
- I takie rzeczy się zdarzają w naszej ciężkiej robocie... -
Podporucznik uśmiechnął się i ziewnął nerwowo, poklepał się
po kieszeniach. - Zaraz, panowie, pomożemy. Pomóc swoim -
to rzecz święta... Kurde,
gdzieja ją... jak zawsze w samochodzie... Odwrócił się.
- Alosza, podrzuć ognia!
Drzwi toyoty się otworzyły i z samochodu wyskoczy sierżant
drogówki z kałasznikowem. W ręce podporucznika szczęknął
otwierający się wąski nóż.
- Masz! - Poczerwieniały ze zdenerwowania podporucznik w
mgnieniu oka wycelował w szyję, ale ostrze utkwiło w ramieniu
uchylającego się przed ciosem Tryw; w tym momencie celna
kula, którą wystrzelił Merog przez okno mercedesa, przeszyła
głowę
23
tęgiego podporucznika. Sierżant otworzy ogień. Kule drasnęły
Tryw, rykoszetem odbijając się od opancerzonego mercedesa.
Dor otworzy drzwi bagażnika jeepa i wystrzelił długą serię w
toyotę. Rozprysnęła się przednia szyba, przeszyty kulami
podporucznik pad. Ze skręcającego srebrnego jeepa wysunął
się kałasznikow z załadowanym granatnikiem podlufowym.
Granatnik wystrzelił w niebieskiego jeepa. Wybuch rozniósł
samochód, odrzucając odbiegającego Dor. Obu opuścił szybę
w tylnych drzwiach i wystrzelił długą serię wjeepa. Jeep wbił
się w dostawczą gazelę, zjego rozpryskujących się okien kto
zaczął strzelać. Kilka samochodów na lewym pasie autostrady
zderzyło się, jeden zapłonął. Obu, Merog z okien mercedesa i
podnoszący się z drogi Dor otworzyli ogień w kierunku jeepa.
Rozpędzona cysterna na mleko zaczęła hamować, wymijając
płonące samochody, ale zabłąkana kula trafiła kierowcę w
gardo. Cysterna skręciła w prawo i wbiła się w czarnego
mercedesa. Żółta cysterna z niebieskim napisem „Mleko"
zaczęła się zgniatać i przełamała się na pół. Mleko chlusnęło
do wnętrza mercedesa przez otwarte okna. Krztusząc się
mlekiem, Obu i Merog zaczęli wyciągać z samochodu walizkę
z chłopcem. Obu by ranny w szyję i stopniowo tracił siły.
Mleko momentalnie wypełniło samochód, Merog wymacał
klamkę tylnych drzwi, otworzy je i razem z walizką wypłynął na
drogę. Obu zakrztusił się mlekiem i został w maszynie. Mleko
chlustało na asfalt z otwartych tylnych drzwi mercedesa.
Merog złapał walizkę,
24
usiadł, rozejrzał się. Ruch na obwodnicy ustał. Dwa samochody
i wysadzony w powietrze lincoln navigator płonęły. W
srebrnymjeepie nikt nie dawał znaku życia. Od palącego się
lincolna do Merog szedł, zataczając się, Dor. Wybuch mocno
go okaleczy. Swoje ostatnie kroki na ziemi stawiał, ściskając w
prawej ręce karabin maszynowy, a lewą podtrzymując swoje
wnętrzności, gotowe wylecieć z rozerwanego brzucha.
Okrwawiona i osmalona twarz była nie do poznania.
- Zbierz Krąg Mocy - wychrypiał Dor i runął na
ziemię.
Jego krew zmieszała się z mlekiem.
Merog drgnął całym ciałem, zazgrzytał zębami, złapał
automat, który wypad z okrwawionej ręki Dor, podniósł
walizkę, przeskoczy przez barierkę i rozbryzgując krople
mleka, rzucił się do przydrożnego rowu,
a z niego po trawie, przez chaszcze - ku majaczącym
nieopodal blokom peryferyjnego blokowiska - Tiopłyj
Stan.
Ze stojących samochodów wysunęli się ośmieleni
ludzie.
- O, o, to on!
- Ludzie, łapcie go!
- A ty gdzie, kutafonie jeden, stój!
- Co za koszmar!
- Nikita, dzwoń na milicję!
- No jak, on sam jest psem! Wilkołak, kurwa!
-Łap padalca!
25
Władimir Sorokin
W serii ukazały się: David Adams Richards Grzech miłosierdzia Majgull Axelsson Daleko od Niflheimu • Kwietniowa czarownica Aharon Appelfeld Badenheim 1939 • Droga żelazna John Banville Zaćmienie Attila Bartis Spokój Samuel Beckett Sen o kobietach pięknych i takich sobie Thomas Bernhard Wymazywanie Javier Cercas Żołnierze spod Salaminy Michel Faber Jabłko • Pod skórą • Szkarłatny płatek i biały Jonathan Safran Foer Strasznie głośno, niesamowicie blisko • Wszystko jest iluminacją Laurent Gaudę Słońce Scortów David Gilbert Normalsi Julia Glass Trzy czerwce Juan Goytisolo Makbara Jan Guillou Zło Michel Houellebecq Cząstki elementarne • Możliwość wyspy Platforma • Poszerzenie pola walki Daniel Kehlmann Beerholm przedstawia Imre Kertesz Angielska flaga • Fiasko • Ja, inny. Kronika przemiany • Kadysz za nienarodzone dziecko • Likwidacja • Los utracony Michaił Kononow Goła pionierka Laszló Krasznahorkai Melancholia sprzeciwu • Szatańskie tango Karel van Loon Ojciec i ojciec James Meek Ludowy akt miłości Harry Mulisch Odkrycie nieba • Procedura Wiktor Pielewin Generation ,P3 • Mały palec Buddy • Omon Ra i inne opowieści ■ Święta księga wilkołaka ■ Życie owadów W.G. Sebald Wyjechali Zeruya Shalev Mąż i żona • Życie miłosne Władimir Sorokin Bro • Lód Jachym Topol Nocna praca • Siostra Mo Yan Kraina wódki ■ Obfite piersi, pełne biodra Oksana Zabużko Badania terenowe nad ukraińskim seksem Juli Zeh Instynkt gry • Orły i anioły
Przełożyła Agnieszka Lubomira Piotrowska
Tytuł oryginału: 23000 Copyright © 2005 by Vladimir Sorokin Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2007 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2007 Wydanie I Warszawa 2007
Z czyjego lona lód wychodzi? A szron niebieski kto rozmnoiyff Księga Hioba, 38. 29
Mięso się kłębi Pomarańcza wciąż leżała pod kredensem. Chłopiec położył się na podłodze, wsunął rękę pod mebel i wyciągnął się w stronę pomarańczy. Ale nie dosięgał jej. Palcami wymacał kurz i podeschniętą pestkę z wiśni. - Kotipies! - gniewnie wymamrotał chłopiec w kierunku ciemności pod kredensem. Odrzucił pestkę i pogroził pomarańczy pięścią. Uniósł się na kolankach. Chwilę klęczał, dłubiąc w nosie. Wsta, rozejrzał się. Na blacie kredensu między cukiernicą, butelki keczupu i puszką kawy rozpuszczalnej leżała zapomniana przez mam różowo-srebrna puderniczka. Chłopiec wziął ją, poobracał w rękach, otworzy. Z okrągłego lustereczka spojrzał na niegojasnowłosy chłopiec z dużymi, nieco wyłupiastymi jasnoniebieskimi oczami, wielkimi odstającymi uszami, malutkim spłaszczonym nosem i małą, zawsze mokrą i pytająco otwartą buzią imbecyla. - Witam, witam, Mickeyu Rourke - rzekł chłopiec, zamknął puderniczkę i odłożył ją. Wysunął szufladę z kredensu. W szufladzie leżały sztućce. Chłopiec wziął 8
łyżkę, położył się na podłodze i spróbował łyżką sięgnąć po pomarańczę. Nie udało się. - Ja cię, Czeczeńcu jeden, przyskrzynię! - ryknął chłopiec w stronę zakurzonego linoleum i zastukał łyżką pod kredensem. - Come on! Come on! Come on! Nieosiągalna pomarańcza leżała w półmroku. Chłopiec usiadł. Popatrzy na łyżkę. Stuknął nią w kredens. Wstał i lekko zaczepił głową o wysuniętą szufladę. - M-m-m! Kotipies... - Z niezadowoleniem rozmasował głowę, rzucił łyżkę do szuflady. Wziął nóż stołowy. Obrócił go w rękach. Porównał z łyżką. - Taki sam kotipies. Wrzucił nóż do szuflady. Wsunął szufladę. Podszedł do kuchenki elektrycznej. Nad nią na ścianie wisiały: durszlak, dwuzębny widelec, łyżka cedzakowa, chochla, wałek do ciasta. Chłopiec zatrzymał wzrok na wałku: - O! Stanął na palcach, wyciągnął rękę po wałek. I z trudem dotknął palcami jego chropowatej drewnianej końcówki. Wałek się zakołysał. Chłopiec spojrzał na niego. Potem podsunął krzesło do kuchenki, wszedł na nie. Wyprostował się. Chwycił ręką wałek. Ale do jego rączki z dziurką i sznureczkiem wciąż było daleko. - Ech, kotipies... - Nie wypuszczając wałka, chłopiec podniósł lewą bosą stopę i postawił ją na palniku. Poszarpał wałek. Ale krótka sznurkowa pętelka nie chciała się ześliznąć z drewnianego zaczepu. Sapiąc, 9
chłopiec zaczął podciągać prawą nogę. To było niewygodne. Chwycił za wałek mocniej, pomagając prawej nodze: - Up grade, grubasie... Odbił się nogą od krzesła, gwałtowniej stanął na pycie, zachwiał się, balansując, i obiema rękami chwycił za wałek. Sznurkowa pętelka się naciągnęła. I zeskoczyła z haczyka. Chłopiec pierdnął. I z wałkiem w rękach zaczął upadać na wznak. - Hopla... - Czyjeś silne ręce z lekkością go pochwyciły. I od razu postawiły na krześle. Chłopiec odwrócił głowę. Stał za nim nieznajomy mężczyzna. - Misza, Misza... - Tamten z wyrzutem pokręcił głową. - No, jak tak moż na? Mężczyzna był wysoki, miał szerokie ramiona i opaloną dobrotliwą twarz. Jego szmaragdowoniebieskie oczy patrzyły przyjaźnie. Silnymi rękoma ostrożnie podtrzymywał chłopca. Jego ręce przyjemnie pachniały. - Co, postanowiłeś zostać kaskaderem? - zapytał i uśmiechnął się szeroko, odsłaniając mocne białe zęby. - Nie-e... - odburknął zaniepokojony chłopiec, ściskając w rękach wałek. Mężczyzna zdjął go z krzesła i postawił na podłodze. Przykucnął obok. Jego uśmiechnięta twarz znalazła się naprzeciw twarzy chłopca. Na policzku mężczyzna miał niewielką szram. Krótko ostrzyżone na jeża rudawe włosy sterczały. 10
- Jak chcesz wydostać spod kredensu pomarańczę, to lepiej będzie to zrobić nie wałkiem, tylko mopem. Wiesz dlaczego? - Nie-e. - Chłopiec patrzy na nieznajomego spode łba swoimi wielkimi, przezroczystymi, niebieskimi oczyma. - Bo wał kiem twoja babcia wałkuje ciasto na drożdżowe bułeczki. A mopem mama przeciera podłogę. A przecież lubisz bułeczki z nadzieniem jajecznym? - Aha. I pulpety lubię. - No więc, niech wałek służy do wałkowania bułeczek. Mężczyzna wyjął wałek z rąk chłopca i odwiesił go na miejsce. - A twoją pomarańczę zaraz wydostaniemy. Nieznajomy pewnym krokiem wyszedł z kuchni, otworzy drzwi do toalety, wziął mopa i wrócił z nim do chłopca. Nachylił się do samej podłogi i z łatwością wyturlał pomarańczę spod kredensu. Opłukał ją pod kranem, wytarł ręcznikiem kuchennym i podał chłopcu. - Jedz, Misza. I ubieraj się. Mama na ciebie czeka. - A gdzie ona jest? - zapytał chłopiec. - U cioci Wiery. Na Piatnickiej. Pamiętasz ciocię Wierę? Tę, która ci dała dinozaura? - Tak. - Tego dinozaura to ja kupiłem. W Świecie Dziecka. - A pan... to kto? 11
- Jestem mężem cioci Wiery. Michaił. - Mężczyzna wyciągnął wielką dłoń. - Miło mi poznać mojego imiennika! Chłopiec pod^ mu rękę. Silne opalone palce ostrożnie oplotły się wokół dłoni chłopca. Na dworze zaszczekały psy. Mężczyzna podszedł do okna, spojrzał za firankę. Chłopiec zaczął obierać pomarańczę. - Sam się ubierasz czy mama ci pomaga? - zapytał mężczyzna, patrząc przez okno. - Sam. -Świetnie. - Mężczyzna zasunął firankę. - Jak miałem sześć lat, też już sam się ubierałem. I umiałem jeździć na rowerze. A ty masz rower? - Yhy. Na daczy, u babci. Ale Tolik wykrzywił przednie koło. Pluje. - Chłopiec dłubał w pomarańczy. - Tolik? - zapytał mężczyzna. - Rower. A Tolik nie pluje. Włazi przez pot do Mochnacza. I wszystko im kradnie. Mężczyzna wziął wdech i wydech. - Wiesz co, Misza, chodź, ja ci obiorę pomarańczę. A ty się w tym czasie ubieraj. - A co, pojedziemy na daczę do cioci Wiery? - Właśnie tak. - Mężczyzna zabrał chłopcu pomarańczę . - Lepiej nie traćmy już czasu. Trzeba się wykąpać. Skwar przecież taki... Zresztą nie mam ochoty stać w korkach. No już,już, Miszka! Chłopiec pobiegł do sypialni. W przedpokoju koło drzwi wejściowych stała wielka niebieska walizka.
- A to pana walizka? - krzyknął chłopiec. - Moja - odpowiedział mężczyzna. - A co tam jest? - Nic! - zaś miał się mężczyzna. - Ubieraj się, kaskaderze! Chłopiec wszedł do sypialni. Zdjął z oparcia krzesła szorty i zacząłje wkładać. Ale zobaczy leżącego na poduszce i częściowo przykrytego kołdrą pluszowego dinozaura. Obok dinozaura leżała bryka lodu. Od topniejącego lodu na poduszce rozpływała się plama. - Ach ty, grubasie jeden! - Plącząc się w szortach, chłopiec podbieg do łóżka i zrzucił lód na podłogę. - Zsikałeś się! Up grade, up grade! Chłopiec wciągnął szorty, włożył koszulkę i sandały. Potem podniósł bryłkę lodu i pobiegł z nią do kuchni. - Lód się zsikał! W kuchni mężczyzna siedział na krześle i z uśmiechem patrzy na wbiegającego chłopca. Obok na stole leżała nieobrana pomarańcza. Chłopiec wrzucił lód do zlewu. Mężczyzna wstał z krzesła. - Ubrałeś się? Świetnie. Wyjął telefon komórkowy, wybrał numer: - Tak. Schował komórkę w kieszeni. - Misza, czas na nas. - A pomarańcza? - Chłopiec zadarł głowę i spojrzał na nią. 14
- Potem. Wszystko potem... - Mężczyzna wyjął z kieszeni niewielki spray z gazem, dokładnie zakrył sobie dłonią nos i prysnął sprayem na chłopca. Chłopiec potrząsnął głową, zmrużył oczy. Odwrócił się, zakrywając twarz rękami. Zachrypiał. I wybiegł z kuchni. W korytarzu nogi się pod nim ugięły i zaczął się osuwać. Na ręce wchodzącego do mieszkania drugiego mężczyzny. Który pochwycił chłopca i od razu zaniósł do sypialni. Z kuchni, nadal jeszcze zatykając nos, wybieg mężczyzna, który przyszedł wcześniej. Obaj pochylili się nad chłopcem. Pierwszy mężczyzna by wyższy. Bracia Światłości nazywali go Dor. Dru- giego, o bujnej blond czuprynie, z małąjasną bródką, zwali Jasto. Obaj mieli silne, opalone i muskularne ręce. Te ręce zaczęły teraz zwinnie pracować: wydostały małą strzykawkę z brązowawą cieczą, zrobiły chłopcu szybki zastrzyk w ramię, rozebrały go do naga, założyły mu pampersa. Dor przyniósł niebieską walizkę, otworzy. W walizce leżał koc z wielbłądziej wełny. Mężczyźni ostrożnie zawinęli chłopca w koc, zostawiając odsłoniętą tylko twarz. Niebieskie, przezroczyste po bokach nieruchome oko patrzyło na nich w zamyśleniu. -Śpi - mruknął Jasto. - Ci dwaj są na dole? - wyszeptał Dor. - Tak. - Winda? - Wciąż nie działa. - No to ty niesiesz. - Ja.
Pochwycili bezwolne, pobladłe ręce chłopca i na minutę zamarli, zamykając oczy. Następnie ocknęli się, zamknęli walizkę. Jasto bez wysiłku podniósł ją i doniósł do drzwi. Postawił. Uchylił drzwi, obaj zamarli, wsłuchali się. Na klatce schodowej panowała cisza. Dor i Jasto spojrzeli sobie w szmaragdowoniebieskie i sza-rawoszaffrowe oczy. I gwałtownie się objęli, w jakimś dzikim szale, z wielką siłą przylgnęli do siebie klatkami piersiowymi. Z ich ust wyrwały się słabe, głuche dźwięki, silne ręce się zacisnęły, napięły, zamarły. Głowy im zadrżały. Serca przemówiły. - Dor... - wychrypiał Jasto. - Jasto... - Dor wypuś cił powietrze z puc. Obaj jęknęli i gwałtownie się odepchnęli, odsunęli. Natychmiast doszli do siebie. Uspokoili się. Nabrali powietrza do puc. I pynnieje wypuścili. Dor wyszedł za drzwi. I zaczął schodzić po schodach: winda nie działała. Jasto chwilę poczekał, po czym z walizką ruszy za nim. Dor ostrożnie zbiegał w dół po schodkach, lekko niosąc swoje silne, wysportowane ciało. Między parterem a pierwszym piętrem tego pięt-nastopiętrowego bloku z wielkiej pyty od czasu do czasu nocował bezdomny Walera Sopleuch. Ostatnią noc spędził na klatce schodowej ze swoją przyjaciółką Zulffją. Przed chwilą go obudziła, żądając piwa. Klęcząc i ochryple klnąc, Sopleuch szperał po brudnych kieszeniach, wydłubując drobniaki, jakie mu zostały z poprzedniego dnia. Słysząc, że kto schodzi z góry, podniósł głowę i zaintonował z przyzwyczajenia: 17
- Rodacy, dajcie byłemu nurkowi na ugaszenie pragnienia! Schodząc do nich po schodach, Dor wsunął rękę do kieszeni. Bezdomni dostrzegli go. - Człowieku, nie bądź łachemja przecież też... - zaczął mówić Sopleuch, ale nie dokończył zdania. Dor zdecydowanie i z potworną siłą uderzy go w głowę kastetem. Rozległ się słaby trzask pękającej czaszki. Zulffja cofnęła się, otwierając bezzębne usta. Dor doskoczył do niej i grzmotnął ją w nos. Z całą siłą stuknęła głową w wymazaną graffiti ścianę. Sopleuch bezdźwięcznie pad na podłogę. Dor przeszedł nad nim, owinął kastet chusteczki do nosa, schował do kieszeni, ruszył w dół. Jasto schodził wolniej, ostrożnie niosąc walizkę. Przechodząc między leżącymi na posadzce bezdomnymi i zezując na drgające i przesiąkające moczem nogi Zulffi, instynktownie uniósł walizkę wyżej, zszedł na parter, minął windę z tablicą ogłoszeniową i wyszedł na podwórze, zahaczając lewą ręką za stalowy zadzior na futrynie drzwi wejściowych. Na dworze było gorąco i słonecznie. Przed klatką schodową stało zakurzone żiguli. Za kierownicą siedział łysawy niebieskooki blondyn w szarej koszulce i patrzy na trzy zaniepokojone bezpańskie psy, ujadające na niego. Jak tylko psy zobaczyły Jasto, zaczęły ujadać jeszcze zacieklej i odbiegły nieco od samochodu. Jasto położył walizkę na tylnym siedzeniu i usadowił się koło kierowcy. Żiguli ruszyło, wyjechało z podwórza. 18
- To już? - zapytał kierowca. - Już - odpowiedział Jasto. - Psy... - wymamrotał kierowca. - Wyczuwają nas, co? - Jasto uśmiechnął się nerwowo. - Nie wiedziałem o tym wcześniej. - Masz młode serce, Moho. - Jasto zbliżył do ust zadrapaną rękę i wyssał kapiącą kroplę krwi. Żiguli wjechało na ulicę Ostrowitianowa. I od razu ruszy za nim masywny ciemnogranatowyjeep lincoln navigator. Za kierownicą siedział chudy Ire, obok niego - Dor. - Dokąd? - zapytał Ire. - Sami zdecydują. - Dor, całkowicie wyczerpany, skry w dłoniach swoją męską twarz. Żiguli skręciło na ulicę Profsojuzną, przejechało jeszcze kawałek i stanęło. Lincoln zatrzymał się obok. Dor wyskoczy, otworzy tylne drzwi. Jasto wysiadł z żiguli i podał mu walizkę. Dor położył walizkę na tylnym siedzeniu, usiadł obok, Jasto od zewnątrz zatrzasnął drzwi jeepa. Lincoln navigator od razu ru- szy, gwałtownie wyjechał zza żiguli. W ślad za nim ruszy czarny mercedes S 500 z przyciemnionymi szybami i z niebieskimi numerami milicyjnymi. W środku siedzieli Obu, Tryw i Merog w mundurach oficerów milicji. Obu przyłożył do ucha komórkę. - To ja. - Idę - odpowiedział przez swoją komórkę I re, przepuszczając mercedesa naprzód. 19
Dor otworzy solidny zamek niebieskiej walizki, uniósł wieko. Chłopiec spał w kocu. Jego twarz lekko się zaróżowiła. Dor wziął rękę chłopca. Była zimna i bezwolna. Pochylił się nad chłopcem, przyłożył jego dłoń do swojej piersi i na chwilę zamknął oczy. Nieoczekiwanie na prawym pasie zderzyły się dwa samochody i jeden z nich zahaczy ojeepa. Lincolnem wstrząsnęło, wpadł w wir. Dor objął rękami walizkę, przytrzymującją na siedzeniu. - A-a-a! - Ire zaczął wrzeszczeć, upuszczając komórkę, ale panując nad kierownicą. - Nie zatrzymuj się! - Dor spojrzał do tyłu. - Kim oni są? - Mięso, mięso... - uspokoił go Dor, patrząc na zatrzymujące się samochody. - Zwykły wypadek. Lincoln mknął naprzód. Uszkodzony tylny błotnik sterczał. Na światłach zatrzymali się obok mercedesa. Dor otworzy drzwi i przekazał walizkę Merog, który ułożył ją obok siebie na tylnym siedzeniu. Mercedes ruszy gwałtownie z miejsca na czerwonym świetle. Merog otworzy walizkę, spojrzał na śpiącego chłopca. Zamknął swoje kasztanowo-niebieskie oczy. Jego twarz natychmiast jakby skamieniała. Skręcili na moskiewską obwodnicę MKAD. Nieoczekiwanie mercedesem szarpnęło. I słabo zastukała przebita opona. Obu zaczął wykręcać na prawo i stanął na poboczu. Mercedes przechylił się na prawy bok. 20
Siedzący w samochodzie w napięciu spojrzel i po sobie. Merog zamknął walizkę, wyjął z torby sportowej pistolet z tłumikiem. Tryw wyciągnął spod siedzenia karabin maszynowy krótkolufowy, odbezpieczył. Obu wyjrzał przez okno. - Oba koła z prawej. To nie przypadek. - Są dwa zapasowe? - zapytał Merog. - Są, chwała Światłości - odparł Obu i zabrał Tryw automat. - Zmieniaj opony. I od razu połączył się z Dor. - Stoimy. Złapaliśmy dwie gumy. To nie przypadek. Potrzebni są bracia. - Idę - odpowiedział Dor. - Nie! To niebezpieczne. Sterczy ci zderzak. - To nic strasznego. - Przyciągniesz mięso. - Wierzę sercu, Obu. Idę do was. - Dor, potrzebujemy braci! Mięso się kłębi. Znam to. - Wzywam Osłonę. - To niebezpieczne! Mięso ich czuje. Potrzebujemy po prostu braci! - Wzywam ich. Tryw wyszedł, zaczął zmieniać pierwszą oponę. Jeep z odstającym zderzakiem minął ich i zatrzymał się dziesięć metrów dalej. Obu opuścił przyciemnianą szybę. Do mercedesa podjechała biała toyota patrolu drogówki z
migającym kogutem. Wysiadł z niej tęgi podporucznik z nabrzmiałą, niezadowoloną twarzą, 22
niezapalonym papierosem w pulchnej dłoni, zasalutował. - Cześć i czołem! Dalej kręcąc podnośnik, Tryw podniósł głowę. - Cze. - Oba naraz? No nieźle! Jak to mówią, i koń się potknie, i merc zawiedzie. Pomóc? - Pomóż, jeśli się nie śpieszysz - odpowiedział Merog zamiast Tryw, opuszczając przyciemnianą szybę i trzymając w pogotowiu pistolet. - Bo ja żem wczoraj rękę oparzy, a porucznik Warennikow (kiwnął na Obu) nabawił się przepukliny lewego jądra po wysiłku seksualnym! Obu, Merog i Tryw roześmiali się. - I takie rzeczy się zdarzają w naszej ciężkiej robocie... - Podporucznik uśmiechnął się i ziewnął nerwowo, poklepał się po kieszeniach. - Zaraz, panowie, pomożemy. Pomóc swoim - to rzecz święta... Kurde, gdzieja ją... jak zawsze w samochodzie... Odwrócił się. - Alosza, podrzuć ognia! Drzwi toyoty się otworzyły i z samochodu wyskoczy sierżant drogówki z kałasznikowem. W ręce podporucznika szczęknął otwierający się wąski nóż. - Masz! - Poczerwieniały ze zdenerwowania podporucznik w mgnieniu oka wycelował w szyję, ale ostrze utkwiło w ramieniu uchylającego się przed ciosem Tryw; w tym momencie celna kula, którą wystrzelił Merog przez okno mercedesa, przeszyła głowę 23
tęgiego podporucznika. Sierżant otworzy ogień. Kule drasnęły Tryw, rykoszetem odbijając się od opancerzonego mercedesa. Dor otworzy drzwi bagażnika jeepa i wystrzelił długą serię w toyotę. Rozprysnęła się przednia szyba, przeszyty kulami podporucznik pad. Ze skręcającego srebrnego jeepa wysunął się kałasznikow z załadowanym granatnikiem podlufowym. Granatnik wystrzelił w niebieskiego jeepa. Wybuch rozniósł samochód, odrzucając odbiegającego Dor. Obu opuścił szybę w tylnych drzwiach i wystrzelił długą serię wjeepa. Jeep wbił się w dostawczą gazelę, zjego rozpryskujących się okien kto zaczął strzelać. Kilka samochodów na lewym pasie autostrady zderzyło się, jeden zapłonął. Obu, Merog z okien mercedesa i podnoszący się z drogi Dor otworzyli ogień w kierunku jeepa. Rozpędzona cysterna na mleko zaczęła hamować, wymijając płonące samochody, ale zabłąkana kula trafiła kierowcę w gardo. Cysterna skręciła w prawo i wbiła się w czarnego mercedesa. Żółta cysterna z niebieskim napisem „Mleko" zaczęła się zgniatać i przełamała się na pół. Mleko chlusnęło do wnętrza mercedesa przez otwarte okna. Krztusząc się mlekiem, Obu i Merog zaczęli wyciągać z samochodu walizkę z chłopcem. Obu by ranny w szyję i stopniowo tracił siły. Mleko momentalnie wypełniło samochód, Merog wymacał klamkę tylnych drzwi, otworzy je i razem z walizką wypłynął na drogę. Obu zakrztusił się mlekiem i został w maszynie. Mleko chlustało na asfalt z otwartych tylnych drzwi mercedesa. Merog złapał walizkę, 24
usiadł, rozejrzał się. Ruch na obwodnicy ustał. Dwa samochody i wysadzony w powietrze lincoln navigator płonęły. W srebrnymjeepie nikt nie dawał znaku życia. Od palącego się lincolna do Merog szedł, zataczając się, Dor. Wybuch mocno go okaleczy. Swoje ostatnie kroki na ziemi stawiał, ściskając w prawej ręce karabin maszynowy, a lewą podtrzymując swoje wnętrzności, gotowe wylecieć z rozerwanego brzucha. Okrwawiona i osmalona twarz była nie do poznania. - Zbierz Krąg Mocy - wychrypiał Dor i runął na ziemię. Jego krew zmieszała się z mlekiem. Merog drgnął całym ciałem, zazgrzytał zębami, złapał automat, który wypad z okrwawionej ręki Dor, podniósł walizkę, przeskoczy przez barierkę i rozbryzgując krople mleka, rzucił się do przydrożnego rowu, a z niego po trawie, przez chaszcze - ku majaczącym nieopodal blokom peryferyjnego blokowiska - Tiopłyj Stan. Ze stojących samochodów wysunęli się ośmieleni ludzie. - O, o, to on! - Ludzie, łapcie go! - A ty gdzie, kutafonie jeden, stój! - Co za koszmar! - Nikita, dzwoń na milicję! - No jak, on sam jest psem! Wilkołak, kurwa! -Łap padalca! 25