1
Lady Sybilla, księżna wdowa Suersenu, odchyliła się
na oparcie wysokiego krzesła. Na coś podobnego po-
zwalała sobie niezmiernie rzadko, jedynie w trudnych
chwilach, kiedy potrzebowała wytężyć wszystkie siły.
Zbierając myśli, pofolgowała ciału, chociaż zazwyczaj
przypominała napiętą strunę; za czasów jej młodości
panny nie zakuwano w gorsety, majestatycznej postawy
uczono zaś starymi metodami babek - trzcinką po
łopatkach.
Zachodzące słońce rozszczepiało się w płaszczyznach
górskiego kryształu - w swojej komnacie lady Sybilla nie
tolerowała modnych nowinek w rodzaju wielkich
przejrzystych szyb, jakie kilka lat temu zaczęły pojawiać
się w Suremie, a teraz zawitały nawet na prowincję. Z
kolei Innuon - przeciwnie, bardzo interesował się
wszystkim, co nowe i niezwyczajne. W rezultacie więk-
szość okien straciła ołowiane oprawy, a ciemne niegdyś
galerie rozjaśniał intensywny blask. Przy czym nawet
młody książę nie śmiał podnieść ręki na stare witraże w
wieżach, pamiętające jeszcze pierwszych Aellinów.
7
Tylko jedna rodzina mistrzów w całym księstwie prze-
chowywała pamięć o starych sekretach witrażystów.
Właśnie ci rzemieślnicy i jednocześnie artyści w razie
potrzeby wymieniali rozbite szkła, ale zdarzyło się to,
według zapisów zamkowej kroniki, ledwie trzy razy.
Lordowie Aellin hojnie wynagradzali mistrzów, pod
warunkiem że ani jedno ich dzieło nie opuści granic
Suersenu. Północne witraże od dawna były czymś w ro-
dzaju legendy, uważano je za cenniejsze od złota.
Z okazji objęcia władzy przez nową namiestniczkę
Innuon rozkazał przesłać jej tylko jeden podarek - nie-
wielki witraż w srebrnej ramce. I nikt by nie śmiał
oskarżyć księcia Suersenu o skąpstwo. Lady Sybilla po-
trząsnęła w rozdrażnieniu głową. Też nie ma o czym
myśleć, tylko o kolorowych szkiełkach! Znów przeczy-
tała pergamin. Graf Ainu też nie lubił nowinek. Wolał
wyprawioną pieczołowicie cielęcą skórę od zwyczajnych
kartek i posługiwał się zwrotami, których wyuczył się
jeszcze w dzieciństwie.
Niniejszym śpieszę powiadomić Was, lady Sybillo, iż
córka moja Soenna sześć księżyców temu osiągnęła wiek
sprawny, o czym zaświadcza lekarz rodziny oraz kapłanka
świątyni Earnira. To dość długo oczekiwane wydarzenie
pozwoli wreszcie spełnić złożone czternaście lat temu śluby
i wstąpić w związki małżeńskie mojej córce Soennie oraz
Waszemu synowi Innuonowi, zgodnie z wolą moją i zmar-
łego, acz niezapomnianego, ojca mojego, księcia Ahńna. Cór-
ka moja Soenna będzie gotowa wypełnić ślub, kiedy tylko
młody książę wróci ze zwycięskiej kampanii na wyspach.
Żywię nadzieję, że rozumie Pani, lady Sybillo, iż dalsze
zwlekanie z zawarciem sojuszu między naszymi rodzinami
jest niedopuszczalne.
8
Pozostaję w nieustającym szacunku i szczerze oddany
Kavin Elston, książę Ainu
Lady Sybilla doskonale rozumiała, że Innuon po-
winien się ożenić z tą dziewczyną. Dziesięć lat temu miał
wziąć ślub ze starszą siostrą Soenny, ale uniknął związku
haniebnym sposobem. Policzki księżnej pokryły się
czerwonymi plamami. Nikczemnik, zakradł się nocą do
sypialni narzeczonej i powiedział nieszczęsnej, jakoby
zapadł na wstydliwą chorobę, a białe wiedźmy nie chcą
go leczyć, gdyż jedną kiedyś ciężko znieważył. Co tam
jeszcze nagadał biedaczce, nie wiadomo, ale rankiem
oświadczyła, że poczuła powołanie i woli klasztor od
zamążpójścia. Tylko stara przyjaźń między rodzicami
młodych pozwoliła uniknąć zupełnego zerwania.
Ustalono nowe małżeństwo, tym razem z młodszą siostrą,
czteroletnią podówczas Soenną. A ileż kosztowało
wykupienie się białym wiedźmom!... Niewiele brako-
wało, aby zemściły się za obrazę i zesłały na Innuona
taką samą wstydliwą przypadłość, o jakiej opowiadał
narzeczonej. Do ponownego skandalu księżna na pewno
nie dopuści, czy syn chce czy nie chce - a nie miała
wątpliwości, iż zachodzi ta druga okoliczność - ożeni się
z Soenną.
Gdyby dwadzieścia sześć lat temu wiedziała, co w
rzeczy samej oznacza związek bliźniąt Aellin, gdyby
tylko wiedziała... Stara legenda mówiła: “I nie znajdziesz
ani między żywymi, ani między umarłymi silniejszej
więzi, a miłości większej niż między bliźniętami Aellin".
Legenda nie kłamała. Ale to, co było
błogosławieństwem, kiedy rodzili się chłopcy, stawało
się przekleństwem, jeśli matka powiła dzieci różnej płci.
Ród Aellinow nie znał waśni między rodzeństwem,
9
wojen o dziedzictwo, zdrad ani czynów bratobójczych.
Skrywał za to straszliwe zbrodnie i tragedie. Prawie
nigdy siostry bliźniaczki tego rodu nie wychodziły za
mąż, nigdy ich bracia nie byli szczęśliwi w małżeństwie.
Drogo przychodziło płacić za jedność dusz. Sto lat temu
książę Maerkon Ciemny zabił żonę i nowo narodzonego
syna, żeby uczynić swym następcą bękarta własnej
siostry. Na rozkaz namiestniczki morderca został
uduszony, chłopiec i matka szybko umarli w zamknięciu,
a księstwo przejął wuj Maerkona.
Zaraz po rozwiązaniu mąż proponował Sybilli odesłać
córkę na wychowanie innej rodzinie, księżna odmówiła,
a potem zrobiło się za późno. W wieku dwudziestu
sześciu lat piękna Ivenna wciąż była panną, a Innuon
kawalerem.
Lecz Sybilla nie pozwoli tej gałęzi rodziny tak po pro-
stu uschnąć! Książę nie ośmieli się sprzeciwić matce, nie
teraz, kiedy nogi tak często odmawiają jej posłuszeństwa,
a serce zamiera w oczekiwaniu bólu. Najważniejsze to
nie zwlekać ze ślubem - chce jeszcze zobaczyć wnuki,
aby umierać w spokoju. Na swoje nieszczęście Innuon
kochał matkę, musiał się jej zatem podporządkować.
Jakże w czas zakończyła się ta wojna!
Lady Ivenna, młodsza księżna Suersenu, z samego
ranka kryła się przed sługami w najdalszym zakątku
zimowego ogrodu. Splątane gałęzie roślin południowych
tworzyły coś w rodzaju zacisznej niszy za zieloną zasło-
ną. Przy śniadaniu znów pokłóciła się z matką, a teraz
klęła sama siebie za porywczość. Przez tyle lat powinna
się już nauczyć, że kłótnia z lady Sybillą jest bezcelowa.
10
A najgorsza była świadomość, że matka zazwyczaj ma
rację. Innuon powinien się ożenić, a Soenna z Ainu nie
jest w niczym gorsza od innych szlachetnie urodzonych,
pustogłowych panien. Ale jeśli tego ślubu nie da się
uniknąć, to nikt, nawet własna matka, nie zmusi Ivenny
do opuszczenia w tym czasie zamku! Będzie na ślubie...
Nie powinno się wykonywać wyroku śmierci bez udziału
skazańca. O tak, stanie w świątyni wraz z młodszymi
siostrami panny młodej, pierwsza wzniesie toast za
zdrowie nowożeńców i sypnie pod sypialnią ziarnem i
grochem, rano zaś przyjdzie z pozostałymi kobietami
poświadczyć dziewictwo narzeczonej: “...Ciesz się, pan-
no nieskalana, wchodząca do łożnicy...".
Łzy ciekły po policzkach, Ivenna zlizywała je ko-
niuszkiem języka. Trzy lata ciągłego oczekiwania, trzy
lata przeklętej samotności. Listy nie pomagały, odległość
stawała się wręcz wyczuwalna, każda mila przydawała
ciężaru niewidzialnemu kamieniowi zalegającemu na
piersi. Innuon codziennie sporządzał dla siostry
szczegółowe notatki - precyzyjne obrazki i szkice,
dosłowny zapis rozmów, zjadliwe uwagi, ostre osądy - a
wszystko to kryło w sobie jedno: utajoną czułość.
Niestety, podczas wojny listy docierały rzadko, raz na
kilka miesięcy. Wtedy Ivenna zabierała drogocenne
pisma do sypialni i odczytywała je po jednym każdego
dnia, przeżywając to, co przeżył brat, choć z pewnym
opóźnieniem. Po raz pierwszy rozstali się na dłużej, ich
czasy rozbiegły się i dziewczyna została z tyłu. Nawet
sama przed sobą lękała się przyznać do obaw, że to może
tak już na zawsze, nić została zerwana, przestali być
całością, a ona na zawsze pozostanie sama. Także
ostaiui^cadosny list nie zdołał jej uspokoić, w głębi
du^$£wa£f3^crażenie.
Jadę, droga siostrzyczko, niebawem będę w domu i
wszystko wróci na swoje miejsce. Pierwsza moja noc
będzie należeć tylko do Ciebie. Pojedziemy nad wodospad
posłuchać wiatru, otulimy się futrami i będziemy chciwie
wdychać ostre, srebrne powietrze. Jakże się cieszę, że
wracam właśnie zimą... Zupełnie jakby tych trzech łat nie
było, ten sam lód na jeziorze, ten sam śnieg, ten sam
śpiewający wiatr. Mamy zimno we krwi, tak samo jak lód
w oczach. Ale to nie przeszkadza, nikt nie potrafi dostrzec
piękna lepiej niż my. A potem, rankiem, wrócę do pozosta-
łych. I urządzę olśniewający bał białego kwiatu, Ty zaś
będziesz najpiękniejszą królową śniegu. Już niedługo, Iva,
całkiem niedługo.
Dziewczyna schowaia pismo z powrotem za gorset.
Jeśli nic się nie da zmienić, trzeba się pogodzić z faktami.
Gdyby można było rzucić wszystko i pojechać na kraj
świata, gdyby brat nie był księciem Suersenu i gdyby nie
był... bratem! Przygryzła wargę. Nie, tak nawet myśleć
nie wolno. Stwórco Wszechmogący, niech urodzą mu się
chłopcy! Nieszczęścia starczy dla mnie jednej, już to, co
się stało, jest wystarczająco okrutne!
Ktoś bezceremonialnie rozgarnął zieloną zasłonę i
przed młodą księżniczką stanęła energiczna kobieta w
karmazynowej sukni.
-Ach, tutaj jesteś! Znów się ukrywasz. Nie przyszłaś
na obiad, a i kolację zamierzasz opuścić?
- Nie jestem głodna.
-1 co z tego? Rodzina przy stole zbiera się nie dla
jedzenia, ale dla przyzwoitości.
Ivenna westchnęła - oczywiście, tylko że przy śnia-
daniu posprzeczała się z matką, nie zważając na jakąś
tam przyzwoitość.
12
- Naprawdę myślisz, że rodzicielka się ucieszy, wi-
dząc mnie przy posiłku?
- Tak. Już się nie gniewa, wysłała dwa listy, jeden do
młodego księcia, drugi do Ainu, i zaraz poweselała.
Tylko milcz podczas kolacji, wystarczy na dziś tego
dobrego. Wyjdziesz za mąż, wtedy sama zostaniesz go-
spodynią, a na razie matka decyduje, co i jak ma być.
Ivenna uśmiechnęła się smutno. Niania Marion to je-
dyna na całym zamku, a pewnie i w całym księstwie
osoba niemająca wątpliwości, że jej ulubienica wyjdzie w
końcu za mąż. Godnego jej kawalera na razie nie
znaleziono, ale jeśli tylko się taki trafi, wydadzą ją za
niego, nie zwlekając. Myślałby kto - dwadzieścia sześć
lat! Czy to w ogóle jest wiek dla wielkiej damy? Ot, i
cerę ma niby młoda dziewuszka, bez jednej zmarszczki i
skazy, mogłaby jej pozazdrościć piętnastolatka, i ręce ma
białe, i szyję gładką! Niczego ci plotkarze nie rozumieją!
Po pięć razy dziennie Marion wbijała to w głowę
wychowanicy, wypróbowując jej cierpliwość. Nie chcąc
obrażać niani, Ivenna starała się po prostu unikać jej
towarzystwa.
A teraz wstała posłusznie i poszła do swoich komnat,
aby się przebrać.
2
Enrissa Druga Złotowłosa, Jej Królewska Wysokość,
Najjaśniejsza Pani, Trzydziesta Druga Namiestniczka
króla Eliana, władcy Imperium Anryjskiego, zarządza-
jąca prowincji Allaor, obecnie istniejącej tylko w pełnym
tytule namiestniczek, księżna Nei i tak dalej, i tak dalej,
męczyła się już trzecią noc z rzędu. Bezsenność. Sierp
młodego księżyca zawisł arogancko nad iglicą arsenału,
przypominając przechylający się na bakier kapelusz z
czasów prababek. Od dzieciństwa Enrissa miała kłopoty z
zaśnięciem podczas nowiu. Oparła się łokciami o szeroki
parapet. W okno mogła nie patrzeć - zdążyła bardzo
dokładnie poznać pałacowy ogród przez trzy lata
mieszkania tutaj, nawet w pełnym dniu nie dałaby rady
dostrzec nic nowego i interesującego. Trzeba by się
położyć i zamknąć oczy, ale wiedziała, że jeśli tylko
podejdzie do łóżka, przy którym stoi lampa, znów zagłębi
się w księdze i spędzi nad nią czas do samego rana. Nagle
zrobiło się jej duszno, zapachy, choć tak dobrze znane,
znienacka chwyciły za gardło. Nerwy, to znów nerwy...
nadworny uzdrowiciel
14
z troską kiwał głową, badając namiestniczkę. “Czego
chcecie, Najjaśniejsza Pani - wapory. Musiałyście dać z
siebie tak dużo, a w naturze wszystko ma swój czas,
miejsce i cenę" - i zaordynował uspokajający wyciąg na
miodzie. Ale wyciągi nie pomagały.
Enrissa z wściekłością szarpnęła haczykiem przy
oknie, pchnęła ciężkie skrzydła. Przez zdobioną kratę
wtargnął lodowaty podmuch. Chwytała go łapczywie, z
rozpaczliwą determinacją, chociaż nazajutrz zapłaci za to
utratą głosu i bolącą kulą w gardle. Wreszcie poczuła, że
marznie, i zamknęła okno. Namiestnicz-ce nie wolno
poważnie się rozchorować, a szczególnie w chwili, kiedy
zakończono wojnę. W ciągu trzech lat Enrissa uczyniła
to, czego głupia Amaldija nie potrafiła zrobić przez
trzydzieści - Wyspy Sveselskie należą teraz do
imperium. W sumie nabytek to całkiem bezużyteczny! A
przecież trzeba nagrodzić wyróżniających się żołnierzy,
zaproponować mieszkańcom podbitych ziem ulgi
podatkowe, inaczej wznieciliby niebawem powstanie, a
jeśli się zaproponuje im cokolwiek, swoi będą
niezadowoleni. I trzeba coś zrobić ze szlachtą
- dobrze urodzonym zwycięstwo uderzyło do głów, a z
pospolitego ruszenia pożytku w prawdziwej wojnie nie
ma, nadaje się co najwyżej do urządzania napadów na
rubieżach. Lanloss będzie musiał objąć Inchor
- ziemie tak czy inaczej zostały bez pana. Stary graf
umarł, jego następcy nie można powierzyć w zarząd
nawet chłopskiego obejścia, a co dopiero całego hrab-
stwa. Przy czym i on niebawem skona, bo żółta trawa
zabija człowieka ledwie w parę lat. Przeklęte zielsko
hodowano w Inchorze od dawna - niby że takie uzdra-
wiające. I prawda, uzdrawia, ale w wyciągach czy ma-
ściach, alejeslije palić... Niech świeżo upieczony graf
15
powalczy z nałogiem, a jeśli nie da rady - co wydaje się
całkiem prawdopodobne - rozliczy się go z wyników.
Los młodego lorda stanie się przestrogą dla innych. Już
od kilku wieków namiestniczki potwierdzały prawo
dziedziczenia szlachetnym rodom - przywilej stał się
prawem. W czasie pokoju lepiej by było, żeby Lanloss
Eire trzymał się od armii jak najdalej. Do Wysokiej Rady
powinni należeć najwierniejsi z wiernych, wystarczy, że
są w niej też magowie. Należy nagrodzić grafa Ostrzem
Honoru i odprawić... Ach, prawda, jeszcze kuleje po
odniesionej ranie. Bogowie, dlaczego właśnie ona musi
myśleć o tym wszystkim?! Znała odpowiedź: widzi
wszak Stwórca, że nie rwała się do władzy, ale skoro już
ją otrzymała, nie stanie się zabawką w cudzych rękach!
Na świecie powinna być jakaś sprawiedliwość!
Przez pierwsze dwadzieścia trzy lata jej życia o
wszystkim decydował ojciec. Każdego dnia książę Nei
przypominał córce, że skoro nie zechciała urodzić się
chłopcem, by zostać godnym dziedzicem sławnego rodu,
musi osiągnąć godność namiestniczki. To, że dwa-
dzieścia lat temu Amaldija czuła się całkiem nieźle i nie
zbierała się umierać, w żaden sposób nie detonowało
przedsiębiorczego księcia. Nie żałował funduszy na
kształcenie córki: historia, prawo, języki, teologia,
matematyka i alchemia, a nawet wprowadzenie do nauki
o właściwościach ciał materialnych... wszystko, co tylko
można, z wyjątkiem wyszywania i tkactwa, uzdrawiania,
prowadzenia gospodarstwa domowego, czyli tego, co
powinna umieć dobrze urodzona dama. Enrissa była
przygotowana do rządzenia państwem, ale nie miała
najmniejszego pojęcia, jak zarządzać domem czy tkać
gobeliny. Nie zważając na dziwactwa panny,
16
próbowało się z nią swatać wielu kawalerów, albowiem
jej uroda z nawiązką rekompensowała wszelkie niedo-
statki. Jednak książę wszystkich odsyłał precz. Czekał na
śmierć namiestniczki, obawiając się zmarnować jedyną
szansę. Z każdym rokiem fatygantów pojawiało się coraz
mniej, w wieku dwudziestu trzech wiosen Enrissa mogła
liczyć już tylko na jakiegoś wdowca, a po upływie
jeszcze paru lat... o tym starała się w ogóle nie myśleć.
Kiedy namiestniczka Amaldija zasnęła snem wiecz-
nym, książę Nei pierwszy przybył do stolicy, ale na
próżno - wybrano już następną. Przez jedną noc
nieszczęśnik postarzał się o dwadzieścia lat. Na córkę
patrzył ze źle ukrywaną nienawiścią. Nicpotem, żałosna
idiotka, zakała rodziny! Enrissa przy tej okazji i tak nie
dowiedziała się o sobie niczego nowego, ojciec wcześniej
także nie żałował obelg, jeśli córka nie spełniała jego
oczekiwań. Ale wtedy - dzięki bogom - okazało się, iż
następczyni jest w trzecim miesiącu ciąży. Książę
natychmiast złapał drugi oddech. Oczywiście honorem
może poręczyć za dziewictwo swojej córeczki, drugiej
tak czystej niewiasty nie znajdzie się w całym imperium,
on zaś - w odróżnieniu od niektórych - doskonale wie, jak
należy wychować przyszłą namiestniczkę! Tak, jego
córka jest wykształcona, a oto długa lista mistrzów,
dzięki którym uzyskała rozległą wiedzę. Od dzieciństwa
marzyła, aby poświęcić życie Jego Wysokości! Enrissa
uśmiechała się wyuczonym grymasem, odpowiadała na
pytania, poddała się poniżającym oględzinom - uczyniła
wszystko, byle tylko jak najszybciej przejść przez
koszmar wyboru. Nie starała się zrobić wrażenia na
Wysokiej Radzie, nie oczerniała rywalek, nie
pozyskiwała stronników, i wszystko
17
to nieoczekiwanie obróciło się na jej korzyść - za En-
rissą Arayno nikt nie stał, a to znaczyło, że nikt nie
będzie wywierał wpływu na decyzje Rady. W dzień
objęcia władzy odprawiła ojca do rodzimej prowincji z
całkowitym zakazem pojawiania się w stolicy. Nie
chciała go widzieć na ceremonii zaślubin i koronacji,
postanowiła bowiem, że już nikt nigdy nie będzie jej
wykorzystywał do własnych celów.
Usiadła przy toaletce. Do świtu pozostały trzy go-
dziny, nie ma już sensu próbować zasnąć, lepiej postarać
się ukryć ciemne kręgi pod oczami. Płomyczek świecy
pląsał w kryształowej czaszy ozdobnego lichtarza.
Wbrew woli zatrzymała spojrzenie na niewielkim witrażu
w srebrnej oprawie. Skrzydlata kobieta stała zwrócona
twarzą ku otwartemu oknu zabezpieczonemu ozdobną
kratą. Wiatr, który wdarł się do komnaty, uniósł lśniące
perłowo pióra, rozrzucił na ramionach złote włosy, w
całej postawie kobiety wyczuwało się gotowość do lotu.
Lotu, do którego nigdy się nie po-derwie. Enrissa
wiedziała o tym doskonale - wszak krata była taka sama
jak ta, którą miała w sypialnia-nym oknie. Czy ten witraż
stanowił wyraz wyszukanej kpiny ze strony księcia
Innuona, czy też oznaczał prawdziwe współczucie? Jak
to dobrze, że nie widać twarzy postaci!
3
Przestronną salę na drugim poziomie wieży biblio-
tecznej przeznaczono na czytelnię. Stanowiła ustępstwo
ze strony Opiekunów. Podobno kapłani boga Ammerta
zyskiwali możliwość wizji dzięki śpiewającemu
kryształowi alesteronu, rozkwitającemu raz na tysiąc lat
w najgłębszych podziemnych jaskiniach. Wszystkim
wiadomo, że nie ma piękniejszych klejnotów - w
porównaniu z nim diamenty w koronach władców są
zwykłymi szkiełkami - lecz nikomu nie było dane go
oglądać, albowiem wystarczy jedno chciwe ludzkie
spojrzenie, by kamień rozpłynął się niczym śnieg w
promieniach kwietniowego słońca. Zwykłemu
człowiekowi wejść do czytelni było bodaj trudniej, niż
dostać się do elfickiego Filestu. Jednak do rządzenia
państwem potrzebni są urzędnicy, a oni nie potrafią się
obejść bez zbiorów praw, bez dokumentów, traktatów i
kodeksów, kronik i opisów zwyczajów barbarzyńskich
ludów.
Wanr pośpiesznie przestawiał ciężkie woluminy.
Gdzie to się mogło podziać?! Przecież jeszcze wczoraj
19
księga w szarej oprawie stała właśnie tutaj. Komu, na
wszystkich bogów, mógł przydać się zbiór układów
spisanych z barbarzyńcami, pochodzący z początków
istnienia imperium?! A dokładniej - komu oprócz Wanra,
nowego podsekretarza urzędu spraw zagranicznych,
mającego wszelkie szanse, aby stracić stanowisko.
Referat “O tradycjach Imperium w przyłączaniu nowych
terytoriów" powinien być gotowy na dzisiejsze południe.
Trzeba było go napisać wczoraj, ale u prowincjusza
kieszenie zawsze świeciły pustkami, a sąsiad urządził
bardzo miłe przyjęcie. Młody, zdrowy mężczyzna
powinien mieć w życiu jakieś radości!
Bibliotekę zamykano o zachodzie, który według ra-
chuby Starego Dyu, obecnego Opiekuna, zaczynał się
dwie godziny przed tym, zanim krąg słońca stoczy się za
horyzont. Podsekretarz potwornym bólem głowy płacił
teraz za wczorajsze przyjemności. Wyobraził sobie, co
będzie, jeśli nie wywiąże się z zadania: starszy sekretarz,
syty, wypieszczony bydlak będzie z uwagą oglądał
śnieżnobiały mankiet swojej wspaniałej koszuli i, nie
patrząc na stojącego przed szerokim, lśniącym biurkiem
podwładnego, niespiesznie powie lodowatym tonem:
- Uwierz mi pan, iż z ciężkim sercem przysparzam
trosk twojej czarującej siostrze, ale młody człowiek w
pańskim położeniu powinien przejawiać większą
gorliwość. Jest pan zwolniony, proszę zdać wszystko do
kancelarii.
Mankiet jest absolutnie bez skazy, wszak starszego
sekretarza stać na dobrą praczkę, nie musi przepierać co
wieczór jedynego stroju... Urzędnik nie odrywa wzroku
od wykwintnej koronki, więc Wanrowi nie pozostaje nic
innego, jak opuścić gabinet, dusząc w sobie
20
przekleństwa. Wspaniała Ninon z nawyku pomacha
rękami przed nosem nieudanego brata, zapominając, iż
zdążył już dorosnąć i nie zrobi na nim wrażenia najbar-
dziej nawet siarczysty policzek. W chwilach rozdraż-
nienia czcigodna małżonka starszego sędziego trzeciego
okręgu miasta stołecznego Suremu zwykła zapominać o
dobrych manierach i zmieniała się w krzykliwą wiejską
babę, którą była w istocie rzeczy.
- Wyciągnęłam cię z brudnej, cuchnącej dziury! Na-
karmiłam, odziałam, pokazałam świat! Wyprosiłam dla
ciebie miejsce! Ja, sławna dama, żona wybitnego
sędziego, chodziłam koło tej tłustej świni tylko dla cie-
bie. - Oczywiście wszystko było mocno przesadzone: i
jej sława, i wybitność męża. - Bo dla mnie coś znaczy
wspólna krew! Nie to, co dla innych! I tak mi się
odpłaciłeś! Co za wstyd! Won z mojego domu i żebym
cię więcej nie widziała!
I Wanr, wykrzyczawszy siostrze, co myśli o niej i o
jej niezbyt czcigodnej matce, trzaśnie drzwiami. Matka
Ninon była pierwszą żoną ojca, zwykłą chłopką.
Zamożny rodzic dał jej niezły posag - wystarczyło, aby
skusić zubożałego szlachcica, choć i tak nie udało się
odbudować zrujnowanego majątku.
Rozmyślania o tym, co będzie, sprowadziły na mło-
dzieńca dalsze sugestywne obrazy, jak pada ofiarą roz-
boju na drodze, kiedy niespodziewana myśl sprawiła, że
osłupiał. Przecież ksiąg wynosić nie wolno! Nawet
introligator pracował na miejscu, w kącie za przepie-
rzeniem. Jeżeli woluminu nie ma na półce, ktoś go
zabrał. A ponieważ Wanr jest teraz sam, księga może
znajdować się albo u Opiekuna, albo u rzemieślnika.
Opiekunowi byłaby po nic, czyli trzeba zajrzeć za
parawan! Aż dziw, że od razu o tym nie pomyślał.
21
Z pewnością przez ten przeklęty ból głowy. Wszedł za
przepierzenie. Klepsydra na ścianie wciąż jeszcze dawała
nadzieję, że zdąży. Nie będzie trudno dogadać się z
introligatorem Atainem, bo stary miał pewną słabość -
uwielbiał opowiadać o starych dobrych czasach, kiedy
księgi były nowsze, Opiekunowie mądrzejsi, a urzędnicy
skromniejsi. Uważny słuchacz, potakujący co jakiś czas,
zawsze mógł liczyć na pomoc. Podsekretarz najpierw
rzucił okiem na stół: drogocenny tom leżał tam, otwarty
na rozdziale “Rodowe totemy i związane z nimi
ceremonie". Wanr rozpoznał rysunek twarzy jakiegoś
bożka szczerzącego zęby. Odetchnął z ulgą, po czym
spojrzał na fotel. Spojrzał i straci! mowę.
W fotelu bowiem siedziała kobieta. Młoda i piękna.
Oczywiście, należy pamiętać, że w wieku Wanra prawie
wszystkie młode kobiety wydają się piękne. Lecz ta...
Śnieżnobiała przejrzysta tkanina otulała nienaganną
figurę cudowną mgłą, opadając niezliczonymi fałdami.
Złote włosy zostały zaplecione we wspaniałe warkocze i
ułożone tak, że dodawały urodziwej niemal łokieć
wzrostu. I twarz - ach, ta twarz! Nienaganny owal i
uroczy podbródek, głębokie szare oczy, zmysłowy zarys
karminowych warg, łabędzia szyja, maleńkie różowe
uszy... Nie kobieta, ale bogini - żeńska hipo-staza
każdego z Siedmiu. A co tam Siedmiu! Gdyby sam
Stwórca chciał się ukazać w ciele niewiasty, wybrałby
właśnie taką postać. Ale - niechże ją Ared porwie -po co
jej traktat o barbarzyńcach?! Do lektur nadających się dla
młodych panien Wanr zaliczał jedynie tomiki sonetów
miłosnych, nastrojowych i ułatwiających mężczyźnie
drogę do serca, a także hagiografie świętych, aby te
nastroje można było łatwiej okiełznać. Natomiast damy
zamężne winny ograniczać się
22
do studiowania modlitewników oraz przepisów kuchar-
skich. Wszystkie kobiety, które do tej pory spotykał,
ograniczały swe zainteresowania właśnie do wymie-
nionych zagadnień. Ale ponieważ czas uciekał nieubła-
ganie, Wanr - wielka nadzieja dyplomacji - opanował
zaskoczenie i przystąpił do dzieła, przypominając sobie
wszystkie pisane i niepisane zasady etykiety. W modzie
ostatnio była mowność.
- Pani, nie miałem honoru zostać ci przedstawio
nym, więc jeśli w tej chwili pozwalam sobie na zbyt
wielką śmiałość, to tylko dlatego, że uroda twoja prze
szkadza mi znaleźć właściwe słowa, odpowiednie do
sytuacji, muszę jednakowoż zakłócić twój spokój. Wy
daje mi się bowiem, iż księga, którą zechciałaś, pani,
zainteresować się właśnie, zdążyła ci się już znudzić.
Co i nie dziwi, bo czyż taka materia może zaciekawić
tak wielką damę? A ponadto błagam cię, abyś pozwoliła
mi zabrać ów śmiertelnie nudny foliał, abym zdołał
dopełnić moich obowiązków.
Żadna, nawet najpiękniejsza kobieta nie byłaby w
stanie oprzeć się tak wyszukanej, dwornej mowie. Jakże
delikatnie napomknął, iż lepiej by było dla niej trzymać
się z dala od tak poważnych spraw, które przeznaczone
są jedynie dla męskiego, przenikliwego umysłu.
Ku jego niepomiernemu zdziwieniu padła krótka i
treściwa odpowiedź:
-Nie.
I nieznajoma przewróciła stronicę.
- Ależ proszę mnie wysłuchać... - Nie dane mu było
dokończyć.
- Powiedziałam “nie". - W głosie kobiety było tyle
chłodu, że mógłby zamrozić gorące źródło.
23
- Posłuchaj, pani, nie mogę wyobrazić sobie ani
jednego powodu, dla którego miałabyś potrzebować
tej księgi. Zwłaszcza że dotyczy rodowych obrzędów.
Przyzwoita kobieta nie powinna znać nawet słów, któ
re tam można przeczytać! A ja bez tego foliału zginę
marnie! Przestań się więc upierać, czcigodna pani, oddaj
mi to, czego nie potrzebujesz!
Tym razem w jasnoszarych oczach kobiety pojawiła
się iskierka zaciekawienia.
- Aha, czyli jednak potrafi pan rozmawiać jak zwy-
czajny człowiek. To wielka rzadkość. Pewnie od nie-
dawna przy dworze?
- A jakie to ma znaczenie?! - Każda minuta rozmowy
zbliżała go do końca kariery.
- W jaki sposób zbiór traktatów o barbarzyńcach
może pana zbawić od nieszczęścia?
- Och, ta wasza kobieca ciekawość! Kiedyś zgubi
świat!
- Ale jak na razie ów świat jeszcze jest cały, choć
kobiety były ciekawe od jego początku. Zatem?
- Referat, pani, po prostu referat. Jeśli dasz mi moż-
liwość, zdołam go napisać i przekażę starszemu se-
kretarzowi. On odda go ministrowi, a ten przedstawi
namiestniczce, która z pewnością zapomni o nim od razu,
jak tylko go usłyszy. O raporcie, rzecz jasna, bo minister
na pewno będzie się jej nachalnie przypominał. Jeśli zaś
nie sporządzę referatu, namiestniczka będzie
niezadowolona z ministra, minister ze starszego
sekretarza, a biednego Wanra po prostu wyrzucą, bo
chętnych na jego miejsce jest wielu. A potem ucieknę z
miasta, zamarznę na śmierć i zarżną mnie zbóje.
- Zdecydowałby się pan na coś. - Uśmiechnęła się
24
ledwie dostrzegalnie. - Albo pan zamarznie, albo zabiją
pana rozbójnicy.
Wanr postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Tylko od pani zależy, czy będę żył, czy umrę w
kwiecie wieku.
- Skąd ten pośpiech?
Młody człowiek odchrząknął... Przecież nie opowie
jej o pijatyce, która zatrzęsła całą dzielnicą.
- Niestety, milady, młodość czasem doprowadza
człeka do szalonych czynów.
- Czyżby nieszczęśliwa miłość? - Tylko bardzo
uważny słuchacz zauważyłby nutkę zdziwienia w peł-
nym współczucia głosie. - Całą noc śpiewał pan serenady
pod oknem ukochanej? Czy też na odwrót, miłość
szczęśliwa, która doprowadziła do tego, że spadł pan na
klomb pod tymże samym oknem?
- Pani, zlituj się! Została mi mniej niż godzina!
Wczoraj piłem z przyjaciółmi! Niczego przed panią nie
ukrywam, proszę, uratuj zbłąkaną duszę!
- Cóż, w zamian za dwie świece w świątyni Am-
merta zgodzę się pójść panu na rękę. Ale proszę więcej
nie grzeszyć.
- Cały ołtarz zastawię świecami, moja wybawczyni!
Kobieta rozprostowała ramiona, wstała, wygładziła
suknię i wyszła z sali. Wanr natychmiast dopadł upra-
gnionego foliału i dopiero po zapisaniu dziesięciu stron
zdał sobie sprawę, że nie spytał nieznajomej o imię.
4
Zgodnie z dworskim ceremoniałem w sali Małej,
zwanej także Różową, o ścianach z drogocennego - ró-
żowego właśnie - drzewa, należało przyjmować posłów
sprzymierzonych państw w sprawach niezwiązanych z
wypowiadaniem wojen, dotyczących zawierania pokoju
albo ustalania nowych ceł. Lecz namiestniczka Enrissa,
ku oburzeniu szambelana i niezadowoleniu korpusu
dyplomatycznego, wolała prowadzić rozmowy z posłami
w jednym ze swoich gabinetów, salę zaś wykorzystywała
do przyjmowania codziennych ministerialnych raportów.
Bawiło ją przebywanie w ciepłym, różowym kolorze i
patrzenie na urażone oblicza najważniejszych
urzędników w państwie. Z sobie tylko znanego powodu
budowniczy ustawił tron naprzeciw drzwi, na tle
ogromnego, zajmującego całą ścianę okna. Słońce
otaczało namiestniczkę bajeczną aureolą, pozostawiając
jej twarz niewidoczną, a ministrowie, mrużąc oczy,
mozolnie odczytywali pisma.
Teraz słuchała referatu “O tradycjach Imperium w
przyłączaniu nowych terytoriów", w dodatku
26
słuchała z nieoczekiwanym zainteresowaniem, z uzna-
niem przyjmując zgrabne frazy, krzywiąc się przy mniej
udanych. Uczciwie musiała przyznać, że tych pierwszych
było zdecydowanie więcej. Autor nie zachwycał
lotnością, ale odróżniał się znacznie od reszty. Jednakże
Enrissa koniec końców była lekko rozczarowana.
Oczekiwała czegoś więcej. Nie od samego referatu -
zazwyczaj orientowała się w istocie sprawy nie gorzej,
jeśli nie lepiej, niż przedstawiający go urzędnik, po to
spędzała poranki w bibliotece - ale od autora. Wreszcie
minister umilkł i skłonił się z szacunkiem, podając
władczyni pismo, aby przekazała je archiwiście. Jeszcze
jeden drażniący bezsensownością rytuał: po co czytać
raporty na głos? Enrissa podejrzewała, że pierwsze
namiestniczki po prostu nie umiały czytać. Salomeą
Pierwsza Wielka z całą pewnością była niepiśmienna - w
tamtych czasach może co dwudziesty mężczyzna coś tam
dukał, a kobiety... Enrissa prychnęła. Po przejrzeniu
ocalałych portretów owej namiestniczki i jej dekretów
doszła do przekonania, że król Elian pojął tę piękność za
żonę nie dla jej rozumu, ale innych, bardziej
przyziemnych zalet.
Szybko przeleciała wzrokiem tekst, oceniając cha-
rakter pisma. Wyraźne litery, silny nacisk - wprawdzie
nie było w nich lekkości, ale przynajmniej ani jednego
skreślenia, choć piszącego czas naglił. Księga traktująca o
piśmie, nauce rozpoznawania cech człowieka według
stawiania liter, określiłaby autora jako człowieka
młodego, pełnego sił i ambitnego, ale niestety, nieco
ograniczonego. Rzeczony traktat Enrissa znała na pamięć
i już wiele razy skorzystała na tym, że potrafiła na
podstawie pisma określić, z kim ma do czynienia.
Niestety, księga, należąca do najcenniejszych
27
w bibliotece, napisana została od pierwszej do ostatniej
litery trafaretem. Anonimowy autor nie pożałował trudu,
żeby czytelnik mógł natychmiast wykorzystać nabytą
wiedzę.
Namiestniczkę wyrwało z zamyślenia taktowne po-
kasływanie archiwisty, który podsunął srebrną tacę. Na
niej miała położyć dokument.
- Na razie ten papier zostanie u mnie. A pan, panie
Tarin, racz przysłać do mnie autora - zwróciła się do
ministra.
- Starszy sekretarz Arton przybędzie w ciągu paru
minut, wasza wysokość.
- Starszy sekretarz Arton ograniczył się do przy-
łożenia pieczęci na dokumencie, a ja chcę rozmawiać z
jego autorem.
Nieszczęsny minister nie miał pojęcia, który z pod-
sekretarzy napisał ten przeklęty referat, ale wnosząc z
tonu namiestniczki, nie czekało go nic dobrego. Ciekawe,
co naknocił. Czyżby nie spodobały się wyciągi ze starych
traktatów, zawierające pochwały pod adresem imperium i
namiestniczek w szczególności? Przecież to oczywiste, iż
Wyspy Sveselskie trzeba przyłączyć na innych
warunkach niż ziemie barbarzyńców tysiąc lat wcześniej.
Ale pozory przestrzegania tradycji należy zachowywać,
ponieważ tradycje są osnową każdego państwa i ciągłości
władzy. Namiestniczka nie może się z tym nie zgodzić.
Co mogło jej się nie spodobać?!
Minister Tarin oddał nielekkiej służbie dyplomatycznej
czterdzieści ze swoich sześćdziesięciu lat życia i najbar-
dziej ze wszystkiego na świecie nienawidził niepewno-
ści. Kiedy tylko namiestniczka skinieniem ręki wyraziła
zgodę, stary urzędnik szybko opuścił salę i wezwał
zastępcę. Niebawem dotarł po nitce do kłębka. Trzeba
28
by zerknąć na ptaszka, zanim wyśle go przed oblicze En-
rissy. Minister nigdy nie spodziewał się niczego dobrego
przy jakichkolwiek zmianach. Zazwyczaj skostnienie nie
jest dobrze widziane w dyplomacji, ale Amaldija wolała
widzieć na odpowiedzialnych stanowiskach swoich ró-
wieśników, obawiając się gorącej przedsiębiorczości, jej
następczyni zaś nie śpieszyła się używać żelaznej miotły,
aby zaprowadzić własne porządki. Bez pośpiechu zamie-
niała starych gwardzistów na swoich ludzi, zupełnie jak
cierpliwy rybak powoli zwija linkę, nie pozwalając rybie
zerwać się z haczyka.
Kiedy namiestniczka została sama, oparła głowę o
zagłówek fotela i przymknęła oczy. Działanie takie jak
przed chwilą, pod wpływem kaprysu, okazało się dziwnie
przyjemnie. Zarządzanie państwem w pierwszym rzędzie
wymagało opanowania i cierpliwości. Uczynić coś
bezużytecznego i bezsensownego tylko dla własnej
satysfakcji to postępek niegodny władczyni, ale zupełnie
naturalny dla młodej kobiety. Enrissa zapragnęła
zobaczyć jeszcze raz porannego rozmówcę, popatrzeć,
jak będzie się tłumaczyć - zmieszany, zacinający się,
gubiący słowa, w myślach przeżywający koniec kariery,
a potem miłosiernie odpuścić mu, wyróżnić za dobrą
służbę. Potrzebowała ludzi młodych, marzących o
zaszczytach, zależnych tylko od niej, oddanych tylko jej.
Już przysposobiła nowego ministra wojny, teraz
zamierzała wysłać na zasłużony odpoczynek czcigodnego
Tarina.
Obiecane przez ministra pięć minut przeciągnęło się w
piętnaście, a potem w pół godziny. Enrissa zdążyła dwa
razy przeczytać referat, znalazła opuszczony przecinek.
Jeszcze trochę i trzeba będzie szykować się na wieczorny
wyjazd do ratusza. Nie może przecież
29
Wiera Szkolnikowa NAMIESTNICZKA KSIĘGA I
1 Lady Sybilla, księżna wdowa Suersenu, odchyliła się na oparcie wysokiego krzesła. Na coś podobnego po- zwalała sobie niezmiernie rzadko, jedynie w trudnych chwilach, kiedy potrzebowała wytężyć wszystkie siły. Zbierając myśli, pofolgowała ciału, chociaż zazwyczaj przypominała napiętą strunę; za czasów jej młodości panny nie zakuwano w gorsety, majestatycznej postawy uczono zaś starymi metodami babek - trzcinką po łopatkach. Zachodzące słońce rozszczepiało się w płaszczyznach górskiego kryształu - w swojej komnacie lady Sybilla nie tolerowała modnych nowinek w rodzaju wielkich przejrzystych szyb, jakie kilka lat temu zaczęły pojawiać się w Suremie, a teraz zawitały nawet na prowincję. Z kolei Innuon - przeciwnie, bardzo interesował się wszystkim, co nowe i niezwyczajne. W rezultacie więk- szość okien straciła ołowiane oprawy, a ciemne niegdyś galerie rozjaśniał intensywny blask. Przy czym nawet młody książę nie śmiał podnieść ręki na stare witraże w wieżach, pamiętające jeszcze pierwszych Aellinów. 7
Tylko jedna rodzina mistrzów w całym księstwie prze- chowywała pamięć o starych sekretach witrażystów. Właśnie ci rzemieślnicy i jednocześnie artyści w razie potrzeby wymieniali rozbite szkła, ale zdarzyło się to, według zapisów zamkowej kroniki, ledwie trzy razy. Lordowie Aellin hojnie wynagradzali mistrzów, pod warunkiem że ani jedno ich dzieło nie opuści granic Suersenu. Północne witraże od dawna były czymś w ro- dzaju legendy, uważano je za cenniejsze od złota. Z okazji objęcia władzy przez nową namiestniczkę Innuon rozkazał przesłać jej tylko jeden podarek - nie- wielki witraż w srebrnej ramce. I nikt by nie śmiał oskarżyć księcia Suersenu o skąpstwo. Lady Sybilla po- trząsnęła w rozdrażnieniu głową. Też nie ma o czym myśleć, tylko o kolorowych szkiełkach! Znów przeczy- tała pergamin. Graf Ainu też nie lubił nowinek. Wolał wyprawioną pieczołowicie cielęcą skórę od zwyczajnych kartek i posługiwał się zwrotami, których wyuczył się jeszcze w dzieciństwie. Niniejszym śpieszę powiadomić Was, lady Sybillo, iż córka moja Soenna sześć księżyców temu osiągnęła wiek sprawny, o czym zaświadcza lekarz rodziny oraz kapłanka świątyni Earnira. To dość długo oczekiwane wydarzenie pozwoli wreszcie spełnić złożone czternaście lat temu śluby i wstąpić w związki małżeńskie mojej córce Soennie oraz Waszemu synowi Innuonowi, zgodnie z wolą moją i zmar- łego, acz niezapomnianego, ojca mojego, księcia Ahńna. Cór- ka moja Soenna będzie gotowa wypełnić ślub, kiedy tylko młody książę wróci ze zwycięskiej kampanii na wyspach. Żywię nadzieję, że rozumie Pani, lady Sybillo, iż dalsze zwlekanie z zawarciem sojuszu między naszymi rodzinami jest niedopuszczalne. 8
Pozostaję w nieustającym szacunku i szczerze oddany Kavin Elston, książę Ainu Lady Sybilla doskonale rozumiała, że Innuon po- winien się ożenić z tą dziewczyną. Dziesięć lat temu miał wziąć ślub ze starszą siostrą Soenny, ale uniknął związku haniebnym sposobem. Policzki księżnej pokryły się czerwonymi plamami. Nikczemnik, zakradł się nocą do sypialni narzeczonej i powiedział nieszczęsnej, jakoby zapadł na wstydliwą chorobę, a białe wiedźmy nie chcą go leczyć, gdyż jedną kiedyś ciężko znieważył. Co tam jeszcze nagadał biedaczce, nie wiadomo, ale rankiem oświadczyła, że poczuła powołanie i woli klasztor od zamążpójścia. Tylko stara przyjaźń między rodzicami młodych pozwoliła uniknąć zupełnego zerwania. Ustalono nowe małżeństwo, tym razem z młodszą siostrą, czteroletnią podówczas Soenną. A ileż kosztowało wykupienie się białym wiedźmom!... Niewiele brako- wało, aby zemściły się za obrazę i zesłały na Innuona taką samą wstydliwą przypadłość, o jakiej opowiadał narzeczonej. Do ponownego skandalu księżna na pewno nie dopuści, czy syn chce czy nie chce - a nie miała wątpliwości, iż zachodzi ta druga okoliczność - ożeni się z Soenną. Gdyby dwadzieścia sześć lat temu wiedziała, co w rzeczy samej oznacza związek bliźniąt Aellin, gdyby tylko wiedziała... Stara legenda mówiła: “I nie znajdziesz ani między żywymi, ani między umarłymi silniejszej więzi, a miłości większej niż między bliźniętami Aellin". Legenda nie kłamała. Ale to, co było błogosławieństwem, kiedy rodzili się chłopcy, stawało się przekleństwem, jeśli matka powiła dzieci różnej płci. Ród Aellinow nie znał waśni między rodzeństwem, 9
wojen o dziedzictwo, zdrad ani czynów bratobójczych. Skrywał za to straszliwe zbrodnie i tragedie. Prawie nigdy siostry bliźniaczki tego rodu nie wychodziły za mąż, nigdy ich bracia nie byli szczęśliwi w małżeństwie. Drogo przychodziło płacić za jedność dusz. Sto lat temu książę Maerkon Ciemny zabił żonę i nowo narodzonego syna, żeby uczynić swym następcą bękarta własnej siostry. Na rozkaz namiestniczki morderca został uduszony, chłopiec i matka szybko umarli w zamknięciu, a księstwo przejął wuj Maerkona. Zaraz po rozwiązaniu mąż proponował Sybilli odesłać córkę na wychowanie innej rodzinie, księżna odmówiła, a potem zrobiło się za późno. W wieku dwudziestu sześciu lat piękna Ivenna wciąż była panną, a Innuon kawalerem. Lecz Sybilla nie pozwoli tej gałęzi rodziny tak po pro- stu uschnąć! Książę nie ośmieli się sprzeciwić matce, nie teraz, kiedy nogi tak często odmawiają jej posłuszeństwa, a serce zamiera w oczekiwaniu bólu. Najważniejsze to nie zwlekać ze ślubem - chce jeszcze zobaczyć wnuki, aby umierać w spokoju. Na swoje nieszczęście Innuon kochał matkę, musiał się jej zatem podporządkować. Jakże w czas zakończyła się ta wojna! Lady Ivenna, młodsza księżna Suersenu, z samego ranka kryła się przed sługami w najdalszym zakątku zimowego ogrodu. Splątane gałęzie roślin południowych tworzyły coś w rodzaju zacisznej niszy za zieloną zasło- ną. Przy śniadaniu znów pokłóciła się z matką, a teraz klęła sama siebie za porywczość. Przez tyle lat powinna się już nauczyć, że kłótnia z lady Sybillą jest bezcelowa. 10
A najgorsza była świadomość, że matka zazwyczaj ma rację. Innuon powinien się ożenić, a Soenna z Ainu nie jest w niczym gorsza od innych szlachetnie urodzonych, pustogłowych panien. Ale jeśli tego ślubu nie da się uniknąć, to nikt, nawet własna matka, nie zmusi Ivenny do opuszczenia w tym czasie zamku! Będzie na ślubie... Nie powinno się wykonywać wyroku śmierci bez udziału skazańca. O tak, stanie w świątyni wraz z młodszymi siostrami panny młodej, pierwsza wzniesie toast za zdrowie nowożeńców i sypnie pod sypialnią ziarnem i grochem, rano zaś przyjdzie z pozostałymi kobietami poświadczyć dziewictwo narzeczonej: “...Ciesz się, pan- no nieskalana, wchodząca do łożnicy...". Łzy ciekły po policzkach, Ivenna zlizywała je ko- niuszkiem języka. Trzy lata ciągłego oczekiwania, trzy lata przeklętej samotności. Listy nie pomagały, odległość stawała się wręcz wyczuwalna, każda mila przydawała ciężaru niewidzialnemu kamieniowi zalegającemu na piersi. Innuon codziennie sporządzał dla siostry szczegółowe notatki - precyzyjne obrazki i szkice, dosłowny zapis rozmów, zjadliwe uwagi, ostre osądy - a wszystko to kryło w sobie jedno: utajoną czułość. Niestety, podczas wojny listy docierały rzadko, raz na kilka miesięcy. Wtedy Ivenna zabierała drogocenne pisma do sypialni i odczytywała je po jednym każdego dnia, przeżywając to, co przeżył brat, choć z pewnym opóźnieniem. Po raz pierwszy rozstali się na dłużej, ich czasy rozbiegły się i dziewczyna została z tyłu. Nawet sama przed sobą lękała się przyznać do obaw, że to może tak już na zawsze, nić została zerwana, przestali być całością, a ona na zawsze pozostanie sama. Także ostaiui^cadosny list nie zdołał jej uspokoić, w głębi du^$£wa£f3^crażenie.
Jadę, droga siostrzyczko, niebawem będę w domu i wszystko wróci na swoje miejsce. Pierwsza moja noc będzie należeć tylko do Ciebie. Pojedziemy nad wodospad posłuchać wiatru, otulimy się futrami i będziemy chciwie wdychać ostre, srebrne powietrze. Jakże się cieszę, że wracam właśnie zimą... Zupełnie jakby tych trzech łat nie było, ten sam lód na jeziorze, ten sam śnieg, ten sam śpiewający wiatr. Mamy zimno we krwi, tak samo jak lód w oczach. Ale to nie przeszkadza, nikt nie potrafi dostrzec piękna lepiej niż my. A potem, rankiem, wrócę do pozosta- łych. I urządzę olśniewający bał białego kwiatu, Ty zaś będziesz najpiękniejszą królową śniegu. Już niedługo, Iva, całkiem niedługo. Dziewczyna schowaia pismo z powrotem za gorset. Jeśli nic się nie da zmienić, trzeba się pogodzić z faktami. Gdyby można było rzucić wszystko i pojechać na kraj świata, gdyby brat nie był księciem Suersenu i gdyby nie był... bratem! Przygryzła wargę. Nie, tak nawet myśleć nie wolno. Stwórco Wszechmogący, niech urodzą mu się chłopcy! Nieszczęścia starczy dla mnie jednej, już to, co się stało, jest wystarczająco okrutne! Ktoś bezceremonialnie rozgarnął zieloną zasłonę i przed młodą księżniczką stanęła energiczna kobieta w karmazynowej sukni. -Ach, tutaj jesteś! Znów się ukrywasz. Nie przyszłaś na obiad, a i kolację zamierzasz opuścić? - Nie jestem głodna. -1 co z tego? Rodzina przy stole zbiera się nie dla jedzenia, ale dla przyzwoitości. Ivenna westchnęła - oczywiście, tylko że przy śnia- daniu posprzeczała się z matką, nie zważając na jakąś tam przyzwoitość. 12
- Naprawdę myślisz, że rodzicielka się ucieszy, wi- dząc mnie przy posiłku? - Tak. Już się nie gniewa, wysłała dwa listy, jeden do młodego księcia, drugi do Ainu, i zaraz poweselała. Tylko milcz podczas kolacji, wystarczy na dziś tego dobrego. Wyjdziesz za mąż, wtedy sama zostaniesz go- spodynią, a na razie matka decyduje, co i jak ma być. Ivenna uśmiechnęła się smutno. Niania Marion to je- dyna na całym zamku, a pewnie i w całym księstwie osoba niemająca wątpliwości, że jej ulubienica wyjdzie w końcu za mąż. Godnego jej kawalera na razie nie znaleziono, ale jeśli tylko się taki trafi, wydadzą ją za niego, nie zwlekając. Myślałby kto - dwadzieścia sześć lat! Czy to w ogóle jest wiek dla wielkiej damy? Ot, i cerę ma niby młoda dziewuszka, bez jednej zmarszczki i skazy, mogłaby jej pozazdrościć piętnastolatka, i ręce ma białe, i szyję gładką! Niczego ci plotkarze nie rozumieją! Po pięć razy dziennie Marion wbijała to w głowę wychowanicy, wypróbowując jej cierpliwość. Nie chcąc obrażać niani, Ivenna starała się po prostu unikać jej towarzystwa. A teraz wstała posłusznie i poszła do swoich komnat, aby się przebrać.
2 Enrissa Druga Złotowłosa, Jej Królewska Wysokość, Najjaśniejsza Pani, Trzydziesta Druga Namiestniczka króla Eliana, władcy Imperium Anryjskiego, zarządza- jąca prowincji Allaor, obecnie istniejącej tylko w pełnym tytule namiestniczek, księżna Nei i tak dalej, i tak dalej, męczyła się już trzecią noc z rzędu. Bezsenność. Sierp młodego księżyca zawisł arogancko nad iglicą arsenału, przypominając przechylający się na bakier kapelusz z czasów prababek. Od dzieciństwa Enrissa miała kłopoty z zaśnięciem podczas nowiu. Oparła się łokciami o szeroki parapet. W okno mogła nie patrzeć - zdążyła bardzo dokładnie poznać pałacowy ogród przez trzy lata mieszkania tutaj, nawet w pełnym dniu nie dałaby rady dostrzec nic nowego i interesującego. Trzeba by się położyć i zamknąć oczy, ale wiedziała, że jeśli tylko podejdzie do łóżka, przy którym stoi lampa, znów zagłębi się w księdze i spędzi nad nią czas do samego rana. Nagle zrobiło się jej duszno, zapachy, choć tak dobrze znane, znienacka chwyciły za gardło. Nerwy, to znów nerwy... nadworny uzdrowiciel 14
z troską kiwał głową, badając namiestniczkę. “Czego chcecie, Najjaśniejsza Pani - wapory. Musiałyście dać z siebie tak dużo, a w naturze wszystko ma swój czas, miejsce i cenę" - i zaordynował uspokajający wyciąg na miodzie. Ale wyciągi nie pomagały. Enrissa z wściekłością szarpnęła haczykiem przy oknie, pchnęła ciężkie skrzydła. Przez zdobioną kratę wtargnął lodowaty podmuch. Chwytała go łapczywie, z rozpaczliwą determinacją, chociaż nazajutrz zapłaci za to utratą głosu i bolącą kulą w gardle. Wreszcie poczuła, że marznie, i zamknęła okno. Namiestnicz-ce nie wolno poważnie się rozchorować, a szczególnie w chwili, kiedy zakończono wojnę. W ciągu trzech lat Enrissa uczyniła to, czego głupia Amaldija nie potrafiła zrobić przez trzydzieści - Wyspy Sveselskie należą teraz do imperium. W sumie nabytek to całkiem bezużyteczny! A przecież trzeba nagrodzić wyróżniających się żołnierzy, zaproponować mieszkańcom podbitych ziem ulgi podatkowe, inaczej wznieciliby niebawem powstanie, a jeśli się zaproponuje im cokolwiek, swoi będą niezadowoleni. I trzeba coś zrobić ze szlachtą - dobrze urodzonym zwycięstwo uderzyło do głów, a z pospolitego ruszenia pożytku w prawdziwej wojnie nie ma, nadaje się co najwyżej do urządzania napadów na rubieżach. Lanloss będzie musiał objąć Inchor - ziemie tak czy inaczej zostały bez pana. Stary graf umarł, jego następcy nie można powierzyć w zarząd nawet chłopskiego obejścia, a co dopiero całego hrab- stwa. Przy czym i on niebawem skona, bo żółta trawa zabija człowieka ledwie w parę lat. Przeklęte zielsko hodowano w Inchorze od dawna - niby że takie uzdra- wiające. I prawda, uzdrawia, ale w wyciągach czy ma- ściach, alejeslije palić... Niech świeżo upieczony graf 15
powalczy z nałogiem, a jeśli nie da rady - co wydaje się całkiem prawdopodobne - rozliczy się go z wyników. Los młodego lorda stanie się przestrogą dla innych. Już od kilku wieków namiestniczki potwierdzały prawo dziedziczenia szlachetnym rodom - przywilej stał się prawem. W czasie pokoju lepiej by było, żeby Lanloss Eire trzymał się od armii jak najdalej. Do Wysokiej Rady powinni należeć najwierniejsi z wiernych, wystarczy, że są w niej też magowie. Należy nagrodzić grafa Ostrzem Honoru i odprawić... Ach, prawda, jeszcze kuleje po odniesionej ranie. Bogowie, dlaczego właśnie ona musi myśleć o tym wszystkim?! Znała odpowiedź: widzi wszak Stwórca, że nie rwała się do władzy, ale skoro już ją otrzymała, nie stanie się zabawką w cudzych rękach! Na świecie powinna być jakaś sprawiedliwość! Przez pierwsze dwadzieścia trzy lata jej życia o wszystkim decydował ojciec. Każdego dnia książę Nei przypominał córce, że skoro nie zechciała urodzić się chłopcem, by zostać godnym dziedzicem sławnego rodu, musi osiągnąć godność namiestniczki. To, że dwa- dzieścia lat temu Amaldija czuła się całkiem nieźle i nie zbierała się umierać, w żaden sposób nie detonowało przedsiębiorczego księcia. Nie żałował funduszy na kształcenie córki: historia, prawo, języki, teologia, matematyka i alchemia, a nawet wprowadzenie do nauki o właściwościach ciał materialnych... wszystko, co tylko można, z wyjątkiem wyszywania i tkactwa, uzdrawiania, prowadzenia gospodarstwa domowego, czyli tego, co powinna umieć dobrze urodzona dama. Enrissa była przygotowana do rządzenia państwem, ale nie miała najmniejszego pojęcia, jak zarządzać domem czy tkać gobeliny. Nie zważając na dziwactwa panny, 16
próbowało się z nią swatać wielu kawalerów, albowiem jej uroda z nawiązką rekompensowała wszelkie niedo- statki. Jednak książę wszystkich odsyłał precz. Czekał na śmierć namiestniczki, obawiając się zmarnować jedyną szansę. Z każdym rokiem fatygantów pojawiało się coraz mniej, w wieku dwudziestu trzech wiosen Enrissa mogła liczyć już tylko na jakiegoś wdowca, a po upływie jeszcze paru lat... o tym starała się w ogóle nie myśleć. Kiedy namiestniczka Amaldija zasnęła snem wiecz- nym, książę Nei pierwszy przybył do stolicy, ale na próżno - wybrano już następną. Przez jedną noc nieszczęśnik postarzał się o dwadzieścia lat. Na córkę patrzył ze źle ukrywaną nienawiścią. Nicpotem, żałosna idiotka, zakała rodziny! Enrissa przy tej okazji i tak nie dowiedziała się o sobie niczego nowego, ojciec wcześniej także nie żałował obelg, jeśli córka nie spełniała jego oczekiwań. Ale wtedy - dzięki bogom - okazało się, iż następczyni jest w trzecim miesiącu ciąży. Książę natychmiast złapał drugi oddech. Oczywiście honorem może poręczyć za dziewictwo swojej córeczki, drugiej tak czystej niewiasty nie znajdzie się w całym imperium, on zaś - w odróżnieniu od niektórych - doskonale wie, jak należy wychować przyszłą namiestniczkę! Tak, jego córka jest wykształcona, a oto długa lista mistrzów, dzięki którym uzyskała rozległą wiedzę. Od dzieciństwa marzyła, aby poświęcić życie Jego Wysokości! Enrissa uśmiechała się wyuczonym grymasem, odpowiadała na pytania, poddała się poniżającym oględzinom - uczyniła wszystko, byle tylko jak najszybciej przejść przez koszmar wyboru. Nie starała się zrobić wrażenia na Wysokiej Radzie, nie oczerniała rywalek, nie pozyskiwała stronników, i wszystko 17
to nieoczekiwanie obróciło się na jej korzyść - za En- rissą Arayno nikt nie stał, a to znaczyło, że nikt nie będzie wywierał wpływu na decyzje Rady. W dzień objęcia władzy odprawiła ojca do rodzimej prowincji z całkowitym zakazem pojawiania się w stolicy. Nie chciała go widzieć na ceremonii zaślubin i koronacji, postanowiła bowiem, że już nikt nigdy nie będzie jej wykorzystywał do własnych celów. Usiadła przy toaletce. Do świtu pozostały trzy go- dziny, nie ma już sensu próbować zasnąć, lepiej postarać się ukryć ciemne kręgi pod oczami. Płomyczek świecy pląsał w kryształowej czaszy ozdobnego lichtarza. Wbrew woli zatrzymała spojrzenie na niewielkim witrażu w srebrnej oprawie. Skrzydlata kobieta stała zwrócona twarzą ku otwartemu oknu zabezpieczonemu ozdobną kratą. Wiatr, który wdarł się do komnaty, uniósł lśniące perłowo pióra, rozrzucił na ramionach złote włosy, w całej postawie kobiety wyczuwało się gotowość do lotu. Lotu, do którego nigdy się nie po-derwie. Enrissa wiedziała o tym doskonale - wszak krata była taka sama jak ta, którą miała w sypialnia-nym oknie. Czy ten witraż stanowił wyraz wyszukanej kpiny ze strony księcia Innuona, czy też oznaczał prawdziwe współczucie? Jak to dobrze, że nie widać twarzy postaci!
3 Przestronną salę na drugim poziomie wieży biblio- tecznej przeznaczono na czytelnię. Stanowiła ustępstwo ze strony Opiekunów. Podobno kapłani boga Ammerta zyskiwali możliwość wizji dzięki śpiewającemu kryształowi alesteronu, rozkwitającemu raz na tysiąc lat w najgłębszych podziemnych jaskiniach. Wszystkim wiadomo, że nie ma piękniejszych klejnotów - w porównaniu z nim diamenty w koronach władców są zwykłymi szkiełkami - lecz nikomu nie było dane go oglądać, albowiem wystarczy jedno chciwe ludzkie spojrzenie, by kamień rozpłynął się niczym śnieg w promieniach kwietniowego słońca. Zwykłemu człowiekowi wejść do czytelni było bodaj trudniej, niż dostać się do elfickiego Filestu. Jednak do rządzenia państwem potrzebni są urzędnicy, a oni nie potrafią się obejść bez zbiorów praw, bez dokumentów, traktatów i kodeksów, kronik i opisów zwyczajów barbarzyńskich ludów. Wanr pośpiesznie przestawiał ciężkie woluminy. Gdzie to się mogło podziać?! Przecież jeszcze wczoraj 19
księga w szarej oprawie stała właśnie tutaj. Komu, na wszystkich bogów, mógł przydać się zbiór układów spisanych z barbarzyńcami, pochodzący z początków istnienia imperium?! A dokładniej - komu oprócz Wanra, nowego podsekretarza urzędu spraw zagranicznych, mającego wszelkie szanse, aby stracić stanowisko. Referat “O tradycjach Imperium w przyłączaniu nowych terytoriów" powinien być gotowy na dzisiejsze południe. Trzeba było go napisać wczoraj, ale u prowincjusza kieszenie zawsze świeciły pustkami, a sąsiad urządził bardzo miłe przyjęcie. Młody, zdrowy mężczyzna powinien mieć w życiu jakieś radości! Bibliotekę zamykano o zachodzie, który według ra- chuby Starego Dyu, obecnego Opiekuna, zaczynał się dwie godziny przed tym, zanim krąg słońca stoczy się za horyzont. Podsekretarz potwornym bólem głowy płacił teraz za wczorajsze przyjemności. Wyobraził sobie, co będzie, jeśli nie wywiąże się z zadania: starszy sekretarz, syty, wypieszczony bydlak będzie z uwagą oglądał śnieżnobiały mankiet swojej wspaniałej koszuli i, nie patrząc na stojącego przed szerokim, lśniącym biurkiem podwładnego, niespiesznie powie lodowatym tonem: - Uwierz mi pan, iż z ciężkim sercem przysparzam trosk twojej czarującej siostrze, ale młody człowiek w pańskim położeniu powinien przejawiać większą gorliwość. Jest pan zwolniony, proszę zdać wszystko do kancelarii. Mankiet jest absolutnie bez skazy, wszak starszego sekretarza stać na dobrą praczkę, nie musi przepierać co wieczór jedynego stroju... Urzędnik nie odrywa wzroku od wykwintnej koronki, więc Wanrowi nie pozostaje nic innego, jak opuścić gabinet, dusząc w sobie 20
przekleństwa. Wspaniała Ninon z nawyku pomacha rękami przed nosem nieudanego brata, zapominając, iż zdążył już dorosnąć i nie zrobi na nim wrażenia najbar- dziej nawet siarczysty policzek. W chwilach rozdraż- nienia czcigodna małżonka starszego sędziego trzeciego okręgu miasta stołecznego Suremu zwykła zapominać o dobrych manierach i zmieniała się w krzykliwą wiejską babę, którą była w istocie rzeczy. - Wyciągnęłam cię z brudnej, cuchnącej dziury! Na- karmiłam, odziałam, pokazałam świat! Wyprosiłam dla ciebie miejsce! Ja, sławna dama, żona wybitnego sędziego, chodziłam koło tej tłustej świni tylko dla cie- bie. - Oczywiście wszystko było mocno przesadzone: i jej sława, i wybitność męża. - Bo dla mnie coś znaczy wspólna krew! Nie to, co dla innych! I tak mi się odpłaciłeś! Co za wstyd! Won z mojego domu i żebym cię więcej nie widziała! I Wanr, wykrzyczawszy siostrze, co myśli o niej i o jej niezbyt czcigodnej matce, trzaśnie drzwiami. Matka Ninon była pierwszą żoną ojca, zwykłą chłopką. Zamożny rodzic dał jej niezły posag - wystarczyło, aby skusić zubożałego szlachcica, choć i tak nie udało się odbudować zrujnowanego majątku. Rozmyślania o tym, co będzie, sprowadziły na mło- dzieńca dalsze sugestywne obrazy, jak pada ofiarą roz- boju na drodze, kiedy niespodziewana myśl sprawiła, że osłupiał. Przecież ksiąg wynosić nie wolno! Nawet introligator pracował na miejscu, w kącie za przepie- rzeniem. Jeżeli woluminu nie ma na półce, ktoś go zabrał. A ponieważ Wanr jest teraz sam, księga może znajdować się albo u Opiekuna, albo u rzemieślnika. Opiekunowi byłaby po nic, czyli trzeba zajrzeć za parawan! Aż dziw, że od razu o tym nie pomyślał. 21
Z pewnością przez ten przeklęty ból głowy. Wszedł za przepierzenie. Klepsydra na ścianie wciąż jeszcze dawała nadzieję, że zdąży. Nie będzie trudno dogadać się z introligatorem Atainem, bo stary miał pewną słabość - uwielbiał opowiadać o starych dobrych czasach, kiedy księgi były nowsze, Opiekunowie mądrzejsi, a urzędnicy skromniejsi. Uważny słuchacz, potakujący co jakiś czas, zawsze mógł liczyć na pomoc. Podsekretarz najpierw rzucił okiem na stół: drogocenny tom leżał tam, otwarty na rozdziale “Rodowe totemy i związane z nimi ceremonie". Wanr rozpoznał rysunek twarzy jakiegoś bożka szczerzącego zęby. Odetchnął z ulgą, po czym spojrzał na fotel. Spojrzał i straci! mowę. W fotelu bowiem siedziała kobieta. Młoda i piękna. Oczywiście, należy pamiętać, że w wieku Wanra prawie wszystkie młode kobiety wydają się piękne. Lecz ta... Śnieżnobiała przejrzysta tkanina otulała nienaganną figurę cudowną mgłą, opadając niezliczonymi fałdami. Złote włosy zostały zaplecione we wspaniałe warkocze i ułożone tak, że dodawały urodziwej niemal łokieć wzrostu. I twarz - ach, ta twarz! Nienaganny owal i uroczy podbródek, głębokie szare oczy, zmysłowy zarys karminowych warg, łabędzia szyja, maleńkie różowe uszy... Nie kobieta, ale bogini - żeńska hipo-staza każdego z Siedmiu. A co tam Siedmiu! Gdyby sam Stwórca chciał się ukazać w ciele niewiasty, wybrałby właśnie taką postać. Ale - niechże ją Ared porwie -po co jej traktat o barbarzyńcach?! Do lektur nadających się dla młodych panien Wanr zaliczał jedynie tomiki sonetów miłosnych, nastrojowych i ułatwiających mężczyźnie drogę do serca, a także hagiografie świętych, aby te nastroje można było łatwiej okiełznać. Natomiast damy zamężne winny ograniczać się 22
do studiowania modlitewników oraz przepisów kuchar- skich. Wszystkie kobiety, które do tej pory spotykał, ograniczały swe zainteresowania właśnie do wymie- nionych zagadnień. Ale ponieważ czas uciekał nieubła- ganie, Wanr - wielka nadzieja dyplomacji - opanował zaskoczenie i przystąpił do dzieła, przypominając sobie wszystkie pisane i niepisane zasady etykiety. W modzie ostatnio była mowność. - Pani, nie miałem honoru zostać ci przedstawio nym, więc jeśli w tej chwili pozwalam sobie na zbyt wielką śmiałość, to tylko dlatego, że uroda twoja prze szkadza mi znaleźć właściwe słowa, odpowiednie do sytuacji, muszę jednakowoż zakłócić twój spokój. Wy daje mi się bowiem, iż księga, którą zechciałaś, pani, zainteresować się właśnie, zdążyła ci się już znudzić. Co i nie dziwi, bo czyż taka materia może zaciekawić tak wielką damę? A ponadto błagam cię, abyś pozwoliła mi zabrać ów śmiertelnie nudny foliał, abym zdołał dopełnić moich obowiązków. Żadna, nawet najpiękniejsza kobieta nie byłaby w stanie oprzeć się tak wyszukanej, dwornej mowie. Jakże delikatnie napomknął, iż lepiej by było dla niej trzymać się z dala od tak poważnych spraw, które przeznaczone są jedynie dla męskiego, przenikliwego umysłu. Ku jego niepomiernemu zdziwieniu padła krótka i treściwa odpowiedź: -Nie. I nieznajoma przewróciła stronicę. - Ależ proszę mnie wysłuchać... - Nie dane mu było dokończyć. - Powiedziałam “nie". - W głosie kobiety było tyle chłodu, że mógłby zamrozić gorące źródło. 23
- Posłuchaj, pani, nie mogę wyobrazić sobie ani jednego powodu, dla którego miałabyś potrzebować tej księgi. Zwłaszcza że dotyczy rodowych obrzędów. Przyzwoita kobieta nie powinna znać nawet słów, któ re tam można przeczytać! A ja bez tego foliału zginę marnie! Przestań się więc upierać, czcigodna pani, oddaj mi to, czego nie potrzebujesz! Tym razem w jasnoszarych oczach kobiety pojawiła się iskierka zaciekawienia. - Aha, czyli jednak potrafi pan rozmawiać jak zwy- czajny człowiek. To wielka rzadkość. Pewnie od nie- dawna przy dworze? - A jakie to ma znaczenie?! - Każda minuta rozmowy zbliżała go do końca kariery. - W jaki sposób zbiór traktatów o barbarzyńcach może pana zbawić od nieszczęścia? - Och, ta wasza kobieca ciekawość! Kiedyś zgubi świat! - Ale jak na razie ów świat jeszcze jest cały, choć kobiety były ciekawe od jego początku. Zatem? - Referat, pani, po prostu referat. Jeśli dasz mi moż- liwość, zdołam go napisać i przekażę starszemu se- kretarzowi. On odda go ministrowi, a ten przedstawi namiestniczce, która z pewnością zapomni o nim od razu, jak tylko go usłyszy. O raporcie, rzecz jasna, bo minister na pewno będzie się jej nachalnie przypominał. Jeśli zaś nie sporządzę referatu, namiestniczka będzie niezadowolona z ministra, minister ze starszego sekretarza, a biednego Wanra po prostu wyrzucą, bo chętnych na jego miejsce jest wielu. A potem ucieknę z miasta, zamarznę na śmierć i zarżną mnie zbóje. - Zdecydowałby się pan na coś. - Uśmiechnęła się 24
ledwie dostrzegalnie. - Albo pan zamarznie, albo zabiją pana rozbójnicy. Wanr postanowił kuć żelazo póki gorące. - Tylko od pani zależy, czy będę żył, czy umrę w kwiecie wieku. - Skąd ten pośpiech? Młody człowiek odchrząknął... Przecież nie opowie jej o pijatyce, która zatrzęsła całą dzielnicą. - Niestety, milady, młodość czasem doprowadza człeka do szalonych czynów. - Czyżby nieszczęśliwa miłość? - Tylko bardzo uważny słuchacz zauważyłby nutkę zdziwienia w peł- nym współczucia głosie. - Całą noc śpiewał pan serenady pod oknem ukochanej? Czy też na odwrót, miłość szczęśliwa, która doprowadziła do tego, że spadł pan na klomb pod tymże samym oknem? - Pani, zlituj się! Została mi mniej niż godzina! Wczoraj piłem z przyjaciółmi! Niczego przed panią nie ukrywam, proszę, uratuj zbłąkaną duszę! - Cóż, w zamian za dwie świece w świątyni Am- merta zgodzę się pójść panu na rękę. Ale proszę więcej nie grzeszyć. - Cały ołtarz zastawię świecami, moja wybawczyni! Kobieta rozprostowała ramiona, wstała, wygładziła suknię i wyszła z sali. Wanr natychmiast dopadł upra- gnionego foliału i dopiero po zapisaniu dziesięciu stron zdał sobie sprawę, że nie spytał nieznajomej o imię.
4 Zgodnie z dworskim ceremoniałem w sali Małej, zwanej także Różową, o ścianach z drogocennego - ró- żowego właśnie - drzewa, należało przyjmować posłów sprzymierzonych państw w sprawach niezwiązanych z wypowiadaniem wojen, dotyczących zawierania pokoju albo ustalania nowych ceł. Lecz namiestniczka Enrissa, ku oburzeniu szambelana i niezadowoleniu korpusu dyplomatycznego, wolała prowadzić rozmowy z posłami w jednym ze swoich gabinetów, salę zaś wykorzystywała do przyjmowania codziennych ministerialnych raportów. Bawiło ją przebywanie w ciepłym, różowym kolorze i patrzenie na urażone oblicza najważniejszych urzędników w państwie. Z sobie tylko znanego powodu budowniczy ustawił tron naprzeciw drzwi, na tle ogromnego, zajmującego całą ścianę okna. Słońce otaczało namiestniczkę bajeczną aureolą, pozostawiając jej twarz niewidoczną, a ministrowie, mrużąc oczy, mozolnie odczytywali pisma. Teraz słuchała referatu “O tradycjach Imperium w przyłączaniu nowych terytoriów", w dodatku 26
słuchała z nieoczekiwanym zainteresowaniem, z uzna- niem przyjmując zgrabne frazy, krzywiąc się przy mniej udanych. Uczciwie musiała przyznać, że tych pierwszych było zdecydowanie więcej. Autor nie zachwycał lotnością, ale odróżniał się znacznie od reszty. Jednakże Enrissa koniec końców była lekko rozczarowana. Oczekiwała czegoś więcej. Nie od samego referatu - zazwyczaj orientowała się w istocie sprawy nie gorzej, jeśli nie lepiej, niż przedstawiający go urzędnik, po to spędzała poranki w bibliotece - ale od autora. Wreszcie minister umilkł i skłonił się z szacunkiem, podając władczyni pismo, aby przekazała je archiwiście. Jeszcze jeden drażniący bezsensownością rytuał: po co czytać raporty na głos? Enrissa podejrzewała, że pierwsze namiestniczki po prostu nie umiały czytać. Salomeą Pierwsza Wielka z całą pewnością była niepiśmienna - w tamtych czasach może co dwudziesty mężczyzna coś tam dukał, a kobiety... Enrissa prychnęła. Po przejrzeniu ocalałych portretów owej namiestniczki i jej dekretów doszła do przekonania, że król Elian pojął tę piękność za żonę nie dla jej rozumu, ale innych, bardziej przyziemnych zalet. Szybko przeleciała wzrokiem tekst, oceniając cha- rakter pisma. Wyraźne litery, silny nacisk - wprawdzie nie było w nich lekkości, ale przynajmniej ani jednego skreślenia, choć piszącego czas naglił. Księga traktująca o piśmie, nauce rozpoznawania cech człowieka według stawiania liter, określiłaby autora jako człowieka młodego, pełnego sił i ambitnego, ale niestety, nieco ograniczonego. Rzeczony traktat Enrissa znała na pamięć i już wiele razy skorzystała na tym, że potrafiła na podstawie pisma określić, z kim ma do czynienia. Niestety, księga, należąca do najcenniejszych 27
w bibliotece, napisana została od pierwszej do ostatniej litery trafaretem. Anonimowy autor nie pożałował trudu, żeby czytelnik mógł natychmiast wykorzystać nabytą wiedzę. Namiestniczkę wyrwało z zamyślenia taktowne po- kasływanie archiwisty, który podsunął srebrną tacę. Na niej miała położyć dokument. - Na razie ten papier zostanie u mnie. A pan, panie Tarin, racz przysłać do mnie autora - zwróciła się do ministra. - Starszy sekretarz Arton przybędzie w ciągu paru minut, wasza wysokość. - Starszy sekretarz Arton ograniczył się do przy- łożenia pieczęci na dokumencie, a ja chcę rozmawiać z jego autorem. Nieszczęsny minister nie miał pojęcia, który z pod- sekretarzy napisał ten przeklęty referat, ale wnosząc z tonu namiestniczki, nie czekało go nic dobrego. Ciekawe, co naknocił. Czyżby nie spodobały się wyciągi ze starych traktatów, zawierające pochwały pod adresem imperium i namiestniczek w szczególności? Przecież to oczywiste, iż Wyspy Sveselskie trzeba przyłączyć na innych warunkach niż ziemie barbarzyńców tysiąc lat wcześniej. Ale pozory przestrzegania tradycji należy zachowywać, ponieważ tradycje są osnową każdego państwa i ciągłości władzy. Namiestniczka nie może się z tym nie zgodzić. Co mogło jej się nie spodobać?! Minister Tarin oddał nielekkiej służbie dyplomatycznej czterdzieści ze swoich sześćdziesięciu lat życia i najbar- dziej ze wszystkiego na świecie nienawidził niepewno- ści. Kiedy tylko namiestniczka skinieniem ręki wyraziła zgodę, stary urzędnik szybko opuścił salę i wezwał zastępcę. Niebawem dotarł po nitce do kłębka. Trzeba 28
by zerknąć na ptaszka, zanim wyśle go przed oblicze En- rissy. Minister nigdy nie spodziewał się niczego dobrego przy jakichkolwiek zmianach. Zazwyczaj skostnienie nie jest dobrze widziane w dyplomacji, ale Amaldija wolała widzieć na odpowiedzialnych stanowiskach swoich ró- wieśników, obawiając się gorącej przedsiębiorczości, jej następczyni zaś nie śpieszyła się używać żelaznej miotły, aby zaprowadzić własne porządki. Bez pośpiechu zamie- niała starych gwardzistów na swoich ludzi, zupełnie jak cierpliwy rybak powoli zwija linkę, nie pozwalając rybie zerwać się z haczyka. Kiedy namiestniczka została sama, oparła głowę o zagłówek fotela i przymknęła oczy. Działanie takie jak przed chwilą, pod wpływem kaprysu, okazało się dziwnie przyjemnie. Zarządzanie państwem w pierwszym rzędzie wymagało opanowania i cierpliwości. Uczynić coś bezużytecznego i bezsensownego tylko dla własnej satysfakcji to postępek niegodny władczyni, ale zupełnie naturalny dla młodej kobiety. Enrissa zapragnęła zobaczyć jeszcze raz porannego rozmówcę, popatrzeć, jak będzie się tłumaczyć - zmieszany, zacinający się, gubiący słowa, w myślach przeżywający koniec kariery, a potem miłosiernie odpuścić mu, wyróżnić za dobrą służbę. Potrzebowała ludzi młodych, marzących o zaszczytach, zależnych tylko od niej, oddanych tylko jej. Już przysposobiła nowego ministra wojny, teraz zamierzała wysłać na zasłużony odpoczynek czcigodnego Tarina. Obiecane przez ministra pięć minut przeciągnęło się w piętnaście, a potem w pół godziny. Enrissa zdążyła dwa razy przeczytać referat, znalazła opuszczony przecinek. Jeszcze trochę i trzeba będzie szykować się na wieczorny wyjazd do ratusza. Nie może przecież 29