Danowi i Kathy
oraz Donowi i Kathe,
którzy, każde na swój własny sposób,
rozprawili się z pogłoską,
że pisanie jest z konieczności
zajęciem samotnika
PROLOG
Świat był masą jaskrawych barw, przenikających się jak plamy światła ciśnięte w wirujący
odmęt. Tłem była spowijająca wszystko delikatna mgiełka roślinnego życia, w niej jaśniały
bardziej wyodrębnione błyski zwierząt i owadów. Było tam też niemal lśnienie, które
wskazywało na przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Jakże odbiegało od szarości i czerni jego
właściwej siedziby.
Astaroth nienawidził tego wszystkiego.
Oczywiście, najbardziej nienawidził ludzi, lecz jego złość budziły też wszystkie inne przejawy
życia. Nawet życie roślin, bo choć samo w sobie bezużyteczne i niewinne, to jednak bez niego
nie mogłaby istnieć cała reszta… a wówczas demon i jego rodzaj nie znajdowałby się w tak
nienawistnym położeniu. Śmiertelne życie było zarówno wrogiem, jak i zdobyczą w tej wojnie
i wynikające stąd połączenie żądzy i furii często stawało się dla niego niemal nie do zniesienia.
Trudno było uwierzyć, że rodzaj ludzki, tak niewiarygodnie kruchy i głupi, może być
równocześnie tak nieznośnie silny. Demon nie rozumiał tego – żadna z istniejących Potęg tego
nie rozumiała – i złość biorąca się z owej niemożności zrozumienia tylko potęgowała w nim
chęć, by zniszczyć to wszystko.
Lśnienie oznaczające ludzką istotę przemknęło obok miejsca, gdzie demon unosił się
zwinięty wokół siebie, i Astaroth skrzywił się. Lecz to nie była ta istota i minęła go nieświadoma
niczego. Jednak niewiele czasu upłynie, nim tamta właściwa wróci, by zacząć go wypytywać,
i demon wiedział, że oto nadeszła pora przygotować się na ten kontakt. By ukryć swoją
nienawiść i przepełniający go gniew wobec tego człowieka i jego rodzaju. By przedstawić się
jako chętny i godny zaufania sługa, gotowy spełniać głupie człowiecze rozkazy. By ukryć
prawdę, kto z nich jest tutaj faktycznie panem.
Tej roli Astaroth nie cierpiał, tej roli większość jego rasy nigdy by nie zaakceptowała ani nie
zniosła. Lecz on miał więcej cierpliwości od innych; a może po prostu wyraźniej dostrzegał
możliwości, jakie wynikały z takiej sytuacji. Wkrótce, wiedział to dobrze, cały ból i gorycz
upokorzenia odwrócą się, aby spaść na rodzaj ludzki, i zostaną tysiąckrotnie wynagrodzone.
Już wkrótce.
ROZDZIAŁ 1
Melodyjne podzwanianie domowego kompu rozbrzmiewało cicho, lecz uporczywie, samo
urządzenie zaś miało nieskończoną cierpliwość… i w końcu Danae mal ce Taeger otrząsnęła
się z kamiennego snu, by na nie odpowiedzieć.
– Tak, Rax, o co chodzi? – wymamrotała.
– Dziś rano dzwonił do ciebie Dean Hsiu, Danae – rozległ się cichy głos kompu. – Przykro
mi, że cię budzę, lecz prosił, byś oddzwoniła najpóźniej do jedenastej.
Danae zdołała na tyle unieść powieki, by skupić wzrok na holozegarze, który był tuż obok
unoszącego się nad podłogą posłania. Zostało jeszcze pięć minut.
– Czy powiedział, czego chce? – Westchnęła, przeciągając się pod prześcieradłem
i uspokajając buntujący się niespodziewanie żołądek.
– Nie, lecz wnosząc z jego tonu powiedziałbym, że cieszył się z czegoś.
– W przypadku Deana Hsiu może to oznaczać praktycznie wszystko – odparła cierpko,
siadając i drapiąc się energicznie po głowie. Rzucone poniewczasie spojrzenie na posłanie obok
powiedziało jej, że rozmowa nie zakłóciła snu Pirra, ponieważ jego tam nie było. Sądząc
z wyglądu posłania, pewnie w ogóle nie położył się do łóżka.
– Pirro już wstał i wyszedł? – zapytała z wymuszoną obojętnością, kiedy zsunęła się na
podłogę i poczłapała do niszy po togę.
– Wydaje mi się, że wyszedł z doku krótko po tym, jak położyłaś się dziś w nocy do łóżka –
odpowiedział Rax.
– Dziś rano, chcesz powiedzieć.
Danae spojrzała ze złością na łóżko. Przez chwilę czuła pokusę, by przeszukać połowę niszy
Pirra, żeby zobaczyć, czy wyszedł w roboczym ubraniu, czy też po prostu wybrał się na
poszukiwanie kolejnego przyjęcia po tym, kiedy ich zrobiło klapę. Lecz Dean Hsiu czekał…
a próby kontrolowania Pirra i tak były tylko stratą czasu. Już od dawna wiedziała, że ten
związek się skończył.
– Wybierz dla mnie Deana Hsiu, dobrze, Rax? – poprosiła z westchnieniem.
Zdążyła usadowić się przed telefonem, nim pojawił się przed nią hologram starszego
mężczyzny.
– Ach… Ms. Panya – rozpromienił się Hsiu. – Dziękuję, że odpowiedziałaś na mój telefon.
Mam nadzieję, że nie zakłóciłem ci spokoju?
– Oczywiście, że nie, proszę pana – odparła Dane. – Dziś w nocy pomagałam paru
przyjaciołom świętować ich praktyki dyplomowe i obawiam się, że nadmiernie to
przeciągnęliśmy.
– Cóż, będziesz musiała poprosić ich, by wieczorem odwzajemnili ci tę uprzejmość –
uśmiechnął się jej rozmówca. – Twój wniosek w sprawie praktyk właśnie wrócił – zawiesił
dramatycznie głos – opatrzony pieczątką „zatwierdzono”.
Danae opadła szczęka.
– Chce pan powiedzieć… Triplet?
– Triplet, właśnie tak. – Hsiu skinął głową. – Threshold, Shamsheer i Karyx. Dostałaś
zezwolenie na wszystkie trzy światy. I z tego, co wiem, jest to pierwszy wypadek, że ktoś
z Autaris został tak zaszczycony. Moje najserdeczniejsze gratulacje.
Danae znowu zaczęła oddychać.
– Dziękuję panu. To… o wiele więcej, niż się spodziewałam.
– Tak, wiem – odparł z błyskiem w oku. – Lecz czeka cię mnóstwo pracy, więc opanuj się
i weź się w garść. Przede wszystkim będziesz musiała przejść pełny trening mentalny,
maksymalizujący zdolność zapamiętywania; potem trzytygodniowy kurs językowy. Następnie…
niech pomyślę… następnie spędzisz kolejne trzy tygodnie, zapoznając się z kulturami
Shamsheeru i Karyxu; i w końcu czekają cię ćwiczenia praktyczne z ustnych poleceń
i najczęściej używanych zaklęć.
– Tak, oczywiście. Och, czy było tam coś o kurierze, o którego prosiłam?
– O kurierze? Nie wiedziałem, że zwróciłaś się z jakąś szczególną prośbą… – Hsiu spojrzał
gdzieś poza obiektyw. – Och, tak, jest. Najbardziej doświadczony kurier… mam tu nazwisko,
Ravagin.
– Dostanę go?
Hsiu zmarszczył nieznacznie brwi.
– Sformułowanie nie jest do końca jasne… ale wygląda na to, że jeśli on się zgodzi, to
Kontrola Tripletu nie będzie miała nic przeciwko temu. To jakiś twój przyjaciel?
– Nigdy go nie widziałam. Lecz przydzielenie mi najbardziej doświadczonego kuriera ma
ogromne znaczenie dla projektu, którego plan przedłożyłam.
– Ach. – Hsiu wzruszył ramionami, najwyraźniej zbywając to jako rzecz, z którą nie miał nic
wspólnego. – Cóż, tak czy inaczej, rozpocząłem już przygotowania, kontaktując się
z rozmaitymi, związanymi z tą sprawą departamentami. Sprawdź jutro w moim biurze, czy
nadszedł zatwierdzony rozkład twoich zajęć, dobrze?
Szczęki Danae zacisnęły się na chwilę; lecz ani w głosie Hsiu, ani na jego twarzy nie
dostrzegła nawet śladu niedbałej arogancji swego ojca. On po prostu próbuje pomóc,
powiedziała sobie, tłumiąc odruchowy bunt, który tamten mimo woli wyzwolił. Nie usiłuje
rządzić, nie widzi we mnie dzieciaka, który nie potrafi pokierować własnym życiem. Po prostu
oferuje pomoc i zwykłą uprzejmość. To nieco pomogło.
– Znakomicie, proszę pana – odpowiedziała grzecznie, zdoławszy zapanować nad głosem.
– Dziękuję, że mimo tylu zajęć znalazł pan dla mnie czas.
– Och, to żaden kłopot, Ms. Panya. Dobrze więc, zostawiam cię teraz samą. I jeszcze raz,
moje gratulacje.
– Dziękuję ci, Deanie Hsiu.
Hsiu uśmiechnął się i jego wizerunek zniknął. Danae odchyliła się na krześle i błądziła
wzrokiem po pokoju, próbując uporać się z ogromem swego tryumfu. Zezwolenia na
odwiedzenie któregoś z ukrytych światów Tripletu były równie rzadkie co uczciwi ludzie…
zatem przyznanie jej jednego z takich zezwoleń w rzeczy samej było…
Było w najwyższym stopniu podejrzane.
Zagryzła wargi, a przepełniające ją uniesienie rozwiało się w obliczu nagłych wątpliwości.
Pewne wyśledził ją tutaj… a jeśli tak, to dowiedział się o jej podaniu w sprawie praktyk na
Triplecie…
W porządku, Danae, przestań się podniecać i pomyśl. Wysłała podanie… kiedy? Trzy
miesiące temu? Mniej więcej. Dobrze: lot na Triplet zajął być może tydzień; dla prawidłowej
oceny musiano sprawdzić główne rejestry ziemskie z punktu widzenia ewentualnych problemów
psychologicznych, politycznych czy też prawnych. Czyli jeszcze cztery do pięciu tygodni na lot
w obie strony, razem ze sprawdzeniem i całą resztą i oczywiście na koniec jeszcze tydzień, by
dostarczyć zgodę na Autaris. Co daje… najwyżej sześć albo siedem tygodni. Mieliby sześć
tygodni, żeby wydobyć jej podanie z całych worków podobnych wniosków; by przeczytać je,
przeanalizować, pokazać wszystkim wokół, przekazać do góry, i w końcu je zatwierdzić.
Niemożliwe. To było po prostu niemożliwe.
– Cholera – powiedziała bardzo cicho. – Cholera. Cholera.
– Danae, wszystko w porządku?
– Nie, Rax, nic nie jest w porządku – warknęła. – Gdzie on jest?
– Pirro? Sądzę…
– Do diabła z Pirro. Chodzi o Harta. Gdzie on jest?
Krótka chwila ciszy.
– Nie sądzę, bym znał kogokolwiek o tym imieniu.
– Sprawdź jeszcze raz – rzuciła ze złością. – Jest gdzieś tutaj… w mieszkaniu obok, na
ulicy, może pod kamieniem na podwórku. – Podniosła nagle głos. – Hart? Wiem, że mnie
słyszysz, ty bękarcie. Zbieraj się i chodź tutaj, zaraz. Słyszysz mnie? Zaraz.
Nie usłyszała odpowiedzi… ale też nie oczekiwała jej. Zaciągnąwszy gwałtownie szarfę togi,
zdecydowanym krokiem wyszła z pokoju i zeszła do holu. Tam czekała, wpatrując się
wściekłym wzrokiem w wejście.
Rozległo się delikatne, niemal nieśmiałe pukanie w drewno pokrywające stal drzwi.
– Wejdź – zgrzytnęła zębami Danae, nie robiąc nic, by otworzyć drzwi.
Chwila ciszy… potem z cichym klik elektroniczny zamek otworzył się i drzwi rozwarły się na
oścież. Do holu wkroczył człowiek średniego wzrostu o trudnym do określenia wyglądzie,
wsuwając do kieszeni mały elektroniczny dekoder.
Przez chwilę patrzyli tylko na siebie w milczeniu. Potem Danae nabrała głęboko powietrza
w płuca.
– Zrobiłeś to, prawda? – powiedziała. – Załatwiłeś mi tę wyprawę na Triplet. Ty i kochany
tatuńcio, i całe cholerne mnóstwo pieniędzy.
Hart wzruszył nieznacznie ramionami.
– Ja tylko przesyłam meldunki – odparł. – Nie wiem, co twój ojciec robi z otrzymanymi
informacjami.
– Pewnie. – Przymknęła na chwilę oczy; czuła, jak całe wcześniejsze podniecenie ulatuje
z niej, pozostawiając w ustach smak popiołu. – A jeśli to odrzucę? Potrafię to zrobić, dobrze
wiesz. Co zrobiłby z tobą kochany tatuńcio, gdyby dowiedział się, że połapałam się w waszych
maleńkich machinacjach?
– Mojej pracy nie da się wykonywać bez końca w ukryciu, Ms. mal ce Taeger. Jesteś na to
zbyt inteligentna, i twój ojciec zdaje sobie z tego sprawę. Jestem tutaj, by cię strzec, to
wszystko.
– I żeby umożliwiać mu wtrącanie się w moje życie, kiedy to tylko możliwe. Mam rację?
Hart nie odpowiedział.
– Od jak dawna mnie śledzisz? – zapytała Danae, żeby przerwać ciszę.
– Niemal od chwili kiedy wstąpiłaś na uniwersytet – odpowiedział Hart. – Łatwo było cię
odnaleźć pod tym przezwiskiem „Danae Panya”. – Uniósł z zamysłem brew. – Prawie jakbyś
wiedziała, że nigdy nie dostaniesz się na Triplet bez pewnej pomocy.
Omal nie plunęła mu w twarz. Powstrzymało ją tylko skręcające wnętrzności podejrzenie, że
może jednak ma rację.
– Tak właśnie sądzisz, co? – warknęła. – Myślisz, że to wszystko dzieje się dlatego, że
maleńka dziewczynka kochanego tatuńcia ciągnie dwie sroki za ogon? Że próbuje ustawić się
tak, jak jej najwygodniej?
Hart ledwie dostrzegalnie wykrzywił usta.
– Nie potrafię powiedzieć, Ms. mal ce Taeger. Czy to już wszystko?…
Danae parsknęła.
– Jak gdyby moje rozkazy cokolwiek dla ciebie znaczyły. Pewnie; idź sobie, zabieraj się
stąd.
Już miał ruszyć do drzwi, lecz zawahał się.
– Ms. mal ce Taeger… czy twój przyjaciel wybiera się z tobą na Triplet?
– Kto? Pirro? – Uśmiechnęła się krzywo. – Ach, tak, przypuszczam, że kochany tatuńcio jest
z jego powodu nieźle rozdrażniony, prawda? Jego słodka, niewinna córeczka żyjąca
z pozbawionym ambicji obibokiem. Cóż, powiedz mu, że tak, z pewnością zabiorę go ze sobą
na Threshold. Może nawet na Shamsheer i Karyx, jeśli odpowiednio posmarowaliście
tamtejszych urzędników.
– Jak sobie życzysz – rzekł spokojnie. – Przypuszczam, że osobiście zechcesz dostarczyć
Pirro owe dobre wieści. Sądzę, że wciąż jeszcze znajdziesz go w kamienicy na rogu z kobietą,
którą odprowadził do domu zeszłej nocy z waszego przyjęcia.
Zwieszona u boku prawa dłoń dziewczyny zwinęła się bezsilnie w pięść.
– Wynoś się – rzuciła Danae zdławionym szeptem.
Hart skłonił się i wymknął cicho, zamykając za sobą drzwi i zatrzaskując elektroniczny
zamek. Danae przymknęła powieki i wsparła się o ścianę. Cała jej żelazna stanowczość
zmieniła się w wodę i wyciekła. Niewierność Pirra nie stanowiła wprawdzie zaskoczenia –
Danae była na tyle uczciwa, by przyznać to przed sobą – lecz bezceremonialność, z jaką to
ujawniono, mimo wszystko bolała. Bez wątpienia, Hart miał to na celu. Bękart.
Stała tak przez długą minutę, kurując nowe urazy, jakich doznała jej psychika. Potem wzięła
głęboki oddech i wyprostowała się. Uniwersytet na Autaris nie stanowił już dla niej przystani…
lecz z drugiej strony i tak nie miała zamiaru pozostać tutaj na zawsze. Hart był tutaj; Pirro
odszedł – i do diabła z nimi.
Z jakichś znanych tylko sobie powodów kochany tatuńcio w końcu przechytrzył. Bowiem od
kiedy tylko pamięta, ciągnął za sznurki, nie chcąc pozwolić jej żyć własnym życiem ani uznać
faktu, że jest już dorosła i – musiała to przyznać – napełniając ją przez to wciąż nową goryczą.
Lecz teraz, przez otwarcie dla niej tych szczególnych drzwi, prawdopodobnie umożliwił jej
wydostanie się z tego kokonu, który tak ją dusił.
Triplet.
Kupienie jej drogi na Threshold to jedna rzecz; lecz Shamsheer i Karyx to zupełnie coś
innego. Pieniądze nie przedostaną się przez tunele – ani pieniądze, ani powiązania, ani Hart ze
swoją prywatną siatką szpiegowską. Gdy tylko znajdzie się w Ukrytych Światach, będzie mogła
robić wszystko, co zechce… i kochany tatuńcio nie będzie mógł absolutnie nic na to poradzić.
Istniała więc spora szansa, że do końca życia będzie żałował tego, iż pozwolił jej się tam
dostać.
ROZDZIAŁ 2
Rzadko zdarzało się, by teren wokół Krateru Reingold miał okazję spotkać się z czymś
więcej niż tylko z krótkim błyskiem słońca, lecz tego dnia właśnie miało miejsce jedno z tych
rzadkich wydarzeń. Rozsłoneczniony i ciepły ranek, kiedy nawet wiejące zwykle wiatry zmieniły
się w łagodne podmuchy, należał do tych świtów, które przypominały Ravaginowi bardziej
beztroskie dni jego dzieciństwa, więc kusił go, by wyruszyć na włóczęgę wśród okolicznych
wzgórz i odłożyć na później zakończenie raportu. Nikt przecież nie traktował poważnie tych
cholernych sprawozdań, chyba że coś poszło źle. Bóg świadkiem, że zasłużył sobie na
dodatkowy wolny dzień.
Lecz obowiązek wzywał swoją syrenią pieśnią… poza tym, to Corah Lea zebrałaby baty,
gdyby spóźnił się z tą głupią robotą. W końcu poszedł na kompromis; zrezygnował z kolejki
podmiejskiej i przeszedł spacerem dwa kilometry od domu do biura w budynku Dyrekcji
Przejścia.
W niespokojnej budowli skrzydło kurierów stanowiło, jak zwykle, przystań, do której nie
miało dostępu kontrolowane pandemonium, zdające się bez chwili przerwy wypełniać całą
resztę budynku. Wśród inspektorów i koordynatorów nieustannie pędzących na spotkania, grup
przygotowujących się do wypadów w Ukryte Światy i na gwałt załatwiających ostatnie drobiazgi
oraz padających z nóg wycieczek, które już powróciły, wlokących się wolno do pokojów
sprawozdawczych, Ravagin często odnosił wrażenie, że przedostanie się przez budynek
Dyrekcji Przejścia jest najbardziej niebezpieczną częścią każdej wyprawy. Ten dzień nie
stanowił wyjątku, więc odetchnął z ulgą, kiedy drzwi skrzydła kurierów zamknęły się za nim
z solidnym bum.
Wkrótce odkrył, że odprężył się za szybko. Oto kiedy włączył swój terminal, w oczy
uderzyły czerwone litery wiadomości biegnącej przez ekran:
RAVAGIN: PROSZĘ, ZAMELDUJ SIĘ U MNIE NATYCHMIAST.
CORAH.
– Wspaniale – mruknął. – Po prostu wspaniale. – Lea nie wzywała kurierów do swego biura
z błahego powodu. Jeśli chciała widzieć się z nim osobiście, oznaczało to niemal na pewno złe
wieści. Krzywiąc się powstał i zanurzył znowu w pandemonium za drzwiami.
Inspektor Corah Lea czekała na niego z obojętnym wyrazem twarzy, który znał tak dobrze.
– Ravagin – powitała go skinieniem głowy, wskazując krzesło stojące przed biurkiem. –
Oczekiwałam cię nieco wcześniej.
– Wybrałem dłuższą drogę do pracy – rzekł potulnie. – Możesz potrącić mi z wypłaty, jeśli
chcesz.
W zamian został nagrodzony chrząknięciem wyrażającym urażoną godność i niemal
niechętnym uśmiechem.
– Nigdy nie należałeś do ludzi, którzy próbują jakichś zastraszających gambitów, prawda?
W porządku; przejdźmy do rzeczy. To twoje podanie o urlop, na początek. Czy naprawdę
poważnie myślisz o odejściu?
Ravagin skinął głową.
– Nie jest to żaden podstęp, by otrzymać podwyżkę czy zwiększony wymiar urlopu, jeśli o to
ci chodzi. Gdybym chciał czegoś takiego, poprosiłbym o to wprost. Wiesz przecież.
– Wiem. – Jej twarz i głos złagodniały odrobinę. – Czy zatem możesz mi powiedzieć
dlaczego?
Westchnął.
– Widziałaś wyniki testu. Jestem zmęczony, Corah. Po prostu zmęczony. Przeprowadzam
ludzi przez Tunele już od szesnastu lat – a to o dwa do trzech lat dłużej niż jakikolwiek inny
kurier, jakiego posiadasz, i jakiś rok dłużej niż przypuszczalne maksimum.
– Jesteś dobry w tym, co robisz – powiedziała Lea. – Cholernie dobry. Nie naciągalibyśmy
tak bardzo zasad, żeby cię zatrzymać, gdybyś nie był taki dobry.
– Doceniam komplement. – Skinął głową. – Gdybym nie był tak dobry w tym, co robię,
odszedłbym już dawno, z twoją czy bez twojej pomocy.
Żachnęła się, krzywiąc usta.
– Nie wiesz, co to fałszywa skromność, prawda?
– Fałszywa skromność dobra jest dla polityków – wzruszył ramionami.
Zapadła chwila ciszy.
– No cóż – odezwała się w końcu Lea. – Czy istnieje coś, co mogłabym zaoferować, a co
zmieniłoby twój zamiar? Sam wspomniałeś o podwyżce i dłuższym urlopie.
Uśmiechnął się.
– Nie, chyba że masz jakiś magiczny balsam dla ukojenia chwilowo wypalonej psychiki.
– Przykro mi… wszystkie te technologiczne cuda są za Tunelem, gdzieś w Shamsheerze.
Nie sądzę jednak…?
– Gdyby mieli coś takiego, dawno bym z tego skorzystał – odparł cierpko. –
Prawdopodobnie. Czy jest coś jeszcze?
– W rzeczy samej. – Usiłowała przybrać obojętną minę, ale co i raz na jej twarzy pojawiało
się zakłopotanie. – Otrzymałam… no cóż, nazwijmy to niecodzienną prośbą, pochodzącą
z nieznanego źródła… nieznanego, ponieważ nikt nie chce mi powiedzieć skąd, do diabła,
pochodzi. W prośbie tej wyrażono szczególne życzenie, by nasz najbardziej doświadczony
kurier został wyznaczony jako ten, który ma zabrać magistrantkę Uniwersytetu Autaris do
Ukrytych Światów w celu odbycia przez nią praktyk.
Ravagin zmarszczył brwi.
– Chodzi o studentkę? Jedną?!
– Tak napisano.
– Co oni sobie myślą, u diabla, że co my tutaj prowadzimy, prywatne biuro obsługi
turystycznej?
Lea wzruszyła ramionami.
– Nie wiem nic więcej ponad to, co ci przekazałam… z wyjątkiem być może wyraźnych
aluzji, że jeśli nie zgodzisz się jej towarzyszyć, to mogą spotkać cię nieprzyjemności.
– Och, skończ z tym, dobrze? Mnie to nie dotyczy. Idę na urlop, pamiętasz?
– Może tak, może nie. – Lea wciągnęła głęboko powietrze. – Nie możemy udawać, że ktoś
inny jest bardziej doświadczony od ciebie; to udokumentowany fakt, którego nie możemy ukryć.
Ważniacy na górze dali już do zrozumienia, że chcą, byś pozostał na służbie na czas tej
ostatniej wyprawy. Jeśli tego nie zrobisz… to całkiem możliwe, że twój wniosek o urlop może
nie zostać zatwierdzony.
– Cóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to tryumf pewnego rodzaju ludzkiej głupoty –
prychnął Ravagin. – Mam nadzieję, że przedstawiłaś im do poczytania wyniki mojego ostatniego
testu medyczno-psychologicznego?
– Oczywiście, powiedziałam im, że występuje u ciebie pełnoobjawowy syndrom
wyczerpania związany z pracą kuriera – westchnęła. – Nic to nie dało. Najbardziej
doświadczony kurier jest tym, czego chcą, i najbardziej doświadczony kurier jest tym, co
zdecydowani są dostać.
– Zatem w porządku. Jeśli w ten sposób chcą grać, to zwolnię się natychmiast. Wówczas
będę całkowicie poza ich zasięgiem.
– No cóż… – Teraz Lea wyglądała na wyraźnie zakłopotaną. – Nie przypuszczam, byś był
gotów przejść na emeryturę w dojrzałym wieku trzydziestu ośmiu lat.
Ravagin poczuł, jak zwężają mu się oczy.
– Sugerujesz – rzekł wolno – że mogą mi dać wilczy bilet, jeśli nie zechcę im ulec?
Lea rozłożyła ręce.
– Nie wiem, co zamierzają tam na górze, przysięgam. Wiem tylko, że nie widziałam nikogo
tak bardzo zdenerwowanego od czasu, kiedy Proloc z Yandahlu zignorował wszelkie
ostrzeżenia i straszliwe opowieści i zażądał, byśmy zabrali jego dzieci do Shamsheeru, aby
mogły się przelecieć na latających dywanach.
Dreszcz przebiegł Ravaginowi po plecach.
– Więc kim, u diabła, jest ta studentka, córką Prezydenta?
– Znam tylko jej nazwisko: Danae Panya. Aktualnie na Autaris; żadnych innych danych nie
przekazano. Czy coś ci to mówi?
– Absolutnie nic. – Nie dodał, że sprawy polityki i biznesu Dwudziestu Światów stały na
marginesie jego zainteresowań.
– Mnie też to nic nie mówi. – Lea skrzywiła usta. – Słuchaj, Ravagin, wiem, że nienawidzisz
ustępować pod naciskiem tak samo jak ja… lecz czy doprawdy byłoby to takie złe? Naprawdę
takie nie do przyjęcia? To będzie tylko jedna osoba…
– Niedoświadczony dzieciak.
– Oni wszyscy są niedoświadczeni, dlatego właśnie potrzebujemy kurierów, czyż nie? Więc
to będzie jedna osoba, a nie jakaś grupa wycieczkowiczów, których wy wszyscy tak nie
cierpicie. W dodatku z wyznaczonym przez uniwersytet programem badawczym. Co oznacza,
krótką wyprawę, podczas której nie będzie ci się plątać pod nogami, tylko przez większość
czasu zajmować własną robotą. Pojawi się tutaj za kilka tygodni, co daje ci sporo czasu na
wypoczynek i przygotowanie na jej przyjęcie.
– Och, toż to najsłodszy sen kuriera – rzekł sarkastycznie Ravagin, krzywiąc usta pod
wpływem niespodziewanej myśli. – Powiedz mi, Corah: czym ci zagrozili, gdybyś mnie na to nie
namówiła?
Jej oczy umknęły przed jego spojrzeniem.
– To nie ma nic do rzeczy. Poza tym, to nie twoja sprawa.
– Aha. – Innymi słowy, gdyby się z tego wykręcił, ona zebrałaby za to wszystkie baty.
Niech diabli wezmą ich wszystkich, pomyślał z goryczą. Trzeba było należeć do szczególnie
niskiej klasy ludzkiego robactwa, by uderzać w człowieka przez jego przyjaciół… i należeć do
szczególnie głupiej klasy ludzi, by ustępować pod taką presją.
Klasy, której członkiem, niestety, był on sam. Zdarzały się chwile, kiedy nienawidził się za
to.
– W porządku – westchnął. – Zrobię to… nie dla twojego szefa, i z całą pewnością nie dla
tego dzieciaka, Panya, i jej politycznych koneksji. Zrobię to tylko i wyłącznie dla ciebie, Corah…
więc dopilnuj, żeby się o tym dowiedzieli. Zrozumiano? Winni zwracać się do ciebie Wielki
Szefie.
Lea skinęła głową próbując, nie do końca z powodzeniem, powstrzymać łzy napływające jej
do oczu.
– Zrozumiałam, Ravagin. Każę im też za to w taki sposób zapłacić, żeby skorzystał na tym
cały Korpus. Możesz na to liczyć.
– Z pewnością. – Podniósł się. – Więc jeśli to wszystko… muszę jeszcze dokończyć raport.
– Do diabła z raportem – odparła. – Dziś mamy piękny dzień; zabieraj się stąd i ciesz się
nim, póki trwa.
Ścisnął usta.
– W porządku. Sądzę, że tak zrobię.
Spróbowała się uśmiechnąć.
– To najmniejsza rzecz, jaką mogę uczynić. I, Ravagin… dzięki. Do ciebie również winni
zwracać się Wielki Szefie.
– Taa. – Wielki Szef. Tytuł, którego pewnie nigdy nie miałby ochoty zdobyć. Ale liczyła się
sama myśl.
– Pogadamy później. Powodzenia.
ROZDZIAŁ 3
Na pierwszy rzut oka Triplet wyraźnie rozczarowywał. Zdaniem Danae, już podrzędny
kosmoport, na którym wylądowali, sprawiał wystarczająco złe wrażenie; zaprojektowany bez
głowy i umiejscowiony dwadzieścia pięć kilometrów od najbliższego prawdziwego miasta,
wyglądał jak architektoniczny wrzód. Lecz pobliskie budynki Kontroli Tripletu, które można było
dostrzec przez okna holu portu, wyglądały jeszcze gorzej. Miała już okazję widywać obozy
wojskowe, lecz to, co zobaczyła tutaj, nie dorównywało nawet tym wątpliwej jakości
standardom. Główny budynek Ochrony Tripletu przypominał masywną bryłę betonu, która
sprawiała wrażenie zbudowanej w warunkach, bojowych. Leżący pół kilometra dalej budynek
Dyrekcji Przejścia prezentował się nieco lepiej, lecz to wszystko, co zyskiwał dzięki lepszemu
projektowi, tracił przez swe ogrodzone otoczenie…
Danae mimowolnie zadrżała. Szeroki na trzysta metrów ochronny pierścień wokół Tunelu
Threshold nazywano Martwą Strefą i był on podobno najpilniej strzeżonym miejscem na
wszystkich Dwudziestu Światach. Nie znała szczegółów… a przyglądając się dziwnie
niewyraźnym kształtom, leżącym za zewnętrznym ogrodzeniem Martwej Strefy, stwierdziła, że
wcale nie chce ich znać.
– Ms. Danae Panya?
Wzdrygnęła się, przenosząc wzrok z okna na dwóch mężczyzn, którzy się do niej zbliżyli.
– Tak? – przyznała ostrożnie.
– Witamy na Triplecie – uśmiechnął się starszy. – Jestem Liaison Dyrektor Hamen
DorLexis. Muszę powiedzieć, że nieco nas zaskoczyłaś, przybywając tak wcześnie.
Odprężyła się odrobinę.
– Okazało się, że mogę lecieć wcześniej, niż to pierwotnie planowałam – wyjaśniła, starając
się, by zabrzmiało to zupełnie naturalnie. W rzeczywistości musiała przebrnąć przez całe piekło
biurokracji, by w ostatniej chwili zmienić termin lotu. – Sądziłam, że zdołam wykorzystać
dodatkowy czas, by rozejrzeć się trochę po Thresholdzie.
– Jeśli chodzi o zwiedzanie, to znalazłaś się nie po tej stronie planety – odparł DorLexis. –
Wszystko tutaj podporządkowane jest bezpośrednio zaopatrzeniu i ochronie Tunelu.
– Rozumiem. – Drugi mężczyzna stał dalej spokojnie z tyłu i Danae pochwyciła jego
spojrzenie. – A pan jest…?
– Och, wybacz mi – wtrącił szybko DorLexis, nim tamten zdołał odpowiedzieć. – Ms. Panya,
to jest kurier Ravagin; człowiek, który zabierze cię do Ukrytych Światów.
– Doprawdy? – Z nowym zainteresowaniem spojrzała na tamtego. Średniego wzrostu
i budowy, z ciemnymi oczyma osadzonymi w spokojnej twarzy – nie było w nim niczego
szczególnie godnego uwagi. A z pewnością niczego, co byłoby piętnem weterana wypraw do
Ukrytych Światów. – Miło mi pana poznać, Mr. Ravagin.
– Po prostu Ravagin, Ms. Panya – zwrócił się do niej. Brzmiący w jego głosie spokój
dorównywał temu, jaki malował się na jego twarzy. – To pojedyncze, uniwersalne imię.
– Ach – rzuciła, w gruncie rzeczy nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Cóż… zatem proszę
zwracać się do mnie Danae.
Skinął głową, a DorLexis na nowo włączył się do rozmowy.
– Podjąłem już odpowiednie kroki, by twoje bagaże zostały przekazane do Budynku
Inspekcji, Ms. Panya; skoro tylko będziesz gotowa, możemy skierować się tam sami
i rozpocząć dotyczącą ciebie procedurę.
– Już? Przypuszczałam, że z uwagi na wcześniejsze przybycie będę musiała poczekać na to
przynajmniej kilka dni.
DorLexis uśmiechnął się, niemal jak zadowolony z siebie magik.
– Przywykliśmy tutaj do radzenia sobie z nieoczekiwanym. Zabrałem się do pracy, gdy tylko
kapitan statku przekazał nam laserem listę pasażerów. Zechciej udać się w tę stronę…
Razem skierowali się do wyjścia.
– Ile to wszystko zajmie czasu? – zapytała Danae.
– Och, samo przygotowanie potrwa zaledwie kilka godzin – zapewnił ją DorLexis. – Musimy
poddać cię testom na wszystkie choroby, których możesz być nosicielką, podać ci parę
zastrzyków o szerokim spektrum działania, które zaktywizują twój system odpornościowy,
i sprawdzić reakcje na nie… o to tu chodzi.
– Jak również upewnić się, że wiesz, w co się pakujesz – wtrącił Ravagin.
– Przeczytałam wszystkie materiały, które mi przesłaliście – zwróciła się doń Danae. –
Chcesz powiedzieć, że są nieścisłe?
– Oczywiście, że nie – powiedział szybko DorLexis. – Chodzi tylko o to… no cóż, kurierzy
skłaniają się ku opinii, że nasze pakiety informacyjne są niekompletne.
Danae spojrzała na Ravagina.
– A są?
– Oczywiście – odparł. – Nie można na kilku stronicach zamieścić wszystkich informacji
o dwóch światach, szczególnie, jeśli i tak z założenia ma to być tylko ogólny przegląd tego, co
wiemy na ten temat.
– Zatem dlaczego pakiety nie zawierają więcej informacji?
– Jaki miałoby to sens? Większość podróżników i tak nie zawracałaby sobie głowy ich
przeczytaniem. Zrobiliby dokładnie to, co robią teraz: zdają się na kuriera, by w Ukrytych
Światach myślał i martwił się za nich.
– Ravagin… – zaczął ostrzegawczo DorLexis.
– Nie, niech mówi dalej, proszę – przerwała Danae. – Jeśli tak nisko oceniasz swoich
klientów, to dlaczego wciąż wykonujesz tę pracę?
– Kto powiedział, że ich nisko oceniam? – warknął Ravagin. – Stwierdziłem tylko, że
większość z nich nie przygotowałaby się lepiej, niż robią to teraz, bez względu na to, jakie
dalibyśmy im materiały.
– Może pani być pewna, Ms. Panya – wtrącił DorLexis – że Ravagin i wszyscy inni nasi
kurierzy są żarliwie oddani swej pracy, bez względu na to, co niekiedy zdarza im się
powiedzieć. – Rzucił Ravaginowi wściekłe spojrzenie. – Wyprawa do Ukrytych Światów pod
opieką kogokolwiek z Korpusu daje pełną gwarancję bezpieczeństwa.
– Oczywiście. – Danae skinęła głową, z trudem kryjąc rozdrażnienie wywołane wtrąceniem
się DorLexisa, choćby i wynikającym z najlepszych intencji. Oddała pierwszy, bezpośredni
strzał, by zobaczyć, co każe Ravaginowi wykonywać tę pracę, a DorLexis po prostu to zepsuł.
Trudno, później będzie na to jeszcze mnóstwo czasu. – Zatem kiedy faktycznie udamy się do
Shamsheeru?
– Choćby jutro rano, jeśli będziesz chciała – odparł DorLexis, wyraźnie zadowolony, że
znowu znalazł się na bezpiecznym gruncie. – Wolelibyśmy, byś się dobrze wyspała, nim
wyruszysz w drogę.
Danae skinęła głową.
– To brzmi rozsądnie. Pragnę jak najszybciej wyruszyć. Czy to ci odpowiada, Ravagin?
Wzruszył ramionami, już znowu schowany w swej skorupie.
– Ty tu jesteś szefem.
Przez parę następnych chwil szli w milczeniu; dotarli do wyjścia i zanurzyli się w wiejące na
zewnątrz, zmienne wiatry. Przebyli połowę drogi do samochodu, który wskazał DorLexis, kiedy
z oddali dobiegło słabe puf statku schodzącego poniżej bariery dźwięku. Danae spojrzała
w górę, lecz niskie chmury kryły przed wzrokiem podchodzący do lądowania statek.
– Jak często lądują tutaj statki z innych światów? – zapytała, zachowując obojętny ton.
– Och, zwykle raz lub dwa razy w tygodniu – odparł DorLexis, sam spoglądając w niebo. –
Tak jak powiedziałem, w tej części Thresholdu znajduje się niewiele rzeczy godnych uwagi
z wyjątkiem Tunelu, a jak wiesz, obowiązują ścisłe ograniczenia liczby ludzi, którym pozwala się
doń wejść.
– Uhum. – Lecz to był huk hamującego w atmosferze statku kosmicznego, Danae miała co
do tego niemal absolutną pewność. Oznaczało to, że chwila wytchnienia, jaką zdobyła
wyłudzając wcześniejszy lot, właśnie się kończyła.
Jakikolwiek był to statek – handlowy, wojskowy czy prywatny – mogła ręczyć, że
przybędzie na nim Hart.
Podeszli do samochodu i wsiedli do środka… i gdy DorLexis kluczył wśród innych
zaparkowanych pojazdów, zmierzając do drogi wylotowej, Danae uchwyciła wzrokiem
luksusowy ślizgacz jakiegoś bogacza, szykujący się do lotu nad lądowiskiem portu.
Hart, na pewno.
Cholera. Lecz teraz nic na to nie mogła poradzić. Opadła na poduszki i zamknęła oczy,
próbując bez powodzenia się odprężyć.
Wyniki jego testu torowały sobie drogę przez ekran i Ravagin przerwał na chwilę planowanie
szlaku, by rzucić okiem na ostatnią linijkę. Zielone światło, jak należało się spodziewać. To
oznaczało, że Danae Panya usunęła ostatnią przeszkodę stojącą pomiędzy nią a jej dwoma
radosnymi miesiącami w Ukrytych Światach.
Cholera.
Westchnął i starł informację z ekranu. Ta wyprawa wywoływała w nim wystarczająco
sprzeczne uczucia, nim jeszcze wybrał się tego ranka do kosmoportu – a teraz, spędziwszy
znaczną część dnia ze swoją klientką, jego nastrój jeszcze się pogorszył. Z pytań, jakimi go
zasypała, wynikało jasno, że należy do tego typu klientów, którzy uważają, iż kurier i jego klient
winni być najlepszymi przyjaciółmi natychmiast od startowego dzwonka. A istniało niewiele
typów, których Ravagin nienawidził bardziej. Rzeczywiście zanosiło się na parę radosnych
miesięcy.
Brzęk telefonu przerwał te ponure rozmyślania.
– Ravagin, tu Kyle Grey z wartowni przy głównym wejściu. Czy znasz kogoś o nazwisku
Hart?
– Nie – odparł Ravagin. – A powinienem?
– Ja nie chciałbym go znać, gdybym był na twoim miejscu. Chce porozmawiać z tobą
o przyłączeniu się do jutrzejszej wycieczki.
Ravagin prychnął.
– Jasne. Po prostu zapakuję go do mojego kuferka i przemycę przez telepole. Każ mu
powłóczyć się po Martwej Strefie, dobrze?
– Czekaj, nie usłyszałeś jeszcze najlepszego. Kiedy powiedziałem, że nie mogę pozwolić mu
na widzenie się z tobą bez zezwolenia, próbował takie zezwolenie kupić. Ode mnie.
Ravagin poczuł, jak brwi unoszą mu się do góry.
– Powiadasz, że chciał ci dać łapówkę?
– Aha. I to dużą. Taką, że niemal zapragnąłem nie mieć żadnych skrupułów.
– Ani kamer wymierzonych w twoją wartownię, prawda? – dodał zjadliwie Ravagin.
– To też. Tak czy inaczej, zablokowałem już hol i włączyłem alarm, lecz pomyślałem, że
może chciałbyś przyjść tutaj i rzucić okiem na tego typa, zanim go stąd zabiorą.
Dlaczego nie?
– Już idę.
Kiedy Ravagin przybył na miejsce, właśnie przeszukiwano Harta; i sądząc ze stosu
pieniędzy piętrzącego się na stole holu, nosił przy sobie więcej, niż wynosił należny mu udział
w nielegalnym czy podejrzanym interesie. Lecz jeśli mężczyzna martwił się tym, to ani w jego
twarzy, ani w postawie nie można było tego dostrzec. W rzeczywistości jego znudzona mina
zdawała się sugerować, że bywał aresztowany przynajmniej dwa razy w tygodniu.
– Ty jesteś Ravagin – rzekł mężczyzna, gdy Ravagin wkroczył do pokoju. – Nazywam się
Hart. Chciałbym omówić z tobą jutrzejszą wyprawę, jeśli można.
Ten człowiek miał klasę; Ravagin musiał mu to oddać.
– Przykro mi, lecz z zasady nie zabieram ze sobą do Ukrytych Światów skończonych durni;
nikomu nie wychodzi to na zdrowie. Co pozwoliło ci sądzić, że możesz tutaj zaoferować taką
jawną łapówkę, i że ci się tu upiecze?
– Och, łapówka była tylko przynętą – wzruszył ramionami Hart. – Pomyślałem, że wartownik
może zadzwonić i zawiadomić cię o tym. Jak widzę, miałem rację.
– Pogratulować – chrząknął stojący w pobliżu dowódca straży. – Nagrodą jest parę lat
w bardzo głębokim loszku.
– Wcale nie; wyjdę w ciągu paru godzin – odparł spokojnie Hart. – Mam, że tak powiem,
wysoko postawionych przyjaciół.
– Doskonale; możesz do nich zadzwonić, kiedy znajdziesz się w Mieście Za Wrotami –
powiedział dowódca.
– Zadzwonię. W tym czasie – wbił oczy w oczy Ravagina – może będę mógł omówić z Mr.
Ravaginem możliwości dołączenia do grupy, z którą jutro wyrusza.
– Nie ma żadnych możliwości – rzekł stanowczo Ravagin. – Lista została ustalona i nic już
w tej sprawie nie mogę zrobić.
– To nie jest całkiem zgodne z prawdą – potrząsnął głową Hart. – Kurier posiada
uprawnienia w zakresie ustalania składu grupy; łącznie z możliwością uzupełnienia jej. Nawet
w ostatniej chwili, tak jak teraz, jeśli nie chciałbyś odłożyć wyprawy o dzień lub dwa. Co
również leży w zakresie twoich uprawnień.
Ravagin ściągnął usta, zaintrygowany wbrew samemu sobie. Danae Panya znalazła się tutaj
w wyniku urzędowych, i prawdopodobnie popartych pieniędzmi, nacisków; a teraz Hart dawał
do zrozumienia, że ma podobne poparcie. Czyżby istniał tu jakiś związek?
– Masz rację, przynajmniej zasadniczo – przyznał – lecz w tym wypadku nie ma to
znaczenia. Mój klient bardzo się starał, by zapewnić sobie prywatną wyprawę do Ukrytych
Światów, a ja stwierdziłem, że tam, gdzie pieniądze walczą z pieniędzmi, zwykle wygrywają te
pierwsze.
Hart uniósł brew.
– Czy to coś pomoże, jeśli ci powiem, że jej pieniądze i moje pieniądze pochodzą od tej
samej osoby?
– Mogłoby… gdybyś mógł też wyjaśnić, dlaczego ta osoba od razu nie postarała się
o wspólną wyprawę.
– Stało się tak z powodów, w które wolałbym nie wnikać – odparł Hart wzruszywszy
ramionami. – Zapewniam cię jednak, że łatwo mogę dowieść tego, co mówię.
Jakiś ruch na zewnątrz zwrócił uwagę Ravagina: ciężki więzienny transportowiec zatrzymał
się właśnie pod drzwiami.
– Na twoim miejscu nie marnowałbym czasu. Nim znajdziesz kogoś, kto ci uwierzy,
będziemy już dawno na Shamsheerze, poza twoim zasięgiem.
Hart spojrzał nań chłodno.
– Rozumiem. Sądzę, że powinienem znaleźć nieco pociechy w fakcie, iż nie dajesz się tak
łatwo przekupić. Spróbuję zatem z innej beczki przez tych – spojrzał przez drzwi na transporter
– parę chwil, które mi jeszcze pozostały. Otóż Ukryte Światy są krańcowo niebezpiecznym
miejscem, nawet dla kuriera z twoim doświadczeniem i reputacją. Jeśli cokolwiek przydarzy się
tam twojej klientce, możesz znaleźć się w poważnych kłopotach.
– Czy to groźba?
– W żadnym razie. To tylko proste stwierdzenie faktu. Pomimo wszystkich twoich
niewątpliwych zdolności, brakuje ci przeszkolenia zawodowego ochroniarza. Ja je mam. Jeśli
pozwolisz mi towarzyszyć sobie, zmniejszysz ryzyko, zarówno jeśli chodzi o możliwość
narażenia klientki na jakieś poważne niebezpieczeństwo, jak też możliwość ewentualnych
prawnych konsekwencji po powrocie.
Te słowa sprawiły, że niechęć do Harta, którą Ravagin z trudem opanowywał, przekroczyła
delikatną granicę, dzielącą ją od odrazy.
– Nie wiem, gdzie uczyłeś się postępować z ludźmi, Hart – powiedział, ledwie nad sobą
panując – lecz proponuję ci, byś nigdy już nie próbował sugerować, że kurier Tripletu nie potrafi
wykonać swej roboty. – Zwrócił się do dowódcy straży: – Kapitanie, doceniłbym to, gdybyś
dopilnował, aby władze Miasta Za Wrotami przetrzymały tutaj więźnia, dopóki mój klient i ja nie
znajdziemy się na Shamsheerze. Jeśli będziesz potrzebował do tego większej ilości zarzutów,
zawiadom mnie… mam kilka, które z radością wniósłbym przeciwko niemu.
Dowódca uśmiechnął się posępnie.
– Masz to u mnie, Ravagin. Chodźmy, Hart; nie pozwólmy, żeby cela czekała.
Ravagin przyglądał się z holu, jak ciskają Harta do transportera i odjeżdżają.
– Facet strzelił w dziesiątkę, czyż nie? – zauważył Grey ze swego stanowiska.
– Cała ta wyprawa zaczyna wyglądać w ten sposób – warknął Ravagin. – Słuchaj, Grey,
chciałbym przestrzec resztę kurierów przed tym gościem. Jeśli rzeczywiście ma takie plecy,
żeby wydobyć się z bałaganu, w jakim się znalazł, to może próbować namówić kogoś innego,
by poprowadził go za mną.
– Prawda. – Grey skinął głową. – Nie sądzisz, że całe to gadanie o niebezpieczeństwie
brzmiało cokolwiek złowieszczo?
– Jak gdyby w Danae Panya było coś wskazującego na kłopoty? – Ravagin potrząsnął
głową. – Pod tym względem nic nie mogłoby mnie zaskoczyć. Nie spuszczaj oka z tych drzwi,
dobrze?
– Pewnie. Nie martw się; każdy, kto zechce dziś w nocy dostać się do Tunelu, będzie
musiał przejść przez Martwą Strefę.
– Niemal mam nadzieję, że Hart tego spróbuje. Pogadamy później.
Wciąż gotując się w środku, udał się z powrotem do swego biura i czekających tam map.
ROZDZIAŁ 4
Hart, na nieszczęście, okazał się człowiekiem słownym. Do rana zdążył już opuścić więzienie
i władze Miasta Za Wrotami zapewniły Ravagina, iż udzieliły mu „poważnego ostrzeżenia”, by
trzymał się z dala od całego obszaru Krateru Reingold. Jednak Ravagina prześladowało, że jest
obserwowany, kiedy wraz z Danae wsiadał do autokaru, by odbyć krótką jazdę do Tunelu.
Był to typowy dzień dla Thresholdu: chłodny, pochmurny i ogólnie rzecz biorąc nieprzyjemny
– dzień, który, zgodnie z przesądami kurierów, wróżył dobrze wyprawie do Ukrytych Światów.
Nie znaczy to, że Ravagin wierzył w którąś z tych bzdur… doprawdy nie. Lecz spędził mnóstwo
czasu, podróżując po Karyksie, a nikt, kto tam zawitał, nigdy potem nie potrafił już przyjąć
całkowicie nonszalanckiej postawy wobec pojęć szczęśliwego trafu i przeznaczenia. A biorąc
pod uwagę kłopoty, których cała ta wyprawa zdążyła już przysporzyć… Ukradkiem, czując się
bardziej niż odrobinę głupio, uniósł rękę ku szarym chmurom na niebie i uczynił nią klasyczny
znak przynoszący szczęście. Tak na wszelki wypadek.
Niewiele ryzykował, że znak zostanie dostrzeżony. Oczy Danae, jak oczy wszystkich, którzy
przemierzali tę drogę, nie odrywały się od okna. Ravagin nigdy nie mógł zrozumieć, co goście
widzą w resztkach prastarego krateru po nuklearnym wybuchu. Nie ulegało wątpliwości, że
Krater Reingold stanowił miejsce jakiegoś straszliwego wybuchu; nawet po jakichś ośmiu
stuleciach erozji mierzył blisko dwieście kilometrów średnicy i w bezchmurny dzień bez trudu
można go było dostrzec z niskiej orbity. Największy krater na Thresholdzie; lecz oglądany
z ziemi nie robił jakiegoś szczególnego wrażenia! W rzeczywistości niewiele było tu do
oglądania oprócz tej samej sterylnej, szarobrunatnej gleby, która pokrywała większość tego
świata.
– Rozumiem, że cała planeta zasadniczo wygląda tak samo – zauważyła Danae, wciąż
wpatrując się w widok za oknem.
– Uh?… – wydukał, zaskoczony tym, w jaki sposób jej myśli zbiegały się z jego
rozważaniami. – Masz na myśli ziemię?
– Tak, oraz ogromne kratery i parszywą pogodę – skinęła głową, odwróciła się i spojrzała
na niego z zaciekawieniem. – Wszystko to z powodu wojny?
Wzruszył ramionami.
– Prawdopodobnie, choć właściwie nie mamy pojęcia, jak wyglądał ten świat, wojna
zmieniła jego mieszkańców w szary pył.
– Przed przylotem próbowałam znaleźć jakieś informacje o wojnie – powiedziała,
odwracając się do okna. – Jednak niewiele o niej napisano.
– To dlatego, że diablo mało o niej wiadomo – odparł. – Wiemy, że tutejszą cywilizację
tworzyły istoty humanoidalne; prawdopodobnie prawdziwi ludzie, tacy jak my i ci z Ukrytych
Światów… i że wykonały pierwszorzędną robotę, by zetrzeć się z powierzchni ziemi. Wszystko
inne to czysta spekulacja.
Skrzywiła się.
– Łącznie z teorią, że Tunel stanowił jeden z ich głównych celów?
Teraz skrzywił się Ravagin.
– To mógł być czysty przypadek, że ta część Thresholdu najbardziej ucierpiała od
bombardowania. To nie musiało mieć nic wspólnego z Tunelem.
Jak gdyby na dany sygnał, autokar wjechał na niewielkie wzniesienie i Tunel znalazł się
w polu widzenia.
Nie wyglądał szczególnie imponująco; on sam i jego otoczenie, co niemal na pewno mieli na
celu jego nieznani budowniczowie. Kilka niskich wzgórz otaczało dłuższy pagórek; ten ostatni
miał małe, przypominające pieczarę wejście, otwierające się na zachód. Prawdopodobnie przed
wojną krajobraz Thresholdu tworzyło mnóstwo podobnie niepozornych wzgórz, wśród nich były
takie, na których wzrok nie zatrzymywał się powtórnie… i dopiero po wojnie pagórki mogły
rzucić się w oczy jako te, które przetrwały niemal bezpośredni jądrowy wybuch…
Danae wypuściła powietrze z płuc w długim, pełnym zdumienia wydechu.
– Niewiarygodne – mruknęła. – Nawet nie wygląda na zniekształcony.
– Przynajmniej nie tak, by można to było zauważyć – skinął głową Ravagin. – Czy czytałaś
kiedyś oryginalny dziennik z odkrycia Reingoldu? Będziesz musiała to zrobić, kiedy wrócimy.
Biedna kobieta niemal zwariowała, próbując wyjaśnić, jak mogło się to tutaj ostać, a jej kolega
z załogi, który pierwszy odkrył działanie samego Tunelu, naprawdę na jakiś czas stracił zmysły.
– Wcale mu się nie dziwię. Shamsheer musiał być prawdziwym szokiem.
Autokar pokonał łagodnie wznoszącą się rampę, którą doprowadzono do wzgórz,
i zatrzymał się.
– Ostatnia chwila, byś zmieniła swój zamiar – przestrzegł Ravagin, gdy wysiadali.
– Nie bądź głupi – odcięła się Danae i ruszyła przed nim wyciągniętym krokiem do wejścia
Tunelu. Ravagin odwrócił się i rozejrzał uważnie, a potem podążył za nią, czując się nieco lepiej.
Hart mógł wciąż czaić się gdzieś z tyłu; lecz od tej chwili diablo trudno będzie mu dotrzymać im
kroku.
Przez mniej więcej pięćdziesiąt pierwszych metrów Tunel biegł prosto w głąb pagórka, nieco
tylko się obniżając, i nim zaczął się kolisty zakręt w lewo, zniknęły za nimi ostatnie mżenia
światła, przedostające się przez wejście. Delikatny blask mgło-lampy Danae czekał na niego na
zakręcie; zapaliwszy własną, Ravagin podszedł do niej.
– Trzymaj się z daleka od ścian – przestrzegł, przeciskając się obok i obejmując
prowadzenie. – Miejscami są nierówne, a budulec jest tak samo niepodatny na uszkodzenia jak
materiał, z jakiego zbudowano Tunel na zewnątrz, tak więc możesz zarobić siniaka, którego
długo będziesz pamiętać.
– Byłoby lepiej, gdyby wasi ludzie dali nam porządne lampy – burknęła, kiedy
pomaszerowali dalej. – Nawet zapałki świeciłyby jaśniej niż to coś.
– I byłyby doskonale widoczne dla każdego, kto przypadkiem włóczyłby się na
Shamsheerze wokół Tunelu. Próbujemy nie zapraszać do podróży z tamtej strony.
– Lecz… Och. – Zamilkła.
Być może, pomyślał Ravagin, przyszedł jej nagle do głowy inny powód przemawiający za
używaniem przyćmionego oświetlenia.
Wędrówka, odbywana w niemal absolutnej ciemności, zawsze wydawała się trwać dłużej
niż w rzeczywistości, i Ravagin zaczynał już wyczuwać zaniepokojenie swej klientki, kiedy na
ścianie pojawiły się pierwsze kropki markerów. Wedle standardowej procedury należało
natychmiast wskazać je nowicjuszom… lecz dotychczas nic w tej wycieczce nie odbyło się
zgodnie z przyjętymi standardami i dlatego właśnie Ravagin postanowił bezpośrednio zapoznać
Danae z tym, dzięki czemu Krater Reingold zyskał miano Nokautu. Minęli zamaskowane
szafki… przed nimi zamajaczył właśnie trójkątny wskaźnik… Ravagin zwiększył swoją przewagę
nad Danae o jeszcze jeden krok…
I nagle znalazł się pięć metrów za nią.
Wstrząs wywołany jego zniknięciem sprawił, że bezwiednie przeszła jeszcze dwa kroki;
a gdy głośno wciągnęła powietrze i zaczęła się odwracać, było już za późno. Obrót sprawił, że
jej łokieć przeciął niewidzialną granicę telepola…
I nagle znowu znalazła się metr za nim.
Okręciła się na pięcie, by zwrócić się doń twarzą, i Ravagin usłyszał, jak wypuściła
powietrze z cichym uff.
– To była podła sztuczka – burknęła, lecz w jej głosie brzmiała raczej nabożna cześć niż
złość. – Wasze pakiety informacyjne nawet w przybliżeniu nie potrafią określić, o co chodzi.
– Nie sądzę, by cokolwiek potrafiło – zgodził się, w jakiś nieokreślony sposób zawiedziony,
że tak szybko doszła do siebie. – Trzeba tego osobiście doświadczyć, by naprawdę w to
uwierzyć.
– Nawet teraz w to nie wierzę. – Znowu głęboko odetchnęła. – Naprawdę przerażające
w tym wszystkim jest to, że niczego nie czułam. Można by było przez całą wieczność
przemierzać tych samych pięć metrów Tunelu, próbując przedostać się na drugą stronę.
– Mieszkańcy Reingoldu byli już cholernie tego bliscy. To był naprawdę rozpaczliwy pomysł,
żeby spróbować przejść nago.
Niemal usłyszał, jak drgnęła.
– …dobrze. Cóż. Zatem sami powinniśmy się do tego zabrać, jak sądzę. Prawda?
– Oczywiście. Szafki są tutaj, zbudowane tak, by wyglądały jak fragment ściany…
Pokazał jej, jak je otworzyć. W przyćmionym świetle ściągnęli z siebie kombinezony
i powiesili je na przygotowanych wieszakach. Ravagin już dawno przestał odczuwać
zakłopotanie wywołane koniecznością przejścia telepola nago, lecz zaskakująco wysoki
odsetek jego klientów – nawet jeśli wiedzieli, co może ich spotkać – zaczynał właśnie się w tym
momencie burzyć i próbował na wszystkie możliwe sposoby łamać zasady. Zwykle wystarczyło
kilka prób przejścia tych samych pięciu metrów, by ich przekonać, że nic, z wyjątkiem ich
własnych ciał, nie może przedostać się z Thresholdu do Shamsheeru. Nikt dokładnie nie
wiedział, dlaczego budowniczowie Tunelu tak to właśnie urządzili, lecz było też powszechnie
wiadomo, że nikt nie mógł na to nic poradzić.
– Jestem gotowa – powiedziała w końcu Danae, gasząc swoją mgło-lampę i zamykając
drzwi szafki. – Co teraz?
– Weź mnie za rękę – powiedział Ravagin, sięgając w ciemności tam, skąd dochodził jej
głos. – Telepole wyprawia niekiedy dziwne rzeczy z poczuciem równowagi.
Jej ręka była sztywna i niechętna, lecz przynajmniej nie wyrażała sprzeciwu co do samej
zasady. Krocząc ostrożnie i czerpiąc wskazówki ze słabo świecących kropek wskaźnikowych,
aby zachować równowagę i kierunek, poprowadził ją naprzód… i nagle, dosłownie na mgnienie
oka, odniósł wrażenie, że podłoga się przechyliła.
Danae wciągnęła głośno powietrze i tracąc równowagę, mocno się na nim oparła.
Pochwycił ją i przez chwilę stali przytuleni do siebie…
Po chwili wszystko wróciło do normy, więc odsunęła się od niego gwałtownie, wyrywając
równocześnie dłoń z jego uścisku.
– Przepraszam – mruknęła, a w jej głosie zabrzmiał zarówno gniew, jak i zakłopotanie.
– Wszystko w porządku – zapewnił ją o wiele szczerzej, niż zamierzał. – To się zwykle
zdarza podczas pierwszego przejścia – dodał odrobinę niezręcznie. Dotyk jej ciała wywarł na
jego skórze niezwykle przyjemne wrażenie… – Chodźmy, szafki znajdują się nieco dalej w głębi
Tunelu. Daj mi rękę, poprowadzę cię.
– Dziękuję ci, nic mi nie jest – odparła nieco cierpko.
– Jak chcesz. – Ruszył w głąb tunelu, zostawiając ją, by sama sobie znalazła drogę. Tunel
wciąż zakręcał w lewo i Ravagin pozwolił, by koniuszki jego palców muskały ścianę z prawej
strony, aż wyczuł delikatne wybrzuszenie, które oznaczało początek kompletu zamaskowanych
szafek umieszczonych z tej strony. Wypukłość wybrzuszała się coraz bardziej i kilka kroków
dalej palce Ravagina odnalazły ukryty uchwyt; pociągnął zań i otworzył drzwi szafki. Na górnej
półce leżała garść pierścieni świetlików; wziął jeden i nasunął na palec lewej ręki.
– Niech stanie się światło – rzekł, składając dłoń w kubek… i nad dłonią pojawiła się
rozżarzona kula mglistego światła. – A teraz – powiedział obejrzawszy się na Danae – ubierzmy
się i wyjdźmy stąd. Proszę, spróbuj z tym na początek. – Podał jej fałdzistą szatę takiego
rodzaju, który noszony był przez pomniejszą szlachtę Shamsheeru.
– Dzięki – odparła, przyciskając do siebie szatę, by okryć swą nagość wydobytą
z ciemności przez światło. – Co ty powiedziałeś; „niech stanie się światło”?
– Tak naprawdę wystarczy powiedzieć do świetlika tylko: „zaświeć” albo „oświetl” – odparł
wzruszywszy ramionami i dalej gmerał w szafce, szukając stroju dla siebie. – Po prostu
zachowałem się nieco teatralnie.
– Ale rozkazy należy przecież wydawać w shamahni, prawda? – zapytała.
– A jak sądzisz, w jakim języku teraz rozmawiamy? – odparował.
– Rozmawiamy?… Och! Nie… myślałam…
Urwała nagle, oszołomiona lub zakłopotana i Ravagin uśmiechnął się do siebie
w przyćmionym świetle. Znajomość języka wpojonego metodą głębokiej hipnozy okazywała się
daleko bardziej zupełna, niż sądziła większość ludzi.
– Nie zawracaj sobie tym głowy; miałem już klientów, którzy przewędrowali pół
Shamsheeru, zanim uświadomili sobie, że reszta ludności nie posługuje się uniwersalnym.
Potrzeba ci więcej światła?
– To w zupełności wystarczy – odparła stłumionym głosem, zmagając się z szatą nie
znanego jej kroju.
Ponownie uśmiechnął się do siebie i już w milczeniu skończyli ubieranie. Potem wzmocnił
blask świetlika o parę lumenów i przejrzał rozmaite narzędzia i rodzaje broni złożone na półce
z ekwipunkiem. Wybór był zawsze bardziej ograniczony, niż miałby na to ochotę; problem, który
normalnie stanowił powód bardziej do irytacji niż do czegokolwiek innego. Lecz w obliczu
zawoalowanych gróźb Harta, rozbrzmiewających gdzieś na krańcach świadomości – i samego
Harta, Bóg jeden wie gdzie za nimi – niedostatki uzbrojenia wywoływały uczucie o wiele bardziej
dręczące niż zwykle. Lecz nic na to nie mógł poradzić, przynajmniej dopóki nie dotrą do jednego
z domów podróżnych.
– No i? – zapytała niecierpliwie Danae, gdy wahał się niezdecydowany. – Na co czekamy?
– Odpręż się – warknął w odpowiedzi Ravagin. – Nie obowiązuje nas tu żaden rozkład
jazdy. – Zgrzytając zębami wziął największy nóż, jaki mógł znaleźć – zwykły, niestety, a nie
szukające celu samoostrze – i do tego swoją ulubioną broń, rękawicę skorpiona. Oba narzędzia
powędrowały za pas; wziąwszy jeszcze jeden świetlik i laskę modlitewną, zatrzasnął drzwi
szafki i ruszył w głąb Tunelu. – Chodź! – zawołał przez ramię.
Wystarczyło parę kroków, by się z nim zrównała.
– Masz – powiedział, wpychając jej do ręki dodatkowy świetlik. – Teraz ty również możesz
sobie świecić.
– Dziękuję – odparła niemal pokornie.
Ravagin spojrzał na nią, odnotowując z niejakim zdziwieniem, że na jej twarzy maluje się
napięcie.
– Denerwujesz się?
– Ja? Nie. Dlaczego pytasz?
Ravagin mimowolnie skrzywił usta.
– Nieważne.
Długość tej części Tunelu, w której się teraz znajdowali, wynosiła dokładnie tyle samo, co
po thresholdzkiej stronie telepola, lecz do Ravagina zaczęły już dochodzić delikatne wonie
roślinności Shamsheeru, napływające ku nim przez wejście. Obudziły w nim wspomnienia, nie
wszystkie przyjemne, z wizyt w tym świecie. Starzeję się, pomyślał posępnie. Tylko trzydzieści
osiem lat i już się starzeję.
Biegnąca łukiem część Tunelu skończyła się i teraz ruszyli łagodnie wznoszącą się
pochyłością ku wyjściu. Po względnej ciemności, w jakiej się dotychczas znajdowali, światło
wlewające się przez otwór wydawało się oślepiająco jasne, lecz nim tam dotarli, ich oczy
znalazły dość czasu, by się przyzwyczaić. Ravagin, wysunięty ostrożnie o krok naprzód,
i Danae tuż za nim przekroczyli wyjście i znaleźli się na Shamsheerze.
Danae wydała z siebie długie westchnienie czystego zdumienia, jakie Ravagin w ciągu lat
tylekroć słyszał od swoich niezliczonych klientów.
– Ravagin – tchnęła. – To jest piękne.
Skinął w milczeniu, sam chłonąc widok z bezwstydną zachłannością. Nie istniało
przygnębienie tak głębokie ani gniew tak palący, by ów pierwszy widok krajobrazu Shamsheeru
nie zdołał sobie z nimi natychmiast poradzić. Olśniewające błękitne niebo, równie olśniewające
kwiaty i rośliny, mieniące się na zielonych wzgórzach otaczających Tunel, śmigające owady
i śpiewające ptaki – to był po prostu fragment raju przeniesiony do innego świata.
Przez kilka minut nie robili nic innego, jak tylko rozglądali się wokół siebie; Danae odeszła
parę kroków od Tunelu, by spojrzeć na północ, na wijącą się wśród krajobrazu rzekę
Maiandros.
– Pięknie – powtórzyła, obracając się wolno, z oczyma jak u zdumionego dziecka
rozwartymi tak szeroko, by objąć to wszystko. – Czy cały Shamsheer tak wygląda?
– Większość terenów wiejskich – odparł z roztargnieniem, też omiatając wzrokiem półkole,
jednak nie tylko w zamiarze oglądania pięknych widoków. Od południa i wschodu wzgórza
Harrian wznosiły się półkolem wokół wylotu Tunelu; stanowiły dobrą ochronę przed wzrokiem
mieszkańców wiosek leżących w sąsiedztwie zamku Numanteal na wschodzie, lecz również
idealną kryjówkę dla każdego zaczajonego w zasadzce.
Lecz jeśli ktoś się tam chował, nie zdradził swej obecności.
– Przepraszam – rzekł Ravagin, uświadamiając sobie nagle, że Danae znowu coś do niego
powiedziała. – Co mówiłaś?
– Pytałam, jak daleko stąd leży zamek Numanteal – powtórzyła.
– Jakieś dziesięć kilometrów na wschód i północny wschód lotem ptaka – odparł.
– Więc trzeba przejść przez te wszystkie wzgórza?
Prychnął cicho.
– Nie martw się, na Shamsheerze nikt nie musi nigdzie chodzić, jeśli nie ma na to ochoty.
A poza tym masz rację, lepiej już ruszajmy.
Rozejrzawszy się po raz ostatni, wyciągnął zza pasa modlitewną laskę i uniósł ją do ust.
– Proszę cię, ześlij mi niebolot.
ROZDZIAŁ 5
Przez całą długą minutę nic się nie wydarzyło. Danae nie spuszczała wzroku ze wschodniej
ćwiartki nieba, wypatrując tego środka transportu, który Ravagin właśnie zamówił. Lecz
wydawało się, że oprócz stadka ptaków nic się tam nie porusza. Może właśnie teraz nie ma
w zamku wolnego dywanu, pomyślała. Odtworzywszy przed oczyma duszy mapę tej części
Shamsheeru, przejrzała ją w poszukiwaniu następnego po zamku miejsca, gdzie mogły
znajdować się nieboloty.
– Oto nadlatuje – oświadczył Ravagin, wskazując na pomoc. Danae odwróciła się i osłoniła
dłonią oczy. Nie ulegało wątpliwości: maleńki, prostokątny kształt szybował ponad
wierzchołkami drzew, kierując się wprost ku nim. Ponownie wyobraziła sobie mapę…
– Z wioski Phamyr? – zapytała, marszcząc brwi.
– Prawdopodobnie – skinął głową Ravagin. – Leży bliżej niż zamek Numanteal.
– Dość dziwne, że w tak małej miejscowości znalazł się wolny niebolot, prawda? Sądziłam,
że ma je tylko ludność…
– Wielkość nie ma tutaj żadnego znaczenia – przerwał jej z tą samą wymuszoną
cierpliwością, z jaką zwracał się do niej w Tunelu. – Spoczywający bezczynnie niebolot jest
dostępny dla każdego, kto chce go użyć; jasne i proste. Są mieniem, którego nikt nie posiada
na własność.
Niebolot okazał się daleko szybszy, niż sądziła Danae, i zaledwie dwie minuty później osiadł
przed nimi na ziemi… a ona stwierdziła, że rysunki i opisy tej maszyny, z jakimi się zapoznała,
rzeczywiście oddawały istotę rzeczy.
Niebolot do złudzenia przypominał latający dywan.
Liczący około dwóch metrów na trzy, pozornie utkany z grubej wełny i ozdobiony zawiłymi
wzorami oraz arabeskami, pyszniący się delikatnymi frędzlami na krawędziach, mógł pochodzić
prosto z jakiegoś starego, ziemskiego mitu. I tak samo jak tamte latające dywany nie miał
niczego, co choć w przybliżeniu przypominałoby jakieś zabezpieczenia. Ani, jeśli już o to chodzi,
jakiekolwiek mechanizmy sterujące.
Ravagin zdążył już zasiąść ze skrzyżowanymi nogami mniej więcej pośrodku niebolotu.
– Możemy ruszać zaraz, gdy będziesz gotowa – powiedział, spoglądając na nią spod
uniesionej brwi.
Przełknąwszy ślinę, Danae weszła ostrożnie na dywan i usiadła za Ravaginem. Dywan ugiął
się pod jej ciężarem zupełnie tak, jak uczyniłby to każdy zwykły materiał, i Danae musiała sobie
przypomnieć, że goście odwiedzający Shamsheer używali bezpiecznie tych rzeczy już od
stulecia. Nie mówiąc już, oczywiście, o samych mieszkańcach tego świata, którzy korzystali
z nich o wiele dłużej.
– Niebolot: do miasta Kelaine – rzekł Ravagin… i bez najmniejszego przechyłu dywan
zesztywniał wokół Danae i wzleciał płynnie ku niebu.
Niezwykle powoli wypuściła powietrze z płuc i wbiła wzrok w plecy Ravagina. Nigdy
dotychczas w swoim życiu nie doznała nawet śladu lęku wysokości… lecz nigdy dotychczas nie
znajdowała się na wysokości pięciuset metrów nad ziemią na czymś, co przecież nie miało
prawa latać. Zwilżywszy wargi postarała się jeszcze raz odetchnąć spokojnie i nie patrzeć na
otaczające ich ze wszystkich stron błękitne niebo.
– Jak się czujesz?! – zawołał przez ramię Ravagin.
– Wspaniale – odparła zbyt szybko.
Odwrócił się, by na nią spojrzeć.
– Nie wątpię; wyglądasz wspaniale – burknął. – Z twojej notki biograficznej wynikało, że nie
cierpiałaś na żadne objawy lęku wysokości.
– Nigdy nie badano mnie na zawieszonym pod niebem dywaniku – odparowała ze złością.
Westchnął.
– Więc ty też nie uwierzyłaś w to, co napisano w pakiecie informacyjnym, hę?
Zdumiewające, jak wielu nie wierzy. No dobrze: wysuń rękę nad krawędź niebolotu.
– Co? – zapytała.
– Słyszałaś przecież. Sięgnij poza krawędź.
Otworzyła usta, by powiedzieć „nie”… a potem zamknęła je zdecydowanie. Jeśli zdołała
przeciwstawić się swemu ojcu, poradzi sobie również z tym.
– Dobrze. – Wyciągnęła ostrożnie rękę… i w miejscu gdzie zaczynały się frędzle, napotkała
twardą ścianę.
Niewidzialny mur, lecz przez to wcale nie mniej realny. Szturchnęła weń jeszcze raz i znowu,
próbując w rozmaitych miejscach z boku i z tyłu niebolotu, aż w końcu nabrała dość odwagi, by
pchnąć naprawdę silnie. Nic.
– Możesz w to kopnąć, jeśli chcesz, albo nawet uderzyć moim nożem – podpowiedział
usłużnie Ravagin, kiedy w końcu zaprzestała wysiłków. – I tak nie wpłynęłoby to w żaden
sposób na to pole; ktokolwiek projektował te maszyny, odnosił się z wielkim szacunkiem do
bezpieczeństwa. Sądziłem, że sama na to wpadniesz, kiedy zauważysz, że wcale tutaj nie
wieje.
Zmarszczyła brwi, dopiero teraz uświadamiając sobie, że powietrze wokół nich rzeczywiście
pozostawało w zupełnym bezruchu.
– Ja… tak, sądzę, że powinnam to zauważyć. Przepraszam.
Zbył to machnięciem ręki.
– Tak jak powiedziałem, przydarza się to wielu osobom. Większość gości wydaje się mieć
kłopoty z uwierzeniem w coś, czego nie może zobaczyć. Mogą więc mieć naprawdę problem
po przedostaniu się na Karyx.
– To nie o to chodziło – odparła Danae, czując potrzebę wyjaśnienia swej reakcji. –
Naprawdę pamiętałam, że nieboloty winny posiadać barierę zabezpieczającą, lecz te wszystkie
pola siłowe, jakie miałam okazję widzieć, były albo mlecznobiałe, albo całkowicie
nieprzezroczyste. Sądzę, iż po prostu założyłam, że z tym jest coś nie w porządku.
– Nieboloty nie latają, kiedy jest z nimi coś nie w porządku – potrząsnął głową Ravagin. –
W takim przypadku udają się naprawdę do jednej z Mrocznych Wież… albo same, albo przy
pomocy innych niebolotów.
Danae skrzywiła się. Już zdążyła poczuć się jak głupiec z powodu swego irracjonalnego
strachu, który ledwie co opadł, a protekcjonalna postawa, z jaką odnosił się do niej Ravagin,
w niczym nie mogła jej pomóc.
– Przykro mi, że nie jestem doskonała – warknęła gwałtowniej, niż zamierzała. – Gdyby
wasi ludzie postarali się ułożyć lepsze pakiety informacyjne… albo gdybyście zadali sobie
odrobinę trudu i włączyli do nich jakieś fotografie z prawdziwego zdarzenia…
Brwi Ravagina powędrowały ku górze, a ona zacisnęła szczękę w wyrazie absolutnej odrazy
do samej siebie.
– Cholera. Co ja mówię?
Ravagin westchnął.
– Hej, posłuchaj, po prostu odpręż się, dobrze? Masz rację; Ukryte Światy są wielkim
wstrząsem, a pakiety informacyjne rzeczywiście nie potrafią przygotować gości na spotkanie
z nimi. Tak więc usiądź sobie wygodnie i ucz się. I nie bój się zadawać pytań.
TIMOTHY ZAHN TRIPLET
(Triplet) Przekład: Jacek Kozerski
Danowi i Kathy oraz Donowi i Kathe, którzy, każde na swój własny sposób, rozprawili się z pogłoską, że pisanie jest z konieczności zajęciem samotnika
PROLOG Świat był masą jaskrawych barw, przenikających się jak plamy światła ciśnięte w wirujący odmęt. Tłem była spowijająca wszystko delikatna mgiełka roślinnego życia, w niej jaśniały bardziej wyodrębnione błyski zwierząt i owadów. Było tam też niemal lśnienie, które wskazywało na przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Jakże odbiegało od szarości i czerni jego właściwej siedziby. Astaroth nienawidził tego wszystkiego. Oczywiście, najbardziej nienawidził ludzi, lecz jego złość budziły też wszystkie inne przejawy życia. Nawet życie roślin, bo choć samo w sobie bezużyteczne i niewinne, to jednak bez niego nie mogłaby istnieć cała reszta… a wówczas demon i jego rodzaj nie znajdowałby się w tak nienawistnym położeniu. Śmiertelne życie było zarówno wrogiem, jak i zdobyczą w tej wojnie i wynikające stąd połączenie żądzy i furii często stawało się dla niego niemal nie do zniesienia. Trudno było uwierzyć, że rodzaj ludzki, tak niewiarygodnie kruchy i głupi, może być równocześnie tak nieznośnie silny. Demon nie rozumiał tego – żadna z istniejących Potęg tego nie rozumiała – i złość biorąca się z owej niemożności zrozumienia tylko potęgowała w nim chęć, by zniszczyć to wszystko. Lśnienie oznaczające ludzką istotę przemknęło obok miejsca, gdzie demon unosił się zwinięty wokół siebie, i Astaroth skrzywił się. Lecz to nie była ta istota i minęła go nieświadoma niczego. Jednak niewiele czasu upłynie, nim tamta właściwa wróci, by zacząć go wypytywać, i demon wiedział, że oto nadeszła pora przygotować się na ten kontakt. By ukryć swoją nienawiść i przepełniający go gniew wobec tego człowieka i jego rodzaju. By przedstawić się jako chętny i godny zaufania sługa, gotowy spełniać głupie człowiecze rozkazy. By ukryć prawdę, kto z nich jest tutaj faktycznie panem. Tej roli Astaroth nie cierpiał, tej roli większość jego rasy nigdy by nie zaakceptowała ani nie zniosła. Lecz on miał więcej cierpliwości od innych; a może po prostu wyraźniej dostrzegał możliwości, jakie wynikały z takiej sytuacji. Wkrótce, wiedział to dobrze, cały ból i gorycz upokorzenia odwrócą się, aby spaść na rodzaj ludzki, i zostaną tysiąckrotnie wynagrodzone. Już wkrótce.
ROZDZIAŁ 1 Melodyjne podzwanianie domowego kompu rozbrzmiewało cicho, lecz uporczywie, samo urządzenie zaś miało nieskończoną cierpliwość… i w końcu Danae mal ce Taeger otrząsnęła się z kamiennego snu, by na nie odpowiedzieć. – Tak, Rax, o co chodzi? – wymamrotała. – Dziś rano dzwonił do ciebie Dean Hsiu, Danae – rozległ się cichy głos kompu. – Przykro mi, że cię budzę, lecz prosił, byś oddzwoniła najpóźniej do jedenastej. Danae zdołała na tyle unieść powieki, by skupić wzrok na holozegarze, który był tuż obok unoszącego się nad podłogą posłania. Zostało jeszcze pięć minut. – Czy powiedział, czego chce? – Westchnęła, przeciągając się pod prześcieradłem i uspokajając buntujący się niespodziewanie żołądek. – Nie, lecz wnosząc z jego tonu powiedziałbym, że cieszył się z czegoś. – W przypadku Deana Hsiu może to oznaczać praktycznie wszystko – odparła cierpko, siadając i drapiąc się energicznie po głowie. Rzucone poniewczasie spojrzenie na posłanie obok powiedziało jej, że rozmowa nie zakłóciła snu Pirra, ponieważ jego tam nie było. Sądząc z wyglądu posłania, pewnie w ogóle nie położył się do łóżka. – Pirro już wstał i wyszedł? – zapytała z wymuszoną obojętnością, kiedy zsunęła się na podłogę i poczłapała do niszy po togę. – Wydaje mi się, że wyszedł z doku krótko po tym, jak położyłaś się dziś w nocy do łóżka – odpowiedział Rax. – Dziś rano, chcesz powiedzieć. Danae spojrzała ze złością na łóżko. Przez chwilę czuła pokusę, by przeszukać połowę niszy Pirra, żeby zobaczyć, czy wyszedł w roboczym ubraniu, czy też po prostu wybrał się na poszukiwanie kolejnego przyjęcia po tym, kiedy ich zrobiło klapę. Lecz Dean Hsiu czekał… a próby kontrolowania Pirra i tak były tylko stratą czasu. Już od dawna wiedziała, że ten związek się skończył. – Wybierz dla mnie Deana Hsiu, dobrze, Rax? – poprosiła z westchnieniem. Zdążyła usadowić się przed telefonem, nim pojawił się przed nią hologram starszego mężczyzny. – Ach… Ms. Panya – rozpromienił się Hsiu. – Dziękuję, że odpowiedziałaś na mój telefon. Mam nadzieję, że nie zakłóciłem ci spokoju? – Oczywiście, że nie, proszę pana – odparła Dane. – Dziś w nocy pomagałam paru przyjaciołom świętować ich praktyki dyplomowe i obawiam się, że nadmiernie to przeciągnęliśmy. – Cóż, będziesz musiała poprosić ich, by wieczorem odwzajemnili ci tę uprzejmość – uśmiechnął się jej rozmówca. – Twój wniosek w sprawie praktyk właśnie wrócił – zawiesił dramatycznie głos – opatrzony pieczątką „zatwierdzono”. Danae opadła szczęka. – Chce pan powiedzieć… Triplet? – Triplet, właśnie tak. – Hsiu skinął głową. – Threshold, Shamsheer i Karyx. Dostałaś zezwolenie na wszystkie trzy światy. I z tego, co wiem, jest to pierwszy wypadek, że ktoś z Autaris został tak zaszczycony. Moje najserdeczniejsze gratulacje. Danae znowu zaczęła oddychać. – Dziękuję panu. To… o wiele więcej, niż się spodziewałam. – Tak, wiem – odparł z błyskiem w oku. – Lecz czeka cię mnóstwo pracy, więc opanuj się
i weź się w garść. Przede wszystkim będziesz musiała przejść pełny trening mentalny, maksymalizujący zdolność zapamiętywania; potem trzytygodniowy kurs językowy. Następnie… niech pomyślę… następnie spędzisz kolejne trzy tygodnie, zapoznając się z kulturami Shamsheeru i Karyxu; i w końcu czekają cię ćwiczenia praktyczne z ustnych poleceń i najczęściej używanych zaklęć. – Tak, oczywiście. Och, czy było tam coś o kurierze, o którego prosiłam? – O kurierze? Nie wiedziałem, że zwróciłaś się z jakąś szczególną prośbą… – Hsiu spojrzał gdzieś poza obiektyw. – Och, tak, jest. Najbardziej doświadczony kurier… mam tu nazwisko, Ravagin. – Dostanę go? Hsiu zmarszczył nieznacznie brwi. – Sformułowanie nie jest do końca jasne… ale wygląda na to, że jeśli on się zgodzi, to Kontrola Tripletu nie będzie miała nic przeciwko temu. To jakiś twój przyjaciel? – Nigdy go nie widziałam. Lecz przydzielenie mi najbardziej doświadczonego kuriera ma ogromne znaczenie dla projektu, którego plan przedłożyłam. – Ach. – Hsiu wzruszył ramionami, najwyraźniej zbywając to jako rzecz, z którą nie miał nic wspólnego. – Cóż, tak czy inaczej, rozpocząłem już przygotowania, kontaktując się z rozmaitymi, związanymi z tą sprawą departamentami. Sprawdź jutro w moim biurze, czy nadszedł zatwierdzony rozkład twoich zajęć, dobrze? Szczęki Danae zacisnęły się na chwilę; lecz ani w głosie Hsiu, ani na jego twarzy nie dostrzegła nawet śladu niedbałej arogancji swego ojca. On po prostu próbuje pomóc, powiedziała sobie, tłumiąc odruchowy bunt, który tamten mimo woli wyzwolił. Nie usiłuje rządzić, nie widzi we mnie dzieciaka, który nie potrafi pokierować własnym życiem. Po prostu oferuje pomoc i zwykłą uprzejmość. To nieco pomogło. – Znakomicie, proszę pana – odpowiedziała grzecznie, zdoławszy zapanować nad głosem. – Dziękuję, że mimo tylu zajęć znalazł pan dla mnie czas. – Och, to żaden kłopot, Ms. Panya. Dobrze więc, zostawiam cię teraz samą. I jeszcze raz, moje gratulacje. – Dziękuję ci, Deanie Hsiu. Hsiu uśmiechnął się i jego wizerunek zniknął. Danae odchyliła się na krześle i błądziła wzrokiem po pokoju, próbując uporać się z ogromem swego tryumfu. Zezwolenia na odwiedzenie któregoś z ukrytych światów Tripletu były równie rzadkie co uczciwi ludzie… zatem przyznanie jej jednego z takich zezwoleń w rzeczy samej było… Było w najwyższym stopniu podejrzane. Zagryzła wargi, a przepełniające ją uniesienie rozwiało się w obliczu nagłych wątpliwości. Pewne wyśledził ją tutaj… a jeśli tak, to dowiedział się o jej podaniu w sprawie praktyk na Triplecie… W porządku, Danae, przestań się podniecać i pomyśl. Wysłała podanie… kiedy? Trzy miesiące temu? Mniej więcej. Dobrze: lot na Triplet zajął być może tydzień; dla prawidłowej oceny musiano sprawdzić główne rejestry ziemskie z punktu widzenia ewentualnych problemów psychologicznych, politycznych czy też prawnych. Czyli jeszcze cztery do pięciu tygodni na lot w obie strony, razem ze sprawdzeniem i całą resztą i oczywiście na koniec jeszcze tydzień, by dostarczyć zgodę na Autaris. Co daje… najwyżej sześć albo siedem tygodni. Mieliby sześć tygodni, żeby wydobyć jej podanie z całych worków podobnych wniosków; by przeczytać je, przeanalizować, pokazać wszystkim wokół, przekazać do góry, i w końcu je zatwierdzić. Niemożliwe. To było po prostu niemożliwe. – Cholera – powiedziała bardzo cicho. – Cholera. Cholera.
– Danae, wszystko w porządku? – Nie, Rax, nic nie jest w porządku – warknęła. – Gdzie on jest? – Pirro? Sądzę… – Do diabła z Pirro. Chodzi o Harta. Gdzie on jest? Krótka chwila ciszy. – Nie sądzę, bym znał kogokolwiek o tym imieniu. – Sprawdź jeszcze raz – rzuciła ze złością. – Jest gdzieś tutaj… w mieszkaniu obok, na ulicy, może pod kamieniem na podwórku. – Podniosła nagle głos. – Hart? Wiem, że mnie słyszysz, ty bękarcie. Zbieraj się i chodź tutaj, zaraz. Słyszysz mnie? Zaraz. Nie usłyszała odpowiedzi… ale też nie oczekiwała jej. Zaciągnąwszy gwałtownie szarfę togi, zdecydowanym krokiem wyszła z pokoju i zeszła do holu. Tam czekała, wpatrując się wściekłym wzrokiem w wejście. Rozległo się delikatne, niemal nieśmiałe pukanie w drewno pokrywające stal drzwi. – Wejdź – zgrzytnęła zębami Danae, nie robiąc nic, by otworzyć drzwi. Chwila ciszy… potem z cichym klik elektroniczny zamek otworzył się i drzwi rozwarły się na oścież. Do holu wkroczył człowiek średniego wzrostu o trudnym do określenia wyglądzie, wsuwając do kieszeni mały elektroniczny dekoder. Przez chwilę patrzyli tylko na siebie w milczeniu. Potem Danae nabrała głęboko powietrza w płuca. – Zrobiłeś to, prawda? – powiedziała. – Załatwiłeś mi tę wyprawę na Triplet. Ty i kochany tatuńcio, i całe cholerne mnóstwo pieniędzy. Hart wzruszył nieznacznie ramionami. – Ja tylko przesyłam meldunki – odparł. – Nie wiem, co twój ojciec robi z otrzymanymi informacjami. – Pewnie. – Przymknęła na chwilę oczy; czuła, jak całe wcześniejsze podniecenie ulatuje z niej, pozostawiając w ustach smak popiołu. – A jeśli to odrzucę? Potrafię to zrobić, dobrze wiesz. Co zrobiłby z tobą kochany tatuńcio, gdyby dowiedział się, że połapałam się w waszych maleńkich machinacjach? – Mojej pracy nie da się wykonywać bez końca w ukryciu, Ms. mal ce Taeger. Jesteś na to zbyt inteligentna, i twój ojciec zdaje sobie z tego sprawę. Jestem tutaj, by cię strzec, to wszystko. – I żeby umożliwiać mu wtrącanie się w moje życie, kiedy to tylko możliwe. Mam rację? Hart nie odpowiedział. – Od jak dawna mnie śledzisz? – zapytała Danae, żeby przerwać ciszę. – Niemal od chwili kiedy wstąpiłaś na uniwersytet – odpowiedział Hart. – Łatwo było cię odnaleźć pod tym przezwiskiem „Danae Panya”. – Uniósł z zamysłem brew. – Prawie jakbyś wiedziała, że nigdy nie dostaniesz się na Triplet bez pewnej pomocy. Omal nie plunęła mu w twarz. Powstrzymało ją tylko skręcające wnętrzności podejrzenie, że może jednak ma rację. – Tak właśnie sądzisz, co? – warknęła. – Myślisz, że to wszystko dzieje się dlatego, że maleńka dziewczynka kochanego tatuńcia ciągnie dwie sroki za ogon? Że próbuje ustawić się tak, jak jej najwygodniej? Hart ledwie dostrzegalnie wykrzywił usta. – Nie potrafię powiedzieć, Ms. mal ce Taeger. Czy to już wszystko?… Danae parsknęła. – Jak gdyby moje rozkazy cokolwiek dla ciebie znaczyły. Pewnie; idź sobie, zabieraj się stąd.
Już miał ruszyć do drzwi, lecz zawahał się. – Ms. mal ce Taeger… czy twój przyjaciel wybiera się z tobą na Triplet? – Kto? Pirro? – Uśmiechnęła się krzywo. – Ach, tak, przypuszczam, że kochany tatuńcio jest z jego powodu nieźle rozdrażniony, prawda? Jego słodka, niewinna córeczka żyjąca z pozbawionym ambicji obibokiem. Cóż, powiedz mu, że tak, z pewnością zabiorę go ze sobą na Threshold. Może nawet na Shamsheer i Karyx, jeśli odpowiednio posmarowaliście tamtejszych urzędników. – Jak sobie życzysz – rzekł spokojnie. – Przypuszczam, że osobiście zechcesz dostarczyć Pirro owe dobre wieści. Sądzę, że wciąż jeszcze znajdziesz go w kamienicy na rogu z kobietą, którą odprowadził do domu zeszłej nocy z waszego przyjęcia. Zwieszona u boku prawa dłoń dziewczyny zwinęła się bezsilnie w pięść. – Wynoś się – rzuciła Danae zdławionym szeptem. Hart skłonił się i wymknął cicho, zamykając za sobą drzwi i zatrzaskując elektroniczny zamek. Danae przymknęła powieki i wsparła się o ścianę. Cała jej żelazna stanowczość zmieniła się w wodę i wyciekła. Niewierność Pirra nie stanowiła wprawdzie zaskoczenia – Danae była na tyle uczciwa, by przyznać to przed sobą – lecz bezceremonialność, z jaką to ujawniono, mimo wszystko bolała. Bez wątpienia, Hart miał to na celu. Bękart. Stała tak przez długą minutę, kurując nowe urazy, jakich doznała jej psychika. Potem wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Uniwersytet na Autaris nie stanowił już dla niej przystani… lecz z drugiej strony i tak nie miała zamiaru pozostać tutaj na zawsze. Hart był tutaj; Pirro odszedł – i do diabła z nimi. Z jakichś znanych tylko sobie powodów kochany tatuńcio w końcu przechytrzył. Bowiem od kiedy tylko pamięta, ciągnął za sznurki, nie chcąc pozwolić jej żyć własnym życiem ani uznać faktu, że jest już dorosła i – musiała to przyznać – napełniając ją przez to wciąż nową goryczą. Lecz teraz, przez otwarcie dla niej tych szczególnych drzwi, prawdopodobnie umożliwił jej wydostanie się z tego kokonu, który tak ją dusił. Triplet. Kupienie jej drogi na Threshold to jedna rzecz; lecz Shamsheer i Karyx to zupełnie coś innego. Pieniądze nie przedostaną się przez tunele – ani pieniądze, ani powiązania, ani Hart ze swoją prywatną siatką szpiegowską. Gdy tylko znajdzie się w Ukrytych Światach, będzie mogła robić wszystko, co zechce… i kochany tatuńcio nie będzie mógł absolutnie nic na to poradzić. Istniała więc spora szansa, że do końca życia będzie żałował tego, iż pozwolił jej się tam dostać.
ROZDZIAŁ 2 Rzadko zdarzało się, by teren wokół Krateru Reingold miał okazję spotkać się z czymś więcej niż tylko z krótkim błyskiem słońca, lecz tego dnia właśnie miało miejsce jedno z tych rzadkich wydarzeń. Rozsłoneczniony i ciepły ranek, kiedy nawet wiejące zwykle wiatry zmieniły się w łagodne podmuchy, należał do tych świtów, które przypominały Ravaginowi bardziej beztroskie dni jego dzieciństwa, więc kusił go, by wyruszyć na włóczęgę wśród okolicznych wzgórz i odłożyć na później zakończenie raportu. Nikt przecież nie traktował poważnie tych cholernych sprawozdań, chyba że coś poszło źle. Bóg świadkiem, że zasłużył sobie na dodatkowy wolny dzień. Lecz obowiązek wzywał swoją syrenią pieśnią… poza tym, to Corah Lea zebrałaby baty, gdyby spóźnił się z tą głupią robotą. W końcu poszedł na kompromis; zrezygnował z kolejki podmiejskiej i przeszedł spacerem dwa kilometry od domu do biura w budynku Dyrekcji Przejścia. W niespokojnej budowli skrzydło kurierów stanowiło, jak zwykle, przystań, do której nie miało dostępu kontrolowane pandemonium, zdające się bez chwili przerwy wypełniać całą resztę budynku. Wśród inspektorów i koordynatorów nieustannie pędzących na spotkania, grup przygotowujących się do wypadów w Ukryte Światy i na gwałt załatwiających ostatnie drobiazgi oraz padających z nóg wycieczek, które już powróciły, wlokących się wolno do pokojów sprawozdawczych, Ravagin często odnosił wrażenie, że przedostanie się przez budynek Dyrekcji Przejścia jest najbardziej niebezpieczną częścią każdej wyprawy. Ten dzień nie stanowił wyjątku, więc odetchnął z ulgą, kiedy drzwi skrzydła kurierów zamknęły się za nim z solidnym bum. Wkrótce odkrył, że odprężył się za szybko. Oto kiedy włączył swój terminal, w oczy uderzyły czerwone litery wiadomości biegnącej przez ekran: RAVAGIN: PROSZĘ, ZAMELDUJ SIĘ U MNIE NATYCHMIAST. CORAH. – Wspaniale – mruknął. – Po prostu wspaniale. – Lea nie wzywała kurierów do swego biura z błahego powodu. Jeśli chciała widzieć się z nim osobiście, oznaczało to niemal na pewno złe wieści. Krzywiąc się powstał i zanurzył znowu w pandemonium za drzwiami. Inspektor Corah Lea czekała na niego z obojętnym wyrazem twarzy, który znał tak dobrze. – Ravagin – powitała go skinieniem głowy, wskazując krzesło stojące przed biurkiem. – Oczekiwałam cię nieco wcześniej. – Wybrałem dłuższą drogę do pracy – rzekł potulnie. – Możesz potrącić mi z wypłaty, jeśli chcesz. W zamian został nagrodzony chrząknięciem wyrażającym urażoną godność i niemal niechętnym uśmiechem. – Nigdy nie należałeś do ludzi, którzy próbują jakichś zastraszających gambitów, prawda? W porządku; przejdźmy do rzeczy. To twoje podanie o urlop, na początek. Czy naprawdę poważnie myślisz o odejściu? Ravagin skinął głową. – Nie jest to żaden podstęp, by otrzymać podwyżkę czy zwiększony wymiar urlopu, jeśli o to ci chodzi. Gdybym chciał czegoś takiego, poprosiłbym o to wprost. Wiesz przecież. – Wiem. – Jej twarz i głos złagodniały odrobinę. – Czy zatem możesz mi powiedzieć dlaczego? Westchnął.
– Widziałaś wyniki testu. Jestem zmęczony, Corah. Po prostu zmęczony. Przeprowadzam ludzi przez Tunele już od szesnastu lat – a to o dwa do trzech lat dłużej niż jakikolwiek inny kurier, jakiego posiadasz, i jakiś rok dłużej niż przypuszczalne maksimum. – Jesteś dobry w tym, co robisz – powiedziała Lea. – Cholernie dobry. Nie naciągalibyśmy tak bardzo zasad, żeby cię zatrzymać, gdybyś nie był taki dobry. – Doceniam komplement. – Skinął głową. – Gdybym nie był tak dobry w tym, co robię, odszedłbym już dawno, z twoją czy bez twojej pomocy. Żachnęła się, krzywiąc usta. – Nie wiesz, co to fałszywa skromność, prawda? – Fałszywa skromność dobra jest dla polityków – wzruszył ramionami. Zapadła chwila ciszy. – No cóż – odezwała się w końcu Lea. – Czy istnieje coś, co mogłabym zaoferować, a co zmieniłoby twój zamiar? Sam wspomniałeś o podwyżce i dłuższym urlopie. Uśmiechnął się. – Nie, chyba że masz jakiś magiczny balsam dla ukojenia chwilowo wypalonej psychiki. – Przykro mi… wszystkie te technologiczne cuda są za Tunelem, gdzieś w Shamsheerze. Nie sądzę jednak…? – Gdyby mieli coś takiego, dawno bym z tego skorzystał – odparł cierpko. – Prawdopodobnie. Czy jest coś jeszcze? – W rzeczy samej. – Usiłowała przybrać obojętną minę, ale co i raz na jej twarzy pojawiało się zakłopotanie. – Otrzymałam… no cóż, nazwijmy to niecodzienną prośbą, pochodzącą z nieznanego źródła… nieznanego, ponieważ nikt nie chce mi powiedzieć skąd, do diabła, pochodzi. W prośbie tej wyrażono szczególne życzenie, by nasz najbardziej doświadczony kurier został wyznaczony jako ten, który ma zabrać magistrantkę Uniwersytetu Autaris do Ukrytych Światów w celu odbycia przez nią praktyk. Ravagin zmarszczył brwi. – Chodzi o studentkę? Jedną?! – Tak napisano. – Co oni sobie myślą, u diabla, że co my tutaj prowadzimy, prywatne biuro obsługi turystycznej? Lea wzruszyła ramionami. – Nie wiem nic więcej ponad to, co ci przekazałam… z wyjątkiem być może wyraźnych aluzji, że jeśli nie zgodzisz się jej towarzyszyć, to mogą spotkać cię nieprzyjemności. – Och, skończ z tym, dobrze? Mnie to nie dotyczy. Idę na urlop, pamiętasz? – Może tak, może nie. – Lea wciągnęła głęboko powietrze. – Nie możemy udawać, że ktoś inny jest bardziej doświadczony od ciebie; to udokumentowany fakt, którego nie możemy ukryć. Ważniacy na górze dali już do zrozumienia, że chcą, byś pozostał na służbie na czas tej ostatniej wyprawy. Jeśli tego nie zrobisz… to całkiem możliwe, że twój wniosek o urlop może nie zostać zatwierdzony. – Cóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to tryumf pewnego rodzaju ludzkiej głupoty – prychnął Ravagin. – Mam nadzieję, że przedstawiłaś im do poczytania wyniki mojego ostatniego testu medyczno-psychologicznego? – Oczywiście, powiedziałam im, że występuje u ciebie pełnoobjawowy syndrom wyczerpania związany z pracą kuriera – westchnęła. – Nic to nie dało. Najbardziej doświadczony kurier jest tym, czego chcą, i najbardziej doświadczony kurier jest tym, co zdecydowani są dostać. – Zatem w porządku. Jeśli w ten sposób chcą grać, to zwolnię się natychmiast. Wówczas
będę całkowicie poza ich zasięgiem. – No cóż… – Teraz Lea wyglądała na wyraźnie zakłopotaną. – Nie przypuszczam, byś był gotów przejść na emeryturę w dojrzałym wieku trzydziestu ośmiu lat. Ravagin poczuł, jak zwężają mu się oczy. – Sugerujesz – rzekł wolno – że mogą mi dać wilczy bilet, jeśli nie zechcę im ulec? Lea rozłożyła ręce. – Nie wiem, co zamierzają tam na górze, przysięgam. Wiem tylko, że nie widziałam nikogo tak bardzo zdenerwowanego od czasu, kiedy Proloc z Yandahlu zignorował wszelkie ostrzeżenia i straszliwe opowieści i zażądał, byśmy zabrali jego dzieci do Shamsheeru, aby mogły się przelecieć na latających dywanach. Dreszcz przebiegł Ravaginowi po plecach. – Więc kim, u diabła, jest ta studentka, córką Prezydenta? – Znam tylko jej nazwisko: Danae Panya. Aktualnie na Autaris; żadnych innych danych nie przekazano. Czy coś ci to mówi? – Absolutnie nic. – Nie dodał, że sprawy polityki i biznesu Dwudziestu Światów stały na marginesie jego zainteresowań. – Mnie też to nic nie mówi. – Lea skrzywiła usta. – Słuchaj, Ravagin, wiem, że nienawidzisz ustępować pod naciskiem tak samo jak ja… lecz czy doprawdy byłoby to takie złe? Naprawdę takie nie do przyjęcia? To będzie tylko jedna osoba… – Niedoświadczony dzieciak. – Oni wszyscy są niedoświadczeni, dlatego właśnie potrzebujemy kurierów, czyż nie? Więc to będzie jedna osoba, a nie jakaś grupa wycieczkowiczów, których wy wszyscy tak nie cierpicie. W dodatku z wyznaczonym przez uniwersytet programem badawczym. Co oznacza, krótką wyprawę, podczas której nie będzie ci się plątać pod nogami, tylko przez większość czasu zajmować własną robotą. Pojawi się tutaj za kilka tygodni, co daje ci sporo czasu na wypoczynek i przygotowanie na jej przyjęcie. – Och, toż to najsłodszy sen kuriera – rzekł sarkastycznie Ravagin, krzywiąc usta pod wpływem niespodziewanej myśli. – Powiedz mi, Corah: czym ci zagrozili, gdybyś mnie na to nie namówiła? Jej oczy umknęły przed jego spojrzeniem. – To nie ma nic do rzeczy. Poza tym, to nie twoja sprawa. – Aha. – Innymi słowy, gdyby się z tego wykręcił, ona zebrałaby za to wszystkie baty. Niech diabli wezmą ich wszystkich, pomyślał z goryczą. Trzeba było należeć do szczególnie niskiej klasy ludzkiego robactwa, by uderzać w człowieka przez jego przyjaciół… i należeć do szczególnie głupiej klasy ludzi, by ustępować pod taką presją. Klasy, której członkiem, niestety, był on sam. Zdarzały się chwile, kiedy nienawidził się za to. – W porządku – westchnął. – Zrobię to… nie dla twojego szefa, i z całą pewnością nie dla tego dzieciaka, Panya, i jej politycznych koneksji. Zrobię to tylko i wyłącznie dla ciebie, Corah… więc dopilnuj, żeby się o tym dowiedzieli. Zrozumiano? Winni zwracać się do ciebie Wielki Szefie. Lea skinęła głową próbując, nie do końca z powodzeniem, powstrzymać łzy napływające jej do oczu. – Zrozumiałam, Ravagin. Każę im też za to w taki sposób zapłacić, żeby skorzystał na tym cały Korpus. Możesz na to liczyć. – Z pewnością. – Podniósł się. – Więc jeśli to wszystko… muszę jeszcze dokończyć raport. – Do diabła z raportem – odparła. – Dziś mamy piękny dzień; zabieraj się stąd i ciesz się
nim, póki trwa. Ścisnął usta. – W porządku. Sądzę, że tak zrobię. Spróbowała się uśmiechnąć. – To najmniejsza rzecz, jaką mogę uczynić. I, Ravagin… dzięki. Do ciebie również winni zwracać się Wielki Szefie. – Taa. – Wielki Szef. Tytuł, którego pewnie nigdy nie miałby ochoty zdobyć. Ale liczyła się sama myśl. – Pogadamy później. Powodzenia.
ROZDZIAŁ 3 Na pierwszy rzut oka Triplet wyraźnie rozczarowywał. Zdaniem Danae, już podrzędny kosmoport, na którym wylądowali, sprawiał wystarczająco złe wrażenie; zaprojektowany bez głowy i umiejscowiony dwadzieścia pięć kilometrów od najbliższego prawdziwego miasta, wyglądał jak architektoniczny wrzód. Lecz pobliskie budynki Kontroli Tripletu, które można było dostrzec przez okna holu portu, wyglądały jeszcze gorzej. Miała już okazję widywać obozy wojskowe, lecz to, co zobaczyła tutaj, nie dorównywało nawet tym wątpliwej jakości standardom. Główny budynek Ochrony Tripletu przypominał masywną bryłę betonu, która sprawiała wrażenie zbudowanej w warunkach, bojowych. Leżący pół kilometra dalej budynek Dyrekcji Przejścia prezentował się nieco lepiej, lecz to wszystko, co zyskiwał dzięki lepszemu projektowi, tracił przez swe ogrodzone otoczenie… Danae mimowolnie zadrżała. Szeroki na trzysta metrów ochronny pierścień wokół Tunelu Threshold nazywano Martwą Strefą i był on podobno najpilniej strzeżonym miejscem na wszystkich Dwudziestu Światach. Nie znała szczegółów… a przyglądając się dziwnie niewyraźnym kształtom, leżącym za zewnętrznym ogrodzeniem Martwej Strefy, stwierdziła, że wcale nie chce ich znać. – Ms. Danae Panya? Wzdrygnęła się, przenosząc wzrok z okna na dwóch mężczyzn, którzy się do niej zbliżyli. – Tak? – przyznała ostrożnie. – Witamy na Triplecie – uśmiechnął się starszy. – Jestem Liaison Dyrektor Hamen DorLexis. Muszę powiedzieć, że nieco nas zaskoczyłaś, przybywając tak wcześnie. Odprężyła się odrobinę. – Okazało się, że mogę lecieć wcześniej, niż to pierwotnie planowałam – wyjaśniła, starając się, by zabrzmiało to zupełnie naturalnie. W rzeczywistości musiała przebrnąć przez całe piekło biurokracji, by w ostatniej chwili zmienić termin lotu. – Sądziłam, że zdołam wykorzystać dodatkowy czas, by rozejrzeć się trochę po Thresholdzie. – Jeśli chodzi o zwiedzanie, to znalazłaś się nie po tej stronie planety – odparł DorLexis. – Wszystko tutaj podporządkowane jest bezpośrednio zaopatrzeniu i ochronie Tunelu. – Rozumiem. – Drugi mężczyzna stał dalej spokojnie z tyłu i Danae pochwyciła jego spojrzenie. – A pan jest…? – Och, wybacz mi – wtrącił szybko DorLexis, nim tamten zdołał odpowiedzieć. – Ms. Panya, to jest kurier Ravagin; człowiek, który zabierze cię do Ukrytych Światów. – Doprawdy? – Z nowym zainteresowaniem spojrzała na tamtego. Średniego wzrostu i budowy, z ciemnymi oczyma osadzonymi w spokojnej twarzy – nie było w nim niczego szczególnie godnego uwagi. A z pewnością niczego, co byłoby piętnem weterana wypraw do Ukrytych Światów. – Miło mi pana poznać, Mr. Ravagin. – Po prostu Ravagin, Ms. Panya – zwrócił się do niej. Brzmiący w jego głosie spokój dorównywał temu, jaki malował się na jego twarzy. – To pojedyncze, uniwersalne imię. – Ach – rzuciła, w gruncie rzeczy nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Cóż… zatem proszę zwracać się do mnie Danae. Skinął głową, a DorLexis na nowo włączył się do rozmowy. – Podjąłem już odpowiednie kroki, by twoje bagaże zostały przekazane do Budynku Inspekcji, Ms. Panya; skoro tylko będziesz gotowa, możemy skierować się tam sami i rozpocząć dotyczącą ciebie procedurę. – Już? Przypuszczałam, że z uwagi na wcześniejsze przybycie będę musiała poczekać na to
przynajmniej kilka dni. DorLexis uśmiechnął się, niemal jak zadowolony z siebie magik. – Przywykliśmy tutaj do radzenia sobie z nieoczekiwanym. Zabrałem się do pracy, gdy tylko kapitan statku przekazał nam laserem listę pasażerów. Zechciej udać się w tę stronę… Razem skierowali się do wyjścia. – Ile to wszystko zajmie czasu? – zapytała Danae. – Och, samo przygotowanie potrwa zaledwie kilka godzin – zapewnił ją DorLexis. – Musimy poddać cię testom na wszystkie choroby, których możesz być nosicielką, podać ci parę zastrzyków o szerokim spektrum działania, które zaktywizują twój system odpornościowy, i sprawdzić reakcje na nie… o to tu chodzi. – Jak również upewnić się, że wiesz, w co się pakujesz – wtrącił Ravagin. – Przeczytałam wszystkie materiały, które mi przesłaliście – zwróciła się doń Danae. – Chcesz powiedzieć, że są nieścisłe? – Oczywiście, że nie – powiedział szybko DorLexis. – Chodzi tylko o to… no cóż, kurierzy skłaniają się ku opinii, że nasze pakiety informacyjne są niekompletne. Danae spojrzała na Ravagina. – A są? – Oczywiście – odparł. – Nie można na kilku stronicach zamieścić wszystkich informacji o dwóch światach, szczególnie, jeśli i tak z założenia ma to być tylko ogólny przegląd tego, co wiemy na ten temat. – Zatem dlaczego pakiety nie zawierają więcej informacji? – Jaki miałoby to sens? Większość podróżników i tak nie zawracałaby sobie głowy ich przeczytaniem. Zrobiliby dokładnie to, co robią teraz: zdają się na kuriera, by w Ukrytych Światach myślał i martwił się za nich. – Ravagin… – zaczął ostrzegawczo DorLexis. – Nie, niech mówi dalej, proszę – przerwała Danae. – Jeśli tak nisko oceniasz swoich klientów, to dlaczego wciąż wykonujesz tę pracę? – Kto powiedział, że ich nisko oceniam? – warknął Ravagin. – Stwierdziłem tylko, że większość z nich nie przygotowałaby się lepiej, niż robią to teraz, bez względu na to, jakie dalibyśmy im materiały. – Może pani być pewna, Ms. Panya – wtrącił DorLexis – że Ravagin i wszyscy inni nasi kurierzy są żarliwie oddani swej pracy, bez względu na to, co niekiedy zdarza im się powiedzieć. – Rzucił Ravaginowi wściekłe spojrzenie. – Wyprawa do Ukrytych Światów pod opieką kogokolwiek z Korpusu daje pełną gwarancję bezpieczeństwa. – Oczywiście. – Danae skinęła głową, z trudem kryjąc rozdrażnienie wywołane wtrąceniem się DorLexisa, choćby i wynikającym z najlepszych intencji. Oddała pierwszy, bezpośredni strzał, by zobaczyć, co każe Ravaginowi wykonywać tę pracę, a DorLexis po prostu to zepsuł. Trudno, później będzie na to jeszcze mnóstwo czasu. – Zatem kiedy faktycznie udamy się do Shamsheeru? – Choćby jutro rano, jeśli będziesz chciała – odparł DorLexis, wyraźnie zadowolony, że znowu znalazł się na bezpiecznym gruncie. – Wolelibyśmy, byś się dobrze wyspała, nim wyruszysz w drogę. Danae skinęła głową. – To brzmi rozsądnie. Pragnę jak najszybciej wyruszyć. Czy to ci odpowiada, Ravagin? Wzruszył ramionami, już znowu schowany w swej skorupie. – Ty tu jesteś szefem. Przez parę następnych chwil szli w milczeniu; dotarli do wyjścia i zanurzyli się w wiejące na
zewnątrz, zmienne wiatry. Przebyli połowę drogi do samochodu, który wskazał DorLexis, kiedy z oddali dobiegło słabe puf statku schodzącego poniżej bariery dźwięku. Danae spojrzała w górę, lecz niskie chmury kryły przed wzrokiem podchodzący do lądowania statek. – Jak często lądują tutaj statki z innych światów? – zapytała, zachowując obojętny ton. – Och, zwykle raz lub dwa razy w tygodniu – odparł DorLexis, sam spoglądając w niebo. – Tak jak powiedziałem, w tej części Thresholdu znajduje się niewiele rzeczy godnych uwagi z wyjątkiem Tunelu, a jak wiesz, obowiązują ścisłe ograniczenia liczby ludzi, którym pozwala się doń wejść. – Uhum. – Lecz to był huk hamującego w atmosferze statku kosmicznego, Danae miała co do tego niemal absolutną pewność. Oznaczało to, że chwila wytchnienia, jaką zdobyła wyłudzając wcześniejszy lot, właśnie się kończyła. Jakikolwiek był to statek – handlowy, wojskowy czy prywatny – mogła ręczyć, że przybędzie na nim Hart. Podeszli do samochodu i wsiedli do środka… i gdy DorLexis kluczył wśród innych zaparkowanych pojazdów, zmierzając do drogi wylotowej, Danae uchwyciła wzrokiem luksusowy ślizgacz jakiegoś bogacza, szykujący się do lotu nad lądowiskiem portu. Hart, na pewno. Cholera. Lecz teraz nic na to nie mogła poradzić. Opadła na poduszki i zamknęła oczy, próbując bez powodzenia się odprężyć. Wyniki jego testu torowały sobie drogę przez ekran i Ravagin przerwał na chwilę planowanie szlaku, by rzucić okiem na ostatnią linijkę. Zielone światło, jak należało się spodziewać. To oznaczało, że Danae Panya usunęła ostatnią przeszkodę stojącą pomiędzy nią a jej dwoma radosnymi miesiącami w Ukrytych Światach. Cholera. Westchnął i starł informację z ekranu. Ta wyprawa wywoływała w nim wystarczająco sprzeczne uczucia, nim jeszcze wybrał się tego ranka do kosmoportu – a teraz, spędziwszy znaczną część dnia ze swoją klientką, jego nastrój jeszcze się pogorszył. Z pytań, jakimi go zasypała, wynikało jasno, że należy do tego typu klientów, którzy uważają, iż kurier i jego klient winni być najlepszymi przyjaciółmi natychmiast od startowego dzwonka. A istniało niewiele typów, których Ravagin nienawidził bardziej. Rzeczywiście zanosiło się na parę radosnych miesięcy. Brzęk telefonu przerwał te ponure rozmyślania. – Ravagin, tu Kyle Grey z wartowni przy głównym wejściu. Czy znasz kogoś o nazwisku Hart? – Nie – odparł Ravagin. – A powinienem? – Ja nie chciałbym go znać, gdybym był na twoim miejscu. Chce porozmawiać z tobą o przyłączeniu się do jutrzejszej wycieczki. Ravagin prychnął. – Jasne. Po prostu zapakuję go do mojego kuferka i przemycę przez telepole. Każ mu powłóczyć się po Martwej Strefie, dobrze? – Czekaj, nie usłyszałeś jeszcze najlepszego. Kiedy powiedziałem, że nie mogę pozwolić mu na widzenie się z tobą bez zezwolenia, próbował takie zezwolenie kupić. Ode mnie. Ravagin poczuł, jak brwi unoszą mu się do góry. – Powiadasz, że chciał ci dać łapówkę? – Aha. I to dużą. Taką, że niemal zapragnąłem nie mieć żadnych skrupułów. – Ani kamer wymierzonych w twoją wartownię, prawda? – dodał zjadliwie Ravagin. – To też. Tak czy inaczej, zablokowałem już hol i włączyłem alarm, lecz pomyślałem, że
może chciałbyś przyjść tutaj i rzucić okiem na tego typa, zanim go stąd zabiorą. Dlaczego nie? – Już idę. Kiedy Ravagin przybył na miejsce, właśnie przeszukiwano Harta; i sądząc ze stosu pieniędzy piętrzącego się na stole holu, nosił przy sobie więcej, niż wynosił należny mu udział w nielegalnym czy podejrzanym interesie. Lecz jeśli mężczyzna martwił się tym, to ani w jego twarzy, ani w postawie nie można było tego dostrzec. W rzeczywistości jego znudzona mina zdawała się sugerować, że bywał aresztowany przynajmniej dwa razy w tygodniu. – Ty jesteś Ravagin – rzekł mężczyzna, gdy Ravagin wkroczył do pokoju. – Nazywam się Hart. Chciałbym omówić z tobą jutrzejszą wyprawę, jeśli można. Ten człowiek miał klasę; Ravagin musiał mu to oddać. – Przykro mi, lecz z zasady nie zabieram ze sobą do Ukrytych Światów skończonych durni; nikomu nie wychodzi to na zdrowie. Co pozwoliło ci sądzić, że możesz tutaj zaoferować taką jawną łapówkę, i że ci się tu upiecze? – Och, łapówka była tylko przynętą – wzruszył ramionami Hart. – Pomyślałem, że wartownik może zadzwonić i zawiadomić cię o tym. Jak widzę, miałem rację. – Pogratulować – chrząknął stojący w pobliżu dowódca straży. – Nagrodą jest parę lat w bardzo głębokim loszku. – Wcale nie; wyjdę w ciągu paru godzin – odparł spokojnie Hart. – Mam, że tak powiem, wysoko postawionych przyjaciół. – Doskonale; możesz do nich zadzwonić, kiedy znajdziesz się w Mieście Za Wrotami – powiedział dowódca. – Zadzwonię. W tym czasie – wbił oczy w oczy Ravagina – może będę mógł omówić z Mr. Ravaginem możliwości dołączenia do grupy, z którą jutro wyrusza. – Nie ma żadnych możliwości – rzekł stanowczo Ravagin. – Lista została ustalona i nic już w tej sprawie nie mogę zrobić. – To nie jest całkiem zgodne z prawdą – potrząsnął głową Hart. – Kurier posiada uprawnienia w zakresie ustalania składu grupy; łącznie z możliwością uzupełnienia jej. Nawet w ostatniej chwili, tak jak teraz, jeśli nie chciałbyś odłożyć wyprawy o dzień lub dwa. Co również leży w zakresie twoich uprawnień. Ravagin ściągnął usta, zaintrygowany wbrew samemu sobie. Danae Panya znalazła się tutaj w wyniku urzędowych, i prawdopodobnie popartych pieniędzmi, nacisków; a teraz Hart dawał do zrozumienia, że ma podobne poparcie. Czyżby istniał tu jakiś związek? – Masz rację, przynajmniej zasadniczo – przyznał – lecz w tym wypadku nie ma to znaczenia. Mój klient bardzo się starał, by zapewnić sobie prywatną wyprawę do Ukrytych Światów, a ja stwierdziłem, że tam, gdzie pieniądze walczą z pieniędzmi, zwykle wygrywają te pierwsze. Hart uniósł brew. – Czy to coś pomoże, jeśli ci powiem, że jej pieniądze i moje pieniądze pochodzą od tej samej osoby? – Mogłoby… gdybyś mógł też wyjaśnić, dlaczego ta osoba od razu nie postarała się o wspólną wyprawę. – Stało się tak z powodów, w które wolałbym nie wnikać – odparł Hart wzruszywszy ramionami. – Zapewniam cię jednak, że łatwo mogę dowieść tego, co mówię. Jakiś ruch na zewnątrz zwrócił uwagę Ravagina: ciężki więzienny transportowiec zatrzymał się właśnie pod drzwiami. – Na twoim miejscu nie marnowałbym czasu. Nim znajdziesz kogoś, kto ci uwierzy,
będziemy już dawno na Shamsheerze, poza twoim zasięgiem. Hart spojrzał nań chłodno. – Rozumiem. Sądzę, że powinienem znaleźć nieco pociechy w fakcie, iż nie dajesz się tak łatwo przekupić. Spróbuję zatem z innej beczki przez tych – spojrzał przez drzwi na transporter – parę chwil, które mi jeszcze pozostały. Otóż Ukryte Światy są krańcowo niebezpiecznym miejscem, nawet dla kuriera z twoim doświadczeniem i reputacją. Jeśli cokolwiek przydarzy się tam twojej klientce, możesz znaleźć się w poważnych kłopotach. – Czy to groźba? – W żadnym razie. To tylko proste stwierdzenie faktu. Pomimo wszystkich twoich niewątpliwych zdolności, brakuje ci przeszkolenia zawodowego ochroniarza. Ja je mam. Jeśli pozwolisz mi towarzyszyć sobie, zmniejszysz ryzyko, zarówno jeśli chodzi o możliwość narażenia klientki na jakieś poważne niebezpieczeństwo, jak też możliwość ewentualnych prawnych konsekwencji po powrocie. Te słowa sprawiły, że niechęć do Harta, którą Ravagin z trudem opanowywał, przekroczyła delikatną granicę, dzielącą ją od odrazy. – Nie wiem, gdzie uczyłeś się postępować z ludźmi, Hart – powiedział, ledwie nad sobą panując – lecz proponuję ci, byś nigdy już nie próbował sugerować, że kurier Tripletu nie potrafi wykonać swej roboty. – Zwrócił się do dowódcy straży: – Kapitanie, doceniłbym to, gdybyś dopilnował, aby władze Miasta Za Wrotami przetrzymały tutaj więźnia, dopóki mój klient i ja nie znajdziemy się na Shamsheerze. Jeśli będziesz potrzebował do tego większej ilości zarzutów, zawiadom mnie… mam kilka, które z radością wniósłbym przeciwko niemu. Dowódca uśmiechnął się posępnie. – Masz to u mnie, Ravagin. Chodźmy, Hart; nie pozwólmy, żeby cela czekała. Ravagin przyglądał się z holu, jak ciskają Harta do transportera i odjeżdżają. – Facet strzelił w dziesiątkę, czyż nie? – zauważył Grey ze swego stanowiska. – Cała ta wyprawa zaczyna wyglądać w ten sposób – warknął Ravagin. – Słuchaj, Grey, chciałbym przestrzec resztę kurierów przed tym gościem. Jeśli rzeczywiście ma takie plecy, żeby wydobyć się z bałaganu, w jakim się znalazł, to może próbować namówić kogoś innego, by poprowadził go za mną. – Prawda. – Grey skinął głową. – Nie sądzisz, że całe to gadanie o niebezpieczeństwie brzmiało cokolwiek złowieszczo? – Jak gdyby w Danae Panya było coś wskazującego na kłopoty? – Ravagin potrząsnął głową. – Pod tym względem nic nie mogłoby mnie zaskoczyć. Nie spuszczaj oka z tych drzwi, dobrze? – Pewnie. Nie martw się; każdy, kto zechce dziś w nocy dostać się do Tunelu, będzie musiał przejść przez Martwą Strefę. – Niemal mam nadzieję, że Hart tego spróbuje. Pogadamy później. Wciąż gotując się w środku, udał się z powrotem do swego biura i czekających tam map.
ROZDZIAŁ 4 Hart, na nieszczęście, okazał się człowiekiem słownym. Do rana zdążył już opuścić więzienie i władze Miasta Za Wrotami zapewniły Ravagina, iż udzieliły mu „poważnego ostrzeżenia”, by trzymał się z dala od całego obszaru Krateru Reingold. Jednak Ravagina prześladowało, że jest obserwowany, kiedy wraz z Danae wsiadał do autokaru, by odbyć krótką jazdę do Tunelu. Był to typowy dzień dla Thresholdu: chłodny, pochmurny i ogólnie rzecz biorąc nieprzyjemny – dzień, który, zgodnie z przesądami kurierów, wróżył dobrze wyprawie do Ukrytych Światów. Nie znaczy to, że Ravagin wierzył w którąś z tych bzdur… doprawdy nie. Lecz spędził mnóstwo czasu, podróżując po Karyksie, a nikt, kto tam zawitał, nigdy potem nie potrafił już przyjąć całkowicie nonszalanckiej postawy wobec pojęć szczęśliwego trafu i przeznaczenia. A biorąc pod uwagę kłopoty, których cała ta wyprawa zdążyła już przysporzyć… Ukradkiem, czując się bardziej niż odrobinę głupio, uniósł rękę ku szarym chmurom na niebie i uczynił nią klasyczny znak przynoszący szczęście. Tak na wszelki wypadek. Niewiele ryzykował, że znak zostanie dostrzeżony. Oczy Danae, jak oczy wszystkich, którzy przemierzali tę drogę, nie odrywały się od okna. Ravagin nigdy nie mógł zrozumieć, co goście widzą w resztkach prastarego krateru po nuklearnym wybuchu. Nie ulegało wątpliwości, że Krater Reingold stanowił miejsce jakiegoś straszliwego wybuchu; nawet po jakichś ośmiu stuleciach erozji mierzył blisko dwieście kilometrów średnicy i w bezchmurny dzień bez trudu można go było dostrzec z niskiej orbity. Największy krater na Thresholdzie; lecz oglądany z ziemi nie robił jakiegoś szczególnego wrażenia! W rzeczywistości niewiele było tu do oglądania oprócz tej samej sterylnej, szarobrunatnej gleby, która pokrywała większość tego świata. – Rozumiem, że cała planeta zasadniczo wygląda tak samo – zauważyła Danae, wciąż wpatrując się w widok za oknem. – Uh?… – wydukał, zaskoczony tym, w jaki sposób jej myśli zbiegały się z jego rozważaniami. – Masz na myśli ziemię? – Tak, oraz ogromne kratery i parszywą pogodę – skinęła głową, odwróciła się i spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Wszystko to z powodu wojny? Wzruszył ramionami. – Prawdopodobnie, choć właściwie nie mamy pojęcia, jak wyglądał ten świat, wojna zmieniła jego mieszkańców w szary pył. – Przed przylotem próbowałam znaleźć jakieś informacje o wojnie – powiedziała, odwracając się do okna. – Jednak niewiele o niej napisano. – To dlatego, że diablo mało o niej wiadomo – odparł. – Wiemy, że tutejszą cywilizację tworzyły istoty humanoidalne; prawdopodobnie prawdziwi ludzie, tacy jak my i ci z Ukrytych Światów… i że wykonały pierwszorzędną robotę, by zetrzeć się z powierzchni ziemi. Wszystko inne to czysta spekulacja. Skrzywiła się. – Łącznie z teorią, że Tunel stanowił jeden z ich głównych celów? Teraz skrzywił się Ravagin. – To mógł być czysty przypadek, że ta część Thresholdu najbardziej ucierpiała od bombardowania. To nie musiało mieć nic wspólnego z Tunelem. Jak gdyby na dany sygnał, autokar wjechał na niewielkie wzniesienie i Tunel znalazł się w polu widzenia. Nie wyglądał szczególnie imponująco; on sam i jego otoczenie, co niemal na pewno mieli na
celu jego nieznani budowniczowie. Kilka niskich wzgórz otaczało dłuższy pagórek; ten ostatni miał małe, przypominające pieczarę wejście, otwierające się na zachód. Prawdopodobnie przed wojną krajobraz Thresholdu tworzyło mnóstwo podobnie niepozornych wzgórz, wśród nich były takie, na których wzrok nie zatrzymywał się powtórnie… i dopiero po wojnie pagórki mogły rzucić się w oczy jako te, które przetrwały niemal bezpośredni jądrowy wybuch… Danae wypuściła powietrze z płuc w długim, pełnym zdumienia wydechu. – Niewiarygodne – mruknęła. – Nawet nie wygląda na zniekształcony. – Przynajmniej nie tak, by można to było zauważyć – skinął głową Ravagin. – Czy czytałaś kiedyś oryginalny dziennik z odkrycia Reingoldu? Będziesz musiała to zrobić, kiedy wrócimy. Biedna kobieta niemal zwariowała, próbując wyjaśnić, jak mogło się to tutaj ostać, a jej kolega z załogi, który pierwszy odkrył działanie samego Tunelu, naprawdę na jakiś czas stracił zmysły. – Wcale mu się nie dziwię. Shamsheer musiał być prawdziwym szokiem. Autokar pokonał łagodnie wznoszącą się rampę, którą doprowadzono do wzgórz, i zatrzymał się. – Ostatnia chwila, byś zmieniła swój zamiar – przestrzegł Ravagin, gdy wysiadali. – Nie bądź głupi – odcięła się Danae i ruszyła przed nim wyciągniętym krokiem do wejścia Tunelu. Ravagin odwrócił się i rozejrzał uważnie, a potem podążył za nią, czując się nieco lepiej. Hart mógł wciąż czaić się gdzieś z tyłu; lecz od tej chwili diablo trudno będzie mu dotrzymać im kroku. Przez mniej więcej pięćdziesiąt pierwszych metrów Tunel biegł prosto w głąb pagórka, nieco tylko się obniżając, i nim zaczął się kolisty zakręt w lewo, zniknęły za nimi ostatnie mżenia światła, przedostające się przez wejście. Delikatny blask mgło-lampy Danae czekał na niego na zakręcie; zapaliwszy własną, Ravagin podszedł do niej. – Trzymaj się z daleka od ścian – przestrzegł, przeciskając się obok i obejmując prowadzenie. – Miejscami są nierówne, a budulec jest tak samo niepodatny na uszkodzenia jak materiał, z jakiego zbudowano Tunel na zewnątrz, tak więc możesz zarobić siniaka, którego długo będziesz pamiętać. – Byłoby lepiej, gdyby wasi ludzie dali nam porządne lampy – burknęła, kiedy pomaszerowali dalej. – Nawet zapałki świeciłyby jaśniej niż to coś. – I byłyby doskonale widoczne dla każdego, kto przypadkiem włóczyłby się na Shamsheerze wokół Tunelu. Próbujemy nie zapraszać do podróży z tamtej strony. – Lecz… Och. – Zamilkła. Być może, pomyślał Ravagin, przyszedł jej nagle do głowy inny powód przemawiający za używaniem przyćmionego oświetlenia. Wędrówka, odbywana w niemal absolutnej ciemności, zawsze wydawała się trwać dłużej niż w rzeczywistości, i Ravagin zaczynał już wyczuwać zaniepokojenie swej klientki, kiedy na ścianie pojawiły się pierwsze kropki markerów. Wedle standardowej procedury należało natychmiast wskazać je nowicjuszom… lecz dotychczas nic w tej wycieczce nie odbyło się zgodnie z przyjętymi standardami i dlatego właśnie Ravagin postanowił bezpośrednio zapoznać Danae z tym, dzięki czemu Krater Reingold zyskał miano Nokautu. Minęli zamaskowane szafki… przed nimi zamajaczył właśnie trójkątny wskaźnik… Ravagin zwiększył swoją przewagę nad Danae o jeszcze jeden krok… I nagle znalazł się pięć metrów za nią. Wstrząs wywołany jego zniknięciem sprawił, że bezwiednie przeszła jeszcze dwa kroki; a gdy głośno wciągnęła powietrze i zaczęła się odwracać, było już za późno. Obrót sprawił, że jej łokieć przeciął niewidzialną granicę telepola… I nagle znowu znalazła się metr za nim.
Okręciła się na pięcie, by zwrócić się doń twarzą, i Ravagin usłyszał, jak wypuściła powietrze z cichym uff. – To była podła sztuczka – burknęła, lecz w jej głosie brzmiała raczej nabożna cześć niż złość. – Wasze pakiety informacyjne nawet w przybliżeniu nie potrafią określić, o co chodzi. – Nie sądzę, by cokolwiek potrafiło – zgodził się, w jakiś nieokreślony sposób zawiedziony, że tak szybko doszła do siebie. – Trzeba tego osobiście doświadczyć, by naprawdę w to uwierzyć. – Nawet teraz w to nie wierzę. – Znowu głęboko odetchnęła. – Naprawdę przerażające w tym wszystkim jest to, że niczego nie czułam. Można by było przez całą wieczność przemierzać tych samych pięć metrów Tunelu, próbując przedostać się na drugą stronę. – Mieszkańcy Reingoldu byli już cholernie tego bliscy. To był naprawdę rozpaczliwy pomysł, żeby spróbować przejść nago. Niemal usłyszał, jak drgnęła. – …dobrze. Cóż. Zatem sami powinniśmy się do tego zabrać, jak sądzę. Prawda? – Oczywiście. Szafki są tutaj, zbudowane tak, by wyglądały jak fragment ściany… Pokazał jej, jak je otworzyć. W przyćmionym świetle ściągnęli z siebie kombinezony i powiesili je na przygotowanych wieszakach. Ravagin już dawno przestał odczuwać zakłopotanie wywołane koniecznością przejścia telepola nago, lecz zaskakująco wysoki odsetek jego klientów – nawet jeśli wiedzieli, co może ich spotkać – zaczynał właśnie się w tym momencie burzyć i próbował na wszystkie możliwe sposoby łamać zasady. Zwykle wystarczyło kilka prób przejścia tych samych pięciu metrów, by ich przekonać, że nic, z wyjątkiem ich własnych ciał, nie może przedostać się z Thresholdu do Shamsheeru. Nikt dokładnie nie wiedział, dlaczego budowniczowie Tunelu tak to właśnie urządzili, lecz było też powszechnie wiadomo, że nikt nie mógł na to nic poradzić. – Jestem gotowa – powiedziała w końcu Danae, gasząc swoją mgło-lampę i zamykając drzwi szafki. – Co teraz? – Weź mnie za rękę – powiedział Ravagin, sięgając w ciemności tam, skąd dochodził jej głos. – Telepole wyprawia niekiedy dziwne rzeczy z poczuciem równowagi. Jej ręka była sztywna i niechętna, lecz przynajmniej nie wyrażała sprzeciwu co do samej zasady. Krocząc ostrożnie i czerpiąc wskazówki ze słabo świecących kropek wskaźnikowych, aby zachować równowagę i kierunek, poprowadził ją naprzód… i nagle, dosłownie na mgnienie oka, odniósł wrażenie, że podłoga się przechyliła. Danae wciągnęła głośno powietrze i tracąc równowagę, mocno się na nim oparła. Pochwycił ją i przez chwilę stali przytuleni do siebie… Po chwili wszystko wróciło do normy, więc odsunęła się od niego gwałtownie, wyrywając równocześnie dłoń z jego uścisku. – Przepraszam – mruknęła, a w jej głosie zabrzmiał zarówno gniew, jak i zakłopotanie. – Wszystko w porządku – zapewnił ją o wiele szczerzej, niż zamierzał. – To się zwykle zdarza podczas pierwszego przejścia – dodał odrobinę niezręcznie. Dotyk jej ciała wywarł na jego skórze niezwykle przyjemne wrażenie… – Chodźmy, szafki znajdują się nieco dalej w głębi Tunelu. Daj mi rękę, poprowadzę cię. – Dziękuję ci, nic mi nie jest – odparła nieco cierpko. – Jak chcesz. – Ruszył w głąb tunelu, zostawiając ją, by sama sobie znalazła drogę. Tunel wciąż zakręcał w lewo i Ravagin pozwolił, by koniuszki jego palców muskały ścianę z prawej strony, aż wyczuł delikatne wybrzuszenie, które oznaczało początek kompletu zamaskowanych szafek umieszczonych z tej strony. Wypukłość wybrzuszała się coraz bardziej i kilka kroków dalej palce Ravagina odnalazły ukryty uchwyt; pociągnął zań i otworzył drzwi szafki. Na górnej
półce leżała garść pierścieni świetlików; wziął jeden i nasunął na palec lewej ręki. – Niech stanie się światło – rzekł, składając dłoń w kubek… i nad dłonią pojawiła się rozżarzona kula mglistego światła. – A teraz – powiedział obejrzawszy się na Danae – ubierzmy się i wyjdźmy stąd. Proszę, spróbuj z tym na początek. – Podał jej fałdzistą szatę takiego rodzaju, który noszony był przez pomniejszą szlachtę Shamsheeru. – Dzięki – odparła, przyciskając do siebie szatę, by okryć swą nagość wydobytą z ciemności przez światło. – Co ty powiedziałeś; „niech stanie się światło”? – Tak naprawdę wystarczy powiedzieć do świetlika tylko: „zaświeć” albo „oświetl” – odparł wzruszywszy ramionami i dalej gmerał w szafce, szukając stroju dla siebie. – Po prostu zachowałem się nieco teatralnie. – Ale rozkazy należy przecież wydawać w shamahni, prawda? – zapytała. – A jak sądzisz, w jakim języku teraz rozmawiamy? – odparował. – Rozmawiamy?… Och! Nie… myślałam… Urwała nagle, oszołomiona lub zakłopotana i Ravagin uśmiechnął się do siebie w przyćmionym świetle. Znajomość języka wpojonego metodą głębokiej hipnozy okazywała się daleko bardziej zupełna, niż sądziła większość ludzi. – Nie zawracaj sobie tym głowy; miałem już klientów, którzy przewędrowali pół Shamsheeru, zanim uświadomili sobie, że reszta ludności nie posługuje się uniwersalnym. Potrzeba ci więcej światła? – To w zupełności wystarczy – odparła stłumionym głosem, zmagając się z szatą nie znanego jej kroju. Ponownie uśmiechnął się do siebie i już w milczeniu skończyli ubieranie. Potem wzmocnił blask świetlika o parę lumenów i przejrzał rozmaite narzędzia i rodzaje broni złożone na półce z ekwipunkiem. Wybór był zawsze bardziej ograniczony, niż miałby na to ochotę; problem, który normalnie stanowił powód bardziej do irytacji niż do czegokolwiek innego. Lecz w obliczu zawoalowanych gróźb Harta, rozbrzmiewających gdzieś na krańcach świadomości – i samego Harta, Bóg jeden wie gdzie za nimi – niedostatki uzbrojenia wywoływały uczucie o wiele bardziej dręczące niż zwykle. Lecz nic na to nie mógł poradzić, przynajmniej dopóki nie dotrą do jednego z domów podróżnych. – No i? – zapytała niecierpliwie Danae, gdy wahał się niezdecydowany. – Na co czekamy? – Odpręż się – warknął w odpowiedzi Ravagin. – Nie obowiązuje nas tu żaden rozkład jazdy. – Zgrzytając zębami wziął największy nóż, jaki mógł znaleźć – zwykły, niestety, a nie szukające celu samoostrze – i do tego swoją ulubioną broń, rękawicę skorpiona. Oba narzędzia powędrowały za pas; wziąwszy jeszcze jeden świetlik i laskę modlitewną, zatrzasnął drzwi szafki i ruszył w głąb Tunelu. – Chodź! – zawołał przez ramię. Wystarczyło parę kroków, by się z nim zrównała. – Masz – powiedział, wpychając jej do ręki dodatkowy świetlik. – Teraz ty również możesz sobie świecić. – Dziękuję – odparła niemal pokornie. Ravagin spojrzał na nią, odnotowując z niejakim zdziwieniem, że na jej twarzy maluje się napięcie. – Denerwujesz się? – Ja? Nie. Dlaczego pytasz? Ravagin mimowolnie skrzywił usta. – Nieważne. Długość tej części Tunelu, w której się teraz znajdowali, wynosiła dokładnie tyle samo, co po thresholdzkiej stronie telepola, lecz do Ravagina zaczęły już dochodzić delikatne wonie
roślinności Shamsheeru, napływające ku nim przez wejście. Obudziły w nim wspomnienia, nie wszystkie przyjemne, z wizyt w tym świecie. Starzeję się, pomyślał posępnie. Tylko trzydzieści osiem lat i już się starzeję. Biegnąca łukiem część Tunelu skończyła się i teraz ruszyli łagodnie wznoszącą się pochyłością ku wyjściu. Po względnej ciemności, w jakiej się dotychczas znajdowali, światło wlewające się przez otwór wydawało się oślepiająco jasne, lecz nim tam dotarli, ich oczy znalazły dość czasu, by się przyzwyczaić. Ravagin, wysunięty ostrożnie o krok naprzód, i Danae tuż za nim przekroczyli wyjście i znaleźli się na Shamsheerze. Danae wydała z siebie długie westchnienie czystego zdumienia, jakie Ravagin w ciągu lat tylekroć słyszał od swoich niezliczonych klientów. – Ravagin – tchnęła. – To jest piękne. Skinął w milczeniu, sam chłonąc widok z bezwstydną zachłannością. Nie istniało przygnębienie tak głębokie ani gniew tak palący, by ów pierwszy widok krajobrazu Shamsheeru nie zdołał sobie z nimi natychmiast poradzić. Olśniewające błękitne niebo, równie olśniewające kwiaty i rośliny, mieniące się na zielonych wzgórzach otaczających Tunel, śmigające owady i śpiewające ptaki – to był po prostu fragment raju przeniesiony do innego świata. Przez kilka minut nie robili nic innego, jak tylko rozglądali się wokół siebie; Danae odeszła parę kroków od Tunelu, by spojrzeć na północ, na wijącą się wśród krajobrazu rzekę Maiandros. – Pięknie – powtórzyła, obracając się wolno, z oczyma jak u zdumionego dziecka rozwartymi tak szeroko, by objąć to wszystko. – Czy cały Shamsheer tak wygląda? – Większość terenów wiejskich – odparł z roztargnieniem, też omiatając wzrokiem półkole, jednak nie tylko w zamiarze oglądania pięknych widoków. Od południa i wschodu wzgórza Harrian wznosiły się półkolem wokół wylotu Tunelu; stanowiły dobrą ochronę przed wzrokiem mieszkańców wiosek leżących w sąsiedztwie zamku Numanteal na wschodzie, lecz również idealną kryjówkę dla każdego zaczajonego w zasadzce. Lecz jeśli ktoś się tam chował, nie zdradził swej obecności. – Przepraszam – rzekł Ravagin, uświadamiając sobie nagle, że Danae znowu coś do niego powiedziała. – Co mówiłaś? – Pytałam, jak daleko stąd leży zamek Numanteal – powtórzyła. – Jakieś dziesięć kilometrów na wschód i północny wschód lotem ptaka – odparł. – Więc trzeba przejść przez te wszystkie wzgórza? Prychnął cicho. – Nie martw się, na Shamsheerze nikt nie musi nigdzie chodzić, jeśli nie ma na to ochoty. A poza tym masz rację, lepiej już ruszajmy. Rozejrzawszy się po raz ostatni, wyciągnął zza pasa modlitewną laskę i uniósł ją do ust. – Proszę cię, ześlij mi niebolot.
ROZDZIAŁ 5 Przez całą długą minutę nic się nie wydarzyło. Danae nie spuszczała wzroku ze wschodniej ćwiartki nieba, wypatrując tego środka transportu, który Ravagin właśnie zamówił. Lecz wydawało się, że oprócz stadka ptaków nic się tam nie porusza. Może właśnie teraz nie ma w zamku wolnego dywanu, pomyślała. Odtworzywszy przed oczyma duszy mapę tej części Shamsheeru, przejrzała ją w poszukiwaniu następnego po zamku miejsca, gdzie mogły znajdować się nieboloty. – Oto nadlatuje – oświadczył Ravagin, wskazując na pomoc. Danae odwróciła się i osłoniła dłonią oczy. Nie ulegało wątpliwości: maleńki, prostokątny kształt szybował ponad wierzchołkami drzew, kierując się wprost ku nim. Ponownie wyobraziła sobie mapę… – Z wioski Phamyr? – zapytała, marszcząc brwi. – Prawdopodobnie – skinął głową Ravagin. – Leży bliżej niż zamek Numanteal. – Dość dziwne, że w tak małej miejscowości znalazł się wolny niebolot, prawda? Sądziłam, że ma je tylko ludność… – Wielkość nie ma tutaj żadnego znaczenia – przerwał jej z tą samą wymuszoną cierpliwością, z jaką zwracał się do niej w Tunelu. – Spoczywający bezczynnie niebolot jest dostępny dla każdego, kto chce go użyć; jasne i proste. Są mieniem, którego nikt nie posiada na własność. Niebolot okazał się daleko szybszy, niż sądziła Danae, i zaledwie dwie minuty później osiadł przed nimi na ziemi… a ona stwierdziła, że rysunki i opisy tej maszyny, z jakimi się zapoznała, rzeczywiście oddawały istotę rzeczy. Niebolot do złudzenia przypominał latający dywan. Liczący około dwóch metrów na trzy, pozornie utkany z grubej wełny i ozdobiony zawiłymi wzorami oraz arabeskami, pyszniący się delikatnymi frędzlami na krawędziach, mógł pochodzić prosto z jakiegoś starego, ziemskiego mitu. I tak samo jak tamte latające dywany nie miał niczego, co choć w przybliżeniu przypominałoby jakieś zabezpieczenia. Ani, jeśli już o to chodzi, jakiekolwiek mechanizmy sterujące. Ravagin zdążył już zasiąść ze skrzyżowanymi nogami mniej więcej pośrodku niebolotu. – Możemy ruszać zaraz, gdy będziesz gotowa – powiedział, spoglądając na nią spod uniesionej brwi. Przełknąwszy ślinę, Danae weszła ostrożnie na dywan i usiadła za Ravaginem. Dywan ugiął się pod jej ciężarem zupełnie tak, jak uczyniłby to każdy zwykły materiał, i Danae musiała sobie przypomnieć, że goście odwiedzający Shamsheer używali bezpiecznie tych rzeczy już od stulecia. Nie mówiąc już, oczywiście, o samych mieszkańcach tego świata, którzy korzystali z nich o wiele dłużej. – Niebolot: do miasta Kelaine – rzekł Ravagin… i bez najmniejszego przechyłu dywan zesztywniał wokół Danae i wzleciał płynnie ku niebu. Niezwykle powoli wypuściła powietrze z płuc i wbiła wzrok w plecy Ravagina. Nigdy dotychczas w swoim życiu nie doznała nawet śladu lęku wysokości… lecz nigdy dotychczas nie znajdowała się na wysokości pięciuset metrów nad ziemią na czymś, co przecież nie miało prawa latać. Zwilżywszy wargi postarała się jeszcze raz odetchnąć spokojnie i nie patrzeć na otaczające ich ze wszystkich stron błękitne niebo. – Jak się czujesz?! – zawołał przez ramię Ravagin. – Wspaniale – odparła zbyt szybko. Odwrócił się, by na nią spojrzeć.
– Nie wątpię; wyglądasz wspaniale – burknął. – Z twojej notki biograficznej wynikało, że nie cierpiałaś na żadne objawy lęku wysokości. – Nigdy nie badano mnie na zawieszonym pod niebem dywaniku – odparowała ze złością. Westchnął. – Więc ty też nie uwierzyłaś w to, co napisano w pakiecie informacyjnym, hę? Zdumiewające, jak wielu nie wierzy. No dobrze: wysuń rękę nad krawędź niebolotu. – Co? – zapytała. – Słyszałaś przecież. Sięgnij poza krawędź. Otworzyła usta, by powiedzieć „nie”… a potem zamknęła je zdecydowanie. Jeśli zdołała przeciwstawić się swemu ojcu, poradzi sobie również z tym. – Dobrze. – Wyciągnęła ostrożnie rękę… i w miejscu gdzie zaczynały się frędzle, napotkała twardą ścianę. Niewidzialny mur, lecz przez to wcale nie mniej realny. Szturchnęła weń jeszcze raz i znowu, próbując w rozmaitych miejscach z boku i z tyłu niebolotu, aż w końcu nabrała dość odwagi, by pchnąć naprawdę silnie. Nic. – Możesz w to kopnąć, jeśli chcesz, albo nawet uderzyć moim nożem – podpowiedział usłużnie Ravagin, kiedy w końcu zaprzestała wysiłków. – I tak nie wpłynęłoby to w żaden sposób na to pole; ktokolwiek projektował te maszyny, odnosił się z wielkim szacunkiem do bezpieczeństwa. Sądziłem, że sama na to wpadniesz, kiedy zauważysz, że wcale tutaj nie wieje. Zmarszczyła brwi, dopiero teraz uświadamiając sobie, że powietrze wokół nich rzeczywiście pozostawało w zupełnym bezruchu. – Ja… tak, sądzę, że powinnam to zauważyć. Przepraszam. Zbył to machnięciem ręki. – Tak jak powiedziałem, przydarza się to wielu osobom. Większość gości wydaje się mieć kłopoty z uwierzeniem w coś, czego nie może zobaczyć. Mogą więc mieć naprawdę problem po przedostaniu się na Karyx. – To nie o to chodziło – odparła Danae, czując potrzebę wyjaśnienia swej reakcji. – Naprawdę pamiętałam, że nieboloty winny posiadać barierę zabezpieczającą, lecz te wszystkie pola siłowe, jakie miałam okazję widzieć, były albo mlecznobiałe, albo całkowicie nieprzezroczyste. Sądzę, iż po prostu założyłam, że z tym jest coś nie w porządku. – Nieboloty nie latają, kiedy jest z nimi coś nie w porządku – potrząsnął głową Ravagin. – W takim przypadku udają się naprawdę do jednej z Mrocznych Wież… albo same, albo przy pomocy innych niebolotów. Danae skrzywiła się. Już zdążyła poczuć się jak głupiec z powodu swego irracjonalnego strachu, który ledwie co opadł, a protekcjonalna postawa, z jaką odnosił się do niej Ravagin, w niczym nie mogła jej pomóc. – Przykro mi, że nie jestem doskonała – warknęła gwałtowniej, niż zamierzała. – Gdyby wasi ludzie postarali się ułożyć lepsze pakiety informacyjne… albo gdybyście zadali sobie odrobinę trudu i włączyli do nich jakieś fotografie z prawdziwego zdarzenia… Brwi Ravagina powędrowały ku górze, a ona zacisnęła szczękę w wyrazie absolutnej odrazy do samej siebie. – Cholera. Co ja mówię? Ravagin westchnął. – Hej, posłuchaj, po prostu odpręż się, dobrze? Masz rację; Ukryte Światy są wielkim wstrząsem, a pakiety informacyjne rzeczywiście nie potrafią przygotować gości na spotkanie z nimi. Tak więc usiądź sobie wygodnie i ucz się. I nie bój się zadawać pytań.