twilla1987

  • Dokumenty65
  • Odsłony6 599
  • Obserwuję15
  • Rozmiar dokumentów111.1 MB
  • Ilość pobrań4 101

Sara Blædel - Handlarz śmiercią

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :969.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Sara Blædel - Handlarz śmiercią.pdf

twilla1987 Blaedel Sara
Użytkownik twilla1987 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 238 stron)

SARA BLÆDEL HANDLARZ ŚMIERCIĄ Przełożyła Iwona Zimnicka Tytuł oryginału GRØNT STØV

Dla Anne, Gitte, Kristiny i Lone, dlatego że jesteście

Handlarz śmiercią to fikcja. Postaci występujące w powieści istnieją wyłącznie w mojej wyobraźni i nie są w żaden sposób odbiciem prawdziwych osób. Wszechświat, który stworzyłam, jest oczywiście w pewnym stopniu podobny do rzeczywistości, ale skorzystałam ze swobody przysługującej pisarzowi i zmieniłam pewne szczegóły. Zarówno „Morgenavisen”, jak i Kongens Bar zrodziły się w mojej głowie i nie mają związku z żadną konkretną gazetą i knajpą. Podczas pracy bardzo ważne dla mnie było zbliżenie się do prawdziwego środowiska, abym mogła przekazać jak najbardziej realny obraz, dlatego chciałam serdecznie i gorąco podziękować wszystkim, którzy tak otwarcie i życzliwie mnie przyjęli, poświęcając mi swój czas podczas przygotowań do pisania powieści. Bez ich pomocy nie zdołałabym stworzyć ram świata otaczającego Louise Rick, ale za wszelkie ewentualne błędy odpowiedzialna jestem tylko ja. Sara Blædel

1 Komórka na parapecie powarkiwała. Była przełączona na tryb cichy, więc tylko uporczywe wibrowanie świadczyło o tym, że ktoś próbował się dodzwonić. Louise Rick leżała w wannie z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzyła, uświadomiła sobie, że piana już zniknęła, a woda jest raczej zimna niż letnia. Było wpół do dziesiątej. Za oknem świeciło ostre marcowe słońce, ale Louise nie miała ochoty opuszczać świata, w którym się ukryła. Przez chwilę rozważała, czy nie opróżnić wanny i nie napełnić jej ponownie gorącą wodą i pachnącym płynem, ale to już by nie było to samo. Wyrwano ją z myślowej ucieczki i nie zdołałaby wrócić w to samo miejsce. Trochę tak jak z przerwaniem przyjemnego snu – rzadko udaje się go na powrót odnaleźć. Wychodząc z wody, uderzyła łokciem o kran i reagując instynktownie na ból, przyciągnęła rękę do siebie. Obliczyła, że od jej położenia się do łóżka minęło pięć godzin, a do spotkania z resztą grupy śledczej na odprawie w sali konferencyjnej Wydziału Zabójstw zwanego Wydziałem A w kopenhaskiej komendzie policji zostały zaledwie nieco ponad dwie godziny. Akurat w tej chwili oddałaby wszystko, żeby zwolniono ją z tego obowiązku. Pomodliła się w duchu, by ta myśl dotarła do szefa i by Suhr odłożył odprawę na późniejszą porę. Owinęła włosy granatowym ręcznikiem frotté i sięgnęła po szlafrok wiszący za drzwiami. Oczy ją piekły, czuła się obolała i tak zmęczona, że gdyby położyła się tu, gdzie stała, zaraz by zasnęła. Ale w myśli wciąż wdzierała się nocna rozmowa. Żal nie przestawał ściskać gdzieś w żołądku. Nie był to jej osobisty smutek, lecz taki, który się odzywa, gdy jest się świadkiem, jak życie innych ludzi rozpada się na kawałki. Tak właśnie się dzieje, kiedy dochodzi do tragedii, a śmierć i nieszczęście przestają być wyłącznie tematem czytanej książki, bo człowiek znajduje się w samym środku wydarzeń. W kuchni nastawiła wodę na herbatę i z przeszklonej szafki wyjęła dużą szklankę do café latte. Od jakiegoś czasu piła z niej herbatę. Odpowiadała jej taka ilość – więcej niż

filiżanka, a mniej niż dzbanek. Stanęła zamyślona, wyglądając przez okno na podwórze. W środku czuła pustkę, ale wiedziała, że się z niej wydobędzie, i jak wiele razy wcześniej, będąc w takim nastroju, pomyślała o tamtym dniu, w którym wezwano ją na Østerbro. Dwóch mężczyzn około trzydziestki napadnięto na Nordre Frihavnsgade. Jednego, Mortena Seiersteda-Wichmana, brutalnie wrzucono przez witrynę do sklepu z odzieżą. Lecz zanim to nastąpiło, został pobity. Napastnicy wymierzyli mu sześć czy siedem kopniaków w głowę, po czym podnieśli go z chodnika i z taką siłą uderzyli nim w szybę wystawową, że rozpadła się na drobne kawałki. Patolog stwierdził później, że Morten był nieprzytomny, kiedy grube szkło przecięło mu tętnicę szyjną. Drugim z napadniętych był szwagier Mortena, Henrik Winther. Louise zapamiętała go jako wysokiego chudego faceta. Miał więcej szczęścia. Prawdopodobnie napastnicy wyżyli się już na pierwszej ofierze, a przypuszczalnie wystraszyła ich również krew tryskająca z szyi Mortena. W każdym razie Henrik Winther wyszedł z napaści ze zmiażdżonym nosem i złamanym żebrem. Louise pracowała wtedy w policji kryminalnej i śmierć Mortena pozostawiła w niej ślad niczym trwałe obrażenie, chociaż nie tyle sama zbrodnia, ile to, co się wydarzyło, gdy musiała przekazać wiadomość jego partnerce. Pół godziny po odjeździe karetek, które zabrały obu mężczyzn, Louise zadzwoniła do drzwi dwudziestoczteroletniej Charlotte Winther i w jej twarzy zdążyła wyczytać zaskoczenie, gdy dziewczyna otworzyła i powiedziała: „Ojej, dzień dobry. Myślałam, że to Morten i Henrik. Nie wzięli kluczy...”. Louise nie wiedziała już dokładnie, jakich słów użyła, przekazując informację o tym, co się stało, a w pamięć na zawsze wbiły jej się zmiany, jakie zaszły na twarzy dziewczyny – od radości z powrotu ukochanego po zdezorientowanie i zdziwienie widokiem policjantki w progu. A potem ta twarz całkowicie się rozpadła. W czasie, jakiego Charlotte Winther potrzebowała, by do jej świadomości dotarły słowa Louise, kilka razy kiwała głową, powtarzając, że bardzo jej przykro z powodu tego, co się stało, ale niemożliwe, by chodziło o Mortena, bo on przecież wyszedł tylko razem z jej bratem do sklepu 7-Eleven. Louise wciąż miała w pamięci oczy Charlotte Winther, upierającej się, że Morten i Henrik nie zdążyliby zostać napadnięci. Poza tym nikt nikogo nie atakuje w środku dnia na Østerbro. Takie rzeczy się nie zdarzają, powtarzała raz po raz, z rozpaczą duszącą za gardło. Ale Louise już widziała w jej ciemnych oczach, że powoli zaczyna do niej docierać prawda.

Słyszała za plecami, jak jej kolega wchodzi po schodach. Chciała wsunąć się do przedpokoju, zaprowadzić Charlotte do salonu i chwilę z nią posiedzieć, ale nagle nie mogła się ruszyć. Stała tylko i przerażona patrzyła na młodą kobietę, czując, jak ją samą ogarnia paraliż. Potem poczuła uderzenie w pierś i coś w niej jakby pękło, wypuszczając falę rozpaczy, która się przez nią przelała. Gardło jej się zacisnęło i zablokowała się tchawica. Nawet teraz, stojąc ze szklanką herbaty w ręku, Louise umiała przywołać smak, jaki poczuła w ustach, kiedy odwróciła się i zwymiotowała na wycieraczkę sąsiadów Charlotte Winther. Pamiętała swoje upokorzenie, gdy uświadomiła sobie, że twarz ma zalaną łzami i cuchnie wymiocinami. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła, że kolega stoi obok i uważnie się jej przygląda. Zamknął drzwi do mieszkania, żeby nie była widoczna z przedpokoju. Chciała coś powiedzieć, ale poczuła, że zbliża się kolejna fala wymiotów, i z ust znów buchnęła żółć. Wytarła ją rękawem płaszcza i zorientowała się, że cała się trzęsie. Co się z nią działo? Przecież powinna zająć się tą nieszczęsną dziewczyną, a tymczasem nie mogła zapanować nad sobą. Czuła się tak, jakby opuściła własne ciało i znalazła się w skórze Charlotte Winther. Miała ochotę wejść do mieszkania, usiąść przy niej i płakać. Kolega wciągnął ją po schodach o kilka stopni wyżej i zanim zaczął nią potrząsać, zauważyła w jego oczach gniew i obrzydzenie. Mówił ściszonym głosem, żeby jego słowa nie przeniknęły do mieszkania: „Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? Jeśli jesteś chora, to siedź w domu! A jeśli nie potrafisz poradzić sobie z sytuacją, to idź na dół wypłakać się w samochodzie. Najmniej nam teraz tu potrzeba kogoś, kto nie umie się zachować profesjonalnie!”. Czuła się taka mała. Mała i zagubiona. Szok nie opuścił jej nawet w radiowozie. Cała się trzęsła, jakby to jej przekazano tę straszną wiadomość. Później pomyślała, że pewnie ktoś związany z ruchem New Age umiałby wytłumaczyć, jak to możliwe, że nagle przejęła uczucia Charlotte Winther, i określiłby to jako rodzaj doświadczenia pozacielesnego. Louise wsypała do herbaty cukier i dolała mleka. Zwykle piła czarną, ale kiedy brakowało jej energii albo miała kaca, dodawała i cukru, i mleka. Przeszła do sypialni, zrzuciła szlafrok i wsunęła się pod kołdrę. Na wszelki wypadek nastawiła budzik, żeby zadzwonił za trzy kwadranse. Sięgnęła po dzisiejszą gazetę, którą po

powrocie do domu położyła na nocnym stoliku. Przeżycie na Østerbro kosztowało ją tydzień zwolnienia, wizytę w Szpitalu Centralnym u Jakobsena, psychologa stale współpracującego z Wydziałem A, i świadomość, że być może wcale nie jest tak twarda, jak jej się wydawało. Jakobsen wyjaśnił jej, że te przeżycia to żadne czary-mary, tylko załamanie nerwowe wywołane silnymi emocjami, wiążącymi się akurat z tą częścią jej pracy. Opisał, w jaki sposób porzuciła własną rolę posłanniczki i duchowo znalazła się na miejscu Charlotte – co zdecydowanie nie było zbyt profesjonalne. W wydziale przez pewien czas czuła na sobie karcące spojrzenia kolegów, ponieważ okazała słabość i nie potrafiła oddzielić emocji od pracy. A przecież zajmowała się trudnymi sprawami, takimi jak zabójstwa, gwałty i molestowanie dzieci. Zdaniem Jakobsena to, co się stało, było zarazem i dobre, i złe. Bo oczywiście fatalnie się składa, jeśli ktoś nie potrafi zachować profesjonalizmu w trudnej sytuacji, lecz jednocześnie dobrze jest doświadczyć tego, co czują ludzie, którym przekazuje się tragiczne wieści. Musiał minąć rok, żeby Louise nabrała do tamtych zdarzeń dystansu i przestała się bać, że wybuchnie płaczem przy krewnych ofiary. Ale lęku, że nie poradzi sobie w tego rodzaju sytuacjach, nie potrafiła do końca zwalczyć. Zrezygnowała z czytania gazety, bo litery tańczyły jej przed oczami. Akurat wypuściła ją z ręki na podłogę, gdy znów usłyszała komórkę wibrującą w łazience. Nie chciało jej się po nią iść. Poleżała jeszcze trochę, ale w końcu wzięła się w garść. To mógł być Suhr, który wysłuchał jej modłów i przełożył odprawę. Wstała więc z łóżka i poszła po telefon. – Louise Rick, słucham. – Widziałaś gazetę? – W głosie Camilli brzmiało wzburzenie. Louise przez krótką chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć, że jest już jedną nogą za drzwiami, ale przecież znały się od drugiej klasy i tak samo długo przyjaźniły, wiedziała więc, że taka wymówka nie wystarczy do spławienia Camilli. Camilla Lind już na studiach oświadczyła, że zamierza być pierwszą kobietą dziennikarką, która zdobędzie co najmniej dwie prestiżowe Nagrody imienia Cavlinga! Marzyła o tym, żeby zostać słynną korespondentką wojenną. Uważała się za duńską odpowiedniczkę Norweżki Åsne Seierstad, młodej długowłosej blondynki, która zdołała się przebić i nadawała relacje na żywo z afgańskiego i bagdadzkiego piekła. Camillę jednak zawsze zajmowało coś innego, co do tej pory nie pozwoliło jej dotrzeć do punktów zapalnych

na świecie. W zamian za to kilku redaktorów naczelnych i naprawdę wielu czytelników zwróciło uwagę na jej sposób przedstawiania ludzkich losów. I właśnie dzięki temu mogłaby zdobyć uznanie, gdyby nie zmieniła ścieżki zawodowej i nie postanowiła opisywać zdarzeń kryminalnych w sposób bezpośredni i poważny, jak sama o tym mówiła. – Co robisz? – spytała Camilla z wyrzutem. – Dzwoniłam już na komendę, próbowałam cię też łapać na komórkę. – Gazetę mam, ale jeszcze jej nie czytałam. A komórki nie odbierałam, bo leżałam w wannie, kiedy dzwoniłaś – powiedziała Louise, zgadując, że to Camilla zakłóciła jej kąpiel. – To cię zwykle nie powstrzymuje od odbierania telefonu – zauważyła przyjaciółka, nawiązując do wszystkich sytuacji, kiedy to Louise domagała się aktualizacji plotek, leżąc wygodnie w wannie. – Całą noc przesiedziałam u zrozpaczonych rodziców – broniła się Louise. – Karoline Wissinge? Słyszałam w porannych wiadomościach. – To rzeczywiście przerażające. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata, a w zeszłym roku zginął w wypadku samochodowym jej młodszy brat. Wtedy czterech chłopaków rozbiło się na drzewie przy Amager Landevej. Sama o tym pisałaś – przypomniała sobie nagle Louise. Nie całkiem się przyzwyczaiła do tego, że przyjaciółka porzuciła pracę w „Roskilde Dagblad” na rzecz działu kryminalnego w „Morgenavisen”. – Doskonale to pamiętam. To naprawdę był jej młodszy brat? – spytała Camilla z zainteresowaniem. – Wielki Boże! Że też taki los może spotkać rodziców! Louise zorientowała się, że przyjaciółka jest wstrząśnięta. Sama też przeżyła szok, kiedy państwo Wissinge późną nocą wyznali, że rok temu stracili syna. Matka cicho płakała, kiedy ojciec opowiadał o wypadku. I tym razem tragedia spadła na nich bez najmniejszego ostrzeżenia. W niedzielę po południu spacerowicz z psem znalazł w Østre Anlæg zwłoki młodej dziewczyny. Deszcz lał przez cały dzień, więc park był prawie pusty, dlatego mężczyzna skorzystał z okazji i spuścił psa ze smyczy, żeby sobie trochę pobiegał. Początkowo nie zareagował na jego gwałtowne szczekanie, ale ponieważ zwierzaka nie dawało się przywołać, w końcu zirytowany poszedł zobaczyć, co się stało. Za jedną z parkowych ławek dostrzegł dziewczynę. Leżała tak, jakby ktoś starał się ją ukryć w zaroślach. Nagie gałęzie były tak gęste, że ciało nie rzucało się w oczy. Poza tym ci, którzy nie bacząc na fatalną pogodę,

postanowili wyjść, maszerowali zdecydowanym krokiem ze wzrokiem wbitym w żwirową alejkę, chcąc uniknąć najgorszych kałuży. – Co się właściwie stało? – spytała Camilla. – Została uduszona. – Zgwałcona? – Nie zadawaj mi takich pytań. Dobrze wiesz, że nie wolno mi z tobą o tym rozmawiać – odparła Louise zirytowana, że Camilla i tak zawsze próbuje coś z niej wyciągnąć. – Który z tej czwórki to jej brat? – spytała przyjaciółka, nawiązując do wypadku. – Mikkel Wissinge, ale to nie on prowadził. Miał dopiero siedemnaście lat. Louise niemal usłyszała, jak Camilla usiłuje przywołać w pamięci fotografie czterech chłopaków. – Chyba go pamiętam. Jasne włosy. Na tym zdjęciu, które dostaliśmy, wyglądał wprost czarująco. – Pewnie tak. Siedział z tyłu i zmarł w wyniku obrażeń dopiero dzień później. – Niezła historia. Myślisz, że ktoś już ją zwąchał? – Nie, i tak się nie stanie, jeśli tylko zdołam temu zapobiec – warknęła Louise na przyjaciółkę, przeklinając w duchu, że w ogóle wspomniała o tym wypadku. – Dlaczego ja zawsze zapominam, że jesteś jednym z tych dziennikarzy? Obiecaj, że nie będziesz o tym pisać. Ci rodzice już więcej nie zniosą. Karoline mieszkała z chłopakiem, który jest w szoku. Naprawdę mają dość problemów. Nie trzeba im jeszcze tak dobitnie przypominać o śmierci syna. Camilla burknęła coś pod nosem. A Louise uświadomiła sobie, że mówiła bardziej błagalnym tonem, niż chciała. Miała nadzieję, że przyjaciółka uszanuje jej prośbę, bo brakowało jej teraz sił na dyskusje o etyce mediów. Gdzieś w duchu jednak zdawała sobie sprawę, że jeśli nawet Camilla o tym nie napisze, całą historię wyciągnie ktoś inny. Taka była brutalna rzeczywistość. Mimo to nieraz złościła się na przyjaciółkę, gdy sama pracowała nad jakąś sprawą, której relacjonowanie zlecano właśnie Camilli. Louise miała wrażenie, że jej praca zmienia się w rozrywkę dla czytelników, a dziennikarze wykorzystują krewnych pogrążonych w żałobie. Zawsze ogromnie ją to irytowało, a jeszcze bardziej, gdy pod takim artykułem widniało nazwisko Camilli, co niestety zdarzało się często. Poza tym Louise miała świadomość, że posiadanie zaufanego kontaktu w prasie może być wielką zaletą – działało to bowiem w obie strony. Zerknęła na zegarek i postanowiła wstać.

– Co miałam zobaczyć w gazecie? – spytała. – Pamiętasz Franka Sørensena, który pracował w „Roskilde Dagblad”, kiedy ja tam zaczynałam? Tego z szopą kręconych włosów? Pisał mnóstwo o gangach motocyklowych, rockersach, którzy w tamtym czasie opanowali miasto. Pracował jednocześnie ze mną przez jakieś dwa miesiące, a potem został reporterem kryminalnym w Kopenhadze. – No dobrze, ale o co chodzi? Louise usiłowała go sobie przypomnieć. Twarz miał zniszczoną, ale w pamięć zapadał jego chłopięcy uśmiech, wyraźne bruzdy przy ustach, siateczka zmarszczek wokół oczu i grzywa ciemnych loków. Poznała go, gdy kiedyś przyszła po Camillę do redakcji. W kilka osób wybrali się do Bryggerhesten na piwo i siedzieli aż do zamknięcia lokalu. Frank przyłączył się wtedy do nich. – Nie żyje – oznajmiła Camilla. – Znaleziono go w wiacie na rowery na parkingu za hotelem SAS-u przy dworcu Vesterport. – Za hotelem Royal? – Tak. Na tyłach, za punktem wynajmu samochodów Hertza. W gazecie jest notka o znalezieniu zwłok mężczyzny, ale ani słowa o tym, że to on. Dowiedziałam się dopiero w redakcji. To dziwne – stwierdziła Camilla. W słuchawce zapadła cisza. Louise zorientowała się, że przyjaciółka jest bliska płaczu. Sama też poczuła przygnębienie. Wprawdzie nie mogła powiedzieć, że Frank Sørensen był jej przyjacielem, ale zawsze przykro jej się robiło na wieść o śmierci znajomego. To zupełnie co innego niż wiadomość o zgonie związana z jej pracą, z którą umiała już sobie radzić, chociaż rozpacz krewnych ofiary zawsze ją dotykała. – Jak umarł? – spytała nieco zbyt rzeczowym tonem w nadziei, że to powstrzyma atak płaczu Camilli. – Jeszcze nie wiem. Właśnie dlatego do ciebie dzwoniłam. Chciałam sprawdzić, czy znasz jakieś szczegóły. – Jeśli to nie zabójstwo, to takie informacje do mnie nie docierają. Louise wstała z łóżka i teraz grzebała w szafie w poszukiwaniu dżinsów i swetra. W myślach już była w drodze na odprawę. Zdecydowała, że pojedzie autobusem na Dworzec Główny, a stamtąd piechotą przejdzie na komendę. Nie miała siły jechać rowerem. – Z tego, co zrozumiałam – ciągnęła Camilla – znalazł go jeden z kelnerów, który przyszedł do pracy w niedzielę rano i chciał zostawić rower. Terkel Høyer, szef naszego działu, zajrzał tam po drodze do redakcji. Część zaplecza jest zamknięta, zagrodzona taśmami i kręcą się tam wasi ludzie. A to chyba oznacza, że nie umarł śmiercią naturalną? – spytała

Camilla, po czym dodała, że już dzwoniła do dyżurnego Komendy Rejonowej City, który potwierdził znalezienie ciała w tym miejscu, ale nic więcej powiedzieć nie chciał. – Nie denerwuj się tak – uspokajała ją Louise. – Dobrze wiesz, że potwierdzenie zgonu przez dyżurnego wcale nie musi oznaczać przestępstwa. – Sama trochę się dziwiła, że na miejsce zdarzenia wysłano techników kryminalistycznych. Ale przecież mogły być tego różne przyczyny. – Panno reporterko od spraw kryminalnych! – próbowała zagadnąć wesoło. – Zawsze gdy znajdzie się martwego człowieka na ulicy, sporządzany jest raport. Sama dobrze o tym wiesz. A ja już nie mam czasu na dalszą rozmowę. – Po prostu tego nie rozumiem. Czterdziestokilkuletni mężczyzna nie pada martwy ot tak na ulicy. – Camilla całkowicie zignorowała podjętą przez Louise próbę zakończenia rozmowy. – W każdym razie zdarza się to nieczęsto. Mogłabyś się dowiedzieć, o co chodzi? – poprosiła. – Na początek zupełnie prywatnie, a ja nic nie napiszę, dopóki nie dostanę pozwolenia. Po prostu jestem bardzo ciekawa, co się stało. – Dobrze, powiem ci to prywatnie, a ty nie puścisz o tym pary z ust w redakcji. Ale nie wiem, co mi się uda wyciągnąć. Louise zerknęła na zegarek. Do spotkania w sali konferencyjnej zostało już mniej niż pół godziny, a musiała jeszcze po drodze zajrzeć do swojego pokoju w komendzie, aby zabrać dokumenty. – Camillo, naprawdę nie mogę dłużej rozmawiać. Będę musiała złapać taksówkę, jeśli chcę zdążyć do pracy. Ale spróbuję się czegoś dowiedzieć. Trzymaj się! – rzuciła na zakończenie i wyłączyła telefon.

2 Camilla Lind po odłożeniu słuchawki poczuła, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się na krześle i w ciągu sekundy, jaką jej to zajęło, zrekapitulowała w myślach to, co mówiła Louise i co ewentualnie mogła usłyszeć osoba stojąca w drzwiach. – Cześć, Terkel. Nie wiedziałam, że tu stoisz – odezwała się z udawaną swobodą w głosie. – Ona coś wie? – spytał szef działu, nawet nie próbując ukryć, że podsłuchiwał. Camilla już miała się na niego rozzłościć, gdy nagle zauważyła jego szarą, zapadniętą twarz. Przestraszyła się, że Terkel zaraz usiądzie naprzeciwko niej i zacznie szlochać. – Nie – odparła. – Ale obiecała, że spróbuje się czegoś dowiedzieć. Nie wiem tylko kiedy. Pracują na okrągło przez całą dobę nad sprawą tej dziewczyny, którą znaleźli wczoraj. Terkel Høyer jednak jej nie słuchał. Przeszedł na drugą stronę biurka Camilli i usiadł, a właściwie przyjął pozycję pół siedzącą, pół leżącą i wyglądał tak, jakby został wyłączony z kontaktu. Camilla poszła po dwie kawy. Nie bardzo wiedziała, jak sobie poradzić z tą niezręczną sytuacją. Szef najwyraźniej postanowił się rozsypać u niej w pokoju. A przecież nie uważała się za osobę na tyle mu bliską. – Chcesz cukru albo mleka do kawy? – spytała, stawiając przed nim filiżankę. Pokręcił głową. Camilla usiadła na krześle i patrzyła wyczekująco, ale Terkel tylko oglądał zdjęcia stojące na biurku. – Ile on ma lat? – spytał, wskazując na fotografię Markusa. – Latem skończy sześć. Zapatrzył się w zdjęcie syna Camilli i milczał, jakby odjęło mu mowę. – To Frank zadzwonił i polecił ciebie, kiedy usłyszał, że Laugesen przestaje pracować – odezwał się w końcu i przeniósł spojrzenie na Camillę. – Odkąd zaczęłaś pracę w redakcji w „Roskilde”, stale powtarzał, że będziesz kiedyś gwiazdą dziennikarstwa. Camilla nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. – Jak długo właściwie zdążyliście razem pracować?

– Ze dwa miesiące. – I co o nim myślałaś? – Nie znałam go za dobrze, ale bardzo się zaangażował w tamtą sprawę z rockersami. Spytał raz, czy pójdę z nim do faceta, który porzucił to środowisko, zaszył się pod ziemię, ale pozwolił na opublikowanie swojej historii pod warunkiem zachowania anonimowości. – On się bardzo angażował we wszystko, do czego się zabierał – stwierdził Terkel i lekko poprawił okulary. – W pewnym momencie policja zaproponowała mu nawet zastrzeżenie adresu, ale Frank się na to nie zgodził. Mówił, że jeśli ktoś czegoś od niego chce, to serdecznie do siebie zaprasza. – Wydawało mi się, że on stale pracuje. Czy on w ogóle miał jakieś życie prywatne? – spytała Camilla. – Trzy lata temu się ożenił. Helle była pierwszą dziewczyną, jaką mi przedstawił, a przecież znałem go od czasów studenckich. Dwa lata temu urodził im się Liam. – Terkel wyciągnął rękę po kawę i zaraz znów zapadł się w sobie. – Byłem z nim wczoraj wstępnie umówiony na wieczór, ale kiedy zadzwoniłem, żeby spytać, o której się spotkamy, telefon odebrała Helle. Płakała. Przed południem przyszło do niej dwóch policjantów z wiadomością o śmierci Franka. Znaleziono go rano w niedzielę. Camilla kiwnęła głową. Uświadomiła sobie, że skubie skórkę przy paznokciu, która zaczęła krwawić. Lekko pośliniła palec i wytarła krew. Spojrzała na szefa. – To rzeczywiście dziwne – stwierdziła, czując ściskanie w piersi. – Umówiłam się z Louise, że zadzwoni, kiedy tylko znajdzie czas, żeby się czegoś dowiedzieć. Żonie chyba przekazali jakieś szczegóły? – Niewiele. Helle zidentyfikowała męża wczoraj w Instytucie Medycyny Sądowej, ale to była tylko formalność. Miał przy sobie prawo jazdy i legitymację prasową z nazwiskiem i zdjęciem. – Hm – mruknęła. Terkel Høyer wstał. Zanim doszedł do drzwi, Camilla obiecała, że jeśli tylko dowie się czegoś od Louise, zaraz mu to przekaże. – Będę też sprawdzać na bieżąco u dyżurnego w Komendzie Rejonowej i w Wydziale A – dodała. W drzwiach Terkel jeszcze się odwrócił. Wyraz twarzy mu się zmienił. – Musimy się też dowiedzieć, co to za historia z dziewczyną znalezioną w Østre Anlæg wczoraj wieczorem. Twoja przyjaciółka znała tę sprawę? No to koniec ze słabością, pomyślała Camilla. Wracamy do normalnej pracy.

– Nie bardzo – odparła. – Ale dyżurny mówił, że naczelnik Wydziału Zabójstw wyda dziś po południu komunikat dla prasy. Camilla była już pewna, że Terkel stał w drzwiach na tyle długo, by słyszeć rozmowę z Louise na temat brata zamordowanej dziewczyny. Louise podała taksówkarzowi kartę i czekała na potwierdzenie do podpisania. Do odprawy zostało jedynie dziesięć minut, a ona musiała jeszcze zabrać ze swojego pokoju teczkę z dokumentami. Podpisała się, zgniotła pokwitowanie i wrzuciła je do torebki razem z portmonetką. Wyskoczyła z taksówki i szybko podeszła do wielkiej bramy. Na górę wbiegała po dwa stopnie, więc gdy rzucała torebkę i płaszcz na swoje krzesło, ciężko sapała. Teczka leżała na biurku. Louise zwolniła. Nie chciała wchodzić zdyszana do sali konferencyjnej mieszczącej się na końcu korytarza, chociaż nikt by jej nie obwiniał, gdyby wpadła w ostatniej chwili. Od otrzymania informacji o znalezieniu zwłok zamordowanej dziewczyny wszyscy pracowali na najwyższych obrotach. Po drodze skręciła jeszcze do kuchni po filiżankę kawy. W końcu weszła do sali i usiadła przy owalnym stole. – Cześć, Louise. Jak ci poszło u rodziców? – spytała Henny Heilmann, która już siedziała z plikiem dokumentów przed sobą. Obok niej stała butelka wody mineralnej. – Dobrze, ale późno wróciłam. Rodzice nie mają pojęcia, co się stało. Widzieli się z córką i jej chłopakiem w sobotę, a następnego dnia dziewczyna już nie żyła. Pojadę do nich jeszcze raz z protokołem, żeby mogli go podpisać. Heilmann kiwnęła głową. Normalną procedurą było przesłuchiwanie świadków w komendzie, ale z bliskimi ofiar często załatwiano tę sprawę w domu. Louise uśmiechnęła się do szefowej. Prędko się przekonała, że twardy, wręcz odpychający sposób bycia Henny Heilmann nie miał żadnego związku z jej prawdziwym charakterem. Louise lubiła tę mniej więcej pięćdziesięciopięcioletnią kobietę, która od wielu lat była podkomisarzem kryminalnym w Wydziale Zabójstw. Z tego, co Louise wiedziała, Henny Heilmann nie marzyła o dalszym awansie i dobrze się czuła na stanowisku szefowej grupy śledczej numer dwa. Walkę o stołki pozostawiła innym komisarzom i inspektorom. Było dziesięć po dwunastej, kiedy rozpoczęli odprawę, mimo że wciąż brakowało jednej osoby. Oprócz Louise w skład grupy wchodzili Thomas Toft, Michael Stig i Søren Velin,

który był partnerem Louise, ale został wysłany na dwuipółmiesięczny urlop w ramach odbierania nadgodzin, a ostatnio dołączył do nich również Lars Jørgensen, nowy w wydziale – właśnie on był tą osobą, która jeszcze nie przyszła. Wspólnie z pracownikami Wydziału Techniki Kryminalistycznej przy Komendzie Głównej i z policją kryminalną z Komendy Rejonowej City tworzyli zespół, który miał się zająć sprawą zabójstwa Karoline Wissinge. Naczelnik Wydziału Zabójstw Hans Suhr nie uczestniczył w przedpołudniowej odprawie. – Zaczynamy w osłabieniu – oznajmiła Henny Heilmann i wyjaśniła, że będą musieli obyć się bez Larsa Jørgensena, ponieważ Willumsen zaanektował go na najbliższe dni do pracy w związku z kolejnym zabójstwem. Nikt tego nie skomentował, chociaż wszyscy w duchu się złościli, ponieważ Willumsen oprócz tego, że był komisarzem kryminalnym w Wydziale Zabójstw, od czasu do czasu kierował również śledztwem, zwłaszcza w okresie wakacyjnym i odbierania nadgodzin – i zawsze dostawał to, czego sobie życzył. Jeśli brakowało mu ludzi, po prostu ich sobie brał, a gdy inne grupy śledcze potrzebowały wsparcia, odmawiał. I nikt nawet nie próbował z nim dyskutować. – Omówmy sobie przebieg wydarzeń – powiedziała Henny Heilmann, biorąc kartkę leżącą na wierzchu swojego pliku. – Wczoraj o godzinie szesnastej dziesięć spacerowicz z psem znalazł w krzakach w Østre Anlæg ciało dwudziestotrzyletniej dziewczyny. Początkowo nie wiedzieliśmy, kim jest ofiara. Jej torebka zniknęła, a dziewczyna nie miała przy sobie nic, co pomogłoby w identyfikacji. Została przewieziona do Instytutu Medycyny Sądowej. Mniej więcej w tym samym czasie mężczyzna, który nazywa się Martin Dahl, zgłosił zaginięcie swojej dwudziestotrzyletniej partnerki. Podany przez niego rysopis odpowiadał rysopisowi dziewczyny znalezionej w parku i godzinę później, około dwudziestej pierwszej, Dahl pojawił się w Instytucie Medycyny Sądowej i zidentyfikował ofiarę jako Karoline Wissinge. Louise miała kłopoty ze skoncentrowaniem się na słowach szefowej. Przeszkadzało jej też monotonne klikanie, którego źródłem był jak zwykle Michael Stig siedzący dwa miejsca od niej po prawej stronie. Odsunął swoje krzesło pod samą ścianę, a nogi oparł o krawędź stołu. Ręce zwiesił między ugiętymi kolanami, więc klikającego długopisu nie było widać. – Na razie wiemy, że Karoline spędziła sobotni wieczór na mieście z dwiema przyjaciółkami – ciągnęła Heilmann – i według nich wyszła z kawiarni Baren razem z mężczyzną – Heilmann sięgnęła po kolejną kartkę – Lassem Mølierem około pierwszej w nocy. Od tamtej pory nikt jej nie widział. – Michael, możesz przestać?! – krzyknęła zirytowana Louise. Kolega nonszalancko odrzucił długopis, nawet na nią nie patrząc. Spokojniejsza już

Louise znów starała się skupić na sprawie. Znała ją w najogólniejszych zarysach, mimo to zapisała godziny w notesie. – Byłeś wczoraj u Martina Dahla? – Henny Heilmann skierowała wzrok na Michaela Stiga. – Tak. – Spuścił nogi na ziemię i przysunął krzesło do stołu. – Chłopak zeznał, że cały sobotni wieczór przesiedział w domu sam. Mam protokół. Louise spotkała Martina Dahla u rodziców Karoline, dokąd przyjechał po wyjściu Michaela Stiga, ale nie wyrobiła sobie opinii na jego temat. Siedział na kanapie milczący, zamknięty w sobie, a ona koncentrowała się na rodzicach. – To dobrze. – Henny Heilmann postawiła krzyżyk na swojej liście. – Zajmę się koordynacją pracy z policją kryminalną w związku z przesłuchaniem świadków w okolicy. Karoline Wissinge i Martin Dahl mieszkali na osiedlu Kartoffelrækkerne. Wynajmowali parter domu na Skovgårdsgade, której przedłużeniem jest Lundsgade, prowadząca do Østre Anlæg. Szukamy świadków, którzy przebywali na obszarze rozciągającym się od Sølvtorvet po jej dom aż do parku. – Teraz Heilmann skierowała wzrok na Tofta. – Co powiedzieli w Instytucie Medycyny Sądowej? Toft przerzucił plik żółtych kartek z logo Wydziału A w rogu i jedną wyciągnął. – To Flemming przyjechał wczoraj – poinformował. Flemming Larsen był ulubionym patologiem sądowym Louise. Ceniła go za profesjonalizm i bezkonfliktowość. – Nie bardzo potrafił stwierdzić, od jak dawna dziewczyna nie żyła. Noc z soboty na niedzielę była bardzo zimna, nie mógł więc tego obliczyć na podstawie temperatury ciała, ale plamy opadowe wystąpiły, podobnie jak pełne stężenie pośmiertne. Musiała nie żyć od dwunastu do dwudziestu czterech godzin. – Chyba umie określić to bliżej! – nie wytrzymał Michael Stig. Toft cierpliwie położył rękę na ramieniu kolegi. – Mocno przyciśnięty Flemming Larsen twierdzi, że zginęła między dziewiątą wieczorem a siódmą rano! – Ale wiemy, że żyła jeszcze po północy – wtrąciła Louise. Toft kiwnął głową i wrócił do swoich papierów. – Natomiast jego opinia co do przyczyny zgonu była całkiem jasna. Dziewczyna miała wyraźne ślady na szyi i punktowe wybroczyny w oczach. – Została zgwałcona? – spytała Louise. – Na pierwszy rzut oka nie wygląda to na gwałt. Ale oczywiście sprawdzą to podczas

sekcji. Mam cię zresztą od niego pozdrowić i podziękować za ostatnio miło spędzony razem czas – dodał Toft. Louise uśmiechnęła się, słysząc tę absurdalną, ale całkiem przyjemną uwagę, zmieniającą atmosferę w sali. W piątek razem z kilkoma kolegami z Wydziału Techniki Kryminalistycznej, dwoma patologami i paroma osobami z policji kryminalnej wybrali się na kręgle. Umawiali się na to wyjście już od lata, bo chociaż czuli, że znają się całkiem nieźle, zawsze brakowało im czasu, żeby usiąść i pogadać. Louise nie miała zresztą zbyt wielkiej ochoty na bratanie się z kolegami z pracy i łamanie zawodowych stosunków, ale musiała przyznać, że w piątek naprawdę dobrze się bawiła. Chociaż raz spotkali się z innych powodów niż krew i rany. Po Tofcie przyszła kolej na Louise. Musiała zrelacjonować wizytę u rodziców Karoline. – To bardzo mili ludzie, mają po pięćdziesiąt kilka lat. Powiedzieli mi, że Karoline mieszkała z tym chłopakiem od roku. Niedawno ukończyła szkołę pielęgniarską i zaczęła pracować na zastępstwie na oddziale neurochirurgii w Szpitalu Centralnym. Mówili też, że w zeszłym roku stracili syna. Młodszy brat Karoline, Mikkel, zginął w wypadku samochodowym. Henny Heilmann słuchała, kiwając głową, a w końcu stwierdziła: – Nic dziwnego, że trudno im zrozumieć, co się stało, skoro stracili kolejne dziecko w tak krótkim czasie. Czy ktoś zaproponował im rozmowę z Jakobsenem? Może pomógłby im psycholog? – Szefowa grupy śledczej zapisała coś w notesie. – Dalej będziesz się z nimi kontaktować. Musimy też przesłuchać chłopaka. Zajmiesz się i nim? – Zanim Louise zdążyła odpowiedzieć, Heilmann już zaproponowała: – Spróbuję znaleźć ci innego partnera do czasu powrotu Sørena Velina. Louise czym prędzej pokręciła głową. – Nie, w porządku. Mogę wziąć na siebie i rodziców, i chłopaka. – No to dobrze. Toft i Stig, wy się skoncentrujecie na Lassem Møllerze, z którym Karoline wyszła z Baren, i na towarzyszących mu tego wieczoru znajomych. Odprawa się skończyła, ale Louise nie ruszała się z miejsca. Heilmann spojrzała na nią i układając papiery, czekała, aż Toft i Michael Stig znikną za drzwiami. Dopiero wtedy spytała, o co chodzi. – Co się wydarzyło na tyłach hotelu Royal? – chciała wiedzieć Louise.

– Wydawało się, że to zwyczajny zgon z przyczyn naturalnych, ale podczas bliższych oględzin zwłok okazało się, że to zabójstwo. Ofierze wbito pod czaszkę wąski nóż. – Znałam Franka Sørensena. Był reporterem kryminalnym. Henny Heilmann pokiwała głową. – Jak, u diabła, mogli od razu nie zauważyć, że to zabójstwo? – zdziwiła się Louise. – Na pierwszy rzut oka nic nie było po nim widać. Miał pijackie obrażenia i cuchnął alkoholem. Dlatego początkowo w ogóle nas nie wzywano. Louise westchnęła. – Miał otarcia na skórze, siniaki od upadku i rozbitą z tyłu głowę – ciągnęła Heilmann. – Wezwany lekarz stwierdził, że ma do czynienia z pijakiem, który przeholował, i właśnie taką podał przyczynę zgonu. Założył, że Frank Sørensen trochę się poturbował, na przykład wpadł na słupy, na których opiera się wiata. – Więc lekarz nie wezwał żadnego wsparcia? – jeszcze bardziej zdziwiła się Louise. – Nie. Zwłoki skierowano na sekcję. Takie jest rutynowe postępowanie przy tego rodzaju zgonach. Louise poczuła narastający gniew. Co, u diabła, wyobrażał sobie ten lekarz? Przecież to, że ktoś wygląda na trochę poobijanego i czuć od niego alkohol, nie musi wcale oznaczać, że zapił się na śmierć! – Technicy kryminalistyczni badają teraz miejsce zdarzenia. – Henny Heilmann wyrwała ją z zamyślenia. – Ale od znalezienia ciała minęła już ponad doba, więc śladów pozostało raczej niewiele. To wyglądało na atak serca – dodała po chwili milczenia. – Trzymał w ręku kluczyk pasujący do tego roweru, przy którym go znaleziono. Louise wiedziała, że szefowa nie próbuje tłumaczyć lekarza, tylko wprowadzić ją w sytuację. Zadrżała, czując chłód wpełzający pod skórę. – Jego żona od samego początku twierdziła, że został zabity. Nie dopuszczała myśli, że przyczyną śmierci mógł być alkohol. Louise już wyobrażała sobie reakcję Camilli. Żal jej było przyjaciółki, ale wiedziała, że najpierw powinna zadzwonić do Willumsena, który prowadził śledztwo, i dowiedzieć się, czy może jej przekazać, że to było zabójstwo. Louise pozbierała rzeczy i wróciła do swojego pokoju. Przed spisaniem protokołu z nocnej rozmowy z rodzicami Karoline chciała skontaktować się z Peterem. Rzadko się widywali, mimo że od pięciu lat byli parą. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat zaczęli mówić o

wspólnym zamieszkaniu. Przynajmniej mogliby wtedy razem spędzać noce w tych okresach, kiedy nie mieli czasu widywać się w ciągu dnia. Na razie jednak nic z tego nie wychodziło. Odszukała w torebce komórkę, wciąż przełączoną na tryb cichy. Zmieniła go na normalny i wysłała Peterowi SMS-a, prosząc go o telefon w wolnej chwili. Włączyła komputer, ale nie zdążyła jeszcze wpisać hasła, kiedy komórka zadzwoniła. – Słucham, Louise Rick. – Cześć, skarbie. Miło wiedzieć, że jeszcze żyjesz. Co u ciebie? – rozległ się spokojny głęboki głos Petera. Louise cieplej zrobiło się na sercu i poczuła, że się za nim stęskniła. Peter był szefem produktu na Europę w dużej firmie farmaceutycznej i często wyjeżdżał na dwa albo i na cztery tygodnie, a czasami na jeszcze dłużej. – Wróciłam do domu nad ranem. – Krótko opowiedziała mu o Karoline Wissinge i rozmowie z jej rodzicami. – A tobie udało się coś zdziałać? – To za dużo powiedziane – odparł ze śmiechem. – Wczoraj wieczorem miałem przyjemność z Thorą. Pamiętasz tę Finkę, z którą jedliśmy kolację? Nalegała, żebym towarzyszył jej na przyjęciu ze wszystkimi jej fińskimi kolegami. Louise od razu przypomniała sobie potężną kobietę o zaraźliwym poczuciu humoru. – Kiedy wracasz? W środę? – Tak, będę w domu wieczorem. Mam zrobić zakupy na kolację? – Nie wiem, co tu się będzie działo. Śledztwo ledwie się zaczęło, więc na pewno będziemy pracować po godzinach, dopóki nie znajdziemy sprawcy. – Miała ochotę mu się zwierzyć, więc mówiła dalej: – No i doszło do jeszcze jednego zabójstwa. Zamordowano dawnego kolegę Camilli. Na razie jej o tym nie powiedziałam. Pewnie ciągle myśli, że zmarł śmiercią naturalną. W telefonie zapadła cisza. – Możemy zaprosić Camillę z Markusem na środę – zaproponował Peter. – Przygotuję coś do jedzenia dla nas wszystkich. Jeśli nie zdążysz na kolację, to zostawimy ci coś na później. Peter nigdy nie próbował rozbić ich przyjaźni, a na punkcie Markusa dosłownie szalał. Camilla rozstała się z Tobiasem, ojcem chłopca, już kilka lat temu i Markus spędzał z nim jedynie co drugi weekend. Matka Camilli mieszkała sama w Skanderborg, a ojciec niezbyt chętnie angażował się w sytuacje kryzysowe, gdy Markusa trzeba było nagle odebrać z przedszkola. Za to Peter wielokrotnie zgłaszał się do pomocy. – Muszę się z nią skontaktować – powiedziała Louise.

– Pozdrów ją ode mnie. Zadzwonię wieczorem, żeby ci życzyć dobrej nocy. Kiedy Peter się rozłączył, Louise jeszcze długo siedziała z komórką w ręku. Wstukała hasło do komputera, a kiedy zaczął szumieć, wybrała wewnętrzny numer Willumsena. – Komisarz kryminalny Willumsen, słucham – rozległ się jego ostry głos. – Cześć, Willumsen, mówi Rick. – Jestem trochę zajęty – oświadczył, dając tym samym sygnał, że powinna się streszczać. Minęło dużo czasu, zanim Louise odkryła odpowiedni ton do rozmów z Willumsenem. Należało mówić ostro i konkretnie, nie okazywać słabości ani wahania, a już na pewno nie pleść głupot, bo wtedy nie można było liczyć na nic. – Rozumiem, że to tobie przydzielono sprawę Franka Sørensena – zaczęła bez wstępów. – Owszem, zgadza się. – Kiedy podacie do wiadomości, że został zamordowany? – To nie jest żadna tajemnica. Jego najbliżsi są już poinformowani, ale najpierw musieliśmy sami to odkryć – dodał tonem najbliższym wesołości, na jaki w ogóle było go stać. Louise wyczuła, że Willumsen jest w dobrym humorze. Bywały dni, kiedy należało się trzymać od niego z daleka, i takie jak dzisiejszy, kiedy był miły i dobroduszny. Ale jego nastroju nigdy nie dało się przewidzieć z góry, poza tym mógł się zmienić w ciągu sekundy. – Camilla Lind z „Morgenavisen” pytała mnie o tę sprawę, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że chodzi o zabójstwo. Co mogę jej powiedzieć? – spytała. – Nie możesz jej powiedzieć absolutnie nic – zagrzmiał nagle. – Do mnie też dzwoniła, i do dyżurnego na dole. Jest strasznie irytująca. Louise zaczerpnęła głęboko powietrza i czekała. W słuchawce przez chwilę panowała cisza, ale w końcu Willumsen odezwał się już bardziej opanowanym tonem: – Chodzi o tę Camillę? Tę, która ma jasnowłosego synka? – spytał. Spotkał ją raz z Markusem, kiedy Louise spełniła daną chłopcu obietnicę, że zabierze go do garażu komendy, żeby mógł posiedzieć na policyjnym motocyklu. Po drodze wpadli na Willumsena. Był to akurat jeden z jego lepszych dni, zatrzymał się więc i przywitał. Ku ogromnemu zdumieniu Louise pogłaskał nawet Markusa po głowie i zaproponował, że

zabierze go na przejażdżkę radiowozem. – Powiedz jej, że ktoś wbił ofierze w kark długi ostry nóż, który przeciął rdzeń kręgowy. Ale sprawca okazał na tyle troski, że przed zadaniem ciosu go odurzył. Louise przygryzła policzek, usiłując przetrawić to, co usłyszała. Przy przerwaniu rdzenia kręgowego śmierć następuje natychmiast. – Okej. – Dodała jeszcze, że Camilla pracowała z Frankiem Sørensenem w „Roskilde” i dlatego jest tak zainteresowana tą sprawą. – Dobrze, że mi to mówisz, bo możliwe, że będziemy musieli z nią porozmawiać. Do widzenia – zakończył Willumsen i odłożył słuchawkę, zanim Louise zdążyła mu podziękować. Powinna zabrać się do pisania protokołu, jeśli chciała zdążyć załatwić podpis rodziców Karoline i wezwać jej chłopaka na przesłuchanie. Mimo to sięgnęła po słuchawkę i wybrała bezpośredni numer Camilli. – „Morgenavisen”, Camilla Lind, słucham. – Cześć – powiedziała Louise. – Stało się coś złego. Miałam wątpliwą przyjemność rozmawiać z tym wściekłym Willumsenem – poskarżyła się zirytowana. – Co się dzieje? – Frank został zamordowany. Właśnie to się dzieje. Zostanie to ogłoszone oficjalnie na konferencji prasowej po południu. – Wiedziałam! – zawołała Camilla. – Mogłam się domyślać, że nie umarł tak po prostu, skoro ogrodzono cały obszar i tylu było techników! – Początkowo wydawało nam się, że zmarł śmiercią naturalną, ale podczas oględzin zwłok patolog znalazł na karku ranę kłutą, w której wyniku przecięty został rdzeń kręgowy. Jeśli może to być dla ciebie jakąś pociechą, to Franka najpierw odurzono. – Straszne. Kto mógł go zabić, u diabła? – Takie samo pytanie można sobie zadać w związku z Karoline Wissinge – odparła Louise, siląc się na pewien sarkazm. – A co się właściwie dzieje z tą sprawą? Właśnie mi ją przydzielili, ale prawie nic nie wiadomo. Ty chyba byłaś przez całą noc u jej rodziców? – Owszem. – Mieli jakiś pomysł na to, kto mógł ją zabić? – Na razie nie.

Louise nie mogła się nie roześmiać z naiwnego optymizmu Camilli. Sama dobrze wiedziała, ile godzin pracy ich czeka. Ale właśnie w tej chwili to poczuła, chociaż od rana bała się, że tym razem w ogóle nie nadejdzie. Napęd. Siły nadciągające jak fala. Doznanie było znajome, ale zwykle pojawiało się już wtedy, gdy stała na miejscu zdarzenia. Przypominało zastrzyk, który pobudzał całe ciało, uderzał w pierś i docierał do głowy w postaci mrowienia. Była gotowa. Wątpiła w swoje umiejętności, dopóki nie poczuła tego kopa, a wtedy całe zdenerwowanie czające się tuż pod skórą znikało. Peter zwykle mawiał, że ulegała wtedy transformacji i z Louise zmieniała się w asystent kryminalną Rick z Wydziału Zabójstw Komendy Miejskiej Policji w Kopenhadze.

3 Camilla po krótkim wahaniu zapukała do zamkniętych drzwi Terkela Høyera. Zwykle zostawiał je otwarte. Widocznie teraz bezwzględnie nie życzył sobie, by mu przeszkadzano. – Proszę! – zawołał. Stanęła w progu, patrząc na szefa, dopóki gestem nie zachęcił jej do wejścia. Dopiero wtedy zrobiła kilka kroków i usiadła na krześle naprzeciwko niego. – Właśnie rozmawiałam z Louise Rick – odetchnęła głęboko i oznajmiła: – Frank Sørensen został zabity. – O cholera! – Terkel Høyer zesztywniał. – Tak myślałem. Jeszcze bardziej zmierzwił już i tak sterczące na wszystkie strony włosy. Camilla widziała, jak myśli tłoczą się w jego głowie, a te racjonalne usiłują powstrzymać osobiste uczucia. – Musimy poznać jak najwięcej szczegółów i ruszyć na pełen gaz. Czego się dowiedziałaś? – spytał, patrząc na nią wyczekująco. – Jeśli dobrze zrozumiałam, to najpierw został odurzony, a potem zadano mu nożem cios w kark... – Urwała i dopiero po chwili dodała: – I przecięto rdzeń kręgowy. Słyszała, jak brutalnie to zabrzmiało, ale od razu uświadomiła sobie, że przecież o takich właśnie sprawach rozmawiają na co dzień w redakcji. Tym razem jednak te słowa w jej ustach zabrzmiały obco. – Wcale mnie nie dziwi, że najpierw musieli go odurzyć – powiedział Terkel z szacunkiem w głosie. – Oni? – Oni czy on, wszystko jedno kto to, cholera, był. Czy Frank zdążył się zorientować, co się dzieje? – spytał. Camilla miała świadomość, że Terkel usiłuje stworzyć sobie obraz przebiegu zdarzeń, i wręcz fizycznie wyczuwała, że chciałby usłyszeć, iż Frank był nieprzytomny, kiedy sprawca odbierał mu życie. – Prawdę mówiąc, nie wiem – przyznała. – Po południu ma być konferencja prasowa.

Chętnie na nią pojadę, jeśli chcesz. – Nie, ty się raczej skup na tej dziewczynie z Østre Anlæg, a na konferencję pójdę ja razem z Sørenem Holmem. – Myślałam, że on ma dość roboty z tą aferą narkotykową. – Rzeczywiście ma. Wczoraj wieczorem policja przeszukała pewne mieszkanie na Østerbro i znalazła prawie kilogram heroiny. Ale jeśli dobrze znam Sørena, to urwie mi głowę, jeżeli nie dam mu tej sprawy. Znali się z Frankiem od lat i zawsze pracowali nad tymi samymi tematami. To może być zaleta. Może Søren wie coś, co będziemy mogli wykorzystać. Camilla poczuła się odstawiona na boczny tor. – Ale roboty dla nikogo nie zabraknie, bo Søren dalej będzie się zajmował tą sprawą narkotykową. Dostał cynk, że policja zamierza znów uderzyć w środę, i chce poprosić, żeby pozwolili mu przy tym być i zrobić reportaż z samej akcji. Jeśli się nie zgodzą, i tak pojawi się zaraz później. Camilla kiwnęła głową. Søren Holm pracował w gazecie od siedemnastu lat. Szacowała, że był po czterdziestce, tak jak Frank. Miał miłą żonę i dwie nastoletnie córki. Obraz tej rodziny w zasadzie ani trochę nie pasował do tego, że Søren znał kopenhaski półświatek równie dobrze jak najbardziej doświadczeni funkcjonariusze wydziału narkotykowego. Zawsze jednak potrafił oddzielić pracę od życia prywatnego i sam twierdził, że właśnie dlatego wciąż jest żonaty. Między innymi tym wzbudził szacunek Camilli. Kiedy miał wolne, nikt nie ważył się do niego zadzwonić. Kilka osób na własnej skórze przekonało się, do czego to prowadzi. Kiedy zaś był w pracy, oddawał się jej całym sobą, i to przez wiele godzin. Stała już przy drzwiach, z niecierpliwości przestępując z nogi na nogę, ale szef działu najwyraźniej postanowił to zignorować. – Kvist przyjdzie później. Załatwi obdzwanianie, bo Jakoba w tym tygodniu nie ma. Zazwyczaj to stażysta zajmował się telefonami do największych komend i posterunków policji w kraju i zbieraniem dobowych raportów. Teraz to zadanie przydzielono Olemu Kvistowi, co Camilli bardzo odpowiadało. Sama nie cierpiała obdzwaniania dyżurnych i omawiania zaszłych w ciągu doby wypadków, chociaż przekonała się, że to dobry sposób na zdobywanie informacji. – Możliwe, że po naszym powrocie z komendy zbierzemy się wszyscy w sali konferencyjnej – zapowiedział Terkel. – Dobrze. Mnie to pasuje – uśmiechnęła się trochę wymuszenie, wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Co to, do cholery, ma znaczyć? – zachodziła w głowę, maszerując do swojego pokoju i głośno przy tym stukając obcasami, aż echo niosło się po korytarzu. Wypadłam z gry? Sprawa najwyraźniej była na tyle ważna, że zająć się nią musiał Søren Holm dla pewności, że wszystko będzie zrobione jak należy. Co ten Høyer, do diabła, sobie wyobraża? Uważa, że ona sobie z tym nie poradzi? Usiadła przy biurku i położyła nogi na blacie. Myśli krążyły jej po głowie jak rozdrażnione pszczoły, które pukaniem wywabiono z ula. Czuła, że się nakręca w złości. – O której jest ta konferencja? Camilla drgnęła przestraszona, gdy Terkel Høyer zamknął za sobą drzwi do jej pokoju. – O trzeciej – odparła. – Chyba pierwszy raz zabito duńskiego dziennikarza, a już z całą pewnością w taki sposób. Oczywiste jest, że może istnieć jakiś związek między tym zabójstwem a jego pracą. Mógł to, rzecz jasna, zrobić jakiś psychopata, a przypadkiem trafiło na Franka, ale mnie ani trochę nie zdziwi, jeśli okaże się, że ktoś mu wcześniej groził i w końcu postanowił zamknąć mu gębę. – To wydaje się do tego stopnia oczywiste, że sprawca nie może raczej liczyć, że nikt na to nie wpadnie. – Camilla pomyślała, że policja z całą pewnością też już poszła tym tropem. – Pogadaj zaraz z Sørenem Holmem. On na pewno wie, komu takie rozwiązanie mogło przyjść do głowy. Może Frank o czymś wspominał? – powiedział Terkel, wychodząc. Camilla patrzyła na niego zdziwiona. Przecież przed chwilą polecił jej nie mieszać się do tej sprawy. Zaraz jednak pokręciła tylko głową, chwyciła notes i wyszła z gabinetu. Minęła pomieszczenie stażysty i zatrzymała się pod drzwiami pierwszego pokoju działu kryminalnego. Były uchylone. Słyszała, że Søren rozmawia przez telefon, ale zobaczywszy ją w szparze, ruchem ręki zachęcił do wejścia. – Cześć – szepnęła. – Cześć – odpowiedział samym tylko ruchem warg i w skupieniu słuchał dalej. Camilla usiadła na czerwonej dwuosobowej kanapie i zaczęła się przyglądać dużemu, wypełnionemu książkami regałowi naprzeciwko. Na biurku w popielniczce palił się papieros. Niebieski dym snuł się leniwie pod sufit. – Cześć, Camillo – odezwał się w końcu Søren. – Ciekawe, co będzie następne? Teraz można zostać zakłutym za wypełnianie swoich obowiązków – powiedział wesołym tonem, pod którym skrywała się rozpacz. Mocno się zaciągnął, aż żar ogarnął większą część papierosa.