twilla1987

  • Dokumenty65
  • Odsłony6 266
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów111.1 MB
  • Ilość pobrań3 890

Sara Blædel - Mam na imię Księżniczka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Sara Blædel - Mam na imię Księżniczka.pdf

twilla1987 Blaedel Sara
Użytkownik twilla1987 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 19 osób, 16 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

Przełożyła Iwona Zimnicka Prószyński i S-ka Tytuł oryginału KALD MIG PRINSESSE Copyright © 2005 by Sara Blædel First Published by Lindhardt og Ringhof, Denmark, 2005 Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden Projekt okładki Joanna Szułczyńska Zdjęcie na okładce Stockimage/Getty Images, Flash Press Media Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Renata Bubrowiecka Korekta Mariola Będkowska Łamanie Ewa Wójcik ISBN 978-83-7839-371-9 Warszawa 2012 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Druk i oprawa DRUKARNIA TINTA 13-200 Działdowo, ul. Żwirki i Wigury 22 Mojemu bratu Jeppemu

1. Ból sparaliżował jej nadgarstki i nie zdążyła nawet zareagować, a już miała ręce związane na plecach. Przerażona zwróciła ku niemu twarz. Cios był tak silny, że jej głowa odbiła się od materaca i znów podskoczyła, gotowa na przyjęcie kolejnego uderzenia. Kobieta otworzyła usta do krzyku, lecz zanim zdążył wydobyć się z nich dźwięk, zablokował je jakiś twardy przedmiot. Mocna taśma zmieniła jej twarz w maskę. Butelka po winie i kieliszki stały na stoliku przy kanapie. Świece spokojnie się paliły. Kobieta, której krew płynęła z nosa, leżała z policzkiem wciśniętym w materac i wpatrywała się w ich płomienie, myśląc o restauracji i kolacji z trzech dań. Zamówił calvados do kawy bez pytania, czy lubi ten trunek, nie musiała więc ujawniać swojej niewiedzy. Trzymali się za ręce. Przeszył ją ostry ból, kiedy coś, co zacisnął na jej nogach tuż nad kostkami, wbiło się w ciało. Potem tańczyli w salonie. Blisko siebie. Ujął w dłonie jej twarz i pocałował. Dobry Boże, ratuj mnie! Krew wciąż płynęła, więc oddychanie przez nos było prawdziwą mordęgą. Skupiła się i wycelowała, unosząc złączone nogi i próbując go kopnąć ponad krawędzią łóżka. Siedział tyłem do niej, ale zdążył się odwrócić i odparować cios. Kolejne uderzenie pięści trafiło ją w kość policzkową i skroń. - Leż spokojnie, to nic ci się nie stanie! Przytrzymał ją i ze złością odepchnął jej związane nogi. Jego ubranie leżało na krześle stojącym obok szafy. Jej własne rzeczy kłębiły się nieporządnie na podłodze przy końcu łóżka. Każda oddzielnie. Prosił, żeby rozbierała się powoli. Lewa strona twarzy pulsowała. Z salonu wciąż dochodziła ściszona muzyka. Lęk coraz mocniej zaciskał się na jej trzewiach. Płakała z bólu i ze wstydu. Wcisnęła twarz i ciało w miękką kołdrę z nadzieją, że ją pochłonie. Łzy mieszały się z krwią. Nagle ściągnął ją z łóżka tak, że na materacu została tylko górna połowa jej ciała. Cały świat eksplodował, kiedy mężczyzna gwałtownie w nią wtargnął. Ciasno przyklejona taśma wstrzymała krzyk. Kobieta starała się unieść nos i spokojnie oddychać, ale przez cały czas wytrącał ją z rytmu ból, który zdawał się ją rozsadzać. Ciało zaczęło się poddawać. Ból spowiła mgła i powoli opuściła ją świadomość. 2. Rozległo się ciche kliknięcie, kiedy nacisnęła guzik, i moment później drzwi na oddział się

otworzyły. Szła szybko ze wzrokiem wbitym w podłogę. Kątem oka widziała odwiedzających i pacjentów zajętych rozmową. Laborant pchał przed sobą wózek z probówkami wypełnionymi krwią, przewożonymi z gabinetów zabiegowych do analizy. Dosłownie w ostatniej chwili udało jej się na niego nie wpaść. Przeprosiła, nie zatrzymując się, i maszerowała dalej w stronę izby przyjęć. Skręciła za róg i weszła do przeszklonej dyżurki. - Louise Rick, Wydział A - przedstawiła się. - Z kim mam rozmawiać? Młoda pielęgniarka odpowiedziała jej z uśmiechem: - Chwileczkę, zaraz zadzwonię po lekarza. Na razie proszę usiąść. Wskazała krzesło przy owalnym białym stole, na którym widoczne były ślady po filiżankach z kawą i okruchy popołudniowego ciasta. Louise, obserwując pielęgniarkę, która wyszła do sekretariatu zadzwonić, zdjęła z ciemnych włosów okulary przeciwsłoneczne i rzuciła je na stół. Potem założyła ręce na karku i ciężko westchnęła. Jadąc wzdłuż Kalvebod Brygge i Folehaven, z trudem przedarła się przez popołudniowe korki, a kilka razy zdarzyło jej się uderzyć w kierownicę, kiedy ruch całkiem zamarł. Pokonanie niespełna dziesięciu kilometrów z Komendy Miejskiej Policji w Kopenhadze do Szpitala Hvidovre zabrało jej wyjątkowo dużo czasu. Dochodziła już prawie piąta, kiedy Hans Suhr, naczelnik Wydziału Zabójstw, przyszedł do jej pokoju. Louise spisywała właśnie listę zakupów, które powinna zrobić w drodze do domu, ale zobaczywszy wyraz twarzy szefa, odsunęła notatnik i przygotowała się na to, że będzie musiała zadzwonić do Petera i poprosić, by to on skoczył do sklepu. Sam to zresztą zaproponował rano, kiedy odwoził ją do pracy, ale optymistycznie machnęła ręką, mówiąc, że na pewno zdąży. - Zgłoszono gwałt. Chciałbym, żebyś tam pojechała. Szef usiadł na twardym krześle stojącym przy krótszym boku jej biurka. Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Louise sięgnęła po notes i wyrwała kartkę z listą zakupów. Suhr często angażował ją w sprawy gwałtów. Ofiary miały prawo być przesłuchiwane przez kobietę, a ponieważ w wydziale nie pracowało ich zbyt wiele, tego rodzaju śledztwa zwykle spadały na nią. - Przewieziono ją do Hvidovre - wyjaśnił Suhr, kiedy naszykowała już długopis. - To trzydziestodwulatka z Valby. Jej matka, która mieszka piętro wyżej, zeszła do mieszkania córki w porze obiadu i znalazła ją związaną i zakneblowaną w sypialni. Leżała na zakrwawionym łóżku, prawie nieprzytomna z wycieńczenia. - Suhr przez chwilę się zastanawiał, czy powinien jeszcze coś dodać. - Matka przed wezwaniem karetki usunęła jej mocną taśmę klejącą z ust - powiedział w końcu. Louise obserwowała szefa, żeby wiedzieć, czy powinna się przygotować na jeszcze gorsze rzeczy, ale już sam fakt związania i zakneblowania ofiary wystarczał, by Komenda Rejonowa City skontaktowała się z Wydziałem A. Stan ofiary klasyfikował gwałt w kategorii napaści popełnionej z wyjątkową brutalnością. - Susanne Hansson mieszka sama. Kiedy policja przybyła na miejsce, jej matka powiedziała, że córka nie ma ani stałego chłopaka, ani znajomych, z którymi dobrowolnie chodziłaby do łóżka. Louise zmarszczyła czoło. - A co ona sama mówi? - przerwała szefowi.

Suhr wzruszył ramionami. - Nic. Koledzy z City po przyjeździe do szpitala próbowali coś z niej wyciągnąć, ale nic z tego nie wyszło. Później zamieniła z nią kilka słów któraś z lekarek, lecz nie wiem, z jakim rezultatem. Wiemy jedynie, że pokrzywdzona chce zgłosić gwałt. Sama musisz z nią porozmawiać, a potem zawieźć do Szpitala Centralnego na badania. Louise kiwnęła głową, zadowolona, że będzie miała możliwość nawiązania kontaktu z Susanne Hansson, zanim pojadą do ośrodka dla ofiar gwałtów Z doświadczenia wiedziała, że jeśli dziewczyna została potraktowana tak brutalnie, jak mówił Suhr, to dalsze badania przeprowadzane przez patologów sądowych tego samego dnia będą stanowiły dla niej jeszcze większe obciążenie. Wcześniejsza rozmowa z policjantką byłaby bardzo wskazana, tak aby Susanne mogła poczuć się choć odrobinę bezpieczniej. - W jakim jest teraz stanie? - Pojedziesz i sama się przekonasz - odparł naczelnik. - Wyślę Larsa Jørgensena do jej mieszkania na Lyshøj Allé. Technicy kryminalistyczni już tam są. Zadzwoń, kiedy zorientujesz się w sytuacji. - Uderzył jeszcze dłonią w blat, a potem wstał i wyszedł. Louise przerzuciła dżinsową kurtkę przez ramię i jeszcze zerknęła na stosy papierów na biurku. Po drodze do gabinetu szefowej grupy śledczej, gdzie znajdowała się książka wyjazdów, zdążyła się rozzłościć na myśl o tym, że na pewno wszystkie samochody są na mieście i przyjedzie jej błagać Svendsena o jakiś wóz. Okazało się jednak, że były nawet dwa wolne auta. Wzięła więc kluczyki i wpisała się do książki. Śmiesznie tak się złościć na wyrost, pomyślała, zbiegając ze schodów po dwa stopnie naraz. - Już idzie - poinformowała pielęgniarka, odkładając słuchawkę. Louise podziękowała i wstała. Schowała okulary do kieszeni, w której już miała pomadkę do ust. - Mam na imię Anne-Birgitte - przedstawiła się młoda lekarka w złotych lennonkach. Dłoń miała chłodną, uścisk mocny, długie włosy upięte na karku. Louise w porównaniu z nią poczuła się spocona i napuchnięta, co zrekompensowała sobie, mówiąc tonem ostrzejszym i zimniejszym, niż miała ku temu powód. - Długo pani z nią rozmawiała? - spytała, zamiast się przedstawić, i zauważyła, jak życzliwe spojrzenie lekarki się zmienia, ale było już za późno. - Wystarczająco długo, by stwierdzić, że chyba mimo wszystko za wcześnie jest na przesłuchiwanie jej przez policję. Popatrzyły sobie w oczy. Louise poczuła, że rośnie w niej szacunek. Pozwoliła, by był widoczny w jej spojrzeniu dostatecznie długo, aby lekarka zorientowała się, że policjantka się poddaje. - Dobrze, że skłoniła ją pani do zgłoszenia tego przestępstwa - powiedziała i uśmiechnęła się, czując, że atmosfera nieco się rozluźnia. - Jeśli ma pani czas, to mogę z panią omówić to, co napisałam w karcie. Usiadły obok siebie. Anne-Birgitte zaczęła przeglądać kartki formatu A4. - Ręce i nogi miała skrępowane mocnymi plastikowymi zaciskami. - Podniosła wzrok znad kartek i wyjaśniła, że chodzi o zaciski służące do wiązania kabli, stosowane również przez policję jako jednorazowe kajdanki. - Personel z karetki przeciął je, zanim ją tu

przywieziono. A matka usunęła jej z ust taśmę klejącą typu gaffa. Pokrzywdzona miała bardzo niskie ciśnienie, poza tym stwierdziliśmy, że jest odwodniona, dostała więc glukozę w kroplówce. Obserwujemy zdecydowaną poprawę. Powoli dochodzi do siebie - zakończyła, odsunęła kartki i przyjęła pozycję wyczekującą, gotowa udzielić odpowiedzi na pytania asystent kryminalnej. Louise kiwnęła głową, przypominając sobie, co mówił jej Suhr przed wyjazdem i jakich odpowiedzi potrzebuje. - Słyszałam, że była krew... - zaczęła. - Jak poważnych obrażeń doznała? - Susanne Hansson otrzymała kilka mocnych ciosów w twarz, w których wyniku sporo krwawiła. Wygląda też na to, że był krwotok z podbrzusza, ale ustał. Nie badałam jej ginekologicznie. To nastąpi dopiero w Szpitalu Centralnym. - Ile ona pani wyjawiła? Anne-Birgitte zwlekała z odpowiedzią. - Niedużo. Jest głęboko nieszczęśliwa i albo nie chce nic mówić, albo też nie pamięta, co się stało. Początkowo nie chciała nawet potwierdzić, że mamy do czynienia z przestępstwem, ale co do tego raczej nie ma żadnych wątpliwości. Louise zarejestrowała napięcie wokół ust lekarki i uznała, że stwierdzenie to należy przypisać wyłącznie jej. „Przestępstwo?” - zapisała, zasłaniając notatkę ręką. - Nie wie pani, czy znała sprawcę? - Mówi zbyt nieskładnie, żeby dało się z tego wyciągnąć jakiś wniosek. Ale kiwnęła głową, kiedy spytałam, czy chce zgłosić na policję napaść. Przekazałam więc tę informację dwóm funkcjonariuszom, którzy ją przywieźli. Louise schowała notes do torebki. Od lekarki już niczego więcej nie mogła się dowiedzieć, przyszedł zatem czas, by poznać Susanne Hansson. Wstała i czekała, aż Anne-Birgitte pójdzie w jej ślady, ale lekarka dalej siedziała wpatrzona w okruchy ciastek na stole. - Pacjentka jest w głębokim szoku - stwierdziła, unosząc wzrok. - Żadną miarą nie sprawia wrażenia kobiety, która dobrowolnie bierze udział w erotycznych zabawach łączących się z kneblowaniem, wiązaniem rąk i nóg czy biciem. Louise chciała jej przerwać, ale lekarka ją uprzedziła. - Została skrzywdzona i fizycznie, i psychicznie. Liczę, że pani to uszanuje. - Oczywiście - odparła Louise zirytowana. Nie po raz pierwszy była strofowana, policja bowiem z racji swoich obowiązków zazwyczaj okazywała niedowierzanie, gdy chodziło o zgłoszenie gwałtu. - Zakładam, że nie będzie problemów z przetransportowaniem jej do Szpitala Centralnego. - Nie. To nie powinno pogorszyć jej stanu. Idziemy? Louise ruszyła za lekarką, ale zatrzymała się na korytarzu, kiedy Anne-Birgitte weszła do sali, aby zawiadomić o jej przybyciu. Chwilę później drzwi otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich pięćdziesięciokilkuletnia kobieta, która mocno złapała ją za ramię. Policjantka szybko się domyśliła, że to zapewne matka ofiary. - Musi pani zrozumieć, że stało się coś strasznego! Louise lekko się cofnęła, ale to sprowokowało kobietę do jeszcze mocniejszego zaciśnięcia ręki na jej ramieniu.

- Porozmawiam z pani córką. - Louise odsunęła jej dłoń i wskazała rząd krzeseł pod ścianą. - Może pani zaczekać tutaj, gdy u niej będę. - Podprowadziła kobietę do krzesła i zanim ta zdążyła zaprotestować, delikatnie pchnęła ją na siedzenie. - Po rozmowie z Susanne zawiozę ją do Szpitala Centralnego. Najlepiej więc by było, gdyby pani pojechała do domu i tam czekała. Jeśli poda mi pani swój numer telefonu, zadzwonię, kiedy skończą się badania i przesłuchanie na komendzie. Znów wyjęła notes i podsunęła matce czystą stronę. - Jadę z wami! - oświadczyła matka, ignorując notatnik. Louise przykucnęła przy krześle. - Nie mogę pani tego zabronić, ale wobec tego musi być pani przygotowana na kilkugodzinne czekanie i na to, że nikt nie będzie miał czasu na rozmowę z panią. Akurat teraz najważniejsza jest pani córka. To oczywiste, że chce pani być przy niej, lecz jeśli mamy mieć szansę na dowiedzenie się, kto ją doprowadził do takiego stanu, musimy spokojnie z nią porozmawiać. Poza tym natychmiast zostaną przeprowadzone badania. Do kobiety chyba coś zaczynało docierać. - No to pojadę do domu i posprzątam trochę w jej mieszkaniu - powiedziała głównie do siebie. Louise położyła jej dłoń na ramieniu. - W tej chwili w jej mieszkaniu jest policja. Minie trochę czasu, zanim będzie pani mogła tam wejść. Proponuję, żeby pojechała pani do siebie. Znalezienie córki w takich okolicznościach musiało być dla pani wielkim szokiem. Matka pokiwała głową, ale Louise widziała, że znów zamierza protestować, postanowiła więc czym prędzej zakończyć rozmowę. - Skontaktuję się z panią wieczorem - zapewniła i pospieszyła do sali. Wielokrotnie odbywała podobne rozmowy i niewiele czasu potrzebowała, by ocenić, czy obecność matki podczas badań i przesłuchań Susanne Hansson to problem, czy pomoc. Wszystko przemawiało na niekorzyść matki. Szpitalne łóżko stało przy oknie. Poruszane przez wiatr zasłonki lekko falowały. Susanne leżała wpatrzona w okno i odwróciła głowę dopiero, gdy Louise stanęła tuż przy łóżku. - Nazywam się Louise Rick, jestem asystent kryminalną - przedstawiła się. - Możemy chwilę porozmawiać? Susanne zmieniła pozycję, ale patrzyła tak, jakby jej nie widziała. Całkiem się wycofała do własnego świata. Jakie to smutne, pomyślała Louise. Ta dziewczyna czuje większy ból w środku niż na zewnątrz. - Strasznie cię potraktowano - powiedziała, patrząc na zmaltretowaną twarz. - Wiem, że przeszłaś już jakieś badania, i rozumiem, że najbardziej byś chciała, żeby zostawiono cię w spokoju. Ale wolałabym zabrać cię do Szpitala Centralnego. Tam mieści się ośrodek dla ofiar gwałtów. Właśnie tam wykonują właściwe badania, konieczne przy złożeniu zawiadomienia o gwałcie. Z łóżka nie było żadnej reakcji, Louise więc ciągnęła: - Jeżeli możesz iść o własnych siłach, proponuję, żebyśmy pojechały tam moim samochodem, ale mogę też poprosić, żeby przewieziono cię karetką.

Susanne nareszcie zareagowała, przesuwając nieco wzrok w pobliże twarzy policjantki. Louise musiała szybko podjąć decyzję, czy większą korzyść odniesie, jeśli usiądzie i będzie udawała, że mają mnóstwo czasu, zanim Susanne Hansson poczuje się gotowa do rozmowy, czy też jeśli będzie naciskać, by sprowokować ją do reakcji. Zdecydowała się na rozwiązanie pośrednie. - W ośrodku czeka już patolog sądowy. Zbada cię, a potem zostaniesz przesłuchana. Prawdę mówiąc, miałam też nadzieję, że będziemy mogły chwilę porozmawiać jeszcze przed badaniem. Tym razem Susanne Hansson jej przerwała. Głos miała zachrypnięty, a wymawiając słowa, prawie nie otwierała poranionych ust. Najwyraźniej czuła się tak, jakby wciąż była zakneblowana taśmą. - Patolog sądowy bada zwłoki. Dlaczego ma badać mnie? Louise musiała się nachylić, żeby usłyszeć, co dziewczyna mówi. Przyciągnęła sobie krzesło i usiadła tuż przy łóżku. - Rzeczywiście patolodzy badają zwłoki, ale przeprowadzają również obdukcje u żywych - wyjaśniła spokojnie. - Zawsze któryś z nich jest wzywany, kiedy trzeba zbadać ofiarę gwałtu w ośrodku. Po policzkach Susanne popłynęły łzy. Louise wzięła ją za rękę, starając się nie poruszyć kroplówki. Uspokajająco pogładziła ją po ramieniu. - Chodzi o zabezpieczenie śladów, które bez wątpienia zostawił na tobie sprawca... Ciche łzy zmieniły się w głęboki szloch, wydobywający się z ciała dziewczyny gwałtownie niczym wiadro wyciągane z głębokiej studni. Louise zmieniła taktykę. Musiała teraz dać Susanne tyle czasu, ile ta go potrzebowała. Coś w niej odpuszczało i warto było na to poczekać. W końcu płacz ucichł. - Mogę pojechać z tobą - zdecydowała Susanne, wycierając oczy. - Ale nie mam się w co ubrać. Powiedziała to takim tonem, jakby się tłumaczyła, jakby się wstydziła, że do szpitala przywieziono ją nagą. Louise się uśmiechnęła. - Poprosimy pielęgniarkę, żeby przygotowała dla ciebie szlafrok i kapcie. Susanne kiwnęła głową. Louise, wychodząc z pokoju, żeby poszukać kogoś, kto mógłby znaleźć coś do ubrania dla dziewczyny, czuła na sobie jej wzrok. 3. Wsamochodzie Louise zadzwoniła pod bezpośredni numer Flemminga Larsena. To on był dyżurnym patologiem. Rozmawiała z nim już przed przyjazdem do Hvidovre. - Jesteśmy w drodze - poinformowała, kiedy odebrał telefon. - Dobrze. Co ona mówi? Louise starała się nie patrzeć na Susanne Hansson, która siedziała obok niej.

- Nic. Na chwilę w słuchawce zapadła cisza. - Chcesz ją przesłuchać przed badaniem? - spytał wreszcie Flemming. - Zaczekam, aż skończycie. Przyjdziemy prosto na oddział i tam się spotkamy. Umówili się, że Flemming będzie czekał na jej sygnał i dopiero wtedy przejdzie z budynku Telium na tyłach Szpitala Centralnego, gdzie mieścił się Instytut Medycyny Sądowej. Susanne wyglądała przez okno. Była w szpitalnej koszuli i szlafroku. Wciąż wydawała się oszołomiona i zmaltretowana. Ból i upokorzenie otaczały ją niczym aura. Louise nie wiedziała, czy podejmowanie z nią rozmowy w samochodzie ma jakikolwiek sens. Nie było żadnego powodu, aby ją naciskać i przed zakończeniem badań zmuszać do ponownego przeżywania w myślach wydarzeń z ubiegłej nocy. W końcu stwierdziła, że Susanne potrzebuje spokoju, więc należy odłożyć nieprzyjemne, lecz nieuniknione podczas przesłuchania ofiary gwałtu pytania z rodzaju: „Jesteś pewna, że to był gwałt?”. Zatrzymały się na czerwonym świetle. Louise znów popatrzyła na postać skuloną na siedzeniu pasażera. Trudno jej było ocenić, jak dziewczyna zareaguje na to, co spotka ją w ciągu następnych kilku godzin. Akurat w tej chwili wyglądała tak, jakby odebrano jej naprawdę wszystko. Cisza panująca w samochodzie stała się wręcz nieprzyjemna, ale trudno było coś na to poradzić. Louise podjechała pod budynek szpitala i zaparkowała przed wejściem numer pięć. Zamknęła auto i zadzwoniła do Instytutu Medycyny Sądowej. Windą wjechały na oddział ginekologii i korytarzem przeszły do niedużej sekcji, gdzie mieścił się ośrodek dla ofiar gwałtu. Zgłosiła ich przybycie i od razu pojawiła się pielęgniarka z izby przyjęć. Podała Susanne rękę. - Nie ma nikogo z bliskich? - spytała zdziwiona. - Nie - odparła Louise, starając się nie patrzeć na Susanne. Pielęgniarka domyśliła się, że to policjantka zadbała o to, by ze względu na późniejsze przesłuchanie przyjechały same, i nie omieszkała okazać wyraźnej dezaprobaty. Louise poczuła irytację, ale zdołała się opanować. To mimo wszystko niepojęte, że ludzie mający zawodowo do czynienia z tego rodzaju ciężkimi przestępstwami nie rozumieją, jak ważne są badania i przesłuchanie. Bezustanna obecność matki, która może mieć wpływ na to, ile córka zechce wyjawić, z całą pewnością nie pomoże w ujęciu sprawcy. - Niedługo przyjdzie lekarz, który cię obejrzy - powiedziała pielęgniarka, zwracając się do Susanne. Nie użyła określenia „patolog sądowy”. Louise wcześniej aż tak taktowna nie była, ale nie widziała powodów, by ukrywać, kto przeprowadzi badania. - Jeśli chcesz, to mamy łóżko, na którym możesz na niego poczekać - ciągnęła pielęgniarka, patrząc na zegarek. - Na pewno jest już na schodach. Możecie też zaczekać tutaj albo przejść do gabinetu. - Te ostatnie słowa skierowała do Louise. W tej samej chwili zjawił się Flemming Larsen w rozwianym białym fartuchu. Przedstawił się i poprosił, żeby Susanne poszła za nim. - Zaczekaj tutaj - zwrócił się do Louise, kiedy znaleźli się pod niedużym gabinetem. Właściwie liczyła na to, że wejdzie do środka, chociaż dobrze wiedziała, że Flemming nie lubi przeprowadzać

badań w obecności zbyt wielu osób. A i tak mieli mu towarzyszyć ginekolog i pielęgniarka, więc zrobiłoby się ciasno. Kiwnęła więc głową i tylko patrzyła, jak blisko dwumetrowego wzrostu patolog wprowadza Susanne Hansson do gabinetu i zamyka drzwi. Gdyby to był ktoś inny, podjęłaby walkę. Odnotowanie słów, jakie padały podczas badania, mogło mieć nieocenioną wartość. Zdarzało się, że pokrzywdzona podawała informacje, których znaczenie malało, gdy przekazywał je ktoś inny. Louise jednak dobrze się układała współpraca z Flemmingiem. Wiedziała, że może liczyć na szczegółowe sprawozdanie z tego, o czym ewentualnie dowie się on od Susanne podczas badania. Przeszła do niedużego pomieszczenia przeznaczonego do prowadzenia rozmów, usiadła i czekała. Po zakończeniu obdukcji personel ośrodka zaproponuje Susanne kąpiel i spotkanie z oddziałowym psychologiem, dopiero potem będzie ją można zabrać na komendę na przesłuchanie. W tym czasie Flemming zdąży zdać Louise raport. Louise wyjęła komórkę. Nie bardzo wiedziała, na których obszarach wielkiego szpitala nie obowiązuje zakaz korzystania z telefonów komórkowych, ale doszła do wniosku, że pokój rozmów musi być właśnie taką strefą. - No i tyle z tych zakupów - powiedziała, kiedy Peter odebrał. Już wcześniej, czekając na lekarkę w Hvidovre, wysłała mu SMS-a, był więc przygotowany. - Dopóki to nie jest kwestia braku ochoty, to w porządku - roześmiał się i uspokoił ją, że zdąży jeszcze w drodze do domu wpaść do Føtexu. - Dzięki - westchnęła przesadnie głośno, zanim dodała, że sprawa może się przeciągnąć. Obiecała, że się odezwie, kiedy już będzie wiedziała, o której wróci. - Wobec tego zrobię coś do jedzenia i wstawię do lodówki - zdecydował Peter. Posłała mu pocałunek z nadzieją, że nie utonie wśród szumów i trzasków słabego połączenia. W sylwestrowym upojeniu szampanem jej partner powziął zobowiązanie noworoczne, że postara się okazać więcej zrozumienia i tolerancji, kiedy Louise będzie dzwonić z informacją, że nie wróci do domu o umówionej godzinie. Na moment stanął jej przed oczami z kieliszkiem w ręku. Trochę ją wtedy zirytował, bo w rzeczywistości postawiła mu takie ultimatum, kiedy zamieszkali razem po jego powrocie z dziewięciomiesięcznego pobytu w Szkocji. Początkowo przeniósł się do Aberdeen na pół roku w związku z wprowadzaniem na rynek przez międzynarodową firmę farmaceutyczną, w której pracował, nowego produktu, ale pobyt tam przeciągnął się o trzy miesiące i Peter wrócił do domu dopiero przed Bożym Narodzeniem. - Ja też cię całuję - powiedział. Louise uśmiechnęła się do komórki, rozłączając się i chowając ją do torebki. Przerzuciła kilka stron jakiegoś starego tygodnika i jej uwagę przykuł artykuł o chorej na białaczkę dziewczynie czekającej na przeszczep szpiku kostnego. Problem polegał na tym, że w rejestrze dawców szpiku z całego świata nie było ani jednego przypadku zgodności tkankowej. Po godzinie Louise uznała, że badanie powinno się już kończyć, wyszła więc na korytarz poszukać gdzieś dzbanka kawy i filiżanek.

- Dobrze to wymyśliłaś - pochwalił ją Flemming, gdy dziesięć minut później siadał obok niej. Louise nalała kawy i podsunęła mu filiżankę. - Jak ona się czuje? - spytała. - Dużo przeszła. Louise już wcześniej położyła na stole notes i długopis. Przyciągnęła je teraz do siebie i wyczekująco patrzyła, jak Flemming dmucha na kawę. - Doszło do penetracji, zarówno waginalnej, jak i analnej - powiedział, odstawiając filiżankę. Louise notowała. - Są świeże krwawiące pęknięcia błon śluzowych przy tylnej stronie wejścia do pochwy i trzy pęknięcia skóry wokół odbytu. - Znalazłeś spermę? - spytała tak, jakby rozmawiali o najzwyklejszych sprawach. - Nie od razu. Ale miała kilka fluoryzujących plam na plecach, więc możliwe, że są to ślady spermy. Na wszelki wypadek je zabezpieczyłem. Louise podniosła głowę znad notatnika. - A jakieś ślady na włosach łonowych? Pokręcił głową. - Przy tak związanych nogach nie miał do niej dostępu od przodu. Sądzę, że atakował ją wyłącznie od tyłu. Ale w jej wypadku rzeczywiście mogłoby coś tam być - dodał, uśmiechając się krzywo. Zauważył, że owłosienie łonowe u kobiet kompletnie wyszło z mody, czym sprowokował Louise do głośnego śmiechu, bo poczuła się niezmiernie niemodna. - A jak reszta ciała? Naszkicowała postać człowieka, by zaznaczać miejsca obrażeń Susanne. - Są krwawiące rany od knebla, który wepchnął jej do ust. Louise zaznaczyła to na swoim szkicu, a patolog ciągnął: - Jego brzegi sięgały do obydwu kącików ust, wbiły się w nie. Przypuszczam, że ten knebel wciąż leży w mieszkaniu albo został już zabrany przez techników. Louise miała okazję oglądać ogromną zgromadzoną przez techników kolekcję rozmaitych knebli i aż przygryzła policzki, przypominając sobie widok przedmiotów, jakie sprawcy wpychali ofiarom do ust, by powstrzymać ich krzyk. Było tam wszystko: od drewnianych klocków wsuniętych w skarpetkę po kable owinięte taśmą czy plastrem. - Tworzą się też drobne pęcherze na prostokątnym obszarze wokół ust, tam, gdzie była przyklejona taśma. Przypuszczam, że to reakcja alergiczna - mówił dalej Flemming. - Została też kilkakrotnie mocno uderzona w twarz. - Czy to był ktoś, kogo znała? - spytała Louise, odkładając długopis. - Nazywa się Jesper Bjergholdt. - Patolog spojrzał na kartkę, którą wyjął w kieszeni białego fartucha. - I mieszka na H.C. Ørstedsvej. Louise natychmiast sięgnęła po komórkę i wybrała numer Larsa Jørgensena. Oczywiście sama powinna była spytać Susanne o te informacje, kiedy jechały samochodem. Czekając, aż kolega odbierze, dała Flemmingowi znak, żeby mówił dalej. - W poniedziałek wieczorem wyszli coś zjeść. Nie bardzo mogłem zrozumieć, czy znają się od dawna, czy też to nowa znajomość - powiedział lekko przepraszającym tonem. - Cały czas

podkreślała, że spędzili taki miły wieczór i że nie rozumie, co nagle w niego wstąpiło... - Urwał i pytająco spojrzał na Louise. Pokazała, że ciągle słucha. - Dopiero kiedy kończyliśmy, napomknęła, że to może wcale nie był on - podjął patolog, lekko rozkładając ręce. - Ale nie potrafi powiedzieć, gdzie Bjergholdt miałby w takim razie się podziać i w jaki sposób inna osoba zdołała wedrzeć się do mieszkania. - Przez chwilę ważył słowa. - Nie ma wątpliwości, że dziewczyna jest w głębokim szoku. Rozmawia teraz z psychologiem. - Czy Bjergholdt mógł jej dosypać czegoś do kieliszka? - Oczywiście taka możliwość istnieje, chociaż nie wydaje mi się, żeby tak było. Ale pobraliśmy krew do zbadania. - Dzwonię na krótko - oznajmiła Louise, kiedy kolega przebywający w mieszkaniu Susanne wreszcie odebrał telefon. - Sprawca nazywa się Jesper Bjergholdt i mieszka na H. C. Ørstedsvej. Wcześniej byli na kolacji. Spojrzała na Flemminga i spytała, gdzie jedli. Wzruszył ramionami i pokręcił głową. - Nie wiem gdzie - powiedziała do słuchawki - ale zadzwonię, kiedy z nią porozmawiam. Na razie. Już miała się rozłączyć, gdy przyszło jej do głowy, że Susanne z pewnością chciałaby opuścić ośrodek ubrana w coś innego niż szlafrok. - Mógłbyś znaleźć w jej szafie jakieś ubranie i dostarczyć tutaj? Będę wtedy mogła zabrać ją na komendę. Schowała telefon do torebki i zerknęła do notatnika, żeby sprawdzić, na czym stanęli. Poprosiła patologa, by kontynuował. - Znalazłem też otarcia na skórze o szerokości około centymetra, biegnące wokół nadgarstków i kostek, odpowiadające skrępowaniu plastikowymi zaciskami. Louise notowała słowo w słowo. - Są też głębokie wgłębienia na skórze, ponieważ sprawca mocno zacisnął paski. Domyślam się, że kiedy personel karetki je przeciął, jej dłonie były ciemnofioletowe i opuchnięte, ale opuchlizna już zeszła, a normalny kolor powrócił. Po zapisaniu wszystkich tych informacji przez chwilę rozmawiali jeszcze o wakacjach, które Flemming planował dla dzieci. Po raz pierwszy miały wyjechać same. Bardzo spodobał im się pomysł spędzenia lata w wozie osadników z Dzikiego Zachodu, którym będą podróżowały po lasach środkowej Jutlandii. - Chcą spać w namiocie i gotować na ognisku - dodał, kręcąc głową, zanim wstał i odprowadził Louise na korytarz. Akurat się pożegnali, kiedy Louise przywołała jedna z psycholożek pracujących w ośrodku. - Na razie wyparła wszystko, co się wydarzyło - powiedziała, podchodząc do Louise. - Pamięta większą część wieczoru, ale kiedy dochodzimy do sypialni, przebieg wydarzeń jest zamglony. Skierowałam ją do psychologa prowadzącego praktykę prywatną i poradziłam, żeby skontaktowała się z nim w najbliższych dniach. Louise pokiwała głową, czując, że jeśli przyjdzie jej najpierw pokonywać mechanizm

wyparcia, przesłuchanie nie pójdzie szybko. Mogło też kompletnie nic nie przynieść. Zapukała do pokoiku, w którym leżała Susanne. - Twoje ubranie jest już w drodze - odezwała się. - Kiedy się przebierzesz, pojedziemy na komendę. Susanne zamknęła oczy. Cała lewa strona twarzy mocno jej spuchła. Louise miała wątpliwości, czy w ogóle jest stanie otworzyć lewe oko. Policzek był jedną wielką raną. - Dobrze wiem, że jesteś zmęczona i źle się czujesz. Ale musimy o tym porozmawiać - powiedziała ze szczerym żalem w głosie. - To naprawdę ważne, bo chcemy znaleźć człowieka, który to zrobił. Ale i dla ciebie dobrze by było, gdybyś to z siebie wyrzuciła. Rozmowa na pewno ci pomoże. Miała nadzieję, że jej słowa docierają za zamknięte powieki. Rozległo się pukanie do drzwi i Louise poszła otworzyć. Zobaczyła policjanta w mundurze z torbą w ręku. - Bardzo dziękuję. - Uśmiechnęła się, wzięła rzeczy Susanne, ale nie zamierzała wpuszczać kolegi do środka. Wróciła do dziewczyny. - Powiedz mi, jeśli potrzebujesz pomocy - poprosiła, stawiając torbę w nogach łóżka. Po zakończonych badaniach Susanne się wykąpała. Krótkie ciemne włosy kleiły jej się teraz do twarzy. - Dam sobie radę - odparła, ostrożnie otwierając jedno oko i powoli unosząc się na łokciu. - Zaczekam na zewnątrz. - Louise zamknęła za sobą drzwi. 4. Jesteś głodna? - spytała Louise. W drodze na komendę uświadomiła sobie, że Susanne najpewniej nic nie jadła od przeszło doby, a wiedziała, że w pracy znajdzie się najwyżej paczka herbatników. Gotowa więc była zatrzymać się i zrobić jakieś zakupy, ale Susanne pokręciła głową. Kiedy znalazły się już w pokoju, który Louise dzieliła z Larsem Jørgensenem, poprosiła, żeby Susanne usiadła, a sama poszła sprawdzić, czy w wydziale jest ktoś jeszcze. Nikogo nie zastała. Drzwi do naczelnika były zamknięte na klucz, a u Henny Heilmann nie paliło się światło. Ale szefowa grupy śledczej zostawiła Louise wiadomość, że po ósmej będzie w domu pod telefonem. Louise popatrzyła na zegarek. Dochodziła jedenasta. Postanowiła zaczekać do rana z przekazaniem informacji szefowej. Z niedużej kuchenki za jadalnią wzięła dwie butelki wody mineralnej i skierowała się do swojego pokoju. W korytarzu usłyszała kroki na schodach. Odwróciła się, żeby zobaczyć, kto idzie, i zaraz się uśmiechnęła na

widok Larsa Jørgensena wchodzącego przez wahadłowe drzwi. - Znaleźliście go? - spytała zaciekawiona, jeszcze zanim do niej doszedł. Mieli godzinę na zlokalizowanie Jespera Bjergholdta. - Żaden Bjergholdt nie jest zameldowany pod adresem H.C. Ørstedsvej ani w żadnym innym miejscu w Kopenhadze, jeśli chodzi o ścisłość. - Cholera! Skończyliście już w mieszkaniu? - Technicy ciągle pracują. Louise ruchem głowy wskazała ich wspólny pokój. - Ona tam jest - szepnęła. - Wydaje mi się, że lepiej będzie, jak porozmawiam z nią sama. - Oczywiście. Przywiozłem jej komputer i komórkę. Jutro rano dostanę zgodę sądu na sprawdzenie twardego dysku i wydanie billingów rozmów. Louise kiwnęła głową i już chciała odejść. - Mogłabyś ją spytać, czy ma do niego numer telefonu? - poprosił jeszcze Lars. - Usiądę w pokoju Tofta i dalej będę sprawdzał to nazwisko. - Jasne - odpowiedziała. Jeszcze rok temu trudno by jej było uwierzyć, że będzie tak wysoko cenić Larsa Jørgensena. Miała wobec niego mnóstwo uprzedzeń, gdy pojawił się w jej pokoju w roli tymczasowego zastępcy jej stałego partnera Sørena Velina, który odbierał mnóstwo wypracowanych nadgodzin. Zaskakująco szybko jednak zapomniała o swojej niechęci, a później jako rzecz najbardziej naturalną pod słońcem przyjęła fakt, że Lars już raczej na stałe zajmie miejsce Velina, którego oddelegowano do specjalnej jednostki w Komendzie Głównej. - Poproszę cię teraz, żebyś mi opowiedziała o Jesperze Bjergholdcie. - Louise ustawiła wodę i szklankę na biurku przed Susanne Hansson. - Kontaktowaliście się przez telefon? Niewątpliwie krokiem naprzód byłoby, gdyby Larsowi udało się zlokalizować go jeszcze dziś wieczorem, pomyślała Louise. - Nie, nie mam jego numeru. Louise włączyła komputer. Ekran lekko zamigotał, zanim zdecydował, że będzie działać. - Tę informację muszę od razu przekazać koledze - oświadczyła, podnosząc słuchawkę. Susanne lekko się skuliła, a po jej twarzy przebiegł cień. Louise zrozumiała, że dziewczyna do tej pory nie miała świadomości, że nawet w tej chwili cała grupa osób intensywnie pracuje nad jej sprawą. Po rozłączeniu się z Larsem usiłowała nawiązać rozmowę z Susanne i dopiero później przejść do właściwego przesłuchania. Dużo mogło zależeć od tego, czy uda jej się zdobyć zaufanie dziewczyny. - Muszę cię jeszcze spytać, czy chcesz, żeby w przesłuchaniu uczestniczył twój adwokat? Minęła chwila, zanim Susanne zareagowała: - Nie, nie chcę, żeby był tu ktoś jeszcze. - Prawnik mógłby ci się przydać, kiedy sprawa trafi do sądu. Susanne znów pokręciła głową, wpatrzona w jakiś punkt na biurku Louise. - Nie, dziękuję - powtórzyła. - Okej. Louise wiedziała, że trudno jej będzie przedrzeć się przez apatię malującą się na twarzy

dziewczyny. Miała już za sobą płacz i załamanie, lecz wciąż tkwiło w niej wiele warstw bólu. Chwilami wydawało się, że to wcale nie obrażenia fizyczne i pokiereszowana twarz kazały Susanne Hansson uciekać od rzeczywistości. Dziewczyna odgrodziła się od świata tarczą nie tylko po to, by chronić swoją złamaną psychikę, czy z powodu poniżenia brutalnym napadem. Wyraz, jaki momentami pojawiał się w niebieskim oku, odsłaniał raczej osobę, która zaufała drugiemu człowiekowi i została zdradzona, nie wiedząc dlaczego. - Kim jest Jesper Bjergholdt? - spytała Louise, rezygnując z nawiązania zwykłej rozmowy. Susanne dalej nie odrywała wzroku od biurka i siedziała całkiem nieruchomo. Mocno zmrużyła jedno otwarte oko. Napuchnięta twarz nabrała wręcz groteskowego wyrazu, bo drugie oko było całkiem zamknięte i sinofioletowe. Louise spróbowała jeszcze raz. - Znałaś go. Poszliście coś zjeść. Jak dobrze go znałaś? Nareszcie doczekała się jakiejś reakcji. - Znaliśmy się ponad miesiąc. - Susanne przeniosła wzrok na ścianę, licząc w pamięci. - Półtora - skorygowała. Spojrzała na Louise. Ale on wcale nie wyglądał na kogoś takiego - Louise w myślach wypowiedziała następne zdanie i nawet nie mrugnęła, gdy chwilę później te same słowa padły z ust Susanne. - Oczywiście, że nie - odparła. - Inaczej nie zaprosiłabyś go do domu. - W głosie Louise nie było ironii. Nachyliła się nad biurkiem, próbując uchwycić spojrzenie Susanne. - Ale jesteśmy zgodne co do tego, że on cię zgwałcił? Żadnej reakcji. - Nie ma kobiety, która z własnej woli zgodziłaby się na coś takiego, na co ty zostałaś narażona i przez co przeszłaś. Oczywiście kiedy wychodziłaś z nim do restauracji, nie wyglądał na kogoś takiego. - Na chwilę zawiesiła głos, ale zaraz podjęła: - A najgorsze, że nie dało się przewidzieć, że coś podobnego może się wydarzyć. Louise świadomie użyła formy „nie dało się przewidzieć”, by rzecz nie dotyczyła wyłącznie Susanne. - To prawda - potwierdziła dziewczyna cicho. - W ogóle sobie tego nie wyobrażałam. Nie wiem, co złego mogłam zrobić. - Zgwałcił cię? - spytała Louise jeszcze raz, nie komentując tej ostatniej uwagi. I znów upłynęła dłuższa chwila, zanim Susanne w końcu kiwnęła głową. Cierpliwość Louise powoli zaczęła się wyczerpywać, ale panowała nad głosem. Słuchał jej jak wytresowany koń. - Mogłabyś spróbować opisać wygląd Jespera Bjergholdta? A później powiesz mi, jak się poznaliście. - Uśmiechnęła się, starając się jednocześnie, by jej ton nie był wytresowany za bardzo. - No dobrze. Zacznij od tego, jak się poznaliście - powiedziała nieco ostrzej. - Ma ciemne włosy, głęboko osadzone oczy... Dziad o wozie, a baba o kozie, ale to i tak lepiej niż nic, pomyślała Louise. Susanne popatrzyła na nią z żalem. - Nie pamiętam, jak on wygląda - wyznała zawstydzona i znów się rozpłakała. Ze zdrowego oka popłynęły łzy. Zasłoniła twarz dłońmi. - Mam wrażenie, jakby to się w ogóle nie stało. Jakby to nie moje ciało w tym uczestniczyło. Nie mogę go sobie przypomnieć.

Louise wstała, podeszła do niej, przysiadła na biurku i lekko ją objęła. - Musisz przestać obwiniać samą siebie. To ci pomoże. A poza tym nic nie poradzimy na to, że twoja świadomość usiłuje wyprzeć to przeżycie. To było naprawdę straszne. Ale spróbuj nam pomóc na tyle, na ile możesz. - Zaczerpnęła głęboko powietrza. - Kiedy wpływa zawiadomienie o popełnieniu gwałtu, chcemy jak najszybciej zatrzymać sprawcę. Twoja pomoc bardzo nam to ułatwi. - Wstała i poszła po chusteczki. Stawiając pudełko przed Susanne, mówiła dalej: - Nie możemy znaleźć żadnego Jespera Bjergholdta na H.C. Ørstedsvej. Odwiedzałaś go tam? Susanne wytarła nos i rozejrzała się za koszem na śmieci. Louise przysunęła jej go nogą. - Nie, nigdy tam nie byłam, ale mówił, że ma tam mieszkanie. - Aha - mruknęła Louise. Zaczynała przeczuwać, co się może kryć za tą historią. - Poznałaś go przez Internet? Upłynęła chwila, zanim Susanne odpowiedziała. Mówiła z wahaniem, jakby z trudem. - Nie... Spotkaliśmy się... na mieście. W kawiarni. - W jakiej kawiarni? Kiedy? I jak nawiązaliście kontakt? - Nie pamiętam, ale podszedł do mojego stolika. Louise długo jej się przyglądała, w końcu przeprosiła, wstała i wyszła. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, skierowała się do jedynego pokoju, w którym się świeciło, i spytała Larsa Jørgensena, czy ma ochotę napić się kawy. Popatrzył na nią zdziwiony. - Muszę sobie zrobić przerwę. Idę nastawić ekspres. Wolnym krokiem poszła do kuchni za jadalnią. Odmierzyła kawę z torebki, potem wcisnęła guzik z boku ekspresu, stanęła pod ścianą, odchyliła głowę i zamknęła oczy, czekając, aż maszyna zacznie warczeć. Spokojnie, powtarzała w myślach. Starała się zrozumieć uczucia blokujące Susanne. Zastanawiała się, jak przedrzeć się przez tę osłonę, za którą dziewczyna postanowiła się chronić przed tym, co się stało. Louise przez lata walczyła z przejmowaniem smutków i emocji innych ludzi. Dawniej tragedie, których bywała świadkiem, dotykały jej bardzo głęboko. Z czasem jednak nauczyła się, jak sobie z nimi radzić. Niekiedy może aż zbyt sprawnie, bo przecież w jej pracy umiejętność rozpoznawania uczuć przesłuchiwanych osób jest bardzo ważna i pomocna. W Susanne jednak było coś, do czego nie potrafiła dotrzeć. - Co się dzieje? - W drzwiach stanął Lars Jørgensen. Louise otworzyła oczy, wciąż oparta o ścianę. - Może Susanne powinna porozmawiać trochę dłużej z psychologiem, zanim będę kontynuować przesłuchanie. Sprawia wrażenie kompletnie zablokowanej. - Mamy czekać, aż będzie mogła spotkać się z Jakobsenem? - spytał Lars. Jakobsen był psychologiem ze Szpitala Centralnego na stałe współpracującym z Wydziałem A. Louise wzruszyła ramionami. - Może tak byłoby najlepiej. Wyjęła ze zmywarki trzy brudne filiżanki, umyła je pod kranem, nalała kawy Larsowi, a resztę wlała do termosu i wróciła do pokoju. Susanne wciąż siedziała wpatrzona w biurko. Louise ustawiła termos i filiżanki. - Wydaje mi się, że zanim przejdziemy do dalszej rozmowy, powinnaś jeszcze porozmawiać

z psychologiem - oświadczyła, chociaż wiedziała, że wizyta u Jakobsena będzie dla policji oznaczać dużo straconego czasu. Nalała kawy dla siebie i pytającym gestem przysunęła termos do drugiej filiżanki. - Tak, poproszę - powiedziała Susanne. - Możemy odłożyć tę rozmowę do jutra, jeśli tak wolisz - zaproponowała Louise po pierwszym łyku. - Nie mam ochoty wracać do domu - wyrwało się Susanne. - Wolę rozmawiać teraz. Dalej słowa popłynęły już w miarę składnie. Louise uznała to za dobry znak. - Poznaliśmy się w Internecie. Nie ma powodu, żeby to ukrywać. Był pierwszą osobą, którą poznałam w ten sposób i z którą się umówiłam. Wstyd dosłownie z niej bił. Niezły debiut, pomyślała Louise, przyglądając się Susanne. Patrzyła na jej ciemne, krótko obcięte włosy, dość grube rysy i zmaltretowaną, opuchniętą twarz. Nie wyglądała na kobietę, która włóczy się po barach. Była raczej grzeczną dziewczynką. Mimo wszystko Louise dziwiło, dlaczego z takim trudem przyszło jej wyznanie, że umówiła się z mężczyzną przez Internet. To nie miało związku z faktem, że ta znajomość zakończyła się tak nieszczęśliwie. Susanne raczej już samo poznanie potencjalnego partnera w taki sposób uznawała za klęskę. Jakieś dwa tygodnie temu przyjaciółka Louise, dziennikarka Camilla Lind, wyraziła swój wielki szacunek dla osób, które zamieszczają profil w sieci. „Trzeba być naprawdę pomysłowym, żeby wymyślić sobie nick, który jest jeszcze wolny” - tłumaczyła z podziwem przez telefon, kiedy szef działu „Styl życia” w redakcji gazety „Morgenavisen” poprosił ją o napisanie serii artykułów o randkach w sieci. „To znaczy, że ludzie istniejący w tym wszechświecie nie mogą być kompletnie pozbawieni rozumu”. Camilla przedstawiła swoim czytelnikom kilka szczęśliwie zakończonych historyjek. Nic więc dziwnego, że na ludzi to podziałało. „To nowoczesny sposób poznawania partnerów”, twierdziła z przekonaniem. Louise z uśmiechem czytała jej teksty. Przyjaciółka napisała między innymi: „Poglądy i przekonania poznajemy od razu, w ten sposób tworzą się fundamenty dobrego związku. W przeciwieństwie do tych, które powstają, kiedy pijani ludzie spotykają się na mieście”. Później jednak przyznała się Louise, że sama nigdy nie szukałaby partnera w sieci. Owszem, dostrzegała zalety takiego rozwiązania, ale nie mieściło jej się w głowie, że miałaby napisać tekst reklamowy na temat samej siebie. Zapewne Susanne też tak myślała. Louise nie uważała jej za pozbawioną rozumu. Widziała w niej tylko niepewną i niedoświadczoną kobietę, która zabłądziła w rzeczywistość wirtualną. - Uważam, że jest coś upokarzającego w poznawaniu mężczyzny w taki sposób - wyznała Susanne, prosząc o dolewkę kawy. - I nie chciałabym, żeby to wyszło na jaw. Ale Jesper sprawiał wrażenie przyzwoitego faceta, chociaż początkowo myślałam, że jest dla mnie za młody. Louise natychmiast zaczęła notować. - Pisaliśmy do siebie prawie codziennie - mówiła dalej Susanne. - To było wasze pierwsze spotkanie? - Ależ skąd, nie zaprosiłabym go do siebie tak od razu - odparła Susanne wyraźnie urażona. - Dwa razy wcześniej umawialiśmy się na mieście. Ale tylko na kawę - dodała. - Ile on ma lat?

- Trzydzieści, ale wygląda na młodszego. - To znaczy, że między wami są dwa lata różnicy. To chyba nic niezwykłego - stwierdziła Louise. - Szukał dziewczyny starszej od siebie. - Aha. Umawiał się już z innymi, zanim poznał ciebie? - Nie, dla niego to też była pierwsza próba. Stwierdziliśmy więc, że w tym, że się na siebie natknęliśmy, musiał się kryć jakiś głębszy sens. Próbowała się uśmiechnąć, ale Louise widziała, że sprawia jej to ból. - Wiesz, gdzie on pracuje? Co robi? - Coś z komputerami, ale nie przypominam sobie, żeby mi podał nazwę firmy. - No dobrze. Może to jakoś wyjdzie samo. - Rozmawialiśmy głównie o książkach, o sztuce i... - na chwilę zawiesiła głos - ...o życiu. Dobrze się z nim rozmawiało, a raczej pisało, bo przecież właśnie to głównie robiliśmy. On miał wielką wiedzę, dużo podróżował i ciekawie o tym opowiadał. To chyba taki typ, który podaje się za pilota, chociaż jedyne doświadczenie w lataniu ma jako pasażer lotów czarterowych, pomyślała Louise. Niektórzy ludzie mają zdumiewającą, a niekiedy przerażającą zdolność do przedstawiania życia takiego, o jakim jedynie marzą. - Możesz spróbować go opisać? Jak wygląda? - Ma ciemne włosy, trochę ciemniejszą skórę. - Cudzoziemiec? - Nie. Zanotowała: ciemnowłosy, lekko ciemna skóra. - Co to znaczy ciemna? - spytała. - Po prostu taka smagła, jakby złotawa. - A jakieś znaki szczególne? Na przykład tatuaż? Widoczne blizny? Albo znamiona? Susanne, zastanawiając się, zamknęła oczy, ale w końcu pokręciła głową. - Wydaje mi się, że nie, ale pewności nie mam. Może tatuaż. - Kto z was nawiązał kontakt, kiedy zaczęliście do siebie pisać? Ty czy on? - On. - Odpowiedź padła natychmiast. - Napisał, że wydaję mu się dokładnie taką dziewczyną, o jakiej spotkaniu marzył. Louise widziała, że pamięć Susanne nareszcie zaczęła powracać. - Opisz go najlepiej, jak umiesz - poprosiła z uśmiechem. - Kolor oczu? - Ciemnoniebieskie, szare... - Susanne się zawahała. W końcu dodała, że równie dobrze mogły być piwne. W każdym razie ciemne. Duże i głębokie. - To była jedna z rzeczy, które mi się w nim spodobały. - Mimo to nie pamiętasz koloru? Znów pokręciła głową. - A wzrost, tak mniej więcej? - Jest trochę wyższy ode mnie, a ja mam metr sześćdziesiąt pięć. Jakieś dziesięć, dwadzieścia centymetrów wyższy. Sięgałam mu do ramienia. - To znaczy, że mógł być wyższy i o trzydzieści centymetrów? Louise pokazała rękami, ile to jest trzydzieści centymetrów, i odmierzyła je od własnego barku. Susanne kiwnęła głową.

- Chyba raczej tak. Do diabła, westchnęła Louise w duchu, opierając się na krześle. Dochodziła już pierwsza, a ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Rysopis zawierał zbyt mało szczegółów, by mógł się do czegoś przydać. Równie dobrze mogła więc teraz przerwać to przesłuchanie. - Proponuję, żebyśmy się umówiły na jutro. Odpoczniesz, a potem przejrzymy razem trochę zdjęć. Może łatwiej ci będzie opisać jego rysy, kiedy będziesz je mogła z czymś porównać. Susanne zgodziła się z nią i ziewnęła. - Możesz o tej porze pojechać do matki? - Mieszka tuż nade mną, a na pewno siedzi i czeka, więc mogę. Ale wolałabym wrócić do siebie - dodała po chwili przerwy. - Jeśli to możliwe. - Przypuszczam, że twoje mieszkanie jest opieczętowane, a poza tym lepiej, żebyś nie była sama. Susanne raczej się z tym nie zgadzała, ale w końcu kiwnęła głową. - Wobec tego umówmy się, że przyjdziesz tu jutro o drugiej po południu. A teraz załatwię ci jakiś transport do domu. Zadzwoniła na dyżurkę z pytaniem, czy jest wolny radiowóz, który mógłby odwieźć Susanne Hansson do matki. Czekając na odpowiedź, bębniła palcami. - Świetnie - powiedziała do telefonu, kiedy wszystko było już ustalone, i wstała. - Odprowadzę cię na dół, samochód zaraz podjedzie. Ruszyły razem korytarzem. Louise uświadomiła sobie, że Lars Jørgensen wciąż siedzi w sąsiednim pokoju, więc kiedy już odprawiła Susanne, zajrzała do niego, żeby się dowiedzieć, czy wpadł na coś, skoro wciąż tu tkwi. - Właśnie skończyłem sprawdzać rejestr kryminalny - wyjaśnił. - Ale nie mamy nikogo o tym nazwisku. To zresztą byłoby za proste. Wstał i zaproponował, że podrzuci ją do domu. - Cudownie - powiedziała. - Co prawda dobrze by mi zrobiła przejażdżka na rowerze, ale niech rower poczeka do jutra. Weszła do domu na palcach, żeby nie zbudzić Petera. Zostawił jej na kuchennym stole kartkę z dużą strzałką wskazującą lodówkę i napisem „Nocna przekąska” wykonanym czerwonym flamastrem. Uśmiechnęła się i otworzyła drzwiczki. Na talerzyku leżały starannie ułożone kiełbasa, szynka i ser. Ukroiła sobie kromkę chleba i przyniosła piwo z kuchennych schodów, i z tym wszystkim zasiadła nad dzisiejszą gazetą, która wkrótce już miała się stać wczorajszą. Wcześniej nie czuła głodu, teraz zresztą też nie, ale musiała trochę tak posiedzieć, żeby się wyciszyć. Kiedy zjadła już wszystko, poczuła senność. Ziewnęła, złożyła gazetę i poszła umyć zęby. 5.

Czy kobieca naiwność nie ma granic? Michael Stig przysiadł na rogu biurka Louise. Przez chwilę miała ochotę kazać mu zabierać tyłek, ale tylko się uśmiechnęła i spytała, co ma na myśli. Przed południem zajrzeli do skrzynki pocztowej na komputerze Susanne. Po uruchomieniu programu Outlook Express zobaczyli, że Jesper Bjergholdt korespondował z nią z adresu, który założył na Yahoo. Stwierdzili też, że nie doszło do wymiany zdjęć. Louise stłumiła prychnięcie, ale irytowało ją, że aż tak podkręcili oczekiwania. Bo przecież gdyby Susanne miała jego fotografię, z pewnością by jej o tym powiedziała. Odchyliła się lekko na krześle, oczekując na wybuch męskiego szowinizmu, ale obiecała sobie, że nie pozwoli się jeszcze bardziej zirytować. - Cholera, mało który facet w tego rodzaju sytuacjach korzysta z prawdziwego adresu e-mailowego - zaczął i odczekał chwilę, by się przekonać, czy Louise go rozumie. - Zakładają skrzynkę na hotmailu, żeby ukryć swoją tożsamość. Natomiast dla kobiet to typowe, że podają prawdziwego e-maila, a z pewnością również numer telefonu i adres - dodał, przewracając oczami. - W zasadzie należałoby się dziwić, że takie historie nie zdarzają się częściej. Zeskoczył z biurka i obszedł krzesło Louise, żeby przyjrzeć się wiszącej na ścianie tablicy z jej prywatnymi zdjęciami ze Szkocji z Peterem i Camillą prowadzącą siedmioletniego synka Markusa na kucu islandzkim. - Jeśli nie masz już nic więcej do dodania, to, prawdę mówiąc, jestem trochę zajęta... Zanim zdążył skomentować zdjęcia, wstała i stanęła tak blisko niego, że mimowolnie się odsunął. W tej samej chwili zadzwonił jej telefon. Skinęła głową w stronę drzwi, żeby skłonić go do wyjścia. - Wydział A, Louise Rick. - Tu portiernia. Masz gościa. - Nikogo się nie spodziewam i właśnie wychodzę. Umówiła się z Larsem, że pojadą do mieszkania Susanne, żeby obejrzeć je razem. - To niejaka Susanne Hansson. Mówi, że była tu dziś w nocy i - strażnik zniżył głos - wygląda na to, że nie czuje się najlepiej. Louise usiadła i przyciągnęła krzesło do biurka. Było wpół do dwunastej, a więc do umówionego spotkania pozostawały jeszcze dwie i pół godziny. Poczuła niepokój mieszający się ze wstrzymywaną niechęcią. Naprawdę miała nadzieję, że sprawę tego gwałtu uda im się rozwiązać bez problemów. Zerknęła na stos teczek z dokumentami z różnych śledztw, który narósł na jej biurku. Zawiadomienie Susanne było na wierzchu. Brutalny gwałt chwilowo bez możliwości odnalezienia sprawcy. - Dobrze, przyślij ją na górę. Wyszła do jadalni powiedzieć Larsowi Jørgensenowi, że nie musi w pośpiechu pochłaniać drugiego śniadania. Susanne włożyła czapkę z daszkiem, która żadną miarą nie pasowała do reszty jej stroju, ale ukrywała nieco zmasakrowaną twarz. Usiadła na miejscu Larsa naprzeciwko Louise.

- Tak się nie da. Pominęła wszelkie wstępy, nawet się nie przywitała. Myśli w głowie Louise zaczęły wirować jak oszalałe. Czyżby Susanne chciała wycofać zawiadomienie? Co mogła zrobić, żeby do tego nie dopuścić? Zaczerpnęła głęboko powietrza. - Co się nie da? - spytała wytresowanie pogodnym głosem. - Nie mogę go o to obwiniać. - Ton dziewczyny świadczył o tym, że gotowa jest usprawiedliwiać sprawcę. Louise przez chwilę ją obserwowała. - Rozmawiałaś z tym psychologiem, do którego skierowano cię wczoraj w szpitalu? Susanne pokręciła głową. - Nie ma powodu. Możliwe, że potrzebuję pomocy, ale nie w tej kwestii. Louise przesunęła swoje krzesło tak, żeby stało tuż koło Susanne. - Co masz na myśli? - Sama się na to zgodziłam. Nie mogę sobie pozwolić na ucieczkę od odpowiedzialności, skoro sama posunęłam się za daleko - mówiła cicho, ale zdecydowanie. Louise mocno złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie. Susanne zareagowała na fizyczny kontakt łzami w oczach. - Jesteś sadomasochistką? Powiedziałaś mu, że podnieca cię wiązanie, kneblowanie i gwałcenie? Dziewczyna szarpnęła rękę tak gwałtownie, że pociągnęła Louise razem z krzesłem. - Dlaczego tak mówisz? Dlaczego mnie o to oskarżasz? - Rozpłakała się w głos. Otworzyły się drzwi i do pokoju zajrzał Lars. Susanne odwróciła się wtedy tyłem i przejechała na krześle w sam kąt. Lars stał zdumiony, próbując zorientować się, co się dzieje. - Mam wyjść? - spytał Louise bezgłośnie, a ona wzruszyła ramionami. Zamknął więc drzwi i przysiadł na niskim regale tuż obok. Louise znów skupiła się na Susanne. - Nie powiedziałam tego, żeby zrobić ci przykrość. Ale skoro przychodzisz tu i twierdzisz, że sama jesteś wszystkiemu winna, to pewne rzeczy musimy wyjaśnić. Z kąta nie było żadnej reakcji. Louise podjechała swoim krzesłem aż do dziewczyny. Wiedziała, że w ten sposób albo zmniejszy stres Susanne, albo też przyprze ją do muru i ta postanowi stąd uciec. Delikatnie położyła jej rękę na ramieniu. - Ty o nic nie prosiłaś. Nie prosiłaś, żeby cię okaleczał i upokarzał, więc z całą pewnością nie możesz się o to winić. Gładziła Susanne po plecach, nic więcej już nie mówiąc i tylko czekając, aż płacz ucichnie. - Powinnam była się zorientować, że dzieje się coś złego - rozległo się w końcu. - Człowiek sam się o to prosi, sprowadzając do domu mężczyznę, którego dobrze nie zna. - Kto ci nagadał takich bzdur?! - krzyknęła Louise z taką złością, że przestraszona Susanne aż się wyprostowała. - To się rozumie samo przez się - powiedziała cicho. Louise odwróciła ją tak, by mogły siedzieć naprzeciwko siebie. Susanne nie protestowała. - Matka nakładła ci tak do głowy, kiedy wróciłaś do domu? Dlaczego nagle zaczęłaś obwiniać siebie? Żadnej reakcji. Louise spojrzała na Larsa, który siedział jak posąg, starając się nie zwracać na

siebie uwagi. - Mógłbyś zadzwonić do Jakobsena i przekazać mu, że musi w ciągu godziny znaleźć czas, żeby porozmawiać z Susanne? Lars skrzywił się z rezygnacją. Wiedział, że szansa na tak szybkie umówienie wizyty u psychologa jest bardzo mała, mimo to wyszedł, a kiedy niedługo później wrócił, z uśmiechem kiwnął głową. Louise właściwie powinna spytać, czy Susanne życzy sobie tej rozmowy, ale nierozsądnie byłoby prosić ją o podejmowanie takiej decyzji. - Odwieziemy cię do szpitala. Mają tam dobrego psychologa, z którym powinnaś porozmawiać. Nie możesz oceniać się tak surowo. A my w tym czasie - wskazała na Larsa - pojedziemy obejrzeć twoje mieszkanie. Łatwiej nam będzie naszkicować sobie w głowie przebieg wydarzeń, kiedy zobaczymy, gdzie do tego doszło. Zgadzasz się? Susanne kiwnęła głową i wyjęła z kieszeni klucze. W samochodzie Louise spytała, gdzie Susanne wybrała się na kolację z Jesperem Bjergholdtem w poniedziałkowy wieczór. - Umówiliśmy się o siódmej w Tivoli, ale nie wiem, jak się nazywa ta restauracja. Jest tuż przy Błoniu. Louise już chciała zaproponować, żeby tam zajrzeli po obejrzeniu zdjęć w Fototece, ale zrezygnowała. Susanne musiała przede wszystkim porozmawiać z psychologiem. Lars Jørgensen został w samochodzie, kiedy odprowadzała Susanne do gabinetu Jakobsena, a później pojechali na Lyshøy Allé w Valby. Podczas przedpołudniowej odprawy w gabinecie Henny Heilmann omówili wstępny raport opracowany przez Wydział Techniki Kryminalistycznej. Niestety, odcisków palców nie znaleziono ani na butelce z czerwonym winem, ani na dwóch kieliszkach, które wciąż stały na stoliku, kiedy technicy przyszli do mieszkania. - On działa z premedytacją - stwierdziła Louise, kiedy szli po schodach na piętro. - Ciekaw jestem, kiedy będą wyniki badania włosów znalezionych na łóżku. Lars Jørgensen przeczesał palcami własne krótkie włosy. Louise już otwierała kluczem drzwi. - To może potrwać ze dwa tygodnie. Tyle przynajmniej zajmie zbadanie plam ewentualnego nasienia, które Flemming znalazł na plecach Susanne - powiedziała, z ciekawością rozglądając się po przedpokoju. Mieszkanie wciąż pozostawało opieczętowane, ale techników akurat w tej chwili nie było. Mieli skończyć swoją robotę dopiero za dzień albo dwa. Zostawili trochę sprzętu, lecz oprócz tego po przestępstwie wyczuwało się jedynie aurę pustki. - On przez cały czas wiedział, do czego zmierza - stwierdził Lars. - Już od chwili, kiedy zaczął pakować tę swoją walizeczkę gwałtu. To Flemming Larsen ochrzcił tak niedużą czarną teczkę, z której, jak Susanne widziała, Jesper Bjergholdt wyciągnął knebel i taśmę klejącą. - Trzymał teczkę pod pachą, kiedy się spotkali przed Tivoli - dopowiedziała Louise. - Najbardziej cyniczna i wyrachowana napaść, jaką można sobie wyobrazić. Mieszkanie miało dwa pokoje. W salonie Louise otworzyła drzwi na nieduży balkon. Wyszła i spojrzała w dół na Toftegårds Plads.

- Pozwolił, żeby Susanne sama się rozebrała - ciągnął Lars z głębi salonu. Mówił z coraz większym przejęciem, krążąc po pokoju. - Otworzył wino, przyniósł je tutaj i postawił na stoliku, ale odciski palców usunął. To Susanne nalewała wino do kieliszków. Był do końca świadomy tego, gdzie kładzie ręce - oświadczył, kiedy Louise wróciła z balkonu. Usiadła na kanapie. Całą jedną ścianę zajmował regał. Na środku miał zamontowany pusty teraz blat, na którym wcześniej stał komputer Susanne. - Chcesz zobaczyć coś jeszcze? - spytał Lars z przedpokoju. Dopóki technicy zabezpieczali ślady, dopóty oni do sypialni mogli jedynie zajrzeć. Louise wstała. To było naprawdę panieńskie mieszkanie, dokładnie takie, jakiego się spodziewała. Żadnego śladu świadczącego o obecności mężczyzny. W kuchni całe mnóstwo białych pojemniczków z nalepkami w kwiatki, na których zamaszystym pismem wypisano „Mąka”, „Cukier”... Dalej się rozglądała. Ze sposobu, w jaki Susanne urządziła mieszkanie, przebijała skromność. Nic tutaj w wyraźny sposób nie rzucało się w oczy. Zawróciła do przedpokoju. - Możemy jechać. - Mam się wybrać do Tivoli, kiedy już odbierzemy Susanne? - spytał Lars w samochodzie. - A wy w tym czasie pójdziecie do Fototeki? Louise się zastanowiła. - Wydaje mi się, że powinniśmy iść do Tivoli razem z nią, jeśli Jakobsen nie będzie miał nic przeciwko temu. Jest szansa, że coś ją poruszy i pobudzi jej pamięć, kiedy znajdzie się w miejscu, w którym tak miło razem spędzili czas. Ale gdy Louise zgłosiła się do sekretarki Jakobsena, żeby zabrać Susanne, psycholog sam wyszedł, by uprzedzić, że może minąć godzina albo dwie, zanim będzie mógł wypuścić pacjentkę. - Facet, który ją zgwałcił, był łaskaw dobitnie jej powiedzieć, że dostała to, o co sama prosiła. Louise westchnęła. Biedna Susanne! Jakie to niesprawiedliwe! Z doświadczenia wiedziała, że wyparcie może działać na dwa sposoby i jeden z nich w niektórych przypadkach był doskonały: ofiara całe zdarzenie zdecydowanie odsuwała od siebie. Ale mechanizm potrafił też zadziałać przeciwnie, tak jak tym razem. Susanne najwyraźniej wyrzuciła z pamięci to, kiedy i w jakich okolicznościach ten człowiek powiedział, że robi to, o co go prosiła. Z wyjaśnień psychologa Louise zrozumiała, że w głowie dziewczyny wszystko się pomieszało i Susanne była teraz pewna, że sama dopraszała się o gwałt. - To bardzo szkodliwe dla jej stanu psychicznego - ciągnął Jakobsen. - Muszę odwieść ją od tego przekonania, zanim ją stąd wypuszczę. Louise mogła jedynie kiwnąć głową i zaakceptować stan rzeczy. Decyzja należała do Jakobsena. Ważniejsze niż opracowanie rysopisu akurat w tym momencie było to, by Susanne mogła dalej żyć ze sobą. To oczywiste! - Przekaż jej, żeby do mnie zadzwoniła, kiedy wróci do domu. Umówimy się na następne spotkanie.

6. Zaparkowali na Otto Mønsteds Gade i korzystając z wejścia przy Dyżurze Sędziowskim, dostali się na drugie piętro do Wydziału A. - No to jesteśmy przełączeni na stand by - stwierdził Lars Jørgensen, ciężko siadając na swoim krześle. - Pod tym względem ta sprawa jest bardzo irytująca. Nie mamy całej gromady świadków, którzy mogliby nam pomóc we wskazaniu sprawcy. Chociaż to dobrze, bo nie musimy przeprowadzać całego mnóstwa przesłuchań. - No to jednak idź do Tivoli - zaproponowała Louise roztargnionym głosem, sprawdzając, czy podczas ich nieobecności nie zostawiono im żadnych wiadomości. - Ale z czym zamierzasz tam pójść? - Spojrzała na niego. - Mamy wyłącznie zdjęcia Susanne z zapuchniętą pokiereszowaną twarzą. W tym stanie nikt jej przecież nie rozpozna. Więc czego chcesz szukać? Możemy chyba przyjąć, że wśród par, które spędzały w tamtejszych restauracjach poniedziałkowy wieczór, było całkiem sporo ciemnowłosych mężczyzn. Ale jeżeli dzięki temu będziesz spokojniejszy, to próbuj. Tylko najpierw pojedź do jej mieszkania i poszukaj jakiegoś zdjęcia, na którym będzie podobna do siebie. Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła Henny Heilmann. - Prześledziliśmy jego e-maile. Henny Heilmann miała pięćdziesiąt siedem lat i przez całe cztery lata, które Louise przepracowała w Wydziale Zabójstw, kierowała grupą numer dwa. Kiedy w ubiegłym roku poważnie zachorował jej mąż, wzięła bezpłatny urlop, by opiekować się nim u schyłku życia. Mąż zmarł po tygodniu, ale minęły trzy miesiące, zanim Heilmann wróciła do pracy. Mówiła później Louise, że przez pierwszy miesiąc usiłowała się przyzwyczaić do myśli, że została sama po trwającym dwadzieścia sześć lat małżeństwie. Potem spędziła trochę czasu u siostry we Francji, a na koniec wybrała się między innymi na dwutygodniowy kurs na Uniwersytecie Ludowym we Vrå, na którym królowały joga i medytacja. Nauczyła się też rozpoczynać dzień przebieżką wzdłuż nadmorskiej Langeline, w wyniku czego zgubiła pięć albo nawet dziesięć kilogramów, więc teraz jej i tak już zadbane ciało świetnie się prezentowało w T-shircie i spódnicy kończącej się tuż nad kolanami. Louise zawsze miała wiele szacunku dla swojej szefowej, ale gdy usłyszała o jej pobycie na Uniwersytecie Ludowym, jej podziw jeszcze wzrósł. Znała Henny Heilmann jako osobę odnoszącą się do ludzi z rezerwą i bardzo pracowitą. Wyobrażenie sobie starszej policjantki medytującej w pozycji lotosu ze złączonymi palcami środkowym i kciukiem przydawało jej zupełnie nowego wymiaru. - Skąd wysyłał e-maile? - Lars Jørgensen wstał i przeszedł na środek pokoju. - Z kawiarenki internetowej na H.C. Ørstedsvej. - Łajdak! - Lars zirytowany uderzył pięścią w drugą dłoń. - Ale jeżeli pisał do niej stamtąd codziennie przez ostatni miesiąc, to jest chyba jakaś szansa

na to, że inni stali użytkownicy, czy jak tam się ich nazywa, będą w stanie go rozpoznać albo wskazać - zauważyła Louise. - Nie pisał wyłącznie stamtąd - wyjaśniła Henny Heilmann. - Ale po numerach IP ustalono, że większość e-maili, które Susanne Hansson dostała ze skrzynki Jespera Bjergholdta, wysłano z któregoś z dwudziestu komputerów znajdujących się w tej kawiarence. Natrafiliśmy też na numer IP komputera w Bibliotece Frederiksberg i innego z Biblioteki Głównej. - Czyli zadał sobie trud! - zawołała Louise i już widziała, jak jej teoria rozpoznania mężczyzny rozsypuje się w drobny mak. - Rzeczywiście, to trzeba przyznać - stwierdziła Henny Heilmann. - Najpierw należy zdobyć rysopis, a potem będziecie musieli pochodzić i popytać, czy nikt go gdzieś nie zauważył. Louise wyjaśniła, że Susanne jest u Jakobsena i dlatego wstrzymali się z zabraniem jej do Fototeki. Heilmann stała oparta o drzwi, które nagle gwałtownie otwarte pchnęły ją do przodu i do środka wparował bez ostrzeżenia komisarz kryminalny Willumsen. - Potrzebujemy dziesięciu osób do Nykøbing Sjælland. Jedziecie z nami. Wyruszamy za pół godziny. - To raczej niemożliwe - stwierdziła Henny spokojnie. - Zlokalizowaliśmy podejrzanego o zabójstwo imigrantki - ciągnął Willumsen, nie zważając na jej słowa. - Świetnie. Ale my właśnie pracujemy nad rysopisem gwałciciela, więc musisz szukać posiłków w innych grupach. W Wydziale Zabójstw było pięć grup śledczych. W zasadzie to wystarczało, by mieć z czego czerpać, ale komisarz kryminalny Willumsen nie miał w zwyczaju zadawania sobie trudu i wypytywania, kto ma czas mu asystować. Zwykle brał tych, którzy byli najbliżej. - Wasza sprawa musi zaczekać. - Spojrzał na zegarek. - Szykujcie się. Nasz podejrzany wyjechał z miasta i przebywa w letnim domku położonym gdzieś przy drodze do Rørvig. Nie wiadomo, jak długo tam zostanie. - Nie mogę ci dać ludzi. Heilmann mówiła spokojnie, ale Louise widziała, że pod gładką powierzchnią coś zaczyna się burzyć. Willumsen w bezwzględny sposób wykorzystywał fakt, że Henny nie ma mandatu, by mu się sprzeciwiać. - Dopóki nie wiecie, kogo szukacie, to wam nie ucieknie - rzucił i już wychodził. - Za to ty wiesz, gdzie jest twój podejrzany, więc możesz chyba poprosić policję z Nykøbing, żeby go stamtąd zabrała - rzuciła za nim Henny. - A potem w spokoju przeszukać dom. Willumsen zatrzymał się i powoli obrócił. - To nasza sprawa. Do zabójstwa doszło w Kopenhadze, więc sami go zatrzymamy. Henny Heilmann poddała się z westchnieniem. Zaproponowała jeszcze tylko, żeby poszukał Tofta i Michaela Stiga, jeżeli w ogóle chce zabrać kogoś z jej grupy. - Cholera, nie mam czasu, żeby biegać po budynku i szukać twoich ludzi - odparł. - Pewnie poszli na kręgle. Bo chyba na tym spędzają najwięcej czasu. Louise aż podskoczyła, słysząc ten perfidny zarzut, ale w porę się opanowała. Wszyscy w wydziale wiedzieli, że Toft i Michael Stig spędzają wolny czas w kręgielniach w całym kraju, z