Piątek, 16 czerwca 2000
Samolot z Nicei punktualnie wylądował na lotnisku we Frankfurcie nad Menem. Pierre
Doux był jednym z ostatnich pasażerów, którzy znaleźli się w gigantycznym terminalu. Spojrzał
na zegarek, minęła siedemnasta. Z walizką w jednej, a aktówką w drugiej ręce ruszył w kierunku
wyjścia. Było parno i goręcej niż w Nicei. Niebo przybrało mlecznobłękitną barwę, a chmury
skrywały tylko szczyty gór Taunus. Doux wsiadł do taksówki, której kierowca, najpewniej
Turek, co chwila ocierał dłonią pot z czoła, i podał adres hotelu Marriott. W czasie jazdy nie
padło ani jedno słowo, a ciszę przerywały jedynie okazjonalne wezwania z centrali radiotaxi.
Przebijali się mozolnie przez korki popołudniowego szczytu, zatrzymując się na każdych
światłach. Wreszcie, po kilkudziesięciu minutach, dojechali do celu. Pasażer zapłacił tyle, ile
wskazał taksometr i dorzucił pięć marek napiwku. Wziął walizkę, którą wiózł obok siebie na
tylnym siedzeniu, po czym wysiadł i ruszył prosto do recepcji, by się zameldować.
– Monsieur Doux. – Młoda kobieta o blond włosach przełamanych rudym odcieniem
uśmiechnęła się uroczo, spoglądając na niego zielonymi oczami. – Oto pana klucz magnetyczny.
Prosiłabym jeszcze tylko o podpis. Niczego więcej chyba nie muszę panu wyjaśniać, bo zna pan
to wszystko na pamięć.
Doux złożył podpis we wskazanym miejscu, odebrał klucz, uśmiechnął się i ruszył do
windy, która zawiozła go na czterdzieste trzecie piętro. Dostał ten sam pokój co zawsze,
z widokiem na miasto. Coraz częściej robił tu interesy. W pomieszczeniu panował przyjemny
chłód, cicho szumiała klimatyzacja. Odstawił walizkę i neseser na podłogę i podszedł do okna, by
przez chwilę podziwiać imponującą panoramę Frankfurtu. Znał dużo wielkich europejskich
miast, lecz uważał, że żadne inne nie ma tyle światowego uroku. Jego zdaniem Frankfurt mógł
się równać z wielkimi metropoliami Ameryki, z Nowym Jorkiem i Chicago, mimo że tamtejsze
wieżowce sięgały jeszcze bliżej nieba.
Pierre Doux miał metr siedemdziesiąt dziewięć wzrostu, gęste, niemal czarne włosy,
ciemne oczy i szczupłe, ascetyczne, lecz wyjątkowo wysportowane ciało. Wystające kości
policzkowe, wąskie, kształtne usta i lekko wystający podbródek nadawały jego twarzy
specyficzny charakter. Z hotelowego barku wyjął butelkę wody i nalał do szklanki. Usiadł na
łóżku i wypił drobnymi łykami. Kiedy skończył, odstawił pustą szklankę na szafkę, rozebrał się
i zrobił sto pompek, co dwadzieścia pięć zmieniając rękę, na której się podpierał. Potem położył
się na plecach i wykonał jeszcze sto brzuszków. Kolejne dwadzieścia minut spędził na
ćwiczeniach tai-chi. Doux panował nad swoim ciałem w stopniu nieosiągalnym dla przeciętnych
śmiertelników. Nie palił i nie pił alkoholu, a jeśli już, to tylko przy wyjątkowych okazjach
i jedynie w swoich dwóch luksusowych restauracjach w Monako i Nicei. A i wtedy najwyżej
lampkę szampana. Jedyną używką, na którą sobie pozwalał, były kobiety. Po gimnastyce wziął
prysznic. Odkręcał raz zimną, raz ciepłą wodę i przez dłuższą chwilę stał tak, pozwalając
strumieniom opłukiwać spocone ciało. Następnie umył włosy, wytarł je i wysuszył. Włożył
świeżą bieliznę, z neseseru wyjął komputer, podłączył się do hotelowej sieci i wystukał coś na
klawiaturze. Odczekał chwilę, wysłał krótki e-mail, rozłączył się, zamknął laptop i nalał sobie
kolejną szklankę wody.
Doux był kawalerem. Tylko raz pozostawał w dłuższym związku z kobietą, który ta
zakończyła z dnia na dzień. Mimo upływu dobrych dwudziestu lat na wspomnienie tamtych
wydarzeń wciąż czuł ukłucie w sercu. Nie potrafił się wiązać i zdawał sobie z tego sprawę, lecz
nie robił z tego problemu. Potem tylko raz pojawiła się kobieta, do której odczuwał coś
głębszego, lecz ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Bardzo go to dotknęło. Korzystał
z życia, ile tylko mógł. Był zamożny, miał wielu znajomych, wśród których przewijały się
postacie znane ze świata polityki, sportu czy sztuki. Nie miał jednak prawdziwych przyjaciół.
Włożył luźniejsze letnie spodnie i białą koszulę z krótkimi rękawami, spryskał się wodą
toaletową Xeryus Rouge, wyszedł z apartamentu i zjechał windą na parter. Był głodny. Chciał
najpierw coś zjeść, a potem pojechać na Westend. Miał we Frankfurcie kilkoro znajomych,
a poza tym umówił się z kobietą, z którą od lat utrzymywał bliższe kontakty. Poza francuskim
mówił płynnie po niemiecku, angielsku, włosku i hebrajsku. Pierre Doux spędzał bowiem wiele
czasu w podróżach w interesach. Mimo to coraz częściej czuł się jak samotny wilk, który bez
wytchnienia gna wciąż przed siebie.
W restauracji zamówił stek, sałatkę i sok pomarańczowy. Zauważył mniej więcej
trzydziestoletnią kobietę, która co chwila rzucała w jego stronę ukradkowe spojrzenia.
Uśmiechnął się w duchu. Siedziała z jakimś mężczyzną dwa stoliki dalej. Wiedział, że nie miałby
problemów, gdyby tylko jej zapragnął. Znał ten typ kobiet – i to aż za dobrze. A przede
wszystkim umiał rozpoznać znaczące spojrzenia. Być może, pomyślał, jest żoną tego mężczyzny,
a on się nią nie zajmuje, bo bardziej interesuje go liczenie pieniędzy i kolejne interesy.
Tymczasem ona czuje się zaniedbywana. Kiedy skończył posiłek, spojrzał na zegarek. Piętnaście
po ósmej. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął telefon, a potem wybrał numer.
– Słucham – odezwał kobiecy głos.
– Witaj, tu Pierre. Nic się nie zmieniło? Dziewiąta?
– Oczywiście. Czekam.
– Wspaniale. Już jadę.
Poprosił o dopisanie posiłku do rachunku, a następnie wstał i wolnym krokiem minął
stolik, przy którym siedziała zainteresowana nim kobieta. Znów spojrzała na niego kątem oka.
Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się towarzyszącemu jej mężczyźnie, który wcześniej siedział
do niego plecami. Stanowili parę, tyle że on był przynajmniej dwadzieścia lat od niej starszy
i jedyne, co miał w sobie atrakcyjnego, to gruby portfel. Niewysoki – najwyżej metr sześćdziesiąt
pięć – lekko przysadzisty i mimo przyjemnego chłodu hotelowej restauracji bardzo spocony, nie
zwracał uwagi na nic poza talerzem z porcją ryby, ziemniaków i sałatki. Nie uszło uwagi Doux,
że przez cały czas nie zamienili ze sobą ani słowa; zresztą pewnie nie mieli wspólnych tematów.
On miał swoje sprawy, ona swoje. On swoich przyjaciół, ona swoich. Nie poznał tych dwojga
osobiście, a jednak znał ich lepiej niż dobrze.
Wyszedł z hotelu. Upał na dworze wciąż wisiał nad miastem jak ciężka zasłona.
Taksówką dojechał do ulicy Kettenhofweg i wysiadł przed starym, ale wyjątkowo zadbanym
domem. Spojrzenie na zegarek: za pięć dziewiąta. Zadzwonił domofonem, a po chwili zabrzęczał
elektryczny zamek w drzwiach. Schodami dostał się na ostatnie piętro. Czekała na niego.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała namiętnie. Miała około trzydziestu lat,
krótkie ciemne włosy i pełne usta. Niebieskie oczy ciekawie kontrastowały z naturalnie brązową
karnacją. Na jej twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech, a we wzroku coś wyzywającego. Była
o pół głowy niższa, miała świetną figurę i choć znał piękniejsze kobiety, seks z nią zawsze
stanowił wyjątkowe przeżycie. Być może chodziło o jej zapach lub zmysłowy głos z lekkim
słowiańskim akcentem, ewentualnie o błyskotliwą inteligencję, którą przewyższała inne kobiety.
Miała na sobie białą bluzkę bez rękawów i krótką spódniczkę. Czekała na niego boso. Poza
odrobiną szminki nie nosiła makijażu – uważała go za zbędny dodatek, gdyż mógł jedynie zepsuć
piękno niemal idealnej skóry.
W tle cicho grała muzyka. Usiedli. Ona rozkoszowała się szampanem, on zadowolił się
wodą mineralną.
– Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? – spytała, bo wiedziała, że nie lubi, jak się
pali w jego obecności.
– Nie. Poza tym to twoje mieszkanie i twoje zdrowie.
– Dlaczego zaraz tak złośliwie? – zapytała, zapalając papierosa. – Zrobiłam ci coś?
Przecież od tak dawna się nie widzieliśmy.
– To przez ten upał. – Spojrzał na ścianę. – Nowy obraz?
– Znasz przecież moją słabość do starych mistrzów. Żyje się tylko raz, a to oryginalny
Monet… Zresztą, o czym ja mówię, przecież też wielu rzeczom nie potrafisz się oprzeć. Co cię
właściwie sprowadza do Frankfurtu?
– Jutro spotykam się z maklerem. Chciałbym otworzyć tu restaurację.
– Tu? We Frankfurcie? – Spojrzała na niego sceptycznie. – Uważasz, że to się opłaca?
– Raczej tak – odparł z charakterystycznym, uroczym uśmiechem i upił łyk wody. – Poza
tym, o ile wiem, nie macie jeszcze tu restauracji z francuską kuchnią. Ale poczekajmy do jutra,
wtedy będę wiedział więcej. To na razie tylko plan.
– A czym zajmiemy się dzisiaj? – zapytała zmysłowym głosem i zatrzepotała rzęsami, po
czym zgasiła papierosa i wyszła na balkon. – Chodź do mnie – poprosiła, widząc, że zwleka
z odpowiedzią.
Podszedł i spojrzał na ogród poniżej.
– Co proponujesz? – zapytał, udając zaskoczenie, bo wiedział, jak bardzo lubiła te gierki,
zanim przechodzili do konkretów.
– Ach, wiesz, to i owo… najpierw to, a potem owo… Nie marnujmy czasu. Kto wie,
kiedy znów się zobaczymy. Masz już zarezerwowany lot powrotny? – Objęła go w pasie
i przesunęła dłoń na pośladek.
– Na niedzielę rano. Ale w najbliższym czasie na pewno zajrzę tu jeszcze kilka razy, pod
warunkiem że wypali sprawa z restauracją. Nie przewiduję jednak problemów.
– W takim razie będziemy mogli się częściej widywać. Wspaniale. Wchodzimy do
środka? – Wskazała głową w kierunku sypialni.
Doux uśmiechnął się, wziął ją za rękę i poprowadził za sobą. Usnęli o trzeciej nad ranem.
Krótko przed ósmą obudził go wewnętrzny zegar. Wstał po cichu, ubrał się i spojrzał na kobietę,
która wciąż spokojnie spała. Do hotelu wrócił piechotą. Ulice były jeszcze stosunkowo puste,
lecz z bezchmurnego nieba już lał się niemiłosierny żar.
Śniadanie zamówił do pokoju, wziął prysznic, włożył świeże ubranie i pojechał na
dworzec. Z kieszeni spodni wyjął kluczyk i otworzył skrytkę bagażową. Ze środka wyciągnął
teczkę z brązowej skóry i nie zaglądając do niej, wrócił do hotelu. Tam ułożył jej zawartość na
łóżku. Miał wybór, więc zastanowił się chwilę, zanim podjął decyzję. Musiał załatwić pewną
sprawę. Interes. Podejdzie do tego chłodno i bez emocji jak zawsze. Umówił się dokładnie na
szesnastą. W pewnym domu w Niederrad. Samotny wilk był gotów.
Niedziela, 18 czerwca, 11.30
Nadkomisarz Julia Durant nie spała już od półtorej godziny. W tym czasie przeczytała
kilka stron powieści Patricii Cornwell, wzięła prysznic, umyła włosy i ubrała się odpowiednio do
pogody: wybrała żółtą krótką koszulkę i niebieskie szorty. Dominik Kuhn, którego poznała na
jednej z konferencji prasowych pół roku temu i z którym od tamtego czasu pozostawała
w bliskim związku, już dawno powinien wrócić. Niestety, jakiś pilny reportaż zatrzymał go
poprzedniego wieczoru w redakcji, choć jego dyżur obejmował jedynie pracę dla weekendowego
wydania gazety. A byli umówieni do kina. Mimo nalegań nie zdradził jej, czego dotyczy
materiał, którym się zajmował.
Zapaliła papierosa i nakryła do śniadania. Ciemny chleb, tosty, masło, dżem i miód,
a potem pomyślała, że równie dobrze może to być już wczesny lunch. Wzruszyła ramionami
i dostawiła jeszcze kiełbasę i ser. Była głodna. Postanowiła, że jeśli Dominik jeszcze trochę się
spóźni, zacznie sama. Otworzyła okno w salonie i czym prędzej je zamknęła, czując falę
rozgrzanego powietrza. Rozejrzała się. Mieszkanie było z grubsza posprzątane, choć generalne
porządki z każdym dniem stawały się coraz bardziej nieodzowne. Dwa niedopałki leżały
w popielniczce, której wcześniejsza zawartość wylądowała w koszu na śmieci. Kiedy sięgała po
paczkę papierosów, rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyła.
– Cześć. – Pocałował ją w usta. – Wybacz, ale mieliśmy gorący news, który musimy jutro
puścić. No i oczywiście byliśmy pierwsi – dodał nie bez dumy.
– Co tym razem? – zapytała, siadając przy stole. – A może to tajemnica? – dodała
z wyraźną kpiną.
Udał, że nie słyszy zaczepki.
– Zaraz ci powiem, tylko umyję ręce i odświeżę się. – Nie zamknął drzwi do łazienki.
– Tyle wam to zajęło? Ta historia? Od wczoraj wieczór do dzisiejszego ranka? – zapytała
z powątpiewaniem.
– Niestety.
– No to mów, o co chodzi?
– No cóż. – Uśmiechnął się znacząco. – Gdybyś miała dzisiaj dyżur, tobyś wiedziała.
– Ha, ha, ha! No, dalej, nie będę czekała w nieskończoność.
– Czy mówi ci coś nazwisko Wiesner?
– A powinno?
– Jubiler. Teraz coś kojarzysz? – zapytał Kuhn i usiadł ciężko na krześle. Jęknął
i przesunął dłonią po czole.
– Ach, ten… co z nim?
– Wczoraj wieczorem zastrzelił kochankę i siebie.
– I dopiero teraz mi to mówisz? – Durant spojrzała na niego ze złością. – Oszczędziłabym
sobie tego czekania i inaczej zaplanowała czas! A myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic.
Co się dokładnie wydarzyło?
Kuhn wzruszył ramionami i posłał jej przepraszający, chłopięcy uśmiech.
– Sami do końca nie wiemy, ale wygląda na to, że gość musiał zwariować. Nieważne…
Słuchaj, przepraszam, naprawdę nie chciałem zepsuć ci weekendu. Poza tym sprawa jest
jednoznaczna. Ty w każdym razie nie będziesz musiała się nią zajmować.
– A kim była ta kobieta?
– Niejaka Irina Puszkina. Luksusowa prostytutka, z tego, co udało nam się dowiedzieć.
Ale to wszystko powiedzą ci koledzy, jak ich zapytasz. Przypadek jednoznaczny, ale dla nas się
liczy historia, która za tym stoi.
– Historia, historia! Co was, dziennikarzy, rajcuje w takich tragediach? Macie gościa,
który…
Kuhn uniósł dłoń i przerwał jej.
– Starczy, starczy! To przecież nie byle kto, tylko jeden z najlepszych i najbardziej
znanych jubilerów w Niemczech! Światowy ekspert od diamentów. A cały dowcip polega na
tym, że gość był żonaty, ale miał kochankę…
– Na świecie jest cholernie wielu mężczyzn, którzy mają kochanki. Co w tym takiego
nadzwyczajnego? – Julia wstała, podeszła do tostera i włożyła do niego dwie kromki chleba. –
Chyba tylko nazwisko, tak?
– Nazwisko też, to oczywiste. – Kuhn pokiwał głową i oparł się wygodnie. – Ale są
przecież jeszcze powody i okoliczności, prawda? To interesuje ludzi. Dlaczego ktoś, kto ma
wszystko, zabija najpierw swoją kochankę, a potem siebie? Musi być przecież powód, bo inaczej
by tego nie zrobił.
Grzanki wyskoczyły z tostera. Julia podała jedną Dominikowi, drugą położyła na swoim
talerzu, a potem wsunęła kolejne dwie. Kuhn nalał im kawy. Julia posmarowała swój chleb
cienko masłem, położyła plasterek sera, a na wierzch jeszcze trzy plasterki salami.
– I cóż znaleźliście za powód? – zapytała z jeszcze większą kpiną niż wcześniej. Dominik
ponownie udał, że nie zauważył złośliwości.
– Prawdopodobnie chciał się rozwieść z żoną, ale ona na każdym kroku rzucała mu kłody
pod nogi. Podjął taką decyzję, kiedy nie widział już innego wyjścia.
– Powiedziałeś, że prawdopodobnie… A co, jeśli się pomyliliście?
– To ryzyko naszego zawodu. Bez odrobiny szczęścia ani rusz. Ale możesz mi wierzyć,
tym razem mamy rację.
– A jeśli nie? Rozmawiał ktoś z jego żoną?
– Nie, nie zgodziła się. W ogóle dopuściła tylko kilku ludzi od was. Próbowaliśmy
jeszcze dzisiaj rano, ale jest uparta. Nie będzie rozmawiała z prasą i koniec. A twoi koledzy
trzymają język za zębami. Wyciągnąłem od nich tylko to, że rodzinę Wiesner dotknęła tragedia.
Tyle to sam wiem.
– Wspomniałeś, że ta Puszkina była prostytutką, tak? Myślisz, że ktoś pokroju Wiesnera
wdałby się w romans z dziwką?
– Dlaczego w takim razie ją zabił, a potem popełnił samobójstwo? – Kuhn odpowiedział
pytaniem. – Nie ma innej możliwości, a przynajmniej ja jej nie widzę.
– Co jeszcze wiesz? – zapytała Julia, smarując kolejną kromkę dżemem.
– Udało nam się porozmawiać z kilkoma sąsiadami Wiesnera i jedną pracownicą.
– I? – Kiedy zamilkł, Julia spojrzała na niego wyczekująco.
– Sąsiedzi opisują go jako uprzejmego i spokojnego człowieka. Pracownica też. Twierdzi,
że przy najszczerszych chęciach nie potrafi sobie wyobrazić, żeby zrobił coś takiego.
– Coś takiego? Znaczy, żeby kogoś zabił?
– No ta cała historia… Starała się nas przekonać, że Wiesner był wcieleniem wszelkich
cnót, jeśli chodzi o małżeństwo. I mówiła to z przekonaniem. Ale wiesz, spotkałem już
niejednego szanowanego obywatela, który, jak się mu bliżej przyjrzeć, ręce miał po same łokcie
umazane gównem. Dlatego nie wierzę w te ckliwe opowieści.
– Macie jakieś zdjęcia?
– Nie, niestety. Tylko kilka starych fotografii, które dała nam ta kobieta. Na miejsce
zdarzenia nie udało nam się dostać.
– Na miejsce zdarzenia, czyli gdzie?
– Kennedyallee. Niedaleko Instytutu Medycyny Sądowej. Miał blisko – dodał
z uśmiechem.
– Ale zabawne. Skąd policja wiedziała? Jeśli spotkał się tam z kochanką, to…
– Od jego żony. Około ósmej wieczorem pojechała sprawdzić, co się z nim dzieje. A całą
resztę możesz sobie sama dopowiedzieć.
– I oczywiście „Bild” był pierwszy na miejscu. Jak wy to robicie, co? Jak to jest, że
zawsze wyprzedzacie konkurencję?
– Tajemnica zawodowa – odparł Dominik i uśmiechnął się bezczelnie. Z koszyka na stole
wziął kromkę razowego chleba i położył na niej plasterek salami. – Policja trzyma nas na
odległość, to jakoś musimy sobie radzić sami.
– Co teraz?
– Jeśli mam być szczery, to jestem śmiertelnie zmęczony. Jeszcze chwila, a usnę tu na
siedząco.
– Całą noc byłeś na nogach? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Niekoniecznie na nogach, trochę siedziałem. Chcieliśmy jak najszybciej zgromadzić
wszystkie informacje o życiu Wiesnera. I o tej Puszkinie też, ale na jej temat niewiele udało nam
się ustalić. Miała dwadzieścia osiem lat, przyjechała z Rosji i od kilku lat mieszkała
w Niemczech. Musiała mieć przynajmniej aktualne pozwolenie na pobyt, bo inaczej nie byłoby
o niej żadnych oficjalnych danych. Odnotowano, że parała się prostytucją.
– Gdzie puszczacie tę historię? Na pierwszej stronie?
– Nie, nie sądzę. Pewnie gdzieś w okolicy trzeciej. Wiesner nie był dość znany, żeby
zasłużyć sobie na jedynkę. Poza tym cały czas nie mamy jego aktualnego zdjęcia. Może
mogłabyś…
Julia potrząsnęła energicznie głową.
– Zapomnij! Kocham cię, wiesz przecież, ale nie mogę ci pomóc. Poza tym to nie jest
moja sprawa, ktoś inny się nią zajmuje. Albo wyciągniesz coś od jakiegoś policjanta, albo masz
pecha. A jeśli na miejscu pracowali koledzy z nocnej zmiany, a tak właśnie przypuszczam, to
tym bardziej masz pecha, bo już pewnie poszli spać. Drugorzędna sprawa bez żadnego priorytetu
dla wydziału.
– No dobrze, w takim razie spróbujemy coś skombinować. Będziesz miała mi za złe, jeśli
zdrzemnę się dwie godzinki?
– Nie, prześpij się. Ja w tym czasie posprzątam i poczytam. – Zamilkła i w zamyśleniu
dotknęła palcem czubka nosa. – Słuchaj, ta dwójka została znaleziona w mieszkaniu, prawda?
Czy to dom wielorodzinny? Kamienica?
– Tak. Dlaczego pytasz?
– A sąsiedzi? Słyszeli strzały? Zauważyli coś podejrzanego?
– Nie, chyba nie. Ale rozmawialiśmy tylko z dwójką. Nic nie widzieli, nic nie słyszeli.
Poza tym ledwie znali Wiesnera. Tak przynajmniej twierdzili.
Kuhn wstał, obszedł stół i schylił się, żeby ją objąć i pocałować.
– Miałbym jedno pytanie – powiedział w końcu. – Tyle że ono nie ma nic wspólnego z tą
sprawą. Jesteśmy już razem od ponad sześciu miesięcy… Nie chcę naciskać ani popędzać, ale
może byśmy się gdzieś przeprowadzili… razem? Może już o tym myślałaś? Bo ja tak. I nie
uważam, żeby to był zły pomysł.
– Pogadamy o tym kiedy indziej, dobrze? Jesteś zmęczony, wyśpij się.
– Dlaczego zawsze uciekasz, kiedy poruszam ten temat? Czego się boisz?
– Idź spać. Przyrzekam, że to przemyślę.
– Czasem dużo bym dał, żeby wiedzieć, co się dzieje w twojej pięknej główce.
Twierdzisz, że mnie kochasz, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że nie chcesz się wiązać. Nie
jestem przecież zakaźnie chory, nie mam opryszczki, nie jestem żonaty i nie mam nikogo na
boku. Mam jedynie dwuletnią córeczkę, którą mogę widywać raz na dwa tygodnie. To nie o to
chodzi, prawda? Oboje mamy złe doświadczenia… ale skoro się lubimy i dobrze nam ze sobą…
– Powiedziałam ci już, że to przemyślę, prawda? – przerwała mu nieco szorstkim tonem
i zapaliła gauloise’a. – Może będziesz nieco spokojniejszy, gdy przypomnisz sobie, że po
ostatniej sprawie chciałam wyjechać na rok czy dwa gdzieś na południe Francji. Ale nie
pojechałam, tylko zostałam i doskonale wiesz, z jakiego powodu. Dla ciebie. Zadowolony?
– Julio, ja cię naprawdę kocham. I nie potrafię sobie wyobrazić niczego piękniejszego niż
mieszkanie z tobą. Ale nie będę naciskał.
– Wiem. A teraz idź się przespać.
Dopaliła papierosa do końca, zdusiła niedopałek w popielniczce i ze świeżą filiżanką
kawy poczekała, aż Dominik zamknie za sobą drzwi sypialni. Była zła na siebie, na swoją
niepewność i niezdecydowanie. Od lat chciała znów mieć mężczyznę u swojego boku. Kiedy go
w końcu znalazła, w niektórych sytuacjach zachowywała się przesadnie ostrożnie; do tego
stopnia, że nie zdziwiłaby się, gdyby pewnego dnia powiedział dość i po prostu odszedł. Musiała
podjąć decyzję, i to jak najszybciej, bo za nic nie chciała go stracić. Dominik był pierwszym
mężczyzną od dawna, który postępował wobec niej uczciwie, nie udawał, przynosił świeże
kwiaty, zapraszał na koncert albo na obiad… który zrobiłby dla niej wszystko. A najważniejsze,
że zawsze mogła liczyć na jego wsparcie.
– Julio, jeśli to spieprzysz, to znaczy, że masz nie po kolei w głowie – powiedziała
szeptem do siebie i zamknęła na chwilę oczy.
Dopiła kawę, posprzątała ze stołu i zmyła naczynia. Upał z zewnątrz przedostawał się do
mieszkania i pomyślała, że byłoby cudownie mieć klimatyzację. Zamknęła okno, włączyła
telewizor i zmieniła kanał na Vivę. Po chwili usiadła na kanapie, oparła nogi na poręczy
i sięgnęła po książkę Cornwell. Po kilku minutach zamknęła ją, bo jej myśli uparcie krążyły
wokół Wiesnera i Puszkiny. Przyszło jej do głowy, żeby zadzwonić na komendę i wypytać
o szczegóły, lecz uznała, że i tak jutro z samego rana będzie na miejscu i wszystkiego się dowie.
Kiedy minęła druga, poddała się i wybrała numer biura. Chciała sprawdzić, kto miał wczoraj
dyżur. Güttler i Wilhelm. Z Christine Güttler rozumiała się całkiem dobrze – z nią jedną, poza
Hellmerem, była na ty. Zdecydowała, że zaraz do niej zadzwoni. Odebrała po piątym sygnale,
kiedy Julia chciała już odłożyć słuchawkę.
– Güttler.
– Cześć, Christine, Julia z tej strony. Wyciągnęłam cię z łóżka?
– Nie, byłam w ogrodzie. Co się dzieje?
– Dowiedziałam się właśnie o Wiesnerze. Byłaś na miejscu, prawda?
– Tak. Co chcesz wiedzieć?
– Co znaleźliście…?
– Wszystko masz w protokole.
– Rozmawiałaś z jego żoną?
– Próbowaliśmy, ale była w szoku. Wyobraź sobie, że wchodzisz do mieszkania, do
swojego mieszkania, i znajdujesz w środku zwłoki męża i jego kochanki. Mam wrażenie, że
każdy w takiej sytuacji potrzebowałby pomocy lekarza. Szeptała cały czas, że to niemożliwe i że
on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. I tak w kółko… zresztą wiesz.
– A wyjaśniła może, dlaczego mąż nigdy by czegoś takiego nie zrobił?
– Nie, była w bardzo złym stanie. Nie jestem pewna, czy dzisiaj jej się polepszy. Chcesz
z nią porozmawiać?
– Może… jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Na wszelki wypadek daj mi jej adres.
Po chwili zanotowała go na kawałku papieru.
– Dzięki, może tam jeszcze dzisiaj pojadę. Gdzie trafiły zwłoki? Instytut Medycyny
Sądowej?
– Tak, wczoraj wieczorem je tam przewieźli.
– Ekipa kryminalistyczna?
– Zgodnie z procedurą pojawili się na miejscu zbrodni. Szybko się zwinęli, bo nie było
sensu niczego zabezpieczać. Wiesner i ta prostytutka byli całkowicie napruci. Koniak i wódka.
Oboje byli nadzy… chociaż nie, ona miała na sobie pończochy.
– Wiesner trzymał broń w ręku?
– Tak, berettę kalibru dziewięć milimetrów. Pociski pełnopłaszczowe.
– Były robione zdjęcia?
– Jasne. Nie zabezpieczaliśmy śladów, ale zdjęcia oczywiście zrobiono.
– Mieszkanie zaplombowano?
– Tak… Dlaczego o to pytasz?
– Tak tylko. Czy coś przestawialiście?
– Nie, w każdym nic o tym nie wiem. Słuchaj, chyba nie chcesz rozgrzebywać sprawy,
która jest bardziej niż jednoznaczna, co? Julia, daj spokój… Nie wiem, dlaczego Wiesner to
zrobił, ale sam doprowadził do sytuacji, z której nie widział innego wyjścia. Gdybyś to ty była
tam wczoraj, sama byś zrozumiała.
– Dobrze już, dobrze. Na kiedy będą zdjęcia?
– Daj spokój. Proszę.
– Chcę tylko obejrzeć zdjęcia.
– Rozumiem… Już są gotowe. O ile wiem, leżą gdzieś w biurze. Jak chcesz, możesz
jechać i je obejrzeć, żeby cię to już nie dręczyło.
– Wybacz, jeśli cię zdenerwowałam. Czasem trafiam na sprawy, które jakoś mnie mocno
poruszają. Jeszcze tylko jedno pytanie. Kiedy rozmawialiście z sąsiadami, ktoś coś słyszał? Może
widział? Padły trzy strzały… ktoś powinien coś słyszeć.
– Kennedyallee to bardzo ruchliwa ulica. Wystarczy otworzyć okno, żeby wszystko
zagłuszyły samochody.
– Czyli nikt niczego nie słyszał.
– Tak w każdym razie twierdzili.
– Ani kłótni, ani krzyków, ani strzałów. Oboje nadzy i pijani. Trochę to dziwaczne, nie
sądzisz?
– Rozumiem, do czego zmierzasz. Kiedy wczoraj ich zobaczyłam, poczułam żołądek
w przełyku, możesz mi wierzyć. A potem jeszcze żona Wiesnera. Bałam się, że też będzie chciała
popełnić samobójstwo.
– Dzięki za informacje. Nie chcę ci zajmować więcej czasu. Do jutra.
– Nie ma sprawy. Do jutra. I możesz mi wierzyć, to paskudna historia, ale zupełnie
nieinteresująca dla wydziału zabójstw. Miłego dnia, pa.
Julia odłożyła telefon na stół i zajrzała ostrożnie do sypialni. Dominik spał głęboko
i spokojnie. Włożyła dżinsy, bluzkę i tenisówki. Pomyślała, że jeśli się pospieszy, za godzinę
będzie z powrotem. Na wszelki wypadek, gdyby się obudził przed jej powrotem, napisała krótki
liścik. Potem zeszła do samochodu, a po dziesięciu minutach zaparkowała pod komendą.
Zdjęcia były jednoznaczne, tak jak mówiła Güttler. Irina Puszkina zginęła od dwóch
strzałów, w serce i w czoło. Następnie Wiesner strzelił sobie w głowę. Broń pozostała w jego
dłoni. Autopsji jeszcze nie przeprowadzono.
– Gówniana sprawa, co? – rzucił funkcjonariusz, który stał obok Julii i oglądał z nią
zdjęcia. – Facet miał wszystko, czego dusza zapragnie, a potem nagle coś mu…
– Tak, gówniana – przerwała mu lakonicznie. – Który lekarz ma dzisiaj dyżur?
– Nie mam pojęcia, musiałbym sprawdzić. – Mężczyzna po chwili wrócił. – Bock.
Julia wybrała numer. Doktor zgłosił się natychmiast.
– Durant z tej strony. Przepraszam, że przeszkadzam w niedzielę. Czy badał pan już ciała
Wiesnera i Puszkiny?
– Pani komisarz, dzisiaj niedziela, a ta sprawa nie ma w sobie niczego zagadkowego. Nie,
nie badałem jeszcze ich zwłok. Ale przysięgam, że jutro z samego rana się tym zajmę.
– Czy mogę obejrzeć ciała?
– Ależ oczywiście. Zapraszam jutro rano – odparł oschle.
– Najchętniej obejrzałabym je jeszcze dzisiaj. Teraz, jeśli to możliwe.
– Teraz?! – Bock omal się nie zakrztusił.
– A to jakiś problem?
– Tak, bo mamy cholerną niedzielę!
– Mimo to chciałabym się z panem zobaczyć. Nie mieszka pan daleko, raptem piętnaście
minut samochodem i jest pan na miejscu. Poza tym będę pana dłużniczką.
– A czego pani oczekuje po tych oględzinach? Wczoraj wieczorem widziałem je przez
chwilę i nic mnie w nich nie uderzyło.
– Bardzo pana proszę – powiedziała Julia słodkim głosikiem.
W końcu Bock skapitulował.
– Za piętnaście minut w instytucie. Tylko proszę o punktualność.
– Jest pan prawdziwym skarbem. – Durant uśmiechnęła się szeroko, rozłączyła się
i zeszła na parking, do samochodu. Po chwili siedziała w swojej nowej corsie i pędziła na
spotkanie. Na miejscu znalazła się pięć minut przed Bockiem. Profesor miał na sobie dżinsy
i T-shirt.
– Są w chłodni – oznajmił, wszedł do środka i włączył światło. Świetlówki zamigotały, by
po chwili zalać wszystko nienaturalną, trupio białą, chłodną poświatą. W pomieszczeniu unosił
się słodkawy odór śmierci. I było bardzo zimno. Łącznie znajdowało się tam czternaście ciał,
z czego jedno całkowicie zwęglone.
– Tutaj, z tyłu – powiedział i poprowadził Durant do stołów sekcyjnych, na których leżeli
Puszkina i Wiesner. Każde miało na wielkim palcu u stopy zawieszoną karteczkę z numerem,
imieniem i nazwiskiem oraz datą. Irina Puszkina miała na sobie czarne pończochy, a Wiesner był
całkowicie nagi. Durant oceniła, że za życia musiał być w całkiem dobrej kondycji. Dziewczyna
miała niemal doskonałą figurę, pełne, jędrne piersi, długie szczupłe nogi i krótkie blond włosy.
Komisarz podeszła do zwłok i obeszła je, uważnie się przyglądając. Otwory wlotowe po kuli
były bardzo wyraźne. Jeden nieco na lewo od mostka, prosto w serce, a drugi pośrodku czoła,
idealnie u nasady nosa. U Wiesnera rana wyglądała nieco inaczej: strzelił sobie w głowę,
przykładając broń poniżej nasady nosa, lekko po prawej stronie.
Julia jeszcze przez chwilę dokładnie przyglądała się Irinie Puszkinie i Wiesnerowi.
Pogładziła się po podbródku zamyślona.
– Profesorze, z pana doświadczenia: jeśli chciałby pan strzelić sobie w głowę, jak by pan
to zrobił?
Bock spojrzał na nią zaskoczony.
– Najpewniejsza metoda do włożyć lufę do ust i oprzeć o podniebienie. Stuprocentowa
skuteczność. Strzał w skroń może się nie udać. Wielu tych, którzy próbowali, resztę życia spędza
jako warzywa. Trzeba trafić w ważne obszary mózgu, najlepiej w płaty czołowe, skroniowe lub
płat potyliczny. Przy strzale w czoło, kiedy pocisk wychodzi przez potylicę, znów mamy sto
procent pewności zgonu. Dlaczego pani pyta?
Nie odpowiedziała.
– Pobrano obojgu krew?
– Oczywiście. Zaraz, tylko sprawdzę… Tak, już mam. Puszkina dwa i trzy dziesiąte
promila, Wiesner jeden i dziewięć. Czas zgonu to w przybliżeniu wpół do piątej, plus minus
piętnaście minut.
– Czy ktoś mający jeden i dziewięć dziesiątych promila alkoholu we krwi może tak celnie
strzelać?
– Jeśli mielibyśmy do czynienia z alkoholikiem, to dwa promile nic nie znaczą,
zachowuje się, jakby był zupełnie trzeźwy. Prawdziwy alkoholik jeszcze z dwoma i pół albo
nawet trzema promilami może zupełnie poprawnie prowadzić samochód albo celować. To zależy
od wielu czynników…
– Sekcja zwłok bez problemu może wykazać, czy ktoś jest alkoholikiem, prawda?
Sprawdzi pan to dla mnie?
Bock uśmiechnął się po raz pierwszy od początku spotkania.
– Wystarczy, że obejrzę trzustkę i wątrobę i zaraz się dowiem, czy ktoś ostro pił. Wątroba
prawdę ci powie. Można też powąchać mózg i wyczuć, czy ktoś był pijany.
– Wierzę panu na słowo. Czy ten samobójczy strzał Wiesnera nie wydaje się panu
dziwny?
– Co pani ma na myśli?
– Cóż, jest dość trzeźwy, żeby zabić kochankę dwoma idealnymi strzałami, a do siebie
strzela jak amator. Mógł przecież nie trafić, prawda?
– Jak to nie trafić?
– Mam na myśli, że niekoniecznie musiał się zabić. Mógł się tylko postrzelić i skończyć
jako warzywo, jak pan to pięknie ujął.
Bock potrząsnął głową.
– Nie, to raczej nie wchodziło w rachubę przy zastosowanych pociskach.
Pełnopłaszczowe przechodzą przez ciało na wylot. Puszkina ma dwa małe otwory wlotowe
z przodu i dwa równie małe otwory wylotowe z tyłu. U Wiesnera kula też przeszła przez całą
czaszkę na wylot, ale jej nie rozerwała. Chce pani zobaczyć? – zapytał z szerokim uśmiechem.
– Cholera! – wyrwało się komisarz. – Czyli jednak zachował się jak profesjonalista! No
dobrze, proszę w takim razie przeprowadzić autopsję i powiadomić mnie o wynikach i czy miał
problemy z alkoholem. Kiedy mogę się spodziewać raportu?
– Jutro w okolicach południa. Chociaż… skoro już tu jestem… tak czy inaczej siedziałem
sam w domu, bo żona wyjechała do matki do Dortmundu… zaraz zajmę się tym Wiesnerem. Jak
dobrze pójdzie, proszę spodziewać się telefonu za półtorej godziny, może dwie.
– Dzisiaj mam wolne, więc niech pan dzwoni pod prywatny numer. Dziękuję, mam
u pana dług.
– Drobiazg, tutaj jest przynajmniej chłodno.
Durant musiała się uśmiechnąć, słysząc makabryczny dowcip profesora Bocka.
– To do usłyszenia i niech pan się nie przeziębi.
Wychodząc, obejrzała się jeszcze i zapytała:
– Czy odbyli przed śmiercią stosunek?
– Tak przypuszczam, chyba że się rozebrali tylko przez ten upał.
Julia wróciła do stołu sekcyjnego.
– No dobra, to jeszcze raz od początku. Wiesner ma jeden i dziewięć dziesiątych promila,
Puszkina dwa i trzy dziesiąte. Raczej mało prawdopodobne, żeby uprawiali seks, prawda?
Przecież mężczyźni po nadmiernym spożyciu alkoholu mają pewne, hm, problemy. Niech pan
dokładnie sprawdzi, czy znajdzie pan ślady spermy. Oba ciała trzeba pod tym kątem zbadać.
Przede wszystkim interesuje mnie, czy na penisie Wiesnera…
Bock podszedł do niej bliżej i uniósł prawą brew.
– Czyżby miała pani jakieś podejrzenia?
– Jeszcze nie, ale chcę się upewnić, że nie muszę. Może pan to dla mnie zrobić
i sprawdzić wacka Wiesnera pod kątem śladów spermy i wydzieliny pochwowej Puszkiny?
– Specjalnie dla pani sprawdzę jego malucha. – Bock znów wyszczerzył zęby.
– Dzięki.
Kiedy znów wyszła na dwór, fala gorąca uderzyła z podwójną siłą. Zostawiła samochód
na słońcu i temperatura w środku przekroczyła sześćdziesiąt stopni Celsjusza. Otworzyła drzwi,
opuściła szyby i przez chwilę nie wsiadała. Dopiero po pięciu minutach usiadła za kierownicą
rozgrzanego jak piec opla i uruchomiła silnik. W drodze do domu nie przestawała myśleć
o Wiesnerze i Puszkinie. Coś się nie zgadzało, ale jeszcze nie miała pojęcia co.
Dominik spał, kiedy weszła do mieszkania. Rozebrała się i po raz drugi tego dnia weszła
pod prysznic. Potem wytarła się starannie, włożyła figi i krótką koszulkę i tak ubrana usiadła na
kanapie. Zapaliła i zamyśliła się. To tylko przeczucie, intuicja, może nawet instynkt, ale czuła, że
coś w tej sprawie się nie zgadza. Nie miała za to pojęcia, skąd to przeczucie się brało. Julio,
wyważasz otwarte drzwi, pomyślała i podeszła do lodówki. Wyjęła puszkę zimnego piwa,
otworzyła i upiła łyk, a potem jej wzrok spoczął na karteczce z zapisanym adresem żony
Wiesnera. Chciała z nią porozmawiać, żeby się dowiedzieć, jakim człowiekiem był jej mąż.
Tylko to, a resztę zostawi kolegom. Sama natomiast powróci do policyjnej codzienności, co
ostatnio oznaczało przekopywanie się przez stosy akt. Tylko kilka słów. Nic więcej. Tylko z nią
porozmawia.
Niedziela, 17.45
Julia uznała, że Dominik spał już dość długo. Godzinę wcześniej zajrzała do sypialni, ale
nie miała serca wyciągać go z łóżka. Kiedy chciała go obudzić, zadzwonił telefon. Zgłosiła się po
drugim sygnale.
– Durant.
– Bock, witam. Będę się streszczał, bo chciałbym już jak najszybciej jechać do domu.
Więc po kolei: wątroba, trzustka i nerki Wiesnera są w całkowitym porządku. Nie ma żadnych
przesłanek, by podejrzewać go o alkoholizm, ani teraz, ani w przeszłości. Tego oczywiście nie da
się nigdy wykluczyć w stu procentach, tym bardziej jeśli ktoś popija rzadko, ale na umór, jednak
ogólny stan denata świadczy o czymś zgoła przeciwnym. Kolejny punkt, o którym
rozmawialiśmy, to stosunek seksualny przed śmiercią. Otóż do takiego nie doszło. Zbadałem od
razu Puszkinę i przynajmniej tamtego dnia z nikim nie spała. Penis Wiesnera nie został
oczyszczony, bo znalazłem na nim ślady moczu, potu i włókna, ale nic więcej. I ostatnia sprawa,
która pewnie panią zmartwi, na jego prawej dłoni znalazłem ślady spalonego prochu. I to chyba
przesądza o wszystkim.
– Tylko dlaczego oboje byli nago, kiedy zostali znalezieni? – odezwała się zamyślona.
– Mnie pani o to pyta? – Bock zaśmiał się krótko. – Nie mam pojęcia, może inaczej
zaplanowali sobie wieczór, a potem przyszło co do czego i… no cóż, miałem w swojej karierze
znacznie trudniejsze przypadki do wyjaśniania i ten naprawdę nie wydaje się szczególnie
skomplikowany…
Durant przerwała jego tyradę:
– Jest pan pewien, że Wiesner nie był alkoholikiem?
– No dobrze, powtórzę jeszcze raz: w moim zawodzie nie używamy słowa „na pewno”.
Być może pił od bardzo niedawna, dlatego wątroba ani inne organy nie noszą znamion
charakterystycznych dla choroby alkoholowej. Przyjmijmy zatem, że dwa tygodnie wcześniej
wpadł w ciąg i codziennie zwiększał dawkę przyjmowanych trunków. Za pierwszym razem byłby
to, powiedzmy, kufel piwa, potem dwa, trzy, do tego szklaneczka koniaczku czy wódeczka
i proszę, już mamy osobę uzależnioną. Dodajmy do tego kłopoty małżeńskie, finansowe czy
jakieś zawirowania w firmie. Może pani nie wie, ale w takich sytuacjach alkoholizm postępuje
znacznie szybciej, niż sobie wyobrażamy. Podsumowując, zbadałem Wiesnera. Stan jego ciała
i narządów wewnętrznych w znacznym stopniu wyklucza alkoholizm, jednak nie mogę
zagwarantować, że jego domniemane problemy alkoholowe nie zaczęły się dwa czy trzy tygodnie
wcześniej. U większości ludzi taki krótki epizod nie zostawiłby wyraźnych śladów. Czy to pani
wystarczy?
Julia nabrała głęboko powietrza.
– Tak, profesorze, wystarczy. Dziękuję za pracę w niedzielę. Najwyraźniej trochę się
zagalopowałam. Kiedy otrzymam pełen raport sekcyjny?
– Jutro po południu. Nie otwierałem jeszcze czaszki, bo to najchętniej zostawiam
naszemu małemu Quasimodo. – Zaśmiał się, mówiąc o swoim asystencie, który niemal w ogóle
się nie odzywał, lecz zadania w prosektorium wykonywał z niewiarygodną skrupulatnością
i biegłością. Największą przyjemność sprawiało mu otwieranie czaszek, przy czym upodobał
sobie korzystanie z ręcznej piłki do kości. Jednak tylko niektórzy zwracali na to uwagę, ponieważ
skrupulatność była przecież niezbędna w pracy dobrego patologa. – Poza tym jutro spodziewamy
się wycieczki studentów i kilku urzędników. Chciałbym mieć dla nich jakiś program artystyczny.
Niestety, musiałem zaszyć ciało Wiesnera, ale wszystkie kawałki poukładałem na swoje miejsce.
Jeśli nie ma pani więcej pytań, najchętniej pojechałbym już do domu. Miłego popołudnia.
A przysługę odda mi pani przy jakiejś okazji.
– Słowo się rzekło. I jeszcze raz dziękuję. Miłego popołudnia.
Rozłączyła się. Nie zauważyła, że Dominik się obudził i stoi za nią. Przeciągnął się,
ziewnął szeroko i przetarł oczy.
– Już prawie szósta – powiedział z wyrzutem. – Dlaczego dałaś mi tyle spać? Chciałem
spędzić z tobą popołudnie, bo wieczorem znów muszę być w redakcji. To mój news i nie chcę,
żeby ktoś majstrował przy tekście. Poza tym w każdej chwili możemy dostać coś od policji.
– Kiedy chcesz jechać?
– Wezmę prysznic, załatwię, co mam do załatwienia, i najpóźniej o wpół do dziesiątej,
dziesiątej jestem z powrotem. Nie jesteś zła?
Julia potrząsnęła głową.
– Taką masz pracę – odpowiedziała i zapaliła papierosa.
– Co robiłaś, kiedy spałem? – zapytał Dominik, obejmując ją.
– Czytałam, oglądałam telewizję… to i owo – odparła. – Lepiej się przygotuj i jedź, bo
ktoś ci sprzątnie historię sprzed nosa.
– O to się akurat nie boję, nikt jej nie ruszy. A jeśli ktoś się zapomni, to dostanie
pstryczka w nos i będzie wiedział, że powinien trzymać się z dala.
Durant uśmiechnęła się, oswobodziła z jego objęć i podeszła do okna. Upał w mieszkaniu
stał się nie do wytrzymania, a prognoza pogody na najbliższe dni zapowiadała jeszcze wyższe
temperatury, ponoć nawet trzydzieści pięć stopni. Trzydzieści pięć stopni w mieście takim jak
Frankfurt oznaczało piekło na ziemi. Pomyślała o swoim biurze, które w takie dni zmieniało się
w rozgrzany piec. Dominik brał prysznic, słyszała szum wody.
Dlaczego aż tak zainteresował ją ten przypadek? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że
musi poznać żonę Wiesnera. I to najlepiej jeszcze dzisiaj wieczorem. Może jej stan poprawił się
na tyle, że będzie mogła rozmawiać. Oczywiście słowem nie wspomni o tym Dominikowi, bo
w gruncie rzeczy to nie jego sprawa. Kiedy tylko wyjdzie z domu, ona wsiądzie do swojego
samochodu i pojedzie do Glashütten, gdzie mieszkała wdowa. Nie miała pojęcia, jakim jest
człowiekiem, lecz potrafiła sobie wyobrazić, co przeżywała, kiedy znalazła swojego męża, nago,
z martwą prostytutką. Zgasiła papierosa, dopiła piwo, które zdążyło zwietrzeć i straciło
przyjemny chłód. Pustą puszkę wyrzuciła do śmieci. Przeszła do sypialni i pościeliła łóżko,
a potem uchyliła okno. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, nieco po lewej stronie, a gorący
wiatr trochę zelżał. Dominik wyszedł z łazienki. Miał na sobie dżinsy i krótką koszulkę, a przy
pasku telefon komórkowy. Pokój wypełnił zapach jego dezodorantu.
– Będę leciał. Wybacz, że zawaliłem ci cały weekend, ale pociesz się tym, że następny
dyżur mam dopiero za trzy tygodnie.
– A ja cały przyszły tydzień. Może się zdarzyć, że będziemy się rzadko widywali –
odparła Julia i pocałowała go. – Znikaj już.
– Do zobaczenia. Na pewno wrócę przed dziesiątą. I pamiętaj, że cię kocham.
– Pamiętam.
Wyszedł. Julia podeszła do okna i patrzyła, jak Dominik podchodzi do samochodu
i odjeżdża. Kiedy tylko zniknął za rogiem, szybko włożyła dżinsy, bluzkę i espadryle. Następnie
złapała torebkę, w drodze do drzwi włączyła automatyczną sekretarkę i wyszła z mieszkania.
Było piętnaście po siódmej, a droga do Glashütten zajmie przynajmniej pół godziny. Miała
nadzieję, że nie będzie dużego ruchu, bo chciała wrócić przed Dominikiem. W czasie jazdy
słuchała Bon Jovi, a pęd powietrza wpadającego przez otwarte okna przyjemnie schładzał
wnętrze. Po trzydziestu pięciu minutach zatrzymała się przed ogromnym domem. Wszystkie
okna od frontu zabezpieczały białe kute kraty. Julia zawodowym spojrzeniem omiotła fasadę
i natychmiast zauważyła dyskretny system alarmowy i ukryte czujniki ruchu. Znad wejścia
spoglądał obiektyw kamery. Zadzwoniła. Przez dłuższy czas nikt się nie zgłaszał, więc chciała
wracać do samochodu, lecz akurat wtedy odezwał się kobiecy głos.
Niedziela, 19.50
– Pani Wiesner? – zapytała Julia.
– Tak. Czego pani chce? Jeśli jest pani z prasy, nie mam nic do powiedzenia.
– Nadkomisarz Julia Durant, policja kryminalna. Proszę, oto moja legitymacja. Czy
mogłybyśmy zamienić kilka słów?
– Już schodzę – odparła wdowa znużonym głosem.
Miała młodzieńczy wygląd, do którego nie pasowały mocno podkrążone oczy. Jeszcze raz
poprosiła Julię o okazanie legitymacji i dopiero wtedy wpuściła ją do środka.
– Proszę – powiedziała.
Julia znalazła się w domu, w którym można było zapomnieć o upale na dworze. Takie
wille rzadko ogląda się nawet z zewnątrz. Przedpokój, hol, salon czy ogród obsadzony sosnami –
wszystko miało tu ogromne rozmiary. Obok wielkiego tarasu znajdował się basen, a przy nim
stało kilka otwartych parasoli przeciwsłonecznych, kilka leżaków i dwa stoliki. Wszędzie
panował porządek, lecz w przeciwieństwie do innych domów bogaczy, w których miała okazję
bywać, tutaj nie miało się poczucia sterylności. Zewsząd promieniowało przyjemne ciepło
i przyjazna atmosfera.
– Woli pani usiąść na zewnątrz czy zostaniemy w salonie? – zapytała pani Wiesner, która
była nieco niższa od Julii. Miała gładkie, zaczesane za uszy włosy w kolorze brązu wpadającego
w rudy i zielone oczy. Młodzieńczy wygląd podkreślały piegi na nosie i ramionach. Skórę na
twarzy i szyi miała gładką i bez zmarszczek, dłonie wąskie o smukłych palcach i miły, ciepły
głos – wyglądała na jakieś trzydzieści lat. Włożyła długą do kostek, białą, obszerną suknię i była
boso. Policjantka rozejrzała się szybko. Na ścianach wisiały obrazy mistrzów surrealizmu,
a nieco z boku stał błyszczący czarny fortepian z nutami na podstawce. Całości dopełniały
pięknie dobrane rośliny doniczkowe.
– Napije się pani czegoś? – zapytała gospodyni.
– Wody mineralnej, jeśli można.
Usiadły na zacienionym tarasie przy okrągłym białym stole.
– Jak mogę pani pomóc, pani…? Przepraszam, zapomniałam, jak się pani nazywa.
– Durant, Julia Durant.
– Ramona Wiesner – odpowiedziała z przepraszającym uśmiechem. – Chodzi więc o…
– Chciałam się z panią spotkać, by przekazać wyrazy współczucia, ale jednocześnie zadać
też kilka pytań. Czy jest pani w stanie na nie odpowiedzieć?
Ramona Wiesner westchnęła, sięgnęła po szklankę i przez chwilę obracała ją w palcach.
– Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle jestem w stanie coś zrobić. Wiem
jedynie, że od wczoraj moje życie zmieniło się diametralnie. W najgorszych koszmarach czegoś
takiego bym się nie spodziewała. Muszę i z całą pewnością dam sobie w końcu z tym radę, ale
w tej chwili całość wydaje mi się tak nierealna… jak zły sen, jeśli mnie pani rozumie. Jeszcze
wczoraj przed południem Andreas, mój mąż, przyszedł się pożegnać, a potem… – Zamilkła. Po
jej policzkach stoczyło się kilka łez. Odstawiła szklankę, z pudełka na stole wyjęła chusteczkę
i osuszyła oczy. – Przepraszam, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że nie żyje. I ten widok… on
i tamta kobieta, oboje nadzy… Nigdy tego nie zapomnę. To zbyt straszne. Nie pamiętam, co było
potem.
– Zadzwoniła pani na policję – przypomniała jej Julia.
– Tak, oczywiście. Ale cała reszta po prostu zniknęła. Przez całą noc nie mogłam zasnąć,
a mimo to nie pamiętam, co się ze mną działo.
– Ma pani dzieci?
– Tak, dwójkę. Wczoraj wysłałam je do rodziców. Mieszkają w Kronbergu.
– Ile lat mają pani dzieci, jeśli mogę zapytać?
– Sebastian ma sześć lat, a Tania cztery. Nie chcę, żeby tu były podczas całego tego
zamieszania. Są zbyt małe, a poza tym i tak nic by nie zrozumiały. Moi rodzice dobrze się nimi
zajmą.
– A pani została sama w tym wielkim domu?
– Na razie… i tak nie zniosłabym nikogo w pobliżu. Przez kilka dni nie chcę nikogo
widzieć i z nikim rozmawiać. Wyłączyłam nawet telefon. Nie wyobraża sobie pani, co się tutaj
działo wczoraj wieczorem i jeszcze dzisiaj rano. Telefon dzwonił praktycznie bez przerwy. A to
prasa, a to mój szwagier, przyjaciele, znajomi… W końcu powiedziałam dość.
– Jeśli pani woli, mogę wrócić kiedy indziej.
– Nie, nie to miałam na myśli. – Ramona Wiesner uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Pani mi
nie przeszkadza. A poza tym nie pojawiła się tu pani bez przyczyny, prawda?
– Chciałam dowiedzieć się czegoś o pani mężu. Jakim był człowiekiem?
– Do wczoraj żyłam w przekonaniu, że był najcudowniejszym mężczyzną na świecie –
odparła, odwracając wzrok. – Do wczoraj żyłam w bajkowym, złudnym świecie. Dlaczego nam
to zrobił? – Spojrzała ze smutkiem. – Mnie i naszym dzieciom? Co zrobiłam źle, że musiał z inną
kobietą… Potrafi mi pani odpowiedzieć?
Julia potrząsnęła głową.
– Nie, niestety. Czy mimo to odpowie mi pani na kilka pytań na jego temat?
Ramona wzruszyła ramionami.
– Oczywiście. Zadając pytania i oczekując odpowiedzi, można dowiedzieć się znacznie
więcej, niż tylko domyślając się niektórych rzeczy. Proszę bardzo.
– Pani mąż miał czterdzieści dwa lata, zgadza się?
– Tak.
– Czy oceniłaby pani swoje małżeństwo jako szczęśliwe i udane?
Ramona Wiesner zaśmiała się gorzko.
– Do wczoraj tak. Do wczoraj byłam pewna, że mam najwspanialszego męża na świecie.
A dziś? Dziś mam wrażenie, że nasze pozornie szczęśliwe małżeństwo było tylko przykrywką.
– Czy kiedykolwiek odniosła pani wrażenie, że w życiu męża pojawiła się inna kobieta?
– Nie, nigdy. Wręcz przeciwnie. Wie pani, kobieta zazwyczaj wyczuwa, że mąż znalazł
sobie inną. To drobiazgi, późniejsze powroty do domu, dziwne spojrzenia, jakieś uwagi,
przesadna grzeczność, obcy zapach, brak seksu… Ja żadnego z tych objawów nie zauważyłam.
Bardzo dobrze było nam w łóżku. Nigdy na dłużej nie wyjeżdżał beze mnie. Wyjątkiem było
dziesięć czy dwanaście krótkich pobytów na giełdzie diamentów w Antwerpii. Ale nawet tam
wziął mnie kilka razy ze sobą. Nie mam pojęcia, jak mu się udało tak długo mnie zwodzić.
– Powiedziała pani, że było wam dobrze w łóżku. Nie chodzi mi o jakieś intymne
szczegóły, ale chciałabym usłyszeć, co ma pani na myśli?
Ramona Wiesner uśmiechnęła się słabo i spojrzała na splecione palce.
– Kochaliśmy się przynajmniej dwa razy w tygodniu, a często więcej. Pobraliśmy się
jedenaście lat temu, lada chwila będzie dwanaście – ślub odbył się ósmego sierpnia tysiąc
dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Znam kilka innych małżeństw, w których dość
szybko zniknęło zainteresowanie partnerem. Z nami było inaczej. Zupełnie inaczej. Od
pierwszego dnia znajomości bardzo o mnie dbał i nigdy nie przestał się starać. Przynajmniej dwa
razy dziennie dzwonił z pracy, a od czasu do czasu kupował bez okazji jakiś drobiazg. I nigdy nie
były to rzeczy nieprzemyślane, ot tak, żeby coś mi dać. On to zawsze planował i szukał
odpowiedniego prezentu. Za każdym razem miałam przeświadczenie, że on mnie pragnie i chce
mojego szczęścia. I tak było, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Andreas to
mężczyzna, o którym zawsze marzyłam. Miałam pewność, że nasza miłość przetrwa wszystko
i razem się zestarzejemy, a pewnego dnia razem odejdziemy, ramię w ramię. A teraz jego już nie
ma, a ja zostałam sama.
– Czyli nic nie wskazywało na jego niewierność?
– Nie, absolutnie nic. Wyczułabym coś. Cokolwiek. Z drugiej strony zakochana osoba
patrzy na bardzo wiele rzeczy przez różowe okulary. I to mógł być mój błąd. Nie dostrzegłam
w porę sygnałów ostrzegawczych.
– Nie, proszę tak nie mówić. Kolejne pytanie: czy może mi pani dokładnie opisać, co pani
zobaczyła wczoraj po wejściu do mieszkania?
Ramona Wiesner zamrugała powiekami i zmarszczyła czoło.
– Obawiam się, że nie rozumiem…
Julia Durant przymknęła oczy i zamyślona dotknęła palcem czubka nosa.
– Dobrze, zadam to pytanie inaczej. Jak wyglądał pani wczorajszy dzień?
– Jak zawsze wstaliśmy przed wpół do ósmej, zjedliśmy śniadanie, a potem mąż się
pożegnał i pojechał do pracy.
– Do Frankfurtu?
– Tak.
– Czy dzwonił w trakcie dnia?
– Tak, około południa. Powiedział, że wróci nieco później, bo ma o czwartej jakieś
spotkanie z klientem. Ale że będzie najpóźniej o szóstej w domu. – Znów zaśmiała się gorzko
i po chwili kontynuowała: – Gdybym nie była taką idiotką, tobym się domyśliła, o jakie
spotkanie chodzi… ale wspomniałam już, że patrzyłam na wszystko przez różowe okulary…
– Często się tak zdarzało? – zapytała Julia.
– Prywatne spotkania z klientami? – Ramona Wiesner ściągnęła usta i odpowiedziała: –
Od czasu do czasu. Mój mąż był ekspertem w sprawach diamentów. Miał różnych klientów.
Niektórzy składali dziwne albo tak olbrzymie zamówienia, że woleli, by to on pojawił się u nich.
Czasem spotykali się w naszym mieszkaniu na Kennedyallee. Rzecz jasna, w wyjątkowych
sytuacjach.
– Jeśli już zdarzały się takie spotkania, czy pani mąż trzymał się ustalonych godzin?
– Tak.
– Ale nie wie pani, z kim wczoraj miał się spotkać?
– Nie, nie powiedział mi. Ale też rzadko rozmawialiśmy o jego interesach. Właściwie
tylko wtedy, kiedy klient składał jakieś naprawdę ekstrawaganckie zamówienie. Ktoś na przykład
chciał dać żonie porcelanową gęś, przy czym chciał, żeby miała oczy z diamentów, naszyjnik
z szafirów, rubinów i szmaragdów, a w dziobie różę wysadzaną rubinami. Doskonale pamiętam
tamto zamówienie… Wyjątkowo nas rozbawiło. Będzie mi brakowało jego śmiechu… nawet
bardzo.
Julia spojrzała na siedzącą naprzeciwko kobietę i pomyślała, że coraz bardziej ją lubi. Nie
była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś, co czyniło ją wyjątkową. Emanowała ciepłem,
dzięki któremu dobrze czuła się w jej obecności. Nie należała do zblazowanych nuworyszy; była
bardzo naturalna.
– Wróćmy do wczorajszego dnia. O której godzinie zaczęła się pani niepokoić, że męża
jeszcze nie ma?
– Trochę przed siódmą. Próbowałam dzwonić do niego na komórkę, ale zgłaszała się
poczta głosowa. Poprosiłam nianię, żeby położyła dzieci, i wiedziona jakimś przeczuciem pół
godziny później pojechałam do Frankfurtu.
– Do mieszkania na Kennedyallee?
– Tak. Mówiłam wcześniej, że spotykał się tam z klientami. Zgadywałam. I znalazłam go
tam… z tą kobietą… – W jej oczach na powrót pojawiły się łzy, które natychmiast otarła.
– Czy drzwi były zamknięte na klucz?
– Nie. Były po prostu zatrzaśnięte.
– Co pani dokładnie zobaczyła, kiedy weszła pani do środka? – Nadkomisarz
obserwowała uważnie twarz Ramony.
– Jego i ją. I nic poza tym. Niczego nie pamiętam. Ale proszę mi wierzyć, to wystarczyło.
– Czy rzuciło się pani w oczy coś wyjątkowego? Albo coś dziwnego?
– Co ma pani na myśli?
– O samo mieszkanie. Czy wszystko wyglądało w nim tak, jak ostatnim razem, kiedy je
pani widziała?
– Tak, dokładnie – odparła Ramona Wiesner z wahaniem. – Ale do czego pani zmierza?
– Zaraz wszystko wyjaśnię. Do mieszkania weszła pani tuż przed ósmą, tak?
– Tak.
– I od razu zobaczyła pani męża i tamtą kobietę. Skąd wzywała pani policję?
– Najpierw sparaliżował mnie strach, a potem wybiegłam na ulicę i zadzwoniłam
z samochodu. Nie mogłam zostać w mieszkaniu.
– Kiedy przyjechała policja?
– Nie mam pojęcia. Mówiłam już, że byłam jak sparaliżowana. Straciłam poczucie czasu.
Wiem tylko, że chwilę po policji pojawiła się też prasa. Co za świnie! Żerują na takich
tragediach. Dla nich liczy się sensacja i nic więcej! Najchętniej bym ich pozabijała.
Julia odetchnęła kilka razy głęboko, zamknęła oczy i pomyślała o Dominiku. Pojawił się
na miejscu zbrodni jako jeden z pierwszych, żeby zdobyć wyłączność. Będzie musiała z nim
porozmawiać i wyjaśnić, że nie odpowiada jej ten rodzaj dziennikarstwa sensacyjnego. Naraz
przypomniała sobie o znajomym, który został niemal zrujnowany przez uważający się za
poważny magazyn informacyjny. Dziennikarze w pogoni za sensacyjnym newsem zmienili mu
życiorys i wymyślili kilka nowych faktów, żeby dopasować go do zaangażowania
w przestępczość zorganizowaną. Tymczasem jej znajomy nigdy nie zrobił niczego, czego mógłby
się wstydzić. Ani dziennikarze, ani redaktor naczelny nie uznali za konieczne przeprosić za swoje
kłamstwa, kiedy leżał po próbie samobójczej w szpitalu. Naczelny, Werner Kleist, wyjaśnił tylko,
że puścił jedynie wiadomości, które zgromadzili jego dziennikarze w rozmowach
z zainteresowanym. A czwórka reporterów zeznała pod przysięgą, że taka jest prawda, i nie
zmienili ani słowa z tego, co usłyszeli. Wiedziała, że skłamali. Każdy wiedział, lecz nikt nie
odważył się wystąpić przeciwko potężnemu magazynowi. Mieli pieniądze, władzę i mogli
zniszczyć praktycznie każdego. Od tamtego czasu bała się takiego dziennikarstwa.
Wróciła myślami do Ramony Wiesner.
– Czy zajął się panią lekarz?
– Ktoś odwiózł mnie do domu. Dostałam zastrzyk, który niewiele mi pomógł. Potem
zadzwoniłam do rodziców i poprosiłam, żeby przyjechali po dzieci, i powiedziałam niani, że
przez najbliższych kilka dni będzie miała wolne. Chciałam zostać sama.
– Czy pani mąż pił? – zapytała Julia.
Ramona Wiesner spojrzała na nią, mrużąc oczy, i ledwie zauważalnie potrząsnęła głową.
– Nie rozumiem? Co miał pić?
– Alkohol. Czy pani mąż często pił alkohol?
– A skąd ten pomysł? Andreas był abstynentem. Od kiedy się znamy, nie widziałam, żeby
wypił choćby łyczek czegoś mocniejszego. Nawet w sylwestra toast wznosił szklaneczką soku.
Dlaczego to panią interesuje?
– Pani mąż naprawdę nigdy nie pijał alkoholu? – powtórzyła Julia. Była spięta, wręcz
rozdygotana. Żeby się uspokoić, wyjęła z kieszeni paczkę papierosów i położyła na stole. – Czy
będzie pani przeszkadzało, jeśli zapalę?
– Tutaj, na zewnątrz, może pani palić do woli. Proszę tylko chwilę poczekać, przyniosę
popielniczkę.
Wdowa wstała i chwilę później wróciła z kryształową popielniczką. Stanęła przy barierce
na skraju tarasu i przyjrzała się uważnie policjantce.
– Mój mąż nie pił nigdy alkoholu i mogę to przysiąc na wszystko, co jest mi drogie.
Wiedziałabym, gdyby było inaczej. Nawet kilka razy znajomi stroili sobie z niego żarty. Nie pił
ani nie palił.
– Dziwne – odparła Julia i również wstała. – We krwi pani męża stwierdzono jeden
i dziewięć dziesiątych promila alkoholu. Może to pani jakoś wyjaśnić?
– Słucham? – wyrwało się Ramonie. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma. – Andreas?
Mój mąż? Prawie dwa promile alkoholu? Ależ to śmieszne! Nie, to niemożliwe! Musieliście się
pomylić. To niemożliwe.
– Nie pomyliliśmy się. Informacja pochodzi od lekarza sądowego. Kobieta miała dwa
i trzy dziesiąte promila – wyjaśniła spokojnie.
Ramona odsunęła się od barierki i zaczęła chodzić w kółko.
– No dobrze, załóżmy, że był pijany. Tyle że to bez sensu, to idiotyczne! No ale dobrze,
załóżmy, że lekarze się nie pomylili. – Zatrzymała się naprzeciwko Julii i popatrzyła jej w oczy.
– W takim razie stało się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jeszcze nie. Nigdy nie pił alkoholu.
Brzydził go sam zapach. Jeśli obok Andreasa stanął ktoś, kto wcześniej pił wódkę albo nawet
piwo, szukał sobie innego miejsca. Nienawidził alkoholu, i tyle.
– Z jakiegoś konkretnego powodu?
– Nie mam pojęcia. Na przyjęciach u nas w domu nigdy nie było napojów wyskokowych.
Mąż potrafił z różnych soków i owoców przyrządzać doskonałe koktajle. Gdy goście się
rozjeżdżali, żaden nie musiał się obawiać kontroli policyjnej.
Julia zaciągnęła się ostatni raz papierosem i zgasiła go.
– Czy mieli państwo jakąś broń?
– Z racji zawodu mój mąż miał pozwolenie na broń. Jeden pistolet trzymał w domu, drugi
w firmie. Ale żaden z nich nie został nigdy użyty – wyjaśniła Ramona.
– Wie pani może, jakiego były typu?
– Jeśli poczeka pani sekundkę, sprawdzę szybko w papierach.
– Proszę się nie spieszyć. – Julia uśmiechnęła się.
Zeszła z tarasu na zadbany, ogromny trawnik i podeszła do basenu. Słońce schowało się
już za drzewami po prawej stronie, a jej wewnętrzny głos robił się coraz głośniejszy i głośniejszy.
Wiedziała, że może na nim polegać. Już kiedy Dominik opowiadał jej o tej sprawie, czuła
dziwaczne mrowienie w brzuchu. Teraz słabe podejrzenie przeistaczało się powoli w całkowitą
pewność, że Andreas Wiesner nie popełnił samobójstwa. Tyle że wykazanie tego będzie trudne,
a poza tym trzeba znaleźć motyw.
Przede wszystkim należałoby ustalić, co łączyło Wiesnera z martwą prostytutką?
Dlaczego oboje byli nadzy? I pijani? Może jednak samobójstwo? Dlaczego? Rozum i instynkt
mówiły dwoma różnymi językami, lecz treść była podobna. Ramona wróciła na taras i zastała
Julię nad basenem, pogrążoną w myślach. Nadkomisarz obróciła się na dźwięk kroków.
– Mam tu wszystko. Proszę spojrzeć, pani pewnie więcej z tego zrozumie. – Mówiąc to,
podała jej papiery.
– Walther kalibru dziewięć milimetrów i dwudziestkadwójka smith & wesson – mruknęła
Julia. – Czy to jedyna broń, jaką państwo mieli?
– Tak myślę.
– A beretta, też dziewięć milimetrów?
– Nie, nie miał takiej. Dlaczego pani pyta?
– Bo jej właśnie użył.
– Pierwszy raz słyszę, żeby miał jeszcze jakąś broń poza tymi dwiema sztukami. –
Przerwała. Dopiero po chwili mówiła dalej. – Kim była ta kobieta?
– Z tego, co wiem, prostytutką.
Ramona Wiesner zaśmiała się piskliwie.
– Mój mąż i prostytutka?! Boże, wszystkiego bym się spodziewała, ale nie czegoś
takiego. Robi się coraz gorzej.
– Ma pani jakieś zdjęcia męża?
– Oczywiście.
– Mogłabym rzucić okiem?
– Chodźmy do domu.
Kobiety wróciły do przestronnego salonu wyłożonego naturalnym marmurem. Julia
usiadła na beżowym skórzanym fotelu, a Ramona podeszła do sekretarzyka w stylu chippendale
i z szuflady wyjęła album.
– Tutaj znajdzie pani w miarę aktualne zdjęcia – powiedziała, kładąc go na stole.
Niektóre pokazywały Andreasa z dziećmi, inne z żoną, a na jeszcze innych widać było
całą rodzinę. Wiesner z fotografii sprawiał sympatyczne wrażenie.
– To zostało zrobione niecały rok temu na jakimś letnim festynie. – Ramona wskazała na
jedno ze zdjęć. Stał na nim obok żony, którą obejmował ramieniem, w drugiej ręce trzymał
szklankę soku. Pani Wiesner chciała przerzucić stronę, lecz Julia powstrzymała ją szybkim
ruchem dłoni.
– Sekunda – powiedziała wpatrzona w fotografię. – Czy mogłabym pożyczyć je na kilka
dni? Dostanie je pani, rzecz jasna, z powrotem.
– Oczywiście. Ale o co…
– Nie mogę jeszcze pani niczego konkretnego powiedzieć, ale… Zaraz, zaraz! No
oczywiście! – Julia zaczęła gwałtownie myśleć. Przypomniała jej się wizyta w Instytucie
Medycyny Sądowej i twarz Wiesnera. Spróbowała przypomnieć sobie zdjęcia z miejsca zbrodni
i częściowo jej się to udało.
– Czy pani mąż był prawo- czy leworęczny?
Ramona Wiesner spojrzała na nią zaskoczona.
– Wprawdzie nie mam pojęcia, dlaczego pani o to pyta – odparła po chwili – ale był
leworęczny. I to do tego stopnia, że kiedyś powiedziałam mu, że prawą dłoń ma chyba tylko do
ozdoby. Nic nią nie potrafił zrobić, w zasadzie tylko teczkę w niej nosił. Miał szczęście, jeśli
w zabawie udało mu się nią złapać piłkę.
Julię ogarniało coraz większe zdenerwowanie, co nie uszło uwagi Ramony.
– Czy coś nie tak? Poczuła się pani niedobrze?
– Nie, nie, wszystko w porządku. Muszę tylko ułożyć kilka spraw w głowie. Twierdzi
pani, że wasze małżeństwo było bardzo udane i szczęśliwe, mąż nigdy nie pił alkoholu i był
leworęczny. Czy w ostatnim czasie zauważyła pani w nim jakąś zmianę? Może stał się bardziej
nerwowy albo wręcz przeciwnie, bardziej zamknięty niż dotychczas?
Ramona Wiesner zastanowiła się. Opadła na oparcie fotela, założyła nogę na nogę i przez
chwilę milczała. W końcu spojrzała na policjantkę.
– Jak nad tym pomyślę, to rzeczywiście się zmienił. Był spokojniejszy, ale jednocześnie
bardziej skory do okazywania gwałtownych emocji. Wiem, co pani sobie teraz może pomyśleć,
więc szybko wytłumaczę, jak się zachowywał wcześniej i ostatnio. Od kiedy się poznaliśmy,
zawsze był wcieleniem spokoju i opanowania. Nigdy nie zachowywał się głośno czy gniewnie,
był wyjątkowo zrównoważonym człowiekiem. Oczywiście, że czasem zdarzały się nam kłótnie,
ale zna pani pary, które się nie kłócą? Tyle że u nas nigdy nie trwało to długo i nie krzyczeliśmy
na siebie. Andreas też nigdy nie podniósł ręki na dzieci, nie mówiąc już o tym, żeby mnie
próbował uderzyć. Ale około roku temu zaczął się delikatnie zmieniać, zamykać w sobie.
Denerwowały go różne drobiazgi – nie żeby zaraz był zły, ale robił się nerwowy. Nie
zastanawiałam się nad tym, bo to zdarzało się sporadycznie, a ogólnie był równie opanowany jak
wcześniej. Zmianę zachowania przypisywałam kryzysowi wieku średniego, który przecież
w końcu minie. Więcej nic mi nie przychodzi do głowy.
– Bardzo mi pani pomogła. Naprawdę. I myślę że może pani zachować tylko te najlepsze
wspomnienia o mężu. – Julia wstała.
– Jak? Po tym, co zobaczyłam? – odparła Ramona gorzko.
– Mam jedynie pewne przypuszczenia, których jeszcze nie potrafię udowodnić…
– Jakie przypuszczenia? – przerwała jej zniecierpliwionym głosem.
– Nie chcę mówić o czymś, na co nie mam dowodów, żeby nie wzbudzać w pani
fałszywej nadziei…
– Proszę, niech pani wzbudzi we mnie nadzieję! Jeśli będzie fałszywa, nie będę miała do
pani pretensji, bo nie może być już gorzej, niż jest. Proszę mi zdradzić, o czym pani myślała?
Durant usiadła z powrotem w fotelu i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w żonę
Andreasa Wiesnera. W jakiś sposób przypominała jej koleżankę, Susanne Tomlin, choć
z wyglądu były zupełnie inne. Miała w sobie coś, co sprawiało, że czuła do niej sympatię.
I dlatego też nie chciała zadawać jej więcej bólu. Zastanawiała się, czy powinna mówić, czy
lepiej milczeć. W końcu postanowiła.
– Podejrzewam, ale proszę pamiętać, że to tylko przypuszczenie, podejrzewam
mianowicie, że pani mąż został zamordowany. Widzę wiele przesłanek, które by na to
wskazywały. Muszę tylko znaleźć dowody, żeby je potwierdzić.
Ramona Wiesner przełknęła głośno ślinę, a w jej oczach pojawiła się konsternacja.
– Naprawdę? To było morderstwo?
– Tak jak powiedziałam, to tylko przypuszczenie. Tylko. Chyba pani już rozumie,
dlaczego nie chciałam o nim mówić.
– Co sprawiło, że ma pani takie podejrzenia?
– Po pierwsze, państwa małżeństwo było bardzo udane, i to na wszystkich płaszczyznach,
o jakich rozmawiałyśmy. Po drugie, pani mąż był abstynentem, a kiedy go znaleźliśmy, miał
sporo alkoholu we krwi. Po trzecie, pani mąż był leworęczny, tymczasem broń trzymał w prawej
dłoni. To sprawy, o których będę chciała jutro porozmawiać z kolegami z wydziału. Możliwe, że
mamy do czynienia ze zbrodnią, której sprawca starał się zatrzeć za sobą ślady, każąc nam
myśleć, że to zabójstwo połączone z samobójstwem.
– A tamta kobieta?
Durant wzruszyła ramionami.
– Jaki jest jej udział w tym wszystkim, pozostaje na razie tajemnicą. Proszę tylko
pamiętać, że cały czas toczy się dochodzenie.
Ramona Wiesner wstała i wyszła na taras. Kiedy Julia stanęła obok niej, zobaczyła, że
bezgłośnie płacze, a łzy ściekają jej po policzkach. I cała drżała.
– Kto mógł coś takiego zrobić? – zapytała po chwili słabym głosem. – Jaką trzeba być
bestią, żeby się do tego posunąć? Przecież to nie są już ludzie, tylko zwierzęta! Kto?!
– Jeśli się nie mylę i było to morderstwo, znajdziemy sprawcę. Ma pani moje słowo.
A coraz więcej szczegółów utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z podwójnym
zabójstwem. Czy mogę panią zostawić samą?
Ramona Wiesner potaknęła.
– Od wczoraj wypłakałam tyle łez, że trochę więcej nie robi mi już różnicy. Ale jeśli
miałabym pewność, że Andreas… nigdy nikogo tak nie pokocham. Byliśmy dla siebie stworzeni.
Proszę do mnie zadzwonić, kiedy tylko będzie coś wiadomo, dobrze?
– Oczywiście. Może się też zdarzyć, że już z samego rana przyjadę panią jeszcze raz
odwiedzić. Na początek proszę zostawić mi swój numer telefonu.
Ramona wytarła łzy, nos, a potem spojrzała na policjantkę z przepraszającym uśmiechem
i wdzięcznością.
– Proszę, to moja wizytówka. Jeśli nie będzie mnie pani mogła złapać pod domowym
numerem, proszę próbować na komórkę. Tego numeru prawie nikt nie zna.
– W takim razie ja pani też zostawię swoją wizytówkę. Jeśli przypomni pani sobie coś, co
mogłoby pomóc nam w dochodzeniu, proszę natychmiast dzwonić, choćby i o trzeciej w nocy,
dobrze? – powiedziała i uśmiechnęła się, by dodać jej otuchy.
– Dziękuję. Nie ma pani pojęcia, jak bardzo mi pomogła. Nigdy bym nie uwierzyła,
gdyby ktoś mi powiedział, że mąż mnie zdradza. I wygląda na to, że miałabym rację…
– Proszę jednak pamiętać, że na razie to tylko przypuszczenia. Ale niebezpodstawne –
dodała Julia. – Na pewno się z panią skontaktuję. Do zobaczenia. Ach, jeszcze coś. – Odwróciła
się w jej kierunku. – Pani mąż nie odbył stosunku z tamtą kobietą. Tak ustalił nasz patolog i nie
miał żadnych wątpliwości. I jeszcze jedna sprawa: proszę na razie z nikim, ale to absolutnie
z nikim, nie rozmawiać na temat moich podejrzeń. Nawet z najlepszą przyjaciółką i rodziną. Ta
rozmowa musi pozostać między nami. Ale teraz muszę już naprawdę iść.
– Przysięgam, że nie pisnę nikomu ani słówka. I dziękuję za wszystko. Do zobaczenia –
pożegnała się. Poczekała, aż policjantka wsiądzie do opla corsy i dopiero wtedy wróciła do
domu. Potem położyła się na kanapie, zamknęła oczy i zaczęła myśleć o zakończonej właśnie
rozmowie.
Niedziela, 21.45
Jeszcze w czasie jazdy Julia zadzwoniła do Dominika na komórkę.
– Kuhn, słucham?
– Dominik? Gdzie jesteś?
– W redakcji. Coś się stało?
– Mam do ciebie prośbę. Jeśli naprawdę mnie kochasz, nie puszczaj informacji
o Wiesnerze.
– Nie da rady. Tekst został zaakceptowany i za kilka minut znajdzie się w druku. O co
w ogóle chodzi?
– Słuchaj, wiem, że to twój news, ale proszę, puść coś innego albo zmień go. Ale za
żadne skarby nie pisz, że Wiesner zastrzelił najpierw kochankę, a potem siebie.
– Dlaczego nie?
– Później ci wszystko wyjaśnię. Ale gwarantuję, że jeśli chcesz dostać naprawdę
powalającą historię, to możesz stracić szansę. Zrób to dla mnie i dla siebie. Napisz jedynie, że
znaleziono ciało znanego jubilera i nieznanej kobiety, a policja szuka przyczyny śmierci. Nic
więcej, tylko taka sucha informacja. I pod żadnym pozorem nie publikujcie zdjęcia Wiesnera ani
tej kobiety, dobrze?
– Może jeszcze mi zdradzisz, jak miałbym to wyjaśnić szefowi? – Kuhn był wyraźnie
podenerwowany.
– Wymyśl coś, ja też będę musiała tłumaczyć się przed swoim. Jesteś profesjonalnym
dziennikarzem, założę się, że masz na warsztacie inny tekst, który możesz puścić zamiast tego.
– Ale…
– Zrobisz to czy nie? Możliwe, że za tą sprawą kryje się naprawdę potężna afera.
I możesz być pierwszym, który się o niej dowie. Sam wiesz, co to znaczy – że będziesz miał
wyłączność. Umowa stoi?
– Naprawdę mam nadzieję, że nie wciskasz mi żadnych bajeczek. Ale dobrze, cofnę
materiał i go przeredaguję. Potem chcę usłyszeć, co masz mi do powiedzenia. Ze szczegółami,
zrozumiano?
– Tak jest. Kiedy wracasz?
– Dzięki tobie nieco później. Pewnie około jedenastej.
– Do zobaczenia.
Durant uśmiechnęła się, kiedy skończyła rozmowę. Wiedziała, że może na nim polegać.
Dominik był inny niż mężczyźni, z którymi się dotychczas spotykała. Zatrzymała się na stacji
benzynowej, żeby kupić papierosy, i jednego zapaliła, gdy tylko ponownie włączyła się do ruchu.
Krótko po dziesiątej dotarła do mieszkania. Odłożyła torebkę, podeszła do telefonu i wybrała
numer Bocka. Jeszcze nie spał.
– Przepraszam, że tak późno zawracam panu głowę, ale jak rano weźmie się pan do sekcji
Wiesnera, niech pan dokładnie poszuka śladów ucisku, które mogłyby wskazywać na delikatną
perswazję lub regularną przemoc. Chodzi głównie o prawą dłoń i ramię Wiesnera.
– A to z jakiego powodu?
– Wydaje mi się, że samobójstwo było jedynie mistyfikacją. Coraz więcej przesłanek
wskazuje na podwójne morderstwo. To chyba dobry powód.
– W takim razie zrobię co w mojej mocy.
– Dziękuję i dobranoc.
– Dobranoc.
Niedziela, 23.00
Julia odświeżyła się i wyjęła puszkę piwa z lodówki. Przyglądała się zdjęciu, które
przedstawiało Andreasa Wiesnera z żoną. Po chwili odłożyła je na stół. Kuhn wrócił tuż przed
jedenastą.
– Wyjaśnienie! – zażądał zdecydowanym głosem i wszedł do salonu. – Cholernie się
naraziłem i mam nadzieję, że nie na darmo. No to słucham.
Podszedł do lodówki, wyjął z niej puszkę piwa i opróżnił ją za jednym zamachem.
– Ale nie jesteś zły? – zapytała Julia i usiadła obok niego na kanapie.
– Zdecyduję, jak skończysz, więc mów.
– To, co powiem, musi na razie pozostać między nami, dobrze? Musisz dać mi słowo
honoru.
– Słowo honoru. – Dominik uniósł dłoń jak do przysięgi.
– Dobrze. Kiedy opowiedziałeś mi rano o Wiesnerze, coś cały czas nie dawało mi
spokoju. Nie umiem ci powiedzieć dlaczego. No ale stało się. Potem położyłeś się spać, a ja
myślałam. Zadzwoniłam do koleżanki, a ta powtórzyła mi praktycznie to samo co ty, chociaż ty
nie mogłeś wiedzieć, że oboje byli całkowicie pijani. Mimo to pojechałam na komendę, żeby
obejrzeć zdjęcia z miejsca zbrodni. Stamtąd zadzwoniłam do profesora Bocka, bo akurat on miał
dzisiaj dyżur. Chciałam obejrzeć ciało Wiesnera i poznać wstępną opinię patologa. Bock
oddzwonił na chwilę przed tym, zanim się obudziłeś, i powiedział, że wątroba jest całkowicie
w porządku, co jeszcze niczego nie przesądza, ale doszedł za to jeszcze jeden interesujący fakt:
Wiesner i Puszkina nie odbyli stosunku przed śmiercią. Bock nie znalazł ani u niego, ani u niej
najmniejszych śladów. I na koniec spalony proch na prawej dłoni Wiesnera. – Przerwała, zapaliła
papierosa, zaciągnęła się i wypuściła dym przez nos. – Potem, kiedy pojechałeś do redakcji,
odwiedziłam Ramonę Wiesner. Bardzo interesująca kobieta. Jest załamana i oczywiście nie
życzy sobie rozmów z prasą. I doskonale ją rozumiem – dodała, uśmiechając się do niego.
– Ha, ha, ha, ale śmieszne. – Dominik zrobił kwaśną minę. – Co dalej?
– Żeby nie przedłużać, powiem ci tylko, że Wiesner przez całe życie nie tknął nawet
kropli alkoholu, a zgodnie ze słowami Ramony Wiesner, ich małżeństwo było pod każdym
względem udane i szczęśliwe. Andreas miał być osobą wyjątkowo spokojną i zrównoważoną.
I teraz najważniejsze – mówiąc to, wzięła do ręki zdjęcie i pokazała je Kuhnowi. – Co widzisz?
– Kobietę i mężczyznę. Co to za idiotyczne pytanie?
Durant zignorowała ostatnią uwagę.
– Wiesner z żoną. Czy coś szczególnego rzuca ci się w oczy?
Kuhn jeszcze przez chwilę spoglądał na zdjęcie, aż w końcu pokręcił głową.
– Nie, zwykłe zdjęcie.
– W której ręce trzyma kieliszek?
– W lewej. No i?
– Zapytałam żonę, czy jej mąż był mańkutem. Okazuje się, że był. Prawą ręką nie umiał
nic zrobić. Dziwne zatem, że kiedy go znaleziono, trzymał broń w prawej dłoni, a rana
postrzałowa w jego głowie również znajduje się nieco po prawej. Jedynym wyjaśnieniem jest to,
że kiedy popełniał samobójstwo, strzelał, trzymając pistolet w prawej ręce. Użył beretty kalibru
dziewięć milimetrów. A miał dwa inne pistolety – walthera i smitha & wessona. Ślady prochu też
znaleziono na jego prawej dłoni.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– A jak myślisz?
– Morderstwo? To znaczy podwójne morderstwo?
– Z dużym prawdopodobieństwem tak. Zabójca popełnił tylko jeden błąd. Mianowicie
przyjął, że Wiesner, jak większość Europejczyków, był praworęczny. Poza tym zakładam, że
użył tłumika. – Opadła na oparcie, założyła nogę na nogę i złączyła dłonie na kolanach. – Teraz
już wiesz, dlaczego mi zależało, żebyś wstrzymał publikację. Ostatecznie nie zawsze „Bild” musi
pierwszy pisać o tych wszystkich strasznych sprawach. Tym razem niech inni wdepną w gówno.
Pamiętaj, że ochroniłam cię przed kompromitacją.
Kuhn wstał i poszedł po kolejne piwo.
– Jasna cholera – mruknął. – Jeśli masz rację, robotę odwalił profesjonalista. Z trudem mi
to przychodzi, ale proszę o wybaczenie.
– Nie ma o czym mówić. Wiesz, jak to jest, ręka rękę myję. Ty kiedyś nam pomogłeś, ja
teraz tylko się zrewanżowałam. Ciekawe, jak jutro Hellmer, Berger i cała reszta przyjmą to, co
mam im do powiedzenia. Na razie sprawa jest dla wszystkich bardziej niż oczywista. Zdziwią się.
I dopiero wtedy zabiorą się do roboty. Najważniejsze, żeby na razie szczegóły ewentualnego
dochodzenia nie wyciekły na zewnątrz. Pod żadnym pozorem nie wolno ci o tym z nikim
rozmawiać. We właściwym czasie pierwszy dostaniesz informacje.
Kiedy skończyła, wstała, zrobiła sobie kanapkę z salami, dopiła piwo i poszła do łazienki.
Umyła zęby, rozczesała ciemne włosy, umyła dłonie i twarz, a na koniec przyjrzała się odbiciu
w lustrze.
– Idziesz do łóżka czy jedziesz do siebie? – zapytała.
– Zostaję, jeśli nie masz nic przeciwko temu – odpowiedział, przeciągając się. – Muszę
jutro wcześnie wstać. Przede wszystkim chcę przeczytać, co napiszą inni. – Podszedł do okna i je
otworzył, wpuszczając do środka wciąż zbyt gorące powietrze. Julia w sypialni zrobiła to samo,
lecz zaciągnęła zasłony, by o piątej rano nie obudziło jej słońce. Na dworze panowała niemal
bezwietrzna pogoda i bezruch. Spała już, kiedy Dominik wyszedł z łazienki. Leżała przykryta
lekką narzutą i oddychała spokojnie i regularnie.
Poniedziałek, 8.00
Komenda główna, Frankfurt.
Kiedy Julia weszła do biura, Berger, Hellmer i Kullmer siedzieli już przy swoich
biurkach. Wszyscy podnieśli głowy, mruknęli jakieś powitanie, a Berger natychmiast wrócił do
czytania porannej gazety.
– Coś interesującego? – zapytała, na co szef oderwał się od lektury i spojrzał na nią znad
okularów.
– Nic szczególnego. Dlaczego pani pyta?
– Tak tylko – odparła. – Zdarzyło się coś specjalnego? – rzuciła jakby mimochodem.
– Jakiś znany jubiler zastrzelił siebie i kochankę, niejaką Puszkinę. Krwawe zakończenie,
ale niektórzy już tak mają. Nigdy im dość, zawsze chcą więcej.
– Kogo ma pan na myśli? – dalej udawała, że nic nie wie.
– Wiesnera, a kogo innego?
Durant nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko szefa.
– Jak pan myśli, co tam się właściwie stało? – zapytała, sącząc aromatyczny napar.
– Dokładnie to, co ustalono. Wszystko zostało wiernie i prawidłowo opisane w raporcie.
Piątek, 16 czerwca 2000 Samolot z Nicei punktualnie wylądował na lotnisku we Frankfurcie nad Menem. Pierre Doux był jednym z ostatnich pasażerów, którzy znaleźli się w gigantycznym terminalu. Spojrzał na zegarek, minęła siedemnasta. Z walizką w jednej, a aktówką w drugiej ręce ruszył w kierunku wyjścia. Było parno i goręcej niż w Nicei. Niebo przybrało mlecznobłękitną barwę, a chmury skrywały tylko szczyty gór Taunus. Doux wsiadł do taksówki, której kierowca, najpewniej Turek, co chwila ocierał dłonią pot z czoła, i podał adres hotelu Marriott. W czasie jazdy nie padło ani jedno słowo, a ciszę przerywały jedynie okazjonalne wezwania z centrali radiotaxi. Przebijali się mozolnie przez korki popołudniowego szczytu, zatrzymując się na każdych światłach. Wreszcie, po kilkudziesięciu minutach, dojechali do celu. Pasażer zapłacił tyle, ile wskazał taksometr i dorzucił pięć marek napiwku. Wziął walizkę, którą wiózł obok siebie na tylnym siedzeniu, po czym wysiadł i ruszył prosto do recepcji, by się zameldować. – Monsieur Doux. – Młoda kobieta o blond włosach przełamanych rudym odcieniem uśmiechnęła się uroczo, spoglądając na niego zielonymi oczami. – Oto pana klucz magnetyczny. Prosiłabym jeszcze tylko o podpis. Niczego więcej chyba nie muszę panu wyjaśniać, bo zna pan to wszystko na pamięć. Doux złożył podpis we wskazanym miejscu, odebrał klucz, uśmiechnął się i ruszył do windy, która zawiozła go na czterdzieste trzecie piętro. Dostał ten sam pokój co zawsze, z widokiem na miasto. Coraz częściej robił tu interesy. W pomieszczeniu panował przyjemny chłód, cicho szumiała klimatyzacja. Odstawił walizkę i neseser na podłogę i podszedł do okna, by przez chwilę podziwiać imponującą panoramę Frankfurtu. Znał dużo wielkich europejskich miast, lecz uważał, że żadne inne nie ma tyle światowego uroku. Jego zdaniem Frankfurt mógł się równać z wielkimi metropoliami Ameryki, z Nowym Jorkiem i Chicago, mimo że tamtejsze wieżowce sięgały jeszcze bliżej nieba. Pierre Doux miał metr siedemdziesiąt dziewięć wzrostu, gęste, niemal czarne włosy, ciemne oczy i szczupłe, ascetyczne, lecz wyjątkowo wysportowane ciało. Wystające kości policzkowe, wąskie, kształtne usta i lekko wystający podbródek nadawały jego twarzy specyficzny charakter. Z hotelowego barku wyjął butelkę wody i nalał do szklanki. Usiadł na łóżku i wypił drobnymi łykami. Kiedy skończył, odstawił pustą szklankę na szafkę, rozebrał się i zrobił sto pompek, co dwadzieścia pięć zmieniając rękę, na której się podpierał. Potem położył się na plecach i wykonał jeszcze sto brzuszków. Kolejne dwadzieścia minut spędził na ćwiczeniach tai-chi. Doux panował nad swoim ciałem w stopniu nieosiągalnym dla przeciętnych śmiertelników. Nie palił i nie pił alkoholu, a jeśli już, to tylko przy wyjątkowych okazjach i jedynie w swoich dwóch luksusowych restauracjach w Monako i Nicei. A i wtedy najwyżej lampkę szampana. Jedyną używką, na którą sobie pozwalał, były kobiety. Po gimnastyce wziął prysznic. Odkręcał raz zimną, raz ciepłą wodę i przez dłuższą chwilę stał tak, pozwalając strumieniom opłukiwać spocone ciało. Następnie umył włosy, wytarł je i wysuszył. Włożył świeżą bieliznę, z neseseru wyjął komputer, podłączył się do hotelowej sieci i wystukał coś na klawiaturze. Odczekał chwilę, wysłał krótki e-mail, rozłączył się, zamknął laptop i nalał sobie kolejną szklankę wody. Doux był kawalerem. Tylko raz pozostawał w dłuższym związku z kobietą, który ta zakończyła z dnia na dzień. Mimo upływu dobrych dwudziestu lat na wspomnienie tamtych wydarzeń wciąż czuł ukłucie w sercu. Nie potrafił się wiązać i zdawał sobie z tego sprawę, lecz
nie robił z tego problemu. Potem tylko raz pojawiła się kobieta, do której odczuwał coś głębszego, lecz ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Bardzo go to dotknęło. Korzystał z życia, ile tylko mógł. Był zamożny, miał wielu znajomych, wśród których przewijały się postacie znane ze świata polityki, sportu czy sztuki. Nie miał jednak prawdziwych przyjaciół. Włożył luźniejsze letnie spodnie i białą koszulę z krótkimi rękawami, spryskał się wodą toaletową Xeryus Rouge, wyszedł z apartamentu i zjechał windą na parter. Był głodny. Chciał najpierw coś zjeść, a potem pojechać na Westend. Miał we Frankfurcie kilkoro znajomych, a poza tym umówił się z kobietą, z którą od lat utrzymywał bliższe kontakty. Poza francuskim mówił płynnie po niemiecku, angielsku, włosku i hebrajsku. Pierre Doux spędzał bowiem wiele czasu w podróżach w interesach. Mimo to coraz częściej czuł się jak samotny wilk, który bez wytchnienia gna wciąż przed siebie. W restauracji zamówił stek, sałatkę i sok pomarańczowy. Zauważył mniej więcej trzydziestoletnią kobietę, która co chwila rzucała w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Uśmiechnął się w duchu. Siedziała z jakimś mężczyzną dwa stoliki dalej. Wiedział, że nie miałby problemów, gdyby tylko jej zapragnął. Znał ten typ kobiet – i to aż za dobrze. A przede wszystkim umiał rozpoznać znaczące spojrzenia. Być może, pomyślał, jest żoną tego mężczyzny, a on się nią nie zajmuje, bo bardziej interesuje go liczenie pieniędzy i kolejne interesy. Tymczasem ona czuje się zaniedbywana. Kiedy skończył posiłek, spojrzał na zegarek. Piętnaście po ósmej. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął telefon, a potem wybrał numer. – Słucham – odezwał kobiecy głos. – Witaj, tu Pierre. Nic się nie zmieniło? Dziewiąta? – Oczywiście. Czekam. – Wspaniale. Już jadę. Poprosił o dopisanie posiłku do rachunku, a następnie wstał i wolnym krokiem minął stolik, przy którym siedziała zainteresowana nim kobieta. Znów spojrzała na niego kątem oka. Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się towarzyszącemu jej mężczyźnie, który wcześniej siedział do niego plecami. Stanowili parę, tyle że on był przynajmniej dwadzieścia lat od niej starszy i jedyne, co miał w sobie atrakcyjnego, to gruby portfel. Niewysoki – najwyżej metr sześćdziesiąt pięć – lekko przysadzisty i mimo przyjemnego chłodu hotelowej restauracji bardzo spocony, nie zwracał uwagi na nic poza talerzem z porcją ryby, ziemniaków i sałatki. Nie uszło uwagi Doux, że przez cały czas nie zamienili ze sobą ani słowa; zresztą pewnie nie mieli wspólnych tematów. On miał swoje sprawy, ona swoje. On swoich przyjaciół, ona swoich. Nie poznał tych dwojga osobiście, a jednak znał ich lepiej niż dobrze. Wyszedł z hotelu. Upał na dworze wciąż wisiał nad miastem jak ciężka zasłona. Taksówką dojechał do ulicy Kettenhofweg i wysiadł przed starym, ale wyjątkowo zadbanym domem. Spojrzenie na zegarek: za pięć dziewiąta. Zadzwonił domofonem, a po chwili zabrzęczał elektryczny zamek w drzwiach. Schodami dostał się na ostatnie piętro. Czekała na niego. Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała namiętnie. Miała około trzydziestu lat, krótkie ciemne włosy i pełne usta. Niebieskie oczy ciekawie kontrastowały z naturalnie brązową karnacją. Na jej twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech, a we wzroku coś wyzywającego. Była o pół głowy niższa, miała świetną figurę i choć znał piękniejsze kobiety, seks z nią zawsze stanowił wyjątkowe przeżycie. Być może chodziło o jej zapach lub zmysłowy głos z lekkim słowiańskim akcentem, ewentualnie o błyskotliwą inteligencję, którą przewyższała inne kobiety. Miała na sobie białą bluzkę bez rękawów i krótką spódniczkę. Czekała na niego boso. Poza odrobiną szminki nie nosiła makijażu – uważała go za zbędny dodatek, gdyż mógł jedynie zepsuć piękno niemal idealnej skóry. W tle cicho grała muzyka. Usiedli. Ona rozkoszowała się szampanem, on zadowolił się
wodą mineralną. – Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? – spytała, bo wiedziała, że nie lubi, jak się pali w jego obecności. – Nie. Poza tym to twoje mieszkanie i twoje zdrowie. – Dlaczego zaraz tak złośliwie? – zapytała, zapalając papierosa. – Zrobiłam ci coś? Przecież od tak dawna się nie widzieliśmy. – To przez ten upał. – Spojrzał na ścianę. – Nowy obraz? – Znasz przecież moją słabość do starych mistrzów. Żyje się tylko raz, a to oryginalny Monet… Zresztą, o czym ja mówię, przecież też wielu rzeczom nie potrafisz się oprzeć. Co cię właściwie sprowadza do Frankfurtu? – Jutro spotykam się z maklerem. Chciałbym otworzyć tu restaurację. – Tu? We Frankfurcie? – Spojrzała na niego sceptycznie. – Uważasz, że to się opłaca? – Raczej tak – odparł z charakterystycznym, uroczym uśmiechem i upił łyk wody. – Poza tym, o ile wiem, nie macie jeszcze tu restauracji z francuską kuchnią. Ale poczekajmy do jutra, wtedy będę wiedział więcej. To na razie tylko plan. – A czym zajmiemy się dzisiaj? – zapytała zmysłowym głosem i zatrzepotała rzęsami, po czym zgasiła papierosa i wyszła na balkon. – Chodź do mnie – poprosiła, widząc, że zwleka z odpowiedzią. Podszedł i spojrzał na ogród poniżej. – Co proponujesz? – zapytał, udając zaskoczenie, bo wiedział, jak bardzo lubiła te gierki, zanim przechodzili do konkretów. – Ach, wiesz, to i owo… najpierw to, a potem owo… Nie marnujmy czasu. Kto wie, kiedy znów się zobaczymy. Masz już zarezerwowany lot powrotny? – Objęła go w pasie i przesunęła dłoń na pośladek. – Na niedzielę rano. Ale w najbliższym czasie na pewno zajrzę tu jeszcze kilka razy, pod warunkiem że wypali sprawa z restauracją. Nie przewiduję jednak problemów. – W takim razie będziemy mogli się częściej widywać. Wspaniale. Wchodzimy do środka? – Wskazała głową w kierunku sypialni. Doux uśmiechnął się, wziął ją za rękę i poprowadził za sobą. Usnęli o trzeciej nad ranem. Krótko przed ósmą obudził go wewnętrzny zegar. Wstał po cichu, ubrał się i spojrzał na kobietę, która wciąż spokojnie spała. Do hotelu wrócił piechotą. Ulice były jeszcze stosunkowo puste, lecz z bezchmurnego nieba już lał się niemiłosierny żar. Śniadanie zamówił do pokoju, wziął prysznic, włożył świeże ubranie i pojechał na dworzec. Z kieszeni spodni wyjął kluczyk i otworzył skrytkę bagażową. Ze środka wyciągnął teczkę z brązowej skóry i nie zaglądając do niej, wrócił do hotelu. Tam ułożył jej zawartość na łóżku. Miał wybór, więc zastanowił się chwilę, zanim podjął decyzję. Musiał załatwić pewną sprawę. Interes. Podejdzie do tego chłodno i bez emocji jak zawsze. Umówił się dokładnie na szesnastą. W pewnym domu w Niederrad. Samotny wilk był gotów. Niedziela, 18 czerwca, 11.30 Nadkomisarz Julia Durant nie spała już od półtorej godziny. W tym czasie przeczytała kilka stron powieści Patricii Cornwell, wzięła prysznic, umyła włosy i ubrała się odpowiednio do pogody: wybrała żółtą krótką koszulkę i niebieskie szorty. Dominik Kuhn, którego poznała na jednej z konferencji prasowych pół roku temu i z którym od tamtego czasu pozostawała w bliskim związku, już dawno powinien wrócić. Niestety, jakiś pilny reportaż zatrzymał go poprzedniego wieczoru w redakcji, choć jego dyżur obejmował jedynie pracę dla weekendowego
wydania gazety. A byli umówieni do kina. Mimo nalegań nie zdradził jej, czego dotyczy materiał, którym się zajmował. Zapaliła papierosa i nakryła do śniadania. Ciemny chleb, tosty, masło, dżem i miód, a potem pomyślała, że równie dobrze może to być już wczesny lunch. Wzruszyła ramionami i dostawiła jeszcze kiełbasę i ser. Była głodna. Postanowiła, że jeśli Dominik jeszcze trochę się spóźni, zacznie sama. Otworzyła okno w salonie i czym prędzej je zamknęła, czując falę rozgrzanego powietrza. Rozejrzała się. Mieszkanie było z grubsza posprzątane, choć generalne porządki z każdym dniem stawały się coraz bardziej nieodzowne. Dwa niedopałki leżały w popielniczce, której wcześniejsza zawartość wylądowała w koszu na śmieci. Kiedy sięgała po paczkę papierosów, rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyła. – Cześć. – Pocałował ją w usta. – Wybacz, ale mieliśmy gorący news, który musimy jutro puścić. No i oczywiście byliśmy pierwsi – dodał nie bez dumy. – Co tym razem? – zapytała, siadając przy stole. – A może to tajemnica? – dodała z wyraźną kpiną. Udał, że nie słyszy zaczepki. – Zaraz ci powiem, tylko umyję ręce i odświeżę się. – Nie zamknął drzwi do łazienki. – Tyle wam to zajęło? Ta historia? Od wczoraj wieczór do dzisiejszego ranka? – zapytała z powątpiewaniem. – Niestety. – No to mów, o co chodzi? – No cóż. – Uśmiechnął się znacząco. – Gdybyś miała dzisiaj dyżur, tobyś wiedziała. – Ha, ha, ha! No, dalej, nie będę czekała w nieskończoność. – Czy mówi ci coś nazwisko Wiesner? – A powinno? – Jubiler. Teraz coś kojarzysz? – zapytał Kuhn i usiadł ciężko na krześle. Jęknął i przesunął dłonią po czole. – Ach, ten… co z nim? – Wczoraj wieczorem zastrzelił kochankę i siebie. – I dopiero teraz mi to mówisz? – Durant spojrzała na niego ze złością. – Oszczędziłabym sobie tego czekania i inaczej zaplanowała czas! A myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic. Co się dokładnie wydarzyło? Kuhn wzruszył ramionami i posłał jej przepraszający, chłopięcy uśmiech. – Sami do końca nie wiemy, ale wygląda na to, że gość musiał zwariować. Nieważne… Słuchaj, przepraszam, naprawdę nie chciałem zepsuć ci weekendu. Poza tym sprawa jest jednoznaczna. Ty w każdym razie nie będziesz musiała się nią zajmować. – A kim była ta kobieta? – Niejaka Irina Puszkina. Luksusowa prostytutka, z tego, co udało nam się dowiedzieć. Ale to wszystko powiedzą ci koledzy, jak ich zapytasz. Przypadek jednoznaczny, ale dla nas się liczy historia, która za tym stoi. – Historia, historia! Co was, dziennikarzy, rajcuje w takich tragediach? Macie gościa, który… Kuhn uniósł dłoń i przerwał jej. – Starczy, starczy! To przecież nie byle kto, tylko jeden z najlepszych i najbardziej znanych jubilerów w Niemczech! Światowy ekspert od diamentów. A cały dowcip polega na tym, że gość był żonaty, ale miał kochankę… – Na świecie jest cholernie wielu mężczyzn, którzy mają kochanki. Co w tym takiego nadzwyczajnego? – Julia wstała, podeszła do tostera i włożyła do niego dwie kromki chleba. –
Chyba tylko nazwisko, tak? – Nazwisko też, to oczywiste. – Kuhn pokiwał głową i oparł się wygodnie. – Ale są przecież jeszcze powody i okoliczności, prawda? To interesuje ludzi. Dlaczego ktoś, kto ma wszystko, zabija najpierw swoją kochankę, a potem siebie? Musi być przecież powód, bo inaczej by tego nie zrobił. Grzanki wyskoczyły z tostera. Julia podała jedną Dominikowi, drugą położyła na swoim talerzu, a potem wsunęła kolejne dwie. Kuhn nalał im kawy. Julia posmarowała swój chleb cienko masłem, położyła plasterek sera, a na wierzch jeszcze trzy plasterki salami. – I cóż znaleźliście za powód? – zapytała z jeszcze większą kpiną niż wcześniej. Dominik ponownie udał, że nie zauważył złośliwości. – Prawdopodobnie chciał się rozwieść z żoną, ale ona na każdym kroku rzucała mu kłody pod nogi. Podjął taką decyzję, kiedy nie widział już innego wyjścia. – Powiedziałeś, że prawdopodobnie… A co, jeśli się pomyliliście? – To ryzyko naszego zawodu. Bez odrobiny szczęścia ani rusz. Ale możesz mi wierzyć, tym razem mamy rację. – A jeśli nie? Rozmawiał ktoś z jego żoną? – Nie, nie zgodziła się. W ogóle dopuściła tylko kilku ludzi od was. Próbowaliśmy jeszcze dzisiaj rano, ale jest uparta. Nie będzie rozmawiała z prasą i koniec. A twoi koledzy trzymają język za zębami. Wyciągnąłem od nich tylko to, że rodzinę Wiesner dotknęła tragedia. Tyle to sam wiem. – Wspomniałeś, że ta Puszkina była prostytutką, tak? Myślisz, że ktoś pokroju Wiesnera wdałby się w romans z dziwką? – Dlaczego w takim razie ją zabił, a potem popełnił samobójstwo? – Kuhn odpowiedział pytaniem. – Nie ma innej możliwości, a przynajmniej ja jej nie widzę. – Co jeszcze wiesz? – zapytała Julia, smarując kolejną kromkę dżemem. – Udało nam się porozmawiać z kilkoma sąsiadami Wiesnera i jedną pracownicą. – I? – Kiedy zamilkł, Julia spojrzała na niego wyczekująco. – Sąsiedzi opisują go jako uprzejmego i spokojnego człowieka. Pracownica też. Twierdzi, że przy najszczerszych chęciach nie potrafi sobie wyobrazić, żeby zrobił coś takiego. – Coś takiego? Znaczy, żeby kogoś zabił? – No ta cała historia… Starała się nas przekonać, że Wiesner był wcieleniem wszelkich cnót, jeśli chodzi o małżeństwo. I mówiła to z przekonaniem. Ale wiesz, spotkałem już niejednego szanowanego obywatela, który, jak się mu bliżej przyjrzeć, ręce miał po same łokcie umazane gównem. Dlatego nie wierzę w te ckliwe opowieści. – Macie jakieś zdjęcia? – Nie, niestety. Tylko kilka starych fotografii, które dała nam ta kobieta. Na miejsce zdarzenia nie udało nam się dostać. – Na miejsce zdarzenia, czyli gdzie? – Kennedyallee. Niedaleko Instytutu Medycyny Sądowej. Miał blisko – dodał z uśmiechem. – Ale zabawne. Skąd policja wiedziała? Jeśli spotkał się tam z kochanką, to… – Od jego żony. Około ósmej wieczorem pojechała sprawdzić, co się z nim dzieje. A całą resztę możesz sobie sama dopowiedzieć. – I oczywiście „Bild” był pierwszy na miejscu. Jak wy to robicie, co? Jak to jest, że zawsze wyprzedzacie konkurencję? – Tajemnica zawodowa – odparł Dominik i uśmiechnął się bezczelnie. Z koszyka na stole wziął kromkę razowego chleba i położył na niej plasterek salami. – Policja trzyma nas na
odległość, to jakoś musimy sobie radzić sami. – Co teraz? – Jeśli mam być szczery, to jestem śmiertelnie zmęczony. Jeszcze chwila, a usnę tu na siedząco. – Całą noc byłeś na nogach? – Spojrzała na niego podejrzliwie. – Niekoniecznie na nogach, trochę siedziałem. Chcieliśmy jak najszybciej zgromadzić wszystkie informacje o życiu Wiesnera. I o tej Puszkinie też, ale na jej temat niewiele udało nam się ustalić. Miała dwadzieścia osiem lat, przyjechała z Rosji i od kilku lat mieszkała w Niemczech. Musiała mieć przynajmniej aktualne pozwolenie na pobyt, bo inaczej nie byłoby o niej żadnych oficjalnych danych. Odnotowano, że parała się prostytucją. – Gdzie puszczacie tę historię? Na pierwszej stronie? – Nie, nie sądzę. Pewnie gdzieś w okolicy trzeciej. Wiesner nie był dość znany, żeby zasłużyć sobie na jedynkę. Poza tym cały czas nie mamy jego aktualnego zdjęcia. Może mogłabyś… Julia potrząsnęła energicznie głową. – Zapomnij! Kocham cię, wiesz przecież, ale nie mogę ci pomóc. Poza tym to nie jest moja sprawa, ktoś inny się nią zajmuje. Albo wyciągniesz coś od jakiegoś policjanta, albo masz pecha. A jeśli na miejscu pracowali koledzy z nocnej zmiany, a tak właśnie przypuszczam, to tym bardziej masz pecha, bo już pewnie poszli spać. Drugorzędna sprawa bez żadnego priorytetu dla wydziału. – No dobrze, w takim razie spróbujemy coś skombinować. Będziesz miała mi za złe, jeśli zdrzemnę się dwie godzinki? – Nie, prześpij się. Ja w tym czasie posprzątam i poczytam. – Zamilkła i w zamyśleniu dotknęła palcem czubka nosa. – Słuchaj, ta dwójka została znaleziona w mieszkaniu, prawda? Czy to dom wielorodzinny? Kamienica? – Tak. Dlaczego pytasz? – A sąsiedzi? Słyszeli strzały? Zauważyli coś podejrzanego? – Nie, chyba nie. Ale rozmawialiśmy tylko z dwójką. Nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Poza tym ledwie znali Wiesnera. Tak przynajmniej twierdzili. Kuhn wstał, obszedł stół i schylił się, żeby ją objąć i pocałować. – Miałbym jedno pytanie – powiedział w końcu. – Tyle że ono nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Jesteśmy już razem od ponad sześciu miesięcy… Nie chcę naciskać ani popędzać, ale może byśmy się gdzieś przeprowadzili… razem? Może już o tym myślałaś? Bo ja tak. I nie uważam, żeby to był zły pomysł. – Pogadamy o tym kiedy indziej, dobrze? Jesteś zmęczony, wyśpij się. – Dlaczego zawsze uciekasz, kiedy poruszam ten temat? Czego się boisz? – Idź spać. Przyrzekam, że to przemyślę. – Czasem dużo bym dał, żeby wiedzieć, co się dzieje w twojej pięknej główce. Twierdzisz, że mnie kochasz, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że nie chcesz się wiązać. Nie jestem przecież zakaźnie chory, nie mam opryszczki, nie jestem żonaty i nie mam nikogo na boku. Mam jedynie dwuletnią córeczkę, którą mogę widywać raz na dwa tygodnie. To nie o to chodzi, prawda? Oboje mamy złe doświadczenia… ale skoro się lubimy i dobrze nam ze sobą… – Powiedziałam ci już, że to przemyślę, prawda? – przerwała mu nieco szorstkim tonem i zapaliła gauloise’a. – Może będziesz nieco spokojniejszy, gdy przypomnisz sobie, że po ostatniej sprawie chciałam wyjechać na rok czy dwa gdzieś na południe Francji. Ale nie pojechałam, tylko zostałam i doskonale wiesz, z jakiego powodu. Dla ciebie. Zadowolony? – Julio, ja cię naprawdę kocham. I nie potrafię sobie wyobrazić niczego piękniejszego niż
mieszkanie z tobą. Ale nie będę naciskał. – Wiem. A teraz idź się przespać. Dopaliła papierosa do końca, zdusiła niedopałek w popielniczce i ze świeżą filiżanką kawy poczekała, aż Dominik zamknie za sobą drzwi sypialni. Była zła na siebie, na swoją niepewność i niezdecydowanie. Od lat chciała znów mieć mężczyznę u swojego boku. Kiedy go w końcu znalazła, w niektórych sytuacjach zachowywała się przesadnie ostrożnie; do tego stopnia, że nie zdziwiłaby się, gdyby pewnego dnia powiedział dość i po prostu odszedł. Musiała podjąć decyzję, i to jak najszybciej, bo za nic nie chciała go stracić. Dominik był pierwszym mężczyzną od dawna, który postępował wobec niej uczciwie, nie udawał, przynosił świeże kwiaty, zapraszał na koncert albo na obiad… który zrobiłby dla niej wszystko. A najważniejsze, że zawsze mogła liczyć na jego wsparcie. – Julio, jeśli to spieprzysz, to znaczy, że masz nie po kolei w głowie – powiedziała szeptem do siebie i zamknęła na chwilę oczy. Dopiła kawę, posprzątała ze stołu i zmyła naczynia. Upał z zewnątrz przedostawał się do mieszkania i pomyślała, że byłoby cudownie mieć klimatyzację. Zamknęła okno, włączyła telewizor i zmieniła kanał na Vivę. Po chwili usiadła na kanapie, oparła nogi na poręczy i sięgnęła po książkę Cornwell. Po kilku minutach zamknęła ją, bo jej myśli uparcie krążyły wokół Wiesnera i Puszkiny. Przyszło jej do głowy, żeby zadzwonić na komendę i wypytać o szczegóły, lecz uznała, że i tak jutro z samego rana będzie na miejscu i wszystkiego się dowie. Kiedy minęła druga, poddała się i wybrała numer biura. Chciała sprawdzić, kto miał wczoraj dyżur. Güttler i Wilhelm. Z Christine Güttler rozumiała się całkiem dobrze – z nią jedną, poza Hellmerem, była na ty. Zdecydowała, że zaraz do niej zadzwoni. Odebrała po piątym sygnale, kiedy Julia chciała już odłożyć słuchawkę. – Güttler. – Cześć, Christine, Julia z tej strony. Wyciągnęłam cię z łóżka? – Nie, byłam w ogrodzie. Co się dzieje? – Dowiedziałam się właśnie o Wiesnerze. Byłaś na miejscu, prawda? – Tak. Co chcesz wiedzieć? – Co znaleźliście…? – Wszystko masz w protokole. – Rozmawiałaś z jego żoną? – Próbowaliśmy, ale była w szoku. Wyobraź sobie, że wchodzisz do mieszkania, do swojego mieszkania, i znajdujesz w środku zwłoki męża i jego kochanki. Mam wrażenie, że każdy w takiej sytuacji potrzebowałby pomocy lekarza. Szeptała cały czas, że to niemożliwe i że on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. I tak w kółko… zresztą wiesz. – A wyjaśniła może, dlaczego mąż nigdy by czegoś takiego nie zrobił? – Nie, była w bardzo złym stanie. Nie jestem pewna, czy dzisiaj jej się polepszy. Chcesz z nią porozmawiać? – Może… jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Na wszelki wypadek daj mi jej adres. Po chwili zanotowała go na kawałku papieru. – Dzięki, może tam jeszcze dzisiaj pojadę. Gdzie trafiły zwłoki? Instytut Medycyny Sądowej? – Tak, wczoraj wieczorem je tam przewieźli. – Ekipa kryminalistyczna? – Zgodnie z procedurą pojawili się na miejscu zbrodni. Szybko się zwinęli, bo nie było sensu niczego zabezpieczać. Wiesner i ta prostytutka byli całkowicie napruci. Koniak i wódka. Oboje byli nadzy… chociaż nie, ona miała na sobie pończochy.
– Wiesner trzymał broń w ręku? – Tak, berettę kalibru dziewięć milimetrów. Pociski pełnopłaszczowe. – Były robione zdjęcia? – Jasne. Nie zabezpieczaliśmy śladów, ale zdjęcia oczywiście zrobiono. – Mieszkanie zaplombowano? – Tak… Dlaczego o to pytasz? – Tak tylko. Czy coś przestawialiście? – Nie, w każdym nic o tym nie wiem. Słuchaj, chyba nie chcesz rozgrzebywać sprawy, która jest bardziej niż jednoznaczna, co? Julia, daj spokój… Nie wiem, dlaczego Wiesner to zrobił, ale sam doprowadził do sytuacji, z której nie widział innego wyjścia. Gdybyś to ty była tam wczoraj, sama byś zrozumiała. – Dobrze już, dobrze. Na kiedy będą zdjęcia? – Daj spokój. Proszę. – Chcę tylko obejrzeć zdjęcia. – Rozumiem… Już są gotowe. O ile wiem, leżą gdzieś w biurze. Jak chcesz, możesz jechać i je obejrzeć, żeby cię to już nie dręczyło. – Wybacz, jeśli cię zdenerwowałam. Czasem trafiam na sprawy, które jakoś mnie mocno poruszają. Jeszcze tylko jedno pytanie. Kiedy rozmawialiście z sąsiadami, ktoś coś słyszał? Może widział? Padły trzy strzały… ktoś powinien coś słyszeć. – Kennedyallee to bardzo ruchliwa ulica. Wystarczy otworzyć okno, żeby wszystko zagłuszyły samochody. – Czyli nikt niczego nie słyszał. – Tak w każdym razie twierdzili. – Ani kłótni, ani krzyków, ani strzałów. Oboje nadzy i pijani. Trochę to dziwaczne, nie sądzisz? – Rozumiem, do czego zmierzasz. Kiedy wczoraj ich zobaczyłam, poczułam żołądek w przełyku, możesz mi wierzyć. A potem jeszcze żona Wiesnera. Bałam się, że też będzie chciała popełnić samobójstwo. – Dzięki za informacje. Nie chcę ci zajmować więcej czasu. Do jutra. – Nie ma sprawy. Do jutra. I możesz mi wierzyć, to paskudna historia, ale zupełnie nieinteresująca dla wydziału zabójstw. Miłego dnia, pa. Julia odłożyła telefon na stół i zajrzała ostrożnie do sypialni. Dominik spał głęboko i spokojnie. Włożyła dżinsy, bluzkę i tenisówki. Pomyślała, że jeśli się pospieszy, za godzinę będzie z powrotem. Na wszelki wypadek, gdyby się obudził przed jej powrotem, napisała krótki liścik. Potem zeszła do samochodu, a po dziesięciu minutach zaparkowała pod komendą. Zdjęcia były jednoznaczne, tak jak mówiła Güttler. Irina Puszkina zginęła od dwóch strzałów, w serce i w czoło. Następnie Wiesner strzelił sobie w głowę. Broń pozostała w jego dłoni. Autopsji jeszcze nie przeprowadzono. – Gówniana sprawa, co? – rzucił funkcjonariusz, który stał obok Julii i oglądał z nią zdjęcia. – Facet miał wszystko, czego dusza zapragnie, a potem nagle coś mu… – Tak, gówniana – przerwała mu lakonicznie. – Który lekarz ma dzisiaj dyżur? – Nie mam pojęcia, musiałbym sprawdzić. – Mężczyzna po chwili wrócił. – Bock. Julia wybrała numer. Doktor zgłosił się natychmiast. – Durant z tej strony. Przepraszam, że przeszkadzam w niedzielę. Czy badał pan już ciała Wiesnera i Puszkiny? – Pani komisarz, dzisiaj niedziela, a ta sprawa nie ma w sobie niczego zagadkowego. Nie, nie badałem jeszcze ich zwłok. Ale przysięgam, że jutro z samego rana się tym zajmę.
– Czy mogę obejrzeć ciała? – Ależ oczywiście. Zapraszam jutro rano – odparł oschle. – Najchętniej obejrzałabym je jeszcze dzisiaj. Teraz, jeśli to możliwe. – Teraz?! – Bock omal się nie zakrztusił. – A to jakiś problem? – Tak, bo mamy cholerną niedzielę! – Mimo to chciałabym się z panem zobaczyć. Nie mieszka pan daleko, raptem piętnaście minut samochodem i jest pan na miejscu. Poza tym będę pana dłużniczką. – A czego pani oczekuje po tych oględzinach? Wczoraj wieczorem widziałem je przez chwilę i nic mnie w nich nie uderzyło. – Bardzo pana proszę – powiedziała Julia słodkim głosikiem. W końcu Bock skapitulował. – Za piętnaście minut w instytucie. Tylko proszę o punktualność. – Jest pan prawdziwym skarbem. – Durant uśmiechnęła się szeroko, rozłączyła się i zeszła na parking, do samochodu. Po chwili siedziała w swojej nowej corsie i pędziła na spotkanie. Na miejscu znalazła się pięć minut przed Bockiem. Profesor miał na sobie dżinsy i T-shirt. – Są w chłodni – oznajmił, wszedł do środka i włączył światło. Świetlówki zamigotały, by po chwili zalać wszystko nienaturalną, trupio białą, chłodną poświatą. W pomieszczeniu unosił się słodkawy odór śmierci. I było bardzo zimno. Łącznie znajdowało się tam czternaście ciał, z czego jedno całkowicie zwęglone. – Tutaj, z tyłu – powiedział i poprowadził Durant do stołów sekcyjnych, na których leżeli Puszkina i Wiesner. Każde miało na wielkim palcu u stopy zawieszoną karteczkę z numerem, imieniem i nazwiskiem oraz datą. Irina Puszkina miała na sobie czarne pończochy, a Wiesner był całkowicie nagi. Durant oceniła, że za życia musiał być w całkiem dobrej kondycji. Dziewczyna miała niemal doskonałą figurę, pełne, jędrne piersi, długie szczupłe nogi i krótkie blond włosy. Komisarz podeszła do zwłok i obeszła je, uważnie się przyglądając. Otwory wlotowe po kuli były bardzo wyraźne. Jeden nieco na lewo od mostka, prosto w serce, a drugi pośrodku czoła, idealnie u nasady nosa. U Wiesnera rana wyglądała nieco inaczej: strzelił sobie w głowę, przykładając broń poniżej nasady nosa, lekko po prawej stronie. Julia jeszcze przez chwilę dokładnie przyglądała się Irinie Puszkinie i Wiesnerowi. Pogładziła się po podbródku zamyślona. – Profesorze, z pana doświadczenia: jeśli chciałby pan strzelić sobie w głowę, jak by pan to zrobił? Bock spojrzał na nią zaskoczony. – Najpewniejsza metoda do włożyć lufę do ust i oprzeć o podniebienie. Stuprocentowa skuteczność. Strzał w skroń może się nie udać. Wielu tych, którzy próbowali, resztę życia spędza jako warzywa. Trzeba trafić w ważne obszary mózgu, najlepiej w płaty czołowe, skroniowe lub płat potyliczny. Przy strzale w czoło, kiedy pocisk wychodzi przez potylicę, znów mamy sto procent pewności zgonu. Dlaczego pani pyta? Nie odpowiedziała. – Pobrano obojgu krew? – Oczywiście. Zaraz, tylko sprawdzę… Tak, już mam. Puszkina dwa i trzy dziesiąte promila, Wiesner jeden i dziewięć. Czas zgonu to w przybliżeniu wpół do piątej, plus minus piętnaście minut. – Czy ktoś mający jeden i dziewięć dziesiątych promila alkoholu we krwi może tak celnie strzelać?
– Jeśli mielibyśmy do czynienia z alkoholikiem, to dwa promile nic nie znaczą, zachowuje się, jakby był zupełnie trzeźwy. Prawdziwy alkoholik jeszcze z dwoma i pół albo nawet trzema promilami może zupełnie poprawnie prowadzić samochód albo celować. To zależy od wielu czynników… – Sekcja zwłok bez problemu może wykazać, czy ktoś jest alkoholikiem, prawda? Sprawdzi pan to dla mnie? Bock uśmiechnął się po raz pierwszy od początku spotkania. – Wystarczy, że obejrzę trzustkę i wątrobę i zaraz się dowiem, czy ktoś ostro pił. Wątroba prawdę ci powie. Można też powąchać mózg i wyczuć, czy ktoś był pijany. – Wierzę panu na słowo. Czy ten samobójczy strzał Wiesnera nie wydaje się panu dziwny? – Co pani ma na myśli? – Cóż, jest dość trzeźwy, żeby zabić kochankę dwoma idealnymi strzałami, a do siebie strzela jak amator. Mógł przecież nie trafić, prawda? – Jak to nie trafić? – Mam na myśli, że niekoniecznie musiał się zabić. Mógł się tylko postrzelić i skończyć jako warzywo, jak pan to pięknie ujął. Bock potrząsnął głową. – Nie, to raczej nie wchodziło w rachubę przy zastosowanych pociskach. Pełnopłaszczowe przechodzą przez ciało na wylot. Puszkina ma dwa małe otwory wlotowe z przodu i dwa równie małe otwory wylotowe z tyłu. U Wiesnera kula też przeszła przez całą czaszkę na wylot, ale jej nie rozerwała. Chce pani zobaczyć? – zapytał z szerokim uśmiechem. – Cholera! – wyrwało się komisarz. – Czyli jednak zachował się jak profesjonalista! No dobrze, proszę w takim razie przeprowadzić autopsję i powiadomić mnie o wynikach i czy miał problemy z alkoholem. Kiedy mogę się spodziewać raportu? – Jutro w okolicach południa. Chociaż… skoro już tu jestem… tak czy inaczej siedziałem sam w domu, bo żona wyjechała do matki do Dortmundu… zaraz zajmę się tym Wiesnerem. Jak dobrze pójdzie, proszę spodziewać się telefonu za półtorej godziny, może dwie. – Dzisiaj mam wolne, więc niech pan dzwoni pod prywatny numer. Dziękuję, mam u pana dług. – Drobiazg, tutaj jest przynajmniej chłodno. Durant musiała się uśmiechnąć, słysząc makabryczny dowcip profesora Bocka. – To do usłyszenia i niech pan się nie przeziębi. Wychodząc, obejrzała się jeszcze i zapytała: – Czy odbyli przed śmiercią stosunek? – Tak przypuszczam, chyba że się rozebrali tylko przez ten upał. Julia wróciła do stołu sekcyjnego. – No dobra, to jeszcze raz od początku. Wiesner ma jeden i dziewięć dziesiątych promila, Puszkina dwa i trzy dziesiąte. Raczej mało prawdopodobne, żeby uprawiali seks, prawda? Przecież mężczyźni po nadmiernym spożyciu alkoholu mają pewne, hm, problemy. Niech pan dokładnie sprawdzi, czy znajdzie pan ślady spermy. Oba ciała trzeba pod tym kątem zbadać. Przede wszystkim interesuje mnie, czy na penisie Wiesnera… Bock podszedł do niej bliżej i uniósł prawą brew. – Czyżby miała pani jakieś podejrzenia? – Jeszcze nie, ale chcę się upewnić, że nie muszę. Może pan to dla mnie zrobić i sprawdzić wacka Wiesnera pod kątem śladów spermy i wydzieliny pochwowej Puszkiny? – Specjalnie dla pani sprawdzę jego malucha. – Bock znów wyszczerzył zęby.
– Dzięki. Kiedy znów wyszła na dwór, fala gorąca uderzyła z podwójną siłą. Zostawiła samochód na słońcu i temperatura w środku przekroczyła sześćdziesiąt stopni Celsjusza. Otworzyła drzwi, opuściła szyby i przez chwilę nie wsiadała. Dopiero po pięciu minutach usiadła za kierownicą rozgrzanego jak piec opla i uruchomiła silnik. W drodze do domu nie przestawała myśleć o Wiesnerze i Puszkinie. Coś się nie zgadzało, ale jeszcze nie miała pojęcia co. Dominik spał, kiedy weszła do mieszkania. Rozebrała się i po raz drugi tego dnia weszła pod prysznic. Potem wytarła się starannie, włożyła figi i krótką koszulkę i tak ubrana usiadła na kanapie. Zapaliła i zamyśliła się. To tylko przeczucie, intuicja, może nawet instynkt, ale czuła, że coś w tej sprawie się nie zgadza. Nie miała za to pojęcia, skąd to przeczucie się brało. Julio, wyważasz otwarte drzwi, pomyślała i podeszła do lodówki. Wyjęła puszkę zimnego piwa, otworzyła i upiła łyk, a potem jej wzrok spoczął na karteczce z zapisanym adresem żony Wiesnera. Chciała z nią porozmawiać, żeby się dowiedzieć, jakim człowiekiem był jej mąż. Tylko to, a resztę zostawi kolegom. Sama natomiast powróci do policyjnej codzienności, co ostatnio oznaczało przekopywanie się przez stosy akt. Tylko kilka słów. Nic więcej. Tylko z nią porozmawia. Niedziela, 17.45 Julia uznała, że Dominik spał już dość długo. Godzinę wcześniej zajrzała do sypialni, ale nie miała serca wyciągać go z łóżka. Kiedy chciała go obudzić, zadzwonił telefon. Zgłosiła się po drugim sygnale. – Durant. – Bock, witam. Będę się streszczał, bo chciałbym już jak najszybciej jechać do domu. Więc po kolei: wątroba, trzustka i nerki Wiesnera są w całkowitym porządku. Nie ma żadnych przesłanek, by podejrzewać go o alkoholizm, ani teraz, ani w przeszłości. Tego oczywiście nie da się nigdy wykluczyć w stu procentach, tym bardziej jeśli ktoś popija rzadko, ale na umór, jednak ogólny stan denata świadczy o czymś zgoła przeciwnym. Kolejny punkt, o którym rozmawialiśmy, to stosunek seksualny przed śmiercią. Otóż do takiego nie doszło. Zbadałem od razu Puszkinę i przynajmniej tamtego dnia z nikim nie spała. Penis Wiesnera nie został oczyszczony, bo znalazłem na nim ślady moczu, potu i włókna, ale nic więcej. I ostatnia sprawa, która pewnie panią zmartwi, na jego prawej dłoni znalazłem ślady spalonego prochu. I to chyba przesądza o wszystkim. – Tylko dlaczego oboje byli nago, kiedy zostali znalezieni? – odezwała się zamyślona. – Mnie pani o to pyta? – Bock zaśmiał się krótko. – Nie mam pojęcia, może inaczej zaplanowali sobie wieczór, a potem przyszło co do czego i… no cóż, miałem w swojej karierze znacznie trudniejsze przypadki do wyjaśniania i ten naprawdę nie wydaje się szczególnie skomplikowany… Durant przerwała jego tyradę: – Jest pan pewien, że Wiesner nie był alkoholikiem? – No dobrze, powtórzę jeszcze raz: w moim zawodzie nie używamy słowa „na pewno”. Być może pił od bardzo niedawna, dlatego wątroba ani inne organy nie noszą znamion charakterystycznych dla choroby alkoholowej. Przyjmijmy zatem, że dwa tygodnie wcześniej wpadł w ciąg i codziennie zwiększał dawkę przyjmowanych trunków. Za pierwszym razem byłby to, powiedzmy, kufel piwa, potem dwa, trzy, do tego szklaneczka koniaczku czy wódeczka i proszę, już mamy osobę uzależnioną. Dodajmy do tego kłopoty małżeńskie, finansowe czy jakieś zawirowania w firmie. Może pani nie wie, ale w takich sytuacjach alkoholizm postępuje
znacznie szybciej, niż sobie wyobrażamy. Podsumowując, zbadałem Wiesnera. Stan jego ciała i narządów wewnętrznych w znacznym stopniu wyklucza alkoholizm, jednak nie mogę zagwarantować, że jego domniemane problemy alkoholowe nie zaczęły się dwa czy trzy tygodnie wcześniej. U większości ludzi taki krótki epizod nie zostawiłby wyraźnych śladów. Czy to pani wystarczy? Julia nabrała głęboko powietrza. – Tak, profesorze, wystarczy. Dziękuję za pracę w niedzielę. Najwyraźniej trochę się zagalopowałam. Kiedy otrzymam pełen raport sekcyjny? – Jutro po południu. Nie otwierałem jeszcze czaszki, bo to najchętniej zostawiam naszemu małemu Quasimodo. – Zaśmiał się, mówiąc o swoim asystencie, który niemal w ogóle się nie odzywał, lecz zadania w prosektorium wykonywał z niewiarygodną skrupulatnością i biegłością. Największą przyjemność sprawiało mu otwieranie czaszek, przy czym upodobał sobie korzystanie z ręcznej piłki do kości. Jednak tylko niektórzy zwracali na to uwagę, ponieważ skrupulatność była przecież niezbędna w pracy dobrego patologa. – Poza tym jutro spodziewamy się wycieczki studentów i kilku urzędników. Chciałbym mieć dla nich jakiś program artystyczny. Niestety, musiałem zaszyć ciało Wiesnera, ale wszystkie kawałki poukładałem na swoje miejsce. Jeśli nie ma pani więcej pytań, najchętniej pojechałbym już do domu. Miłego popołudnia. A przysługę odda mi pani przy jakiejś okazji. – Słowo się rzekło. I jeszcze raz dziękuję. Miłego popołudnia. Rozłączyła się. Nie zauważyła, że Dominik się obudził i stoi za nią. Przeciągnął się, ziewnął szeroko i przetarł oczy. – Już prawie szósta – powiedział z wyrzutem. – Dlaczego dałaś mi tyle spać? Chciałem spędzić z tobą popołudnie, bo wieczorem znów muszę być w redakcji. To mój news i nie chcę, żeby ktoś majstrował przy tekście. Poza tym w każdej chwili możemy dostać coś od policji. – Kiedy chcesz jechać? – Wezmę prysznic, załatwię, co mam do załatwienia, i najpóźniej o wpół do dziesiątej, dziesiątej jestem z powrotem. Nie jesteś zła? Julia potrząsnęła głową. – Taką masz pracę – odpowiedziała i zapaliła papierosa. – Co robiłaś, kiedy spałem? – zapytał Dominik, obejmując ją. – Czytałam, oglądałam telewizję… to i owo – odparła. – Lepiej się przygotuj i jedź, bo ktoś ci sprzątnie historię sprzed nosa. – O to się akurat nie boję, nikt jej nie ruszy. A jeśli ktoś się zapomni, to dostanie pstryczka w nos i będzie wiedział, że powinien trzymać się z dala. Durant uśmiechnęła się, oswobodziła z jego objęć i podeszła do okna. Upał w mieszkaniu stał się nie do wytrzymania, a prognoza pogody na najbliższe dni zapowiadała jeszcze wyższe temperatury, ponoć nawet trzydzieści pięć stopni. Trzydzieści pięć stopni w mieście takim jak Frankfurt oznaczało piekło na ziemi. Pomyślała o swoim biurze, które w takie dni zmieniało się w rozgrzany piec. Dominik brał prysznic, słyszała szum wody. Dlaczego aż tak zainteresował ją ten przypadek? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że musi poznać żonę Wiesnera. I to najlepiej jeszcze dzisiaj wieczorem. Może jej stan poprawił się na tyle, że będzie mogła rozmawiać. Oczywiście słowem nie wspomni o tym Dominikowi, bo w gruncie rzeczy to nie jego sprawa. Kiedy tylko wyjdzie z domu, ona wsiądzie do swojego samochodu i pojedzie do Glashütten, gdzie mieszkała wdowa. Nie miała pojęcia, jakim jest człowiekiem, lecz potrafiła sobie wyobrazić, co przeżywała, kiedy znalazła swojego męża, nago, z martwą prostytutką. Zgasiła papierosa, dopiła piwo, które zdążyło zwietrzeć i straciło przyjemny chłód. Pustą puszkę wyrzuciła do śmieci. Przeszła do sypialni i pościeliła łóżko,
a potem uchyliła okno. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, nieco po lewej stronie, a gorący wiatr trochę zelżał. Dominik wyszedł z łazienki. Miał na sobie dżinsy i krótką koszulkę, a przy pasku telefon komórkowy. Pokój wypełnił zapach jego dezodorantu. – Będę leciał. Wybacz, że zawaliłem ci cały weekend, ale pociesz się tym, że następny dyżur mam dopiero za trzy tygodnie. – A ja cały przyszły tydzień. Może się zdarzyć, że będziemy się rzadko widywali – odparła Julia i pocałowała go. – Znikaj już. – Do zobaczenia. Na pewno wrócę przed dziesiątą. I pamiętaj, że cię kocham. – Pamiętam. Wyszedł. Julia podeszła do okna i patrzyła, jak Dominik podchodzi do samochodu i odjeżdża. Kiedy tylko zniknął za rogiem, szybko włożyła dżinsy, bluzkę i espadryle. Następnie złapała torebkę, w drodze do drzwi włączyła automatyczną sekretarkę i wyszła z mieszkania. Było piętnaście po siódmej, a droga do Glashütten zajmie przynajmniej pół godziny. Miała nadzieję, że nie będzie dużego ruchu, bo chciała wrócić przed Dominikiem. W czasie jazdy słuchała Bon Jovi, a pęd powietrza wpadającego przez otwarte okna przyjemnie schładzał wnętrze. Po trzydziestu pięciu minutach zatrzymała się przed ogromnym domem. Wszystkie okna od frontu zabezpieczały białe kute kraty. Julia zawodowym spojrzeniem omiotła fasadę i natychmiast zauważyła dyskretny system alarmowy i ukryte czujniki ruchu. Znad wejścia spoglądał obiektyw kamery. Zadzwoniła. Przez dłuższy czas nikt się nie zgłaszał, więc chciała wracać do samochodu, lecz akurat wtedy odezwał się kobiecy głos. Niedziela, 19.50 – Pani Wiesner? – zapytała Julia. – Tak. Czego pani chce? Jeśli jest pani z prasy, nie mam nic do powiedzenia. – Nadkomisarz Julia Durant, policja kryminalna. Proszę, oto moja legitymacja. Czy mogłybyśmy zamienić kilka słów? – Już schodzę – odparła wdowa znużonym głosem. Miała młodzieńczy wygląd, do którego nie pasowały mocno podkrążone oczy. Jeszcze raz poprosiła Julię o okazanie legitymacji i dopiero wtedy wpuściła ją do środka. – Proszę – powiedziała. Julia znalazła się w domu, w którym można było zapomnieć o upale na dworze. Takie wille rzadko ogląda się nawet z zewnątrz. Przedpokój, hol, salon czy ogród obsadzony sosnami – wszystko miało tu ogromne rozmiary. Obok wielkiego tarasu znajdował się basen, a przy nim stało kilka otwartych parasoli przeciwsłonecznych, kilka leżaków i dwa stoliki. Wszędzie panował porządek, lecz w przeciwieństwie do innych domów bogaczy, w których miała okazję bywać, tutaj nie miało się poczucia sterylności. Zewsząd promieniowało przyjemne ciepło i przyjazna atmosfera. – Woli pani usiąść na zewnątrz czy zostaniemy w salonie? – zapytała pani Wiesner, która była nieco niższa od Julii. Miała gładkie, zaczesane za uszy włosy w kolorze brązu wpadającego w rudy i zielone oczy. Młodzieńczy wygląd podkreślały piegi na nosie i ramionach. Skórę na twarzy i szyi miała gładką i bez zmarszczek, dłonie wąskie o smukłych palcach i miły, ciepły głos – wyglądała na jakieś trzydzieści lat. Włożyła długą do kostek, białą, obszerną suknię i była boso. Policjantka rozejrzała się szybko. Na ścianach wisiały obrazy mistrzów surrealizmu, a nieco z boku stał błyszczący czarny fortepian z nutami na podstawce. Całości dopełniały pięknie dobrane rośliny doniczkowe. – Napije się pani czegoś? – zapytała gospodyni.
– Wody mineralnej, jeśli można. Usiadły na zacienionym tarasie przy okrągłym białym stole. – Jak mogę pani pomóc, pani…? Przepraszam, zapomniałam, jak się pani nazywa. – Durant, Julia Durant. – Ramona Wiesner – odpowiedziała z przepraszającym uśmiechem. – Chodzi więc o… – Chciałam się z panią spotkać, by przekazać wyrazy współczucia, ale jednocześnie zadać też kilka pytań. Czy jest pani w stanie na nie odpowiedzieć? Ramona Wiesner westchnęła, sięgnęła po szklankę i przez chwilę obracała ją w palcach. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle jestem w stanie coś zrobić. Wiem jedynie, że od wczoraj moje życie zmieniło się diametralnie. W najgorszych koszmarach czegoś takiego bym się nie spodziewała. Muszę i z całą pewnością dam sobie w końcu z tym radę, ale w tej chwili całość wydaje mi się tak nierealna… jak zły sen, jeśli mnie pani rozumie. Jeszcze wczoraj przed południem Andreas, mój mąż, przyszedł się pożegnać, a potem… – Zamilkła. Po jej policzkach stoczyło się kilka łez. Odstawiła szklankę, z pudełka na stole wyjęła chusteczkę i osuszyła oczy. – Przepraszam, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że nie żyje. I ten widok… on i tamta kobieta, oboje nadzy… Nigdy tego nie zapomnę. To zbyt straszne. Nie pamiętam, co było potem. – Zadzwoniła pani na policję – przypomniała jej Julia. – Tak, oczywiście. Ale cała reszta po prostu zniknęła. Przez całą noc nie mogłam zasnąć, a mimo to nie pamiętam, co się ze mną działo. – Ma pani dzieci? – Tak, dwójkę. Wczoraj wysłałam je do rodziców. Mieszkają w Kronbergu. – Ile lat mają pani dzieci, jeśli mogę zapytać? – Sebastian ma sześć lat, a Tania cztery. Nie chcę, żeby tu były podczas całego tego zamieszania. Są zbyt małe, a poza tym i tak nic by nie zrozumiały. Moi rodzice dobrze się nimi zajmą. – A pani została sama w tym wielkim domu? – Na razie… i tak nie zniosłabym nikogo w pobliżu. Przez kilka dni nie chcę nikogo widzieć i z nikim rozmawiać. Wyłączyłam nawet telefon. Nie wyobraża sobie pani, co się tutaj działo wczoraj wieczorem i jeszcze dzisiaj rano. Telefon dzwonił praktycznie bez przerwy. A to prasa, a to mój szwagier, przyjaciele, znajomi… W końcu powiedziałam dość. – Jeśli pani woli, mogę wrócić kiedy indziej. – Nie, nie to miałam na myśli. – Ramona Wiesner uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Pani mi nie przeszkadza. A poza tym nie pojawiła się tu pani bez przyczyny, prawda? – Chciałam dowiedzieć się czegoś o pani mężu. Jakim był człowiekiem? – Do wczoraj żyłam w przekonaniu, że był najcudowniejszym mężczyzną na świecie – odparła, odwracając wzrok. – Do wczoraj żyłam w bajkowym, złudnym świecie. Dlaczego nam to zrobił? – Spojrzała ze smutkiem. – Mnie i naszym dzieciom? Co zrobiłam źle, że musiał z inną kobietą… Potrafi mi pani odpowiedzieć? Julia potrząsnęła głową. – Nie, niestety. Czy mimo to odpowie mi pani na kilka pytań na jego temat? Ramona wzruszyła ramionami. – Oczywiście. Zadając pytania i oczekując odpowiedzi, można dowiedzieć się znacznie więcej, niż tylko domyślając się niektórych rzeczy. Proszę bardzo. – Pani mąż miał czterdzieści dwa lata, zgadza się? – Tak. – Czy oceniłaby pani swoje małżeństwo jako szczęśliwe i udane?
Ramona Wiesner zaśmiała się gorzko. – Do wczoraj tak. Do wczoraj byłam pewna, że mam najwspanialszego męża na świecie. A dziś? Dziś mam wrażenie, że nasze pozornie szczęśliwe małżeństwo było tylko przykrywką. – Czy kiedykolwiek odniosła pani wrażenie, że w życiu męża pojawiła się inna kobieta? – Nie, nigdy. Wręcz przeciwnie. Wie pani, kobieta zazwyczaj wyczuwa, że mąż znalazł sobie inną. To drobiazgi, późniejsze powroty do domu, dziwne spojrzenia, jakieś uwagi, przesadna grzeczność, obcy zapach, brak seksu… Ja żadnego z tych objawów nie zauważyłam. Bardzo dobrze było nam w łóżku. Nigdy na dłużej nie wyjeżdżał beze mnie. Wyjątkiem było dziesięć czy dwanaście krótkich pobytów na giełdzie diamentów w Antwerpii. Ale nawet tam wziął mnie kilka razy ze sobą. Nie mam pojęcia, jak mu się udało tak długo mnie zwodzić. – Powiedziała pani, że było wam dobrze w łóżku. Nie chodzi mi o jakieś intymne szczegóły, ale chciałabym usłyszeć, co ma pani na myśli? Ramona Wiesner uśmiechnęła się słabo i spojrzała na splecione palce. – Kochaliśmy się przynajmniej dwa razy w tygodniu, a często więcej. Pobraliśmy się jedenaście lat temu, lada chwila będzie dwanaście – ślub odbył się ósmego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Znam kilka innych małżeństw, w których dość szybko zniknęło zainteresowanie partnerem. Z nami było inaczej. Zupełnie inaczej. Od pierwszego dnia znajomości bardzo o mnie dbał i nigdy nie przestał się starać. Przynajmniej dwa razy dziennie dzwonił z pracy, a od czasu do czasu kupował bez okazji jakiś drobiazg. I nigdy nie były to rzeczy nieprzemyślane, ot tak, żeby coś mi dać. On to zawsze planował i szukał odpowiedniego prezentu. Za każdym razem miałam przeświadczenie, że on mnie pragnie i chce mojego szczęścia. I tak było, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Andreas to mężczyzna, o którym zawsze marzyłam. Miałam pewność, że nasza miłość przetrwa wszystko i razem się zestarzejemy, a pewnego dnia razem odejdziemy, ramię w ramię. A teraz jego już nie ma, a ja zostałam sama. – Czyli nic nie wskazywało na jego niewierność? – Nie, absolutnie nic. Wyczułabym coś. Cokolwiek. Z drugiej strony zakochana osoba patrzy na bardzo wiele rzeczy przez różowe okulary. I to mógł być mój błąd. Nie dostrzegłam w porę sygnałów ostrzegawczych. – Nie, proszę tak nie mówić. Kolejne pytanie: czy może mi pani dokładnie opisać, co pani zobaczyła wczoraj po wejściu do mieszkania? Ramona Wiesner zamrugała powiekami i zmarszczyła czoło. – Obawiam się, że nie rozumiem… Julia Durant przymknęła oczy i zamyślona dotknęła palcem czubka nosa. – Dobrze, zadam to pytanie inaczej. Jak wyglądał pani wczorajszy dzień? – Jak zawsze wstaliśmy przed wpół do ósmej, zjedliśmy śniadanie, a potem mąż się pożegnał i pojechał do pracy. – Do Frankfurtu? – Tak. – Czy dzwonił w trakcie dnia? – Tak, około południa. Powiedział, że wróci nieco później, bo ma o czwartej jakieś spotkanie z klientem. Ale że będzie najpóźniej o szóstej w domu. – Znów zaśmiała się gorzko i po chwili kontynuowała: – Gdybym nie była taką idiotką, tobym się domyśliła, o jakie spotkanie chodzi… ale wspomniałam już, że patrzyłam na wszystko przez różowe okulary… – Często się tak zdarzało? – zapytała Julia. – Prywatne spotkania z klientami? – Ramona Wiesner ściągnęła usta i odpowiedziała: – Od czasu do czasu. Mój mąż był ekspertem w sprawach diamentów. Miał różnych klientów.
Niektórzy składali dziwne albo tak olbrzymie zamówienia, że woleli, by to on pojawił się u nich. Czasem spotykali się w naszym mieszkaniu na Kennedyallee. Rzecz jasna, w wyjątkowych sytuacjach. – Jeśli już zdarzały się takie spotkania, czy pani mąż trzymał się ustalonych godzin? – Tak. – Ale nie wie pani, z kim wczoraj miał się spotkać? – Nie, nie powiedział mi. Ale też rzadko rozmawialiśmy o jego interesach. Właściwie tylko wtedy, kiedy klient składał jakieś naprawdę ekstrawaganckie zamówienie. Ktoś na przykład chciał dać żonie porcelanową gęś, przy czym chciał, żeby miała oczy z diamentów, naszyjnik z szafirów, rubinów i szmaragdów, a w dziobie różę wysadzaną rubinami. Doskonale pamiętam tamto zamówienie… Wyjątkowo nas rozbawiło. Będzie mi brakowało jego śmiechu… nawet bardzo. Julia spojrzała na siedzącą naprzeciwko kobietę i pomyślała, że coraz bardziej ją lubi. Nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś, co czyniło ją wyjątkową. Emanowała ciepłem, dzięki któremu dobrze czuła się w jej obecności. Nie należała do zblazowanych nuworyszy; była bardzo naturalna. – Wróćmy do wczorajszego dnia. O której godzinie zaczęła się pani niepokoić, że męża jeszcze nie ma? – Trochę przed siódmą. Próbowałam dzwonić do niego na komórkę, ale zgłaszała się poczta głosowa. Poprosiłam nianię, żeby położyła dzieci, i wiedziona jakimś przeczuciem pół godziny później pojechałam do Frankfurtu. – Do mieszkania na Kennedyallee? – Tak. Mówiłam wcześniej, że spotykał się tam z klientami. Zgadywałam. I znalazłam go tam… z tą kobietą… – W jej oczach na powrót pojawiły się łzy, które natychmiast otarła. – Czy drzwi były zamknięte na klucz? – Nie. Były po prostu zatrzaśnięte. – Co pani dokładnie zobaczyła, kiedy weszła pani do środka? – Nadkomisarz obserwowała uważnie twarz Ramony. – Jego i ją. I nic poza tym. Niczego nie pamiętam. Ale proszę mi wierzyć, to wystarczyło. – Czy rzuciło się pani w oczy coś wyjątkowego? Albo coś dziwnego? – Co ma pani na myśli? – O samo mieszkanie. Czy wszystko wyglądało w nim tak, jak ostatnim razem, kiedy je pani widziała? – Tak, dokładnie – odparła Ramona Wiesner z wahaniem. – Ale do czego pani zmierza? – Zaraz wszystko wyjaśnię. Do mieszkania weszła pani tuż przed ósmą, tak? – Tak. – I od razu zobaczyła pani męża i tamtą kobietę. Skąd wzywała pani policję? – Najpierw sparaliżował mnie strach, a potem wybiegłam na ulicę i zadzwoniłam z samochodu. Nie mogłam zostać w mieszkaniu. – Kiedy przyjechała policja? – Nie mam pojęcia. Mówiłam już, że byłam jak sparaliżowana. Straciłam poczucie czasu. Wiem tylko, że chwilę po policji pojawiła się też prasa. Co za świnie! Żerują na takich tragediach. Dla nich liczy się sensacja i nic więcej! Najchętniej bym ich pozabijała. Julia odetchnęła kilka razy głęboko, zamknęła oczy i pomyślała o Dominiku. Pojawił się na miejscu zbrodni jako jeden z pierwszych, żeby zdobyć wyłączność. Będzie musiała z nim porozmawiać i wyjaśnić, że nie odpowiada jej ten rodzaj dziennikarstwa sensacyjnego. Naraz przypomniała sobie o znajomym, który został niemal zrujnowany przez uważający się za
poważny magazyn informacyjny. Dziennikarze w pogoni za sensacyjnym newsem zmienili mu życiorys i wymyślili kilka nowych faktów, żeby dopasować go do zaangażowania w przestępczość zorganizowaną. Tymczasem jej znajomy nigdy nie zrobił niczego, czego mógłby się wstydzić. Ani dziennikarze, ani redaktor naczelny nie uznali za konieczne przeprosić za swoje kłamstwa, kiedy leżał po próbie samobójczej w szpitalu. Naczelny, Werner Kleist, wyjaśnił tylko, że puścił jedynie wiadomości, które zgromadzili jego dziennikarze w rozmowach z zainteresowanym. A czwórka reporterów zeznała pod przysięgą, że taka jest prawda, i nie zmienili ani słowa z tego, co usłyszeli. Wiedziała, że skłamali. Każdy wiedział, lecz nikt nie odważył się wystąpić przeciwko potężnemu magazynowi. Mieli pieniądze, władzę i mogli zniszczyć praktycznie każdego. Od tamtego czasu bała się takiego dziennikarstwa. Wróciła myślami do Ramony Wiesner. – Czy zajął się panią lekarz? – Ktoś odwiózł mnie do domu. Dostałam zastrzyk, który niewiele mi pomógł. Potem zadzwoniłam do rodziców i poprosiłam, żeby przyjechali po dzieci, i powiedziałam niani, że przez najbliższych kilka dni będzie miała wolne. Chciałam zostać sama. – Czy pani mąż pił? – zapytała Julia. Ramona Wiesner spojrzała na nią, mrużąc oczy, i ledwie zauważalnie potrząsnęła głową. – Nie rozumiem? Co miał pić? – Alkohol. Czy pani mąż często pił alkohol? – A skąd ten pomysł? Andreas był abstynentem. Od kiedy się znamy, nie widziałam, żeby wypił choćby łyczek czegoś mocniejszego. Nawet w sylwestra toast wznosił szklaneczką soku. Dlaczego to panią interesuje? – Pani mąż naprawdę nigdy nie pijał alkoholu? – powtórzyła Julia. Była spięta, wręcz rozdygotana. Żeby się uspokoić, wyjęła z kieszeni paczkę papierosów i położyła na stole. – Czy będzie pani przeszkadzało, jeśli zapalę? – Tutaj, na zewnątrz, może pani palić do woli. Proszę tylko chwilę poczekać, przyniosę popielniczkę. Wdowa wstała i chwilę później wróciła z kryształową popielniczką. Stanęła przy barierce na skraju tarasu i przyjrzała się uważnie policjantce. – Mój mąż nie pił nigdy alkoholu i mogę to przysiąc na wszystko, co jest mi drogie. Wiedziałabym, gdyby było inaczej. Nawet kilka razy znajomi stroili sobie z niego żarty. Nie pił ani nie palił. – Dziwne – odparła Julia i również wstała. – We krwi pani męża stwierdzono jeden i dziewięć dziesiątych promila alkoholu. Może to pani jakoś wyjaśnić? – Słucham? – wyrwało się Ramonie. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma. – Andreas? Mój mąż? Prawie dwa promile alkoholu? Ależ to śmieszne! Nie, to niemożliwe! Musieliście się pomylić. To niemożliwe. – Nie pomyliliśmy się. Informacja pochodzi od lekarza sądowego. Kobieta miała dwa i trzy dziesiąte promila – wyjaśniła spokojnie. Ramona odsunęła się od barierki i zaczęła chodzić w kółko. – No dobrze, załóżmy, że był pijany. Tyle że to bez sensu, to idiotyczne! No ale dobrze, załóżmy, że lekarze się nie pomylili. – Zatrzymała się naprzeciwko Julii i popatrzyła jej w oczy. – W takim razie stało się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jeszcze nie. Nigdy nie pił alkoholu. Brzydził go sam zapach. Jeśli obok Andreasa stanął ktoś, kto wcześniej pił wódkę albo nawet piwo, szukał sobie innego miejsca. Nienawidził alkoholu, i tyle. – Z jakiegoś konkretnego powodu? – Nie mam pojęcia. Na przyjęciach u nas w domu nigdy nie było napojów wyskokowych.
Mąż potrafił z różnych soków i owoców przyrządzać doskonałe koktajle. Gdy goście się rozjeżdżali, żaden nie musiał się obawiać kontroli policyjnej. Julia zaciągnęła się ostatni raz papierosem i zgasiła go. – Czy mieli państwo jakąś broń? – Z racji zawodu mój mąż miał pozwolenie na broń. Jeden pistolet trzymał w domu, drugi w firmie. Ale żaden z nich nie został nigdy użyty – wyjaśniła Ramona. – Wie pani może, jakiego były typu? – Jeśli poczeka pani sekundkę, sprawdzę szybko w papierach. – Proszę się nie spieszyć. – Julia uśmiechnęła się. Zeszła z tarasu na zadbany, ogromny trawnik i podeszła do basenu. Słońce schowało się już za drzewami po prawej stronie, a jej wewnętrzny głos robił się coraz głośniejszy i głośniejszy. Wiedziała, że może na nim polegać. Już kiedy Dominik opowiadał jej o tej sprawie, czuła dziwaczne mrowienie w brzuchu. Teraz słabe podejrzenie przeistaczało się powoli w całkowitą pewność, że Andreas Wiesner nie popełnił samobójstwa. Tyle że wykazanie tego będzie trudne, a poza tym trzeba znaleźć motyw. Przede wszystkim należałoby ustalić, co łączyło Wiesnera z martwą prostytutką? Dlaczego oboje byli nadzy? I pijani? Może jednak samobójstwo? Dlaczego? Rozum i instynkt mówiły dwoma różnymi językami, lecz treść była podobna. Ramona wróciła na taras i zastała Julię nad basenem, pogrążoną w myślach. Nadkomisarz obróciła się na dźwięk kroków. – Mam tu wszystko. Proszę spojrzeć, pani pewnie więcej z tego zrozumie. – Mówiąc to, podała jej papiery. – Walther kalibru dziewięć milimetrów i dwudziestkadwójka smith & wesson – mruknęła Julia. – Czy to jedyna broń, jaką państwo mieli? – Tak myślę. – A beretta, też dziewięć milimetrów? – Nie, nie miał takiej. Dlaczego pani pyta? – Bo jej właśnie użył. – Pierwszy raz słyszę, żeby miał jeszcze jakąś broń poza tymi dwiema sztukami. – Przerwała. Dopiero po chwili mówiła dalej. – Kim była ta kobieta? – Z tego, co wiem, prostytutką. Ramona Wiesner zaśmiała się piskliwie. – Mój mąż i prostytutka?! Boże, wszystkiego bym się spodziewała, ale nie czegoś takiego. Robi się coraz gorzej. – Ma pani jakieś zdjęcia męża? – Oczywiście. – Mogłabym rzucić okiem? – Chodźmy do domu. Kobiety wróciły do przestronnego salonu wyłożonego naturalnym marmurem. Julia usiadła na beżowym skórzanym fotelu, a Ramona podeszła do sekretarzyka w stylu chippendale i z szuflady wyjęła album. – Tutaj znajdzie pani w miarę aktualne zdjęcia – powiedziała, kładąc go na stole. Niektóre pokazywały Andreasa z dziećmi, inne z żoną, a na jeszcze innych widać było całą rodzinę. Wiesner z fotografii sprawiał sympatyczne wrażenie. – To zostało zrobione niecały rok temu na jakimś letnim festynie. – Ramona wskazała na jedno ze zdjęć. Stał na nim obok żony, którą obejmował ramieniem, w drugiej ręce trzymał szklankę soku. Pani Wiesner chciała przerzucić stronę, lecz Julia powstrzymała ją szybkim ruchem dłoni.
– Sekunda – powiedziała wpatrzona w fotografię. – Czy mogłabym pożyczyć je na kilka dni? Dostanie je pani, rzecz jasna, z powrotem. – Oczywiście. Ale o co… – Nie mogę jeszcze pani niczego konkretnego powiedzieć, ale… Zaraz, zaraz! No oczywiście! – Julia zaczęła gwałtownie myśleć. Przypomniała jej się wizyta w Instytucie Medycyny Sądowej i twarz Wiesnera. Spróbowała przypomnieć sobie zdjęcia z miejsca zbrodni i częściowo jej się to udało. – Czy pani mąż był prawo- czy leworęczny? Ramona Wiesner spojrzała na nią zaskoczona. – Wprawdzie nie mam pojęcia, dlaczego pani o to pyta – odparła po chwili – ale był leworęczny. I to do tego stopnia, że kiedyś powiedziałam mu, że prawą dłoń ma chyba tylko do ozdoby. Nic nią nie potrafił zrobić, w zasadzie tylko teczkę w niej nosił. Miał szczęście, jeśli w zabawie udało mu się nią złapać piłkę. Julię ogarniało coraz większe zdenerwowanie, co nie uszło uwagi Ramony. – Czy coś nie tak? Poczuła się pani niedobrze? – Nie, nie, wszystko w porządku. Muszę tylko ułożyć kilka spraw w głowie. Twierdzi pani, że wasze małżeństwo było bardzo udane i szczęśliwe, mąż nigdy nie pił alkoholu i był leworęczny. Czy w ostatnim czasie zauważyła pani w nim jakąś zmianę? Może stał się bardziej nerwowy albo wręcz przeciwnie, bardziej zamknięty niż dotychczas? Ramona Wiesner zastanowiła się. Opadła na oparcie fotela, założyła nogę na nogę i przez chwilę milczała. W końcu spojrzała na policjantkę. – Jak nad tym pomyślę, to rzeczywiście się zmienił. Był spokojniejszy, ale jednocześnie bardziej skory do okazywania gwałtownych emocji. Wiem, co pani sobie teraz może pomyśleć, więc szybko wytłumaczę, jak się zachowywał wcześniej i ostatnio. Od kiedy się poznaliśmy, zawsze był wcieleniem spokoju i opanowania. Nigdy nie zachowywał się głośno czy gniewnie, był wyjątkowo zrównoważonym człowiekiem. Oczywiście, że czasem zdarzały się nam kłótnie, ale zna pani pary, które się nie kłócą? Tyle że u nas nigdy nie trwało to długo i nie krzyczeliśmy na siebie. Andreas też nigdy nie podniósł ręki na dzieci, nie mówiąc już o tym, żeby mnie próbował uderzyć. Ale około roku temu zaczął się delikatnie zmieniać, zamykać w sobie. Denerwowały go różne drobiazgi – nie żeby zaraz był zły, ale robił się nerwowy. Nie zastanawiałam się nad tym, bo to zdarzało się sporadycznie, a ogólnie był równie opanowany jak wcześniej. Zmianę zachowania przypisywałam kryzysowi wieku średniego, który przecież w końcu minie. Więcej nic mi nie przychodzi do głowy. – Bardzo mi pani pomogła. Naprawdę. I myślę że może pani zachować tylko te najlepsze wspomnienia o mężu. – Julia wstała. – Jak? Po tym, co zobaczyłam? – odparła Ramona gorzko. – Mam jedynie pewne przypuszczenia, których jeszcze nie potrafię udowodnić… – Jakie przypuszczenia? – przerwała jej zniecierpliwionym głosem. – Nie chcę mówić o czymś, na co nie mam dowodów, żeby nie wzbudzać w pani fałszywej nadziei… – Proszę, niech pani wzbudzi we mnie nadzieję! Jeśli będzie fałszywa, nie będę miała do pani pretensji, bo nie może być już gorzej, niż jest. Proszę mi zdradzić, o czym pani myślała? Durant usiadła z powrotem w fotelu i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w żonę Andreasa Wiesnera. W jakiś sposób przypominała jej koleżankę, Susanne Tomlin, choć z wyglądu były zupełnie inne. Miała w sobie coś, co sprawiało, że czuła do niej sympatię. I dlatego też nie chciała zadawać jej więcej bólu. Zastanawiała się, czy powinna mówić, czy lepiej milczeć. W końcu postanowiła.
– Podejrzewam, ale proszę pamiętać, że to tylko przypuszczenie, podejrzewam mianowicie, że pani mąż został zamordowany. Widzę wiele przesłanek, które by na to wskazywały. Muszę tylko znaleźć dowody, żeby je potwierdzić. Ramona Wiesner przełknęła głośno ślinę, a w jej oczach pojawiła się konsternacja. – Naprawdę? To było morderstwo? – Tak jak powiedziałam, to tylko przypuszczenie. Tylko. Chyba pani już rozumie, dlaczego nie chciałam o nim mówić. – Co sprawiło, że ma pani takie podejrzenia? – Po pierwsze, państwa małżeństwo było bardzo udane, i to na wszystkich płaszczyznach, o jakich rozmawiałyśmy. Po drugie, pani mąż był abstynentem, a kiedy go znaleźliśmy, miał sporo alkoholu we krwi. Po trzecie, pani mąż był leworęczny, tymczasem broń trzymał w prawej dłoni. To sprawy, o których będę chciała jutro porozmawiać z kolegami z wydziału. Możliwe, że mamy do czynienia ze zbrodnią, której sprawca starał się zatrzeć za sobą ślady, każąc nam myśleć, że to zabójstwo połączone z samobójstwem. – A tamta kobieta? Durant wzruszyła ramionami. – Jaki jest jej udział w tym wszystkim, pozostaje na razie tajemnicą. Proszę tylko pamiętać, że cały czas toczy się dochodzenie. Ramona Wiesner wstała i wyszła na taras. Kiedy Julia stanęła obok niej, zobaczyła, że bezgłośnie płacze, a łzy ściekają jej po policzkach. I cała drżała. – Kto mógł coś takiego zrobić? – zapytała po chwili słabym głosem. – Jaką trzeba być bestią, żeby się do tego posunąć? Przecież to nie są już ludzie, tylko zwierzęta! Kto?! – Jeśli się nie mylę i było to morderstwo, znajdziemy sprawcę. Ma pani moje słowo. A coraz więcej szczegółów utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z podwójnym zabójstwem. Czy mogę panią zostawić samą? Ramona Wiesner potaknęła. – Od wczoraj wypłakałam tyle łez, że trochę więcej nie robi mi już różnicy. Ale jeśli miałabym pewność, że Andreas… nigdy nikogo tak nie pokocham. Byliśmy dla siebie stworzeni. Proszę do mnie zadzwonić, kiedy tylko będzie coś wiadomo, dobrze? – Oczywiście. Może się też zdarzyć, że już z samego rana przyjadę panią jeszcze raz odwiedzić. Na początek proszę zostawić mi swój numer telefonu. Ramona wytarła łzy, nos, a potem spojrzała na policjantkę z przepraszającym uśmiechem i wdzięcznością. – Proszę, to moja wizytówka. Jeśli nie będzie mnie pani mogła złapać pod domowym numerem, proszę próbować na komórkę. Tego numeru prawie nikt nie zna. – W takim razie ja pani też zostawię swoją wizytówkę. Jeśli przypomni pani sobie coś, co mogłoby pomóc nam w dochodzeniu, proszę natychmiast dzwonić, choćby i o trzeciej w nocy, dobrze? – powiedziała i uśmiechnęła się, by dodać jej otuchy. – Dziękuję. Nie ma pani pojęcia, jak bardzo mi pomogła. Nigdy bym nie uwierzyła, gdyby ktoś mi powiedział, że mąż mnie zdradza. I wygląda na to, że miałabym rację… – Proszę jednak pamiętać, że na razie to tylko przypuszczenia. Ale niebezpodstawne – dodała Julia. – Na pewno się z panią skontaktuję. Do zobaczenia. Ach, jeszcze coś. – Odwróciła się w jej kierunku. – Pani mąż nie odbył stosunku z tamtą kobietą. Tak ustalił nasz patolog i nie miał żadnych wątpliwości. I jeszcze jedna sprawa: proszę na razie z nikim, ale to absolutnie z nikim, nie rozmawiać na temat moich podejrzeń. Nawet z najlepszą przyjaciółką i rodziną. Ta rozmowa musi pozostać między nami. Ale teraz muszę już naprawdę iść. – Przysięgam, że nie pisnę nikomu ani słówka. I dziękuję za wszystko. Do zobaczenia –
pożegnała się. Poczekała, aż policjantka wsiądzie do opla corsy i dopiero wtedy wróciła do domu. Potem położyła się na kanapie, zamknęła oczy i zaczęła myśleć o zakończonej właśnie rozmowie. Niedziela, 21.45 Jeszcze w czasie jazdy Julia zadzwoniła do Dominika na komórkę. – Kuhn, słucham? – Dominik? Gdzie jesteś? – W redakcji. Coś się stało? – Mam do ciebie prośbę. Jeśli naprawdę mnie kochasz, nie puszczaj informacji o Wiesnerze. – Nie da rady. Tekst został zaakceptowany i za kilka minut znajdzie się w druku. O co w ogóle chodzi? – Słuchaj, wiem, że to twój news, ale proszę, puść coś innego albo zmień go. Ale za żadne skarby nie pisz, że Wiesner zastrzelił najpierw kochankę, a potem siebie. – Dlaczego nie? – Później ci wszystko wyjaśnię. Ale gwarantuję, że jeśli chcesz dostać naprawdę powalającą historię, to możesz stracić szansę. Zrób to dla mnie i dla siebie. Napisz jedynie, że znaleziono ciało znanego jubilera i nieznanej kobiety, a policja szuka przyczyny śmierci. Nic więcej, tylko taka sucha informacja. I pod żadnym pozorem nie publikujcie zdjęcia Wiesnera ani tej kobiety, dobrze? – Może jeszcze mi zdradzisz, jak miałbym to wyjaśnić szefowi? – Kuhn był wyraźnie podenerwowany. – Wymyśl coś, ja też będę musiała tłumaczyć się przed swoim. Jesteś profesjonalnym dziennikarzem, założę się, że masz na warsztacie inny tekst, który możesz puścić zamiast tego. – Ale… – Zrobisz to czy nie? Możliwe, że za tą sprawą kryje się naprawdę potężna afera. I możesz być pierwszym, który się o niej dowie. Sam wiesz, co to znaczy – że będziesz miał wyłączność. Umowa stoi? – Naprawdę mam nadzieję, że nie wciskasz mi żadnych bajeczek. Ale dobrze, cofnę materiał i go przeredaguję. Potem chcę usłyszeć, co masz mi do powiedzenia. Ze szczegółami, zrozumiano? – Tak jest. Kiedy wracasz? – Dzięki tobie nieco później. Pewnie około jedenastej. – Do zobaczenia. Durant uśmiechnęła się, kiedy skończyła rozmowę. Wiedziała, że może na nim polegać. Dominik był inny niż mężczyźni, z którymi się dotychczas spotykała. Zatrzymała się na stacji benzynowej, żeby kupić papierosy, i jednego zapaliła, gdy tylko ponownie włączyła się do ruchu. Krótko po dziesiątej dotarła do mieszkania. Odłożyła torebkę, podeszła do telefonu i wybrała numer Bocka. Jeszcze nie spał. – Przepraszam, że tak późno zawracam panu głowę, ale jak rano weźmie się pan do sekcji Wiesnera, niech pan dokładnie poszuka śladów ucisku, które mogłyby wskazywać na delikatną perswazję lub regularną przemoc. Chodzi głównie o prawą dłoń i ramię Wiesnera. – A to z jakiego powodu? – Wydaje mi się, że samobójstwo było jedynie mistyfikacją. Coraz więcej przesłanek wskazuje na podwójne morderstwo. To chyba dobry powód.
– W takim razie zrobię co w mojej mocy. – Dziękuję i dobranoc. – Dobranoc. Niedziela, 23.00 Julia odświeżyła się i wyjęła puszkę piwa z lodówki. Przyglądała się zdjęciu, które przedstawiało Andreasa Wiesnera z żoną. Po chwili odłożyła je na stół. Kuhn wrócił tuż przed jedenastą. – Wyjaśnienie! – zażądał zdecydowanym głosem i wszedł do salonu. – Cholernie się naraziłem i mam nadzieję, że nie na darmo. No to słucham. Podszedł do lodówki, wyjął z niej puszkę piwa i opróżnił ją za jednym zamachem. – Ale nie jesteś zły? – zapytała Julia i usiadła obok niego na kanapie. – Zdecyduję, jak skończysz, więc mów. – To, co powiem, musi na razie pozostać między nami, dobrze? Musisz dać mi słowo honoru. – Słowo honoru. – Dominik uniósł dłoń jak do przysięgi. – Dobrze. Kiedy opowiedziałeś mi rano o Wiesnerze, coś cały czas nie dawało mi spokoju. Nie umiem ci powiedzieć dlaczego. No ale stało się. Potem położyłeś się spać, a ja myślałam. Zadzwoniłam do koleżanki, a ta powtórzyła mi praktycznie to samo co ty, chociaż ty nie mogłeś wiedzieć, że oboje byli całkowicie pijani. Mimo to pojechałam na komendę, żeby obejrzeć zdjęcia z miejsca zbrodni. Stamtąd zadzwoniłam do profesora Bocka, bo akurat on miał dzisiaj dyżur. Chciałam obejrzeć ciało Wiesnera i poznać wstępną opinię patologa. Bock oddzwonił na chwilę przed tym, zanim się obudziłeś, i powiedział, że wątroba jest całkowicie w porządku, co jeszcze niczego nie przesądza, ale doszedł za to jeszcze jeden interesujący fakt: Wiesner i Puszkina nie odbyli stosunku przed śmiercią. Bock nie znalazł ani u niego, ani u niej najmniejszych śladów. I na koniec spalony proch na prawej dłoni Wiesnera. – Przerwała, zapaliła papierosa, zaciągnęła się i wypuściła dym przez nos. – Potem, kiedy pojechałeś do redakcji, odwiedziłam Ramonę Wiesner. Bardzo interesująca kobieta. Jest załamana i oczywiście nie życzy sobie rozmów z prasą. I doskonale ją rozumiem – dodała, uśmiechając się do niego. – Ha, ha, ha, ale śmieszne. – Dominik zrobił kwaśną minę. – Co dalej? – Żeby nie przedłużać, powiem ci tylko, że Wiesner przez całe życie nie tknął nawet kropli alkoholu, a zgodnie ze słowami Ramony Wiesner, ich małżeństwo było pod każdym względem udane i szczęśliwe. Andreas miał być osobą wyjątkowo spokojną i zrównoważoną. I teraz najważniejsze – mówiąc to, wzięła do ręki zdjęcie i pokazała je Kuhnowi. – Co widzisz? – Kobietę i mężczyznę. Co to za idiotyczne pytanie? Durant zignorowała ostatnią uwagę. – Wiesner z żoną. Czy coś szczególnego rzuca ci się w oczy? Kuhn jeszcze przez chwilę spoglądał na zdjęcie, aż w końcu pokręcił głową. – Nie, zwykłe zdjęcie. – W której ręce trzyma kieliszek? – W lewej. No i? – Zapytałam żonę, czy jej mąż był mańkutem. Okazuje się, że był. Prawą ręką nie umiał nic zrobić. Dziwne zatem, że kiedy go znaleziono, trzymał broń w prawej dłoni, a rana postrzałowa w jego głowie również znajduje się nieco po prawej. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że kiedy popełniał samobójstwo, strzelał, trzymając pistolet w prawej ręce. Użył beretty kalibru dziewięć milimetrów. A miał dwa inne pistolety – walthera i smitha & wessona. Ślady prochu też
znaleziono na jego prawej dłoni. – Co chcesz przez to powiedzieć? – A jak myślisz? – Morderstwo? To znaczy podwójne morderstwo? – Z dużym prawdopodobieństwem tak. Zabójca popełnił tylko jeden błąd. Mianowicie przyjął, że Wiesner, jak większość Europejczyków, był praworęczny. Poza tym zakładam, że użył tłumika. – Opadła na oparcie, założyła nogę na nogę i złączyła dłonie na kolanach. – Teraz już wiesz, dlaczego mi zależało, żebyś wstrzymał publikację. Ostatecznie nie zawsze „Bild” musi pierwszy pisać o tych wszystkich strasznych sprawach. Tym razem niech inni wdepną w gówno. Pamiętaj, że ochroniłam cię przed kompromitacją. Kuhn wstał i poszedł po kolejne piwo. – Jasna cholera – mruknął. – Jeśli masz rację, robotę odwalił profesjonalista. Z trudem mi to przychodzi, ale proszę o wybaczenie. – Nie ma o czym mówić. Wiesz, jak to jest, ręka rękę myję. Ty kiedyś nam pomogłeś, ja teraz tylko się zrewanżowałam. Ciekawe, jak jutro Hellmer, Berger i cała reszta przyjmą to, co mam im do powiedzenia. Na razie sprawa jest dla wszystkich bardziej niż oczywista. Zdziwią się. I dopiero wtedy zabiorą się do roboty. Najważniejsze, żeby na razie szczegóły ewentualnego dochodzenia nie wyciekły na zewnątrz. Pod żadnym pozorem nie wolno ci o tym z nikim rozmawiać. We właściwym czasie pierwszy dostaniesz informacje. Kiedy skończyła, wstała, zrobiła sobie kanapkę z salami, dopiła piwo i poszła do łazienki. Umyła zęby, rozczesała ciemne włosy, umyła dłonie i twarz, a na koniec przyjrzała się odbiciu w lustrze. – Idziesz do łóżka czy jedziesz do siebie? – zapytała. – Zostaję, jeśli nie masz nic przeciwko temu – odpowiedział, przeciągając się. – Muszę jutro wcześnie wstać. Przede wszystkim chcę przeczytać, co napiszą inni. – Podszedł do okna i je otworzył, wpuszczając do środka wciąż zbyt gorące powietrze. Julia w sypialni zrobiła to samo, lecz zaciągnęła zasłony, by o piątej rano nie obudziło jej słońce. Na dworze panowała niemal bezwietrzna pogoda i bezruch. Spała już, kiedy Dominik wyszedł z łazienki. Leżała przykryta lekką narzutą i oddychała spokojnie i regularnie. Poniedziałek, 8.00 Komenda główna, Frankfurt. Kiedy Julia weszła do biura, Berger, Hellmer i Kullmer siedzieli już przy swoich biurkach. Wszyscy podnieśli głowy, mruknęli jakieś powitanie, a Berger natychmiast wrócił do czytania porannej gazety. – Coś interesującego? – zapytała, na co szef oderwał się od lektury i spojrzał na nią znad okularów. – Nic szczególnego. Dlaczego pani pyta? – Tak tylko – odparła. – Zdarzyło się coś specjalnego? – rzuciła jakby mimochodem. – Jakiś znany jubiler zastrzelił siebie i kochankę, niejaką Puszkinę. Krwawe zakończenie, ale niektórzy już tak mają. Nigdy im dość, zawsze chcą więcej. – Kogo ma pan na myśli? – dalej udawała, że nic nie wie. – Wiesnera, a kogo innego? Durant nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko szefa. – Jak pan myśli, co tam się właściwie stało? – zapytała, sącząc aromatyczny napar. – Dokładnie to, co ustalono. Wszystko zostało wiernie i prawidłowo opisane w raporcie.