uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 862 994
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 306

Andrzej Klawitter - Kaja i Anna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Andrzej Klawitter - Kaja i Anna.pdf

uzavrano EBooki A Andrzej Klawitter
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 337 stron)

ANDRZEJ KLAWITTER: Kaja i Anna: ROMANSNowa seria wydawnicza adresowana dodziewcząt i dojrzałych kobiet spragnionychmiłości i niecodziennych uniesień. W serii tej ukażą się wyselekcjonowane przez polskiego wydawcęnajlepsze książki zesłynnej bestsellerowej serii"Tęczowy Romans". Czytelniczki odnajdąwnich świat swoichmłodzieńczych marzeń, pierwszych uniesieńi skrywanych namiętności. Łagodna i stonowana atmosfera przenosi podczaslektury w krainę miłościprzywołując w pamięciczytelniczki wspomnienie cudownych chwil i romantycznych uniesień, których sama doświadczyła. ^-^Serio zanemonem^- S WRZ, 2009REBISDom Wydawniczy RebisPoznań 1991^ Copyright byAndraej Hawltter, 1991Copyright for the cover byPiotr Madej, 1991Ilustracjena okładce iopracowanie graficzne:PiotrMadejRedakcja: Krystyna Kaziród 15ISBN 83-85202- 28-5Dom Wydawniczy REBISul. Noskowskiego 2561-705 PoznańWyd. I ^tcZakłady Graficzne Im. KEN Bydgoszczżarn. 919/91^,N. zbliżały się dwudzieste siódme urodziny Anny. Był początekkwietnia. Słońce przygrzewało mocniej,awiatr niósł od lasów, łąk i pól przyjemniejsze prądy. Wszystko budziło siędo życia po zimowym lenistwie. Któregośdnia, w środę przed południem, Annawybrała sięnadłuższą przechadzkę, pierwszą oddwóch tygodni. Depresja, w jaką ostatnio popadła, zwolna ustępowała. Była dziewczyną ozgrabnej,smukłej sylwetce, ładnych zielonych oczach i krótkoobciętychblond włosach. Ubierała się prosto, najczęściejchodziła wdżinsachiluźnym swetrze,z rzadka pokazywała sięwspódnicy czy sukni. Nie należałado wybrednych wtej bądź co bądź typowo kobiecej cesze, jakby niewiele ją to obchodziło. A tak naprawdę, to miała świadomość, że nawet gdyby się przystroiła jak królewna zbajki, nie wzbudziłaby większegozainteresowania wjakimś miejscowym chłopaku. Jej choroba była publiczną tajemnicąw tak małej miejscowości jak Żnin. Idącz posmutniałątwarzą, rozmyślała nad sobą,conie często się jej zdarzało, zawsze jednak, kiedy"zły duch" ulatywał z niej. Czułasię tak, jakby ktoś.

odsłaniał jej oczy, ale wiedziała, żeto, co widzi, jestdla niejniczym więcej jakobrazem filmowym. Przystanęłaprzykrzewie derenia,urwała cienką gałązkę,kierująckroki do sklepu siostry, który mieścił się naulicy odchodzącej od centralnejczęści miasteczka,placuWolności, tuż przy księgarni. Szyld nad oknem wystawowym był żywcemwzięty z samego Zoli, brzmiałbowiem: ,,Wszystko dlaPań". Zresztą każdy zdziesięciu sklepów Kai, rozrzuconychwzachodniej Polsce, tak właśnie się nazywał. Ten prowadziły dwie młodedziewczyny. Annaweszła do środkai obrzuciła wzrokiemkilkaznajdujących się tamkobiet. Dyskretnamuzyka płynąca z podwieszonych przy suficie głośników oraztrudny dookreśleniasubtelny zapach wpowietrzu,bardzo przyjemny, sprawiały, iżchciało się tu pobyć dłużej, niż było to konieczne by zrobić zakupy. Kolejne spojrzenie Annypadło na obrazy wiszącena ścianie, chciała się przekonać, czy któreś z trzechjej płócien znalazło ostatnio nabywcę. Brakowałojednego. ,,Nieźle" pomyślała iskierowałasię nazaplecze,z któregoakurat wyłoniła się Kaja z jakimśpapierem w ręku. Bez wątpienia była tokobieta bardzo piękna, niewyglądająca naswoje dwadzieścia dziewięć lat; niecowyższa od siostry, teższczupła o doskonałejsylwetce, włosachprostych, długich do ramion, trochęjednak ciemniejszych niż Anny. Nosiła się zjakąśniedbałą elegancjąalbo elegancką niedbałością, jakkto woli, cokolwiekby nasiebie włożyła;zawszejednak widziałosięw tym styl i smak, może i trochę6wyzywający. Dziś miałana sobie popielaty garnituro męskim kroju i błękitną koszulęzwieńczoną u kołnierzyka granatową aksamitną muszką. O ile Annamogła uchodzić za ładną, o tyle w twarzy Kaiczaiłosięcoś intrygującego,wręcz drapieżnego chwilami, coś, co niejednego mężczyznępotrafiskutecznieściąć z nóg. Zmalowaniem sięnie przesadzała, można powiedzieć, iż była w tym nawet powściągliwa,zresztą nic niemusiała robić dla podkreślenia swejurody. O, miło ciętu widzieć znowu rzekła Kaja z uśmiechem,ukazując biel równych zębów. Wejdź, zaraz wrócę. Anna skinęłagłową i wygodnieusiadłaprzybiurku, na którym piętrzyłysię papiery i rachunki. Zpewnym zaciekawieniem powiodła wzrokiem po niedużym kantorku, jakby tu nie byłaod lat. Lubiłazaglądać do Kai,chociażbypo to, bypooddychaćinnym życiem, możepełniejszym. Niebawem Kaja wróciła. Napijeszsięherbaty, Aniu? Widząc potaknięcie,włożyła do szklanki torebkę pickwicka i wstawiła wodę w porcelanowym imbryku,by następnie usiąśćz drugiej strony biurka. Zauważyłaś? Jeden z twoich obrazów jużzniknął. Poszedłdziś z rana. Tak, zauważyłam. Świetnie uśmiechnęła sięi mimo woli pomyślałaoswej pasji. Byłam w Bydgoszczy iskorzystałam z okazji, bykupićci farbyi papier. Fajnie,że o tym pomyślałaś, bo papier mi siękończy.

Anna jakiś czas wpatrywała się w pracującą siostrę, po czym zaparzyła sobie herbatę i wzięła zestolika magazyn mody. No!Skończyłam odezwała się Kajai spojrzała na zegarek. Jedziemy do domu? Już tak późno? Anna odłożyła magazyn. Czternasta trzydzieści. A ja mam za pięć dziesiątaparsknęła Anna,spoglądając na zegarek, prezent od siostry na dwudzieste pierwsze urodziny. Kiedyś poczuję się naprawdę obrażona tym, żezapominasz go nakręcać powiedziała niebezżartobliwejprzygany. Poprawię się. Mam nadzieję. Uśmiechnęła sięi zerknęła w lusterko,ściągająckoniuszkiem języka pyłek z górnej wargi. Niebawem opuściły sklep, wstępując do księgarni. Kaja, w przeciwieństwie do Anny, należała do namiętnych czytelniczek. Zdawać by się mogło, żeliteratura powinnabyćbliższa Annie aniżeli Kai. Tak jednak nie było. Annaostatnimi laty prawie wcale nie zaglądała do książek,z wyjątkiem tych z dziedziny malarstwa. Dokonawszy jeszcze kilku drobnych zakupów siostrywsiadły dogranatowejlancii delty, stanowiącejwłasność Kai, i pojechały do domu położonego tużnad jeziorem. Może wyglądał na osamotniony z racjipewnego oddalenia od ciągu ulicy, ale za to stał wotoczeniu pięknego ogrodu. Gęste winogrono pnącesię na całym frontonieprzydawałomu jak gdybypewnej nobliwości. 8 Staraniem Kai przerobionogruntownie jego wnętrze. Na parterze znajdował się długi, wąski hol: pojego prawej stronie usytuowana była jadalnia, kuchnia, łazienka i toaleta, a za nią schody wiodącenastrych; po lewej stronie widniały tylko szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, za którymi mieścił się obszernypokój dzienny wzdłuż jego tylnej i bocznej ściany,na wysokości piętra, biegła wsparta na pięciu drewnianych, ładnie rzeźbionych kolumnach niezbyt szeroka galeria. Stąd wchodziło się dodwóch sypialń,pracowniAnny oraz pokoju gościnnego. Na galerięprowadziły usytuowane naprzeciwko kominka krętedrewniane schody. Sam wystrój wnętrza był już pomysłem Anny. Kaja pozostawiła jej całkowitą swobodę w projektowaniu. Mimoiż nie mogłasobie odmówić poczuciasmaku w tej materii, była przekonana, że siostra lepiej sobie z tym poradzi, i niezawiodłasię, gdyw końcu przyszło osądzić całość. A wystrójsprawiał nader przyjemne wrażenie;czas zaklęty wwiekowych meblach współbrzmiał z prostotą nowoczesności. Zatrzymały się przed bramą z kutego żelaza. Farby przypomniałaKaja. A! Rzeczywiście. Anna sięgnęła po kartonipakiet papieru dużego formatu. Dzięki dodała,przybierając minę zakłopotanegodziecka, które corusz obdarowywane jest łakociami i nie wie, jak jużw końcu za to wszystko się odwdzięczyć, bo było dlaniej oczywiste, że Kaja pieniędzy nie przyjmie.

Gdyidzie bowiem o pieniądze, to one również nie stanowiły między nimi przedmiotuchoćby najmniejszegosporu,jakkolwiek Kajałożyłado wspólnej kasy na 9.

utrzymanie domu znacznie więcej niż Anna. Ale mogłasobiena to pozwolić, jak i na sprawianie siostrzeupominków. Nie zawsze jadałyrazem, zwłaszcza obiady. Kajaczęsto stołowała się poza domem, w restauracjach,uważając, że są to najlepsze miejsca do robienia interesów. Albo ona zapraszała,albobyła zapraszana,tak czy owak, zwykle kończyło się podobnie załatwieniem tej czy innej sprawy ku zadowoleniu obustron. Oczywiście zdarzało się jej również podejmować partnerów w domu, lecznależało to dorzadkości. Niegdyś prowadziły bujne życie towarzyskie,wrzało w domuniczym wulu, ale po wypadku drogowym i śmierci rodziców ul przycichł, niemalwszystkie pszczoły wymiotło. Niemniej jednak Kaja potrafiłazapełnić powstałą lukę gdzieś indziej,okazji imiejsc nie brakowało, tyletylko, żebyło jej strasznieprzykro, iż korzysta z przyjemności jak gdyby konspiracyjnie, ilekroć w takich momentach pomyślała oAnnie! Co innego kolacje te stanowiły nieomalrodzinnąuroczystość,dzień powszedniczy święto,bez różnicy,i cokolwiekby się na stole znalazło,jegorozkosze niebyły najważniejsze. Tak więc dużorozmawiały, plotkowały nie patrząc na zegar. Zwykle więcej do opowiadania miała Kaja, a że potrafiła torobić z wrodzonym gawędziarskim polotem,nie stroniącod szczypty humoru, miała w siostrze wdzięcznąsłuchaczkę. Trudnoby zliczyćgodziny spędzone wtak sielskim nastroju, pełnymciepła. Był jednak temat tabu intymność; Kaja nie zwierzała sięz tegorozdziału swego życia, Annagłęboko chowała marzenia, w których widziała siebie w objęciach męż10 czyzny. Jedynymi mężczyznami,októrych rozmawiały znieskrępowaniem, był ich ojciec oraz eks-mąż Kai. Można się domyślać, że ten drugi niezbytczęsto gościł w tych rozmowach. Po obiedzie Kaja zaproponowała: Może byś usiadła do pianina, Aniu? Mam ochotę czegoś posłuchać dodała wyjaśniająco, gdygrymas na twarzy siostry wyraził dezaprobatę. No dobrze. Świetnie, kochanie. Jej propozycja miałazupełnie innąprzyczynę, taką mianowicie, że chciaław ten sposób jakoś rozruszać Annę, z doświadczeniabowiem wiedziała, iż gra działa na siostrę dobrze. Przeszły do pokoju. Pianinoznajdowało się międzykominkiem a ażurowym oknem zajmującym prawiepołowę frontowej ściany. Co ci zagrać? Coś wesołego. Po chwili rozległasię melodia skoczna i frywolna. Kaja usiadła na tapczanie naprzeciwkookna, ale niesłuchała muzyki,choć wrażenie, jakie sprawiała, zadawałoby temu kłam. Myślami była przy siostrze,która budziła w niej serdecznewspółczucie,a którejpomóc w żaden sposób nie potrafiła. No bo jak wpłynąćna to, by jej życie uczynić pełnym, takim, gdziemająca swe prawa natura domaga się ich wypełnienia, co do joty. Było dla niej oczywiste, że Annaodczuwa dokładnie takie same potrzeby, jak każdazdrowa kobieta.

Samacoś wiedziała na tentemat. Podoba ci się? Tak, bardzo odparłaKaja z uśmiechem. Jakoś tego nie widać. 11.

Nie? ' / Nic a nic. Annapostarała się o przyganę wspojrzeniu. Po prostu zamyśliłamsię. nad ostatnimi problemami w pracy. Powiedzmy, żeci wierzę. Zagramy coś na cztery ręce? Chętnieuśmiechnęła się Kaja. Podczas gdy siostryzabawiały się grą na pianinie,w miasteczku pojawił się pewien mężczyzna, dośćwysoki, trzydziestokilkuletni blondyn o przyjemnymwyrazie twarzy, której nie szpeciła nawet podłużnablizna na lewym policzku. Rozglądającsię po ulicach zeswego niebieskiegopoloneza, skierował sięprosto do pobliskiej Wenecji,miejscowości malowniczo położonej między trzemajeziorami Biskupińskim, Weneckim i Skrzynką gdzie wynajął pokój whotelu na kilka dni. Mężczyzna nazywałsię Sebastian Zimny, był muzykiem, mieszkał w Poznaniu, a więc niedaleko. Zjawił się tutaj nawypoczynek, jedenz przyjaciół poleciłmu właśnie to miejsce,pełne ciszy i uroku. Kiedy znalazł sięw pokoju, rozpakował się, poczymwyszedł nabalkon, skąd miał doskonały widokna porośnięte świerkami wzgórze. Popadł w zadumę,próbując uporządkować pewien chaos w głowie,spowodowany czymś tak, zdawałoby się, prozaicznym jak rozwód z żoną, stomatologiem, która rzuciłago dla jakiegoś znanego architekta. Sebastianuważał swoje małżeństwo za szczęśliwe, 12 mieli wspaniałącóreczkę, a tu naglecios spadł naniegojak grom z jasnego nieba,gdy dowiedział się otrwającym już ponad rokromansieżony. Zgodził sięna rozwód, gdyo to poprosiła, niebyło sensu sięupierać. Próbował jednak walczyć o dziecko kochał je szalenie lecz doskonale wiedział, że przyjego trybie życia nie byłoby to najlepsze rozwiązanie rozliczne wyjazdy wiązałyby sięz zatrudnieniem opiekunki, toteż dałza wygraną. I pewnegodnia mieszkanie zastał puste, jeślinie liczyć mebli iparu innych rzeczy. Jego miłość do żony stopniowouleciała. Pół godziny później udał się na spacer po okolicy,zaczynając właśnie od zalesionego wzgórza, u którego podnóża z jednej strony wyrastał hotelz przyległościami,z drugiej zaś błyszczała srebrna tafla jeziora. Niebawem znalazł się na pomoście wydzielającymczęść jeziora na kąpielisko. Oparł się o barieręi cieszyłoczy pięknym krajobrazem. Było cicho i bezwietrznie, ptasie głosy należały do jedynych rozbrzmiewających w tej oazie spokoju. Lubiłdłuższe okresy samotności, uważał je za swoistepanaceum na wiele życiowychbolączek, a zwłaszcza na regenerację siłpsychicznych. A poza tymnierzadko w przeszłości okazywałosię, że takie okresy zastoju wpływały korzystnie na jegotwórczośćmuzyczną. Odmiesiąca nic dobregonie skomponował. Wzasadziezajmował się muzyką filmową. Niejako podrodze zdarzało musię popełnić coś innego, piosenkę, która okazywała się autentycznym przebojem.

Ostatniopracował nad musicalem. Ponieważ ta for13.

ma muzyczna nie ma w kraju wielkiej tradycji, tymbardziej nęciło go, by coś takiego napisać. Kiedyrozmawiało tymze swym przyjacielem historykiem,będącym dobrym tekściarzem, ten od razu zapalił siędo tego pomysłu, tak że wspólnie zaczęli się zastanawiać nad tematem. Marzyło im się stworzyć cośwspaniałego,coś, co stałoby się wydarzeniem nietylkow kraju, alei rozbrzmiewało na deskach scenicznych samego Broadwayu i londyńskiego WestEndu. Jak na razie Sebastian nie był zadowolony z tego,co samnapisał do musicalu. Nie przejmował się tymjednak,wiedział bowiem doskonale, że niekiedy wystarczy chwila, by pomysł rozkwitł pełnym blaskiem. Kolację zjadł whotelowej restauracji, a następnieudał się do kawiarni. W barze poprosił o piwoi usiadłprzy stoliku w prawiepustej sali. Obok znajdowałasiędyskoteka, gdzie kilka młodych par się bawiło. Noc była ciepła, przyjemna, toteż Kaja nie spieszyła się,szła ogarnięta melancholią, mając przedoczyma kilkunastodniowe niemowlę przyjaciółki, którąodwiedziła. Uroczy bobas. Z zadumy ocknęłasię dopiero, gdy się znalazłaprzed bramą willi. W oknach było ciemno. Weszła dośrodka i zapaliła światło w korytarzu, nie omieszkając zerknąć na siebie wlustrze. Zostawiła na krześle torebkę i otworzywszy drzwipokoju, zatrzymała się wpółkroku. Smuga światłapadałaprosto na siedzącą w nienaturalnej pozycjiAnnę, mającą na sobie tylko białą, nocnąkoszulę. U jej stóp leżał duży arkusz papieru. W pierwszejchwili Kaja pomyślała, że stało się coś strasznego z 14 siostrą. Przewrażliwienie. Śpi, to oczywiste. Aczkolwiek musiała przyznać sobiew duchu, że widokjesttroszeczkę niesamowity, Zapaliła światło i podeszła do niej, chcącją obudzić. Kiedy jednak zahaczyła wzrokiem o leżący nadywanie papier, zaniechała swego zamiaru. Upewniwszy się, że Anna śpi dość mocno, wzięła arkusz i, nieodrywającod niego spojrzenia, przysiadła w fotelu. Był to wykonany czarną kredką rysunek; dwietwarze, chłopaka i dziewczyny, zbliżające się ku sobie do pocałunku. Tądziewczyną była Anna, co dotego Kaja nie miała wątpliwości, podobieństwo oczywiste, twarzy chłopaka natomiast nie potrafiła skojarzyć z żadnym znanym sobie mężczyzną. Pewnie postać z marzeń. Minuty płynęły, a ona nie mogła się oderwaćodrysunku. Jakbyją zahipnotyzował. Czegoś podobnego nie widziała dotąd w pracach siostry. Wreszcie odłożyłago tam, gdzieleżał,i ostrożniewycofała się nakorytarz, gasząc światłoi cichozamykającdrzwi. Usiadłana krześle i popadła w zadumę. Nim ponownie zdecydowała sięwejść do pokoju,otworzyła drzwiwejściowe dodomu i mocno nimitrzasnęła, jakby właśniewróciła. Anna zerwałasię z fotelanieomal wpopłochu, anastępne jej spojrzenie,po zerknięciu na wchodzącąKaję, padło na arkusz papieru. Chwyciła go i zwinęław rulon. Coś takiegowłaśnie Kaja spodziewała sięzobaczyć. Spałaś tu, Aniu?

zapytała i zapaliła światło. -Zdrzemnęłamsię chwilę. Uśmiech wyszedł 15.

jej niemrawo. Już wróciłaś? Która godzina? Po jedenastej. Jak było? Najwyraźniej nie wiedziała, cozrobić z rysunkiem. Świetnie. Rysowałaś coś? - Nie. takie tam. Idę spać. A ja chyba poczytam. Spojrzałana półki zksiążkami, po czym odprowadziła Annę dyskretnymwzrokiem do sypialni. Książki jednak niewzięła. Nazajutrz przedpołudniem Sebastianzwiedził jedyne w Polsce Muzeum Kolei Wąskotorowej, z upodobaniem wpatrując się w kolorowe wagoniki czekające na swych najmilszych pasażerów dzieci, a poobiedzie pojechał do Żnina. Zaparkował na placuWolności naprzeciwko XV-wiecznej wieżyratuszowej, wktórej miało swąsiedzibę? Muzeum Regionalne, po czym udał się na spacer po miasteczku, trafiając w końcu do sklepu ,,Wszystko dla Pań". Nie ubiory jednak skusiły go do wejścia, a obrazy. Byłich namiętnym miłośnikiem, zresztą sam kiedyśpróbował malować, ale że spodziewanych efektów toniedało, rzucił pędzel. Słabość do obrazów jednakpozostała, miałw domu kilka płócien współczesnychpolskich artystów oobiecujących nazwiskach. W sklepie znajdowało się parę osób. Od razu podszedł doobrazów izaczął przyglądać się imz uwagą. Były tu i pejzaże, i sceny rodzajowe, i martwanatura,iportret dziewczyny wdychającej zapach róży, wreszciecoś, co wywarło nanim największe wrażenie. 16 Nie mógł oderwać oczu od płótna, które kojarzyło musię z obrazem Sandro Botticellego,,Mistyczne narodziny Chrystusa". Podróżując kiedyś poEuropie,miał okazję zwiedzić londyńską National Gallery,gdzie między innymi znajdujesię to dzieło. Podobieństwo płótna, które miał przed sobą, do dzieła słynnego florentczyka wydawało mu się oczywiste, jakkolwiek nie dorastało do jego mistrzostwa. Pomijająctenszczegółoraz pewne różnice w postaciarchaniołów i w tle, obrazyróżniły się od siebie w jednymzasadniczym punkcie, takim mianowicie, iż u Botticellego Matka Boskapochyla sięnad malutkim Jezusem, tu zaś pieluszka jest pusta. Z zastanowienia wyrwał goczyjś kobiecy głos: Dzień dobry! Była to jedna z ekspedientek. Czy rozmyśla pan nad kupnem któregoś z obrazów? zapytała uprzejmie. A wie pani, że tak! odparł zaskoczony. Byćmożejej słowa podziałałyna niego w ten sposób, iżw jednej chwili zdecydował sięnabyć płótno, którew jego mniemaniu było bez wątpienia najlepszez tutaj prezentowanych.

Jak się domyślam, ten właśnieobraz pana interesuje. Przytaknął głową, nie odrywając wzroku od płótna. Tak rzekł zdecydowanie tak. Właśnie ten. Jest doprawdy świetny. Dobra robota. Wobectego nie będzie chyba nietaktem,jeślizdradzę panu, że obraz ten jest dziełem siostry właścicielki sklepu. 17.

Tak, naprawdę. Nie wierzy pan? Zresztą nietylko. urwała, gdyż w drzwiach akurat pojawiłasię Anna. O, to właśnieona, ta siostra szepnęła. Zaciekawiony patrzył na wchodzącą dziewczynę,która z wypełnioną czymś torbą kierowała się nazaplecze. Pani Aniu! zawołała ekspedientka. Szefowej nie ma, wyjechała. Ach tak. Anna zakręciła się w miejscu, gotowa natychmiastwyjść. Pani Aniu, pan właśnie się zastanawianad kupnem tego obrazu oznajmiła ekspedientka. Chybaod pięciu minut nie może oderwać od niegooczu. Prawda, proszę pana? Istotnie. Anna, jakby onieśmielona, wolnosię zbliżała. Dzień dobry pani rzekł Sebastian. Dzieńdobry. Przepraszam wtrąciła dziewczyna klienci i odeszła. Anna chciałapowiedzieć, że ów mężczyzna torównież klient, lecz przytłoczona jego spojrzeniem niezdobyła się na to. Jużsię zdecydowałem, proszę pani. Biorę tenobraz. Pańska wola rzekła nieśmiało i uniosłaoczy. Zafascynowałmnie. Czuję się zakłopotana. Czym? Nie wiem odparła ze szczerościągodną podziwu i przeniosła wzrok na płótna. 18 Kiedyś sam próbowałem malować, ale nie bardzo mi to wychodziło,rzuciłem więc pędzel. Jak przypuszczam, znapani dzieła Botticellego, przynajmniejniektóre. Oczywiście przyznała, spoglądając na swego rozmówcę otwarcie i z zastanowieniem, wyzwalając się ze skrępowania. A zwłaszcza ,,Mistycznenarodziny Chrystusa" dorzuciła. Otóż właśnie, otóż to szepnął bardziej dosiebie niż do niej i ponownie skupił uwagę na płótnie. Jak pani nazwała swojedzieło? Ujęłam jeden wyraz z tytułu mistrza z Florencji wyjaśniła nieco zagadkowo. Nietrudno zgadnąć,jaki. Raczej nie. Sebastian odwrócił głowę i zmrużył oczy, a łagodny uśmiechprzydał jego twarzy chłopięcy wyraz. Zdaje się, że i kolorystycznie pani obrazodpowiada dziełu Botticellego. Starałam się jak najdokładniejdobierać barwy,bo istotnie,ma pan rację, choć subtelne różnice, dasięje zauważyć. Ale ważna jest intencja, prawda?

Skoro takto pan ujmuje odparła wymijająco. Jednak pewna rzecz jest identyczna, jak u florentczyka, Mianowicie? Nie zgadnie pan? Rozmowa z tym człowiekiem coraz bardziej ją zajmowała. Od dawnaniemiała kontaktu na takiej płaszczyźnie intelektualnejz obcą osobą, w dodatku z mężczyzną, który, czuła to, 19.

ujmował ją wrażliwością no i sobą, w końcu należał do przystojnych, blizna zaś zdawała się tylkoprzydawać pewnego smaczku jego powierzchowności. Szaty aniołów zdają się tutaj bardziej falować. mówiłz wolna,wpatrując się w obraz onichyba więcej się uśmiechają. Matka Boska podobnie. Nie, nie mam jednak pewności. Poddaję się! Wymiarywyjaśniła z odrobiną wesołości 108,5 na 75 centymetrów. Ach tak! Na to bym nie wpadł. Nocóż, nikt nie nosi w oczach miary. Roześmieli się jak dobrzy znajomi. Jeśli wolno mi coś zauważyć podjął to mapani, rzec bymożna, fotograficzną zdolność tworzenia szczegółów, zwłaszcza twarzy. Wyjątkowo tutaj się przyłożyłam, proszępana odparła skromnie. A więcnaprawdę chce pannabyć ten obraz? Powiedziałem. Czy cena nie wydaje się panu wygórowana? Nie. A poza tym mam nadzieję, że z czasem jegowartość znacznie wzrośnie. Doprawdy? Nie jestemtegopewna. Ja jestem. Czy mogę zapytać, od jakdawnapani maluje? Od kilkulat. Dopiero? To co to będzie za następne kilka! Któż to wie. Spochmurniała i spojrzała wokno. Przepraszam, że tak pytam,ale. czy miałapani wystawy swych prac, indywidualne może? 20 Nie. Kiedyś, podczas studiów, kilka moich pracznalazło się na zbiorowej wystawie. Nic jednak nieosiągnęłam. Czysą tu jeszcze inne pani płótna? Tak. Jedno. Spróbujęzgadnąć,jeślipani pozwoli. Proszę. Dziewczyna z różą odparłpo minucie. Przykro mi. A więc pudło. Który to zatem? Martwa natura, tejabłka. Również interesujący. Ale wezmę tylko "Mistyczne narodziny".

Czyja mogę teraz zapytać ocoś? Naturalnie. Dokąd powędruje mój obraz? Zdajesię, że panniejest stąd. Do Poznania. Uśmiechnęła się i nic nie odrzekła. Przyjechałem tu na kilkadni, do Wenecji podjął. Bardzo tutaj ładnie, spokojnie. Tak. Skinęła na dziewczynę za ladą, któraniezwłoczniepodeszła. Pan kupuje obraz. Służę uprzejmie powiedziała ekspedientkai zajęła się jego starannym zapakowaniem. Będę musiał rozejrzeć się załadną ramą rzekł Sebastian. Annaukryła uśmiech. Po chwilipojęła, że przyjemna rozmowa z nieznajomym dobiega końca, nieuchronnie, a tak by chciała ją dalejciągnąć, niekoniecznie o malarstwie, o wszystkim. Posmutniała na duszy, gdy klient odbierał pakunek. Było mi bardzo miło poznać panią po21.

wiedział Sebastian. Mnie również. Do widzenia. Pomyślał, czy nie powiniensię jej przedstawić, ale doszedł do wniosku, że to niema sensu. Do widzenia. Kiedy znalazł się przy samochodzie,włożył obrazdo bagażnika,po czym usiadł za kierownicą, alesilnika jeszcze nie włączył. Zamyślił sięnad poznanąmalarką. Nie żebyjej uroda tak go zafascynowała, poprostuwzbudziła w nim autentyczny podziw jakoartystka, a więc pokrewna dusza, która tu oddaje sięswej pasji i nie sprawia wrażenia, by działa się jejkrzywda. Jakgdyby była przeświadczona, że maprzypisane życie w cieniu. Już miał ruszyć, kiedy spostrzegł, że malarka właśnie wyłania się zza rogu izmierzaw jego stronę. Głowę miała zwieszoną,lecz po kilku krokach uniosła ją. Sebastian uśmiechnął się do niej, odpowiedziałamu tym samym,i z wolna odjechał. Dwie ulice dalejzauważył, ku swemu zdumieniu, wysiadającego zmałego fiata przyjaciela historyka. Zatrzymał się izawołał: A ty skądsię tu wziąłeś! Jestem przejazdem odparłmile zaskoczonymężczyzna, niewysoki, dość krępy o czarnych włosach i gęstej brodzie. Ładne rzeczy, drogi Edwardzie, zamiast siedziećnadlibrettem, rozbijasz się. Spokojna głowa parsknął Edward Jeliński obyś ty zrobił swoje! 22 Kilka minut później poszli do pobliskiej kawiarni. Anna ociężale zmierzała kudomowi. Głowę miałazaprzątniętą jednym przystojnym mężczyzną, który nabył jejobraz. Jeszcze widziała jego ciepłe oczy,słyszała przyjemny głos, więcej,miała wrażenie, żeon idzie obok niej. Słowem,była nim zauroczona. Ztrudem sobie przypominała, kiedy ostatniocoś podobnego zdarzyło się w jej życiu. ,,I taki wrażliwy,inteligentny mówiła sobie w duchu. Ciekawe,jak mu na imię? Roman? Adam? Michał? ". Takstrasznie chciała go jakośnazwać. ,,Nie zauważyłamobrączki na jego dłoni myślała dalej nie jestwięc żonaty. Możliwe to? ". Gdy znalazła się w domu, zostawiła torbęz zakupami w kuchni, przeszła do pokoju i usiadła w fotelu. Zapatrzyła się wokno. Promieniesłońca oblewały jąbalsamicznym ciepłem. Mimo iż pora była obiadowa,nie czuła się głodna. ,,Przyjechałem tuna kilka dni,do Wenecji" te jego słowa rozdzwoniłysięw niejjakby na alarm, a w każdym razie zaczęła je odbieraćjako nieomal wyzwanie losu.

Cofnęła się myślamiokilkalat, bysobie przypomnieć ostatnią miłość, piękną, szaleńczą,niestety tragicznądla niej, i totakdalece, że dodziś ona, Anna, jest tylko tymczym jest. "Mimo wszystko wspominała był to pięknyokres w moim życiu, pełny,bajecznie kolorowy. Nicnie jest wstanie zastąpić miłości. ". Nawet nie wiedziała,jak stanęła przed dużym lustrem wholu, wpatrując się krytycznie w swą postać. 23.

Powinnam mieć dłuższe włosy powiedziałacicho i przegarnęła je dłonią. Ale brzydka niejestem, mogęsię podobać. Po chwili przyłapała sięna tym, iż odtwarza wpamięci całą rozmowę z nieznajomym, co zaś istotniejsze, przedłuża ją o wyimaginowany fragment: ,,Pozwolisię pani zaprosićdo kawiarni? ". .. Ależ tak,oczywiście". ..Mogę więc zjawić się po panią wieczorem? ". ,, o szóstej, jeśli odpowiada to panu". ,,Tak,odpowiada". ,,Wobec tego będę czekała". ,,Cieszę się,że mogłem panią poznać". "Naprawdę? ". "Tak. Bardzo mi się pani podoba". ,,Czy pozwolisię paniodprowadzić do domu? ". "Proszę". No a potemwszystko, wszystko działosię już bez słówi było takiewspaniałe. W pewnym momencie stwierdziła, że widziswojąpostać jak za mgłą, więc potrząsnęłaenergicznie głową. co sprowadziło ją do rzeczywistości, szarej, pustej, nudnej. "Chyba nie czekałtych kilka minut w samochodzie po to, by mniezobaczyć" pomyślałaniespodziewanie, po czym nagle ruszyła ku schodom,do pracowni. Panowałw niej pewien nieład:kilka drewnianychramz naciągniętym płótnem, jeszcze surowym, stałoprzy jednej ze ścian; w rogu pokoju, między oknamiwychodzącymi na wschód i południe, tkwił złożony,przenośny stelaż, drugi, nieco większy, stał pośrodku,a na nim obraz, nad którym aktualnie pracowała; nastole, wśród mnóstwa papierów, znajdowały się pędzle, farby, kredki, pod nim zaś stały trzy gotoweobrazy. Regał zksiążkami o malarstwie, tapczan idwa krzesła dopełniały całościwyposażenia. 24 Wzięła tekturową tekę i wyjęła zniej czysty arkuszpapieru, po czym usiadła i zaczęła kreślić czarnymwęgielkiem portretmężczyzny, który takmocno zapadł w jej pamięci. Czyniła to zdecydowanymi, trochę nerwowymi pociągnięciami, a każdy ruch przybliżałupragniony obraz. Wreszcie skończyła. Podobieństwo było uderzające. Wpatrywała się nieomalzahipnotyzowana w swoje dzieło, a potem, jakwtransie, wykonała jeszczejeden rysunek i jeszcze jeden w sumie trzy, co zajęło jejraptem prawie godzinę. Każdy z portretów przedstawiał tę samątwarz, aletrochęinaczej. Na pierwszym była łagodna, nadrugim nieco uśmiechnięta z tym fantastycznym przymrużeniem oczu, cotak się jej spodobało, wreszcie natrzecim uśmiechbył pełen. Oczywiście nie zapomniała o bliźniena lewym policzku. Położyła arkusze na podłodzei wolno zaczęła jeobchodzić, nie odrywając od nich oczu. W tej chwilibyła już pewna jednego: poszłaby za nim na koniec świata, mimo iż go wcale nie znała. Wmawiała teżsobie, że tacyludzie, wrażliwi na piękno, nie mogąbyć źli.

Im więcej o tym wszystkim rozmyślała, tymbardziej potęgowało się w niej pragnienie przeżyciaoszałamiającej miłości, a później choćby potop. "Może jakośpomóc losowi? " pomyślała, co niemal ją zaszokowało. Podniecona schowała portrety do teki, niczymskarb,i położyła się natapczanie. Zamknęła oczy,wyobrażając sobie, że czeka na niego, a on zarazpołoży się przy niej, zacznie pieścić ją, całować, wprowadzać wte najpiękniejsze spośród wszelkich doznań 25.

człowieka. Tak bardzo tego pragnęła. Mimo woli położyła rękę na piersiach, potem przesunęła ją niżej,a później wyczerpana pogrążyła się w głębokim śnie. Słuchaj, stary koniu mówił brodacz weźsięw garść, zgoda, odpocznij, alepotem ostrodoroboty. Najdalejza dwatygodnie libretto będęmiałgotowe. Tak, jak mówiłem. Zatrzymali się na parkingu. W porządku rzekł Sebastian nie poganiajmnie. Wkażdym razie, mój drogi, sukcesprzedsięwzięcia zależy od ciebie. Chcesz zobaczyć obraz? zmienił temat. Tak, tak, pokaż. Edward Jeliński zatarł dłonie. Sebastian otworzył bagażnik i rozpakował płótno. Brodacz przez jakiś czas wpatrywał się wobraz, by wykrztusić: O mój Jezu, a ty gdzie? i z cicha gwizdnął. Ale gdy idzie o samą robotę, to jest świetna,przyznaję, nie pozostająca w żadnym związku z jeleniem narykowisku, który nieodmiennie kojarzy mi się z odpustowym kiczem. Prawda? Tak. Tylko ta całareszta. No cóż, po prostureplika. Właśnie. Replika. Dlatego kupiłeś? Zgadza się. Bez wątpienia dziewczyna ma prawdziwy talent, to jej trzebaoddać. Ładna? 26 Idź do diabła. Sebastian zawinął obrazi zamknął bagażnik. Jak sobie życzysz. Czekam natelefon. Cześć! Jasne. Cześć. Podali sobie ręce i każdy wsiadł do swego samochodu. Minutępóźniej Sebastian wjechał na drogę krajową nr 5, kierując się do Wenecji. W pewnym momencie musiał gwałtownie zahamować, gdyż jakieśdziecko jadące roweremnagle znalazło się przed maską jego samochodu. Wchwili gdy się zatrzymywał,poczuł lekkie uderzeniew prawy bok poloneza wyjeżdżająca z poprzecznejulicy lanciarównież stanęła. Sebastian wysiadł.

Nim zdołał ocenić wielkośćszkody, stwierdził, że siedząca za kierownicąlanciikobietajest bardzo piękna. I ona wysiadła. Mój Boże zaczęłaz przejęciem najmocniejpanaprzepraszam,ale. pantak nagle się zatrzymał,że. Tak, wiem, powinno się przewidywać. To właściwie nie pani wina przerwał jej,wskazując ruchem głowy na znikającego w oddali chłopca. Jednak moja. Zbyt szybko jechałam. Nie wyglądato tak fatalniepowiedział, przyjrzawszysię karoseriipoloneza. Alejednak. Co właściwie w takich sytuacjachsię robi? Wzywa się policję? Nie miałam jeszcze wypadku. Niema potrzeby, byzawracać im głowętakimdrobiazgiem. Wystarczy, jeśli wymienimyadresy, a 27.

resztą zajmie się szacowne PZU. Boi się panipolicji? dodał wesoło, skupiając spojrzenie na jej błękitnych oczach. Nie uśmiechnęła się, ściągając lekkowargi. Sebastian sięgnąłdo kieszeni po dowód osobisty ipodałjej. Proszę, może pani to załatwi, ja niemam rękido pisania. A jeślija też niemam? Ciekawe, jak załatwiają podobne sprawy analfabeci? Istotnie, ciekawe. Pani mieszka tutaj? Tak. Ja w Poznaniu, ale. chwilowo przebywam wWenecji, przyjechałem na kilka dni. Ach tak. Przyłożyła dwa palce do delikatinego podbródka. A może załatwimy to inaczej? Będziemy się bić? Właśnie roześmiała się. Znam bardzodobrego mechanika, który szybko naprawi pańskiego poloneza, ja zaś pokryję wszelkie koszty, tak że niema potrzeby bawić się w ceregiele z PZU. Co panna to? Sebastianzmarszczył czoło w zastanowieniu. Nierozmyślał jednak nad jej propozycją, tę już zdążyłzaakceptować w duchu,intrygowało go coś innego uroda tej kobiety oszołomiła go, oczarowała. Zdążył także zauważyć, że śliczna pani nie nosi obrączki, jest więcalbo panną, albo, podobnie jak on, rozwiedziona. Kilka książek leżącychna tylnym siedzeniu lancii podpowiedziało mu ponadto, żebyć może 28 ma do czynienia z osobą inteligentną, zresztą wyglądała na taką w każdym swym spojrzeniu. No ibyłagustownie ubrana, co tylko podkreślało jej powaby. ,,Nauczycielka? zapytał się w duchu. Chybanie. Lancia stanowczo nie pasuje u nas do tego zawodu, prędzej hulajnoga". Dobrzepowiedziałwreszcie zgadzamsię. Świetnie. Oddała mu dowód. A co nato pani mąż? zapytał z premedytacją,wskazując na minimalne uszkodzenie lancii. Nic. Wyrozumiały zatem? Tak. Najbardziejwyrozumiały na świecie. To są jeszcze tacy? Naturalnie. Widać nie należy pan do nich zażartowała. Nie należę.

Czyto źle? To już pańska sprawa. Mapanirację. Pozwoli pani,że się przedstawię,skoro w tak oryginalny sposób zawarliśmy znajomość. Sebastian Zimny. Kaja Malwińska. Podała mu smukłą dłoń, aon poczuł przyjemne ciepło biegnące wzdłuż swejręki. Wobec tegojedźmy. Oczywiście. W pięć minut znaleźli się napodwórzu warsztatusamochodowego, zagraconego pogiętymi karosydami,a popół godzinie oboje stamtąd wychodzili; Zdajesię, że skomplikowałam panu życie. Bez przesady. Poradzę sobie dwa dni bez samochodu. Zresztąprzyjechałem tu wypocząć, a nie. sięrozbijać. 29.

Jego humor i Kaję wprawił w przyjemny nastrój. Dobrze powiedziane. Będziejednak pan miałpewien problem,by dotrzeć do Wenecji. Komunikacja. Och, są jeszcze taksówki. Tak,alenarażam pana na dodatkowe koszty. To naprawdę drobiazg, proszę mi wierzyć. Mogło nas spotkać prawdziwe nieszczęście. Tak. Mimo to czuję sięzakłopotana. Zupełnie niepotrzebnie. Obdarzyłago najpiękniejszym ze swych uśmiechów. Dalej szliw milczeniu. Kaja przyznała sobiew duchu, że mężczyzna ten po prostu się jej podoba. Postój taksówek znajduje sięprzy placu Wolności powiedziała, zatrzymując się przy poprzecznej ulicy, która wiodła prosto do jej domu. Wiem, zdążyłem się już zorientować. Przepraszam. Za co? Pewnie zabrzmiało to głupio w moich ustach,prawda? Pani jeszcze o tym? Nie do wiary! roześmiałsię i przyłożył obie dłonie do twarzy. Nie bez określonego celu uczynił ten dosyć spektakularny gest,chciał bowiem,ażebyzauważyła, iż on również nienosiobrączki. Wyobrażam sobie pani zakłopotanie, gdyby nasz wypadek był rzeczywiście tragiczny. A co pan sobie wyobraża? zapytała z subtelną kokieterią. Że czołgałaby się pani przede mną całą drogę. Jeśli byłabymjeszcze wstanie rozbawiłasię. 30 A takpoważnie: istotnie potrafi pan sobie wyobrazić kobietę czołgającą się przed mężczyzną? Szczerze? Naturalnie. Tak. No cóż, niech żyje zdrowa wyobraźnia! Przynajmniej tam można sobie poużywać, prawda? Dokładnie tak. Przepraszam, pańskie nazwisko jakby mibyłoskądś znane. Czy nie z radia? Niewiem. Ale to bardzo możliwe. Jużwiem. Pan jest kompozytorem, prawda? Zgadza się. Zaraz. niedawno chyba widziałam panaw telewizji. Też bardzo możliwe.