uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 864 053
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 927

Anne McCaffrey - Cykl-Planeta piratów (1) Sassinak

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

uzavrano
EBooki
A

Anne McCaffrey - Cykl-Planeta piratów (1) Sassinak.pdf

uzavrano EBooki A Anne McCaffrey
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

ANNE MCCAFFREY ELIZABETH MOON SASSINAK Tom 1 cyklu PLANETA PIRATÓW (Tłumaczył: MARCIN ŁAKOMSKI)

KSIĘGA PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy wreszcie okazało się, że transportowiec jest spóźniony, nikogo to już nie obchodziło. Uroczystość rozpoczęła się dwa dni wcześniej według czasu miejscowego, kiedy ostatni pociąg- pełzak przybył z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szkoły średniej wyszła na powitanie, pomogła wyładować kanistry z luku pasażerskiego i zaczęła włóczyć się po zatłoczonych ulicach. Rok wcześniej była jeszcze odrobinę za młoda, by korzystać z podobnej wolności. Nawet teraz przerażał ją trochę cały ten zgiełk i zamieszanie. Liczba mieszkańców miasta wzrastała trzykrotnie podczas tygodniowej uroczystości, kiedy przybywały pojazdy z rudą. Byt tu każdy rolnik, górnik, technik i inżynier od pociągów-pełzaków, każdy, kto tylko mógł przybyć do miasta, a nawet niektórzy z tych, co nie powinni się tu znaleźć. Kiedy takie tłumy krzątały się pomiędzy rzędami jednopiętrowych budynków z prefabrykatów, służących młodej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobrażała sobie, że znajduje się w prawdziwym mieście, pośród budynków wystrzelających w niebo świata, o którym mówiono jej w szkole i który miała nadzieję odwiedzić kiedyś w przyszłości. Spostrzegła grupkę dzieciaków ze szkoły. Rozpoznała nową, n komiczną fryzurę Caris. Przecisnęła się między dwoma lawirującymi poprzez tłum górnikami i złapała za łokieć przyjaciółkę. która aż podskoczyła. - Co robisz! Sass, ty idiotko, myślałam, że to... - Pijany górnik, jasne. - U boku koleżanki czuła się bezpieczniej i odrobinę doroślej. Uśmiechnęły się do siebie i zatańczyły, parodiując holowizyjny serial Niezwykłe przygody Carin Coldae. Zanuciły nawet piosenkę z filmu. Ktoś z tylu zagwizdał, wice zaczęły biec. Z drugiej strony ulicy znajomy głos zawołał: - Przyszły bliźniaczki- szkielety! Pobiegły jeszcze szybciej. - Ten Sinder - oznajmiła Caris jakąś przecznicę dalej, kiedy zwolniły kroku - to planetarny gnojek. - Wcale nie planetarny, tylko gwiezdny. - Sassinak rzuciła przyjaciółce groźne spojrzenie. Obie były wysokie i szczupłe. Dowcip Sindera o bliźniaczkach- szkieletach słyszały wiele razy i nie mogły go już znieść. - Międzygwiezdny. - Caris zawsze musiała mice ostatnie słowo. - Nic będziemy chyba rozmawiać o Sinderze. - Sassinak poszperała w kieszeni kurtki i wyciągnęła pierścień kredytowy. — Zacznijmy wydawać pieniądze... - To się nazywa przyjaciółka! - zaśmiała się Caris, z lekka popychając Sass w kierunku najbliższego stoiska z jedzeniem. Następnego dnia rodzice Sass uznali, że na ulicach będzie dla młodzieży zbyt niebezpiecznie. Dziewczyna próbowała przekonać ich, że nic jest już “młodzieżą", ale niczego nie wskórała Była pewna, że ma to coś wspólnego z brakiem opiekunki do dziecka oraz z przyjęciem dla dorosłych w bloku z ośrodkiem rekreacyjnym. Nastrój poprawiły jej nieco odwiedziny Caris. Przyjaciółka umiała dogadać się z sześcioletnią Lunzie lepiej niż rodzona siostra, tak więc Sass mogła czytać bajki dzieciakowi, Janukowi, który niedawno skończył trzy lata. Wieczór byłby nawet całkiem udany, gdyby nie to, że podczas gdy dziewczęta usiłowały upiec ciasteczka, Janukowi udało się rozsypać trzymiesięczną rację cukru. Caris pozbierała do puszki co się tytko dało, ale Sass obawiała się reprymendy matki.

- Nic martw się - uspokoiła ją przyjaciółka. - Tak, ale... - Sassinak zmarszczyła nos. " Co to takiego? Ojejku! Ciastka omal nie spaliły się doszczętnie. Tym także mama nic będzie zachwycona. W dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. Była w takim wieku, że usiłowała wszystkim udowodnić, iż zna już różnicę pomiędzy bajkami a prawdą i każdą opowieść poprzedzała słowami: “Mówię prawdę, nie kłamię." Sass nic mogła tego znieść, chociaż sama, mając pięć lat. udzieliła podobno nagany Koordynatorowi Bloku za użycie przy stole uprzejmego eufemizmu. Jak wszyscy twierdzą, rzekła wówczas - Odpowiednie słowo to “wykastrowany". Sass nie mogła uwierzyć, że zdarzyło jej się coś takiego. Nigdy w życiu. nawet w dzieciństwie, nie potrafiłaby powiedzieć czegoś podobnego przy stole. Sprzątała teraz kuchenkę, zbierając cukier i zastanawiając się, czy nie powinna wreszcie położyć Lunzie i Januka do łóżka. - Osiem dni. - Kapitan uśmiechnął się do pilota. - Osiem dni powinno nam w zupełności wystarczyć. Jakie to szczęście, że transportowiec jest spóźniony. Obaj roześmiali się. Dla nich było to starą sztuczką, dla wszystkich innych zaś wielką tajemnicą, w jaki sposób udawało im się zjawić akurat wtedy, kiedy statki “spóźniały się". Nie chcemy przecież żadnych świadków. Nie. - Pilot przytaknął skinieniem głowy. - Jeśli ci głupcy na nie spili się jeszcze na umór w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to teraz nasza kolej. Podszyjemy się pod nich bez większych trudności, chyba że mówią w jakimś egzotycznym narzeczu -Zobaczmy... - Przerzucił strony informatora i potrząsnął Nie będzie kłopotu. To neogaesh, rodzinny język Orlena. - Pochodzi stąd? - Nie, ale tutejsi koloniści przybyli z Innish-Ire, a Orlen jest z zewnętrznej stacji Innish. Posługują się tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieniła się aż tak bardzo. Czy jednak tutejsze dzieciaki mówią językiem standardowym? Zgodnie z regulaminem Federacji powinny posługiwać się nim już w wieku ośmiu lat. Wszystkie kolonie zaopatrzono w taśmy i kostki informacyjne dla żłobków i przedszkoli. Nie będzie z tym problemu. Wezwany na mostek kapitański Orlen wymamrotał kilka zdań - chyba w neogaeshu - i nawiązał kontakt z głównym portem kosmicznym planety. “To nie zasługuje nawet na miano języka" pomyślał kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chińskiego. Mówił też w języku standardowym i dwóch spokrewnionych z nim dialektach. - Twierdzą, że nie mogą dopasować naszego identyfikatora do danych z akt - odezwał się w języku standardowym Orlen, przerywając rozważania kapitana. - Powiedz im, że są pijani i nie znają się na rzeczy. - Powiedziałem im, że włożyli złą kartę, że mają nieaktualne informacje. Poszli sprawdzić, ale nie włączą sieci, dopóki nas nie sprawdzą. Pilot odchrząknął, dyskretnie zwracając na siebie uwagę. Kapitan spojrzał na niego. - Możemy wstawić im do komputera nasz kod... - zaproponował. - Nie. To zbyt młoda kolonia, mają system kontroli wewnętrznej. Schodzimy w dół, ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Jeśli dobrze ich zagadasz, nie będziemy musieli przejmować się żadnymi środkami bezpieczeństwa. W kapsułach bojowych czekali już żołnierze. Mieli różnorodne uzbrojenie, zabrane z dziesiątków złupionych statków i pomniejszych baz. Brakło im jednak owej romantyki, jaka dawniej kojarzyła się z pojęciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi od zwykłych najemników, a do tego doskonale zdawali sobie Sprawę z ceny, jaką przyjdzie im zapłacić, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowała tortur, z rzadka wykonywała egzekucje, ale na samą myśl o tym, że zostaną wyczyszczeni, przejdą pranie

mózgu, które zmieni ich w potulnych, pilnych pracowników, czuli przerażenie. Przestrzegali więc swego rodzaju dyscypliny, byli na swój sposób lojalni i posłuszni dowodzącym statkiem. W niektórych światach nazywano ich Strażą Wolnych Handlarzy. Kiedy przybył już ostatni pociąg-pełzak, czujność mieszkańców kolonii malała. Starszy technik Portu Kosmicznego miał za zadanie kontynuować nadzór i obserwację, ale zazwyczaj nie fatygował się, odkąd zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizujący pojawienie się statków i nawiązujący z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo długim roku, po całych czterystu sześćdziesięciu dniach, nie zaszkodzi przecież mały łyczek na rozgrzewkę. Jeden łyk, potem następny... Kiedy wewnętrzny sygnalizator kontrolny nie uzyskał odpowiedzi na swój komunikat, gdy uruchomił system alarmowy, a wszystkie żarówki w sali kontrolnej zaczęły migać, układając się w przypadkowe, niezrozumiałe wzory, starszy technik pomyślał najpierw, że po prostu przegapił sygnał zewnętrznej wieży kontrolnej. Zdołał jakoś odnaleźć kombinację klawiszy i przycisków, która uspokoiła mrugające diody, uciszył też podekscytowany i niezbyt trzeźwy tłumek, który zgromadził się dookoła, by sprawdzić, co się stało. Jego dezorientację wzmógł jeszcze przyjacielski głos przemawiający przez głośniki w neogaeshu. Technik starał się wyjaśnić, że wystarczająco dobrze mówi w standardzie, ale plątał mu się język. Nagle okazało się, że kod identyfikacyjny statku nie pasuje do żadnego z zapisów. Przeklęci piloci-abstynenci! Siedzą w gwiazdach i nie mają nic lepszego do roboty, jak przeszkadzać uczciwym ludziom, którzy próbują się trochę zabawić. Niby z jakiej racji miałby wyświadczać im przysługę? Niech sami dopasują kod statku, albo, jeśli tego chcą, mogą lądować bez świateł sieci. Włączył funkcję wyszukiwawczą komputera i pociągnął z butelki kolejny haust. Otrzeźwiło go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbliżył się, wisiał nad samym horyzontem, podchodził do lądowania... i leciał pod czerwoną banderą. “Piraci!" - pomyślał w osłupieniu. “To piraci! Niemożliwe..." Jednakże komputer, me oszołomiony alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, ogłosił już pełny alarm w budynku i w całym mieście. Ciepłym, spokojnym kobiecym głosem syntezator mowy oznajmił: - Uwaga! Uwaga! Zbliżający się statek został zidentyfikowany jako niebezpieczny. Uwaga! Uwaga! Lecz było już za późno. Sassinak i Caris jadły ostatnie przypalone ciasteczka, gawędząc ze sobą. Lunzie pojękiwała, przewracając się z boku na bok na łóżku, a Januk wyciągnął się jak długi i wyglądał jak jakiś przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg. - Małe dzieci nie są istotami ludzkimi - stwierdziła Sass, nawijając na palec pasmo ciemnych włosów. - To obcy, którzy zmieniają kształt, jak Weftowie, o których czytałam. W ludzi zamieniają się dopiero potem, w wieku... - namyślała się przez chwilę - jakichś jedenastu lat. - Jedenastu lat?! Obie mamy teraz dwanaście, ale ja zawsze byłam człowiekiem... Sass z uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę. - Ja nie byłam istotą ludzką, ale czymś specjalnym, innym. - Zawsze byłaś inna. - Caris odskoczyła, by uniknąć klapsa przyjaciółki. - Nie bij mnie, sama dobrze o tym wiesz. Gdybyś tylko mogła, byłabyś obcym. - Gdybym mogła, to uciekłabym z tej planety - Sass spoważniała na chwilę. - Jeszcze osiem lat, zanim pozwolą mi złożyć wniosek. - Wniosek? O co? - O cokolwiek. Nie, mam na myśli coś konkretnego... - Sama nie wiedziała, jak wyrazić marzenia o ekscytujących przygodach, cudach czekających w tajemniczym, ogromnym oddaleniu w przestrzeni i w czasie.

- Ja przejdę szkolenie dla biotechników i spędzę życie badając, jak zmienić geny, produkujące białko w populacjach naszych ryb. - Caris zmarszczyła nos. - Nie wyjedziesz chyba, Sass? Tu jest pogranicze, to właśnie jest takie podniecające. - Mówisz o jedzeniu ryb? Jedzeniu innych żywych form? Caris wzruszyła ramionami. - Wiemy, że te stworzenia w oceanie nie są inteligentne, za to mogą dostarczyć nam taniego białka. Już mi się znudził kleik i fasolka, a skoro i tak musimy grzebać im w genach, dlaczego by nie jeść ryb? Sassinak popatrzyła na nią przeciągle. To prawda, wielu osadników z pogranicza nie widziało w jedzeniu mięsa nic złego, poza łamaniem dość uciążliwego przepisu Federacji. Drgnęła lekko, przypominając sobie dotyk płetw na podniebieniu. Z daleka dobiegło jakieś zawodzenie, znów przeszedł ją dreszcz. Nagle światła rozbłysły mocno i równie niespodziewanie przygasły. - Idzie burza? - zdziwiła się Caris. Światła mrugały gwałtownie. Z terminalu komputerowego po drugiej stronie pokoju rozległ się dziwny głos, jakiego Sass nigdy jeszcze nic słyszała. - Uwaga! Uwaga! Przez trwającą wieczność chwilę dziewczęta patrzyły na siebie bez słowa, zaskoczone i przerażone. Nagle Caris skoczyła do drzwi. Sass złapała ją za rękę. - Poczekaj! Pomóż mi zabrać Lunzie i Januka! Trudno było dobudzić dzieci, które natychmiast zaczęły marudzić. Januk domagał się swojego “dużego słoika", Lunzie nie mogła znaleźć butów. Sass w panice odważyła się użyć kombinacji klawiszy, którą kiedyś pokazał jej ojciec, i otworzyła zaplombowaną szafę rodziców. - Co ty wyprawiasz? - zawołała Caris, stojąc z dziećmi przy drzwiach. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy Sass wyciągnęła z szafy torby z bronią, wydawaną każdemu dorosłemu koloniście, i pękaty, nieporęczny element działa, który - jeśli wystarczy im czasu - powinno się dopasować do części przechowywanych w sąsiednich mieszkaniach. Lunzie mogła udźwignąć zaledwie jeden z długich, wąskich pakunków. Sass obiema rękami przycisnęła do piersi największą paczkę, a Caris niosła jeszcze jedną małą torbę, w drugiej ręce trzymając dłoń Januka. - Powinniśmy wstąpić do mnie - rzekła Caris, ale kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli, że niebo przecinają czerwone i niebieskie smugi. W oddali jarzyła się biała raca. - To biura portu kosmicznego - odgadła, nie tracąc jeszcze spokoju. W ciemnościach poruszały się jakieś sylwetki, podążając w kierunku ośrodka rekreacyjnego. Sass rozpoznała dwie koleżanki z klasy. Obie były uzbrojone, prowadziły ze sobą grupkę małych dzieci. W momencie gdy dotarli do ośrodka, z budynku zaczęli wysypywać się dorośli. Większość z nich z trudem trzymała się na nogach, i wszyscy przeklinali. - Sassinak! Na szczęście pamiętałaś! Ojciec, który wyglądał teraz o wiele groźniej i potężniej niż zwykle, wyjął z rąk Lunzie paczkę i ściągnął z niej zielony pokrowiec. Sass widziała podobną broń na szkolnych filmach wideo. Teraz patrzyła, jak ojciec składają i ładuje, nie zauważając, że matka wyjmuje broń, którą przyniosła Caris. Jakiś nieznajomy glos zawołał: - Podstawa do PC-8! Szybko, do cholery! Nie patrząc na Sass, ojciec krzyknął: - To twoja paczka, biegnij! Przeniosła ją przez całą ogromną salę ośrodka, dołączając do grupki dorosłych, którzy składali większe elementy uzbrojenia. Wyrwali jej z rąk pakunek, zerwali z niego pokrowiec, ustawili przy drzwiach i zaczęli montować kolejne elementy. Jakaś starsza kobieta złapała ją za ramię i spytała: - Która klasa? - Szósta.

- Mieliście zajęcia z pierwszej pomocy? Sass kiwnęła głową. - Dobrze, przejdź tam - poleciła jej kobieta. “Tam", czyli po drugiej stronie ośrodka, daleko od jej rodziny, uczniowie w pośpiechu rozkładali przenośny szpital, tak jak ich uczono na kursach. Sala ośrodka śmierdziała oparami whisky, dymem papierosowym, potem stłoczonych ludzi, strachem. Piskliwe głosiki dzieci zagłuszały rozmowy dorosłych, niemowlęta zawodziły i wrzeszczały. Sass ciekawa była, czy okręt piratów już wylądował. Ilu ich jest? Jaką mają broń? Czego chcą i co im zrobią? A może -przez chwilę nieomal uwierzyła w tę myśl - może to tylko ćwiczenia, trochę bardziej realistyczne niż cokwartalne treningi? Może statek Floty chciał ich postraszyć, zachęcić do częstszych ćwiczeń z bronią? Raczej poczuła niż usłyszała pierwsze wybuchy i wstrząsy. Jej nadzieje prysły. Ktokolwiek przybył tym statkiem, miał zdecydowanie wrogie zamiary. Przez myśl przebiegło jej wszystko, co na temat piratów mówiono na filmach i co podsłuchała z rozmów dorosłych. W niektórych światach kolonie ginęły, pozbawione niezbędnego sprzętu i zapasów, polowa ludności zaś szła w niewolę. Piraci przechwytywali statki nawet podczas podróży w PTL i nikt nie potrafił przewidzieć, w którym miejscu się znajdują. Stojąc tak bez broni, zdała sobie sprawę z tego, że trzytygodniowe szkolenie z zakresu obrony cywilnej na nic jej się nie przyda. Jeśli piraci mają większe działa, jeśli ich broń jest lepsza, to zginie albo zostanie pojmana. - Sass - Caris dotknęła jej ramienia. Wyciągnęła rękę i szybko objęła przyjaciółkę. Reszta klasy skupiła się wokół nich w ciasną grupkę. Nie było to dla Sassinak niczym zaskakującym. Odkąd zaczęła chodzić do szkoły, wszyscy koledzy zwracali się do niej w momencie zagrożenia. Gdy Beny wypadł z pociągu-pełzaka, kiedy Seh Garvis dostał szału i zaatakował ją piłą do rudy, wszyscy oczekiwali, że Sass będzie wiedzieć, co należy zrobić. Matka nieraz mówiła o niej, że jest apodyktyczna, ojciec zaś przytakiwał, dodając jednocześnie, że apodyktyczność w połączeniu z taktem może być bardzo przydatna. “Takt?" - pomyślała teraz. “Cóż takiego powinnam im powiedzieć?" - Kto jest naszym triagiem? - spytała Sindera, który stał z boku, z dala od jej przyjaciół. - Gam. - Wskazał ręką na młodego człowieka, którego wyznaczono na studia medyczne poza planetą. - Ja tym razem dostałem niski kod. Sass skinęła głową i uśmiechnęła się do niego. Sprawdziła funkcje wszystkich innych. Mogło to się przydać, gdyby coś się stało. Zupełnie niespodziewanie na zewnątrz rozległ się donośny .głos. Dochodził z megafonów, które zniekształcały zgłoski języka neogaesh. Sass słyszała tylko urywane fragmenty obwieszczenia, co jednak wystarczyło, by do reszty pozbawić ją nadziei. - ...poddać się... wybuchnie... opór... strzelać... Dorośli odpowiedzieli pomrukiem niechęci, który zagłuszył dalszy ciąg przemowy płynącej z głośników. Jednakże Sass słyszała teraz coś więcej, jakieś klekotanie, które przypominało odgłos wydawany przez pociąg-pełzak. Nagle w ścianie po drugiej stronie budynku pojawiła się dziura, jakby ktoś wyrwał środek kartki papieru. Nie miała pojęcia, że ściany mogą być aż tak słabe, dotychczas pod ich osłoną czuła się całkiem bezpiecznie. Teraz zrozumiała, że wnętrze budynku to najgorsze miejsce, W jakim mogli się zgromadzić. Poczuła gorąco na karku, jakby stała za długo w letnim słońcu. Odwróciła się i ujrzała w ścianie za sobą identyczną wyrwę. Później, gdy potrafiła już analizować sytuację, doszła do wniosku, że wszystko rozegrało się w ciągu paru sekund: rozerwana ściana, bezowocny opór dorosłych, przeciwstawiających kiepskie wyrzutnie nowoczesnej broni i znacznie większym umiejętnościom militarnym piratów, pojmanie tych, którzy przeżyli, oszołomieni granatami

gazowymi, wrzuconymi przez piratów do wnętrza budynku. Jednakże wówczas zdawało jej się, że myśl biegnie o wiele szybciej niż czas. Ujrzała jak we śnie, że ojciec unosi broń, by wycelować w kapsułę, która przebiła się przez ścianę. Spostrzegła, że smuga światła dotyka jego ramienia, że broń spada na ziemię wraz z odciętą kończyną. Matka pochwyciła go w momencie, gdy padał. Oboje ruszyli do ataku, wraz z innymi. Tłum dorosłych usiłował pokonać kapsułę przewagą liczebną, mimo że ginęli jeden po drugim. W końcu Sass zobaczyła, co powstrzymało kapsułę: rodzice rzucili się pod gąsienice, by zabarykadować drogę. I to nie wystarczyło. Być może udałoby się, gdyby zebrali się tu wszyscy koloniści. Jednakże kolejna uzbrojona kapsuła przybyła ślad za pierwszą, wkrótce pojawiła się następna. Krzycząc jak wszyscy inni, Sass ruszyła do ataku, w każdej chwili spodziewając się śmierci. Tymczasem pojazdy otworzyły się i wypadli z nich żołnierze, osłaniając się tarczami przed uderzeniami I kopniakami dzieci. Rzucili granaty gazowe. Sassinak, nie mogąc złapać tchu, kaszląc i dusząc się, opadła na podłogę pośród innych ciał. Zbudziła się, by doświadczyć jeszcze gorszego koszmaru. Przez dziurę w ścianie wpadało światło dnia, chłodne i pełne drobin kurzu. Było jej niedobrze, bolała ją głowa. Gdy spróbowała przewrócić się na brzuch i zwymiotować, coś zaczęło ją dusić, zaciskać się wokół gardła. Na szyi miała obrożę, przywiązaną cienką żyłką do obroży sąsiadów. Przerażona dziewczynka zasłoniła dłonią usta. Naprzeciwko jej twarzy wyrosi czyjś wysoki but, który kopnął ją z całej siły. - Leżeć! Sassinak zamarła bez ruchu. Ten bezwzględny głos był pełen pogardy. Nie musiała nawet podnosić wzroku, by domyślić się, kogo zobaczy. Usiłowała zorientować się, kto leży obok niej. Niektórzy poruszali się, inni nie. Usłyszała przybliżający się stukot obcasów. Powstrzymywała się, by nie drgnąć. - Gotowi? - padło pytanie. - Ci już się zbudzili - odparł drugi głos, chyba ten sam, który nakazał jej leżeć bez ruchu. - Podnieście ich, wyprowadźcie stąd i zacznijcie ładować. -Jedna para butów oddaliła się, w polu widzenia pojawiła się druga. Mocne kopnięcie pomiędzy żebra pozbawiło ją tchu. - Wstawać, cała ósemka! Sass usiłowała poruszyć się, ale jej ciało było sztywne i dopiero teraz przekonała się, jak bardzo przeszkadza obroża i sznur. Z pewnością nie sprawiłoby to kłopotu Carin Coldae, która kiedyś samodzielnie pokonała całą załogę pirackiego statku. Inni w grupie mieli podobne kłopoty z koordynacją ruchów, wciąż wpadali na siebie, bezradnie szarpiąc obroże. Teraz, gdy stanęła już na nogi, ujrzała pirata, który czekał spokojnie z twarzą ukrytą za osłoną hełmu. Nie miała pojęcia, czy jest silny, nie wiedziała nawet, czy to na pewno mężczyzna. Zerknęła w bok. Po drugiej stronie sali z trudem dźwigała się na nogi kolejna ośmioosobowa grupa. Pirat ciosem w żebra nakazał jej odwrócić głowę. - Uwaga! Osiem osób stanowi grupę. Macie numer piętnaście. Jeśli ktoś wyda wam rozkaz, lepiej od razu go wykonajcie. Ty... - Pirat trącił ją między obolałe żebra lufą broni, jakiej nigdy dotąd nie widziała. - Ty jesteś grupową. Jeśli twoja grupa narobi kłopotów, zostaniesz za to ukarana. Zrozumiano? Sass skinęła głową. Broń wbiła się mocniej w jej bok. - Mówi się: “Tak jest, proszę pana." Chciała go zwymyślać, tak jak na jej miejscu zrobiłaby to Carin Coldae, ale zamiast tego usłyszała własne słowa w języku standardowym: - Tak jest, proszę pana... Na końcu rzędu odezwał się jakiś chłopiec:

- Chce mi się pić. Broń zwróciła się w jego kierunku, pirat warknął: - Teraz jesteś niewolnikiem. Będziesz pić, kiedy na to pozwolę. Pirat znów zwrócił broń w kierunku Sass i uderzył ją boleśnie. - Twoja grupa jest nieposłuszna, piętnastko. To twoja wina. Pirat odczekał, aż Sass złapie oddech, i kontynuował udzielanie instrukcji. Ze wszystkich stron dochodziły odgłosy uderzeń i jęki bólu, ale nikt już się nie oglądał. - Wyniesiecie zwłoki z budynku i załadujecie je do pociągu-pełzaka. Jeśli będziecie pracować szybko i sprawnie, to może później dostaniecie trochę wody. Pracowali w pocie czoła. Ośmioosobowa grupa składała się z samych uczniów. Sass znała każdego z nich, choć tylko jeden chodził z nią do tej samej klasy. Niewątpliwie nie chcieli sprowadzić na nią kłopotów. Ona sama też wolała się nie narażać, gdyż bolał ją cały bok, a każdy oddech sprawiał ból. Musieli ciągnąć przez kałuże krwi i walające się po podłodze odpadki zwłoki ludzi, których znała. Po żółtej koszuli rozpoznała Cefę, po bransoletce z brązu - Tony'ego... To był koszmar. Cztery czy pięć grup wykonywało tę samą pracę. Potem okazało się, że piraci dobili rannych, a jeszcze później wyszło na jaw, że to samo działo się w całym mieście, we wszystkich ośrodkach. Kiedy z budynku uprzątnięto zwłoki, jej grupa i dwie inne zostały wpakowane do pociągu-pełzaka. Piraci prowadzili pociąg, siedząc na spiętrzonych zwłokach i pilnując stłoczonych z tyłu dzieci. Sass wiedziała, że wszyscy zostaną zabici, zastanawiała się tylko, kiedy. Pociąg-pełzak trzeszczał i łomotał, skręcając do rybackiej stacji badawczej, gdzie chciała pracować Caris. Wszystkie okna w budynku były wybite, drzwi wyważone. Sass nie widziała przyjaciółki przez cały dzień, ale nie ważyła się rozglądać. Nie zauważyła również Lunzie ani Januka. Pociąg-pełzak zatrzymał się na samym końcu bocznicy. Teraz dzieci musiały wyładować zwłoki, zawlec je na molo i wrzucić do niespokojnego, wrogiego oceanu. Na pomoście ruch był utrudniony, łączące ich sznury plątały się bez przerwy. Strażnicy bili każdego, kogo tylko mogli dosięgnąć, nakazując im spieszyć się, ruszać się, pracować. Sass starała się nie patrzeć na zwłoki, które niosła. Dotarła już do połowy mola, kiedy nagle zorientowała się, że trzyma w ramionach zwłoki Lunzie. Z gardła wyrwał się jej krzyk, ciało siostry wyśliznęło się z rąk, odbiło się od krawędzi pomostu i spadło do wody. Sass stała sztywno wyprostowana, nie mogąc się ruszyć. Coś szarpnęło ją za obrożę, ale nie zwróciła na to uwagi. Usłyszała, że ktoś krzyczy: - To była jej siostra! I nagle ogarnęła ją ciemność. Starała się usunąć ze swej świadomości dalsze dni spędzone na Myriadzie, wypełnione rozpaczliwą pracą i walką o życie. Podawano jej narkotyk, pracowała do upadłego, potem znów dostawała narkotyk. Załadowali najlepsze rudy, kamienie szlachetne, najbogatsze transurany, dzięki którym planeta zasłużyła na wysoką ocenę Biura Rozwoju Federacji. Sass nie zdawała sobie sprawy z troski, jaką okazuje jej grupa, nie zauważała pieszczotliwych dotknięć ręki podczas krótkich chwil odpoczynku, zluzowanej linki przy obroży. Była bezgranicznie przerażona, czuła smutek i wściekłość. Później, na statku, grupa była poddawana przystosowaniu, pozostały czas zaś spędzała w śmierdzących celach. Nie dano im środków nasennych, nie zahibemowano, by uczynić długą podróż bardziej znośną. Piraci poinformowali ich zimnym, pogardliwym tonem, że mają nauczyć się tego, iż są towarem przeznaczonym na sprzedaż w rejonach nie kontrolowanych przez Federację. Jak każdy inny towar, zostali posegregowani w zależności od wieku, płci, wykształcenia. Jak wszyscy niewolnicy, szybko nauczyli się, jak przekazywać między sobą informacje. Sass dowiedziała się więc, że Caris żyje i należy do grupy osiemna-

stej. Januk pozostał na planecie. Przeżył, ale był skazany na śmierć, gdyż dziećmi zbyt małymi, by odbyć tę podróż, nie Opiekował się teraz żaden dorosły ani nawet nastolatek. Większość dorosłych usiłowała bronić kolonii przed piratami. Część z nich przeżyła, jednak nikt nie znał dokładnej ich liczby. Na przystosowanie oczekiwali niemal z radością, gdyż przerywało ono nudę i udrękę niewoli. Sass od początku wiedziała, tę właśnie po to je zaplanowano, jednak z upływem czasu, tak jak wszyscy pozostali, zaczęła zapominać, jak wyglądało życie na wolności. Wszyscy czekali na przystosowanie z niecierpliwością również dlatego, że było okazją do kąpieli, gdyż piraci nie mogli znieść smrodu niewolników. Potem cała grupa jednocześnie wstawała, siadała, wyciągała ręce, kucała i obracała się na komendę. Nauczyli się pracy przy taśmie produkcyjnej, gdzie Składali różne przedmioty, które poprzednia grupa podczas szko- lenia rozebrała na części. Poznali harish, wariant języka neogaesh, którym mówili niektórzy piraci. Zapoznali się również z podstawami chińskiego. Koniec podróży nastąpił niespodziewanie, bowiem nie uważano za konieczne, by niewolnicy znali swą przyszłość. Podczas twardego lądowania ponabijali sobie wiele sińców, ale nauczyli się już, że skargi oznaczają tylko większy ból. Piraci, tym razem bez broni, sprowadzali z pokładu jedną grupę po drugiej, poganiając ich szeroką szarą ulicą w stronę rzędu budynków. Sass dygotała. Przed opuszczeniem statku polano ich zimną wodą, a teraz wiał chłodny wiatr. Grawitacja była tu niezbyt duża. Planeta miała dziwny zapach, ostry i duszący, zupełnie inny niż , bogaty, słonawy aromat Myriady. Sass podniosła głowę i ujrzała nad sobą kopułę. Dziwne... Czy ta wielka kopuła przykrywa port kosmiczny i całe miasto? To miasto, które poznała w ciągu następnych miesięcy, było w całości obozem dla niewolników. Całe kompleksy baraków, warsztatów, fabryk, wysokich na pięć pięter, ciągnących się we wszystkich kierunkach. Nie było tu drzew, trawy, nic poza niewolnikami i ich panami. Niektórzy z nich byli ogromni, o wiele wyżsi od rodziców Sassinak, potężnie umięśnieni, jak istoty, które Carin Coldae pokonała w filmie Dylemat Lodowego Świata. Grupy zostały rozbite. Każdego niewolnika postano na testy, mające przed sprzedażą ustalić jego zdolności. Później przydzielono ich do nowych grup, do pracy, na szkolenie. Przenoszono ich z jednej grupy do drugiej, zgodnie z życzeniami panów. Sass była zaskoczona, że po wszystkim, co się wydarzyło, pamięta jeszcze, czego nauczyła się w szkole. Kiedy na ekranie pojawiały się zadania, skupiała się, pogrążała w wiedzy matematycznej, chemicznej, biologicznej. Przez wiele dni jedną zmianę spędzała w ośrodku testującym, drugą zaś na pracy w barakach, gdzie czyściła wspólne toalety i kuchnie, zamiatała podłogi. Potem kolejna zmiana przy pracy na taśmie produkcyjnej, wciąż nie mającej najmniejszego sensu, i zaledwie sześć godzin snu, w który zapadała tak, jakby rzucała się do studni, chcąc utonąć. Nie miała możliwości śledzenia upływających dni, zresztą nie czuła takiej potrzeby. Nie miała szans na odnalezienie starych przyjaciół. Łatwo zawierała nowe przyjaźnie, jednak ciągle przechodzenie z grupy do grupy uniemożliwiało rozwinięcie przyjacielskich stosunków. Kiedy testy już się zakończyły, przez długi czas pracowała codziennie na trzy zmiany. Potem została zabrana z grupy i zaprowadzona do budynku, którego nigdy wcześniej nie widziała. Tu przywiązano ją do długiego rzędu niewolników. Usłyszała szybką paplaninę prowadzącego aukcję i wiedziała już, że została wystawiona na sprzedaż. Zanim wreszcie dotarła do podestu, na którym miano ją zaprezentować, zdążyła się już przyzwyczaić do głosu sprzedawcy. Człowiek, kobieta, drugi stopień skali rozwoju fizycznego, rozwój intelektualny na poziomie ósmego stopnia, matematyka na poziomie dziewiątym, wzrost taki a taki, waga taka a taka, planeta pochodzenia, źródło materiału genetycznego, języki rodzinne i nabyte, ocena specjalnych zdolności... Czekała na ból, który miano jej zadać, by pokazać kupującym, jaka jest wrażliwa, jak łatwo ją pobudzić. Dlatego

też, kiedy ją uderzono, prawie nie drgnęła. Zorientowała się już, że kupujący rzadko szukają piękna, które łatwo stworzyć czy też wyrzeźbić dłonią chirurga. Najważniejsze były uzdolnienia w połączeniu z energią i siłą. Dlatego też ściągano niewolników ze względnie młodych kolonii. Aukcja trwała. Używano tu waluty, której nie znała i której wartości mogła się jedynie domyślać. Ktoś wreszcie wycofał się z przetargu, a ktoś inny przycisnął gruby kciuk do ekranu terminalu Jakiś niewolnik poprowadził ją przez puste korytarze l przypiął jej linkę do kółka na drzwiach. Przez cały czas panowała nad sobą, nie rozpłakała się, choć czuła, jak z serca wyrywa się jej rozpaczliwy krzyk. Juk się nazywasz? - spytał niewolnik, ustawiając pod drzwiami jakieś pudła. Sass popatrzyła na niego. Był to starszy, krępy mężczyzna o siwiejących włosach, z bliznami na ramieniu, z pozbawioną włosów bruzdą na szczycie czaszki. Nie odpowiadała, więc spojrzał na nią i uśmiechnął się, ukazując braki w uzębieniu. Nic nie szkodzi, możesz nie odpowiadać, jeśli nie masz ochoty. - Sassinak - wykrztusiła wreszcie swe imię. A więc nic jest iuż numerem! - Łatwe do zapamiętania. Skąd jesteś, Sassinak? - Z My... Myriady. - Głos jej zadrżał, a do oczu napłynęły łzy. - Znasz neogaesh? - spytał, mówiąc w tym właśnie języku. Skinęła tylko głową, gdyż łzy dławiły jej gardło. - Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. - Gdy odetchnęła głęboko i uspokoiła się, skinął z aprobatą głową. - Masz duże możliwości, Sassinak. Sądząc po twojej punktacji, jesteś całkiem nieglupia, no i masz niezłe nerwy. Nie płaczesz, nie krzyczysz... Chociaż za bardzo podskoczyłaś, gdy cię uderzono. Taka krytyka po ciepłych słowach przepełniła czarę goryczy. Sass zaperzyła się: - Tylko lekko drgnęłam. Pokiwał głową. - Wiem, że stać cię na więcej. - Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego z gniewem w oczach. - Posłuchaj mnie, Sassinak z Myriady. Bez szkolenia nie wydałaś z siebie jęku... Jak myślisz, czego dokonałabyś po przeszkoleniu? Wbrew własnej woli zapytała: - Po przeszkoleniu? Co masz na myśli? W korytarzu rozległy się glosy, ktoś się zbliżał. Jej rozmówca potrząsnął głową i stanął obok sterty kartonów. - A ty jak masz na imię? - spytała cicho. - Abervest. Nazywają mnie Abe. - I szeptem dodał: - Jestem z Floty.

ROZDZIAŁ DRUGI Flota... Sassinak myślała o niej przez całą drogę, wciśnięta do przedniego luku holownika towarowego, gdzie umieszczono ją wraz z dwoma innymi świeżo nabytymi niewolnikami. Później dowiedziała się. że nic była to żadna kara, ale konieczność. Holownik wydostał się spod kopuły i leciał ponad jałową, pozbawioną powietrza powierzchnią planety, służącej za obóz dla niewolników. Na zewnątrz izolowanego, hermetycznego przedziału bagażowego, poza kabiną kontrolną, gdzie Abe kierował statkiem we względnym luksusie, nic miałaby szans na przeżycie. Celem podróży były inne koszary dla niewolników, tym razem znacznie mniejsze. Sassinak spodziewała się takiej pracy jak poprzednio, ale została przydzielona do ośrodka treningowego. Sześć godzin dziennie siedziała przed ekranem, ucząc się wykorzystywania posiadanych przez siebie podstaw matematyki do czytania map, w nawigacji i geologii. Usiłowała poprawić akcent w harish i zaczęła rozumieć język chiński. Na następnej zmianie pracowała, wykonując prace przydzielane przez brygadzistę. Nie miała żadnych regularnych obowiązków, do których mogłaby przywyknąć. Najbardziej doskwierało jej poczucie, że nic może nawet wyjrzeć na zewnątrz. Dawniej zawsze mogła wybiec z budynku i przyjrzeć się niebu, spacerować po wzgórzach z przyjaciółmi. A teraz... Większość budynków nic miała okien, nie było zresztą na co patrzeć również poza ścianami z prefabrykatów. Maszerując z mozołem wąskimi uliczkami, spiesząc z jednej pracy do drugiej, nauczyła się, że podnosząc wzrok można zasłużyć na burę albo zostać uderzoną. Poza tym w górze nic było nic widać poza majaczącą niewyraźnie szarą kopułą. Sass nie umiała stwierdzić, jak duży jest ów księżyc czy planeta, jak daleko przewieziono ją z pierwotnego miejsca pobytu. a nawet z ilu budynków składa się kompleks szkoleniowy. Dzień w dzień widywała wciąż te same ściany z prefabrykatów, które z obu stron wyglądały tak samo. Przestała nawet zerkać w górę, nauczyła się zamykać w sobie i znienawidziła się za taki konformizm. Nagle okazało się. że ma wolną jedną zmianę dziennie. Spędzała ten czas w laboratorium językowym, pracując przy komputerze, czytając, lub leż - najczęściej - w towarzystwie Abego. Flota była zarówno jego przeszłością, jak i marzeniem. Zaciągnął się do niej jako bardzo młody chłopak i piął się w górę krok po kroku. Czasami, gdy w jakiejś burdzie tracił zdrowy rozsądek, spadał na niższy szczebel drabiny, lecz później znów awansował jak każdy kosmita. Byt zdolny, choć nie na tyle, by dostać się do Akademii. Był silny, lecz nie brutalny, odważny bez niepotrzebnej chłopięcej brawury. Choć był teraz niewolnikiem, wciąż jednak należał do Floty. - Są twardzi - powiedział kiedyś Sassinak. - Tak twardzi jak handlarze niewolników, a może jeszcze bardziej. Jeśli tylko mogą, to cię odbiją, a jeśli nie... - Glos mu zamarł, Sass ujrzała, że oczy mu błyszczą. Zamrugał powiekami. - Flota nigdy nie zapomina. Nigdy. Mogą przybyć późno, ale przylecą na pewno. Jeśli zaś się spóźnią, to trudno, moje nazwisko widnieje w aktach, więc na zawsze pozostanę w pamięci Floty. W ciągu następnych miesięcy Sassinak zaczęła myśleć o Flocie już nie jak o zbrojnym ramieniu kapryśnej i aroganckiej władzy, czego nauczyli ją rodzice. Abe mówił, że Flota jest solidna, że można na niej polegać. Że na każdym statku są te same stopnie, identyczne kategorie, specjalności. Nic chciał powiedzieć, od jak dawna jest niewolnikiem, ani jak dostał się do niewoli, lecz jego wiara we Flotę, w jej długie ręce i niezawodność, powoli zapadły jej w pamięć. Kiedy zmieniali się nadzorcy dziewczyny, niektórzy bardziej skorzy do gniewu, inni raczej łagodni, Abe uśmiechał się, zauważając, że dobrzy pracownicy mają dobrych przełożonych.

Kiedy przychodziła na spotkania pobita i posiniaczona, powtarzał, by sobie to zapamiętała, a któregoś dnia będzie w stanie im odpłacić. Pewnego wieczoru Abe przypomniał Sass ich pierwsze spotkanie i stwierdził, że mogłaby zacząć nad sobą pracować. - Teraz jesteś już gotowa -oznajmił. - Nauczę cię czegoś. - Co to takiego? - Dyscyplina fizyczna, którą zdobywa się dla samego siebie. Pomoże ci, kiedy będziesz w kłopotach, tu czy gdziekolwiek indziej. Nie będziesz odczuwać bólu ani głodu. - Ja tego nic potrafię! - Bzdura. Dziś przepracowałaś przy komputerze sześć godzin, bez przerwy na południowy posiłek. Byłaś głodna, ale nie myślałaś o jedzeniu. Możesz się nauczyć, jak nie myśleć o głodzie. Sass uśmiechnęła się: - Nie mogę ciągle siedzieć przy komputerze. - To prawda, ale możesz dotrzeć do samego jądra swej świadomości. A teraz usiądź prosto i oddychaj głęboko, żeby pracowała ci przepona. Było to całkiem łatwe. Technikę tę opanowała jeszcze w domu, ucząc się, podczas gdy Lunzie i Januk bawili się obok. - Skoncentruj się na swym wnętrzu - pouczał Abe. - Jeśli będziesz chciała skupić się na czymś zewnętrznym, na przykład na matematyce, mogą ci to odebrać. Nikt jednak nie zabierze ci tego, co masz wewnątrz. Przez kilka sesji dziewczyna poszukiwała czegoś, na czym mogłaby się skupić. - Sięgnij głębiej, do samego środka - pouczył ją Abe. Zaczęła myśleć o tym, jako środku ciężkości. - Doskonale - zgodził się Abe. - Jeśli ci to pomaga, myśl w ten sposób. Kiedy już się tego nauczyła, następny etap był o wiele trudniejszy. Prosty trans nic wystarczał, gdyż mogła najwyżej trwać w nim biernie. Jak wyjaśnił jej przyjaciel, będzie musiała nauczyć się, jak na każde zawołanie korzystać z całej swej mocy, nawet z tych jej zapasów, do których większość ludzi nigdy nie sięga. Przez dłuższy czas nic czyniła żadnych postępów i chętnie zrezygnowałaby z ćwiczeń, lecz Abe nie pozwalał na to. - Zbyt wielkie postępy czynisz na szkoleniu technicznym - oznajmił kiedyś z powagą. - Masz już dobre zadatki na pilota, a piloci są w cenie. Sass popatrzyła na niego zaskoczona. Nie pomyślała nawet, że znów mogą ją sprzedać, wysłać gdzieś daleko, gdy zaczęta się już czuć dosyć bezpieczna. Abe delikatnie dotknął jej ramienia. - Widzisz więc, po co ci to potrzebne jak najszybciej. Nie jesteś bezpieczna, podobnie jak każdy z nas. Mnie też mogą sprzedać. Już dawno by to zrobili, gdybym nie był aż tak przydatny. Mogą trzymać cię. aż zostaniesz w pełni wykwalifikowanym pilotem, ale pewnie tego nie zrobią. Istnieje wielkie zapotrzebowanie na młodych, ledwie przeszkolonych pilotów. przydatnych w nietypowej działalności handlowej. Zrozumiała, że mówi o piratach. Zadrżała na samą myśl o powrocie na piracki statek. - Poza tym - ciągnął Abe - jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć, ale czego nie mogę ci jeszcze powiedzieć. Wreszcie osiągnęła sprawność, którą Abe określił jako “dostateczną". Nie wykraczała ona jednak poza zwykłą siłę fizyczną, a w dodatku Sass szybko się męczyła. Mimo to Abe kiwał z uznaniem głową i kazał jej ćwiczyć niemal codziennie. Udzielał też Sass dodatkowych informacji. - Istnieje coś w rodzaju stowarzyszenia ofiar piratów - powiedział Abe. - Pamiętamy, skąd przybyli złoczyńcy, kim są, kto przeżył masakrę, jak zginęli inni. Mamy nadzieję, że jeśli kiedyś uda się nam zebrać wszystkie te informacje, złożyć razem wszystko, co wiemy,

dowiemy się, kto stoi za całym tym piractwem. Ci ludzie nic działają na własną rękę, choć słyszałem, że statek, który napadł na Myriadę, był niezależny, a przynajmniej miał na pieńku ze swoim sponsorem. Istnieją dowody na pewnego rodzaju spisek w samej Federacji. Nic wiem jakie, bo gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, by przekazać je Flocie. Jednakże ciebie nie mogę z nimi skontaktować, dopóki nie nauczysz się maskować swych reakcji. - Kim są... - Nazywają siebie “Samizdat". To stare słowo, pochodzące z języka, którego nigdy nie słyszałem. Podobno znaczy “podziemie", może coś innego, ale to bez znaczenia. Istotna jest sama nazwa i to, byś trzymała język za zębami. Nauka, praca, ćwiczenia. Przypominało to życie, jakie wiodła w domu, na Myriadzie - szkoła, obowiązki domowe, ścisłe grono przyjaciół. Tyle ze oblanie testu w domu oznaczało tylko burę, tutaj zaś kończyło się biciem. Kiedy dopuściła do tego, by Januk rozsypał cenne, racjonowane jedzenie - oczy wypełniły jej się łzami na wspomnienie cukru rozsypanego tej ostatniej nocy -matka czyniła jej gorzkie wymówki. Kiedy teraz rozsypała nasiona, które niosła do inspektów, nadzorca dał jej mocnego kuksańca i pozbawił posiłku. A zamiast przyjaciół w swoim wieku, z którymi mogłaby plotkować o kolegach i rodzinie, żartować i snuć marzenia, miała tu Abego. Upływał czas, który mogła odmierzać tylko subtelnymi zmianami we własnym organizmie. Była dziś chyba nieco wyższa, szersza w biodrach, choć nadal szczupła, bo na niewolniczej diecie. W końcu zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej i Abemu dano tyle swobody, podczas gdy inne przyjaźnie między niewolnikami nadzorcy bezwzględnie niszczyli. Gdy zapytała go o to, Abe uśmiechnął się figlarnie. - Mówiłem ci już,, że jestem tu ceniony. Dlatego też uznano, że przyda mi się od czasu do czasu słodka młodziutka maskotka... Sass poczerwieniała. Szkolono tu w sztuce miłości dziewczęta dużo od niej młodsze, gdy tymczasem na Myriadzie, zgodnie z religią jej rodziny, mieli prawo wiedzieć o tym tylko ci, którzy dorośli do założenia własnej rodziny. Życie na pionierskiej planecie dostarczało im zbyt wielu zajęć, by mieli czas uskarżać się na to. Abe mówił dalej: - Powiedziałem im, że sam będę cię szkolić w miłości. Nie chciałem, żeby przeszkadzali ci swoimi naukami. - Sass wpatrywała się w ziemię, wściekła na niego. - Nie zżymaj się, dziewczyno. Oszczędziłem ci sporo kłopotów. Nie kazaliby ci pewnie robić tego przez cały czas, bo jesteś zbyt inteligentna i można cię nieźle sprzedać po przeszkoleniu technicznym, ale mimo wszystko... - No dobrze - wymamrotała obrażonym tonem. - Dobrze, rozumiem. - Teraz jeszcze nie, ale kiedyś zrozumiesz. - Dotknął jej policzka i obrócił jej twarz w swoją stronę. - Sass, kiedy będziesz już wolna - a wierzę w to, że kiedyś odzyskasz wolność - zrozumiesz, co zrobiłem i dlaczego tak postąpiłem. Moja mała, będziesz kiedyś piękną kobietą, która sama zadecyduje o własnym ciele. Przez pewien czas po tej rozmowie Sass czuła się dość nieswojo w jego obecności. Kilka dni później Abe na powitanie przekazał jej wstrząsającą wiadomość. - Zostaniesz sprzedana - powiedział, unikając jej wzroku. - Niedługo, jutro albo pojutrze. To nasze ostatnie spotkanie. Powiedzieli mi tylko dlatego, że zaproponowali mi następną. - Ależ Abe... - szepnęła drżącym głosem. - Niestety, Sass. - Potrząsnął głową. - Nic nie mogę poradzić. Z oczu trysnęły jej łzy. - Ale... ale to niemożliwe... - Sass, myśl! - W jego głosie dźwięczał rozkaz. Łzy wyschły Jej na policzkach. - Czy uczyłem cię tego, byś płakała jak rozkapryszone dziecko, gdy tylko zaczną się kłopoty? Spojrzała na niego i przypomniała sobie o samodyscyplinie. Zaczęła oddychać wolniej, uspokoiła się. Przestała dygotać. Pozbyła się strachu.

- Już lepiej. A teraz posłuchaj... Abe mówił szybko, łagodnym głosem. Rytm jego słów był dziwny, zniewalający. Gdy skończył, nie pamiętała, co jej przekazał, wiedziała tylko, że to coś ważnego i że później sobie przypomni. Objął ją i przytulił po raz pierwszy. Jego uścisk podniósł ją na duchu. Wciąż jeszcze opierała głowę na jego ramieniu, kiedy przyszedł nadzorca, by ją zabrać. Przeszła przez halę targową, niczego nie widząc. Tym razem nabywca kazał zabrać ją do portu, do podniszczonego statku bez widocznych numerów rejestracyjnych. Gdy znaleźli się wewnątrz, eskortujący Sass strażnik podał uczepiony do jej obroży pasek mężczyźnie z purpurowymi i złotymi dystynkcjami. Sass sobie, że to mundur starszego pilota jakiejś odległej floty handlowej. Człowiek ów spojrzał na nią i pokiwał głową. - Następny żółtodziób. Przecież wiedzą, iż potrzeba mi kogoś doświadczonego niż tępa, goła dziewucha, która pewnie nie mówi nawet w żadnym zrozumiałym języku. Odwrócił się od niej i pchnął palcem ściankę. Ze świstem otworzyły się drzwi szafki. Przerzucił jej zawartość i wyciągnął wygniecioną tunikę i pocerowane spodnie. - Masz. Ubranie. Rozumiesz? Gestami pokazał, że ma się ubrać. A potem poprowadził ją korytarzem do kabiny pilota, małego, zatłoczonego pomieszczenia, wypełnionego ekranami i tablicami rozdzielczymi. Dzięki przebytemu szkoleniu z ulgą rozpoznała znajome elementy W chaosie przycisków, guzików, migających świateł. To musi być komputer wewnątrzukładowy, to jest przycisk FTL i jego własny komputer, migający teraz w niezbyt dla niego typowym pomieszczeniu. Statek miał dwa napędy wewnątrzukładowe, z których jeden nadawał się do lądowania na planetach z powłoką atmosferyczną. Pilot pociągnął za pasek u jej obroży. Gdy spojrzała na niego, wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Widzę, że znasz większość z tych urządzeń. Byłaś kiedyś w przestrzeni kosmicznej? - Zapomniał, że dziewczyna może nie mówić w jego języku. Na szczęście mówiła. - Nie... Odkąd tu przyleciałam. - Masz wysoką punktację. Zobaczmy, jak sobie z tym poradzisz. Wskazał dłonią jeden z trzech foteli. Usiadła przed komputerem, bardzo przypominającym jej stanowisko szkoleniowe, pochodzącym nawet od tego samego producenta. Nachylił się nad nią, poczuła ciepły oddech na policzku. Wprowadził do komputera zadanie dla niej. - Już to kiedyś robiłam - powiedziała. - No to zrób jeszcze raz. Jej palce zatańczyły na klawiaturze. Kod punktu wyjścia i celu, równania wyliczające najbardziej korzystną kombinację czasu podróży, kosztów paliwa napędu wewnątrzukładowego, przepływu prawdopodobieństwa FTL i wreszcie równania przekształceniowe, wyznaczające ścieżkę lotu w przestrzeni FTL. Kiedy dokończyła, skinął głową. - Całkiem nieźle. A teraz zmaksymalizuj czas podróży, wykorzystując największy dostępny przepływ FTL. Wykonała zadanie i spojrzała na niego. Patrzył spode łba. - Poleciałabyś ścieżką przepływu 0.35? Skąd wzięłaś taką wartość? Zarumieniła się. Źle umieściła przecinek. Dodała opuszczone zero i ze stoickim spokojem przyjęła zasłużony kuksaniec. - Teraz już lepiej. Wy, młodzi, nie wiecie, co znaczy wysoki przepływ. Uważaj, bo zostanie po nas tylko echo szumów radiowych w jakimś układzie słonecznym. Jak masz na imię? Zamrugała ze zdziwieniem oczami. Dotąd tylko Abe mówił jej po imieniu. Pilot patrzył na nią. czekając niecierpliwie, gotów znów dać jej szturchańca. - Sass - odparła.

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Pasuje do ciebie. - Usiadł w fotelu i skasował dane z ekranu. - A teraz, dziewczyno, zabieramy się do pracy. Nowe życie w charakterze świeżo zwerbowanego młodszego pilota - starszy pilot wyraźnie oświadczył, że nie lubi słowa “niewolnica" - było znacznie przyjemniejsze niż przebyte szkolenie. Nadal nosiła obrożę, ale już bez linki. Nikt jej nie powiedział, do kogo należy statek, nie informowano jej o niczym, podając tylko najbliższy cel podróży. Poza tym traktowano ją jak pełnoprawnego członka załogi. Prócz starszego pilota Krewe leciało jeszcze dwóch młodszych pilotów: krępa kobieta o imieniu Fersi i wysoki, niezgrabny mężczyzna Zoras. W kabinie pilota zawsze pracowali we trójkę, manewrując to jednym, to drugim napędem wewnątrzukładowym. Sass odbywała standardowe, sześciogodzinne wachty jako trzeci pilot pod komendą pozostałych. Poza tym musiała utrzymywać w czystości własną kabinę i wykonywać drobne polecenia, jakie jej wydawano. W wolnych chwilach przysłuchiwała im się i przypatrywała, jak gadają, kłócą się i uprawiają hazard. Piloci nie bratają się z byle kim - ostrzegła ją Fersi, gdy Sass usiłowała zaprzyjaźnić się z załogą statku. - Należy nam się szacunek. Reszta załogi to żadni kosmici. Na ziemi robiliby to samo co tutaj: biliby się, sprzątali, gotowali, obsługiwali maszyny Piloci to stary cech, pierwsi kosmici. Masz szczęście, że nauczono cię tego zawodu. Historia z punktu widzenia trojga pilotów w ogóle nie przypominała tego, czego dziewczyna uczyła się na Myriadzie. Nie mówili nic o epoce wielkich odkryć, o spotkaniach z obcymi, o budowaniu sojuszów i utworzeniu Federacji, Zamiast tego Sass wysłuchiwała litanii nazwisk jeszcze z czasów Starej Ziemi, poznawała oklepane, banalne opowieści. Lindberg, Czerwony Baron, Bader, Gunn, nazwiska jeszcze z czasów przed podróżami kosmicznymi, podniebni wojownicy z jakiejś prastarej bitwy, z której nikt nie powrócił żyw. Heinlein i Clarke, Glenn i Aldridge z pierwszych dni w kosmosie... aż do Ankwira, który niedawno przetarł nowy szlak przez całą galaktykę, zmniejszając margines przepływu poniżej 0,001. Gdyby nie tęskniła tak bardzo za Abem, byłaby prawie szczęśliwa. Pokładowe pożywienie, na które wszyscy inni wyrzekali, jej zdaniem było smaczne i obfite. Mogła się uczyć i miała chętnych nauczycieli. Piloci nudzili się, gdyż dawno opowiedzieli już sobie nawzajem swe historie. Jednakże zanim Sass zdołała zapomnieć o swym dawnym opiekunie i obozie dla niewolników, nastąpił napad. Spała na swej koi, kiedy zawył alarm. Statek zadrżał. Pokład pod bosymi stopami dygotał przy zmianie napędu. - Sass! Chodź tu! Glos Krewe zabrzmiał tak donośnie, ze przebił się przez dzwonki alarmowe. Chwiejąc się na nogach, powędrowała w stronę stanowiska dowodzenia. Fersi już tam siedziała, wpa- trując się w ekran. Krewe spostrzegł Sass i wskazał jej fotel drugiego pilota. - To pewnie nic nie da, ale możemy spróbować... Sassinak włączyła ekran i usiłowała zorientować się w plątaninie symboli. Coś wychwyciło ich z przestrzeni FTL i rzuciło w pustkę między systemami gwiezdnymi. A z tyłu, stanowczo zbyt blisko, znajdowało się coś znacznie bardziej masywnego od ich statku. - Ciężki krążownik Floty - oznajmił lakonicznie Krewe. -Znalazł nas przed chwilą i zastawił pułapkę. - Co takiego?! - Sass nic miała pojęcia, że można odnaleźć, a nawet przechwycić statek w locie FTL. Pilot wzruszył ramionami, manewrując rękoma na klawiaturze. - Rota nauczyła się nowych sztuczek. Prawie im uciekliśmy. Masz... - Rzucił jej kawałek tłoczonego plastiku. - Włożysz to w boczną szczelinę przy swojej tablicy rozdzielczej, kiedy ci powiem.

Z ciekawością przyjrzała się płytce. Długa na palce, o dwa razy mniejszej szerokości, nie przypominała żadnego nośnika informacji, jaki kiedykolwiek widziała. Odszukała szczelinę, do której pasował, i czekała na polecenie. Nagle w głośniku zabrzmiał głos kapitana. - Krewe, możesz coś zrobić? Chcą wejść na pokład! - Może mogę. Poczekaj. Krewe skinął głową Sass i wsunął identyczną płytkę w szczelinę własnej tablicy rozdzielczej. Dziewczyna poszła w jego ślady, podobnie Fersi. Statek przechylił się na bok, jakby się o coś potknął, światła przygasły. Nagle Sass poczuła, że jakaś silą wciska ją w fotel, gwałtownie popycha w lewo, a potem na prawo. Rozległ się ogłuszający huk, światła zgasły, a z zimnych ciemności dochodziły tylko nie kończące się przekleństwa Krewe. Przebudziła się na czystej leżance w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Niemal natychmiast wyczuła brak znajomego ucisku na szyi - Uniosła dłoń. Niewolnicza obroża zniknęła. Ostrożnie rozejrzała się naokoło. - Ach, obudziłaś się wreszcie. - Podszedł do niej mężczyzna w czystym białym mundurze, z czarnymi i złotymi pasami na rękawach. - I pewnie zastanawiasz się, gdzie jesteś, co się stało i ... Czy ty w ogóle mówisz w tym języku? Pokiwała głową, gdyż była zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. Flota. To na pewno Flota. Spróbowała przypomnieć sobie, co Abe mówił o paskach na rękawach. Te miały kształt skrzydeł. To dobrze. - Mężczyzna skinął głową. - Byłaś niewolnicą, prawda? Sądząc po twoim wieku, schwytali cię kilka lat temu. - Skąd pan wie? Uśmiechnął się. Miał przyjemny uśmiech, ciepły i serdeczny. - Mówią mi o tym między innymi twoje zęby, ogólny, rozwój biologiczny. W tym momencie Sass zorientowała się, że ma na sobie czyste, miękkie, jednoczęściowe ubranie. Połatana tunika i spodnie. które nosiła na statku, zniknęły. - Czy pamiętasz, skąd pochodzisz? - Gdzie jest mój... dom? - Przytaknął. - Na Myriadzie. Najwyraźniej nie znał jej planety, więc podała standardowy adres galaktyczny, którego nauczyła się w szkole, jakże dawno temu. Opowiadała, co wydarzyło się w kolonii. - A potem? Opisała lot do obozu, szkolenie, któremu została poddana jako niewolnica, wreszcie pracę na statku. Westchnął głęboko. - Pewnie nie masz pojęcia, gdzie znajduje się planeta z obozem dla niewolników? - Nic... Jej wzrok padł nagle na insygnia naszyte na piersi mężczyzny. Coś symbolizowały... Nagle ujrzała twarz Abego, który z napięciem mówił jej coś szybko, coś, czego dokładnie nie zapamiętała. To nic, bowiem pewnego dnia... Przecież ten dzień właśnie nadszedł! Zaczęła nagle recytować wszystko, co przekazał jej Abe, powtarzając jego słowa równie szybko i dokładnie. Mężczyzna patrzył na nią w osłupieniu. - Ależ jesteś zbyt młoda, nie mogłaś przecież... Teraz już wiedziała, jaką wiedzę Abe wpoił jej i zapewne wielu innym dziewczynom, które zostały sprzedane, z nadzieją, że kiedyś przypadkiem ujrzy insygnia Floty i odzyska pamięć. W jaki sposób udało mu się to ukryć? Przypomniała sobie wszystko: adres planety, kurs lotu FTL i kody, które pozwolą okrętom Floty ominąć zewnętrzne satelity obronne. Wszystkie te okruchy wiedzy Abe zbierał przez długie lata niewoli, udając posłuszeństwo. Podane przez dziewczynę informacje wywołały lawinę wydarzeń. Położono ją na noszach, zaniesiono przez błyszczące czystością korytarze i umieszczono z największą

ostrożnością na koi w kabinie. Pomieszczenie było luksusowe. Na podłodze znajdował się puszysty dywan w geometryczne wzory, wokół niskiego okrągłego stolika stało kilka wygodnych foteli. Nagle z oddali doszedł dźwięk dzwonka, rozległ się tupot dziesiątków stóp. A później drzwi kabiny zamknęły się i nie słyszała już nic poza cichym sykiem powietrza pompowanego przez urządzenia wentylacyjne. W takiej ciszy ponownie zasnęła. Obudziło ją ciche kaszlnięcie. Tym razem biały mundur ozdobiony był złotymi, prostymi pasami okalającymi rękawy. “Pierścienie" - pomyślała nieprzytomnie. Widziała cztery pierścienie i sześć małych srebrnych punkcików na naramiennikach. “Najważniejsze są gwiazdy" -mówił Abe. “Noszą je admirałowie." - Oficer medyczny twierdzi, że jesteś w dobrym stanie -odezwał się ów człowiek, ozdobiony złotem i srebrem. - Czy możesz powiedzieć, co jeszcze pamiętasz? Był wysoki, szczupły, siwy. Żeby się nie bała, uśmiechnął się do niej po ojcowsku. Skinęła głową i powtórzyła wszystko od początku, tym razem powoli, normalnym głosem. - Kto ci to powiedział? - Abe- On... był we Flocie. - No dobrze, ale co my teraz z tobą zrobimy? - To jest okręt Floty, prawda? -“Baghir", ciężki krążownik. Czy wiesz coś o statku, na którym pracowałaś? - Potrząsnęła przecząco głową. - Nie? Pewnie po prostu wsadzili cię do kabiny pilota i kazali zabrać się do pracy. A więc był to niezależny statek transportowy. Czasami przewoził niewolników. Tym razem na pokładzie było ich około dwudziestu - młodych, przeszkolonych - a także wielki ładunek kostek rozrywkowych... O ile można tę czynność nazwać rozrywką. - Dokładniej tego nie wytłumaczył, a Sass nie dopytywała się. - Mieliśmy informację, że może przybyć dostawa do sąsiedniego systemu, więc przygotowaliśmy siatkę przepływu. Nie musisz wiedzieć, jak ona funkcjonuje, powiem ci tylko tyle, że może wyciągnąć statek z hiperprzestrzeni, jeżeli zadziała. Jeśli nie, to i tak statek zostanie zniszczony. Udało się nam pochwycić was. Pozostali niewolnicy - nawiasem mówiąc, dwoje pochodzi z Myriady - zostaną odesłani do Kwatery Głównej Sektora, gdzie przesłucha ich Flota, a sąd spróbuje ustalić ich tożsamość. Nic są winni, chcemy tylko upewnić się, że nie wyposażono ich w ukryte niebezpieczne osobowości. Trafiały się takie przypadki wśród oswobodzonych niewolników. Jednego z nich wyszkolono na mordercę. Po uwolnieniu oddano go do szkoły, gdzie wpadł w szał i zabił czternaście osób, zanim go ujarzmiono. Człowiek w oficerskim mundurze potrząsnął głową i spojrzał na Sass. - Co jednak zrobić z tobą? Jesteś kluczem do wszystkiego, co się dziś zdarzyło, i ty jedna wiesz, gdzie jest obóz dla niewolników. Przekazałaś nam wszystko, co pamiętasz, ale twój przyjaciel z Floty na pewno nie zawarł wszystkich informacji w tym jednym zakodowanym przesłaniu. Gdybyś zechciała nam towarzyszyć... Sassinak usiadła na łóżku. - Lecicie lam? - Nie w tej chwili, ale niedługo, najwyżej za kilka dni czasu pokładowego. Kłopot w tym, że jesteś cywilem i jesteś niepełnoletnia. Nic mam prawa zabrać cię ze sobą, ani nawet prosić cię o to, choć przydałabyś się nam. Jej oczy napełniły się łzami. Było tego za wiele jak na jeden raz. Skupiła się, próbując odzyskać równowagę duchową, tak jak uczył ją Abe. Uspokoiła oddech, usunęła napięcie. Oficer przyglądał się jej. Jego twarz wyrażała z początku niepokój, później zaskoczenie. - Ja... chcę polecieć - rzekła Sass. - Jeśli Abe... - Jeśli żyje, znajdziemy go. Nie obawiaj się. A teraz, moja dumo, wyśpij się porządnie.

Jeszcze jedna ukryta informacja ujawniła się w trakcie specjalistycznego badania, przeprowadzonego przez zespól medyczny okrętu. Zawierała ona szczegóły na temat wewnętrznych zabezpieczeń planety, dokładny opis jej powierzchni oraz nazwy karteli handlujących niewolnikami, włączając ten, który zakupił i przeszkolił Sass. Dziewczyna wyszła z badania blada i drżąca, odzyskała energię dopiero po długim śnie i dwóch solidnych posiłkach. Przez resztę podróży nie miała już nic do roboty, mogła tylko czekać. Oczekiwanie umilały jej dwie kobiety z załogi, otaczające ją troską i zasypujące drobnymi podarunkami. które dla byłej niewolnicy stanowiły prawdziwy luksus. Kapitan nie chciał się zgodzić, by Sass została włączona do grupy lądującej na planecie. Krążownik wszedł w atmosferę i wkrótce Abe powrócił na łono Floty. Choć byt poturbowany i poznaczony szramami, ubrany w podartą niewolniczą tunikę, przemaszerował dumnie, jak na paradzie, z małego statku na pokład krążownika. Do przegrody cumowniczej zszedł sam kapitan. Sass wstrzymywała oddech, z podziwem i zachwytem patrząc, jak witają się ze sobą według pradawnego rytuału. Kiedy Abe wreszcie zbliżył się do niej, nagle się zawstydziła, bata się go dotknąć, jednakże on mocno ją uściskał. - Sass, jestem z ciebie dumny! Puścił ją na chwilę, by przytulić jeszcze mocniej. - Nic takiego nie zrobiłam... - Nic nie zrobiłaś?! No to mamy co do tego odmienne zdanie! Daj spokój, bo kiedy tylko włożę przyzwoite ubranie... Rozejrzał się. napotykając wzrokiem przyjacielskie uśmiechy członków załogi. Jakiś mężczyzna zawołał go gestem dłoni. Abe ruszył za nim. Sass przypatrywała mu się, myśląc, że wreszcie powrócił na swoje miejsce. A gdzie jest jej miejsce? Przypomniała sobie, co kapitan powiedział o innych oswobodzonych niewolnikach. Przesłuchania Floty, sąd... Mało zachęcająca perspektywa. - Nie martw się - odezwał się ktoś obok niej. - Jesteśmy na tyle zamożni, by umożliwić każdemu z was rozpoczęcie nowego życia... Przede wszystkim zaś tobie, za to, co zrobiłaś. Mimo to niepokoiła się, czekając, aż wróci Abe. Kiedy zaś przyszedł, ubrany w nowiutki mundur, ozdobiony należnymi mu dystynkcjami, jeszcze bardziej zaczęła się denerwować. Nowe życie w nowym miejscu, wśród obcych. Nie musiała pytać, bo wiedziała, że nikt z jej rodziny nie ocalał. - Nie martw się - Abe powtórzył słowa nieznajomego. - Nic zagubisz się gdzieś w galaktyce. Jesteś moją dziewczynką, a ja jestem z Floty. Wszystko będzie dobrze.

ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy Sass dotarta wreszcie na planetę Regg. wychwalała Flotę równie głośno jak Abe. Jakże chciałaby się znaleźć w jej szeregach. Okazało się, że Abe również o tym pomyślał. - Jesteś wystarczająco inteligentna - oznajmił poważnie - by wstąpić w szeregi Akademii i zostać oficerem Floty. Masz też silne nerwy. Nie byłaś pierwszą dziewczyną, której próbowałem pomóc, ale tylko ty nie załamałaś się, kiedy nadeszła pora rozstania. Dwie poprzednie zostały zabite. W jaki sposób mogę dostać się do Floty? - Sass nie marzyła o niczym innym jak o przestąpieniu lśniących białych wrót Akademii. Jednakże do tego potrzebne były rekomendacje urzędników Federacji. W jaki sposób sierota ze splądrowanej kolonii zdoła przekonać kogoś, by ją zarekomendował? Najpierw musisz pójść do szkoły przygotowawczej. Jeśli formalnie cię zaadoptuję, będziesz się do niej kwalifikować jako córka weterana Floty. Nieważne, że nic jestem oficerem. Flota to Flota - Ale ty... - Sass zarumieniła się. Wiedziała, że Abe musiał przejść na emeryturę. Jego przetrąconego ramienia nie dało się już wyleczyć i komisja lekarska zdyskwalifikowała go. Wykłócał się, prosił, wszystko bez skutku. - Może i jestem na emeryturze, ale wciąż należę do Floty. A niech to licho, od razu wiedziałem, że tak się stanie, gdy ręka nie chciała mi się zagoić. Po pół roku jest już za późno na leczenie. Myślałem jednak, że uda mi się ich skiplingować. - Skiplingować? - Kipling to autor polowy piosenek, które śpiewają we Flocie. W naszym slangu mówi się, że jeśli starasz się komuś przypodobać, podlizać, grając na sentymentach, to kiplingujesz. Nie martw się jednak. Nie będę w służbie czynnej, jednak jako inwalida... - Jego mina wyraźnie świadczyła o tym, że brzydzi się tego miana. - Tacy staruszkowie dostają zwykle jakąś pracę w biurach. Sass spytała go o szkolę przygotowawcza. - Pouczysz się tam trzy, cztery lata, potem zdasz egzaminy -a zdasz na pewno. Nic przejmuj się referencjami. Na kapitanie zrobiłaś niemałe wrażenie, a jest zaprzyjaźniony z połową przedstawicieli Federacji w tym sektorze. Od tej pory wszystko szło jak z płatka: adopcja, rozpoczęcie nauki w szkole przygotowawczej. Choć inni uczniowie byli w wieku Sass, nie mieli jej doświadczenia i otwarcie okazywali swój podziw. Dzięki technicznemu szkoleniu niewolników Sass sporo wyprzedzała szkolny program z matematyki, zaś samodyscyplina i umiejętność koncentracji pomogły jej nadrobić zaległości w innych dziedzinach. Z początku czulą się wyobcowana z życia towarzyskiego szkoły, gdyż trudno jej było odzyskać beztroskę i humor nastolatki. Uczyła się tak pilnie, że wkrótce wszyscy zaczęli ją uważać za kujonkę. Kwatera Abego w wielkim bloku różniła się od wszystkich poprzednich miejsc zamieszkania Sass. Mieszkanie jej rodziców na Myriadzie zaprojektowano standardowo, jak wszystkie inne domy w kolonii. Duże rodziny w razie potrzeby zajmowały dwa lub trzy mieszkania i przebijały drzwi w ściankach działowych. Wszystkie budynki mieszkalne miały tylko jedną kondygnację, podobnie jak większość pozostałych zabudowań. W obozie dla niewolników wszystkie gmachy wznoszono z jeszcze tańszych prefabrykatów. Były to wielkie, brzydkie budowie, zaprojektowane tak, by zmieściło się w nich jak najwięcej ludzi. Sypiała wówczas w baraku bez okien, na jednej ze stojących w kilku rzędach piętrowych prycz.

Mieszkanie Abego mieściło się w narożniku drugiego piętra. Były w nim dwie sypialnie, salon, pokój do pracy i mała kuchenka. Z okna swej sypialni Sass mogła wyglądać na dziedziniec pełen kwiatów, ozdobiony jednym drzewem z łagodnie opadającymi gałęziami. Z okna salonu widać było szeroką ulicę, a po jej drugiej stronie podobny budynek, który wydawał się niezwykle przestronny i lekki. Z początku dziewczyna całymi godzinami przyglądała się ludziom chodzącym po ulicy, przypatrywała się miastu, bowiem dom, jak wiele innych, stał na niewielkim pagórku nad zatoką. Regg była planetą ziemiopodobną, założoną przez zwykłych kolonistów - w tym przypadku ekspertów rolnych a następnie wybraną na Kwaterę Główną Floty ze względu na swą lokalizację w przestrzeni zdominowanej przez ludzi. Tu, w swej stolicy, Flota dominowała nad wszystkim. Abe zabierał Sass na wycieczki do wielkich, pokrytych białym marmurem, kanciastych budynków Kwatery Głównej, do parków nad rzeką, wpadającą do sporej naturalnej zatoki - szerokiego, niemal idealnie okrągłego rezerwuaru głębokiej, błękitnej wody, ograniczonego od wschodu i zachodu siwymi urwiskami, z wyjściem na pełne morze ze skalistą wysepką. Dzięki zapobiegliwości architektów sama delta rzeki pozostała nie zabudowana, lecz po obu jej stronach można było dostrzec porty dla okrętów Floty i statków cywilnych, Chociaż przepisy Federacji zakazywały spożywania mięsa, nadal parano się rybołówstwem w wielu zasiedlonych przez ludzi światach, gdzie nigdy nie przestrzegano zbyt ściśle żadnych reguł. Tłumaczono się tym, że zasada ograniczenia dotyczy wyłącznie zwierząt stałocieplnych oraz inteligentnych zmiennocieplnych stworzeń wodnych, jak Weftowie czy Ssli. Sass wiedziała, że wielu miejscowych cywili jada ryby, choć oficjalnie nie podawano ich nigdy nawet w najgorszych portowych knajpach. Pochodzące ze Starej Ziemi ryby zostały wpuszczone do oceanu planety wiele stuleci temu. Wokół imponującego kompleksu zabudowań Kwatery Głównej stały inne biurowce, budynki ośrodków komputerowych. badawczych i technologicznych. Każdy w otoczeniu żywej przyrody, bowiem mimo wszystko Regg była nadal mało zatłoczoną planetą. - Kiedy ludzie z Floty przechodzą na emeryturę, osiedlają się zwykle w górze rzeki - wyjaśnił Abe. - Może kiedyś, w czasie wakacji, uda nam się tam popłynąć i zobaczyć owe posiadłości. W górach też mam paru przyjaciół. Jednakże już samo miasto dostarczało aż nadto dużo wrażeń dziewczynie, która dorastała w malej górniczej osadzie kolonistów. Zrozumiała, jak śmieszne było nazywanie miastem zbieraniny jednopiętrowych budynków na Myriadzie. Tu budynki rządowe pięły się na wysokość dziesięciu, dwunastu pięter, a ze smaganych wiatrem tarasów obserwacyjnych na dachach roztaczał się wspaniały widok na całą okolicę. W wiecznie zatłoczonych sklepach sprzedawano towary ze wszystkich znanych światów, na ulicach od rana do głębokiej nocy panowała pospieszna krzątanina. Festiwale, organizowane ku czci postaci historycznych i z okazji świąt, teatry, muzyka, sztuka... Sass upajała się tym całymi tygodniami. To był prawdziwy świat, o którym marzyła na Myriadzie - kolorowe, tłumne miasto, za pośrednic- twem okrętów Floty mające stałą łączność ze wszystkimi pozostałymi planetami. Port kosmiczny znajdował się za najbliższym pasmem wzgórz, chroniących miasto przed hałasem, lecz dziewczyna uwielbiała obserwować promy, wznoszące się ponad porośnięte lasem zbocza prosto w otwarte niebo. Miała okazje spotkać się z innymi osobami, które przeżyły najazd na Myriadę. Caris była ponura i wystraszona. Niewola pozbawiła ją dziewczęcej beztroski. Nie znalazł się nikt, kto podtrzymałby ją na duchu, tak jak Abe pomógł Sass. Wyglądała teraz na starą, zgorzkniałą kobietę. - Chcę tylko dostać jakąś pracę - oznajmiła. - Mówią, że mogę też pójść do szkoły. Mówiła cicho, niemal szeptem, jak niewolnik obawiający się swego nadzorcy- - Mogłabyś zamieszkać z nami - zaproponowała Sass. Choć bardzo kochała Abego, brak jej było bliskiej przyjaciółki. Pomieściłyby się razem w jednym pokoju. Znają się

przecież od dziecka. Mogłyby rozmawiać o wszystkim, jak dawniej. Przywróci Caris chęć życia, młodość, rozbudzi jej nadzieje. Jednakże przyjaciółka odepchnęła podaną rękę. - Nie. Przyjaźniłyśmy się, byłyśmy szczęśliwe, może więc pewnego dnia przypomnę sobie tamte chwile. Dziś jednak, kiedy patrzę na ciebie, widzę tylko... Głos jej się załamał. Odwróciła twarz. - Caris, proszę cię! Sass złapała ją za ręce, lecz Caris wyrwała się i cofnęła. - Wszystko się skończyło! Nie mogę być już niczyją przyjaciółką! Nie zostało we mnie nic... Chcę tylko pracować w spokoju, w samotności... Sass również miała łzy w oczach. -Mam tylko ciebie... - Nie, ja nie istnieję! Wykrzyczawszy te słowa, Caris wybiegła z pokoju. Później okazało się, że wróciła do szpitala na leczenie, po czym opuściła planetę nie kontaktując się więcej z przyjaciółką. Dopiero z rejestru szpitalnego Sass dowiedziała się, że Caris wyjechała na zawsze. Abe stwierdził, że na smutek Sass istnieje tylko jedno lekarstwo: praca i nadzieja, że w przyszłości zemści się na tych, którzy czerpią profity z handlu niewolnikami. Rzuciła się więc w wir nauki, a zanim nadeszła pora egzaminów wstępnych na Akademię, pozbyła się ostatnich przejawów smutku. Zdała egzamin z wynikiem plasującym ją wśród najlepszych kandydatów. Uradowało to jej opiekuna. Uśmiech widniał na jego pełnej blizn twarzy, gdy szedł z nią do sklepu po niezbędne wyposażenie. - Wiedziałem od samego początku, że sobie poradzisz. Pamiętaj tylko, co ci mówiłem, a za parę lat pogratuluję ci dyplomu Akademii Nic odprowadził jej jednak do bramy uczelni. Tego ranka poszedł jak co dzień do pracy. Nie wiedziała, które zmilitaryzowane biuro znalazło dla niego miejsce, a on nie spieszył jej o tym poinformować. Stała więc przed lustrem, nie mogąc sobie poradzić niesfornym pasmem włosów, aż w końcu machnęła na to rękę z obawy, że się spóźni. Zarejestrowała się jeszcze przed czasem, ale idąc po raz pierwszy przez dziedziniec, wpadła na zaczajonego starszego studenta. Natychmiast przypomniała sobie polecenia z otrzymanego biuletynu i zaczęła odpowiadać na zaczepki według obowiązujących zasad. - Melduje się kadet Sassinak... Glos jej się załamał. Student, któremu salutowała, robił zeza, pokazywał jej język i machał dłońmi przystawionymi do uszu. Potem jego twarz odzyskała normalny wygląd. Opuścił ręce, lecz uśmiechał się nieprzyjemnie. - Nikt cię nie nauczył, jak trzeba się meldować przełożonym? Usiłował naśladować lodowatą arogancję piratów i nadspodziewanie dobrze mu się to udawało. Sass, hamując gniew, zmusiła się do udzielenia odpowiedzi spokojnym tonem. Abe nic wspomniał jej, że tak tu traktują nowych kadetów. - Tak jest! - No to do roboty! - Melduje się kadet Sassinak... Tym razem oczy niemal wyskoczyły mu z orbit, usta wykrzywił tak, jakby ugryzł cierpki owoc, zaczął też gwałtownie drapać się pod pachami. Jednak Sass drugi raz nic dała się zaskoczyć i dokończyła meldunek, nie zmieniając tonu ani wyrazu twarzy. - Jesteś rozlazła, powolna i stanowczo zbyt pewna siebie -skomentował starszy kadet. - To ty jesteś ta sierota, którą przywlókł ze sobą jakiś pilot? Sass poczuła, że palą ją uszy. Zacisnęła zęby i chciała tylko skinąć głową, ale przypomniała sobie, że musi głośno odpowiedzieć. - Tak jest!

- Hmm... To nie najlepsza rekomendacja, że zostało się schwytanym i zniewolonym na wiele lat. Nic pasuje to do Floty... -Przerwał, gdyż Sass otworzyła usta. - Masz coś do powiedzenia? Czy ktoś pozwolił ci mówić? Nie zwlekała z ripostą. - Abe wart jest pięciu takich jak pan. - Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ty... — palcem popukał w jej ramię - ...musisz się nauczyć odpowiedniego zachowania, bo wydaje mi się, że życie jeszcze cię tego nie nauczyło. - Sass patrzyła na niego wściekła. - Z drugiej jednak strony, jesteś lojalna, a to już coś. Niewiele, ale zawsze. Odprawił ją, więc wyruszyła na poszukiwanie swej kwatery. starając się nikomu więcej nic podpaść. Z powodów znanych wyłącznie architektom, główny gmach Akademii został wzniesiony z wielkich szarych kamiennych bloków, tworząc mieszaninę różnych starożytnych stylów. Wyglądał jak wzięty prosto z obrazka, przedstawiającego budowle z zamierzchłej przeszłości Starej Ziemi; wieżyczki, łuki, kryte przejścia, dziedzińce wybrukowane gładką kostką, płaskorzeźby przy drzwiach i oknach, ukazujące okręty, bitwy i potwory morskie. Główny dziedziniec, zwany Promenadą, otaczało sześć takich wzbudzających szacunek budowli: Temistokles, Drake, Nelson. Faragut, Velasquez i Kaplica. To właśnie tu, na Promenadzie, obserwowanej przez co odważniejsze dzieci przez kraty bram, kadeci kilka razy dziennie formowali szeregi, by przemaszerować do klas, do stołówki lub do jakichś innych zajęć. Wkrótce Sass przekonała się, że szara kostka, ułożona w kwa- draty, jest po deszczu niezwykle śliska. Poznała też miejsca, w których refleks odbitego w szybie słońca potrafił oślepić nieszczęsnego kadeta tak, ze wpadał na sąsiada. Za potknięcie dostawało się punkty karne, czego nikt sobie nie życzył. Za wielką, łukowatą bramą budynku Velasquez, tak szeroką, że zmieściłby się w niej cały korpus kadetów, znajdowały się bloki mieszkalne, noszące imiona słynnych, poległych w bitwach żołnierzy Floty: Varrina Kalia, Benisa, Tarranta, Suige'a. Już kilka miesięcy po przybyciu do Akademii kadeci znali na pamięć ich dzieje, jak również wiele innych historii. Sass, która mieszkała na trzecim poziomie Holu Suige'a, potrafiła recytować z pamięci długie fragmenty jego życiorysu. Niektórzy kadeci skarżyli się po cichu na swoje kwatery, ale Sass spędziła przecież parę lat pod opieką Abego. Nigdy nie miała tendencji do narzucania miejscu zakwaterowania własnej osobowości, gdyż Abe twierdził, że to “złe obyczaje", choć jednocześnie sam przyznawał, że wyżsi rangą oficerowie Floty korzystają z prawa do urządzania swych pomieszczeń na własną modłę. Jednakże jej wystarczało składane łóżko wyposażone w regulaminową pościel, wąska szafka przeznaczona tylko i wyłącznie na służbowe mundury, pojedyncza płytka kaseta na przedmioty osobistego użytku, biurko z terminalem komputero- wym i krzesło z wysokim oparciem. Nie miała nic przeciwko dzieleniu pokoju z inną studentką, chętnie zajmowała górne łóżko, czym zdobyła sobie popularność wśród współlokatorek. Uważała, że proste, czyste, niewielkie pomieszczenia są dla nich idealne. Chętnie pracowała też przy sprzątaniu i odkurzaniu pokoju, sprawdzanego podczas codziennych inspekcji. Spodziewała się, że wystrój wnętrz Akademii będzie neutralny i monotonny, jednakże korytarze pomalowane zostały w sposób naśladujący kod barwny, używany w całej Flocie, by natychmiast można się było zorientować, jaki to poziom okrętu i jaka jego część. Na przykład pokład główny, kapitański, oznaczony był zawsze białym pasem na szarym tle, zaś pokład dla żołnierzy miał barwę zieloną. Większość zajęć odbywała się w budynkach wokół głównego dziedzińca, ustawionych w dwa rzędy, prostych, wyłożonych kamiennymi płytami gmachach, ulokowanych na

wzgórzu. Uczono tu historii, która z punktu widzenia Floty wymagała znajomości szczegółów dotyczących marynarek wojennych Starej Ziemi od czasów galer i żaglowców. Sass nie pojmowała, na co im potrzebne rangi wojskowe sprzed tysiąca lat. ale uczyła się ich z myślą o egzaminach semestralnych. Zastanawiała się, dlaczego “kapitan" oznaczało kiedyś zarówno rangę, jak i stanowisko, co musiało prowadzić do niemałego zamieszania. Na szczęście ktoś skończył z tym i teraz kapitanem zwano tylko osobę dowodzącą okrętem, zaś ranga o tej nazwie przestała istnieć. - Warn wydaje się to logiczne - zauważył nauczyciel - ale kiedyś z tego powodu omal nie wybuchł bunt we Flocie. Sass najbardziej polubiła analizy rozmaitych taktyk marynarki wojennej, zwłaszcza badanie wpływu polityki na działania wojenne, wsparte lekturą starożytnego tekstu autorstwa niejakiego Tuchmana. Kadeci jadali wspólne posiłki w podziemnej stołówce. Z długimi rzędami stołów, przy których zasiadali sztywno wyprostowani. Kiedy ktoś się obejrzał lub zagapił się na płaskorzeźby na suficie, dostawał punkty karne. Sassinak, jak wszyscy inni. nauczyła się jeść szybko i estetycznie, cały czas siedząc na brzeżku krzesła. Kadeci z dwóch ostatnich lal kontrolowali stoły, wymagając od nowicjuszów doskonałych manier. Sass musiała jednak przyznać, że jedzenie było niezłe Akademia trochę ją rozczarowała, mimo że już przedtem wiedziała o niej to i owo. Obserwując, z jakim szacunkiem Abe odnosił się do oficerów Floty, dziewczyna nabrała przekonania. że Akademia to jakieś na poły legendarne miejsce, w magiczny sposób przydające kadetom powagi, uczące poczucia sprawiedliwości i zmysłu taktycznego. Abe opowiadał jej o przebytym szkoleniu podstawowym, które opisał lakonicznie jako cztery miesiące absolutnego piekła. Twierdził jednak, że różniło się ono od szkolenia oficerskiego. Sass znalazła przez przypadek podniszczony egzemplarz podręcznika, który przygotował ją na skomplikowane formalności i subtelności etykiety wojskowej, lecz nie było tam nic na temat stosunku Akademii do studentów pierwszego roku. - Nie uznajemy prześladowania studentów - oznajmił dowódca kadetów pierwszego dnia jej pobytu w szkole - ale stosujemy środki dyscyplinarne. Jak się wkrótce okazało, owo rozróżnienie było wyłącznie kwestią nazwy. Równie szybko Sass zdała sobie sprawę, że często pada ofiarą prześladowania, czy też owej “dyscypliny", jako sierota, podopieczna emerytowanego pilota, była niewolnica, a w dodatku osoba zbyt inteligentna, by pozostawiono ją w spokoju. Z chęcią zasięgnęłaby rady Abego, ale przez pierwsze sześć miesięcy kadeci pozbawieni była widzeń i przepustek. Musiała więc sama rozwiązać ten problem. Nauki opiekuna utkwiły jej w pamięci Jak drogowskazy: nie skarż się, nie kłóć się, nie rozpoczynaj bójki, nie przechwalaj się. Czy to jednak wystarczy? Okazało się, że wystarczy - dzięki samodyscyplinie fizycznej i duchowej, której nauczył ją Abe. Otuliła się nią jak ciepłym płaszczem. Starsi kadeci potrafili doprowadzić połowę pierwszaków do wściekłości lub łez, jednak po kilku tygodniach stwierdzili że jej nie da się wyprowadzić z równowagi. W spokoju Sass nie było niczego prowokującego, wyzywającego. Z zapałem wykonywała każdą czynność lepiej niż inni. Obciążano ją karnymi pracami i dodatkowymi obowiązkami, a ona po prostu wszystko starannie wykonywała. Obrażano ją w sposób niewybredny, a ona słuchała cierpliwie, gotowa na polecenie powtórzyć wyzwiska tak obojętnym tonem, że brzmiały całkiem idiotycznie. Abe miał rację. Traktowano ją niemal tak źle, jak w obozie dla niewolników, zaś starsi kadeci wykazywali takie okrucieństwo, jak handlarze żywym towarem. Jednakże ona sama nigdy nie zapomniała o wytyczonym celu. Ta walka uczyni ją silniejszą. kiedy zaś zostanie już oficerem Floty, będzie ścigać piratów, którzy zgładzili jej rodzinę, zniszczyli kolonię, złamali życie.

Jej spokojna powściągliwość mogła doprowadzić do tego, że zostanie odrzucona przez kolegów z klasy, a ona pragnęła się do nich zbliżyć. Będzie współpracować z nimi do końca życia, musi więc pozyskać przyjaciół. Zanim pierwszy semestr dobiegł końca, znów znalazła się w samym centrum towarzystwa. - Wiesz co, Sass, naprawdę powinniśmy coś zrobić z wykładami Dungara. - Pardis, elegant pochodzący z arystokracji sektora, wylegujący się teraz wcale nie elegancko na podłodze studenckiej świetlicy, odskoczył, żeby uniknąć kopniaka koleżanki o imieniu Genris. - Musimy je wykuć i tyle. Sassinak skrzywiła się i wysączyła resztę herbaty z kubka. Dungarowi udawało się zmienić obowiązkową naukę prawnych systemów obcych w potworną nudę, zaś same wykłady, które wygłaszał monotonnym szeptem, jeszcze pogarszały sytuację. Nie zezwalał nawet na nagrywanie zajęć, musieli więc z trudem łowić każde ziejące nudą słowo. - One są tak... przewidywalne. Brat mi mówił, że przez ostatnich dwadzieścia lal Dungar nic zmienił w nich ani jednego słowa. Pardis zakończył szeptem, naśladując wykładowcę, i wszyscy kadeci zachichotali. - O co ci właściwie chodzi? - Sass uśmiechnęła się w stronę młodego arystokraty. - Lepiej wstań z podłogi, bo jakiś dyżurny starszak przydybie cię i ukarze za postawę nie przystojącą oficerowi. - Pomyślałem, że można by na przykład włożyć mu miedzy notatki coś bardziej zabawnego. - Między notatki Dungara, które czytał już tyle razy, że nawet nie musi do nich zaglądać? - Powinniśmy okazywać szacunek swoim nauczycielom -odezwał się Tadmur Vrelan. Ponieważ był otyły jak większość ciężkoświatowców, zajmował więcej miejsca, niż mu przysługiwało, a do tego siedział sztywno wyprostowany. Sass zawsze dziwiła się, w jaki sposób Tadmur może w każdej sytuacji zachować taką powagę. - Okazuję im szacunek - odparł Pardis. mrużąc zielone oczy. - Tak samo jak ty, dzień w dzień... - Wyśmiewasz go za konsekwencje, którą należy cenić. - Konsekwencja jest nudna! A konsekwentne popełnianie błędów to głupota... Pardis urwał nagle i skoczył na nogi, ponieważ drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia i pojawiła się w nich poważna twarz starszego kadeta dyżurnego. Tym razem nadzór pełnił ciężkoświatowiec, pochodzący z rodzinnej planety Tadmura. - Znów się pan rozwalił na podłodze, panie Pardis? Ma pan karny punkt, tak samo jak inni, ponieważ nic przypomnieli panu o pańskich obowiązkach. - Rzucił Tadmurowi gniewne spojrzenie. - Najbardziej dziwię się tobie. Vrelan poczerwieniał, ale wymruczał tylko regulaminowe: - Tak jest! Sassinak udało się zaprzyjaźnić nawet z Tadmurem i Seglawin, dwojgiem ciężkoświatowców z jej grupy. Kiedy wreszcie otworzyli przed nią swe serca, zaczęła rozumieć, że oboje mają głęboki żal do innych ras ludzi z Federacji. - Potrzebują nas, bo jesteśmy silni - wyjaśnił Tadmur. - Chcą żebyśmy dźwigali ciężary. Wystarczy popatrzyć na zapisy archiwalne, na przykład protokół z ekspedycji na Seress. Jak myślisz., czy ludzi zespołów medycznych wyznacza się do ciężkiej pracy? Nie, lecz Parrih, lekarz, a do tego chirurg, świetny specjalista, musiał pracować również przy rozładunku sprzętu. - Myślą o nas, że jesteśmy głupi i leniwi - przejęła pałeczkę Seglawin. Choć nie była aż tak potężna jak Tadmur, daleko jej było do obowiązujących kanonów piękna, zaś jej