uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Barbara Parker - Gail Connor 03 - Aria dla zdrajcy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Barbara Parker - Gail Connor 03 - Aria dla zdrajcy.pdf

uzavrano EBooki B Barbara Parker
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 350 stron)

BARBARA PARKER

ARIA DLA ZDRAJCY Czymże jest kłamstwo? Prawdą w przebraniu. Lord Byron Don Juan (tłum. Edward Porębowicz) Światła Miami widziane od strony Atlantyku wyglądają jak sznur klejnotów na wąskiej krawędzi stałego lądu pomiędzy bagnem a wodą. Powyżej, na czystym zimowym niebie pulsuje krystaliczny blask gwiazd. Gail Connor dotrwała do chwili, gdy cadillac jej narzeczonego wtoczył się wreszcie na prom, po czym poprosiła, żeby otworzył dach. Chciała popatrzyć na niebo. Zdjęła szpilki i stanęła na siedzeniu. - Dokąd się wybierasz, bonboncita! - Boże, jak tam pięknie! Powiew wiatru wzburzył jej włosy. Mocniej otuliła się szalem z kaszmirowej koronki. Prom wpłynął do kanału i wziął kurs na południe obok posterunku straży nadbrzeżnej. Woda chlupotała miarowo. Parę zapomnianych świątecznych choinek migotało jeszcze w oknach bloków na South Beach, dalej Atlantyk wtapiał się w ciemność. Tego wieczoru miało się odbyć dobroczynne przyjęcie w operze w Miami. Gail od niedawna pracowała tam jako radca prawny. Jej matka należała do rady nadzorczej - co odegrało tu znaczną rolę - ale Gail mogła się pochwalić odpowiednimi kwalifikacjami: osiem lat w najpopularniejszej firmie prawniczej na Flagler Street, a potem praca we własnej kancelarii. Ostatecznym argumentem była propozycja poświęcenia operze pięćdziesięciu bezpłatnych godzin pracy na rok. To miejsce idealnie nadawało się do nawiązywania nowych znajomości. Dziś Gail miała dwa bilety wstępu na wieczorną imprezę - dla siebie i osoby towarzyszącej. Osobą towarzyszącą był oczywiście Anthony

Quintana, który zdążył się już wyzbyć zdziwienia na widok trzydziestoczteroletniej kobiety, swojej narzeczonej, która zrzuca buty i wystawia głowę przez szyberdach, żeby podziwiać widoki. Do przystani prowadziła szosa widokowa, biegnąca z miasta na południowy kraniec Miami Beach. Przepisy wymagały, by pasażerowie pozostali w swoich pojazdach, ale samochodów było tak niewiele - najwyżej tuzin -że Gail mogła bez przeszkód obserwować zbliżającą się Fisher Island. Lubiła spoglądać na znajome widoki z nowego punktu widzenia. Poczuła ciepłą rękę, obejmującą jej kolano. - Dobrze się bawisz? - Anthony przechylił się, by spojrzeć przez szyberdach. Widziała wycięcie jego białej koszuli i czarną jedwabną muszkę. - Najlepiej na świecie. Jest piątek. Karen wróci dopiero w niedzielę. Nie mam żadnych spraw, żadnych klientów. Nic nie zepsuje mi weekendu. -Pogłaskała stopą jego udo. - Co robisz potem? Uśmiechnął się łobuzersko. - Que chevere. Ludzie patrzą. - Przeszkadza ci to? - Nie. Chyba mi zazdroszczą. Gail wykonała skomplikowany manewr wśliznięcia się z powrotem do samochodu, straciła równowagę i padła mu na kolana, zaplątana w szal, z zadartą spódnicą, zanosząc się śmiechem. Anthony przytulił Gail do siebie, nie pozwalając się ruszyć, odwrócił jej twarz ku sobie. Chłodne powietrze wyziębiło jej skórę; jego usta wydawały się bardzo gorące. Wreszcie puścił kobietę i lekko nią potrząsnął. - Jesteś wariatką, wiesz o tym? - A ty to uwielbiasz. Gdyby mnie nie było, siedziałbyś sam jak palec i zamartwiałbyś się. - Ach, tak? Właśnie, że nie. Bawiłbym się jak szaleniec. Tańce, przyjęcia. .. - A ja nie zabieram cię na przyjęcia? Dziś będziesz miał szczęście posłuchać Thomasa

Nolana. - Co to za jeden? - Co to za jeden? Słynny śpiewak. Ten z Tonights entertainment. - A, rzeczywiście. Przypominam sobie. - Kłamca. -Wygładziła klapy jego smokingu. -Nie przejmuj się. Wejdziemy, zrobimy dobre wrażenie i uciekniemy. - To po co w ogóle idziemy? - Ponieważ, kochanie, nie byłoby dobrze, gdyby na przyjęciu nie pojawił się ich prawnik. Wiesz? Sama przewodnicząca rady zadzwoniła, żeby się upewnić, czy przyjdę. Rebecca Dixon. Poznaliście się w foyer przed recitalem Hvorostovsky’ego, pamiętasz? Brunetka, mnóstwo brylantów… - Tak, tak. Czego chce? - Nie wiem. Nie spotykamy się prywatnie, więc musi chodzić o jakieś sprawy opery. - Gail przesunęła się na fotel pasażera i przekrzywiła ku sobie lusterko wsteczne. Ciemnopłowe włosy opadły jej na twarz, nie czyniąc wielkiej szkody fryzurze. - Rebecca Dixon. - Anthony wystukiwał rytm na dźwigni biegów. - Kiedyś Rebecca Sanders. Poznałem ją na uniwersytecie w Miami. Chodziła z moim kolegą. Gail wyjęła szminkę. - Znasz ją? Czemu nic nie powiedziałeś, kiedy was sobie przedstawiałam? - Czasami ludzie nie chcą być zapamiętani. Zresztą może ona mnie nie pamięta. - Niewierze. - Gail zamknęła torebkę. – W każdym razie twoja dawna znajoma oraz jej mąż podarowali operze dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. - Alaba! Kim on jest? A może to jej pieniądze? - Nie, jego. Lloyd Dixon. Właściciel lotniczych linii transportowych, tak mi się zdaje. Ćwierć miliona. I jak wygląda przy tym moje nędzne pięćset dolców? - Uniosła się i obciągnęła wąską spódniczkę. - Daję ci słowo, że nie zostaniemy tam długo, ale naprawdę muszę się pokazać…

poznać paru bogatych klientów. Tobie to dobrze, jesteś świetnie ustawiony. - Ale ja spotykam moich klientów w więzieniu, nie na przyjęciach dobroczynnych. Prom przybił do brzegu. Anthony opuścił szybę i podał strażnikowi cel ich podróży. Na południu wyspy znajdował się klub, niegdyś zimowa rezydencja Vanderbiltów. Tuż przy wejściu witały gości kwitnące pnącza i marmurowa fontanna. Anthony oddał kluczyki lokajowi; weszli do środka. Już w wykładanym drewnianymi panelami korytarzu dobiegły ich dźwięki fortepianu, deszcz nut, i głęboki głos, śpiewający coś po włosku. Poszli, kierując się w jego stronę. W drzwiach sali balowej Gail szepnęła: - Przeczekajmy, aż się skończy. Anthony dyskretnie położył rękę na jej pośladku. - Nie zabawimy tu długo. Mam plany na resztę wieczoru. Uśmiechnęła się, kazała mu być cicho i otworzyła drzwi w chwili, gdy w sali wybuchły oklaski. Goście byli na ogół w średnim wieku, w smokingach i fantazyjnych sukniach. Większość siedziała przy stolikach z drinkami i przystawkami. Światła były przygaszone, tylko śpiewak i jego akompaniator stali w jasnym kręgu. Gail i Anthony przeszli pod ścianą i znaleźli sobie miejsca w głębi sali. Rozległ się wstęp do następnej arii i po chwili salę wypełnił dźwięczny bas baryton Thomasa Nolana. Śpiewak miał trzydzieści parę lat, był ubrany w czarną jedwabną marynarkę i biały golf. Gęste jasne włosy ściągnął w kucyk, jeszcze bardziej uwydatniając mocne, męskie rysy twarzy. Był wysoki i szczupły; na scenie, ubrany w kostium, musiał się prezentować oszałamiająco. Wszystkie kobiety wydawały się bliskie omdlenia z zachwytu. Należy dodać, że zachwyt ten podzielało także paru mężczyzn. - O mio sospir soave, per sempre io tiperdei! Na stoliku leżał porzucony przez kogoś program. Gail podniosła go i znalazła przekład tekstu. O, moje łagodne tchnienie życia, straciłem cię na wieki. .. Nolan śpiewał dobrze… nie,

wspaniale. Teraz pożałowała, że nie zdążyła na czas. - Ah, per sempre io tiperdei, fior d’amore, mia speranza… Straciłem cię na zawsze, kwiecie miłości, moja nadziejo… - Podoba ci się? - szepnęła do ucha Anthony’emu. - Bardzo. - Objął ją ramieniem, wtuliła dłoń w jego rękę. Na palcu serdecznym miał obrączkę, środkowy był pusty. Do niedawna nosił na nim masywny platynowy pierścień ze szmaragdem, tak idealnie pięknym, że nawet nie wydawał się ostentacyjny. Tego wieczoru, gdy poprosił ją o rękę, zdjął go i wrzucił niedbale do kieszeni, mówiąc, że pragnie nosić tylko zwykłą złotą obrączkę. Gail była zdziwiona tym nagłym odwrotem od upodobania do efektownej biżuterii, dopóki nie przypomniała sobie, skąd wywodzi się jej narzeczony. Przez całe swoje czterdziestodwuletnie życie Anthony miotał się między skrajnościami, rzadko zatrzymując się pośrodku. Rodzina jego matki, wyrafinowana i bogata, mieszkała w Hawanie; jego ojciec pochodził z biednych guajiros z rolniczej części Kuby. Tuż po rewolucji matka uciekła wraz z rodzicami i dwojgiem z czworga dzieci. Nieszczęśliwy przypadek sprawił, że Anthony i jego siostra znaleźli się poza domem w dniu, kiedy jego rodzina musiała uciekać. Prawie całe dzieciństwo spędził w prowincji Camagiiey, upalnej, równinnej krainie pól trzciny cukrowej. Wydostał się z Kuby w wieku lat trzynastu, dzięki astronomicznym łapówkom, zapłaconym przez rodzinę matki. Od tego czasu, lekceważąc prawo USA, wiele razy wracał do kraju, by odwiedzić ojca i siostrę, lecz obiecał Gail, że nigdy się tam nie osiedli na stałe, nawet kiedy sytuacja na Kubie ulegnie zmianie. Jego życie było już gdzie indziej. Gail oparła się o jego ramię, poczuła oddech Anthony’ego we włosach, przelotne dotknięcie warg na skroni. Po zakończeniu ostatniej arii zerwały się burzliwe oklaski; niektórzy

słuchacze bili brawo na stojąco. Thomas Nolan kłaniał się głęboko. Stopniowo oklaski ucichły, a goście podeszli do śpiewaka, żeby zamienić z nim parę słów. Gail nie zdążyła się nawet odwrócić, by wziąć szal i torebkę, gdy jej ramienia dotknęła jakaś delikatna dłoń. - Gail? Tak myślałam, że to ty. - Obok niej stała Rebecca Dixon, szczupła kobieta w powiewnej sukni ze złotego jedwabiu. Ciemne włosy miała ułożone w skomplikowany kok, urodę łabędziej szyi podkreślały wiszące kolczyki. - Jest też pan Quintana! Miło mi znowu pana spotkać. Jestem Rebecca Dixon. - Naturalnie. - Uścisnął jej dłoń. - Wspaniały występ. Bardzo się cieszę, że Gail mnie ze sobą zabrała. Gail przyglądała się im, zastanawiając się, ile wiedzieli o sobie nawzajem. Anthony objął ją w talii. - Jesteśmy zaręczeni, zamierzamy się pobrać. Gail, powiedziałaś o tym pani Dixon? - Powiedziałam wszystkim. Rebecca roześmiała się dźwięcznie. - To prawda, i wcale się jej nie dziwię. Gratulacje! A teraz, jeśli pan pozwoli, porwę na chwilę Gail ze sobą. Ale najpierw przedstawię pana moim przyjaciołom, więc nie będzie się pan czuł tak zupełnie opuszczony. - Dziękuję, ale to nie jest konieczne. Widzę tu znajome twarze. - Musnął policzek Gail lekkim pocałunkiem i życzył jej dobrej zabawy. Obie kobiety ruszyły przez tłum. Rebecca promieniała, witała się ze wszystkimi, nie myląc niczyich imion. I stopniowo przesuwała się w stronę drzwi wyjściowych. Gail spotkała ją po raz pierwszy przed paru laty, w antrakcie Wesela Figara, jedynej opery, na jakiej była w tamtym sezonie, zmuszona do odrabiania sześćdziesięciu godzin pracy tygodniowo.

Spytała matkę, kim jest ta kobieta. Irenę Connor znała wszystkich. O, to jest Rebecca Dixon, prześliczna, prawda? Powinnaś ją poznać. Ale Gail odmówiła. Po kolejnej wściekłej awanturze z mężem nie miała ochoty poznawać prześlicznych kobiet. Rebecca, cała w powiewnych jedwabiach, prowadziła Gail korytarzem, po czym skręciła do foyer. Za łagodnymi pagórkami trawnika i rzędem królewskich palm widać było ocean. Na wodzie migotała srebrna ścieżka, ślad księżyca. Rebecca odetchnęła głęboko. - Bałam się, że nie przyjdziesz. - Czy coś się stało? - Mam nadzieję, że nie, ale to możliwe… Co sądzisz o Tomie Nolanie? - Jest niesamowity. - Prawda? Zaangażowaliśmy go do głównej roli w Don Giovannim, premiera pod koniec miesiąca. Dziś rano zadzwoniła do mnie pewna kobieta z rady nadzorczej. Powiedziała, że dwa lata temu, w listopadzie, Thomas Nolan śpiewał na festiwalu… w Hawanie. - Rebecca uniosła idealnie zarysowane brwi i spojrzała na Gail, czekając na jej reakcję. - A, w Hawanie. Na Kubie. - Dowiedziała się o tym od swojej przyjaciółki, nawiasem mówiąc, Kubanki, na przyjęciu Fundacji na Rzecz Chorób Serca. Kto wie, skąd dowiedziała się tamta. Spytałam Toma, czy to prawda. Wiesz, co mi powiedział? „I co z tego?” - Wzruszyła ramionami, naśladując jego reakcję. Gail musiała się uśmiechnąć. - Ale to było dwa lata temu… Rebecca zmierzyła ją surowym wzrokiem. - Gail, przecież tu mieszkasz. Możesz mi powiedzieć z całym przekonaniem, że nie mam się czym martwić? - Hm… nie mogę. Zeszłej wiosny w operze miał się odbyć koncert brazylijskiego zespołu jazzowego. Nikt nie

zwracał na to uwagi, dopóki radio emigracji kubańskiej nie ogłosiło, że zespół niedawno wystąpił w Nowym Jorku z Los Van Van - grupą z Hawany. Uznano to za obrazę dla całego środowiska emigrantów. Dyrektor opery otrzymywał anonimy, w których grożono mu śmiercią. Przed koncertem wybuchły zamieszki - krzyki, bijatyki, policja usiłująca utrzymać tłum za barykadami. Drugi koncert już się nie odbył, a całe zajście zrelacjonowano w wieczornych wiadomościach. - Czego ode mnie oczekujesz? Gail nie miała pojęcia, co powinni zrobić. Być może dobrze zamknąć drzwi i okna i czekać na nadejście huraganu. Rebecca okręciła na palcu złoty łańcuszek, poruszyła brylantowym wisiorem. W ciszy słychać było szczękanie metalu. - Dyrektor opery jest w Nowym Jorku, poszukuje nowych talentów. Jeszcze o niczym nie wie, a ja muszę go o wszystkim poinformować. Mamy dwie możliwości - znaleźć kogoś nowego albo zatrzymać Toma Nolana. I to jest problem. Nie chcemy budzić sensacji w samym środku akcji dobroczynnej. Z drugiej strony, czy możemy go wyrzucić i zachować się jak tchórze? Mój mąż twierdzi, że musimy bronić swojego zdania, bez względu na konsekwencje. Lloyd nie ma wpływu na decyzje rady, ale czasem potrafi być uparty jak osioł. Ćwierć miliona dolarów daje mu ten przywilej, pomyślała Gail. - Co chcesz zrobić? - spytała. Wisior otarł się z chrobotem o łańcuszek. - Jeszcze nie wiem. - Jeśli chcesz wysłuchać zdania swojego prawnika, zatrzymaj śpiewaka. Zerwanie kontraktu bez przyczyny nie zwalnia cię z obowiązku zapłacenia mu gaży. Nawiasem mówiąc, ile mu zaproponowałaś?

- Sześć tysięcy pięćset dolarów za występ. Siedem przedstawień. - Rany! Rebecca dotknęła ramienia Gail. - Dziś wieczorem w moim domu odbędzie się zebranie. Chciałabym, żebyś i ty się zjawiła. I przyprowadź Anthony’ego Quintanę. Jego zdanie jest dla nas ważne. Oczywiście najpierw chciałam pomówić z tobą, ponieważ jesteś z nim związana. Gail jęknęła. - Dzisiaj? Nie, nie rób mi tego. - Musimy mieć kogoś, kto nam powie, jak zareaguje kubańska społeczność, kiedy sprawa się wyda… co nastąpi niebawem. Nie mogę stanąć przed innymi i powiedzieć: wydaje mi się, że będzie tak albo tak. - Przecież w radzie zasiadają Kubańczycy, prawda? Spytaj ich. - Zrobiłabym to, ale oni nie znają… no, nie chcę powiedzieć „ekstremistów”, ale… Powiedzmy raczej: nie znają żadnych grup, reprezentujących odmienny punkt widzenia. - Co? Anthony nie… - Mówiłam o jego rodzinie. Jego dziadek jest członkiem wszystkich radykalnych organizacji uchodźców w Miami. Szwagier, Octavio Reyes, prowadzi audycję radiową. Anthony mógłby się zorientować w nastrojach. Może nawet pomoże nam w załagodzeniu konfliktów, jeśli postanowimy, że Tom Nolan jednak wystąpi. Proszę cię, Gail… Poprosiłabym go osobiście, ale w twoich ustach zabrzmi to lepiej. - Ponieważ jestem z nim związana - domyśliła się Gail. Zakochany mężczyzna nie odmówi niczego swojej narzeczonej. - Dobrze. Poproszę go, ale nie wpłynę na jego decyzję. - Doskonale. - Rebecca uścisnęła jej dłoń. - Jesteś kochana. - Jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Skąd tyle wiesz o rodzinie Anthony’ego? - Wiem, bo… znamy się ze studiów. - A, tak. Z uniwersytetu w Miami. Anthony o tym wspominał.

- Był wtedy zaangażowany w politykę. Dlatego sądzę, że nam pomoże. - W politykę? Nie… chyba nigdy nie był taki jak… jego dziadek. W marmurowym korytarzu rozległ się srebrzysty śmiech. - Dobry Boże, ależ skąd! Chodzi o zupełnie przeciwny obóz. Anthony miał w pokoju plakat z Che Guevarą. Gail zdołała uśmiechnąć się słabo. - Che Guevara… Coś takiego. - Brodaty idol radykałów. Bohater rewolucji kubańskiej. W pokoju Anthony’ego, który Rebecca Dixon najwyraźniej odwiedzała. - Tylko mu nie mów, że się wygadałam. Czułby się zażenowany. Jakie dziwne uczucie, pomyślała Gail. Niemal zmysłowe. Lekki obrót osi. Zmiana kąta padania światła. Płaszczyzna, która wydawała się gładka, ujawniła kanty. Rebecca skinęła głową w stronę korytarza. - Powinnyśmy już wrócić. Będą się zastanawiać, gdzie zniknęłyśmy. Anthony bez słowa wyszarpnął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi. Zatrzasnął je, obszedł samochód. Gail była już na zewnątrz. Porwała z siedzenia szal. - Przecież mówiłam, że nie musisz się tam pokazywać. - A co mam zrobić? Zaczekać w samochodzie? - Wyciągnął kluczyki w stronę cadillaca; zamki w drzwiach kliknęły. - Załatwmy to i spadajmy. -W połowie chodnika zdał sobie sprawę, że Gail nie idzie u jego boku. - No, chodźże - rzucił ostro. - Nigdy więcej tak mnie nie zostawiaj! - Co no, co się z tobą dzieje? Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Anthony był bardziej zdziwiony niż zły. Na parking padało światło księżyca i niewielkich latarni po obu stronach chodnika, prowadzącego do sześciopiętrowego budynku w stylu śródziemnomorskim, w którym mieściło się mieszkanie Dixonów. Anthony wypuścił wstrzymywany oddech i spojrzał na ocean, chlupoczący cicho o nabrzeże.

- Niech ci będzie. - Wrócił do niej. - Przepraszam. To nie przez ciebie. - Wiem. - Gail… - Odwróciła spojrzenie. Pocałował jej czoło pomiędzy brwiami. - Nina, no me hagas sufrir. - Zasługujesz na cierpienie, ty pajacu. - A! Robisz postępy w hiszpańskim. Spojrzała mu prosto w oczy. W pantoflach na wysokich obcasach prawie dorównywała mu wzrostem. - Myślisz, że masz prawo mnie tak traktować, bo jesteśmy zaręczeni? - Ależ skąd. -Wydawało się jej, że jego uśmiech jest nieco fałszywy. - Wejdźmy już. Pogadam z tymi comemierdas, a potem sobie pójdziemy. Zgoda? - Ujął ją za ramię i odwrócił w stronę budynku. - Zaraz. Dlaczego jesteś taki wkurzony? Trzaskasz drzwiami, wyzywasz ludzi… Wzruszenie ramion. - Chciałem ten wieczór spędzić z tobą. - Nie, chodzi o coś innego. - Chodźmy już… - Najpierw porozmawiamy. Spojrzał ponad jej ramieniem na budynek. Wietrzyk poruszał liśćmi palm, po jego twarzy przebiegały ruchome cienie. - Nie lubię występować w roli przedstawiciela, okazu, czy czego się tam spodziewają. - A czego się spodziewają? Wydawało mi się, że chcą zasięgnąć twojej rady. Może prosić cię o pomoc. Przynajmniej tak mówiła Rebecca. Chciałaby uniknąć zamieszania wokół Thomasa Nolana, ale niektórzy członkowie rady nie rozumieją sytuacji. Nikt nas nie będzie poniżać, na Boga, jesteśmy w USA. Przecież wiesz. - Wiem doskonale. - Czy twoja rodzina będzie miała z tego powodu kłopoty? Twój szwagier. ..

- Do diabła z nim, nie o niego mi chodzi. Mam gdzieś to, co mówi w swoich audycjach. A jeśli wymieni moje nazwisko, też mam to gdzieś. - Ale twój dziadek… - Gail, zawsze byłem niezależny. Dobrze o tym wiesz. - Roześmiał się i wzniósł ręce do góry. - Jak ci się wydaje, dlaczego nie dogaduję się ze staruszkiem? Bo nie chcę się opowiedzieć po żadnej ze stron. Po prostu, nie. A ty uważaj. Ci ludzie wcale nie chcą poznać mojej opinii. Chcą, żebym im powiedział, co ci szaleńcy cubanos mają przeciwko śpiewakowi operowemu, artyście bez politycznych przekonań. Śpiewał w Hawanie? No to co? - Czujesz się nielojalny. Położył rękę na piersi. - Nielojalny? Niby dlaczego? Nie jestem jednym z nich. Jestem w porządku, jestem rozsądny. Proszę nam wyjaśnić, dlaczego oni tak rozrabiają. Dlaczego nie mogą o tym zapomnieć? Minęło prawie czterdzieści lat. Teraz ich dom jest tutaj. Dlaczego nie mogą być dobrymi Amerykanami? - Anthony… - Proszę nam wyjaśnić, dlaczego miejsce, w którym się urodzili, nadal nie jest im obojętne, miejsce tak im bliskie jak własna krew, kraj, w którym mężczyzna idzie do więzienia za to, że złowił homara, żeby wykarmić swoje dzieci… Gail, kocham ten kraj. Postanowiłem przyjąć jego obywatelstwo. Nie musiałem. A Kuba… nie chcę o tym mówić. Nie chcę wyjaśniać tego ludziom, którzy nie potrafią mnie zrozumieć, bo za każdym razem, gdy ponawiam próbę, robi mi się niedobrze. - Och, Anthony… Oni cię tak nie potraktują. - Nie, są na to za grzeczni. Niedaleko zgasły światła samochodu, ktoś otworzył i zamknął drzwiczki. Ćwierknął alarm. Gail wzięła Anthony’ego pod rękę.

- Nie powinnam cię o to prosić. - To nieważne. - Nieprawda. To bardzo ważne. Anthony westchnął i spuścił wzrok na trzymane w ręku kluczyki. - Niektórych spraw nie powinno się dotykać. Dozorca zawiadomił gospodarzy i wpuścił Gail i Anthony’ego do windy tuż po mężczyźnie, który wyszedł z samochodu zaraz po nich - przysadzistym jegomościu w dżinsach i swetrze. Anthony nacisnął guzik i obejrzał się, jakby sprawdzał, na które piętro zamierza pojechać. Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie, najpierw z zaciekawieniem, potem zaskoczeniem, wreszcie z błyskiem przypomnienia. Nie okazali na swój widok serdecznej radości, tylko spokojny szacunek. Drugi pasażer miał ponad czterdzieści lat, był o parę centymetrów niższy od Anthony’ego i cięższy od niego o ponad dziesięć kilo, miał siwe kędzierzawe włosy i okulary w złotych oprawkach. Kąciki jego ust drgnęły i z wolna uniosły się w uśmiechu. - Tony? Niech mnie diabli! Anthony przypomniał sobie o obecności narzeczonej. - Gail Connor, Seth Greer. Gail spojrzała na siwowłosego. - Miło mi pana poznać. Więc wszyscy idziemy do Dixonów? Jest pan skarbnikiem opery w Miami, prawda? - Owszem. Mów mi po imieniu. A ty jesteś nową prawniczką? Witaj na pokładzie. - Uścisnął jej dłoń. - Pani przewodnicząca wezwała mnie na pomoc, więc czym prędzej wsiadłem na konia i przygalopowałem z odsieczą. Chodzi o jakieś problemy z Kubańczykami. - Uśmiechnął się do Anthony’ego. - A skoro mowa o el diablo… Nie wspomniała o tobie. - Spotkaliśmy się dzisiaj na przyjęciu. - Coś podobnego. - Seth Greer zatrzymał na chwilę spojrzenie na Anthonym. Potem przeniósł je na Gail. - Coś mi mówi, że jesteście ze sobą związani. - Jak najbardziej.

- Moja ty biedulko. Mógłbym ci wiele opowiedzieć o tym gościu. - Byliśmy sąsiadami w Coconut Grove - wyjaśnił Anthony. - Ach, dobre stare Coconut Grove. Już nie jest takie jak niegdyś. Na jednym rogu Planet Hollywood, na drugim kino multipleksowe. Nieustanny postęp. - Nadal tam mieszkasz? - Tak, w moim tropikalnym królestwie. Wpadnij do mnie kiedyś, powspominamy dawne czasy. Dobrze wyglądasz, amigo. Widuję twoje nazwisko w gazetach. Bronisz uciskanych i niewinnie prześladowanych, co? -W ostatniej uwadze dała się słyszeć nutka sarkazmu. Klienci Anthony’ego należeli do najbogatszych oskarżonych w Miami. - A tobie jak się wiedzie? - Mam biuro rachunkowe. Anthony uśmiechnął się lekko. - A co się stało z kancelarią? Seth Greer rozłożył ręce. - Co robić, idę w górę. Rozległ się cichy dzwonek, winda dotarła na ostatnie piętro. Znajomy Anthony’ego przepuścił Gail przodem. Wychodząc, zerknęła na Anthony’ego, ale jego kamienna twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Seth Greer ruszył przed siebie dziarskim krokiem, poprowadził ich przez otwarty taras z balustradą z piaskowca, wzdłuż której stały gliniane donice z bujną roślinnością. Za dnia widok na ocean musiał zapierać dech w piersiach. Skręcili za róg, wiatr wzburzył włosy Gail. Greer wcisnął brzęczyk. - Tośmy są w domu. - Za podwójnymi drzwiami pojawiła się młoda Hiszpanka w fartuszku pokojówki. - Juanita, que tal? - Bien, seńor. Le esperan en la sala. - Uśmiechnęła się i skinęła głową Gail i Anthony’emu. Poszli za nią przez marmurowe foyer do salonu z odsłoniętymi weneckimi oknami. Wszystko w tym pokoju miało kolor wypłowiałych na słońcu muszli, z wyjątkiem ogromnej abstrakcji w

barwach oceanu. Tylko długie białe sofy i mięsisty, ręcznie tkany dywan wskazywały, że jest to salon. Na dźwięk głosu Setha pięć siedzących osób odwróciło głowy w ich stronę. Oprócz Dixonów Gail rozpoznała tylko jednego gościa, starszego mężczyznę nazwiskiem Wallace jakoś tam, który parę lat temu pełnił funkcję dyrektora opery. Rebecca Dixon podeszła do niej z cichym szelestem zwiewnej złotej tuniki. Zaprosiła ich do środka, na sofy. Juanita przyniesie kawę i deser. A może wolą drinka? Goście zostali sobie przedstawieni. Eleanor, ubrana w czarną, naszywaną dżetami suknię, kobieta koło sześćdziesiątki z kącikami oczu nieco skośnymi po operacji plastycznej. Martin, łysy mężczyzna ze starannie przystrzyżoną brodą. Starszy dżentelmen, Wallace, przydreptał z odległego końca długiej sofy, by uścisnąć im dłonie. Lloyd Dixon wyszedł zza baru po przeciwnej stronie pokoju. Światło lejące się spod wysokiego sufitu zalśniło w jego siwych włosach i na białej koszuli. Czarna jedwabna muszka zwisała mu pod rozpiętym kołnierzykiem. - Czego sobie życzycie? Seth Greer podziękował. Gail poprosiła o czerwone wino, Anthony o whisky. - Czerwone wino… Jezu Chryste, mamy co najmniej dziesięć gatunków. .. Pinot noir, może być? Pinot noir i jedna szkocka. Wystarczy Glenfiddich? Dixon był masywnym mężczyzną z pękatą klatką piersiową, ciężką szczęką, bladobłękitnymi oczami i uśmiechem, który zaczynał się w jednym kąciku ust i nie docierał do drugiego. Kiedy się odwrócił, żeby wrzucić lód do szklanki Anthony’ego, ukazał im plecy, na których szelki kreśliły wielki znak X. Przez jakiś czas gawędzono o recitalu. O utworach wybranych przez Thomasa Nolana. O tym, ile osób zjawiło się na sali. O jakości przystawek. Seth Greer usiadł przy pianinie i zaczął grać stare

szlagiery. Rebecca minęła go, idąc do baru, odprowadził ją spojrzeniem. Poprosiła męża o następne martini z lodem. Seth nie spuszczał z niej wzroku, kiedy wracała. Pojawiła się pokojówka z tacą, którą postawiła na niskim szklanym stoliku pomiędzy dwiema sofami, bardzo ostrożnie, by srebrny dzbanek nie przewrócił się na talerz maleńkich ciasteczek z lukrem. - Seth, możesz przestać? - zawołała Rebecca. Mężczyzna zdjął ręce z klawiatury. Rebecca usadowiła się w wysokim fotelu, wzięła filiżankę kawy. Przewodnicząca zabrała głos. - Wszyscy wiedzą, jak wygląda sprawa, więc zamiast organizować formalne zebranie, przedyskutujemy zagadnienia i zobaczymy, czy uda nam się dojść do jakichś wniosków. Wszyscy skinęli głowami. Lloyd Dixon mieszał palcem kostki lodu w kubełku. - Mówiliśmy o tobie, Quintana. Moja żona sądzi, że masz jakiś wpływ na Kubańczyków. Wszyscy spojrzeli na Anthony’ego. Gail zauważyła, że jego usta drgnęły w uśmiechu, który szybko się ulotnił. - Nie. Nie mam wpływu na nikogo. Z powodów osobistych i zawodowych trzymam się z daleka od polityki. Łysy mężczyzna - Martin - odezwał się cicho: - O, to się zwykle przydaje. - Martin, uspokój się - rzuciła Rebecca ze zmarszczonymi brwiami, po czym zwróciła się do Anthony’ego. - Jak sądzisz, co może się wydarzyć? Jak zareaguje emigracja? Musimy się tego dowiedzieć. - Emigracja… jeśli coś takiego jeszcze istnieje… nie przemawia jednym głosem. Niektórzy będą zainteresowani, inni nie. Możecie mieć problemy, ale nie potrafię przewidzieć, na ile będą one poważne. Zależy od okoliczności. Przykro mi, że nie mogę być bardziej pomocny. Najwyraźniej Rebecca nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Człowiek, który miał ofiarować

jej gotowe rozwiązanie problemu, siedział bezczynnie, przyglądając się jej wysiłkom. Gail postanowiła poruszyć kwestię prawną, żeby przynajmniej w ten sposób odwrócić uwagę od Anthony’ego. - Rozumiem, że wszyscy jesteście świadomi, iż nie możecie zwolnić Thomasa Nolana bez honorarium. To, o czym teraz mówicie, to decyzja polityczna, nie mająca nic wspólnego z prawem. Jeśli zdecydujecie się go zastąpić, być może zdołamy wynegocjować ugodę z jego menedżerem. Ale prawdę mówiąc… nie sądzę, żeby zgodzili się spuścić choć jeden grosz z sumy, którą im obiecaliście. Starszy mężczyzna odwrócił się do kobiety w dżetowej sukni. - Hiszpanie nie mają drygu do opery. No tak, jest Carreras i Domingo, ale innych chyba nie znam. Luis Lima? - Zajrzał w skupieniu do kieliszka z koniakiem. - Juan Pons. Kobieta uniosła do ust papierosa; paznokcie miała czerwone jak krew. - Wally, Hawana leży na Kubie. - Wiem! - warknął. - Chciałem tylko zauważyć, że opera nie jest szczególnie ulubioną domeną Hiszpanów. Kobieta wydmuchnęła chmurę dymu i uśmiechnęła się do Anthony’ego. - Mamy w radzie nadzorczej paru Kubańczyków. To wspaniali ludzie. Anthony zrewanżował się jej podobnym uśmiechem. - Miło mi to słyszeć. Lloyd Dixon parsknął basowym śmiechem. - Eleanor, na miłość boską! Rebecca nadal wpatrywała się w Anthony’ego. - Co nam radzisz? - Żeby uniknąć wszelkich kłopotów? Każcie Nolanowi zabierać się z Miami. Martin prychnął i spojrzał na Anthony’ego z taką odrazą, jakby to on był wszystkiemu winien. - Jakie kłopoty? Anonimy? Bomby? Ciemne oczy Anthony’ego powoli zwróciły się w górę. Założył nogę na nogę i odchylił

się do tyłu z rozłożonymi ramionami i rozchyloną marynarką. Ta niedbała poza miała w sobie coś nieuchwytnie obraźliwego. - Zwołajcie konferencję prasową. Nolan może coś wymyślić. Chciał zobaczyć te rozpaczliwe warunki, w jakich się tam żyje, nie zamierzał śpiewać dla nikogo ważnego, nie zarobił ani grosza i tak dalej. - Nakłamać. Wcisnąć im ciemnotę. To jest jakaś myśl. Od pianina dobiegła fałszywa fraza sentymentalnego przeboju. Seth Greer rzucił znad klawiatury: - Nie zapominaj, że Tom Nolan jest wykładowcą w New World School of the Arts. Dyrektor artystyczny nie będzie zachwycony, jeśli go zwolnimy. Semestr już się zaczął. Martin wymierzył w jego stronę palec wskazujący. - A jeśli jakiś szaleniec zagrozi studentom? Co wtedy? Eleanor przewróciła oczami. - Martin, to już paranoja. Starszy pan omiótł cały pokój płonącym spojrzeniem. - Kto zaangażował Thomasa Nolana? Kto zapomniał go sprawdzić? - Wally, to nieistotne. Od lat nie było żadnych ataków terrorystycznych. Tego już się nie robi. - Eleanor strzepnęła popiół i zerknęła na Anthony’ego. -A może się mylę? - Skąd mam wiedzieć? - Mylisz się. - Światło lamp lśniło na różowej łysinie Wallace’a, niedokładnie przykrytej paroma pasmami siwych włosów. - W zeszłym roku był pożar w restauracji, w której miał wystąpić śpiewak z Kuby. Musieli ją zamknąć. - To było podpalenie - wtrącił Anthony. - Właściciel sam podłożył ogień, żeby dostać odszkodowanie. Nikt go nie usłyszał. Anthony odchylił się na oparcie sofy i mruknął coś po hiszpańsku. Gail położyła mu rękę na kolanie. - Ale w operze nigdy nie było żadnych problemów - upierała się Eleanor.

- Były, były. - Wallace strzelił palcami, usiłując przypomnieć sobie szczegóły. - Zaprosiliśmy paru śpiewaków z Moskwy na tournee przyjaźni, a emigranci przynieśli myszy i wypuścili je na salę. Jeszcze przez wiele miesięcy słyszało się ich chrobotanie w ścianach. - Dwadzieścia pięć lat temu! - Wystarczy jeden szaleniec z bańką benzyny - rzucił Martin. - Jezu Chryste. - Dixon przyjrzał się zebranym z krzywym półuśmiechem. - Mamy szczęście, że ten gość się nam trafił. Zaprosił mnie i Rebeccę do opery w Dortmund podczas swego tournee przez Niemcy. Jego występ w Łucji z Lamermooru zwalił mnie z nóg. Tom chciał przyjechać do Miami, więc powiedziałem, żeby przyjeżdżał, jakoś się to załatwi. A teraz patrzcie, jak wysoko zaszedł. Jego kariera właśnie się zaczyna, w przyszłym roku czeka go debiut w Metropolitan Opera. To ja go tu ściągnąłem i nie zamierzam dać go wyrzucić tylko dlatego, że boicie się Kubańczyków. - Stanął z wypiętym brzuchem i rozstawionymi nogami. - Quintana, powiedziałeś, że możemy mieć problemy, ale to zależy od okoliczności. Co przez to rozumiesz? Anthony powoli obrócił w dłoni ciężką szklankę. - To zależy od waszego postępowania. Radzę unikać konfrontacji. Pokażcie, że rozumiecie sytuację emigrantów. To, co się wydarzy, zależy także od przyczyn, dla których Thomas Nolan pojechał na Kubę i co tam robił. To chyba najbardziej istotny czynnik. Co było jego celem? Demonstracja przeciwko embargo? Czy ktoś mu zapłacił? Dla kogo śpiewał? Dla elity partyjnej czy zwykłych szarych ludzi? Co jeszcze powiedział czy zrobił w związku z Kubą? - Może pocałował Fidela z języczkiem - dorzucił Seth Greer zza pianina. Anthony roześmiał się wreszcie. - A, tak. Jeśli to zostało nagrane, macie przerąbane. - Nie znoszę takich rzeczy - oznajmił Wallace. - Po prostu nie znoszę. A może wszyscy pójdziemy do domu, a dyrektor sam sobie z tym poradzi, kiedy wróci z Nowego Jorku. W

końcu za co mu płacimy? - Och, Wally! To już oportunizm. - Eleanor pochyliła się i strzepnęła papierosa do kryształowej popielniczki, dzwoniąc bransoletami. - Więc pozbądźmy się Thomasa Nolana, jak radzi ten pan. Niech się pakuje. To moja decyzja. - Wiesz, Wally, w tym kraju istnieje coś takiego, jak wolność artystycznej wypowiedzi. W pokoju rozległy się pierwsze takty Błogosław Boże Ameryce. Wszyscy spojrzeli na Setha Greera. - My tu w operze popieramy prawo człowieka do śpiewania tam, gdzie mu się podoba… nawet w Miami. Rebecca odwróciła się gwałtownie. - Seth, proszę! - rzuciła ostro. - Kolejny głos za Nolanem - odezwała się Eleanor. - Wally się na nas wypiął. A ty, Martin? No, już. - Uniosła pięść, bransolety ze szczękiem zsunęły się jej po ręce. - Nie daj się poniewierać. - Dwa do jednego - powiedział Seth. - Co powiesz, Martin? Dasz wygrać tym prawicowym oszołomom? - To nie jest gra! - ryknął Martin. - Kubańczycy napadną na Toma Nolana. Muszą to zrobić, w przeciwnym razie ich rodacy będą nimi gardzić. Nie godzą się na kompromis i są z tego dumni! A jeśli ktoś go zastrzeli? Wysadzi jego samochód? Powinniśmy spytać obecnej tu pani Connor o nasze obowiązki wobec Nolana. Być może będzie nas bronić w sądzie. Twierdzę, że powinniśmy go zastąpić. - Och, Martin! -jęknęła Eleanor. - Przestańcie! -przerwała im Rebecca. -Nie chciałam głosować. Chciałam, żebyśmy osiągnęli porozumienie. Musimy je osiągnąć i kropka. Jeszcze nawet nie rozważyliśmy, jaka będzie

reakcja społeczeństwa. Rozdźwięk pomiędzy nami to ostatnia rzecz, jakiej sobie życzę. - Ma rację! - Martin wymierzył w nią wyciągnięty palec. - Jaki wpływ miałaby ta awantura na zbieranie funduszy? - Żaden - warknął Dixon. - Gdzie twoje cojonesl - Daj spokój, Betty - odezwał się Seth. - Rób to, co należy. Rebecca Dixon siedziała pochylona na brzeżku fotela. Gail wstała. - Uwaga! Przerwa. - Uniosła obie ręce. Wszyscy spojrzeli na nią. - Jedno pytanie. Czy ktoś spytał Thomasa Nolana, co robił na Kubie? Milczenie. W czyjejś szklance zadźwięczały topniejące kostki lodu. Rebecca powoli osunęła się w głąb fotela. Roześmiała się, przygryzła wargę. - Tak. To dość ważne, nie sądzicie? I… ponieważ jesteś jedyną osobą nie zainteresowaną wynikiem naszej decyzji… mogłabyś? W półmroku sypialni Anthony masował plecy Gail, jego dłonie ugniatały miejsce pomiędzy łopatkami, ześlizgiwały się do talii, pokrywały nagie pośladki, sięgały ud. - Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Seth i Rebecca mogli być razem -powiedziała Gail - Wtedy mieli więcej wspólnego. - Dlaczego się zdziwiłeś, kiedy powiedział, że jest księgowym? - Był fanatykiem prawa. Widział się w roli adwokata ubogich. Gdybyś mu wtedy powiedziała: „Seth, zostaniesz księgowym”, umarłby ze śmiechu. Albo strzeliłby sobie w łeb. - Prawnik… Dlaczego odszedł z zawodu? - Nie wiem. Wyjechałem do Nowego Jorku i straciliśmy ze sobą kontakt. - Aha… więc dawno temu byliście sąsiadami. Ile miałeś lat? - Dziadek wyrzucił mnie z domu, kiedy skończyłem dwudziestkę. Już znałem Setha. Pozwolił mi zamieszkać z nim i Rebecca, dopóki nie znajdę sobie własnego kąta. - Chwileczkę. Powiedziałeś, że opuściłeś dom, ale nigdy nie wspominałeś, że dziadek cię wyrzucił. Co się stało? - Według niego byłem komunistą. - Anthony parsknął śmiechem. -Nosiłem długie włosy i

brodę, czytałem lewicowe książki i miałem czelność się mu sprzeciwiać. Seth pozwolił mi spać u siebie na sofie. Potem wynająłem mieszkanie w tym samym budynku. Przy Elizabeth Street, nieszczególna okolica. Po drugiej stronie ulicy facet sprzedawał narkotyki, tuż obok nauczał zielonoświątkowiec. W weekendy -pochylił się, by pocałować ją w plecy - słyszeliśmy wystrzały. . -jego usta powędrowały niżej. Gail poczuła mrowienie skóry. - I jak to przeżyłeś? - Matka dawała mi pieniądze, a potem znalazłem posadę. Nawet kilka. - Co studiowała Rebecca? - Chciała się dostać na medycynę. Podejrzewam, że się jej nie udało. - Wyciągnął się na łóżku obok niej. - Dość gadania. Gail oparła się na łokciu i ujęła w palce pasmo jego włosów. Skręciło się w lok, kiedy je puściła. - Długie włosy i broda. Wyglądałeś jak Che Guevara? - Co? - Rebecca powiedziała mi, że miałeś plakat z Che Guevarą. - Ąy, Diós mio. - Ciekawiło mnie, w jakiż to sposób Rebecca Dixon mogła poznać wnętrze twojego mieszkania. - Teraz już wiesz. Co jeszcze ci powiedziała? - Nic… ale wydawało mi się, że zna historię twojej rodziny. - To było dawno temu. - Niech policzę… dwadzieścia lat temu byłam czternastolatka, bardzo chudą, z długimi prostymi włosami. Nosiłam podkolanówki i drewniaki. Prezydentem był Jimmy Carter. Co jeszcze działo się na świecie? Disco? Pierwsze Gwiezdne Wojny? -Przesunęła palcem wzdłuż jego długiego nosa, obrysowała wydatne usta. - Ciekawi mnie coś jeszcze… - Jak zwykle.

- Przez trzy lata studiowałeś na uniwersytecie w Miami, na wydziale filozofii, zgadza się? A potem nagle pojechałeś do Nowego Jorku i zacząłeś studia w szkole handlowej. Przecież w Miami do końca został ci tylko rok? - Chciałem się stamtąd wyrwać i zobaczyć kawałek świata. - Daj spokój. Jesteś zbyt rozsądny. - Teraz tak. Wtedy… - Uśmiechnął się. - Byłem młody. Znowu pokłóciłem się z dziadkiem i chciałem się wyrwać chociaż na chwilę. Więc zapisałem się na nowojorski uniwersytet, a potem na wydział prawa w Columbii. Ożeniłem się, miałem dwoje dzieci, przeprowadziłem się do Miami, wziąłem rozwód. Potem poznałem ciebie. Historia mojego życia. I oto jesteśmy razem. - Przysunął się do niej. - Zgadnij, na co mam ochotę. Lekko musnęła jego umięśnione plecy. Miał skórę jak atłas. - Nie wiem o tobie wielu rzeczy. - Nie są ważne. - Powiedziałbyś mi, gdybym spytała? - Nie dziś. - Pocałował ją w kącik ust. - Dziś będziemy zajęci czymś innym. - Anthony… - Cśśś… Dość gadania. T T Tzimie międzynarodowe lotnisko w Miami zamienia się w chaos: samochody, taksówki, autobusy wycieczkowe, spaliny i gwizdki policyjne. Długie kolejki do kasy. Aviateca, Aeroflot, Lacsa, Taca, Lufthansa, Halisa, Varig - ludzkość podróżuje we wszystkich kierunkach. Gail i jej matka przedzierały się w stronę hali E, gdzie o piętnastej piętnaście miał przybyć samolot z Puerto Rico, na którego pokładzie znajdowała się Karen, powracająca z zimowych ferii, które spędziła jako dziesięcioletni mat na żaglówce swojego ojca. Parę razy dzwoniła, żeby powiedzieć, że świetnie się bawi. Jaka ze mnie egoistka, pomyślała Gail, odkładając słuchawkę. Miałam nadzieję, że Karen nie będzie taka szczęśliwa. A gdyby postanowiła zamieszkać z

ojcem? Gdyby skusił ją żaglówkami, nurkowaniem i chodzeniem do szkoły na bosaka? Dave nie był zachwycony, że jego córka będzie miała ojczyma, zwłaszcza takiego. Och, Gail, no wiesz… Kubańczyk? Odbiło ci? W drodze na lotnisko Gail opowiedziała matce o scenie w mieszkaniu Dixonów sprzed dwóch dni, a także o powierzonej jej misji rozmowy z Nolanem. Co to za człowiek? Jak z nim postępować? Irenę Strickland Connor była najlepszym na świecie źródłem informacji o wszystkich osobach związanych z operą w Miami. Niegdyś debiutantka, należąca do organizacji Młodych Patronek Opery (obecnie rozwiązanej), była w radzie nadzorczej od lat. Zamożna, lecz na pewno nie bogata, uwijała się jak w ukropie, by zaoszczędzić przepisowe dziesięć tysięcy dolarów rocznie na rzecz opery. Dlatego często bywała w biurze, gdzie wysłuchiwała najróżniejszych opowieści. Jej drobna figura, kędzierzawe rude włosy i naiwne błękitne oczy sprawiały, że ludzie mieli ochotę z nią rozmawiać. A ona nigdy nie wyjawiła niczego, co powierzono jej w tajemnicy… chyba że najbardziej zaufanym przyjaciołom, no i oczywiście córce. - Zaraz, zaraz… Tom Nolan ma trzydzieści pięć lat. Nigdy nie był żonaty. O ile mi wiadomo, nie ma nikogo. Urodził się w Miami, wiedziałaś? Wyjechał stąd w dzieciństwie i dorastał w Wirginii. Irenę uskoczyła w porę przed biegnącym galopem biznesmenem z garniturem w pokrowcu. Dziś, w jaskrawożółtych adidasach, była bardzo zwinna. - Będzie z nami przez cały zimowy sezon. Śpiewacy, których angażujemy, przeważnie zostają tu przez parę tygodni na próby i występy, a potem wyjeżdżają, ale Tom zgodził się na cały semestr. Będzie uczył w New World. To znaczy, że jest osiągalny - zakończyła. - To już coś. Jaki jest?