7
Miasto umar³ych
Honduras Brytyjski, 21 marca 1933 roku
S³oñce, przypominaj¹ce dysk koloru p³ynnego ¿elaza, pojawi-
³o siê w szczelinie pomiêdzy dwoma ciemnymi i bezimiennymi
szczytami gór Majów i sk¹pa³o le¿¹c¹ u ich stóp, spowit¹ mg³¹ do-
linê w upiornym pó³cieniu. Indiana Jones patrzy³, jak z oparów wy-
³aniaj¹ siê kontury miasta. Zlepek przysadzistych, kredowobia³ych
budynków otacza³ imponuj¹c¹, czworoboczn¹ piramidê schodko-
w¹ i przylegaj¹cy do niej akropol.
Zaginione miasto Cozan szepn¹³ Indy bardziej do siebie ni¿
do towarzysz¹cego mu gwatemalskiego przewodnika. Ostatnio
ogl¹da³ je sir Richard Francis Burton w tysi¹c osiemset szeædzie-
si¹tym siódmym roku, a póniej znów poch³onê³a je d¿ungla. Bur-
ton siê wydosta³, ale jego przyjacielowi, Tobiasowi, siê nie uda³o.
To z³e miejsce odezwa³ siê Bernabe.
Wszystkie te miejsca s¹ z³e odpar³ Indy.
Promienie s³oñca przelizgiwa³y siê ju¿ ponad akropolem i pa-
da³y na wi¹tyniê Wê¿a stoj¹c¹ na szczycie piramidy, ponad po-
w³ok¹ mg³y. wiat³o przefiltrowane przez stele pionowe p³yty
kamienne zdobione hieroglifami upamiêtniaj¹cymi wa¿ne daty
i w³adców malowa³o na szczycie schodów z boku piramidy fali-
sty wzór, ³udz¹co przypominaj¹cy wê¿a, który zaczyna zsuwaæ siê
po Wielkich Schodach ku wiêtej Studni. Zgodnie z legend¹, gdy
w¹¿ dotrze do podstawy piramidy, zostanie wyjawiona kryjówka
bogini mierci.
Chod powiedzia³ Indy, przedar³ siê przez resztki poszycia
d¿ungli i wkroczy³ na teren miasta. Pozosta³o nam dziesiêæ, mo¿e
Prolog
8
dwanacie minut do chwili, gdy w¹¿ dotrze do podnó¿a piramidy.
Pospiesz siê.
Bernabe pod¹¿y³ za nim niechêtnie. ¯a³owa³, ¿e przyj¹³
od tego gringo pieni¹dze za doprowadzenie go do zakazanego
miasta swoich przodków; ¿a³owa³, ¿e nie pozosta³ w wiosce
ze swoj¹ ¿on¹ o pyzatej twarzy i z trójk¹ dzieci. Ciarki przesz³y
mu po plecach na myl, ¿e mo¿e ich ju¿ nigdy wiêcej nie zo-
baczyæ.
Señor! zawo³a³. Czy nie zapomnia³ pan o naszej umo-
wie, ¿e nie bêdê schodzi³ pod ziemiê...
Nawet jeli Indy go us³ysza³, nie da³ tego po sobie poznaæ.
Aby dotrzeæ do tej zapomnianej doliny, przez dwa tygo-
dnie wêdrowali przez gêst¹ d¿unglê po sacbobie, staro¿ytnych dro-
gach Majów brukowanych bia³ymi kamieniami. Wczeniej Indy
spêdzi³ wiele miesiêcy prowadz¹c badania naukowe i wyda³ po-
kan¹ kwotê z pieniêdzy muzeum na ³apówki dla archiwistów i la-
tynoamerykañskich urzêdników. Teraz pozosta³o mu zaledwie kil-
ka minut. Nie by³o czasu, ¿eby dzia³aæ zgodnie z jakimkolwiek
planem. Nale¿a³o po prostu iæ tam i mieæ nadziejê, ¿e siê uda...
albo czekaæ trzydzieci trzy lata na przesilenie wiosenne w 1966
roku.
Gdy szli spiesznie Ulic¹ Umar³ych, g³ówn¹ arteri¹ miasta, Indy
pomyla³ o tysi¹cach ludzi, którzy ¿yli i umierali w tych ponurych,
kamiennych budynkach; zak³adali rodziny, czcili swoich bogów
w cieniu piramidy i patrzyli, jak ich krew sp³ywa z kamiennego
o³tarza na jej szczycie. Trzykrotnie w ci¹gu ka¿dego stulecia wi-
dzieli, jak bóg-w¹¿ schodzi po schodach piramidy, tak jak on ob-
serwowa³ to teraz. A¿ pewnego dnia przepadli. Ca³a cywilizacja
po prostu zniknê³a, a pozosta³y jedynie... duchy?
Indy zatrzyma³ siê.
Na cianach piramidy, na dachach innych budynków i na dzie-
dziñcu co siê porusza³o. S³ychaæ by³o szepty i ciche pomrukiwa-
nia, a od czasu do czasu poranne powietrze przeszywa³ pisk przy-
pominaj¹cy szczekniêcie jaguara. W¹¿ pokona³ jedn¹ trzeci¹
d³ugoci schodów piramidy i miasto o¿y³o ponownie.
Bernabe dogoni³ Indyego i prze¿egna³ siê.
Dusze moich przodków powiedzia³ z czci¹.
Indy rozemia³ siê. Wyjanienie by³o proste.
O ile twoi przodkowie to ma³py stwierdzi³, przedzieraj¹c
siê dalej. To tylko wyjce.
9
Ma³py-wyjce to jeszcze gorzej odpar³ Bernabe. One s¹
bogami pisma i stra¿nikami bram wiata podziemnego. Dusze na-
szych kap³anów powracaj¹ pod postaci¹ wyjców.
Wyszli z d¿ungli na szerokie, kamienne p³yty dziedziñca. Ma³-
py wycofa³y siê, zerkaj¹c za siebie, obna¿aj¹c k³y i wydaj¹c ostrze-
gawcze piski. Po chwili nie by³o ju¿ ani jednej wyjca.
Nie s¹ zbyt odwa¿ne stwierdzi³ z pogard¹ Indy.
Bez ostrze¿enia jedna z ma³p skoczy³a z drzewa i zatopi³a zêby
w szyi Bernabe. Przewodnik wrzasn¹³ z przera¿enia i odwróci³ siê
zamaszycie, na pró¿no usi³uj¹c str¹ciæ z pleców srebrzystego po-
twora. Ma³pa odrzuci³a g³owê do ty³u i zawy³a ponuro, obna¿aj¹c
zakrwawione k³y.
Bernabe by³ tak przera¿ony, ¿e nie móg³ wykrztusiæ s³owa, ale
jego oczy b³agalnie patrzy³y na Indyego.
Nie ruszaj siê rozkaza³ Indy. Jednym ruchem rozwin¹³ swój
bat i trzasn¹³ nim. Koñcówka, z odbijaj¹cym siê echem planiê-
ciem, przeciê³a powietrze w pobli¿u g³owy ma³py i zwierzê spa-
d³o z pleców mê¿czyzny, oszo³omione, ale nietkniête.
Bernabe chwyci³ siê za krwawi¹c¹ szyjê.
To tylko zadrapanie zapewni³ go Indy.
Przewodnik zwróci³ siê do ma³py znikaj¹cej w koronach drzew:
Dziadku, to jego powiniene by³ ugryæ. To on ciê obrazi³.
Jones spojrza³ ponownie na piramidê.
W¹¿ pokona³ po³owê d³ugoci schodów.
Indy przyklêkn¹³ na kamiennej p³ycie i spojrza³ wzd³u¿ wy-
ci¹gniêtej rêki, usi³uj¹c wyobraziæ sobie dalsz¹ drogê wê¿a do pod-
stawy piramidy. Ku któremu z piêciu wejæ pod¹¿a? Wszystkie wy-
gl¹da³y identycznie, ale tylko jedno z nich wiod³o do wiêtej Studni.
Pozosta³ych nale¿a³o siê strzec.
Denerwuj¹ce jest to powiedzia³ Indy, bardziej do siebie ni¿
do Bernabe ¿e nie mo¿na czekaæ, a¿ cieñ dotrze na sam dó³, bo
wtedy bêdzie za póno, bogini ju¿ zostanie odkryta. Podrapa³ siê
po pokrytej zarostem brodzie. I nie mo¿na liczyæ na to, ¿e wy-
bierze to samo wejcie, które ju¿ kiedy wykorzysta³, poniewa¿ za
ka¿dym razem to siê zmienia.
Z obserwacji wynika³o, ¿e zsuwaj¹cy siê w¹¿ zd¹¿a prosto do
rodkowego wejcia. Jednak, gdy Indy przyjrza³ siê przez chwilê
uwa¿nie, odkry³, i¿ zbacza on ku pó³nocy. To musia³o byæ które
z dwóch wejæ po prawej stronie. Pozostawa³o przynajmniej piêæ-
dziesi¹t procent szansy.
10
Indy zdj¹³ wa¿¹cy prawie trzydzieci kilogramów plecak, któ-
ry niós³ przez ostatnie trzy dni. Odwi¹za³ klapê, wyj¹³ stupiêædzie-
siêciometrowy zwój liny i przewiesi³ go sobie przez ramiê, oraz
odnalaz³ lampê karbidow¹. Potrz¹sn¹³ ni¹, ¿eby siê upewniæ, czy
jest wype³niona paliwem i wod¹, po czym kilka razy potar³ krzesi-
wo. Lampa nie chcia³a siê zapaliæ. Do licha zakl¹³ pod nosem
dlaczego nie wzi¹³em lampy na bateriê? Odetchn¹³ g³êboko, roz-
luni³ siê i spróbowa³ jeszcze raz, tym razem pocieraj¹c krzesiwo
powoli i dok³adnie. Palnik zap³on¹³ jasnym p³omieniem.
Indy umiechn¹³ siê.
Chcê teraz swoj¹ premiê powiedzia³ Bernabe.
O nie odpar³ Indy. Dostaniesz premiê dopiero, gdy st¹d
wyjdê. Nie wczeniej. Wyraz twarzy przewodnika wiadczy³
o tym, ¿e straci³ on nadziejê na dodatkowe wynagrodzenie.
Jones po³o¿y³ palec na piersi Bernabe.
Poczekaj tutaj. Miej oczy i uszy otwarte wydaje mi siê, ¿e
od wczorajszego popo³udnia kto nas ledzi. I licz na to, ¿e wyjdê,
bo jeli nie, to powiem twoim przodkom w podziemnym wiecie,
jak le traktowa³e ich ma³py.
Indy odwróci³ siê w stronê piramidy.
Señor, niech pan poczeka odezwa³ siê Bernabe, ponuro
przygl¹daj¹c siê piêciu portalom. Nie wolno panu wejæ do wiê-
tej Studni. To bardzo z³e. Wisi nad ni¹ przekleñstwo.
Zawsze jest jakie przekleñstwo.
Jones spojrza³ na zegarek i ponownie przeniós³ wzrok na wê¿a.
Gad pokona³ ju¿ nieco ponad po³owê drogi w dó³, mniej wiêcej
szeædziesi¹t procent, co znaczy³o, ¿e pozosta³o piêæ, mo¿e szeæ
minut.
Indy poprawi³ filcowy kapelusz, obci¹gn¹³ skórzan¹ kurtkê
i wybra³ drugi portal po prawej. Po chwili spowi³y go ciemnoci.
Korytarz by³ zimny i wilgotny, a powietrze ciê¿kie od zapachu
saletry. Pod³oga chyli³a siê stromym ukosem w dó³. Szed³ naj-
szybciej jak móg³, rêk¹ ci¹gaj¹c pajêczyny z twarzy. W wietle
lampy karbidowej dostrzega³, ¿e korytarz jest solidnie wykona-
ny. Gdyby kto chcia³ wetkn¹æ ostrze no¿a pomiêdzy kamienne
bloki, musia³by siê niele natrudziæ. Na cianach nie by³o hiero-
glifów ani dekoracji, jedynie pod³ogê pokrywa³ dziwny, jasno-
zielony mech.
Indy zd¹¿y³ wejæ na jakie dziesiêæ metrów w g³¹b korytarza,
gdy jego prawa stopa osunê³a siê i wyl¹dowa³ na siedzeniu. Wsta³,
11
wykona³ kilka dalszych, ostro¿nych kroków, znów siê omskn¹³
i zda³ sobie sprawê, ¿e mech na pod³odze korytarza sta³ siê liski
jak lód. Odwróci³ siê, usi³uj¹c wejæ z powrotem pod górê, ale nada-
remnie. Zsuwa³ siê w dó³ korytarza. Usi³owa³ zaprzeæ siê rêkami,
jednak nie zdo³a³ siêgn¹æ obydwu cian naraz. Pomyla³ o bacie,
ale ten mia³ jedynie trzy metry d³ugoci. Lina by³a wystarczaj¹co
d³uga, lecz jak j¹ wyrzuciæ na zewn¹trz?
Bernabe sta³ u stóp piramidy i przypatrywa³ siê z przera¿eniem
wê¿owi wiat³a i cienia. Gad zszed³ ju¿ na tyle nisko, ¿e by³o wi-
daæ wyranie, i¿ zd¹¿a w stronê najdalszego portalu z prawej stro-
ny nie tego, który wybra³ Indy. W stronê wejcia wybranego przez
Indyego zmierza³ ogon tej najwiêkszej anakondy, jak¹ Bernabe
kiedykolwiek widzia³.
Indy patrzy³, jak kamienne bloki cian coraz szybciej
przesuwaj¹ mu siê przed oczami. Przekrêci³ siê na lewy bok i usi-
³owa³ chwyciæ cianê palcami, jednak uda³o mu siê jedynie z³a-
maæ paznokieæ, a¿ zakl¹³. Nabiera³ rozpêdu i wiedzia³, ¿e nieza-
le¿nie od tego, dok¹d wiedzie ten korytarz, nie czeka go tam nic
dobrego. Przypuszczenia te potwierdzi³y siê, gdy spojrza³ ponad
czubkami butów. W migotliwym wietle lampy karbidowej zo-
baczy³, i¿ korytarz koñczy siê czeluci¹, a ciany s¹ tak dopaso-
wane, ¿e gdyby kto chcia³ wetkn¹æ pomiêdzy kamienne bloki
ostrze no¿a...
Ostrze no¿a! wykrzykn¹³ Indy.
W okamgnieniu wyci¹gn¹³ nó¿ myliwski i ci¹gn¹³ jego
ostrzem po cianie, zostawiaj¹c za sob¹ snopy iskier. Koñcówka
no¿a natrafi³a na szczelinê, znieruchomia³a na chwilê i zaczê³a dalej
sun¹æ po murze. Pozosta³y jedynie dwa bloki. Indy przekrêci³ nó¿,
¿eby uzyskaæ lepszy k¹t nachylenia. Ostrze wesz³o mocno w szcze-
linê, lecz nagle jego koñcówka u³ama³a siê i Indy znów zacz¹³ siê
zelizgiwaæ.
Do trzech razy sztuka sapn¹³.
Wepchn¹³ z³amane ostrze w ostatni¹ szczelinê z si³¹ godn¹ Her-
kulesa. Nó¿ utkn¹³ w niej i Indy zatrzyma³ siê gwa³townie, a jego
stopy zawis³y nad czeluci¹.
Ostro¿nie, pos³uguj¹c siê jedn¹ d³oni¹, a drug¹ trzymaj¹c siê
swej ostatniej deski ratunku, Indy wbi³ nó¿ g³êboko w szczelinê
kolb¹ rewolweru. Nastêpnie kilkakrotnie owin¹³ linê wokó³ rêko-
jeci i ostro¿nie opuci³ siê w dó³, ¿eby zajrzeæ do czeluci. Lampa
dawa³a zbyt ma³o wiat³a, by móc dojrzeæ dno. W dole s³ychaæ
12
by³o plusk wody. Indy splun¹³ i policzy³ sekundy, jakie up³ynê³y
zanim us³ysza³ odg³os chlapniêcia. Dziura mia³a ponad trzydzieci
metrów g³êbokoci.
Korytarz dobieg³ koñca, ale w wietle lampy ukaza³ siê otwór
w lewej cianie czeluci, jakie siedem metrów ni¿ej. Indy mocno
pochwyci³ linê i zacz¹³ siê po niej spuszczaæ. Gdy ju¿ znalaz³ siê
na wysokoci dziury, odepchn¹³ siê nogami i rozko³ysa³ jak waha-
d³o. Przy drugiej próbie uda³o mu siê pochwyciæ skraj otworu
i wci¹gn¹æ cia³o do rodka. By³ to krótki, boczny tunel, który pro-
wadzi³ do nastêpnego korytarza biegn¹cego na osi wschód-
-zachód.
Indy wyt³umaczy³ sobie, ¿e najprawdopodobniej piêæ wejæ
jest ze sob¹ po³¹czonych w zmylny i makabryczny zarazem sys-
tem, wykorzystuj¹cy zasady hydrauliki i wysokoæ poziomu miej-
scowych wód gruntowych do okrelenia, którym korytarzem daje
siê przejæ.
Spojrza³ na zegarek. Zosta³o niewiele czasu.
Ten korytarz te¿ prowadzi³ ukosem w dó³, ale nie by³ tak stro-
my, jak poprzedni, a poza tym nie by³o w nim mierciononego
mchu. Indy rozwin¹³ kilka metrów liny, nadal przytwierdzonej do
rêkojeci no¿a, nastêpnie przepali³ j¹ i okrêci³ sobie to, co pozosta-
³o, wokó³ ramienia. Wci¹¿ sta³ obok czeluci, gdy us³ysza³, jak co
lub kto spada, a kilka sekund póniej w dole rozleg³o siê g³one
pluniêcie.
Bernabe? zawo³a³.
Imiê odbi³o siê echem od cian przepaci.
Indy by³ zdziwiony. Gdyby to Bernabe spada³, z pewnoci¹
us³ysza³by wo³anie o pomoc lub krzyk przera¿enia. Wzruszy³ ra-
mionami. Mo¿e to która z tych piekielnych ma³p?
Ruszy³ przed siebie.
Korytarz siê zwê¿a³, prowadzi³ dalej w dó³ i robi³ siê jeszcze
cianiejszy.
Wkrótce Indy musia³ iæ pochylony, a nastêpnie posuwa³ siê
na d³oniach i kolanach. W miarê jak korytarz siê kurczy³, stawa³
siê równie¿ coraz bardziej wilgotny, a¿ w koñcu Indy brn¹³ po-
przez kilkunastocentymetrow¹ warstwê cuchn¹cej wody. Póniej
breja podchodzi³a mu a¿ pod brodê.
W koñcu Indy zrozumia³, jak g³êboko zaszed³. Dotar³ do po-
ziomu wody gruntowej w czeluci, a jednoczenie do poziomu
wody w wiêtej Studni.
13
Czo³ga³ siê niezgrabnie, podpieraj¹c jedn¹ rêk¹, poniewa¿
w drugiej wysoko trzyma³ lampê, ¿eby ochroniæ j¹ przed wod¹.
W koñcu korytarz zacz¹³ znów pi¹æ siê w górê i Indy siê umiech-
n¹³. Spojrza³ na swoje d³onie i zauwa¿y³, ¿e pokryte s¹ ciemnymi
plamami. Spróbowa³ je zetrzeæ, ale okaza³o siê, ¿e mocno trzyma-
j¹ siê skóry.
W wodzie roi³o siê od pijawek.
Oderwa³ od twarzy i r¹k tyle z nich ile zdo³a³, a z reszt¹ po-
stanowi³ rozprawiæ siê póniej. Zosta³y tylko dwie minuty. Gdy
korytarz sta³ siê wystarczaj¹co szeroki, Indy rzuci³ siê biegiem.
Na dwiêk jego kroków z nisz w sklepieniu spad³y po kolei trzy
pó³tonowe g³azy. Uderzy³y o pod³ogê w miejscu, gdzie przed
chwil¹ znajdowa³ siê Indy. Odg³os grzmotu zawibrowa³ mu
g³êboko w ¿o³¹dku. Gdy spad³ ostatni g³az, Indy rzuci³ siê przed
siebie.
Korytarz siê skoñczy³ i Indy zahamowa³ z trudem na skraju
wiêtej Studni wapiennej niecki powsta³ej w dawnym zag³êbie-
niu geologicznym. Mimo ¿e sklepienie groty by³o ciemne, woda
b³yszcza³a bladoniebiesko, najwyraniej od odbijanego wiat³a
s³onecznego. W tym s³abym wietle Indy dostrzeg³, ¿e na skraju
wody znajduj¹ siê du¿e iloci czego, co wygl¹da jak bia³e sterty
kul i patyków.
Gdy Indy podszed³ bli¿ej, z trwog¹ zda³ sobie sprawê, ¿e te
kule i patyki to ludzkie koci. Przyklêkn¹³ obok pary szkieletów.
Jeden z nich by³ po¿ó³k³ym koæcem kobiety, s¹dz¹c po zdo-
bi¹cej go bi¿uterii, niew¹tpliwie stanowi¹cej w³asnoæ ksiê¿niczki
lub ma³¿onki królewskiej. Naszyjnik z obsydianu oraz jadeitowe
bransolety na nadgarstki i kostki nóg le¿a³y poród porozrzucanych
koci. By³y tam te¿ dziesi¹tki ma³ych dzwoneczków wykonanych
ze stopu miedzi i z³ota, które mia³y usuniête serca w ten sposób
stawa³y siê martwe i mog³y towarzyszyæ ksiê¿niczce w podró¿y
do wiata podziemnego. Indy podniós³ jedn¹ z delikatnych koci
promieniowych.
Mia³a delikatne nadgarstki, ksiê¿niczko.
S¹dz¹c po postêpuj¹cym procesie mineralizacji, Indy doszed³
do wniosku, ¿e szkielet liczy co najmniej osiemset, a mo¿e tysi¹c
lat. Jak zauwa¿y³, wszystkie lady by³y typowe dla ofiar sk³ada-
nych przez Majów w pónym okresie klasycznym, poza dwiema
rzeczami: nienaruszon¹ czaszk¹ oraz zmia¿dzon¹ klatk¹ piersio-
w¹. Zgodnie z tradycyjn¹ ceremoni¹, powinno byæ na odwrót, gdy¿
14
kap³ani systematycznie uderzali w g³owê ofiary, a nastêpnie rzu-
cali j¹ bogowi studni.
Drugi szkielet mia³ o wiele janiejsz¹ barwê.
Nale¿a³ do mê¿czyzny odzianego w modny w czasach wikto-
riañskich strój, który teraz zamieni³ siê w szmaty. Indy dostrzeg³,
¿e mieræ zaskoczy³a mê¿czyznê w chwili gdy okrada³ ksiê¿nicz-
kê, gdy¿ czêæ jej klejnotów zd¹¿y³ wepchn¹æ do poszarpanych
kieszeni surduta. Tak jak w przypadku innych szkieletów, klatka
piersiowa trupa zosta³a zmia¿d¿ona. Przy kociach prawej rêki le-
¿a³ stary rewolwer. Indy podniós³ broñ i obejrza³ bêbenek. W ¿ad-
nej z szeciu komór nie znalaz³ naboju.
To Tobias stwierdzi³. Co mog³o byæ przyczyn¹ tego
wszystkiego?
Wokó³ studni piêtrzy³y siê dziesi¹tki szkieletów, a zapewne
jeszcze wiêcej le¿a³o ich w wodzie, ale ¿aden nie móg³ mówiæ.
Jednak¿e wiêkszoæ z nich zgromadzono w pobli¿u miejsca,
w którym sta³ Indy, mimo ¿e obok nie by³o o³tarza ani niczego
podobnego.
Woda stawa³a siê zdecydowanie janiejsza. Indy spojrza³ na
zegarek. Ju¿ czas. W¹¿ w tej chwili powinien dotrzeæ do podstawy
piramidy. Indy poczu³ narastaj¹ce zagro¿enie, rzuci³ zardzewia³¹
i bezu¿yteczn¹ broñ, i z kabury u swego boku wyci¹gn¹³ w³asny
rewolwer kalibru 0.38.
Ze sklepienia groty sp³yn¹³ nagle snop wiat³a i zaczynaj¹c od
najdalszego zak¹tka, zacz¹³ przesuwaæ siê po powierzchni wody.
Woda by³a tak przejrzysta, a wiat³o tak intensywne, ¿e Indy wi-
dzia³ koci i klejnoty lni¹ce na piaszczystym dnie.
Promieñ przesuwa³ siê równomiernie ku Indyemu.
Wci¹¿ ciskaj¹c rewolwer, Indy zrobi³ unik, ¿eby wiat³o go
ominê³o. Promieñ pad³ na cianê poza nim, owietlaj¹c skryt¹ do-
tychczas w ciemnoci czaszkê z czystego kryszta³u, umieszczon¹
na o³tarzu w niszy. Promienie rozszczepionego wiat³a wystrzeli³y
z oczodo³ów i z ust czaszki, wiec¹c tak jasno, ¿e Indy zamkn¹³
oczy, by ochroniæ je przed blaskiem.
Nagle wiat³o znik³o.
Mrok rozprasza³a jedynie karbidowa lampa Indyego.
Indy wsun¹³ broñ do kabury i st¹paj¹c ostro¿nie poród stert
koci, podszed³ do o³tarza i przykucn¹³ przed czaszk¹. Mia³a natu-
raln¹ wielkoæ i kszta³t, i dziêki upodobaniu dawno zmar³ego arty-
sty do detalu, ³¹cznie z ³ukami jarzmowymi koci policzkowych
15
i z ruchom¹ doln¹ szczêk¹ z idealnym garniturem zêbów, zatrwa-
¿aj¹co przypomina³a prawdziw¹. Indy pozna³ dziêki ³ukom brwio-
wym, ¿e by³a to czaszka kobiety.
Obejrza³ dok³adnie o³tarz w poszukiwaniu pu³apek i zadowo-
lony z ich braku, uniós³ czaszkê w obydwu d³oniach.
Nic siê nie sta³o.
To siê wydaje zbyt ³atwe stwierdzi³.
Rzeczywicie, doktorze Jones.
Indy spojrza³ ostro¿nie przez ramiê. Wysoki, ³ysy mê¿czyzna
w br¹zowym, faszystowskim mundurze i krawacie celowa³ mu
w plecy z automatycznego mauzera. Przez kocisty czubek g³owy
mê¿czyzny bieg³a ostra czerwona blizna. Jego mundur by³ umaza-
ny b³otem. W drugiej d³oni trzyma³ lampê naftow¹. Po jednej stro-
nie jego ³ysej g³owy wisia³a pijawka. Umiechn¹³ siê, ukazuj¹c
górny siekacz wykonany ze z³ota.
Za ³ysym mê¿czyzn¹ sta³ jaki zbir ubrany w szary mundur
z czarnymi obszyciami i trzyma³ muszkê sztucera na przera¿onym
Bernabe. U stóp zbira sta³a druga lampa.
£ysy postawi³ lampê na ziemi i wyj¹³ rewolwer z kabury In-
dyego oraz wyci¹gn¹³ mu bat zza paska. Wrzuci³ broñ do wody.
Bat odrzuci³ o kilka metrów.
Nastêpnie chwyci³ Kryszta³ow¹ Czaszkê.
Ach, oto bezimienna bogini mierci, tak pradawna, ¿e gra-
nice naszej wyobrani nie siêgaj¹ tych czasów. Có¿ za wspania³y
kunszt. Niech pan zauwa¿y szczegó³y anatomiczne, doktorze Jo-
nes. Ta dama zupe³nie nie przypomina innych obiektów stworzo-
nych przez Majów. Nie mieli wyczucia mimetyki. Zajrza³ z na-
maszczeniem do wnêtrza czaszki. Nie, to jest dzie³o dawniejszej,
nieznanej cywilizacji, o zdolnociach znacznie przerastaj¹-
cych mo¿liwoci Majów, a tak¿e, omielê siê stwierdziæ, nasze
w³asne.
Kimkolwiek jeste odezwa³ siê Indy przesadnie wierzysz
w bajki.
Proszê mi wybaczyæ odpar³ ³ysy. O czym to ja myla-
³em? W tym podnieceniu zapomnia³em, ¿e nie zostalimy sobie
oficjalnie przedstawieni. Leonardo Sarducci, do pañskich us³ug.
Nie opuszczaj¹c broni stan¹³ na bacznoæ i stukn¹³ obcasami.
By³oby brakiem rozs¹dku, gdybym wyjawi³ panu wiêcej.
Nie mogê powiedzieæ, i¿ cieszê siê z tego spotkania po-
wiedzia³ Indy, nie spuszczaj¹c wzroku z lufy mauzera.
16
Och, ale ja siê cieszê ze spotkania z panem stwierdzi³ Sar-
ducci. Z zainteresowaniem ledzi³em zmienne losy pañskiej karie-
ry. W tej chwili pracuje pan na Uniwersytecie Princeton, jeli siê
nie mylê?
Indy przytakn¹³.
Jeden z najlepszych uniwersytetów! To wspaniale stwier-
dzi³ Sarducci. W koñcu darz¹ pana szacunkiem, na który tak
bardzo pan zas³uguje. Jaka szkoda, ¿e tak niewiele panu zosta³o
czasu, ¿eby siê nim nacieszyæ. I mo¿e pan szydziæ z bajek, jeli
pan chce, doktorze Jones, ale ta czaszka... w niej tkwi sekret wiecz-
noci. By³oby przestêpstwem, gdybym pozwoli³ panu j¹ za-
trzymaæ.xxx
Sarducci wsun¹³ czaszkê do p³óciennej torby i ostentacyjnie
zaci¹gn¹³ troki, jakby chcia³ zakoñczyæ ca³e przedstawienie.
Czarna magia, co? S¹dzi³em, ¿e te rzeczy skoñczy³y siê wraz
z odejciem Paracelsusa zadrwi³ Indy. Skoro jeste taki m¹dry,
a ja taki g³upi, to powiedz mi, dlaczego nie mog³e tutaj dotrzeæ
bez ledzenia mnie?
To by³o... Jak to siê mówi?... Dogodne. Sarducci odrzuci³
g³owê do ty³u i rozemia³ siê, a odg³os jego miechu odbi³ siê echem
od cian groty. Nastêpnie siêgn¹³ rêk¹ i oderwa³ pijawkê od swej
³ysej glacy. Pozosta³a po niej brzydka, czerwona rana. Pstrykniê-
ciem palców str¹ci³ paso¿yta na ziemiê, a nastêpnie wgniót³ go
w b³oto czubkiem buta. Równie dogodna bêdzie teraz pana
mieræ powiedzia³. Marco, zastrzel ich obydwu, ale poczekaj
a¿ siê oddalê odg³os wystrza³u w tak niewielkim pomieszczeniu
jest niew¹tpliwie szkodliwy dla s³uchu. Mam racjê?
Sarducci, z lamp¹ w rêce i z torb¹ zawieraj¹c¹ czaszkê prze-
wieszon¹ przez ramiê, przystan¹³ u wejcia do korytarza.
W co pan wierzy, doktorze Jones? spyta³. Wierzy pan
w ¿ycie pomiertne, w to, ¿e mieræ jest jedynie przejciem, czy
te¿ wierzy pan, tak jak ja, ¿e mieræ jest koñcem ostatecznym, a je-
dynym sposobem, aby j¹ przechytrzyæ, jest ¿yæ wiecznie?
Zgadnij odpar³ Indy.
Sarducci zachichota³.
Nie, jako Amerykanin zapewne wierzy pan w ¿ycie pomiert-
ne,takjakuczonopanaw szkó³ceniedzielnej,prawda?Otó¿zachwilê
zostanie pan poddany decyduj¹cemu sprawdzianowi w tej kwestii!
Bêdê o panu myla³ w przysz³ych stuleciach, ciesz¹c siê wszystkim,
co ¿ycie i w³adza maj¹ do zaoferowania, a pan zamieni siê w py³.
17
Zasalutowa³ Indyemu z przesad¹.
Arrivederci, doktorze Jones!
Sarducci znikn¹³.
Tam rozkaza³ Marco, wskazuj¹c luf¹ sztucera. Bernabe pod-
szed³ z podniesionymi wysoko rêkami i markotny stan¹³ obok
Indyego.
Czy nie moglibymy o tym porozmawiaæ? spyta³ Indy.
Zamknij siê! szczekn¹³ Marco.
Naprawdê nie ma powodu, ¿eby siê z³ociæ powiedzia³ Indy,
kieruj¹c ku Marco wnêtrze d³oni i posuwaj¹c siê lekko w jego stronê.
Stój! wrzasn¹³ Marco i pos³a³ seriê w b³oto u stóp Indye-
go. Huk sprawi³, ¿e ze sklepienia posypa³ siê py³. Obydwaj na
kolana. Rêce za g³owê. Ju¿.
Bernabe pad³ na kolana. Indy zacz¹³ siê cofaæ z przera¿on¹
min¹.
Na wiêtego Patryka...
Za zbirem, na skraju krêgu wiat³a padaj¹cego z lampy, Indy
dostrzeg³, jak co du¿ego i zielonego wylizguje siê z wody.
...mo¿e ciê zainteresuje...
Marco przy³o¿y³ sztucer do ramienia i naprowadzi³ celownik
na punkt miêdzy oczami Indyego. Tchórz, pomyla³. Jego palce
zaczê³y naciskaæ na spust.
...¿e tu¿ za tob¹ jest najwiêkszy, przeklêty w¹¿, jakiego kie-
dykolwiek widzia³em.
Marco spojrza³ za siebie, a lufa sztucera zadr¿a³a. Przygl¹da³a
mu siê co najmniej dziesiêciometrowa anakonda z rozwart¹ pasz-
cz¹, z której wysuwa³ siê rozwidlony jêzyk. Rzêdy zêbów lni³y
w wietle lampy. Zielone, mleczne oczy przepe³nia³ gadzi spo-
kój. Na jej g³owie widnia³y blizny po pociskach i rany po k³uciu
no¿em.
Marco wrzasn¹³. Spróbowa³ wymierzyæ sztucer w wê¿a, ale
anakonda by³a zbyt szybka. W nieca³¹ sekundê pokona³a dziel¹c¹
ich odleg³oæ, odpychaj¹c spadaj¹c¹ na ni¹ lufê sztucera. Trzy strza-
³y posz³y bez szkody w b³oto, a w¹¿ zatopi³ k³y w lewym udzie
mê¿czyzny. Teraz, gdy anakonda ju¿ go chwyci³a, zaczê³a go obra-
caæ, owijaj¹c mu siê wokó³ torsu.
Nie cierpiê wê¿y stwierdzi³ Indy. Na czo³o wyst¹pi³ mu
pot, wargi zaczê³y dr¿eæ i rêce siê trzês³y.
Marco zabrak³o powietrza i przesta³ wrzeszczeæ. Przy ka¿dym
jego wydechu w¹¿ zacienia³ ucisk i p³uca nie by³y w stanie spro-
2 – Indiana...
18
staæ stalowemu uciskowi anakondy. Twarz Marco sta³a siê purpu-
rowa i wykrzywi³ j¹ b³agalny grymas. Sztucer, który wci¹¿ trzyma³
w d³oni, pêk³, gdy w¹¿ wzmocni³ ucisk. Z k¹cika ust ofiary po-
p³ynê³a stru¿ka krwi.
Indy odwróci³ siê.
Szefie odezwa³ siê prosz¹co Bernabe. Czy nic nie mo¿e-
my zrobiæ?
On ju¿ nie ¿yje odpar³ Indy.
Anakonda otworzy³a szeroko szczêki i poch³onê³a g³owê i ra-
miona znieruchomia³ego Marco. Dziêki pow³oce liny cia³o wsu-
wa³o siê coraz dalej, a gdy pozosta³y jedynie buty, w¹¿ znikn¹³
w studni.
Ocali³a nam ¿ycie powiedzia³ Bernabe. I odesz³a.
Póki co stwierdzi³ Indy. Otar³ twarz rêkawem i stara³ siê
spowolniæ oddech. Ale wróci po nas. Jeli jej nie zabijemy, ami-
go, wykoñczy nas, zanim dotrzemy do po³owy korytarza.
Ale jak? spyta³ Bernabe. Nie mamy broni...
Indy zgasi³ p³omieñ lampy karbidowej i potrz¹sn¹³ ni¹, ¿eby
siê upewniæ, ¿e jest w niej du¿o paliwa. Nastêpnie o pó³ obrotu
poluzowa³ rubê zbiornika paliwa u jej podstawy.
Znam ludzi, którzy za pomoc¹ tego ³owi¹ ryby powiedzia³
Indy, staraj¹c siê kontrolowaæ g³os. Eksploduje przy zetkniêciu
z wod¹. Mam nadziejê, ¿e zadzia³a tak samo w przypadku...
Bernabe wskaza³ co.
Zielono¿ó³ta g³owa anakondy zbli¿a³a siê do powierzchni. Po-
zbawiona balastu porusza³a siê szybko.
We lampê naftow¹ powiedzia³ Indy. Nie upuæ jej. Jak
tylko to rzucê, biegnij w stronê korytarza.
Bernabe podniós³ lampê.
Gdy anakonda znajdowa³a siê ju¿ niedaleko, Jones cisn¹³ kar-
bidówkê do wody. Szybko zatonê³a, a ze zbiornika wydoby³ siê rój
szarych b¹belków. Indy rzuci³ siê w stronê korytarza, chwytaj¹c
swój bat z miejsca, w które cisn¹³ go Sarducci.
Eksplozja by³a og³uszaj¹ca i owietli³a wnêtrze groty upior-
nym, ró¿owym wiat³em. Kawa³ki miêsa i skrawki zielonej, cêt-
kowanej na czarno skóry unios³y siê na gejzerze wody, a po nich
pojawi³o siê z³otawe, rozszczepione oko wielkoci grejpfruta.
W g³êbinie studni wykwit³a ciemna plama.
Indy, skulony w wejciu do korytarza, zmówi³ po cichu modli-
twê dziêkczynn¹. Za nim Bernabe uczyni³ znak krzy¿a. Indy
19
zamkn¹³ oczy i opar³ g³owê na ch³odnym kamieniu, zbieraj¹c si³y,
¿eby wspi¹æ siê w górê korytarza.
Bernabe powiedzia³, wyci¹gaj¹c portfel. Teraz mogê ci
wyp³aciæ premiê.
Gdy Indy i Bernabe wy³onili siê z podstawy piramidy, mg³a
spowijaj¹ca wczeniej zaginione miasto Cozan wyparowa³a. wia-
t³o s³oneczne odbijaj¹ce siê od kredowobia³ych cian porazi³o im
wzrok. Indy zakry³ twarz d³oni¹ i czeka³, a¿ jego renice przywyk-
n¹ do jasnoci. Gdy ju¿ widzia³ wyranie, zacz¹³ cieraæ z ubrania
kurz i pajêczyny.
Niech pan pos³ucha powiedzia³ Bernabe.
Indy przesta³ czyciæ ubranie.
Z po³udnia nadci¹gn¹³ g³uchy ³oskot.
Co to jest? spyta³ Bernabe.
Dwiêk sta³ siê g³oniejszy.
Ryk motoru stwierdzi³ Indy. To samolot.
Gard³owy pomruk dwóch omiusetkonnych silników wype³ni³
niebo. W koñcu Indy pochwyci³ wzrokiem co bia³ego, migaj¹ce-
go za drzewami na po³udniu, w kierunku rzeki.
Patrz! wskaza³.
Samolot wy³oni³ siê nad miastem, a rzucany przez niego cieñ
skry³ wi¹tyniê. Lni¹ca, bia³a maszyna nie przypomina³a Indye-
mu niczego, co by widzia³ kiedykolwiek wczeniej. Jej dominuj¹-
c¹ cech¹ by³o ogromne skrzyd³o w kszta³cie bumerangu, z podwie-
szonymi pod nim dwoma kad³ubami. W boku ka¿dego z kad³ubów
widnia³ rz¹d okr¹g³ych iluminatorów, a z dziobów obydwu kabin
wystawa³y wie¿yczki strzelnicze karabinów maszynowych. Sze-
roki ogon wspiera³y pod³u¿nice ci¹gn¹ce siê od koñca ka¿dego z ka-
d³ubów, a stery ozdobiono herbem przedstawiaj¹cym trzy czerwo-
ne gwiazdy na bia³ym polu z zielonym otokiem.
Okrelenie lataj¹ca ³ód nie oddawa³o rzeczywistoci. To wy-
gl¹da³o jak gigantyczny powietrzny katamaran. Wed³ug oceny In-
dyego rozpiêtoæ skrzyde³ samolotu by³a bliska d³ugoci boiska do
pi³ki no¿nej. Dwa masywne silniki zainstalowano ty³em do siebie
nad rodkow¹ czêci¹ skrzyd³a, na przypominaj¹cym trójnóg wspor-
niku. Jedno trzy³opatkowe mig³o pcha³o, a drugie ci¹gnê³o maszy-
nê. Poprzez prostok¹tne okna kokpitu wystaj¹cego porodku skrzy-
d³a Indy dostrzeg³ pilota i nawigatora, ubranych w takie same szare
20
mundury z czarnymi obszyciami, jaki nosi³ Marco. Samolot lecia³
na tyle nisko, ¿e Indy widzia³ pochylaj¹cego siê miêdzy nimi Sar-
ducciego, który po³o¿y³ im rêce na ramionach i mia³ siê.
Padnij! krzykn¹³ Indy.
Karabiny zainstalowane na wie¿yczkach z przodu zaczê³y ter-
kotaæ.
Indy popchn¹³ Bernabe i skoczy³ w drug¹ stronê. Gwatemal-
ski przewodnik potoczy³ siê po ziemi w chwili, gdy pociski ude-
rzy³y o kamienne p³yty. Od³amki kamieni pok³u³y Indyemu poli-
czek, a odbity rykoszetem pocisk przelecia³ tak blisko, ¿e ca³e cia³o
zdawa³o siê wibrowaæ od jego dziwnego, wiszcz¹cego odg³osu.
Indy zacisn¹³ zêby i obydwiema rêkami mocno naci¹gn¹³ na g³o-
wê filcowy kapelusz.
Strza³y usta³y.
Huk silników ucich³ w oddali.
Jones wyjrza³ spod ronda kapelusza. Gdy lataj¹ca ³ód rozpo-
czê³a d³ugi, powolny skrêt, promienie s³oñca odbi³y siê od ilumi-
natorów w sterburcie.
Indy zerwa³ siê na nogi i podci¹gn¹³ Bernabe za ko³nierz koszuli.
To nasza szansa powiedzia³. Musimy znikn¹æ, zanim usta-
wi¹ siê do drugiego podejcia.
Obydwaj rzucili siê przez dziedziniec, jak trenuj¹cy pi³karze
omijaj¹c lune kamienie i gruz na ich drodze. Popêdzili Ulic¹ Umar-
³ych, najkrótsz¹ drog¹ ku os³onie drzew.
NaskrajulasuIndyprzystan¹³i spojrza³zasiebienalataj¹c¹ ³ód,
która wykona³a ju¿ skrêt i nadlatywa³a ze wschodu. Pier mu falo-
wa³a, a z twarzy kapa³ pot. Policzek piek³ go w miejscu gdzie kurz
zmiesza³ siê z krwi¹, Indy potar³ go wiêc wierzchem d³oni.
Kim s¹ ci faceci? spyta³.
Na pewno nie mamy ochoty ich poznaæ, szefie.
Zniknêli w d¿ungli.
Strzelcy zbombardowali ogniem fragment lasu, gdzie po raz
ostatni widzieli uciekaj¹c¹ dwójkê. Ale Indy i Bernabe siedzieli
przykucniêci pod drzewem mahoniowym kilkanacie metrów da-
lej i s³uchali, jak pociski bezskutecznie przeszywaj¹ koronê lici
nad ich g³owami.
Gdy wrócili do San Pablo, daleko za granic¹ Gwatemali, by³
czwartek Wielkiego Tygodnia. Indy rzadko czu³ siê tak zmêczony...
21
i tak brudny. Jego ubranie sprawia³o wra¿enie, jakby je przylepiono
do skóry. Marzy³ o prysznicu, goleniu i gor¹cym posi³ku. Gdy zbli-
¿ali siê do miasteczka, Indy przystan¹³, przerzuci³ ciê¿ar plecaka na
drugi bark i podrapa³ miejsce po ugryzieniu komara na prawym bio-
drze. Ruszy³ dalej na uginaj¹cych siê nogach.
Od chwili gdy rozpoczêli wêdrówkê ku San Pablo, Bernabe
szed³ tym samym, równomiernym krokiem. Indianie z tych tere-
nów byli dobrze znani ze swojej kondycji i kilkakrotnie podczas
podró¿y Indy mierzy³ za pomoc¹ zegarka ruchy wykonywane przez
bose nogi Bernabe. Odkry³, ¿e tempo marszu przewodnika nie
zmienia³o siê o wiêcej ni¿ dwa kroki na minutê. Na pocz¹tku pod-
ró¿y intrygowa³o to Indyego, potem w dziwny sposób dodawa³o
otuchy, ale przez ostatnich kilka dni ten równomierny krok Berna-
be denerwowa³ go. Irracjonalnie pragn¹³, by Bernabe bieg³ albo
skaka³, lub pow³óczy³ nogami.
Chod ponagli³ go Indy. Ju¿ prawie jestemy.Pobiegniemy.
Bernabe umiechn¹³ siê i potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Dlaczego nie? spyta³ Indy.
Przypomina mi pan królika z tej starej opowieci, szefie. Cza-
sami dobrze jest byæ królikiem, innym razem lepiej byæ ¿ó³wiem.
I tak obydwaj dotrzemy tam, dok¹d zmierzamy, prawda?
Có¿, zgodnie z t¹ opowiastk¹ ¿ó³w wygrywa wycig.
Naprawdê? krzykn¹³ Bernabe udaj¹c zdziwienie, ¿e tak siê
koñczy ta historia. Muszê to zapamiêtaæ.
Para wêdrowców wesz³a do San Pablo i pod¹¿a³a ciemnymi,
krêtymi ulicami. Osada sk³ada³a siê z niewielu ozdobionych sztu-
kateriami budynków zgromadzonych wokó³ niszczej¹cego kocio³a
w stylu kolonialnym. W miasteczku nie by³o elektrycznoci, ale
g³ówny plac jania³ od papierowych lampionów i fajerwerków.
Powietrze przepe³nia³a muzyka i pijackie miechy.
Gdy przechodzili przez plac, drogê zablokowa³a im procesja
ulicznych aktorów. Czêæ z nich gra³a rzymskich ¿o³nierzy, którzy
ci¹gnêli wieniaka Jezusa do drewnianej klatki ustawionej porodku
placu. Inni, odziani w filcowe kapelusze i ciemne kurtki, wymachi-
wali batami na wo³y. Baty strzela³y i trzaska³y nad g³owami t³umu.
Ci z batami to Judasze powiedzia³ Bernabe. S¹ cz³onka-
mi stowarzyszenia. Wieniacy daj¹ im whisky i drobne pieni¹dze,
by zapewniæ sobie szczêcie w nadchodz¹cym roku.
T³um zacz¹³ gwizdaæ, gdy wepchniêto Jezusa do drewnianej
klatki.
22
Ale przecie¿ Judasz... zaprotestowa³ Indy.
Bernabe wzruszy³ ramionami.
Sprawy chrzecijañskie nieco siê tutaj mieszaj¹ ze starymi
wierzeniami powiedzia³. Ksiê¿om siê to nie podoba. Ale có¿
mog¹ zrobiæ? Dla mojego ludu Judasz to jednoczenie Maksimon,
bóg wiata podziemnego z wierzeñ Majów. Sprawia on, ¿e ludzie
zakochuj¹ siê w sobie, dziêki czemu ziemia siê krêci.
Kto poci¹gn¹³ za bat, który Jones mia³ zwiniêty za paskiem.
Indy odwróci³ siê i spojrza³ w przera¿one, br¹zowe oczy dziecka.
Dziewczynka rzuci³a mu do stóp monetê i uciek³a.
Indy zdziwi³ siê bardzo.
Myla³a, ¿e jeste Judaszem powiedzia³ Bernabe. Indy przy-
kucn¹³ i podniós³ monetê. Przytrzyma³ j¹ pomiêdzy kciukiem i pal-
cem wskazuj¹cym i obejrza³ dok³adnie. By³o to miedziane centa-
vo, warte jedynie drobn¹ czêæ amerykañskiego centa. Zosta³o ukute
w tysi¹c osiemset dziewiêædziesi¹tym dziewi¹tym, w roku urodze-
nia Indyego.
Wsun¹³ monetê do kieszeni koszuli i wsta³.
Bernabe odezwa³ siê. Powiedz mi szczerze. Na czym po-
lega przekleñstwo Kryszta³owej Czaszki?
To pan nie wie, szefie? zdziwi³ siê Bernabe. Kto dotknie
jej pierwszy, zabije to, co kocha.
23
1. Fragmenty skorup i koci
Co wiesz o manuskrypcie Voynicha?
Marcus Brody zada³ to pytanie od niechcenia, mieszaj¹c mlecz-
ko i cukier w kawie, jednak Indiana Jones ju¿ nie raz s³ysza³ ten
ton i widzia³ iskrê w oczach przyjaciela.
Niewiele odpar³ Indy, sk³adaj¹c poranne wydanie New
York Timesa i odk³adaj¹c gazetê na bok. Siedzieli przy ulicz-
nym stoliku pod markiz¹ w kawiarni Tiger Coffee House na
rogu ulic Nassau i Witherspoon, naprzeciwko Uniwersytetu Prin-
ceton.
Pada³ deszcz.
O ile sobie przypominam, manuskrypt zosta³ wypo¿yczony
do kolekcji ksi¹¿ek unikalnych w Yale zacz¹³ Indy, po czym upi³
³yk gor¹cej, czarnej kawy z kubka. Liczy sobie przynajmniej czte-
rysta lat, zosta³ napisany w nieznanym jêzyku przez alchemika Ro-
gera Bacona i powszechnie uwa¿a siê, ¿e kryje on sekret kamienia
filozoficznego, który zgodnie z legend¹ ma zdolnoæ zamieniania
o³owiu w z³oto i nadawania niemiertelnoci. Odkrycie tego ma-
nuskryptu kilka lat temu, gdy by³em jeszcze studentem, stanowi³o
sensacjê na skalê miêdzynarodow¹. Jak sobie przypominam, okre-
lono go mianem najbardziej tajemniczego manuskryptu wiata,
jednak wszelkie próby odczytania go zakoñczy³y siê niepowodze-
niem.
Zgadza siê powiedzia³ Brody i pozwoli³ sobie na nieznaczny
umiech. Przyjrza³em mu siê kiedy, raczej z ciekawoci ni¿ z ja-
kiegokolwiek innego powodu, ale nie by³em w stanie zrozumieæ
24
ani krzty. S¹dzê, ¿e nikt nie potrafi go rozszyfrowaæ bez specjalne-
go klucza.
Dlaczego mnie o niego spyta³e?
Zosta³ skradziony.
Nie ma na ten temat ¿adnej wzmianki w prasie.
Istotnie, i nie s¹dzê, ¿eby siê pojawi³a powiedzia³ Brody.
Dowiedzia³em siê o tej kradzie¿y kilka dni temu, kiedy to dwóch
niezwykle powa¿nych ludzi z rz¹du z³o¿y³o mi wizytê w muzeum.
Zadawali sporo pytañ na twój temat.
Na mój temat?
Tak odpar³ Brody. Na uniwersytecie powiedziano im, ¿e
bierzesz w tej chwili udzia³ w ekspedycji naukowej dla potrzeb
muzeum, i chcieli wiedzieæ, jak mo¿na siê z tob¹ skontaktowaæ.
Oczywicie nie mog³em im pomóc, jako ¿e Majowie nie pomyle-
li, ¿eby zainstalowaæ w ruinach choæby jeden aparat telefoniczny.
Nie wiedzia³em równie¿, kiedy wrócisz.
Mam szczêcie, ¿e w ogóle wróci³em oznajmi³ Indy.
Przez ostatnie dwa lata, od czasu gdy Brody zosta³ dyrektorem
do spraw zakupów specjalnych dla Amerykañskiego Muzeum Hi-
storii Naturalnej w Nowym Jorku, instytucja ta cichaczem sponso-
rowa³a badania Indyego. Dziêki temu uk³adowi kolekcja mu-
zeum siê wzbogaca³a, a Indy mia³ mo¿liwoæ podró¿owania, na
który to luksus nie móg³by sobie pozwoliæ, ¿yj¹c w czasach wiel-
kiego kryzysu z pensji nauczyciela uniwersyteckiego.
Indy szarpa³ w zamyleniu krawat wystaj¹cy ponad ko³nierzem
swetra i wpatrywa³ siê w zimny, wiosenny deszcz, falami spadaj¹-
cy na ulicê Nassau. Przy krawê¿niku sta³a samotna staruszka, któ-
rej siwe w³osy przyklei³y siê do czo³a, i sprzedawa³a jab³ka z drew-
nianego wózka. Indyego ogarnê³o uczucie wdziêcznoci, a przez
chwilê nawet winy, ¿e ma do dyspozycji suche krzes³o, ciep³¹ kawê
i przyjañ Brodyego.
Jeszcze kawy, doktorze Jones?
S³ucham?
Czy zechcia³by siê pan napiæ jeszcze kawy, proszê pana?
spyta³ kelner.
Przepraszam, przez chwilê by³em mylami zupe³nie gdzie
indziej odpar³ Indy. Nie, dziêkujê. Za chwilê mam zajêcia.
Brody uniós³ d³oñ i kelner odszed³.
Mówisz, ¿e twoi gocie byli ludmi z rz¹du? spyta³
Indy. Zastanawiam siê, dlaczego FBI interesuje siê kradzie¿¹
25
czego tak niezwyk³ego. A w ogóle kto móg³ chcieæ ukraæ co ta-
kiego?
Przede wszystkim przychodzi mi do g³owy, ¿e to jaki pry-
watny kolekcjoner odpar³ Brody. Mo¿e w³anie dlatego chcieli
z tob¹ porozmawiaæ, sprawdziæ czy mo¿esz naprowadziæ ich na
jaki lad.
To raczej twoja dzia³ka, nie moja.
Mo¿e chc¹, ¿eby pomóg³ im go odzyskaæ powiedzia³ Bro-
dy, a w jego oku znów pojawi³a siê ta charakterystyczna iskra.
Jeli ktokolwiek potrafi tego dokonaæ, to w³anie ty.
Nie jestem tym zainteresowany odpar³ Indy. Muszê od-
pocz¹æ.
Jones wyci¹gn¹³ ze swojej skórzanej teczki plik papierów.
Oto raport z ekspedycji do Cozan powiedzia³. Ju¿ rano po-
krótce poinformowa³ Brodyego o kradzie¿y Kryszta³owej Czasz-
ki, jednak starannie unikn¹³ jakiejkolwiek wzmianki na temat kl¹-
twy, jaka na niej ci¹¿y³a, a o której powiedzia³ mu Bernabe.
Przykro mi, ¿e zakoñczenie tej wyprawy nie jest szczêliwsze.
Nawet nie wiem, kim byli ci faceci w samolocie. Nie daje mi spo-
koju fakt, ¿e zmarnowa³em pieni¹dze muzeum i niczego nie przy-
wioz³em.
Brody przyj¹³ przeprosiny z machniêciem rêk¹.
Archeologia nie jest nauk¹ cis³¹ przypomnia³ Indyemu
delikatnie. Ka¿da wyprawa w nieznane niesie ze sob¹ element
ryzyka. Znaleziska, które zdoby³e dla nas wczeniej, znacznie prze-
wy¿szaj¹ drobne niepowodzenia. Martwi mnie jedynie, ¿e ty je-
ste rozczarowany.
Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Czasami zastanawiam siê, co te martwe fragmenty skorup
i koci naprawdê znacz¹ w obliczu wiata powiedzia³ Indy. Na
ziemi jest tylu g³oduj¹cych ludzi. W¹tpiê, czy tê kobietê, która tam
sprzedaje jab³ka, w najmniejszym stopniu obchodzi, co wydarzy³o
siê tysi¹c lat temu, czy chocia¿by wczoraj. Wczoraj przynajmniej
wieci³o s³oñce.
Niepokojê siê o ciebie, gdy przybierasz ten filozoficzny
ton powiedzia³ Brody. Ka¿dy z nas ma jak¹ rolê do spe³nie-
nia. To prawda, ¿e zbyt wielu z nas zajmuje siê w tej chwili nape³-
nianiem w³asnych ¿o³¹dków. Ale ty, mój ch³opcze... Rola, jak¹ ty
odgrywasz wraz z tymi fragmentami skorup i koci, polega na bo-
gaceniu naszych dusz. I kto wie? Mo¿e kiedy odkryjesz jak¹
26
staro¿ytn¹ tajemnicê, która pozwoli nam nape³niæ tak¿e i ¿o-
³¹dki.xxx
Marcus pochyli³ siê do przodu.
Im wiêcej wiemy na temat przesz³oci, Indy, tym wiêksz¹
czerpiemy z niej naukê.
Deszcz zel¿a³, a¿ w koñcu zamieni³ siê w kilka du¿ych kropli,
które za³amywa³y wodê w ulicznych ka³u¿ach. Indy wyci¹gn¹³ rêkê
i pochwyci³ nieco wody sp³ywaj¹cej ze skraju markizy w bia³o-
zielone paski. Przez chwilê trzyma³ deszczówkê w d³oni, po czym
zacisn¹³ palce, a woda przeciek³a miêdzy nimi.
Co w ciebie wst¹pi³o, Indy? spyta³ Marcus. Nigdy dot¹d
nie widzia³em ciê tak zniechêconego. Czy mam ci wyrecytowaæ
listê twoich osi¹gniêæ?
Nie, Marcus odpar³. Nic mi nie jest, naprawdê.
Czy sta³o siê co, o czym mi nie chcesz powiedzieæ? dr¹-
¿y³ Marcus. Zakocha³e siê? Spotka³e cudown¹, indiañsk¹ dziew-
czynê, która...
Nic z tego odpar³ Indy, rozchmurzaj¹c siê. Jedyna dama,
jak¹ spotka³em podczas tej wyprawy, by³a wykonana z kwarcu i dla
mnie o kilkaset lat za stara. Dopi³ kawê i spojrza³ w niebo. wiet-
nie, ¿e siê spotkalimy, ale teraz lepiej ju¿ pójdê, póki mogê.
Ja stawiam kawê powiedzia³ Brody.
Dziêki odpar³ Indy. Za wszystko.
Nie wybierzesz siê do Nowego Jorku na otwarcie nowej wy-
stawy o Ameryce rodkowej? spyta³ Brody. Dobrze by ci to
zrobi³o. Jest naprawdê ciekawa, a jak wiesz, najlepsze eksponaty
zawdziêcza tobie. Poza tym by³aby to dobra okazja, ¿eby wprowa-
dziæ ciê do Klubu Odkrywców.
Dziêkujê, ale nie odpar³ Indy. Nawet jeszcze nie rozpa-
kowa³em baga¿u. Dopiero co wydosta³em siê z d¿ungli i nie mam
zamiaru zag³êbiæ siê w nastêpn¹.
Indy na³o¿y³ kapelusz i wsun¹³ sw¹ skórzan¹ teczkê pod pa-
chê. Dwaj mê¿czyni ucisnêli sobie d³onie.
Pozostanê w kontakcie owiadczy³ Brody. Gdy Indy wy-
szed³ z kawiarni, Marcus powiedzia³ sam do siebie: Mój Bo¿e,
mam nadziejê, ¿e ta dziewczyna by³a tego warta.
Na rogu Indy zatrzyma³ siê, ¿eby kupiæ jab³ko. Zap³aci³ bank-
notem jednodolarowym, a gdy kobieta usprawiedliwia³a siê, ¿e nie
ma dziewiêædziesiêciu piêciu centów reszty, powiedzia³ jej, ¿eby
zatrzyma³a pieni¹dze na co gor¹cego do jedzenia.
27
Wsun¹³ jab³ko do teczki i spojrza³ na nowego forda V-8, który
w³anie przeje¿d¿a³ ze piewem opon na mokrym asfalcie. Samochód
by³ czarny, a dwaj mê¿czyni siedz¹cy na przednim siedzeniu mieli
na sobie ciemne garnitury i krawaty. Trzeci mê¿czyzna, siedz¹cy z ty-
³u, by³ ubrany w mundur. Wed³ug tablicy rejestracyjnej umieszczonej
na tylnym b³otniku, samochód stanowi³ w³asnoæ rz¹du.
Indy przeszed³ na drug¹ stronê, do bramy Fitza Randolpha. Tê
bramê z kutego ¿elaza otwierano jedynie na specjalne okazje, wiêc
Indy musia³ przejæ mniej okaza³ym wejciem bocznym, z którego
na ogó³ korzystali studenci. Zd¹¿y³ w po³owie pokonaæ dziedzi-
niec uniwersytecki i doszed³ w³anie do wielkiego dzia³a, pozosta-
³oci po wojnie o niepodleg³oæ, gdy szare niebo zagrzmia³o i znów
zaczê³a siê ulewa. Zanim Indy zd¹¿y³ dojæ do pawilonu McCor-
micka, by³ przemoczony do suchej nitki.
Znów jeste kompletnie mokry, co, Jones?
Gruber stwierdzi³ Indy.
Harold Gruber, pal¹cy fajkê mediewista maj¹cy s³aboæ do Ma-
chiavellego, by³ zastêpc¹ dziekana Wydzia³u Sztuki i Architektury
Uniwersytetu Princeton.
Gruber wyj¹³ z k¹cika ust wrzocow¹ fajkê.
Pos³uchaj, Jones powiedzia³, wskazuj¹c cybuchem na In-
dyego. Naprawdê powiniene sprawiæ sobie parasol. Nic nie t³u-
maczy takiej lekkomylnoci.
Dziêkujê, Harry powiedzia³ Indy.
Harold poprawi³ go Gruber.
Indy zacz¹³ wchodziæ po schodach, a w jego mokrych butach
przy ka¿dym kroku pluska³a woda. Gruber pod¹¿y³ za nim z dy-
mi¹c¹ fajk¹.
Cieszê siê, ¿e ciê z³apa³em wymamrota³ wreszcie, umiesz-
czaj¹c fajkê ponownie w k¹ciku ust. Przes³uchiwano mnie, a ja-
ko zastêpca dziekana uwa¿am, ¿e mam obowi¹zek udzieliæ odpo-
wiedzi na zadane mi pytania.
Pytania? rzuci³ Indy przez ramiê.
Mhm, w³anie tak odpar³ Gruber. Doszli ju¿ na najwy¿sze
piêtro. Indy, id¹c do swojego gabinetu na koñcu korytarza, zosta-
wia³ za sob¹ rz¹dek mokrych ladów. Wp³ynê³a skarga z konsu-
latu brytyjskiego na temat twojej dzia³alnoci w Hondurasie Bry-
tyjskim. Uwa¿aj¹, ¿e pogwa³ci³e ich prawo dotycz¹ce staro¿ytnych
pomników, odwiedzaj¹c jakie miejsca w g³êbi kraju od strony
Gwatemali. Jakby przez kuchenne wejcie.
28
Kuchenne wejcie? zdziwi³ siê Indy.
Otworzy³ drzwi pokoju 404E i wlizgn¹³ siê do rodka. Pod
drzwiami zebra³a siê sterta korespondencji, schyli³ siê wiêc, by j¹
zgarn¹æ.
No i co ty na to? Gruber domaga³ siê odpowiedzi.
Z wrzocowej fajki uniós³ siê k³¹b gêstego dymu. By³ to ro-
dzaj machorki o szczególnie intensywnym zapachu, od którego In-
dyemu zaczê³y piec oczy.
Nie przypominam sobie ¿adnego kuchennego wejcia. Indy
sta³ i mówi¹c przegl¹da³ korespondencjê. Ale powszechnie wia-
domo, ¿e jestem beznadziejny w czytaniu mapy. Muszê napisaæ
do swojego gwatemalskiego przewodnika i spytaæ go, gdzie do-
k³adnie bylimy. Oczywicie, Harry, up³ynie kilka tygodni, zanim
otrzymam odpowied...
Indy zamkn¹³ drzwi i przekrêci³ klucz.
Harold odezwa³ siê Gruber po drugiej stronie drzwi. Wolê,
¿eby zwracano siê do mnie Harold.
Indy powiesi³ ociekaj¹cy kapelusz i p³aszcz na najwy¿szym
haku drewnianego wieszaka w k¹cie swego ma³ego gabinetu i po-
³o¿y³ teczkê na biurku. Gabinet by³ zamkniêty od pocz¹tku ferii
wielkanocnych i pachnia³o w nim stêchlizn¹, jak w grobowcu. Indy
odwróci³ siê, zdj¹³ haczyk zamykaj¹cy okno i na kilka cali uchyli³
dolne skrzyd³o.
Wlecia³ powiew wiatru i zaszeleci³y papiery na biurku. Indy
delektowa³ siê zapachem przesi¹kniêtego deszczem, wiosennego
powietrza. Usiad³ na obrotowym krzele za biurkiem, zdj¹³ mokre
kalosze i umieci³ je do góry podeszwami na sycz¹cym grzejniku
pod oknem.
Pokój by³ zagracony ksi¹¿kami, czasopismami naukowymi
i bezsensown¹ mieszanin¹ przedmiotów. Ze szczytu przepe³nionej
biblioteczki umiecha³a siê do Indyego ludzka czaszka ze wi¹ty-
ni Angkor Wat. Gipsowy odlew kamienia z Rosetty zajmowa³ je-
den k¹t za biurkiem, a w drugim trzyma³ wartê prymitywny, drew-
niany fetysz z Polinezji. Wszêdzie poniewiera³y siê pude³ka
zawieraj¹ce groty strza³ i dzid, kawa³ki ceramiki, ró¿ne skamie-
nieliny. Na biurku sta³ telefon, ka³amarz, naczynie ceremonialne
z grobowca egipskiego króla i le¿a³a sterta nie przejrzanych jesz-
cze prac studentów.
Indy na³o¿y³ okulary do czytania. Otworzy³ skórzan¹ torbê i za-
cz¹³ szukaæ notatek potrzebnych do porannego wyk³adu. Gdy ich
29
nie znalaz³, przewróci³ zawartoæ górnej szuflady biurka. W³anie
przegl¹da³ doln¹ szufladê, gdy rozleg³o siê donone pukanie do
drzwi gabinetu.
Odejd, Haroldzie odezwa³ siê Indy.
Pukanie nie usta³o.
Doktor Jones? spyta³ jaki g³os.
Indy zamrucza³ co pod nosem. Najpierw spojrza³ na biurko,
a nastêpnie zerkn¹³ na pod³ogê pod nim i dopiero podniós³ siê
z krzes³a, ¿eby otworzyæ drzwi.
Po drugiej stronie czekali trzej mê¿czyni z forda V-8. Dwaj
stoj¹cy z przodu byli odziani w ciemne garnitury, natomiast cz³o-
wiek widoczny za nimi mia³ na sobie mundur oficera armii.
Indiana Jones?
Tak odpar³ Indy nerwowo.
Przepraszam, ¿e pana niepo... zacz¹³ postawny mê¿czy-
zna stoj¹cy z przodu, gdy nagle zauwa¿y³, ¿e Indy klepie siê po
kieszeniach w poszukiwaniu zaginionych papierów. Czy co siê
sta³o?
Co takiego? Och powiedzia³ Indy i umiechn¹³ siê g³upko-
wato. Gdzie zawieruszy³em notatki do porannego wyk³adu. Pro-
szê mi wybaczyæ moje roztrzepanie.
Có¿, to chyba typowe u naukowców stwierdzi³ postawny
mê¿czyzna, podejrzanie przygl¹daj¹c siê bawe³nianym skarpetkom
Indyego. Czy mo¿emy wejæ?
W kopule na szczycie pawilonu Nassau zacz¹³ dzwoniæ dzwon,
swym ostrym dwiêkiem wzywaj¹c studentów na zajêcia.
Nie mam zbyt wiele czasu oznajmi³ Indy.
My równie¿ odpar³ mê¿czyzna. Chodzi o doæ wa¿n¹
sprawê i przyjechalimy a¿ z Waszyngtonu, ¿eby siê z panem zo-
baczyæ. Z pewnoci¹ mo¿e nam pan powiêciæ kilka minut.
Indy spojrza³ na zegarek.
Czemu nie? powiedzia³.
Trójka przyby³ych wcisnê³a siê do gabinetu, a Indy pozdejmo-
wa³ pude³ka z krzese³, ¿eby mieli gdzie usi¹æ. Nastêpnie wróci³
do biurka i podniós³ s³uchawkê telefonu.
W³anie zasz³y nieprzewidziane okolicznoci poinformo-
wa³ Penelope Angstrom, sekretarkê wydzia³u. Czy mog³aby pani
powiadomiæ o tym studentów, z którymi mam zajêcia o dziewi¹-
tej? Tak. Nied³ugo przyjdê. Aha, panno Angstrom? Proszê im po-
wiedzieæ, ¿eby powtórzyli materia³ dotycz¹cy Troi. Dziêkujê.
30
Indy od³o¿y³ s³uchawkê.
Jestem agent Bieber przedstawi³ siê muskularny mê¿czy-
zna, wyci¹gaj¹c d³oñ. Mój partner nazywa siê Yartz. Pracujemy
dla FBI. To nasz konsultant, major John M. Manly.
Indy ucisn¹³ rêce wszystkim trzem. Yartz by³ szczup³ym mê¿-
czyzn¹ o przyjemnym wygl¹dzie. Manly, starszy ni¿ pozostali dwaj,
mia³ wyranie zarysowan¹ szczêkê i br¹zowe oczy.
Znam pañskie osi¹gniêcia, majorze powiedzia³ Indy. Du¿e
wra¿enie wywar³a na mnie pañska krytyka rozwi¹zania Newbolda
w Speculum. Ale proszê mi wyjaniæ, jeli pan mo¿e, jak to siê
sta³o, ¿e najlepszy w kraju specjalista od Chaucera znalaz³ siê w wy-
wiadzie wojskowym.
Manly umiechn¹³ siê.
Mam talent do krzy¿ówek odpar³ Manly. Zosta³em zwer-
bowany przez korpus kryptograficzny tu¿ przed tym, zanim Ame-
ryka przyst¹pi³a do Wielkiej Wojny i wci¹¿ wiadczê im drobne
us³ugi, maj¹c nadziejê, ¿e unikniemy nastêpnej. Mia³em okazjê
poznaæ pañskiego ojca, Henryego Jonesa, gdy pracowa³em przed
wojn¹ na Uniwersytecie Chicago. Uczy³ wtedy tutaj, w Princeton.
Jak siê staruszek miewa?
Nie widzia³em siê z tat¹ od lat.
Bieber zapali³ lucky strikea i podsun¹³ paczkê Indyemu.
Nie palê odpar³ Indy.
Bieber wzruszy³ ramionami, zdejmuj¹c z dolnej wargi okruch
tytoniu. Poda³ papierosy Yartzowi.
Pozwólcie, panowie, ¿e oszczêdzê wam nieco czasu ode-
zwa³ siê Indy, zdejmuj¹c okulary. Mój przyjaciel, Marcus Bro-
dy, poinformowa³ mnie, ¿e mam panów oczekiwaæ. Obawiam siê,
¿e nie bêdê móg³ wam pomóc w sprawie manuskryptu Voynicha,
poniewa¿ przestêpstwa nie wchodz¹ w zakres moich zaintereso-
wañ. Specjalizujê siê w tym, co widzicie tutaj dooko³a; w wy-
grzebywaniu przedmiotów z ziemi. Waszym ekspertem jest pro-
fesor Manly.
Nie spieszmy siê tak powiedzia³ Bieber, umiechaj¹c siê
zza chmury niebieskiego dymu. Wyj¹³ z kieszeni o³ówek i tani
notes. Chcielibymy zacz¹æ od pana, doktorze Jones. Czy mo¿e
pan wyt³umaczyæ nam swoje zainteresowanie okultyzmem?
S³ucham?
S³ysza³em, ¿e lubi pan grzebaæ w najciemniejszych zak¹t-
kach archeologii. Czarownice, czarna magia, nawet ofiary z ludzi.
31
Uchodzi pan za kogo w rodzaju eksperta. Normalnej osobie mo-
g³oby siê to wydawaæ nieco... niezdrowe.
Indy rozemia³ siê.
Sprawa jest naprawdê doæ prosta. Magia by³a czym zwy-
czajnym w kulturach antycznych. Stanowi³a codzienn¹ czêæ ich
wiata. Ona okrela³a, kiedy maj¹ polowaæ, kiedy siaæ, a kiedy
wznosiæ miasta. Jakiekolwiek powa¿ne badania nad tymi kultura-
mi wymagaj¹ zrozumienia tych wierzeñ... co nie znaczy, ¿e je prak-
tykujê.
Bieber chrz¹kn¹³.
A co pan powie na temat pana powi¹zañ z tym muzeum w No-
wym Jorku? spyta³. Jak s³ysza³em, by³y ró¿ne skargi z powodu
pañskich tajemniczych wykopalisk archeologicznych. Doniesiono
nam, ¿e pañskiego zachowania nie mo¿na stawiaæ za przyk³ad. Kon-
sulat brytyjski a¿ siê trzêsie ze z³oci z powodu pana ostatniej eska-
pady.
Rozmawia³ pan z Gruberem, tak? spyta³ Indy.
Przypuæmy, ¿e jest to co, co powinnimy sprawdziæ po-
wiedzia³ Bieber. Popió³ jego papierosa sta³ siê niebezpiecznie d³u-
gi, wiêc strz¹sn¹³ go do ceremonialnego naczynia stoj¹cego na biur-
ku Indyego.
Indy skrzywi³ siê i star³ popió³.
Proszê korzystaæ z popielniczki, która stoi na pó³ce za pa-
nem warkn¹³ a nie z tego obiektu, który liczy trzy tysi¹ce lat.
Przepraszam wymamrota³ Bieber.
Przepraszam za brak taktu ze strony mojego towarzysza
odezwa³ siê Yartz z szerokim umiechem. Czêsto u¿ywa buldo-
¿era, gdy wystarczy ³opata ogrodowa. Zmierzamy do tego, dokto-
rze Jones, ¿e agencja by³aby sk³onna przymkn¹æ oko na... jak by to
powiedzieæ... niektóre z pana dawnych wykroczeñ, jeli pomo¿e
nam pan w sprawie Voynicha.
Dlaczego ja? spyta³ Indy.
Z powodu pañskiej reputacji stwierdzi³ Yartz. Uwa¿amy,
¿e pañskie niekonwencjonalne metody dzia³ania mog¹ okazaæ siê
skuteczne. Nie tyle zale¿y nam na rozwik³aniu sprawy przestêp-
stwa, co za wszelk¹ cenê chcemy odzyskaæ manuskrypt.
Za wszelk¹ cenê? spyta³ Indy. To nie ma sensu. Niby dla-
czego rz¹d jest tak wielce zainteresowany odzyskaniem starego,
nie daj¹cego siê odczytaæ manuskryptu?
Agenci milczeli.
7 Miasto umar³ych Honduras Brytyjski, 21 marca 1933 roku S³oñce, przypominaj¹ce dysk koloru p³ynnego ¿elaza, pojawi- ³o siê w szczelinie pomiêdzy dwoma ciemnymi i bezimiennymi szczytami gór Majów i sk¹pa³o le¿¹c¹ u ich stóp, spowit¹ mg³¹ do- linê w upiornym pó³cieniu. Indiana Jones patrzy³, jak z oparów wy- ³aniaj¹ siê kontury miasta. Zlepek przysadzistych, kredowobia³ych budynków otacza³ imponuj¹c¹, czworoboczn¹ piramidê schodko- w¹ i przylegaj¹cy do niej akropol. Zaginione miasto Cozan szepn¹³ Indy bardziej do siebie ni¿ do towarzysz¹cego mu gwatemalskiego przewodnika. Ostatnio ogl¹da³ je sir Richard Francis Burton w tysi¹c osiemset szeædzie- si¹tym siódmym roku, a póniej znów poch³onê³a je d¿ungla. Bur- ton siê wydosta³, ale jego przyjacielowi, Tobiasowi, siê nie uda³o. To z³e miejsce odezwa³ siê Bernabe. Wszystkie te miejsca s¹ z³e odpar³ Indy. Promienie s³oñca przelizgiwa³y siê ju¿ ponad akropolem i pa- da³y na wi¹tyniê Wê¿a stoj¹c¹ na szczycie piramidy, ponad po- w³ok¹ mg³y. wiat³o przefiltrowane przez stele pionowe p³yty kamienne zdobione hieroglifami upamiêtniaj¹cymi wa¿ne daty i w³adców malowa³o na szczycie schodów z boku piramidy fali- sty wzór, ³udz¹co przypominaj¹cy wê¿a, który zaczyna zsuwaæ siê po Wielkich Schodach ku wiêtej Studni. Zgodnie z legend¹, gdy w¹¿ dotrze do podstawy piramidy, zostanie wyjawiona kryjówka bogini mierci. Chod powiedzia³ Indy, przedar³ siê przez resztki poszycia d¿ungli i wkroczy³ na teren miasta. Pozosta³o nam dziesiêæ, mo¿e Prolog
8 dwanacie minut do chwili, gdy w¹¿ dotrze do podnó¿a piramidy. Pospiesz siê. Bernabe pod¹¿y³ za nim niechêtnie. ¯a³owa³, ¿e przyj¹³ od tego gringo pieni¹dze za doprowadzenie go do zakazanego miasta swoich przodków; ¿a³owa³, ¿e nie pozosta³ w wiosce ze swoj¹ ¿on¹ o pyzatej twarzy i z trójk¹ dzieci. Ciarki przesz³y mu po plecach na myl, ¿e mo¿e ich ju¿ nigdy wiêcej nie zo- baczyæ. Señor! zawo³a³. Czy nie zapomnia³ pan o naszej umo- wie, ¿e nie bêdê schodzi³ pod ziemiê... Nawet jeli Indy go us³ysza³, nie da³ tego po sobie poznaæ. Aby dotrzeæ do tej zapomnianej doliny, przez dwa tygo- dnie wêdrowali przez gêst¹ d¿unglê po sacbobie, staro¿ytnych dro- gach Majów brukowanych bia³ymi kamieniami. Wczeniej Indy spêdzi³ wiele miesiêcy prowadz¹c badania naukowe i wyda³ po- kan¹ kwotê z pieniêdzy muzeum na ³apówki dla archiwistów i la- tynoamerykañskich urzêdników. Teraz pozosta³o mu zaledwie kil- ka minut. Nie by³o czasu, ¿eby dzia³aæ zgodnie z jakimkolwiek planem. Nale¿a³o po prostu iæ tam i mieæ nadziejê, ¿e siê uda... albo czekaæ trzydzieci trzy lata na przesilenie wiosenne w 1966 roku. Gdy szli spiesznie Ulic¹ Umar³ych, g³ówn¹ arteri¹ miasta, Indy pomyla³ o tysi¹cach ludzi, którzy ¿yli i umierali w tych ponurych, kamiennych budynkach; zak³adali rodziny, czcili swoich bogów w cieniu piramidy i patrzyli, jak ich krew sp³ywa z kamiennego o³tarza na jej szczycie. Trzykrotnie w ci¹gu ka¿dego stulecia wi- dzieli, jak bóg-w¹¿ schodzi po schodach piramidy, tak jak on ob- serwowa³ to teraz. A¿ pewnego dnia przepadli. Ca³a cywilizacja po prostu zniknê³a, a pozosta³y jedynie... duchy? Indy zatrzyma³ siê. Na cianach piramidy, na dachach innych budynków i na dzie- dziñcu co siê porusza³o. S³ychaæ by³o szepty i ciche pomrukiwa- nia, a od czasu do czasu poranne powietrze przeszywa³ pisk przy- pominaj¹cy szczekniêcie jaguara. W¹¿ pokona³ jedn¹ trzeci¹ d³ugoci schodów piramidy i miasto o¿y³o ponownie. Bernabe dogoni³ Indyego i prze¿egna³ siê. Dusze moich przodków powiedzia³ z czci¹. Indy rozemia³ siê. Wyjanienie by³o proste. O ile twoi przodkowie to ma³py stwierdzi³, przedzieraj¹c siê dalej. To tylko wyjce.
9 Ma³py-wyjce to jeszcze gorzej odpar³ Bernabe. One s¹ bogami pisma i stra¿nikami bram wiata podziemnego. Dusze na- szych kap³anów powracaj¹ pod postaci¹ wyjców. Wyszli z d¿ungli na szerokie, kamienne p³yty dziedziñca. Ma³- py wycofa³y siê, zerkaj¹c za siebie, obna¿aj¹c k³y i wydaj¹c ostrze- gawcze piski. Po chwili nie by³o ju¿ ani jednej wyjca. Nie s¹ zbyt odwa¿ne stwierdzi³ z pogard¹ Indy. Bez ostrze¿enia jedna z ma³p skoczy³a z drzewa i zatopi³a zêby w szyi Bernabe. Przewodnik wrzasn¹³ z przera¿enia i odwróci³ siê zamaszycie, na pró¿no usi³uj¹c str¹ciæ z pleców srebrzystego po- twora. Ma³pa odrzuci³a g³owê do ty³u i zawy³a ponuro, obna¿aj¹c zakrwawione k³y. Bernabe by³ tak przera¿ony, ¿e nie móg³ wykrztusiæ s³owa, ale jego oczy b³agalnie patrzy³y na Indyego. Nie ruszaj siê rozkaza³ Indy. Jednym ruchem rozwin¹³ swój bat i trzasn¹³ nim. Koñcówka, z odbijaj¹cym siê echem planiê- ciem, przeciê³a powietrze w pobli¿u g³owy ma³py i zwierzê spa- d³o z pleców mê¿czyzny, oszo³omione, ale nietkniête. Bernabe chwyci³ siê za krwawi¹c¹ szyjê. To tylko zadrapanie zapewni³ go Indy. Przewodnik zwróci³ siê do ma³py znikaj¹cej w koronach drzew: Dziadku, to jego powiniene by³ ugryæ. To on ciê obrazi³. Jones spojrza³ ponownie na piramidê. W¹¿ pokona³ po³owê d³ugoci schodów. Indy przyklêkn¹³ na kamiennej p³ycie i spojrza³ wzd³u¿ wy- ci¹gniêtej rêki, usi³uj¹c wyobraziæ sobie dalsz¹ drogê wê¿a do pod- stawy piramidy. Ku któremu z piêciu wejæ pod¹¿a? Wszystkie wy- gl¹da³y identycznie, ale tylko jedno z nich wiod³o do wiêtej Studni. Pozosta³ych nale¿a³o siê strzec. Denerwuj¹ce jest to powiedzia³ Indy, bardziej do siebie ni¿ do Bernabe ¿e nie mo¿na czekaæ, a¿ cieñ dotrze na sam dó³, bo wtedy bêdzie za póno, bogini ju¿ zostanie odkryta. Podrapa³ siê po pokrytej zarostem brodzie. I nie mo¿na liczyæ na to, ¿e wy- bierze to samo wejcie, które ju¿ kiedy wykorzysta³, poniewa¿ za ka¿dym razem to siê zmienia. Z obserwacji wynika³o, ¿e zsuwaj¹cy siê w¹¿ zd¹¿a prosto do rodkowego wejcia. Jednak, gdy Indy przyjrza³ siê przez chwilê uwa¿nie, odkry³, i¿ zbacza on ku pó³nocy. To musia³o byæ które z dwóch wejæ po prawej stronie. Pozostawa³o przynajmniej piêæ- dziesi¹t procent szansy.
10 Indy zdj¹³ wa¿¹cy prawie trzydzieci kilogramów plecak, któ- ry niós³ przez ostatnie trzy dni. Odwi¹za³ klapê, wyj¹³ stupiêædzie- siêciometrowy zwój liny i przewiesi³ go sobie przez ramiê, oraz odnalaz³ lampê karbidow¹. Potrz¹sn¹³ ni¹, ¿eby siê upewniæ, czy jest wype³niona paliwem i wod¹, po czym kilka razy potar³ krzesi- wo. Lampa nie chcia³a siê zapaliæ. Do licha zakl¹³ pod nosem dlaczego nie wzi¹³em lampy na bateriê? Odetchn¹³ g³êboko, roz- luni³ siê i spróbowa³ jeszcze raz, tym razem pocieraj¹c krzesiwo powoli i dok³adnie. Palnik zap³on¹³ jasnym p³omieniem. Indy umiechn¹³ siê. Chcê teraz swoj¹ premiê powiedzia³ Bernabe. O nie odpar³ Indy. Dostaniesz premiê dopiero, gdy st¹d wyjdê. Nie wczeniej. Wyraz twarzy przewodnika wiadczy³ o tym, ¿e straci³ on nadziejê na dodatkowe wynagrodzenie. Jones po³o¿y³ palec na piersi Bernabe. Poczekaj tutaj. Miej oczy i uszy otwarte wydaje mi siê, ¿e od wczorajszego popo³udnia kto nas ledzi. I licz na to, ¿e wyjdê, bo jeli nie, to powiem twoim przodkom w podziemnym wiecie, jak le traktowa³e ich ma³py. Indy odwróci³ siê w stronê piramidy. Señor, niech pan poczeka odezwa³ siê Bernabe, ponuro przygl¹daj¹c siê piêciu portalom. Nie wolno panu wejæ do wiê- tej Studni. To bardzo z³e. Wisi nad ni¹ przekleñstwo. Zawsze jest jakie przekleñstwo. Jones spojrza³ na zegarek i ponownie przeniós³ wzrok na wê¿a. Gad pokona³ ju¿ nieco ponad po³owê drogi w dó³, mniej wiêcej szeædziesi¹t procent, co znaczy³o, ¿e pozosta³o piêæ, mo¿e szeæ minut. Indy poprawi³ filcowy kapelusz, obci¹gn¹³ skórzan¹ kurtkê i wybra³ drugi portal po prawej. Po chwili spowi³y go ciemnoci. Korytarz by³ zimny i wilgotny, a powietrze ciê¿kie od zapachu saletry. Pod³oga chyli³a siê stromym ukosem w dó³. Szed³ naj- szybciej jak móg³, rêk¹ ci¹gaj¹c pajêczyny z twarzy. W wietle lampy karbidowej dostrzega³, ¿e korytarz jest solidnie wykona- ny. Gdyby kto chcia³ wetkn¹æ ostrze no¿a pomiêdzy kamienne bloki, musia³by siê niele natrudziæ. Na cianach nie by³o hiero- glifów ani dekoracji, jedynie pod³ogê pokrywa³ dziwny, jasno- zielony mech. Indy zd¹¿y³ wejæ na jakie dziesiêæ metrów w g³¹b korytarza, gdy jego prawa stopa osunê³a siê i wyl¹dowa³ na siedzeniu. Wsta³,
11 wykona³ kilka dalszych, ostro¿nych kroków, znów siê omskn¹³ i zda³ sobie sprawê, ¿e mech na pod³odze korytarza sta³ siê liski jak lód. Odwróci³ siê, usi³uj¹c wejæ z powrotem pod górê, ale nada- remnie. Zsuwa³ siê w dó³ korytarza. Usi³owa³ zaprzeæ siê rêkami, jednak nie zdo³a³ siêgn¹æ obydwu cian naraz. Pomyla³ o bacie, ale ten mia³ jedynie trzy metry d³ugoci. Lina by³a wystarczaj¹co d³uga, lecz jak j¹ wyrzuciæ na zewn¹trz? Bernabe sta³ u stóp piramidy i przypatrywa³ siê z przera¿eniem wê¿owi wiat³a i cienia. Gad zszed³ ju¿ na tyle nisko, ¿e by³o wi- daæ wyranie, i¿ zd¹¿a w stronê najdalszego portalu z prawej stro- ny nie tego, który wybra³ Indy. W stronê wejcia wybranego przez Indyego zmierza³ ogon tej najwiêkszej anakondy, jak¹ Bernabe kiedykolwiek widzia³. Indy patrzy³, jak kamienne bloki cian coraz szybciej przesuwaj¹ mu siê przed oczami. Przekrêci³ siê na lewy bok i usi- ³owa³ chwyciæ cianê palcami, jednak uda³o mu siê jedynie z³a- maæ paznokieæ, a¿ zakl¹³. Nabiera³ rozpêdu i wiedzia³, ¿e nieza- le¿nie od tego, dok¹d wiedzie ten korytarz, nie czeka go tam nic dobrego. Przypuszczenia te potwierdzi³y siê, gdy spojrza³ ponad czubkami butów. W migotliwym wietle lampy karbidowej zo- baczy³, i¿ korytarz koñczy siê czeluci¹, a ciany s¹ tak dopaso- wane, ¿e gdyby kto chcia³ wetkn¹æ pomiêdzy kamienne bloki ostrze no¿a... Ostrze no¿a! wykrzykn¹³ Indy. W okamgnieniu wyci¹gn¹³ nó¿ myliwski i ci¹gn¹³ jego ostrzem po cianie, zostawiaj¹c za sob¹ snopy iskier. Koñcówka no¿a natrafi³a na szczelinê, znieruchomia³a na chwilê i zaczê³a dalej sun¹æ po murze. Pozosta³y jedynie dwa bloki. Indy przekrêci³ nó¿, ¿eby uzyskaæ lepszy k¹t nachylenia. Ostrze wesz³o mocno w szcze- linê, lecz nagle jego koñcówka u³ama³a siê i Indy znów zacz¹³ siê zelizgiwaæ. Do trzech razy sztuka sapn¹³. Wepchn¹³ z³amane ostrze w ostatni¹ szczelinê z si³¹ godn¹ Her- kulesa. Nó¿ utkn¹³ w niej i Indy zatrzyma³ siê gwa³townie, a jego stopy zawis³y nad czeluci¹. Ostro¿nie, pos³uguj¹c siê jedn¹ d³oni¹, a drug¹ trzymaj¹c siê swej ostatniej deski ratunku, Indy wbi³ nó¿ g³êboko w szczelinê kolb¹ rewolweru. Nastêpnie kilkakrotnie owin¹³ linê wokó³ rêko- jeci i ostro¿nie opuci³ siê w dó³, ¿eby zajrzeæ do czeluci. Lampa dawa³a zbyt ma³o wiat³a, by móc dojrzeæ dno. W dole s³ychaæ
12 by³o plusk wody. Indy splun¹³ i policzy³ sekundy, jakie up³ynê³y zanim us³ysza³ odg³os chlapniêcia. Dziura mia³a ponad trzydzieci metrów g³êbokoci. Korytarz dobieg³ koñca, ale w wietle lampy ukaza³ siê otwór w lewej cianie czeluci, jakie siedem metrów ni¿ej. Indy mocno pochwyci³ linê i zacz¹³ siê po niej spuszczaæ. Gdy ju¿ znalaz³ siê na wysokoci dziury, odepchn¹³ siê nogami i rozko³ysa³ jak waha- d³o. Przy drugiej próbie uda³o mu siê pochwyciæ skraj otworu i wci¹gn¹æ cia³o do rodka. By³ to krótki, boczny tunel, który pro- wadzi³ do nastêpnego korytarza biegn¹cego na osi wschód- -zachód. Indy wyt³umaczy³ sobie, ¿e najprawdopodobniej piêæ wejæ jest ze sob¹ po³¹czonych w zmylny i makabryczny zarazem sys- tem, wykorzystuj¹cy zasady hydrauliki i wysokoæ poziomu miej- scowych wód gruntowych do okrelenia, którym korytarzem daje siê przejæ. Spojrza³ na zegarek. Zosta³o niewiele czasu. Ten korytarz te¿ prowadzi³ ukosem w dó³, ale nie by³ tak stro- my, jak poprzedni, a poza tym nie by³o w nim mierciononego mchu. Indy rozwin¹³ kilka metrów liny, nadal przytwierdzonej do rêkojeci no¿a, nastêpnie przepali³ j¹ i okrêci³ sobie to, co pozosta- ³o, wokó³ ramienia. Wci¹¿ sta³ obok czeluci, gdy us³ysza³, jak co lub kto spada, a kilka sekund póniej w dole rozleg³o siê g³one pluniêcie. Bernabe? zawo³a³. Imiê odbi³o siê echem od cian przepaci. Indy by³ zdziwiony. Gdyby to Bernabe spada³, z pewnoci¹ us³ysza³by wo³anie o pomoc lub krzyk przera¿enia. Wzruszy³ ra- mionami. Mo¿e to która z tych piekielnych ma³p? Ruszy³ przed siebie. Korytarz siê zwê¿a³, prowadzi³ dalej w dó³ i robi³ siê jeszcze cianiejszy. Wkrótce Indy musia³ iæ pochylony, a nastêpnie posuwa³ siê na d³oniach i kolanach. W miarê jak korytarz siê kurczy³, stawa³ siê równie¿ coraz bardziej wilgotny, a¿ w koñcu Indy brn¹³ po- przez kilkunastocentymetrow¹ warstwê cuchn¹cej wody. Póniej breja podchodzi³a mu a¿ pod brodê. W koñcu Indy zrozumia³, jak g³êboko zaszed³. Dotar³ do po- ziomu wody gruntowej w czeluci, a jednoczenie do poziomu wody w wiêtej Studni.
13 Czo³ga³ siê niezgrabnie, podpieraj¹c jedn¹ rêk¹, poniewa¿ w drugiej wysoko trzyma³ lampê, ¿eby ochroniæ j¹ przed wod¹. W koñcu korytarz zacz¹³ znów pi¹æ siê w górê i Indy siê umiech- n¹³. Spojrza³ na swoje d³onie i zauwa¿y³, ¿e pokryte s¹ ciemnymi plamami. Spróbowa³ je zetrzeæ, ale okaza³o siê, ¿e mocno trzyma- j¹ siê skóry. W wodzie roi³o siê od pijawek. Oderwa³ od twarzy i r¹k tyle z nich ile zdo³a³, a z reszt¹ po- stanowi³ rozprawiæ siê póniej. Zosta³y tylko dwie minuty. Gdy korytarz sta³ siê wystarczaj¹co szeroki, Indy rzuci³ siê biegiem. Na dwiêk jego kroków z nisz w sklepieniu spad³y po kolei trzy pó³tonowe g³azy. Uderzy³y o pod³ogê w miejscu, gdzie przed chwil¹ znajdowa³ siê Indy. Odg³os grzmotu zawibrowa³ mu g³êboko w ¿o³¹dku. Gdy spad³ ostatni g³az, Indy rzuci³ siê przed siebie. Korytarz siê skoñczy³ i Indy zahamowa³ z trudem na skraju wiêtej Studni wapiennej niecki powsta³ej w dawnym zag³êbie- niu geologicznym. Mimo ¿e sklepienie groty by³o ciemne, woda b³yszcza³a bladoniebiesko, najwyraniej od odbijanego wiat³a s³onecznego. W tym s³abym wietle Indy dostrzeg³, ¿e na skraju wody znajduj¹ siê du¿e iloci czego, co wygl¹da jak bia³e sterty kul i patyków. Gdy Indy podszed³ bli¿ej, z trwog¹ zda³ sobie sprawê, ¿e te kule i patyki to ludzkie koci. Przyklêkn¹³ obok pary szkieletów. Jeden z nich by³ po¿ó³k³ym koæcem kobiety, s¹dz¹c po zdo- bi¹cej go bi¿uterii, niew¹tpliwie stanowi¹cej w³asnoæ ksiê¿niczki lub ma³¿onki królewskiej. Naszyjnik z obsydianu oraz jadeitowe bransolety na nadgarstki i kostki nóg le¿a³y poród porozrzucanych koci. By³y tam te¿ dziesi¹tki ma³ych dzwoneczków wykonanych ze stopu miedzi i z³ota, które mia³y usuniête serca w ten sposób stawa³y siê martwe i mog³y towarzyszyæ ksiê¿niczce w podró¿y do wiata podziemnego. Indy podniós³ jedn¹ z delikatnych koci promieniowych. Mia³a delikatne nadgarstki, ksiê¿niczko. S¹dz¹c po postêpuj¹cym procesie mineralizacji, Indy doszed³ do wniosku, ¿e szkielet liczy co najmniej osiemset, a mo¿e tysi¹c lat. Jak zauwa¿y³, wszystkie lady by³y typowe dla ofiar sk³ada- nych przez Majów w pónym okresie klasycznym, poza dwiema rzeczami: nienaruszon¹ czaszk¹ oraz zmia¿dzon¹ klatk¹ piersio- w¹. Zgodnie z tradycyjn¹ ceremoni¹, powinno byæ na odwrót, gdy¿
14 kap³ani systematycznie uderzali w g³owê ofiary, a nastêpnie rzu- cali j¹ bogowi studni. Drugi szkielet mia³ o wiele janiejsz¹ barwê. Nale¿a³ do mê¿czyzny odzianego w modny w czasach wikto- riañskich strój, który teraz zamieni³ siê w szmaty. Indy dostrzeg³, ¿e mieræ zaskoczy³a mê¿czyznê w chwili gdy okrada³ ksiê¿nicz- kê, gdy¿ czêæ jej klejnotów zd¹¿y³ wepchn¹æ do poszarpanych kieszeni surduta. Tak jak w przypadku innych szkieletów, klatka piersiowa trupa zosta³a zmia¿d¿ona. Przy kociach prawej rêki le- ¿a³ stary rewolwer. Indy podniós³ broñ i obejrza³ bêbenek. W ¿ad- nej z szeciu komór nie znalaz³ naboju. To Tobias stwierdzi³. Co mog³o byæ przyczyn¹ tego wszystkiego? Wokó³ studni piêtrzy³y siê dziesi¹tki szkieletów, a zapewne jeszcze wiêcej le¿a³o ich w wodzie, ale ¿aden nie móg³ mówiæ. Jednak¿e wiêkszoæ z nich zgromadzono w pobli¿u miejsca, w którym sta³ Indy, mimo ¿e obok nie by³o o³tarza ani niczego podobnego. Woda stawa³a siê zdecydowanie janiejsza. Indy spojrza³ na zegarek. Ju¿ czas. W¹¿ w tej chwili powinien dotrzeæ do podstawy piramidy. Indy poczu³ narastaj¹ce zagro¿enie, rzuci³ zardzewia³¹ i bezu¿yteczn¹ broñ, i z kabury u swego boku wyci¹gn¹³ w³asny rewolwer kalibru 0.38. Ze sklepienia groty sp³yn¹³ nagle snop wiat³a i zaczynaj¹c od najdalszego zak¹tka, zacz¹³ przesuwaæ siê po powierzchni wody. Woda by³a tak przejrzysta, a wiat³o tak intensywne, ¿e Indy wi- dzia³ koci i klejnoty lni¹ce na piaszczystym dnie. Promieñ przesuwa³ siê równomiernie ku Indyemu. Wci¹¿ ciskaj¹c rewolwer, Indy zrobi³ unik, ¿eby wiat³o go ominê³o. Promieñ pad³ na cianê poza nim, owietlaj¹c skryt¹ do- tychczas w ciemnoci czaszkê z czystego kryszta³u, umieszczon¹ na o³tarzu w niszy. Promienie rozszczepionego wiat³a wystrzeli³y z oczodo³ów i z ust czaszki, wiec¹c tak jasno, ¿e Indy zamkn¹³ oczy, by ochroniæ je przed blaskiem. Nagle wiat³o znik³o. Mrok rozprasza³a jedynie karbidowa lampa Indyego. Indy wsun¹³ broñ do kabury i st¹paj¹c ostro¿nie poród stert koci, podszed³ do o³tarza i przykucn¹³ przed czaszk¹. Mia³a natu- raln¹ wielkoæ i kszta³t, i dziêki upodobaniu dawno zmar³ego arty- sty do detalu, ³¹cznie z ³ukami jarzmowymi koci policzkowych
15 i z ruchom¹ doln¹ szczêk¹ z idealnym garniturem zêbów, zatrwa- ¿aj¹co przypomina³a prawdziw¹. Indy pozna³ dziêki ³ukom brwio- wym, ¿e by³a to czaszka kobiety. Obejrza³ dok³adnie o³tarz w poszukiwaniu pu³apek i zadowo- lony z ich braku, uniós³ czaszkê w obydwu d³oniach. Nic siê nie sta³o. To siê wydaje zbyt ³atwe stwierdzi³. Rzeczywicie, doktorze Jones. Indy spojrza³ ostro¿nie przez ramiê. Wysoki, ³ysy mê¿czyzna w br¹zowym, faszystowskim mundurze i krawacie celowa³ mu w plecy z automatycznego mauzera. Przez kocisty czubek g³owy mê¿czyzny bieg³a ostra czerwona blizna. Jego mundur by³ umaza- ny b³otem. W drugiej d³oni trzyma³ lampê naftow¹. Po jednej stro- nie jego ³ysej g³owy wisia³a pijawka. Umiechn¹³ siê, ukazuj¹c górny siekacz wykonany ze z³ota. Za ³ysym mê¿czyzn¹ sta³ jaki zbir ubrany w szary mundur z czarnymi obszyciami i trzyma³ muszkê sztucera na przera¿onym Bernabe. U stóp zbira sta³a druga lampa. £ysy postawi³ lampê na ziemi i wyj¹³ rewolwer z kabury In- dyego oraz wyci¹gn¹³ mu bat zza paska. Wrzuci³ broñ do wody. Bat odrzuci³ o kilka metrów. Nastêpnie chwyci³ Kryszta³ow¹ Czaszkê. Ach, oto bezimienna bogini mierci, tak pradawna, ¿e gra- nice naszej wyobrani nie siêgaj¹ tych czasów. Có¿ za wspania³y kunszt. Niech pan zauwa¿y szczegó³y anatomiczne, doktorze Jo- nes. Ta dama zupe³nie nie przypomina innych obiektów stworzo- nych przez Majów. Nie mieli wyczucia mimetyki. Zajrza³ z na- maszczeniem do wnêtrza czaszki. Nie, to jest dzie³o dawniejszej, nieznanej cywilizacji, o zdolnociach znacznie przerastaj¹- cych mo¿liwoci Majów, a tak¿e, omielê siê stwierdziæ, nasze w³asne. Kimkolwiek jeste odezwa³ siê Indy przesadnie wierzysz w bajki. Proszê mi wybaczyæ odpar³ ³ysy. O czym to ja myla- ³em? W tym podnieceniu zapomnia³em, ¿e nie zostalimy sobie oficjalnie przedstawieni. Leonardo Sarducci, do pañskich us³ug. Nie opuszczaj¹c broni stan¹³ na bacznoæ i stukn¹³ obcasami. By³oby brakiem rozs¹dku, gdybym wyjawi³ panu wiêcej. Nie mogê powiedzieæ, i¿ cieszê siê z tego spotkania po- wiedzia³ Indy, nie spuszczaj¹c wzroku z lufy mauzera.
16 Och, ale ja siê cieszê ze spotkania z panem stwierdzi³ Sar- ducci. Z zainteresowaniem ledzi³em zmienne losy pañskiej karie- ry. W tej chwili pracuje pan na Uniwersytecie Princeton, jeli siê nie mylê? Indy przytakn¹³. Jeden z najlepszych uniwersytetów! To wspaniale stwier- dzi³ Sarducci. W koñcu darz¹ pana szacunkiem, na który tak bardzo pan zas³uguje. Jaka szkoda, ¿e tak niewiele panu zosta³o czasu, ¿eby siê nim nacieszyæ. I mo¿e pan szydziæ z bajek, jeli pan chce, doktorze Jones, ale ta czaszka... w niej tkwi sekret wiecz- noci. By³oby przestêpstwem, gdybym pozwoli³ panu j¹ za- trzymaæ.xxx Sarducci wsun¹³ czaszkê do p³óciennej torby i ostentacyjnie zaci¹gn¹³ troki, jakby chcia³ zakoñczyæ ca³e przedstawienie. Czarna magia, co? S¹dzi³em, ¿e te rzeczy skoñczy³y siê wraz z odejciem Paracelsusa zadrwi³ Indy. Skoro jeste taki m¹dry, a ja taki g³upi, to powiedz mi, dlaczego nie mog³e tutaj dotrzeæ bez ledzenia mnie? To by³o... Jak to siê mówi?... Dogodne. Sarducci odrzuci³ g³owê do ty³u i rozemia³ siê, a odg³os jego miechu odbi³ siê echem od cian groty. Nastêpnie siêgn¹³ rêk¹ i oderwa³ pijawkê od swej ³ysej glacy. Pozosta³a po niej brzydka, czerwona rana. Pstrykniê- ciem palców str¹ci³ paso¿yta na ziemiê, a nastêpnie wgniót³ go w b³oto czubkiem buta. Równie dogodna bêdzie teraz pana mieræ powiedzia³. Marco, zastrzel ich obydwu, ale poczekaj a¿ siê oddalê odg³os wystrza³u w tak niewielkim pomieszczeniu jest niew¹tpliwie szkodliwy dla s³uchu. Mam racjê? Sarducci, z lamp¹ w rêce i z torb¹ zawieraj¹c¹ czaszkê prze- wieszon¹ przez ramiê, przystan¹³ u wejcia do korytarza. W co pan wierzy, doktorze Jones? spyta³. Wierzy pan w ¿ycie pomiertne, w to, ¿e mieræ jest jedynie przejciem, czy te¿ wierzy pan, tak jak ja, ¿e mieræ jest koñcem ostatecznym, a je- dynym sposobem, aby j¹ przechytrzyæ, jest ¿yæ wiecznie? Zgadnij odpar³ Indy. Sarducci zachichota³. Nie, jako Amerykanin zapewne wierzy pan w ¿ycie pomiert- ne,takjakuczonopanaw szkó³ceniedzielnej,prawda?Otó¿zachwilê zostanie pan poddany decyduj¹cemu sprawdzianowi w tej kwestii! Bêdê o panu myla³ w przysz³ych stuleciach, ciesz¹c siê wszystkim, co ¿ycie i w³adza maj¹ do zaoferowania, a pan zamieni siê w py³.
17 Zasalutowa³ Indyemu z przesad¹. Arrivederci, doktorze Jones! Sarducci znikn¹³. Tam rozkaza³ Marco, wskazuj¹c luf¹ sztucera. Bernabe pod- szed³ z podniesionymi wysoko rêkami i markotny stan¹³ obok Indyego. Czy nie moglibymy o tym porozmawiaæ? spyta³ Indy. Zamknij siê! szczekn¹³ Marco. Naprawdê nie ma powodu, ¿eby siê z³ociæ powiedzia³ Indy, kieruj¹c ku Marco wnêtrze d³oni i posuwaj¹c siê lekko w jego stronê. Stój! wrzasn¹³ Marco i pos³a³ seriê w b³oto u stóp Indye- go. Huk sprawi³, ¿e ze sklepienia posypa³ siê py³. Obydwaj na kolana. Rêce za g³owê. Ju¿. Bernabe pad³ na kolana. Indy zacz¹³ siê cofaæ z przera¿on¹ min¹. Na wiêtego Patryka... Za zbirem, na skraju krêgu wiat³a padaj¹cego z lampy, Indy dostrzeg³, jak co du¿ego i zielonego wylizguje siê z wody. ...mo¿e ciê zainteresuje... Marco przy³o¿y³ sztucer do ramienia i naprowadzi³ celownik na punkt miêdzy oczami Indyego. Tchórz, pomyla³. Jego palce zaczê³y naciskaæ na spust. ...¿e tu¿ za tob¹ jest najwiêkszy, przeklêty w¹¿, jakiego kie- dykolwiek widzia³em. Marco spojrza³ za siebie, a lufa sztucera zadr¿a³a. Przygl¹da³a mu siê co najmniej dziesiêciometrowa anakonda z rozwart¹ pasz- cz¹, z której wysuwa³ siê rozwidlony jêzyk. Rzêdy zêbów lni³y w wietle lampy. Zielone, mleczne oczy przepe³nia³ gadzi spo- kój. Na jej g³owie widnia³y blizny po pociskach i rany po k³uciu no¿em. Marco wrzasn¹³. Spróbowa³ wymierzyæ sztucer w wê¿a, ale anakonda by³a zbyt szybka. W nieca³¹ sekundê pokona³a dziel¹c¹ ich odleg³oæ, odpychaj¹c spadaj¹c¹ na ni¹ lufê sztucera. Trzy strza- ³y posz³y bez szkody w b³oto, a w¹¿ zatopi³ k³y w lewym udzie mê¿czyzny. Teraz, gdy anakonda ju¿ go chwyci³a, zaczê³a go obra- caæ, owijaj¹c mu siê wokó³ torsu. Nie cierpiê wê¿y stwierdzi³ Indy. Na czo³o wyst¹pi³ mu pot, wargi zaczê³y dr¿eæ i rêce siê trzês³y. Marco zabrak³o powietrza i przesta³ wrzeszczeæ. Przy ka¿dym jego wydechu w¹¿ zacienia³ ucisk i p³uca nie by³y w stanie spro- 2 – Indiana...
18 staæ stalowemu uciskowi anakondy. Twarz Marco sta³a siê purpu- rowa i wykrzywi³ j¹ b³agalny grymas. Sztucer, który wci¹¿ trzyma³ w d³oni, pêk³, gdy w¹¿ wzmocni³ ucisk. Z k¹cika ust ofiary po- p³ynê³a stru¿ka krwi. Indy odwróci³ siê. Szefie odezwa³ siê prosz¹co Bernabe. Czy nic nie mo¿e- my zrobiæ? On ju¿ nie ¿yje odpar³ Indy. Anakonda otworzy³a szeroko szczêki i poch³onê³a g³owê i ra- miona znieruchomia³ego Marco. Dziêki pow³oce liny cia³o wsu- wa³o siê coraz dalej, a gdy pozosta³y jedynie buty, w¹¿ znikn¹³ w studni. Ocali³a nam ¿ycie powiedzia³ Bernabe. I odesz³a. Póki co stwierdzi³ Indy. Otar³ twarz rêkawem i stara³ siê spowolniæ oddech. Ale wróci po nas. Jeli jej nie zabijemy, ami- go, wykoñczy nas, zanim dotrzemy do po³owy korytarza. Ale jak? spyta³ Bernabe. Nie mamy broni... Indy zgasi³ p³omieñ lampy karbidowej i potrz¹sn¹³ ni¹, ¿eby siê upewniæ, ¿e jest w niej du¿o paliwa. Nastêpnie o pó³ obrotu poluzowa³ rubê zbiornika paliwa u jej podstawy. Znam ludzi, którzy za pomoc¹ tego ³owi¹ ryby powiedzia³ Indy, staraj¹c siê kontrolowaæ g³os. Eksploduje przy zetkniêciu z wod¹. Mam nadziejê, ¿e zadzia³a tak samo w przypadku... Bernabe wskaza³ co. Zielono¿ó³ta g³owa anakondy zbli¿a³a siê do powierzchni. Po- zbawiona balastu porusza³a siê szybko. We lampê naftow¹ powiedzia³ Indy. Nie upuæ jej. Jak tylko to rzucê, biegnij w stronê korytarza. Bernabe podniós³ lampê. Gdy anakonda znajdowa³a siê ju¿ niedaleko, Jones cisn¹³ kar- bidówkê do wody. Szybko zatonê³a, a ze zbiornika wydoby³ siê rój szarych b¹belków. Indy rzuci³ siê w stronê korytarza, chwytaj¹c swój bat z miejsca, w które cisn¹³ go Sarducci. Eksplozja by³a og³uszaj¹ca i owietli³a wnêtrze groty upior- nym, ró¿owym wiat³em. Kawa³ki miêsa i skrawki zielonej, cêt- kowanej na czarno skóry unios³y siê na gejzerze wody, a po nich pojawi³o siê z³otawe, rozszczepione oko wielkoci grejpfruta. W g³êbinie studni wykwit³a ciemna plama. Indy, skulony w wejciu do korytarza, zmówi³ po cichu modli- twê dziêkczynn¹. Za nim Bernabe uczyni³ znak krzy¿a. Indy
19 zamkn¹³ oczy i opar³ g³owê na ch³odnym kamieniu, zbieraj¹c si³y, ¿eby wspi¹æ siê w górê korytarza. Bernabe powiedzia³, wyci¹gaj¹c portfel. Teraz mogê ci wyp³aciæ premiê. Gdy Indy i Bernabe wy³onili siê z podstawy piramidy, mg³a spowijaj¹ca wczeniej zaginione miasto Cozan wyparowa³a. wia- t³o s³oneczne odbijaj¹ce siê od kredowobia³ych cian porazi³o im wzrok. Indy zakry³ twarz d³oni¹ i czeka³, a¿ jego renice przywyk- n¹ do jasnoci. Gdy ju¿ widzia³ wyranie, zacz¹³ cieraæ z ubrania kurz i pajêczyny. Niech pan pos³ucha powiedzia³ Bernabe. Indy przesta³ czyciæ ubranie. Z po³udnia nadci¹gn¹³ g³uchy ³oskot. Co to jest? spyta³ Bernabe. Dwiêk sta³ siê g³oniejszy. Ryk motoru stwierdzi³ Indy. To samolot. Gard³owy pomruk dwóch omiusetkonnych silników wype³ni³ niebo. W koñcu Indy pochwyci³ wzrokiem co bia³ego, migaj¹ce- go za drzewami na po³udniu, w kierunku rzeki. Patrz! wskaza³. Samolot wy³oni³ siê nad miastem, a rzucany przez niego cieñ skry³ wi¹tyniê. Lni¹ca, bia³a maszyna nie przypomina³a Indye- mu niczego, co by widzia³ kiedykolwiek wczeniej. Jej dominuj¹- c¹ cech¹ by³o ogromne skrzyd³o w kszta³cie bumerangu, z podwie- szonymi pod nim dwoma kad³ubami. W boku ka¿dego z kad³ubów widnia³ rz¹d okr¹g³ych iluminatorów, a z dziobów obydwu kabin wystawa³y wie¿yczki strzelnicze karabinów maszynowych. Sze- roki ogon wspiera³y pod³u¿nice ci¹gn¹ce siê od koñca ka¿dego z ka- d³ubów, a stery ozdobiono herbem przedstawiaj¹cym trzy czerwo- ne gwiazdy na bia³ym polu z zielonym otokiem. Okrelenie lataj¹ca ³ód nie oddawa³o rzeczywistoci. To wy- gl¹da³o jak gigantyczny powietrzny katamaran. Wed³ug oceny In- dyego rozpiêtoæ skrzyde³ samolotu by³a bliska d³ugoci boiska do pi³ki no¿nej. Dwa masywne silniki zainstalowano ty³em do siebie nad rodkow¹ czêci¹ skrzyd³a, na przypominaj¹cym trójnóg wspor- niku. Jedno trzy³opatkowe mig³o pcha³o, a drugie ci¹gnê³o maszy- nê. Poprzez prostok¹tne okna kokpitu wystaj¹cego porodku skrzy- d³a Indy dostrzeg³ pilota i nawigatora, ubranych w takie same szare
20 mundury z czarnymi obszyciami, jaki nosi³ Marco. Samolot lecia³ na tyle nisko, ¿e Indy widzia³ pochylaj¹cego siê miêdzy nimi Sar- ducciego, który po³o¿y³ im rêce na ramionach i mia³ siê. Padnij! krzykn¹³ Indy. Karabiny zainstalowane na wie¿yczkach z przodu zaczê³y ter- kotaæ. Indy popchn¹³ Bernabe i skoczy³ w drug¹ stronê. Gwatemal- ski przewodnik potoczy³ siê po ziemi w chwili, gdy pociski ude- rzy³y o kamienne p³yty. Od³amki kamieni pok³u³y Indyemu poli- czek, a odbity rykoszetem pocisk przelecia³ tak blisko, ¿e ca³e cia³o zdawa³o siê wibrowaæ od jego dziwnego, wiszcz¹cego odg³osu. Indy zacisn¹³ zêby i obydwiema rêkami mocno naci¹gn¹³ na g³o- wê filcowy kapelusz. Strza³y usta³y. Huk silników ucich³ w oddali. Jones wyjrza³ spod ronda kapelusza. Gdy lataj¹ca ³ód rozpo- czê³a d³ugi, powolny skrêt, promienie s³oñca odbi³y siê od ilumi- natorów w sterburcie. Indy zerwa³ siê na nogi i podci¹gn¹³ Bernabe za ko³nierz koszuli. To nasza szansa powiedzia³. Musimy znikn¹æ, zanim usta- wi¹ siê do drugiego podejcia. Obydwaj rzucili siê przez dziedziniec, jak trenuj¹cy pi³karze omijaj¹c lune kamienie i gruz na ich drodze. Popêdzili Ulic¹ Umar- ³ych, najkrótsz¹ drog¹ ku os³onie drzew. NaskrajulasuIndyprzystan¹³i spojrza³zasiebienalataj¹c¹ ³ód, która wykona³a ju¿ skrêt i nadlatywa³a ze wschodu. Pier mu falo- wa³a, a z twarzy kapa³ pot. Policzek piek³ go w miejscu gdzie kurz zmiesza³ siê z krwi¹, Indy potar³ go wiêc wierzchem d³oni. Kim s¹ ci faceci? spyta³. Na pewno nie mamy ochoty ich poznaæ, szefie. Zniknêli w d¿ungli. Strzelcy zbombardowali ogniem fragment lasu, gdzie po raz ostatni widzieli uciekaj¹c¹ dwójkê. Ale Indy i Bernabe siedzieli przykucniêci pod drzewem mahoniowym kilkanacie metrów da- lej i s³uchali, jak pociski bezskutecznie przeszywaj¹ koronê lici nad ich g³owami. Gdy wrócili do San Pablo, daleko za granic¹ Gwatemali, by³ czwartek Wielkiego Tygodnia. Indy rzadko czu³ siê tak zmêczony...
21 i tak brudny. Jego ubranie sprawia³o wra¿enie, jakby je przylepiono do skóry. Marzy³ o prysznicu, goleniu i gor¹cym posi³ku. Gdy zbli- ¿ali siê do miasteczka, Indy przystan¹³, przerzuci³ ciê¿ar plecaka na drugi bark i podrapa³ miejsce po ugryzieniu komara na prawym bio- drze. Ruszy³ dalej na uginaj¹cych siê nogach. Od chwili gdy rozpoczêli wêdrówkê ku San Pablo, Bernabe szed³ tym samym, równomiernym krokiem. Indianie z tych tere- nów byli dobrze znani ze swojej kondycji i kilkakrotnie podczas podró¿y Indy mierzy³ za pomoc¹ zegarka ruchy wykonywane przez bose nogi Bernabe. Odkry³, ¿e tempo marszu przewodnika nie zmienia³o siê o wiêcej ni¿ dwa kroki na minutê. Na pocz¹tku pod- ró¿y intrygowa³o to Indyego, potem w dziwny sposób dodawa³o otuchy, ale przez ostatnich kilka dni ten równomierny krok Berna- be denerwowa³ go. Irracjonalnie pragn¹³, by Bernabe bieg³ albo skaka³, lub pow³óczy³ nogami. Chod ponagli³ go Indy. Ju¿ prawie jestemy.Pobiegniemy. Bernabe umiechn¹³ siê i potrz¹sn¹³ g³ow¹. Dlaczego nie? spyta³ Indy. Przypomina mi pan królika z tej starej opowieci, szefie. Cza- sami dobrze jest byæ królikiem, innym razem lepiej byæ ¿ó³wiem. I tak obydwaj dotrzemy tam, dok¹d zmierzamy, prawda? Có¿, zgodnie z t¹ opowiastk¹ ¿ó³w wygrywa wycig. Naprawdê? krzykn¹³ Bernabe udaj¹c zdziwienie, ¿e tak siê koñczy ta historia. Muszê to zapamiêtaæ. Para wêdrowców wesz³a do San Pablo i pod¹¿a³a ciemnymi, krêtymi ulicami. Osada sk³ada³a siê z niewielu ozdobionych sztu- kateriami budynków zgromadzonych wokó³ niszczej¹cego kocio³a w stylu kolonialnym. W miasteczku nie by³o elektrycznoci, ale g³ówny plac jania³ od papierowych lampionów i fajerwerków. Powietrze przepe³nia³a muzyka i pijackie miechy. Gdy przechodzili przez plac, drogê zablokowa³a im procesja ulicznych aktorów. Czêæ z nich gra³a rzymskich ¿o³nierzy, którzy ci¹gnêli wieniaka Jezusa do drewnianej klatki ustawionej porodku placu. Inni, odziani w filcowe kapelusze i ciemne kurtki, wymachi- wali batami na wo³y. Baty strzela³y i trzaska³y nad g³owami t³umu. Ci z batami to Judasze powiedzia³ Bernabe. S¹ cz³onka- mi stowarzyszenia. Wieniacy daj¹ im whisky i drobne pieni¹dze, by zapewniæ sobie szczêcie w nadchodz¹cym roku. T³um zacz¹³ gwizdaæ, gdy wepchniêto Jezusa do drewnianej klatki.
22 Ale przecie¿ Judasz... zaprotestowa³ Indy. Bernabe wzruszy³ ramionami. Sprawy chrzecijañskie nieco siê tutaj mieszaj¹ ze starymi wierzeniami powiedzia³. Ksiê¿om siê to nie podoba. Ale có¿ mog¹ zrobiæ? Dla mojego ludu Judasz to jednoczenie Maksimon, bóg wiata podziemnego z wierzeñ Majów. Sprawia on, ¿e ludzie zakochuj¹ siê w sobie, dziêki czemu ziemia siê krêci. Kto poci¹gn¹³ za bat, który Jones mia³ zwiniêty za paskiem. Indy odwróci³ siê i spojrza³ w przera¿one, br¹zowe oczy dziecka. Dziewczynka rzuci³a mu do stóp monetê i uciek³a. Indy zdziwi³ siê bardzo. Myla³a, ¿e jeste Judaszem powiedzia³ Bernabe. Indy przy- kucn¹³ i podniós³ monetê. Przytrzyma³ j¹ pomiêdzy kciukiem i pal- cem wskazuj¹cym i obejrza³ dok³adnie. By³o to miedziane centa- vo, warte jedynie drobn¹ czêæ amerykañskiego centa. Zosta³o ukute w tysi¹c osiemset dziewiêædziesi¹tym dziewi¹tym, w roku urodze- nia Indyego. Wsun¹³ monetê do kieszeni koszuli i wsta³. Bernabe odezwa³ siê. Powiedz mi szczerze. Na czym po- lega przekleñstwo Kryszta³owej Czaszki? To pan nie wie, szefie? zdziwi³ siê Bernabe. Kto dotknie jej pierwszy, zabije to, co kocha.
23 1. Fragmenty skorup i koci Co wiesz o manuskrypcie Voynicha? Marcus Brody zada³ to pytanie od niechcenia, mieszaj¹c mlecz- ko i cukier w kawie, jednak Indiana Jones ju¿ nie raz s³ysza³ ten ton i widzia³ iskrê w oczach przyjaciela. Niewiele odpar³ Indy, sk³adaj¹c poranne wydanie New York Timesa i odk³adaj¹c gazetê na bok. Siedzieli przy ulicz- nym stoliku pod markiz¹ w kawiarni Tiger Coffee House na rogu ulic Nassau i Witherspoon, naprzeciwko Uniwersytetu Prin- ceton. Pada³ deszcz. O ile sobie przypominam, manuskrypt zosta³ wypo¿yczony do kolekcji ksi¹¿ek unikalnych w Yale zacz¹³ Indy, po czym upi³ ³yk gor¹cej, czarnej kawy z kubka. Liczy sobie przynajmniej czte- rysta lat, zosta³ napisany w nieznanym jêzyku przez alchemika Ro- gera Bacona i powszechnie uwa¿a siê, ¿e kryje on sekret kamienia filozoficznego, który zgodnie z legend¹ ma zdolnoæ zamieniania o³owiu w z³oto i nadawania niemiertelnoci. Odkrycie tego ma- nuskryptu kilka lat temu, gdy by³em jeszcze studentem, stanowi³o sensacjê na skalê miêdzynarodow¹. Jak sobie przypominam, okre- lono go mianem najbardziej tajemniczego manuskryptu wiata, jednak wszelkie próby odczytania go zakoñczy³y siê niepowodze- niem. Zgadza siê powiedzia³ Brody i pozwoli³ sobie na nieznaczny umiech. Przyjrza³em mu siê kiedy, raczej z ciekawoci ni¿ z ja- kiegokolwiek innego powodu, ale nie by³em w stanie zrozumieæ
24 ani krzty. S¹dzê, ¿e nikt nie potrafi go rozszyfrowaæ bez specjalne- go klucza. Dlaczego mnie o niego spyta³e? Zosta³ skradziony. Nie ma na ten temat ¿adnej wzmianki w prasie. Istotnie, i nie s¹dzê, ¿eby siê pojawi³a powiedzia³ Brody. Dowiedzia³em siê o tej kradzie¿y kilka dni temu, kiedy to dwóch niezwykle powa¿nych ludzi z rz¹du z³o¿y³o mi wizytê w muzeum. Zadawali sporo pytañ na twój temat. Na mój temat? Tak odpar³ Brody. Na uniwersytecie powiedziano im, ¿e bierzesz w tej chwili udzia³ w ekspedycji naukowej dla potrzeb muzeum, i chcieli wiedzieæ, jak mo¿na siê z tob¹ skontaktowaæ. Oczywicie nie mog³em im pomóc, jako ¿e Majowie nie pomyle- li, ¿eby zainstalowaæ w ruinach choæby jeden aparat telefoniczny. Nie wiedzia³em równie¿, kiedy wrócisz. Mam szczêcie, ¿e w ogóle wróci³em oznajmi³ Indy. Przez ostatnie dwa lata, od czasu gdy Brody zosta³ dyrektorem do spraw zakupów specjalnych dla Amerykañskiego Muzeum Hi- storii Naturalnej w Nowym Jorku, instytucja ta cichaczem sponso- rowa³a badania Indyego. Dziêki temu uk³adowi kolekcja mu- zeum siê wzbogaca³a, a Indy mia³ mo¿liwoæ podró¿owania, na który to luksus nie móg³by sobie pozwoliæ, ¿yj¹c w czasach wiel- kiego kryzysu z pensji nauczyciela uniwersyteckiego. Indy szarpa³ w zamyleniu krawat wystaj¹cy ponad ko³nierzem swetra i wpatrywa³ siê w zimny, wiosenny deszcz, falami spadaj¹- cy na ulicê Nassau. Przy krawê¿niku sta³a samotna staruszka, któ- rej siwe w³osy przyklei³y siê do czo³a, i sprzedawa³a jab³ka z drew- nianego wózka. Indyego ogarnê³o uczucie wdziêcznoci, a przez chwilê nawet winy, ¿e ma do dyspozycji suche krzes³o, ciep³¹ kawê i przyjañ Brodyego. Jeszcze kawy, doktorze Jones? S³ucham? Czy zechcia³by siê pan napiæ jeszcze kawy, proszê pana? spyta³ kelner. Przepraszam, przez chwilê by³em mylami zupe³nie gdzie indziej odpar³ Indy. Nie, dziêkujê. Za chwilê mam zajêcia. Brody uniós³ d³oñ i kelner odszed³. Mówisz, ¿e twoi gocie byli ludmi z rz¹du? spyta³ Indy. Zastanawiam siê, dlaczego FBI interesuje siê kradzie¿¹
25 czego tak niezwyk³ego. A w ogóle kto móg³ chcieæ ukraæ co ta- kiego? Przede wszystkim przychodzi mi do g³owy, ¿e to jaki pry- watny kolekcjoner odpar³ Brody. Mo¿e w³anie dlatego chcieli z tob¹ porozmawiaæ, sprawdziæ czy mo¿esz naprowadziæ ich na jaki lad. To raczej twoja dzia³ka, nie moja. Mo¿e chc¹, ¿eby pomóg³ im go odzyskaæ powiedzia³ Bro- dy, a w jego oku znów pojawi³a siê ta charakterystyczna iskra. Jeli ktokolwiek potrafi tego dokonaæ, to w³anie ty. Nie jestem tym zainteresowany odpar³ Indy. Muszê od- pocz¹æ. Jones wyci¹gn¹³ ze swojej skórzanej teczki plik papierów. Oto raport z ekspedycji do Cozan powiedzia³. Ju¿ rano po- krótce poinformowa³ Brodyego o kradzie¿y Kryszta³owej Czasz- ki, jednak starannie unikn¹³ jakiejkolwiek wzmianki na temat kl¹- twy, jaka na niej ci¹¿y³a, a o której powiedzia³ mu Bernabe. Przykro mi, ¿e zakoñczenie tej wyprawy nie jest szczêliwsze. Nawet nie wiem, kim byli ci faceci w samolocie. Nie daje mi spo- koju fakt, ¿e zmarnowa³em pieni¹dze muzeum i niczego nie przy- wioz³em. Brody przyj¹³ przeprosiny z machniêciem rêk¹. Archeologia nie jest nauk¹ cis³¹ przypomnia³ Indyemu delikatnie. Ka¿da wyprawa w nieznane niesie ze sob¹ element ryzyka. Znaleziska, które zdoby³e dla nas wczeniej, znacznie prze- wy¿szaj¹ drobne niepowodzenia. Martwi mnie jedynie, ¿e ty je- ste rozczarowany. Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹. Czasami zastanawiam siê, co te martwe fragmenty skorup i koci naprawdê znacz¹ w obliczu wiata powiedzia³ Indy. Na ziemi jest tylu g³oduj¹cych ludzi. W¹tpiê, czy tê kobietê, która tam sprzedaje jab³ka, w najmniejszym stopniu obchodzi, co wydarzy³o siê tysi¹c lat temu, czy chocia¿by wczoraj. Wczoraj przynajmniej wieci³o s³oñce. Niepokojê siê o ciebie, gdy przybierasz ten filozoficzny ton powiedzia³ Brody. Ka¿dy z nas ma jak¹ rolê do spe³nie- nia. To prawda, ¿e zbyt wielu z nas zajmuje siê w tej chwili nape³- nianiem w³asnych ¿o³¹dków. Ale ty, mój ch³opcze... Rola, jak¹ ty odgrywasz wraz z tymi fragmentami skorup i koci, polega na bo- gaceniu naszych dusz. I kto wie? Mo¿e kiedy odkryjesz jak¹
26 staro¿ytn¹ tajemnicê, która pozwoli nam nape³niæ tak¿e i ¿o- ³¹dki.xxx Marcus pochyli³ siê do przodu. Im wiêcej wiemy na temat przesz³oci, Indy, tym wiêksz¹ czerpiemy z niej naukê. Deszcz zel¿a³, a¿ w koñcu zamieni³ siê w kilka du¿ych kropli, które za³amywa³y wodê w ulicznych ka³u¿ach. Indy wyci¹gn¹³ rêkê i pochwyci³ nieco wody sp³ywaj¹cej ze skraju markizy w bia³o- zielone paski. Przez chwilê trzyma³ deszczówkê w d³oni, po czym zacisn¹³ palce, a woda przeciek³a miêdzy nimi. Co w ciebie wst¹pi³o, Indy? spyta³ Marcus. Nigdy dot¹d nie widzia³em ciê tak zniechêconego. Czy mam ci wyrecytowaæ listê twoich osi¹gniêæ? Nie, Marcus odpar³. Nic mi nie jest, naprawdê. Czy sta³o siê co, o czym mi nie chcesz powiedzieæ? dr¹- ¿y³ Marcus. Zakocha³e siê? Spotka³e cudown¹, indiañsk¹ dziew- czynê, która... Nic z tego odpar³ Indy, rozchmurzaj¹c siê. Jedyna dama, jak¹ spotka³em podczas tej wyprawy, by³a wykonana z kwarcu i dla mnie o kilkaset lat za stara. Dopi³ kawê i spojrza³ w niebo. wiet- nie, ¿e siê spotkalimy, ale teraz lepiej ju¿ pójdê, póki mogê. Ja stawiam kawê powiedzia³ Brody. Dziêki odpar³ Indy. Za wszystko. Nie wybierzesz siê do Nowego Jorku na otwarcie nowej wy- stawy o Ameryce rodkowej? spyta³ Brody. Dobrze by ci to zrobi³o. Jest naprawdê ciekawa, a jak wiesz, najlepsze eksponaty zawdziêcza tobie. Poza tym by³aby to dobra okazja, ¿eby wprowa- dziæ ciê do Klubu Odkrywców. Dziêkujê, ale nie odpar³ Indy. Nawet jeszcze nie rozpa- kowa³em baga¿u. Dopiero co wydosta³em siê z d¿ungli i nie mam zamiaru zag³êbiæ siê w nastêpn¹. Indy na³o¿y³ kapelusz i wsun¹³ sw¹ skórzan¹ teczkê pod pa- chê. Dwaj mê¿czyni ucisnêli sobie d³onie. Pozostanê w kontakcie owiadczy³ Brody. Gdy Indy wy- szed³ z kawiarni, Marcus powiedzia³ sam do siebie: Mój Bo¿e, mam nadziejê, ¿e ta dziewczyna by³a tego warta. Na rogu Indy zatrzyma³ siê, ¿eby kupiæ jab³ko. Zap³aci³ bank- notem jednodolarowym, a gdy kobieta usprawiedliwia³a siê, ¿e nie ma dziewiêædziesiêciu piêciu centów reszty, powiedzia³ jej, ¿eby zatrzyma³a pieni¹dze na co gor¹cego do jedzenia.
27 Wsun¹³ jab³ko do teczki i spojrza³ na nowego forda V-8, który w³anie przeje¿d¿a³ ze piewem opon na mokrym asfalcie. Samochód by³ czarny, a dwaj mê¿czyni siedz¹cy na przednim siedzeniu mieli na sobie ciemne garnitury i krawaty. Trzeci mê¿czyzna, siedz¹cy z ty- ³u, by³ ubrany w mundur. Wed³ug tablicy rejestracyjnej umieszczonej na tylnym b³otniku, samochód stanowi³ w³asnoæ rz¹du. Indy przeszed³ na drug¹ stronê, do bramy Fitza Randolpha. Tê bramê z kutego ¿elaza otwierano jedynie na specjalne okazje, wiêc Indy musia³ przejæ mniej okaza³ym wejciem bocznym, z którego na ogó³ korzystali studenci. Zd¹¿y³ w po³owie pokonaæ dziedzi- niec uniwersytecki i doszed³ w³anie do wielkiego dzia³a, pozosta- ³oci po wojnie o niepodleg³oæ, gdy szare niebo zagrzmia³o i znów zaczê³a siê ulewa. Zanim Indy zd¹¿y³ dojæ do pawilonu McCor- micka, by³ przemoczony do suchej nitki. Znów jeste kompletnie mokry, co, Jones? Gruber stwierdzi³ Indy. Harold Gruber, pal¹cy fajkê mediewista maj¹cy s³aboæ do Ma- chiavellego, by³ zastêpc¹ dziekana Wydzia³u Sztuki i Architektury Uniwersytetu Princeton. Gruber wyj¹³ z k¹cika ust wrzocow¹ fajkê. Pos³uchaj, Jones powiedzia³, wskazuj¹c cybuchem na In- dyego. Naprawdê powiniene sprawiæ sobie parasol. Nic nie t³u- maczy takiej lekkomylnoci. Dziêkujê, Harry powiedzia³ Indy. Harold poprawi³ go Gruber. Indy zacz¹³ wchodziæ po schodach, a w jego mokrych butach przy ka¿dym kroku pluska³a woda. Gruber pod¹¿y³ za nim z dy- mi¹c¹ fajk¹. Cieszê siê, ¿e ciê z³apa³em wymamrota³ wreszcie, umiesz- czaj¹c fajkê ponownie w k¹ciku ust. Przes³uchiwano mnie, a ja- ko zastêpca dziekana uwa¿am, ¿e mam obowi¹zek udzieliæ odpo- wiedzi na zadane mi pytania. Pytania? rzuci³ Indy przez ramiê. Mhm, w³anie tak odpar³ Gruber. Doszli ju¿ na najwy¿sze piêtro. Indy, id¹c do swojego gabinetu na koñcu korytarza, zosta- wia³ za sob¹ rz¹dek mokrych ladów. Wp³ynê³a skarga z konsu- latu brytyjskiego na temat twojej dzia³alnoci w Hondurasie Bry- tyjskim. Uwa¿aj¹, ¿e pogwa³ci³e ich prawo dotycz¹ce staro¿ytnych pomników, odwiedzaj¹c jakie miejsca w g³êbi kraju od strony Gwatemali. Jakby przez kuchenne wejcie.
28 Kuchenne wejcie? zdziwi³ siê Indy. Otworzy³ drzwi pokoju 404E i wlizgn¹³ siê do rodka. Pod drzwiami zebra³a siê sterta korespondencji, schyli³ siê wiêc, by j¹ zgarn¹æ. No i co ty na to? Gruber domaga³ siê odpowiedzi. Z wrzocowej fajki uniós³ siê k³¹b gêstego dymu. By³ to ro- dzaj machorki o szczególnie intensywnym zapachu, od którego In- dyemu zaczê³y piec oczy. Nie przypominam sobie ¿adnego kuchennego wejcia. Indy sta³ i mówi¹c przegl¹da³ korespondencjê. Ale powszechnie wia- domo, ¿e jestem beznadziejny w czytaniu mapy. Muszê napisaæ do swojego gwatemalskiego przewodnika i spytaæ go, gdzie do- k³adnie bylimy. Oczywicie, Harry, up³ynie kilka tygodni, zanim otrzymam odpowied... Indy zamkn¹³ drzwi i przekrêci³ klucz. Harold odezwa³ siê Gruber po drugiej stronie drzwi. Wolê, ¿eby zwracano siê do mnie Harold. Indy powiesi³ ociekaj¹cy kapelusz i p³aszcz na najwy¿szym haku drewnianego wieszaka w k¹cie swego ma³ego gabinetu i po- ³o¿y³ teczkê na biurku. Gabinet by³ zamkniêty od pocz¹tku ferii wielkanocnych i pachnia³o w nim stêchlizn¹, jak w grobowcu. Indy odwróci³ siê, zdj¹³ haczyk zamykaj¹cy okno i na kilka cali uchyli³ dolne skrzyd³o. Wlecia³ powiew wiatru i zaszeleci³y papiery na biurku. Indy delektowa³ siê zapachem przesi¹kniêtego deszczem, wiosennego powietrza. Usiad³ na obrotowym krzele za biurkiem, zdj¹³ mokre kalosze i umieci³ je do góry podeszwami na sycz¹cym grzejniku pod oknem. Pokój by³ zagracony ksi¹¿kami, czasopismami naukowymi i bezsensown¹ mieszanin¹ przedmiotów. Ze szczytu przepe³nionej biblioteczki umiecha³a siê do Indyego ludzka czaszka ze wi¹ty- ni Angkor Wat. Gipsowy odlew kamienia z Rosetty zajmowa³ je- den k¹t za biurkiem, a w drugim trzyma³ wartê prymitywny, drew- niany fetysz z Polinezji. Wszêdzie poniewiera³y siê pude³ka zawieraj¹ce groty strza³ i dzid, kawa³ki ceramiki, ró¿ne skamie- nieliny. Na biurku sta³ telefon, ka³amarz, naczynie ceremonialne z grobowca egipskiego króla i le¿a³a sterta nie przejrzanych jesz- cze prac studentów. Indy na³o¿y³ okulary do czytania. Otworzy³ skórzan¹ torbê i za- cz¹³ szukaæ notatek potrzebnych do porannego wyk³adu. Gdy ich
29 nie znalaz³, przewróci³ zawartoæ górnej szuflady biurka. W³anie przegl¹da³ doln¹ szufladê, gdy rozleg³o siê donone pukanie do drzwi gabinetu. Odejd, Haroldzie odezwa³ siê Indy. Pukanie nie usta³o. Doktor Jones? spyta³ jaki g³os. Indy zamrucza³ co pod nosem. Najpierw spojrza³ na biurko, a nastêpnie zerkn¹³ na pod³ogê pod nim i dopiero podniós³ siê z krzes³a, ¿eby otworzyæ drzwi. Po drugiej stronie czekali trzej mê¿czyni z forda V-8. Dwaj stoj¹cy z przodu byli odziani w ciemne garnitury, natomiast cz³o- wiek widoczny za nimi mia³ na sobie mundur oficera armii. Indiana Jones? Tak odpar³ Indy nerwowo. Przepraszam, ¿e pana niepo... zacz¹³ postawny mê¿czy- zna stoj¹cy z przodu, gdy nagle zauwa¿y³, ¿e Indy klepie siê po kieszeniach w poszukiwaniu zaginionych papierów. Czy co siê sta³o? Co takiego? Och powiedzia³ Indy i umiechn¹³ siê g³upko- wato. Gdzie zawieruszy³em notatki do porannego wyk³adu. Pro- szê mi wybaczyæ moje roztrzepanie. Có¿, to chyba typowe u naukowców stwierdzi³ postawny mê¿czyzna, podejrzanie przygl¹daj¹c siê bawe³nianym skarpetkom Indyego. Czy mo¿emy wejæ? W kopule na szczycie pawilonu Nassau zacz¹³ dzwoniæ dzwon, swym ostrym dwiêkiem wzywaj¹c studentów na zajêcia. Nie mam zbyt wiele czasu oznajmi³ Indy. My równie¿ odpar³ mê¿czyzna. Chodzi o doæ wa¿n¹ sprawê i przyjechalimy a¿ z Waszyngtonu, ¿eby siê z panem zo- baczyæ. Z pewnoci¹ mo¿e nam pan powiêciæ kilka minut. Indy spojrza³ na zegarek. Czemu nie? powiedzia³. Trójka przyby³ych wcisnê³a siê do gabinetu, a Indy pozdejmo- wa³ pude³ka z krzese³, ¿eby mieli gdzie usi¹æ. Nastêpnie wróci³ do biurka i podniós³ s³uchawkê telefonu. W³anie zasz³y nieprzewidziane okolicznoci poinformo- wa³ Penelope Angstrom, sekretarkê wydzia³u. Czy mog³aby pani powiadomiæ o tym studentów, z którymi mam zajêcia o dziewi¹- tej? Tak. Nied³ugo przyjdê. Aha, panno Angstrom? Proszê im po- wiedzieæ, ¿eby powtórzyli materia³ dotycz¹cy Troi. Dziêkujê.
30 Indy od³o¿y³ s³uchawkê. Jestem agent Bieber przedstawi³ siê muskularny mê¿czy- zna, wyci¹gaj¹c d³oñ. Mój partner nazywa siê Yartz. Pracujemy dla FBI. To nasz konsultant, major John M. Manly. Indy ucisn¹³ rêce wszystkim trzem. Yartz by³ szczup³ym mê¿- czyzn¹ o przyjemnym wygl¹dzie. Manly, starszy ni¿ pozostali dwaj, mia³ wyranie zarysowan¹ szczêkê i br¹zowe oczy. Znam pañskie osi¹gniêcia, majorze powiedzia³ Indy. Du¿e wra¿enie wywar³a na mnie pañska krytyka rozwi¹zania Newbolda w Speculum. Ale proszê mi wyjaniæ, jeli pan mo¿e, jak to siê sta³o, ¿e najlepszy w kraju specjalista od Chaucera znalaz³ siê w wy- wiadzie wojskowym. Manly umiechn¹³ siê. Mam talent do krzy¿ówek odpar³ Manly. Zosta³em zwer- bowany przez korpus kryptograficzny tu¿ przed tym, zanim Ame- ryka przyst¹pi³a do Wielkiej Wojny i wci¹¿ wiadczê im drobne us³ugi, maj¹c nadziejê, ¿e unikniemy nastêpnej. Mia³em okazjê poznaæ pañskiego ojca, Henryego Jonesa, gdy pracowa³em przed wojn¹ na Uniwersytecie Chicago. Uczy³ wtedy tutaj, w Princeton. Jak siê staruszek miewa? Nie widzia³em siê z tat¹ od lat. Bieber zapali³ lucky strikea i podsun¹³ paczkê Indyemu. Nie palê odpar³ Indy. Bieber wzruszy³ ramionami, zdejmuj¹c z dolnej wargi okruch tytoniu. Poda³ papierosy Yartzowi. Pozwólcie, panowie, ¿e oszczêdzê wam nieco czasu ode- zwa³ siê Indy, zdejmuj¹c okulary. Mój przyjaciel, Marcus Bro- dy, poinformowa³ mnie, ¿e mam panów oczekiwaæ. Obawiam siê, ¿e nie bêdê móg³ wam pomóc w sprawie manuskryptu Voynicha, poniewa¿ przestêpstwa nie wchodz¹ w zakres moich zaintereso- wañ. Specjalizujê siê w tym, co widzicie tutaj dooko³a; w wy- grzebywaniu przedmiotów z ziemi. Waszym ekspertem jest pro- fesor Manly. Nie spieszmy siê tak powiedzia³ Bieber, umiechaj¹c siê zza chmury niebieskiego dymu. Wyj¹³ z kieszeni o³ówek i tani notes. Chcielibymy zacz¹æ od pana, doktorze Jones. Czy mo¿e pan wyt³umaczyæ nam swoje zainteresowanie okultyzmem? S³ucham? S³ysza³em, ¿e lubi pan grzebaæ w najciemniejszych zak¹t- kach archeologii. Czarownice, czarna magia, nawet ofiary z ludzi.
31 Uchodzi pan za kogo w rodzaju eksperta. Normalnej osobie mo- g³oby siê to wydawaæ nieco... niezdrowe. Indy rozemia³ siê. Sprawa jest naprawdê doæ prosta. Magia by³a czym zwy- czajnym w kulturach antycznych. Stanowi³a codzienn¹ czêæ ich wiata. Ona okrela³a, kiedy maj¹ polowaæ, kiedy siaæ, a kiedy wznosiæ miasta. Jakiekolwiek powa¿ne badania nad tymi kultura- mi wymagaj¹ zrozumienia tych wierzeñ... co nie znaczy, ¿e je prak- tykujê. Bieber chrz¹kn¹³. A co pan powie na temat pana powi¹zañ z tym muzeum w No- wym Jorku? spyta³. Jak s³ysza³em, by³y ró¿ne skargi z powodu pañskich tajemniczych wykopalisk archeologicznych. Doniesiono nam, ¿e pañskiego zachowania nie mo¿na stawiaæ za przyk³ad. Kon- sulat brytyjski a¿ siê trzêsie ze z³oci z powodu pana ostatniej eska- pady. Rozmawia³ pan z Gruberem, tak? spyta³ Indy. Przypuæmy, ¿e jest to co, co powinnimy sprawdziæ po- wiedzia³ Bieber. Popió³ jego papierosa sta³ siê niebezpiecznie d³u- gi, wiêc strz¹sn¹³ go do ceremonialnego naczynia stoj¹cego na biur- ku Indyego. Indy skrzywi³ siê i star³ popió³. Proszê korzystaæ z popielniczki, która stoi na pó³ce za pa- nem warkn¹³ a nie z tego obiektu, który liczy trzy tysi¹ce lat. Przepraszam wymamrota³ Bieber. Przepraszam za brak taktu ze strony mojego towarzysza odezwa³ siê Yartz z szerokim umiechem. Czêsto u¿ywa buldo- ¿era, gdy wystarczy ³opata ogrodowa. Zmierzamy do tego, dokto- rze Jones, ¿e agencja by³aby sk³onna przymkn¹æ oko na... jak by to powiedzieæ... niektóre z pana dawnych wykroczeñ, jeli pomo¿e nam pan w sprawie Voynicha. Dlaczego ja? spyta³ Indy. Z powodu pañskiej reputacji stwierdzi³ Yartz. Uwa¿amy, ¿e pañskie niekonwencjonalne metody dzia³ania mog¹ okazaæ siê skuteczne. Nie tyle zale¿y nam na rozwik³aniu sprawy przestêp- stwa, co za wszelk¹ cenê chcemy odzyskaæ manuskrypt. Za wszelk¹ cenê? spyta³ Indy. To nie ma sensu. Niby dla- czego rz¹d jest tak wielce zainteresowany odzyskaniem starego, nie daj¹cego siê odczytaæ manuskryptu? Agenci milczeli.