Dla kochanej Sam oraz jej najukochańszego Tatusia, Johna.
Oby w kręgu naszej miłoci zawsze czuła się bezpieczna i szczęliwa.
d.s.
Danielle Steel
Dom Thurstonów
Przełożył z angielskiego Aleksander Glondys
Wydawnictwo " Ksišżnica'
Tytuł oryginału Thurston House
Opracowanie graficzne Marek J. Piwko
(c) 1983 by Benitreto Productions, Inc
For the Polish edition (c) by Wydawnictwo "Ksišżnica", Katowice 1995
ISBN 83-7132-355-7
Wydawnictwo "Ksišżnica" 8p. z o.o. Katowice 1998 Wydanie drugie (dodruk)
Skład i łamanie:
Z.U. "Studio P", Katowice
Druk i oprawa:
Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
DOM THURSTONÓW
Kto sypiał w tym domu
Przede mnš?
Czyj był ten pokój?
Lub tamten?
Czy zmienił je upływ czasu?
Dla ilu kobiet domowym ogniskiem,
Dla ilu dzieci miejscem zabawy
Były te ciany? Czy wypełniały go radoć,
Marzenia gwar, Czy też miejscem był smutnym, Opuszczonym i cichym, Z
pustymi łóżkami,
Pokojami, w których nikt nigdy nie mieszkał? A może jak człowiek
złakniony był serca, Lecz przepełniały go rozpacz i ból? Czy ktoœ w nim
tańczył? Czy kto w nim piewał? Czy na posiłki wzywał dwięk dzwonka, A
pies, kot i mysz zgodnie w nim żyły? Czy jak ja teraz Stał w tym miejscu
kto, Czyjš twarz, imię i gesty Znam niby własne, Kto przeżywał radocii
smutki W tym przytulnym miłym wnętrzu? Czy znali mnie dawni mieszkańcy
Albo ja ich?
Czuję ich obecnoć,
Wiem o ich Izach i uœmiechach
I wszystkich kocham goršco.
Ten dom powstał dla nich,
Był ongi nowy, inny niż teraz,
Wcale się jednak nie zmienił.
Był, jest i będzie.
Musi być,
Bo teraz należy do mnie.
Księga pierwsza
JEREMIASZ ARBUCKLE THURSTON
ROZDZIAŁ I
Słońce kryło się powoli za wzgórzami obramowujšc promieniami pięknš bujnš
zieleń Napa Valley. Jeremiasz obserwował na niebie pomarańczowe goršce
smugi, za którymi snuła się blado-fioletowa mgiełka, lecz mylami błšdził
o tysišce mil stšd. Był wysokim, trzymajšcym się prosto mężczyznš o
szerokich ramionach i ciepłym umiechu. Miał czterdzieci trzy lata i we
włosach więcej pasemek o barwie soli niż pieprzu, lecz w jego dłoniach
nadal drzemała taka sama siła jak w czasach, gdy jako mały chłopiec
pracował w kopalni ojca; lub jak w roku 1860, gdy kupował w Napa Valley
teren pod swojš pierwszš kopalnię. Sam wtedy oznaczył go słupkami, sam
też od witu do zmierzchu harował na nim ramię w ramię z robotnikami, aż
wreszcie natrafił na rtęć - jako pierwszy w okolicy.
Miał wtedy zaledwie siedemnacie lat, ale mimo że dopiero co wyrósł z lat
chłopięcych, swój czas i myli powięcał tylko jednemu- górnictwu.
Odziedziczył to z pewnociš po ojcu, który przyjechał tu ze Wschodu w
roku 1850 i dla którego marzenie o złocie na Zachodzie stało się wkrótce
rzeczywistociš: natrafił na żyłę złota i już w szeć miesięcy po
przyjedzie miał pełne kieszenie tego kruszcu. Natychmiast posłał po żonę
i syna, doczekał się jednak tylko Jeremiasza - jego matka zmarła w
drodze. Przez następne dziesięć lat pracowali razem wydobywajšc złoto, a
z chwilš gdy jego złoża zaczęły się wyczerpywać, również srebro. Kiedy
Richard Jeremiasz zmarł, zostawił dziewiętnastoletniemu wówczas synowi
fortunę, o jakiej mało kto mógł marzyć. I tak oto Jeremiasz Thurston stał
się jednym z najbogatszych ludzi w Kalifornii.
Niczego to jednak nie zmieniło w jego życiu: nadal pracował razem z
górnikami, nadal też inwestował w nowe kopalnie oraz w ziemię, co stało
się jego nowš pasjš. Jego pracownicy twierdzili, że czegokolwiek dotknšł,
zamieniało się w złoto. I nie było w tym
DANIELLE STEEL
wiele przesady - wystarczyło spojrzeć, jak rozrastały się jego kopalnie
rtęci i winnice. Te pierwsze założył, jak tylko złoża srebra zaczęły się
kończyć, a wykonał to sprytne posunięcie tak szybko, że zanim ktokolwiek
się zorientował, on realizował już pierwsze zamówienia. Niedługo póŸniej
założył na swoich terenach winnice, z których produkował delikatne wino
cieszšce się ogromnym powodzeniem.
Jego największš miłociš była ziemia. Uwielbiał rozgrzebywać palcami
żyznš bršzowš glebę, a potem z lubociš trzymać jej grudki w zamkniętej
dłoni; kochał jej ciepło, szorstkoć i wszystko, co się z niš wišzało.
Jak daleko sięgał wzrokiem, widział wzgórza i drzewa - harmonijnš dolinę,
rozpocierajšcš się przed nim dywanem bujnej zieleni. Darzył szacunkiem
wszelkie płody ziemi: jabłka, orzechy, winogrona, ale także kruszce. Napa
znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek innego. Spędził w dolinie
trzydzieci pięć lat swojego życia wród cišgle tych samych łagodnie
pofalowanych wzgórz. Czuł się czšstkš tej ziemi, było to jedyne miejsce
na wiecie, gdzie chciał pozostać na zawsze. Gdziekolwiek wyjeżdżał - a
czasami zapuszczał się daleko - zawsze chciał wracać właœnie tu, do Napa
Valley, i jak teraz stojšc nieruchomo, przyglšdać się zachodowi słońca za
wzgórzami. Miał nadzieję, że kiedy umrze, tu właœnie zostanie pochowany.
Słońce nabrało aksamitnego pomarańczowego blasku, on jednakże nadal
mylami był daleko. Dzień wczeniej otrzymał niezmiernie korzystnš
propozycję sprzedaży prawie tysišca baryłek rtęci pewnemu konsorcjum z
Atlanty, ale z jakiegoœ powodu, którego nie potrafił sobie wytłumaczyć,
doznawał mieszanych uczuć. Oferta sama w sobie była niezmiernie intratna,
proponujšce jš konsorcjum zostało dokładnie sprawdzone przez jego bank, z
równowagi natomiast wyprowadził go ton listu z Atlanty, który sugerował,
że piszšcy, Orville Beauchamp, jest osobnikiem niezwykle aroganckim,
gwałtownym i zarozumiałym, takich za Jeremiasz unikał jak ognia. Doszedł
jednak do wniosku, że interes jest interesem i niemšdrze by było zwracać
uwagę na takie drobiazgi jak styl pisemnych ofert. Mimo to nie opuszczało
go jakieœ dziwne przeczucie.
- Jeremiaszu! - zawołał kto niecierpliwie i Jeremiasz umiechnšł się.
Hanna pracowała u niego prawie dwadzieœcia lat, czyli od czasu gdy
straciła męża, on za młodziutkš narzeczonš, którš zabrała epidemia
grypy. Pewnego dnia Hanna pojawiła się u niego w kopalni w czarnej
żałobnej sukni, stuknęła parasolkš o podłogę i oznajmiła:
- Twój dom woła o pomstę do nieba, Jeremiaszu Thurston!
DOM THURSTONÓW
Spojrzał na niš zdumiony, zastanawiajšc się, kim u licha może być. W
końcu okazało się, że jest ciotkš jego byłego pracownika, w którego
imieniu przychodzi prosić o ponowne przyjęcie do kopalni. Ale o co jej
chodziło z tym domem?
W roku 1852 ojciec Jeremiasza zbudował chatkę na skraju swej posiadłoœci.
Po œmierci ojca Jeremiasz postanowił tam pozostać, choć jego posiadłoœci
bez przerwy się rozrastały i wszędzie miał daleko. Gdy dobił dwudziestego
pištego roku życia, pomylał, że może już czas rozglšdnšć się za żonš.
Chciał mieć dzieci, a także kogoœ, do kogo z radociš wracałby wieczorem
po pracy i z kim mógłby dzielić swój łaskawy los. Ponieważ nie miał
talentu do wydawania pieniędzy, kusiła go myl, by znaleć sobie
pomocnika do tego, kogo, kogo mógłby trochę porozpieszczać - jakšœ
œlicznš dziewczynę z łagodnymi oczyma i delikatnymi dłońmi, twarzš, w
którš wpatrywałby się rozkochanym wzrokiem, i ciałem, które ogrzewałoby
go w nocy. Po jakim czasie udało mu się przez znajomych znaleć takš
słodkš pannę. Dwa miesišce póniej poprosił o jej rękę i zaczšł budować
dla niej dom. Przeznaczył dla niego miejsce porodku swoich ziem, skšd na
wszystkie strony roztaczał się niczym nie przysłonięty widok. Dom miał
stać pod czterema potężnymi drzewami, których korony układały się w
przepiękny naturalny łuk majšcy w upalne lata ocieniać obejcie. Wyglšdał
jak prawdziwy pałac - tak przynajmniej sšdzili miejscowi. Miał trzy
kondygnacje: na parterze mieciły się dwa urocze saloniki, wyłożona
drewnem jadalnia, duża, ale przytulna kuchnia z piecem tak wielkim, że
Jeremiasz zmieœciłby się w nim stojšc; na pierwszym piętrze była maleńka
œliczna bawialnia, amfilada pokojów mieszkalnych, oszklony salonik dla
młodej żony; na drugim piętrze znajdowało się szeć sypialni, które, jak
miał nadzieję, wkrótce zapełni jego liczna rodzina. Zbudował ich tyle, bo
chciał uniknšć przebudowywania domu w miarę przychodzenia na œwiat
dzieci. Jego narzeczona, Jennie, była domem zachwycona; cieszyło jš
wszystko, od strzelistych okien z przyciemnionymi szybami po ogromny
fortepian, na którym miała grać umilajšc mu wieczory.
Tak się jednak nie stało. Powaliła jš epidemia grypy, która zaatakowała
miasteczko jesieniš roku 1868, i po trzech dniach zmagania się z chorobš
Jennie zmarła. Po raz pierwszy w życiu Jeremiasz poczuł, że opuciło go
szczęcie. Opłakiwał narzeczonš jak matka utracone dziecko. Miała ledwie
siedemnacie lat i byłaby dlań doskonalš żonš. Przez jaki czas snuł się
po pustym domu jak widmo, potem w odruchu rozpaczy pozamykał go na
wszystkie spusty i przeniósł się do zbudowanej przez ojca chatki. Ale że
i to nie przyniosło mu ukojenia, na wiosnę roku 1869
DANIELLB STEEL
postanowił - ze względów praktycznych - wrócić do domu, który miał
dzielić z Jennie. Jennie... Z trudem znosił przebywanie w przeznaczonych
dla niej pokojach, nie potrafił się oprzeć myœli o tym, jak inaczej
mogłoby wyglšdać jego życie, gdyby ona, ta jedna, jedyna, była tu wraz z
nim. Z poczštku często odwiedzał jej rodziców, lecz niebawem odkrył, że u
nich jego ból staje się poprzez ich rozpacz jeszcze dotkliwszy, nie mógł
też znieć głodnego spojrzenia, jakim obdarzała go starsza, mniej
atrakcyjna siostra Jennie. W końcu pozamykał nie używane pomieszczenia na
dole, a do pozostałych, na pierwszym i drugim piętrze, wchodził bardzo
rzadko albo wręcz wcale. Wkrótce zajmowane przez niego pokoje na parterze
zaczęły się coraz bardziej upodabniać do pomieszczeń starej chatki
wzniesionej przez ojca. Jeden z saloników przerobił na sypialnię, a
umeblowaniem reszty pokojów nie zawracał sobie głowy; w zapomnienie
poszedł też fortepian, na którym nikt nie grał od czasu, gdy jego
klawiszy dotykała delikatna dłoń Jennie.
Jadał w ogromnej kuchni, gdzie zapraszał czasami na posiłki swych
pracowników, gdy przychodzili w sprawach zawodowych. Lubił to,
przyjemnoć sprawiała mu myl, że czujš się u niego dobrze. W jego
zachowaniu nie było ani krzty zarozumialstwa czy dystansu. Zbyt dobrze
pamiętał swojš przeszłoć: mieszkanie w okrutnie biednej chatynce na
Wschodzie, gdzie przez całš zimę dygotali z zimna i z lękiem zadawali
sobie pytanie, czy wystarczy im jedzenia; włóczęgę na Zachód zakurzonymi
szlakami przez Góry Skaliste; wreszcie kopalnie, w których harował obok
ojca. Był bardzo bogaty, to prawda, ale tylko i wyłšcznie za sprawš
ciężkiej pracy, własnej i ojca, takiej samej, jakš wykonywali teraz jego
pracownicy, dlaczego więc miałby się wywyższać? Niczego nie zapomniał i
nie chciał zapomnieć z tamtego trudnego życia.
Podobnie jak nigdy nie zapomniał i nie chciał zapomnieć Jennie... Mijał
rok za rokiem, lecz ani razu nie ogarnęła go pokusa, by znowu rozejrzeć
się za żonš. Obojętnie jak atrakcyjna była nowo poznana dziewczyna, nigdy
nie miała w sobie tyle uroku, tyle radoci co Jennie. Mimo upływu lat w
uszach nadal brzmiał mu jej miech czy okrzyki zachwytu, jakimi witała
coraz widoczniej postępujšce prace przy budowie ich domu. Domu, który w
jego planach miał być czym na kształt pomnika ich miłoci, a stał się
rodzajem mauzoleum przypominajšcego boleœnie o odejœciu Jennie.
Stan budynku przestał go zupełnie obchodzić. Nie zauważał ani łuszczšcej
się farby, ani przeciekajšcego dachu nad nie zamieszkanymi pokojami.
Gotujšc używał wszystkich po kolei
12
DOM THURSTONÓW
naczyń, które mył dopiero wtedy, gdy nie mógł znaleć już żadnego
czystego. Znajomi pokpiwali sobie czasem z mego dobrodusznie, że bez
kobiety jego siedziba wkrótce zamieni się w chlew. I wtedy to właœnie
pojawiła się Hanna.
- Spójrz tylko, chłopcze, na ten dom! - Z niesmakiem popatrzyła na niego,
gdy sterroryzowany przywiózł jš z kopalni, by rozglšdnęła się po swym
nowym gospodarstwie. Ale nie mógł postšpić inaczej, był zbyt
zdezorientowany tak nagłym pojawieniem się energicznej kobiety w jego
życiu, ona za zbyt zdecydowana na podjęcie pracy u niego. Uległ też
argumentom, ze Hanna po mierci męża nie ma się czym zajšć, co jš
denerwuje, a Jeremiasz rozpaczliwie potrzebuje jej pomocy. Tak
przynajmniej twierdziła. - Co to w ogóle jest? Kto tu mieszka?
Prosię!?
Jeremiasz zmieszał się nieco, dostrzegłszy na jej twarzy niekłamanš
odrazę, lecz natychmiast poweselał. Przez prawie dwadzieœcia lat nikt mu
nie matkował, a teraz, gdy miał lat dwadziecia szeć, taka perspektywa
zaczęła go bawić.
Następnego dnia Hanna wzięła się ostro do pracy i kiedy wrócił wieczorem,
dom aż lnił od czystoci. Jednakże ten widok zamiast go ucieszyć,
podziałał nań tak stresujšce, że aby choć trochę poczuć się jak u siebie,
porozrzucał gdzie się dało dokumenty, popiołem z cygara zabrudził dywan i
rzekomo niechcšcy przewrócił kieliszek z winem. W rezultacie następnego
dnia pokój bardziej przypominał jego dawne miejsce zamieszkania. Hanna
nie posiadała się z oburzenia.
- Przykuję cię łańcuchami do studni, jeżeli natychmiast nie zmienisz
zachowania, chłopcze! I w tej chwili wyjmij to piekielne cygaro z ust!
Cały popiół spada ci na ubranie! - Nie czekajšc, aż jš posłucha, wyrwała
mu cygaro i z rozmachem wrzuciła do kieliszka z resztkš wina z
poprzedniej nocy. Jeremiasz aż otwarł usta ze
zdumienia.
Lecz trafiła kosa na kamień. On codziennie wytrwale produkował nowe
pokłady popiołu i brudu, ona zaœ równie wytrwale z pokładami tymi
walczyła. Co było jednak najdziwniejsze, obydwoje doskonale się tym
bawili: Hanna od lat nie czuła się tak potrzebna, a Jeremiasz - kochany.
Gdy nadeszło pierwsze wspólne Boże Narodzenie, byli już nierozłšczni.
Hanna przychodziła do pracy codziennie i nawet słyszeć nie chciała o
wzięciu
wolnego dnia.
- Chyba oszalałeœ! - z furiš reagowała na jego sugestie. - Masz pojęcie,
jak by tu wyglšdało po dniu mojej nieobecnoœci? O, nie, drogi panie, nie
pozbędziesz się mnie ani na dzień, ani na godzinę. Zrozumiano?
i3
DANIELLE STEEL
Była dla niego opryskliwa i szorstka, ale Jeremiasz wiedział, że to tylko
pozory. Kiedy skończy! się okres walki podjazdowej, z coraz większš
przyjemnociš wracał do domu, gdzie zawsze czekał na niego goršcy
posiłek, czysta pociel, a cały dom, wraz z nie używanymi pokojami,
utrzymywany był w nienagannym porzšdku. Nigdy też nie usłyszał od niej
złego słowa, gdy zapraszał do siebie pracowników dla omówienia nowych
planów czy choćby po to tylko, by napić się z nimi wina z własnych
winnic, nawet jeli się spili i popucili cugli językom. Jeremiasz
dokuczał jej pokpiwajšc z jej powięcenia, lecz w gruncie rzeczy kochał
jš bardziej niż kogokolwiek przedtem... Prócz Jennie oczywiœcie. Przez
długi czas Hanna nie poruszała kontrowersyjnego tematu, była na to bowiem
zbyt mšdra, ale kiedy Jeremiasz dobiegał trzydziestki, zaczęła go nękać
pytaniami o plany założę' niš rodziny.
- Jestem na to za stary, Hanno, a poza tym nikt tak nie gotuje jak ty -
zbywał jš żartobliwie.
- Bzdura! - oburzała się i nie było w tym nic z udawania czy
przekomarzania się. Niczego tak bardzo nie pragnęła jak tego, by
Jeremiasz znalazł sobie żonę, kobietę, którš mógłby kochać i która
urodziłaby mu synów. On jednak nawet o tym nie mylał. Odczuwał zabobonny
strach, że gdyby znowu zaczęło mu na kim zależeć, to okrutny los
dowiódłby swojej siły jak w wypadku Jennie. wiadomie więc nie dopuszczał
takich myli do siebie, nie chciał rozbudzać w sobie nadziei, nie chciał
ryzykować w chwili, gdy w jego duszy ledwie zdšżyła się zablinić rana po
stracie Jennie.
- A jak umrzesz? - próbowała Hanna z innej beczki. - Co wtedy? Komu to
wszystko zostawisz?
- Komu? Ależ oczywiœcie tobie, Hanno - żartował, ona jednak nie dawała
się zbyć.
- Potrzebujesz żony... i dzieci - nalegała, lecz na próżno. Jeremiasz nie
odczuwał najmniejszej ochoty, żeby co zmieniać w swoim życiu. Tak było
mu dobrze: miał największe kopalnie W całym stanie, ziemię, którš kochał,
winnice dajšce wytchnienie i Hannę dbajšcš o porzšdek w jego domu; miał
też dobre kontakty ze swoimi pracownikami, w San Francisco zaœ
przyjaciół, których odwiedzał od czasu do czasu. A gdy i tego było mu za
mało i szukał ekscytujšcej odmiany, jechał na Wschód lub nawet do Europy.
Nie potrzebował niczego i nikogo więcej, a już na pewno nie żony.
Kobiety - tak, przynajmniej raz w tygodniu. Z umiechem pomylał o Mary
Ellen. Jutro, jak zwykle w sobotę, znów jš odwiedzi zaraz po pracy. W
południe pozamyka wszystko i popę-
14
DOM THURSTONÓW
dzi konno do Calistogi, a dokładnie do pewnego milutkiego małego domku z
hutawkš w ogródku. Jeszcze kilka lat wczeniej przejmował się, że kto
może go zobaczyć, z czasem jednak spotkania z Mary Ellen przestały być
sekretem, a ona uodporniła
się na plotki sšsiadów.
Zaraz po przyjedzie Jeremiasz wycišgał się zwykle na fotelu
przed kominkiem i z lubociš wpatrywał się w miedziane włosy Mary Ellen
lub siadywał razem z niš na ogrodowej hutawce za domem, skšd spoglšdali
na majestatyczny wišz zasłonięty częœ"
ciowo żywopłotem. Wtedy jš obejmował i...
- Jeremiaszu! - wyrwał go z rozmylań głos Hanny. Słońce zdšżyło się już
skryć za wzgórzami i w powietrzu pojawił się wieczorny chłód. - Do licha,
chłopcze! Nie słyszysz, jak cię
wołam?
Jeremiasz się umiechnšł. Mimo że na karku miał czterdzieœci
lat z okładem, nadal traktowała go jak pięcioletniego smarkacza.
- Przepraszam, mylałem o czym...- A raczej o kim, dodał w duchu i
spojrzał na zasuszonš twarz staruszki z żartobliwym błyskiem w oku.
- A to ciekawe! Bo cały kłopot w tym, że raczej nigdy nie
mylisz, nigdy nie słuchasz i nie słyszysz...
- Może głuchnę na staroć? Nigdy ci to nie przyszło do
głowy? W moim wieku...
- Może rzeczywiœcie - fuknęła z ogniem w oczach. Była
gderliwa i za to jš kochał. W cišgu przeżytych wspólnie lat nie raz
zaszła mu za skórę, co wychodziło mu tylko na dobre. Po częci stanowiło
to o jej uroku, po częci za wpływało na łšczšcš ich specyficznš wię.
Tym razem jednak nie miała ochoty na żarty. Dostrzegł wyraz troski na jej
twarzy. - W kopalniach Harte'a
majš jakie kłopoty. Słyszałe?
Jeremiasz ze zmarszczonymi brwiami pokręcił głowš.
- Co się stało? Pożar? - Ze względu na rodzaj pracy pożary były zawsze
ich największš zmorš. Przypadkowo zaprószony ogień mógł stać się
przyczynš katastrofy pocišgajšcej za sobš mnóstwo ofiar. Jeremiasz miał
nadzieję, że nie o to chodziło.
- Nie. Wyglšda na epidemię grypy albo jakiegoœ innego paskudztwa. W
każdym razie nie do opanowania. - Ciężko jej przychodziło mówienie przy
nim o grypie, bo bała się obudzić wspomnienia o Jennie; tym bardziej że
nie powiedziała jeszcze wszystkiego... - John Harte stracił dzi żonę
i... i córeczkę... - Zamilkła na chwilę. - A ponoć jego synka też dopadło
i może nie przetrzymać nocy... - Jeremiasz odwrócił zmienionš bólem
twarz. Zapalił bezmylnie cygaro i nieruchomym wzrokiem wpatrzył się w
ciemnoć nocy. Hanna zmusiła się, by mówić dalej:
i5
DANIELLE STEEL
- Trzeba było zamknšć kopalnie. - W Napa Valley kopalnie Harte'a
ustępowały wielkociš tylko kopalniom Jeremiasza.
- To straszne... - odezwał się po chwili pogrubiałym ze wzruszenia
głosem. - Żona, dzieci...
- W cišgu tygodnia stracili już siedmiu ludzi, a zachorowało dalszych
trzydziestu - dodała cicho Hanna.
Jeremiasz schował twarz w dłoniach. Wyglšdało to na epidemię podobnš do
tej, która zabrała Jennie. Epidemię, której nikt nie mógł powstrzymać, z
którš nikt nie potrafił sobie poradzić. Dosłownie nikt. Gdy umierała
Jennie, Jeremiasz był razem z jej ojcem. Siedzieli pogršżeni w głuchej
ciszy, a na piętrze Jennie z minuty na minutę przegrywała walkę o życie.
Patrzyli na siebie otępiali, zrozpaczeni swojš bezsilnociš i niemocš.
Jeremiasz czuł, jak na samo wspomnienie o tym zamiera w nim serce. A gdy
jeszcze pomylał o umierajšcych dzieciach...
Mimo że nie przepadał za Johnem Harte'em, żywił dla niego szczery podziw.
Harte w trudzie i znoju zbudował swoje kopalnie, co nie było łatwe
zważywszy na konkurencję Thurstona, który poczštki miał o wiele
łatwiejsze. Harte zaczynał cztery lata wczeœniej, jako
dwudziestodwulatek, i zmuszał siebie i swoich ludzi do niewyobrażalnej
harówki. Nie grzeszył uprzejmociš, a od górników, którzy przeszli od
niego do Thurstona, można się było dowiedzieć, że jest popędliwy i skory
do bójki, ma niewyparzony język.
Serce miał natomiast ze szczerego złota, był uczciwy oraz prostolinijny i
za to Thurston go szanował. Odwiedził jego kopalnie raz czy dwa i chcšc
nie chcšc natychmiast dostrzegł słabe punkty, które mogły grozić
katastrofš, lecz Harte nie życzył sobie żadnych rad. Do wszystkiego
chciał dojć własnymi siłami i Jeremiasz podwiadomie odgadywał, że mu
się to uda. Harte lepiej się czuł w roli jego konkurenta niż znajomego i
zachowywał w stosunku do niego dystans, co Jeremiasz respektował. "Niech
pan nie ma złudzeń, panie Thurston, mawiał, nie jestem pana przyjacielem
i nigdy nim nie będę. Przeciwnie, chcę doprowadzić do upadku pańskie
kopalnie i zrobię to bez uciekania się do jakichœ sztuczek. A jeœli mi
się to uda, to za rok lub dwa będzie pan musiał zamknšć kopalnie na
głucho i wszyscy stšd aż po Nowy Jork będš handlować tylko ze mnš."
Jeremiasz umiechnšł się na te buńczuczne słowa, bo po pierwsze nic nie
wskazywało na to, że ustšpi pola młodemu rywalowi, a po drugie na rynku
było doć miejsca dla obu. Jednakże Harte nie chciał tego dostrzec, był
uprzejmy, kiedy się spotykali, ale ani na jotę nie chciał zmienić punktu
widzenia. Jego kopalnie nawiedziły już dwa pożary i jedno zalanie, toteż
kiedy pod wpływem impulsu, chcšc jako pomóc
16
DOM THURSTONÓW
chłopcu, Jeremiasz zaproponował mu wsparcie finansowe. W odpowiedzi
usłyszał, że jeœli Thurston nie opuœci terenu kopalni Harte'a, zanim ten
policzy do dziesięciu, to mu rozkwasi twarz.
Lecz to, że byli konkurentami, nie miało teraz żadnego znaczenia -
Thurston w mylach łšczył się z nim w bólu jak z najlepszym przyjacielem
i przeklinał okrutny los, okrutniejszy nawet niż ten, którego sam
dowiadczył. Spozierał na Hannę nie wiedzšc, co ma zrobić. Nagle się
jednak zdecydował i ruszył do stajni po konia. Hanna nie była zaskoczona
- Jeremiasz po prostu taki był. Miał w sercu miejsce dla każdego, nie
wykluczajšc Johna Harte'a, choćby ten był nie wiadomo jak impulsywny i
ostry
w słowach.
- Nie czekaj z kolacjš. Wracaj do siebie i odpocznij trochę
- poprosił przerzucajšc nogę przez siodło, aczkolwiek wiedział, że na
próżno: kiedy wróci, Hanna i tak będzie na nogach, choćby
miała czekać całš noc.
- Pilnuj swojego zakichanego nosa, panie Jeremiaszu Thurston - odparła i
pod wpływem nagłej myli dodała: - Poczekaj.
Wpadła do kuchni, zawinęła w serwetę kilka kawałków pieczonego kurczaka,
trochę owoców i ciasta, wybiegła na zewnštrz i wręczyła zawiništko
Jeremiaszowi. Wrzucił je do torby
przy siodle i zmusił się do uœmiechu.
- Jeżeli to twoje wyroby, to będš jeszcze ofiary zatrucia. Zbywajšc ten
docinek milczeniem, powiedziała z troskš:
- Przynajmniej ty coœ z tego uszczknij i nie jedz ani nie pij niczego
stamtšd. Postaraj się też nie zbliżać do chorych,
- Dobrze, mateczko.
Pożegnawszy się z niš, nawrócił konia i pogršżony w niewesołych myœlach
znikł w aksamitnej ciemnoci nocy galopujšc przez
wzgórza.
Już po dwudziestu minutach dotarł na obrzeża terenów
Harte'a i ze zdumieniem zobaczył, ile tu się zmieniło od czasu jego
ostatniej bytnoci przed kilkoma miesišcami - John Harte najwyraŸniej
dobrze prosperował. Teraz wszakże wyranie było widać, że co jest nie
tak. Nad zabudowaniami wisiała złowroga cisza, pomiędzy domkami nie
widział żywej duszy, lecz wszystkie były jasno oœwietlone, a szczególnie
jeden, największy, na wzgórzu. Wszędzie paliło się wiatło, przed werandš
za stała grupa górników czekajšcych na swojš kolej, by złożyć
kondolencje pracodawcy. Jeremiasz zsiadł z konia, przywišzał go do drzewa
i z torbš wyposażonš przez Hannę stanšł na końcu kolejki. Niemal
natychmiast go dostrzeżono i przez grupę przebiegł szmer szeptów:
"Thurston... Thurston". Uciskiem dłoni zdšżył przywitać się z tymi,
których znał, gdy nagle na ganku pojawił się John
2 Dom Thurstonów 17
DANIELLE STEEL
Harte z twarzš stężałš z bólu. Nikt nie potrafił ukryć współczucia.
Spojrzał na stojšcych i skinieniem głowy podziękował wszystkim z osobna.
Zobaczywszy Jeremiasza, znieruchomiał na moment, Thurston za podszedł do
niego z wycišgniętš rękš. Co w jego wzroku powiedziało Harte'owi, że nie
jest to ze strony starszego odeń mężczyzny czczy gest.
- Bardzo mi przykro z powodu żony i córeczki, John... Ja... - nie
wiedział, jak to powiedzieć, w końcu się zdecydował: - Ja też kiedyœ
straciłem kogoœ bardzo mi bliskiego... podczas podobnej epidemii, w
szećdziesištym ósmym...
Wypowied Jeremiasza była doć nieskładna, ale Johnowi wystarczył jej
sens, by wiedzieć, że Thurston rozumie jego ból. Podniósł głowę, w oczach
miał łzy. Był bardzo przystojnym mężczyznš, a wzrostem prawie dorównywał
Jeremiaszowi. Miał kruczoczarne włosy, oczy o barwie węgla i potężne,
lecz kształtne dłonie. W pewnym sensie obaj byli dziwnie podobni do
siebie mimo różnicy prawie dwudziestu lat.
- Dziękuję, że pan przyszedł... - odezwał się głucho i nie starajšc się
kryć wzruszenia, pozwolił, by po policzkach stoczyły mu się dwie samotne
łzy. Ich widok rozbudził w sercu Jeremiasza echo dawnego bólu.
- Czy mógłbym jakoœ pomóc? - spytał cicho i przypomniał sobie
przywieziony prowiant.
Ale Harte nie dosłyszał pytania. Utkwił wzrok w oczach Jeremiasza.
- Straciłem dzi siedmiu ludzi... i Matyldę... i Jane - głos mu się
załamał. - A Barnaby... - Nie był w stanie dokończyć. Ponownie spojrzał
na Johna. - Lekarz powiedział, że nie przeżyje nocy. Trzech moich ludzi
straciło żony... pięcioro dzieci... Nie powinien pan był tu przyjeżdżać -
zakończył innym głosem, jakby budzšc się ze snu. Uwiadomił sobie nagle
ryzyko, na jakie narażał się Jeremiasz.
- Już przez co takiego kiedy przechodziłem- Thurston wzruszył
ramionami - i wiem, jak potrzebna jest pomoc w takich chwilach. - Teraz
dopiero zauważył bladoć na twarzy młodszego mężczyzny. Podejrzewał, że
to raczej z powodu bólu niż tej przeklętej choroby. - Chyba przydałoby
się panu coœ mocniejszego. - Wyjšł z torby srebrnš buteleczkę i podał jš
Johnowi.
Ten zawahał się, potem wzišł jš do ręki wskazujšc jednoczeœnie ruchem
głowy drzwi.
- Może wejdzie pan do œrodka - zaproponował trochę niezdecydowanie, nie
chcšc narażać gocia na możliwoć zarażenia się. Jeremiasz skinšł głowš i
weszli do salonu.
18
l
DOM THURSTONÓW
- Oczywicie. Przywiozłem też trochę jedzenia, jeżeli będzie
pan w stanie co przełknšć.
John rzucił mu spojrzenie pełne zarówno zdumienia, jak i wzruszenia. Mimo
tragicznej sytuacji pamiętał, że kiedy ostatnim razem Jeremiasz
zaofiarował mu pomoc, nieomal wyrzucił go za drzwi. Teraz jednak było
inaczej. Dotknęło go nieszczęcie gorsze niż pożar czy powód. Usiadł
ciężko na wyciełanej zielonym aksamitem kanapie, pocišgnšł spory łyk z
butelki i oddał jš Jeremiaszowi, patrzšc na niego niewidzšcym wzrokiem.
- Nie mogę uwierzyć, że odeszli... Zeszłej nocy... - przełknšł linę,
starajšc się opanować łkanie - ...zeszłej nocy Jane mimo goršczki zbiegła
na dół, żeby pocałować mnie na dobranoc, a... a dziœ rano Matylda
powiedziała mi... powiedziała... - Nie potrafił dłużej powstrzymać potoku
łez. Jeremiasz, też ledwie panujšc nad wzruszeniem, położył dłonie na
ramionach młodszego mężczyzny, pozwalajšc mu się wypłakać. Nie mógł nic
innego zrobić, jak tylko być przy nim, nie zostawiać go samego. - Jak mam
dalej bez nich żyć? Jak?... Matylda... i moja maleńka, i... jeœli jeszcze
Barnaby... Thurston, ja umrę! Nie potrafię bez
nich żyć...
Jeremiasz modlił się w duchu, by choroba nie zabrała syna
Johna, lecz wiedział, że nadzieje były nikłe. Gdy czekał przed gankiem,
słyszał, że chłopak jest już bardzo chory. Mimo to
spojrzał na Johna stanowczo.
- Jest pan jeszcze bardzo młody, John, ma pan długie życie przed sobš i
choć wiem, że teraz zabrzmi to okropnie, może się pan jeszcze ożenić i
mieć dzieci. W tej chwili jest to na pewno najgorsze doœwiadczenie pana
życia, ale będzie pan żył dalej, musi pan... I tak włanie będzie. -
Ponownie podał mu buteleczkę. John napił się i potrzšsnšł głowš, a z jego
oczu znów
polały się łzy.
Mijała prawie godzina ich czuwania, gdy nagle na schodach
prowadzšcych z sypialni pojawił się lekarz. Na jego widok Harte poderwał
się na równe nogi, jak gdyby zobaczył ducha.
- Barnaby?...
- Woła pana. - Stary lekarz nie był w stanie wykrztusić nic więcej, lecz
za odpowied wystarczył wyraz jego twarzy. John
popędził na górę do syna.
Na nieme pytanie Jeremiasza lekarz potrzšsnšł tylko głowš. W tejże chwili
z góry dobiegł ich nagle przeraliwy okrzyk rozpaczy. Wiedzieli już, że
œmierć nie oszczędziła również syna Johna. Jeremiasz powoli wspišł się po
schodach i delikatnie otwarł drzwi do sypialni małego. John klęczał tulšc
synka w ramionach, nie rozumiejšc jeszcze, nie uwiadamiajšc sobie w
pełni,
19
DANIELLE STEEL
że w cišgu zaledwie dwóch krótkich dni stracił całš rodzinę. Thurston
łagodnie odebrał mu dziecko, położył je na łóżku i zamknšł mu powieki, a
potem wyprowadził z pokoju Johna, który poruszajšc się jak we œnie, ze
szlochem powtarzał imię syna. Na dole Jeremiasz wmusił w niego spory łyk
alkoholu, po czym ułożył trzęsšcego się jak w febrze chłopaka na kanapie,
otulił kocami i czuwał przy nim do rana, kiedy zastšpili go brat Johna i
jego przyjaciele. Wtedy Jeremiasz dosiadł konia i powoli ruszył do domu
pełen bolesnego współczucia dla młodego górnika. Harte był dokładnie w
tym samym wieku co on, gdy zmarła Jennie. Z niepokojem zastanawiał się,
jak ta okrutna strata na niego podziała, lecz z tego, co o nim wiedział,
Harte był z natury twardy.
Gdy zsiadał z konia przed domem, patrzšc, jak poranne słońce coraz wyżej
wspina się na niebo, nad wzgórza, które tak bardzo kochał, rozmylał nad
okrutnym losem z takš beztroskš żonglujšcym żywotem i mierciš, nad
szybkociš, z jakš odbierane nam sš najsłodsze dary życia.
Wszedł do rodka i nie budzšc pišcej na kuchennym krzeœle Hanny
skierował się do nigdy nie używanego salonu. Usiadł tam przy fortepianie,
który dawno temu kupił dla pewnej przeœlicznej dziewczyny o rozeœmianych
oczach, z wijšcymi się zabawnie lokami. Rozmylał, jak by to było, gdyby
się z niš ożenił, ile by mieli dzieci, jak by im się ułożyło życie. Po
raz pierwszy od niepamiętnych czasów pozwolił mylom kršżyć wokół tych
pytań, dumał też o dzieciach Johna majšc nadzieję, że chłopak jako się
otrzšnie i powtórnie ożeni. Bo potrzebował tego, choćby długo nie chciał
nawet o tym słyszeć, potrzebował żony i dzieci, by zastšpiły w jego sercu
tych, których utracił.
Pragnšł tego dla Johna, choć on postšpił inaczej. Po osiemnastu latach
samotnego życia było za póno, żeby cokolwiek zmieniać. Ale też nie miał
na to ochoty - jak dotšd. Bo gdy teraz wpatrywał się w pożółkłe klawisze,
zastanawiał się, czy nie powinien był zrobić tego, czego życzył Johnowi.
Czy nie powinien był poszukać sobie żony i mieć z niš tuzin dzieci, które
napełniłyby wrzawš jego pusty dom? Może i tak, lecz przecież jak dotšd
nie udało mu się spotkać kobiety, która potrafiłaby zawładnšć jego sercem
i podobałaby mu się na tyle, by zaproponował jej małżeństwo. A wobec tego
nie było sensu marzyć o dzieciach. Mimo to na samš myœl o takiej
możliwoci poczuł w sercu ukłucie żalu. Mieć dzieci to takie cudowne!
Synka, córeczkę... Zaraz jednak przypomniał sobie o tragedii Johna
Harte'a i poczuł, że co, co przed chwilš zaczęło się w nim otwierać,
ponownie się zasklepia. Nie, nie zniósłby następnej straty, aż nadto
wystarczyło
20
DOM THURSTONÓW
mu odejœcie Jennie. Jest dobrze, jak jest, niczego innego mu nie trzeba.
Tylko czy na pewno?
- No i jak tam było?
Wzdrygnšł się na głos Hanny, która niepostrzeżenie weszła do pokoju.
Przestał przebierać bezmylnie palcami po klawiaturze i podniósł głowę.
Na jego twarzy widać było lady znużenia i przygnębienie. Miał za sobš
długš, pełnš smutku noc.
- John stracił również synka - odparł pozornie beznamiętnie, lecz
przypomniawszy sobie, jak zamykał małemu oczy i wyprowadzał Harte'a z
sypialni, nieomal poczuł dreszcz.
Hanna powoli zaczęła kręcić głowš, jakby próbujšc nie dopucić do siebie
tej wiadomoci, i w końcu wybuchnęła płaczem. Jeremiasz podszedł do niej
powoli, objšł jš i wyprowadził z salonu.
- Wracaj do domu i przepij się trochę - powiedział, bo nic
innego nie przychodziło mu do głowy. Jego zasób słów pocieszenia został
ostatniej nocy zupełnie wyczerpany. Pocišgajšc nosem pokiwała głowš i
otarła łzy.
- Ty też powiniene to zrobić - poradziła, choć wiedziała,
że i tak nie posłucha. - Dobrze?
- Mam trochę pracy.
- Jest sobota.
- Ale papiery na moim biurku nic o tym nie wiedzš.
- Umiechnšł się z trudem. Nie było sensu, by kładł się teraz, bo był
przekonany, że nawiedzałyby go wizje twarzy Barnaby'ego i opłakujšcego go
ojca. - Ale postaram się nie siedzieć długo.
W to akurat wierzyła. Była sobota, co oznaczało, że po pracy jak zwykle
pojedzie do Calistogi na spotkanie z Mary Ellen, chociaż nie była pewna,
czy po nocnych wydarzeniach będzie miał
na to ochotę.
Nalał sobie kawy z grzejšcego się na piecu garnka i popatrzył
na wiernš przyjaciółkę. Po ostatniej nocy miał w głowie gonitwę
myœli.
- Powiedziałem mu, że powinien się znów ożenić i mieć
dzieci. Czy miałem rację?
- Tak. I ty też powiniene był to zrobić. Osiemnacie lat
temu.
- Włanie o tym mylałem siedzšc przy fortepianie.- Wyjrzał za okno na
wzgórza, napawajšc się widokiem, który lubił tak bardzo, że nie pozwolił
Hannie zawiesić nigdzie firanek.
- Nie jest jeszcze za póŸno - zauważyła ze smutkiem, a jej głos zabrzmiał
nagle bardzo staro. Zrobiło jej się żal Jeremiasza. Był samotny, nawet
jeli o tym nie wiedział. Miała nadzieję, że John Harte nie wybierze
podobnego losu, bo kłóciło jej się to
21
DANIELLE STEEL
z wyobrażeniem o naturalnym porzšdku rzeczy. Sama nigdy nie miała dzieci,
ale nie za sprawš wyboru, tylko przeznaczenia. - Nadal jeste doć miody
na ożenek, Jeremiaszu. Mimo zmęczenia rozemiał się.
- Oj, za stary, stanowczo za stary. A poza tym... - zmarszczył w
zamyleniu brwi i zaglšdnšł jej w oczy. Myleli o tym samym.- Wiesz, że
właœciwie nie mam nikogo, i to od lat. Oprócz Mary Ellen oczywiœcie, ale
na polubienie jej jako nie mógłbym się zdecydować- wyznał, mimo iż
Hanna domylała się tego. Ta straszna noc sprawiła, że miał ochotę
porozmawiać, a ona jako jego przyjaciółka doskonale to rozumiała.
- Dlaczego nigdy nie chciałe się z niš ożenić? - Zawsze jš to
zastanawiało, choć intuicyjnie wyczuwała, że zna powód.
- To nie ten typ kobiety, Hanno. I to nie w sensie negatywnym. A poza tym
trzeba ci wiedzieć, że na poczštku naszej znajomoci odrzuciła moje
oœwiadczyny. - Umiechnšł się, widzšc zdumienie kobiety. - Chciała być
wolna - umiechnšł się ponownie - małe niezależne stworzonko. Bała się
też, że zaniedba dzieci, i wreszcie, jak się domylam, obawiała się
gadania, że wychodzi za mnie przez wzglšd na to, co mam, że mnie
wykorzystuje. - Westchnšł. - Zapłatš było to, że nazwano jš dziwkš. Co za
ironia... - Zapalił cygaro i usadowił się wygodniej na krzeœle. - Ale
najmieszniejsze, że nic jej to nie obchodziło. Zawsze powtarzała, że
póki ona zna całš prawdę, to znaczy, że jest uczciwš kobietš, zwišzanš
tylko ze mnš, jedynym mężczyznš w jej życiu, w nosie ma gadanie ludzi.
Poprosiłem jš o rękę w okresie, kiedy te cholerne baby z Calistogi
czepiały się jej najbardziej... Inna sprawa, że o nakręcanie tych plotek
zawsze podejrzewałem jej matkę, która w ten sposób chciała na mnie
wymusić lub. Tak czy inaczej Mary Ellen kazała mi się wynosić do diabła,
twierdzšc, że jeszcze nie jest tak le, by gęganie starych mioteł
popchnęło jš do lubu. Chociaż mylę, że odmówiła mi również dlatego, że
w tamtym czasie była jeszcze doć mocno zakochana w swoim zapijaczonym
mężu. Odszedł od niej już dwa lata wczeœniej, ale ze sposobu, w jaki o
nim mówiła, odnosiłem wrażenie, że cišgle miała nadzieję na jego powrót.
Cieszę się, że tego nie zrobił. Bardzo mi z niš dobrze.
Jej także było z nim dobrze. Urzšdził jej dom i pomagał w wyposażeniu
dzieci, jeli tylko po długiej walce udawało mu się przekonać jš do
przyjęcia pomocy. Byli ze sobš już siedem lat, jej mšż nie żył od ponad
dwóch. Ich spotkania stały się niezmiennym rytuałem. W sobotę po pracy
jedził do niej i zostawał na noc, a dziećmi opiekowała się jej matka.
Przestali też troszczyć się o ukrywanie ich zwišzku - nie było sensu
bawić się w sekrety,
22
DOM THURSTONÓW
skoro i tak każdy w miasteczku wiedział, że jest dziewczynš Jeremiasza
Thurstona. A raczej "dziwkš Thurstona", jak nazywano jš kiedyœ, od czasu
bowiem gdy Thurston osobicie zajšł się jednym czy dwoma typkami z
niewyparzonš gębš, nikt się na to
więcej nie ważył.
Jeremiasza takie opinie nie dziwiły - Mary Ellen była typem kobiety,
której inne przedstawicielki jej płci zazdrociły i nie lubiły: licznš
dziewczynš o miedzianorudych włosach, długich nogach i pełnych piersiach.
Nie przesadzała z nadmiernš długociš sukni i nie miała nic przeciwko
pożšdliwym spojrzeniom kowbojów, gdy wchodzšc na krawężnik podcišgała
nieco za wysoko spódnice. Pierwszy raz właœnie taki widok przycišgnšł
uwagę także Thurstona, a póniej, kiedy zobaczył jš bez ubrania, okazała
się tak liczna, jak sobie wyobrażał, tak liczna, że bardzo szybko
wrócił po więcej i nie chciał się z niš rozstawać. Z zachwytem odkrył, że
Mary Ellen ma dobre i tkliwe serce, jest uczciwa i lubi sprawiać radoć
innym. Swoje dzieci kochała ponad wszystko i chętnie by im nieba
przychyliła. Imała się różnych zajęć: pracowała jako kelnerka, tancerka
oraz pokojówka w hotelu przy zdrojowisku i nawet kiedy już była na stałe
z Thurstonem, nie chciała tego zmieniać, twierdzšc, że musi zachować
niezależnoć.
Jeremiasz kilkakrotnie mylał o zakończeniu ich zwišzku, choćby ze
względu na dobre imię dziewczyny, lecz tyle w niej było ciepła i
czułoci, że nie potrafił. Wypełniła w jego sercu uczuciowš pustkę, nie
mówišc już o tym, że nie potrafił opanować cišgłej chęci powrotu do jej
łóżka. Na poczštku ich znajomoci jedził do Calistogi kilka razy w
tygodniu, ale tak częste spotkania były doć skomplikowane ze względu na
dzieci, toteż w końcu pierwszego roku ustalili, że będš się widywać tylko
w soboty. Trudno mu było uwierzyć, że ich zwišzek trwa już siedem lat - z
upływu czasu zdawał sobie sprawę właciwie tylko wtedy, gdy widział, jak
dorastajš jej dzieci. Mary Ellen miała teraz trzydzieœci dwa lata i nadal
była niezmiernie atrakcyjna, mimo to nie potrafił sobie wyobrazić
małżeństwa z niš. Może było to spowodowane pierwszym wrażeniem na
poczštku znajomoci, kiedy wydawała mu się nieco zbyt swobodna i
bezceremonialna, podkrelajšca swojš wolnoć i niezależnoć. Szanował to
jednak, nie mówišc już o tym, że uwielbiał jej szczeroć, otwartoć,
odwagę i czułoć. Nigdy nie przejmowała się plotkami na temat ich
zwišzku, choć Jeremiasz wiedział, iż czasami przechodziła ciężkie chwile.
- A teraz ożeniłby się z niš? Jeremiasz nie był zaskoczony pytaniem
Hanny, bo sam się nad
tym zastanawiał.
23
DANIELLE STEEL
- Nie wiem. - Z westchnieniem spojrzał na sędziwš przyjaciółkę. -
Naprawdę chyba jestem za stary na takie myli. Nie uważasz?
- Zdecydowanie nie. Przeciwnie, mylę, że powiniene się nad tym poważnie
zastanowić, nim będzie za póŸno, Jeremiaszu Thurston - odparła Hanna,
choć i jš opadały wštpliwoci. Nie była przekonana, czy to rzeczywicie
odpowiednia kobieta dla Jeremiasza, aczkolwiek nie okazujšc tego po
sobie, bardzo jš lubiła. Znała od urodzenia Mary Ellen, która jak na jej
gust była zbyt "nowoczesna", a czasami "durnowata". No bo kto to widział,
żeby tak otwarcie przyznawać się do nie zalegalizowanego zwišzku z
mężczyznš? Ale wiedziała też, że jest dobrš dziewczynš, i gdy się jš
poznało lepiej, nie sposób było jej nie polubić. Tyle że miała już
trzydzieci dwa lata, Jeremiaszowi za potrzeba było młodej żony, która
by mu urodziła dzieci. A to w wypadku jego kochanki było niemożliwe, bo
miała już trójkę i przy porodzie ostatniego omal nie przeniosła się na
tamten wiat. Chęć urodzenia choćby jeszcze jednego dziecka byłaby z jej
strony czystym szaleństwem, o czym zresztš sama Mary dobrze wiedziała.
- Jedno ci tylko powiem, Jeremiaszu: zanim umrę, chciałabym zobaczyć w
tym domu dziecko.
- Ja też, moja droga przyjaciółko - umiechnšł się smutno
- ale nie sšdzę, żeby którekolwiek z nas tego doczekało.
- Jeli nadal będziesz uparty jak osioł, to na pewno nie. Ręczę, że
gdybyœ tylko się rozejrzał, wnet znalazłby odpowiedniš pannę.
Jeremiaszowi przypomniała się Jennie i potrzšsnšł głowš.
- Jestem za stary dla młodej dziewczyny. Mam prawie czterdzieœci cztery
lata.
- A gadasz, jakby miał dziewięćdziesišt - prychnęła z niesmakiem.
Thurston rozemiał się przejeżdżajšc dłoniš po nie ogolonym policzku.
- Czasami na tyle się czuję i na tyle wyglšdam. To cud, że Mary Ellen nie
zamyka się na cztery spusty widzšc, jak nadjeżdżam.
- Powinna była to zrobić już dawno temu. Wiesz, co o tym sšdzę. -
Jeremiasz wiedział, lecz nic nie mogłoby powstrzymać Hanny przed
wygłoszeniem kolejnej opinii: - Oboje popełnilicie głupstwo wišżšc się
ze sobš, a teraz oboje za to płacicie.
Po raz pierwszy Hanna w taki sposób wyraziła się o ich zwišzku i
Jeremiasza mocno to zaintrygowało.
- Oboje?
- A tak. Jej omal nie wywieziono na taczkach z miasta, a ty byłe niš tak
zalepiony, że przez te wszystkie lata straciłe okazję
24
DOM THURSTONÓW
na spotkanie dziewczyny, która mogłaby dać ci dzieci. A teraz to
nawet z niš się możesz żenić.
- Przy najbliższej okazji przekażę jej twojš opinię - odparł żartobliwie.
Hanna chrzšknęła z dezaprobatš i nastroszona zaczęła zbierać się do
wyjcia. Jeremiasz chciał wzišć kšpiel i ogolić się przed wyjciem,
marzył też o jeszcze jednej filiżance kawy. Ta koszmarna noc nie przeszła
bez œladu. - A propos, John był bardzo wdzięczny za przysłane przez
ciebie jedzenie. Ale dopiero dzi rano zdołałem go zmusić, żeby co
przełknšł.
- A udało mu się choć trochę przespać? - spytała.
- W takim stanie?
Hanna pokiwała głowš. - Tobie pewnie też nie.
- Jako przeżyję. Odepię dzisiaj. '
Hanna odwróciła się i przystanšwszy w progu, dodała ze
złoœliwym uœmiechem:
- To chyba nie najlepiej œwiadczy o Mary Ellen, co?
Jeremiasz parsknšł miechem i zamknšł za niš drzwi.
ROZDZIAŁ II
W sobotę w kopalni panowała głucha cisza, co Jeremiasz przyjšł z
zadowoleniem. Wszystko trwało w bezruchu, nie było słychać żadnych
głosów, przeraliwych gwizdków czy huczenia płomieni w piecach. Dwóch
strażników popijało kawę bronišc się przed chłodem marcowego poranka.
Jeremiasz zsiadł ze swego konia imieniem Big Joe i przywišzawszy go tam
gdzie zwykle, wszedł do biura. Papiery, nad którymi miał pracować, już
czekały na niego: kontrakty na produkowanš przez nich rtęć oraz plany
czterech domków dla nowych pracowników. Tereny kopalniane Thurstona, na
których stało siedem większych domów dla kilkunastu samotnych mężczyzn, a
za nimi domki dla rodzin, zaczynały przypominać małe miasteczko.
Przebywanie rodzin górników na terenie kopalni nie było dla niego
najwygodniej-szym rozwišzaniem, ale rozumiał, że chcš być razem, dlatego
już doć dawno pozwolił na to, czym zaskarbił sobie ich wielkš
wdzięcznoć.
Kopalnie wcišż się rozwijały, tak samo jak produkcja. Z zadowoleniem
przeglšdał kontrakty leżšce na biurku, zwłaszcza zamówienie Orville'a
Beauchampa z Atlanty na dziewięćset baryłek rtęci, opiewajšce na sumę
około pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Jeremiasz oceniał, że tš ilociš
rtęci klient będzie w stanie
25
DANIELLE STEEL
zaspokoić potrzeby rynkowe prawie całego Południa. Z treœci umowy
wnioskował, że ma doczynienia ze zdolnym biznesmenem reprezentujšcym
grupę poważnych przedsiębiorców. Transakcja była na tyle ważna, że
Jeremiasz chciał wszystkiego sam dopilnować i dlatego włanie zdecydował
się na wyjazd do Atlanty.
W południe zerknšł na zegarek, wstał i przecišgnšł się. Wprawdzie miał
jeszcze nieco do zrobienia, ale po koszmarach poprzedniej nocy był
zupełnie wykończony i marzył tylko o zobaczeniu się z Mary Ellen - dziœ
bardziej niż zwykle potrzebował poczucia komfortu i ciepła, jakie mu
zawsze dawała. Przez cały poranek co chwila nachodziła go myœl o Johnie
Harcie i jego tragedii i to go tak rozbijało emocjonalnie, że jak
najprędzej chciał się znaleć u kochanki. Zamknšł biuro i wsiadł na
konia.
- Dzień dobry, panie Thurston. - Jeden ze strażników pomachał do niego
rękš. Jeremiasz spojrzał ku niemu i za jego plecami, dalej na wzgórzu
dojrzał przy domach gromadkę bawišcych się dzieci. Automatycznie pomylał
o epidemii, modlšc się w duchu, aby ich nie dosięgła.
- Dzień dobry, Tom. - W trzech kopalniach należšcych do niego pracowało
już około pięciuset ludzi, lecz nadal nie miał kłopotów z zapamiętaniem
imion większoci z nich. Znacznš częć czasu spędzał w pierwszej kopalni,
kopalni "Thurston", pozostałe za odwiedzał regularnie, choć wiedział, że
sš pod opiekš sprawnych nadzorców. Przy najmniejszej jednak oznace, że
co dzieje się nie tak, pojawiał się natychmiast na miejscu i w miarę
potrzeby zostawał nawet przez kilka dni, jak choćby w razie wypadku czy
zalewania co roku zimš chodników.
- Wyglšda, że idzie na wiosnę.
- Tak, rzeczywiœcie - umiechnšł się Jeremiasz. O niczym tak nie marzył
jak o zmianie pory roku. Przez ostatnie dwa miesišce lało jak z cebra i
walka z powodziami wyzuła wszystkich z sił. W pierwszej kopalni stracili
jednego człowieka, w drugiej siedmiu, w trzeciej trzech. Przeszli srogš
zimę, lecz teraz nie było po niej ani ladu: słońce wieciło wesoło i
zdšżajšc do Calistogi Szlakiem Silverada Jeremiasz czuł jego ciepłe
promienie na plecach. Stęskniony za Mary Ellen, popędził starego konia i
ostatnie pięć mil przejechał galopem czujšc, jak wiatr rozwiewa mu włosy
i brodę.
Głównš ulicš Calistogi przechadzały się grupki dam, ukryte przed słońcem
pod koronkowymi umbrelkami. Łatwo było rozpoznać wœród nich kuracjuszki z
San Francisco przyjeżdżajšce tu do goršcych ródeł: ich modne stroje
wyranie kontrastowały z mniej wykwintnymi ubiorami mieszkanek miasta,
turniury
26
DOM THURSTONÓW
sukien były większe, pióra na kapeluszach bujniejsze, a deseń jedwabiów
żywszy. Widzšc je, Jeremiasz zawsze się umiechał, one za natychmiast
ożywiały się na widok tego postawnego, dumnego z wyglšdu mężczyzny o
ciemnych włosach, tak mocno kontrastujšcych z białš maciš jego ogiera.
Kiedy szczególnie dopisywał mu humor, unosił kapelusz i uprzejmie kłaniał
im się z wysokoci konia, a w oczach mu się zapalały żartobliwe iskierki.
W tłumie spacerowiczek zauważył tego dnia wyjštkowo pięknš kobietę o
rudawych włosach, w sukni o barwie leœnej zieleni, i jeszcze bardziej
popędził konia - jej typ urody przypomniał mu po raz kolejny, do kogo tu
przyjechał. Po kilku minutach znajdował się już przed małym, schludnym
domkiem Mary Ellen na Trzeciej Ulicy, w mniej atrakcyjnej częœci miasta.
Zapach siarki pochodzšcy ze zdrojowiska był tu mocniejszy, ale Mary Ellen
już dawno się do niego przyzwyczaiła, Jeremiasz zresztš także. Teraz
jednak, jak zawsze kiedy popiesznie wbiegał po schodach prowadzšcych do
jej domku, nie obchodziło go ani zdrojowisko, ani siarka, ani nawet
własne kopalnie. Wiedział, że będzie już na niego czekała, i z bijšcym
sercem bez ceremonii otworzył drzwi. Cokolwiek czuł w stosunku do Mary
Ellen, jedno było pewne: ilekroć byli razem, miała nad nim tę samš
magicznš moc co na poczštku ich znajomoci. Jego oddech stawał się
płytszy i opanowywało go pożšdanie, jakiego nigdy nie czul wobec żadnej
poznanej wczeniej czy póniej kobiety. Wystarczyło jednak, że się od
niej oddalił, a uczucie to mijało. I może właœnie owe chwiejne emocje
zwišzane z dziewczynš nie pozwalały mu myleć
o niej jako o kandydatce na żonę.
- Mary Ellen? - Otworzył drzwi do niewielkiego saloniku we frontowej
częci domu, gdzie niekiedy czekała na niego w sobotnie popołudnia. Rano
zostawiała dzieci u matki, potem wracała do siebie, brała kšpiel,
zakręcała loki i wkładała dla Jeremiasza najelegantsze stroje. Ich
spotkania nadal otoczone były aurš wiecznego miodowego miesišca -
spotykali się tylko raz na tydzień, a czasami, gdy w kopalniach co się
stało lub gdy Jeremiasz wyjeżdżał, nawet rzadziej.
Mary Ellen nienawidziła takich sytuacji, pragnęła bowiem jego obecnoœci
tak bardzo, że ledwie zdšżyli się pożegnać, już za nim tęskniła, każdego
dnia, każdej samotnej nocy. Zastanawiała się, jak mogła z biegiem lat tak
się od niego uzależnić. Nie dawała jednak tego po sobie poznać i
Jeremiasz niczego się nie domylał. W obecnoci Mary Ellen był zbyt
oszołomiony, by dostrzec cokolwiek innego prócz jej niesamowitej
fizycznej atrakcyjnoœci, a już na pewno nie potrafił wtedy zauważyć
czego tak ulotnego i subtelnego jak malejšca niezależnoć kochanki.
Uwielbiał się
27
z niš spotykać, lubił poczucie wygody w jej domu, lecz sam nigdy nie
zaprosił Mary Ellen do St. Helena, co poczštkowo napełniało jej matkę
podejrzeniami, że na pewno jest żonaty, a gdy się okazało, że nie,
zaczęła marudzić córce i namawiać jš, by zażšdała lubu. Widzšc jednak,
że to nie skutkuje, machnęła rękš - no bo czy po siedmiu latach cokolwiek
mogło się jeszcze zmienić? Tak więc bez sarkania opiekowała się dziećmi,
z których najstarsze, dziewczynka, miała już czternaœcie lat, prawie tyle
samo co Mary Ellen, kiedy wychodziła za mšż; jej brat był o dwa lata
młodszy, a druga dziewczynka o pięć. Wszystkie dzieci bardzo lubiły
Jeremiasza, zwłaszcza młodsza z dziewczynek, ale były za mšdre, żeby się
dzielić swymi emocjami z babciš.
- Mary Ellen? - zawołał ponownie Jeremiasz. Było czym niezwykłym, że nie
czekała na niego na dole, więc zaczšł powoli wspinać się po schodach na
górę, gdzie znajdowały się trzy maleńkie sypialnie: jedna dla niej, druga
dla córek, a trzecia dla syna, wszystkie razem mniejsze niż którykolwiek
z pokoi w domu Jeremiasza. Jednakże już dawno przestał czuć z tego powodu
wyrzuty sumienia. Mary Ellen miała ten szczególny rodzaj dumy, który
nakazywał jej utrzymywanie siebie i dzieci z własnej pracy, a wielkoć
domku z pewnociš nie była dla niej dopustem bożym. Przeciwnie, lubiła
go, była z nim zwišzana, dbała o jego przytulnoć i bez wštpienia nie
zamieniłaby go na takie głuche gmaszysko jak dom Thurstona. Zresztš
Jeremiasz też czuł się u niej lepiej niż u siebie. Dom w St. Helena na
zawsze pozostał taki sam jak wtedy, gdy go zbudował - wielki i bez życia.
Nie korzystał z większoci pomieszczeń, przeznaczył je bowiem dla dzieci,
by miały przestrzeń do zabawy; w tym domu miał panować nieustanny œmiech
i harmider, co wraz ze mierciš narzeczonej okazało się nieziszczalnym
marzeniem. Tutaj przeciwnie: wszystko w domku Mary Ellen wskazywało na
to, że jest zamieszkany, że kto o niego dba i go używa, czasami aż nadto
- na niegdy różowych cianach widniały lady brudnych paluszków od tak
dawna, że nikt ich już nawet nie zauważał, stały się wręcz częciš
"wystroju" wnętrza.
Wszedł ciężkim krokiem na górę i gdy stukał do drzwi sypialni Mary Ellen,
wydawało mu się, że w powietrzu unosi się zapach róż. Zza drzwi usłyszał
przytłumiony znajomy głos nucšcy jakš melodię. A więc jednak była...
Przez jednš okropnš chwilę bał się, że dziœ, gdy tak bardzo jej
potrzebował, po raz pierwszy od siedmiu lat nie zastanie jej w domu.
Zastukał jeszcze raz, czujšc się jak niepewny siebie sztubak przed
pierwszš randkš.
- Mary Ellen? - Tym razem jego glos był delikatny i czuły jak pieszczota.
28
- ChodŸ, chodŸ - usłyszał z radociš. - Jestem w...
- Chciała powiedzieć "w sypialni", lecz nie zdšżyła, gdyż nie czekajšc
ani chwili dłużej, otwarł drzwi.
Kiedy wszedł. Mary Ellen odniosła wrażenie, jakby ramiona kochanka
wypełniły cały pokój, a jego obecnoć zatrzymała jej krew w żyłach. Stała
przy łóżku, jej kremowa karnacja miała tę samš barwę co stojšce obok
róże, włosy mieniły się wszystkimi barwami miedzi w sšczšcych się przez
okno promieniach słońca. Włanie nakładała koronkowš suknię na również
koronkowy gorset, przetykany różowymi wstšżkami biegnšcymi do pan-talonów
zawišzanych pod kolanami. Jeremiasza uderzyło, że wyglšda jak młodziutka
dziewczyna. Widać dostrzegła jego pełne zachwytu spojrzenie, bo
zarumieniona po czubki uszu odwróciła głowę szarpišc się z sukniš, która
zatrzymała się gdzie na ramionach. Zazwyczaj była gotowa, gdy
przyjeżdżał, lecz tym razem zmitrężyła trochę więcej czasu w ogrodzie
œcinajšc róże, by udekorować nimi sypialnię.
- Jestem już prawie... tylko... och, do licha... nie mogę!
- Kiedy tak zmagała się z niesfornymi koronkami, wyglšdała jak uosobienie
niewinnoci i bezbronnoci i pod wpływem impulsu Jeremiasz podszedł do
niej, chcšc jej pomóc. Lecz gdy tylko dotknšł sukni, ręce przestały mu
być posłuszne i zamiast opucić jš w dół, zaczęły cišgnšć do góry.
Delikatnie przesunšł koronkowš szatkę przez delikatnš szyję i jedwabiste
włosy, i następnie nie patrzšc rzucił jš na łóżko i przywarł wargami do
ust Mary Ellen, tulšc jš mocno do siebie.
Przy każdym spotkaniu stwierdzał zmieszany, że jest jej tak samo
spragniony jak za pierwszym razem przed siedmioma laty, gdy ledwie
hamował ochotę, by wpić się palcami w jej ciało, gdy z upojeniem wdychał
różany zapach jej włosów. Wszystko, co się z niš wišzało, było jakby
przepojone tym zapachem i czyniło z niej nierealnš "wróżkę róż", aż
czasem musiał sobie nakazywać, że ma patrzeć na niš jak na zwykłš
kobietę. Ale i ona przenosiła się przy nim w jakš innš rzeczywistoć;
zapominała o dzieciach, pracy, codziennych zmaganiach z życiem;
zapominała o wszystkim, gdy co tydzień od tylu lat leżała w jego
ramionach i wpatrywała się w ukochane oczy. Nigdy się nie domylił, jak
bardzo Mary Ellen go kocha, nigdy też by mu o tym nie powiedziała z
obawy, że gotów się spłoszyć. Znała go tak dobrze jak samš siebie.
Wiedziała, jak przywišzany jest do swojej samotnoœci i wolnoœci, ile
szczęœcia daje mu niczym nie ograniczona praca, winnice i kopalnie. Nie
potrzebował powszednioci rodzinnego życia z tš samš kobietš u boku
każdego dnia i z trojgiem nie swoich dzieci. Był na to zbyt niezależny i
zbyt pochłonięty pracš w rozrastajšcym się
29
DANIELLE STEEL
coraz bardziej kopalnianym imperium. Ale za to włanie, że był sobš,
szanowała go i kochała. Tak bardzo, że nie chciała go prosić o to, czego
sam z własnej woli jej nie dawał, i musiała się zadowolić tym, co miała:
jednš nocš w tygodniu mijajšcš w goršczkowym zapamiętaniu. Zdšżyła się z
tym pogodzić i zastanawiała się nawet, czy nie dlatego ich zwišzek trwa
tak długo, że cotygodniowa rozłška nieustannie podsyca ich namiętnoć,
która być może prędko by wygasła, gdyby byli ze sobš na co dzień. Czasami
tylko zadawała sobie w mylach pytanie, czy sprawy wzięłyby inny obrót,
gdyby miała z nim dziecko, mimo że było to niemożliwe - po ostatnim
porodzie lekarz ostrzegł jš, że już sama myl o następnej cišży jest dla
niej niebezpieczna. Zresztš nie miała nawet co rozważać takiej kwestii,
nie wyglšdało bowiem na to, by Jeremiasz pragnšł dziecka, a przynajmniej
nigdy nic takiego nie mówił.
Tyle że Jeremiasz w ogóle mało przy niej mówił. Kiedy znajdowała się
obok, nie potrafił myleć ani o dzieciach, ani o rodzinie czy kopalniach,
zapominał o wszystkim. Mary Ellen potrafiła zawładnšć każdš jego mylš,
każdym zmysłem, tak jak w tej chwili, gdy wdychał różany zapach jej
skóry, delikatnej jak jedwab, gdy wpatrywał się w jej szmaragdowozielone
oczy rozpalone oczekiwaniem. Ułożywszy jš delikatnie na łóżku, zaczšł
rozsznurowywać jej gorset, co przy jego sprawnych palcach trwało krótkš
chwilę. Wreszcie sznurówka opadła, a wraz z niš zsunęły się pantalony,
odsłaniajšc długie zgrabne nogi Mary Ellen, i Jeremiasz zobaczył jej
zupełnie teraz nagie atłasowe ciało. Przyjechał tu z pragnieniem, aby
piecić jš wzrokiem, dłońmi i językiem, i w zapamiętaniu robił to teraz,
aż znalazła się pod nim chwytajšc powietrze otwartymi ustami, łaknšc aż
do bólu, by już, natychmiast, mieć go w sobie. Jeremiasz marzył o tym nie
mniej niż ona, dzi jeszcze bardziej niż zwykle doznawał wrażenia, że nie
jest w stanie się niš nasycić, nawdychać do syta zmysłowego zapachu jej
włosów i ciała. Za wszelkš cenę chciał odepchnšć od siebie smutne myœli o
Jennie i o potwornej nocy u Johna Harte'a; liczył, że Mary Ellen mu w tym
pomoże. Ona za instynktownie wyczuwała jego stan ducha, rozumiała go do
głębi, w niemal zwierzęcy sposób, i ze wszystkich sił starała się mu dać
z siebie więcej i jeszcze więcej, by wypełnić pustkę i ukoić smutek.
Gdy wreszcie zaspokojona i ogarnięta sennociš leżała w ramionach
Jeremiasza, spojrzała na niego z troskš i głaszczšc go delikatnie po
brodzie, spytała:
- Już trochę lepiej, Jeremiaszu?
Umiechnšł się. Jakże dobrze go znała!
30
DOM THURSTONÓW
- Teraz już tak... dzięki tobie. Jesteœ dla mnie taka dobra,' Mary
Ellen...
Miło jej było, że to powiedział, że docenił jej oddanie.
- A o co chodziło?
Przez dłuższy czas nie odpowiadał. Uczucia targajšce nim zeszłej nocy
wišzały się z Jennie, nie chciał więc o tym wspominać, by nie sprawić
przykroci leżšcej obok niego kobiecie. Nie do końca też rozumiał,
dlaczego ujawniły się właœnie teraz, przy okazji tragedii Johna. Czy
przez podobieństwo do sytuacji sprzed osiemnastu lat?
- Miałem wczoraj okropnš noc. Byłem u Johna Harte'a... Spojrzała
zaskoczona i zaintrygowana. Położyła się na boku i podparła na łokciu.
- Mylałam, że nawet nie rozmawiacie ze sobš.
- Musiałem do niego pojechać. Stracił żonę i córeczkę... - zawahał się.
Zamknšł oczy i przypomniał sobie twarzyczkę małego Barnaby'ego po
œmierci. - A przy mnie zmarł również jego syn. - Nie był w stanie
powstrzymać łzy, która stoczyła mu się po policzku. Mary Ellen otarła jš
delikatnie i objęła Jeremiasza. Był taki rosły, taki silny, tak
niesamowicie męski, a przy tym wrażliwy i delikatny. Samotna łza
wzruszyła jš bardziej, niż chciała przed sobš przyznać. - Był taki
mały... - nie potrafił opanować szlochu wspomniawszy, jak zamykał oczy
chłopca. Przywarł mocniej do Mary Ellen, jakby nagle zawstydzony, że nie
umie zapanować nad emocjami, ale były silniejsze od niego,
niepowstrzymanym nurtem płynęły jak powód gdzie z głębi jego istoty.-
Biedny chłopak, w jednš noc stracił całš rodzinę.
Mary Ellen leżała cicho, pozwalajšc mu wyrzucić z siebie cały ból.
Delikatnie przesunęła dłoniš po jego włosach.
- Cieszę się, że pojechałe do niego, mimo że nikt tego od ciebie nie
oczekiwał - powiedziała cicho.
- Musiałem. Wiedziałem, jak się będzie czuł - odparł, a Mary Ellen
domyliła się, że nawišzuje do swej tragedii z Jennie, o której
dowiedziała się od Hanny; sam Jeremiasz nigdy jej o tym nie wspominał. Aż
do teraz: - Kiedy i mnie zdarzyło się co podobnego.
- Wiem. - Jej glos był miękki jak płatki róż.
- Tak przypuszczałem. - Umiechnšł się smutno i wytarł twarz. -
Przepraszam... - Poczuł zażenowanie z powodu wybuchu emocji, ale
jednoczenie ulgę: rozmowa z Mary Ellen jak zwykle mu pomogła. - Biedny
facet, nie będzie mu lekko.
- Da sobie radę, zobaczysz. Jeremiasz kiwnšł głowš.
- Znasz go?
3i
DANIELLE STEEL
- Nie. Widywałam go w miecie, ale nigdy nie rozmawialimy ze sobš.
Słyszałam, że jest uparty jak osioł i jeszcze bardziej nieprzyjemny.
Ludzie tego pokroju zwykle się nie załamujš, obojętnie co im się
przytrafia.
- Nie sšdzę, żeby rzeczywicie taki był naprawdę. Wydaje mi się, że jest
po prostu młody i przebojowy, bierze to, co potrzebuje, nie pytajšc
nikogo o zdanie.
Mary Ellen pokiwała głowš nie chcšc rozwijać tematu: John Harte
interesował jš nieporównanie mniej niż Jeremiasz Thurs-ton.
- Wiesz? bardzo cię podziwiam. - Umiechnęła się i przysunęła bliżej.
- Nie mam pojęcia za co. Bo w gruncie rzeczy jestem taki sam jak on:
uparty jak osioł, tylko że w dodatku stary.
Mary Ellen rozemiała się i pocałowała go w policzek.
- Ale ten osioł należy do mnie i w dodatku go kocham.
- Czasami mówiła w ten sposób, majšc może podwiadomš nadzieję, że go
sprowokuje do podobnego wyznania, z żalem zdawała sobie bowiem sprawę, że
tak naprawdę Jeremiasz wcale do niej nie należy. Jednakże komu szkodziło,
że raz w tygodniu udawała, iż jest inaczej? Nie miała wyboru. Kiedyœ
poprosił jš o rękę, lecz odmówiła, a teraz było już za póŸno. Gdy
upłynęło kilka lat od œmierci Jake'a, chętnie by polubiła Jeremiasza,
czuła jednak, że już nigdy więcej nie ponowi proby. Straciła na to
nadzieję. Była wciekła na swojš głupotę, przez którš nie wykorzystała
okazji. Usprawiedliwiało jš tylko to, że cišgle jeszcze wtedy miała
nadzieję na powrót Jake'a. Zapijaczony sukinsyn...
- O czym myœlisz? - Jeremiasz patrzył na niš uważnie.
- Wyglšdasz, jakby ci co zepsuło humor.
Umiechnęła się na tę jego spostrzegawczoć i machnęła rękš.
- Nic takiego.
- Mam nadzieję, że nie jeste o co na mnie zła? Gwałtownie potrzšsnęła
głowš z lekkim umiechem. Rzadko, jeli w ogóle, dawał jej powody do
złoci. Nie tak jak Jake. Co za drań. Zmarnowała z nim piętnacie lat
życia, z czego pięć w najgłupszy sposób, łudzšc się, że wróci, podczas
gdy on mieszkał sobie najspokojniej w wiecie w Ohio z innš kobietš. Ale
dowiedziała się o tym dopiero po jego mierci, o czym zawiadomiła jš
włanie tamta. Usłyszała też, że spłodził z niš dwóch synów. Na wieć o
tym Mary Ellen poczuła się jak beznadziejna idiotka. Tak długo trzymała
Jeremiasza na dystans, wierzšc w powrót męża! Męża, co za ponury żart...
DOM THURSTONÓW
- Nigdy nie jestem na ciebie zła, głuptasie. Nie dajesz mi powodów. -
Mówiła jak najbardziej szczerze. Był uroczym mężczyznš, zawsze dla niej
dobrym, czasami aż do przesady, hojnym, miłym i uważnym, lecz zawsze
utrzymywał między nimi pewien dystans i to spowodowało, że zdšżyła się
pozbyć nadziei na małżeństwo. Ich zwišzek ograniczał się do wspólnie
spędzanych sobót - dzisiejszej i tych wszystkich, które mieli za sobš w
cišgu siedmiu lat. Ale nie złociło jej to, najwyżej zasmucało.
- Będę musiał wyjechać w najbliższym czasie. - O wyjazdach mówił jej
zawsze z wyprzedzeniem. Bo taki włanie był:
uważny, uprzejmy i zorganizowany.
- Gdzie tym razem?
- Na południe. Do Atlanty. - Najczęciej wyjeżdżał do Nowego Jorku,
poprzedniego roku był też w Charlestonie w Południowej Karolinie,
jednakże nigdy nie zaproponował jej, aby mu towarzyszyła. Nie miała o to
pretensji: interesy to interesy. - I to raczej nie na długo. Tyle, żeby
dojechać i wszystko pozałatwiać, góra dwa tygodnie. - Potarł nosem jej
kark i pocałował. - Będziesz za mnš tęskniła?
- A jak sšdzisz? - odparła głębszym od hamowanego pożšdania głosem i
objęła go.
- Sšdzę, że trzeba być wariatem, żeby gdziekolwiek się ruszać majšc
ciebie...
Trawiona namiętnociš wiła się w jego ramionach, a jej krzyki ekstazy
byłoby słychać w całym sšsiedztwie, gdyby przezornie nie zamknęła
wczeœniej okien.
Następnego dnia rano Jeremiasz czuł się jak nowo narodzony. Na starym
piecu kuchennym Mary Ellen usmażyła mu kiełbaski i jajka oraz mały stek i
to wszystko podała z chlebem kukurydzianym. Jeremiasz chciał jej kupić
nowy piec zeszłej zimy, ale upierała się, że nie potrzebuje. Bez
wštpienia nie należała do osób pazernych. Jej matka uważała takie
podejcie za skończonš głupotę i nie omieszkała przypominać córce przy
każdej okazji, że Thurston jest jednym z najbogatszych ludzi w stanie.
Ale Mary Ellen nic sobie nie robiła z tych uwag. Miała wszystko, czego
potrzebowała. Prawie... Tyle że jeden dzień w tygodniu z Jere-miaszem
znaczył więcej niż całe życie z kimœ poœledniejszego formatu. Nie
narzekała więc, tym bardziej że miała swobodę wyboru i działania.
Jeremiasz nigdy nie dopytywał się o to, co robiła przez cały tydzień,
lecz nie z braku zaufania czy zainteresowania, tylko raczej z obawy, by
nie być nachalnym. Inna sprawa, że nie miał powodów do podejrzeń: odkšd
Mary Ellen go poznała, zerwała wszystkie inne kontakty i to też było
przejawem jej
3 Dom Thurttonów
33
DANIELLE STEEL
wolnego wyboru. Niemniej miala wiadomoć, że gdyby spotkała kogo
interesujšcego i ten kto zaproponowałby jej małżeństwo, prawdopodobnie
nie wahałaby się ani przez moment, bo przecież Jeremiasz nie żšdał od
niej żadnych obietnic. A szkoda...
- Kiedy wyjeżdżasz? - Jedzšc kromkę chleba przyglšdała mu się. Miał
piękne niebieskie oczy i kiedy patrzył na niš, topniało w niej serce.
- Za kilka dni. - Umiechnšł się czujšc nowy przypływ sil. Doskonale się
wyspał, co jednakże nastšpiło dopiero po kilkugodzinnym kochaniu się z
Mary Ellen. - A zaraz po powrocie dam ci znać, że jestem.
- Tylko postaraj się nie spotkać w Atlancie dziewczyny swoich marzeń.
- A niby czemu miałbym szukać? - Uniósł filiżankę kawy i rozemiał się
wesoło. - Jak możesz w ogóle co takiego mówić, zwłaszcza po ostatniej
nocy?
Umiechnęła się z zadowoleniem.
- Wiesz czemu.
- Nie bšd niemšdra. - Nachylił się i pocałował jš w czubek nosa, a gdy
skłoniła się ku niemu nadstawiajšc usta, nie oparł się pokusie, by jej
nie zajrzeć w dekolt. Miała na sobie różowy szlafroczek, który jej kupił
podczas ostatniej podróży do Francji, gdzie oglšdał tamtejsze winnice.
Położył dłoń na jej piersi, czujšc jak reaguje na jego dotyk. Nie
potrafił opanować ogarniajšcego całe ciało dreszczu. Odstawił filiżankę i
okršżywszy stół, podszedł do niej. - Co takiego powiedziałaœ, Mary
Ellen?... - Jego głos zmienił się teraz w chrapliwy szept. Wzišł jš na
ręce i zaczšł się wspinać na schody.
- Powiedziałam... żebyœ nie... - nie zdšżyła dokończyć, bo zamknšł jej
usta długim pocałunkiem.
Chwilę póniej złożył swój słodki ciężar na łóżku i uwolniwszy Mary Ellen
z aksamitnego szlafroczka, odsłonił jej równie aksamitne ciało, potem
przywarł do niej i gwałtownie w niš wszedł. I znów poddali się
namiętnoœci, która zdawała się trwać w nieskończonoć, aż wreszcie
zmęczeni i szczęliwi rozstali się o zmierzchu.
Ukojony chwilami z Mary Ellen, Jeremiasz wracał do domu w znacznie
lepszym nastroju. Spotkanie z niš podziałało na niego tak wspaniale, że
dojeżdżajšc do St. Helena zauważył, iż smutek, jaki czuł poprzedniej
nocy, znacznie złagodniał. Wreszcie znalazł się w sypialni i gdy z trudem
œcišgnšł z siebie ubranie, poczuł różany zapach jej ciała. Zasypiał
umiechajšc się do swoich myli o Mary Ellen.
34
DOM THURSTONÓW
ROZDZIAŁ III
- Tylko żeby mi się tam dobrze zachowywał. - Patrzšc srogo, Hanna
groziła Jeremiaszowi palcem jak dziecku. Rozemiał się.
- Mówisz tak samo jak Mary Ellen.
- Może po prostu obie wiemy, co z ciebie za ziółko.
- No dobrze, dobrze. Będę grzeczny.
Jeremiasz żartował mimo zmęczenia i stresów. Miał za sobš ciężki tydzień,
o czym Hanna dobrze wiedziała. Pogrzeb żony Johna Harte'a i jego dzieci
rozstroił go, na dodatek w jego kopalniach również pojawiły się pierwsze
ofiary epidemii. Na szczęcie nie było przypadków miertelnych, do czego
z pewnociš przyczyniło się zarzšdzenie Thurstona, by przy najmniejszych
oznakach choroby natychmiast wzywać lekarza. Z ochotš przesunšłby podróż
do Atlanty, ale nie mógł. Na propozycję zmiany terminu Orville Beauchamp
zareagował listem, w którym wyranie zaznaczył, że jeli Thurston nadal
zainteresowany jest zawarciem transakcji, to nie może zwlekać. Jeremiasz
miał wielkš ochotę posłać go do diabła i przekazać ofertę Harte'owi,
teraz wszakże samo zajęcie się niš przerastałoby siły Johna, nie mówišc o
wyjedzie do Atlanty. Tak więc, chcšc nie chcšc, Jeremiasz zdecydował się
jechać, mimo iż nie opuszczało go jakieœ niejasne przeczucie co do nowego
partnera. Nie miało wprawdzie realnego uzasadnienia, bo proponowane
warunki transakcji były wręcz wymarzone, niemniej...
Mrużšc oczy przed dymem trzymanego w dłoni cygara, pochylił się, by
ucałować Hannę w czoło, i rzucił ostatnie spojrzenie na przytulnš
kuchnię, po czym w jednš rękę wzišł skórzanš torbę, w drugš sponiewierany
już nieco sakwojaż, zsunšł na czoło czarny kapelusz nadajšcy mu nieco
diaboliczny wyglšd i szybkim krokiem skierował się do czekajšcego powozu.
Wrzucił bagaż na dach i skoczył na kozioł obok powożšcego chłopaka,
odbierajšc od niego lejce.
- Dzień dobry panu.
- Dzień dobry, chłopcze.
Otoczony gęstym kłębem dymu z cygara Jeremiasz lekko zacišł konie batem i
powóz szybko potoczył się po drodze. Wkrótce Thurston, pogršżywszy się w
mylach o czekajšcej go transakcji, zapomniał o chłopcu, który z kolei
bezustannie spozierał nań, zafascynowany jego wyglšdem: głębokš bruzdš
pomiędzy
35
DANIELLE STEEL
przymrużonymi teraz oczami, zmarszczonym w skupieniu czołem, eleganckim
kapeluszem, szerokimi ramionami, potężnymi dłońmi, nienagannym strojem.
Słyszał, że pan Thurston pracował kiedy w kopalni, ale widzšc, jaki jest
czysty i zadbany, sšdził, że to nieprawda. Nie mógł też wyobrazić sobie,
jak ten wielki, pełen utajonej siły mężczyzna mógł się zmiecić w
maleńkich podziemnych niszach.
Byli już w połowie drogi do Napy, gdy wreszcie Jere-miasz ocknšł się z
zamylenia i zwrócił do chłopca z umiechem:
- Ile masz lat, synu?
- Czternaœcie, psze pana - odparł chłopak lekko drżšcym głosem, nadal
podekscytowany możliwociš przebywania w towarzystwie samego pana
Thurstona. Wdychał z lubociš woń jego cygara, która kojarzyła mu się z
esencjš dorosłoci i męskoci.- To znaczy, będę miał tyle w maju.
- Ciężkš masz pracę w kopalni?
- Tak, psze pana - przyznał nieco niepewnie, lecz Thurston nie sprawdzał
go, pytał z czystej ciekawoci, wracajšc mylami do okresu, gdy był w
jego wieku.
- Jak miałem tyle lat co ty, też pracowałem w kopalni. To ciężka praca
dla chłopca... Właciwie ciężka dla każdego. Ale chyba ci się podoba, co?
Nastała dłuższa cisza, chłopiec rozważał, co odpowiedzieć. W końcu
zdecydował się na szczeroć, bo w jaki dziwny sposób ten wielkolud z
cygarem wzbudzał w nim zaufanie.
- Nie, psze pana. Nie podoba mi się. To bardzo brudna praca. Kiedy będę
duży, chciałbym robić coœ innego.
- Na przykład co? - Jeremiasza zaintrygowała szczeroć i odwaga chłopca.
- No... co czystego. Może w banku? Mój tato mówi, że to praca dla
słabeuszy, ale dla mnie byłaby w sam raz, bo jestem dobry w liczeniu.
Rachuję w głowie szybciej niż niektórzy na papierze.
- Naprawdę? - Jeremiasz starał się zachować poważny wyraz twarzy, ale w
oczach zapaliły mu się wesołe błyski. Podobało mu się niezachwiane
przekonanie, z jakim chłopiec to powiedział. - To może chciałbyœ mi
czasami pomagać?
- Pomagać panu? - Chłopiec nie posiadał się ze zdumienia. - Och, tak,
proszę pana!
- Mylę o sobotach. Pracuję w biurze przedpołudniami, bo wtedy mam
spokój. Umówmy się zatem, że pojawisz się u mnie w pierwszš sobotę po
moim powrocie. Pomożesz mi w liczeniu i wypełnianiu formularzy, bo na
pewno nie jestem tak szybki jak
36
DOM THURSTONÓW
ty. - Rozemiał się, czarne oczy chłopca zrobiły się bowiem duże jak
spodki. - Jak ci się to podoba?
- Och!... cudownie!... Cudownie!... - Chłopak zaczšł podskakiwać z
radoœci na koŸle, lecz po chwili się uspokoił, uwiadomiwszy sobie, że
takie zachowanie raczej nie licuje z manierami prawdziwego mężczyzny.
Jeremiasz od razu się domylił, dlaczego jego młody towarzysz nagle
zesztywniał przybierajšc pełen powagi wyraz twarzy, i to rozbawiło go
jeszcze bardziej. Chłopiec mu się podobał. Właciwie lubił wszystkie
dzieci, a one odpłacały mu tym samym. Rozmowa z chłopcem przywiodła mu na
myœl dzieci Mary Ellen:
były bardzo ułożone i miłe, co było zasługš œwietnego wychowania ich
przez matkę. Mimo że Mary Ellen miała dużo obowišzków na swoich barkach,
najbardziej koncentrowała się na dzieciach, dajšc im wszystko, co tylko
mogła, i z niezachwianš stanowczociš odmawiajšc przyjęcia pomocy.
Instynktownie czuła, że gdyby zrobiła inaczej, to może jej dzieciom
byłoby i lepiej, ale gdzie przerwałaby się łšczšca jš z nimi nić
porozumienia.
Nie wnikajšc w powody, które niš kierowały, Jeremiasz nie narzucał się
więc z pomocš, zostawiajšc jej zupełnš swobodę decydowania o własnym
życiu. Teraz zastanawiał się jednak, czy nie wynikało to z egoizmu. Jego
jedyny kontakt z dziećmi Mary Ellen ograniczał się do wspólnie spędzanych
co jaki czas niedzielnych pikników, natomiast nigdy nie było go pod
rękš, gdy które z nich zachorowało czy nabroiło w szkole, kiedy je
trzeba było skarcić lub przytulić. Znał niejako ich odwiętny tylko
wizerunek - w niedzielnych ubrankach i z takimiż manierami. Zastanawiał
się, czy jej nie zawiódł, czy nie powinien był bardziej zdecydowanie
starać się wraz z niš zatroszczyć o jej dzieci. Mimo że nigdy, nawet w
najcięższych chwilach nie napomknęła mu, że tego pragnie, Jeremiasz miał
ostatnio coraz więcej wštpliwoœci. Czy rzeczywiœcie Mary Ellen nie
zasługuje na więcej niż to, co odeń otrzymuje - dwa dni w tygodniu
żarliwej miłoci w małym domku w Calistodze? Przestraszony, że chłopak
mógłby czytać w jego mylach, oglšdnšł się na niego.
- Podobajš ci się dziewczyny, synu? - Nie wiedział, jak ma na imię, choć
znał jego ojca: był nim jeden z najbardziej zaufanych pracowników, majšcy
jeszcze dziewięcioro dzieci, z których większoć stanowiły dziewczynki, o
ile Jeremiasz dobrze pamiętał. Towarzyszšcy mu chłopak był najmłodszym z
jego trzech synów pracujšcych w kopalni.
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Większoć z nich to gęsi. Mam siedem sióstr i prawie wszystkie sš takie
głupie, że nie wiem.
37
DANIELLH STBEL
Jeremiasz parsknšł œmiechem.
- Nie wszystkie kobiety sš niemšdre, możesz mi wierzyć. Głupich jest o
wiele mniej, niż nam się wydaje. O wiele mniej!
- Zacišgnšł się mocno cygarem.
No tak, Hanna, Mary Ellen czy spora częć innych znanych mu kobiet z
pewnociš nie zasługiwała na okrelenie "głupie". Co więcej, niektóre z
nich były tak mšdre, że ukrywały to przed mężczyznami. To zawsze
pocišgało go najbardziej: udawały bezbronnoć i naiwnoć, podczas gdy
naprawdę w postępowaniu kierowały się umysłem ostrym jak brzytwa. Bawiło
go podejmowanie z nimi gry w udawanie, że tego nie dostrzega. Nagle zdał
sobie sprawę, że być może włanie dlatego nie ożenił się z Mary Ellen - z
niš nie umiał grać. Była bezporednia i otwarta, kochajšca i zmysłowa jak
diabli, lecz nie miała w sobie krzty tajemniczoci i za każdym razem
wiedział, czego się spodziewać. Nie miał oczywicie wštpliwoci co do
bystroci jej umysłu, ale czego mu u niej brakowało, jakiej
zagadkowoci, czego, co trzeba by mozolnie, krok po kroku odkrywać,
czego, co uniemożliwiało prowadzenie z niš ekscytujšcej, misternie
rozgrywanej walki podjazdowej, małych męsko-damskich gierek. Szczególnie
ostatnio zauważył, że w relacjach z kobietami coraz częciej szukał
intrygujšcej wieloznacznoci; zastanawiał się nawet, czy nie jest to
oznakš starzenia się. Ta myl go rozbawiła. Obejrzał się na chłopca.
- Nie ma nic wspanialszego na tym wiecie, chłopcze, niż piękna kobieta.
No, chyba że jest to wzgórze pokryte falujšcš trawš przetykanš polnymi
kwiatami. - Włanie na takie teraz patrzył i ten widok poruszył go do
głębi. Wszystko się w nim buntowało na myl, że musi to zostawić, choćby
na krótkš chwilę, by wyjechać w interesach. Wiedział, że póki nie wróci,
w jego życiu, w jego duszy pozostanie pustka. - Lubisz ziemię, chłopcze?
Pytanie w żaden sposób nie współbrzmiało z zainteresowaniami chłopaka,
ale nie wiedzšc, o co może chodzić panu Thurstonowi, wolał nie ryzykować
szczerej odpowiedzi. I tak jak na jeden poranek aż nadto był odważny.
- Tak - odparł, lecz z wypranego z emocji głosu można było wyczytać, że
nie ma najmniejszego pojęcia, o co Jeremiaszowi chodzi.
Ziemia... gleba... Jeremiasz nadal pamiętał przechodzšce go ciarki, gdy
jako chłopiec brał do ręki ziemię i ciskał jš w dłoni. "To twoje, synu.
To wszystko twoje. Dbaj o to zawsze..."
- słowa ojca na nowo zadwięczały mu w uszach. Posiadłoć Jeremiasza była
z poczštku małym skrawkiem ziemi, a teraz
38
DOM THURSTONÓW
przypominała prawdziwe imperium. Chociaż już dawno odkrył, że z takim
przywišzaniem do ziemi człowiek się rodzi, nie mógł zrozumieć, dlaczego
nie cechuje ono wszystkich mężczyzn, synów Adama, od tysišcleci żyjšcych
z niš w symbiozie. Bo jeli chodzi o kobiety, na zawsze pozbył się
złudzeń - w ogóle nie znały tego uczucia, nie potrafiły zrozumieć pasji,
z jakš traktował "spłacheć kurzu", jak wyraziła się jedna ze znajomych
Jeremiasza w rozmowie, nie były zdolne zaakceptować tego dziwnego, wręcz
metafizycznego stosunku do ziemi, podobnie jak jadšcy z nim chłopiec.
Jeremiasz nie miał jednak o to do niego pretensji: praca w banku
pocišgała go prawdopodobnie ze względu na kontrast między tym zajęciem a
ciężkš i brudnš pracš górnika czy rolnika. Kiedy wylšduje zapewne w
banku poœród stert papierów i z radociš spędzi resztę życia na
przesuwaniu paciorków na liczydle. Wprawdzie Jeremiasz nie widział w tym
nic nagannego, lecz on, gdyby tylko było to możliwe, do końca swych dni
chciałby się zajmować wyłšcznie skarbami ziemi: w nieskończonoœć
przemierzać winnice napawajšc się widokiem rosnšcych rolin i pracować w
kopalni cieszšc się ukrytym bogactwem kruszców, wieczorem za, zmęczony
do granic wytrzymałoci, ale nieziemsko szczęliwy, wracać na wypoczynek
do domu. Zyski płynšce z posiadania ziemi interesowały go znacznie mniej
niż jej naturalne piękno i mozół, jaki trzeba w niš włożyć, by zaczęła
odkrywać swe płody.
Było prawie południe, kiedy dotarli do Napy: najpierw mijali na
przedmieciach farmy, które w miarę zbliżania się do centrum ustępowały
miejsca wielkim eleganckim domom, stojšcym w otoczeniu wypielęgnowanych
trawników i starannie przystrzyżonych drzew. Po raz kolejny Jeremiasz
skonstatował, że jego dom w St. Helena nawet się do nich nie umywa. Mimo
starań nieocenionej Hanny był zdecydowanie mniej zadbany i wypieszczony -
typowy dom kawalera, co jakim sposobem widziało się na pierwszy rzut
oka. Może między innymi dlatego, że choć w nim mieszkał, odpoczywał i
spal, jego prawdziwym domem były kopalnie i winnice. Rękę Hanny zauważało
się głównie w wygodnym urzšdzeniu kuchni i rozrastajšcym się ogródku
warzywnym. Tu za, w Napie, o dom troszczyły się panie domu z prawdziwego
zdarzenia, dbajšce o to, by w oknach zawsze wisiały wieże koronkowe
firanki, ogrody pełne były bujnie rosnšcych kwiatów, a w pokojach
rozbrzmiewał gwar dziecięcych głosików. Widok tych schludnych i pięknych
Dla kochanej Sam oraz jej najukochańszego Tatusia, Johna. Oby w kręgu naszej miłoci zawsze czuła się bezpieczna i szczęliwa. d.s. Danielle Steel Dom Thurstonów Przełożył z angielskiego Aleksander Glondys Wydawnictwo " Ksišżnica' Tytuł oryginału Thurston House Opracowanie graficzne Marek J. Piwko (c) 1983 by Benitreto Productions, Inc For the Polish edition (c) by Wydawnictwo "Ksišżnica", Katowice 1995 ISBN 83-7132-355-7 Wydawnictwo "Ksišżnica" 8p. z o.o. Katowice 1998 Wydanie drugie (dodruk) Skład i łamanie: Z.U. "Studio P", Katowice Druk i oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza DOM THURSTONÓW Kto sypiał w tym domu Przede mnš? Czyj był ten pokój? Lub tamten? Czy zmienił je upływ czasu? Dla ilu kobiet domowym ogniskiem, Dla ilu dzieci miejscem zabawy Były te ciany? Czy wypełniały go radoć, Marzenia gwar, Czy też miejscem był smutnym, Opuszczonym i cichym, Z pustymi łóżkami, Pokojami, w których nikt nigdy nie mieszkał? A może jak człowiek złakniony był serca, Lecz przepełniały go rozpacz i ból? Czy ktoœ w nim tańczył? Czy kto w nim piewał? Czy na posiłki wzywał dwięk dzwonka, A pies, kot i mysz zgodnie w nim żyły? Czy jak ja teraz Stał w tym miejscu kto, Czyjš twarz, imię i gesty Znam niby własne, Kto przeżywał radocii smutki W tym przytulnym miłym wnętrzu? Czy znali mnie dawni mieszkańcy Albo ja ich? Czuję ich obecnoć, Wiem o ich Izach i uœmiechach I wszystkich kocham goršco. Ten dom powstał dla nich, Był ongi nowy, inny niż teraz, Wcale się jednak nie zmienił. Był, jest i będzie. Musi być, Bo teraz należy do mnie. Księga pierwsza JEREMIASZ ARBUCKLE THURSTON ROZDZIAŁ I
Słońce kryło się powoli za wzgórzami obramowujšc promieniami pięknš bujnš zieleń Napa Valley. Jeremiasz obserwował na niebie pomarańczowe goršce smugi, za którymi snuła się blado-fioletowa mgiełka, lecz mylami błšdził o tysišce mil stšd. Był wysokim, trzymajšcym się prosto mężczyznš o szerokich ramionach i ciepłym umiechu. Miał czterdzieci trzy lata i we włosach więcej pasemek o barwie soli niż pieprzu, lecz w jego dłoniach nadal drzemała taka sama siła jak w czasach, gdy jako mały chłopiec pracował w kopalni ojca; lub jak w roku 1860, gdy kupował w Napa Valley teren pod swojš pierwszš kopalnię. Sam wtedy oznaczył go słupkami, sam też od witu do zmierzchu harował na nim ramię w ramię z robotnikami, aż wreszcie natrafił na rtęć - jako pierwszy w okolicy. Miał wtedy zaledwie siedemnacie lat, ale mimo że dopiero co wyrósł z lat chłopięcych, swój czas i myli powięcał tylko jednemu- górnictwu. Odziedziczył to z pewnociš po ojcu, który przyjechał tu ze Wschodu w roku 1850 i dla którego marzenie o złocie na Zachodzie stało się wkrótce rzeczywistociš: natrafił na żyłę złota i już w szeć miesięcy po przyjedzie miał pełne kieszenie tego kruszcu. Natychmiast posłał po żonę i syna, doczekał się jednak tylko Jeremiasza - jego matka zmarła w drodze. Przez następne dziesięć lat pracowali razem wydobywajšc złoto, a z chwilš gdy jego złoża zaczęły się wyczerpywać, również srebro. Kiedy Richard Jeremiasz zmarł, zostawił dziewiętnastoletniemu wówczas synowi fortunę, o jakiej mało kto mógł marzyć. I tak oto Jeremiasz Thurston stał się jednym z najbogatszych ludzi w Kalifornii. Niczego to jednak nie zmieniło w jego życiu: nadal pracował razem z górnikami, nadal też inwestował w nowe kopalnie oraz w ziemię, co stało się jego nowš pasjš. Jego pracownicy twierdzili, że czegokolwiek dotknšł, zamieniało się w złoto. I nie było w tym DANIELLE STEEL wiele przesady - wystarczyło spojrzeć, jak rozrastały się jego kopalnie rtęci i winnice. Te pierwsze założył, jak tylko złoża srebra zaczęły się kończyć, a wykonał to sprytne posunięcie tak szybko, że zanim ktokolwiek się zorientował, on realizował już pierwsze zamówienia. Niedługo póŸniej założył na swoich terenach winnice, z których produkował delikatne wino cieszšce się ogromnym powodzeniem. Jego największš miłociš była ziemia. Uwielbiał rozgrzebywać palcami żyznš bršzowš glebę, a potem z lubociš trzymać jej grudki w zamkniętej dłoni; kochał jej ciepło, szorstkoć i wszystko, co się z niš wišzało. Jak daleko sięgał wzrokiem, widział wzgórza i drzewa - harmonijnš dolinę, rozpocierajšcš się przed nim dywanem bujnej zieleni. Darzył szacunkiem wszelkie płody ziemi: jabłka, orzechy, winogrona, ale także kruszce. Napa znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek innego. Spędził w dolinie trzydzieci pięć lat swojego życia wród cišgle tych samych łagodnie pofalowanych wzgórz. Czuł się czšstkš tej ziemi, było to jedyne miejsce na wiecie, gdzie chciał pozostać na zawsze. Gdziekolwiek wyjeżdżał - a czasami zapuszczał się daleko - zawsze chciał wracać właœnie tu, do Napa Valley, i jak teraz stojšc nieruchomo, przyglšdać się zachodowi słońca za wzgórzami. Miał nadzieję, że kiedy umrze, tu właœnie zostanie pochowany. Słońce nabrało aksamitnego pomarańczowego blasku, on jednakże nadal mylami był daleko. Dzień wczeniej otrzymał niezmiernie korzystnš propozycję sprzedaży prawie tysišca baryłek rtęci pewnemu konsorcjum z Atlanty, ale z jakiegoœ powodu, którego nie potrafił sobie wytłumaczyć, doznawał mieszanych uczuć. Oferta sama w sobie była niezmiernie intratna, proponujšce jš konsorcjum zostało dokładnie sprawdzone przez jego bank, z
równowagi natomiast wyprowadził go ton listu z Atlanty, który sugerował, że piszšcy, Orville Beauchamp, jest osobnikiem niezwykle aroganckim, gwałtownym i zarozumiałym, takich za Jeremiasz unikał jak ognia. Doszedł jednak do wniosku, że interes jest interesem i niemšdrze by było zwracać uwagę na takie drobiazgi jak styl pisemnych ofert. Mimo to nie opuszczało go jakieœ dziwne przeczucie. - Jeremiaszu! - zawołał kto niecierpliwie i Jeremiasz umiechnšł się. Hanna pracowała u niego prawie dwadzieœcia lat, czyli od czasu gdy straciła męża, on za młodziutkš narzeczonš, którš zabrała epidemia grypy. Pewnego dnia Hanna pojawiła się u niego w kopalni w czarnej żałobnej sukni, stuknęła parasolkš o podłogę i oznajmiła: - Twój dom woła o pomstę do nieba, Jeremiaszu Thurston! DOM THURSTONÓW Spojrzał na niš zdumiony, zastanawiajšc się, kim u licha może być. W końcu okazało się, że jest ciotkš jego byłego pracownika, w którego imieniu przychodzi prosić o ponowne przyjęcie do kopalni. Ale o co jej chodziło z tym domem? W roku 1852 ojciec Jeremiasza zbudował chatkę na skraju swej posiadłoœci. Po œmierci ojca Jeremiasz postanowił tam pozostać, choć jego posiadłoœci bez przerwy się rozrastały i wszędzie miał daleko. Gdy dobił dwudziestego pištego roku życia, pomylał, że może już czas rozglšdnšć się za żonš. Chciał mieć dzieci, a także kogoœ, do kogo z radociš wracałby wieczorem po pracy i z kim mógłby dzielić swój łaskawy los. Ponieważ nie miał talentu do wydawania pieniędzy, kusiła go myl, by znaleć sobie pomocnika do tego, kogo, kogo mógłby trochę porozpieszczać - jakšœ œlicznš dziewczynę z łagodnymi oczyma i delikatnymi dłońmi, twarzš, w którš wpatrywałby się rozkochanym wzrokiem, i ciałem, które ogrzewałoby go w nocy. Po jakim czasie udało mu się przez znajomych znaleć takš słodkš pannę. Dwa miesišce póniej poprosił o jej rękę i zaczšł budować dla niej dom. Przeznaczył dla niego miejsce porodku swoich ziem, skšd na wszystkie strony roztaczał się niczym nie przysłonięty widok. Dom miał stać pod czterema potężnymi drzewami, których korony układały się w przepiękny naturalny łuk majšcy w upalne lata ocieniać obejcie. Wyglšdał jak prawdziwy pałac - tak przynajmniej sšdzili miejscowi. Miał trzy kondygnacje: na parterze mieciły się dwa urocze saloniki, wyłożona drewnem jadalnia, duża, ale przytulna kuchnia z piecem tak wielkim, że Jeremiasz zmieœciłby się w nim stojšc; na pierwszym piętrze była maleńka œliczna bawialnia, amfilada pokojów mieszkalnych, oszklony salonik dla młodej żony; na drugim piętrze znajdowało się szeć sypialni, które, jak miał nadzieję, wkrótce zapełni jego liczna rodzina. Zbudował ich tyle, bo chciał uniknšć przebudowywania domu w miarę przychodzenia na œwiat dzieci. Jego narzeczona, Jennie, była domem zachwycona; cieszyło jš wszystko, od strzelistych okien z przyciemnionymi szybami po ogromny fortepian, na którym miała grać umilajšc mu wieczory. Tak się jednak nie stało. Powaliła jš epidemia grypy, która zaatakowała miasteczko jesieniš roku 1868, i po trzech dniach zmagania się z chorobš Jennie zmarła. Po raz pierwszy w życiu Jeremiasz poczuł, że opuciło go szczęcie. Opłakiwał narzeczonš jak matka utracone dziecko. Miała ledwie siedemnacie lat i byłaby dlań doskonalš żonš. Przez jaki czas snuł się po pustym domu jak widmo, potem w odruchu rozpaczy pozamykał go na wszystkie spusty i przeniósł się do zbudowanej przez ojca chatki. Ale że i to nie przyniosło mu ukojenia, na wiosnę roku 1869
DANIELLB STEEL postanowił - ze względów praktycznych - wrócić do domu, który miał dzielić z Jennie. Jennie... Z trudem znosił przebywanie w przeznaczonych dla niej pokojach, nie potrafił się oprzeć myœli o tym, jak inaczej mogłoby wyglšdać jego życie, gdyby ona, ta jedna, jedyna, była tu wraz z nim. Z poczštku często odwiedzał jej rodziców, lecz niebawem odkrył, że u nich jego ból staje się poprzez ich rozpacz jeszcze dotkliwszy, nie mógł też znieć głodnego spojrzenia, jakim obdarzała go starsza, mniej atrakcyjna siostra Jennie. W końcu pozamykał nie używane pomieszczenia na dole, a do pozostałych, na pierwszym i drugim piętrze, wchodził bardzo rzadko albo wręcz wcale. Wkrótce zajmowane przez niego pokoje na parterze zaczęły się coraz bardziej upodabniać do pomieszczeń starej chatki wzniesionej przez ojca. Jeden z saloników przerobił na sypialnię, a umeblowaniem reszty pokojów nie zawracał sobie głowy; w zapomnienie poszedł też fortepian, na którym nikt nie grał od czasu, gdy jego klawiszy dotykała delikatna dłoń Jennie. Jadał w ogromnej kuchni, gdzie zapraszał czasami na posiłki swych pracowników, gdy przychodzili w sprawach zawodowych. Lubił to, przyjemnoć sprawiała mu myl, że czujš się u niego dobrze. W jego zachowaniu nie było ani krzty zarozumialstwa czy dystansu. Zbyt dobrze pamiętał swojš przeszłoć: mieszkanie w okrutnie biednej chatynce na Wschodzie, gdzie przez całš zimę dygotali z zimna i z lękiem zadawali sobie pytanie, czy wystarczy im jedzenia; włóczęgę na Zachód zakurzonymi szlakami przez Góry Skaliste; wreszcie kopalnie, w których harował obok ojca. Był bardzo bogaty, to prawda, ale tylko i wyłšcznie za sprawš ciężkiej pracy, własnej i ojca, takiej samej, jakš wykonywali teraz jego pracownicy, dlaczego więc miałby się wywyższać? Niczego nie zapomniał i nie chciał zapomnieć z tamtego trudnego życia. Podobnie jak nigdy nie zapomniał i nie chciał zapomnieć Jennie... Mijał rok za rokiem, lecz ani razu nie ogarnęła go pokusa, by znowu rozejrzeć się za żonš. Obojętnie jak atrakcyjna była nowo poznana dziewczyna, nigdy nie miała w sobie tyle uroku, tyle radoci co Jennie. Mimo upływu lat w uszach nadal brzmiał mu jej miech czy okrzyki zachwytu, jakimi witała coraz widoczniej postępujšce prace przy budowie ich domu. Domu, który w jego planach miał być czym na kształt pomnika ich miłoci, a stał się rodzajem mauzoleum przypominajšcego boleœnie o odejœciu Jennie. Stan budynku przestał go zupełnie obchodzić. Nie zauważał ani łuszczšcej się farby, ani przeciekajšcego dachu nad nie zamieszkanymi pokojami. Gotujšc używał wszystkich po kolei 12 DOM THURSTONÓW naczyń, które mył dopiero wtedy, gdy nie mógł znaleć już żadnego czystego. Znajomi pokpiwali sobie czasem z mego dobrodusznie, że bez kobiety jego siedziba wkrótce zamieni się w chlew. I wtedy to właœnie pojawiła się Hanna. - Spójrz tylko, chłopcze, na ten dom! - Z niesmakiem popatrzyła na niego, gdy sterroryzowany przywiózł jš z kopalni, by rozglšdnęła się po swym nowym gospodarstwie. Ale nie mógł postšpić inaczej, był zbyt zdezorientowany tak nagłym pojawieniem się energicznej kobiety w jego życiu, ona za zbyt zdecydowana na podjęcie pracy u niego. Uległ też argumentom, ze Hanna po mierci męża nie ma się czym zajšć, co jš denerwuje, a Jeremiasz rozpaczliwie potrzebuje jej pomocy. Tak przynajmniej twierdziła. - Co to w ogóle jest? Kto tu mieszka?
Prosię!? Jeremiasz zmieszał się nieco, dostrzegłszy na jej twarzy niekłamanš odrazę, lecz natychmiast poweselał. Przez prawie dwadzieœcia lat nikt mu nie matkował, a teraz, gdy miał lat dwadziecia szeć, taka perspektywa zaczęła go bawić. Następnego dnia Hanna wzięła się ostro do pracy i kiedy wrócił wieczorem, dom aż lnił od czystoci. Jednakże ten widok zamiast go ucieszyć, podziałał nań tak stresujšce, że aby choć trochę poczuć się jak u siebie, porozrzucał gdzie się dało dokumenty, popiołem z cygara zabrudził dywan i rzekomo niechcšcy przewrócił kieliszek z winem. W rezultacie następnego dnia pokój bardziej przypominał jego dawne miejsce zamieszkania. Hanna nie posiadała się z oburzenia. - Przykuję cię łańcuchami do studni, jeżeli natychmiast nie zmienisz zachowania, chłopcze! I w tej chwili wyjmij to piekielne cygaro z ust! Cały popiół spada ci na ubranie! - Nie czekajšc, aż jš posłucha, wyrwała mu cygaro i z rozmachem wrzuciła do kieliszka z resztkš wina z poprzedniej nocy. Jeremiasz aż otwarł usta ze zdumienia. Lecz trafiła kosa na kamień. On codziennie wytrwale produkował nowe pokłady popiołu i brudu, ona zaœ równie wytrwale z pokładami tymi walczyła. Co było jednak najdziwniejsze, obydwoje doskonale się tym bawili: Hanna od lat nie czuła się tak potrzebna, a Jeremiasz - kochany. Gdy nadeszło pierwsze wspólne Boże Narodzenie, byli już nierozłšczni. Hanna przychodziła do pracy codziennie i nawet słyszeć nie chciała o wzięciu wolnego dnia. - Chyba oszalałeœ! - z furiš reagowała na jego sugestie. - Masz pojęcie, jak by tu wyglšdało po dniu mojej nieobecnoœci? O, nie, drogi panie, nie pozbędziesz się mnie ani na dzień, ani na godzinę. Zrozumiano? i3 DANIELLE STEEL Była dla niego opryskliwa i szorstka, ale Jeremiasz wiedział, że to tylko pozory. Kiedy skończy! się okres walki podjazdowej, z coraz większš przyjemnociš wracał do domu, gdzie zawsze czekał na niego goršcy posiłek, czysta pociel, a cały dom, wraz z nie używanymi pokojami, utrzymywany był w nienagannym porzšdku. Nigdy też nie usłyszał od niej złego słowa, gdy zapraszał do siebie pracowników dla omówienia nowych planów czy choćby po to tylko, by napić się z nimi wina z własnych winnic, nawet jeli się spili i popucili cugli językom. Jeremiasz dokuczał jej pokpiwajšc z jej powięcenia, lecz w gruncie rzeczy kochał jš bardziej niż kogokolwiek przedtem... Prócz Jennie oczywiœcie. Przez długi czas Hanna nie poruszała kontrowersyjnego tematu, była na to bowiem zbyt mšdra, ale kiedy Jeremiasz dobiegał trzydziestki, zaczęła go nękać pytaniami o plany założę' niš rodziny. - Jestem na to za stary, Hanno, a poza tym nikt tak nie gotuje jak ty - zbywał jš żartobliwie. - Bzdura! - oburzała się i nie było w tym nic z udawania czy przekomarzania się. Niczego tak bardzo nie pragnęła jak tego, by Jeremiasz znalazł sobie żonę, kobietę, którš mógłby kochać i która urodziłaby mu synów. On jednak nawet o tym nie mylał. Odczuwał zabobonny strach, że gdyby znowu zaczęło mu na kim zależeć, to okrutny los dowiódłby swojej siły jak w wypadku Jennie. wiadomie więc nie dopuszczał takich myli do siebie, nie chciał rozbudzać w sobie nadziei, nie chciał
ryzykować w chwili, gdy w jego duszy ledwie zdšżyła się zablinić rana po stracie Jennie. - A jak umrzesz? - próbowała Hanna z innej beczki. - Co wtedy? Komu to wszystko zostawisz? - Komu? Ależ oczywiœcie tobie, Hanno - żartował, ona jednak nie dawała się zbyć. - Potrzebujesz żony... i dzieci - nalegała, lecz na próżno. Jeremiasz nie odczuwał najmniejszej ochoty, żeby co zmieniać w swoim życiu. Tak było mu dobrze: miał największe kopalnie W całym stanie, ziemię, którš kochał, winnice dajšce wytchnienie i Hannę dbajšcš o porzšdek w jego domu; miał też dobre kontakty ze swoimi pracownikami, w San Francisco zaœ przyjaciół, których odwiedzał od czasu do czasu. A gdy i tego było mu za mało i szukał ekscytujšcej odmiany, jechał na Wschód lub nawet do Europy. Nie potrzebował niczego i nikogo więcej, a już na pewno nie żony. Kobiety - tak, przynajmniej raz w tygodniu. Z umiechem pomylał o Mary Ellen. Jutro, jak zwykle w sobotę, znów jš odwiedzi zaraz po pracy. W południe pozamyka wszystko i popę- 14 DOM THURSTONÓW dzi konno do Calistogi, a dokładnie do pewnego milutkiego małego domku z hutawkš w ogródku. Jeszcze kilka lat wczeniej przejmował się, że kto może go zobaczyć, z czasem jednak spotkania z Mary Ellen przestały być sekretem, a ona uodporniła się na plotki sšsiadów. Zaraz po przyjedzie Jeremiasz wycišgał się zwykle na fotelu przed kominkiem i z lubociš wpatrywał się w miedziane włosy Mary Ellen lub siadywał razem z niš na ogrodowej hutawce za domem, skšd spoglšdali na majestatyczny wišz zasłonięty częœ" ciowo żywopłotem. Wtedy jš obejmował i... - Jeremiaszu! - wyrwał go z rozmylań głos Hanny. Słońce zdšżyło się już skryć za wzgórzami i w powietrzu pojawił się wieczorny chłód. - Do licha, chłopcze! Nie słyszysz, jak cię wołam? Jeremiasz się umiechnšł. Mimo że na karku miał czterdzieœci lat z okładem, nadal traktowała go jak pięcioletniego smarkacza. - Przepraszam, mylałem o czym...- A raczej o kim, dodał w duchu i spojrzał na zasuszonš twarz staruszki z żartobliwym błyskiem w oku. - A to ciekawe! Bo cały kłopot w tym, że raczej nigdy nie mylisz, nigdy nie słuchasz i nie słyszysz... - Może głuchnę na staroć? Nigdy ci to nie przyszło do głowy? W moim wieku... - Może rzeczywiœcie - fuknęła z ogniem w oczach. Była gderliwa i za to jš kochał. W cišgu przeżytych wspólnie lat nie raz zaszła mu za skórę, co wychodziło mu tylko na dobre. Po częci stanowiło to o jej uroku, po częci za wpływało na łšczšcš ich specyficznš wię. Tym razem jednak nie miała ochoty na żarty. Dostrzegł wyraz troski na jej twarzy. - W kopalniach Harte'a majš jakie kłopoty. Słyszałe? Jeremiasz ze zmarszczonymi brwiami pokręcił głowš. - Co się stało? Pożar? - Ze względu na rodzaj pracy pożary były zawsze ich największš zmorš. Przypadkowo zaprószony ogień mógł stać się przyczynš katastrofy pocišgajšcej za sobš mnóstwo ofiar. Jeremiasz miał nadzieję, że nie o to chodziło.
- Nie. Wyglšda na epidemię grypy albo jakiegoœ innego paskudztwa. W każdym razie nie do opanowania. - Ciężko jej przychodziło mówienie przy nim o grypie, bo bała się obudzić wspomnienia o Jennie; tym bardziej że nie powiedziała jeszcze wszystkiego... - John Harte stracił dzi żonę i... i córeczkę... - Zamilkła na chwilę. - A ponoć jego synka też dopadło i może nie przetrzymać nocy... - Jeremiasz odwrócił zmienionš bólem twarz. Zapalił bezmylnie cygaro i nieruchomym wzrokiem wpatrzył się w ciemnoć nocy. Hanna zmusiła się, by mówić dalej: i5 DANIELLE STEEL - Trzeba było zamknšć kopalnie. - W Napa Valley kopalnie Harte'a ustępowały wielkociš tylko kopalniom Jeremiasza. - To straszne... - odezwał się po chwili pogrubiałym ze wzruszenia głosem. - Żona, dzieci... - W cišgu tygodnia stracili już siedmiu ludzi, a zachorowało dalszych trzydziestu - dodała cicho Hanna. Jeremiasz schował twarz w dłoniach. Wyglšdało to na epidemię podobnš do tej, która zabrała Jennie. Epidemię, której nikt nie mógł powstrzymać, z którš nikt nie potrafił sobie poradzić. Dosłownie nikt. Gdy umierała Jennie, Jeremiasz był razem z jej ojcem. Siedzieli pogršżeni w głuchej ciszy, a na piętrze Jennie z minuty na minutę przegrywała walkę o życie. Patrzyli na siebie otępiali, zrozpaczeni swojš bezsilnociš i niemocš. Jeremiasz czuł, jak na samo wspomnienie o tym zamiera w nim serce. A gdy jeszcze pomylał o umierajšcych dzieciach... Mimo że nie przepadał za Johnem Harte'em, żywił dla niego szczery podziw. Harte w trudzie i znoju zbudował swoje kopalnie, co nie było łatwe zważywszy na konkurencję Thurstona, który poczštki miał o wiele łatwiejsze. Harte zaczynał cztery lata wczeœniej, jako dwudziestodwulatek, i zmuszał siebie i swoich ludzi do niewyobrażalnej harówki. Nie grzeszył uprzejmociš, a od górników, którzy przeszli od niego do Thurstona, można się było dowiedzieć, że jest popędliwy i skory do bójki, ma niewyparzony język. Serce miał natomiast ze szczerego złota, był uczciwy oraz prostolinijny i za to Thurston go szanował. Odwiedził jego kopalnie raz czy dwa i chcšc nie chcšc natychmiast dostrzegł słabe punkty, które mogły grozić katastrofš, lecz Harte nie życzył sobie żadnych rad. Do wszystkiego chciał dojć własnymi siłami i Jeremiasz podwiadomie odgadywał, że mu się to uda. Harte lepiej się czuł w roli jego konkurenta niż znajomego i zachowywał w stosunku do niego dystans, co Jeremiasz respektował. "Niech pan nie ma złudzeń, panie Thurston, mawiał, nie jestem pana przyjacielem i nigdy nim nie będę. Przeciwnie, chcę doprowadzić do upadku pańskie kopalnie i zrobię to bez uciekania się do jakichœ sztuczek. A jeœli mi się to uda, to za rok lub dwa będzie pan musiał zamknšć kopalnie na głucho i wszyscy stšd aż po Nowy Jork będš handlować tylko ze mnš." Jeremiasz umiechnšł się na te buńczuczne słowa, bo po pierwsze nic nie wskazywało na to, że ustšpi pola młodemu rywalowi, a po drugie na rynku było doć miejsca dla obu. Jednakże Harte nie chciał tego dostrzec, był uprzejmy, kiedy się spotykali, ale ani na jotę nie chciał zmienić punktu widzenia. Jego kopalnie nawiedziły już dwa pożary i jedno zalanie, toteż kiedy pod wpływem impulsu, chcšc jako pomóc 16 DOM THURSTONÓW
chłopcu, Jeremiasz zaproponował mu wsparcie finansowe. W odpowiedzi usłyszał, że jeœli Thurston nie opuœci terenu kopalni Harte'a, zanim ten policzy do dziesięciu, to mu rozkwasi twarz. Lecz to, że byli konkurentami, nie miało teraz żadnego znaczenia - Thurston w mylach łšczył się z nim w bólu jak z najlepszym przyjacielem i przeklinał okrutny los, okrutniejszy nawet niż ten, którego sam dowiadczył. Spozierał na Hannę nie wiedzšc, co ma zrobić. Nagle się jednak zdecydował i ruszył do stajni po konia. Hanna nie była zaskoczona - Jeremiasz po prostu taki był. Miał w sercu miejsce dla każdego, nie wykluczajšc Johna Harte'a, choćby ten był nie wiadomo jak impulsywny i ostry w słowach. - Nie czekaj z kolacjš. Wracaj do siebie i odpocznij trochę - poprosił przerzucajšc nogę przez siodło, aczkolwiek wiedział, że na próżno: kiedy wróci, Hanna i tak będzie na nogach, choćby miała czekać całš noc. - Pilnuj swojego zakichanego nosa, panie Jeremiaszu Thurston - odparła i pod wpływem nagłej myli dodała: - Poczekaj. Wpadła do kuchni, zawinęła w serwetę kilka kawałków pieczonego kurczaka, trochę owoców i ciasta, wybiegła na zewnštrz i wręczyła zawiništko Jeremiaszowi. Wrzucił je do torby przy siodle i zmusił się do uœmiechu. - Jeżeli to twoje wyroby, to będš jeszcze ofiary zatrucia. Zbywajšc ten docinek milczeniem, powiedziała z troskš: - Przynajmniej ty coœ z tego uszczknij i nie jedz ani nie pij niczego stamtšd. Postaraj się też nie zbliżać do chorych, - Dobrze, mateczko. Pożegnawszy się z niš, nawrócił konia i pogršżony w niewesołych myœlach znikł w aksamitnej ciemnoci nocy galopujšc przez wzgórza. Już po dwudziestu minutach dotarł na obrzeża terenów Harte'a i ze zdumieniem zobaczył, ile tu się zmieniło od czasu jego ostatniej bytnoci przed kilkoma miesišcami - John Harte najwyraŸniej dobrze prosperował. Teraz wszakże wyranie było widać, że co jest nie tak. Nad zabudowaniami wisiała złowroga cisza, pomiędzy domkami nie widział żywej duszy, lecz wszystkie były jasno oœwietlone, a szczególnie jeden, największy, na wzgórzu. Wszędzie paliło się wiatło, przed werandš za stała grupa górników czekajšcych na swojš kolej, by złożyć kondolencje pracodawcy. Jeremiasz zsiadł z konia, przywišzał go do drzewa i z torbš wyposażonš przez Hannę stanšł na końcu kolejki. Niemal natychmiast go dostrzeżono i przez grupę przebiegł szmer szeptów: "Thurston... Thurston". Uciskiem dłoni zdšżył przywitać się z tymi, których znał, gdy nagle na ganku pojawił się John 2 Dom Thurstonów 17 DANIELLE STEEL Harte z twarzš stężałš z bólu. Nikt nie potrafił ukryć współczucia. Spojrzał na stojšcych i skinieniem głowy podziękował wszystkim z osobna. Zobaczywszy Jeremiasza, znieruchomiał na moment, Thurston za podszedł do niego z wycišgniętš rękš. Co w jego wzroku powiedziało Harte'owi, że nie jest to ze strony starszego odeń mężczyzny czczy gest. - Bardzo mi przykro z powodu żony i córeczki, John... Ja... - nie wiedział, jak to powiedzieć, w końcu się zdecydował: - Ja też kiedyœ
straciłem kogoœ bardzo mi bliskiego... podczas podobnej epidemii, w szećdziesištym ósmym... Wypowied Jeremiasza była doć nieskładna, ale Johnowi wystarczył jej sens, by wiedzieć, że Thurston rozumie jego ból. Podniósł głowę, w oczach miał łzy. Był bardzo przystojnym mężczyznš, a wzrostem prawie dorównywał Jeremiaszowi. Miał kruczoczarne włosy, oczy o barwie węgla i potężne, lecz kształtne dłonie. W pewnym sensie obaj byli dziwnie podobni do siebie mimo różnicy prawie dwudziestu lat. - Dziękuję, że pan przyszedł... - odezwał się głucho i nie starajšc się kryć wzruszenia, pozwolił, by po policzkach stoczyły mu się dwie samotne łzy. Ich widok rozbudził w sercu Jeremiasza echo dawnego bólu. - Czy mógłbym jakoœ pomóc? - spytał cicho i przypomniał sobie przywieziony prowiant. Ale Harte nie dosłyszał pytania. Utkwił wzrok w oczach Jeremiasza. - Straciłem dzi siedmiu ludzi... i Matyldę... i Jane - głos mu się załamał. - A Barnaby... - Nie był w stanie dokończyć. Ponownie spojrzał na Johna. - Lekarz powiedział, że nie przeżyje nocy. Trzech moich ludzi straciło żony... pięcioro dzieci... Nie powinien pan był tu przyjeżdżać - zakończył innym głosem, jakby budzšc się ze snu. Uwiadomił sobie nagle ryzyko, na jakie narażał się Jeremiasz. - Już przez co takiego kiedy przechodziłem- Thurston wzruszył ramionami - i wiem, jak potrzebna jest pomoc w takich chwilach. - Teraz dopiero zauważył bladoć na twarzy młodszego mężczyzny. Podejrzewał, że to raczej z powodu bólu niż tej przeklętej choroby. - Chyba przydałoby się panu coœ mocniejszego. - Wyjšł z torby srebrnš buteleczkę i podał jš Johnowi. Ten zawahał się, potem wzišł jš do ręki wskazujšc jednoczeœnie ruchem głowy drzwi. - Może wejdzie pan do œrodka - zaproponował trochę niezdecydowanie, nie chcšc narażać gocia na możliwoć zarażenia się. Jeremiasz skinšł głowš i weszli do salonu. 18 l DOM THURSTONÓW - Oczywicie. Przywiozłem też trochę jedzenia, jeżeli będzie pan w stanie co przełknšć. John rzucił mu spojrzenie pełne zarówno zdumienia, jak i wzruszenia. Mimo tragicznej sytuacji pamiętał, że kiedy ostatnim razem Jeremiasz zaofiarował mu pomoc, nieomal wyrzucił go za drzwi. Teraz jednak było inaczej. Dotknęło go nieszczęcie gorsze niż pożar czy powód. Usiadł ciężko na wyciełanej zielonym aksamitem kanapie, pocišgnšł spory łyk z butelki i oddał jš Jeremiaszowi, patrzšc na niego niewidzšcym wzrokiem. - Nie mogę uwierzyć, że odeszli... Zeszłej nocy... - przełknšł linę, starajšc się opanować łkanie - ...zeszłej nocy Jane mimo goršczki zbiegła na dół, żeby pocałować mnie na dobranoc, a... a dziœ rano Matylda powiedziała mi... powiedziała... - Nie potrafił dłużej powstrzymać potoku łez. Jeremiasz, też ledwie panujšc nad wzruszeniem, położył dłonie na ramionach młodszego mężczyzny, pozwalajšc mu się wypłakać. Nie mógł nic innego zrobić, jak tylko być przy nim, nie zostawiać go samego. - Jak mam dalej bez nich żyć? Jak?... Matylda... i moja maleńka, i... jeœli jeszcze Barnaby... Thurston, ja umrę! Nie potrafię bez nich żyć... Jeremiasz modlił się w duchu, by choroba nie zabrała syna
Johna, lecz wiedział, że nadzieje były nikłe. Gdy czekał przed gankiem, słyszał, że chłopak jest już bardzo chory. Mimo to spojrzał na Johna stanowczo. - Jest pan jeszcze bardzo młody, John, ma pan długie życie przed sobš i choć wiem, że teraz zabrzmi to okropnie, może się pan jeszcze ożenić i mieć dzieci. W tej chwili jest to na pewno najgorsze doœwiadczenie pana życia, ale będzie pan żył dalej, musi pan... I tak włanie będzie. - Ponownie podał mu buteleczkę. John napił się i potrzšsnšł głowš, a z jego oczu znów polały się łzy. Mijała prawie godzina ich czuwania, gdy nagle na schodach prowadzšcych z sypialni pojawił się lekarz. Na jego widok Harte poderwał się na równe nogi, jak gdyby zobaczył ducha. - Barnaby?... - Woła pana. - Stary lekarz nie był w stanie wykrztusić nic więcej, lecz za odpowied wystarczył wyraz jego twarzy. John popędził na górę do syna. Na nieme pytanie Jeremiasza lekarz potrzšsnšł tylko głowš. W tejże chwili z góry dobiegł ich nagle przeraliwy okrzyk rozpaczy. Wiedzieli już, że œmierć nie oszczędziła również syna Johna. Jeremiasz powoli wspišł się po schodach i delikatnie otwarł drzwi do sypialni małego. John klęczał tulšc synka w ramionach, nie rozumiejšc jeszcze, nie uwiadamiajšc sobie w pełni, 19 DANIELLE STEEL że w cišgu zaledwie dwóch krótkich dni stracił całš rodzinę. Thurston łagodnie odebrał mu dziecko, położył je na łóżku i zamknšł mu powieki, a potem wyprowadził z pokoju Johna, który poruszajšc się jak we œnie, ze szlochem powtarzał imię syna. Na dole Jeremiasz wmusił w niego spory łyk alkoholu, po czym ułożył trzęsšcego się jak w febrze chłopaka na kanapie, otulił kocami i czuwał przy nim do rana, kiedy zastšpili go brat Johna i jego przyjaciele. Wtedy Jeremiasz dosiadł konia i powoli ruszył do domu pełen bolesnego współczucia dla młodego górnika. Harte był dokładnie w tym samym wieku co on, gdy zmarła Jennie. Z niepokojem zastanawiał się, jak ta okrutna strata na niego podziała, lecz z tego, co o nim wiedział, Harte był z natury twardy. Gdy zsiadał z konia przed domem, patrzšc, jak poranne słońce coraz wyżej wspina się na niebo, nad wzgórza, które tak bardzo kochał, rozmylał nad okrutnym losem z takš beztroskš żonglujšcym żywotem i mierciš, nad szybkociš, z jakš odbierane nam sš najsłodsze dary życia. Wszedł do rodka i nie budzšc pišcej na kuchennym krzeœle Hanny skierował się do nigdy nie używanego salonu. Usiadł tam przy fortepianie, który dawno temu kupił dla pewnej przeœlicznej dziewczyny o rozeœmianych oczach, z wijšcymi się zabawnie lokami. Rozmylał, jak by to było, gdyby się z niš ożenił, ile by mieli dzieci, jak by im się ułożyło życie. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pozwolił mylom kršżyć wokół tych pytań, dumał też o dzieciach Johna majšc nadzieję, że chłopak jako się otrzšnie i powtórnie ożeni. Bo potrzebował tego, choćby długo nie chciał nawet o tym słyszeć, potrzebował żony i dzieci, by zastšpiły w jego sercu tych, których utracił. Pragnšł tego dla Johna, choć on postšpił inaczej. Po osiemnastu latach samotnego życia było za póno, żeby cokolwiek zmieniać. Ale też nie miał na to ochoty - jak dotšd. Bo gdy teraz wpatrywał się w pożółkłe klawisze,
zastanawiał się, czy nie powinien był zrobić tego, czego życzył Johnowi. Czy nie powinien był poszukać sobie żony i mieć z niš tuzin dzieci, które napełniłyby wrzawš jego pusty dom? Może i tak, lecz przecież jak dotšd nie udało mu się spotkać kobiety, która potrafiłaby zawładnšć jego sercem i podobałaby mu się na tyle, by zaproponował jej małżeństwo. A wobec tego nie było sensu marzyć o dzieciach. Mimo to na samš myœl o takiej możliwoci poczuł w sercu ukłucie żalu. Mieć dzieci to takie cudowne! Synka, córeczkę... Zaraz jednak przypomniał sobie o tragedii Johna Harte'a i poczuł, że co, co przed chwilš zaczęło się w nim otwierać, ponownie się zasklepia. Nie, nie zniósłby następnej straty, aż nadto wystarczyło 20 DOM THURSTONÓW mu odejœcie Jennie. Jest dobrze, jak jest, niczego innego mu nie trzeba. Tylko czy na pewno? - No i jak tam było? Wzdrygnšł się na głos Hanny, która niepostrzeżenie weszła do pokoju. Przestał przebierać bezmylnie palcami po klawiaturze i podniósł głowę. Na jego twarzy widać było lady znużenia i przygnębienie. Miał za sobš długš, pełnš smutku noc. - John stracił również synka - odparł pozornie beznamiętnie, lecz przypomniawszy sobie, jak zamykał małemu oczy i wyprowadzał Harte'a z sypialni, nieomal poczuł dreszcz. Hanna powoli zaczęła kręcić głowš, jakby próbujšc nie dopucić do siebie tej wiadomoci, i w końcu wybuchnęła płaczem. Jeremiasz podszedł do niej powoli, objšł jš i wyprowadził z salonu. - Wracaj do domu i przepij się trochę - powiedział, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy. Jego zasób słów pocieszenia został ostatniej nocy zupełnie wyczerpany. Pocišgajšc nosem pokiwała głowš i otarła łzy. - Ty też powiniene to zrobić - poradziła, choć wiedziała, że i tak nie posłucha. - Dobrze? - Mam trochę pracy. - Jest sobota. - Ale papiery na moim biurku nic o tym nie wiedzš. - Umiechnšł się z trudem. Nie było sensu, by kładł się teraz, bo był przekonany, że nawiedzałyby go wizje twarzy Barnaby'ego i opłakujšcego go ojca. - Ale postaram się nie siedzieć długo. W to akurat wierzyła. Była sobota, co oznaczało, że po pracy jak zwykle pojedzie do Calistogi na spotkanie z Mary Ellen, chociaż nie była pewna, czy po nocnych wydarzeniach będzie miał na to ochotę. Nalał sobie kawy z grzejšcego się na piecu garnka i popatrzył na wiernš przyjaciółkę. Po ostatniej nocy miał w głowie gonitwę myœli. - Powiedziałem mu, że powinien się znów ożenić i mieć dzieci. Czy miałem rację? - Tak. I ty też powiniene był to zrobić. Osiemnacie lat temu. - Włanie o tym mylałem siedzšc przy fortepianie.- Wyjrzał za okno na wzgórza, napawajšc się widokiem, który lubił tak bardzo, że nie pozwolił Hannie zawiesić nigdzie firanek.
- Nie jest jeszcze za póŸno - zauważyła ze smutkiem, a jej głos zabrzmiał nagle bardzo staro. Zrobiło jej się żal Jeremiasza. Był samotny, nawet jeli o tym nie wiedział. Miała nadzieję, że John Harte nie wybierze podobnego losu, bo kłóciło jej się to 21 DANIELLE STEEL z wyobrażeniem o naturalnym porzšdku rzeczy. Sama nigdy nie miała dzieci, ale nie za sprawš wyboru, tylko przeznaczenia. - Nadal jeste doć miody na ożenek, Jeremiaszu. Mimo zmęczenia rozemiał się. - Oj, za stary, stanowczo za stary. A poza tym... - zmarszczył w zamyleniu brwi i zaglšdnšł jej w oczy. Myleli o tym samym.- Wiesz, że właœciwie nie mam nikogo, i to od lat. Oprócz Mary Ellen oczywiœcie, ale na polubienie jej jako nie mógłbym się zdecydować- wyznał, mimo iż Hanna domylała się tego. Ta straszna noc sprawiła, że miał ochotę porozmawiać, a ona jako jego przyjaciółka doskonale to rozumiała. - Dlaczego nigdy nie chciałe się z niš ożenić? - Zawsze jš to zastanawiało, choć intuicyjnie wyczuwała, że zna powód. - To nie ten typ kobiety, Hanno. I to nie w sensie negatywnym. A poza tym trzeba ci wiedzieć, że na poczštku naszej znajomoci odrzuciła moje oœwiadczyny. - Umiechnšł się, widzšc zdumienie kobiety. - Chciała być wolna - umiechnšł się ponownie - małe niezależne stworzonko. Bała się też, że zaniedba dzieci, i wreszcie, jak się domylam, obawiała się gadania, że wychodzi za mnie przez wzglšd na to, co mam, że mnie wykorzystuje. - Westchnšł. - Zapłatš było to, że nazwano jš dziwkš. Co za ironia... - Zapalił cygaro i usadowił się wygodniej na krzeœle. - Ale najmieszniejsze, że nic jej to nie obchodziło. Zawsze powtarzała, że póki ona zna całš prawdę, to znaczy, że jest uczciwš kobietš, zwišzanš tylko ze mnš, jedynym mężczyznš w jej życiu, w nosie ma gadanie ludzi. Poprosiłem jš o rękę w okresie, kiedy te cholerne baby z Calistogi czepiały się jej najbardziej... Inna sprawa, że o nakręcanie tych plotek zawsze podejrzewałem jej matkę, która w ten sposób chciała na mnie wymusić lub. Tak czy inaczej Mary Ellen kazała mi się wynosić do diabła, twierdzšc, że jeszcze nie jest tak le, by gęganie starych mioteł popchnęło jš do lubu. Chociaż mylę, że odmówiła mi również dlatego, że w tamtym czasie była jeszcze doć mocno zakochana w swoim zapijaczonym mężu. Odszedł od niej już dwa lata wczeœniej, ale ze sposobu, w jaki o nim mówiła, odnosiłem wrażenie, że cišgle miała nadzieję na jego powrót. Cieszę się, że tego nie zrobił. Bardzo mi z niš dobrze. Jej także było z nim dobrze. Urzšdził jej dom i pomagał w wyposażeniu dzieci, jeli tylko po długiej walce udawało mu się przekonać jš do przyjęcia pomocy. Byli ze sobš już siedem lat, jej mšż nie żył od ponad dwóch. Ich spotkania stały się niezmiennym rytuałem. W sobotę po pracy jedził do niej i zostawał na noc, a dziećmi opiekowała się jej matka. Przestali też troszczyć się o ukrywanie ich zwišzku - nie było sensu bawić się w sekrety, 22 DOM THURSTONÓW skoro i tak każdy w miasteczku wiedział, że jest dziewczynš Jeremiasza Thurstona. A raczej "dziwkš Thurstona", jak nazywano jš kiedyœ, od czasu bowiem gdy Thurston osobicie zajšł się jednym czy dwoma typkami z niewyparzonš gębš, nikt się na to więcej nie ważył.
Jeremiasza takie opinie nie dziwiły - Mary Ellen była typem kobiety, której inne przedstawicielki jej płci zazdrociły i nie lubiły: licznš dziewczynš o miedzianorudych włosach, długich nogach i pełnych piersiach. Nie przesadzała z nadmiernš długociš sukni i nie miała nic przeciwko pożšdliwym spojrzeniom kowbojów, gdy wchodzšc na krawężnik podcišgała nieco za wysoko spódnice. Pierwszy raz właœnie taki widok przycišgnšł uwagę także Thurstona, a póniej, kiedy zobaczył jš bez ubrania, okazała się tak liczna, jak sobie wyobrażał, tak liczna, że bardzo szybko wrócił po więcej i nie chciał się z niš rozstawać. Z zachwytem odkrył, że Mary Ellen ma dobre i tkliwe serce, jest uczciwa i lubi sprawiać radoć innym. Swoje dzieci kochała ponad wszystko i chętnie by im nieba przychyliła. Imała się różnych zajęć: pracowała jako kelnerka, tancerka oraz pokojówka w hotelu przy zdrojowisku i nawet kiedy już była na stałe z Thurstonem, nie chciała tego zmieniać, twierdzšc, że musi zachować niezależnoć. Jeremiasz kilkakrotnie mylał o zakończeniu ich zwišzku, choćby ze względu na dobre imię dziewczyny, lecz tyle w niej było ciepła i czułoci, że nie potrafił. Wypełniła w jego sercu uczuciowš pustkę, nie mówišc już o tym, że nie potrafił opanować cišgłej chęci powrotu do jej łóżka. Na poczštku ich znajomoci jedził do Calistogi kilka razy w tygodniu, ale tak częste spotkania były doć skomplikowane ze względu na dzieci, toteż w końcu pierwszego roku ustalili, że będš się widywać tylko w soboty. Trudno mu było uwierzyć, że ich zwišzek trwa już siedem lat - z upływu czasu zdawał sobie sprawę właciwie tylko wtedy, gdy widział, jak dorastajš jej dzieci. Mary Ellen miała teraz trzydzieœci dwa lata i nadal była niezmiernie atrakcyjna, mimo to nie potrafił sobie wyobrazić małżeństwa z niš. Może było to spowodowane pierwszym wrażeniem na poczštku znajomoci, kiedy wydawała mu się nieco zbyt swobodna i bezceremonialna, podkrelajšca swojš wolnoć i niezależnoć. Szanował to jednak, nie mówišc już o tym, że uwielbiał jej szczeroć, otwartoć, odwagę i czułoć. Nigdy nie przejmowała się plotkami na temat ich zwišzku, choć Jeremiasz wiedział, iż czasami przechodziła ciężkie chwile. - A teraz ożeniłby się z niš? Jeremiasz nie był zaskoczony pytaniem Hanny, bo sam się nad tym zastanawiał. 23 DANIELLE STEEL - Nie wiem. - Z westchnieniem spojrzał na sędziwš przyjaciółkę. - Naprawdę chyba jestem za stary na takie myli. Nie uważasz? - Zdecydowanie nie. Przeciwnie, mylę, że powiniene się nad tym poważnie zastanowić, nim będzie za póŸno, Jeremiaszu Thurston - odparła Hanna, choć i jš opadały wštpliwoci. Nie była przekonana, czy to rzeczywicie odpowiednia kobieta dla Jeremiasza, aczkolwiek nie okazujšc tego po sobie, bardzo jš lubiła. Znała od urodzenia Mary Ellen, która jak na jej gust była zbyt "nowoczesna", a czasami "durnowata". No bo kto to widział, żeby tak otwarcie przyznawać się do nie zalegalizowanego zwišzku z mężczyznš? Ale wiedziała też, że jest dobrš dziewczynš, i gdy się jš poznało lepiej, nie sposób było jej nie polubić. Tyle że miała już trzydzieci dwa lata, Jeremiaszowi za potrzeba było młodej żony, która by mu urodziła dzieci. A to w wypadku jego kochanki było niemożliwe, bo
miała już trójkę i przy porodzie ostatniego omal nie przeniosła się na tamten wiat. Chęć urodzenia choćby jeszcze jednego dziecka byłaby z jej strony czystym szaleństwem, o czym zresztš sama Mary dobrze wiedziała. - Jedno ci tylko powiem, Jeremiaszu: zanim umrę, chciałabym zobaczyć w tym domu dziecko. - Ja też, moja droga przyjaciółko - umiechnšł się smutno - ale nie sšdzę, żeby którekolwiek z nas tego doczekało. - Jeli nadal będziesz uparty jak osioł, to na pewno nie. Ręczę, że gdybyœ tylko się rozejrzał, wnet znalazłby odpowiedniš pannę. Jeremiaszowi przypomniała się Jennie i potrzšsnšł głowš. - Jestem za stary dla młodej dziewczyny. Mam prawie czterdzieœci cztery lata. - A gadasz, jakby miał dziewięćdziesišt - prychnęła z niesmakiem. Thurston rozemiał się przejeżdżajšc dłoniš po nie ogolonym policzku. - Czasami na tyle się czuję i na tyle wyglšdam. To cud, że Mary Ellen nie zamyka się na cztery spusty widzšc, jak nadjeżdżam. - Powinna była to zrobić już dawno temu. Wiesz, co o tym sšdzę. - Jeremiasz wiedział, lecz nic nie mogłoby powstrzymać Hanny przed wygłoszeniem kolejnej opinii: - Oboje popełnilicie głupstwo wišżšc się ze sobš, a teraz oboje za to płacicie. Po raz pierwszy Hanna w taki sposób wyraziła się o ich zwišzku i Jeremiasza mocno to zaintrygowało. - Oboje? - A tak. Jej omal nie wywieziono na taczkach z miasta, a ty byłe niš tak zalepiony, że przez te wszystkie lata straciłe okazję 24 DOM THURSTONÓW na spotkanie dziewczyny, która mogłaby dać ci dzieci. A teraz to nawet z niš się możesz żenić. - Przy najbliższej okazji przekażę jej twojš opinię - odparł żartobliwie. Hanna chrzšknęła z dezaprobatš i nastroszona zaczęła zbierać się do wyjcia. Jeremiasz chciał wzišć kšpiel i ogolić się przed wyjciem, marzył też o jeszcze jednej filiżance kawy. Ta koszmarna noc nie przeszła bez œladu. - A propos, John był bardzo wdzięczny za przysłane przez ciebie jedzenie. Ale dopiero dzi rano zdołałem go zmusić, żeby co przełknšł. - A udało mu się choć trochę przespać? - spytała. - W takim stanie? Hanna pokiwała głowš. - Tobie pewnie też nie. - Jako przeżyję. Odepię dzisiaj. ' Hanna odwróciła się i przystanšwszy w progu, dodała ze złoœliwym uœmiechem: - To chyba nie najlepiej œwiadczy o Mary Ellen, co? Jeremiasz parsknšł miechem i zamknšł za niš drzwi. ROZDZIAŁ II W sobotę w kopalni panowała głucha cisza, co Jeremiasz przyjšł z zadowoleniem. Wszystko trwało w bezruchu, nie było słychać żadnych głosów, przeraliwych gwizdków czy huczenia płomieni w piecach. Dwóch strażników popijało kawę bronišc się przed chłodem marcowego poranka. Jeremiasz zsiadł ze swego konia imieniem Big Joe i przywišzawszy go tam
gdzie zwykle, wszedł do biura. Papiery, nad którymi miał pracować, już czekały na niego: kontrakty na produkowanš przez nich rtęć oraz plany czterech domków dla nowych pracowników. Tereny kopalniane Thurstona, na których stało siedem większych domów dla kilkunastu samotnych mężczyzn, a za nimi domki dla rodzin, zaczynały przypominać małe miasteczko. Przebywanie rodzin górników na terenie kopalni nie było dla niego najwygodniej-szym rozwišzaniem, ale rozumiał, że chcš być razem, dlatego już doć dawno pozwolił na to, czym zaskarbił sobie ich wielkš wdzięcznoć. Kopalnie wcišż się rozwijały, tak samo jak produkcja. Z zadowoleniem przeglšdał kontrakty leżšce na biurku, zwłaszcza zamówienie Orville'a Beauchampa z Atlanty na dziewięćset baryłek rtęci, opiewajšce na sumę około pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Jeremiasz oceniał, że tš ilociš rtęci klient będzie w stanie 25 DANIELLE STEEL zaspokoić potrzeby rynkowe prawie całego Południa. Z treœci umowy wnioskował, że ma doczynienia ze zdolnym biznesmenem reprezentujšcym grupę poważnych przedsiębiorców. Transakcja była na tyle ważna, że Jeremiasz chciał wszystkiego sam dopilnować i dlatego włanie zdecydował się na wyjazd do Atlanty. W południe zerknšł na zegarek, wstał i przecišgnšł się. Wprawdzie miał jeszcze nieco do zrobienia, ale po koszmarach poprzedniej nocy był zupełnie wykończony i marzył tylko o zobaczeniu się z Mary Ellen - dziœ bardziej niż zwykle potrzebował poczucia komfortu i ciepła, jakie mu zawsze dawała. Przez cały poranek co chwila nachodziła go myœl o Johnie Harcie i jego tragedii i to go tak rozbijało emocjonalnie, że jak najprędzej chciał się znaleć u kochanki. Zamknšł biuro i wsiadł na konia. - Dzień dobry, panie Thurston. - Jeden ze strażników pomachał do niego rękš. Jeremiasz spojrzał ku niemu i za jego plecami, dalej na wzgórzu dojrzał przy domach gromadkę bawišcych się dzieci. Automatycznie pomylał o epidemii, modlšc się w duchu, aby ich nie dosięgła. - Dzień dobry, Tom. - W trzech kopalniach należšcych do niego pracowało już około pięciuset ludzi, lecz nadal nie miał kłopotów z zapamiętaniem imion większoci z nich. Znacznš częć czasu spędzał w pierwszej kopalni, kopalni "Thurston", pozostałe za odwiedzał regularnie, choć wiedział, że sš pod opiekš sprawnych nadzorców. Przy najmniejszej jednak oznace, że co dzieje się nie tak, pojawiał się natychmiast na miejscu i w miarę potrzeby zostawał nawet przez kilka dni, jak choćby w razie wypadku czy zalewania co roku zimš chodników. - Wyglšda, że idzie na wiosnę. - Tak, rzeczywiœcie - umiechnšł się Jeremiasz. O niczym tak nie marzył jak o zmianie pory roku. Przez ostatnie dwa miesišce lało jak z cebra i walka z powodziami wyzuła wszystkich z sił. W pierwszej kopalni stracili jednego człowieka, w drugiej siedmiu, w trzeciej trzech. Przeszli srogš zimę, lecz teraz nie było po niej ani ladu: słońce wieciło wesoło i zdšżajšc do Calistogi Szlakiem Silverada Jeremiasz czuł jego ciepłe promienie na plecach. Stęskniony za Mary Ellen, popędził starego konia i ostatnie pięć mil przejechał galopem czujšc, jak wiatr rozwiewa mu włosy i brodę. Głównš ulicš Calistogi przechadzały się grupki dam, ukryte przed słońcem pod koronkowymi umbrelkami. Łatwo było rozpoznać wœród nich kuracjuszki z
San Francisco przyjeżdżajšce tu do goršcych ródeł: ich modne stroje wyranie kontrastowały z mniej wykwintnymi ubiorami mieszkanek miasta, turniury 26 DOM THURSTONÓW sukien były większe, pióra na kapeluszach bujniejsze, a deseń jedwabiów żywszy. Widzšc je, Jeremiasz zawsze się umiechał, one za natychmiast ożywiały się na widok tego postawnego, dumnego z wyglšdu mężczyzny o ciemnych włosach, tak mocno kontrastujšcych z białš maciš jego ogiera. Kiedy szczególnie dopisywał mu humor, unosił kapelusz i uprzejmie kłaniał im się z wysokoci konia, a w oczach mu się zapalały żartobliwe iskierki. W tłumie spacerowiczek zauważył tego dnia wyjštkowo pięknš kobietę o rudawych włosach, w sukni o barwie leœnej zieleni, i jeszcze bardziej popędził konia - jej typ urody przypomniał mu po raz kolejny, do kogo tu przyjechał. Po kilku minutach znajdował się już przed małym, schludnym domkiem Mary Ellen na Trzeciej Ulicy, w mniej atrakcyjnej częœci miasta. Zapach siarki pochodzšcy ze zdrojowiska był tu mocniejszy, ale Mary Ellen już dawno się do niego przyzwyczaiła, Jeremiasz zresztš także. Teraz jednak, jak zawsze kiedy popiesznie wbiegał po schodach prowadzšcych do jej domku, nie obchodziło go ani zdrojowisko, ani siarka, ani nawet własne kopalnie. Wiedział, że będzie już na niego czekała, i z bijšcym sercem bez ceremonii otworzył drzwi. Cokolwiek czuł w stosunku do Mary Ellen, jedno było pewne: ilekroć byli razem, miała nad nim tę samš magicznš moc co na poczštku ich znajomoci. Jego oddech stawał się płytszy i opanowywało go pożšdanie, jakiego nigdy nie czul wobec żadnej poznanej wczeniej czy póniej kobiety. Wystarczyło jednak, że się od niej oddalił, a uczucie to mijało. I może właœnie owe chwiejne emocje zwišzane z dziewczynš nie pozwalały mu myleć o niej jako o kandydatce na żonę. - Mary Ellen? - Otworzył drzwi do niewielkiego saloniku we frontowej częci domu, gdzie niekiedy czekała na niego w sobotnie popołudnia. Rano zostawiała dzieci u matki, potem wracała do siebie, brała kšpiel, zakręcała loki i wkładała dla Jeremiasza najelegantsze stroje. Ich spotkania nadal otoczone były aurš wiecznego miodowego miesišca - spotykali się tylko raz na tydzień, a czasami, gdy w kopalniach co się stało lub gdy Jeremiasz wyjeżdżał, nawet rzadziej. Mary Ellen nienawidziła takich sytuacji, pragnęła bowiem jego obecnoœci tak bardzo, że ledwie zdšżyli się pożegnać, już za nim tęskniła, każdego dnia, każdej samotnej nocy. Zastanawiała się, jak mogła z biegiem lat tak się od niego uzależnić. Nie dawała jednak tego po sobie poznać i Jeremiasz niczego się nie domylał. W obecnoci Mary Ellen był zbyt oszołomiony, by dostrzec cokolwiek innego prócz jej niesamowitej fizycznej atrakcyjnoœci, a już na pewno nie potrafił wtedy zauważyć czego tak ulotnego i subtelnego jak malejšca niezależnoć kochanki. Uwielbiał się 27 z niš spotykać, lubił poczucie wygody w jej domu, lecz sam nigdy nie zaprosił Mary Ellen do St. Helena, co poczštkowo napełniało jej matkę podejrzeniami, że na pewno jest żonaty, a gdy się okazało, że nie, zaczęła marudzić córce i namawiać jš, by zażšdała lubu. Widzšc jednak, że to nie skutkuje, machnęła rękš - no bo czy po siedmiu latach cokolwiek mogło się jeszcze zmienić? Tak więc bez sarkania opiekowała się dziećmi,
z których najstarsze, dziewczynka, miała już czternaœcie lat, prawie tyle samo co Mary Ellen, kiedy wychodziła za mšż; jej brat był o dwa lata młodszy, a druga dziewczynka o pięć. Wszystkie dzieci bardzo lubiły Jeremiasza, zwłaszcza młodsza z dziewczynek, ale były za mšdre, żeby się dzielić swymi emocjami z babciš. - Mary Ellen? - zawołał ponownie Jeremiasz. Było czym niezwykłym, że nie czekała na niego na dole, więc zaczšł powoli wspinać się po schodach na górę, gdzie znajdowały się trzy maleńkie sypialnie: jedna dla niej, druga dla córek, a trzecia dla syna, wszystkie razem mniejsze niż którykolwiek z pokoi w domu Jeremiasza. Jednakże już dawno przestał czuć z tego powodu wyrzuty sumienia. Mary Ellen miała ten szczególny rodzaj dumy, który nakazywał jej utrzymywanie siebie i dzieci z własnej pracy, a wielkoć domku z pewnociš nie była dla niej dopustem bożym. Przeciwnie, lubiła go, była z nim zwišzana, dbała o jego przytulnoć i bez wštpienia nie zamieniłaby go na takie głuche gmaszysko jak dom Thurstona. Zresztš Jeremiasz też czuł się u niej lepiej niż u siebie. Dom w St. Helena na zawsze pozostał taki sam jak wtedy, gdy go zbudował - wielki i bez życia. Nie korzystał z większoci pomieszczeń, przeznaczył je bowiem dla dzieci, by miały przestrzeń do zabawy; w tym domu miał panować nieustanny œmiech i harmider, co wraz ze mierciš narzeczonej okazało się nieziszczalnym marzeniem. Tutaj przeciwnie: wszystko w domku Mary Ellen wskazywało na to, że jest zamieszkany, że kto o niego dba i go używa, czasami aż nadto - na niegdy różowych cianach widniały lady brudnych paluszków od tak dawna, że nikt ich już nawet nie zauważał, stały się wręcz częciš "wystroju" wnętrza. Wszedł ciężkim krokiem na górę i gdy stukał do drzwi sypialni Mary Ellen, wydawało mu się, że w powietrzu unosi się zapach róż. Zza drzwi usłyszał przytłumiony znajomy głos nucšcy jakš melodię. A więc jednak była... Przez jednš okropnš chwilę bał się, że dziœ, gdy tak bardzo jej potrzebował, po raz pierwszy od siedmiu lat nie zastanie jej w domu. Zastukał jeszcze raz, czujšc się jak niepewny siebie sztubak przed pierwszš randkš. - Mary Ellen? - Tym razem jego glos był delikatny i czuły jak pieszczota. 28 - ChodŸ, chodŸ - usłyszał z radociš. - Jestem w... - Chciała powiedzieć "w sypialni", lecz nie zdšżyła, gdyż nie czekajšc ani chwili dłużej, otwarł drzwi. Kiedy wszedł. Mary Ellen odniosła wrażenie, jakby ramiona kochanka wypełniły cały pokój, a jego obecnoć zatrzymała jej krew w żyłach. Stała przy łóżku, jej kremowa karnacja miała tę samš barwę co stojšce obok róże, włosy mieniły się wszystkimi barwami miedzi w sšczšcych się przez okno promieniach słońca. Włanie nakładała koronkowš suknię na również koronkowy gorset, przetykany różowymi wstšżkami biegnšcymi do pan-talonów zawišzanych pod kolanami. Jeremiasza uderzyło, że wyglšda jak młodziutka dziewczyna. Widać dostrzegła jego pełne zachwytu spojrzenie, bo zarumieniona po czubki uszu odwróciła głowę szarpišc się z sukniš, która zatrzymała się gdzie na ramionach. Zazwyczaj była gotowa, gdy przyjeżdżał, lecz tym razem zmitrężyła trochę więcej czasu w ogrodzie œcinajšc róże, by udekorować nimi sypialnię. - Jestem już prawie... tylko... och, do licha... nie mogę! - Kiedy tak zmagała się z niesfornymi koronkami, wyglšdała jak uosobienie niewinnoci i bezbronnoci i pod wpływem impulsu Jeremiasz podszedł do niej, chcšc jej pomóc. Lecz gdy tylko dotknšł sukni, ręce przestały mu
być posłuszne i zamiast opucić jš w dół, zaczęły cišgnšć do góry. Delikatnie przesunšł koronkowš szatkę przez delikatnš szyję i jedwabiste włosy, i następnie nie patrzšc rzucił jš na łóżko i przywarł wargami do ust Mary Ellen, tulšc jš mocno do siebie. Przy każdym spotkaniu stwierdzał zmieszany, że jest jej tak samo spragniony jak za pierwszym razem przed siedmioma laty, gdy ledwie hamował ochotę, by wpić się palcami w jej ciało, gdy z upojeniem wdychał różany zapach jej włosów. Wszystko, co się z niš wišzało, było jakby przepojone tym zapachem i czyniło z niej nierealnš "wróżkę róż", aż czasem musiał sobie nakazywać, że ma patrzeć na niš jak na zwykłš kobietę. Ale i ona przenosiła się przy nim w jakš innš rzeczywistoć; zapominała o dzieciach, pracy, codziennych zmaganiach z życiem; zapominała o wszystkim, gdy co tydzień od tylu lat leżała w jego ramionach i wpatrywała się w ukochane oczy. Nigdy się nie domylił, jak bardzo Mary Ellen go kocha, nigdy też by mu o tym nie powiedziała z obawy, że gotów się spłoszyć. Znała go tak dobrze jak samš siebie. Wiedziała, jak przywišzany jest do swojej samotnoœci i wolnoœci, ile szczęœcia daje mu niczym nie ograniczona praca, winnice i kopalnie. Nie potrzebował powszednioci rodzinnego życia z tš samš kobietš u boku każdego dnia i z trojgiem nie swoich dzieci. Był na to zbyt niezależny i zbyt pochłonięty pracš w rozrastajšcym się 29 DANIELLE STEEL coraz bardziej kopalnianym imperium. Ale za to włanie, że był sobš, szanowała go i kochała. Tak bardzo, że nie chciała go prosić o to, czego sam z własnej woli jej nie dawał, i musiała się zadowolić tym, co miała: jednš nocš w tygodniu mijajšcš w goršczkowym zapamiętaniu. Zdšżyła się z tym pogodzić i zastanawiała się nawet, czy nie dlatego ich zwišzek trwa tak długo, że cotygodniowa rozłška nieustannie podsyca ich namiętnoć, która być może prędko by wygasła, gdyby byli ze sobš na co dzień. Czasami tylko zadawała sobie w mylach pytanie, czy sprawy wzięłyby inny obrót, gdyby miała z nim dziecko, mimo że było to niemożliwe - po ostatnim porodzie lekarz ostrzegł jš, że już sama myl o następnej cišży jest dla niej niebezpieczna. Zresztš nie miała nawet co rozważać takiej kwestii, nie wyglšdało bowiem na to, by Jeremiasz pragnšł dziecka, a przynajmniej nigdy nic takiego nie mówił. Tyle że Jeremiasz w ogóle mało przy niej mówił. Kiedy znajdowała się obok, nie potrafił myleć ani o dzieciach, ani o rodzinie czy kopalniach, zapominał o wszystkim. Mary Ellen potrafiła zawładnšć każdš jego mylš, każdym zmysłem, tak jak w tej chwili, gdy wdychał różany zapach jej skóry, delikatnej jak jedwab, gdy wpatrywał się w jej szmaragdowozielone oczy rozpalone oczekiwaniem. Ułożywszy jš delikatnie na łóżku, zaczšł rozsznurowywać jej gorset, co przy jego sprawnych palcach trwało krótkš chwilę. Wreszcie sznurówka opadła, a wraz z niš zsunęły się pantalony, odsłaniajšc długie zgrabne nogi Mary Ellen, i Jeremiasz zobaczył jej zupełnie teraz nagie atłasowe ciało. Przyjechał tu z pragnieniem, aby piecić jš wzrokiem, dłońmi i językiem, i w zapamiętaniu robił to teraz, aż znalazła się pod nim chwytajšc powietrze otwartymi ustami, łaknšc aż do bólu, by już, natychmiast, mieć go w sobie. Jeremiasz marzył o tym nie mniej niż ona, dzi jeszcze bardziej niż zwykle doznawał wrażenia, że nie jest w stanie się niš nasycić, nawdychać do syta zmysłowego zapachu jej włosów i ciała. Za wszelkš cenę chciał odepchnšć od siebie smutne myœli o Jennie i o potwornej nocy u Johna Harte'a; liczył, że Mary Ellen mu w tym
pomoże. Ona za instynktownie wyczuwała jego stan ducha, rozumiała go do głębi, w niemal zwierzęcy sposób, i ze wszystkich sił starała się mu dać z siebie więcej i jeszcze więcej, by wypełnić pustkę i ukoić smutek. Gdy wreszcie zaspokojona i ogarnięta sennociš leżała w ramionach Jeremiasza, spojrzała na niego z troskš i głaszczšc go delikatnie po brodzie, spytała: - Już trochę lepiej, Jeremiaszu? Umiechnšł się. Jakże dobrze go znała! 30 DOM THURSTONÓW - Teraz już tak... dzięki tobie. Jesteœ dla mnie taka dobra,' Mary Ellen... Miło jej było, że to powiedział, że docenił jej oddanie. - A o co chodziło? Przez dłuższy czas nie odpowiadał. Uczucia targajšce nim zeszłej nocy wišzały się z Jennie, nie chciał więc o tym wspominać, by nie sprawić przykroci leżšcej obok niego kobiecie. Nie do końca też rozumiał, dlaczego ujawniły się właœnie teraz, przy okazji tragedii Johna. Czy przez podobieństwo do sytuacji sprzed osiemnastu lat? - Miałem wczoraj okropnš noc. Byłem u Johna Harte'a... Spojrzała zaskoczona i zaintrygowana. Położyła się na boku i podparła na łokciu. - Mylałam, że nawet nie rozmawiacie ze sobš. - Musiałem do niego pojechać. Stracił żonę i córeczkę... - zawahał się. Zamknšł oczy i przypomniał sobie twarzyczkę małego Barnaby'ego po œmierci. - A przy mnie zmarł również jego syn. - Nie był w stanie powstrzymać łzy, która stoczyła mu się po policzku. Mary Ellen otarła jš delikatnie i objęła Jeremiasza. Był taki rosły, taki silny, tak niesamowicie męski, a przy tym wrażliwy i delikatny. Samotna łza wzruszyła jš bardziej, niż chciała przed sobš przyznać. - Był taki mały... - nie potrafił opanować szlochu wspomniawszy, jak zamykał oczy chłopca. Przywarł mocniej do Mary Ellen, jakby nagle zawstydzony, że nie umie zapanować nad emocjami, ale były silniejsze od niego, niepowstrzymanym nurtem płynęły jak powód gdzie z głębi jego istoty.- Biedny chłopak, w jednš noc stracił całš rodzinę. Mary Ellen leżała cicho, pozwalajšc mu wyrzucić z siebie cały ból. Delikatnie przesunęła dłoniš po jego włosach. - Cieszę się, że pojechałe do niego, mimo że nikt tego od ciebie nie oczekiwał - powiedziała cicho. - Musiałem. Wiedziałem, jak się będzie czuł - odparł, a Mary Ellen domyliła się, że nawišzuje do swej tragedii z Jennie, o której dowiedziała się od Hanny; sam Jeremiasz nigdy jej o tym nie wspominał. Aż do teraz: - Kiedy i mnie zdarzyło się co podobnego. - Wiem. - Jej glos był miękki jak płatki róż. - Tak przypuszczałem. - Umiechnšł się smutno i wytarł twarz. - Przepraszam... - Poczuł zażenowanie z powodu wybuchu emocji, ale jednoczenie ulgę: rozmowa z Mary Ellen jak zwykle mu pomogła. - Biedny facet, nie będzie mu lekko. - Da sobie radę, zobaczysz. Jeremiasz kiwnšł głowš. - Znasz go? 3i DANIELLE STEEL
- Nie. Widywałam go w miecie, ale nigdy nie rozmawialimy ze sobš. Słyszałam, że jest uparty jak osioł i jeszcze bardziej nieprzyjemny. Ludzie tego pokroju zwykle się nie załamujš, obojętnie co im się przytrafia. - Nie sšdzę, żeby rzeczywicie taki był naprawdę. Wydaje mi się, że jest po prostu młody i przebojowy, bierze to, co potrzebuje, nie pytajšc nikogo o zdanie. Mary Ellen pokiwała głowš nie chcšc rozwijać tematu: John Harte interesował jš nieporównanie mniej niż Jeremiasz Thurs-ton. - Wiesz? bardzo cię podziwiam. - Umiechnęła się i przysunęła bliżej. - Nie mam pojęcia za co. Bo w gruncie rzeczy jestem taki sam jak on: uparty jak osioł, tylko że w dodatku stary. Mary Ellen rozemiała się i pocałowała go w policzek. - Ale ten osioł należy do mnie i w dodatku go kocham. - Czasami mówiła w ten sposób, majšc może podwiadomš nadzieję, że go sprowokuje do podobnego wyznania, z żalem zdawała sobie bowiem sprawę, że tak naprawdę Jeremiasz wcale do niej nie należy. Jednakże komu szkodziło, że raz w tygodniu udawała, iż jest inaczej? Nie miała wyboru. Kiedyœ poprosił jš o rękę, lecz odmówiła, a teraz było już za póŸno. Gdy upłynęło kilka lat od œmierci Jake'a, chętnie by polubiła Jeremiasza, czuła jednak, że już nigdy więcej nie ponowi proby. Straciła na to nadzieję. Była wciekła na swojš głupotę, przez którš nie wykorzystała okazji. Usprawiedliwiało jš tylko to, że cišgle jeszcze wtedy miała nadzieję na powrót Jake'a. Zapijaczony sukinsyn... - O czym myœlisz? - Jeremiasz patrzył na niš uważnie. - Wyglšdasz, jakby ci co zepsuło humor. Umiechnęła się na tę jego spostrzegawczoć i machnęła rękš. - Nic takiego. - Mam nadzieję, że nie jeste o co na mnie zła? Gwałtownie potrzšsnęła głowš z lekkim umiechem. Rzadko, jeli w ogóle, dawał jej powody do złoci. Nie tak jak Jake. Co za drań. Zmarnowała z nim piętnacie lat życia, z czego pięć w najgłupszy sposób, łudzšc się, że wróci, podczas gdy on mieszkał sobie najspokojniej w wiecie w Ohio z innš kobietš. Ale dowiedziała się o tym dopiero po jego mierci, o czym zawiadomiła jš włanie tamta. Usłyszała też, że spłodził z niš dwóch synów. Na wieć o tym Mary Ellen poczuła się jak beznadziejna idiotka. Tak długo trzymała Jeremiasza na dystans, wierzšc w powrót męża! Męża, co za ponury żart... DOM THURSTONÓW - Nigdy nie jestem na ciebie zła, głuptasie. Nie dajesz mi powodów. - Mówiła jak najbardziej szczerze. Był uroczym mężczyznš, zawsze dla niej dobrym, czasami aż do przesady, hojnym, miłym i uważnym, lecz zawsze utrzymywał między nimi pewien dystans i to spowodowało, że zdšżyła się pozbyć nadziei na małżeństwo. Ich zwišzek ograniczał się do wspólnie spędzanych sobót - dzisiejszej i tych wszystkich, które mieli za sobš w cišgu siedmiu lat. Ale nie złociło jej to, najwyżej zasmucało. - Będę musiał wyjechać w najbliższym czasie. - O wyjazdach mówił jej zawsze z wyprzedzeniem. Bo taki włanie był: uważny, uprzejmy i zorganizowany. - Gdzie tym razem? - Na południe. Do Atlanty. - Najczęciej wyjeżdżał do Nowego Jorku, poprzedniego roku był też w Charlestonie w Południowej Karolinie, jednakże nigdy nie zaproponował jej, aby mu towarzyszyła. Nie miała o to pretensji: interesy to interesy. - I to raczej nie na długo. Tyle, żeby
dojechać i wszystko pozałatwiać, góra dwa tygodnie. - Potarł nosem jej kark i pocałował. - Będziesz za mnš tęskniła? - A jak sšdzisz? - odparła głębszym od hamowanego pożšdania głosem i objęła go. - Sšdzę, że trzeba być wariatem, żeby gdziekolwiek się ruszać majšc ciebie... Trawiona namiętnociš wiła się w jego ramionach, a jej krzyki ekstazy byłoby słychać w całym sšsiedztwie, gdyby przezornie nie zamknęła wczeœniej okien. Następnego dnia rano Jeremiasz czuł się jak nowo narodzony. Na starym piecu kuchennym Mary Ellen usmażyła mu kiełbaski i jajka oraz mały stek i to wszystko podała z chlebem kukurydzianym. Jeremiasz chciał jej kupić nowy piec zeszłej zimy, ale upierała się, że nie potrzebuje. Bez wštpienia nie należała do osób pazernych. Jej matka uważała takie podejcie za skończonš głupotę i nie omieszkała przypominać córce przy każdej okazji, że Thurston jest jednym z najbogatszych ludzi w stanie. Ale Mary Ellen nic sobie nie robiła z tych uwag. Miała wszystko, czego potrzebowała. Prawie... Tyle że jeden dzień w tygodniu z Jere-miaszem znaczył więcej niż całe życie z kimœ poœledniejszego formatu. Nie narzekała więc, tym bardziej że miała swobodę wyboru i działania. Jeremiasz nigdy nie dopytywał się o to, co robiła przez cały tydzień, lecz nie z braku zaufania czy zainteresowania, tylko raczej z obawy, by nie być nachalnym. Inna sprawa, że nie miał powodów do podejrzeń: odkšd Mary Ellen go poznała, zerwała wszystkie inne kontakty i to też było przejawem jej 3 Dom Thurttonów 33 DANIELLE STEEL wolnego wyboru. Niemniej miala wiadomoć, że gdyby spotkała kogo interesujšcego i ten kto zaproponowałby jej małżeństwo, prawdopodobnie nie wahałaby się ani przez moment, bo przecież Jeremiasz nie żšdał od niej żadnych obietnic. A szkoda... - Kiedy wyjeżdżasz? - Jedzšc kromkę chleba przyglšdała mu się. Miał piękne niebieskie oczy i kiedy patrzył na niš, topniało w niej serce. - Za kilka dni. - Umiechnšł się czujšc nowy przypływ sil. Doskonale się wyspał, co jednakże nastšpiło dopiero po kilkugodzinnym kochaniu się z Mary Ellen. - A zaraz po powrocie dam ci znać, że jestem. - Tylko postaraj się nie spotkać w Atlancie dziewczyny swoich marzeń. - A niby czemu miałbym szukać? - Uniósł filiżankę kawy i rozemiał się wesoło. - Jak możesz w ogóle co takiego mówić, zwłaszcza po ostatniej nocy? Umiechnęła się z zadowoleniem. - Wiesz czemu. - Nie bšd niemšdra. - Nachylił się i pocałował jš w czubek nosa, a gdy skłoniła się ku niemu nadstawiajšc usta, nie oparł się pokusie, by jej nie zajrzeć w dekolt. Miała na sobie różowy szlafroczek, który jej kupił podczas ostatniej podróży do Francji, gdzie oglšdał tamtejsze winnice. Położył dłoń na jej piersi, czujšc jak reaguje na jego dotyk. Nie potrafił opanować ogarniajšcego całe ciało dreszczu. Odstawił filiżankę i okršżywszy stół, podszedł do niej. - Co takiego powiedziałaœ, Mary
Ellen?... - Jego głos zmienił się teraz w chrapliwy szept. Wzišł jš na ręce i zaczšł się wspinać na schody. - Powiedziałam... żebyœ nie... - nie zdšżyła dokończyć, bo zamknšł jej usta długim pocałunkiem. Chwilę póniej złożył swój słodki ciężar na łóżku i uwolniwszy Mary Ellen z aksamitnego szlafroczka, odsłonił jej równie aksamitne ciało, potem przywarł do niej i gwałtownie w niš wszedł. I znów poddali się namiętnoœci, która zdawała się trwać w nieskończonoć, aż wreszcie zmęczeni i szczęliwi rozstali się o zmierzchu. Ukojony chwilami z Mary Ellen, Jeremiasz wracał do domu w znacznie lepszym nastroju. Spotkanie z niš podziałało na niego tak wspaniale, że dojeżdżajšc do St. Helena zauważył, iż smutek, jaki czuł poprzedniej nocy, znacznie złagodniał. Wreszcie znalazł się w sypialni i gdy z trudem œcišgnšł z siebie ubranie, poczuł różany zapach jej ciała. Zasypiał umiechajšc się do swoich myli o Mary Ellen. 34 DOM THURSTONÓW ROZDZIAŁ III - Tylko żeby mi się tam dobrze zachowywał. - Patrzšc srogo, Hanna groziła Jeremiaszowi palcem jak dziecku. Rozemiał się. - Mówisz tak samo jak Mary Ellen. - Może po prostu obie wiemy, co z ciebie za ziółko. - No dobrze, dobrze. Będę grzeczny. Jeremiasz żartował mimo zmęczenia i stresów. Miał za sobš ciężki tydzień, o czym Hanna dobrze wiedziała. Pogrzeb żony Johna Harte'a i jego dzieci rozstroił go, na dodatek w jego kopalniach również pojawiły się pierwsze ofiary epidemii. Na szczęcie nie było przypadków miertelnych, do czego z pewnociš przyczyniło się zarzšdzenie Thurstona, by przy najmniejszych oznakach choroby natychmiast wzywać lekarza. Z ochotš przesunšłby podróż do Atlanty, ale nie mógł. Na propozycję zmiany terminu Orville Beauchamp zareagował listem, w którym wyranie zaznaczył, że jeli Thurston nadal zainteresowany jest zawarciem transakcji, to nie może zwlekać. Jeremiasz miał wielkš ochotę posłać go do diabła i przekazać ofertę Harte'owi, teraz wszakże samo zajęcie się niš przerastałoby siły Johna, nie mówišc o wyjedzie do Atlanty. Tak więc, chcšc nie chcšc, Jeremiasz zdecydował się jechać, mimo iż nie opuszczało go jakieœ niejasne przeczucie co do nowego partnera. Nie miało wprawdzie realnego uzasadnienia, bo proponowane warunki transakcji były wręcz wymarzone, niemniej... Mrużšc oczy przed dymem trzymanego w dłoni cygara, pochylił się, by ucałować Hannę w czoło, i rzucił ostatnie spojrzenie na przytulnš kuchnię, po czym w jednš rękę wzišł skórzanš torbę, w drugš sponiewierany już nieco sakwojaż, zsunšł na czoło czarny kapelusz nadajšcy mu nieco diaboliczny wyglšd i szybkim krokiem skierował się do czekajšcego powozu. Wrzucił bagaż na dach i skoczył na kozioł obok powożšcego chłopaka, odbierajšc od niego lejce. - Dzień dobry panu. - Dzień dobry, chłopcze. Otoczony gęstym kłębem dymu z cygara Jeremiasz lekko zacišł konie batem i powóz szybko potoczył się po drodze. Wkrótce Thurston, pogršżywszy się w mylach o czekajšcej go transakcji, zapomniał o chłopcu, który z kolei bezustannie spozierał nań, zafascynowany jego wyglšdem: głębokš bruzdš pomiędzy 35
DANIELLE STEEL przymrużonymi teraz oczami, zmarszczonym w skupieniu czołem, eleganckim kapeluszem, szerokimi ramionami, potężnymi dłońmi, nienagannym strojem. Słyszał, że pan Thurston pracował kiedy w kopalni, ale widzšc, jaki jest czysty i zadbany, sšdził, że to nieprawda. Nie mógł też wyobrazić sobie, jak ten wielki, pełen utajonej siły mężczyzna mógł się zmiecić w maleńkich podziemnych niszach. Byli już w połowie drogi do Napy, gdy wreszcie Jere-miasz ocknšł się z zamylenia i zwrócił do chłopca z umiechem: - Ile masz lat, synu? - Czternaœcie, psze pana - odparł chłopak lekko drżšcym głosem, nadal podekscytowany możliwociš przebywania w towarzystwie samego pana Thurstona. Wdychał z lubociš woń jego cygara, która kojarzyła mu się z esencjš dorosłoci i męskoci.- To znaczy, będę miał tyle w maju. - Ciężkš masz pracę w kopalni? - Tak, psze pana - przyznał nieco niepewnie, lecz Thurston nie sprawdzał go, pytał z czystej ciekawoci, wracajšc mylami do okresu, gdy był w jego wieku. - Jak miałem tyle lat co ty, też pracowałem w kopalni. To ciężka praca dla chłopca... Właciwie ciężka dla każdego. Ale chyba ci się podoba, co? Nastała dłuższa cisza, chłopiec rozważał, co odpowiedzieć. W końcu zdecydował się na szczeroć, bo w jaki dziwny sposób ten wielkolud z cygarem wzbudzał w nim zaufanie. - Nie, psze pana. Nie podoba mi się. To bardzo brudna praca. Kiedy będę duży, chciałbym robić coœ innego. - Na przykład co? - Jeremiasza zaintrygowała szczeroć i odwaga chłopca. - No... co czystego. Może w banku? Mój tato mówi, że to praca dla słabeuszy, ale dla mnie byłaby w sam raz, bo jestem dobry w liczeniu. Rachuję w głowie szybciej niż niektórzy na papierze. - Naprawdę? - Jeremiasz starał się zachować poważny wyraz twarzy, ale w oczach zapaliły mu się wesołe błyski. Podobało mu się niezachwiane przekonanie, z jakim chłopiec to powiedział. - To może chciałbyœ mi czasami pomagać? - Pomagać panu? - Chłopiec nie posiadał się ze zdumienia. - Och, tak, proszę pana! - Mylę o sobotach. Pracuję w biurze przedpołudniami, bo wtedy mam spokój. Umówmy się zatem, że pojawisz się u mnie w pierwszš sobotę po moim powrocie. Pomożesz mi w liczeniu i wypełnianiu formularzy, bo na pewno nie jestem tak szybki jak 36 DOM THURSTONÓW ty. - Rozemiał się, czarne oczy chłopca zrobiły się bowiem duże jak spodki. - Jak ci się to podoba? - Och!... cudownie!... Cudownie!... - Chłopak zaczšł podskakiwać z radoœci na koŸle, lecz po chwili się uspokoił, uwiadomiwszy sobie, że takie zachowanie raczej nie licuje z manierami prawdziwego mężczyzny. Jeremiasz od razu się domylił, dlaczego jego młody towarzysz nagle zesztywniał przybierajšc pełen powagi wyraz twarzy, i to rozbawiło go jeszcze bardziej. Chłopiec mu się podobał. Właciwie lubił wszystkie dzieci, a one odpłacały mu tym samym. Rozmowa z chłopcem przywiodła mu na myœl dzieci Mary Ellen:
były bardzo ułożone i miłe, co było zasługš œwietnego wychowania ich przez matkę. Mimo że Mary Ellen miała dużo obowišzków na swoich barkach, najbardziej koncentrowała się na dzieciach, dajšc im wszystko, co tylko mogła, i z niezachwianš stanowczociš odmawiajšc przyjęcia pomocy. Instynktownie czuła, że gdyby zrobiła inaczej, to może jej dzieciom byłoby i lepiej, ale gdzie przerwałaby się łšczšca jš z nimi nić porozumienia. Nie wnikajšc w powody, które niš kierowały, Jeremiasz nie narzucał się więc z pomocš, zostawiajšc jej zupełnš swobodę decydowania o własnym życiu. Teraz zastanawiał się jednak, czy nie wynikało to z egoizmu. Jego jedyny kontakt z dziećmi Mary Ellen ograniczał się do wspólnie spędzanych co jaki czas niedzielnych pikników, natomiast nigdy nie było go pod rękš, gdy które z nich zachorowało czy nabroiło w szkole, kiedy je trzeba było skarcić lub przytulić. Znał niejako ich odwiętny tylko wizerunek - w niedzielnych ubrankach i z takimiż manierami. Zastanawiał się, czy jej nie zawiódł, czy nie powinien był bardziej zdecydowanie starać się wraz z niš zatroszczyć o jej dzieci. Mimo że nigdy, nawet w najcięższych chwilach nie napomknęła mu, że tego pragnie, Jeremiasz miał ostatnio coraz więcej wštpliwoœci. Czy rzeczywiœcie Mary Ellen nie zasługuje na więcej niż to, co odeń otrzymuje - dwa dni w tygodniu żarliwej miłoci w małym domku w Calistodze? Przestraszony, że chłopak mógłby czytać w jego mylach, oglšdnšł się na niego. - Podobajš ci się dziewczyny, synu? - Nie wiedział, jak ma na imię, choć znał jego ojca: był nim jeden z najbardziej zaufanych pracowników, majšcy jeszcze dziewięcioro dzieci, z których większoć stanowiły dziewczynki, o ile Jeremiasz dobrze pamiętał. Towarzyszšcy mu chłopak był najmłodszym z jego trzech synów pracujšcych w kopalni. Chłopiec wzruszył ramionami. - Większoć z nich to gęsi. Mam siedem sióstr i prawie wszystkie sš takie głupie, że nie wiem. 37 DANIELLH STBEL Jeremiasz parsknšł œmiechem. - Nie wszystkie kobiety sš niemšdre, możesz mi wierzyć. Głupich jest o wiele mniej, niż nam się wydaje. O wiele mniej! - Zacišgnšł się mocno cygarem. No tak, Hanna, Mary Ellen czy spora częć innych znanych mu kobiet z pewnociš nie zasługiwała na okrelenie "głupie". Co więcej, niektóre z nich były tak mšdre, że ukrywały to przed mężczyznami. To zawsze pocišgało go najbardziej: udawały bezbronnoć i naiwnoć, podczas gdy naprawdę w postępowaniu kierowały się umysłem ostrym jak brzytwa. Bawiło go podejmowanie z nimi gry w udawanie, że tego nie dostrzega. Nagle zdał sobie sprawę, że być może włanie dlatego nie ożenił się z Mary Ellen - z niš nie umiał grać. Była bezporednia i otwarta, kochajšca i zmysłowa jak diabli, lecz nie miała w sobie krzty tajemniczoci i za każdym razem wiedział, czego się spodziewać. Nie miał oczywicie wštpliwoci co do bystroci jej umysłu, ale czego mu u niej brakowało, jakiej zagadkowoci, czego, co trzeba by mozolnie, krok po kroku odkrywać, czego, co uniemożliwiało prowadzenie z niš ekscytujšcej, misternie rozgrywanej walki podjazdowej, małych męsko-damskich gierek. Szczególnie ostatnio zauważył, że w relacjach z kobietami coraz częciej szukał intrygujšcej wieloznacznoci; zastanawiał się nawet, czy nie jest to oznakš starzenia się. Ta myl go rozbawiła. Obejrzał się na chłopca.
- Nie ma nic wspanialszego na tym wiecie, chłopcze, niż piękna kobieta. No, chyba że jest to wzgórze pokryte falujšcš trawš przetykanš polnymi kwiatami. - Włanie na takie teraz patrzył i ten widok poruszył go do głębi. Wszystko się w nim buntowało na myl, że musi to zostawić, choćby na krótkš chwilę, by wyjechać w interesach. Wiedział, że póki nie wróci, w jego życiu, w jego duszy pozostanie pustka. - Lubisz ziemię, chłopcze? Pytanie w żaden sposób nie współbrzmiało z zainteresowaniami chłopaka, ale nie wiedzšc, o co może chodzić panu Thurstonowi, wolał nie ryzykować szczerej odpowiedzi. I tak jak na jeden poranek aż nadto był odważny. - Tak - odparł, lecz z wypranego z emocji głosu można było wyczytać, że nie ma najmniejszego pojęcia, o co Jeremiaszowi chodzi. Ziemia... gleba... Jeremiasz nadal pamiętał przechodzšce go ciarki, gdy jako chłopiec brał do ręki ziemię i ciskał jš w dłoni. "To twoje, synu. To wszystko twoje. Dbaj o to zawsze..." - słowa ojca na nowo zadwięczały mu w uszach. Posiadłoć Jeremiasza była z poczštku małym skrawkiem ziemi, a teraz 38 DOM THURSTONÓW przypominała prawdziwe imperium. Chociaż już dawno odkrył, że z takim przywišzaniem do ziemi człowiek się rodzi, nie mógł zrozumieć, dlaczego nie cechuje ono wszystkich mężczyzn, synów Adama, od tysišcleci żyjšcych z niš w symbiozie. Bo jeli chodzi o kobiety, na zawsze pozbył się złudzeń - w ogóle nie znały tego uczucia, nie potrafiły zrozumieć pasji, z jakš traktował "spłacheć kurzu", jak wyraziła się jedna ze znajomych Jeremiasza w rozmowie, nie były zdolne zaakceptować tego dziwnego, wręcz metafizycznego stosunku do ziemi, podobnie jak jadšcy z nim chłopiec. Jeremiasz nie miał jednak o to do niego pretensji: praca w banku pocišgała go prawdopodobnie ze względu na kontrast między tym zajęciem a ciężkš i brudnš pracš górnika czy rolnika. Kiedy wylšduje zapewne w banku poœród stert papierów i z radociš spędzi resztę życia na przesuwaniu paciorków na liczydle. Wprawdzie Jeremiasz nie widział w tym nic nagannego, lecz on, gdyby tylko było to możliwe, do końca swych dni chciałby się zajmować wyłšcznie skarbami ziemi: w nieskończonoœć przemierzać winnice napawajšc się widokiem rosnšcych rolin i pracować w kopalni cieszšc się ukrytym bogactwem kruszców, wieczorem za, zmęczony do granic wytrzymałoci, ale nieziemsko szczęliwy, wracać na wypoczynek do domu. Zyski płynšce z posiadania ziemi interesowały go znacznie mniej niż jej naturalne piękno i mozół, jaki trzeba w niš włożyć, by zaczęła odkrywać swe płody. Było prawie południe, kiedy dotarli do Napy: najpierw mijali na przedmieciach farmy, które w miarę zbliżania się do centrum ustępowały miejsca wielkim eleganckim domom, stojšcym w otoczeniu wypielęgnowanych trawników i starannie przystrzyżonych drzew. Po raz kolejny Jeremiasz skonstatował, że jego dom w St. Helena nawet się do nich nie umywa. Mimo starań nieocenionej Hanny był zdecydowanie mniej zadbany i wypieszczony - typowy dom kawalera, co jakim sposobem widziało się na pierwszy rzut oka. Może między innymi dlatego, że choć w nim mieszkał, odpoczywał i spal, jego prawdziwym domem były kopalnie i winnice. Rękę Hanny zauważało się głównie w wygodnym urzšdzeniu kuchni i rozrastajšcym się ogródku warzywnym. Tu za, w Napie, o dom troszczyły się panie domu z prawdziwego zdarzenia, dbajšce o to, by w oknach zawsze wisiały wieże koronkowe firanki, ogrody pełne były bujnie rosnšcych kwiatów, a w pokojach rozbrzmiewał gwar dziecięcych głosików. Widok tych schludnych i pięknych