Po ciemnej, bezgwiezdnej nocy idź do ogrodu,
ujmij kwiat róży w dłonie, ucałuj aksamitne płatki,
a potem odetchnij głęboko tym cudownym, zniewalającym
aromatem. To wystarczy, by wstał nowy dzień.
K.M.
Gosi, Grażynce, Hani i Ani,
moim wspaniałym Przyjaciółkom,
na które zawsze mogę liczyć
Rozdział I
Erotika®Rosen Tantau – odmiana szlachetnych, wielkokwiatowych róż o intensywnej ciemnoczerwonej
barwie płatków i silnym, odurzającym zapachu. Wysokich, wyniosłych, wręcz doskonałych. Mówiąc
„piękna jak róża”, mamy przed oczami wspaniałą Erotikę. Godna polecenia zarówno dla
początkujących hodowców, jak i dla znawców tych kwiatów. Wdzięczna i niewymagająca w uprawie.
Pięknie prezentuje się pojedynczo i w bukietach.
Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między
aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym innym.
Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia... To Ty dałeś mi kiedyś
taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek, zapachu tak
odurzającym jak moja miłość do Ciebie i... ostrych kolcach, które ranią do krwi.
Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec. Na opuszce rośnie szkarłatna
kropla... W kącikach oczu czuję wilgoć łez... Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć.
Róża znika. Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku.
Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki, ale
bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę budził nie
ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki dziesięciopiętrowy blok, ale
właśnie blask wstającego dnia.
Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową.
– Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo
będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę?
Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu
młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją w
bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?! Tak to już jest z pierwszymi
miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można
pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego pocałunku
pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak wszechogarniający
jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal...
– Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy. Osiem lat temu. Teraz nie jesteś
już szesnastoletnią smarkulą i doprawdy, pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany
wystroju?
Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś,
subtelnie stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna
zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na drobiazgach:
wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem... Kamila kochała róże i nic na to nie
mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego
Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę się z
nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też nie
zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie jest
doprawdy nieszkodliwe.
Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę
uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać siostrzenicy nic
więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i snów o
różanym ogrodzie, które pozostawił.
Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż
przy głośnej czteropasmowej wylotówce. Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie
księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa. Może gdyby
„kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych, szybkich i nie do
końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod miastem, ale Łucja
Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice – przedwojenni państwo
profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła przekazać swoim dzieciom,
ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden nie zapałał do cichej szarej
myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z tych rubryczek i kolumn wyrwać.
Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy
naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno?
Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego listopadowego pochmurnego dnia, wstrząsnęła
światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia. Natychmiast!
Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już
mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego
mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nierozumiejące. Trzeba się było zająć siostrzenicą i
spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia.
Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego nieba.
Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku potrafią
już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat – albo
przeciwnie: – niszczą go, ale nie Kamila.
W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną,
przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę mówiąc,
niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła tak nagle, że
jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które bezmyślnie
rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila zamierzała załagodzić
spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego, zaczynający się wspaniałym,
poruszającym:
„Spieszmy się kochać ludzi
Tak szybko odchodzą”.
Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak
co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do
drzwi dzwoniła ciocia Łucja i... już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie
Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz Kamili, ten, który właśnie
wtedy powinien przy niej trwać...
Dlaczego zniknąłeś?
Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego
poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem, stanęła
przed lustrem... Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w kształcie serca, w
której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone ciemnymi, długimi rzęsami. Kamila, która od
ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze pospolitą, wychudzoną, szarą mysz ze
szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami.
Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak
śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki, tę buzię otaczające, z którymi Kamila walczyła
za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim... przede wszystkim jak błyszczą wielkie,
złotomiodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją pasjonuje.
Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach
przeglądać się już nie mogła, a inni... Może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w
obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów, lecz
przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w
wykreowanych przez pisarzy światach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego
brakowało jej w realnym życiu czy może czego nie chciała dostrzec.
Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro.
Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc, czytając
do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Pokreśliła oczy kredką i złotobrązowym cieniem,
pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze, powiedziała:
– Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź.
To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień
będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach
pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to
spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a
poprzednio... cóż... zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie
wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek.
Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała
nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie
zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach lub
chociaż dołożyć się do domowych wydatków.
Może niezbyt mocno się starała...?
Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała. „Poprę każdą twoją decyzję,
Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – to słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła
ciocię o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz dla
kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To jednak
pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i
nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy. Pracodawcy nie szukali
bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż, lecz bystrej, stąpającej twardo
po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc niezmanierowanej pracą w dużych
korporacjach, wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami finansowymi, za to koniecznie z
wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało.
Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole złożyła papiery do technikum
gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła wtedy
niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się w swoim
pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby dobiegł końca. A
ona nadal mogła spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby. Gdyby nie
zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak przekonać do siebie
jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę? Kogokolwiek, na Boga, kto nie
będzie od razu pytał o referencje! I dziwił się: dwadzieścia cztery lata i żadnego doświadczenia?
Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam! – chciała
krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej poczcie. Jeszcze bardziej chciało jej się walić pięścią
w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic.
Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po
tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie zarabiać
na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano kasjerek i – o
dziwo, została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną wieścią i ujrzała
krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci... Łucja natychmiast zapewniła, że
się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała jednak, że łamie cioci serce, a
tego nie chciała.
Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta
po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale... specjalistką
marketingu bezpośredniego – czemu nie?
– Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia. – Może tym razem okażesz
się kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować
garnkami.
Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale gołębiowej –
wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie. Piękna
blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie odpowiadając
uśmiechem na jej uśmiech.
W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po
trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi wejściowe
zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął swój show.
Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą –
bo, jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe
sprzedawczynie. Gdy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej kolejce
do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy... odezwało się poczucie własnej wartości czy
raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie – spojrzała na
czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na niebotycznych
szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. Żadna z tych piękności nie zwróciła
na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę...
– Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i... zamarła w pół kroku.
Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki
schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką tego
zakazującą.
Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko.
– Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując
tabliczkę.
Kamila pokraśniała.
Nie wiedziała nic o łamaniu zasad.
Prawie nic – sprostowała w myślach. – Bardzo duże „prawie”. Osiem lat temu złamałaś wszystkie,
dlaczego więc nie dziś, gdy wolno ci o wiele więcej?
Bo znam smak rozczarowania – odpowiedziała samej sobie.
– Ja... nie łamię zasad – rzekła na głos, uciekając wzrokiem przed uważnym, niemal bezczelnym
spojrzeniem niebieskich niczym skrawek nieba oczu mężczyzny. Był nieprzyzwoicie przystojny, a od
takich Kamila lata temu obiecała się trzymać z daleka. Już raz złamano jej serce. Wystarczy.
– Nigdy? – zapytał ni to poważnie, ni żartobliwie.
Pokręciła głową.
– Jest pani zainteresowana pracą hostessy? – indagował dalej.
Ja i hostessa? – chciała zapytać, ale po to przecież zjawiła się na spotkaniu.
Tak, chciała dostać tę pracę. Chciała co miesiąc z radością oddawać cioci część pensji albo nawet
całą. Chciała... Kamila przymknęła na sekundę bursztynowe oczy, by przyznać się samej sobie, że
chciała jeszcze raz zobaczyć tego mężczyznę, Marcusa Allena. I tajemniczy, nieco kpiący uśmiech na
jego twarzy.
– Tak. Bardzo chciałabym dostać tę pracę – odparła z całą śmiałością, na jaką było ją stać.
– To raczej w odwrotnym kierunku. – Uśmiechnął się i wskazał kciukiem drzwi, przez które
uciekła.
Zażenowana, skinęła głową i zawróciła, czując na plecach palący wzrok mężczyzny.
Stając karnie w długiej kolejce, miała czas, by po stokroć zadać sobie pytanie: co też ci się roi,
dziewczyno? Pan Marcus i zainteresowanie twoją nijaką osobą? Spójrz przed siebie. Ma w kim
wybierać, oj, ma...
Weszła jako jedna z ostatnich.
Marcus odłożył papiery, wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął do Kamili dłoń. Nie było już mowy
o uwodzicielskich uśmiechach. Natychmiast zmroziło to dziewczynę. Drżącymi rękami podała mu
swoje CV i bardzo przekonujący list motywacyjny.
Nie miała się czym pochwalić, oprócz licencjatu z finansów i zarządzania (o tym, że umie również
zawodowo gotować, wolała nie wspominać, chociaż skoro ma sprzedawać garnki... nie, lepiej jednak
nie).
Nie miała pliku referencji – o czym powiedziała w następnej chwili przepraszającym głosem, ale
to zdawało się mężczyźnie nie przeszkadzać.
Wciągnął dziewczynę w niezobowiązującą rozmowę o pasjach i marzeniach, z dziwnym błyskiem
w oczach obserwując, jak jej twarz rozjaśnia się od wewnątrz, gdy opowiada o książkach i różanym
ogrodzie. Uwierzył na słowo jej zapewnieniom, że „kiedyś będzie mieć taki ogród i wyhoduje w nim
marzenie marzeń – czarną różę”.
Potem przez ładnych parę minut wypytywał ją o sytuację osobistą: o dalszą i bliższą rodzinę, o
chłopaka, przyjaciół, znajomych – trochę to Kamilę zdziwiło i nie bardzo wiedziała, jaka odpowiedź
byłaby pożądana, ale nie zamierzała kłamać.
– Mam tylko ciocię. Mama nie żyje od ośmiu lat. – Tutaj głos załamał się dziewczynie na sekundę
czy dwie. – Nie jestem zbyt towarzyska. Narzeczonego brak – dokończyła żartobliwie, i to się
Marcusowi najwyraźniej spodobało.
Przez długą chwilę przyglądał się Kamili z uwagą i namysłem, by na koniec stwierdzić krótko:
– Jest pani nieoszlifowanym diamentem. Takich osób szukamy.
Kamila uniosła z niedowierzaniem brwi. Ona? Diamentem?
– Jeżeli zdecyduje się pani dołączyć do naszego zespołu, zapraszam pojutrze, dopełnimy
formalności przed dwutygodniowym szkoleniem, całkowicie finansowanym przez naszą firmę.
Odbędzie się ono w Mediolanie. Pokrywamy oczywiście koszt przelotu. Czy znajdzie pani czas,
począwszy od piątku?
Był wtorek. Kamila, kompletnie oszołomiona, nie wiedziała w pierwszej chwili, co odpowiedzieć.
Szkolenie we Włoszech? Dwutygodniowe? Czyżby jej marzenia zaczęły się spełniać?
Wzrok mężczyzny hipnotyzował. Leciutki uśmiech, błąkający się w kącikach ust, zachęcał i
dodawał odwagi.
Zdziwiła się, słysząc własny, pewny głos:
– Oczywiście, że znajdę. Jestem gotowa wyjechać na szkolenie choćby dziś.
– Znakomicie! Świetnie! – Wstał, dając znak, że rozmowa jest skończona, i odprowadził
dziewczynę do drzwi.
Czując jego dłoń na plecach, Kamila mimowolnie stanęła i spojrzała w oczy tak niebieskie, jakich
nie widziała od lat. Dokładnie od ośmiu lat. Marcus uśmiechnął się do niej.
– Widzimy się pojutrze?
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
Nie wiedząc kiedy i jak, znalazła się na zewnątrz.
Te oczy i ten uśmiech... Jakże przypominały tamtego...
– Oprzytomniej, kobieto! – fuknęła półgłosem do własnego odbicia w sklepowej witrynie. – Taki
uśmiech pan Allen ma dla każdej z kilkudziesięciu kandydatek!
Ale czy każdej kładzie dłoń na plecach w tak poufałym, wręcz przyjacielskim geście? – zapytała
cichutko druga Kamila, ta romantyczna, która od lat wypatrywała księcia, wierząc, że dzień, w którym
go spotka, jest bliżej niż dalej. Kamila rozważna pokręciła głową nad tą naiwnością.
To mistrz manipulacji. Po prostu wiedział, jak cię podejść. Może ujrzał w twoich oczach tęsknotę,
którą jeszcze bardziej rozbudził paroma słowami i jednym, niewinnym dotknięciem? Zejdź na ziemię,
Kamilko, bo piękny Marcus zrobi z tobą to samo, co tamten: rozkocha i porzuci.
Nadal stojąc przed witryną sklepową, odgarnęła stanowczym gestem złociste kędziorki opadające
jej na oczy i... i już kierowała się na przystanek autobusowy, by wracać do domu, do świata szarych
blokowisk, gdy... nie! Dziś zrobi coś całkiem odwrotnego. Uczci – na swój sposób – pierwsze
zwycięstwo (choć nie do końca wiedziała, na czym owo zwycięstwo miało polegać – na tym, że
położył jej dłoń na plecach niezwykły mężczyzna?), zrobiła w tył zwrot i pół godziny później
przekraczała magiczne wrota ogrodu botanicznego.
W tym miejscu, szczególnie późną wiosną, Kamila mogła spędzić cały boży dzień, zapominając o
reszcie świata. Przechadzała się żwirowanymi alejkami, co i rusz pochylając się nad szczególnie
pięknym okazem tulipana, narcyza czy hiacynta. Róże dopiero przygotowywały się do kwitnienia, ale
to Kamili nie przeszkadzało w podziwianiu wyniosłych krzewów o grubych pąkach, będących
zapowiedzią wspaniałych, pachnących kwiatów. Rododendrony i azalie kwitły za to tak obficie, we
wszystkich niemal kolorach tęczy, a niektóre roztaczały dookoła tak piękną woń, że Kamila
natychmiast powzięła postanowienie: w swoim wymarzonym ogrodzie oprócz róż będzie hodowała
także różaneczniki. Tak właśnie! To, że na własny ogród się nie zanosiło, w dniu dzisiejszym, gdy
właśnie zaproponowano jej pracę, nie psuło Kamili humoru. Zaś cała polana kwitnących konwalii
zachwyciła ją bez reszty. Róże, rododendrony i konwalie. Koniecznie!
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kamila niechętnie wróciła na ziemię.
Wracając do domu zatłoczonym autobusem, markotniała coraz bardziej.
Będzie musiała powiedzieć cioci o pracy. Nie tylko o tym, że zaczyna w piątek – i to
dwutygodniowym stażem we Włoszech, ale musi choćby napomknąć, że mogą zatrzymać ją tam na
dłużej. O tym doczytała w propozycji umowy, którą po spotkaniu wręczyła Kamili sekretarka.
Wprawdzie przedłużony staż w Mediolanie firma oferowała tylko najlepszym absolwentkom
szkolenia podstawowego – na czym ono miało polegać, Kamila nie wiedziała, wiedziała jedynie, że
taka szara mysz jak ona wybitną hostessą raczej nie będzie, nie ten wzrost, nie ta figura, nie ta uroda –
ale taka możliwość istniała. Staż z zakwaterowaniem w trzygwiazdkowym hotelu, z pełnym
wyżywieniem i kieszonkowym na dodatek.
Kurczę, ależ chciałabym dostać tę szansę – westchnęła, już widząc oczyma wyobraźni piękny,
choć niewielki hotelik w uroczej dzielnicy Mediolanu, intensywnie niebieskie niebo nad głową,
zapachy i barwy włoskiej wiosny dookoła i... samą siebie, oczarowaną nowym życiem, jakie się przed
nią otwierało. W tym życiu nie było miejsca dla nowohuckiego blokowiska z całą jego beznadzieją i
szarością. Nie było w nim miejsca dla wstukiwania przez dwanaście godzin na dobę niekończących się
kolumn liczb. Nie było w nim miejsca na harówkę przy zmywaku ani na kelnerowanie w podrzędnych
knajpach. Nie było w nim też miejsca dla – wybacz, ciociu najmilsza – nikogo więcej.
Nie.
Nowe życie, pełne nowych szans, było ciepłe i słoneczne, jak to w Italii. Obiecywało wolność.
Wolność i... może... może miłość? Uśmiechnęła się do własnych myśli, nie mogąc doczekać się
piątku.
Autobus wypluł Kamilę na przystanku. Stąd musiała przejść szybko do swojej klatki, nie zważając
na zaczepki podpitych sąsiadów. Z nimi znała się na tyle, że wystarczyło skinąć głową i rzucić
grzeczne „dobry wieczór”, ci byli niegroźni. Niestety, ostatnimi laty „stara gwardia” blokowej
łobuzerii, co nie ruszała „swoich”, wykruszyła się, na jej miejsce zaś napłynął znacznie
niebezpieczniejszy element mówiący z podejrzanie wschodnim akcentem. Tych mężczyzn i ich
wymalowanych głośnych kobiet Kamila starała się wystrzegać.
Dziś miała szczęście. Może było jeszcze za wcześnie na wysiadywanie przed blokiem, grunt, że
dotarła do domu niezaczepiana przez nikogo.
– Cześć, ciociu, już jestem – rzuciła od progu, zdejmując kurtkę.
Odpowiedziało jej ciepłe:
– To dobrze, Misiu. Umyj ręce i siadaj do stołu. Czekałam na ciebie z obiadem...
I w tym momencie Kamila postanowiła: nic nie powie! Nie przyzna się, że poznała intrygującego
Marcusa Allena, nie powie, że została przez niego zaproszona na staż we Włoszech, nie wykrzyczy
cioci prosto w twarz, że ma dosyć złotej klatki, w której została zamknięta, że pragnie wolności,
rozwinięcia skrzydeł i spełnienia marzeń. Że ona, Kamila, musi odejść!
Gdzieś w głębi serca była pewna, że ciocia pragnie dla niej tego samego, że nie będzie jej
zatrzymywała, a wprost przeciwnie: okaże się dla Kamili wsparciem, tak jak dotychczas.
Równocześnie była pewna, że jej odejście – a wyjazd do Włoch będzie do tego preludium – złamie
cioci serce. A nie chciała być dla niej źródłem rozpaczy. Nie była gotowa. Jeszcze nie teraz. Może
później. Kiedyś. Gdy już dostanie tę pracę i będzie zbyt zajęta, by rozpamiętywać smutek w oczach
opiekunki...
Gdy wychodziła z ogrodu botanicznego, dostała od miłej pani ogrodniczki małą różę w doniczce.
Teraz, trzymając tę różę niczym tarczę, mruknęła:
– Nie jestem głodna, ciociu, jadłam po drodze – cmoknęła Łucję w policzek i unikając jej wzroku,
przemknęła do swego pokoju.
Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi i... mocno zacisnęła powieki. Mogła się przecież
spodziewać, że ciocia Łucja nie da się łatwo zbyć. Gdyby zmusiła się do tego obiadu, tajemnica
pozostałaby bezpieczna, a tak zaraz zacznie się wypytywanie, a ona nie zdoła zbyt długo unikać
odpowiedzi. Czy nie ma prawa do odrobiny prywatności?!
Sfrustrowana dopadła drzwi, otworzyła je gwałtownie i nie namyślając się wiele, wypaliła:
– Czy nie mogę mieć chwili spokoju? Jestem twoim więźniem czy co?!
Łucja, zaskoczona tym zupełnie niespodziewanym atakiem, cofnęła się, unosząc dłonie w
pojednawczym geście.
– Przepraszam, Misiu, przepra...
– I nie mów do mnie „Misiu”! Mam dwadzieścia cztery lata! – Kamila coraz bardziej zatracała się
w gniewie. I złości na samą siebie za ten wybuch. – Nie mogę wrócić do domu trochę później, bo już
stoisz w drzwiach, niczym cerber u bram, ciągle domagasz się wyjaśnień!
– Ależ ja tylko...
– Właśnie! Ty tylko! Ciągle tylko ty!
Kamila zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy ciotkę na korytarzu, i... oparła się o nie plecami. Drżała na
całym ciele, od stóp do głów, sama nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała. Na miłość
boską, biedna Łucja nie zdążyła wyartykułować nawet jednego zdania! Co cię opętało, Kamilo
Nowodworska? Wystarczyło, że piękny facet zauroczył cię błękitnym spojrzeniem i dotknięciem
dłoni, a ty już ranisz tę, która cię kocha? Która oddała osiem lat życia, byś miała co jeść i gdzie spać?
Gdyby nie Łucja, przypominam ci niewdzięcznico, trafiłabyś do bidula! A w tym miejscu, pełnym
nieszczęśliwych sierot, nikt nie roztkliwiałby się nad kolejną ofiarą losu. Pamiętaj o tym.
Tak.
Kamila przyrzekła sobie nie zapominać o wdzięczności wobec ciotki, ale... dziś jeszcze będzie
samolubna. Położy się wcześniej i dopóki sen jej nie zmorzy, odda się marzeniom. O własnym domu i
kochającym mężczyźnie.
Jej wybuch był niewybaczalny, ale też dawał do myślenia. Najwyższy czas opuścić azyl, który
stworzyła dla Kamili ciocia. Choćby to miało ją zranić, ciocia musi zrozumieć i pogodzić się z
faktem, że pisklę dorosło do opuszczenia gniazda. Takie są koleje losu.
Ta praca jest dla Kamili nie tylko wybawieniem, jest koniecznością.
Nie. Nie tylko dla Kamili, ale dla nich obu, bo ciocia, nie mając już kuli u nogi, zauważy, że może
żyć sama dla siebie, może spełniać własne marzenia. Na to nigdy nie jest za późno. Przecież kiedyś
była piękną kobietą! Jak mama...
To wspomnienie zabolało tak bardzo, że po policzkach dziewczyny popłynęły łzy i długo nie
przestawały płynąć.
Rozdział II
Apple Blossom – piękna róża pnąca, o niezwykle urokliwym, delikatnym kwieciu, podobnym do
kwiatów jabłoni. Żółty środek okalają białe płatki, o postrzępionych brzegach, których barwa
przechodzi w róż. Zapach subtelny, słodki, miodowy. Róża wyhodowana na początku lat trzydziestych
ubiegłego wieku przez skrzyżowanie Rosa rugosa i Rosa multiflora. Odmiana odporna i dobrze
znosząca zacienione stanowiska. Polecana dla początkujących hodowców.
Środa minęła bardzo szybko. Kamila, duszą będąc już pod słonecznym niebem Italii, nazajutrz
przeprosiła ciocię serdecznie i by uniknąć niewygodnych pytań, uciekła do czytelni poznawać bliżej
Mediolan i okolice, które zamierzała zwiedzić.
Czwartek również minął szybko – rano pobiegła podpisać umowę, potem kupiła rozmówki polsko-
włoskie i w tej samej czytelni co dzień wcześniej zaczęła pracowicie wkuwać zwroty i słówka,
słuchając nagrań z pięknie brzmiącym językiem. Tak upłynął Kamili czas do wieczora.
Wróciła do domu, obłaskawiła nadal dąsającą się ciocię najnowszą książką ulubionej pisarki, po
czym zmyła naczynia po kolacji i zaszyła się w swoim pokoju.
Nasłuchiwała długie chwile, czekając, aż ciotka zaśnie, by wreszcie zacząć się pakować w torbę
podróżną, która na skromną garderobę Kamili w zupełności wystarczała – więcej rzeczy nadających
się dla hostessy po prostu nie miała, ale za pierwsze kieszonkowe...
Kamila wstała przed świtem, nie zmrużywszy oka przez całą noc, zbyt podekscytowana, ale i
przerażona, by zasnąć. Za oknem panowały jeszcze egipskie ciemności, choć gdzieś nad horyzontem
blada poświata zapowiadała nowy dzień.
Po raz setny sprawdziła dokumenty – umowę, paszport, bilet lotniczy, voucher hotelowy. Zajrzała
po raz setny do torby podróżnej. Wszystko wydawało się w porządku. Nie było nic do zrobienia.
Pozostawało czekanie. Pierwszym porannym pociągiem miała jechać do Warszawy, a stamtąd lecieć
wprost do Mediolanu. Z wahaniem podeszła do biurka, gdzie stał stary wysłużony laptop. Włączyła
go, odczekała, aż uruchomi się system. Przed parę chwil wpatrywała się w ikonkę poczty, wreszcie
kliknęła w nią, otwierając z wahaniem okienko tworzenia wiadomości. Z takim samym wahaniem
wpisała adres.
Tak, to był dobry moment.
Przyszedł czas, by pożegnać się z nim.
Kiedyś pisała listy odręcznie na pięknej różanej papeterii, ale wszystkie wracały nieotwarte. Z
pieczątką „adresat wyprowadził się”. Kamila miała tych listów, z literami rozmazanymi od łez, całą
szufladę biurka. Nawet niespecjalnie kryła się z nimi przed ciocią, mając być może cichą nadzieję, że
Łucja odnajdzie te listy i zacznie zadawać pytania. Kamila bowiem nigdy nie opowiedziała Łucji o
Jakubie – nie mając pojęcia, że ciocia wie więcej, niż siostrzenica mogła przypuszczać. Jego imię było
tajemnicą, skrywaną nawet przed mamą, choć Kamila była pewna, że ona nie miałaby nic przeciwko
uroczemu, szarmanckiemu narzeczonemu córki. Jedyne, co mogłoby stanowić poważny problem dla
każdej kochającej matki, to fakt, że dziewczyna miała wtedy szesnaście lat (Jakuba przekonała, iż jest
pełnoletnia i wszystko jej wolno, nawet TO) i wplątała się w romans z niemal dwa razy od niej
starszym lekkoduchem, który pojawił się znikąd. Na to Aniela nigdy nie dałaby przyzwolenia. Nigdy!
A Kamila nie chciała słuchać jej lamentów i zakazów. Uznała, że ma swój rozum, i ten rozum pewnej
nocy... cóż... zapodział się między pocałunkami i pieszczotami. Coraz śmielszymi, coraz bardziej
natarczywymi i zachłannymi.
Jakub pragnął Kamili całej, wtedy, tam, w pięknym leśnym zakątku, gdzie rozłożyli koc i mogli
kochać się pod czystym, rozgwieżdżonym niebem do utraty tchu. A ona pragnęła mu na to pozwolić.
Chciała przeżyć ten pierwszy raz z tym jednym jedynym na całe życie. Czy był nim właśnie Jakub?
To się miało dopiero okazać.
I okazało. Jednak zupełnie nie tak, jak wymarzyła to sobie Kamila.
Marzenia to delikatna materia utkana z naszych snów, pragnień i wyobrażeń. Jeden gwałtowny ruch,
jedno niespodziewane wydarzenie i rwą się na strzępki, które rozwiewa wiatr. Łap je! Chwytaj, póki
możesz! Może zdołasz wpleść je z powrotem między osnowy tęczowej tkaniny, ale obraz będzie już
nie ten sam. Może podobny, nawet łudząco podobny, ale nie ten sam. Bywa też, że tkaninę utkaną ze
snów ktoś zniszczy albo ukradnie, a ty resztę życia będziesz próbowała odtworzyć pierwotne piękno
obrazu swych marzeń lub odzyskać je za wszelką cenę. W pogoni za porwanym marzeniem możesz
coś utracić, możesz coś zyskać. Ruszając w taką podróż, nigdy nie wiesz, z czym wrócisz do domu. I
jaka wrócisz. Musisz liczyć się z tym, że... w ogóle nie wrócisz. Ale taka jest właśnie cena marzeń.
Dlatego tak wielu w ogóle nie podejmuje walki o swe pragnienia i sny, mocno stąpając po ziemi,
licząc tylko na siebie i swoją ciężką pracę. „Gdzie mi do marzeń! Czy ja jestem zakochaną
pensjonarką? Marzeniami się nie najem. Wolę mocną walutę na koncie”.
Nie wiedzą oni, że świat się i tak o nich upomni, a życie trzyma w zanadrzu niejedną
niespodziankę. Jeżeli zatwardziałemu pragmatykowi, co uznaje jedynie równiutkie rzędy liczb w
zestawieniu obrotów i sald, los zechce pokazać rajską wyspę na Atlantyku, to samolot tego
biznesmena rozbije się właśnie na takiej wyspie, a on spędzi tam najpiękniejszy (i najgorszy) tydzień
w swoim życiu. Sam ze sobą. Sam z oszałamiająco piękną przyrodą. Sam z kryształowym morzem, w
którym znajdzie radość pływania, a po wyjściu z wody, gdy położy się na bialuśkim drobniutkim
piasku, jakby wyjętym wprost z folderów reklamowych, będzie miał czas na przemyślenie wielu
spraw. Pytaniem zaś, które nie będzie dawało mu spokoju, stanie się nie to: „Kiedy mnie ktoś
uratuje?!”, lecz: „Jak wrócić tutaj na kilka tygodni, parę razy w roku i... pobyć? Po prostu pobyć w
ciszy i spokoju, bez ludzi, laptopów i telefonów”. I tak oto dobry los spełnia marzenie, zanim
człowiek zdoła je w sobie odkryć.
Lecz czasem ten sam los niszczy nawet najpiękniejszy sen, pozostawiając śniącego nie na rajskiej
wyspie, a w morzu łez. Gorzkich, piekących łez, które mimo wielu lat nadal płyną czasem po
policzkach.
Kamila otarła oczy przedramieniem i zaczęła pisać słowa tak gorzkie jak jej łzy.
Dear,
nie wiem, kiedy będę miała dostęp do internetu, więc nie wiem, na jak długo się żegnam. Mam
jednak nadzieję, że na zawsze. Tak. Od lat błagam Pana Boga, by zesłał mi kogoś, kto sprawi, że
zapomnę o Tobie. Że kolejny mail zacznę tak samo „Dear”, ale zakończę „Żegnaj”, bez tego
przeklętego „Kocham Cię”.
Patrz, za parę tygodni minie ósmy rok, jak zniknąłeś z mojego życia tak nagle, jak się w nim
pojawiłeś, zostawiając mnie na wpół obłąkaną z rozpaczy. Jednego dnia. Mama i Ty.
Do dziś nie potrafię Ci tego wybaczyć. Nie porzucenia, nie zerwania naszej krótkiej, acz
namiętnej znajomości, ale uczynienia tego w tak podły, tak bezduszny sposób, bez słowa
wyjaśnienia, więcej: zupełnie bez słowa wtedy, gdy najbardziej byłeś mi potrzebny, po śmierci
mamy.
Czy tak czyni człowiek honoru?
Nie, ale Ty nie masz honoru.
Gdybym chociaż była w ciąży, to rozumiem: przestraszyłeś się małolaty z dzieciakiem, ale...
Za co, Jakub? Dlaczego tak mnie potraktowałeś?
Odpowiedź jest prosta: jesteś zimnym, podłym draniem bez serca. Wykorzystałeś naiwną,
szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją w chwili, gdy świat się jej zawalił, gdy była najbardziej
krucha, zupełnie bezbronna, i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce.
Ale nie o tym dzisiaj chciałam: jutro lecę do Mediolanu na staż w międzynarodowej
korporacji – a przyjął mnie sam właściciel – i zamierzam zmienić swoje życie. Może po raz
pierwszy będę się dobrze bawić? Mam szczere chęci poderwać jakiegoś pięknego, gorącego
Włocha – może właśnie Marcusa Allena, bo... chyba wpadłam mu w oko, tak jakoś miło objął
mnie na pożegnanie – i pozwolić się mu adorować dotąd, aż stracę dla niego głowę i serce. I w
końcu się z Ciebie wyleczę.
Tak więc, Jakubie najdroższy, życz mi szczęścia na nowej drodze życia, jak ja cztery lata temu
życzyłam Tobie, to było wtedy, gdy wydawało mi się, że Ci wybaczam.
Nic z tego. To ten, kto skrzywdził, musi się starać o wybaczenie. Musi chociaż przeprosić. Ty –
parszywy tchórzu – nawet nie zdobyłeś się na krótkiego maila ani esemesa: „Sorry, mała,
znudziłaś mi się”. Jak ja Cię za to nienawidzę.
I jak nadal Cię kocham...
Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie.
K.
Kamila otarła łzy, które zawsze, za każdym razem, napływały jej do oczu, gdy kończyła list do
niego, nacisnęła „wyślij”, zamknęła komputer, podniosła torbę i na palcach, wstrzymując oddech,
ruszyła do drzwi.
Po drodze zostawiła list do cioci, czując okropne wyrzuty sumienia, że wymyka się z własnego
domu jak złodziej. Że zostawia Łucję samotną i opuszczoną, tak jak kiedyś ona sama została
opuszczona.
– Ciociu, przecież obie wiemy, że nigdy byś mi nie pozwoliła wyjechać – próbowała się
usprawiedliwiać w duchu, gdy była już w drodze na Dworzec Główny. – Nie tak daleko, w nieznane.
Wsiadła do pociągu, przytknęła nos do szyby, obserwując budzący się dzień i zaspanych ludzi, i...
pociąg ruszył.
Kamila odetchnęła z ulgą.
Do ostatniej chwili obawiała się, że Łucja jakimś cudem dowie się o jej wyjeździe, wybiegnie za
Kamilą na dworzec i jednym pełnym bólu spojrzeniem zmusi siostrzenicę do powrotu,
zaprzepaszczając tym samym wszelkie nadzieje Kamili na rozpoczęcie życia na własny rachunek.
Tak się jednak nie stało.
Pociąg gnał przed siebie, słońce wspinało się coraz wyżej po złoto-błękitnym niebie, zdobnym
gdzieniegdzie różowymi obłoczkami, a dziewczyna... czuła coraz większy ciężar w sercu.
Jak mogłaś jej to zrobić? Przecież jest twoją ciotką! Kochającą opiekunką! Jedyną rodziną, jaką
masz! Przygarnęła cię, starała się być dla ciebie jak mama – była dla ciebie mamą! – a ty postępujesz
z nią dokładnie tak samo, jak postąpił z tobą ten, którego po dziś dzień nienawidzisz i którym za taką
samą podłą ucieczkę gardzisz. – Głos Kamili-Romantyczki, czy raczej Kamili-Wielki-Wyrzut-
Sumienia zaczął gasić radość z podróży i podekscytowanie nieznaną, pełną obietnic przyszłością. –
Tchórz, podły tchórz. I nie o nim to mówię, a o tobie, Kamilko. Tak, tak, na nowej drodze życia
stajesz jako podszyta tchórzem niedojrzała smarkula i jeśli ciocia dostanie przez ciebie zawału serca,
to podasz sobie z Jakubem rękę w piekle. Tak będzie. Zobaczysz.
Jakub Kiliński otworzył laptop i przeleciał wzrokiem maile, które nadeszły przez noc. Twarz mu
stężała, gdy na samym dole ujrzał list od niej. Od Kamili.
Nie lubił tych wiadomości. Nie znosił tego, co za każdym razem dziewczyna mu wypominała.
Zakończeń, w których pisała, że nadal go kocha, także nie. Ale najbardziej nie cierpiał siebie samego
za to, że choć raz jej nie odpisał. Nie wyjaśnił. Nie zrobił tego, o co go prosiła i do czego miała prawo.
Wspomnienie ich jednej jedynej nocy i to, co się wydarzyło później, a o czym ona – na szczęście –
nie miała pojęcia, skutecznie wiązały mu ręce. Dopiero miałaby powód, by go nienawidzić...
Kiedyś, na samym początku, osiem lat temu, gdy każde zdanie, każdy wyraz przesycone były
cierpieniem, niewyobrażalnym cierpieniem, chciał te listy kasować, gdy tylko nadchodziły, po kilka
dziennie, z prośbą o jedno choć słowo, o jedno jedyne „Kocham Cię”, ale... czytał. Nie potrafił odciąć
się od Kamili tak do końca. I nie dlatego że mógł wtedy postąpić inaczej – nie miał wyboru i drugi raz
postąpiłby tak samo. Chociaż nie: gdyby można było cofnąć czas, nigdy nie zbliżyłby się do panny
Nowodworskiej, czy miałaby lat szesnaście czy dwa lata więcej, tak jak mu powiedziała podczas
pierwszego spotkania. Jej wiek nie miał żadnego znaczenia w świetle późniejszych wydarzeń, o czym
ona nie wiedziała. Niech myśli, że porzucił ją, bo dowiedział się, że jest niepełnoletnia. Niech tak
myśli. To jego, Jakuba, krzyż.
Mimo gorzkich listów, których nadejścia oczekiwał jak pokutnej chłosty, nie mógł zostawić
dziewczyny samej sobie.
Teraz więc, zaciskając szczęki, czytał: „Rozkochałeś w sobie naiwną, szesnastoletnią dziewczynę,
porzuciłeś ją bez słowa i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce”, i musiał
przyznać Kamili rację. Tak zrobił: rozkochał i porzucił. Będzie się za to smażył w piekle. Jednak
następne słowa maila sprawiły, że Jakub zacisnął także pięści. Staż w Mediolanie? Międzynarodowa
korporacja? Sam Marcus Allen, który pożegnał się z nią „tak jakoś miło”?
Jakub doczytał nieuważnie do końca, krzywiąc się lekko na owo „Jak ja Cię za to nienawidzę”,
choć po ośmiu latach takich wyznań powinien przywyknąć, i natychmiast wpisał w wyszukiwarkę
imię i nazwisko mężczyzny, który „tak jakoś miło” przytulał potencjalną pracownicę. Do czego się
posunie, gdy Kamila zostanie jego podwładną?
Parę minut później Jakub, z cichym okrzykiem: – W coś ty się, do diabła, wpakowała,
dziewczyno?! – chwytał za komórkę, wybierał numer i czekał na połączenie, bębniąc niecierpliwie
palcami w blat biurka. Owszem, była piąta rano, ale od niego, Jakuba Kilińskiego, odbiera się telefony
nawet w środku nocy.
– Cześć, szefie, co tak wcześnie? – Usłyszał w końcu zaspany głos.
– Poranna gimnastyka – odmruknął.
Słysząc jęk protestu po drugiej stronie, już bez żartów w kilku zdaniach wyjaśnił, czego chce od
rozmówcy.
Gdy pół godziny później otrzymał odpowiedź, rzekł krótko:
– Zatrzymaj ją. Zatrzymaj za wszelką cenę.
Pociąg zaczął zwalniać, zbliżając się do stacji Miechów.
Kamila, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi – przynajmniej nie w pierwszej chwili – wstała,
ściągnęła z półki swój bagaż i... dwie minuty później stała na pustym peronie.
Przez długie chwile patrzyła na znikające w oddali światła pociągu, z umysłem zupełnie pustym,
po czym powlokła się do budynku stacji, kupiła bilet powrotny i usiadła w chłodnej poczekalni, nadal
otępiała. Pociąg odjechał, samolot za kilka godzin odleci. Bez niej. Szansa na nowe życie, własne
życie, bezpowrotnie przepadła. Kamila nigdy nie zdobędzie się na ponowną ucieczkę!
Z własnej nieprzymuszonej woli rajski ptak wrócił do klatki i zatrzasnął za sobą drzwi. Żegnaj,
wolności! Żegnaj, słoneczna Italio! – jęknęła w duchu Kamila, wychodząc z budynku dworca i wlokąc
się na drugi peron, na który lada chwila miał wjechać pociąg. Powrotny pociąg do Krakowa. Boże,
dziewczyno, ależ ty jesteś beznadziejna... – jęknęła w duchu.
Kamila weszła do mieszkania i pierwsze, co zrobiła, zrzucając tylko podróżną torbę z ramienia, to
zgarnięcie ze stołu w kuchni listu do ciotki, podarcie go i ukrycie głęboko w śmieciach. W następnej
chwili uprzytomniła sobie, że stojąca na korytarzu torba również jest dowodem zbrodni, zaniosła ją
szybko do pokoju, jeszcze szybciej rozpakowała i schowała na dnie szafy. Teraz mogła się przebrać w
nocną koszulę i położyć do łóżka. Jej sekret był bezpieczny. Ciocia o próbie ucieczki nigdy się nie
dowie.
Słysząc kroki w przedpokoju, Kamila zacisnęła powieki, naciągnęła kołdrę na głowę i... zaczęła
cicho płakać.
Łucja długie minuty słuchała cichego płaczu dobiegającego zza ściany.
Wstała, gdy tylko za Kamilą zamknęły się drzwi. Pierwsze, co ujrzała, wchodząc do kuchni, to list
ozdobiony rysunkiem róży – cała Misia, nie, nie Misia, Kamila.
Zaczęła czytać i... nogi odmówiły Łucji posłuszeństwa, a w oczach zabłysły łzy, które otarła
powolnym, zmęczonym czy raczej zrezygnowanym ruchem dłoni. Kamila odeszła. Wyfrunęła w
świat, a ona, Łucja, nie zasłużyła nawet na pożegnalny uścisk. Tak bardzo swoją zaborczością
zniewoliła siostrzenicę, że ta musiała się wymykać z domu, jak jakiś zbieg. Miłość to sztuka wolności.
Nie sprawdziłaś się, Łucjo, jako opiekunka.
Przeczytała list parę razy.
Potrzymała go w rękach.
Zamknęła kopertę i odłożyła na stół. W to samo miejsce, gdzie ją znalazła. Jakby nic się nie
zmieniło. Jakby był to tylko żart, kaprys Kamili, która lada chwila wróci ze spożywczego z
pachnącymi bułeczkami. Usiądą razem do śniadania i Misia – nie Misia, kobieto!, co z tobą?!, nic
dziwnego, że miała cię dosyć, skoro traktujesz ją jak dziecko, a nie jak dorosłą kobietę! – i Kamila na
początku z obawą, potem coraz śmielej opowie o swoich planach i nowej, wspaniale zapowiadającej
się pracy w Mediolanie. Ty przemilczysz swe obawy. Nie piśniesz ni słówkiem, że mogą ją tam
porwać, zgwałcić, zamordować. Że będziesz od teraz aż do powrotu kochanej dziewczynki czekała na
wiadomość, że ma się dobrze, jest cała i zdrowa. Że już za dwa tygodnie... dziesięć dni... tydzień... już
jutro będziesz mogła wyjść po nią na dworzec – bo przecież nie zostanie we Włoszech, prawda? Nie
przedłużą jej tego stażu? Nie Kamilce, która naprawdę nie nadaje się na hostessę! Ale tego jej nie
powiesz. Pocieszysz załamaną siostrzenicę, że nie poznali się na niej, że znajdzie jeszcze dobrą pracę
tutaj, na miejscu. Nie musi tułać się po świecie, skoro ma ciebie, ciocię Łucję, która najwyżej weźmie
nadgodziny, a zarobi na... na wszystkie marzenia swojej małej córeczki. Choćbyś miała zaprzedać
duszę jakiejś wielkiej firmie, kupisz Kamili ten ogród!
Nie. Tego właśnie nie powiesz.
Jeśli Kamila wróci...
Wróciła.
Dwie godziny później, najdłuższe dwie godziny w życiu Łucji Jadwisińskiej, Kamila wróciła.
Teraz Łucja siedziała w swoim ulubionym fotelu, słuchała cichego łkania dobiegającego z pokoju
dziewczyny i sama ocierając łzy, biła się z myślami.
Kiedy obowiązek przerodził się w miłość? Kiedy ta miłość przerodziła się w obsesję chronienia
kogoś, kto sam potrafi wziąć za siebie odpowiedzialność? Przecież jeszcze osiem lat temu prawie nie
znała swojej siostrzenicy, śmiertelnie obrażona na jej matkę!
Jak to dobrze, że Kamila zdobyła się na próbę ucieczki. Jak dobrze...
Łucja podniosła się powoli, jakby przybyło jej z dziesięć lat. Już wiedziała, co musi uczynić, choć
ciężko, bardzo ciężko przyszło jej podjąć tę decyzję.
Nadszedł czas, żeby odejść, ot co.
Rozdział III
Nostalgie®Rosen Tantau – przepiękna odmiana róż nostalgicznych, o dwubarwnych, pięknie
pachnących kwiatach. Zapach szlachetny, wzbudzający wyobrażenia dawnych dworów i pałaców.
Kwiaty pełne, zebrane w kulę kremowych płatków, otoczonych płatkami barwy czereśniowej,
przypominają pisklę w gniazdku. Będzie się dobrze prezentować zarówno na różanych rabatach, jak i
w wazonach. Zachwyci także w wiązankach i bukietach.
Jakub chodził niczym lew w klatce po wspaniałym gabinecie prezesa we wrocławskim oddziale
Farmica Ltd, przyciskając do ucha telefon. Owszem, słuchał sprawozdania w milczeniu, ale nie w
spokoju.
– Jesteś pewien? – rzucił.
– Przecież nie dzwoniłbym z taką informacją, gdybym nie był pewien – obraził się jego rozmówca.
Piotr był młody, przez co drażliwy na punkcie swego profesjonalizmu, ale bardzo zdolny. Dla tego
chłopaka nie było rzeczy niemożliwych i danych nie do zdobycia.
– To gdzie się podziała?
– Może coś ją zatrzymało? A może boi się samolotów i pojechała autobusem?
– Sprawdzisz to?
– Będzie trudno, szefie. Pasażerów przekraczających w ten sposób granicę się nie rejestruje.
Jakub dobrze o tym wiedział. Tylko tych, którzy przechodzili odprawę lotniskową, można było
śledzić. Musiał być jednak jakiś sposób...
– Hotele. Przeszukaj cały Mediolan. Sprawdź, gdzie ma rezerwację. Pilnuj, bym wiedział, kiedy
się zamelduje. Ja znajdę na miejscu kogoś, kto zgarnie ją wcześniej niż tamci. Informuj mnie o
wszystkim na bieżąco.
– Rzecz jasna, szefie. To na ra...
– Jeszcze jedno: na wszelki wypadek sprawdź, gdzie jest zameldowana.
I to był strzał w dziesiątkę.
Kamila wstała parę godzin później zmęczona krótkim, pełnym niespokojnych majaków snem, ale
pogodzona z życiem. Właściwie kamień spadł jej z serca. Nic się nie zmieniło. Ciocia wyszła do
pracy, zostawiając na stole krótki, miły liścik, w którym zapowiadała, że wróci później. Jak zwykle w
koszyczku czekały na Kamilę świeże bułeczki, a w lodówce żółty ser z dziurami – „tylko żeby było
więcej dziur niż sera, ciociu!” – pomidory, ogórki i pęczek rzodkiewek – wszystko tak, jak lubiła.
Jeszcze parę dni temu zjadłaby po prostu pyszne śniadanie i zajęłaby się traceniem czasu na swoje
przyjemności – pobuszowałaby po internecie w poszukiwaniu nowych stron o hodowli róż, poczytała o
książkowych nowościach czy wreszcie (to była jej następna wielka namiętność) przejrzałaby
ogłoszenia o sprzedaży pięknych, starych domów z równie pięknymi ogrodami. Tak, tak, Kamila
mimo tylu rozczarowań miała nadzieję, że los szykuje dla niej jeszcze dobrą niespodziankę. Żeby mu
w tym pomóc czy raczej żeby tej nadziei nie utracić, poszła w tajemnicy przed ciocią do wróżki, a ta
oprócz paru zupełnie niewiarygodnych przepowiedni dała dziewczynie dobrą radę:
– Musisz zaczarować rzeczywistość. Myśleć pozytywnie. Afirmować przyszłość. Choć nie masz
grosza przy duszy, żyj i postępuj tak, jakby marzenia były w zasięgu ręki. Pragniesz mieć stary dom z
pięknym ogrodem? Zacznij go szukać, a... znajdziesz.
Kamila nie do końca uwierzyła wróżce – nie po tych zupełnie nieprawdopodobnych wizjach jej
przyszłości – ale poszukiwanie domu marzeń, przeglądanie ogłoszeń i podziwianie załączonych zdjęć
okazało się pasjonującym zajęciem.
Doszło do tego, że odgrzebała umiejętności nabyte na studiach i zaczęła sporządzać kosztorysy
remontu upatrzonych rezydencji. Oczywiście nie wierzyła w sens takich poczynań, ale lubiła to robić,
ot tak, dla przyjemności. Po paru miesiącach całkiem nieźle orientowała się nie tylko w cenach
domów, ale i materiałów budowlanych. I wiedziała jedno: nigdy nie będzie ją stać ani na taki dom, ani
na remont choćby schodów w owym... Wróżka mówiła jednak: by marzenia się spełniły, nie wystarczy
marzyć, trzeba zrobić pierwszy krok. Wyjść z bezpiecznego „teraz” i zacząć działać. Przeglądanie
ogłoszeń było takim krokiem, bezpiecznym krokiem, prawda?
Ostatnie ogłoszenie z tego dnia zostało dokładnie przeczytane. Po krótkim namyśle zapadła
decyzja: nie, Kamila nie kupi tego domu. Za daleko. Teraz przyszedł czas na coś znacznie mniej
przyjemnego – trzeba było zalogować się na stronę agencji pracy i sprawdzić skrzynkę mailową, a
także nowe oferty. Na szczęście dziś poszło szybko i Kamila mogła odetchnąć z ulgą: nie miała
żadnych wiadomości od potencjalnych pracodawców, a i oferty były nieinteresujące.
Zamknęła komputer.
Przez chwilę zastanawiała się nad sobą i nad tym, czego właściwie chce: szuka tej pracy czy...?
Wreszcie pokręciła głową, szepnęła:
– Nie mam do ciebie siły, Kamilko – i poszła do kuchni przygotować obiad.
Choć w ten sposób mogła podziękować cioci za miłość i opiekę, codziennie rozpieszczała Łucję
wspaniałą ucztą na dwie osoby. Niskokaloryczną, ale smaczną, niedrogą i pysznie wyglądającą.
Kurczak w złocistej panierce z purée ziemniaczanym i bukietem surówek. No, bukiecikiem. Tak,
Kamila lubiła i potrafiła gotować od najmłodszych lat. Wprawdzie nie na tyle było to jej ulubione
zajęcie, by pójść do technikum gastronomicznego, ale...
Łucja wróciła późnym wieczorem, gdy obiad był już dawno zimny. Przywitała się z Kamilą dziwnie
milcząca i zjadła to, co siostrzenica przed nią postawiła. Pochwaliła smaczny posiłek. Czyli wszystko
jak zwykle. Tylko fakt, że zaraz po tym mocno spóźnionym obiedzie nie wypytała dziewczyny
drobiazgowo o to, jak jej minął dzień, tylko wymawiając się bólem głowy, położyła się do łóżka, mógł
niepokoić.
Kilka chwil później Kamila zapukała do drzwi ciocinego pokoju z pytaniem, czy przynieść Łucji
leki przeciwbólowe, ale ta odmówiła. Cóż było robić? Jeszcze tylko wieczorny maraton po internecie i
wreszcie można się było wyciągnąć we własnym łóżku z dobrą książką w dłoni.
Dziewczyna, czytając do późna, nie wiedziała, że tym razem to ciocia czeka, aż podopieczną
zmorzy sen. Tym razem to Łucja chciała zrealizować własne plany...
Jakub z roztargnieniem przejrzał tytuły wiadomości w skrzynce mailowej. Nie znalazł listu od Kamili,
a tylko ten go interesował. Tak jak do tej pory witał je niechętnie, tak teraz pragnął upewnić się, że
dziewczyna pozostała w Polsce. Że jest bezpieczna w swoim mieszkaniu i nadal pozostaje pod opieką
Łucji Jadwisińskiej. Mężczyzna wprawdzie nie znał jej osobiście, ale z maili Kamili wnioskował, że
starsza kobieta jest uosobieniem rozsądku i pragmatyzmu, a kogoś takiego właśnie życzyłby sobie dla
bujającej w obłokach dziewczyny. Zwłaszcza po jej pomyśle wyjazdu do Mediolanu na pierwsze
pstryknięcie pana Marcusa, co „tak mile przytula na pożegnanie”.
On, Jakub, pierwsze, co by zrobił, dostając propozycję stażu w międzynarodowej korporacji, to
prześwietliłby taką firmę na wszelkie możliwe sposoby.
Rzeczywiście, wujek Google znalazł firmę i zdjęcie przystojnego Marcusa Allena (tu Jakub
skrzywił się, myśląc, że ten wygląda raczej na stręczyciela, a nie biznesmena), jednak... nic poza tym.
Kamili, która również nie omieszkała poszukać swego nowego pracodawcy w internecie,
wystarczyła piękna strona korporacji, tłumaczona na kilka języków, w tym na polski, Jakubowi jednak
nie. On wiedział, iż nie ma takiej możliwości, by międzynarodowa firma, zajmująca się sprzedażą
ekskluzywnej zastawy stołowej, figurowała jedynie na swojej stronie. Klienci powinni dzielić się
opiniami na temat jej wyrobów na licznych forach, dystrybutorzy, hurtownie i sklepy powinny
reklamować te wyroby u siebie, wreszcie urzędy, rejestrujące działalność na tę skalę, powinny podać
podstawowe informacje we własnych witrynach, tymczasem o firmie pana Marcusa Allena było...
zupełnie cicho. Wydało się to Jakubowi na tyle podejrzane, że chwycił za komórkę i o świcie postawił
na nogi Piotrka, wydając mu polecenie zatrzymania Kamili. Za wszelką cenę.
Dziewczyna jednak nie dojechała na lotnisko. Nie było kogo zatrzymywać.
Przez resztę dnia Jakub czekał na wieści. Adres zamieszkania dziewczyny był sprawdzany przez
zaprzyjaźnioną agencję detektywistyczną, a pewna osoba we Włoszech dzwoniła do mediolańskich
hoteli z pytaniem, czy zatrzymała się u nich niejaka Kamila Nowodworska.
Jakub zdawał sobie sprawę, że zareagował nieco... przesadnie, może nawet obsesyjnie. Do tej pory
ograniczał się do czytania maili od Kamili, wiedząc, że nie ma prawa wtrącać się do jej życia, teraz
jednak czuł, że dziewczyną należy się zająć. Że jest na tyle zdesperowana, by popełnić błąd, który
może mieć poważne, czy wręcz tragiczne, konsekwencje. Marcus Allen był prawdopodobnie
naganiaczem, łowiącym młode kobiety do niewolniczej pracy na Zachodzie, oby tylko przy zbiorze
warzyw i owoców – Jakub nie omieszka tego sprawdzić – teraz jednak musiał odnaleźć Kamilę. Gdy
to zrobi... przyjdzie czas na inne decyzje.
W kieszeni na piersiach doskonale skrojonej marynarki rozdzwonił się drogi telefon – Jakub lubił
markowe gadżety i stać go było na najlepsze z najlepszych – odebrał połączenie, rzucając
niecierpliwie:
– Słucham?
– Maciej Adamski – usłyszał w odpowiedzi głos jednego z detektywów. – Znaleźliśmy ją.
Jakub opadł na fotel za biurkiem z mimowolnym westchnieniem ulgi. Nie myślał nawet, że może
być inaczej, jednak...
– Mieszka przy alei Jana Pawła. Rozmawiałem z nią przez chwilę, podając się za konserwatora
instalacji gazowej. To bez wątpienia Kamila Nowodworska, której pan poszukuje.
– Dobra robota. Dziękuję. Fakturę proszę wystawić na firmę.
– Oczywiście. To my dziękujemy za zaufanie. Jesteśmy do usług.
Jakub po wymianie uprzejmości rozłączył się i zapatrzył na widok za oknem. Może ów widok nie
był tak olśniewający jak ten w nowojorskiej siedzibie Farmica Ltd, za to swojski i kojący. Świeża
zieleń drzew, ozłocona ostatnimi promieniami słońca, była dla Jakuba warta dużo więcej niż szklane
ściany drapaczy chmur...
Nie o chmurach, nawet nie o swojskich lipach, myślał jednak w tym momencie mężczyzna, lecz o
sposobie, w jaki dyskretnie i raz na zawsze zatrzymać Kamilę w Polsce.
Prawdę mówiąc, Jakub Kiliński chciał czegoś więcej: całkowitej kontroli nad życiem dziewczyny.
I to takiej, by kontrolowana nie miała o tym pojęcia.
Podniósł słuchawkę interkomu i rzucił do asystentki:
– Umów na jutro Jacka Kornackiego.
Tak, Jakubowi był potrzebny ktoś, kto wie, jak postępować z ludźmi...
Łucja późną nocą zapukała do pokoju dziewczyny. Nie usłyszawszy „proszę”, zajrzała do środka.
Weszła na palcach, pochyliła się nad śpiącą dziewczyną, po czym równie cicho podeszła do biurka,
odłączyła od zasilacza laptop i zabrała go ze sobą.
Po ciemnej, bezgwiezdnej nocy idź do ogrodu, ujmij kwiat róży w dłonie, ucałuj aksamitne płatki, a potem odetchnij głęboko tym cudownym, zniewalającym aromatem. To wystarczy, by wstał nowy dzień. K.M.
Gosi, Grażynce, Hani i Ani, moim wspaniałym Przyjaciółkom, na które zawsze mogę liczyć
Rozdział I Erotika®Rosen Tantau – odmiana szlachetnych, wielkokwiatowych róż o intensywnej ciemnoczerwonej barwie płatków i silnym, odurzającym zapachu. Wysokich, wyniosłych, wręcz doskonałych. Mówiąc „piękna jak róża”, mamy przed oczami wspaniałą Erotikę. Godna polecenia zarówno dla początkujących hodowców, jak i dla znawców tych kwiatów. Wdzięczna i niewymagająca w uprawie. Pięknie prezentuje się pojedynczo i w bukietach. Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym innym. Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia... To Ty dałeś mi kiedyś taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek, zapachu tak odurzającym jak moja miłość do Ciebie i... ostrych kolcach, które ranią do krwi. Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec. Na opuszce rośnie szkarłatna kropla... W kącikach oczu czuję wilgoć łez... Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć. Róża znika. Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku. Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki, ale bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę budził nie ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki dziesięciopiętrowy blok, ale właśnie blask wstającego dnia. Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową. – Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę? Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją w bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?! Tak to już jest z pierwszymi miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego pocałunku pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak wszechogarniający jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal... – Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy. Osiem lat temu. Teraz nie jesteś
już szesnastoletnią smarkulą i doprawdy, pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany wystroju? Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś, subtelnie stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na drobiazgach: wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem... Kamila kochała róże i nic na to nie mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę się z nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też nie zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie jest doprawdy nieszkodliwe. Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać siostrzenicy nic więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i snów o różanym ogrodzie, które pozostawił. Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż przy głośnej czteropasmowej wylotówce. Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa. Może gdyby „kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych, szybkich i nie do końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod miastem, ale Łucja Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice – przedwojenni państwo profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła przekazać swoim dzieciom, ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden nie zapałał do cichej szarej myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z tych rubryczek i kolumn wyrwać. Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno? Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego listopadowego pochmurnego dnia, wstrząsnęła światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia. Natychmiast! Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nierozumiejące. Trzeba się było zająć siostrzenicą i spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia. Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego nieba. Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku potrafią
już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat – albo przeciwnie: – niszczą go, ale nie Kamila. W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną, przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę mówiąc, niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła tak nagle, że jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które bezmyślnie rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila zamierzała załagodzić spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego, zaczynający się wspaniałym, poruszającym: „Spieszmy się kochać ludzi Tak szybko odchodzą”. Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do drzwi dzwoniła ciocia Łucja i... już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz Kamili, ten, który właśnie wtedy powinien przy niej trwać... Dlaczego zniknąłeś? Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem, stanęła przed lustrem... Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w kształcie serca, w której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone ciemnymi, długimi rzęsami. Kamila, która od ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze pospolitą, wychudzoną, szarą mysz ze szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami. Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki, tę buzię otaczające, z którymi Kamila walczyła za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim... przede wszystkim jak błyszczą wielkie, złotomiodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją pasjonuje. Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach przeglądać się już nie mogła, a inni... Może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów, lecz przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w wykreowanych przez pisarzy światach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego brakowało jej w realnym życiu czy może czego nie chciała dostrzec. Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro. Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc, czytając
do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Pokreśliła oczy kredką i złotobrązowym cieniem, pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze, powiedziała: – Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź. To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a poprzednio... cóż... zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek. Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach lub chociaż dołożyć się do domowych wydatków. Może niezbyt mocno się starała...? Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała. „Poprę każdą twoją decyzję, Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – to słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła ciocię o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz dla kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To jednak pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy. Pracodawcy nie szukali bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż, lecz bystrej, stąpającej twardo po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc niezmanierowanej pracą w dużych korporacjach, wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami finansowymi, za to koniecznie z wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało. Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole złożyła papiery do technikum gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła wtedy niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się w swoim pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby dobiegł końca. A ona nadal mogła spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby. Gdyby nie zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak przekonać do siebie jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę? Kogokolwiek, na Boga, kto nie będzie od razu pytał o referencje! I dziwił się: dwadzieścia cztery lata i żadnego doświadczenia? Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam! – chciała krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej poczcie. Jeszcze bardziej chciało jej się walić pięścią w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic. Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po
tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie zarabiać na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano kasjerek i – o dziwo, została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną wieścią i ujrzała krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci... Łucja natychmiast zapewniła, że się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała jednak, że łamie cioci serce, a tego nie chciała. Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale... specjalistką marketingu bezpośredniego – czemu nie? – Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia. – Może tym razem okażesz się kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować garnkami. Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale gołębiowej – wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie. Piękna blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech. W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął swój show. Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą – bo, jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe sprzedawczynie. Gdy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej kolejce do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy... odezwało się poczucie własnej wartości czy raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie – spojrzała na czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na niebotycznych szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. Żadna z tych piękności nie zwróciła na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę... – Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i... zamarła w pół kroku. Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką tego zakazującą. Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko. – Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując tabliczkę.
Kamila pokraśniała. Nie wiedziała nic o łamaniu zasad. Prawie nic – sprostowała w myślach. – Bardzo duże „prawie”. Osiem lat temu złamałaś wszystkie, dlaczego więc nie dziś, gdy wolno ci o wiele więcej? Bo znam smak rozczarowania – odpowiedziała samej sobie. – Ja... nie łamię zasad – rzekła na głos, uciekając wzrokiem przed uważnym, niemal bezczelnym spojrzeniem niebieskich niczym skrawek nieba oczu mężczyzny. Był nieprzyzwoicie przystojny, a od takich Kamila lata temu obiecała się trzymać z daleka. Już raz złamano jej serce. Wystarczy. – Nigdy? – zapytał ni to poważnie, ni żartobliwie. Pokręciła głową. – Jest pani zainteresowana pracą hostessy? – indagował dalej. Ja i hostessa? – chciała zapytać, ale po to przecież zjawiła się na spotkaniu. Tak, chciała dostać tę pracę. Chciała co miesiąc z radością oddawać cioci część pensji albo nawet całą. Chciała... Kamila przymknęła na sekundę bursztynowe oczy, by przyznać się samej sobie, że chciała jeszcze raz zobaczyć tego mężczyznę, Marcusa Allena. I tajemniczy, nieco kpiący uśmiech na jego twarzy. – Tak. Bardzo chciałabym dostać tę pracę – odparła z całą śmiałością, na jaką było ją stać. – To raczej w odwrotnym kierunku. – Uśmiechnął się i wskazał kciukiem drzwi, przez które uciekła. Zażenowana, skinęła głową i zawróciła, czując na plecach palący wzrok mężczyzny. Stając karnie w długiej kolejce, miała czas, by po stokroć zadać sobie pytanie: co też ci się roi, dziewczyno? Pan Marcus i zainteresowanie twoją nijaką osobą? Spójrz przed siebie. Ma w kim wybierać, oj, ma... Weszła jako jedna z ostatnich. Marcus odłożył papiery, wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął do Kamili dłoń. Nie było już mowy o uwodzicielskich uśmiechach. Natychmiast zmroziło to dziewczynę. Drżącymi rękami podała mu swoje CV i bardzo przekonujący list motywacyjny. Nie miała się czym pochwalić, oprócz licencjatu z finansów i zarządzania (o tym, że umie również zawodowo gotować, wolała nie wspominać, chociaż skoro ma sprzedawać garnki... nie, lepiej jednak nie). Nie miała pliku referencji – o czym powiedziała w następnej chwili przepraszającym głosem, ale to zdawało się mężczyźnie nie przeszkadzać. Wciągnął dziewczynę w niezobowiązującą rozmowę o pasjach i marzeniach, z dziwnym błyskiem w oczach obserwując, jak jej twarz rozjaśnia się od wewnątrz, gdy opowiada o książkach i różanym ogrodzie. Uwierzył na słowo jej zapewnieniom, że „kiedyś będzie mieć taki ogród i wyhoduje w nim
marzenie marzeń – czarną różę”. Potem przez ładnych parę minut wypytywał ją o sytuację osobistą: o dalszą i bliższą rodzinę, o chłopaka, przyjaciół, znajomych – trochę to Kamilę zdziwiło i nie bardzo wiedziała, jaka odpowiedź byłaby pożądana, ale nie zamierzała kłamać. – Mam tylko ciocię. Mama nie żyje od ośmiu lat. – Tutaj głos załamał się dziewczynie na sekundę czy dwie. – Nie jestem zbyt towarzyska. Narzeczonego brak – dokończyła żartobliwie, i to się Marcusowi najwyraźniej spodobało. Przez długą chwilę przyglądał się Kamili z uwagą i namysłem, by na koniec stwierdzić krótko: – Jest pani nieoszlifowanym diamentem. Takich osób szukamy. Kamila uniosła z niedowierzaniem brwi. Ona? Diamentem? – Jeżeli zdecyduje się pani dołączyć do naszego zespołu, zapraszam pojutrze, dopełnimy formalności przed dwutygodniowym szkoleniem, całkowicie finansowanym przez naszą firmę. Odbędzie się ono w Mediolanie. Pokrywamy oczywiście koszt przelotu. Czy znajdzie pani czas, począwszy od piątku? Był wtorek. Kamila, kompletnie oszołomiona, nie wiedziała w pierwszej chwili, co odpowiedzieć. Szkolenie we Włoszech? Dwutygodniowe? Czyżby jej marzenia zaczęły się spełniać? Wzrok mężczyzny hipnotyzował. Leciutki uśmiech, błąkający się w kącikach ust, zachęcał i dodawał odwagi. Zdziwiła się, słysząc własny, pewny głos: – Oczywiście, że znajdę. Jestem gotowa wyjechać na szkolenie choćby dziś. – Znakomicie! Świetnie! – Wstał, dając znak, że rozmowa jest skończona, i odprowadził dziewczynę do drzwi. Czując jego dłoń na plecach, Kamila mimowolnie stanęła i spojrzała w oczy tak niebieskie, jakich nie widziała od lat. Dokładnie od ośmiu lat. Marcus uśmiechnął się do niej. – Widzimy się pojutrze? Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedząc kiedy i jak, znalazła się na zewnątrz. Te oczy i ten uśmiech... Jakże przypominały tamtego... – Oprzytomniej, kobieto! – fuknęła półgłosem do własnego odbicia w sklepowej witrynie. – Taki uśmiech pan Allen ma dla każdej z kilkudziesięciu kandydatek! Ale czy każdej kładzie dłoń na plecach w tak poufałym, wręcz przyjacielskim geście? – zapytała cichutko druga Kamila, ta romantyczna, która od lat wypatrywała księcia, wierząc, że dzień, w którym go spotka, jest bliżej niż dalej. Kamila rozważna pokręciła głową nad tą naiwnością. To mistrz manipulacji. Po prostu wiedział, jak cię podejść. Może ujrzał w twoich oczach tęsknotę, którą jeszcze bardziej rozbudził paroma słowami i jednym, niewinnym dotknięciem? Zejdź na ziemię,
Kamilko, bo piękny Marcus zrobi z tobą to samo, co tamten: rozkocha i porzuci. Nadal stojąc przed witryną sklepową, odgarnęła stanowczym gestem złociste kędziorki opadające jej na oczy i... i już kierowała się na przystanek autobusowy, by wracać do domu, do świata szarych blokowisk, gdy... nie! Dziś zrobi coś całkiem odwrotnego. Uczci – na swój sposób – pierwsze zwycięstwo (choć nie do końca wiedziała, na czym owo zwycięstwo miało polegać – na tym, że położył jej dłoń na plecach niezwykły mężczyzna?), zrobiła w tył zwrot i pół godziny później przekraczała magiczne wrota ogrodu botanicznego. W tym miejscu, szczególnie późną wiosną, Kamila mogła spędzić cały boży dzień, zapominając o reszcie świata. Przechadzała się żwirowanymi alejkami, co i rusz pochylając się nad szczególnie pięknym okazem tulipana, narcyza czy hiacynta. Róże dopiero przygotowywały się do kwitnienia, ale to Kamili nie przeszkadzało w podziwianiu wyniosłych krzewów o grubych pąkach, będących zapowiedzią wspaniałych, pachnących kwiatów. Rododendrony i azalie kwitły za to tak obficie, we wszystkich niemal kolorach tęczy, a niektóre roztaczały dookoła tak piękną woń, że Kamila natychmiast powzięła postanowienie: w swoim wymarzonym ogrodzie oprócz róż będzie hodowała także różaneczniki. Tak właśnie! To, że na własny ogród się nie zanosiło, w dniu dzisiejszym, gdy właśnie zaproponowano jej pracę, nie psuło Kamili humoru. Zaś cała polana kwitnących konwalii zachwyciła ją bez reszty. Róże, rododendrony i konwalie. Koniecznie! Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kamila niechętnie wróciła na ziemię. Wracając do domu zatłoczonym autobusem, markotniała coraz bardziej. Będzie musiała powiedzieć cioci o pracy. Nie tylko o tym, że zaczyna w piątek – i to dwutygodniowym stażem we Włoszech, ale musi choćby napomknąć, że mogą zatrzymać ją tam na dłużej. O tym doczytała w propozycji umowy, którą po spotkaniu wręczyła Kamili sekretarka. Wprawdzie przedłużony staż w Mediolanie firma oferowała tylko najlepszym absolwentkom szkolenia podstawowego – na czym ono miało polegać, Kamila nie wiedziała, wiedziała jedynie, że taka szara mysz jak ona wybitną hostessą raczej nie będzie, nie ten wzrost, nie ta figura, nie ta uroda – ale taka możliwość istniała. Staż z zakwaterowaniem w trzygwiazdkowym hotelu, z pełnym wyżywieniem i kieszonkowym na dodatek. Kurczę, ależ chciałabym dostać tę szansę – westchnęła, już widząc oczyma wyobraźni piękny, choć niewielki hotelik w uroczej dzielnicy Mediolanu, intensywnie niebieskie niebo nad głową, zapachy i barwy włoskiej wiosny dookoła i... samą siebie, oczarowaną nowym życiem, jakie się przed nią otwierało. W tym życiu nie było miejsca dla nowohuckiego blokowiska z całą jego beznadzieją i szarością. Nie było w nim miejsca dla wstukiwania przez dwanaście godzin na dobę niekończących się kolumn liczb. Nie było w nim miejsca na harówkę przy zmywaku ani na kelnerowanie w podrzędnych knajpach. Nie było w nim też miejsca dla – wybacz, ciociu najmilsza – nikogo więcej. Nie.
Nowe życie, pełne nowych szans, było ciepłe i słoneczne, jak to w Italii. Obiecywało wolność. Wolność i... może... może miłość? Uśmiechnęła się do własnych myśli, nie mogąc doczekać się piątku. Autobus wypluł Kamilę na przystanku. Stąd musiała przejść szybko do swojej klatki, nie zważając na zaczepki podpitych sąsiadów. Z nimi znała się na tyle, że wystarczyło skinąć głową i rzucić grzeczne „dobry wieczór”, ci byli niegroźni. Niestety, ostatnimi laty „stara gwardia” blokowej łobuzerii, co nie ruszała „swoich”, wykruszyła się, na jej miejsce zaś napłynął znacznie niebezpieczniejszy element mówiący z podejrzanie wschodnim akcentem. Tych mężczyzn i ich wymalowanych głośnych kobiet Kamila starała się wystrzegać. Dziś miała szczęście. Może było jeszcze za wcześnie na wysiadywanie przed blokiem, grunt, że dotarła do domu niezaczepiana przez nikogo. – Cześć, ciociu, już jestem – rzuciła od progu, zdejmując kurtkę. Odpowiedziało jej ciepłe: – To dobrze, Misiu. Umyj ręce i siadaj do stołu. Czekałam na ciebie z obiadem... I w tym momencie Kamila postanowiła: nic nie powie! Nie przyzna się, że poznała intrygującego Marcusa Allena, nie powie, że została przez niego zaproszona na staż we Włoszech, nie wykrzyczy cioci prosto w twarz, że ma dosyć złotej klatki, w której została zamknięta, że pragnie wolności, rozwinięcia skrzydeł i spełnienia marzeń. Że ona, Kamila, musi odejść! Gdzieś w głębi serca była pewna, że ciocia pragnie dla niej tego samego, że nie będzie jej zatrzymywała, a wprost przeciwnie: okaże się dla Kamili wsparciem, tak jak dotychczas. Równocześnie była pewna, że jej odejście – a wyjazd do Włoch będzie do tego preludium – złamie cioci serce. A nie chciała być dla niej źródłem rozpaczy. Nie była gotowa. Jeszcze nie teraz. Może później. Kiedyś. Gdy już dostanie tę pracę i będzie zbyt zajęta, by rozpamiętywać smutek w oczach opiekunki... Gdy wychodziła z ogrodu botanicznego, dostała od miłej pani ogrodniczki małą różę w doniczce. Teraz, trzymając tę różę niczym tarczę, mruknęła: – Nie jestem głodna, ciociu, jadłam po drodze – cmoknęła Łucję w policzek i unikając jej wzroku, przemknęła do swego pokoju. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi i... mocno zacisnęła powieki. Mogła się przecież spodziewać, że ciocia Łucja nie da się łatwo zbyć. Gdyby zmusiła się do tego obiadu, tajemnica pozostałaby bezpieczna, a tak zaraz zacznie się wypytywanie, a ona nie zdoła zbyt długo unikać odpowiedzi. Czy nie ma prawa do odrobiny prywatności?! Sfrustrowana dopadła drzwi, otworzyła je gwałtownie i nie namyślając się wiele, wypaliła: – Czy nie mogę mieć chwili spokoju? Jestem twoim więźniem czy co?! Łucja, zaskoczona tym zupełnie niespodziewanym atakiem, cofnęła się, unosząc dłonie w
pojednawczym geście. – Przepraszam, Misiu, przepra... – I nie mów do mnie „Misiu”! Mam dwadzieścia cztery lata! – Kamila coraz bardziej zatracała się w gniewie. I złości na samą siebie za ten wybuch. – Nie mogę wrócić do domu trochę później, bo już stoisz w drzwiach, niczym cerber u bram, ciągle domagasz się wyjaśnień! – Ależ ja tylko... – Właśnie! Ty tylko! Ciągle tylko ty! Kamila zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy ciotkę na korytarzu, i... oparła się o nie plecami. Drżała na całym ciele, od stóp do głów, sama nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała. Na miłość boską, biedna Łucja nie zdążyła wyartykułować nawet jednego zdania! Co cię opętało, Kamilo Nowodworska? Wystarczyło, że piękny facet zauroczył cię błękitnym spojrzeniem i dotknięciem dłoni, a ty już ranisz tę, która cię kocha? Która oddała osiem lat życia, byś miała co jeść i gdzie spać? Gdyby nie Łucja, przypominam ci niewdzięcznico, trafiłabyś do bidula! A w tym miejscu, pełnym nieszczęśliwych sierot, nikt nie roztkliwiałby się nad kolejną ofiarą losu. Pamiętaj o tym. Tak. Kamila przyrzekła sobie nie zapominać o wdzięczności wobec ciotki, ale... dziś jeszcze będzie samolubna. Położy się wcześniej i dopóki sen jej nie zmorzy, odda się marzeniom. O własnym domu i kochającym mężczyźnie. Jej wybuch był niewybaczalny, ale też dawał do myślenia. Najwyższy czas opuścić azyl, który stworzyła dla Kamili ciocia. Choćby to miało ją zranić, ciocia musi zrozumieć i pogodzić się z faktem, że pisklę dorosło do opuszczenia gniazda. Takie są koleje losu. Ta praca jest dla Kamili nie tylko wybawieniem, jest koniecznością. Nie. Nie tylko dla Kamili, ale dla nich obu, bo ciocia, nie mając już kuli u nogi, zauważy, że może żyć sama dla siebie, może spełniać własne marzenia. Na to nigdy nie jest za późno. Przecież kiedyś była piękną kobietą! Jak mama... To wspomnienie zabolało tak bardzo, że po policzkach dziewczyny popłynęły łzy i długo nie przestawały płynąć.
Rozdział II Apple Blossom – piękna róża pnąca, o niezwykle urokliwym, delikatnym kwieciu, podobnym do kwiatów jabłoni. Żółty środek okalają białe płatki, o postrzępionych brzegach, których barwa przechodzi w róż. Zapach subtelny, słodki, miodowy. Róża wyhodowana na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku przez skrzyżowanie Rosa rugosa i Rosa multiflora. Odmiana odporna i dobrze znosząca zacienione stanowiska. Polecana dla początkujących hodowców. Środa minęła bardzo szybko. Kamila, duszą będąc już pod słonecznym niebem Italii, nazajutrz przeprosiła ciocię serdecznie i by uniknąć niewygodnych pytań, uciekła do czytelni poznawać bliżej Mediolan i okolice, które zamierzała zwiedzić. Czwartek również minął szybko – rano pobiegła podpisać umowę, potem kupiła rozmówki polsko- włoskie i w tej samej czytelni co dzień wcześniej zaczęła pracowicie wkuwać zwroty i słówka, słuchając nagrań z pięknie brzmiącym językiem. Tak upłynął Kamili czas do wieczora. Wróciła do domu, obłaskawiła nadal dąsającą się ciocię najnowszą książką ulubionej pisarki, po czym zmyła naczynia po kolacji i zaszyła się w swoim pokoju. Nasłuchiwała długie chwile, czekając, aż ciotka zaśnie, by wreszcie zacząć się pakować w torbę podróżną, która na skromną garderobę Kamili w zupełności wystarczała – więcej rzeczy nadających się dla hostessy po prostu nie miała, ale za pierwsze kieszonkowe... Kamila wstała przed świtem, nie zmrużywszy oka przez całą noc, zbyt podekscytowana, ale i przerażona, by zasnąć. Za oknem panowały jeszcze egipskie ciemności, choć gdzieś nad horyzontem blada poświata zapowiadała nowy dzień. Po raz setny sprawdziła dokumenty – umowę, paszport, bilet lotniczy, voucher hotelowy. Zajrzała po raz setny do torby podróżnej. Wszystko wydawało się w porządku. Nie było nic do zrobienia. Pozostawało czekanie. Pierwszym porannym pociągiem miała jechać do Warszawy, a stamtąd lecieć wprost do Mediolanu. Z wahaniem podeszła do biurka, gdzie stał stary wysłużony laptop. Włączyła go, odczekała, aż uruchomi się system. Przed parę chwil wpatrywała się w ikonkę poczty, wreszcie kliknęła w nią, otwierając z wahaniem okienko tworzenia wiadomości. Z takim samym wahaniem wpisała adres. Tak, to był dobry moment. Przyszedł czas, by pożegnać się z nim.
Kiedyś pisała listy odręcznie na pięknej różanej papeterii, ale wszystkie wracały nieotwarte. Z pieczątką „adresat wyprowadził się”. Kamila miała tych listów, z literami rozmazanymi od łez, całą szufladę biurka. Nawet niespecjalnie kryła się z nimi przed ciocią, mając być może cichą nadzieję, że Łucja odnajdzie te listy i zacznie zadawać pytania. Kamila bowiem nigdy nie opowiedziała Łucji o Jakubie – nie mając pojęcia, że ciocia wie więcej, niż siostrzenica mogła przypuszczać. Jego imię było tajemnicą, skrywaną nawet przed mamą, choć Kamila była pewna, że ona nie miałaby nic przeciwko uroczemu, szarmanckiemu narzeczonemu córki. Jedyne, co mogłoby stanowić poważny problem dla każdej kochającej matki, to fakt, że dziewczyna miała wtedy szesnaście lat (Jakuba przekonała, iż jest pełnoletnia i wszystko jej wolno, nawet TO) i wplątała się w romans z niemal dwa razy od niej starszym lekkoduchem, który pojawił się znikąd. Na to Aniela nigdy nie dałaby przyzwolenia. Nigdy! A Kamila nie chciała słuchać jej lamentów i zakazów. Uznała, że ma swój rozum, i ten rozum pewnej nocy... cóż... zapodział się między pocałunkami i pieszczotami. Coraz śmielszymi, coraz bardziej natarczywymi i zachłannymi. Jakub pragnął Kamili całej, wtedy, tam, w pięknym leśnym zakątku, gdzie rozłożyli koc i mogli kochać się pod czystym, rozgwieżdżonym niebem do utraty tchu. A ona pragnęła mu na to pozwolić. Chciała przeżyć ten pierwszy raz z tym jednym jedynym na całe życie. Czy był nim właśnie Jakub? To się miało dopiero okazać. I okazało. Jednak zupełnie nie tak, jak wymarzyła to sobie Kamila. Marzenia to delikatna materia utkana z naszych snów, pragnień i wyobrażeń. Jeden gwałtowny ruch, jedno niespodziewane wydarzenie i rwą się na strzępki, które rozwiewa wiatr. Łap je! Chwytaj, póki możesz! Może zdołasz wpleść je z powrotem między osnowy tęczowej tkaniny, ale obraz będzie już nie ten sam. Może podobny, nawet łudząco podobny, ale nie ten sam. Bywa też, że tkaninę utkaną ze snów ktoś zniszczy albo ukradnie, a ty resztę życia będziesz próbowała odtworzyć pierwotne piękno obrazu swych marzeń lub odzyskać je za wszelką cenę. W pogoni za porwanym marzeniem możesz coś utracić, możesz coś zyskać. Ruszając w taką podróż, nigdy nie wiesz, z czym wrócisz do domu. I jaka wrócisz. Musisz liczyć się z tym, że... w ogóle nie wrócisz. Ale taka jest właśnie cena marzeń. Dlatego tak wielu w ogóle nie podejmuje walki o swe pragnienia i sny, mocno stąpając po ziemi, licząc tylko na siebie i swoją ciężką pracę. „Gdzie mi do marzeń! Czy ja jestem zakochaną pensjonarką? Marzeniami się nie najem. Wolę mocną walutę na koncie”. Nie wiedzą oni, że świat się i tak o nich upomni, a życie trzyma w zanadrzu niejedną niespodziankę. Jeżeli zatwardziałemu pragmatykowi, co uznaje jedynie równiutkie rzędy liczb w zestawieniu obrotów i sald, los zechce pokazać rajską wyspę na Atlantyku, to samolot tego biznesmena rozbije się właśnie na takiej wyspie, a on spędzi tam najpiękniejszy (i najgorszy) tydzień w swoim życiu. Sam ze sobą. Sam z oszałamiająco piękną przyrodą. Sam z kryształowym morzem, w
którym znajdzie radość pływania, a po wyjściu z wody, gdy położy się na bialuśkim drobniutkim piasku, jakby wyjętym wprost z folderów reklamowych, będzie miał czas na przemyślenie wielu spraw. Pytaniem zaś, które nie będzie dawało mu spokoju, stanie się nie to: „Kiedy mnie ktoś uratuje?!”, lecz: „Jak wrócić tutaj na kilka tygodni, parę razy w roku i... pobyć? Po prostu pobyć w ciszy i spokoju, bez ludzi, laptopów i telefonów”. I tak oto dobry los spełnia marzenie, zanim człowiek zdoła je w sobie odkryć. Lecz czasem ten sam los niszczy nawet najpiękniejszy sen, pozostawiając śniącego nie na rajskiej wyspie, a w morzu łez. Gorzkich, piekących łez, które mimo wielu lat nadal płyną czasem po policzkach. Kamila otarła oczy przedramieniem i zaczęła pisać słowa tak gorzkie jak jej łzy. Dear, nie wiem, kiedy będę miała dostęp do internetu, więc nie wiem, na jak długo się żegnam. Mam jednak nadzieję, że na zawsze. Tak. Od lat błagam Pana Boga, by zesłał mi kogoś, kto sprawi, że zapomnę o Tobie. Że kolejny mail zacznę tak samo „Dear”, ale zakończę „Żegnaj”, bez tego przeklętego „Kocham Cię”. Patrz, za parę tygodni minie ósmy rok, jak zniknąłeś z mojego życia tak nagle, jak się w nim pojawiłeś, zostawiając mnie na wpół obłąkaną z rozpaczy. Jednego dnia. Mama i Ty. Do dziś nie potrafię Ci tego wybaczyć. Nie porzucenia, nie zerwania naszej krótkiej, acz namiętnej znajomości, ale uczynienia tego w tak podły, tak bezduszny sposób, bez słowa wyjaśnienia, więcej: zupełnie bez słowa wtedy, gdy najbardziej byłeś mi potrzebny, po śmierci mamy. Czy tak czyni człowiek honoru? Nie, ale Ty nie masz honoru. Gdybym chociaż była w ciąży, to rozumiem: przestraszyłeś się małolaty z dzieciakiem, ale... Za co, Jakub? Dlaczego tak mnie potraktowałeś? Odpowiedź jest prosta: jesteś zimnym, podłym draniem bez serca. Wykorzystałeś naiwną, szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją w chwili, gdy świat się jej zawalił, gdy była najbardziej krucha, zupełnie bezbronna, i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce. Ale nie o tym dzisiaj chciałam: jutro lecę do Mediolanu na staż w międzynarodowej korporacji – a przyjął mnie sam właściciel – i zamierzam zmienić swoje życie. Może po raz pierwszy będę się dobrze bawić? Mam szczere chęci poderwać jakiegoś pięknego, gorącego Włocha – może właśnie Marcusa Allena, bo... chyba wpadłam mu w oko, tak jakoś miło objął mnie na pożegnanie – i pozwolić się mu adorować dotąd, aż stracę dla niego głowę i serce. I w końcu się z Ciebie wyleczę. Tak więc, Jakubie najdroższy, życz mi szczęścia na nowej drodze życia, jak ja cztery lata temu
życzyłam Tobie, to było wtedy, gdy wydawało mi się, że Ci wybaczam. Nic z tego. To ten, kto skrzywdził, musi się starać o wybaczenie. Musi chociaż przeprosić. Ty – parszywy tchórzu – nawet nie zdobyłeś się na krótkiego maila ani esemesa: „Sorry, mała, znudziłaś mi się”. Jak ja Cię za to nienawidzę. I jak nadal Cię kocham... Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie. K. Kamila otarła łzy, które zawsze, za każdym razem, napływały jej do oczu, gdy kończyła list do niego, nacisnęła „wyślij”, zamknęła komputer, podniosła torbę i na palcach, wstrzymując oddech, ruszyła do drzwi. Po drodze zostawiła list do cioci, czując okropne wyrzuty sumienia, że wymyka się z własnego domu jak złodziej. Że zostawia Łucję samotną i opuszczoną, tak jak kiedyś ona sama została opuszczona. – Ciociu, przecież obie wiemy, że nigdy byś mi nie pozwoliła wyjechać – próbowała się usprawiedliwiać w duchu, gdy była już w drodze na Dworzec Główny. – Nie tak daleko, w nieznane. Wsiadła do pociągu, przytknęła nos do szyby, obserwując budzący się dzień i zaspanych ludzi, i... pociąg ruszył. Kamila odetchnęła z ulgą. Do ostatniej chwili obawiała się, że Łucja jakimś cudem dowie się o jej wyjeździe, wybiegnie za Kamilą na dworzec i jednym pełnym bólu spojrzeniem zmusi siostrzenicę do powrotu, zaprzepaszczając tym samym wszelkie nadzieje Kamili na rozpoczęcie życia na własny rachunek. Tak się jednak nie stało. Pociąg gnał przed siebie, słońce wspinało się coraz wyżej po złoto-błękitnym niebie, zdobnym gdzieniegdzie różowymi obłoczkami, a dziewczyna... czuła coraz większy ciężar w sercu. Jak mogłaś jej to zrobić? Przecież jest twoją ciotką! Kochającą opiekunką! Jedyną rodziną, jaką masz! Przygarnęła cię, starała się być dla ciebie jak mama – była dla ciebie mamą! – a ty postępujesz z nią dokładnie tak samo, jak postąpił z tobą ten, którego po dziś dzień nienawidzisz i którym za taką samą podłą ucieczkę gardzisz. – Głos Kamili-Romantyczki, czy raczej Kamili-Wielki-Wyrzut- Sumienia zaczął gasić radość z podróży i podekscytowanie nieznaną, pełną obietnic przyszłością. – Tchórz, podły tchórz. I nie o nim to mówię, a o tobie, Kamilko. Tak, tak, na nowej drodze życia stajesz jako podszyta tchórzem niedojrzała smarkula i jeśli ciocia dostanie przez ciebie zawału serca, to podasz sobie z Jakubem rękę w piekle. Tak będzie. Zobaczysz. Jakub Kiliński otworzył laptop i przeleciał wzrokiem maile, które nadeszły przez noc. Twarz mu
stężała, gdy na samym dole ujrzał list od niej. Od Kamili. Nie lubił tych wiadomości. Nie znosił tego, co za każdym razem dziewczyna mu wypominała. Zakończeń, w których pisała, że nadal go kocha, także nie. Ale najbardziej nie cierpiał siebie samego za to, że choć raz jej nie odpisał. Nie wyjaśnił. Nie zrobił tego, o co go prosiła i do czego miała prawo. Wspomnienie ich jednej jedynej nocy i to, co się wydarzyło później, a o czym ona – na szczęście – nie miała pojęcia, skutecznie wiązały mu ręce. Dopiero miałaby powód, by go nienawidzić... Kiedyś, na samym początku, osiem lat temu, gdy każde zdanie, każdy wyraz przesycone były cierpieniem, niewyobrażalnym cierpieniem, chciał te listy kasować, gdy tylko nadchodziły, po kilka dziennie, z prośbą o jedno choć słowo, o jedno jedyne „Kocham Cię”, ale... czytał. Nie potrafił odciąć się od Kamili tak do końca. I nie dlatego że mógł wtedy postąpić inaczej – nie miał wyboru i drugi raz postąpiłby tak samo. Chociaż nie: gdyby można było cofnąć czas, nigdy nie zbliżyłby się do panny Nowodworskiej, czy miałaby lat szesnaście czy dwa lata więcej, tak jak mu powiedziała podczas pierwszego spotkania. Jej wiek nie miał żadnego znaczenia w świetle późniejszych wydarzeń, o czym ona nie wiedziała. Niech myśli, że porzucił ją, bo dowiedział się, że jest niepełnoletnia. Niech tak myśli. To jego, Jakuba, krzyż. Mimo gorzkich listów, których nadejścia oczekiwał jak pokutnej chłosty, nie mógł zostawić dziewczyny samej sobie. Teraz więc, zaciskając szczęki, czytał: „Rozkochałeś w sobie naiwną, szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją bez słowa i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce”, i musiał przyznać Kamili rację. Tak zrobił: rozkochał i porzucił. Będzie się za to smażył w piekle. Jednak następne słowa maila sprawiły, że Jakub zacisnął także pięści. Staż w Mediolanie? Międzynarodowa korporacja? Sam Marcus Allen, który pożegnał się z nią „tak jakoś miło”? Jakub doczytał nieuważnie do końca, krzywiąc się lekko na owo „Jak ja Cię za to nienawidzę”, choć po ośmiu latach takich wyznań powinien przywyknąć, i natychmiast wpisał w wyszukiwarkę imię i nazwisko mężczyzny, który „tak jakoś miło” przytulał potencjalną pracownicę. Do czego się posunie, gdy Kamila zostanie jego podwładną? Parę minut później Jakub, z cichym okrzykiem: – W coś ty się, do diabła, wpakowała, dziewczyno?! – chwytał za komórkę, wybierał numer i czekał na połączenie, bębniąc niecierpliwie palcami w blat biurka. Owszem, była piąta rano, ale od niego, Jakuba Kilińskiego, odbiera się telefony nawet w środku nocy. – Cześć, szefie, co tak wcześnie? – Usłyszał w końcu zaspany głos. – Poranna gimnastyka – odmruknął. Słysząc jęk protestu po drugiej stronie, już bez żartów w kilku zdaniach wyjaśnił, czego chce od rozmówcy. Gdy pół godziny później otrzymał odpowiedź, rzekł krótko:
– Zatrzymaj ją. Zatrzymaj za wszelką cenę. Pociąg zaczął zwalniać, zbliżając się do stacji Miechów. Kamila, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi – przynajmniej nie w pierwszej chwili – wstała, ściągnęła z półki swój bagaż i... dwie minuty później stała na pustym peronie. Przez długie chwile patrzyła na znikające w oddali światła pociągu, z umysłem zupełnie pustym, po czym powlokła się do budynku stacji, kupiła bilet powrotny i usiadła w chłodnej poczekalni, nadal otępiała. Pociąg odjechał, samolot za kilka godzin odleci. Bez niej. Szansa na nowe życie, własne życie, bezpowrotnie przepadła. Kamila nigdy nie zdobędzie się na ponowną ucieczkę! Z własnej nieprzymuszonej woli rajski ptak wrócił do klatki i zatrzasnął za sobą drzwi. Żegnaj, wolności! Żegnaj, słoneczna Italio! – jęknęła w duchu Kamila, wychodząc z budynku dworca i wlokąc się na drugi peron, na który lada chwila miał wjechać pociąg. Powrotny pociąg do Krakowa. Boże, dziewczyno, ależ ty jesteś beznadziejna... – jęknęła w duchu. Kamila weszła do mieszkania i pierwsze, co zrobiła, zrzucając tylko podróżną torbę z ramienia, to zgarnięcie ze stołu w kuchni listu do ciotki, podarcie go i ukrycie głęboko w śmieciach. W następnej chwili uprzytomniła sobie, że stojąca na korytarzu torba również jest dowodem zbrodni, zaniosła ją szybko do pokoju, jeszcze szybciej rozpakowała i schowała na dnie szafy. Teraz mogła się przebrać w nocną koszulę i położyć do łóżka. Jej sekret był bezpieczny. Ciocia o próbie ucieczki nigdy się nie dowie. Słysząc kroki w przedpokoju, Kamila zacisnęła powieki, naciągnęła kołdrę na głowę i... zaczęła cicho płakać. Łucja długie minuty słuchała cichego płaczu dobiegającego zza ściany. Wstała, gdy tylko za Kamilą zamknęły się drzwi. Pierwsze, co ujrzała, wchodząc do kuchni, to list ozdobiony rysunkiem róży – cała Misia, nie, nie Misia, Kamila. Zaczęła czytać i... nogi odmówiły Łucji posłuszeństwa, a w oczach zabłysły łzy, które otarła powolnym, zmęczonym czy raczej zrezygnowanym ruchem dłoni. Kamila odeszła. Wyfrunęła w świat, a ona, Łucja, nie zasłużyła nawet na pożegnalny uścisk. Tak bardzo swoją zaborczością zniewoliła siostrzenicę, że ta musiała się wymykać z domu, jak jakiś zbieg. Miłość to sztuka wolności. Nie sprawdziłaś się, Łucjo, jako opiekunka. Przeczytała list parę razy. Potrzymała go w rękach. Zamknęła kopertę i odłożyła na stół. W to samo miejsce, gdzie ją znalazła. Jakby nic się nie
zmieniło. Jakby był to tylko żart, kaprys Kamili, która lada chwila wróci ze spożywczego z pachnącymi bułeczkami. Usiądą razem do śniadania i Misia – nie Misia, kobieto!, co z tobą?!, nic dziwnego, że miała cię dosyć, skoro traktujesz ją jak dziecko, a nie jak dorosłą kobietę! – i Kamila na początku z obawą, potem coraz śmielej opowie o swoich planach i nowej, wspaniale zapowiadającej się pracy w Mediolanie. Ty przemilczysz swe obawy. Nie piśniesz ni słówkiem, że mogą ją tam porwać, zgwałcić, zamordować. Że będziesz od teraz aż do powrotu kochanej dziewczynki czekała na wiadomość, że ma się dobrze, jest cała i zdrowa. Że już za dwa tygodnie... dziesięć dni... tydzień... już jutro będziesz mogła wyjść po nią na dworzec – bo przecież nie zostanie we Włoszech, prawda? Nie przedłużą jej tego stażu? Nie Kamilce, która naprawdę nie nadaje się na hostessę! Ale tego jej nie powiesz. Pocieszysz załamaną siostrzenicę, że nie poznali się na niej, że znajdzie jeszcze dobrą pracę tutaj, na miejscu. Nie musi tułać się po świecie, skoro ma ciebie, ciocię Łucję, która najwyżej weźmie nadgodziny, a zarobi na... na wszystkie marzenia swojej małej córeczki. Choćbyś miała zaprzedać duszę jakiejś wielkiej firmie, kupisz Kamili ten ogród! Nie. Tego właśnie nie powiesz. Jeśli Kamila wróci... Wróciła. Dwie godziny później, najdłuższe dwie godziny w życiu Łucji Jadwisińskiej, Kamila wróciła. Teraz Łucja siedziała w swoim ulubionym fotelu, słuchała cichego łkania dobiegającego z pokoju dziewczyny i sama ocierając łzy, biła się z myślami. Kiedy obowiązek przerodził się w miłość? Kiedy ta miłość przerodziła się w obsesję chronienia kogoś, kto sam potrafi wziąć za siebie odpowiedzialność? Przecież jeszcze osiem lat temu prawie nie znała swojej siostrzenicy, śmiertelnie obrażona na jej matkę! Jak to dobrze, że Kamila zdobyła się na próbę ucieczki. Jak dobrze... Łucja podniosła się powoli, jakby przybyło jej z dziesięć lat. Już wiedziała, co musi uczynić, choć ciężko, bardzo ciężko przyszło jej podjąć tę decyzję. Nadszedł czas, żeby odejść, ot co.
Rozdział III Nostalgie®Rosen Tantau – przepiękna odmiana róż nostalgicznych, o dwubarwnych, pięknie pachnących kwiatach. Zapach szlachetny, wzbudzający wyobrażenia dawnych dworów i pałaców. Kwiaty pełne, zebrane w kulę kremowych płatków, otoczonych płatkami barwy czereśniowej, przypominają pisklę w gniazdku. Będzie się dobrze prezentować zarówno na różanych rabatach, jak i w wazonach. Zachwyci także w wiązankach i bukietach. Jakub chodził niczym lew w klatce po wspaniałym gabinecie prezesa we wrocławskim oddziale Farmica Ltd, przyciskając do ucha telefon. Owszem, słuchał sprawozdania w milczeniu, ale nie w spokoju. – Jesteś pewien? – rzucił. – Przecież nie dzwoniłbym z taką informacją, gdybym nie był pewien – obraził się jego rozmówca. Piotr był młody, przez co drażliwy na punkcie swego profesjonalizmu, ale bardzo zdolny. Dla tego chłopaka nie było rzeczy niemożliwych i danych nie do zdobycia. – To gdzie się podziała? – Może coś ją zatrzymało? A może boi się samolotów i pojechała autobusem? – Sprawdzisz to? – Będzie trudno, szefie. Pasażerów przekraczających w ten sposób granicę się nie rejestruje. Jakub dobrze o tym wiedział. Tylko tych, którzy przechodzili odprawę lotniskową, można było śledzić. Musiał być jednak jakiś sposób... – Hotele. Przeszukaj cały Mediolan. Sprawdź, gdzie ma rezerwację. Pilnuj, bym wiedział, kiedy się zamelduje. Ja znajdę na miejscu kogoś, kto zgarnie ją wcześniej niż tamci. Informuj mnie o wszystkim na bieżąco. – Rzecz jasna, szefie. To na ra... – Jeszcze jedno: na wszelki wypadek sprawdź, gdzie jest zameldowana. I to był strzał w dziesiątkę. Kamila wstała parę godzin później zmęczona krótkim, pełnym niespokojnych majaków snem, ale pogodzona z życiem. Właściwie kamień spadł jej z serca. Nic się nie zmieniło. Ciocia wyszła do pracy, zostawiając na stole krótki, miły liścik, w którym zapowiadała, że wróci później. Jak zwykle w
koszyczku czekały na Kamilę świeże bułeczki, a w lodówce żółty ser z dziurami – „tylko żeby było więcej dziur niż sera, ciociu!” – pomidory, ogórki i pęczek rzodkiewek – wszystko tak, jak lubiła. Jeszcze parę dni temu zjadłaby po prostu pyszne śniadanie i zajęłaby się traceniem czasu na swoje przyjemności – pobuszowałaby po internecie w poszukiwaniu nowych stron o hodowli róż, poczytała o książkowych nowościach czy wreszcie (to była jej następna wielka namiętność) przejrzałaby ogłoszenia o sprzedaży pięknych, starych domów z równie pięknymi ogrodami. Tak, tak, Kamila mimo tylu rozczarowań miała nadzieję, że los szykuje dla niej jeszcze dobrą niespodziankę. Żeby mu w tym pomóc czy raczej żeby tej nadziei nie utracić, poszła w tajemnicy przed ciocią do wróżki, a ta oprócz paru zupełnie niewiarygodnych przepowiedni dała dziewczynie dobrą radę: – Musisz zaczarować rzeczywistość. Myśleć pozytywnie. Afirmować przyszłość. Choć nie masz grosza przy duszy, żyj i postępuj tak, jakby marzenia były w zasięgu ręki. Pragniesz mieć stary dom z pięknym ogrodem? Zacznij go szukać, a... znajdziesz. Kamila nie do końca uwierzyła wróżce – nie po tych zupełnie nieprawdopodobnych wizjach jej przyszłości – ale poszukiwanie domu marzeń, przeglądanie ogłoszeń i podziwianie załączonych zdjęć okazało się pasjonującym zajęciem. Doszło do tego, że odgrzebała umiejętności nabyte na studiach i zaczęła sporządzać kosztorysy remontu upatrzonych rezydencji. Oczywiście nie wierzyła w sens takich poczynań, ale lubiła to robić, ot tak, dla przyjemności. Po paru miesiącach całkiem nieźle orientowała się nie tylko w cenach domów, ale i materiałów budowlanych. I wiedziała jedno: nigdy nie będzie ją stać ani na taki dom, ani na remont choćby schodów w owym... Wróżka mówiła jednak: by marzenia się spełniły, nie wystarczy marzyć, trzeba zrobić pierwszy krok. Wyjść z bezpiecznego „teraz” i zacząć działać. Przeglądanie ogłoszeń było takim krokiem, bezpiecznym krokiem, prawda? Ostatnie ogłoszenie z tego dnia zostało dokładnie przeczytane. Po krótkim namyśle zapadła decyzja: nie, Kamila nie kupi tego domu. Za daleko. Teraz przyszedł czas na coś znacznie mniej przyjemnego – trzeba było zalogować się na stronę agencji pracy i sprawdzić skrzynkę mailową, a także nowe oferty. Na szczęście dziś poszło szybko i Kamila mogła odetchnąć z ulgą: nie miała żadnych wiadomości od potencjalnych pracodawców, a i oferty były nieinteresujące. Zamknęła komputer. Przez chwilę zastanawiała się nad sobą i nad tym, czego właściwie chce: szuka tej pracy czy...? Wreszcie pokręciła głową, szepnęła: – Nie mam do ciebie siły, Kamilko – i poszła do kuchni przygotować obiad. Choć w ten sposób mogła podziękować cioci za miłość i opiekę, codziennie rozpieszczała Łucję wspaniałą ucztą na dwie osoby. Niskokaloryczną, ale smaczną, niedrogą i pysznie wyglądającą. Kurczak w złocistej panierce z purée ziemniaczanym i bukietem surówek. No, bukiecikiem. Tak, Kamila lubiła i potrafiła gotować od najmłodszych lat. Wprawdzie nie na tyle było to jej ulubione
zajęcie, by pójść do technikum gastronomicznego, ale... Łucja wróciła późnym wieczorem, gdy obiad był już dawno zimny. Przywitała się z Kamilą dziwnie milcząca i zjadła to, co siostrzenica przed nią postawiła. Pochwaliła smaczny posiłek. Czyli wszystko jak zwykle. Tylko fakt, że zaraz po tym mocno spóźnionym obiedzie nie wypytała dziewczyny drobiazgowo o to, jak jej minął dzień, tylko wymawiając się bólem głowy, położyła się do łóżka, mógł niepokoić. Kilka chwil później Kamila zapukała do drzwi ciocinego pokoju z pytaniem, czy przynieść Łucji leki przeciwbólowe, ale ta odmówiła. Cóż było robić? Jeszcze tylko wieczorny maraton po internecie i wreszcie można się było wyciągnąć we własnym łóżku z dobrą książką w dłoni. Dziewczyna, czytając do późna, nie wiedziała, że tym razem to ciocia czeka, aż podopieczną zmorzy sen. Tym razem to Łucja chciała zrealizować własne plany... Jakub z roztargnieniem przejrzał tytuły wiadomości w skrzynce mailowej. Nie znalazł listu od Kamili, a tylko ten go interesował. Tak jak do tej pory witał je niechętnie, tak teraz pragnął upewnić się, że dziewczyna pozostała w Polsce. Że jest bezpieczna w swoim mieszkaniu i nadal pozostaje pod opieką Łucji Jadwisińskiej. Mężczyzna wprawdzie nie znał jej osobiście, ale z maili Kamili wnioskował, że starsza kobieta jest uosobieniem rozsądku i pragmatyzmu, a kogoś takiego właśnie życzyłby sobie dla bujającej w obłokach dziewczyny. Zwłaszcza po jej pomyśle wyjazdu do Mediolanu na pierwsze pstryknięcie pana Marcusa, co „tak mile przytula na pożegnanie”. On, Jakub, pierwsze, co by zrobił, dostając propozycję stażu w międzynarodowej korporacji, to prześwietliłby taką firmę na wszelkie możliwe sposoby. Rzeczywiście, wujek Google znalazł firmę i zdjęcie przystojnego Marcusa Allena (tu Jakub skrzywił się, myśląc, że ten wygląda raczej na stręczyciela, a nie biznesmena), jednak... nic poza tym. Kamili, która również nie omieszkała poszukać swego nowego pracodawcy w internecie, wystarczyła piękna strona korporacji, tłumaczona na kilka języków, w tym na polski, Jakubowi jednak nie. On wiedział, iż nie ma takiej możliwości, by międzynarodowa firma, zajmująca się sprzedażą ekskluzywnej zastawy stołowej, figurowała jedynie na swojej stronie. Klienci powinni dzielić się opiniami na temat jej wyrobów na licznych forach, dystrybutorzy, hurtownie i sklepy powinny reklamować te wyroby u siebie, wreszcie urzędy, rejestrujące działalność na tę skalę, powinny podać podstawowe informacje we własnych witrynach, tymczasem o firmie pana Marcusa Allena było... zupełnie cicho. Wydało się to Jakubowi na tyle podejrzane, że chwycił za komórkę i o świcie postawił na nogi Piotrka, wydając mu polecenie zatrzymania Kamili. Za wszelką cenę. Dziewczyna jednak nie dojechała na lotnisko. Nie było kogo zatrzymywać. Przez resztę dnia Jakub czekał na wieści. Adres zamieszkania dziewczyny był sprawdzany przez
zaprzyjaźnioną agencję detektywistyczną, a pewna osoba we Włoszech dzwoniła do mediolańskich hoteli z pytaniem, czy zatrzymała się u nich niejaka Kamila Nowodworska. Jakub zdawał sobie sprawę, że zareagował nieco... przesadnie, może nawet obsesyjnie. Do tej pory ograniczał się do czytania maili od Kamili, wiedząc, że nie ma prawa wtrącać się do jej życia, teraz jednak czuł, że dziewczyną należy się zająć. Że jest na tyle zdesperowana, by popełnić błąd, który może mieć poważne, czy wręcz tragiczne, konsekwencje. Marcus Allen był prawdopodobnie naganiaczem, łowiącym młode kobiety do niewolniczej pracy na Zachodzie, oby tylko przy zbiorze warzyw i owoców – Jakub nie omieszka tego sprawdzić – teraz jednak musiał odnaleźć Kamilę. Gdy to zrobi... przyjdzie czas na inne decyzje. W kieszeni na piersiach doskonale skrojonej marynarki rozdzwonił się drogi telefon – Jakub lubił markowe gadżety i stać go było na najlepsze z najlepszych – odebrał połączenie, rzucając niecierpliwie: – Słucham? – Maciej Adamski – usłyszał w odpowiedzi głos jednego z detektywów. – Znaleźliśmy ją. Jakub opadł na fotel za biurkiem z mimowolnym westchnieniem ulgi. Nie myślał nawet, że może być inaczej, jednak... – Mieszka przy alei Jana Pawła. Rozmawiałem z nią przez chwilę, podając się za konserwatora instalacji gazowej. To bez wątpienia Kamila Nowodworska, której pan poszukuje. – Dobra robota. Dziękuję. Fakturę proszę wystawić na firmę. – Oczywiście. To my dziękujemy za zaufanie. Jesteśmy do usług. Jakub po wymianie uprzejmości rozłączył się i zapatrzył na widok za oknem. Może ów widok nie był tak olśniewający jak ten w nowojorskiej siedzibie Farmica Ltd, za to swojski i kojący. Świeża zieleń drzew, ozłocona ostatnimi promieniami słońca, była dla Jakuba warta dużo więcej niż szklane ściany drapaczy chmur... Nie o chmurach, nawet nie o swojskich lipach, myślał jednak w tym momencie mężczyzna, lecz o sposobie, w jaki dyskretnie i raz na zawsze zatrzymać Kamilę w Polsce. Prawdę mówiąc, Jakub Kiliński chciał czegoś więcej: całkowitej kontroli nad życiem dziewczyny. I to takiej, by kontrolowana nie miała o tym pojęcia. Podniósł słuchawkę interkomu i rzucił do asystentki: – Umów na jutro Jacka Kornackiego. Tak, Jakubowi był potrzebny ktoś, kto wie, jak postępować z ludźmi... Łucja późną nocą zapukała do pokoju dziewczyny. Nie usłyszawszy „proszę”, zajrzała do środka. Weszła na palcach, pochyliła się nad śpiącą dziewczyną, po czym równie cicho podeszła do biurka, odłączyła od zasilacza laptop i zabrała go ze sobą.