uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Katarzyna Michalak - Pani Ferrinu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :962.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Katarzyna Michalak - Pani Ferrinu.pdf

uzavrano EBooki K Katarzyna Michalak
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 197 stron)

Na początku była Jedność, Która rozpadła się na dwa Dopełnienia, Pierwszym z nich byłam ja, Drugim byłeś Ty<

Tobie, z wdzięcznością i miłością

P PROLOG amiętam, że pierwsze dni po powrocie do Feri’any zlały się w jeden niekończący się ból. Strata Reikana i Amrego była nie do zniesienia. Tylko cisza i ciemność przynosiły ulgę. Pamiętam czarne chorągwie znaczące białe ściany zamku niczym strugi zakrzepłej krwi. Poddanych garnących się do swej władczyni, która sama pragnęła, by to ją ktoś pocieszył i przygarnął. Trzej pozostali byli przy mnie, ale oni tak samo jak ja pragnęli pocieszenia. W ich oczach widziałam to samo pytanie: dlaczego Reikan? I dlaczego Amre?! Co się stało z Amrem?! Myślę, że oszalałabym, przeczesując umysłem raz po raz ziemie Ferrinu w poszukiwaniu przyjaciela, gdyby nie Pani Lasu. To ona przyniosła wiadomość, że Amre odszedł do innego Wymiaru, gdzie odnajdując swoją własną Anaelę, będzie szczęśliwy. Od tamtej pory my wszyscy zaczęliśmy dochodzić do siebie. Godzić się nawet ze śmiercią Reikana: poległ w walce z lanorskimi demonami. Był bohaterem. Chorągwie zmieniono na ciemnozielone. Na blankach znów rozbłysła złota gwiazda. Oboje z Sellinarisem jeszcze długo nosiliśmy w sercach żałobę, a on długo nie mógł darować mi śmierci brata, w którą Reikana ponownie pociągnęłam, choć wiedział, że i tym razem raczej on sam jest jej winny niż ja. Może dlatego tak trudno było wybaczyć? Dwa lata później poprosił mnie o rękę. Pamiętam, jakie słowa mu przypomniałam, nim przyjęłam oświadczyny: „Zniosę niemal wszystko, Sellinarisie, tylko nie zdradę. Gdy choć raz mnie zdradzisz, to będzie koniec”. Raz jeden, jedyny, Sellinaris omal nie złamał przysięgi. Nie złamał jej dzięki mnie zresztą. Oczywiście na Ziemi, bo w Ferrinie żadna kobieta nie śmiałaby nań spojrzeć

— nie, nie ze względu na to, że był Wielkim Księciem — swego czasu, będąc nim, poczynał sobie całkiem, całkiem z byle niewolnicą — ale ze względu na mnie. Nikt nie śmiałby narazić się na gniew i ból pani Anaeli. Na Ziemi zaś byłam nikim. Ot, niepozorna, choć ładniutka żoneczka tego fascynującego mężczyzny. Mężczyzny, który — idąc dumnie wyprostowany, zawsze w czerni, z włosami rozpuszczonymi na ramiona lub niedbale związanymi w koński ogon — przyciągał zachwycone, nieśmiało zachęcające lub otwarcie prowokacyjne spojrzenie każdej kobiety, która go ujrzała. Roztaczał wokół siebie aurę takiej męskości i pewności siebie, że wszystkie istoty płci żeńskiej atawistycznie doń lgnęły. Wiedziałam, że Sellinarisa prowokują te spojrzenia i zachęty. Że fizycznie go pobudzają i… czekałam. Czekałam, jak skończy się to, co jeszcze właściwie się nie zaczęło. Cóż… Kończyło się gdziekolwiek, gdzie tylko zostawaliśmy sam na sam i bez siania zgorszenia mój książę mógł udowodnić sobie i mnie, kto jest miłością i dopełnieniem jego życia. Na wspomnienie miejsc, w których to robiliśmy, do dziś się czerwienię. Potrafił w zamojskiej Pizza Hut uwieść spojrzeniem po kolei wszystkie kobiety na sali, od gości po kelnerki, po czym przyciągał mnie i zaczynał całować na oczach ich wszystkich tak namiętnie, że osuwaliśmy się niemal pod stół. — Idiota — syczałam, na wpół rozbawiona, na wpół wściekła, nie mówiąc o zażenowaniu. Gdy ja poprawiałam suknię, on spokojnie wracał do swojej pizzy. — Kocham cię, moja jedyna — mruczał, uśmiechając się w odpowiedzi. — Przepięknie lśni korona bogów, gdy biorę cię publicznie. — Zabiję cię! — mimowolnie zaczynałam się śmiać z tej niepoprawności małego chłopca, który po latach w Sellinarisie się obudził. Prowokował więc ziemskie kobiety, rekompensując mi chwile, w których byłam o niego zazdrosna niemal do łez, mocą takiej namiętności, że mdleliśmy w swoich ramionach oboje. Ja oczywiście też próbowałam tych sztuczek. Teraz, gdy miałam obie dłonie, władałam Najwyższą Magią i moje czoło opromieniała widmowa korona, nabrałam sporej pewności siebie, choć zdawałam sobie sprawę, że nie jestem pięknością, a do

urody elfii dużo mi brakuje. Sellinaris był o mnie wściekle zazdrosny tam, gdzie ja nie byłam o niego: w Ferrinie. W świecie, gdzie na jedno skinienie miałabym każdego mężczyznę, którego bym zapragnęła. Nawet Karin i Sirden nie odmówiliby. I to nie ze względu na skrupuły czy lojalność wobec Sellinarisa. Nie. Władza, jaką posiadałam, była silnym afrodyzjakiem. W Ferrinie darzono mnie bezwarunkowym uwielbieniem i zrobiono by wszystko, by mnie uszczęśliwić. Sellinaris, mimo że cofnęłam się w jego cień, pozwalając mu rządzić krajem, w zderzeniu z moją prośbą czy potrzebą stawał się nikim. Sprawdziłam to zaraz po powrocie z Ziemi, gdzie mój książę po raz pierwszy dał popis uwodzenia żeńskiej części restauracji, zacałował mnie potem na śmierć, zostawił niezaspokojoną, kończąc jak gdyby nigdy nic zamówione danie, a w nocy, korzystając z mojego ciała, wziął wszystkie tamte kobiety naraz. Tak mi się wtedy wydawało. Nie potrafiłam mu odmówić, ale potrafiłam się zemścić. Następnego dnia ku jego zdziwieniu wróciliśmy do Ferrinu, witani jak na władców przystało. Karin osobiście wyjechał nam naprzeciw, mimo iż jego miejsce było przy dziecku i tylko przy dziecku. Jechał u mego boku, rozradowany, że mnie widzi, i zdawał relację z wydarzeń ostatniego tygodnia — tak długo nas nie było. Sellinaris jechał po mojej lewej stronie, niczym szczególnie niezainteresowany — wiem, bo subtelnie wybadałam wtedy jego myśli. — Tęskniliśmy za tobą, moja pani — zakończył czerwonooki mężczyzna. Zaśmiałam się, kładąc dłoń na jego dłoni i ściskając ją lekko. Zmieszał się i zaczerwienił. — „Tęskniliście”? Czy ktoś szczególnie? — Pochyliłam się ku niemu. Po lewej stronie poczułam nagły ruch. To Sellinaris wstrzymał odrobinę konia, by mieć nas przed sobą. Dłoń Karina zacisnęła się na mojej. — Ja szczególnie — odparł cicho, przyciskając moją rękę do ust i przytrzymując ją odrobinę dłużej, niż wypadało. Nie musiałam patrzeć w dół, by wiedzieć, że mnie pragnie. Nadal wyglądało to jednak na niewinną rozmowę dwojga najlepszych

przyjaciół. — Igrasz z ogniem, moja pani — usłyszałam mentalne ostrzeżenie Sirdena, jadącego za Sellinarisem. Zlekceważywszy głos kata, musnęłam wierzchem dłoni gładko ogolony policzek Karina. — Jak bardzo? — Tak bardzo, jak zechcesz — wyszeptał. Czerń źrenic wypełniła niemal czerwień tęczówek. W tym momencie jego koń smagnięty pejczem skoczył z kwikiem w przód, niemal zrzucając jeźdźca. Karin natychmiast ściągnął wodze, zawracając zwierzęciem w miejscu, z mieczem gotowym do walki. Ostrza zderzyły się z taką siłą, że dziw, iż żadne nie pękło. Byłam przygotowana na gwałtowną reakcję Sellinarisa, ale nie aż tak gwałtowną! Zaatakował Karina z taką wściekłością, jakby przyłapał go na wsadzaniu łap pod moją suknię. — Mówiłem, że igrasz z ogniem. — Sirden minął mnie i wpadł między walczących, rozpychając ich na boki. Sellinaris chciał dopaść Karina z drugiej strony, ale ocknęłam się z osłupienia i chwyciłam go za rękę, mało przy tym nie spadając z grzbietu Sarisa, z taką siłą Sellinaris próbował się wyrwać. — Dosyć! — krzyknęłam. — Przestań albo zrobię to! Rozumiesz?! Zrobię to! Aż wstrząsnął się cały, powoli zwracając oczy ciskające czarne błyskawice na mnie. — Zrobisz to. Ze mną. Zagarnął mnie na grzbiet swojego wierzchowca, nakazując orszakowi jechać przodem, a potem ukarał za ten niewinny flirt tak, że… Mam nadzieję, iż nikt nie słyszał moich krzyków i jęków… Gdy w końcu i on opadł na mnie, półżywy ze zmęczenia i rozkoszy, odezwał się szeptem: — Wiem, że masz prawo wziąć każdego mężczyznę, jakiego zapragniesz, a ja mogę jedynie się temu przyglądać, ale nie rób tego, moja jedyna, bo nie będę się

przyglądał, a zabiję każdego, kto cię tknie. — Rozumiem — ja też szeptałam. — Ty masz prawo zabić, ja zaś mogę jedynie patrzeć, jak na moich oczach bierzesz inne? — To niewinna zabawa, aby upewnić się, że nadal mnie kochasz, nadal pragniesz i nadal jesteś zazdrosna. — Zaczął mnie całować, nim zdążyłam odpowiedzieć, że to wcale nie zabawne i nie takie znów niewinne. Potem zapomniałam o odpowiedzi, bo wszedł we mnie, znów gotów wyrwać z głębi mej duszy krzyk namiętności i wyznanie. Dopiero gdy pomógł mi wstać, a ja wygładzałam suknię, zdołałam odzyskać głos: — Twoje niewinne zabawy bolą, ale dopóki są zabawami, będę je tolerowała. Uważaj jednak, Sellinarisie — w moim głosie musiał wyczuć to, co ja czułam w tej chwili: śmiertelny chłód — gdy choć raz posuniesz się za daleko… — Straszysz mnie, moja pani? — Objął mnie wpół z tym swoim irytująco namiętnym półuśmieszkiem. — Ostrzegam. Gdy choć raz mnie zdradzisz, to będzie koniec. Zdarzyło się to oczywiście na Ziemi. Podczas przyjęcia z okazji premiery nowej książki, na którym nie mogłam się nie pojawić. Mój mąż, który w przeciwieństwie do mnie lubił ziemskie imprezy, bawił się doskonale, otoczony wianuszkiem kobiet. Jak zwykle w czerni, jak zwykle nieziemsko przystojny, stał niedbale oparty o brzeg stołu, obracał w palcach nóżkę kieliszka i pozwalał się adorować, od czasu do czasu sprawdzając, jak ja się bawię. Posłałam mu uśmiech, bo również spędzałam mile czas z moimi czytelniczkami. Do czasu… Nagle na sali pojawiła się kobieta w czerwieni, przyciągając urodą i wyzywającą suknią spojrzenia wszystkich mężczyzn. Nie patrzyłam na nią, jak sunie środkiem parkietu. Patrzyłam na Sellinarisa, na jego czarne oczy chłonące każdy ruch nieznajomej, i już wiedziałam, że po raz pierwszy mam prawdziwą rywalkę. Skupiłam się na czytelniczkach. Odczekałam kilkanaście minut i przeczesałam salę mentalnie, w poszukiwaniu mego dopełnienia. Sellinaris był… cóż… zajęty. W jego myślach kierowanych do tamtej kobiety nie było miłości czy namiętności i to go uratowało. Gdybym znalazła choć cień zdrady, Sellinaris tej samej nocy wróciłby do Ferrinu. Sam. Ale on tej kobiety nienawidził. Za to, że wzbudziła w nim

taką żądzę. Jej myśli nie interesowały mnie. Przeprosiłam czytelniczki i skierowałam się do toalety, w której zamknęło się tamtych dwoje. Przytknęłam dłoń do drzwi — zasuwka po drugiej stronie odskoczyła z cichym szczękiem. Weszłam, zamknęłam drzwi za sobą, kładąc na nich moją pieczęć, i czekałam, aż mnie zauważą. Kobieta, wygięta w tył, siedziała na szafce z ręcznikami, obejmując udami mego męża. Poruszała biodrami jak nienasycona kotka w rui, sycząc przekleństwa. Jedną ręką usiłowała rozpiąć mu spodnie, w drugiej trzymała jego włosy. Sellinaris stał nieruchomo, wsparty obiema rękami o szafkę. — Jesteś impotentem czy wolisz facetów, mój piękny? Niee… Jednak nie… — Poradziła sobie wreszcie z guzikami spodni, a z gardła Sellinarisa, z głębi trzewi wydobył się jęk, gdy wzięła pełną dłonią jego męskość, wbijając w skórę szkarłatne szpony. — Bierz mnie, ogierze — szepnęła ta czerwona suka. Słysząc te słowa, kierowane do mojego męża, poczułam lodowaty chłód i nadciągającą furię. — Bierz ją — odezwałam się. Sellinaris podrzucił głowę. Tamta spojrzała tylko zdziwiona. — Bierz. Nie przeszkadzaj sobie. — Patrzyłam w czarne oczy, w których po raz drugi w życiu widziałam przerażenie. Takie samo jak wtedy w Ferrinie, gdy raz mnie stracił. — A ty to kto? — warknęła tamta. — Wypierdalaj! Lustro za jej plecami pękło i sypnęło odłamkami suce na głowę. Zaskowyczała. — Bierz, Sellinarisie. — W głosie miałam zero absolutne. — Razem z nią bierzesz rozwód. I wolność. Wężyk pod umywalką pękł, zalewając natychmiast całe pomieszczenie. Ze zraszacza przeciwpożarowego lunęły strumienie wody. Suka wyła, ale nie mogła uciekać, bo zaciśnięte na biodrach mego męża uda słuchały nie jej, lecz… mnie. Nagle ucichła, bo znudziło mi się słuchanie jej wrzasków. Zakneblowałam ją jednym machnięciem dłoni. Woda lała się po ścianach i suficie. Po czerwonej suce, czyniąc z niej żałosną

kupę kłaków i rozmytego makijażu, po Sellinarisie, który zaczynał wyglądać jak zbity pies, i tylko ja stałam tak jak tu weszłam: w czarnej sukni, z rozpuszczonymi włosami i w koronie władców na czole. Na drzwiach za moimi plecami płonęła pieczęć: Jej Wysokość Anaela dell’Soll Wielka Władczyni Ferrinu. Nagle woda ucichła. Kobieta, która jeszcze kwadrans wcześniej mogła mieć każdego, a wybrała mego męża, wczołgała się pod umywalkę i zwinęła w kłębek, łkając. Nie zwracałam na nią uwagi. — Wybaczysz mi? — wyszeptał. — Ty byś mi wybaczył? — odpowiedziałam pytaniem. — Tobie — tak, temu z którym byś to zrobiła — nie. — Ja odwrotnie — odparłam. — Pamiętasz moje ostrzeżenie: gdy choć raz mnie zdradzisz, to będzie koniec. Przytaknął, spuszczając głowę, by ukryć rozpacz i wściekłość. Z końców mokrych włosów skapywały krople wody. — Sellinarisie… — zaczęłam miękko. Spojrzał na mnie, a w jego czarnych oczach pojawiła się nadzieja. — Wracam do Ferrinu. Ty zostaniesz tutaj do czasu, gdy będziesz pewien: ja czy kobiety w czerwieni… Przypadł do moich kolan. — Jestem pewien. Błagam, nie odsyłaj mnie. — Sellinarisie, spójrz na mnie — w moim głosie nadal była ta zwodnicza miękkość, która ukrywała stal tytanianowego ostrza — kimże ja jestem w tym świecie pełnym pięknych kobiet. Możesz mieć każdą… — Moim dopełnieniem — przerwał mi zduszonym głosem. — Jesteś moim dopełnieniem. Wybacz mi to — machnął ręką w stronę skulonej pod zlewem kobiety — a nie zawiodę cię już nigdy. Przysięgam na wszystkich bogów. I na twoje życie. Patrzyłam na niego długo. Bardzo długo. Wreszcie odwróciłam się, zdjęłam pieczęć z drzwi i wyszłam. Tej nocy Sellinaris po raz pierwszy nie „wynagradzał” mi niewinnej zabawy pieszczotami. Oboje wiedzieliśmy, że tylko dzięki mojej wspaniałomyślności leżymy obok siebie, a nie w oddzielnych łożach oddzielnych światów.

— Brzydziłem się siebie i tej kobiety — zaczął, patrząc w przestrzeń. — Nienawidziłem i siebie, i jej za to, że nie potrafię się oprzeć. Gdybym cię zdradził, z obrzydzenia i nienawiści do samego siebie i tak musiałbym odejść. — Wiem — rzuciłam. — I tylko dlatego cię powstrzymałam. — Wybaczysz mi kiedyś? — Odwrócił moją twarz ku sobie. Patrzyłam w czarne oczy tego dumnego mężczyzny i zastanawiałam się, czym zasłużyłam na to błaganie i na tę miłość? Gdzieś w górze rozbrzmiał cichutki śmiech i brzęk dzwoneczków. — Kiedyś tak… — westchnęłam. — Ale najpierw sama muszę sprawdzić, jak to jest z innym. Może z Karinem? Albo nie, z Sirdenem, on jest bardziej doświadczony. Poczułam, jak mój ukochany sztywnieje, a jego dłonie same zaciskają się w pięści. Nie rzekł jednak nic. Nic, dopóki nie zaczęłam dusić się ze śmiechu i wreszcie roześmiałam się w głos. Chwycił mnie wpół i jednym szarpnięciem pociągnął na siebie. — Nie musisz sprawdzać, ty mała wiedźmo — syczał, bardziej z ulgi niż ze złości. — Zaraz ci pokażę, jak by to było z Karinem, potem jak z Sirdenem, a na końcu, dla porównania, jak jest ze mną. I pokazał. Nigdy już nie zwątpiłam w Sellinarisa. * Nasza córka — nie spotkałam tak fascynująco pięknej młodej kobiety, w której elfia uroda Amarilli połączyła się z mrocznym pięknem Sellinarisa — dorastała pod czujnym wzrokiem feri’ańskiego dworu, a przede wszystkim Karina. Nie zapomnę dnia, kiedy Gabriela poznała swoje dopełnienie. Półsiedziałam, wsparta na piersi Sellinarisa, czytając arcyfascynującą rozprawę na temat hiszpańskich galeonów — mój mąż nakazał mi się z nią zapoznać, a skoro on cokolwiek mi nakazuje, znaczy, że ma to głębszy sens. Czytałam więc, usiłując nie przysnąć, gdy poczułam, że ciało Sellinarisa tężeje. Oderwałam wzrok od książki. Na łące przed nami Karin dawał Gabrieli lekcje szermierki. Właśnie stał za nią,

układając rękę dziewczyny do cięcia. Sellinaris powoli wyjął z ust źdźbło trawy i rzekł z nienaturalnym spokojem: — Zabiję go. — Kogo? — zdziwiłam się. W zasięgu wzroku były tylko nasze Cienie i Karin. — Popatrz, jak on się klei do naszej córki. Zabiję go! Popatrzyłam. Karin obejmował od tyłu Gabrielę, trzymając jedną ręką prawy nadgarstek dziewczyny, w którym miała miecz, drugą lewy, w którym trzymała sztylet, i pokazywał jej prosty blok. — Przecież ją uczy! — Spojrzałam z przyganą na Sellinarisa. — Dziesiątki razy stawałeś tak za mną i pokazywałeś ten sam blok. — I byłem tak samo podniecony? — zapytał z tym samym zwodniczym spokojem. — Owszem. Zawsze kończyliśmy… Co ty powiedziałeś?! — poderwałam się, a książka wypadła mi z ręki. Przyjrzałam się tamtym dwojgu uważniej. To uczenie bloku trwało już ciut za długo, nauczyciel zbyt ciasno obejmował uczennicę, a ona była zbyt spłoniona, jak na zwykłą lekcję szermierki. — Karin!!! — krzyknął Sellinaris. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Czerwonooki mężczyzna spojrzał w naszą stronę. Był tak zszokowany swoją reakcją jak my. — Skurwiel, gwałci mi córkę w biały dzień! — syczał do siebie Sellinaris, sięgając po pas z bronią, gdy tamten ruszał w naszą stronę. Nagle rzuciła się za nim Gabriela, chwyciła za ramię i odwróciła ku sobie. — Pokaż mi jeszcze raz ten blok, Karin, proooszę… — Wybacz, Gabrielo, nie teraz. — Strącił jej dłoń z ramienia. Jego kary Cień, Dell, stanął nagle między nim a Sellinarisem. Czerwonooki mężczyzna wskoczył na grzbiet jednorożca i zapytał zduszonym głosem: — Dokąd mam się udać, Wasza Wysokość? Karin patrzył na mnie, a ja na niego, potem przeniosłam wzrok na moją osiemnastoletnią córkę, która właśnie ujrzała w swym opiekunie mężczyznę, i znów na Karina. — Dokąd mnie odeślesz, moja pani?

No cóż… Jeżeli Gabriela ma stracić niedługo dziewictwo, bo widać nadszedł ten czas, to raczej ze swoim dopełnieniem niż z „braćmi” z sierocińca. Moja dziewczynka spoglądała na nas: bladego z furii ojca, zrozpaczonego Karina i na mnie, nic nie rozumiejąc. — Co to ma znaczyć?! Dlaczego odjeżdżasz?! Zrobiłam coś złego?! Jakiś błąd?! — wybuchła. — Ty — nie, ten bękart — owszem — odpowiedział Sellinaris, wskazując Karina sztychem. — Myślę, że namiestnictwo Kyrenii… — Kyrenii?! — Gabriela stanęła przed ojcem, który zmierzył ją lodowatym wzrokiem. — Sam sobie władaj Kyrenią! Karin był przy mnie od urodzenia i jest mi bardziej ojcem niż ty! — Właśnie — uciął zimno — ojcem. I nie będzie… — Będzie, będzie — przerwałam Sellinarisowi. — Nie, moja pani — Karin spojrzał na mnie błagalnie — przyrzekam, że więcej nie będę… — Karin — wpadłam mu w słowo — czy mógłbyś tak teraz, skoro przypadkiem zebraliśmy się we czwórkę, a licząc Cienie nawet w ośmioro, poprosić nas o rękę Gabrieli? — Słucham? — Sellinaris odwrócił się do mnie powoli. Karin zacisnął usta, myśląc, że z niego drwię. — Pytam Karina, czy zechciałby naszą córkę za żonę. W imieniu Gabrieli oświadczam mu się — sprecyzowałam, słysząc w umyśle szczery śmiech Sarisa i Shine’a. — Ja mu zaraz, kur… — zaczął Sellinaris, ale przytknęłam mu dłoń do ust i szepnęłam: — Nie psuj tego. Bo Karin właśnie zsuwał się na ziemię i podchodził do Gabrieli, a ona, z oczami rozszerzonymi niedowierzaniem i wreszcie zrozumieniem, patrzyła to na niego, to na nas. A gdy Karin klęknął przed nią, wziął ją pod kolana i pochylił nisko głowę, powoli osunęła się, klękając naprzeciw niego i nagle jakimś rozpaczliwym ruchem, tłumiąc

szloch, wtuliła się w mężczyznę. — No — szepnęłam do Sellinarisa — a teraz, mój drogi, wycofamy się cichutko i pozwolimy im na wszystko. — Na wszystko to dopiero po ślu… — Na wszystko. — Zamknęłam mu usta pocałunkiem i pociągnęłam za sobą. Cienie zniknęły w ślad za nami. W dniu zaślubin oficjalnie przekazałam Gabrieli dell’Soll władzę nad Ferrinem, oddając królewską koronę i sygnet. Złotą gwiazdkę nosiła od urodzenia, tym razem więc nie była potrzebna niczyja śmierć i składanie ofiar. Sellinaris, który Karina jako Wielkiego Księcia akceptował do tej pory bez zastrzeżeń — oprócz jednego przypadku, gdy obaj się przez moją prowokację mało nie pozabijali — jako księcia małżonka zaakceptował dopiero po ceremonii, gdy spojrzał w oczy córki i ujrzał w nich to samo bezgraniczne szczęście i uwielbienie co w oczach Karina. Błogosławiąc im, napotkał moje spojrzenie, a w nim łagodną, czułą miłość do siebie, mojego dopełnienia. Dopiero wtedy zrozumiał, że połączyły się dwie połówki jednej duszy i kamień spadł mu z serca. Nawet przemilczał to, co zrobi Karinowi, gdy ten skrzywdzi jego córkę. On, strzegący Gabrieli od osiemnastu lat, nie byłby w stanie jej skrzywdzić. Tego dnia na stałe przenieśliśmy się do leśniczówki. Ferrin stał się za mały dla dwóch władczyń i dwóch władców. Sellinaris postanowił tu na Ziemi mieć nadal swoje małe królestwo, co mnie nieodmiennie śmieszyło. Przez portal, którym były niskie drzwi w piwnicy, przeniósł materie, obrazy i dzieła sztuki, meble, dywany, tapety i urządzał na wzór feri’ańskich komnat nasze trzy małe pokoiki. Zatrudnił również „służbę” — sprzątaczkę i zarządcę — choć doprawdy poradziłabym sobie sama. Chłonął wiedzę o świecie, w którym przyszło mu żyć, szczególnie wojenną, co mnie nie dziwiło: skoro za siedem lat Ferrin stanie w ogniu, ja również chciałam być gotowa. Raz — przysięgam, że nie zauważyłam! — przemycił do tamtego świata sztucer. Gdy się o tym dowiedziałam, notabene od inżyniera dziękującego mi

w imieniu poddanych, którzy zostaną wyposażeni w tak niewiarygodną broń, naprawdę się na mego małżonka wkurzyłam i po raz pierwszy zafundowałam mu dziką awanturę. — Czy nie rozumiesz, że nie wolno mieszać tych dwóch światów?! — wrzeszczałam na Wielkiego Księcia. — Nie wolno przemycać technologii stąd do świata elfów, bo zaburzasz równowagę! Sarisowi odmówiłam stada klaczy, a ty przenosisz sztucery?! Następnym razem może moździerz spróbujesz, co?! — Przydałby się — odrzekł niewzruszony. — Skąd wiesz, co z tego świata przez te osiemnaście lat przemycili Lanorowie? Tu umilkłam, bo w najczarniejszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że bogowie-banici mogą być w zmowie z demonami. — No to co, moja pani — zapytał konkretnym tonem Sellinaris — przenosimy moździerz? — Nie!!! — krzyknęłam jeszcze bardziej wściekła, że mnie przestraszył. — Poza tym skąd ty weźmiesz moździerz, człowieku?! Tego się na bazarku w Zamościu nie kupi! Wzruszył ramionami: — Wszystko jest kwestią ceny. No tak. Nie muszę dodawać, że byliśmy nieprzyzwoicie bogaci jak na ziemskie standardy. Wielkiej Władczyni Ferrinu wystarczyła jedna wizyta w skarbcu Feri’any, by wracała ze sztabką złota. Oprócz tego obydwoje nieźle zarabialiśmy: ja byłam przecież pisarką, a Sellinaris, by nie zanudzić się na śmierć, otworzył szkołę kaskaderów. Jego niezwykła uroda i to, co wyczyniał z mieczem czy łukiem na grzbiecie Sarisa albo Shine’a, przeszły do legendy. Nie zliczę, w ilu filmach brał udział. Gdyby nie fakt, że nikt nie znał miejsca jego zamieszkania, miałabym rzesze fanek na głowie i powody do zazdrości. Nie, tych ostatnich nie. Sellinaris, gdy raz go zapytałam o piękną aktorkę, z którą grał na planie, aż się wzdrygnął, a ja jak na dłoni zobaczyłam to, o czym pomyślał: czerwoną wampirzycę w chłostanej wodą łazience. Im bliżej było dwudziestych piątych urodzin naszej córki, tym bardziej widziałam, że mego ukochanego „nosi”. Pewnego dnia zamienił skromnego opla, który do tej

pory z powodzeniem nam służył, na złote porsche cabrio i rozbijał się nim teraz po polskich drogach, z elfim refleksem mijając się ze śmiercią. Gdybym powiedziała, że trochę mnie to niepokoi, byłoby to spore niedomówienie: nie wiem, czy przeżyłabym śmierć Sellinarisa, a jestem pewna, że gdyby umarł na Ziemi, ferrińscy bogowie nie przywróciliby go życiu. Pozwalałam mu jednak na te szaleństwa, bo ja też czułam narastające napięcie. Wiedziałam, że Ferrin się zbroi, że jest niemal gotów. Wiedziałam, że niedługo nas wezwą: Sellinarisa, by stanął na czele wschodniego frontu, mnie, bym stanęła u boku bogów. Ten dzień był coraz bliżej, a ja czułam niemal jak wtedy, gdy spadała gwiazda, że pod naszymi nogami ziemia drży w oczekiwaniu. Cios spadł niespodziewanie. Wiadomość była krótka: „Porwano Gabrielę”.

C ROZDZIAŁ I ANGEL DE’LANOR ienie gnały na zachód bez wytchnienia. Anaela zmieniała tylko biały grzbiet na czarny, by nie zatrzymywać się nawet na najkrótszy popas. We trójkę wpadli na dziedziniec zamku. Poddani wyszli Pani Ferrinu naprzeciw, a cisza, jaka panowała, nisko pochylone głowy i przerażenie wyczuwalne w powietrzu mówiły o jednym: wiadomość była prawdziwa. I wysłał ją ten, kto zbiegał teraz ku niej. Dopadła go w połowie schodów. Uderzenie w twarz cisnęło Karinem o kamienne stopnie. Wstał, ocierając krew z rozciętej wargi. Uderzyła powtórnie na odlew. I na oczach całego dworu. Znów upadł, a Anaela miała ochotę zabić go. Zabić! — Miałeś ją chronić!! — zaskowyczała niemal. — Coś zrobił z moją córką?! Gdzie ona jest?! Kto śmiał…?! Kto śmiał porwać mi dziecko?! Pochwycono ją nagle od tyłu. Unieruchomiono ramiona, by nie mogła uderzyć podnoszącego się z krwawiącą głową Karina ponownie. — Uspokój się, moja pani — usłyszała głos Sirdena i to straszliwe wycie w duszy zmieniło się w suchy szloch. — Uspokój się, proszę. Przejdź do sali, tam wszystko wyjaśnimy. — Uniósł ją i pociągnął za sobą. Przez chwilę pozwoliła się prowadzić, by wreszcie oprzytomnieć, wyprostować ramiona, jak na władczynię przystało, i samej ruszyć w górę. Gwardziści po obu stronach schodów oddawali jej salut, a ona syczała: — Gdzieście byli, gdy porywano waszą panią?! — Wyjaśnimy, Wasza Wysokość. — Sirden położył dłoń na jej ramieniu i uścisnął, ale odtrąciła go. Gdy weszli do sali, nie ruszyła w stronę tronu. Zaraz na progu, przepuściwszy

tylko Karina i kata, zapieczętowała drzwi i rzuciła: — Czekam. Ostatni spojrzał niepewnie na czerwonookiego mężczyznę, bo to on podniósł alarm. Sirden niczego więcej nie wiedział. Karin otarł przedramieniem spływającą po policzku krew i zaczął bez gniewu w głosie: — Wyszedłem do łazienki wziąć kąpiel. Gabriela leżała już w łóżku, czytając książkę. Gdy wróciłem, sypialnia była pusta. Najpierw myślałem, że wybrała się na nocny spacer, choć to do Gabrieli niepodobne — uprzedziłaby mnie przecież. Pozbyłem się złudzeń, gdy na jej poduszce znalazłem to… Wyciągnął rękę i podał Anaeli… Jęknęła przeciągle i chwyciła się ramienia kata. Trzymała w dłoni kosmyk szarych jak zmierzch, sklejonych dawno zastygłą krwią włosów. Włosów Reikana. Świat zawirował dookoła swej osi. Marmurowa posadzka zbliżyła się niebezpiecznie. Ktoś pochwycił mdlejącą kobietę i gładząc po włosach, policzku, dłoniach, próbował ocucić. Wreszcie otworzyła szeroko oczy i spojrzała przytomnie na dwie pochylające się nad nią twarze. Uniosła dłoń, która ważyła chyba tonę, i starła krew z twarzy Karina. — Przepraszam — wyszeptała. Pocałował ją bez słowa w rękę. On zachował się dużo gwałtowniej, gdy dowiedział się o porwaniu Gabrieli… — Szukaliście? — Wsparła się na ramieniu Karina i pozwoliła poprowadzić do najbliższego krzesła. — Wszędzie — odpowiedział kat. — Wysłaliśmy posłańców do wszystkich prowincji. Wysłaliśmy lwiany. Poprosiliśmy o pomoc Raskãra — smoki przeczesują Ferrin centymetr po centymetrze. Jest tylko jedno miejsce, do którego nie mamy dostępu: Wieża Bogów. — To wyzwanie nie pochodzi od naszych bogów, a z piekła — syknęła z nienawiścią, zaciskając palce na kosmyku włosów. — Anaelo — usłyszała nagle.

Odwrócili się wszyscy troje. Zaraz za nimi stał… Sellinaris. — Jak tu przeszedłeś? — zdziwiła się mimowolnie. Tylko ona posiadała pierścień otwierający wrota między światami. — Anaelo — powtórzył, patrząc nie na nią, lecz przez nią. Straszne podejrzenie zmroziło ją tak, że straciła oddech. Karin i Sirden, widząc to samo, pobledli jak i ona. Sellinaris wyciągnął dłoń i podał kobiecie drugie pasmo zakrwawionych szarych włosów, a potem z tym samym pustym, nieobecnym spojrzeniem rozwiał się jak mgła… — Nie!!! Nie!! Nieeee!!! Leżała wtulona w Karina, a mężczyzna, który tak jak ona stracił tej nocy swoje dopełnienie, głaskał Panią Ferrinu po włosach, niczym małą dziewczynkę. Gdy zamknął oczy, mogło mu się zdawać, że tuli Gabrielę. Była tak samo drobna, a jej włosy tak samo przelewały się między palcami. Innych kobiet nie znał. Obcował z nimi, ale nie tulił i nie gładził po delikatnych kasztanowych splotach. Na tarasie stał Sirden. Nie jako przyzwoitka. Gdyby zbliżenie miało pomóc tamtej dwójce: Anaeli i Karinowi, wyszedłby z sypialni na Zachodniej Wieży cicho jak duch i pozwoliłby się im pocieszać aż po świt. Oni jednak pragnęli nie siebie, lecz tych, których tak okrutnie im odebrano. Gdyby Sellinaris czy Gabriela zginęli w bitwie, byliby opłakiwani do końca tego świata. Gdyby porwali ich Lanorowie, cały Ferrin próbowałby odbić uprowadzonych albo negocjować. Ale Gabriela i Sellinaris dostali się w ręce demonów. Lanorskich bogów. A Saetin powiedział wyraźnie: My z nimi nie paktujemy. My z nimi walczymy. I Anaela już raz walczyła. Przeszła przez most. Miała wtedy jednak za plecami wytwory wyobraźni. Jak zrobi choć krok naprzód, słysząc krzyk mordowanej córki? Jak podniesie miecz na demona, trzymającego głowę Sellinarisa z wyłupionymi oczami? Drżała w ramionach Karina, niezdolna nawet do płaczu. Muszę to skończyć — postanowiła nagle. — Gdy ci dwaj wyjdą, skończę ze sobą.

Tego ciężaru nie uniosę. — Nie będziesz sama — usłyszała szept bogini, ale zaśmiała się tylko gorzko. Co wy możecie przeciwko potędze demonów… — Anaelo. — Sirden odwrócił się nagle. Spojrzała na niego niechętnie. Kat, zawsze na czarno tak jak tamci spowici w czerń… — Sellinaris został w twoim świecie, gdy tutaj przechodziłaś, tak? — Czekałam, aż wróci z jednej z tych swoich eskapad, gdy przez portal przeleciał posłaniec. — Powinien więc być na Ziemi? — dopytywał Ostatni. — Tak. — A jedyny portal łączący dwa światy miałaś pod kontrolą? — Owszem. — Istnieje więc drugi… Oboje z Karinem patrzyli na Sirdena uważnie. — …który kontrolują Lanorowie. A my od ponad dwudziestu lat w feri’ańskich lochach gościmy nie byle kogo, a samego Władcę Lanorii. — Kogo?! — wykrzyknęła Anaela. Sirden zaśmiał się cicho i okrutnie. — Po tamtej wojnie Raskãr przyniósł ci, moja pani, królewski podarunek. Raz ci o tym wspomniałem i… powiedzmy, że zapomniałem wspomnieć ponownie. Od dwudziestu więc lat gnije w lochach Feri’any Angel de’Lanor, którego wielka fala wyrzuciła na brzeg, a znalazły smoki. — Doprawdy, Sirden… — wykrztusiła Anaela, nie wiedząc, czy rozgniewać się nań, czy roześmiać, choć nie do śmiechu jej było. — Powinnam wiedzieć, kogo goszczę pod swoim dachem… — Nigdy się nie skarżył i nie prosił o audiencję. Wręcz przeciwnie. Słysząc słowa, jakimi cię, moja pani, określa, wysnułem wniosek, że nie darzycie się przyjaźnią. Ponoć dzięki tobie nie jest już mężczyzną? — Sirden uniósł brew. Karin spojrzał na Anaelę z lekkim przerażeniem. — No cóż… Poniosło mnie — mruknęła. — Ale żeby dwadzieścia lat…?! Ostatni wzruszył ramionami.

— Jest elfem. Jeżeli znów cię nie poniesie, pożyje i z tysiąc. Co to dla niego marne dwadzieścia… Jak go wykorzystamy? — Spoważniał nagle, stwierdzając z ulgą, że ta na wpół żartobliwa rozmowa wyrwała jego panią ze szponów szoku, rozpaczy i bezradności. — Jeżeli jest tak, jak mówisz… — zmrużyła jadowicie złoto-zielone oczy. — Jeżeli nienawidzi mnie tak, że wolał gnić w lochu, niż prosić o posłuchanie, wystarczy mała prowokacja. Przyprowadź go tutaj. I nie zapomnij o obroży. To złodziej myśli. Mnie tam ona nie przeszkodzi… Na stanowisko ferrińskich katów, noszących tytuł i przywileje lordów, nie wybierano byle kogo. Nie byli oni okrutnymi bestiami jak Vervain. Nie znęcali się nad ofiarami dla przyjemności. Mieli być sprawiedliwi i lojalni wobec władcy. Swoje obowiązki wykonywali tak, jak im polecono, bez zastanawiania się, czy są słuszne, czy nie. Za odmowę płacili wzięciem kary na siebie. Jedynym wyjątkiem był wyrok na rodzinie królewskiej: kat mógł odmówić jego wykonania i odejść w Międzywymiar, co samo w sobie było karą. Do przybycia Anaeli urząd ten sprawował Sirden dell’Sir, który nigdy niczym szczególnym się nie wyróżniał. Za czasów Amarilli nie było przestępstw, kat nie był więc potrzebny. Eleuzis rządził twardą ręką i na początku jego panowania Ostatni nieraz był wzywany. Kilkakrotnie też odmówił wykonania wyroku na dziewczętach, które nie uległy władcy. Nosił za to po dziś dzień sine pręgi na plecach. Gdy pierwszy raz ujrzał Anaelę, wtedy jeszcze dell’Idarei, coś się w skamieniałym sercu kata przebudziło. Coś, co z każdym dniem opieki nad kruchą kobietką przeradzało się z ostrożnego podziwu, poprzez przywiązanie, w głęboką miłość. Nieraz nienawidził i siebie, i jej za to niechciane, bo nigdy niespełnione uczucie. Nieraz wbijał zęby we własną pięść, gdy prowadził ją do innego, a potem słyszał ją z innym. Wmówiono mu, że jest maszyną do zabijania, a nie mężczyzną. Podano napój, który pozbawił go męskości i agresji z nią związanej. Nie pozbawił widać uczuć. I czegoś jeszcze, co Anaela doceniała jak nikt w tym świecie: inteligencji. Sirden

chłodną, wyważoną i zabójczą inteligencją przewyższał nawet Sellinarisa, bo tego ostatniego nieraz ponosiły emocje, kat zaś miał umysł ostry i zimny jak klinga Czarnego Tytanianu. Ponad dwadzieścia lat temu przejął z rąk Raskãra cenną przesyłkę i odłożył ją na bok, wiedząc, że kiedyś się przyda. W tamtych dniach strasznej rozpaczy po Reikanie i Amrem nie śmiał wspominać swej pani o jeńcu, wiedząc, że rozerwałaby Lanora na strzępy. Potem nastał pokój. Ferrin odżywał po latach przerażenia. Anaela cieszyła się maleńką księżniczką i miłością Sellinarisa, a Sirden cieszył się swym małym sekretem, którego osobiście doglądał. Badał Lanora z ciekawością naukowca, wiedząc, że kiedyś ta wiedza przyda się jego pani. A to nakładał więźniowi obrożę z tytanianu, a to zdejmował, sprawdzając, czy metal chroni przez umysłem jeńca. Głodził go lub przekarmiał, sprawdzając, ile Lanor jest w stanie wytrzymać. Przenosił go z celi przeznaczonej dla ferrińskich wielmożów do najpodlejszego lochu, w którym swego czasu przetrzymywano niewolników. I obserwował. Z wielu wniosków, jakie wyciągnął podczas tych eksperymentów, najważniejszy był ten: Angel de’Lanor nie bał się niczego, oprócz jednej jedynej istoty, której jednocześnie nienawidził tak strasznie jak nigdy nikogo. Tą istotą była Anaela dell’Soll. Teraz Sirden patrzył na władczynię, oceniając, czy jest dostatecznie opanowana, by stanąć do konfrontacji z kimś tak niebezpiecznym jak Władca Lanorii. Była. Ręce jej nie drżały, gdy nakładała suknię z cienkiego złotego szyfonu, który więcej odsłaniał niż ukrywał, i powoli, w zamyśleniu, zapinała guziczek po guziczku. — Wybacz, moja pani — odważył się odezwać, gdy sięgała po szczotkę — ale ta suknia nadaje się bardziej do uwodzenia niż przesłuchiwania jeńców. W tej — podał jej ciemnozielony prosty strój — wyglądałabyś bardziej surowo i wyniośle. Karin spojrzał na Anaelę przelotnie i uniósł brwi. Faktycznie cienka materia nie dawała zbyt wielkiego pola wyobraźni. — Wiem, co robię — odsunęła rękę Sirdena z suknią i siadła przed lustrem,

szczotkując włosy. Korony nakładać nie musiała. Ta, którą otrzymała od Saetina, lśniła jak nigdy przedtem. — Przyprowadź go do sali tronowej. Tam się spotkamy. Nie zapomnij o gwardii. Mam zamiar Lanora rozwiązać i wtedy na pewno zaatakuje. Sirden chciał się sprzeciwić — kto jak kto, ale on po latach obcowania z jeńcem znał jego możliwości — ale zmilczał, ruszając do drzwi. Karin dopiął pas z mieczem i chciał pomóc Anaeli, lecz ta skrzywiła się lekko. — Pas nie pasuje do tej ślicznej sukni. Wezmę sam miecz. Wyciągnęła z pochwy dawno nieużywany Czarny Tytanian, obróciła go parę razy z dłoni, by przypomnieć sobie jak leży, i rzekła: — Ty, Karin, nie możesz pokazać się Lanorowi na oczy. On nadal wierzy, że jesteś jednym z jego demonów i niech tak zostanie. Mężczyzna skinął głową. Nie miał nic więcej do dodania. Lanor klęczał parę metrów od tronu, na którym w wyzywającej pozie i wyzywającej sukni rozparła się Anaela, przygniatany do marmurowej posadzki ciężkimi dłońmi dwóch gwardzistów. Rzucił jej tylko jedno spojrzenie. Tak nieprawdopodobnie błękitne i nienawistne, że mimo wszystko zadrżała. Przypomniała też sobie wszystkie jego obietnice i zadrżała po raz drugi na myśl, że to, co obiecał Anaeli, mogą teraz robić z jej córką. A to, co ona zrobiła jemu, oni mogą uczynić Sellinarisowi. To wojna — przemknęło Anaeli przez myśl. — I nie ma „zmiłuj się”. Sirden stanął nad jeńcem, trzymając oburącz miecz. — Rozwiążcie pana Angela de’Lanor — skinęła dłonią. Jeden z gwardzistów bez przekonania rozciął więzy, pozostali natychmiast wyciągnęli broń. — Tak się mnie boisz? — Uniósł kącik ust w ironicznym uśmiechu. — Sześciu uzbrojonych, siódmy z mieczem nad głową na jednego bezbronnego jeńca? — Nie tyle się boję, co doceniam — odparła. Milczał, wolno rozcierając nadgarstki, mimo że spętano go dopiero przed chwilą.

Milczała i ona, licząc złote gwiazdki, którymi inkrustowana była marmurowa podłoga. Miała przed sobą złodzieja myśli i wolała, żeby widział w jej głowie gwiazdki, a nie Gabrielę. Na sali panowała cisza. Nikt nie śmiał się poruszyć bez rozkazu władczyni, a ona czekała na pierwszy ruch Lanora. I delikatnie próbowała przebić się przez tytanianową obrożę, by dowiedzieć się, o czym on myśli. Dowiedziała się sekundy za późno. Nim zdążyła krzyknąć: „Uważaj!”, zabójca jednocześnie skręcił ciało i skoczył w górę, podczas tego jednego ruchu chwytając rękojeść noża, który miał za pasem jeden z żołnierzy, i wbijając ostrze Sirdenowi pod żebra. Kat odruchowo chwycił za nóż. Lanor w locie złapał jego miecz i… dosięgła go czerwona błyskawica. Zacisnęła się na szyi. Szarpnięty poleciał w przód, twarzą uderzając w marmurową podłogę, gdzie natychmiast obezwładnili go gwardziści. Anaela już przypadała do Ostatniego. Zakasłał żywoczerwoną krwią. Syknęła cicho, ze złością i ulgą zarazem. Płuco. Tylko płuco… — Masz szczęście — wyszeptała, najpierw znieczulając ranę, potem przykładając błękit. Kat spojrzał jej przepraszająco w oczy, po czym zemdlał. — Co z nim?! — Karin przypadł do rannego. — A ty gdzie miałeś być? — odwarknęła, nie przerywając zabiegu. — Nie wymagaj, bym siedział w ukryciu, gdy mordują moich przyjaciół! — Więc zobacz, jak to bydlę na ciebie patrzy — rzuciła. Lanor leżał na podłodze twarzą w ich stronę. Lodowato błękitne oczy rozszerzał szok i niedowierzanie. — Nie… nie jesteś Demonem Krwi — wychrypiał, patrząc w rubinowe tęczówki. — Nie jestem. Ale za chwilę mogę się nim stać — wycedził Karin, podchodząc do tamtego. Chwycił go pełną garścią za włosy i jednym uderzeniem o posadzkę pozbawił przytomności. — Czy tym razem go upilnujecie?! — Potoczyła wściekłym wzrokiem po gwardzistach. Patrzyli przed siebie, by nie prowokować w Pani Ferrinu jeszcze większego gniewu. — A może uda mu się dopaść nie Sirdena, tylko mnie, nim moja gwardia przyboczna, uzbrojona po zęby, go obezwładni? Potraficie ustrzec mnie