uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Michael Palmer - Piąta fiolka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Michael Palmer - Piąta fiolka.pdf

uzavrano EBooki M Michael Palmer
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 261 stron)

Michael Palmer Piąta Fiolka (The Fifth Vial) Przełożył Zygmunt Halka

Dla Zoe May Palmer, Benjamina Milesa Palmera i Clemmy Rose Prince. Dorastajcie w świecie pokoju. I jak zwykle dla Lukę’a

PODZIĘKOWANIA Przyjaciele, rodzina i źródła zostali na tej stronie wymienieni w kolejności nieodzwierciedlającej doniosłości ich roli... z wyjątkiem dwóch pierwszych. Jane Berkey, założycielka Jane Rotrosen Agency, jest od ponad dwudziestu pięciu lat siłą napędową mojego pisarstwa. Jennifer Enderlin, moja redaktorka w St. Martin’s Press, prowadziła Piątą fiolkę przez cały okres tworzenia, przekształcania i publikacji, nie tracąc z oka mojej wizji książki. Pozostali to: Sally Richardson, Matthew Shear, George Witte, Matt Baldacci i wszyscy inni w St. Martin’s Press. Don Cleary, Peggy Gordijn i ferajna w agencji. Eileen Hutton, Michael Snodgrass i ich personel w Bril-iance Audio. Matt Palmer, Daniel James Palmer i Luke Palmer. Miło byłoby znaleźć się kiedyś razem na liście „Timesa”. Doktorzy Joe Antin i Geoff Sherwood, asystenci Robin Broady, Mimi Santini-Ritt, doktor Julie Bellet, prywatny detektyw Rob Diaz i strażak Cindi Moore. Bill Hinchberger z BrazilMax.com, „przewodnik po Brazylii dla hipisów” i humorystka Alexandre Raposo. Profesor Nancy Scheper Hughes, założycielka Organs Watch i kierownik programu antropologii medycznej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Różni eksperci w dziedzinie donacji narządów, którzy woleli zostać anonimowi. Bill Wilson z East Dorset w stanie Vermont i doktor Bob Smith z Akron w Ohio. Przypuszczam, że wiecie, dlaczego was wymieniłem. Wszystkim wam dziękuję!

PROLOG W każdej sprawie początek to rzecz najważniejsza. Platon, Państwo, Księga II – Chcę do domu! Zawieźcie mnie do domu, błagam! Proszę, bardzo proszę! Lonnie wyskoczył z łóżka, wczepił palce w metalową siatkę i kopnął w zamknięte drzwi. Wiedział, czym są koszmary senne. Kiedy jeszcze jako mały chłopiec zaczął co noc budzić się z krzykiem, matka tłumaczyła mu, że to był tylko zły sen. Ale klatka, w której się obudził, nie była koszmarem sennym. Była prawdziwa. – Błagam! W tym momencie furgon wszedł w zakręt, rzucając Lonniem o ścianę i sprawiając, że chłopiec rozbił sobie głowę i bark. Upadł z krzykiem, po czym poczołgał się z powrotem do łóżka. Furgon był domem na kołach, takim samym, jaki mieli wujek Gus i ciocia Diane. Ich kamper zamiast klatki miał jednak piękną kabinę z wielkim łóżkiem i toaletą. Przed pięciu laty, na szesnaste urodziny Lonniego, wujostwo zabrali go tym Wozem do Yellowstone i podczas całej wyprawy pozwolili spać w tym łóżku. Tapczan w klatce był dla niego za mały, a materac za twardy. W pobliżu tapczanu znajdowały się jeszcze krzesło, dzbanek z wodą na stojaku przytwierdzonym do ściany i kilka papierowych kubków. Na krześle leżał magazyn „MAD”, zawierający mnóstwo dowcipów rysunkowych, lecz – jak dla Lonniego – ze zbyt dużą ilością tekstu do czytania, i pilot do telewizora zawieszonego na ścianie poza klatką. To było wszystko. Lonnie nie przestawał myśleć o matce i ojcu, a także o robotnikach pracujących na farmie. Ludziach, którzy wiedzieli, jak bardzo lubi cukierki M&M’s i zawsze mieli je przy sobie dla niego, kiedy przychodził na pola, żeby ich odwiedzić, a czasem nawet pomóc w pracy. – Wypuśćcie mnie! Nie róbcie mi krzywdy! Tylko mnie puśćcie! Ściany furgonu stanowiły trzy boki klatki. Czwarty tworzyła przegroda z takiej samej drucianej siatki, z jakiej zrobiony był kojec dla kur za stodołą przy domu Lonniego. Kamper nie miał okien, jedynym oświetleniem była lampka w suficie, znajdująca się poza klatką. Za siatką była łazienka, a dalej składane drzwi do pomieszczenia zajmowanego przez Vincenta i Connie. Zdesperowany Lonnie wstał i kopnął w drucianą przegrodę. Przypuszczał, że siedzi w klatce od trzech, może nawet czterech dni. Kamper niemal przez cały czas był w drodze. Nie było mu zimno, czuł się jednak zmarznięty, przestraszony i samotny. – Zawieźcie mnie do domu! Błagam!

Głos miał bardzo słaby. Choć ani Vincent, ani Connie nie zrobili mu dotąd żadnej krzywdy, prócz ukłuć igłą. kiedy dawali mu zastrzyk albo pobierali krew, czuł, że go nie lubią. Patrzyli na niego tak samo jak pan i pani Wilcox mieszkający w sąsiedztwie farmy, a raz, kiedy był w toalecie, usłyszał, jak Vincent nazywa go „pierdolonym debilem”. – Wypuśćcie mnie! Chcę do domu. Błagam, to nie w porządku z waszej strony. Furgon zwolnił i się zatrzymał. Chwilę później w drzwiach za toaletą ukazał się Vincent. Był potężnym mężczyzną, o żółtych, kędzierzawych włosach – ale nie tłustym, tak jak Lonnie, tylko po prostu ogromnym. Na przedramionach powyżej przegubów miał wytatuowane okręty wojenne. Z początku był miły dla chłopca, Connie również. Lonnie szedł właśnie na boisko, kiedy zatrzymali obok niego furgon i spytali o drogę na farmę. Powiedzieli, że są kuzynami jego matki. Gdyby nie to, nie wsiadłby do ich samochodu. Matka przestrzegała go, żeby nie zadawał się z obcymi. Ale ci dwoje nie byli obcymi. Byli kuzynami, którzy wiedzieli, jak Lonnie ma na imię, znali imiona jego ojca i matki, tylko po prostu jeszcze nigdy nie byli u nich na farmie. Vincent stał obok drzwi do toalety z rękami opartymi na biodrach. Zanim się jeszcze odezwał, Lonnie już wiedział, że mężczyzna jest wściekły. – Co ci mówiłem o wydzieraniu się? – Że... żebym tego nie robił. – Więc czemu się drzesz? – Bo... boję się. Lonnie czuł, że wbrew jego woli łzy napływają mu do oczu. Zaledwie parę dni wcześniej matka powiedziała, że jest z niego dumna, gdyż płacze teraz rzadziej, a tymczasem znów zbierało mu się na łzy. – Powiedziałem ci, że nie masz się czego bać. Jeszcze jeden dzień i cię wypuścimy. – O... obiecujesz? – Dobrze, obiecuję. Ale jeśli dalej będziesz wrzeszczał albo sprawisz nam jakikolwiek kłopot, cofnę obietnicę i odbiorę ci pilota. – Telewizor i tak nie działa dobrze. – Co? – Nic, już nic. – Żadnych hałasów więcej. Pamiętaj, co ci powiedziałem. Obrócił się i wyszedł, zanim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć. Wytarłszy oczy wierzchem dłoni, Lonnie okrył się kocem i zwinął w kłębek z twarzą odwróconą ku tylnej ścianie klatki. „Jeszcze jeden dzień i cię wypuścimy”. Obietnica Vincenta powracała echem w jego głowie. Powinien był wymusić na mężczyźnie, żeby ten dał słowo. „Jeszcze jeden dzień”... Mimo że usiłował powstrzymać się od łez, chłopiec się rozpłakał. Szloch stopniowo cichł, przechodząc w niespokojny sen. Kiedy Lonnie się zbudził, samochód stał. Na skutek upadku chłopak miał obolały bark i piekącego guza nad okiem. Powoli przekręcał się na łóżku, czując, że musi iść do toalety, żeby się wysiusiać. Zobaczył za siatką przyglądającą mu się nieznajomą kobietę. Miała na sobie taki

sam strój szpitalny jak lekarze, którzy operowali mu przepuklinę, a na nim biały żakiet. Ściągnięte do tyłu włosy przykrywał niebieski papierowy czepek. Za kobietą stał Vincent, uderzając się miarowo po dłoni krótką, czarną pałką. Drzwi za nim były zamknięte. – Witaj, Lonnie – powiedziała nieznajoma, poprawiając sobie okulary i patrząc na chłopca. – Jestem doktor Prout. Czy Vincent lub Connie powiedzieli ci, że przyjdę do ciebie? Lonnie zaprzeczył ruchem głowy. – Cóż – ciągnęła doktor Prout – nie masz się czego bać. Po prostu cię zbadam, tak jak lekarz: zmierzę ci temperaturę i pobiorę trochę krwi, rozumiesz? Tym razem Lonnie skinął głową. Choć kobieta mówiła cicho i miała aksamitną skórę, było w niej coś, co sprawiało, że chłopak nie mógł wydobyć z siebie głosu. Coś zimnego. – Dobrze. Obiecaj mi teraz, że kiedy otworzę drzwi i wejdę do ciebie, będziesz ze mną współpracował... Współpracował, Lonnie. Wiesz, co znaczy to słowo? Odpowiedz mi, Lonnie. – Wie... wiem. – Doskonale. Doktor Prout dała głową znak Vincentowi, który odemknął zamek i otworzył drzwi, trzymając cały czas pałkę w ręku w taki sposób, żeby Lonnie mógł ją widzieć. – W porządku, Lonnie – powiedziała doktor Prout – teraz dam ci zastrzyk, a potem cię zbadam. Następnie chciałabym, żebyś się rozebrał i włożył tę koszulę z tasiemkami na plecach. Rozumiesz? – Chce mi się siku. – Dobrze. Vincent cię zaprowadzi, a potem ja pomogę ci się przebrać. Przedtem jednak pozwól, że zrobię ci zastrzyk. – Będę mógł się potem wysikać? – Zaraz po zastrzyku – powiedziała z pewną niecierpliwością doktor Prout. Lonnie drgnął lekko, gdy igła wnikała w jego ramię. Potem poszedł do maleńkiej toalety i się wysiusiał. Kiedy skończył, Vincent wziął go za ramię i zaprowadził z powrotem do klatki, żeby chłopiec się przebrał. Mimo że miał na sobie koszulę, czuł się nagi. Narastający strach ściskał mu pierś jak żelazna obręcz. Doktor Prout wróciła z przedniej części furgonu, zamykając za sobą drzwi. Kiedy go badała, Lonnie poczuł, że jego powieki robią się coraz cięższe. – Traci przytomność – usłyszał słowa doktor Prout. – Wyprowadźmy go na przód wozu, dopóki nie trzeba go nosić. Vincent wziął Lonniego pod ramię i pomógł mu wstać, a doktor Prout otworzyła drzwi. Lonnie był w tej części furgonu po raz pierwszy od dnia, w którym samochód się zatrzymał, by go zabrać. Wnętrze wyglądało teraz zupełnie inaczej. Nad Wąskim łóżkiem, przykrytym zielonym prześcieradłem, zwieszała się jasna lampa w kształcie spodka. Obok łóżka stał wysoki lekarz w niebieskiej masce, zakrywającej mu usta i nos. – Połóżcie go, a ja się tymczasem przebiorę – powiedziała doktor Prout. Lonnie spojrzał w jej stronę i zobaczył, że ona też miała na twarzy maskę. Kręciło mu się w głowie, z trudem utrzymywał się na nogach. Vincent pomógł mu położyć się na brzuchu na łóżku i zapiął mu na grzbiecie pas. Przykryto go prześcieradłem, po czym wysoki doktor wkłuł

mu igłę w ramię i zostawił ją tam. Powieki Lonniego zamknęły się i nie mógł już ich otworzyć, za to strach gdzieś się ulotnił. – Lonnie – powiedział wysoki lekarz – założę ci teraz na twarz specjalną maskę do oddychania... Doskonale. Oddychaj swobodnie. Wciągaj i wypuszczaj powietrze. Niczego nie poczujesz. – Ciało należy do osobnika płci męskiej, dobrze odżywionego, w wieku około dwudziestu lat. Wzrost pięć stóp, dziewięć cali; waga sto siedemdziesiąt osiem funtów. Włosy brązowe, kolor oczu niebieski. Skóra bez tatuaży i... Patolog Stanley Woyczek posługiwał się w trakcie pracy nagłownym mikrofonem do dyktowania, włączanym nożnym przyciskiem. Był w trakcie swojej drugiej kadencji na stanowisku lekarza sądowego w okręgu 19. na Florydzie, obejmującym hrabstwa St. Lucie, Martin, Indian River i Okeechobee, wszystkie położone na północ i na zachód od West Palm Beach. Lubił zawiłości i rozwiązywanie zagadek będących nieodłączną częścią jego zawodu, lecz nie był uodporniony na ludzkie tragedie. Niektóre przypadki ciążyły mu przez całe tygodnie, a nawet lata. Był pewien, że ten będzie do nich należał. Młody, niezidentyfikowany mężczyzna wybiegł z zagajnika na ruchliwą autostradę numer 70, gdzie został przejechany przez ciężarówkę z naczepą. Kierowca zeznał, że jechał z prędkością około sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę, gdy tuż przed reflektorami zobaczył człowieka, który zjawił się tam nie wiadomo skąd. Woyczek pocieszał się świadomością, że ból od uderzenia nie mógł trwać dłużej niż sekundę lub dwie. Rutynowe testy na obecność alkoholu i narkotyków we krwi przyniosły negatywny wynik. Przy założeniu, że dokładniejsze badania toksykologiczne również nie dadzą żadnej odpowiedzi, po zakończeniu sekcji zwłok pozostaną dwie niewyjaśnione kwestie: Kto? I dlaczego? – Nad lewym kanałem pachwinowym widnieje dobrze zaleczona blizna, prawdopodobnie pozostałość po operacji przepukliny. Siedmiocalowa rana o poszarpanych brzegach nad lewym uchem i otwarte złamanie czaszki. Dwunastocalowe, pionowe pęknięcie lewej strony klatki piersiowej, przez które widać odcinek przerwanej aorty. Woyczek dał znak asystentce, żeby pomogła mu przekręcić ciało ofiary. Zrobili to bardzo ostrożnie. – Z tyłu głębokie obtarcie na prawej łopatce, prócz tego żadnych innych... Przerwał nagle i spojrzał uważnie na miejsce nad prawym biodrem, powyżej pośladka... a potem na symetryczne po lewej stronie. – Spójrz na to, Chantelle. Asystentka przyjrzała się obu miejscom. – To są ślady po ukłuciach – powiedziała. – Tak sądzisz? – Bez wątpienia, doktorze Woyczek. Widzę po sześć z każdej strony, ale może jest ich więcej.

– Zrobimy badanie mikroskopowe paru z nich, żeby określić, kiedy powstały, ale dwa ukłucia na pewno są świeże. – Odstąpił od ciała i zdjął rękawiczki. – Chantelle, broń twierdzy przez parę minut, a ja wezwę detektywów. Może się mylę, ale mam wrażenie, że nie. Nie dalej niż wczoraj, a najwyżej przedwczoraj, naszemu Johnowi Doe pobrano szpik kostny do transplantacji.

ROZDZIAŁ 1 Stronnikowi wdanemu w dysputę nie zależy na dojściu do prawdy w dyskutowanej materii, tylko na przekonaniu słuchaczy do własnych tez. Platon, Fedon – Proszę go teraz zszyć, pani Reyes. Natalie spojrzała na przecięcie, zaczynające się od czoła, biegnące przez brew, a potem w dół policzka Darrena Jonesa. Największą raną od noża, z jaką się do tej pory spotkała, było przypadkowe skaleczenie się we własny palec, na co wystarczyło założyć kawałek plastra z opatrunkiem. Zmusiła się, by nie nawiązać kontaktu wzrokowego z Cliffem Renfro, naczelnym chirurgiem oddziału pogotowia, i wyszła za nim na korytarz. W ciągu trzech lat i jednego miesiąca jako studentka medycyny zszyła znaczną liczbę poduszek, trochę kompozycji roślinnych, kilka rozlatujących się ze starości wypchanych zwierząt, a ostatnio – co uznała za wielkie ryzyko – swoje ulubione dżinsy. Polecenie doktora Renfro było zaskakujące. Nastąpiło w jej drugim dniu praktyki na oddziale pogotowia w Metropolitan Hospital w Bostonie, i choć przedtem chirurg przetestował na kilku pacjentach jej zdolności diagnostyczne, powinien był również sprawdzić, czy potrafi zszywać rany. – Doktorze Renfro... myślę, że wolałabym zrobić to pod pańskim okiem, zanim sama... – Nie ma takiej potrzeby. Kiedy skończysz, wypisz mu receptę na jakiś antybiotyk, wszystko jedno jaki. Ja ją podpiszę. Zanim zdążyła coś dodać, odwrócił się i odszedł. Veronica Kelly, jej koleżanka ze studiów i przyjaciółka, która odbyła już swoją praktykę chirurgiczną w Metropolitan, powiedziała jej, że w tym roku Renfro odchodzi z tego szpitala i przygotowuje się do objęcia stanowiska kontraktowego ordynatora oddziału chirurgii w White Memorial, najbardziej renomowanej placówce wśród szpitali akademickich. Po latach praktyki tworzył wokół siebie aurę człowieka, który w swoim życiu widział już wszystko i miał dość pacjentów Metropolitan, stanowiących według niego margines społeczny. – Renfro jest bystry i diablo kompetentny – powiedziała Veronica. – Potrafi dać sobie radę w najtrudniejszych sytuacjach, lecz w zasadzie nie znam nikogo, kto by się mniej interesował rutynowymi przypadkami. Z tego wynikało, że uznał nastoletnią ofiarę rozprawy gangów za rutynowy przypadek. Natalie wahała się przed gabinetem, w którym leżał chłopak, zastanawiając się, jaki rezultat dałoby dogonienie Renfro i poproszenie go, by zademonstrował swój talent. – Źle się czujesz, Nat? – spytała chrapliwym głosem pielęgniarka, weteran na oddziale

pogotowia, która poprzedniego dnia dokonała wprowadzenia nowych studentów na oddział, łącznie z poinformowaniem ich, że w tak poślednim miejscu jak Metropolitan niemal cały personel mówi sobie po imieniu. Miała na imię Bev. Bev Richardson. – Prosiłam o przydział do tego szpitala, bo słyszałam, że studenci mają tu do czynienia z wielką różnorodnością przypadków, jednak polecenie zszycia twarzy pacjenta już w drugim dniu mojej praktyki przerosło moje oczekiwania. – Zszywałaś już kogoś? – Do tej pory nikogo żywego, chyba że za żywe uznamy parę nieszczęsnych pomarańczy. Bev westchnęła. – Cliff jest cholernie dobrym lekarzem, ale czasem bywa odrobinę niefrasobliwy i potrafi być trudny dla otoczenia. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że w duchu gardzi naszą klientelą. – Ja nie – powiedziała Natalie, powstrzymując się od wyliczenia wielu przykładów z własnego życia, kiedy bywała przywożona, przynoszona lub przywlekana na ten właśnie oddział pogotowia. – Lubimy pracowników, którzy troszczą się o ludzi. Nasi pacjenci mają trudne życie. Szpital powinien dla nich być czymś w rodzaju sanktuarium. – Zgadzam się z tym. Dziekan Goldenberg powiedział mi, że podobno mam zostać przyjęta na staż na oddziale chirurgii w White Memorial. Może doktor Renfro słyszał to samo i po prostu chce mnie przetestować. – Albo pokazać, kto jest nad kim, a jednocześnie sprawdzić, czy podejmiesz wyzwanie. – Nie on pierwszy – odpowiedziała Natalie, przybierając zdecydowany wyraz twarzy, a zarazem przywołując w pamięci strony tekstu na temat chirurgii plastycznej, które przerzuciła w poprzednim tygodniu, przygotowując się do praktyki w tym szpitalu. – Jesteś biegaczką, prawda? Pytanie w najmniejszym stopniu nie zaskoczyło Natalie. Jej nieszczęśliwy wypadek podczas eliminacji olimpijskich był szeroko komentowany przez rozgłośnie lokalne i ogólnokrajowe oraz ukazany na okładce „Sports Illustrated”. Od dnia, w którym w wieku trzydziestu dwóch lat zaczęła studiować na pierwszym roku medycyny, wszędzie ją rozpoznawano. – Byłam – odparła szorstko tonem sugerującym zmianę tematu. – Sądzisz, że dasz radę zszyć twarz temu chłopakowi? – Przynajmniej zajmie się nim ktoś, kto nie będzie miał go w nosie, jeśli to ma jakieś znaczenie. – To ma ogromne znaczenie – powiedziała Bev. – Idź do niego, a ja ci przygotuję nylonową nić sześćdziesiątkę. Zakładamy, że każdy krwawiący pacjent jest nosicielem wirusa HIV, nawet jeśli to nieprawda, włóż więc kostium chirurgiczny i plastikową maskę na twarz. Jeśli zobaczę, że coś ci nie wychodzi, chrząknę, wtedy przerwij zszywanie, żebyśmy mogły porozmawiać na boku. Uważaj, żeby się nie ukłuć. Zakładaj szwy w odstępach mniej więcej co jedną ósmą cala, zawiązując je podwójnym węzłem na supeł. Nie ściągaj nici zbyt mocno, żeby krawędzie skóry się nie marszczyły, i nie gol mu brwi, bo włosy nie odrosną prawidłowo. – Dzięki.

– Do roboty – powiedziała Bev. – Dobrze pani idzie, pani doktor? Natalie podniosła wzrok na Bev Richardson, która skinęła potwierdzająco głową. Darren Jones gadał jak najęty, zapewne z nerwów, od chwili gdy Nat zamroziła mu brzegi skóry. Gdyby tylko wiedział, że jest jej pierwszym pacjentem. Zabieg trwał prawdopodobnie trzy razy dłużej, niż gdyby miała wprawę, w dodatku zszyła dopiero czoło i brew, ale rezultat wyglądał całkiem przyzwoicie. – Dobrze – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Będę miał bliznę? – Każde rozcięcie skóry zostawia bliznę. – Zadziwiające, że kobiety lubią blizny. To znak, że jestem twardy, więc czemu tego nie pokazać, prawda, pani doktor? – Wyglądasz na sprytnego chłopaka. Spryt jest ważniejszy niż bycie twardym. – Boi się pani takich twardzieli jak ja? – Bałabym się raczej faceta, który cię porznął – odparła Natalie, uśmiechając się pod maską. – Chodzisz jeszcze do szkoły? – Został mi rok do końca, ale rzuciłem naukę. – Zastanów się, czy nie warto skończyć. – Akurat! – Darren się roześmiał. – Pewnie pani o tym nie wie, pani doktor, ale tam, skąd pochodzę, liczy się tylko to, czy ktoś jest twardy. Natalie znów się uśmiechnęła. W pojedynku z tym chłopcem na twardość w dowolnej dziedzinie życia zwyciężyłaby bez trudu. Przypomniała sobie, że sama nie uległa ani pierwszej, ani drugiej osobie, które namawiały ją do powrotu do szkoły, dzięki czemu ukończyła Żeńską Akademię Edith Newhouse. Ale w łańcuszku osób, które próbowały, ktoś w końcu przełamał barierę jej własnej twardości. – Być twardym to płynąć pod prąd, mając odwagę bycia innym – powiedziała, zawiązując ostatnie węzełki szwów. – Bycie twardym to uświadomienie sobie, że ma się jedno życie, więc trzeba je przeżyć jak najpełniej. – Będę o tym pamiętał, pani doktor – powiedział nastolatek z nutą szczerości w głosie. Natalie obejrzała się przez ramię na Bev, która podniosła w górę kciuk na znak uznania dla jej techniki. – Teraz paski sterylne – powiedziała, bezgłośnie poruszając ustami, i wskazała na pakiecik papierowych pasków, które położyła na tacce z instrumentami. Po paru nieudanych próbach Nat nauczyła się je przycinać i przylepiać w poprzek rany, żeby w celu zminimalizowania zbliznowacenia zmniejszyć siłę rozciągania zszytych brzegów. – Pięć dni – dodała bezgłośnie Bev, podnosząc w górę otwartą dłoń. – Myślę, że za pięć dni prawdopodobnie będzie można zdjąć ci szwy – powiedziała Natalie, dziękując Bogu za istnienie słowa „prawdopodobnie”, stwarzającego pewną asekurację, przynajmniej na najbliższy czas. – Jest pani dobrym człowiekiem, pani doktor – rzekł Darren. – Czuję to.

Natalie zdjęła maskę i rękawiczki. Kolejny kamień milowy, pomyślała. To była ogromna przewaga – w wieku trzydziestu pięciu lat być studentem medycyny, zwłaszcza kimś, kto przeszedł więcej niż jej rówieśnicy. Podejmowanie decyzji przychodziło jej łatwiej niż większości jej kolegów i koleżanek, którzy byli na ogół co najmniej o dziesięć lat od niej młodsi. Jej punkt widzenia bywał określony bardziej precyzyjnie, zaufanie do własnych przekonań – silniejsze. – Uwierz w siebie, chłopcze – odpowiedziała. – Zostań jeszcze, Darren – powiedziała Bev. – Zrobię ci zastrzyk przeciwtężcowy, dam ci lekarstwa i powiem, co masz robić dalej. – Lekarstwa przeciwbólowe? – spytał z nadzieją w głosie Darren. – Przykro mi, ale tylko antybiotyki. – Chwaliłeś się, że jesteś twardy – powiedziała Natalie, kierując się ku drzwiom. – Twardzi faceci nie potrzebują środków przeciwbólowych. To dobre dla mięczaków. W dyżurce pielęgniarek napisała sprawozdanie z zabiegu, czując zadowolenie ze sposobu, w jaki dała sobie radę w przymusowej sytuacji. Renfro rzucił jej wyzwanie i sobie poszedł, a ona sprostała zadaniu lepiej, niż sama się spodziewała. Na bieżni ustanowiła rekordy: najpierw szkoły średniej, potem college’u, na koniec kraju – i gdyby nie pech, zakwalifikowałaby się do reprezentacji olimpijskiej. Potem miała do czynienia ze sporą liczbą Cliffów Renfro, podbudowujących własne ego poprzez obniżanie poczucia własnej wartości u innych, ale pozostała tą samą kobietą, która przebiegła 1500 metrów w czasie 4:08,3. Niech sobie Cliff Renfro wypróbowuje na niej swoje sztuczki. Nie poddała się tylu podobnym do niego, nie pozwoli się więc teraz zastraszyć jemu samemu. Bev pojawiła się u jej boku. – Z sali numer cztery przyszła Saralee. Czy wiesz, co tam jest? – Owszem. To sala dla alkoholików. – I innych mętów ulicznych – uzupełniła Bev. – Umieszcza się tam pacjentów, którzy są szczególnie... jak by to powiedzieć... uświnieni. – Wiem. Wczoraj pracowałam tam przez chwilę. Nie było tak źle. – Widocznie oddział pogotowia zapchał się, kiedy ty poszłaś zszyć pacjenta, a w innym skrzydle powstała sytuacja alarmowa. Tak więc, ku swemu niezadowoleniu, Cliff został sam na placu boju. Chce, żebyś go zastąpiła, gdy tylko skończysz. – Już skończyłam. – Dobrze. Świetnie sobie poradziłaś z tym chłopakiem. Myślę, że White Memorial dokonał dobrego wyboru. Będziesz doskonałym lekarzem. – Ten szpital może sobie być najlepszym z najlepszych, ale to nie zmienia faktu, że jest o dziesięć, a nawet dwadzieścia lat do tyłu w poglądach na kwestię kształcenia kobiet w zawodzie chirurga. – Słyszałam o tym. Niemniej, jak powiedziałam, będziesz świetnym lekarzem. Mówi ci to ktoś, kto miał do czynienia z wieloma. W tym momencie ich uwagę zwrócił hałas, dobiegający z głębi korytarza. – Mówię panu, doktorze, że pan się myli! Coś złego się ze mną dzieje. Boli mnie w głowie

za okiem. Nie mogę wytrzymać z bólu. Z sali numer cztery porządkowy wyprowadził na korytarz pacjenta. Nawet z tej odległości było widać, że mężczyzna kwalifikuje się do szpitala. Szpakowaty i wynędzniały, zdaniem Natalie mógł mieć czterdzieści, może nawet pięćdziesiąt lat. Miał na sobie znoszoną wiatrówkę, poplamione, drelichowe spodnie i tenisówki bez sznurowadeł. Nisko opuszczony daszek czapki z emblematem Red Sox nie przysłaniał ponurej pustki wyzierającej z jego smutnych oczu. Na progu pojawił się Cliff Renfro z rękami opartymi na biodrach. Zanim odpowiedział mężczyźnie, spojrzał w kierunku Natalie i Bev. – Twój problem, Charlie, polega na tym, że powinieneś przestać pić. Radziłbym ci iść do knajpy przy Pine Street i poprosić, żeby cię zaprowadzili pod prysznic. Prawdopodobnie daliby ci też jakieś lepsze łachy. – Doktorze, proszę. To coś poważnego. W oku migają mi iskierki i czuję potworny ból. Widzę coraz gorzej. Renfro, wyraźnie zirytowany, zignorował mężczyznę i powędrował korytarzem do miejsca, gdzie stały obie kobiety. – Powinna pani szybciej pracować, doktor Reyes. – Zrobił znaczącą przerwę. – Proszę się zająć salą numer cztery. Ja idę się teraz umyć, choć powinienem się nawet zdezynfekować. Natalie zobaczyła w oczach pacjenta przelotny wyraz rozżalenia i złości, nim się odwrócił, wyprowadzany przez porządkowego korytarzem w stronę poczekalni, a potem na ulicę. – Założę się, że Renfro nawet go nie zbadał – szepnęła Natalie. – Możliwe, choć zwykle... – Jestem pewna, że z tym człowiekiem dzieje się coś bardzo złego. Silny ból, iskierki w oku, utrata widzenia. Niedawno przeszłam sześciotygodniową praktykę neurologiczną. Facet ma nowotwór albo tętniaka sączącego, może nawet ropień mózgu. Chorzy na to skarżą się na stałe bóle. Jeśli symptomy choroby były tak silne, że skłoniły go, by tu przyszedł, coś z tego jest na rzeczy. Czy Renfro kazał zrobić mu jakieś badania? – Nie wiem, ale przypuszczam, że nie... – Słuchaj, Bev, chcę, żeby facet tu wrócił, a ja zrobię mu tomografię komputerową. Możesz to jakoś załatwić? – Mogę, ale wydaje mi się, że nic dobrego z tego... – I badanie krwi. Morfologię i chemię. Muszę go złapać, zanim mi umknie. Możesz mi wierzyć, że gdybyśmy znajdowały się w White Memorial, a ten człowiek był dobrze ubranym biznesmenem, w tym momencie byłby już po tomografii. – Możliwe, ale... Nim Bev skończyła zdanie, Natalie już nie było. Zajrzała do poczekalni, po czym wybiegła na Washington Avenue. Mężczyzna, wlokąc się w stronę śródmieścia, zdążył się oddalić o kilkanaście jardów. – Charlie, stój! Włóczęga się obrócił. Miał przekrwione oczy, lecz głowę trzymał podniesioną. Spojrzał na Nat obojętnie, nawet z odcieniem arogancji.

– O co chodzi? – warknął. – Jestem... doktor Reyes. Chcę pana dokładniej zbadać, a może nawet zrobić parę testów. – Więc pani mi wierzy? Natalie wzięła go za ramię i łagodnie zawróciła w stronę oddziału pogotowia. – Wierzę – powiedziała. Bev Richardson czekała z wózkiem tuż za drzwiami. – Sala numer sześć jest wolna – powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Spiesz się. Nie mam pojęcia, gdzie może być Renfro. Po drodze jest laboratorium. Mam nadzieję, że uda nam się pobrać mu krew, a potem zawieźć na tomografię komputerową, tak żeby nikt nas nie zauważył. Natalie pomogła mężczyźnie się rozebrać i włożyć niebieską koszulę szpitalną. Renfro miał rację co do jednego, pomyślała. Charlie rzeczywiście śmierdział. Przeprowadziła podstawowe badanie neurologiczne, które ujawniło kilka odstępstw od normy, na co wskazywały osłabienie, ruchy oczu i test koordynacji ruchowej ręka – oko; wszystkie razem lub każde z nich mogło być spowodowane guzem mózgu, ropniem lub Wyciekiem z naczyń krwionośnych. Laborant właśnie skończył pobieranie krwi, kiedy do pokoju wpadła Bev, prowadząc za sobą nosze. – Pociągnęłam za parę sznurków – powiedziała. – Czekają na niego w pracowni tomograficznej. – Ma kilka wyraźnych anomalii neurologicznych. Zaprowadzę go na tomografię, a potem zabiorę się do pracy w sali numer cztery. – Ja tymczasem zatrę tutaj ślady. Natalie wytoczyła wózek z pacjentem na korytarz. – Dzięki, Bev. Niebawem... – Co to, do cholery, ma znaczyć? Z dyżurki pielęgniarek wyskoczył naprzeciw niej Cliff Renfro, blady z wściekłości. – Sądzę, że ten człowiek jest poważnie chory – powiedziała Natalie. – Myślę, że ma nowotwór mózgu albo sączącego tętniaka. – Więc zawróciłaś go, po tym jak ja go odprawiłem? Wrzeszczał tak głośno, że zarówno personel, jak i pacjenci przerwali wykonywane czynności, by na niego popatrzeć. Kilka osób wyszło z sali badań i dyżurki pielęgniarek. Natalie nie straciła rezonu. – Chciałam postąpić właściwie. Odkryłam u niego zmiany neurologiczne. – To nie jest właściwe postępowanie. Zmiany są wynikiem alkoholizmu, podobnie jak jego sytuacja życiowa. Słyszałem od wielu osób, że jesteś zbyt arogancka i bezkompromisowa, żeby być dobrym lekarzem. To, że miałaś swoje piętnaście minut sławy, nie upoważnia cię, żeby się wtrącać i zachowywać, jakbyś tu rządziła. – A lęk przed pobrudzeniem kitla nie upoważnia pana do spławiania takich pacjentów jak ten – odcięła się. Bev Richardson wśliznęła się szybko pomiędzy oboje antagonistów.

– To moja wina, Cliff – powiedziała. – Zrobiło mi się żal tego faceta, a jednocześnie przyszło mi do głowy, że może być dobrym przykładem dla... – To nonsens, dobrze o tym wiesz. Nie broń jej. – Przesunął się w lewo, żeby móc patrzeć prosto w oczy Natalie. – W medycynie nie ma miejsca dla kogoś tak egocentrycznego i przemądrzałego jak ty, Reyes. Natalie zacisnęła zęby. Wściekła z powodu otrzymania publicznej nagany chciała, by wszyscy świadkowie zajścia dowiedzieli się, że uprzedzenia Renfro doprowadziły do niewłaściwej oceny stanu zdrowia kloszarda. – Ja przynajmniej dbam o to, by ludzie tacy jak Charlie zostali w pełni zdiagnozowani. – Pięć lat praktyki lekarskiej upoważnia mnie do decydowania, czy pełna diagnoza jest potrzebna. Zadbam o to, by wszyscy na uczelni medycznej dowiedzieli się o twoim zachowaniu i o tym, co tu nastąpiło. – Zanim pan to zrobi, proponuję obejrzeć wynik badania tomograficznego tego człowieka. Rzucił jej pogardliwe spojrzenie. Wydawało się, że ma zamiar jeszcze coś powiedzieć, lecz obrócił się i poszedł w stronę pracowni radiodiagnostycznej. Po dwóch pełnych napięcia minutach przyszedł technik z tomografu i zabrał wózek z Charriem. Natalie odetchnęła z ulgą. – No, no. Byłam pewna, że odwoła badanie z czystej złośliwości – powiedziała, kiedy wraz z Bev wracały do dyżurki pielęgniarek. Weteranka spojrzała na nią i pokręciła głową. – Przykro mi, że nie udało mi się go ułagodzić – powiedziała. – Pewnie dałoby się to lepiej rozegrać. – Renfro powinien był przyznać, że źle postąpił – odparła Natalie. – Świadczy o tym fakt, że nie anulował badania tomograficznego. Kiedy się okaże, że Charlie ma guza za okiem, będzie wdzięczny, że uratowałam mu tyłek. Guz, ropień, sączący tętniak. Natalie wyobrażała sobie reakcję Renfro i personelu, gdyby się okazało, że jej podejście do tego pacjenta było słuszne. Miała nadzieję, że cokolwiek znajdą u tego człowieka – da się to wyleczyć operacyjnie. Pomyślała sobie, jak zareagowałby na jej wyczyn chirurg Doug Berenger, jej promotor. W połowie jej studenckich lat na Harvardzie, na długo przed wypadkiem, w którym zerwała ścięgno Achillesa, odszukał ją i zaproponował jej pracę w swoim laboratorium – pracę, którą wykonywała do tej pory. Potem zebrał grupę najlepszych lekarzy sportowych, żeby pomogli jej wyzdrowieć, a jeszcze później namówił ją na podjęcie studiów medycznych. Berenger, najwybitniejszy specjalista od transplantacji serca w Bostonie, a możliwe, że w całym kraju, przebąkiwał już nawet o etacie naukowo dydaktycznym dla niej na swoim wydziale, kiedy skończy praktykę chirurgiczną. Na ścianie za jego biurkiem wisiała makatka w ramce z wyhaftowanym napisem: „Uwierz w siebie”. Będzie dumny ze sposobu, w jaki posłuchała tej dewizy, przeciwstawiając się atakowi Renfro, zwłaszcza kiedy jej diagnoza postawiona Charliemu okaże się słuszna. Poszła do sali numer cztery i zajęła się trzema czekającymi tam pacjentami. Serce biło jej przyspieszonym rytmem – po części z powodu ostrej wymiany zdań z Renfro, a po części z

podniecenia spodziewanymi wynikami morfologii i badania tomograficznego pacjenta. Po jakimś czasie zobaczyła za otwartymi drzwiami na korytarz doktora Renfro, popychającego nosze z Charliem. Spod cienkiego materaca wystawała manilowa koperta. Chwilę później chirurg wywołał jej nazwisko. – Proszę doktor Reyes i cały personel, żeby się tu szybko zebrali – powiedział donośnym głosem. Kilkanaście osób zgromadziło się w ciszy na korytarzu. Renfro odczekał chwilę, czy nie pojawi się ktoś jeszcze, po czym przemówił, trzymając w podniesionej ręce – dla zwiększenia efektu kopertę – z wynikami badania tomograficznego – Przed chwilą byliście świadkami małej... nazwijmy to... dyskusji między panią Reyes a mną na temat troski o pacjenta. Mam tu wyniki jego badań laboratoryjnych i tomografii komputerowej. Chcę zakomunikować, że żadne z nich nie wykazało odstępstwa od normy. Ani jedno! Nasz pacjent Charlie cierpi na to, jak powiedziałem, na co cierpi stale, pani Reyes, czyli na ból głowy wywołany pijaństwem. Kiedy się tu zjawił, miał zawartość alkoholu we krwi na poziomie stu dziewięćdziesięciu i podejrzewam, że teraz ma niewiele mniej, gdyż przed chwilą wypił pint thunderbirda, którego miał przy sobie. Bev, wypisz, proszę, tego człowieka po raz drugi i nie zapomnij sporządzić protokołu z zajścia. Panią Reyes odsyłam do domu. Nie chcę pani tu oglądać nigdy więcej podczas moich dyżurów.

ROZDZIAŁ 2 Jak długo miłośnicy mądrości nie będą mieli w państwach władzy królewskiej, tak długo nie ma sposobu, żeby zło ustało... nie ma ratunku dla państw i dla rodu ludzkiego. Platon, Państwo. Księga V Wczesne popołudnie było bez wątpienia najlepszą porą na robienie zakupów w sklepie ze zdrową żywnością Whole Foods Market. Natalie nie miała okazji dowiedzieć się o tym aż do dzisiejszego dnia. W jednej ręce trzymając listę zakupów dla swojej matki, w drugiej zaś dla siebie, chodziła bez specjalnego pośpiechu pomiędzy rzędami półek. Przed trzema godzinami Cliff Renfro wyrzucił ją z oddziału pogotowia szpitala Metropolitan i przynajmniej w tej chwili miała nadmiar czasu na to, co było do zrobienia. Zamierzała spotkać się następnego dnia ze swoim doradcą, a może nawet z Dougiem Berengerem, żeby naprawić sytuację. W gruncie rzeczy nikomu nic się nie stało. Incydent na oddziale pogotowia był niczym w porównaniu z takimi przypadkami jak pozostawienie w żołądku kleszczyków hemostatycznych, podanie niewłaściwego leku ze skutkiem śmiertelnym lub amputowanie nie tej nogi, którą należało. Jeśli Natalie czymkolwiek zawiniła – do czego nie była przekonana – to jej zbrodnia nie spowodowała ofiar. Jak powiedziała Bev Richardson, Renfro mimo swojego doświadczenia był nadal niedojrzały. Na razie jemu i Nat przeznaczone było pozostać wrogami, przynajmniej dopóki stażystka nie będzie miała szansy udowodnić mu, że jest lekarką z powołaniem: oddaną pacjentom, troszczącą się o nich. W najgorszym wypadku będzie musiała odbyć praktykę na oddziale pogotowia w jakimś innym szpitalu. Najlepiej byłoby spotkać się z Cliffem za dzień lub dwa, gdy oboje ochłoną, i wyjaśnić sprawę. Jeśli mu obieca, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy, być może uda się jej dokończyć przerwaną praktykę w Metropolitan. Produkty, które wybierała dla siebie, były najświeższe i najzdrowsze. Kupowała je w sieci sklepów Whole Foods, znanych z jakości swoich produktów i owoców morza. Zajęcia na studiach medycznych zabierały Natalie nieprawdopodobnie dużo czasu, ale w duszy kobieta pozostała sportowcem. Pracowała, ile tylko mogła, często od najwcześniejszych godzin lub do późna w nocy. Zerwane ścięgno Achillesa, choć wyleczone, na zawsze pozbawiło ją szans na powrót do kiedyś uzyskiwanych światowych wyników, lecz z biegiem czasu Nat dostrzegła możliwość osiągnięcia rezultatów, które w jej grupie wiekowej na różnych dystansach postawią ją na wysokich pozycjach, może nawet na pierwszych. Cele. Zawsze cele. Stawianie ich sobie, dążenie do nich, podnoszenie poprzeczki. Niepozostawanie ani przez moment bez ściśle

wytyczonych celów było, obok dbałości o własne ciało, tajemnicą jej sukcesów w szkole i w sporcie. Skrzywiła się, spoglądając na listę zakupów dla matki, podyktowaną jej poprzedniego dnia wieczorem przez telefon. Befsztyk, mrożone frytki, bułeczki z cynamonem i orzechami, lody Cherry Garcia, bakalie, bułki i parówki, tłuste mleko, bita śmietana, chrupki... Połowy z tych wiktuałów sklepy Whole Foods w ogóle nie miały w swojej ofercie, uważając je za szkodliwe dla zdrowia. Hermina Reyes była wspaniałą, ogólnie lubianą kobietą, lecz w przeciwieństwie do Natalie całkowicie nie dbała o siebie i swój organizm. Większym zmartwieniem Natalie była natomiast jej siostrzenica Jenny, której dieta zależała, całkowicie od tego, co przygotowywała Hermina. Z myślą o niej Nat dodała do listy matki nieco brokułów, słodkie ziemniaki, sałatę i ser. Na końcu podyktowanej listy Natalie niechętnie zapisała: „winstony – jedna paczka”. Obok napisała uwagę dla siebie samej: „nieobowiązkowo”. Uśmiechnęła się smutno. Czasem w geście jałowego protestu buntowała się przeciw kupieniu matce papierosów. Nie miało to żadnego znaczenia. Hermina miała samochód i nie wahała się na krótko zostawiać Jenny samej w domu. W dodatku było wiele innych kobiet, do których mogła się zwrócić o pomoc i które trzymały z nią sztamę Wiedziały, że zagrożenie zdrowia pojedynczego dziecka nie byłoby argumentem za rzuceniem palenia. Hermina pozostanie namiętną palaczką aż do śmierci, która nastąpi najprawdopodobniej za sprawą jej ulubionych, rakotwórczych winstonów. Przez następne pół godziny Natalie, nie spiesząc się, wybierała owoce i warzywa dla siebie. Była zadowolona, że dziś może starannie pobuszować wśród bogactw letniego sezonu, skoro nieoczekiwanie zyskała kilka godzin wolnego czasu. Zgniatała i opukiwała owoce, sprawdzając ich dojrzałość, potrząsała miodem spadziowym – cały czas rozmyślając o tym, że powinna starać się być bardziej tolerancyjna dla ludzi takich jak Renfro. Postanowiła, że następnego dnia rano zrobi wszystko, co się da, żeby naprawić ich wzajemne stosunki. Sieć sklepów Whole Foods była zbyt odpowiedzialna, by pozwolić sobie na sprzedaż papierosów, wobec czego Natalie, załadowawszy osiem plastikowych toreb z zakupami do bagażnika Subaru, przeszła na drugą stronę ulicy do apteki. Pojawienie się u matki wcześniej niż zwykle nie stanowiło problemu. Czas, gdy Hermina znała szczegóły życia córki, minął dawno temu, Nat mogła więc się spodziewać jedynie ogólnikowego pytania, dlaczego nie jest w szpitalu. Szansa na to, że matka gdzieś wyszła, była niewielka. W dni, kiedy Jenny nie szła do szkoły, kobieta trzymała się domu. Dorchester, ze swoją gwałtownie starzejącą się społecznością, leżało na południe od uroczego mieszkania Natalie w Brooklinie, w odległości zaledwie kilku mil szosą numer 203, lecz socjologicznie i demograficznie oba te miasta dzieliła przepaść. Małe grupy eleganckich, dobrze utrzymanych domów były wyspami na morzu biedy, imigrantów, narkotyków i przemocy. Natalie zatrzymała się przy krawężniku przed szarym, dwupoziomowym budynkiem o łuszczącym się oszalowaniu, z zapadającym się frontowym gankiem i małym, brudnym trawnikiem, i otworzyła bagażnik. Opuściła dom rodzinny niedługo po tym, jak matka się tu przeprowadziła, a jej młodsza siostra, Elena, wówczas ośmioletnia, dorastała w tym miejscu i mieszkała tu aż do swojego wypadku – o ile nie była na odwyku bądź na rehabilitacji.

Natalie wątpiła, czy znalazłby się w Dorchester choć jeden człowiek, który by nie wiedział, że Hermina Reyes trzyma klucz do domu pod stojącą obok drzwi doniczką z uschniętą rośliną. – „W tym, że nie posiada się niczego, co warto by ukraść, tkwi pewna korzyść” – mawiała matka. Z chwilą kiedy Natalie otworzyła drzwi, uderzył ją gryzący odór niedopałków i palącego się papierosa. – Koniec palenia, przybył inspektor zdrowia! – krzyknęła, dźwigając pięć toreb naraz, zmierzając do kuchni. Mieszkanie było jak zwykle schludne i czyste, łącznie ze starą popielniczką z Fenway Park, którą matka regularnie opróżniała i myła po wypaleniu dwóch lub trzech papierosów. – Mamo? Hermina zwykle siedziała wygodnie przy kuchennym stole nad zbiorem krzyżówek z niedzielnego „New York Timesa” z do połowy opróżnionym kubkiem kawy, pudełkiem wafelków Waniliowych, paczką winstonów i popielniczką. Wszystkie te akcesoria były na swoim miejscu, brakowało tylko użytkowniczki. Natalie postawiła torby na podłodze i poszła do pokoju matki. Mamo? – zawołała ponownie. – Położyła się! – odkrzyknęła Jenny. Natalie poszła tam, skąd dobiegał głos siostrzenicy. Znalazła się w zadbanym, dziewczęcym pokoiku z koronkowymi firankami i różowymi ścianami. Jenny, w szortach i luźnej bluzie sportowej, siedziała w swoim wózku inwalidzkim z książką, umieszczoną w stelażu ułatwiającym jej przewracanie stron. Na podłodze obok łóżka leżał aparat ortopedyczny, zakładany na kostki, pozwalający małej chodzić o kulach. Oficjalną diagnozą Jenny było łagodne porażenie mózgowe. Elena w trakcie swojej ciąży cały czas piła i paliła. Odkąd Natalie dowiedziała się, co to jest syndrom alkoholowy u płodu, uznała te okoliczności za najbardziej prawdopodobną przyczynę kalectwa dziewczynki. – Hej, mała – powiedziała Natalie. – Jak leci? – Nie pojechałam do szkoły. Nauczyciele dostali dziś wolne. – Jenny miała mleczną cerę i szeroki, ujmujący uśmiech swojej matki. – Babcia rozwiązywała krzyżówki, a potem się położyła. – Jeśli kiedykolwiek przyłapię cię na paleniu papierosów... – Poczekaj, niech zgadnę. Porozrywasz mi wargi. – Brzmi nieźle. Co to za książka? – Wichrowe wzgórza. Czytałaś ją? – Dawno temu. Podobała mi się, choć pamiętam, że miałam kłopot z jej zrozumieniem. Nie sprawia ci trudności sposób, w jaki akcja przeplata się w tej książce z czasem? – Ach, nie. To taka romantyczna opowieść. Chciałabym kiedyś odwiedzić te wrzosowiska, jeśli jeszcze istnieją. – Z pewnością istnieją. Obiecuję ci, że kiedyś tam pojedziemy. – Natalie stanęła tak, by jej kaleka siostrzenica nie dostrzegła smutku w jej oczach. – Jenny, sprawiasz, że wszyscy wokół ciebie stają się lepsi, łącznie ze mną.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Nic ważnego. Słuchaj, chciałabyś się trochę oderwać i pomóc mi z babcią? – Nie, dzięki. Wolę jeszcze poczytać. Heathcliff nie jest dobry dla ludzi. – Przypominam sobie, że kiedy był młody, ludzie nie byli dobrzy dla niego. – To wygląda na błędne koło. – Właśnie. Na pewno masz dopiero dziesięć lat? – Prawie jedenaście. Matka, ubrana w domową sukienkę z nadrukiem, spała na łóżku. Na talerzyku stojącym na stoliku nocnym dymił papieros, wypalony do samego ustnika. Ulubionym miejscem Herminy była nadal kuchnia, ale w ostatnich miesiącach Natalie coraz częściej znajdowała ją w sytuacji takiej jak dziś – w sypialni albo na tapczanie w saloniku. Papierosy coraz silniej wpływały na obniżenie poziomu tlenu w krwi i na wytrzymałość organizmu matki. Zanosiło się na to, że wkrótce jej nieodłącznymi towarzyszami staną się maska tlenowa i zielony zbiornik na kółkach. – Zbudź się, mamo – powiedziała Natalie, potrząsając delikatnie jej ramieniem. Hermina przetarła oczy i podparła się na łokciu. – Spodziewałam się ciebie później – powiedziała sennie. Natalie uderzyła nienaturalna płytkość snu, w którym matka była na tyle rozbudzona, by zapalić papierosa – jeszcze dymiącego na talerzyku. Ta niegdyś tryskająca energią, urzekająco piękna kobieta, w wieku pięćdziesięciu czterech lat zaczęła się gwałtownie starzeć, jej skóra z każdym papierosem stawała się coraz bardziej szorstka. Miała kakaową karnację, znacznie ciemniejszą niż Natalie, co było zrozumiałe, zważywszy na to, że ojciec Natalie, ktokolwiek nim był, był biały. Za to szerokie, orzechowe oczy Herminy, w przeciwieństwie do czerstwiejącej skóry, nie zmieniły się – były wesołe, inteligentne i urzekające, dokładnie takie same jak u Natalie. – Mamo, powinnaś przestać tu palić – powiedziała Natalie, pomagając matce wstać i przejść do kuchni. – Już tego nie robię. Właśnie widzę! – Przestajesz być pociągająca, kiedy jesteś cyniczna. Hermina pochodziła z Wysp Zielonego Przylądka. Przybyła z rodzicami do Stanów Zjednoczonych, kiedy była w wiekuj Jenny, lecz w jej akcencie został ślad portugalskiego. W wieku dziewiętnastu lat ukończyła szkołę średnią i uzyskała dyplom pomocy pielęgniarskiej, zamierzając wstąpić do szkoły pielęgniarstwa. To właśnie wtedy po raz pierwszy została samotną matką. – Widzę, że z Jenny wszystko w porządku. – Nie ma z nią kłopotów. – To dobrze. Nastąpił moment kłopotliwej ciszy. Dla Herminy Jenny była Eleną. Niezależnie od liczby ośrodków odwykowych, które odwiedziła córka numer dwa, niezależnie od szybkości, z jaką zdaniem policji przebiła rampę, Hermina zawsze uważała, że Elena padła ofiarą czynników zewnętrznych.

Córka numer jeden, która uciekła z domu w wieku piętnastu lat, to była inna historia. Hermina Reyes mogła nie mieć talentu do niczego na świecie, ale w jednej rzeczy była mistrzynią: w żywieniu urazy. Elena była i miała na zawsze zostać jej ukochanym dzieckiem. Robienie zakupów, opłacanie comiesięcznych rachunków, sukcesy sportowe, dyplom Harvardu, a niebawem dyplom lekarza – wszystko to nie mogło zadośćuczynić bólowi, jaki Natalie sprawiła swojej matce. – Pomóż mi w tym – powiedziała Hermina, biorąc do ręki ołówek i ostentacyjnie kierując uwagę na leżącą przed nią krzyżówkę. – Słowo na sześć liter, inaczej „popłoch”. – Nie mam pojęcia. Nigdy nie wpadam w popłoch. To wspaniale, mamo, że tak dobrze opiekujesz się Jenny, ale staraj się nie palić, kiedy mała jest w domu. Bierne palenie nie różni się od czynnego pod względem... – A co u ciebie? Mam wrażenie, że jesteś spięta. Wiele osób, łącznie z Natalie i jej nieżyjącą siostrą, przypisywało fenomenalną intuicję Herminy nadprzyrodzonym zdolnościom kobiety. – Czuję się dobrze – odparła, porządkując zakupy. – Po prostu jestem zmęczona. – Nie układa ci się z tym doktorem, z którym się spotykasz? – Jesteśmy z Rickiem w dobrych stosunkach. – Powiedzmy. Pewnie dąży do poważnego związku, a ty go nie kochasz. Jasnowidztwo. – Obowiązki na stażu chirurgicznym, który niebawem rozpocznę, nie pozwolą mi na życie towarzyskie. – A co z tym Terrym, którego zaprosiłaś na kolację? Jest taki miły i przystojny. – Do tego jest gejem. Dlatego tak go lubię. Nie żąda ode mnie niczego prócz przyjaźni i towarzystwa. Nie prowadzimy ze sobą rozmów na temat zobowiązań ani kolejnych etapów naszego związku. Wierz mi, mamo, że prawie wszyscy moi przyjaciele, którzy są żonaci albo żyją w parach, są nieszczęśliwi. Próby naprawienia związków pochłaniają dziewięćdziesiąt procent ich energii. Miłość w dzisiejszych czasach trwa krótko, małżeństwo jest nienaturalne, to są tematy dla dyrektorów agencji reklamowych z Madison Avenue i producentów telewizyjnych. – Córeczko, zdaję sobie sprawę z tego, że dawno przestałaś mnie słuchać, ale musisz przebić skorupę na twoim sercu i nie bronić się przed miłością, bo staniesz się bardzo nieszczęśliwą kobietą. „Nie bronić się przed miłością”. Natalie z trudem powstrzymała się, by się nie odciąć albo nie roześmiać, co byłoby gorsze. Mając dwie córki, poczęte z dwoma kochankami, którzy dawno zniknęli, Hermina Reyes nie była sztandarowym przykładem wiecznej miłości. Jej uroda, tak jak to widziała Natalie, okazała się jej śmiertelnym wrogiem. Mimo to jej nieprzemijający romantyzm, wiara w mężczyzn i niesłabnąca chęć życia były równie niewytłumaczalne jak niemożność porzucenia winstonów. – Nie mam teraz czasu, żeby być nieszczęśliwą. – Na pewno dobrze się czujesz? – Tak. Czemu wciąż o to pytasz?

– Bez powodu. Kiedy przychodziłam na stadion, żeby cię oglądać, bywało, że przed biegiem zachowywałaś się dziwnie nieswojo, jakbyś była zażenowana, wtedy zawsze biegłaś źle i przegrywałaś. Dziś zachowujesz się tak samo. – Wydaje ci się, mamo. W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy Natalie. Wyświetlacz pokazywał numer, którego nie znała. – Halo? – Natalie Reyes? – Tak. – Mówi dziekan Goldenberg. Natalie zesztywniała. Wyszła na korytarz, żeby matka nie słyszała rozmowy. – Słucham? – Czy mogłabyś przyjechać do mojego biura, żeby porozmawiać na temat dzisiejszego zajścia w szpitalu Metropolitan? – Mogę być w ciągu dwudziestu, dwudziestu pięciu minut. – Doskonale. Zadzwoń do mojej sekretarki, kiedy będziesz o dziesięć minut drogi. – Ddobrze. Goldenberg poczekał, aż Natalie weźmie coś do pisania, po czym podyktował jej numer telefonu akademii medycznej i wewnętrzny do dziekanatu. W ciągu krótkiej rozmowy starała się cokolwiek wyczytać z jego głosu, jednak bez powodzenia, pod koniec zaś stłumiła w sobie chęć spytania go, dlaczego została wezwana. W ciągu ostatnich lat doktor Sam Goldenberg wielokrotnie wyrażał uznanie dla jej wyników na bieżni, a także dla osiągnięć na studiach. Była pewna, że jeśli powstał jakiś problem, potrafią znaleźć rozwiązanie. – Masz kłopoty? – spytała Hermina, kiedy Natalie wróciła do kuchni. – Nic wielkiego. Drobny problem z rozkładem moich zajęć, ale muszę zaraz wyjechać. Przepraszam. – Nie szkodzi. – Niedługo znów wpadnę. – To świetnie. Uważaj na siebie. – Ty też, mamo. Pa, Jenny, wkrótce się zobaczymy. – Kocham cię, ciociu Nat. – Ja też cię kocham. – Panika – powiedziała nagle Hermina. – Co? – Słowo na sześć liter zastępujące „popłoch”. Wczesne lata młodości Natalie zostały opisane w licznych publikacjach. Jej burzliwa walka o przetrwanie na ulicach Bostonu skończyła się po roku, gdy pracownikom fundacji Pomost Nad Wzburzonymi Wodami udało się przekonać ją oraz Żeńską Akademię Edith Newhouse w Cambridge, że do siebie pasują. Kolejnym trudnym zadaniem, które administracji szkoły i wychowawcom zajęło sporo miesięcy, okazało się udowodnienie jej, że ma talent do biegania i

że jest zdolna. Trzy i pół roku później wstąpiła na Harvard. Po skończeniu college’u prócz treningów i startów w zawodach pracowała w laboratorium doktora Douga Berengera, kibicującego jej sukcesom sportowym i akademickim od samego początku po dziś dzień. Do momentu kontuzji odniesionej podczas eliminacji olimpijskich zdążyła być współautorką sześciu rozpraw na temat eksperymentalnych prac prowadzonych przez kardiochirurga i jego zespół. Ukończyła również wszystkie kursy potrzebne do wstąpienia na studia medyczne. Prawdopodobnie i tak wcześniej czy później złożyłaby podanie o przyjęcie na akademię, lecz przypadkowe nadepnięcie na jej ścięgno Achillesa przez biegnącą za nią zawodniczkę przyspieszyło tę decyzję. Od początku studiów na akademii jej dziekanem był doktor Sam Goldenberg. Specjalista w dziedzinie endokrynologii, był człowiekiem równie zdolnym, jak miłym i oddanym, hołdującym zasadzie, że dostanie się na akademię powinno być trudniejsze i bardzie stresujące niż późniejsze studia. Zgodnie z jego życzeniem Natalie zadzwoniła do jego biura na dziesięć minut przedtem, zanim dojechała. Teraz siedziała w wygodnie urządzonym kącie dla czekających na spotkanie, dobierając w myśli słowa, których należało użyć, by podkreślić, że w wyniku zarządzonych przez nią badań nikt nie poniósł szkody, ale Natalie zrozumiała, że mogła lepiej rozwiązać powstałą sytuację. Jedyne, na czym jej teraz zależało, to naprawić stosunki z Cliffem Renfro i wrócić do pracy. Po paru minutach w drzwiach ukazał się Goldenberg. Uścisnąwszy jej rękę z nienaturalnym u niego brakiem serdeczności, podziękował, że tak prędko przybyła, i zaprosił do swojego gabinetu, gdzie obok krzeseł wokół konferencyjnego stołu stali posępnie z zakłopotaniem na twarzach jej sprzymierzeńcy wśród personelu akademii – Doug Berenger i Terry Millwood oraz jej przyjaciółka, Veronica Kelly, niezwykle inteligentna, o urodzie cherubinka, często nawet bardziej krytyczna wobec nadętych, zarozumiałych profesorów niż Natalie. Po plecach dziewczyny przebiegł nagły dreszcz, niewywołany chłodem pomieszczenia. Obaj chirurdzy podali jej konwencjonalnie rękę, a Veronica, z którą Nat podróżowała na Hawaje i raz do Europy, uśmiechnęła się nerwowo i kiwnęła głową. Obie korzystały z uroków Bostonu na tyle, na ile mogli sobie na to pozwolić zapracowani studenci medycyny, a przyjaciel Veroniki, makler giełdowy, był odpowiedzialny za wspieranie Natalie, gdy tylko przestawała powtarzać: „Wszystko w porządku, daję sobie radę”. Goldenberg poprosił wszystkich, by usiedli, i sam zajął miejsce za stołem. Nadzieja Natalie, że oczaruje dziekana i przyrzeknie mu zrobić wszystko w celu naprawienia stosunków z Cliffem Renfro, zaczęła stopniowo gasnąć. – Pani Reyes – zaczął Goldenberg – proszę przeczytać oświadczenia doktora Clifforda Renfro i pani Beverly Richardson, pielęgniarki, świadka porannego incydentu, napisane przez nich na moje żądanie. Kiedy pani skończy, zapytam panią, czy jej pogląd na przebieg wypadków różni się w zasadniczych kwestiach od oświadczeń tamtych osób. Zdumiona, że sytuacja nabrała takiego tempa, przeczytała oba oświadczenia. Wyjąwszy pojedyncze słowa, oba były dokładne i zgodne ze stanem rzeczy. Bev Richardson starała się wytłumaczyć logikę postępowania Natalie, lecz jednocześnie niemal dosłownie przytoczyła przebieg kłótni z Renfro. Na papierze oba oświadczenia wyglądały zimno i nieprzychylnie.

Natalie poczuła pierwsze ukłucie strachu; przyszło jej do głowy sześcioliterowe słowo z krzyżówki matki. – Oba są w zasadzie dokładne – zaczęła – myślę jednak, że nie oddają intencji moich czynów. – Nat – odezwał się Berenger – możesz być pewna, że nie posądzamy cię o to, by motywem twojego postępowania była złośliwość. Siedzący obok Millwood pokiwał głową na znak, że sądzi to samo. – Przyznaję, że postąpiłam źle, i chciałabym przeprosić doktora Renfro. – Obawiam się, że to nie jest takie proste, pani Reyes – powiedział Goldenberg. – Doktor Schmidt, który, jak pani wie, jest przełożonym doktora Renfro na oddziale chirurgii, twierdzi, że nie nadaje się pani na lekarza, i żąda, żeby panią relegować z uczelni. Natalie miała wrażenie, jakby wbito jej sztylet w pierś. – Nie mogę w to uwierzyć. Mam najlepsze oceny i o ile wiem, moja praktyka kliniczna jest bez zarzutu. – Nie ma wprawdzie negatywnych opinii dotyczących pani pracy z pacjentami – odparł Goldenberg – jednak było kilka skarg na pani notoryczny brak szacunku dla autorytetów, nietolerowanie niektórych kontraktowych lekarzy, nawet pani kolegów studentów, i arogancję, o której jeden z członków rady wydziału powiedział, że w przyszłości może być źródłem poważnych kłopotów. – Trudno mi w to uwierzyć – powtórzyła Natalie. – Moja jedyna scysja z kolegą zdarzyła się, gdy nie chciałam razem z nim rzucać częściami trupa po prosektorium. – Przepraszam, że się wtrącę, dziekanie – powiedziała Veronica – ale muszę stanąć w obronie Natalie. Kiedy doktor Millwood zadzwonił i powiedział, co się dzieje, poprosiłam, by zapytał pana, czy mogę tu przyjść. Jestem wdzięczna, że wyraził pan zgodę. Student, o którym wspomniała Natalie, zachowywał się niestosownie i zasłużył na taką reakcję z jej strony. Byłyśmy z Natalie przyjaciółkami, zanim jeszcze wstąpiłyśmy na akademię. Chcę, żeby pan wiedział, że jest lubiana i szanowana wśród studentów, mówię zarówno o kolegach, jak i koleżankach, i że doktor Renfro bywa niekiedy trudny. Podczas mojej praktyki na chirurgii miałam z nim niejedną scysję. – Ale na panią nikt nie złożył skargi – odparł Goldenberg. – Przyznaję, że nie – powiedziała Veronica. Widać było, że jest przygnębiona. – Dziękuję, pani Kelly. – Natalie – powiedział Millwood – czy pomyślałaś choć przez moment, że zawracając pacjenta, którego starszy chirurg odprawił bez zbadania, napytasz sobie biedy? Natalie potrząsnęła przecząco głową. – Wiedziałam, że postępuję źle, ale zmartwiło mnie to, jak z nim postąpił doktor Renfro. Zlitowałam się nad pacjentem, biednym, starym pijakiem, który został odesłany ze szpitala bez oceny stanu jego zdrowia. Millwood spojrzał pytająco na Goldenberga, Berenger zrobił to samo. Natalie obserwowała ich niemą, trójstronną dyskusję, walcząc z chęcią, by wstać i powiedzieć: „Pieprzyć to!

Rezygnuję!”. Czując jej nastrój, Veronica podniosła uspokajająco dłoń. W końcu Goldenberg skinął głową na znak, że podjął decyzję. – Pani Reyes, grupa członków wydziału, łącznie z obecnymi tu pani największymi sprzymierzeńcami, przedstawiła pisemną ocenę, stwierdzającą, że ma pani zadatki na wybitnego lekarza. Doceniam wysiłek pani Kelly, pani przyjaciółki, żeby tu dziś przybyć, jak również to, co nam powiedziała. Wiem, że była pani brana pod uwagę jako kandydatka na członka honorowego towarzystwa medycznego Alpha Omega Alpha. Muszę panią poinformować, że pani kandydatura zostaje skreślona. Jest pani niezwykłą osobą, mającą wiele talentów, lecz zarazem ma pani cechę, można ją nazwać nieustępliwością lub arogancją, która stawia panią poza gronem lekarzy, jakich chcielibyśmy wypuszczać z akademii. Po dyskusji z obecnymi tu pani obrońcami uznałem, że relegowanie pani z uczelni byłoby zbyt surową karą, jednak musi pani ponieść konsekwencje swojego czynu. Zostaje pani zawieszona na cztery miesiące. Jeśli nie zdarzą się pani podobne incydenty w przyszłości, skończy pani studia z niższym rokiem. Odwołanie od tej decyzji może nastąpić tylko na drodze sądowej. Ma pani jakieś pytania? – A mój staż? – Nat, porozmawiamy później o innych możliwościach – rzekł Berenger. – Twoje miejsce na stażu chirurgicznym w White Memorial zajmie ktoś inny. – Chryste! A co z pracą w twoim laboratorium? Nim odpowiedział, spojrzał na Goldenberga, który skinął milcząco głową. – Możesz nadal u mnie pracować, a nawet brać udział w obchodach szpitalnych i naradach, jeśli będziesz chciała. – Żadnemu z nas ta decyzja nie sprawiła satysfakcji – rzekł Goldenberg. – Wydaje mi się zbyt surowa – powiedziała chłodno Natalie, bliższa wybuchu gniewu niż płaczu. Może tak, a może nie. Sama się o nią prosiłaś. – Proszę mi powiedzieć jedno, dziekanie. Czy siedzielibyśmy tu teraz, gdyby badanie tomograficzne, które zleciłam, ujawniło duży skrzep, uciskający mózg tego biedaka? Siedzący naprzeciw niej Terry przewrócił oczami i westchnął. Veronica pokręciła głową. Sam Goldenberg nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią. Uporządkowawszy leżące przed nim dokumenty, spojrzał w oczy Natalie. – Ponieważ część tych dokumentów mówi o zakwestionowaniu przez panią diagnozy postawionej przez doktora Renfro, jestem zobowiązany przypomnieć pani, że takiego skrzepu nie było. Badanie tomograficzne, dla którego zaryzykowała pani status studenta medycyny, niczego nie wykazało, pani Reyes. Absolutnie żadnych zmian. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki sonaty na skrzypce i fortepian F dur Beethovena, w Queen Elizabeth Hall przez blisko dziesięć sekund trwała kompletna cisza. Potem cała widownia zerwała się jednocześnie, zagłuszając drżące echo ostatniej nuty okrzykami i odgłosami aplauzu. – Brawo!