Autor: Nancy Kress
Tytul: Bzdury
(Craps)
Z "NF" 5/95
Nigdy nie uwierz , e B g gra ze wiatem w ko ci.� � � � �
Albert Einstein
Koniecznie zagramy, bo ze wstydu skonamy.
Nathan Detroit
Charlie Foster jad w "G szczu Paproci" lunch z� �
klientem, kiedy zakrztusi si kawa kiem broccoli al dente� � �
w Fettucine Primavera. Krta i p uca drgn y bole nie,� � � �
lecz mimo to nadal u miecha si uprzejmie do rozm wcy,� � � �
Marva Spanmana ze Spanmana i Sp ki. Ten s dzi , e� � � �
Charlie ma jakie problemy z protez dentystyczn , wi c� � � �
przeprosi taktownie i wyszed do toalety. Charlie z ca ej� � �
si y wali si w piersi i prze yka lin . Kiedy to nie� � � � � � �
pomog o, wsta przewracaj c puste krzes o i machaj c r k� � � � � � �
wskazywa palcem swoje gard o.� �
- Bo e! - zawo a kto przy s siednim stoliku. - Ten� � � � �
cz owiek si dusi!� �
Zabieg Heimlicha, nawet przeprowadzony przez
pot nego szwedzkiego barmana, tak e nie pom g . Troch� � � � �
powietrza musia o jednak dochodzi do p uc, gdy Charlie� � � �
nie straci przytomno ci. Kto wezwa karetk . Charlie� � � � �
zatoczy si , przewr ci jeszcze dwa krzes a i zrzuci na� � � � � �
pod og porcj kurcz t Greco. Wr ci Marv Spanman i� � � � � �
przykl kn przy nim, by zapewni :� �� �
- Nie martw si , Chuck. Cokolwiek si stanie,� �
dostaniecie to zlecenie.
Kobiety krzycza y, zawy a syrena.� �
W karetce Charlie pr bowa oddycha bezskutecznie� � �
wsysaj c powietrze do p uc. Przewraca si z boku na bok i� � � �
rozsiewa zapach czosnku z kurcz t Greco. Sanitariusz� �
ci gle jeszcze pr bowa przypi go pasami do noszy, gdy� � � ��
karetka zderzy a si ze srebrzystym mercedesem benzem na� �
rogu Broad i Exchange Street. Wstrz s poruszy broku em i� � �
wyrzuci go na szyb szoferki. Charlie zassa powietrze.� � �
Sanitariusz upewni si , e paznokcie pacjenta� � �
nabieraj normalnego koloru i wyskoczy na ulic . Kierowca� � �
mercedesa sta wymachuj c pi ciami i wrzeszcza na� � � �
kierowc karetki, kt ry wzruszy ramionami. Drzwi� � �
mercedesa od strony pasa era z o y y si w p jak� � � � � �
nieudane origami. W a ciciel, ca y czas krzycz c, si gn� � � � � ��
przez okno po klucz do k i wykorzysta go, by wgnie� � ��
mask karetki, tu nad ch odnic .� � � �
Dr c na ca ym ciele, Charlie wsta i dotkn kawa ka�� � � �� �
broku u, le cego na pod odze tu przy otwartych drzwiach.� �� � �
Broku by liski od liny i nakrapiany krwi . Jaki� � � � � �
ch opiec w czapeczce Pepsi Coli zajrza do wn trza, by� � �
sprawdzi , czy przypadkiem nie ma tam jakiego trupa.� �
Charlie spojrza gro nie i ma a twarzyczka znikn a.� � � �
Pozostawiaj c broku Charlie wysiad z karetki� � �
akurat na czas, by zobaczy , jak sanitariusz rzuca si na� �
w a ciciela mercedesa i pr buje odebra mu klucz. Kierowca� � � �
zaszed walcz cych od ty u i z apa w a ciciela mercedesa,� � � � � � �
przyciskaj c mu ramiona do cia a. Sanitariusz wyrwa klucz� � �
i natychmiast zacz pyta wiadk w o nazwiska i adresy.�� � � �
W a ciciel mercedesa nadal wrzeszcza co niezrozumiale.� � � �
Charlie zatrzyma taks wk i pojecha do domu.� � � �
- No c , to z pewno ci niezwyk y przypadek -� � � �
stwierdzi a ona Charliego, Patti. Kiedy ju si� � � �
przekona a, e m owi nic nie grozi, straci a� � � �
zainteresowanie. Szczup a blondynka o bladej cerze,�
przywodz cej na my l wypolerowany opal, Patti robi a� � �
karier w dziedzinie fizyki cz stek elementarnych. Studia� �
ko czy a w Stanford, pracowa a w Laboratorium Fermiego i� � �
mia a iloraz inteligencji 163. Po latach ma e stwa,� �� �
zawartego jeszcze na studiach, Charlie zacz si jej�� �
troch ba . Dzieci nie mieli.� �
- Uwa am, e wi cej ni niezwyk y - o wiadczy . -� � � � � � �
Takie rzeczy po prostu si nie zdarzaj . - Nie bardzo� �
wiedzia , co chcia przez to powiedzie .� � �
Patti przygl da a mu si przez chwil . Potem obj a� � � � �
go ch odnymi ramionami. Mia a na sobie letni sukienk bez� � � �
r kaw w.� �
- Biedaczek! Nikt si nad tob nie u ali ,� � � �
chocia o ma o co nie zgin e ...� � �� �
- Nie o to chodzi - burkn Charlie rozumiej c, e to�� � �
k amstwo. - Po prostu takie rzeczy si nie zdarzaj .� � �
- Tylko tobie - u miechn a si Patti i zostawi a go,� � � �
by powr ci do swych notatek pe nych precyzyjnych� � �
matematycznych symboli o skomplikowanych kszta tach�
broku w.��
Marv Spanman dotrzyma s owa i powierzy agencji� � �
Charliego kampani reklamow : kwartalnik informacyjny plus� �
promocja filmowa plus broszura w kolorze. Robota by a�
warta jakie 125 tysi cy dolc w i szef Charliego, od� � �
tygodnia pisz cy podr cznik na zlecenie rz dowe, rzuci� � � �
kilka dowcipnych powiedzonek na temat wywierania wra enia�
za pomoc symulowanego zad awienia artystycznego przy� �
kliencie w atrakcyjnym lokalu (SZAKAL). Maszynistka,
plastyk i sekretarka roze mieli si serdecznie. Charlie� �
jednak czu , e jego w asny miech jest nieco wymuszony,� � � �
co wprawi o go w zak opotanie. Stara si potem unika� � � � �
rozm w o wypadku.�
Trzy dni p niej postanowi wr ci do domu na� � � �
piechot . Patti wyjecha a na jak konferencj do Chicago.� � �� �
Lato w mie cie osi gn o pe ni , gor c i duszn .� � � � � � � �
Kobiety w sanda ach i pastelowych sp dnicach mija y go� � �
nios c jaskrawe torby z zakupami. Manekiny na wystawach�
trzyma y w r kach niezmiennie uniesione tenisowe rakiety.� �
Powietrze ocieka o aromatem doniczkowych kwiat w, maszyn� �
asfaltuj cych, gor cych precli i jeszcze gor tszych� � �
chodnik w. Stuk m ot w pneumatycznych i rockowa muzyka� � �
miesza y si z ci g ym zgrzytem hamulc w przepe nionych� � � � � �
autobus w. A nad tym wszystkim migota z ocisty, przymglony� � �
blask p nego popo udnia. Charlie, kt ry dwadzie cia lat� � � �
temu bez adnego rozs dnego powodu sko czy antropologi ,� � � � �
my la niesk adnie o pe nych ycia i gwaru miastach� � � � �
staro ytnej Sumerii pr buj c sobie przypomnie , gdzie� � � �
w a ciwie owa Sumeria le a a.� � � �
Na rogu Main i Clarke sta a Katedra Naj wi tszego� � �
Imienia, olbrzymi, mroczny stos ch odnego kamienia. Nie�
strzy one krzewy pod oknami si ga y do parapet w, w g r� � � � � �
masywnych mur w. Charlie os oni oczy i odchyli g ow , by� � � � � �
spojrze tam, gdzie iglica katedry przebija a niebo. Ceg a� � �
wypad a z o cie nicy pod iglic i zacz a spada wprost na� � � � � �
niego.
Zdawa o si , e spada zbyt szybko, by zd y si� � � �� � �
uchyli , jednak na tyle wolno, by mia czas pomy le : "No� � � �
tak, chwila nadesz a". Ale nie nadesz a. Du y go b� � � ��
wylecia zza Charliego, uderzy w ceg i zgin na miejscu.� � �� ��
Zderzenie odchyli o trajektorie go bia i ceg y. Ta� �� �
ostatnia min a Charliego o trzy cale i roztrzaska a si� � �
na kawa ki, kt re odskakiwa y i odbija y si , lecz nie od� � � � �
niego. Go b trafi w ziemi jako krwawy kleks i le a�� � � � �
patrz c czarnymi oczami na cz owieka, na kt rego butach� � �
osiada drobniutki pomara czowy py .� � �
Charlie osun si i siad na rodku chodnika. Jaka�� � � � �
kobieta podbieg a do niego, by spyta , czy nic mu si nie� � �
sta o. Brodaty m ody cz owiek z walkmanem pogna po schodach� � � �
katedry i zacz wali pi ciami w drewniane drzwi daj c�� � � �� �
pojawienia si kogo odpowiedzialnego. M czyzna wcisn� � � ��
Charliemu wizyt wk , na kt rej by o napisane: MARTIN CASSIDY� � � �
- ADWOKAT - SPECJALISTA OD SPRAW CYWILNYCH. Charlie schowa�
kartk do kieszeni kamizelki i spojrza na kobiet . Mia a� � � �
zwyk twarz w rednim wieku, teraz wyra aj c niepok j.�� � � � � �
- To by a boska interwencja - stwierdzi z prostot .� � �
Niepok j znik z twarzy kobiety. Jej oczy, broda,� �
usta i brwi zafalowa y podejrzliwie: czy nie jest�
wariatem, czy s usznie do niego podesz a? Charlie� �
dostrzeg t zmian i spr bowa si roze mia . Wysz o mu� � � � � � � � �
rednio, ale wzmocni efekt artobliwym, ironicznym� � �
wzruszeniem ramion, tak cz sto wywieraj cym dobre� �
wra enie na klientach, kt rzy wyszli z� �
szereg w producent w i w zwi zku z tym uwa ali agencje� � � �
reklamowe za zb dne. Kobieta chyba si uspokoi a, bo� � �
pomog a Charliemu wsta . Raz jeszcze spojrza na katedr ,� � � �
na cz stki ceg y i ciemne, niezg bione oczy martwego� � ��
go bia. Poczu dr enie, kt rego nie rozumia , lecz kt re�� � � � � �
w jaki dziwny, tak e niezrozumia y spos b, zadowoli o� � � � �
cz jego ja ni my l cej o Sumerii.�� � � �
- Ksi ki? - zdziwi a si Patti.�� � �
- Ksi ki - potwierdzi Charlie. Stali przy stole w�� �
kuchni. Patti gryz a kawa ek pozostawionej po obiedzie� �
sushi i spogl da a na stos tom w z biblioteki. Zmarszczy a� � � �
nos.
- Pachn tak, jakby nikt ich jeszcze nie po ycza .� � �
- Ta ma nawet nie rozci te kartki - zauwa y Charlie.� � �
By zadowolony z siebie. Po o y d o na ksi ce ze� � � � � � ��
szczytu stosu. Tomasz z Akwinu, Duns Scotus, Francisco
Sanchez, Nicolas Malebranche, George Berkeley. Patti
westchn a.�
- Naprawd masz zamiar przeczyta ca t filozofi ?� � �� � �
- Jak najbardziej!
- Po co?
- Potrzebuj .�
- Potrzebujesz? Charlie, dobra powie kryminalna da��
ci wi cej.�
- Wi cej czego? - Nie odpowiedzia a od razu i Charlie� �
poczu nag y przyp yw pewno ci siebie. Doda wi c: -� � � � � �
Wszech wiat opiera si na niezwyk o ci, Patti. Nie� � � �
zwracamy na ni dostatecznej uwagi.�
Patti przesta a gry . W jej wzroku pojawi a si� �� � �
dawna niech .��
- Ja zwracam - powiedzia a cicho. - Zwracam uwag na� �
to, na czym opiera si Wszech wiat ka dego dnia mojej� � �
pracy. Za ty jeste oboj tny, cho bym ci t umaczy a, jakie� � � � � �
to dla mnie wa ne.�
- Nie chodzi o cz stki elementarne - wyja ni Charlie,� � �
s ysz c w swym g osie zniecierpliwienie, jakiego si po� � � �
sobie nie spodziewa . Co w jej wygl dzie zn w obudzi o w� � � � �
nim dawny l k.�
- One w a nie tam s .� � �
- Nie - odpar . Patti od o y a skrawek sushi i� � � �
odwr ci a si . Charlie poczu nag y gniew, czu o ,� � � � � � ��
maniakaln wzgard . Nie rozumia a. Uwa a a, e ca y wiat� � � � � � � �
da si zweryfikowa r wnaniami, zredukowa do elektron w i� � � � �
neutrino. My la a... tylko my la a. Nie d awi a si� � � � � � �
broku em, nie uratowa o jej zderzenie karetki, nie� �
zagrozi o nieprawdopodobie stwo spadaj cej ceg y i nie� � � �
by a wiadkiem jeszcze wi kszego nieprawdopodobie stwa� � � �
martwego go bia, nie dostrzeg a b ysku fundamentalnej�� � �
niezwyk o ci... czymkolwiek, do diab a, ta niezwyk o by a.� � � � �� �
- Pami taj tylko - powiedzia a Patti z nieoczekiwan� � �
napastliwo ci . - Pracujesz w reklamie.� �
Charlie spojrza na ni zdumiony. Ona sama zdawa a� � �
si zaskoczona z o liw energi tego ataku. Przybra a� � � � � �
najbardziej oboj tny i uprzejmy wyraz twarzy - taki, z�
jakim zwykle wyst powa a na naukowych seminariach.� �
Patrzy a na niego. Charlie czu mrowienie przebiegaj ce� � �
wzd u kr gos upa. Nie rozumia jak, ale chyba zwyci y .� � � � � � �
By wolny od uzdy jej naukowych uprzedze . Sama go� �
uwolni a p ytk z o liwo ci swych s w. Kto , dla kogo� � � � � � � �� �
prawdopodobie stwa wiata nagi y si - dwa razy - nie� � � �
m g czu si dotkni ty takim drobiazgiem. To, co mu si� � � � � �
wydarzy o, by o zbyt pot ne, wspania e i wa ne.� � � � �
U miechn si do niej wsp czuj co.� �� � � �
Ksi ki jednak przynios y pora k . W "Traktacie�� � � �
dotycz cym zasad ludzkiej wiedzy" przeczyta :� �
Mo na si spiera , e je li trwanie i forma istniej� � � � � �
tylko w umy le, to sam umys jest trwa y i uformowany;� � �
poniewa trwanie jest trybem b d atrybutem, o kt rym� � � �
orzeka przedmiot, w kt rym istnieje. Odpowiadam na to, e� �
owe cechy istniej w umy le jedynie tak, jak s przeze� � � �
obserwowane - a wi c nie na spos b trybu lub atrybutu, a� �
na spos b idei.�
Charlie przeczyta ten fragment dwukrotnie;�
trzykrotnie. Przeczyta go po prysznicu, kt ry wzi , by� � ��
od wie y umys . Potem, kiedy si dobrze wyspa ; po d inie� � � � � � �
z tonikiem, po przechadzce. Kiedy przeczyta go po raz�
jedenasty, w rod wieczorem, zapakowa wszystkie ksi ki� � � ��
i odni s je do biblioteki.� �
Wrzuci Berkeleya i Dunsa Scotusa do pojemnika na ksi ki� ��
zwr cone z tym samym uczuciem pe nego wyzwolenia, jakie czu� � �
podczas pierwszych randek z Patti. Ksi ki nic nie��
wiedzia y. Suche s owa, intelektualna gimnastyka, szczere i� �
rozpaczliwe poczucie wy szo ci tego samego typu, jaki� �
przedstawia y broku okszta tne symbole w notesie Patti. I� � �
nic wi cej. Charlie poszed ju dalej. Wiedzia . Zamykaj c� � � � �
metalow klap pojemnika zacz gwizda Beethovena. Noc by a� � �� � �
ch odna, niebo ponuro zachmurzone. Charlie nie zauwa a� � �
tego. Szed do domu w koszulce, z g si sk rk i "Pi t ".� � � � � � �
Kiedy o pi cali omin go buick wyje d aj cy zza rogu�� �� � � �
Canal Street - widocznie sko czy si film - Charlie� � �
zatrzyma si i patrzy na samoch d rozszerzonymi strachem� � � �
oczyma, wi kszymi ni oczy przera onej nastolatki,� � �
prowadz cej samoch d bez zezwolenia ojca i w adz stanu Nowy� � �
Jork.
- Nic si panu nie sta o? Bo e, czy nic si panu nie� � � �
sta o?�
Charlie u miechn si do niej. Nie zdo a si� �� � � � �
powstrzyma . By a prze liczna, naj adniejsza, jak w yciu� � � � � �
widzia , d ugie blond w osy i delikatna sk ra, czarna� � � �
sk rzana kurtka i koszulka z obscenicznym nadrukiem.�
- Nic mi si nie sta o.� �
- Jest pan pewny? Nawet pana nie zauwa y am.� �
Wyjecha am zza zakr tu i... Nic panu nie jest?� �
- Czuj si wietnie - zapewni j Charlie. - Ciesz� � � � � �
si , e do tego dosz o.� � �
Dziewczyna patrzy a na niego zdumiona. Jej�
przyjaci ka, mniej efektowna, za to nosz ca w uszach� �
cztery pary kolczyk w z g rskiego kryszta u, pochyli a si� � � � �
do okna, by lepiej s ysze .� �
Charlie nadal si u miecha .� � �
- To zupe nie normalne. Nie aden znak. Norma.� �
Dziewczyna cofn a si i zwolni a r czny hamulec.� � � �
Charlie chcia krzykn "Dzi kuj !", lecz wiedzia , e i� �� � � � �
tak powiedzia za du o, e dziewczyna wyczu a whisky w� � � �
jego oddechu, e nie zrozumia a go w najmniejszym stopniu.� �
To nie mia o znaczenia. Poprzesta na pomachaniu r k za� � � �
odje d aj cym buickiem.� � �
- Pieprzni ty facet - mrukn a dziewczyna i rozmaza a� � �
gum opon po nawierzchni Canal Street.�
Rankiem, ju trze wy, pomy la , e zachowa si pewnie� � � � � � �
jak idiota. My la chyba te jak idiota. Szoruj c z by i� � � � �
wi c krawat powtarza sobie, e rozumuje w spos b��� � � �
nietypowy, e prze ywa momentalne impulsy elektryczne w� �
synapsach, kryzys wieku redniego, objawy stresu,�
wszystkie te popularne psychologiczne terminy, jakie
m g by znale w pierwszym z brzegu magazynie. Nie� � ��
potrafi siebie przekona . Wczorajsze poczucie tryumfu,� �
wolno ci, w asnej wyj tkowo ci wobec wiata nie chcia o go� � � � � �
opu ci . U miecha si do ludzi w poczekalni biura; wgryz� � � � � �
si w scenariusz jakiego pocz tkuj cego pracownika do� � � �
filmu dla Fullman Foods; za atwi osiem spraw i� �
odpowiedzia na wszystkie telefony.�
- Kto tu jest w wietnym nastroju - zauwa y a� � � �
sekretarka.
Charlie roze mia si .� � �
- Czy wierzysz w przypadek, Carol? W szans ?�
- Jasne. Co wtorek kupuj los na loteri .� �
Znowu si roze mia . Los na loteri ! Pochyli si ku� � � � � �
jej twarzy pokrytej warstw pudru i cieni do oczu.�
- Zdradz ci pewien sekret - powiedzia . - B g gra� � �
ze wiatem w ko ci.� �
- Co?
- B g gra ze wiatem w ko ci. Prawa nie s sta e.� � � � �
Realno dnia codziennego to tylko jedna strona. Wszystko��
mo e si zdarzy , absolutnie wszystko.� � �
Carol zmarszczy a brwi.�
- To znaczy, e mog si sta bogata?� � � �
- Mo esz si sta kr low Sumerii! Musisz tylko to� � � � �
zobaczy ! Jest co , co podejmuje decyzje, co r wnie� � � �
realnego jak to pieprzone biurko.
- Niezbyt mi odpowiada taki j zyk, panie Foster -�
odpar a zimno.�
- Och, Carol - powiedzia cicho. Marszcz c czo o� � �
spogl da a za nim, gdy szed do gabinetu. Kiedy wyszed� � � �
dwie godziny p niej, wykonawszy wi cej pracy ni w ci gu� � � �
jakichkolwiek dw ch godzin swego ycia, spojrza a na niego� � �
znowu. Wszed do windy ze swoim szefem i dyrektorem sekcji�
plastycznej. Gdy tylko drzwi si zamkn y, co zgrzytn o� � � �
g o no. Winda run a sze pi ter w d , do piwnicy.� � � �� � �
Szef i dyrektor zgin li na miejscu. Charlie wyszed� �
zataczaj c si lekko, ale bez najmniejszego nawet� �
skaleczenia.
Trzech in ynier w z kompanii zajmuj cej si windami� � � �
orzek o, e by a to szansa jedna na milion, niespotykana� � �
interakcja wektor w. Dw ch lekarzy z towarzystwa� �
ubezpieczeniowego stwierdzi o, e to bezprecedensowy� �
medyczny precedens. Charlie, zbadany przez zdumiony
personel, siedzia w izbie przyj szpitala i czeka , a� �� � �
ony i rodzice zabitych przyjad odebra zw oki. Bez� � � �
mrugni cia patrzy na bia cian .� � �� � �
Patti by a cierpliwa. Siedzia a przy nim na kozetce w� �
izbie przyj , trzyma a za r k i wolno pociera a kciukiem�� � � � �
o jego d o .� �
- Pos uchaj, Charlie, takie rzeczy si zdarzaj . Oni� � �
zgin li, skarbie, a ty nie. Wszyscy czuj si winni, gdy� � �
trafia si im co takiego, to uczucie ma nawet nazw :� � �
"sumienie ocalonego". Prosz ci , nie przejmuj si tym.� � �
- Nie rozumiesz - odpar Charlie. - Nic mi nie jest.�
Nie czuj si winny.� �
- Nie?
- Nie. Czuj si gotowy.� �
Kciuk Patti znieruchomia .�
- Gotowy na co?
- Jeszcze nie wiem.
- Charlie...
- To musi czemu s u y . Broku , ceg a, winda - to� � � � � �
nie mog o si zdarzy bez powodu.� � �
- Charlie!
- Mog zaczeka . Przynajmniej mam na co. Rzut ko mi� � ��
nie ma regu , ale ma wyniki.�
Patti wstrzyma a oddech. Spojrza a na Charliego, a on to� �
zauwa y i u miechn si tak delikatnie i czule, e nie� � � �� � �
wiedzia a, co my le . Do izby przyj wesz a ona zabitego� � � �� � �
dyrektora sekcji plastycznej z twarz zalan zami. Charlie� � �
wsta i pewnym krokiem ruszy jej na spotkanie wyci gaj c� � � �
ramiona. Patti do b lu przygryza a wargi siedz c na skraju� � �
le anki, z kt rej podni s si w a nie jej m .� � � � � � � ��
W ci gu nast pnych kilku miesi cy Charlie sta si� � � � �
filarem swojej agencji i r d em plotek w kr gach� � � �
pracownik w reklamy. Wykonywa prac swojego szefa i� � �
w asn tak skutecznie, e w pa dzierniku sta si� � � � � �
wsp lnikiem firmy. Co niedziela z Patti wychodzili z wdow� �
po dyrektorze sekcji plastycznej i dw jk jej ma ych� � �
dzieci: spacer po parku, wyjazd na pla , dzieci ce�� �
przedstawienie "Lampy Aladyna". D inn pojawi si , by� � �
spe ni trzy yczenia Aladyna i m odsze dziecko z� � � �
przera enia zala o si zami. Charlie uspokoi go� � � � �
batonikiem Marsa, kt ry przyni s w kieszeni. Patti� � �
spojrza a z dum , zachwycona jego zdolno ci� � � �
przewidywania.
Ludzie zaczynali podziwia spok j i uprzejmo Charliego� � ��
i to, jak dzielnie zni s wypadek. Wr ci do gry w squasha,� � � �
zrzuci pi tna cie funt w i zacz wygrywa z partnerami� � � � �� �
m odszymi od siebie o dziesi lat. Okazywa klas przy� �� � �
zwyci stwach, jeszcze lepsz przy przegranych.� �
W listopadzie razem z Patti wi towali rocznic lubu� � � �
w Palermo, gdzie mia a referat na temat trajektorii�
mion w. Charlie przyszed na odczyt, przez ca y czas� � �
okazuj c powag i zainteresowanie. Na posesyjnym przyj ciu� � �
jej koledzy byli pod jego wra eniem, mimo e by spoza� � �
grupy. Bez wysi ku unikn zak opotania, jakie wywo uje� �� � �
zb dna obecno ma onk w: nie pr bowa opanowa� �� �� � � � �
towarzystwa, nie siedzia ponuro, nie chowa si po k tach.� � � �
Gdy Patti przyjmowa a gratulacje - jej praca zosta a� �
doceniona - trzyma j za r k i u miecha si .� � � � � � �
Potem dyskutowa na temat uk adu dr g Sycylii, bez� � �
skr powania czy nerwowego miechu.� �
- Bardzo mi y facet z tego twojego m a - powiedzia� � �
Patti francuski naukowiec, kiedy potencjalny kandydat na�
romans. - Ale stale robi wra enie, jakby na co czeka ,� � �
n'est-ce pas? Nie wiesz, o co chodzi?
Patti zamar a. Ale gdy obserwowa a Charliego, wyda� � �
si jej szcz liwszy ni kiedykolwiek, a poniewa sama� � � �
tak e by a szcz liwa, zapomnia a o ca ej sprawie. Po� � � � �
konferencji pojechali do Pary a. Obejrzeli Saint-Chapelle,�
objadali si w patisseriach, kupowali litografie w�
antykwariatach i kochali si ka dej nocy.� �
W marcu Patti odkry a, e jest w ci y. Odby a z� � �� �
Charliem d ug rozmow na temat po wi ce , kariery i� � � � � �
zegara biologicznego, po czym postanowili, e urodzi�
dziecko.
- B dziesz dobrym ojcem - powiedzia a. - Naprawd .� � �
Dziecko mia o przyj na wiat w grudniu. Patti i� �� �
Charlie kupili dom na przedmie ciu w pobli u dobrej� �
szko y, we wrze niu zlikwidowali mieszkanie i� �
przeprowadzili si . Ca y pa dziernik, kiedy nawet w� � �
mie cie ulice pokry y si z otymi i tymi li mi,� � � � �� ��
Charlie remontowa dom. Przystrzyg tuje, naprawi� � �
podjazd, oczy ci cieki. Sta si spokojniejszy, lecz nie� � � � �
na tyle, by Patti - zaabsorbowana ci i pionami - to���
zauwa y a.� �
Wraca a z laboratorium do domu, gdy rozszala a si� � �
burza, typowa dla tego regionu w pa dzierniku. Li cie ze� �
strugami deszczu uderza y o przedni szyb , usuwane na� � �
boki wycieraczkami. Hukn grom, z pocz tku pe n minut�� � � � �
po b yskawicy, lecz odst p czasowy zmniejsza si� � � �
gwa townie, a burza dotar a do niej z kakofoni grzmot w� � � � �
i stroboskopowymi b yskami. Ga zie zgina y si niemal w� �� � �
p od samego naporu d wi ku. Patti jecha a wolno i z ulg� � � � �
skr ci a na podjazd. Zygzak b yskawicy wybuch po prawej� � � �
stronie, na moment cz c chmur z ziemi . Postanowi a�� � � � �
zosta w samochodzie, dop ki nie przesunie si o rodek� � � �
burzy.
Poprzez strumienie wody na szybie zobaczy a, jak�
Charlie otwiera boczne drzwi. Szed schylony walcz c z� �
wichur z powolno ci cz owieka poruszaj cego si pod� � � � � �
wod . Mia na sobie d insy, czerwon koszulk i p cienne� � � � � ��
mokasyny. Zdawa o si , e przej cie przez ogr d trwa� � � � �
niesamowicie d ugo. Szed w stron jedynego du ego drzewa� � � �
na ich terenie, czterdziestostopowego jaworu, kt rego�
ga zie niby bicze ch osta y przestrze wok pnia.�� � � � �
Patti opar a d o na klamce. Charlie odchyli g ow� � � � � �
do ty u tak mocno, e trudno by o poj , jak potrafi� � � ��
utrzyma r wnowag . Potem wolno opar r k o pie drzewa.� � � � � � �
Zaja nia a b yskawica i niemal natychmiast hukn grom,� � � ��
jak gdyby burza przysun a si jeszcze bli ej. Charlie� � �
opu ci g ow i nawet przez zas on deszczu Patti widzia a� � � � � � �
jego roz wietlone oczy. Wtedy uderzy kolejny piorun, pie� � �
jawora rozpad si do wysoko ci pi tnastu st p od ziemi, a� � � � �
Charlie rozdar ramionami powietrze rozszarpane ju� �
og uszaj cym hukiem.� �
Charlie le a zabanda owany w szpitalnym ku.� � � ��
Warstwy gazy okrywa y go niby welon. Za ka dym razem, gdy� �
na niego spojrza a, Patti trz s a si z w ciek o ci, kt ra� � � � � � � �
j sam przera a a na tyle, e wypowiada a s owa� � � � � � �
stosunkowo spokojnie, jak gdyby prowadzi a dyskusj na� �
temat ksi ek z biblioteki, broku w, sumienia ocalonego�� ��
po wypadku z wind . Charlie odpowiada tym samym tonem.� �
Przechodz ca piel gniarka mog aby pomy le , e omawiaj� � � � � � �
now ustaw podatkow .� � �
- Dlaczego, Charlie?
- Nie mog ci wyt umaczy . Przykro mi.� � �
- Przykro ci? Charlie, na mi o bosk ... spr buj!� �� � �
Milcza . Szerokie czarne kr gi pod oczami wygl da y� � � �
jak pozosta o po pojedynku na pi ci. Patti pomy la a,� �� � � �
e gdyby w takim stanie spotka a go na ulicy, mog aby go� � �
nie pozna .�
- Charlie... zl k am si . Lekarze m wi , e masz� � � � � �
szcz cie, e w og le yjesz. W og le. Chcia abym� � � � � �
zrozumie . Charlie?�
- My la em... nie przejmowa bym si b lem i� � � � �
oparzeniami, gdyby tylko...
- Gdyby co?
- B yskawice trafiaj w drzewa ca y czas. Tak jak� � �
wtedy. Siedemdziesi t pi tysi cy po ar w lasu rocznie� �� � � �
zaczyna si uderzeniem pioruna.�
Patti odetchn a g boko. Po o y a obie d onie na� �� � � � �
wypuk ym brzuchu, lecz g os nadal mia a spokojny.� � �
- Charlie, byli my tacy szcz liwi przez ten rok.� �
Byli my szcz liwi?� �
- Bardziej ni kiedykolwiek w yciu.� �
- Czy to dlatego... czy to z tego powodu? Bo uwa a e ,� � �
e zasady prawdopodobie stwa wok ciebie nie dzia aj ? e� � � � � �
prze y e to dziwaczne zad awienie, dziwaczny upadek� � � �
ceg y, dziwaczn katastrof windy? e a do teraz� � � � �
wierzy e , e odbywa si jaka idiotyczna nadnaturalna� � � � �
rozgrywka i ty jeste faworyzowanym graczem?�
Charlie spogl da na ni podkr onymi oczyma.� � � ��
- Nie - m wi a wolno Patti. - Nie dlatego, e� � �
wygrywa e . Po prostu dlatego, e wszed e do gry. Bo� � � � �
my la e , e toczy si jaka gra. Zgodzi by si zosta� � � � � � � � � �
kalek , byle tylko piorun zostawi wypalone na pniu� �
hieroglify. Gdyby przem wi do ciebie z tych cholernych� �
p on cych krzak w. Zaryzykowa by ... to w porz dku, e Lem i� � � � � � �
Ed zgin li w windzie, je li tylko by o to znakiem, e� � � �
jest... naprawd wola by ...� � �
- Nie - zaprzeczy Charlie. Ale bardzo cicho.�
Patti spojrza a na niego, wsta a i obci gn a sw j� � � � �
ci owy sweter - zb dny gest, ca kiem do niej nie pasuj cy.�� � � �
Nigdy mniej nie przypomina a naukowca i nigdy Charlie nie�
czu przed ni wi kszego l ku. Si gn a po torebk ,� � � � � � �
wisz c na oparciu twardego szpitalnego krzes a, zarzuci a� � � �
pasek na rami i wysz a.� �
Charlie odwr ci si twarz do ciany.� � � � �
Trzy noce p niej na oddziale oparze we wschodnim� �
skrzydle szpitala wybuch po ar. Zawy alarm; w czy si� � � �� � �
system zraszaj cy. Charlie przebudzi si czuj c delikatny� � � �
deszcz padaj cy mu na twarz. Le a spokojnie nas uchuj c� � � � �
tupotu n g i podniesionych g os w z korytarza. Zapach� � �
dymu, ostry i dokuczliwy jak z wulkanu, przes cza si� � �
przez drzwi. Krzywi c si z b lu Charlie wype z z ka.� � � � � ��
By sam w trzyosobowej sali - w tym tygodniu na�
oddziale oparze nie by o wiele do roboty. Podszed� � �
niezdarnie do drzwi, stan , by oprze si o szafk�� � � �
pomalowan na obrzydliwy r owy kolor przypalonej sk ry.� � �
Ogie p on chyba na dalszym ko cu korytarza, sk d� � �� � �
unosi y si leniwie k by dymu. Na odcinku paru krok w z� � �� �
jego pokoju temperatura podnios a si o kilka stopni.� �
T ga piel gniarka rzuci a cicho przez zaci ni te ze� � � � �
strachu z by:�
- Prosz wychodzi , panie Foster. T dy. Prosz wyj� � � � ��
na zewn trz.�
Chwyci a Charliego za r k , tu poni ej r kawa lu nej� � � � � � �
szpitalnej koszuli.
Charlie strz sn jej d o i ruszy do windy.� �� � � �
- Podczas po aru winda jest nieczynna, panie Foster -�
zawo a a ostro. - Musi pan... - dzwonki alarmowe zag uszy y� � � �
reszt .�
Czerwony napis WYJ CIE wci wieci . Potykaj c si� �� � � � �
Charlie poszed w stron klatki schodowej. Sanitariusz� �
nios cy na r kach starsz pani owini t banda ami tak, e� � � � � � � �
wida by o tylko jej pomarszczone rami , pierwszy dotar� � � �
do drzwi i otworzy je nog .� �
Charlie przepchn si obok nich nie zwa aj c na�� � � �
krzyk m czyzny. Na schodach wiat o nie dzia a o. Zacz� � � � � ��
schodzi w d , a za nim najpierw sanitariusz, potem t ga� � �
piel gniarka prowadz ca dwie zabanda owane postacie, dalej� � �
jeszcze dw jka ludzi obijaj ca por cz czym , co wygl da o� � � � � �
na nosze. Tymczasem alarm dzwoni , cich i dzwoni znowu.� � �
W chwilach ciszy Charlie s ysza , jak ludzie z noszami� �
kln metodycznie. Za ka dym razem, kiedy na g rze� � �
otwiera y si drzwi, na klatk schodow wpada o wi cej� � � � � �
dymu.
Na pode cie pierwszego pi tra drzwi otworzy y si z� � � �
rozmachem i Charlie znalaz si w grupie m odych kobiet, z� � �
kt rych adna nie wygl da a na chor , cho wszystkie mia y� � � � � � �
na sobie szpitalne szlafroki. Obija y si o jego� �
oparzenia. Krzykn , lecz dzwonki alarmu zag uszy y jego�� � �
g os. Cierpi c w t umie pi knych cia dotar na parter i� � � � � �
niepewnym krokiem wyszed w ch d nocy. Z dala od budynku� ��
upad na trawnik ozdobiony klombem nagietek w kr gu� �
kamieni, przypominaj cym bardzo poprawnie zbudowane�
ognisko. Za rogiem budynku wy y syreny. Kto pochyli si� � � �
nad nim, krzykn "Ten jest w porz dku" i znikn .�� � ��
Charlie obj ramieniem k pk nagietek i trzyma mocno.�� � � �
Zadr a .� �
Kiedy dr enie usta o, podni s g ow i spojrza na� � � � � � �
budynek szpitala. Wydawa si solidny i pewny, ciemny z� �
wyj tkiem drugiego pi tra wschodniego skrzyd a, gdzie� � �
przez zas oni te okna s czy si agodny blask. Charlie� � � � � �
poczu , e p acze.� � �
- Co jest? - odezwa si obok m ody g os. - Prosz� � � � �
przesta . Nic si nie sta o. Jaki stra ak m wi , e� � � � � � � �
wyprowadzili wszystkich na czas.
Dziewczyna po o y a d o na poparzonym ramieniu� � � � �
Charliego. Cofn a j , kiedy wrzasn . Jej adna, m oda� � �� � �
buzia wyra a a trosk . Kiedy si pochyli a, w osy opad y� � � � � � �
jej na oczy i szpitalna koszula zsun a si z ramienia.� �
Wygl da a na pi tna cie lat.� � � �
- Wszyscy... wyszli? - szepn Charlie. M wienie�� �
sprawia o b l.� �
- Tak.
- Ja nie - o wiadczy Charlie. Nagietki ama y mu si� � � � �
w r ku.�
Dziewczyna spojrza a uwa nie.� �
- Nie rozumiem.
- Nawet nie popatrzy em. Na po ar. Zwyczajnie� �
uciek em. Nawet nie spojrza em.� �
Dziewczyna odsuwa a si od niego po trawie. Charlie� �
z apa j za kolano.� � �
- Czy to by zwyk y po ar? Normalny?� � �
- Co?
- Normalny po ar? Czy by o w nim co niezwyk ego,� � � �
nieprawdopodobnego? Cokolwiek? Prosz sobie przypomnie .� �
Dziewczyna przesta a si odsuwa i zdj a z kolana d o� � � � � �
Charliego. ci gaj c wargi przyjrza a si banda om na jego� � � � � �
ciele, dzikim oczom, p kowi zduszonych nagietek. Charlie�
zauwa y , e - cho to dziwaczne - uje gum .� � � � � �
- Czy zawsze uje pani gum ? - spyta gor czkowo. -� � � �
Tak? Czy uje pani gum podczas po ar w?� � � �
- Czy zawsze... pan jest szurni ty, wie pan?�
Charlie znowu j z apa .� � �
- uje pani?�
- Dotknij tylko jeszcze raz mojego kolana, to
oberwiesz! Taki chory i poparzony, a do czego si zabiera!�
Charlie j kn . Ten g os sprawi , e dziewczyna� �� � � �
zapomnia a o zagro onej cnocie, wzbudzi za to� � �
wsp czucie. Westchn a i poprawi a flanelow koszul .� � � � �
- Nie wiem, czy zawsze uj gum podczas po ar w, czy� � � � �
nie. Nigdy jeszcze nie widzia am po aru. Po prostu uj� � � �
gum , odk d zasz am w ci , bo przesta am pali . To� � � ��� � �
szkodzi dzieciom.
- W ci ? Jest pani w ci y?��� ��
Dziewczyna skrzywi a si . Nagle wyda a si znacznie� � � �
starsza. Niespodziewanie reflektor zala szpitalny budynek�
potokiem blasku. Charlie spostrzeg , e dziewczyna ma� �
mi kkie, kasztanowe w osy i oczy tak samo niebieskie jak� �
jej koszula. W ostrym wietle mocno rysowa si jej� � �
podbr dek.�
- Czy dziecko ma... - wykrztusi - ...fizycznego ojca?�
- Chyba nie da si tego za atwi inaczej.� � �
- Przecie musz znale jaki spos b, eby si� � �� � � � �
dowiedzie !�
- Czego si dowiedzie , jak rany?� �
- Wiedzie - powt rzy Charlie, ale zdoby si� � � � �
jedynie na szept.
Dziewczyna westchn a.�
- Nie ma nic ciekawego. To by taki facet, kt rego� �
pozna am w pralni. Cz owieku, potrzebna ci pomoc. Nie� �
ruszaj si , poszukam kogo .� �
Odesz a. Charlie le a nieruchomo i patrzy na� � � �
szpital. Pojawi y si i znikn y zwyczajne przy po arach� � � �
atrybuty: wozy stra ackie, drabiny, strugi wody wylewane w�
mrok.
- Wszystko jest pod kontrol - odezwa si w� � �
ciemno ci z lewej strony jaki m ski g os. - Ludzie� � � �
bezpieczni. Ogie opanowany. Wszyscy zas u yli my na� � � �
medale.
- Zwyczajny podr cznikowy po ar - roze mia si kto� � � � � �
inny.
- Ale czy toczy si gra! - krzykn Charlie.� ��
Dziewczyna wr ci a i usiad a obok niego.� � �
- Nic panu nie dolega? Nie mog am nikogo znale ,� ��
wszyscy s zaj ci innymi pacjentami. Ale nikomu nic si� � �
nie sta o. Niech to szlag, prosz spojrze , z ama am� � � � �
paznokie ! - pochyli a si , po czym podnios a na Charliego� � � �
swe b kitne oczy. - To cud, e paznokcie w og le si�� � � �
trzymaj . M wi panu, pieprzony cud.� � �
Prze o y Piotr W. Cholewa� � �
NANCY KRESS
Jedna z najciekawszych ameryka skich autorek SF ostatnich�
czas w. Urodzi a si w 1948 roku, debiutowa a w 1976� � � �
(opowiadaniem "The Earth Dwellers"). W pocz tkowym okresie�
specjalizowa a si w fantasy (powie ci "The Prince of� � �
Morning Bells", "The Golden Grove", "The White Pipes"), po
czym wyda a znakomity zbi r opowiada , w kt rym ujawni a� � � � �
skal swego talentu. W zbiorku znalaz si m.in. utw r� � � �
"W r d wszystkich tych jasnych gwiazd" ("F" 3/87), za kt ry� � �
otrzyma a Nebul . Sw czwart powie ci "An Alien Light"� � � � � �
zdecydowanie wkroczy a w obszar science fiction. Zdobyt� �
pozycj ugruntowa a nowel "Hiszpa scy ebracy" ("NF" 8-� � � � �
9/94), kt r nast pnie rozwin a w powie pod tym samym� � � � ��
tytu em. Za nowel otrzyma a swoj drug Nebul . Od tego� � � � � �
czasu wyda a ju dalszy ci g "Hiszpa skich ebrak w" pt.� � � � � �
"Beggers and Choosers" (ksi ki te przygotowujemy w serii��
"Nowej Fantastyki") oraz kolejne nagrodzone Nebul�
opowiadanie "Dancing on Air", kt re nied ugo r wnie Pa stwu� � � � �
przedstawimy.
D.M.
Autor: Nancy Kress Tytul: Bzdury (Craps) Z "NF" 5/95 Nigdy nie uwierz , e B g gra ze wiatem w ko ci.� � � � � Albert Einstein Koniecznie zagramy, bo ze wstydu skonamy. Nathan Detroit Charlie Foster jad w "G szczu Paproci" lunch z� � klientem, kiedy zakrztusi si kawa kiem broccoli al dente� � � w Fettucine Primavera. Krta i p uca drgn y bole nie,� � � � lecz mimo to nadal u miecha si uprzejmie do rozm wcy,� � � � Marva Spanmana ze Spanmana i Sp ki. Ten s dzi , e� � � � Charlie ma jakie problemy z protez dentystyczn , wi c� � � � przeprosi taktownie i wyszed do toalety. Charlie z ca ej� � � si y wali si w piersi i prze yka lin . Kiedy to nie� � � � � � � pomog o, wsta przewracaj c puste krzes o i machaj c r k� � � � � � � wskazywa palcem swoje gard o.� � - Bo e! - zawo a kto przy s siednim stoliku. - Ten� � � � � cz owiek si dusi!� � Zabieg Heimlicha, nawet przeprowadzony przez pot nego szwedzkiego barmana, tak e nie pom g . Troch� � � � � powietrza musia o jednak dochodzi do p uc, gdy Charlie� � � � nie straci przytomno ci. Kto wezwa karetk . Charlie� � � � � zatoczy si , przewr ci jeszcze dwa krzes a i zrzuci na� � � � � � pod og porcj kurcz t Greco. Wr ci Marv Spanman i� � � � � � przykl kn przy nim, by zapewni :� �� � - Nie martw si , Chuck. Cokolwiek si stanie,� � dostaniecie to zlecenie. Kobiety krzycza y, zawy a syrena.� � W karetce Charlie pr bowa oddycha bezskutecznie� � � wsysaj c powietrze do p uc. Przewraca si z boku na bok i� � � � rozsiewa zapach czosnku z kurcz t Greco. Sanitariusz� � ci gle jeszcze pr bowa przypi go pasami do noszy, gdy� � � �� karetka zderzy a si ze srebrzystym mercedesem benzem na� � rogu Broad i Exchange Street. Wstrz s poruszy broku em i� � � wyrzuci go na szyb szoferki. Charlie zassa powietrze.� � � Sanitariusz upewni si , e paznokcie pacjenta� � � nabieraj normalnego koloru i wyskoczy na ulic . Kierowca� � � mercedesa sta wymachuj c pi ciami i wrzeszcza na� � � � kierowc karetki, kt ry wzruszy ramionami. Drzwi� � � mercedesa od strony pasa era z o y y si w p jak� � � � � � nieudane origami. W a ciciel, ca y czas krzycz c, si gn� � � � � �� przez okno po klucz do k i wykorzysta go, by wgnie� � �� mask karetki, tu nad ch odnic .� � � � Dr c na ca ym ciele, Charlie wsta i dotkn kawa ka�� � � �� � broku u, le cego na pod odze tu przy otwartych drzwiach.� �� � � Broku by liski od liny i nakrapiany krwi . Jaki� � � � � � ch opiec w czapeczce Pepsi Coli zajrza do wn trza, by� � � sprawdzi , czy przypadkiem nie ma tam jakiego trupa.� � Charlie spojrza gro nie i ma a twarzyczka znikn a.� � � � Pozostawiaj c broku Charlie wysiad z karetki� � � akurat na czas, by zobaczy , jak sanitariusz rzuca si na� � w a ciciela mercedesa i pr buje odebra mu klucz. Kierowca� � � � zaszed walcz cych od ty u i z apa w a ciciela mercedesa,� � � � � � � przyciskaj c mu ramiona do cia a. Sanitariusz wyrwa klucz� � � i natychmiast zacz pyta wiadk w o nazwiska i adresy.�� � � � W a ciciel mercedesa nadal wrzeszcza co niezrozumiale.� � � �
Charlie zatrzyma taks wk i pojecha do domu.� � � � - No c , to z pewno ci niezwyk y przypadek -� � � � stwierdzi a ona Charliego, Patti. Kiedy ju si� � � � przekona a, e m owi nic nie grozi, straci a� � � � zainteresowanie. Szczup a blondynka o bladej cerze,� przywodz cej na my l wypolerowany opal, Patti robi a� � � karier w dziedzinie fizyki cz stek elementarnych. Studia� � ko czy a w Stanford, pracowa a w Laboratorium Fermiego i� � � mia a iloraz inteligencji 163. Po latach ma e stwa,� �� � zawartego jeszcze na studiach, Charlie zacz si jej�� � troch ba . Dzieci nie mieli.� � - Uwa am, e wi cej ni niezwyk y - o wiadczy . -� � � � � � � Takie rzeczy po prostu si nie zdarzaj . - Nie bardzo� � wiedzia , co chcia przez to powiedzie .� � � Patti przygl da a mu si przez chwil . Potem obj a� � � � � go ch odnymi ramionami. Mia a na sobie letni sukienk bez� � � � r kaw w.� � - Biedaczek! Nikt si nad tob nie u ali ,� � � � chocia o ma o co nie zgin e ...� � �� � - Nie o to chodzi - burkn Charlie rozumiej c, e to�� � � k amstwo. - Po prostu takie rzeczy si nie zdarzaj .� � � - Tylko tobie - u miechn a si Patti i zostawi a go,� � � � by powr ci do swych notatek pe nych precyzyjnych� � � matematycznych symboli o skomplikowanych kszta tach� broku w.�� Marv Spanman dotrzyma s owa i powierzy agencji� � � Charliego kampani reklamow : kwartalnik informacyjny plus� � promocja filmowa plus broszura w kolorze. Robota by a� warta jakie 125 tysi cy dolc w i szef Charliego, od� � � tygodnia pisz cy podr cznik na zlecenie rz dowe, rzuci� � � � kilka dowcipnych powiedzonek na temat wywierania wra enia� za pomoc symulowanego zad awienia artystycznego przy� � kliencie w atrakcyjnym lokalu (SZAKAL). Maszynistka, plastyk i sekretarka roze mieli si serdecznie. Charlie� � jednak czu , e jego w asny miech jest nieco wymuszony,� � � � co wprawi o go w zak opotanie. Stara si potem unika� � � � � rozm w o wypadku.� Trzy dni p niej postanowi wr ci do domu na� � � � piechot . Patti wyjecha a na jak konferencj do Chicago.� � �� � Lato w mie cie osi gn o pe ni , gor c i duszn .� � � � � � � � Kobiety w sanda ach i pastelowych sp dnicach mija y go� � � nios c jaskrawe torby z zakupami. Manekiny na wystawach� trzyma y w r kach niezmiennie uniesione tenisowe rakiety.� � Powietrze ocieka o aromatem doniczkowych kwiat w, maszyn� � asfaltuj cych, gor cych precli i jeszcze gor tszych� � � chodnik w. Stuk m ot w pneumatycznych i rockowa muzyka� � � miesza y si z ci g ym zgrzytem hamulc w przepe nionych� � � � � � autobus w. A nad tym wszystkim migota z ocisty, przymglony� � � blask p nego popo udnia. Charlie, kt ry dwadzie cia lat� � � � temu bez adnego rozs dnego powodu sko czy antropologi ,� � � � � my la niesk adnie o pe nych ycia i gwaru miastach� � � � � staro ytnej Sumerii pr buj c sobie przypomnie , gdzie� � � � w a ciwie owa Sumeria le a a.� � � � Na rogu Main i Clarke sta a Katedra Naj wi tszego� � � Imienia, olbrzymi, mroczny stos ch odnego kamienia. Nie� strzy one krzewy pod oknami si ga y do parapet w, w g r� � � � � � masywnych mur w. Charlie os oni oczy i odchyli g ow , by� � � � � � spojrze tam, gdzie iglica katedry przebija a niebo. Ceg a� � � wypad a z o cie nicy pod iglic i zacz a spada wprost na� � � � � � niego. Zdawa o si , e spada zbyt szybko, by zd y si� � � �� � � uchyli , jednak na tyle wolno, by mia czas pomy le : "No� � � �
tak, chwila nadesz a". Ale nie nadesz a. Du y go b� � � �� wylecia zza Charliego, uderzy w ceg i zgin na miejscu.� � �� �� Zderzenie odchyli o trajektorie go bia i ceg y. Ta� �� � ostatnia min a Charliego o trzy cale i roztrzaska a si� � � na kawa ki, kt re odskakiwa y i odbija y si , lecz nie od� � � � � niego. Go b trafi w ziemi jako krwawy kleks i le a�� � � � � patrz c czarnymi oczami na cz owieka, na kt rego butach� � � osiada drobniutki pomara czowy py .� � � Charlie osun si i siad na rodku chodnika. Jaka�� � � � � kobieta podbieg a do niego, by spyta , czy nic mu si nie� � � sta o. Brodaty m ody cz owiek z walkmanem pogna po schodach� � � � katedry i zacz wali pi ciami w drewniane drzwi daj c�� � � �� � pojawienia si kogo odpowiedzialnego. M czyzna wcisn� � � �� Charliemu wizyt wk , na kt rej by o napisane: MARTIN CASSIDY� � � � - ADWOKAT - SPECJALISTA OD SPRAW CYWILNYCH. Charlie schowa� kartk do kieszeni kamizelki i spojrza na kobiet . Mia a� � � � zwyk twarz w rednim wieku, teraz wyra aj c niepok j.�� � � � � � - To by a boska interwencja - stwierdzi z prostot .� � � Niepok j znik z twarzy kobiety. Jej oczy, broda,� � usta i brwi zafalowa y podejrzliwie: czy nie jest� wariatem, czy s usznie do niego podesz a? Charlie� � dostrzeg t zmian i spr bowa si roze mia . Wysz o mu� � � � � � � � � rednio, ale wzmocni efekt artobliwym, ironicznym� � � wzruszeniem ramion, tak cz sto wywieraj cym dobre� � wra enie na klientach, kt rzy wyszli z� � szereg w producent w i w zwi zku z tym uwa ali agencje� � � � reklamowe za zb dne. Kobieta chyba si uspokoi a, bo� � � pomog a Charliemu wsta . Raz jeszcze spojrza na katedr ,� � � � na cz stki ceg y i ciemne, niezg bione oczy martwego� � �� go bia. Poczu dr enie, kt rego nie rozumia , lecz kt re�� � � � � � w jaki dziwny, tak e niezrozumia y spos b, zadowoli o� � � � � cz jego ja ni my l cej o Sumerii.�� � � � - Ksi ki? - zdziwi a si Patti.�� � � - Ksi ki - potwierdzi Charlie. Stali przy stole w�� � kuchni. Patti gryz a kawa ek pozostawionej po obiedzie� � sushi i spogl da a na stos tom w z biblioteki. Zmarszczy a� � � � nos. - Pachn tak, jakby nikt ich jeszcze nie po ycza .� � � - Ta ma nawet nie rozci te kartki - zauwa y Charlie.� � � By zadowolony z siebie. Po o y d o na ksi ce ze� � � � � � �� szczytu stosu. Tomasz z Akwinu, Duns Scotus, Francisco Sanchez, Nicolas Malebranche, George Berkeley. Patti westchn a.� - Naprawd masz zamiar przeczyta ca t filozofi ?� � �� � � - Jak najbardziej! - Po co? - Potrzebuj .� - Potrzebujesz? Charlie, dobra powie kryminalna da�� ci wi cej.� - Wi cej czego? - Nie odpowiedzia a od razu i Charlie� � poczu nag y przyp yw pewno ci siebie. Doda wi c: -� � � � � � Wszech wiat opiera si na niezwyk o ci, Patti. Nie� � � � zwracamy na ni dostatecznej uwagi.� Patti przesta a gry . W jej wzroku pojawi a si� �� � � dawna niech .�� - Ja zwracam - powiedzia a cicho. - Zwracam uwag na� � to, na czym opiera si Wszech wiat ka dego dnia mojej� � � pracy. Za ty jeste oboj tny, cho bym ci t umaczy a, jakie� � � � � � to dla mnie wa ne.� - Nie chodzi o cz stki elementarne - wyja ni Charlie,� � � s ysz c w swym g osie zniecierpliwienie, jakiego si po� � � � sobie nie spodziewa . Co w jej wygl dzie zn w obudzi o w� � � � � nim dawny l k.�
- One w a nie tam s .� � � - Nie - odpar . Patti od o y a skrawek sushi i� � � � odwr ci a si . Charlie poczu nag y gniew, czu o ,� � � � � � �� maniakaln wzgard . Nie rozumia a. Uwa a a, e ca y wiat� � � � � � � � da si zweryfikowa r wnaniami, zredukowa do elektron w i� � � � � neutrino. My la a... tylko my la a. Nie d awi a si� � � � � � � broku em, nie uratowa o jej zderzenie karetki, nie� � zagrozi o nieprawdopodobie stwo spadaj cej ceg y i nie� � � � by a wiadkiem jeszcze wi kszego nieprawdopodobie stwa� � � � martwego go bia, nie dostrzeg a b ysku fundamentalnej�� � � niezwyk o ci... czymkolwiek, do diab a, ta niezwyk o by a.� � � � �� � - Pami taj tylko - powiedzia a Patti z nieoczekiwan� � � napastliwo ci . - Pracujesz w reklamie.� � Charlie spojrza na ni zdumiony. Ona sama zdawa a� � � si zaskoczona z o liw energi tego ataku. Przybra a� � � � � � najbardziej oboj tny i uprzejmy wyraz twarzy - taki, z� jakim zwykle wyst powa a na naukowych seminariach.� � Patrzy a na niego. Charlie czu mrowienie przebiegaj ce� � � wzd u kr gos upa. Nie rozumia jak, ale chyba zwyci y .� � � � � � � By wolny od uzdy jej naukowych uprzedze . Sama go� � uwolni a p ytk z o liwo ci swych s w. Kto , dla kogo� � � � � � � �� � prawdopodobie stwa wiata nagi y si - dwa razy - nie� � � � m g czu si dotkni ty takim drobiazgiem. To, co mu si� � � � � � wydarzy o, by o zbyt pot ne, wspania e i wa ne.� � � � � U miechn si do niej wsp czuj co.� �� � � � Ksi ki jednak przynios y pora k . W "Traktacie�� � � � dotycz cym zasad ludzkiej wiedzy" przeczyta :� � Mo na si spiera , e je li trwanie i forma istniej� � � � � � tylko w umy le, to sam umys jest trwa y i uformowany;� � � poniewa trwanie jest trybem b d atrybutem, o kt rym� � � � orzeka przedmiot, w kt rym istnieje. Odpowiadam na to, e� � owe cechy istniej w umy le jedynie tak, jak s przeze� � � � obserwowane - a wi c nie na spos b trybu lub atrybutu, a� � na spos b idei.� Charlie przeczyta ten fragment dwukrotnie;� trzykrotnie. Przeczyta go po prysznicu, kt ry wzi , by� � �� od wie y umys . Potem, kiedy si dobrze wyspa ; po d inie� � � � � � � z tonikiem, po przechadzce. Kiedy przeczyta go po raz� jedenasty, w rod wieczorem, zapakowa wszystkie ksi ki� � � �� i odni s je do biblioteki.� � Wrzuci Berkeleya i Dunsa Scotusa do pojemnika na ksi ki� �� zwr cone z tym samym uczuciem pe nego wyzwolenia, jakie czu� � � podczas pierwszych randek z Patti. Ksi ki nic nie�� wiedzia y. Suche s owa, intelektualna gimnastyka, szczere i� � rozpaczliwe poczucie wy szo ci tego samego typu, jaki� � przedstawia y broku okszta tne symbole w notesie Patti. I� � � nic wi cej. Charlie poszed ju dalej. Wiedzia . Zamykaj c� � � � � metalow klap pojemnika zacz gwizda Beethovena. Noc by a� � �� � � ch odna, niebo ponuro zachmurzone. Charlie nie zauwa a� � � tego. Szed do domu w koszulce, z g si sk rk i "Pi t ".� � � � � � � Kiedy o pi cali omin go buick wyje d aj cy zza rogu�� �� � � � Canal Street - widocznie sko czy si film - Charlie� � � zatrzyma si i patrzy na samoch d rozszerzonymi strachem� � � � oczyma, wi kszymi ni oczy przera onej nastolatki,� � � prowadz cej samoch d bez zezwolenia ojca i w adz stanu Nowy� � � Jork. - Nic si panu nie sta o? Bo e, czy nic si panu nie� � � � sta o?� Charlie u miechn si do niej. Nie zdo a si� �� � � � � powstrzyma . By a prze liczna, naj adniejsza, jak w yciu� � � � � � widzia , d ugie blond w osy i delikatna sk ra, czarna� � � � sk rzana kurtka i koszulka z obscenicznym nadrukiem.� - Nic mi si nie sta o.� �
- Jest pan pewny? Nawet pana nie zauwa y am.� � Wyjecha am zza zakr tu i... Nic panu nie jest?� � - Czuj si wietnie - zapewni j Charlie. - Ciesz� � � � � � si , e do tego dosz o.� � � Dziewczyna patrzy a na niego zdumiona. Jej� przyjaci ka, mniej efektowna, za to nosz ca w uszach� � cztery pary kolczyk w z g rskiego kryszta u, pochyli a si� � � � � do okna, by lepiej s ysze .� � Charlie nadal si u miecha .� � � - To zupe nie normalne. Nie aden znak. Norma.� � Dziewczyna cofn a si i zwolni a r czny hamulec.� � � � Charlie chcia krzykn "Dzi kuj !", lecz wiedzia , e i� �� � � � � tak powiedzia za du o, e dziewczyna wyczu a whisky w� � � � jego oddechu, e nie zrozumia a go w najmniejszym stopniu.� � To nie mia o znaczenia. Poprzesta na pomachaniu r k za� � � � odje d aj cym buickiem.� � � - Pieprzni ty facet - mrukn a dziewczyna i rozmaza a� � � gum opon po nawierzchni Canal Street.� Rankiem, ju trze wy, pomy la , e zachowa si pewnie� � � � � � � jak idiota. My la chyba te jak idiota. Szoruj c z by i� � � � � wi c krawat powtarza sobie, e rozumuje w spos b��� � � � nietypowy, e prze ywa momentalne impulsy elektryczne w� � synapsach, kryzys wieku redniego, objawy stresu,� wszystkie te popularne psychologiczne terminy, jakie m g by znale w pierwszym z brzegu magazynie. Nie� � �� potrafi siebie przekona . Wczorajsze poczucie tryumfu,� � wolno ci, w asnej wyj tkowo ci wobec wiata nie chcia o go� � � � � � opu ci . U miecha si do ludzi w poczekalni biura; wgryz� � � � � � si w scenariusz jakiego pocz tkuj cego pracownika do� � � � filmu dla Fullman Foods; za atwi osiem spraw i� � odpowiedzia na wszystkie telefony.� - Kto tu jest w wietnym nastroju - zauwa y a� � � � sekretarka. Charlie roze mia si .� � � - Czy wierzysz w przypadek, Carol? W szans ?� - Jasne. Co wtorek kupuj los na loteri .� � Znowu si roze mia . Los na loteri ! Pochyli si ku� � � � � � jej twarzy pokrytej warstw pudru i cieni do oczu.� - Zdradz ci pewien sekret - powiedzia . - B g gra� � � ze wiatem w ko ci.� � - Co? - B g gra ze wiatem w ko ci. Prawa nie s sta e.� � � � � Realno dnia codziennego to tylko jedna strona. Wszystko�� mo e si zdarzy , absolutnie wszystko.� � � Carol zmarszczy a brwi.� - To znaczy, e mog si sta bogata?� � � � - Mo esz si sta kr low Sumerii! Musisz tylko to� � � � � zobaczy ! Jest co , co podejmuje decyzje, co r wnie� � � � realnego jak to pieprzone biurko. - Niezbyt mi odpowiada taki j zyk, panie Foster -� odpar a zimno.� - Och, Carol - powiedzia cicho. Marszcz c czo o� � � spogl da a za nim, gdy szed do gabinetu. Kiedy wyszed� � � � dwie godziny p niej, wykonawszy wi cej pracy ni w ci gu� � � � jakichkolwiek dw ch godzin swego ycia, spojrza a na niego� � � znowu. Wszed do windy ze swoim szefem i dyrektorem sekcji� plastycznej. Gdy tylko drzwi si zamkn y, co zgrzytn o� � � � g o no. Winda run a sze pi ter w d , do piwnicy.� � � �� � � Szef i dyrektor zgin li na miejscu. Charlie wyszed� � zataczaj c si lekko, ale bez najmniejszego nawet� � skaleczenia. Trzech in ynier w z kompanii zajmuj cej si windami� � � � orzek o, e by a to szansa jedna na milion, niespotykana� � �
interakcja wektor w. Dw ch lekarzy z towarzystwa� � ubezpieczeniowego stwierdzi o, e to bezprecedensowy� � medyczny precedens. Charlie, zbadany przez zdumiony personel, siedzia w izbie przyj szpitala i czeka , a� �� � � ony i rodzice zabitych przyjad odebra zw oki. Bez� � � � mrugni cia patrzy na bia cian .� � �� � � Patti by a cierpliwa. Siedzia a przy nim na kozetce w� � izbie przyj , trzyma a za r k i wolno pociera a kciukiem�� � � � � o jego d o .� � - Pos uchaj, Charlie, takie rzeczy si zdarzaj . Oni� � � zgin li, skarbie, a ty nie. Wszyscy czuj si winni, gdy� � � trafia si im co takiego, to uczucie ma nawet nazw :� � � "sumienie ocalonego". Prosz ci , nie przejmuj si tym.� � � - Nie rozumiesz - odpar Charlie. - Nic mi nie jest.� Nie czuj si winny.� � - Nie? - Nie. Czuj si gotowy.� � Kciuk Patti znieruchomia .� - Gotowy na co? - Jeszcze nie wiem. - Charlie... - To musi czemu s u y . Broku , ceg a, winda - to� � � � � � nie mog o si zdarzy bez powodu.� � � - Charlie! - Mog zaczeka . Przynajmniej mam na co. Rzut ko mi� � �� nie ma regu , ale ma wyniki.� Patti wstrzyma a oddech. Spojrza a na Charliego, a on to� � zauwa y i u miechn si tak delikatnie i czule, e nie� � � �� � � wiedzia a, co my le . Do izby przyj wesz a ona zabitego� � � �� � � dyrektora sekcji plastycznej z twarz zalan zami. Charlie� � � wsta i pewnym krokiem ruszy jej na spotkanie wyci gaj c� � � � ramiona. Patti do b lu przygryza a wargi siedz c na skraju� � � le anki, z kt rej podni s si w a nie jej m .� � � � � � � �� W ci gu nast pnych kilku miesi cy Charlie sta si� � � � � filarem swojej agencji i r d em plotek w kr gach� � � � pracownik w reklamy. Wykonywa prac swojego szefa i� � � w asn tak skutecznie, e w pa dzierniku sta si� � � � � � wsp lnikiem firmy. Co niedziela z Patti wychodzili z wdow� � po dyrektorze sekcji plastycznej i dw jk jej ma ych� � � dzieci: spacer po parku, wyjazd na pla , dzieci ce�� � przedstawienie "Lampy Aladyna". D inn pojawi si , by� � � spe ni trzy yczenia Aladyna i m odsze dziecko z� � � � przera enia zala o si zami. Charlie uspokoi go� � � � � batonikiem Marsa, kt ry przyni s w kieszeni. Patti� � � spojrza a z dum , zachwycona jego zdolno ci� � � � przewidywania. Ludzie zaczynali podziwia spok j i uprzejmo Charliego� � �� i to, jak dzielnie zni s wypadek. Wr ci do gry w squasha,� � � � zrzuci pi tna cie funt w i zacz wygrywa z partnerami� � � � �� � m odszymi od siebie o dziesi lat. Okazywa klas przy� �� � � zwyci stwach, jeszcze lepsz przy przegranych.� � W listopadzie razem z Patti wi towali rocznic lubu� � � � w Palermo, gdzie mia a referat na temat trajektorii� mion w. Charlie przyszed na odczyt, przez ca y czas� � � okazuj c powag i zainteresowanie. Na posesyjnym przyj ciu� � � jej koledzy byli pod jego wra eniem, mimo e by spoza� � � grupy. Bez wysi ku unikn zak opotania, jakie wywo uje� �� � � zb dna obecno ma onk w: nie pr bowa opanowa� �� �� � � � � towarzystwa, nie siedzia ponuro, nie chowa si po k tach.� � � � Gdy Patti przyjmowa a gratulacje - jej praca zosta a� � doceniona - trzyma j za r k i u miecha si .� � � � � � � Potem dyskutowa na temat uk adu dr g Sycylii, bez� � �
skr powania czy nerwowego miechu.� � - Bardzo mi y facet z tego twojego m a - powiedzia� � � Patti francuski naukowiec, kiedy potencjalny kandydat na� romans. - Ale stale robi wra enie, jakby na co czeka ,� � � n'est-ce pas? Nie wiesz, o co chodzi? Patti zamar a. Ale gdy obserwowa a Charliego, wyda� � � si jej szcz liwszy ni kiedykolwiek, a poniewa sama� � � � tak e by a szcz liwa, zapomnia a o ca ej sprawie. Po� � � � � konferencji pojechali do Pary a. Obejrzeli Saint-Chapelle,� objadali si w patisseriach, kupowali litografie w� antykwariatach i kochali si ka dej nocy.� � W marcu Patti odkry a, e jest w ci y. Odby a z� � �� � Charliem d ug rozmow na temat po wi ce , kariery i� � � � � � zegara biologicznego, po czym postanowili, e urodzi� dziecko. - B dziesz dobrym ojcem - powiedzia a. - Naprawd .� � � Dziecko mia o przyj na wiat w grudniu. Patti i� �� � Charlie kupili dom na przedmie ciu w pobli u dobrej� � szko y, we wrze niu zlikwidowali mieszkanie i� � przeprowadzili si . Ca y pa dziernik, kiedy nawet w� � � mie cie ulice pokry y si z otymi i tymi li mi,� � � � �� �� Charlie remontowa dom. Przystrzyg tuje, naprawi� � � podjazd, oczy ci cieki. Sta si spokojniejszy, lecz nie� � � � � na tyle, by Patti - zaabsorbowana ci i pionami - to��� zauwa y a.� � Wraca a z laboratorium do domu, gdy rozszala a si� � � burza, typowa dla tego regionu w pa dzierniku. Li cie ze� � strugami deszczu uderza y o przedni szyb , usuwane na� � � boki wycieraczkami. Hukn grom, z pocz tku pe n minut�� � � � � po b yskawicy, lecz odst p czasowy zmniejsza si� � � � gwa townie, a burza dotar a do niej z kakofoni grzmot w� � � � � i stroboskopowymi b yskami. Ga zie zgina y si niemal w� �� � � p od samego naporu d wi ku. Patti jecha a wolno i z ulg� � � � � skr ci a na podjazd. Zygzak b yskawicy wybuch po prawej� � � � stronie, na moment cz c chmur z ziemi . Postanowi a�� � � � � zosta w samochodzie, dop ki nie przesunie si o rodek� � � � burzy. Poprzez strumienie wody na szybie zobaczy a, jak� Charlie otwiera boczne drzwi. Szed schylony walcz c z� � wichur z powolno ci cz owieka poruszaj cego si pod� � � � � � wod . Mia na sobie d insy, czerwon koszulk i p cienne� � � � � �� mokasyny. Zdawa o si , e przej cie przez ogr d trwa� � � � � niesamowicie d ugo. Szed w stron jedynego du ego drzewa� � � � na ich terenie, czterdziestostopowego jaworu, kt rego� ga zie niby bicze ch osta y przestrze wok pnia.�� � � � � Patti opar a d o na klamce. Charlie odchyli g ow� � � � � � do ty u tak mocno, e trudno by o poj , jak potrafi� � � �� utrzyma r wnowag . Potem wolno opar r k o pie drzewa.� � � � � � � Zaja nia a b yskawica i niemal natychmiast hukn grom,� � � �� jak gdyby burza przysun a si jeszcze bli ej. Charlie� � � opu ci g ow i nawet przez zas on deszczu Patti widzia a� � � � � � � jego roz wietlone oczy. Wtedy uderzy kolejny piorun, pie� � � jawora rozpad si do wysoko ci pi tnastu st p od ziemi, a� � � � � Charlie rozdar ramionami powietrze rozszarpane ju� � og uszaj cym hukiem.� � Charlie le a zabanda owany w szpitalnym ku.� � � �� Warstwy gazy okrywa y go niby welon. Za ka dym razem, gdy� � na niego spojrza a, Patti trz s a si z w ciek o ci, kt ra� � � � � � � � j sam przera a a na tyle, e wypowiada a s owa� � � � � � � stosunkowo spokojnie, jak gdyby prowadzi a dyskusj na� � temat ksi ek z biblioteki, broku w, sumienia ocalonego�� �� po wypadku z wind . Charlie odpowiada tym samym tonem.� � Przechodz ca piel gniarka mog aby pomy le , e omawiaj� � � � � � �
now ustaw podatkow .� � � - Dlaczego, Charlie? - Nie mog ci wyt umaczy . Przykro mi.� � � - Przykro ci? Charlie, na mi o bosk ... spr buj!� �� � � Milcza . Szerokie czarne kr gi pod oczami wygl da y� � � � jak pozosta o po pojedynku na pi ci. Patti pomy la a,� �� � � � e gdyby w takim stanie spotka a go na ulicy, mog aby go� � � nie pozna .� - Charlie... zl k am si . Lekarze m wi , e masz� � � � � � szcz cie, e w og le yjesz. W og le. Chcia abym� � � � � � zrozumie . Charlie?� - My la em... nie przejmowa bym si b lem i� � � � � oparzeniami, gdyby tylko... - Gdyby co? - B yskawice trafiaj w drzewa ca y czas. Tak jak� � � wtedy. Siedemdziesi t pi tysi cy po ar w lasu rocznie� �� � � � zaczyna si uderzeniem pioruna.� Patti odetchn a g boko. Po o y a obie d onie na� �� � � � � wypuk ym brzuchu, lecz g os nadal mia a spokojny.� � � - Charlie, byli my tacy szcz liwi przez ten rok.� � Byli my szcz liwi?� � - Bardziej ni kiedykolwiek w yciu.� � - Czy to dlatego... czy to z tego powodu? Bo uwa a e ,� � � e zasady prawdopodobie stwa wok ciebie nie dzia aj ? e� � � � � � prze y e to dziwaczne zad awienie, dziwaczny upadek� � � � ceg y, dziwaczn katastrof windy? e a do teraz� � � � � wierzy e , e odbywa si jaka idiotyczna nadnaturalna� � � � � rozgrywka i ty jeste faworyzowanym graczem?� Charlie spogl da na ni podkr onymi oczyma.� � � �� - Nie - m wi a wolno Patti. - Nie dlatego, e� � � wygrywa e . Po prostu dlatego, e wszed e do gry. Bo� � � � � my la e , e toczy si jaka gra. Zgodzi by si zosta� � � � � � � � � � kalek , byle tylko piorun zostawi wypalone na pniu� � hieroglify. Gdyby przem wi do ciebie z tych cholernych� � p on cych krzak w. Zaryzykowa by ... to w porz dku, e Lem i� � � � � � � Ed zgin li w windzie, je li tylko by o to znakiem, e� � � � jest... naprawd wola by ...� � � - Nie - zaprzeczy Charlie. Ale bardzo cicho.� Patti spojrza a na niego, wsta a i obci gn a sw j� � � � � ci owy sweter - zb dny gest, ca kiem do niej nie pasuj cy.�� � � � Nigdy mniej nie przypomina a naukowca i nigdy Charlie nie� czu przed ni wi kszego l ku. Si gn a po torebk ,� � � � � � � wisz c na oparciu twardego szpitalnego krzes a, zarzuci a� � � � pasek na rami i wysz a.� � Charlie odwr ci si twarz do ciany.� � � � � Trzy noce p niej na oddziale oparze we wschodnim� � skrzydle szpitala wybuch po ar. Zawy alarm; w czy si� � � �� � � system zraszaj cy. Charlie przebudzi si czuj c delikatny� � � � deszcz padaj cy mu na twarz. Le a spokojnie nas uchuj c� � � � � tupotu n g i podniesionych g os w z korytarza. Zapach� � � dymu, ostry i dokuczliwy jak z wulkanu, przes cza si� � � przez drzwi. Krzywi c si z b lu Charlie wype z z ka.� � � � � �� By sam w trzyosobowej sali - w tym tygodniu na� oddziale oparze nie by o wiele do roboty. Podszed� � � niezdarnie do drzwi, stan , by oprze si o szafk�� � � � pomalowan na obrzydliwy r owy kolor przypalonej sk ry.� � � Ogie p on chyba na dalszym ko cu korytarza, sk d� � �� � � unosi y si leniwie k by dymu. Na odcinku paru krok w z� � �� � jego pokoju temperatura podnios a si o kilka stopni.� � T ga piel gniarka rzuci a cicho przez zaci ni te ze� � � � � strachu z by:� - Prosz wychodzi , panie Foster. T dy. Prosz wyj� � � � �� na zewn trz.�
Chwyci a Charliego za r k , tu poni ej r kawa lu nej� � � � � � � szpitalnej koszuli. Charlie strz sn jej d o i ruszy do windy.� �� � � � - Podczas po aru winda jest nieczynna, panie Foster -� zawo a a ostro. - Musi pan... - dzwonki alarmowe zag uszy y� � � � reszt .� Czerwony napis WYJ CIE wci wieci . Potykaj c si� �� � � � � Charlie poszed w stron klatki schodowej. Sanitariusz� � nios cy na r kach starsz pani owini t banda ami tak, e� � � � � � � � wida by o tylko jej pomarszczone rami , pierwszy dotar� � � � do drzwi i otworzy je nog .� � Charlie przepchn si obok nich nie zwa aj c na�� � � � krzyk m czyzny. Na schodach wiat o nie dzia a o. Zacz� � � � � �� schodzi w d , a za nim najpierw sanitariusz, potem t ga� � � piel gniarka prowadz ca dwie zabanda owane postacie, dalej� � � jeszcze dw jka ludzi obijaj ca por cz czym , co wygl da o� � � � � � na nosze. Tymczasem alarm dzwoni , cich i dzwoni znowu.� � � W chwilach ciszy Charlie s ysza , jak ludzie z noszami� � kln metodycznie. Za ka dym razem, kiedy na g rze� � � otwiera y si drzwi, na klatk schodow wpada o wi cej� � � � � � dymu. Na pode cie pierwszego pi tra drzwi otworzy y si z� � � � rozmachem i Charlie znalaz si w grupie m odych kobiet, z� � � kt rych adna nie wygl da a na chor , cho wszystkie mia y� � � � � � � na sobie szpitalne szlafroki. Obija y si o jego� � oparzenia. Krzykn , lecz dzwonki alarmu zag uszy y jego�� � � g os. Cierpi c w t umie pi knych cia dotar na parter i� � � � � � niepewnym krokiem wyszed w ch d nocy. Z dala od budynku� �� upad na trawnik ozdobiony klombem nagietek w kr gu� � kamieni, przypominaj cym bardzo poprawnie zbudowane� ognisko. Za rogiem budynku wy y syreny. Kto pochyli si� � � � nad nim, krzykn "Ten jest w porz dku" i znikn .�� � �� Charlie obj ramieniem k pk nagietek i trzyma mocno.�� � � � Zadr a .� � Kiedy dr enie usta o, podni s g ow i spojrza na� � � � � � � budynek szpitala. Wydawa si solidny i pewny, ciemny z� � wyj tkiem drugiego pi tra wschodniego skrzyd a, gdzie� � � przez zas oni te okna s czy si agodny blask. Charlie� � � � � � poczu , e p acze.� � � - Co jest? - odezwa si obok m ody g os. - Prosz� � � � � przesta . Nic si nie sta o. Jaki stra ak m wi , e� � � � � � � � wyprowadzili wszystkich na czas. Dziewczyna po o y a d o na poparzonym ramieniu� � � � � Charliego. Cofn a j , kiedy wrzasn . Jej adna, m oda� � �� � � buzia wyra a a trosk . Kiedy si pochyli a, w osy opad y� � � � � � � jej na oczy i szpitalna koszula zsun a si z ramienia.� � Wygl da a na pi tna cie lat.� � � � - Wszyscy... wyszli? - szepn Charlie. M wienie�� � sprawia o b l.� � - Tak. - Ja nie - o wiadczy Charlie. Nagietki ama y mu si� � � � � w r ku.� Dziewczyna spojrza a uwa nie.� � - Nie rozumiem. - Nawet nie popatrzy em. Na po ar. Zwyczajnie� � uciek em. Nawet nie spojrza em.� � Dziewczyna odsuwa a si od niego po trawie. Charlie� � z apa j za kolano.� � � - Czy to by zwyk y po ar? Normalny?� � � - Co? - Normalny po ar? Czy by o w nim co niezwyk ego,� � � � nieprawdopodobnego? Cokolwiek? Prosz sobie przypomnie .� � Dziewczyna przesta a si odsuwa i zdj a z kolana d o� � � � � � Charliego. ci gaj c wargi przyjrza a si banda om na jego� � � � � �
ciele, dzikim oczom, p kowi zduszonych nagietek. Charlie� zauwa y , e - cho to dziwaczne - uje gum .� � � � � � - Czy zawsze uje pani gum ? - spyta gor czkowo. -� � � � Tak? Czy uje pani gum podczas po ar w?� � � � - Czy zawsze... pan jest szurni ty, wie pan?� Charlie znowu j z apa .� � � - uje pani?� - Dotknij tylko jeszcze raz mojego kolana, to oberwiesz! Taki chory i poparzony, a do czego si zabiera!� Charlie j kn . Ten g os sprawi , e dziewczyna� �� � � � zapomnia a o zagro onej cnocie, wzbudzi za to� � � wsp czucie. Westchn a i poprawi a flanelow koszul .� � � � � - Nie wiem, czy zawsze uj gum podczas po ar w, czy� � � � � nie. Nigdy jeszcze nie widzia am po aru. Po prostu uj� � � � gum , odk d zasz am w ci , bo przesta am pali . To� � � ��� � � szkodzi dzieciom. - W ci ? Jest pani w ci y?��� �� Dziewczyna skrzywi a si . Nagle wyda a si znacznie� � � � starsza. Niespodziewanie reflektor zala szpitalny budynek� potokiem blasku. Charlie spostrzeg , e dziewczyna ma� � mi kkie, kasztanowe w osy i oczy tak samo niebieskie jak� � jej koszula. W ostrym wietle mocno rysowa si jej� � � podbr dek.� - Czy dziecko ma... - wykrztusi - ...fizycznego ojca?� - Chyba nie da si tego za atwi inaczej.� � � - Przecie musz znale jaki spos b, eby si� � �� � � � � dowiedzie !� - Czego si dowiedzie , jak rany?� � - Wiedzie - powt rzy Charlie, ale zdoby si� � � � � jedynie na szept. Dziewczyna westchn a.� - Nie ma nic ciekawego. To by taki facet, kt rego� � pozna am w pralni. Cz owieku, potrzebna ci pomoc. Nie� � ruszaj si , poszukam kogo .� � Odesz a. Charlie le a nieruchomo i patrzy na� � � � szpital. Pojawi y si i znikn y zwyczajne przy po arach� � � � atrybuty: wozy stra ackie, drabiny, strugi wody wylewane w� mrok. - Wszystko jest pod kontrol - odezwa si w� � � ciemno ci z lewej strony jaki m ski g os. - Ludzie� � � � bezpieczni. Ogie opanowany. Wszyscy zas u yli my na� � � � medale. - Zwyczajny podr cznikowy po ar - roze mia si kto� � � � � � inny. - Ale czy toczy si gra! - krzykn Charlie.� �� Dziewczyna wr ci a i usiad a obok niego.� � � - Nic panu nie dolega? Nie mog am nikogo znale ,� �� wszyscy s zaj ci innymi pacjentami. Ale nikomu nic si� � � nie sta o. Niech to szlag, prosz spojrze , z ama am� � � � � paznokie ! - pochyli a si , po czym podnios a na Charliego� � � � swe b kitne oczy. - To cud, e paznokcie w og le si�� � � � trzymaj . M wi panu, pieprzony cud.� � � Prze o y Piotr W. Cholewa� � � NANCY KRESS Jedna z najciekawszych ameryka skich autorek SF ostatnich� czas w. Urodzi a si w 1948 roku, debiutowa a w 1976� � � � (opowiadaniem "The Earth Dwellers"). W pocz tkowym okresie� specjalizowa a si w fantasy (powie ci "The Prince of� � � Morning Bells", "The Golden Grove", "The White Pipes"), po czym wyda a znakomity zbi r opowiada , w kt rym ujawni a� � � � � skal swego talentu. W zbiorku znalaz si m.in. utw r� � � � "W r d wszystkich tych jasnych gwiazd" ("F" 3/87), za kt ry� � � otrzyma a Nebul . Sw czwart powie ci "An Alien Light"� � � � � �
zdecydowanie wkroczy a w obszar science fiction. Zdobyt� � pozycj ugruntowa a nowel "Hiszpa scy ebracy" ("NF" 8-� � � � � 9/94), kt r nast pnie rozwin a w powie pod tym samym� � � � �� tytu em. Za nowel otrzyma a swoj drug Nebul . Od tego� � � � � � czasu wyda a ju dalszy ci g "Hiszpa skich ebrak w" pt.� � � � � � "Beggers and Choosers" (ksi ki te przygotowujemy w serii�� "Nowej Fantastyki") oraz kolejne nagrodzone Nebul� opowiadanie "Dancing on Air", kt re nied ugo r wnie Pa stwu� � � � � przedstawimy. D.M.