Autor: NANCY KRESS
Tytul: cena pomara czy�
(The Price of Oranges)
Z "NF" 7/99
- Martwi si o moj wnuczk - odezwa si Henry Kramer podaj c po wk� � � � � � � �� �
sandwicza Manny'emu Feldmanowi. Ten ch tnie przyj pocz stunek. Sandwicz by� �� � �
pot ny, grube p aty wo owiny z chrzanem pomi dzy kawa kami chrupi cego chleba.� � � � � �
Go bie przygl da y si mu z nadziej .�� � � � �
- O Jackie? To ta dziewczyna, kt ra pisze ksi ki - mrukn Manny, jakby chcia� �� �� �
si upewni .� �
Harry patrzy , czy Manny je. Je li chodzi o jedzenie, nie mo na mu by o zbytnio� � � �
ufa ; wci by za chudy. Przynajmniej tak uwa a Harry. Czasami przychodzi o� �� � � � �
mu do g owy, e wszystko nie wiadomo kiedy wychud o. Ca y wiat, w tym tak e� � � � � �
Manny i Jackie. Czego zabrak o. Jakby si rozci gn o.� � � � �
- Oczywi cie, e chodzi o Jackie - przytakn , patrz c, jak chrzan cieknie po� � �� �
brodzie przyjaciela.
- Co jej jest? Zachorowa a? - Manny nie m g oderwa wzroku od strudla z� � � �
wi niami na prawdziwym dro d owym cie cie.� � � �
Harry przesun ciastko w jego stron .�� �
- Ale nie ca e, Harry. Nie m g bym.� � �
- We , we . Ja nie chc . Powiniene je . Nie, ona nie jest chora. Tylko� � � � ��
nieszcz liwa. - A kiedy Manny, z ustami pe nymi ciasta, nie odpowiedzia , Harry� � �
po o y mu d o na ramieniu i powt rzy : - Nieszcz liwa.� � � � � � � �
Manny prze kn po piesznie.� �� �
- Sk d wiesz? Widzia e j w tym tygodniu?� � � �
- Nie, zobacz si z ni w przysz y wtorek. Ma mi przynie ksi k swojej� � � � �� �� �
przyjaci ki. A wiem st d. - Z wewn trznej kieszeni p aszcza wyci gn� � � � � ��
czasopismo. P aszcz by z grubego tweedu, prawie nowy i mia drewniane guziki.� � �
Na l ni cej ok adce magazynu kobieta u miecha a si pogardliwie. Kobieta o� � � � � �
zapad ych policzkach, kt ra najwyra niej nie jad a do syta. - Jackie pisze te� � � � �
opowiadania. Tylko pos uchaj: "Sta am na podw rku za domem otoczona sztuczn� � � �
zieleni karmion toksynami i zda am sobie spraw , e ziemia nie yje. Czy� � � � � � �
inaczej mog o si sta , skoro my, ludzie, wyroili my si na niej jak robactwo na� � � � �
padlinie gor czkowo wznosz c nasze kopce, zostawiaj c l ni ce lady na� � � � � �
bezsensownej powierzchni". Czy tak pisze szcz liwa kobieta?�
- A niech to! - mrukn Manny.��
- I wszystko, co pisze, jest takie. "Nie czytaj moich rzeczy, dziadku", ona mi
m wi. "To nie dla ciebie". A potem si u miecha, ale tak, e nie wida ani� � � � �
kawa ka z b w. A kto powinien to czyta jak nie jej w asny dziadek?� � � � �
Manny prze kn ostatni kawa ek ciasta. Go bie zatrzepota y gniewnie.� �� � �� �
- Nigdy nie pokazuje z b w, kiedy si u miecha? Nigdy?� � � �
- Nigdy.
- A niech to! - mrukn znowu Manny. - Czy chcesz pomara cz ?�� � �
- Nie, kupi em j dla ciebie, eby wzi do domu. Ale czy sko czy e ju� � � � �� � � � �
sandwicza?
- My la em, e reszt zabior ze sob - powiedzia nie mia o Manny. Wyci gn z� � � � � � � � � � ��
kieszeni swego starego p aszcza ko c wk kanapki zawini t w gruby br zowy� � � � � � �
papier.
Harry skin z aprobat .�� �
- Dobrze. I we te pomara cz . Kupi em j dla ciebie - powt rzy .� � � � � � � �
Ich awk mija o w a nie troje nastolatk w z wielkimi skrzecz cymi radiami. Szli� � � � � � �
bardzo powoli. Manny ju mia podnie r ce, by zakry uszy, ale zmrozi o go� � �� � � �
spojrzenie ch opaka o zielonych w osach, po o y d onie na kolanach. Dzieciak� � � � � �
toczy stopami po chodniku pust butelk po piwie. Harry spogl da ze z o ci ,� � � � � � � �
natomiast Manny wpatrywa si sztywno przed siebie. Kiedy kakofonia ucich a,� � �
powiedzia :�
- Dzi ki za pomara cz . Owoce tyle kosztuj o tej porze roku.� � � �
- Nie w 1937 - odpar wci nachmurzony Harry.� ��
- Nie zaczynaj tego znowu.
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzy ? - zapyta ze smutkiem Harry. - Czy m g bym� � � �
pozwoli sobie na ca e to jedzenie, gdybym je mia w cenach 1999 roku? Czy sta� � � �
by mnie by o na ten p aszcz? Czy widzia e takie guziki przy nowych p aszczach?� � � � �
Czy widzia e taki papier do pakowania od czas w naszej m odo ci? No powiedz.� � � � �
Dlaczego mi nie wierzysz?
Manny powoli obiera pomara cz . Sk rka by a blada, a owoc mia pestki.� � � � � �
- Harry, nie zaczynaj.
- Ale czemu po prostu nie przyjdziesz do mnie i nie zobaczysz?
Manny powoli dzieli owoc na cz stki.� �
- Tw j pok j. Tanio umeblowane pomieszczenie w Domu Pomocy Spo ecznej. Po co� � �
mia bym tam i ? Wiem, co znajd . To samo co u siebie. ko, krzes o, st ,� �� � �� � �
piecyk, puszki z jedzeniem. Wol spotyka si z tob w parku, gdzie przynajmniej� � � �
mo emy pooddycha wie ym powietrzem. - Popatrzy na Harry'ego potulnie. - Nie� � � � �
zrozum mnie le. To nie z braku sympatii do ciebie. Jeste dla mnie dobry,� �
jeste najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia em. Przynosisz mi� �
frykasy, rozmawiasz ze mn , dzielisz si ze mn yciem rodzinnym, kt rego nigdy� � � � �
nie mia em. To wystarczy, Harry. To wi cej ni do . Nie chc widzie , e yjesz� � � �� � � � �
tak jak ja.
Harry zrezygnowa . By y takie chwile, kiedy Manny stawa si niewzruszony.� � � �
Kiedy si przy czym upar , nie spos b by o nam wi go na zmian zdania.� � � � � � � �
- Zjedz pomara cz .� �
- Jest bardzo smaczna. A teraz opowiedz mi wi cej o Jackie.�
- Jackie! - Harry potrz sn g ow .� �� � �
Na cie ce pojawi o si dwoje dzieciak w na rowerach. Jedno z nich podjecha o do� � � � � �
Manny'ego i porwa o mu z r ki pomara cz .� � � �
Harry wrzasn na dzieciaka. To by a dziewczynka. Manny tylko wytar sok z�� � �
palc w o spodnie.�
- Czy wszystko, co pisze, jest takie przygn biaj ce?� �
- Wszystko - odpar Harry. - Pos uchaj tego. - Wyci gn inne pismo, mniejsze,� � � ��
oprawne w szorstki papier z imitacj rysunku na p tnie przedstawiaj c intymne� �� � �
szczeg y kobiety. Na ok adce! Harry trzyma pismo zas aniaj c ilustracj� � � � � �
rozpostart d oni . - "Spogl da a na matk w jedyny mo liwy spos b: z pogard , z� � � � � � � � �
pogard dla tych wszystkich zdrad i ust pstw, kt re sk ada y si na jej ycie, z� � � � � � �
pogard dla tych smutnych bruzd wok jej ust, dla jaskrawej sukienki ze� �
sztucznego materia u zbyt m odej na jej zmarnowane lata, nawet dla sk rzanej� � �
torebki, oczywi cie od Gucciego, pe nej brudnych pieni dzy otrzymanych od� � �
m czyzny, kt remu sprzeda a swoje ycie, od dawna ju oboj tnemu..."� � � � � �
- Hej, ch opie! - przerwa Manny. - O matce tak pisze?� �
- O ka dym. I ca y czas.� �
- A gdzie jest Barbara?
- Znowu w Reno. Kolejny rozw d. - Ile to ju ich by o? Po dw ch pierwszych nikt� � � �
nast pnych nie liczy . Wyobra a sobie ycie Barbary jako wielkie ko o ruletki,� � � � � �
takie, jak pokazuj w telewizji, na kt re ma y srebrny cz owieczek rzuca czarne� � � �
etony. Dlaczego nie mia aby dosta zawrotu g owy?� � � �
- Zawsze uwa a em, e jest w niej du o mi o ci - powiedzia z namys em Manny.� � � � � � � �
- Du o jej otrzyma a - odpar sucho Harry.� � �
- Nie Barbara... Jackie. Du o... Nie wiem. S odyczy. Pod tym, co na wierzchu.� �
- Na wierzchu ma kolce - stwierdzi ponuro Harry. - Jak kaktus. Ale masz racj ,� �
Manny, wiem, o co ci chodzi. Ona potrzebuje kogo , kto by j zmi kczy . Da jej� � � � �
mi o . Cho ja jej troch daj .� �� � � �
Dw ch starych m czyzn popatrzy o na siebie.� � �
- Harry... - zacz Manny.��
- Wiem, wiem. Jestem tylko dziadkiem, moja mi o si nie liczy, ja po prostu� �� �
jestem. Jak powietrze. "Jeste cudowny, dziadziu", m wi, ale w jej u miechu nie� � �
ma pe ni. Ale wiesz co, Manny, masz racj ! - Harry zerwa si na r wne nogi. -� � � � �
Naprawd . Ona po prostu potrzebuje ukochanego!�
Manny popatrzy zaniepokojony.�
- Nie powiedzia em...�
- Czemu nie pomy la em o tym wcze niej!� � �
- Harry...
- I jeszcze te jej opowie ci. Pe ne wstr tnych morderstw, brzydkich miejsc i� � �
nieszcz liwych zako cze . Musi zrozumie , e pisanie mo e dotyczy tak e spraw� � � � � � � �
s odkich.�
Manny przygl da mu si twardym wzrokiem. Harry poczu przyp yw uczucia. To� � � � �
Manny przyni s rozwi zanie! Ko cisty cudowny Manny!� � � �
- Jackie kiedy powiedzia a mi - powiedzia powoli Manny - "opisuj� � � �
rzeczywisto ". Tak w a nie mi powiedzia a.�� � � �
- A wi c rzeczywisto nie bywa s odka? Je li ona zazna w yciu s odyczy, jej� �� � � � �
pisarstwo te z agodnieje. Ona tego potrzebuje, Manny. Kogo naprawd mi ego!� � � � �
Obok przebieg o dw ch m czyzn w sportowych strojach. Jeden z reebok w nast pi� � � � � �
na p kni t butelk po piwie.� � � �
- Co za cholerny pech! - krzykn , zatrzymuj c si , eby obejrze podeszw buta.�� � � � � �
- Co za pieprzony park!
- A czego si spodziewa e ? - wycedzi drugi, spogl daj c na Manny'ego i� � � � � �
Harry'ego. - Chocia mo na by pomy le , e skoro uda o nam si oczy ci jezioro� � � � � � � � �
Erie...
- Pieprzone wraki! - burkn pierwszy. I odbiegli.��
- To oczywi cie mo e nie by atwe - powiedzia Harry - znale faceta, kt ry� � � � � �� �
przekona Jackie.
- Harry, wydaje mi si , e mo e powiniene pomy le ...� � � � � �
- Nie tutaj - przerwa mu Harry. - Nie tutaj. Tam w 1937.�
- Harry!
- Tak - Harry kiwa g ow . Czu si podekscytowany, jakby kto zapali w jego� � � � � � �
wn trzu wiat o. Co za pomys ! - Wtedy by o ca kiem inaczej.� � � � � �
Manny patrzy na niego w milczeniu. Potem podni s si , ods oni nadgarstek, na� � � � � �
kt rym by wytatuowany numer.� �
- W 1937 te nie by o raju - powiedzia cicho.� � �
Harry wzi go za r k .�� � �
- Zrobi to, Manny. Znajd tam kogo dla niej. I przenios tu.� � � �
Manny westchn .��
- Jutro w klubie szachowym? O pierwszej? Jutro jest wtorek.
- Jutro ci powiem, jak to zorganizuj .�
- Dobrze, Harry. Dobrze. ycz ci powodzenia z ca ego serca. Wiesz o tym.� � �
Harry podni s si , wci trzymaj c Manny'ego za r k . Do awki zbli y si� � � �� � � � � � � �
chwiejnym krokiem m czyzna w rednim wieku, osun si na siedzenie. Bucha od� � �� � �
niego od r whisky. Spogl da spode ba.� � � �
- Pieprzone peda y - warkn .� ��
- Dobranoc, Harry.
- Manny, gdyby tylko poszed ... pieni dze maj tam zupe nie inn warto ...� � � � � � ��
- Jutro o pierwszej. W klubie.
Harry patrzy , jak jego przyjaciel odchodzi. Lekko ku tyka , z pewno ci znowu� � � � �
dokucza o mu kolano. Powinien go obejrze lekarz. Mo e lekarz by wiedzia ,� � � �
dlaczego Manny jest taki chudy.
Harry wr ci pieszo do swego hotelu. W holu siedzieli starzy m czy ni, w� � � �
workowatych spodniach, z dziurami od papieros w, wy wieconych od nieustannego� �
siedzenia. Siedzie tak i siedzie , pomy la Harry, ycie odmierzone liczb� � � � � �
wytartych spodni. Poniewa zrobi o si ju ciemno, nikt nie b dzie m g wyj z� � � � � � � ��
budynku a do nast pnego poranka. Harry potrz sn g ow .� � � �� � �
Winda znowu nie dzia a a. Zabra si do w dr wki na trzecie pi tro. W po owie� � � � � � � �
przystan . Wymaca w kieszeni pi wier dolar wek, sze dziesi tek, dwie�� � �� � � � �� �
pi tki i osiem cent w. Zszed z powrotem.� � �
- Czy m g bym dosta dwa dolary w banknotach za te drobne? Najlepiej stare.� � �
Recepcjonistka spojrza a na niego podejrzliwie.�
- Czynsz zap acony?�
- Oczywi cie - odpar Harry.� �
Kobieta niech tnie poda a mu pieni dze.� � �
- Dzi kuj . licznie pani dzisiaj wygl da, pani Raduski.� � � �
Pani Raduski odchrz kn a.� �
Kiedy by ju w pokoju, zacz szuka swego kapelusza. Wreszcie znalaz go pod� � �� � �
kiem. Jak kapelusz m g trafi pod ko? Przetar go z kurzu i za o y na�� � � � �� � � � �
g ow . Kapelusz kosztowa 3 dolary i 25 cent w. Potem otworzy szaf , rozsun� � � � � � ��
ubrania wisz ce na metalowym pr cie - jak Moj esz, kt ry rozdzieli morze,� � � � �
zawsze mu wtedy przychodzi o na my l, e Moj esz powr ci - i wszed w g b� � � � � � � ��
szafy. Bardziej jego cia o ni umys pami ta lekkie szarpni cie w prawo, za� � � � � �
szary r kaw we nianej marynarki. Wyszed na opustosza y k t magazynu. Jego� � � � �
kapelusz zaczepi o paj czyn , co oznacza o, e znalaz si nieco zbyt na prawo.� � � � � � �
Przemierzy pust przestrze i dotar do stosu desek tak e pokrytych paj czyn .� � � � � � �
Niezbyt wiele si tu budowa o. W drodze do wyj cia min stra nika, kt ry� � � �� � �
przyszed w a nie na nocn zmian .� � � � �
- Spokojny by dzie , Harry?� �
- Jak w ko ciele, Rudy - odpar .� �
Stra nik roze mia si . W og le du o si mia . Poza tym nie zadawa pyta .� � � � � � � � � � �
Kiedy pierwszy raz ujrza oszo omionego Harry'ego wychodz cego z magazynu,� � �
musia uzna , e to nowy pracownik. Spogl daj c na okr g bezmy ln twarz� � � � � � �� � �
Rudy'ego, Harry doszed do wniosku, e tamten nie straci pracy tylko dlatego,� � �
e by czyim wujkiem, czyim kuzynem, czyim kim . Harry poczu lekki przyp yw� � � � � � � �
uznania, w rodzinie nale y dba o siebie nawzajem. Powiedzia Rudy'emu, e� � � �
zgubi sw j klucz i poprosi o zapasowy.� � �
Na zewn trz by o p ne popo udnie. Harry ruszy przed siebie. Po jakim czasie� � � � � �
dotar do ludniejszej okolicy. Wszyscy nosili kapelusze. Kobiety z welwetu lub�
we ny z woalkami w kropki si gaj cymi do nosa. I d ugie zgrabne sukienki w ma e� � � � �
wzorki. M czy ni mieli kapelusze z filcu i garnitury r wnie workowate jak Harry.� � �
Kiedy doszed do parku, zobaczy dzieci, dziewczynki w czarnych rajstopach i� �
mocnych butach, ch opc w w koszulach zapinanych na guziki. Wszyscy wygl dali,� � �
jakby to by niedzielny poranek.�
Wzd u chodnika ci gn y si sklepy i kramy. Harry kupi par szarych skarpetek z� � � � � � �
grubej we ny, za 89 cent w. Kiedy m czyzna bra od niego dolara, Harry wstrzyma� � � � �
oddech, zawsze za pierwszym razem lekko skr ca o go w o dku. Ale nikt nie� � � ��
sprawdza daty na starym banknocie. Kupi dwie pomara cze, ka d za 5 cent w, a� � � � � �
potem, my l c o Mannym, dokupi trzeci . W sklepie ze s odyczami poprosi o� � � � � �
batonik z historyjk . "U Przytulnego Kolekcjonera" w innym czasie dadz mu za to� �
ze 30 dolar w. Wreszcie za dziesi taka kupi Cherry Coke i ruszy w stron� � � � �
parku.
Jaki szybko id cy m czyzna potr ci go.� � � � �
- Och, przepraszam - powiedzia m ody cz owiek. - Prosz mi wybaczy .� � � � �
Harry uwa nie mu si przyjrza . Ale nie. Za m ody. Jackie mia a dwadzie cia� � � � � �
osiem lat.
Min o go kilkoro dzieci biegn cych w stron kina. Wy wietlali "Kapitanowie� � � �
Zuchy" ze Spencerem Tracym. Harry usiad na zielonej drewnianej awce pod par� � �
wspania ych holenderskich klon w. Na awce le a kolorowy magazyn, zerkn , by� � � � � ��
sprawdzi dat . 28 wrze nia. Na ok adce pr y si m ody jasnow osy hitlerowiec.� � � � � � � � �
Harry znowu pomy la o Mannym, skrzywi si i prze o y pismo ok adk do spodu.� � � � � � � � �
Siedzia tak nast pn godzin , przygl daj c si uwa nie przechodz cym ludziom.� � � � � � � � �
Kiedy zrobi o si ju zbyt ciemno, wsta i ruszy w stron magazynu. Po drodze w� � � � � �
piekarni kupi szarlotk . W szparze mi dzy zas onami oddzielaj cymi kontuar od� � � � �
reszty pomieszczenia by o wida m czyzn w koszuli z podwini tymi r kawami,� � � � � �
jedz cego zup , sk panego w ciep ym, tym wietle lampy. Ciasto kosztowa o 32� � � � �� � �
centy.
Do magazynu wszed , u ywaj c w asnego klucza, prze lizn si ko o Rudy'ego� � � � � �� � �
zag bionego w lekturze "Paryskich nocy" i wcisn w k t zasnuty paj czynami. Po�� �� � �
chwili by ju w szafie swego pokoju. Za oknami wy y syreny.� � �
- No i jak sprawy? - zapyta Manny.�
Okruszki z jab ecznika spad y mu z ust na szachownic . Harry str ci je na� � � � �
pod og . Manny zaszachowa mu kr la.� � � �
- Potrzeba troch czasu, eby znale kogo odpowiedniego - odpar Harry. -� � �� � �
Chcia bym, eby mi si uda o przed przysz ym wtorkiem, id wtedy z Jackie na� � � � � �
kolacj . To nie takie atwe, niestety. Mam sporo wymaga . Musi by na tyle� � � �
m ody, eby spodoba si Jackie, ale wystarczaj co dojrza y, by j zrozumie .� � � � � � � �
Musi by agodny z natury, eby by o jej z nim dobrze, ale musi te mie silny� � � � � �
charakter, eby wytrzyma skok o tyle lat. Kto wykszta cony. Taki, kt rego moja� � � � �
szafa zainteresuje, a nie przestraszy. Jak my lisz?�
- Lepiej uwa aj na kr low . - Manny przesun wie . - Wi c jak zamierzasz go� � � �� �� �
znale ?��
- Musz mie troch czasu. Pracuj nad tym.� � � �
Manny potrz sn g ow .� �� � �
- Musisz przyprowadzi kogo tutaj, potem przekona go, e teraz jest teraz,� � � �
eby nie odwr ci si na pi cie i nie uciek ... Nie wiem, Harry. Naprawd nie� � � � � � �
wiem. Zastanawia em si nad tym. To nie jest prosta sprawa. Co b dzie, je li co� � � � �
p jdzie nie tak? Je li na przyk ad zabierzesz kogo , kto m g okaza si wa ny� � � � � � � � �
dla 1937 roku?
- Nie wybior nikogo wa nego.� �
- A je li pope nisz b d i sprowadzisz w asnego dziadka? I co mu si tutaj� � �� � � �
przydarzy?
- W 1937 m j dziadek ju nie y .� � � �
- A je liby sprowadzi mnie? Ja wtedy y em.� � � � �
- Ale nie mieszka e tutaj.� �
- Je li przyprowadzisz siebie?�
- Ja te tu nie mieszka em.� �
- Je li....�
- Manny - przerwa Harry. - Nie sprowadz nikogo wa nego. Nie sprowadz nikogo� � � �
znajomego. Nie sprowadz nikogo na sta e. Po prostu chc znale dla Jackie� � � ��
mi ego ch opaka, eby sp dzi a mi o czas i eby zrozumia a, e s inni ludzie.� � � � � � � � � �
By pozna a nowe mo liwo ci. Zakosztowa a niewinno ci. Jestem pewien, e tutaj� � � � � �
te s tacy faceci, ale ja ich nie znam i nie mam poj cia, jak j z nimi pozna .� � � � �
Tam si lepiej poruszam. Czy to takie skomplikowane? Takie nieprzewidywalne?�
- Tak - odpar Manny.�
Znowu mia ten nieust pliwy wyraz twarzy. Jak kto tak chudy m g by taki� � � � � �
uparty. Harry westchn i przesun swego jedynego konika.�� ��
- Przynios em ci skarpetki.�
- Dzi kuj . Ten ruch specjalnie ci nie pomo e.� � �
- Wyk ady! To co , co kiedy istnia o, a czego teraz w og le nie ma. Wszyscy� � � � �
chodzili na wyk ady. Nie by o telewizji, kino sporo kosztowa o, a wyk ady by y� � � � �
darmowe.
- Pami tam. - Manny u miechn si . - Sam wtedy by em m odym cz owiekiem. Harry,� � �� � � � �
to nie jest taka prosta sprawa.
- A w a nie, e jest.� � �
- W 1937 roku nie by o wcale tak atwo.� �
- Manny, to si uda.�
- Spr buj.�
Tego wieczora Harry poszed znowu. Tym razem by o tam popo udnie 16 sierpnia. Na� � �
stojakach "New York Times" og asza , e prezydent Roosevelt i John L. Lewis� � �
uci li sobie mi pogaw dk w Bia ym Domu. Papierosy kosztowa y po 13 cent w za� �� � � � � �
paczk . Kobiety nosi y bawe niane po czochy i buty na wysokich, grubych� � � �
obcasach. Najlepsze czekoladki firmy Schraff kosztowa y 60 cent w za p kilo.� � �
Mali ch opcy, zwracaj c si do Harry'ego, tytu owali go "sir".� � � �
W ci gu dw ch dni by na sze ciu wyk adach. Madame Trefania wyk ada a teozofi w� � � � � � � �
sali pe nej le ubranych kobiet o w skich zaci ni tych ustach. Jaki zwi zkowiec� � � � � � �
zamieni wyk ad w wiec, w zwi zku z czym Harry opu ci sal po trzydziestu� � � � � �
minutach. Wychudzony, nerwowy misjonarz pokazywa slajdy z plac wek w Chinach.� �
Archeolog, kt ry w a nie powr ci z Meksyku, wyg osi such , niecierpliw mow� � � � � � � � � �
na temat wi ty . S ucha o go troje ludzi. Demokrata, zwolennik Nowego adu,� � � � � �
przemawia ogni cie, nawo uj c o pomoc dla biednych, ale na koniec zwr ci si� � � � � � �
do wszystkich obecnych kobiet jako do si str. I wreszcie, kiedy ju w serce� �
Harry'ego wkrad o si pow tpiewanie, znalaz to, czego szuka .� � � � �
Muzeum proponowa o seri wyk ad w na temat "Nauka dzi - i jutro". Harry� � � � �
wys ucha szczup ego m odego cz owieka z rudaw brod opowiadaj cego w� � � � � � � �
idealistycznym uniesieniu o podr ach na Ksi yc, na inne planety, a do gwiazd.� � �
Harry uwa a , e w por wnaniu z takimi podr ami wyprawa w 1999 rok jest ca kiem� � � � � �
niewinna.
M ody m czyzna mia agodne orzechowe oczy i poczucie humoru. Kiedy opowiada o� � � � �
yciu na statku kosmicznym, wspomnia , e kobiety b d zwolnione z rob t� � � � � �
domowych, tak im dzi doskwieraj cych. Podczas wyk adu pali . Zapala papierosy,� � � � �
mru c oczy i os aniaj c p omie , jak kto nawyk y robi to w trudnych�� � � � � � � �
warunkach. Po m sku. Powiedzia te , e wyobra nia jest cech , kt ra pozwala� � � � � � �
ludziom dostosowywa si do zmian. Jego buty by y starannie wypastowane.� � �
Ale najwa niejsze, e mia odznak . Wspania z ot odznak skautowsk , kt ra� � � � �� � � � � �
przypomnia a Harry'emu stare ok adki "Saturday Evening Post". Kt ry w tych� � �
czasach kosztowa 5 cent w.� �
Po wyk adzie Harry pozosta na swoim miejscu w pierwszym rz dzie, przetrzymuj c� � � �
nawet oci gaj c si z wyj ciem dziewczyn o czerwonych b yszcz cych ustach.� � � � � � � �
Najwyra niej chcia a zosta sam na sam z Robertem Gernshonem.� � �
Od czasu do czasu Gernshon zerka na Harry'ego z widocznym zainteresowaniem.�
Wreszcie dziewczyna, wydymaj c czerwone wargi, odesz a.� �
- Dzie dobry - przywita si Harry. - Nazywam si Harry Kramer. Podoba mi si� � � � � �
pa ski wyk ad. Chcia bym pokaza panu co bardzo interesuj cego.� � � � � �
Orzechowe oczy uciek y w bok.�
- Och, nie, nie - pospiesznie doda Harry. - Co naukowego. Prosz zobaczy . -� � � �
Poda Gernshonowi papierosa z filtrem.�
- Jaki d ugi! - wykrzykn Gershon. - Z czego jest zrobiony?� ��
- To filtr. Z... nowego materia u filtruj cego. Papieros nie jest taki ostry w� �
smaku i mniej nikotyny przenika do p uc. Tak jest znacznie zdrowiej. A prosz� �
spojrze na to. - Poda Gernshonowi styropianow fili ank od McDonald'sa. - To� � � � �
te jest nowy materia . Bardzo tani. Do r nych zastosowa .� � � �
- Kim pan jest? - spokojnie zapyta Gernshon.�
- Naukowcem. I podobnie jak pana interesuje mnie nauka przysz o ci. Chcia bym� � �
pokaza panu laboratorium, mie ci si w moim domu.� � �
- W pa skim domu?�
- Tak. To niedaleko st d. Tylko chwilka.�
Harry nie czu si wcale bardzo pewnie. M ode orzechowe oczy przewierca y go na� � � �
wskro . Dla Jackie, pomy la . Martwa ziemia. Robaki i zgnilizna. Pogarda dla� � �
matek. Co by na to Gernshon powiedzia ? Kiedy on si wreszcie odezwie?� �
- Dzi kuj za zaproszenie - odpar Gernshon. - Kiedy by panu odpowiada o?� � � �
- A teraz? - zapyta Harry. Stara sobie u wiadomi , jaka mog a by pora dnia.� � � � � �
Ale wyobra nia podsuwa a mu tylko obrazki z kolejnych sal wyk adowych.� � �
Gernshon zgodzi si . By a 9.30 wieczorem, pi tek 17 sierpnia. Harry prowadzi� � � � �
go ulicami, paplaj c nieustannie, by odwr ci jego uwag . Opowiada , e sam te� � � � � � �
jest bardzo zainteresowany podr ami do gwiazd. e zawsze jego wielkim marzeniem� �
by o stan na jakiej innej planecie i pooddycha niezanieczyszczonym� �� � �
powietrzem. M wi , e jego najwi kszymi bohaterami byli ci uczeni, kt rzy� � � � �
odkryli spiral DNA. e nauka stanowi a dla niego j dro ycia. Gernshon szed� � � � � �
ma o co si odzywaj c.� � �
- Oczywi cie - m wi dalej Harry - jak wi kszo naukowc w, najlepiej poruszam� � � � �� �
si po w asnym podw rku. Wie pan, jak to jest.� � �
- A jakie jest pana podw rko, doktorze Kramer? - zapyta spokojnie Gernshon.� �
- Elektryczno - odpar Harry i uderzy swego towarzysza solidnym mosi nym�� � � �
wiecznikiem, kt ry wyci gn z kieszeni p aszcza. wiecznik kosztowa go w� � � �� � � �
ulicznym kramie 3 dolary.
Byli ju na terenie magazyn w. Ruchliwe ulice zostawili daleko za sob . Tu nie� � �
by o przechodni w ani sprzedawc w, ani policjant w, ani gang w. Tylko on i� � � � �
m czyzna, kt rego w a nie zdzieli wiecznikiem. Nie by lepszy od tych� � � � � � �
m odocianych przest pc w. Ale c innego m g zrobi ? Uderzy jednak na tyle� � � � � � � �
s abo, e Grenshon zacz si szamota , jeszcze zanim Harry zwi za mu r ce i� � �� � � � � �
nogi i za o y mu knebel.� � �
- Przepraszam. Bardzo mi przykro - powtarza , ale Gernshon wygl da jakby� � �
przeprosiny nie robi y na nim adnego wra enia. Harry zaci gn go do magazynu.� � � � ��
Rudy spa smacznie nad "Historyjkami z pieprzem". Harry, dysz c ci ko, zaci gn� � � � ��
m odego cz owieka - chwa a Bogu, e szuka kogo chudego, nie wi cej ni 75 kilo� � � � � � � �
- do odleg ego k ta, przez bram i do szafy.� � �
- Pos uchaj. - Pochyli si nad Gernshonem, zdejmuj c mu knebel.- Pos uchaj� � � � �
uwa nie. Mog zadzwoni na pogotowie. Je li czujesz, e masz p kni t ko . Czy� � � � � � � � ��
kr ci ci si w g owie? A mo e jeste w szoku?� � � � �
Gernshon le a na tapczanie Harry'ego i nie odzywa si ani s owem.� � � � �
- Pos uchaj, wiem, e to by o dla ciebie pewnym zaskoczeniem. Ale nie jestem ani� � �
zbocze cem, ani glin , tylko dziadkiem, kt ry ma pewien problem. Mam wnuczk . I� � � �
potrzebuj twojej pomocy, ale tobie to wcale nie zabierze czasu. Jeste teraz� �
bardzo daleko od miejsca, gdzie dawa e wyk ad. Ale nie musisz tu przebywa� � � �
d ugo. Obiecuj . Wystarcz maksimum dwa tygodnie i ode l ci z powrotem.� � � � � �
Przysi gam na gr b mojej matki. I obiecuj , e to po wi cenie op aci ci si .� � � � � � � �
- Rozwi mnie.��
- Tak, oczywi cie. Ju to robi . Tylko mnie nie atakuj, bo jestem jedyn osob ,� � � � �
kt ra ci mo e st d wyprowadzi . - I doda tkni ty impulsem: - Jestem czym w� � � � � � � �
rodzaju zagranicznego konsula. Podr owa e kiedy za granic ?� � � � �
Gernshon rozejrza si po obskurnym pokoju.� �
- Rozwi mnie.��
- Zaraz. Daj mi dwie minuty. G ra pi . Po prostu chc ci najpierw co� �� � �
wyt umaczy .� �
- Gdzie ja jestem?
- W 1999 roku.
Gernshon milcza . Harry zacz wyja nia urywanymi zdaniami, m wi tak szybko,� �� � � � �
jak tylko zdo a . Opowiedzia , e potrafi przemieszcza si mi dzy rokiem 1999 a� � � � � � �
sierpniem 1937, kiedy tylko zechce, ale b dzie te m g zabra z powrotem� � � � �
Gernshona, to aden problem. M wi , e sam tak cz sto podr uje i jest to ca kiem� � � � � � �
bezpieczne. Wykaza , o ile wi cej mo e dosta za zasi ek, bo nie ma emerytury, w� � � � �
cenach 1937 roku. Opowiedzia o szarlotce dla Manny'ego. Problem Jackie tylko�
lekko zasygnalizowa , uznaj c, e na to znajdzie si lepszy czas. A o swej� � � �
szafie nawet nie wspomnia . Cho trudno mu by o na ni nie patrze . Za to� � � � �
podkre li , jak bardzo zgorzkniali ludzie w 1999 roku, jak bardzo stali si� � �
zagubieni, zm czeni oczekiwaniem, tak e nic ju nie by o rado ci ani� � � � � �
niespodziank . Ju mia przej do tematu niewinno ci, kiedy Gernshon powiedzia� � � �� � �
znowu, tym razem innym tonem:
- Rozwi mnie.��
- Oczywi cie. - Harry cicho westchn . - Wcale nie oczekiwa em, e mi uwierzysz.� �� � �
Dlaczego mia by my le , e jest naprawd 1999 rok? Id , sam zobacz. Sp jrz na� � � � � � � �
wiat o. Jest wczesny ranek. Tylko uwa aj, to tyle.� � �
Rozwi za Gernshona i sta z zaci ni tymi oczami, czekaj c.� � � � � �
Poniewa nie poczu uderzenia, otworzy oczy. Gernshon by ju przy drzwiach.� � � � �
- Poczekaj! - krzykn . - B dziesz potrzebowa wi cej pieni dzy. - Si gn do�� � � � � � ��
portfela i wyci gn dwudziestodolarowy banknot, zaoszcz dzony na t w a nie� �� � � � �
okazj i ca reszt drobnych.� �� �
Gernshon obejrza z uwag monety, potem spojrza na Harry'ego. Nic nie� � �
powiedzia . Otworzy drzwi, a Harry, wci jeszcze trz s c si , usiad na fotelu� � �� � � � �
i czeka .�
Gernshon wr ci trzy godziny p niej, by blady i spocony.� � � �
- M j Bo e!� �
- Wiem, co masz na my li - powiedzia Harry. - Niez e zoo. Napij si drinka.� � � �
Gernshon przyj mikstur , kt r Harry przygotowa dla niego w szklance do mycia�� � � � �
z b w i prze kn p yn jednym haustem. W tej samej chwili zauwa y butelk ,� � � �� � � � �
kt r Harry zostawi na bieli niarce. Na ma ej nalepce widnia napis: Seagram� � � � � �
V.O. Cisn szklank na drugi koniec pokoju i ukry twarz w d oniach.�� � � �
- Przepraszam - powiedzia Harry. - Ale kosztuje tylko 3 dolary i 37 cent w.� �
Gernshon nawet si nie poruszy .� �
- Naprawd mi przykro - powt rzy Harry. Podni s obie r ce, a potem spu ci je� � � � � � � �
w bezradnym ge cie. - Mo e... mo e masz ochot na pomara cz ?� � � � � �
Gernshon dochodzi do siebie szybciej, ni mo na by o si spodziewa . Po� � � � � �
godzinie siedzia ju w powycieranym fotelu Harry'ego, zadaj c mu pytania na� � �
temat statk w kosmicznych, po dw ch godzinach zacz robi notatki, po trzech� � �� �
by znowu inteligentnym, bystrym cz owiekiem, takim samym jak podczas wyk adu.� � �
Harry, odpowiadaj c tak dok adnie, jak potrafi i z ca cierpliwo ci , na jak� � � �� � � �
by o go sta , nie m g si nadziwi sile organizmu m odego cz owieka. To nie� � � � � � � �
musia o by takie proste. A gdyby jego kto przeni s nagle do 2061 roku? A si� � � � � � �
wzdrygn .��
- Czy wiesz, e kino kosztuje teraz 6 dolar w?� �
Gernshon zaskoczony podni s wzrok.� �
- M wili my o l dowaniu na Ksi ycu.� � � �
- Ale teraz ju o tym nie m wimy. Teraz ja chc ci zada kilka pyta , Robercie.� � � � �
Czy uwa asz, e ziemia jest martwa, a ludzie pe zaj po niej niczym larwy? Czy� � � �
taka my l przemkn a ci przez g ow ?� � � �
- Ja... nie.
Harry skin g ow .�� � �
- To dobrze, dobrze. Czy spogl dasz na sw matk ze wzgard ?� � � �
- Oczywi cie, e nie... Harry...� �
- Nie, teraz moja kolej. Jak uwa asz, czy ycie kobiety, kt ra po lubi a� � � � �
m czyzn , i cho to ma e stwo nie zawsze by o najlepsze, ale przynajmniej� � � �� � �
dochowali si zdrowego dziecka, powiedzmy dziewczynki - czy uwa asz, e ycie� � � �
tej kobiety zosta o zaprzepaszczone?�
- Nie. Ja....
- Co by powiedzia , gdyby zobaczy intymne szczeg y kobiety na ok adce� � � � � �
kolorowego pisma?
Gernshon poczerwienia . Najwyra niej rumieniec jeszcze bardziej go zawstydzi ,� � �
ale nic nie m g na to poradzi .� � �
- Coraz lepiej - mrucza Harry. - A teraz uwa aj, zastan w si uwa nie nad tym� � � � �
pytaniem, nie musisz si spieszy . Czy rzeczywisto bywa dla ciebie s odka, czy� � �� �
tylko ma smak goryczy? Masz czas, eby si zastanowi .� � �
Gernshon spogl da na niego niepwenie. Harry zda sobie spraw , e przegadali� � � � �
ca e przedpo udnie i nadszed czas na lunch.� � �
- Ale nie zastanawiaj si do ko ca wiata.� � � �
- Tak, uwa am, e ycie daje nam wi cej s odyczy ni przykrych dozna . I jest� � � � � � �
czym najdziwniejszym. - Nagle ziewn . - Przepraszam, ja tylko... wszystko to� ��
sta o si tak...� �
- Spu g ow tak, eby znalaz a si mi dzy kolanami - podpowiedzia Harry. - No�� � � � � � � �
i co, lepiej? Chcia bym, eby kogo spotka .� � � � �
Manny siedzia w parku na awce, gdzie tkwili p nymi popo udniami. Kiedy ich� � � �
zobaczy , jego twarz wyd u y a si .� � � � �
- Harry, gdzie ty si podziewa przez dwa dni. Tak si martwi em, by em w twoim� � � � � �
hotelu...
- Manny, to jest Robert.
- Widz - odpar Manny, ale nie wyci gn r ki.� � � �� �
- On - podkre li Harry.� �
- Harry, o Harry...
- Jak si pan miewa, sir - odezwa si Gernshon. Wyci gn d o . - Obawiam si ,� � � � �� � � �
e nie znam pa skiego nazwiska. Ja nazywam si Robert Gernshon.� � �
Manny przyjrza mu si - wyci gni ta d o , lu ny garnitur i szeroki krawat,� � � � � � �
z ota odznaka Baden - Powella. Usta Manny'ego powt rzy y bezg o nie: sir.� � � � �
- Mam ci tyle do powiedzenia. - Harry by wyra nie podekscytowany.� �
- W takim razie mo esz opowiedzie to nam wszystkim. W a nie idzie Jackie.� � � �
Harry podni s wzrok i ujrza zbli aj c si do nich kobiet w d insach.� � � � � � � � �
- Manny, ale to dopiero poniedzia ek.�
- Zadzwoni em do niej - odpar przyjaciel. - Znikn e na dwa dni. Harry, nikt w� � �� �
twoim hotelu nie potrafi powiedzie ...� �
- Ale Manny... - Harry pr bowa co powiedzie .� � � � �
Gernshon przenosi wzrok od jednego do drugiego marszcz c czo o. Jackie w a nie� � � � �
w tej chwili ich zauwa y a i pomacha a r k na powitanie.� � � � �
Harry zauwa y , e znowu wyszczupla a. Nie widzia jej od dw ch tygodni.� � � � � �
Policzki zapad y si jej jeszcze bardziej, wok oczu pojawi y si nowe� � � � �
zmarszczki. Wy obione smutkiem. Jackie mia a na sobie niebieski podkoszulek z�� �
napisem YCIE TO DZIWKA - POTEM UMIERASZ. Mia a ze sob kolorowe pismo i ma y� � � �
pistolet na gaz udaj cy lakier do w os w.� � �
- Cze ! Jeste ! Manny m wi ...�� � � �
- Manny si myli - przerwa jej Harry. - Sp jrz, Jackie, kochanie... tak si� � � � �
ciesz , e ci widz . Chcia bym ci przedstawi kogo . To jest Robert.� � � � � � �
Przyjaciel. M j przyjaciel Robert. A to jest Jackie Snyder.�
- Cze - rzuci a Jackie. U ciska a Harry'ego, a potem Manny'ego.�� � � �
Harry zauwa y , e Robert nie mo e oderwa wzroku od jej opi tych d ins w.� � � � � � � �
- Robert jest... naukowcem - powiedzia Harry.�
Tego nie powinien by m wi . Zrozumia to w tym samym momencie, kiedy pad y te� � � � �
s owa. Nauka - ca a nauka - by a, z jakich kompletnie dla niego niejasnych� � � �
powod w, dla Jackie tematem bardzo dra liwym. Odrzuci a swe d ugie ciemne w osy� � � � �
do ty u.�
- Ach tak. Mam nadziej , e nie chemikiem?� �
- Tak naprawd wcale nie jestem naukowcem - powiedzia ujmuj co Gernshon. -� � �
Popularyzuj nowe idee w nauce, pisz o nich tak, by sta y si zrozumia e.� � � � �
- Na przyk ad? - zapyta a Jackie.� �
Gernshon otworzy usta i zaraz zamkn je. Jaki ch opiec przemkn ko o nich na� �� � � �� �
deskorolce, trzymaj c w r ce radio. Przez chwil og uszy ich hardmetal. Nad� � � � �
g ow przemkn odrzutowiec. Gernshon u miechn si blado.� � �� � �� �
- To trudno wyt umaczy .� �
- Jestem w stanie zrozumie - odpar a ch odno Jackie. - Chyba wiesz, e kobiety� � � �
potrafi zrozumie nauk .� � �
- Jackie - wtr ci Harry - co przynios a ? Czy to twoja nowa ksi ka?� � � � ��
- Nie. Obiecywa am ci przecie , e przynios ksi k mojej kole anki. Jest� � � � �� � �
znakomita. Opowiada o cz owieku, kt rego zdradza wsp lnik sprzedaj c firm mafii� � � � �
i wrabiaj c g wnego bohatera. Ten w wi zieniu spotyka faceta, kt ry stworzy� �� � � �
now religi Dom Bogini Rozpaczy. Po wyj ciu z wi zienia startuj z now firm� � � � � � �
Korporacja Samob jc w, kt ra pomaga ludziom zabija si . I robi to za darmo.� � � � �
Ca o fantastycznie obna a dzisiejsz Ameryk .� �� � � �
Gernshon cicho j kn .� ��
- I jest bardzo mieszna - doda a Jackie.� �
- Ale brzmi to... do przygn biaj co - skomentowa Robert.�� � � �
- Taka jest rzeczywisto - powiedzia a dobitnie Jackie.�� �
Harry zobaczy , e Gernshon rozgl da si po parku. Na pobliskiej awce kiwa si� � � � � � �
cz owiek z r kami opartymi na kolanach. Wiatr przesuwa resztki gazet i opakowa� � � �
od McDonald'sa. Kosz na mieci le a wywr cony. Zza w t ego drzewka otoczonego� � � � � �
wysok do ramion balustradk spogl da o na nich dziecko z oczami starca.� � � �
- Jeszcze co ci przynios am, dziadziu - powiedzia a Jackie. Harry mia� � � �
nadzieje, e Gernshon zauwa y , jak agodnia jej g os, gdy si zwraca a do� � � � � � � �
niego. - Szalik. Zobacz, we niany. Bardzo ciep y.� �
- Moja mama ma bardzo podobny - wtr ci Gernshon. - Chocia nie, jej chyba jest� � �
futrzany.
Jackie zmieni a si na twarzy.� �
- Z jakiego futra?
- Ja... nie jestem pewien.
- Mam nadziej , e nie ze zwierz cia obj tego ochron .� � � � �
- Nie. Na pewno nie. Z pewno ci nie... z takiego.� �
Jackie patrzy a na niego jeszcze chwil . Dziecko, kt re im si wcze niej� � � � �
przygl da o, ruszy o w ich stron . Harry zauwa y , e na ten widok na twarzy� � � � � � �
Gernshona pojawi a si ulga. Dzieciak mia jakie jedena cie lat, ubrany by w� � � � � �
elegancki garnitur i mia w oskie buty. Manny przesun si , by stan mi dzy� � �� � �� �
ch opcem a Gernshonem.�
Ch opak min go i otar si o Gernshona z drugiej strony. Nie podni s nawet� �� � � � �
wzroku. Jego g os by niski, ch opi cy, prawie szept:� � � �
- Mo e prochy?�
- Spr buj jeszcze raz, a twoja mamusia b dzie mia a z amane serduszko - odpali� � � � �
Gernshon. U miechn si przy tym do Harry'ego takim konspiracyjnym u miechem� �� � �
sugeruj cym, e przynajmniej dzieci nie zmieni y si przez te pi dziesi t lat.� � � � �� �
G owa ch opca odskoczy a w g r , patrzy teraz prosto na Gernshona.� � � � � �
- M wisz o mojej mamie?�
Jackie j kn a.� �
- Nie - zwr ci a si do dzieciaka. - On nic nie mia na my li.� � � � �
- Ja nie zapominam - odpar ch opiec. I odszed bardzo wolno.� � �
- Przepraszam - powiedzia Gernshon, marszcz c czo o. - Nie bardzo rozumiem za� � �
co, ale przepraszam.
- Czy ty wiesz, gdzie yjesz? - zapyta a ze z o ci Jackie. - Co to, do kurwy� � � � �
n dzy, mia o by ? Nie zdajesz sobie sprawy, e ten park to jedyne miejsce, gdzie� � � �
Manny i m j dziadek mog sobie pooddycha wie ym powietrzem?� � � � �
- Ja nie...
- A ten pieprzony pank nie rzuca s w na wiatr, m wi c, e nie zapomina.� �� � � �
- Nie podoba mi si ten ton - odpar Gernshon. - Ani j zyk, jakiego u ywasz.� � � �
- M j j zyk! - k ciki ust Jackie si zacisn y.� � � � �
Manny podni s r ce i zakry twarz. Ch opiec, oddalony od nich o jakie� � � � � �
dwadzie cia krok w, nagle zwietrzy co , niby zwierz tko, opad na czworaka,� � � � � �
wykonuj c obr t. W jego stron bieg o dw ch napakowanych nastolatk w. Twarz� � � � � �
dzieciaka wykrzywi a si . Teraz wygl da znacznie m odziej. Zacz ucieka w� � � � � �� �
stron ulicy.�
- Nie! - krzykn Gernshon.��
Kiedy Harry odwr ci g ow , ju go tu nie by o. Harry zobaczy nadje d aj c� � � � � � � � � � �
wielk ci ar wk , us ysza krzyk Jackie, zobaczy spr yste cia o Roberta� � � � � � � � �
padaj ce na ch opca. Ci ar wka min a ich.� � � � �
Gernshon i ch opak stali po drugiej stronie ulicy.�
Ci ar wka zatr bi a dono nie.� � � � �
- Moje ubranie! - wrzasn ch opiec. - Porwa e mi moje ubranie.�� � � �
W tym momencie zatrzyma si przy nich w z patrolowy na sygnale. Dw ch� � � �
nastolatk w jakby rozp yn o si , ch opiec te jako znikn .� � � � � � � ��
- Nigdy go nie znajdziemy - powiedzia niezadowolony policjant. - Co nic nie�
zmienia.
I odjecha .�
- Nic ci nie jest? - zapyta Manny. Jego twarz mia a barw popio u. Harry� � � �
po o y mu r k na ramieniu.� � � � �
- Nie. - Gernshon u miechn si agodnie do Manny'ego. - Troch si tylko� �� � � � �
zabrudzi em.�
- Trzeba mie jaja - odezwa a si Jackie. Spogl da a na Gernshona ze� � � � �
zmarszczonym czo em. - Dlaczego to zrobi e ?� � �
- Przepraszam?
- Dlaczego? Chodzi mi o to, nawet zapominaj c, czym ten dzieciak jest,�
zapominaj c, no, to wszystko - wskaza a na park. - Dlaczego zawraca sobie czym� � � �
takim g ow ?� �
- Dziecko jest tylko dzieckiem - odpar agodnie Gernshon.� �
We wzroku Manny'ego odmalowa o si niedowierzanie.� �
Harry jednak nie chcia , by ktokolwiek zacz dyskutowa na temat tego, co� �� �
w a nie powiedzia Robert.� � �
- Pos uchajcie, co przysz o mi do g owy. Najwyra niej macie sobie du o do� � � � � �
powiedzenia na temat... no wszystkiego. Mo e by cie poszli na obiad. Ja stawiam.� �
- Wyci gn z kieszeni kolejny banknot dwudziestodolarowy. Czu na plecach wzrok� �� �
Manny'ego.
- Ja nie m g bym - odezwa si Gernshon w tej samej chwili, kiedy Jackie rzuci a� � � � �
ostrzegawczo "Dziadziu..."
Harry uj jej twarz w swoje d onie.�� �
- Prosz , zr b to dla mnie, Jackie. Bez pyta , bez protest w. Ten jeden raz.� � � �
Dla mnie.
Jackie milcza a przez d ug chwil , potem u miechn a si , skin a g ow i� � � � � � � � � �
poszuka a na wp artobliwie aprobaty u Gernshona.� � �
Gernshon odchrz kn .� ��
- No c , my l , e mo e by oby lepiej, gdyby my poszli wszyscy. Jest to dla mnie� � � � � � �
do k opotliwe, ale ceny w tym mie cie s wy sze ni ... e ja nie mog ... ale�� � � � � � � �
gdyby my znale li co ta szego, mo e jaki automat, jestem pewien, e� � � � � � �
zjedliby my we czworo.�
- Nie, nie - sprzeciwi si Harry. - My ju jedli my.� � � �
Manny znowu popatrzy na niego.�
Jackie wyra nie poczu a si ura ona.� � � �
- Ja z pewno ci nie chcia am... co ty sobie w og le my lisz, stary? Po prostu� � � � �
chcia am zrobi przyjemno dziadkowi. Boisz si , e mog abym si na ciebie� � �� � � � �
rzuci ?�
Harry dostrzeg szybkie spojrzenie Roberta na opi te uda Jackie. Zauwa y te ,� � � � �
e ch opak po a owa tego spojrzenia ju w tej samej chwili, gdy je rzuca .� � � � � � �
Widzia , e Manny te zwr ci na to uwag i Jackie tak e, a sam Robert� � � � � � �
wiedzia , e oni widzieli. Manny prychn cichutko. Twarz Jackie pociemnia a. I� � �� �
w tej chwili Robert odezwa si zupe nie spokojnym g osem, kt rego nikt nie� � � � �
oczekiwa :�
- Nie, oczywi cie, e nie. Ale ja wola bym, eby my wszyscy poszli co zje z� � � � � � ��
zupe nie innego powodu. Moja ona jest dla mnie bardzo droga, panno Snyder, i� �
nie chcia bym zrobi nic, co mog oby jej sprawi przykro . To, co m wi , jest� � � � �� � �
prawdopodobnie irracjonalne, ale tak w a nie jest.� �
Harry sta jak wmurowany w ziemi , z otwart buzi . Manny zacz si trz , a� � � � �� � ���
jego w ciek y przyjaciel pomy la dziko, e lepiej, eby to nie by miech. A� � � � � � � �
Jackie przez d u sz chwil przygl da a si jeszcze Robertowi, a potem wybuchn a� � � � � � � �
tak spontanicznym miechem, jakiego Harry nie s ysza u niej od miesi cy.� � � �
- Hej - odezwa a si wreszcie agodnie. - To mi e. Naprawd , cholernie mi e.� � � � � �
Nagle zrobi o si ca kiem zimno. nieg wisia w powietrzu. Codziennie po� � � � �
po udniu Harry z Mannym szli na kr tk przechadzk do parku, a potem zachodzili� � � �
albo do klubu na szachy, albo na kaw , albo na stacj metra, albo do biblioteki,� �
gdzie w najdalszym rogu mogli przez nikogo nie zauwa eni zje lunch. Harry� ��
kupi Manny'emu sandwicza z mi sem za 63 centy i par zagranicznych we nianych� � � �
r kawiczek, za dolara na przedsezonowej sprzeda y.� �
- I gdzie dzi s ? - zapyta Manny w sobot , ci gaj c r kawiczk , by zabra si� � � � � � � � � � �
za sa atk . Z zadowoleniem wci gn zapach. - Chrzan. Pami tasz, Harry?� � � �� �
- Wydaje mi si , e poszli do muzeum - powiedzia wyra nie zmartwiony Harry.� � � �
- Jakiego muzeum?
- A sk d mia bym wiedzie . Rzuci tylko: "Dzi w planie jest muzeum, Harry" i� � � � �
wyszed z domu przed sm rano. Nie wiem nic wi cej.� � � �
Manny zamar .�
- Jakie muzeum otwieraj o smej rano?� �
Harry od o y kanapk . Przez ostatni tydzie wyra nie zeszczupla .� � � � � � �
- Mo e - szybko doda Manny - po prostu rozmawiaj . No wiesz, jak to m odzi� � � �
ludzie, po prostu rozmawiaj ...�
Harry popatrzy na niego ze smutkiem.�
- Tak jak ty i Leah, kiedy byli cie m odzi i zostawili was ca kiem samych.� � �
- Lepiej, eby szybko z nim porozmawia . Nie, z ni . - Zastanowi si przez� � � � � �
moment. - Nie, jednak z nim.
- Rozmowa nic tu nie pomo e. Harry by blady, wygl da na zdeterminowanego. -� � � �
Trzeba odes a Gernshona z powrotem.� �
- Odes a ?� �
- On jest onaty, Manny! Chcia em dopom c Jackie, pokaza jej, e ycie nie musi� � � � � �
by ci g walk . Ale c dobrego mo e jej si zdarzy , je li pokocha onatego� � �� � � � � � � �
m czyzn ? Wiesz, jak to jest. Jackie... - Harry j kn . Jak mog o do tego doj .� � � �� � ��
Przecie chcia tylko dobrze dla swej wnuczki. Dlaczego nie przemy la� � � �
wszystkiego lepiej. - On musi wr ci , Manny.� �
- Jak? - zapyta praktycznie Manny. - Nie mo esz jeszcze raz go zdzieli w� � �
g ow . I tak mia e do szcz cia poprzednim razem, e nic mu nie zrobi e .� � � � �� � � � �
Przecie nie chcesz go mie na sumieniu. A kiedy poka esz mu sw j, no... sw j...� � � � �
- Moj szaf . Manny, gdyby tylko zechcia przyj , za jednego dolara m g by ...� � � � �� � � �
- Wtedy on b dzie m g przychodzi za ka dym razem, kiedy b dzie tylko chcia .� � � � � � �
Wi c jak?�
Nag y szmer poderwa ich na nogi. Kto zbli a si mi dzy p kami.� � � � � � � �
- Bibliotekarz! - wyszepta Manny.�
Obaj na o lep pakowali kanapki, piwo (po 15 cent w puszka) i strudel do torby z� �
zakupami. Manny w panice wepchn tam r wnie r kawiczki. Harry wytar st z�� � � � � �
okruszk w. Kiedy intruz wy oni si zza najbli szej p ki, Harry pochyla si nad� � � � � � � �
"Robieniem papierowych kwiat w", a Manny nad "Porcelan dynastii Yung Cheng".� �
Intruzem okaza si jednak Robert Gernshon.� �
M ody cz owiek opad na krzes o. Jego twarz mia a barw popio u. W jednej r ce� � � � � � � �
ciska papiery.� �
Po dobrej chwili Manny zapyta dyplomatycznie:�
- Sk d przybywasz, Robercie?�
- Gdzie Jackie? - dorzuci ostro Harry.�
- Jackie? - powt rzy Garnshon. Jego g os dr a . Harry zda sobie z nag ym� � � � � � �
przera eniem spraw , e m ody cz owiek p acze. - Nie widzia em jej od paru dni.� � � � � � �
- Od paru dni? - powt rzy Harry.� �
- Nie, ja by em... by em...� �
Manny wyprostowa si na krze le. Popatrzy badawczo na Gernshona i od o y� � � � � � �
"Porcelan z czas w dynastii Yung Cheng". Przesiad si na krzes o obok m odego� � � � � �
cz owieka i agodnie wyj z jego r ki papiery. Gernshon opar okcie na stole i� � �� � � �
ukry twarz w d oniach.� �
- Przepraszam, e si tak dziecinnie zachowuj ... - Ramiona mu dr a y.� � � � �
Manny roz o y papiery na stole. Poza r cznie zapisanymi kartkami by y to dwie� � � � �
cienkie ksi eczki: "Wspomnienia z O wi cimia" i "Hiroszima - odliczanie".�� � �
Przez d ug chwil nikt si nie odzywa . Wreszcie cisz przerwa Harry,� � � � � � �
zwracaj c si jakby do nikogo:� �
- A ja my la em, e on chodzi do muzeum techniki i nauki.� � �
Manny, niby przypadkiem, obj ramieniem Gernshona.��
- Wi c teraz ju wiesz, gdzie nie powiniene by . Szkoda, e wi cej ludzi tego� � � � � �
nie wiedzia o.�
Harry nie potrafi by powiedzie , co malowa o si teraz na twarzy jego� � � �
przyjaciela ani co brzmia o w jego g osie, gdy m wi :� � � �
- Masz racj , Harry, on musi wr ci .� � �
- Ale Jackie...
- Prze yje bez tych s odko ci - odpar ostro Manny. - C niby jest takiego z ego� � � � � �
w jej yciu, by potrzebowa a pomocy? Mo e umiera? Albo jest biedna? A mo e� � � �
brzydka? Kto si dobija do jej drzwi ciemn noc ? Pozw l jej samej znale� � � � � ��
s odycz ycia. Da sobie rad .� � �
Harry roz o y bezradnie r ce. Twarz Manny'ego wygl da a teraz jak o wietlona� � � � � � �
fluorescencyjnym wiat em drewniana maska.� �
- Nawet on... Manny, to wszystko, co on teraz wie...
- Powiniene by pomy le wcze niej.� � � � �
Gernshon podni s na nich wzrok.� �
- Nie... ja... tak mi przykro. Ja po prostu nigdy bym nie pomy la , e ludzie...� � �
- Nie - przerwa mu Manny. - Ale mog . Wi c wszystkie te dni sp dzi e w� � � � � �
bibliotece, czytaj c takie ksi ki?� ��
- Tak, w bibliotekach i muzeach. Widzia em, e wy dwaj tam wchodzicie. Czyta em,� � �
chcia em wiedzie ...� �
- Wi c teraz ju wiesz - powiedzia Manny tym samym zaskakuj co oboj tnym i� � � � �
twardym g osem. - Ty te dasz sobie rad .� � �
- Czy Jackie wie, co si dzieje? Dlaczego zdobywa e t ... wiedz ?� � � � �
- Nie.
- A ty, co zrobisz teraz z tym, czego si dowiedzia e ?� � �
Harry wstrzyma oddech. Co b dzie, je li Gernshon po prostu nie b dzie chcia� � � � �
wr ci ?� �
- Pocz tkowo - ch opak powoli dobiera s owa - my la em, e ju tam nie wr c . W� � � � � � � � � �
og le. Jak m g bym by wiadkiem tych spraw. Druga wojna i obozy. Mam rodzin w� � � � � �
Polsce. A potem bomby atomowe, Korea, gu agi, Wietnam, Kambod a, terrory ci i� � �
AIDS...
- Niczego nie przepu ci ... - szepn Harry.� � ��
- ...i ta bezradno , brak nawet nadziei, wiedza, e to wszystko si wydarzy o -�� � � �
jak m g bym by wiadkiem tego wszystkiego pozbawiony nadziei, e to wcale nie� � � � �
jest takie okropne, na jakie w danej chwili wygl da.�
- Wszystko zale y od tego, na co patrzysz - powiedzia Manny, ale Gernshon� �
wydawa si go nie s ysze .� � � �
- Ale nie mog te zosta . Tam jest Susan i spodziewamy si dziecka. Musz� � � � �
pomy le .� �
- Nie - odezwa si Harry. - Trzeba, eby wr ci . To wszystko moja wina. Tak mi� � � � � �
przykro. Musisz wraca , Gernshon.�
- Liban - wylicza dalej Gernshon. - DDT. Rewolucja Kulturalna. Nikaragua.�
Niszczenie las w. Iran...�
- Penicylina - przerwa mu nagle Manny. Broda mu dr a a. - Prawa obywatelskie.� � �
Mahatma Gandhi. Szczepionka Heinego-Mediny. Pralki.
Harry patrzy na niego w os upieniu. Czy by Manny kiedykolwiek pracowa w� � � �
pralni?
- Albo - ci gn Manny ju spokojniej - Hitler, O wi cim... Zale y, na co� �� � � � �
patrzysz, Robercie.
- Nie wiem - powiedzia Gernshon. - Musz pomy le . Jest tak du o... i jeszcze� � � � �
ta dziewczyna.
Harry zesztywnia .�
- Jackie?
- Nie, nie. Kto inny. Spotkali my si par dni temu w kawiarni. Wesz a, kiedy� � � �
tam by em. Nie mog em uwierzy w asnym oczom. Patrzy em na ni os upia y - ona� � � � � � � �
chyba te , przynajmniej tak mi si wydawa o. Dziewczyna, kt ra mia a moj twarz.� � � � � �
I by a taka... trudno to wyrazi . Jakbym patrzy na samego siebie. Powiedzia em� � � �
"cze ", ale nie powiedzia em jej, jak si nazywam, nie mia em. - I sko czy�� � � � � � �
prawie szeptem: - My l , e to by a moja wnuczka.� � � �
- Och, ch opcze... - Manny westchn .� ��
Gernshon wsta . Si gn , by zgarn swoje papiery, ale zatrzyma si w p gestu� � �� �� � � �
i zostawi je tam, gdzie le a y. Harry te si podni s i to tak gwa townie, e� � � � � � � � �
Robert spojrza na niego zaniepokojony.�
- Chcesz mnie znowu uderzy , Harry? Mo e zamierzacie mnie zabi ?� � �
- My, Robercie? My? - W g osie Manny'ego brzmia a sama agodno .� � � ��
- W pewien spos b ju to zrobili cie. Z pewno ci nie jestem tym, kim by em.� � � � � �
Manny wzruszy ramionami.�
- Wi c b d kim lepszym.� � � �
- Nie s dz , by zrozumia ...� � � �
- A ja nie s dz , eby to ty rozumia , ch opczyku. Tak wygl da rzeczywisto . I� � � � � � � ��
tyle. Cokolwiek by o w przesz o ci, nie zgin o. Powiedz mi, czy czytaj c o tych� � � � �
wszystkich rzeczach, natrafi e na w asne nazwisko? Znalaz e siebie w� � � � �
podr cznikach historii, w zgromadzonych dokumentach?�
- W biurze ewidencji czeka si dwa tygodnie na wyszukanie aktu urodzenia i zgonu�
- odpar Gernshon, jakby speszony.�
- A wi c nic nie straci e , bo tak naprawd nic nie wiesz - powiedzia Manny. -� � � � �
Znasz tylko histori . A historia nie ma warto ci. Ka dy ma jej po troszku.� � �
Mo esz mie jej tylko tyle, ile zechcesz. Liczy si jedynie to, co sam robisz.� � �
Gernshon nie przytakn . Przez d ugi czas wpatrywa si w Manny'ego, a wreszcie�� � � �
co pojawi o si w jego oczach, co , dzi ki czemu Harry odetchn , dopiero w tym� � � � � ��
momencie zdaj c sobie spraw , e wstrzymywa oddech. Nagle wydawa o si , e to� � � � � � �
Gernshon jest najstarszy z nich trzech. I by - z sze dziesi cioma dwoma� �� �
latami, kt re mu przyby y w ostatnim tygodniu, by starszy od Harry'ego� � �
odwiedzaj cego 1937 rok i jego czyste parki. Ale tamten rok by dobry i Gernshon� �
do niego wraca , a i Harry by by wybra go dla siebie, gdyby nie Jackie i� � �
Manny... ale mimo wszystko nie m g patrze , jak Gernshon odchodzi mi dzy� � � �
p kami, przedzieraj c si przez powietrze, jakby to by a woda.� � � �
Robert zatrzyma si . Odwr ci si do nich i powiedzia :� � � � � �
- Wr c tam. Dzi wieczorem.� � �
Kiedy odszed , Harry powiedzia :� �
- To moja wina.
- Owszem - zgodzi si Manny.� �
- Czy przyjdziesz do mnie wieczorem? eby pom c?� �
- Tak, Harry.
W jaki spos b wszystko to sta o si jeszcze trudniejsze.� � � �
Gernshon pozwoli zawi za sobie oczy. Harry przeprowadzi go przez szaf ,� � � � �
magazyn, na ulic . Nie sz o im zbyt dobrze, wpadali na siebie, potykali o� �
niewidoczne przedmioty. W magazynach Gernshon o ma o co nie wpad na stos� �
drewna. Harry nag ym ruchem odsun go i w tym momencie co przeskoczy o mu w� �� � �
kr gos upie. Czeka , zgi ty wp , schowany za rogiem, kiedy Gernshon zdejmowa� � � � � �
zas on z oczu, mru y je w blasku s o ca i wreszcie odchodzi powoli.� � � � � � �
Mimo b lu kr gos upa Harry nie potrafi od razu wr ci . Poczeka , by Gernshon� � � � � � �
odszed dobry kawa ek, a potem poku tyka w stron parku. Karuzela kr ci a si w� � � � � � � �
takt pogodnej muzyki. Dwudziesty czwarty wrze nia. Dwoje dzieci, kt rych nigdy� �
dotychczas nie zauwa y , sta o tu za karuzel , przygl daj c si jej g odnymi,� � � � � � � � �
smutnymi oczami. Na nieskazitelnych klombach kwit y kwiaty. Obok Harry'ego�
przeszed Murzyn z oczami wbitymi w ziemi , z pochylon g ow . Dwie ma e� � � � � �
dziewczynki kr ci y skakank , przygl da a im si z u miechem kobieta w b kitno-� � � � � � � ��
bia ym mundurze. Na chodniku, tu przy karuzeli kto narysowa kred swastyk .� � � � � �
Murzyn star j nog . Ulic przejecha lincoln zefir V-12, za 1090 dolar w. Nie� � � � � �
zmie ci by si w szafie.� � �
Kiedy Harry wr ci , Manny spa mocno zwini ty na kordonkowej kapie, kt r Harry� � � � � �
kupi za 3 dolary i 29 cent w.� �
- I co osi gn em? Co? - dopytywa si gorzko Harry.� �� � �
Dzie zmierzcha ciep y i pe en barw, prawdziwe babie lato. Drzewa wznosi y� � � � �
ga zie do jasnego, b kitnego nieba. Manny mia na sobie stary czerwony sweter,�� �� �
Harry flanelow koszul . Niedzielni spacerowicze rzucali ro ki po lodach,� � �
niedopa ki, przeczytane gazety. Puszki po dietetycznej coli, zu yte papierowe� �
chusteczki, popcorn. Awanturowa y si go bie, k ci y dzieci.� � �� �� �
- Jackie b dzie r wnie trudna jak przedtem, i czemu by nie - m wi dalej Harry.� � � �
- Kiedy wreszcie spotka a mi ego faceta, ten ju nigdy do niej nie zadzwoni. Ja� � �
z kolei go unieszcz liwi em. Zniszczy em mu ycie. A kiedy go opuszcza em,� � � � �
zniszczy em sobie kr gos up. I teraz siedz tu dr czony poczuciem winy. Nic z� � � � �
tego nie wysz o.�
Manny nie odpowiada , patrz c przed siebie.� �
- Nie wiem, Manny. Naprawd nie wiem.�
- Tam idzie Jackie - odezwa si nagle Manny.� �
Harry podni s wzrok. Chcia si poderwa , ale kr gos up odm wi mu� � � � � � � � �
pos usze stwa. Siedzia wi c, a tylko oczy robi y mu si coraz wi ksze ze� � � � � � �
zdziwienia.
- Dziadziu! - wykrzykn a Jackie. - Szuka am ciebie.� �
Wygl da a promiennie. Znikn y zmarszczki wok oczu, twarz si wyg adzi a. Nawet� � � � � � �
ko ci obojczyka przesta y jej stercze , pomy la w zadziwieniu Harry. Szcz cie� � � � � �
promienia o z niej jak wiat o. Trzyma a za r k szczup , rudow os kobiet o� � � � � � �� � � �
mocnych rysach twarzy i orzechowych oczach.
- To jest Anna - przedstawi a j Jackie. - Szuka am ci , dziadku, poniewa ...� � � � �
no, c , chcia abym ci co powiedzie .� � � �
Usiad a na awce obok Harry'ego tak, e siedzia mi dzy ni a Mannym i obj a go� � � � � � �
ramieniem. Drug r k trzyma a kurczowo d o Anny, kt ra u miecha a si , by jej� � � � � � � � � �
doda odwagi. Manny wpatrywa si w Ann , jakby zobaczy ducha.� � � � �
- Wiesz, dziadku, od jakiego czasu zmagam si z czym , czym bardzo wa nym.� � � � �
Wiem, e nie by o ze mn atwo, ale to nie dlatego... ka dy potrzebuje uczucia,� � � � �
cz sto mi to m wi e , a wiedzia am przecie , jak bardzo byli cie szcz liwi, ty i� � � � � � � �
babcia. My la am, e mnie si to nigdy nie zdarzy. Ale teraz... no c , teraz� � � � �
jest Anna. I chcia am, eby o tym wiedzia .� � � �
Poczu , e cia o jej spina si , w oczach widzia b aganie. Anna przygl da a si� � � � � � � � �
Harry'emu uwa nie. Czu si tak, jakby si topi .� � � � �
- Wiem - m wi a dalej Jackie - e dla ciebie to szok, ale wiem te , e zawsze� � � � �
pragn e , abym by a szcz liwa. Wi c mam nadziej , e pokochasz j tak, jak ja�� � � � � � � �
j kocham.�
Harry patrzy na kobiet o p omiennych oczach. Wiedzia , o co go proszono, ale� � � �
nie wierzy w asnym uszom, to nie mog o si dzia naprawd . Ca a sytuacja� � � � � � �
wydawa a mu si tak oderwana od rzeczywisto ci, jak nierealna wydaje nam si� � � �
pogoda w innym kraju. Huragany. Susze. Upa y. Kiedy na ulicach twojego miasta�
panuje lodowaty ch d.��
- Uwa am, e ze wszystkich ludzi, jakich kiedykolwiek zna am, Anna jest� � �
najbardziej pozbierana. Najbardziej otwarta na innych. Najbardziej moralna.
- Hmmm - mrukn Harry.��
- Dziadziu?
Jackie patrzy a mu prosto w oczy. Im d u ej on milcza , tym bardziej blad jej� � � � �
u miech. U wiadomi sobie, e kiedy si u miecha a, zobaczy jej z by. Bardzo� � � � � � � � �
bia e, bardzo r wne. I r wnie bardzo ostre.� � � �
- Ja... ja... dzie dobry, Anno.�
- Dzie dobry - odpar a Anna.� �
- Widzisz, m wi am ci, e wszystko b dzie dobrze! - wykrzykn a Jackie. Pu ci a� � � � � � �
Harry'ego i skoczy a na r wne nogi. Rozsadza a j energia. - Jeste cudowny,� � � � �
dziadku! I ty tak e, Manny. Och, przepraszam, Anno, to jest Manny Feldman,�
najlepszy przyjaciel dziadka. Manny, to Anna Davis.
- Mi o mi pana pozna - powiedzia a Anna. Mia a niski, chropowaty g os i s odki� � � � � �
u miech.�
Harry poczu huragan, susz i upa .� � �
- Wiem, e to by o nieco niespodziewane... - m wi a dalej Jackie.� � � �
Niespodziewane!
- No c ... - Harry nie by w stanie nic wi cej powiedzie .� � � �
- Ale uzna am, e ju czas si ujawni .� � � � �
Harry wyda jaki nieartyku owany d wi k.� � � � �
- A wi c mieszkasz w tym mie cie? - Manny'emu uda o si zada pytanie.� � � � �
- O tak. Mieszkam tu od urodzenia. I moja rodzina te , od zawsze.�
- Czy Jackie... czy Jackie pozna a ju twoich bliskich?� �
Jeszcze nie - odpar a Jackie. - To mo e by troch ... trudne, w przypadku jej� � � �
rodzic w. - U miechn a si do Anny. - Ale jako damy sobie rad .� � � � � �
- a uj , e nie mog a pozna mojego dziadka. - Anna zwr ci a si do Jackie. Na� � � � � � � � � �
pewno zachowa by si r wnie wspaniale jak tw j dziadek. Zawsze taki by .� � � � �
- By ? - zapyta s abym g osem Harry.� � � �
- Zmar rok temu. Ale by wspania ym cz owiekiem. Pe nym ciep a i inteligentnym.� � � � � �
- Co... co on robi ?�
- Wyk ada histori na uniwersytecie. Poza tym dzia a w wielu organizacjach -� � � � �
Amnesty International, ACLU i innych. Podczas drugiej wojny wiatowej pracowa w� �
organizacji na rzecz yd w, pomaga im wyje d a z Niemiec.� � � � � �
Manny kiwa g ow . Harry przygl da si z bom Jackie.� � � � � � �
- Chcia yby my nied ugo zaprosi was na kolacj - Anna u miechn a si . - Umiem� � � � � � � �
nie le gotowa .� �
Oczy Manny'ego rozb ys y.� �
- Wiem, e to nie jest dla was atwe - o wiadczy a Jackie. A Harry widzia , e� � � � � �
dla niej to tylko s owa. Ona nie s dzi a, by to by o trudne. Dla niej by o to� � � � �
mo e nieoczekiwane, ale naturalne.�
S o ce, prze wiecaj c przez szczebelki awki, rzuca o na chodnik wz r w paski.� � � � � � �
- A wiesz co, dziadziu - powiedzia a nagle Jackie - to tw j przyjaciel, Robert,� �
przedstawi nas sobie. Czy ju ci to m wi am?� � � �
- Tak, kochanie. M wi a .� � �
- Jest troch jak nie z tego wiata, ale ca kiem w porz dku.� � � �
Kiedy Jackie i Anna ju sobie posz y, dwaj starzy m czy ni siedzieli jeszcze� � � �
d ugo w milczeniu�
Wreszcie Manny zapyta dyplomatycznie:�
- Nie zjad by czego , Harry?� � �
- Ona jest szcz liwa, Manny.�
- Tak. Chod my co zje .� � ��
- I wcale go nie rozpozna a?�
- Nie. Czas na ma przek sk .�� � �
- Masz. Przynios em j dla ciebie. - Harry wyci gn pomara cz . Pomara czowa� � � �� � � �
kula z napisem na bibu ce "Bez pestek", wielka, soczysta i pachn ca.� �
- Smacznego - powiedzia Harry. - Kosztowa a 92 centy.� �
Prze o y a Dorota Malinowska� � �
"The Price of Oranges" Copyright 1989 by Davis Publications, Inc. First�
published in "Isaac Asimov's Science Fiction Magazine".
NANCY KRESS
Mieszka w Brockport w stanie Nowy Jork, zajmuje si wy cznie pisaniem i� ��
uczeniem przysz ych pisarzy. Jest dwukrotn laureatk Nebuli (1985 i 1991), raz� � �
zdoby a Hugo (1992). Polskim czytelnikom znana z trylogii o ebrakach� �
("Hiszpa scy ebracy", " ebracy nie maj wyboru", " ebracy na koniach") oraz� � � � �
opowiada zamieszczanych w "Nowej Fantastyce". Ostatnio przedstawiali my jej� �
"Linie b du" ("NF" 2/98) i "Ta cz c w powietrzu" ("NF" 2-3/99).�� � �
(anak)
Autor: NANCY KRESS Tytul: cena pomara czy� (The Price of Oranges) Z "NF" 7/99 - Martwi si o moj wnuczk - odezwa si Henry Kramer podaj c po wk� � � � � � � �� � sandwicza Manny'emu Feldmanowi. Ten ch tnie przyj pocz stunek. Sandwicz by� �� � � pot ny, grube p aty wo owiny z chrzanem pomi dzy kawa kami chrupi cego chleba.� � � � � � Go bie przygl da y si mu z nadziej .�� � � � � - O Jackie? To ta dziewczyna, kt ra pisze ksi ki - mrukn Manny, jakby chcia� �� �� � si upewni .� � Harry patrzy , czy Manny je. Je li chodzi o jedzenie, nie mo na mu by o zbytnio� � � � ufa ; wci by za chudy. Przynajmniej tak uwa a Harry. Czasami przychodzi o� �� � � � � mu do g owy, e wszystko nie wiadomo kiedy wychud o. Ca y wiat, w tym tak e� � � � � � Manny i Jackie. Czego zabrak o. Jakby si rozci gn o.� � � � � - Oczywi cie, e chodzi o Jackie - przytakn , patrz c, jak chrzan cieknie po� � �� � brodzie przyjaciela. - Co jej jest? Zachorowa a? - Manny nie m g oderwa wzroku od strudla z� � � � wi niami na prawdziwym dro d owym cie cie.� � � � Harry przesun ciastko w jego stron .�� � - Ale nie ca e, Harry. Nie m g bym.� � � - We , we . Ja nie chc . Powiniene je . Nie, ona nie jest chora. Tylko� � � � �� nieszcz liwa. - A kiedy Manny, z ustami pe nymi ciasta, nie odpowiedzia , Harry� � � po o y mu d o na ramieniu i powt rzy : - Nieszcz liwa.� � � � � � � � Manny prze kn po piesznie.� �� � - Sk d wiesz? Widzia e j w tym tygodniu?� � � � - Nie, zobacz si z ni w przysz y wtorek. Ma mi przynie ksi k swojej� � � � �� �� � przyjaci ki. A wiem st d. - Z wewn trznej kieszeni p aszcza wyci gn� � � � � �� czasopismo. P aszcz by z grubego tweedu, prawie nowy i mia drewniane guziki.� � � Na l ni cej ok adce magazynu kobieta u miecha a si pogardliwie. Kobieta o� � � � � � zapad ych policzkach, kt ra najwyra niej nie jad a do syta. - Jackie pisze te� � � � � opowiadania. Tylko pos uchaj: "Sta am na podw rku za domem otoczona sztuczn� � � � zieleni karmion toksynami i zda am sobie spraw , e ziemia nie yje. Czy� � � � � � � inaczej mog o si sta , skoro my, ludzie, wyroili my si na niej jak robactwo na� � � � � padlinie gor czkowo wznosz c nasze kopce, zostawiaj c l ni ce lady na� � � � � � bezsensownej powierzchni". Czy tak pisze szcz liwa kobieta?� - A niech to! - mrukn Manny.�� - I wszystko, co pisze, jest takie. "Nie czytaj moich rzeczy, dziadku", ona mi m wi. "To nie dla ciebie". A potem si u miecha, ale tak, e nie wida ani� � � � � kawa ka z b w. A kto powinien to czyta jak nie jej w asny dziadek?� � � � � Manny prze kn ostatni kawa ek ciasta. Go bie zatrzepota y gniewnie.� �� � �� � - Nigdy nie pokazuje z b w, kiedy si u miecha? Nigdy?� � � � - Nigdy. - A niech to! - mrukn znowu Manny. - Czy chcesz pomara cz ?�� � � - Nie, kupi em j dla ciebie, eby wzi do domu. Ale czy sko czy e ju� � � � �� � � � � sandwicza? - My la em, e reszt zabior ze sob - powiedzia nie mia o Manny. Wyci gn z� � � � � � � � � � �� kieszeni swego starego p aszcza ko c wk kanapki zawini t w gruby br zowy� � � � � � � papier. Harry skin z aprobat .�� � - Dobrze. I we te pomara cz . Kupi em j dla ciebie - powt rzy .� � � � � � � � Ich awk mija o w a nie troje nastolatk w z wielkimi skrzecz cymi radiami. Szli� � � � � � � bardzo powoli. Manny ju mia podnie r ce, by zakry uszy, ale zmrozi o go� � �� � � � spojrzenie ch opaka o zielonych w osach, po o y d onie na kolanach. Dzieciak� � � � � � toczy stopami po chodniku pust butelk po piwie. Harry spogl da ze z o ci ,� � � � � � � � natomiast Manny wpatrywa si sztywno przed siebie. Kiedy kakofonia ucich a,� � � powiedzia :� - Dzi ki za pomara cz . Owoce tyle kosztuj o tej porze roku.� � � � - Nie w 1937 - odpar wci nachmurzony Harry.� �� - Nie zaczynaj tego znowu. - Dlaczego nie chcesz mi uwierzy ? - zapyta ze smutkiem Harry. - Czy m g bym� � � � pozwoli sobie na ca e to jedzenie, gdybym je mia w cenach 1999 roku? Czy sta� � � �
by mnie by o na ten p aszcz? Czy widzia e takie guziki przy nowych p aszczach?� � � � � Czy widzia e taki papier do pakowania od czas w naszej m odo ci? No powiedz.� � � � � Dlaczego mi nie wierzysz? Manny powoli obiera pomara cz . Sk rka by a blada, a owoc mia pestki.� � � � � � - Harry, nie zaczynaj. - Ale czemu po prostu nie przyjdziesz do mnie i nie zobaczysz? Manny powoli dzieli owoc na cz stki.� � - Tw j pok j. Tanio umeblowane pomieszczenie w Domu Pomocy Spo ecznej. Po co� � � mia bym tam i ? Wiem, co znajd . To samo co u siebie. ko, krzes o, st ,� �� � �� � � piecyk, puszki z jedzeniem. Wol spotyka si z tob w parku, gdzie przynajmniej� � � � mo emy pooddycha wie ym powietrzem. - Popatrzy na Harry'ego potulnie. - Nie� � � � � zrozum mnie le. To nie z braku sympatii do ciebie. Jeste dla mnie dobry,� � jeste najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia em. Przynosisz mi� � frykasy, rozmawiasz ze mn , dzielisz si ze mn yciem rodzinnym, kt rego nigdy� � � � � nie mia em. To wystarczy, Harry. To wi cej ni do . Nie chc widzie , e yjesz� � � �� � � � � tak jak ja. Harry zrezygnowa . By y takie chwile, kiedy Manny stawa si niewzruszony.� � � � Kiedy si przy czym upar , nie spos b by o nam wi go na zmian zdania.� � � � � � � � - Zjedz pomara cz .� � - Jest bardzo smaczna. A teraz opowiedz mi wi cej o Jackie.� - Jackie! - Harry potrz sn g ow .� �� � � Na cie ce pojawi o si dwoje dzieciak w na rowerach. Jedno z nich podjecha o do� � � � � � Manny'ego i porwa o mu z r ki pomara cz .� � � � Harry wrzasn na dzieciaka. To by a dziewczynka. Manny tylko wytar sok z�� � � palc w o spodnie.� - Czy wszystko, co pisze, jest takie przygn biaj ce?� � - Wszystko - odpar Harry. - Pos uchaj tego. - Wyci gn inne pismo, mniejsze,� � � �� oprawne w szorstki papier z imitacj rysunku na p tnie przedstawiaj c intymne� �� � � szczeg y kobiety. Na ok adce! Harry trzyma pismo zas aniaj c ilustracj� � � � � � rozpostart d oni . - "Spogl da a na matk w jedyny mo liwy spos b: z pogard , z� � � � � � � � � pogard dla tych wszystkich zdrad i ust pstw, kt re sk ada y si na jej ycie, z� � � � � � � pogard dla tych smutnych bruzd wok jej ust, dla jaskrawej sukienki ze� � sztucznego materia u zbyt m odej na jej zmarnowane lata, nawet dla sk rzanej� � � torebki, oczywi cie od Gucciego, pe nej brudnych pieni dzy otrzymanych od� � � m czyzny, kt remu sprzeda a swoje ycie, od dawna ju oboj tnemu..."� � � � � � - Hej, ch opie! - przerwa Manny. - O matce tak pisze?� � - O ka dym. I ca y czas.� � - A gdzie jest Barbara? - Znowu w Reno. Kolejny rozw d. - Ile to ju ich by o? Po dw ch pierwszych nikt� � � � nast pnych nie liczy . Wyobra a sobie ycie Barbary jako wielkie ko o ruletki,� � � � � � takie, jak pokazuj w telewizji, na kt re ma y srebrny cz owieczek rzuca czarne� � � � etony. Dlaczego nie mia aby dosta zawrotu g owy?� � � � - Zawsze uwa a em, e jest w niej du o mi o ci - powiedzia z namys em Manny.� � � � � � � � - Du o jej otrzyma a - odpar sucho Harry.� � � - Nie Barbara... Jackie. Du o... Nie wiem. S odyczy. Pod tym, co na wierzchu.� � - Na wierzchu ma kolce - stwierdzi ponuro Harry. - Jak kaktus. Ale masz racj ,� � Manny, wiem, o co ci chodzi. Ona potrzebuje kogo , kto by j zmi kczy . Da jej� � � � � mi o . Cho ja jej troch daj .� �� � � � Dw ch starych m czyzn popatrzy o na siebie.� � � - Harry... - zacz Manny.�� - Wiem, wiem. Jestem tylko dziadkiem, moja mi o si nie liczy, ja po prostu� �� � jestem. Jak powietrze. "Jeste cudowny, dziadziu", m wi, ale w jej u miechu nie� � � ma pe ni. Ale wiesz co, Manny, masz racj ! - Harry zerwa si na r wne nogi. -� � � � � Naprawd . Ona po prostu potrzebuje ukochanego!� Manny popatrzy zaniepokojony.� - Nie powiedzia em...� - Czemu nie pomy la em o tym wcze niej!� � � - Harry... - I jeszcze te jej opowie ci. Pe ne wstr tnych morderstw, brzydkich miejsc i� � � nieszcz liwych zako cze . Musi zrozumie , e pisanie mo e dotyczy tak e spraw� � � � � � � � s odkich.� Manny przygl da mu si twardym wzrokiem. Harry poczu przyp yw uczucia. To� � � � � Manny przyni s rozwi zanie! Ko cisty cudowny Manny!� � � � - Jackie kiedy powiedzia a mi - powiedzia powoli Manny - "opisuj� � � �
rzeczywisto ". Tak w a nie mi powiedzia a.�� � � � - A wi c rzeczywisto nie bywa s odka? Je li ona zazna w yciu s odyczy, jej� �� � � � � pisarstwo te z agodnieje. Ona tego potrzebuje, Manny. Kogo naprawd mi ego!� � � � � Obok przebieg o dw ch m czyzn w sportowych strojach. Jeden z reebok w nast pi� � � � � � na p kni t butelk po piwie.� � � � - Co za cholerny pech! - krzykn , zatrzymuj c si , eby obejrze podeszw buta.�� � � � � � - Co za pieprzony park! - A czego si spodziewa e ? - wycedzi drugi, spogl daj c na Manny'ego i� � � � � � Harry'ego. - Chocia mo na by pomy le , e skoro uda o nam si oczy ci jezioro� � � � � � � � � Erie... - Pieprzone wraki! - burkn pierwszy. I odbiegli.�� - To oczywi cie mo e nie by atwe - powiedzia Harry - znale faceta, kt ry� � � � � �� � przekona Jackie. - Harry, wydaje mi si , e mo e powiniene pomy le ...� � � � � � - Nie tutaj - przerwa mu Harry. - Nie tutaj. Tam w 1937.� - Harry! - Tak - Harry kiwa g ow . Czu si podekscytowany, jakby kto zapali w jego� � � � � � � wn trzu wiat o. Co za pomys ! - Wtedy by o ca kiem inaczej.� � � � � � Manny patrzy na niego w milczeniu. Potem podni s si , ods oni nadgarstek, na� � � � � � kt rym by wytatuowany numer.� � - W 1937 te nie by o raju - powiedzia cicho.� � � Harry wzi go za r k .�� � � - Zrobi to, Manny. Znajd tam kogo dla niej. I przenios tu.� � � � Manny westchn .�� - Jutro w klubie szachowym? O pierwszej? Jutro jest wtorek. - Jutro ci powiem, jak to zorganizuj .� - Dobrze, Harry. Dobrze. ycz ci powodzenia z ca ego serca. Wiesz o tym.� � � Harry podni s si , wci trzymaj c Manny'ego za r k . Do awki zbli y si� � � �� � � � � � � � chwiejnym krokiem m czyzna w rednim wieku, osun si na siedzenie. Bucha od� � �� � � niego od r whisky. Spogl da spode ba.� � � � - Pieprzone peda y - warkn .� �� - Dobranoc, Harry. - Manny, gdyby tylko poszed ... pieni dze maj tam zupe nie inn warto ...� � � � � � �� - Jutro o pierwszej. W klubie. Harry patrzy , jak jego przyjaciel odchodzi. Lekko ku tyka , z pewno ci znowu� � � � � dokucza o mu kolano. Powinien go obejrze lekarz. Mo e lekarz by wiedzia ,� � � � dlaczego Manny jest taki chudy. Harry wr ci pieszo do swego hotelu. W holu siedzieli starzy m czy ni, w� � � � workowatych spodniach, z dziurami od papieros w, wy wieconych od nieustannego� � siedzenia. Siedzie tak i siedzie , pomy la Harry, ycie odmierzone liczb� � � � � � wytartych spodni. Poniewa zrobi o si ju ciemno, nikt nie b dzie m g wyj z� � � � � � � �� budynku a do nast pnego poranka. Harry potrz sn g ow .� � � �� � � Winda znowu nie dzia a a. Zabra si do w dr wki na trzecie pi tro. W po owie� � � � � � � � przystan . Wymaca w kieszeni pi wier dolar wek, sze dziesi tek, dwie�� � �� � � � �� � pi tki i osiem cent w. Zszed z powrotem.� � � - Czy m g bym dosta dwa dolary w banknotach za te drobne? Najlepiej stare.� � � Recepcjonistka spojrza a na niego podejrzliwie.� - Czynsz zap acony?� - Oczywi cie - odpar Harry.� � Kobieta niech tnie poda a mu pieni dze.� � � - Dzi kuj . licznie pani dzisiaj wygl da, pani Raduski.� � � � Pani Raduski odchrz kn a.� � Kiedy by ju w pokoju, zacz szuka swego kapelusza. Wreszcie znalaz go pod� � �� � � kiem. Jak kapelusz m g trafi pod ko? Przetar go z kurzu i za o y na�� � � � �� � � � � g ow . Kapelusz kosztowa 3 dolary i 25 cent w. Potem otworzy szaf , rozsun� � � � � � �� ubrania wisz ce na metalowym pr cie - jak Moj esz, kt ry rozdzieli morze,� � � � � zawsze mu wtedy przychodzi o na my l, e Moj esz powr ci - i wszed w g b� � � � � � � �� szafy. Bardziej jego cia o ni umys pami ta lekkie szarpni cie w prawo, za� � � � � � szary r kaw we nianej marynarki. Wyszed na opustosza y k t magazynu. Jego� � � � � kapelusz zaczepi o paj czyn , co oznacza o, e znalaz si nieco zbyt na prawo.� � � � � � � Przemierzy pust przestrze i dotar do stosu desek tak e pokrytych paj czyn .� � � � � � � Niezbyt wiele si tu budowa o. W drodze do wyj cia min stra nika, kt ry� � � �� � � przyszed w a nie na nocn zmian .� � � � �
- Spokojny by dzie , Harry?� � - Jak w ko ciele, Rudy - odpar .� � Stra nik roze mia si . W og le du o si mia . Poza tym nie zadawa pyta .� � � � � � � � � � � Kiedy pierwszy raz ujrza oszo omionego Harry'ego wychodz cego z magazynu,� � � musia uzna , e to nowy pracownik. Spogl daj c na okr g bezmy ln twarz� � � � � � �� � � Rudy'ego, Harry doszed do wniosku, e tamten nie straci pracy tylko dlatego,� � � e by czyim wujkiem, czyim kuzynem, czyim kim . Harry poczu lekki przyp yw� � � � � � � � uznania, w rodzinie nale y dba o siebie nawzajem. Powiedzia Rudy'emu, e� � � � zgubi sw j klucz i poprosi o zapasowy.� � � Na zewn trz by o p ne popo udnie. Harry ruszy przed siebie. Po jakim czasie� � � � � � dotar do ludniejszej okolicy. Wszyscy nosili kapelusze. Kobiety z welwetu lub� we ny z woalkami w kropki si gaj cymi do nosa. I d ugie zgrabne sukienki w ma e� � � � � wzorki. M czy ni mieli kapelusze z filcu i garnitury r wnie workowate jak Harry.� � � Kiedy doszed do parku, zobaczy dzieci, dziewczynki w czarnych rajstopach i� � mocnych butach, ch opc w w koszulach zapinanych na guziki. Wszyscy wygl dali,� � � jakby to by niedzielny poranek.� Wzd u chodnika ci gn y si sklepy i kramy. Harry kupi par szarych skarpetek z� � � � � � � grubej we ny, za 89 cent w. Kiedy m czyzna bra od niego dolara, Harry wstrzyma� � � � � oddech, zawsze za pierwszym razem lekko skr ca o go w o dku. Ale nikt nie� � � �� sprawdza daty na starym banknocie. Kupi dwie pomara cze, ka d za 5 cent w, a� � � � � � potem, my l c o Mannym, dokupi trzeci . W sklepie ze s odyczami poprosi o� � � � � � batonik z historyjk . "U Przytulnego Kolekcjonera" w innym czasie dadz mu za to� � ze 30 dolar w. Wreszcie za dziesi taka kupi Cherry Coke i ruszy w stron� � � � � parku. Jaki szybko id cy m czyzna potr ci go.� � � � � - Och, przepraszam - powiedzia m ody cz owiek. - Prosz mi wybaczy .� � � � � Harry uwa nie mu si przyjrza . Ale nie. Za m ody. Jackie mia a dwadzie cia� � � � � � osiem lat. Min o go kilkoro dzieci biegn cych w stron kina. Wy wietlali "Kapitanowie� � � � Zuchy" ze Spencerem Tracym. Harry usiad na zielonej drewnianej awce pod par� � � wspania ych holenderskich klon w. Na awce le a kolorowy magazyn, zerkn , by� � � � � �� sprawdzi dat . 28 wrze nia. Na ok adce pr y si m ody jasnow osy hitlerowiec.� � � � � � � � � Harry znowu pomy la o Mannym, skrzywi si i prze o y pismo ok adk do spodu.� � � � � � � � � Siedzia tak nast pn godzin , przygl daj c si uwa nie przechodz cym ludziom.� � � � � � � � � Kiedy zrobi o si ju zbyt ciemno, wsta i ruszy w stron magazynu. Po drodze w� � � � � � piekarni kupi szarlotk . W szparze mi dzy zas onami oddzielaj cymi kontuar od� � � � � reszty pomieszczenia by o wida m czyzn w koszuli z podwini tymi r kawami,� � � � � � jedz cego zup , sk panego w ciep ym, tym wietle lampy. Ciasto kosztowa o 32� � � � �� � � centy. Do magazynu wszed , u ywaj c w asnego klucza, prze lizn si ko o Rudy'ego� � � � � �� � � zag bionego w lekturze "Paryskich nocy" i wcisn w k t zasnuty paj czynami. Po�� �� � � chwili by ju w szafie swego pokoju. Za oknami wy y syreny.� � � - No i jak sprawy? - zapyta Manny.� Okruszki z jab ecznika spad y mu z ust na szachownic . Harry str ci je na� � � � � pod og . Manny zaszachowa mu kr la.� � � � - Potrzeba troch czasu, eby znale kogo odpowiedniego - odpar Harry. -� � �� � � Chcia bym, eby mi si uda o przed przysz ym wtorkiem, id wtedy z Jackie na� � � � � � kolacj . To nie takie atwe, niestety. Mam sporo wymaga . Musi by na tyle� � � � m ody, eby spodoba si Jackie, ale wystarczaj co dojrza y, by j zrozumie .� � � � � � � � Musi by agodny z natury, eby by o jej z nim dobrze, ale musi te mie silny� � � � � � charakter, eby wytrzyma skok o tyle lat. Kto wykszta cony. Taki, kt rego moja� � � � � szafa zainteresuje, a nie przestraszy. Jak my lisz?� - Lepiej uwa aj na kr low . - Manny przesun wie . - Wi c jak zamierzasz go� � � �� �� � znale ?�� - Musz mie troch czasu. Pracuj nad tym.� � � � Manny potrz sn g ow .� �� � � - Musisz przyprowadzi kogo tutaj, potem przekona go, e teraz jest teraz,� � � � eby nie odwr ci si na pi cie i nie uciek ... Nie wiem, Harry. Naprawd nie� � � � � � � wiem. Zastanawia em si nad tym. To nie jest prosta sprawa. Co b dzie, je li co� � � � � p jdzie nie tak? Je li na przyk ad zabierzesz kogo , kto m g okaza si wa ny� � � � � � � � � dla 1937 roku? - Nie wybior nikogo wa nego.� � - A je li pope nisz b d i sprowadzisz w asnego dziadka? I co mu si tutaj� � �� � � �
przydarzy? - W 1937 m j dziadek ju nie y .� � � � - A je liby sprowadzi mnie? Ja wtedy y em.� � � � � - Ale nie mieszka e tutaj.� � - Je li przyprowadzisz siebie?� - Ja te tu nie mieszka em.� � - Je li....� - Manny - przerwa Harry. - Nie sprowadz nikogo wa nego. Nie sprowadz nikogo� � � � znajomego. Nie sprowadz nikogo na sta e. Po prostu chc znale dla Jackie� � � �� mi ego ch opaka, eby sp dzi a mi o czas i eby zrozumia a, e s inni ludzie.� � � � � � � � � � By pozna a nowe mo liwo ci. Zakosztowa a niewinno ci. Jestem pewien, e tutaj� � � � � � te s tacy faceci, ale ja ich nie znam i nie mam poj cia, jak j z nimi pozna .� � � � � Tam si lepiej poruszam. Czy to takie skomplikowane? Takie nieprzewidywalne?� - Tak - odpar Manny.� Znowu mia ten nieust pliwy wyraz twarzy. Jak kto tak chudy m g by taki� � � � � � uparty. Harry westchn i przesun swego jedynego konika.�� �� - Przynios em ci skarpetki.� - Dzi kuj . Ten ruch specjalnie ci nie pomo e.� � � - Wyk ady! To co , co kiedy istnia o, a czego teraz w og le nie ma. Wszyscy� � � � � chodzili na wyk ady. Nie by o telewizji, kino sporo kosztowa o, a wyk ady by y� � � � � darmowe. - Pami tam. - Manny u miechn si . - Sam wtedy by em m odym cz owiekiem. Harry,� � �� � � � � to nie jest taka prosta sprawa. - A w a nie, e jest.� � � - W 1937 roku nie by o wcale tak atwo.� � - Manny, to si uda.� - Spr buj.� Tego wieczora Harry poszed znowu. Tym razem by o tam popo udnie 16 sierpnia. Na� � � stojakach "New York Times" og asza , e prezydent Roosevelt i John L. Lewis� � � uci li sobie mi pogaw dk w Bia ym Domu. Papierosy kosztowa y po 13 cent w za� �� � � � � � paczk . Kobiety nosi y bawe niane po czochy i buty na wysokich, grubych� � � � obcasach. Najlepsze czekoladki firmy Schraff kosztowa y 60 cent w za p kilo.� � � Mali ch opcy, zwracaj c si do Harry'ego, tytu owali go "sir".� � � � W ci gu dw ch dni by na sze ciu wyk adach. Madame Trefania wyk ada a teozofi w� � � � � � � � sali pe nej le ubranych kobiet o w skich zaci ni tych ustach. Jaki zwi zkowiec� � � � � � � zamieni wyk ad w wiec, w zwi zku z czym Harry opu ci sal po trzydziestu� � � � � � minutach. Wychudzony, nerwowy misjonarz pokazywa slajdy z plac wek w Chinach.� � Archeolog, kt ry w a nie powr ci z Meksyku, wyg osi such , niecierpliw mow� � � � � � � � � � na temat wi ty . S ucha o go troje ludzi. Demokrata, zwolennik Nowego adu,� � � � � � przemawia ogni cie, nawo uj c o pomoc dla biednych, ale na koniec zwr ci si� � � � � � � do wszystkich obecnych kobiet jako do si str. I wreszcie, kiedy ju w serce� � Harry'ego wkrad o si pow tpiewanie, znalaz to, czego szuka .� � � � � Muzeum proponowa o seri wyk ad w na temat "Nauka dzi - i jutro". Harry� � � � � wys ucha szczup ego m odego cz owieka z rudaw brod opowiadaj cego w� � � � � � � � idealistycznym uniesieniu o podr ach na Ksi yc, na inne planety, a do gwiazd.� � � Harry uwa a , e w por wnaniu z takimi podr ami wyprawa w 1999 rok jest ca kiem� � � � � � niewinna. M ody m czyzna mia agodne orzechowe oczy i poczucie humoru. Kiedy opowiada o� � � � � yciu na statku kosmicznym, wspomnia , e kobiety b d zwolnione z rob t� � � � � � domowych, tak im dzi doskwieraj cych. Podczas wyk adu pali . Zapala papierosy,� � � � � mru c oczy i os aniaj c p omie , jak kto nawyk y robi to w trudnych�� � � � � � � � warunkach. Po m sku. Powiedzia te , e wyobra nia jest cech , kt ra pozwala� � � � � � � ludziom dostosowywa si do zmian. Jego buty by y starannie wypastowane.� � � Ale najwa niejsze, e mia odznak . Wspania z ot odznak skautowsk , kt ra� � � � �� � � � � � przypomnia a Harry'emu stare ok adki "Saturday Evening Post". Kt ry w tych� � � czasach kosztowa 5 cent w.� � Po wyk adzie Harry pozosta na swoim miejscu w pierwszym rz dzie, przetrzymuj c� � � � nawet oci gaj c si z wyj ciem dziewczyn o czerwonych b yszcz cych ustach.� � � � � � � � Najwyra niej chcia a zosta sam na sam z Robertem Gernshonem.� � � Od czasu do czasu Gernshon zerka na Harry'ego z widocznym zainteresowaniem.� Wreszcie dziewczyna, wydymaj c czerwone wargi, odesz a.� � - Dzie dobry - przywita si Harry. - Nazywam si Harry Kramer. Podoba mi si� � � � � � pa ski wyk ad. Chcia bym pokaza panu co bardzo interesuj cego.� � � � � �
Orzechowe oczy uciek y w bok.� - Och, nie, nie - pospiesznie doda Harry. - Co naukowego. Prosz zobaczy . -� � � � Poda Gernshonowi papierosa z filtrem.� - Jaki d ugi! - wykrzykn Gershon. - Z czego jest zrobiony?� �� - To filtr. Z... nowego materia u filtruj cego. Papieros nie jest taki ostry w� � smaku i mniej nikotyny przenika do p uc. Tak jest znacznie zdrowiej. A prosz� � spojrze na to. - Poda Gernshonowi styropianow fili ank od McDonald'sa. - To� � � � � te jest nowy materia . Bardzo tani. Do r nych zastosowa .� � � � - Kim pan jest? - spokojnie zapyta Gernshon.� - Naukowcem. I podobnie jak pana interesuje mnie nauka przysz o ci. Chcia bym� � � pokaza panu laboratorium, mie ci si w moim domu.� � � - W pa skim domu?� - Tak. To niedaleko st d. Tylko chwilka.� Harry nie czu si wcale bardzo pewnie. M ode orzechowe oczy przewierca y go na� � � � wskro . Dla Jackie, pomy la . Martwa ziemia. Robaki i zgnilizna. Pogarda dla� � � matek. Co by na to Gernshon powiedzia ? Kiedy on si wreszcie odezwie?� � - Dzi kuj za zaproszenie - odpar Gernshon. - Kiedy by panu odpowiada o?� � � � - A teraz? - zapyta Harry. Stara sobie u wiadomi , jaka mog a by pora dnia.� � � � � � Ale wyobra nia podsuwa a mu tylko obrazki z kolejnych sal wyk adowych.� � � Gernshon zgodzi si . By a 9.30 wieczorem, pi tek 17 sierpnia. Harry prowadzi� � � � � go ulicami, paplaj c nieustannie, by odwr ci jego uwag . Opowiada , e sam te� � � � � � � jest bardzo zainteresowany podr ami do gwiazd. e zawsze jego wielkim marzeniem� � by o stan na jakiej innej planecie i pooddycha niezanieczyszczonym� �� � � powietrzem. M wi , e jego najwi kszymi bohaterami byli ci uczeni, kt rzy� � � � � odkryli spiral DNA. e nauka stanowi a dla niego j dro ycia. Gernshon szed� � � � � � ma o co si odzywaj c.� � � - Oczywi cie - m wi dalej Harry - jak wi kszo naukowc w, najlepiej poruszam� � � � �� � si po w asnym podw rku. Wie pan, jak to jest.� � � - A jakie jest pana podw rko, doktorze Kramer? - zapyta spokojnie Gernshon.� � - Elektryczno - odpar Harry i uderzy swego towarzysza solidnym mosi nym�� � � � wiecznikiem, kt ry wyci gn z kieszeni p aszcza. wiecznik kosztowa go w� � � �� � � � ulicznym kramie 3 dolary. Byli ju na terenie magazyn w. Ruchliwe ulice zostawili daleko za sob . Tu nie� � � by o przechodni w ani sprzedawc w, ani policjant w, ani gang w. Tylko on i� � � � � m czyzna, kt rego w a nie zdzieli wiecznikiem. Nie by lepszy od tych� � � � � � � m odocianych przest pc w. Ale c innego m g zrobi ? Uderzy jednak na tyle� � � � � � � � s abo, e Grenshon zacz si szamota , jeszcze zanim Harry zwi za mu r ce i� � �� � � � � � nogi i za o y mu knebel.� � � - Przepraszam. Bardzo mi przykro - powtarza , ale Gernshon wygl da jakby� � � przeprosiny nie robi y na nim adnego wra enia. Harry zaci gn go do magazynu.� � � � �� Rudy spa smacznie nad "Historyjkami z pieprzem". Harry, dysz c ci ko, zaci gn� � � � �� m odego cz owieka - chwa a Bogu, e szuka kogo chudego, nie wi cej ni 75 kilo� � � � � � � � - do odleg ego k ta, przez bram i do szafy.� � � - Pos uchaj. - Pochyli si nad Gernshonem, zdejmuj c mu knebel.- Pos uchaj� � � � � uwa nie. Mog zadzwoni na pogotowie. Je li czujesz, e masz p kni t ko . Czy� � � � � � � � �� kr ci ci si w g owie? A mo e jeste w szoku?� � � � � Gernshon le a na tapczanie Harry'ego i nie odzywa si ani s owem.� � � � � - Pos uchaj, wiem, e to by o dla ciebie pewnym zaskoczeniem. Ale nie jestem ani� � � zbocze cem, ani glin , tylko dziadkiem, kt ry ma pewien problem. Mam wnuczk . I� � � � potrzebuj twojej pomocy, ale tobie to wcale nie zabierze czasu. Jeste teraz� � bardzo daleko od miejsca, gdzie dawa e wyk ad. Ale nie musisz tu przebywa� � � � d ugo. Obiecuj . Wystarcz maksimum dwa tygodnie i ode l ci z powrotem.� � � � � � Przysi gam na gr b mojej matki. I obiecuj , e to po wi cenie op aci ci si .� � � � � � � � - Rozwi mnie.�� - Tak, oczywi cie. Ju to robi . Tylko mnie nie atakuj, bo jestem jedyn osob ,� � � � � kt ra ci mo e st d wyprowadzi . - I doda tkni ty impulsem: - Jestem czym w� � � � � � � � rodzaju zagranicznego konsula. Podr owa e kiedy za granic ?� � � � � Gernshon rozejrza si po obskurnym pokoju.� � - Rozwi mnie.�� - Zaraz. Daj mi dwie minuty. G ra pi . Po prostu chc ci najpierw co� �� � � wyt umaczy .� � - Gdzie ja jestem? - W 1999 roku. Gernshon milcza . Harry zacz wyja nia urywanymi zdaniami, m wi tak szybko,� �� � � � �
jak tylko zdo a . Opowiedzia , e potrafi przemieszcza si mi dzy rokiem 1999 a� � � � � � � sierpniem 1937, kiedy tylko zechce, ale b dzie te m g zabra z powrotem� � � � � Gernshona, to aden problem. M wi , e sam tak cz sto podr uje i jest to ca kiem� � � � � � � bezpieczne. Wykaza , o ile wi cej mo e dosta za zasi ek, bo nie ma emerytury, w� � � � � cenach 1937 roku. Opowiedzia o szarlotce dla Manny'ego. Problem Jackie tylko� lekko zasygnalizowa , uznaj c, e na to znajdzie si lepszy czas. A o swej� � � � szafie nawet nie wspomnia . Cho trudno mu by o na ni nie patrze . Za to� � � � � podkre li , jak bardzo zgorzkniali ludzie w 1999 roku, jak bardzo stali si� � � zagubieni, zm czeni oczekiwaniem, tak e nic ju nie by o rado ci ani� � � � � � niespodziank . Ju mia przej do tematu niewinno ci, kiedy Gernshon powiedzia� � � �� � � znowu, tym razem innym tonem: - Rozwi mnie.�� - Oczywi cie. - Harry cicho westchn . - Wcale nie oczekiwa em, e mi uwierzysz.� �� � � Dlaczego mia by my le , e jest naprawd 1999 rok? Id , sam zobacz. Sp jrz na� � � � � � � � wiat o. Jest wczesny ranek. Tylko uwa aj, to tyle.� � � Rozwi za Gernshona i sta z zaci ni tymi oczami, czekaj c.� � � � � � Poniewa nie poczu uderzenia, otworzy oczy. Gernshon by ju przy drzwiach.� � � � � - Poczekaj! - krzykn . - B dziesz potrzebowa wi cej pieni dzy. - Si gn do�� � � � � � �� portfela i wyci gn dwudziestodolarowy banknot, zaoszcz dzony na t w a nie� �� � � � � okazj i ca reszt drobnych.� �� � Gernshon obejrza z uwag monety, potem spojrza na Harry'ego. Nic nie� � � powiedzia . Otworzy drzwi, a Harry, wci jeszcze trz s c si , usiad na fotelu� � �� � � � � i czeka .� Gernshon wr ci trzy godziny p niej, by blady i spocony.� � � � - M j Bo e!� � - Wiem, co masz na my li - powiedzia Harry. - Niez e zoo. Napij si drinka.� � � � Gernshon przyj mikstur , kt r Harry przygotowa dla niego w szklance do mycia�� � � � � z b w i prze kn p yn jednym haustem. W tej samej chwili zauwa y butelk ,� � � �� � � � � kt r Harry zostawi na bieli niarce. Na ma ej nalepce widnia napis: Seagram� � � � � � V.O. Cisn szklank na drugi koniec pokoju i ukry twarz w d oniach.�� � � � - Przepraszam - powiedzia Harry. - Ale kosztuje tylko 3 dolary i 37 cent w.� � Gernshon nawet si nie poruszy .� � - Naprawd mi przykro - powt rzy Harry. Podni s obie r ce, a potem spu ci je� � � � � � � � w bezradnym ge cie. - Mo e... mo e masz ochot na pomara cz ?� � � � � � Gernshon dochodzi do siebie szybciej, ni mo na by o si spodziewa . Po� � � � � � godzinie siedzia ju w powycieranym fotelu Harry'ego, zadaj c mu pytania na� � � temat statk w kosmicznych, po dw ch godzinach zacz robi notatki, po trzech� � �� � by znowu inteligentnym, bystrym cz owiekiem, takim samym jak podczas wyk adu.� � � Harry, odpowiadaj c tak dok adnie, jak potrafi i z ca cierpliwo ci , na jak� � � �� � � � by o go sta , nie m g si nadziwi sile organizmu m odego cz owieka. To nie� � � � � � � � musia o by takie proste. A gdyby jego kto przeni s nagle do 2061 roku? A si� � � � � � � wzdrygn .�� - Czy wiesz, e kino kosztuje teraz 6 dolar w?� � Gernshon zaskoczony podni s wzrok.� � - M wili my o l dowaniu na Ksi ycu.� � � � - Ale teraz ju o tym nie m wimy. Teraz ja chc ci zada kilka pyta , Robercie.� � � � � Czy uwa asz, e ziemia jest martwa, a ludzie pe zaj po niej niczym larwy? Czy� � � � taka my l przemkn a ci przez g ow ?� � � � - Ja... nie. Harry skin g ow .�� � � - To dobrze, dobrze. Czy spogl dasz na sw matk ze wzgard ?� � � � - Oczywi cie, e nie... Harry...� � - Nie, teraz moja kolej. Jak uwa asz, czy ycie kobiety, kt ra po lubi a� � � � � m czyzn , i cho to ma e stwo nie zawsze by o najlepsze, ale przynajmniej� � � �� � � dochowali si zdrowego dziecka, powiedzmy dziewczynki - czy uwa asz, e ycie� � � � tej kobiety zosta o zaprzepaszczone?� - Nie. Ja.... - Co by powiedzia , gdyby zobaczy intymne szczeg y kobiety na ok adce� � � � � � kolorowego pisma? Gernshon poczerwienia . Najwyra niej rumieniec jeszcze bardziej go zawstydzi ,� � � ale nic nie m g na to poradzi .� � � - Coraz lepiej - mrucza Harry. - A teraz uwa aj, zastan w si uwa nie nad tym� � � � � pytaniem, nie musisz si spieszy . Czy rzeczywisto bywa dla ciebie s odka, czy� � �� �
tylko ma smak goryczy? Masz czas, eby si zastanowi .� � � Gernshon spogl da na niego niepwenie. Harry zda sobie spraw , e przegadali� � � � � ca e przedpo udnie i nadszed czas na lunch.� � � - Ale nie zastanawiaj si do ko ca wiata.� � � � - Tak, uwa am, e ycie daje nam wi cej s odyczy ni przykrych dozna . I jest� � � � � � � czym najdziwniejszym. - Nagle ziewn . - Przepraszam, ja tylko... wszystko to� �� sta o si tak...� � - Spu g ow tak, eby znalaz a si mi dzy kolanami - podpowiedzia Harry. - No�� � � � � � � � i co, lepiej? Chcia bym, eby kogo spotka .� � � � � Manny siedzia w parku na awce, gdzie tkwili p nymi popo udniami. Kiedy ich� � � � zobaczy , jego twarz wyd u y a si .� � � � � - Harry, gdzie ty si podziewa przez dwa dni. Tak si martwi em, by em w twoim� � � � � � hotelu... - Manny, to jest Robert. - Widz - odpar Manny, ale nie wyci gn r ki.� � � �� � - On - podkre li Harry.� � - Harry, o Harry... - Jak si pan miewa, sir - odezwa si Gernshon. Wyci gn d o . - Obawiam si ,� � � � �� � � � e nie znam pa skiego nazwiska. Ja nazywam si Robert Gernshon.� � � Manny przyjrza mu si - wyci gni ta d o , lu ny garnitur i szeroki krawat,� � � � � � � z ota odznaka Baden - Powella. Usta Manny'ego powt rzy y bezg o nie: sir.� � � � � - Mam ci tyle do powiedzenia. - Harry by wyra nie podekscytowany.� � - W takim razie mo esz opowiedzie to nam wszystkim. W a nie idzie Jackie.� � � � Harry podni s wzrok i ujrza zbli aj c si do nich kobiet w d insach.� � � � � � � � � - Manny, ale to dopiero poniedzia ek.� - Zadzwoni em do niej - odpar przyjaciel. - Znikn e na dwa dni. Harry, nikt w� � �� � twoim hotelu nie potrafi powiedzie ...� � - Ale Manny... - Harry pr bowa co powiedzie .� � � � � Gernshon przenosi wzrok od jednego do drugiego marszcz c czo o. Jackie w a nie� � � � � w tej chwili ich zauwa y a i pomacha a r k na powitanie.� � � � � Harry zauwa y , e znowu wyszczupla a. Nie widzia jej od dw ch tygodni.� � � � � � Policzki zapad y si jej jeszcze bardziej, wok oczu pojawi y si nowe� � � � � zmarszczki. Wy obione smutkiem. Jackie mia a na sobie niebieski podkoszulek z�� � napisem YCIE TO DZIWKA - POTEM UMIERASZ. Mia a ze sob kolorowe pismo i ma y� � � � pistolet na gaz udaj cy lakier do w os w.� � � - Cze ! Jeste ! Manny m wi ...�� � � � - Manny si myli - przerwa jej Harry. - Sp jrz, Jackie, kochanie... tak si� � � � � ciesz , e ci widz . Chcia bym ci przedstawi kogo . To jest Robert.� � � � � � � Przyjaciel. M j przyjaciel Robert. A to jest Jackie Snyder.� - Cze - rzuci a Jackie. U ciska a Harry'ego, a potem Manny'ego.�� � � � Harry zauwa y , e Robert nie mo e oderwa wzroku od jej opi tych d ins w.� � � � � � � � - Robert jest... naukowcem - powiedzia Harry.� Tego nie powinien by m wi . Zrozumia to w tym samym momencie, kiedy pad y te� � � � � s owa. Nauka - ca a nauka - by a, z jakich kompletnie dla niego niejasnych� � � � powod w, dla Jackie tematem bardzo dra liwym. Odrzuci a swe d ugie ciemne w osy� � � � � do ty u.� - Ach tak. Mam nadziej , e nie chemikiem?� � - Tak naprawd wcale nie jestem naukowcem - powiedzia ujmuj co Gernshon. -� � � Popularyzuj nowe idee w nauce, pisz o nich tak, by sta y si zrozumia e.� � � � � - Na przyk ad? - zapyta a Jackie.� � Gernshon otworzy usta i zaraz zamkn je. Jaki ch opiec przemkn ko o nich na� �� � � �� � deskorolce, trzymaj c w r ce radio. Przez chwil og uszy ich hardmetal. Nad� � � � � g ow przemkn odrzutowiec. Gernshon u miechn si blado.� � �� � �� � - To trudno wyt umaczy .� � - Jestem w stanie zrozumie - odpar a ch odno Jackie. - Chyba wiesz, e kobiety� � � � potrafi zrozumie nauk .� � � - Jackie - wtr ci Harry - co przynios a ? Czy to twoja nowa ksi ka?� � � � �� - Nie. Obiecywa am ci przecie , e przynios ksi k mojej kole anki. Jest� � � � �� � � znakomita. Opowiada o cz owieku, kt rego zdradza wsp lnik sprzedaj c firm mafii� � � � � i wrabiaj c g wnego bohatera. Ten w wi zieniu spotyka faceta, kt ry stworzy� �� � � � now religi Dom Bogini Rozpaczy. Po wyj ciu z wi zienia startuj z now firm� � � � � � � Korporacja Samob jc w, kt ra pomaga ludziom zabija si . I robi to za darmo.� � � � � Ca o fantastycznie obna a dzisiejsz Ameryk .� �� � � �
Gernshon cicho j kn .� �� - I jest bardzo mieszna - doda a Jackie.� � - Ale brzmi to... do przygn biaj co - skomentowa Robert.�� � � � - Taka jest rzeczywisto - powiedzia a dobitnie Jackie.�� � Harry zobaczy , e Gernshon rozgl da si po parku. Na pobliskiej awce kiwa si� � � � � � � cz owiek z r kami opartymi na kolanach. Wiatr przesuwa resztki gazet i opakowa� � � � od McDonald'sa. Kosz na mieci le a wywr cony. Zza w t ego drzewka otoczonego� � � � � � wysok do ramion balustradk spogl da o na nich dziecko z oczami starca.� � � � - Jeszcze co ci przynios am, dziadziu - powiedzia a Jackie. Harry mia� � � � nadzieje, e Gernshon zauwa y , jak agodnia jej g os, gdy si zwraca a do� � � � � � � � niego. - Szalik. Zobacz, we niany. Bardzo ciep y.� � - Moja mama ma bardzo podobny - wtr ci Gernshon. - Chocia nie, jej chyba jest� � � futrzany. Jackie zmieni a si na twarzy.� � - Z jakiego futra? - Ja... nie jestem pewien. - Mam nadziej , e nie ze zwierz cia obj tego ochron .� � � � � - Nie. Na pewno nie. Z pewno ci nie... z takiego.� � Jackie patrzy a na niego jeszcze chwil . Dziecko, kt re im si wcze niej� � � � � przygl da o, ruszy o w ich stron . Harry zauwa y , e na ten widok na twarzy� � � � � � � Gernshona pojawi a si ulga. Dzieciak mia jakie jedena cie lat, ubrany by w� � � � � � elegancki garnitur i mia w oskie buty. Manny przesun si , by stan mi dzy� � �� � �� � ch opcem a Gernshonem.� Ch opak min go i otar si o Gernshona z drugiej strony. Nie podni s nawet� �� � � � � wzroku. Jego g os by niski, ch opi cy, prawie szept:� � � � - Mo e prochy?� - Spr buj jeszcze raz, a twoja mamusia b dzie mia a z amane serduszko - odpali� � � � � Gernshon. U miechn si przy tym do Harry'ego takim konspiracyjnym u miechem� �� � � sugeruj cym, e przynajmniej dzieci nie zmieni y si przez te pi dziesi t lat.� � � � �� � G owa ch opca odskoczy a w g r , patrzy teraz prosto na Gernshona.� � � � � � - M wisz o mojej mamie?� Jackie j kn a.� � - Nie - zwr ci a si do dzieciaka. - On nic nie mia na my li.� � � � � - Ja nie zapominam - odpar ch opiec. I odszed bardzo wolno.� � � - Przepraszam - powiedzia Gernshon, marszcz c czo o. - Nie bardzo rozumiem za� � � co, ale przepraszam. - Czy ty wiesz, gdzie yjesz? - zapyta a ze z o ci Jackie. - Co to, do kurwy� � � � � n dzy, mia o by ? Nie zdajesz sobie sprawy, e ten park to jedyne miejsce, gdzie� � � � Manny i m j dziadek mog sobie pooddycha wie ym powietrzem?� � � � � - Ja nie... - A ten pieprzony pank nie rzuca s w na wiatr, m wi c, e nie zapomina.� �� � � � - Nie podoba mi si ten ton - odpar Gernshon. - Ani j zyk, jakiego u ywasz.� � � � - M j j zyk! - k ciki ust Jackie si zacisn y.� � � � � Manny podni s r ce i zakry twarz. Ch opiec, oddalony od nich o jakie� � � � � � dwadzie cia krok w, nagle zwietrzy co , niby zwierz tko, opad na czworaka,� � � � � � wykonuj c obr t. W jego stron bieg o dw ch napakowanych nastolatk w. Twarz� � � � � � dzieciaka wykrzywi a si . Teraz wygl da znacznie m odziej. Zacz ucieka w� � � � � �� � stron ulicy.� - Nie! - krzykn Gernshon.�� Kiedy Harry odwr ci g ow , ju go tu nie by o. Harry zobaczy nadje d aj c� � � � � � � � � � � wielk ci ar wk , us ysza krzyk Jackie, zobaczy spr yste cia o Roberta� � � � � � � � � padaj ce na ch opca. Ci ar wka min a ich.� � � � � Gernshon i ch opak stali po drugiej stronie ulicy.� Ci ar wka zatr bi a dono nie.� � � � � - Moje ubranie! - wrzasn ch opiec. - Porwa e mi moje ubranie.�� � � � W tym momencie zatrzyma si przy nich w z patrolowy na sygnale. Dw ch� � � � nastolatk w jakby rozp yn o si , ch opiec te jako znikn .� � � � � � � �� - Nigdy go nie znajdziemy - powiedzia niezadowolony policjant. - Co nic nie� zmienia. I odjecha .� - Nic ci nie jest? - zapyta Manny. Jego twarz mia a barw popio u. Harry� � � � po o y mu r k na ramieniu.� � � � � - Nie. - Gernshon u miechn si agodnie do Manny'ego. - Troch si tylko� �� � � � � zabrudzi em.�
- Trzeba mie jaja - odezwa a si Jackie. Spogl da a na Gernshona ze� � � � � zmarszczonym czo em. - Dlaczego to zrobi e ?� � � - Przepraszam? - Dlaczego? Chodzi mi o to, nawet zapominaj c, czym ten dzieciak jest,� zapominaj c, no, to wszystko - wskaza a na park. - Dlaczego zawraca sobie czym� � � � takim g ow ?� � - Dziecko jest tylko dzieckiem - odpar agodnie Gernshon.� � We wzroku Manny'ego odmalowa o si niedowierzanie.� � Harry jednak nie chcia , by ktokolwiek zacz dyskutowa na temat tego, co� �� � w a nie powiedzia Robert.� � � - Pos uchajcie, co przysz o mi do g owy. Najwyra niej macie sobie du o do� � � � � � powiedzenia na temat... no wszystkiego. Mo e by cie poszli na obiad. Ja stawiam.� � - Wyci gn z kieszeni kolejny banknot dwudziestodolarowy. Czu na plecach wzrok� �� � Manny'ego. - Ja nie m g bym - odezwa si Gernshon w tej samej chwili, kiedy Jackie rzuci a� � � � � ostrzegawczo "Dziadziu..." Harry uj jej twarz w swoje d onie.�� � - Prosz , zr b to dla mnie, Jackie. Bez pyta , bez protest w. Ten jeden raz.� � � � Dla mnie. Jackie milcza a przez d ug chwil , potem u miechn a si , skin a g ow i� � � � � � � � � � poszuka a na wp artobliwie aprobaty u Gernshona.� � � Gernshon odchrz kn .� �� - No c , my l , e mo e by oby lepiej, gdyby my poszli wszyscy. Jest to dla mnie� � � � � � � do k opotliwe, ale ceny w tym mie cie s wy sze ni ... e ja nie mog ... ale�� � � � � � � � gdyby my znale li co ta szego, mo e jaki automat, jestem pewien, e� � � � � � � zjedliby my we czworo.� - Nie, nie - sprzeciwi si Harry. - My ju jedli my.� � � � Manny znowu popatrzy na niego.� Jackie wyra nie poczu a si ura ona.� � � � - Ja z pewno ci nie chcia am... co ty sobie w og le my lisz, stary? Po prostu� � � � � chcia am zrobi przyjemno dziadkowi. Boisz si , e mog abym si na ciebie� � �� � � � � rzuci ?� Harry dostrzeg szybkie spojrzenie Roberta na opi te uda Jackie. Zauwa y te ,� � � � � e ch opak po a owa tego spojrzenia ju w tej samej chwili, gdy je rzuca .� � � � � � � Widzia , e Manny te zwr ci na to uwag i Jackie tak e, a sam Robert� � � � � � � wiedzia , e oni widzieli. Manny prychn cichutko. Twarz Jackie pociemnia a. I� � �� � w tej chwili Robert odezwa si zupe nie spokojnym g osem, kt rego nikt nie� � � � � oczekiwa :� - Nie, oczywi cie, e nie. Ale ja wola bym, eby my wszyscy poszli co zje z� � � � � � �� zupe nie innego powodu. Moja ona jest dla mnie bardzo droga, panno Snyder, i� � nie chcia bym zrobi nic, co mog oby jej sprawi przykro . To, co m wi , jest� � � � �� � � prawdopodobnie irracjonalne, ale tak w a nie jest.� � Harry sta jak wmurowany w ziemi , z otwart buzi . Manny zacz si trz , a� � � � �� � ��� jego w ciek y przyjaciel pomy la dziko, e lepiej, eby to nie by miech. A� � � � � � � � Jackie przez d u sz chwil przygl da a si jeszcze Robertowi, a potem wybuchn a� � � � � � � � tak spontanicznym miechem, jakiego Harry nie s ysza u niej od miesi cy.� � � � - Hej - odezwa a si wreszcie agodnie. - To mi e. Naprawd , cholernie mi e.� � � � � � Nagle zrobi o si ca kiem zimno. nieg wisia w powietrzu. Codziennie po� � � � � po udniu Harry z Mannym szli na kr tk przechadzk do parku, a potem zachodzili� � � � albo do klubu na szachy, albo na kaw , albo na stacj metra, albo do biblioteki,� � gdzie w najdalszym rogu mogli przez nikogo nie zauwa eni zje lunch. Harry� �� kupi Manny'emu sandwicza z mi sem za 63 centy i par zagranicznych we nianych� � � � r kawiczek, za dolara na przedsezonowej sprzeda y.� � - I gdzie dzi s ? - zapyta Manny w sobot , ci gaj c r kawiczk , by zabra si� � � � � � � � � � � za sa atk . Z zadowoleniem wci gn zapach. - Chrzan. Pami tasz, Harry?� � � �� � - Wydaje mi si , e poszli do muzeum - powiedzia wyra nie zmartwiony Harry.� � � � - Jakiego muzeum? - A sk d mia bym wiedzie . Rzuci tylko: "Dzi w planie jest muzeum, Harry" i� � � � � wyszed z domu przed sm rano. Nie wiem nic wi cej.� � � � Manny zamar .� - Jakie muzeum otwieraj o smej rano?� � Harry od o y kanapk . Przez ostatni tydzie wyra nie zeszczupla .� � � � � � � - Mo e - szybko doda Manny - po prostu rozmawiaj . No wiesz, jak to m odzi� � � �
ludzie, po prostu rozmawiaj ...� Harry popatrzy na niego ze smutkiem.� - Tak jak ty i Leah, kiedy byli cie m odzi i zostawili was ca kiem samych.� � � - Lepiej, eby szybko z nim porozmawia . Nie, z ni . - Zastanowi si przez� � � � � � moment. - Nie, jednak z nim. - Rozmowa nic tu nie pomo e. Harry by blady, wygl da na zdeterminowanego. -� � � � Trzeba odes a Gernshona z powrotem.� � - Odes a ?� � - On jest onaty, Manny! Chcia em dopom c Jackie, pokaza jej, e ycie nie musi� � � � � � by ci g walk . Ale c dobrego mo e jej si zdarzy , je li pokocha onatego� � �� � � � � � � � m czyzn ? Wiesz, jak to jest. Jackie... - Harry j kn . Jak mog o do tego doj .� � � �� � �� Przecie chcia tylko dobrze dla swej wnuczki. Dlaczego nie przemy la� � � � wszystkiego lepiej. - On musi wr ci , Manny.� � - Jak? - zapyta praktycznie Manny. - Nie mo esz jeszcze raz go zdzieli w� � � g ow . I tak mia e do szcz cia poprzednim razem, e nic mu nie zrobi e .� � � � �� � � � � Przecie nie chcesz go mie na sumieniu. A kiedy poka esz mu sw j, no... sw j...� � � � � - Moj szaf . Manny, gdyby tylko zechcia przyj , za jednego dolara m g by ...� � � � �� � � � - Wtedy on b dzie m g przychodzi za ka dym razem, kiedy b dzie tylko chcia .� � � � � � � Wi c jak?� Nag y szmer poderwa ich na nogi. Kto zbli a si mi dzy p kami.� � � � � � � � - Bibliotekarz! - wyszepta Manny.� Obaj na o lep pakowali kanapki, piwo (po 15 cent w puszka) i strudel do torby z� � zakupami. Manny w panice wepchn tam r wnie r kawiczki. Harry wytar st z�� � � � � � okruszk w. Kiedy intruz wy oni si zza najbli szej p ki, Harry pochyla si nad� � � � � � � � "Robieniem papierowych kwiat w", a Manny nad "Porcelan dynastii Yung Cheng".� � Intruzem okaza si jednak Robert Gernshon.� � M ody cz owiek opad na krzes o. Jego twarz mia a barw popio u. W jednej r ce� � � � � � � � ciska papiery.� � Po dobrej chwili Manny zapyta dyplomatycznie:� - Sk d przybywasz, Robercie?� - Gdzie Jackie? - dorzuci ostro Harry.� - Jackie? - powt rzy Garnshon. Jego g os dr a . Harry zda sobie z nag ym� � � � � � � przera eniem spraw , e m ody cz owiek p acze. - Nie widzia em jej od paru dni.� � � � � � � - Od paru dni? - powt rzy Harry.� � - Nie, ja by em... by em...� � Manny wyprostowa si na krze le. Popatrzy badawczo na Gernshona i od o y� � � � � � � "Porcelan z czas w dynastii Yung Cheng". Przesiad si na krzes o obok m odego� � � � � � cz owieka i agodnie wyj z jego r ki papiery. Gernshon opar okcie na stole i� � �� � � � ukry twarz w d oniach.� � - Przepraszam, e si tak dziecinnie zachowuj ... - Ramiona mu dr a y.� � � � � Manny roz o y papiery na stole. Poza r cznie zapisanymi kartkami by y to dwie� � � � � cienkie ksi eczki: "Wspomnienia z O wi cimia" i "Hiroszima - odliczanie".�� � � Przez d ug chwil nikt si nie odzywa . Wreszcie cisz przerwa Harry,� � � � � � � zwracaj c si jakby do nikogo:� � - A ja my la em, e on chodzi do muzeum techniki i nauki.� � � Manny, niby przypadkiem, obj ramieniem Gernshona.�� - Wi c teraz ju wiesz, gdzie nie powiniene by . Szkoda, e wi cej ludzi tego� � � � � � nie wiedzia o.� Harry nie potrafi by powiedzie , co malowa o si teraz na twarzy jego� � � � przyjaciela ani co brzmia o w jego g osie, gdy m wi :� � � � - Masz racj , Harry, on musi wr ci .� � � - Ale Jackie... - Prze yje bez tych s odko ci - odpar ostro Manny. - C niby jest takiego z ego� � � � � � w jej yciu, by potrzebowa a pomocy? Mo e umiera? Albo jest biedna? A mo e� � � � brzydka? Kto si dobija do jej drzwi ciemn noc ? Pozw l jej samej znale� � � � � �� s odycz ycia. Da sobie rad .� � � Harry roz o y bezradnie r ce. Twarz Manny'ego wygl da a teraz jak o wietlona� � � � � � � fluorescencyjnym wiat em drewniana maska.� � - Nawet on... Manny, to wszystko, co on teraz wie... - Powiniene by pomy le wcze niej.� � � � � Gernshon podni s na nich wzrok.� � - Nie... ja... tak mi przykro. Ja po prostu nigdy bym nie pomy la , e ludzie...� � � - Nie - przerwa mu Manny. - Ale mog . Wi c wszystkie te dni sp dzi e w� � � � � � bibliotece, czytaj c takie ksi ki?� ��
- Tak, w bibliotekach i muzeach. Widzia em, e wy dwaj tam wchodzicie. Czyta em,� � � chcia em wiedzie ...� � - Wi c teraz ju wiesz - powiedzia Manny tym samym zaskakuj co oboj tnym i� � � � � twardym g osem. - Ty te dasz sobie rad .� � � - Czy Jackie wie, co si dzieje? Dlaczego zdobywa e t ... wiedz ?� � � � � - Nie. - A ty, co zrobisz teraz z tym, czego si dowiedzia e ?� � � Harry wstrzyma oddech. Co b dzie, je li Gernshon po prostu nie b dzie chcia� � � � � wr ci ?� � - Pocz tkowo - ch opak powoli dobiera s owa - my la em, e ju tam nie wr c . W� � � � � � � � � � og le. Jak m g bym by wiadkiem tych spraw. Druga wojna i obozy. Mam rodzin w� � � � � � Polsce. A potem bomby atomowe, Korea, gu agi, Wietnam, Kambod a, terrory ci i� � � AIDS... - Niczego nie przepu ci ... - szepn Harry.� � �� - ...i ta bezradno , brak nawet nadziei, wiedza, e to wszystko si wydarzy o -�� � � � jak m g bym by wiadkiem tego wszystkiego pozbawiony nadziei, e to wcale nie� � � � � jest takie okropne, na jakie w danej chwili wygl da.� - Wszystko zale y od tego, na co patrzysz - powiedzia Manny, ale Gernshon� � wydawa si go nie s ysze .� � � � - Ale nie mog te zosta . Tam jest Susan i spodziewamy si dziecka. Musz� � � � � pomy le .� � - Nie - odezwa si Harry. - Trzeba, eby wr ci . To wszystko moja wina. Tak mi� � � � � � przykro. Musisz wraca , Gernshon.� - Liban - wylicza dalej Gernshon. - DDT. Rewolucja Kulturalna. Nikaragua.� Niszczenie las w. Iran...� - Penicylina - przerwa mu nagle Manny. Broda mu dr a a. - Prawa obywatelskie.� � � Mahatma Gandhi. Szczepionka Heinego-Mediny. Pralki. Harry patrzy na niego w os upieniu. Czy by Manny kiedykolwiek pracowa w� � � � pralni? - Albo - ci gn Manny ju spokojniej - Hitler, O wi cim... Zale y, na co� �� � � � � patrzysz, Robercie. - Nie wiem - powiedzia Gernshon. - Musz pomy le . Jest tak du o... i jeszcze� � � � � ta dziewczyna. Harry zesztywnia .� - Jackie? - Nie, nie. Kto inny. Spotkali my si par dni temu w kawiarni. Wesz a, kiedy� � � � tam by em. Nie mog em uwierzy w asnym oczom. Patrzy em na ni os upia y - ona� � � � � � � � chyba te , przynajmniej tak mi si wydawa o. Dziewczyna, kt ra mia a moj twarz.� � � � � � I by a taka... trudno to wyrazi . Jakbym patrzy na samego siebie. Powiedzia em� � � � "cze ", ale nie powiedzia em jej, jak si nazywam, nie mia em. - I sko czy�� � � � � � � prawie szeptem: - My l , e to by a moja wnuczka.� � � � - Och, ch opcze... - Manny westchn .� �� Gernshon wsta . Si gn , by zgarn swoje papiery, ale zatrzyma si w p gestu� � �� �� � � � i zostawi je tam, gdzie le a y. Harry te si podni s i to tak gwa townie, e� � � � � � � � � Robert spojrza na niego zaniepokojony.� - Chcesz mnie znowu uderzy , Harry? Mo e zamierzacie mnie zabi ?� � � - My, Robercie? My? - W g osie Manny'ego brzmia a sama agodno .� � � �� - W pewien spos b ju to zrobili cie. Z pewno ci nie jestem tym, kim by em.� � � � � � Manny wzruszy ramionami.� - Wi c b d kim lepszym.� � � � - Nie s dz , by zrozumia ...� � � � - A ja nie s dz , eby to ty rozumia , ch opczyku. Tak wygl da rzeczywisto . I� � � � � � � �� tyle. Cokolwiek by o w przesz o ci, nie zgin o. Powiedz mi, czy czytaj c o tych� � � � � wszystkich rzeczach, natrafi e na w asne nazwisko? Znalaz e siebie w� � � � � podr cznikach historii, w zgromadzonych dokumentach?� - W biurze ewidencji czeka si dwa tygodnie na wyszukanie aktu urodzenia i zgonu� - odpar Gernshon, jakby speszony.� - A wi c nic nie straci e , bo tak naprawd nic nie wiesz - powiedzia Manny. -� � � � � Znasz tylko histori . A historia nie ma warto ci. Ka dy ma jej po troszku.� � � Mo esz mie jej tylko tyle, ile zechcesz. Liczy si jedynie to, co sam robisz.� � � Gernshon nie przytakn . Przez d ugi czas wpatrywa si w Manny'ego, a wreszcie�� � � � co pojawi o si w jego oczach, co , dzi ki czemu Harry odetchn , dopiero w tym� � � � � �� momencie zdaj c sobie spraw , e wstrzymywa oddech. Nagle wydawa o si , e to� � � � � � � Gernshon jest najstarszy z nich trzech. I by - z sze dziesi cioma dwoma� �� �
latami, kt re mu przyby y w ostatnim tygodniu, by starszy od Harry'ego� � � odwiedzaj cego 1937 rok i jego czyste parki. Ale tamten rok by dobry i Gernshon� � do niego wraca , a i Harry by by wybra go dla siebie, gdyby nie Jackie i� � � Manny... ale mimo wszystko nie m g patrze , jak Gernshon odchodzi mi dzy� � � � p kami, przedzieraj c si przez powietrze, jakby to by a woda.� � � � Robert zatrzyma si . Odwr ci si do nich i powiedzia :� � � � � � - Wr c tam. Dzi wieczorem.� � � Kiedy odszed , Harry powiedzia :� � - To moja wina. - Owszem - zgodzi si Manny.� � - Czy przyjdziesz do mnie wieczorem? eby pom c?� � - Tak, Harry. W jaki spos b wszystko to sta o si jeszcze trudniejsze.� � � � Gernshon pozwoli zawi za sobie oczy. Harry przeprowadzi go przez szaf ,� � � � � magazyn, na ulic . Nie sz o im zbyt dobrze, wpadali na siebie, potykali o� � niewidoczne przedmioty. W magazynach Gernshon o ma o co nie wpad na stos� � drewna. Harry nag ym ruchem odsun go i w tym momencie co przeskoczy o mu w� �� � � kr gos upie. Czeka , zgi ty wp , schowany za rogiem, kiedy Gernshon zdejmowa� � � � � � zas on z oczu, mru y je w blasku s o ca i wreszcie odchodzi powoli.� � � � � � � Mimo b lu kr gos upa Harry nie potrafi od razu wr ci . Poczeka , by Gernshon� � � � � � � odszed dobry kawa ek, a potem poku tyka w stron parku. Karuzela kr ci a si w� � � � � � � � takt pogodnej muzyki. Dwudziesty czwarty wrze nia. Dwoje dzieci, kt rych nigdy� � dotychczas nie zauwa y , sta o tu za karuzel , przygl daj c si jej g odnymi,� � � � � � � � � smutnymi oczami. Na nieskazitelnych klombach kwit y kwiaty. Obok Harry'ego� przeszed Murzyn z oczami wbitymi w ziemi , z pochylon g ow . Dwie ma e� � � � � � dziewczynki kr ci y skakank , przygl da a im si z u miechem kobieta w b kitno-� � � � � � � �� bia ym mundurze. Na chodniku, tu przy karuzeli kto narysowa kred swastyk .� � � � � � Murzyn star j nog . Ulic przejecha lincoln zefir V-12, za 1090 dolar w. Nie� � � � � � zmie ci by si w szafie.� � � Kiedy Harry wr ci , Manny spa mocno zwini ty na kordonkowej kapie, kt r Harry� � � � � � kupi za 3 dolary i 29 cent w.� � - I co osi gn em? Co? - dopytywa si gorzko Harry.� �� � � Dzie zmierzcha ciep y i pe en barw, prawdziwe babie lato. Drzewa wznosi y� � � � � ga zie do jasnego, b kitnego nieba. Manny mia na sobie stary czerwony sweter,�� �� � Harry flanelow koszul . Niedzielni spacerowicze rzucali ro ki po lodach,� � � niedopa ki, przeczytane gazety. Puszki po dietetycznej coli, zu yte papierowe� � chusteczki, popcorn. Awanturowa y si go bie, k ci y dzieci.� � �� �� � - Jackie b dzie r wnie trudna jak przedtem, i czemu by nie - m wi dalej Harry.� � � � - Kiedy wreszcie spotka a mi ego faceta, ten ju nigdy do niej nie zadzwoni. Ja� � � z kolei go unieszcz liwi em. Zniszczy em mu ycie. A kiedy go opuszcza em,� � � � � zniszczy em sobie kr gos up. I teraz siedz tu dr czony poczuciem winy. Nic z� � � � � tego nie wysz o.� Manny nie odpowiada , patrz c przed siebie.� � - Nie wiem, Manny. Naprawd nie wiem.� - Tam idzie Jackie - odezwa si nagle Manny.� � Harry podni s wzrok. Chcia si poderwa , ale kr gos up odm wi mu� � � � � � � � � pos usze stwa. Siedzia wi c, a tylko oczy robi y mu si coraz wi ksze ze� � � � � � � zdziwienia. - Dziadziu! - wykrzykn a Jackie. - Szuka am ciebie.� � Wygl da a promiennie. Znikn y zmarszczki wok oczu, twarz si wyg adzi a. Nawet� � � � � � � ko ci obojczyka przesta y jej stercze , pomy la w zadziwieniu Harry. Szcz cie� � � � � � promienia o z niej jak wiat o. Trzyma a za r k szczup , rudow os kobiet o� � � � � � �� � � � mocnych rysach twarzy i orzechowych oczach. - To jest Anna - przedstawi a j Jackie. - Szuka am ci , dziadku, poniewa ...� � � � � no, c , chcia abym ci co powiedzie .� � � � Usiad a na awce obok Harry'ego tak, e siedzia mi dzy ni a Mannym i obj a go� � � � � � � ramieniem. Drug r k trzyma a kurczowo d o Anny, kt ra u miecha a si , by jej� � � � � � � � � � doda odwagi. Manny wpatrywa si w Ann , jakby zobaczy ducha.� � � � � - Wiesz, dziadku, od jakiego czasu zmagam si z czym , czym bardzo wa nym.� � � � � Wiem, e nie by o ze mn atwo, ale to nie dlatego... ka dy potrzebuje uczucia,� � � � � cz sto mi to m wi e , a wiedzia am przecie , jak bardzo byli cie szcz liwi, ty i� � � � � � � � babcia. My la am, e mnie si to nigdy nie zdarzy. Ale teraz... no c , teraz� � � � �
jest Anna. I chcia am, eby o tym wiedzia .� � � � Poczu , e cia o jej spina si , w oczach widzia b aganie. Anna przygl da a si� � � � � � � � � Harry'emu uwa nie. Czu si tak, jakby si topi .� � � � � - Wiem - m wi a dalej Jackie - e dla ciebie to szok, ale wiem te , e zawsze� � � � � pragn e , abym by a szcz liwa. Wi c mam nadziej , e pokochasz j tak, jak ja�� � � � � � � � j kocham.� Harry patrzy na kobiet o p omiennych oczach. Wiedzia , o co go proszono, ale� � � � nie wierzy w asnym uszom, to nie mog o si dzia naprawd . Ca a sytuacja� � � � � � � wydawa a mu si tak oderwana od rzeczywisto ci, jak nierealna wydaje nam si� � � � pogoda w innym kraju. Huragany. Susze. Upa y. Kiedy na ulicach twojego miasta� panuje lodowaty ch d.�� - Uwa am, e ze wszystkich ludzi, jakich kiedykolwiek zna am, Anna jest� � � najbardziej pozbierana. Najbardziej otwarta na innych. Najbardziej moralna. - Hmmm - mrukn Harry.�� - Dziadziu? Jackie patrzy a mu prosto w oczy. Im d u ej on milcza , tym bardziej blad jej� � � � � u miech. U wiadomi sobie, e kiedy si u miecha a, zobaczy jej z by. Bardzo� � � � � � � � � bia e, bardzo r wne. I r wnie bardzo ostre.� � � � - Ja... ja... dzie dobry, Anno.� - Dzie dobry - odpar a Anna.� � - Widzisz, m wi am ci, e wszystko b dzie dobrze! - wykrzykn a Jackie. Pu ci a� � � � � � � Harry'ego i skoczy a na r wne nogi. Rozsadza a j energia. - Jeste cudowny,� � � � � dziadku! I ty tak e, Manny. Och, przepraszam, Anno, to jest Manny Feldman,� najlepszy przyjaciel dziadka. Manny, to Anna Davis. - Mi o mi pana pozna - powiedzia a Anna. Mia a niski, chropowaty g os i s odki� � � � � � u miech.� Harry poczu huragan, susz i upa .� � � - Wiem, e to by o nieco niespodziewane... - m wi a dalej Jackie.� � � � Niespodziewane! - No c ... - Harry nie by w stanie nic wi cej powiedzie .� � � � - Ale uzna am, e ju czas si ujawni .� � � � � Harry wyda jaki nieartyku owany d wi k.� � � � � - A wi c mieszkasz w tym mie cie? - Manny'emu uda o si zada pytanie.� � � � � - O tak. Mieszkam tu od urodzenia. I moja rodzina te , od zawsze.� - Czy Jackie... czy Jackie pozna a ju twoich bliskich?� � Jeszcze nie - odpar a Jackie. - To mo e by troch ... trudne, w przypadku jej� � � � rodzic w. - U miechn a si do Anny. - Ale jako damy sobie rad .� � � � � � - a uj , e nie mog a pozna mojego dziadka. - Anna zwr ci a si do Jackie. Na� � � � � � � � � � pewno zachowa by si r wnie wspaniale jak tw j dziadek. Zawsze taki by .� � � � � - By ? - zapyta s abym g osem Harry.� � � � - Zmar rok temu. Ale by wspania ym cz owiekiem. Pe nym ciep a i inteligentnym.� � � � � � - Co... co on robi ?� - Wyk ada histori na uniwersytecie. Poza tym dzia a w wielu organizacjach -� � � � � Amnesty International, ACLU i innych. Podczas drugiej wojny wiatowej pracowa w� � organizacji na rzecz yd w, pomaga im wyje d a z Niemiec.� � � � � � Manny kiwa g ow . Harry przygl da si z bom Jackie.� � � � � � � - Chcia yby my nied ugo zaprosi was na kolacj - Anna u miechn a si . - Umiem� � � � � � � � nie le gotowa .� � Oczy Manny'ego rozb ys y.� � - Wiem, e to nie jest dla was atwe - o wiadczy a Jackie. A Harry widzia , e� � � � � � dla niej to tylko s owa. Ona nie s dzi a, by to by o trudne. Dla niej by o to� � � � � mo e nieoczekiwane, ale naturalne.� S o ce, prze wiecaj c przez szczebelki awki, rzuca o na chodnik wz r w paski.� � � � � � � - A wiesz co, dziadziu - powiedzia a nagle Jackie - to tw j przyjaciel, Robert,� � przedstawi nas sobie. Czy ju ci to m wi am?� � � � - Tak, kochanie. M wi a .� � � - Jest troch jak nie z tego wiata, ale ca kiem w porz dku.� � � � Kiedy Jackie i Anna ju sobie posz y, dwaj starzy m czy ni siedzieli jeszcze� � � � d ugo w milczeniu� Wreszcie Manny zapyta dyplomatycznie:� - Nie zjad by czego , Harry?� � � - Ona jest szcz liwa, Manny.� - Tak. Chod my co zje .� � �� - I wcale go nie rozpozna a?�
- Nie. Czas na ma przek sk .�� � � - Masz. Przynios em j dla ciebie. - Harry wyci gn pomara cz . Pomara czowa� � � �� � � � kula z napisem na bibu ce "Bez pestek", wielka, soczysta i pachn ca.� � - Smacznego - powiedzia Harry. - Kosztowa a 92 centy.� � Prze o y a Dorota Malinowska� � � "The Price of Oranges" Copyright 1989 by Davis Publications, Inc. First� published in "Isaac Asimov's Science Fiction Magazine". NANCY KRESS Mieszka w Brockport w stanie Nowy Jork, zajmuje si wy cznie pisaniem i� �� uczeniem przysz ych pisarzy. Jest dwukrotn laureatk Nebuli (1985 i 1991), raz� � � zdoby a Hugo (1992). Polskim czytelnikom znana z trylogii o ebrakach� � ("Hiszpa scy ebracy", " ebracy nie maj wyboru", " ebracy na koniach") oraz� � � � � opowiada zamieszczanych w "Nowej Fantastyce". Ostatnio przedstawiali my jej� � "Linie b du" ("NF" 2/98) i "Ta cz c w powietrzu" ("NF" 2-3/99).�� � � (anak)