+tanczac+
POWIEŚĆ
NANCY KRESS
Tańcząc w powietrzu (1)
(Dancing on Air)
Przełożyła Ewa Łodzińska
Kiedy człowiek popełnia błąd, bądź to w sprawie
prywatnej, bądź w zarządzaniu państwem, bądź w
dowodzeniu armią, czyż nie mówi się wtedy, że taki-
a-taki zrobił fałszywy krok?A czyż zrobienie
fałszywego kroku nie wynika tylko i wyłącznie z
braku umiejętności tańca?
MOLIERE
1. Niekiedy rozumiem słowa. Niekiedy słów nie
rozumiem.
Eryk prowadzi mnie na plac ćwiczeń. Stoją tam
kobieta i mężczyzna. Mężczyzna jest wysoki. Kobieta
jest niska. Na głowie ma długą, czarną sierść. Po
zapachu czuję, że jest zła.
- To jest Anioł - przedstawia mnie Eryk. - Anioł, to są
John Cole i Caroline Olson.
- Witam - mówię.
- I ja mam zrozumieć to warknięcie? - irytuje się
kobieta. - Równie dobrze mogłoby być po chińsku.
- Caroline - odzywa się prosząco mężczyzna -
obiecałaś...
- Pamiętam, co obiecałam. - Kobieta oddala się.
Czuję, że jest bardzo zła. Nie pojmuję.
Powiedziałem "witam". "Witam" to jedno z łatwych
słów.
- Witaj, Anioł. - Mężczyzna uśmiecha się.
Obwąchuję jego buty i szczekam. Pachnie
przyjaźnie. Czuję dwa koty i hot doga, asfalt i
samochód. Cieszę się. Lubię samochody.
Wraca kobieta.
- Skoro musimy to zrobić, zróbmy to, na
miłość boską. Podpisujmy te papiery i wynośmy się
stąd.
- Prawnicy i reszta, wszyscy czekają w pokoju
Eryka - mówi do niej John.
W pokoju Eryka czuję zapachy wielu osób. Idę
na swoje miejsce koło drzwi. Kładę się. Może później
ktoś weźmie mnie do samochodu.
Jakaś kobieta przegląda papiery i zaczyna
czytać na głos:
- Kontrakt zawarty pomiędzy Agencją Psiej
Ochrony "BIOMOD", zwaną dalej stroną pierwszą,
i Baletem Miasta Nowy Jork, zwanym dalej stroną
drugą, jako spełnienie wymogów Towarzystwa
Ubezpieczeniowego Kolumbia, zwanego dalej stroną
trzecią, zawartych w polisie 438-69, w dziale 17,
dotyczącym primabaleriny Caroline Olson. Strona
pierwsza zapewni Caroline Olson ochronę przez
dostarczenie genetycznie zmodyfikowanego psa, pod
następującymi warunkami...
Słowa są trudne.
Ja myślę słowami, które rozumiem.
Nazywam się Anioł. Jestem psem. Bronię. Eryk każe
mi bronić. Nikt prócz "swoich" nie może dotknąć
tego, kogo bronię. Kocham ludzi, których bronię.
Teraz śpię.
- Anioł - odzywa się Eryk ze swojego miejsca. -
Obudź się. Musisz bronić.
Budzę się. Eryk podchodzi do mnie. Siada obok.
Jego głos wlewa się do mojego ucha.
- To jest Caroline. Musisz pilnować Caroline.
Nikomu nie wolno skrzywdzić Caroline. Nikomu,
prócz "swoich", nie wolno ruszyć Caroline. Anioł -
broń Caroline.
Czuję zapach Caroline. Jestem bardzo szczęśliwy.
Bronię Caroline.
- Jezu Chryste! - Caroline niecierpliwi się. Wychodzi.
Kocham Caroline.
*
Jedziemy samochodem. Bardzo daleko. Dużo
ludzi. Dużo zapachów. John prowadzi. John jest
"swój". Wolno mu ruszać Caroline. Zatrzymuje
samochód. Wysiadamy. Dużo wysokich budynków i
dużo samochodów.
- Jesteś pewna, że wszystko będzie w porządku? -
pyta John.
- Zabezpieczyłeś inwestycję, prawda? - rzuca
drwiąco Caroline.
John odjeżdża.
Przy drzwiach stoi mężczyzna.
- Dobry wieczór, panno Olson.
- Dobry wieczór, Sam. To mój nowy pies obronny. W
teatrze nalegają, żebym go trzymała, po tym... no, co
się ostatnio wydarzyło. Twierdzą, że w firmie
ubezpieczeniowej oszaleli. Chyba tak. Potrzebny mi
ten pies, jak uraz kolana.
- Tak, proszę pani. To doberman? Wygląda na
poczciwe stare psisko. Hej, brytanie, jak ci na imię?
- Anioł - odpowiadam.
Mężczyzna podskakuje jak oparzony.
Caroline się zaśmiewa.
- Biologicznie udoskonalony. Prywatne życie mam
załatwione. Nic przy nim nie można powiedzieć.
Rover, Sam jest "swój". Słyszysz, co mówię? Sam
jest "swój".
- Nazywam się Anioł - przypominam.
- Nie bój się, Sam - mówi Caroline. - Nie ma powodu.
Atakuje tylko na rozkaz albo kiedy krzyknę, albo
kiedy nie powie mu się, że ktoś jest "swój", a ten
ktoś mnie dotknie.
- Tak, proszę pani. - Pachnie strachem. Czuję, że się
boi. Patrzy na mnie krzywo. Szczekam i macham
ogonem.
- Chodź, Fido! - woła Caroline. - Czas rozpocząć
karierę szpiega.
- Nazywam się Anioł - powtarzam.
- Racja.
Wchodzimy do budynku. Do windy.
- Sam ma kota - mówię. - Czuję zapach jego kota.
- A kogo to, u licha, obchodzi? - ucina Caroline.
Jestem psem.
Muszę kochać Caroline.
2. Dwa dni po tragicznej śmierci drugiej baleriny
wezwał mnie do siebie mój szef, Michael Chow,
starszy wydawca czasopisma "New York Now".
Wiedziałam już czego chce, ale wiedziałam również,
że ja tego nie chcę. On też to wiedział. Oboje
wiedzieliśmy, że to niczego nie zmieni.
- Jesteś reporterką, Susan - powiedział zza biurka, co
zawsze źle wróżyło. Kiedy spodziewał się, że chętnie
przyjmę zadanie, stawał oparty o nie niedbale, od
frontu.
Na biurku panował straszliwy bałagan. Cały blat był
zasłany wydrukami, wglądówkami oraz zdjęciami
szóstki jego dzieci (wszystkie wyglądały tak samo jak
Michael -miały proste, czarne włosy i twarz gładką,
jak obrane ze skorupki jajko). Na wierzchu leżał
egzemplarz "Timesa" z godziny 3.00 po południu.
Wielki tytuł głosił: AUTOPSJA UJAWNIA
BIOMODYFIKATORY W CIELE TANCERKI
MIEJSKIEGO BALETU.
- Masz tam wejście - ciągnął beznamiętnie Michael. -
Nawet Anton Privitera musi z tobą mówić.
- Ale nie o tym. Ten temat wyczerpał podczas
konferencji prasowej.
- No i co z tego? Idź do niego jako zatroskana matka,
a dalej już sobie poradzisz.
Moja córka Debora jest uczennicą Amerykańskiej
Szkoły Tańca, młodocianej prowincji królestwa
Antona Privitery, który od trzydziestu lat rządzi
Miejskim Baletem Nowego Jorku jak namaszczony
tyran. Czasami wydawało się, że nawet mógłby
nakładać podatki i wystawiać armie, tak świetną
cieszył się reputacją w świecie tańca, i tak zręcznie
jego dyrektor zarządzający, John Cole, gromadził
fundusze i pozyskiwał mecenasów i sponsorów. Z
Europy, z Azji, z Ameryki Południowej oraz
poważnych szkół baletowych ze strzeżonych stref
wymierających miast Ameryki tłumnie napływali
tancerze. Dopóki nie wymyślono biologicznego
udoskonalania tancerzy, Miejski Balet Nowego
Jorku był niekwestionowaną mekką
międzynarodowego świata tańca.
Teraz, naturalnie, to się zmieniało.
Privitera chętnie współpracował z prasą, jednak
każdą rozmowę ciągnął tylko tak długo, jak długo
byliśmy zadowoleni z tego, co on chciał nam ujawnić.
Z pewnością nie zechce rozmawiać o tragicznej
śmierci dwóch tancerek, z których jedna należała do
jego własnego zespołu.
Nicole Heyer, primabalerinę Amerykańskiego Teatru
Tańca, znaleziono miesiąc temu w Parku
Centralnym, uduszoną. Ciało Jennifer Lang odkryto
w jej skromnym mieszkaniu trzy dni temu. Heyer
była biologicznie zmodyfikowaną tancerką, która
przeniosła się do ATT z baletu w Stuttgarcie. Lang,
drugorzędna solistka Miejskiego Baletu była,
oczywiście, naturalna. Lub tak właśnie myślano do
czasu autopsji. Jak oświadczył prasie dyrektor
artystyczny Privitera, cały zespół poddano
bioskanowaniu nie dalej jak trzy tygodnie wcześniej,
lecz najwyraźniej te szczególne viro-modyfikatory
były tak nowe i nietypowe, że nie zostały wykryte
przez skaner.
Zastanawiałam się, jak przekonać Michaela o mojej
głębokiej niechęci do całej tej sprawy.
- Nie rób z tego raportu policyjnego - instruował
mnie Michael - ani naukowej rozprawy o
biomodyfikacji. Skoncentruj się na ludzkich
reakcjach, to świetnie ci wychodzi. Jaki efekt
wywołują te zabójstwa u innych tancerzy? Czy mają
wpływ na ich taniec? Czy Privitera utwierdził się w
swojej polityce, czy może jest na tyle poruszony, by
rozważyć zmianę? Co robi, by ochronić swoich
tancerzy? Co czują rodzice dzieci szkoły baletowej?
Czy zatrzymają je w domu do czasu schwytania
mordercy?
- Michael, jesteś całkowicie pozbawiony
jakiejkolwiek wrażliwości - powiedziałam z
niesmakiem.
- Susan - odrzekł cicho - twoja córka ma
siedemnaście lat. Skoro do tej pory nie udało ci się
wyperswadować jej baletu, tym bardziej nie zmusisz
jej do odejścia teraz. Napiszesz ten artykuł?
Jeszcze raz spojrzałam na porozrzucane na biurku
zdjęcia dzieci Michaela. Najstarszy syn studiował
prawo na Harvardzie. Drugi był szczęśliwym mężem
prowadzącym dom i wychowującym trójkę dzieci.
Trzecie dziecko, córka, odsiadywała wyrok w Rock
Mountain, stanowym więzieniu o najsurowszym
rygorze. Szósty rok, z dziesięciu, za zbrojne
włamanie i rabunek. To było nie do pojęcia.
Powiedziałam, że pójdę do Privitery.
- Dobrze - odrzekł, nie patrząc w moją stronę. -
Tylko uważaj na metafory. Ciągle masz do nich
słabość.
- W "New York Now" przydałoby się kilka metafor.
Czasopismo to nie informacyjny klip telewizyjny.
- Czasopismo nie jest też sztuką - odparował. -
Miejmy to wszyscy na względzie.
- Masz szczęście - zakpiłam - bo tak się akurat
składa, że nie jestem fanatyczną miłośniczką sztuki.
Nie mogłam się zdecydować czy powiedzieć Deborze,
że zgodziłam się napisać o balecie. Będzie wściekła,
że opisuję jej świat poddany presji strachu.
Był to argument zarówno za, jak i przeciw.
*
Wrześniowe gorąco walczyło z długimi, chłodnymi
cieniami o władzę nad rozległym placem przed
Centrum Lincolna. Cicho szemrała fontanna
otoczona turystami, studentami, przechodniami i
obibokami. Uważałam, że Centrum Lincolna to
architektoniczne brzydactwo. Pudełka po butach
porozstawiane wokół pozbawionej wdzięku
kamiennej pustyni, której nawet plusk wody nie
dodawał uroku. Michael twierdził, że odbieram to w
ten sposób ponieważ nienawidzę Nowego Jorku.
Gdyby Centrum Lincolna wybudowano w Kentucky,
na pewno bym je podziwiała.
Pamiętałam, żeby wydobyć z Debory elektroniczne
hasło. Od dnia pierwszego zabójstwa Stanowy Teatr
Nowego Jorku zmieniał je co tydzień. Późne
popołudnie było porą intensywnych prób. Zespół
korzystał ze wszystkich sal oraz sceny. Słychać było
hiszpańskie bolero z drugiego aktu "Coppelii".
Debora ćwiczyła je od tygodni. To właśnie rola
Swanildy, dziewczyny udającej lalkę, uczyniła ze
znakomitej Caroline Olson supergwiazdę.
Gabinet Privitery pełen był programów tańca,
wzorów kostiumów i komputerów. On sam zaś kazał
mi czekać na siebie dwadzieścia minut. Siedziałam i
zastanawiałam się, co wiem o biologicznie
zmodyfikowanych tancerzach prócz tego, że tacy w
Miejskim Balecie, z całą pewnością, nie występują.
Istniało kilka rodzajów biomodyfikacji. Wszystkie
dopiero w fazie doświadczeń, w Stanach zakazane,
podlegające ciągłym zmianom w miarę jak nowe
odkrycia pojawiały się na rynkach Europy, Ameryki
i Japonii. Była to nauka nowa, chaotyczna i pełna
sprzeczności, podobnie jak fizyka w początkach XIX
wieku albo leki na raka w początkach obecnego.
Żadna z modyfikacji nie powstała wyłącznie z myślą
o tancerzach, którzy stanowili nieistotną część
populacji. Jednakże tancerze europejscy poddawali
się eksperymentom, podobnie jak ci amerykańscy,
których stać było na podróż do Berlina, Kopenhagi
lub Rio, by tam dostąpić kosztownego przywileju
szpikowania swych ciał drobniutkimi, nie
sprawdzonymi, biologicznymi "urządzonkami"
Niektóre "nano-urządzonka" wyszukiwały słabe
punkty w ciele i reperowały je, by dorównały
otaczającej je tkance. Przyspieszało to nieco gojenie
niektórych urazów, czasem nierównomiernie, czasem
wcale, zależnie od tego komu się wierzyło. Jennifer
Lang poddała się takiej terapii, próbując zmniejszyć
liczbę kontuzji idących w parze z tańcem w balecie.
"Nano-urządzonka", reprodukujące się w ciele
człowieka i reagujące z jego DNA, mogły powodować
długofalowe powikłania, ale nikt nie potrafił
powiedzieć jakie. Sprawa była więc mocno niepewna.
"Urządzonka" budujące tkankę kostną okazały się
mniej skomplikowane, lecz zarazem bardziej
niebezpieczne. Stanowiły je zmutowane wirusy,
przeprogramowane tak, by zmieniać kształt lub
gęstość kości. Większość prac doświadczalnych
przeprowadzono na starych kobietach z
zaawansowaną osteoporozą. Niektórym z nich na
skutek terapii tkanka kostna się zagęściła. Innym -
nie. W balecie wymaga się, by noga obracała się w
stawie biodrowym o 180 stopni. To słynne
"wykręcanie" zniszczyło tancerzom wiele bioder i
kolan. Gdyby można było zmienić układ kości tak,
by "naturalnie" obracały się w panewce o 180
stopni, "wykręcanie" powodowałoby daleko
mniejsze obciążenia i dezintegrację stawu.
Podnoszenie nogi też byłoby wtedy wyższe, a
widowiskowe arabesques i grand battement
łatwiejsze do wykonania.
Gdyby udało się przeformować kości stopy,
zmalałaby liczba urazów powstałych w
nienaturalnym akcie tańca na palcach. Biologicznie
wzmocnione mięśnie nóg pozwalałyby wyżej skakać,
szybciej tańczyć i więcej wytrzymywać.
Wszystko, co wspomagałoby metabolizm i
zwiększało pojemność płuc, pomogłoby tancerzom
panować nad ruchami. Można by też stabilizować
niską wagę tancerek, oszczędzając im popadania w
anoreksję, tę sekretną słabość świata baletu.
W Europie tancerze zaczęli próbować biologicznej
modyfikacji. Początkowo ostrożnie i skrycie, obecnie
zaś otwarcie i dumnie. Tancerzy zespołów "Royal",
"Bolszoj" czy "Nederlands Dans", którzy nie
poddali się modyfikacji, uznawano za mało
oddanych ruchowi. Tancerzy Miejskiego Baletu
Nowego Jorku, którzy poddali się modyfikacji
uznawano za mało oddanych sztuce.
Privitera, bez słowa przeprosin za spóźnienie,
wpłynął majestatycznie do gabinetu.
- A, tutaj pani jest. Czym mogę służyć? - Mówił
prawie bez akcentu, wyczuwalne jednak melodyjne
tony jego rodzinnej Toskanii, nadawały
wypowiedziom zwodniczą intymność.
- Przyszłam w sprawie mojej córki, Debory Anders.
Jest w klasie D szkoły baletowej. To ta...
- Tak, tak, wiem która to dziewczynka. Znam
wszystkich moich tancerzy, nawet tych bardzo
młodych. Oczywiście. Ale czy nie powinna pani
pomówić raczej z madame Alois? Jest dyrektorką
naszej szkoły.
- Ale to pan podejmuje ważne decyzje -
przekonywałam, uśmiechając się zwycięsko.
Privitera usiadł na poręczy fotela. Musiał być już po
siedemdziesiątce, lecz poruszał się jak młody
człowiek. Proste, silne plecy, lekkie ruchy. Spojrzał
na mnie przenikliwie swoimi słynnymi niebieskimi
oczyma. Jego witalność i fizyczna obecność na scenie
uczyniły zeń legendarnego tancerza, teraz był po
prostu legendą. W Miejskim Balecie Nowego Jorku
spełniano każdą jego zachciankę. Nie podobał mi się.
Niepokoił mnie absolutyzm jego władzy, choć była to
władza tylko nad formą sztuki oglądanej przez
grupkę miłośników wielokrotnie mniejszą od na
przykład rzesz kibiców piłki nożnej.
- Mam trzy pytania związane z Deborą -
zaczęłam.
- Pierwsze, i jestem przekonana, że słyszy je pan
bardzo często, dotyczy szans Debory na zrobienie
kariery w zawodzie tancerki. Tej jesieni będzie
musiała starać się o miejsce na uniwersytecie. Proszę
o ocenę jej możliwości. Jeśli bowiem miałaby odejść,
będziemy musiały pomyśleć o czymś innym, chociaż
taniec zawodowy to jedyna rzecz, którą ona
chciałaby się zajmować. Jeżeli miałoby być inaczej...
- Tak, tak... - odezwał się Privitera, odrzucając moje
pytanie jako zupełnie bezsensowne. - Ależ moja
droga pani Anders, taniec nigdy nie może być
alternatywą.
- Matthews - poprawiłam - Susan Matthews. -
Anders to nazwisko Debory.
- Jeżeli Debora ma być tancerką, będzie nią. Jeżeli
nie... - Privitera wzruszył ramionami. Ludzie, którzy
nie byli tancerzami, przestawali dla niego istnieć.
- To właśnie chcę wiedzieć. Czy ma w sobie to coś, co
pozwoli jej być zawodową tancerką? Jej nauczyciele
twierdzą, że ma dobre wyczucie rytmu, jest
muzykalna, lecz...
- Zacisnęłam ręce tak mocno, że zrobiły się szare.
- Być może, być może. Musi pani zdać się na mnie.
Ocenię ją, kiedy przyjdzie właściwa pora.
- Ależ to właśnie mówię - odezwałam się tak
przymilnie, jak tylko potrafiłam. - Nadeszła
właściwa pora. Wyższe studia...
- Nie można poganiać sztuki. Jeżeli Debora ma
zostać baletnicą, zostanie nią. Moja droga, proszę
pozostawić to mnie.
"Moja droga". W ten sposób zwracał się do
wszystkich tancerzy. "Pozostaw to mnie. Ja wiem
lepiej". Jak często powtarzał to w klasie, na próbie,
podczas sesji choreograficznych, przed spektaklem?
Przez ścianę było słychać przytłumioną muzykę z
"Coppelii".
- W takim razie pozwoli pan, że zadam drugie
pytanie Jako matka, niepokoję się o bezpieczeństwo
Debory, od czasu tych strasznych zabójstw. Jakie
kroki podjął Balet Miejski, aby zapewnić
bezpieczeństwo swoim uczniom i tancerzom?
Przenikliwe oczy ściągnęły się i zamieniły w
niebieskie, nieprzeniknione szkiełka. Dostrzegłam
jednak moment, w którym zdecydował, że jako
matka mam prawo takie pytanie zadać.
- Policja uważa, że uczniowie nie są zagrożeni. Ten...
proszę pani, ta bestia najwidoczniej atakuje tylko
dojrzałych artystów, tancerzy i solistów, którzy
usiłują okiełznać sztukę drogą medycyny, a nie przez
taniec. Moi baletmistrzowie wierzą w to, w co i ja
wierzę: wyżyny sztuki można osiągnąć tylko przez
talent i pracę, przez otwarcie się na taniec, a nie za
pomocą mechanicznych środków. To co robią w ATT
- nie jest sztuką! Poza tym - dodał nagle, zniżając się
do praktycznej strony zagadnienia - uczniów nie stać
na biomodyfikację.
Idealizm wzmocniony realizmem - zrozumiałam
kombinację leżącą u podłoża sukcesu Miejskiego
Baletu, pomimo braku w jego zespole technicznie
lepszych tancerzy biozmodyfikowanych. Zdawało mi
się, że słyszę zgodne unisono tancerzy i sponsorów:
"Jedyny prawdziwy balet. Taniec, który
podtrzymuje złudzenie, że ciała występujących i
oglądających są, w swej istocie, takie same. Moja
droga, to po prostu cudowny człowiek! Zachowuje
drogocenne tradycje, które sprawiły, że taniec jest
taki wspaniały. Przekazaliśmy 20 000 dolarów".
Zdecydowałam się nacisnąć.
- Ale Jennifer Lang najwyraźniej znalazła środki na
nielegalną modyfikację, która...
- To nie ma nic wspólnego z pani Deborą - uciął
Privitera, podnosząc się płynnym ruchem. Niebieskie
oczy spojrzały lodowato. - A teraz, pani wybaczy,
wzywa mnie wiele spraw.
- Ale nie powiedział mi pan, co faktycznie robicie dla
bezpieczeństwa uczniów. - Nie podniosłam się z
krzesła, próbując przekonać go, że moja troska jest
wyłącznie rodzicielska. - Proszę, muszę wiedzieć.
Debora...
Privitera z trudem powstrzymał westchnienie.
- Wzmocniliśmy zabezpieczenia. Nadzór
elektroniczny, obejmujący tak szkołę, jak Centrum
Lincolna, został wyposażony w dodatkowe elementy,
których nie mogę ujawnić. Wynajęliśmy dodatkową
ochronę dla uczniów, którzy wykonują drobne
solówki i opuszczają Centrum Lincolna po dziesiątej
wieczorem. W programie nauczania młodych
tancerzy kładziemy wielki nacisk na istotę i
absolutną konieczność ćwiczenia ciała, a nie
polegania na lekach i zabiegach, które mają do
zaoferowania zaledwie namiastkę prawdziwego
doświadczenia sztuki.
Wątpiłam czy Miejski Balet rzeczywiście zrobił to
wszystko. Od śmierci Jennifer Lang upłynęły
dopiero trzy dni. Ale retoryka Privitery pomogła mi
zadać ostatnie pytania.
- Czy jacyś rodzice zabrali swoje dzieci ze szkoły? A
tancerze, czy znaleźli się tacy, którzy zmienili swój
harmonogram? W jaki sposób te wydarzenia
dotknęły Miejski Balet jako zespół?
Privitera spojrzał na mnie z absolutną pogardą.
- Proszę pani, jeżeli tancerz, nawet uczeń szkoły
baletowej, opuszcza mnie, ponieważ jakaś bestia
morduje wykonawców, którzy robią to, czego ja
moim tancerzom robić zabroniłem, to taki niby-
tancerz powinien odejść. Dla takiego tancerza nie ma
miejsca ani w mojej szkole, ani w teatrze. Czyż nie
rozumie pani, pani Anders, że to jest Miejski Balet
Nowego Jorku?!
Wyszedł. Przez otwarte drzwi muzyka dochodziła
czysto i wyraźnie. Ciągle jeszcze hiszpański taniec z
"Coppelii". Historii o dziewczynie, która zamieniła
się w piękną lalkę. Michael miał rację mówiąc, że
zdecydowanie za bardzo ulegam metaforom.
Idąc korytarzem, uświadomiłam sobie, że Privitera
nie wspomniał nawet słowem o nasileniu badań
bioskanowaniem. Tak byłoby najsensowniej -
sprawdzić, którzy tancerze osiągają swoje wysokie
skoki i mocne developpés na skutek biomodyfikacji,
a następnie wyeliminować ich, zachowując
nieskazitelny zespół. Zanim jakaś bestia zrobi to
pierwsza.
Wiedziałam, że Debora ma teraz dodatkowe zajęcia
w studio numer 3. Nie powinnam tam wchodzić,
pchnęłam więc drzwi do studia numer 3.
Usiadłam na małym, twardym krzesełku, pośród
baletowych mam, czekających na koniec lekcji.
Wiedziałam, że lepiej nie wdawać się w rozmowę z
żadną z nich. Wszystkie chciały, by ich córki zrobiły
baletową karierę.
Było już po rozgrzewce przy drążku. Ciepłe
powietrze pachniało kalafonią, tancerki ćwiczyły na
środku sali, a pot spływał z ich wirujących i
skaczących ciał. Bourées, pirouettes, entrechats.
- Non, non! - wołała nauczycielka, emerytowana
francuska baletnica, na której twarzy nigdy nie
widziałam uśmiechu. - Kiedy skaczecie, ramiona
muszą pomagać. Muszą was przeciągać z lewa na
prawo. O tak.
Debora wykonała ruch źle.
- Non, non! O tak!
Debora znowu zrobiła to źle. Skrzywiła się.
Poczułam skurcz w żołądku. Spróbowała jeszcze raz.
Znowu źle. Madame zrobiła gest wskazujący koniec
sali. Debora podeszła do drążka, by powtórzyć
ćwiczenie, podczas gdy reszta klasy nadal skakała.
Plié, relevé, i jeszcze... nie znam nazw tych
wszystkich kroków. I tak robiła je źle. Próbowała od
nowa, i jeszcze raz od nowa. Jej twarz się ściągnęła,
nie mogłam na to patrzeć.
Kiedy Debora miała czternaście lat, uciekła z domu
w St. Luis do nory, w której mieszkał jej ojciec w
Nowym Jorku. Ojciec, którego nie widziała od dnia
gdy skończyła trzy lata. Oświadczyła, że chce
tańczyć u Antona Privitery. Zażądałam, by Pers, z
którym wzięłam rozwód, ponieważ mnie porzucił,
odesłał ją z powrotem. Odmówił. Zamieszkała z nim
przy 110 Ulicy Zachodniej, w szczurzym zaułku,
położonym daleko poza strzeżoną strefą
Manhattanu. Nie odstraszał jej ani brak policyjnej
ochrony, ani brudna wspólna ubikacja, ani śmierć
dziesięciolatka, którego postrzelono na stopniach
sąsiedniego budynku, kiedy handlował trawką.
Płakała, gdy przyleciałam do niej do Nowego Jorku,
ale powiedziała, że do domu nie wróci. Chciała
tańczyć u Antona Privitery.
Nie można siłą wsadzić czternastoletniej pannicy
do samolotu. Można przekonywać, krzyczeć,
straszyć i grozić, prosić i płakać, ale nie można użyć
siły. Nie - bez wyroku sądowego. Wystąpiłam do sądu
o pozbawienie ojca władzy rodzicielskiej.
Pers zrobił najskuteczniejszą rzecz, jaką można
zrobić, kiedy chce się wygrać w sądzie Nowego
Jorku. Nie kiwnął palcem.
Ponieważ był biedakiem, od czasu do czasu na
państwowym zasiłku, sąd wyznaczył mu obrońcę z
urzędu. Ten miał sto pięćdziesiąt cztery sprawy i z
miejsca poprosił o trzy kolejne odroczenia. Terminy
rozpraw w rejestrze sędziego były zajęte na sześć
miesięcy naprzód, zaś Deborze, do ukończenia
szesnastu lat, kiedy już mogłaby legalnie sama
opuścić dom, brakowało mniej niż półtora roku.
Poszła na przesłuchanie do Privitery i została
przyjęta do Amerykańskiej Szkoły Tańca.
Zastrzelono następnego dzieciaka, tym razem w
metrze, tuż przed stacją Persa. Dziewczynka miała
dwanaście lat. Zasztyletowano chłopaka, zgwałcono
młodą matkę, podpalono kilka domów. Adwokat
Persa poprosił o zwolnienie go z obrony. Sędzia
wyznaczył następnego, który od razu złożył wniosek
o przełożenie sprawy na dalszy termin.
Zrezygnowałam z pracy w "St. Luis On-Line" i
przeprowadziłam się do Nowego Jorku
pozostawiając za sobą awans, ukochany dom i
mężczyznę, na którym właśnie zaczynało mi zależeć.
Dostałam pracę w czasopiśmie Michaela. Zapewniała
mi połowę prestiżu i trzy czwarte mojej poprzedniej
pensji, w mieście dwa razy droższym, za to trzykroć
bardziej niebezpiecznym. Wynajęłam mieszkanie,
trzy pokoje, dość przyzwoite, choć odrapane, przy 75
Ulicy Zachodniej, położonej jeszcze w strefie
patrolowanej. Z okna pokoju widziałam blask
elektronicznych zasieków wyznaczających strefę. Ten
blask skręcał, omijając wielką część miasta, na
południe od 70 Ulicy. Kupiłam broń.
Po kilku pełnych napięcia tygodniach, Debora
przeprowadziła się do mnie. Zamieszkałyśmy pośród
baletek i bandaży, suszących się wiecznie na
przeciągniętym przez środek pokoju sznurku,
trykotów i rajstop, pośród postrzępionych,
pochodzących z trzeciej ręki egzemplarzy
czasopisma "Taniec", które miały dostać się potem
jeszcze komuś, z bolesnymi guzami na dużych
palcach nóg, ścięgnami w stanie zapalnym i
naciągniętymi wiązadłami. Mieszkały także z nami
poczucie winy Debory i moja wściekłość. W nocy
leżałam bezsennie na rozkładanej kanapie i
wpatrując się w sufit, wspominałam jak to Debora
poszła do przedszkola, a ja zaczęłam odkładać
pieniądze na jej studia. Teraz nawet nie chciała
myśleć o college'u. Chciała tańczyć u Antona
Privitery.
Jak dotąd Privitera nie zaproponował jej jeszcze
miejsca w zespole. Kończyła właśnie siedemnaście lat
i ostatni rok w szkole. Gdyby nie zaangażowano jej
do corps de ballet w tym roku, mogła zapomnieć o
Miejskim Balecie Nowego Jorku na zawsze.
Siedziałam pośród baletowych mamuś i patrzyłam.
Debora nie podnosiła nóg tak wysoko, jak inne
dziewczynki, nie zawsze też starczało jej siły, by
wykonać ten powolny, trudny ruch.
- Czarujące! - piszczały baletowe mamuśki. - Piękne!
To cudowne, że taka młoda dziewczyna wie, co chce
zrobić ze swoim życiem!
Baletowe mamuśki najwidoczniej nie dostrzegały
uporczywych kontuzji, wyczerpania,
współzawodnictwa, które każdą koleżankę
zamieniało w śmiertelną rywalkę, zawężenia
młodego świata do jednej tylko definicji sukcesu:
"Czy uda mi się tańczyć u Antona Privitery?"
Wszystko inne było fiaskiem. Decyzja życia i śmierci
- w wieku siedemnastu lat.
- Nie mam pojęcia co zrobię, jeżeli Jeannie nie
otrzyma propozycji wejścia do zespołu - odezwała się
mama Jeannie. - Chyba byśmy obie umarły. Chyba
tak.
"Jesteś taka niesprawiedliwa!" - krzyczała na mnie
od czasu do czasu Debora w naszym małym,
zagraconym mieszkaniu. "W ogóle nie widzisz
dobrej strony baletu! Jesteś zawsze przeciwko
mnie!"
Czy to takie nieuczciwe mieć nadzieję, że coś zmusi
twoje dziecko do zerwania z życiem, które może
tylko zniszczyć mu ciało i złamać serce? Z życiem, w
którym przyszłość będzie należała tylko do tych,
którzy zechcą stać się królikami doświadczalnymi w
nieludzkich, biologicznych eksperymentach.
Nicole Heyer, nieżyjąca tancerka ATT, przyjechała z
Niemiec do Stanów najwyraźniej dlatego, że nie
mogła konkurować z zadziwiająco
zmodyfikowanymi tancerkami w swoim własnym
kraju. Jennifer Lang, zwyczajna dziewczyna ze
zwyczajnej houstońskiej rodziny, nie miała pieniędzy
na poważniejsze eksperymenty. Ażeby zdobyć
pieniądze na biomodyfikację w europejskich
laboratoriach, dorabiała jako czarująca i kosztowna
call girl. Numerek z baleriną! Tak właśnie zabójca
dostał się do jej mieszkania.
W swoim kąciku w studio numer 3 Debora uporała
się w końcu z sekwencją kroków, chociaż widać było,
że jeszcze nie czuje się pewnie. Dołączyła do reszty.
Tymczasem zrobiło się parno jak w tureckiej łaźni.
Uczennice przemierzały całą długość sali, od rogu do
rogu, biegając i skacząc, w grupach po sześć.
- Grand jeté w trzeciej arabesque - wołała madame.
- Non, non, wyżej podnosimy nogę, Lizo. Szybciej,
Wiktorio, vite! Vite! Raz, dwa... następna grupa!
Debora ruszyła, skoczyła i upadła. Wstałam. Mama
Jeannie położyła rękę na moim ramieniu.
- Nie może pani do niej podejść - oznajmiła. -
Naruszyłaby pani dyscyplinę.
Madame powykręcanymi dłońmi obmacała kostkę
Debory.
- Lizo, pomóż jej się odsunąć. Ninette, pójdź do biura
i powiedz, żeby przyszedł doktor. Alors, następna
grupa, grand jeté w trzeciej arabesque...
Strząsnęłam z ramienia rękę mamy Jeannie i powoli
podeszłam do miejsca, gdzie z twarzą wykrzywioną
bólem siedziała Debora.
- To nic takiego, mamo.
- Nie ruszaj się, dopóki nie przyjdzie doktor.
- Powiedziałam, że to nic strasznego.
To było zwichnięcie. Doktor zabandażował kostkę i
powiedział, że przez tydzień Debora nie powinna
tańczyć. W domu pokuśtykała do swojego pokoju.
Godzinę później zastałam ją przy drążku.
- Deboro! Czy słyszałaś co doktor powiedział?
Oczy miała lśniące od łez. Odetta w roli
umierającego łabędzia. Giselle w scenie szaleństwa.
- Mamo, muszę! Zrozum! Za dwa tygodnie
obsadzają "Dziadka do orzechów". Muszę tam
wtedy być i tańczyć!
- Dziecko...
- Dam radę tańczyć z tą kontuzją. Zostaw mnie
samą!
Debora nigdy jeszcze nie dostała roli w "Dziadku do
orzechów" Privitery. Patrzyłam jak przenosi ciężar
ciała ze zdrowej kostki na chorą, krzywi się, i plié.
Nie spojrzała na mnie w lustrze. Pomału zamknęłam
drzwi.
Tego wieczoru miałyśmy bilety na "Coppelię".
Caroline Olson muskała scenę, niemal nie dotykając
ziemi. Jej grand jetés zapierały dech w piersiach
wytrawnej publiczności baletu Nowego Jorku. W
ostatnim akcie, kiedy Swanilda tańczy czułe pas de
deux z ukochanym Franzem, publiczność
wstrzymała oddech, a cały teatr zamarł w bezruchu.
Franz obrócił ją wolno w płynnej arabesque,
nieprawdopodobnie czysto, a potem pirouettes.
Swanilda przechodziła płynnie z jednej pozy w
drugą, a jej długie, okryte jedwabiem nogi tworzyły
jedną linię z ciałem, lekkim, silnym i eleganckim jak
sama muzyka.
Czułam rozpacz siedzącej obok mnie Debory.
3. Caroline skacze. Tylne łapy ma proste i
wyciągnięte, jedną w przód, drugą w tył. Biegnie w
kółko i znowu skacze. Dymitr chwyta ją.
- Nie, nie - mówi pan Privitera. - Nie tak. Promenade
en couronne, attitude, arabesque effacé. Teraz
podnoszenie. Dymitr, obchodzisz się z nią jak z
workiem siana. Popatrz.
Pan Privitera unosi Caroline. Stawiam uszy. Ale pan
Privitera jest "swój". Pan Privitera może ruszać
Caroline. Dymitr może dotknąć Caroline. Carlos
może dotknąć Caroline.
- To przez tego cholernego psa - mówi Dymitr. - Jak
mam się uczyć roli, kiedy on gapi się na mnie,
gotowy rozerwać mnie na kawałki? Jak ja, do licha,
mam się skoncentrować?
John Cole siada obok mnie.
- Dymitrze - mówi - nic ci nie grozi. Cciebie Anioł nie
zaatakuje. Jego biochip to arcydzieło programistów.
Mówiłem ci już, że znajdujesz się w nim w zbiorze
pod hasłem "swój". Musiałbyś naprawdę
zaatakować Caroline, żeby Anioł zareagował. Chyba
że Caroline powiedziała ci, że jest inaczej. Nie ma
żadnego realnego niebezpieczeństwa, które
przeszkadzałoby ci się skoncentrować.
- A jeżeli upuszczę ją niechcący? Skąd mam
wiedzieć, że w oczach psa nie będzie to wyglądało jak
atak?
Caroline siada. Patrzy na Johna. Patrzy na Dymitra.
Na mnie nie patrzy. Uśmiecha się.
- Upuszczenie to nie atak - mówi John. - Chyba że
Caroline zacznie krzyczeć, a wszyscy wiemy, że nigdy
tego nie robi, żeby nie wiem jaką odniosła kontuzję.
Nie ma niebezpieczeństwa. Wierz mi.
- Nie wierzę - mówi Dymitr.
Zapada cisza, którą przerywa pan Privitera:
- Caroline, kochanie, pozwól, że cię upuszczę.
Wstań. Proszę, no już.
Czuję, że Caroline się dziwi. Wstaje. Pan Privitera
chwyta ją. Ona podskakuje. On podnosi ją ponad
głowę. Ona spada twardo na dół. Stawiam uszy. Nie
krzyczy. Nie jest ranna. Pan Privitera jest "swój".
Caroline powiedziała, że jest "swój".
- Widzisz? - Pan Privitera ciężko oddycha. - Żadnego
niebezpieczeństwa. Na miejsca, proszę. Promenade
en couronne, attitude, arabesque effacé, podnoszenie.
Dymitr podnosi Caroline. Muzyka gra głośniej.
- Anioł, czy Caroline wychodziła z domu wczoraj
wieczorem? - pyta mnie szeptem John.
- Tak - odpowiadam.
- Dokąd?
- Cztery przecznice w lewo, jedną w prawo. Dała
pieniądze.
- Piekarnia - domyśla się John. - Czy chodziła jeszcze
w inne miejsca, czy wróciła do domu?
- Caroline wróciła do domu wczoraj wieczorem..
- Czy ktoś przyszedł do Caroline wczoraj
wieczorem?
- Nikt nie przyszedł do Caroline wczoraj wieczorem.
- Dziękuję. - John poklepuje mnie. Czuję się
szczęśliwy.
Caroline patrzy na nas. Jakaś kobieta wiąże jej
długą wstążkę w talii. Podaje kawałek drewna. John
mówi, że to wachlarz. Muzyka zaczyna grać szybciej.
Caroline nie skacze. Wczoraj skakała z wachlarzem.
- Caroline - mówi pan Privitera. - Zacznij od tego
miejsca, moja droga.
Caroline skacze. Ciągle patrzy na Johna. On patrzy
na mnie.
Jakaś kobieta pachnie jogurtem i suką w rui.
*
+tanczac+ POWIEŚĆ NANCY KRESS Tańcząc w powietrzu (1) (Dancing on Air) Przełożyła Ewa Łodzińska Kiedy człowiek popełnia błąd, bądź to w sprawie prywatnej, bądź w zarządzaniu państwem, bądź w dowodzeniu armią, czyż nie mówi się wtedy, że taki- a-taki zrobił fałszywy krok?A czyż zrobienie fałszywego kroku nie wynika tylko i wyłącznie z braku umiejętności tańca? MOLIERE 1. Niekiedy rozumiem słowa. Niekiedy słów nie rozumiem. Eryk prowadzi mnie na plac ćwiczeń. Stoją tam kobieta i mężczyzna. Mężczyzna jest wysoki. Kobieta jest niska. Na głowie ma długą, czarną sierść. Po zapachu czuję, że jest zła. - To jest Anioł - przedstawia mnie Eryk. - Anioł, to są John Cole i Caroline Olson. - Witam - mówię.
- I ja mam zrozumieć to warknięcie? - irytuje się kobieta. - Równie dobrze mogłoby być po chińsku. - Caroline - odzywa się prosząco mężczyzna - obiecałaś... - Pamiętam, co obiecałam. - Kobieta oddala się. Czuję, że jest bardzo zła. Nie pojmuję. Powiedziałem "witam". "Witam" to jedno z łatwych słów. - Witaj, Anioł. - Mężczyzna uśmiecha się. Obwąchuję jego buty i szczekam. Pachnie przyjaźnie. Czuję dwa koty i hot doga, asfalt i samochód. Cieszę się. Lubię samochody. Wraca kobieta. - Skoro musimy to zrobić, zróbmy to, na miłość boską. Podpisujmy te papiery i wynośmy się stąd. - Prawnicy i reszta, wszyscy czekają w pokoju Eryka - mówi do niej John. W pokoju Eryka czuję zapachy wielu osób. Idę na swoje miejsce koło drzwi. Kładę się. Może później ktoś weźmie mnie do samochodu. Jakaś kobieta przegląda papiery i zaczyna czytać na głos: - Kontrakt zawarty pomiędzy Agencją Psiej Ochrony "BIOMOD", zwaną dalej stroną pierwszą, i Baletem Miasta Nowy Jork, zwanym dalej stroną drugą, jako spełnienie wymogów Towarzystwa Ubezpieczeniowego Kolumbia, zwanego dalej stroną trzecią, zawartych w polisie 438-69, w dziale 17, dotyczącym primabaleriny Caroline Olson. Strona
pierwsza zapewni Caroline Olson ochronę przez dostarczenie genetycznie zmodyfikowanego psa, pod następującymi warunkami... Słowa są trudne. Ja myślę słowami, które rozumiem. Nazywam się Anioł. Jestem psem. Bronię. Eryk każe mi bronić. Nikt prócz "swoich" nie może dotknąć tego, kogo bronię. Kocham ludzi, których bronię. Teraz śpię. - Anioł - odzywa się Eryk ze swojego miejsca. - Obudź się. Musisz bronić. Budzę się. Eryk podchodzi do mnie. Siada obok. Jego głos wlewa się do mojego ucha. - To jest Caroline. Musisz pilnować Caroline. Nikomu nie wolno skrzywdzić Caroline. Nikomu, prócz "swoich", nie wolno ruszyć Caroline. Anioł - broń Caroline. Czuję zapach Caroline. Jestem bardzo szczęśliwy. Bronię Caroline. - Jezu Chryste! - Caroline niecierpliwi się. Wychodzi. Kocham Caroline. * Jedziemy samochodem. Bardzo daleko. Dużo ludzi. Dużo zapachów. John prowadzi. John jest "swój". Wolno mu ruszać Caroline. Zatrzymuje samochód. Wysiadamy. Dużo wysokich budynków i dużo samochodów. - Jesteś pewna, że wszystko będzie w porządku? - pyta John.
- Zabezpieczyłeś inwestycję, prawda? - rzuca drwiąco Caroline. John odjeżdża. Przy drzwiach stoi mężczyzna. - Dobry wieczór, panno Olson. - Dobry wieczór, Sam. To mój nowy pies obronny. W teatrze nalegają, żebym go trzymała, po tym... no, co się ostatnio wydarzyło. Twierdzą, że w firmie ubezpieczeniowej oszaleli. Chyba tak. Potrzebny mi ten pies, jak uraz kolana. - Tak, proszę pani. To doberman? Wygląda na poczciwe stare psisko. Hej, brytanie, jak ci na imię? - Anioł - odpowiadam. Mężczyzna podskakuje jak oparzony. Caroline się zaśmiewa. - Biologicznie udoskonalony. Prywatne życie mam załatwione. Nic przy nim nie można powiedzieć. Rover, Sam jest "swój". Słyszysz, co mówię? Sam jest "swój". - Nazywam się Anioł - przypominam. - Nie bój się, Sam - mówi Caroline. - Nie ma powodu. Atakuje tylko na rozkaz albo kiedy krzyknę, albo kiedy nie powie mu się, że ktoś jest "swój", a ten ktoś mnie dotknie. - Tak, proszę pani. - Pachnie strachem. Czuję, że się boi. Patrzy na mnie krzywo. Szczekam i macham ogonem. - Chodź, Fido! - woła Caroline. - Czas rozpocząć karierę szpiega. - Nazywam się Anioł - powtarzam.
- Racja. Wchodzimy do budynku. Do windy. - Sam ma kota - mówię. - Czuję zapach jego kota. - A kogo to, u licha, obchodzi? - ucina Caroline. Jestem psem. Muszę kochać Caroline. 2. Dwa dni po tragicznej śmierci drugiej baleriny wezwał mnie do siebie mój szef, Michael Chow, starszy wydawca czasopisma "New York Now". Wiedziałam już czego chce, ale wiedziałam również, że ja tego nie chcę. On też to wiedział. Oboje wiedzieliśmy, że to niczego nie zmieni. - Jesteś reporterką, Susan - powiedział zza biurka, co zawsze źle wróżyło. Kiedy spodziewał się, że chętnie przyjmę zadanie, stawał oparty o nie niedbale, od frontu. Na biurku panował straszliwy bałagan. Cały blat był zasłany wydrukami, wglądówkami oraz zdjęciami szóstki jego dzieci (wszystkie wyglądały tak samo jak Michael -miały proste, czarne włosy i twarz gładką, jak obrane ze skorupki jajko). Na wierzchu leżał egzemplarz "Timesa" z godziny 3.00 po południu. Wielki tytuł głosił: AUTOPSJA UJAWNIA BIOMODYFIKATORY W CIELE TANCERKI MIEJSKIEGO BALETU. - Masz tam wejście - ciągnął beznamiętnie Michael. - Nawet Anton Privitera musi z tobą mówić. - Ale nie o tym. Ten temat wyczerpał podczas konferencji prasowej.
- No i co z tego? Idź do niego jako zatroskana matka, a dalej już sobie poradzisz. Moja córka Debora jest uczennicą Amerykańskiej Szkoły Tańca, młodocianej prowincji królestwa Antona Privitery, który od trzydziestu lat rządzi Miejskim Baletem Nowego Jorku jak namaszczony tyran. Czasami wydawało się, że nawet mógłby nakładać podatki i wystawiać armie, tak świetną cieszył się reputacją w świecie tańca, i tak zręcznie jego dyrektor zarządzający, John Cole, gromadził fundusze i pozyskiwał mecenasów i sponsorów. Z Europy, z Azji, z Ameryki Południowej oraz poważnych szkół baletowych ze strzeżonych stref wymierających miast Ameryki tłumnie napływali tancerze. Dopóki nie wymyślono biologicznego udoskonalania tancerzy, Miejski Balet Nowego Jorku był niekwestionowaną mekką międzynarodowego świata tańca. Teraz, naturalnie, to się zmieniało. Privitera chętnie współpracował z prasą, jednak każdą rozmowę ciągnął tylko tak długo, jak długo byliśmy zadowoleni z tego, co on chciał nam ujawnić. Z pewnością nie zechce rozmawiać o tragicznej śmierci dwóch tancerek, z których jedna należała do jego własnego zespołu. Nicole Heyer, primabalerinę Amerykańskiego Teatru Tańca, znaleziono miesiąc temu w Parku Centralnym, uduszoną. Ciało Jennifer Lang odkryto w jej skromnym mieszkaniu trzy dni temu. Heyer była biologicznie zmodyfikowaną tancerką, która
przeniosła się do ATT z baletu w Stuttgarcie. Lang, drugorzędna solistka Miejskiego Baletu była, oczywiście, naturalna. Lub tak właśnie myślano do czasu autopsji. Jak oświadczył prasie dyrektor artystyczny Privitera, cały zespół poddano bioskanowaniu nie dalej jak trzy tygodnie wcześniej, lecz najwyraźniej te szczególne viro-modyfikatory były tak nowe i nietypowe, że nie zostały wykryte przez skaner. Zastanawiałam się, jak przekonać Michaela o mojej głębokiej niechęci do całej tej sprawy. - Nie rób z tego raportu policyjnego - instruował mnie Michael - ani naukowej rozprawy o biomodyfikacji. Skoncentruj się na ludzkich reakcjach, to świetnie ci wychodzi. Jaki efekt wywołują te zabójstwa u innych tancerzy? Czy mają wpływ na ich taniec? Czy Privitera utwierdził się w swojej polityce, czy może jest na tyle poruszony, by rozważyć zmianę? Co robi, by ochronić swoich tancerzy? Co czują rodzice dzieci szkoły baletowej? Czy zatrzymają je w domu do czasu schwytania mordercy? - Michael, jesteś całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek wrażliwości - powiedziałam z niesmakiem. - Susan - odrzekł cicho - twoja córka ma siedemnaście lat. Skoro do tej pory nie udało ci się wyperswadować jej baletu, tym bardziej nie zmusisz jej do odejścia teraz. Napiszesz ten artykuł?
Jeszcze raz spojrzałam na porozrzucane na biurku zdjęcia dzieci Michaela. Najstarszy syn studiował prawo na Harvardzie. Drugi był szczęśliwym mężem prowadzącym dom i wychowującym trójkę dzieci. Trzecie dziecko, córka, odsiadywała wyrok w Rock Mountain, stanowym więzieniu o najsurowszym rygorze. Szósty rok, z dziesięciu, za zbrojne włamanie i rabunek. To było nie do pojęcia. Powiedziałam, że pójdę do Privitery. - Dobrze - odrzekł, nie patrząc w moją stronę. - Tylko uważaj na metafory. Ciągle masz do nich słabość. - W "New York Now" przydałoby się kilka metafor. Czasopismo to nie informacyjny klip telewizyjny. - Czasopismo nie jest też sztuką - odparował. - Miejmy to wszyscy na względzie. - Masz szczęście - zakpiłam - bo tak się akurat składa, że nie jestem fanatyczną miłośniczką sztuki. Nie mogłam się zdecydować czy powiedzieć Deborze, że zgodziłam się napisać o balecie. Będzie wściekła, że opisuję jej świat poddany presji strachu. Był to argument zarówno za, jak i przeciw. * Wrześniowe gorąco walczyło z długimi, chłodnymi cieniami o władzę nad rozległym placem przed Centrum Lincolna. Cicho szemrała fontanna otoczona turystami, studentami, przechodniami i obibokami. Uważałam, że Centrum Lincolna to architektoniczne brzydactwo. Pudełka po butach porozstawiane wokół pozbawionej wdzięku
kamiennej pustyni, której nawet plusk wody nie dodawał uroku. Michael twierdził, że odbieram to w ten sposób ponieważ nienawidzę Nowego Jorku. Gdyby Centrum Lincolna wybudowano w Kentucky, na pewno bym je podziwiała. Pamiętałam, żeby wydobyć z Debory elektroniczne hasło. Od dnia pierwszego zabójstwa Stanowy Teatr Nowego Jorku zmieniał je co tydzień. Późne popołudnie było porą intensywnych prób. Zespół korzystał ze wszystkich sal oraz sceny. Słychać było hiszpańskie bolero z drugiego aktu "Coppelii". Debora ćwiczyła je od tygodni. To właśnie rola Swanildy, dziewczyny udającej lalkę, uczyniła ze znakomitej Caroline Olson supergwiazdę. Gabinet Privitery pełen był programów tańca, wzorów kostiumów i komputerów. On sam zaś kazał mi czekać na siebie dwadzieścia minut. Siedziałam i zastanawiałam się, co wiem o biologicznie zmodyfikowanych tancerzach prócz tego, że tacy w Miejskim Balecie, z całą pewnością, nie występują. Istniało kilka rodzajów biomodyfikacji. Wszystkie dopiero w fazie doświadczeń, w Stanach zakazane, podlegające ciągłym zmianom w miarę jak nowe odkrycia pojawiały się na rynkach Europy, Ameryki i Japonii. Była to nauka nowa, chaotyczna i pełna sprzeczności, podobnie jak fizyka w początkach XIX wieku albo leki na raka w początkach obecnego. Żadna z modyfikacji nie powstała wyłącznie z myślą o tancerzach, którzy stanowili nieistotną część populacji. Jednakże tancerze europejscy poddawali
się eksperymentom, podobnie jak ci amerykańscy, których stać było na podróż do Berlina, Kopenhagi lub Rio, by tam dostąpić kosztownego przywileju szpikowania swych ciał drobniutkimi, nie sprawdzonymi, biologicznymi "urządzonkami" Niektóre "nano-urządzonka" wyszukiwały słabe punkty w ciele i reperowały je, by dorównały otaczającej je tkance. Przyspieszało to nieco gojenie niektórych urazów, czasem nierównomiernie, czasem wcale, zależnie od tego komu się wierzyło. Jennifer Lang poddała się takiej terapii, próbując zmniejszyć liczbę kontuzji idących w parze z tańcem w balecie. "Nano-urządzonka", reprodukujące się w ciele człowieka i reagujące z jego DNA, mogły powodować długofalowe powikłania, ale nikt nie potrafił powiedzieć jakie. Sprawa była więc mocno niepewna. "Urządzonka" budujące tkankę kostną okazały się mniej skomplikowane, lecz zarazem bardziej niebezpieczne. Stanowiły je zmutowane wirusy, przeprogramowane tak, by zmieniać kształt lub gęstość kości. Większość prac doświadczalnych przeprowadzono na starych kobietach z zaawansowaną osteoporozą. Niektórym z nich na skutek terapii tkanka kostna się zagęściła. Innym - nie. W balecie wymaga się, by noga obracała się w stawie biodrowym o 180 stopni. To słynne "wykręcanie" zniszczyło tancerzom wiele bioder i kolan. Gdyby można było zmienić układ kości tak, by "naturalnie" obracały się w panewce o 180 stopni, "wykręcanie" powodowałoby daleko
mniejsze obciążenia i dezintegrację stawu. Podnoszenie nogi też byłoby wtedy wyższe, a widowiskowe arabesques i grand battement łatwiejsze do wykonania. Gdyby udało się przeformować kości stopy, zmalałaby liczba urazów powstałych w nienaturalnym akcie tańca na palcach. Biologicznie wzmocnione mięśnie nóg pozwalałyby wyżej skakać, szybciej tańczyć i więcej wytrzymywać. Wszystko, co wspomagałoby metabolizm i zwiększało pojemność płuc, pomogłoby tancerzom panować nad ruchami. Można by też stabilizować niską wagę tancerek, oszczędzając im popadania w anoreksję, tę sekretną słabość świata baletu. W Europie tancerze zaczęli próbować biologicznej modyfikacji. Początkowo ostrożnie i skrycie, obecnie zaś otwarcie i dumnie. Tancerzy zespołów "Royal", "Bolszoj" czy "Nederlands Dans", którzy nie poddali się modyfikacji, uznawano za mało oddanych ruchowi. Tancerzy Miejskiego Baletu Nowego Jorku, którzy poddali się modyfikacji uznawano za mało oddanych sztuce. Privitera, bez słowa przeprosin za spóźnienie, wpłynął majestatycznie do gabinetu. - A, tutaj pani jest. Czym mogę służyć? - Mówił prawie bez akcentu, wyczuwalne jednak melodyjne tony jego rodzinnej Toskanii, nadawały wypowiedziom zwodniczą intymność. - Przyszłam w sprawie mojej córki, Debory Anders. Jest w klasie D szkoły baletowej. To ta...
- Tak, tak, wiem która to dziewczynka. Znam wszystkich moich tancerzy, nawet tych bardzo młodych. Oczywiście. Ale czy nie powinna pani pomówić raczej z madame Alois? Jest dyrektorką naszej szkoły. - Ale to pan podejmuje ważne decyzje - przekonywałam, uśmiechając się zwycięsko. Privitera usiadł na poręczy fotela. Musiał być już po siedemdziesiątce, lecz poruszał się jak młody człowiek. Proste, silne plecy, lekkie ruchy. Spojrzał na mnie przenikliwie swoimi słynnymi niebieskimi oczyma. Jego witalność i fizyczna obecność na scenie uczyniły zeń legendarnego tancerza, teraz był po prostu legendą. W Miejskim Balecie Nowego Jorku spełniano każdą jego zachciankę. Nie podobał mi się. Niepokoił mnie absolutyzm jego władzy, choć była to władza tylko nad formą sztuki oglądanej przez grupkę miłośników wielokrotnie mniejszą od na przykład rzesz kibiców piłki nożnej. - Mam trzy pytania związane z Deborą - zaczęłam. - Pierwsze, i jestem przekonana, że słyszy je pan bardzo często, dotyczy szans Debory na zrobienie kariery w zawodzie tancerki. Tej jesieni będzie musiała starać się o miejsce na uniwersytecie. Proszę o ocenę jej możliwości. Jeśli bowiem miałaby odejść, będziemy musiały pomyśleć o czymś innym, chociaż taniec zawodowy to jedyna rzecz, którą ona chciałaby się zajmować. Jeżeli miałoby być inaczej...
- Tak, tak... - odezwał się Privitera, odrzucając moje pytanie jako zupełnie bezsensowne. - Ależ moja droga pani Anders, taniec nigdy nie może być alternatywą. - Matthews - poprawiłam - Susan Matthews. - Anders to nazwisko Debory. - Jeżeli Debora ma być tancerką, będzie nią. Jeżeli nie... - Privitera wzruszył ramionami. Ludzie, którzy nie byli tancerzami, przestawali dla niego istnieć. - To właśnie chcę wiedzieć. Czy ma w sobie to coś, co pozwoli jej być zawodową tancerką? Jej nauczyciele twierdzą, że ma dobre wyczucie rytmu, jest muzykalna, lecz... - Zacisnęłam ręce tak mocno, że zrobiły się szare. - Być może, być może. Musi pani zdać się na mnie. Ocenię ją, kiedy przyjdzie właściwa pora. - Ależ to właśnie mówię - odezwałam się tak przymilnie, jak tylko potrafiłam. - Nadeszła właściwa pora. Wyższe studia... - Nie można poganiać sztuki. Jeżeli Debora ma zostać baletnicą, zostanie nią. Moja droga, proszę pozostawić to mnie. "Moja droga". W ten sposób zwracał się do wszystkich tancerzy. "Pozostaw to mnie. Ja wiem lepiej". Jak często powtarzał to w klasie, na próbie, podczas sesji choreograficznych, przed spektaklem? Przez ścianę było słychać przytłumioną muzykę z "Coppelii". - W takim razie pozwoli pan, że zadam drugie pytanie Jako matka, niepokoję się o bezpieczeństwo
Debory, od czasu tych strasznych zabójstw. Jakie kroki podjął Balet Miejski, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim uczniom i tancerzom? Przenikliwe oczy ściągnęły się i zamieniły w niebieskie, nieprzeniknione szkiełka. Dostrzegłam jednak moment, w którym zdecydował, że jako matka mam prawo takie pytanie zadać. - Policja uważa, że uczniowie nie są zagrożeni. Ten... proszę pani, ta bestia najwidoczniej atakuje tylko dojrzałych artystów, tancerzy i solistów, którzy usiłują okiełznać sztukę drogą medycyny, a nie przez taniec. Moi baletmistrzowie wierzą w to, w co i ja wierzę: wyżyny sztuki można osiągnąć tylko przez talent i pracę, przez otwarcie się na taniec, a nie za pomocą mechanicznych środków. To co robią w ATT - nie jest sztuką! Poza tym - dodał nagle, zniżając się do praktycznej strony zagadnienia - uczniów nie stać na biomodyfikację. Idealizm wzmocniony realizmem - zrozumiałam kombinację leżącą u podłoża sukcesu Miejskiego Baletu, pomimo braku w jego zespole technicznie lepszych tancerzy biozmodyfikowanych. Zdawało mi się, że słyszę zgodne unisono tancerzy i sponsorów: "Jedyny prawdziwy balet. Taniec, który podtrzymuje złudzenie, że ciała występujących i oglądających są, w swej istocie, takie same. Moja droga, to po prostu cudowny człowiek! Zachowuje drogocenne tradycje, które sprawiły, że taniec jest taki wspaniały. Przekazaliśmy 20 000 dolarów". Zdecydowałam się nacisnąć.
- Ale Jennifer Lang najwyraźniej znalazła środki na nielegalną modyfikację, która... - To nie ma nic wspólnego z pani Deborą - uciął Privitera, podnosząc się płynnym ruchem. Niebieskie oczy spojrzały lodowato. - A teraz, pani wybaczy, wzywa mnie wiele spraw. - Ale nie powiedział mi pan, co faktycznie robicie dla bezpieczeństwa uczniów. - Nie podniosłam się z krzesła, próbując przekonać go, że moja troska jest wyłącznie rodzicielska. - Proszę, muszę wiedzieć. Debora... Privitera z trudem powstrzymał westchnienie. - Wzmocniliśmy zabezpieczenia. Nadzór elektroniczny, obejmujący tak szkołę, jak Centrum Lincolna, został wyposażony w dodatkowe elementy, których nie mogę ujawnić. Wynajęliśmy dodatkową ochronę dla uczniów, którzy wykonują drobne solówki i opuszczają Centrum Lincolna po dziesiątej wieczorem. W programie nauczania młodych tancerzy kładziemy wielki nacisk na istotę i absolutną konieczność ćwiczenia ciała, a nie polegania na lekach i zabiegach, które mają do zaoferowania zaledwie namiastkę prawdziwego doświadczenia sztuki. Wątpiłam czy Miejski Balet rzeczywiście zrobił to wszystko. Od śmierci Jennifer Lang upłynęły dopiero trzy dni. Ale retoryka Privitery pomogła mi zadać ostatnie pytania. - Czy jacyś rodzice zabrali swoje dzieci ze szkoły? A tancerze, czy znaleźli się tacy, którzy zmienili swój
harmonogram? W jaki sposób te wydarzenia dotknęły Miejski Balet jako zespół? Privitera spojrzał na mnie z absolutną pogardą. - Proszę pani, jeżeli tancerz, nawet uczeń szkoły baletowej, opuszcza mnie, ponieważ jakaś bestia morduje wykonawców, którzy robią to, czego ja moim tancerzom robić zabroniłem, to taki niby- tancerz powinien odejść. Dla takiego tancerza nie ma miejsca ani w mojej szkole, ani w teatrze. Czyż nie rozumie pani, pani Anders, że to jest Miejski Balet Nowego Jorku?! Wyszedł. Przez otwarte drzwi muzyka dochodziła czysto i wyraźnie. Ciągle jeszcze hiszpański taniec z "Coppelii". Historii o dziewczynie, która zamieniła się w piękną lalkę. Michael miał rację mówiąc, że zdecydowanie za bardzo ulegam metaforom. Idąc korytarzem, uświadomiłam sobie, że Privitera nie wspomniał nawet słowem o nasileniu badań bioskanowaniem. Tak byłoby najsensowniej - sprawdzić, którzy tancerze osiągają swoje wysokie skoki i mocne developpés na skutek biomodyfikacji, a następnie wyeliminować ich, zachowując nieskazitelny zespół. Zanim jakaś bestia zrobi to pierwsza. Wiedziałam, że Debora ma teraz dodatkowe zajęcia w studio numer 3. Nie powinnam tam wchodzić, pchnęłam więc drzwi do studia numer 3. Usiadłam na małym, twardym krzesełku, pośród baletowych mam, czekających na koniec lekcji. Wiedziałam, że lepiej nie wdawać się w rozmowę z
żadną z nich. Wszystkie chciały, by ich córki zrobiły baletową karierę. Było już po rozgrzewce przy drążku. Ciepłe powietrze pachniało kalafonią, tancerki ćwiczyły na środku sali, a pot spływał z ich wirujących i skaczących ciał. Bourées, pirouettes, entrechats. - Non, non! - wołała nauczycielka, emerytowana francuska baletnica, na której twarzy nigdy nie widziałam uśmiechu. - Kiedy skaczecie, ramiona muszą pomagać. Muszą was przeciągać z lewa na prawo. O tak. Debora wykonała ruch źle. - Non, non! O tak! Debora znowu zrobiła to źle. Skrzywiła się. Poczułam skurcz w żołądku. Spróbowała jeszcze raz. Znowu źle. Madame zrobiła gest wskazujący koniec sali. Debora podeszła do drążka, by powtórzyć ćwiczenie, podczas gdy reszta klasy nadal skakała. Plié, relevé, i jeszcze... nie znam nazw tych wszystkich kroków. I tak robiła je źle. Próbowała od nowa, i jeszcze raz od nowa. Jej twarz się ściągnęła, nie mogłam na to patrzeć. Kiedy Debora miała czternaście lat, uciekła z domu w St. Luis do nory, w której mieszkał jej ojciec w Nowym Jorku. Ojciec, którego nie widziała od dnia gdy skończyła trzy lata. Oświadczyła, że chce tańczyć u Antona Privitery. Zażądałam, by Pers, z którym wzięłam rozwód, ponieważ mnie porzucił, odesłał ją z powrotem. Odmówił. Zamieszkała z nim przy 110 Ulicy Zachodniej, w szczurzym zaułku,
położonym daleko poza strzeżoną strefą Manhattanu. Nie odstraszał jej ani brak policyjnej ochrony, ani brudna wspólna ubikacja, ani śmierć dziesięciolatka, którego postrzelono na stopniach sąsiedniego budynku, kiedy handlował trawką. Płakała, gdy przyleciałam do niej do Nowego Jorku, ale powiedziała, że do domu nie wróci. Chciała tańczyć u Antona Privitery. Nie można siłą wsadzić czternastoletniej pannicy do samolotu. Można przekonywać, krzyczeć, straszyć i grozić, prosić i płakać, ale nie można użyć siły. Nie - bez wyroku sądowego. Wystąpiłam do sądu o pozbawienie ojca władzy rodzicielskiej. Pers zrobił najskuteczniejszą rzecz, jaką można zrobić, kiedy chce się wygrać w sądzie Nowego Jorku. Nie kiwnął palcem. Ponieważ był biedakiem, od czasu do czasu na państwowym zasiłku, sąd wyznaczył mu obrońcę z urzędu. Ten miał sto pięćdziesiąt cztery sprawy i z miejsca poprosił o trzy kolejne odroczenia. Terminy rozpraw w rejestrze sędziego były zajęte na sześć miesięcy naprzód, zaś Deborze, do ukończenia szesnastu lat, kiedy już mogłaby legalnie sama opuścić dom, brakowało mniej niż półtora roku. Poszła na przesłuchanie do Privitery i została przyjęta do Amerykańskiej Szkoły Tańca. Zastrzelono następnego dzieciaka, tym razem w metrze, tuż przed stacją Persa. Dziewczynka miała dwanaście lat. Zasztyletowano chłopaka, zgwałcono młodą matkę, podpalono kilka domów. Adwokat
Persa poprosił o zwolnienie go z obrony. Sędzia wyznaczył następnego, który od razu złożył wniosek o przełożenie sprawy na dalszy termin. Zrezygnowałam z pracy w "St. Luis On-Line" i przeprowadziłam się do Nowego Jorku pozostawiając za sobą awans, ukochany dom i mężczyznę, na którym właśnie zaczynało mi zależeć. Dostałam pracę w czasopiśmie Michaela. Zapewniała mi połowę prestiżu i trzy czwarte mojej poprzedniej pensji, w mieście dwa razy droższym, za to trzykroć bardziej niebezpiecznym. Wynajęłam mieszkanie, trzy pokoje, dość przyzwoite, choć odrapane, przy 75 Ulicy Zachodniej, położonej jeszcze w strefie patrolowanej. Z okna pokoju widziałam blask elektronicznych zasieków wyznaczających strefę. Ten blask skręcał, omijając wielką część miasta, na południe od 70 Ulicy. Kupiłam broń. Po kilku pełnych napięcia tygodniach, Debora przeprowadziła się do mnie. Zamieszkałyśmy pośród baletek i bandaży, suszących się wiecznie na przeciągniętym przez środek pokoju sznurku, trykotów i rajstop, pośród postrzępionych, pochodzących z trzeciej ręki egzemplarzy czasopisma "Taniec", które miały dostać się potem jeszcze komuś, z bolesnymi guzami na dużych palcach nóg, ścięgnami w stanie zapalnym i naciągniętymi wiązadłami. Mieszkały także z nami poczucie winy Debory i moja wściekłość. W nocy leżałam bezsennie na rozkładanej kanapie i wpatrując się w sufit, wspominałam jak to Debora
poszła do przedszkola, a ja zaczęłam odkładać pieniądze na jej studia. Teraz nawet nie chciała myśleć o college'u. Chciała tańczyć u Antona Privitery. Jak dotąd Privitera nie zaproponował jej jeszcze miejsca w zespole. Kończyła właśnie siedemnaście lat i ostatni rok w szkole. Gdyby nie zaangażowano jej do corps de ballet w tym roku, mogła zapomnieć o Miejskim Balecie Nowego Jorku na zawsze. Siedziałam pośród baletowych mamuś i patrzyłam. Debora nie podnosiła nóg tak wysoko, jak inne dziewczynki, nie zawsze też starczało jej siły, by wykonać ten powolny, trudny ruch. - Czarujące! - piszczały baletowe mamuśki. - Piękne! To cudowne, że taka młoda dziewczyna wie, co chce zrobić ze swoim życiem! Baletowe mamuśki najwidoczniej nie dostrzegały uporczywych kontuzji, wyczerpania, współzawodnictwa, które każdą koleżankę zamieniało w śmiertelną rywalkę, zawężenia młodego świata do jednej tylko definicji sukcesu: "Czy uda mi się tańczyć u Antona Privitery?" Wszystko inne było fiaskiem. Decyzja życia i śmierci - w wieku siedemnastu lat. - Nie mam pojęcia co zrobię, jeżeli Jeannie nie otrzyma propozycji wejścia do zespołu - odezwała się mama Jeannie. - Chyba byśmy obie umarły. Chyba tak. "Jesteś taka niesprawiedliwa!" - krzyczała na mnie od czasu do czasu Debora w naszym małym,
zagraconym mieszkaniu. "W ogóle nie widzisz dobrej strony baletu! Jesteś zawsze przeciwko mnie!" Czy to takie nieuczciwe mieć nadzieję, że coś zmusi twoje dziecko do zerwania z życiem, które może tylko zniszczyć mu ciało i złamać serce? Z życiem, w którym przyszłość będzie należała tylko do tych, którzy zechcą stać się królikami doświadczalnymi w nieludzkich, biologicznych eksperymentach. Nicole Heyer, nieżyjąca tancerka ATT, przyjechała z Niemiec do Stanów najwyraźniej dlatego, że nie mogła konkurować z zadziwiająco zmodyfikowanymi tancerkami w swoim własnym kraju. Jennifer Lang, zwyczajna dziewczyna ze zwyczajnej houstońskiej rodziny, nie miała pieniędzy na poważniejsze eksperymenty. Ażeby zdobyć pieniądze na biomodyfikację w europejskich laboratoriach, dorabiała jako czarująca i kosztowna call girl. Numerek z baleriną! Tak właśnie zabójca dostał się do jej mieszkania. W swoim kąciku w studio numer 3 Debora uporała się w końcu z sekwencją kroków, chociaż widać było, że jeszcze nie czuje się pewnie. Dołączyła do reszty. Tymczasem zrobiło się parno jak w tureckiej łaźni. Uczennice przemierzały całą długość sali, od rogu do rogu, biegając i skacząc, w grupach po sześć. - Grand jeté w trzeciej arabesque - wołała madame. - Non, non, wyżej podnosimy nogę, Lizo. Szybciej, Wiktorio, vite! Vite! Raz, dwa... następna grupa!
Debora ruszyła, skoczyła i upadła. Wstałam. Mama Jeannie położyła rękę na moim ramieniu. - Nie może pani do niej podejść - oznajmiła. - Naruszyłaby pani dyscyplinę. Madame powykręcanymi dłońmi obmacała kostkę Debory. - Lizo, pomóż jej się odsunąć. Ninette, pójdź do biura i powiedz, żeby przyszedł doktor. Alors, następna grupa, grand jeté w trzeciej arabesque... Strząsnęłam z ramienia rękę mamy Jeannie i powoli podeszłam do miejsca, gdzie z twarzą wykrzywioną bólem siedziała Debora. - To nic takiego, mamo. - Nie ruszaj się, dopóki nie przyjdzie doktor. - Powiedziałam, że to nic strasznego. To było zwichnięcie. Doktor zabandażował kostkę i powiedział, że przez tydzień Debora nie powinna tańczyć. W domu pokuśtykała do swojego pokoju. Godzinę później zastałam ją przy drążku. - Deboro! Czy słyszałaś co doktor powiedział? Oczy miała lśniące od łez. Odetta w roli umierającego łabędzia. Giselle w scenie szaleństwa. - Mamo, muszę! Zrozum! Za dwa tygodnie obsadzają "Dziadka do orzechów". Muszę tam wtedy być i tańczyć! - Dziecko... - Dam radę tańczyć z tą kontuzją. Zostaw mnie samą! Debora nigdy jeszcze nie dostała roli w "Dziadku do orzechów" Privitery. Patrzyłam jak przenosi ciężar
ciała ze zdrowej kostki na chorą, krzywi się, i plié. Nie spojrzała na mnie w lustrze. Pomału zamknęłam drzwi. Tego wieczoru miałyśmy bilety na "Coppelię". Caroline Olson muskała scenę, niemal nie dotykając ziemi. Jej grand jetés zapierały dech w piersiach wytrawnej publiczności baletu Nowego Jorku. W ostatnim akcie, kiedy Swanilda tańczy czułe pas de deux z ukochanym Franzem, publiczność wstrzymała oddech, a cały teatr zamarł w bezruchu. Franz obrócił ją wolno w płynnej arabesque, nieprawdopodobnie czysto, a potem pirouettes. Swanilda przechodziła płynnie z jednej pozy w drugą, a jej długie, okryte jedwabiem nogi tworzyły jedną linię z ciałem, lekkim, silnym i eleganckim jak sama muzyka. Czułam rozpacz siedzącej obok mnie Debory. 3. Caroline skacze. Tylne łapy ma proste i wyciągnięte, jedną w przód, drugą w tył. Biegnie w kółko i znowu skacze. Dymitr chwyta ją. - Nie, nie - mówi pan Privitera. - Nie tak. Promenade en couronne, attitude, arabesque effacé. Teraz podnoszenie. Dymitr, obchodzisz się z nią jak z workiem siana. Popatrz. Pan Privitera unosi Caroline. Stawiam uszy. Ale pan Privitera jest "swój". Pan Privitera może ruszać Caroline. Dymitr może dotknąć Caroline. Carlos może dotknąć Caroline.
- To przez tego cholernego psa - mówi Dymitr. - Jak mam się uczyć roli, kiedy on gapi się na mnie, gotowy rozerwać mnie na kawałki? Jak ja, do licha, mam się skoncentrować? John Cole siada obok mnie. - Dymitrze - mówi - nic ci nie grozi. Cciebie Anioł nie zaatakuje. Jego biochip to arcydzieło programistów. Mówiłem ci już, że znajdujesz się w nim w zbiorze pod hasłem "swój". Musiałbyś naprawdę zaatakować Caroline, żeby Anioł zareagował. Chyba że Caroline powiedziała ci, że jest inaczej. Nie ma żadnego realnego niebezpieczeństwa, które przeszkadzałoby ci się skoncentrować. - A jeżeli upuszczę ją niechcący? Skąd mam wiedzieć, że w oczach psa nie będzie to wyglądało jak atak? Caroline siada. Patrzy na Johna. Patrzy na Dymitra. Na mnie nie patrzy. Uśmiecha się. - Upuszczenie to nie atak - mówi John. - Chyba że Caroline zacznie krzyczeć, a wszyscy wiemy, że nigdy tego nie robi, żeby nie wiem jaką odniosła kontuzję. Nie ma niebezpieczeństwa. Wierz mi. - Nie wierzę - mówi Dymitr. Zapada cisza, którą przerywa pan Privitera: - Caroline, kochanie, pozwól, że cię upuszczę. Wstań. Proszę, no już. Czuję, że Caroline się dziwi. Wstaje. Pan Privitera chwyta ją. Ona podskakuje. On podnosi ją ponad głowę. Ona spada twardo na dół. Stawiam uszy. Nie
krzyczy. Nie jest ranna. Pan Privitera jest "swój". Caroline powiedziała, że jest "swój". - Widzisz? - Pan Privitera ciężko oddycha. - Żadnego niebezpieczeństwa. Na miejsca, proszę. Promenade en couronne, attitude, arabesque effacé, podnoszenie. Dymitr podnosi Caroline. Muzyka gra głośniej. - Anioł, czy Caroline wychodziła z domu wczoraj wieczorem? - pyta mnie szeptem John. - Tak - odpowiadam. - Dokąd? - Cztery przecznice w lewo, jedną w prawo. Dała pieniądze. - Piekarnia - domyśla się John. - Czy chodziła jeszcze w inne miejsca, czy wróciła do domu? - Caroline wróciła do domu wczoraj wieczorem.. - Czy ktoś przyszedł do Caroline wczoraj wieczorem? - Nikt nie przyszedł do Caroline wczoraj wieczorem. - Dziękuję. - John poklepuje mnie. Czuję się szczęśliwy. Caroline patrzy na nas. Jakaś kobieta wiąże jej długą wstążkę w talii. Podaje kawałek drewna. John mówi, że to wachlarz. Muzyka zaczyna grać szybciej. Caroline nie skacze. Wczoraj skakała z wachlarzem. - Caroline - mówi pan Privitera. - Zacznij od tego miejsca, moja droga. Caroline skacze. Ciągle patrzy na Johna. On patrzy na mnie. Jakaś kobieta pachnie jogurtem i suką w rui. *