uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 862 994
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 306

Richard Curtis - Notting Hill

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :641.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Richard Curtis - Notting Hill.pdf

uzavrano EBooki R Richard Curtis
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 189 stron)

Dedykuję tę książką Rogerowi i Duncanowi, którzy wraz ze mną pracowali w pocie czoła nad każdą sceną, dialogami, ujęciami i oświetleniem; Francesce, która bez słowa skargi przepisywała kolejne wersje scenariusza; mojej siostrze, Belindzie, która się mną opiekowała; Emmie, która czytała wszystkie wersje i wszystko poprawiała; Scarlet i Jake'owi - którzy zupełnie słusznie - nie okazywali najmniejszego zainteresowania moimi zmaganiami ze słowem.

Spis treści 9 Od Autora 19 Kilka refleksji Hugh Granta 27 Połowiczne życie 43 Sok pomarańczowy, morele i miód 59 Panna Flintstone 83 „Psiakostka!" 123 Casting 135 „To ona!" 163 Konferencja prasowa 201 Posłowie

Od Autora

Scenariusz tego filmu zacząłem pisać, jak sądzę, przed trzydziestoma laty. Dokładnie mówiąc, trzy­ dzieści cztery lata temu, kiedy miałem siedem lat. Lubiłem zasypiać w pogodnym nastroju, toteż wy­ myśliłem optymistyczną historyjkę, która odgry­ wała rolę kołysanki odstraszającej złe sny. Powta­ rzałem ją w myślach każdej nocy. Wyobrażałem sobie, że świętujemy urodziny mojej siostry. Na stole leżą odpakowane prezenty, ale nie ma wśród nich podarunku ode mnie. Siostra nie kryje roz­ czarowania. „Nie myśl, że zapomniałem. Mam dla ciebie taki drobiazg, popatrz" - mówię. Teatral­ nym gestem otwieram drzwiczki kredensowej szafki, ukazując siostrze i licznie zgromadzonej rodzinie czterech Beatlesów. Uwolnieni z zam­ knięcia rozmawiają z nami przez chwilę, potem śpiewają And I Love Her i wychodzą. W tym mo­ mencie zapadałem w sen, uśmiechając się błogo. 11

Richard Curtis Ta historyjka kołysała mnie do snu przez dwa­ dzieścia pięć lat. Zmieniali się mieszkańcy kre­ densu, ale fabuła pozostała ta sama. Teraz, kiedy nie mogę zasnąć, wyobrażam sobie, że idę na kolację do moich przyjaciół z Battersea - Piersa i Pauli, do których zresztą wpadam prawie co tydzień. Bez wdawania się w szczegóły, lekkim tonem zapowiadam, że przyjdę z dziewczyną, po czym wprawiam ich w osłupienie, przyprowadza­ jąc Madonnę. Czasami pojawiam się w towarzy­ stwie Isabelli Rossellini, ale zwykle z Madonną. Piers otwiera drzwi, rozpoznaje gwiazdę, ale udaje, że jej obecność nie zrobiła na nim wraże­ nia. Jego żona, Paula, nie ma zielonego pojęcia, kim jest Madonna i zachowuje się normalnie, czego nie można powiedzieć o mojej znajomej, Helen, ta bowiem, spóźniwszy się nieco, rea­ guje spontanicznie i entuzjastycznie. Odpływam w sen. Minęło pięć lat. W pierwszym tygodniu zdjęć do „Czterech wesel i pogrzebu", siedząc w wyzię­ bionej poczekalni lotniska Luton obok drzemiące­ go Jamesa Fleeta, zastanawiałem się nad następ­ nym scenariuszem. Przypomniałem sobie oby­ dwie historyjki-kołysanki i doszedłem do wnio­ sku, że fabuła oparta na sennym marzeniu jest zupełnie niezłym pomysłem na film. Postanowi­ łem napisać scenariusz o bardzo zwyczajnym fa- 12

Notting Hill cecie, który zjawia się na rodzinnej imprezie w to­ warzystwie bardzo znanej kobiety. I tak powstał scenariusz „Notting Hill". Chcieliśmy nadać sennemu marzeniu cechy prawdopodobieństwa. Scenariusz jest wprawdzie trawestacją znanego motywu bajkowego - choćby tego o królewnie i drwalu - my jednak staraliśmy się przedstawić go tak, jakby wszystko to mogło wydarzyć się naprawdę. Zachowaliśmy współ­ czesne realia, przedstawiliśmy bohaterów na tyle realistycznie, na ile to było możliwe, wystrzegali­ śmy się ckliwej muzyki. Pod koniec pisania scena­ riusza sam zacząłem wierzyć w tę bajkę. Gość, który mimo znajomości z wielką gwiazdą nie tra­ ci głowy i pozostaje sobą, wydał mi się bardzo prawdziwy. Mam nadzieję, że widzowie również uwierzą w tę historię - przynajmniej przez godzi­ nę lub dwie. Rzecz w tym, żeby nie dali się zwieść do końca, prawda bowiem wygląda zupełnie inaczej, co ni­ niejszym ze wstydem wyznaję... Pewnego wieczora około ósmej zadzwonił zna­ jomy. Pytał, czy może do nas wpaść z Madonną. Właśnie kończą jeść kolację w restauracji w Not­ ting Hill i chcieliby przyjść na drinka. „Wpadnij­ cie" - powiedziała moja żona, Emma - „nie mamy żadnych planów na wieczór, siedzimy w domu". Odłożyła słuchawkę i obydwoje wróciliśmy do na- 13

Richard Curtis szych zajęć. Przyjdą to przyjdą, nie ma co robić zamieszania z powodu Madonny. Kilka minut później Emma udała się na górę. Korzystając z okazji, jednym susem skoczyłem do lustra sprawdzić fryzurę. Przeczucie mnie nie my­ liło - wyglądałem jakby przed chwilą zaaplikowa­ no mi elektrowstrząsy. Błyskawicznie przycze­ sałem zmierzwione włosy i pędem wróciłem do biurka. Wcale nie musiałem się śpieszyć, bo z łazienki na górze dobiegł odgłos puszczonej wody. Emma myła głowę. Przeprowadziłem szybką inspekcję domu, doko­ nując stosownych korekt. Zdjąłem ze ściany obcia- chowe zdjęcie i pozmywałem naczynia. Przyciasny sweter z widocznymi plamami po odbekiwaniu naszego potomka zmieniłem na nieco luźniejszy i czyściejszy. Emma zeszła na dół. Na moją uwagę, że umyła głowę z powodu Madonny, zaprotestowała sta­ nowczym tonem. Mycie głowy nie ma nic wspól­ nego z wizytą gwiazdy. Skóra ją swędziała i tyle. A poza tym przyszła zapytać, jak mi idzie praca. „Bardzo dobrze" - odrzekłem. Kiedy wróciła na górę suszyć włosy, postanowi­ łem zmienić podkład muzyczny. Grająca cichutko w tle płyta Neila Diamonda wydała mi się mało odpowiednia. Odstawiłem kompakt na półkę 14

Notting Hill i włożyłem do odtwarzacza Crowded House. Po­ tem Vana Morrisona. Potem Iris Dement, All Saints, Rona Sexsmitha... Wreszcie poddałem się; obejdzie się bez muzyki. W tym momencie weszła Emma. Zamiast domo­ wego ubrania miała na sobie kostium. „Dlaczego się przebrałaś?" - zapytałem. „Bez powodu" - od­ parła. „Prawdę mówiąc, też powinienem się prze­ brać. Trochę mi w tym niewygodnie" - zauważy­ łem po namyśle. Po kwadransie oboje mieliśmy na sobie stroje charakteryzujące się niewymuszoną elegancją. W tym momencie wpadłem w lekką panikę z po­ wodu mojej kolekcji wideo. Co u diabła pomyśli o mnie Madonna, widząc na poczesnym miejscu japońską wersję „Czterech wesel i pogrzebu"! I dwa egzemplarze „Jasia Fasoli" w towarzystwie „Niezbitego dowodu winy". Jazda z tym! Przez dwadzieścia pięć minut porządkowałem kącik fil­ mowy, wystawiając do pierwszego rzędu kasety z filmami francuskimi, i to nie tymi, które kupi­ łem wyłącznie z powodu rozbieranych scen z Em- manuelle Beart. Tymczasem Emma zdążyła przemeblować dom od strychu po piwnice. Zniknęły dywany i wy­ kładziny. Stylowe czarno-białe fotografie, dawno temu zastąpione rysunkami naszej córki, wróciły na swoje miejsca. Nie włączany od roku grzejnik 15

Richard Curtis w łazience na dole pracował pełną parą, drzwi do pralni, która jak sięgnę pamięcią przypominała krajobraz po bitwie, zostały zamknięte po raz pierwszy w historii tego domu, a siedzenia sof i poduszki odzyskały pierwotne kształty, to zna­ czy nie wyglądały tak, jakbyśmy z braku cieka­ wszych zajęć spędzili całe życie gapiąc się w ekran telewizora. Potem wróciliśmy do swoich zajęć. Skapitulowa­ liśmy po pięciu minutach wewnętrznej walki: ja poszedłem umyć głowę, a Emma zmieniła górę ko­ stiumu na kaszmirowy sweter i, obudziwszy nasze­ go syna, przebrała go w milusią piżamkę. Jedno­ częściowy pajacyk w kotki wydał się jej odrażający. Tylko zdążyliśmy się z tym wszystkim uporać - przy okazji posprzątaliśmy kuchnię - gdy rozległ się dzwonek. Za drzwiami stał kurier z przesyłką dla Emmy, scenariuszem, który równie dobrze mo­ gli dostarczyć jutro. Mało nie udusiłem kuriera. Zasiedliśmy na dobre do pracy, stukając pracowi­ cie w klawiatury. Swoją drogą, byłoby bombowo, gdyby zastali nas przy pracy. O lepszym wizerun­ ku nie można marzyć: sumienni, wyluzowani, ta­ cy, co to nie kiwną palcem, żeby się przygotować na wizytę bóstwa, które prosiło tatę, żeby nie pra­ wił jej kazań*. Aluzja do piosenki Papa don't preach w wykonaniu Madonny [przyp. red). 16

Notting Hill Pracowaliśmy do pierwszej w nocy, a potem po­ szliśmy spać - bardzo czyści, z ogromną ulgą i równie ogromnym poczuciem wstydu, że dali­ śmy się tak nabrać, że przyjęliśmy za dobrą mo­ netę fantazję, o której za chwilę przeczytacie. Richard Curtis, wiosna 1999 roku

Kilka refleksji Hugh Granta

w trakcie realizacji „Czterech wesel i pogrze­ bu", kiedy ogarniało nas całkowite zwątpienie w sukces przedsięwzięcia (na przykład, kiedy re­ żyser Mike Newell ciskał kubkiem z kawą przez całą długość parkingu, drąc się przy tym w nie- bogłosy: „Daliśmy dupy! Daliśmy dupy!", ja zaś, popadłszy w bliskie katatonii otępienie po obej­ rzeniu moich popisów aktorskich podczas pierw­ szej projekcji niezmontowanych jeszcze ujęć, nie byłem w stanie dotrzeć na plan zdjęciowy o włas­ nych siłach), Richard Curtis podnosił mnie na duchu opowieściami o swoim nowym scenariu­ szu, pełnym zabawnych scen, które już dla mnie wymyślił. Nadzieją na jego rychłe ukończenie żyłem przez kilka następnych lat, i tylko dzięki niej nie uległem pokusie przyjęcia roli w filmie „Kongo 2", choć przyznaję, że starałem się znaleźć w nim coś 21

Richard Curtis godnego uwagi. Obiecanki cacanki. Rezygnowa­ łem z kolejnych propozycji, a nowego scenariusza Richarda jak nie było, tak nie było. Doprawdy nie wiem, czy istnieje na świecie człowiek, któremu napisanie prostej komedii romantycznej zajęłoby więcej czasu. Niektórzy nazywają to perfekcjonizmem. Ja uz­ nałem to za przejaw ogólnego rozmamłania i sła­ łem do Richarda kipiące złością faksy, stanowczo żądając, by przestał się zajmować Rowanem At- kinsonem, kobietą-pastorem skądś tam, własnymi dziećmi, głodującymi ludami Afryki i skupił wre­ szcie uwagę na mnie. Kiedy w końcu - po wielu latach - dostałem scenariusz, przeraziłem się nie na żarty, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego, że był bar­ dzo dobry (zdaniem krytyków, w ostatnim dziesię­ cioleciu pojawił się tylko jeden równie doskonały); po drugie, że rolę dziewczyny przyjęła Julia Ro- berts. Podczas pierwszej próby czytanej w Nowym Jorku posypałem się okrutnie. Strach i napięcie nerwowe objawiają się u mnie paraliżem strun gło­ sowych, toteż przez pierwsze dwadzieścia stron mo­ ja interpretacja dialogu zdecydowanie odbiegała od zamierzeń autora - na każdą romantyczną lub humorystyczną kwestię Julii odpowiadałem wście­ kłym warczeniem. Potem nieco się opanowałem, by nie powiedzieć - rozkręciłem i momentami wyda- 22

Notting Hill wało mi się, że jestem nawet zabawny. Richard nie podzielał mojego entuzjazmu. Twierdził, że poda­ wałem kwestie niewiarygodnie piskliwym głosem i siliłem się na wyniosły ton, jednym słowem gra­ łem jak przedszkolak podekscytowany pierwszym występem w telewizji. Właściwe próby czytane zaczęły się w kwietniu. Odbywały się w sali parafialnej kościoła w Not­ ting Hill, lodowatej, mimo wczesnej wiosny. Ogól­ nie biorąc, szło nam wspaniale. Aktorzy z brytyj­ skiej obsady okazali się wprawdzie ździebko za dobrzy jak na mój gust, ale za to wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Julia grała fantastycznie, nie miała w sobie nic z gwiazdy, tyle że okropnie mar­ zła. Żeby nie zemdlała z zimna, przydzielono jej dwóch facetów z gazowymi grzejnikami, którzy nie odstępowali jej na krok. Jedynym zgrzytem była sytuacja, za którą je­ stem osobiście odpowiedzialny. Wykombinowałem, że rozbawię towarzystwo, zręcznym chwytem wy­ ciągając Ginę McKee (filmową Bellę) z wózka inwalidzkiego. Gina wyszła z tego starcia poważ­ nie poturbowana, na szczęście dla mnie przyjęła to z humorem i zachowała się czarująco. Równie fantastyczna atmosfera panowała pod­ czas zdjęć. Poza planem działy się rzeczy niesa­ mowite; najbardziej zapadły mi w pamięć takie oto obrazki: 23

Richard Curtis Roger Michell (reżyser) palący dwa papierosy naraz, z których przedtem pracowicie oderwał fil­ try, aby zwiększyć dawkę nikotyny wprowadzanej do krwiobiegu. (Tim Mclnnerny - filmowy Max - twierdzi, że na własne oczy widział, jak schowany za dekoracjami Roger eksperymentował z trzecim papierosem w dziurce od nosa). Richard i Duncan Kenworthy (zdjęcia) ogląda­ jący na monitorze scenę z moim udziałem, którą uważałem za bardzo zabawną i wyśmienicie za­ graną. Mieli takie miny, jakby się właśnie dowie­ dzieli, że wykryto u nich chorobę Creutzfeldta-Ja- koba. Julia (filmowa Anna) wprowadzająca mnie w nastrój zawiłej i niebezpiecznej sceny metodą drażnienia moich brodawek sutkowych za pomo­ cą szczypa z zakrętasem oraz winogron rozgnia­ tanych na szyi. Ja wprowadzający Julię w podobny nastrój. (Bez szczypa z zakrętasem). Rhys Ifans (filmowy Spike) stanowczo odpiera­ jący zarzut ekipy o pojawienie się na planie na rauszu. Podejrzenia miały związek z obiadem w pubie, konsumowanym w towarzystwie Walij­ czyków statystujących w filmie „Mumia". Zarzut okazał się nieprecyzyjny. W trakcie kręcenia sce­ ny Rhys wyznał mi całą prawdę, poruszając bez­ głośnie wargami: „Stary, jestem zalany w trupa". 24

Notting Hill Ekipa szalejąca z entuzjazmu wokół monitora po moim ujęciu, które oceniłem jako beznadziejne i byłem zdecydowany powtórzyć. Targające mną uczucia, kiedy okazało się, że monitor przełączono na mecz Anglia-Kolumbia. Wyśmienita charakteryzatorka, Jenny Shirco- re, rozpływająca się w zachwytach po przeglądzie niezmontowanych ujęć, choć moje zęby wydawały się nieco żółtawe, a górna warga była praktycznie w zaniku. Emma Chambers (filmowa Honey) podkładają­ ca mi świnię w scenie z pierniczkiem w sposób skądinąd mało wybredny i nieco infantylny. Rolę świni odegrał tenże pierniczek, podłożony na moje krzesło w stanie lekko przetworzonym. Julia i Hugh Bonneville (filmowy Bernie) wy­ mieniający się wzorami haftów. Ja szydzący z niego bez opamiętania. Życzliwe przyjęcie ekipy przez całą społeczność Notting Hill, z wyjątkiem jednego osobnika, któ­ ry codziennie pojawiał się na planie, by obrzucać nas jajkami. W kwestiach samego filmu wolałbym nie zabie­ rać głosu, jako że nic o nim nie wiem. Parę razy próbowałem się dostać na projekcję bieżących ma­ teriałów, niestety, bezskutecznie. Moja gwałtow­ na reakcja podczas filmowania „Czterech wesel i pogrzebu" (wymagająca skorzystania z fachowej 25

Richard Curtis pomocy psychologa i zaaplikowania dużych da­ wek valium) utrwaliła się w pamięci ekipy na tyle, że Duncan i Richard postanowili udaremnić mi wstęp do sali projekcyjnej przy pomocy zatru­ dnionych w tym celu ochroniarzy. W swoim czasie zaproszono wprawdzie część obsady na pokaz próbnej wersji całości, nic to jednak nie zmieniło w kwestii mojej wiedzy o fil­ mie, popełniłem bowiem błąd w ocenie swoich możliwości, umawiając się z Rhysem na jednego szybkiego przed projekcją. Mam nadzieję, że film się spodoba; jestem na­ wet tego pewny, bo widziałem, jak fantastycznie pracuje Entuzjasta Nikotyny. Jeśli jednak okaże się niedobry, to na pewno nie z powodu scenariu­ sza, ten bowiem jest arcydziełem. Czytam właś­ nie „Kongo 3", więc wiem, co mówię. Przekonany, że Wam się spodoba, gorąco zachęcam do lektury.

Połowiczne życie

Piękna, wytworna i tajemnicza. W opinii dzien­ nikarzy - najjaśniejsza gwiazda Hollywoodu. Wi­ dywałem ją w telewizyjnych relacjach z planów filmowych, konferencji prasowych i premiero­ wych gali. Spoglądała na mnie z okładek „News- weeka" i „Marie Claire". Uśmiechała się promien­ nie, niekiedy łobuzersko, kiedy indziej nieśmiało, jakby dziwiły ją owacje tłumu wielbicieli, błysk fleszów i światła kamer. Niedostępna, choć są­ dząc po migawkach z powitania ukochanego, nie pozbawiona cech właściwych zwykłym śmiertel­ nikom. Pokazywano ją podczas charakteryzacji, czytającą scenariusz w składanym krzesełku podpisanym jej nazwiskiem - MISS SCOTT i w rozmaitych perukach. Anna Scott. She, may be the face I can't forget - śpiewał kiedyś Charles Aznavour, rozczulająco grasejując. To prawda, takiej twarzy się nie zapo- 29

Richard Curtis mina. Jak to dalej szło? Ta, ta, ta... She may be the mirror of my dreams - nic dodać, nic ująć: Anna Scott jest marzeniem każdego normalnego faceta. But she may not be what she seems... Czyli co? Tak naprawdę może być zupełnie inna. Cieka­ we. Diabła tam, przecież to tylko słowa piosenki. Swoją drogą... Oczywiście widziałem jej filmy i od początku uważałem, że jest fantastyczna. Podobała mi się ogromnie, jako kobieta i w ogóle... ale nie miałem złudzeń; ona żyje w innym świecie, oddalonym od mojego o lata świetlne. Bo mój świat jest tutaj, to znaczy w Notting Hill, i wcale nie jest najgorszy. Lubię tę dzielnicę Londynu. Ma typowo angiel­ ski charakter, a nawet, zdaniem niektórych, cha­ rakterek; niepowtarzalną atmosferę i lokalny ko­ loryt. Jej wizytówką jest Portobello Road, wbrew obiegowej opinii tętniąca życiem nie tylko w so­ boty i niedziele. W dni powszednie odbywa się tutaj targ owocowo-warzywny, na którym można kupić wszystko, co człowiek zdołał wyhodować. Przy Portobello i w okolicznych uliczkach usado­ wiły się sklepiki z artykułami specjalistycznymi i wszelkimi osobliwościami. Kto lubi, może sobie walnąć tatuaż w dowolnej formie. Kiedyś widzia­ łem, jak ze studia wytoczył się łysawy osiłek ze świeżutkim dziełem sztuki na ramieniu - wielkim czerwonym sercem przeciętym wstęgą z napisem 30

Notting Hill KOCHAM KENA. Przyglądał się ozdobie lekko zadziwiony; pewnie zażądał usługi w pijanym wi­ dzie, a otrzeźwiawszy nieco, nie mógł sobie bieda­ czysko przypomnieć, kim jest Ken... Jeśli już mo­ wa o osobliwościach, to należałoby do nich zali­ czyć fryzjerów z Portobello. Zawsze odznaczali się niekonwencjonalnym podejściem do zawodu, os­ tatnio jednak zauważyłem gwałtowną radykali- zację okolicznych salonów, które masowo produ­ kują fryzury bardziej odpowiednie dla stworków z „Ulicy Sezamkowej" niż ludzi. Patrząc na koafiurę typu „artystyczny nieład w kolorze słod­ kiego błękitu", człowiek zaczyna się zastanawiać, czy jednoznacznego niegdyś zwrotu „prosto od fryzjera" nie należałoby obecnie zaliczyć do oksy- moronów. Poza tym podejrzewam, że miejscowi fryzjerzy osiągają artystyczne spełnienie wbrew woli klientek. W soboty o brzasku na Portobello pojawiają się setki straganów z antykami, wówczas bowiem otwiera się targ staroci. Wyrastają jak spod ziemi, wypełniając całą ulicę, aż do Notting Hill Gate. Targ odwiedzają tysiące kupujących, ma on bo­ wiem ustaloną renomę wśród koneserów na ca­ łym świecie; twierdzą, że to jedyne miejsce, gdzie należy kupować antyki. Pewnie mają rację, mimo wszystko radziłbym uważać, bo oprócz autenty­ ków tu i ówdzie trafiają się mniej lub bardziej 31

Richard Curtis udane falsyfikaty. Moim zdaniem wynika to nie tyle z upadku dobrych obyczajów handlowych, ile z zasad marketingu, mówiących o konieczności zaspokojenia różnorodnych potrzeb i gustów. Czym bowiem wytłumaczyć fakt, że obok wieko­ wych witraży ze scenami biblijnymi wiszą wyko­ nane w identycznym stylu „dzieła sztuki" z bar­ dziej współczesnymi świętymi - Beavisem i But- theadem. Oto mój świat. Tutaj, w tej małej wiosce w środku wielkiego miasta, upływają mi dni i la­ ta. Najwspanialsze jest jednak to, że do Notting Hill ściągnęło mnóstwo moich przyjaciół. Ostat­ nio sprowadził się Tony, niegdyś architekt, obec­ nie restaurator, żyjący nadzieją na rychły sukces w branży gastronomicznej. Za oszczędności swo­ jego życia kupił lokal przy Golborne Road, wyre­ montował i z sentymentu dla poprzedniego zawo­ du przystroił wnętrze rysunkami dziwacznych budowli. Kiedy nad wejściem zawisł szyld z mało oryginalną nazwą „Knajpa u Tony'ego", a nowo upieczony gastronom zgłębił tajniki odróżniania łososi pierwszej świeżości od drugiej i trzeciej, z dumą zaprosił naszą paczkę na uroczyste otwarcie. Tamtego wieczora Tony witał gości na progu. Promieniał szczęściem. Knajpka powoli się zapeł­ niła, robiło się coraz gwarniej. Szczerze życzyli- 32

Notting Hill śmy Tony'emu sukcesu i wszystko wskazywało na to, że nasze życzenia się spełnią. Przy tak doskonałej lokalizacji - w centrum Notting Hill - na pewno nie zabraknie mu klientów, zwłaszcza że nas mógł od razu zaliczyć do grupy stałych bywalców. Nasza paczka - cóż za galeria typów! Choć znamy się jak łyse konie, nigdy się nie nudzimy w swoim towarzystwie. A już na pewno nie na­ rzekamy na brak tematów do dyskusji. Otwarcie knajpy Tony'ego było doskonałą okazją do rozwią­ zania życiowego dylematu. - Słuchajcie! - Max usiłował przekrzyczeć gwar przy stoliku. - Gdybyście mogli się przespać z osobą dowolnie wybraną spośród mieszkańców naszej planety, kogo byście wybrali? Po kolei. Ty pierwszy, Bernie. - Eeee..., bo ja wiem? Nooo... myślę, że królową. - Królową? - zapytałem z niedowierzaniem. Wydawało mi się, że maklerzy mają większą fan­ tazję. - Tak - potwierdził Bernie zdecydowanym to­ nem. - Ty myślisz o przyjemności i takich tam dyrdymałach, a ja nie. W każdym razie nie tylko. Nie rozumiecie, że potem można opowiadać... no wiecie - spałem z królową. To musi robić... wra­ żenie. - Wodził wzrokiem po naszych twarzach, zdumiony, że na nas jakoś nie zrobiło. 33

Richard Curtis 34 - A ty, Honey? - spytał Max. - Niech pomyślę... - Honey intensywnie wpa­ trywała się w ścianę tuż nad moją głową. - O właśnie. Ja pomyślałem - wtrącił Bernie - i zmieniłem zdanie: królowa matka. Chciałbym się przespać z królową matką. - Och, zamknij się Bernie - skarciła go Bella, żona Maksa. - W końcu każdy może powiedzieć, że miał królową, seksualnie znaczy się - Bernie z rozpę­ du dokończył myśl. - Każdy, oprócz królowej matki - znacząco uniósł do góry wskazujący palec. Chyba zbyt pochopnie posądziłem maklerów giełdowych o brak fantazji. - Zdecydowanie Brad Pitt - oświadczyła Ho­ ney - z pupą Mela Gibsona. - A co ci się nie podoba w pupie Brada? - spytałem zaintrygowany. - Po prostu zbyt rzadko ją oglądałam i nie mam wyrobionego zdania. Mel to co innego; on zawsze chętnie prezentuje widzom swój tyłe­ czek... taki słodziutki, jędrny... taki... - W porządku Honey. Rozumiemy - brutalnie uciął jej szczebiotanie Max. - Teraz Bella. - Mam już mężczyznę, z którym chciałabym przespać wszystkie noce - odparła, patrząc mu w oczy.