Robert Muchamore
Czarny Piątek
Black Friday
Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski
CZYM JEST CHERUB?
CHERUB to supertajna komórka brytyjskiego
wywiadu, zatrudniająca agentów w wieku od
dziesięciu do siedemnastu lat. Cherubini są
przeważnie sierotami, które za ich zgodą zabrano z
domu dziecka i wyszkolono na profesjonalnych
szpiegów. Mieszkają w kampusie CHERUBA,
tajnym ośrodku ukrytym na angielskiej prowincji.
JAKI POŻYTEK MA WYWIAD Z DZIECI?
Całkiem spory. Ponieważ nikomu nie przychodzi
do głowy, że dzieci mogą brać udział w tajnych
operacjach szpiegowskich, nieletni agenci działają ze
swobodą, na jaką nie mogą sobie pozwolić dorośli.
Najważniejsze cechy, jakich wymaga się od rekruta,
to wysoki poziom inteligencji, znakomita kondycja
fizyczna oraz umiejętność sprawnego działania i
samodzielnego myślenia w warunkach silnego stresu.
KIM SA CHERUBINI?
Cherubini są werbowani do organizacji w wieku
od sześciu do dwunastu lat, prawo do samodzielnego
wykonywania zadań wywiadowczych uzyskują zaś
najwcześniej w wieku dziesięciu lat pod warunkiem
ukończenia studniowego szkolenia podstawowego.
KOD KOSZULKOWY
Rangę cherubina można rozpoznać po kolorze
koszulki, jaką nosi w kampusie. POMARAŃCZOWE
są dla gości. CZERWONE noszą dzieci, które
mieszkają i uczą się w kampusie, ale są jeszcze za
małe, by zostać agentami. NIEBIESKIE noszą
nieszczęśnicy przechodzący torturę studniowego
szkolenia podstawowego. Koszulka SZARA oznacza
agenta uprawnionego do udziału w operacjach,
GRANATOWA zaś jest nagrodą za wyjątkową
skuteczność podczas akcji. Najwyższym
wyróżnieniem jest koszulka CZARNA, przyznawana
za profesjonalizm i znakomite wyniki osiągnięte
podczas więcej niż jednej operacji. Agenci, którzy
zakończyli służbę, otrzymują koszulki BIAŁE, jakie
nosi także część kadry.
KLAK AKAMOWÓW
W kwietniu 2012 roku agent CHERUBA RYAN
SHARMA otrzymał granatową koszulkę za swój
wkład w przeprowadzoną przez amerykański wywiad
udaną próbę infiltracji globalnej siatki przemytniczej
znanej jako klan Aramowów. Zamiast po prostu
rozbić organizację, Amerykanie postanowili przejąć
nad nią kontrolę. Zamierzali stopniowo zlikwidować
działalność klanu, unikając chaosu i jednocześnie
gromadząc bezcenne dane o tuzinach innych grup
przestępczych korzystających z usług Aramowów.
Operację tajnego przejęcia prowadziła jednostka o
nazwie TFU, dowodzona przez dr DENISE
HUGGAN. Wkrótce po swoim awansie Ryan Sharma
wrócił do siedziby klanu w Kirgistanie, występując w
roli syna instruktora CHERUBA JOSIPA
KAZAKOWA. Podczas gdy agenci TFU dyskretnie
sterowali operacjami klanu od samej góry, Ryan i
Kazakow działali oddolnie, zbierając informacje,
jakie nigdy nie docierają do wyższych szczebli kadry
kierowniczej.
1. ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA
22 listopada 2012 r. Manta, Ekwador
Jedyny terminal portu lotniczego w Mancie
wyglądał tak, jakby swoje najlepsze dni od dawna
miał już za sobą. Lotnisko zbudowały Siły
Powietrzne Stanów Zjednoczonych, by służyło
jednostce prowadzącej działania antynarkotykowe.
Amerykanie, rzecz jasna, nie byli zadowoleni, że
ekwadorski rząd wyrzucił ich z kraju, i przed
odejściem ogołocili port ze wszystkiego, od
głównego radaru nadzoru przestrzeni powietrznej po
ławki przed bramkami w sali odlotów.
Czternastoletni agent CHERUBA Ryan Sharma
kucał na płóciennym plecaku w niemal opustoszałej
poczekalni, słuchając sączącej się z głośników
kiczowatej muzyki mieszającej się z bębnieniem
kropel deszczu o blaszany dach.
Podczas dwudziestoczterogodzinnej podróży z
Kirgistanu Ryan nie zmrużył oka. Po długim locie
pozostało mu spieczone gardło i nabiegłe krwią oczy.
Marzył mu się gorący prysznic i wielkie miękkie
łóżko, ale dobrze wiedział, że minie jeszcze szmat
czasu, nim choćby zbliży się do którejkolwiek z tych
rzeczy.
Przez minione siedem miesięcy Ryan mieszkał w
siedzibie klanu Aramowów w Kirgistanie – w
miejscu znanym jako Kreml. Zadaniem cherubina
było gromadzenie plotek roznoszonych przez
pracowników siatki przestępczej i członków ich
rodzin.
Kreml nie miał wiele do zaoferowania w
dziedzinie rozrywki i głównym miejscem spotkań
młodzieży było boisko pod gołym niebem
obstawione sztangami i sprzętem do ćwiczeń. Ryan
wycisnął tam dość kilogramów, by obwód klatki
zwiększył mu się o całe dziesięć centymetrów.
Wyrzeźbione ciało zaczęło mu się podobać tak samo
jak dziewczynie, w której zdążył się zakochać.
Przez szyby okien po drugiej stronie obskurnej
poczekalni widać było trzy samoloty. Warstwa chmur
przesłaniała słońce i przyćmione światło kojarzyło się
bardziej ze zmierzchem niż wczesnym rankiem.
Najmniejszą maszyną był turbośmigłowiec należący
do ekwadorskiej poczty; tuż obok stał towarowy
boeing 737, którego budyniowożółty kadłub zdobiło
logo firmy przewozowej Globespan Delivery. Tuż
poniżej znaku widniał slogan firmowy:
„Dokądkolwiek, kiedykolwiek, zawsze na czas”.
Trzeci, znacznie większy samolot, górował
posępnie nad pozostałymi dwoma, stojąc na
dwudziestu startych do drutów oponach, obłaził z
farby i był upstrzony byle jak załatanymi
przestrzelinami. Wyglądał jak oprych, który za
chwilę miał podtoczyć się do dwóch mniejszych
maszyn i skroić je z pieniędzy na drugie śniadanie.
Był to iljuszyn Ił-76, czterosilnikowy samolot
transportowy radzieckiej konstrukcji. Ten egzemplarz
opuścił fabrykę w Uzbekistanie w tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątym piątym roku i przez swoje ogromne
wrota ładunkowe mógłby połknąć tira. Wysłużona
maszyna po raz pierwszy ruszyła do akcji podczas
inwazji Związku Radzieckiego na Afganistan.
Dokumenty wskazywały, że w tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątym drugim roku radzieckie siły
powietrzne sprzedały ją na złom, ale w
rzeczywistości stary odrzutowiec latał przez
dwadzieścia kolejnych lat, wożąc po całym świecie
wszystko, od skradzionych sportowych mercedesów
po hurtowe ilości twardych narkotyków.
Mógł go wynająć każdy, kto dysponował
zasobnym portfelem. Poza udziałem w nielegalnych
operacjach iljuszyn zrzucał żywność w strefach
dotkniętych trzęsieniami ziemi i dostarczał
zaopatrzenie dla amerykańskich oddziałów w Iraku.
W ciągu swojej kariery samolot latał w barwach
dwudziestu linii lotniczych, rządów dwóch państw
oraz ONZ-etu, ale każdy, kto miałby dość
wytrwałości, by podążyć papierowym szlakiem
sfabrykowanych książek serwisowych i dokumentów
przewozowych, bez trudu odkryłby, że prawdziwym
właścicielem jest klan Aramowów.
Ryan wypchnął z umysłu hipnotyczną
lotniskową muzykę, kiedy mikroskopijna
radiosłuchawka ukryta w jego lewym uchu odezwała
się niskim, męskim głosem.
– Ruszyła się? – Głos należał do instruktora
CHERUBA, Ukraińca Josipa Kazakowa, na misji
odgrywającego rolę ojca Ryana.
Ryan nieznacznie uniósł głowę, tak by kątem oka
dostrzec osobę, o którą chodziło instruktorowi.
Dobiegająca trzydziestki kobieta siedziała na
wyświechtanym fotelu, ubrana w uniform pilota. Na
sąsiednim siedzeniu leżała czapka z logo Globespan
Delivery z żółtym otokiem.
– Jeszcze nie – powiedział Ryan, zakrywając
usta dłonią, żeby nie wyglądać jak pomyleniec, który
rozmawia sam ze sobą. – Ale sądząc po wielkości
latte, którą się raczy, wkrótce będzie musiała wyjść
do łazienki.
– Co ona robi? – spytał Kazakow.
Pilotka czytała egzemplarz „USA Today”.
Przebrnęła już przez całą gazetę i teraz przeglądała
plik reklamowych dodatków. Home Depot, Wal
Mart, Target, Staples.
„Czarnopiątkowa promocja: telewizor Sony 40
cali, 399 doi.; dwuczęściowy klimatyzator, 800 doi.;
kompletne wydanie Harry’ego Pottera na Bluray,
29,99 doi.”.
– Wygląda na przygnębioną – powiedział Ryan.
Kazakow prychnął lekceważąco.
– Jest Święto Dziękczynienia. Jasne, że wolałaby
być w domu w Atlancie i oglądać NFL z mężusiem i
bachorami.
Ryana zakłuło poczucie winy. To, co niebawem
zrobi, miało przysłużyć się lepszej sprawie. Mogło
ocalić tysiące istnień, jednak nie zmieniało to faktu,
że kobietę czekało najokrutniejsze, najbardziej
przerażające doświadczenie jej życia.
– Naprawdę masz niezłą jazdę z tymi
Amerykanami – zauważył Ryan z przekąsem.
Głos, który w odpowiedzi rozległ się w jego
słuchawce, tętnił złością.
– Masz trzech braci, Ryan. Jak byś się czuł,
gdyby Amerykanie sprzedali bandzie terrorystów
rakietę, która zabiła jednego z nich?
Nim Ryan zdążył odpowiedzieć, ujrzał, że
pilotka złożyła gazetę i właśnie wpycha ją pod fotel.
Kobieta wstała, wcisnęła sobie czapkę pod pachę i
podniosła neseser, który do tej pory trzymała między
kolanami.
– Zaczynamy przedstawienie – wymamrotał
Ryan.
Odczekał, aż kobieta zrobi kilka kroków, po
czym sam dźwignął się na nogi. Zarzucając plecak na
ramię, Ryan uświadomił sobie, że pilotka idzie
przyśpieszonym krokiem, spóźniona dokądś albo
popędzana potrzebą skorzystania z toalety.
– Szlag – mruknął, wiedząc, jak trudno jest
śledzić kogoś, kto się śpieszy.
– Jakiś problem? – zaniepokoił się Kazakow.
– Dam sobie radę – powiedział cicho Ryan, który
próbował nadążyć za kobietą, udając jednocześnie, że
wcale za nią nie idzie.
– Spróbuj dopaść ją w korytarzu.
– Przecież wiem – syknął Ryan z irytacją. – Nie
mogę myśleć, kiedy ciągle paplasz mi do ucha.
Choć port lotniczy w Mancie miał obsłużyć
kolejny lot pasażerski dopiero za sześć godzin, kiosk
i kafejka były otwarte, a w poczekalni kręcili się
jacyś ludzie. Istniało niebezpieczeństwo, że pilotka
wpadnie w panikę, dlatego Ryan zwlekał z
zaczepieniem jej do czasu, aż wyszła na wyludniony
korytarz i minąwszy gadającą wagę, skręciła do
damskiej toalety.
– Przepraszam bardzo – powiedział Ryan głośno.
Pilotka uznała, że zwrócił się do kogoś innego, i
nie zareagowała, dopóki nie powtórzył wezwania,
stukając ją palcem w plecy. Odwróciła się, a wyraz
zaskoczenia na jej twarzy szybko ustąpił miejsca
lekkiej irytacji.
– O co chodzi, synku? – spytała napastliwie.
– Proszę posłuchać mnie bardzo uważnie –
powiedział Ryan beznamiętnym głosem, wyjmując z
kieszeni smartfon z dużym wyświetlaczem
dotykowym. – Muszę pani coś pokazać.
Kobieta uniosła obie dłonie i cofnęła się o krok.
Przez swoją śniadą karnację Ryan od biedy mógł
uchodzić za tubylca.
– Żadnych pieniędzy – syknęła lodowato,
przesuwając palcem po grdyce. – Wystarczy, że
bandy dzieciaków żebrzą na ulicach. Zmiataj stąd,
zanim wezwę ochronę.
Ryan stuknął palcem w ekran i wyciągnął rękę,
podsuwając jej telefon pod nos.
– Nie ruszaj się, nie krzycz, żadnych
gwałtownych ruchów – powiedział twardo.
Pilotka wytrzeszczyła oczy na wyświetloną
fotografię; czapka wysunęła się jej spod pachy i
stuknęła o podłogę.
Zobaczyła znajome wnętrze własnego salonu. Jej
mąż klęczał przed kanapą ubrany tylko w spodnie od
piżamy. Tuż za nim stał zakapturzony człowiek,
który przyciskał mu wielki nóż do gardła. Po jego
lewej stronie stali dwaj mali chłopcy ubrani do snu.
Wyglądali na przerażonych, a starszy miał ciemną
plamę moczu na nogawce piżamy.
– Co to ma być? – spytała pilotka drżącym
głosem. – Jakiś głupi żart?
Ryan mówił twardym głosem, choć wewnątrz
czuł się podle.
– Tracy, musisz mówić cicho i spokojnie. Musisz
słuchać mnie uważnie i wykonywać moje polecenia.
Jeżeli zrobisz dokładnie to, co ci każę, twój mąż i
dzieci zostaną wypuszczeni cali i zdrowi.
Kobieta dygotała, z przerażeniem wpatrując się
w fotografię.
– Czego chcesz?
– Mów ciszej – syknął Ryan. – Oddychaj
głęboko. Chodź ze mną.
Ryan schował telefon do kieszeni i ruszył
niespiesznym krokiem, prowadząc Tracy z powrotem
w stronę poczekalni.
– Ja i moi ludzie przylecieliśmy tym wielkim
iljuszynem, który widać przez okno – wyjaśnił. – Ale
potrzebujemy maszyny ze zgodą na przewóz ładunku
na teren Stanów Zjednoczonych.
– Jakiego ładunku? – spytała Tracy.
Ryan zignorował pytanie.
– Mamy przyjaciół na tym lotnisku. W tej chwili
na twojego siedem-trzy-siedem ładujemy nasz towar.
Za cztery godziny odlatujesz do Atlanty.
Wystartujesz zgodnie z planem, ale kiedy znajdziesz
się w amerykańskiej przestrzeni powietrznej, nadasz
mayday i wykonasz lądowanie przymusowe na
niedużym lotnisku w środkowej Alabamie. Zanim
władze skapują się, o co chodzi, zdążymy rozładować
samolot i zniknąć. Ty i twoja rodzina zostaniecie
wypuszczeni; włos wam z głowy nie spadnie.
– Chcę porozmawiać z mężem. – Ton głosu
Tracy nagle stwardniał.
– Możesz sobie chcieć, czego tylko chcesz, a i
tak gówno dostaniesz.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie fotomontaż?
Nienawidząc się za to, co robi, Ryan zerknął przez
ramię i zmusił się do złośliwego uśmiechu.
– A chciałabyś, żeby twój Christianek stracił
kciuk? – Jezu, sam jesteś tylko dzieckiem –
wykrztusiła Tracy, dotykając palcem zwilgotniałego
oka. – Dla kogo ty pracujesz?
– Dla kolesi, którzy lubią nazywać się Islamskim
Departamentem Sprawiedliwości – odpowiedział
Ryan. – Ale nie jestem z nimi. Ja i tata weszliśmy w
to tylko dla kasy.
2. POŚLIZGI
Angielska pogoda nie była taka zła jak na koniec
listopada. Wprawdzie podmuchy wiatru
podszczypywały chłodem, ale niebo było jasne.
Czworo agentów ubrało się tego dnia w bojówki i
wojskowe buty. Ich koszulki i bluzy z kapturem nie
miały żadnych nadruków, ponieważ poza kampusem
nie wolno było nosić niczego ozdobionego znakiem
CHERUBA.
– Żeż w mordę, gdzie oni są? – westchnął ciężko
Leon Sharma, który leżał na wznak na ławce w
szóstym rzędzie gnijącej drewnianej trybuny.
Jedenastoletni brat Ryana Leon był najmłodszy z
czwórki. Pozostała trójka także miała coś wspólnego
z Ryanem: Alfie DuBoisson był jednym z jego
najbliższych kumpli, Fu Ning – dobrą przyjaciółką, a
Grace Vulliamy – jego byłą dziewczyną albo obecną.
Zależy, kogo się spytało.
– No i po co kazali nam wstawać tak wcześnie? –
jęknął Leon, zerkając na zegarek swojego iPhone’a. –
Nie cierpię tak bez sensu czekać.
– Lepsze to niż lekcje – zauważył filozoficznie
Alfie i podrzucił okruch żwiru, który odbił się
niegroźnie od brzucha Leona.
– Obczaiłam to miejsce w Wikipedii –
powiedziała Ning, nie wzbudzając tym niczyjego
zainteresowania.
Trzynastoletnia Ning siedziała w najwyższym
rzędzie trybuny, skąd rozpościerał się widok na długą
wstęgę asfaltu, wyblakłe billboardy Dunlopa i
Martini oraz stalową ramę znacznie większej trybuny
powykręcanej w żarze dawnego pożaru.
– Nie mogę wejść na fejsa – poskarżył się Leon,
patrząc spode łba na sponiewierane blackberry. –
Może o nas zapomnieli. Tu nie ma nawet zasięgu.
– Przestań marudzić – zażądał Alfie, mówiąc z
wyraźnym francuskim akcentem. Jego masywna
sylwetka zawisła złowrogo nad Leonem. – Oszaleć
można od tego jęczenia.
– Obczaiłam to miejsce – powtórzyła Ning,
patrząc w dal. – W Wikipedii napisali, że nie było tu
profesjonalnego wyścigu od tysiąc dziewięćset
pięćdziesiątego siódmego. Jakiś bentley wyleciał z
toru, zapalił się i zabił siedmioro widzów.
Grace jednak nie słuchała, a Leon nie mógł się
skupić, wystraszony bliskością Alfiego.
– No co się tak czaisz? – spytał niepewnie.
Zamiast odpowiedzieć, Alfie otworzył dłoń i
pstryknął małym pająkiem Leonowi na pierś. Leon
poderwał się z ławki, otrzepując się gorączkowo i
drąc bez opamiętania.
– Ty palancie! – wrzeszczał, gramoląc się przez
szeregi drewnianych ławek w stronę toru. – Gdzie on
jest?! Zabierzcie go!
Grace nie zdołała się powstrzymać.
– Chyba masz go we włosach!
– Dżizas! – ryknął Leon, panicznie siekąc dłońmi
czubek głowy.
Nagle zaczął rozpinać bluzę i macać się pod
koszulką.
– Jasna cholera... Już?! – wrzasnął. – Nie ma go?
Nie śmiać się; to nie jest wcale śmieszne!
Grace uśmiechała się od ucha do ucha.
– To jest co najmniej umiarkowanie śmieszne,
Leon.
Alfie zataczał się ze śmiechu.
– Ryan mówił mi, że boisz się pająków, ale nie
spodziewałem się takiego dramatu!
– Nic nie poradzę, że mam fobię – odburknął
Leon.
W końcu zdołał przekonać sam siebie, że pająk
uciekł, ale wtedy cała jego złość skupiła się na
Alfiem. Przypadł wściekle do drewnianej trybuny.
– No i co ja ci takiego zrobiłem?! – krzyknął. –
Zaraz wklepię ci ten uśmiech w czachę!
W spełnieniu obietnicy przeszkadzały mu jednak
warunki fizyczne. Leon był niezbyt rosłym
jedenastolatkiem, podczas gdy Alfie miał trzynaście
lat i na treningach rugby dotrzymywał kroku graczom
o kilka lat starszym od siebie.
– No co? Nagle zabrakło odwagi? – szydził
Alfie, uderzając mięsistą pięścią w dłoń.
– Hej, dajcie spokój, co? – zawołała Ning
zmęczonym głosem. – Wyluzujcie, zanim to się źle
skończy.
Ale choć Leon nie był na tyle głupi, by rzucić się
na kogoś, kto mógł go zmiażdżyć, to jednak
najbardziej na świecie pragnął zemsty, zaś plecak
Alfiego leżał na ławce zaledwie dwa metry od niego.
– Aha! – wrzasnął jedenastolatek, porywając
plecak i rzucając się do ucieczki.
– Oddawaj to! – ryknął Alfie.
Alfie umiał się rozpędzić na długich prostych,
ale przypominał raczej taran niż tancerza baletowego
i rącza postać Leona szybko powiększała dystans,
zgrabnymi susami przesadzając ławki podczas
wspinaczki na szczyt trybuny.
– Zobaczymy, jak teraz będziesz się śmiał! –
krzyknął Leon i z rozmachem cisnął plecak Alfiego
za trybunę, w gąszcz bujnych zarośli.
Alfie był już o kilka rzędów od niego, ale nagle
poślizgnął się i wyrżnął kolanem o drewnianą ławkę.
– Ja go zabiję – jęknął, rozcierając sobie rzepkę.
– Zasuwaj po to, słyszysz?!
Leon umykał już jednak wzdłuż najwyższego
rzędu trybuny, a kiedy dotarł do końca, odwrócił się i
dziarsko zasalutował Alfiemu środkowym palcem.
Alfie zrozumiał, że nie ma wielkich szans na
dogonienie Leona, i postanowił zamiast tego
spróbować zwabić go do siebie.
– No dobra! – zawołał, ruszając w stronę
miejsca, gdzie wcześniej wylegiwał się jego
przeciwnik. – Ty rzuciłeś mój plecak; zobaczymy, co
ja zrobię z twoim.
Dotarłszy do celu, Alfie uniósł swój but numer
czterdzieści jeden i z całej siły wbił obcas w leżący
przy ławce plecak Puma. Rozległ się trzask, jakby
pękła linijka, oraz pyknięcie pękającego kartonu z
jogurtem. Chłopak cofnął się o krok i zamaszystym
kopnięciem posłał plecak wysoko w górę, w stronę
toru wyścigowego.
– Zadowolony?! – wykrzyknął Alfie, ale ku jego
zdumieniu uśmiech na twarzy Leona rozkwitł jeszcze
szerzej.
– Bo widzisz, moja torba jest tam – powiedział
jedenastolatek, wskazując palcem kierunek.
Kiedy tylko padły te słowa, Ning uświadomiła
sobie, że zostawiła plecak na dole, a ten, który przed
chwilą widziała, jak koziołkował w powietrzu,
wyglądał paskudnie znajomo...
– Alfie! – wrzasnęła, podrywając się z miejsca.
Niewiele było dziewcząt, nawet dorosłych
kobiet, które mogłyby onieśmielić Alfiego, ale Ning
była chińską mistrzynią boksu juniorek i zadzieranie
z nią zawsze kończyło się wielkim bólem.
– Myślałem, że to Leona. – Alfie panicznie
wytrzeszczył oczy, wyciągając dłonie w obronnym
geście, podczas gdy Ning minęła go niczym
rozpędzony parowóz. – Specjalnie mnie wrobił!
– Ty zacząłeś akcję z tym pająkiem –
powiedziała Ning, podnosząc swój plecak i
rozpinając go. – Mówiłam wam, żebyście dali
spokój?
Ning zajrzała do wnętrza plecaka i sapnęła z
furią na widok podręczników i kalkulatora
upapranych jogurtem. Odwróciła się do Leona.
– A ty przestań się uśmiechać jak zadowolony z
siebie kretyn i zasuwaj szukać plecaka Alfiego w
krzakach – zażądała, a potem cisnęła swój plecak
Alfiemu w brzuch.
– Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz to
doczyścić, albo kupujesz mi nowy!
Jej stalowe spojrzenie nie pozostawiało
wątpliwości, że mówi serio. Alfie zaczął gorączkowo
oklepywać kieszenie w poszukiwaniu chusteczek, a
Leon ruszył za trybunę po plecak, jednak zanim
zdążyli zrobić jakiekolwiek postępy, ich uwagę
odwrócił odległy ryk rozpędzonych samochodów.
– Nareszcie – jęknął Leon.
Grace, która była najwyżej, mignęły między
wierzchołkami drzew dwa volkswageny golfy – jeden
srebrny, drugi błękitny – sunące w ciasnym szyku po
drugiej stronie toru. Wycie silników było coraz
głośniejsze, opony wściekle piszczały na zakrętach.
Na ostatnim łuku przed trybunami srebrny
samochód niespodziewanie zarzucił tyłem i nastąpiła
chwila grozy, kiedy drugi golf omal nie otarł się o
niego, wyprzedzając i wpadając z rykiem na ostatnią
prostą. Dotarłszy do trybun przed czwórką dzieci,
kierowca niebieskiego wozu wdusił hamulce i rzucił
auto w zwrot na ręcznym, a potem w następny i
jeszcze jeden, wzbijając chmury szarego duszącego
dymu. Tymczasem srebrne auto zatrzymało się obok
trybuny i ze środka wyłonił się kierowca.
– No dobra, dziewczęta i chłopcy – powiedział,
odpinając kask. – Wszyscy na zaawansowany kurs
jazdy?
Uniesiony kask odsłonił twarz i Ning spodobało
się to, co zobaczyła. Instruktor miał ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu, niewiele ponad dwadzieścia
lat i krzepką sylwetkę. Miał też błękitno-zielone oczy
i jasne włosy, akurat tak długie, by kask rozkosznie je
zmierzwił.
– Spodziewam się, że mój kolega, pan Norris,
dołączy do nas, kiedy jego ego trochę ostygnie i
rozwieje się dym – powiedział młodzieniec. – A
tymczasem pozwólcie, że się przedstawię. Jestem pan
Adams, ale wolałbym, żebyście mówili do mnie
James.
3. ŁADUNEK
Do końca 2010 roku Islamski Departament
Sprawiedliwości (IDS) był uważany za jedną z
licznych, mało znanych muzułmańskich
wojowniczych grupek, zajmujących się głównie
zamieszczaniem anty amerykańskich i
antyizraelskich treści w internecie. Wizerunek ten
zmienił się diametralnie w październiku 2011 roku,
kiedy IDS porwał dwóch zamożnych Amerykanów,
dyrektorów udających się na konferencje do Kairu.
'Wyrafinowane techniki, jakimi posłużyli się podczas
porwania, sugerowały, że członkowie IDS
przechodzą szkolenia wojskowe na poziomie służb
specjalnych. Po opublikowaniu filmu pokazującego
dekapitację jednego z porwanych rodzina drugiej
ofiary, postępując wbrew zaleceniom amerykańskich
władz, zapłaciła okup w wysokości kilku milionów
dolarów. Obecnie uważa się, że pieniądze te
posłużyły do sfinansowania dalszej działalności
terrorystycznej.
O IDS zaginął słuch aż do marca 2012 roku,
kiedy to w Paryżu aresztowano kobietę
przeprowadzającą cyberatak na system
sygnalizacyjny francuskich kolei. Aresztowana miała
udowodnione powiązania z IDS, zaś w trakcie
dalszego dochodzenia odkryto spisek mający na celu
porwanie i celowe doprowadzenie do kolizji dwóch
superszybkich pociągów pasażerskich.
Zamach wymierzony w tak prestiżowy
europejski cel wyniósł IDS na szczyty list
priorytetowych zagrożeń wszystkich zachodnich
agencji wywiadowczych. Jednakże podczas
przesłuchań zatrzymana kobieta nie ujawniła zbyt
wielu szczegółów, zaś reszta organizacji na pewien
czas zapadła się pod ziemię.
Na następny ślad działalności IDS natrafiono,
kiedy grupa podjęła próbę wynajęcia dużego
samolotu transportowego od kirgiskiej mafii
przemytniczej znanej jako klan Aramowów.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności organizacja ta
już od miesięcy znajduje się pod faktyczną kontrolą
amerykańskiego wywiadu, co daje nam dziś
unikatową sposobność infiltracji i rozbicia grupy
terrorystycznej IDS.
Wyjątek z raportu CIA, wręczonego
prezydentowi Stanów Zjednoczonych w październiku
2012 r.
Ryanowi powierzono zadanie porwania Tracy,
ponieważ był wystarczająco silny, by poradzić sobie
z nią fizycznie, a jako nastolatek miał wyglądać
mniej podejrzanie niż jakiś dorosły gość, kiedy
będzie włóczył się za nią po terminalu.
Ćwiczył tę akcję wcześniej, w Kremlu, z agentką
TFU Amy Collins, która odgrywała rolę Tracy.
Pierwszym zadaniem Ryana było zaszokowanie
kobiety fotografią i wizjami okropności, jakie
mogłyby dotknąć jej sterroryzowanych najbliższych.
Jednak potem Tracy miała odegrać rolę
zrelaksowanej pilotki przygotowującej się do
rutynowego lotu, dlatego Ryan stonował głos i zaczął
zachowywać się łagodniej.
Odebrawszy Tracy telefon, Ryan czekał na
korytarzu, podczas gdy pilotka korzystała z
nieczynnej toalety. Następnie udali się do sali pilotów
i Ryan obserwował przez oszklone drzwi, jak Tracy
sprawdza prognozę pogody oraz za pomocą
komputera wypełnia i zgłasza plan lotu.
– Masz nieodebrane połączenie – poinformował
ją, kiedy wróciła na korytarz. – Z oddziału w
Atlancie. Zachowuj się normalnie.
Tracy skinęła głową, odbierając od Ryana swój
tani smartfon. Zaplanowanie nawet rutynowego
kursu wymaga przeprowadzenia zawiłych kalkulacji
z uwzględnieniem zapasu paliwa, pogody i ciężaru
ładunku. Duże linie lotnicze, takie jak Globespan,
wymagają od pilotów, by e-mailowali plan lotu do
siedziby firmy natychmiast po jego zgłoszeniu
kontroli lotów, i Tracy obawiała się, że przez stan
swoich nerwów popełniła jakiś błąd.
Ale pracownica Globespan dzwoniła w sprawie
problemu ze skompletowaniem załogi.
– Phil Perry nażarł się jakichś nieświeżych
owoców morza w hotelu i złożyło go na pół –
wyjaśniła kobieta. – Na szczęście lokalnej agencji
udało się kogoś wykopać. To Hindus, ma na imię
Elbaz. Niedługo powinien się do ciebie zgłosić.
Do tego momentu Tracy czerpała niejakie
pocieszenie ze świadomości, że będzie dzieliła
niedolę z kolegą – drugim pilotem.
– Czy ten... Elbaz ma certyfikat na latanie do
Stanów? – wykrztusiła.
– Ma wszelkie możliwe uprawnienia – zapewniła
pracownica z Atlanty. – Podobno jest już na lotnisku
i dostał twój numer, na wypadek gdyby nie mógł cię
znaleźć.
– Świetnie – mruknęła Tracy, próbując ukryć
zdenerwowanie. – Coś jeszcze?
– Nie, Tracy, wszystko już załatwione.
Bezpiecznego lotu.
Tracy spojrzała Ryanowi w oczy, oddając mu
telefon.
– Masz coś wspólnego z Elbazem?
Ryan skinął głową.
– To nasz człowiek.
– Co z Philem Perrym? Nic mu nie jest?
Ryan znał tylko kilka wybranych szczegółów
planu IDS, wiedział jednak, że to banda
bezwzględnych morderców, dla których nie istniał
żaden powód, by trzymać drugiego pilota przy życiu,
po tym jak z lufą przy skroni zadzwonił do
pracodawcy, by zgłosić swoją niedyspozycję.
– Jestem pewien, że nic mu się nie stanie, jeżeli
tylko będzie się odpowiednio zachowywał – skłamał
Ryan. – Teraz pójdziemy do samolotu. Tam
powinniśmy mieć sporo wolnego czasu. Zobaczę,
może pozwolą ci zadzwonić do męża.
Tracy kiwnęła głową. Idąc ramię w ramię,
przemierzyli niewielki terminal w niecałą minutę i
podeszli do drzwi wychodzących na płytę lotniska.
– Masz przepustkę? – spytała Tracy, pokazując
wartownikowi identyfikator przypięty do jej paska.
Ale umundurowany mężczyzna skinął Ryanowi
głową i przepuścił go bez kontroli.
Niebo trochę pojaśniało, ale i tak szli w strugach
deszczu, podążając wymalowaną na żółto, pasiastą
ścieżką w stronę stojących nieopodal trzech
samolotów.
– Wszystko dopięli na ostatni guzik – powiedział
Ryan w nadziei, że wyjawiając nieistotne informacje,
da Tracy kojące złudzenie większej kontroli nad
własnym losem.
– W mniej ruchliwych okresach siedzi tu tylko
paru celników i mała brygada załadunkowa.
– A więc twoi ludzie przekupili bądź zastraszyli
dziesięcioro ludzi i teraz całe lotnisko jest pod waszą
kontrolą? – upewniła się Tracy.
Robert Muchamore Czarny Piątek Black Friday Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski
CZYM JEST CHERUB? CHERUB to supertajna komórka brytyjskiego wywiadu, zatrudniająca agentów w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Cherubini są przeważnie sierotami, które za ich zgodą zabrano z domu dziecka i wyszkolono na profesjonalnych szpiegów. Mieszkają w kampusie CHERUBA, tajnym ośrodku ukrytym na angielskiej prowincji. JAKI POŻYTEK MA WYWIAD Z DZIECI? Całkiem spory. Ponieważ nikomu nie przychodzi do głowy, że dzieci mogą brać udział w tajnych operacjach szpiegowskich, nieletni agenci działają ze swobodą, na jaką nie mogą sobie pozwolić dorośli. Najważniejsze cechy, jakich wymaga się od rekruta, to wysoki poziom inteligencji, znakomita kondycja fizyczna oraz umiejętność sprawnego działania i samodzielnego myślenia w warunkach silnego stresu. KIM SA CHERUBINI? Cherubini są werbowani do organizacji w wieku od sześciu do dwunastu lat, prawo do samodzielnego wykonywania zadań wywiadowczych uzyskują zaś
najwcześniej w wieku dziesięciu lat pod warunkiem ukończenia studniowego szkolenia podstawowego. KOD KOSZULKOWY Rangę cherubina można rozpoznać po kolorze koszulki, jaką nosi w kampusie. POMARAŃCZOWE są dla gości. CZERWONE noszą dzieci, które mieszkają i uczą się w kampusie, ale są jeszcze za małe, by zostać agentami. NIEBIESKIE noszą nieszczęśnicy przechodzący torturę studniowego szkolenia podstawowego. Koszulka SZARA oznacza agenta uprawnionego do udziału w operacjach, GRANATOWA zaś jest nagrodą za wyjątkową skuteczność podczas akcji. Najwyższym wyróżnieniem jest koszulka CZARNA, przyznawana za profesjonalizm i znakomite wyniki osiągnięte podczas więcej niż jednej operacji. Agenci, którzy zakończyli służbę, otrzymują koszulki BIAŁE, jakie nosi także część kadry. KLAK AKAMOWÓW W kwietniu 2012 roku agent CHERUBA RYAN SHARMA otrzymał granatową koszulkę za swój wkład w przeprowadzoną przez amerykański wywiad udaną próbę infiltracji globalnej siatki przemytniczej znanej jako klan Aramowów. Zamiast po prostu
rozbić organizację, Amerykanie postanowili przejąć nad nią kontrolę. Zamierzali stopniowo zlikwidować działalność klanu, unikając chaosu i jednocześnie gromadząc bezcenne dane o tuzinach innych grup przestępczych korzystających z usług Aramowów. Operację tajnego przejęcia prowadziła jednostka o nazwie TFU, dowodzona przez dr DENISE HUGGAN. Wkrótce po swoim awansie Ryan Sharma wrócił do siedziby klanu w Kirgistanie, występując w roli syna instruktora CHERUBA JOSIPA KAZAKOWA. Podczas gdy agenci TFU dyskretnie sterowali operacjami klanu od samej góry, Ryan i Kazakow działali oddolnie, zbierając informacje, jakie nigdy nie docierają do wyższych szczebli kadry kierowniczej.
1. ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA 22 listopada 2012 r. Manta, Ekwador Jedyny terminal portu lotniczego w Mancie wyglądał tak, jakby swoje najlepsze dni od dawna miał już za sobą. Lotnisko zbudowały Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych, by służyło jednostce prowadzącej działania antynarkotykowe. Amerykanie, rzecz jasna, nie byli zadowoleni, że ekwadorski rząd wyrzucił ich z kraju, i przed odejściem ogołocili port ze wszystkiego, od głównego radaru nadzoru przestrzeni powietrznej po ławki przed bramkami w sali odlotów. Czternastoletni agent CHERUBA Ryan Sharma kucał na płóciennym plecaku w niemal opustoszałej poczekalni, słuchając sączącej się z głośników kiczowatej muzyki mieszającej się z bębnieniem kropel deszczu o blaszany dach. Podczas dwudziestoczterogodzinnej podróży z Kirgistanu Ryan nie zmrużył oka. Po długim locie pozostało mu spieczone gardło i nabiegłe krwią oczy. Marzył mu się gorący prysznic i wielkie miękkie łóżko, ale dobrze wiedział, że minie jeszcze szmat czasu, nim choćby zbliży się do którejkolwiek z tych
rzeczy. Przez minione siedem miesięcy Ryan mieszkał w siedzibie klanu Aramowów w Kirgistanie – w miejscu znanym jako Kreml. Zadaniem cherubina było gromadzenie plotek roznoszonych przez pracowników siatki przestępczej i członków ich rodzin. Kreml nie miał wiele do zaoferowania w dziedzinie rozrywki i głównym miejscem spotkań młodzieży było boisko pod gołym niebem obstawione sztangami i sprzętem do ćwiczeń. Ryan wycisnął tam dość kilogramów, by obwód klatki zwiększył mu się o całe dziesięć centymetrów. Wyrzeźbione ciało zaczęło mu się podobać tak samo jak dziewczynie, w której zdążył się zakochać. Przez szyby okien po drugiej stronie obskurnej poczekalni widać było trzy samoloty. Warstwa chmur przesłaniała słońce i przyćmione światło kojarzyło się bardziej ze zmierzchem niż wczesnym rankiem. Najmniejszą maszyną był turbośmigłowiec należący do ekwadorskiej poczty; tuż obok stał towarowy boeing 737, którego budyniowożółty kadłub zdobiło logo firmy przewozowej Globespan Delivery. Tuż poniżej znaku widniał slogan firmowy: „Dokądkolwiek, kiedykolwiek, zawsze na czas”. Trzeci, znacznie większy samolot, górował posępnie nad pozostałymi dwoma, stojąc na dwudziestu startych do drutów oponach, obłaził z
farby i był upstrzony byle jak załatanymi przestrzelinami. Wyglądał jak oprych, który za chwilę miał podtoczyć się do dwóch mniejszych maszyn i skroić je z pieniędzy na drugie śniadanie. Był to iljuszyn Ił-76, czterosilnikowy samolot transportowy radzieckiej konstrukcji. Ten egzemplarz opuścił fabrykę w Uzbekistanie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku i przez swoje ogromne wrota ładunkowe mógłby połknąć tira. Wysłużona maszyna po raz pierwszy ruszyła do akcji podczas inwazji Związku Radzieckiego na Afganistan. Dokumenty wskazywały, że w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim roku radzieckie siły powietrzne sprzedały ją na złom, ale w rzeczywistości stary odrzutowiec latał przez dwadzieścia kolejnych lat, wożąc po całym świecie wszystko, od skradzionych sportowych mercedesów po hurtowe ilości twardych narkotyków. Mógł go wynająć każdy, kto dysponował zasobnym portfelem. Poza udziałem w nielegalnych operacjach iljuszyn zrzucał żywność w strefach dotkniętych trzęsieniami ziemi i dostarczał zaopatrzenie dla amerykańskich oddziałów w Iraku. W ciągu swojej kariery samolot latał w barwach dwudziestu linii lotniczych, rządów dwóch państw oraz ONZ-etu, ale każdy, kto miałby dość wytrwałości, by podążyć papierowym szlakiem sfabrykowanych książek serwisowych i dokumentów
przewozowych, bez trudu odkryłby, że prawdziwym właścicielem jest klan Aramowów. Ryan wypchnął z umysłu hipnotyczną lotniskową muzykę, kiedy mikroskopijna radiosłuchawka ukryta w jego lewym uchu odezwała się niskim, męskim głosem. – Ruszyła się? – Głos należał do instruktora CHERUBA, Ukraińca Josipa Kazakowa, na misji odgrywającego rolę ojca Ryana. Ryan nieznacznie uniósł głowę, tak by kątem oka dostrzec osobę, o którą chodziło instruktorowi. Dobiegająca trzydziestki kobieta siedziała na wyświechtanym fotelu, ubrana w uniform pilota. Na sąsiednim siedzeniu leżała czapka z logo Globespan Delivery z żółtym otokiem. – Jeszcze nie – powiedział Ryan, zakrywając usta dłonią, żeby nie wyglądać jak pomyleniec, który rozmawia sam ze sobą. – Ale sądząc po wielkości latte, którą się raczy, wkrótce będzie musiała wyjść do łazienki. – Co ona robi? – spytał Kazakow. Pilotka czytała egzemplarz „USA Today”. Przebrnęła już przez całą gazetę i teraz przeglądała plik reklamowych dodatków. Home Depot, Wal Mart, Target, Staples. „Czarnopiątkowa promocja: telewizor Sony 40 cali, 399 doi.; dwuczęściowy klimatyzator, 800 doi.; kompletne wydanie Harry’ego Pottera na Bluray,
29,99 doi.”. – Wygląda na przygnębioną – powiedział Ryan. Kazakow prychnął lekceważąco. – Jest Święto Dziękczynienia. Jasne, że wolałaby być w domu w Atlancie i oglądać NFL z mężusiem i bachorami. Ryana zakłuło poczucie winy. To, co niebawem zrobi, miało przysłużyć się lepszej sprawie. Mogło ocalić tysiące istnień, jednak nie zmieniało to faktu, że kobietę czekało najokrutniejsze, najbardziej przerażające doświadczenie jej życia. – Naprawdę masz niezłą jazdę z tymi Amerykanami – zauważył Ryan z przekąsem. Głos, który w odpowiedzi rozległ się w jego słuchawce, tętnił złością. – Masz trzech braci, Ryan. Jak byś się czuł, gdyby Amerykanie sprzedali bandzie terrorystów rakietę, która zabiła jednego z nich? Nim Ryan zdążył odpowiedzieć, ujrzał, że pilotka złożyła gazetę i właśnie wpycha ją pod fotel. Kobieta wstała, wcisnęła sobie czapkę pod pachę i podniosła neseser, który do tej pory trzymała między kolanami. – Zaczynamy przedstawienie – wymamrotał Ryan. Odczekał, aż kobieta zrobi kilka kroków, po czym sam dźwignął się na nogi. Zarzucając plecak na ramię, Ryan uświadomił sobie, że pilotka idzie
przyśpieszonym krokiem, spóźniona dokądś albo popędzana potrzebą skorzystania z toalety. – Szlag – mruknął, wiedząc, jak trudno jest śledzić kogoś, kto się śpieszy. – Jakiś problem? – zaniepokoił się Kazakow. – Dam sobie radę – powiedział cicho Ryan, który próbował nadążyć za kobietą, udając jednocześnie, że wcale za nią nie idzie. – Spróbuj dopaść ją w korytarzu. – Przecież wiem – syknął Ryan z irytacją. – Nie mogę myśleć, kiedy ciągle paplasz mi do ucha. Choć port lotniczy w Mancie miał obsłużyć kolejny lot pasażerski dopiero za sześć godzin, kiosk i kafejka były otwarte, a w poczekalni kręcili się jacyś ludzie. Istniało niebezpieczeństwo, że pilotka wpadnie w panikę, dlatego Ryan zwlekał z zaczepieniem jej do czasu, aż wyszła na wyludniony korytarz i minąwszy gadającą wagę, skręciła do damskiej toalety. – Przepraszam bardzo – powiedział Ryan głośno. Pilotka uznała, że zwrócił się do kogoś innego, i nie zareagowała, dopóki nie powtórzył wezwania, stukając ją palcem w plecy. Odwróciła się, a wyraz zaskoczenia na jej twarzy szybko ustąpił miejsca lekkiej irytacji. – O co chodzi, synku? – spytała napastliwie. – Proszę posłuchać mnie bardzo uważnie – powiedział Ryan beznamiętnym głosem, wyjmując z
kieszeni smartfon z dużym wyświetlaczem dotykowym. – Muszę pani coś pokazać. Kobieta uniosła obie dłonie i cofnęła się o krok. Przez swoją śniadą karnację Ryan od biedy mógł uchodzić za tubylca. – Żadnych pieniędzy – syknęła lodowato, przesuwając palcem po grdyce. – Wystarczy, że bandy dzieciaków żebrzą na ulicach. Zmiataj stąd, zanim wezwę ochronę. Ryan stuknął palcem w ekran i wyciągnął rękę, podsuwając jej telefon pod nos. – Nie ruszaj się, nie krzycz, żadnych gwałtownych ruchów – powiedział twardo. Pilotka wytrzeszczyła oczy na wyświetloną fotografię; czapka wysunęła się jej spod pachy i stuknęła o podłogę. Zobaczyła znajome wnętrze własnego salonu. Jej mąż klęczał przed kanapą ubrany tylko w spodnie od piżamy. Tuż za nim stał zakapturzony człowiek, który przyciskał mu wielki nóż do gardła. Po jego lewej stronie stali dwaj mali chłopcy ubrani do snu. Wyglądali na przerażonych, a starszy miał ciemną plamę moczu na nogawce piżamy. – Co to ma być? – spytała pilotka drżącym głosem. – Jakiś głupi żart? Ryan mówił twardym głosem, choć wewnątrz czuł się podle. – Tracy, musisz mówić cicho i spokojnie. Musisz
słuchać mnie uważnie i wykonywać moje polecenia. Jeżeli zrobisz dokładnie to, co ci każę, twój mąż i dzieci zostaną wypuszczeni cali i zdrowi. Kobieta dygotała, z przerażeniem wpatrując się w fotografię. – Czego chcesz? – Mów ciszej – syknął Ryan. – Oddychaj głęboko. Chodź ze mną. Ryan schował telefon do kieszeni i ruszył niespiesznym krokiem, prowadząc Tracy z powrotem w stronę poczekalni. – Ja i moi ludzie przylecieliśmy tym wielkim iljuszynem, który widać przez okno – wyjaśnił. – Ale potrzebujemy maszyny ze zgodą na przewóz ładunku na teren Stanów Zjednoczonych. – Jakiego ładunku? – spytała Tracy. Ryan zignorował pytanie. – Mamy przyjaciół na tym lotnisku. W tej chwili na twojego siedem-trzy-siedem ładujemy nasz towar. Za cztery godziny odlatujesz do Atlanty. Wystartujesz zgodnie z planem, ale kiedy znajdziesz się w amerykańskiej przestrzeni powietrznej, nadasz mayday i wykonasz lądowanie przymusowe na niedużym lotnisku w środkowej Alabamie. Zanim władze skapują się, o co chodzi, zdążymy rozładować samolot i zniknąć. Ty i twoja rodzina zostaniecie wypuszczeni; włos wam z głowy nie spadnie. – Chcę porozmawiać z mężem. – Ton głosu
Tracy nagle stwardniał. – Możesz sobie chcieć, czego tylko chcesz, a i tak gówno dostaniesz. – Skąd mam wiedzieć, że to nie fotomontaż? Nienawidząc się za to, co robi, Ryan zerknął przez ramię i zmusił się do złośliwego uśmiechu. – A chciałabyś, żeby twój Christianek stracił kciuk? – Jezu, sam jesteś tylko dzieckiem – wykrztusiła Tracy, dotykając palcem zwilgotniałego oka. – Dla kogo ty pracujesz? – Dla kolesi, którzy lubią nazywać się Islamskim Departamentem Sprawiedliwości – odpowiedział Ryan. – Ale nie jestem z nimi. Ja i tata weszliśmy w to tylko dla kasy.
2. POŚLIZGI Angielska pogoda nie była taka zła jak na koniec listopada. Wprawdzie podmuchy wiatru podszczypywały chłodem, ale niebo było jasne. Czworo agentów ubrało się tego dnia w bojówki i wojskowe buty. Ich koszulki i bluzy z kapturem nie miały żadnych nadruków, ponieważ poza kampusem nie wolno było nosić niczego ozdobionego znakiem CHERUBA. – Żeż w mordę, gdzie oni są? – westchnął ciężko Leon Sharma, który leżał na wznak na ławce w szóstym rzędzie gnijącej drewnianej trybuny. Jedenastoletni brat Ryana Leon był najmłodszy z czwórki. Pozostała trójka także miała coś wspólnego z Ryanem: Alfie DuBoisson był jednym z jego najbliższych kumpli, Fu Ning – dobrą przyjaciółką, a Grace Vulliamy – jego byłą dziewczyną albo obecną. Zależy, kogo się spytało. – No i po co kazali nam wstawać tak wcześnie? – jęknął Leon, zerkając na zegarek swojego iPhone’a. – Nie cierpię tak bez sensu czekać. – Lepsze to niż lekcje – zauważył filozoficznie Alfie i podrzucił okruch żwiru, który odbił się niegroźnie od brzucha Leona.
– Obczaiłam to miejsce w Wikipedii – powiedziała Ning, nie wzbudzając tym niczyjego zainteresowania. Trzynastoletnia Ning siedziała w najwyższym rzędzie trybuny, skąd rozpościerał się widok na długą wstęgę asfaltu, wyblakłe billboardy Dunlopa i Martini oraz stalową ramę znacznie większej trybuny powykręcanej w żarze dawnego pożaru. – Nie mogę wejść na fejsa – poskarżył się Leon, patrząc spode łba na sponiewierane blackberry. – Może o nas zapomnieli. Tu nie ma nawet zasięgu. – Przestań marudzić – zażądał Alfie, mówiąc z wyraźnym francuskim akcentem. Jego masywna sylwetka zawisła złowrogo nad Leonem. – Oszaleć można od tego jęczenia. – Obczaiłam to miejsce – powtórzyła Ning, patrząc w dal. – W Wikipedii napisali, że nie było tu profesjonalnego wyścigu od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego. Jakiś bentley wyleciał z toru, zapalił się i zabił siedmioro widzów. Grace jednak nie słuchała, a Leon nie mógł się skupić, wystraszony bliskością Alfiego. – No co się tak czaisz? – spytał niepewnie. Zamiast odpowiedzieć, Alfie otworzył dłoń i pstryknął małym pająkiem Leonowi na pierś. Leon poderwał się z ławki, otrzepując się gorączkowo i drąc bez opamiętania. – Ty palancie! – wrzeszczał, gramoląc się przez
szeregi drewnianych ławek w stronę toru. – Gdzie on jest?! Zabierzcie go! Grace nie zdołała się powstrzymać. – Chyba masz go we włosach! – Dżizas! – ryknął Leon, panicznie siekąc dłońmi czubek głowy. Nagle zaczął rozpinać bluzę i macać się pod koszulką. – Jasna cholera... Już?! – wrzasnął. – Nie ma go? Nie śmiać się; to nie jest wcale śmieszne! Grace uśmiechała się od ucha do ucha. – To jest co najmniej umiarkowanie śmieszne, Leon. Alfie zataczał się ze śmiechu. – Ryan mówił mi, że boisz się pająków, ale nie spodziewałem się takiego dramatu! – Nic nie poradzę, że mam fobię – odburknął Leon. W końcu zdołał przekonać sam siebie, że pająk uciekł, ale wtedy cała jego złość skupiła się na Alfiem. Przypadł wściekle do drewnianej trybuny. – No i co ja ci takiego zrobiłem?! – krzyknął. – Zaraz wklepię ci ten uśmiech w czachę! W spełnieniu obietnicy przeszkadzały mu jednak warunki fizyczne. Leon był niezbyt rosłym jedenastolatkiem, podczas gdy Alfie miał trzynaście lat i na treningach rugby dotrzymywał kroku graczom o kilka lat starszym od siebie.
– No co? Nagle zabrakło odwagi? – szydził Alfie, uderzając mięsistą pięścią w dłoń. – Hej, dajcie spokój, co? – zawołała Ning zmęczonym głosem. – Wyluzujcie, zanim to się źle skończy. Ale choć Leon nie był na tyle głupi, by rzucić się na kogoś, kto mógł go zmiażdżyć, to jednak najbardziej na świecie pragnął zemsty, zaś plecak Alfiego leżał na ławce zaledwie dwa metry od niego. – Aha! – wrzasnął jedenastolatek, porywając plecak i rzucając się do ucieczki. – Oddawaj to! – ryknął Alfie. Alfie umiał się rozpędzić na długich prostych, ale przypominał raczej taran niż tancerza baletowego i rącza postać Leona szybko powiększała dystans, zgrabnymi susami przesadzając ławki podczas wspinaczki na szczyt trybuny. – Zobaczymy, jak teraz będziesz się śmiał! – krzyknął Leon i z rozmachem cisnął plecak Alfiego za trybunę, w gąszcz bujnych zarośli. Alfie był już o kilka rzędów od niego, ale nagle poślizgnął się i wyrżnął kolanem o drewnianą ławkę. – Ja go zabiję – jęknął, rozcierając sobie rzepkę. – Zasuwaj po to, słyszysz?! Leon umykał już jednak wzdłuż najwyższego rzędu trybuny, a kiedy dotarł do końca, odwrócił się i dziarsko zasalutował Alfiemu środkowym palcem. Alfie zrozumiał, że nie ma wielkich szans na
dogonienie Leona, i postanowił zamiast tego spróbować zwabić go do siebie. – No dobra! – zawołał, ruszając w stronę miejsca, gdzie wcześniej wylegiwał się jego przeciwnik. – Ty rzuciłeś mój plecak; zobaczymy, co ja zrobię z twoim. Dotarłszy do celu, Alfie uniósł swój but numer czterdzieści jeden i z całej siły wbił obcas w leżący przy ławce plecak Puma. Rozległ się trzask, jakby pękła linijka, oraz pyknięcie pękającego kartonu z jogurtem. Chłopak cofnął się o krok i zamaszystym kopnięciem posłał plecak wysoko w górę, w stronę toru wyścigowego. – Zadowolony?! – wykrzyknął Alfie, ale ku jego zdumieniu uśmiech na twarzy Leona rozkwitł jeszcze szerzej. – Bo widzisz, moja torba jest tam – powiedział jedenastolatek, wskazując palcem kierunek. Kiedy tylko padły te słowa, Ning uświadomiła sobie, że zostawiła plecak na dole, a ten, który przed chwilą widziała, jak koziołkował w powietrzu, wyglądał paskudnie znajomo... – Alfie! – wrzasnęła, podrywając się z miejsca. Niewiele było dziewcząt, nawet dorosłych kobiet, które mogłyby onieśmielić Alfiego, ale Ning była chińską mistrzynią boksu juniorek i zadzieranie z nią zawsze kończyło się wielkim bólem. – Myślałem, że to Leona. – Alfie panicznie
wytrzeszczył oczy, wyciągając dłonie w obronnym geście, podczas gdy Ning minęła go niczym rozpędzony parowóz. – Specjalnie mnie wrobił! – Ty zacząłeś akcję z tym pająkiem – powiedziała Ning, podnosząc swój plecak i rozpinając go. – Mówiłam wam, żebyście dali spokój? Ning zajrzała do wnętrza plecaka i sapnęła z furią na widok podręczników i kalkulatora upapranych jogurtem. Odwróciła się do Leona. – A ty przestań się uśmiechać jak zadowolony z siebie kretyn i zasuwaj szukać plecaka Alfiego w krzakach – zażądała, a potem cisnęła swój plecak Alfiemu w brzuch. – Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz to doczyścić, albo kupujesz mi nowy! Jej stalowe spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, że mówi serio. Alfie zaczął gorączkowo oklepywać kieszenie w poszukiwaniu chusteczek, a Leon ruszył za trybunę po plecak, jednak zanim zdążyli zrobić jakiekolwiek postępy, ich uwagę odwrócił odległy ryk rozpędzonych samochodów. – Nareszcie – jęknął Leon. Grace, która była najwyżej, mignęły między wierzchołkami drzew dwa volkswageny golfy – jeden srebrny, drugi błękitny – sunące w ciasnym szyku po drugiej stronie toru. Wycie silników było coraz głośniejsze, opony wściekle piszczały na zakrętach.
Na ostatnim łuku przed trybunami srebrny samochód niespodziewanie zarzucił tyłem i nastąpiła chwila grozy, kiedy drugi golf omal nie otarł się o niego, wyprzedzając i wpadając z rykiem na ostatnią prostą. Dotarłszy do trybun przed czwórką dzieci, kierowca niebieskiego wozu wdusił hamulce i rzucił auto w zwrot na ręcznym, a potem w następny i jeszcze jeden, wzbijając chmury szarego duszącego dymu. Tymczasem srebrne auto zatrzymało się obok trybuny i ze środka wyłonił się kierowca. – No dobra, dziewczęta i chłopcy – powiedział, odpinając kask. – Wszyscy na zaawansowany kurs jazdy? Uniesiony kask odsłonił twarz i Ning spodobało się to, co zobaczyła. Instruktor miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, niewiele ponad dwadzieścia lat i krzepką sylwetkę. Miał też błękitno-zielone oczy i jasne włosy, akurat tak długie, by kask rozkosznie je zmierzwił. – Spodziewam się, że mój kolega, pan Norris, dołączy do nas, kiedy jego ego trochę ostygnie i rozwieje się dym – powiedział młodzieniec. – A tymczasem pozwólcie, że się przedstawię. Jestem pan Adams, ale wolałbym, żebyście mówili do mnie James.
3. ŁADUNEK Do końca 2010 roku Islamski Departament Sprawiedliwości (IDS) był uważany za jedną z licznych, mało znanych muzułmańskich wojowniczych grupek, zajmujących się głównie zamieszczaniem anty amerykańskich i antyizraelskich treści w internecie. Wizerunek ten zmienił się diametralnie w październiku 2011 roku, kiedy IDS porwał dwóch zamożnych Amerykanów, dyrektorów udających się na konferencje do Kairu. 'Wyrafinowane techniki, jakimi posłużyli się podczas porwania, sugerowały, że członkowie IDS przechodzą szkolenia wojskowe na poziomie służb specjalnych. Po opublikowaniu filmu pokazującego dekapitację jednego z porwanych rodzina drugiej ofiary, postępując wbrew zaleceniom amerykańskich władz, zapłaciła okup w wysokości kilku milionów dolarów. Obecnie uważa się, że pieniądze te posłużyły do sfinansowania dalszej działalności terrorystycznej. O IDS zaginął słuch aż do marca 2012 roku, kiedy to w Paryżu aresztowano kobietę przeprowadzającą cyberatak na system sygnalizacyjny francuskich kolei. Aresztowana miała
udowodnione powiązania z IDS, zaś w trakcie dalszego dochodzenia odkryto spisek mający na celu porwanie i celowe doprowadzenie do kolizji dwóch superszybkich pociągów pasażerskich. Zamach wymierzony w tak prestiżowy europejski cel wyniósł IDS na szczyty list priorytetowych zagrożeń wszystkich zachodnich agencji wywiadowczych. Jednakże podczas przesłuchań zatrzymana kobieta nie ujawniła zbyt wielu szczegółów, zaś reszta organizacji na pewien czas zapadła się pod ziemię. Na następny ślad działalności IDS natrafiono, kiedy grupa podjęła próbę wynajęcia dużego samolotu transportowego od kirgiskiej mafii przemytniczej znanej jako klan Aramowów. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności organizacja ta już od miesięcy znajduje się pod faktyczną kontrolą amerykańskiego wywiadu, co daje nam dziś unikatową sposobność infiltracji i rozbicia grupy terrorystycznej IDS. Wyjątek z raportu CIA, wręczonego prezydentowi Stanów Zjednoczonych w październiku 2012 r. Ryanowi powierzono zadanie porwania Tracy, ponieważ był wystarczająco silny, by poradzić sobie z nią fizycznie, a jako nastolatek miał wyglądać mniej podejrzanie niż jakiś dorosły gość, kiedy będzie włóczył się za nią po terminalu.
Ćwiczył tę akcję wcześniej, w Kremlu, z agentką TFU Amy Collins, która odgrywała rolę Tracy. Pierwszym zadaniem Ryana było zaszokowanie kobiety fotografią i wizjami okropności, jakie mogłyby dotknąć jej sterroryzowanych najbliższych. Jednak potem Tracy miała odegrać rolę zrelaksowanej pilotki przygotowującej się do rutynowego lotu, dlatego Ryan stonował głos i zaczął zachowywać się łagodniej. Odebrawszy Tracy telefon, Ryan czekał na korytarzu, podczas gdy pilotka korzystała z nieczynnej toalety. Następnie udali się do sali pilotów i Ryan obserwował przez oszklone drzwi, jak Tracy sprawdza prognozę pogody oraz za pomocą komputera wypełnia i zgłasza plan lotu. – Masz nieodebrane połączenie – poinformował ją, kiedy wróciła na korytarz. – Z oddziału w Atlancie. Zachowuj się normalnie. Tracy skinęła głową, odbierając od Ryana swój tani smartfon. Zaplanowanie nawet rutynowego kursu wymaga przeprowadzenia zawiłych kalkulacji z uwzględnieniem zapasu paliwa, pogody i ciężaru ładunku. Duże linie lotnicze, takie jak Globespan, wymagają od pilotów, by e-mailowali plan lotu do siedziby firmy natychmiast po jego zgłoszeniu kontroli lotów, i Tracy obawiała się, że przez stan swoich nerwów popełniła jakiś błąd. Ale pracownica Globespan dzwoniła w sprawie
problemu ze skompletowaniem załogi. – Phil Perry nażarł się jakichś nieświeżych owoców morza w hotelu i złożyło go na pół – wyjaśniła kobieta. – Na szczęście lokalnej agencji udało się kogoś wykopać. To Hindus, ma na imię Elbaz. Niedługo powinien się do ciebie zgłosić. Do tego momentu Tracy czerpała niejakie pocieszenie ze świadomości, że będzie dzieliła niedolę z kolegą – drugim pilotem. – Czy ten... Elbaz ma certyfikat na latanie do Stanów? – wykrztusiła. – Ma wszelkie możliwe uprawnienia – zapewniła pracownica z Atlanty. – Podobno jest już na lotnisku i dostał twój numer, na wypadek gdyby nie mógł cię znaleźć. – Świetnie – mruknęła Tracy, próbując ukryć zdenerwowanie. – Coś jeszcze? – Nie, Tracy, wszystko już załatwione. Bezpiecznego lotu. Tracy spojrzała Ryanowi w oczy, oddając mu telefon. – Masz coś wspólnego z Elbazem? Ryan skinął głową. – To nasz człowiek. – Co z Philem Perrym? Nic mu nie jest? Ryan znał tylko kilka wybranych szczegółów planu IDS, wiedział jednak, że to banda bezwzględnych morderców, dla których nie istniał
żaden powód, by trzymać drugiego pilota przy życiu, po tym jak z lufą przy skroni zadzwonił do pracodawcy, by zgłosić swoją niedyspozycję. – Jestem pewien, że nic mu się nie stanie, jeżeli tylko będzie się odpowiednio zachowywał – skłamał Ryan. – Teraz pójdziemy do samolotu. Tam powinniśmy mieć sporo wolnego czasu. Zobaczę, może pozwolą ci zadzwonić do męża. Tracy kiwnęła głową. Idąc ramię w ramię, przemierzyli niewielki terminal w niecałą minutę i podeszli do drzwi wychodzących na płytę lotniska. – Masz przepustkę? – spytała Tracy, pokazując wartownikowi identyfikator przypięty do jej paska. Ale umundurowany mężczyzna skinął Ryanowi głową i przepuścił go bez kontroli. Niebo trochę pojaśniało, ale i tak szli w strugach deszczu, podążając wymalowaną na żółto, pasiastą ścieżką w stronę stojących nieopodal trzech samolotów. – Wszystko dopięli na ostatni guzik – powiedział Ryan w nadziei, że wyjawiając nieistotne informacje, da Tracy kojące złudzenie większej kontroli nad własnym losem. – W mniej ruchliwych okresach siedzi tu tylko paru celników i mała brygada załadunkowa. – A więc twoi ludzie przekupili bądź zastraszyli dziesięcioro ludzi i teraz całe lotnisko jest pod waszą kontrolą? – upewniła się Tracy.