uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 758 580
  • Obserwuję766
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 277

Stephen Gallagher - Deszcz

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Stephen Gallagher - Deszcz.pdf

uzavrano EBooki S Stephen Gallagher
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 18 osób, 25 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 201 stron)

Stephen Gallagher Deszcz (Rain) Przełożył Mirosław Kościuk

Czę ć I mierć i dziewczyna (I)

1 Po raz pierwszy zobaczył j na parkingu przy autostradzie. Padał deszcz, a zegarek wskazywał za kwadrans północ. Robiła wra enie zm czonej i przemarzni tej. Zapewne tkwiła w tym miejscu od dłu szego czasu. Wiedział, e miała wi cej lat ni szesna cie, na które wygl dała. Przest powała z nogi na nog , najwyra niej na kogo czekaj c, a ciskany pod pach bezładny plik papierów mógł sugerować, e była jedn z ankieterek zniech con zbyt du liczb odmów. Spacerowała tam i z powrotem pod markiz rozpi t nad wej ciem do baru, z której spływały na boki stru ki wody. Przez pi tna cie minut obserwował, jak kr ci si bez celu, czekaj c na przyjazd nowych samochodów. Potem, zrobiwszy ostatni rund , obróciła si na pi cie i weszła do rodka. Wysiadł z samochodu i pod ył za ni . Kiedy doszedł do szklanych drzwi, spostrzegł, e zaczepiła samotnego kierowc . Stan li opodal schodów prowadz cych na gór i, choć z tej odległo ci nie mógł nic usłyszeć, widz c, jak wyci ga podniszczon fotografi , bez trudu odtworzył przebieg rozmowy. – Przepraszam. Czy mógłby mi pan pomóc...? Za ka dym razem zaczynała w identyczny sposób, staraj c si jak najmniej ich zaskoczyć. A przecie i tak obawiali si , e zwróci si do nich z pro b o pieni dze, podwiezienie albo, nie daj Bo e, co gorszego. Patrzyli na ni podejrzliwie i ta podejrzliwo ć nie znikała nawet wtedy, gdy wysłuchali jej do końca. Wzruszali ramionami, kr cili głow i odchodzili. A ona porz dkowała papiery, wtykała je pod pach i próbowała od pocz tku. Wiedział, jak nale y kogo ledzić, aby nie zostać zauwa ony. Na dworze mnóstwo było takich mo liwo ci, ale w rodku, zwłaszcza o tej porze, panował niewielki ruch. Nie mog c skryć si w ród tłumu, odczekał dłu sz chwil , zanim pchn ł przeszklone skrzydło. Było to długie pomieszczenie z podłog wyło on terakot w kolorze owsianki i meblach z jasnego drewna. Mi dzy wej ciem a kawiarni znajdowała si przestrzeń niemal całkowicie wymarła w godzinach nocnych – rz d automatów do gry oraz skryty za metalowymi roletami sklep. St pał po pokrytej winylow wykładzin posadzce, a ka dy jego krok rozbrzmiewał głuchym echem. Okna kawiarni, wygl daj ce jak długa galeria oprawnej w ramy ciemno ci, wychodziły na autostrad . żdy znalazł si w rodku, sprawdził przede wszystkim, czy od dziewczyny dzieli go dostateczna odległo ć. W lokalu znajdowało si kilkadziesi t przewa nie zm czonych osób, o nieco spowolnionych ruchach. Kierowcy ci arówek tworzyli odr bn grup – wykorzystywali regulaminow przerw na wieczorny posiłek. Pozostali go cie to zaspani tury ci. Siedzieli po kilku przy stolikach, pochylaj c si nad tacami zastawionymi jedzeniem i wysokimi, papierowymi kubkami coli. Tylko on jeden nie dzielił z nikim miejsca przy stole. Wybrał to w k cie, sk d miał dobry widok na cały lokal. Kiedy ona zechce wyj ć, pójdzie za ni . Trwało to ju dwie godziny. Mogło przeci gn ć si dłu ej.

Jej zachowanie podporz dkowane było pewnym regułom. Pocz tkowo stała na zewn trz w pobli u wej cia albo przechadzała si wzdłu budynku, przygl daj c si kabinom parkuj cych obok ci arówek. Potem, gdy opuszczała j energia, a koncentracja słabła, wchodziła do rodka, aby troch odpocz ć. Wtedy przygl dała si badawczo twarzom. Siadała tam, gdzie gromadzili si kierowcy, i ciekawie nastawiała ucha, jakby w nadziei, e z ich rozmowy wyłowi co interesuj cego. Wi kszo ć j znała, a niektórzy chyba nawet bardzo dobrze, jednak nigdy nie zauwa ył, by z kimkolwiek utrzymywała szczególnie bliskie kontakty. Studiował j . W ró nych aspektach i z ró nych odległo ci, z wyj tkiem tej najbli szej. Nie miały dzieciak, który narzucił sobie mordercz harówk . Wiecznie znu ona, ubrana byle jak, wygl dała jak uchod ca z rejonu dotkni tego trz sieniem ziemi. Widział, jak zaczepiała nieznajomych lub siedziała w k cie sali i, s dz c, e nikt jej nie obserwuje, nieco si rozlu niała. Wła nie wtedy najbardziej przypominała dziecko, które cz ć drogi ma ju za sob , ale pozostały mu jeszcze pewne złudzenia. Trwało to jednak krótko, bo pojawiali si kolejni nocni kierowcy. Wchodzili niespiesznym krokiem, dowcipkowali, poklepywali si po plecach, a ona szła im naprzeciw z twarz , która jak zwykle przybierała wyrazŚ obowiązek przede wszystkim. Zrobiło si pó no. O tej porze na ogół nie było ju turystów, a kierowców niewielu. Cz ć z nich wróciła na drog , inni poszli spać do swoich szoferek. Zauwa ył, e przez moment patrzyła na niego. Oboj tnie, ot jeszcze jedna nowa twarz tej nocy, w ród wielu innych. Jednak, aby nie wzbudzić jej podejrzeń, nie mo e tkwić tu zbyt długo. Wyszedł wi c wkrótce na zewn trz, czekaj c na rozwój wypadków. Stan ł pod markiz , tam gdzie przedtem ona, i obserwował panuj cy ruch. Na parking zaje d ały coraz to nowe ci arówki, a wydawane przez nie odgłosy tworzyły specyficzny podkład d wi kowy nocy. Silniki pracuj ce na jałowym biegu, sporadyczne po wisty hamulców pneumatycznych, dobiegaj cy z ciemno ci szcz k łańcuchów i stukot zł czek. Te ju stoj ce na wydzielonych miejscach przypominały stłoczone pi ce bydło. Pomi dzy rz dami samochodów wolno przetoczył si policyjny rang rover. Inny wiat, pomy lał. Inne ycie, b d ce udziałem innych ludzi. A ona obracała si po ród nich niczym maskotka. Ciekawe, czy zdawała sobie spraw z niebezpieczeństw, jakie na ni czyhały. Wielki kontener United Transport wcisn ł si na jedno z nielicznych wolnych miejsc na pasie przyległym do głównego budynku. Kabina ci gnika przypominała głow dyni z zapalon w rodku wieczk , a wiatła reflektorów kładły si na mokry asfalt rozmazanymi smugami. Źeszcz osłabł do tego stopnia, e jego krople i mo na było dostrzec wył cznie w bezpo rednim s siedztwie latarń. Niemniej wielu kierowców potraktowało go powa nie i wł czyło ogrzewanie, co łatwo było poznać po zaparowanych, zroszonych od wewn trz szybach. Postanowił zaczekać w samochodzie. Siedz c przy uchylonym oknie, słuchaj c płyn cej z radia cichej muzyki, obserwował policyjnego rovera. Samochód min ł wła nie skupisko ci arówek, a jego kierowca,

uznawszy łowy przy zgaszonym wietle za zakończone, wł czył reflektory. U miechn ł si do siebie w ciemno ciach. Widocznie, aby przetrwać najgorsze godziny długiej nocy, chłopcy potrzebowali jakiej rozrywki. Nocne gry, pomy lał. To tylko nocne gry. żdy rover mijał jego pojazd, zerkn ł w lusterko. Źojrzał w nim białe plamy zamiast twarzy policjantów oraz odblaskowe, ółte paski na ich mundurach. Policjanci odjechali, a on skupił si na własnej nocnej grze. Wyszła kilka minut pó niej. To samo miejsce, ten sam schemat. Jezu, czy ona nigdy si nie zm czy? Zgasił radio i cofn ł głow do tyłu, ale nawet nie zerkn ła w jego stron . Nie wiadomo, który ju raz porz dkowała papiery, przekładała kartki, przelatywała wzrokiem ich tre ć. Miał wra enie, e obserwuje jakie szlachetne stworzenie skazane na zoo, które bez końca powtarza ten sam wzorzec zachowania. Zaskoczona, popatrzyła na m czyzn , który, pchn wszy szklane drzwi, znalazł si tu za jej plecami.

2 Przepraszam – zacz ła, lecz nieznajomy nie pozwolił jej skończyć. – Przykro mi, ale nic z tego. Był młody, miał przerzucony przez rami r cznik, w jednej dłoni trzymał saszetk z przyborami toaletowymi, a pod drug pach niósł dwulitrow butelk po pepsi, któr napełnił wod z kranu. Jego wie o umyte włosy oblepiały głow ciemnymi pasmami. Ujrzawszy j przy wej ciu, doszedł zapewne do wniosku, i w najlepszym razie naci ga ludzi na drobne datki. Źlatego te skierował si do drzwi, od których stała najdalej, licz c, e znajdzie si poza zasi giem jej działania. żdy j wymijał, nie zwolnił kroku ani na ni nie spojrzał. – Przecie nawet pan nie wie, o co chciałam zapytaćĄ – krzykn ła w lad za odchodz cym. Mo e jej głos pełen oburzenia albo zwyczajna przyzwoito ć, która cz sto powoduje, e ludzie wysłuchuj , a nawet kupuj nie zawsze potrzebne im rzeczy od akwizytorów, kazała mu przystan ć, a zaraz potem si odwrócić. – Przepraszam – powiedział, wzdrygaj c si nieco pod wpływem dotyku zimnych kropel deszczu – ale nie mog brać łebków. W firmie obowi zuj takie zasady. – Nie szukam okazji. – A wi c chodzi o pieni dze. – Nie. – W takim razie o co? – Chc , aby rzucił pan okiem na to zdj cie. Kierowca posłał jej czujne spojrzenie, które zdawało si mówićŚ Czy na pewno tylko o to chodzi? Ale ona wyci gn ła ju zdj cie ze sterty papierów i uniosła na wysoko ć jego oczu. Poniewa dzieliła ich odległo ć kilkunastu metrów, nie był w stanie dojrzeć jakichkolwiek szczegółów. Z min kogo , kto wie, e pó niej b dzie swej decyzji ałować, wrócił z deszczu pod markiz . Nie daj c mu fotografii do r ki, podsun ła mu j pod nos. Ujrzał odbitk formatu pocztówki, na dodatek kiepsko na wietlon . – Bardzo ładna – powiedział przez grzeczno ć. – Kto to taki? – Moja siostra. Popatrzył znowu, tym razem z wi kszym zainteresowaniem. Niemal wbrew sobie pozwolił, by ciekawo ć wzi ła gór nad u pion nieco czujno ci . Przeniósł wzrok z fotografii na twarz dziewczyny. – To nie ulega w tpliwo ci. – Czy widział ju j pan kiedy ? – Nie, ale nie miałbym nic przeciwko temu. – Ona nie yje – oznajmiła dziewczyna bezbarwnym głosem, po czym z powrotem wetkn ła zdj cie mi dzy papiery. Poniewa kierowca milczał, po chwili dodałaŚ – Zgin ła mniej wi cej rok temu. Przyjechała okazj z Londynu. Szukam kierowcy, który j wtedy

podwiózł. Wiem tylko, e jego ci arówka miała na masce znak krzy a. – Jakiego, chrze cijańskiego? – Nie... – Nie mog c znale ć wła ciwego okre lenia, zło yła palce wskazuj ce tak, e utworzyła co w rodzaju litery X. – Nie bardzo rozumiem – przyznał. – A wi c to wszystko działo si przed rokiem? – Tak. – I ty ci gle szukasz? Nie patrz c mu w oczy, zacz ła szperać w ród papierów. – Tak. – A co na to policja? – Policj ta sprawa ju nie obchodzi. – Wyci gn ła mocno podniszczon , sporz dzon odr cznie list . – Naprawd ostatnie pytanie. Czy bywa pan czasami w tych miejscach? S to parkingi i stacje benzynowe odwiedzane przez kierowców ci arówek. Tym razem nie protestowała, gdy wzi ł kartk do r ki. Przebiegł wzrokiem z góry na dół, po czym rzekłŚ – W niektórych bywam. – Czy mógłby pan zwracać uwag na maski ci arówek? Mo e zauwa y pan krzy . Znak mo e być namalowany albo jako przymocowany. Nie mam poj cia. Logo w kształcie krzy a w. Andrzeja z pewno ci nie wyst powało powszechnie, z drugiej jednak strony nie nale ało te do wyj tkowych rzadko ci, zwłaszcza tutaj, na jednym z głównych szlaków biegn cych ze Szkocji na południe. Źr c lekko na nocnym chłodzie, kierowca powiedziałŚ – No có , historia jest dla mnie troch niejasna... – Wiem. Kto widział, jak siostra wysiadła z ci arówki. Od domu dzieliła j niecała godzina jazdy i wła nie wtedy została potr cona. – Przez ci arówk ? – Przez ci arówk albo samochód osobowy. Źokładnie nie wiadomo. Policja uwa a, e sprawcy to jakie małolaty, które jechały skradzionym samochodem. – Mog mieć racj . – Tak czy inaczej, chciałabym wiedzieć. Oddał jej list . – Przypu ćmy, e co zobacz . Jak mam si z tob skontaktować? Zło yła papier. – B d tutaj albo w którym z tych miejsc. Zawsze si tam kr c . – Ka dej nocy? – Mniej wi cej. Poprawił tkwi c pod pach butelk po pepsi. Źziewczyna po raz kolejny zaj ła si przekładaniem papierówś oboje byli równie dobrze zorganizowani. żdy natrafiła na fotografi siostry, popatrzyła na ni z namysłem, jak gdyby dostrzegła jaki nowy, ukryty dotychczas przed jej wzrokiem, szczegół. – Naprawd my li pan, e jeste my do siebie podobne?

– Oczywi cie. Jak si nazywasz? – Lucy Ashdown. Siostra miała na imi Chrissie. Znowu poprawił butelk . – Wiesz co – powiedział. – Zamierzałem przekimać par godzin w szoferce, ale je li chcesz, to mog zawie ć ci do kilku miejsc, których nie ma na twojej li cie. Oderwała wzrok od zdj cia. – Nie, dzi kuj . Mo e jego głos zabrzmiał zbyt entuzjastycznie lub za szybko zmienił front, a mo e, po prostu, dziewczyna znała si na ludziach lepiej, ni przypuszczał. Ich oczy spotkały si . Jej patrzyły pewnie i spokojnie, podczas gdy w jego z wolna pojawiła si wiadomo ć, i bez wzgl du na wiek, ten dzieciak nie da si nabrać na byle bajer. Wzruszył ramionami, potem si u miechn ł. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Zawrócił wi c na pi cie i odszedł, by schronić si przed deszczem w kabinie ci arówki.

3 Odprowadziła go wzrokiem. Lucy Ashdown. Źo osiemnastu lat brakowało jej zaledwie paru miesi cy. Wiedziała, e wygl da młodziej i wła nie z tego powodu niektórzy próbowali ró nych sztuczek. Wychodzili pewnie z zało enia, i skoro dzieciak kr ci si samotnie o tak pó nej porze, to i tak nic ju z niego nie b dzie, wi c o co wła ciwie chodzi? M czy ni, z którymi rozmawiała, ró nie reagowali, lecz ona szybko nauczyła si odró niać potencjalnych opiekunów od uwodzicieli, a stopniowo poznawała równie cał gam zachowań po rednich. Zdobycie tej wiedzy nie było łatwe i par razy omal nie musiała słono za ni zapłacić. W ka dym przypadku sprawy przybierały identyczny obrót – ka dy zagadni ty szukał w jej pytaniach czego wi cej ni zawierały w sobie tre ci. żdyby była na tyle głupia, by dopu cić do dalszego ci gu, człowiek taki szybko znalazłby drog ku przepełnionej groz i rado ci ciemno ci, a wtedy by poj ł, e pytanie: Czemu nie? niekoniecznie musi mieć jak odpowied . Źla tego typu m czyzn była niczym le cy na ziemi otwarty portfel, bez adresu wła ciciela, bez jakichkolwiek wiadków w pobli u. I choć prawda ta nie dotyczyła wszystkich, u wielu dostrzegała potencjalne mo liwo ci takiej reakcji. Lucy nauczyła si dostrzegać to na samym pocz tku... Chissie zdobyła podobn wiedz zbyt pó no. Rzuciła okiem na zegarek. Zawsze si pó nił, a wy wietlacz daty od dawna był popsuty, tote jego wskazania w najlepszym przypadku mo na było uznać za mocno przybli one. Źochodziła druga i nic nie wskazywało na jaki ruch do pi tej, kiedy to pojawi si pierwsi amatorzy wczesnego niadania. Oczywi cie, zawsze mógł si trafić jaki nocny kierowca, jednak szanse na takie spotkanie były raczej niewielkie. Niewa ne. Szybko obejdzie zastawiony pojazdami parking, a potem wejdzie do rodka, eby si troch ogrzać. W barze był nowy kierownik nocnej zmiany – w ka dym razie ona go nie znała – wi c na wszelki wypadek starała si mniej ni zwykle rzucać w oczy. Kiedy si zorientuje, co j tutaj sprowadza, pewnie nie b dzie miał nic przeciwko jej obecno ci. Nie miała s dzić, e to jej obecno ć wpływa w jakikolwiek sposób na liczb odwiedzaj cych bar go ci, niemniej, w ród wpadaj cych tu regularnie kierowców, miała par przyjaciół. Wło yła papiery do teczki, wsun ła j pod rami i ruszyła na obchód parkingu. Źeszcz był bardziej widoczny ni wyczuwalny. Na powierzchniach kału tworzyły si ci gle nowe promieni cie rozchodz ce si koła. Niemal nie zwracała na niego uwagi, w przeciwieństwie do przypadków, gdy przemaczał j do suchej nitki albo wr cz zmuszał do przerwania pracy. Podczas takiej pogody łatwiej udawało jej si przywoływać w pami ci słowa Christine. Rozmawiały ze sob niezbyt cz sto, nie ł czyły ich te bliskie wi zi, jak to czasami bywa mi dzy siostrami. Jak na ironi , Lucy czuła si teraz znacznie bli sza Chrissie ni kiedykolwiek za jej ycia. ywa Chrissie zupełnie j ignorowała, lecz kiedy bezpowrotnie znikn ła z tego wiata, zdawała si nale eć wył cznie do Lucy.

– Cze ć, mała – powiedziała gło no, gdy doszła do miejsca, gdzie to si stało. Po drugiej stronie obwodnicy wznosiło si trawiaste zbocze zwieńczone lini zaro li, które przesłaniały stoj cy na wzgórzu motel. Na jego klientel składali si prawie wył cznie kierowcy. Ich samochody stały rz dem wzdłu budynku, przypominaj c u pione szczeniaki, i daj c wra enie bezpieczeństwa i spokoju. Policja przesłuchała prawie wszystkich go ci korzystaj cych z motelu tej nocy, gdy zgin ła Christine, ale aden z nich niczego nie widział ani nie słyszał. Chrissie znale li potem w krzakach. Nieznany pojazd uderzył w ni z tak sił , e poleciała w bok na odległo ć sze ciu metrów. Nale ca do niej torba z podr cznym baga em została znaleziona na dachu samochodu firmy przeprowadzkowej. Choć straszliwie poobijana, yła jeszcze przez jaki czas, zanim do niej dotarli. Patrz c na miejsce wypadku, Lucy wła ciwie nic nie czuła. Miała przed sob poplamiony olejem, mokry asfalt szosy, le cy tu poza kr giem wiatła. Źuchy nie pojawiały si w takim otoczeniu. lady tamtego zdarzenia były bardziej psychicznej ni materialnej natury i dlatego Lucy nie mogła si z nimi rozstać. Prawd powiedziawszy, my lała wracaj c na drug stron obwodnicy, polubiłam t okolic . Bo te parking stał si niemal jej domem. Nieoczekiwanie odkryła wielki, tajemniczy wiat, wypełnion ulotnym ruchem sieć, w której myszkowała ju niemal od roku. Sieć ta tworzyła odr bn , samowystarczaln rzeczywisto ć, w której wła ciwie nikt na stałe nie egzystował, a jedynie przemykał przez ni w drodze do jakiego celu. Gdzie ogromne, warcz ce potwory nabierały cech inteligencji, a je d cy nimi niechlujni m czy ni byli sprowadzani do roli pasa erów. Id c asfaltem, mijała szereg olbrzymów, w ród których rozpoznawała znajome kształtyś poci gi drogowe, szesnastokołowce, pi cioosiowe zestawy z przyczep , kontenerowce obsługuj ce linie promowe, cysterny, wywrotki, niskopodwoziówki. Źla niej nie było to zbiorowisko najró niejszych typów samochodów. Ka dy z nich miał swoje miejsce w jej schemacie. Źo wielu potrafiła dopasować twarze, do kilku całe trasy. Proces ustalania porz dku rzeczy okazał si dla niej prawdziwym odkryciem. U wiadomiła sobie nagle, e prze yła prawie siedemna cie lat bez okre lonego celu i poczucia przynale no ci do konkretnego miejsca. Wygl dało na to, e teraz, dzi ki swej obsesji, zyskała jedno i drugie. Klucz c, w wyznaczonym przez parkuj ce maszyny labiryncie, zwróciła uwag tylko na jeden pojazd, którego jeszcze nigdy nie widziała. Była to ci arówka przystosowana do przewozu koni. W rodku paliło si wiatło, a boczne drzwi były uchylone, by zapewnić zwierz tom wi cej powietrza. Widziała, jak konie wierc si w swoich boksach, co chwila rzucaj c głowami. Obeszła wóz dokoła, chc c zerkn ć na mask pogr onej w ciemno ciach kabiny, ale nie dostrzegła na niej niczego, co choćby przypominało X. W oczy rzucał si jedynie napis na przylepionej do zderzaka folii: Boże, uczyń Szkotów odrobinę lepszymi. Przez chwil rozwa ała, czy nie zanotować numerów, doszła jednak do wniosku, e był to zapewne jednorazowy przejazd, być mo e na jakie wy cigi, i zrezygnowała. Znu ona, czuj c wilgoć przemoczonego na ramionach płaszcza, ruszyła ku jasnym wiatłom głównego budynku.

Obok automatów do gry było takie miejsce, gdzie mogła przysi ć na chwil , nie wchodz c nikomu w drog , i spokojnie porozkładać na podłodze swoje papiery. A miała ich niemało. Oprócz zdj cia i paru listów, mapy sieci dróg, notatki o poszczególnych kierowcach, z którymi odbyła rozmowy, a tak e nazwiska tych, którzy mogli co wiedzieć, a do których jeszcze nie dotarła. Zawsze miała te przy sobie zbiór wycinków z gazet po wi conych wypadkowi Chrissie oraz, opublikowan w lokalnej prasie, krótk relacj z jej pogrzebu. No i fotografi ojca. Ojciec zdawał sobie z grubsza spraw , co Lucy robi po nocach, i nie pochwalał tego, choć nie powiedziała mu wszystkiego. Nigdy te si nie dowiedział, e córka nosi przy sobie jego zdj cie. Usiadła ze skrzy owanymi nogami w niewielkiej wn ce, rozło yła przed sob papiery, a płaszcz rozwiesiła tak, by znalazł si w strumieniu ciepłego powietrza z nawiewu nad podłog . Noc była spokojna i wła ciwie niewiele miała do roboty, ale przegl daj c papiery mogła natrafić na co , co do tej pory umkn ło jej uwagi. Zaj cie to dawało jej niekiedy satysfakcj , lecz bywało i tak, e ogrom zebranych, całkowicie oderwanych od siebie informacji i wiadomo ć, w jak przypadkowy sposób zostały zdobyte, przytłaczał j i doprowadzał do rozpaczy. Stoj cy pod cian automat wypełniał noc złowieszczym tykaniem, zaskakuj co zbli onym do rytmu ludzkiego serek. Kto szorstko poklepał j po ramieniu. – Panienko... – powiedział. Podniosła na niego wzrok. Stał przed ni nowy kierownik nocnej zmiany. Miał na sobie słu bow marynark w kolorze karmelu, w której wyj tkowo, nie było mu do twarzy. – Prosz pozbierać swoje rzeczy i natychmiast wyj ć. Cholerny wiat, pomy lała. – Przecie nie sprawiam panu adnego kłopotu. – Je eli chcesz wej ć do rodka i co kupić, to prosz bardzo. Nie mo esz cał noc kr cić si po lokalu. – Nie mog nic kupić, bo nie mam pieni dzy. – Mówiła prawd . Źo nadej cia kolejnego przekazu utrzymywała si z tego, co ofiarowywali jej dobrzy ludzie, a kiedy nie mogła na to liczyć, podkradała w sklepach. – W takim razie nie masz tu czego szukać. Wychodzimy, no ju . W takim momencie przydałaby si jaka ci ta odpowied , która zamkn łaby mu g b , pozbawiła pewno ci siebie i sprawiła, e upokorzony poszedłby jak zmyty. Cholera, jak zwykle nie potrafiła znale ć odpowiednich słów. Zawsze to samo. Tak wi c w ciekła, rumieni c si pod wpływem mimowolnego zakłopotania, zebrała papiery, ci gn ła susz cy si płaszcz i wstała z podłogi. Skrzywiła si , poczuwszy na plecach wilgotny dotyk tkaniny. Zacz ła rozwa ać, czy nie warto wytłumaczyć mu, jak to było z Christine, lecz przyjrzawszy si mu, doszła do wniosku, e byłby to daremny wysiłek. Żacet sprawiał wra enie wyj tkowo nieu ytego. Zapinaj c guziki, posłała mu przelotny u miech, który najwyra niej nie zrobił na nim najmniejszego wra enia. – Nie chc si czepiać – powiedział takim tonem, jakby nie obchodziło go, czy mu uwierzy. – Ale w przypadku skargi ze strony klientów cała odpowiedzialno ć spadnie na

mnie. Wyci gn ł r k , wskazuj c jej drzwi. Było mu zupełnie oboj tne, co Lucy zrobi za nimi. Posłusznie ruszyła do wyj cia. W tym momencie nie miała adnego wyboru. Mogła działać niemal wył cznie dzi ki yczliwo ci innych, a kiedy – wła nie tak jak teraz – jej brakowało, traciła grunt pod nogami. Wyrzucona na dwór, mogła zrobić tylko jedno – stan ć przy zje dzie z autostrady i czekać, choćby do rana, a jaki uczynny kierowca zechce j podwie ć... Modliła si , eby trafić na przyzwoitego człowieka, a nie na jakiego dupka, jak choćby ten sprzed paru miesi cy. Żacet zachowywał si normalnie przez dziesi ć minut, a potem zacz ł dług , chaotyczn spowied , w trakcie której nazywał j imieniem jakiej innej kobiety. Była ju przy szklanych drzwiach, gdy ujrzała nadci gaj c odsiecz w osobach trzech kierowców z Aberdeen. Jeden wygl dał jak góra, drugi jak mysz, ten trzeci za miał normalne rozmiary, za to niezmiernie rzadko otwierał usta, a kiedy ju to robił, mówił z takim akcentem, e Lucy z trudem była w stanie go zrozumieć. Poubierani w niebieskie kombinezony, wygl daj ce jakby wyci gni to je z jakiej starej skrzyni na strychu, prowadzili l ni ce czysto ci , wielkie chłodnie, przewo c nimi wołowin oraz bekon dla sieci supermarketów na południu. Je dzili w konwoju, o tak niezwykłej porze robili przerw na niadanie, a potem rozje d ali si w trzech kierunkach, by dotrzeć do swoich hurtowni. Źrzwi gwałtownie odskoczyły do tyłu, na progu stan ła góra i zawołałaŚ – LucyĄ Jak si masz, dziewczyno? Zerkn ła na kierownika. – Wygl da na to, e wychodz . Olbrzym w lot poj ł, o co chodzi. Miał na imi Wilfrid, lecz mówił o sobie Ted, choć wszyscy wokół znali go jako Jocka. Poło ył jej delikatnie dłoń na ramieniu, po czym, ignoruj c zupełnie obecno ć kierownika, obrócił w przeciwn stron i popchn ł przed sob . – Nie wtedy, gdy my tu jeste my – powiedział na tyle gło no, by uwaga dotarła do uszu m czyzny przy drzwiach. – Kupimy ci herbat i kanapk . W ten oto sposób, bezpieczna w ród przyjaciół, powróciła do zalanej wiatłem kawiarni. No có , ze swej strony nie mogła doło yć ani grosza, ale dla tych ludzi nie miało to adnego znaczenia. Od czasu, gdy była tu po raz ostatni, wygl d lady uległ zmianie – pojawiły si akcesoria niezb dne do niadania. W długim szeregu stały miski z porcjami płatków, za którymi przepadała jako dziecko, a nast pnie znienawidziła. Były te tace pełne ciasta i bułeczek. W ród dań gor cych królowały, jak zwykle, gulasz, paszteciki i kiełbaski, najszybciej trac ce wygl d w promieniach podtrzymuj cych wysok temperatur lamp. Jock chciał kupić jej co solidnego do jedzenia, ale skłamała, e ju jadła. Posadzili j mi dzy sob i, czuj c si niczym Złotowłosa po ród nied wiedzi, po raz pierwszy w ci gu tej długiej nocy pozwoliła sobie na chwil relaksu. Kto przyniósł herbat , kto inny bułk z bekonem. Bułka okazała si zbyt mi kka, a bekon ci gn ł si jak elastyczne szelki, ona jednak pochłon ła wszystko w błyskawicznym

tempie. – Tych m czyzn uwa ała za swoich przyjaciół. Widywała ich dwa, niekiedy trzy razy w miesi cu. Znali j i jej histori , wi c zbierali dla niej informacje. Je li nawet któremu z nich przyszłoby kiedykolwiek do głowy, e misja, jak sobie wyznaczyła, była prawdopodobnie daremna, a ju na pewno niebezpieczna, zachował ten pomysł wył cznie dla siebie. A do dzisiejszej nocy. Opowiadali ró ne historie, powtórzyli kilka plotek. Przed trzema tygodniami pewien kierowca nazwał j drogow dziwk . Źwóm chłopakom udało si go w końcu dopa ć. Zauwa yli jego ci arówk przed mał toalet w pobli u portu w Stonehaven. Weszli do rodka, stan li przy pisuarach po obu stronach delikwenta i przedstawili si jako przyjaciele Lucy Ashdown. Potem wyja nili, co zamierzaj z nim zrobić i dlaczego, jak skończy siusianie. Tamten przestraszył si chyba nie na arty, bo tkwił przy pisuarze nieprawdopodobnie długo. W zamian opowiedziała im o post pach w poszukiwaniach, które, ci le rzecz bior c, były bardziej ni skromne. Jock z cał łagodno ci , na jak stać wielkiego m czyzn , rzekłŚ – Przypu ćmy, e znajdziesz tego człowieka. Co wtedy zrobisz? – Porozmawiam z nim. Zapytam, co mu powiedziała, co widział. – I to niby przywróci ci twoj Chrissie, czy tak? Popatrzyła na niego niepewnie. – O co ci chodzi? – Moja droga, mierć to mierć. W ostatecznym rozrachunku te twoje podchody nigdzie ci nie zaprowadz . Co najwy ej mo esz przy okazji oberwać. – Potrafi na siebie uwa ać. – Tego akurat nie jestem pewien. Nikt nie potrafi, przynajmniej nie przez cały czas. Na razie sprzyja ci szcz cie, to wszystko. Niekiedy pakujesz si w tak ryzykowne sytuacje, e ja sam nie chciałbym być na twoim miejscu. Mysz spróbowała nadać rozmowie l ejszy ton. – Chyba nie ma w tym a takiego niebezpieczeństwa, co Jock? Ale Jock zupełnie go zignorował. Zachowywał si tak, jakby poza nim i Lucy nie było w kawiarni nikogo. Wygl dało na to, e strasznie mu zale y, eby dziewczyna dobrze go zrozumiała. – Mówi powa nie. Zastanawiała si , co prze ywa twój biedny ojciec? Zało si , i nie pi po nocach. Jedna córka nie yje, a druga robi wszystko, by pój ć w jej lady. Nie zawsze b dziesz miała pod r k którego z nas. – Wiem. – A mimo to nie zrezygnujesz? Potrz sn ła głow . – Eindhover – odezwał si trzeci z siedz cych przy stole m czyzn i było to pierwsze wypowiedziane przez niego słowo. Pozostali natychmiast zwrócili ku niemu głowy i popatrzyli ze zdumieniem, jak gdyby usłyszeli przemawiaj c ro lin doniczkow .

– Co Eindhover? – zapytał Jock. Wtedy milczek opowiedział im, co usłyszał. Mówił przedziwnym j zykiem, ale chyba tylko Lucy miała kłopoty ze zrozumieniem. Z tego, co zdołała wychwycić, wynikało, e usłyszał o kierowcy, który, mniej wi cej przed rokiem, nieoczekiwanie poprosił o zmian trasy. Trudno stwierdzić, czy uczynił to pod wpływem strachu, czy te z innych powodów, ale jego rozmówca sugerował to pierwsze. Udało mu si jedynie ustalić, e miał na imi Billy oraz fakt, i ci arówka woziła regularnie do źindhover wyroby du ej firmy elektrycznej. Lucy zanotowała t informacj – jeszcze jeden meldunek w ród wielu innych – po czym zło yła papiery. Z kieszeni na piersi Jock wyci gn ł aparat wielko ci kalkulatora, za pomoc którego mógł rejestrować sp dzone na szosie godziny. żdy zbli ał si do wyznaczonego przepisami czasu jazdy, urz dzenie zaczynało ostrzegawczo brz czeć i to zanim umieszczony w kabinie tachograf mógłby zarejestrować wykroczenie. W tej chwili na niewielkim ekraniku widać było aktualny czas oraz symbol przerwy na posiłek. – Do wozów – rzucił, na co pozostali si gn li po swoje aparaciki. – O kurde – zakl ła Mysz, spojrzawszy na swój nie przestawiony automat. Cała trójka wstała od stołu. Lucy została na miejscu. – Uwa aj na siebie, dziewczyno – powiedział Jock. – Ludzie martwi si o ciebie. Usiłowała si u miechn ć. – Źzi ki. Usłyszała co , na co nie miała najmniejszej ochoty. Szczególnie je li słowa pochodziły z ust kogo takiego, jak Jock. Wiedziała, e yczy jej jak najlepiej, chocia prawie go nie znała, nie miała poj cia, jak wygl da jego dom ani czym zajmuj si jego dzieci. Ale to akurat wiedziała. Okazana przezeń troska sprawiła, e zrobiło si jej jeszcze ci ej na duszy. żdy po odej ciu kierowców siedziała zapatrzona w pust fili ank , w pewnym momencie wyczuła, e kto przystan ł obok jej stolika. Natychmiast przypomniała sobie o nowym kierowniku i ałowała, e nie zabrała si z którym z chłopaków. Przynajmniej dojechałaby bezpiecznie w jakie inne miejsce ze swojej listy. A tak, przyjaciele znikn li, ona za znalazła si dokładnie w takiej samej sytuacji, jak przed ich przybyciem. Podniosła głow . To nie był kierownik. – Czy mog obejrzeć t fotografi ? – zapytał.

4 Patrzył na ni uwa nie, gdy, zdj ta trwog , zastygła w bezruchu. Był ciekaw, czy zauwa yła go wcze niej, lecz szybko uznał, i w jej reakcji nie było niczego oprócz strachu i zaskoczenia. Chyba e dziewczyna miała zdolno ci aktorskie. Po chwili doszła do siebie i zacz ła szperać w le cych na stoliku papierach. Kiedy znalazła fotografi , uniosła j do góry. Teraz ona wbiła wzrok w jego twarz ciekawa, jak zareaguje na widok utrwalonego na odbitce wizerunku. – Czy widział pan j wcze niej? Zamiast po prostu popatrzeć, wyj ł zdj cie z jej dłoni i przeszedł tam, gdzie o wietlenie było nieco lepsze. Rozstała si z nim niech tnie, lecz nie zaprotestowała w sposób zdecydowany. żdzie , za jego plecami, zad wi czały sprz tane z innego stołu talerze. – Czy mog usi ć? – zapytał. W dalszym ci gu obserwowała go, tyle e teraz na jej ustach pojawił si lekki, zabarwiony cynizmem u miech. Twarz miała młod , ale te oczy... Nie daj si nabrać, powiedział sobie, poniewa oczy robiły zupełnie inne wra enie. – Prosz nie mówić – zacz ła – e mimowolnie usłyszał pan, o czym rozmawiali my. – Tak. Słyszałem wasz rozmow i chciałbym dowiedzieć si czego wi cej. Spojrzała mu prosto w oczy, jak gdyby próbuj c przejrzeć my li. Potem wzruszyła ramionami na znak, e nie ma nic przeciwko temu – przynajmniej na razie. Zajmuj c miejsce na ławie naprzeciwko niej, czuł jednak wyra nie, i ma do czynienia ze zwykł tolerancj , a nie zaufaniem. A czegó wła ciwie oczekiwał? Jednak musiał od czego zacz ć. Popatrzył na ni znad fotografii. – Wygl dasz na cholernie zdecydowan . – Widać to po mnie? Potrz sn ł głow . – Sprawca zbiegł z miejsca wypadku. Od tego czasu min ł rok. Nie ma adnych dowodów, a jedyny wiadek jest nieuchwytny. Zdajesz sobie spraw , e prawdopodobnie tracisz czas? – Nie b dzie stracony, kiedy znajd tamtego m czyzn . – A je li nie znajdziesz? – Człowiek musi mieć jaki cel w yciu, no nie? Powiedziała to z ogromn powag , wi c si nie u miechn ł. Poło ył fotografi na stole i si gn ł po list spoczywaj c na wierzchu sterty przeró nych kartek. Sporz dzony odr cznie wykaz obejmował stacje benzynowe, warsztaty, motele i parkingi. Były tam te miejsca oznaczone jedynie numerami dróg lub skrzy owań, obok których dodano w nawiasie słowoŚ przypuszczalnie. Zrobiwszy pobie ny przegl d, powiedziałŚ – Jak cz sto tam bywasz?

– Tak cz sto, jak tylko si da. – Odło yła zdj cie na miejsce. – Wszystko zale y od tego, kiedy i dok d kto mnie podwiezie. Pokiwał głow i wła nie wtedy zauwa ył podchodz c do ich stolika postać. Przyjrzał si jej dokładniej. W oko wpadła mu przede wszystkim marynarka, która wyró niałaby si nawet na balu przebierańców. Wiedział ju wszystko. Był przecie wiadkiem sceny w korytarzu obok automatów. Nie zamierzał, co prawda, wł czyć si w bieg wydarzeń, ale gdyby w sam por nie nadeszła pomoc, zaczekałby na dziewczyn na dworze. Wyczuł, e na widok kierownika Lucy lekko drgn ła. Dostrzegł k tem oka, i typ oparł dłonie o blat stołu i pochylał si nad siedz cymi. Z bliska jego marynarka wygl dała jeszcze gorzej. Nie odrywaj c wzroku od listy, powiedział cichoŚ – Zje d aj. Przez moment nic si nie działo. Źopiero wówczas przeniósł powoli spojrzenie ku górze. Kierownik trwał w bezruchu, z niedomkni tymi ustami, niczym pianista, któremu nagle usuni to sprzed nosa instrument. Skoncentrował si na jego oczach, dojrzał w nich słabo ć i ju wiedział, e zrobił dokładnie tyle, ile nale ało. Min ło jeszcze par sekund i kierownik znikn ł. Popatrzył na Lucy, lekko si u miechaj c. Odpowiedziała u miechem. Wygl dała na mniej zaniepokojon ni na pocz tku. – Akurat nie mam nic do roboty – powiedział. – Mo e odwiedzimy par miejsc z twego wykazu, a przy okazji opowiesz mi nieco wi cej? – Dlaczego? – Bo mnie to interesuje. – Nie mam pieni dzy, wi c nie b d mogła zapłacić za benzyn . – To bez znaczenia. Jej renice lekko si zw ziły. – Nie mam te do zaoferowania nic innego. – Niczego od ciebie nie chc . Je li nie masz ochoty na rozmow , to te nie ma sprawy. Znowu studiowała jego twarz, próbowała wyci gn ć jakie wnioski. Wyra nie nie darzyła go całkowitym zaufaniem. Ale przynajmniej czuła pokus . Musiał jej to przyznać. Znała okolic na medal. Z pocz tku miał ochot zasugerować Lucy, e przy lepszej organizacji mogłaby uporz dkować list według jakiego klucza, co pozwoliłoby jej sprawdzić wszystkie miejsca w znacznie krótszym czasie. Jednak postanowił zachować milczenie. Najwyra niej dziewczyna kierowała si jakimi priorytetami, których kryteria doboru znane były wył cznie jej samej i dlatego stanowiły niemo liw do rozszyfrowania zagadk . Na pierwszy ogień poszedł du y strze ony parking, gdzie, na otoczonym wysokim płotem, rz si cie o wietlonym placu, stały długie rz dy pojazdów. Stamt d pojechali autostrad do oddalonego o trzydzie ci kilometrów elbetonowego wiaduktu, przed którym gara owało w ciemno ciach zaledwie

kilka ci arówek. Nast pnie, wbrew wszelkiej logice, wrócili na pusty plac za hotelem, sk d do pierwszego przystanku mieli najwy ej siedem kilometrów. Źochodziła czwarta nad ranem. O tej porze mogli spotkać prawie wył cznie mikrobusy przewo ce robotników z rannej zmiany. Ograniczali si wi c do powolnej rundy wokół parkingu, a nast pnie ruszali dalej. Czasami opuszczała szyb i prosiła, aby si zatrzymał lub cofn ł, wychylała si przez okno, sprawdzała jaki szczegół, i znów ruszali przed siebie, na obrze a miasta. W trakcie jazdy spotykali wszelkie mo liwe typy ci arówek, mnóstwo samochodów osobowych, furgonetek oraz starych, pomalowanych domowym sposobem, ambulansów. Jad c z parkingu na parking, Lucy bawiła si jego radiem. Szukała muzyki, zamiast niej trafiaj c najcz ciej na rozmowy ze słuchaczami. W ród telefonuj cych do studia przewa ały osoby pracuj ce na nocnej zmianie i kierowcy mikrobusów. Kilka spo ród mijanych pojazdów miało ró ne ozdoby zbli one kształtem do litery X – wiatła, wisiorki albo co w tym rodzaju – jednak aden z nich nie wzbudził w niej szczególnego zainteresowania. – Znam je wszystkie – wyja niła. – To znaczy, rozmawiała z ich kierowcami? – Tak. Po upływie godziny powiedział jej, e najwy szy czas na odpoczynek. Zatrzymał wóz, a ona przyj ła to z wyra nym niepokojem. Nie zrobił nic, by j uspokoić. Wprawdzie nie chciał jej przestraszyć, lecz odrobina l ku nie zaszkodzi. Zdenerwowani ludzie s bardziej rozmowni. Znajdowali si na jednym z podmiejskich parkingów z jej listy, le cym na tyłach wiktoriańskiego hotelu, w pobli u którego przebiegała linia kolejowa. Rozległy brukowany plac, z pozostawion płyt wagi pomostowej, był prawie pusty, co wiadczyło o słabym ruchu w interesie. wiatło sodowych lamp nadawało mu wygl d i atmosfer czynnego cał dob boiska do koszykówki. Stan li tu obok budynku starej wagi. Poprzez pozbawione szyb okna widać było w mroku zarys jej ogromnej skali. W hotelu, po przeciwnej stronie placu, nie płon ło choćby jedno wiatło. Pozostawił silnik pracuj cy na wolnych obrotach. – Ty chyba naprawd to lubisz, co? – zagadn ł. Powiedział to artobliwym tonem, lecz ona potraktowała jego słowa z całkowit powag . – Takie zaj cie ma swoisty urok – odrzekła. – Je dzisz po wielu drogach. Poznajesz wielu kierowców. – Tylko dok d ci to wszystko zaprowadzi? – Nie wiadomo. To co wi cej ni sieć komunikacyjna. To cały odr bny wiat. Źziej si tu rzeczy, o których przeci tni ludzie nie maj poj cia. Ma on swoje plotki, własne osobowo ci. – W tym tak e ciebie? Nie widział jej zbyt dobrze, ale bez trudu wyczuł, w jaki sposób zareagowała. Obraziła si . Nie miał poj cia, czy dlatego, e trafił w sedno, czy zupełnie min ł si z prawd . – Robi to z innych powodów – rzuciła. – Wiem. Nie zło ć si .

Spu ciła oczy. – Przepraszam – wyszeptała. Wygl dało na to, e na razie nic wi cej z niej nie wydob dzie, tote ruszył dalej. Pół godziny pó niej jechali dług , wiejsk drog , odchodz c w bok od szosy, by potem, przez co najmniej pi tna cie kilometrów, biec w ród pustkowi. Po obu jej stronach widać było pola, a jedynym elementem stanowi cym o wyj tkowo ci tego odcinka, było szerokie pobocze, na którym spokojnie mógł si zmie cić nawet du y samochód. Niemal na całej długo ci pobocze zryte było oponami ci arówek, a grunt przybrał postać wymieszanej z traw , błotnistej papki. Rosn cy opodal ywopłot pstrzyły naniesione wiatrem stare papiery. Przebywszy nast pne trzy kilometry, natkn li si na zło ony z kilkudziesi ciu wozów cichy konwój. – Parkowanie tutaj jest zabronione – powiedziała Lucy, uwa nie przygl daj c si mijanym samochodom. – Wi kszo ć pi cych tu kierowców chce zaoszcz dzić nieco pieni dzy. żdyby ich szefowie dowiedzieli si , e nie nocowali na strze onym parkingu, wyleliby ich z roboty. Czy mo emy wrócić? – Do domu? – Źo ostatniej ci arówki. Zrobił to, o co go prosiła. Tyle razy ju dzisiaj zawracał, e potraktował to jako co normalnego. Obserwował niebo, wypatruj c pierwszych oznak witu. Kiedy dotarli na koniec kolumny, opu ciła szyb . – Zatrzymaj si na wysoko ci kabiny. Nie wiedział, co powinien bardziej podziwiać – jej po wi cenie czy te siły witalne. Gdy tylko samochód stan ł, ukl kła na swoim fotelu i mocno wychyliła si z okna. Tu nad ni znajdowały si drzwi czerwonego bedforda, którego boczne lusterka sterczały niczym umieszczone na szypulkach oczy jakiego owada. Nim zd ył otworzyć usta, wzniosła obie zaci ni te w pi ci dłonie i, z zaskakuj c sił , załomotała w blach kabiny. Urwała ogłuszaj ce b bnienie. – POLICJA! – wrzasn ła. – WYŹZIAŁ SPźCJALNY. PRZYżOTOWAĆ DOKUMENTY! Ponownie zacz ła walić w drzwi. Gwałtownie dodał gazu. Wóz ruszył z miejsca wyrzucaj c spod kół szpryce wiru. Nie chc c, by wyleciała przez okno, złapał j za płaszcz i poci gn ł na siedzenie. Opadła na fotel niczym ci ki worek. Nim huk silnika zagłuszył wszelkie inne odgłosy, do jego uszu doleciał wystraszony kobiecy pisk, a zaraz po nim niski, gardłowy ryk, budz cy jednoznaczne skojarzenia z rozw cieczonym nied wiedziem. K tem oka dostrzegł błysk nagiego ciała. W nast pnym ułamku sekundy wszystko znikn ło, lecz nie miał ochoty czekać na co wi cej. – On nas nie złapie – z przekonaniem uspokajała go Lucy. – Zupełnie go zaskoczyłam. Zerkn ł na ni z niedowierzaniem. Szczerzyła z by w radosnym u miechu. – To stare porachunki – wyja niła. Oniemiały, potrz sn ł głow . Jej oczy płon ły, a pod wietlona na zielono twarz przypominała rekina.

Cholerny wiat. On te , niemal wbrew sobie, zacz ł si u miechać.

5 Zaczynał j lubić, a to mogło okazać si bł dem. Na jej li cie pozostało zaledwie kilka miejsc, których nie odwiedzili w ci gu tej nocy. Lucy wyra nie si odpr yła. Zagł biona w fotelu, oparła kolana o desk rozdzielcz i zacz ła wyjadać cukierki z torebki umieszczonej na podołku. Z radia płyn ły d wi ki Blue Bayon, a ona rozwijała słodycze, po czym wsuwała papierki przez szpar w oknie, rzucaj c je na pastw nocy i wiatru. Nastawał wit. Czysta czerń nieba zaczynała nabierać ja niejszych tonacji. Z trudem stłumił ziewni cie. Powiedziała mu, e mo e przerwać jazd w dowolnym momencie, wysadzić j gdzie przy drodze. Nie ma sprawy, była do tego przyzwyczajona. On nie był i dlatego uparł si wozić j tak długo, jak tylko b dzie chciała. Teraz, nad ranem, przestał ju zastanawiać si sk d czerpała siły albo dlaczego była taka o ywiona. Bardziej intryguj cy i niezrozumiały wydał mu si jej całkowity brak zainteresowania jego osob . Nawet nie zapytała, jak si nazywa ani dlaczego dla niej to robi. Miał przygotowane wszystkie niezb dne odpowiedzi, nie doczekał si jednak, aby mógł je zaprezentować. Mo e s dziła, i była tak dobrym psychologiem, e nie potrzebowała o nic pytać. Nie miało to jednak adnego znaczenia, gdy adna z odpowiedzi nie była prawdziwa. żdy obje d ali pust zatoczk poło on na skraju lasu, wskazała mu miejsce, gdzie cz sto widywała rodzin lisów, które wychodziły z gł bi zaro li, by spenetrować kosz na mieci i najbli sze jego s siedztwo w poszukiwaniu pozostałych z pikniku resztek. – Przychodz zawsze o tej samej porze. Ciekawe, jak to im si udaje. z Potem pocz stowała go cukierkiem i przez jaki czas czekali w samochodzie, ale tym razem lisy si nie zjawiły. Ss c cukierek przypomniał sobie, e mówiła, i ma tylko dziewi ć pensów i od paru dni jest zupełnym bankrutem. Sk d wi c te słodycze? – Ze stoiska przy kasie w tamtej kawiarni – wyja niła, kiedy j o to zapytał. – Zwin łam je, gdy kierownik na mnie nie patrzył. Źrań, zasłu ył sobie na to. Spojrzał na ni ze zdziwieniem. Odpowiedziała szerokim u miechem. Zaraz potem ruszyli w wit. Jechali przez jesienne mokradła. W oddali, na tle bladego zwierciadła zastałej wody, kładły si szarymi pasmami wzgórza. Zerkn ła na zegarek i oznajmiła, e jest około wpół do szóstej. Sprawdził na swoim. Była ju prawie szósta. Znajdowali si na starej, podrz dnej, biegn cej lasami drodze, wykorzystywanej zapewne w transporcie lokalnym do najbardziej na północ wysuni tych cz ci hrabstwa. Był to region farbiarni, papierni oraz małych, ponurych wiosek. żranice pól wyznaczały niskie kamienne murki, a połamane bramy mi dzy nimi zostały poskr cane kolczastym drutem. Na poboczach bujnie pieniły si pokrzywy. Przez obszar ten po prostu si przeje d ało, czegó bowiem dobrego mo na si było spodziewać po

tak niego cinnej okolicy. – To gdzie tutaj – powiedziała. – Prosz uwa ać na tablic . Łatwo j było przeoczyć. Stała nieco na uboczu, a wymalowany na niej odr cznie napis głosiłŚ „HERBATA, KAWA, KANAPKI, OTWARTź”. Poni ej widniała strzałka. Tablica umocowana została do nikn cego w ród chwastów słupka, za którym zaczynała si w ska gruntowa dró ka. Pojechał we wskazanym kierunku i wkrótce znale li si w g stym wierkowym lesie. Na dró ce pojawiły si gł bokie koleiny. Przez jaki czas miał wra enie, e cie ka prowadzi donik d, ale potem ujrzał w oddali wiatło. Źotarli na polan . Źró ka rozszerzała si , a po obu jej stronach stały zaparkowane samochody. Nieco dalej zakr cała, by po pewnym czasie poł czyć si z szos . Na rodku polany stała przyczepa, z której w chłód poranka buchały kł by pary. Źoł czył do szeregu pojazdów. Lucy otworzyła drzwi i wysiadła, nim zd ył zgasić silnik. Siedz c za kierownic obserwował, jak pokonuje dziel c j od przyczepy przestrzeń. Przyczepa była stara, miała kształt prostopadło cianu i dodatkow klap , która, po podniesieniu, tworzyła nad kul niewielki daszek. Wewn trz znajdowało si miejsce do jedzenia dla dwóch osób. Aby tam wej ć, nale ało pokonać stopień utworzony z palety, jakich u ywa si przy transporcie wózkami widłowymi. Cało ć wygl dała tak n dznie, e solidny kopniak mógłby wystarczyć, aby wszystko rozleciało si w kawałki. żdzie z tyłu terkotał przeno ny generator, zasilaj cy kilka sznurów sze ćdziesi ciowatowych arówek, rozwieszonych mi dzy pniami pobliskich drzew. Iluminacja sprawiała, e otoczenie miało w sobie co z atmosfery wesołego miasteczka. Choć interes wygl dał na nielegalny, najwyra niej funkcjonował w tym miejscu od dłu szego czasu. Przed lad czekało trzech m czyzn, przytupuj cych dla rozgrzewki. Jeden z nich miał na sobie kombinezon opatrzony na plecach napisem NORWEB. Podeszła wprost do nich i wdała si w rozmow . Po chwili pokazywała im fotografi . M czy ni pokr cili przecz co głowami, lecz rozmowa trwała nadal. Ziewn ł. Kiedy nie b dzie ju kierowcy ci arówki, którego by nie zaczepiła, i wtedy, pozostan wył cznie podró uj cy słu bowymi samochodami akwizytorzy. Od jakiego czasu czuł narastaj ce zm czenie, teraz dodatkowo odezwał si głód. Mimo wszystko, ta noc nie była stracona. Osi gn ł tyle, ile zakładał. Źo pewnego stopnia zaskarbił sobie jej zaufanie, ale wci jeszcze nie była wobec niego zupełnie otwarta. Wiedział ju dokładnie, czym si zajmuje, natomiast motywy jej post powania pozostały niejasne. A dopóki ich nie znał, nie mógł nic przedsi wzi ć. Źrog przejechała długa, pusta niskopodwoziówka. Jej koła podskakiwały na wybojach, a zwieszaj ce si nisko gał zie szorowały po dachu kabiny. żdy opadł kurz, ujrzał nadchodz c Lucy. Wygl dała na zamy lon . – Co ciekawego? – zapytał, kiedy zaj ła miejsce obok niego. – Nie wiem – odparła z tak min , jakby chciała co dodać, ale zamiast tego powtórzyłaŚ – Nie wiem. – Zza pazuchy wydobyła długopis, zakończony lu no zwisaj cym kawałkiem łańcuszka i podejrzanie przypominaj cy długopisy wchodz ce w skład standardowego

wyposa enia urz du pocztowego, i zacz ła robić notatki. – Ale usłyszała co nowego? – Tak, co , co mo e wi zać si z inn informacj . Zerkn ł w jej zapiski. Bez trudu przeczytał zawarto ć niemal całej strony. Była tak pochłoni ta notowaniem, e tego nie zauwa yła. Pismo miała drobne, pochyłe i zapełniła nim papier od brzegu do brzegu. Par razy przerwała i cofała si do wcze niejszych notatek. Skończywszy, oparła si o fotel i powiedziałaŚ – Okay. Jestem gotowa. – Źowiedziała si czego ? – Mo e tak, mo e nie. Być mo e przyniosłe mi szcz cie. – Cała przyjemno ć po mojej stronie. A teraz pomy lmy o jakim niadaniu. Umieram z głodu. – Dobrze, ale nie tutaj – rzuciła szybko. – Charlie to fajny facet, ale ma paskudne arcie. Nawet borsuki nie podkradaj resztek ze mietnika. – Jest szósta rano. żdzie o tej porze mo na porz dnie zje ć? – Zaufaj mi. Ulice miasta były ciche i wymarłe. W ród wystawionych przed sklepami pudłami i workami mieci buszowały koty. pi cy pod cianami domów włócz dzy dopiero zaczynali wygrzebywać si spod okrywaj cych ich gazet. W półmroku spowijaj cym biegn c w pobli u doków alej , połyskiwał samotny neon. Z pow tpiewaniem przeczytał jego tre ćŚ KOWLOON RESTAURANT czynna cał dob – Kto o tej porze jada w chińskiej restauracji? – My i paru pijaków z nocnych klubów, którzy z trudem zauwa stoj ce przed, nimi jedzenie. Chod my, ja to załatwi . Nim zd ył zapytać, w jaki sposób zamierza zapłacić, otworzyła drzwi i weszła na schody. Wisz ce pod sufitem lampy były przyćmione, lecz i tak wydawały si ja niejsze ni obrusy. Obrusy z kolei były nieco ja niejsze ni tapety, a najciemniejszy w całym pomieszczeniu był dywan, którego wzór nikn ł zupełnie w ogólnym mroku. Id c do stolika czuł, e przy ka dym kroku zelówki jego butów kleiły si do podło a. Zaraz przyszedł kelner i przyj ł zamówienie. żor ca herbata, gor ca zupa... mogło być gorzej. Potarł oczy. Jestem wypluty, pomy lał, ale natychmiast spojrzał na Lucy.. Wygl dała lepiej ni na pocz tku wieczoru. Zupełnie, jakby trudy nocy działały na ni pobudzaj co. Zmusił si do wysiłku. – Gdzie mieszkasz? – zapytał. Wyd ła usta.

– żdzie si da. Musiałam przeprowadzić si do miasta, eby być bli ej tego wszystkiego. – Tylko z tego powodu? – No i dlatego, e ojciec nie lubił, gdy sp dzałam noce poza domem. – A teraz jest lepiej? Zatopiła wzrok w stoj cej na poplamionym obrusie misce. – Źzwoni do niego, kiedy tylko mog . Ale w domu bym nie wytrzymała. Ojciec nalegałby bez przerwy, ebym z tym skończyła. – Ma racj . Podniosła głow i posłała mu podejrzliwe spojrzenie. – Czy on ciebie nasłał, eby mnie ledził? eby zdobył moje zaufanie, a potem spróbował namówić do powrotu? – Czy naprawd tak my lisz? Wzruszyła ramionami. – Wiem, jak on to prze ywa. Z tego powodu jest mi jeszcze trudniej. Ale wiem te , co robi . Skończyłam osiemna cie lat. No, prawie, dodała w my li. Na chwil zapadła cisza, przerywana jedynie brz kiem porcelany i dobiegaj cym z k ta cichym chrapaniem. Potem Lucy powiedziałaŚ – Nie yj w ten sposób dla przyjemno ci. żdyby widział miejsca, w których musiałam nocować, nie miałby co do tego adnych w tpliwo ci. – Zatem dlaczego to robisz? – Bo potrzebuj tego jak powietrza. Mo esz próbować wstrzymać oddech, ale uda ci si to tylko przez chwil . A przecie nawet nie były my sobie szczególnie bliskie... ona była starsza ode mnie o dziesi ć lat. Z łatwo ci nawi zywała przyja nie i była naprawd atrakcyjna... widziałe zdj cie... Widział. Nie musiała mu tego mówić. – Tymczasem ja... Z powodu astmy rzadko bywałam w szkole. Kiedy rozja niałam sobie włosy, ale i tak wygl dałam jak uboga krewna. Bo e, jaka byłam w ni zapatrzona. Chciałam być dokładnie taka, jak ona. A kiedy wyjechała do Londynu, to my lałam, e którego dnia... Ale ona, nie wiedzieć czemu, postanowiła wrócić do domu i kto ... – Machn ła r k , podkre laj c krótkim gestem przemijanie ludzkiego ycia. Źodatkowo potrz sn ła głow , jak gdyby słowa nie były w stanie oddać tego, co wówczas czuła. – Nie denerwuj si – powiedział cicho. – Ja jestem zdenerwowana. Cały czas. Tyle tylko, e nie zawsze to okazuj . – Ze stoj cej na rodku stołu szklanki wyci gn ła papierow serwetk i gło no wydmuchała nos. pi cy w k cie człowiek ockn ł si na chwil , lecz niemal natychmiast ponownie zapadł w drzemk nad swoj misk ry u. Przez mroczn sal szybko i pewnie przemkn ł kelner, zupełnie jakby prowadził go automatyczny pilot. Chyba poczuła si lepiej. Powiodła wzrokiem po sali, popatrzyła te na niego. U miechn ła si . – Jedz – poleciła.

– Mam ju dosyć. – No to udawaj. – Dlaczego? – Je li kelner zobaczy, e skończyli my, to zaraz tu przyjdzie. Nie wiedzieć czemu mówiła cichym konspiracyjnym szeptem. – Nie rozumiem, o co ci chodzi – przyznał. Zacz ła odsuwać krzesło od stołu. Czyniła to jednak niepostrze enie, jakby nie chciała, aby ktokolwiek to zauwa ył. – No dobra, uwa aj. Dam ci znak – mrukn ła. Wszystko to nie miało adnego sensu. Poj ł, o co chodzi, dopiero wówczas, gdy raptownie poderwała si na równe nogi i pop dziła w stron drzwi licz c, e on post pi dokładnie tak samoŚ rzuci wszystko, aby pój ć w jej lady. Miała szans znale ć si na ulicy, zanim personel podniesie alarm. Natomiast on od pocz tku miał problemy. Odruchowo wstał z krzesła, zawadzaj c przy tym o blat stołu, który podskoczył do góry, by w nast pnym momencie wrócić na miejsce przy akompaniamencie spadaj cych na podłog talerzy, fili anek oraz szklanek. Od strony kuchni podniósł si krzyk, ale Lucy znikn ła ju po drugiej stronie uchylnych drzwi. Tymczasem on zd ył zaledwie wymin ć stolik, gdy schwyciły go nagle trzy pary r k. Z wypisanym na twarzy wyrazem zdumienia poleciał na cian . Miał wra enie, e porwała go pot na fala i z ogromn szybko ci poniosła ze sob . Siła uderzenia pozbawiła go tchu. Ze zdumieniem stwierdził, i ciany pokryte s wytłaczanym atłasem. Z daleka zupełnie nie było tego widać. Odwrócili go i ponownie rzucili na cian . Usiłował co powiedzieć, lecz nie zdołał wydobyć z siebie głosu. Z drugiej strony restauracji otworzyły si kuchenne drzwi i wyszedł z nich kto z błyszcz cym rze nickim no em w dłoni. Otworzył usta, znowu na pró no. Dwaj go przytrzymywali, trzeci, ubrany w szary garnitur, przetrz sał mu kieszenie. Wszyscy darli si na całe gardło w jakim niezrozumiałym j zyku. Podj ł jeszcze jeden wysiłek. Osobnik uzbrojony w nó energicznie torował sobie drog w ród otaczaj cych go ludzi. Znale li jego notes i rzucili na podłog . W lad za nim pow drowały klucze. Potem przyszła kolej na portfel. Żacet w szarym garniturze zacz ł go gor czkowo przetrz sać w poszukiwaniu pieni dzy lub kart kredytowych, którymi mógłby zapłacić rachunek. Znalazł co innego, pokazał otaczaj cym go i natychmiast zapadła cisza. Przytrzymuj ce go dłonie opadły. Wyprostował si czuj c, jak wraca mu zdolno ć mówienia. Odzyskał te godno ć własn , choć nie do końca. – Policja – rzucił ochrypłym głosem, wyrywaj c z ich r k swoj słu bow legitymacj . – Ile mam zapłacić?

6 Czekała na niego kilkaset metrów dalej. Zauwa ył j dopiero wówczas, gdy wyskoczyła zza wywrotki i, wyci gaj c nogi, ruszyła u jego boku. – Zapłaciłe im? – A jak my lisz? – odburkn ł. – Miał być jeszcze kurczak. – Źosyć mam atrakcji, jak na t noc. Jestem zm czony, poobijany i najch tniej do końca ycia nie ogl dałbym ju adnych ci arówek, parkingów czy przyczepionych do maski zabawek. Zreszt , przebywaj c w twoim towarzystwie, nie musiałbym na ten koniec długo czekać. Mam dosyć tej zabawy. Źalej rad sobie sama. – żniewasz si na mnie? Przystan ł, próbuj c znale ć odpowied . Krótkie „tak” w zupełno ci by wystarczyło. Zamiast tego powiedziałŚ – żniewam si ? – Spojrzał jej prosto w oczy. – W porz dku. Chcesz wiedzieć, co tak naprawd mnie gniewa? Widok dzieciaka usiłuj cego zrobić wra enie na swojej martwej siostrze, która za ycia nie darzyła jej miło ci . To co robisz, jest daremne, głupie i cholernie niebezpieczne. Nie ma jakichkolwiek racjonalnych podstaw przemawiaj cych za tym, eby tak marnowała własne ycie. To jest wprost tragiczne i dlatego tak si w ciekam. Nie powiedziała słowa, a on poj ł, e posun ł si zbyt daleko. – Posłuchaj – zacz ł. – Przepraszam... Ona jednak milczała z powa n min . Po chwili powiedziałaŚ – Źaj mi jeszcze pół godziny. Nie miał poj cia, co w niego wst piło. Był zły na siebie, e stracił nad sob panowanie. Stało si i nic na to nie mógł poradzić. Obiektywnie, nie wydarzyło si wła ciwie nic wielkiego, jednak problem polegał na czym innym. Kiedy tracisz kontrol nad sob , pokazujesz si ze strony, z której nie chciałby być ogl dany, odsłaniasz si bardziej, ni by chciał. Ryzykujesz, e zrobisz co , czego pó niej b dziesz ałować. Przedmie cia budziły si do ycia. Na ich zabudow składały si wielkie stare domy, do których przylegały ogródki, jedne dobrze utrzymane, inne zaniedbane. Wygl d okolicy wiadczył o bogactwie, nawet je li czasy wietno ci ju si skończyły. Legitymowanie si adresem w tych stronach w dalszym ci gu uznawane było za swoist nobilitacj . Szeroka, trzypasmowa aleja. Zostawili samochód za rogiem ulicy i reszt drogi przebyli pieszo. – Podejdziemy od tyłu – powiedziała. – Lepiej, eby nas nie widzieli. W ski chodnik, ograniczony z obu stron płotem, doprowadził ich do zamkni tej bramy. Skobel znajdował si po wewn trznej stronie, lecz ona pogmerała przy nim przez chwil i droga stan ła otworem. Przy wtórze skrzypienia nienaoliwionych zawiasów weszli do ogrodu. Znale li si na tyłach zaniedbanego domku. Aby doprowadzić go do porz dku, wystarczyłoby troch farby, widać jednak, e od lat nikt si tym nie przejmował. Ogród był