- Dokumenty43 350
- Odsłony2 221 919
- Obserwuję1 467
- Rozmiar dokumentów64.9 GB
- Ilość pobrań1 772 891
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 11 - Hamish Macbeth i śmierć zrzędy
Rozmiar : | 561.4 KB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 11 - Hamish Macbeth i śmierć zrzędy.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 11 Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Beaton M.C.
W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy
Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tytuł oryginalny tomu: Death of a Nag, A Hamish Macbeth Mystery
ROZDZIAŁ PIERWSZY Cóż to za hańba! Co za skandal, co za niewiarygodny upadek! sir Max Beerbohm Hamish Macbeth otworzył oczy. Pies Towser leżał u jego stóp, chrapiąc miarowo. Promienie słońca prześwitywały przez szparę między zasłonami. W części domu przeznaczonej na biuro policji odezwał się telefon, a potem włączyła się automatyczna sekretarka. Powinien wstać i sprawdzić, kto zadzwonił. To był jego obowiązek jako posterunkowego policji w wiosce Lochdubh na terenie hrabstwa Sutherland. Ale jedyne, na co miał ochotę, to naciągnąć kołdrę na głowę i znów zasnąć. Naprawdę nie mógł znaleźć żadnego dobrego powodu, by wstać. Do czasu jego degradacji z rangi sierżanta z powrotem na posterunkowego i zerwania zaręczyn z Priscillą Halburton - Smythe, córką miejscowego właściciela hotelu, był bardzo lubiany. Był to stan rzeczy, którego nie doceniał. Jednak w jakiś sposób rozniosła się historia o tym, że okrutnie zbałamucił Priscillę, która od początku była dla niego za dobra, tak więc gdy wypełniał swoje obowiązki, spotykał się z karcącymi spojrzeniami. Chociaż nadinspektor Peter Daviot był na niego zły również za zerwanie zaręczyn, to jednak nie dlatego Hamish został zdegradowany. Przyczyną była tajemnicza sprawa morderstwa, którą co prawda rozwiązał, ale... pomylił ciała. Żeby podstępem zmusić mordercę do przyznania się do winy, pokazał mu ciało, które uznał za zwłoki zamordowanego człowieka, lecz okazało się, że był to wspaniały okaz przedstawiciela Piktów (Piktowie - nazwa stosowana przez starożytnych Rzymian na określenie grupy plemion zamieszkujących ziemie obecnej Szkocji pomiędzy 100 a 850 rokiem n.e.) zatopionego w bagnie. Policja została
okrzyknięta bandą nieuków, która tak niecnie wykorzystała ten wspaniały eksponat. Ktoś musiał zostać ukarany i naturalnie tym kimś był Hamish Macbeth. Hamish nie był ambitnym człowiekiem. W zasadzie był zadowolony ze swojego losu zwykłego posterunkowego policji, ale dotkliwie odczuwał niechęć mieszkańców wioski. Zanim popadł w niełaskę, dnie mijały mu na wałęsaniu się i plotkowaniu. Teraz wydawało się, że nikt nie chciał spędzać z nim czasu. Być może był to jedynie posępny wytwór jego wyobraźni. Hamish był zdziwiony zachowaniem Priscilli. Sądził, że ich rozstanie Priscillia przyjęła za oczywiste. Gdyby została w wiosce i zademonstrowała ten fakt, wtedy ludzie nie złościliby się na niego. Jednak ona wyjechała do swoich przyjaciół w hrabstwie Gloucester na przedłużoną wizytę. Zdaniem mieszkańców wioski, to Hamish przepędził ją w „obce" strony, gdzie teraz leczy swoje złamane serce. Pani Halburton - Smythe nie ułatwiała sprawy, za każdym razem, kiedy wymieniano imię Hamisha, potrząsała głową, szepcząc „Biedna Priscilla". Chociaż tak naprawdę pani Halburton - Smythe smuciła się z innego powodu, a mianowicie zaczynała wierzyć, że jej chłodna i powściągliwa córka nie chce w ogóle wyjść za mąż. Hamish uczynił wysiłek i w końcu wstał z łóżka. Towser z głębi gardła wydał pomruk, ześlizgnął się na podłogę i pomaszerował do kuchni. Hamish odsłonił zasłony. Posterunek policji stał na nabrzeżu jeziora. Powierzchnia wody tego ranka była gładka jak tafla szkła. Umył się, ubrał i poszedł na posterunek policji. Wiadomość pochodziła z komendy głównej w Strathbane i przypominała mu, że nie wysłał pełnego raportu o włamaniu do małego hotelu przy drodze do Drum. Poszedł do kuchni i przyrządził sobie śniadanie, składające się z chleba i sera.
Zapomniał wcześniej rozpalić w piecu. Priscilla sprawiła mu w prezencie nowiutką kuchenkę elektryczną, ale on ją odesłał. Nakarmił Towsera i stanął chwiejnie na jednej nodze, niczym czapla rozmyślająca nad jeziorem. Depresja była dla niego czymś nowym. Musiał podjąć jakieś działanie. Zrobić coś, by wydźwignąć się ze smutku. Mógł zacząć od spisania na maszynie zaległego raportu. Z drugiej strony Towser potrzebował spaceru. Telefon znów zaczął dzwonić. Prędko opuścił posterunek policji i z Towserem przy nodze wyruszył wzdłuż nabrzeża w gorącym, porannym słońcu. Upalny poranek to bardzo niezwykły stan rzeczy na północy Szkocji. Wcisnął czapkę z daszkiem na ogniście rude włosy, a jego orzechowe oczy dostrzegły idące z naprzeciwka siostry Currie, Jessie i Nessie. Wzrok wiejskich starych panien nieustannie oskarżał go o to, że jest bałamutnikiem bez serca. Dotknął czapki i powiedział: - Piękny poranek. - Zależy dla kogo. Zależy dla kogo - powiedziała Jessie, która miała irytujący nawyk powtarzania wszystkiego. - Niektórzy łamią innym serca. Hamish minął je i podążył własną drogą. Rozgoryczenie i chęć użalania się nad sobą odezwały się w jego sercu. Pewnego razu pomógł siostrom Currie wykaraskać się z niebezpiecznej sytuacji, niszcząc dowód rzeczowy. Niech to szlag, pomógł wielu ludziom w tej wiosce. Dlaczego sprawiają, że czuje się winny? Jego myśli powróciły do Angeli Brodie, żony doktora. Tylko ona nie zwróciła się przeciwko niemu. Przebył krótką ścieżkę prowadzącą do domu doktora, poszedł na tyły i zapukał do kuchennych drzwi. Otworzyła mu Angela. Psy szczekały u jej stóp. Odgarnęła swoje cienkie włosy z oczu i powiedziała niewyraźnie:
- Hamish! Jak miło. Wejdź i napij się kawy. Zrobiła mu miejsce na kuchennym stole, zbierając stos książek i kładąc je na podłodze. - Wydaje się, że nie rozmawiałam z tobą od lat - powiedziała Angela radośnie. - Masz jakieś wieści od Priscilli? Hamish, który właśnie siadał na krześle, znów wstał. - Jeśli ty też zamierzasz zacząć... - odezwał się rozdrażniony. - Usiądź - powiedziała Angela zaskoczona. - Co zacząć? Hamish powoli usiadł z powrotem. - Jesteś jedyną osobą, która nie dokucza mi z powodu Priscilli - powiedział, a jego górski akcent stał się bardziej świszczący, co działo się zawsze, gdy był zły lub zdenerwowany. - Och, rozumiem - rzekła Angela, nalała mu kawy do kubka i podała przez stół. - Spytałam o Priscillę, ponieważ zakładam, że ty i ona wciąż jesteście przyjaciółmi. - Jesteśmy! - odparł Hamish. - Ale patrząc na mieszkańców Lochdubh, nikt by tak nie pomyślał. Widząc, jak się zachowują, każdy myślałby, że jestem typem jakiegoś wiktoriańskiego kobieciarza. - To minie - powiedziała Angela pocieszająco. - Takie opinie rozprzestrzeniają się po wioskach jak wirus. Zaczęło się od pani Wellington. Pani Wellington była żoną pastora. - Zaczęła od narzekania, że jesteś nieodpowiedzialnym kobieciarzem i tym podobne. Wiesz, jak potrafi ględzić. Ale sam ściągnąłeś to sobie na głowę! - Jak? - Okazało się, że podsłuchała, jak bardzo udanie parodiujesz ją na spotkaniu z harcerzami. - Aha.
- Ma żal do ciebie i podzieliła się nim ze wszystkimi wokół. A żal jest bardzo zaraźliwy. Zawsze fascynował mnie sposób, w jaki na przykład jeden malkontent może pociągnąć za sobą całą fabrykę do strajku i przekonać załogę, żeby nie przestawali strajkować do czasu, aż firma upadnie i wszyscy stracą pracę. Co więcej, chodzisz taki ponury. To jedynie pogarsza sytuację. Wyglądasz jak człowiek, który jest winny. - Jestem w lekkim dołku - wyznał Hamish. - Fakty są takie, że zacząłem odczuwać niechęć do Lochdubh i do wszystkich jego mieszkańców. - Hamishu! Przecież ty kochasz to miejsce! - Nie w tym momencie. - Należy ci się urlop, prawda? Wybierz się na wakacje. Mógłbyś pojechać na jeden z tych tanich wyjazdów do Hiszpanii. Wycieczki do Afryki organizowane przez biura podróży też są bardzo tanie. - Pomyślę o tym - powiedział Hamish markotnie. - Mógłbym po prostu spędzić krótkie wakacje gdzieś w Szkocji, pogoda zapowiada się ładna. Angela wstała i zaczęła przetrząsać stos starych czasopism na kuchennym krześle. Wyciągnęła zniszczony kolorowy dodatek do niedzielnej gazety. - Co powiesz na to miejsce? - spytała, przerzucając strony. - Skag. Byłeś kiedyś w Skag? - To nad zatoką Moray Firth. Nie byłem tam, ale znam Forres, które jest dość blisko. Spojrzał na kolorowe fotografie. Przedstawiały kornwalijski kurort z długimi, białymi plażami, piękną wioską i przystanią. Była tam także strona poświęcona reklamom hoteli i pensjonatów w Skag. - Zabiorę to ze sobą, Angelo, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Zatrzymaj sobie - powiedziała. - Jeden śmieć mniej. Nigdy nie mogę się zebrać, żeby wyrzucić te gazety albo choćby zanieść je do poczekalni przed gabinetem męża. - Jakie są najświeższe plotki? - spytał Hamish. Wypiła łyk kawy i spojrzała na niego w zagadkowy sposób, tak jak to zawsze robiła. Potem odstawiła kubek i powiedziała: - Cóż, największa plotka dotyczy Jessie Currie. - Co z nią? - Angus Macdonald, ten jasnowidz, powiedział jej, że weźmie ślub do końca tego roku. Oczy Hamisha ożywiły się. - Nie uwierzyła mu, prawda? - Mówi, że nie uwierzyła, ale łypie badawczym okiem na mężczyzn w wiosce i Nessie boi się, że zostanie sama. - Kim jest ten czarodziej, który zamierza zdobyć serce naszej Jessie? - Angus powiedział tylko, że to będzie rozwiedziony rybak. - Nie ma tu żadnego rozwiedzionego rybaka! - Powiedziałam to Jessie, ale ona stwierdziła: „Na razie". - Ma ogromne szanse - zadrwił Hamish. - Wysuszona stara panna. - Hamishu! To okrutne. - Cóż, powinna pilnować swoich spraw, a nie wtykać nos w sprawy innych. - Naprawdę sądzę, że powinieneś się stąd wyrwać. Willie Lamont mówił kiedyś, że gdy przychodzisz do restauracji, zawsze na coś narzekasz. Willie Lamont, były pomocnik Hamisha, odszedł z policji, by poślubić młodą krewną właściciela włoskiej restauracji i pracować tam znacznie ciężej, niż kiedykolwiek to robił jako posterunkowy w policji.
- Porcje robią się tam coraz mniejsze i mniejsze, a ceny wyższe. - Wciąż jednak nie jest to do ciebie podobne, żeby tak narzekać. Założę się, że powinieneś od nas wszystkich odpocząć. Będziesz bardzo zadowolony, kiedy wrócisz i znów nas zobaczysz. Hamish wstał. - To się okaże. Dzięki za kawę. Przespacerował się wzdłuż nabrzeża, a potem przystanął i oparł się o mur w porcie. Towser westchnął i się położył. Hamish przejrzał artykuł w czasopiśmie. Była tam reklama pensjonatu o nazwie Przyjazny Dom. „Położony wprost na plaży, z imponującymi widokami na morze, tradycyjnym jedzeniem, wyjątkowo niskimi cenami w lipcu, z częściowym wyżywieniem". Hamish odłożył gazetę i rozejrzał się po wsi. Była to w większości gregoriańska wioska. Została zbudowana w całości przez jednego z książąt Sutherłand dla pracowników rozwijającego się przemysłu rybołówczego. Schludne, niewielkie, kwadratowe, pobielane domy stały nad brzegiem jeziora. Znał wszystkich w wiosce, począwszy od ludzi, którzy przeżyli tu całe życie, jak siostry Currie, po niedawnych przybyszy. Po rozmowie z Angelą czuł się lepiej, znacznie lepiej. Widział rzeczywistość w krzywym zwierciadle, wyobrażając sobie, że wszyscy nastawieni byli przeciwko niemu. Kiedy więc zobaczył panią Maclean, żonę rybaka Archiego, uśmiechnął się do niej wesoło. Szła w jego stronę, kulejąc, niosła ciężki koszyk z zakupami. - Lenisz się jak zwykle? - zapytała pani Maclean. Była zatwardziałą gospodynią domową, nigdy nie widziano jej bez fartucha, do tego pachniała intensywnie mydłem i środkiem
dezynfekującym. Jej włosy były nawinięte na wałki i zakryte chustką. - Piękny dzień - powiedział Hamish delikatnie. - Jak możesz się tym cieszyć, kiedy ta biedna dziewczyna siedzi w Anglii i wypłakuje sobie oczy? To przechodzi moje wyobrażenie - powiedziała pani Maclean. Hamish przyjrzał się jej uważnie. W jego oczach pojawił się błysk złośliwości. - Priscilla nie leczy złamanego serca, ale pewna biedna żona rybaka wkrótce będzie to robić. - Co masz na myśli? Hamish wstał z murka, zwinął kolorowy dodatek i włożył go do kieszeni spodni. - Tak, Angus Macdonald powiedział Jessie Currie, że przed upływem tego roku poślubi rybaka, rozwiedzionego rybaka. Jak się ostatnio miewa Archie? - U Archiego wszystko w porządku - odparła pani Maclean, a jej wzrok błąkał się to tu, to tam, jakby spodziewała się ujrzeć swojego męża. Wszyscy w wiosce doskonale wiedzieli, że Archie, kiedy nie łowił, spędzał większość dnia na unikaniu swojej żony, na wypadek, gdyby chciała „wyszorować go na śmierć", jak to ujął. - To stek bzdur - powiedziała. - Jessie Currie! Świetny pomysł. Nagle zadowolony Hamish dostrzegł w oddali Archiego. Przechodził obok domu sióstr Currie, Jessie krzyknęła coś w jego kierunku przez żywopłot w ogrodzie, a on zatrzymał się, by z nią porozmawiać. - Tam jest twój mężczyzna - zadrwił Hamish. - Rozmawia z Jessie. Pani Maclean spojrzała w stronę domu sióstr, wydała z siebie coś, co zabrzmiało jak skowyt, i szybko ruszyła w jego kierunku. Jednak Archie zobaczył, że nadchodzi żona,
zostawił Jessie, popędził jedną ze ścieżek prowadzących z powrotem do wioski i zniknął z pola widzenia. Hamish wrócił spacerkiem na posterunek policji, zatelefonował do Strathbane, by poprosić o trzy tygodnie natychmiastowego urlopu. Bez trudu otrzymał pozwolenie. Zmora jego życia, naczelny inspektor Blair, był w Glasgow, a w wiosce od miesięcy praktycznie nie było żadnych przestępstw, tak więc uzgodniono, że sierżant Macgregor z Cnothan podoła obowiązkom swoim i Hamisha. Hamish mógł wyjechać pod koniec tygodnia. Zadzwonił do pensjonatu w Skag i dowiedział się, że dzięki jednej anulowanej rezerwacji, mieli wolny pokój dokładnie w terminie, który go interesował. Zadowolony był również z faktu, że mógł zabrać ze sobą psa. Czuł się szczęśliwy. Najpierw musiał znaleźć kogoś do opieki nad swoimi owcami, kurami i kaczkami, potem postanowił złożyć wizytę jasnowidzowi, by dowiedzieć się, co napadło starego grzesznika, by tak nakręcić Jessie. Angus Macdonald, wielki mężczyzna z pooraną bruzdami twarzą, niczym jeden z mniejszych proroków (Prorocy mniejsi - dwanaście ksiąg biblijnych Starego Testamentu. Każda z ksiąg nosi nazwisko proroka, któremu jest przypisana.), przyjrzał się bacznie Hamishowi, zanim go wpuścił do domu. Mieszkańcy wioski zazwyczaj coś mu przynosili, butelkę whisky lub ciasto. - Nie, nie przyniosłem ci nic - oznajmił Hamish, podążając za nim do niewielkiego salonu. - Nie potrzebuję twoich usług. Po prostu chcę wiedzieć, dlaczego powiedziałeś Jessie, że poślubi rozwiedzionego rybaka. - Przepowiedziałem to - powiedział rozdrażniony Angus. - Ja nie zmyślam. - Daj spokój, człowieku. Jessie?! - No cóż, to właśnie zobaczyłem. - Takie bzdury mogą wzbudzić niepotrzebne plotki.
- Może na to właśnie liczysz, Hamishu. - Jak to? - Chcesz powstrzymać ludzi od plotkowania o tobie i twojej dziewczynie. - Myślę, że jesteś starym oszustem - powiedział Hamish. - Zawsze sądziłem, że jesteś starym hochsztaplerem. - Jesteś w złym humorze, bo myślisz, że nikt cię nie kocha. Idzie pani Wellington. Hamish zerwał się na równe nogi. Czmychnął z domu, zbiegł ze wzgórza, najwyraźniej głuchy na gromkie zawołania żony pastora. - Ten człowiek... - powiedziała pani Wellington, cała odziana w tweed, i opadała na fotel. - Cieszyłabym się, gdyby opuścił to miejsce. - Czy on się gdzieś wybiera? - spytał Angus. - Spotkałam po drodze panią Brodie. - Powiedziała, że Hamish myśli o wyjeździe do Skag na wakacje. - Ach, tak - powiedział Angus. - A co mogę dla pani zrobić, pani Wellington? - Ta sprawa z Jessie Curie. To nie może być prawda. Jej wzrok się wyostrzył. - Chyba że coś słyszałeś? - Ja widzę różne rzeczy - powiedział Angus. - I wysłuchujesz więcej plotek niż ktokolwiek inny, kogo znam - stwierdziła ostro pani Wellington. - Przyniosłam ci jeden z moich placków owocowych. Jest na ladzie. Widzisz, pan Patel powiedział mi w sklepie, że widział, jak Archie Maclean rozmawia z Jessie Currie, a kiedy na drugim końcu nabrzeża zobaczył swoją żonę idącą w jego stronę, uciekł. - Nic na to nie powiem - odparł Angus tajemniczo. - Ale napijmy się herbatki i skosztujmy tego placka.
W niedzielę wczesnym rankiem Hamish Macbeth wywiesił na drzwiach posterunku policji wiadomość, by wszelkie sprawy kierować do sierżanta Macgregora z Cnothan. Zamknął policyjnego land rovera w garażu, założył Towserowi smycz i podniósł walizkę. Nagle zaczął dzwonić telefon na posterunku. Postanowił odebrać. Miał nadzieję, że ktoś z wioski chce życzyć mu udanych wakacji. Na drugim końcu linii rozległ się głos jasnowidza. - Na twoim miejscu nie jechałbym do Skag, Hamishu. Hamish poczuł przesądny strach. - Czemu nie? - spytał. - Widzę śmierć. Widzę śmierć i kłopoty, Hamishu Macbecie. - Nie mam czasu słuchać twoich bzdur - powiedział Hamish zdecydowanie i rzucił słuchawką. Na drugim końcu kabla Angus usłyszał to trzaśnięcie i uśmiechnął się. Nazwał go oszustem, czyż nie? Cóż, to powinno dać Hamishowi Macbethowi do myślenia. Hamish opuścił posterunek policji i poszedł na koniec portu, by złapać autobus do Bonar Bridge. Z Bonar Bridge dojedzie kolejnym autobusem do Inverness, a potem busami z Inverness do Skag. Autobus był jak zwykle spóźniony, tym razem o dwadzieścia minut. Hamish był jedynym pasażerem. Często myślał, że kierowca, Peter Dunwiddy, celowo odjeżdża z opóźnieniem, żeby mieć wymówkę i móc łamać ograniczenia prędkości, nawet z policjantem na pokładzie. Hamish trzymał się mocno poręczy, Towser natomiast rozpłaszczył się na podłodze pędzącego autobusu. Ostre zakręty drogi do Bonar Bridge pokonywali z piskiem opon. Hamish spodziewał się, że poczuje lekkość w sercu, kiedy Lochdubh i jego mieszkańcy pozostaną w tyle. Ale czuł raczej dziwny, poruszający smutek. Aura doskonale oddawała jego nastrój - dzień był szary,
wszystkie kolory krajobrazu wyblakły niczym na japońskich miniaturach. Miał nadzieję, że ładna pogoda powróci. Być może nie powinien spędzać wakacji w Szkocji. Czy Szkocja kiedykolwiek gwarantowała słoneczną pogodę i wodę wystarczająco ciepłą, by się wykąpać? Gdy dotarł do wioski Skag, poczuł się tak zmęczony, jakby przyszedł tu pieszo. Spytał o drogę do Przyjaznego Domu i ruszył wolno. Pensjonat znajdował się prawie dwie mile od wioski, nie dokładnie na plaży, ale za rzędem piaszczystych wydm, około ćwierć mili od Morza Północnego. Była to stara, wiktoriańska willa, mniej więcej w stylu szwajcarskich domków górskich, z rzeźbionymi w drewnie balkonami i niebieskimi okiennicami. Spojrzał na zegarek. Było wpół do szóstej. Podwieczorek miał być o szóstej. Wszedł do zacienionego korytarza. Znajdował się tam stolik, na którym leżał zbiór turystycznych broszur, duże mosiężne misy z zakurzoną suszoną trawą, rzeźbione krzesła i zbieranina kaloszy. Nacisnął dzwonek, drzwi z tyłu otworzyły się. Duży, dobrze zbudowany mężczyzna zbliżył się do niego. Miał blond włosy, jasnoniebieskie oczy i karnację, która miała dziwny, jasny połysk jak porcelana. Hamish pomyślał, że musi mieć około pięćdziesiątki. - To pewnie nasz pan Macbeth - powiedział przyjaźnie. - Moje nazwisko Rogers, Harry Rogers. Jesteśmy tu jedną, szczęśliwą rodzinką. Niech pan wejdzie na górę, pokażę panu i psiakowi wasz pokój. Pokój nie mógł się poszczycić żadnym z nowoczesnych luksusów, takich jak telefon czy telewizja. Jednak łóżko wyglądało na wygodne, a przez okno Hamish dostrzegł szary zarys Morza Północnego. - Łazienka jest na końcu korytarza - powiedział pan Rogers. - Jak pan widzi, umywalka do mycia rąk jest tu, w
rogu. Podwieczorek o szóstej. Nie będzie to szykowna kolacji. Dobry, staroświecki podwieczorek. Hamish podziękował i pan Rogers wyszedł. Towser, zmęczony długim spacerem, wczołgał się na łóżko i przymknął oczy. Hamish prędko się rozpakował. Wyciągnął miskę dla psa i napełnił ją wodą, wyjął również puszkę psiego jedzenia, otwieracz do puszek i drugą miskę. Nałożył do niej karmy i postawił na podłodze obok wody. Rozpieszczony Towser nie lubił psiego jedzenia, ale cóż, będzie musiał się z tym pogodzić na czas wakacji. Hamish przebrał się w dżinsy i kraciastą koszulę. Zrezygnował z założenia krawata i udał się na dół. Otworzył drzwi oznaczone napisem „Jadalnia". Przywitała go niska, przypominająca ptaszynę kobieta, która, jak się okazało, była panią Rogers. - Panie Macbeth, pana stół jest tu... z panną Gunnery. Hamish skinął głową pannie Gunnery i usiadł. Wszyscy inni goście już siedzieli przy stolikach. Zjawił się pan Rogers i przedstawił sobie wszystkich. Bystry umysł policjanta Hamisha zapamiętał wszystkie nazwiska i wygląd gości. Panna Gunnery, o powierzchowności, która nawet we współczesnych czasach krzyczała: „stara panna", miała surowy wyraz twarzy, okulary w złotych oprawkach i usta w kształcie dziobu. Jej szczupła sylwetka pomimo parnego dnia odziana była w zielony tweedowy garnitur i białą koszulę. Przy stole obok siedział mężczyzna ze swoją żoną, państwo Harrisowie. Oboje byli w średnim wieku. Ona miała regularne rysy twarzy, brązowe włosy układające się łagodnie. Ubrana była w wełniany sweter, kardigan i czarną spódnicę. Jej mąż miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę, modną czarną skórzaną kurtkę oraz dżinsy. Był to rodzaj ubioru przypominający mundur, który przywdziewał zmęczony biznesmen w poszukiwaniu przemijającej młodości. Miał siwe włosy, duże, wytrzeszczone oczy i bulwiasty nos.
Dalej siedzieli państwo Brettowie z trójką dzieci, Heather, Callumem i Fioną, w wieku odpowiednio siedmiu, czterech i trzech lat. Pan Brett był spokojnym, pucułowatym mężczyzną w okularach, roztaczającym aurę dobrotliwej głupoty. Jego żona była farbowanym rudzielcem o drobnej twarzy i narysowanych ołówkiem brwiach. Albo były wyskubane, co stanowiło dziś rzadkość - pomyślał Hamish - albo wypadły, albo taka już się urodziła. Narysowała brwi w kształcie łuków, nadając twarzy wygląd wiecznego zdziwienia. Przy stole przy oknie siedziały dwie dziewczyny, Tracey Fink i Cheryl Gamble z Glasgow. Obie miały rozjaśnione włosy, raczej chemikaliami niż słońcem, oraz białe, ściągnięte twarze, pokryte sporą ilością makijażu. Miały na sobie identyczny strój, swetry w biało - czarne paski, czarne spodnie narciarskie z paskami na stopach i brudne tenisówki. W odległym rogu siedział przy stole samotny mężczyzn. Nazywał się Andrew Biggar. Miał opaloną twarz i gęste brązowe włosy z pasmami siwizny, małe, bystre, brązowe oczy i skore do uśmiechu usta. Podwieczorek, ten słynny szkocki posiłek, który teraz rzadko kiedy serwowano, składał się z jednego dania głównego, zazwyczaj szynki z sałatką i frytkami. Do tego podawano herbatę. Pośrodku każdego stołu stała patera na ciasto. Na dole znajdowały się cienkie kawałki białego pieczywa, ledwie posmarowane masłem. Na kolejnej półce leżały bułeczki i herbatniki, a na szczycie ciasta z namiastką kremu, pokryte wściekle kolorowym lukrem. - Piękny dzień - zagadnął Hamish towarzysko pannę Gunnery. Każdy dzień w Szkocji, który nie jest przeraźliwie zimny i kiedy nie pada rzęsiście, określa się mianem „pięknego dnia". Łypnęła na niego okiem zza okularów.
- Czyżby? Mnie wydaje się mokry i pochmurny. Hamisha ogarnęło zwątpienie. Żałował, że tu przyjechał. Głos pana Harrisa dominował nad rozmowami przy innych stołach. Był to ten gość w modnej skórzanej kurtce, który przykuł uwagę Hamisha. - Cóż, te wakacje to był twój pomysł, Doris - powiedział. - Stwierdziłam jedynie, że herbata była nieco za słaba - zaprotestowała jego żona. - Zawsze szukasz winnych, to jest twój problem - powiedział pan Harris. - Gdybyś ćwiczyła więcej, a myślała mniej o swoim żołądku, mogłabyś być w tak samo dobrej formie jak ja. - Powiedziałam tylko... - Powiedziałaś, powiedziałaś... - zadrwił. Rozejrzał się po pomieszczeniu. - Kobiety twojego pokroju zawsze szukają dziury w całym. - Bob, proszę - szepnęła jego żona. - Proszę, co? - Ty wiesz co. Rzuciła przestraszone spojrzenie na zebranych w jadalni. - Wszyscy słuchają. - Niech słuchają. Nie jestem ograniczony twoimi małomiasteczkowymi strachami, kochanie. Jego głos podniósł się do falsetu. - Co pomyślą sąsiedzi. Pan Harris nie przestawał dokuczać żonie. Surowa panna Gunnery, szczycąca się tym, że „trzymała się na uboczu", teraz poczuła się zmuszona do rozdziawienia ust i powiedzenia do wysokiego, patykowatego, rudego mężczyzny siedzącego naprzeciwko niej: - Ten gość to zrzęda.
- Tak, najgorszego gatunku - zgodził się Hamish, a potem się uśmiechnął, pod wpływem czego panna Gunnery odtajała jeszcze bardziej. - Pani Harris ma rację - potwierdziła. - Herbata jest obrzydliwie słaba, szynka tłusta, a te ciasta wyglądają ohydnie. Wiem, że to miejsce jest tanie... - Może w wiosce jest smażalnia ryb z frytkami - powiedział Hamish z nadzieją w głosie. - Chyba się później przejdę tam na spacer. Mój pies lubi rybę z frytkami. - Och, masz psa? Jakiej rasy? - Towser to mieszanka wszystkich możliwych ras. Panna Gunnery wyglądała na rozbawioną. - Towser! Nie sądziłabym, że ktoś może dziś nazwać psa Towser lub na przykład Rover. - Na początku to imię to był żart - powiedział Hamish. - A potem biedny zwierzak przyzwyczaił się do niego. - Czym się pan zajmuje, panie Macbeth? Głos zrzędy chwilowo ucichł. W jadalni zapadła cisza. - Jestem urzędnikiem państwowym - powiedział Hamish. Nie lubił mówić ludziom, że jest policjantem, ponieważ wtedy zazwyczaj go unikali. Ale stwierdził, że kiedy mówił, iż jest urzędnikiem państwowym, brzmiało to tak nudno, że nikt nie pytał go, gdzie pracował ani w jakiego typu organizacji. - Ja jestem nauczycielką w szkole - odparła panna Gunnery. - Nigdy wcześniej nie byłam w Skag. Wydawało się, że to dobra okazja na tanie wakacje. - Kiedy pani przyjechała? - Dzisiaj, tak samo jak reszta. Wszyscy jesteśmy nowymi gośćmi. Pan Rogers i jego żona krzątali się przy stołach, zbierając talerze, gdy tylko któryś z gości skończyć jeść. - Mamy telewizor w salonie na końcu korytarza - ogłosił pan Rogers.
Jego żona uważnie pakowała niezjedzone ciasta do wielkiego plastikowego pudełka. Hamish domyślał się, jak się okazało trafnie, że znów się tu pojawią podczas kolejnych dni, aż wszystkie zostaną zjedzone albo staną się czerstwe. Towarzystwo przeniosło się do salonu. Bob Harris tymczasowo przestał dręczyć swoją żonę, ale Andrew Biggar popełnił błąd i spytał Doris Harris, co chciałaby obejrzeć w telewizji. - „Coronation Street" („Coronation Street" - brytyjska opera mydlana, emitowana nieprzerwanie od 1960 roku, co stanowi absolutny rekord.) ma się zaraz zacząć - powiedziała Doris nieśmiało. - Chciałabym to obejrzeć, jeśli nikt nie ma nic przeciwko. Głos jej męża przebił się przez szmer aprobaty. - Spodziewam się, że chcesz narzucić wszystkim swoje upodobanie do telenowel. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak możesz oglądać taką papkę. Hamish podszedł do telewizora, odszukał „Coronation Street" i zrobił głośniej. - Lubię „Coronation Street" - skłamał. - Zawsze to oglądam. Usiadł obok panny Gunnery. Przez cały program głos zrzędy szydził i drwił z postaci. Hamish westchnął i rozejrzał się po pokoju. Krzesła zostały ustawione w półokrąg przed telewizorem. Kominek był nieczynny, przed nim stał grzejnik elektryczny na dwie grzałki. Znajdowały się tam też półki ze zniszczonymi książkami, bez wątpienia zostawionymi przez poprzednich gości. Rogersowie byli zapewne zbyt skąpi, żeby jakieś kupić. Krzesła obito drapiącym materiałem. Dywan w kolorze zieleni z żółtymi kwiatami też był zniszczony. Na ścianach wisiały różne wyblakłe obrazki, szkockie bydło w szkockiej mgle i ponure zdjęcie wiktoriańskiej damy, która
spoglądała na wszystkich z góry. Zapewne pierwsza właścicielka - pomyślał Hamish. Po zakończeniu programu, który obejrzał jedynie ze względu na panią Harris, wstał i zwrócił się do panny Gunnery: - Idę wyprowadzić psa na spacer po wiosce i zobaczyć, czy znajdę smażalnię ryb. Chcesz się wybrać ze mną? - Nie jadam ryby z frytkami - odparła skromnie. Rozdrażnienie, które nosił w sobie od miesięcy, znów dało o sobie znać. - Wolisz więc to wysokiej klasy paskudztwo, które mieliśmy na podwieczorek? Była nutka pogardy w jego wysokim, górskim tonie, a panna Gunnery się zarumieniła. - Zachowuję się głupio - powiedziała, wstając. - Z chęcią pójdę na spacer. Hamish poszedł po Towsera, ale kiedy wrócił na korytarz, zobaczył, że czeka na niego nie tylko panna Gunnery, ale reszta towarzystwa, z wyjątkiem Harrisów. Nie powiedzieli nic w rodzaju: „Też zdecydowaliśmy się pójść", lecz po prostu ustawili się w rządek za policjantem jak posłuszne dzieci zabierane na spacer. Pan Brett pierwszy przerwał milczenie. - Morze wyrzuciło kamień na brzeg - krzyknął. - Trzeba by silnej ręki, żeby rzucić kamieniem na taką odległość. - Jesteś pewien, że jest tu jakaś smażalnia frytek, Jimmy? - spytała Cheryl. Pochodziła z Glasgow, gdzie wszystkich nazywano „Jimmy", lub tak jedynie się wydawało, jeśli przysłuchać się mieszkańcom. - Nie wiem - odparł Hamish. - Może coś będzie w pubie.
- Umieram z głodu - wyznała Tracey, zatrzymując się, żeby pogłaskać Towsera. - Mogłabym zjeść konia z kopytami i zagryźć dwiema ciężarówkami pełnymi chleba. Cheryl poklepała ją żartobliwie po plecach i obie dziewczyny zachichotały. - Szkoda, że biedna pani Harris nie mogła pójść z nami - powiedział Andrew Biggar. - Wydaje się, że nie bawi się tu za dobrze. Czy jest pan przypadkiem w wojsku, panie Macbeth? - Hamish. Mam na imię Hamish. Jestem urzędnikiem państwowym. Dlaczego tak myślałeś, Andrew? - Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, pomyślałem, że prawdopodobnie zazwyczaj chodzisz w mundurze. Pomyliłem się. Sam jestem wojskowym. Przeszedłem na przymusową emeryturę. - Och, te straszne redukcje etatów - stwierdziła panna Gunnery ze zrozumieniem. - A wkrótce znów będziemy w stanie wojny z Rosją. - Nie mów tak - powiedziała pani Brett. Jak się okazało, miała na imię June, a jej mąż Dermott. - To i tak wystarczająco ponury początek. Tego gościa, Harrisa, powinno się zastrzelić. - Możesz to powtórzyć - powiedział Dermott Brett, co June zrobiła i para ryknęła śmiechem z własnego zabójczego żartu. - Nie wiem, czy to będą udane wakacje - szepnęła panna Gunnery do Hamisha. - Och - powiedział Hamish, który zaczynał się czuć lepiej - sądzę, że to grupa miłych ludzi, a nie ma nic, co wiązałoby ludzi silniej niż wspólna niechęć. Skrzywił się, przypominając sobie, jak wspólna niechęć obróciła mieszkańców Lochdubh przeciwko niemu. - Masz na myśli Harrisa - powiedziała panna Gunnery. - Wciąż słyszę jego głos.
Dotarli do wioski Skag. Składała się z rzędów kamiennych domów, część z nich, ta zbudowana na cyplu, była pokryta strzechą. Rzeka Skag płynęła po jednej stronie cypla, a po drugiej widać było szeroki przestwór Morza Północnego. Główna ulica była brukowana. Natomiast niewielkie boczne uliczki nie zostały nawet utwardzone. Wszechobecny biały piasek wirował dookoła, tańcząc w małych wirkach na wzmagającym się wietrze. - Robi się dosyć rześko - powiedział Hamish. - Spójrzcie tam. Skrawek błękitnego nieba. Podeszli do przystani i stanęli na brzegu. Nadchodził przypływ i woda mocno uderzała o drewniane pale. Wielkie pęki wodorostów to wznosiły się, to opadały. Szare sklepienie ponad nimi zniknęło i zaświeciły jasne promienie słońca. Hamish zaczerpnął powietrza. - Pachnie rybą z frytkami - powiedział. - Zapach dolatuje stamtąd. Ruszyli za nim i odnaleźli niewielką smażalnię. Hamish zasugerował, by poszli na plażę i tam zjedli posiłek. Ruszyli w drogę drugim brzegiem przystani. Na nabrzeżu w niewielkim wygrodzonym miejscu zacumowane były jachty. Wzmagający się wiatr szumiał i huczał w wantach. Obskurna kawiarnia z widokiem na jachty była wciąż otwarta, ale nie było w niej gości, a światła automatu do gry mrugały w mroku panującym w środku. Ścieżka prowadziła na tyły kawiarni, obok rdzewiejących, porzuconych aut i lodówek, starych kanap i połamanych stołów, aby wznieść się na żwirze, a potem opaść w miejscu, gdzie żwir się kończył i zaczynała długa biała plaża. - Rozpieszczasz swego psa - powiedziała panna Gunnery, kiedy Hamish postawił przed Towserem rybną kolację na tekturowej tacce.
Hamish nie odpowiedział. Wiedział, że rozpieszcza Towsera, ale nie lubił, gdy ktokolwiek komentował ten fakt. - Dlaczego kobiety takie jak Doris wychodzą za takich tumanów? - spytał Andrew Biggar. June Brett żartobliwie trąciła łokciem w żebra swojego pucułowatego męża. - Wszyscy oni są święci przed ślubem, a potem wychodzi z nich potwór. Dermott Brett warknął na nią, a jego żona pisnęła z zadowoleniem. Twarze mogą być mylące - pomyślał Hamish. - June, kiedy nic nie mówiła, wyglądała raczej odpychająco, ale gdy się odzywała, zmieniała się w życzliwą kobietę. Dzieci Brettów budowały nad wodą zamki z piasku. Zachowywały się wyjątkowo grzecznie. Heather, siedmiolatka, opiekowała się swoim młodszym bratem i jeszcze młodszą siostrą. Pilnowała, żeby mała Fiona nie zawędrowała do wody. Długie wstęgi białego piasku wiły się na twardej, wilgotnej powierzchni. Nagle dobiegł ich straszny, szumiący dźwięk. - Co to? - krzyknęła Cheryl, przywierając do Tracey. - Śpiewające piaski - powiedział Hamish. - Słyszałem o tych śpiewających piaskach, ale zapomniałem was uprzedzić. - To upiorne - stwierdziła panna Gunnery. - Prawdę mówiąc, całe to miejsce jest odrobinę dziwaczne. Nigdy nie robi się ciemno o tej porze roku, prawda, Hamishu? Przytaknął głową, przyznając, że rzeczywiście miejsce było nieco upiorne. Żwirowy brzeg za plażą i płaski teren przed nią dawały poczucie odcięcia od reszty świata. Przypomniał sobie przepowiednię jasnowidza i aż przeszedł go dreszcz, ale zaraz wrócił mu zdrowy rozsądek. Angus słyszał plotki o jego wakacjach i wymyślił śmierć oraz kłopoty, aby odpłacić Hamishowi za nazwanie go oszustem.
Kiedy panna Gunnery pieczołowicie zbierała wszystkie tacki po rybie z frytkami, Hamish usłyszał, jak Dermott Brett mówi: - Robi się coraz gorszy. - Kto? - spytał Andrew, od niechcenia przeczesując piasek w poszukiwaniu muszelek. - Bob Harris. - Znasz go? - spytał Hamish. - Tak, był tu w zeszłym roku. Panna Gunnery przerwała zbieranie tacek. - Chcesz powiedzieć, że już tu byłeś i wróciłeś! - Teraz jest i nowy właściciel - powiedział Dermott Brett. - Wtedy zarządzały tu dwie babcie. Podawały wspaniałą herbatę, ale ceny były dość wysokie jak na pensjonat. Nie mieliśmy zamiaru tu wracać, ponieważ z trójką dzieci kosztowałoby nas to sporo. Wtedy June zobaczyła reklamę z nowymi, niższymi cenami, ale nie było tam mowy o nowych właścicielach. - Co się stało ze staruszkami, do których należał pensjonat? - spytał jak zawsze dociekliwy Hamish. - To były siostry Blane, panny Blane. Rogers powiedział, że kupiły sobie mały domek w Skag. Możemy je odwiedzić, jeśli będę potrafił je odnaleźć. - Mówisz, że Harris zachowuje się gorzej? - ciągnął Hamish. - Trudno było z nim wytrzymać w zeszłym roku, ale były i lepsze momenty. Nie dokuczał mi przez cały czas, tak jak teraz. Może uspokoi się do jutra. Doris Harris chciała z nami pójść, ale kiedy poszedłeś na górę po psa, on wygłosił tyradę o stracie pieniędzy na rybę z frytkami, skoro już jadła kolację. Wśród dzieci Brettów rozległ się okrzyk zachwytu. Heather posadziła trzyletnią Fionę na grzbiecie Towsera.