wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 222 001
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 894

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 13 - Hamish Macbeth i śmierć dentyst

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 13 - Hamish Macbeth i śmierć dentyst.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 228 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 13 Hamish Macbeth i śmierć dentysty M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tytuł oryginalny tomu: Death of a Dentist, A Hamish Macbeth Mystery

Jane Sybilli Crosland, z miłością

ROZDZIAŁ PIERWSZY Jeszcze nie było mędrca na tej ziemi, Co by cierpliwie ból zębów wytrzymał (...). William Shakespeare (przeł. Leon Urlich) W szkockich górach budził się chłodny jesienny poranek, a posterunkowy wił się jak w piekle. Część jego szczęki była ciężkim, palącym bólem. Bolał go ząb. Fatalny ból, który przeszywał je wszystkie, nie pozwalał określić, który ząb się psuł. Jego dentysta przyjmował w Inverness, a Hamish czuł, że nie zniesie tak długiej drogi. Lochdubh, wioska, w której mieścił się posterunek policji, nie mogła poszczycić się gabinetem stomatologicznym. Najbliższy był w Braikie, małej miejscowości odległej o dwadzieścia mil. Tamtejszy dentysta nazywał się Frederick Gilchrist. Problem w tym, że Hamish Macbeth wciąż miał własne zęby i zamierzał je wszystkie zachować, a pan Gilchrist słynął z tego, że raczej je wyrywa niż leczy. Odpowiadało to miejscowym, którzy wciąż woleli, by im wstawiano „porządne" sztuczne szczęki. Co więcej, w dzisiejszych czasach wysokich cen za usługi dentystyczne, Gilchrist był tani. Pewna wczasowiczka skarżyła się gorzko, że Gilchrist wykonał u niej tak zwane australijskie kopanie rowu. Australijscy stomatolodzy zyskali sobie krzywdzącą sławę za przypadkowe obsunięcia wierteł wzdłuż możliwie jak największej ilości zębów, tym samym zdobywając dochodową i stałą klientelę. Chociaż pan Gilchrist był Szkotem, powszechnie uznano, że dopuszcza się tej rzekomo australijskiej malwersacji. Pani Harrison, miejscowa wdowa, utrzymywała złośliwie, że została wykorzystana seksualnie przez Gilchrista, gdy była nieprzytomna z powodu narkozy.

Pani Harrison była dziwaczną kobietą, która myślała, że każdy mężczyzna jej pożąda, toteż jej zarzutu nie potraktowano poważnie. Poza tym nie zgłosiła tego na policję, jedynie opowiadała wszystkim, którzy chcieli jej słuchać. Nie było więc powodu, by Hamish Macbeth zajmował się tą sprawą. Jednak ból był tak dojmujący, że już w czasie ubierania się Hamish chciał jak najszybciej pozbyć się tego zęba. Wykręcił numer Gilchrista. Jego recepcjonistka, Maggie Bane, odebrała telefon i na rozpaczliwą prośbę Hamisha o pomoc poprosiła cierpko, żeby przyjechał i spróbował szczęścia. - Pan Gilchrist jest bardzo zajęty. Proszę przyjechać o trzeciej i zobaczymy, czy uda mu się pana przyjąć - powiedziała. Hamish poszedł do łazienki, pogrzebał w szafce, szukając aspiryny, ale niestety nie znalazł. Rozdrażniony zatrzasnął drzwiczki szafki. Odpadła od ściany, wpadła do umywalki, roztrzaskała ją, i zaraz potem duże kawałki szyby z rozbitych szklanych drzwi szafki rozleciały się po podłodze łazienki. Spojrzał na zegarek, skręcając się z bólu. Była ósma rano. Dobry Boże, nie dożyję popołudnia, pomyślał. Godna pożałowania, patykowata postać w znoszonym policyjnym mundurze wyszła z posterunku policji i prędko przeszła wzdłuż nabrzeża do domu doktora Brodiego. Angela, żona doktora, była jeszcze w szlafroku, kiedy otworzyła drzwi. - Och, Hamishu, wcześnie przyszedłeś! - krzyknęła. - Potrzebuję pomocy - jęknął Hamish. - Umieram. - Wejdź. Mąż jest w kuchni. Doktor Brodie, owinięty w szlafrok z wielbłądziej wełny, uniósł głowę, a jego ręka, która trzymała tost z marmoladą, zamarła w połowie drogi do ust. - Hamish! - zaniepokoił się. - Wyglądasz jak śmierć.

- Musisz dać mi coś i to prędko - wybełkotał Hamish, chwytając go za ramię. - Strasznie boli mnie ząb. - Wyglądasz, jakbyś miał chorobę szalonych krów - stwierdził kwaśno doktor Brodie, uwalniając swoje ramię. - Och, w porządku, Hamishu. Usiądź, a ja wezmę swoją torbę. Hamish opadł na krzesło i chwycił się za szczękę. Jeden z kotów Angeli wylądował lekko na stole, przyjrzał się Hamishowi uważnym wzrokiem, a potem zaczął pić mleko z dzbanka. Doktor Brodie wrócił z torbą, otworzył ją i wyciągnął małą latarkę. - No, otwórz usta szeroko, Hamishu. Który to ząb? - Chyba wszystkie - jęknął Hamish. Otworzył usta i wskazał na tył lewej strony szczęki. Doktor Brodie poświecił latarką. - O tak, wygląda paskudnie. - Co wygląda paskudnie? - zażądał odpowiedzi Hamish. - Masz tu ropień. W prawym dolnym zębie trzonowym. Fuj! Nie wiem, czy dentysta będzie mógł się tobą zająć, zanim się tego nie oczyści. Zrobię ci zastrzyk z antybiotykiem. Będę musiał pójść do gabinetu. Zostań tu, Angela przygotuje ci kawę. A ja pójdę się ubrać. - W co dostanę zastrzyk? - W tyłek. - W takim razie idę z tobą. - Dlaczego? Hamish zarumienił się. - Nie chcę, żeby twoja żona oglądała mój goły zadek. Doktor Brodie roześmiał się. - Cieszę się, że jest jeszcze w wiosce kobieta, której nie chcesz pokazywać swojego zadka. Kiedy doktor poszedł na górę się przebrać, Hamish jęknął: - Żadnej kawy, Angelo. Tak okropnie mnie boli, że nic nie przełknę.

- Ale z ciebie duży dzieciak, Hamishu Macbecie - uśmiechnęła się Angela, a jej szczupła twarz ożywiła się z rozbawienia. - Kobiety! - zauważył Hamish cierpko. - Cała ta gadanina o instynkcie macierzyńskim i kobiecej wyrozumiałości to tylko bujda. - Skoro ząb jest w tak fatalnym stanie, dlaczego pozwoliłeś, żeby do tego doszło? - Kilka razy poczułem kłujący ból - wymamrotał Hamish - ale, och, myślałem, że po prostu zimno kłuje mnie w twarz. Angela uśmiechnęła się do niego, usiadła przy stoliku kawowym, chwyciła kota za skórę na karku i odciągnęła jego pyszczek od dzbanka z mlekiem, nalała trochę mleka do swojej kawy, podniosła książkę i zanim zaczęła czytać, stwierdziła: - Pewnie nie masz ochoty na pogawędkę. Hamish spiorunował ją wzrokiem i chwycił się za szczękę. W końcu zjawił się doktor Brodie. - Chodźmy do gabinetu, Hamishu, oszczędzimy ci wstydu. Ruszyli milcząco wzdłuż nabrzeża. Dzień był zimny i spokojny. Dym z kominów unosił się prosto w czyste niebo. Czapla przeleciała leniwie nad jeziorem. Wioska Lochdubh w Sutherland - hrabstwie położonym na najbardziej wysuniętym na północ skrawku Wielkiej Brytanii - jawiła się w bladych promieniach słońca, sprawiając, że pewien smutny posterunkowy czuł się jak kłębek bólu. Gdy znaleźli się w gabinecie, doktor Brodie zrobił Hamishowi zastrzyk z silnego antybiotyku, oprócz tego dał mu receptę na antybiotyk w tabletkach i kazał iść do domu, do łóżka. Hamish powiedział mu o planowanej wizycie u Gilchrista.

- Lepiej ją odwołaj - poradził doktor Brodie. - Przynajmniej do czasu, gdy ropień zniknie. I tak nie chcesz iść do Gilchrista. Krążą o nim okropne historie. Wyrwie ci ząb, a w obecnych czasach nie ma już takiej potrzeby. Lepiej potraktują cię w Inverness. Hamish doczołgał się z powrotem na posterunek policji. Kupił buteleczkę aspiryny u Patela, w miejscowym supermarkecie leżącym przy drodze. Zażył trzy aspiryny, popijając je solidną szklanką whisky. Powoli rozebrał się i z powrotem położył do łóżka, mając nadzieję, że ból minie. Żeby oderwać swoje myśli od bólu, zaczął myśleć o Gilchriście i wszystkich plotkach na jego temat, i niespodziewanie zasnął. Obudził się dwie godziny później. Ból prawie minął, ale Hamish bał się wyjść z łóżka. A nuż wróci? Założył ręce za głową i wpatrywał się w sufit. Tęsknił za swoim psem Towserem, który zdechł jakiś czas temu. Towser położyłby się na przeciwległym skraju łóżka, zamerdał ogonem, i Hamish poczułby, że kogoś, jak świat długi i szeroki, obchodziło jego cierpienie. Priscilla Halburton - Smythe, niegdyś miłość jego życia, wyjechała do przyjaciół w Londynie, a żadna inna kobieta nie wypełniła pustki po jej odejściu. Kiedyś byli nieoficjalnie zaręczeni, ale on zerwał ten związek z powodu dziwacznej oziębłości Priscilli, kiedy próbował się z nią kochać. Tęsknił za Priscillą, ale starał się wmówić sobie, że to tylko przyzwyczajenie. Jego myśli wróciły do Gilchrista. Hamish nie znał tego człowieka. Postanowił, że zadzwoni, żeby powiedzieć, iż nie może się dziś z nim spotkać, i umówi się na kolejną wizytę. Jeśli Gilchrist nie okaże chęci usunięcia zęba, wtedy pojedzie do Inverness. W ten sposób będzie mógł go poznać i wyrobić sobie o nim zdanie. Bardzo łatwo stracić dobre imię w

szkockich górach, gdzie koloryzuje się każdą legendę, dodając do niej kolejną, i puszcza w obieg. W biurze posterunku policji przenikliwie zadzwonił telefon. Ostrożnie wstał z łóżka i poszedł odebrać. Dzwonił właściciel hotelu przy Lairg Road, oddalonego o piętnaście mil. Chciał złożyć doniesienie o włamaniu do niego wczorajszej nocy. Hamish obiecał, że będzie tak szybko, jak to tylko możliwe, znów się ubrał, wsiadł do policyjnego land rove - ra i pojechał do hotelu Szkot, gdzie dokonano włamania. Spodziewał się ujrzeć na miejscu jakiś akt wandalizmu, wybite okna, zdemolowany bar, ale okazało się, że przeprowadzono je fachowo. Włamano się do sejfu w biurze i skradziono tygodniowy dochód. Sejf wyglądał na ciężki i solidny, a drzwi na niezniszczone. - Jak się do niego dostali? - spytał Hamish, ściągając czapkę z daszkiem i drapiąc się po swoich ogniście rudych włosach. Menedżer, Brian Macbean, skinął na dwóch mężczyzn, którzy obrócili sejf. - O rany - zdziwił się Hamish. Tylna ściana sejfu została wykonana z płyty wiórowej, którą włamywacz po prostu przepiłował. Wyciągnął swój notes. - Czy możemy usiąść, panie Macbean? Zrobię notatki. Potem zadzwonię do Strathbane i powiem, żeby przysłali ekipę z kryminalistyki. Ile pieniędzy było w sejfie? - Dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów. - Na Boga, dlaczego trzymał pan taką sumę w hotelu? - To gigantyczna nagroda na sobotnią rozgrywkę bingo. Człowieku, zjeżdżają się do nas ludzie z każdego zakątka szkockich gór.

- Ktoś więc o tym wiedział, tak samo jak ktoś wiedział też o tylnej ścianie sejfu. Macbean, krępy, tęgi mężczyzna z rzednącymi włosami, wyglądał na przygnębionego. - O tej wielkiej nocy bingo pisali we wszystkich lokalnych gazetach. - Ale dlaczego trzymaliście tu gotówkę? - Hamish był zdziwiony. - Przecież czek wystarczyłby w zupełności. - To właśnie miała być atrakcja. Całość była w dwudziestofuntowych banknotach. Mieli przyjechać tu wszyscy fotoreporterzy prasowi. To byłby piękny widok: zwycięzca z tymi wszystkimi banknotami. Hamish polizał koniec ołówka. - Skąd więc to drewno z tyłu sejfu? - Potrzebowałem sejfu, a ten znalazłem w domu aukcyjnym w Inverness. Pomyślałem, że mi wystarczy. - I zapewne kasował pan gości jak za prawdziwy sejf. Macbean utkwił wzrok w podłodze i nie odpowiedział. Hamish cierpliwie wypytał go, kiedy dokładnie odkryto kradzież, a potem spytał: - Kto wiedział, że sejf miał tylną ścianę z drewna? - Barman Johnny King i jeden z kelnerów, Peter Sampson. Pomogli mi przewieźć go z Inverness. - A co z pana rodziną? - Cóż, oczywiście, że o tym wiedziała. Moja żona, Agnes, i moja córka, Darleen. Hamish szukał w głowie jakiejś plotki, którą mógł usłyszeć na temat rodziny Macbeana, ale nie przypominał sobie niczego szczególnego. - Będę musiał przesłuchać barmana i kelnera - oświadczył - a potem porozmawiam z pańską żoną i córką. - Co?! Proszę zostawić moją rodzinę w spokoju.

- Niech pan nie będzie głupi, panie Macbean. Mogły coś zobaczyć lub usłyszeć. Ile lat ma Darleen? - Dwadzieścia dwa. - Gdzie aktualnie przebywa? - Jest u dentysty w Braikie, razem ze swoją matką. Znów Braikie - pomyślał Hamish. I w tym momencie z zadowoleniem zdał sobie sprawę, że piekielny ból zęba ustąpił. - W jaki sposób hotel w szkockich górach może pozwolić sobie na to, żeby zaoferować taką kosztowną nagrodę? - Przez cały rok prowadzimy wieczory bingo z drobnymi nagrodami, a zyski są odkładane w banku. Wypłaciłem z banku sporo pieniędzy w środku tygodnia. - Skorzystam z tutejszego telefonu - postanowił Hamish - i zadzwonię do Strathbane, a potem się rozejrzę. Naczelny inspektor. Blair odebrał telefon i oznajmił, że jest zajęty rozpracowywaniem sprawy narkotykowej, ale przyśle swojego pomocnika, Jimmy'ego Andersona, razem z ekipą z kryminalistyki. Hamish przyjrzał się całemu pomieszczeniu z sejfem. Poza ziejącą dziurą z tyłu nie było żadnego innego śladu włamania. - Odkrył pan to dziś rano, prawda? - dopytywał się. - Co tu się wydarzyło wczorajszej nocy? - Tańce ceilidh (Ceilidh - to tradycyjny taniec gaelicki, mający swoje źródła w Irlandii i Szkocji.). - Ilu tu było ludzi? - Około setki lub więcej. Ale biuro było zamknięte. Hamish przyjrzał się drzwiom do biura. Były drewniane z szybą z matowego szkła. Zamek prosty, firmy Yale, łatwy do otwarcia.

Przyprowadzono barmana i kelnera. Hamish przesłuchiwał ich dokładnie. Skończyli pracę dopiero o pierwszej w nocy, a potem poszli prosto do łóżek. Barman, Johnny King, złowrogo wyglądający mężczyzna po trzydziestce, nosił włosy związane w kucyk, a jego szczupłą twarz znaczyła podłużna blizna. Peter Sampson, kelner, był niskim, układnym, młodym mężczyzną około dwudziestki. Po przesłuchaniu Hamish przeszedł się po wspólnych pomieszczeniach hotelu. Był to typowy, nieciekawy hotel w szkockich górach, wszystko wykonane z sosny i plastiku. Znajdował się tam również niegdyś jaskrawy dywan, który wyglądał, jakby bardzo potrzebował czyszczenia. W oknach wisiały zasłony w szkocką kratę, na ścianach zawieszono plastikowe miecze claymore (Claymore - miecz claymore to tradycyjna broń szkockiego górala.) i plastikowe tarcze oraz ozdobiono je kiepskimi malowidłami ściennymi. Przedstawiały przygnębiające historyczne wydarzenia, takie jak bitwa pod Culloden czy rzeź w Glencoe. Artysta nie przepadał za Ślicznym Księciem Karolkiem(Śliczny Książę Karelek - to Karol III Stuart, pretendent do brytyjskiego tronu w XVIII wieku.), co można było wywnioskować z tchórzliwego wyrazu na jego pobladłej twarzy, gdy pierzchał z bitwy pod Cul - loden. Nie darzył sympatią również Campbellów, jeśli zwróciło się uwagę na ich dzikie i rozradowane twarze, kiedy wyrzynali Macdonaldów z Glencoe (Rzeź w Glencoe - to wydarzenie z 1692 roku, w którym mieszkańcy wioski Glencoe, głównie członkowie klanu Macdonaldów, zostali zabici przez żołnierzy króla angielskiego Wilhelma III, należących przede wszystkim do klanu Campbellów.). - Co tu robi policja? - zażądał odpowiedzi piskliwy głos dobiegający z tyłu.

Hamish się odwrócił. Niska blondynka w średnim wieku wpatrywała się w niego. W jej włosy wpleciony był las różowych plastikowych wałków, papieros zwisał z kącika wąskich ust pomalowanych na pomarańczowo. Obok niej stała wysoka, nadąsana dziewczyna w minispódniczce i czarnych zamszowych butach sięgających ud, zamszowej marynarce z frędzlami i fioletowej bluzce. Jej makijaż był trupio blady, szminka purpurowa, a czarne włosy postawione na żel w szpice. - Pani Macbean? - Tak, ale co panu do tego? - Wczoraj w nocy włamano się do sejfu w biurze, pani Macbean - tłumaczył Hamish cierpliwie. - Pieniądze na bingo! Przepadły? - Wszystkie zniknęły - odpowiedział Hamish. - Świetnie - stwierdziła Darleen. Jej spojrzenie było znudzone i martwe. Valium albo całkowite otępienie z głupoty - pomyślał Hamish. - Gdzie on jest? - ostro zapytała pani Macbean. - W biurze - odrzekł Hamish, po czym odwrócił się i wyszedł. Usłyszał nadjeżdżające samochody delegacji ze Strathbane. Na widok Hamisha przebiegłe rysy detektywa Jimmy ego Andersona zajaśniały w szerokim uśmiechu. - Czyż to nie pan Śmierć we własnej osobie? - rzucił beztrosko. - Gdzie są zwłoki? Z wielkim Hamishem Macbethem na pokładzie muszą tu gdzieś być zwłoki. - Nie ma żadnych zwłok. Włamano się do sejfu, tak jak ci powiedziałem. Domyślam się, że zrobił to ktoś z hotelu. - Tak, może, Hamishu. Ale dlaczego tak myślisz? - Po prostu mam przeczucie.

- Jasnowidz z Lochdubh - zadrwił Jimmy. - Człowieku, zabiłbym za jednego kielicha. Jest jakaś szansa, że otworzą bar? - Nie powinieneś nawet myśleć o piciu na służbie - zasugerował Hamish nieśmiało. - Och, Hamishu, takie rzeczy to można w telewizji zobaczyć. - W regulaminie policji też. - Gdybyś zwracał uwagę na regulamin policji, doprowadziłbyś do porządku ten okropny mundur. Twoje spodnie tak się świecą, że mogę się w nich przejrzeć. - Zaczniemy śledztwo - warknął Hamish - czy będziemy sterczeć tu cały dzień i przerzucać się przytykami? - W takim razie, gdzie są zwłoki? - spytał Jimmy z westchnieniem. - Jeśli masz na myśli sejf, to stoi w biurze. Zanim tam wejdziesz, Jimmy, to powiedz mi, czy są jakieś plotki o Macbeanach? - Nic o nich nie słyszałem. Przedsiębiorstwo Somat, firma z Glasgow, która jest właścicielem tego miejsca, zatrudniła go dwa lata temu. Jedzenie jest tu zepsute, a drinki są podejrzane, ale ludzie przychodzą tu na bingo i tańce. Wiesz, jak to jest, Hamishu, Sutherland to żadna rozrywkowa lokalizacja. Nie ma konkurencji. No cóż, prowadź. Macbean stał przed biurem w korytarzu wejściowym. Przez otwarte drzwi do biura widać było ekipę z kryminalistyki, zajętą pokrywaniem wszystkiego wokół proszkiem, by zebrać odciski palców. - Niech to szlag - wymamrotał Hamish. - Dwóch mężczyzn obróciło sejf. Będą na nim ich odciski palców. - Przekażę im to - kiwnął głową Jimmy. - Ty głupcze! - pani Macbean niespodziewanie krzyknęła do męża.

Jeden z pomarańczowych wałków poluzował się w wyniku gwałtownego ruchu i spadł na dywan. - Mówiłam ci, że ten sejf to głupi pomysł. Ale ty musiałeś pojechać i załatwić tę sprawę po kosztach. - Zamknij się - warknął Macbean. - Idź coś ze sobą zrobić. Wyglądasz jak straszydło z tymi wałkami we włosach. Ząb nagle przypomniał Hamishowi o sobie. - Niech pani poczeka - powstrzymał panią Macbean. - Była pani u dentysty w Braikie? - Tak. - Jaki jest Gilchrist? Spojrzała na niego zdumiona. - Nie chodziło o mnie. To Darleen bolał ząb. Hamish zwrócił się pytająco do Darleen, która stała oparta o ścianę i przyglądała się swoim długim fioletowym paznokciom. - Darleen? Nagle otworzyła usta i wskazała na dolny rząd zębów, gdzie była przerwa. - Wyrwał ci ząb? - Właśnie tak. - Nie mógł go oszczędzić? - Po co? - Ponieważ można dziś leczyć i zachować zęby. Darleen powstrzymała się od ziewnięcia. - Nie gadaj, Sherlocku. - Do diabła, po co pan wypytuje o tego niedorajdę dentystę, zamiast szukać tego, kto obrabował mój sejf - zawołał Macbean. - Pracuję nad czym innym - spokojnie odrzekł Hamish. Jimmy Anderson wyszedł z biura. - W porządku, teraz porozmawiam z każdym z osobna. Już nie potrzebuję cię tu, Hamishu. Możesz wracać do swojej dokumentacji odrobaczania owiec lub do innego, równie interesującego zajęcia, które masz w Lochdubh.

Hamish niechętnie wychodził. W hotelu panowała dziwna atmosfera niegodziwości. - Przepiszę dla ciebie moje notatki na maszynie - zaproponował chłodno Jimmy'emu. - Nie kłopocz się - odpowiedział Jimmy beztrosko. - Kiedy otwierają ten bar? Hamish wyszedł. Pojechał do Lochdubh, ale zamiast iść na posterunek, zatrzymał się przy hotelu na zamku Tommel, na obrzeżach wioski. Właścicielem hotelu był pułkownik Halburtoh - Smythe, ojciec Priscilli, posiadacz ziemski, który za radą Hamisha zamienił swój dom rodzinny w hotel, kiedy groziło mu bankructwo. Hotel dobrze się rozwijał, najpierw dzięki staraniom Priscilli, a potem pod sprawnym kierownictwem pana Johnsona, menedżera. Hamish poszedł do biura hotelu, gdzie pan Johnson stukał skupiony w klawisze klawiatury komputera. Hamish przysunął krzesło do biurka i usiadł naprzeciwko menedżera. - Poczęstuj się kawą, Hamishu - zaproponował menedżer, wskazując głową w stronę automatu z kawą, stojącego w kącie. Hamish wstał, nalał sobie kubek pełen kawy i znów usiadł. - No tak - westchnął pan Johnson. - Brakuje mi Priscilli. Jest świetna w księgowości. Sprowadza cię tu coś konkretnego, Hamishu, czy tylko ściągnął cię darmowy kubek kawy? - Było włamanie w hotelu Szkot. - Ćpuny z Inverness? - Nie, obrabowano sejf. Skradziono pieniądze na nagrodę bingo. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów. - Wysadzili sejf? - Nie, Macbean zdobył tani sejf z aukcji w Inverness. Miał tylną ścianę z drewna.

- Pamiętam ten sejf. Sam byłem na tamtej aukcji. Został wyprodukowany przez firmę, o której nikt nigdy nie słyszał. Nie mogłem się nadziwić, patrząc na ten drewniany tył. - Znasz jakieś plotki o Macbeanie? - Skwaszony mężczyzna z żoną zdzirą i córką niedorajdą. Przyjechali tu mniej więcej dwa lata temu. Przedsiębiorstwo Somat daje mu chyba wolną rękę. Prowadzi je jakiś szkocki Grek. Mają mnóstwo obskurnych restauracji i paskudnych hoteli. Z tego, co wiem, to dopóki Szkot przynosi dochód, właściciel się nie wtrąca. Macbean mógłby odprowadzać część zysków, ale musiałby być sprytniejszy, niż sądzę, że jest, ponieważ Somat dysponuje zespołem zajadłych audytorów, którzy regularnie sprawdzają księgowość. Macbean wymyślił noc bingo, która okazała się ogromnym sukcesem. Wiesz, że pułkownik wykazał się wielką głupotą i zaproponował, żebyśmy zrobili to samo? Ludzie przyjeżdżają tu dla łowienia ryb, polowań i wiejskiego życia, nie chcą, żeby kręcili się tu prostacy. - A co z pracownikami? - Nie wiem. Wiesz, jak to jest, kiedy próbuje się kogoś tu zatrudnić, Hamishu. Nikt nie pali się do dokładnego sprawdzenia referencji. - Cóż, nie mam z tym już nic wspólnego. Hamish popijał kawę i skrzywił się, kiedy gorący napój napotkał jego zepsuty ząb. - Jimmy Anderson przejął tę sprawę. To będzie długa przeprawa: prześwietlenie przeszłości Macbeana, sprawdzenie przeszłości obsługi, skontrolowanie książeczek oszczędnościowych Macbeana. - To zazwyczaj bardziej rola Blaira, żeby wykluczać cię ze sprawy, Hamishu.

- Tak, ale była mowa o zniszczonej wątrobie Blaira, a Jimmy Anderson przechodzi prawdziwą metamorfozę osobowości, kiedy zwęszy awans. Znów się skrzywił. - Ból zęba? - Zrobił mi się ropień. Doktor Brodie dał mi zastrzyk z antybiotyku. Miałem pojechać do Gilchrista. Och, zapomniałem powiedzieć, że nie przyjadę. - Nie zbliżałbym się do tego rzeźnika, Hamishu. Był mały skandal z nim w roli głównej. Jock Mackay z Braikie miał wyrywany ząb i Gilchrist złamał mu szczękę. Naruszył korzenie i trzeba było przepiłować ząb na pół i usuwać go po kawałku. Okazało się, że Gilchrist nawet nie zrobił mu wcześniej prześwietlenia. Ludzie mówili Jockowi, żeby go pozwał, ale wiesz, jak to jest. Wielu z nich jest tak wychowanych, że uważają lekarzy, prawników i dentystów za pomniejszych bogów. Nigdy nie pomyślą, że to taki sam fach jak rzeźnik czy piekarz. Dostajesz zepsute mięso u rzeźnika, znajdujesz innego rzeźnika, a oni zostają u kiepskiego lekarza lub złego dentysty do końca życia. - Mogę skorzystać z telefonu? Może sam tam jutro pojadę, teraz, kiedy mam wymówkę. Jak wygląda Gilchrist? - Jest biały. - Nie sądziłem, że jest Afrykańczykiem czy Hindusem. - Nie, chodzi mi o to, że jest bardzo, bardzo blady, ma dużą białą twarz, duże białe ręce, jak nieugotowane parówki wieprzowe, bardzo jasne oczy, gęste siwe włosy, siwe brwi i biały fartuch, taki, jak noszą amerykańscy dentyści. - W jakim jest wieku? - Koło pięćdziesiątki, tak myślę. Podobno ma trochę kobiecy wygląd. Oczywiście, skorzystaj z telefonu, ale umów się jedynie na wizytę kontrolną, w przeciwnym razie ten gość wyjmie obcęgi i wyrwie ci wszystkie zęby.

Hamish wykręcił numer dentysty. Maggie Bane odebrała telefon. Nigdy jej nie poznał, tak samo jak nigdy nie miał okazji poznać dentysty, chociaż znał ją z imienia i słyszał o niej. Jej głos w słuchawce był ostry, stanowczy, więc wyobraził sobie kobietę w średnim wieku ze sztywną trwałą, w połyskujących okularach, o szczupłej, kościstej sylwetce. - Tu Macbeth - powiedział, przerażony tym, że jego głos zabrzmiał służalczo i przepraszająco. - W końcu nie przyjdę dziś do państwa. Nie mogłem do pani zadzwonić wcześniej, ponieważ pracuję nad pewną sprawą. - I tak mamy tu już dość roboty - warknęła Maggie - nawet bez tego, że musimy dawać sobie radę z ludźmi, którzy odwołują spotkania. Wolałabym, żeby po prostu mówili prawdę i przyznawali, że się boją. - Ja się nie boję - zaprotestował Hamish. - Proszę posłuchać, mam ropień w zębie i lekarz poinformował mnie, że zanim pójdę do dentysty, będę musiał zaczekać, aż antybiotyk zadziała. Ton Maggie był sarkastyczny. - Och, a kiedy to będzie? Hamish wziął głęboki oddech. Nagle podjął decyzję: pozna tego dentystę o szemranej reputacji oraz tę straszną recepcjonistkę. - Jutro - powiedział stanowczo. - Panna Nessie Currie odwołała wizytę o trzeciej. Może pan zająć jej miejsce. - Dziękuję. Hamish rzucił słuchawką. Nessie Currie i jej siostra, Jessie, były starymi pannami mieszkającymi w wiosce. To ich wybredny i plotkarski sposób bycia skazał je na staropanieństwo w kraju takim jak Szkocja, gdzie kobiety, którym udało się uniknąć małżeństwa, czasem

uważano za szczęśliwe, w wyniku przeżytku po czasach, gdy małżeństwo oznaczało domową niewolę i sznur dzieci. Postanowił wpaść z wizytą do Nessie. Nessie i Jessie pracowały w ogródku na niewielkiej grządce. Wąskie, równe szeregi roślin stały na baczność wzdłuż krawędzi trawnika. Przy bramie rosła jarzębina, ciężka od szkarłatnych owoców, podobnie jak przy wielu domach w szkockich górach, jako talizman mający chronić przed wróżkami, wiedźmami i złymi duchami. - Jest i Hamish Macbeth - powitała Jessie. - Hamish Macbeth. - Miała irytujący zwyczaj powtarzania wszystkiego. Nessie wyprostowała się, zdjęła ogrodowe rękawice, a promienie słońca odbijały się od jej okularów. - Słyszałyśmy, że było włamanie w Szkocie - zagadnęła. - Czemu cię tam nie ma? - Czemu cię tam nie ma? - zawtórowała Jessie, wyrywając jakiś chwast. - Pracuję nad tym. Dlaczego odwołałaś wizytę u dentysty, Nessie? - To chyba nie przestępstwo. - Przestępstwo - powtórzył grecki chór z rabatki z kwiatami. - Jestem tylko ciekaw - niecierpliwił się Hamish, a jego akcent ze szkockich gór stawał się bardziej wyraźny, jak zawsze, gdy był poirytowany lub zdenerwowany. - Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, ale prawda jest taka, że pan Gilchrist ma opinię kobieciarza, a ja miałam być pod narkozą, i kto wie, może chciałby naruszyć moją nietykalność osobistą. - Nietykalność osobistą - powiedziała Jessie niskim głosem.

Hamish spojrzał na podstarzałe ciało Nessie i jej mały biust i pomyślał, że Gilchrist rzeczywiście musi mieć piekielnie złą reputację. Dotknął swojej czapki i odszedł. Nad jeziorem słońce chyliło się ku zachodowi i wkrótce na północy miała zapaść wczesna noc. Nagle poczuł się samotny i zapragnął porozmawiać z Priscillą, a tuż po tym dopadła go nagła chęć na papierosa, chociaż rzucił palenie kilka lat temu. - Twoja buzia wygląda kiepsko. - Żona doktora, Angela, przyglądała się Hamishowi, zatrzymując się przed nim. - Ząb wciąż boli? - Nie, teraz jest w porządku. Chciałbym, żeby Priscilla wróciła. Przegadalibyśmy kilka spraw. A najgorsze jest to, że mam ochotę na papierosa. Angela uśmiechnęła się i jej twarz się rozpogodziła. - Czemu wszystko, czego się uchwycisz, Hamishu, wyślizguje ci się z rąk? - Musiałem to wypuścić z rąk - denerwował się Hamish. - Tak sobie myślałem... - A ja sobie pomyślałam, że masz ochotę na filiżankę herbaty i bułeczki. Chodź ze mną, właśnie idę do domu. Kiedy szedł obok niej, nagle przypomniał sobie, że bułeczki domowego wypieku Angeli były zawsze twarde jak skała, a chory ząb znowu mu o sobie przypomniał. Bułeczki, które Angela postawiła na kuchennym stole, wyglądały na miękkie i maślane. - Prezent od pani Wellington - powiedziała. Hamish się rozpogodził. Pani Wellington, żona pastora, była dobrą kucharką. Zjadł dwie bułeczki z masłem i wypił dwie filiżanki herbaty. Jednak katastrofa nadciągnęła, gdy Angela podała słoik z jeżynowym dżemem i nalegała, by spróbował jeszcze jednej. Hamish posmarował kolejną bułeczkę, pokrywając ją

obficie dżemem, i zatopił w niej zęby. Gwałtowny piekący ból zdawał się rozsadzać mu głowę. Zaskomlał. - Ach, boli cię ząb - zaniepokoiła się Angela. - Zapewne to dżem. Jeżyny są kwaśne. Proszę. Poszperała w kuchennej szufladzie, wyciągnęła garść nowych szczoteczek do zębów i wręczyła mu jedną z nich. - Idź do łazienki, umyj zęby i dobrze wypłucz usta. Potem wróć, a ja dam ci aspirynę. Hamish chwycił szczoteczkę do zębów i poszedł do łazienki. Dwa koty spały w wannie, a kolejny leżał zwinięty w kłębek na klapie sedesu. Zerwał opakowanie szczoteczki do zębów, umył zęby, odnalazł płyn do płukania w szafce i wypłukał usta. Gdy wrócił do kuchni, ból zelżał do przyćmionego. Z wdzięcznością połknął dwie aspiryny. - Myślałam, że będziesz w hotelu Szkot - zagadnęła Angela. Koty przyszły za Hamishem z łazienki. Jeden z nich zaczął wycierać sobie pazury o jego spodnie. Hamish ledwie powstrzymał się, by nie rzucić nim przez kuchnię. Angela uwielbiała swoje koty, a Hamish bardzo lubił Angelę. - Jimmy Anderson pracuje przy sprawie, to się odsunąłem. Wątroba Blaira płata mu figle, więc Jimmy śni o chwale. Angela trzymała filiżankę z herbatą szczupłymi palcami. - Dziwię się, że wcześniej nie wzywano cię do tego hotelu. - Dlaczego? - Przypuszczam, że nie powinnam ci tego mówić, ale słyszałam pogłoski, że ten Macbean bije swoją żonę. - Niemożliwe! - Myślę, że ją bije. Miała siniaki na policzkach dwa miesiące temu, tak jakby przywalił jej kilka razy na odlew.

Hamish oparł się na krześle i założył ręce za głowę. - Jest jeszcze jedna kwestia. Maltretowana żona i zniknięcie dwustu pięćdziesięciu tysięcy funtów z sejfu. Mogłaby za tę sumę daleko od niego uciec. - Bite żony zazwyczaj nie mają odwagi, by uciekać. Chyba że jest inny mężczyzna. Hamish pomyślał o skwaszonej pani Macbean, o wąskich, umalowanych ustach, włosach nakręconych na różowe wałki i westchnął. - Nie, nie wydaje mi się, żeby miało to z nią cokolwiek wspólnego. Dziękuję za herbatę i za wszystko, Angelo. Lepiej będę już wracał na posterunek. Czekał tam na niego Jimmy Anderson. - Przepisałeś już na maszynie notatki na temat włamania? - Powiedziałeś, że ich nie potrzebujesz. - No, ale teraz chciałbym je dostać. Jimmy wszedł za Hamishem na posterunek i ruszył do biura. - Masz jakąś whisky? Widząc, że Jimmy powrócił do swej zwykłej formy, Hamish zaproponował: - Tak, mam butelkę w dolnej szufladzie. Przyniosę ci szklankę. - A ty? - Ja nie piję - odparł Hamish i zadrżał. - Boli mnie ząb. - Musisz je wszystkie wyrwać, Hamishu. Ja tak zrobiłem. Mam teraz sztuczną szczękę. Chodzę nawet do dentysty, żeby ją trochę poplamił nikotyną, aby wyglądała jak prawdziwe uzębienie. Hamish postawił na biurku szklankę i nalał Jim - my'emu hojną miarkę whisky. - I co z tym włamaniem? Jimmy się skrzywił.

- Nic. Musimy poczekać na raporty na temat Macbeana i obsługi, żeby sprawdzić, czy któreś z nich ma kryminalną przeszłość. - Słyszałem, że Macbean bije swoją żonę. - To szkockie góry, człowieku. Co innego mogą robić w długie zimowe wieczory? - Po prostu pamiętaj, że ci o tym powiedziałem, co jest z mojej strony wspaniałomyślne, zważając na to, że odesłałeś mnie z kwitkiem. Jest w tobie coś z blairystów (Blairyści (ang. Blairites) - termin wywodzący się z angielskiej politologii, odnosi się do zwolenników politycznych byłego premiera Wielkiej Brytanii Tony'ego Blaira.). - Lepiej nadstaw uszu, Hamishu, albo ten dureń Blair zacznie węszyć tam, gdzie nie trzeba. - Zobaczę, co da się zrobić. - Może najlepiej będzie, jeśli tam jutro wrócisz. *** Hamish bez wątpienia pojechałby z samego rana prosto do hotelu Szkot, gdyby nie jedna rzecz. Po tym, jak przepisał na maszynie notatki dla Jimmy'ego, odkrył, że jego twarz po jednej stronie płonie, pulsując z bólu. Postanowił pojechać prosto do Gilchrista i poprosić go o wyrwanie zęba. Może uda mu się wcisnąć między pacjentów. Ból był tak silny, że ledwie mógł go znieść. Wsiadł do policyjnego land rovera i wyjechał na wąską, jednopasmową drogę prowadzącą do Braikie. Pogoda była łagodniejsza, co oznaczało rzadką mżawkę, która zamgliła przednią szybę, i chmury wiszące nisko nad zboczami gór. Braikie, niewielkie szkockie miasteczko, w którym protestantyzm wydawał się wyzierać z każdej ściany mrocznych, szarych domów. Była tam jedna główna ulica z hotelem na jednym końcu i ponuro wyglądającym kościołem na drugim. Gdzieniegdzie zapraszały małe sklepiki