xena92

  • Dokumenty207
  • Odsłony22 291
  • Obserwuję46
  • Rozmiar dokumentów309.3 MB
  • Ilość pobrań14 639

Amber Kell - Supernatural Mates 04 - Nothing To Do With Pride

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Amber Kell - Supernatural Mates 04 - Nothing To Do With Pride.pdf

xena92 EBooki Amber Kell Supernatural Mates
Użytkownik xena92 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 62 stron)

~ 1 ~ AMBER KELL Supernatural Mates 04 - NOTHING TO DO WITH PRIDE – ( Nie mieć nic wspólnego z Dumą ) Tłumaczenie: panda68

~ 2 ~ Rozdział 1 KC Fields patrzył jak Szeryf Lou Arktos wychodzi z biura i wydał westchnienie, które budowało się w jego klatce piersiowej od czasu jak szeryf tu wszedł. Usychanie z tęsknoty nie było w jego stylu, ale wciąż się zastanawiał, co by się stało, gdyby zrobił ruch zanim James zjawił się w mieście. Ten zmartwiony mężczyzna kuśtykał Main Street o lasce, z udręczoną duszą, i zerwał serce szeryfa tak łatwo, jakby było nisko zawieszonym jabłkiem na drzewie. Łatwo byłoby znienawidzić drugiego mężczyznę, ale po takim bólu, przez jaki przeszedł James zanim dowiedział się, że jest zmiennym lwa, KC nie był zdolny czuć do niego jakiejkolwiek urazy. Do diabła, KC nawet nie był zdolny czuć nienawiści do swojego grubiańskiego dupka ojca. Okej… może żywił trochę urazy. Jednak, gdyby duży zmienny niedźwiedź kiedykolwiek pokazał odrobinę zainteresowania jego osobą, KC położyłby się na biurku i ofiarował swój tyłek temu seksownemu facetowi. Może tu tkwił problem. Może był zbyt łatwy. Potrząsając głową na swoje głupie myśli, KC zwrócił uwagę na ekran komputera. Obiecał szeryfowi, że skończy przeglądać wszystkie papiery i skoncentruje się na znalezieniu zaginionego kojota. Z tego, co mówił Lou, KC podejrzewał, że kobieta zdziczała i nie mogła już zostać uratowana. Jednak, nie podzielił się swoimi podejrzeniami z szeryfem. Nie cierpiał dawać komukolwiek złych wieści. Nie wspominając o tym, że brat zaginionego kojota był cholernie gorący i KC nie miałyby nic przeciwko, by poznać tego mężczyznę lepiej. Ilekroć widział Dennisa, biedny zmienny kojot wyglądał na przygnębionego – ramiona miał opadnięte, głowę zwieszoną, i gdyby czarna chmura faktycznie mogła za kimś podążać, to KC podejrzewał, że strzelałaby błyskawicami w kojota, kiedy szedł ulicą. Złapany pomiędzy zdradą swojego przyjaciela, utratą siostry i byciem naturalnym wrogiem Adriana, lwa alfa dumy, smutny zmienny nie mógł odetchnąć. Na plus było to, że Lou poprosił KC, by użył swoich śledczych umiejętności i znalazł siostrę Dennisa. Gdyby dobrze wykonał robotę, to może szeryf dałby KC więcej obowiązków. Pomimo tego, że nie miał nic przeciwko pracy w biurze, wiedział, że może zaoferować dużo więcej. KC uwielbiał pomagać, a już szczególnie uwielbiał pomagać szeryfowi.

~ 3 ~ Louis Arktos ocalił go, gdy był młodym, bezdomnym, poturbowanym zmiennym i dał mu pracę i poczucie własnej wartości. Nie było niczego takiego, co KC nie zrobiłyby dla szeryfa, i chociaż nie mógł pomóc temu dużemu facetowi osobiście, przynajmniej jego komputer i umiejętności organizacyjne były przydatne. Zewnętrzne drzwi zakołysały się cicho do wewnątrz. KC zerknął znad swojej pracy, by stwierdzić, że jego spojrzenie zostało uwięzione w morzu niebieskiego. - Ty jesteś KC? – Dennis stał po drugiej stronie lady otaczającej biurko KC. KC kiwnął głową. Widział kojota tylko kilka razy z daleka. Z tak bliska, oczy mężczyzny były bardziej niebieskie niż pamiętał, a w czarnych włosach Dennisa przebłyskiwały złote pasemka. Libido KC zwiększyło obroty jak samochód wyścigowy w Formule Jeden. - Jestem Dennis. Szeryf powiedział mi, że być może, pomożesz mi znaleźć moją siostrę. KC wzruszył ramionami. - Na pewno spróbuję. Dennis obszedł wkoło ladę recepcji i wyciągnął rękę. - Miło mi. Naprawdę doceniam to, że chcesz mi pomóc. KC potrząsnął wyciągniętą ręką i powstrzymał się od jęku. Zmienny kojot nacisnął wszystkie jego wrażliwe punkty. Dotyk dłoni o dłoń podsunął mu wszystkie rodzaje pomysłów o tych innych rzeczach, jakie chciałby poczuć przy wspólnym dotykaniu. Psychicznie potrząsając sobą, uwolnił rękę Dennisa i usiadł z powrotem na krześle. Ten facet przyszedł, by zdobyć pomoc KC w znalezieniu swojej zaginionej siostry - nie po to, by zostać napadniętym przez napalonego zmiennego lisa. - Usiądź. – Wskazał krzesło dla gości stojące po drugiej stronie przy ścianie. Dennis złapał krzesło i usiadł tuż przy nim. Patrząc na tego poważnego faceta, siedzącego obok niego, KC podzielił się swoimi podejrzeniami. - Moją największą obawą jest to, że on mogła zdziczeć. Do diabła, KC był niemal pewny, że kobieta zdziczała. Z tego, co się dowiedział, kobieta została schwytana, była torturowana i kto jeszcze wiedział, co innego z nią

~ 4 ~ robiono. To byłby cud, gdyby nie pękła i nie wpadła w szał zabijania. Pomimo tego, że odkryli miejsce, gdzie Candice w zeszłym tygodniu była więziona, to jednak wciąż znikała i mieli niewiele wskazówek, co do jej obecnej lokalizacji. Dennis kiwnął głową. - Też się tego obawiam. Ale mam nadzieję, że ją znajdziemy zanim zacznie krzywdzić ludzi. - Już zacząłem poszukiwania, tropiąc jakiekolwiek ślady kojota tam, gdzie go nie powinno być. No wiesz - ataki, doniesienia, tego rodzaju rzeczy. – Gdyby faktycznie zdziczała, jej umiejętność zmiany z powrotem w człowieka, zostałaby schowana pod jej zwierzęcymi instynktami. - Coś znalazłeś? – Dennis pochylił się tak blisko, że KC poczuł jego oddech na swojej szyi, gdy obrócił głowę. Przełknął kolejny jęk zanim podjął dalej. - Może. Czekam na wiadomości od kilku ludzi. Z tych niewielu śladów, jakie znalazłem, myślę, że ona może kierować się na wschód. Czy jest ktoś, kogo może znać na Wschodnim Wybrzeżu? Były chłopak, dobry przyjaciel, ktoś skłonny do pomocy? Dennis zbladł. - Jej syn, Ethan. Urodziła go, gdy była jeszcze nastolatką i oddała go do adopcji. Kilka lat temu ją znalazł. Od tego czasu korespondują ze sobą. Nie byłbym zaskoczony, gdyby członkowie organizacji Ludzie przeciwko Werekinom użyli go, jako przynęty, żeby z nimi współpracowała. KC zmarszczył brwi z powodu tej nowej informacji. To nigdy nie wyszło na jaw, podczas jego śledztwa jej przeszłości, ale z drugiej strony akta dziecka prawdopodobnie zostały zabezpieczone. I nie chodziło o to, że ten mały fakt był jakimś problemem. Uaktualni zebrane przez siebie fakty. - Dość łatwo będzie to sprawdzić. Masz jego numer? Dennis kiwnął głową. - Już dzwoniłem i sprawdziłem go, ale nie chciałem, żeby myślał, że coś jest nie w porządku. On ma szesnaście lat i jest dość spostrzegawczy. Zbyt wiele pytań wzbudziłoby podejrzenia. Tak długo, jak Ethan wie, że jego matka ma się dobrze i że niedługo do niego zadzwoni. Ona może pojechać do Nowego Jorku tylko po, by

~ 5 ~ naocznie przekonać się, że z nim jest w porządku. O ile wiem, ona lubi ludzi, którzy go adoptowali. Naprawdę bardzo wspierali Ethana w znalezieniu jego naturalnej matki i nie mają żadnych oporów przed ich rozmowami przez telefon lub pozwalaniem jej na wizyty. Pracowała kiedyś w biurze podróży i zyskała przez to naprawdę dobre oferty na loty. Stukając palcami o klawiaturę, KC myślał o tym wszystkim, co dowiedział się o Candice. - Więc sądzisz, że jak pojedziemy do Ethana, to znajdziemy twoją siostrę? Dennis wzruszył ramionami. - Możliwe. Masz jakieś tropy w Nowym Jorku? - Gdzie mieszka Ethan w Nowym Jorku? - Niedaleko Albany. - Tam cały czas można zaobserwować ślady kojotów. W tej chwili szukam jakichkolwiek szczególnie agresywnych kojotów, które ludzie zgłosili na policję. Jak do tej pory nic się nie pojawiło. Dennis westchnął. - Kiedyś była bardzo szczęśliwa, ale z tego, co mówili inni, straciła dużą część swojego zdrowia psychicznego po tych wszystkich badaniach, jakie ci szaleńcy na niej przeprowadzali. - Dlaczego tak bardzo im na niej zależy? – KC wciąż nie był pewny, co do tego planu, za jakim stała ta grupa - tak, jakby każda frakcja miała swój własny program. Badania, tortury, niewolnictwo - grupy miały to wszystko w swoich rękach, chociaż na szczęście nie opanowali żadnego z nich. - Może potrzebują psychopatycznego żołnierza? – zasugerował Dennis oschłym głosem. – Skąd do diabła mam to wiedzieć? Mogliśmy zapytać ludzi, kto ją złapali, ale oni wszyscy nie żyją. - I to utrudnia nam ich przesłuchanie – zgodził się KC. ***

~ 6 ~ Dennis siedział na dziwnie komfortowym krześle i rzucał spojrzenia na pięknego zmiennego lisa. Nawet, gdyby nie słyszał tego w mieście, wiedziałby, w jaką istotę zmienia się KC. Rude włosy mężczyzny nie mogły krzyczeć głośniej lis niż, gdyby nawet użył megafonu. Dennisowi nigdy przedtem nie podobały się rude włosy, ale włosy KC miały bogate piękno, które sprawiało, że Dennis chciał zagłębiać swoje palce w tych miękko wyglądających kosmykach, a potem sprawdzić, czy różowe wargi KC będą smakować tak dobrze jak wyglądają. KC wygiął na niego jedną czerwoną brew. - Trochę czasu zabierze mi wytropienie dalszych śladów. Może podasz mi swój numer telefonu? Zadzwonię do ciebie, jak coś znajdę. Dennis przyjął samoprzylepną karteczkę, którą KC mu podał, i szybko nagryzmolił swoje imię i numer. - Będę dostępny pod tym numerem. Jeśli nie będziesz się mógł ze mną skontaktować, dzwoń do domu dumy. – Usłyszał gorycz w swoim głosie i natychmiast się zawstydził. Duma bardzo mu pomogła pomimo jego zachowania wobec jednego z nich. Zmienny lis wpatrywał się w niego przez chwilę. - Myślałem, że duma to dobrzy ludzie? - Tacy są – zgodził się Dennis, kiwając głową. – Po prostu nie jestem ich ulubieńcem. Oni tylko pozwalają mi tam mieszkać, ponieważ mnie uratowali, i wiedzą, że nie mam, dokąd pójść. Nie jestem najlepszym przyjacielem Adriana odkąd jego wilk nienawidzi mojego kojota. I po tym, jak zostałem zmuszony do zdradzenia Payce’a, by ocalić moją siostrę… cóż, jest przyjazny, ale nie sądzę, żebyśmy nadal byli kumplami. Wciąż bolał go widok braku ciepła w oczach Payce’a. Jaguar zawsze go ściskał kiedykolwiek się spotkali. Od czasu zdrady, Payce nie traktował go już tak samo. Coś z tego, wynikało też z faktu, że jego partner lew chciał urwać Dennisowi głowę i potraktować ją, jako piłkę futbolową, ale Dennis wiedział, że większość niechęci brała się stąd, że Payce wciąż nie wybaczył Dennisowi jego zdrady. Chciałby powiedzieć, że Payce mu wybaczy i zapomni, ale czasami, gdy zaufanie jest rozbite, to jego odbudowanie może potrwać trochę dłużej. Nie winił Payce’a, ale to nie powstrzymało go od odczuwania bólu. Wzdychając, Dennis wstał. Chociaż bardzo chciał pocałować zmiennego lisa, wyczuwało się coś kruchego w tym pięknym mężczyźnie, co kazało mu postępować

~ 7 ~ powoli. Nie chciał dodawać szeryfa do listy osób, które go nie lubią. Miał dość wrogów. Poza tym, gdyby zaprzepaścił sprawę ze zmiennym lisem, nie miał nikogo, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc w poszukaniu swojej siostry. Musiał zlokalizować Candice zanim zrobi coś, czego nie będzie mogła sobie wybaczyć. Mogła wydawać się być psychopatycznym zabójcą, ale Dennis wciąż pamiętał ją, jako nieśmiałą kilkunastoletnią dziewczynę, która przemycała mu jedzenie do jego zrujnowanego mieszkania po tym, jak ich rodzice wykopali go z domu. - Sądzisz, że mogła pójść do waszych rodziców? – zapytał KC, wdzierając się do gorzko-słodkich wspomnień Dennisa ukrytych w zakamarkach pamięci. Dennis zaśmiał się urywanie. - Odkąd wyrzucili mnie z domu za bycie gejem, a potem sprawili, że oddała własne dziecko, powiedzmy, że ich stosunki nigdy nie były najlepsze. - Ach. – KC kiwnął głową. – W takim razie, jak sądzę, możemy ich wykluczyć. Będę nadal kontrolował doniesienia o kojotach. Jak do tej pory, to jest nasza najlepsza wskazówka. Tropię jej karty kredytowe, ale wszystko, co mogę znaleźć, to jedna zarejestrowana, i jeszcze jej nie użyła. Poza tym, wątpię, żeby miała ją ze sobą, kiedy była w tamtym obiekcie. Dennis pragnął wymyśleć jakiś powód, dla którego mógłby pokręcić się jeszcze w pobliżu, ale KC prawdopodobnie miał lepsze rzeczy do roboty, niż zabawiać bezrobotnego kojota bez żadnych perspektyw. - Hej, zazwyczaj pracowałeś na budowie, prawda? – Jasny rumieniec wyskoczył na twarz zmiennego lisa, gdy zadał to pytanie. Ciekawość powstrzymywała Dennisa przed wstaniem z krzesła. - No tak. Pracowałem z Paycem. Kładł podłogi, podczas gdy ja zajmowałem się ścianami i bardziej ogólnymi pracami budowlanymi. – Powstrzymał ściśnięcie serca przez ból na ich straconą przyjaźń, jednocześnie próbując odgadnąć, czego lis chce. - Więc wiesz, jak podeprzeć ścianę? – Nadzieja malująca się na twarzy KC, wywołała kolejny dreszcz pożądania, który szarpnął ciałem Dennisa. Tik nosa KC powiedział mu, że mężczyzna to zauważył. Na szczęście, Dennis nie oblał się rumieńcem. Gdyby tak się stało, wiedział, że byłby równie jasnoczerwony jak włosy KC.

~ 8 ~ - Tak, pewnie. Dlaczego? Masz coś, przy czym potrzebujesz pomocy? – Proszę, niech on potrzebuje pomocy. Dennis był tak znudzony, że zgodziłby się nawet zawiesić obrazy w domu KC, gdyby to tylko wyrwało go z uzależnienia od dumy. Wiedział, że lwy próbują być serdeczne, ale od tego czasu, jak dowiedzieli się, że zdradził przyjaciela, większość z nich trzymała go na odległość. Nieważne, z jakiego powodu – raz zdradziłeś, to już zostaniesz zdrajcą w świecie zmiennych. Dodaj do tego fakt, że kojoty były wśród najmniej zaufanych zwierzęcych zmiennych, i pieczętujesz swój los. KC kliknął na kilka rzeczy na swoim komputerze, które jak się wydawało nie zrobiły dużych zmian na ekranie. Może nie był jedynym, który był zdenerwowany. Dennis położył swoją rękę na dłoni KC, by przyciągać jego uwagę, ale szybko cofnął ją z powrotem, kiedy między nimi przeskoczyła iskra i powędrowała prosto do jego fiuta. - Aj. – Dennis wstał i pognał z powrotem na drugą stronę lady recepcyjnej. - Wow. Nie czułem tego rodzaj pociągu… kiedykolwiek. – KC wpatrywał się w Dennisa szeroko otwartymi oczami, z rozszerzonymi źrenicami. Oblizał swoje wargi, przyciągając spojrzenie Dennisa do mokrej smugi, którą zostawił. Cholera, chciał poczuć smak tego. - M-mam w czymś pomóc? – Wyjąkał słowa, jak tylko jego umysł oderwał się od tych wszystkim rzeczy, w których chciał pomóc zmiennemu lisowi - w projektach, które obejmowały ich obu w miejscu, które wybierze KC. - O tak, z pewnością potrzebuję w czymś pomocy. – Pożądanie w oczach KC powiedziało Dennisowi, że to nie ma nic wspólnego z czymkolwiek, o czym rudzielec myślał wcześniej, ale ma z tym, co było w oczach Dennisa. - W projekcie budowlanym – zgadywał. Plotki w mieście mówiły, że szeryf strzegł zmiennego lisa jak niedźwiedzia mama pilnowała swojego młodego. Dennis nie potrzebował ostrzeżenia. Wiedział, że nie jest dość dobry dla tego oszałamiającego mężczyzny. Zdradził przyjaciela i nie było go, gdy potrzebowała go siostra. Dennis stwierdził, że gdyby Candice wierzyła, iż jej pomoże, już by się z nim skontaktowała. Jej cisza powiedziała mu głośniej niż słowa, że też nie sądzi, że może jej pomóc i - co gorsza - nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby do niego zadzwonić. - Um, tak. – KC potrząsnął głową, jakby chciał ją oczyścić. – Chciałbym, żebyś obejrzał mój dom i upewnił się, że ma solidną konstrukcję. Powiększam go i chcę sprawdzić, czy nie stał się niestabilny. Dennis wzruszył ramionami.

~ 9 ~ - Nie jestem architektem, ale mogę zobaczyć. Prawdopodobnie powinienem stwierdzić, czy są jakieś widoczne problemy. - Świetnie. – Promienny uśmiech wypłynął na twarz KC sprawiając, że Dennis, choć na chwilę, zapomniał o wszystkich swoich kłopotach. – Jesteś wolny dziś wieczorem? Był tak wolny, że aż bolało. W tej chwili, miał nadzieję skończyć tę rozmowę i wyjść z posterunku szeryfa bez wprawienia się w zakłopotanie. - O której godzinie? Lis przygryzł swoją wargę. Dennis ledwie oparł się pragnieniu przeskoczenia nad ladą i polizania tego biednego, zaczerwienionego kawałka ciała, by go ukoić. - Może o piątej? Mogę tu skończyć i zabrać cię na kolację, jako swego rodzaju podziękowanie za wyświadczenie mi przysługi. - Pewnie. – Dennis zastanawiał się, czy to liczyło się, jako randka. Patrząc na wspaniałego lisa, był rozdarty. Gdyby mógł zawrócić zegar do paru miesięcy wstecz, skwapliwie skorzystałby z okazji, by wyjść z KC. Jednak, z jego przeszłością, nie chciał stwarzać komukolwiek problemów. – Szeryf nie będzie miał nic przeciwko? - Lou nie kontroluje tego, z kim się spotykam – oświadczył KC twardym tonem. – On ma swojego mężczyznę. Sposób, w jaki lis to powiedział, sprawił, że Dennis zastanowił się, czy czasem KC nie miał nadziei na coś innego. - W porządku. Jeśli jesteś pewny, nie będzie żadnych problemów. Spotkamy się o piątej. Tłumaczenie: panda68

~ 10 ~ Rozdział 2 Szeryf Arktos wszedł na posterunek, rzucił spojrzeniem na KC i zmarszczył brwi. - Co robisz? - A co sprawia, że myślisz, iż robię cokolwiek? – KC próbował uchylić się od pytań szeryfa, chociaż wiedział, że to i tak jest przegrana sprawa. Jak na niedźwiedzia, szeryf nie był żadnym luzackim, miodożernym typem. Bardziej był szalonym, niszczycielskim typem. - Bo wyglądasz na bardzo zadowolonego z siebie. – Szeryf się rozejrzał. – Gdzie jest kojot? - On ma na imię Dennis i wyszedł robić, co mu się podoba. Nie wiem, gdzie on jest. Nie jestem jego cieniem. – Ogromnie by się cieszył, gdyby dołączył do niego w innych miejscach, ale nie podzielił się tą informacją z szeryfem. - Eww... - Co? - Pociąga cię ten kundel. - On nie jest kundlem. Poza tym, jak się mają sprawy z twoją kicią? Gdyby uśmiech szeryfa stał się, choć trochę bardziej szeroki, jego twarz by się rozdarła. - On jest cudowny - westchnął. - Eww. – Powtórzył KC, chociaż trudno było zabrzmieć lekceważąco, gdy śmiało się samemu do siebie. Dobrze było widzieć szeryfa tak szczęśliwego. Gdy spotkali się po raz pierwszy, KC wyczuł, że Lou jest samotnym niedźwiedziem. A teraz, kiedy miał Jamesa, wyglądał tak, jakby zaczął nowe życie. Nic nie martwiło go zbyt długo, a dni, kiedy przychodził na posterunek szczęśliwy, przewyższały liczebnie rzadkie ataki zrzędliwości. - Zmieniasz temat – upomniał go Lou. Cholera.

~ 11 ~ - Zlokalizowałem kilka doniesień o szczególnie agresywnym kojocie, który wydaje się ciągnąć na wschód. Dennis powiedział, że ona ma syna w Albany – oświadczył KC. - Hę. Chyba będę musiał współpracować z Dennisem i ją wytropić. Jeśli nie jest zdrowa umysłowo, może nieświadomie kogoś skrzywdzić. Musimy zapewnić jej odpowiednią opiekę i upewnić się, że nie skrzywdzi innych. Jeśli masz rację, musimy ją zatrzymać zanim dostanie się do swojego syna. – Szeryf zmarszczył brwi, najwyraźniej próbując obmyślić dobrą strategię. KC wiedział, że jest w rozterce. Czy spróbować ją ocalić, czy zdjąć jak wściekłe zwierzę? KC wzruszył ramionami. Nie wiedział jak zaniepokojeni rodzice odpowiedzą, gdy myślą, że ich dziecko jest w tarapatach. Rodzice KC wydaliby przyjęcie. W końcu był czymś odrażającym, kimś kto kochał mężczyzn. - Masz jakieś zastrzeżenia, co do podróżowania z Dennisem? Nie mam wątpliwości, że on nie miałby nic przeciwko towarzystwu. - Dlaczego miałbym mieć? Szeryf posłał mu długie spojrzenie. - Niektórzy sądzą, że jest niewiarygodny odkąd zdradził Payce’a. - Niektórzy ludzie powinni zastanowić się nad tym, co oni by zrobiliby, gdyby ktoś, kogo kochają, został złapany – powiedział ostrym tonem. Pamiętając smutny wyraz oczu kojota stracił współczucie dla innych. - Racja. – Louis kiwnął głową. Jego zadowolony wyraz twarzy powiedział KC, że właśnie wpadł w jedną z pułapek szeryfa. - Oh. – KC przewrócił oczami. Drzwi otworzyły się jeszcze raz ukazując Dennisa, który rzucił nerwowe spojrzenie na dużego zmiennego niedźwiedzia. KC przesuwał wzrokiem między szeryfem, a Dennisem. - Idę na kolację z Dennisem dziś wieczorem. Chcesz, żebym został? – Nie podobał mu się wyraz oczu Lou, kiedy mierzył kojota. - W porządku. Nie poturbowałem nikogo przez kilka ostatnich dni. Ale sądzę, że będę miał to pod kontrolą. – Lou posłał Dennisowi uśmieszek, ale jego oczy nie wyrażały jakiegokolwiek śladu aprobaty.

~ 12 ~ Dennis posłał mu słaby uśmiech, chociaż smród strachu napełnił pokój. Szeryf przeniósł oczy na KC. - Idź na tę kolację. Posprzątam te papiery zanim zamknę na noc. - Dzięki. – KC skwapliwie skorzystał z tej szansy. Dennis wyglądał tak, jakby miał dostać ataku serca, gdyby spędził jeszcze jedną minutę w towarzystwie szeryfa. KC wyłączył komputer i skierował się do drzwi. - Chodźmy, Dennis. Mamy rezerwację u Marksa. – Jedyny steakhouse w mieście, Marks, otworzył się cztery lata temu ku radości populacji zmiennych. Jednakże, z uwagi na powierzchnię restauracji, zmienni musieli niestety robić rezerwacje miesiące wcześniej… a po tej pamiętnej wizycie dumy Talana, teraz musieli uważać na to, jaki rodzaj zmiennych wpuszczają. - Jak zrobiłeś tam rezerwację? Myślałem, że tam rezerwuje się miejsce miesiące wcześniej? Najwyraźniej Dennis wiedział o reputacji restauracji. KC wzruszył ramionami. - Kiedyś pomogłem im rozwiązać pewien problem i powiedzieli, że mogę wpadać, kiedy tylko będę miał ochotę. Nie zamierzał powiedzieć Dennisowi, że włamał się na konto bankowe byłego księgowego właściciela i odzyskał wszystkie pieniądze, jakie ten zdefraudował z restauracji. Zmienni nie mogli liczyć na sprawiedliwość w swoich problemach. Pomimo tego, że były sądy zmiennych, polityka międzygatunkowa często czyniła prawdziwą sprawiedliwość niewykonalną, kiedy sądzeni byli przez ławę przysięgłych złożoną z różnych gatunków zmiennych. KC obszedł całą biurokrację i, w efekcie, otrzymał bezgraniczne oddanie rodziny jastrzębi. Nigdy przedtem nie jadł w ich restauracji, gdy jednak zadzwonił, zapewnili go, że znajdą stolik. Ciepłe powitanie recepcjonistki pomogło nadać wieczorowi ton. - Panie Fields, bardzo się cieszymy, że zjawił się pan u nas i przyprowadził przyjaciela. – KC rozpoznał w niej jedną z bratanic właściciela. Prawie cała jastrzębia rodzina pracowała w restauracji. Całe stado Harris Hawks było szczególnie towarzyskim typem ptaka. Stolik, do którego ich zaprowadzono, mieścił się przy dużym oknie wychodzącym na dolinę.

~ 13 ~ - Tutaj może być? – Dziewczyna poruszyła się nerwowo na stopach, obserwując go, jak wygląda przez okno. - Tak, tu jest świetnie. - Wspaniale, a posiłek proszę zostawić nam – odezwał się za nim niski głos. KC obrócił się, by zobaczyć właściciela restauracji – Garreta Halcona. Czerwono- brązowe włosy mężczyzny błyszczały jak futro norki w subtelnym świetle i pokazywały ostre cechy twarzy mężczyzny. KC zawsze uważał Garreta za przystojnego faceta, ale zbyt aroganckiego, żeby być naprawdę atrakcyjnym. - Nie musisz płacić za mój posiłek – zaprotestował KC. Czerwono-brązowe oczy Garreta rozbłysły determinacją. - To najmniej, co mogę zrobić za to, co ty zrobiłeś dla nas. Gdyby nie ty, nie mielibyśmy pieniędzy, by zapłacić nasze rachunki. Dałbym ci sto posiłków, gdybym wiedział, że je przyjmiesz. – Wyciągnął rękę do Dennisa. – Garret Halcon, miło mi. Dennis ostrożnie zmierzył właściciela wzrokiem zanim podał mu rękę. - Dennis Wills. Uścisnęli sobie ręce, ale KC mógł powiedzieć, że tych dwóch mężczyzn nie zostanie zbyt szybko najlepszymi kumplami. Po niezręcznej chwili, Garret rzucił swój promienny uśmiech do KC zanim poklepał go po plecach. - Smacznego, KC, i nie wahaj się wrócić tu, kiedykolwiek będziesz chciał. – Rzucając ostatnie spojrzenie na Dennisa, Garret odszedł. Dennis oparł się pragnieniu dorwania tego łajdaka uśmiechającego się do jego mężczyzny i rozerwania mu gardła. Jego kojot zawarczał blisko pod powierzchnią, chociaż jego ludzka połowa była wstrząśnięta jego dziwną zaborczością. Dennis nigdy nie był zaborczy. Mężczyzn było na pęczki – przynajmniej w mieście – i dopóki tutaj nie wrócił, z łatwością mógł namówić któregoś do wskoczenia do jego łóżka. Może to brak potępienia w oczach KC sprawiło, że stał się tak atrakcyjny. Zmienny lis nie miał nic przeciwko Dennisowi i faktycznie próbował mu pomóc. Dennisowi nie podobało się to drapieżne spojrzenie, jakie ten łajdak jastrząb posłał jego nowemu przyjacielowi. I to wystarczyło. Zadowolony ze swojej odpowiedzi, spojrzał w rozbawione oczy KC.

~ 14 ~ - Co? - Czy rozwiązałeś już wszystko w swojej głowie? - Rozwiązałem, co? – Na jedną paniczną chwilę zastanowił się, czy drugi mężczyzna mógł odczytać jego myśli. KC wzruszył ramionami. - Nie wiem, ale to wyglądało tak, jakbyś rozwiązywał znacznie większe problemy niż rozmiar twojego befsztyka. Dennis uśmiechnął się. - Żartujesz? Skoro Garret płaci, to wezmę największy befsztyk, jaki mogę zjeść. Zmienny lis odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. Dennis nie mógł nie zauważyć, że inni goście w restauracji skierowali swoje oczy na niego. Powstrzymał się przed potrzebą warknięcia na nich, ale był blisko. Minęło już trochę czasu odkąd ktoś patrzył na niego tak, jakby był ważny. Payce kierował teraz wszystkie swoje czułe spojrzenia na Kevina. I Dennis nie mógł powstrzymać się przed pragnieniem kogoś, kto by się o niego troszczył tak, jak James troszczył się o szeryfa. - Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – KC odłożył menu i zaczął obserwować Dennisa, jakby był najważniejszą rzeczą, na jaką KC zwrócił uwagę aż do dzisiaj. - Nie spodobało mi się, jak Garret na ciebie patrzył. KC przewrócił oczami. - Chciał się ze mną kiedyś umówić. Powiedziałem nie. - Dlaczego? – I nie chodziło o to, że Dennis nie chciał, żeby śliczny lis umawiał się z innym facetem, ale zastanawiał się jak czarujący, przystojny mężczyzna, właściciel restauracji, nie spełniał wymogów ideału dla KC. - Jest zbyt arogancki – przyznał KC. – Jest wystarczająco miły, ale nie lubię naprawdę aroganckich ludzi. Przeszkadzałoby mi to na dłuższą metę, więc nie chciałem się z nim spotykać, skoro wiedziałem, że to nie potrwa długo. Dennis roześmiał się, ponieważ ulga cięła go niczym nóż.

~ 15 ~ - Nie ma to jak zobaczyć na horyzoncie koniec, aby zapobiec zaczęciu związku. KC posłał mu kpiący uśmiech. - Przypuszczam, że to śmiesznie brzmi, ale nie cierpię marnować energii na coś, co wiem, że się nie uda. - Nie ma nic złego w tym, że się wie, czego się chce. – Dennis wiedział, czego chce, ale wątpił, żeby ten uśmiechnięty, piękny mężczyzna przed nim, będzie chciał zmaltretowanego, etycznie niepewnego robotnika budowlanego. Do diabła, nawet jego były najlepszy przyjaciel ledwie mógł spojrzeć mu w oczy. - Cześć, jestem Markus. Będę waszym kelnerem dziś wieczorem. – Wysoki, przystojny zmienny jastrząb stał i wpatrywał się w KC zachwyconymi oczami. - Jestem Dennis. Chcę największy befsztyk, jaki macie, i żebyś przestał wpatrywać się w mojego chłopaka. Cholera. Dennis skulił się. Co on do diabła sobie myśli? Nawet tak naprawdę nie byli na randce. KC tylko namówił go, żeby spojrzał na jakieś usterki budowlane. Ale kojot Dennisa miał inne pomysły. Chciał zatwierdzić zmiennego lisa i odgryźć nogę każdemu, kto się z tym nie zgadza. Czekał aż KC go poprawi, ale mężczyzna tylko odwrócił się do kelnera. - Musisz wybaczyć Dennisowi. Bzikuje, kiedy jest głodny. Kelner posłał Dennisowi ostrożny uśmiech, ale wszystko, co chciał, to jak najszybciej odebrać od nich zamówienie i odejść. Bystry chłopiec. - Przepraszam. – Dennis uśmiechnął się przepraszająco do KC. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. - No cóż, nie wiem, jaki jest twój kojot, ale mój lis chce cię pieprzyć i zatwierdzić, jako mojego. – KC niedbale wzruszył ramionami, jakby właśnie nie wstrząsnął światem Dennisa. - Jak myślisz, co to oznacza? – Chłodny dreszcz przepłynął przez niego, kiedy zdał sobie sprawę, co to prawdopodobnie oznacza. KC posłał mu długie spojrzenie.

~ 16 ~ - Sądzę, że obaj wiemy, co to może oznaczać, ale lisy nie mogą tak do końca zidentyfikować swojego partnera dopóki nie uprawiają seksu. - Tak samo jest z kojotami. Dennis zajrzał w oczy KC – jego serce waliło tak głośno, że zastanawiał się, czy wszyscy nie będą w stanie zlokalizować źródła tego dźwięku. - Nie chcesz partnera? – KC wypowiedział te słowa powoli, jakby próbował je zrozumieć, jak tylko je powiedział. Dennis wziął łyk wody, żałując teraz, że nie zamówił czegoś mocniejszego – na przykład porcji whisky poprzedzonej wódką. - Nie chodzi o to, że nie chcę partnera. Jaki zmienny nie chce partnera? – Grał na zwłokę. Przecież, gdyby ten piękny mężczyzna naprawdę był jego partnerem, nie chciałby spłoszyć go na zawsze. – Powiedzmy, że najpierw muszę rozwiązać kilka problemów zanim pozwolę komukolwiek wejść do mojego życia. Przede wszystkim znaleźć psychopatyczną siostrę i przestać być bezrobotnym, zasadniczo bezdomnym i niegodnym takiego wspaniałego partnera. - A więc to nie ja, tylko ty. – KC zmusił się do uśmiechu, ale Dennis zobaczył smutek w jego oczach. Sięgnął nad stolikiem i wziął rękę KC w swoją. - W tej chwili mam zbyt wiele problemów, skarbie. Nie mogę zaopiekować się jeszcze partnerem. – No… wyłożył karty na stół, swoją bezwartościowość, by jego partner mógł to zobaczyć. KC wyszarpnął rękę z dłoni Dennisa. - Kto powiedział, że ktoś musi się mną zaopiekować? – Jego gniew sprawił, że oczy mu błyszczały, pokazując Dennisowi błysk nieoswojonego zwierzęcia żyjącego w jego głębi. – Nie szukam podtatusiałego lowelasa. Szukam partnera. Dennis pochylił się do przodu. - Nie rozumiesz? Nie mogę być partnerem. Nie mam nic do zaoferowania. - Kto powiedział, że musisz coś zaoferować? Jestem tutaj by pomóc, a nie dodać ci problemów – warknął KC. – Potrzebuję partnera, a nie opiekuna.

~ 17 ~ Zanim Dennis mógł odpowiedzieć, kelner wrócił z ich talerzami z jedzeniem. Grube befsztyki z ziemniakami i pięknymi zielonymi warzywami zostały postawione przed nimi. KC posłał kelnerowi szeroki uśmiech. - To wygląda doskonale. - Może przynieść coś jeszcze? KC potrząsnął głową. - Nie mnie. - Ja nic nie potrzebuję – oświadczył Dennis. - Cóż, dajcie znać, jeżeli będziecie czegoś jeszcze potrzebowali. – Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale Dennis warknął i mężczyzna czmychnął. - Wstydź się, straszyć tak tego miłego jastrzębia – upomniał go KC, ale ponieważ się uśmiechał, Dennis nie wziął sobie tego do serca. - Ostrzegałem go przed wpatrywaniem się w ciebie. - Po prostu wykonuje swoją pracę. – KC się roześmiał. - Może to robić gdzie indziej. – Dennis odkroił kawałek swojego befsztyk i wziął do ust. Smak eksplodował na jego języku. – Oh, jakie to dobre. - Mm, mhm – zgodził się KC. – Powinienem był wcześniej przyjąć ich ofertę, ale nigdy nie miałem nikogo, z kim chciałbym dzielić tak dobry posiłek. Dennis uśmiechnął się, ponieważ fala przyjemności wypełniła go na słowa KC. Dobrze było czuć się dla kogoś ważnym. Skończyli posiłek rozmawiając o nieistotnymi rzeczami. Żaden z nich nie opowiadał o swoich rodzinach ani o możliwości sparowania się. Dennis dowiedział się, że KC zbudował przyjaźnie ekologiczny dom z ziemi i opon na zboczu wzgórza, co zajęło zmiennemu lisowi trzy lata pracy. Niestety, niedawna lawina błota spowodowała pęknięcie w suficie, podczas osunięcia się wzgórza, i KC chciał drugiej opinii na temat wytrzymałości belki. Lis nie chciał rozmawiać z szeryfem o tym problemie, ponieważ najwyraźniej KC nie zbudował go według miejscowych zarządzeń. Im więcej KC mówił o swoim domu, tym bardziej Dennis chciał zobaczyć to niezwykłe siedlisko. - Może skusicie się panowie na jakiś deser?

~ 18 ~ KC uśmiechnął się czarująco do kelnera. - Możemy dostać kawałek sernika na wynos? - Oczywiście. Jak tylko kelner odszedł, KC położył pieniądze na stolik. - Myślałem, że posiłek jest za darmo? – zapytał Dennis. KC zarumienił się. - Oh, jest, ale kelner dobrze wykonał swoją pracę. Powinien dostać napiwek. Kelner wrócił kilka minut później ze schludnie zawiązaną torbą. - Proszę, sir. Dziękuję za przyjście. - Jesteś tu mile widziany. – Ten przeklęty ptak wrócił, gdy właśnie mieli wyjść. – Wszystko w porządku, KC? – Garrett posłał Dennisowi szyderczy uśmiech. - Doskonale. – KC poklepał Garretta po plecach. – Dzięki za świetny posiłek. - W każdej chwili, kochany. Możesz dzwonić, kiedy tylko chcesz, a my zapewnimy ci stolik. Nawet możesz przyprowadzić swojego szczeniaka. KC złapał Dennisa za ramię i wyciągnął z restauracji. - Zamierzałem okaleczyć go tylko trochę. Może złamać ramię, żeby trudniej było mu latać – zaprotestował Dennis. Wrócili na posterunek i KC wsunął głowę, chcąc powiedzieć dobranoc. - Oh! – Usta KC wyschły, a penis stwardniał. Cholera, dobrze wyglądali razem. Ciemna głowa Lou pochylała się nad złotą Jamesa, kiedy ten pożerał usta swojego partnera w namiętnym pocałunku. Miękki jęk zmiennego lwa wydobył podobny z ust KC. Mężczyźni rozłączyli się i z identycznymi, zamglonymi pożądaniem oczami, obrócili się do KC. - Umm, idę do domu – powiedział KC, powstrzymując jęk. Lou oblizał swoje wargi, jakby chciał złapać każdą drobinę smaku swojego partnera. - Dobranoc.

~ 19 ~ Jeśli KC myślał, że James też będzie chciał odpowiedzieć, to się pomylił, bo zmienny niedźwiedź wykorzystał ten moment, by ponownie posiąść wargi Jamesa. Twardy i pobudzony, wycofał się z posterunku. Wciąż dochodząc do siebie, omal nie wpadł na Dennisa. Kojot obrzucił ciało KC gorącym spojrzeniem. - Posterunek szeryfa sprawił, że jesteś napalony? - Tylko, jeśli zawiera szeryfa mającego zamiar wypieprzyć swojego partnera przy ścianie. - Oh. – Dennis przełknął i popatrzał tęsknie na wejście. – Byli nadzy? KC się roześmiał. - Tylko się całowali, ale do diabła, chyba do tego zmierzają. Dennis cicho mruknął. - Założę się, że to było seksowne. - Bardzo seksowne. Chodź, pójdziemy do mnie i zjemy deser. - Czy to jakiś kod? – Oczy Dennisa błysnęły rozbawieniem. - Tak. Sernik jest super-tajnym kodem dla chodźmy do mnie i pieprz mnie. – KC potrząsnął plastikową torebką. – Więc, chcesz zjeść trochę sernika? Dennis uśmiechnął się. - Z przyjemnością zjem kawałek sernika. Tłumaczenie: panda68

~ 20 ~ Rozdział 3 Szczęka Dennisa opadła, kiedy doszli do domu KC. Chociaż zmienny lis powiedział, że jego dom jest zrobiony z opon i ziemi, nie wspomniał, że to jest tylko części prawdy. Połowa budynku, ta która wystawała ze wzgórza, była wykończona ozdobnym tynkiem, a we frontowych oknach odbijał się czysty nowoczesny styl. Nigdy nie widział tak pięknej budowli. To nie był dom… to było dzieło sztuki. Dennis wstrzymał oddech, kiedy KC otworzył drzwi i weszli do domu o gładkich, zaokrąglonych ścianach i mocnych, drewnianych belkach. - W ciągu dnia to miejsce musi być wspaniałe – powiedział z podziwem. KC zarumienił się. - Lubię tak myśleć. – Włączył światła, ożywiając dom wypełniony miękkimi tkaninami i żywymi kolorami. Jasne wełniane koce przykrywały kanapy z ciemnej skóry, a pluszowe dywany porozrzucane były na kolorowej betonowej podłodze. Dennis przykucnął. - Skąd to masz? – zapytał pukając w szklane kawałki osadzone w betonie. - Zamówiłem to przez internet. Dennis się rozejrzał. - Masz internet? - Przez satelitę. - Hę. Żadnej telewizji? KC potrząsnął głową. - To tylko pochłania niepotrzebną energię. Wytwarzam własną elektryczność z paneli słonecznych na dachu i z niewielkiego generatora dla wsparcia. Jeśli chcę obejrzeć film, używam laptopa, którego ładuję słonecznym urządzeniem do ładowania akumulatorów. A jeśli naprawdę chcę pooglądać telewizję zawsze jest jeden w domu Dumy. Dennis kiwnął głową.

~ 21 ~ - Te koty lubią swój telewizor. Jak to zbudowałeś? - Miałem kilka książek i mieszkałem w namiocie przez dwa lata. Kupiłem tanio ziemię z niewielkim projektem budowlanym i od tamtego czasu pracuję nad tym. - Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne? – Dennis idąc przez dom, dotykał powierzchni ścian, barwnych obrazów, kawałków szkła i kafelków losowo wciśniętych w każdą powierzchnię. Obracając się, popatrzył na wejście. Witrażowe szkło otaczało drzwi. – To na pewno nie było tanie. KC wzruszył ramionami. - Wziąłem kilka lekcji w domu kultury w mieście. - Ty to zrobiłeś? - Tak. Nie jest doskonałe, ale cieszyłem się myślą, że zrobiłem to sam. – KC przerwał. – Zbudowałem to, ponieważ, kiedy mój ojciec mnie wyrzucił, nie miałem, dokąd pójść. Nie chciałem ponownie być bezdomnym - to było najbardziej beznadziejne uczucie, jakie kiedykolwiek czułem. Chciałem zrobić coś swojego, coś, czego nikt mi nie odbierze. Dennis zwalczył przymus wytropienia ojca KC i dania mu nauczki za to, że wywołał to zranione spojrzenie w oczach mniejszego mężczyzny. - Gdzie jest ta belka, którą chciałeś, żebym obejrzał? – Myśl, że całe to miejsce mogłoby spaść na głowę KC nie działała zbyt dobrze na Dennisa. Mógł powiedzieć po dumie świecącej w oczach lisa, że jeśli straci ten dom, to złamie mu serce. - Tutaj. – KC poprowadził go do małej kuchni, w której była kuchenka gazowa i piekarnik, mini lodówka, stoliczek i nic więcej. Dennis pomyślał, że to jest prawdopodobnie najbardziej urocza kuchnia, jaką kiedykolwiek widział… i najmniejsza. – To ten. Dennis podszedł do miejsca, które wskazał KC i popatrzył na omawianą belkę. Cienka rysa zarysowała drewno. Patrząc na inne solidne belki naokoło, Dennis się odprężył. - Myślałem, że masz tu prawdziwy problem. Miałbym na to oko i, jeśli stałoby się to szersze albo drewno zaczęłoby się rozdwajać, wtedy powinniśmy to wymienić. - My? – KC posłał mu niepewny uśmiech. Dennis westchnął.

~ 22 ~ - Świetnie. Włóż sernik do lodówki, a ja sprawdzę jednego atletycznego przystojniaka stojącego przede mną. KC śmiał się tak długo, dopóki łzy nie popłynęły po jego policzkach. - O, cholera, to było niegrzeczne. – Niemniej, wstawił deser do lodówki, a potem złapał rękę Dennisa. – Chodź… sypialnia jest tam. Sypialnia była dokładnie tym, co Dennis spodziewał się zobaczyć po tym, co już widział w domu KC. Gładkie ściany, jasne kolory i wygodnie wyglądające duże łóżko sprawiły, że Dennis zapragnął zwinąć się w kłębek na dużym materacu i ukołysać ślicznego zmiennego lisa. Szybko jednak dowiedział się, że KC ma inne plany. Obracając się, odkrył, że KC już zdejmował koszulę. Zmienny lis zobaczył, że się w niego wpatruje i zmarszczył brwi. - Co? Rozbieraj się. - Co? Tak bez kwiatów? - Jeśli się rozbierzesz i wypieprzysz mnie w tej chwili, obiecuję wstać na pierwszą oznakę świtu i zerwać dla ciebie kwiaty z lasu. A teraz się rozbieraj! Dennis się roześmiał. Ściągnął swoją koszulę, a potem zsunął buty, skarpetki i spodnie. Zanim skończył, KC leżał nagi na łóżku – rude loczki, które otaczały jego sztywnego penisa wołały, żeby podszedł bliżej. Usta Dennisa zaśliniły się na ten widok. Z oczami na swojej nagrodzie, Dennis wspiął się na łóżko i zacisnął wargi wokół nabrzmiałej główki kutasa KC. Jego oczy przetoczyły się do tyłu na ten smak. Kojot zamruczał z przyjemności poznania jego smaku. Chciał więcej… potrzebował więcej. Obniżając mocniej głowę, usłyszał, jak KC wydał pisk. Nie mogąc się uśmiechnąć, zadowolił się połknięciem KC. Złapał biodra zmiennego lisa, żeby go unieruchomić i nie dopuścić do poruszania się. - Proszę, proszę, proszę, Dennis, muszę dojść. Ssij mocniej. Dennis odsunął się. - Nieee. - Nie dowiemy się, czy jesteśmy partnerami, jeśli będę tylko ciągnął ci druta. Muszę cię wypieprzyć. - Możesz to zrobić, jak mnie posiądziesz.

~ 23 ~ Dennis potrząsnął głową. - Jeśli cię posmakuję, stracę kontrolę. - W takim razie możesz wypieprzyć mnie później. - Gdzie masz nawilżacz? KC słodko mruknął, a potem przetoczył się i podpełzł w stronę stolika nocnego. Patrząc na ten twardy, muskularny tyłek Dennis aż mruknął. Po raz pierwszy chciał być lwem. Koty poznawały po oznakach, kiedy spotykały swojego partnera. Nie powiedział KC, że jego pośpiech do sparowania był spowodowany tym, że to złamałoby mu serce, gdyby spędził noc w ramionach zmiennego lisa… a potem stwierdził, że jednak nie są partnerami. Dennis przeżył utratę pracy, mieszkania i prawdopodobnie siostry, ale wiedział, że KC może być ostatnią kroplą, która w końcu go złamie. - Hej, nic ci nie jest? – Złote oczy KC patrzyły na niego z niepokojem. Dennis otrząsnął się ze swojego przygnębienia. - Tak. Nic mi nie jest, dziecino. KC warknął. To nawet brzmiałoby groźnie, gdyby warczenie mężczyzny nie było tak cholernie słodkie. - Nie mów do mnie dziecino. Zamiast się sprzeczać, Dennis wziął nawilżacz z ręki lisa. - Przewróć się na plecy. Chcę widzieć twoją twarz, gdy wejdę w ciebie. Uśmiech KC zabłysł w przyćmionym świetle. - Ale z ciebie romantyk. Dennis odwzajemnił uśmiech. - Rozsmaruję później na tobie sernik i zliżę go. Jak to brzmi? - Słodko. - Hmm. Przy odrobinie szczęścia może dołożyli do pudełka sos truskawkowy. Podczas gdy KC zrobił do niego minę, Dennis zagłębił dwa nawilżone palce w dziurce swojego kochanka.

~ 24 ~ - Ahh – westchnął KC. Dennis poruszał palcami, dopóki z łatwością nie zaczęły wsuwać się i wysuwać z ciasnej dziurki KC. Cierpliwie i ostrożnie rozciągał ją, s potem dodał trzeci palec z większą ilością nawilżacza. - Oh już, teraz! – zajęczał KC. - Odpręż się. – Dennis wiedział, że gra na zwłokę. Największym jego strachem było to, że dołączy do KC… a potem odkryje, że piękny rudzielec nie jest jego. - Teraz! Dennis pocałował namiętne usta lisa – skubiąc i całując, dopóki drugi mężczyzna nie roztopił się pod nim. Rozprowadził nawilżacz na swoim fiucie, zacisnął ręce na biodrach KC i wbił się do środka. Kiedy był już w środku, zatrzymał się w swoim ruchu, dopóki KC nie zaczął wić się i pieprzyć sam siebie na fiucie Dennisa. - Aleś niecierpliwy – zrugał go Dennis. - Nie byłbym, gdybyś pieprzył mnie jak należy. Pochylając się, Dennis wziął następny pocałunek. Potrzebował pocałunków KC, jak niektórzy ludzie potrzebowali powietrza. Gdyby ktoś kiedyś poprosił go, by opisał smak ust zmiennego, musiałby powiedzieć, że KC smakował jak czyste, niczym niezmącone, pożądanie. Wśliźnięcie się w tego zachwycającego mężczyznę było jak znalezienie domu. Całe swoje dorosłe życie, Dennis nie odnosił wrażenia, że gdzieś należy. Ale teraz w tej chwili, z KC owiniętym wokół niego, Dennis wiedział, że nie potrzebuje niczego innego w życiu, by być szczęśliwym. - Mój! – warknął. Jego kły wysunęły się i, niezdolny do powstrzymania się, Dennis złapał KC za kark i ugryzł go. Pompując biodrami, oznaczył swojego mężczyznę. - Partner – warknął jego wewnętrzny kojot. Radość przepłynęła przez niego jak ogień, wypalając smutek i niezadowolenie z jego życia i zastępując je jarzącym się szczęściem. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje i poddał się spełnieniu, napełniając swoją esencją małego zmiennego lisa. KC szybko podążył za nim, wypełniając powietrze zmieszanym aromatem ich zapachów. Powoli i ostrożnie, aby nie rozerwać skóry swojego partnera bardziej niż to konieczne, Dennis wysunął kły z ciała KC.

~ 25 ~ Liżąc ranę, zasklepił ją na tyle, żeby zatamować krwawienie, ale nie dość, by zrobić to całkowicie. Zostanie blizna, która powie innym, zarówno przez zapach jak i znak, że młodszy mężczyzna należy do niego. - Mieliśmy rację. Jesteśmy partnerami. KC nie odpowiedział. Zamiast tego, lis uderzył. Dennis drgnął, kiedy kły KC zagłębiły się w miejscu, gdzie łączyły się jego szyja i ramię. Zamarł, pozwalając swojemu partnerowi zrobić to, co musiał zrobić, by poczuć, że Dennis został oznaczony. Po chwili, KC uwolnił go, zasklepiając bez entuzjazmu jego ranę, a potem przewrócił się na plecy. - Jestem zatwierdzony jak należy? – zapytał Dennis z uśmiechem. - No pewnie. Dennis wiedział, że dla kompletnego sparowania, KC musi wpuścić swoje nasienie w ciało Dennisa… ale to mogło zaczekać na później. Dostali odpowiedź na najważniejsze pytanie. Byli partnerami. KC leżał na łóżku, dysząc. Jego serce biło gwałtownie, a ciało drżało od przeżytej rozkoszy. Obracając głowę, zachwycił się przystojnym zmiennym leżącym przy nim. Mam partnera! Wiedział od innych zmiennych, że geje mogli mieć partnerów, ale nigdy nie spodziewał się, że znajdzie swojego własnego. Dennis miał problem z poczuciem własnej wartości, ale KC wiedział, że może mu w tym pomóc. - Chcesz się do mnie wprowadzić? Zmienny kojot odwrócił się, by spojrzeć na KC. - Może po tym jak znajdziemy moją siostrę. Muszę się upewnić, że wszystko z nią w porządku… albo uśpić, jeśli jest niebezpieczna. – Smutek w oczach Dennisa powiedział KC jak bardzo zrani jego partnera to, jeśli będzie musiał zabić swoją siostrę. KC złożył sobie obietnicę, że będzie tym, który ją zabije, jeśli będzie to konieczne. Dennis nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby musiał być tym, który zakończy życie Candice.