W.E.B. Griffin
Pod ostrzałem
Korpus IX
Under Fire
Tłumaczył Jerzy Łoziński
Cykl Korpus dedykuję pamięci:
Podporucznika Drew Jamesa Barretta III
z kompanii K 3. batalionu 26. pułku piechoty morskiej USA,
urodzonego 3 stycznia 1945 roku w Denver, stan Kolorado,
a poległego 27 lutego 1969 w Wietnamie Południowym
w prowincji Quang Nam;
Majora Alfreda Lee Butlera III,
ze sztabu Samodzielnej Jednostki Desantowej 22. pułku piechoty
morskiej USA,
urodzonego 4 września 1950 roku w Waszyngtonie,
a poległego 8 lutego 1984 roku w Bejrucie,
oraz
Donalda L. Schompa,
pilota myśliwskiego piechoty morskiej,
legendarnego mistrza amerykańskiego lotnictwa wojskowego,
zmarłego 9 kwietnia 1989.
SEMPER FI!
PROLOG
W roku 1944 wielu — czy nawet większość — wysoko postawionych demokratów uważało,
iż prawdziwe zagrożenie dla reelekcji prezydenta Franklina D. Roosevelta stanowi
wiceprezydent Henry A. Wallace.
Republikanie — a także liczni konserwatywni demokraci z południa — serdecznie go nie
znosili z powodu zarówno liberalnych poglądów politycznych, jak i nieskrywanej sympatii do
Związku Radzieckiego.
Co najmniej równie ważny był tajony wprawdzie przed opinią publiczną, znany jednak
wielu republikanom, a w ich liczbie także prawdopodobnemu kandydatowi na prezydenta,
gubernatorowi Nowego Jorku, Thomasowi E. Deweyowi, fakt marnego i pogarszającego się
stanu zdrowia prezydenta Roosevelta.
Istniała poważna groźba, iż Dewey całą swą kampanię skoncentruje wokół następującej
kwestii: „Jeśli nawet Roosevelt zostanie wybrany, najprawdopodobniej nie przeżyje swej
kadencji. I co, wolicie w Gabinecie Owalnym Henry’ego Wallace’a czy mnie?”
Uznano zatem, że Wallace musi zniknąć.
Na swego zastępcę Roosevelt wybrał senatora z Missouri Harry’ego S. Trumana, który
zasiadał wprawdzie w Senacie, nie należał jednak do grona najbliższych współpracowników
prezydenta.
Był to znakomity wybór polityczny. Truman zyskał sobie powszechne uznanie jako
przewodniczący senackiej komisji badającej korupcję i nadużycia pośród dostawców
materiałów wojskowych. Niemal każdego tygodnia kroniki wyświetlane na ekranach całego
kraju pokazywały „Komisję Trumana” i jej przewodniczącego — mężczyznę o miłej
powierzchowności, który z prawdziwą pasją tropił nieuczciwych, oszukujących rząd i armię
kontrahentów i niczego nie zmierzał puścić im płazem.
Zarazem niepodobna było dopatrywać się w nim antymilitarysty, skoro podczas I wojny
światowej z odznaczeniem służył we Francji jako kapitan artylerii, a karierę wojskową
zakończył jako pułkownik Gwardii Narodowej Missouri.
Duet Roosevelt–Truman wygrał wybory w cuglach; wiceprezydent Truman ukazał się u
boku Roosevelta podczas inauguracji, a potem w sposób mniej czy bardziej taktowany dano mu
do zrozumienia, żeby usunął się na bok i nie przeszkadzał rządzić krajem Rooseveltowi i jego
przyjaciołom, mającym o wiele większe po temu kwalifikacje od senatora z Missouri.
Podczas pierwszych osiemdziesięciu jeden dni swej czwartej kadencji Roosevelt widział się
z Trumanem tylko dwa razy i nigdy nie były to spotkania w cztery oczy.
Osiemdziesiątego drugiego dnia kadencji — 12 kwietnia 1945 roku — zażywając
wypoczynku w Warm Springs, w stanie Georgia, w towarzystwie damy nie będącej jego żoną,
Franklin Delano Roosevelt znienacka zmarł.
Bezzwłocznie trzeba było teraz zapoznać prezydenta Harry’ego S. Trumana z kwestiami, w
które nie uważano za właściwe go wprowadzać jako wiceprezydenta. Do spraw tych należała
zupełnie nowa broń zwana bombą atomową.
Trzeba też było go poinformować o niepokojących podejrzeniach żywionych przez służby
wywiadowcze — a zwłaszcza przez Biuro Służb Strategicznych (OSS — Office of Strategie
Services) — iż Józef Stalin bynajmniej nie zamierzał wycofać się w granice Matki — Rosji i
wylizywać wojenne rany, natomiast powojenny chaos uważał za znakomitą sposobność po
temu, aby reszcie świata dać zakosztować rozkoszy komunizmu.
Za takim podejrzeniami przemawiały takie chociażby fakty: ZSRS — czyli Stalin — zmusił
króla Rumunii, aby powołał zdominowany przez komunistów rząd; komuniści Tito
kontrolowali Jugosławię; komuniści dominowali na Węgrzech i w Bułgarii (skąd płynęły
informacje o likwidacji ponad dwudziestu tysięcy osób); w Polsce, gdy przywódcy podziemia
przyjęli zaproszenie na „konsultacje” z oficerami armii sowieckiej, bezzwłocznie ich
aresztowano i większość z nich „zaginęła”.
Stalin zresztą nie krył się ze swymi zamiarami. Wedle doniesień OSS na krótko przed
końcem wojny miał powiedzieć jugosłowiańskiemu komuniście Milanowi Dzilasowi: „W tej
wojnie każda strona narzuca swój porządek tak daleko, jak daleko znajdują się jej wojska. Tak
jest i nie może być inaczej”.
Harry S. Truman nie sprawował jeszcze miesiąc urzędu prezydenta, gdy 8 maja 1945 roku, o
godzinie 2.41 armia niemiecka poddała się aliantom w kwaterze generała Dwighta
Eisenhowera w Reims.
Trzy dni później, 11 maja, Truman bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi kazał
wstrzymać dostawy do ZSRR odbywające się w ramach programu Lend–Lease, następnie
jednak ulegając swemu lewicującemu doradcy, Harry’emu Hopkinsowi popełnił — jak to
później określił — największy błąd w życiu. Aby upewnić Stalina o przyjaznym stanowisku
powojennej Ameryki, nie podnosił tematu „zaginionych” przywódców polskiego podziemia, a
także uznał „nowy” rząd ustanowiony w Warszawie, aczkolwiek wiedział, że niemal w całości
składa się z sowieckich marionetek.
W lipcu tego roku Truman spotkał się ze Stalinem w Poczdamie na przedmieściach Berlina.
Doszedł do wniosku, że Roosevelt mylił się całkowicie — „Wujka Józefa” niepodobna
traktować jak trudnego kongresmana, którego można przekupić autostradą w jego stanie i
nowym urzędem pocztowym w rodzinnym mieście. Stalin chciał zagarnąć cały świat.
Po powrocie z Poczdamu Truman przemyślał całą sprawę i wydał rozkaz, aby przeciw
Japonii użyto bomby atomowej. Główna przesłanka Trumana brzmiała tak: użycie bomby
oszczędzi życie pół miliona Amerykanów, którzy wedle przewidywań ekspertów zginęliby w
trakcie „konwencjonalnej” inwazji na wyspy japońskie.
Poza tym, rozumował Truman, może to stać się dla Stalina przestrogą, aby mitygował swe
zapędy. Tylko wariat albo szaleniec zaryzykowałby wojnę z narodem, który posiada
najbardziej destrukcyjną z kiedykolwiek wynalezionych broni.
6 sierpnia 1945 roku Hiroszima została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. 8 sierpnia
Związek Sowiecki wypowiedział wojnę Japonii. Nazajutrz, gdy Armia Czerwona wkraczała do
Mandżurii, atakując Armię Kwantuńską, mogącą stawiać tylko symboliczny opór, bombowiec
B–29 zrzucił na Nagasaki drugą bombę.
2 września 1945 roku na pokładzie zakotwiczonego w porcie tokijskim pancernika „USS
Missouri” japoński minister spraw zagranicznych, Shigemitsu Mamom, w imieniu cesarza
Hirohito podpisał bezwarunkową kapitulację Japonii wobec generała amerykańskiej armii
Douglasa MacArthura, którego prezydent Truman wyznaczył na dowódcę naczelnego sił
alianckich.
Zanim jeszcze doszło do kapitulacji Japonii, najwyżsi rangą oficerowie Marynarki i
Piechoty Morskiej doszli do przekonania — znowu głównie na podstawie raportów
przekazywanych z Chin przez agentów OSS — że wojna domowa między komunistami,
którymi dowodził Mao Tse–Tung, a nacjonalistami pod wodzą Czang Kaj–szeka, stanowi
istotne zagrożenie dla światowej stabilności i dlatego trzeba tam będzie najprawdopodobniej
wysłać oddziały marines.
Nie minęło czterdzieści osiem godzin od podpisania kapitulacji, a oddziały piechoty
morskiej — połączone w III Korpus Desantowy i ćwiczące inwazję na wyspy japońskie —
zostały postawione w stan pogotowia w związku z możliwym przerzutem do Chin.
Miesiąc później, w październiku 1945 roku, dyrektywa prezydenta Trumana „rozwiązała”
Biuro Służb Strategicznych.
Żart krążący po Waszyngtonie powiadał, że w żaden inny sposób Truman nie był w stanie
pozbyć się Williama J. Donovana, „Dzikiego Billa”, który stał na czele tej organizacji od roku
1942, gdy się narodziła (także mocą prezydenckiej „dyrektywy”).
Donovan, który podczas I wojny zdobył we Francji Medal Honoru, studiował prawo razem z
Franklinem D. Rooseveltem i był jego długoletnim przyjacielem. Nie ulegało wątpliwości, że
OSS było bardzo przydatne podczas wojny, ponieważ jednak wojskowi szczerze nie znosili i
samego Biura, i jego szefa, więc przy każdej możliwej okazji wysocy oficerowie naciskali na
wodza naczelnego, aby zrobił z tym wreszcie porządek.
Czy przyczyny były takie czy inne, faktem pozostaje, że OSS — który to skrót przez
niechętnych był rozwijany: „Oh, So Social”, „Och, jak miło” — zostało rozwiązane, a znaczną
większość dwunastu tysięcy jego pracowników obojga płci bezzwłocznie przeniesiono do
cywila. Niewielka ich część, która pracowała na normalnych etatach wojskowych, ponownie
znalazła się w swych macierzystych jednostkach piechoty morskiej, wojsk lądowych i
marynarki, gdzie rzadko kiedy czekano na nich z otwartymi ramionami.
Truman, który potrafił przyznawać się do błędów, już na początku 1946 uznał, iż jednym z
nich była likwidacja OSS. Sowieckie intencje były już wtedy całkowicie klarowne, a
biurokratyczne utarczki między „nowo” wyzwolonymi wywiadami wojsk lądowych,
marynarki i departamentu stanu wyraźnie pokazały, że narodowi nieodzownie potrzebna jest
centralna agencja wywiadowcza, czy poszczególnym udzielnym władcom w tej dziedzinie to
się podoba, czy nie.
Po raz kolejny wykorzystując narzędzie dyrektywy, Truman utworzył Centralny Zespół
Wywiadowczy i Narodowe Kierownictwo Wywiadu, a w roku 1947 jego rozporządzenie stało
się prawem, kiedy ustawa Kongresu powołała do życia Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA
— Central Intelligence Agency). Jej pierwszym dyrektorem został wiceadmirał Roscoe
Hillenkoetter. Był to z pewnością gest pod adresem armii, ale też trzeba powiedzieć, iż
Hillenkoetter jak rzadko kto nadawał się do tej funkcji.
5 marca 1946 roku, występując w Fulton w stanie Missouri, brytyjski premier z czasów
wojny, Winston S. Churchill, powiedział: „Od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad
Adriatykiem nad całym kontynentem rozpięła się żelazna kurtyna”.
Miał bez wątpienia rację, ale nie była to jedyna żelazna kurtyna zawieszona przez sowiecką
Rosję.
Inna pojawiła się na Półwyspie Koreańskim, który z kontynentu azjatyckiego wżynał się
między Morze Żółte i Morze Japońskie. Od roku 1895 Korea znajdowała się pod dość brutalną
władzą Japończyków.
Kiedy ZSRR zdecydował się przystąpić do wojny z Japonią niemal automatycznie uznano,
że Rosjanie przyjmą kapitulację Japończyków na północy Korei, a Stany Zjednoczone — na jej
południu. 38 równoleżnik, biegnący tuż na północ od Seulu i dzielący Koreę na niemal równe
części, stał się linią demarkacyjną.
Ledwie tylko Sowieci znaleźli się w „swojej” części Korei, natychmiast oddali władzę w
ręce koreańskiego marksisty Kim Il Sunga, a 38 równoleżnik stał się kurtyną równie
nieprzenikliwą jak europejska.
Rząd sowiecki oczekiwał, że Japonia podobnie jak Niemcy zostanie podzielona na cztery
strefy okupacyjne, kontrolowane przez każde z wielkich mocarstw: Francję, Anglię, Rosję i
Stany Zjednoczone. Tak się jednak nie stało.
Obecność Anglików i Francuzów w okupowanej Japonii była śladowa. Japonia i jej
gospodarka znalazły się w ruinie. W żaden sposób nie można było nałożyć na ten kraj
kontrybucji, aby utrzymać armię okupacyjną, Anglia zaś i Francja, same przygniecione
ciężarem wydatków wojennych, nie mogły sobie pozwolić na pokrycie kosztów okupacji.
Anglia miała zresztą ogromne kłopoty z Indiami, które chciały się odłączyć od Imperium
Brytyjskiego, Francja zaś z Cochin–Chiną, jak wówczas zwano teren dziś znany jako Wietnam.
A poza tym oba kraje musiały ponosić koszty związane z utrzymaniem armii okupacyjnych
w Niemczech, które teraz mniej były potrzebne do utrzymania posłuchu wśród pokonanych
Niemców, a bardziej, aby nie pozwolić Związkowi Radzieckiemu na przekroczenie Fuldy i
podbicie całej kontynentalnej Europy.
Brytyjczycy na dodatek mieli poważne kłopoty ze swoimi oddziałami stacjonującymi w
wyzwolonej Grecji, gdzie siły komunistyczne — głównie wspierani przez Sowietów
Albańczycy — usiłowały wprowadzić Grecję w orbitę wpływów ZSRR. W roku 1948 Wielka
Brytania po prostu oznajmiła, że nie może już sobie pozwolić na obecność w Grecji i zaczęła
wycofywać swoje oddziały.
Truman wziął na siebie odpowiedzialność za sytuację w tej części Europy, zaopatrując
grecką armię, a także wysyłając do Aten generała broni Jamesa ven Fleeta wraz z grupą
amerykańskich doradców wojskowych. Amerykańska antykomunistyczna batalia w Grecji —
niemal nie znana opinii publicznej w USA — jest uznawana przez niektórych za pierwszą
„gorącą wojnę” w ramach zimnej wojny, a amerykańskich „doradców”, najczęściej w małych
grupkach bardzo aktywnie „doradzających” walczącym oddziałom greckim, za prekursorów
Sił Specjalnych USA.
Nieobecność brytyjskich i francuskich wojsk w Japonii była bardzo korzystną okolicznością
dla najwyższego dowódcy sił amerykańskich w Japonii, Douglasa MacArthura, który nie mając
żadnych złudzeń co do intencji sowieckich i zupełnie nie chcąc zmagać się z tymi samymi
problemami, jakie miała z komunistami armia okupująca Niemcy, po prostu nie zgodził się na
jakąkolwiek obecność ZSRR w Japonii.
Truman zignorował gorące protesty ZSRR.
Waszyngton ignorował jednak także to, co działo się w Korei. Amerykański dowódca w tym
regionie, generał John R. Hodge, z braku konkretnych — mówiąc ściślej: jakichkolwiek —
rozkazów z Waszyngtonu, wziął sprawy w swoje ręce.
Już pod koniec 1945 roku zaczął organizować południowokoreańską policję, a potem i
armię. Aby stworzyć równowagę dla posłusznego Sowietom Kim Il Sunga, zezwolił na powrót
z emigracji w USA koreańskiemu antykomuniście Syngmanowi Rhee.
W roku 1948 podział Korei wzdłuż 38 równoleżnika był już dopełniony. Każda z obu części
ogłosiła się republiką, każda miała swojego prezydenta, własny rząd i własną armię, każda też
uważała się za jedyną prawowitą władzę całego kraju.
Istotną różnicę między obiema Koreami stanowiło to, iż Północna była o wiele lepiej
uzbrojona — rozporządzając japońskimi jeńcami i świeżo dostarczonym sprzętem rosyjskim
— niż Południowa. Amerykański Departament Stanu, w obawie, że powodowany gorącą
nienawiścią Syngman Rhee zaatakuje Koreę Północną, wymógł na Trumanie, by nie dostarczać
Korei Południowej ciężkiej artylerii, nowoczesnej broni przeciwlotniczej, a na działalność na
jej terenie zezwolić ledwie kilkuset żołnierzom, na modłę grecką występującym jako „grupa
koreańskich doradców wojskowych”.
Narastała wrogość między obu republikami koreańskimi. Podczas ośmiu miesięcy,
pomiędzy listopadem 1949 a lipcem 1950 roku, ponad 3000 żołnierzy południowokoreańskiej
armii i straży granicznej zginęło w „incydentach” rozgrywających się wzdłuż 38 równoleżnika.
12 stycznia 1950 roku sekretarz stanu Dean Acheson występując w National Press Club w
Waszyngtonie, przedstawił główne linie azjatyckiej polityki Trumana. Acheson wyliczył kraje,
z którymi wiążą się istotne interesy USA, co każdy rozumiał jako eufemizm oznaczający, iż
Stany Zjednoczone gotowe są podjąć wojnę w ich obronie.
W obrębie owej sfery istotnych interesów znalazły się Japonia, Okinawa i Filipiny. Acheson
nie wspomniał o Tajwanie i Korei.
Pięć miesięcy później, 25 czerwca 1950 roku, Północna Korea przekroczyła linię 38
równoleżnika.
I
1
Na pokładzie Trans–Global Airways, lot 907
36°59’szer. płn., 143°77’dł. wsch.
(nad Pacyfikiem, w pobliżu Japonii)
1 czerwca 1950 roku, 11.00
— Mówi pierwszy oficer — powiedział do mikrofonu łączności pokładowej drugi pilot
samolotu Trans–Global Airways, lot 907. — Zaczynamy schodzić do lądowania na tokijskim
lotnisku Haneda i muszę przestrzec przed możliwymi wstrząsami na niższych wysokościach.
Proszę zatem zająć miejsca i zapiąć pasy; niedługo znajdziemy się na płycie lotniska.
Lot 907 był wykonywany przez liczący sobie pięć miesięcy Lockheed L–1049
Constellation, ochrzczony jako „Los Angeles”.
Nawigator, który nosił skrzydełka pilota i miał nadzieję awansować na drugiego pilota,
kiedy TGA zdecydują się — co mogło nastąpić nawet w najbliższym tygodniu — na
osiemnastą maszynę Constellation w swej flocie, wykonał jeszcze kilka obliczeń, wstał od
swego stanowiska i mruknął „Przepraszam” do faceta siedzącego na fotelu spadochronowym
(składany fotel, znajdujący się między fotelami obu pilotów i tuż za nimi). Tamten zerknął na
niego zdziwiony, dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi, i odsunął się, aby nawigator mógł
podać kartkę papieru drugiemu pilotowi.
Po chwili z głośników popłynęła informacja:
— Panie i panowie, tu znowu pierwszy oficer. Właśnie otrzymałem od naszego nawigatora
informację — która, rzecz jasna, będzie jeszcze musiała być oficjalnie potwierdzona — iż z
racji nader sprzyjającego nam od kilku godzin wiatru najprawdopodobniej pobijemy światowy
rekord szybkości regularnych przelotów między San Francisco i Tokio, z międzylądowaniami
w Honolulu i na Wake Island. Ostatni rekord ustanowiło Constellation należące do TGA, a
pilotowane przez kapitana M.S. Pickeringa, który także i dzisiaj siedzi za sterami. Jeśli nasze
wyliczenia zostaną potwierdzone przez odpowiednie władze, TGA z prawdziwą radością
wystawią każdemu z państwa świadectwo obecności na pokładzie w trakcie tego wyczynu.
Trzymajcie zatem kciuki.
Kapitan Pickering obrócił się za siebie.
— Wróć lepiej na miejsce, tato — powiedział.
Fleming Pickering, wysoki, rosły, elegancki, siwowłosy, dość przystojny mężczyzna, który
o sobie myślał jako „Facecie Rok po Pięćdziesiątce”, kiwnął głową i wstał, chociaż miał
nadzieję, że będzie mógł zostać na fotelu spadochronowym aż do końca.
Nie miał na uszach słuchawek i nie słyszał żadnego z komunikatów drugiego pilota.
Opuścił kokpit, coraz częściej zwany po prostu kabiną pilota, a kiedy zobaczył swoje
miejsce i sąsiada, pomyślał, że chociaż przekraczanie Pacyfiku z szybkością trzystu dwudziestu
pięciu węzłów na godzinę miało swoje dobre strony, to niewątpliwą złą stroną było to, że jeśli
los usadził cię obok jakiegoś dupka wołowego, byłeś już do niego przytwierdzony na cały lot.
Na statku jest inaczej: tam możesz wymigać się od niemiłego towarzystwa.
„Inaczej bywało na statku”, poprawił w myśli sam siebie. Statki pasażerskie, oceaniczne
liniowce, stawały się tak przestarzałe jak dwukółki. Kiedyś na flotę Pacyfiku i Dalekiego
Wschodu składało się czternaście jednostek. Teraz kursowała tylko jedna.
Pickering uprzejmie kiwnął głową sąsiadowi, usiadł obok niego i zapiął pas.
— Byłeś pan tam z przodu? — spytał dupek. — Nie wiedziałem, że pozwalają wchodzić do
kokpitu.
— Mój syn jest pilotem — wyjaśnił Pickering.
— Jasne, jak ktoś jest pilotem, to może łamać przepisy dla swojego ojca, tak?
— Pracuję też dla Trans–Global Airways.
— Bez jaj? A co pan robi?
— Jestem w zarządzie.
Nie była to cała prawda. Trans–Global Airways były całkowicie zależne od Pacific & Far
East Shipping Corporation. Kiedy „Wall Street Journal” w artykule o Trans–Global wspomniał
o P&FE, użył określenia „firma prywatna”. P&FE należała do rodziny Pickerin — gów, a
Fleming Pickering był szefem rady nadzorczej.
— A, to leci pan w interesach? — spytał dupek.
— Istotnie — odrzekł Pickering i uśmiechnął się z wysiłkiem. Także i ta odpowiedź nie była
do końca prawdziwa. Chociaż faktycznie leciał do Tokio, aby wziąć udział w konferencji
kilkunastu firm przewozowych — przy czym chodziło zarówno o przewozy powietrzne, jak i
„naziemne”, jak to teraz zaczęto nazywać — to przecież na konferowanie z kimkolwiek
przeznaczyć chciał możliwie jak najmniej czasu. Znacznie więcej chciał poświęcić pewnej
młodej parze: stacjonującemu w Tokio kapitanowi piechoty morskiej i jego żonie. Nigdy im
tego nie mówił, ale myślał o nich jak o swych dzieciach, aczkolwiek nie łączyły ich żadne
więzy krwi.
W młodości, kiedy przygotowywał się do przejęcia P&FE, usłyszał od ojca, kapitana
Richarda Pickeringa, podstawową zasadę sukcesu w biznesie: „Wyszukaj odpowiednich
podwładnych, postaw przed nimi jasne zadanie, a potem zejdź im z drogi i nie przeszkadzaj”.
Fleming Pickering miał zdolnych podwładnych, którzy wiedzieli, czego od nich oczekuje. I
najprawdopodobniej — myślał, albowiem schodził im z drogi, aby nie przeszkadzać — dobrze
wykonywali swoją robotę. W jego opinii lepiej niż ktokolwiek na ich stanowiskach w całej
branży przewozowej.
To oni konferowaliby w Tokio, a on nie stawałby im na drodze.
Problem jednak w tym, iż w ostatnią środę prezes rady nadzorczej Fleming Pickering
zgodnie ze zwyczajem zjawił się w swym gabinecie w San Francisco dokładnie o godzinie
9.00.
Znajdujący się w południowo — zachodnim skrzydle najwyższego (dziesiątego) piętra
budynku gabinet robił spore wrażenie, trochę podobny do muzeum.
Najpierw przyciągały wzrok cztery szklane gabloty. W dwóch umieszczono precyzyjne
modele każdej z dziewięćdziesięciu jeden jednostek należących do floty P&FE, wszystkie w tej
samej skali, długości mniej więcej dwóch stóp. Były tam tankowce, drobnicowce, frachtowce i
jeden liniowiec pasażerski.
W dwóch pozostałych gablotach pyszniły się modele o wiele większe, po jednym w każdej.
W pierwszej widniał długi na sześć stóp, niezwykle dokładny model klipera „Pacific Princess”
(kapitan: Richard Pickering), który ustanowił nie pobity dotąd rekord żaglowców na trasie San
Francisco–Szanghaj. W drugiej gablocie umieszczono długi na trzynaście stóp model
pięćdziesięciojednotonowego statku pasażerskiego „SS Pacific Princess” (kapitan: Flew
powietrzu model myśliwca Chance Vought Corsair F4U. Zbudowany przez tę samą firmę,
która wykonała modele statków, odtwarzał wszystkie szczegóły z niezwykłą dokładnością. Na
kadłubie widniał biały napis MARINES, a pod nim symbol VMF–229; pod kabiną pilota
informacja: „Major M.S. Pickering, KPM USA” i dziewięć małych flag japońskich, z których
każda reprezentowała zestrzeloną przez majora Pickeringa maszynę nieprzyjacielską.
Z kolei nad gablotą z „SS Pacific Princess” unosił się model należącej do Trans–Global
Airways czterosilnikowej maszyny Lockheed L049 Constellation „San Francisco”, na której
Malcolm S. Pickering ustanowił dwa rekordy świata: najszybszy przelot samolotu
pasażerskiego między San Francisco i Honolulu oraz najszybszy przelot samolotu
pasażerskiego między Honolulu a Szanghajem. Ten ostatni miał szansę utrzymać się w
księgach na jakiś czas, od chwili bowiem, kiedy Szanghaj został opanowany przez chińskich
komunistów, samolotom amerykańskim nie wolno było tam lądować.
Za wielkim, antycznym, mahoniowym biurkiem prezesa rady nadzorczej stało koło sterowe
„Pacific Princess” oraz kompas z pokładu rufowego, a za nimi wisiała mapa świata o
wymiarach osiem na dwanaście stóp.
Każdego ranka o szóstej kontroler nocnych operacji na zakończenie swej wachty wjeżdżał
na trzecie piętro, kładł na biurko nocny raport, a następnie przemieszczał na mapie
przymocowane do niej magnetycznie wszystkie dziewięćdziesiąt jeden modelików, tak aby ich
rozmieszczenie zgadzało się z ostatnimi doniesieniami.
Poprzedniej środy Fleming Pickering o godzinie 9.01 ogarnął spojrzeniem mapę, następnie
przeczytał nocny raport, nalał sobie filiżankę kawy i o 9.09 był w jej połowie, dokładnie jak
dzień wcześniej o godzinie 9.09 i jak najpewniej będzie o tejże godzinie nazajutrz.
Stan ducha prezesa można określić jako setne znudzenie, któremu towarzyszyło stale to
samo pytanie: i co tu robić z resztą tego cholernego dnia?
Bo co to za perspektywa: odbywający się w co drugą środę miesiąca w Quarterback Club
obiad, organizowany przez Greater San Francisco United Charities Inc.? Kapitan Richard
Pickering miał bez wątpienia rację także w tej kwestii „Flem”, mówił, „z dawaniem pieniędzy
kłopot jest taki, że kiedy ktoś otrzymuje je za nic, przestaje je cenić”. Fleming Pickering już
dość dawno doszedł do wniosku, że Greater San Francisco United Charities — podobnie jak
tuzin innych organizacji dobroczynnych — oczekuje od niego tylko nazwiska na liście
komitetu honorowego oraz podpisu na czekach, w zamian za co będzie mógł podczas zebrania
wygłosić swoje sugestie, które zostaną kompletnie zignorowane.
O godzinie 9.11 w interkomie rozległ się głos Helen Florian, która od ponad dwóch dekad
była sekretarką prezesa: „Szefie, Pick na linii”.
Fleming, który siedział ze stopami opartymi o parapet i przyglądał się ruchowi — niezbyt
wielkiemu — w Zatoce San Francisco, okręcił się na fotelu i sięgnął po słuchawkę.
„Do diaska”, pomyślał, „nie powinien poczuć, że jestem w nie nadzwyczajnym nastroju”.
— Dzień dobry — powiedział wesoło. — Co nowego?
— Mama ciągle w Nowym Jorku? — spytał Pick.
— Myślę, że dzisiaj to powinno być St. Louis — odrzekł Pickering. — Znasz matkę.
Przez głowę przemknął mu obraz kobiety od trzydziestu lat będącej jego żoną: wysoka,
zgrabna, siwowłosa i z niezwykle niebieskimi oczyma. Strasznie za nią tęsknił i to nie tylko z
tego powodu, że dzięki niej czuł się niekiedy jak dwudziestojednolatek.
Kiedy Fleming Pickering poderwał się na głos surm i do wtóru muszkietom pomaszerował
na II wojnę światową, Patricia Foster Pickering przejęła na czas jego nieobecności funkcję
prezydiowania radzie nadzorczej i ku zdumieniu wszystkich — z wyjątkiem męża — nie tylko
utrzymała w delikatnych palcach wodze, ale na dodatek manipulowała nimi z ogromnym
wyczuciem i wielką biegłością.
Po powrocie Fleminga z wojska przez krótką chwilę rozważano nawet pomysł, aby oboje
zarządzali firmą, Patricia jednak wiedziała aż za dobrze, że jeśli ich małżeństwo ma sprostać
próbie czasu, nie mogą wchodzić sobie w paradę tam, gdzie chodziło o funkcjonowanie firmy,
dzieła rodowego.
Z tymczasowego prezesa rady nadzorczej P&FE stała się prezesem pleno titulo rady
nadzorczej Foster Hotel Inc. Po pierwsze, była jedyną córką Andrew Fostera, większościowego
właściciela sieci czterdziestu dwóch hoteli, po drugie, jej ojciec, pragnący już odejść na
emeryturę, chłodnym okiem biznesmena ocenił, że nikt nie nadaje się lepiej niż Patricia na
stanowisko szefa firmy.
O ile Patricia Foster Pickering podzielała pogląd męża — i ojca — że najlepsze zarządzanie
instytucją polega na znalezieniu odpowiednich podwładnych, a potem usunięciu się im z drogi,
o tyle bardzo jej też odpowiadało przekonanie ojca, iż jeśli chce się sprawdzić, czy podwładni
istotnie robią to, czego się od nich oczekuje, należy „składać niezapowiedziane wizyty i
sprawdzać, czy nie ma pod łóżkami kłębków kurzu, a w butelkach istotnie jest likier, nie zaś
podbarwiona woda”.
Co znaczyło, że większość czasu była w drodze, najczęściej od wtorkowego poranka do
piątkowego wieczoru. Co znaczyło również, iż jej mężowi od wtorku rano do piątku wieczorem
pozostawało tylko obijać się po pustych pomieszczeniach apartamentu na Foster San
Franciscan lub znajdującym się nieopodal Carmel domku nad Pacyfikiem. A chociaż
niezmiennie upominał siebie, że nie ma się na co uskarżać — nie dość, że był całkiem majętny
i cieszył się niezłym zdrowiem, to jeszcze miał kochającą żonę, a także syna, który go kochał, a
z którego on był dumny — to przecież co najmniej raz na miesiąc nawiedzał go marny nastrój,
kiedy najchętniej odpowiadałby całemu światu: „Bardzo przepraszam, ale biedny stary Flem
jest trochę nie w humorze” i na przekór wszelkiej logice istotnie było mu żal biednego starego
Flema.
— Polećmy do Tokio — zasugerował Pick.
— Po co miałbym lecieć do Tokio?
— Bo jedyne inne rozwiązanie w twoim przypadku, to spoglądać na ruch fal w Zatoce San
Francisco do chwili, kiedy powróci mama. Tato, niech chociaż raz to ona na ciebie poczeka.
„Może to i nieładne”, pomyślał Fleming Pickering, „ale byłaby w tym odrobina
sprawiedliwości, gdyby to Patti musiała posiedzieć trochę w pustych ścianach w oczekiwaniu
na mnie”.
Zaraz jednak przyszła mu do głowy inna myśl.
— O ile pamiętam, uzgodniliśmy, że nie jedziesz do Tokio. Oczywiście, nie zabronił
Pickowi uczestnictwa w konferencji, ale parę razy zdążył już zacytować słowa dziadka Picka o
znajdowaniu właściwych podwładnych, a potem usuwaniu im się z drogi.
— Ma być Bartram Stevens z Pacific Cathay. Poinformował mnie o tym Charley Ansley,
który wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie z Hongkongu. Prosił, żebym się zjawił, bo inaczej
kierownictwo obejmie Stevens jako najwyższy rangą.
Bartram Stevens kierował Pacific Cathay Airways, które dla Trans–Pacific Shipping były
tym, czym Trans–Global dla P&FE. Charley Ansley, który pracował w P&FE dłużej niż Pick
żył na świecie, był dyrektorem generalnym Trans–Global.
„Nie dzwonił do mnie, i chyba słusznie. Chciał poprosić Picka o przybycie, decyzja więc
należy do niego, a nie do mnie. Ale jeśli potrzebny był jeszcze jakiś dowód, że jestem tak
potrzebny jak cycki na wieprzu — oto i on!”
— No dobrze, ale jeśli się zjawię, czy to aby zbyt wysoko nie ustawi poprzeczki?
— Z całym dla ciebie szacunkiem, mój pomysł jest taki — a Charley się z nim zgadza — że
będziesz sobie wygodnie siedział w Imperialu, a my zadbamy o to, aby wieść się rozeszła. Ot,
tak, na wszelki wypadek, gdyby się na przykład okazało, że gdzieś w pobliżu kręci się
komandor Ford.
Komandor Hiram Ford był prezesem Trans–Pacific Shipping. „To całkiem prawdopodobne,
że ten sukinsyn może się tam zjawić. I próbować zdominować całą konferencję”.
— To twój pomysł czy Charleya?
— Mój, tato. No już, przestań się namyślać! A przy okazji zobaczysz Rzeźnika i Ernie. A ja
cię dostarczę z powrotem w następny czwartek.
— Jeśli uznacie to z Charleyem za słuszne rozwiązanie.
— Już uznaliśmy.
„Co tam! W przeciwnym wypadku istotnie pozostanie mi tylko wpatrywać się w fale na
Zatoce San Francisco i czekać na powrót Patti. Dobrze jej to zrobi, jak raz sama poczeka”.
* * *
— Ja pracuję w Departamencie Stanu — oznajmił dupek.
— Ach, tak?
— Zostałem przydzielony do sztabu generała MacArthura.
— To interesujący przydział — zauważył uprzejmie Pickering.
— Mam być doradcą do spraw wojny psychologicznej.
— Doprawdy?
— Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę z nim pracować. To podobno niesłychany facet.
— Trudno się tym nie zgodzić.
„Pierwszą rzeczą, której się nauczysz, będzie to, że nie pracuje się z El Supremo, pracuje się
dla niego. Drugą zaś to, że Douglas MacArthur przyjmuje tylko takie rady, które całkowicie
zgadzają się z jego własną opinią”.
2
Lotnisko Haneda
Tokio, Japonia
1 czerwca 1950 roku, 11.55
Fleming Pickering grzecznie uścisnął rękę siedzącego pod oknem dupka z Departamentu
Stanu — który doprawdy sądził, iż Douglas MacArthur będzie wdzięczny za porady — i życzył
mu powodzenia w nowej pracy.
Potem stanął w progu kokpitu i zaczekał, aż Pick upora się z papierkową robotą związaną z
zakończeniem lotu Trans–Global. Potem w ślad za Pickiem i załogą zszedł po schodkach
podstawionych do drzwi kabiny.
Pick poczekał na niego na dole, wziął za łokieć i wskazał dwóch żandarmów w
nieskazitelnych mundurach, którzy prężyli się obok Douglasa C–54, noszącego amerykańskie
oznaczenia bojowe i napis „Bataan” po obu stronach dzioba.
— To maszyna MacArthura, prawda? — spytał.
— Na dziobie ma napisane „Bataan” — odparł z lekkim sarkazmem Pickering — i sądzę, że
to adekwatne określenie.
— Nie wygląda na mocno uszkodzony, co?
— Myślę, że na całym Wschodzie nie ma maszyny w lepszym stanie. Do czego zmierzasz?
— Przed wylotem miałem telefon od Lockheeda. Wojsko zażądało od nich nowego 1049,
aby zastąpić zużyty egzemplarz C–54 twojego koleżki MacArthura. Lockheed da im więc ten,
który właśnie wykańczają, a który miałem dostać ja, na co już poważnie liczyłem.
— Posłuchaj, to Głównodowodzący Sił Sojuszniczych, a ty jesteś tylko nędznym cywilem
— upomniał syna Fleming.
— Łatwo poznać, kiedy przemawia generał — uśmiechnął się Pick.
— Co wiedząc, czemu nie stoisz na baczność?
Pick zachichotał i ruchem brody wskazał ojcu budynek lotniska i drzwi z napisem
ODPRAWA CELNA TYLKO DLA ZAŁÓG.
Na zewnątrz czekał już na nich kierownik tokijskiej filii Trans–Global. Pickering go nie
znał, widać jednak było, że nie musi się tamtemu przedstawiać.
„Jak MacArthur jest El Supremo w Japonii, tak pewnie ja jestem El Supremo w Pacific &
Far East. Tylko czego on się obawia? Że zeżrę go żywcem?”
— Fleming Pickering — powiedział mimo wszystko, ale uśmiechnął się przy tym
przyjaźnie, podając tamtemu dłoń.
— Wiem, wiem, oczywiście. Witamy w Tokio. Jak lot, sir?
— Bardzo przyjemny. Czy dotarła już do was wiadomość, jak szybko nam poszło?
— Tak jest, sir. Za godzinę powinniśmy mieć oficjalne potwierdzenie. — Mężczyzna
spojrzał na Picka. — Gratuluję, kapitanie.
— Poczekajmy na potwierdzenie — powiedział Pick. — W każdym razie, dziękuję.
— Kapitanie, pan Ashley prosi pana do centrum operacyjnego. Trzeba wypełnić jakieś
dokumenty w związku z certyfikatem…
— Tak przypuszczałem. Tato, nie warto, żebyś tu czekał nie wiadomo jak długo. —
Odwrócił się do kierownika. — Przypuszczam, że znajdą się jakieś cztery kółka, żeby
dostarczyć ojca do hotelu?
— Samochód czeka przed budynkiem.
— To zobaczymy się w hotelu — powiedział Pick.
* * *
Jak się okazało, owe „cztery kółka” to limuzyna Cadillac 1941. Pickering nie był tym
specjalnie zachwycony, ale pomyślał, że okazałby się niewdzięczny, dając wyraz swemu
niezadowoleniu.
— Charley Ansley mówił mi, że dobrze pan sobie tutaj radzi — powiedział do kierownika,
wsiadając do samochodu.
Nie było to do końca prawdą. Wygłoszone przez Fleminga zdanie stanowiło konkluzję
rozumowania: „Gdyby facet nie spisywał się znakomicie, Charley Ansley już dawno by go
wywalił”.
— Jestem zaszczycony — powiedział kierownik, którego nazwisko nie pojawiło się ani
razu, i rzeczywiście pokraśniał z zadowolenia.
* * *
„Nie pierwszy raz z lotniska wiozą mnie do Tokio limuzyną, ale jakże inaczej wyglądało to
poprzednio. Japońscy żołnierze, policjanci i cywile zatrzymywali się na widok samochodów
swych amerykańskich zwycięzców i pochylali głowy w ukłonie.
Siedziałem po uszy w tej cholernej wojnie od pierwszego wystrzału, aż do samego końca.
Ale to, panie generale, było dawno temu. A nawiasem mówiąc, nie jest pan już generałem”.
* * *
7 grudnia 1941 roku huk nisko lecących samolotów wyrwał ze snu Fleminga Pickeringa,
który noc spędził w apartamencie na ostatnim piętrze hotelu Foster Waikiki Beach w Honolulu,
skąd oglądać też mógł nalot Japończyków na bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor.
Był wściekły nie tylko z powodu podstępnego ataku, ale i karygodnej wręcz niekompetencji
dowódców sił amerykańskich na Hawajach (a zwłaszcza najwyższych oficerów marynarki
wojennej), których obciążał całkowitą odpowiedzialnością za to, iż mogło dojść do takiej
napaści.
Jeszcze tego wieczoru wypłynął do Seattle na pokładzie „Pacific Princess”, statku
flagowego floty P&FE, który został zarekwirowany przez Marynarkę Wojenną USA i posłużył
potem do transportu oddziałów. Uznano — co zresztą okazało się słuszne — że jego szybkość
stanowić będzie dostateczną ochronę przed japońskimi łodziami podwodnymi.
Znalazłszy się w USA, Pickering natychmiast udał się do Waszyngtonu, gdzie na ochotnika
zgłosił się do ponownej służby w piechocie morskiej. Generał brygady D.G. Mclnerney,
główny dowódca KPM, z którym — jak i on w stopniu sierżanta — podczas I wojny światowej
znalazł się w Lesie Belleau, dał mu oględnie do zrozumienia, że nie ma dla niego miejsca w
Korpusie Piechoty Morskiej i że podczas wojny kraj będzie z niego miał najwięcej pożytku
wtedy, gdy odda się kierowaniu Pacific & Far East.
Był to drugi przypadek, kiedy jego służba w instytucjach państwa została udaremniona.
Zanim jeszcze Stany Zjednoczone zostały wciągnięte do wojny — a kiedy Pickering był już
pewien, że jest to nieuniknione — zaproponowano mu „właściwe stanowisko” w Biurze
Koordynowania Informacji, które potem miało zostać przemianowane na Biuro Służb
Strategicznych. Na przekór głębokiej niechęci do samego Koordynatora Informacji,
pułkownika Williama Donovana, „Dzikiego Billa”, Fleming udał się do Waszyngtonu na
wstępną rozmowę, podczas której okazało się jednak, iż Donovan miał na myśli czysto
urzędnicze stanowisko i to podległe człowiekowi, którego Pickering miał w głębokiej
pogardzie.
Zmuszony przyznać rację Macowi Mclnerneyowi — że nie nadaje się na kapitana piechoty
morskiej, a tym bardziej na pułkownika, na co miał pewną, być może nieco egoistyczną
nadzieję — Pickering opuścił jego biuro znajdujące się na skrzyżowaniu ulic
Ósmej oraz I i udał się do ulokowanego naprzeciwko Białego Domu hotelu Foster Lafayette,
gdzie wynajmował apartament ze swym bliskim przyjacielem Richardsonem K. Fowlerem
(republikanin, reprezentujący w Senacie Kalifornię). Rozżalony sytuacją, pochłonął znaczą
część należącej do senatora butelki Famous Grouse.
Kiedy u senatora zjawił się z niezapowiedzianą wizytą sekretarz marynarki wojennej Frank
Knox, Fleming Pickering w krótkich i zwięzłych słowach przekazał mu swoją opinię, że
„generałów z Pearl Harbor” należy postawić przed sądem wojskowym, sam zaś Knox powinien
podać się do dymisji. Następnie oznajmił Knoxowi, że jeśli marynarka wojenna nie zadowoli
się „Pacific Princess” — może zresztą wziąć na swoje potrzeby także inne statki pasażerskie —
i zarekwiruje całą flotę należącądo P&FE, on, Fleming Pickering, będzie się z nią procesował
aż do dnia Sądu Najwyższego.
Kiedy nazajutrz z monstrualnym kacem leciał do San Francisco, był przekonany, iż pijacki
atak na Knoxa — trudno było inaczej nazwać to wystąpienie — raz na zawsze przekreślił
wszelkie nadzieje na to, by Fleming wystąpił jeszcze kiedykolwiek w mundurze wojskowym.
Mylił się. Kilka dni później sekretarka, Helen Florian, zajrzała do jego gabinetu i
poinformowała, że z wizytą zjawił się sekretarz marynarki wojennej Frank Knox.
Pickering był przekonany, iż to ostateczne pokłosie ich spotkania w apartamencie senatora
Fowlera. Knox przyszedł najpewniej po to, aby z niejaką satysfakcją oznajmić, iż na czas
wojny Marynarka Wojenna USA rekwiruje wszystkie jednostki składające się na flotę P&FE,
także budynek firmy, który prezes rady naczelnej musi opuścić do godziny siedemnastej.
Tymczasem Knoxowi chodziło o coś zupełnie innego.
Oznajmił, że znając naturę ludzką podejrzewa, iż raporty otrzymywane przezeń od
dowodzących na Pacyfiku admirałów — ludzi, którzy całe swe życie poświęcili marynarce —
będą jasno ukazywać sytuację w sposób bardziej korzystny dla marynarki, niż to jest naprawdę.
Tymczasem Knox potrzebuje chłodnej, fachowej oceny tego, co dzieje się w regionie,
sporządzonej przez osobę, która zna się na statkach, portach, Pacyfiku i której nie konfundują
złote naszywki na admiralskich rękawach. Kogoś, kto całe życie związał z Pacyfikiem, a na tyle
mało sobie robi z szarż i rang, by oznajmić sekretarzowi marynarki, iż powinien podać się do
dymisji.
W ciągu kilku dni Fleming S. Pickering, pospiesznie powołany do służby w stopniu
komandora rezerwy marynarki, wsiadał na pokład lecącego na Hawaje samolotu U.S. Navy, a
otrzymane rozkazy czyniły go osobistym wysłannikiem sekretarza marynarki.
Zadowolony ze sporządzonych przez Pickeringa raportów z Hawajów, Knox następnie
kazał mu lecieć do Australii, aby dokonać przeglądu portów, doków, urządzeń oraz sprzętu.
Pickering znalazł się tam na krótko przed generałem Douglasem MacArthurem, który na
bezpośredni rozkaz Roosevelta pospiesznie przeniósł swą kwaterę główną z Filipin do
Australii. Został nieoficjalnym członkiem sztabu MacArthura, w chwili jednak, gdy 1. dywizja
piechoty morskiej szykowała się do inwazji na Guadalcanal, był przekonany, że dalszy pożytek
z niego będzie już tu niewielki.
Dlatego wraz z 1. dywizją lądował na Guadalcanal, chociaż wiedział, że Knox będzie tym
zaskoczony, a najpewniej i rozwścieczony. Nie bardzo się tym jednak przejmował. Zgłosił się
do dowódcy dywizji generała A.A. Vandegrifta i zaoferował swoje usługi na każdej pozycji,
którą tamten mu wyznaczy, poczynając od strzelca w kompanii liniowej.
Oficer wywiadu dywizji padł w trakcie pierwszych godzin inwazji, więc Vandegrift — który
inteligencję i rzutkość Pickeringa nauczył się doceniać podczas układania logistycznych
planów inwazji — wyznaczył go na opuszczone stanowisko „tymczasowo, do chwili gdy
odpowiednia nominacja nadejdzie ze Stanów”.
Tego samego dnia, gdy na Guadalcanal nadeszła wyczekiwana nominacja, do wyspy przybił
także niszczyciel U.S. Navy „Gregory”, którego kapitan otrzymał dwa rozkazy: po pierwsze,
dostarczyć na wyspę paliwo potrzebne dla samolotów, po drugie, odbić dopiero wtedy, gdy na
pokładzie znajdzie się komandor rezerwy marynarki, Fleming Pickering.
W drodze do Pearl Harbor „Gregory” został zaatakowany przez japońskie bombowce.
Pickering był na mostku w chwili, gdy zginął znajdujący się na nim kapitan. Jako najstarszy
oficer żeglugi na pokładzie — jak zresztą na każdym oceanie i na jednostce o dowolnym tonażu
— przejął dowództwo nad niszczycielem i tak sprawnie nim manewrował, że udało mu się
umknąć samolotom, po czym zemdlał z upływu krwi z rany, jaką spowodowała pierwsza
bomba.
Dostarczono go do szpitala marynarki wojennej w San Diego; w trakcie rekonwalescencji
doszedł do wniosku, że rana najpewniej uchroni go przed sądem wojennym, w związku z czym
po cichu zostanie odesłany do cywila.
Tymczasem został wezwany do Waszyngtonu, gdzie na pokładzie prezydenckiego jachtu
„Seąuoia” nie tylko otrzymał z rąk Roosevelta — któremu zasugerował to dowódca naczelny
marynarki na Pacyfiku — Srebrną Gwiazdę, za dzielność, którą wykazał przejmując, „pomimo
ciężkiej rany”, dowództwo „Gregory’ego”, ale został też poinformowany, iż tego samego dnia
prezydent — za namową sekretarza Knoxa — zwrócił się do Senatu z pytaniem, czy zgadza się,
by awansować Fleminga Pickeringa na generała brygady rezerwy Korpusu Piechoty Morskiej
USA. Służyć miał, jak dodał prezydent, w gronie osobistych doradców Knoxa.
Wkrótce się dowiedział, jakie zadania chciał mu przydzielić Knox.
Biuro Analiz Zarządzania Korpusu Piechoty Morskiej USA, dosłownie skryte w jednym z
„tymczasowych” baraków wzniesionych podczas I wojny na Washington Mail, także swoją
nazwą maskowało prawdziwą rolę, a było nią kierowanie własnymi tajnymi operacjami
wywiadowczymi sekretarza Knoxa.
W lutym 1943 roku, po tym jak generał Douglas MacArthur, głównodowodzący na obszarze
południowo — zachodniego Pacyfiku, oraz admirał Chester W. Nimitz, dowódca naczelny
marynarki na Pacyfiku, dali wyraźnie do zrozumienia, iż żaden z nich nie chce na podległym
mu terenie mieć nic wspólnego z Biurem Służb Strategicznych pułkownika „Dzikiego Billa”
Donovana, prezydent Roosevelt, aby zażegnać konflikt, wydał rozkaz, w którym generała
brygady piechoty morskiej Fleminga Pickeringa czynił zastępcą dyrektora OSS na obszarze
Pacyfiku.
I chociaż sam Pickering z odrazą powitał tę decyzję — przed wojną między nim i
Donovanem omal nie doszło do bójki w hallu nowojorskiego Century Club, a Fleming nadal z
oburzeniem myślał o podrzędnym stanowisku, jakie zaoferował mu Donovan — to jednak
musiał przyznać, że była to decyzja godna Machiavellego.
Ani MacArthur, ani Nimitz nie mogli zaprotestować przeciw tej nominacji, skoro pierwszy z
entuzjazmem informował Roosevelta o służbie Pickennga w Australii, drugi zaś osobiście
odznaczył go za męstwo okazane na pokładzie niszczyciela wysłanego, aby zabrać go z
Guadalcanal.
Pickering pozostał na stanowisku zastępcy dyrektora OSS na obszarze Pacyfiku — co w tym
przypadku oznaczało, iż w polu jego zainteresowań znajdowały się także Chiny i Indie — do
końca wojny. Poprzednim razem znalazł się w Tokio jako członek grupy — drugi pod
względem starszeństwa — wysłanej do Japonii, aby uzgodnić szczegóły kapitulacji. Dwa
tygodnie później opuścił Japonię, a po kolejnym tygodniu zdjął mundur wojskowy.
3
Apartament Deweya
Imperial Hotel
Tokio, Japonia
1 czerwca 1950 roku, 14.30
— No i się udało — powiedział, stając w drzwiach, Malcolm S. „Pick” Pickering. — Wynik
potwierdzony, co znaczy, że mamy kolejny rekord.
— A komu to się udało? — spytał Fleming, szerokim gestem ogarniając luksusowo
umeblowany apartament.
— Chyba już się nic nie zmieni — ciągnął niezrażony Pick. — Ale, ale, jest tutaj Ford.
Potrzebny jak dziura w moście.
— Kto to tak urządził? — nastawał ojciec. — Trochę za dużo jak na jedną osobę, nie
sądzisz?
— Mama — powiedział lekko stropiony Pick. — Zna faceta, do którego to należy, główny
dyrektor czy coś takiego, no i… Chyba miał wobec niej jakieś zobowiązania.
„A dzięki temu może nie mieć wyrzutów sumienia. Skoro Flem jest z Pickiem i mają
najlepszy apartament w najlepszym tokijskim hotelu, więc może się już nie czuć winna temu,
że zostawiła Starego samego”.
— Na kiedy przewidziano gejsze? — spytał z nutką drwiny w głosie.
— To chyba one — odparł Pick z uśmiechem.
Okazało się jednak, że to pułkownik Armii Stanów Zjednoczonych w wyjściowym
uniformie, z którego epoletów zwieszał się sznur adiutanta, w klapach zaś widniały tarcze z
kręgiem pięciu gwiazdek pośrodku, co precyzowało, iż chodzi o adiutanta generała armii.
„Nie ma aż tak wielu pięciogwiazdkowców, a w Japonii jest dokładnie jeden, to zatem
adiutant El Supremo. Skąd wiedział, że tu jestem?”
— Czym mogę służyć, pułkowniku? — spytał Pickering.
— Generał Pickering?
— To było tak dawno, pułkowniku.
— Pułkownik Stanley. Jestem adiutantem generała Mac Arthura i…
— Tego zdążyłem się już domyślić — zachichotał Pickering, wskazując na mundur
pułkownika. Odwrócił się i dał mu znać, żeby wszedł do środka. — Pułkowniku Stanley —
ciągnął — oto mój syn, kapitan Pickering z Trans–Global Airways, który właśnie mnie
poinformował, iż przywożąc nas tutaj, ustanowił, jak się zdaje, rekord szybkości przelotu.
Szykowaliśmy się właśnie, żeby uczcić to drinkiem, do którego, mam nadzieję, także i pan się
przyłączy.
Pułkownik uścisnął dłoń Picka, pogratulował mu, podziękował za zaproszenie, „ale jeśli
chodzi o drinka, proszę wybaczyć panie generale, jest odrobinę za wcześnie”.
— Proszę się wyluzować, panie pułkowniku — rzekł Pickering. — Nic nie powiem El
Supremo. Może być whisky?
— Tak, panie generale — odrzekł Stanley. — Proszę whisky. Pick podszedł do barku.
— Tato — mruknął zaskoczony. — Widzę tutaj napis: „Jeśli potrzebny barman, proszę
nacisnąć guzik”. To jak, mam nacisnąć?
— Nie. Znajdzie się tam jakaś Famous Grouse?
— Twoje sława oraz informacja o gustach wyprzedzają cię — skonstatował Pick i uniósł
butelkę Famous Grouse.
— Co pan na to, pułkowniku?
— Świetnie, panie generale. Bardzo dziękuję, sir. — Pułkownik wyjął z kieszeni
kwadratową kopertę i wręczył ją Pickeringowi. — Pozdrowienia od głównodowodzącego,
panie generale.
Pickering wziął kopertę i otworzył.
Głównodowodzący i pani Douglas MacArthurowie
mają zaszczyt zaprosić
gen. bryg. KPM USA Fleminga Pickeringa
na
obiad/koktajl/kolację
cokolwiek będzie odpowiadać memu staremu towarzyszowi broni
w rezydencji głównodowodzącego
*
kiedykolwiek znajdziesz czas.
Jean i ja witamy Cię serdecznie w Japonii, kochany Flemingu!!!
Powiedz pułkownikowi, jakie są Twoje preferencje.
Douglas
Strój wieczorowy
Pickering przekazał zaproszenie synowi, a ten tylko wzruszył ramieniem i wydął usta.
— Jak powiedziałem, pańska sława wyprzedza pana, generale.
— Pułkowniku — Fleming zwrócił się Stanleya — czy zechce pan przekazać generałowi
Mac Arthurowi, że skontaktuję się z nim, gdy tylko będę znał dokładny rozkład moich zajęć?
— Tak, panie generale. Pozwolę sobie tylko zasugerować, że głównodowodzący miał na
myśli dzień dzisiejszy, sir.
— Skąd to przypuszczenie? — spytał Pickering, udając zdziwionego.
— Wspomniał o tym pułkownik Huff, sir.
— Ach, kochany stary Sid — pokiwał głową Pickering, aczkolwiek ton głosu sugerował coś
innego niż słowa, co zresztą zaraz znalazło potwierdzenie. — Jak rozumiem nadal jest
głównym hyclem El Supremo?
Twarz pułkownika Stanleya przybrała na chwilę wyraz świadczący o tym, że pytanie go
zaskoczyło i bardzo nie chciałby odpowiadać na nie wprost. Z kieszeni na piersi wyjął notatnik,
napisał na nim numer, wyrwał kartkę i podał Pickeringowi.
— To bezpośredni numer pułkownika Huffa. Może zechciałby się pan z nim skontaktować?
— Nie chciałem stawiać pana w kłopotliwej sytuacji, pułkowniku. Znamy się z
pułkownikiem Huffem od dawna.
— Rozumiem, sir — powiedział Stanley, pociągnął łyk whisky i odstawił ją na stolik. —
Czy pozwoli pan, generale?
— Niepotrzebne wam ode mnie żadne pozwolenie, pułkowniku. Od dawna już nie jestem
generałem. Rozumiem, że ma pan wiele spraw do załatwienia.
Stanley wyciągnął rękę do Picka.
— Miło mi było pana poznać. I raz jeszcze gratuluję rekordu.
— Jeśli chodzi o mego ojca, pułkowniku — rzekł Pick — trzeba wiedzieć, że bardziej
warczy, niż gryzie.
Stanley odpowiedział uśmiechem, pożegnał się z Flemingiem i wyszedł.
Ojciec i syn wymienili spojrzenia.
— Coś pana dziwi, kapitanie? — spytał Fleming.
— Coś mnie niepokoi. Zdałem sobie sprawę, że znajduję się w towarzystwie jedynego w
całej Japonii człowieka, który powiedział adiutantowi Douglasa MacArthura, że zobaczy, czy
uda mu się znaleźć czas dla generała.
— Lubię Douglasa i Jean, odwiedzę ich na pewno, ale przyjechałem tutaj, żeby się zobaczyć
z Ernie i Kenem. Jak to załatwimy?
— Coś nie w porządku z limuzyną? To także ręka mamy. Z tego, co wiem, to jedna z dwóch
limuzyn Cadillac 1941, jakie znajdują się w Japonii. W tej chwili czeka na zewnątrz, żeby cię
zabrać do Kena.
— Nie pojedziesz ze mną?
— Charley Ansley chce się ze mną spotkać w hotelu Hokkaido — tam odbywa się
konferencja — żeby sprawdzić wszystkie kropki, przecinki i ogonki w potwierdzeniu. Dopiero
potem powiadomimy Trans–Pacific o rekordzie. Charley wspominał coś o konferencji
prasowej. Zjawię się u Kena, jak tylko będę wolny. — Pick zawiesił głos. — Chyba że chcesz
się udać do hotelu Hokkaido razem ze mną.
Fleming zastanawiał się przez chwilę.
— Mowy nie ma, żebym pod drzwi Rzeźnika zajeżdżał limuzyną z szoferem. Daj mi jego
adres, a ja wezmę taksówkę.
— Świetnie. Ja wezmę limuzynę, a ty możesz skorzystać z forda, którego wybrałem dla
siebie.
Fleming znowu chwilkę się zastanowił, a potem kiwnął głową. Coś innego przyszło mu na
myśl.
— Nie pomyślałem o żadnym prezencie dla nich.
— W bagażniku cadillaca jest skrzynka Famous Grouse. Przenieść ją do forda czy
przywieźć potem ze sobą?
— Przełóż do forda.
— Zaraz tam jedziesz?
— Tylko wezmę prysznic i się przebiorę.
— Pamiętaj, żeby przy nim nie używać określenia „Rzeźnik”.
— Nie obrazi się. Należę do tych kilku, którym wolno.
— Ale Ernie tego nie lubi.
— Będę się pilnował. A ty pamiętaj o skromności podczas konferencji.
— Wiesz, co o tym powiedział Frank Lloyd Wright: „Trudno o skromność, kiedy się jest
wielkim”.
— On jest wielki. A ty jesteś tylko kierowcą powietrznego autobusu, który złapał wiatr w
ogon.
Pick uśmiechnął się do ojca i obrzucił wzrokiem apartament.
— Projektował to Wright, mam rację?
— Masz.
4
Saku–Tun nr 7
Denenchofu, Tokio, Japonia
1 czerwca 1950 roku, 17.05
Ford Fordor rocznik 1946 wjechał w wąską, brukowaną uliczkę i zatrzymał się przed
domem odgrodzonym od ulicy kamiennym murem, na którym znajdowała się drewniana
tabliczka „Kpr. K.R. McCoy, KPM USA”. Kierowca dosłownie wyskoczył zza kierownicy,
obiegł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i zastygł przed Pickeringiem w ukłonie.
Fleming uśmiechnął się do niego i poszedł do bagażnika, aby wydobyć skrzynkę Famous
Grouse. Po półminutowych zmaganiach kierowca wyrwał mu ją z rąk i Pickering podszedł do
metalowej furtki, z której zwisała druciana pętla, być może pełniąca funkcję dzwonka.
Pociągnął i w głębi budynku rozległ się stłumiony melodyjny dźwięk. Minutę później
metalowe drzwi otworzyła ubrana w czarne kimono Japonka w średnim wieku i najpierw się
skłoniła, a potem uważnie wpatrzyła się w przybysza.
— Czy mógłbym się widzieć z kapralem McCoyem albo z jego żoną?
Widać było, że kobieta nie rozumie ani słowa po angielsku.
— Kapral McCoy — bardzo wolno powtórzył Pickering.
Z wnętrza doleciał głos młodej kobiety. Najpewniej pytała o coś po japońsku.
Zaryzykował i głośno zawołał:
— Emie?
Żadnej odpowiedzi.
— Ernie? Tu Fleming Pickering.
Tym razem słowa odpowiedzi były już angielskie.
— Och, mój Boże!
Chwilę później w bramie pojawiła się uderzająco piękna młoda kobieta, z włosami ściętymi
na pazia, i rzuciła się Pickeringowi w ramiona.
— Wujek Flem! — krzyknęła, a głos jej się załamał. „Mam nadzieję, że to ze szczęścia”.
Za plecami Ernie zobaczył dobrze zbudowanego — bardziej masywnego niż muskularnego
— mężczyznę o spokojnej twarzy i krótko ściętych włosach, odzianego w mundurową koszulę
i spodnie marines.
— Jak się masz, Ken? — powiedział Fleming i wypuścił Ernie z objęcia, aby podać rękę jej
mężowi.
— Jest pan ostatnią osobą, jakiej bym się tu spodziewał, generale — powiedział McCoy.
— „Generał” to już dawno temu, Ken — zauważył Pickering. „Coś jest nie w porządku.
Czyżbym wpadł w sam środek małżeńskiej sprzeczki?”
— Może zjawiam się nie w porę, tak bez zapowiedzi?
— Proszę nie wygadywać głupstw, wujku Flem — obruszyła się Ernie. — Zapraszam do
środka.
— Po prostu… po prostu jest pan ostatnią osobą, jakiej bym się spodziewał — powtórzył
McCoy.
— Niedługo powinien przyjechać Pick. Ustanowił nowy rekord szybkości przelotu i razem z
Charleyem Ansleyem mają to ogłosić publicznie.
— Pięknie — powiedział McCoy, ale jego entuzjazm i uśmiech wydawały się wymuszone.
„Dziwne. Zwykle trudno się zorientować, co naprawdę myśli. To cecha dobrych
pokerzystów i oficerów wywiadu. A Ken McCoy jest i jednym, i drugim. Jak to wtedy
powiedział Ed Banning w Waszyngtonie? »Można stwierdzić, że to urodzony oficer
wywiadu«. Co, rzecz jasna, nie odnosi się do chwil, gdy pokerzysci czy oficerowie wywiadu
kłócą się z żonami. W końcu cóż w tym dziwnego? W małżeństwach zdarzają się sprzeczki, a
ty wyskakujesz tutaj jak diabeł z pudełka”.
Ernestine Sage McCoy była dla Fleminga Pickeringa niemal córką. Jej matka i Patricia
Foster dzieliły jeden pokój w Sarah Lawrence College. Pickering wraz z ojcem Ernie krążył po
szpitalnym korytarzu w noc, kiedy się urodziła.
‘ Chociaż Fleming nigdy nie powiedział tego głośno, to jednak traktował Kennetha R.
McCoya jak drugiego syna i był pewien, że także Pick myśli o Kenie jak o swoim bracie.
Patricia dosyć lubiła Kena, ale nigdy nie wybaczyła mu do końca tego, iż poślubił Ernie, a nie
wybaczyła, gdyż ona i Elaine Sage, matka Ernie, postanowiły, iż ich dzieci powinny się pobrać,
kiedy oboje byli jeszcze w pieluszkach.
Tymczasem Pick w podchorążówce piechoty morskiej spotkał Kena, najpierw z nim się
zaprzyjaźnił, potem poznał go z Ernie, co — jak się okazało — było zabójcze dla dawnych
planów matrymonialnych.
Podporucznik Kenneth R. McCoy został podkomendnym Fleminga Pickeringa w chwili,
gdy ten obejmował Biuro Analiz Zarządzania Korpusu Piechoty Morskiej USA. Dowódca
bardzo szybko dowiedział się o swym podwładnym o wiele więcej, niż kiedykolwiek zasłyszał
od Picka; niewykluczone, iż ten ostatni uznał, że im mniej opowiada się o Kenie, tym lepiej.
Ledwie Ernie poznała Kena, a już oznajmiła, iż spotkała człowieka, z którym chce spędzić
resztę życia, a deklaracja ta nie uszczęśliwiła ani jej rodziców, ani Patricii.
Po pierwsze, nie ukończył żadnego college’u, po drugie, nie miał pieniędzy, co już zupełnie
wystarczało, by wpędzić państwo Sage w niepokój. Gdyby się dowiedzieli, że Rzeźnik McCoy
był swego rodzaju legendą marines, a także dlaczego cieszył się taką sławą, tylko pogorszyłoby
to całą sprawę.
Generał brygady Pickering większość szczegółów dotyczących porucznika McCoya poznał
od innego oficera odkomenderowanego do Biura Analiz Zarządzania, Eda Banninga,
podówczas majora, który również był w Korpusie Piechoty Morskiej postacią poniekąd
legendarną.
Pickering najpierw poznał ostatnie koleje losu Banninga. Był oficerem wywiadu 4. pułku
piechoty morskiej w Szanghaju i wraz ze swym oddziałem został przerzucony na Filipiny,
gdzie podczas akcji przeciw Japończykom na jakiś czas stracił wzrok. Wraz z kilkunastoma
innymi oślepionymi żołnierzami i oficerami został ewakuowany z twierdzy Corregidor w
porcie Manila na krótko przed jej upadkiem.
Gdy Banningowi wrócił wzrok, został skierowany — co może nie tak trudno było
przewidzieć — do Biura Analiz Zarządzania, gdzie natychmiast zaczął poszukiwać
podporucznika McCoya, aby uzyskać jego odkomenderowanie do swojej obecnej jednostki.
Porucznika McCoya znalazł w szpitalu marynarki w Pearl Harbor; kurował się tam z ran
odniesionych podczas śmiałego ataku raidersów marines na Makin Island.
Od Banninga, który uważał — a nawet był przekonany — że lepiej pozostawić to w
tajemnicy, o wiele trudniej było wyciągnąć dawniejsze szczegóły kariery McCoya. Ostatecznie
jednak uległ naleganiom Pickeringa.
Banning był kapitanem, a K.R. McCoy kapralem, gdy poznali się w Szanghaju. „Obok
innych obowiązków” musiał też wystąpić w roli rzecznika oskarżonego w toczącej się przed
sądem wojskowym sprawie „Stany Zjednoczone Ameryki Północnej przeciw kapralowi KPM
K.R. McCoyowi”.
Na samym czele listy oskarżeń figurowało morderstwo.
Jako pełnomocnikowi oskarżonego wyjaśniono mu, że zadziorny kapral służąc w jednej z
liniowych kompanii, śmiertelnie ugodził nożem włoskiego żołnierza piechoty morskiej, w tej
samej bójce uśmiercając dwu innych włoskich marines.
Nikt wprawdzie nie formułował tego rozwlekle, niemniej jasne było, że w dobrze pojętym
interesie Korpusu Piechoty Morskiej należy zatuszować ów międzynarodowy incydent. Gdyby
Banningowi udało się nakłonić kłopotliwego kaprala, aby przyznał się do zabójstwa,
pułkownik „po uwzględnieniu okoliczności łagodzących” zmniejszyłby wydany wyrok do
stosunkowo łagodnej w tej sytuacji sentencji od pięciu do dziesięciu lat spędzonych w
więzieniu marynarki wojennej w Portsmouth, co znaczyłoby, iż McCoy mógłby się znaleźć na
wolności po dwóch, może trzech latach.
Zanim Banning udał się na widzenie z McCoyem, najpierw zapoznał się z raportem i
materialnymi dowodami. Nie ulegało wątpliwości, że jeden z włoskich marines zmarł od ran
zadanych nożem i że McCoy był posiadaczem inkryminowanego noża. Teraz Banning
zapoznał się z przebiegiem służby McCoya. Zgłosił się do Korpusu jako siedemnastolatek,
zaraz po ukończeniu szkoły na przemysłowych przedmieściach Filadelfii. Przedtem nie było z
nim żadnych kłopotów, a stopień kaprala uzyskał jeszcze przez zakończeniem pierwszej tury,
aczkolwiek najczęściej zabierało to od sześciu do ośmiu lat, a czasami i dłużej.
Wreszcie Banning udał się do aresztu na widzenie z kapralem McCoyem i stwierdził, że ten
istotnie ma w sobie wiele z ulicznika, ale także sporo sprytu, nie na tyle jednak, aby się
zorientować, w jakich znalazł się tarapatach.
Gdyby skazano go za morderstwo, wylądowałby w Portsmouth z wyrokiem od dwudziestu
lat do dożywocia.
McCoy dał wyraźnie do zrozumienia, że jego zaufanie do kapitana jest mniejsze od
pewności, iż mógłby rzucić w drugi koniec celi liczącego sobie sześć stóp wzrostu i ważącego
dwieście funtów oficera; tonem tyleż pogardliwym, co wyzywającym odrzucił ofertę.
„Nie, dziękuję, panie majorze, ale może pan sobie darować te wszystkie podchody o
mniejszy wyrok. Jeśli pan wybaczy, działałem w obronie własnej i sam sobie spróbuję dać radę
przed sądem wojskowym”.
Banning wyznał Pickeringowi, że tylko z wielkim trudem udało mu się nie stracić
opanowania wobec aroganckiego podoficera.
— Rzecz w tym, że on wcale nie był głupi, panie generale — ciągnął Banning. — Mówiąc
szczerze, wyprzedzał mnie o kilka kroków.
Pickering nie krył zdziwienia.
— Jak to?
— Kiedy wróciłem do biura, czekała na mnie informacja, bym skontaktował się z kapitanem
Bruce’em Fairbairnem. Czy wie pan, generale, kto to taki?
— Anglik? Szef policji Szanghajskiej?
Banning pokiwał głową.
— Także autor naukowej teorii walki na noże. No i twórca noży Fairbairna. Czy także to coś
panu mówi, generale.
— Kilka razy spotkałem się z Fairbairnem w Szanghaju na kolacji czy przy drinku.
Podobnie jak każdy słyszałem o jego nożach, ale nigdy żadnego nie widziałem.
— Ja trzeci egzemplarz zobaczyłem tamtego ranka, zapoznając się z materialnymi
dowodami w sprawie McCoya.
„Teraz, kiedy już wie, że będzie mi musiał powiedzieć wszystko o McCoyu, nawet jakby się
tym bawił”.
— Nie chciało mi się wierzyć, że to jeden z fairbairnów. Kapitan nie sprzedaje swoich noży;
daje je podległym mu policjantom, ale dopiero gdy przejdą jego kurs walki. Zobaczywszy nóż,
jakiego McCoy użył w walce z Włochami, uznałem, że jeśli nawet jest to fairbairn, musiał go
gdzieś ukraść.
— Ale nie ukradł?
— Gdy zadzwoniłem do Faibairna, ten uprzejmie mi wyjaśnił, że jeśli piechota morska
będzie obstawała przy idiotycznym pomyśle, aby postawić McCoya przed sądem wojskowym,
trzech jego policjantów gotowych jest zeznać, że byli świadkami zajścia i widzieli, że McCoy
jedynie się bronił.
— To czemu nie ujawnili się wcześniej?
— Fairbairn z tą cudowną u Brytyjczyków umiejętnością mówienia nie wprost powiedział
tyle tylko, iż jego policjanci „gotowi są zeznać, iż byli świadkami zajścia”.
— Co nie znaczy: „byli świadkami zajścia”, prawda?
— Tak, panie generale.
— A była to obrona własna czy nie?
— Później, kiedy poznałem go już lepiej, McCoy powiedział mi, że tak. A ja mu wierzę.
— „Kiedy poznałem go lepiej”? — powtórzył Pickering.
— Udałem się do pułkownika i oznajmiłem, że nie tylko McCoy nie przyznał się do winy,
ale na dodatek policja Fairbairna chce świadczyć na jego korzyść. W tej sytuacji nie było
możliwości, by zatuszować całą sprawę.
— Gdyby trafiła do sądu?
— Gdyby trafiła do sądu. McCoy nawet otrzymał z powrotem nóż.
— Czy był to oryginał?
— Tak. A McCoy zdobył go w ten sam sposób jak policjanci: dowodząc, że potrafi się nim
posługiwać.
— Skąd znał Fairbairna?
— W każdy piątkowy wieczór w Klubie Złocistego Smoka odchodził ostry poker.
— Był tylko kapralem — obruszył się Pickering. — Majorze, także i ja byłem kapralem i
wiem, że nie gra się wtedy w pokera z oficerami.
— McCoy nie był zwykłym kapralem — powiedział z uśmiechem Banning — o czym sam
się przekonałem, gdy odkomenderowano go do mnie.
— Do pana?
— Pułkownik bardzo stanowczo podkreślił, że absolutnie nie życzy sobie żadnych więcej
incydentów z udziałem kaprala Mc — Coya, czyli „Rzeźnika”.
— To wtedy dostał tę ksywę? Za tych Włochów?
— Włosi to był dopiero początek, a ksywka przylgnęła do niego na dobre, gdy niemal sam
załatwił wzmocniony pluton chińskich „bandytów”, którzy pracowali dla Kempae Tai. — Tak
brzmiała nazwa japońskiej tajnej policji. — W tym „zajściu” było dwadzieścia trupów.
— Jak do tego doszło?
— Kiedy zameldował się u mnie — bardzo niechętnie, gdyż o wiele bardziej wolał być w
plutonie uzbrojenia, gdzie miał nadzieję zostać sierżantem przed końcem drugiej tury —
powiedziałem mu szczerze, że ma się trzymać jak najdalej od wszelkich kłopotów, a ja się
zastanowię nad zajęciem dla niego. Sam nie będę miał z niego wielkiego pożytku, wyjaśniłem,
jestem bowiem oficerem wywiadu, więc nic mi po kimś, kto nie mówi po chińsku ani japońsku.
— Ale on mówił po chińsku?
— Oznajmił mi, że w mowie i piśmie zna dialekt kantoński, mandaryński, plus japoński,
plus francuski, plus niemiecki, a także może się porozumiewać po rosyjsku, aczkolwiek ma
pewne trudności z cyrylicą.
— Naprawdę znał te wszystkie języki?
— Naturalny talent językowy. Może „naturalny” nie jest najwłaściwszym słowem.
„Supernaturalny”. Zdumiewający talent.
— Więc zatrudnił go pan?
— Musiałem to zrobić bez wiedzy pułkownika, dlatego włączyłem go do regularnych
konwojów kursujących między Szanghajem i Pekinem oraz innymi miejscami. Znikali na
okresy od pięciu dni do paru tygodni. McCoy znikał na kilka godzin, albo i kilka dni, aby
wybadać, co szykują Japończycy. Ależ był w tym świetny!
— A ten wypadek z chińskimi „bandytami”?
— Kampae Tai najmowali Chińczyków do napadów na nas, jeśli mogło im to ujść na sucho.
Szczególnie upodobali sobie konwoje. Płacili za atak, a na dodatek wszystko, co było na
ciężarówkach, trafiało do Chińczyków. Ich nieszczęście polegało na tym, że zaatakowali
konwój, w którym jechał McCoy. Wraz z sierżantem Zimmermanem czekali na napastników z
thompsonami. Bardzo dobrze się nimi posługiwali. Padło dwudziestu „bandytów”. McCoy i
Zimmerman załadowali ich na ciężarówkę i zawieźli do Pekinu. To wtedy, panie generale,
„Rzeźnik” zyskał swój przydomek.
Fleming ani słowem nie wspomniał, że porucznik Pickering i McCoy się przyjaźnią, ale
przez cały czas myślał o Picku, gdy Banning snuł swoją opowieść. Wynikało z niej bowiem, że
kiedy Malcolm S. Pickering studiował na pierwszym roku Harvardu i uczył się pokonywać
opór przed kopulacją, jaki nierzadko pro forma stawiały wytworne panny z Wellesley, Sarah
Lawrence i innych instytucji akademickich kształcących dziedziczki pokaźnych fortun, McCoy
był żołnierzem Piechoty Morskiej w Chinach; kiedy Pick z handicapem czterech uderzeń
uganiał się po polach golfowych w Ramapo Valley, Palm Beach i Los Angeles, McCoy na
mongolskich kucykach objeżdżał Chiny, z narażeniem życia podglądając japońską armię
cesarską.
— Jak został oficerem?
— W Korpusie zaczęto się interesować, czy są podoficerowie, których przełożeni
rekomendowaliby do szkoły oficerskiej. Byłem pewien, iż z McCoya mógłby być świetny
oficer, a pułkownik uważał, iż wysłanie go do Stanów to świetny sposób na pozbycie się
kłopotu z Szanghaju. Byłem chyba jedynym oficerem w Korpusie, który wierzył, że mu się
uda.
— Miał nie lada kłopoty — podchwycił Pickering. — Sporo było ludzi, którzy uważali, że
jakiś kapral bez college’u nie powinien znaleźć się w gronie oficerów piechoty morskiej.
— Skąd pan… — zaczął Banning i urwał.
— Skąd pan, do cholery, to wie, tak? — Pickering dokończył zdanie. — Mój syn był z nim
na roku. Bardzo się zaprzyjaźnili. I dalej są przyjaciółmi.
— W każdym razie dał sobie radę.
— A potem zgłosił się do raidersów? — spytał Pickering, ale było to właściwie
stwierdzenie. Wiedział, że McCoy należał do tej formacji.
— Tak, chociaż sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana.
— Jak to?
— Zdolności językowe McCoya, a także jego służba w Chinach, zwróciły na niego uwagę
G–2. Ten uznał, iż McCoy jest człowiekiem, którego szukał.
— Tłumaczem?
— Nie, panie generale. Kimś, kto będzie miał za dowódcę kapitana Evansa Carlsona.
— Tego już zupełnie nie rozumiem.
— Sporo było oficerów w Korpusie, którzy uważali poglądy Carlsona za dziwne. Niektórzy
nawet podejrzewali go o komunizm.
— Mój Boże!
— Więc G–2 wezwał McCoya i wyznaczył mu zadanie.
— Wiedziałem, że był w raidersach — rzekł Pickering. — Ale o całej reszcie nie miałem
pojęcia.
— Wrócił z raj du na Makin — gdzie został ranny — i oznajmił, że Carlson nie jest
komunistą. A potem znalazłem go w szpitalu w San Diego i przeniosłem tutaj. Miał nadzieję, że
zostanie w dawnym oddziale, ale jego miejsce jest tutaj.
— I ja tak myślę.
— Można stwierdzić, że to urodzony oficer wywiadu.
— Na to wygląda.
II
1
Saku–Tun nr 7
Denenchofu, Tokio, Japonia
1 czerwca 1950 roku, 17.45
Ernestine Sage McCoy powiedziała coś do kobiety, która jako pierwsza pojawiła się przy
furtce — zdaniem Pickeringa była to płynna japońszczyzna — i zanim jeszcze McCoy zdążył
przygotować drinki, na stół przywędrowała taca z hors d’oeuvre.
— Witamy w naszym domu, panie generale — powiedział McCoy i stuknął się szklaneczką
z Pickeringiem.
— To było dawno temu — powiedział Fleming. — Teraz jestem podobny do takiej
drewnianej figurki na dziobie statku.
McCoy roześmiał się jakby z obowiązku.
„Nie tylko z obowiązku, ale i jakby z napięciem. Żadne z nich nie jest w nastroju do
śmiechu. Cholera, pewnie zadzwoniłem dokładnie w chwili, gdy miała w niego cisnąć patelnią.
Ciekawe, co takiego zrobił? A może: co ona zrobiła?”
Pickering przekazał pozdrowienia od żony i poinformował Ernie, że o ile wie, Patricia ma
być na kolacji u jej rodziców. Ernestine prosiła, by po powrocie do domu przekazał żonie
najlepsze życzenia od niej i Kena.
— Jak długo zamierza pan zostać w Japonii, generale? — spytał McCoy.
— Trzy, cztery dni, nie dłużej. Bolesna cisza.
Pickering szukał jakiegoś tematu, aż wreszcie znalazł.
— Przyszło mi do głowy, że warto by tu zajrzeć. Ostatni raz byłem tutaj na pięć dni przed
zakończeniem wojny.
— Pamiętam — rzekł McCoy.
— Na pięć dni przed zakończeniem wojny — podkreślił Fleming.
— Tak.
— Nigdy o tym nie słyszałam — odezwała się Ernie.
— Powiedział pan chyba… — na twarzy McCoya po raz pierwszy pojawiło się coś na
kształt uśmiechu — …że to był pierwszy raz, kiedy El Supremo poprosił OSS o raport
wywiadowczy.
. — Pierwszy i jedyny.
— Niech wuj o tym opowie — poprosiła Ernie. „Przynajmniej nie będzie tej ciszy”.
— Major McCoy i ja byliśmy wtedy na Okinawie — zaczął Pickering.
„Pierwsze słowa i od razu wpadka; czy musiałem przypominać jemu, im, że po wojnie został
cofnięty do stopnia kapitana?”
— Sid Huff… — ciągnął Pickering.
— Kto?
— Adiutant MacArthura.
— Ach tak, dalej nim jest — powiedziała Ernie.
— Tak i ja słyszałem. Tak czy owak Sid przyleciał na Okinawę z Manili, gdzie wówczas
przebywał El Supremo, i poinformował, że MacArthur chce, abym poleciał pierwszym
samolotem. Oczywiście, nie mógł tego wyrazić tak prosto…
— Panie generale — przerwał mu McCoy, naśladując pełen namaszczenia głos Huffa — jest
życzeniem głównodowodzącego, aby udał się pan do Tokio wraz z grupą przygotowawczą…
— Świetnie, Ken — zachichotał Pickering.
— Rzecz w tym, kochanie — powiedział McCoy — że El Supremo z początku chciał posłać
Huffa, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i kazał mu poprosić pana generała…
„»Kochanie«? To znaczy, że jego sprawy kiepsko stoją. Ciekawe, co przeskrobał? A
przynajmniej, co przeskrobał, jej zdaniem”.
— Kochanie, daj wujowi skończyć. „»Kochanie«? Tak nie odzywa się obrażona małżonka”.
— Ale on i tak wszystkiego nie opowie, Ernie. Huff nie mógł się zdecydować, czy gryźć się
tym, że nie będzie miał szansy jako jeden z pierwszych Amerykanów od czasu Pearl Harbor
wylądować w Japonii, czy też raczej się z tego cieszyć. Dużo się wtedy mówiło, że Japończycy
nie panują nad sobą i że pierwszym Amerykanom, jacy im wpadną w ręce, zetną głowy. W tym
przypadku Huff wolałby, żeby to była głowa pana generała.
„To, jak się do siebie zwracają, jak na siebie patrzą… Nie, nie przerwałem im żadnej kłótni,
ale o co w takim razie tutaj chodzi?”
— Ja pozwolę sobie twierdzić, że pułkownik Huff był rozczarowany tym, iż nie mógł stanąć
na pokładzie C–46 — rzekł Pickering.
— A co to jest C–46?
— Curtiss Commando. Dwusilnikowy transportowiec — wyjaśnił McCoy.
— Kiedy to było?
— Dokładnie nie pamiętam, w każdym razie już po zrzuceniu drugiej bomby, a cesarz
zdecydował się chyba na kapitulację piętnastego sierpnia.
— Piętnastego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku — potwierdził
McCoy.
— On pamięta wszystkie daty z wyjątkiem dwóch. — Ernie uśmiechnęła się do Kena. —
Rocznicy naszego ślubu i moich urodzin.
„Cokolwiek przeskrobał, ma to już wybaczone”.
— Pamiętam, że dwudziestego szóstego postanowiono, iż dwudziestego ósmego wyślemy
jeden samolot do Atsugui, aby przygotować zajęcie kraju. Chciałem polecieć, ale pomyślałem,
że są ludzie, którzy bardziej się ode mnie do tego nadają.
— Panie generale, jest życzeniem głównodowodzącego, aby udał się pan do Tokio wraz z
grupą przygotowawczą… — powtórzył tym samym tonem co poprzednio McCoy.
— Więc poleciałem. Opuściliśmy Okinawę o drugiej…
— O czwartej — skorygował McCoy.
— I skierowaliśmy się na Atsugui, gdzie Japończycy powitali nas z pochylonymi głowami.
— Na moje wyczucie szanse były pół na pół, że coś się jednak wydarzy.
— I w ten sposób znakomity oficer wywiadu K. McCoy pomylił się chociaż raz —
zachichotał Pickering. — Absolutnie nic się nie wydarzyło. Wsiadłem do samochodu — jakiejś
angielskiej limuzyny, nie rollsa, do czegoś innego — i zawieźli mnie do Imperial Hotel, gdzie
zarezerwowałem całe jedno skrzydło dla majora McCoya i innych godnych tego postaci z OSS,
które zaraz potem miały nadciągnąć z Okinawy…
McCoy wymienił znaczące spojrzenia z żoną.
„Co ja takiego znowu powiedziałem?
O co tu chodzi, do cholery?
A, do diabła! Najwyżej każą mi się wynosić”.
— Może mi wyjaśnicie, co się tutaj dzieje? W czym rzecz?
— Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi, generale. „Ton zbyt niewinny”.
Pickering spojrzał na Ernie, która ledwie powstrzymywała się od płaczu.
— No, powiedz, kochanie, co się stało?
Przez chwilę przenosiła wzrok z Pickeringa na McCoya i z powrotem.
— Wyrzucają nas z tego okropnego Korpusu, wuju — powiedziała. — O to chodzi.
„Musiałem się przesłyszeć”.
— Chyba czegoś nie zrozumiałem.
— Wyrzucają nas z Korpusu Piechoty Morskiej — powtórzyła Ernie. — Odprawią nas
statkiem do domu, Ken stracił stanowisko.
— Jak to stracił stanowisko? W jaki sposób?
— Napisał raport, który nikomu się nie spodobał. I nie chciał go zmienić.
— Raport na jaki temat?
— Nie chce mi powiedzieć, ale wiem, że o Korei.
Pickering wpatrywał się teraz w McCoya.
— Usunęli cię z Korpusu? Chyba nie chodzi znowu o sąd wojenny?
— Chodzi o TWX z Eighth and Eye — odpowiedziała zamiast męża Ernie.
TWX to skrótowe określenie dalekopisu, „Eighth and Eye” „Ósemka i Oko”, brzmiało tak
samo jak „Eighth and I”, i oznaczało dowództwo Piechoty Morskiej, którego waszyngtońska
siedziba znajdowała się na skrzyżowaniu ulic Ósmej oraz I.
— I co było w tym dalekopisie? — spytał Pickering.
— „Ze skutkiem natychmiastowym zostajecie zwolnieni ze swych obowiązków i
odkomenderowani do Camp Pendleton, Kalifornia. Od dnia 1 lipca 1950 roku zostajecie
przymusowo zwolnieni ze służby jako kapitan rezerwy Korpusu Piechoty Morskiej. Informuję,
iż w toku jest ocena waszej dotychczasowej służby, aby ustalić, jaki stopień podoficerski
można wam zaoferować, gdybyście po skreśleniu z listy oficerów zdecydowali się na dalszą
służbę”. Nauczyłam się tego na pamięć.
— Nie do uwierzenia — mruknął Pickering.
— Prawda?
Ernie pokiwała głową z goryczą.
— Nie powinienem tego mówić, ale jeśli tylko będę mógł w czymś pomóc, zrobię to.
Pickering powiedział to najpierw do Ernie, a następnie popatrzył na McCoya, który
odpowiedział mu spojrzeniem bez wyrazu, a potem odwrócił się bez słowa i wyszedł z pokoju.
— Jest zły, że powiedziałam.
— I dobrze zrobiłaś. Przecież ty i Ken jesteście dla mnie jak najbliższa rodzina.
McCoy powrócił po chwili, trzymając w ręku skórzaną teczkę, z której na stalowym
łańcuchu zwieszała się obręcz pojedynczych kajdanków.
„Ile już czasu nie widziałem tego?
Co tam się dzieje, w tym cholernym Korpusie. Przecież Ken McCoy jest najlepszym ze
wszystkich oficerów wywiadu, jakich w życiu znałem, włącznie z Edem Banningiem”.
McCoy położył teczkę na stoliku do kawy naprzeciw sofy, na której usiadł Pickering,
otworzył zamek szyfrowy i wyjął gruby na pół cala plik dokumentów, spiętych metalowym
zaciskiem. Podał je Pickeringowi.
Na wierzchu znajdowała beżowa okładka z trzema ukośnymi czerwonymi paskami po obu
stronach napisu ŚCIŚLE TAJNE.
— Co to takiego? — spytał Pickering i zaczął przeglądać zawartość. Odpowiedzi udzieliła
już druga kartka, opatrzona ostrzeżeniem ŚCIŚLE TAJNE na początku i na końcu.
ŚCIŚLE TAJNE
Dokument nr GM/Maj50/2333
Trzeci z czterech egzemplarzy
Grupa Marynarki Wojennej
Kwatera
Głównodowodzącego Sojuszniczych Sił Zbrojnych
Pokój 2022, Budynek Dai Ichi, Tokio, Japonia
(APO 901/FPO 3347, San Francisco, Kai.)
W.E.B. Griffin Pod ostrzałem Korpus IX Under Fire Tłumaczył Jerzy Łoziński
Cykl Korpus dedykuję pamięci: Podporucznika Drew Jamesa Barretta III z kompanii K 3. batalionu 26. pułku piechoty morskiej USA, urodzonego 3 stycznia 1945 roku w Denver, stan Kolorado, a poległego 27 lutego 1969 w Wietnamie Południowym w prowincji Quang Nam; Majora Alfreda Lee Butlera III, ze sztabu Samodzielnej Jednostki Desantowej 22. pułku piechoty morskiej USA, urodzonego 4 września 1950 roku w Waszyngtonie, a poległego 8 lutego 1984 roku w Bejrucie, oraz Donalda L. Schompa, pilota myśliwskiego piechoty morskiej, legendarnego mistrza amerykańskiego lotnictwa wojskowego, zmarłego 9 kwietnia 1989. SEMPER FI!
PROLOG W roku 1944 wielu — czy nawet większość — wysoko postawionych demokratów uważało, iż prawdziwe zagrożenie dla reelekcji prezydenta Franklina D. Roosevelta stanowi wiceprezydent Henry A. Wallace. Republikanie — a także liczni konserwatywni demokraci z południa — serdecznie go nie znosili z powodu zarówno liberalnych poglądów politycznych, jak i nieskrywanej sympatii do Związku Radzieckiego. Co najmniej równie ważny był tajony wprawdzie przed opinią publiczną, znany jednak wielu republikanom, a w ich liczbie także prawdopodobnemu kandydatowi na prezydenta, gubernatorowi Nowego Jorku, Thomasowi E. Deweyowi, fakt marnego i pogarszającego się stanu zdrowia prezydenta Roosevelta. Istniała poważna groźba, iż Dewey całą swą kampanię skoncentruje wokół następującej kwestii: „Jeśli nawet Roosevelt zostanie wybrany, najprawdopodobniej nie przeżyje swej kadencji. I co, wolicie w Gabinecie Owalnym Henry’ego Wallace’a czy mnie?” Uznano zatem, że Wallace musi zniknąć. Na swego zastępcę Roosevelt wybrał senatora z Missouri Harry’ego S. Trumana, który zasiadał wprawdzie w Senacie, nie należał jednak do grona najbliższych współpracowników prezydenta. Był to znakomity wybór polityczny. Truman zyskał sobie powszechne uznanie jako przewodniczący senackiej komisji badającej korupcję i nadużycia pośród dostawców materiałów wojskowych. Niemal każdego tygodnia kroniki wyświetlane na ekranach całego kraju pokazywały „Komisję Trumana” i jej przewodniczącego — mężczyznę o miłej powierzchowności, który z prawdziwą pasją tropił nieuczciwych, oszukujących rząd i armię kontrahentów i niczego nie zmierzał puścić im płazem. Zarazem niepodobna było dopatrywać się w nim antymilitarysty, skoro podczas I wojny światowej z odznaczeniem służył we Francji jako kapitan artylerii, a karierę wojskową zakończył jako pułkownik Gwardii Narodowej Missouri. Duet Roosevelt–Truman wygrał wybory w cuglach; wiceprezydent Truman ukazał się u boku Roosevelta podczas inauguracji, a potem w sposób mniej czy bardziej taktowany dano mu do zrozumienia, żeby usunął się na bok i nie przeszkadzał rządzić krajem Rooseveltowi i jego przyjaciołom, mającym o wiele większe po temu kwalifikacje od senatora z Missouri. Podczas pierwszych osiemdziesięciu jeden dni swej czwartej kadencji Roosevelt widział się z Trumanem tylko dwa razy i nigdy nie były to spotkania w cztery oczy. Osiemdziesiątego drugiego dnia kadencji — 12 kwietnia 1945 roku — zażywając wypoczynku w Warm Springs, w stanie Georgia, w towarzystwie damy nie będącej jego żoną, Franklin Delano Roosevelt znienacka zmarł. Bezzwłocznie trzeba było teraz zapoznać prezydenta Harry’ego S. Trumana z kwestiami, w które nie uważano za właściwe go wprowadzać jako wiceprezydenta. Do spraw tych należała zupełnie nowa broń zwana bombą atomową. Trzeba też było go poinformować o niepokojących podejrzeniach żywionych przez służby wywiadowcze — a zwłaszcza przez Biuro Służb Strategicznych (OSS — Office of Strategie Services) — iż Józef Stalin bynajmniej nie zamierzał wycofać się w granice Matki — Rosji i wylizywać wojenne rany, natomiast powojenny chaos uważał za znakomitą sposobność po temu, aby reszcie świata dać zakosztować rozkoszy komunizmu. Za takim podejrzeniami przemawiały takie chociażby fakty: ZSRS — czyli Stalin — zmusił króla Rumunii, aby powołał zdominowany przez komunistów rząd; komuniści Tito kontrolowali Jugosławię; komuniści dominowali na Węgrzech i w Bułgarii (skąd płynęły informacje o likwidacji ponad dwudziestu tysięcy osób); w Polsce, gdy przywódcy podziemia
przyjęli zaproszenie na „konsultacje” z oficerami armii sowieckiej, bezzwłocznie ich aresztowano i większość z nich „zaginęła”. Stalin zresztą nie krył się ze swymi zamiarami. Wedle doniesień OSS na krótko przed końcem wojny miał powiedzieć jugosłowiańskiemu komuniście Milanowi Dzilasowi: „W tej wojnie każda strona narzuca swój porządek tak daleko, jak daleko znajdują się jej wojska. Tak jest i nie może być inaczej”. Harry S. Truman nie sprawował jeszcze miesiąc urzędu prezydenta, gdy 8 maja 1945 roku, o godzinie 2.41 armia niemiecka poddała się aliantom w kwaterze generała Dwighta Eisenhowera w Reims. Trzy dni później, 11 maja, Truman bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi kazał wstrzymać dostawy do ZSRR odbywające się w ramach programu Lend–Lease, następnie jednak ulegając swemu lewicującemu doradcy, Harry’emu Hopkinsowi popełnił — jak to później określił — największy błąd w życiu. Aby upewnić Stalina o przyjaznym stanowisku powojennej Ameryki, nie podnosił tematu „zaginionych” przywódców polskiego podziemia, a także uznał „nowy” rząd ustanowiony w Warszawie, aczkolwiek wiedział, że niemal w całości składa się z sowieckich marionetek. W lipcu tego roku Truman spotkał się ze Stalinem w Poczdamie na przedmieściach Berlina. Doszedł do wniosku, że Roosevelt mylił się całkowicie — „Wujka Józefa” niepodobna traktować jak trudnego kongresmana, którego można przekupić autostradą w jego stanie i nowym urzędem pocztowym w rodzinnym mieście. Stalin chciał zagarnąć cały świat. Po powrocie z Poczdamu Truman przemyślał całą sprawę i wydał rozkaz, aby przeciw Japonii użyto bomby atomowej. Główna przesłanka Trumana brzmiała tak: użycie bomby oszczędzi życie pół miliona Amerykanów, którzy wedle przewidywań ekspertów zginęliby w trakcie „konwencjonalnej” inwazji na wyspy japońskie. Poza tym, rozumował Truman, może to stać się dla Stalina przestrogą, aby mitygował swe zapędy. Tylko wariat albo szaleniec zaryzykowałby wojnę z narodem, który posiada najbardziej destrukcyjną z kiedykolwiek wynalezionych broni. 6 sierpnia 1945 roku Hiroszima została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. 8 sierpnia Związek Sowiecki wypowiedział wojnę Japonii. Nazajutrz, gdy Armia Czerwona wkraczała do Mandżurii, atakując Armię Kwantuńską, mogącą stawiać tylko symboliczny opór, bombowiec B–29 zrzucił na Nagasaki drugą bombę. 2 września 1945 roku na pokładzie zakotwiczonego w porcie tokijskim pancernika „USS Missouri” japoński minister spraw zagranicznych, Shigemitsu Mamom, w imieniu cesarza Hirohito podpisał bezwarunkową kapitulację Japonii wobec generała amerykańskiej armii Douglasa MacArthura, którego prezydent Truman wyznaczył na dowódcę naczelnego sił alianckich. Zanim jeszcze doszło do kapitulacji Japonii, najwyżsi rangą oficerowie Marynarki i Piechoty Morskiej doszli do przekonania — znowu głównie na podstawie raportów przekazywanych z Chin przez agentów OSS — że wojna domowa między komunistami, którymi dowodził Mao Tse–Tung, a nacjonalistami pod wodzą Czang Kaj–szeka, stanowi istotne zagrożenie dla światowej stabilności i dlatego trzeba tam będzie najprawdopodobniej wysłać oddziały marines. Nie minęło czterdzieści osiem godzin od podpisania kapitulacji, a oddziały piechoty morskiej — połączone w III Korpus Desantowy i ćwiczące inwazję na wyspy japońskie — zostały postawione w stan pogotowia w związku z możliwym przerzutem do Chin. Miesiąc później, w październiku 1945 roku, dyrektywa prezydenta Trumana „rozwiązała” Biuro Służb Strategicznych. Żart krążący po Waszyngtonie powiadał, że w żaden inny sposób Truman nie był w stanie pozbyć się Williama J. Donovana, „Dzikiego Billa”, który stał na czele tej organizacji od roku 1942, gdy się narodziła (także mocą prezydenckiej „dyrektywy”).
Donovan, który podczas I wojny zdobył we Francji Medal Honoru, studiował prawo razem z Franklinem D. Rooseveltem i był jego długoletnim przyjacielem. Nie ulegało wątpliwości, że OSS było bardzo przydatne podczas wojny, ponieważ jednak wojskowi szczerze nie znosili i samego Biura, i jego szefa, więc przy każdej możliwej okazji wysocy oficerowie naciskali na wodza naczelnego, aby zrobił z tym wreszcie porządek. Czy przyczyny były takie czy inne, faktem pozostaje, że OSS — który to skrót przez niechętnych był rozwijany: „Oh, So Social”, „Och, jak miło” — zostało rozwiązane, a znaczną większość dwunastu tysięcy jego pracowników obojga płci bezzwłocznie przeniesiono do cywila. Niewielka ich część, która pracowała na normalnych etatach wojskowych, ponownie znalazła się w swych macierzystych jednostkach piechoty morskiej, wojsk lądowych i marynarki, gdzie rzadko kiedy czekano na nich z otwartymi ramionami. Truman, który potrafił przyznawać się do błędów, już na początku 1946 uznał, iż jednym z nich była likwidacja OSS. Sowieckie intencje były już wtedy całkowicie klarowne, a biurokratyczne utarczki między „nowo” wyzwolonymi wywiadami wojsk lądowych, marynarki i departamentu stanu wyraźnie pokazały, że narodowi nieodzownie potrzebna jest centralna agencja wywiadowcza, czy poszczególnym udzielnym władcom w tej dziedzinie to się podoba, czy nie. Po raz kolejny wykorzystując narzędzie dyrektywy, Truman utworzył Centralny Zespół Wywiadowczy i Narodowe Kierownictwo Wywiadu, a w roku 1947 jego rozporządzenie stało się prawem, kiedy ustawa Kongresu powołała do życia Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA — Central Intelligence Agency). Jej pierwszym dyrektorem został wiceadmirał Roscoe Hillenkoetter. Był to z pewnością gest pod adresem armii, ale też trzeba powiedzieć, iż Hillenkoetter jak rzadko kto nadawał się do tej funkcji. 5 marca 1946 roku, występując w Fulton w stanie Missouri, brytyjski premier z czasów wojny, Winston S. Churchill, powiedział: „Od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad Adriatykiem nad całym kontynentem rozpięła się żelazna kurtyna”. Miał bez wątpienia rację, ale nie była to jedyna żelazna kurtyna zawieszona przez sowiecką Rosję. Inna pojawiła się na Półwyspie Koreańskim, który z kontynentu azjatyckiego wżynał się między Morze Żółte i Morze Japońskie. Od roku 1895 Korea znajdowała się pod dość brutalną władzą Japończyków. Kiedy ZSRR zdecydował się przystąpić do wojny z Japonią niemal automatycznie uznano, że Rosjanie przyjmą kapitulację Japończyków na północy Korei, a Stany Zjednoczone — na jej południu. 38 równoleżnik, biegnący tuż na północ od Seulu i dzielący Koreę na niemal równe części, stał się linią demarkacyjną. Ledwie tylko Sowieci znaleźli się w „swojej” części Korei, natychmiast oddali władzę w ręce koreańskiego marksisty Kim Il Sunga, a 38 równoleżnik stał się kurtyną równie nieprzenikliwą jak europejska. Rząd sowiecki oczekiwał, że Japonia podobnie jak Niemcy zostanie podzielona na cztery strefy okupacyjne, kontrolowane przez każde z wielkich mocarstw: Francję, Anglię, Rosję i Stany Zjednoczone. Tak się jednak nie stało. Obecność Anglików i Francuzów w okupowanej Japonii była śladowa. Japonia i jej gospodarka znalazły się w ruinie. W żaden sposób nie można było nałożyć na ten kraj kontrybucji, aby utrzymać armię okupacyjną, Anglia zaś i Francja, same przygniecione ciężarem wydatków wojennych, nie mogły sobie pozwolić na pokrycie kosztów okupacji. Anglia miała zresztą ogromne kłopoty z Indiami, które chciały się odłączyć od Imperium Brytyjskiego, Francja zaś z Cochin–Chiną, jak wówczas zwano teren dziś znany jako Wietnam. A poza tym oba kraje musiały ponosić koszty związane z utrzymaniem armii okupacyjnych w Niemczech, które teraz mniej były potrzebne do utrzymania posłuchu wśród pokonanych Niemców, a bardziej, aby nie pozwolić Związkowi Radzieckiemu na przekroczenie Fuldy i
podbicie całej kontynentalnej Europy. Brytyjczycy na dodatek mieli poważne kłopoty ze swoimi oddziałami stacjonującymi w wyzwolonej Grecji, gdzie siły komunistyczne — głównie wspierani przez Sowietów Albańczycy — usiłowały wprowadzić Grecję w orbitę wpływów ZSRR. W roku 1948 Wielka Brytania po prostu oznajmiła, że nie może już sobie pozwolić na obecność w Grecji i zaczęła wycofywać swoje oddziały. Truman wziął na siebie odpowiedzialność za sytuację w tej części Europy, zaopatrując grecką armię, a także wysyłając do Aten generała broni Jamesa ven Fleeta wraz z grupą amerykańskich doradców wojskowych. Amerykańska antykomunistyczna batalia w Grecji — niemal nie znana opinii publicznej w USA — jest uznawana przez niektórych za pierwszą „gorącą wojnę” w ramach zimnej wojny, a amerykańskich „doradców”, najczęściej w małych grupkach bardzo aktywnie „doradzających” walczącym oddziałom greckim, za prekursorów Sił Specjalnych USA. Nieobecność brytyjskich i francuskich wojsk w Japonii była bardzo korzystną okolicznością dla najwyższego dowódcy sił amerykańskich w Japonii, Douglasa MacArthura, który nie mając żadnych złudzeń co do intencji sowieckich i zupełnie nie chcąc zmagać się z tymi samymi problemami, jakie miała z komunistami armia okupująca Niemcy, po prostu nie zgodził się na jakąkolwiek obecność ZSRR w Japonii. Truman zignorował gorące protesty ZSRR. Waszyngton ignorował jednak także to, co działo się w Korei. Amerykański dowódca w tym regionie, generał John R. Hodge, z braku konkretnych — mówiąc ściślej: jakichkolwiek — rozkazów z Waszyngtonu, wziął sprawy w swoje ręce. Już pod koniec 1945 roku zaczął organizować południowokoreańską policję, a potem i armię. Aby stworzyć równowagę dla posłusznego Sowietom Kim Il Sunga, zezwolił na powrót z emigracji w USA koreańskiemu antykomuniście Syngmanowi Rhee. W roku 1948 podział Korei wzdłuż 38 równoleżnika był już dopełniony. Każda z obu części ogłosiła się republiką, każda miała swojego prezydenta, własny rząd i własną armię, każda też uważała się za jedyną prawowitą władzę całego kraju. Istotną różnicę między obiema Koreami stanowiło to, iż Północna była o wiele lepiej uzbrojona — rozporządzając japońskimi jeńcami i świeżo dostarczonym sprzętem rosyjskim — niż Południowa. Amerykański Departament Stanu, w obawie, że powodowany gorącą nienawiścią Syngman Rhee zaatakuje Koreę Północną, wymógł na Trumanie, by nie dostarczać Korei Południowej ciężkiej artylerii, nowoczesnej broni przeciwlotniczej, a na działalność na jej terenie zezwolić ledwie kilkuset żołnierzom, na modłę grecką występującym jako „grupa koreańskich doradców wojskowych”. Narastała wrogość między obu republikami koreańskimi. Podczas ośmiu miesięcy, pomiędzy listopadem 1949 a lipcem 1950 roku, ponad 3000 żołnierzy południowokoreańskiej armii i straży granicznej zginęło w „incydentach” rozgrywających się wzdłuż 38 równoleżnika. 12 stycznia 1950 roku sekretarz stanu Dean Acheson występując w National Press Club w Waszyngtonie, przedstawił główne linie azjatyckiej polityki Trumana. Acheson wyliczył kraje, z którymi wiążą się istotne interesy USA, co każdy rozumiał jako eufemizm oznaczający, iż Stany Zjednoczone gotowe są podjąć wojnę w ich obronie. W obrębie owej sfery istotnych interesów znalazły się Japonia, Okinawa i Filipiny. Acheson nie wspomniał o Tajwanie i Korei. Pięć miesięcy później, 25 czerwca 1950 roku, Północna Korea przekroczyła linię 38 równoleżnika.
I 1 Na pokładzie Trans–Global Airways, lot 907 36°59’szer. płn., 143°77’dł. wsch. (nad Pacyfikiem, w pobliżu Japonii) 1 czerwca 1950 roku, 11.00 — Mówi pierwszy oficer — powiedział do mikrofonu łączności pokładowej drugi pilot samolotu Trans–Global Airways, lot 907. — Zaczynamy schodzić do lądowania na tokijskim lotnisku Haneda i muszę przestrzec przed możliwymi wstrząsami na niższych wysokościach. Proszę zatem zająć miejsca i zapiąć pasy; niedługo znajdziemy się na płycie lotniska. Lot 907 był wykonywany przez liczący sobie pięć miesięcy Lockheed L–1049 Constellation, ochrzczony jako „Los Angeles”. Nawigator, który nosił skrzydełka pilota i miał nadzieję awansować na drugiego pilota, kiedy TGA zdecydują się — co mogło nastąpić nawet w najbliższym tygodniu — na osiemnastą maszynę Constellation w swej flocie, wykonał jeszcze kilka obliczeń, wstał od swego stanowiska i mruknął „Przepraszam” do faceta siedzącego na fotelu spadochronowym (składany fotel, znajdujący się między fotelami obu pilotów i tuż za nimi). Tamten zerknął na niego zdziwiony, dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi, i odsunął się, aby nawigator mógł podać kartkę papieru drugiemu pilotowi. Po chwili z głośników popłynęła informacja: — Panie i panowie, tu znowu pierwszy oficer. Właśnie otrzymałem od naszego nawigatora informację — która, rzecz jasna, będzie jeszcze musiała być oficjalnie potwierdzona — iż z racji nader sprzyjającego nam od kilku godzin wiatru najprawdopodobniej pobijemy światowy rekord szybkości regularnych przelotów między San Francisco i Tokio, z międzylądowaniami w Honolulu i na Wake Island. Ostatni rekord ustanowiło Constellation należące do TGA, a pilotowane przez kapitana M.S. Pickeringa, który także i dzisiaj siedzi za sterami. Jeśli nasze wyliczenia zostaną potwierdzone przez odpowiednie władze, TGA z prawdziwą radością wystawią każdemu z państwa świadectwo obecności na pokładzie w trakcie tego wyczynu. Trzymajcie zatem kciuki. Kapitan Pickering obrócił się za siebie. — Wróć lepiej na miejsce, tato — powiedział. Fleming Pickering, wysoki, rosły, elegancki, siwowłosy, dość przystojny mężczyzna, który o sobie myślał jako „Facecie Rok po Pięćdziesiątce”, kiwnął głową i wstał, chociaż miał nadzieję, że będzie mógł zostać na fotelu spadochronowym aż do końca. Nie miał na uszach słuchawek i nie słyszał żadnego z komunikatów drugiego pilota. Opuścił kokpit, coraz częściej zwany po prostu kabiną pilota, a kiedy zobaczył swoje miejsce i sąsiada, pomyślał, że chociaż przekraczanie Pacyfiku z szybkością trzystu dwudziestu pięciu węzłów na godzinę miało swoje dobre strony, to niewątpliwą złą stroną było to, że jeśli los usadził cię obok jakiegoś dupka wołowego, byłeś już do niego przytwierdzony na cały lot. Na statku jest inaczej: tam możesz wymigać się od niemiłego towarzystwa. „Inaczej bywało na statku”, poprawił w myśli sam siebie. Statki pasażerskie, oceaniczne liniowce, stawały się tak przestarzałe jak dwukółki. Kiedyś na flotę Pacyfiku i Dalekiego Wschodu składało się czternaście jednostek. Teraz kursowała tylko jedna. Pickering uprzejmie kiwnął głową sąsiadowi, usiadł obok niego i zapiął pas. — Byłeś pan tam z przodu? — spytał dupek. — Nie wiedziałem, że pozwalają wchodzić do kokpitu.
— Mój syn jest pilotem — wyjaśnił Pickering. — Jasne, jak ktoś jest pilotem, to może łamać przepisy dla swojego ojca, tak? — Pracuję też dla Trans–Global Airways. — Bez jaj? A co pan robi? — Jestem w zarządzie. Nie była to cała prawda. Trans–Global Airways były całkowicie zależne od Pacific & Far East Shipping Corporation. Kiedy „Wall Street Journal” w artykule o Trans–Global wspomniał o P&FE, użył określenia „firma prywatna”. P&FE należała do rodziny Pickerin — gów, a Fleming Pickering był szefem rady nadzorczej. — A, to leci pan w interesach? — spytał dupek. — Istotnie — odrzekł Pickering i uśmiechnął się z wysiłkiem. Także i ta odpowiedź nie była do końca prawdziwa. Chociaż faktycznie leciał do Tokio, aby wziąć udział w konferencji kilkunastu firm przewozowych — przy czym chodziło zarówno o przewozy powietrzne, jak i „naziemne”, jak to teraz zaczęto nazywać — to przecież na konferowanie z kimkolwiek przeznaczyć chciał możliwie jak najmniej czasu. Znacznie więcej chciał poświęcić pewnej młodej parze: stacjonującemu w Tokio kapitanowi piechoty morskiej i jego żonie. Nigdy im tego nie mówił, ale myślał o nich jak o swych dzieciach, aczkolwiek nie łączyły ich żadne więzy krwi. W młodości, kiedy przygotowywał się do przejęcia P&FE, usłyszał od ojca, kapitana Richarda Pickeringa, podstawową zasadę sukcesu w biznesie: „Wyszukaj odpowiednich podwładnych, postaw przed nimi jasne zadanie, a potem zejdź im z drogi i nie przeszkadzaj”. Fleming Pickering miał zdolnych podwładnych, którzy wiedzieli, czego od nich oczekuje. I najprawdopodobniej — myślał, albowiem schodził im z drogi, aby nie przeszkadzać — dobrze wykonywali swoją robotę. W jego opinii lepiej niż ktokolwiek na ich stanowiskach w całej branży przewozowej. To oni konferowaliby w Tokio, a on nie stawałby im na drodze. Problem jednak w tym, iż w ostatnią środę prezes rady nadzorczej Fleming Pickering zgodnie ze zwyczajem zjawił się w swym gabinecie w San Francisco dokładnie o godzinie 9.00. Znajdujący się w południowo — zachodnim skrzydle najwyższego (dziesiątego) piętra budynku gabinet robił spore wrażenie, trochę podobny do muzeum. Najpierw przyciągały wzrok cztery szklane gabloty. W dwóch umieszczono precyzyjne modele każdej z dziewięćdziesięciu jeden jednostek należących do floty P&FE, wszystkie w tej samej skali, długości mniej więcej dwóch stóp. Były tam tankowce, drobnicowce, frachtowce i jeden liniowiec pasażerski. W dwóch pozostałych gablotach pyszniły się modele o wiele większe, po jednym w każdej. W pierwszej widniał długi na sześć stóp, niezwykle dokładny model klipera „Pacific Princess” (kapitan: Richard Pickering), który ustanowił nie pobity dotąd rekord żaglowców na trasie San Francisco–Szanghaj. W drugiej gablocie umieszczono długi na trzynaście stóp model pięćdziesięciojednotonowego statku pasażerskiego „SS Pacific Princess” (kapitan: Flew powietrzu model myśliwca Chance Vought Corsair F4U. Zbudowany przez tę samą firmę, która wykonała modele statków, odtwarzał wszystkie szczegóły z niezwykłą dokładnością. Na kadłubie widniał biały napis MARINES, a pod nim symbol VMF–229; pod kabiną pilota informacja: „Major M.S. Pickering, KPM USA” i dziewięć małych flag japońskich, z których każda reprezentowała zestrzeloną przez majora Pickeringa maszynę nieprzyjacielską. Z kolei nad gablotą z „SS Pacific Princess” unosił się model należącej do Trans–Global Airways czterosilnikowej maszyny Lockheed L049 Constellation „San Francisco”, na której Malcolm S. Pickering ustanowił dwa rekordy świata: najszybszy przelot samolotu pasażerskiego między San Francisco i Honolulu oraz najszybszy przelot samolotu pasażerskiego między Honolulu a Szanghajem. Ten ostatni miał szansę utrzymać się w
księgach na jakiś czas, od chwili bowiem, kiedy Szanghaj został opanowany przez chińskich komunistów, samolotom amerykańskim nie wolno było tam lądować. Za wielkim, antycznym, mahoniowym biurkiem prezesa rady nadzorczej stało koło sterowe „Pacific Princess” oraz kompas z pokładu rufowego, a za nimi wisiała mapa świata o wymiarach osiem na dwanaście stóp. Każdego ranka o szóstej kontroler nocnych operacji na zakończenie swej wachty wjeżdżał na trzecie piętro, kładł na biurko nocny raport, a następnie przemieszczał na mapie przymocowane do niej magnetycznie wszystkie dziewięćdziesiąt jeden modelików, tak aby ich rozmieszczenie zgadzało się z ostatnimi doniesieniami. Poprzedniej środy Fleming Pickering o godzinie 9.01 ogarnął spojrzeniem mapę, następnie przeczytał nocny raport, nalał sobie filiżankę kawy i o 9.09 był w jej połowie, dokładnie jak dzień wcześniej o godzinie 9.09 i jak najpewniej będzie o tejże godzinie nazajutrz. Stan ducha prezesa można określić jako setne znudzenie, któremu towarzyszyło stale to samo pytanie: i co tu robić z resztą tego cholernego dnia? Bo co to za perspektywa: odbywający się w co drugą środę miesiąca w Quarterback Club obiad, organizowany przez Greater San Francisco United Charities Inc.? Kapitan Richard Pickering miał bez wątpienia rację także w tej kwestii „Flem”, mówił, „z dawaniem pieniędzy kłopot jest taki, że kiedy ktoś otrzymuje je za nic, przestaje je cenić”. Fleming Pickering już dość dawno doszedł do wniosku, że Greater San Francisco United Charities — podobnie jak tuzin innych organizacji dobroczynnych — oczekuje od niego tylko nazwiska na liście komitetu honorowego oraz podpisu na czekach, w zamian za co będzie mógł podczas zebrania wygłosić swoje sugestie, które zostaną kompletnie zignorowane. O godzinie 9.11 w interkomie rozległ się głos Helen Florian, która od ponad dwóch dekad była sekretarką prezesa: „Szefie, Pick na linii”. Fleming, który siedział ze stopami opartymi o parapet i przyglądał się ruchowi — niezbyt wielkiemu — w Zatoce San Francisco, okręcił się na fotelu i sięgnął po słuchawkę. „Do diaska”, pomyślał, „nie powinien poczuć, że jestem w nie nadzwyczajnym nastroju”. — Dzień dobry — powiedział wesoło. — Co nowego? — Mama ciągle w Nowym Jorku? — spytał Pick. — Myślę, że dzisiaj to powinno być St. Louis — odrzekł Pickering. — Znasz matkę. Przez głowę przemknął mu obraz kobiety od trzydziestu lat będącej jego żoną: wysoka, zgrabna, siwowłosa i z niezwykle niebieskimi oczyma. Strasznie za nią tęsknił i to nie tylko z tego powodu, że dzięki niej czuł się niekiedy jak dwudziestojednolatek. Kiedy Fleming Pickering poderwał się na głos surm i do wtóru muszkietom pomaszerował na II wojnę światową, Patricia Foster Pickering przejęła na czas jego nieobecności funkcję prezydiowania radzie nadzorczej i ku zdumieniu wszystkich — z wyjątkiem męża — nie tylko utrzymała w delikatnych palcach wodze, ale na dodatek manipulowała nimi z ogromnym wyczuciem i wielką biegłością. Po powrocie Fleminga z wojska przez krótką chwilę rozważano nawet pomysł, aby oboje zarządzali firmą, Patricia jednak wiedziała aż za dobrze, że jeśli ich małżeństwo ma sprostać próbie czasu, nie mogą wchodzić sobie w paradę tam, gdzie chodziło o funkcjonowanie firmy, dzieła rodowego. Z tymczasowego prezesa rady nadzorczej P&FE stała się prezesem pleno titulo rady nadzorczej Foster Hotel Inc. Po pierwsze, była jedyną córką Andrew Fostera, większościowego właściciela sieci czterdziestu dwóch hoteli, po drugie, jej ojciec, pragnący już odejść na emeryturę, chłodnym okiem biznesmena ocenił, że nikt nie nadaje się lepiej niż Patricia na stanowisko szefa firmy. O ile Patricia Foster Pickering podzielała pogląd męża — i ojca — że najlepsze zarządzanie instytucją polega na znalezieniu odpowiednich podwładnych, a potem usunięciu się im z drogi, o tyle bardzo jej też odpowiadało przekonanie ojca, iż jeśli chce się sprawdzić, czy podwładni
istotnie robią to, czego się od nich oczekuje, należy „składać niezapowiedziane wizyty i sprawdzać, czy nie ma pod łóżkami kłębków kurzu, a w butelkach istotnie jest likier, nie zaś podbarwiona woda”. Co znaczyło, że większość czasu była w drodze, najczęściej od wtorkowego poranka do piątkowego wieczoru. Co znaczyło również, iż jej mężowi od wtorku rano do piątku wieczorem pozostawało tylko obijać się po pustych pomieszczeniach apartamentu na Foster San Franciscan lub znajdującym się nieopodal Carmel domku nad Pacyfikiem. A chociaż niezmiennie upominał siebie, że nie ma się na co uskarżać — nie dość, że był całkiem majętny i cieszył się niezłym zdrowiem, to jeszcze miał kochającą żonę, a także syna, który go kochał, a z którego on był dumny — to przecież co najmniej raz na miesiąc nawiedzał go marny nastrój, kiedy najchętniej odpowiadałby całemu światu: „Bardzo przepraszam, ale biedny stary Flem jest trochę nie w humorze” i na przekór wszelkiej logice istotnie było mu żal biednego starego Flema. — Polećmy do Tokio — zasugerował Pick. — Po co miałbym lecieć do Tokio? — Bo jedyne inne rozwiązanie w twoim przypadku, to spoglądać na ruch fal w Zatoce San Francisco do chwili, kiedy powróci mama. Tato, niech chociaż raz to ona na ciebie poczeka. „Może to i nieładne”, pomyślał Fleming Pickering, „ale byłaby w tym odrobina sprawiedliwości, gdyby to Patti musiała posiedzieć trochę w pustych ścianach w oczekiwaniu na mnie”. Zaraz jednak przyszła mu do głowy inna myśl. — O ile pamiętam, uzgodniliśmy, że nie jedziesz do Tokio. Oczywiście, nie zabronił Pickowi uczestnictwa w konferencji, ale parę razy zdążył już zacytować słowa dziadka Picka o znajdowaniu właściwych podwładnych, a potem usuwaniu im się z drogi. — Ma być Bartram Stevens z Pacific Cathay. Poinformował mnie o tym Charley Ansley, który wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie z Hongkongu. Prosił, żebym się zjawił, bo inaczej kierownictwo obejmie Stevens jako najwyższy rangą. Bartram Stevens kierował Pacific Cathay Airways, które dla Trans–Pacific Shipping były tym, czym Trans–Global dla P&FE. Charley Ansley, który pracował w P&FE dłużej niż Pick żył na świecie, był dyrektorem generalnym Trans–Global. „Nie dzwonił do mnie, i chyba słusznie. Chciał poprosić Picka o przybycie, decyzja więc należy do niego, a nie do mnie. Ale jeśli potrzebny był jeszcze jakiś dowód, że jestem tak potrzebny jak cycki na wieprzu — oto i on!” — No dobrze, ale jeśli się zjawię, czy to aby zbyt wysoko nie ustawi poprzeczki? — Z całym dla ciebie szacunkiem, mój pomysł jest taki — a Charley się z nim zgadza — że będziesz sobie wygodnie siedział w Imperialu, a my zadbamy o to, aby wieść się rozeszła. Ot, tak, na wszelki wypadek, gdyby się na przykład okazało, że gdzieś w pobliżu kręci się komandor Ford. Komandor Hiram Ford był prezesem Trans–Pacific Shipping. „To całkiem prawdopodobne, że ten sukinsyn może się tam zjawić. I próbować zdominować całą konferencję”. — To twój pomysł czy Charleya? — Mój, tato. No już, przestań się namyślać! A przy okazji zobaczysz Rzeźnika i Ernie. A ja cię dostarczę z powrotem w następny czwartek. — Jeśli uznacie to z Charleyem za słuszne rozwiązanie. — Już uznaliśmy. „Co tam! W przeciwnym wypadku istotnie pozostanie mi tylko wpatrywać się w fale na Zatoce San Francisco i czekać na powrót Patti. Dobrze jej to zrobi, jak raz sama poczeka”. * * *
— Ja pracuję w Departamencie Stanu — oznajmił dupek. — Ach, tak? — Zostałem przydzielony do sztabu generała MacArthura. — To interesujący przydział — zauważył uprzejmie Pickering. — Mam być doradcą do spraw wojny psychologicznej. — Doprawdy? — Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę z nim pracować. To podobno niesłychany facet. — Trudno się tym nie zgodzić. „Pierwszą rzeczą, której się nauczysz, będzie to, że nie pracuje się z El Supremo, pracuje się dla niego. Drugą zaś to, że Douglas MacArthur przyjmuje tylko takie rady, które całkowicie zgadzają się z jego własną opinią”. 2 Lotnisko Haneda Tokio, Japonia 1 czerwca 1950 roku, 11.55 Fleming Pickering grzecznie uścisnął rękę siedzącego pod oknem dupka z Departamentu Stanu — który doprawdy sądził, iż Douglas MacArthur będzie wdzięczny za porady — i życzył mu powodzenia w nowej pracy. Potem stanął w progu kokpitu i zaczekał, aż Pick upora się z papierkową robotą związaną z zakończeniem lotu Trans–Global. Potem w ślad za Pickiem i załogą zszedł po schodkach podstawionych do drzwi kabiny. Pick poczekał na niego na dole, wziął za łokieć i wskazał dwóch żandarmów w nieskazitelnych mundurach, którzy prężyli się obok Douglasa C–54, noszącego amerykańskie oznaczenia bojowe i napis „Bataan” po obu stronach dzioba. — To maszyna MacArthura, prawda? — spytał. — Na dziobie ma napisane „Bataan” — odparł z lekkim sarkazmem Pickering — i sądzę, że to adekwatne określenie. — Nie wygląda na mocno uszkodzony, co? — Myślę, że na całym Wschodzie nie ma maszyny w lepszym stanie. Do czego zmierzasz? — Przed wylotem miałem telefon od Lockheeda. Wojsko zażądało od nich nowego 1049, aby zastąpić zużyty egzemplarz C–54 twojego koleżki MacArthura. Lockheed da im więc ten, który właśnie wykańczają, a który miałem dostać ja, na co już poważnie liczyłem. — Posłuchaj, to Głównodowodzący Sił Sojuszniczych, a ty jesteś tylko nędznym cywilem — upomniał syna Fleming. — Łatwo poznać, kiedy przemawia generał — uśmiechnął się Pick. — Co wiedząc, czemu nie stoisz na baczność? Pick zachichotał i ruchem brody wskazał ojcu budynek lotniska i drzwi z napisem ODPRAWA CELNA TYLKO DLA ZAŁÓG. Na zewnątrz czekał już na nich kierownik tokijskiej filii Trans–Global. Pickering go nie znał, widać jednak było, że nie musi się tamtemu przedstawiać. „Jak MacArthur jest El Supremo w Japonii, tak pewnie ja jestem El Supremo w Pacific & Far East. Tylko czego on się obawia? Że zeżrę go żywcem?” — Fleming Pickering — powiedział mimo wszystko, ale uśmiechnął się przy tym przyjaźnie, podając tamtemu dłoń. — Wiem, wiem, oczywiście. Witamy w Tokio. Jak lot, sir? — Bardzo przyjemny. Czy dotarła już do was wiadomość, jak szybko nam poszło? — Tak jest, sir. Za godzinę powinniśmy mieć oficjalne potwierdzenie. — Mężczyzna
spojrzał na Picka. — Gratuluję, kapitanie. — Poczekajmy na potwierdzenie — powiedział Pick. — W każdym razie, dziękuję. — Kapitanie, pan Ashley prosi pana do centrum operacyjnego. Trzeba wypełnić jakieś dokumenty w związku z certyfikatem… — Tak przypuszczałem. Tato, nie warto, żebyś tu czekał nie wiadomo jak długo. — Odwrócił się do kierownika. — Przypuszczam, że znajdą się jakieś cztery kółka, żeby dostarczyć ojca do hotelu? — Samochód czeka przed budynkiem. — To zobaczymy się w hotelu — powiedział Pick. * * * Jak się okazało, owe „cztery kółka” to limuzyna Cadillac 1941. Pickering nie był tym specjalnie zachwycony, ale pomyślał, że okazałby się niewdzięczny, dając wyraz swemu niezadowoleniu. — Charley Ansley mówił mi, że dobrze pan sobie tutaj radzi — powiedział do kierownika, wsiadając do samochodu. Nie było to do końca prawdą. Wygłoszone przez Fleminga zdanie stanowiło konkluzję rozumowania: „Gdyby facet nie spisywał się znakomicie, Charley Ansley już dawno by go wywalił”. — Jestem zaszczycony — powiedział kierownik, którego nazwisko nie pojawiło się ani razu, i rzeczywiście pokraśniał z zadowolenia. * * * „Nie pierwszy raz z lotniska wiozą mnie do Tokio limuzyną, ale jakże inaczej wyglądało to poprzednio. Japońscy żołnierze, policjanci i cywile zatrzymywali się na widok samochodów swych amerykańskich zwycięzców i pochylali głowy w ukłonie. Siedziałem po uszy w tej cholernej wojnie od pierwszego wystrzału, aż do samego końca. Ale to, panie generale, było dawno temu. A nawiasem mówiąc, nie jest pan już generałem”. * * * 7 grudnia 1941 roku huk nisko lecących samolotów wyrwał ze snu Fleminga Pickeringa, który noc spędził w apartamencie na ostatnim piętrze hotelu Foster Waikiki Beach w Honolulu, skąd oglądać też mógł nalot Japończyków na bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor. Był wściekły nie tylko z powodu podstępnego ataku, ale i karygodnej wręcz niekompetencji dowódców sił amerykańskich na Hawajach (a zwłaszcza najwyższych oficerów marynarki wojennej), których obciążał całkowitą odpowiedzialnością za to, iż mogło dojść do takiej napaści. Jeszcze tego wieczoru wypłynął do Seattle na pokładzie „Pacific Princess”, statku flagowego floty P&FE, który został zarekwirowany przez Marynarkę Wojenną USA i posłużył potem do transportu oddziałów. Uznano — co zresztą okazało się słuszne — że jego szybkość stanowić będzie dostateczną ochronę przed japońskimi łodziami podwodnymi. Znalazłszy się w USA, Pickering natychmiast udał się do Waszyngtonu, gdzie na ochotnika zgłosił się do ponownej służby w piechocie morskiej. Generał brygady D.G. Mclnerney, główny dowódca KPM, z którym — jak i on w stopniu sierżanta — podczas I wojny światowej znalazł się w Lesie Belleau, dał mu oględnie do zrozumienia, że nie ma dla niego miejsca w Korpusie Piechoty Morskiej i że podczas wojny kraj będzie z niego miał najwięcej pożytku wtedy, gdy odda się kierowaniu Pacific & Far East.
Był to drugi przypadek, kiedy jego służba w instytucjach państwa została udaremniona. Zanim jeszcze Stany Zjednoczone zostały wciągnięte do wojny — a kiedy Pickering był już pewien, że jest to nieuniknione — zaproponowano mu „właściwe stanowisko” w Biurze Koordynowania Informacji, które potem miało zostać przemianowane na Biuro Służb Strategicznych. Na przekór głębokiej niechęci do samego Koordynatora Informacji, pułkownika Williama Donovana, „Dzikiego Billa”, Fleming udał się do Waszyngtonu na wstępną rozmowę, podczas której okazało się jednak, iż Donovan miał na myśli czysto urzędnicze stanowisko i to podległe człowiekowi, którego Pickering miał w głębokiej pogardzie. Zmuszony przyznać rację Macowi Mclnerneyowi — że nie nadaje się na kapitana piechoty morskiej, a tym bardziej na pułkownika, na co miał pewną, być może nieco egoistyczną nadzieję — Pickering opuścił jego biuro znajdujące się na skrzyżowaniu ulic Ósmej oraz I i udał się do ulokowanego naprzeciwko Białego Domu hotelu Foster Lafayette, gdzie wynajmował apartament ze swym bliskim przyjacielem Richardsonem K. Fowlerem (republikanin, reprezentujący w Senacie Kalifornię). Rozżalony sytuacją, pochłonął znaczą część należącej do senatora butelki Famous Grouse. Kiedy u senatora zjawił się z niezapowiedzianą wizytą sekretarz marynarki wojennej Frank Knox, Fleming Pickering w krótkich i zwięzłych słowach przekazał mu swoją opinię, że „generałów z Pearl Harbor” należy postawić przed sądem wojskowym, sam zaś Knox powinien podać się do dymisji. Następnie oznajmił Knoxowi, że jeśli marynarka wojenna nie zadowoli się „Pacific Princess” — może zresztą wziąć na swoje potrzeby także inne statki pasażerskie — i zarekwiruje całą flotę należącądo P&FE, on, Fleming Pickering, będzie się z nią procesował aż do dnia Sądu Najwyższego. Kiedy nazajutrz z monstrualnym kacem leciał do San Francisco, był przekonany, iż pijacki atak na Knoxa — trudno było inaczej nazwać to wystąpienie — raz na zawsze przekreślił wszelkie nadzieje na to, by Fleming wystąpił jeszcze kiedykolwiek w mundurze wojskowym. Mylił się. Kilka dni później sekretarka, Helen Florian, zajrzała do jego gabinetu i poinformowała, że z wizytą zjawił się sekretarz marynarki wojennej Frank Knox. Pickering był przekonany, iż to ostateczne pokłosie ich spotkania w apartamencie senatora Fowlera. Knox przyszedł najpewniej po to, aby z niejaką satysfakcją oznajmić, iż na czas wojny Marynarka Wojenna USA rekwiruje wszystkie jednostki składające się na flotę P&FE, także budynek firmy, który prezes rady naczelnej musi opuścić do godziny siedemnastej. Tymczasem Knoxowi chodziło o coś zupełnie innego. Oznajmił, że znając naturę ludzką podejrzewa, iż raporty otrzymywane przezeń od dowodzących na Pacyfiku admirałów — ludzi, którzy całe swe życie poświęcili marynarce — będą jasno ukazywać sytuację w sposób bardziej korzystny dla marynarki, niż to jest naprawdę. Tymczasem Knox potrzebuje chłodnej, fachowej oceny tego, co dzieje się w regionie, sporządzonej przez osobę, która zna się na statkach, portach, Pacyfiku i której nie konfundują złote naszywki na admiralskich rękawach. Kogoś, kto całe życie związał z Pacyfikiem, a na tyle mało sobie robi z szarż i rang, by oznajmić sekretarzowi marynarki, iż powinien podać się do dymisji. W ciągu kilku dni Fleming S. Pickering, pospiesznie powołany do służby w stopniu komandora rezerwy marynarki, wsiadał na pokład lecącego na Hawaje samolotu U.S. Navy, a otrzymane rozkazy czyniły go osobistym wysłannikiem sekretarza marynarki. Zadowolony ze sporządzonych przez Pickeringa raportów z Hawajów, Knox następnie kazał mu lecieć do Australii, aby dokonać przeglądu portów, doków, urządzeń oraz sprzętu. Pickering znalazł się tam na krótko przed generałem Douglasem MacArthurem, który na bezpośredni rozkaz Roosevelta pospiesznie przeniósł swą kwaterę główną z Filipin do Australii. Został nieoficjalnym członkiem sztabu MacArthura, w chwili jednak, gdy 1. dywizja piechoty morskiej szykowała się do inwazji na Guadalcanal, był przekonany, że dalszy pożytek
z niego będzie już tu niewielki. Dlatego wraz z 1. dywizją lądował na Guadalcanal, chociaż wiedział, że Knox będzie tym zaskoczony, a najpewniej i rozwścieczony. Nie bardzo się tym jednak przejmował. Zgłosił się do dowódcy dywizji generała A.A. Vandegrifta i zaoferował swoje usługi na każdej pozycji, którą tamten mu wyznaczy, poczynając od strzelca w kompanii liniowej. Oficer wywiadu dywizji padł w trakcie pierwszych godzin inwazji, więc Vandegrift — który inteligencję i rzutkość Pickeringa nauczył się doceniać podczas układania logistycznych planów inwazji — wyznaczył go na opuszczone stanowisko „tymczasowo, do chwili gdy odpowiednia nominacja nadejdzie ze Stanów”. Tego samego dnia, gdy na Guadalcanal nadeszła wyczekiwana nominacja, do wyspy przybił także niszczyciel U.S. Navy „Gregory”, którego kapitan otrzymał dwa rozkazy: po pierwsze, dostarczyć na wyspę paliwo potrzebne dla samolotów, po drugie, odbić dopiero wtedy, gdy na pokładzie znajdzie się komandor rezerwy marynarki, Fleming Pickering. W drodze do Pearl Harbor „Gregory” został zaatakowany przez japońskie bombowce. Pickering był na mostku w chwili, gdy zginął znajdujący się na nim kapitan. Jako najstarszy oficer żeglugi na pokładzie — jak zresztą na każdym oceanie i na jednostce o dowolnym tonażu — przejął dowództwo nad niszczycielem i tak sprawnie nim manewrował, że udało mu się umknąć samolotom, po czym zemdlał z upływu krwi z rany, jaką spowodowała pierwsza bomba. Dostarczono go do szpitala marynarki wojennej w San Diego; w trakcie rekonwalescencji doszedł do wniosku, że rana najpewniej uchroni go przed sądem wojennym, w związku z czym po cichu zostanie odesłany do cywila. Tymczasem został wezwany do Waszyngtonu, gdzie na pokładzie prezydenckiego jachtu „Seąuoia” nie tylko otrzymał z rąk Roosevelta — któremu zasugerował to dowódca naczelny marynarki na Pacyfiku — Srebrną Gwiazdę, za dzielność, którą wykazał przejmując, „pomimo ciężkiej rany”, dowództwo „Gregory’ego”, ale został też poinformowany, iż tego samego dnia prezydent — za namową sekretarza Knoxa — zwrócił się do Senatu z pytaniem, czy zgadza się, by awansować Fleminga Pickeringa na generała brygady rezerwy Korpusu Piechoty Morskiej USA. Służyć miał, jak dodał prezydent, w gronie osobistych doradców Knoxa. Wkrótce się dowiedział, jakie zadania chciał mu przydzielić Knox. Biuro Analiz Zarządzania Korpusu Piechoty Morskiej USA, dosłownie skryte w jednym z „tymczasowych” baraków wzniesionych podczas I wojny na Washington Mail, także swoją nazwą maskowało prawdziwą rolę, a było nią kierowanie własnymi tajnymi operacjami wywiadowczymi sekretarza Knoxa. W lutym 1943 roku, po tym jak generał Douglas MacArthur, głównodowodzący na obszarze południowo — zachodniego Pacyfiku, oraz admirał Chester W. Nimitz, dowódca naczelny marynarki na Pacyfiku, dali wyraźnie do zrozumienia, iż żaden z nich nie chce na podległym mu terenie mieć nic wspólnego z Biurem Służb Strategicznych pułkownika „Dzikiego Billa” Donovana, prezydent Roosevelt, aby zażegnać konflikt, wydał rozkaz, w którym generała brygady piechoty morskiej Fleminga Pickeringa czynił zastępcą dyrektora OSS na obszarze Pacyfiku. I chociaż sam Pickering z odrazą powitał tę decyzję — przed wojną między nim i Donovanem omal nie doszło do bójki w hallu nowojorskiego Century Club, a Fleming nadal z oburzeniem myślał o podrzędnym stanowisku, jakie zaoferował mu Donovan — to jednak musiał przyznać, że była to decyzja godna Machiavellego. Ani MacArthur, ani Nimitz nie mogli zaprotestować przeciw tej nominacji, skoro pierwszy z entuzjazmem informował Roosevelta o służbie Pickennga w Australii, drugi zaś osobiście odznaczył go za męstwo okazane na pokładzie niszczyciela wysłanego, aby zabrać go z Guadalcanal. Pickering pozostał na stanowisku zastępcy dyrektora OSS na obszarze Pacyfiku — co w tym
przypadku oznaczało, iż w polu jego zainteresowań znajdowały się także Chiny i Indie — do końca wojny. Poprzednim razem znalazł się w Tokio jako członek grupy — drugi pod względem starszeństwa — wysłanej do Japonii, aby uzgodnić szczegóły kapitulacji. Dwa tygodnie później opuścił Japonię, a po kolejnym tygodniu zdjął mundur wojskowy. 3 Apartament Deweya Imperial Hotel Tokio, Japonia 1 czerwca 1950 roku, 14.30 — No i się udało — powiedział, stając w drzwiach, Malcolm S. „Pick” Pickering. — Wynik potwierdzony, co znaczy, że mamy kolejny rekord. — A komu to się udało? — spytał Fleming, szerokim gestem ogarniając luksusowo umeblowany apartament. — Chyba już się nic nie zmieni — ciągnął niezrażony Pick. — Ale, ale, jest tutaj Ford. Potrzebny jak dziura w moście. — Kto to tak urządził? — nastawał ojciec. — Trochę za dużo jak na jedną osobę, nie sądzisz? — Mama — powiedział lekko stropiony Pick. — Zna faceta, do którego to należy, główny dyrektor czy coś takiego, no i… Chyba miał wobec niej jakieś zobowiązania. „A dzięki temu może nie mieć wyrzutów sumienia. Skoro Flem jest z Pickiem i mają najlepszy apartament w najlepszym tokijskim hotelu, więc może się już nie czuć winna temu, że zostawiła Starego samego”. — Na kiedy przewidziano gejsze? — spytał z nutką drwiny w głosie. — To chyba one — odparł Pick z uśmiechem. Okazało się jednak, że to pułkownik Armii Stanów Zjednoczonych w wyjściowym uniformie, z którego epoletów zwieszał się sznur adiutanta, w klapach zaś widniały tarcze z kręgiem pięciu gwiazdek pośrodku, co precyzowało, iż chodzi o adiutanta generała armii. „Nie ma aż tak wielu pięciogwiazdkowców, a w Japonii jest dokładnie jeden, to zatem adiutant El Supremo. Skąd wiedział, że tu jestem?” — Czym mogę służyć, pułkowniku? — spytał Pickering. — Generał Pickering? — To było tak dawno, pułkowniku. — Pułkownik Stanley. Jestem adiutantem generała Mac Arthura i… — Tego zdążyłem się już domyślić — zachichotał Pickering, wskazując na mundur pułkownika. Odwrócił się i dał mu znać, żeby wszedł do środka. — Pułkowniku Stanley — ciągnął — oto mój syn, kapitan Pickering z Trans–Global Airways, który właśnie mnie poinformował, iż przywożąc nas tutaj, ustanowił, jak się zdaje, rekord szybkości przelotu. Szykowaliśmy się właśnie, żeby uczcić to drinkiem, do którego, mam nadzieję, także i pan się przyłączy. Pułkownik uścisnął dłoń Picka, pogratulował mu, podziękował za zaproszenie, „ale jeśli chodzi o drinka, proszę wybaczyć panie generale, jest odrobinę za wcześnie”. — Proszę się wyluzować, panie pułkowniku — rzekł Pickering. — Nic nie powiem El Supremo. Może być whisky? — Tak, panie generale — odrzekł Stanley. — Proszę whisky. Pick podszedł do barku. — Tato — mruknął zaskoczony. — Widzę tutaj napis: „Jeśli potrzebny barman, proszę nacisnąć guzik”. To jak, mam nacisnąć? — Nie. Znajdzie się tam jakaś Famous Grouse?
— Twoje sława oraz informacja o gustach wyprzedzają cię — skonstatował Pick i uniósł butelkę Famous Grouse. — Co pan na to, pułkowniku? — Świetnie, panie generale. Bardzo dziękuję, sir. — Pułkownik wyjął z kieszeni kwadratową kopertę i wręczył ją Pickeringowi. — Pozdrowienia od głównodowodzącego, panie generale. Pickering wziął kopertę i otworzył. Głównodowodzący i pani Douglas MacArthurowie mają zaszczyt zaprosić gen. bryg. KPM USA Fleminga Pickeringa na obiad/koktajl/kolację cokolwiek będzie odpowiadać memu staremu towarzyszowi broni w rezydencji głównodowodzącego * kiedykolwiek znajdziesz czas. Jean i ja witamy Cię serdecznie w Japonii, kochany Flemingu!!! Powiedz pułkownikowi, jakie są Twoje preferencje. Douglas Strój wieczorowy Pickering przekazał zaproszenie synowi, a ten tylko wzruszył ramieniem i wydął usta. — Jak powiedziałem, pańska sława wyprzedza pana, generale. — Pułkowniku — Fleming zwrócił się Stanleya — czy zechce pan przekazać generałowi Mac Arthurowi, że skontaktuję się z nim, gdy tylko będę znał dokładny rozkład moich zajęć? — Tak, panie generale. Pozwolę sobie tylko zasugerować, że głównodowodzący miał na myśli dzień dzisiejszy, sir. — Skąd to przypuszczenie? — spytał Pickering, udając zdziwionego. — Wspomniał o tym pułkownik Huff, sir. — Ach, kochany stary Sid — pokiwał głową Pickering, aczkolwiek ton głosu sugerował coś innego niż słowa, co zresztą zaraz znalazło potwierdzenie. — Jak rozumiem nadal jest głównym hyclem El Supremo? Twarz pułkownika Stanleya przybrała na chwilę wyraz świadczący o tym, że pytanie go zaskoczyło i bardzo nie chciałby odpowiadać na nie wprost. Z kieszeni na piersi wyjął notatnik, napisał na nim numer, wyrwał kartkę i podał Pickeringowi. — To bezpośredni numer pułkownika Huffa. Może zechciałby się pan z nim skontaktować? — Nie chciałem stawiać pana w kłopotliwej sytuacji, pułkowniku. Znamy się z pułkownikiem Huffem od dawna. — Rozumiem, sir — powiedział Stanley, pociągnął łyk whisky i odstawił ją na stolik. — Czy pozwoli pan, generale? — Niepotrzebne wam ode mnie żadne pozwolenie, pułkowniku. Od dawna już nie jestem generałem. Rozumiem, że ma pan wiele spraw do załatwienia. Stanley wyciągnął rękę do Picka. — Miło mi było pana poznać. I raz jeszcze gratuluję rekordu. — Jeśli chodzi o mego ojca, pułkowniku — rzekł Pick — trzeba wiedzieć, że bardziej warczy, niż gryzie.
Stanley odpowiedział uśmiechem, pożegnał się z Flemingiem i wyszedł. Ojciec i syn wymienili spojrzenia. — Coś pana dziwi, kapitanie? — spytał Fleming. — Coś mnie niepokoi. Zdałem sobie sprawę, że znajduję się w towarzystwie jedynego w całej Japonii człowieka, który powiedział adiutantowi Douglasa MacArthura, że zobaczy, czy uda mu się znaleźć czas dla generała. — Lubię Douglasa i Jean, odwiedzę ich na pewno, ale przyjechałem tutaj, żeby się zobaczyć z Ernie i Kenem. Jak to załatwimy? — Coś nie w porządku z limuzyną? To także ręka mamy. Z tego, co wiem, to jedna z dwóch limuzyn Cadillac 1941, jakie znajdują się w Japonii. W tej chwili czeka na zewnątrz, żeby cię zabrać do Kena. — Nie pojedziesz ze mną? — Charley Ansley chce się ze mną spotkać w hotelu Hokkaido — tam odbywa się konferencja — żeby sprawdzić wszystkie kropki, przecinki i ogonki w potwierdzeniu. Dopiero potem powiadomimy Trans–Pacific o rekordzie. Charley wspominał coś o konferencji prasowej. Zjawię się u Kena, jak tylko będę wolny. — Pick zawiesił głos. — Chyba że chcesz się udać do hotelu Hokkaido razem ze mną. Fleming zastanawiał się przez chwilę. — Mowy nie ma, żebym pod drzwi Rzeźnika zajeżdżał limuzyną z szoferem. Daj mi jego adres, a ja wezmę taksówkę. — Świetnie. Ja wezmę limuzynę, a ty możesz skorzystać z forda, którego wybrałem dla siebie. Fleming znowu chwilkę się zastanowił, a potem kiwnął głową. Coś innego przyszło mu na myśl. — Nie pomyślałem o żadnym prezencie dla nich. — W bagażniku cadillaca jest skrzynka Famous Grouse. Przenieść ją do forda czy przywieźć potem ze sobą? — Przełóż do forda. — Zaraz tam jedziesz? — Tylko wezmę prysznic i się przebiorę. — Pamiętaj, żeby przy nim nie używać określenia „Rzeźnik”. — Nie obrazi się. Należę do tych kilku, którym wolno. — Ale Ernie tego nie lubi. — Będę się pilnował. A ty pamiętaj o skromności podczas konferencji. — Wiesz, co o tym powiedział Frank Lloyd Wright: „Trudno o skromność, kiedy się jest wielkim”. — On jest wielki. A ty jesteś tylko kierowcą powietrznego autobusu, który złapał wiatr w ogon. Pick uśmiechnął się do ojca i obrzucił wzrokiem apartament. — Projektował to Wright, mam rację? — Masz. 4 Saku–Tun nr 7 Denenchofu, Tokio, Japonia 1 czerwca 1950 roku, 17.05 Ford Fordor rocznik 1946 wjechał w wąską, brukowaną uliczkę i zatrzymał się przed domem odgrodzonym od ulicy kamiennym murem, na którym znajdowała się drewniana
tabliczka „Kpr. K.R. McCoy, KPM USA”. Kierowca dosłownie wyskoczył zza kierownicy, obiegł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i zastygł przed Pickeringiem w ukłonie. Fleming uśmiechnął się do niego i poszedł do bagażnika, aby wydobyć skrzynkę Famous Grouse. Po półminutowych zmaganiach kierowca wyrwał mu ją z rąk i Pickering podszedł do metalowej furtki, z której zwisała druciana pętla, być może pełniąca funkcję dzwonka. Pociągnął i w głębi budynku rozległ się stłumiony melodyjny dźwięk. Minutę później metalowe drzwi otworzyła ubrana w czarne kimono Japonka w średnim wieku i najpierw się skłoniła, a potem uważnie wpatrzyła się w przybysza. — Czy mógłbym się widzieć z kapralem McCoyem albo z jego żoną? Widać było, że kobieta nie rozumie ani słowa po angielsku. — Kapral McCoy — bardzo wolno powtórzył Pickering. Z wnętrza doleciał głos młodej kobiety. Najpewniej pytała o coś po japońsku. Zaryzykował i głośno zawołał: — Emie? Żadnej odpowiedzi. — Ernie? Tu Fleming Pickering. Tym razem słowa odpowiedzi były już angielskie. — Och, mój Boże! Chwilę później w bramie pojawiła się uderzająco piękna młoda kobieta, z włosami ściętymi na pazia, i rzuciła się Pickeringowi w ramiona. — Wujek Flem! — krzyknęła, a głos jej się załamał. „Mam nadzieję, że to ze szczęścia”. Za plecami Ernie zobaczył dobrze zbudowanego — bardziej masywnego niż muskularnego — mężczyznę o spokojnej twarzy i krótko ściętych włosach, odzianego w mundurową koszulę i spodnie marines. — Jak się masz, Ken? — powiedział Fleming i wypuścił Ernie z objęcia, aby podać rękę jej mężowi. — Jest pan ostatnią osobą, jakiej bym się tu spodziewał, generale — powiedział McCoy. — „Generał” to już dawno temu, Ken — zauważył Pickering. „Coś jest nie w porządku. Czyżbym wpadł w sam środek małżeńskiej sprzeczki?” — Może zjawiam się nie w porę, tak bez zapowiedzi? — Proszę nie wygadywać głupstw, wujku Flem — obruszyła się Ernie. — Zapraszam do środka. — Po prostu… po prostu jest pan ostatnią osobą, jakiej bym się spodziewał — powtórzył McCoy. — Niedługo powinien przyjechać Pick. Ustanowił nowy rekord szybkości przelotu i razem z Charleyem Ansleyem mają to ogłosić publicznie. — Pięknie — powiedział McCoy, ale jego entuzjazm i uśmiech wydawały się wymuszone. „Dziwne. Zwykle trudno się zorientować, co naprawdę myśli. To cecha dobrych pokerzystów i oficerów wywiadu. A Ken McCoy jest i jednym, i drugim. Jak to wtedy powiedział Ed Banning w Waszyngtonie? »Można stwierdzić, że to urodzony oficer wywiadu«. Co, rzecz jasna, nie odnosi się do chwil, gdy pokerzysci czy oficerowie wywiadu kłócą się z żonami. W końcu cóż w tym dziwnego? W małżeństwach zdarzają się sprzeczki, a ty wyskakujesz tutaj jak diabeł z pudełka”. Ernestine Sage McCoy była dla Fleminga Pickeringa niemal córką. Jej matka i Patricia Foster dzieliły jeden pokój w Sarah Lawrence College. Pickering wraz z ojcem Ernie krążył po szpitalnym korytarzu w noc, kiedy się urodziła. ‘ Chociaż Fleming nigdy nie powiedział tego głośno, to jednak traktował Kennetha R. McCoya jak drugiego syna i był pewien, że także Pick myśli o Kenie jak o swoim bracie. Patricia dosyć lubiła Kena, ale nigdy nie wybaczyła mu do końca tego, iż poślubił Ernie, a nie wybaczyła, gdyż ona i Elaine Sage, matka Ernie, postanowiły, iż ich dzieci powinny się pobrać,
kiedy oboje byli jeszcze w pieluszkach. Tymczasem Pick w podchorążówce piechoty morskiej spotkał Kena, najpierw z nim się zaprzyjaźnił, potem poznał go z Ernie, co — jak się okazało — było zabójcze dla dawnych planów matrymonialnych. Podporucznik Kenneth R. McCoy został podkomendnym Fleminga Pickeringa w chwili, gdy ten obejmował Biuro Analiz Zarządzania Korpusu Piechoty Morskiej USA. Dowódca bardzo szybko dowiedział się o swym podwładnym o wiele więcej, niż kiedykolwiek zasłyszał od Picka; niewykluczone, iż ten ostatni uznał, że im mniej opowiada się o Kenie, tym lepiej. Ledwie Ernie poznała Kena, a już oznajmiła, iż spotkała człowieka, z którym chce spędzić resztę życia, a deklaracja ta nie uszczęśliwiła ani jej rodziców, ani Patricii. Po pierwsze, nie ukończył żadnego college’u, po drugie, nie miał pieniędzy, co już zupełnie wystarczało, by wpędzić państwo Sage w niepokój. Gdyby się dowiedzieli, że Rzeźnik McCoy był swego rodzaju legendą marines, a także dlaczego cieszył się taką sławą, tylko pogorszyłoby to całą sprawę. Generał brygady Pickering większość szczegółów dotyczących porucznika McCoya poznał od innego oficera odkomenderowanego do Biura Analiz Zarządzania, Eda Banninga, podówczas majora, który również był w Korpusie Piechoty Morskiej postacią poniekąd legendarną. Pickering najpierw poznał ostatnie koleje losu Banninga. Był oficerem wywiadu 4. pułku piechoty morskiej w Szanghaju i wraz ze swym oddziałem został przerzucony na Filipiny, gdzie podczas akcji przeciw Japończykom na jakiś czas stracił wzrok. Wraz z kilkunastoma innymi oślepionymi żołnierzami i oficerami został ewakuowany z twierdzy Corregidor w porcie Manila na krótko przed jej upadkiem. Gdy Banningowi wrócił wzrok, został skierowany — co może nie tak trudno było przewidzieć — do Biura Analiz Zarządzania, gdzie natychmiast zaczął poszukiwać podporucznika McCoya, aby uzyskać jego odkomenderowanie do swojej obecnej jednostki. Porucznika McCoya znalazł w szpitalu marynarki w Pearl Harbor; kurował się tam z ran odniesionych podczas śmiałego ataku raidersów marines na Makin Island. Od Banninga, który uważał — a nawet był przekonany — że lepiej pozostawić to w tajemnicy, o wiele trudniej było wyciągnąć dawniejsze szczegóły kariery McCoya. Ostatecznie jednak uległ naleganiom Pickeringa. Banning był kapitanem, a K.R. McCoy kapralem, gdy poznali się w Szanghaju. „Obok innych obowiązków” musiał też wystąpić w roli rzecznika oskarżonego w toczącej się przed sądem wojskowym sprawie „Stany Zjednoczone Ameryki Północnej przeciw kapralowi KPM K.R. McCoyowi”. Na samym czele listy oskarżeń figurowało morderstwo. Jako pełnomocnikowi oskarżonego wyjaśniono mu, że zadziorny kapral służąc w jednej z liniowych kompanii, śmiertelnie ugodził nożem włoskiego żołnierza piechoty morskiej, w tej samej bójce uśmiercając dwu innych włoskich marines. Nikt wprawdzie nie formułował tego rozwlekle, niemniej jasne było, że w dobrze pojętym interesie Korpusu Piechoty Morskiej należy zatuszować ów międzynarodowy incydent. Gdyby Banningowi udało się nakłonić kłopotliwego kaprala, aby przyznał się do zabójstwa, pułkownik „po uwzględnieniu okoliczności łagodzących” zmniejszyłby wydany wyrok do stosunkowo łagodnej w tej sytuacji sentencji od pięciu do dziesięciu lat spędzonych w więzieniu marynarki wojennej w Portsmouth, co znaczyłoby, iż McCoy mógłby się znaleźć na wolności po dwóch, może trzech latach. Zanim Banning udał się na widzenie z McCoyem, najpierw zapoznał się z raportem i materialnymi dowodami. Nie ulegało wątpliwości, że jeden z włoskich marines zmarł od ran zadanych nożem i że McCoy był posiadaczem inkryminowanego noża. Teraz Banning zapoznał się z przebiegiem służby McCoya. Zgłosił się do Korpusu jako siedemnastolatek,
zaraz po ukończeniu szkoły na przemysłowych przedmieściach Filadelfii. Przedtem nie było z nim żadnych kłopotów, a stopień kaprala uzyskał jeszcze przez zakończeniem pierwszej tury, aczkolwiek najczęściej zabierało to od sześciu do ośmiu lat, a czasami i dłużej. Wreszcie Banning udał się do aresztu na widzenie z kapralem McCoyem i stwierdził, że ten istotnie ma w sobie wiele z ulicznika, ale także sporo sprytu, nie na tyle jednak, aby się zorientować, w jakich znalazł się tarapatach. Gdyby skazano go za morderstwo, wylądowałby w Portsmouth z wyrokiem od dwudziestu lat do dożywocia. McCoy dał wyraźnie do zrozumienia, że jego zaufanie do kapitana jest mniejsze od pewności, iż mógłby rzucić w drugi koniec celi liczącego sobie sześć stóp wzrostu i ważącego dwieście funtów oficera; tonem tyleż pogardliwym, co wyzywającym odrzucił ofertę. „Nie, dziękuję, panie majorze, ale może pan sobie darować te wszystkie podchody o mniejszy wyrok. Jeśli pan wybaczy, działałem w obronie własnej i sam sobie spróbuję dać radę przed sądem wojskowym”. Banning wyznał Pickeringowi, że tylko z wielkim trudem udało mu się nie stracić opanowania wobec aroganckiego podoficera. — Rzecz w tym, że on wcale nie był głupi, panie generale — ciągnął Banning. — Mówiąc szczerze, wyprzedzał mnie o kilka kroków. Pickering nie krył zdziwienia. — Jak to? — Kiedy wróciłem do biura, czekała na mnie informacja, bym skontaktował się z kapitanem Bruce’em Fairbairnem. Czy wie pan, generale, kto to taki? — Anglik? Szef policji Szanghajskiej? Banning pokiwał głową. — Także autor naukowej teorii walki na noże. No i twórca noży Fairbairna. Czy także to coś panu mówi, generale. — Kilka razy spotkałem się z Fairbairnem w Szanghaju na kolacji czy przy drinku. Podobnie jak każdy słyszałem o jego nożach, ale nigdy żadnego nie widziałem. — Ja trzeci egzemplarz zobaczyłem tamtego ranka, zapoznając się z materialnymi dowodami w sprawie McCoya. „Teraz, kiedy już wie, że będzie mi musiał powiedzieć wszystko o McCoyu, nawet jakby się tym bawił”. — Nie chciało mi się wierzyć, że to jeden z fairbairnów. Kapitan nie sprzedaje swoich noży; daje je podległym mu policjantom, ale dopiero gdy przejdą jego kurs walki. Zobaczywszy nóż, jakiego McCoy użył w walce z Włochami, uznałem, że jeśli nawet jest to fairbairn, musiał go gdzieś ukraść. — Ale nie ukradł? — Gdy zadzwoniłem do Faibairna, ten uprzejmie mi wyjaśnił, że jeśli piechota morska będzie obstawała przy idiotycznym pomyśle, aby postawić McCoya przed sądem wojskowym, trzech jego policjantów gotowych jest zeznać, że byli świadkami zajścia i widzieli, że McCoy jedynie się bronił. — To czemu nie ujawnili się wcześniej? — Fairbairn z tą cudowną u Brytyjczyków umiejętnością mówienia nie wprost powiedział tyle tylko, iż jego policjanci „gotowi są zeznać, iż byli świadkami zajścia”. — Co nie znaczy: „byli świadkami zajścia”, prawda? — Tak, panie generale. — A była to obrona własna czy nie? — Później, kiedy poznałem go już lepiej, McCoy powiedział mi, że tak. A ja mu wierzę. — „Kiedy poznałem go lepiej”? — powtórzył Pickering. — Udałem się do pułkownika i oznajmiłem, że nie tylko McCoy nie przyznał się do winy,
ale na dodatek policja Fairbairna chce świadczyć na jego korzyść. W tej sytuacji nie było możliwości, by zatuszować całą sprawę. — Gdyby trafiła do sądu? — Gdyby trafiła do sądu. McCoy nawet otrzymał z powrotem nóż. — Czy był to oryginał? — Tak. A McCoy zdobył go w ten sam sposób jak policjanci: dowodząc, że potrafi się nim posługiwać. — Skąd znał Fairbairna? — W każdy piątkowy wieczór w Klubie Złocistego Smoka odchodził ostry poker. — Był tylko kapralem — obruszył się Pickering. — Majorze, także i ja byłem kapralem i wiem, że nie gra się wtedy w pokera z oficerami. — McCoy nie był zwykłym kapralem — powiedział z uśmiechem Banning — o czym sam się przekonałem, gdy odkomenderowano go do mnie. — Do pana? — Pułkownik bardzo stanowczo podkreślił, że absolutnie nie życzy sobie żadnych więcej incydentów z udziałem kaprala Mc — Coya, czyli „Rzeźnika”. — To wtedy dostał tę ksywę? Za tych Włochów? — Włosi to był dopiero początek, a ksywka przylgnęła do niego na dobre, gdy niemal sam załatwił wzmocniony pluton chińskich „bandytów”, którzy pracowali dla Kempae Tai. — Tak brzmiała nazwa japońskiej tajnej policji. — W tym „zajściu” było dwadzieścia trupów. — Jak do tego doszło? — Kiedy zameldował się u mnie — bardzo niechętnie, gdyż o wiele bardziej wolał być w plutonie uzbrojenia, gdzie miał nadzieję zostać sierżantem przed końcem drugiej tury — powiedziałem mu szczerze, że ma się trzymać jak najdalej od wszelkich kłopotów, a ja się zastanowię nad zajęciem dla niego. Sam nie będę miał z niego wielkiego pożytku, wyjaśniłem, jestem bowiem oficerem wywiadu, więc nic mi po kimś, kto nie mówi po chińsku ani japońsku. — Ale on mówił po chińsku? — Oznajmił mi, że w mowie i piśmie zna dialekt kantoński, mandaryński, plus japoński, plus francuski, plus niemiecki, a także może się porozumiewać po rosyjsku, aczkolwiek ma pewne trudności z cyrylicą. — Naprawdę znał te wszystkie języki? — Naturalny talent językowy. Może „naturalny” nie jest najwłaściwszym słowem. „Supernaturalny”. Zdumiewający talent. — Więc zatrudnił go pan? — Musiałem to zrobić bez wiedzy pułkownika, dlatego włączyłem go do regularnych konwojów kursujących między Szanghajem i Pekinem oraz innymi miejscami. Znikali na okresy od pięciu dni do paru tygodni. McCoy znikał na kilka godzin, albo i kilka dni, aby wybadać, co szykują Japończycy. Ależ był w tym świetny! — A ten wypadek z chińskimi „bandytami”? — Kampae Tai najmowali Chińczyków do napadów na nas, jeśli mogło im to ujść na sucho. Szczególnie upodobali sobie konwoje. Płacili za atak, a na dodatek wszystko, co było na ciężarówkach, trafiało do Chińczyków. Ich nieszczęście polegało na tym, że zaatakowali konwój, w którym jechał McCoy. Wraz z sierżantem Zimmermanem czekali na napastników z thompsonami. Bardzo dobrze się nimi posługiwali. Padło dwudziestu „bandytów”. McCoy i Zimmerman załadowali ich na ciężarówkę i zawieźli do Pekinu. To wtedy, panie generale, „Rzeźnik” zyskał swój przydomek. Fleming ani słowem nie wspomniał, że porucznik Pickering i McCoy się przyjaźnią, ale przez cały czas myślał o Picku, gdy Banning snuł swoją opowieść. Wynikało z niej bowiem, że kiedy Malcolm S. Pickering studiował na pierwszym roku Harvardu i uczył się pokonywać opór przed kopulacją, jaki nierzadko pro forma stawiały wytworne panny z Wellesley, Sarah
Lawrence i innych instytucji akademickich kształcących dziedziczki pokaźnych fortun, McCoy był żołnierzem Piechoty Morskiej w Chinach; kiedy Pick z handicapem czterech uderzeń uganiał się po polach golfowych w Ramapo Valley, Palm Beach i Los Angeles, McCoy na mongolskich kucykach objeżdżał Chiny, z narażeniem życia podglądając japońską armię cesarską. — Jak został oficerem? — W Korpusie zaczęto się interesować, czy są podoficerowie, których przełożeni rekomendowaliby do szkoły oficerskiej. Byłem pewien, iż z McCoya mógłby być świetny oficer, a pułkownik uważał, iż wysłanie go do Stanów to świetny sposób na pozbycie się kłopotu z Szanghaju. Byłem chyba jedynym oficerem w Korpusie, który wierzył, że mu się uda. — Miał nie lada kłopoty — podchwycił Pickering. — Sporo było ludzi, którzy uważali, że jakiś kapral bez college’u nie powinien znaleźć się w gronie oficerów piechoty morskiej. — Skąd pan… — zaczął Banning i urwał. — Skąd pan, do cholery, to wie, tak? — Pickering dokończył zdanie. — Mój syn był z nim na roku. Bardzo się zaprzyjaźnili. I dalej są przyjaciółmi. — W każdym razie dał sobie radę. — A potem zgłosił się do raidersów? — spytał Pickering, ale było to właściwie stwierdzenie. Wiedział, że McCoy należał do tej formacji. — Tak, chociaż sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana. — Jak to? — Zdolności językowe McCoya, a także jego służba w Chinach, zwróciły na niego uwagę G–2. Ten uznał, iż McCoy jest człowiekiem, którego szukał. — Tłumaczem? — Nie, panie generale. Kimś, kto będzie miał za dowódcę kapitana Evansa Carlsona. — Tego już zupełnie nie rozumiem. — Sporo było oficerów w Korpusie, którzy uważali poglądy Carlsona za dziwne. Niektórzy nawet podejrzewali go o komunizm. — Mój Boże! — Więc G–2 wezwał McCoya i wyznaczył mu zadanie. — Wiedziałem, że był w raidersach — rzekł Pickering. — Ale o całej reszcie nie miałem pojęcia. — Wrócił z raj du na Makin — gdzie został ranny — i oznajmił, że Carlson nie jest komunistą. A potem znalazłem go w szpitalu w San Diego i przeniosłem tutaj. Miał nadzieję, że zostanie w dawnym oddziale, ale jego miejsce jest tutaj. — I ja tak myślę. — Można stwierdzić, że to urodzony oficer wywiadu. — Na to wygląda.
II 1 Saku–Tun nr 7 Denenchofu, Tokio, Japonia 1 czerwca 1950 roku, 17.45 Ernestine Sage McCoy powiedziała coś do kobiety, która jako pierwsza pojawiła się przy furtce — zdaniem Pickeringa była to płynna japońszczyzna — i zanim jeszcze McCoy zdążył przygotować drinki, na stół przywędrowała taca z hors d’oeuvre. — Witamy w naszym domu, panie generale — powiedział McCoy i stuknął się szklaneczką z Pickeringiem. — To było dawno temu — powiedział Fleming. — Teraz jestem podobny do takiej drewnianej figurki na dziobie statku. McCoy roześmiał się jakby z obowiązku. „Nie tylko z obowiązku, ale i jakby z napięciem. Żadne z nich nie jest w nastroju do śmiechu. Cholera, pewnie zadzwoniłem dokładnie w chwili, gdy miała w niego cisnąć patelnią. Ciekawe, co takiego zrobił? A może: co ona zrobiła?” Pickering przekazał pozdrowienia od żony i poinformował Ernie, że o ile wie, Patricia ma być na kolacji u jej rodziców. Ernestine prosiła, by po powrocie do domu przekazał żonie najlepsze życzenia od niej i Kena. — Jak długo zamierza pan zostać w Japonii, generale? — spytał McCoy. — Trzy, cztery dni, nie dłużej. Bolesna cisza. Pickering szukał jakiegoś tematu, aż wreszcie znalazł. — Przyszło mi do głowy, że warto by tu zajrzeć. Ostatni raz byłem tutaj na pięć dni przed zakończeniem wojny. — Pamiętam — rzekł McCoy. — Na pięć dni przed zakończeniem wojny — podkreślił Fleming. — Tak. — Nigdy o tym nie słyszałam — odezwała się Ernie. — Powiedział pan chyba… — na twarzy McCoya po raz pierwszy pojawiło się coś na kształt uśmiechu — …że to był pierwszy raz, kiedy El Supremo poprosił OSS o raport wywiadowczy. . — Pierwszy i jedyny. — Niech wuj o tym opowie — poprosiła Ernie. „Przynajmniej nie będzie tej ciszy”. — Major McCoy i ja byliśmy wtedy na Okinawie — zaczął Pickering. „Pierwsze słowa i od razu wpadka; czy musiałem przypominać jemu, im, że po wojnie został cofnięty do stopnia kapitana?” — Sid Huff… — ciągnął Pickering. — Kto? — Adiutant MacArthura. — Ach tak, dalej nim jest — powiedziała Ernie. — Tak i ja słyszałem. Tak czy owak Sid przyleciał na Okinawę z Manili, gdzie wówczas przebywał El Supremo, i poinformował, że MacArthur chce, abym poleciał pierwszym samolotem. Oczywiście, nie mógł tego wyrazić tak prosto… — Panie generale — przerwał mu McCoy, naśladując pełen namaszczenia głos Huffa — jest życzeniem głównodowodzącego, aby udał się pan do Tokio wraz z grupą przygotowawczą… — Świetnie, Ken — zachichotał Pickering.
— Rzecz w tym, kochanie — powiedział McCoy — że El Supremo z początku chciał posłać Huffa, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i kazał mu poprosić pana generała… „»Kochanie«? To znaczy, że jego sprawy kiepsko stoją. Ciekawe, co przeskrobał? A przynajmniej, co przeskrobał, jej zdaniem”. — Kochanie, daj wujowi skończyć. „»Kochanie«? Tak nie odzywa się obrażona małżonka”. — Ale on i tak wszystkiego nie opowie, Ernie. Huff nie mógł się zdecydować, czy gryźć się tym, że nie będzie miał szansy jako jeden z pierwszych Amerykanów od czasu Pearl Harbor wylądować w Japonii, czy też raczej się z tego cieszyć. Dużo się wtedy mówiło, że Japończycy nie panują nad sobą i że pierwszym Amerykanom, jacy im wpadną w ręce, zetną głowy. W tym przypadku Huff wolałby, żeby to była głowa pana generała. „To, jak się do siebie zwracają, jak na siebie patrzą… Nie, nie przerwałem im żadnej kłótni, ale o co w takim razie tutaj chodzi?” — Ja pozwolę sobie twierdzić, że pułkownik Huff był rozczarowany tym, iż nie mógł stanąć na pokładzie C–46 — rzekł Pickering. — A co to jest C–46? — Curtiss Commando. Dwusilnikowy transportowiec — wyjaśnił McCoy. — Kiedy to było? — Dokładnie nie pamiętam, w każdym razie już po zrzuceniu drugiej bomby, a cesarz zdecydował się chyba na kapitulację piętnastego sierpnia. — Piętnastego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku — potwierdził McCoy. — On pamięta wszystkie daty z wyjątkiem dwóch. — Ernie uśmiechnęła się do Kena. — Rocznicy naszego ślubu i moich urodzin. „Cokolwiek przeskrobał, ma to już wybaczone”. — Pamiętam, że dwudziestego szóstego postanowiono, iż dwudziestego ósmego wyślemy jeden samolot do Atsugui, aby przygotować zajęcie kraju. Chciałem polecieć, ale pomyślałem, że są ludzie, którzy bardziej się ode mnie do tego nadają. — Panie generale, jest życzeniem głównodowodzącego, aby udał się pan do Tokio wraz z grupą przygotowawczą… — powtórzył tym samym tonem co poprzednio McCoy. — Więc poleciałem. Opuściliśmy Okinawę o drugiej… — O czwartej — skorygował McCoy. — I skierowaliśmy się na Atsugui, gdzie Japończycy powitali nas z pochylonymi głowami. — Na moje wyczucie szanse były pół na pół, że coś się jednak wydarzy. — I w ten sposób znakomity oficer wywiadu K. McCoy pomylił się chociaż raz — zachichotał Pickering. — Absolutnie nic się nie wydarzyło. Wsiadłem do samochodu — jakiejś angielskiej limuzyny, nie rollsa, do czegoś innego — i zawieźli mnie do Imperial Hotel, gdzie zarezerwowałem całe jedno skrzydło dla majora McCoya i innych godnych tego postaci z OSS, które zaraz potem miały nadciągnąć z Okinawy… McCoy wymienił znaczące spojrzenia z żoną. „Co ja takiego znowu powiedziałem? O co tu chodzi, do cholery? A, do diabła! Najwyżej każą mi się wynosić”. — Może mi wyjaśnicie, co się tutaj dzieje? W czym rzecz? — Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi, generale. „Ton zbyt niewinny”. Pickering spojrzał na Ernie, która ledwie powstrzymywała się od płaczu. — No, powiedz, kochanie, co się stało? Przez chwilę przenosiła wzrok z Pickeringa na McCoya i z powrotem. — Wyrzucają nas z tego okropnego Korpusu, wuju — powiedziała. — O to chodzi. „Musiałem się przesłyszeć”. — Chyba czegoś nie zrozumiałem.
— Wyrzucają nas z Korpusu Piechoty Morskiej — powtórzyła Ernie. — Odprawią nas statkiem do domu, Ken stracił stanowisko. — Jak to stracił stanowisko? W jaki sposób? — Napisał raport, który nikomu się nie spodobał. I nie chciał go zmienić. — Raport na jaki temat? — Nie chce mi powiedzieć, ale wiem, że o Korei. Pickering wpatrywał się teraz w McCoya. — Usunęli cię z Korpusu? Chyba nie chodzi znowu o sąd wojenny? — Chodzi o TWX z Eighth and Eye — odpowiedziała zamiast męża Ernie. TWX to skrótowe określenie dalekopisu, „Eighth and Eye” „Ósemka i Oko”, brzmiało tak samo jak „Eighth and I”, i oznaczało dowództwo Piechoty Morskiej, którego waszyngtońska siedziba znajdowała się na skrzyżowaniu ulic Ósmej oraz I. — I co było w tym dalekopisie? — spytał Pickering. — „Ze skutkiem natychmiastowym zostajecie zwolnieni ze swych obowiązków i odkomenderowani do Camp Pendleton, Kalifornia. Od dnia 1 lipca 1950 roku zostajecie przymusowo zwolnieni ze służby jako kapitan rezerwy Korpusu Piechoty Morskiej. Informuję, iż w toku jest ocena waszej dotychczasowej służby, aby ustalić, jaki stopień podoficerski można wam zaoferować, gdybyście po skreśleniu z listy oficerów zdecydowali się na dalszą służbę”. Nauczyłam się tego na pamięć. — Nie do uwierzenia — mruknął Pickering. — Prawda? Ernie pokiwała głową z goryczą. — Nie powinienem tego mówić, ale jeśli tylko będę mógł w czymś pomóc, zrobię to. Pickering powiedział to najpierw do Ernie, a następnie popatrzył na McCoya, który odpowiedział mu spojrzeniem bez wyrazu, a potem odwrócił się bez słowa i wyszedł z pokoju. — Jest zły, że powiedziałam. — I dobrze zrobiłaś. Przecież ty i Ken jesteście dla mnie jak najbliższa rodzina. McCoy powrócił po chwili, trzymając w ręku skórzaną teczkę, z której na stalowym łańcuchu zwieszała się obręcz pojedynczych kajdanków. „Ile już czasu nie widziałem tego? Co tam się dzieje, w tym cholernym Korpusie. Przecież Ken McCoy jest najlepszym ze wszystkich oficerów wywiadu, jakich w życiu znałem, włącznie z Edem Banningiem”. McCoy położył teczkę na stoliku do kawy naprzeciw sofy, na której usiadł Pickering, otworzył zamek szyfrowy i wyjął gruby na pół cala plik dokumentów, spiętych metalowym zaciskiem. Podał je Pickeringowi. Na wierzchu znajdowała beżowa okładka z trzema ukośnymi czerwonymi paskami po obu stronach napisu ŚCIŚLE TAJNE. — Co to takiego? — spytał Pickering i zaczął przeglądać zawartość. Odpowiedzi udzieliła już druga kartka, opatrzona ostrzeżeniem ŚCIŚLE TAJNE na początku i na końcu. ŚCIŚLE TAJNE Dokument nr GM/Maj50/2333 Trzeci z czterech egzemplarzy Grupa Marynarki Wojennej Kwatera Głównodowodzącego Sojuszniczych Sił Zbrojnych Pokój 2022, Budynek Dai Ichi, Tokio, Japonia (APO 901/FPO 3347, San Francisco, Kai.)