W.E.B. Griffin
Gliniarze
Odznaka Honoru I
Men In Blue
PrzełoŜyła Ewa Wojtczak
Dla emerytowanego sierŜanta Zebulona V. Caseya
z Wydziału Spraw Wewnętrznych
Departamentu Policji Miasta Filadelfia.
On wie, za co.
Jeden
„Myślę, Ŝe jestem — pomyślała długowłosa, długonoga blondynka, rozdarta między uczuciami podniecenia i
niepokoju — o krok od swojego pierwszego romansu z Ŝonatym męŜczyzną”.
Nazywała się Louise Dutton. Zasznurowała wargi w zadumie i nieświadomie przekrzywiła głowę na bok, gdy
rozwaŜała tę nieprawdopodobną moŜliwość.
Siedziała za kierownicą sześcioletniego Ŝółtego kabrioletu marki Cadillac, model z 1967. Z opuszczonym dachem
jechała na północ — dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę szybciej niŜ dozwolone siedemdziesiąt — środkowym
pasem Roosevelt Boulevard, który przebiega przez centrum północno–wschodniej Filadelfii, od Broad Street do Bucks
County.
Louise Dutton miała dwadzieścia pięć lat, waŜyła pięćdziesiąt dwa kilogramy, a jej blond włosy miały naturalny kolor,
stanowiąc genetyczny dar od ojca. Trzy lata temu ukończyła studia (licencjat z angielskiego) na Uniwersytecie
Chicagowskim. Przepracowała rok jako reporter „od wszystkiego” w gazecie „Clarion”, wydawanej w mieście Cedar
Rapids, stan Iowa, sześć miesięcy zajmowała się zbieraniem informacji dla dziennikarzy KLOS–TV (Kanał 10) w Los
Angeles, stan Kalifornia, a później przez jedenaście miesięcy pojawiała się na wizji, przedstawiając informacje z terenu w
WNOG–TV (Kanał 7), w Nowym Orleanie, stan Luizjana. Od pięciu tygodni mieszkała w Filadelfii, współprowadząc
program Wiadomości Dziewiątki w WCBL–TV (Kanał 9), czyli trzydziestominutowe lokalne informacje, nadawane
dwukrotnie — o 18.00 przed ogólnokrajowym dziennikiem oraz o 23.00.
Teraz, podczas jazdy, przyszedł jej do głowy zwariowany scenariusz.
Mogłaby zostać zatrzymana za przekroczenie szybkości. Najlepiej przez jednego z tych nadętych policjantów z
drogówki. Podszedłby butnie do jej auta; taki facet w krótkiej, lśniącej skórzanej kurtce, pod którą widać kaburę, broń i
naboje.
— Gdzieś się pali, kochana? — spytałby pan Macho, wymachując pistoletem i odznaką.
— Tak naprawdę — odparłaby powoli, patrząc mu prosto w oczy i trzepocząc długimi rzęsami — jadę na spotkanie z
kapitanem Moffittem.
Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt był dowódcą filadelfijskiej policji drogowej.
Oczywiście mundurowy, który by ją zatrzymał za przekroczenie prędkości, albo by jej uwierzył i potraktował z
odpowiednim szacunkiem, albo by jej nie uwierzył i wypytał, gdzie ma się spotkać z kapitanem, a po jej odpowiedzi
moŜe pojechałby za nią w celu sprawdzenia, czy dziewczyna mówi prawdę. Tak, tak byłoby jeszcze zabawniej! Być moŜe
„Dutch” Moffitt poczułby się zakłopotany faktem, Ŝe jeden z jego ludzi dowiedział o potajemnym spotkaniu szefa z
blondynką w restauracji.
„E — stwierdziła w myślach — chyba jednak nie”.
Moffittowi zapewne by się coś takiego spodobało. Policjant mrugnąłby do kapitana, zwanego DuŜym Dutchem, a ten
skromnie wzruszyłby ramionami. Szef drogówki na pewno uwaŜał, Ŝe młode blondynki powinny się za nim wprost
uganiać.
„Rany, tracę rozum — rozmyślała dalej. — Czy to samo przydarzyło się mojej matce? Pewnego dnia pojawił się mój
ojciec, a ona oszalała na jego punkcie? Czy dlatego jadę tam, dokąd jadę? I w tych okolicznościach? PoniewaŜ »Dutch«
Moffitt przypomina mi ojca? Czy to prawda, Ŝe wszystkie małe dziewczynki skrywają w sobie wstydliwe, sekretne
pragnienie pójścia do łóŜka z własnym ojcem? Czy tym jest dla mnie »Dutch« Moffitt — in loco parentis?’.
Przed sobą po lewej Louise zauwaŜyła miejsce ich randki. A moŜe po prostu miejsce zwyczajnego spotkania…?
Restauracja Waikiki Diner, sądząc z zewnętrznego wystroju, nie była filadelfijskim odpowiednikiem
nowoorleańskiego lokalu U Arnauda czy choćby U Brennana; bardziej kojarzyła się ze Złotym Kociołkiem w
miejscowości Cedar Rapids.
Louise poszukała skrętu i zawróciła, wciskając pedał gazu aŜ do podłogi, gdyŜ pragnęła zdąŜyć przed nadjeŜdŜającą z
przeciwka duŜą grupą samochodów, po czym szybko wjechała w Roosevelt Boulevard. Zbyt szybko! Skrzywiła się, gdy
poczuła, Ŝe podwozie cadillaca szoruje po krawęŜniku.
Cadillac był prezentem dla niej za ukończenie college’u. A moŜe raczej jednym z prezentów. Ojciec wręczył jej czek i
powiedział, Ŝe ma sobie wybrać samochód.
— Najbardziej podoba mi się twój — wypaliła bez zastanowienia. — Jeśli mogę.
Zdezorientowany przyglądał się córce przez chwilę, po czym zrozumiał.
— Ach, Ŝółty kabriolet? Ma juŜ trzy lata. Właśnie miałem się go pozbyć.
— Mogę więc go wziąć? — spytała. — Jest prawie nieuŜywany.
Zanim odpowiedział, popatrzył na nią z uwagą. Jak sądziła, usiłował pojąć jej pobudki.
— Oczywiście — odparł w końcu. — KaŜę go komuś podstawić.
Pochyliła się i cmoknęła go.
— Dzięki, tatku. A on ją uściskał.
Ojciec Louise Dutton nigdy nie oŜenił się z jej matką. Louise była zatem dzieckiem z nieprawego łoŜa, inaczej mówiąc
— bękartem. Jednak rzeczywistość wcale nie była — i nie jest — tak zła, jak uwaŜałaby większość ludzi, wysłuchawszy
tej historii.
Louise postawiono przed faktami, kiedy była małą dziewczynką. Otrzymała rzeczowe wyjaśnienie, iŜ istniały powody,
dla których jej ojciec i matka nie mogli się pobrać, dla których nie mógł mieszkać z nimi ani widywać swojej córeczki tak
często, jak by chciał. Tak przedstawiały się sprawy i najprawdopodobniej nic się w tej kwestii nie zmieni. Louise nie
czuła nienawiści do Ŝony ojca ani do swoich przyrodnich braci i sióstr.
Nie była zresztą dla swego ojca jakimś wstydliwym sekretem i męŜczyzna bynajmniej nie Ŝałował, Ŝe córka pojawiła
się na świecie. Im była starsza, tym lepiej go rozumiała. On spędzał święta BoŜego Narodzenia ze swoją rodziną, a ona z
matką i jej męŜem. Do obu męŜczyzn mówiła „tato”. Z tego, co wiedziała, nigdy się nie spotkali, a Louise równieŜ nigdy
nie widziała rodziny swego ojca, nawet z daleka.
Jej ojciec, odkąd ukończyła dziewięć czy dziesięć lat, co roku znajdował przed lub po BoŜym Narodzeniu kilka dni, by
spędzić je z nią, posyłał teŜ po nią parę razy w roku i wtedy wyjeŜdŜała z nim na parę dni albo tydzień. W towarzystwie
zawsze przedstawiał ją jako swoją córkę.
Gdy była uczennicą pierwszej klasy college’u, zabrał ją w dziesięciodniowy rejs z Baja, w Kalifornii. Poleciała do Los
Angeles i spędziła noc w jego domu na plaŜy w Malibu, a potem pojechała Ŝółtym kabrioletem do Baja. Cudowne
dziesięć dni! Tak, tak, ojciec dobrze wiedział, dlaczego Louise chciała mieć jego kabriolet.
Przez jakiś czas zastanawiała się, co Ŝona ojca i przyrodnie rodzeństwo myślą o niej i w końcu sobie uświadomiła, Ŝe
są dokładnie w takim samym połoŜeniu, co ona. Stanford Fortner Wells III, przewodniczący rady nadzorczej Wells
Newspapers, Inc., postępował po prostu tak, jak mu się, cholera, podobało. Wszyscy oni mieli zatem szczęście, Ŝe
jednocześnie był człowiekiem niemal zawsze uprzejmym, troskliwym i honorowym.
Och, moŜe było mu łatwiej, skoro odziedziczył duŜe pieniądze… MoŜe wcale nie byłby taki dobry, troskliwy czy
honorowy, gdyby dla zarobku sprzedawał ubezpieczenia na Ŝycie albo był dilerem samochodowym. MoŜe, lecz los
wybrał inaczej. Stanford Fortner Wells III dostał w spadku po ojcu siedemnaście gazet i trzy stacje radiowe, po czym
rozbudował to imperium do trzydziestu jeden gazet, czterech stacji telewizyjnych i czterech (wielkich) radiowych.
Jedyny niemoralny czyn, jaki Louise mogła mu przypisać, to był pozamałŜeński romans. Innymi słowy, jako człowiek
Ŝonaty zrobił dziecko kobiecie, która nie była jego Ŝoną. Spłodził Louise na niedozwolonym poletku. Jednak mimo to
zachował się przyzwoicie. Nie opuścił Ŝony i dzieci dla młodszej kobiety, nie porzucił teŜ jej, swojej córki. A przecieŜ
mógł bez najmniejszego trudu „odpowiednio zabezpieczyć ją finansowo” i nigdy jej się nie pokazać na oczy.
Louise kochała i podziwiała swego ojca, a jeŜeli ludzie tego nie pojmowali, miała ich gdzieś!
Znalazła miejsce do zaparkowania dla Ŝółtego kabrioletu, wysiadła i ruszyła do Waikiki Diner. Na parkingu nie
dostrzegła Ŝadnych aut, które wyglądałyby na nieoznakowane wozy policyjne, co oznaczało, Ŝe „Dutch” Moffitt albo
przyjechał własnym samochodem, albo jeszcze nie dotarł na miejsce.
Pchnęła drzwi do lokalu i weszła do środka. Wnętrze było większe, niŜ wyglądało z zewnątrz i miało kształt litery „L”.
W krótszej odnodze, którą Louise widziała z ulicy, znajdował się kontuar ze stołkami o wyściełanych siedzeniach, a pod
ścianą rząd ław z kanapami. Obok drzwi mieszczących się w naroŜniku litery „L” stała szklana lada z kasą oraz bar.
DłuŜsza odnoga litery „L” była szersza i mieściła jadalnię. Louise naliczyła około czterdziestu stolików; pod ścianą takŜe
tu stały ławy z kanapami.
Moffitta nigdzie nie było.
Louise zjadliwie powiedziała sobie w myślach: „A zatem pan kapitan Richard C. »Dutch« Moffitt, dowódca drogówki
filadelfijskiego departamentu policji, jeszcze nie znalazł czasu, aby zaszczycić swoją obecnością Waikiki Diner”.
— Pomóc ci, dziewczyno? — spytała kelnerka. Była drobna, miała pod sześćdziesiątkę, pomarańczoworude włosy i
zbyt mocny makijaŜ.
— Przypuszczalnie mam się tutaj z kimś spotkać — odparła Louise.
— Czyli stolik — mruknęła kelnerka i zaprowadziła ją do jadalni. Louise zauwaŜyła jednak, Ŝe jedna z ław przy
ścianie, w miejscu, z którego widać było drzwi obok kasy, jest pusta, więc bez słowa wsunęła się na siedzenie przy niej.
Kelnerka uszła jeszcze z dziesięć metrów, zanim zorientowała się, Ŝe dziewczyna juŜ za nią nie idzie.
Obróciła się wreszcie i — oczywiście uraŜona — podeszła i połoŜyła przed Louise ogromne menu.
— Jakiś koktajl albo coś na czas czekania? — spytała.
— Poproszę kawę — powiedziała Louise. — Czarną. Nie chciała, by alkohol jeszcze bardziej zaburzył jej procesy
myślowe.
Rozejrzała się po jadalni i uznała, Ŝe jest to prawdopodobnie najbrzydszy lokal, w jakim kiedykolwiek była. Pod
sufitem wyłoŜonym plastikowymi replikami drewnianych belek sufitowych wisiały fałszywe lampy udające te od
Tiffany’ego, z lamp z kolei zwisały ogromne, obracające się wentylatory. Stojące przy ławach kanapy obito fioletowym
winylem, tłoczonym w diamentowy wzorek. Ściana po przeciwnej stronie pomieszczenia stanowiła absolutnie koszmarny
fresk, przedstawiający dziewczęta w powłóczystych sukienkach i chłopców w strojach, które wyglądały jak pieluchy.
Wszyscy tańczyli wokół czegoś, co najpewniej miało być Partenonem.
Kawę Louise otrzymała w grubym, porcelanowym kubku, ozdobionym parą pochyłych palm i napisem: „Waikiki
Diner, Roosevelt Blvd, Filad, Pens”.
Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt wszedł, akurat gdy odsuwała kubek — zaskoczona, wręcz zaszokowana gorącem
płynu — od swoich poparzonych warg.
Policjant nie zdąŜył jeszcze przejść drzwi obok kasjerki, a juŜ podskoczył do niego mały, drobny męŜczyzna z duŜymi
wąsami, noszący obcisły garnitur w szerokie pasy. Osobnik ów podszedł do kapitana i wyciągnął rękę, uśmiechając się
szeroko, jakby popisywał się licznymi złotymi zębami.
Dutch odpowiedział mu uśmiechem, prezentując komplet zębów duŜych, równych i białych. Wówczas dostrzegł
Louise i jego uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył, brwi zaś uniosły. Ruszył do stolika.
— Cześć — zagaił, wsuwając się na krzesło naprzeciwko niej.
— Cześć! — odparła.
— To nasz gospodarz — dodał Dutch, kiwnąwszy głową na wąsacza. — Teddy Galanapoulos.
— Proszę się czuć jak u siebie. Wszyscy przyjaciele kapitana Moffitta…
— Witam — przerwała mu Louise. MęŜczyzna mówił z lekkim greckim akcentem. Tak, teraz wyjaśniły się tańczące
wokół Partenonu dziewczęta w sukniach i chłopcy w pieluchach.
— Pięknie wyglądasz — ciągnął kapitan.
— Dziękuję — odrzekła Louise. Zawstydziła się, poczuła bowiem, Ŝe się rumieni. Wstała. — Wybaczycie mi na
chwilkę?
Kiedy wróciła z damskiej toalety, gdzie wściekła na siebie poprawiała włosy i szminkę na ustach, zauwaŜyła, Ŝe
kapitan zmienił miejsce. Teraz siedział na kanapce z fioletowego winylu. Jego lewa ręka, ogromna ręka, otaczała pękatą
szklanicę z whisky. Dutch miał szeroką, złotą obrączkę na środkowym palcu prawej ręki.
Na jej widok zaczął wstawać.
Pierwszy raz widziała go w cywilu. Nosił niebieską marynarkę, pod nią Ŝółtą koszulkę z dzianiny. Koszulka ściśle
opinała jego szeroką pierś. Louise nie umknęło równieŜ, Ŝe w ramionach marynarki nie było pustego miejsca.
— Nie przesiadaj się — poprosiła. — Najwyraźniej tu bardziej ci się podoba.
— Jestem policjantem — odparł. — Policjanci nie lubią siadać tyłem do drzwi.
— Naprawdę? — spytała, niepewna, czy Dutch mówi powaŜnie, czy teŜ sobie z niej Ŝartuje.
— Naprawdę — potwierdził, po czym dorzucił: — Nie wiedziałem, co pijasz.
— Niesamowite — mruknęła. — Jak to moŜliwe? Po raz pierwszy spotkała go dwa dni wcześniej.
Ich miejscowy oficjel, burmistrz Jerry Carlucci, który nigdy nie przepuścił okazji pokazania swojej twarzy w gazetach
lub w telewizji, właśnie ponownie otwierał naprawiony odcinek autostrady Schuylkill Expressway. Była to prawdziwa
uroczystość z rytuałem przecięcia wstęgi. Louise, nie mając akurat nic lepszego do roboty, pojechała wraz ze zwykłą
ekipą, składającą się z operatora filmowego i producenta w jednym oraz reportera.
Początkowo zamierzała sama wystąpić przed kamerą. Jednak kiedy dotarła na miejsce i zobaczyła, co się dzieje — a
było tam wiele hałasu o nic — uznała, Ŝe nie będzie udawać wielkiej reporterki. Nie odjechała wszakŜe, postanowiła
pokręcić się w pobliŜu, na wypadek gdyby burmistrzowi znów coś się wypsnęło. Panu Carlucciemu często się to bowiem
zdarzało (podczas ostatniego tego typu incydentu nazwał jednego z miejskich radnych „niedouczonym czarnuchem”), a
Louise stale szukała ciekawych historii.
Kazała operatorowi rejestrować poczynania burmistrza od momentu jego przybycia aŜ do odjazdu.
Carlucci miał zwyczaj przemieszczać się po mieście w dobrym stylu, w czarnej limuzynie cadillac, przed którą jechały
dwa nieoznakowane wozy policyjne z ochroniarzami w cywilu.
Trzeci samochód zatrzymał się dokładnie obok Louise. Drzwiczki od strony kierowcy otworzyły się i z auta wyskoczył
kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt. Był wielkim facetem i miał na sobie mundur. A przedstawiciele drogówki nosili
zupełnie inne mundury niŜ reszta filadelfijskiej policji.
Tutejsza policja drogowa powstała wiele lat temu jako wydział kontrolujący ruch drogowy, którego funkcjonariusze
jeździli pierwotnie na motocyklach. Z tego teŜ względu (z wyjątkiem najbardziej oficjalnych okazji) zakładali stroje
motocyklistów — skórzane kurtki i spodnie oraz sztylpy z czarnej skóry — nawet gdy przesiedli się juŜ do zwyczajnych
wozów patrolowych i stali się odrębną, elitarną jednostką policji, którą wysyłano we wszystkie najbardziej kryminogenne
punkty miasta.
W pokoju redakcji informacyjnej Kanału 9 przedstawicieli filadelfijskiej drogówki nazywano „komandosami
Carlucciego” — z lekkim przekąsem, choć, co od razu zauwaŜyła Louise, nie bez pewnej dozy szacunku.
Wówczas, gdy kapitan Richard C. Moffitt wysiadł z auta, Louise Dutton odkryła, Ŝe stoi tak blisko niego, iŜ czuje
zapach skóry jego kurtki oraz Ŝutego przez męŜczyznę odświeŜającego Sen — Sen. Jej oczy znajdowały się na wysokości
jego odznaki, nad którą widniała przypięta błękitna wstąŜka w złote paski i pół tuzina gwiazdek. Jak słusznie
przypuszczała dziewczyna, kaŜda z tych gwiazdek oznaczała jakąś pochwałę i sugerowała wielokrotne nagrody za
odwagę i dokonania.
Kapitan mrugnął do Louise, a potem — kładąc rękę na drzwiczkach samochodu — wspiął się na palce, aby zerknąć na
limuzynę burmistrza Carlucciego. Louise dostrzegła, Ŝe nosił obrączkę, po czym odwróciła się, chcąc sprawdzić, na co
Moffitt patrzy. W tłumie dwóch funkcjonariuszy w cywilu torowało drogę burmistrzowi, który zmierzał do zdobionych
flagą słupków, połączonych wstęgą.
Wtedy kapitan ponownie spojrzał na Louise.
— Widziałem panią w telewizji — zagaił. — Jestem Dutch Moffitt.
Podała mu rękę i równieŜ się przedstawiła.
— Na Ŝywo wygląda pani znacznie lepiej, Louise Dutton — stwierdził.
— Mogę zadać panu pytanie, kapitanie Moffitt? — Natychmiast wykorzystała okazję.
— Jasne.
— Niektóre znane mi osoby określają policję drogową mianem „komandosów Carlucciego”. Jak pan reaguje na to
określenie?
— Mam je w dupie — odparował momentalnie i jednoznacznie.
— Mogę pana zacytować? — spytała szybko.
— Jasne, chociaŜ nie sądzę, by pozwolono powiedzieć to pani na wizji — odrzekł, szczerząc do niej zęby.
— Arogancki z pana drań!
— Och, z wielką chęcią spotkam się z panią gdzieś w mieście i wyjaśnię, czym dokładnie zajmuje się filadelfijska
policja drogowa — oświadczył z całą powagą. — I dlaczego samą swoją obecnością draŜnimy wszystkich chuliganów i
róŜnych innych gnojków.
Posłała mu spojrzenie, które miało być maksymalnie pogardliwe.
— Dorzucę do zaproszenia takŜe kilka drinków i kolację — naciskał.
— MoŜe pan do mnie zadzwoni? — odcięła się z olśniewającym uśmiechem. — Oczywiście na domowy. Wolałabym,
aby po telewizji nie zaczęła krąŜyć plotka, Ŝe umawiam się na kolację i drinka z jakimś komandosem Carlucciego.
Szczególnie z Ŝonatym komandosem… A zatem… Miło się z panem gawędziło, kapitanie…
Nie otrzymała odpowiedzi, której oczekiwała.
— Naprawdę jest pani nadętą, zgryźliwą babą, co? — mruknął wesoło.
Odeszła wściekła. Zdecydowała wprawdzie, Ŝe Moffitt jest wystarczająco arogancki, by — mimo jej jednoznacznego
sarkazmu — do niej zatelefonować, pomyślała jednak, z nadzieją, która szybko okazała się naiwna i dziecinna, Ŝe kapitan
nie jest w stanie się do niej dodzwonić. Ze względu na rozmaitych świrów i maniaków, w studiach telewizyjnych
panowała pewna niepisana zasada dotycząca telefonów. Nie moŜna było zatem ot, tak sobie, po prostu zadzwonić do
Kanału 9 i poprosić o połączenie z panną Dutton. Ale kapitana policji mogliby jednak z nią połączyć i… I co wtedy?
Dlatego teŜ kiedy Louise wróciła do telewizji, od razu udała się do głównej telefonistki i oświadczyła, Ŝe z pewnych
względów nie chce nigdy rozmawiać z kapitanem policji nazwiskiem Moffitt. Więc gdyby dzwonił, telefonistka miała mu
powiedzieć, Ŝe Louise nie ma.
Wierzyła, Ŝe arogancki drań prędzej czy później zrozumie, iŜ ona nie ma ochoty na Ŝadne kontakty z nim.
Na pewno przecieŜ nie mógł zadzwonić do niej do domu. W studiu nie podadzą mu adresu, a jej numer telefonu był
zastrzeŜony.
Tyle Ŝe… Dzisiaj, mniej więcej przed trzema godzinami, telefon w jej mieszkaniu zadzwonił, akurat gdy Louise
wchodziła pod prysznic.
Wiedziała, Ŝe to nie ojciec, gdyŜ zadzwonił juŜ o dziesiątej, budząc ją i pytając, co słychać. A wszyscy inni mogli
poczekać. Gdyby ktoś zrzucił na jej kraj bombę atomową, Louise na pewno wiedziałaby o tym wcześniej.
Telefon nie przestawał jednak dzwonić, więc dziewczyna — rozdarta między straszliwym rozdraŜnieniem i rosnącym
zainteresowaniem, które pojawiało się zawsze, gdy na horyzoncie migotała jakaś ciekawa historia — ociekając wodą,
podeszła do aparatu stojącego obok łóŜka.
— Halo?
— Wszystko u ciebie w porządku?
Głos kapitana „Dutcha” Moffitta pobrzmiewał prawdziwą troską, jednak zanim Louise uprzytomniła sobie ten fakt,
zdąŜyła odburknąć męŜczyźnie:
— Dlaczego nie miałoby być?
— Och, niektórych ludzi w twojej dzielnicy ktoś napada, rabuje albo coś gorszego — wyjaśnił.
— Skąd masz mój numer? — warknęła, po czym, nie czekając na odpowiedź, dorzuciła: — Skąd wiedziałeś, Ŝe jestem
w domu?
— Wysłałem radiowóz na twoją ulicę — odparł. — Powiedziano mi, Ŝe Ŝółty kabriolet stoi w garaŜu.
Uniosła oczy i dostrzegła odbicie swego nagiego ciała w lustrze na drzwiach szafy. Zastanowiła się, co by kapitan
Dutch Moffitt o niej pomyślał, gdyby ją teraz zobaczył.
Potrząsnęła głową i poczuła, Ŝe się rumieni.
— Czego chcesz? — spytała.
— Chcę się z tobą spotkać — odrzekł.
— To absurd — prychnęła.
— Tak, wiem — przyznał. — Mogę się wyrwać po szesnastej. Jest taka knajpka przy Roosevelt Boulevard, obok
skrzyŜowania z Harbison. Nazywa się Waikiki. Spotkajmy się tam kwadrans po czwartej.
— NiemoŜliwe — bąknęła.
— Z jakiego powodu?
— Muszę pracować — jęknęła.
— Nie, nie musisz. Nie okłamuj mnie, Louise.
— Cholera, Dutch!
— Szesnasta piętnaście — podsumował i odłoŜył słuchawkę. Dziewczyna znów obejrzała w lustrze swoje nagie ciało i
wiedziała, Ŝe nieco po czwartej zjawi się w Waikiki Diner.
I teraz była w tym lokalu i patrzyła w oczy tego Ŝonatego faceta, nagle uświadamiając sobie, Ŝe ostatnią rzeczą na
świecie, jakiej pragnie, jest romans czy teŜ inny bliski kontakt z nim.
„Co ja sobie, do diabła, myślałam? Chyba mi kompletnie odbiło, Ŝe tu przyjechałam!”.
— Jestem policjantem — wytłumaczył się. — Zdobycie twojego adresu i numeru telefonu to dla mnie pestka.
— Chyba wezmę szkocką z wodą sodową — mruknęła Louise. — Czarny Johnnie Walker.
Pchnął swoją szklankę w jej stronę.
— Zamówię następne drinki — powiedział.
Było to z lekka nieprzyzwoite i prawdopodobnie niehigieniczne, mimo to wzięła szklankę i upiła łyk. Tymczasem
Dutch dał znak w stronę baru i zamówił dwa razy whisky.
„Dlaczego to zrobiłam, do cholery? — zastanowiła się i szybko znalazła odpowiedź: — PoniewaŜ nie wiem, jak się
zachować, Ŝeby nie zrobić z siebie jeszcze większej idiotki niŜ dotąd. Jak ja się z tego wypłaczę?”.
Wąsaty grecki właściciel osobiście ich obsłuŜył.
— Najwyraźniej mamy przynajmniej jedną wspólną rzecz — oznajmił „Dutch” Moffitt.
— Niewiarygodne! — odcięła się złośliwie.
— Uspokój się, Louise — poprosił. — Nie zrobię ci krzywdy.
Przypatrzyła mu się z uwagą, wytrzymała przez moment jego spojrzenie, po czym odwróciła wzrok.
— Nie wiem, po co tu przyjechałam — wyznała. — Muszę się jednak przyznać, Ŝe popełniłam błąd.
Moffitt otworzył usta, jednak zanim zdąŜył cokolwiek odpowiedzieć, dał się słyszeć męski głos.
— Dzień dobry, kapitanie Moffitt, miło pana widzieć. Przed oczyma Louise pojawił się rękaw garnituru w drobną
kratkę.
— Witaj, Angelo — odparł policjant.
Louise, gdy ramię zniknęło jej sprzed oczu, podniosła wzrok. Nad ławą stał męŜczyzna o przyjemnej aparycji i
oliwkowej karnacji — wnosząc z imienia, Włoch — dokładnie ogolony i pachnący kosztowną wodą kolońską.
— Akurat dziś rano mój ojciec pytał o pana — powiedział.
— A jak się miewa twoja matka, Angelo? — odpowiedział pytaniem Moffitt.
— Bardzo dobrze, dzięki.
— ZłóŜ jej ode mnie wyrazy uszanowania — dodał kapitan.
Angelo uśmiechnął się do Louise, po czym spojrzał na Moffitta.
— Przedstawi mnie pan tej uroczej pani?
— Miło cię było zobaczyć, Angelo — odparował Moffitt.
Angelo spłonił się i odszedł.
— Co to było? — nie wytrzymała Louise. — Po prostu kiepskie maniery? Czy teŜ moŜe raczej…
— Nazywa się Angelo Turpino — wszedł jej w słowo kapitan. — Nie chciałabyś go znać.
— Niby czemu?
— Bo to bandyta — wyjaśnił Moffitt. — Nie, poprawka. To człowiek dobrze ustawiony. Ich standardy są śliskie. Kilka
lata temu ten wstrętny, mały gnojek był przecieŜ zupełnie nikim.
— Co to znaczy „człowiek dobrze ustawiony”? Dutch przyjrzał się Louise, ich oczy znów się spotkały.
— Kiedy ktoś rozpoczyna karierę w świecie przestępczości zorganizowanej, jego największym pragnieniem jest
właśnie taka funkcja — oświadczył kpiącym tonem Moffitt. — Ustawiony facet jest powszechnie akceptowany, cieszy się
wszelkimi prawami i przywilejami niekwestionowanego mistrza w wybranym przez siebie fachu. Tak jak student
medycyny marzy o zostaniu dobrym lekarzem…
— Twierdzisz, Ŝe Angelo jest w mafii?
— Nazywamy ich światek rodziną — wyjaśnił kapitan.
— W jakiś sposób stał się „niekwestionowanym mistrzem”?
— Jakieś sześć tygodni temu Vita Poltaro, ze względu na inicjały czasami nazywanego wiceprezydentem, znaleziono
w bagaŜniku jego własnego samochodu na parkingu w centrum, tuŜ za hotelem Bellevue–Stratford. Biedny Vito miał z
tyłu głowy dwie dziury po kulach kaliber .22, a w ustach, uszach, nozdrzach i innych otworach ciała pięciodolarowe
banknoty. To oznacza chciwość. Myślę, Ŝe tę zbrodnię popełnił właśnie Angelo. Tydzień po tym, jak ci z przestępczości
zorganizowanej znaleźli Vita, słyszeli, Ŝe Angelo pojechał do Nowego Jorku i wrócił w glorii chwały.
Louise nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe Dutch mówi jej całą prawdę.
— Czekaj, czekaj, jak mam rozumieć twoje stwierdzenie, Ŝe „ci z przestępczości zorganizowanej” znaleźli ciało? —
spytała. — Umknął mi chyba sens tej części opowieści.
— W policji powołano wydział do spraw zwalczania przestępczości zorganizowanej, który próbuje mieć na oku takich
drani jak Angelo — wyjaśnił.
Znów popatrzyli sobie w oczy. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok.
— Tak naprawdę wcale nie chcesz rozmawiać o mafii, zgadza się? — spytał.
— Nie — przyznała. — Nie chcę.
— A więc o czym pomówimy?
— MoŜe o twojej Ŝonie? — wyrwało się Louise.
Moffitt opuścił głowę, wzruszył ramionami, potem zerknął na swoją towarzyszkę.
— O cholera! — warknął.
Była to reakcja na coś, co widział, patrząc ponad ramieniem Louise.
Dziewczyna zaczęła się obracać.
— Nie odwracaj się! — polecił niemal bezgłośnie, lecz stanowczo.
Wysunął się zza ławy, wstał i ruszył do drzwi na palcach, cicho niczym kot.
Louise rozpaczliwie pragnęła spojrzeć i znów zaczęła obracać głowę, zrezygnowała jednak. PrzecieŜ Dutch wyraźnie
jej zabronił. Chwilę później zdołała zobaczyć słabe odbicie kapitana w lustrzanej ścianie za barem. Widziała, jak Moffitt
odrzuca dłonią połę marynarki, sięgając — jak się za chwilę okazało — po broń.
W tym momencie dziewczyna postanowiła się jednak odwrócić.
Kapitan trzymał rewolwer lufą do dołu, celując nieco na bok, gdzieś przy swoich stopach. Szedł w stronę kasy.
Przy kasie stał młody człowiek, chudy, o długich blond włosach. Nosił kurtkę zapinaną na zamek błyskawiczny, w
ręku trzymał torbę z brązowego papieru, którą wyciągał ku kasjerce, wyraźnie ją jej podsuwając.
Gdy „Dutch” Moffitt znajdował się w odległości półtora metra od chłopaka, okazało się, Ŝe tamten równieŜ ma broń.
Mimo hałasów panujących w Waikiki Diner, Louise bez trudu usłyszała głos kapitana.
— PołóŜ pistolet na ladzie, synu — polecił powoli. — Jestem funkcjonariuszem policji. Nie zmuszaj mnie, Ŝebym cię
zabił.
Młokos zerknął na niego i twarz mu pobladła. Oblizał wargi i zaczął opuszczać papierową torbę.
Wówczas jednak rozległy się strzały, jeden po drugim, pięć lub sześć. Brzmiały jak chińskie fajerwerki.
— O cholera! — zaklął „Dutch” Moffitt, bardziej ze smutkiem niŜ gniewnie.
Szklany front lady z kasą roztrzaskał się, kasa z łoskotem spadła na podłogę, stojące na półkach za barem butelki z
trunkami rozprysnęły się i pospadały.
Kapitan chwycił chudego blondasa za kołnierz kurtki i gwałtownie pchnął go na środek sali. Sam zrobił trzy kroki ku
drzwiom wyjściowym. Pchnął je ramieniem i wypadł na zewnątrz. Podniósł rewolwer oburącz, wycelował, wystrzelił. A
potem jeszcze raz i jeszcze.
Huk strzałów był ogłuszający i szokujący. Louise słyszała krzyki jakiejś kobiety. Ktoś głośno przeklinał.
Chudy blondyn przebiegł między rzędami stolików. Louise dobrze obejrzała jego twarz. Wyglądał na przeraŜonego.
Zerwała się z krzesła i pobiegła w stronę kasy.
Dutch był przed lokalem, klęczał obok kogoś leŜącego na ziemi. Louise sądziła, Ŝe pewnie chodzi o innego męŜczyznę
o blond włosach, jednak w tym samym momencie kapitan przewrócił ciało na plecy i dziewczyna dostrzegła
uszminkowane usta oraz czerwone, okrągłe oprawki damskich okularów.
— Dzieciak uciekł w głąb restauracji — wrzasnęła do policjanta. PoniewaŜ Dutch nic nie odpowiedział, krzyknęła
jego imię, a gdy zwróciła jego uwagę, powtórzyła, wskazując za siebie. — Wpadł do restauracji. Blond dzieciak.
Kapitan wstał i szybko ruszył w stronę drzwi, mijając Louise. Poszła za nim.
Pojawił się Grek, właściciel Waikiki.
— Przebiegł przez kuchnię, sukinsyn — oświadczył. Moffitt kiwnął głową.
WłoŜył rewolwer do kabury, obok kasy, na podłodze poszukał telefonu, który spadł na cygara i owinięte w folię
czekoladki, gdy stłukła się szklana lada.
Dutch wykręcił numer.
— Mówi kapitan Moffitt z policji drogowej — rzucił w słuchawkę. — Jestem na skrzyŜowaniu Harbison i Boulevard.
Waikiki Diner. Dajcie mi wsparcie. Mam włamanie i strzelaninę. Potrzebna teŜ karetka. Postrzelono mnie. Jeden
męŜczyzna uciekł piechotą w nieznanym kierunku. Biały, około dwudziestu lat. Długie, blond włosy, brązowa kurtka
zasuwana na zamek błyskawiczny. Nie, do cięŜkiej cholery! Harbison i Boulevard! — OdłoŜył słuchawkę na widełki,
uśmiechnął się uspokajająco do Louise i oznajmił, podnosząc głos: — JuŜ po wszystkim, proszę państwa. O nic nie
musicie się juŜ martwić — dodał. — MoŜecie spokojnie dokończyć posiłek.
Znów odwrócił się do Louise i przyjrzał się jej.
— Dutch, nic ci nie jest? — spytała.
— Nic — odparł. — Wszystko w porządku.
Po czym zatoczył się, zrobił krok w tył i osunął się przy ścianie.
Jego twarz coraz bardziej bladła.
— To była dziewczyna, szlag by ją trafił! — mruknął zdumiony ledwie słyszalnym szeptem.
I wtedy bez słowa opadł na podłogę.
— Dutch! — krzyknęła Louise, kucając przy kapitanie. „Och, po prostu zemdlał! — pocieszała się w myślach. —
Tylko zemdlał. I tyle!”.
Jednak kiedy zobaczyła jego oczy, wiedziała, Ŝe nie ma w nich Ŝycia.
— Och, Dutch! — załkała. — Och, do licha z tobą, Dutch!
* * *
Filadelfia, która w latach siedemdziesiątych była czwartym pod względem wielkości miastem Stanów Zjednoczonych,
leŜy pośrodku korytarza Nowy Jork — Waszyngton, jednego z najgęściej zaludnionych obszarów w kraju.
Okrąg o promieniu stu mil, czyli stu sześćdziesięciu kilometrów, wyrysowany od figurki Williama Penna, wieńczącej
czubek wieŜy ratusza stojącego przy Broad Street i Market Street w centrum Filadelfii, obejmuje Harrisburg na
zachodzie, peryferie Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii na południu, prawie cały stan Delaware na południowym
wschodzie, New Jersey aŜ po wybrzeŜe na wschodzie, dotyka wierzchołka wyspy Manhattan na północnym wschodzie, a
na północy niemal muska Scranton w stanie Pensylwania.
W tym okręgu o promieniu stu sześćdziesięciu kilometrów leŜą duŜe miasta, takie jak Baltimore w stanie Maryland,
Camden, Trenton, Elizabeth, Newark i Jersey City w stanie New Jersey oraz wiele nieco mniejszych, na przykład Atlantic
City w New Jersey, Wilkus–Barre w stanie Pensylwania (inne miasta Pensylwanii to York, Lancaster, Reading,
Allentown, Bethlehem i Hazleton), Wilmington w stanie Delaware i New Brunswick w New Jersey; no i oczywiście
części metropolii nowojorskiej, czyli Manhattan, Brooklyn i Richmond (Staten Island).
Na tak zwanym „standardowym statystycznym obszarze aglomeracji” Filadelfii i w okolicy mieszkają ponad cztery
miliony osób, dodatkowe ponad dwa miliony zaś w obrębie granic miasta, które zajmuje w sumie trzysta trzydzieści
kilometrów kwadratowych. W 1973 roku na tę liczbę mieszkańców w Mieście Braterskiej Miłości prawa i porządku
pilnowało około ośmiu tysięcy policjantów.
Budynek administracji policji na Vine Street w centrum Filadelfii to gmach, który w innych miastach nazywa się
siedzibą główną policji. W Filadelfii gmach ten, ze względu na jego specyficzny kształt, zarówno funkcjonariusze, jak i
mieszkańcy znają pod potoczną nazwą Roundhouse.
Architekt, który wyobraził sobie ten okrągły budynek, zdołał zarazić entuzjazmem dla krzywizn urzędników
miejskich, odpowiedzialnych za zatwierdzenie projektu. W Roundhouse nie ma zatem Ŝadnych prostych korytarzy.
Ściany wewnętrzne i zewnętrzne, nawet te z windami, są zaokrąglone.
Centrum radiowe departamentu policji miasta Filadelfia mieści się na pierwszym piętrze gmachu. Pracuje tam
mnóstwo osób cywilnych oraz znacznie mniej policjantów. Wszyscy siedzą przy telefonach i pulpitach, przyjmując
rozmowy od przedstawicieli społeczeństwa i od patrolujących ulice wozów policyjnych, którym przekazują teŜ oficjalne
polecenia.
W Filadelfii istnieją dwadzieścia dwa policyjne dystrykty, których funkcjonariusze mają obowiązek utrzymywać
spokój w konkretnych częściach miasta. KaŜdy dystrykt posiada zestaw radiowozów i furgonetek policyjnych.
Dodatkowo istnieje siedem wydziałów detektywów, którzy wprawdzie zajmują biura w budynkach poszczególnych
dystryktów, lecz nie podlegają komendantom dystryktów — mają własną hierarchię. Posiadają teŜ osobne pojazdy,
równieŜ wyposaŜone w radia.
Własnymi radiowozami dysponuje równieŜ filadelfijska policja drogowa, która ma teŜ odrębną siedzibę. Drogówka
utrzymuje łączność radiową z pojazdami wydziałów: ruchu drogowego, do spraw przestępstw drogowych i zajmującego
się przestępczością nieletnich, a takŜe z dziesiątkami policyjnych cięŜarówek holowniczych, pojazdami róŜnych jednostek
specjalnych, takich jak K–9, obyczajówka, jednostka wodna, brygada antynarkotykowa, do spraw zwalczania
przestępczości zorganizowanej i szeregiem innych.
Istnieje oczywiście równieŜ konieczność utrzymywania komunikacji z pojazdami wyŜszego dowództwa departamentu
policji, komendanta policji i jego personelu, zastępców komendanta i ich personelu, głównych inspektorów i ich ludzi
oraz innych wyŜszych oficerów policji.
Skoro w danym momencie po mieście jeździ ponad tysiąc policyjnych radiowozów, konieczne stało się rozwinięcie —
zarówno poprzez staranne planowanie, jak teŜ metodą prób i błędów — systemu pozwalającego na natychmiastowy
kontakt z właściwym pojazdem. Komendanta policji nie trzeba wszak powiadamiać o kaŜdej stłuczce samochodowej,
jaka miała miejsce na terenie miasta, nie interesują go teŜ prośby policji lotniska o furgonetkę, która zabrałaby z terminalu
trzech pijaków ani wezwanie pierwszego lepszego detektywa, szukającego podejrzanego o morderstwo w alejce przy
North Broad Street.
Filadelfia podzielona jest na siedem okręgów policyjnych; na czele kaŜdego stoi inspektor. KaŜdy z siedmiu okręgów
obejmuje dwa do czterech dystryktów dowodzonych przez kapitanów. KaŜdy okręg posiada własną częstotliwość
radiową. Radia pojazdów detektywów i wozów przydzielonych innym jednostkom dochodzeniowym (czyli zajmujących
się narkotykami, wywiadem, zwalczaniem przestępczości zorganizowanej itd.) działają na paśmie H. Wszystkie radia
wozów policyjnych moŜna takŜe przełączyć na uniwersalną częstotliwość awaryjną i częstotliwość funkcjonalną, zwaną
pasmem J.
Dla przykładu — konkretny wóz policyjny z Szesnastego Dystryktu rutynowo operuje na częstotliwości C–l, która
pozwala mu się łączyć z jego okręgiem (zachodnim). Jeśli wóz przełącza się na C–2, trafia na uniwersalne pasmo J.
Podobnie, inny pojazd — przydzielony do okręgu południowofiladelfijskiego — pozostaje w kontakcie ze swoim
okręgiem na częstotliwości C–l. Jadący tym pojazdem detektyw moŜe dzięki pasmu H i częstotliwości C–l łączyć się ze
swoim wydziałem (oraz innymi detektywami), równocześnie wszakŜe — poprzez przełączenie się na C–2 — moŜe
przekazać informacje na ogólniejszym paśmie J.
WyŜsi stopniem oficerowie mogą się łączyć z innymi wyŜszymi oficerami policji na częstotliwości detektywów lub na
częstotliwości innych konkretnych słuŜb, z którymi pragną się skontaktować. Zwykłe wozy patrolowe powinny się
komunikować poprzez dyspozytora, gdyŜ rozmowy bezpośrednie są zabronione. Łączność pojazd–pojazd dozwolona jest
jedynie na pasmach J i H.
„Dyscyplina łącznościowa” jest rygorystycznie egzekwowana. W przeciwnym razie zapanowałby komunikacyjny
chaos.
Poprzez uruchomienie odpowiedniego przełącznika dyspozytor centrali moŜe wysłać wiadomość radiową kaŜdej
jednostce wyposaŜonej w radio — od policyjnej łodzi, pływającej po rzece Delaware, przez setki policyjnych wozów
patrolowych, aŜ po samochód komendanta policji.
W pomieszczeniu centrum radiowego zdarza się, Ŝe na pulpicie sterowniczym błyska światło, operator wybiera
odpowiedni przełącznik i mówi: „Radio policyjne”, a druga strona odpowiada: „Funkcjonariusz potrzebuje wsparcia,
padły strzały”.
Nie kaŜde wezwanie z taką formułką jest zasadne. śargon ten znają róŜni cywilni mądrale, oglądający w telewizji
seriale policyjne. Dziesięć czy dwanaście razy dziennie ktoś uznaje, Ŝe obserwacja sznura aut policyjnych, wjeŜdŜających
na jego ulicę z wyjącymi syrenami i obracającymi się kogutami jest świetnym sposobem na oŜywienie nudnego
popołudnia czy wieczoru.
Osoby, które odbierają wezwania w policyjnym centrum radiowym, nie pracują tam jednakŜe od wczoraj, toteŜ często
po prostu wiedzą — prawdopodobnie po samym głosie dzwoniącego albo tupecie, z jakim rozmówca podnosi alarm — Ŝe
akurat ten telefon jest prawdziwy.
Dyspozytorką, która odebrała wezwanie kapitana Richarda C. „Dutcha” Moffitta z Waikiki Diner, była pani Leander
Polk, lat czterdzieści osiem, bardziej niŜ lekko pulchna Murzynka, która pracowała w swoim fachu od dziewiętnastu lat.
— Poruczniku! — zawołała, podnosząc głos jedynie po to, by przyciągnąć uwagę męŜczyzny, nie zaś by pytać o
pozwolenie.
Następnie wybrała odpowiedni przełącznik.
Tym samym dwa brzęczki, oznaczające wiadomość awaryjną, zostały wysłane do kaŜdego policyjnego radia w
Filadelfii.
— Roosevelt Boulevard i Harbison — oznajmiła pani Polk powoli i wyraźnie. — Waikiki Diner. Wsparcie dla
funkcjonariusza policji. Wezwanie telefoniczne. — Powtórzyła tę wiadomość jeszcze raz, po czym dodała: — Zgłoszono
rabunek, strzelaninę i ranę postrzałową. — Powtórzyła takŜe ten tekst, a następnie szybko wyjaśniła porucznikowi, który
podszedł do jej stanowiska: — Telefonował kapitan Moffitt. — I znów nadała w eter: — Wszystkie pojazdy znajdujące
się w okolicy Harbison i Roosevelt Boulevard. Otrzymano powiadomienie o rabunku na tym skrzyŜowaniu. Poszukiwany
biały męŜczyzna, długie blond włosy, brązowa kurtka. Ucieka w nieznanym kierunku, ma broń.
Tę ostatnią informację równieŜ powtórzyła.
Dwa
Pojazd filadelfijskiej drogówki, Highway Dwa B, jechał Roosevelt Boulevard na południe. Kierujący wozem
funkcjonariusz David N. Waldron właśnie wjechał na Oxford Circle. Obok funkcjonariusza siedział sierŜant Alexander
W. Dannelly. Dannelly i Waldron kilka minut wcześniej widzieli, jak ubrany elegancko i po cywilnemu kapitan „Dutch”
Moffitt wchodzi do Waikiki Diner.
Była godzina szesnasta, a kapitan zwykle pracował do 17.15; często nawet dłuŜej. I w mundurze.
— Kapitan jest najwyraźniej zaangaŜowany w jakieś wielkie tajne śledztwo — zauwaŜył sierŜant Dannelly.
— Ma pan na myśli aferę szpiegowską, sierŜancie? — spytał z uśmiechem funkcjonariusz Waldron.
— Głupoty wam chodzą po głowie, funkcjonariuszu Waldron — odparował sierŜant Dannelly, równieŜ z uśmiechem.
— Wstyd mi za ciebie, człowieku!
— MoŜe kubek kawy, sierŜancie? — odciął się Waldron.
— W Waikiki na pewno serwują niezłą kawkę.
— Widzę, Ŝe miewacie równieŜ tendencje samobójcze, funkcjonariuszu — odburknął wesoło Dannelly. — Mówiłem
wam kiedyś, Ŝe to zauwaŜyłem?
Ich rozmowę przerwały dwa sygnały dźwiękowe z radia.
— Roosevelt Boulevard i Harbison — odezwał się głos dyspozytorki. — Waikiki Diner. Wsparcie dla funkcjonariusza
policji. Wezwanie telefoniczne. — Powtórzyła tę wiadomość jeszcze raz, po czym dodała po raz trzeci: — Boulevard
Roosevelt i Harbison. Waikiki Diner. Wsparcie dla funkcjonariusza policji. Wezwanie telefoniczne.
— Jezu Chryste! — zawołał funkcjonariusz Waldron.
— To na pewno kapitan — dodał Dannelly.
— Zgłoszono rabunek, strzelaninę i ranę postrzałową — ciągnęła dyspozytorka. — Wszystkie pojazdy znajdujące się
w okolicy Harbison i Roosevelt Boulevard. Otrzymano powiadomienie o rabunku na tym skrzyŜowaniu. Poszukiwany
biały męŜczyzna, długie blond włosy, brązowa kurtka. Ucieka w nieznanym kierunku, ma broń.
Gdy sierŜant Dannelly sięgnął po mikrofon, funkcjonariusz Waldron, nie czekając na jego rozkazy, przełączył
transmisję na C–2, uruchomił w wozie migające światła i syrenę, a potem przycisnął stopę do podłogi.
— Highway Dwa B włącza się do akcji — rzucił w mikrofon sierŜant Dannelly.
Ford — którego silnik krzyczał w proteście, a opony piszczały — pospiesznie przejechał resztę drogi wokół Oxford
Circle i zawrócił na Roosevelt Boulevard, kierując się do Waikiki Diner.
Druga odpowiedź przyszła sekundę później.
— Highway Dwa Zero Jeden włącza się do akcji w Waikiki Diner.
Nie była to całkowita prawda. Dwa Zero Jeden nie był w stanie natychmiast włączyć się do akcji.
Lokal Waikiki Diner znajdował się na terenie Drugiego Dystryktu policyjnego. Dwa Zero Jeden był wprawdzie wozem
patrolowym tegoŜ dystryktu, furgonetką ford, tyle Ŝe…
Tyle Ŝe policja filadelfijska, inaczej niŜ policje wielu amerykańskich miast, odpowiada dosłownie na wszystkie
wezwania o pomoc.
Jeśli złamiesz sobie nogę, zadzwoń na policję! Jeśli wuj Harry ma atak serca, zadzwoń na policję! Jeśli wkręcisz sobie
palce w maszynkę do mięsa, zadzwoń na policję!
Furgonetka policyjna odpowie na wezwanie, przyjedzie i przetransportuje cię do szpitala. Dotrzesz do niego
wprawdzie bez szczególnych wygód, poniewaŜ z tyłu pojazdu znajdują się jedynie nosze, nie ma tam Ŝadnego zestawu
nowoczesnej aparatury ratowniczej, ale przewiozą cię do szpitala najszybciej, jak to jest w ludzkiej mocy.
Furgonetki policyjne to pojazdy kierowane przez uzbrojonych policjantów, zazwyczaj młodych, muskularnych, od
niedawna pracujących w policji. Młode mięśnie funkcjonariuszy często są potrzebne, by znieść trzy piętra po schodach
niejednego cięŜkiego osobnika albo zapanować nad buńczucznymi pijakami, poniewaŜ furgonetka policyjna wykonuje
takŜe te funkcje, które przed wiekami spełniały irlandzkie wozy ciągnięte przez konie. Ze względu na to irlandzkie
pochodzenie w Filadelfii furgonetki policyjne nazywa się paddy wagons (paddy to pogardliwe określenie Irlandczyka), a
przydział do furgonetki uwaŜa się za dobrą metodę wprowadzenia młodych policjantów w „prawdziwą” pracę na ulicach.
Kiedy z radia rozległo się wezwanie „potrzebne wsparcie dla funkcjonariusza”, Dwa Zero Jeden stał właśnie
zaparkowany przed lokalem U Sida, Kanapki z Befsztykiem i Hamburgery na rogu alei Cottman i Summerdale,
naprzeciwko liceum Northeast High School. Za kierownicą Dwa Zero Jeden siedział funkcjonariusz Francis Mason,
natomiast funkcjonariusz Patrick Foley był akurat w lokalu U Sida, gdzie zamówił kilka kanapek z befsztykiem i serem
oraz dwie duŜe cole, po czym skorzystał z męskiej toalety. On i Francis ubiegłej nocy wzięli udział w zebraniu związku
zawodowego policjantów, podczas którego serwowano darmowe piwo. Foley chętnie korzystał z tej okazji i dziś od rana
miał biegunkę.
Funkcjonariusz Mason, gdy usłyszał wezwanie, natychmiast podniósł mikrofon i powiedział, Ŝe Dwa Zero Jeden
przyjmuje wezwanie, po czym włączył syrenę i światła, a następnie przechylił się ponad siedzeniem pasaŜera i
pchnięciem otworzył tamte drzwi. Minęło jednak jeszcze dziewięćdziesiąt sekund (choć Masonowi wydawało się, Ŝe
znacznie więcej), zanim pojawił się funkcjonariusz Foley z bolesną miną na twarzy. Biegł, pospiesznie zapinając pasek z
kaburą, aŜ wreszcie wskoczył do furgonetki.
Mason zakręcił na Summerdale Avenue, przyspieszył, zahamował, zatrzymał się przy Cottman, poczekał, aŜ będzie
mógł skręcić, wjechał w Cottman, popędził lewą stroną alei, pod prąd, naprzeciwko zbliŜającym się pojazdom. Umknął
przed nimi w ostatniej chwili, wymuszając zjazd na wewnętrzny, prawy pas ruchu.
— Nieźle, kurde, jedziesz — podsumował go funkcjonariusz Foley.
Radiową wiadomość otrzymał takŜe pojazd stojący na parkingu LaSalle College przy Dwudziestej Ulicy i Olney
Avenue, tam gdzie załoga WCBL–TV właśnie skończyła nagrywać kolejny protest studencki, dotyczący ponownego
wzrostu czesnego. Słysząc wezwanie, reporterka nazwiskiem Penny Bakersfield po chwili wahania uznała, Ŝe moŜe okaŜe
się ono interesujące dla Wiadomości Dziewiątki i nakłoniła swojego kierowcę do pospiesznej jazdy na miejsce zdarzenia.
Highway Dwa B wykonał szeroki, rozległy zwrot, ze zgrzytem hamulców zjeŜdŜając ze skierowanego na północ
środkowego pasa ruchu Roosevelt Boulevard na biegnący w kierunku południowym prawy pas, po czym — wciąŜ z duŜą
prędkością — wpadł na parking przy Waikiki Diner.
Na parkingu nie było Ŝadnych oznakowanych wozów policyjnych, co niemal całkowicie potwierdziło podejrzenia obu
policjantów, Ŝe wezwanie „funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, padły strzały” pochodziło właśnie od kapitana „Dutcha”
Moffitta, który jeździł albo pojazdem bez policyjnych oznakowań, albo prywatnym wozem.
SierŜant Dannelly otworzył drzwiczki, jeszcze zanim Highway Dwa B zatrzymał się przed Waikiki Diner. Gdy sierŜant
z wyciągniętym rewolwerem gnał w stronę budynku, funkcjonariusz Waldron prawie deptał mu po piętach.
Natychmiast zauwaŜyli blondynkę klęczącą obok „Dutcha” Moffitta, który siedział na ziemi, oparty plecami o ścianę.
Dannelly odepchnął dziewczynę, przypatrzył się pustym oczom kapitana, po czym sprawdził jego puls.
— Wybiegł przez zaplecze — powiedziała bardzo cicho blondynka.
— Biegnij za nim! — polecił sierŜant Waldronowi. — Ja oblecę z zewnątrz.
Zerwał się na równe nogi i pobiegł ku tylnym drzwiom restauracji. Poczuł, Ŝe ogarnia go wściekłość, przez głowę
przemknęła myśl: „Jakiś Ŝałosny, pieprzony gnojek zastrzelił Dutcha, najlepszego cholernego kapitana w wydziale”, więc
natychmiast nakazał sobie spokój.
Zatrzymał się, wziął dwa głębokie wdechy i ruszył dalej, obiegając lokal i szukając wzrokiem tylnego wyjścia. Nagle
jednak zmienił zamiar. Wrócił do wozu patrolowego, którego drzwiczki wciąŜ pozostawały otwarte, przełączył radio na
pasmo J i chwycił mikrofon.
— Highway Dwa B do centrali. Niech wszystkie wozy Highway przełączą się na pasmo J — polecił. Odczekał chwilę,
dając centrali czas na przekazanie wiadomości, a poszczególnym pojazdom na przełączenie częstotliwości, potem znowu
przyłoŜył mikrofon do ust.
— Highway Dwa B do wszystkich wozów Highway — kontynuował. — Mamy strzelaninę przy Boulevard i Harbison,
z udziałem funkcjonariusza Highway Jeden. Wszystkim jednostkom Highway zleca się reakcję na to wezwanie.
Obserwujcie obszar wokół wskazanego miejsca w poszukiwaniu podejrzanego. Centrala! MoŜna jeszcze raz opis
podejrzanego?
Rzucił mikrofon na siedzenie i ruszył biegiem do tylnego wyjścia Waikiki Diner. Wiedział, Ŝe wszystkie wozy policji
drogowej w mieście włączyły w tym momencie swoje syreny i światła, po czym skierowały się do Waikiki Diner.
— Drogówka troszczy się o własnych ludzi — zauwaŜył głośno sierŜant Dannelly, chociaŜ w pobliŜu nie było nikogo,
kto mógłby go usłyszeć.
Trzeciej w kolejności odpowiedzi na wezwanie „funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, padły strzały” udzielono z radia
nowego jasnobrązowego forda LTD brougham, rocznik 1973, jadącego na północ Roosevelt Boulevard. Pojazd mijał
właśnie Adams Avenue oraz ogromny budynek z czerwonej cegły, w którym mieściły się regionalne biura Sears, Roebuck
& Company.
Nic nie sugerowało, Ŝe LTD jest wozem policyjnym. Auto miało nawet białe opony. Kiedy kierowca, Peter F. Wohl,
wysoki męŜczyzna tuŜ po trzydziestce, ubrany w dobrze skrojony garnitur w drobną kratkę, postanowił odpowiedzieć na
wezwanie, musiał się pochylić i otworzyć schowek, by wyjąć mikrofon.
— Isaac Dwadzieścia Trzy — rzucił do mikrofonu. — Zgłaszam się do pomocy.
Wcisnął guzik na kierownicy, co spowodowało, Ŝe wszystkie światła pojazdu zaczęły migać (firma Ford nazywa to
„awaryjnym systemem migaczy”), a jego klakson zaczął regularnie trąbić. LTD nie miał bowiem ani syreny, ani światła
na dachu.
„Isaac” jest sygnałem wywoławczym oznaczającym inspektora. Peter F. Wohl był inspektorem sztabowym. Przy tych
bardzo rzadkich okazjach, gdy nosił mundur, jego rangę podkreślały insygnia w postaci złotego liścia, identyczne jak u
amerykańskich oficerów wojskowych w randze majora.
Inspektor sztabowy był bezpośrednio wyŜszy rangą od kapitana, bezpośrednio zaś niŜszy od inspektora, który
odpowiada wojskowemu podpułkownikowi. Inspektorów sztabowych było w filadelfijskiej policji osiemnastu, przy czym
Peter F. Wohl był spośród nich najmłodszy. Inspektorzy sztabowi uwaŜali się za najlepszych policjantów i tak teŜ byli
postrzegani przez osoby, które dobrze znały ich działalność.
Inspektorom sztabowym zlecono bowiem zbadanie w policji problemu korupcji, jednak nie tylko tym się zajmowali,
zresztą nawet w tej konkretnej sprawie nie działali w sposób, o jaki większość osób ich podejrzewa. Nie interesowali się
na przykład konkretnym funkcjonariuszem, przyjmującym od rzeźnika szynkę na Wielkanoc, jednak bacznie
nasłuchiwali, ilekroć docierała od nich plotka, Ŝe jakiś kapitan zabrał nowym buickiem młodą blondynkę, która nie była
jego Ŝoną, na przykład do Jersey i tam wraz z nią stawiał na konie.
Uściślając, badali problem korupcji wśród członków miejskiej administracji, oszustwa przeciw miastu, przykłady
łapówkarstwa i wymuszeń, przestępstwa z udziałem przedstawicieli polityki, co bardziej interesujące przedsięwzięcia
przestępczości zorganizowanej oraz róŜne inne ciekawe sprawy. Nieuczciwi gliniarze stanowili zatem tylko jeden z
punktów na ich liście, w dodatku dość odległy od szczytu owego spisu.
Peter (nikt nigdy nie nazywał go Pete, nawet gdy był dzieckiem, poniewaŜ juŜ wówczas cechował się niezwykłym
spokojem i godnością) Wohl nie bardzo odpowiadał popularnemu wizerunkowi policjanta. Oceniając go po wyglądzie,
ludzie uwaŜali go za maklera giełdowego, inŜyniera lub prawnika, innymi słowy — jakiegoś specjalistę. Jednak Peter
Wohl był w kaŜdym calu policjantem. Spędził trochę czasu jako zwyczajny funkcjonariusz patrolowy, a w policji
drogowej dotarł do rangi kaprala. Jednak po kursie na sierŜanta, choć był młody i przepracował w słuŜbie dopiero niecałe
sześć lat, otrzymał przydział do jednostki zajmującej się wykroczeniami obywatelskimi. Od tego czasu pracował juŜ w
cywilu.
Mówiło się, Ŝe Peterowi Wohlowi bez wątpienia marzą się awanse, moŜe nawet najwyŜsze stanowiska w policji. Był
bystry, cięŜko pracował i rzadko się mylił. Co równie waŜne, pochodził z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach
policyjnych. Jego ojciec przeszedł na emeryturę jako główny inspektor, jednak rodzinne tradycje sięgały głębiej.
Wohlowie pochodzili z Hesji. Friedrich Wohl był rolnikiem z małej wsi w pobliŜu Kassel, wcielonym do słuŜby jako
grenadier w regimencie lekkiej piechoty landgrafa Hesji–Kassel. Landgraf Filip, przede wszystkim dla sfinansowania
uniwersytetu załoŜonego przez siebie (i nazwanego na własną cześć) w budynkach, które skonfiskował kościołowi
rzymskokatolickiemu w Marburgu nad Lahn, wynajął swoich Ŝołnierzy Jego Wysokości Królowi Anglii, Jerzemu III,
zmagającemu się właśnie z buntem w swoich koloniach w Ameryce Północnej.
Pewien przodek słynnego Williama Caseya (niektórzy twierdzą, Ŝe chodzi o barona von Steubena, inni wskazują
markiza de Lafayette) zasugerował ojcom załoŜycielom, Ŝe regiment lekkiej piechoty landgrafa Hesji — Kassel składa się
z pierwszorzędnych Ŝołnierzy (z powodu mundurów zwanych „czerwonymi koszulami”), którzy na pewno przysporzą
sporo kłopotów Armii Kontynentalnej. ZauwaŜyli oni wszakŜe równieŜ, iŜ wielu z tych Ŝołnierzy wciągnięto do wojska
wbrew ich woli, toteŜ niezbyt lubili landgrafa. I — co więcej — pewien ich procent stanowili katolicy, którzy uwaŜali
przejęcie przez landgrafa dóbr kościelnych za straszliwą obrazę wobec świętego Kościoła.
Pojawiły się pogłoski, Ŝe oferta w postaci ponad sześćdziesięciu hektarów ziemi, pewnej niewielkiej ilości złota i koni
mogłaby skłonić niektórych przedstawicieli „czerwonych koszul” do dezercji. Teorię zastosowano w praktyce i
przynajmniej stu piechurów skorzystało z propozycji. Wśród nich znalazł się grenadier Friedrich Wohl, mimo iŜ nie był
katolikiem, a na słuŜbę do landgrafa wstąpił całkowicie dobrowolnie.
Farma Friedricha Wohla, połoŜona w pobliŜu obecnego miasta Media, rozwijała się nieźle. Kiedy wybuchła wojna
1812 roku, Friedrich Wohl zapoŜyczył się pod zastaw farmy, a zdobyte fundusze zainwestował w okręt korsarski, który
miał napadać na brytyjskie okręty i przynieść męŜczyźnie fortunę. Jednak „Determination” wypłynął w dół rzeki
Delaware w swój pierwszy rejs i słuch o nim zaginął.
I tak Wohl stracił farmę. Aby przeŜyć, on i synowie wynajmowali się od tej pory jako parobcy.
Synowie szybko przeprowadzili się do Filadelfii, gdzie uprawiali — bez szczególnych sukcesów — róŜne rzemiosła.
Otworzyli teŜ kilka małych firm, niestety, wszystkie splajtowały. W roku 1854, zgodnie z Ustawą Konsolidacyjną, dzięki
której obszar Filadelfii zwiększył się ze stu czterdziestu pięciu do ponad trzydziestu trzech tysięcy hektarów, przyłączono
bowiem do miasta wszystkie małe jednostki administracyjne z okolicy, Karl–Heinz Wohl, najmłodszy wnuk Friedricha
Wohla, wstąpił do nowo powołanego departamentu policji.
Od tego czasu zawsze przynajmniej jeden Wohl słuŜył w filadelfijskiej policji. Kiedy Peter ukończył studia na
akademii policyjnej i składał przysięgę, wśród audytorium na składanych krzesłach oprócz jego ojca, głównego
inspektora Augusta Wohla, siedział kapitan, dwóch poruczników oraz jeden detektyw, którzy byli albo jego wujami, albo
kuzynami.
Teraz przed Peterem Wohlem stał długi sznur samochodów zwalniających przed wjazdem na Oxford Circle. śaden z
pojazdów najwyraźniej nie zamierzał ustąpić miejsca inspektorowi, chociaŜ światła jego forda migały, a klakson
nieprzerwanie wył. Wohl wściekał się do czasu, aŜ droga przed nim opustoszała, po czym wcisnął pedał gazu i popędził
przez rondo, zostawiwszy za sobą pół tuzina obywateli zastanawiających się, gdzie jest policja, która powinna chronić
zwykłych ludzi przed takimi idiotami, jak ten w jasnobrązowym fordzie.
Wohl dotarł do skrzyŜowania z Roosevelt Boulevard, przy numerze 6600, gdzie Harbison i Magee łączą się, by
wspólnie przeciąć bulwar, po czym znów się rozdzielają. Światło zmieniło się na Ŝółte, później na czerwone, jednak
inspektor pomyślał, Ŝe przemknie, zanim pierwszy samochód ruszy, wcisnął więc pedał gazu i przedostał się na dalszy
pas, wówczas musiał wszakŜe ostro hamować, aby uniknąć zderzenia z furgonetką policyjną, która zjeŜdŜała Bustleton
Avenue.
Mijając Wohla, policjant za kierownicą furgonetki posłał mu spojrzenie pełne absolutnej pogardy i wściekłości.
Inspektor dojechał za furgonetką na parking Waikiki Diner, gdzie równieŜ za nią się zatrzymał.
Stał tam wóz policji drogowej z otwartymi przednimi drzwiami i przodem skierowanym ku wejściu do lokalu. Wohl
ujrzał teŜ w przelocie funkcjonariusza drogówki, szaleńczo biegnącego z uniesionym na wysokość ucha rewolwerem.
MęŜczyzna wyraźnie kierował się ku tylnym drzwiom lokalu.
Inspektor wysiadł z forda i ruszył ku wejściu do Waikiki.
— Hej, ty! — zatrzymał go męski głos.
Wołał go kierowca furgonetki. On takŜe miał rewolwer, którego lufą równieŜ celował w niebo.
— Jestem policjantem — rzucił Wohl. Gdy dostrzegł wyraz niedowierzania na twarzy młodego funkcjonariusza,
dodał: — Inspektor Wohl.
Kierowca furgonetki bez słowa skinął głową.
Peter Wohl znowu ruszył ku wejściu i o mało nie nadepnął na ciało leŜące w kałuŜy krwi. Szybko sprawdził puls, nie
wyczuł go. Przyjrzawszy się, odkrył, Ŝe ma przed sobą zwłoki młodej kobiety.
Wstał i wyjął z kabury swój rewolwer, Smith & Wesson „Chief s Special” .38 Special z charakterystyczną krótką lufą.
Nie miał juŜ wątpliwości, Ŝe doszło tu do strzelaniny.
— Tutaj, funkcjonariuszu! — zawołał jakiś głos. Wohl przyjrzał się męŜczyźnie i rozpoznał w nim Teddy’ego
Galanapoulosa, właściciela Waikiki. Odgarnął połę marynarki i wsunął broń z powrotem do kabury. Cokolwiek się
zdarzyło w lokalu, teraz wszędzie panował juŜ spokój.
Teddy nie wołał jednak do niego, toteŜ kiedy Wohl dobiegł, Grek popatrzył na niego z ciekawością, a nawet nieco
podejrzliwie. Po chwili jednak go rozpoznał.
— Porucznik Wohl — powiedział.
Ani pora, ani miejsce nie były właściwe, by poprawiać restauratora.
— Witam, panie Galanapoulos — odrzekł. — Co się dzieje?
— Ten pieprzony gówniarz zabił kapitana Moffitta — jęknął właściciel Waikiki i wyciągnął rękę.
„Dutch” Moffitt, w cywilnym ubraniu, siedział na wpół oparty o ścianę. Obok niego klęczała jakaś kobieta. Szlochała i
— akurat gdy Wohl się przyglądał — bardzo ostroŜnie i bardzo czule połoŜyła rękę na powiekach kapitana i zamknęła
mu oczy.
Inspektor odwrócił się do drzwi. Funkcjonariusz z furgonetki właśnie wchodził, a parking juŜ zapełnił się wozami
policyjnymi, które z piskiem się zatrzymywały. Wybiegali z nich mundurowi.
— OdłóŜ broń — polecił Wohl. — I idź po nosze. Kobieta na parkingu nie Ŝyje.
Młody policjant z wyrazem rozczarowania na twarzy zastosował się do rozkazu.
Jakiś sierŜant policji drogowej, którego Wohl nie rozpoznał, szybko przeszedł przez restaurację, wyjmując rewolwer z
kabury. Popatrzył z zaciekawieniem na Wohla.
— Jestem inspektor Wohl — przedstawił mu się.
— Tak jest — odparł sierŜant Alex Dannelly. — Było ich dwoje, inspektorze. Dutch dopadł swego zabójcę. Drugi
przeŜył. Biały męŜczyzna, dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat, blond włosy. Uciekł z restauracji przez kuchnię.
— Zgłosił pan do centrali rysopis?
— Tak, inspektorze — odparł Dannelly.
— PrzekaŜcie jeszcze raz szczegóły — polecił Wohl. — Potem zabezpieczcie miejsce przestępstwa i dopilnujcie, Ŝeby
nikt nie wychodził. Niech goście pozostaną na krzesłach, niech nikt niczego nie rusza…
— Rozumiem — uciął sierŜant, po czym ruszył do drzwi i kiwnął na trzech policjantów, którzy znajdowali się w
środku.
Wohl ukląkł obok kobiety i delikatnie połoŜył jej rękę na plecach.
— Nazywam się Wohl — powiedział. — Jestem policjantem.
Obróciła się i popatrzyła na niego. W jej oczach dostrzegł przeraŜenie i łzy, które ściekały po policzkach, Ŝłobiąc
ścieŜki w pudrze. Wyglądała znajomo. Ale na pewno nie była panią Richardowi C. Moffitt.
— Pomogę pani wstać — zaproponował spokojnie.
— Niech pan zdobędzie koc albo coś — poprosiła Louise Dutton niemal szeptem. — Przykryjcie go, cholera!
— Teddy — zawołał Wohl. — Przynieś jakiś obrus ze stołu.
Pomógł kobiecie wstać.
Funkcjonariusze Francis Mason i Patrick Foley wbiegli z noszami, które wyjęli z bagaŜnika Dwa Zero Jeden. Szybko
je rozłoŜyli i bezceremonialnie rzucili na nie zwłoki „Dutcha” Moffitta. Wohl ruszył do drzwi, by je im otworzyć, ale
ubiegł go jakiś mundurowy.
Dźwięk syren na zewnątrz był teraz ogłuszający. Inspektor zajrzał przez szklane drzwi restauracji i zobaczył mnóstwo
policyjnych aut. Na jego oczach biała furgonetka z wymalowanym na bocznych drzwiczkach napisem „WCBL–TV Kanał
9” zatrzymała się przy krawęŜniku. Rozsuwane drzwi otworzyły się i wyskoczył z nich męŜczyzna z kamerą na ramieniu.
Wohl zwrócił się do blondynki:
— Była pani przyjaciółką kapitana Moffitta?
Kiwnęła głową.
„Skąd jaja, do cholery, znam? Czy widziałem ją gdzieś z Dutchem?” — pomyślał.
— Po co to robią? — spytała. — On nie Ŝyje, prawda?
„Nie wiem, po co to robią — odpowiedział sobie w myślach inspektor. — Zmarłych zwykle zostawia się tam, gdzie
padli, dla wygody detektywów z wydziału zabójstw. Ale tym razem, jak podejrzewam, nikt nie chce przyznać, Ŝe
zastrzelony policjant naprawdę nie Ŝyje”.
— Tak, niestety nie Ŝyje — przyznał głośno. — MoŜe mi pani opowiedzieć, co się zdarzyło?
— Próbował zapobiec napadowi — wyjaśniła Louise. — I ktoś go zastrzelił. Powiedział mi, Ŝe zrobiła to dziewczyna.
Do Waikiki wszedł korpulentny policjant o rumianej twarzy, ubrany w białą koszulę z kapitańskimi belkami
przypiętymi do epoletów.
Nazywał się Jack McGovern i pełnił funkcję szefa Drugiego Dystryktu. Gdy Peter Wohl był kapralem drogówki, Jack
McGovern był tam porucznikiem. Wcześniej niŜ Wohl awansował na kapitana, lecz z listy, czyli zgodnie z porządkiem
starszeństwa, później zaś siedzieli w tym samym pomieszczeniu na egzaminie na inspektora sztabowego. Peter Wohl zdał
ten egzamin z najlepszym wynikiem, natomiast Jack McGovern oblał.
Brwi kapitana McGoverna uniosły się na widok Wohla.
— Co tu się stało, do jasnej cholery? — warknął. — Czy to „Dutcha” Moffitta właśnie stąd wynieśli? — dorzucił.
— Tak, to Dutch — potwierdził Wohl. — Trafił na napad.
Brwi McGoverna uniosły się z powątpiewaniem.
— Dutch nie Ŝyje, Jack — dodał Wohl.
— Jezu — mruknął McGovern i przeŜegnał się.
— Myślę, Ŝe powinieneś zająć się parkingiem — stwierdził Wohl. — Jesteś przecieŜ w mundurze. Widzisz ciało
kobiety?
McGovern potrząsnął głową.
— Kobiety? Chcesz powiedzieć, Ŝe Dutcha zastrzeliła jakaś babka?!
— Było ich dwoje — wyjaśnił cierpliwie inspektor. — Drugi uciekł. Dutch dopadł kobietę. Nie wiem, które z nich go
zastrzeliło — dodał ostroŜnie.
— Dutch twierdził, Ŝe strzelała do niego kobieta — powiedziała cicho Louise Dutton.
Kapitan McGovern popatrzył na nią, znów unosząc brwi, potem spojrzał na Wohla.
— Ta pani była wtedy z kapitanem Moffittem — wytłumaczył spokojnie inspektor, po czym odwrócił się do Louise.
— Muszę zadzwonić — powiedział. — To zajmie chwilkę.
Kobieta pokiwała głową.
Rozejrzał się za telefonem, zobaczył aparat kasjerki leŜący na podłodze ze słuchawką zrzuconą z widełek i zdecydował
się jednak na płatny ścienny automat. Wrzucił dziesięciocentówkę i wykręcił z pamięci numer.
— Biuro komendanta policji, sierŜant Jankowitz.
— Jank, mówi Peter Wohl, połącz mnie z nim. To waŜne.
— Peter? — spytał komendant Taddeus Czernick, odzywając się chwilę później. — Co się dzieje?
— Komendancie, „Dutch” Moffitt trafił na napad w Waikiki Diner na Roosevelt Boulevard. Został zastrzelony, nie
Ŝyje. Jednego z napastników zabił, drugi zbiegł.
— Jezu Chryste! — jęknął komendant policji Czernick. — Nie Ŝyje?
— Tak jest, szefie, niestety. W dodatku zrobiła to kobieta, to znaczy tak twierdzi świadek. Podobno sam Dutch jej
powiedział, Ŝe zastrzeliła go kobieta.
— Kto jeszcze tam jest?
— Kapitan McGovern.
— BoŜe święty — powiedział komendant. — Brat Dutcha teŜ dał się zabić, pamiętasz?
— Słyszałem o tym, sir. — A potem subtelnie dodał: — Komendancie, świadek to teŜ kobieta. Była z Dutchem.
Zapadła dłuŜsza cisza.
— No i? — spytał komendant Czernick.
— Nie wiem, sir — jęknął Wohl.
— Mam drugi telefon, Peterze. Właśnie dostaliśmy oficjalne zgłoszenie z centrali — wyjaśnił. — Kim jest ta kobieta?
— Nie wiem. Wygląda znajomo. Młoda, ładna blondynka.
— Cholera!
— Pomyślałem, Ŝe lepiej pana powiadomię.
— Zostań na miejscu, Peterze — polecił komendant. — Zadzwonię do burmistrza i dojadę do ciebie, kiedy będę mógł.
Co do tej kobiety, podejmij decyzje, które uznasz za konieczne i stosowne.
— Tak jest, szefie — odparł Wohl.
W tym momencie komendant policji się rozłączył.
Wohl odwiesił słuchawkę i bezwiednie przesunął palcami po dolnej szczelinie na dziesięciocentówki. Zdumiał się, gdy
jego palce natrafiły na monety. Wyjął je, obejrzał, po czym wrócił do Louise Dutton.
— Nic pani nie jest?
Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
— Prawdziwa tragedia — dodał Wohl. — Miał trójkę małych dzieci.
— Wiem, Ŝe był Ŝonaty — oświadczyła zimno Louise.
— Czy mogę wiedzieć, dlaczego znalazła się pani z nim w tym lokalu? — spytał.
— Jestem z telewizji WCBL… — zaczęła.
— Wiedziałem, Ŝe skądś znam pani twarz — wtrącił inspektor.
— Miał mi opowiedzieć, co myśli o ludziach, którzy nazywają filadelfijską policję drogową „komandosami
Carlucciego” — wyjaśniła ostroŜnie.
„To bzdura — zdecydował w myślach Wohl. — Na pewno coś między nimi było”.
Jak gdyby na potwierdzenie jego podejrzeń przy drzwiach pojawił się operator Kanału 9. Jeden z mundurowych
zablokował mu drogę.
— O rany, skoro ona tam jest, dlaczego ja nie mogę wejść? — zaprotestował operator.
Wohl ruszył do drzwi, zauwaŜył jednak McGoverna, więc odezwał się, podnosząc głos:
— Jack, zróbcie tu jakąś prowizoryczną barykadę, co? Nie wpuszczajcie nikogo!
Ze spojrzenia na twarz McGoverna wywnioskował, Ŝe operatorowi udało się prześliznąć między policjantami, których
kapitan juŜ rozstawił wokół lokalu.
— Zabierz stamtąd tego faceta — polecił McGovern sierŜantowi. — Tego z telewizji.
Wohl obrócił się ponownie do Louise.
— Pani Moffitt, czy dzieciom byłoby bardzo nieprzyjemnie, gdyby dowiedziały się o tym z telewizji lub radia —
tłumaczył.
Dziewczyna przez minutę patrzyła na niego bez zrozumienia.
— Nie znam dobrze Filadelfii — odrzekła w końcu. — Jednak w większości miejsc istnieje niepisana reguła, Ŝe w
sprawie podobnej do tej nic, Ŝadne nazwiska ani fakty nie padają na antenie, póki najbliŜsi krewni nie zostaną
powiadomieni.
— Tak jest i tutaj — przyznał inspektor. — Ale zawsze lepiej upewnić się dwa razy.
— W porządku — zgodziła się. — Przypuszczam, Ŝe mogę zadzwonić?
— Bylibyśmy bardzo wdzięczni — powiedział Wohl. Wyciągnął do niej rękę dłonią do góry, oferując drobne na
telefon.
Louise wykręciła numer pomieszczenia redakcyjnego Wiadomości Dziewiątki. Telefon odebrał Leonard Cohen,
dyrektor działu informacyjnego.
— Leonardzie, mówi Louise Dutton. Policjant został zastrzelony…
— W Waikiki Diner na Roosevelt Boulevard? — przerwał jej Cohen. — Jesteś tam?
— Tak — potwierdziła. — Leonardzie, policja nie chce, aby Ŝona usłyszała o tym z telewizji.
— Wiesz, kto to był?
— Byłam z nim — odparła Louise.
— Widziałaś wszystko?
— Nie chcę, Ŝeby jego Ŝona dowiedziała się z telewizji — powtórzyła Louise.
— Hej, mała, nie ma problemu. Oczywiście, Ŝe nie. Niech rzecznik policji zadzwoni od nas i powie, kiedy moŜemy
przedstawić szczegóły. Jak zwykle.
— W porządku — stwierdziła Louise.
— Powiedz ekipie, Ŝeby nakręcili, ile się da, hmm… absolutne minimum, jakieś migawki z miejsca — polecił Cohen.
— Potem wracaj, moŜemy montować to tutaj. Prawdopodobnie zrobimy wprowadzenie i główny reportaŜ. Nic
waŜniejszego się dziś nie zdarzyło. I… Naprawdę wszystko widziałaś?
— Tak — ucięła. — Będę w środku. OdłoŜyła słuchawkę.
— Właśnie rozmawiałam z dyrektorem działu informacyjnego — powiedziała Wohlowi. — Potwierdził, Ŝe telewizja
nie wykorzysta materiałów, póki wasz rzecznik nie wyrazi zgody. Ma do nas zadzwonić.
— Dopilnuję tego — obiecał Wohl. — Bardzo dziękuję, pani Dutton.
Obojętnie wzruszyła ramionami.
— Za co? — spytała cierpko, po czym dorzuciła: — Jak ona się dowie? Kto jej powie?
Wohl wahał się przez moment, potem się odezwał:
— Istnieje procedura stosowana w sytuacjach takich jak ta. Kapitan dowodzący dystryktem, w którym mieszkał
kapitan Moffitt, został bezzwłocznie powiadomiony. Pójdzie do domu Dutcha i zawiezie jego Ŝonę do szpitala. Zanim
tam dojadą, do szpitala dotrze takŜe prawdopodobnie burmistrz, komendant policji i szef patrolu specjalnego. MoŜe
będzie czekał równieŜ ksiądz z parafii kapitana Moffitta albo katolicki kapelan departamentu. Ci ludzie jej powiedzą.
Wszyscy są przyjaciółmi. Kapitan Moffitt pochodzi ze starej, policyjnej rodziny.
Louise kiwnęła głową.
— W tym czasie — ciągnął Wohl, zastanawiając się, dlaczego mówi jej to wszystko, szczególnie Ŝe nie pytała o takie
detale — centrala powiadomi wydział zabójstw, techników z laboratorium kryminalnego oraz detektywów dystryktu
północno–wschodniego. Wszyscy zjawią się tutaj za kilka minut. Najpewniej, jako Ŝe kapitan Moffitt był wysokim rangą
oficerem policji, w śledztwo włączy się takŜe główny inspektor kierujący wydziałem zabójstw.
— A więc policja będzie wiozła tę nieszczęsną kobietę do szpitala, a w policyjnym radiu będą mówić o tym, co się
tutaj działo? Zgadza się? BoŜe, to okrutne!
— Policyjne radio w tamtym pojeździe będzie wyłączone — obruszył się Wohl.
Louise popatrzyła na niego.
— Uczymy się na własnych błędach — wyjaśnił. — JuŜ wcześniej ginęli funkcjonariusze. Brat kapitana Moffitta
równieŜ został zastrzelony podczas pełnienia obowiązków słuŜbowych.
Dziewczyna wpatrywała mu się intensywnie w oczy, jej brwi uniosły się pytająco, jednak nic nie powiedziała.
— Detektywi z wydziału zabójstw będą chcieli z panią porozmawiać — dodał. — Przypuszczam, Ŝe rozumie pani, iŜ
jest świadkiem wyjątkowym, gdyŜ zawodowo zajmuje się pani obserwowaniem. Zgodnie ze zwyczajową procedurą
powinniśmy przewieźć panią do centrum, do wydziału zabójstw w Roundhouse…
— O BoŜe! — przerwała mu. — Czy muszę przez to przechodzić?
— UŜyłem słówka „powinniśmy” — odparł inspektor. — Zawsze moŜna zrobić wyjątek.
— PoniewaŜ z nim byłam? Czy dlatego, Ŝe jestem z WCBL–TV?
— MoŜe z kaŜdego z tych powodów po trosze? — odpowiedział spokojnie. — Tak czy owak, zamierzam polecić
funkcjonariuszowi, aby odwiózł panią do domu.
„Mam władzę, dzięki której mogę pozwolić jej zniknąć stąd, dzięki której mogę ją stąd odesłać — uświadomił sobie
Wohl. — Komendant policji zasugerował mi, Ŝe mam z tą kobietą zrobić to, co uznam za konieczne i stosowne.
Zastanawiam się, dlaczego postąpiłem inaczej?”.
— Nie jadę do domu — odparła. — Jadę do studia.
— Tak, oczywiście — zgodził się bez wahania. — Zatem do studia, a potem do domu. Mniej więcej za godzinę, gdy
sytuacja nieco się uspokoi, wyślę kilku funkcjonariuszy do telewizji albo do pani domu. Zabiorą panią do Roundhouse,
gdzie złoŜy pani zeznania.
— Nie potrzebuję, Ŝeby ktoś mnie dokądś zawoził — rzuciła niemal wyzywająco.
— Wydaje mi się, Ŝe jednak tak — upierał się Wohl. — Ma pani za sobą straszne przeŜycie i na pewno nie jest pani w
stanie prowadzić. Jesteśmy to pani winni, tak czy owak.
Popatrzyła na niego.
„Patrzy, jakby mnie widziała po raz pierwszy” — pomyślał inspektor.
— Nie podał mi pan swojego nazwiska — stwierdziła.
— Wohl, Peter Wohl — odparł.
— I jest pan policjantem?
— Inspektorem sztabowym — odrzekł.
— Nie wiem, co to znaczy — przyznała się. — Ale widziałam, Ŝe rozkazywał pan kapitanowi.
— Nie zamierzałem tego robić — powiedział. — Jednak w tym momencie jestem tu najwyŜszy stopniem.
Głośno wypuściła powietrze.
— W porządku — odburknęła. — Dziękuję panu. Nagle poczułam lekki zawrót głowy. MoŜe rzeczywiście nie
powinnam prowadzić auta.
— OstroŜności nigdy za wiele — zgodził się Wohl, a następnie wziął dziewczynę pod ramię i ruszył z nią do drzwi.
Kiedy kapitan McGovern zwrócił na nich uwagę, inspektor dał mu znak, by się zbliŜył.
— Jack, to jest panna Louise Dutton z Kanału 9. Była bardzo pomocna. Znajdź jakiś pojazd i dwóch funkcjonariuszy,
jeden niech odstawi jej samochód, drugi ma ją odwieźć do studia, a później do domu.
— Tak, teraz panią poznaję — stwierdził McGovern. — Jasne, inspektorze. Wszystko załatwię, nie ma problemu.
Cieszę się, Ŝe mogę pomóc, panno Dutton.
— Złapaliście tego drugiego? Tego dwudziestolatka? — spytała Louise.
— Jeszcze nie — odrzekł kapitan McGovern. — Ale dopadniemy go.
— A ta druga osoba… ta, która strzelała do kapitana Moffitta, to naprawdę była dziewczyna?
— Tak, zgadza się, dziewczyna — przyznał McGovern, równocześnie kiwając głową w bok.
Louise podąŜyła wzrokiem za jego kiwnięciem. MęŜczyzna w cywilnym stroju, lecz z kaburą przy biodrze — a zatem
na pewno policjant — obchodził ciało i fotografował je ze wszystkich stron. A gdy skończył, inny policjant („detektyw”
— poprawiła się w myślach Louise) pochylił się i duŜym kawałkiem Ŝółtej kredy obrysował ciało na asfaltowym
parkingu.
— Gdzie jest pani samochód, panno Dutton? — spytał Peter Wohl.
Louise nie mogła sobie przypomnieć, gdzie zostawiła auto. Rozejrzała się wokół bezradnie, dostrzegła kabriolet i
wskazała go.
— Tam — odparła. — Ten Ŝółty.
— Woli pani pojechać w swoim czy w policyjnym? — drąŜył Wohl.
Dziewczyna zastanowiła się przez moment, zanim odpowiedziała.
— Chyba w swoim.
— Ci funkcjonariusze zawiozą panią do studia, a potem do domu — dodał. — Proszę się stamtąd nie ruszać do czasu,
aŜ zostanie pani przesłuchana przez detektywów z wydziału zabójstw. Bardzo dziękuję za współpracę.
Wyciągnął do niej rękę, którą uścisnęła w sposób…
Pierwszym określeniem, jakie przyszło Wohlowi na myśl, było słówko „profesjonalny”. Jej ręka była nieco wilgotna,
co często stanowi symptom stresu. To był niezły pomysł, aby funkcjonariusze ją odwieźli. Poza tym Peter Wohl miał
nadzieję, Ŝe dzięki temu prezenterka zachowa dobre zdanie o departamencie policji. A chwilę później przemknęło mu
jeszcze przez głowę, Ŝe jej ręka jest naprawdę bardzo miła w dotyku. Miękka, gładka skóra…
Nietrudno odgadnąć, co Dutch w niej widział. „Co jednak ona widziała w nim? — zadumał się. — To przecieŜ twarda,
wykształcona, młoda kobieta, nie jakaś prosta sekretarka, którą moŜe zafascynować potęŜny, silny policjant”.
Kiedy Ŝółty kabriolet Louise Dutton, podąŜający za błękitno–białym wozem policyjnym, skręcał na Roosevelt
Boulevard, na parking przed lokalem wjechał czarny oldsmobile z czerwonymi światłami, błyskającymi zza kratownicy.
Szef detektywów, główny inspektor Matt Lowenstein, duŜy, mniej więcej pięćdziesięcioletni facet o rumianej twarzy i
siwych włosach, otworzył drzwi od strony pasaŜera, wysiadł i ze zdziwioną miną podszedł do McGoverna i Wohla.
— Cholera, co za wstyd — zagaił. — Co za wstyd! Złapali tego uciekiniera?
— Jeszcze nie, szefie — odparł McGovern słuŜbowo. — Ale dopadniemy drania.
— KaŜdego blondyna w kurtce zapinanej na zamek błyskawiczny, jakiego dostrzeŜono na wschód od Broad Street,
zatrzymano w celu przesłuchania — stwierdził oschle Wohl. Lowenstein popatrzył na niego, czekając na wyjaśnienie. —
Pewien sierŜant policji drogowej włączył pasmo J i przekazał rysopis poszukiwanego wszystkim pojazdom drogówki.
Lowenstein potrząsnął głową. Zgadzał się z Wohlem, Ŝe takie postępowanie było niepotrzebne, moŜe nawet niemądre.
Jednak policja drogowa miała swoje zasady i skoro jeden z jej ludzi został zastrzelony, moŜna się było spodziewać
takiego popisu lojalności. Zresztą było juŜ za późno, kości zostały rzucone i niczego nie moŜna zmienić.
— Rozumiem, Ŝe mamy naocznego świadka — rzucił.
— Właśnie odesłałem dziewczynę do domu — odparł Wohl.
— Przesłuchali ją tutaj? Tak szybko?
— Nie. Powiedziałem jej, Ŝe ktoś zjawi się u niej w domu za godzinę i tam ją przesłucha — odrzekł inspektor.
McGovern szeroko otworzył oczy. Wohl przekroczył swoje kompetencje i dla kapitana było jasne, Ŝe Lowenstein da
mu za to popalić.
Jednak Matt Lowenstein tej odpowiedzi nawet nie skomentował.
— Jank Jankowitz próbował cię złapać przez radio, Peterze — powiedział tylko. — PoniewaŜ mu się nie udało,
połączył się ze mną. Komendant policji uwaŜa, Ŝe powinieneś pojechać do szpitala… Dokąd zabrali ciało?
— Nie wiem, szefie — stwierdził Wohl. — Ale mogę się dowiedzieć — dorzucił.
Lowenstein pokiwał głową.
— Jeśli go tam nie znajdziesz, komendant skieruje się do domu Moffitta. Tam się spotkacie.
— Tak jest, sir.
Trzy
Leonard Cohen, zanim został dyrektorem działu informacyjnego WCBL–TV, czuł się prawdziwym dziennikarzem.
Pracował wówczas dla gazet, a było to w dawnych czasach, jeszcze zanim zaczęto je protekcjonalnie nazywać
„drukowanym środkiem przekazu”.
Cohen prywatnie uwaŜał, Ŝe kłopot z większością jego znajomych ze świata „elektronicznego dziennikarstwa” polega
na tym, iŜ niewielu z nich zaczynało pracę od jakiejś gazety i wskutek tego nie wyrobili sobie odpowiedniego instynktu,
który pozwoliłby im natychmiast i po najdrobniejszych szczegółach rozpoznać dobrą historię. No, chyba Ŝe przypadkiem
wpadli na nią po drodze, gdy zmierzali do lustra, by poprawić makijaŜ, a czasami nawet nie wtedy.
Słuchawka nie opadła jeszcze na widełki po telefonie Louise Dutton, która zadzwoniła, pragnąc się upewnić, Ŝe
telewizja nie poda na antenie nazwiska zastrzelonego funkcjonariusza, zanim policjanci nie poinformują wdowy, Cohen
zaś juŜ wyczuł, iŜ w tej sprawie chodzi o coś więcej, niŜ zdradziła mu dziewczyna.
Nieco zakłopotała go myśl, Ŝe nie wpadł na ten pomysł, gdy rozmawiał z Louise przez telefon.
Szybko poszedł do pokoju techników.
— Mamy łączność z furgonetką przy Waikiki Diner? — spytał.
— Nie wiem — bąknął technik. — Czasami połączenie działa, a innym razem nie.
— Więc się dowiedz, do cholery!
Z głośnika dał się wyraźnie słyszeć głos Penny Bakersfield, urywany i metaliczny ze względu na ograniczenia
przekazu radiowego.
— Tak, Leonardzie?
— Penny, moŜesz sprawdzić, co robi Louise Dutton?
— W tej chwili idzie do swojego samochodu. Jest z nią dwóch policjantów.
— Powiedz temu… Jak mu tam…
— Nedowi — podsunęła.
— KaŜ Nedowi, Ŝeby to nakręcił — polecił. — Ma sfilmować wszystko, co widzi. Jeśli na filmie znajdą się takŜe
policjanci, tym lepiej.
— A mogę spytać, dlaczego?
— Cholera jasna, Penny, rób, co kaŜę. Potem oboje wracajcie jak najszybciej.
— Nie musisz się na mnie wydzierać, Leonardzie! — odburknęła Penny.
* * *
Funkcjonariusze Mason i Foley, kiedy wsunęli nosze z kapitanem Richardem C. Moffittem na tył Dwa Zero Jeden,
stanęli przed decyzją, do którego szpitala powinni przetransportować „rannego” oficera policji drogowej.
Tak naprawdę Mason nie miał wątpliwości, Ŝe Moffitt nie Ŝyje. W ciągu półtora roku, czyli odkąd otrzymał przydział
do obsługi furgonetki, widział wystarczająco duŜo martwych i umierających ludzi, aby bez trudu dostrzec róŜnicę. Tyle Ŝe
Dutch był kapitanem policji i — jak kaŜdego policjanta — niezaleŜnie od stanu, naleŜało go przewieźć do szpitala.
— PrzekaŜ centrali, Ŝe wybieramy Nazareth — funkcjonariusz Mason polecił funkcjonariuszowi Foleyowi, gdy ten
włączył syrenę i światła.
Nazareth, przy Roosevelt Boulevard i Pennypack Circle, nie był najbliŜszym szpitalem, ale — w opinii
funkcjonariusza Masona — najlepszym z dostępnych. Być moŜe kapitan Moffitt jednak Ŝył.
Na oddziale pomocy doraźnej Nazareth czekali na kapitana lekarze, pielęgniarki i inne osoby… ale „Dutch” Moffitt
nie Ŝył, kropka.
Komendant policji, Taddeus Czernick, zjawił się w szpitalu kilka minut później, a za nim przybyły samochody, które
przywiozły burmistrza Jerry’ego Carlucciego, głównego inspektora Dennisa V. Coughlina oraz kapitana Charleya Gafta z
wydziału do spraw wykroczeń. Funkcjonariusz Mason usłyszał, jak kapitan Gaft wyjaśnia swoją obecność głównemu
inspektorowi Coughlinowi. AŜ do ubiegłego miesiąca był wszak szefem dystryktu, w którym mieszkał „Dutch” Moffitt,
toteŜ pomyślał, Ŝe powinien przyjść. Dość dobrze znał Jeannie Moffitt.
Później dotarł kapitan Paul Mowery, nowy szef dystryktu, w którym mieszkał „Dutch” Moffitt. Przytrzymał przed
Ŝoną kapitana otwarte szklane drzwi, prowadzące z parkingu na oddział pomocy doraźnej. Jeannie Moffitt była wysoką
kobietą o zdrowym wyglądzie, jasnej skórze i rudawobrązowych włosach. Dziś miała na sobie spraną domową spódnicę z
bawełny i rozpinany szary sweter.
— Bądź silna, Jeannie — szepnął główny inspektor Coughlin. — Dutch odszedł.
— Wiedziałam o tym — odparła Jean Moffitt, prawie rzeczowo. — Wiedziałam. — Potem poszperała w torebce,
szukając chusteczki i zaczęła szlochać. — O BoŜe, Denny! Co ja mam powiedzieć dzieciom? — wybuchnęła
niespodziewanie.
Coughlin otoczył ją ramieniem, a wówczas burmistrz Carlucci i komendant Czernick podeszli do nich. Twarze
męŜczyzn odbijały ich emocje. Obaj oficjele desperacko zastanawiali się, co mogą zrobić, jak pomóc, niestety obaj mieli
pustkę w głowie.
Jean Moffitt zapanowała nad sobą, słabym głosem spytała, czy moŜe zobaczyć męŜa, i wszyscy trzej męŜczyźni
zaprowadzili ją do oddzielonego zasłoną pomieszczenia, gdzie lekarze oficjalnie potwierdzili, Ŝe Richard C. Moffitt nie
Ŝyje.
Chwilę później komendant Czernick i kapitan Mowery wyprowadzili Jeannie Moffitt z pomieszczenia oddziału
pomocy doraźnej.
Gdy odchodziła, główny inspektor Coughlin i burmistrz, który właśnie wycierał nos, patrzyli za nią.
— Dopadnij sukinsyna, który to zrobił, Denny — syknął burmistrz.
— Tak jest, sir — odparł Coughlin, prawie gorączkowo. — Dorwiemy drania.
Carlucci i Coughlin poczekali, aŜ samochód kapitana Mowery’ego odjedzie, a potem wyszli z oddziału.
Cadillac burmistrza podczas wyjazdu z parkingu musiał dwukrotnie hamować, poniewaŜ z ulicy wjeŜdŜał najpierw
zdezelowany cywilny chevrolet, a moment później wóz policyjny z włączonymi światłami i syrenami. Przybyły kolejno:
wydział zabójstw w osobie porucznika Louisa Nataliego oraz policja drogowa w osobie porucznika Mike’a Sabary.
* * *
Kiedy pięć minut później inspektor sztabowy Peter Wohl podjechał pod wejście oddziału pomocy doraźnej szpitala
Nazareth, nie zaskoczyło go, Ŝe zauwaŜył tam trzy inne osobowe wozy policyjne oraz furgonetkę Drugiego Dystryktu.
Pierwszy samochód był niemal identyczny jak jego, tyle Ŝe jasnoniebieski, drugi był starym, zielonym chevroletem, trzeci
— czarnym fordem.
Po wejściu do środka Wohl łatwo dopasował osoby do aut. Niebieski ford LTD naleŜał do kapitana Charleya Gafta z
wydziału do spraw wykroczeń. Nowe, nieoznakowane pojazdy przydzielano zgodnie z hierarchią departamentu policji,
najpierw więc oficerom w stopniu inspektora bądź wyŜszym, ci zaś — gdy otrzymali nowsze pojazdy — oddawali je
kapitanom, którzy z kolei przekazywali je porucznikom. Wyjątek stanowili inspektorzy sztabowi i niektórzy kapitanowie
z niezwykłymi przydziałami. Gaft miał szczególną misję do wypełnienia i dlatego dostał nowy pojazd.
Wohl nie był pewny, czym dokładnie zajmuje się wydział do spraw wykroczeń. Jednostka była nowa, stanowiła jeden
z pomysłów Taddeusa Czernicka, a Gafta mianowano jej pierwszym dowódcą. Zdaniem Wohla wydział mógł się
zajmować niemal wszystkim (obywatelskim wykroczeniem było wszak zarówno morderstwo, jak i zwykłe splunięcie na
chodnik), toteŜ nie był pewien, czy Gaft otrzymał tę funkcję, poniewaŜ był bystrym policjantem, czy teŜ był to taktowny
sposób pozbycia się go z dystryktu.
Zniszczony, nieoznakowany chevrolet naleŜał do porucznika Louisa Nataliego z wydziału zabójstw, natomiast
czarnym fordem z ogromnymi, specjalnymi oponami i dwiema dodatkowymi antenami radiowymi, sterczącymi z
bagaŜnika, jeździł oczywiście porucznik Mike Sabara z drogówki. Teraz, gdy Dutch nie Ŝył, Sabara, jako najwyŜszy
oficer w policji drogowej, był — przynajmniej do czasu ostatecznej decyzji — dowódcą tej jednostki.
Na widok inspektora sztabowego na twarzy porucznika Sabary uwidoczniło się zaskoczenie. Nie wydawał się teŜ
szczególnie szczęśliwy, Ŝe widzi Wohla. Sabara był Libań — czykiem o ciemnej, pokrytej bliznami po trądziku, cerze,
męŜczyzną niewysokim, lecz korpulentnym, a takŜe inteligentnym i twardym policjantem. Dziś miał na sobie mundur
drogówki — skórzana kurtka i sztylpy podkreślały jego groźny wygląd.
— Cześć, Peterze — zagaił kapitan Gaft.
— Witaj, Charley — odparł Wohl i uśmiechnął się do pozostałych. — Mike. Lou.
MęŜczyźni skinęli głowami i mruknęli jednocześnie:
— Inspektorze.
— Właśnie minąłeś się z burmistrzem, komendantem policji i głównym inspektorem Coughlinem — poinformował go
kapitan Gaft. — Plus, oczywiście, biedną Jeannie Moffitt.
Rozmowę przerwali funkcjonariusze Foley i Mason, którzy toczyli ku zebranym wózek z przykrytym prześcieradłem
ciałem.
— Poczekajcie chwileczkę — poprosił Wohl. — Gdzie są osobiste rzeczy kapitana Moffitta? I jego broń?
Natali postukał w swoją teczkę.
— Co ci chodzi po głowie, inspektorze? — spytał porucznik Sabara.
— Natali — spytał Wohl. — Mogę zerknąć?
— Co to ma znaczyć? — naciskał Sabara.
— Po prostu chcę zobaczyć, co Dutch miał w kieszeniach — wyjaśnił Wohl.
— Zabrzmiało, jakbyś szukał czegoś niewłaściwego — upierał się Sabara.
— Nie obchodzi mnie, jak to zabrzmiało, Mike — warknął na niego Wohl. — Mówię, Ŝe chcę zobaczyć, co Dutch
miał w kieszeniach, i to jest cała prawda. Przyjaźniłem się z nim. Potrzebna mi pewność, Ŝe w jego portfelu nie zostało
coś, czego nie powinna zobaczyć jego Ŝona. Pozwól mi zerknąć, Natali.
Porucznik otworzył teczkę, wyjął kilka plastikowych torebek i połoŜył je na wąskim stole pod ścianą. Wohl podniósł
jedną z nich, tę, która zawierała portfel, klucze, monety i inne drobiazgi, wyrzucił zawartość na stół i uwaŜnie wszystko
obejrzał. Nie znalazł niczego, co by się wiązało z Louise Dutton. Dostrzegł trzy telefoniczne numery bez nazwisk, jeden
napisany na odwrocie wizytówki sprzedawcy mebli ze Strawbridge & Clothier oraz dwa wewnątrz reklamowych zapałek.
Inspektor wręczył wizytówkę i zapałki Nataliemu.
— Prawdopodobnie nie miałeś czasu sprawdzić tych numerów, Natali — podsunął.
— Zamierzałem przekazać wszystkie materiały detektywowi wyznaczonemu do śledztwa — odparł tamten. — Ale nie
zaszkodzi sprawdzić te telefony teraz.
— Zrobiłbyś to? — spytał Wohl.
Porucznik Natali kiwnął głową i poszedł poszukać automatu.
Wohl zauwaŜył, Ŝe Sabara przypatruje mu się z uwagą.
— Co z tą panienką, Peterze? — spytał. — Czy o nią w tej sprawie chodzi?
— Z jaką panienką, Mike? — odparował inspektor lodowatym tonem. I wtedy poczuł skurcz Ŝołądka. Musiał pilnie
skorzystać z ubikacji. — Przepraszam — wymówił się i poszedł odnaleźć męską toaletę.
Zadał sobie pytanie, czy coś zjadł, czy teŜ złapał wirusa cholernej grypy Ŝołądkowej, doszedł jednak do wniosku, Ŝe
najprawdopodobniej doświadcza spóźnionej reakcji na to, co przydarzyło się Dutchowi w Waikiki Diner.
Kiedy wrócił na korytarz, zobaczył porucznika Nataliego, ale wózek z ciałem „Dutcha” Mofitta zniknął. Przez szklane
drzwi Wohl widział, jak sanitariusze ładują wózek do kolejnej furgonetki.
— Numer na wizytówce to telefon domowy tego sprzedawcy mebli — poinformował Natali. — Jeden z pozostałych
naleŜy do probostwa świętego Alojzego, a ostatni to automat na stacji metra przy Trzydziestej Ulicy.
Wohl kiwnął głową i podniósł drugą plastikową torbę. Był w niej Smith & Wesson, Model 36, pięciostrzałowy „Chief
s Special”. W torbie znajdowały się takŜe cztery wystrzelone łuski.
— Tylko cztery łuski? — spytał Wohl.
Zanim Natali odpowiedział, zerknął na kapitana Gafta.
— Właśnie tyle znalazłem, inspektorze — odrzekł. — Wyjąłem je na miejscu zbrodni z broni kapitana Moffitta.
Wohl spojrzał mu w oczy.
Nie wątpił, Ŝe porucznik kłamie. Piąty nabój, niewystrzelony, znajdował się teraz prawdopodobnie w kieszeni
Nataliego albo Mike’a Sabary. Za trzydzieści minut, o ile nie juŜ, znajdzie się on w wodach którejś z rzek — Delaware
lub Schuylkill.
Departament policji filadelfijskiej dokładnie określał rodzaje broni, której mogli uŜywać funkcjonariusze.
Umundurowanemu personelowi wydawano rewolwery sześciostrzałowe Smith & Wesson, Model 10 „Military & Police”
z czterocalową lufą i nabojami kaliber .38 Special. Detektywom przydzielano kolty „Detective Special”, rewolwery
sześciostrzałowe z dwucalowymi lufami, strzelające nabojami kaliber .38 Special. Była to broń mniejsza i w ten sposób
łatwiejsza do ukrycia.
Starsi oficerowie, a takŜe funkcjonariusze działający w cywilu oraz policjanci po słuŜbie mogli nosić dowolną broń —
albo tę z przydziału, albo taką, jaką nabyli za własne pieniądze, zawsze jednak dopasowaną do nabojów typu .38 Special.
Osoby, które kupowały sobie broń, zwykle wybierały kolty „Detective Special” albo pięciostrzałowe rewolwery o
dwucalowej lufie Smith & Wesson, Model 36 „Chief s Special” bądź teŜ aluminiową wersję „Chief s Special”, czyli
Smith & Wesson, Model 37. Czasem trafiały się modele 38 zwane „Bodyguard”, równieŜ wersja „Chief s Special”.
Wszystkie rewolwery Smith & Wesson z krótką lufą były nieznacznie mniejsze, a zatem nieco łatwiejsze do ukrycia
niŜ kolty. Zresztą kolty od wessonów róŜniły się na dobrą sprawę jedynie obrotem bębenka — bębenki koltów obracały
się zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, bębenki wessonów zaś w stronę przeciwną. W uŜyciu pojawiały się równieŜ
rewolwery Ruger oraz nowe warianty koltów i wessonów, produkowane w Brazylii.
W kwestii nabojów funkcjonariusze policji nie mieli Ŝadnego wyboru. Na słuŜbie czy poza nią wszyscy musieli
ładować swoją broń ustaloną odgórnie amunicją. Zalecana była amunicja standardowa .38 Special, czyli ołowiane kule o
zaokrąglonym czubku i wadze 158 granów. Przez czterocalową lufę taki pocisk wylatywał z prędkością około 260
metrów na sekundę, wytwarzając energię — w przybliŜeniu — 332 dŜuli.
Naboje kaliber .38 Special wytwarzane przez firmy Remington, Winchester i Federal są w zasadzie identyczne, toteŜ
departament policji filadelfijskiej preferuje tego spośród tych trzech głównych producentów, który zaoferuje w danym
roku najlepszą cenę.
Ten szczególny nabój jest równie stary jak sam rewolwer .38 Special, czyli pochodzi z przełomu dziewiętnastego i
dwudziestego wieku. Armia amerykańska na długo przed pierwszą wojną światową uznała naboje .38 Special za
nieodpowiednie do zabijania lub unieszkodliwiania wroga i zmieniła je na kaliber .45, typ do automatycznego pistoletu
kolt.
W roku 1937 na rynku pojawił się nabój .357 Magnum. Wbrew nazwie, lufa .38 ma bowiem średnicę 0,357 cala i
nowy nabój wystrzeliwuje ten sam pocisk jako .38 Special. RóŜnica polega na tym, Ŝe łuska naboju .357 jest o kilka
tysięcznych cala dłuŜsza, toteŜ nie pasuje do komory typu 38 Special oraz Ŝe ten sam 158–granowy pocisk wylatuje z
prędkością około 427 metrów na sekundę, wytwarzając energię wylotową 1122 dŜuli, czyli ponad trzykrotnie więcej niŜ
.38 Special.
I tu pojawiał się problem. Pocisk typu .357 Magnum moŜe przelecieć na przykład przez silnik pojazdu jak przez kartkę
papieru. Albo powalić jednym strzałem słonia. Przy tym w unieszkodliwianiu osób jest trzykrotnie skuteczniejszy niŜ .38
Special. Wielu policjantów uwaŜało więc ten nabój za idealny. Miał on tylko jedną wadę — przynajmniej z punktu
widzenia funkcjonariuszy policji: gorąco wygenerowane podczas wystrzału ołowianego pocisku przy większej prędkości
było tak wielkie, Ŝe zewnętrzna powierzchnia pocisku praktycznie topiła się podczas przejścia w lufie, zostawiając na jej
rowkach i gwintowaniu cienką warstwę ołowiu.
To było prawdziwe cholerstwo, poniewaŜ jeŜeli natychmiast po strzale nie wyjęło się łuski, broń traciła na celności, a
w dodatku lufa rdzewiała, aŜ po przetarcia i wgłębienia. Problem ten rozwiązano dzięki wprowadzeniu pocisku
płaszczowego, w którym ostatnie pół centymetra osadzano w koszulce ze stopu miedzi. To zasadniczo wyeliminowało
„ołowienie lufy” i miało inną, charakterystyczną, korzyść. Kiedy pocisk w coś uderzył, jego płaszcz trzymał tył kuli w
miejscu, dzięki czemu jej przód się rozszerzał, powodując u ofiary większą ranę.
Wielu cywilnych obserwatorów natychmiast uznało nabój .357 Magnum za zbyt straszliwe narzędzie śmierci w rękach
policji. Cywilni libertarianie twierdzili, Ŝe organy ścigania powinny uŜywać broni palnej tylko w ostateczności, a jeśli
funkcjonariusz musi juŜ strzelić, niech jedynie zrani przestępcę, najlepiej w ramię albo w rękę, tak by złoczyńcę moŜna
było postawić przed sądem, a potem posłać do więzienia, gdzie zostanie poddany resocjalizacji, po której będzie mógł
wrócić na łono społeczeństwa. Działacze libertariańscy tłumaczyli, Ŝe jeśli nieprzystosowany w sensie społecznym
nieszczęśnik wyładowujący poprzez obrabowanie banku swoją frustrację spowodowaną niemoŜnością radzenia sobie z
okrutnym światem, zostanie postrzelony w ramię nabojem .357 (który jest w stanie jednym strzałem powalić słonia),
straci zapewne to ramię, a moŜe nawet zginie, tracąc tym samym swoje konstytucyjne prawo do resocjalizacji, dostępne w
teorii kaŜdemu człowiekowi nieprzystosowanemu w sensie społecznym.
Cywilnym libertarianom Filadelfii udało się przekonać resztę i w ten sposób tamtejszej policji stanowczo zabroniono
stosowania nabojów .357 Magnum oraz wszelkich innych z wyjątkiem oficjalnie Wydawanych 158–granowych o
zaokrąglonym czubku .38 Special. Dla pewności funkcjonariuszom filadelfijskiej policji stanowczo zabroniono noszenia
rewolwerów z komorą, do której w ogóle pasuje nabój typu .357 Magnum. Niezastosowanie się do tego zakazu karano
dyscyplinarnie.
Jednak przy odrobinie wprawy moŜna było „poprawić” naboje .38 Special do takiego stanu, Ŝe szybkością i
produkowaną energią zbliŜały się do .357 Magnum, wykorzystujących kule płaszczowe .357. Sztuczka polegała na tym,
aby dosypać nieco prochu (zazwyczaj wybierano proch Bulls–eye) do łuski — na tyle, by zwiększyć prędkość pocisku,
lecz nie za duŜo, gdyŜ wówczas w trakcie strzału bębenek się nie obracał. Naboje nie były bezpieczne dla rewolwerów
Smith & Wesson z krótką lufą i słabym szkieletem, ale przecieŜ nikt nie zamierzał wystrzeliwać z nich setek kul, lecz
kilka.
NajwyŜej jeden bębenek, w razie potrzeby.
Kapitan Richard C. Moffitt nie tylko świetnie znał się na przeładowywaniu, ale dał kiedyś Wohlowi pudełko takich
„podrasowanych” nabojów.
— Nie mów nikomu, skąd je masz, Peterze — powiedział wtedy.
Dziś Peter Wohl nie wątpił, Ŝe „Dutch” Moffitt, chociaŜ czuł, Ŝe umiera, gdyŜ otrzymał kulę w aortę obok lewej
komory serca i krew szybko uchodziła z jego ciała, wystrzelił w swoją zabójczynię cztery nieakceptowane przez
departament pociski kaliber .38, kładąc dziewczynę trupem.
Inspektor Wohl wiedział równieŜ doskonale, Ŝe — kiedy porucznik Natali zbadał broń Dutcha w Waikiki Diner — w
bębenku kapitana pozostał niewystrzelony nabój i Ŝe pocisk w tym naboju był pełnopłaszczowy z otworem, tak jak
pociski w nabojach, które dał mu Dutch i tak jak jego własne, w jego broni Smith & Wesson „Bodyguard”.
Istniała moŜliwość, Ŝe nikt nie zauwaŜy, iŜ usunięte z ciała „niezidentyfikowanej białej podejrzanej” pociski będą
płaszczowe. Zupełnie natomiast nieprawdopodobne było, by ktoś przeoczył tkwiący w bębenku niewystrzelony nabój
pełnopłaszczowy z otworem. A wtedy pojawiłby się kłopot.
— Co z podejrzaną? — spytał Wohl.
W głosie Nataliego usłyszał ulgę, Ŝe nie naciska w kwestii piątego naboju.
— Jakaś ćpunka — odparł Natali. — Rozmawiałem z sierŜantem Hobbsem, który jest w siedzibie lekarza sądowego.
Znaleźli na jej ciele liczne ślady po wkłuciach. Dzwoniłem juŜ do wydziału antynarkotykowego, mają popytać swoich
ludzi, moŜe ktoś ją zidentyfikuje.
— CóŜ, zdaje mi się, Ŝe nie ma sensu tu dłuŜej zostawać — stwierdził Wohl.
Zarówno porucznik Sabara, jak kapitan Gaft oficjalnie uścisnęli mu rękę. Inspektor wiedział, Ŝe wcześniej się
martwili. Wohl miał reputację porządnego faceta, który czasami bywa upierdliwy. Porucznik Natali na poŜegnanie tylko
skinął mu bez słowa głową.
* * *
Furgonetka z Penny Bakersfield i kasetą dotarła do WCBL–TV piętnaście minut po wejściu Louise Dutton, która
przybyła do siedziby telewizji w towarzystwie dwóch policjantów. Dyrektor działu informacyjnego, Leonard Cohen, miał
zatem dość czasu, by wypytać Louise i postanowić, co zrobi z kasetą, której jeszcze nie miał. Później z wielką uwagą
obejrzał zapis na monitorze. Materiał był jeszcze lepszy, niŜ się spodziewał. Na taśmie znalazła się interesująca
sekwencja o idealnej długości trzydziestu kilku sekund. Dokładnie widać było Louise Dutton wsiadającą do własnego
samochodu w asyście funkcjonariusza policji, który zasiadł za kierownicą jej auta i wywiózł ich oboje z parkingu Waikiki
Diner, podąŜając tuŜ za wozem policyjnym.
Cohen sam zmontował film, skracając go do równych dwudziestu sekund, po czym usiadł przy maszynie i napisał
tekst, który miała odczytać Penny.
„Oto komunikat specjalny Wiadomości Dziewiątki. Dziś po południu kapitan filadelfijskiej policji oddał Ŝycie w
trakcie udaremniania napadu. Współprowadząca Wiadomości Dziewiątki, Louise Dutton, była naocznym świadkiem tego
zdarzenia. Więcej szczegółów podamy w wydaniu Wiadomości Dziewiątki o osiemnastej”.
Zabrał dyrektora stacji do reŜyserki i — z mniejszymi problemami, niŜ się obawiał — skłonił go do wyraŜenia zgody
na dodatek w postaci trzydziestosekundowego wejścia na antenę podczas kaŜdej copółgodzinnej przerwy w programie aŜ
do osiemnastej. WCBL–TV straci w ten sposób nieco dochodów z reklam, w zamian za to zyska wszakŜe coś, co w
dawnych czasach nazywano „bombą” albo „sensacyjnym materiałem”.
Później Cohen poszedł pomóc Louise w przygotowaniu jej wypowiedzi do wiadomości o osiemnastej. Sądził, Ŝe
będzie musiał za dziewczynę wymyślić tekst, jednak Louise juŜ wszystko napisała i wręczyła mu kartkę. Tekst był
naprawdę niezły. Wprawdzie sama Louise wydawała się jeszcze nieco roztargniona, co było zrozumiałe, gdy się wzięło
pod uwagę, Ŝe na jej oczach zginął policjant. Ale najwyraźniej była twardsza, niŜ na to wyglądała.
Kiedy makijaŜystki wymalowały dziewczynę, a później dobrze oświetlona znalazła się przed kamerą, nagrała całą
wypowiedź za pierwszym podejściem. Doskonale. Dwa razy zadrŜał jej głos, na szczęście zapanowała nad sobą, a jej
załzawione oczy idealnie pasowały do sytuacji.
— Mam powtórzyć? — spytała. — Trochę się rozkleiłam.
— Nie, tak jest świetnie — odrzekł Leonard Cohen.
Podszedł do niej, powtórzył, Ŝe doskonale dała sobie radę i zapewnił, Ŝe właśnie o taki efekt mu chodziło, teraz zaś —
na co nalega — Louise ma pojechać do domu i wypić porządnego drinka. A jeśli będzie czegoś potrzebowała, niech
dzwoni.
Później znów zasiadł przy maszynie do pisania i osobiście stworzył tekst, który miał wygłosić Barton Ellison tuŜ przed
nadaniem materiału zdjęciowego, przedstawiającego Louise Dutton wsiadającą do swojego samochodu wraz z
policjantem, który miał ją odwieźć spod Waikiki Diner.
Barton Ellison powie powaŜnym tonem:
„Louise Dutton nie ma tutaj ze mną dzisiejszego wieczoru. Chciała tu być, lecz przypadkowo stała się naocznym
świadkiem strzelaniny, w której dziś po południu oddał Ŝycie kapitan filadelfijskiej policji drogowej, Richard C. Moffitt.
Nasza dziennikarka zna twarz bandyty, który w tym momencie nadal pozostaje na wolności. Dlatego Louise Dutton
znajduje się pod ochroną policji. Wszystkie szczegóły oraz poświęcony temu zdarzeniu dokument Wiadomości
Dziewiątki nadamy natychmiast po tym programie informacyjnym”.
„Och — pomyślał z satysfakcją Leonard Cohen. — Powinienem był pojechać do Hollywood i zostać agentem
prasowym w świecie filmu”.
* * *
Stanford Fortner Wells III nie posiadał ani gazety, ani stacji radiowej czy telewizyjnej w Filadelfii, stan Pensylwania.
MoŜe i Filadelfię zamykano na niedzielę, jak zaŜartował kiedyś pewien komik, niemniej jednak była czwartym pod
względem wielkości miastem w kraju. Poza tym w Ŝargonie mediów nazywano Filadelfię „dobrym rynkiem”, co
oznaczało, Ŝe wychodzące tam gazety oraz stacje radiowe i telewizyjne zarabiały krocie. ChociaŜ Wells był
zainteresowany udziałem w tym rynku, Ŝadna z pięciu gazet Miasta Braterskiej Miłości („Bulletin”, „Ledger”, „Herald”,
„Inquirer” i „Daily News”) nie była na sprzedaŜ, natomiast za jedyną oferowaną, z pięciu istniejących, stację telewizyjną
Ŝądano ceny, która wydawała się Wellsowi znacznie wygórowana.
Kiedy zatem Louise zadzwoniła i powiedziała ojcu, Ŝe przyjęła ofertę pracy dla WCBL–TV w Filadelfii, Wells nie
miał na miejscu nikogo, kto mógłby mu dostarczyć raport na temat warunków, jakie jego córka zastanie w tym mieście.
W typowy dla siebie, staranny i metodyczny sposób Fort Wells przygotował listę pytań, na które chciałby otrzymać
odpowiedź, po czym wręczył ją swojej sekretarce i polecił jej przesłać pytania teleksem do wydawcy „Call–Chronicle”,
gazety wychodzącej w Binghamton, stan Nowy Jork, nie dlatego, Ŝe nie posiadał Ŝadnej bliŜej Filadelfii (bo posiadał),
lecz poniewaŜ Karl Kruger wiedział o jego pokrewieństwie z Louise Dutton i na pewno mógł sobie poradzić z ostatnią
kwestią na liście („Odpowiednia, bezpieczna lokalizacja na mieszkanie dla samotnej, dwudziestopięcioletniej kobiety;
niedaleko siedziby WCBL–TV”), zarówno dyskretnie, jak i ze świadomością wyjątkowego znaczenia tej kwestii dla
przewodniczącego rady nadzorczej, prezesa i właściciela Wells Newspapers, Inc. w jednym.
Raport Karla Krugera na temat Filadelfii, przesłany teleksem trzy dni później, nie spodobałby się przedstawicielom
izby handlowej miasta oraz doliny Delaware. Kruger podejrzewał (i nie mylił się), Ŝe Stanford Fortner Wells III chciał
poznać minusy Filadelfii, a nie jej liczne atuty kulturalne i przemysłowe.
Pierwsza reakcja Wellsa na sprawozdanie Krugera równieŜ nie spodobałaby się izbie handlowej, chociaŜ magnat
prasowy — po tym, co przeczytał — uznał, Ŝe Filadelfia nie jest gorsza ani nawet tak paskudna jak Nowy Jork czy
niektóre inne główne amerykańskie miasta, stanowi zatem wybór lepszy niŜ większość miejsc. Jednak Filadelfia
potocznie kojarzyła się z przeciętną miejscowością, podobną na przykład do Phoenix w stanie Arizona albo Saint Louis w
Missouri, a nie z kolebką amerykańskiej republiki i czwartym co do wielkości miastem w USA. Wells sądził, Ŝe gdyby
był obecny w Filadelfii (to znaczy gdyby posiadał tam jakąś gazetę lub stację telewizyjną), w pierwszej kolejności
wyrzuciłby z tamtejszej izby handlowej wszystkich pracowników od dyrektora wykonawczego w dół i zatrudnił osoby,
które potrafią dobrze to miejsce wypromować.
W raporcie Krugera nie było Ŝadnych propozycji lokalowych dla Louise. Wells polecił swojej sekretarce, by go
połączyła z Krugerem.
— Tak sobie pomyślałem, Ŝe moŜe zadzwonisz, Fort — powiedział Kruger. — Jak się miewasz?
— Nic nie wspomniałeś o domach, Kurt — przerwał mu Wells. — Nadal nad tym pracujesz, prawda?
— Znalazłem właśnie, jak mi się zdaje, odpowiedni punkt, sądziłem jednak, Ŝe będzie łatwiej o tym porozmawiać, niŜ
opisywać — tłumaczył się Kruger. — Masz minutę?
— Pewnie. Wal, stary.
— Jak dobrze znasz Filadelfię?
— Jeździłem tam podrywać dziewczyny, kiedy studiowałem w Princeton. Nieźle ją znam.
— Przypuszczam, Ŝe miasto bardzo się zmieniło od tamtych czasów — stwierdził Kruger. — Znasz teren blisko
Market Street od ratusza do mostu na Delaware?
— Wokół Independence Hall?
— Tak. No więc cała ta dzielnica o nazwie Society Fłill to jeszcze niedawno były slumsy. Stare domy na wzgórzach.
— MoŜesz wreszcie przejść do rzeczy? — przerwał mu Wells.
— A zatem… dzielnica jest w trakcie wielkiej przebudowy. Wiele budynków zostało juŜ zburzonych i stawia się
nowe. Luksusowe. Wśród właścicieli terenu, co moŜe cię zainteresować, jest Daye–Nelson Corporation.
Daye–Nelson Corporation była firmą podobną do Newspapers Wells, Inc. Z tego, co wiedział Stanford Fortner Wells
III, Daye–Nelson posiadała w Filadelfii „Philadelphia Ledger”, WGHA–TV i — zdawało mu się, Ŝe pamięta — kilka
podmiejskich tygodników.
— Kontynuuj, Kurt — niecierpliwił się Fort Wells.
— W Society Hill powstało pewne luksusowe osiedle — wyjaśnił Kruger. — Zburzono tam ściany wewnętrzne w
połączonych szeregowo, starych kamienicach i stworzono duŜe apartamenty. Budynki wyglądają jak z epoki
amerykańskiej rewolucji, ale obecnie zostały podzielone poziomo zamiast w pionie. Czyli zamiast wąskich,
trzypiętrowych domów uzyskano wielkie, jednopoziomowe mieszkania. NadąŜasz?
— Mów dalej — naciskał Wells.
— Przebudowano w ten sposób obie strony tej ulicy, toteŜ po kaŜdej jest dwanaście takich domów. Ludzie z Daye–
Nelson dobrze wszystko sprawdzili i ustalili, Ŝe właściciele ulicy między rzędami tych kamienic nigdy nie przekazali
praw własności miastu. Inaczej mówiąc, budynki stoją na prywatnej ulicy. CóŜ, moŜe raczej alei, tak czy owak, przeciętny
śmiertelnik nie ma na nią wstępu. Przy wjeździe wisi łańcuch, obok jest budka straŜnika, który zdejmuje ów łańcuch tylko
dla mieszkańców lub osób, które przyjeŜdŜają do kogoś w konkretnej sprawie. Jeśli mieszkasz na tej ulicy, otrzymujesz
naklejkę na przednią szybę samochodu. JeŜeli nie posiadasz takiej naklejki, straŜnik nie wpuści cię, zanim nie
udowodnisz, Ŝe masz na osiedlu interes do załatwienia lub Ŝe ktoś cię oczekuje. Taki niby portier, tyle Ŝe na ulicy.
— Innymi słowy, mieszka się tam bezpiecznie?
— O tak — przyznał Kruger, po czym podjął raportowanie: — Rozebrali tam teŜ jakiś stary magazyn, a miejsce
zmienili w park, jest podjazd, są garaŜe w dawnych piwnicach. Całość znajduje się dziesięć, dwanaście przecznic od
WCBL, Fort. Byłoby idealne dla twojej…
— Właściwe słowo brzmi „córka”, Kurt — wtrącił Wells. — Ile?
— Pytanie nie brzmi „ile”, lecz „kto” — poprawił go Kruger. — Daye–Nelson wymaga długoterminowej dzierŜawy. I
nie sądzę, by chcieli wynająć apartament samotnej kobiecie.
— A zatem?
— Facet od nieruchomości powiedział mi, Ŝe kilkanaście apartamentów wydzierŜawiono korporacjom, których
szefowie mogą spędzać tam noce, ilekroć pozostają w mieście, moŜna tam równieŜ przenocować waŜnych klientów…
Mieszkania sprzątają pokojówki, a w pobliŜu jest parę restauracji zjedzeniem na wynos…
— Ile, Kurt? — przerwał Wells.
— Dziewięćset miesięcznie, umowa na pięć lat, z coroczną podwyŜką związaną z inflacją. W ramach umowy
dostajesz dwa miejsca w garaŜu.
— Domyślam się, Ŝe oglądałeś te mieszkania?
— Tak, Fort. Są bardzo ładne. Jest jedno wolne na trzeciej kondygnacji, naprawdę przyjemne. Z frontowego okna
widać rzekę, a z tylnego — sławny Independence Hall, przynajmniej jego dach…
— Zadzwoń do tego faceta od nieruchomości, Kurt. Powiedz mu, Ŝe Wells Newspapers bierze to mieszkanie. KaŜę
Charleyowi Davisowi załatwić wszystko na miejscu. Zabierz się za to natychmiast.
— A jeśli Louise się nie spodoba?
— Louise jest posłuszną córką, Kurt — odparł Wells i roześmiał się. — Córką, która potrafi wykorzystać okazję.
* * *
Barierka przed wjazdem do Stockton Place składała się z pomalowanego na czarno, aluminiowego słupka
przymocowanego do jednego palika. Na krótkich odcinkach zwisającego ze słupka łańcucha starannie wydrukowano
napis STOCKTON PLACE — WŁASNOŚĆ PRYWATNA — DROGA ZAMKNIĘTA. Barierkę zdalnie podnoszono i
opuszczano dzięki przyciskowi znajdującemu się w budce straŜnika; niewielkiej, zbudowanej z czerwonej cegły w stylu
kolonialnym.
StraŜnik, czyli pracownik firmy ochroniarskiej Wackenhut Private Security, wcisnął guzik, natychmiast gdy zobaczył
nadjeŜdŜający Ŝółty kabriolet cadillac. Był zbyt daleko, by dostrzec na zderzaku auta nalepkę Stockton Place, jednakŜe po
Filadelfii jeździło niewiele Ŝółtych kabrioletów marki Cadillac, był więc całkiem pewien, Ŝe samochód naleŜy do ładnej
blondynki z telewizji, którą kojarzył w myślach z jej mieszkaniem i dlatego nazywał: „6A”.
Elektryczny silniczek gładko uniósł barierkę. Dopiero kiedy kabriolet minął wartownię, wjeŜdŜając na niedawno
wybrukowaną uliczkę Stockton Place, straŜnik zobaczył, Ŝe pojazdu nie prowadziła właścicielka, lecz policjant, za
cadillakiem zaś jechał policyjny wóz.
StraŜnik był emerytowanym funkcjonariuszem filadelfijskiej policji, toteŜ od razu, wręcz mechanicznie ustalił, Ŝe
numery wozu sugerują, iŜ jest on z Drugiego Dystryktu, który — niech to szlag — mieścił się po drugiej stronie miasta,
na północnym wschodzie.
W pierwszej chwili pomyślał, Ŝe blondynkę aresztowano za jazdę pod wpływem alkoholu i porucznik lub inna osoba
prowadząca śledztwo uznała, Ŝe ze względu na pracę kobiety w telewizji lepiej puścić ją wolno, niŜ zatrzymać, to
znaczy… odwieźć do domu, zamiast spisywać, przewozić do Roundhouse, zwalniać za kaucją i tak dalej.
Kiedy jednak kabriolet zatrzymał się przed numerem 6 i dziewczyna wysiadła, zupełnie nie wyglądała na pijaną.
Podeszła do wozu policyjnego i uścisnęła dłoń kierującemu nim funkcjonariuszowi. Zresztą 6A nie była chyba osóbką,
która ma zwyczaj się upijać.
StraŜnik wyszedł z budki i stanął przy krawęŜniku, mając nadzieję, Ŝe samochód policyjny w drodze powrotnej
zatrzyma się, a funkcjonariusze się z nim przywitają. Wówczas mógłby wypytać, o co chodzi.
Policjanci wszakŜe tylko mu pomachali i, nie zatrzymując się, odjechali.
Louise Dutton zamknęła drzwi od mieszkania 6A, pchnąwszy je pośladkami, po czym westchnęła i weszła do sypialni,
z niej zaś przeszła do łazienki. Zobaczyła swój stanik i majtki na łóŜku, tam gdzie je zostawiła. Prosty, zwyczajny
bawełniany stanik i figi, które zdjęła i zastąpiła bielizną czarną, cieniutką, cholernie przezroczystą bielizną —
biustonoszem i majteczkami — po telefonie kapitana „Dutcha” Moffitta, a przed wyjściem na spotkanie z nim.
Stanęła przed lustrem. Nie starła makijaŜu przed opuszczeniem studia i miała teraz na twarzy smugi w miejscach,
przez które spłynęły łzy, niszcząc efekt. Zanurzyła wacik w słoiczku ze śmietanką kosmetyczną i zaczęła zmywać twarz.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Louise zaklęła. Kto to mógł być, do diabła?
Był to 6C, sąsiad, który zajmował mieszkanie na parterze.
6C był męŜczyzną, przynajmniej w sensie anatomicznym. Miał mniej więcej dwadzieścia pięć lat, mierzył z metr
siedemdziesiąt, waŜył nie więcej niŜ pięćdziesiąt pięć kilogramów. Zwracał duŜą uwagę na swój wygląd i ubiór,
przynajmniej w opinii Louise. UŜywał perfum Chanel numer 5. Nazywał się Jerome Nelson.
— Zamierzam się napić — oznajmił, pokazując trzymane w rękach butelki: dŜin marki Beefeater’s oraz whisky
Johnnie Walker Black Label. — Oto twój przyjazny sąsiad w humanitarnej misji imienia świętego Bernarda.
Louise nie miała ochoty nikogo widzieć, nie umiała jednak traktować nieuprzejmie Jerome’a Nelsona. Nijak nie
przypominał świętego Bernarda, ale miał oczy szczeniaczka, a szczeniaczków się nie kopie.
— Witaj, Jerome — odparła zatem. — Wejdź.
— DŜin czy szkocka? — spytał.
— Wypiłabym szklaneczkę szkockiej — stwierdziła. — Straszne dzięki. Czystą.
— Oczywiście. Nie musisz mi mówić — rzucił przez ramię, kierując się do jej barku po szklanki. — I nie chciałem
być wścibski. Po prostu wyzionę ducha tutaj na twoim dywanie z powodu niezaspokojonej ciekawości.
Nie potrafiła się powstrzymać przed uśmiechem.
— Podejrzewam, Ŝe chodzi ci o policję. Widziałeś, Ŝe mnie przywieźli? — spytała. — Pozwól mi skończyć demakijaŜ.
Gdy zmywała z twarzy resztki makijaŜu, Jerome stanął w drzwiach łazienki i oparł się o framugę drzwi.
— Zapomniałaś o uchu — stwierdził, delikatnie stawiając szklanki. — Jerome to naprawi. — Zanurzył wacik w
śmietance i wytarł jej ucho. — No! — ucieszył się z rezultatu. — Teraz opowiedz wszystko mamusi!
Uśmiechnęła się do niego w podzięce. Podniosła swojego drinka i upiła duŜy łyk.
— Wszystko jest lepsze niŜ druga moŜliwość — dorzucił Jerome.
— Co takiego?
— Policja przychodzi i wyciąga cię z domu — wyjaśnił. — JuŜ lepiej, Ŝe odwoŜą.
— Byłam świadkiem strzelaniny — wypaliła Louise. — Pewien funkcjonariusz próbował zapobiec napadowi i został
zastrzelony. Nie Ŝyje.
— Och, jakie to musiało być dla ciebie straszne! — jęknął Jerome.
— Gorsze dla niego — odparowała Louise. — I dla jego Ŝony i dzieci.
— Mam wraŜenie, Ŝe go znałaś?
— Tak — przyznała. — Znałam go.
Wypiła kolejny łyk szkockiej i poczuła ciepło w Ŝołądku. Jerome czekał na ciąg dalszy. „Pieprzyć go!” — pomyślała.
Minęła sąsiada bez słowa i poszła do salonu, gdzie oparła się o ścianę obok okna wychodzącego na rzekę. MęŜczyzna
wszedł za nią do pokoju.
— Właściwie, tak czy owak, zamierzałem wpaść z wizytą — stwierdził.
— Tak czy owak? — spytała niezbyt miłym tonem.
— Chciałem ci powiedzieć, Ŝe odkryłem, iŜ mamy ze sobą coś wspólnego — rzucił.
„To, Ŝe oboje sypiamy z facetami?” — pomyślała i natychmiast powstydziła się tej myśli.
— Właściwie — ciągnął Jerome — czuję się ociupinkę zawstydzony.
W.E.B. Griffin Gliniarze Odznaka Honoru I Men In Blue PrzełoŜyła Ewa Wojtczak
Dla emerytowanego sierŜanta Zebulona V. Caseya z Wydziału Spraw Wewnętrznych Departamentu Policji Miasta Filadelfia. On wie, za co.
Jeden „Myślę, Ŝe jestem — pomyślała długowłosa, długonoga blondynka, rozdarta między uczuciami podniecenia i niepokoju — o krok od swojego pierwszego romansu z Ŝonatym męŜczyzną”. Nazywała się Louise Dutton. Zasznurowała wargi w zadumie i nieświadomie przekrzywiła głowę na bok, gdy rozwaŜała tę nieprawdopodobną moŜliwość. Siedziała za kierownicą sześcioletniego Ŝółtego kabrioletu marki Cadillac, model z 1967. Z opuszczonym dachem jechała na północ — dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę szybciej niŜ dozwolone siedemdziesiąt — środkowym pasem Roosevelt Boulevard, który przebiega przez centrum północno–wschodniej Filadelfii, od Broad Street do Bucks County. Louise Dutton miała dwadzieścia pięć lat, waŜyła pięćdziesiąt dwa kilogramy, a jej blond włosy miały naturalny kolor, stanowiąc genetyczny dar od ojca. Trzy lata temu ukończyła studia (licencjat z angielskiego) na Uniwersytecie Chicagowskim. Przepracowała rok jako reporter „od wszystkiego” w gazecie „Clarion”, wydawanej w mieście Cedar Rapids, stan Iowa, sześć miesięcy zajmowała się zbieraniem informacji dla dziennikarzy KLOS–TV (Kanał 10) w Los Angeles, stan Kalifornia, a później przez jedenaście miesięcy pojawiała się na wizji, przedstawiając informacje z terenu w WNOG–TV (Kanał 7), w Nowym Orleanie, stan Luizjana. Od pięciu tygodni mieszkała w Filadelfii, współprowadząc program Wiadomości Dziewiątki w WCBL–TV (Kanał 9), czyli trzydziestominutowe lokalne informacje, nadawane dwukrotnie — o 18.00 przed ogólnokrajowym dziennikiem oraz o 23.00. Teraz, podczas jazdy, przyszedł jej do głowy zwariowany scenariusz. Mogłaby zostać zatrzymana za przekroczenie szybkości. Najlepiej przez jednego z tych nadętych policjantów z drogówki. Podszedłby butnie do jej auta; taki facet w krótkiej, lśniącej skórzanej kurtce, pod którą widać kaburę, broń i naboje. — Gdzieś się pali, kochana? — spytałby pan Macho, wymachując pistoletem i odznaką. — Tak naprawdę — odparłaby powoli, patrząc mu prosto w oczy i trzepocząc długimi rzęsami — jadę na spotkanie z kapitanem Moffittem. Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt był dowódcą filadelfijskiej policji drogowej. Oczywiście mundurowy, który by ją zatrzymał za przekroczenie prędkości, albo by jej uwierzył i potraktował z odpowiednim szacunkiem, albo by jej nie uwierzył i wypytał, gdzie ma się spotkać z kapitanem, a po jej odpowiedzi moŜe pojechałby za nią w celu sprawdzenia, czy dziewczyna mówi prawdę. Tak, tak byłoby jeszcze zabawniej! Być moŜe „Dutch” Moffitt poczułby się zakłopotany faktem, Ŝe jeden z jego ludzi dowiedział o potajemnym spotkaniu szefa z blondynką w restauracji. „E — stwierdziła w myślach — chyba jednak nie”. Moffittowi zapewne by się coś takiego spodobało. Policjant mrugnąłby do kapitana, zwanego DuŜym Dutchem, a ten skromnie wzruszyłby ramionami. Szef drogówki na pewno uwaŜał, Ŝe młode blondynki powinny się za nim wprost uganiać. „Rany, tracę rozum — rozmyślała dalej. — Czy to samo przydarzyło się mojej matce? Pewnego dnia pojawił się mój ojciec, a ona oszalała na jego punkcie? Czy dlatego jadę tam, dokąd jadę? I w tych okolicznościach? PoniewaŜ »Dutch« Moffitt przypomina mi ojca? Czy to prawda, Ŝe wszystkie małe dziewczynki skrywają w sobie wstydliwe, sekretne pragnienie pójścia do łóŜka z własnym ojcem? Czy tym jest dla mnie »Dutch« Moffitt — in loco parentis?’. Przed sobą po lewej Louise zauwaŜyła miejsce ich randki. A moŜe po prostu miejsce zwyczajnego spotkania…? Restauracja Waikiki Diner, sądząc z zewnętrznego wystroju, nie była filadelfijskim odpowiednikiem nowoorleańskiego lokalu U Arnauda czy choćby U Brennana; bardziej kojarzyła się ze Złotym Kociołkiem w miejscowości Cedar Rapids. Louise poszukała skrętu i zawróciła, wciskając pedał gazu aŜ do podłogi, gdyŜ pragnęła zdąŜyć przed nadjeŜdŜającą z przeciwka duŜą grupą samochodów, po czym szybko wjechała w Roosevelt Boulevard. Zbyt szybko! Skrzywiła się, gdy poczuła, Ŝe podwozie cadillaca szoruje po krawęŜniku. Cadillac był prezentem dla niej za ukończenie college’u. A moŜe raczej jednym z prezentów. Ojciec wręczył jej czek i powiedział, Ŝe ma sobie wybrać samochód. — Najbardziej podoba mi się twój — wypaliła bez zastanowienia. — Jeśli mogę. Zdezorientowany przyglądał się córce przez chwilę, po czym zrozumiał. — Ach, Ŝółty kabriolet? Ma juŜ trzy lata. Właśnie miałem się go pozbyć. — Mogę więc go wziąć? — spytała. — Jest prawie nieuŜywany. Zanim odpowiedział, popatrzył na nią z uwagą. Jak sądziła, usiłował pojąć jej pobudki. — Oczywiście — odparł w końcu. — KaŜę go komuś podstawić. Pochyliła się i cmoknęła go. — Dzięki, tatku. A on ją uściskał. Ojciec Louise Dutton nigdy nie oŜenił się z jej matką. Louise była zatem dzieckiem z nieprawego łoŜa, inaczej mówiąc — bękartem. Jednak rzeczywistość wcale nie była — i nie jest — tak zła, jak uwaŜałaby większość ludzi, wysłuchawszy tej historii.
Louise postawiono przed faktami, kiedy była małą dziewczynką. Otrzymała rzeczowe wyjaśnienie, iŜ istniały powody, dla których jej ojciec i matka nie mogli się pobrać, dla których nie mógł mieszkać z nimi ani widywać swojej córeczki tak często, jak by chciał. Tak przedstawiały się sprawy i najprawdopodobniej nic się w tej kwestii nie zmieni. Louise nie czuła nienawiści do Ŝony ojca ani do swoich przyrodnich braci i sióstr. Nie była zresztą dla swego ojca jakimś wstydliwym sekretem i męŜczyzna bynajmniej nie Ŝałował, Ŝe córka pojawiła się na świecie. Im była starsza, tym lepiej go rozumiała. On spędzał święta BoŜego Narodzenia ze swoją rodziną, a ona z matką i jej męŜem. Do obu męŜczyzn mówiła „tato”. Z tego, co wiedziała, nigdy się nie spotkali, a Louise równieŜ nigdy nie widziała rodziny swego ojca, nawet z daleka. Jej ojciec, odkąd ukończyła dziewięć czy dziesięć lat, co roku znajdował przed lub po BoŜym Narodzeniu kilka dni, by spędzić je z nią, posyłał teŜ po nią parę razy w roku i wtedy wyjeŜdŜała z nim na parę dni albo tydzień. W towarzystwie zawsze przedstawiał ją jako swoją córkę. Gdy była uczennicą pierwszej klasy college’u, zabrał ją w dziesięciodniowy rejs z Baja, w Kalifornii. Poleciała do Los Angeles i spędziła noc w jego domu na plaŜy w Malibu, a potem pojechała Ŝółtym kabrioletem do Baja. Cudowne dziesięć dni! Tak, tak, ojciec dobrze wiedział, dlaczego Louise chciała mieć jego kabriolet. Przez jakiś czas zastanawiała się, co Ŝona ojca i przyrodnie rodzeństwo myślą o niej i w końcu sobie uświadomiła, Ŝe są dokładnie w takim samym połoŜeniu, co ona. Stanford Fortner Wells III, przewodniczący rady nadzorczej Wells Newspapers, Inc., postępował po prostu tak, jak mu się, cholera, podobało. Wszyscy oni mieli zatem szczęście, Ŝe jednocześnie był człowiekiem niemal zawsze uprzejmym, troskliwym i honorowym. Och, moŜe było mu łatwiej, skoro odziedziczył duŜe pieniądze… MoŜe wcale nie byłby taki dobry, troskliwy czy honorowy, gdyby dla zarobku sprzedawał ubezpieczenia na Ŝycie albo był dilerem samochodowym. MoŜe, lecz los wybrał inaczej. Stanford Fortner Wells III dostał w spadku po ojcu siedemnaście gazet i trzy stacje radiowe, po czym rozbudował to imperium do trzydziestu jeden gazet, czterech stacji telewizyjnych i czterech (wielkich) radiowych. Jedyny niemoralny czyn, jaki Louise mogła mu przypisać, to był pozamałŜeński romans. Innymi słowy, jako człowiek Ŝonaty zrobił dziecko kobiecie, która nie była jego Ŝoną. Spłodził Louise na niedozwolonym poletku. Jednak mimo to zachował się przyzwoicie. Nie opuścił Ŝony i dzieci dla młodszej kobiety, nie porzucił teŜ jej, swojej córki. A przecieŜ mógł bez najmniejszego trudu „odpowiednio zabezpieczyć ją finansowo” i nigdy jej się nie pokazać na oczy. Louise kochała i podziwiała swego ojca, a jeŜeli ludzie tego nie pojmowali, miała ich gdzieś! Znalazła miejsce do zaparkowania dla Ŝółtego kabrioletu, wysiadła i ruszyła do Waikiki Diner. Na parkingu nie dostrzegła Ŝadnych aut, które wyglądałyby na nieoznakowane wozy policyjne, co oznaczało, Ŝe „Dutch” Moffitt albo przyjechał własnym samochodem, albo jeszcze nie dotarł na miejsce. Pchnęła drzwi do lokalu i weszła do środka. Wnętrze było większe, niŜ wyglądało z zewnątrz i miało kształt litery „L”. W krótszej odnodze, którą Louise widziała z ulicy, znajdował się kontuar ze stołkami o wyściełanych siedzeniach, a pod ścianą rząd ław z kanapami. Obok drzwi mieszczących się w naroŜniku litery „L” stała szklana lada z kasą oraz bar. DłuŜsza odnoga litery „L” była szersza i mieściła jadalnię. Louise naliczyła około czterdziestu stolików; pod ścianą takŜe tu stały ławy z kanapami. Moffitta nigdzie nie było. Louise zjadliwie powiedziała sobie w myślach: „A zatem pan kapitan Richard C. »Dutch« Moffitt, dowódca drogówki filadelfijskiego departamentu policji, jeszcze nie znalazł czasu, aby zaszczycić swoją obecnością Waikiki Diner”. — Pomóc ci, dziewczyno? — spytała kelnerka. Była drobna, miała pod sześćdziesiątkę, pomarańczoworude włosy i zbyt mocny makijaŜ. — Przypuszczalnie mam się tutaj z kimś spotkać — odparła Louise. — Czyli stolik — mruknęła kelnerka i zaprowadziła ją do jadalni. Louise zauwaŜyła jednak, Ŝe jedna z ław przy ścianie, w miejscu, z którego widać było drzwi obok kasy, jest pusta, więc bez słowa wsunęła się na siedzenie przy niej. Kelnerka uszła jeszcze z dziesięć metrów, zanim zorientowała się, Ŝe dziewczyna juŜ za nią nie idzie. Obróciła się wreszcie i — oczywiście uraŜona — podeszła i połoŜyła przed Louise ogromne menu. — Jakiś koktajl albo coś na czas czekania? — spytała. — Poproszę kawę — powiedziała Louise. — Czarną. Nie chciała, by alkohol jeszcze bardziej zaburzył jej procesy myślowe. Rozejrzała się po jadalni i uznała, Ŝe jest to prawdopodobnie najbrzydszy lokal, w jakim kiedykolwiek była. Pod sufitem wyłoŜonym plastikowymi replikami drewnianych belek sufitowych wisiały fałszywe lampy udające te od Tiffany’ego, z lamp z kolei zwisały ogromne, obracające się wentylatory. Stojące przy ławach kanapy obito fioletowym winylem, tłoczonym w diamentowy wzorek. Ściana po przeciwnej stronie pomieszczenia stanowiła absolutnie koszmarny fresk, przedstawiający dziewczęta w powłóczystych sukienkach i chłopców w strojach, które wyglądały jak pieluchy. Wszyscy tańczyli wokół czegoś, co najpewniej miało być Partenonem. Kawę Louise otrzymała w grubym, porcelanowym kubku, ozdobionym parą pochyłych palm i napisem: „Waikiki Diner, Roosevelt Blvd, Filad, Pens”. Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt wszedł, akurat gdy odsuwała kubek — zaskoczona, wręcz zaszokowana gorącem płynu — od swoich poparzonych warg. Policjant nie zdąŜył jeszcze przejść drzwi obok kasjerki, a juŜ podskoczył do niego mały, drobny męŜczyzna z duŜymi wąsami, noszący obcisły garnitur w szerokie pasy. Osobnik ów podszedł do kapitana i wyciągnął rękę, uśmiechając się szeroko, jakby popisywał się licznymi złotymi zębami.
Dutch odpowiedział mu uśmiechem, prezentując komplet zębów duŜych, równych i białych. Wówczas dostrzegł Louise i jego uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył, brwi zaś uniosły. Ruszył do stolika. — Cześć — zagaił, wsuwając się na krzesło naprzeciwko niej. — Cześć! — odparła. — To nasz gospodarz — dodał Dutch, kiwnąwszy głową na wąsacza. — Teddy Galanapoulos. — Proszę się czuć jak u siebie. Wszyscy przyjaciele kapitana Moffitta… — Witam — przerwała mu Louise. MęŜczyzna mówił z lekkim greckim akcentem. Tak, teraz wyjaśniły się tańczące wokół Partenonu dziewczęta w sukniach i chłopcy w pieluchach. — Pięknie wyglądasz — ciągnął kapitan. — Dziękuję — odrzekła Louise. Zawstydziła się, poczuła bowiem, Ŝe się rumieni. Wstała. — Wybaczycie mi na chwilkę? Kiedy wróciła z damskiej toalety, gdzie wściekła na siebie poprawiała włosy i szminkę na ustach, zauwaŜyła, Ŝe kapitan zmienił miejsce. Teraz siedział na kanapce z fioletowego winylu. Jego lewa ręka, ogromna ręka, otaczała pękatą szklanicę z whisky. Dutch miał szeroką, złotą obrączkę na środkowym palcu prawej ręki. Na jej widok zaczął wstawać. Pierwszy raz widziała go w cywilu. Nosił niebieską marynarkę, pod nią Ŝółtą koszulkę z dzianiny. Koszulka ściśle opinała jego szeroką pierś. Louise nie umknęło równieŜ, Ŝe w ramionach marynarki nie było pustego miejsca. — Nie przesiadaj się — poprosiła. — Najwyraźniej tu bardziej ci się podoba. — Jestem policjantem — odparł. — Policjanci nie lubią siadać tyłem do drzwi. — Naprawdę? — spytała, niepewna, czy Dutch mówi powaŜnie, czy teŜ sobie z niej Ŝartuje. — Naprawdę — potwierdził, po czym dorzucił: — Nie wiedziałem, co pijasz. — Niesamowite — mruknęła. — Jak to moŜliwe? Po raz pierwszy spotkała go dwa dni wcześniej. Ich miejscowy oficjel, burmistrz Jerry Carlucci, który nigdy nie przepuścił okazji pokazania swojej twarzy w gazetach lub w telewizji, właśnie ponownie otwierał naprawiony odcinek autostrady Schuylkill Expressway. Była to prawdziwa uroczystość z rytuałem przecięcia wstęgi. Louise, nie mając akurat nic lepszego do roboty, pojechała wraz ze zwykłą ekipą, składającą się z operatora filmowego i producenta w jednym oraz reportera. Początkowo zamierzała sama wystąpić przed kamerą. Jednak kiedy dotarła na miejsce i zobaczyła, co się dzieje — a było tam wiele hałasu o nic — uznała, Ŝe nie będzie udawać wielkiej reporterki. Nie odjechała wszakŜe, postanowiła pokręcić się w pobliŜu, na wypadek gdyby burmistrzowi znów coś się wypsnęło. Panu Carlucciemu często się to bowiem zdarzało (podczas ostatniego tego typu incydentu nazwał jednego z miejskich radnych „niedouczonym czarnuchem”), a Louise stale szukała ciekawych historii. Kazała operatorowi rejestrować poczynania burmistrza od momentu jego przybycia aŜ do odjazdu. Carlucci miał zwyczaj przemieszczać się po mieście w dobrym stylu, w czarnej limuzynie cadillac, przed którą jechały dwa nieoznakowane wozy policyjne z ochroniarzami w cywilu. Trzeci samochód zatrzymał się dokładnie obok Louise. Drzwiczki od strony kierowcy otworzyły się i z auta wyskoczył kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt. Był wielkim facetem i miał na sobie mundur. A przedstawiciele drogówki nosili zupełnie inne mundury niŜ reszta filadelfijskiej policji. Tutejsza policja drogowa powstała wiele lat temu jako wydział kontrolujący ruch drogowy, którego funkcjonariusze jeździli pierwotnie na motocyklach. Z tego teŜ względu (z wyjątkiem najbardziej oficjalnych okazji) zakładali stroje motocyklistów — skórzane kurtki i spodnie oraz sztylpy z czarnej skóry — nawet gdy przesiedli się juŜ do zwyczajnych wozów patrolowych i stali się odrębną, elitarną jednostką policji, którą wysyłano we wszystkie najbardziej kryminogenne punkty miasta. W pokoju redakcji informacyjnej Kanału 9 przedstawicieli filadelfijskiej drogówki nazywano „komandosami Carlucciego” — z lekkim przekąsem, choć, co od razu zauwaŜyła Louise, nie bez pewnej dozy szacunku. Wówczas, gdy kapitan Richard C. Moffitt wysiadł z auta, Louise Dutton odkryła, Ŝe stoi tak blisko niego, iŜ czuje zapach skóry jego kurtki oraz Ŝutego przez męŜczyznę odświeŜającego Sen — Sen. Jej oczy znajdowały się na wysokości jego odznaki, nad którą widniała przypięta błękitna wstąŜka w złote paski i pół tuzina gwiazdek. Jak słusznie przypuszczała dziewczyna, kaŜda z tych gwiazdek oznaczała jakąś pochwałę i sugerowała wielokrotne nagrody za odwagę i dokonania. Kapitan mrugnął do Louise, a potem — kładąc rękę na drzwiczkach samochodu — wspiął się na palce, aby zerknąć na limuzynę burmistrza Carlucciego. Louise dostrzegła, Ŝe nosił obrączkę, po czym odwróciła się, chcąc sprawdzić, na co Moffitt patrzy. W tłumie dwóch funkcjonariuszy w cywilu torowało drogę burmistrzowi, który zmierzał do zdobionych flagą słupków, połączonych wstęgą. Wtedy kapitan ponownie spojrzał na Louise. — Widziałem panią w telewizji — zagaił. — Jestem Dutch Moffitt. Podała mu rękę i równieŜ się przedstawiła. — Na Ŝywo wygląda pani znacznie lepiej, Louise Dutton — stwierdził. — Mogę zadać panu pytanie, kapitanie Moffitt? — Natychmiast wykorzystała okazję. — Jasne. — Niektóre znane mi osoby określają policję drogową mianem „komandosów Carlucciego”. Jak pan reaguje na to określenie?
— Mam je w dupie — odparował momentalnie i jednoznacznie. — Mogę pana zacytować? — spytała szybko. — Jasne, chociaŜ nie sądzę, by pozwolono powiedzieć to pani na wizji — odrzekł, szczerząc do niej zęby. — Arogancki z pana drań! — Och, z wielką chęcią spotkam się z panią gdzieś w mieście i wyjaśnię, czym dokładnie zajmuje się filadelfijska policja drogowa — oświadczył z całą powagą. — I dlaczego samą swoją obecnością draŜnimy wszystkich chuliganów i róŜnych innych gnojków. Posłała mu spojrzenie, które miało być maksymalnie pogardliwe. — Dorzucę do zaproszenia takŜe kilka drinków i kolację — naciskał. — MoŜe pan do mnie zadzwoni? — odcięła się z olśniewającym uśmiechem. — Oczywiście na domowy. Wolałabym, aby po telewizji nie zaczęła krąŜyć plotka, Ŝe umawiam się na kolację i drinka z jakimś komandosem Carlucciego. Szczególnie z Ŝonatym komandosem… A zatem… Miło się z panem gawędziło, kapitanie… Nie otrzymała odpowiedzi, której oczekiwała. — Naprawdę jest pani nadętą, zgryźliwą babą, co? — mruknął wesoło. Odeszła wściekła. Zdecydowała wprawdzie, Ŝe Moffitt jest wystarczająco arogancki, by — mimo jej jednoznacznego sarkazmu — do niej zatelefonować, pomyślała jednak, z nadzieją, która szybko okazała się naiwna i dziecinna, Ŝe kapitan nie jest w stanie się do niej dodzwonić. Ze względu na rozmaitych świrów i maniaków, w studiach telewizyjnych panowała pewna niepisana zasada dotycząca telefonów. Nie moŜna było zatem ot, tak sobie, po prostu zadzwonić do Kanału 9 i poprosić o połączenie z panną Dutton. Ale kapitana policji mogliby jednak z nią połączyć i… I co wtedy? Dlatego teŜ kiedy Louise wróciła do telewizji, od razu udała się do głównej telefonistki i oświadczyła, Ŝe z pewnych względów nie chce nigdy rozmawiać z kapitanem policji nazwiskiem Moffitt. Więc gdyby dzwonił, telefonistka miała mu powiedzieć, Ŝe Louise nie ma. Wierzyła, Ŝe arogancki drań prędzej czy później zrozumie, iŜ ona nie ma ochoty na Ŝadne kontakty z nim. Na pewno przecieŜ nie mógł zadzwonić do niej do domu. W studiu nie podadzą mu adresu, a jej numer telefonu był zastrzeŜony. Tyle Ŝe… Dzisiaj, mniej więcej przed trzema godzinami, telefon w jej mieszkaniu zadzwonił, akurat gdy Louise wchodziła pod prysznic. Wiedziała, Ŝe to nie ojciec, gdyŜ zadzwonił juŜ o dziesiątej, budząc ją i pytając, co słychać. A wszyscy inni mogli poczekać. Gdyby ktoś zrzucił na jej kraj bombę atomową, Louise na pewno wiedziałaby o tym wcześniej. Telefon nie przestawał jednak dzwonić, więc dziewczyna — rozdarta między straszliwym rozdraŜnieniem i rosnącym zainteresowaniem, które pojawiało się zawsze, gdy na horyzoncie migotała jakaś ciekawa historia — ociekając wodą, podeszła do aparatu stojącego obok łóŜka. — Halo? — Wszystko u ciebie w porządku? Głos kapitana „Dutcha” Moffitta pobrzmiewał prawdziwą troską, jednak zanim Louise uprzytomniła sobie ten fakt, zdąŜyła odburknąć męŜczyźnie: — Dlaczego nie miałoby być? — Och, niektórych ludzi w twojej dzielnicy ktoś napada, rabuje albo coś gorszego — wyjaśnił. — Skąd masz mój numer? — warknęła, po czym, nie czekając na odpowiedź, dorzuciła: — Skąd wiedziałeś, Ŝe jestem w domu? — Wysłałem radiowóz na twoją ulicę — odparł. — Powiedziano mi, Ŝe Ŝółty kabriolet stoi w garaŜu. Uniosła oczy i dostrzegła odbicie swego nagiego ciała w lustrze na drzwiach szafy. Zastanowiła się, co by kapitan Dutch Moffitt o niej pomyślał, gdyby ją teraz zobaczył. Potrząsnęła głową i poczuła, Ŝe się rumieni. — Czego chcesz? — spytała. — Chcę się z tobą spotkać — odrzekł. — To absurd — prychnęła. — Tak, wiem — przyznał. — Mogę się wyrwać po szesnastej. Jest taka knajpka przy Roosevelt Boulevard, obok skrzyŜowania z Harbison. Nazywa się Waikiki. Spotkajmy się tam kwadrans po czwartej. — NiemoŜliwe — bąknęła. — Z jakiego powodu? — Muszę pracować — jęknęła. — Nie, nie musisz. Nie okłamuj mnie, Louise. — Cholera, Dutch! — Szesnasta piętnaście — podsumował i odłoŜył słuchawkę. Dziewczyna znów obejrzała w lustrze swoje nagie ciało i wiedziała, Ŝe nieco po czwartej zjawi się w Waikiki Diner. I teraz była w tym lokalu i patrzyła w oczy tego Ŝonatego faceta, nagle uświadamiając sobie, Ŝe ostatnią rzeczą na świecie, jakiej pragnie, jest romans czy teŜ inny bliski kontakt z nim. „Co ja sobie, do diabła, myślałam? Chyba mi kompletnie odbiło, Ŝe tu przyjechałam!”. — Jestem policjantem — wytłumaczył się. — Zdobycie twojego adresu i numeru telefonu to dla mnie pestka. — Chyba wezmę szkocką z wodą sodową — mruknęła Louise. — Czarny Johnnie Walker.
Pchnął swoją szklankę w jej stronę. — Zamówię następne drinki — powiedział. Było to z lekka nieprzyzwoite i prawdopodobnie niehigieniczne, mimo to wzięła szklankę i upiła łyk. Tymczasem Dutch dał znak w stronę baru i zamówił dwa razy whisky. „Dlaczego to zrobiłam, do cholery? — zastanowiła się i szybko znalazła odpowiedź: — PoniewaŜ nie wiem, jak się zachować, Ŝeby nie zrobić z siebie jeszcze większej idiotki niŜ dotąd. Jak ja się z tego wypłaczę?”. Wąsaty grecki właściciel osobiście ich obsłuŜył. — Najwyraźniej mamy przynajmniej jedną wspólną rzecz — oznajmił „Dutch” Moffitt. — Niewiarygodne! — odcięła się złośliwie. — Uspokój się, Louise — poprosił. — Nie zrobię ci krzywdy. Przypatrzyła mu się z uwagą, wytrzymała przez moment jego spojrzenie, po czym odwróciła wzrok. — Nie wiem, po co tu przyjechałam — wyznała. — Muszę się jednak przyznać, Ŝe popełniłam błąd. Moffitt otworzył usta, jednak zanim zdąŜył cokolwiek odpowiedzieć, dał się słyszeć męski głos. — Dzień dobry, kapitanie Moffitt, miło pana widzieć. Przed oczyma Louise pojawił się rękaw garnituru w drobną kratkę. — Witaj, Angelo — odparł policjant. Louise, gdy ramię zniknęło jej sprzed oczu, podniosła wzrok. Nad ławą stał męŜczyzna o przyjemnej aparycji i oliwkowej karnacji — wnosząc z imienia, Włoch — dokładnie ogolony i pachnący kosztowną wodą kolońską. — Akurat dziś rano mój ojciec pytał o pana — powiedział. — A jak się miewa twoja matka, Angelo? — odpowiedział pytaniem Moffitt. — Bardzo dobrze, dzięki. — ZłóŜ jej ode mnie wyrazy uszanowania — dodał kapitan. Angelo uśmiechnął się do Louise, po czym spojrzał na Moffitta. — Przedstawi mnie pan tej uroczej pani? — Miło cię było zobaczyć, Angelo — odparował Moffitt. Angelo spłonił się i odszedł. — Co to było? — nie wytrzymała Louise. — Po prostu kiepskie maniery? Czy teŜ moŜe raczej… — Nazywa się Angelo Turpino — wszedł jej w słowo kapitan. — Nie chciałabyś go znać. — Niby czemu? — Bo to bandyta — wyjaśnił Moffitt. — Nie, poprawka. To człowiek dobrze ustawiony. Ich standardy są śliskie. Kilka lata temu ten wstrętny, mały gnojek był przecieŜ zupełnie nikim. — Co to znaczy „człowiek dobrze ustawiony”? Dutch przyjrzał się Louise, ich oczy znów się spotkały. — Kiedy ktoś rozpoczyna karierę w świecie przestępczości zorganizowanej, jego największym pragnieniem jest właśnie taka funkcja — oświadczył kpiącym tonem Moffitt. — Ustawiony facet jest powszechnie akceptowany, cieszy się wszelkimi prawami i przywilejami niekwestionowanego mistrza w wybranym przez siebie fachu. Tak jak student medycyny marzy o zostaniu dobrym lekarzem… — Twierdzisz, Ŝe Angelo jest w mafii? — Nazywamy ich światek rodziną — wyjaśnił kapitan. — W jakiś sposób stał się „niekwestionowanym mistrzem”? — Jakieś sześć tygodni temu Vita Poltaro, ze względu na inicjały czasami nazywanego wiceprezydentem, znaleziono w bagaŜniku jego własnego samochodu na parkingu w centrum, tuŜ za hotelem Bellevue–Stratford. Biedny Vito miał z tyłu głowy dwie dziury po kulach kaliber .22, a w ustach, uszach, nozdrzach i innych otworach ciała pięciodolarowe banknoty. To oznacza chciwość. Myślę, Ŝe tę zbrodnię popełnił właśnie Angelo. Tydzień po tym, jak ci z przestępczości zorganizowanej znaleźli Vita, słyszeli, Ŝe Angelo pojechał do Nowego Jorku i wrócił w glorii chwały. Louise nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe Dutch mówi jej całą prawdę. — Czekaj, czekaj, jak mam rozumieć twoje stwierdzenie, Ŝe „ci z przestępczości zorganizowanej” znaleźli ciało? — spytała. — Umknął mi chyba sens tej części opowieści. — W policji powołano wydział do spraw zwalczania przestępczości zorganizowanej, który próbuje mieć na oku takich drani jak Angelo — wyjaśnił. Znów popatrzyli sobie w oczy. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok. — Tak naprawdę wcale nie chcesz rozmawiać o mafii, zgadza się? — spytał. — Nie — przyznała. — Nie chcę. — A więc o czym pomówimy? — MoŜe o twojej Ŝonie? — wyrwało się Louise. Moffitt opuścił głowę, wzruszył ramionami, potem zerknął na swoją towarzyszkę. — O cholera! — warknął. Była to reakcja na coś, co widział, patrząc ponad ramieniem Louise. Dziewczyna zaczęła się obracać. — Nie odwracaj się! — polecił niemal bezgłośnie, lecz stanowczo. Wysunął się zza ławy, wstał i ruszył do drzwi na palcach, cicho niczym kot. Louise rozpaczliwie pragnęła spojrzeć i znów zaczęła obracać głowę, zrezygnowała jednak. PrzecieŜ Dutch wyraźnie
jej zabronił. Chwilę później zdołała zobaczyć słabe odbicie kapitana w lustrzanej ścianie za barem. Widziała, jak Moffitt odrzuca dłonią połę marynarki, sięgając — jak się za chwilę okazało — po broń. W tym momencie dziewczyna postanowiła się jednak odwrócić. Kapitan trzymał rewolwer lufą do dołu, celując nieco na bok, gdzieś przy swoich stopach. Szedł w stronę kasy. Przy kasie stał młody człowiek, chudy, o długich blond włosach. Nosił kurtkę zapinaną na zamek błyskawiczny, w ręku trzymał torbę z brązowego papieru, którą wyciągał ku kasjerce, wyraźnie ją jej podsuwając. Gdy „Dutch” Moffitt znajdował się w odległości półtora metra od chłopaka, okazało się, Ŝe tamten równieŜ ma broń. Mimo hałasów panujących w Waikiki Diner, Louise bez trudu usłyszała głos kapitana. — PołóŜ pistolet na ladzie, synu — polecił powoli. — Jestem funkcjonariuszem policji. Nie zmuszaj mnie, Ŝebym cię zabił. Młokos zerknął na niego i twarz mu pobladła. Oblizał wargi i zaczął opuszczać papierową torbę. Wówczas jednak rozległy się strzały, jeden po drugim, pięć lub sześć. Brzmiały jak chińskie fajerwerki. — O cholera! — zaklął „Dutch” Moffitt, bardziej ze smutkiem niŜ gniewnie. Szklany front lady z kasą roztrzaskał się, kasa z łoskotem spadła na podłogę, stojące na półkach za barem butelki z trunkami rozprysnęły się i pospadały. Kapitan chwycił chudego blondasa za kołnierz kurtki i gwałtownie pchnął go na środek sali. Sam zrobił trzy kroki ku drzwiom wyjściowym. Pchnął je ramieniem i wypadł na zewnątrz. Podniósł rewolwer oburącz, wycelował, wystrzelił. A potem jeszcze raz i jeszcze. Huk strzałów był ogłuszający i szokujący. Louise słyszała krzyki jakiejś kobiety. Ktoś głośno przeklinał. Chudy blondyn przebiegł między rzędami stolików. Louise dobrze obejrzała jego twarz. Wyglądał na przeraŜonego. Zerwała się z krzesła i pobiegła w stronę kasy. Dutch był przed lokalem, klęczał obok kogoś leŜącego na ziemi. Louise sądziła, Ŝe pewnie chodzi o innego męŜczyznę o blond włosach, jednak w tym samym momencie kapitan przewrócił ciało na plecy i dziewczyna dostrzegła uszminkowane usta oraz czerwone, okrągłe oprawki damskich okularów. — Dzieciak uciekł w głąb restauracji — wrzasnęła do policjanta. PoniewaŜ Dutch nic nie odpowiedział, krzyknęła jego imię, a gdy zwróciła jego uwagę, powtórzyła, wskazując za siebie. — Wpadł do restauracji. Blond dzieciak. Kapitan wstał i szybko ruszył w stronę drzwi, mijając Louise. Poszła za nim. Pojawił się Grek, właściciel Waikiki. — Przebiegł przez kuchnię, sukinsyn — oświadczył. Moffitt kiwnął głową. WłoŜył rewolwer do kabury, obok kasy, na podłodze poszukał telefonu, który spadł na cygara i owinięte w folię czekoladki, gdy stłukła się szklana lada. Dutch wykręcił numer. — Mówi kapitan Moffitt z policji drogowej — rzucił w słuchawkę. — Jestem na skrzyŜowaniu Harbison i Boulevard. Waikiki Diner. Dajcie mi wsparcie. Mam włamanie i strzelaninę. Potrzebna teŜ karetka. Postrzelono mnie. Jeden męŜczyzna uciekł piechotą w nieznanym kierunku. Biały, około dwudziestu lat. Długie, blond włosy, brązowa kurtka zasuwana na zamek błyskawiczny. Nie, do cięŜkiej cholery! Harbison i Boulevard! — OdłoŜył słuchawkę na widełki, uśmiechnął się uspokajająco do Louise i oznajmił, podnosząc głos: — JuŜ po wszystkim, proszę państwa. O nic nie musicie się juŜ martwić — dodał. — MoŜecie spokojnie dokończyć posiłek. Znów odwrócił się do Louise i przyjrzał się jej. — Dutch, nic ci nie jest? — spytała. — Nic — odparł. — Wszystko w porządku. Po czym zatoczył się, zrobił krok w tył i osunął się przy ścianie. Jego twarz coraz bardziej bladła. — To była dziewczyna, szlag by ją trafił! — mruknął zdumiony ledwie słyszalnym szeptem. I wtedy bez słowa opadł na podłogę. — Dutch! — krzyknęła Louise, kucając przy kapitanie. „Och, po prostu zemdlał! — pocieszała się w myślach. — Tylko zemdlał. I tyle!”. Jednak kiedy zobaczyła jego oczy, wiedziała, Ŝe nie ma w nich Ŝycia. — Och, Dutch! — załkała. — Och, do licha z tobą, Dutch! * * * Filadelfia, która w latach siedemdziesiątych była czwartym pod względem wielkości miastem Stanów Zjednoczonych, leŜy pośrodku korytarza Nowy Jork — Waszyngton, jednego z najgęściej zaludnionych obszarów w kraju. Okrąg o promieniu stu mil, czyli stu sześćdziesięciu kilometrów, wyrysowany od figurki Williama Penna, wieńczącej czubek wieŜy ratusza stojącego przy Broad Street i Market Street w centrum Filadelfii, obejmuje Harrisburg na zachodzie, peryferie Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii na południu, prawie cały stan Delaware na południowym wschodzie, New Jersey aŜ po wybrzeŜe na wschodzie, dotyka wierzchołka wyspy Manhattan na północnym wschodzie, a na północy niemal muska Scranton w stanie Pensylwania. W tym okręgu o promieniu stu sześćdziesięciu kilometrów leŜą duŜe miasta, takie jak Baltimore w stanie Maryland, Camden, Trenton, Elizabeth, Newark i Jersey City w stanie New Jersey oraz wiele nieco mniejszych, na przykład Atlantic
City w New Jersey, Wilkus–Barre w stanie Pensylwania (inne miasta Pensylwanii to York, Lancaster, Reading, Allentown, Bethlehem i Hazleton), Wilmington w stanie Delaware i New Brunswick w New Jersey; no i oczywiście części metropolii nowojorskiej, czyli Manhattan, Brooklyn i Richmond (Staten Island). Na tak zwanym „standardowym statystycznym obszarze aglomeracji” Filadelfii i w okolicy mieszkają ponad cztery miliony osób, dodatkowe ponad dwa miliony zaś w obrębie granic miasta, które zajmuje w sumie trzysta trzydzieści kilometrów kwadratowych. W 1973 roku na tę liczbę mieszkańców w Mieście Braterskiej Miłości prawa i porządku pilnowało około ośmiu tysięcy policjantów. Budynek administracji policji na Vine Street w centrum Filadelfii to gmach, który w innych miastach nazywa się siedzibą główną policji. W Filadelfii gmach ten, ze względu na jego specyficzny kształt, zarówno funkcjonariusze, jak i mieszkańcy znają pod potoczną nazwą Roundhouse. Architekt, który wyobraził sobie ten okrągły budynek, zdołał zarazić entuzjazmem dla krzywizn urzędników miejskich, odpowiedzialnych za zatwierdzenie projektu. W Roundhouse nie ma zatem Ŝadnych prostych korytarzy. Ściany wewnętrzne i zewnętrzne, nawet te z windami, są zaokrąglone. Centrum radiowe departamentu policji miasta Filadelfia mieści się na pierwszym piętrze gmachu. Pracuje tam mnóstwo osób cywilnych oraz znacznie mniej policjantów. Wszyscy siedzą przy telefonach i pulpitach, przyjmując rozmowy od przedstawicieli społeczeństwa i od patrolujących ulice wozów policyjnych, którym przekazują teŜ oficjalne polecenia. W Filadelfii istnieją dwadzieścia dwa policyjne dystrykty, których funkcjonariusze mają obowiązek utrzymywać spokój w konkretnych częściach miasta. KaŜdy dystrykt posiada zestaw radiowozów i furgonetek policyjnych. Dodatkowo istnieje siedem wydziałów detektywów, którzy wprawdzie zajmują biura w budynkach poszczególnych dystryktów, lecz nie podlegają komendantom dystryktów — mają własną hierarchię. Posiadają teŜ osobne pojazdy, równieŜ wyposaŜone w radia. Własnymi radiowozami dysponuje równieŜ filadelfijska policja drogowa, która ma teŜ odrębną siedzibę. Drogówka utrzymuje łączność radiową z pojazdami wydziałów: ruchu drogowego, do spraw przestępstw drogowych i zajmującego się przestępczością nieletnich, a takŜe z dziesiątkami policyjnych cięŜarówek holowniczych, pojazdami róŜnych jednostek specjalnych, takich jak K–9, obyczajówka, jednostka wodna, brygada antynarkotykowa, do spraw zwalczania przestępczości zorganizowanej i szeregiem innych. Istnieje oczywiście równieŜ konieczność utrzymywania komunikacji z pojazdami wyŜszego dowództwa departamentu policji, komendanta policji i jego personelu, zastępców komendanta i ich personelu, głównych inspektorów i ich ludzi oraz innych wyŜszych oficerów policji. Skoro w danym momencie po mieście jeździ ponad tysiąc policyjnych radiowozów, konieczne stało się rozwinięcie — zarówno poprzez staranne planowanie, jak teŜ metodą prób i błędów — systemu pozwalającego na natychmiastowy kontakt z właściwym pojazdem. Komendanta policji nie trzeba wszak powiadamiać o kaŜdej stłuczce samochodowej, jaka miała miejsce na terenie miasta, nie interesują go teŜ prośby policji lotniska o furgonetkę, która zabrałaby z terminalu trzech pijaków ani wezwanie pierwszego lepszego detektywa, szukającego podejrzanego o morderstwo w alejce przy North Broad Street. Filadelfia podzielona jest na siedem okręgów policyjnych; na czele kaŜdego stoi inspektor. KaŜdy z siedmiu okręgów obejmuje dwa do czterech dystryktów dowodzonych przez kapitanów. KaŜdy okręg posiada własną częstotliwość radiową. Radia pojazdów detektywów i wozów przydzielonych innym jednostkom dochodzeniowym (czyli zajmujących się narkotykami, wywiadem, zwalczaniem przestępczości zorganizowanej itd.) działają na paśmie H. Wszystkie radia wozów policyjnych moŜna takŜe przełączyć na uniwersalną częstotliwość awaryjną i częstotliwość funkcjonalną, zwaną pasmem J. Dla przykładu — konkretny wóz policyjny z Szesnastego Dystryktu rutynowo operuje na częstotliwości C–l, która pozwala mu się łączyć z jego okręgiem (zachodnim). Jeśli wóz przełącza się na C–2, trafia na uniwersalne pasmo J. Podobnie, inny pojazd — przydzielony do okręgu południowofiladelfijskiego — pozostaje w kontakcie ze swoim okręgiem na częstotliwości C–l. Jadący tym pojazdem detektyw moŜe dzięki pasmu H i częstotliwości C–l łączyć się ze swoim wydziałem (oraz innymi detektywami), równocześnie wszakŜe — poprzez przełączenie się na C–2 — moŜe przekazać informacje na ogólniejszym paśmie J. WyŜsi stopniem oficerowie mogą się łączyć z innymi wyŜszymi oficerami policji na częstotliwości detektywów lub na częstotliwości innych konkretnych słuŜb, z którymi pragną się skontaktować. Zwykłe wozy patrolowe powinny się komunikować poprzez dyspozytora, gdyŜ rozmowy bezpośrednie są zabronione. Łączność pojazd–pojazd dozwolona jest jedynie na pasmach J i H. „Dyscyplina łącznościowa” jest rygorystycznie egzekwowana. W przeciwnym razie zapanowałby komunikacyjny chaos. Poprzez uruchomienie odpowiedniego przełącznika dyspozytor centrali moŜe wysłać wiadomość radiową kaŜdej jednostce wyposaŜonej w radio — od policyjnej łodzi, pływającej po rzece Delaware, przez setki policyjnych wozów patrolowych, aŜ po samochód komendanta policji. W pomieszczeniu centrum radiowego zdarza się, Ŝe na pulpicie sterowniczym błyska światło, operator wybiera odpowiedni przełącznik i mówi: „Radio policyjne”, a druga strona odpowiada: „Funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, padły strzały”. Nie kaŜde wezwanie z taką formułką jest zasadne. śargon ten znają róŜni cywilni mądrale, oglądający w telewizji
seriale policyjne. Dziesięć czy dwanaście razy dziennie ktoś uznaje, Ŝe obserwacja sznura aut policyjnych, wjeŜdŜających na jego ulicę z wyjącymi syrenami i obracającymi się kogutami jest świetnym sposobem na oŜywienie nudnego popołudnia czy wieczoru. Osoby, które odbierają wezwania w policyjnym centrum radiowym, nie pracują tam jednakŜe od wczoraj, toteŜ często po prostu wiedzą — prawdopodobnie po samym głosie dzwoniącego albo tupecie, z jakim rozmówca podnosi alarm — Ŝe akurat ten telefon jest prawdziwy. Dyspozytorką, która odebrała wezwanie kapitana Richarda C. „Dutcha” Moffitta z Waikiki Diner, była pani Leander Polk, lat czterdzieści osiem, bardziej niŜ lekko pulchna Murzynka, która pracowała w swoim fachu od dziewiętnastu lat. — Poruczniku! — zawołała, podnosząc głos jedynie po to, by przyciągnąć uwagę męŜczyzny, nie zaś by pytać o pozwolenie. Następnie wybrała odpowiedni przełącznik. Tym samym dwa brzęczki, oznaczające wiadomość awaryjną, zostały wysłane do kaŜdego policyjnego radia w Filadelfii. — Roosevelt Boulevard i Harbison — oznajmiła pani Polk powoli i wyraźnie. — Waikiki Diner. Wsparcie dla funkcjonariusza policji. Wezwanie telefoniczne. — Powtórzyła tę wiadomość jeszcze raz, po czym dodała: — Zgłoszono rabunek, strzelaninę i ranę postrzałową. — Powtórzyła takŜe ten tekst, a następnie szybko wyjaśniła porucznikowi, który podszedł do jej stanowiska: — Telefonował kapitan Moffitt. — I znów nadała w eter: — Wszystkie pojazdy znajdujące się w okolicy Harbison i Roosevelt Boulevard. Otrzymano powiadomienie o rabunku na tym skrzyŜowaniu. Poszukiwany biały męŜczyzna, długie blond włosy, brązowa kurtka. Ucieka w nieznanym kierunku, ma broń. Tę ostatnią informację równieŜ powtórzyła.
Dwa Pojazd filadelfijskiej drogówki, Highway Dwa B, jechał Roosevelt Boulevard na południe. Kierujący wozem funkcjonariusz David N. Waldron właśnie wjechał na Oxford Circle. Obok funkcjonariusza siedział sierŜant Alexander W. Dannelly. Dannelly i Waldron kilka minut wcześniej widzieli, jak ubrany elegancko i po cywilnemu kapitan „Dutch” Moffitt wchodzi do Waikiki Diner. Była godzina szesnasta, a kapitan zwykle pracował do 17.15; często nawet dłuŜej. I w mundurze. — Kapitan jest najwyraźniej zaangaŜowany w jakieś wielkie tajne śledztwo — zauwaŜył sierŜant Dannelly. — Ma pan na myśli aferę szpiegowską, sierŜancie? — spytał z uśmiechem funkcjonariusz Waldron. — Głupoty wam chodzą po głowie, funkcjonariuszu Waldron — odparował sierŜant Dannelly, równieŜ z uśmiechem. — Wstyd mi za ciebie, człowieku! — MoŜe kubek kawy, sierŜancie? — odciął się Waldron. — W Waikiki na pewno serwują niezłą kawkę. — Widzę, Ŝe miewacie równieŜ tendencje samobójcze, funkcjonariuszu — odburknął wesoło Dannelly. — Mówiłem wam kiedyś, Ŝe to zauwaŜyłem? Ich rozmowę przerwały dwa sygnały dźwiękowe z radia. — Roosevelt Boulevard i Harbison — odezwał się głos dyspozytorki. — Waikiki Diner. Wsparcie dla funkcjonariusza policji. Wezwanie telefoniczne. — Powtórzyła tę wiadomość jeszcze raz, po czym dodała po raz trzeci: — Boulevard Roosevelt i Harbison. Waikiki Diner. Wsparcie dla funkcjonariusza policji. Wezwanie telefoniczne. — Jezu Chryste! — zawołał funkcjonariusz Waldron. — To na pewno kapitan — dodał Dannelly. — Zgłoszono rabunek, strzelaninę i ranę postrzałową — ciągnęła dyspozytorka. — Wszystkie pojazdy znajdujące się w okolicy Harbison i Roosevelt Boulevard. Otrzymano powiadomienie o rabunku na tym skrzyŜowaniu. Poszukiwany biały męŜczyzna, długie blond włosy, brązowa kurtka. Ucieka w nieznanym kierunku, ma broń. Gdy sierŜant Dannelly sięgnął po mikrofon, funkcjonariusz Waldron, nie czekając na jego rozkazy, przełączył transmisję na C–2, uruchomił w wozie migające światła i syrenę, a potem przycisnął stopę do podłogi. — Highway Dwa B włącza się do akcji — rzucił w mikrofon sierŜant Dannelly. Ford — którego silnik krzyczał w proteście, a opony piszczały — pospiesznie przejechał resztę drogi wokół Oxford Circle i zawrócił na Roosevelt Boulevard, kierując się do Waikiki Diner. Druga odpowiedź przyszła sekundę później. — Highway Dwa Zero Jeden włącza się do akcji w Waikiki Diner. Nie była to całkowita prawda. Dwa Zero Jeden nie był w stanie natychmiast włączyć się do akcji. Lokal Waikiki Diner znajdował się na terenie Drugiego Dystryktu policyjnego. Dwa Zero Jeden był wprawdzie wozem patrolowym tegoŜ dystryktu, furgonetką ford, tyle Ŝe… Tyle Ŝe policja filadelfijska, inaczej niŜ policje wielu amerykańskich miast, odpowiada dosłownie na wszystkie wezwania o pomoc. Jeśli złamiesz sobie nogę, zadzwoń na policję! Jeśli wuj Harry ma atak serca, zadzwoń na policję! Jeśli wkręcisz sobie palce w maszynkę do mięsa, zadzwoń na policję! Furgonetka policyjna odpowie na wezwanie, przyjedzie i przetransportuje cię do szpitala. Dotrzesz do niego wprawdzie bez szczególnych wygód, poniewaŜ z tyłu pojazdu znajdują się jedynie nosze, nie ma tam Ŝadnego zestawu nowoczesnej aparatury ratowniczej, ale przewiozą cię do szpitala najszybciej, jak to jest w ludzkiej mocy. Furgonetki policyjne to pojazdy kierowane przez uzbrojonych policjantów, zazwyczaj młodych, muskularnych, od niedawna pracujących w policji. Młode mięśnie funkcjonariuszy często są potrzebne, by znieść trzy piętra po schodach niejednego cięŜkiego osobnika albo zapanować nad buńczucznymi pijakami, poniewaŜ furgonetka policyjna wykonuje takŜe te funkcje, które przed wiekami spełniały irlandzkie wozy ciągnięte przez konie. Ze względu na to irlandzkie pochodzenie w Filadelfii furgonetki policyjne nazywa się paddy wagons (paddy to pogardliwe określenie Irlandczyka), a przydział do furgonetki uwaŜa się za dobrą metodę wprowadzenia młodych policjantów w „prawdziwą” pracę na ulicach. Kiedy z radia rozległo się wezwanie „potrzebne wsparcie dla funkcjonariusza”, Dwa Zero Jeden stał właśnie zaparkowany przed lokalem U Sida, Kanapki z Befsztykiem i Hamburgery na rogu alei Cottman i Summerdale, naprzeciwko liceum Northeast High School. Za kierownicą Dwa Zero Jeden siedział funkcjonariusz Francis Mason, natomiast funkcjonariusz Patrick Foley był akurat w lokalu U Sida, gdzie zamówił kilka kanapek z befsztykiem i serem oraz dwie duŜe cole, po czym skorzystał z męskiej toalety. On i Francis ubiegłej nocy wzięli udział w zebraniu związku zawodowego policjantów, podczas którego serwowano darmowe piwo. Foley chętnie korzystał z tej okazji i dziś od rana miał biegunkę. Funkcjonariusz Mason, gdy usłyszał wezwanie, natychmiast podniósł mikrofon i powiedział, Ŝe Dwa Zero Jeden przyjmuje wezwanie, po czym włączył syrenę i światła, a następnie przechylił się ponad siedzeniem pasaŜera i pchnięciem otworzył tamte drzwi. Minęło jednak jeszcze dziewięćdziesiąt sekund (choć Masonowi wydawało się, Ŝe znacznie więcej), zanim pojawił się funkcjonariusz Foley z bolesną miną na twarzy. Biegł, pospiesznie zapinając pasek z kaburą, aŜ wreszcie wskoczył do furgonetki.
Mason zakręcił na Summerdale Avenue, przyspieszył, zahamował, zatrzymał się przy Cottman, poczekał, aŜ będzie mógł skręcić, wjechał w Cottman, popędził lewą stroną alei, pod prąd, naprzeciwko zbliŜającym się pojazdom. Umknął przed nimi w ostatniej chwili, wymuszając zjazd na wewnętrzny, prawy pas ruchu. — Nieźle, kurde, jedziesz — podsumował go funkcjonariusz Foley. Radiową wiadomość otrzymał takŜe pojazd stojący na parkingu LaSalle College przy Dwudziestej Ulicy i Olney Avenue, tam gdzie załoga WCBL–TV właśnie skończyła nagrywać kolejny protest studencki, dotyczący ponownego wzrostu czesnego. Słysząc wezwanie, reporterka nazwiskiem Penny Bakersfield po chwili wahania uznała, Ŝe moŜe okaŜe się ono interesujące dla Wiadomości Dziewiątki i nakłoniła swojego kierowcę do pospiesznej jazdy na miejsce zdarzenia. Highway Dwa B wykonał szeroki, rozległy zwrot, ze zgrzytem hamulców zjeŜdŜając ze skierowanego na północ środkowego pasa ruchu Roosevelt Boulevard na biegnący w kierunku południowym prawy pas, po czym — wciąŜ z duŜą prędkością — wpadł na parking przy Waikiki Diner. Na parkingu nie było Ŝadnych oznakowanych wozów policyjnych, co niemal całkowicie potwierdziło podejrzenia obu policjantów, Ŝe wezwanie „funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, padły strzały” pochodziło właśnie od kapitana „Dutcha” Moffitta, który jeździł albo pojazdem bez policyjnych oznakowań, albo prywatnym wozem. SierŜant Dannelly otworzył drzwiczki, jeszcze zanim Highway Dwa B zatrzymał się przed Waikiki Diner. Gdy sierŜant z wyciągniętym rewolwerem gnał w stronę budynku, funkcjonariusz Waldron prawie deptał mu po piętach. Natychmiast zauwaŜyli blondynkę klęczącą obok „Dutcha” Moffitta, który siedział na ziemi, oparty plecami o ścianę. Dannelly odepchnął dziewczynę, przypatrzył się pustym oczom kapitana, po czym sprawdził jego puls. — Wybiegł przez zaplecze — powiedziała bardzo cicho blondynka. — Biegnij za nim! — polecił sierŜant Waldronowi. — Ja oblecę z zewnątrz. Zerwał się na równe nogi i pobiegł ku tylnym drzwiom restauracji. Poczuł, Ŝe ogarnia go wściekłość, przez głowę przemknęła myśl: „Jakiś Ŝałosny, pieprzony gnojek zastrzelił Dutcha, najlepszego cholernego kapitana w wydziale”, więc natychmiast nakazał sobie spokój. Zatrzymał się, wziął dwa głębokie wdechy i ruszył dalej, obiegając lokal i szukając wzrokiem tylnego wyjścia. Nagle jednak zmienił zamiar. Wrócił do wozu patrolowego, którego drzwiczki wciąŜ pozostawały otwarte, przełączył radio na pasmo J i chwycił mikrofon. — Highway Dwa B do centrali. Niech wszystkie wozy Highway przełączą się na pasmo J — polecił. Odczekał chwilę, dając centrali czas na przekazanie wiadomości, a poszczególnym pojazdom na przełączenie częstotliwości, potem znowu przyłoŜył mikrofon do ust. — Highway Dwa B do wszystkich wozów Highway — kontynuował. — Mamy strzelaninę przy Boulevard i Harbison, z udziałem funkcjonariusza Highway Jeden. Wszystkim jednostkom Highway zleca się reakcję na to wezwanie. Obserwujcie obszar wokół wskazanego miejsca w poszukiwaniu podejrzanego. Centrala! MoŜna jeszcze raz opis podejrzanego? Rzucił mikrofon na siedzenie i ruszył biegiem do tylnego wyjścia Waikiki Diner. Wiedział, Ŝe wszystkie wozy policji drogowej w mieście włączyły w tym momencie swoje syreny i światła, po czym skierowały się do Waikiki Diner. — Drogówka troszczy się o własnych ludzi — zauwaŜył głośno sierŜant Dannelly, chociaŜ w pobliŜu nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć. Trzeciej w kolejności odpowiedzi na wezwanie „funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, padły strzały” udzielono z radia nowego jasnobrązowego forda LTD brougham, rocznik 1973, jadącego na północ Roosevelt Boulevard. Pojazd mijał właśnie Adams Avenue oraz ogromny budynek z czerwonej cegły, w którym mieściły się regionalne biura Sears, Roebuck & Company. Nic nie sugerowało, Ŝe LTD jest wozem policyjnym. Auto miało nawet białe opony. Kiedy kierowca, Peter F. Wohl, wysoki męŜczyzna tuŜ po trzydziestce, ubrany w dobrze skrojony garnitur w drobną kratkę, postanowił odpowiedzieć na wezwanie, musiał się pochylić i otworzyć schowek, by wyjąć mikrofon. — Isaac Dwadzieścia Trzy — rzucił do mikrofonu. — Zgłaszam się do pomocy. Wcisnął guzik na kierownicy, co spowodowało, Ŝe wszystkie światła pojazdu zaczęły migać (firma Ford nazywa to „awaryjnym systemem migaczy”), a jego klakson zaczął regularnie trąbić. LTD nie miał bowiem ani syreny, ani światła na dachu. „Isaac” jest sygnałem wywoławczym oznaczającym inspektora. Peter F. Wohl był inspektorem sztabowym. Przy tych bardzo rzadkich okazjach, gdy nosił mundur, jego rangę podkreślały insygnia w postaci złotego liścia, identyczne jak u amerykańskich oficerów wojskowych w randze majora. Inspektor sztabowy był bezpośrednio wyŜszy rangą od kapitana, bezpośrednio zaś niŜszy od inspektora, który odpowiada wojskowemu podpułkownikowi. Inspektorów sztabowych było w filadelfijskiej policji osiemnastu, przy czym Peter F. Wohl był spośród nich najmłodszy. Inspektorzy sztabowi uwaŜali się za najlepszych policjantów i tak teŜ byli postrzegani przez osoby, które dobrze znały ich działalność. Inspektorom sztabowym zlecono bowiem zbadanie w policji problemu korupcji, jednak nie tylko tym się zajmowali, zresztą nawet w tej konkretnej sprawie nie działali w sposób, o jaki większość osób ich podejrzewa. Nie interesowali się na przykład konkretnym funkcjonariuszem, przyjmującym od rzeźnika szynkę na Wielkanoc, jednak bacznie nasłuchiwali, ilekroć docierała od nich plotka, Ŝe jakiś kapitan zabrał nowym buickiem młodą blondynkę, która nie była jego Ŝoną, na przykład do Jersey i tam wraz z nią stawiał na konie. Uściślając, badali problem korupcji wśród członków miejskiej administracji, oszustwa przeciw miastu, przykłady
łapówkarstwa i wymuszeń, przestępstwa z udziałem przedstawicieli polityki, co bardziej interesujące przedsięwzięcia przestępczości zorganizowanej oraz róŜne inne ciekawe sprawy. Nieuczciwi gliniarze stanowili zatem tylko jeden z punktów na ich liście, w dodatku dość odległy od szczytu owego spisu. Peter (nikt nigdy nie nazywał go Pete, nawet gdy był dzieckiem, poniewaŜ juŜ wówczas cechował się niezwykłym spokojem i godnością) Wohl nie bardzo odpowiadał popularnemu wizerunkowi policjanta. Oceniając go po wyglądzie, ludzie uwaŜali go za maklera giełdowego, inŜyniera lub prawnika, innymi słowy — jakiegoś specjalistę. Jednak Peter Wohl był w kaŜdym calu policjantem. Spędził trochę czasu jako zwyczajny funkcjonariusz patrolowy, a w policji drogowej dotarł do rangi kaprala. Jednak po kursie na sierŜanta, choć był młody i przepracował w słuŜbie dopiero niecałe sześć lat, otrzymał przydział do jednostki zajmującej się wykroczeniami obywatelskimi. Od tego czasu pracował juŜ w cywilu. Mówiło się, Ŝe Peterowi Wohlowi bez wątpienia marzą się awanse, moŜe nawet najwyŜsze stanowiska w policji. Był bystry, cięŜko pracował i rzadko się mylił. Co równie waŜne, pochodził z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach policyjnych. Jego ojciec przeszedł na emeryturę jako główny inspektor, jednak rodzinne tradycje sięgały głębiej. Wohlowie pochodzili z Hesji. Friedrich Wohl był rolnikiem z małej wsi w pobliŜu Kassel, wcielonym do słuŜby jako grenadier w regimencie lekkiej piechoty landgrafa Hesji–Kassel. Landgraf Filip, przede wszystkim dla sfinansowania uniwersytetu załoŜonego przez siebie (i nazwanego na własną cześć) w budynkach, które skonfiskował kościołowi rzymskokatolickiemu w Marburgu nad Lahn, wynajął swoich Ŝołnierzy Jego Wysokości Królowi Anglii, Jerzemu III, zmagającemu się właśnie z buntem w swoich koloniach w Ameryce Północnej. Pewien przodek słynnego Williama Caseya (niektórzy twierdzą, Ŝe chodzi o barona von Steubena, inni wskazują markiza de Lafayette) zasugerował ojcom załoŜycielom, Ŝe regiment lekkiej piechoty landgrafa Hesji — Kassel składa się z pierwszorzędnych Ŝołnierzy (z powodu mundurów zwanych „czerwonymi koszulami”), którzy na pewno przysporzą sporo kłopotów Armii Kontynentalnej. ZauwaŜyli oni wszakŜe równieŜ, iŜ wielu z tych Ŝołnierzy wciągnięto do wojska wbrew ich woli, toteŜ niezbyt lubili landgrafa. I — co więcej — pewien ich procent stanowili katolicy, którzy uwaŜali przejęcie przez landgrafa dóbr kościelnych za straszliwą obrazę wobec świętego Kościoła. Pojawiły się pogłoski, Ŝe oferta w postaci ponad sześćdziesięciu hektarów ziemi, pewnej niewielkiej ilości złota i koni mogłaby skłonić niektórych przedstawicieli „czerwonych koszul” do dezercji. Teorię zastosowano w praktyce i przynajmniej stu piechurów skorzystało z propozycji. Wśród nich znalazł się grenadier Friedrich Wohl, mimo iŜ nie był katolikiem, a na słuŜbę do landgrafa wstąpił całkowicie dobrowolnie. Farma Friedricha Wohla, połoŜona w pobliŜu obecnego miasta Media, rozwijała się nieźle. Kiedy wybuchła wojna 1812 roku, Friedrich Wohl zapoŜyczył się pod zastaw farmy, a zdobyte fundusze zainwestował w okręt korsarski, który miał napadać na brytyjskie okręty i przynieść męŜczyźnie fortunę. Jednak „Determination” wypłynął w dół rzeki Delaware w swój pierwszy rejs i słuch o nim zaginął. I tak Wohl stracił farmę. Aby przeŜyć, on i synowie wynajmowali się od tej pory jako parobcy. Synowie szybko przeprowadzili się do Filadelfii, gdzie uprawiali — bez szczególnych sukcesów — róŜne rzemiosła. Otworzyli teŜ kilka małych firm, niestety, wszystkie splajtowały. W roku 1854, zgodnie z Ustawą Konsolidacyjną, dzięki której obszar Filadelfii zwiększył się ze stu czterdziestu pięciu do ponad trzydziestu trzech tysięcy hektarów, przyłączono bowiem do miasta wszystkie małe jednostki administracyjne z okolicy, Karl–Heinz Wohl, najmłodszy wnuk Friedricha Wohla, wstąpił do nowo powołanego departamentu policji. Od tego czasu zawsze przynajmniej jeden Wohl słuŜył w filadelfijskiej policji. Kiedy Peter ukończył studia na akademii policyjnej i składał przysięgę, wśród audytorium na składanych krzesłach oprócz jego ojca, głównego inspektora Augusta Wohla, siedział kapitan, dwóch poruczników oraz jeden detektyw, którzy byli albo jego wujami, albo kuzynami. Teraz przed Peterem Wohlem stał długi sznur samochodów zwalniających przed wjazdem na Oxford Circle. śaden z pojazdów najwyraźniej nie zamierzał ustąpić miejsca inspektorowi, chociaŜ światła jego forda migały, a klakson nieprzerwanie wył. Wohl wściekał się do czasu, aŜ droga przed nim opustoszała, po czym wcisnął pedał gazu i popędził przez rondo, zostawiwszy za sobą pół tuzina obywateli zastanawiających się, gdzie jest policja, która powinna chronić zwykłych ludzi przed takimi idiotami, jak ten w jasnobrązowym fordzie. Wohl dotarł do skrzyŜowania z Roosevelt Boulevard, przy numerze 6600, gdzie Harbison i Magee łączą się, by wspólnie przeciąć bulwar, po czym znów się rozdzielają. Światło zmieniło się na Ŝółte, później na czerwone, jednak inspektor pomyślał, Ŝe przemknie, zanim pierwszy samochód ruszy, wcisnął więc pedał gazu i przedostał się na dalszy pas, wówczas musiał wszakŜe ostro hamować, aby uniknąć zderzenia z furgonetką policyjną, która zjeŜdŜała Bustleton Avenue. Mijając Wohla, policjant za kierownicą furgonetki posłał mu spojrzenie pełne absolutnej pogardy i wściekłości. Inspektor dojechał za furgonetką na parking Waikiki Diner, gdzie równieŜ za nią się zatrzymał. Stał tam wóz policji drogowej z otwartymi przednimi drzwiami i przodem skierowanym ku wejściu do lokalu. Wohl ujrzał teŜ w przelocie funkcjonariusza drogówki, szaleńczo biegnącego z uniesionym na wysokość ucha rewolwerem. MęŜczyzna wyraźnie kierował się ku tylnym drzwiom lokalu. Inspektor wysiadł z forda i ruszył ku wejściu do Waikiki. — Hej, ty! — zatrzymał go męski głos. Wołał go kierowca furgonetki. On takŜe miał rewolwer, którego lufą równieŜ celował w niebo. — Jestem policjantem — rzucił Wohl. Gdy dostrzegł wyraz niedowierzania na twarzy młodego funkcjonariusza,
dodał: — Inspektor Wohl. Kierowca furgonetki bez słowa skinął głową. Peter Wohl znowu ruszył ku wejściu i o mało nie nadepnął na ciało leŜące w kałuŜy krwi. Szybko sprawdził puls, nie wyczuł go. Przyjrzawszy się, odkrył, Ŝe ma przed sobą zwłoki młodej kobiety. Wstał i wyjął z kabury swój rewolwer, Smith & Wesson „Chief s Special” .38 Special z charakterystyczną krótką lufą. Nie miał juŜ wątpliwości, Ŝe doszło tu do strzelaniny. — Tutaj, funkcjonariuszu! — zawołał jakiś głos. Wohl przyjrzał się męŜczyźnie i rozpoznał w nim Teddy’ego Galanapoulosa, właściciela Waikiki. Odgarnął połę marynarki i wsunął broń z powrotem do kabury. Cokolwiek się zdarzyło w lokalu, teraz wszędzie panował juŜ spokój. Teddy nie wołał jednak do niego, toteŜ kiedy Wohl dobiegł, Grek popatrzył na niego z ciekawością, a nawet nieco podejrzliwie. Po chwili jednak go rozpoznał. — Porucznik Wohl — powiedział. Ani pora, ani miejsce nie były właściwe, by poprawiać restauratora. — Witam, panie Galanapoulos — odrzekł. — Co się dzieje? — Ten pieprzony gówniarz zabił kapitana Moffitta — jęknął właściciel Waikiki i wyciągnął rękę. „Dutch” Moffitt, w cywilnym ubraniu, siedział na wpół oparty o ścianę. Obok niego klęczała jakaś kobieta. Szlochała i — akurat gdy Wohl się przyglądał — bardzo ostroŜnie i bardzo czule połoŜyła rękę na powiekach kapitana i zamknęła mu oczy. Inspektor odwrócił się do drzwi. Funkcjonariusz z furgonetki właśnie wchodził, a parking juŜ zapełnił się wozami policyjnymi, które z piskiem się zatrzymywały. Wybiegali z nich mundurowi. — OdłóŜ broń — polecił Wohl. — I idź po nosze. Kobieta na parkingu nie Ŝyje. Młody policjant z wyrazem rozczarowania na twarzy zastosował się do rozkazu. Jakiś sierŜant policji drogowej, którego Wohl nie rozpoznał, szybko przeszedł przez restaurację, wyjmując rewolwer z kabury. Popatrzył z zaciekawieniem na Wohla. — Jestem inspektor Wohl — przedstawił mu się. — Tak jest — odparł sierŜant Alex Dannelly. — Było ich dwoje, inspektorze. Dutch dopadł swego zabójcę. Drugi przeŜył. Biały męŜczyzna, dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat, blond włosy. Uciekł z restauracji przez kuchnię. — Zgłosił pan do centrali rysopis? — Tak, inspektorze — odparł Dannelly. — PrzekaŜcie jeszcze raz szczegóły — polecił Wohl. — Potem zabezpieczcie miejsce przestępstwa i dopilnujcie, Ŝeby nikt nie wychodził. Niech goście pozostaną na krzesłach, niech nikt niczego nie rusza… — Rozumiem — uciął sierŜant, po czym ruszył do drzwi i kiwnął na trzech policjantów, którzy znajdowali się w środku. Wohl ukląkł obok kobiety i delikatnie połoŜył jej rękę na plecach. — Nazywam się Wohl — powiedział. — Jestem policjantem. Obróciła się i popatrzyła na niego. W jej oczach dostrzegł przeraŜenie i łzy, które ściekały po policzkach, Ŝłobiąc ścieŜki w pudrze. Wyglądała znajomo. Ale na pewno nie była panią Richardowi C. Moffitt. — Pomogę pani wstać — zaproponował spokojnie. — Niech pan zdobędzie koc albo coś — poprosiła Louise Dutton niemal szeptem. — Przykryjcie go, cholera! — Teddy — zawołał Wohl. — Przynieś jakiś obrus ze stołu. Pomógł kobiecie wstać. Funkcjonariusze Francis Mason i Patrick Foley wbiegli z noszami, które wyjęli z bagaŜnika Dwa Zero Jeden. Szybko je rozłoŜyli i bezceremonialnie rzucili na nie zwłoki „Dutcha” Moffitta. Wohl ruszył do drzwi, by je im otworzyć, ale ubiegł go jakiś mundurowy. Dźwięk syren na zewnątrz był teraz ogłuszający. Inspektor zajrzał przez szklane drzwi restauracji i zobaczył mnóstwo policyjnych aut. Na jego oczach biała furgonetka z wymalowanym na bocznych drzwiczkach napisem „WCBL–TV Kanał 9” zatrzymała się przy krawęŜniku. Rozsuwane drzwi otworzyły się i wyskoczył z nich męŜczyzna z kamerą na ramieniu. Wohl zwrócił się do blondynki: — Była pani przyjaciółką kapitana Moffitta? Kiwnęła głową. „Skąd jaja, do cholery, znam? Czy widziałem ją gdzieś z Dutchem?” — pomyślał. — Po co to robią? — spytała. — On nie Ŝyje, prawda? „Nie wiem, po co to robią — odpowiedział sobie w myślach inspektor. — Zmarłych zwykle zostawia się tam, gdzie padli, dla wygody detektywów z wydziału zabójstw. Ale tym razem, jak podejrzewam, nikt nie chce przyznać, Ŝe zastrzelony policjant naprawdę nie Ŝyje”. — Tak, niestety nie Ŝyje — przyznał głośno. — MoŜe mi pani opowiedzieć, co się zdarzyło? — Próbował zapobiec napadowi — wyjaśniła Louise. — I ktoś go zastrzelił. Powiedział mi, Ŝe zrobiła to dziewczyna. Do Waikiki wszedł korpulentny policjant o rumianej twarzy, ubrany w białą koszulę z kapitańskimi belkami przypiętymi do epoletów. Nazywał się Jack McGovern i pełnił funkcję szefa Drugiego Dystryktu. Gdy Peter Wohl był kapralem drogówki, Jack McGovern był tam porucznikiem. Wcześniej niŜ Wohl awansował na kapitana, lecz z listy, czyli zgodnie z porządkiem
starszeństwa, później zaś siedzieli w tym samym pomieszczeniu na egzaminie na inspektora sztabowego. Peter Wohl zdał ten egzamin z najlepszym wynikiem, natomiast Jack McGovern oblał. Brwi kapitana McGoverna uniosły się na widok Wohla. — Co tu się stało, do jasnej cholery? — warknął. — Czy to „Dutcha” Moffitta właśnie stąd wynieśli? — dorzucił. — Tak, to Dutch — potwierdził Wohl. — Trafił na napad. Brwi McGoverna uniosły się z powątpiewaniem. — Dutch nie Ŝyje, Jack — dodał Wohl. — Jezu — mruknął McGovern i przeŜegnał się. — Myślę, Ŝe powinieneś zająć się parkingiem — stwierdził Wohl. — Jesteś przecieŜ w mundurze. Widzisz ciało kobiety? McGovern potrząsnął głową. — Kobiety? Chcesz powiedzieć, Ŝe Dutcha zastrzeliła jakaś babka?! — Było ich dwoje — wyjaśnił cierpliwie inspektor. — Drugi uciekł. Dutch dopadł kobietę. Nie wiem, które z nich go zastrzeliło — dodał ostroŜnie. — Dutch twierdził, Ŝe strzelała do niego kobieta — powiedziała cicho Louise Dutton. Kapitan McGovern popatrzył na nią, znów unosząc brwi, potem spojrzał na Wohla. — Ta pani była wtedy z kapitanem Moffittem — wytłumaczył spokojnie inspektor, po czym odwrócił się do Louise. — Muszę zadzwonić — powiedział. — To zajmie chwilkę. Kobieta pokiwała głową. Rozejrzał się za telefonem, zobaczył aparat kasjerki leŜący na podłodze ze słuchawką zrzuconą z widełek i zdecydował się jednak na płatny ścienny automat. Wrzucił dziesięciocentówkę i wykręcił z pamięci numer. — Biuro komendanta policji, sierŜant Jankowitz. — Jank, mówi Peter Wohl, połącz mnie z nim. To waŜne. — Peter? — spytał komendant Taddeus Czernick, odzywając się chwilę później. — Co się dzieje? — Komendancie, „Dutch” Moffitt trafił na napad w Waikiki Diner na Roosevelt Boulevard. Został zastrzelony, nie Ŝyje. Jednego z napastników zabił, drugi zbiegł. — Jezu Chryste! — jęknął komendant policji Czernick. — Nie Ŝyje? — Tak jest, szefie, niestety. W dodatku zrobiła to kobieta, to znaczy tak twierdzi świadek. Podobno sam Dutch jej powiedział, Ŝe zastrzeliła go kobieta. — Kto jeszcze tam jest? — Kapitan McGovern. — BoŜe święty — powiedział komendant. — Brat Dutcha teŜ dał się zabić, pamiętasz? — Słyszałem o tym, sir. — A potem subtelnie dodał: — Komendancie, świadek to teŜ kobieta. Była z Dutchem. Zapadła dłuŜsza cisza. — No i? — spytał komendant Czernick. — Nie wiem, sir — jęknął Wohl. — Mam drugi telefon, Peterze. Właśnie dostaliśmy oficjalne zgłoszenie z centrali — wyjaśnił. — Kim jest ta kobieta? — Nie wiem. Wygląda znajomo. Młoda, ładna blondynka. — Cholera! — Pomyślałem, Ŝe lepiej pana powiadomię. — Zostań na miejscu, Peterze — polecił komendant. — Zadzwonię do burmistrza i dojadę do ciebie, kiedy będę mógł. Co do tej kobiety, podejmij decyzje, które uznasz za konieczne i stosowne. — Tak jest, szefie — odparł Wohl. W tym momencie komendant policji się rozłączył. Wohl odwiesił słuchawkę i bezwiednie przesunął palcami po dolnej szczelinie na dziesięciocentówki. Zdumiał się, gdy jego palce natrafiły na monety. Wyjął je, obejrzał, po czym wrócił do Louise Dutton. — Nic pani nie jest? Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła ramionami. — Prawdziwa tragedia — dodał Wohl. — Miał trójkę małych dzieci. — Wiem, Ŝe był Ŝonaty — oświadczyła zimno Louise. — Czy mogę wiedzieć, dlaczego znalazła się pani z nim w tym lokalu? — spytał. — Jestem z telewizji WCBL… — zaczęła. — Wiedziałem, Ŝe skądś znam pani twarz — wtrącił inspektor. — Miał mi opowiedzieć, co myśli o ludziach, którzy nazywają filadelfijską policję drogową „komandosami Carlucciego” — wyjaśniła ostroŜnie. „To bzdura — zdecydował w myślach Wohl. — Na pewno coś między nimi było”. Jak gdyby na potwierdzenie jego podejrzeń przy drzwiach pojawił się operator Kanału 9. Jeden z mundurowych zablokował mu drogę. — O rany, skoro ona tam jest, dlaczego ja nie mogę wejść? — zaprotestował operator. Wohl ruszył do drzwi, zauwaŜył jednak McGoverna, więc odezwał się, podnosząc głos: — Jack, zróbcie tu jakąś prowizoryczną barykadę, co? Nie wpuszczajcie nikogo!
Ze spojrzenia na twarz McGoverna wywnioskował, Ŝe operatorowi udało się prześliznąć między policjantami, których kapitan juŜ rozstawił wokół lokalu. — Zabierz stamtąd tego faceta — polecił McGovern sierŜantowi. — Tego z telewizji. Wohl obrócił się ponownie do Louise. — Pani Moffitt, czy dzieciom byłoby bardzo nieprzyjemnie, gdyby dowiedziały się o tym z telewizji lub radia — tłumaczył. Dziewczyna przez minutę patrzyła na niego bez zrozumienia. — Nie znam dobrze Filadelfii — odrzekła w końcu. — Jednak w większości miejsc istnieje niepisana reguła, Ŝe w sprawie podobnej do tej nic, Ŝadne nazwiska ani fakty nie padają na antenie, póki najbliŜsi krewni nie zostaną powiadomieni. — Tak jest i tutaj — przyznał inspektor. — Ale zawsze lepiej upewnić się dwa razy. — W porządku — zgodziła się. — Przypuszczam, Ŝe mogę zadzwonić? — Bylibyśmy bardzo wdzięczni — powiedział Wohl. Wyciągnął do niej rękę dłonią do góry, oferując drobne na telefon. Louise wykręciła numer pomieszczenia redakcyjnego Wiadomości Dziewiątki. Telefon odebrał Leonard Cohen, dyrektor działu informacyjnego. — Leonardzie, mówi Louise Dutton. Policjant został zastrzelony… — W Waikiki Diner na Roosevelt Boulevard? — przerwał jej Cohen. — Jesteś tam? — Tak — potwierdziła. — Leonardzie, policja nie chce, aby Ŝona usłyszała o tym z telewizji. — Wiesz, kto to był? — Byłam z nim — odparła Louise. — Widziałaś wszystko? — Nie chcę, Ŝeby jego Ŝona dowiedziała się z telewizji — powtórzyła Louise. — Hej, mała, nie ma problemu. Oczywiście, Ŝe nie. Niech rzecznik policji zadzwoni od nas i powie, kiedy moŜemy przedstawić szczegóły. Jak zwykle. — W porządku — stwierdziła Louise. — Powiedz ekipie, Ŝeby nakręcili, ile się da, hmm… absolutne minimum, jakieś migawki z miejsca — polecił Cohen. — Potem wracaj, moŜemy montować to tutaj. Prawdopodobnie zrobimy wprowadzenie i główny reportaŜ. Nic waŜniejszego się dziś nie zdarzyło. I… Naprawdę wszystko widziałaś? — Tak — ucięła. — Będę w środku. OdłoŜyła słuchawkę. — Właśnie rozmawiałam z dyrektorem działu informacyjnego — powiedziała Wohlowi. — Potwierdził, Ŝe telewizja nie wykorzysta materiałów, póki wasz rzecznik nie wyrazi zgody. Ma do nas zadzwonić. — Dopilnuję tego — obiecał Wohl. — Bardzo dziękuję, pani Dutton. Obojętnie wzruszyła ramionami. — Za co? — spytała cierpko, po czym dorzuciła: — Jak ona się dowie? Kto jej powie? Wohl wahał się przez moment, potem się odezwał: — Istnieje procedura stosowana w sytuacjach takich jak ta. Kapitan dowodzący dystryktem, w którym mieszkał kapitan Moffitt, został bezzwłocznie powiadomiony. Pójdzie do domu Dutcha i zawiezie jego Ŝonę do szpitala. Zanim tam dojadą, do szpitala dotrze takŜe prawdopodobnie burmistrz, komendant policji i szef patrolu specjalnego. MoŜe będzie czekał równieŜ ksiądz z parafii kapitana Moffitta albo katolicki kapelan departamentu. Ci ludzie jej powiedzą. Wszyscy są przyjaciółmi. Kapitan Moffitt pochodzi ze starej, policyjnej rodziny. Louise kiwnęła głową. — W tym czasie — ciągnął Wohl, zastanawiając się, dlaczego mówi jej to wszystko, szczególnie Ŝe nie pytała o takie detale — centrala powiadomi wydział zabójstw, techników z laboratorium kryminalnego oraz detektywów dystryktu północno–wschodniego. Wszyscy zjawią się tutaj za kilka minut. Najpewniej, jako Ŝe kapitan Moffitt był wysokim rangą oficerem policji, w śledztwo włączy się takŜe główny inspektor kierujący wydziałem zabójstw. — A więc policja będzie wiozła tę nieszczęsną kobietę do szpitala, a w policyjnym radiu będą mówić o tym, co się tutaj działo? Zgadza się? BoŜe, to okrutne! — Policyjne radio w tamtym pojeździe będzie wyłączone — obruszył się Wohl. Louise popatrzyła na niego. — Uczymy się na własnych błędach — wyjaśnił. — JuŜ wcześniej ginęli funkcjonariusze. Brat kapitana Moffitta równieŜ został zastrzelony podczas pełnienia obowiązków słuŜbowych. Dziewczyna wpatrywała mu się intensywnie w oczy, jej brwi uniosły się pytająco, jednak nic nie powiedziała. — Detektywi z wydziału zabójstw będą chcieli z panią porozmawiać — dodał. — Przypuszczam, Ŝe rozumie pani, iŜ jest świadkiem wyjątkowym, gdyŜ zawodowo zajmuje się pani obserwowaniem. Zgodnie ze zwyczajową procedurą powinniśmy przewieźć panią do centrum, do wydziału zabójstw w Roundhouse… — O BoŜe! — przerwała mu. — Czy muszę przez to przechodzić? — UŜyłem słówka „powinniśmy” — odparł inspektor. — Zawsze moŜna zrobić wyjątek. — PoniewaŜ z nim byłam? Czy dlatego, Ŝe jestem z WCBL–TV? — MoŜe z kaŜdego z tych powodów po trosze? — odpowiedział spokojnie. — Tak czy owak, zamierzam polecić funkcjonariuszowi, aby odwiózł panią do domu.
„Mam władzę, dzięki której mogę pozwolić jej zniknąć stąd, dzięki której mogę ją stąd odesłać — uświadomił sobie Wohl. — Komendant policji zasugerował mi, Ŝe mam z tą kobietą zrobić to, co uznam za konieczne i stosowne. Zastanawiam się, dlaczego postąpiłem inaczej?”. — Nie jadę do domu — odparła. — Jadę do studia. — Tak, oczywiście — zgodził się bez wahania. — Zatem do studia, a potem do domu. Mniej więcej za godzinę, gdy sytuacja nieco się uspokoi, wyślę kilku funkcjonariuszy do telewizji albo do pani domu. Zabiorą panią do Roundhouse, gdzie złoŜy pani zeznania. — Nie potrzebuję, Ŝeby ktoś mnie dokądś zawoził — rzuciła niemal wyzywająco. — Wydaje mi się, Ŝe jednak tak — upierał się Wohl. — Ma pani za sobą straszne przeŜycie i na pewno nie jest pani w stanie prowadzić. Jesteśmy to pani winni, tak czy owak. Popatrzyła na niego. „Patrzy, jakby mnie widziała po raz pierwszy” — pomyślał inspektor. — Nie podał mi pan swojego nazwiska — stwierdziła. — Wohl, Peter Wohl — odparł. — I jest pan policjantem? — Inspektorem sztabowym — odrzekł. — Nie wiem, co to znaczy — przyznała się. — Ale widziałam, Ŝe rozkazywał pan kapitanowi. — Nie zamierzałem tego robić — powiedział. — Jednak w tym momencie jestem tu najwyŜszy stopniem. Głośno wypuściła powietrze. — W porządku — odburknęła. — Dziękuję panu. Nagle poczułam lekki zawrót głowy. MoŜe rzeczywiście nie powinnam prowadzić auta. — OstroŜności nigdy za wiele — zgodził się Wohl, a następnie wziął dziewczynę pod ramię i ruszył z nią do drzwi. Kiedy kapitan McGovern zwrócił na nich uwagę, inspektor dał mu znak, by się zbliŜył. — Jack, to jest panna Louise Dutton z Kanału 9. Była bardzo pomocna. Znajdź jakiś pojazd i dwóch funkcjonariuszy, jeden niech odstawi jej samochód, drugi ma ją odwieźć do studia, a później do domu. — Tak, teraz panią poznaję — stwierdził McGovern. — Jasne, inspektorze. Wszystko załatwię, nie ma problemu. Cieszę się, Ŝe mogę pomóc, panno Dutton. — Złapaliście tego drugiego? Tego dwudziestolatka? — spytała Louise. — Jeszcze nie — odrzekł kapitan McGovern. — Ale dopadniemy go. — A ta druga osoba… ta, która strzelała do kapitana Moffitta, to naprawdę była dziewczyna? — Tak, zgadza się, dziewczyna — przyznał McGovern, równocześnie kiwając głową w bok. Louise podąŜyła wzrokiem za jego kiwnięciem. MęŜczyzna w cywilnym stroju, lecz z kaburą przy biodrze — a zatem na pewno policjant — obchodził ciało i fotografował je ze wszystkich stron. A gdy skończył, inny policjant („detektyw” — poprawiła się w myślach Louise) pochylił się i duŜym kawałkiem Ŝółtej kredy obrysował ciało na asfaltowym parkingu. — Gdzie jest pani samochód, panno Dutton? — spytał Peter Wohl. Louise nie mogła sobie przypomnieć, gdzie zostawiła auto. Rozejrzała się wokół bezradnie, dostrzegła kabriolet i wskazała go. — Tam — odparła. — Ten Ŝółty. — Woli pani pojechać w swoim czy w policyjnym? — drąŜył Wohl. Dziewczyna zastanowiła się przez moment, zanim odpowiedziała. — Chyba w swoim. — Ci funkcjonariusze zawiozą panią do studia, a potem do domu — dodał. — Proszę się stamtąd nie ruszać do czasu, aŜ zostanie pani przesłuchana przez detektywów z wydziału zabójstw. Bardzo dziękuję za współpracę. Wyciągnął do niej rękę, którą uścisnęła w sposób… Pierwszym określeniem, jakie przyszło Wohlowi na myśl, było słówko „profesjonalny”. Jej ręka była nieco wilgotna, co często stanowi symptom stresu. To był niezły pomysł, aby funkcjonariusze ją odwieźli. Poza tym Peter Wohl miał nadzieję, Ŝe dzięki temu prezenterka zachowa dobre zdanie o departamencie policji. A chwilę później przemknęło mu jeszcze przez głowę, Ŝe jej ręka jest naprawdę bardzo miła w dotyku. Miękka, gładka skóra… Nietrudno odgadnąć, co Dutch w niej widział. „Co jednak ona widziała w nim? — zadumał się. — To przecieŜ twarda, wykształcona, młoda kobieta, nie jakaś prosta sekretarka, którą moŜe zafascynować potęŜny, silny policjant”. Kiedy Ŝółty kabriolet Louise Dutton, podąŜający za błękitno–białym wozem policyjnym, skręcał na Roosevelt Boulevard, na parking przed lokalem wjechał czarny oldsmobile z czerwonymi światłami, błyskającymi zza kratownicy. Szef detektywów, główny inspektor Matt Lowenstein, duŜy, mniej więcej pięćdziesięcioletni facet o rumianej twarzy i siwych włosach, otworzył drzwi od strony pasaŜera, wysiadł i ze zdziwioną miną podszedł do McGoverna i Wohla. — Cholera, co za wstyd — zagaił. — Co za wstyd! Złapali tego uciekiniera? — Jeszcze nie, szefie — odparł McGovern słuŜbowo. — Ale dopadniemy drania. — KaŜdego blondyna w kurtce zapinanej na zamek błyskawiczny, jakiego dostrzeŜono na wschód od Broad Street, zatrzymano w celu przesłuchania — stwierdził oschle Wohl. Lowenstein popatrzył na niego, czekając na wyjaśnienie. — Pewien sierŜant policji drogowej włączył pasmo J i przekazał rysopis poszukiwanego wszystkim pojazdom drogówki. Lowenstein potrząsnął głową. Zgadzał się z Wohlem, Ŝe takie postępowanie było niepotrzebne, moŜe nawet niemądre.
Jednak policja drogowa miała swoje zasady i skoro jeden z jej ludzi został zastrzelony, moŜna się było spodziewać takiego popisu lojalności. Zresztą było juŜ za późno, kości zostały rzucone i niczego nie moŜna zmienić. — Rozumiem, Ŝe mamy naocznego świadka — rzucił. — Właśnie odesłałem dziewczynę do domu — odparł Wohl. — Przesłuchali ją tutaj? Tak szybko? — Nie. Powiedziałem jej, Ŝe ktoś zjawi się u niej w domu za godzinę i tam ją przesłucha — odrzekł inspektor. McGovern szeroko otworzył oczy. Wohl przekroczył swoje kompetencje i dla kapitana było jasne, Ŝe Lowenstein da mu za to popalić. Jednak Matt Lowenstein tej odpowiedzi nawet nie skomentował. — Jank Jankowitz próbował cię złapać przez radio, Peterze — powiedział tylko. — PoniewaŜ mu się nie udało, połączył się ze mną. Komendant policji uwaŜa, Ŝe powinieneś pojechać do szpitala… Dokąd zabrali ciało? — Nie wiem, szefie — stwierdził Wohl. — Ale mogę się dowiedzieć — dorzucił. Lowenstein pokiwał głową. — Jeśli go tam nie znajdziesz, komendant skieruje się do domu Moffitta. Tam się spotkacie. — Tak jest, sir.
Trzy Leonard Cohen, zanim został dyrektorem działu informacyjnego WCBL–TV, czuł się prawdziwym dziennikarzem. Pracował wówczas dla gazet, a było to w dawnych czasach, jeszcze zanim zaczęto je protekcjonalnie nazywać „drukowanym środkiem przekazu”. Cohen prywatnie uwaŜał, Ŝe kłopot z większością jego znajomych ze świata „elektronicznego dziennikarstwa” polega na tym, iŜ niewielu z nich zaczynało pracę od jakiejś gazety i wskutek tego nie wyrobili sobie odpowiedniego instynktu, który pozwoliłby im natychmiast i po najdrobniejszych szczegółach rozpoznać dobrą historię. No, chyba Ŝe przypadkiem wpadli na nią po drodze, gdy zmierzali do lustra, by poprawić makijaŜ, a czasami nawet nie wtedy. Słuchawka nie opadła jeszcze na widełki po telefonie Louise Dutton, która zadzwoniła, pragnąc się upewnić, Ŝe telewizja nie poda na antenie nazwiska zastrzelonego funkcjonariusza, zanim policjanci nie poinformują wdowy, Cohen zaś juŜ wyczuł, iŜ w tej sprawie chodzi o coś więcej, niŜ zdradziła mu dziewczyna. Nieco zakłopotała go myśl, Ŝe nie wpadł na ten pomysł, gdy rozmawiał z Louise przez telefon. Szybko poszedł do pokoju techników. — Mamy łączność z furgonetką przy Waikiki Diner? — spytał. — Nie wiem — bąknął technik. — Czasami połączenie działa, a innym razem nie. — Więc się dowiedz, do cholery! Z głośnika dał się wyraźnie słyszeć głos Penny Bakersfield, urywany i metaliczny ze względu na ograniczenia przekazu radiowego. — Tak, Leonardzie? — Penny, moŜesz sprawdzić, co robi Louise Dutton? — W tej chwili idzie do swojego samochodu. Jest z nią dwóch policjantów. — Powiedz temu… Jak mu tam… — Nedowi — podsunęła. — KaŜ Nedowi, Ŝeby to nakręcił — polecił. — Ma sfilmować wszystko, co widzi. Jeśli na filmie znajdą się takŜe policjanci, tym lepiej. — A mogę spytać, dlaczego? — Cholera jasna, Penny, rób, co kaŜę. Potem oboje wracajcie jak najszybciej. — Nie musisz się na mnie wydzierać, Leonardzie! — odburknęła Penny. * * * Funkcjonariusze Mason i Foley, kiedy wsunęli nosze z kapitanem Richardem C. Moffittem na tył Dwa Zero Jeden, stanęli przed decyzją, do którego szpitala powinni przetransportować „rannego” oficera policji drogowej. Tak naprawdę Mason nie miał wątpliwości, Ŝe Moffitt nie Ŝyje. W ciągu półtora roku, czyli odkąd otrzymał przydział do obsługi furgonetki, widział wystarczająco duŜo martwych i umierających ludzi, aby bez trudu dostrzec róŜnicę. Tyle Ŝe Dutch był kapitanem policji i — jak kaŜdego policjanta — niezaleŜnie od stanu, naleŜało go przewieźć do szpitala. — PrzekaŜ centrali, Ŝe wybieramy Nazareth — funkcjonariusz Mason polecił funkcjonariuszowi Foleyowi, gdy ten włączył syrenę i światła. Nazareth, przy Roosevelt Boulevard i Pennypack Circle, nie był najbliŜszym szpitalem, ale — w opinii funkcjonariusza Masona — najlepszym z dostępnych. Być moŜe kapitan Moffitt jednak Ŝył. Na oddziale pomocy doraźnej Nazareth czekali na kapitana lekarze, pielęgniarki i inne osoby… ale „Dutch” Moffitt nie Ŝył, kropka. Komendant policji, Taddeus Czernick, zjawił się w szpitalu kilka minut później, a za nim przybyły samochody, które przywiozły burmistrza Jerry’ego Carlucciego, głównego inspektora Dennisa V. Coughlina oraz kapitana Charleya Gafta z wydziału do spraw wykroczeń. Funkcjonariusz Mason usłyszał, jak kapitan Gaft wyjaśnia swoją obecność głównemu inspektorowi Coughlinowi. AŜ do ubiegłego miesiąca był wszak szefem dystryktu, w którym mieszkał „Dutch” Moffitt, toteŜ pomyślał, Ŝe powinien przyjść. Dość dobrze znał Jeannie Moffitt. Później dotarł kapitan Paul Mowery, nowy szef dystryktu, w którym mieszkał „Dutch” Moffitt. Przytrzymał przed Ŝoną kapitana otwarte szklane drzwi, prowadzące z parkingu na oddział pomocy doraźnej. Jeannie Moffitt była wysoką kobietą o zdrowym wyglądzie, jasnej skórze i rudawobrązowych włosach. Dziś miała na sobie spraną domową spódnicę z bawełny i rozpinany szary sweter. — Bądź silna, Jeannie — szepnął główny inspektor Coughlin. — Dutch odszedł. — Wiedziałam o tym — odparła Jean Moffitt, prawie rzeczowo. — Wiedziałam. — Potem poszperała w torebce, szukając chusteczki i zaczęła szlochać. — O BoŜe, Denny! Co ja mam powiedzieć dzieciom? — wybuchnęła niespodziewanie. Coughlin otoczył ją ramieniem, a wówczas burmistrz Carlucci i komendant Czernick podeszli do nich. Twarze męŜczyzn odbijały ich emocje. Obaj oficjele desperacko zastanawiali się, co mogą zrobić, jak pomóc, niestety obaj mieli pustkę w głowie.
Jean Moffitt zapanowała nad sobą, słabym głosem spytała, czy moŜe zobaczyć męŜa, i wszyscy trzej męŜczyźni zaprowadzili ją do oddzielonego zasłoną pomieszczenia, gdzie lekarze oficjalnie potwierdzili, Ŝe Richard C. Moffitt nie Ŝyje. Chwilę później komendant Czernick i kapitan Mowery wyprowadzili Jeannie Moffitt z pomieszczenia oddziału pomocy doraźnej. Gdy odchodziła, główny inspektor Coughlin i burmistrz, który właśnie wycierał nos, patrzyli za nią. — Dopadnij sukinsyna, który to zrobił, Denny — syknął burmistrz. — Tak jest, sir — odparł Coughlin, prawie gorączkowo. — Dorwiemy drania. Carlucci i Coughlin poczekali, aŜ samochód kapitana Mowery’ego odjedzie, a potem wyszli z oddziału. Cadillac burmistrza podczas wyjazdu z parkingu musiał dwukrotnie hamować, poniewaŜ z ulicy wjeŜdŜał najpierw zdezelowany cywilny chevrolet, a moment później wóz policyjny z włączonymi światłami i syrenami. Przybyły kolejno: wydział zabójstw w osobie porucznika Louisa Nataliego oraz policja drogowa w osobie porucznika Mike’a Sabary. * * * Kiedy pięć minut później inspektor sztabowy Peter Wohl podjechał pod wejście oddziału pomocy doraźnej szpitala Nazareth, nie zaskoczyło go, Ŝe zauwaŜył tam trzy inne osobowe wozy policyjne oraz furgonetkę Drugiego Dystryktu. Pierwszy samochód był niemal identyczny jak jego, tyle Ŝe jasnoniebieski, drugi był starym, zielonym chevroletem, trzeci — czarnym fordem. Po wejściu do środka Wohl łatwo dopasował osoby do aut. Niebieski ford LTD naleŜał do kapitana Charleya Gafta z wydziału do spraw wykroczeń. Nowe, nieoznakowane pojazdy przydzielano zgodnie z hierarchią departamentu policji, najpierw więc oficerom w stopniu inspektora bądź wyŜszym, ci zaś — gdy otrzymali nowsze pojazdy — oddawali je kapitanom, którzy z kolei przekazywali je porucznikom. Wyjątek stanowili inspektorzy sztabowi i niektórzy kapitanowie z niezwykłymi przydziałami. Gaft miał szczególną misję do wypełnienia i dlatego dostał nowy pojazd. Wohl nie był pewny, czym dokładnie zajmuje się wydział do spraw wykroczeń. Jednostka była nowa, stanowiła jeden z pomysłów Taddeusa Czernicka, a Gafta mianowano jej pierwszym dowódcą. Zdaniem Wohla wydział mógł się zajmować niemal wszystkim (obywatelskim wykroczeniem było wszak zarówno morderstwo, jak i zwykłe splunięcie na chodnik), toteŜ nie był pewien, czy Gaft otrzymał tę funkcję, poniewaŜ był bystrym policjantem, czy teŜ był to taktowny sposób pozbycia się go z dystryktu. Zniszczony, nieoznakowany chevrolet naleŜał do porucznika Louisa Nataliego z wydziału zabójstw, natomiast czarnym fordem z ogromnymi, specjalnymi oponami i dwiema dodatkowymi antenami radiowymi, sterczącymi z bagaŜnika, jeździł oczywiście porucznik Mike Sabara z drogówki. Teraz, gdy Dutch nie Ŝył, Sabara, jako najwyŜszy oficer w policji drogowej, był — przynajmniej do czasu ostatecznej decyzji — dowódcą tej jednostki. Na widok inspektora sztabowego na twarzy porucznika Sabary uwidoczniło się zaskoczenie. Nie wydawał się teŜ szczególnie szczęśliwy, Ŝe widzi Wohla. Sabara był Libań — czykiem o ciemnej, pokrytej bliznami po trądziku, cerze, męŜczyzną niewysokim, lecz korpulentnym, a takŜe inteligentnym i twardym policjantem. Dziś miał na sobie mundur drogówki — skórzana kurtka i sztylpy podkreślały jego groźny wygląd. — Cześć, Peterze — zagaił kapitan Gaft. — Witaj, Charley — odparł Wohl i uśmiechnął się do pozostałych. — Mike. Lou. MęŜczyźni skinęli głowami i mruknęli jednocześnie: — Inspektorze. — Właśnie minąłeś się z burmistrzem, komendantem policji i głównym inspektorem Coughlinem — poinformował go kapitan Gaft. — Plus, oczywiście, biedną Jeannie Moffitt. Rozmowę przerwali funkcjonariusze Foley i Mason, którzy toczyli ku zebranym wózek z przykrytym prześcieradłem ciałem. — Poczekajcie chwileczkę — poprosił Wohl. — Gdzie są osobiste rzeczy kapitana Moffitta? I jego broń? Natali postukał w swoją teczkę. — Co ci chodzi po głowie, inspektorze? — spytał porucznik Sabara. — Natali — spytał Wohl. — Mogę zerknąć? — Co to ma znaczyć? — naciskał Sabara. — Po prostu chcę zobaczyć, co Dutch miał w kieszeniach — wyjaśnił Wohl. — Zabrzmiało, jakbyś szukał czegoś niewłaściwego — upierał się Sabara. — Nie obchodzi mnie, jak to zabrzmiało, Mike — warknął na niego Wohl. — Mówię, Ŝe chcę zobaczyć, co Dutch miał w kieszeniach, i to jest cała prawda. Przyjaźniłem się z nim. Potrzebna mi pewność, Ŝe w jego portfelu nie zostało coś, czego nie powinna zobaczyć jego Ŝona. Pozwól mi zerknąć, Natali. Porucznik otworzył teczkę, wyjął kilka plastikowych torebek i połoŜył je na wąskim stole pod ścianą. Wohl podniósł jedną z nich, tę, która zawierała portfel, klucze, monety i inne drobiazgi, wyrzucił zawartość na stół i uwaŜnie wszystko obejrzał. Nie znalazł niczego, co by się wiązało z Louise Dutton. Dostrzegł trzy telefoniczne numery bez nazwisk, jeden napisany na odwrocie wizytówki sprzedawcy mebli ze Strawbridge & Clothier oraz dwa wewnątrz reklamowych zapałek. Inspektor wręczył wizytówkę i zapałki Nataliemu. — Prawdopodobnie nie miałeś czasu sprawdzić tych numerów, Natali — podsunął.
— Zamierzałem przekazać wszystkie materiały detektywowi wyznaczonemu do śledztwa — odparł tamten. — Ale nie zaszkodzi sprawdzić te telefony teraz. — Zrobiłbyś to? — spytał Wohl. Porucznik Natali kiwnął głową i poszedł poszukać automatu. Wohl zauwaŜył, Ŝe Sabara przypatruje mu się z uwagą. — Co z tą panienką, Peterze? — spytał. — Czy o nią w tej sprawie chodzi? — Z jaką panienką, Mike? — odparował inspektor lodowatym tonem. I wtedy poczuł skurcz Ŝołądka. Musiał pilnie skorzystać z ubikacji. — Przepraszam — wymówił się i poszedł odnaleźć męską toaletę. Zadał sobie pytanie, czy coś zjadł, czy teŜ złapał wirusa cholernej grypy Ŝołądkowej, doszedł jednak do wniosku, Ŝe najprawdopodobniej doświadcza spóźnionej reakcji na to, co przydarzyło się Dutchowi w Waikiki Diner. Kiedy wrócił na korytarz, zobaczył porucznika Nataliego, ale wózek z ciałem „Dutcha” Mofitta zniknął. Przez szklane drzwi Wohl widział, jak sanitariusze ładują wózek do kolejnej furgonetki. — Numer na wizytówce to telefon domowy tego sprzedawcy mebli — poinformował Natali. — Jeden z pozostałych naleŜy do probostwa świętego Alojzego, a ostatni to automat na stacji metra przy Trzydziestej Ulicy. Wohl kiwnął głową i podniósł drugą plastikową torbę. Był w niej Smith & Wesson, Model 36, pięciostrzałowy „Chief s Special”. W torbie znajdowały się takŜe cztery wystrzelone łuski. — Tylko cztery łuski? — spytał Wohl. Zanim Natali odpowiedział, zerknął na kapitana Gafta. — Właśnie tyle znalazłem, inspektorze — odrzekł. — Wyjąłem je na miejscu zbrodni z broni kapitana Moffitta. Wohl spojrzał mu w oczy. Nie wątpił, Ŝe porucznik kłamie. Piąty nabój, niewystrzelony, znajdował się teraz prawdopodobnie w kieszeni Nataliego albo Mike’a Sabary. Za trzydzieści minut, o ile nie juŜ, znajdzie się on w wodach którejś z rzek — Delaware lub Schuylkill. Departament policji filadelfijskiej dokładnie określał rodzaje broni, której mogli uŜywać funkcjonariusze. Umundurowanemu personelowi wydawano rewolwery sześciostrzałowe Smith & Wesson, Model 10 „Military & Police” z czterocalową lufą i nabojami kaliber .38 Special. Detektywom przydzielano kolty „Detective Special”, rewolwery sześciostrzałowe z dwucalowymi lufami, strzelające nabojami kaliber .38 Special. Była to broń mniejsza i w ten sposób łatwiejsza do ukrycia. Starsi oficerowie, a takŜe funkcjonariusze działający w cywilu oraz policjanci po słuŜbie mogli nosić dowolną broń — albo tę z przydziału, albo taką, jaką nabyli za własne pieniądze, zawsze jednak dopasowaną do nabojów typu .38 Special. Osoby, które kupowały sobie broń, zwykle wybierały kolty „Detective Special” albo pięciostrzałowe rewolwery o dwucalowej lufie Smith & Wesson, Model 36 „Chief s Special” bądź teŜ aluminiową wersję „Chief s Special”, czyli Smith & Wesson, Model 37. Czasem trafiały się modele 38 zwane „Bodyguard”, równieŜ wersja „Chief s Special”. Wszystkie rewolwery Smith & Wesson z krótką lufą były nieznacznie mniejsze, a zatem nieco łatwiejsze do ukrycia niŜ kolty. Zresztą kolty od wessonów róŜniły się na dobrą sprawę jedynie obrotem bębenka — bębenki koltów obracały się zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, bębenki wessonów zaś w stronę przeciwną. W uŜyciu pojawiały się równieŜ rewolwery Ruger oraz nowe warianty koltów i wessonów, produkowane w Brazylii. W kwestii nabojów funkcjonariusze policji nie mieli Ŝadnego wyboru. Na słuŜbie czy poza nią wszyscy musieli ładować swoją broń ustaloną odgórnie amunicją. Zalecana była amunicja standardowa .38 Special, czyli ołowiane kule o zaokrąglonym czubku i wadze 158 granów. Przez czterocalową lufę taki pocisk wylatywał z prędkością około 260 metrów na sekundę, wytwarzając energię — w przybliŜeniu — 332 dŜuli. Naboje kaliber .38 Special wytwarzane przez firmy Remington, Winchester i Federal są w zasadzie identyczne, toteŜ departament policji filadelfijskiej preferuje tego spośród tych trzech głównych producentów, który zaoferuje w danym roku najlepszą cenę. Ten szczególny nabój jest równie stary jak sam rewolwer .38 Special, czyli pochodzi z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Armia amerykańska na długo przed pierwszą wojną światową uznała naboje .38 Special za nieodpowiednie do zabijania lub unieszkodliwiania wroga i zmieniła je na kaliber .45, typ do automatycznego pistoletu kolt. W roku 1937 na rynku pojawił się nabój .357 Magnum. Wbrew nazwie, lufa .38 ma bowiem średnicę 0,357 cala i nowy nabój wystrzeliwuje ten sam pocisk jako .38 Special. RóŜnica polega na tym, Ŝe łuska naboju .357 jest o kilka tysięcznych cala dłuŜsza, toteŜ nie pasuje do komory typu 38 Special oraz Ŝe ten sam 158–granowy pocisk wylatuje z prędkością około 427 metrów na sekundę, wytwarzając energię wylotową 1122 dŜuli, czyli ponad trzykrotnie więcej niŜ .38 Special. I tu pojawiał się problem. Pocisk typu .357 Magnum moŜe przelecieć na przykład przez silnik pojazdu jak przez kartkę papieru. Albo powalić jednym strzałem słonia. Przy tym w unieszkodliwianiu osób jest trzykrotnie skuteczniejszy niŜ .38 Special. Wielu policjantów uwaŜało więc ten nabój za idealny. Miał on tylko jedną wadę — przynajmniej z punktu widzenia funkcjonariuszy policji: gorąco wygenerowane podczas wystrzału ołowianego pocisku przy większej prędkości było tak wielkie, Ŝe zewnętrzna powierzchnia pocisku praktycznie topiła się podczas przejścia w lufie, zostawiając na jej rowkach i gwintowaniu cienką warstwę ołowiu. To było prawdziwe cholerstwo, poniewaŜ jeŜeli natychmiast po strzale nie wyjęło się łuski, broń traciła na celności, a w dodatku lufa rdzewiała, aŜ po przetarcia i wgłębienia. Problem ten rozwiązano dzięki wprowadzeniu pocisku
płaszczowego, w którym ostatnie pół centymetra osadzano w koszulce ze stopu miedzi. To zasadniczo wyeliminowało „ołowienie lufy” i miało inną, charakterystyczną, korzyść. Kiedy pocisk w coś uderzył, jego płaszcz trzymał tył kuli w miejscu, dzięki czemu jej przód się rozszerzał, powodując u ofiary większą ranę. Wielu cywilnych obserwatorów natychmiast uznało nabój .357 Magnum za zbyt straszliwe narzędzie śmierci w rękach policji. Cywilni libertarianie twierdzili, Ŝe organy ścigania powinny uŜywać broni palnej tylko w ostateczności, a jeśli funkcjonariusz musi juŜ strzelić, niech jedynie zrani przestępcę, najlepiej w ramię albo w rękę, tak by złoczyńcę moŜna było postawić przed sądem, a potem posłać do więzienia, gdzie zostanie poddany resocjalizacji, po której będzie mógł wrócić na łono społeczeństwa. Działacze libertariańscy tłumaczyli, Ŝe jeśli nieprzystosowany w sensie społecznym nieszczęśnik wyładowujący poprzez obrabowanie banku swoją frustrację spowodowaną niemoŜnością radzenia sobie z okrutnym światem, zostanie postrzelony w ramię nabojem .357 (który jest w stanie jednym strzałem powalić słonia), straci zapewne to ramię, a moŜe nawet zginie, tracąc tym samym swoje konstytucyjne prawo do resocjalizacji, dostępne w teorii kaŜdemu człowiekowi nieprzystosowanemu w sensie społecznym. Cywilnym libertarianom Filadelfii udało się przekonać resztę i w ten sposób tamtejszej policji stanowczo zabroniono stosowania nabojów .357 Magnum oraz wszelkich innych z wyjątkiem oficjalnie Wydawanych 158–granowych o zaokrąglonym czubku .38 Special. Dla pewności funkcjonariuszom filadelfijskiej policji stanowczo zabroniono noszenia rewolwerów z komorą, do której w ogóle pasuje nabój typu .357 Magnum. Niezastosowanie się do tego zakazu karano dyscyplinarnie. Jednak przy odrobinie wprawy moŜna było „poprawić” naboje .38 Special do takiego stanu, Ŝe szybkością i produkowaną energią zbliŜały się do .357 Magnum, wykorzystujących kule płaszczowe .357. Sztuczka polegała na tym, aby dosypać nieco prochu (zazwyczaj wybierano proch Bulls–eye) do łuski — na tyle, by zwiększyć prędkość pocisku, lecz nie za duŜo, gdyŜ wówczas w trakcie strzału bębenek się nie obracał. Naboje nie były bezpieczne dla rewolwerów Smith & Wesson z krótką lufą i słabym szkieletem, ale przecieŜ nikt nie zamierzał wystrzeliwać z nich setek kul, lecz kilka. NajwyŜej jeden bębenek, w razie potrzeby. Kapitan Richard C. Moffitt nie tylko świetnie znał się na przeładowywaniu, ale dał kiedyś Wohlowi pudełko takich „podrasowanych” nabojów. — Nie mów nikomu, skąd je masz, Peterze — powiedział wtedy. Dziś Peter Wohl nie wątpił, Ŝe „Dutch” Moffitt, chociaŜ czuł, Ŝe umiera, gdyŜ otrzymał kulę w aortę obok lewej komory serca i krew szybko uchodziła z jego ciała, wystrzelił w swoją zabójczynię cztery nieakceptowane przez departament pociski kaliber .38, kładąc dziewczynę trupem. Inspektor Wohl wiedział równieŜ doskonale, Ŝe — kiedy porucznik Natali zbadał broń Dutcha w Waikiki Diner — w bębenku kapitana pozostał niewystrzelony nabój i Ŝe pocisk w tym naboju był pełnopłaszczowy z otworem, tak jak pociski w nabojach, które dał mu Dutch i tak jak jego własne, w jego broni Smith & Wesson „Bodyguard”. Istniała moŜliwość, Ŝe nikt nie zauwaŜy, iŜ usunięte z ciała „niezidentyfikowanej białej podejrzanej” pociski będą płaszczowe. Zupełnie natomiast nieprawdopodobne było, by ktoś przeoczył tkwiący w bębenku niewystrzelony nabój pełnopłaszczowy z otworem. A wtedy pojawiłby się kłopot. — Co z podejrzaną? — spytał Wohl. W głosie Nataliego usłyszał ulgę, Ŝe nie naciska w kwestii piątego naboju. — Jakaś ćpunka — odparł Natali. — Rozmawiałem z sierŜantem Hobbsem, który jest w siedzibie lekarza sądowego. Znaleźli na jej ciele liczne ślady po wkłuciach. Dzwoniłem juŜ do wydziału antynarkotykowego, mają popytać swoich ludzi, moŜe ktoś ją zidentyfikuje. — CóŜ, zdaje mi się, Ŝe nie ma sensu tu dłuŜej zostawać — stwierdził Wohl. Zarówno porucznik Sabara, jak kapitan Gaft oficjalnie uścisnęli mu rękę. Inspektor wiedział, Ŝe wcześniej się martwili. Wohl miał reputację porządnego faceta, który czasami bywa upierdliwy. Porucznik Natali na poŜegnanie tylko skinął mu bez słowa głową. * * * Furgonetka z Penny Bakersfield i kasetą dotarła do WCBL–TV piętnaście minut po wejściu Louise Dutton, która przybyła do siedziby telewizji w towarzystwie dwóch policjantów. Dyrektor działu informacyjnego, Leonard Cohen, miał zatem dość czasu, by wypytać Louise i postanowić, co zrobi z kasetą, której jeszcze nie miał. Później z wielką uwagą obejrzał zapis na monitorze. Materiał był jeszcze lepszy, niŜ się spodziewał. Na taśmie znalazła się interesująca sekwencja o idealnej długości trzydziestu kilku sekund. Dokładnie widać było Louise Dutton wsiadającą do własnego samochodu w asyście funkcjonariusza policji, który zasiadł za kierownicą jej auta i wywiózł ich oboje z parkingu Waikiki Diner, podąŜając tuŜ za wozem policyjnym. Cohen sam zmontował film, skracając go do równych dwudziestu sekund, po czym usiadł przy maszynie i napisał tekst, który miała odczytać Penny. „Oto komunikat specjalny Wiadomości Dziewiątki. Dziś po południu kapitan filadelfijskiej policji oddał Ŝycie w trakcie udaremniania napadu. Współprowadząca Wiadomości Dziewiątki, Louise Dutton, była naocznym świadkiem tego zdarzenia. Więcej szczegółów podamy w wydaniu Wiadomości Dziewiątki o osiemnastej”.
Zabrał dyrektora stacji do reŜyserki i — z mniejszymi problemami, niŜ się obawiał — skłonił go do wyraŜenia zgody na dodatek w postaci trzydziestosekundowego wejścia na antenę podczas kaŜdej copółgodzinnej przerwy w programie aŜ do osiemnastej. WCBL–TV straci w ten sposób nieco dochodów z reklam, w zamian za to zyska wszakŜe coś, co w dawnych czasach nazywano „bombą” albo „sensacyjnym materiałem”. Później Cohen poszedł pomóc Louise w przygotowaniu jej wypowiedzi do wiadomości o osiemnastej. Sądził, Ŝe będzie musiał za dziewczynę wymyślić tekst, jednak Louise juŜ wszystko napisała i wręczyła mu kartkę. Tekst był naprawdę niezły. Wprawdzie sama Louise wydawała się jeszcze nieco roztargniona, co było zrozumiałe, gdy się wzięło pod uwagę, Ŝe na jej oczach zginął policjant. Ale najwyraźniej była twardsza, niŜ na to wyglądała. Kiedy makijaŜystki wymalowały dziewczynę, a później dobrze oświetlona znalazła się przed kamerą, nagrała całą wypowiedź za pierwszym podejściem. Doskonale. Dwa razy zadrŜał jej głos, na szczęście zapanowała nad sobą, a jej załzawione oczy idealnie pasowały do sytuacji. — Mam powtórzyć? — spytała. — Trochę się rozkleiłam. — Nie, tak jest świetnie — odrzekł Leonard Cohen. Podszedł do niej, powtórzył, Ŝe doskonale dała sobie radę i zapewnił, Ŝe właśnie o taki efekt mu chodziło, teraz zaś — na co nalega — Louise ma pojechać do domu i wypić porządnego drinka. A jeśli będzie czegoś potrzebowała, niech dzwoni. Później znów zasiadł przy maszynie do pisania i osobiście stworzył tekst, który miał wygłosić Barton Ellison tuŜ przed nadaniem materiału zdjęciowego, przedstawiającego Louise Dutton wsiadającą do swojego samochodu wraz z policjantem, który miał ją odwieźć spod Waikiki Diner. Barton Ellison powie powaŜnym tonem: „Louise Dutton nie ma tutaj ze mną dzisiejszego wieczoru. Chciała tu być, lecz przypadkowo stała się naocznym świadkiem strzelaniny, w której dziś po południu oddał Ŝycie kapitan filadelfijskiej policji drogowej, Richard C. Moffitt. Nasza dziennikarka zna twarz bandyty, który w tym momencie nadal pozostaje na wolności. Dlatego Louise Dutton znajduje się pod ochroną policji. Wszystkie szczegóły oraz poświęcony temu zdarzeniu dokument Wiadomości Dziewiątki nadamy natychmiast po tym programie informacyjnym”. „Och — pomyślał z satysfakcją Leonard Cohen. — Powinienem był pojechać do Hollywood i zostać agentem prasowym w świecie filmu”. * * * Stanford Fortner Wells III nie posiadał ani gazety, ani stacji radiowej czy telewizyjnej w Filadelfii, stan Pensylwania. MoŜe i Filadelfię zamykano na niedzielę, jak zaŜartował kiedyś pewien komik, niemniej jednak była czwartym pod względem wielkości miastem w kraju. Poza tym w Ŝargonie mediów nazywano Filadelfię „dobrym rynkiem”, co oznaczało, Ŝe wychodzące tam gazety oraz stacje radiowe i telewizyjne zarabiały krocie. ChociaŜ Wells był zainteresowany udziałem w tym rynku, Ŝadna z pięciu gazet Miasta Braterskiej Miłości („Bulletin”, „Ledger”, „Herald”, „Inquirer” i „Daily News”) nie była na sprzedaŜ, natomiast za jedyną oferowaną, z pięciu istniejących, stację telewizyjną Ŝądano ceny, która wydawała się Wellsowi znacznie wygórowana. Kiedy zatem Louise zadzwoniła i powiedziała ojcu, Ŝe przyjęła ofertę pracy dla WCBL–TV w Filadelfii, Wells nie miał na miejscu nikogo, kto mógłby mu dostarczyć raport na temat warunków, jakie jego córka zastanie w tym mieście. W typowy dla siebie, staranny i metodyczny sposób Fort Wells przygotował listę pytań, na które chciałby otrzymać odpowiedź, po czym wręczył ją swojej sekretarce i polecił jej przesłać pytania teleksem do wydawcy „Call–Chronicle”, gazety wychodzącej w Binghamton, stan Nowy Jork, nie dlatego, Ŝe nie posiadał Ŝadnej bliŜej Filadelfii (bo posiadał), lecz poniewaŜ Karl Kruger wiedział o jego pokrewieństwie z Louise Dutton i na pewno mógł sobie poradzić z ostatnią kwestią na liście („Odpowiednia, bezpieczna lokalizacja na mieszkanie dla samotnej, dwudziestopięcioletniej kobiety; niedaleko siedziby WCBL–TV”), zarówno dyskretnie, jak i ze świadomością wyjątkowego znaczenia tej kwestii dla przewodniczącego rady nadzorczej, prezesa i właściciela Wells Newspapers, Inc. w jednym. Raport Karla Krugera na temat Filadelfii, przesłany teleksem trzy dni później, nie spodobałby się przedstawicielom izby handlowej miasta oraz doliny Delaware. Kruger podejrzewał (i nie mylił się), Ŝe Stanford Fortner Wells III chciał poznać minusy Filadelfii, a nie jej liczne atuty kulturalne i przemysłowe. Pierwsza reakcja Wellsa na sprawozdanie Krugera równieŜ nie spodobałaby się izbie handlowej, chociaŜ magnat prasowy — po tym, co przeczytał — uznał, Ŝe Filadelfia nie jest gorsza ani nawet tak paskudna jak Nowy Jork czy niektóre inne główne amerykańskie miasta, stanowi zatem wybór lepszy niŜ większość miejsc. Jednak Filadelfia potocznie kojarzyła się z przeciętną miejscowością, podobną na przykład do Phoenix w stanie Arizona albo Saint Louis w Missouri, a nie z kolebką amerykańskiej republiki i czwartym co do wielkości miastem w USA. Wells sądził, Ŝe gdyby był obecny w Filadelfii (to znaczy gdyby posiadał tam jakąś gazetę lub stację telewizyjną), w pierwszej kolejności wyrzuciłby z tamtejszej izby handlowej wszystkich pracowników od dyrektora wykonawczego w dół i zatrudnił osoby, które potrafią dobrze to miejsce wypromować. W raporcie Krugera nie było Ŝadnych propozycji lokalowych dla Louise. Wells polecił swojej sekretarce, by go
połączyła z Krugerem. — Tak sobie pomyślałem, Ŝe moŜe zadzwonisz, Fort — powiedział Kruger. — Jak się miewasz? — Nic nie wspomniałeś o domach, Kurt — przerwał mu Wells. — Nadal nad tym pracujesz, prawda? — Znalazłem właśnie, jak mi się zdaje, odpowiedni punkt, sądziłem jednak, Ŝe będzie łatwiej o tym porozmawiać, niŜ opisywać — tłumaczył się Kruger. — Masz minutę? — Pewnie. Wal, stary. — Jak dobrze znasz Filadelfię? — Jeździłem tam podrywać dziewczyny, kiedy studiowałem w Princeton. Nieźle ją znam. — Przypuszczam, Ŝe miasto bardzo się zmieniło od tamtych czasów — stwierdził Kruger. — Znasz teren blisko Market Street od ratusza do mostu na Delaware? — Wokół Independence Hall? — Tak. No więc cała ta dzielnica o nazwie Society Fłill to jeszcze niedawno były slumsy. Stare domy na wzgórzach. — MoŜesz wreszcie przejść do rzeczy? — przerwał mu Wells. — A zatem… dzielnica jest w trakcie wielkiej przebudowy. Wiele budynków zostało juŜ zburzonych i stawia się nowe. Luksusowe. Wśród właścicieli terenu, co moŜe cię zainteresować, jest Daye–Nelson Corporation. Daye–Nelson Corporation była firmą podobną do Newspapers Wells, Inc. Z tego, co wiedział Stanford Fortner Wells III, Daye–Nelson posiadała w Filadelfii „Philadelphia Ledger”, WGHA–TV i — zdawało mu się, Ŝe pamięta — kilka podmiejskich tygodników. — Kontynuuj, Kurt — niecierpliwił się Fort Wells. — W Society Hill powstało pewne luksusowe osiedle — wyjaśnił Kruger. — Zburzono tam ściany wewnętrzne w połączonych szeregowo, starych kamienicach i stworzono duŜe apartamenty. Budynki wyglądają jak z epoki amerykańskiej rewolucji, ale obecnie zostały podzielone poziomo zamiast w pionie. Czyli zamiast wąskich, trzypiętrowych domów uzyskano wielkie, jednopoziomowe mieszkania. NadąŜasz? — Mów dalej — naciskał Wells. — Przebudowano w ten sposób obie strony tej ulicy, toteŜ po kaŜdej jest dwanaście takich domów. Ludzie z Daye– Nelson dobrze wszystko sprawdzili i ustalili, Ŝe właściciele ulicy między rzędami tych kamienic nigdy nie przekazali praw własności miastu. Inaczej mówiąc, budynki stoją na prywatnej ulicy. CóŜ, moŜe raczej alei, tak czy owak, przeciętny śmiertelnik nie ma na nią wstępu. Przy wjeździe wisi łańcuch, obok jest budka straŜnika, który zdejmuje ów łańcuch tylko dla mieszkańców lub osób, które przyjeŜdŜają do kogoś w konkretnej sprawie. Jeśli mieszkasz na tej ulicy, otrzymujesz naklejkę na przednią szybę samochodu. JeŜeli nie posiadasz takiej naklejki, straŜnik nie wpuści cię, zanim nie udowodnisz, Ŝe masz na osiedlu interes do załatwienia lub Ŝe ktoś cię oczekuje. Taki niby portier, tyle Ŝe na ulicy. — Innymi słowy, mieszka się tam bezpiecznie? — O tak — przyznał Kruger, po czym podjął raportowanie: — Rozebrali tam teŜ jakiś stary magazyn, a miejsce zmienili w park, jest podjazd, są garaŜe w dawnych piwnicach. Całość znajduje się dziesięć, dwanaście przecznic od WCBL, Fort. Byłoby idealne dla twojej… — Właściwe słowo brzmi „córka”, Kurt — wtrącił Wells. — Ile? — Pytanie nie brzmi „ile”, lecz „kto” — poprawił go Kruger. — Daye–Nelson wymaga długoterminowej dzierŜawy. I nie sądzę, by chcieli wynająć apartament samotnej kobiecie. — A zatem? — Facet od nieruchomości powiedział mi, Ŝe kilkanaście apartamentów wydzierŜawiono korporacjom, których szefowie mogą spędzać tam noce, ilekroć pozostają w mieście, moŜna tam równieŜ przenocować waŜnych klientów… Mieszkania sprzątają pokojówki, a w pobliŜu jest parę restauracji zjedzeniem na wynos… — Ile, Kurt? — przerwał Wells. — Dziewięćset miesięcznie, umowa na pięć lat, z coroczną podwyŜką związaną z inflacją. W ramach umowy dostajesz dwa miejsca w garaŜu. — Domyślam się, Ŝe oglądałeś te mieszkania? — Tak, Fort. Są bardzo ładne. Jest jedno wolne na trzeciej kondygnacji, naprawdę przyjemne. Z frontowego okna widać rzekę, a z tylnego — sławny Independence Hall, przynajmniej jego dach… — Zadzwoń do tego faceta od nieruchomości, Kurt. Powiedz mu, Ŝe Wells Newspapers bierze to mieszkanie. KaŜę Charleyowi Davisowi załatwić wszystko na miejscu. Zabierz się za to natychmiast. — A jeśli Louise się nie spodoba? — Louise jest posłuszną córką, Kurt — odparł Wells i roześmiał się. — Córką, która potrafi wykorzystać okazję. * * * Barierka przed wjazdem do Stockton Place składała się z pomalowanego na czarno, aluminiowego słupka przymocowanego do jednego palika. Na krótkich odcinkach zwisającego ze słupka łańcucha starannie wydrukowano napis STOCKTON PLACE — WŁASNOŚĆ PRYWATNA — DROGA ZAMKNIĘTA. Barierkę zdalnie podnoszono i opuszczano dzięki przyciskowi znajdującemu się w budce straŜnika; niewielkiej, zbudowanej z czerwonej cegły w stylu kolonialnym. StraŜnik, czyli pracownik firmy ochroniarskiej Wackenhut Private Security, wcisnął guzik, natychmiast gdy zobaczył
nadjeŜdŜający Ŝółty kabriolet cadillac. Był zbyt daleko, by dostrzec na zderzaku auta nalepkę Stockton Place, jednakŜe po Filadelfii jeździło niewiele Ŝółtych kabrioletów marki Cadillac, był więc całkiem pewien, Ŝe samochód naleŜy do ładnej blondynki z telewizji, którą kojarzył w myślach z jej mieszkaniem i dlatego nazywał: „6A”. Elektryczny silniczek gładko uniósł barierkę. Dopiero kiedy kabriolet minął wartownię, wjeŜdŜając na niedawno wybrukowaną uliczkę Stockton Place, straŜnik zobaczył, Ŝe pojazdu nie prowadziła właścicielka, lecz policjant, za cadillakiem zaś jechał policyjny wóz. StraŜnik był emerytowanym funkcjonariuszem filadelfijskiej policji, toteŜ od razu, wręcz mechanicznie ustalił, Ŝe numery wozu sugerują, iŜ jest on z Drugiego Dystryktu, który — niech to szlag — mieścił się po drugiej stronie miasta, na północnym wschodzie. W pierwszej chwili pomyślał, Ŝe blondynkę aresztowano za jazdę pod wpływem alkoholu i porucznik lub inna osoba prowadząca śledztwo uznała, Ŝe ze względu na pracę kobiety w telewizji lepiej puścić ją wolno, niŜ zatrzymać, to znaczy… odwieźć do domu, zamiast spisywać, przewozić do Roundhouse, zwalniać za kaucją i tak dalej. Kiedy jednak kabriolet zatrzymał się przed numerem 6 i dziewczyna wysiadła, zupełnie nie wyglądała na pijaną. Podeszła do wozu policyjnego i uścisnęła dłoń kierującemu nim funkcjonariuszowi. Zresztą 6A nie była chyba osóbką, która ma zwyczaj się upijać. StraŜnik wyszedł z budki i stanął przy krawęŜniku, mając nadzieję, Ŝe samochód policyjny w drodze powrotnej zatrzyma się, a funkcjonariusze się z nim przywitają. Wówczas mógłby wypytać, o co chodzi. Policjanci wszakŜe tylko mu pomachali i, nie zatrzymując się, odjechali. Louise Dutton zamknęła drzwi od mieszkania 6A, pchnąwszy je pośladkami, po czym westchnęła i weszła do sypialni, z niej zaś przeszła do łazienki. Zobaczyła swój stanik i majtki na łóŜku, tam gdzie je zostawiła. Prosty, zwyczajny bawełniany stanik i figi, które zdjęła i zastąpiła bielizną czarną, cieniutką, cholernie przezroczystą bielizną — biustonoszem i majteczkami — po telefonie kapitana „Dutcha” Moffitta, a przed wyjściem na spotkanie z nim. Stanęła przed lustrem. Nie starła makijaŜu przed opuszczeniem studia i miała teraz na twarzy smugi w miejscach, przez które spłynęły łzy, niszcząc efekt. Zanurzyła wacik w słoiczku ze śmietanką kosmetyczną i zaczęła zmywać twarz. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Louise zaklęła. Kto to mógł być, do diabła? Był to 6C, sąsiad, który zajmował mieszkanie na parterze. 6C był męŜczyzną, przynajmniej w sensie anatomicznym. Miał mniej więcej dwadzieścia pięć lat, mierzył z metr siedemdziesiąt, waŜył nie więcej niŜ pięćdziesiąt pięć kilogramów. Zwracał duŜą uwagę na swój wygląd i ubiór, przynajmniej w opinii Louise. UŜywał perfum Chanel numer 5. Nazywał się Jerome Nelson. — Zamierzam się napić — oznajmił, pokazując trzymane w rękach butelki: dŜin marki Beefeater’s oraz whisky Johnnie Walker Black Label. — Oto twój przyjazny sąsiad w humanitarnej misji imienia świętego Bernarda. Louise nie miała ochoty nikogo widzieć, nie umiała jednak traktować nieuprzejmie Jerome’a Nelsona. Nijak nie przypominał świętego Bernarda, ale miał oczy szczeniaczka, a szczeniaczków się nie kopie. — Witaj, Jerome — odparła zatem. — Wejdź. — DŜin czy szkocka? — spytał. — Wypiłabym szklaneczkę szkockiej — stwierdziła. — Straszne dzięki. Czystą. — Oczywiście. Nie musisz mi mówić — rzucił przez ramię, kierując się do jej barku po szklanki. — I nie chciałem być wścibski. Po prostu wyzionę ducha tutaj na twoim dywanie z powodu niezaspokojonej ciekawości. Nie potrafiła się powstrzymać przed uśmiechem. — Podejrzewam, Ŝe chodzi ci o policję. Widziałeś, Ŝe mnie przywieźli? — spytała. — Pozwól mi skończyć demakijaŜ. Gdy zmywała z twarzy resztki makijaŜu, Jerome stanął w drzwiach łazienki i oparł się o framugę drzwi. — Zapomniałaś o uchu — stwierdził, delikatnie stawiając szklanki. — Jerome to naprawi. — Zanurzył wacik w śmietance i wytarł jej ucho. — No! — ucieszył się z rezultatu. — Teraz opowiedz wszystko mamusi! Uśmiechnęła się do niego w podzięce. Podniosła swojego drinka i upiła duŜy łyk. — Wszystko jest lepsze niŜ druga moŜliwość — dorzucił Jerome. — Co takiego? — Policja przychodzi i wyciąga cię z domu — wyjaśnił. — JuŜ lepiej, Ŝe odwoŜą. — Byłam świadkiem strzelaniny — wypaliła Louise. — Pewien funkcjonariusz próbował zapobiec napadowi i został zastrzelony. Nie Ŝyje. — Och, jakie to musiało być dla ciebie straszne! — jęknął Jerome. — Gorsze dla niego — odparowała Louise. — I dla jego Ŝony i dzieci. — Mam wraŜenie, Ŝe go znałaś? — Tak — przyznała. — Znałam go. Wypiła kolejny łyk szkockiej i poczuła ciepło w Ŝołądku. Jerome czekał na ciąg dalszy. „Pieprzyć go!” — pomyślała. Minęła sąsiada bez słowa i poszła do salonu, gdzie oparła się o ścianę obok okna wychodzącego na rzekę. MęŜczyzna wszedł za nią do pokoju. — Właściwie, tak czy owak, zamierzałem wpaść z wizytą — stwierdził. — Tak czy owak? — spytała niezbyt miłym tonem. — Chciałem ci powiedzieć, Ŝe odkryłem, iŜ mamy ze sobą coś wspólnego — rzucił. „To, Ŝe oboje sypiamy z facetami?” — pomyślała i natychmiast powstydziła się tej myśli. — Właściwie — ciągnął Jerome — czuję się ociupinkę zawstydzony.