ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 153 364
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 241 850

Clark Mary Jane - Zabawa w chowanego

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :617.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Clark Mary Jane - Zabawa w chowanego.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK 1.Różne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 75 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 132 stron)

Mary Jane Clark Zabawa w chowanego Przełożył Hubert Jeżak

PROLOG Chciał, by światło było zapalone, ale ona ucieszyła się, gdy okazało się to niemożliwe. Jakakolwiek jasność dochodząca z okien domku mogłaby zwabić pracowników, ciekawych sprawdzić, co się dzieje. Chciał także muzyki i przyniósł nawet magnetofon, lecz sprzeciwiła się temu stanowczo. Nie mogli ryzykować, że hałas przedostałby się na zewnątrz. Jedynym dźwiękiem miał być powolny, jednostajny rytm ich kołyszących się ciał. Leżała na łóżku myśląc o chłopaku, który właśnie się zdrzemnął. Cykanie świerszcza i smutne wycie skunksa sprawiało, że wstrzymywała oddech. Zastanawiała się, czy w opuszczonym tunelu, który biegł pod domkiem, zagnieździły się jakieś zwierzęta. Miała nadzieję, że nie, gdyż była to z góry obmyślona droga ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie mogła dać się ponieść chwili. On nie miał takiego problemu. Znał się na rzeczy. W momencie, gdy oddali się namiętności, usłyszała głos dobiegający z zewnątrz. — Mój Boże, to Charlotte — syknęła, odpychając go od siebie. Rzucili się, by zebrać ubrania. Złapał magnetofon, a ona podniosła drewnianą klapę w podłodze. Zeszli w ciemność w momencie, gdy nad nimi otworzyły się drzwi chaty. Pod bosymi stopami poczuli zimną, twardą podłogę tunelu. — Na co czekasz? — wyszeptał. — Chodźmy. — Ubieram się — powiedziała. Bóg jeden wie, co kryje się w tym tunelu, a ona czułaby się o niebo lepiej w ubraniu, gdy będą podążać w kierunku wody po drugiej stronie. Z góry dobiegły przytłumione głosy. — Kto jest z nią? — spytał. — Nie mam pojęcia. Powoli ruszyli do przodu, wyciągniętymi ramionami dotykając ścian tunelu, by wymacać kierunek. Czując, jak coś ociera się o jej nogę, stłumiła krzyk. Szop? Szczur? Bóg karał ją za grzechy. Wody zatoki Narragansett zalśniły przy ujściu tunelu. Przyspieszyli kroku, księżyc dawał niewiele, ale jakże cennego światła. Gdy wreszcie dotarli do celu, on zatrzymał się gwałtownie. — Cholera! — Co się stało? — Mój portfel. Musiał mi wypaść z kieszeni. — O Boże! Złapał ją za rękę. — Nie martw się. Idziemy dalej! Może go nie zauważą. — Wracam po niego — powiedziała stanowczo. — Jutro. Możesz przyjść po niego jutro — podsunął. Chciała iść za nim, ale świadomość, że portfel może zdradzić ich sekret, nie pozwoliłaby jej zmrużyć oka. — Ty idź. Wracaj do domu — powiedziała. — Pójdę z tobą — zaoferował się. — Nie. Musisz wyjść z posiadłości, nie mogą się dowiedzieć, że tu byłeś. Musisz iść, i to natychmiast. — Dobrze, ale zobaczymy się jutro. Przełknęła ślinę, patrząc, jak biegnie wzdłuż brzegu, by w końcu zniknąć w ciemnościach.

Biorąc głęboki oddech, odwróciła się i weszła z powrotem do środka, ostrożnie trzymając się ściany. Jej palce ocierały się o warstwę kurzu oraz zimne i lepkie w dotyku stare cegły. Wyobrażała sobie, jak musieli czuć się niewolnicy, uciekający tym tunelem, by ratować życie, wdychający ten zatęchły zapach, który ona teraz czuła. Czy mieli latarnie, by oświetlać sobie drogę? Czy raczej ślepo szli przez mrok, nie wiedząc, co jest przed nimi, ale gotowi zaryzykować, świadomi horroru, który zostawili za sobą? Według jej obliczeń powinna być blisko drabiny wiodącej do domku, ale zamiast tego wpadła na zagłębienie w ścianie, a grudki ziemi posypały się pod rękami. Puls jej przyspieszył. Czy ten stary tunel był bezpieczny? Czy mógłby się zapaść i uwięzić ją w środku? Czy ktokolwiek by ją odnalazł? Modliła się. Jeśli uda jej się stąd wydostać, obiecała, że już nigdy, przenigdy nie pójdzie do domku. Nieważne, jak bardzo by ją prosił, to był ostatni raz. Ruszyła dalej w ciemność, pociągając nosem. W pewnym momencie potknęła się o coś i upadła. Zaczęła szybko oddychać, serce waliło jej jak oszalałe. Wyczuła dłonią kształt przykryty jakąś dużą, gładką tkaniną. Ludzkie ciało, jeszcze ciepłe. Pragnienie, ból, krzyk narastający w gardle a jednocześnie niemożność wydania z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Odczuwała już to kiedyś, ale sporadycznie i tylko w snach. Odsunęła się od ciała i skuliła pod ścianą, drżąc w ciemności. Uświadomiła sobie, że trwało to tylko sekundę, ale zdawało się być wiecznością. W głowie miała natłok myśli . Powinna wezwać pomoc, zawołać ludzi z dużego domu, ale nie potrafiła. Nie powinna tu w ogóle być. Na myśl o tłumaczeniu się ze swojego postępku czuła upokorzenie. A gdyby, co gorsza, obwinili ją? Co będzie jeśli pomyślą, że to ona dopuściła się zabójstwa? Kiwała się w przód i tył, starając się uspokoić, gdy usłyszała skrzypnięcie. Klapa nad nią zaczęła się otwierać. Zacisnęła mocno powieki, pewna, że to już koniec. Zabójca zbliżał się, by ją także dopaść. Zamiast tego coś zaszeleściło nad nią, obiło się o głowę, ocierając się o twarz. Kawałek papieru? Kartka? Nasłuchiwała, trzęsąc się. Nikt jej jednak nie dostrzegł, a klapa z powrotem opadła. Czternaście lat później Oświetlające tunel lampy górnicze, zasilane przez generator, były jedną z niewielu oznak obecności nowoczesnej technologii. Cała praca żmudnie wykonywana była ręcznie. Tak jak ponad półtora wieku temu to ludzie, a nie maszyny, przekopywali się przez glinę, tak teraz wznoszą mur z czerwonej cegły. Dokładano starań, by, centymetr za centymetrem, ściany były solidne i tunel mógł być później dostępny dla tysięcy turystów, historyków i studentów, aby mogli przebyć drogę, którą Amerykańscy niewolnicy podążali ku wolności. Ten tunel po prostu musiał być bezpieczny. — Mamy tu bardzo miękki odcinek — zawołał doświadczony mistrz murarski, a jego słowa odbiły się echem w podziemiu korytarza. Stuknął kielnią w miękką, czerwoną glinę. Grudki ziemi posypały się na podłogę. Wnęka w ścianie robiła się coraz większa. Kopano dalej, z gliny wyłaniały się zniszczone, spłowiałe fałdy materiału. Metaliczne nitki pobłyskiwały w świetle lamp. Kamieniarz delikatnie zmiatał glinę, odsłaniając połyskliwą materię. Gdy zebrani wokół ludzie zorientowali się, co to jest, odetchnęli z ulgą, że są tu wszyscy

razem. Nie był to widok, który chciałoby się oglądać samotnie. Ich oczom ukazała się ludzka czaszka i kości zawinięte w złotą tkaninę.

PIĄTEK 16 LIPCA 1 Była najstarsza. Grace uważnie obserwowała ożywionych stażystów, świadoma przepaści, jaka istniała między nią a resztą. Przynajmniej dziesięć lat dzieliło ją od najstarszych z nich. Oparci o biurka, uważnie studiowali tekst na ekranach monitorów, konsultując go z dziennikarzami obsługującymi serwis porannych wiadomości. Stażyści byli dobrze wykształceni, ochoczy, ambitni i, w przeciwieństwie do Grace, bardzo młodzi. „Mają całe życie przed sobą”, stwierdziła, obserwując dziewczynę krzyżującą akurat swoje długie, opalone nogi, by nie odkryć wszystkiego pod bezwstydnie krótką spódniczką. Wszyscy mień’ przed’ sobą świetlaną przyszłość, 6yń na dobrej drodze do ukończenia cenionych uczelni i uniwersytetów, budowali już sobie nawet podwaliny do przedłużenia umowy i wylądowania na ciepłej posadce w telewizji. Nieskrępowani, są w stanie podążać za swoimi marzeniami. Nie mają żadnego obciążenia psychicznego, rozpoczynając karierę zawodową. Mogą iść, gdzie chcą, robić, co chcą, podjąć się każdego zadania, wolni jak ptak. Grace Wiley Callahan doskonale wiedzia a, £e jej nie by o to pisane. Wł ł wieku trzydziestu dwóch lat miała za sobą przeszłość i obowiązki. Doświadczyła w życiu porannych mdłości, ślubu, macierzyństwa i rozwodu, w takiej właśnie kolejności. Gdy miała tyle lat co oni, wyzbyła się już marzenia o uroczystości wręczenia dyplomów, zmuszona opuścić Fordham, bo zabrakło jej trzydziestu punktów. Gdy dla jej przyjaciół nadszedł dzień rozdania dyplomów, ona pchając wózek z Lucy, zjawiła się na campusie, żeby popatrzeć na ceremonię. Płacz jej córeczki zagłuszył okrzyki radości absolwentów. Jedenaście lat później Lucy zdała do szóstej klasy, a Grace odkryła kurze łapki w kącikach brązowych oczu i pierwsze siwe pasemka w złotych włosach. Zlikwidowała je jednak natychmiast, dowiedziawszy się, że została przyjęta do ambitnego programu stażowego. Dostała od życia drugą szansę i postanowiła zdobyć wreszcie stopień, na jaki zasługiwała, i wykorzystać niepowtarzalną szansę w stacji KEY News w Nowym Jorku. Była także podekscytowana myślą o tygodniowym wyjeździe do Newport, by wziąć udział w reportażu o nadmorskim kurorcie dla cyklu programów „KEY to America”. Była jednak świadoma, że nikt oprócz niej nie musi się martwić o dziecko zostawione w domu. Nawet przez chwilę jednak nie żałowała, że urodziła Lucy. Była to wręcz najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła czy dopiero zrobi. Ślub z Frankiem to zupełnie inna historia. Frank z początku nie chciał mieć nic do czynienia z dzieckiem, gdy wiosną pierwszego roku studiów dowiedziała się, że jest w ciąży. Grace postanowiła nie usuwać ciąży i była zdecydowana urodzić, z jego pomocą czy bez. Zerknęła na prawą dłoń, na której nie było już obrączki, i przypomniała sobie, jak Frank w końcu niechętnie zmienił zdanie. Przystojny, wysportowany, początkujący biznesmen Frank Callahan, nakłaniany przez rodziców, by „zrobił to, co należy”, wreszcie się oświadczył. Z niepokojem w sercu Grace przyjęła oświadczyny, wiedząc, że może nie są to najlepsze okoliczności zawarcia małżeństwa, ale mając jednocześnie nadzieję na jak najlepszą przyszłość. Pięć miesięcy po pospiesznym ślubie przywieźli dziecko do małego mieszkania w Hoboken, w New Jersey. Frank sumiennie jeździł codziennie rano metrem na Manhattan do swojej pierwszej, poważnej pracy w firmie maklerskiej, podczas gdy Grace zostawała w domu z dzieckiem, starając się jako wolny strzelec pisać artykuły do lokalnej gazety, dotyczące obrad

radnych miasta i nocnych rozpraw w sądzie. W miarę jednak jak obowiązki Franka powiększały się, coraz niechętniej wracał do domu, żeby opiekować się Lucy, gdy ona zajmowała się swoją pracą. Zarabiał coraz więcej, stać ich było na większe mieszkanie, a Grace wcale nie musiała już pracować dla tej podrzędnej gazetki. Zgodziła się, mijały lata, a ona spędzała czas na zajmowaniu się córeczką. Starała się nie rozmyślać nad skutkami małżeństwa z Frankiem. Gdy oglądała wiadomości w telewizji, próbowała nie wyobrażać sobie, co mogło ją czekać, gdyby skończyła szkołę i wcieliła w życie plan zostania dziennikarką w radiu lub telewizji. Czas mijał, a Grace łapała się na coraz częstszym oglądaniu najważniejszych magazynów informacyjnych, gdy Lucy już spała. Obawiała się coraz bardziej gwałtownych zmian nastroju i wybuchów złości Franka. Niec podobał się jej też zapach obcych perfum na jego ubraniu, gdy wracał późno do domu po „firmowych kolacjach”. Mimo to została. Powtarzała sobie, że to dla dobra Lucy. Nie chciała, żeby jej dziecko miało rozbitą rodzinę. Lucy zasługiwała na to, żeby oboje rodziców z nią mieszkało i wspólnie ją wychowywało. Była zdecydowana zostać. To Frank odszedł od niej. * * * — Grace, czy możesz przefaksować wstępny harmonogram profesorowi Gordonowi Coxowi w Newport? — Producent B.J. D’Elia wyciągnął do niej kartkę papieru. — Wiem, że to zadanie dla robola — dodał przepraszająco — ale jeśli zaraz nie wyjdę, spóźnię się na pociąg do Rhode Island. — Po to tu jestem — odpowiedziała, odbierając od niego harmonogram. Nie spodobało jej się wyrażenie o „zadaniu dla robola”, ale wiedziała, że zaufanie zdobywa się małymi kroczkami. Rób teraz małe rzeczy, a w przyszłości pozwolą ci zająć się większymi. — Przyjdziesz jutro, prawda, Grace? — Tak. — Mogę cię jeszcze o coś prosić? — Nie czekając na odpowiedź podał je kartkę żółtego papieru w linie. — Napisz coś na temat ozdób z muszli i tatuaży. Robimy program o rzeźbiarzu takich rzeczy, może i o tatuażyście będziemy potrzebować jakieś pytania, żeby Constance mogła je zadać w trakcie wywiadu. Przefaksuj mi to potem. Numer jest na kartce. — Nie ma problemu — odparła. Odebrała od niego kartkę, zauważając jednocześnie jego silne, opalone dłonie. — Dzięki, Grace. Wielkie dzięki. — Uśmiechnął się przelotnie, pokazując białe zęby i pochylił się nad nią. — Zdradzę ci sekret, to moje pierwsze zlecenia jako producenta i jestem lekko przerażony. — Naprawdę? Zdawało mi się, że od dawna pracujesz w tym fachu. — Nie. Byłem tutaj kamerzystą i wydawcą przez sześć lat, a wcześniej przez parę lat pracowałem w małej telewizji regionalnej. Wiesz, taka jest rzeczywistość. Musisz zajmować się dwiema czy trzema rzeczami naraz, dostając pieniądze tylko za jedną, jeśli chcesz się utrzymać w takim miejscu jak to. Czuła lekką zazdrość. B.J. był prawdopodobnie w jej wieku lub o parę lat starszy, a jednak jego kariera była w pełni zaplanowana. Zastanawiała się, czy ma żonę, która zostawała w domu z dzieckiem, gdy on wyrabiał sobie pozycję. Nie wiedzieć czemu zdawało jej się, że nie. I to nie tylko dlatego, że nie zauważyła obrączki, ale także z powodu aury niezależności, jaką wokół siebie roztaczał. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Zdarzali się faceci, którzy w pracy zdawali

się wolni, w rzeczywistości jednak mieli na głowie rodzinę. Frank był jednym z nich. Patrząc na szczupłą sylwetkę B.J., wracającego do swojego biurka, Grace miała nadzieję, że nie był taki jak jej były mąż. Wystukiwała właśnie numer na faksie, gdy podeszła do niej stażystka w minispódniczce. — Przynajmniej tobie dał coś do roboty — szepnęła ciemnowłosa piękność. — Umieram z nudów. Jeśli spędzę jeszcze choćby minutę na surfowaniu po sieci, to podetnę sobie żyły. Nie mają dla nas dosyć pracy. Grace uśmiechnęła się, nasłuchując elektronicznego sygnału informującego, że faks rozpoczął nadawanie. Jocelyn Vickers miała rację, stażyści naprawdę mieli dużo wolnego czasu. — Powinno być lepiej, jak już znajdziemy się w Newport, nie uważasz? — spytała. — Tam pewnie mają więcej pracy dla nas. W ostateczności spędzimy tydzień w pięknym miejscu. — Wzruszyła ramionami. — Tak mi się przynajmniej wydaje. — Nigdy nie byłam w Newport, a ty? — Grace starała się podtrzymać rozmowę. Młodzi stażyści raczej nie szukali z nią kontaktu. Nie bardzo chyba wiedzieli, co mają o niej myśleć. „Starsza pani Grace.” Co oni właściwie mogą mieć wspólnego z rozwódką z dzieckiem? — Prawie każdego lata — westchnęła Jocelyn — Moi rodzice mają tam domek. — Naprawdę? To wspaniale. — Grace wyciągnęła z faksu harmonogram pobytu w Newport. Rzuciła okiem na dół i zauważyła znajomą beżowo–czarno–rdzawoczerwoną kratę przezierającą między perfekcyjnie polakierowanymi paznokciami u stóp. Burberry. Ponad sto dolców za parę sandałów z plastikowymi paskami. „To musi być przyjemne”. Grace nagle zdała sobie sprawę ze swoich własnych butów — czarne czółenka kupione na wyprzedaży, które wyglądały, jakby były pośledniej jakości, a do tego zupełnie nijakie. — Tak, w Newport może być fajnie, jeśli wiesz, gdzie chodzić i co robić. — Jocelyn przeczesała czarne, elegancko przycięte włosy. — No, możesz okazać się bardzo przydatna, Jocelyn. — Mów mi Joss — rozpromieniła się dziewczyna. — Tak, właśnie na to liczę. Prawdę mówiąc, wyjeżdżam już dziś wieczorem, żeby trochę pomóc. Chcę wypaść w ich oczach na nieocenioną pomoc, gdy będziemy tam w przyszłym tygodniu. Naprawdę chciałabym dostać pełny etat, kiedy skończy się staż. Nie tylko ty, pomyślała Grace i zamarła na myśl o przewadze, jaką miała Jocelyn. Nie tylko ty. Tylko jedna osoba z całej grupy miała dostać pracę asystenta producenta. Wszystko zależało od tego, jak się spiszą, a Grace była zdecydowana dać z siebie wszystko. Naprawdę potrzebowała tej pracy. 2 Profesor Gordon Cox wyjął dokument ze swojej skrzynki pocztowej i przejrzał go pobieżnie. Zamierzał dokładnie wczytać się w harmonogram KEY News później. Teraz musiał zająć się swoimi uczniami. Przystanął przed dużym, bogato ozdobionym lustrem, by sprawdzić, jak wygląda. Siwe włosy uwydatniały jego ciemne oczy i złotą opaleniznę. Możliwe, że osiwiał trochę za wcześnie, ale ogólnie prezentował się dobrze. Dystyngowany i wytworny uczony, atrakcyjny dla łatwych do oczarowania studentek. Gdyby tylko mógł tak zaimponować Agacie Wagstaff. Od momentu odkrycia kości Agatha

groziła odcięciem funduszy na renowację tunelu niewolników, gdyby okazało się, że jest to jednocześnie grób jej siostry. Wymarzony przez siedemnaście lat wykładania na uniwersytecie Salve Regina projekt Gordona miał zostać wstrzymany, a on nic nie mógł na to poradzić. Otwarcie tunelu Shepherd’s Point byłoby wydarzeniem historycznym, a on, dusza całego przedsięwzięcia, zdobyłby uznanie w światku konserwatorów zabytków. Krążyły pogłoski, że byłby nominowany do Nagrody Stipplewood, ale podejrzewał, że teraz mógł się z nią pożegnać, jak i z całym swoim dorobkiem. Agatha była wariatką, zawsze niechętnie nastawioną do otwarcia dla tłumów jej drogocennego tunelu. Jakie były szanse, że pozwoliłaby kontynuować prace, gdyby naprawdę ten tunel okazał się miejscem spoczynku jej siostry przez ostanie czternaście lat? Myśl, że całe to planowanie, podlizywanie się Agacie, atencja okazywana jej siostrzenicy, Madeleine, jej matce, Charlotte, nie wspominając już o badaniach, monografiach i obiecanych wykładach, że to wszystko miało spełznąć na niczym, wpędzała go w głęboką depresję. Jednakże Gordon nadal uważał, że to była jego wymarzona praca: ukazywać innym cały historyczny i kulturowy splendor, jaki ich otaczał, zaprezentować swoje pasje, ą do tego dostać zapłatę za ten przywilej. Oczywiście zapłata mogłaby być lepsza. Dlatego zgłaszał się zawsze by uczyć podczas semestru letniego. Nie planował, tak czy inaczej, opuszczać Newport podczas sezonu. Jeśli milionerzy chcieli wybudować sobie letnie domki w historycznym mieście nad morzem, wcale mu to nie przeszkadzało. Czemu miałby wyjeżdżać w najcudowniejszych miesiącach roku? Nie, wolał podróżować podczas ferii wiosennych i zimowych. Lipiec i sierpień chciał spędzać właśnie tu. Tak jak Charlotte Sloane. * * * Gordon nie zadzwonił wcześniej, by upewnić sie, że może sprowadzić grupę studentów do Shepherd’s Point. Nie chciał ryzykować, że Agama nie zgodzi się na udostępnienie pełnej zakamarków starej wiktoriańskiej rezydencji, zbudowanej na hektarach ziemi uprawnej na samym krańcu Newport. — Trochę dalej — poinstruował kierowcę, gdy ten zwolnił przy bramie. — Jedź prosto, aż do chaty. — Gdy furgonetka przetaczała się drogą zniszczoną przez sprzęt do wykopalisk, Gordon kontynuował wykład. — Shepherd’s Point odegrało ważną rolę w historii Afroamerykanów w Newport. Ta rezydencja była zbudowana na miejscu dawnego pastwiska. Pasterz pomagał zdesperowanym niewolnikom w ucieczce przed panami. Tunel sięgał od małej chaty do oceanu , prowadząc ku wolności z Shepherd’s Point. Wiele lat później, gdy potentat srebra, Charles Wagstaff, zbudował tu swoją willę, jego dzieci używały chaty jako domku zabaw. Tunel tak zwanego Podziemnego Szlaku pozostał nietknięty. Wysiadając z furgonetki Gordon skrzywił się z powodu bólu w kolanie. Poprowadził studentów w stronę zniszczonego domku, kontynuując wywiad. — Aż do teraz był tylko jeden taki tunel otwarty dla publiczności. Tamten prowadził do domu zdeklarowanego abolicjonisty, Henry’ego Warda Beechera w Peekskill. Krążyły pogłoski o tunelu w Shepherd’s Point, mieszkańcy Newport też wspominali o nim, niektórzy podkradali się nawet, żeby zobaczyć go na własne oczy. Historycy starali się przez wiele lat o pozwolenie Agathy Wagstaff na dostęp do tunelu i wykonanie podstawowych prac konserwatorskich. W pewnym momencie prawie ustąpiła, ale prace nigdy się nie zaczęły. Czternaście lat temu jedyna

siostra pani Wagstaff, Charlotte Wagstaff Sloane, zniknęła. Agatha odcięła się od świata, a projekt konserwacji utknął w martwym punkcie. Shepherd’s Point, jak widzicie, popadł w ruinę. Wszyscy przyglądali się szarej rezydencji otoczonej zapuszczonym trawnikiem. — W końcu brak pieniędzy zmusił niedawno Agathę do wydania pozwolenia. Rada miasta sporządziła umowę, dzięki której wszystkie zaległości podatkowe Shepherd’ s Point miały być anulowane w zamian za udostępnienie tunelu szerokiej publiczności. Dotarli do domku. Żółta taśma policyjna blokowała wejście, nikt go jednak nie pilnował. Studenci obserwowali, jak Gordon ściąga taśmę i otwiera drzwi. — Czy dobrze robimy, profesorze? — spytał jeden ze studentów. — Wszystko w porządku. Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Nie wiem, co będzie teraz z tym tunelem, po ostatnim odkryciu, ale chcę, żebyście to zobaczyli. Możemy być jedynymi przez bardzo długi czas ludźmi, którzy obejrzą to cudowne historyczne miejsce. Pojedynczo weszli przez wąskie drzwi i ścisnęli się w jedynym pomieszczeniu. Jeśli stało tu kiedykolwiek łóżko, na którym spał pasterz, albo stolik i małe krzesełka, gdzie córki Wagstaffa urządzały sobie herbaciane przyjęcia, już dawno zostały wyniesione. Tylko osmolony kominek, w którym leżał jeszcze popiół, świadczył, że kiedyś to miejsce tętniło życiem. Ciągle czując ból w kolanie, profesor uklęknął i uniósł drewnianą klapę, odsłaniając wąskie, drewniane schody. Studenci pochylili się, by przyjrzeć się mrocznemu przejściu. Nikt nie zauważył osoby, która stanęła w drzwiach za nimi. Przenikliwy głos przeszył zatęchłe powietrze: — Wynocha! Wszyscy macie się stąd wynosić! Wynoście się z mojej posiadłości! Agatha Wagstaff, właścicielka Shepherd’s Point, stała przed nimi z zaciśniętymi gniewnie ustami i szeroko otwartymi oczami. — Aghatho, proszę — błagał Gordon. — Chce tylko pokazać tunel moim studentom. Daj nam pięć minut. — Nie, Gordonie. Ty i twoi studenci natychmiast się stąd wynoście albo wzywam policję. Charlotte nigdy was tu nie chciała. Nie chciała, by nasz dom stał się atrakcją turystyczną. Nigdy nie życzyła sobie, żeby otwarto ten tunel. 3 Po lunchu Grace zebrała się z innymi stażystami w pokoju konferencyjnym, gdzie rozdano im podkoszulki. Z radością oglądała swoją z napisem „KEY NEWS — CALLAHAN” wydrukowanym na przodzie. Ale dreszczyk przyjemności szybko zastąpiło napięcie, gdy do pomieszczenia wszedł główny producent i zaczął referować, czego będą od nich wymagać podczas stażu w Newport. — Jesteście dyspozycyjni dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będą wam przydzielone pagery i w momencie, gdy dostaniecie wiadomość, macie natychmiast oddzwonić — mówił niskim głosem Linus Nazareth. — Tego się od was wymaga, gdy pracujecie w telewizji. Wszyscy pracownicy to wiedzą. A jeśli myślicie o karierze w telewizji, lepiej się do tego przyzwyczajcie. Nie przyjmujemy żadnych wymówek. Ani wspaniałe randki, ani rodzinne przyjęcia urodzinowe nie zwalniają was z obowiązków wobec KEY to America. — Jak dla mnie, to w porządku, panie Nazareth — wyrwał się jakiś młody mężczyzna. — Tego właśnie się spodziewałem. To właśnie interesuje mnie w tej pracy. Emocje i nieprzewidywalność.

Nazareth spojrzał na patykowatego chłopaka opierającego się o ścianę, mierząc go wzrokiem. — Każdy początkujący mógłby tak powiedzieć — mruknął. — Jak masz na imię, chłopcze? — Sam. Sam Watkins. — Jaką szkołę kończyłeś, Sam? — Northwestern. — Dobra szkoła. Ale chyba nie jesteś z Chicago, prawda? — spytał Linus, usłyszawszy charakterystyczne nosowe brzmienie głosu chłopaka. — Nie, jestem z Oklahomy. Dokładnie z Hollis, proszę pana. — Jesteś daleko od domu, co? — Linus nie mógł wyjść z podziwu, jak chętnie te dzieciaki przybywały z całego kraju, żeby pójść do wakacyjnej pracy, za którą nie dostaną ani grosza, ani dachu nad głową. Nawet nie mają pewności, czy przedłużą z nimi współpracę. Słyszał, że ktoś przyjechał nawet z Anglii. — Tak, proszę pana. — przytaknął Sam. Linus nie zadał sobie trudu, by spytać go, gdzie mieszkał podczas pracy na Manhattanie. Stażyści sypiali przeważnie na sofach lub w pokojach gościnnych u znajomych lub rodziny. Czasem studenci wynajmowali pokoje w campusie jednego z nowojorskich uniwersytetów. Linusa nie interesowały szczegóły. — Więc, tak jak mówiłem, z początku większość młodych dziennikarzy jest w stanie rzucić wszystko i zająć się opracowaniem materiału, ale to może szybko się skończyć. — Przesunął wzrokiem po wszystkich w pomieszczeniu. — Nie będę wam tu lukrował rzeczywistości. Lepiej, żebyście wiedzieli, co was czeka, jeśli postanowicie tak zarabiać na życie. Grace, słuchając producenta, czuła, jak żołądek coraz bardziej się jej kurczy. Tego właśnie najbardziej się obawiała. Wiedziała, że znienawidziłaby się, gdyby kiedykolwiek opuściła urodziny córki. Lucy była coraz starsza, ale nadal potrzebowała wsparcia i opieki matki podczas szkolnych przedstawień, wywiadówek, wizyt u lekarza i miliona innych wydarzeń. Teraz, gdy wkraczała w wiek dojrzewania, tym bardziej potrzebowała silnej więzi z rodzicami, zwłaszcza że jedno z nich postanowiło ją zostawić i wyprowadzić się. Jednak inne kobiety jakoś sobie radziły. Udawało się im być dobrymi matkami i zarabiać na życie. Można to jakoś pogodzić, na pewno, szczególnie gdy ma się kogoś do pomocy. Proszę, Boże, spraw, żeby tacie nic się nie przydarzyło, modliła się w duchu. Grace nie wiedziałaby, co ma robić, gdyby zabrakło jej wsparcia ze strony ojca. 4 Pół godziny przed zakończeniem pracy Grace uporała się wreszcie z poszukiwaniami w Internecie. Znalazła kilka świetnych artykułów na temat ozdób z muszli i tatuażu artystycznego. Przewijał się między nimi wspólny wątek. Oba zajęcia wymagały pewnej ręki. Wydrukowała odpowiednie strony, zaadresowała do B.J. D’Elii w Bellevue Balroom w hotelu Viking i przesłała faksem. Dziesięć minut później zatrzeszczał głos interkomu. — Grace Callahan, druga linia. Jedyne telefony, jakie odbierała przez te parę tygodni pracy w KEY News, były od Lucy. Dziewczynka żałowała, że matka nie może być w dwóch miejscach naraz — w domu z nią i na stażu w mieście. — Już wychodzę, kochanie — powiedziała, gdy tylko podniosła słuchawkę. — Będę w domu zaraz po szóstej Jeśli zdążę na pociąg.

Śmiech mężczyzny po drugiej stronie zaskoczył ją. — Dobrze, kochanie, w takim razie do zobaczenia. — Och, przepraszam. Myślałam, że to moja córka — wyjąkała. — Przepraszam, kto dzwoni? — B.J.. Właśnie dostałem materiały, które mi wysłałaś. Dokładnie to, czego potrzebowaliśmy. Dzięki. — Już dojechałeś? — Tak, pociągiem do samego Kingston, a potem taksówką do hotelu. Ładnie tu, spodoba ci się. — Nie mogę się doczekać — powiedziała zgodnie z prawdą Grace. Nie wyjeżdżała bez Lucy od czasu, gdy Frank zabrał ją ze sobą w podróż służbową cztery lata temu. Tych trzech dni na pewno nie można było nazwać przyjemnymi. — Wiem, że chcesz już jechać do domu, ale zastanawiałem się, czy nie mogłabyś jeszcze czegoś dla mnie poszukać. — Pewnie, strzelaj — odpowiedziała, starając się jednocześnie przypomnieć sobie późniejsze pociągi z Penn Station. — Świetnie — zaczął B.J. — W lokalnej gazecie jest historia o znalezieniu szkieletu w starym tunelu, tutaj, w Shepherd’s Point. Powstały spekulacje, że mogą to być kości niejakiej Charlotte Wagstaff Sloane, spadkobierczyni posiadłości, która zaginęła czternaście lat temu. Ale to tylko mgliste przypuszczenie. Kiedyś ten tunel był częścią podziemnego szlaku, ale Bóg jeden wie, kto mógł tamtędy chodzić. Myślę, że ta cała historia ze zniknięciem pani Sloane i opowieści o niewolnikach mogą być ciekawym tematem na reportaż, skoro i tak tu będziemy. — Zainteresowałeś mnie — odpowiedziała Grace. — Zaraz się tym zajmę i jeszcze przed wyjściem przefaksuję ci, co znalazłam. — Wspaniale. A więc do zobaczenia jutro po południu, zgadza się? — Tak, do zobaczenia — rzucała. Właśnie miała zadzwonić do ojca, gdy do jej biurka podeszła Jocelyn. — Musisz zaraz wracać do domu, prawda? — spytała. Grace odniosła nieprzyjemne wrażenie, że Joss sprawdza, czy aby nie stara się być w pracy bardziej gorliwa niż ona. Nie chciała się bawić w jej gierki. — Miałam zamiar, ale B.J. zadzwonił i poprosił mnie, żebym coś dla niego sprawdziła. — Tak? A co? Co mi zależy? To żaden sekret, pomyślała Grace. — Potrzebuję informacji na temat starej sprawy zaginięcia pewnej kobiety w Newport. Nazywała się Charlotte Wagstaff Sloane. Znaleźli jakieś ludzkie szczątki w jej posiadłości i myślą, że to może być ona. — W Shepherd’s Point? — Twarz młodszej stażystki rozjaśniła się. Grace pokiwała głową. — Znasz to miejsce? — Tak, znam też rodzinę. Prawdę mówiąc, córka Charlotte, Madeleine, i ja trzymałyśmy się razem w szkole. To dobra dziewczyna, ale zawsze wyglądała trochę dziwnie, tak jakby zaraz miała zniknąć, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Podejrzewam, że musiała nieźle sfiksować po stracie matki. Joss skinęła na pożegnanie. — Życzę szczęścia w poszukiwaniach i do zobaczenia na miejscu. Grace odwróciła się do telefonu i wystukała numer. Walter Wiley odebrał po trzecim dzwonku.

— Tato, to ja. Wszystko w porządku? — Tak, kochanie, w porządku. Lucy jest na górze i nudzi, żebym jej poczytał. — Poczytam jej, jak wrócę do domu. Nie pozwól się jej męczyć. Ona dawała się dręczyć w domu. Chciała oszczędzić ojca. Musiał skończyć karierę w firmie telefonicznej i przejść na emeryturę z powodu raka prostaty oraz wszczepienia rozrusznika serca parę miesięcy temu. Mimo że twierdził, iż jest „zdrowy jak ryba”, Grace podejrzewała, że ojciec nie ma już tyle energii co dawniej. Pogodziła się ze śmiercią matki, ale nie mogła znieść myśli, że mogłaby stracić i ojca. — Wrócę trochę później, dobrze? — spytała. — Oczywiście, kochanie. Mam nadzieję, że wychodzisz gdzieś z kolegami z pracy. Grace uśmiechnęła się do siebie. Walter zawsze namawiał ją, żeby udzielała się towarzysko. — Nie, tato. Tak naprawdę to muszę nad czymś popracować. Nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Prawdopodobnie z godzinę lub dwie. — Nie ma problemu, kochanie. Właśnie przywieźli pizzę, więc nic nam więcej nie trzeba. Grace już miała odłożyć słuchawkę, gdy coś sobie przypomniała. — Tato, czy przyszedł czek od Franka? Alimenty znowu spóźniały się już ponad tydzień. Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. — Tato? — Nie, nic nie przyszło. Jest za to jakiś list od firmy prawniczej z Bostonu. Grace zesztywniała. Był to już odruch po ogromnej liczbie listów, które otrzymywała w czasie sprawy rozwodowej. Z początku każdy ją zasmucał, pod koniec jednak zaczęły ją denerwować. Czy powinna czekać, aż wróci do domu? Nie, staw temu czoła, zdecydowała. — Możesz go otworzyć, tato? — Poczekaj chwilę. Usłyszała, jak Walter odkłada słuchawkę, i wyobraziła sobie, jak idzie do holu i bierze list ze sterty kopert na małym stoliczku. Sekundy mijały. Trochę za długo to trwało, ale w końcu usłyszała, że ojciec podnosi znowu słuchawkę. — Grace? — Tak? — Nie jest dobrze, kochanie — powiedział zduszonym głosem Walter. — Co jest? Co piszą? — Frank zamierza przejąć całkowitą opiekę nad Lucy. Chce, żeby mieszkała z nim i jego nową żoną w Massachusetts. Grace znieruchomiała, nie wierząc własnym uszom. A tymczasem w domu, na szczycie schodów przykucnęła mała dziewczynka i podsłuchiwała całą tą rozmowę. 5 Jocelyn wyszła przez ciężkie drzwi obrotowe na zewnątrz. Uderzyło ją gorące powietrze, tak różne od klimatyzowanego w budynku telewizji. Stanąwszy na chodniku, zobaczyła kierowcę rodziców, siedzącego w zielonym mercedesie, zaparkowanym na rogu Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy. Przeszła na drugą stronę i wsiadła do samochodu, nie czekając, aż szofer otworzy jej drzwi. — Dobrze Carl, ruszaj — rzuciła. Usadawiając się na wygodnym, skórzanym siedzeniu, zauważyła wiklinowy koszyk. To Rosa

zapakowała jedzenie na podróż. Schyliła się i otworzyła wieko. W środku była sałatka z kurczaka z rodzynkami i orzechami, pojemnik ze świeżym arbuzem i winogronami, jej ulubione ciasteczka owsiane i butelka wody mineralnej. Wspaniale, nie musieli się nigdzie zatrzymywać. Niestety, gdy tylko skręcili na autostradę West Side, okazało się, że popołudniowe korki już się zaczęły, samochody poruszały się ślimaczym tempem w stronę Manhattanu. Zazwyczaj trzyipółgodzinna podróż do Rhode Island miała potrwać dłużej niż zwykle. Jadąc w dół windą, obmyśliła pewien plan. Porozmawia z Tommym na osobności, gdy tylko tam dojedzie. Była prawie pewna, że znajdzie go siedzącego z kolegami w barze Salas. Kiedy się nudziła, albo chcąc sprawdzić, czy nadal jej się to udaje, Joss wpadała do swego byłego chłopaka, żeby trochę z nim poflirtować. Tommy był taki przewidywalny, chętny jak nikt, by znów zdobyć jej względy, spełniać jej zachcianki, a wszystko po to, by do niego wróciła. Nigdy nie pogodził się z faktem, że dla niej to był tylko letni flirt. Był wysoki, przystojny i strzelał najlepiej z całej swojej grupy podczas treningu policyjnego. Jednak dla Jocelyn pozostanie na stałe w Newport i ślub z policjantem nie był szczytem marzeń. Na samą myśl o tym dreszcz ją przechodził. Nie zmieniało to jednak faktu, że ten młody policjant mógłby zdobyć dla niej raporty na temat szkieletu znalezionego w starej rezydencji Wagstaffów. Wtedy przypochlebiłaby się szefom KEY News i miałaby wymarzoną posadę w kieszeni. Nie było czasu do stracenia. Jeśli uda jej się go przekonać, żeby zrobił to natychmiast, mogłaby je mieć już dziś wieczorem. Znalazła telefon w torbie i wykręciła kierunkowy 401. 6 Gdy Grace wreszcie wróciła do domu, ojciec spał na kanapie w pokoju gościnnym. Wzięła kawałek zimnej pizzy z pudełka i weszła do dużego pokoju. Lucy siedziała przed telewizorem i oglądała „Ład i Porządek”. Miała obsesję na punkcie tego programu. Od kiedy zainstalowano w domu kablówkę, można było to oglądać bez przerwy, zmieniając tylko co jakiś czas kanały, przez co Lucy stanowczo zbyt długo wpatrywała się w ekran. — Dlaczego tracisz na to czas, Lucy? — spytała Grace całując córkę w czoło. — Nie chcę, żebyś tego oglądała, to za poważne dla ciebie. — Ale to jest fajne, mamo. Chcę wiedzieć, kto to zrobił. — Córka nie oderwała nawet na sekundę oczu od telewizora. — Przecież to powtórka, pewnie już to oglądałaś. — Tak, ale nadal uważam, że to fajne. Grace usiadła na kanapie, przeżuwając pizzę, i bezmyślnie wpatrywała się w ekran. Musiała zadzwonić do Franka, a wcale nie miała na to ochoty. — Jesteś gotowa na jutro, kochanie? — spytała córkę. — Tak, mamo. — Spakowana? — Jeszcze nie. Spakuję się, jak tylko to się skończy. Grace nie zamierzała jej suszyć głowy, nie teraz, gdy miała wyjechać na tydzień do Franka i cudownej, pięknej, nowej macochy, która, zdawać by się mogło, nie miała nic lepszego do roboty niż pielęgnowanie paznokci, zakupy czy ustępowanie Lucy we wszystkim. — Dobrze, Lucy — westchnęła, wstając z kanapy. — Pójdę do siebie. Zamknęła za sobą drzwi od sypialni i podeszła do telefonu. Przełknęła ślinę, słysząc po

drugiej stronie głos byłego męża. — Cześć, Frank. Tu Grace. — O, witaj. Jak się masz? — powiedział chłodnym, bezosobowym tonem. — A jak myślisz, Frank? — Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła. — Dostałam dziś list od twojego adwokata. — Rozumiem. A więc? — Dlaczego to robisz? — Podniosła głos. — Proszę, błagam, nie rób mi tego. Lucy nie potrzebuje więcej przykrości w życiu. — Robię to właśnie z myślą o niej, Grace. — Jego głos był irytująco spokojny. — Będzie dla niej lepiej, jeśli zamieszka tutaj z nami. — W jaki sposób lepiej? Powiedz mi! — zażądała. — Lucy przyzwyczaiła się już do szkoły w Waldwick. Wreszcie znalazła sobie przyjaciółki. To niedobrze znowu ją przenosić. Już wystarczająco dużo przeszła. — Lucy wkracza w wiek dojrzewania, to trudny okres. Dzieci potrzebują wtedy mocnego oparcia i dobrego wzoru do naśladowania. Rodzice muszą być blisko i poświęcać im dużo uwagi. Grace ścisnęła słuchawkę tak mocno, że zbielały jej kostki. Wiedziała, co ją teraz czeka. — Jan i ja możemy zapewnić Lucy większą opiekę i stabilność niż ty — ciągnął Frank. — Jak śmiesz tak mówić?! — Grace aż się zagotowała. — To prawda i dobrze o tym wiesz. — Nic podobnego, Frank. Lucy ma bardzo stabilny i kochający dom. A skoro już o tym rozmawiamy, to jaki ty dawałeś jej przykład? Ty ze swoimi tak zwanymi kolacjami w interesach i służbowymi wyjazdami, które tak naprawdę były odwiedzinami u kochanki? Jakim wzorem do naśladowania ty byłeś, co? — Gdyby między nami układało się lepiej, nie musiałbym szukać pocieszenia gdzieś indziej. — Och, tak, masz rację, biedaku. Frank zignorował jej sarkastyczny ton. — Słuchaj, Grace. Nie mam ochoty zaczynać wszystkiego od początku. Prawda jest taka, że mnie i Jan jest bardzo ze sobą dobrze, niezwykle dobrze. Lucy zobaczy, jak powinno wyglądać małżeństwo. Mamy teraz piękny, nowy dom na przedmieściu, ze wspaniałymi szkołami w okolicy. Jan zrezygnowała z pracy, będzie siedzieć w domu i może opiekować się Lucy. Jak na razie mieszkacie u twojego ojca. Ty postanowiłaś podjąć naukę, co się chwali, ale zabiera ci to bardzo dużo czasu, a gdy skończysz, podejrzewam, że będziesz chciała pracować na pełny etat i Lucy zostanie pod opieką ojca. On już nie jest najmłodszy. Pomijając już nawet to co jest lepsze dla Lucy, czy myślisz, że to w porządku wobec niego? Grace zadawała sobie to samo pytanie, ale była przekonana, że ojciec bardzo się cieszy, że są blisko. Cała ta sytuacja nadała jakby nowy sens jego życiu. Lucy wprowadziła dużo radości w ten dom, tak smutny od śmierci matki. — Ojciec kocha Lucy i dziękuję Bogu że jest blisko. Wspaniale się rozumieją. Wiem, że nigdy nie żałował, że u niego mieszkamy. Lucy bardzo dobrze na niego działa, dostał jakby zastrzyk energii. — Może i tak. Ale jego zdrowie nie jest najlepsze, a ja jestem jej ojcem. — A ja jej matką i zostanie ze mną — stwierdziła stanowczo Grace, powstrzymując się, by nie cisnąć telefonem o podłogę. — Dobrze, Grace. Widzę, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Zobaczymy, co postanowi sędzia. Będę czekał na Lucy jutro na dworcu.

* * * I pomyśleć, że ten bydlak nawet nie chciał żebym urodziła dziecko. Grace gotowała się ze złości, składając ubrania i dzieląc je na dwie części. Na dodatek to okrutne wyczucie czasu! Frank chce dostać pełną opiekę nad Lucy właśnie teraz, gdy ona ma spędzić dwa tygodnie poza domem. Denerwowało ją, że ona tu będzie siedzieć sama, a oni w tym czasie będą przekonywać Lucy, jak wspaniale jest mieszkać z nimi. Jak szybko sprawy mogą się zmieniać. Jeszcze wczoraj dziękowała Bogu, że wyjazd córki pokrywa się z jej pobytem w Newport. Lucy cieszyła się na samą myśl o podróży pociągiem do Rhode Island z mamą, a potem samodzielnie do Bostonu, gdzie Frank miał ją odebrać. Teraz Grace zbierało się na mdłości, gdy wyobraziła sobie, że jej dziecko wyjedzie i będzie siedzieć u nich. — Lucy — zawołała. — Możesz przynieść walizki z garażu? — Dobrze, mamo. Chyba coś przeczuwa, pomyślała Grace. Zwykle musiała powtarzać dwa albo trzy razy, zanim Lucy zrobiła to, o co ją prosiła. — Mam je znieść na dół? — Nie, połóż w naszych sypialniach. Grace włożyła pranie do dwóch koszy na bieliznę i wniosła je na górę. Gdy weszła do kuchni, uderzył ją kiepski stan tapety. Przejście między jadalnią a pokojem gościnnym wymagało odmalowania i wymiany wykładziny. Śmieszne, że można przechodzić obok różnych rzeczy codziennie i nawet ich nie zauważać. Zastanawiała się, jak jest tam, dokąd jedzie Lucy. Grace mogłaby się założyć, że nowy dom Franka ma pełno nowoczesnych, pięknie połyskujących sprzętów i wypolerowane blaty w kuchni. Pewnie są też kilometry kwadratowe płytek ceramicznych i świeżych, drewnianych podłóg. Są też zapewne świetliki i jacuzzi, wszystkie nowe mieszkania teraz to mają. Pomyślała o różowej wannie, w której kąpała się Lucy. Jak wszystko w mieszkaniu ojca, pochodziła z lat sześćdziesiątych. Wyszorowana do czysta, ale dawno już nie można jej było nazwać nową, a nie była wystarczająco stara, żeby uznać ją za fajną. Przestań! Przestań w tej chwili, nakazała sobie. Nie o to chodzi, kto ma ładniejszy dom. Gdyby tak było, Grace na pewno by przegrała. Najprawdopodobniej nigdy nie będzie w stanie zapewnić Lucy takich warunków jak Frank. Praca w telewizji zapewnia co prawda życie w dostatku, ale żaden dziennikarz, z wyjątkiem najbardziej cenionych, nie zarabia tyle co bankier. Sędzia chyba zrozumie, że nie chodzi tu o standard mieszkania, prawda? Będzie wiedział, że najważniejszą rolę odgrywa poczucie bezpieczeństwa, miłość i opieka. To są rzeczy, których potrzebuje dziecko. Czy Grace będzie musiała konkurować z nową żoną Franka? Jeśli Jan jest chętna zostać matką, która siedzi w domu, gdy dziecko wraca ze szkoły, to czy sędzia może stwierdzić, że to jest lepsze dla Lucy? Nie będzie chyba uważał, że przebywanie z macochą jest lepsze niż z prawdziwą matką, prawda? Grace wiedziała, że czasy, gdy matki zawsze dostawały dzieci pod opiekę, już się prawie skończyły, za sprawą ojców walczących o swoje prawa. Nikogo już nie dziwiło, że to ojcu przyznawano pełną opiekę, jeśli tego wymagało dobro dziecka. Oczywiście, że najlepszym wyjściem dla Lucy byłoby zostać tu, gdzie jest, czyli blisko matki. To byłoby dla niej najlepsze… prawda?

7 Przed końcem swojej zmiany początkujący policjant Thomas James wszedł szybko do pokoju detektywów. Gdyby go przyłapali, miał przygotowaną wymówkę. Ledwo kojarzył sprawę Charlotte Wagstaff Sloane, w końcu miał dwanaście lat, kiedy zniknęła. Jeśli cokolwiek by się działo, dostałby może nawet dodatkowe punkty za swoją skrupulatność u detektywów, którzy niedawno wznowili tę sprawę. Znalezienie tego, czego potrzebował, nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Podsłuchał, że detektywi mieli pamiętnik zaginionej, a raczej ksero stron pokrytych zamaszystym, kobiecym charakterem pisma. Tommy przeczytał notatkę na pierwszej stronie sterty papierów: „Oryginał zwrócony Agacie Wagstaff, siostrze”. Wziął plik kartek i nonszalancko ruszył w kierunku kserokopiarki. Gdy wkładał je do maszyny, serce zaczęło mu szybciej bić. Wiedział, że to, co robi, jest złe, a z drugiej strony, miał za niecałą godzinę spotkać się z Joss. Tak bardzo za nią tęsknił, a ona powiedziała, że cały czas o nim myślała. Od chwili poznania, w wakacje poprzedzające jej pójście do college’u, był nią zauroczony. Wiedział, że to będzie trudna miłość. Pochodził z robotniczej rodziny, musiał ciężko pracować przez całe studia na uniwersytecie Rhode Island, a jego największą ambicją było zostać detektywem policji w rodzinnym miasteczku. Mimo że był o sześć lat od niej starszy, co bardzo wtedy sprzyjało ich grze miłosnej, Joss była znacznie bardziej obyta. Bywała w miejscach, o których dziewczyny z Newport nie miały nawet pojęcia. Jednak jakimś cudem, jak to określał Tommy, Jocelyn Vickers spędziła właśnie z nim to niesamowite lato. Leżeli na plaży, tańczyli na nabrzeżu, trzymali się za ręce podczas długich spacerów przy księżycu. Wspomnienie wieczorów spędzonych na pieszczotach, kiedy fale roztrzaskiwały się w oddali, nadal było w nim żywe. Czasem nawet o tym śnił. Ale lato się skończyło, a Joss wyjechała do college’u. Przez pewien czas dostawał od niej listy miłosne i często rozmawiali przez telefon, ale podczas Święta Dziękczynienia powiedziała mu, że będzie lepiej, jeśli zostaną przyjaciółmi. Pochłonęło ją życie w wielkim mieście. Przez następne lata Tommy miał nadzieję na jej powrót, by ich ścieżki mogły ponownie się skrzyżować. I rzeczywiście krzyżowały się od czasu do czasu w barach i klubach otwartych podczas sezonu letniego. Podejrzewał, że Joss się nim bawi, gdy dąsała się podczas jego opowieści o randkach z innymi dziewczynami. Starał się grać luzaka, ale szybko się poddawał i wyznawał jej, że, ilekroć spotykał się z inną, zawsze myślał o niej. Ciągle się pocieszał, że Joss nigdy nie powiedziała mu wprost, że nie może z nią wiązać żadnych nadziei. Włożył ostatnią kartkę do kopiarki. Pokaże Joss, jak bardzo ją kocha. W końcu ryzykował dla niej swoją karierę. 8 Choć oficjalne wyniki jeszcze nie nadeszły, nie było wątpliwości, że szczątki znalezione w tunelu należały do Charlotte. Była zrozpaczona, gdy zgodziła się pójść do domku, by porozmawiać z dala od posiadłości, gdzie mała Madeleine nie mogłaby ich podsłuchać. Podczas rozmowy Charlotte przyjęła

chusteczkę i otarła nią łzy, ale nic nie mogło jej pocieszyć. Gdyby okazała więcej zrozumienia lub choćby zaproponowała jakiekolwiek rozwiązanie problemu! Zamiast tego szlochała, wpatrując się w zdjęcie zrobione parę godzin temu przed klubem country. Nie mogła skupić się na niczym innym. Nie dostrzegała wyrazu oczu osoby, która z nią była. Nie domyślała się, jak bardzo ich rozmowa może rzutować na to, czy jest sens dalej żyć. Wściekłość na myśl o zniszczonym marzeniu była zbyt silna. Nawet teraz, po czternastu latach, trudno było sobie wyobrazić, jaka ślepa furia pchnęła do schwycenia żelaznego narzędzia z kominka i uderzenia nim w głowę Charlotte.

SOBOTA, 10 LIPCA 9 Minęło dużo czasu, od kiedy dentysta przeszedł na emeryturę, ale zanim zlikwidował gabinet, przesłał dokumentację Charlotte Wagstaff Sloane do departamentu policji w Newport. Przez lata zdjęcia rentgenowskie jej zębów pokrywał kurz w kartotece spraw niewyjaśnionych. Ta dokumentacja, która była w posiadaniu Stanowego Centrum Badawczego, powinna wystarczyć do identyfikacji szczątków. Mimo to, na wszelki wypadek, dwudziestoletnia Madeleine Sloane dała również próbkę swojego DNA. Jadąc swoim żółtym mustangiem Ocean Avenue, Madeleine zdjęła jedną rękę z kierownicy, by oderwać opatrunek po pobraniu krwi. Chciała o tym wszystkim zapomnieć. O stracie matki, gdy miała sześć lat, o mieszkaniu z załamanym ojcem a tym bardziej o ciągłych szeptach i plotkach ludzi wokół niej. Niebo było czyste, a granatowe wody Rhode Island Sound błyszczały w słońcu. Na horyzoncie białe żagle wydymały się na lekkim wietrze. Po drugiej stronie wielbiciele latawców puszczali swoje dzieła w Brenton Point State Park. Madeleine zazdrościła im. Jakie to uczucie po prostu cieszyć się życiem bez smutnych wspomnień? Biorąc zakręt, próbowała sobie przypomnieć chwile, kiedy nie czuła się rozdarta. Jak przez mgłę widziała swój pierwszy dzień w zerówce, matka trzymała ja mocno za rękę, rodzice uśmiechali się przejęci tym wydarzeniem. Pamiętała, że po lekcjach po nią przyjechali i zabrali na lody bananowe z bitą śmietaną w La Forge, żeby uczcić ten wielki dzień. Czuła się wyjątkowa, bezpieczna i bardzo kochana. Zanim poszła do pierwszej klasy, wszystko się zmieniło. Częste kłótnie rodziców kończyły się tym, że matka płakała, a ojciec szedł do biblioteki, gdzie szukał pocieszenia w bursztynowym płynie, wypełniającym kryształową karafkę. Nagle, tuż po zakończeniu roku szkolnego, matka zniknęła. Tak po prostu. Było to dzień po kolejnej kłótni. Czternaście lat. Większość podstawówki, cała szkoła średnia i teraz dwa lata w Salve Regina. Madeleine tęskniła za matką. Tłumaczyła sobie, że ona nie mogła tak po prostu jej zostawić. Nie dopuszczała do siebie myśli o odejściu matki z własnej woli. Ktoś lub coś musiało ją zabrać. A jeszcze bardziej nie mogła uwierzyć w to, że ojciec mógł mieć coś z tym wspólnego. Wiedziała, że należała do mniejszości. Większość mieszkańców Newport uważała Olivera Sloana za zabójcę żony. Zaczęła się jesień, nadszedł czas powrotu do szkoły. Drugoklasiści bez ogródek powtarzali Madeleine rozmowy zasłyszane podczas rodzinnych obiadów. — Twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki. — Twój ojciec za dużo pije. — Twój ojciec zabił twoją matkę. Z początku było jej przykro, aż w końcu odwróciła się od wszystkich. Oczywiście oprócz ojca i ciotki Agathy. Oboje jej potrzebowali. Ale te pogłoski nie pozostały bez echa. Po zniknięciu Charlotte żadne z jej bliskich nie ufało sobie nawzajem.

* * * Kabriolet skręcił w odrapaną bramę. Wzdłuż żwirowej drogi, prowadzącej do walącej się, dwudziestoośmiopokojowej, wiktoriańskiej „chatki” ciotki Agathy, ciągnęły się rozrośnięte krzewy róż i krzaki, które dawno temu straciły swój pierwotny kształt zwierząt. Madeleine naliczyła jedenaście kotów wygrzewających się na zaniedbanym trawniku. Parkując samochód, zauważyła Finolę stojącą w drzwiach frontowych. — Kto to? — zawołała Finola, mrużąc oczy. — To ja, Madeleine. Co tam robisz? Wyglądasz jak pająk czekający na swoją ofiarę. — Bronię twojej cioci. Dziennikarze i różni tacy próbują się wedrzeć siłą do środka. Madeleine wiedziała, że gospodyni trochę przesadza z tym „wdzieraniem się siłą”, ale czuła się lepiej, wiedząc, że ciotka ma się kim wyręczyć, by trzymać z dala wszystkich wścibskich natrętów. Lokalna gazeta i telewizja próbowały się też dobrać do niej i ojca. Finola odsunęła się, żeby Madeleine mogła przejść. Nozdrza dziewczyny rozszerzyły się, gdy poczuła smród kocich odchodów, unoszący się z niegdyś miękkiej, kosztownej wykładziny. — Twoja ciocia jest w pokoju widokowym — powiedziała gospodyni. Postrzępione zasłony szczelnie zakrywały okna, nie pozwalając choćby odrobinie promieni słonecznych przedostać się do środka. Skwar w południe byłby nie do wytrzymania. W Shepherd’s Point nie było czegoś takiego jak klimatyzacja, a nawet gdyby była, ciotka Agatha nie miałaby pieniędzy, żeby jej używać. Gdy oczy Madeleine przyzwyczaiły się do ciemności, dojrzała drobną postać siedzącą na jednej z sof przy kominku. — Ciociu Agatho, to ja. — Schyliła się, żeby pocałować jej lepki od potu policzek. — Och, Madeleine. Moja Madeleine. Jak się masz, najdroższa? — Finola, przynieś, proszę, Madeleine trochę lemoniady — zawołała, nie czekając na odpowiedź. — Nie, dziękuję, ciociu. Nie jestem spragniona. — Jesteś pewna? No dobrze. Już nieważne, Finola. — Szponiasta dłoń poklepała zniszczony aksamit. — Proszę, usiądź obok mnie. Madeleine posłusznie zajęła miejsce. — Chcę to znowu zobaczyć. — Co zobaczyć, kochanie? — spytała Agatha. — Wiesz co. — Och, Madeleine, dlaczego tak się tym zadręczasz? — spytała błagalnie starsza kobieta. — Proszę, ciociu, muszę to zobaczyć. Agatha wstała i powoli przeszła wzdłuż pokoju do zabytkowego, mahoniowego biurka. Wyjęła klucz ukryty pod blatem i włożyła go do mosiężnego zamka. Wysunąwszy dolną szufladę, wyjęła pożółkły, oprawiony w skórę dziennik. Idiotka. Czemu jestem taka naiwna? Ludzie kłamią i oszukują cały czas. Nie mogę pozwolić, żeby trwało to choćby minutę dłużej. Zawód dzisiejszego wieczora w klubie country był przekroczeniem wszelkich granic. Pismo było zdecydowane i wyraźne, tak różne od młodzieńczych bazgrołów w pozostałej części pamiętnika. Charlotte wyciągnęła swój stary pamiętnik, żeby zdjąć z siebie ciężar ostatniej nocy swojego życia. Madeleine przeczytała ostatni zapis matki, tak jak robiła to setki razy wcześniej, ale tym razem zignorowała wyciągnięte dłonie ciotki.

— Proszę ciociu Agatho. Chcę go zatrzymać. Nadszedł czas, żeby to załatwić. Agatha nie nalegała. — Dobrze, kochanie, pewnie masz rację. Obie wstały z sofy, wiedząc doskonale, gdzie teraz pójść. Zawsze było tak samo. Weszły po szerokich schodach na pierwsze piętro do dawnego pokoju Charlotte. Duże pomieszczenie było praktycznie w takim samym stanie jak w momencie, gdy młodziutka Charlotte wyjechała do Seaview jako mężatka, by tam zacząć nowe życie. Było to dwadzieścia lat temu, a czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Żółta narzuta na ciężkim, metalowym łóżku była tą samą, w którą wtulała się niegdyś młoda Charlotte. Teraz jednak była wypłowiała i pokryta kocią sierścią. Tapeta w kwiaty odpadała, a dwa paski całkowicie się odkleiły. Smród kocich odchodów potęgowały szczelnie zamknięte okna. Czerwone puzderko z Limoges leżało na biurku pod oknem. Madeleine podniosła porcelanową pokrywkę, doskonale wiedząc, co znajdzie w środku. Zwykła złota obrączka, symbolizująca związek jej rodziców, leżała samotnie na dnie, tak jak przez ostatnie czternaście lat. Zaczęła obracać ją w dłoni, po czym wsunęła sobie na palec. Pamiętała, jak matka zdjęła ją, żeby wmasować krem do rąk tamtej nocy. Ciotka Agatha nalegała, żeby pozostawić obrączkę tam, gdzie zostawiła ją Charlotte, a ojciec nie miał serca z nią walczyć. Madeleine zdjęła obrączkę, gdy usłyszała z oddali dźwięk telefonu. W drzwiach pojawiła się Finola. — Policja dzwoni, panno Agatho. Przez sekundę stały jak sparaliżowane, wiedząc, że to prawdopodobnie ostateczne wieści, na które czekały tak długo. Obrączka wypadła z ręki Madeleine. Schyliła się, by ją podnieść. — Ja odbiorę, ciociu Agatho. 10 Gdy tylko krewni zostali poinformowani, wydano oficjalne oświadczenie. „Biuro Stanowego Centrum Badawczego, wraz z Departamentem Stanowym Rhode Island, podaje co następuje: Szczątki szkieletu znalezione w Shepherd’s Point w ubiegłym tygodniu zostały ostatecznie zidentyfikowane, na podstawie porównania uzębienia, komputerowego nałożenia twarzy z czaszką, danych antropologicznych i znaków szczególnych, jako należące do Charlotte Wagstaff Sloane, białej kobiety, urodzonej w Newport, Rhode Island. Pani Sloane miała 28 lat, gdy czternaście lat temu zgłoszono jej zaginięcie. Pani Sloane padła ofiarą zabójstwa. Żadne dodatkowe informacje nie zostaną podane. Śledztwo w tej sprawie trwa.” 11 „Seawolf’ był oczkiem w głowie Gordona Coxa i świetnym sposobem na zaimponowanie kobietom. Nazwał tak łódź na cześć ojca, którego nigdy nie znał. Zaraz po ślubie w 1944 ojciec Gordona wstąpił do marynarki i parę miesięcy później zaginął na morzu razem z siedemdziesięcioma dziewięcioma marynarzami na pokładzie USS „Seawolf”, jednego z okrętów

podwodnych Stanów Zjednoczonych podczas drugiej wojny światowej. Siwe włosy Gordona i szeleszczący, biały żagiel statku powiewały na porannym wietrze. „Seawolf wchodził w zakręt, gdzie zatoka Narragansett spotykała się z przystanią Newport w Shepherd’s Point. Profesor Cox wskazał podupadającą wiktoriańską posiadłość na wzgórzu kobiecie, która była jednocześnie jego uczennicą i towarzyszką. — To tam, Judy. Shepherd’s Point z innego punktu widzenia. Ładna, rudowłosa studentka poprawiła daszek bejzbolówki tak, by chronił jej jasną skórę twarzy przed ostrym słońcem. — Wygląda dużo lepiej z takiej odległości — powiedziała, mrużąc oczy. — Wczoraj z bliska robiło dosyć smutne wrażenie. Kiedyś musiało tu być pięknie, ale teraz to przygnębiający widok. Mam nadzieję, że ktoś z workami pieniędzy kupi to i odrestauruje. — Właśnie to jest potrzebne — powiedział Gordon. — Bardzo dużo worków z pieniędzmi. — Myślisz, że Agatha Wagstaff sprzeda posiadłość? — spytała Judy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu kremu z filtrem przeciwsłonecznym. — Wątpię. Agacie bardzo zależy, żeby przekazać wszystko — siostrzenicy — odpowiedział. — Ale nie zdziwiłbym się, gdyby Madeleine Sloane zaraz potem sprzedała Shepherd’s Point. Nawet gdyby było ją stać na jego utrzymanie, myślę, że nie chciałaby zachować tego miejsca, zwłaszcza jeśli kości znalezione w tunelu naprawdę okażą się szczątkami jej matki. Judy bacznie wpatrywała się w nabrzeże. — Gdzie jest tunel? Nie widzę go. Gordon wykonał odpowiednie manewry, by podprowadzić „Seawolfa” bliżej zatoki. Robił to już wielokrotnie. Gdy ukazała im się mroczna, zabita deskami dziura, znowu wstąpiła w niego nadzieja. Może odnalezienie szczątków Charlotte sprawi, że odnowienie tunelu okaże się jeszczą ważniejszym przedsięwzięciem. W końcu, jeśli podziemny szlak nie zainteresował ludzi, to może fascynacja Amerykanów zabójstwami w wyższych sferach zadziała. 12 Minuty dzieliły je od przybycia na stację Kingston. Grace była coraz bardziej zdenerwowana. — Jak tylko usiądziesz na swoim miejscu, z nikim nie rozmawiaj, kochanie — przestrzegała córkę. — Wiem, mamo, wiem. — Lucy westchnęła zirytowana.— Nie jestem już dzieckiem. — Jesteś moim dzieckiem i jeszcze raz powtarzam: nie rozmawiaj z nieznajomymi. — Nie będę. Grace popatrzyła z czułością na piegi na nosie Lucy, i na ciemne rzęsy, osłaniające jej wielkie, brązowe oczy. Aparat na zębach miał być zdjęty w przyszłym roku, a pod koszulką już zaczynało się zaokrąglać. Jej córeczka dorastała. Czas mijał tak szybko, a Grace z trudem przypomniała sobie, jak wyglądało jej życie, zanim Lucy przyszła na świat. Córka była dla niej najważniejsza przez jedną trzecią jej życia. Oczywiście głównym celem było wychowanie jej na samodzielną dziewczynę, ale ciężko było ją wypuścić spod opiekuńczych skrzydeł, nawet stopniowo. Nie mogła sobie wyobrazić, jak wyglądałoby jej życie bez Lucy. Upłynie jeszcze przynajmniej siedem lat, zanim córka wyjedzie do college’u. Siedem lat to bardzo dużo. Niestety, jeśli Frank wygra rozprawę i Lucy z nim zamieszka, Grace zostanie pozbawiona nawet tego. Wizyty w weekend i parę wspólnych tygodni w wakacje lub ferie nie

wystarczą. Wierzchem dłoni wytarła łzy z kącików oczu. — Och, mamo, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. — Wiem, kochanie, wiem. — Grace pocałowała czubek głowy córki, wdychając znajomy, słodki zapach szamponu. — Ośmieszam się tylko. Pociąg zwolnił. Grace zdjęła walizkę z półki. — Masz pieniądze, które ci dałam, prawda? A komórkę? Pamiętasz numer tatusia? Lucy kiwnęła głową zadowolona. Błagała o komórkę już od dawna. Mama pożyczyła jej swoją na podróż, a to już jakiś początek. — Tak, mam wszystko — zapewniła. — Może znajdziesz coś, co mogłabyś podarować dziadkowi, jak wrócisz? — Pewnie. Tata powiedział, że będziemy dużo zwiedzać. Wybiorę coś ładnego dla dziadka. — Dobra dziewczynka. Pociąg zatrzymał się i nadszedł czas, żeby wysiąść. — Baw się dobrze. Tatuś będzie na ciebie czekał na stacji. — Nie martw się, poradzę sobie. — Wiem, Lucy. Pa pa, kochanie. Kocham cię. — Ja też cię kocham, mamo. Dziewczynka wstała i Grace mocno ją przytuliła. To jednak dziecko, pomyślała, schodząc na peron naprzeciwko dworca. Lucy była nadal jej małą dziewczynką, a Frank nie mógł jej odebrać. Ale czy powinna dawać Frankowi taką broń? Czy dobrym pomysłem jest gonić za swoim marzeniem, zadbać o karierę w takim momencie? Wsiadając do taksówki, Grace zdała sobie sprawę, że znajduje się na jednym z życiowych rozdroży. Mogła zrezygnować ze stażu, zdecydować się na coś mniej wymagającego i stałego. Coś, do czego Frank nie mógłby mieć zastrzeżeń. Albo mogła brnąć naprzód, nie pozwalając mu dyktować, jak powinno wyglądać jej życie zawodowe. Kiedy dotarła do gigantycznego przęsła mostu Newport, wiedziała, co ma robić. Wpatrywała się w łódki pływające po całej zatoce Narragansett, zdecydowana iść dalej, musiała być fair w stosunku do samej siebie. W końcu właśnie taki przykład chciała dać córce. 13 Taksówka skręciła na podjazd hotelu Viking. Goście zażywali kąpieli słonecznej, rozłożeni wygodnie w białych, drewnianych fotelach bujanych na werandzie przed wielkim, kolonialnym budynkiem z cegły. Grace dowiedziała się, że hotel został wybudowany w latach dwudziestych, by goście mieszkańców posiadłości mieli gdzie się zatrzymać. Oczami wyobraźni widziała tych dobrze sytuowanych ludzi. Uśmiechnęła się z uznaniem, patrząc na różowe i fioletowe petunie, złote hibiskusy i wesołe stokrotki w donicach pod oknami. Główny hol olśniewał bielą, a całości dopełniały oryginalne żyrandole i wyszukany wystrój. Wspaniałe, mosiężne skrzynki na listy stały po obu stronach windy. Grace ruszyła prosto do recepcji, żeby się zameldować. Recepcjonista w uniformie wyciągnął kartkę papieru z jej nazwiskiem. — Ma pani wiadomość, pani Callahan. Grace przeczytała wiadomość i posmutniała. Nie będzie mogla iść prosto do swojego pokoju, żeby się odświeżyć. B.J. wzywają od razu do apartamentu przeznaczonego dla pracowników wiadomości.

— Jak dojść do Bellevue Ballroom? — spytała. — Zaraz za zakrętem w lewo — poinformował recepcjonista. — Dziękuję. — Grace skinęła głową i ruszyła, ciągnąc za sobą walizkę. — Ktoś zaniesie pani walizkę do pokoju, jeśli sobie pani tego życzy — zaproponował recepcjonista. — Byłabym wdzięczna, dziękuję. Odetchnęła głęboko przed wejściem na salę. Wykwintny apartament, w którym odbywały się spotkania biznesowe, bankiety i wesela, zmieniono na pomieszczenie biurowe dla zespołu KEY to America. Na długich stołach znajdowały się komputery, telefony, sprzęt do nagrań, faksy i kopiarki. Wzdłuż ściany biegły kilometry kabli, które przesyłały informacje do Nowego Jorku, a potem w ułamku sekundy do reszty Stanów Zjednoczonych. Grace zauważyła B.J. przy stole bufetowym w głębi pokoju i w tym samym momencie on także ją zobaczył. — Chodź do nas! — zawołał, machając do niej ręką. Rzuciła okiem na tace pełne kanapek, ciastek i owoców. — Cieszę się, że już jesteś. Gdybyś zjawiła się później, musiałbym pojechać bez ciebie — powiedział. — Pomyślałem, że chciałabyś mi towarzyszyć. Jadę sprawdzić, czy udało się nakręcić parę zdjęć w Shepherd’s Point, a jeśli nam się poszczęści, ktoś zamieni z nami parę słów. Weź sobie coś do jedzenia, zjesz po drodze. Grace zawinęła w papierową chusteczkę kanapkę z tuńczykiem, chwyciła w biegu butelkę wody i pospieszyła za B.J. — Właśnie dostaliśmy wiadomość, że karta dentystyczna potwierdza tożsamość osoby znalezionej w tym starym tunelu jako Charlotte Sloane — rzucił B.J. przez ramię, idąc w stronę samochodu. 14 Zoe Quigley obserwowała Grace wychodzącą z tym wysokim, przystojnym producentem. Zwracali się do niego B.J. Gdyby Zoe była typem hazardzistki, postawiłaby wszystkie pieniądze na to, że nie chodzi mu tylko o jej umysł. Nie rezygnowałam z wakacji i nie przejechałam dla czegoś takiego, pomyślała. Żaden z producentów KTA nie zwrócił się do Zoe z czymś ważnym. Kserowanie i odbieranie telefonów to szczyt obowiązków, jakie jej powierzali w studiu w Nowym Jorku. Jak na razie zdawało się, że tak samo będzie w Newport. Zaraz będą chcieli, żeby latała z kawą dla nich. Zoe podjęła decyzję. Nie zrezygnuje i dostanie w końcu tę pracę w KEY News. Kiedy wróci do Anglii, będzie to atut przy szukaniu zajęcia na miejscu. To osiągnięcie w Stanach i cały materiał, który zdobyła na własną rękę, pomogą jej zdobyć jakieś stanowisko w BBC. Czas na Rhode Island można było wykorzystać na pokazanie wszechobecnego zła, którym przeniknięty był amerykański handel niewolnikami. W wolnym czasie Zoe zamierzała udokumentować walkę czarnych o wolność w tak zwanym kraju swobód. Chciała skupić się w szczególności na jednej osobie, niewolnicy o imieniu Mariah. Wiedziała, że sprostanie tym dwóm zadaniom nie będzie proste, ale wiedziała także, że sobie poradzi. Szczyciła się swoją postawą, wiedząc, jak wygląda prawda — w Ameryce czarnoskóry przeważnie musi się bardziej starać. W Anglii kolor skóry nie był istotny. Człowieka określała klasa, jaką prezentował, a nie rasa.

Kiedy ktoś otwierał usta, inni go sytuowali społecznie. Odpowiedni akcent, status społeczny i edukacja otwierały drzwi. Możliwe, że na swój sposób to też była dyskryminacja. Ale to, jak ktoś się wysławiał, ciężką pracą można było zmienić, a koloru skóry nie. 15 Mój Boże, ludzie naprawdę tak mieszkali? Grace była zafascynowana dziełami sztuki architektonicznej, które mijali, jadąc Bellevue Avenue. To było nieprawdopodobne, wszędzie posiadłości, jedna za drugą, każda inna, każda zbudowana z ogromną dbałością o najmniejsze szczegóły. To nie mogły być Stany Zjednoczone. Jadąc tędy, miało się wrażenie, że człowiek znajduje się gdzieś w Europie. Antyczna Grecja, starożytny Rzym, Włochy doby renesansu, Paryż Burbonów, było tu wszystko. Ponownie starała się wyobrazić sobie, jakie to musiało być uczucie mieszkać w Pozłacanej Erze*1 , gdy pięknie zdobione powozy przejeżdżały wzdłuż Bellevue Avenue. Oczywiście trzeba było mieć cały zastęp pokojówek, ogrodników, kamerdynerów, kucharzy, praczek, stajennych i innych, żeby wszystko działało jak należy. Ale kiedy zarabiało się miliony dolarów na kolei, ropie naftowej, węglu, tytoniu, handlu morskim, bankowości czy nieruchomościach i nie trzeba było płacić podatku, można było pozwolić sobie na takie wydatki. Ale czasy się zmieniły, a wraz z nimi koszty zatrudnienia i podatki. Nawet najbogatsze rodziny dochodziły do wniosku, że nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie takich posiadłości. Oddanie ich pod opiekę Towarzystwa Konserwacji Zabytków w Newport było najlepszym wyjściem. Teraz stowarzyszenie zajmowało się tymi bezcennymi obiektami, udostępniało je zwiedzającym i wynajmowało na specjalne okazje. Grace wiedziała z materiałów, które przeczytała, że turystyka uratowała Newport, którego bogactwa odpłynęły w niepamięć wraz z dwiema wojnami światowymi. Kiedy zaczęła tam stacjonować jednostka marynarki wojennej, wszystko stało się jednakowe, a centrum miasta wypełniło się pubami i tanimi sklepikami obsługującymi wojskowych. Newport, oprócz produkcji torped na Goat Island, nie miało żadnego przemysłu. Dopiero w latach sześćdziesiątych zostało odkryte na nowo dzięki znanemu obecnie na całym świecie festiwalowi jazzowemu i częstym letnim wizytom rodziny Kennedych. To właśnie wtedy Newport zapewniło sobie byt dzięki turystyce. B.J. skręcił w Ocean Avenue, przejeżdżając obok ekskluzywnego klubu „Bailey’s Beach” i stosunkowo nowych domów na Rhode Island Sound. Widok Shepherd’s Point świadczył, że Towarzystwo Konserwacji Zabytków nie było w stanie zająć się rezydencją Agathy Wagstaff. Położona na „wzgórzu, wyglądała jak ze starego, gotyckiego obrazu — mroczna, zarośnięta bluszczem i zdziczałą wistarią. Osobnik ubrany w ciemnozielone spodnie, koszulę z długim rękawem i słomkowy kapelusz z szerokim rondem kosił wysoką, wyschniętą trawę przy ogrodzeniu. — Stary, odpuść sobie, to nic nie da — mruknął B.J., skręcając na podjazd. Zgasił silnik i oboje wysiedli. — Przepraszam pana — powiedział, podchodząc do mężczyzny. — Jesteśmy z KEY News. Gdy mężczyzna opuścił kosę, Grace zauważyła, że jest stary albo przynajmniej tak wyglądał. Siwe włosy wystawały spod postrzępionego kapelusza, a opalona twarz była pomarszczona jak u 1* Pozłacana Era (1866–1900) — okres w historii USA charakteryzujący się intensywnym rozwojem gospodarczym i wzrostem liczby ludności (przyp. red.).

kogoś, kto spędził wiele lat pod gołym niebem. Wyraz twarzy był daleki od przyjacielskiego. — Chcielibyśmy zrobić parę zdjęć domu, i jesteśmy ciekawi czy jest ktoś, z kim moglibyśmy porozmawiać. Sękata dłoń złapała uchwyt kosy i Grace miała przez sekundę wrażenie, że starzec zamierza zaatakować. Instynktownie cofnęła się trochę, czując woń alkoholu bijącą od mężczyzny. — To wolny kraj, przynajmniej tak mówią, — powiedział. — Ale to tutaj jest własnością prywatną. Możecie robić sobie zdjęcia z drogi, ale nie postawicie nogi na ziemi pani Wagstaff. — A czy pan mógłby z nami porozmawiać? — spróbował B.J. — Wątpię, a o czym? — odparł mężczyzna z szyderczym uśmiechem. Doskonale wie o czym, pomyślała Grace. — O Charlotte Wagstaff Sloane — powiedział B J. — Słyszał pan, że dziś rano potwierdzono, że to jej szczątki znaleziono w tunelu? Mężczyzna zgarbił się. — Nie, nie słyszałem — wymamrotał zmienionym głosem. Grace pomyślała, że intuicja ją zawiodła. Ten starszy facet był najwyraźniej wstrząśnięty. To okropne uczucie przekazywać komuś złe wieści, wypełniając obowiązki dziennikarza. Pomyślała przelotnie o rodzinach, które dowiedziały się o śmierci synów i córek w wojsku z telewizji, zanim jeszcze kapelan przyszedł ich o tym powiadomić. — Przepraszam, panie… Jak pan nazywa? — spytał B.J. — Dugan. Terence Dugan. — Pracuje pan dla panny Wagstaff, panie Dugan? — spytał B J. — Jestem tu ogrodnikiem od czterdziestu dwóch lat. Pamiętam jak pani Charlotte się urodziła. Takie piękne dziecko. — Oczy zaszły mu łzami. Grace obserwowała, jak B.J. delikatnie prowadzi rozmowę. — Bardzo nam przykro, panie Dugan. Musiał pan być bardzo przywiązany do Charlotte. Staruszek wyciągnął przybrudzoną chusteczkę z tylniej kieszeni i otarł oczy. — Panna Agatha będzie załamana, jak się dowie. Wiecie, tak naprawdę to ona wychowała pannę Charlotte. Ich matka była bardzo słaba, kiedy dziecko się urodziło, a potem zmarła, jak panna Charlotte miała zaledwie parę tygodni. Wszyscy mówili, że była za stara, żeby ją urodzić. Panna Agatha miała już wtedy dwadzieścia lat, wyobrażacie sobie? — Nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej: — Pan Charles umarł dwa lata później. Tak więc, bez matki i ojca, panna Agatha poświęciła swoje życie wychowaniu panny Charlotte. — To musiały być męczarnie dla panny Agathy, nie wiedzieć przez tyle lat, co stało się z jej siostrą. — To jeszcze nic. Musiała żyć tyle lat, wiedząc, że to pewnie ten nicpoń Oliver Sloane zamordował jej siostrę. — Wystarczy, Terence! — z drugiej strony bramy dał się słyszeć kobiecy głos. — Lepiej, żebyś przestał gadać. * * * Madeleine Sloane prowadziła ich przez wysoką trawę do domku na wzgórzu. B.J. niósł kamerę i torbę ze sprzętem, a Grace trójnóg. — Nie mogę pozwolić, żeby to dłużej trwało — powiedziała Madeleine z determinacją w głosie. — Nadszedł czas, żeby ustalić wszystkie fakty. — Może porozmawiamy najpierw z panią? — zasugerował B.J. Był podniecony perspektywą rozmowy z córką Charlotte Wagstaff Sloane, wiedząc, że ten unikalny wywiad był dużo