ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 232 524
  • Obserwuję975
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 292 672

Dar ognia - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Dar ognia - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła MAŁGORZATA J. SAMBORSKA DC DA CAPO Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996

Rozdział pierwszy To naprawdę bardzo głupi pomysł - oświad­ czyła Verity Ames. - Kiedy rozdawano zdrowy rozsądek, dobry Bóg najwyraźniej o was dwóch zapomniał. A może po prostu pominął wszyst­ kich facetów. Spojrzała ze złością na mężczyzn siedzących po przeciwnej stronie stołu. Jeden z nich był jej kochankiem, drugi ojcem. Kochała obu, ale w tej chwili udusiłaby ich bez chwili wahania. Jak mog­ ło jej zależeć na takich zakutych łbach? To chyba świadectwo braku charakteru. - Uspokój się, Rudzielec. Już ci mówiłem, że w ogóle nie masz się czym przejmować. To bę­ dzie po prostu bułka z masłem. W gęstwinie siwiejącej rudej brody ojca za­ lśniły bielą zęby. Błękitne oczy skrzyły się humo­ rem. Emerson Ames - pisarz na pół, a poszuki­ wacz przygód na całym etacie - potężnie zbudo- 5

Jayne Ann Krentz wany mężczyzna miał nienasycony apetyt na życie na jego najbardziej niebezpiecznych ścieżkach. Verity odziedziczyła po ojcu płomiennorude włosy i niezwykłą barwę oczu. Wy­ chowywał ją samotnie po śmierci żony. Postarał się, aby jedyne dziecko otrzymało gruntowne, choć może trochę nietypowe wykształcenie. Dopilnował, aby umiała zadbać o siebie. Nie udało mu się jej jedynie zaszczepić własnego nieugaszonego pragnienia docierania do najdzikszych zakąt­ ków świata. Verity bardzo ceniła sobie ciepło domowego ogniska. - Nie próbuj mnie uspokoić, tato. Wysłuchałam waszego planu i uważam, że jest bardzo ryzykowny. Samuel Lehigh sam wpakował się w kłopoty. Pozwól mu się z nich wykara- skać. Nie ma potrzeby, żebyście wy się w to mieszali. - Lehigh tym razem wpadł na całego. Potrzebuje pomocy. Kogoś, komu może zaufać - odparł Jonas. Wyciągnął rękę i ujął z wdziękiem stojący przed nim kieliszek wódki. Jonas Quarrel miał mnóstwo męskiego uroku, który był wynikiem jego spokojnej, wewnętrznej siły. Verity uważała, że taką siłę mógłby posiadać szlachcic z epoki renesansu - cywilizowaną dzikość. Chociaż Jonas miał wdzięk i siłę Medicich, nie stroił się jak arystokrata. Tego wieczora nosił swój zwykły strój - jasno­ niebieską roboczą koszulę, dżinsy i zdarte buty. Skórzany pas był popękany od wieloletniego noszenia. Quarrel nie ubierał się jak renesansowy arystokrata, ale posiadał nie­ zwykłe talenty Medicich czy Borgiów - z równą łatwością posługiwał się sztyletem, jak cytował poezję. Do wykonywania obecnego zajęcia miał z pewnością zbyt dobre kwalifikacje, pomyślała Verity z przekąsem. Jonas Quarrel był jednym z nielicznych pomywaczy ze stopniem doktorskim. Specjalizował się w historii renesansu, a zwłasz­ cza w broni i strategiach tamtej epoki. Nie był przystojny, ale mężczyźni o jego wdzięku i sile nigdy nie musieli podpierać się tak powierzchowną rzeczą jak uroda. Gdy Verity spoglądała mu w oczy - barwy złotych florenckich monet, inteligentne i pełne duchów przeszłości, nie interesował jej jego wygląd. Umiał uwieść ją jednym 6 Dar ognia dotknięciem, krótkim spojrzeniem. Kochała go całym ser­ cem. Teraz postanowił ją opuścić. - Lehigh nie poprosiłby o pomoc, gdyby jej naprawdę nie potrzebował - przekonywał Jonas niskim, matowym głosem. - Przez telefon nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że Emerson jest jedyną osobą, co do której ma pewność, że załatwi sprawę okupu. Nie dał Emersonowi wyboru. Musi pojechać do Meksyku i porozumieć się z porywaczami. Czy naprawdę chcesz, żeby twój ojciec wyruszył sam? Już kilka godzin temu Verity uświadomiła sobie, że prze­ grała tę bitwę, jednak nadal prowadziła beznadziejną walkę. - Może się tym zająć meksykańska policja. Emerson pokręcił głową. - Daj spokój, Rudzielec. Chyba wiesz, jak jest. Wciągnięcie glin to ostatnia rzecz, na którą Lehigh może sobie pozwolić, nawet gdyby wierzył, że sami nie zgarną okupu i nie uciekną z forsą. Trzeba sobie to jasno uświadomić. Jeśli masz do czynienia ze stróżami prawa i porządku w Meksyku, grasz w ciemno. Nie, stary Sam wie, że to trzeba załatwić bez rozgłosu. - Czy naprawdę nie ma nikogo oprócz ciebie, kogo mógł­ by poprosić o wręczenie okupu? - spytała Verity z niedowie­ rzaniem. Emerson wzruszył potężnymi ramionami. - Nikomu nie może zaufać. - To wiele mówi o trybie życia starego Sama i jego przy­ jaciołach - wymruczała Verity. - Wyobraźcie sobie, że dożył sędziwego wieku - osiemdziesiątki - i nie ma nikogo na ziemi, kogo mógłby wezwać na pomoc. - Jak sądzisz, jak mu się udało dożyć tak sędziwego wieku? - Emerson parsknął. - Widocznie nigdy nie zaufał niewłaściwej osobie. Verity przez krótką chwilę bez słowa patrzyła na Jonasa. Spokojnie popijał wódkę i nie odwracał spojrzenia. Wiedzia­ ła, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Od wczorajszego dnia, gdy Lehigh zadzwonił rano do restauracji, próbowała ich nakłonić do rezygnacji z wyprawy. Zaakceptowanie decyzji ojca nie było takie trudne. Verity już dawno przyzwyczaiła się do 7

Jayne Ann Krentz niespokojnego, pełnego przygód trybu życia Emersona. Jed­ nak gdy myślała o wyjeździe Jonasa, czute się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż prosto w serce. - Co z twoim pisaniem, tato? - spróbowała jeszcze raz, choć wiedziała, że to nic nie da. - Mówiłeś, że masz ściśle określony termin oddania scenariusza tego futurystycznego westernu. Nie dotrzymasz go, jeśli wybierzesz się do Mek­ syku. - Przełożę termin - odparł gładko Emerson. - Jeśli wydaw­ ca się nie zgodzi, to jego problem. Verity skrzywiła się z niezadowoleniem i zwróciła się do Jonasa. - Już zacząłeś robić prawdziwe postępy w nauce gotowa­ nia. Tyle się spodziewałam po twoim gulaszu z fasolki szpa­ ragowej. Klienci go uwielbiają. Jonas nieznacznie wykrzywił wargi. - Jak wrócę, to dokończymy lekcje gotowania. Verity położyła obie dłonie płasko na stole. - Zatem - zaczęła, akceptując nieuniknione z kamiennym wyrazem twarzy - kiedy ruszacie? Jonas przyglądał się jej przez chwilę. - Jutro rano. Wcześnie. Skinęła głową. - Powodzenia. Powiedzcie „cześć" ode mnie Samowi Le- highowi. - Wstała gwałtownie, oszołomiona konsekwencjami przegranej walki. Jeśli to nie był koniec, to z pewnością początek końca. Być może byłoby lepiej, gdyby Jonas zerwał z nią wprost. Nie, jednak wówczas byłoby znacznie gorzej. Na myśl, że może go już nigdy więcej nie zobaczyć, ogarnęła ją rozpacz, lecz jeszcze trudniej było zaakceptować pojawianie się i zni­ kanie Jonasa przez następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat jej życia. Przeraziła ją wizja dziesięcioleci niepewnych po­ żegnań i powitań. Cholera, robię się sentymentalna, pomyślała Verity, zgar­ niając szklanki z najbliższego stołu. Przeszła przez pustą restaurację do kuchni, ze złością mrugając oczami pełnymi łez, które lada chwila mogły popłynąć po policzkach. 8 Dar ognia To było do niej niepodobne. Nigdy nie płakała. Zirytowała ją niezwykła reakcja. Co się z nią dzieje? Wiedziała, że wcześniej czy później do tego dojdzie, że pewnego dnia Jonas ulegnie niespokojnemu duchowi, dręczącemu go od wielu lat, zanim poznał Verity. Verity próbowała przygotować się na ten dzień, ale gdy nadszedł, uświadomiła sobie, że nie umie się obronić. Stała się przerażająco bezradna. W ciągu ostatnich kilku miesięcy za bardzo poddała się Jonasowi, zbyt wiele z siebie dała. Zabrał wszystko, co była w stanie mu dać, a teraz po prostu odchodził. Prawdopodobnie wróci. Jednak nie mogła być pewna, czy wróci dla więzów miłości. Nie mogła zyskać tej satysfakcji. Jeśli Jonas kiedyś wróci, to ze względu na więź psychiczną, która ich łączyła. Potrzebował jej tylko z jednego powodu. Ostatnio Verity zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie jej potrzebował, choćby tylko dla tej więzi. Jonas Quarrel szybko nauczył się panować nad dziwacz­ nym talentem do psychometrii, który kiedyś groził mu obłę­ dem lub przemianą w mordercę. Dzięki Verity odkrył drogę kontrolowania podróży w wymiar, w którym w tajemniczym korytarzu czasu znajdowały się zatrzymane na zawsze pełne przemocy chwile z przeszłości. Tak, pomyślała wstawiając szklanki do zlewu. Jonas bę­ dzie do niej wracał tak długo, jak długo będzie potrzebował jej pomocy w zrozumieniu swej tajemniczej, potężnej siły. Jednak gdy tylko znajdzie się w punkcie, gdy będzie mógł ją sam kontrolować, odejdzie i nigdy nie wróci. Koniec mógł być jeszcze bardziej ostateczny, pomyślała Verity, gasząc światło w kuchni. Jonas pewnego dnia mógł po prostu odejść w poszukiwaniu przygód i zginąć. Wszystko jedno, i tak czekało ją dużo czasu, który spędzi samotnie. Może nie tak całkiem samotnie, pomyślała nagle. Dotknęła delikatnie brzucha. Nie było jeszcze powodu do paniki. Wielu kobietom od czasu do czasu spóźniał się okres. Napięcie i kłopoty potrafiły dziwnie wpływać na kobiece ciało. Włożyła ulubioną skórzaną kurtkę i otworzyła kuchenne 9

Jayne Ann Krentz drzwi do restauracji. W lutową noc panowało przenikliwe zimno. Na ścieżce prowadzącej do ukrytych niedaleko wśród drzew dwóch niskich domków lśniły pokryte lodem kałuże. Ostrożnie wybierała drogę do wygodnego domu, który od jesieni dzieliła z Jonasem. Czekała ją długa, mroźna zima. W pustej restauracji nad dwoma mężczyznami siedzącymi przy stole zawisła ciężka cisza. Jonas przysłuchiwał się odgłosowi zamykanych przez Verity drzwi i zastanawiał się, jak długo ten głuchy dźwięk będzie go prześladował. Sięgnął po prawie pustą butelkę wódki. - Będzie tu, gdy wrócisz - zapewnił go Emerson. - Verity nigdzie się nie wybiera. Będzie tu na ciebie czekała. - Chryste, nie sądziłem, że aż tak źle to przyjmie - wymru­ czał Jonas. - Spodziewałem się wybuchu na początku, ale myślałem, że w końcu jej przejdzie i da się przekonać. Cholera, myślałby kto, że wyjeżdżamy na rok, a nie na kilka dni. Emerson przyglądał się zamyślony swojemu towarzy­ szowi. - Jeśli chcesz się wycofać, wystarczy jedno słowo. Dam sobie radę. - Nie rób z siebie durnia. To kompletna głupota, ty jeden na ich trzech, zwłaszcza kiedy możesz mieć pod ręką wspar­ cie. Cholernie dobrze wiesz, że to przekazanie okupu nie będzie takie łatwe i proste, jak powiedziałeś Verity. Zabiją Lehigha, jeśli tylko im się uda. Dla nich tak będzie lepiej, mniejszy kłopot. - Tak. Jestem pewien, że wziął to pod uwagę, gdy zwrócił się do mnie z prośbą o podjęcie i przywiezienie gotówki. - Udało mu się przekonać porywaczy, że jesteś jedynym facetem na Ziemi, któremu można zaufać, że załatwi wy­ mianę. - Stary Sam to spryciarz. Ma rację. Gdyby poprosił o to kogoś innego, prawdopodobnie grałby z porywaczami w be- zika aż do sądnego dnia, czekając na wykupienie. Przykro mi to mówić, ale większość z jego tak zwanych przyjaciół ledwo położyłaby łapę na forsie, natychmiast zapomniałaby o wię­ zach przyjaźni. 10 Dar ognia - Opłaca się mieć jednego czy dwóch przyjaciół na tym świecie - stwierdził Jonas. - Jasne. Wiesz Jonas, jak już wspomniałeś o przyjaźni, naprawdę doceniam twoją propozycję wyruszenia ze mną. Jednak nie chcę stać się przyczyną rozdźwięku między tobą a moją córką. - Między Verity a mną nie będzie rozdźwięku z powodu takiego głupstwa. - Jonas przekonywał go pewnym głosem. - Dojdzie do siebie. Jest wściekła, bo przyzwyczaiła się, że wszystko jest tak, jak chce. Wiesz, że to twoja wina. Wycho­ wałeś ją na wyjątkowo rozkapryszonego bachora. - Sam nie wiem, Jonasie - westchnął Emerson. - Nigdy nie widziałem, żeby się zachowywała tak jak dzisiejsze­ go wieczora. Pod koniec jakby się poddała. To zupełnie do niej niepodobne. Uczyłem ją, że trzeba do końca walczyć o swoje. Jonas poczuł, jak zimna dłoń strachu zaciska mu się na sercu. Oszołomiła go myśl, że Verity może zrezygnować z ich związku. Nie wziął pod uwagę tej możliwości. Przyzwyczaił się do tego, że kompletnie poddawała mu się w łóżku, kłóciła z nim o karierę zawodową czy raczej jej brak, pouczała, aby zmienił lekceważący stosunek do pracy. Uświadomił sobie, że przez kilka ostatnich miesięcy upajał się jej uczuciem, uważając miłość Verity za coś naturalnego. Co gorsza, z wielką pewnością siebie założył, że nic nie zerwie łączącej ich więzi psychicznej. Była podstawą całego związku i zawsze będzie ich łączyła. Jonas postarał się uspokoić. Ta więź była jego atutem. Verity nie mogła temu zaprzeczyć - łączyła ich znacznie mocniej niż miłość, seks czy interesy. Jednak przez kilka ostatnich miesięcy dowiedział się, że Verity ma dość siły i determinacji, aby doprowadzić do tego, co sobie zaplanowała. Jonas zrozumiał, że jeśli postanowiła go skreślić, to wpadł w poważne kłopoty. Dopił wódkę. Kieliszek stuknął głośno o blat, gdy odstawił go raptownie na stół. Wstał. - Lepiej będzie, jak wrócę do domku i wezmę się do pakowania. 11

Jayne Ann Krentz - Dobrze - powiedział Emerson, marszcząc krzaczaste brwi. - Zamknę restaurację. Nie zapomnij nastawić budzika. Musimy wyruszyć o piątej, jeśli chcemy złapać samolot do Mexico City. Na lotnisko w San Francisco jedzie się półtorej godziny. - Do zobaczenia o piątej - Jonas wyszedł, nie obejrzaw­ szy się za siebie. Wstanie na czas nie było w tej chwili jego największą troską. Ważniejsze było upewnienie się, że Verity nie zamierza go zostawić. Lista najważniejszych spraw w życiu Jonasa była krótka i prosta. Na pierwszym miejscu był związek z Verity. Począt­ kowo znalazła się tak wysoko, ponieważ pomagała mu kon­ trolować jego dziwną moc. Teraz połączyły go z Verity nowe więzi. Namiętność, przyjaźń i miłość splątały się z więzią psychiczną. Jonas nawet nie próbował rozdzielać czy anali­ zować więzi łączących go z Verity, ale wyczuwał, że ona od czasu do czasu zastanawia się nad tą sprawą. Kobiety mają talent do stwarzania problemów tam, gdzie dla mężczyzn w ogóle żaden problem nie istnieje. Znalazłszy się na zewnątrz Jonas wziął głęboki oddech. Zima ogarnęła małe miasteczko Sequence Springs. W całej północnej Kalifornii panowały niezwykłe w tym rejonie mro­ zy. W styczniu spadło trochę śniegu, a Jonas sądził, że nim skończy się luty, spadnie go jeszcze więcej. W Meksyku będzie ciepło, ale nie tak jak w łóżku Verity. Jęknął w duchu, gdy pomyślał, że przez kilka następnych dni będzie spał bez swojej rudej ślicznotki. Postawił obszyty futrem kołnierz nowej zamszowej kurtki. Podobała mu się, zwłaszcza że był to prezent od Verity na Gwiazdkę. Gdy przyjechał do Sequence Springs, nie miał nic ciepłego. Przed­ tem nie było mu to potrzebne. Przez ostatnich kilka lat nieustannie wędrował w rejonie południowego Pacyfiku i w Meksyku. Przebywał w miejscach o ciepłym, wilgotnym klimacie, gdzie wiała balsamiczna bry­ za i nikomu nigdzie się nie śpieszyło. Pito tam za dużo rumu i tequilli i nie zastanawiano nad przeszłością. Miejsca te pozbawiały chęci zbytniego skupiania się nad przyszłością. Tam każdy mógł się ukryć, nawet przed samym sobą. 12 Dar ognia Jonas wcisnął dłonie głęboko w kieszenie kurtki i z pochylo­ ną głową poszedł w kierunku domku Verity. Widział rozjaśnione ciepłym światłem okna. Kilkaset metrów dalej, nad brzegiem jeziora, potężne reflektory oświetlały imponującą, neoklasycz- ną fasadę eleganckiego sanatorium Sequence Springs Spa. Bu­ dynek jaśniał w odległości, sprawiając wrażenie prawie nie z tego świata. Verity czasami chodziła wieczorami do sanato­ rium, by wymoczyć się w basenie z ciepłą wodą. Jonas miał nadzieję, że nie ma zamiaru iść tam i dzisiejszego wieczora. Pokonał kilka stopni i przemierzył ganek, w oknie poru­ szył się cień. Jonas trochę się uspokoił. Verity była w domu, czekała na niego. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środ­ ka, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Gdy wszedł do prostego, pozbawionego ozdób pokoju i zamknął za sobą drzwi, Verity gwałtownie się odwróciła. Była już gotowa do spania. Na długą flanelową koszulę nocną włożyła pikowany szlafrok. Rude włosy upięła na czubku głowy, co podkreślało wystające kości policzkowe i wielkie, pełne wyrazu oczy. Jak zwykle Jonas poczuł ogarniającą go gorącą falę namięt­ ności i jednocześnie potrzebę chronienia swojego rudzielca. Potrzebowała go, powiedział sobie, nie po raz pierwszy. Potrafiła być niesamowicie uparta, ale pod tą kolczastą zbroją kryła się słodka i wrażliwa dziewczyna. Musi mieć kogoś, kto się nią zaopiekuje. Była jeszcze trochę za chuda, przyznał Jonas, przygląda­ jąc się jej krytycznie. Tej zimy próbował ją utuczyć, ale nie było to łatwe. Verity zbyt ciężko pracowała. Restauracja „No Bull" należała do niej. Verity znała wszystkie blaski i cienie życia małego przedsiębiorcy. Zeszłej jesieni Jonas zgłosił się na jej ogłoszenie i od tej pory pracował jako pomywacz, kelner i chłopiec do wszystkiego. Później zaczęła go uczyć gotowania wykwintnych wegetariańskich dań, które były specjalnością restauracji. Polubił tę pracę, poza tym dodatkowe korzyści były osza­ łamiające - sypiał z samą szefową. Wiedział także, że z tą szefową nikt poza nim nie spał. Gdy wkroczył w jej życie, była dziewicą. 13

Jayne Ann Krentz - Co pijesz? - spytał Jonas, zrzuciwszy z ramion kurtkę. Postanowił spróbować porozmawiać z nią spokojnie i roz­ sądnie. - Herbatę rumiankową - obejmowała dłońmi kubek. - Chcesz trochę? - Nie, dzięki, - Bardzo uspokaja. Pomaga zasnąć. Przynajmniej na niego nie wrzeszczała. Jonas zaryzyko­ wał lekki uśmiech i powoli zmierzył ją spojrzeniem. - Mam lepsze lekarstwo. Chodź do łóżka, to ci je pokażę. Zaczął rozpinać koszulę. Nic nie odpowiedziała. Stała popijając herbatę. Nie spodobał mu się wyraz niepewności w jej spojrzeniu. Zimna dłoń, która już wcześniej ściskała mu serce, powróciła boleśnie w to samo miejsce. - O której ruszacie? - O piątej. Wstanę czwarta piętnaście. Muszę tylko wrzu­ cić parę rzeczy do torby. Niewiele będzie mi potrzeba. Nie będzie nas zaledwie kilka dni. - Postarał się podkreślić ostatnie zdanie. - Podejrzewam, że wśród rzeczy, które zamierzasz wrzu­ cić do torby, będzie twój cholerny nóż? - spytała z ledwie tłumioną agresją. - Słoneczko, od tak dawna wędruję z tym nożem, że bez niego czułbym się nagi. Nie martw się. To jedynie ostrożność. Nie planuję skorzystania z niego. - Nie wierzę ci - odparła spokojnie. - Nie jedziecie tylko po to, by dostarczyć okup, prawda? Chcecie spróbować ocalić Samuela Lehigha. Jonas zacisnął wargi. Zarzucił koszulę na ramię i przez chwilę uważnie przyglądał się Verity. - To tylko zamiana - porwany za okup. Nie ma powodu sądzić, że faceci przetrzymujący Lehigha chcą czegoś więcej niż gotówki. To zwykły interes. - Jasne. Zniecierpliwiony Jonas wzruszył ramionami, - Lehigh jest przyjacielem twojego ojca. Czy naprawdę spodziewałaś się, że Emerson nic nie zrobi? - Nie. - Upiła łyk herbaty. 14 Dar ognia —. A czy spodziewasz się, że zostanę tutaj i pozwolę Emer- sonowi pojechać samemu do Meksyku, by załatwić okup? - Nie. - Verity odstawiła kubek na blat stołu. Na moment odwróciła się do Jonasa plecami, a kiedy znów na niego spojrzała, uśmiechnęła się. Nie był to jej zwykły olśniewający uśmiech, który sprawiał, że serca topniały ze szczęścia, ale przynajmniej uśmiech. Dziwnie łagodny i jak na gust Jonasa zbyt pełen mądrego, kobiecego zrozumienia. W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy dostrzegł ślad tego uśmiechu na delikatnych wargach Verity. Zaczął się czuć nieswojo, jakby Verity wiedziała o czymś, o czym on nie miał pojęcia. Rzucił koszulę na oparcie najbliższego krzesła i ruszył w jej kierunku. Kiedy wyciągnął ramiona, wsunęła się w ob­ jęcie i otoczyła go rękami w pasie. Zanurzył usta w jej wło­ sach, gdy położyła mu głowę na nagiej piersi. - Wrócę najszybciej, jak będę mógł, moja tyranko - przy­ siągł. Słodki zapach ciała Verity sprawił, że rozluźnił się ciasny węzeł męczący Jonasa od kilku godzin. Wszystko będzie dobrze, pocieszał się. Verity poczeka na jego powrót. To kobieta uwielbiająca dom. Będzie tu. - Powinieneś pójść dzisiaj wcześniej do łóżka - powie­ działa cicho, lekceważąc jego ostatnią uwagę. - Musisz się wyspać. - To najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów. Wziął ją na ręce i poszedł krótkim korytarzykiem do sy­ pialni. Przez cienki materiał koszuli nocnej i szlafroka wy­ czuwał jędrne mięśnie ud. Gdzieś w głębi zaczęło rosnąć znajome, potężne pragnienie. Zanim zaniósł ją do sypialni i zsunął szlafrok, dziwny łagodny uśmiech Verity znowu pojawił się w jej oczach. Usiadła na łóżku i oparta o poduszki patrzyła, jak Jonas rozpina spodnie. - Wiesz co? To zaczyna być takie zwyczajne uczucie - powiedział nagle Jonas, gdy skończył się rozbierać i wsunął obok niej pod kołdrę. Był podniecony i gotowy. - Co takiego? 15

Jayne Ann Krentz - Chodzenie z tobą co noc do łóżka. Wydaje się takie zwyczajne i naturalne. Wyciągnął do niej ramiona i poczuł, że lekko zesztywniała. - Może jest za zwyczajne - stwierdziła nie patrząc mu w oczy. Jonas znieruchomiał. - Co to ma do diabła znaczyć? Verity wzruszyła ramionami. - Nic takiego. Przyszło mi do głowy, że życie w Sequence Springs trochę ci się już przejadło. Brakuje tu podniet. Rozluźnił się i ukrył nos w zagłębieniu szyi Verity. - Dla mnie wystarczy. Poruszyła się w jego ramionach. Uwięził nogę Verity mię­ dzy kolanami, tak aby mógł podciągnąć nocną koszulę. Po chwili leżała przed nim naga. Przesunął dłonią po jej ciele, zachwycając się dotykiem delikatnych krągłości. Była taka miękka, słodka i ciepła. Przykrył dłonią pierś i niemal na­ tychmiast poczuł twardnienie sutka. Usłyszał, że wciągnęła głośniej powietrze. Jęknął i pochylił głowę, aby dotknąć jej warg. Palce Verity powędrowały w dół biodra Jonasa, przesunęły się po wnętrzu uda. Ujęła w dłoń jego męskość. Potrafiła jednym dotknięciem doprowadzić go do kresu wytrzymało­ ści. Wiedziała dokładnie, jak pieścić. Doskonale wyczuwała, jak utrzymać pulsującą pełność, aż Jonas płonął z namiętno­ ści. Kiedy go delikatnie ścisnęła, Jonas głośno wciągnął po­ wietrze. - Rany, kochanie, jakie to przyjemne - powiedział ochry­ ple. - Twój dotyk czyni cuda. - Dzięki tobie - wymruczała spokojnie. - Wszystkiego nauczyłam się od ciebie. - Pamiętaj o tym - odciął się Jonas, gdy ogarnęła go zazdrość. - Z innym nigdy tak nie będzie. - Doprawdy? Wydawało mi się, że po ciemku wszyscy mężczyźni są tacy sami. - Fałszywy mit. Całkowicie niezgodny z prawdą! - Zde­ cydowanym ruchem rozsunął jej nogi, szukając palcami gorącego, wilgotnego wnętrza jej ciała. - Verity, wcale nie 16 Dar ognia żartuję. Wiesz przecież, że łączy nas szczególna więź. Je­ żeli nie, to po co czekałaś, aż się zjawię, nie wiążąc się z nikim? Wyczuł w ciemności, że się uśmiecha. - Nie raz, nie dwa dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że byłam sama, bo żaden mężczyzna nie mógł wytrzymać mojego ostrego języka i wybuchów złości. Jonas roześmiał się cicho. - Tak, przyznaję, były to dodatkowe czynniki. Czekałaś na mnie, to główna przyczyna twojej samotności. Nie wie­ działaś o tym, ale tak właśnie było. Na szczęście dla ciebie nie przejmowałem się kolcami, gdy postanowiłem sięgnąć po różę. - Przestań Jonas, dajesz popis arogancji. - Mężczyzna powinien być dumny ze swoich osiągnięć, a poskromienie złośnicy to prawdziwe osiągnięcie. Dziś nie­ wielu facetów to potrafi. To zapomniana sztuka. - Doprawdy? - Aha. - Ześlizgnął się powoli w dół jej ciała, wdychając odurzający zapach, gdy coraz bardziej zbliżał się do celu. Ułożył się między jej udami, uniósł jej nogi nad swoje barki. Rozsunął ją delikatnie palcami i pochylił głowę. - Jonas! Krótkie, zadbane paznokcie Verity wbiły się w jego ramio­ na, gdy poznawał jej intensywny, gorący smak. Słyszał ciche pomruki rozkoszy i cieszył ze sposobu, w jaki odpowiadała na pieszczoty. Zawsze odczuwał prymitywną dumę, że potrafi przeobra­ zić Verity z pedantycznej, wiecznie niezadowolonej, agre­ sywnie niezależnej tyranki w namiętną, uwodzicielską cza­ rodziejkę, pragnącą kochać się z nim i tylko z nim. Nigdy nie miał dość tego uczucia; uświadomił to sobie, gdy Verity zadrżała w jego ramionach. Wiedziała, jak mu dać odczuć, że jest mężczyzną. Uzależnił się od tego odczucia. Pocałunek stał się głębszy. Sycił się jej nieziemskim, ko­ biecym smakiem i zapachem. Paznokcie Verity przeorywały mu skórę. Tej nocy zostawi na nim swój znak. Zamierzał zrobić to samo. 17

JayneAnn Krentz Robił wszystko, aby wytrzymać. Słuchał schrypniętych jęków rozkoszy. Przesuwał gwałtownie językiem, aż zmieniła się w drżący, rozszalały kłębek kobiecości. Nie mógł już dłużej czekać. Kiedy poczuł, że jej ciało zaczyna się wyprężać, położył się obok niej. Wyciągnęła ramiona, przywarła do niego, otoczyła go nogami w pasie. Poszukał jej ust i pozwolił, aby poznała swój smak na jego wargach. Pocałunek doprowadził go do szaleństwa. - Trzymaj mnie -wyszeptał głosem ochrypłym z pożąda­ nia. -Trzymaj się mnie, Verity. - Używał niemal tych samych słów co wtedy, gdy uwalniał swą psychiczną moc pozwalają­ cą na zajrzenie w niebezpieczną przeszłość. Potrzebował jej, kiedy ogarniała go przeszłość i wówczas, gdy rządziło nim pożądanie. - Tak, Jonas, och, tak. Pchnął powoli, mocno. Chciał poczuł zamykające się wo­ kół niego jedwabiste ściany delikatnego korytarza. Jak zaw­ sze jej ciało przyjmowało go z pewnym oporem. Była niewiel­ ka, ciasna i taka ciepła. Potem pod wpływem uporczywego, wypełniającego ją nacisku, otwierało się gorące, wilgotne przejście. Zanurzył się w niej głęboko aż do zatracenia. Zagubili się w napływających falach pożądania. Kiedy Jo­ nas poczuł, jak Verity w paroksyzmie pragnienia zaciska się wokół niego, i usłyszał ciche okrzyki, bez wątpliwości syg­ nalizujące wejście na sam szczyt, poddał się całkowicie wszechogarniającemu oceanowi rozkoszy. Eksplodował zaraz po niej. Wstrząsnął nim ochrypły okrzyk triumfu i zadowolenia. Potem opadł na nią, ułożył głowę na jej piersi. Był mokry. Pozostał w niej. Czuł ostatnie, niknące drżenie w jej głębi. Wrażenie przypominało niezwy­ kle delikatny masaż najwrażliwszej części ciała. Wiedział już z doświadczenia, że jeśli zostanie tam, gdzie jest, wkrótce będzie chciał zaczynać wszystko od początku. Jeśli miał się trochę przespać, powinien się powstrzymać. - Kocham cię, Verity- wymruczał. - Ja też cię kocham - wyszeptała. Jeszcze trochę zaczekał, ciesząc się słodką, przedłużającą się chwilą po kochaniu. Potem wysunął się z niechęcią i uło- 18 Dar ognia żył obok. Przyciągnął Verity do siebie i pomyślał, że teraz już na pewno wszystko będzie dobrze. Już zasypiał uspokojony, gdy Verity się odezwała. - Pomyślałam sobie - powiedziała wyraźnie w ciemności - że przydadzą mi się wakacje. Może gdzieś wyjadę, jak będziesz z tatą w Meksyku. W jednej chwili prysnął spokój. Ogarnął go gniew. Wście­ kłość narodziła się z prymitywnego lęku nękającego go już od kilku tygodni, do którego Jonas nie chciał się przed sobą przyznać. Lęku, że Verity jest coraz bardziej niezadowolona z mie­ szkającego u niej kochanka.

Rozdział drugi Wakacje! - Jonas wyprostował się raptownie. - O co ci do diabła chodzi? Verity leżała na plecach i zamyślona wpatrywa­ ła się w ciemność. Przestraszyła ją gwałtowna reakcja Jonasa. - Pomyślałam, że przydadzą mi się waka­ cje. Sam mówiłeś, że za ciężko pracuję - pod­ kreśliła rozsądnie. - Teraz jest wprost ideal­ na pora na wypoczynek. Mamy środek zimy. Interesy idą kiepsko. Wieczorami pojawia się tylko garstka turystów i parę osób z sanato­ rium. Nikogo to nie obejdzie, jak zamknę restau­ rację na tydzień. O tej porze roku Hawaje są cudowne. - Uważasz, że nikogo to nie obejdzie, jak sama pojedziesz na tydzień słońca i rozrywek na wy­ spy? - Jonas był oburzony. Pochylił się nad Verity i uwięził jej twarz w dłoniach. - Mam dla ciebie 20 Dar ognia wiadomość. Mnie obejdzie. Bardzo. Jeśli ci się zdaje, że pozwolę ci pojechać na tydzień, żebyś paradowała w bikini przed chmarą plażowiczów, to wybij to sobie z głowy. Verity zaczęła się złościć. - Ty możesz sobie polecieć do Meksyku na tydzień słońca i rozrywki, ale ja nie mam do tego prawa, czy tak? - Boże Wszechmogący - zawołał Jonas coraz bardziej zirytowany. - Wiesz dobrze, że nie jadę do Meksyku dla zabawy. Nie próbuj udawać, że będą to wakacje. - Mogłabym polecieć z wami. Poczekałabym na tatę i cie­ bie w Acapulco - zaproponowała, zastanawiając się nad roż­ nymi możliwościami. - W żadnym razie. Nie chcę, żebyś choćby zbliżyła się do Meksyku. Jak sądzisz, czy będę w stanie myśleć spokojnie o załatwieniu sprawy, zastanawiając się, co ty wyprawiasz w Acapulco? Zapomnij o tym, Verity. Zostaniesz tutaj, a ja nie będę musiał się o ciebie martwić. Jeśli mówisz poważnie o wakacjach, wyjedziemy po naszym powrocie. Możesz spę­ dzić ten tydzień na rozmyślaniach, dokąd pojedziemy. Wszystko zaplanuj. - Jak mogę cokolwiek zaplanować, jeśli nie wiem, kiedy wrócicie? - Prawdopodobnie za tydzień. Jak długo może trwać organizowanie wymiany porwanego za okup? Maksymalnie dziesięć dni. Zaplanuj wycieczkę za dwa tygodnie od dziś. To powinno wystarczyć. Albo na przyszły miesiąc. Do diab­ ła, rusz rozumem. - Jonas mówił z zaciśniętymi zębami, najwyraźniej zmagając się ze sobą, aby zapanować nad złością. Verity objęła go za szyję; poczuła napięcie szerokich ramion. - Będziesz ostrożny w Meksyku, obiecujesz? - Zawsze jestem ostrożny. Verity, co za głupi pomysł z tymi wakacjami. Nie chcę, żebyś się stąd ruszała, dopóki nie wrócę. Słyszysz? - Słyszę. - Pogładziła delikatnie kark Jonasa, wyczuwa­ jąc jego gniew. Uśmiechnęła się zalotnie. - Będę za tobą tęsknić. 21

Jayne Ann Krentz Zawahał się na chwilę, potem powoli uspokoił i ułożył obok niej. Otoczył Verity ramionami i przytulił. - Też będę za tobą tęsknić, mała tyranko. Masz być grzeczna, kiedy mnie nie będzie. - Jonas, uważaj na siebie, zatroszcz się o tatę. Już nie jest taki młody. - Twój stary jeszcze może pogonić większość facetów młodszych od siebie. Jeśli Emerson cokolwiek stracił z upły­ wem lat, to dzięki sprytowi z nawiązką nadrabia braki. - Pochylił się i musnął jej wargi. ~ Nie martw się o niego, słoneczko. Będę miał go na oku. - Siebie też miej na oku. Trudno teraz znaleźć dobrego pomywacza. - Jak to miło, gdy człowieka doceniają. Wystarczy, jak nie zaczniesz szukać następcy na moje miejsce, kiedy mnie nie będzie. - Dobrze, Jonas. Przesunęła dłonią po mocnym, umięśnionym pośladku i zacisnęła palce. - Jesteś nienasycona. Pocałował ją w pierś. Miał ciepły, wilgotny język. - Mam szczęście, że zawsze jesteś gotów sprostać wyma­ ganiom. - Szczęście nie ma tu nic do rzeczy. - Wsunął kolano między jej nogi. - Do diabła - wyszeptał jej do ucha. - Prześpię się w samolocie. Emerson zerknął przez okno jeepa i pomachał ręką do córki, która stała w drzwiach restauracji. Verity pomachała w odpowiedzi i posłała całusa. - Zdaje się, że zeszłej nocy się dogadaliście - stwierdził. - Verity wygląda na pogodniejszą. Spodziewałem się wygło­ szonego w ostatniej chwili wykładu o bezrozumnym męskim egoizmie. Jonas skręcił w drogę wylotową z Sequence Springs. Było jeszcze ciemno. Śpiące miasteczko rozciągało się malowni­ czo nad brzegiem jeziora. - Wczoraj wieczorem przez chwilę nie było tak wesoło. 22 Dar ognia Powinieneś ją usłyszeć, Emerson. Zaczęła mówić o waka­ cjach. Wakacjach bez towarzystwa. Pojmujesz? Coś o wyjeź­ dzie na Hawaje, gdy my tymczasem będziemy w Meksy­ ku. Gdyby mi nie rozorała pazurami nogi ostatnim razem, gdy tego spróbowałem, to przerzuciłbym ją przez kolano i wtrzepał tą drogą trochę zdrowego rozsądku do głowy. Planowała wyruszyć na wyspy, gdy tylko odwrócę się do niej plecami. Emerson na chwilę skrzywił usta. Przyglądał się zamyślo­ ny rozciągającej się przed nimi drodze. - Namówiłeś ją do zostania w domu? - Oczywiście, do cholery. Powiedziałem jej, że jeśli napra­ wdę chce jechać na wakacje, to pojedziemy po naszym powrocie z Meksyku. Może ten tydzień spędzić na planowa­ niu. Będzie miała coś do roboty. - Chyba przyda się jej odpoczynek - powiedział wol­ no Emerson. - Verity jakoś się ostatnio zmieniła. Zauważy­ łeś? Jonas milczał dłuższą chwilę. - Zauważyłem - odezwał się w końcu. Wiele by dał, żeby się dowiedzieć, co jej chodzi po głowie. Niejeden raz przyła­ pał ją na dziwnym zachowaniu, zapatrzeniu się w siebie, jakby planowała jakieś zmiany w swoim życiu. Ta myśl sprawiła, że Jonasa ogarnęło silne uczucie niepew­ ności i jeszcze silniejsza chęć posiadania. Zacisnął dłonie na kierownicy. Jeśli Verity myślała o zmianie kochanka, lepiej zrobi, do cholery, jeśli o tym zapomni. Czekała na niego dwadzieścia osiem lat - dwadziesieścia osiem lat na pierwsze doświadczenie seksualne. Polubiła jego pieszczoty jak delfin wodę. Jonasowi nie spodobało się przypuszczenie, że być może Verity zastanawia się teraz, czy nie czekała przypad­ kiem na niewłaściwego faceta. - Jesteś pewien, że namówiłeś ją do zrezygnowania z wy­ jazdu na Hawaje? - spytał Emerson. Jonas zacisnął szczęki. Przypomniał sobie poniewczasie, że zeszłej nocy Verity zmieniła temat, nie przyrzekając niczego. - Nie miałaby odwagi. Za dużo by ją to kosztowało. 23

Jayne Ann Krentz - Oto pociecha z „bezrozumnego męskiego egoizmu". Nic dziwnego, że my mężczyźni tak starannie go uprawiamy. Daje nam miłe, przyjemne, całkowicie fałszywe poczucie pewności, wtedy gdy go najbardziej potrzebujemy. - Emer­ son roześmiał się kpiąco. Jonas zdjął rękę z kierownicy i dotknął schowanego w kie­ szeni złotego kolczyka. Kolczyk należał do Verity. Nosił go przy sobie od dnia, w którym znalazł go w brudnej meksy­ kańskiej alejce. - Niektórzy z nas czerpią poczucie bezpieczeństwa z in­ nych źródeł. Delikatne wibracje docierające ze złota złagodziły jego niepewność. - Dobrze. Skoro nic nie możemy zrobić z moją córką, to chyba powinniśmy porozmawiać o planach wyłuskania z matni Lehigha. - Planach? - Jonas rzucił towarzyszowi szybkie, rozba­ wione spojrzenie. - Czy to znaczy, że już coś wymyśliłeś? - Hej, przecież żyję z pisania powieści, prawda? Oczywi­ ście, że już coś wymyśliłem. Poza tym cholernie dobrze wiesz, że nie możemy ot tak wrzucić gotówki i oczekiwać, że choć raz jeszcze zobaczymy Lehigha w jednym kawałku. Musimy wejść i go stamtąd wyciągnąć. - Zróbmy to, Emerson. Co wchodzi w grę? - Między innymi ty i twój wierny nóż. Mamy szczęście, mój chłopcze, że jesteś bardzo utalentowany. Cztery dni później Verity spędziła ranek w biurze jedy­ nego agenta biura podróży, jaki działał w Sequence Springs. Wieczorem było tak niewielu gości w restauracji, że zamknęła wcześniej i powędrowała wąską ścieżką na basen w sanato­ rium. Pod pachą niosła paczkę broszur reklamowych. Sala z basenami była urządzona w stylu europejskim. Nie­ wiele osób się kąpało. Lśniąco białe i błękitne kafelki błysz­ czały w jaskrawym świetle, a w basenach zachęcająco pękały bąbelki. Verity rozebrała się i wsunęła nago do ulubionego basenu z gorącą wodą pachnącą leczniczymi minerałami. Położyła broszury na brzegu i zanurzyła się w kojącej wo~ 24 Dar ognia dzie. Zaczęła oglądać zdjęcia rozświetlonych słońcem plaż i mórz południowych. Wcześniej obiecała sobie, że nie spędzi następnego wie­ czora siedząc w domu i czekając na telefon. Było bardzo mało prawdopodobne, że Jonas zadzwoni, skoro nie pofaty­ gował się do telefonu przez ostatnie cztery dni. Były to najdłuższe dni w życiu Verity. Poza tym miała już dość wielokrotnego odczytywania wiersza, który znalazła na karteczce przypiętej do poduszki w dniu wyjazdu Jonasa. Czekaj mnie, pani moja, choć chłód ludzi nęka, Czekaj, choć świat ścisnęła mroźnej zimy ręka, Śnić będę, pani moja, ognisty sen złoty, Sen płomienny rzewnej, serdecznej tęsknoty. Jeśli sobie pojedziesz, nim wrócę w te strony, To przysięgam, że będę cholernie wkurzony. Cholernie wkurzony. Verity zmarszczyła nos. Jeśli Jonas spodziewał się, że ona uwierzy, iż ten drobiazg jest renesan­ sowym wierszem miłosnym, które, jak stwierdził, swobodnie przekładał, to się grubo mylił. Wierszyk i tak nie stanowił zadośćuczynienia za brak telefonu. - Verity! Właśnie ciebie szukam. Dzwoniłam do restauracji i do domku, ale nikt nie podnosił słuchawki. Przyszło mi do głowy, że może znajdę cię tutaj. Verity uniosła wzrok znad zachwycającej fotografii ośle­ piająco białych domków w kurorcie nad prywatną zatoką. - Cześć, Lauro. O co chodzi? Laura Griswald uśmiechnęła się radośnie. - Nie jestem do końca pewna, ale mam przeczucie, że może znajdzie się zajęcie dla Jonasa. Verity odłożyła na bok broszurę. - Zajęcie? - Wiedziałam, że cię to zainteresuje. - Laura potrząsnęła głową, aż zalśniły sięgające ramion kasztanowate włosy. Laura była uosobieniem zdrowia. We dwójkę z mężem zarzą­ dzali sanatorium w Sequence Springs i stanowili jego naj- 25

JayneAnn Krentz lepszą reklamę. Przykucnęła na brzegu basenu. - Dziś wczes­ nym wieczorem zameldowało się w recepcji dwoje mło­ dych ludzi - chyba brat z siostrą. Wspomnieli, że szukają Jonasa Quarrela. Przyjechali do Sequence Springs, aby go od­ naleźć. Verity wyprostowała się gwałtownie. Ostatnim razem, gdy ktoś go szukał, Jonas omal nie zginął. - Spytali o Jonasa po nazwisku? - Właśnie. Powiedzieli, że chcą się z nim zobaczyć w spra­ wach zawodowych. Przecież nie jechaliby taki kawał drogi, aby zatrudnić pomywacza, więc doszłam do wniosku, że musi im chodzić o jego poprzedni zawód. Wiedziałam, że ciebie to zainteresuje, nawet jeśli Jonasa nie. Próbowałaś skłonić tego faceta do powrotu do porządnego zajęcia od dnia, w którym zaczął zmywać dla ciebie talerze. - Chcę, żebyś wiedziała, że napisał artykuł dla czasopis­ ma historycznego. Ukazał się dwa tygodnie temu - oznajmiła z dumą Verity. - Jeśli chcesz, możesz dostać egzemplarz. Zamówiłam dwadzieścia sztuk. - Naprawdę? - spytała Laura ze zdumieniem. Wywarło to na niej wrażenie. - Przypominam sobie, że coś o tym wspo­ minałaś. Artykuł z jego specjalności? Coś o historii rene­ sansu? - Właśnie. Porównanie współczesnych technik szermier­ czych ze stylem używanym w późnym renesansie. - Nie warto było wspominać, że Jonas poznał te różnice w techni­ kach na własnej skórze. Na dowód została mu brzydka blizna na ramieniu. Verity gderała, zrzędziła, nie dawała spokoju i nękała, aż Jonas w końcu uległ i napisał artykuł. Złościło ją, że do­ skonale wykształcony umysł tak się marnuje, gdy tymcza­ sem jego właściciel zmywa talerze. Jonasowi to nie przeszka­ dzało. Kiedy pocztą przyszła informacja o przyjęciu artykułu do druku, Verity stwierdziła, że jest bardziej podniecona od Jonasa. Potem przypomniała sobie, że był wykładowcą w Vin~ cent College i pewnie drukował swoje prace w bardziej pre­ stiżowych wydawnictwach. Mimo to zaplanowała, że da do 26 Dar ognia oprawienia jeden z dwudziestu egzemplarzy „Studiów Histo­ rycznych Odrodzenia". Zmusiła Jonasa do podpisania pozo­ stałych egzemplarzy. - Kim są ci ludzie i czego chcą od Jonasa? - spytała Verity. - Jak już powiedziałam, to brat i siostra. Nazywają się Warwickowie. Doug i Elyssa. Doug jest maklerem. Dwadzie­ ścia dziewięć, może trzydzieści lat. Da się lubić. Elyssa jest kilka lat młodsza. Dosłownie promieniuje słodyczą. Ciągle się uśmiecha. Aż mdli. Podejrzewam, że interesuje się meta­ fizyką. - Chodzi ci o to, że wierzy w kryształy, duchowych prze­ wodników i tak dalej? - Takie odniosłam wrażenie. Natomiast Doug wydaje się normalny i podejrzewam, że to on za wszystko zapłaci. - Zastanawiam się, czego oni mogą chcieć od Jonasa? Laura wzruszyła ramionami. - Sama mi mówiłaś, że zanim Jonas kilka lat temu wyru­ szył w świat, zdobył sobie reputację eksperta od stwierdza­ nia autentyczności dzieł sztuki dla muzeów. Może Warwicko­ wie chcieliby zasięgnąć jego opinii co do jakiegoś kupionego przez siebie przedmiotu? Jak myślisz, interesowałoby to Jonasa? - Nie wiem, ale za to mnie interesuje. Najwyższy czas, aby ten człowiek wykorzystał swoje wykształcenie i... doświad­ czenie. - Nigdy nie próbowała nawet wyjaśniać Laurze czy komukolwiek innemu, że prawdziwy talent Jonasa miał zwią­ zek z parapsychologią. - Bardzo się boję, że Jonas zmarnuje sobie życie, tak jak mój ojciec. - Verity z irytacją pokręciła głową. - Rozumiem. Reformowanie Jonasa to teraz twoje ulubio­ ne zajęcie. Masz szczęście, że nie ma o to do ciebie pretensji - zachichotała Laura, bardzo dokładnie znając opinię przyja­ ciółki o marnowaniu wykształcenia i zdolności. - Kiedy Jonas i twój ojciec wracają z podróży w interesach? - Mogą wrócić każdego dnia. - Verity zabębniła palcami o krawędź basenu i zignorowała pytające spojrzenie Laury. Przecież nie mogła jej powiedzieć, że Emerson i Jonas poje­ chali do Meksyku uratować starego, cieszącego się bardzą złą 27

Jayne Ann Krentz opinią przyjaciela rodziny, który pozwolił się porwać. Tacy przyjaciele nie przynoszą chluby rodzinie. Powiedziała Lau­ rze, że Jonas pomagał Emersonowi załatwić pewną prywatną sprawę. - Nie jestem pewna, jak długo Warwickowie zechcą czekać tu na niego - stwierdziła Laura z powątpiewaniem w głosie. - Jeśli Warwickowie mają dla Jonasa porządne zajęcie, to nie chcę ich zrazić mówiąc, że nie wiem, kiedy wróci. Jeśli to będzie dobry interes, znajdę jakiś sposób, żeby ich zatrzy­ mać. Lauro, może ich do mnie przyślesz jutro w porze lunchu. Powiedz im, że organizuję dla Jonasa pracę, albo coś w tym rodzaju. Laura przechyliła głowę na bok. - Organizujesz pracę Jonasowi? Verity rozjaśniła się w uśmiechu. - W gruncie rzeczy właśnie mianowałam się na stanowi­ sko jego dyrektora handlowego. Nie patrz tak na mnie, Lauro. Nie ma ochotników na to stanowisko, na pewno nie jest nim Jonas. Wygląda na to, że wszystko spadło na mnie. - Zmarsz­ czyła brwi, myśląc intensywnie. - Wiesz, że przy odrobinie reklamy tego typu zajęcie mogłoby okazać się całkiem do­ chodowe. Wiem, że nigdy go nie namówię do powrotu do świata nauki, ale przecież mógłby wykorzystać swoją wiedzę pracując jako konsultant dla takich ludzi jak Warwickowie. Właśnie tak! - Właśnie co? - Nazwiemy Jonasa konsultantem. Konsultantem history­ cznym. Jak to brzmi? - Słyszę kółka obracające się w twojej głowie. - Laura podniosła się. - Dobrze. Przekażę im twoje zaproszenie na jutrzejszy lunch. Mam tylko nadzieję, że Jonas nie będzie miał do ciebie żalu, gdy wróci do domu i dowie się, że właśnie przyjęłaś dla niego zlecenie na „konsultację historyczną". - Dam sobie radę z Jonasem - powiedziała Verity z prze­ konaniem, którego wcale nie czuła. - Musi po prostu zrozu­ mieć, że robię to dla jego dobra. Jest zbyt zdolny, aby przez całe życie zmywać naczynia. Pewnego dnia podziękuje mi za to. 28 Dar ognia - Na twoim miejscu zastanowiłabym się wcześniej dwa razy, zanim zmusiłabym do zmiany zajęcia wykwalifikowa­ nego pomywacza-kelnera-chłopca od wszystkiego. Teraz bar­ dzo trudno o godnego zaufania pracownika. Jednak nie mam zamiaru psuć ci zabawy. - Zabawy? Laura uśmiechnęła się przelotnie. - Nie udawaj przede mną niewiniątka. Wygląda na to, że świetnie się z Jonasem rozumiecie. Ty wydajesz rozkazy, udzielasz mu lekcji na temat samodoskonalenia i zrzędzisz, aż wreszcie on ma dość. Wtedy wstaje, przerzuca cię przez ramię i zanosi do łóżka tak jak w zeszłym tygodniu. Barman Clement i reszta gości nieźle się z was naśmieli po waszym wyjściu. Twój ojciec ryczał ze śmiechu. Verity zarumieniła się. Bardzo dobrze pamiętała tamto wydarzenie. - Taki wstyd. Byłam gotowa go zabić. Było to wtedy, gdy Verity zaczęła namawiać Jonasa do napisania następnego artykułu. Właśnie otrzymała przesyłkę z dwudziestoma egzemplarzami „Studiów Historycznych Odrodzenia" i doszła do wniosku, że odniosła sukces i cze­ kają ją następne. Przekonana, że przed Jonasem otwiera się perspektywa kariery, zaryzykowała i posunęła się o jeden krok za daleko. Jonas wytrzymywał jej entuzjastyczny wykład przez całe popołudnie i początek wieczoru. Stracił cierpliwość dopiero późnym wieczorem, gdy w barze sanatorium pili ostatnią kawę w towarzystwie Laury i Ricka. Wysłuchiwał właśnie kolejnej tyrady o tym, jak ważne jest napisanie jeszcze jednego artykułu, skoro już dał się poznać i został zaakceptowany. Nagle wyjął jej z ręki szklankę z so­ kiem, podniósł, ją, przerzucił przez ramię i w tej upokarza­ jącej pozycji zaniósł do domku. Potem kochał się z nią tak długo, aż Verity zapomniała o artykułach i samodoskona­ leniu. - Być może dla ciebie było to krępujące - powiedziała Laura z uśmiechem - ale wszyscy obecni w barze na pewno na długo to zapamiętają. Co za widowisko! 29

Jayne Ann Krentz - Właściwie to po czyjej jesteś stronie? - spytała z gnie­ wem Verity. Z twarzy Laury zniknęło rozbawienie. - Jestem po twojej stronie - odrzekła z nieoczekiwaną powagą w głosie. - Wiesz o tym, prawda? Przyjaźnimy się przecież. Verity uśmiechnęła się smutno. - Wiem. - Mówię to jako przyjaciółka... Verity skłoniła głowę. - Przyjaciółka? - Nie wiem, jak cię o to zapytać, więc spytam wprost. Czy coś się stało? Verity zesztywniała. - Stało? - Wiesz. Inaczej mówiąc, czy coś jest nie w porządku? Ostatnio się zmieniłaś. Jakby coś cię dręczyło. Zastanawiałam się, czy masz jakieś kłopoty. Jeśli tak, to chyba wiesz, że możesz o nich opowiedzieć siostrzyczce Laurze. Verity przeciągnęła ręką tuż pod powierzchnią kryształo­ wo czystej wody. Małe fale odbiły się od brzegów basenu. - Wiem, Lauro. Dzięki. Nic się nie stało. Naprawdę. Ostat­ nio trochę myślałam. To wszystko. - O Jonasie i przyszłości? - Mniej więcej. - Chyba najwyższy czas. Kiedy wychodzisz za niego za mąż, Verity? Verity uniosła raptownie głowę. - Nikt mi się nie oświadczył - odpowiedziała cierpko. - Od kiedy to Verity Ames czeka, aż ktoś inny, na dodatek mężczyzna, podejmie tak ważną decyzję w jej życiu?-Kąciki ust Laury uniosły się do góry. - Nie oszukasz mnie. Gdybyś chciała poślubić Jonasa, znalazłabyś sposób, żeby go do tego nakłonić. - Jak sama zauważyłaś, Jonasa można do tego tylko nakłonić - odcięła się zirytowana Verity. - Niewykluczone. Jednak nie sądzę, by za bardzo się opierał, gdybyś go związała i zaciągnęła do ołtarza. 30 Dar ognia - Niezbyt romantyczny obrazek. - Żadna rozsądna kobieta nie bierze pod uwagę romanty­ cznych złudzeń, gdy już postanowiła dostać to, co chce. A ty jesteś bardzo rozsądna, Verity. Zatem muszę założyć, że jeszcze nie wiesz, czego chcesz od Jonasa Quarrela. I tak wracamy do mojego poprzedniego pytania. Co się stało, koleżanko? Verity pomyślała o teście ciążowym, który po południu w miejscowej aptece najpierw dokładnie obejrzała, a potem odłożyła na półkę. Przypomniała sobie, jak bez zastanowie­ nia Jonas wyjechał do Meksyku, biorąc ze sobą tylko zmianę bielizny i przerażający nóż, którym tak dobrze umiał się posługiwać. - Nic się nie stało, Lauro. Po prostu byłam ostatnio trochę przygnębiona. Chyba przydałyby mi się wakacje. - Wyjęła rękę z wody i wzięła kolorową broszurkę. Krople wody kapa­ ły na zdjęcie hotelu stojącego tuż przy plaży. - Hawaje nieźle wyglądają, prawda? - Wakacje, hmmm... Wiesz co? Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Następnego dnia o drugiej po południu Doug i Elyssa Warwickowie weszli do restauracji „Wirydarz". Yerity natych­ miast uznała, że krótki opis Laury był bardzo precyzyjny. Doug Warwick był przystojnym, młodym maklerem o dosko­ nale ostrzyżonych jasnobrązowych włosach i opaleniźnie z salonu piękności. Sportowa koszula pochodziła z pracowni znanego krawca - Ralpha Laurena, a spodnie khaki miały nieskazitelny kant i mankiety. Kant i mankiety zrobiły wrażenie na Verity. Ostatnim ra­ zem, gdy pojechała z Jonasem do San Francisco, usiłowała go namówić na kupno spodni z mankietami. Namawianie prze­ rodziło się w jedną z tych zbyt często zdarzających się sytuacji, gdy Jonas uparł się i nic nie mogła na to poradzić. Wrócili do domu z nową parą levisów, które nawet nie były przed uszyciem wyprane, jak w najmodniejszym modelu. Jonas nie przejmował się ubraniami. Elyssa Warwick sprawiła Yerity niespodziankę. Dzięki opi- 31

Jayne Ann Krentz sowi Laury Verity przygotowała się na wielkie, błyszczące oczy i pogodny uśmiech. Jednak nie spodziewała się nieza­ przeczalnie atrakcyjnej twarzy, bujnych krągłości doskonałej figury ani opadających na ramiona popielatych blond włosów obciętych na pazia. Elyssa ubierała się wyłącznie na biało - biała jedwabna koszula rozpięta o jeden guzik niżej, niż wymagała tego moda, biała, wełniana, rozszerzana spódnica i białe czółen­ ka. Nieskazitelna biel stanowiła doskonałe tło dla błyszczącej biżuterii ozdabiającej wszystkie kończyny, palce i uszy. Wiel­ kie, rzeźbione kawałki metalu zwisały przy policzkach; kil­ kanaście rzędów kolorowych naszyjników spoczywało na pełnych piersiach; bransoletki wyglądały jak sięgające łok­ ci szerokie obręcze; złote opaski z małymi dzwoneczka­ mi otaczały kostki. Dzwoniła i pobrzękiwała przy każdym ruchu. - Pani musi być Verity - powiedziała serdecznie Elyssa wyciągając smukłą dłoń. Na szczupłych palcach nosiła pier­ ścionki, a długie paznokcie pomalowała rożnymi, błysz­ czącymi lakierami. - Laura Griswald wszystko nam o pani opowiedziała. Mówiła, że nie możemy przegapić okazji spróbowania pani dań, skoro już jesteśmy w Sequence Springs. Verity zaprowadziła gości do stołu. - Proszę usiąść. Za kilka minut będę mogła z państwem porozmawiać. Muszę tylko zajrzeć do kuchni. Mają państwo ochotę coś zjeść? Doug Warwick dostrzegł w kacie lśniący ekspres do kawy i uśmiechnął się szeroko. - Może filiżankę kawy z ekspresu. Zjedliśmy lunch w sa­ natorium. Verity skinęła głową. Dwa miesiące wcześniej zainstalowa­ no u niej ekspres. Właściwie zainstalował go Jonas. W dwie godziny po przywiezieniu paczek Jonas złożył urządzenie i uruchomił. Naprawdę dobrze było mieć go pod ręką. Verity przygotowała dwie małe filiżanki mocnej kawy i zaniosła do stolika Warwicków. Doug i Elyssa uśmiechnęli 32 Dar ognia się z wdzięcznością. W kilka minut później, gdy wyszedł ostatni klient, Verity nalała sobie filiżankę herbaty. - O ile dobrze zrozumiałam, szukacie państwo Jonasa - powiedziała siadając przy stoliku Warwicków. - Nie ma go w mieście. Wyjechał. W interesach. Ma zlecenie na konsulta­ cje u pewnego klienta w Meksyku. Elyssa mieszała łyżeczka kawę. Wyglądało na to, że spra­ wiło to na niej wrażenie. - Wyobrażam sobie, że dzięki tej pracy jeździ po całym świecie. Verity zakasłała cicho. - Naturalnie, to zajęcie o skali międzynarodowej. Bardzo dużo podróżuje. Jednak spodziewam się, że niedługo wróci. W czasie jego nieobecności ja zajmuję się jego sprawami zawodowymi. Mogłabym się dowiedzieć, w jaki sposób pań­ stwo o nim usłyszeli? Przez kilka ostatnich lat na ogół praco­ wał za granicą. Dopiero od niedawna uczynił z Sequence Springs swoją kwaterę główną. - Zastanawiała się, czy nie przesadza. Gdyby Jonas ją słyszał, rozglądałby się wokół, czym by jej tu przyłożyć. Nawet jeśli Doug i Elyssa przejęli się faktem, że firma „konsultanta", którego chcieli wynająć, choć miała światowy zasięg, znajdowała się w wegetariańskiej restauracji w ma­ łym, prowincjonalnym miasteczku, byli zbyt dobrze wycho­ wani, aby dać jej to do zrozumienia. - Jonasa polecił nam przyjaciel - powiedziała Elyssa. - Mój bliski znajomy, obdarzony niezwykłą wprost intuicją. Wyjaś­ niłam mu, jakiego potrzebujemy eksperta, a on się popytał w środowisku. Preston ma szeroki krąg znajomości. - Preston Yarwood -wtrącił sucho Doug Warwick- całkiem nieźle zarabia na prowadzeniu seminariów doskonalenia mocy psychicznych w Bay Area. Elyssa jest jego wierną uczennicą od sześciu miesięcy. Zajmuje się takimi głupotami jak przewodnictwo duchowe i metafizyczny masaż. Jeździ Porsche i nosi garnitury szyte na miarę. Podejrzewam, że ten facet musi to robić dobrze. - Daj spokój, Doug, nie pora teraz na wyśmiewanie Pre­ stona - Elyssa łagodnym tonem zwróciła mu uwagę. - To 33

Jayne Ann Krentz bardzo utalentowany człowiek, o wprost niezwykłej intuicji. Cudowny nauczyciel. Potrafi przewidywać przyszłość, ale jest zbyt skromny, aby się do tego przyznać. - Bzdury, - Doug parsknął śmiechem. - Nigdy nie traci okazji, żeby przypomnieć wszystkim o swoich tak zwanych wizjach. - Nie możesz jednak zaprzeczyć, że znalazł dla nas pana Quarrela. Verity uważnie przyglądała się Warwickom. - W jaki sposób ten Preston odszukał Jonasa? Elyssa uśmiechnęła się olśniewająco. - Skontaktował się z wydawcą małego czasopisma spe­ cjalizującego się w studiach historycznych nad renesansem. Rozumie pani, potrzebujemy eksperta w tej epoce. Redaktor stwierdził, że właśnie opublikował artykuł pana Quarrela, który ma dużą wiedzę na temat odrodzenia i mógłby nam pomóc. Powiedział Prestonowi, że kiedyś Jonas Ouarrel był znany z umiejętności oceny autentyczności niemal wszyst­ kiego. Pan Ouarrel napisał artykuł o technikach szermier­ czych, czy tak? Verity uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Czyżby go pani czytała? - Obawiam się, że nie, chociaż zrobiłabym to z ogromną przyjemnością - odparła Elyssa z wdziękiem. - Przypadkiem mam jeden dodatkowy egzemplarz - przy­ znała Verity bez zająknienia. - Dostanie go pani. Jestem pewna, że uzna go pani za bardzo interesujący. Temat został ujęty niezwykle błyskotliwie. - jestem o tym przekonana. - Co właściwie Jonas miałby ocenić? - Verity zwróciła się z tym pytaniem do Douga Warwicka. - Szesnastowieczną willę - odparł szybko. Verity spoglądała na niego bez słowa. - Willę? We Włoszech? - Wizja wakacji nad włoskim mo­ rzem przez chwilę zatańczyła jej w głowie. To byłoby nawet lepsze niż Hawaje. Doug spojrzał na nią poważnie znad brzegu maleńkiej filiżanki z kawą. 34 Dar ognia - Chciałbym, żeby to było takie proste. Gdyby „Koszmar Hazelhursta" stał we Włoszech, nie miałbym żadnych proble­ mów z przekonaniem inwestorów, że jest autentyczny. Jed­ nak ponieważ postawiono go na wysepce na północno-za­ chodnim Pacyfiku, sprawy się trochę komplikują. - Dobry Boże - zawołała Verity. - Jakim cudem szesnasto­ wieczną renesansowa willa znalazła się na amerykańskiej wyspie? - Na przełomie wieków ekscentryczny krewny naszego zmarłego wuja, Eustis Hazelhurst, zabrał ją z Włoch, prze­ wiózł statkiem do Stanów i zrekonstruował. Nasz wuj, Digby, był równie obłąkany jak jego krewniak. Odziedziczył willę po śmierci Eustisa. Dwa lata temu umarł i wówczas ja dostałem w spadku tę potworność. - Doug natychmiast wystawił ją na sprzedaż - wyjaśniła Elyssa. - Kogo stać na utrzymanie i płacenie podatków za coś takiego jak „Koszmar Hazelhursta"? Sama konserwacja ko­ sztuje fortunę. Grupa inwestorów chce przekształcić ją w prawdziwy kurort. Są bardzo zainteresowani, jednak za­ nim zapłacą wymienioną przez Douga cenę, żądają dowo­ dów, że willa jest autentyczna. Dlatego Doug postanowił wynająć kogoś cieszącego się opinią dobrego eksperta, żeby obejrzał willę i napisał raport dla inwestorów. Doug odstawił pustą filiżankę. - Mówiąc szczerze, powinna pani wiedzieć od samego początku, że moja siostra ma ukryte zamiary. Pragnie, aby pan Ouarrel przy okazji oglądania willi poszukał skarbów. - Ukrytych skarbów? - Verity była zachwycona. Doug wzruszył ramionami. - Prawdopodobnie to szukanie wiatru w polu, ale mój wuj zostawił intrygujące zapiski. Skarb jest przypuszczalnie schowany gdzieś w willi. - Uważam, że zanim sprzedamy willę, powinniśmy ją dokładnie obejrzeć - oznajmiła stanowczo Elyssa. Verity zmarszczyła brwi. - Gdyby był jakiś skarb, czy nie znaleziono by go w czasie rozbiórki przed transportem do Stanów? Odpowiedział Doug. 35

Jayne Ann Kreutz - W pierwszej chwili też tak pomyślałem. Jednak wszyst­ ko wskazuje na to, że nie rozebrano willi kamień po kamie­ niu. Pozostawiono nie naruszone bardzo duże fragmenty. Robotnicy po prostu je obudowali ochronnymi kratami i przewieźli na statek. W willi znalazło się również dużo mebli i dzieła sztuki, jednak niemal nic nie zostało. Bied­ ny wujek Digby musiał się wyprzedawać, żeby utrzymać dom. - Wujek Digby był przekonany o istnieniu skarbu i o tym, że nadal jest ukryty w willi. Spędził wiele lat na poszukiwa­ niach - dodała Elyssa. ~ Chyba to sensowne, żebyśmy sami rzucili okiem, zanim pozbędziemy się domu. Doug uśmiechnął się wyrozumiale spojrzawszy na sio­ strę. - Gdyby pan Quarrel podjął się obu zleceń, chciałbym go zatrudnić na tydzień. Nadszedł czas na interesy. Verity uśmiechnęła się rzeczo­ wo. Miała nadzieję, że nie wygląda na zbyt zachwyconą. - Jak pan rozumie, czas Jonasa jest bardzo cenny, a przed­ sięwzięcie opisane przez państwa, czyli ocena wilii kamień po kamieniu, będzie sporo kosztowało. - Och - wtrąciła Elyssa -jesteśmy przygotowani na zapła­ cenie jego stawki, bez względu na to, ile wynosi za cały tydzień. Być może nawet dłużej, jeśli to będzie konieczne. Jak pani sądzi, czy pana Quarrela zainteresuje nasza propo­ zycja? - Uważam - odparła powoli Verity - że pan Quarrel będzie bardzo zainteresowany. - Obrazy wakacji na wyspie w rene­ sansowej willi natychmiast pojawiły się jej przed oczami. Cieśnina Pugent to nie południowy Pacyfik, ale czasami trzeba się zadowolić czymś, co się ma pod ręką. - Na ogół towarzyszę panu Quarrelowi w podróżach służbowych na terenie Stanów - wtrąciła ostrożnie. - Och, z przyjemnością panią powitamy wraz z panem Ouarrelem - szybko zaproponowała Elyssa. - Naturalnie pokrywamy wszystkie wydatki. - Naturalnie - odparte swobodnie Verity, czując się jak prawdziwy dyrektor handlowy. - Czy mogę państwu zapro- 36 Dar ognia ponować jeszcze jedną filiżankę kawy, zanim przejdziemy do szczegółów? Zanim Verity skończyła wyjaśniać wszystko Laurze, gdy moczyły się wieczorem w basenie, doszła do wniosku, że odkryła w sobie ukryty do tej pory talent do interesów. - Mógłby to być prawdziwy początek kariery Jonasa - powiedziała z entuzjazmem. - Wprost idealny. - Poszukiwanie skarbów wydaje się czysta stratą czasu - stwierdziła Laura. - No to co? W najgorszym razie Doug dostanie porządny raport opisujący konstrukcję i dane o willi. Powinien wystar­ czyć do wywarcia wrażenia na jego przyszłych inwestorach. Jeśli Jonas przy okazji odnajdzie skarb, to już będzie nad­ miar szczęścia. - Uważasz, że Jonasowi spodoba się pomysł szukania skarbu? - Dlaczego nie? Właśnie to może go naprawdę zaintereso­ wać. - A ty z tego będziesz miała tydzień wakacji - podsumo­ wała Laura kiwając głową. - Wiesz, że to nie jest taki zły pomysł. Trochę niesamowity, ale kryje w sobie sporo możli­ wości. Powinien Jonasowi odpowiadać. Verity oparła głowę o kafelki basenu. - Jonas nie będzie miał wyboru - przyznała. - Już przyję­ łam to zlecenie w jego imieniu. Warwickowie wypłacili mi pięćset dolarów zaliczki. Laura zmarszczyła brwi. - Jestem ciekawa, jak Jonas zareaguje na wieść o swoim nowym zajęciu konsultanta. Verity sama się nad tym zastanawiała. Od wyjścia Warwic- kdw myślała tylko o tym. Teraz też śpiesząc się do domku ośnieżoną ścieżką szukała właściwej metody powiadomienia Jonasa o przyjętym przez nią zleceniu. Dróżka była zdradliwa. Na powierzchni powstała warstwa lodu. Verity wcisnęła ręce głęboko w kieszenie kurtki i skuliła się przed zimnym wiatrem. Stopnie prowadzące na ganek pokrywał lód. Uchwyciła 37

Jayne Ann Krentz się poręczy, aby utrzymać równowagę. Nie paliło się światło nad drzwiami. Zmarszczyła brwi, pewna, że włączyła je przed wyjściem. Być może żarówka się przepaliła. Jonas był dobry w takich drobnych czynnościach jak wymiana żaró­ wek. Verity ujęła klamkę, gdy z wnętrza domu dobiegł ją cichy szmer. Ogarnęła ją radość. Jonas wrócił! - Jonas? Kiedy przyjechałeś? - Otworzyła pchnięciem drzwi i sięgnęła do wyłącznika. - Dlaczego nie zapaliłeś światła? Ciemny kształt runął przez drzwi, brutalnie odpychając ją na bok. Zachwiała się raptownie do tyłu, buty ześlignęły się i zsunęły po oblodzonym schodku. Tajemnicza postać przeskoczyła stopnie w szalonym pę­ dzie. Verity ogarnął gniew. Ruszyła za intruzem, lecz gdy zbiegała po schodach, stopnie nagle usunęły się jej spod stóp. Poczuła, że traci równowagę. Szarpnął nią ostry ból w pra­ wej kostce. W tym momencie myślała tylko o dziecku, które być może nosiła pod sercem. Nie wolno jej upaść! Rozpaczliwie uchwyciła się poręczy, łapiąc ją w ostatniej chwili, gdy wykręcony staw wreszcie się poddał. Ledwo zdążyła. Oddychała szybko, urywanie, z ust wydobywała jej się para. Opuściła się powoli na oblodzony schodek i patrzyła bezradnie, jak intruz niknie między drzewami. - Cholera, cholera, cholera - dygotała jak liść. Po chwili zebrała siły, uświadomiła sobie, że nie może oprzeć się na skręconej kostce, i pokuśtykała do środka, żeby zadzwonić do Laury. Wkrótce zjawiła się przyjaciółka, a za jej plecami Warwic- kowie. - Przypadkiem byli przy recepcji, gdy zadzwoniłaś - wy­ jaśniła Laura, pochylając się nad Verity. - Rick miał pełne ręce roboty w barze. - Lepiej będzie, jak zawieziemy panią do lekarza - stwier- 38 Dar ognia dził Doug Warwick, oglądając puchnącą gwałtownie kostkę. - Zaniosę panią do samochodu. Zanim Verity zdążyła pomyśleć o odpowiedzi, wziął ją na ręce i ruszył do drzwi. Było to bardzo niefortunne wydarzenie, zważywszy na przyszłe stosunki służbowe, ale gdy w godzinę później Doug wniósł ją z powrotem do wnętrza domku, w nagrodę za cały jego trud przystawiono mu nóż do gardła. - Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał Jonas. Jego głos przypominał lodowate, niebezpieczne warczenie dochodzą­ ce z mroku.

Rozdział trzeci Jonas! Odłóż natychmiast ten nóż! Doprawdy, nigdy w życiu nie byłam tak zawstydzona! - Verity pomacała ręką ścianę za plecami Douga. - Prze­ praszam cię, Doug. Doug nawet nie drgnął. Stał nieruchmo jak posąg, trzymając Verity w ramionach. Zamrugał, gdy zapaliło się światło, ukazując mężczyznę z nożem w ręku. - To chyba jakieś nieporozumienie - wychry­ piał. - I mnie się tak zdaje - zgodził się Jonas złowieszczym szeptem. - Jonas, przestań! To śmieszne. Co za upoko­ rzenie. Spójrz na siebie. Wyglądasz okropnie. - Verity posłała Jonasowi spojrzenie pełne furii. Z pewnością w tym stanie nie mógł wywrzeć do­ brego wrażenia na klientach. Najgorszy był oczy­ wiście nóż trzymany tuż przy gardle Douga, ale 40 Dar ognia dżinsy, pognieciona, poplamiona robocza koszula i kilku­ dniowy zarost jeszcze pogarszały sytuację. Złote oczy lśniły jak u drapieżnika. Przynajmniej wygląda zdrowo, pomyślała z ulgą. - Co tu się dzieje, Verity? - Jonas obrzucił ją krótkim, ponurym spojrzeniem i znowu utkwił wzrok w swojej ofie­ rze. - Przestań się zachowywać jak neandertalczyk, to wszyst­ ko ci wyjaśnię. - Niech to będzie dobre wyjaśnienie - odpowiedział Jonas opuszczając nóż z widoczną niechęcią. - Postaw moją kobie­ tę na ziemi, zanim zmienię zdanie co do noża - dodał w stronę mężczyzny tulącego Verity w ramionach. - Jej kostka - zdołał wymówić Doug. Jonas natychmiast obejrzał nogi Verity i spostrzegł elasty­ czny bandaż otaczający prawą stopę. - Na miłość boską, Verity, co ci się stało? - Skręciłam kostkę na ganku. Gdybyś zadał kilka uprzej­ mych pytań, zamiast rzucać się Dougowi z nożem do gardła, oszczędziłbyś sobie trudu przeprosin. - A kto ma przepraszać? - Ty i to już wkrótce - oznajmiła Verity. Uśmiechnęła się ciepło do wciąż stojącego bez ruchu Douga. - Taka jestem zawstydzona. Proszę mnie zanieść na kanapę, dobrze? - Jest pani pewna, że nic pani z jego strony nie grozi? - spytał Doug, ostrożnie układając ją na kanapie. Uważnie przyjrzał się Jonasowi. - Dobre nieba, tak. Nic mi nie będzie. - Zaniepokoił ją wyraz twarzy Douga. Już widziała rozwiewające się nadzie­ je na pokaźny czek za konsultacje. - Brak mi słów, aby wyrazić wdzięczność za pańską pomoc. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. Naprawdę bardzo przepraszam za... - Machnięcie ręką objęło Jonasa i jego nóż. - Czasami Jonas reaguje nieodpowiednio do sytuacji. Żyje w napięciu. Jest pobudliwy. Szybko wyciąga wnioski. Wie pan, jacy są ci naukowcy. Jednak zapewniam pana, że jest bardzo dobry w swojej specjalności. - Rozumiem. - Doug nadal wbijał wzrok w nóż, którego 41

Jayne Ann Krentz Jonas do tej pory nie odłożył. - Sądziłem, że pana specjalno­ ścią jest historia renesansu. Verity rozpaczliwie pragnęła uratować sytuację, zanim Doug uwierzy, że specjalnością Jonasa jest podrzynanie gardeł. - Jestem przekonana, że Jonas znakomicie spełni pańskie oczekiwania. Mogę panu zagwarantować, że nie będzie wię­ cej takich niezręcznych sytuacji. Jako jego dyrektor handlo­ wy osobiście dopilnuję, aby się właściwie zachowywał. - Może będzie lepiej, jak tę sprawę przedyskutujemy rano - odrzekł Doug, cofając się w kierunku drzwi. - Laura i Elyssa siedzą w samochodzie. Nie chciałbym, żeby na mnie czekały. Dziś jest trochę zimno. Miło mi było pana poznać, panie Quarrel. Spodziewam się, że miał pan udaną podróż w hmm.... interesach. Jak rozumiem, nie było pana przez jakiś czas w kraju. - Już stał przy samych drzwiach. Jak dobry makler mówił aż do ostatniej chwili. - Dobranoc, Verity. Niech pani uważa na kostkę. - Zatrzasnął drzwi za sobą. W małym pokoiku zapanowała pełna napięcia cisza. - Żyje w napięciu? -Jonas powtórzył ironicznie. - Pobud­ liwy? Wrzucił nóż do otwartej brezentowej torby stojącej obok kanapy. Podszedł i pochylił się nad Verity, oczy mu błysz­ czały. - Coś musiałam wymyślić, żeby usprawiedliwić twoje kretyńskie zachowanie. - Verity usadowiła się w rogu kanapy i spokojnie spotkała groźne spojrzenie Jonasa. Wtem zagryz­ ła dolną wargę. - Jonas, dobrze się czujesz? - Czułem się całkiem dobrze, zanim wróciłem do domu akurat na czas, żeby obejrzeć, jak przenosi cię przez próg chłopak z okładki „Kwartalnika dla prawdziwych dżentelme­ nów". Ćwiczenia dla panny młodej? - Przestań się wygłupiać - zaprzeczyła opryskliwie. - Gdzie tata? - W Rio z Lehighem. Emerson stwierdził, że musi poje­ chać na wakacje. Doszedł do wniosku, że oglądanie bikini z trzech sznurków i kostiumów kąpielowych topless paradu­ jących po plaży to właśnie najlepszy relaks dla mężczyzny 42 Dar ognia w jego wieku. A ja- ciągnął obrażonym tonem Jonas - czułem się zobowiązany do pośpiesznego powrotu do domu do kobietki, która, jak sądziłem, z niepokojem mnie oczekuje. Verity zlekceważyła kąśliwą uwagę. - A co z Samem Lehighem? Wszystko w porządku? Pory­ wacze puścili go bez kłopotów? - Nic mu nie jest. Faceci, którzy go porwali, nie należeli do najbystrzejszych. Jonas przesunął palcami po zmierzwionych włosach. Gdy napięcie osłabło, opanowało go znużenie. Stłumił ziewnięcie. - A tato? - Też w porządku. Nikomu ważnemu nie stała się krzyw­ da. - Nikomu ważnemu? Co z porywaczami? - zapytała nie­ spokojnie Verity. Jonas zmrużył oczy. - Jak już powiedziałem, nikomu ważnemu nie stała się krzywda. Ty, jako miłująca prawo obywatelka, z zadowole­ niem pewnie się dowiesz, że trójka, która przetrzymywała Lehigha, korzysta obecnie z uprzejmości meksykańskiego więzienia. Verity rozjaśniła się w uśmiechu. - W końcu oddaliście sprawę w ręce policji? Tak się cieszę. Wiedziałam, że tak będzie lepiej. - Właściwie to nie przekazaliśmy ich policji - odparł ostrożnie Jonas. - Tylko zostawiliśmy tych trzech pacanów na miejscu popełnienia przestępstwa. Wiesz, jak tam jest. Każdy znajdujący się w pobliżu w chwili wkroczenia policji jest od razu uważany za winnego. - Zatem, dokładnie mówiąc, gdzie ich zostawiliście, gdy wkraczała policja? - spytała podejrzliwie Verity. - W magazynie pełnym narkotyków. Należało to chyba do jakichś krewnych. Trzech głupców trzymało Lehigha na ty­ łach budynku. Jak wydostaliśmy Sama, dopilnowaliśmy, żeby porywacze przez pewien czas nigdzie się nie wybierali. Potem Emerson anonimowo zadzwonił po policję. Takie miłe, prestiżowe aresztowanie, które władze tak lubią. Nagłówki w gazetach, medale dla wszystkich. 43

Jayne Ann Krentz - Mam dziwne wrażenie, że coś zanadto wszystko uprasz­ czasz. - Próbuję się streszczać, aby powrócić do zasadniczego tematu - stwierdził Jonas groźnie. - Kiedy i dlaczego pojawił się ten sir Galahad w garniturku? - Nazywa się Warwick - odparła gniewnie Verity. - Doug Warwick. Wraz z siostrą Elyssą zatrzymali się w sanato­ rium. Wieczorem skręciłam nogę na stopniach i zadzwoni­ łam do Laury. Natychmiast przyjechała razem z Warwickami. Naprawdę uprzejmie z ich strony. Byłam trochę przestra­ szona. Jonas przykucnął obok kanapy. Delikatnie dotknął oban­ dażowanej kostki. - Przestraszyłaś się upadkiem? - Nie, tym, co spowodowało mój upadek. Jonas raptownie podniósł głowę. - Ktoś był w domu, kiedy wieczorem wróciłam z sanato­ rium. Wybiegł i uciekając potrącił mnie. Ledwie zdążyłam chwycić się poręczy, żeby nie zlecieć w dół po schodach. Jonas patrzył na nią ze zdumieniem. - Do cholery! Mówisz poważnie? - Jak najpoważniej. - Ktoś był tutaj? - Rozglądając się po wygodnie umeblo­ wanym pokoju Jonas zacisnął palce na kolanie Verity, Powiodła spojrzniem wokół siebie. - Wygląda na to, że nic nie zabrał, prawda? Sprzęt grający stoi i telewizor także. Musiałam mu przeszkodzić, zanim narobił szkód. Właśnie sobie przypomniałam, że mam za­ dzwonić do biura szeryfa i powiedzieć mu, czy coś nie zginęło. - Sięgnęła do aparatu stojącego na stoliku obok. Gdy wykręcała numer, Jonas dokładnie obejrzał pokój, zajrzał do szuflad i otworzył szafy. Potem zniknął w koryta­ rzyku prowadzącym do sypialni. Gdy wrócił, Verity właśnie skończyła krótką relację i odkładała słuchawkę. - Cholera, wyjechałem na niecałe pięć dni i od razu wpa­ kowałaś się w kłopoty - wymruczał ze złością wyglądając z kuchni. - Nie wpakowałam się w kłopoty. Stałam się niewinną 44 Dar ognia ofiarą intruza. - Verity usłyszała stuk butelki o szklankę. - Przynieś mi sok. W chwilę potem Jonas zjawił się z dwiema szklankami. W jednej był sok z żurawin. - Czy zamknęłaś drzwi przed wyjściem? - Usiadł obok i podał jej sok. - Nie. Wiesz przecież, że nigdy tego nie robię. Tutaj nie popełnia się przestępstw. - Teraz zaczęto popełniać, prawda? Co za idiotyczna wymówka. Ile razy ci mówiłem, żebyś zamykała frontowe drzwi na klucz? - Ależ, Jonas... - Trzeba natychmiast skończyć z tym samotnym łaże­ niem po nocy do sanatorium. Od tej chwili albo ja idę z tobą, albo zostajesz w domu i szukasz sobie czego innego do roboty. - Ależ, Jonas... - Chciałbym wiedzieć, skąd temu Warwickowi przyszło do głowy, że może cię ot tak sobie wziąć na ręce i nosić. Czemu się zgłosił na ochotnika do pomocy? Laura i Rick mogli się tym sami zająć... - Jonas... - Jezu! Człowiek wraca do domu po ciężkim tygodniu w drodze i pierwsza rzecz, jaka mu wpada w oczy, to własna kobieta, którą wnosi przez próg inny facet. To chyba wystar­ czy, aby poważnie pomyśleć o ponownym wprowadzeniu do użytku pasów cnoty. Verity straciła cierpliwość. - Jonas, zaczynasz marudzić jak rozeźlony mąż. Chyba już dość powiedziałeś. Na wypadek, gdyby to umknęło twojej uwagi, to ja jestem poszkodowaną stroną. Poza tym nie chcę już więcej słyszeć ani jednego złego słowa o Dougu Warwic- ku. To bardzo miły człowiek. Ważniejszy jest jednak fakt, że to nasz klient. - Kim on jest? Verity odchrząknęła cicho. - Sądzę, że będzie lepiej, jak ci wszystko wytłumaczę rano. Wyglądasz na zmęczonego, a Bóg jeden wie, jak jestem 45

Jayne Ann Krentz wykończona po wydarzeniach dziesiejszego wieczora. Boli mnie noga. Chcę się położyć i trochę się przespać. - O, nie. Co to znaczy, że Warwick jest naszym klientem? - To długa historia. Naprawdę wolałabym wyjaśnić ci wszystko rano. - Uśmiechnęła się do niego łagodnie. - To tylko interes. Tak się cieszę, że już jesteś w domu, cały i zdrów. Bardzo się o ciebie martwiłam. - Verity... - Boli mnie noga w kostce.-W pierwszej chwili myślałam, że ją złamałam. Na oblodzonym ganku jest bardzo ślisko i niebezpiecznie. - Do cholery, Verity... - Jak dobrze mieć cię z powrotem w domu - powiedziała z zadumą. Dotknęła jego ramienia, przesunęła palcami wzdłuż łokcia. - Wyglądasz jak wyżęty przez wyżymaczkę. - Powinienem wziąć prysznic - przyznał i wypił do końca brandy. - No to weź. Podrapał się w brodę. - Przydałoby się ogolić. - Nie jestem pewna. Taka broda jest bardzo zmysłowa. Dotknęła jego policzka. W jego spojrzeniu pojawiło się nagle pożądanie. - Pragnę cię. Verity uśmiechała się łagodnie i zachęcająco. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć wszyst­ kiego, czego pragniesz dziś wieczorem. Może zaczniesz od prysznica? Jonas wpatrywał się w jej usta. - Dlaczego ci na wszystko pozwalam? Wegetariańskie jedzenie musiało mi rozmiękczyć mozg. - Pochylił się i dłu­ go, mocno ją pocałował. Potem ruszył do łazienki. Verity poczekała na odgłos odkręconej pod prysznicem wody i wstała ostrożnie z kanapy. Stwierdziła, że daje sobie całkiem dobrze radę, posługując się pogrzebaczem jak łaską. Nucąc cicho pod nosem, zamknęła drzwi, zgasiła światła w saloniku i pokuśtykała do sypialni. Kiedy w piętnaście minut później otworzyły się drzwi od 46 Dar ognia łazienki, Verity leżała w łóżku, opierając się o poduszki. Rude włosy otaczały jej głowę płomienną aureolą. Włożyła koszulę nocną, którą kupiła sobie wkrótce po tym, jak Jonas został jej kochankiem. Nie uszyto jej na mroźne, zimowe noce. Było to delikatne jak mgiełka połączenie czarnej koronki i atłasu, interesująco podkreślające miękkie krągłości jej piersi. Jonas wyszedł z łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Drugim ręcznikiem wycierał gęste, ciemne włosy. Spojrzał na nią i raptownie się zatrzymał. - Nie do wiary, że jeszcze niedawno byłaś zapiętą pod szyję starą panną. Pokonałaś długą drogę. -Jonas rzucił oba ręczniki na krzesło i podszedł do łóżka. Przystanął, wpatru­ jąc się w nią. Był bardzo podniecony. - Tęskniłem za tobą, kochanie. - Cieszę się. - Verity zrobiła mu miejsce obok siebie, odwijając kołdrę. - ja też za tobą tęskniłam. Tak się bałam, że coś się wam stanie. Położył się do łóżka i wziął ją w ramiona. - Skończyło się na tym, że tobie coś się stało. Pocałował ją w szyję i wsunął palce pod czarną koronkę przy staniku. Kiedy ciepła, cudownie szorstka dłoń przesunęła się na jej brzuch, Verity znowu pomyślała o tym, czego broniła wcześ­ niej tego wieczora, kiedy walczyła, żeby nie upaść. Może przyszedł już czas, żeby podzielić się podejrzeniami z Jona- sem. - Jonas? Pocałował ją, jakby chciał dodać jej otuchy. - Nie martw się. Będę uważał. Przez ułamek sekundy myślała, że być może odgadł praw­ dę. - Uważał na co? - Na twoją kostkę. - Och. - Boże, jak ja cię dzisiaj pragnę. - Pieścił ją z narastającym pośpiechem, szukając tak dobrze znanych magicznych miejsc. - Powitaj mnie w domu, ukochana. Muszę wiedzieć, jak bardzo za mną tęskniłaś. 47

Jayne Ann Krentz Może nie była to najlepsza chwila, żeby mu powiedzieć. Nie miała wątpliwości, że Jonas myśli tylko o jednym. Kiedy zaspokoi potrzeby fizyczne, które go teraz zmuszały do wysiłku, będzie zupełnie wyczerpany. Potrzebował wypo­ czynku, widziała to jasno. Poza tym nie miała całkowitej pewności co do dziecka. Verity otoczyła ramionami szyję jonasa i przyciągnęła do siebie. - Witaj w domu, najdroższy - wyszeptała, gdy przykrył sobą jej smukłe ciało. Wtem zagarnął ją w mocnym uścisku i Verity natychmiast zapomniała o wszystkim spalając się w ogniu namiętności. Dużo później, gdy już prawie zasypiała, usłyszała zduszo­ ny szept Jonasa. - Co mówisz? - spytała rozespana. - Spytałem, czy naprawdę zachowywałem się przedtem jak wściekły mąż? - Rozeźlony, a nie wściekły. To takie wyrażenie. - Nagle przeszła jej ochota na sen. - Takie wyrażenie, co? - ziewnął Jonas. - Wiesz, przyszło mi do głowy, że właśnie dokładnie tak się czułem, gdy Warwick wniósł cię na rękach do domu. Tylko, że słowo „rozeźlony" nie całkiem oddaje mój stan ducha. „Wściekły" dokładniej odpowiada rzeczywistości. Chciałem wepchnąć mu nóż w gardło. Verity, nigdy więcej mnie tak nie zaskakuj. Usłyszała w jego słowach wyraźne ostrzeżenie i zadrżała. Przypomniała sobie chłód w jego spojrzeniu, gdy trzymał nóż tuż przy szyi Warwicka. Czasem warto było sobie przy­ pomnieć, że mężczyzna leżący obok nie był tylko pomywa- czem ze stopniem doktorskim. Potrafił być bardzo niebez­ pieczny; bezwzględny jak renesansowy arystokrata walczący w obronie swojej własności. Taki był kochany przez nią mężczyzna, ojciec jej dziecka. Jeśli nosiła pod sercem dziecko. Yerity dotknęła brzucha. Upłynęło dużo czasu, zanim znowu zdołała zasnąć. Teraz rozumiesz - kończyła Verity następnego dnia przy śniadaniu - że to jest wspaniała okazja dla ciebie. Zakładając 48 Dar ognia oczywiście, że wczoraj wieczorem wszystkiego nie popsułeś. Już wpłaciłam zaliczkę od Warwicków na specjalne konto w banku i załatwiłam, że reszta również zostanie tam wpła­ cona po wykonaniu zlecenia. Pokrywają wszystkie koszty. Tylko pomyśl, co to za idealna sytuacja! Pojedziemy na wakacje, za które nam zapłacą, a ty będziesz miał świetny start w udzielaniu konsultacji. Jonas powoli grzebał łyżką w resztce płatków owsianych. Z namaszczeniem przeżuwał i połykał, zastanawiając się nad propozycją. Verity rano wyglądała na bardzo zdecydowaną. W błękitnych oczach lśnił blask nadziei, ostrzegający, że musi bardzo ostrożnie postępować. Najwyraźniej pragnęła, aby podjął się zlecenia dla Warwicków. Jonasowi ten pomysł nie bardzo się spodobał. Wolałby zostać w Sequence Springs i spędzić resztę zimy na kochaniu się z Verity i nauce goto­ wania wykwintnych wegetariańskich dań. - Wakacje na wyspach San Juan w środku zimy to nie to samo co tydzień na Hawajach - stwierdził Jonas. - Wiem, ale ta okazja jest po prostu zbyt dobra, aby ją przegapić. - Przeprowadzenie analizy willi będzie dość proste, ale czy uświadamiasz sobie, że nie znajdziemy skarbu z czte­ rechsetletniej legendy? To szukanie wiatru w polu... - To samo powiedziała Laura. Za to ja uważam, że jeśli Warwickowie są gotowi płacić za szukanie wiatru, to nie masz powodu do narzekań. Poza tym poszukiwanie skarbu to sprawa uboczna. Najważniejszy jest raport o willi. Jonas próbował znaleźć jeszcze jakiś argument przeciw wyprawie. Wymienił już kilka, ale wszystkie zostały zbite. Cały pomysł wydawał się bezsensowną stratą czasu, ale jak zwykle po spędzeniu nocy z Verity był gotów do poświęceń. Ta kobieta powoli, ale konsekwentnie owijała go sobie wokół małego palca. Doszedł do wniosku, że mu to nie przeszka­ dza. - Powiem ci coś - odezwał się w końcu, postanawiając zachować się wspaniałomyślnie. -Jeszcze dziś rano poroz­ mawiam z Warwickami. - Najpierw powinieneś przeprosić za nóż. 49

Jayne Ann Krentz - Nie przeciągaj struny, Verity. - Nie przeciągam struny. Chodzi mi o ciebie. Szczerze mówiąc, przyszło mi do głowy, że nie byłbyś zadowolony zmywając do końca życia talerze. - Nie wiem, w czym tkwi problem. Potrzebny ci pomy- wacz. Potrzebny ci również konserwator. W mojej osobie masz obu za cenę jednego. Verity uśmiechnęła się olśniewająco, uśmiechem pełnym obietnicy, który zawsze pozbawiał Jonasa tchu. - Ale zrobiłam interes - wymruczała. Zebrała talerze i mi­ ski. Dla podtrzymania równowagi sięgnęła po pogrzebacz. - Zajmę się talerzami. Jestem zawodowcem, pamiętasz? - Zmarszczył czoło z troską, przyglądając się, jak Verity kuś­ tyka w kierunku kuchni z naczyniami pobrzękującymi w dłoniach. - Usiądź, kochanie. - Nie martw się o mnie. Kuśtykanie doprowadziłam do absolutnego mistrzostwa. Chyba później wymoczę sobie nogę w basenie w sanatorium. - Verity... Zatrzymała się, żeby pocałować go w czoło. - Dzięki, że zgodziłeś się wziąć tę pracę. Jestem pewna, że to początek wspaniałej przyszłości. - Nie powiedziałem, że podejmę się tej pracy. Zgodziłem się tylko porozmawiać z Warwickami - przypomniał jej, wie­ dząc, że prowadzi beznadziejną walkę. - Polubisz ich - zapewniła go spokojnie i podjęła powolną wędrówkę do kuchni. - Elyssa jest trochę dziwna, ale Doug miły i zwyczajny. On... Aaaa! Jonas zobaczył, jak stos misek chwieje się niczym wieżo­ wiec podczas trzęsienia ziemi. Patrzył zafascynowany, jak zsuwają się z pustego talerza po tostach i lecą przyśpiesza­ jąc ku drewnianej podłodze. Pochylił się bez namysłu, po­ chwycił miski jedną ręką i ostrożnie postawił na stole. - Jonas, jak ty to robisz? - spytała Verity z westchnieniem. - Co? - Masz tak doskonałą koordynację ruchów. Chyba nawet nie uświadamiasz sobie, jak płynnie się poruszasz. To wprost zadziwiające. 50 Dar ognia Jonas uśmiechnął się lubieżnie. - Czyżbyś na okrągło chciała mi mówić, że jestem dobry w łóżku? Prychnęła z niezadowoleniem. - Znowu okazujesz męską arogancję. - Mógłbym ci pokazać coś bardziej męskiego, gdybyś odstawiła te talerze. - Niektórzy z nas mają robotę do zrobienia. Dziś jest twój szczęśliwy dzień. Znalazłeś się wśród wybrańców. Właśnie zaproponowano ci pracę w twojej specjalności. Kiedy skoń­ czysz kawę, zadzwonię do sanatorium i ustalę godzinę spot­ kania z Warwickami. - Verity zniknęła za drzwiami. Jonas usiadł wygodniej, żeby porozmyślać przy kawie. Wyglądał przez okno na ośnieżony las i przysłuchiwał się radosnemu pobrzękiwaniu talerzy w ciepłej kuchni za ple­ cami. Jak dobrze znaleźć się w domu, pomyślał. Dobrze mieć namiętnego rudzielca czekającego na powrót. Dobrze dzielić z nią łóżko i stół. Dobrze mieć książki poupychane na jej półkach. Dobrze czuć, że jest miejsce, do którego się należy. Spodobała mu się myśl o spędzeniu w ten sposób reszty życia. Zastanawiał się, jak Verity zareaguje na ten pomysł. Nigdy nie mówiła zbyt wiele o wspólnej przyszłości. Ostat­ nio zaczęło go to trochę martwić. Powszechnie uważano, że to kobiety na ogół szukają poczucia stabilizacji w związku. To kobiety chcą obrączek, przysiąg i reszty symboli więzi, które łączą się z małżeństwem. Natomiast Verity ani razu nie wspomniała o małżeństwie. Gdy teraz się nad tym zastanawiał, wydawało się to dziwne. Jonas zmarszczył brwi. Zeszłej nocy zarzuciła mu, że zachowywał się jak wściekły, nie jak rozeźlony mąż. Jonas obracał w myślach słowo „mąż". Ciekawe, czy Verity kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie w roli żony. Pewnie nie, pomyślał. Emerson wychował ją w bardzo niezwykły sposób. Wyjaśnił kiedyś, że głównym celem by­ ło nauczenie Verity dawania sobie rady w brutalnym świe­ cie. W rezultacie stała się bystrą, polegającą wyłącznie na 51