czyli Amanda Quick
pod prawdziwym nazwiskiem
Przełożyła
MAŁGORZATA J. SAMBORSKA
DC
DA CAPO
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa 1996
Rozdział
pierwszy
To naprawdę bardzo głupi pomysł - oświad
czyła Verity Ames. - Kiedy rozdawano zdrowy
rozsądek, dobry Bóg najwyraźniej o was dwóch
zapomniał. A może po prostu pominął wszyst
kich facetów.
Spojrzała ze złością na mężczyzn siedzących
po przeciwnej stronie stołu. Jeden z nich był jej
kochankiem, drugi ojcem. Kochała obu, ale w tej
chwili udusiłaby ich bez chwili wahania. Jak mog
ło jej zależeć na takich zakutych łbach? To chyba
świadectwo braku charakteru.
- Uspokój się, Rudzielec. Już ci mówiłem, że
w ogóle nie masz się czym przejmować. To bę
dzie po prostu bułka z masłem.
W gęstwinie siwiejącej rudej brody ojca za
lśniły bielą zęby. Błękitne oczy skrzyły się humo
rem. Emerson Ames - pisarz na pół, a poszuki
wacz przygód na całym etacie - potężnie zbudo-
5
Jayne Ann Krentz
wany mężczyzna miał nienasycony apetyt na życie na jego
najbardziej niebezpiecznych ścieżkach. Verity odziedziczyła
po ojcu płomiennorude włosy i niezwykłą barwę oczu. Wy
chowywał ją samotnie po śmierci żony. Postarał się, aby
jedyne dziecko otrzymało gruntowne, choć może trochę
nietypowe wykształcenie. Dopilnował, aby umiała zadbać
o siebie. Nie udało mu się jej jedynie zaszczepić własnego
nieugaszonego pragnienia docierania do najdzikszych zakąt
ków świata. Verity bardzo ceniła sobie ciepło domowego
ogniska.
- Nie próbuj mnie uspokoić, tato. Wysłuchałam waszego
planu i uważam, że jest bardzo ryzykowny. Samuel Lehigh
sam wpakował się w kłopoty. Pozwól mu się z nich wykara-
skać. Nie ma potrzeby, żebyście wy się w to mieszali.
- Lehigh tym razem wpadł na całego. Potrzebuje pomocy.
Kogoś, komu może zaufać - odparł Jonas. Wyciągnął rękę
i ujął z wdziękiem stojący przed nim kieliszek wódki. Jonas
Quarrel miał mnóstwo męskiego uroku, który był wynikiem
jego spokojnej, wewnętrznej siły. Verity uważała, że taką siłę
mógłby posiadać szlachcic z epoki renesansu - cywilizowaną
dzikość.
Chociaż Jonas miał wdzięk i siłę Medicich, nie stroił się jak
arystokrata. Tego wieczora nosił swój zwykły strój - jasno
niebieską roboczą koszulę, dżinsy i zdarte buty. Skórzany
pas był popękany od wieloletniego noszenia. Quarrel nie
ubierał się jak renesansowy arystokrata, ale posiadał nie
zwykłe talenty Medicich czy Borgiów - z równą łatwością
posługiwał się sztyletem, jak cytował poezję.
Do wykonywania obecnego zajęcia miał z pewnością zbyt
dobre kwalifikacje, pomyślała Verity z przekąsem. Jonas
Quarrel był jednym z nielicznych pomywaczy ze stopniem
doktorskim. Specjalizował się w historii renesansu, a zwłasz
cza w broni i strategiach tamtej epoki.
Nie był przystojny, ale mężczyźni o jego wdzięku i sile
nigdy nie musieli podpierać się tak powierzchowną rzeczą
jak uroda. Gdy Verity spoglądała mu w oczy - barwy złotych
florenckich monet, inteligentne i pełne duchów przeszłości,
nie interesował jej jego wygląd. Umiał uwieść ją jednym
6
Dar ognia
dotknięciem, krótkim spojrzeniem. Kochała go całym ser
cem. Teraz postanowił ją opuścić.
- Lehigh nie poprosiłby o pomoc, gdyby jej naprawdę nie
potrzebował - przekonywał Jonas niskim, matowym głosem.
- Przez telefon nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że
Emerson jest jedyną osobą, co do której ma pewność, że
załatwi sprawę okupu. Nie dał Emersonowi wyboru. Musi
pojechać do Meksyku i porozumieć się z porywaczami. Czy
naprawdę chcesz, żeby twój ojciec wyruszył sam?
Już kilka godzin temu Verity uświadomiła sobie, że prze
grała tę bitwę, jednak nadal prowadziła beznadziejną walkę.
- Może się tym zająć meksykańska policja.
Emerson pokręcił głową.
- Daj spokój, Rudzielec. Chyba wiesz, jak jest. Wciągnięcie
glin to ostatnia rzecz, na którą Lehigh może sobie pozwolić,
nawet gdyby wierzył, że sami nie zgarną okupu i nie uciekną
z forsą. Trzeba sobie to jasno uświadomić. Jeśli masz do
czynienia ze stróżami prawa i porządku w Meksyku, grasz
w ciemno. Nie, stary Sam wie, że to trzeba załatwić bez
rozgłosu.
- Czy naprawdę nie ma nikogo oprócz ciebie, kogo mógł
by poprosić o wręczenie okupu? - spytała Verity z niedowie
rzaniem.
Emerson wzruszył potężnymi ramionami.
- Nikomu nie może zaufać.
- To wiele mówi o trybie życia starego Sama i jego przy
jaciołach - wymruczała Verity. - Wyobraźcie sobie, że dożył
sędziwego wieku - osiemdziesiątki - i nie ma nikogo na
ziemi, kogo mógłby wezwać na pomoc.
- Jak sądzisz, jak mu się udało dożyć tak sędziwego
wieku? - Emerson parsknął. - Widocznie nigdy nie zaufał
niewłaściwej osobie.
Verity przez krótką chwilę bez słowa patrzyła na Jonasa.
Spokojnie popijał wódkę i nie odwracał spojrzenia. Wiedzia
ła, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Od wczorajszego dnia, gdy
Lehigh zadzwonił rano do restauracji, próbowała ich nakłonić
do rezygnacji z wyprawy. Zaakceptowanie decyzji ojca nie
było takie trudne. Verity już dawno przyzwyczaiła się do
7
Jayne Ann Krentz
niespokojnego, pełnego przygód trybu życia Emersona. Jed
nak gdy myślała o wyjeździe Jonasa, czute się tak, jakby ktoś
wbijał jej nóż prosto w serce.
- Co z twoim pisaniem, tato? - spróbowała jeszcze raz,
choć wiedziała, że to nic nie da. - Mówiłeś, że masz ściśle
określony termin oddania scenariusza tego futurystycznego
westernu. Nie dotrzymasz go, jeśli wybierzesz się do Mek
syku.
- Przełożę termin - odparł gładko Emerson. - Jeśli wydaw
ca się nie zgodzi, to jego problem.
Verity skrzywiła się z niezadowoleniem i zwróciła się do
Jonasa.
- Już zacząłeś robić prawdziwe postępy w nauce gotowa
nia. Tyle się spodziewałam po twoim gulaszu z fasolki szpa
ragowej. Klienci go uwielbiają.
Jonas nieznacznie wykrzywił wargi.
- Jak wrócę, to dokończymy lekcje gotowania.
Verity położyła obie dłonie płasko na stole.
- Zatem - zaczęła, akceptując nieuniknione z kamiennym
wyrazem twarzy - kiedy ruszacie?
Jonas przyglądał się jej przez chwilę.
- Jutro rano. Wcześnie.
Skinęła głową.
- Powodzenia. Powiedzcie „cześć" ode mnie Samowi Le-
highowi. - Wstała gwałtownie, oszołomiona konsekwencjami
przegranej walki. Jeśli to nie był koniec, to z pewnością
początek końca.
Być może byłoby lepiej, gdyby Jonas zerwał z nią wprost.
Nie, jednak wówczas byłoby znacznie gorzej. Na myśl, że
może go już nigdy więcej nie zobaczyć, ogarnęła ją rozpacz,
lecz jeszcze trudniej było zaakceptować pojawianie się i zni
kanie Jonasa przez następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat
jej życia. Przeraziła ją wizja dziesięcioleci niepewnych po
żegnań i powitań.
Cholera, robię się sentymentalna, pomyślała Verity, zgar
niając szklanki z najbliższego stołu. Przeszła przez pustą
restaurację do kuchni, ze złością mrugając oczami pełnymi
łez, które lada chwila mogły popłynąć po policzkach.
8
Dar ognia
To było do niej niepodobne. Nigdy nie płakała. Zirytowała
ją niezwykła reakcja. Co się z nią dzieje? Wiedziała, że
wcześniej czy później do tego dojdzie, że pewnego dnia
Jonas ulegnie niespokojnemu duchowi, dręczącemu go od
wielu lat, zanim poznał Verity.
Verity próbowała przygotować się na ten dzień, ale gdy
nadszedł, uświadomiła sobie, że nie umie się obronić. Stała
się przerażająco bezradna. W ciągu ostatnich kilku miesięcy
za bardzo poddała się Jonasowi, zbyt wiele z siebie dała.
Zabrał wszystko, co była w stanie mu dać, a teraz po prostu
odchodził.
Prawdopodobnie wróci. Jednak nie mogła być pewna, czy
wróci dla więzów miłości. Nie mogła zyskać tej satysfakcji.
Jeśli Jonas kiedyś wróci, to ze względu na więź psychiczną,
która ich łączyła. Potrzebował jej tylko z jednego powodu.
Ostatnio Verity zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze
będzie jej potrzebował, choćby tylko dla tej więzi.
Jonas Quarrel szybko nauczył się panować nad dziwacz
nym talentem do psychometrii, który kiedyś groził mu obłę
dem lub przemianą w mordercę. Dzięki Verity odkrył drogę
kontrolowania podróży w wymiar, w którym w tajemniczym
korytarzu czasu znajdowały się zatrzymane na zawsze pełne
przemocy chwile z przeszłości.
Tak, pomyślała wstawiając szklanki do zlewu. Jonas bę
dzie do niej wracał tak długo, jak długo będzie potrzebował
jej pomocy w zrozumieniu swej tajemniczej, potężnej siły.
Jednak gdy tylko znajdzie się w punkcie, gdy będzie mógł ją
sam kontrolować, odejdzie i nigdy nie wróci.
Koniec mógł być jeszcze bardziej ostateczny, pomyślała
Verity, gasząc światło w kuchni. Jonas pewnego dnia mógł po
prostu odejść w poszukiwaniu przygód i zginąć.
Wszystko jedno, i tak czekało ją dużo czasu, który spędzi
samotnie.
Może nie tak całkiem samotnie, pomyślała nagle. Dotknęła
delikatnie brzucha. Nie było jeszcze powodu do paniki. Wielu
kobietom od czasu do czasu spóźniał się okres. Napięcie
i kłopoty potrafiły dziwnie wpływać na kobiece ciało.
Włożyła ulubioną skórzaną kurtkę i otworzyła kuchenne
9
Jayne Ann Krentz
drzwi do restauracji. W lutową noc panowało przenikliwe
zimno. Na ścieżce prowadzącej do ukrytych niedaleko wśród
drzew dwóch niskich domków lśniły pokryte lodem kałuże.
Ostrożnie wybierała drogę do wygodnego domu, który od
jesieni dzieliła z Jonasem.
Czekała ją długa, mroźna zima.
W pustej restauracji nad dwoma mężczyznami siedzącymi
przy stole zawisła ciężka cisza. Jonas przysłuchiwał się
odgłosowi zamykanych przez Verity drzwi i zastanawiał się,
jak długo ten głuchy dźwięk będzie go prześladował. Sięgnął
po prawie pustą butelkę wódki.
- Będzie tu, gdy wrócisz - zapewnił go Emerson. - Verity
nigdzie się nie wybiera. Będzie tu na ciebie czekała.
- Chryste, nie sądziłem, że aż tak źle to przyjmie - wymru
czał Jonas. - Spodziewałem się wybuchu na początku, ale
myślałem, że w końcu jej przejdzie i da się przekonać. Cholera,
myślałby kto, że wyjeżdżamy na rok, a nie na kilka dni.
Emerson przyglądał się zamyślony swojemu towarzy
szowi.
- Jeśli chcesz się wycofać, wystarczy jedno słowo. Dam
sobie radę.
- Nie rób z siebie durnia. To kompletna głupota, ty jeden
na ich trzech, zwłaszcza kiedy możesz mieć pod ręką wspar
cie. Cholernie dobrze wiesz, że to przekazanie okupu nie
będzie takie łatwe i proste, jak powiedziałeś Verity. Zabiją
Lehigha, jeśli tylko im się uda. Dla nich tak będzie lepiej,
mniejszy kłopot.
- Tak. Jestem pewien, że wziął to pod uwagę, gdy zwrócił
się do mnie z prośbą o podjęcie i przywiezienie gotówki.
- Udało mu się przekonać porywaczy, że jesteś jedynym
facetem na Ziemi, któremu można zaufać, że załatwi wy
mianę.
- Stary Sam to spryciarz. Ma rację. Gdyby poprosił o to
kogoś innego, prawdopodobnie grałby z porywaczami w be-
zika aż do sądnego dnia, czekając na wykupienie. Przykro mi
to mówić, ale większość z jego tak zwanych przyjaciół ledwo
położyłaby łapę na forsie, natychmiast zapomniałaby o wię
zach przyjaźni.
10
Dar ognia
- Opłaca się mieć jednego czy dwóch przyjaciół na tym
świecie - stwierdził Jonas.
- Jasne. Wiesz Jonas, jak już wspomniałeś o przyjaźni,
naprawdę doceniam twoją propozycję wyruszenia ze mną.
Jednak nie chcę stać się przyczyną rozdźwięku między tobą
a moją córką.
- Między Verity a mną nie będzie rozdźwięku z powodu
takiego głupstwa. - Jonas przekonywał go pewnym głosem.
- Dojdzie do siebie. Jest wściekła, bo przyzwyczaiła się, że
wszystko jest tak, jak chce. Wiesz, że to twoja wina. Wycho
wałeś ją na wyjątkowo rozkapryszonego bachora.
- Sam nie wiem, Jonasie - westchnął Emerson. - Nigdy
nie widziałem, żeby się zachowywała tak jak dzisiejsze
go wieczora. Pod koniec jakby się poddała. To zupełnie do niej
niepodobne. Uczyłem ją, że trzeba do końca walczyć o swoje.
Jonas poczuł, jak zimna dłoń strachu zaciska mu się na
sercu. Oszołomiła go myśl, że Verity może zrezygnować z ich
związku. Nie wziął pod uwagę tej możliwości. Przyzwyczaił
się do tego, że kompletnie poddawała mu się w łóżku, kłóciła
z nim o karierę zawodową czy raczej jej brak, pouczała, aby
zmienił lekceważący stosunek do pracy. Uświadomił sobie,
że przez kilka ostatnich miesięcy upajał się jej uczuciem,
uważając miłość Verity za coś naturalnego.
Co gorsza, z wielką pewnością siebie założył, że nic nie
zerwie łączącej ich więzi psychicznej. Była podstawą całego
związku i zawsze będzie ich łączyła.
Jonas postarał się uspokoić. Ta więź była jego atutem.
Verity nie mogła temu zaprzeczyć - łączyła ich znacznie
mocniej niż miłość, seks czy interesy.
Jednak przez kilka ostatnich miesięcy dowiedział się, że
Verity ma dość siły i determinacji, aby doprowadzić do tego,
co sobie zaplanowała.
Jonas zrozumiał, że jeśli postanowiła go skreślić, to wpadł
w poważne kłopoty.
Dopił wódkę. Kieliszek stuknął głośno o blat, gdy odstawił
go raptownie na stół. Wstał.
- Lepiej będzie, jak wrócę do domku i wezmę się do
pakowania.
11
Jayne Ann Krentz
- Dobrze - powiedział Emerson, marszcząc krzaczaste
brwi. - Zamknę restaurację. Nie zapomnij nastawić budzika.
Musimy wyruszyć o piątej, jeśli chcemy złapać samolot do
Mexico City. Na lotnisko w San Francisco jedzie się półtorej
godziny.
- Do zobaczenia o piątej - Jonas wyszedł, nie obejrzaw
szy się za siebie. Wstanie na czas nie było w tej chwili jego
największą troską. Ważniejsze było upewnienie się, że Verity
nie zamierza go zostawić.
Lista najważniejszych spraw w życiu Jonasa była krótka
i prosta. Na pierwszym miejscu był związek z Verity. Począt
kowo znalazła się tak wysoko, ponieważ pomagała mu kon
trolować jego dziwną moc. Teraz połączyły go z Verity nowe
więzi. Namiętność, przyjaźń i miłość splątały się z więzią
psychiczną. Jonas nawet nie próbował rozdzielać czy anali
zować więzi łączących go z Verity, ale wyczuwał, że ona od
czasu do czasu zastanawia się nad tą sprawą.
Kobiety mają talent do stwarzania problemów tam, gdzie
dla mężczyzn w ogóle żaden problem nie istnieje.
Znalazłszy się na zewnątrz Jonas wziął głęboki oddech.
Zima ogarnęła małe miasteczko Sequence Springs. W całej
północnej Kalifornii panowały niezwykłe w tym rejonie mro
zy. W styczniu spadło trochę śniegu, a Jonas sądził, że nim
skończy się luty, spadnie go jeszcze więcej.
W Meksyku będzie ciepło, ale nie tak jak w łóżku Verity.
Jęknął w duchu, gdy pomyślał, że przez kilka następnych
dni będzie spał bez swojej rudej ślicznotki. Postawił obszyty
futrem kołnierz nowej zamszowej kurtki. Podobała mu się,
zwłaszcza że był to prezent od Verity na Gwiazdkę. Gdy
przyjechał do Sequence Springs, nie miał nic ciepłego. Przed
tem nie było mu to potrzebne.
Przez ostatnich kilka lat nieustannie wędrował w rejonie
południowego Pacyfiku i w Meksyku. Przebywał w miejscach
o ciepłym, wilgotnym klimacie, gdzie wiała balsamiczna bry
za i nikomu nigdzie się nie śpieszyło. Pito tam za dużo rumu
i tequilli i nie zastanawiano nad przeszłością. Miejsca te
pozbawiały chęci zbytniego skupiania się nad przyszłością.
Tam każdy mógł się ukryć, nawet przed samym sobą.
12
Dar ognia
Jonas wcisnął dłonie głęboko w kieszenie kurtki i z pochylo
ną głową poszedł w kierunku domku Verity. Widział rozjaśnione
ciepłym światłem okna. Kilkaset metrów dalej, nad brzegiem
jeziora, potężne reflektory oświetlały imponującą, neoklasycz-
ną fasadę eleganckiego sanatorium Sequence Springs Spa. Bu
dynek jaśniał w odległości, sprawiając wrażenie prawie nie
z tego świata. Verity czasami chodziła wieczorami do sanato
rium, by wymoczyć się w basenie z ciepłą wodą. Jonas miał
nadzieję, że nie ma zamiaru iść tam i dzisiejszego wieczora.
Pokonał kilka stopni i przemierzył ganek, w oknie poru
szył się cień. Jonas trochę się uspokoił. Verity była w domu,
czekała na niego. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środ
ka, nie wiedząc, czego ma się spodziewać.
Gdy wszedł do prostego, pozbawionego ozdób pokoju
i zamknął za sobą drzwi, Verity gwałtownie się odwróciła.
Była już gotowa do spania. Na długą flanelową koszulę nocną
włożyła pikowany szlafrok. Rude włosy upięła na czubku
głowy, co podkreślało wystające kości policzkowe i wielkie,
pełne wyrazu oczy.
Jak zwykle Jonas poczuł ogarniającą go gorącą falę namięt
ności i jednocześnie potrzebę chronienia swojego rudzielca.
Potrzebowała go, powiedział sobie, nie po raz pierwszy.
Potrafiła być niesamowicie uparta, ale pod tą kolczastą zbroją
kryła się słodka i wrażliwa dziewczyna. Musi mieć kogoś, kto
się nią zaopiekuje.
Była jeszcze trochę za chuda, przyznał Jonas, przygląda
jąc się jej krytycznie. Tej zimy próbował ją utuczyć, ale nie
było to łatwe. Verity zbyt ciężko pracowała. Restauracja „No
Bull" należała do niej. Verity znała wszystkie blaski i cienie
życia małego przedsiębiorcy. Zeszłej jesieni Jonas zgłosił się
na jej ogłoszenie i od tej pory pracował jako pomywacz,
kelner i chłopiec do wszystkiego. Później zaczęła go uczyć
gotowania wykwintnych wegetariańskich dań, które były
specjalnością restauracji.
Polubił tę pracę, poza tym dodatkowe korzyści były osza
łamiające - sypiał z samą szefową. Wiedział także, że z tą
szefową nikt poza nim nie spał. Gdy wkroczył w jej życie,
była dziewicą.
13
Jayne Ann Krentz
- Co pijesz? - spytał Jonas, zrzuciwszy z ramion kurtkę.
Postanowił spróbować porozmawiać z nią spokojnie i roz
sądnie.
- Herbatę rumiankową - obejmowała dłońmi kubek. -
Chcesz trochę?
- Nie, dzięki,
- Bardzo uspokaja. Pomaga zasnąć.
Przynajmniej na niego nie wrzeszczała. Jonas zaryzyko
wał lekki uśmiech i powoli zmierzył ją spojrzeniem.
- Mam lepsze lekarstwo. Chodź do łóżka, to ci je pokażę.
Zaczął rozpinać koszulę. Nic nie odpowiedziała. Stała
popijając herbatę. Nie spodobał mu się wyraz niepewności
w jej spojrzeniu. Zimna dłoń, która już wcześniej ściskała mu
serce, powróciła boleśnie w to samo miejsce.
- O której ruszacie?
- O piątej. Wstanę czwarta piętnaście. Muszę tylko wrzu
cić parę rzeczy do torby. Niewiele będzie mi potrzeba. Nie
będzie nas zaledwie kilka dni. - Postarał się podkreślić
ostatnie zdanie.
- Podejrzewam, że wśród rzeczy, które zamierzasz wrzu
cić do torby, będzie twój cholerny nóż? - spytała z ledwie
tłumioną agresją.
- Słoneczko, od tak dawna wędruję z tym nożem, że bez
niego czułbym się nagi. Nie martw się. To jedynie ostrożność.
Nie planuję skorzystania z niego.
- Nie wierzę ci - odparła spokojnie. - Nie jedziecie tylko
po to, by dostarczyć okup, prawda? Chcecie spróbować ocalić
Samuela Lehigha.
Jonas zacisnął wargi. Zarzucił koszulę na ramię i przez
chwilę uważnie przyglądał się Verity.
- To tylko zamiana - porwany za okup. Nie ma powodu
sądzić, że faceci przetrzymujący Lehigha chcą czegoś więcej
niż gotówki. To zwykły interes.
- Jasne.
Zniecierpliwiony Jonas wzruszył ramionami,
- Lehigh jest przyjacielem twojego ojca. Czy naprawdę
spodziewałaś się, że Emerson nic nie zrobi?
- Nie. - Upiła łyk herbaty.
14
Dar ognia
—. A czy spodziewasz się, że zostanę tutaj i pozwolę Emer-
sonowi pojechać samemu do Meksyku, by załatwić okup?
- Nie. - Verity odstawiła kubek na blat stołu. Na moment
odwróciła się do Jonasa plecami, a kiedy znów na niego
spojrzała, uśmiechnęła się.
Nie był to jej zwykły olśniewający uśmiech, który sprawiał,
że serca topniały ze szczęścia, ale przynajmniej uśmiech.
Dziwnie łagodny i jak na gust Jonasa zbyt pełen mądrego,
kobiecego zrozumienia.
W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy dostrzegł ślad
tego uśmiechu na delikatnych wargach Verity. Zaczął się czuć
nieswojo, jakby Verity wiedziała o czymś, o czym on nie miał
pojęcia.
Rzucił koszulę na oparcie najbliższego krzesła i ruszył
w jej kierunku. Kiedy wyciągnął ramiona, wsunęła się w ob
jęcie i otoczyła go rękami w pasie. Zanurzył usta w jej wło
sach, gdy położyła mu głowę na nagiej piersi.
- Wrócę najszybciej, jak będę mógł, moja tyranko - przy
siągł. Słodki zapach ciała Verity sprawił, że rozluźnił się
ciasny węzeł męczący Jonasa od kilku godzin. Wszystko
będzie dobrze, pocieszał się. Verity poczeka na jego powrót.
To kobieta uwielbiająca dom. Będzie tu.
- Powinieneś pójść dzisiaj wcześniej do łóżka - powie
działa cicho, lekceważąc jego ostatnią uwagę. - Musisz się
wyspać.
- To najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów.
Wziął ją na ręce i poszedł krótkim korytarzykiem do sy
pialni. Przez cienki materiał koszuli nocnej i szlafroka wy
czuwał jędrne mięśnie ud. Gdzieś w głębi zaczęło rosnąć
znajome, potężne pragnienie.
Zanim zaniósł ją do sypialni i zsunął szlafrok, dziwny
łagodny uśmiech Verity znowu pojawił się w jej oczach.
Usiadła na łóżku i oparta o poduszki patrzyła, jak Jonas
rozpina spodnie.
- Wiesz co? To zaczyna być takie zwyczajne uczucie -
powiedział nagle Jonas, gdy skończył się rozbierać i wsunął
obok niej pod kołdrę. Był podniecony i gotowy.
- Co takiego?
15
Jayne Ann Krentz
- Chodzenie z tobą co noc do łóżka. Wydaje się takie
zwyczajne i naturalne.
Wyciągnął do niej ramiona i poczuł, że lekko zesztywniała.
- Może jest za zwyczajne - stwierdziła nie patrząc mu
w oczy.
Jonas znieruchomiał.
- Co to ma do diabła znaczyć?
Verity wzruszyła ramionami.
- Nic takiego. Przyszło mi do głowy, że życie w Sequence
Springs trochę ci się już przejadło. Brakuje tu podniet.
Rozluźnił się i ukrył nos w zagłębieniu szyi Verity.
- Dla mnie wystarczy.
Poruszyła się w jego ramionach. Uwięził nogę Verity mię
dzy kolanami, tak aby mógł podciągnąć nocną koszulę. Po
chwili leżała przed nim naga. Przesunął dłonią po jej ciele,
zachwycając się dotykiem delikatnych krągłości. Była taka
miękka, słodka i ciepła. Przykrył dłonią pierś i niemal na
tychmiast poczuł twardnienie sutka. Usłyszał, że wciągnęła
głośniej powietrze. Jęknął i pochylił głowę, aby dotknąć jej
warg.
Palce Verity powędrowały w dół biodra Jonasa, przesunęły
się po wnętrzu uda. Ujęła w dłoń jego męskość. Potrafiła
jednym dotknięciem doprowadzić go do kresu wytrzymało
ści. Wiedziała dokładnie, jak pieścić. Doskonale wyczuwała,
jak utrzymać pulsującą pełność, aż Jonas płonął z namiętno
ści. Kiedy go delikatnie ścisnęła, Jonas głośno wciągnął po
wietrze.
- Rany, kochanie, jakie to przyjemne - powiedział ochry
ple. - Twój dotyk czyni cuda.
- Dzięki tobie - wymruczała spokojnie. - Wszystkiego
nauczyłam się od ciebie.
- Pamiętaj o tym - odciął się Jonas, gdy ogarnęła go
zazdrość. - Z innym nigdy tak nie będzie.
- Doprawdy? Wydawało mi się, że po ciemku wszyscy
mężczyźni są tacy sami.
- Fałszywy mit. Całkowicie niezgodny z prawdą! - Zde
cydowanym ruchem rozsunął jej nogi, szukając palcami
gorącego, wilgotnego wnętrza jej ciała. - Verity, wcale nie
16
Dar ognia
żartuję. Wiesz przecież, że łączy nas szczególna więź. Je
żeli nie, to po co czekałaś, aż się zjawię, nie wiążąc się
z nikim?
Wyczuł w ciemności, że się uśmiecha.
- Nie raz, nie dwa dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że
byłam sama, bo żaden mężczyzna nie mógł wytrzymać
mojego ostrego języka i wybuchów złości.
Jonas roześmiał się cicho.
- Tak, przyznaję, były to dodatkowe czynniki. Czekałaś
na mnie, to główna przyczyna twojej samotności. Nie wie
działaś o tym, ale tak właśnie było. Na szczęście dla ciebie
nie przejmowałem się kolcami, gdy postanowiłem sięgnąć po
różę.
- Przestań Jonas, dajesz popis arogancji.
- Mężczyzna powinien być dumny ze swoich osiągnięć,
a poskromienie złośnicy to prawdziwe osiągnięcie. Dziś nie
wielu facetów to potrafi. To zapomniana sztuka.
- Doprawdy?
- Aha. - Ześlizgnął się powoli w dół jej ciała, wdychając
odurzający zapach, gdy coraz bardziej zbliżał się do celu.
Ułożył się między jej udami, uniósł jej nogi nad swoje barki.
Rozsunął ją delikatnie palcami i pochylił głowę.
- Jonas!
Krótkie, zadbane paznokcie Verity wbiły się w jego ramio
na, gdy poznawał jej intensywny, gorący smak. Słyszał ciche
pomruki rozkoszy i cieszył ze sposobu, w jaki odpowiadała
na pieszczoty.
Zawsze odczuwał prymitywną dumę, że potrafi przeobra
zić Verity z pedantycznej, wiecznie niezadowolonej, agre
sywnie niezależnej tyranki w namiętną, uwodzicielską cza
rodziejkę, pragnącą kochać się z nim i tylko z nim. Nigdy nie
miał dość tego uczucia; uświadomił to sobie, gdy Verity
zadrżała w jego ramionach. Wiedziała, jak mu dać odczuć, że
jest mężczyzną. Uzależnił się od tego odczucia.
Pocałunek stał się głębszy. Sycił się jej nieziemskim, ko
biecym smakiem i zapachem. Paznokcie Verity przeorywały
mu skórę. Tej nocy zostawi na nim swój znak. Zamierzał
zrobić to samo.
17
JayneAnn Krentz
Robił wszystko, aby wytrzymać. Słuchał schrypniętych
jęków rozkoszy. Przesuwał gwałtownie językiem, aż zmieniła
się w drżący, rozszalały kłębek kobiecości.
Nie mógł już dłużej czekać. Kiedy poczuł, że jej ciało
zaczyna się wyprężać, położył się obok niej. Wyciągnęła
ramiona, przywarła do niego, otoczyła go nogami w pasie.
Poszukał jej ust i pozwolił, aby poznała swój smak na jego
wargach. Pocałunek doprowadził go do szaleństwa.
- Trzymaj mnie -wyszeptał głosem ochrypłym z pożąda
nia. -Trzymaj się mnie, Verity. - Używał niemal tych samych
słów co wtedy, gdy uwalniał swą psychiczną moc pozwalają
cą na zajrzenie w niebezpieczną przeszłość. Potrzebował jej,
kiedy ogarniała go przeszłość i wówczas, gdy rządziło nim
pożądanie.
- Tak, Jonas, och, tak.
Pchnął powoli, mocno. Chciał poczuł zamykające się wo
kół niego jedwabiste ściany delikatnego korytarza. Jak zaw
sze jej ciało przyjmowało go z pewnym oporem. Była niewiel
ka, ciasna i taka ciepła. Potem pod wpływem uporczywego,
wypełniającego ją nacisku, otwierało się gorące, wilgotne
przejście. Zanurzył się w niej głęboko aż do zatracenia.
Zagubili się w napływających falach pożądania. Kiedy Jo
nas poczuł, jak Verity w paroksyzmie pragnienia zaciska się
wokół niego, i usłyszał ciche okrzyki, bez wątpliwości syg
nalizujące wejście na sam szczyt, poddał się całkowicie
wszechogarniającemu oceanowi rozkoszy.
Eksplodował zaraz po niej. Wstrząsnął nim ochrypły
okrzyk triumfu i zadowolenia. Potem opadł na nią, ułożył
głowę na jej piersi. Był mokry. Pozostał w niej. Czuł ostatnie,
niknące drżenie w jej głębi. Wrażenie przypominało niezwy
kle delikatny masaż najwrażliwszej części ciała.
Wiedział już z doświadczenia, że jeśli zostanie tam, gdzie
jest, wkrótce będzie chciał zaczynać wszystko od początku.
Jeśli miał się trochę przespać, powinien się powstrzymać.
- Kocham cię, Verity- wymruczał.
- Ja też cię kocham - wyszeptała.
Jeszcze trochę zaczekał, ciesząc się słodką, przedłużającą
się chwilą po kochaniu. Potem wysunął się z niechęcią i uło-
18
Dar ognia
żył obok. Przyciągnął Verity do siebie i pomyślał, że teraz już
na pewno wszystko będzie dobrze.
Już zasypiał uspokojony, gdy Verity się odezwała.
- Pomyślałam sobie - powiedziała wyraźnie w ciemności
- że przydadzą mi się wakacje. Może gdzieś wyjadę, jak
będziesz z tatą w Meksyku.
W jednej chwili prysnął spokój. Ogarnął go gniew. Wście
kłość narodziła się z prymitywnego lęku nękającego go już
od kilku tygodni, do którego Jonas nie chciał się przed sobą
przyznać.
Lęku, że Verity jest coraz bardziej niezadowolona z mie
szkającego u niej kochanka.
Rozdział
drugi
Wakacje! - Jonas wyprostował się raptownie.
- O co ci do diabła chodzi?
Verity leżała na plecach i zamyślona wpatrywa
ła się w ciemność. Przestraszyła ją gwałtowna
reakcja Jonasa.
- Pomyślałam, że przydadzą mi się waka
cje. Sam mówiłeś, że za ciężko pracuję - pod
kreśliła rozsądnie. - Teraz jest wprost ideal
na pora na wypoczynek. Mamy środek zimy.
Interesy idą kiepsko. Wieczorami pojawia się
tylko garstka turystów i parę osób z sanato
rium. Nikogo to nie obejdzie, jak zamknę restau
rację na tydzień. O tej porze roku Hawaje są
cudowne.
- Uważasz, że nikogo to nie obejdzie, jak sama
pojedziesz na tydzień słońca i rozrywek na wy
spy? - Jonas był oburzony. Pochylił się nad Verity
i uwięził jej twarz w dłoniach. - Mam dla ciebie
20
Dar ognia
wiadomość. Mnie obejdzie. Bardzo. Jeśli ci się zdaje, że
pozwolę ci pojechać na tydzień, żebyś paradowała w bikini
przed chmarą plażowiczów, to wybij to sobie z głowy.
Verity zaczęła się złościć.
- Ty możesz sobie polecieć do Meksyku na tydzień słońca
i rozrywki, ale ja nie mam do tego prawa, czy tak?
- Boże Wszechmogący - zawołał Jonas coraz bardziej
zirytowany. - Wiesz dobrze, że nie jadę do Meksyku dla
zabawy. Nie próbuj udawać, że będą to wakacje.
- Mogłabym polecieć z wami. Poczekałabym na tatę i cie
bie w Acapulco - zaproponowała, zastanawiając się nad roż
nymi możliwościami.
- W żadnym razie. Nie chcę, żebyś choćby zbliżyła się do
Meksyku. Jak sądzisz, czy będę w stanie myśleć spokojnie
o załatwieniu sprawy, zastanawiając się, co ty wyprawiasz
w Acapulco? Zapomnij o tym, Verity. Zostaniesz tutaj, a ja nie
będę musiał się o ciebie martwić. Jeśli mówisz poważnie
o wakacjach, wyjedziemy po naszym powrocie. Możesz spę
dzić ten tydzień na rozmyślaniach, dokąd pojedziemy.
Wszystko zaplanuj.
- Jak mogę cokolwiek zaplanować, jeśli nie wiem, kiedy
wrócicie?
- Prawdopodobnie za tydzień. Jak długo może trwać
organizowanie wymiany porwanego za okup? Maksymalnie
dziesięć dni. Zaplanuj wycieczkę za dwa tygodnie od dziś.
To powinno wystarczyć. Albo na przyszły miesiąc. Do diab
ła, rusz rozumem. - Jonas mówił z zaciśniętymi zębami,
najwyraźniej zmagając się ze sobą, aby zapanować nad
złością.
Verity objęła go za szyję; poczuła napięcie szerokich
ramion.
- Będziesz ostrożny w Meksyku, obiecujesz?
- Zawsze jestem ostrożny. Verity, co za głupi pomysł
z tymi wakacjami. Nie chcę, żebyś się stąd ruszała, dopóki
nie wrócę. Słyszysz?
- Słyszę. - Pogładziła delikatnie kark Jonasa, wyczuwa
jąc jego gniew. Uśmiechnęła się zalotnie. - Będę za tobą
tęsknić.
21
Jayne Ann Krentz
Zawahał się na chwilę, potem powoli uspokoił i ułożył
obok niej. Otoczył Verity ramionami i przytulił.
- Też będę za tobą tęsknić, mała tyranko. Masz być
grzeczna, kiedy mnie nie będzie.
- Jonas, uważaj na siebie, zatroszcz się o tatę. Już nie jest
taki młody.
- Twój stary jeszcze może pogonić większość facetów
młodszych od siebie. Jeśli Emerson cokolwiek stracił z upły
wem lat, to dzięki sprytowi z nawiązką nadrabia braki. -
Pochylił się i musnął jej wargi. ~ Nie martw się o niego,
słoneczko. Będę miał go na oku.
- Siebie też miej na oku. Trudno teraz znaleźć dobrego
pomywacza.
- Jak to miło, gdy człowieka doceniają. Wystarczy, jak nie
zaczniesz szukać następcy na moje miejsce, kiedy mnie nie
będzie.
- Dobrze, Jonas.
Przesunęła dłonią po mocnym, umięśnionym pośladku
i zacisnęła palce.
- Jesteś nienasycona.
Pocałował ją w pierś. Miał ciepły, wilgotny język.
- Mam szczęście, że zawsze jesteś gotów sprostać wyma
ganiom.
- Szczęście nie ma tu nic do rzeczy. - Wsunął kolano
między jej nogi. - Do diabła - wyszeptał jej do ucha. -
Prześpię się w samolocie.
Emerson zerknął przez okno jeepa i pomachał ręką do
córki, która stała w drzwiach restauracji. Verity pomachała
w odpowiedzi i posłała całusa.
- Zdaje się, że zeszłej nocy się dogadaliście - stwierdził.
- Verity wygląda na pogodniejszą. Spodziewałem się wygło
szonego w ostatniej chwili wykładu o bezrozumnym męskim
egoizmie.
Jonas skręcił w drogę wylotową z Sequence Springs. Było
jeszcze ciemno. Śpiące miasteczko rozciągało się malowni
czo nad brzegiem jeziora.
- Wczoraj wieczorem przez chwilę nie było tak wesoło.
22
Dar ognia
Powinieneś ją usłyszeć, Emerson. Zaczęła mówić o waka
cjach. Wakacjach bez towarzystwa. Pojmujesz? Coś o wyjeź
dzie na Hawaje, gdy my tymczasem będziemy w Meksy
ku. Gdyby mi nie rozorała pazurami nogi ostatnim razem,
gdy tego spróbowałem, to przerzuciłbym ją przez kolano
i wtrzepał tą drogą trochę zdrowego rozsądku do głowy.
Planowała wyruszyć na wyspy, gdy tylko odwrócę się do niej
plecami.
Emerson na chwilę skrzywił usta. Przyglądał się zamyślo
ny rozciągającej się przed nimi drodze.
- Namówiłeś ją do zostania w domu?
- Oczywiście, do cholery. Powiedziałem jej, że jeśli napra
wdę chce jechać na wakacje, to pojedziemy po naszym
powrocie z Meksyku. Może ten tydzień spędzić na planowa
niu. Będzie miała coś do roboty.
- Chyba przyda się jej odpoczynek - powiedział wol
no Emerson. - Verity jakoś się ostatnio zmieniła. Zauważy
łeś?
Jonas milczał dłuższą chwilę.
- Zauważyłem - odezwał się w końcu. Wiele by dał, żeby
się dowiedzieć, co jej chodzi po głowie. Niejeden raz przyła
pał ją na dziwnym zachowaniu, zapatrzeniu się w siebie,
jakby planowała jakieś zmiany w swoim życiu.
Ta myśl sprawiła, że Jonasa ogarnęło silne uczucie niepew
ności i jeszcze silniejsza chęć posiadania. Zacisnął dłonie na
kierownicy. Jeśli Verity myślała o zmianie kochanka, lepiej
zrobi, do cholery, jeśli o tym zapomni. Czekała na niego
dwadzieścia osiem lat - dwadziesieścia osiem lat na pierwsze
doświadczenie seksualne. Polubiła jego pieszczoty jak delfin
wodę. Jonasowi nie spodobało się przypuszczenie, że być
może Verity zastanawia się teraz, czy nie czekała przypad
kiem na niewłaściwego faceta.
- Jesteś pewien, że namówiłeś ją do zrezygnowania z wy
jazdu na Hawaje? - spytał Emerson.
Jonas zacisnął szczęki. Przypomniał sobie poniewczasie,
że zeszłej nocy Verity zmieniła temat, nie przyrzekając
niczego.
- Nie miałaby odwagi. Za dużo by ją to kosztowało.
23
Jayne Ann Krentz
- Oto pociecha z „bezrozumnego męskiego egoizmu". Nic
dziwnego, że my mężczyźni tak starannie go uprawiamy.
Daje nam miłe, przyjemne, całkowicie fałszywe poczucie
pewności, wtedy gdy go najbardziej potrzebujemy. - Emer
son roześmiał się kpiąco.
Jonas zdjął rękę z kierownicy i dotknął schowanego w kie
szeni złotego kolczyka. Kolczyk należał do Verity. Nosił go
przy sobie od dnia, w którym znalazł go w brudnej meksy
kańskiej alejce.
- Niektórzy z nas czerpią poczucie bezpieczeństwa z in
nych źródeł.
Delikatne wibracje docierające ze złota złagodziły jego
niepewność.
- Dobrze. Skoro nic nie możemy zrobić z moją córką, to
chyba powinniśmy porozmawiać o planach wyłuskania
z matni Lehigha.
- Planach? - Jonas rzucił towarzyszowi szybkie, rozba
wione spojrzenie. - Czy to znaczy, że już coś wymyśliłeś?
- Hej, przecież żyję z pisania powieści, prawda? Oczywi
ście, że już coś wymyśliłem. Poza tym cholernie dobrze
wiesz, że nie możemy ot tak wrzucić gotówki i oczekiwać, że
choć raz jeszcze zobaczymy Lehigha w jednym kawałku.
Musimy wejść i go stamtąd wyciągnąć.
- Zróbmy to, Emerson. Co wchodzi w grę?
- Między innymi ty i twój wierny nóż. Mamy szczęście,
mój chłopcze, że jesteś bardzo utalentowany.
Cztery dni później Verity spędziła ranek w biurze jedy
nego agenta biura podróży, jaki działał w Sequence Springs.
Wieczorem było tak niewielu gości w restauracji, że zamknęła
wcześniej i powędrowała wąską ścieżką na basen w sanato
rium. Pod pachą niosła paczkę broszur reklamowych.
Sala z basenami była urządzona w stylu europejskim. Nie
wiele osób się kąpało. Lśniąco białe i błękitne kafelki błysz
czały w jaskrawym świetle, a w basenach zachęcająco pękały
bąbelki. Verity rozebrała się i wsunęła nago do ulubionego
basenu z gorącą wodą pachnącą leczniczymi minerałami.
Położyła broszury na brzegu i zanurzyła się w kojącej wo~
24
Dar ognia
dzie. Zaczęła oglądać zdjęcia rozświetlonych słońcem plaż
i mórz południowych.
Wcześniej obiecała sobie, że nie spędzi następnego wie
czora siedząc w domu i czekając na telefon. Było bardzo
mało prawdopodobne, że Jonas zadzwoni, skoro nie pofaty
gował się do telefonu przez ostatnie cztery dni. Były to
najdłuższe dni w życiu Verity.
Poza tym miała już dość wielokrotnego odczytywania
wiersza, który znalazła na karteczce przypiętej do poduszki
w dniu wyjazdu Jonasa.
Czekaj mnie, pani moja, choć chłód ludzi nęka,
Czekaj, choć świat ścisnęła mroźnej zimy ręka,
Śnić będę, pani moja, ognisty sen złoty,
Sen płomienny rzewnej, serdecznej tęsknoty.
Jeśli sobie pojedziesz, nim wrócę w te strony,
To przysięgam, że będę cholernie wkurzony.
Cholernie wkurzony. Verity zmarszczyła nos. Jeśli Jonas
spodziewał się, że ona uwierzy, iż ten drobiazg jest renesan
sowym wierszem miłosnym, które, jak stwierdził, swobodnie
przekładał, to się grubo mylił. Wierszyk i tak nie stanowił
zadośćuczynienia za brak telefonu.
- Verity! Właśnie ciebie szukam. Dzwoniłam do restauracji
i do domku, ale nikt nie podnosił słuchawki. Przyszło mi do
głowy, że może znajdę cię tutaj.
Verity uniosła wzrok znad zachwycającej fotografii ośle
piająco białych domków w kurorcie nad prywatną zatoką.
- Cześć, Lauro. O co chodzi?
Laura Griswald uśmiechnęła się radośnie.
- Nie jestem do końca pewna, ale mam przeczucie, że
może znajdzie się zajęcie dla Jonasa.
Verity odłożyła na bok broszurę.
- Zajęcie?
- Wiedziałam, że cię to zainteresuje. - Laura potrząsnęła
głową, aż zalśniły sięgające ramion kasztanowate włosy.
Laura była uosobieniem zdrowia. We dwójkę z mężem zarzą
dzali sanatorium w Sequence Springs i stanowili jego naj-
25
JayneAnn Krentz
lepszą reklamę. Przykucnęła na brzegu basenu. - Dziś wczes
nym wieczorem zameldowało się w recepcji dwoje mło
dych ludzi - chyba brat z siostrą. Wspomnieli, że szukają
Jonasa Quarrela. Przyjechali do Sequence Springs, aby go od
naleźć.
Verity wyprostowała się gwałtownie. Ostatnim razem, gdy
ktoś go szukał, Jonas omal nie zginął.
- Spytali o Jonasa po nazwisku?
- Właśnie. Powiedzieli, że chcą się z nim zobaczyć w spra
wach zawodowych. Przecież nie jechaliby taki kawał drogi,
aby zatrudnić pomywacza, więc doszłam do wniosku, że
musi im chodzić o jego poprzedni zawód. Wiedziałam, że
ciebie to zainteresuje, nawet jeśli Jonasa nie. Próbowałaś
skłonić tego faceta do powrotu do porządnego zajęcia od
dnia, w którym zaczął zmywać dla ciebie talerze.
- Chcę, żebyś wiedziała, że napisał artykuł dla czasopis
ma historycznego. Ukazał się dwa tygodnie temu - oznajmiła
z dumą Verity. - Jeśli chcesz, możesz dostać egzemplarz.
Zamówiłam dwadzieścia sztuk.
- Naprawdę? - spytała Laura ze zdumieniem. Wywarło to
na niej wrażenie. - Przypominam sobie, że coś o tym wspo
minałaś. Artykuł z jego specjalności? Coś o historii rene
sansu?
- Właśnie. Porównanie współczesnych technik szermier
czych ze stylem używanym w późnym renesansie. - Nie
warto było wspominać, że Jonas poznał te różnice w techni
kach na własnej skórze. Na dowód została mu brzydka blizna
na ramieniu.
Verity gderała, zrzędziła, nie dawała spokoju i nękała,
aż Jonas w końcu uległ i napisał artykuł. Złościło ją, że do
skonale wykształcony umysł tak się marnuje, gdy tymcza
sem jego właściciel zmywa talerze. Jonasowi to nie przeszka
dzało.
Kiedy pocztą przyszła informacja o przyjęciu artykułu do
druku, Verity stwierdziła, że jest bardziej podniecona od
Jonasa. Potem przypomniała sobie, że był wykładowcą w Vin~
cent College i pewnie drukował swoje prace w bardziej pre
stiżowych wydawnictwach. Mimo to zaplanowała, że da do
26
Dar ognia
oprawienia jeden z dwudziestu egzemplarzy „Studiów Histo
rycznych Odrodzenia". Zmusiła Jonasa do podpisania pozo
stałych egzemplarzy.
- Kim są ci ludzie i czego chcą od Jonasa? - spytała Verity.
- Jak już powiedziałam, to brat i siostra. Nazywają się
Warwickowie. Doug i Elyssa. Doug jest maklerem. Dwadzie
ścia dziewięć, może trzydzieści lat. Da się lubić. Elyssa jest
kilka lat młodsza. Dosłownie promieniuje słodyczą. Ciągle
się uśmiecha. Aż mdli. Podejrzewam, że interesuje się meta
fizyką.
- Chodzi ci o to, że wierzy w kryształy, duchowych prze
wodników i tak dalej?
- Takie odniosłam wrażenie. Natomiast Doug wydaje się
normalny i podejrzewam, że to on za wszystko zapłaci.
- Zastanawiam się, czego oni mogą chcieć od Jonasa?
Laura wzruszyła ramionami.
- Sama mi mówiłaś, że zanim Jonas kilka lat temu wyru
szył w świat, zdobył sobie reputację eksperta od stwierdza
nia autentyczności dzieł sztuki dla muzeów. Może Warwicko
wie chcieliby zasięgnąć jego opinii co do jakiegoś kupionego
przez siebie przedmiotu? Jak myślisz, interesowałoby to
Jonasa?
- Nie wiem, ale za to mnie interesuje. Najwyższy czas, aby
ten człowiek wykorzystał swoje wykształcenie i... doświad
czenie. - Nigdy nie próbowała nawet wyjaśniać Laurze czy
komukolwiek innemu, że prawdziwy talent Jonasa miał zwią
zek z parapsychologią. - Bardzo się boję, że Jonas zmarnuje
sobie życie, tak jak mój ojciec. - Verity z irytacją pokręciła
głową.
- Rozumiem. Reformowanie Jonasa to teraz twoje ulubio
ne zajęcie. Masz szczęście, że nie ma o to do ciebie pretensji
- zachichotała Laura, bardzo dokładnie znając opinię przyja
ciółki o marnowaniu wykształcenia i zdolności. - Kiedy Jonas
i twój ojciec wracają z podróży w interesach?
- Mogą wrócić każdego dnia. - Verity zabębniła palcami
o krawędź basenu i zignorowała pytające spojrzenie Laury.
Przecież nie mogła jej powiedzieć, że Emerson i Jonas poje
chali do Meksyku uratować starego, cieszącego się bardzą złą
27
Jayne Ann Krentz
opinią przyjaciela rodziny, który pozwolił się porwać. Tacy
przyjaciele nie przynoszą chluby rodzinie. Powiedziała Lau
rze, że Jonas pomagał Emersonowi załatwić pewną prywatną
sprawę.
- Nie jestem pewna, jak długo Warwickowie zechcą czekać
tu na niego - stwierdziła Laura z powątpiewaniem w głosie.
- Jeśli Warwickowie mają dla Jonasa porządne zajęcie, to
nie chcę ich zrazić mówiąc, że nie wiem, kiedy wróci. Jeśli to
będzie dobry interes, znajdę jakiś sposób, żeby ich zatrzy
mać. Lauro, może ich do mnie przyślesz jutro w porze
lunchu. Powiedz im, że organizuję dla Jonasa pracę, albo coś
w tym rodzaju.
Laura przechyliła głowę na bok.
- Organizujesz pracę Jonasowi?
Verity rozjaśniła się w uśmiechu.
- W gruncie rzeczy właśnie mianowałam się na stanowi
sko jego dyrektora handlowego. Nie patrz tak na mnie, Lauro.
Nie ma ochotników na to stanowisko, na pewno nie jest nim
Jonas. Wygląda na to, że wszystko spadło na mnie. - Zmarsz
czyła brwi, myśląc intensywnie. - Wiesz, że przy odrobinie
reklamy tego typu zajęcie mogłoby okazać się całkiem do
chodowe. Wiem, że nigdy go nie namówię do powrotu do
świata nauki, ale przecież mógłby wykorzystać swoją wiedzę
pracując jako konsultant dla takich ludzi jak Warwickowie.
Właśnie tak!
- Właśnie co?
- Nazwiemy Jonasa konsultantem. Konsultantem history
cznym. Jak to brzmi?
- Słyszę kółka obracające się w twojej głowie. - Laura
podniosła się. - Dobrze. Przekażę im twoje zaproszenie na
jutrzejszy lunch. Mam tylko nadzieję, że Jonas nie będzie
miał do ciebie żalu, gdy wróci do domu i dowie się, że właśnie
przyjęłaś dla niego zlecenie na „konsultację historyczną".
- Dam sobie radę z Jonasem - powiedziała Verity z prze
konaniem, którego wcale nie czuła. - Musi po prostu zrozu
mieć, że robię to dla jego dobra. Jest zbyt zdolny, aby przez
całe życie zmywać naczynia. Pewnego dnia podziękuje mi
za to.
28
Dar ognia
- Na twoim miejscu zastanowiłabym się wcześniej dwa
razy, zanim zmusiłabym do zmiany zajęcia wykwalifikowa
nego pomywacza-kelnera-chłopca od wszystkiego. Teraz bar
dzo trudno o godnego zaufania pracownika. Jednak nie mam
zamiaru psuć ci zabawy.
- Zabawy?
Laura uśmiechnęła się przelotnie.
- Nie udawaj przede mną niewiniątka. Wygląda na to, że
świetnie się z Jonasem rozumiecie. Ty wydajesz rozkazy,
udzielasz mu lekcji na temat samodoskonalenia i zrzędzisz,
aż wreszcie on ma dość. Wtedy wstaje, przerzuca cię przez
ramię i zanosi do łóżka tak jak w zeszłym tygodniu. Barman
Clement i reszta gości nieźle się z was naśmieli po waszym
wyjściu. Twój ojciec ryczał ze śmiechu.
Verity zarumieniła się. Bardzo dobrze pamiętała tamto
wydarzenie.
- Taki wstyd. Byłam gotowa go zabić.
Było to wtedy, gdy Verity zaczęła namawiać Jonasa do
napisania następnego artykułu. Właśnie otrzymała przesyłkę
z dwudziestoma egzemplarzami „Studiów Historycznych
Odrodzenia" i doszła do wniosku, że odniosła sukces i cze
kają ją następne. Przekonana, że przed Jonasem otwiera się
perspektywa kariery, zaryzykowała i posunęła się o jeden
krok za daleko.
Jonas wytrzymywał jej entuzjastyczny wykład przez całe
popołudnie i początek wieczoru. Stracił cierpliwość dopiero
późnym wieczorem, gdy w barze sanatorium pili ostatnią
kawę w towarzystwie Laury i Ricka.
Wysłuchiwał właśnie kolejnej tyrady o tym, jak ważne jest
napisanie jeszcze jednego artykułu, skoro już dał się poznać
i został zaakceptowany. Nagle wyjął jej z ręki szklankę z so
kiem, podniósł, ją, przerzucił przez ramię i w tej upokarza
jącej pozycji zaniósł do domku. Potem kochał się z nią tak
długo, aż Verity zapomniała o artykułach i samodoskona
leniu.
- Być może dla ciebie było to krępujące - powiedziała
Laura z uśmiechem - ale wszyscy obecni w barze na pewno
na długo to zapamiętają. Co za widowisko!
29
Jayne Ann Krentz
- Właściwie to po czyjej jesteś stronie? - spytała z gnie
wem Verity.
Z twarzy Laury zniknęło rozbawienie.
- Jestem po twojej stronie - odrzekła z nieoczekiwaną
powagą w głosie. - Wiesz o tym, prawda? Przyjaźnimy się
przecież.
Verity uśmiechnęła się smutno.
- Wiem.
- Mówię to jako przyjaciółka...
Verity skłoniła głowę.
- Przyjaciółka?
- Nie wiem, jak cię o to zapytać, więc spytam wprost. Czy
coś się stało?
Verity zesztywniała.
- Stało?
- Wiesz. Inaczej mówiąc, czy coś jest nie w porządku?
Ostatnio się zmieniłaś. Jakby coś cię dręczyło. Zastanawiałam
się, czy masz jakieś kłopoty. Jeśli tak, to chyba wiesz, że
możesz o nich opowiedzieć siostrzyczce Laurze.
Verity przeciągnęła ręką tuż pod powierzchnią kryształo
wo czystej wody. Małe fale odbiły się od brzegów basenu.
- Wiem, Lauro. Dzięki. Nic się nie stało. Naprawdę. Ostat
nio trochę myślałam. To wszystko.
- O Jonasie i przyszłości?
- Mniej więcej.
- Chyba najwyższy czas. Kiedy wychodzisz za niego za
mąż, Verity?
Verity uniosła raptownie głowę.
- Nikt mi się nie oświadczył - odpowiedziała cierpko.
- Od kiedy to Verity Ames czeka, aż ktoś inny, na dodatek
mężczyzna, podejmie tak ważną decyzję w jej życiu?-Kąciki
ust Laury uniosły się do góry. - Nie oszukasz mnie. Gdybyś
chciała poślubić Jonasa, znalazłabyś sposób, żeby go do tego
nakłonić.
- Jak sama zauważyłaś, Jonasa można do tego tylko
nakłonić - odcięła się zirytowana Verity.
- Niewykluczone. Jednak nie sądzę, by za bardzo się
opierał, gdybyś go związała i zaciągnęła do ołtarza.
30
Dar ognia
- Niezbyt romantyczny obrazek.
- Żadna rozsądna kobieta nie bierze pod uwagę romanty
cznych złudzeń, gdy już postanowiła dostać to, co chce. A ty
jesteś bardzo rozsądna, Verity. Zatem muszę założyć, że
jeszcze nie wiesz, czego chcesz od Jonasa Quarrela. I tak
wracamy do mojego poprzedniego pytania. Co się stało,
koleżanko?
Verity pomyślała o teście ciążowym, który po południu
w miejscowej aptece najpierw dokładnie obejrzała, a potem
odłożyła na półkę. Przypomniała sobie, jak bez zastanowie
nia Jonas wyjechał do Meksyku, biorąc ze sobą tylko zmianę
bielizny i przerażający nóż, którym tak dobrze umiał się
posługiwać.
- Nic się nie stało, Lauro. Po prostu byłam ostatnio trochę
przygnębiona. Chyba przydałyby mi się wakacje. - Wyjęła
rękę z wody i wzięła kolorową broszurkę. Krople wody kapa
ły na zdjęcie hotelu stojącego tuż przy plaży. - Hawaje nieźle
wyglądają, prawda?
- Wakacje, hmmm... Wiesz co? Uważam, że to bardzo
dobry pomysł.
Następnego dnia o drugiej po południu Doug i Elyssa
Warwickowie weszli do restauracji „Wirydarz". Yerity natych
miast uznała, że krótki opis Laury był bardzo precyzyjny.
Doug Warwick był przystojnym, młodym maklerem o dosko
nale ostrzyżonych jasnobrązowych włosach i opaleniźnie
z salonu piękności. Sportowa koszula pochodziła z pracowni
znanego krawca - Ralpha Laurena, a spodnie khaki miały
nieskazitelny kant i mankiety.
Kant i mankiety zrobiły wrażenie na Verity. Ostatnim ra
zem, gdy pojechała z Jonasem do San Francisco, usiłowała go
namówić na kupno spodni z mankietami. Namawianie prze
rodziło się w jedną z tych zbyt często zdarzających się
sytuacji, gdy Jonas uparł się i nic nie mogła na to poradzić.
Wrócili do domu z nową parą levisów, które nawet nie były
przed uszyciem wyprane, jak w najmodniejszym modelu.
Jonas nie przejmował się ubraniami.
Elyssa Warwick sprawiła Yerity niespodziankę. Dzięki opi-
31
Jayne Ann Krentz
sowi Laury Verity przygotowała się na wielkie, błyszczące
oczy i pogodny uśmiech. Jednak nie spodziewała się nieza
przeczalnie atrakcyjnej twarzy, bujnych krągłości doskonałej
figury ani opadających na ramiona popielatych blond włosów
obciętych na pazia.
Elyssa ubierała się wyłącznie na biało - biała jedwabna
koszula rozpięta o jeden guzik niżej, niż wymagała tego
moda, biała, wełniana, rozszerzana spódnica i białe czółen
ka.
Nieskazitelna biel stanowiła doskonałe tło dla błyszczącej
biżuterii ozdabiającej wszystkie kończyny, palce i uszy. Wiel
kie, rzeźbione kawałki metalu zwisały przy policzkach; kil
kanaście rzędów kolorowych naszyjników spoczywało na
pełnych piersiach; bransoletki wyglądały jak sięgające łok
ci szerokie obręcze; złote opaski z małymi dzwoneczka
mi otaczały kostki. Dzwoniła i pobrzękiwała przy każdym
ruchu.
- Pani musi być Verity - powiedziała serdecznie Elyssa
wyciągając smukłą dłoń. Na szczupłych palcach nosiła pier
ścionki, a długie paznokcie pomalowała rożnymi, błysz
czącymi lakierami. - Laura Griswald wszystko nam o pani
opowiedziała. Mówiła, że nie możemy przegapić okazji
spróbowania pani dań, skoro już jesteśmy w Sequence
Springs.
Verity zaprowadziła gości do stołu.
- Proszę usiąść. Za kilka minut będę mogła z państwem
porozmawiać. Muszę tylko zajrzeć do kuchni. Mają państwo
ochotę coś zjeść?
Doug Warwick dostrzegł w kacie lśniący ekspres do kawy
i uśmiechnął się szeroko.
- Może filiżankę kawy z ekspresu. Zjedliśmy lunch w sa
natorium.
Verity skinęła głową. Dwa miesiące wcześniej zainstalowa
no u niej ekspres. Właściwie zainstalował go Jonas. W dwie
godziny po przywiezieniu paczek Jonas złożył urządzenie
i uruchomił. Naprawdę dobrze było mieć go pod ręką.
Verity przygotowała dwie małe filiżanki mocnej kawy
i zaniosła do stolika Warwicków. Doug i Elyssa uśmiechnęli
32
Dar ognia
się z wdzięcznością. W kilka minut później, gdy wyszedł
ostatni klient, Verity nalała sobie filiżankę herbaty.
- O ile dobrze zrozumiałam, szukacie państwo Jonasa -
powiedziała siadając przy stoliku Warwicków. - Nie ma go
w mieście. Wyjechał. W interesach. Ma zlecenie na konsulta
cje u pewnego klienta w Meksyku.
Elyssa mieszała łyżeczka kawę. Wyglądało na to, że spra
wiło to na niej wrażenie.
- Wyobrażam sobie, że dzięki tej pracy jeździ po całym
świecie.
Verity zakasłała cicho.
- Naturalnie, to zajęcie o skali międzynarodowej. Bardzo
dużo podróżuje. Jednak spodziewam się, że niedługo wróci.
W czasie jego nieobecności ja zajmuję się jego sprawami
zawodowymi. Mogłabym się dowiedzieć, w jaki sposób pań
stwo o nim usłyszeli? Przez kilka ostatnich lat na ogół praco
wał za granicą. Dopiero od niedawna uczynił z Sequence
Springs swoją kwaterę główną. - Zastanawiała się, czy nie
przesadza. Gdyby Jonas ją słyszał, rozglądałby się wokół,
czym by jej tu przyłożyć.
Nawet jeśli Doug i Elyssa przejęli się faktem, że firma
„konsultanta", którego chcieli wynająć, choć miała światowy
zasięg, znajdowała się w wegetariańskiej restauracji w ma
łym, prowincjonalnym miasteczku, byli zbyt dobrze wycho
wani, aby dać jej to do zrozumienia.
- Jonasa polecił nam przyjaciel - powiedziała Elyssa. - Mój
bliski znajomy, obdarzony niezwykłą wprost intuicją. Wyjaś
niłam mu, jakiego potrzebujemy eksperta, a on się popytał
w środowisku. Preston ma szeroki krąg znajomości.
- Preston Yarwood -wtrącił sucho Doug Warwick- całkiem
nieźle zarabia na prowadzeniu seminariów doskonalenia
mocy psychicznych w Bay Area. Elyssa jest jego wierną
uczennicą od sześciu miesięcy. Zajmuje się takimi głupotami
jak przewodnictwo duchowe i metafizyczny masaż. Jeździ
Porsche i nosi garnitury szyte na miarę. Podejrzewam, że ten
facet musi to robić dobrze.
- Daj spokój, Doug, nie pora teraz na wyśmiewanie Pre
stona - Elyssa łagodnym tonem zwróciła mu uwagę. - To
33
Jayne Ann Krentz
bardzo utalentowany człowiek, o wprost niezwykłej intuicji.
Cudowny nauczyciel. Potrafi przewidywać przyszłość, ale
jest zbyt skromny, aby się do tego przyznać.
- Bzdury, - Doug parsknął śmiechem. - Nigdy nie traci
okazji, żeby przypomnieć wszystkim o swoich tak zwanych
wizjach.
- Nie możesz jednak zaprzeczyć, że znalazł dla nas pana
Quarrela.
Verity uważnie przyglądała się Warwickom.
- W jaki sposób ten Preston odszukał Jonasa?
Elyssa uśmiechnęła się olśniewająco.
- Skontaktował się z wydawcą małego czasopisma spe
cjalizującego się w studiach historycznych nad renesansem.
Rozumie pani, potrzebujemy eksperta w tej epoce. Redaktor
stwierdził, że właśnie opublikował artykuł pana Quarrela,
który ma dużą wiedzę na temat odrodzenia i mógłby nam
pomóc. Powiedział Prestonowi, że kiedyś Jonas Ouarrel był
znany z umiejętności oceny autentyczności niemal wszyst
kiego. Pan Ouarrel napisał artykuł o technikach szermier
czych, czy tak?
Verity uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Czyżby go pani czytała?
- Obawiam się, że nie, chociaż zrobiłabym to z ogromną
przyjemnością - odparła Elyssa z wdziękiem.
- Przypadkiem mam jeden dodatkowy egzemplarz - przy
znała Verity bez zająknienia. - Dostanie go pani. Jestem
pewna, że uzna go pani za bardzo interesujący. Temat został
ujęty niezwykle błyskotliwie.
- jestem o tym przekonana.
- Co właściwie Jonas miałby ocenić? - Verity zwróciła się
z tym pytaniem do Douga Warwicka.
- Szesnastowieczną willę - odparł szybko.
Verity spoglądała na niego bez słowa.
- Willę? We Włoszech? - Wizja wakacji nad włoskim mo
rzem przez chwilę zatańczyła jej w głowie. To byłoby nawet
lepsze niż Hawaje.
Doug spojrzał na nią poważnie znad brzegu maleńkiej
filiżanki z kawą.
34
Dar ognia
- Chciałbym, żeby to było takie proste. Gdyby „Koszmar
Hazelhursta" stał we Włoszech, nie miałbym żadnych proble
mów z przekonaniem inwestorów, że jest autentyczny. Jed
nak ponieważ postawiono go na wysepce na północno-za
chodnim Pacyfiku, sprawy się trochę komplikują.
- Dobry Boże - zawołała Verity. - Jakim cudem szesnasto
wieczną renesansowa willa znalazła się na amerykańskiej
wyspie?
- Na przełomie wieków ekscentryczny krewny naszego
zmarłego wuja, Eustis Hazelhurst, zabrał ją z Włoch, prze
wiózł statkiem do Stanów i zrekonstruował. Nasz wuj, Digby,
był równie obłąkany jak jego krewniak. Odziedziczył willę po
śmierci Eustisa. Dwa lata temu umarł i wówczas ja dostałem
w spadku tę potworność.
- Doug natychmiast wystawił ją na sprzedaż - wyjaśniła
Elyssa. - Kogo stać na utrzymanie i płacenie podatków za coś
takiego jak „Koszmar Hazelhursta"? Sama konserwacja ko
sztuje fortunę. Grupa inwestorów chce przekształcić ją
w prawdziwy kurort. Są bardzo zainteresowani, jednak za
nim zapłacą wymienioną przez Douga cenę, żądają dowo
dów, że willa jest autentyczna. Dlatego Doug postanowił
wynająć kogoś cieszącego się opinią dobrego eksperta, żeby
obejrzał willę i napisał raport dla inwestorów.
Doug odstawił pustą filiżankę.
- Mówiąc szczerze, powinna pani wiedzieć od samego
początku, że moja siostra ma ukryte zamiary. Pragnie, aby
pan Ouarrel przy okazji oglądania willi poszukał skarbów.
- Ukrytych skarbów? - Verity była zachwycona.
Doug wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie to szukanie wiatru w polu, ale mój wuj
zostawił intrygujące zapiski. Skarb jest przypuszczalnie
schowany gdzieś w willi.
- Uważam, że zanim sprzedamy willę, powinniśmy ją
dokładnie obejrzeć - oznajmiła stanowczo Elyssa.
Verity zmarszczyła brwi.
- Gdyby był jakiś skarb, czy nie znaleziono by go w czasie
rozbiórki przed transportem do Stanów?
Odpowiedział Doug.
35
Jayne Ann Kreutz
- W pierwszej chwili też tak pomyślałem. Jednak wszyst
ko wskazuje na to, że nie rozebrano willi kamień po kamie
niu. Pozostawiono nie naruszone bardzo duże fragmenty.
Robotnicy po prostu je obudowali ochronnymi kratami
i przewieźli na statek. W willi znalazło się również dużo
mebli i dzieła sztuki, jednak niemal nic nie zostało. Bied
ny wujek Digby musiał się wyprzedawać, żeby utrzymać
dom.
- Wujek Digby był przekonany o istnieniu skarbu i o tym,
że nadal jest ukryty w willi. Spędził wiele lat na poszukiwa
niach - dodała Elyssa. ~ Chyba to sensowne, żebyśmy sami
rzucili okiem, zanim pozbędziemy się domu.
Doug uśmiechnął się wyrozumiale spojrzawszy na sio
strę.
- Gdyby pan Quarrel podjął się obu zleceń, chciałbym go
zatrudnić na tydzień.
Nadszedł czas na interesy. Verity uśmiechnęła się rzeczo
wo. Miała nadzieję, że nie wygląda na zbyt zachwyconą.
- Jak pan rozumie, czas Jonasa jest bardzo cenny, a przed
sięwzięcie opisane przez państwa, czyli ocena wilii kamień
po kamieniu, będzie sporo kosztowało.
- Och - wtrąciła Elyssa -jesteśmy przygotowani na zapła
cenie jego stawki, bez względu na to, ile wynosi za cały
tydzień. Być może nawet dłużej, jeśli to będzie konieczne.
Jak pani sądzi, czy pana Quarrela zainteresuje nasza propo
zycja?
- Uważam - odparła powoli Verity - że pan Quarrel będzie
bardzo zainteresowany. - Obrazy wakacji na wyspie w rene
sansowej willi natychmiast pojawiły się jej przed oczami.
Cieśnina Pugent to nie południowy Pacyfik, ale czasami
trzeba się zadowolić czymś, co się ma pod ręką. - Na ogół
towarzyszę panu Quarrelowi w podróżach służbowych na
terenie Stanów - wtrąciła ostrożnie.
- Och, z przyjemnością panią powitamy wraz z panem
Ouarrelem - szybko zaproponowała Elyssa. - Naturalnie
pokrywamy wszystkie wydatki.
- Naturalnie - odparte swobodnie Verity, czując się jak
prawdziwy dyrektor handlowy. - Czy mogę państwu zapro-
36
Dar ognia
ponować jeszcze jedną filiżankę kawy, zanim przejdziemy
do szczegółów?
Zanim Verity skończyła wyjaśniać wszystko Laurze, gdy
moczyły się wieczorem w basenie, doszła do wniosku, że
odkryła w sobie ukryty do tej pory talent do interesów.
- Mógłby to być prawdziwy początek kariery Jonasa -
powiedziała z entuzjazmem. - Wprost idealny.
- Poszukiwanie skarbów wydaje się czysta stratą czasu -
stwierdziła Laura.
- No to co? W najgorszym razie Doug dostanie porządny
raport opisujący konstrukcję i dane o willi. Powinien wystar
czyć do wywarcia wrażenia na jego przyszłych inwestorach.
Jeśli Jonas przy okazji odnajdzie skarb, to już będzie nad
miar szczęścia.
- Uważasz, że Jonasowi spodoba się pomysł szukania
skarbu?
- Dlaczego nie? Właśnie to może go naprawdę zaintereso
wać.
- A ty z tego będziesz miała tydzień wakacji - podsumo
wała Laura kiwając głową. - Wiesz, że to nie jest taki zły
pomysł. Trochę niesamowity, ale kryje w sobie sporo możli
wości. Powinien Jonasowi odpowiadać.
Verity oparła głowę o kafelki basenu.
- Jonas nie będzie miał wyboru - przyznała. - Już przyję
łam to zlecenie w jego imieniu. Warwickowie wypłacili mi
pięćset dolarów zaliczki.
Laura zmarszczyła brwi.
- Jestem ciekawa, jak Jonas zareaguje na wieść o swoim
nowym zajęciu konsultanta.
Verity sama się nad tym zastanawiała. Od wyjścia Warwic-
kdw myślała tylko o tym. Teraz też śpiesząc się do domku
ośnieżoną ścieżką szukała właściwej metody powiadomienia
Jonasa o przyjętym przez nią zleceniu.
Dróżka była zdradliwa. Na powierzchni powstała warstwa
lodu. Verity wcisnęła ręce głęboko w kieszenie kurtki i skuliła
się przed zimnym wiatrem.
Stopnie prowadzące na ganek pokrywał lód. Uchwyciła
37
Jayne Ann Krentz
się poręczy, aby utrzymać równowagę. Nie paliło się światło
nad drzwiami. Zmarszczyła brwi, pewna, że włączyła je
przed wyjściem. Być może żarówka się przepaliła. Jonas był
dobry w takich drobnych czynnościach jak wymiana żaró
wek.
Verity ujęła klamkę, gdy z wnętrza domu dobiegł ją cichy
szmer. Ogarnęła ją radość. Jonas wrócił!
- Jonas? Kiedy przyjechałeś? - Otworzyła pchnięciem
drzwi i sięgnęła do wyłącznika. - Dlaczego nie zapaliłeś
światła?
Ciemny kształt runął przez drzwi, brutalnie odpychając ją
na bok. Zachwiała się raptownie do tyłu, buty ześlignęły się
i zsunęły po oblodzonym schodku.
Tajemnicza postać przeskoczyła stopnie w szalonym pę
dzie. Verity ogarnął gniew. Ruszyła za intruzem, lecz gdy
zbiegała po schodach, stopnie nagle usunęły się jej spod
stóp.
Poczuła, że traci równowagę. Szarpnął nią ostry ból w pra
wej kostce.
W tym momencie myślała tylko o dziecku, które być może
nosiła pod sercem.
Nie wolno jej upaść!
Rozpaczliwie uchwyciła się poręczy, łapiąc ją w ostatniej
chwili, gdy wykręcony staw wreszcie się poddał. Ledwo
zdążyła.
Oddychała szybko, urywanie, z ust wydobywała jej się
para. Opuściła się powoli na oblodzony schodek i patrzyła
bezradnie, jak intruz niknie między drzewami.
- Cholera, cholera, cholera - dygotała jak liść.
Po chwili zebrała siły, uświadomiła sobie, że nie może
oprzeć się na skręconej kostce, i pokuśtykała do środka, żeby
zadzwonić do Laury.
Wkrótce zjawiła się przyjaciółka, a za jej plecami Warwic-
kowie.
- Przypadkiem byli przy recepcji, gdy zadzwoniłaś - wy
jaśniła Laura, pochylając się nad Verity. - Rick miał pełne ręce
roboty w barze.
- Lepiej będzie, jak zawieziemy panią do lekarza - stwier-
38
Dar ognia
dził Doug Warwick, oglądając puchnącą gwałtownie kostkę. -
Zaniosę panią do samochodu.
Zanim Verity zdążyła pomyśleć o odpowiedzi, wziął ją na
ręce i ruszył do drzwi.
Było to bardzo niefortunne wydarzenie, zważywszy na
przyszłe stosunki służbowe, ale gdy w godzinę później Doug
wniósł ją z powrotem do wnętrza domku, w nagrodę za cały
jego trud przystawiono mu nóż do gardła.
- Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał Jonas. Jego głos
przypominał lodowate, niebezpieczne warczenie dochodzą
ce z mroku.
Rozdział
trzeci
Jonas! Odłóż natychmiast ten nóż! Doprawdy,
nigdy w życiu nie byłam tak zawstydzona! - Verity
pomacała ręką ścianę za plecami Douga. - Prze
praszam cię, Doug.
Doug nawet nie drgnął. Stał nieruchmo jak
posąg, trzymając Verity w ramionach. Zamrugał,
gdy zapaliło się światło, ukazując mężczyznę
z nożem w ręku.
- To chyba jakieś nieporozumienie - wychry
piał.
- I mnie się tak zdaje - zgodził się Jonas
złowieszczym szeptem.
- Jonas, przestań! To śmieszne. Co za upoko
rzenie. Spójrz na siebie. Wyglądasz okropnie. -
Verity posłała Jonasowi spojrzenie pełne furii.
Z pewnością w tym stanie nie mógł wywrzeć do
brego wrażenia na klientach. Najgorszy był oczy
wiście nóż trzymany tuż przy gardle Douga, ale
40
Dar ognia
dżinsy, pognieciona, poplamiona robocza koszula i kilku
dniowy zarost jeszcze pogarszały sytuację. Złote oczy lśniły
jak u drapieżnika. Przynajmniej wygląda zdrowo, pomyślała
z ulgą.
- Co tu się dzieje, Verity? - Jonas obrzucił ją krótkim,
ponurym spojrzeniem i znowu utkwił wzrok w swojej ofie
rze.
- Przestań się zachowywać jak neandertalczyk, to wszyst
ko ci wyjaśnię.
- Niech to będzie dobre wyjaśnienie - odpowiedział Jonas
opuszczając nóż z widoczną niechęcią. - Postaw moją kobie
tę na ziemi, zanim zmienię zdanie co do noża - dodał
w stronę mężczyzny tulącego Verity w ramionach.
- Jej kostka - zdołał wymówić Doug.
Jonas natychmiast obejrzał nogi Verity i spostrzegł elasty
czny bandaż otaczający prawą stopę.
- Na miłość boską, Verity, co ci się stało?
- Skręciłam kostkę na ganku. Gdybyś zadał kilka uprzej
mych pytań, zamiast rzucać się Dougowi z nożem do gardła,
oszczędziłbyś sobie trudu przeprosin.
- A kto ma przepraszać?
- Ty i to już wkrótce - oznajmiła Verity. Uśmiechnęła się
ciepło do wciąż stojącego bez ruchu Douga. - Taka jestem
zawstydzona. Proszę mnie zanieść na kanapę, dobrze?
- Jest pani pewna, że nic pani z jego strony nie grozi? -
spytał Doug, ostrożnie układając ją na kanapie. Uważnie
przyjrzał się Jonasowi.
- Dobre nieba, tak. Nic mi nie będzie. - Zaniepokoił ją
wyraz twarzy Douga. Już widziała rozwiewające się nadzie
je na pokaźny czek za konsultacje. - Brak mi słów, aby
wyrazić wdzięczność za pańską pomoc. Nie wiem, co bym
bez pana zrobiła. Naprawdę bardzo przepraszam za... -
Machnięcie ręką objęło Jonasa i jego nóż. - Czasami Jonas
reaguje nieodpowiednio do sytuacji. Żyje w napięciu. Jest
pobudliwy. Szybko wyciąga wnioski. Wie pan, jacy są ci
naukowcy. Jednak zapewniam pana, że jest bardzo dobry
w swojej specjalności.
- Rozumiem. - Doug nadal wbijał wzrok w nóż, którego
41
Jayne Ann Krentz
Jonas do tej pory nie odłożył. - Sądziłem, że pana specjalno
ścią jest historia renesansu.
Verity rozpaczliwie pragnęła uratować sytuację, zanim
Doug uwierzy, że specjalnością Jonasa jest podrzynanie
gardeł.
- Jestem przekonana, że Jonas znakomicie spełni pańskie
oczekiwania. Mogę panu zagwarantować, że nie będzie wię
cej takich niezręcznych sytuacji. Jako jego dyrektor handlo
wy osobiście dopilnuję, aby się właściwie zachowywał.
- Może będzie lepiej, jak tę sprawę przedyskutujemy rano -
odrzekł Doug, cofając się w kierunku drzwi. - Laura i Elyssa
siedzą w samochodzie. Nie chciałbym, żeby na mnie czekały.
Dziś jest trochę zimno. Miło mi było pana poznać, panie
Quarrel. Spodziewam się, że miał pan udaną podróż w hmm....
interesach. Jak rozumiem, nie było pana przez jakiś czas
w kraju. - Już stał przy samych drzwiach. Jak dobry makler
mówił aż do ostatniej chwili. - Dobranoc, Verity. Niech pani
uważa na kostkę. - Zatrzasnął drzwi za sobą.
W małym pokoiku zapanowała pełna napięcia cisza.
- Żyje w napięciu? -Jonas powtórzył ironicznie. - Pobud
liwy?
Wrzucił nóż do otwartej brezentowej torby stojącej obok
kanapy. Podszedł i pochylił się nad Verity, oczy mu błysz
czały.
- Coś musiałam wymyślić, żeby usprawiedliwić twoje
kretyńskie zachowanie. - Verity usadowiła się w rogu kanapy
i spokojnie spotkała groźne spojrzenie Jonasa. Wtem zagryz
ła dolną wargę. - Jonas, dobrze się czujesz?
- Czułem się całkiem dobrze, zanim wróciłem do domu
akurat na czas, żeby obejrzeć, jak przenosi cię przez próg
chłopak z okładki „Kwartalnika dla prawdziwych dżentelme
nów". Ćwiczenia dla panny młodej?
- Przestań się wygłupiać - zaprzeczyła opryskliwie. -
Gdzie tata?
- W Rio z Lehighem. Emerson stwierdził, że musi poje
chać na wakacje. Doszedł do wniosku, że oglądanie bikini
z trzech sznurków i kostiumów kąpielowych topless paradu
jących po plaży to właśnie najlepszy relaks dla mężczyzny
42
Dar ognia
w jego wieku. A ja- ciągnął obrażonym tonem Jonas - czułem
się zobowiązany do pośpiesznego powrotu do domu do
kobietki, która, jak sądziłem, z niepokojem mnie oczekuje.
Verity zlekceważyła kąśliwą uwagę.
- A co z Samem Lehighem? Wszystko w porządku? Pory
wacze puścili go bez kłopotów?
- Nic mu nie jest. Faceci, którzy go porwali, nie należeli
do najbystrzejszych.
Jonas przesunął palcami po zmierzwionych włosach. Gdy
napięcie osłabło, opanowało go znużenie. Stłumił ziewnięcie.
- A tato?
- Też w porządku. Nikomu ważnemu nie stała się krzyw
da.
- Nikomu ważnemu? Co z porywaczami? - zapytała nie
spokojnie Verity.
Jonas zmrużył oczy.
- Jak już powiedziałem, nikomu ważnemu nie stała się
krzywda. Ty, jako miłująca prawo obywatelka, z zadowole
niem pewnie się dowiesz, że trójka, która przetrzymywała
Lehigha, korzysta obecnie z uprzejmości meksykańskiego
więzienia.
Verity rozjaśniła się w uśmiechu.
- W końcu oddaliście sprawę w ręce policji? Tak się cieszę.
Wiedziałam, że tak będzie lepiej.
- Właściwie to nie przekazaliśmy ich policji - odparł
ostrożnie Jonas. - Tylko zostawiliśmy tych trzech pacanów
na miejscu popełnienia przestępstwa. Wiesz, jak tam jest.
Każdy znajdujący się w pobliżu w chwili wkroczenia policji
jest od razu uważany za winnego.
- Zatem, dokładnie mówiąc, gdzie ich zostawiliście, gdy
wkraczała policja? - spytała podejrzliwie Verity.
- W magazynie pełnym narkotyków. Należało to chyba do
jakichś krewnych. Trzech głupców trzymało Lehigha na ty
łach budynku. Jak wydostaliśmy Sama, dopilnowaliśmy, żeby
porywacze przez pewien czas nigdzie się nie wybierali.
Potem Emerson anonimowo zadzwonił po policję. Takie miłe,
prestiżowe aresztowanie, które władze tak lubią. Nagłówki
w gazetach, medale dla wszystkich.
43
Jayne Ann Krentz
- Mam dziwne wrażenie, że coś zanadto wszystko uprasz
czasz.
- Próbuję się streszczać, aby powrócić do zasadniczego
tematu - stwierdził Jonas groźnie. - Kiedy i dlaczego pojawił
się ten sir Galahad w garniturku?
- Nazywa się Warwick - odparła gniewnie Verity. - Doug
Warwick. Wraz z siostrą Elyssą zatrzymali się w sanato
rium. Wieczorem skręciłam nogę na stopniach i zadzwoni
łam do Laury. Natychmiast przyjechała razem z Warwickami.
Naprawdę uprzejmie z ich strony. Byłam trochę przestra
szona.
Jonas przykucnął obok kanapy. Delikatnie dotknął oban
dażowanej kostki.
- Przestraszyłaś się upadkiem?
- Nie, tym, co spowodowało mój upadek.
Jonas raptownie podniósł głowę.
- Ktoś był w domu, kiedy wieczorem wróciłam z sanato
rium. Wybiegł i uciekając potrącił mnie. Ledwie zdążyłam
chwycić się poręczy, żeby nie zlecieć w dół po schodach.
Jonas patrzył na nią ze zdumieniem.
- Do cholery! Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- Ktoś był tutaj? - Rozglądając się po wygodnie umeblo
wanym pokoju Jonas zacisnął palce na kolanie Verity,
Powiodła spojrzniem wokół siebie.
- Wygląda na to, że nic nie zabrał, prawda? Sprzęt grający
stoi i telewizor także. Musiałam mu przeszkodzić, zanim
narobił szkód. Właśnie sobie przypomniałam, że mam za
dzwonić do biura szeryfa i powiedzieć mu, czy coś nie
zginęło. - Sięgnęła do aparatu stojącego na stoliku obok.
Gdy wykręcała numer, Jonas dokładnie obejrzał pokój,
zajrzał do szuflad i otworzył szafy. Potem zniknął w koryta
rzyku prowadzącym do sypialni. Gdy wrócił, Verity właśnie
skończyła krótką relację i odkładała słuchawkę.
- Cholera, wyjechałem na niecałe pięć dni i od razu wpa
kowałaś się w kłopoty - wymruczał ze złością wyglądając
z kuchni.
- Nie wpakowałam się w kłopoty. Stałam się niewinną
44
Dar ognia
ofiarą intruza. - Verity usłyszała stuk butelki o szklankę. -
Przynieś mi sok.
W chwilę potem Jonas zjawił się z dwiema szklankami.
W jednej był sok z żurawin.
- Czy zamknęłaś drzwi przed wyjściem? - Usiadł obok
i podał jej sok.
- Nie. Wiesz przecież, że nigdy tego nie robię. Tutaj nie
popełnia się przestępstw.
- Teraz zaczęto popełniać, prawda? Co za idiotyczna
wymówka. Ile razy ci mówiłem, żebyś zamykała frontowe
drzwi na klucz?
- Ależ, Jonas...
- Trzeba natychmiast skończyć z tym samotnym łaże
niem po nocy do sanatorium. Od tej chwili albo ja idę z tobą,
albo zostajesz w domu i szukasz sobie czego innego do
roboty.
- Ależ, Jonas...
- Chciałbym wiedzieć, skąd temu Warwickowi przyszło
do głowy, że może cię ot tak sobie wziąć na ręce i nosić.
Czemu się zgłosił na ochotnika do pomocy? Laura i Rick
mogli się tym sami zająć...
- Jonas...
- Jezu! Człowiek wraca do domu po ciężkim tygodniu
w drodze i pierwsza rzecz, jaka mu wpada w oczy, to własna
kobieta, którą wnosi przez próg inny facet. To chyba wystar
czy, aby poważnie pomyśleć o ponownym wprowadzeniu do
użytku pasów cnoty.
Verity straciła cierpliwość.
- Jonas, zaczynasz marudzić jak rozeźlony mąż. Chyba
już dość powiedziałeś. Na wypadek, gdyby to umknęło twojej
uwagi, to ja jestem poszkodowaną stroną. Poza tym nie chcę
już więcej słyszeć ani jednego złego słowa o Dougu Warwic-
ku. To bardzo miły człowiek. Ważniejszy jest jednak fakt, że
to nasz klient.
- Kim on jest?
Verity odchrząknęła cicho.
- Sądzę, że będzie lepiej, jak ci wszystko wytłumaczę
rano. Wyglądasz na zmęczonego, a Bóg jeden wie, jak jestem
45
Jayne Ann Krentz
wykończona po wydarzeniach dziesiejszego wieczora. Boli
mnie noga. Chcę się położyć i trochę się przespać.
- O, nie. Co to znaczy, że Warwick jest naszym klientem?
- To długa historia. Naprawdę wolałabym wyjaśnić ci
wszystko rano. - Uśmiechnęła się do niego łagodnie. - To
tylko interes. Tak się cieszę, że już jesteś w domu, cały
i zdrów. Bardzo się o ciebie martwiłam.
- Verity...
- Boli mnie noga w kostce.-W pierwszej chwili myślałam,
że ją złamałam. Na oblodzonym ganku jest bardzo ślisko
i niebezpiecznie.
- Do cholery, Verity...
- Jak dobrze mieć cię z powrotem w domu - powiedziała
z zadumą. Dotknęła jego ramienia, przesunęła palcami
wzdłuż łokcia. - Wyglądasz jak wyżęty przez wyżymaczkę.
- Powinienem wziąć prysznic - przyznał i wypił do końca
brandy.
- No to weź.
Podrapał się w brodę.
- Przydałoby się ogolić.
- Nie jestem pewna. Taka broda jest bardzo zmysłowa.
Dotknęła jego policzka. W jego spojrzeniu pojawiło się
nagle pożądanie.
- Pragnę cię.
Verity uśmiechała się łagodnie i zachęcająco.
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć wszyst
kiego, czego pragniesz dziś wieczorem. Może zaczniesz od
prysznica?
Jonas wpatrywał się w jej usta.
- Dlaczego ci na wszystko pozwalam? Wegetariańskie
jedzenie musiało mi rozmiękczyć mozg. - Pochylił się i dłu
go, mocno ją pocałował. Potem ruszył do łazienki.
Verity poczekała na odgłos odkręconej pod prysznicem
wody i wstała ostrożnie z kanapy. Stwierdziła, że daje sobie
całkiem dobrze radę, posługując się pogrzebaczem jak łaską.
Nucąc cicho pod nosem, zamknęła drzwi, zgasiła światła
w saloniku i pokuśtykała do sypialni.
Kiedy w piętnaście minut później otworzyły się drzwi od
46
Dar ognia
łazienki, Verity leżała w łóżku, opierając się o poduszki. Rude
włosy otaczały jej głowę płomienną aureolą. Włożyła koszulę
nocną, którą kupiła sobie wkrótce po tym, jak Jonas został jej
kochankiem. Nie uszyto jej na mroźne, zimowe noce. Było to
delikatne jak mgiełka połączenie czarnej koronki i atłasu,
interesująco podkreślające miękkie krągłości jej piersi.
Jonas wyszedł z łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół
bioder. Drugim ręcznikiem wycierał gęste, ciemne włosy.
Spojrzał na nią i raptownie się zatrzymał.
- Nie do wiary, że jeszcze niedawno byłaś zapiętą pod
szyję starą panną. Pokonałaś długą drogę. -Jonas rzucił oba
ręczniki na krzesło i podszedł do łóżka. Przystanął, wpatru
jąc się w nią. Był bardzo podniecony. - Tęskniłem za tobą,
kochanie.
- Cieszę się. - Verity zrobiła mu miejsce obok siebie,
odwijając kołdrę. - ja też za tobą tęskniłam. Tak się bałam,
że coś się wam stanie.
Położył się do łóżka i wziął ją w ramiona.
- Skończyło się na tym, że tobie coś się stało.
Pocałował ją w szyję i wsunął palce pod czarną koronkę
przy staniku.
Kiedy ciepła, cudownie szorstka dłoń przesunęła się na jej
brzuch, Verity znowu pomyślała o tym, czego broniła wcześ
niej tego wieczora, kiedy walczyła, żeby nie upaść. Może
przyszedł już czas, żeby podzielić się podejrzeniami z Jona-
sem.
- Jonas?
Pocałował ją, jakby chciał dodać jej otuchy.
- Nie martw się. Będę uważał.
Przez ułamek sekundy myślała, że być może odgadł praw
dę.
- Uważał na co?
- Na twoją kostkę.
- Och.
- Boże, jak ja cię dzisiaj pragnę. - Pieścił ją z narastającym
pośpiechem, szukając tak dobrze znanych magicznych
miejsc. - Powitaj mnie w domu, ukochana. Muszę wiedzieć,
jak bardzo za mną tęskniłaś.
47
Jayne Ann Krentz
Może nie była to najlepsza chwila, żeby mu powiedzieć.
Nie miała wątpliwości, że Jonas myśli tylko o jednym. Kiedy
zaspokoi potrzeby fizyczne, które go teraz zmuszały do
wysiłku, będzie zupełnie wyczerpany. Potrzebował wypo
czynku, widziała to jasno. Poza tym nie miała całkowitej
pewności co do dziecka. Verity otoczyła ramionami szyję
jonasa i przyciągnęła do siebie.
- Witaj w domu, najdroższy - wyszeptała, gdy przykrył
sobą jej smukłe ciało. Wtem zagarnął ją w mocnym uścisku
i Verity natychmiast zapomniała o wszystkim spalając się
w ogniu namiętności.
Dużo później, gdy już prawie zasypiała, usłyszała zduszo
ny szept Jonasa.
- Co mówisz? - spytała rozespana.
- Spytałem, czy naprawdę zachowywałem się przedtem
jak wściekły mąż?
- Rozeźlony, a nie wściekły. To takie wyrażenie. - Nagle
przeszła jej ochota na sen.
- Takie wyrażenie, co? - ziewnął Jonas. - Wiesz, przyszło
mi do głowy, że właśnie dokładnie tak się czułem, gdy
Warwick wniósł cię na rękach do domu. Tylko, że słowo
„rozeźlony" nie całkiem oddaje mój stan ducha. „Wściekły"
dokładniej odpowiada rzeczywistości. Chciałem wepchnąć
mu nóż w gardło. Verity, nigdy więcej mnie tak nie zaskakuj.
Usłyszała w jego słowach wyraźne ostrzeżenie i zadrżała.
Przypomniała sobie chłód w jego spojrzeniu, gdy trzymał
nóż tuż przy szyi Warwicka. Czasem warto było sobie przy
pomnieć, że mężczyzna leżący obok nie był tylko pomywa-
czem ze stopniem doktorskim. Potrafił być bardzo niebez
pieczny; bezwzględny jak renesansowy arystokrata walczący
w obronie swojej własności.
Taki był kochany przez nią mężczyzna, ojciec jej dziecka.
Jeśli nosiła pod sercem dziecko.
Yerity dotknęła brzucha. Upłynęło dużo czasu, zanim
znowu zdołała zasnąć.
Teraz rozumiesz - kończyła Verity następnego dnia przy
śniadaniu - że to jest wspaniała okazja dla ciebie. Zakładając
48
Dar ognia
oczywiście, że wczoraj wieczorem wszystkiego nie popsułeś.
Już wpłaciłam zaliczkę od Warwicków na specjalne konto
w banku i załatwiłam, że reszta również zostanie tam wpła
cona po wykonaniu zlecenia. Pokrywają wszystkie koszty.
Tylko pomyśl, co to za idealna sytuacja! Pojedziemy na
wakacje, za które nam zapłacą, a ty będziesz miał świetny
start w udzielaniu konsultacji.
Jonas powoli grzebał łyżką w resztce płatków owsianych.
Z namaszczeniem przeżuwał i połykał, zastanawiając się nad
propozycją. Verity rano wyglądała na bardzo zdecydowaną.
W błękitnych oczach lśnił blask nadziei, ostrzegający, że
musi bardzo ostrożnie postępować. Najwyraźniej pragnęła,
aby podjął się zlecenia dla Warwicków. Jonasowi ten pomysł
nie bardzo się spodobał. Wolałby zostać w Sequence Springs
i spędzić resztę zimy na kochaniu się z Verity i nauce goto
wania wykwintnych wegetariańskich dań.
- Wakacje na wyspach San Juan w środku zimy to nie to
samo co tydzień na Hawajach - stwierdził Jonas.
- Wiem, ale ta okazja jest po prostu zbyt dobra, aby ją
przegapić.
- Przeprowadzenie analizy willi będzie dość proste, ale
czy uświadamiasz sobie, że nie znajdziemy skarbu z czte
rechsetletniej legendy? To szukanie wiatru w polu...
- To samo powiedziała Laura. Za to ja uważam, że jeśli
Warwickowie są gotowi płacić za szukanie wiatru, to nie masz
powodu do narzekań. Poza tym poszukiwanie skarbu to
sprawa uboczna. Najważniejszy jest raport o willi.
Jonas próbował znaleźć jeszcze jakiś argument przeciw
wyprawie. Wymienił już kilka, ale wszystkie zostały zbite.
Cały pomysł wydawał się bezsensowną stratą czasu, ale jak
zwykle po spędzeniu nocy z Verity był gotów do poświęceń.
Ta kobieta powoli, ale konsekwentnie owijała go sobie wokół
małego palca. Doszedł do wniosku, że mu to nie przeszka
dza.
- Powiem ci coś - odezwał się w końcu, postanawiając
zachować się wspaniałomyślnie. -Jeszcze dziś rano poroz
mawiam z Warwickami.
- Najpierw powinieneś przeprosić za nóż.
49
Jayne Ann Krentz
- Nie przeciągaj struny, Verity.
- Nie przeciągam struny. Chodzi mi o ciebie. Szczerze
mówiąc, przyszło mi do głowy, że nie byłbyś zadowolony
zmywając do końca życia talerze.
- Nie wiem, w czym tkwi problem. Potrzebny ci pomy-
wacz. Potrzebny ci również konserwator. W mojej osobie
masz obu za cenę jednego.
Verity uśmiechnęła się olśniewająco, uśmiechem pełnym
obietnicy, który zawsze pozbawiał Jonasa tchu.
- Ale zrobiłam interes - wymruczała. Zebrała talerze i mi
ski. Dla podtrzymania równowagi sięgnęła po pogrzebacz.
- Zajmę się talerzami. Jestem zawodowcem, pamiętasz? -
Zmarszczył czoło z troską, przyglądając się, jak Verity kuś
tyka w kierunku kuchni z naczyniami pobrzękującymi
w dłoniach. - Usiądź, kochanie.
- Nie martw się o mnie. Kuśtykanie doprowadziłam do
absolutnego mistrzostwa. Chyba później wymoczę sobie
nogę w basenie w sanatorium.
- Verity...
Zatrzymała się, żeby pocałować go w czoło.
- Dzięki, że zgodziłeś się wziąć tę pracę. Jestem pewna,
że to początek wspaniałej przyszłości.
- Nie powiedziałem, że podejmę się tej pracy. Zgodziłem
się tylko porozmawiać z Warwickami - przypomniał jej, wie
dząc, że prowadzi beznadziejną walkę.
- Polubisz ich - zapewniła go spokojnie i podjęła powolną
wędrówkę do kuchni. - Elyssa jest trochę dziwna, ale Doug
miły i zwyczajny. On... Aaaa!
Jonas zobaczył, jak stos misek chwieje się niczym wieżo
wiec podczas trzęsienia ziemi. Patrzył zafascynowany, jak
zsuwają się z pustego talerza po tostach i lecą przyśpiesza
jąc ku drewnianej podłodze. Pochylił się bez namysłu, po
chwycił miski jedną ręką i ostrożnie postawił na stole.
- Jonas, jak ty to robisz? - spytała Verity z westchnieniem.
- Co?
- Masz tak doskonałą koordynację ruchów. Chyba nawet
nie uświadamiasz sobie, jak płynnie się poruszasz. To wprost
zadziwiające.
50
Dar ognia
Jonas uśmiechnął się lubieżnie.
- Czyżbyś na okrągło chciała mi mówić, że jestem dobry
w łóżku?
Prychnęła z niezadowoleniem.
- Znowu okazujesz męską arogancję.
- Mógłbym ci pokazać coś bardziej męskiego, gdybyś
odstawiła te talerze.
- Niektórzy z nas mają robotę do zrobienia. Dziś jest twój
szczęśliwy dzień. Znalazłeś się wśród wybrańców. Właśnie
zaproponowano ci pracę w twojej specjalności. Kiedy skoń
czysz kawę, zadzwonię do sanatorium i ustalę godzinę spot
kania z Warwickami. - Verity zniknęła za drzwiami.
Jonas usiadł wygodniej, żeby porozmyślać przy kawie.
Wyglądał przez okno na ośnieżony las i przysłuchiwał się
radosnemu pobrzękiwaniu talerzy w ciepłej kuchni za ple
cami.
Jak dobrze znaleźć się w domu, pomyślał. Dobrze mieć
namiętnego rudzielca czekającego na powrót. Dobrze dzielić
z nią łóżko i stół. Dobrze mieć książki poupychane na jej
półkach. Dobrze czuć, że jest miejsce, do którego się należy.
Spodobała mu się myśl o spędzeniu w ten sposób reszty
życia. Zastanawiał się, jak Verity zareaguje na ten pomysł.
Nigdy nie mówiła zbyt wiele o wspólnej przyszłości. Ostat
nio zaczęło go to trochę martwić. Powszechnie uważano, że
to kobiety na ogół szukają poczucia stabilizacji w związku.
To kobiety chcą obrączek, przysiąg i reszty symboli więzi,
które łączą się z małżeństwem.
Natomiast Verity ani razu nie wspomniała o małżeństwie.
Gdy teraz się nad tym zastanawiał, wydawało się to dziwne.
Jonas zmarszczył brwi.
Zeszłej nocy zarzuciła mu, że zachowywał się jak wściekły,
nie jak rozeźlony mąż. Jonas obracał w myślach słowo „mąż".
Ciekawe, czy Verity kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie
w roli żony.
Pewnie nie, pomyślał. Emerson wychował ją w bardzo
niezwykły sposób. Wyjaśnił kiedyś, że głównym celem by
ło nauczenie Verity dawania sobie rady w brutalnym świe
cie. W rezultacie stała się bystrą, polegającą wyłącznie na
51
czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła MAŁGORZATA J. SAMBORSKA DC DA CAPO Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996
Rozdział pierwszy To naprawdę bardzo głupi pomysł - oświad czyła Verity Ames. - Kiedy rozdawano zdrowy rozsądek, dobry Bóg najwyraźniej o was dwóch zapomniał. A może po prostu pominął wszyst kich facetów. Spojrzała ze złością na mężczyzn siedzących po przeciwnej stronie stołu. Jeden z nich był jej kochankiem, drugi ojcem. Kochała obu, ale w tej chwili udusiłaby ich bez chwili wahania. Jak mog ło jej zależeć na takich zakutych łbach? To chyba świadectwo braku charakteru. - Uspokój się, Rudzielec. Już ci mówiłem, że w ogóle nie masz się czym przejmować. To bę dzie po prostu bułka z masłem. W gęstwinie siwiejącej rudej brody ojca za lśniły bielą zęby. Błękitne oczy skrzyły się humo rem. Emerson Ames - pisarz na pół, a poszuki wacz przygód na całym etacie - potężnie zbudo- 5
Jayne Ann Krentz wany mężczyzna miał nienasycony apetyt na życie na jego najbardziej niebezpiecznych ścieżkach. Verity odziedziczyła po ojcu płomiennorude włosy i niezwykłą barwę oczu. Wy chowywał ją samotnie po śmierci żony. Postarał się, aby jedyne dziecko otrzymało gruntowne, choć może trochę nietypowe wykształcenie. Dopilnował, aby umiała zadbać o siebie. Nie udało mu się jej jedynie zaszczepić własnego nieugaszonego pragnienia docierania do najdzikszych zakąt ków świata. Verity bardzo ceniła sobie ciepło domowego ogniska. - Nie próbuj mnie uspokoić, tato. Wysłuchałam waszego planu i uważam, że jest bardzo ryzykowny. Samuel Lehigh sam wpakował się w kłopoty. Pozwól mu się z nich wykara- skać. Nie ma potrzeby, żebyście wy się w to mieszali. - Lehigh tym razem wpadł na całego. Potrzebuje pomocy. Kogoś, komu może zaufać - odparł Jonas. Wyciągnął rękę i ujął z wdziękiem stojący przed nim kieliszek wódki. Jonas Quarrel miał mnóstwo męskiego uroku, który był wynikiem jego spokojnej, wewnętrznej siły. Verity uważała, że taką siłę mógłby posiadać szlachcic z epoki renesansu - cywilizowaną dzikość. Chociaż Jonas miał wdzięk i siłę Medicich, nie stroił się jak arystokrata. Tego wieczora nosił swój zwykły strój - jasno niebieską roboczą koszulę, dżinsy i zdarte buty. Skórzany pas był popękany od wieloletniego noszenia. Quarrel nie ubierał się jak renesansowy arystokrata, ale posiadał nie zwykłe talenty Medicich czy Borgiów - z równą łatwością posługiwał się sztyletem, jak cytował poezję. Do wykonywania obecnego zajęcia miał z pewnością zbyt dobre kwalifikacje, pomyślała Verity z przekąsem. Jonas Quarrel był jednym z nielicznych pomywaczy ze stopniem doktorskim. Specjalizował się w historii renesansu, a zwłasz cza w broni i strategiach tamtej epoki. Nie był przystojny, ale mężczyźni o jego wdzięku i sile nigdy nie musieli podpierać się tak powierzchowną rzeczą jak uroda. Gdy Verity spoglądała mu w oczy - barwy złotych florenckich monet, inteligentne i pełne duchów przeszłości, nie interesował jej jego wygląd. Umiał uwieść ją jednym 6 Dar ognia dotknięciem, krótkim spojrzeniem. Kochała go całym ser cem. Teraz postanowił ją opuścić. - Lehigh nie poprosiłby o pomoc, gdyby jej naprawdę nie potrzebował - przekonywał Jonas niskim, matowym głosem. - Przez telefon nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że Emerson jest jedyną osobą, co do której ma pewność, że załatwi sprawę okupu. Nie dał Emersonowi wyboru. Musi pojechać do Meksyku i porozumieć się z porywaczami. Czy naprawdę chcesz, żeby twój ojciec wyruszył sam? Już kilka godzin temu Verity uświadomiła sobie, że prze grała tę bitwę, jednak nadal prowadziła beznadziejną walkę. - Może się tym zająć meksykańska policja. Emerson pokręcił głową. - Daj spokój, Rudzielec. Chyba wiesz, jak jest. Wciągnięcie glin to ostatnia rzecz, na którą Lehigh może sobie pozwolić, nawet gdyby wierzył, że sami nie zgarną okupu i nie uciekną z forsą. Trzeba sobie to jasno uświadomić. Jeśli masz do czynienia ze stróżami prawa i porządku w Meksyku, grasz w ciemno. Nie, stary Sam wie, że to trzeba załatwić bez rozgłosu. - Czy naprawdę nie ma nikogo oprócz ciebie, kogo mógł by poprosić o wręczenie okupu? - spytała Verity z niedowie rzaniem. Emerson wzruszył potężnymi ramionami. - Nikomu nie może zaufać. - To wiele mówi o trybie życia starego Sama i jego przy jaciołach - wymruczała Verity. - Wyobraźcie sobie, że dożył sędziwego wieku - osiemdziesiątki - i nie ma nikogo na ziemi, kogo mógłby wezwać na pomoc. - Jak sądzisz, jak mu się udało dożyć tak sędziwego wieku? - Emerson parsknął. - Widocznie nigdy nie zaufał niewłaściwej osobie. Verity przez krótką chwilę bez słowa patrzyła na Jonasa. Spokojnie popijał wódkę i nie odwracał spojrzenia. Wiedzia ła, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Od wczorajszego dnia, gdy Lehigh zadzwonił rano do restauracji, próbowała ich nakłonić do rezygnacji z wyprawy. Zaakceptowanie decyzji ojca nie było takie trudne. Verity już dawno przyzwyczaiła się do 7
Jayne Ann Krentz niespokojnego, pełnego przygód trybu życia Emersona. Jed nak gdy myślała o wyjeździe Jonasa, czute się tak, jakby ktoś wbijał jej nóż prosto w serce. - Co z twoim pisaniem, tato? - spróbowała jeszcze raz, choć wiedziała, że to nic nie da. - Mówiłeś, że masz ściśle określony termin oddania scenariusza tego futurystycznego westernu. Nie dotrzymasz go, jeśli wybierzesz się do Mek syku. - Przełożę termin - odparł gładko Emerson. - Jeśli wydaw ca się nie zgodzi, to jego problem. Verity skrzywiła się z niezadowoleniem i zwróciła się do Jonasa. - Już zacząłeś robić prawdziwe postępy w nauce gotowa nia. Tyle się spodziewałam po twoim gulaszu z fasolki szpa ragowej. Klienci go uwielbiają. Jonas nieznacznie wykrzywił wargi. - Jak wrócę, to dokończymy lekcje gotowania. Verity położyła obie dłonie płasko na stole. - Zatem - zaczęła, akceptując nieuniknione z kamiennym wyrazem twarzy - kiedy ruszacie? Jonas przyglądał się jej przez chwilę. - Jutro rano. Wcześnie. Skinęła głową. - Powodzenia. Powiedzcie „cześć" ode mnie Samowi Le- highowi. - Wstała gwałtownie, oszołomiona konsekwencjami przegranej walki. Jeśli to nie był koniec, to z pewnością początek końca. Być może byłoby lepiej, gdyby Jonas zerwał z nią wprost. Nie, jednak wówczas byłoby znacznie gorzej. Na myśl, że może go już nigdy więcej nie zobaczyć, ogarnęła ją rozpacz, lecz jeszcze trudniej było zaakceptować pojawianie się i zni kanie Jonasa przez następne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat jej życia. Przeraziła ją wizja dziesięcioleci niepewnych po żegnań i powitań. Cholera, robię się sentymentalna, pomyślała Verity, zgar niając szklanki z najbliższego stołu. Przeszła przez pustą restaurację do kuchni, ze złością mrugając oczami pełnymi łez, które lada chwila mogły popłynąć po policzkach. 8 Dar ognia To było do niej niepodobne. Nigdy nie płakała. Zirytowała ją niezwykła reakcja. Co się z nią dzieje? Wiedziała, że wcześniej czy później do tego dojdzie, że pewnego dnia Jonas ulegnie niespokojnemu duchowi, dręczącemu go od wielu lat, zanim poznał Verity. Verity próbowała przygotować się na ten dzień, ale gdy nadszedł, uświadomiła sobie, że nie umie się obronić. Stała się przerażająco bezradna. W ciągu ostatnich kilku miesięcy za bardzo poddała się Jonasowi, zbyt wiele z siebie dała. Zabrał wszystko, co była w stanie mu dać, a teraz po prostu odchodził. Prawdopodobnie wróci. Jednak nie mogła być pewna, czy wróci dla więzów miłości. Nie mogła zyskać tej satysfakcji. Jeśli Jonas kiedyś wróci, to ze względu na więź psychiczną, która ich łączyła. Potrzebował jej tylko z jednego powodu. Ostatnio Verity zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie jej potrzebował, choćby tylko dla tej więzi. Jonas Quarrel szybko nauczył się panować nad dziwacz nym talentem do psychometrii, który kiedyś groził mu obłę dem lub przemianą w mordercę. Dzięki Verity odkrył drogę kontrolowania podróży w wymiar, w którym w tajemniczym korytarzu czasu znajdowały się zatrzymane na zawsze pełne przemocy chwile z przeszłości. Tak, pomyślała wstawiając szklanki do zlewu. Jonas bę dzie do niej wracał tak długo, jak długo będzie potrzebował jej pomocy w zrozumieniu swej tajemniczej, potężnej siły. Jednak gdy tylko znajdzie się w punkcie, gdy będzie mógł ją sam kontrolować, odejdzie i nigdy nie wróci. Koniec mógł być jeszcze bardziej ostateczny, pomyślała Verity, gasząc światło w kuchni. Jonas pewnego dnia mógł po prostu odejść w poszukiwaniu przygód i zginąć. Wszystko jedno, i tak czekało ją dużo czasu, który spędzi samotnie. Może nie tak całkiem samotnie, pomyślała nagle. Dotknęła delikatnie brzucha. Nie było jeszcze powodu do paniki. Wielu kobietom od czasu do czasu spóźniał się okres. Napięcie i kłopoty potrafiły dziwnie wpływać na kobiece ciało. Włożyła ulubioną skórzaną kurtkę i otworzyła kuchenne 9
Jayne Ann Krentz drzwi do restauracji. W lutową noc panowało przenikliwe zimno. Na ścieżce prowadzącej do ukrytych niedaleko wśród drzew dwóch niskich domków lśniły pokryte lodem kałuże. Ostrożnie wybierała drogę do wygodnego domu, który od jesieni dzieliła z Jonasem. Czekała ją długa, mroźna zima. W pustej restauracji nad dwoma mężczyznami siedzącymi przy stole zawisła ciężka cisza. Jonas przysłuchiwał się odgłosowi zamykanych przez Verity drzwi i zastanawiał się, jak długo ten głuchy dźwięk będzie go prześladował. Sięgnął po prawie pustą butelkę wódki. - Będzie tu, gdy wrócisz - zapewnił go Emerson. - Verity nigdzie się nie wybiera. Będzie tu na ciebie czekała. - Chryste, nie sądziłem, że aż tak źle to przyjmie - wymru czał Jonas. - Spodziewałem się wybuchu na początku, ale myślałem, że w końcu jej przejdzie i da się przekonać. Cholera, myślałby kto, że wyjeżdżamy na rok, a nie na kilka dni. Emerson przyglądał się zamyślony swojemu towarzy szowi. - Jeśli chcesz się wycofać, wystarczy jedno słowo. Dam sobie radę. - Nie rób z siebie durnia. To kompletna głupota, ty jeden na ich trzech, zwłaszcza kiedy możesz mieć pod ręką wspar cie. Cholernie dobrze wiesz, że to przekazanie okupu nie będzie takie łatwe i proste, jak powiedziałeś Verity. Zabiją Lehigha, jeśli tylko im się uda. Dla nich tak będzie lepiej, mniejszy kłopot. - Tak. Jestem pewien, że wziął to pod uwagę, gdy zwrócił się do mnie z prośbą o podjęcie i przywiezienie gotówki. - Udało mu się przekonać porywaczy, że jesteś jedynym facetem na Ziemi, któremu można zaufać, że załatwi wy mianę. - Stary Sam to spryciarz. Ma rację. Gdyby poprosił o to kogoś innego, prawdopodobnie grałby z porywaczami w be- zika aż do sądnego dnia, czekając na wykupienie. Przykro mi to mówić, ale większość z jego tak zwanych przyjaciół ledwo położyłaby łapę na forsie, natychmiast zapomniałaby o wię zach przyjaźni. 10 Dar ognia - Opłaca się mieć jednego czy dwóch przyjaciół na tym świecie - stwierdził Jonas. - Jasne. Wiesz Jonas, jak już wspomniałeś o przyjaźni, naprawdę doceniam twoją propozycję wyruszenia ze mną. Jednak nie chcę stać się przyczyną rozdźwięku między tobą a moją córką. - Między Verity a mną nie będzie rozdźwięku z powodu takiego głupstwa. - Jonas przekonywał go pewnym głosem. - Dojdzie do siebie. Jest wściekła, bo przyzwyczaiła się, że wszystko jest tak, jak chce. Wiesz, że to twoja wina. Wycho wałeś ją na wyjątkowo rozkapryszonego bachora. - Sam nie wiem, Jonasie - westchnął Emerson. - Nigdy nie widziałem, żeby się zachowywała tak jak dzisiejsze go wieczora. Pod koniec jakby się poddała. To zupełnie do niej niepodobne. Uczyłem ją, że trzeba do końca walczyć o swoje. Jonas poczuł, jak zimna dłoń strachu zaciska mu się na sercu. Oszołomiła go myśl, że Verity może zrezygnować z ich związku. Nie wziął pod uwagę tej możliwości. Przyzwyczaił się do tego, że kompletnie poddawała mu się w łóżku, kłóciła z nim o karierę zawodową czy raczej jej brak, pouczała, aby zmienił lekceważący stosunek do pracy. Uświadomił sobie, że przez kilka ostatnich miesięcy upajał się jej uczuciem, uważając miłość Verity za coś naturalnego. Co gorsza, z wielką pewnością siebie założył, że nic nie zerwie łączącej ich więzi psychicznej. Była podstawą całego związku i zawsze będzie ich łączyła. Jonas postarał się uspokoić. Ta więź była jego atutem. Verity nie mogła temu zaprzeczyć - łączyła ich znacznie mocniej niż miłość, seks czy interesy. Jednak przez kilka ostatnich miesięcy dowiedział się, że Verity ma dość siły i determinacji, aby doprowadzić do tego, co sobie zaplanowała. Jonas zrozumiał, że jeśli postanowiła go skreślić, to wpadł w poważne kłopoty. Dopił wódkę. Kieliszek stuknął głośno o blat, gdy odstawił go raptownie na stół. Wstał. - Lepiej będzie, jak wrócę do domku i wezmę się do pakowania. 11
Jayne Ann Krentz - Dobrze - powiedział Emerson, marszcząc krzaczaste brwi. - Zamknę restaurację. Nie zapomnij nastawić budzika. Musimy wyruszyć o piątej, jeśli chcemy złapać samolot do Mexico City. Na lotnisko w San Francisco jedzie się półtorej godziny. - Do zobaczenia o piątej - Jonas wyszedł, nie obejrzaw szy się za siebie. Wstanie na czas nie było w tej chwili jego największą troską. Ważniejsze było upewnienie się, że Verity nie zamierza go zostawić. Lista najważniejszych spraw w życiu Jonasa była krótka i prosta. Na pierwszym miejscu był związek z Verity. Począt kowo znalazła się tak wysoko, ponieważ pomagała mu kon trolować jego dziwną moc. Teraz połączyły go z Verity nowe więzi. Namiętność, przyjaźń i miłość splątały się z więzią psychiczną. Jonas nawet nie próbował rozdzielać czy anali zować więzi łączących go z Verity, ale wyczuwał, że ona od czasu do czasu zastanawia się nad tą sprawą. Kobiety mają talent do stwarzania problemów tam, gdzie dla mężczyzn w ogóle żaden problem nie istnieje. Znalazłszy się na zewnątrz Jonas wziął głęboki oddech. Zima ogarnęła małe miasteczko Sequence Springs. W całej północnej Kalifornii panowały niezwykłe w tym rejonie mro zy. W styczniu spadło trochę śniegu, a Jonas sądził, że nim skończy się luty, spadnie go jeszcze więcej. W Meksyku będzie ciepło, ale nie tak jak w łóżku Verity. Jęknął w duchu, gdy pomyślał, że przez kilka następnych dni będzie spał bez swojej rudej ślicznotki. Postawił obszyty futrem kołnierz nowej zamszowej kurtki. Podobała mu się, zwłaszcza że był to prezent od Verity na Gwiazdkę. Gdy przyjechał do Sequence Springs, nie miał nic ciepłego. Przed tem nie było mu to potrzebne. Przez ostatnich kilka lat nieustannie wędrował w rejonie południowego Pacyfiku i w Meksyku. Przebywał w miejscach o ciepłym, wilgotnym klimacie, gdzie wiała balsamiczna bry za i nikomu nigdzie się nie śpieszyło. Pito tam za dużo rumu i tequilli i nie zastanawiano nad przeszłością. Miejsca te pozbawiały chęci zbytniego skupiania się nad przyszłością. Tam każdy mógł się ukryć, nawet przed samym sobą. 12 Dar ognia Jonas wcisnął dłonie głęboko w kieszenie kurtki i z pochylo ną głową poszedł w kierunku domku Verity. Widział rozjaśnione ciepłym światłem okna. Kilkaset metrów dalej, nad brzegiem jeziora, potężne reflektory oświetlały imponującą, neoklasycz- ną fasadę eleganckiego sanatorium Sequence Springs Spa. Bu dynek jaśniał w odległości, sprawiając wrażenie prawie nie z tego świata. Verity czasami chodziła wieczorami do sanato rium, by wymoczyć się w basenie z ciepłą wodą. Jonas miał nadzieję, że nie ma zamiaru iść tam i dzisiejszego wieczora. Pokonał kilka stopni i przemierzył ganek, w oknie poru szył się cień. Jonas trochę się uspokoił. Verity była w domu, czekała na niego. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środ ka, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Gdy wszedł do prostego, pozbawionego ozdób pokoju i zamknął za sobą drzwi, Verity gwałtownie się odwróciła. Była już gotowa do spania. Na długą flanelową koszulę nocną włożyła pikowany szlafrok. Rude włosy upięła na czubku głowy, co podkreślało wystające kości policzkowe i wielkie, pełne wyrazu oczy. Jak zwykle Jonas poczuł ogarniającą go gorącą falę namięt ności i jednocześnie potrzebę chronienia swojego rudzielca. Potrzebowała go, powiedział sobie, nie po raz pierwszy. Potrafiła być niesamowicie uparta, ale pod tą kolczastą zbroją kryła się słodka i wrażliwa dziewczyna. Musi mieć kogoś, kto się nią zaopiekuje. Była jeszcze trochę za chuda, przyznał Jonas, przygląda jąc się jej krytycznie. Tej zimy próbował ją utuczyć, ale nie było to łatwe. Verity zbyt ciężko pracowała. Restauracja „No Bull" należała do niej. Verity znała wszystkie blaski i cienie życia małego przedsiębiorcy. Zeszłej jesieni Jonas zgłosił się na jej ogłoszenie i od tej pory pracował jako pomywacz, kelner i chłopiec do wszystkiego. Później zaczęła go uczyć gotowania wykwintnych wegetariańskich dań, które były specjalnością restauracji. Polubił tę pracę, poza tym dodatkowe korzyści były osza łamiające - sypiał z samą szefową. Wiedział także, że z tą szefową nikt poza nim nie spał. Gdy wkroczył w jej życie, była dziewicą. 13
Jayne Ann Krentz - Co pijesz? - spytał Jonas, zrzuciwszy z ramion kurtkę. Postanowił spróbować porozmawiać z nią spokojnie i roz sądnie. - Herbatę rumiankową - obejmowała dłońmi kubek. - Chcesz trochę? - Nie, dzięki, - Bardzo uspokaja. Pomaga zasnąć. Przynajmniej na niego nie wrzeszczała. Jonas zaryzyko wał lekki uśmiech i powoli zmierzył ją spojrzeniem. - Mam lepsze lekarstwo. Chodź do łóżka, to ci je pokażę. Zaczął rozpinać koszulę. Nic nie odpowiedziała. Stała popijając herbatę. Nie spodobał mu się wyraz niepewności w jej spojrzeniu. Zimna dłoń, która już wcześniej ściskała mu serce, powróciła boleśnie w to samo miejsce. - O której ruszacie? - O piątej. Wstanę czwarta piętnaście. Muszę tylko wrzu cić parę rzeczy do torby. Niewiele będzie mi potrzeba. Nie będzie nas zaledwie kilka dni. - Postarał się podkreślić ostatnie zdanie. - Podejrzewam, że wśród rzeczy, które zamierzasz wrzu cić do torby, będzie twój cholerny nóż? - spytała z ledwie tłumioną agresją. - Słoneczko, od tak dawna wędruję z tym nożem, że bez niego czułbym się nagi. Nie martw się. To jedynie ostrożność. Nie planuję skorzystania z niego. - Nie wierzę ci - odparła spokojnie. - Nie jedziecie tylko po to, by dostarczyć okup, prawda? Chcecie spróbować ocalić Samuela Lehigha. Jonas zacisnął wargi. Zarzucił koszulę na ramię i przez chwilę uważnie przyglądał się Verity. - To tylko zamiana - porwany za okup. Nie ma powodu sądzić, że faceci przetrzymujący Lehigha chcą czegoś więcej niż gotówki. To zwykły interes. - Jasne. Zniecierpliwiony Jonas wzruszył ramionami, - Lehigh jest przyjacielem twojego ojca. Czy naprawdę spodziewałaś się, że Emerson nic nie zrobi? - Nie. - Upiła łyk herbaty. 14 Dar ognia —. A czy spodziewasz się, że zostanę tutaj i pozwolę Emer- sonowi pojechać samemu do Meksyku, by załatwić okup? - Nie. - Verity odstawiła kubek na blat stołu. Na moment odwróciła się do Jonasa plecami, a kiedy znów na niego spojrzała, uśmiechnęła się. Nie był to jej zwykły olśniewający uśmiech, który sprawiał, że serca topniały ze szczęścia, ale przynajmniej uśmiech. Dziwnie łagodny i jak na gust Jonasa zbyt pełen mądrego, kobiecego zrozumienia. W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy dostrzegł ślad tego uśmiechu na delikatnych wargach Verity. Zaczął się czuć nieswojo, jakby Verity wiedziała o czymś, o czym on nie miał pojęcia. Rzucił koszulę na oparcie najbliższego krzesła i ruszył w jej kierunku. Kiedy wyciągnął ramiona, wsunęła się w ob jęcie i otoczyła go rękami w pasie. Zanurzył usta w jej wło sach, gdy położyła mu głowę na nagiej piersi. - Wrócę najszybciej, jak będę mógł, moja tyranko - przy siągł. Słodki zapach ciała Verity sprawił, że rozluźnił się ciasny węzeł męczący Jonasa od kilku godzin. Wszystko będzie dobrze, pocieszał się. Verity poczeka na jego powrót. To kobieta uwielbiająca dom. Będzie tu. - Powinieneś pójść dzisiaj wcześniej do łóżka - powie działa cicho, lekceważąc jego ostatnią uwagę. - Musisz się wyspać. - To najlepszy z twoich dzisiejszych pomysłów. Wziął ją na ręce i poszedł krótkim korytarzykiem do sy pialni. Przez cienki materiał koszuli nocnej i szlafroka wy czuwał jędrne mięśnie ud. Gdzieś w głębi zaczęło rosnąć znajome, potężne pragnienie. Zanim zaniósł ją do sypialni i zsunął szlafrok, dziwny łagodny uśmiech Verity znowu pojawił się w jej oczach. Usiadła na łóżku i oparta o poduszki patrzyła, jak Jonas rozpina spodnie. - Wiesz co? To zaczyna być takie zwyczajne uczucie - powiedział nagle Jonas, gdy skończył się rozbierać i wsunął obok niej pod kołdrę. Był podniecony i gotowy. - Co takiego? 15
Jayne Ann Krentz - Chodzenie z tobą co noc do łóżka. Wydaje się takie zwyczajne i naturalne. Wyciągnął do niej ramiona i poczuł, że lekko zesztywniała. - Może jest za zwyczajne - stwierdziła nie patrząc mu w oczy. Jonas znieruchomiał. - Co to ma do diabła znaczyć? Verity wzruszyła ramionami. - Nic takiego. Przyszło mi do głowy, że życie w Sequence Springs trochę ci się już przejadło. Brakuje tu podniet. Rozluźnił się i ukrył nos w zagłębieniu szyi Verity. - Dla mnie wystarczy. Poruszyła się w jego ramionach. Uwięził nogę Verity mię dzy kolanami, tak aby mógł podciągnąć nocną koszulę. Po chwili leżała przed nim naga. Przesunął dłonią po jej ciele, zachwycając się dotykiem delikatnych krągłości. Była taka miękka, słodka i ciepła. Przykrył dłonią pierś i niemal na tychmiast poczuł twardnienie sutka. Usłyszał, że wciągnęła głośniej powietrze. Jęknął i pochylił głowę, aby dotknąć jej warg. Palce Verity powędrowały w dół biodra Jonasa, przesunęły się po wnętrzu uda. Ujęła w dłoń jego męskość. Potrafiła jednym dotknięciem doprowadzić go do kresu wytrzymało ści. Wiedziała dokładnie, jak pieścić. Doskonale wyczuwała, jak utrzymać pulsującą pełność, aż Jonas płonął z namiętno ści. Kiedy go delikatnie ścisnęła, Jonas głośno wciągnął po wietrze. - Rany, kochanie, jakie to przyjemne - powiedział ochry ple. - Twój dotyk czyni cuda. - Dzięki tobie - wymruczała spokojnie. - Wszystkiego nauczyłam się od ciebie. - Pamiętaj o tym - odciął się Jonas, gdy ogarnęła go zazdrość. - Z innym nigdy tak nie będzie. - Doprawdy? Wydawało mi się, że po ciemku wszyscy mężczyźni są tacy sami. - Fałszywy mit. Całkowicie niezgodny z prawdą! - Zde cydowanym ruchem rozsunął jej nogi, szukając palcami gorącego, wilgotnego wnętrza jej ciała. - Verity, wcale nie 16 Dar ognia żartuję. Wiesz przecież, że łączy nas szczególna więź. Je żeli nie, to po co czekałaś, aż się zjawię, nie wiążąc się z nikim? Wyczuł w ciemności, że się uśmiecha. - Nie raz, nie dwa dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że byłam sama, bo żaden mężczyzna nie mógł wytrzymać mojego ostrego języka i wybuchów złości. Jonas roześmiał się cicho. - Tak, przyznaję, były to dodatkowe czynniki. Czekałaś na mnie, to główna przyczyna twojej samotności. Nie wie działaś o tym, ale tak właśnie było. Na szczęście dla ciebie nie przejmowałem się kolcami, gdy postanowiłem sięgnąć po różę. - Przestań Jonas, dajesz popis arogancji. - Mężczyzna powinien być dumny ze swoich osiągnięć, a poskromienie złośnicy to prawdziwe osiągnięcie. Dziś nie wielu facetów to potrafi. To zapomniana sztuka. - Doprawdy? - Aha. - Ześlizgnął się powoli w dół jej ciała, wdychając odurzający zapach, gdy coraz bardziej zbliżał się do celu. Ułożył się między jej udami, uniósł jej nogi nad swoje barki. Rozsunął ją delikatnie palcami i pochylił głowę. - Jonas! Krótkie, zadbane paznokcie Verity wbiły się w jego ramio na, gdy poznawał jej intensywny, gorący smak. Słyszał ciche pomruki rozkoszy i cieszył ze sposobu, w jaki odpowiadała na pieszczoty. Zawsze odczuwał prymitywną dumę, że potrafi przeobra zić Verity z pedantycznej, wiecznie niezadowolonej, agre sywnie niezależnej tyranki w namiętną, uwodzicielską cza rodziejkę, pragnącą kochać się z nim i tylko z nim. Nigdy nie miał dość tego uczucia; uświadomił to sobie, gdy Verity zadrżała w jego ramionach. Wiedziała, jak mu dać odczuć, że jest mężczyzną. Uzależnił się od tego odczucia. Pocałunek stał się głębszy. Sycił się jej nieziemskim, ko biecym smakiem i zapachem. Paznokcie Verity przeorywały mu skórę. Tej nocy zostawi na nim swój znak. Zamierzał zrobić to samo. 17
JayneAnn Krentz Robił wszystko, aby wytrzymać. Słuchał schrypniętych jęków rozkoszy. Przesuwał gwałtownie językiem, aż zmieniła się w drżący, rozszalały kłębek kobiecości. Nie mógł już dłużej czekać. Kiedy poczuł, że jej ciało zaczyna się wyprężać, położył się obok niej. Wyciągnęła ramiona, przywarła do niego, otoczyła go nogami w pasie. Poszukał jej ust i pozwolił, aby poznała swój smak na jego wargach. Pocałunek doprowadził go do szaleństwa. - Trzymaj mnie -wyszeptał głosem ochrypłym z pożąda nia. -Trzymaj się mnie, Verity. - Używał niemal tych samych słów co wtedy, gdy uwalniał swą psychiczną moc pozwalają cą na zajrzenie w niebezpieczną przeszłość. Potrzebował jej, kiedy ogarniała go przeszłość i wówczas, gdy rządziło nim pożądanie. - Tak, Jonas, och, tak. Pchnął powoli, mocno. Chciał poczuł zamykające się wo kół niego jedwabiste ściany delikatnego korytarza. Jak zaw sze jej ciało przyjmowało go z pewnym oporem. Była niewiel ka, ciasna i taka ciepła. Potem pod wpływem uporczywego, wypełniającego ją nacisku, otwierało się gorące, wilgotne przejście. Zanurzył się w niej głęboko aż do zatracenia. Zagubili się w napływających falach pożądania. Kiedy Jo nas poczuł, jak Verity w paroksyzmie pragnienia zaciska się wokół niego, i usłyszał ciche okrzyki, bez wątpliwości syg nalizujące wejście na sam szczyt, poddał się całkowicie wszechogarniającemu oceanowi rozkoszy. Eksplodował zaraz po niej. Wstrząsnął nim ochrypły okrzyk triumfu i zadowolenia. Potem opadł na nią, ułożył głowę na jej piersi. Był mokry. Pozostał w niej. Czuł ostatnie, niknące drżenie w jej głębi. Wrażenie przypominało niezwy kle delikatny masaż najwrażliwszej części ciała. Wiedział już z doświadczenia, że jeśli zostanie tam, gdzie jest, wkrótce będzie chciał zaczynać wszystko od początku. Jeśli miał się trochę przespać, powinien się powstrzymać. - Kocham cię, Verity- wymruczał. - Ja też cię kocham - wyszeptała. Jeszcze trochę zaczekał, ciesząc się słodką, przedłużającą się chwilą po kochaniu. Potem wysunął się z niechęcią i uło- 18 Dar ognia żył obok. Przyciągnął Verity do siebie i pomyślał, że teraz już na pewno wszystko będzie dobrze. Już zasypiał uspokojony, gdy Verity się odezwała. - Pomyślałam sobie - powiedziała wyraźnie w ciemności - że przydadzą mi się wakacje. Może gdzieś wyjadę, jak będziesz z tatą w Meksyku. W jednej chwili prysnął spokój. Ogarnął go gniew. Wście kłość narodziła się z prymitywnego lęku nękającego go już od kilku tygodni, do którego Jonas nie chciał się przed sobą przyznać. Lęku, że Verity jest coraz bardziej niezadowolona z mie szkającego u niej kochanka.
Rozdział drugi Wakacje! - Jonas wyprostował się raptownie. - O co ci do diabła chodzi? Verity leżała na plecach i zamyślona wpatrywa ła się w ciemność. Przestraszyła ją gwałtowna reakcja Jonasa. - Pomyślałam, że przydadzą mi się waka cje. Sam mówiłeś, że za ciężko pracuję - pod kreśliła rozsądnie. - Teraz jest wprost ideal na pora na wypoczynek. Mamy środek zimy. Interesy idą kiepsko. Wieczorami pojawia się tylko garstka turystów i parę osób z sanato rium. Nikogo to nie obejdzie, jak zamknę restau rację na tydzień. O tej porze roku Hawaje są cudowne. - Uważasz, że nikogo to nie obejdzie, jak sama pojedziesz na tydzień słońca i rozrywek na wy spy? - Jonas był oburzony. Pochylił się nad Verity i uwięził jej twarz w dłoniach. - Mam dla ciebie 20 Dar ognia wiadomość. Mnie obejdzie. Bardzo. Jeśli ci się zdaje, że pozwolę ci pojechać na tydzień, żebyś paradowała w bikini przed chmarą plażowiczów, to wybij to sobie z głowy. Verity zaczęła się złościć. - Ty możesz sobie polecieć do Meksyku na tydzień słońca i rozrywki, ale ja nie mam do tego prawa, czy tak? - Boże Wszechmogący - zawołał Jonas coraz bardziej zirytowany. - Wiesz dobrze, że nie jadę do Meksyku dla zabawy. Nie próbuj udawać, że będą to wakacje. - Mogłabym polecieć z wami. Poczekałabym na tatę i cie bie w Acapulco - zaproponowała, zastanawiając się nad roż nymi możliwościami. - W żadnym razie. Nie chcę, żebyś choćby zbliżyła się do Meksyku. Jak sądzisz, czy będę w stanie myśleć spokojnie o załatwieniu sprawy, zastanawiając się, co ty wyprawiasz w Acapulco? Zapomnij o tym, Verity. Zostaniesz tutaj, a ja nie będę musiał się o ciebie martwić. Jeśli mówisz poważnie o wakacjach, wyjedziemy po naszym powrocie. Możesz spę dzić ten tydzień na rozmyślaniach, dokąd pojedziemy. Wszystko zaplanuj. - Jak mogę cokolwiek zaplanować, jeśli nie wiem, kiedy wrócicie? - Prawdopodobnie za tydzień. Jak długo może trwać organizowanie wymiany porwanego za okup? Maksymalnie dziesięć dni. Zaplanuj wycieczkę za dwa tygodnie od dziś. To powinno wystarczyć. Albo na przyszły miesiąc. Do diab ła, rusz rozumem. - Jonas mówił z zaciśniętymi zębami, najwyraźniej zmagając się ze sobą, aby zapanować nad złością. Verity objęła go za szyję; poczuła napięcie szerokich ramion. - Będziesz ostrożny w Meksyku, obiecujesz? - Zawsze jestem ostrożny. Verity, co za głupi pomysł z tymi wakacjami. Nie chcę, żebyś się stąd ruszała, dopóki nie wrócę. Słyszysz? - Słyszę. - Pogładziła delikatnie kark Jonasa, wyczuwa jąc jego gniew. Uśmiechnęła się zalotnie. - Będę za tobą tęsknić. 21
Jayne Ann Krentz Zawahał się na chwilę, potem powoli uspokoił i ułożył obok niej. Otoczył Verity ramionami i przytulił. - Też będę za tobą tęsknić, mała tyranko. Masz być grzeczna, kiedy mnie nie będzie. - Jonas, uważaj na siebie, zatroszcz się o tatę. Już nie jest taki młody. - Twój stary jeszcze może pogonić większość facetów młodszych od siebie. Jeśli Emerson cokolwiek stracił z upły wem lat, to dzięki sprytowi z nawiązką nadrabia braki. - Pochylił się i musnął jej wargi. ~ Nie martw się o niego, słoneczko. Będę miał go na oku. - Siebie też miej na oku. Trudno teraz znaleźć dobrego pomywacza. - Jak to miło, gdy człowieka doceniają. Wystarczy, jak nie zaczniesz szukać następcy na moje miejsce, kiedy mnie nie będzie. - Dobrze, Jonas. Przesunęła dłonią po mocnym, umięśnionym pośladku i zacisnęła palce. - Jesteś nienasycona. Pocałował ją w pierś. Miał ciepły, wilgotny język. - Mam szczęście, że zawsze jesteś gotów sprostać wyma ganiom. - Szczęście nie ma tu nic do rzeczy. - Wsunął kolano między jej nogi. - Do diabła - wyszeptał jej do ucha. - Prześpię się w samolocie. Emerson zerknął przez okno jeepa i pomachał ręką do córki, która stała w drzwiach restauracji. Verity pomachała w odpowiedzi i posłała całusa. - Zdaje się, że zeszłej nocy się dogadaliście - stwierdził. - Verity wygląda na pogodniejszą. Spodziewałem się wygło szonego w ostatniej chwili wykładu o bezrozumnym męskim egoizmie. Jonas skręcił w drogę wylotową z Sequence Springs. Było jeszcze ciemno. Śpiące miasteczko rozciągało się malowni czo nad brzegiem jeziora. - Wczoraj wieczorem przez chwilę nie było tak wesoło. 22 Dar ognia Powinieneś ją usłyszeć, Emerson. Zaczęła mówić o waka cjach. Wakacjach bez towarzystwa. Pojmujesz? Coś o wyjeź dzie na Hawaje, gdy my tymczasem będziemy w Meksy ku. Gdyby mi nie rozorała pazurami nogi ostatnim razem, gdy tego spróbowałem, to przerzuciłbym ją przez kolano i wtrzepał tą drogą trochę zdrowego rozsądku do głowy. Planowała wyruszyć na wyspy, gdy tylko odwrócę się do niej plecami. Emerson na chwilę skrzywił usta. Przyglądał się zamyślo ny rozciągającej się przed nimi drodze. - Namówiłeś ją do zostania w domu? - Oczywiście, do cholery. Powiedziałem jej, że jeśli napra wdę chce jechać na wakacje, to pojedziemy po naszym powrocie z Meksyku. Może ten tydzień spędzić na planowa niu. Będzie miała coś do roboty. - Chyba przyda się jej odpoczynek - powiedział wol no Emerson. - Verity jakoś się ostatnio zmieniła. Zauważy łeś? Jonas milczał dłuższą chwilę. - Zauważyłem - odezwał się w końcu. Wiele by dał, żeby się dowiedzieć, co jej chodzi po głowie. Niejeden raz przyła pał ją na dziwnym zachowaniu, zapatrzeniu się w siebie, jakby planowała jakieś zmiany w swoim życiu. Ta myśl sprawiła, że Jonasa ogarnęło silne uczucie niepew ności i jeszcze silniejsza chęć posiadania. Zacisnął dłonie na kierownicy. Jeśli Verity myślała o zmianie kochanka, lepiej zrobi, do cholery, jeśli o tym zapomni. Czekała na niego dwadzieścia osiem lat - dwadziesieścia osiem lat na pierwsze doświadczenie seksualne. Polubiła jego pieszczoty jak delfin wodę. Jonasowi nie spodobało się przypuszczenie, że być może Verity zastanawia się teraz, czy nie czekała przypad kiem na niewłaściwego faceta. - Jesteś pewien, że namówiłeś ją do zrezygnowania z wy jazdu na Hawaje? - spytał Emerson. Jonas zacisnął szczęki. Przypomniał sobie poniewczasie, że zeszłej nocy Verity zmieniła temat, nie przyrzekając niczego. - Nie miałaby odwagi. Za dużo by ją to kosztowało. 23
Jayne Ann Krentz - Oto pociecha z „bezrozumnego męskiego egoizmu". Nic dziwnego, że my mężczyźni tak starannie go uprawiamy. Daje nam miłe, przyjemne, całkowicie fałszywe poczucie pewności, wtedy gdy go najbardziej potrzebujemy. - Emer son roześmiał się kpiąco. Jonas zdjął rękę z kierownicy i dotknął schowanego w kie szeni złotego kolczyka. Kolczyk należał do Verity. Nosił go przy sobie od dnia, w którym znalazł go w brudnej meksy kańskiej alejce. - Niektórzy z nas czerpią poczucie bezpieczeństwa z in nych źródeł. Delikatne wibracje docierające ze złota złagodziły jego niepewność. - Dobrze. Skoro nic nie możemy zrobić z moją córką, to chyba powinniśmy porozmawiać o planach wyłuskania z matni Lehigha. - Planach? - Jonas rzucił towarzyszowi szybkie, rozba wione spojrzenie. - Czy to znaczy, że już coś wymyśliłeś? - Hej, przecież żyję z pisania powieści, prawda? Oczywi ście, że już coś wymyśliłem. Poza tym cholernie dobrze wiesz, że nie możemy ot tak wrzucić gotówki i oczekiwać, że choć raz jeszcze zobaczymy Lehigha w jednym kawałku. Musimy wejść i go stamtąd wyciągnąć. - Zróbmy to, Emerson. Co wchodzi w grę? - Między innymi ty i twój wierny nóż. Mamy szczęście, mój chłopcze, że jesteś bardzo utalentowany. Cztery dni później Verity spędziła ranek w biurze jedy nego agenta biura podróży, jaki działał w Sequence Springs. Wieczorem było tak niewielu gości w restauracji, że zamknęła wcześniej i powędrowała wąską ścieżką na basen w sanato rium. Pod pachą niosła paczkę broszur reklamowych. Sala z basenami była urządzona w stylu europejskim. Nie wiele osób się kąpało. Lśniąco białe i błękitne kafelki błysz czały w jaskrawym świetle, a w basenach zachęcająco pękały bąbelki. Verity rozebrała się i wsunęła nago do ulubionego basenu z gorącą wodą pachnącą leczniczymi minerałami. Położyła broszury na brzegu i zanurzyła się w kojącej wo~ 24 Dar ognia dzie. Zaczęła oglądać zdjęcia rozświetlonych słońcem plaż i mórz południowych. Wcześniej obiecała sobie, że nie spędzi następnego wie czora siedząc w domu i czekając na telefon. Było bardzo mało prawdopodobne, że Jonas zadzwoni, skoro nie pofaty gował się do telefonu przez ostatnie cztery dni. Były to najdłuższe dni w życiu Verity. Poza tym miała już dość wielokrotnego odczytywania wiersza, który znalazła na karteczce przypiętej do poduszki w dniu wyjazdu Jonasa. Czekaj mnie, pani moja, choć chłód ludzi nęka, Czekaj, choć świat ścisnęła mroźnej zimy ręka, Śnić będę, pani moja, ognisty sen złoty, Sen płomienny rzewnej, serdecznej tęsknoty. Jeśli sobie pojedziesz, nim wrócę w te strony, To przysięgam, że będę cholernie wkurzony. Cholernie wkurzony. Verity zmarszczyła nos. Jeśli Jonas spodziewał się, że ona uwierzy, iż ten drobiazg jest renesan sowym wierszem miłosnym, które, jak stwierdził, swobodnie przekładał, to się grubo mylił. Wierszyk i tak nie stanowił zadośćuczynienia za brak telefonu. - Verity! Właśnie ciebie szukam. Dzwoniłam do restauracji i do domku, ale nikt nie podnosił słuchawki. Przyszło mi do głowy, że może znajdę cię tutaj. Verity uniosła wzrok znad zachwycającej fotografii ośle piająco białych domków w kurorcie nad prywatną zatoką. - Cześć, Lauro. O co chodzi? Laura Griswald uśmiechnęła się radośnie. - Nie jestem do końca pewna, ale mam przeczucie, że może znajdzie się zajęcie dla Jonasa. Verity odłożyła na bok broszurę. - Zajęcie? - Wiedziałam, że cię to zainteresuje. - Laura potrząsnęła głową, aż zalśniły sięgające ramion kasztanowate włosy. Laura była uosobieniem zdrowia. We dwójkę z mężem zarzą dzali sanatorium w Sequence Springs i stanowili jego naj- 25
JayneAnn Krentz lepszą reklamę. Przykucnęła na brzegu basenu. - Dziś wczes nym wieczorem zameldowało się w recepcji dwoje mło dych ludzi - chyba brat z siostrą. Wspomnieli, że szukają Jonasa Quarrela. Przyjechali do Sequence Springs, aby go od naleźć. Verity wyprostowała się gwałtownie. Ostatnim razem, gdy ktoś go szukał, Jonas omal nie zginął. - Spytali o Jonasa po nazwisku? - Właśnie. Powiedzieli, że chcą się z nim zobaczyć w spra wach zawodowych. Przecież nie jechaliby taki kawał drogi, aby zatrudnić pomywacza, więc doszłam do wniosku, że musi im chodzić o jego poprzedni zawód. Wiedziałam, że ciebie to zainteresuje, nawet jeśli Jonasa nie. Próbowałaś skłonić tego faceta do powrotu do porządnego zajęcia od dnia, w którym zaczął zmywać dla ciebie talerze. - Chcę, żebyś wiedziała, że napisał artykuł dla czasopis ma historycznego. Ukazał się dwa tygodnie temu - oznajmiła z dumą Verity. - Jeśli chcesz, możesz dostać egzemplarz. Zamówiłam dwadzieścia sztuk. - Naprawdę? - spytała Laura ze zdumieniem. Wywarło to na niej wrażenie. - Przypominam sobie, że coś o tym wspo minałaś. Artykuł z jego specjalności? Coś o historii rene sansu? - Właśnie. Porównanie współczesnych technik szermier czych ze stylem używanym w późnym renesansie. - Nie warto było wspominać, że Jonas poznał te różnice w techni kach na własnej skórze. Na dowód została mu brzydka blizna na ramieniu. Verity gderała, zrzędziła, nie dawała spokoju i nękała, aż Jonas w końcu uległ i napisał artykuł. Złościło ją, że do skonale wykształcony umysł tak się marnuje, gdy tymcza sem jego właściciel zmywa talerze. Jonasowi to nie przeszka dzało. Kiedy pocztą przyszła informacja o przyjęciu artykułu do druku, Verity stwierdziła, że jest bardziej podniecona od Jonasa. Potem przypomniała sobie, że był wykładowcą w Vin~ cent College i pewnie drukował swoje prace w bardziej pre stiżowych wydawnictwach. Mimo to zaplanowała, że da do 26 Dar ognia oprawienia jeden z dwudziestu egzemplarzy „Studiów Histo rycznych Odrodzenia". Zmusiła Jonasa do podpisania pozo stałych egzemplarzy. - Kim są ci ludzie i czego chcą od Jonasa? - spytała Verity. - Jak już powiedziałam, to brat i siostra. Nazywają się Warwickowie. Doug i Elyssa. Doug jest maklerem. Dwadzie ścia dziewięć, może trzydzieści lat. Da się lubić. Elyssa jest kilka lat młodsza. Dosłownie promieniuje słodyczą. Ciągle się uśmiecha. Aż mdli. Podejrzewam, że interesuje się meta fizyką. - Chodzi ci o to, że wierzy w kryształy, duchowych prze wodników i tak dalej? - Takie odniosłam wrażenie. Natomiast Doug wydaje się normalny i podejrzewam, że to on za wszystko zapłaci. - Zastanawiam się, czego oni mogą chcieć od Jonasa? Laura wzruszyła ramionami. - Sama mi mówiłaś, że zanim Jonas kilka lat temu wyru szył w świat, zdobył sobie reputację eksperta od stwierdza nia autentyczności dzieł sztuki dla muzeów. Może Warwicko wie chcieliby zasięgnąć jego opinii co do jakiegoś kupionego przez siebie przedmiotu? Jak myślisz, interesowałoby to Jonasa? - Nie wiem, ale za to mnie interesuje. Najwyższy czas, aby ten człowiek wykorzystał swoje wykształcenie i... doświad czenie. - Nigdy nie próbowała nawet wyjaśniać Laurze czy komukolwiek innemu, że prawdziwy talent Jonasa miał zwią zek z parapsychologią. - Bardzo się boję, że Jonas zmarnuje sobie życie, tak jak mój ojciec. - Verity z irytacją pokręciła głową. - Rozumiem. Reformowanie Jonasa to teraz twoje ulubio ne zajęcie. Masz szczęście, że nie ma o to do ciebie pretensji - zachichotała Laura, bardzo dokładnie znając opinię przyja ciółki o marnowaniu wykształcenia i zdolności. - Kiedy Jonas i twój ojciec wracają z podróży w interesach? - Mogą wrócić każdego dnia. - Verity zabębniła palcami o krawędź basenu i zignorowała pytające spojrzenie Laury. Przecież nie mogła jej powiedzieć, że Emerson i Jonas poje chali do Meksyku uratować starego, cieszącego się bardzą złą 27
Jayne Ann Krentz opinią przyjaciela rodziny, który pozwolił się porwać. Tacy przyjaciele nie przynoszą chluby rodzinie. Powiedziała Lau rze, że Jonas pomagał Emersonowi załatwić pewną prywatną sprawę. - Nie jestem pewna, jak długo Warwickowie zechcą czekać tu na niego - stwierdziła Laura z powątpiewaniem w głosie. - Jeśli Warwickowie mają dla Jonasa porządne zajęcie, to nie chcę ich zrazić mówiąc, że nie wiem, kiedy wróci. Jeśli to będzie dobry interes, znajdę jakiś sposób, żeby ich zatrzy mać. Lauro, może ich do mnie przyślesz jutro w porze lunchu. Powiedz im, że organizuję dla Jonasa pracę, albo coś w tym rodzaju. Laura przechyliła głowę na bok. - Organizujesz pracę Jonasowi? Verity rozjaśniła się w uśmiechu. - W gruncie rzeczy właśnie mianowałam się na stanowi sko jego dyrektora handlowego. Nie patrz tak na mnie, Lauro. Nie ma ochotników na to stanowisko, na pewno nie jest nim Jonas. Wygląda na to, że wszystko spadło na mnie. - Zmarsz czyła brwi, myśląc intensywnie. - Wiesz, że przy odrobinie reklamy tego typu zajęcie mogłoby okazać się całkiem do chodowe. Wiem, że nigdy go nie namówię do powrotu do świata nauki, ale przecież mógłby wykorzystać swoją wiedzę pracując jako konsultant dla takich ludzi jak Warwickowie. Właśnie tak! - Właśnie co? - Nazwiemy Jonasa konsultantem. Konsultantem history cznym. Jak to brzmi? - Słyszę kółka obracające się w twojej głowie. - Laura podniosła się. - Dobrze. Przekażę im twoje zaproszenie na jutrzejszy lunch. Mam tylko nadzieję, że Jonas nie będzie miał do ciebie żalu, gdy wróci do domu i dowie się, że właśnie przyjęłaś dla niego zlecenie na „konsultację historyczną". - Dam sobie radę z Jonasem - powiedziała Verity z prze konaniem, którego wcale nie czuła. - Musi po prostu zrozu mieć, że robię to dla jego dobra. Jest zbyt zdolny, aby przez całe życie zmywać naczynia. Pewnego dnia podziękuje mi za to. 28 Dar ognia - Na twoim miejscu zastanowiłabym się wcześniej dwa razy, zanim zmusiłabym do zmiany zajęcia wykwalifikowa nego pomywacza-kelnera-chłopca od wszystkiego. Teraz bar dzo trudno o godnego zaufania pracownika. Jednak nie mam zamiaru psuć ci zabawy. - Zabawy? Laura uśmiechnęła się przelotnie. - Nie udawaj przede mną niewiniątka. Wygląda na to, że świetnie się z Jonasem rozumiecie. Ty wydajesz rozkazy, udzielasz mu lekcji na temat samodoskonalenia i zrzędzisz, aż wreszcie on ma dość. Wtedy wstaje, przerzuca cię przez ramię i zanosi do łóżka tak jak w zeszłym tygodniu. Barman Clement i reszta gości nieźle się z was naśmieli po waszym wyjściu. Twój ojciec ryczał ze śmiechu. Verity zarumieniła się. Bardzo dobrze pamiętała tamto wydarzenie. - Taki wstyd. Byłam gotowa go zabić. Było to wtedy, gdy Verity zaczęła namawiać Jonasa do napisania następnego artykułu. Właśnie otrzymała przesyłkę z dwudziestoma egzemplarzami „Studiów Historycznych Odrodzenia" i doszła do wniosku, że odniosła sukces i cze kają ją następne. Przekonana, że przed Jonasem otwiera się perspektywa kariery, zaryzykowała i posunęła się o jeden krok za daleko. Jonas wytrzymywał jej entuzjastyczny wykład przez całe popołudnie i początek wieczoru. Stracił cierpliwość dopiero późnym wieczorem, gdy w barze sanatorium pili ostatnią kawę w towarzystwie Laury i Ricka. Wysłuchiwał właśnie kolejnej tyrady o tym, jak ważne jest napisanie jeszcze jednego artykułu, skoro już dał się poznać i został zaakceptowany. Nagle wyjął jej z ręki szklankę z so kiem, podniósł, ją, przerzucił przez ramię i w tej upokarza jącej pozycji zaniósł do domku. Potem kochał się z nią tak długo, aż Verity zapomniała o artykułach i samodoskona leniu. - Być może dla ciebie było to krępujące - powiedziała Laura z uśmiechem - ale wszyscy obecni w barze na pewno na długo to zapamiętają. Co za widowisko! 29
Jayne Ann Krentz - Właściwie to po czyjej jesteś stronie? - spytała z gnie wem Verity. Z twarzy Laury zniknęło rozbawienie. - Jestem po twojej stronie - odrzekła z nieoczekiwaną powagą w głosie. - Wiesz o tym, prawda? Przyjaźnimy się przecież. Verity uśmiechnęła się smutno. - Wiem. - Mówię to jako przyjaciółka... Verity skłoniła głowę. - Przyjaciółka? - Nie wiem, jak cię o to zapytać, więc spytam wprost. Czy coś się stało? Verity zesztywniała. - Stało? - Wiesz. Inaczej mówiąc, czy coś jest nie w porządku? Ostatnio się zmieniłaś. Jakby coś cię dręczyło. Zastanawiałam się, czy masz jakieś kłopoty. Jeśli tak, to chyba wiesz, że możesz o nich opowiedzieć siostrzyczce Laurze. Verity przeciągnęła ręką tuż pod powierzchnią kryształo wo czystej wody. Małe fale odbiły się od brzegów basenu. - Wiem, Lauro. Dzięki. Nic się nie stało. Naprawdę. Ostat nio trochę myślałam. To wszystko. - O Jonasie i przyszłości? - Mniej więcej. - Chyba najwyższy czas. Kiedy wychodzisz za niego za mąż, Verity? Verity uniosła raptownie głowę. - Nikt mi się nie oświadczył - odpowiedziała cierpko. - Od kiedy to Verity Ames czeka, aż ktoś inny, na dodatek mężczyzna, podejmie tak ważną decyzję w jej życiu?-Kąciki ust Laury uniosły się do góry. - Nie oszukasz mnie. Gdybyś chciała poślubić Jonasa, znalazłabyś sposób, żeby go do tego nakłonić. - Jak sama zauważyłaś, Jonasa można do tego tylko nakłonić - odcięła się zirytowana Verity. - Niewykluczone. Jednak nie sądzę, by za bardzo się opierał, gdybyś go związała i zaciągnęła do ołtarza. 30 Dar ognia - Niezbyt romantyczny obrazek. - Żadna rozsądna kobieta nie bierze pod uwagę romanty cznych złudzeń, gdy już postanowiła dostać to, co chce. A ty jesteś bardzo rozsądna, Verity. Zatem muszę założyć, że jeszcze nie wiesz, czego chcesz od Jonasa Quarrela. I tak wracamy do mojego poprzedniego pytania. Co się stało, koleżanko? Verity pomyślała o teście ciążowym, który po południu w miejscowej aptece najpierw dokładnie obejrzała, a potem odłożyła na półkę. Przypomniała sobie, jak bez zastanowie nia Jonas wyjechał do Meksyku, biorąc ze sobą tylko zmianę bielizny i przerażający nóż, którym tak dobrze umiał się posługiwać. - Nic się nie stało, Lauro. Po prostu byłam ostatnio trochę przygnębiona. Chyba przydałyby mi się wakacje. - Wyjęła rękę z wody i wzięła kolorową broszurkę. Krople wody kapa ły na zdjęcie hotelu stojącego tuż przy plaży. - Hawaje nieźle wyglądają, prawda? - Wakacje, hmmm... Wiesz co? Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Następnego dnia o drugiej po południu Doug i Elyssa Warwickowie weszli do restauracji „Wirydarz". Yerity natych miast uznała, że krótki opis Laury był bardzo precyzyjny. Doug Warwick był przystojnym, młodym maklerem o dosko nale ostrzyżonych jasnobrązowych włosach i opaleniźnie z salonu piękności. Sportowa koszula pochodziła z pracowni znanego krawca - Ralpha Laurena, a spodnie khaki miały nieskazitelny kant i mankiety. Kant i mankiety zrobiły wrażenie na Verity. Ostatnim ra zem, gdy pojechała z Jonasem do San Francisco, usiłowała go namówić na kupno spodni z mankietami. Namawianie prze rodziło się w jedną z tych zbyt często zdarzających się sytuacji, gdy Jonas uparł się i nic nie mogła na to poradzić. Wrócili do domu z nową parą levisów, które nawet nie były przed uszyciem wyprane, jak w najmodniejszym modelu. Jonas nie przejmował się ubraniami. Elyssa Warwick sprawiła Yerity niespodziankę. Dzięki opi- 31
Jayne Ann Krentz sowi Laury Verity przygotowała się na wielkie, błyszczące oczy i pogodny uśmiech. Jednak nie spodziewała się nieza przeczalnie atrakcyjnej twarzy, bujnych krągłości doskonałej figury ani opadających na ramiona popielatych blond włosów obciętych na pazia. Elyssa ubierała się wyłącznie na biało - biała jedwabna koszula rozpięta o jeden guzik niżej, niż wymagała tego moda, biała, wełniana, rozszerzana spódnica i białe czółen ka. Nieskazitelna biel stanowiła doskonałe tło dla błyszczącej biżuterii ozdabiającej wszystkie kończyny, palce i uszy. Wiel kie, rzeźbione kawałki metalu zwisały przy policzkach; kil kanaście rzędów kolorowych naszyjników spoczywało na pełnych piersiach; bransoletki wyglądały jak sięgające łok ci szerokie obręcze; złote opaski z małymi dzwoneczka mi otaczały kostki. Dzwoniła i pobrzękiwała przy każdym ruchu. - Pani musi być Verity - powiedziała serdecznie Elyssa wyciągając smukłą dłoń. Na szczupłych palcach nosiła pier ścionki, a długie paznokcie pomalowała rożnymi, błysz czącymi lakierami. - Laura Griswald wszystko nam o pani opowiedziała. Mówiła, że nie możemy przegapić okazji spróbowania pani dań, skoro już jesteśmy w Sequence Springs. Verity zaprowadziła gości do stołu. - Proszę usiąść. Za kilka minut będę mogła z państwem porozmawiać. Muszę tylko zajrzeć do kuchni. Mają państwo ochotę coś zjeść? Doug Warwick dostrzegł w kacie lśniący ekspres do kawy i uśmiechnął się szeroko. - Może filiżankę kawy z ekspresu. Zjedliśmy lunch w sa natorium. Verity skinęła głową. Dwa miesiące wcześniej zainstalowa no u niej ekspres. Właściwie zainstalował go Jonas. W dwie godziny po przywiezieniu paczek Jonas złożył urządzenie i uruchomił. Naprawdę dobrze było mieć go pod ręką. Verity przygotowała dwie małe filiżanki mocnej kawy i zaniosła do stolika Warwicków. Doug i Elyssa uśmiechnęli 32 Dar ognia się z wdzięcznością. W kilka minut później, gdy wyszedł ostatni klient, Verity nalała sobie filiżankę herbaty. - O ile dobrze zrozumiałam, szukacie państwo Jonasa - powiedziała siadając przy stoliku Warwicków. - Nie ma go w mieście. Wyjechał. W interesach. Ma zlecenie na konsulta cje u pewnego klienta w Meksyku. Elyssa mieszała łyżeczka kawę. Wyglądało na to, że spra wiło to na niej wrażenie. - Wyobrażam sobie, że dzięki tej pracy jeździ po całym świecie. Verity zakasłała cicho. - Naturalnie, to zajęcie o skali międzynarodowej. Bardzo dużo podróżuje. Jednak spodziewam się, że niedługo wróci. W czasie jego nieobecności ja zajmuję się jego sprawami zawodowymi. Mogłabym się dowiedzieć, w jaki sposób pań stwo o nim usłyszeli? Przez kilka ostatnich lat na ogół praco wał za granicą. Dopiero od niedawna uczynił z Sequence Springs swoją kwaterę główną. - Zastanawiała się, czy nie przesadza. Gdyby Jonas ją słyszał, rozglądałby się wokół, czym by jej tu przyłożyć. Nawet jeśli Doug i Elyssa przejęli się faktem, że firma „konsultanta", którego chcieli wynająć, choć miała światowy zasięg, znajdowała się w wegetariańskiej restauracji w ma łym, prowincjonalnym miasteczku, byli zbyt dobrze wycho wani, aby dać jej to do zrozumienia. - Jonasa polecił nam przyjaciel - powiedziała Elyssa. - Mój bliski znajomy, obdarzony niezwykłą wprost intuicją. Wyjaś niłam mu, jakiego potrzebujemy eksperta, a on się popytał w środowisku. Preston ma szeroki krąg znajomości. - Preston Yarwood -wtrącił sucho Doug Warwick- całkiem nieźle zarabia na prowadzeniu seminariów doskonalenia mocy psychicznych w Bay Area. Elyssa jest jego wierną uczennicą od sześciu miesięcy. Zajmuje się takimi głupotami jak przewodnictwo duchowe i metafizyczny masaż. Jeździ Porsche i nosi garnitury szyte na miarę. Podejrzewam, że ten facet musi to robić dobrze. - Daj spokój, Doug, nie pora teraz na wyśmiewanie Pre stona - Elyssa łagodnym tonem zwróciła mu uwagę. - To 33
Jayne Ann Krentz bardzo utalentowany człowiek, o wprost niezwykłej intuicji. Cudowny nauczyciel. Potrafi przewidywać przyszłość, ale jest zbyt skromny, aby się do tego przyznać. - Bzdury, - Doug parsknął śmiechem. - Nigdy nie traci okazji, żeby przypomnieć wszystkim o swoich tak zwanych wizjach. - Nie możesz jednak zaprzeczyć, że znalazł dla nas pana Quarrela. Verity uważnie przyglądała się Warwickom. - W jaki sposób ten Preston odszukał Jonasa? Elyssa uśmiechnęła się olśniewająco. - Skontaktował się z wydawcą małego czasopisma spe cjalizującego się w studiach historycznych nad renesansem. Rozumie pani, potrzebujemy eksperta w tej epoce. Redaktor stwierdził, że właśnie opublikował artykuł pana Quarrela, który ma dużą wiedzę na temat odrodzenia i mógłby nam pomóc. Powiedział Prestonowi, że kiedyś Jonas Ouarrel był znany z umiejętności oceny autentyczności niemal wszyst kiego. Pan Ouarrel napisał artykuł o technikach szermier czych, czy tak? Verity uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Czyżby go pani czytała? - Obawiam się, że nie, chociaż zrobiłabym to z ogromną przyjemnością - odparła Elyssa z wdziękiem. - Przypadkiem mam jeden dodatkowy egzemplarz - przy znała Verity bez zająknienia. - Dostanie go pani. Jestem pewna, że uzna go pani za bardzo interesujący. Temat został ujęty niezwykle błyskotliwie. - jestem o tym przekonana. - Co właściwie Jonas miałby ocenić? - Verity zwróciła się z tym pytaniem do Douga Warwicka. - Szesnastowieczną willę - odparł szybko. Verity spoglądała na niego bez słowa. - Willę? We Włoszech? - Wizja wakacji nad włoskim mo rzem przez chwilę zatańczyła jej w głowie. To byłoby nawet lepsze niż Hawaje. Doug spojrzał na nią poważnie znad brzegu maleńkiej filiżanki z kawą. 34 Dar ognia - Chciałbym, żeby to było takie proste. Gdyby „Koszmar Hazelhursta" stał we Włoszech, nie miałbym żadnych proble mów z przekonaniem inwestorów, że jest autentyczny. Jed nak ponieważ postawiono go na wysepce na północno-za chodnim Pacyfiku, sprawy się trochę komplikują. - Dobry Boże - zawołała Verity. - Jakim cudem szesnasto wieczną renesansowa willa znalazła się na amerykańskiej wyspie? - Na przełomie wieków ekscentryczny krewny naszego zmarłego wuja, Eustis Hazelhurst, zabrał ją z Włoch, prze wiózł statkiem do Stanów i zrekonstruował. Nasz wuj, Digby, był równie obłąkany jak jego krewniak. Odziedziczył willę po śmierci Eustisa. Dwa lata temu umarł i wówczas ja dostałem w spadku tę potworność. - Doug natychmiast wystawił ją na sprzedaż - wyjaśniła Elyssa. - Kogo stać na utrzymanie i płacenie podatków za coś takiego jak „Koszmar Hazelhursta"? Sama konserwacja ko sztuje fortunę. Grupa inwestorów chce przekształcić ją w prawdziwy kurort. Są bardzo zainteresowani, jednak za nim zapłacą wymienioną przez Douga cenę, żądają dowo dów, że willa jest autentyczna. Dlatego Doug postanowił wynająć kogoś cieszącego się opinią dobrego eksperta, żeby obejrzał willę i napisał raport dla inwestorów. Doug odstawił pustą filiżankę. - Mówiąc szczerze, powinna pani wiedzieć od samego początku, że moja siostra ma ukryte zamiary. Pragnie, aby pan Ouarrel przy okazji oglądania willi poszukał skarbów. - Ukrytych skarbów? - Verity była zachwycona. Doug wzruszył ramionami. - Prawdopodobnie to szukanie wiatru w polu, ale mój wuj zostawił intrygujące zapiski. Skarb jest przypuszczalnie schowany gdzieś w willi. - Uważam, że zanim sprzedamy willę, powinniśmy ją dokładnie obejrzeć - oznajmiła stanowczo Elyssa. Verity zmarszczyła brwi. - Gdyby był jakiś skarb, czy nie znaleziono by go w czasie rozbiórki przed transportem do Stanów? Odpowiedział Doug. 35
Jayne Ann Kreutz - W pierwszej chwili też tak pomyślałem. Jednak wszyst ko wskazuje na to, że nie rozebrano willi kamień po kamie niu. Pozostawiono nie naruszone bardzo duże fragmenty. Robotnicy po prostu je obudowali ochronnymi kratami i przewieźli na statek. W willi znalazło się również dużo mebli i dzieła sztuki, jednak niemal nic nie zostało. Bied ny wujek Digby musiał się wyprzedawać, żeby utrzymać dom. - Wujek Digby był przekonany o istnieniu skarbu i o tym, że nadal jest ukryty w willi. Spędził wiele lat na poszukiwa niach - dodała Elyssa. ~ Chyba to sensowne, żebyśmy sami rzucili okiem, zanim pozbędziemy się domu. Doug uśmiechnął się wyrozumiale spojrzawszy na sio strę. - Gdyby pan Quarrel podjął się obu zleceń, chciałbym go zatrudnić na tydzień. Nadszedł czas na interesy. Verity uśmiechnęła się rzeczo wo. Miała nadzieję, że nie wygląda na zbyt zachwyconą. - Jak pan rozumie, czas Jonasa jest bardzo cenny, a przed sięwzięcie opisane przez państwa, czyli ocena wilii kamień po kamieniu, będzie sporo kosztowało. - Och - wtrąciła Elyssa -jesteśmy przygotowani na zapła cenie jego stawki, bez względu na to, ile wynosi za cały tydzień. Być może nawet dłużej, jeśli to będzie konieczne. Jak pani sądzi, czy pana Quarrela zainteresuje nasza propo zycja? - Uważam - odparła powoli Verity - że pan Quarrel będzie bardzo zainteresowany. - Obrazy wakacji na wyspie w rene sansowej willi natychmiast pojawiły się jej przed oczami. Cieśnina Pugent to nie południowy Pacyfik, ale czasami trzeba się zadowolić czymś, co się ma pod ręką. - Na ogół towarzyszę panu Quarrelowi w podróżach służbowych na terenie Stanów - wtrąciła ostrożnie. - Och, z przyjemnością panią powitamy wraz z panem Ouarrelem - szybko zaproponowała Elyssa. - Naturalnie pokrywamy wszystkie wydatki. - Naturalnie - odparte swobodnie Verity, czując się jak prawdziwy dyrektor handlowy. - Czy mogę państwu zapro- 36 Dar ognia ponować jeszcze jedną filiżankę kawy, zanim przejdziemy do szczegółów? Zanim Verity skończyła wyjaśniać wszystko Laurze, gdy moczyły się wieczorem w basenie, doszła do wniosku, że odkryła w sobie ukryty do tej pory talent do interesów. - Mógłby to być prawdziwy początek kariery Jonasa - powiedziała z entuzjazmem. - Wprost idealny. - Poszukiwanie skarbów wydaje się czysta stratą czasu - stwierdziła Laura. - No to co? W najgorszym razie Doug dostanie porządny raport opisujący konstrukcję i dane o willi. Powinien wystar czyć do wywarcia wrażenia na jego przyszłych inwestorach. Jeśli Jonas przy okazji odnajdzie skarb, to już będzie nad miar szczęścia. - Uważasz, że Jonasowi spodoba się pomysł szukania skarbu? - Dlaczego nie? Właśnie to może go naprawdę zaintereso wać. - A ty z tego będziesz miała tydzień wakacji - podsumo wała Laura kiwając głową. - Wiesz, że to nie jest taki zły pomysł. Trochę niesamowity, ale kryje w sobie sporo możli wości. Powinien Jonasowi odpowiadać. Verity oparła głowę o kafelki basenu. - Jonas nie będzie miał wyboru - przyznała. - Już przyję łam to zlecenie w jego imieniu. Warwickowie wypłacili mi pięćset dolarów zaliczki. Laura zmarszczyła brwi. - Jestem ciekawa, jak Jonas zareaguje na wieść o swoim nowym zajęciu konsultanta. Verity sama się nad tym zastanawiała. Od wyjścia Warwic- kdw myślała tylko o tym. Teraz też śpiesząc się do domku ośnieżoną ścieżką szukała właściwej metody powiadomienia Jonasa o przyjętym przez nią zleceniu. Dróżka była zdradliwa. Na powierzchni powstała warstwa lodu. Verity wcisnęła ręce głęboko w kieszenie kurtki i skuliła się przed zimnym wiatrem. Stopnie prowadzące na ganek pokrywał lód. Uchwyciła 37
Jayne Ann Krentz się poręczy, aby utrzymać równowagę. Nie paliło się światło nad drzwiami. Zmarszczyła brwi, pewna, że włączyła je przed wyjściem. Być może żarówka się przepaliła. Jonas był dobry w takich drobnych czynnościach jak wymiana żaró wek. Verity ujęła klamkę, gdy z wnętrza domu dobiegł ją cichy szmer. Ogarnęła ją radość. Jonas wrócił! - Jonas? Kiedy przyjechałeś? - Otworzyła pchnięciem drzwi i sięgnęła do wyłącznika. - Dlaczego nie zapaliłeś światła? Ciemny kształt runął przez drzwi, brutalnie odpychając ją na bok. Zachwiała się raptownie do tyłu, buty ześlignęły się i zsunęły po oblodzonym schodku. Tajemnicza postać przeskoczyła stopnie w szalonym pę dzie. Verity ogarnął gniew. Ruszyła za intruzem, lecz gdy zbiegała po schodach, stopnie nagle usunęły się jej spod stóp. Poczuła, że traci równowagę. Szarpnął nią ostry ból w pra wej kostce. W tym momencie myślała tylko o dziecku, które być może nosiła pod sercem. Nie wolno jej upaść! Rozpaczliwie uchwyciła się poręczy, łapiąc ją w ostatniej chwili, gdy wykręcony staw wreszcie się poddał. Ledwo zdążyła. Oddychała szybko, urywanie, z ust wydobywała jej się para. Opuściła się powoli na oblodzony schodek i patrzyła bezradnie, jak intruz niknie między drzewami. - Cholera, cholera, cholera - dygotała jak liść. Po chwili zebrała siły, uświadomiła sobie, że nie może oprzeć się na skręconej kostce, i pokuśtykała do środka, żeby zadzwonić do Laury. Wkrótce zjawiła się przyjaciółka, a za jej plecami Warwic- kowie. - Przypadkiem byli przy recepcji, gdy zadzwoniłaś - wy jaśniła Laura, pochylając się nad Verity. - Rick miał pełne ręce roboty w barze. - Lepiej będzie, jak zawieziemy panią do lekarza - stwier- 38 Dar ognia dził Doug Warwick, oglądając puchnącą gwałtownie kostkę. - Zaniosę panią do samochodu. Zanim Verity zdążyła pomyśleć o odpowiedzi, wziął ją na ręce i ruszył do drzwi. Było to bardzo niefortunne wydarzenie, zważywszy na przyszłe stosunki służbowe, ale gdy w godzinę później Doug wniósł ją z powrotem do wnętrza domku, w nagrodę za cały jego trud przystawiono mu nóż do gardła. - Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał Jonas. Jego głos przypominał lodowate, niebezpieczne warczenie dochodzą ce z mroku.
Rozdział trzeci Jonas! Odłóż natychmiast ten nóż! Doprawdy, nigdy w życiu nie byłam tak zawstydzona! - Verity pomacała ręką ścianę za plecami Douga. - Prze praszam cię, Doug. Doug nawet nie drgnął. Stał nieruchmo jak posąg, trzymając Verity w ramionach. Zamrugał, gdy zapaliło się światło, ukazując mężczyznę z nożem w ręku. - To chyba jakieś nieporozumienie - wychry piał. - I mnie się tak zdaje - zgodził się Jonas złowieszczym szeptem. - Jonas, przestań! To śmieszne. Co za upoko rzenie. Spójrz na siebie. Wyglądasz okropnie. - Verity posłała Jonasowi spojrzenie pełne furii. Z pewnością w tym stanie nie mógł wywrzeć do brego wrażenia na klientach. Najgorszy był oczy wiście nóż trzymany tuż przy gardle Douga, ale 40 Dar ognia dżinsy, pognieciona, poplamiona robocza koszula i kilku dniowy zarost jeszcze pogarszały sytuację. Złote oczy lśniły jak u drapieżnika. Przynajmniej wygląda zdrowo, pomyślała z ulgą. - Co tu się dzieje, Verity? - Jonas obrzucił ją krótkim, ponurym spojrzeniem i znowu utkwił wzrok w swojej ofie rze. - Przestań się zachowywać jak neandertalczyk, to wszyst ko ci wyjaśnię. - Niech to będzie dobre wyjaśnienie - odpowiedział Jonas opuszczając nóż z widoczną niechęcią. - Postaw moją kobie tę na ziemi, zanim zmienię zdanie co do noża - dodał w stronę mężczyzny tulącego Verity w ramionach. - Jej kostka - zdołał wymówić Doug. Jonas natychmiast obejrzał nogi Verity i spostrzegł elasty czny bandaż otaczający prawą stopę. - Na miłość boską, Verity, co ci się stało? - Skręciłam kostkę na ganku. Gdybyś zadał kilka uprzej mych pytań, zamiast rzucać się Dougowi z nożem do gardła, oszczędziłbyś sobie trudu przeprosin. - A kto ma przepraszać? - Ty i to już wkrótce - oznajmiła Verity. Uśmiechnęła się ciepło do wciąż stojącego bez ruchu Douga. - Taka jestem zawstydzona. Proszę mnie zanieść na kanapę, dobrze? - Jest pani pewna, że nic pani z jego strony nie grozi? - spytał Doug, ostrożnie układając ją na kanapie. Uważnie przyjrzał się Jonasowi. - Dobre nieba, tak. Nic mi nie będzie. - Zaniepokoił ją wyraz twarzy Douga. Już widziała rozwiewające się nadzie je na pokaźny czek za konsultacje. - Brak mi słów, aby wyrazić wdzięczność za pańską pomoc. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. Naprawdę bardzo przepraszam za... - Machnięcie ręką objęło Jonasa i jego nóż. - Czasami Jonas reaguje nieodpowiednio do sytuacji. Żyje w napięciu. Jest pobudliwy. Szybko wyciąga wnioski. Wie pan, jacy są ci naukowcy. Jednak zapewniam pana, że jest bardzo dobry w swojej specjalności. - Rozumiem. - Doug nadal wbijał wzrok w nóż, którego 41
Jayne Ann Krentz Jonas do tej pory nie odłożył. - Sądziłem, że pana specjalno ścią jest historia renesansu. Verity rozpaczliwie pragnęła uratować sytuację, zanim Doug uwierzy, że specjalnością Jonasa jest podrzynanie gardeł. - Jestem przekonana, że Jonas znakomicie spełni pańskie oczekiwania. Mogę panu zagwarantować, że nie będzie wię cej takich niezręcznych sytuacji. Jako jego dyrektor handlo wy osobiście dopilnuję, aby się właściwie zachowywał. - Może będzie lepiej, jak tę sprawę przedyskutujemy rano - odrzekł Doug, cofając się w kierunku drzwi. - Laura i Elyssa siedzą w samochodzie. Nie chciałbym, żeby na mnie czekały. Dziś jest trochę zimno. Miło mi było pana poznać, panie Quarrel. Spodziewam się, że miał pan udaną podróż w hmm.... interesach. Jak rozumiem, nie było pana przez jakiś czas w kraju. - Już stał przy samych drzwiach. Jak dobry makler mówił aż do ostatniej chwili. - Dobranoc, Verity. Niech pani uważa na kostkę. - Zatrzasnął drzwi za sobą. W małym pokoiku zapanowała pełna napięcia cisza. - Żyje w napięciu? -Jonas powtórzył ironicznie. - Pobud liwy? Wrzucił nóż do otwartej brezentowej torby stojącej obok kanapy. Podszedł i pochylił się nad Verity, oczy mu błysz czały. - Coś musiałam wymyślić, żeby usprawiedliwić twoje kretyńskie zachowanie. - Verity usadowiła się w rogu kanapy i spokojnie spotkała groźne spojrzenie Jonasa. Wtem zagryz ła dolną wargę. - Jonas, dobrze się czujesz? - Czułem się całkiem dobrze, zanim wróciłem do domu akurat na czas, żeby obejrzeć, jak przenosi cię przez próg chłopak z okładki „Kwartalnika dla prawdziwych dżentelme nów". Ćwiczenia dla panny młodej? - Przestań się wygłupiać - zaprzeczyła opryskliwie. - Gdzie tata? - W Rio z Lehighem. Emerson stwierdził, że musi poje chać na wakacje. Doszedł do wniosku, że oglądanie bikini z trzech sznurków i kostiumów kąpielowych topless paradu jących po plaży to właśnie najlepszy relaks dla mężczyzny 42 Dar ognia w jego wieku. A ja- ciągnął obrażonym tonem Jonas - czułem się zobowiązany do pośpiesznego powrotu do domu do kobietki, która, jak sądziłem, z niepokojem mnie oczekuje. Verity zlekceważyła kąśliwą uwagę. - A co z Samem Lehighem? Wszystko w porządku? Pory wacze puścili go bez kłopotów? - Nic mu nie jest. Faceci, którzy go porwali, nie należeli do najbystrzejszych. Jonas przesunął palcami po zmierzwionych włosach. Gdy napięcie osłabło, opanowało go znużenie. Stłumił ziewnięcie. - A tato? - Też w porządku. Nikomu ważnemu nie stała się krzyw da. - Nikomu ważnemu? Co z porywaczami? - zapytała nie spokojnie Verity. Jonas zmrużył oczy. - Jak już powiedziałem, nikomu ważnemu nie stała się krzywda. Ty, jako miłująca prawo obywatelka, z zadowole niem pewnie się dowiesz, że trójka, która przetrzymywała Lehigha, korzysta obecnie z uprzejmości meksykańskiego więzienia. Verity rozjaśniła się w uśmiechu. - W końcu oddaliście sprawę w ręce policji? Tak się cieszę. Wiedziałam, że tak będzie lepiej. - Właściwie to nie przekazaliśmy ich policji - odparł ostrożnie Jonas. - Tylko zostawiliśmy tych trzech pacanów na miejscu popełnienia przestępstwa. Wiesz, jak tam jest. Każdy znajdujący się w pobliżu w chwili wkroczenia policji jest od razu uważany za winnego. - Zatem, dokładnie mówiąc, gdzie ich zostawiliście, gdy wkraczała policja? - spytała podejrzliwie Verity. - W magazynie pełnym narkotyków. Należało to chyba do jakichś krewnych. Trzech głupców trzymało Lehigha na ty łach budynku. Jak wydostaliśmy Sama, dopilnowaliśmy, żeby porywacze przez pewien czas nigdzie się nie wybierali. Potem Emerson anonimowo zadzwonił po policję. Takie miłe, prestiżowe aresztowanie, które władze tak lubią. Nagłówki w gazetach, medale dla wszystkich. 43
Jayne Ann Krentz - Mam dziwne wrażenie, że coś zanadto wszystko uprasz czasz. - Próbuję się streszczać, aby powrócić do zasadniczego tematu - stwierdził Jonas groźnie. - Kiedy i dlaczego pojawił się ten sir Galahad w garniturku? - Nazywa się Warwick - odparła gniewnie Verity. - Doug Warwick. Wraz z siostrą Elyssą zatrzymali się w sanato rium. Wieczorem skręciłam nogę na stopniach i zadzwoni łam do Laury. Natychmiast przyjechała razem z Warwickami. Naprawdę uprzejmie z ich strony. Byłam trochę przestra szona. Jonas przykucnął obok kanapy. Delikatnie dotknął oban dażowanej kostki. - Przestraszyłaś się upadkiem? - Nie, tym, co spowodowało mój upadek. Jonas raptownie podniósł głowę. - Ktoś był w domu, kiedy wieczorem wróciłam z sanato rium. Wybiegł i uciekając potrącił mnie. Ledwie zdążyłam chwycić się poręczy, żeby nie zlecieć w dół po schodach. Jonas patrzył na nią ze zdumieniem. - Do cholery! Mówisz poważnie? - Jak najpoważniej. - Ktoś był tutaj? - Rozglądając się po wygodnie umeblo wanym pokoju Jonas zacisnął palce na kolanie Verity, Powiodła spojrzniem wokół siebie. - Wygląda na to, że nic nie zabrał, prawda? Sprzęt grający stoi i telewizor także. Musiałam mu przeszkodzić, zanim narobił szkód. Właśnie sobie przypomniałam, że mam za dzwonić do biura szeryfa i powiedzieć mu, czy coś nie zginęło. - Sięgnęła do aparatu stojącego na stoliku obok. Gdy wykręcała numer, Jonas dokładnie obejrzał pokój, zajrzał do szuflad i otworzył szafy. Potem zniknął w koryta rzyku prowadzącym do sypialni. Gdy wrócił, Verity właśnie skończyła krótką relację i odkładała słuchawkę. - Cholera, wyjechałem na niecałe pięć dni i od razu wpa kowałaś się w kłopoty - wymruczał ze złością wyglądając z kuchni. - Nie wpakowałam się w kłopoty. Stałam się niewinną 44 Dar ognia ofiarą intruza. - Verity usłyszała stuk butelki o szklankę. - Przynieś mi sok. W chwilę potem Jonas zjawił się z dwiema szklankami. W jednej był sok z żurawin. - Czy zamknęłaś drzwi przed wyjściem? - Usiadł obok i podał jej sok. - Nie. Wiesz przecież, że nigdy tego nie robię. Tutaj nie popełnia się przestępstw. - Teraz zaczęto popełniać, prawda? Co za idiotyczna wymówka. Ile razy ci mówiłem, żebyś zamykała frontowe drzwi na klucz? - Ależ, Jonas... - Trzeba natychmiast skończyć z tym samotnym łaże niem po nocy do sanatorium. Od tej chwili albo ja idę z tobą, albo zostajesz w domu i szukasz sobie czego innego do roboty. - Ależ, Jonas... - Chciałbym wiedzieć, skąd temu Warwickowi przyszło do głowy, że może cię ot tak sobie wziąć na ręce i nosić. Czemu się zgłosił na ochotnika do pomocy? Laura i Rick mogli się tym sami zająć... - Jonas... - Jezu! Człowiek wraca do domu po ciężkim tygodniu w drodze i pierwsza rzecz, jaka mu wpada w oczy, to własna kobieta, którą wnosi przez próg inny facet. To chyba wystar czy, aby poważnie pomyśleć o ponownym wprowadzeniu do użytku pasów cnoty. Verity straciła cierpliwość. - Jonas, zaczynasz marudzić jak rozeźlony mąż. Chyba już dość powiedziałeś. Na wypadek, gdyby to umknęło twojej uwagi, to ja jestem poszkodowaną stroną. Poza tym nie chcę już więcej słyszeć ani jednego złego słowa o Dougu Warwic- ku. To bardzo miły człowiek. Ważniejszy jest jednak fakt, że to nasz klient. - Kim on jest? Verity odchrząknęła cicho. - Sądzę, że będzie lepiej, jak ci wszystko wytłumaczę rano. Wyglądasz na zmęczonego, a Bóg jeden wie, jak jestem 45
Jayne Ann Krentz wykończona po wydarzeniach dziesiejszego wieczora. Boli mnie noga. Chcę się położyć i trochę się przespać. - O, nie. Co to znaczy, że Warwick jest naszym klientem? - To długa historia. Naprawdę wolałabym wyjaśnić ci wszystko rano. - Uśmiechnęła się do niego łagodnie. - To tylko interes. Tak się cieszę, że już jesteś w domu, cały i zdrów. Bardzo się o ciebie martwiłam. - Verity... - Boli mnie noga w kostce.-W pierwszej chwili myślałam, że ją złamałam. Na oblodzonym ganku jest bardzo ślisko i niebezpiecznie. - Do cholery, Verity... - Jak dobrze mieć cię z powrotem w domu - powiedziała z zadumą. Dotknęła jego ramienia, przesunęła palcami wzdłuż łokcia. - Wyglądasz jak wyżęty przez wyżymaczkę. - Powinienem wziąć prysznic - przyznał i wypił do końca brandy. - No to weź. Podrapał się w brodę. - Przydałoby się ogolić. - Nie jestem pewna. Taka broda jest bardzo zmysłowa. Dotknęła jego policzka. W jego spojrzeniu pojawiło się nagle pożądanie. - Pragnę cię. Verity uśmiechała się łagodnie i zachęcająco. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć wszyst kiego, czego pragniesz dziś wieczorem. Może zaczniesz od prysznica? Jonas wpatrywał się w jej usta. - Dlaczego ci na wszystko pozwalam? Wegetariańskie jedzenie musiało mi rozmiękczyć mozg. - Pochylił się i dłu go, mocno ją pocałował. Potem ruszył do łazienki. Verity poczekała na odgłos odkręconej pod prysznicem wody i wstała ostrożnie z kanapy. Stwierdziła, że daje sobie całkiem dobrze radę, posługując się pogrzebaczem jak łaską. Nucąc cicho pod nosem, zamknęła drzwi, zgasiła światła w saloniku i pokuśtykała do sypialni. Kiedy w piętnaście minut później otworzyły się drzwi od 46 Dar ognia łazienki, Verity leżała w łóżku, opierając się o poduszki. Rude włosy otaczały jej głowę płomienną aureolą. Włożyła koszulę nocną, którą kupiła sobie wkrótce po tym, jak Jonas został jej kochankiem. Nie uszyto jej na mroźne, zimowe noce. Było to delikatne jak mgiełka połączenie czarnej koronki i atłasu, interesująco podkreślające miękkie krągłości jej piersi. Jonas wyszedł z łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Drugim ręcznikiem wycierał gęste, ciemne włosy. Spojrzał na nią i raptownie się zatrzymał. - Nie do wiary, że jeszcze niedawno byłaś zapiętą pod szyję starą panną. Pokonałaś długą drogę. -Jonas rzucił oba ręczniki na krzesło i podszedł do łóżka. Przystanął, wpatru jąc się w nią. Był bardzo podniecony. - Tęskniłem za tobą, kochanie. - Cieszę się. - Verity zrobiła mu miejsce obok siebie, odwijając kołdrę. - ja też za tobą tęskniłam. Tak się bałam, że coś się wam stanie. Położył się do łóżka i wziął ją w ramiona. - Skończyło się na tym, że tobie coś się stało. Pocałował ją w szyję i wsunął palce pod czarną koronkę przy staniku. Kiedy ciepła, cudownie szorstka dłoń przesunęła się na jej brzuch, Verity znowu pomyślała o tym, czego broniła wcześ niej tego wieczora, kiedy walczyła, żeby nie upaść. Może przyszedł już czas, żeby podzielić się podejrzeniami z Jona- sem. - Jonas? Pocałował ją, jakby chciał dodać jej otuchy. - Nie martw się. Będę uważał. Przez ułamek sekundy myślała, że być może odgadł praw dę. - Uważał na co? - Na twoją kostkę. - Och. - Boże, jak ja cię dzisiaj pragnę. - Pieścił ją z narastającym pośpiechem, szukając tak dobrze znanych magicznych miejsc. - Powitaj mnie w domu, ukochana. Muszę wiedzieć, jak bardzo za mną tęskniłaś. 47
Jayne Ann Krentz Może nie była to najlepsza chwila, żeby mu powiedzieć. Nie miała wątpliwości, że Jonas myśli tylko o jednym. Kiedy zaspokoi potrzeby fizyczne, które go teraz zmuszały do wysiłku, będzie zupełnie wyczerpany. Potrzebował wypo czynku, widziała to jasno. Poza tym nie miała całkowitej pewności co do dziecka. Verity otoczyła ramionami szyję jonasa i przyciągnęła do siebie. - Witaj w domu, najdroższy - wyszeptała, gdy przykrył sobą jej smukłe ciało. Wtem zagarnął ją w mocnym uścisku i Verity natychmiast zapomniała o wszystkim spalając się w ogniu namiętności. Dużo później, gdy już prawie zasypiała, usłyszała zduszo ny szept Jonasa. - Co mówisz? - spytała rozespana. - Spytałem, czy naprawdę zachowywałem się przedtem jak wściekły mąż? - Rozeźlony, a nie wściekły. To takie wyrażenie. - Nagle przeszła jej ochota na sen. - Takie wyrażenie, co? - ziewnął Jonas. - Wiesz, przyszło mi do głowy, że właśnie dokładnie tak się czułem, gdy Warwick wniósł cię na rękach do domu. Tylko, że słowo „rozeźlony" nie całkiem oddaje mój stan ducha. „Wściekły" dokładniej odpowiada rzeczywistości. Chciałem wepchnąć mu nóż w gardło. Verity, nigdy więcej mnie tak nie zaskakuj. Usłyszała w jego słowach wyraźne ostrzeżenie i zadrżała. Przypomniała sobie chłód w jego spojrzeniu, gdy trzymał nóż tuż przy szyi Warwicka. Czasem warto było sobie przy pomnieć, że mężczyzna leżący obok nie był tylko pomywa- czem ze stopniem doktorskim. Potrafił być bardzo niebez pieczny; bezwzględny jak renesansowy arystokrata walczący w obronie swojej własności. Taki był kochany przez nią mężczyzna, ojciec jej dziecka. Jeśli nosiła pod sercem dziecko. Yerity dotknęła brzucha. Upłynęło dużo czasu, zanim znowu zdołała zasnąć. Teraz rozumiesz - kończyła Verity następnego dnia przy śniadaniu - że to jest wspaniała okazja dla ciebie. Zakładając 48 Dar ognia oczywiście, że wczoraj wieczorem wszystkiego nie popsułeś. Już wpłaciłam zaliczkę od Warwicków na specjalne konto w banku i załatwiłam, że reszta również zostanie tam wpła cona po wykonaniu zlecenia. Pokrywają wszystkie koszty. Tylko pomyśl, co to za idealna sytuacja! Pojedziemy na wakacje, za które nam zapłacą, a ty będziesz miał świetny start w udzielaniu konsultacji. Jonas powoli grzebał łyżką w resztce płatków owsianych. Z namaszczeniem przeżuwał i połykał, zastanawiając się nad propozycją. Verity rano wyglądała na bardzo zdecydowaną. W błękitnych oczach lśnił blask nadziei, ostrzegający, że musi bardzo ostrożnie postępować. Najwyraźniej pragnęła, aby podjął się zlecenia dla Warwicków. Jonasowi ten pomysł nie bardzo się spodobał. Wolałby zostać w Sequence Springs i spędzić resztę zimy na kochaniu się z Verity i nauce goto wania wykwintnych wegetariańskich dań. - Wakacje na wyspach San Juan w środku zimy to nie to samo co tydzień na Hawajach - stwierdził Jonas. - Wiem, ale ta okazja jest po prostu zbyt dobra, aby ją przegapić. - Przeprowadzenie analizy willi będzie dość proste, ale czy uświadamiasz sobie, że nie znajdziemy skarbu z czte rechsetletniej legendy? To szukanie wiatru w polu... - To samo powiedziała Laura. Za to ja uważam, że jeśli Warwickowie są gotowi płacić za szukanie wiatru, to nie masz powodu do narzekań. Poza tym poszukiwanie skarbu to sprawa uboczna. Najważniejszy jest raport o willi. Jonas próbował znaleźć jeszcze jakiś argument przeciw wyprawie. Wymienił już kilka, ale wszystkie zostały zbite. Cały pomysł wydawał się bezsensowną stratą czasu, ale jak zwykle po spędzeniu nocy z Verity był gotów do poświęceń. Ta kobieta powoli, ale konsekwentnie owijała go sobie wokół małego palca. Doszedł do wniosku, że mu to nie przeszka dza. - Powiem ci coś - odezwał się w końcu, postanawiając zachować się wspaniałomyślnie. -Jeszcze dziś rano poroz mawiam z Warwickami. - Najpierw powinieneś przeprosić za nóż. 49
Jayne Ann Krentz - Nie przeciągaj struny, Verity. - Nie przeciągam struny. Chodzi mi o ciebie. Szczerze mówiąc, przyszło mi do głowy, że nie byłbyś zadowolony zmywając do końca życia talerze. - Nie wiem, w czym tkwi problem. Potrzebny ci pomy- wacz. Potrzebny ci również konserwator. W mojej osobie masz obu za cenę jednego. Verity uśmiechnęła się olśniewająco, uśmiechem pełnym obietnicy, który zawsze pozbawiał Jonasa tchu. - Ale zrobiłam interes - wymruczała. Zebrała talerze i mi ski. Dla podtrzymania równowagi sięgnęła po pogrzebacz. - Zajmę się talerzami. Jestem zawodowcem, pamiętasz? - Zmarszczył czoło z troską, przyglądając się, jak Verity kuś tyka w kierunku kuchni z naczyniami pobrzękującymi w dłoniach. - Usiądź, kochanie. - Nie martw się o mnie. Kuśtykanie doprowadziłam do absolutnego mistrzostwa. Chyba później wymoczę sobie nogę w basenie w sanatorium. - Verity... Zatrzymała się, żeby pocałować go w czoło. - Dzięki, że zgodziłeś się wziąć tę pracę. Jestem pewna, że to początek wspaniałej przyszłości. - Nie powiedziałem, że podejmę się tej pracy. Zgodziłem się tylko porozmawiać z Warwickami - przypomniał jej, wie dząc, że prowadzi beznadziejną walkę. - Polubisz ich - zapewniła go spokojnie i podjęła powolną wędrówkę do kuchni. - Elyssa jest trochę dziwna, ale Doug miły i zwyczajny. On... Aaaa! Jonas zobaczył, jak stos misek chwieje się niczym wieżo wiec podczas trzęsienia ziemi. Patrzył zafascynowany, jak zsuwają się z pustego talerza po tostach i lecą przyśpiesza jąc ku drewnianej podłodze. Pochylił się bez namysłu, po chwycił miski jedną ręką i ostrożnie postawił na stole. - Jonas, jak ty to robisz? - spytała Verity z westchnieniem. - Co? - Masz tak doskonałą koordynację ruchów. Chyba nawet nie uświadamiasz sobie, jak płynnie się poruszasz. To wprost zadziwiające. 50 Dar ognia Jonas uśmiechnął się lubieżnie. - Czyżbyś na okrągło chciała mi mówić, że jestem dobry w łóżku? Prychnęła z niezadowoleniem. - Znowu okazujesz męską arogancję. - Mógłbym ci pokazać coś bardziej męskiego, gdybyś odstawiła te talerze. - Niektórzy z nas mają robotę do zrobienia. Dziś jest twój szczęśliwy dzień. Znalazłeś się wśród wybrańców. Właśnie zaproponowano ci pracę w twojej specjalności. Kiedy skoń czysz kawę, zadzwonię do sanatorium i ustalę godzinę spot kania z Warwickami. - Verity zniknęła za drzwiami. Jonas usiadł wygodniej, żeby porozmyślać przy kawie. Wyglądał przez okno na ośnieżony las i przysłuchiwał się radosnemu pobrzękiwaniu talerzy w ciepłej kuchni za ple cami. Jak dobrze znaleźć się w domu, pomyślał. Dobrze mieć namiętnego rudzielca czekającego na powrót. Dobrze dzielić z nią łóżko i stół. Dobrze mieć książki poupychane na jej półkach. Dobrze czuć, że jest miejsce, do którego się należy. Spodobała mu się myśl o spędzeniu w ten sposób reszty życia. Zastanawiał się, jak Verity zareaguje na ten pomysł. Nigdy nie mówiła zbyt wiele o wspólnej przyszłości. Ostat nio zaczęło go to trochę martwić. Powszechnie uważano, że to kobiety na ogół szukają poczucia stabilizacji w związku. To kobiety chcą obrączek, przysiąg i reszty symboli więzi, które łączą się z małżeństwem. Natomiast Verity ani razu nie wspomniała o małżeństwie. Gdy teraz się nad tym zastanawiał, wydawało się to dziwne. Jonas zmarszczył brwi. Zeszłej nocy zarzuciła mu, że zachowywał się jak wściekły, nie jak rozeźlony mąż. Jonas obracał w myślach słowo „mąż". Ciekawe, czy Verity kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie w roli żony. Pewnie nie, pomyślał. Emerson wychował ją w bardzo niezwykły sposób. Wyjaśnił kiedyś, że głównym celem by ło nauczenie Verity dawania sobie rady w brutalnym świe cie. W rezultacie stała się bystrą, polegającą wyłącznie na 51