ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Długi spacer - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Długi spacer - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 176 stron)

Tytuł oryginału ECL1PSE BAY Cudownej Cissy i wspanialej paczce z www.jayneannkrentz.com Prosiłyście mnie o serią...

Prolog Eclipse Bay, Oregon Północ, osiem lat wcześniej... To będzie długi spacer do domu. Głos był niski, nieco szorstki i bez wątpienia męski - taki, który u większości kobiet wywołuje dreszcz podniecenia i emocji. Dochodził z nie­ przeniknionego mroku panującego wokół Eclipse Arch - kamiennego monolitu górującego nad tym odosobnionym rejonem skalistej plaży Eclipse Bay. Zapatrzona w znikające w oddali światła samo­ chodu Perry'ego Decatura, Hannah Hartę wzdryg­ nęła się; spojrzała w stronę, z której doszedł głos, i odwróciła się. Jej serce, które i tak już szybko biło z powodu nieprzyjemnej kłótni w samochodzie, przyspieszyło jeszcze bardziej. Przemknęło jej przez głowę, że może nie po­ stąpiła najrozsądniej, wysiadając z samochodu. O tej porze ten zakątek Bayview Drive był zawsze bardzo wyludniony. Wspaniałe, skomentowała 7

Jayne Ann Krentz w myślach swoje zachowanie. Wpadłam z deszczu pod ryn­ nę. Ja, taka czujna i ostrożna, która nigdy nie ryzykuje, nigdy nie przysparza sobie kłopotów, znalazłam się w takiej sytuacji? - Z kim mam przyjemność? - spytała, wolno cofając się o krok i mobilizując do ucieczki. Z mroku panującego przy skalnym łuku wytonił się męż­ czyzna. Jego sylwetka zamajaczyła w zimnym świetle księżyca jaśniejącego na nocnym niebie. Był to jeden z ostatnich dni lata. Nieznajomy stał niecałe sześć metrów od Hannah. - Cześć, Hartę - przywitał ją. Ton jego głosu byl chłodny i ironiczny, choć wyczuwało się w nim nutę rozbawienia. - Nie poznajesz złego, nikczemnego i niegodnego zaufania Madisona? Teraz zorientowała się, że zna tę męską sylwetkę o aroganc­ kiej pozie i zwierzęcym wdzięku. W srebrzystym świetle księżyca zajaśniały kruczoczarne włosy. Dostrzegła skórzaną kurtkę, czarny obcisły podkoszulek i dżinsy zbliżającego się do niej mężczyzny. To był Rafę Madison, najbardziej wyróżniający się wmieście chłopak. Pochodził z cieszącej się złą sławą, zdeprawowanej rodziny Madisonów. Od trzech pokoleń - od sławetnej ulicznej bójki Mitchella Madisona z Sullivanem Harte'em przed Fulton's Supermarket - Harte'owie nie ustawali w wysiłkach, by ich dzieci nie utrzymywały kontaktów z zepsutymi i zdemorali­ zowanymi Madisonami. Najwyraźniej Rafę też postanowił zrobić wszystko, by pod­ trzymać złą sławę swej rodziny. Syn rzeźbiarza i modelki, został wraz z bratem osierocony w wieku dziewięciu lat. Wychowywał ich zdeprawowany dziadek Mitchell, który zda­ niem matki Hannah absolutnie nie nadawał się na ojca. Rafę wyrósł na zepsutego młokosa. Chyba tylko cudem udało mu się nie trafić jeszcze do więzienia, ale większość mieszkańców Eclipse Bay sądziła, że była to tylko kwestia czasu. 8 Długi spacer Ma dwadzieścia cztery lata, o cztery więcej ode mnie, pomyślała Hannah. Było powszechnie wiadomo, że dziadek okropnie się na niego rozgniewał, gdy ten w połowie drugiego roku porzucił college i wstąpił do armii, gdzie nie wytrzymał jednak długo - bo nie tak ją sobie wyobrażał. Odszedł z wojska nie nabywszy żadnych przydatnych w życiu umiejętności. Tego lata Mitchell starał się go nakłonić do podjęcia pracy u starszego brata, Gabe'a, który usiłował, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ponownie rozkręcić rodzinny interes. Ludzie nie dawali Gabe'owi szans na odniesie­ nie sukcesu, ale on nie ustawał w wysiłkach, by mu się powiodło. Pomimo że Hannah wraz z rodziną spędzała w Eclipse Bay każde lato i liczne weekendy oraz wakacje, to nigdy nie miała z Rafe'em bezpośredniej styczności. Różnica wieku aż do dzisiejszego wieczoru sprzyjała temu, by ich drogi życiowe nie spotkały się - nawet w tej niewielkiej nadmorskiej miej­ scowości, w której obie rodziny tak głęboko zapuściły korzenie. Cztery lata między dziećmi stanowią przepaść nie do poko­ nania. Ale te czasy należały do przeszłości. Dziś Hannah miała dwudzieste urodziny. Tej jesieni rozpoczynała naukę w col- lege'u w Portland. Teraz nagle te cztery lata straciły swoje znaczenie. Gdy uświadomiła sobie, że Rafę był świadkiem jej gwał­ townej sprzeczki z Perrym w samochodzie, poczuła paraliżujące zażenowanie. Harte'owie nie pozwalali sobie nigdy na takie kompromitujące ceny. Była w tym jakaś ironia losu, że gdy Hannah właśnie złamała tę żelazną regułę, to w pobliżu znaj­ dował się nie kto inny, tylko Madison. - Często to robisz? - spytała szorstko. - Co? - Często chowasz się za skały, by szpiegować ludzi, którzy chcą porozmawiać na osobności? - Musisz przyznać, że w tej mieścinie trudno liczyć na duży wybór rozrywek. 9

Jayne Ann Krentz - Z pewnością to prawda, jeśli ma się takie ograniczone pojęcie na temat tego, czym jest rozrywka. - Odcięła się. Motocykl Rafe'a stał najczęściej na małym parkingu przy sklepie porno Virgil's Adult Books and Video Arcade., Spy­ tała więc: - A co robisz, gdy nie zachowujesz się jak zbo­ czeniec? - Zboczeniec? - Rafę aż gwizdnął ze zdumienia. - Czy nie jest to przesadne określenie zwykłego podglądacza? - Owszem - powiedziała sztywno. - Tak pomyślałem, choć nie byłem do końca pewny. Rzu­ ciłem college, zanim zaczęliśmy się uczyć bardziej wyszuka­ nych słów. Kpił z niej. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie wiedziała, jak ma się zachować. - Na twoim miejscu nie szczyciłabym się tym, że po­ rzuciłam szkołę - oświadczyła, przyciskając mocno rękami torebkę do piersi, jakby to była magiczna tarcza mogąca ją uchronić przed jakimiś demonicznymi fluidami emanującymi z Rafe'a. - Mój ojciec uważa, że to bardzo źle, iż tak nieroz­ ważnie przekreśliłeś swoją przyszłość. Twierdzi, że tkwi w tobie wielki potencjał. Zęby Rafę'a błysnęły w sardonicznym uśmiechu. - Wiele osób mówiło mi to w dzieciństwie, poczynając od mojego pierwszego nauczyciela. I wszyscy oni dochodzili do wniosku, że nie wykorzystam owego drzemiącego we mnie potencjału. -- Jesteś już dorosły i tylko od ciebie zależy, czy twoje życie będzie udane. Nie możesz obwiniać innych za swoje niepo­ wodzenia. - Nigdy tego nie robiłem - zapewnił ją. W tonie jego głosu słychać było powagę. - Z dumą mogę powiedzieć, że sam sobie spieprzyłem życie. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Hannah jeszcze mocniej ścisnęła torebkę i znowu się cofnęła. - Oświadczyłaś, że ty i ten gość, który właśnie odjechał, 10 Długi spacer zjawiliście się tu, by porozmawiać na osobności. - Jego słowa brzmiały zaczepnie, jakby prowadził śledztwo. - Ale ja nie odniosłem wrażenia, że, jak zapewne byś to nazwała, konwer­ sowaliście. Kto to jest ten palant? Z jakichś niewyjaśnionych powodów Hannah czuła się zobowiązana do obrony Perry'ego, który w przeciwieństwie do Rafe'a mógł jeszcze coś w życiu osiągnąć. Ale może tylko tak jej się zdawało, że chce go bronić. Po prostu nie chciała dopuścić do siebie myśli, że należy do tych kobiet, które umawiają się z „palantami". Oczywiście Perry nie był żadnym palantem, tylko dobrze zapowiadającym się naukowcem. - Nazywa się Perry Decatur - odpowiedziała chłodno. - Skończył Chamberlain. Ale takie rzeczy jak studia chyba cię nie interesują. - Zapewne liczył na to, że wieczór skończy się trochę inaczej. - Perry jest w porządku. Po prostu stał się nieco natarczywy, to wszystko. - Natarczywy? Hm... Tak to nazywasz? - Rafę wzruszył ramionami. - Wyglądało to tak, jakbyś nieźle się broniła. Myślałem nawet, że trzeba ci pomóc, ale szybko doszedłem do wniosku, iż radzisz sobie całkiem nieźle. - Perry nie należy do mężczyzn, którzy używają siły - oburzyła się Hannah. - Co ty sobie myślisz? Skończył uczelnię! Chce wykładać politykę. - Doprawdy? Od kiedy to polityka jest nauką? Zadał pytanie retoryczne, więc puściła je mimo uszu. - Ma obiecaną pracę na wydziale w Chamberlain, gdy zrobi doktorat. - Ale wpadłem. Gdybym to wiedział, ani przez chwilę nie martwiłbym się o ciebie, kiedy zmagałaś się z nim w samo­ chodzie. Sądziłem dotąd, że gość, który planuje obronić pracę doktorską i zamierza zostać wybitnym profesorem w Chamber­ lain, nie powinien narzucać się kobiecie. Ale byłem naiwny. Teraz Hannah cieszyła się, że jest północ. Przynajmniej Rafę 11

Jayne Ann Krentz nie mógł zobaczyć rumieńców, które poczuła na policzkach. Zapewne była pąsowa jak róża. - Nie ma żadnego powodu do takiego sarkazmu. Pokłóciliś­ my się, to wszystko. - Czy często umawiasz się z palantami? - Przestań nazywać Peny'ego palantem! - Po prostu byłem ciekawy. Chyba nie powinnaś mieć mi tego za złe, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, nie­ prawdaż? - Powinnam. To cię nie tłumaczy. - Spojrzała na Rafe'a ze złością. - Celowo zachowujesz się jak gbur. - Ale nie tak jak ten palant, hm? Nawet cię nie dotknąłem. - Och, zamknij się. Wracam do domu. - Naprawdę nie chcę się naprzykrzać, ale zauważ, że jesteś sama w środku nocy na tej odludnej drodze. Tak jak powie­ działem, to będzie długi spacer do domu. Hannah potrafiła znaleźć tylko jeden słaby punkt w jego logicznym wywodzie. - Nie jestem tutaj sama - stwierdziła, zgodnie z faktem. Rafę uśmiechnął się. W bladym świetle księżycajego uśmiech wydał jej się złowrogi. - Oboje wiemy, że dla twojej rodzinki to, że jestem tutaj z tobą, czyni twoją sytuację gorszą, niż gdybyś była sama. Nie zapomniałaś chyba, że nazywam się Madison? Hannah uniosła podbródek. - Nic mnie nie obchodzi ta głupia kłótnia, która poróżniła nasze rodziny. Stare dzieje, i tyle. - Racja. Stare dzieje. Ale wiesz, co się mówi o starych dziejach - że ci, którzy nie zważają na płynące z nich wnioski, narażają się na przeżywanie ponownie tych samych sytuacji. - Mówisz to samo, co ciotka Isabel. Wciąż wygłasza tego rodzaju poglądy. - Wiem. Hannah była zaskoczona. - Rozmawiałeś z moją ciotką? 12 Długi spacer - To ona rozmawiała ze mną. - Rafę wzruszył ramionami. - Czasami wykonuję różne prace na terenie jej posiadłości. To uprzejma starsza pani, może nieco dziwna, ale bądź co bądź jest z Harte'ów. Hannah próbowała sobie wyobrazić, jak zareagowaliby jej rodzice na wiadomość, że ciotka Isabel wynajmuje Rafe'a do wykonywania różnych dziwnych prac w Dreamscape. - To rzeczywiście tłumaczy, skąd masz taki pogląd - stwier­ dziła. - Chyba nie sądziłaś, że wyczytałem go w książce? - No cóż, wszyscy wiedzą, że umiejętność czytania wyko­ rzystujesz głównie do studiowania „literatury" pornograficznej w sklepie porno VirgiJa Nasha - oznajmiła nieco afektowanym tonem. - Wątpię więc, byś w sprzedawanych przez niego książkach czy magazynach natknął się na tego rodzaju pogląd. Rafę stał przez chwilę w milczeniu, jakby jej słowa go zaskoczyły. Szybko się jednak otrząsnął. - Racja, tyle że najczęściej gapię się na zdjęcia. - Jestem tego pewna. - Założę się, że ten twój palant dużo czyta. Tego było już za wiele. Musiała stawić czoło Rafe'owi Madisonowi. Co prawda był od niej o cztery lata starszy i bardziej doświadczony życiowo, ale ona pochodziła z Har- te'ów, którzy nigdy nie oddawali pola Madisonom. - Jeśli nie przyszedłeś tu, by zabawiać się w podglądacza - zaczęła chłodno - to co robisz przy Eclipse Arch o tak późnej porze? - Tosamocoty -odparł spokojnie. - Byłem z dziewczyną na randce. Nieco się posprzeczaliśmy i wywaliła mnie z samochodu. Hannah była zdumiona. - Kaitlin Sadler wyrzuciła cię z samochodu, bo nie chciałeś z nią uprawiać seksu? - Nie poszło nam o seks - odpowiedział z rozbrajającą szczerością. - Pokłóciliśmy się o to, że spotyka się z innymi facetami. 13

Jayne Ann Krentz -- Rozumiem. - Nie było tajemnicą, że Kaitlin umawia się z innymi mężczyznami. - Słyszałam, że chce wyjść za tego, który zabierze ją z Eclipse Bay. - Dobrze słyszałaś. Najwyraźniej ja niejestem wstanie tego zrobić. To tak samo jak z tym tkwiącym we mnie potencjałem, którego nie potrafiłem wykorzystać. - Żal mi ciebie. - Do diabła, ja nie mam nawet stałej pracy! - Istotnie, nie sądzę, by Kaitlin uważała, że praca przy smażeniu wegetariańskich hamburgerów w Snow's Cafe daje ci możliwość awansu społecznego - oznajmiła Hannah w za­ dumie. - Z pewnością tak nie uważa. Dała mi to jasno do zro­ zumienia. Hannah uświadomiła sobie z przerażeniem, że w głębi duszy odczuwa odrobinę współczucia i sympatii do Rafe'a. - Musisz przyznać, że absolutnie nie możesz spełnić jej oczekiwań. - Wiem, ale uznałem za oczywiste, że skoro się spotykamy, to żadne z nas nie kombinuje na boku z kimś innym. - Jak rozumiem, dla Kaitlin nie było to takie oczywiste? - Nie było. Powiedziała, że nie chce, bym ją ograniczał. Bez ogródek wyznała, że najważniej sze jest dla niej znalezienie bogatego męża. Byłem zdruzgotany, gdy usłyszałem, że jestem dla niej jedynie zabawką. - Aż tak? Zdruzgotany? - Do licha, Madisonowie też mają uczucia. - Czyżby? - wymamrotała pod nosem. - Nigdy o tym nie słyszałam. - Moja rodzina nie lubi się z nimi obnosić. - Nie dziwię się. Wiadomość o waszej uczuciowości mog­ łaby zrujnować wizerunek Madisonów. - Jasne. Może cię to zdziwi, ale spotykanie się z kimś, kto za twoimi plecami usilnie szuka bogatego faceta na męża, jest naprawdę bardzo irytujące. 14 Długi spacer - Tak właśnie postępuje Kaitlin - stwierdziła Hannah pojed­ nawczo. - Każdy w mieście o tym wie. Rafę uśmiechnął się powściągliwie. - Od dzisiejszego wieczoru może tak postępować z kimś innym. - Pewnie się okropnie... hm... zmartwiła, gdy jej powiedzia­ łeś, że nie chcesz już dłużej być przez nią traktowany jak zabawka? - Diabełnie się wkurzyła. Hannah próbowała w mroku odczytać wyraz jego twarzy, ale nie sposób było stwierdzić, co myślał lub czuł, zakładając, że w ogóle myślał i czuł. - Wydaje mi się, że nie jesteś specjalnie zdruzgotany rozpadem swojego związku z Kaitlin - stwierdziła Hannah ostrożnie. - Mylisz się. Powiedziałem ci, że jestem uczuciowym fa­ cetem. Ale jakoś sobie poradzę. - A co z Kaitlin? - Zastanawianie się nad jej uczuciami nie znajduje się na iiście moich naj ważniej szych spraw do załatwienia - skwitował oschle. Spojrzała na niego, zdumiona. - Sugerujesz, że masz listę spraw do załatwienia? - W porządku, Nie jest to komputerowy pięcioletni plan generalny, jaki z pewnością wisi na ścianie w twojej sypialni. Ale czasami inni też odczuwają potrzebę sporządzenia pewnego rodzaju listy spraw do załatwienia. Hannah skrzywiła się na myśl, że na początku lata sporządziła taką właśnie listę i powiesiła ją w sypialni na specjalnej tablicy nad komodą z lustrem. Co więcej, była to uaktualniona, do­ kładniejsza wersja listy, którą wykonała po skończeniu szkoły średniej. Leżało w jej naturze spisywanie celów do osiągnięcia i wybór drogi ich realizacji. Wszystkich w jej rodzinie uczono dbrej organizacji i myślenia o przyszłości. Jej ojciec, Hamilton, lubił mawiać, że niezaplanowane życie to życie chaotyczne. 15

Javne Ann Kreutz Madisonów cechowała natomiast skłonność do kierowania się donkiszotowskimi obsesjami, dziwacznymi żądzami i nie­ spodziewanymi porywami serca. Gdy któregoś z nich opanowała namiętność, podobno nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie. Jeśli zatem Rafę tak spokojnie przyjął rozstanie z Kaitlin Sadler, to zapewne nie łączyła ich miłość. - W porządku, niech ci będzie - odparła, wciąż niepewna, czy Rafę z niej nie kpi. - Ciekawe, co znajduje się na twojej/" liście najważniejszych spraw do załatwienia? Przez chwilę sądziła, że chłopak nie odpowie. Jeszcze głębiej wsunął ręce w kieszenie skórzanej motocyklowej kurtki i od­ wrócił się w stronę zatoki. - Nie sądzę, by zbyt cię obchodziły moje plany życiowe - stwierdził krótko. - Nie zanosi się na to, bym zrobił doktorat czy coś w tym rodzaju. Hannah przyglądała mu się uważnie, niechętnie przyznając, że jej zainteresowanie jednak rośnie. - Opowiedz mi o nich. Nie spieszył się z odpowiedzią. Miała wrażenie, że toczył ze sobą wewnętrzną walkę. - Mój dziadek uważa, że mam głowę do interesów, a tracę czas na włóczenie się po okolicy - odezwał się w końcu. - Chce, bym pracował dla Gabe'a. - Ale ty tego nie chcesz, nieprawdaż? - Madison Commercial to ukochane dziecko Gabe'a. On wszystkim kieruje, i tak ma to wyglądać. Dogadujemy się ze sobą, ale w wojsku dowiedziałem się o sobie kilku rzeczy - na przykład tego, że nie jestem stworzony do wykonywania czyichś rozkazów. - Nie jestem tym specjalnie zaskoczona. Rafę wyjął rękę z kieszeni, podniósł niewielki kamień i cisnął go przed siebie. Kamień odbił się kilka razy od ciemnej powierzchni wody w zatoce i zatonął. - Chcę być niezależny. - Rozumiem cię. 16 Długi spacer Odwrócił głowę i spojrzał na Hannah przez ramię. - Naprawdę? - zdziwił się. - Ja też nie chcę pracować w firmie czy w jakiejś biuro­ kratycznej strukturze -odpowiedziała cicho. - Gdy tylko skoń­ czę studia, uruchamiam własny biznes. - Wszystko zgodnie z planem, co? - Niezupełnie. Ale zanim opuszczę uczelnię, istotnie powin­ nam mieć większość szczegółów dopracowanych. A ty? Jakie masz plany na przyszłość? ~ Nie trafić do więzienia. - To z pewnością imponująca ścieżka kariery. Ale musiałbyś studiować przez lata i zapewne zrobić staż oraz odbyć rezyden- turę, aby udało ci się osiągnąć ten cel. - Wszyscy, których znam, uważają, że nieskończenie w wię­ zieniu będzie moim poważnym sukcesem życiowym. - Rafę odwrócił się do Hannah i spojrzał jej w oczy. - A ty? Jaki interes chce rozkręcić kobieta sukcesu? Hannah usiadła na skale kilka kroków od niego. - Nie jestem jeszcze pewna. Wciąż analizuję różne moż­ liwości. Wiele rozmawiam na ten temat z ojcem. On uważa, że sukces zależy od tego, czy ktoś zdoła zająć niewielką niszę w sektorze usług - taką, której wielkie koncerny i przedsię­ biorstwa nie mogą zagarnąć z racji swoich rozmiarów. - Coś w sektorze usług typu masaż na telefon łub panienki do towarzystwa? - Okropnie śmieszne. - Widziałem reklamy w Yellow Pages. No wiesz, te ad­ resowane do podróżujących biznesmenów i do uczestników różnych zjazdów. „Spędź miło czas w zaciszu swojego pokoju hotelowego. Zapewnimy ci osobę do towarzystwa. Dyskrecja gwarantowana". - Twoje poczucie humoru jest tak ograniczone, jak pomysły na spędzenie wolnego czasu wieczorem. - A czego się spodziewałaś po facecie, który nie ma dok­ toratu? 17

Jayne Ann Krentz - Z pewnością zbyt wiele. - Hannah podciągnęła kolana pod brodę i objęła je dłońmi. Rafę stanął przy skale, na której siedziała. - Przepraszam. Nie powinienem ci dokuczać w ten sposób. - W porządku, nie gniewam się. - Jestem przekonany, że znajdziesz dla siebie tę swoją niszę lub cokolwiek innego. Życzę ci powodzenia. - Dzięki. - Czy na twojej liście spraw do załatwienia znajduje się małżeństwo? Spojrzała na niego zaskoczona. - Och, tak, oczywiście. - Jak sądzę, poślubisz kogoś pokroju tego palanta, czyż nie? Hannah westchnęła. - Nigdy nie traktowałam Perry'ego poważnie. Chciałam po prostu mieć tego lata kogoś, z kim mogłabym miło spędzić czas. - Zmarszczyła nos. - I żeby nie okazał się tak pseudo- przyjacielski i niby-zabawny jak dziś wieczorem. - Z całą pewnością nie był to Pan Odpowiedni. - Nie. - Idę o zakład, że masz długą listę wymagań, którym musi sprostać Pan Odpowiedni, zanim zgodzisz się go poślubić, czyż nie? Poczuła się nieswojo z powodu tego ironicznego pytania. - Ja po prostu wiem, jakiego chciałabym mieć męża. Czy to źle? Jeśli ty nie wybiegasz zbyt daleko w przyszłość, nie znaczy to, że inni muszą żyć z dnia na dzień. - To prawda - odpowiedział i szybko usiadł na skale obok niej. Zrobił to lekko i zwinnie jak kot. - Powiedz mi, jakie przeszkody musi pokonać Pan Od­ powiedni, zanim zgodzisz się go poślubić. Hannah musiała się odciąć. Wyciągnęła rękę i zaczęła wyliczać podstawowe wymagania. - Ma być inteligentny, dobrze wykształcony, powinien skończyć renomowaną uczelnię i odnosić sukcesy w swojej 18 Długi spacer dziedzinie. Ma też być lojalny, honorowy, przyzwoity i godny zaufania. - 1 nienotowany w kartotekach policyjnych? - W żadnym wypadku. - Wyciągnęła drugą rękę i kon­ tynuowała wyliczanie. - Ma być niezawodny, uprzejmy, czuły i zaangażowany. Ma być kimś, z kim potrafiłabym rozmawiać o wszystkim, kimś, kto podzielałby moje zainteresowania i życiowe cele. To bardzo ważne, wiesz? - Uhum. - Powinien także mieć dobry kontakt z moją rodziną, kochać zwierzęta i być dla mnie silnym oparciem w życiu. Rafę odchylił się do tyłu i oparł na łokciach. - A poza tym ma być po prostu zwykłym facetem? Hannah poczuła się urażona kpiną w jego głosie. -• Sądzisz, że wymagam za dużo? Uśmiechnął się lekko. - Bądź realistką. Facet, którego szukasz, nie istnieje. A nawet jeśli tak, to okaże się, że ma jakiś słaby punkt, którego sienie spodziewałaś. - Tak myślisz? - Hannah przymknęła powieki. - A co powiesz o Pani Odpowiedniej? Czy w ogóle masz jakieś wyobrażenia na jej temat? - Nie mam. Wątpię, czy taka istnieje. Ale nie chodzi o to, że sprawa nie ma dla mnie znaczenia. - Bo nie jesteś zainteresowany związkiem monogamicz- nym? - spytała z przekąsem. - Nie, ponieważ mężczyźni z mojej rodziny raczej nie sprawdzają się w małżeństwie. Biorąc pod uwagę moje ob­ ciążenia dziedziczne, nie ma szans, by mi się udało. Z tym Hannah musiała się zgodzić. Wszyscy wiedzieli o rażąco nieudanych czterech małżeństwach jego dziadka, Mitchella. Z kolei ojciec Rafe'a, Sinclair Madison, miał dwie żony, zanim wdał się w burzliwy romans ze swoją modelką, która urodziła mu dwóch synów. Gdyby nie zginął wraz z nią w wypadku motocyklowym, to śmiało można by założyć, że 19

Jayne Ann Krentz uwikłałby się w wiele jeszcze romansów i małżeństw, tak iż rekord Mitchella wypadłby mizernie w porównaniu z jego osiągnięciami. - Małżeństwa nie można traktować jak loterii cźy rzutu kośćmi -obruszyła się Hannah. -Topoważnadecyzja życiowa, którą trzeba podjąć w sposób racjonalny. - Myślisz, że to takie łatwe? - Nie powiedziałam, że to łatwe. Chodzi o to, że decyzja o zawarciu małżeństwa powinna być przemyślana i liczyć się ze zdrowym rozsądkiem. - A jak ma się do tego miłe spędzenie czasu, o którym wcześniej wspomniałaś? Hannah zacisnęła zęby. - Znowu mi docinasz. - Spójrz prawdzie w oczy. My, Madisonowie, zwykle nie kierujemy się zdrowym rozsądkiem. Prawdopodobnie brak nam genu, który za niego odpowiada. ••• Oszczędź mi tych bredni. Rafę, ja podchodzę do tych spraw poważnie. Absolutnie nie wierzę, że nie możesz zmienić tego, co uważasz za swoje przeznaczenie. Zmierzył ją spojrzeniem. - Naprawdę sądzisz, że mógłbym być tym pierwszym, który jest w stanie się wyłamać? - Jeśli bardzo byś tego chciał, to naprawdę sądzę, że tak, że potrafisz to zrobić. - Niesamowite. Kto by pomyślał, że ktoś z Harte*ów może być takim fantastą. - To co zamierzasz zrobić ze swoim życiem? - No cóż. Zauważyłem, że dobrze jest być guru, którego otacza kult. To dochodowy interes - wycedził. - Bądź poważny. Masz przed sobą całe życie. Nie zmarnuj go. Pomyśl o tym, czego pragniesz. Zaplanuj coś konkretnie. Postaw przed sobą poważne cele i potem dąż do ich osiągnięcia. - Nie uważasz mojego obecnego celu, o którym wspo­ mniałem, za istotny? 20 Długi spacer - Nie trafić do więzienia to rzeczywiście jest w twoim wypadku szczytne zamierzenie. Jednak to nie wystarczy, Rafę, wiesz o tym. - Może i nie wystarczy, ale to wszystko, co obecnie za­ planowałem. - Spojrzał na zegarek. Tarcza błysnęła w blasku księżyca. - Myślę, że już pora, abyś poszła do domu. Odruchowo sprawdziła, która godzina. - Boże drogi! Już po pierwszej. Spacer do domu zajmie mi co najmniej trzydzieści minut. Muszę iść. Podniósł się ze skały płynnym ruchem i ruszył za Hannah. - Odprowadzę cię. - Nie ma potrzeby. - Właśnie, żejest. Nie zapominaj, żeja jestem z Madisonów, a ty z Hartę'ów. - I co z tego? - A to, że gdyby przytrafiło ci się coś w drodze do domu, a twoi starzy dowiedzieliby się, że ostatnim kolesiem, z któ­ rym cię widziano, byłem ja, to na pewno wszystko zwaliliby na mnie. Uśmiechnęła się. - I może szeryf Yates wsadziłby cię do więzienia? - No. To by mi dopiero pokrzyżowało jedyny realny cel w życiu, który w tej chwili mam. W oddali, w pobliżu zdradliwych wód Hidden Cove, rysował się szeroki, półkolisty brzeg zatoki. Na jego odległym końcu, który ginął teraz w mroku, znajdował się wychodzący w ocean skrawek lądu zwany Sundown Point. Na drodze, biegnącej wzdłuż długiego urwistego brzegu, otaczającego łukiem nie­ spokojne wody Eclipse Bay, nie było żadnych latarni. Świeciły się tylko te nieliczne na molo, przystani i w niewielkim centrum miasta - ponad dwie mile stąd, od strony Hidden Cove. Przed oczyma Hannah rozciągała się ściana mroku. Nie było widać również Sundown Point. Ale Hannah wiedziała, że na gęsto zalesionym urwistym brzegu stoi kilka domków i willi. Niestety, teraz z ich okien nie dochodziło żadne światło. 21

Jayne Ann Krentz Letniskowa posiadłość jej rodziny znajdowała się niemal o milę stąd, przycupnięta nad niewielką zaciszną zatoczką, a olbrzymi dom ciotki Hannah, Isabel, zwany Dreamscape^-stał jeszcze o pół mili dalej. Miał to być rzeczywiście długi spacer do domu. Hannah obejrzała się przez ramię. Z oddali, sącząc się spomiędzy drzew górujących nad miastem, dochodził nikły blask położonego na stoku, dobrze oświetlonego parkingu. Parking należał do Instytutu Nauk Politycznych w Eclipse Bay, nowo założonej placówki naukowej, usytuowanej w po­ bliżu Chamberlain College. - Moi rodzice są teraz w instytucie - zagadnęła Hannah, chcąc przerwać nieprzyjemne milczenie. - Na przyjęciu wy­ danym na cześć Trevora Thornleya. - Tego jajogłowego, który ubiega się o członkostwo we władzach stanowych? - Tak. - Była zaskoczona, że Rafę wie o kampanii Thorn­ leya. Raczej nie sprawiał wrażenia, że interesuje się polityką. Szczęśliwie udało się jej powstrzymać od wypowiedzenia na głos swojego spostrzeżenia. - Wygląda na to, że przyjęcie się przeciąga. Może uda mi się wrócić do domu przed mamą i tatą. - Szczęście ci sprzyja, nieprawdaż? Nie będziesz musiała się tłumaczyć z niezręcznej sytuacji - dlaczego nie odprowadził cię do domu ten palant, tylko ja. Spojrzała na niego zdziwiona. - Powiem im, co się stało, tyle że dopiero rano. Rafę lekko uderzył się dłonią w czoło. - Racja. Ciągle o tym zapominam, że przebywam w towa­ rzystwie Pani Chodząca Świętość. Oczywiście powiesz rodzi­ com, że spędziłaś ze mną wieczór na plaży. Hannah znieruchomiała. - Panie Rafę Madison, nie spędziłam tego wieczoru z panem. Jeśli ośmielisz się rozpowiadać swoim znajomym z Total Eclipse Bar and Grill, że tak było, to przysięgam, że... podam cię do sądu. Zrobię cos, czego pożałujesz. 22 Długi spacer - Bądź spokojna - wymamrotał. - Nie zamierzam obwie­ szczać całemu miastu, że zaszło coś między nami pod Eclipse Arch. - Radzę ci tak postąpić. - Znowu mocniej ścisnęła torebkę i ruszyła szybkim krokiem. Im wcześniej wróci do domu, tym będzie lepiej. Rafę też przyspieszył i zrównał z nią krok. Nagle uświadomiła sobie, że jego obecność teraz przy niej jest bardzo wskazana. Przez lata wielokrotnie przemierzała tę drogę, ale nigdy nie o tak późnej porze. W Eclipse Bay przestępstwa zdarzały się niezwykle rzadko, ale jednak do nich dochodziło, zwłaszcza latem, kiedy w mieście i na plaży tłumnie zjawiali się przyjezdni. Teraz dziękowała losowi, że nie jest tu w nocy sama. Długi, samotny spacer do domu mógł ją kosztować więcej niż tylko rozstrój nerwowy. Po trzydziestu minutach dotarli do wysadzanej drzewami drogi dojazdowej do domu letniskowego Harte'ów. Gdy doszli do schodów werandy, Rafę się zatrzymał. - Dalej nie idę - stwierdził. - Dobranoc, Hannah. Weszła na pierwszy schodek i zatrzymała się. Poczuła się zawiedziona, że ich pierwsze dziwne spotkanie już się skończyło. Nagle ogarnęła ją jakaś niewytłumaczalna tę­ sknota. Uświadomiła sobie, że weszła na schodek absolutnie wbrew swej woli. Na pewno nie było nic złego w pofan­ tazjowaniu sobie nieco na temat Rafe'a Madisona. Bądź co bądź był największym zawadiaką w mieście, przynajmniej wśród jej rówieśników. Z drugiej strony takiego chłopaka nie mogła traktować poważnie. Ich znajomość nie miała przyszłości. - Dzięki za odprowadzenie - powiedziała sztywno. - Nie ma sprawy. Zrobiłem to, bo nie miałem dziś wieczorem nic lepszego do roboty. - Żółtawe światło werandy ukazywało nieprzeniknioną głębię jego spojrzenia. ~ Powodzenia w reali­ zacji tego twojego planu pięcioletniego. Hannah odruchowo chwyciła go za rękaw kurtki. 23

Jayne Ann Krentz - Rafę, pomyśl o zrobieniu własnych planów. Nie zmarnuj swojego życia. Uśmiechnął się szeroko. Błyskawicznie pochylił się do przodu i szybko, z zaskoczenia, delikatnie pocałował ją w usta. - Człowiek powinien robić to, co umie najlepiej, aja jestem cholernie dobry w marnowaniu sobie życia. Ten krótki, nieoczekiwany pocałunek całkowicie ją rozbroił. Jej ciało ogarnęła fala gorąca. Rozpalona, poczuła dziwne mrowienie. Ale zamaskowała niezręczność sytuacji, wbiegając szybko po schodach werandy. Zatrzymała się przed drzwiami, by wyjąć z torebki klucze. Gdy otwierała zamek, jej dłoń lekko drżała. l*o wejściu do środka odwróciła się, by spojrzeć na Rafe'a. Wciąż stał przy schodach i patrzył na nią. W geście pożegnania uniosła dłoń i szybko zamknęła drzwi. Rano obudził ją gwar głosów. Gdy otworzyła oczy, zoba­ czyła za oknem ścianę mgły. Mgła była czymś nieodłącznym od letnich i wczesnojesien- nych poranków w Eclipse Bay. Zwykle do południa ustępowała, choć zdarzało się, że utrzymywała się przez cały dzień. Przy ładnej pogodzie temperatura powietrza dochodziła po południu najwyżej do 24 stopni Celsjusza. Nikt jednak nie przyjeżdżał do Eclipse Bay, by się opalać. Plaże południowej Kalifornii należały do tych, którzy lubią wylegiwać się w żarze palącego słońca. Natomiast dzikie, kamieniste plaże wybrzeża Oregonu były odpowiednie dla tych, którzy wolą założyć wiatrówkę i nie zważając na poranną mgłę, podziwiać poszarpane przy­ pływami i odpływami wybrzeże, a także porozrzucane wzdłuż niego jaskinie skalne. Dla osób ceniących sobie trudne, nieraz ryzykowne wyprawy wzdłuż wysokich nieosłoniętych urwisk oraz dla tych, którzy lubią patrzeć na wzburzone wody oceanu, rozbryzgujące się o skaliste występy u podnóża klifów. Dobiegające z dołu głosy stawały się coraz głośniejsze. 24 Długi spacer Rodzice Hannah rozmawiali z kimś w kuchni. Z mężczyzną. Hannah nie rozumiała poszczególnych słów, ale zdradzały napięcie i nerwowość. Przez chwilę nasłuchiwała, a jej ciekawość rosła coraz bardziej. Kto to mógł być o tak wczesnej porze? Nagle usłyszała imię i nazwisko. Rafę Madison. - O cholera! - zaklęła pod nosem. Szybko odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i w pośpiechu włożyła dżinsy, szary golf, wsunęła stopy w mokasyny, prze­ czesała włosy i wyszła z pokoju. Zbiegła po schodach i skierowała się do kuchni, z której dobiegały głosy. Przy stole siedzieli jej rodzice i łysiejący, mocno otyły mężczyzna, którego natychmiast rozpoznała. - Dzień dobry, szeryfie Yates - pozdrowiła go. - Dzień dobry, Hannah. - Phi! Yates skinął ciężko głową, jak to miał w zwyczaju. Od kiedy Hannah pamiętała, był w tym mieście jedynym stróżem prawa, ale dopiero dzisiaj, po raz pierwszy, pojawił się w ich domu. Zamaskowała niepokój promiennym uśmiechem i pytająco spojrzała na rodziców. Natychmiast zorientowała się, że wy­ darzyło się coś strasznego. Na pięknej twarzy Elaine Hartę malowało się napięcie i niepokój. Hampton Hartę miał zaciśnięte usta i wysuniętą do przodu szczękę, co nadawało mu surowy, groźny wygląd. Hannah ogarnął obezwładniający strach. - Co się stało? ~ spytała pospiesznie. Ojciec przymknął oczy. - Właśnie miałam iść na górę, żeby cię obudzić, kochanie - powiedziała cicho Elaine. - Szeryf Yates przyniósł nam złe wiadomości. Hannah wyobraziła sobie przerażający widok Rafę'a leżącego na Bayview Drive, potrąconego śmiertelnie przez kierowcę, który zbiegł z miejsca wypadku. Rafę miał do domu o wiele dalej niż ona. Musiał długo iść nocą wzdłuż nieoświetlonej drogi. 25

Jayne Ann Krentz Podeszła do stołu i zacisnęła dłonie na oparciu wolnego krzesła. Co się stało? - powtórzyła. - Dziś rano znaleziono w Hidden Cove zwłoki Kaitlin Sadler - ponurym głosem odpowiedział ojciec. - O mój Boże! - A więc to nie Rafę, przemknęło jej przez głowę. On był bezpieczny. Opadła na krzesło. Nagle dotarło do niej to, co powiedział ojciec. - Kaitlin Sadler? - To wygląda na wypadek - odezwał się Yates. \ Wszystko na to wskazuje, że spadła ze ścieżki biegnącej nad skałami. Muszę ci jednak zadać kilka pytań. Coś w jego głosie i słowach zaniepokoiło Hannah, sprawiając, że szybko przeanalizowała fakty. Rafę był w porządku, ale jego dziewczyna nie żyła. Nie trzeba było być geniuszem, żeby się domyślić, dlaczego szeryf Yates przyszedł tu dziś rano. Jeśli kobieta ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, to policja zawsze najpierw poszukuje i sprawdza jej chłopaka lub męża. Powiedział jej to kiedyś brat. Hamilton przyglądał się córce z zakłopotaniem. - Hannah, w całej tej sprawie są pewne niejasności. Phil mówi, że wczoraj wieczorem Kaitlin miała randkę z Rafe'em Madisonem. Chłopak jednak zeznał, że w chwili, gdy zginęła, był z tobą. - Wyjaśniliśmy Philowi, że to niemożliwe - oświadczyła sucho Elaine. - Byłaś w towarzystwie tego miłego młodzieńca z Chamberlain College, Peny'ego Decatura. Yates odchrząknął. - No cóż, rozmawiałem z panem Decaturem. Twierdzi, że niezupełnie tak było. Hamilton spojrzał z irytacją na szeroką, spokojną twarz Yatesa. - Stwierdziliśmy również, że nawet jeśli nie byłaś w towa­ rzystwie Decatura, to i tak jest wielce nieprawdopodobne, byś przebywała w miejscach, w których pojawia się Rafę Madison. - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Harte'owie nie 26 Długi spacer utrzymują kontaktów z Madisonami - odezwał się gromkim głosem Yates. - Młody Rafę zarzeka się jednak, że był wtedy z Hannah, a ja muszę sprawdzić jego alibi. Wnioski, jakie wypływały z jego wypowiedzi, poraziły Hannah. - Nie rozumiem. Powiedział pan wcześniej, że Kaitlin zginęła w wypadku. Czy istnieją jakieś wątpliwości dotyczące okoliczności jej śmierci? - Nie mogę wykluczyć, że skoczyła z klifu. - Yates ujął w swoją olbrzymią dłoń kubek z kawą. - Ta dziewczyna stale żyła w strasznym napięciu nerwowym. Elaine zmarszczyła brwi. -- Miała trudną sytuację rodzinną, ale nie słyszałam nigdy ojej skłonnościach samobójczych. Przez chwilę Yates sączył kawę małymi łykami. - Jest jeszcze inna możliwość. Spojrzeli na niego pytająco. - Mogło dojść do sprzeczki - wyjaśnił cicho. - Mój Boże -• szepnęła Elaine. - Czy mamy przez to rozumieć, że mogła zostać zepchnięta? Hannah położyła ręce na stole. - Chwileczkę. Sugeruje pan, że Rafę Madison zabił Kaitlin? - To mógł być wypadek - odrzekł Yates. - Jak powiedzia­ łem, jest możliwe, że doszło między nimi do szamotaniny. - Ale to niedorzeczne. Dlaczego Rafę miałby zrobić coś takiego? - Nie podobało mu się to, że Kaitlin spotyka się z innymi mężczyznami. Tak przynajmniej mówią ludzie - odpowiedział Yates. - Tak, ale... Hamilton utkwił w niej wzrok. - Kochanie, Rafę usiłuje cię wykorzystać jako alibi. Nie podoba mi się to, że wciąga cię w tę całą przeklętą sprawę. Ale zajmę się tym później. - Tato, posłuchaj... 27

Jayne Ann Krentz - Teraz musisz jedynie powiedzieć panu Yatesowi, gdzie byłaś wczoraj między północą a drugą nad ranem. Hannah zbierała siły, oczekując na wybuch gniewu rodziców. - Byłam z Rafe'em Madisonem. Trzy dni później oficjalnie uznano śmierć łCaitlin Sadler za wypadek. Znacznie więcej czasu wymagało, by ucichły burzliwe plotki na ten temat. Wiadomość, że tej nocy, kiedy zginęła Kaitlin Sadler, Hannah Hartę spotkała się z Rafe'em Madisonem, przetoczyła się przez społeczność Eclipse Bay jak huragan. Początkowo niewiele osób wierzyło, że było to dzieło przypadku. Jedyną osobą, która wydawała się naprawdę uszczęśliwiona faktem, że Rafę i Hannah spędzili ze sobą całe dwie godziny na księżycowej plaży, była stryjeczna babka Hannah, Isabel Hartę. Miała osiemdziesiąt trzy lata. Była w rodzinie jedyną praw­ dziwą romantyczką. Faktu tego nigdy nie ukrywała. Ta eme­ rytowana pani profesor filologii angielskiej nigdy nie wyszła za mąż. Mieszkała sama w Dreamscape, wielkiej dwupiętrowej rezydencji wzniesionej przez jej ojca za fortunę, której dorobił się na rybołówstwie. Przed laty to Isabel wyłożyła fundusze niezbędne do rozwoju Harte-Madison, przedsiębiorstwa obrotu nieruchomościami, założonego przez Sullivana Harte'a i Mitchella Madisona. Zagorzały spór, który zniszczył firmę i przyjaźń między Sul- livanem i Mitchellem, był dla niej źródłem nieustaj ącej frustracji i rozczarowania. Wciąż żyła marzeniem, że kiedyś zakończy się ten konflikt tak niszczący dla partnerskiego układu obu mężczyzn i rodzący taką wzajemną nienawiść. Hannah bardzo lubiła swoją stryjeczną babkę. Jej rodzice starali się namówić Isabel do sprzedaży Dreamscape i prze­ prowadzenia się do apartamentu w Portland. Jednak starsza pani absolutnie nie chciała się na to zgodzić. 28 Długi spacer Cztery dni po śmierci Kaitlin, gdy plotki jeszcze nie ucichły, Isabel zjawiła się w domu Hannah. Siedziała teraz z Elaine Hartę w kuchni. - To takie romantyczne - stwierdziła Isabel z beztroską obojętnością obserwując rozpaczliwy wraz twarzy Elaine. - Wypisz, wymaluj, Romeo i Julia. - To niedorzeczne - wykrztusiła Elaine. - Zgadzam się - poparła ją Hannah, stając w drzwiach. - Wiemy, jak skończyła się historia Romea i Julii. Bardzo paskudnie, jeśli interesuje kogoś moja opinia. - To mogłaby być historia Romea i Julii ze szczęśliwym zakończeniem - odrzekła Isabel, nie przejmując się opinią Hannah i jej matki. - Położyłoby ono kres długotrwałej waśni obu rodzin. Elaine błagalnie podniosła oczy ku górze. - Isabel, waśń dotyczy Sullwana i Mitchella. My wszyscy pozostali po prostu się ignorujemy. Rafę Madison naprawdę nie ma powodu, by interesować się taką piękną dziewczyną jak Hannah. - Dzięki, mamo. - Hannah podeszła do blatu, by nalać sobie kawy. - Dlaczego nie powiesz po prostu, że jestem nieciekawa? Elaine skarciła ją spojrzeniem. - Wiesz doskonale, co mam na myśli. - Oczywiście, że wiem, mamo. - Hannah zrobiła zdegus­ towaną minę. - Masz całkowitą rację. Rafę nie ma żadnego powodu, by się mną interesować. Nie jestem w jego typie. W żywych niebieskich oczach Isabel pojawiło się zaintere­ sowanie. - Co masz na myśli, kochanie? Usta Hannah wykrzywił drwiący uśmieszek. - Uważa, że jestem pruderyjna, afektowana, świętoszkowata i przesadnie nastawiona na sukces. - A co ty o nim sądzisz? - spytała ją nieoczekiwanie Isabel. ~ Myślę, że marnuje swoje życie. Co mu, zresztą, powie­ działam. Jedyne, co nas łączyło tamtej nocy, gdy wpadliśmy 29

Jayne Ann Krentz na siebie na plaży, to to, że oboje musieliśmy wracać do domu na piechotę po nieudanej randce. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby mnie podrywać. - Niestety, prawie nikt w mieście w to nie wierzy - wtrąciła oschle Elaine. - Słyszałam, że brat Kaitlin Sadler posuwa się w swych domysłach o wiele dalej. Jest przekonany, że Rafę naprawdę zepchnął Kaitlin z klifu, a później uwiódł cię po to, byś go kryła. - Wiem o tym - odrzekła Hannah. - Biedny Dell. Stracił siostrę i teraz potrafi mówić tylko o tym, jak to Rafę spędził ze mną noc, udowadniając mi na plaży swoją dziką i namiętną miłość. Isabel spojrzała na nią pytająco. - Nie przypuszczam, by on naprawdę... - Nie, nic mi nie zrobił - odpowiedziała szorstko Hannah, przerywając pytanie Isabel. - Mówiłam wam już, że tylko rozmawialiśmy. Elaine skinęła głową. - Wierzę ci, kochanie. I odczuwam ulgę, wiedząc, że Rafe'a nie było w pobliżu, gdy zginęła Kaitlin. Żałuję tylko, że nie znalazł sobie kogoś innego, kto zapewniłby mu alibi na tę feralną noc. Obawiam się, że minie wiele czasu, zanim ludzie przestaną mówić o tej przykrej sprawie. Zastanawiając się nad tym, można dojść do wniosku, że to naprawdę niesamowite - orzekła Pamela, z którą Hannah spotkała się następnego dnia w Snow's Cafe. Zajadała się wegetariańskim hamburgerem i frytkami. - Bo jakie są szanse na to, by któraś z nas kiedykolwiek spędziła dwie godziny na plaży z facetem pokroju Rafe'a Madisona? Hannah przyglądała się przyjaciółce znad słodkiej bułeczki z rodzynkami. Pamela chodziła do Chamberlain College. W przyszłości zamierzała uczyć studentów filologii angielskiej. Miała na sobie typowy strój kobiety będącej młodym, od- 30 Długi spacer noszącym sukcesy naukowcem - czarne rajstopy, masywne czarne buty, długą czarną spódnicę i luźny żakiet. Na nosie widniały szkła w delikatnej cienkiej oprawce. Długie, sięgające do ramion brązowe włosy upięła na karku spinką ozdobioną imitacją szylkretu. - Muszę przyznać, że szanse są nieduże. - Hannah ugryzła kęs sojowego hamburgera. - To było właśnie jedno z takich zdarzeń. Zawdzięczam je Perry'emu Decaturowi. Pamela skrzywiła się. - Głównie chyba jednak opinii twojej matki na jego temat. Była przecież przekonana, że to uprzejmy, miły i dobrze zapowiadający się facet, który będzie się piął do góry. - Z całą pewnością zależy mu na tym ostatnim. Praw­ dopodobnie wysoko zajdzie w uczelnianym światku - zawtó­ rowała jej Hannah. - Ale nie jest uprzejmym i miłym gościem? - Jest ugrzeczniony. Sprytny. - Przed oczami Hannah stanęła scena kłótni i szamotaniny w samochodzie Perry'ego. - Ale nie jest ani miły, ani uprzejmy ~ potwierdziła. Pamela rozejrzała się po zatłoczonej kawiarni. Wyraźnie zadowolona, że nikt nie może podsłuchiwać ich rozmowy, pochyliła się nad stołem. - Co faktycznie zaszło między tobą a Rafe'em Madiso­ nem? - spytała cicho. - Nic. Mówiłam ci już, że tylko rozmawialiśmy. To wszystko. W oczach Pameli malowało się rozczarowanie. - To wszystko? Szczerze? Hannah zastanawiała się przez chwilę, czy powiedzieć jej o przelotnym pocałunku, na który odważył się Rafę. - Mniej więcej - odrzekła w końcu. Pamela oparła się na krześle. - Niedobrze - podsumowała. - Tak myślisz? - No pewnie. Kobiety takie jak my, inteligentne, wykształ- 31

Jayne Ann Krentz cone, trzeźwo patrzące na świat, wiedzą najlepiej, że nie należy wychodzić za mąż za mężczyznę pokroje Rafe'a Madisona. Ale nie znaczy to, że nie byłoby zabawnie poszaleć z takim facetem. - Ucierpiałaby na tym nasza reputacja, szczególnie w takim mieście jak Eclipse Bay. Wierz mi, znam to miasto. Po tych dwóch niesławnych godzinach, spędzonych na plaży z Rafe'em Madisonem, mój wizerunek spokojnej, dobrze ułożonej panienki legł w gruzach. - Skoro nie dało się tego uniknąć, to należało przynajmniej dobrze się zabawić. Rafe zadzwonił do Hannah w dniu swojego wyjazdu z Eclipse Bay. Była akurat sama w domu. Gdy usłyszała jego głos w słuchawce, odniosła wrażenie, że on wie, iż jej rodzice pojechali do miasta. - Jestem twoim dłużnikiem - oznajmił bez wstępu. - Nie, nie jesteś. - Uświadomiła sobie, że kurczowo ściska słuchawkę. Jego głos także przez telefon brzmiał seksownie, jak wtedy o północy na ciemnej plaży. -Takajestprawda,ijuż. - Czy wszystko jest dla ciebie takie proste, kobieto sukcesu? Czarne lub białe? Prawdziwe lub fałszywe? - W tej sprawie tak. - Nie martwisz się tym, że wszyscy w mieście myślą, iż tamtej nocy nie trzymałem cię tylko za rękę, ale posunąłem się o wiele dalej? Hannah wybrnęła z tego niezręcznego pytania, zwracając uwagę na pewien niepodważalny fakt. - Nie trzymałeś mnie nawet za rękę. W słuchawce zapadło milczenie. Hannah zastanawiała się, czy Rafę może mieć na myśli ten nic nie znaczący przelotny pocałunek, który skradł jej przed domem. Bo ona o nim myślała. - Wszystko jedno - odezwał się w końcu. - Nadal jednak jestem twoim dłużnikiem. 32 Długi spacer - Nie ma sprawy. Nic wielkiego. Uczciwie mówiąc, to ja jestem twoją dłużniczką. - Jak to? - Nikt w mieście nie uważa mnie już za nudną chodzącą świętość. W słuchawce znowu zapadła cisza. - Z pewnością nie jesteś nudziarą. Hannah nie wiedziała, co powiedzieć na taki komplement. Owmęła kabel od słuchawki wokół dłoni i milczała. Czekanie na inwencję Rafe! a było dla niej swego rodzaju ćwiczeniem silnej woli. - Hannah? - Tak? - Nie żartowałem tamtej nocy. Naprawdę życzę ci powo­ dzenia w realizacji twojego pięcioletniego planu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po twojej myśli. Chciałbym, aby udało ci się rozkręcić własny interes. - Zawiesił głos. - Mam także nadzieję, że znajdziesz faceta, który spełni wszystkie wymagania z tej twojej listy. Jego słowa brzmiały szczerze. - Rafę? - Tak? - Ja także nie żartowałam tamtej nocy. Nie zmarnuj swojego życia.

Rozdział pierwszy Portland, Oregon Obecnie... Długi, wysadzany perłami tren kremowej połys­ kującej w świetle świec atłasowej sukni ślubnej ciągnął się z wdziękiem za panną młodą, gdy sunęła do ołtarza. Materiał majestatycznie opadał na posadz­ kę kaskadami fałdów, podkreślając uroczysty chara­ kter ceremonii. Panna młoda zatrzymała się przed ołtarzem i przez delikatny jak pajęczyna welon posłała lekki uśmiech oczekującemu na nią panu młodemu. Organy zamilkły i wokół zapadła cisza. Udzielający ślubu pastor odchrząknął. - Czas na mnie - szepnęła Hannah do swojej asystentki, kiedy wycofywały się do portyku. - Pędzę. Możesz pomóc przy składaniu życzeń. Li­ muzyna jest już gotowa. Uważaj na czteroletniego bratanka. Pewnie znowu rzuci się na tren, gdy panna młoda będzie szła przez kościół. Do zoba­ czenia na przyjęciu weselnym. 35

Jayne Ann Krentz - Wszystkojesttak wspaniale przygotowane. -CarlaGroves wyjęła chusteczkę i delikatnie otarła łzy. Spojrzała za siebie. - Kwiaty, świece. Wszystko. Panna młoda wygląda jak z bajki. - Nie wiem, jak ci to powiedzieć, Carlo, ale nie zostaniesz długo w tym interesie, jeśli za każdym razem, gdy wysyłasz pannę młodą przed ołtarz, będziesz zalewać się Izami. - Ale ona jest taka piękna. Naprawdę bije od niej blask. - Tak, tak. - Hannah zatrzasnęła zarhek aktówki. - Teraz wygląda nawet lepiej niż ostatnim razem. Zapewne z powodu dużo większego budżetu, któiy na to przeznaczyła. Świetnie jej poszło na rozprawie rozwodowej. Miała dobrego prawnika. Carla zmrużyła lekko powieki. - Hannah, jesteś taka cyniczna. - Nie, nie jestem. Zgadzam się z tobą. Jennifer Ballinger naprawdę wygląda wspaniale jako panna młoda. I jest bardzo dobrą klientką Weddings by Hartę. Organizujemy jej już drugi ślub i mam głębokie przekonanie, że za kilka lat znów zgłosi się do mojej firmy w sprawie trzeciego. Zawsze mówię, że nic tak nie cieszy jak wierna klientka. Była piąta trzydzieści po południu, gdy Hannah wyszła z windy na korytarz gustownie pomalowany różnymi odcieniami beżu i skierowała się do swojego apartamentu. Choć jej kroki wyciszał gruby jasny chodnik, to drzwi do sąsiedniego apar­ tamentu uchyliły się, zanim zdążyła dojść do swojego miesz­ kania. Winston wybiegł, by ją przywitać. Zdradzał tyle entuzjazmu, ile wytresowany sznaucer potrafi przy tego rodzaju okazjach. Jak zawsze widok tego niewielkiego, elegancko ostrzyżonego psa o popielatej sierści, pędzącego w jej kierunku, działał na nią odprężaj ąco. Uśmiechnęła się i przykucnęła, by podrapać Winstona za uchem. Pisnął cicho kilka razy z radości, zamerdał ogonem i polizał jej dłoń. 36 Długi spacer - Cześć, stary. Przepraszam cię za spóźnienie. To był długi dzień. Pies spojrzał na nią spod długich srebrzystych rzęs. Zdawało jej się, że jego inteligentne oczy wyrażają niemal ludzkie zrozumienie. Drzwi uchyliły się szerzej i lekko stuknęły Hannah w głowę. Na twarzy pani Blankenship malowało się zakłopotanie. - Och, tu jesteś, kochanie. Winston stawał się nieco nie­ spokojny. Jak udał się ślub? - Nic nadzwyczajnego. Jak zwykle nie obyło się bez typo­ wego zamieszania na weselnym przyjęciu. Aprowizator przy­ wiózł sernik z owocami, zamiast kanapek ze szparagami, które zamówiła panna młoda. Fotograf pozwolił sobie na kilka kieliszków szampana i zaczął flirtować z obsługą bufetu. Niewiele brakowało, a dziewczyna od kwiatów zaczęłaby rzucać jedzeniem w czteroletniego bratanka panny młodej. - Czyli wszystko w normie. - Pani Blankenship ze zro­ zumieniem pokiwała głową. Uwielbiała słuchać opowieści o ślubach. -Ale jestem przekonana, że nad wszystkim czuwałaś i nie dopuściłaś do żadnej katastrofy. - Za to mi płacą. - Hannah pochyliła się, by poklepać Winstona, który łasił się u jej stóp. - Myślę, że panna młoda była zadowolona. Jeśli o nią chodzi, to wszystko poszło tak, jakby czuwał nad tym komputer. Pani Blankenship zacisnęła wargi. - Nie uważam, aby to było właściwe podejście, kochanie. Myśl o ślubie generowanym komputerowo jest naprawdę prze­ rażająca. To brzmi tak chłodno. Przecież śluby mają wywołać strumień cudownych emocji. - Niech mi pani wierzy, pani Blankenship, dobrze zor­ ganizowany ślub ma za kulisami dużo wspólnego z wystrze­ liwaniem promu kosmicznego. - Wiesz, kochanie, nie chcę cię urazić, ale stajesz się coraz bardziej cyniczna, od kiedy zeszłego roku zerwałaś zaręczyny. Serce mi się kraje, gdy patrzę, jak taka młoda, zdrowa, tryskająca 37

Jayne Ann Krentz energią dziewczyna gorzknieje. Może przesadziłaś, zapisując się na te wszystkie wieczorowe zajęcia w college'u? - Pani Blankenship... - Przez ostami rok pracowałaś o wiele za dużo. Może potrze­ bujesz wakacji? Wybierz się gdzieś, gdzie mogłabyś odpocząć i odzyskać zainteresowanie swoj\pracąi życiem towarzyskim. - Pani Blankenship, nie potrzebuję odzyskiwać zaintereso­ wania życiem towarzyskim. A co do życia zawodowego, to już nic nie jest w stanie przywrócić mojego dawnego entuz­ jazmu. Prawdę mówiąc, lubię organizować jedynie te śluby, co do których wiem na pewno, że państwo młodzi poznali się przez agencję mojej siostry. Przynajmniej w ich wypadku mogę jeszcze wierzyć, że mają przed sobą dużą szansę przetrwania. - O tak, twoja siostra odznacza się talentem do kojarzenia par. - W oczach pani Blankenship pojawiło się rozmarzenie. - Wyraźnie ma znakomitą intuicję w tych sprawach. - Z przykrością muszę panią rozczarować, pani Blankenship, ale Lillian wykorzystuje do tych rzeczy komputer, a nie intuicję. - Hannah wygrzebała klucze z dużej torby na ramię. - Czy trzeba wyprowadzić Winstona? - Nie, kochanie. Właśnie przed chwilą wróciliśmy ze spa­ ceru - odpowiedziała pani Blankenship. - Świetnie. - Hannah podeszła do drzwi swojego apar­ tamentu i otworzyła zamek, a pies kręcił się podniecony przy jej nogach. - Dzięki i tym razem, pani Blankenship. - Ależ proszę cię bardzo, kochanie. - Pani Blankenship zawiesiła głos. - Naprawdę powinnaś rozważyć zrobienie sobie krótkiego odpoczynlcu. Sezon największego ruchu w twoim biznesie już się skończył. Mogłabyś wyrwać się gdzieś na chwilę. - Zabawne, że pani o tym mówi, pani Blankenship. Właśnie się zastanawiam nad wyjazdem. Twarz pani Blankenship rozpromieniła się. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, słysząc te słowa. Po zerwaniu zaręczyn naprawdę nie jesteś już taka sama jak kiedyś. 38 Długi spacer - Kilka osób mi o tym wspomniało. - Hannah otworzyła drzwi. - Jedna z teorii głosi, że zostałam opętana przez jakąś obcą istotę. - Słucham? - Nieważne. Dobranoc, pani Blankenship. - Dobranoc, moje dziecko. Hannah weszła do niewielkiego holu, zaczekała na Winstona i szybko zamknęła drzwi. Zapaliła światło. - Winston, daj mi chwilę na przebranie się. Potem znajdę dla nas coś do jedzenia. - Zdjęła buty na wysokim obcasie i udała się do sypialni. Zrzuciła granatowy żakiet i spódnicę, stanowiące jej strój do pracy, włożyła czarne legginsy i wygodną tunikę z kapturem. Stopy wsunęła w lekkie płaskie pantofle. Przejrzała się w lustrze, zaczesała włosy do tyłu i związała je wąską wstążką. Przeszła do kuchni i z pudełka, w którym trzymała psie przysmaki dla Winstona, wyjęła drogą, specjalnie obrobioną kość. Sznaucer wziął ją od niej bardzo delikatnie. - Smacznego. Winston nie potrzebował dalszej zachęty. Energicznie zaczął obryzgać kość. Hannah otworzyła lodówkę i przez chwilę analizowała jej skromną zawartość. W końcu sięgnęła po kawałek fety i niemal pustą butelkę chardonnay. Położyła ser na krakersie, wszystko ustawiła na małej tacy i przeszła do drugiej sypialni, którą traktowała jak część biurową mieszkania. Za nią podążył Winston, trzymając w pysku resztki kości. Usadowiła się w głębokim fotelu, oparła stopy o róg biurka i zabrała się do jedzenia. Winston zajął swoje stałe miejsce na podłodze koło fotela przy biurku i przystąpił do obgryzania kości. - Przygotuj się, Winstonie. - Hannah sięgnęła po telefon. - Muszę odsłuchać nagranie. Kto wie, czy nie czeka nas jakaś niespodzianka. Automatyczna sekretarka pokazywała, że nagrane są trzy 39

Jayne Ann Kreniz wiadomości. Pierwsza była z kwiaciarni i dotyczyła storczyków zamówionych na ślub Cooke i Andresona. Ich koszt miał być większy, niż sądzono. - „Poinformowałam klientów, że kwiaty będą droższe" - skwitował damski głos. Druga wiadomość byta od brata, Nicka, który powiadamiał ją, że właśnie wysłał do wydawcy wydruk swojego najnowszego tomu z cieszącego się powodzeniem cyklu dreszczowców. - „Zabieram Carsona do Disneylandu, stamtąd jedziemy do Phoenix, by zobaczyć się z Sullivanem i Rachel. Powinniśmy wrócić za niecały miesiąc. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to wiesz, jak mnie znaleźć". - Już czas, aby się znowu ożenił - powiedziała Hannah do Winstona. ~ Od śmierci Amelii minęły trzy lata. Już zbyt długo jest sam z małym Carsonem. Pies poruszył brwiami. ~ Tak, wiem. Lubię sobie pogadać. Wcisnęła przycisk, by odsłuchać trzecią wiadomość... i pod­ skoczyła w fotelu, gdy usłyszała charakterystyczny niski głos Rafe'a Madisona. Stopy zsunęły się jej z rogu biurka i uderzyła nimi głośno o podłogę. Z trudem złapała oddech i usiadła na brzegu fotela, pochylając się w stronę biurka. Chardonnay mocno zakolysało się w szklance. Kilka kropli prysnęto i spadło pomiędzy uszy Winstona. Pies spojrzał na Hannah znad kości, wyraźnie zaskoczony. - Przepraszam cię, Winstonie. - Sięgnęła po serwetkę i de­ likatnie osuszyła zmoczoną winem sierść na czubku głowy psa. - Osłupiałam, ale nie zamierzam mdleć lub robić czegoś w tym rodzaju. Wrzuciła serwetkę do kosza, uspokoiła oddech i pociągnęła duży łyk wina. Nie słyszała tego głosu od ośmiu lat i choć teraz był tylko nagrany, to i tak podziałał na nią tak samo jak ostatnim razem. Jakby iskierki przeszyły jej ciało, a żołądek skurczył się i zaczął ciążyć niczym kamień. 40 Długi spacer - „Tu Rafę Madison..." Nagle przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę i słowa Rafe'a. „Naprawdę życzę ci powodzenia w realizacji twojego pięcioletniego planu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po twojej myśli". Zastanawiała się, czy rzeczywiście mówił poważnie. - „Dostałem wiadomość wysłaną przez twojego prawnika. Odpowiedź brzmi: nie. Wygląda na to, że mamy kilka spraw do omówienia i nie zamierzam robić tego przez naszych pełnomocników. Do zobaczenia w Eclipse Bay". - Nie? - Stare wspomnienia szybko się rozmyły. Hannah powróciła do rzeczywistości. Wcisnęła przycisk służący do powtórzenia wiadomości. - „Odpowiedź brzmi: nie... Do zobaczenia w Eclipse Bay". Nie przesłyszała się. Odpowiedź Rafe'a na jej ofertę była jasna. - Myślę, że mamy problem, Winstonie. Nazajutrz rano zadzwoniła do siostry i podzieliła się niespodziewaną wiadomością. - Co masz na myśli? Odmawia sprzedaży? - zapytała Lil- lian. - Ten dom należał do naszej stryjecznej babki, a nie Rafe'a. Nie może odmówić jego sprzedaży. Hannah usłyszała w tle stłumiony odgłos włączonej drukarki. Niełatwo było współpracować z Lillian. Prowadziła swoje biuro matrymonialne, Private Arrangements, w wieżowcu znajdującym się kilka bloków od tego, w którym mieszkała Hannah z psem. - Byłaś tam, kiedy odczytywano testament Isabel - nieco już znużona Hannah przypomniała o tym siostrze. - Zostawiła dom Rafe'owi i mnie, po połowie. Prawnik mówi, że on może zrobić ze swoją połową, co zechce. - Hmm. Może nie zaoferowałaś mu wystarczająco dużo pieniędzy? 41

Jayne Ann Krentz - Negocjacje nie zaszły nawet tak daleko. Na razie tylko wysłałam do niego wiadomość przez prawnika, że chciałabym odkupić jego połowę domu. Spodziewałam się, że poda pra­ wnikowi cenę. - Jak sądzisz, co on, u diabła, planuje zrobić ze swoją połową Dreamscape? - spytała w zadumie Lillian. - Kto go tam wie? - Hannah z niezadowoloną miną spojrzała na ślubne fotografie zdobiące ścianę jej biura. - Mam pewne plany dotyczące Dreamscape i z pewnością nie pozwolę, by stanął mi na drodze. - Zamierzasz spotkać się z nim w Eclipse Bay, czyż nie? - Wygląda na to, że muszę. Chcę mieć Dreamscape dla siebie. Powinnam jakoś wyperswadować Rafe'owi chęć za­ trzymania połowy domu. - W ciągu minionych lat niewiele o nim słyszeliśmy. Tylko tyle, że się ożenił i rozwiódł. Hannah przypomniała sobie słowa Rafę'a, gdy przed laty rozmawiali na plaży w świetle księżyca. „Mężczyźni z mojej rodziny raczej nie sprawdzają się w małżeństwie. Biorąc_pod uwagę moje obciążenia dziedziczne, nie ma szans, by mi się udało". - Rozwody w rodzinie Madisonów należą do tradycji - skomentowała cicho Hannah. - Niestety,'taka tradycja jest wspólna dla wielu dzisiejszych rodzin. - Głos Lillian wyrażał dezaprobatę. - Nie mam pojęcia, dlaczego tak wiele osób nie dostrzega oczywistego faktu, że małżeństwo ma być układem partnerskim. Należy podchodzić do niego tak samo, jak do poważnego interesu. Zanim zapadnie decyzja, trzeba wnikliwie przeanalizować wszystkie czynniki. - Lillian... - Z ogromnej liczby badań naukowych wynika, że udane małżeństwo jest o wiele bardziej prawdopodobne w wypadku par, które są właściwie dobrane za pomocą nowoczesnych testów psychologicznych i formularzy cech osobowości, niż w wypadku tych, które pozwalają swoim emocjom... 42 Długi spacer - Wystarczy, Lillian. Już słyszałam twoje profesjonalne wywody, nie pamiętasz? - Przepraszam. Znasz mnie. Czasami mnie trochę ponosi. - Lilian zawahała się. - A co do Rafe'a Madisona... - Co chcesz powiedzieć? - Myślisz, że się zmienił? - Skąd mam wiedzieć? - Hannah podeszła ze słuchawką do okna. - Zastanawiasz się, czy udało mu się zrealizować jego najważniejszy cel? - Nie wiedziałam, że miał taki cel? - O tak, miał. - Hannah podziwiała z okna widok po­ przecinanej mostami rzeki Willamette. - Jego największą am­ bicją było nie trafić do więzienia. - Mówisz o tym, co w opinii ludzi czekało go osiem lat temu. Jeśli do tego nie doszło, to byłby to jego duży sukces. - Myślę, że gdyby trafił do więzienia, tobyśmy o tym słyszały. - Hannah mocniej ścisnęła słuchawkę. - Taka wia­ domość byłaby tematem burzliwych plotek w Eclipse Bay. - Ale o ile nam wiadomo, od śmierci Kaitlin Sadler nie pokazuje się tam zbyt często. Według mamy i taty, co kilka miesięcy wpada do Eclipse Bay na krótkie weekendowe wizyty, by zobaczyć się z dziadkiem. Skąd można wiedzieć, czy nie siedział? - Myślę, że był zbyt rozgarnięty, by skończyć w więzieniu - orzekła Hannah. - Bystrość nie zawsze oznacza zdrowy rozsądek. Ty i ja pracujemy w biznesie związanym z doborem małżeństw i or­ ganizacją ślubów. Codziennie spotykamy rozgarniętych ludzi robiących głupstwa. - Rzeczywiście. Lillian na chwilę umilkła. - Czy wciąż traktujesz poważnie swoje plany dotyczące Dreamscape? - Bardzo poważnie. 43

Jayne Ann Krentz - Tego się obawiałam. Radzę ci, byś nie odkryła się przed Rafe'em, że zależy ci na przekształceniu Dreamscape w zajazd. - Dlaczego? - Pomyśl. Jeśli zorientuje się, jak bardzo zależy ci na Dreamscape, to będzie się domagał drakońskiej ceny za swoją połowę posiadłości. - W głosie Lillian pojawiła się irytacja. - Zachowam ostrożność i powiem mu tylko tyle, ile będę musiała. Jestem Hartę, pamiętasz? Potrafię być chłodna i opa­ nowana. - Tak zrób. Mam przeświadczenie, że dobrze się stało, iż rodzice wybrali się na ten miesięczny rejs wycieczkowy. Gdyby wiedzieli, że przygotowujesz się do konfrontacji z Ra- fe'em Madisonem w sprawie Dreamscape, zstąpiliby na brzeg Eclipse Bay niczym anioły zemsty. - Liczę, że dla dobra naszej rodziny informację o mojej decyzji wybrania się do Eclipse Bay zachowasz na razie dla siebie. Potrzebuję nieco czasu, by uporać się z Rafe'em. Nie będzie to możliwe, jeśli zaczną rnnie nękać spieszący z pomocą Hartę'owie. - Nic nikomu nie powiem. - Lillian westchnęła. -- Wciąż nie mogę zrozumieć Isabel. Od kiedy Rafę wykorzystał cię jako swoje alibi na noc, kiedy zginęła Kaitlin Sadler, ciotka miała obsesję na punkcie tego, że jesteście jak Romeo i Julia ze zwaśnionych rodów Harte'ów i Madisonów. - Rafę nie wykorzystał mniejako swojego alibi - stwierdziła z niesmakiem Hannah. - Ja byłam jego alibi. - Jest jakaś różnica między jednym a drugim? - O, tak - odrzekła Hannah. - Wielka. Rozdział drugi Przedziwne, że do dziś nie chciał przyjeżdżać do tego miasta na dłużej niż na jednodniowy pobyt, i to tylko dlatego, że czuł się zobowiązany do odwiedzania dziadka Mitchella. Teraz nagle po­ stanowił związać swoją przyszłość z Eclipse Bay. Musi wziąć sprawy w swoje ręce. Rafę postawił stopę na dolnej poręczy werandy otaczającej drugie piętro olbrzymiego domu, oparł łokcie na górnej i obserwował niedużą sportową jaskrawoczerwoną hondę, która właśnie skręcała na długą drogę dojazdową. Przed ośmiu laty nie miał dużych ambicji. Wie­ dział tylko, że musi coś zmienić w swoim życiu. Potrzebował wyzwania, które, jak się okazało, pojawiło się właśnie w tym mieście. Obserwując zbliżający się samochód, pomyślał, że pierwszy cel osiągnął. Udało mu się nie trafić do więzienia. 45

Jayne Ann Krentz Zastanawiał się, czy zrobi wrażenie na Hannah. Karmazynowy samochód zatrzymał się przy jego srebrnym porsche. Rafę nie mógł się już doczekać. Ogarnęła go fala zniecierpliwienia. Przykuł wzrok do drzwi otwierających się od strony kierowcy. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, gdy Hannah wysiadała z samochodu, to to, że jej bursztynowobrązowe włosy są teraz krótsze. Przed ośmiu laty sięgały jej znacznie poniżej ramion. Dziś, przystrzyżone elegancko, tworzyły wymyślny łuk wzdłuż linii żuchwy. Nie wyglądało na to, by od tamtego czasu przytyła, ale w jej figurze coś się zmieniło. Czarne spodnie i dobrze dopasowana czarna góra podkreślały wysportowaną gibką sylwetkę o wąskiej talii, zgrabnych biodrach i dyskretnie odznaczających się piersiach. Rafę potrzebował kilku sekund, by zorientować się, że różnica dotyczy bijącej z niej, nabytej w ciągu lat pewności siebie. Tamtej pamiętnej nocy na plaży Hannar\ wydawała się niedoświadczona, wręcz naiwna, w jakiś sposób dziecinna. Teraz była kobietą. Przystanęła, zostawiając otwarte drzwi od samochodu i po­ chyliła się, by coś powiedzieć do kogoś, kto siedział z przodu na fotelu pasażera. Rafę nie był w stanie zobaczyć towarzyszącej jej osoby z miejsca, w którym stał na górnej werandzie. Poczuł się rozczarowany. Z jakiegoś powodu zakładał, że Hannah zjawi się sama. Czego, do diabła, oczekiwał? Wiedział, że rok temu zerwała zaręczyny, ale nie było żadnego powodu, aby od tego czasu nie pomyślała poważnie o kimś innym. Drzwi od strony pasażera nie otworzyły się. Hannah cofnęła się jednak, by wypuścić z samochodu elegancko przystrzyżo­ nego popielatego sznaucera. Rafę poczuł wielką ulgę. Mimo wszystko w samochodzie nie było jej chłopaka, tylko jakiś tam kundel. Z psem mógł sobie poradzić. Sznaucer przystanął, dostrzegłszy Rafe'a na werandzie, i zaczął się w niego wpatrywać. Rafę czekał, aż ten nieduży 46 Długi spacer pies zacznie głośno ujadać w sposób typowy dla salonowych piesków. Sznaucer jednak nie zaszczekał. Znieruchomiały stał z zadartą głową i wpatrywał się czujnie w Rafe'a. No dobra, może nie jest to taki całkiem salonowy piesek, pomyślał. Hannah spojrzała w górę, chcąc sprawdzić, co tak przykuwa uwagę Winstona. Promienie popołudniowego słońca odbiły się w jej szykownych okularach przeciwsłonecznych. - Cześć, Rafę. Przed ośmiu laty w jej głosie nie było tego chłodnego opanowania, pomyślał. - Trochę czasu minęło - zauważył neutralnie. - O tak - odrzekła. - Zastanawiałam się, czy sobie poradziłeś w życiu? - Zależy, co masz na myśli. A ty? Czy twój pięcioletni plan zrealizowałaś tak, jak chciałaś? - Niezupełnie. - Uniosła rękę w pełnym wdzięku geście i wskazała na duży dom. - Będziesz mi sprawiał w związku z nim kłopoty, prawda? - Jasne. Pokiwała głową. - Chciałbyś. Weszła po frontowych schodach i zniknęła we wnętrzu domu. Sznaucer zmierzył Rafe'a spojrzeniem i pobiegł za nią. Rafe znalazł ją w solarium. Stała ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i czekała na niego. Uśmiechnęła się spokojnie, ale jej ramiona były sztywno uniesione, jakby przygotowała się do walki. Gdy wszedł do przeszklonego pomieszczenia, sznaucer przestał obwąchiwać rosnącą w donicy palmę i zerknął na niego. - Miły piesek. - Rafe przykucnął i wyciągnął do niego rękę. - Ma na imię Winston - rzuciła krótko Hannah. - Cześć, Winstonie. 47

Jayne Ann Krentz Pies dostojnym krokiem przemierzył posadzkę, podszedł do Rafę'a i obwąchał go ostrożnie, po czym wyraźnie zadowolony przysiadł na tylnych łapach i spojrzał na Hannah. Rafę wstał. - Myślę, że twój pies mnie lubi. Nie wyglądała na zadowoloną. - Winston to dobrze ułożony pies. Na twoim miejscu nie wyciągałabym pochopnych wniosków. - Racja. Może czeka, aż się odwrócę, by skoczyć mi do gardła? Od jak dawna go masz? - Od dwóch lat. Rafę pokiwał głową. - Przetrwał twojego narzeczonego, nie? Szczęściarz. Hannah zacisnęła usta. - Nie jestem tutaj po to, by rozmawiać o Winstonie i o moim byłym narzeczonym. - Jak sobie życzysz. Napijesz się kawy? Zawahała się. - Niech będzie. - Tylko się nie poświęcaj. Podążyła za nim przez hol do dużej, staromodnie urządzonej kuchni. Winston trzymał się blisko niej, ale był ożywiony. Zatrzymywał się co chwilę, by obwąchać wszelkie rogi i meble, które mijał po drodze. - Skąd się dowiedziałeś o moich zaręczynach? - spytała Hannah. Irytacja w jej głosie sprawiła, że pytanie zabrzmiało nienaturalnie i mało stanowczo. - Wiesz, jak rozchodzą się wieści pomiędzy Harte'ami a Madisonami. - Innymi słowy, powiedziała ci o tym ciotka Isabel. - Taaak. - Postawił czajnik na kuchence i zapalił gaz. - Zaraz po zerwaniu twoich zaręczyn wysłała mi wiadomość. Wydawała się zachwycona. Zapewne Pan Odpowiedni nie spełnił jej wyobrażeń. Hannah przyglądała mu się w skupieniu. Długi spacer ~ Od jak dawana jesteś w Dreamscape? - Przyjechałem wczoraj późno w nocy. Nasypał kawy do wysokiego szklanego dzbanka. Spojrzała na ekspres do kawy z tłokiem. - Isabel nigdy nie używała czegoś takiego, tylko typowego ekspresu do parzenia kawy. - To mój. Przywiozłem go z sobą. - Rozumiem. -Dostrzegła na blacie połyskujący, wykonany z nierdzewnej stali garnek do gotowania warzyw na parze. - To również nie jest Isabel. - Nie. Hannah zmarszczyła brwi, podeszła do spiżarni i otworzyła drzwi. Rafę wiedział, jaki widok ukazał się jej oczom. Przywiózł przecież ze sobą zapas żywności - kilka pudełek makaronu ulubionej marki, w różnym kształcie, butelkę dwunastoletniego ciemnego włoskiego octu i opakowanie solonych kaparów. Zaopatrzył się również w suszone zioła, chili i soczewicę. Hannah trzasnęła drzwiami od spiżarni. - Widzę, że poczułeś się tu jak u siebie w domu. - A czemu by nie? Teraz połowa tego domu należy do mnie. - Lillian miała rację - rzuciła ostro. - Ja też nie mam pojęcia, co Isabel miała na myśli, gdy ustanawiała swój tes­ tament. Rafę zalał kawę wrzątkiem. - Wiesz doskonale co. - Romea i Julię. Odstawił czajnik. Z bardziej optymistycznym zakończeniem. - Jestem gotowa zaproponować ci uczciwą rynkową cenę za twoją połowę Dreamscape. - Zapomnij o tym. - Uśmiechnął się lekko. - Nie jestem zainteresowany. Patrzyła mu zimno w oczy, gdy tak stał w drugim końcu kuchni. - Zamierzasz zaproponować mi swojącenę za mojąpołowę? 49