ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 704
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 271

Echa przeszłości - Wentworth Sally

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Echa przeszłości - Wentworth Sally.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Wentworth Sally
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

SALLY WENTWORTH Echa przeszłości

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Panie, panowie, proszę obstawiać. Faites vos jeux. Beznamiętne głosy krupierów, zmęczonych już o tej porze, dobiegały ze wszystkich stron eleganckiej głównej sali kasyna, choć minęła trzecia nad ranem. Perdita Bruce uniosła zmęczone powieki i z trudem uśmiechnęła się do czwórki graczy, którzy jeszcze siedzieli przy jej półokrągłym stole do gry w bakarata. Uśmiech przeznaczony dla Alexa był jednak szczery. Alex brał udział w grze, ale tylko dla zabicia czasu, chciał bowiem odwieźć Perditę do domu. - Wygrana od osiemnastu w górę - oznajmiła. Trójka graczy, łącznie z Alexem, wyraźnie się ucieszyła, czwarty jednak, wydawszy pomruk nieza­ dowolenia, podniósł się z fotela. Rzucił na stół parę mało wartych żetonów jako napiwek dla dziewczyny , i powoli się oddalił. - Beznadziejny cham - powiedział cicho Alex. - Cii. - Purdey ściągnęła usta, by go uciszyć, lecz Alex wolał sądzić, że posyła mu całusa, toteż natych­ miast przesłał całusa jej. Nie sposób było gniewać się na Alexa, czy zachować wobec niego powagę: był takim uroczym i zabawnym chłopcem. Kochał się w Purdey, ale miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, Purdey więc ani przez chwilę nie sądziła, że to uczucie przetrwa. On naturalnie wierzył, że tak i, roznamięt- niony, bez przerwy jej się oświadczał. Ona jednak, choć o dwa lata młodsza, wiedziała o życiu znacznie więcej niż on, toteż odmawiała stanowczo. Jednakże musiała przyznać, że jego zaloty sprawiają jej przyjem- 5

6 ECHA PRZESZŁOŚCI ność. Miło było się z nim pokazywać i przyjmować zaproszenia na kolacje, zwłaszcza że musiała oszczędzać każdy grosz. Ale najbardziej była mu wdzięczna za to, że nad ranem odwoził ją z kasyna do domu, dzięki czemu nie potrzebowała brać taksówki. Naturalnie za każdym razem staczała z nim prawdziwą walkę, by nie wszedł za nią na górę, ale on nie gniewał się o to, przeciwnie, kochał się w niej coraz bardziej. Przy drzwiach wejściowych zrobił się ruch, gdyż gość, który grał wcześniej przy stoliku Purdey, wychodził i zetknął się z grupką jakichś spóźnialskich. Było ich sześcioro, trzej mężczyźni i trzy kobiety, wszyscy ubrani wieczorowo i wyglądający, jakby właśnie wyszli z nocnego klubu. Purdey westchnęła w duchu z nadzieją, że nowo przybyli są wyłącznie wielbicielami ruletki. Alex też spojrzał w ich stronę i... zapomniał wziąć karty, które Purdey rozdała. - Ojej! - zawołał. - Ależ to Jared. - Purdey uniosła brwi pytająco, dodał więc: - Mój wuj. - Wskazał grupkę, która właśnie weszła: - Ten najwyższy. Dziewczyna popatrzyła w ich stronę, ale mężczyzna, o którym mówił Alex, właśnie zwrócił się ku jednej z kobiet. Purdey spostrzegła, że miał z pewnością ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, był zatem rzeczywiście wysoki i odpowiednio szeroki w ramio­ nach, co uwidaczniała dobrze skrojona marynarka. - Ciekawe, co on tu robi - odezwał się cicho Alex, marszcząc z lekka czoło. - Zapewne przyszedł pograć w ruletkę - Purdey odwróciła głowę z powrotem, zobaczywszy, że nowi goście skierowali się do innego stołu. - Po co innego miałbym tutaj przychodzić? Alex skrzywił się zabawnie. ¬Matka zawsze go wzywa, ilekroć uważa, że trzeba mnie przywołać do porządku albo obdarzyć ojcowską poradą.

ECHA PRZESZŁOŚCI 7 Purdey roześmiała się i podliczyła swoje karty. - Dziewiętnaście. Wygrana pół na pół, proszę pani - zwróciła się do grającej kobiety, która też miała dziewiętnaście punktów w kartach. - Wypłacić, czy gramy dalej? Grająca zdecydowała się na wypłatę, Purdey podała więc jej kilka żetonów, kobieta wstała i wraz ze swym towarzyszem oddaliła się od stołu. - Twój wuj jest chyba za młody, żeby spełniać wobec ciebie rolę ojca - powiedziała Purdey, spog­ lądając ku stołowi z ruletką. - To prawda. On jest tylko o dziesięć lat starszy ode mnie, był znacznie młodszy od mojego zmarłego ojca. Ale jest bratem mojej matki. I od śmierci ojca stał się jej prawdziwą podporą. Poza tym ona jest przekonana, że tylko Jared potrafi nade mną zapanować. - Ma rację? - Niestety chyba tak. - Alex uśmiechnął się. Chociaż Jared nie jest właściwie taki zły. Przynajmniej nie prawi mi kazań od rana do nocy. Z uśmieszkiem igrającym w kącikach warg Purdey zbierała rozrzucone karty i myślała, jakby to było dobrze, gdyby jedynym jej życiowym zmartwieniem był nadopiekuńczy wuj. Posmutniała na wspomnienie jej własnego, ogromnego problemu, którego roz­ wiązanie wydawało się coraz odleglejsze, niezależnie od tego, jak ciężko obie, matka i ona, pracowały. Podniósłszy głowę, dostrzegła uważne spojrzenie kierownika sali, wiedziała jednak, że nie dostanie upomnienia za pogawędki z Alexem. Alex bowiem to lord Alexander Nash, wicehrabia i jedyny spadkobierca swego dziadka, człowieka bardzo, bardzo zamożnego. Kierownictwo kasyna w żadnym wypadku nie po­ zwoliłoby sobie na afront wobec kogoś, kto pewnego dnia wejdzie w posiadanie tak znacznej fortuny.

8 ECHA PRZESZŁOŚCI - Masz jakiś pomysł, co chciałabyś robić jutro? - zapytał. - Może wybralibyśmy się na mecz rugby do Twickenham. Następnego dnia była niedziela, jedyny dla Purdey dzień wolny od pracy w kasynie, bardzo więc cenny. Każdej niedzieli dziewczyna starała się przeznaczyć co najmniej kilka godzin na odpoczynek i nała­ dowanie baterii psychicznych i fizycznych, potrze­ bnych do przetrwania następnego tygodnia. Naj­ chętniej spędzała ten czas na świeżym powietrzu, nie zawsze jednak jej się to udawało, bo i obowiązki w domu, i odwiedziny u Toby'ego w jego specjalnej szkole... Mecz rugby? Purdey wolałaby spędzić te parę wolnych godzin inaczej, pomysłów miałaby ze sto, ale mecz przynajmniej odbywał się na świeżym powietrzu, a Alex był takim świetnym kompanem... Droczyła się więc z nim przez chwilę udając, że się namyśla, gdy jednak zaczął zdradzać niepokój, uległa i zgodziła się pójść. - Bomba - ucieszył się Alex. - Najpierw pójdziemy na lunch, a potem prosto na mecz. - Zgoda, ale przed siódmą muszę być w domu - ostrzegła Purdey. - Żadnych pomeczowych spotkań z twoimi przyjaciółmi i żadnych prywatek, jak ostatnio. - No, ale przecież dobrze się bawiłaś, sama przy­ znałaś - zaprotestował Alex z filuternym uśmiechem. - Powiedziałam tylko, że nauczyłam się czegoś nowego - sprostowała Purdey. - Te piłkarskie piosenki... w życiu czegoś podobnego nie słyszałam. Masz na mnie zły wpływ, Alexie Nash. Alex przybrał minę winowajcy i pochylił się, żeby wesprzeć się czołem o czoło Purdey. - Mimo to nadal mnie kochasz, prawda? - spytał przypochlebnie. - Kto ma na kogo zły wpływ? Ostro brzmiący głos wdarł się w słowa Alexa,

ECHA PRZESZŁOŚCI 9 oboje odwrócili się więc gwałtownie: Purdey - za­ skoczona, Alex - z ponurą rezygnacją. - Cześć, Jared. Nie zauważyli, kiedy podszedł do ich stołu. Stał teraz, ciemnowłosy, surowy, obok Alexa. Z bliska wydawał się nawet wyższy, twarz miał szczupłą i, podobnie jak całą sylwetkę, bardzo męską. - Witaj, Alex - Wuj skinął głową w odpowiedzi na powitanie siostrzeńca. - Dawno cię nie widziałem. To tu ukrywałeś się przez cały ten czas? - Wcale się nie ukrywałem - zaprotestował Alex. - Ale co ty tutaj robisz, Jared? Przecież nie lubisz hazardu. A może mama cię nasłała? - spytał pode­ jrzliwie. - A miałaby powód? - Jared uniósł brwi. - Nie, skądże. Nie miałaby żadnego powodu cię tu przysyłać. - Następnie zwrócił się do Purdey: - Pozwól, że ci przedstawię: mój wuj, Jared Faulkner. Jared, to jest Purdey, Purdey Bruce. - Witam, panno Bruce. Powitanie - szalenie oficjalne, skinienie głowy - leciutkie, i Purdey zdawało się, że w jego szarych, zimnych oczach błysnęła pogarda. Czy było to tylko wrażenie, czy nie, instynkt jej podpowiadał, że Jared poczuł do niej natychmiastową antypatię. - Witam pana, panie Faulkner - odpowiedziała równie chłodno. Szare oczy zatrzymały się na niej przez mgnienie, wyraz twarzy pozostał jednak nieprzenikniony. Cał­ kowite przeciwieństwo Alexa, pomyślała Purdey z niechęcią i, zwróciwszy się ku niemu, obdarzyła go uśmiechem. Alex uśmiechnął się w odpowiedzi, nieświadom nagłego oziębienia atmosfery. - Nie powiedziałeś mi jeszcze, co tutaj robisz - przypomniał Jaredowi. - Przyjęcie u Hindmarshów, na które mnie za-

10 ECHA PRZESZŁOŚCI proszono, było śmiertelnie nudne. Postanowiliśmy więc w parę osób pójść do klubu nocnego, a potem ktoś wpadł na pomysł, żeby przyjść tutaj. - O rany, rzeczywiście. Matka raz zaciągnęła mnie tam siłą. Hindmarsh calusieńki wieczór opowiadał o swoich przeżyciach ze służby dyplomatycznej. Ale matka zawsze ich odwiedza przynajmniej raz do roku, bo jest jej żal żony Hindmarsha, z którą chodziła do szkoły, czy coś takiego. Przez następne parę minut rozmawiali o wspólnych znajomych, wyłączając Purdey z rozmowy. Celowo, o tym była zupełnie przekonana. Jared Faulkner spojrzał na nią raz, a potem zaczął traktować ją tak, jak bogaci traktują swoich służących, czyli jak mebel. - Mam na jutro dwa bilety na mecz w Twickenham - powiedział w końcu Jared. - Może chciałbyś pójść? - Przykro mi, ale nie mogę - odparł Alex, zwracając się ku Purdey z uśmiechem. - Właśnie przed chwilą udało mi się namówić Purdey, żeby ze mną poszła. Z tymi słowy śmiało wyciągnął rękę, by ująć jej dłoń. W innych okolicznościach nie pozwoliłaby mu na to i powiedziałaby, że kierownictwo kasyna nie zezwala pracownikom na takie poufałości w czasie pracy, jednakże teraz śmiało uniosła głowę do góry, obdarzyła Alexa najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, który rozjaśniał całą jej buzię, i powiedziała: - Marzę o tym, żeby zobaczyć ten mecz. Alex gapił się na nią cielęco oczarowany i pocałował ją w rękę. Purdey nadal się do niego uśmiechała, lecz kątem oka spostrzegła, że Jared Faulkner zmarszczył brwi poirytowany i obrzucił ją jeszcze jednym pogar­ dliwym spojrzeniem. Powiedział jednak swobodnie: - W takim razie może się tam spotkamy. Dobranoc, Alex. Alex odpowiedział mu po cichu, nie odwracając się, Jared dodał więc tylko krótko:

ECHA PRZESZŁOŚCI 11 - Żegnam, panno Bruce. - Dobranoc, wujku - powiedziała szyderczo, od­ wracając się do Alexa i ukrywając uśmieszek tryumfu na widok nagłego błysku wściekłości w oczach Jareda. Wkrótce potem nadszedł kierownik sali, by powie­ dzieć Purdey, iż może już iść do domu. Dziewczyna wyszła z klubu tylnymi drzwiami, wiodącymi na boczną uliczkę. Alex czekał na nią tuż za progiem, bacząc, by nie spotkało jej nic złego. Całowali się przez chwilę, ale było zimno, wiał chłodny wiatr z północy, unosząc w powietrze nagromadzone w uliczce śmieci. Alex podniósł kołnierz ciepłego palta z wielbłądziej wełny, a Purdey wcisnęła ręce w głąb kieszeni ocieplanej kurtki, wytartej już od ciągłego noszenia. Kasyno przyznało jej specjalny fundusz na pokrycie kosztów sukien, które nosiła podczas pracy, fundusz ten jednak nie rozciągał się na porządny płaszcz. Alex objął ją w talii i pobiegli ku głównej ulicy, przy której stał jego mały włoski samochód sportowy. Wsiedli, nim jednak mogli ruszyć, musieli poczekać na odmrożenie się przedniej szyby. Ze swego miejsca Purdey widziała główne wejście do kasyna, z którego po chwili wyłoniło się towarzystwo Jareda Faulknera i skierowało się do pięknego rolls royce'a, zapar­ kowanego naprzeciwko. Jared otworzył kluczykiem drzwi, pomógł wsiąść kobietom, uśmiechając się szczególnie serdecznie do jednej z nich. Zapewne żony. Purdey przeszył dreszcz na myśl o tym, jak okropnie być żoną takiego zimnego typa. Może jednak nie zawsze był taki zimny. Chciała wypytać Alexa o wuja nieco szczegółowiej, ale on włączył radio, a ponieważ właśnie nadawano piosenki z nowej płyty ich ulubionego zespołu, oboje zaczęli słuchać, potem rozmawiać na ten temat i osoba Jareda Faulknera całkiem wyleciała Purdey z pamięci.

12 ECHA PRZESZŁOŚCI O tej porze przejazd z klubu do mieszkania w Islington, które Purdey dzieliła z trzema innymi dziewczętami, zabierał tylko kwadrans. Alex przywykł już, że nigdy nie bywa zapraszany na górę, niemniej wziął ją w ramiona i pocałował na dobranoc z tak chciwą namiętnością, na jaką tylko pozwalało wnętrze niewielkiego samochodu. - Alex, muszę już iść. - Naprawdę? Nie możesz zostać jeszcze chwilkę? - Nie! Jeżeli teraz nie pójdę, jutro będę za bardzo zmęczona, żeby się z tobą spotkać. Na takie dictum odsunął się od niej z ociąganiem, wysiadł z samochodu, podszedł z nią do drzwi wejściowych i stał tam dotąd, aż Purdey wspięła się po schodach na swoje piętro i weszła do mieszkania. Zamknęła za sobą cichutko drzwi i przekradła się na palcach do łazienki, żeby się rozebrać i zmyć obowiąz­ kowy podczas pracy w kasynie makijaż. Starała się robić jak najmniej hałasu, żeby nie obudzić współ- mieszkanek, choć one, wstając rano, nie okazywały jej aż takich względów. Znalazłszy się w sypialni, Purdey wymacała w ciemności krzesło, rzuciła na nie swoje rzeczy, a potem wsunęła się w zimną pościel usiłując powstrzymać szczękanie zębów w obawie przed obudzeniem Diany, która spała na łóżku obok. Sen nie chciał nadejść, leżała więc, rozmyślając. Najpierw o Alexie, a potem o jego wuju. Gotowa była się założyć, że ON nie trząsł się z zimna w swoim łóżku dzisiejszej nocy! Myślała ze złością o jego luksusowym samochodzie, złotym zegarku i złotych spinkach do mankietów. A potem przypomniała sobie jego twarz. Wysoko osadzone kości policzkowe, oczy nieco przysłonięte powiekami, twarz człowieka silnego, twardego i wyniosłego, bez śladu wyrozumiałości. Nawet usta miał wygięte w lekko cynicznym grymasie i Purdey była pewna, że jako wróg musiał być

ECHA PRZESZŁOŚCI 13 bezwzględny. Znów przeszył ją dreszcz. Przewróciła się na drugi bok. Stopy wciąż miała zimne. Przez chwilę myślała pożądliwie o kupnie koca elektrycznego, wiedziała jednak, że na takie luksusy nie będzie pieniędzy dopóty, dopóki nie zapłaci się za operację Toby'ego. Na wspomnienie Toby'ego Purdey uśmiechnęła się mimo przemarznięcia. Jaki to pogodny chłopiec, choć życie tak go doświadcza. A w dodatku jeszcze mały, zaledwie ośmioletni. Jakie to niesprawiedliwe! Ale czy los kiedykolwiek bywa sprawiedliwy? - pomyślała Purdey z cynizmem nie przystającym do jej młodego wieku. Toby był jej bratem. Urodził się przedwcześnie wskutek wypadku samochodowego, w którym zginął ich ojciec, a matka została ranna. Przez wiele miesięcy jego życie wisiało na włosku, on trzymał się go jednak tak uparcie, że w końcu wypuszczono go ze szpitala. Z wielkim trudem dawali sobie radę bez ojca, a potem przyszła straszna wiadomość, że Toby ma jakąś wadę oczu i traci wzrok. Po ciężkiej walce wewnętrznej Helen Bruce zdecydowała się posłać syna do szkoły specjalnej, żeby tam nauczył się żyć ze swoim kalect­ wem. Wiedziała, że przyda mu się to tym bardziej, że Toby był dzieckiem wybitnie inteligentnym, które - gdyby nie kalectwo - miałoby przed sobą wspaniałą przyszłość. Pieniądze na szkołę pochodziły z wypłaty ubez­ pieczenia po wypadku, prócz tego pani Bruce praco­ wała. Purdey skończyła tymczasem szkołę ze świetnymi wynikami, a następnie poszła na uczelnię, by studiować ekonomię i zarządzanie. Zaliczyła jednak zaledwie jeden semestr, gdy matka i ona dostały wiadomość od lekarza specjalisty, że pewna wysoce skomplikowana operacja mogłaby uratować Toby'emu wzrok. Operacja niedostępna w Anglii. By się jej poddać, Toby musiałby pojechać do Ameryki najpierw na wstępny zabieg,

14 ECHA PRZESZŁOŚCI a gdyby ten się udał, po kilku miesiącach mógłby wrócić na drugą część operacji. Początkowo Purdey i jej matka nie posiadały się z radości, wkrótce jednak uśmiadomiły sobie, że będą musiały same postarać się o pieniądze na ten cel. Trzydzieści pięć tysięcy funtów. Dużo pieniędzy, a jak na ich możliwości - istna fortuna. Nie były właściciel­ kami domu, który mogłyby sprzedać, ani też niczego, co mogłyby dać pod zastaw. Aby mieszkać niedaleko szkoły Toby'ego, wynajęły mieszkanie w jej pobliżu, wyprowadziwszy się wcześniej z dzielnicy, w której mieszkały prawie całe życie. Pomoc sąsiedzka nie wchodziła więc w rachubę. Pani Bruce dobijała się o wsparcie do różnych organizacji dobroczynnych, obiecano jej wszakże tylko niewielką kwotę, ponieważ ludzi w takiej samej potrzebie było bardzo wielu. - Trudno - stwierdziła pani Bruce ponuro. - Jakoś zdobędę te pieniądze. - Obie zdobędziemy te pieniądze - sprostowała Purdey. - Rzucę studia i pójdę do pracy. - W żadnym wypadku - oświadczyła jej matka stanowczo. - Nie pozwolę, żebyś zrujnowała sobie przyszłość. Masz studiować dalej, ale możesz pracować w soboty i podczas wakacji. Omówiły wszystko dokładnie i zaczęły oszczędzać, ale wkrótce okazało się, że zgromadzenie potrzebnej kwoty zajmie im lata, podczas gdy koszta operacji stale wzrastały. Zrozpaczona Helen Bruce najęła się do pracy w hotelu z mieszkaniem na miejscu, a Purdey wynajęła lokum w Londynie na spółkę z innymi dziewczynami. W ten sposób mogły pozbyć się mieszkania i pieniądze, zamiast na komorne, prze­ znaczyć na wyjazd do Ameryki. Purdey pracowała w soboty, ale choć zarabiała nieźle, pieniędzy ciągle było za mało. Właśnie wtedy koleżanka z uniwersytetu wspomniała jej o kasynie, które poszukiwało krupierki,

ECHA PRZESZŁOŚCI 15 Purdey zgłosiła się więc tam czym prędzej. W kasynie pracowało się do późna w nocy, sześć razy w tygodniu, ale pensja była bardzo dobra, a do tego dochodziły napiwki. Kontynuowanie studiów w tej sytuacji było wysiłkiem morderczym, bo na naukę pozostawała tylko przerwa obiadowa oraz soboty i niedziele. Snu Purdey też nie miała za wiele, ale przyzwyczaiła się do spania tylko parę godzin w nocy i potem parę godzin wieczorami, przed pójściem do klubu. Było jej bardzo ciężko, ale wystarczyło pomyśleć o Tobym i odzyskaniu przez niego wzroku, by znaleźć dość siły do dalszej pracy. Następnego dnia było wciąż zimno, ale słonecznie. Purdey z wielkim trudem wstała z łóżka, aby przygo­ tować się na spotkanie z Alexem. Kiedy nadjechał, stała już na chodniku, jak zawsze. Jej mieszkanie było żałosne, ale za komorne, które płaciła, lepszego by nie znalazła. Musiała się z tym pogodzić, nie chciała jednak skazywać swoich przyjaciół na przebywanie w tak nędznych pomieszczeniach. A zwłaszcza Alexa, który był obecnie jedyną jej radością. Zapytał ją raz, dlaczego mieszka tak daleko, co stanowiło taktowną wersję pytania, dlaczego, u licha, mieszka w takim okropnym miejscu, ale odparła wymijająco, że tak trzeba. Nie powiedziała mu o Tobym; uważała, że to jej problem i nie chciała narzucać się z nim nikomu innemu. Poza tym - nie potrzebowała współczucia. A Alex był taki dobry i szczodry... Purdey wiedziała, że gdyby wspomniała mu o operacji, natychmiast zaoferowałby jej część pieniędzy, których nie mogłaby przyjąć, nawet jako pożyczki. Jakżeż, na litość boską, mogłaby nie dopuszczać między nimi do zbytniej poufałości, gdyby winna mu była pieniądze? Nie, sytuacja za bardzo by się skomplikowała, gdyby została jego dłużniczką. No a poza tym Alex też nie miał za dużo pieniędzy.

16 ECHA PRZESZŁOŚCI Mógł się ich spodziewać w przyszłości, ale na razie utrzymywał się z pensji wypłacanej mu przez matkę. Przyjechał jak zawsze wcześniej, już za nią stęsk­ niony, trąbiąc na jej widok wesoło, tak że wszyscy się odwracali. Uścisnął ją, kiedy wsiadła do samochodu, a ona się roześmiała i powiedziała mu, że wygląda jak miś w swoim grubym palcie i długim szaliku. Dzięki Alexowi znowu czuła się młoda i beztroska, choć nim go poznała, nie wydawało jej się to możliwe. Ten radosny nastrój trwał przez cały lunch i potem do połowy meczu. W czasie przerwy poszli do baru na drinka, żeby się rozgrzać i znowu natknęli się na Jareda Faulknera. Purdey stała w głębi baru, czekając, aż Alex przepchnie się przez tłum równie zdeterminowanych, jak on, i widziała, jak obaj mężczyźni się spotkali i zaczęli rozmawiać. Wzięli swoje drinki i przedarli się z powrotem. Dzisiaj Purdey miała na sobie tylko leciutki makijaż, jej długie, popielatoblond włosy zebrane były w gruby koński ogon, a nie rozpuszczone szykownie jak podczas wieczorów w kasynie, toteż gdy Jared się za nią rozejrzał, początkowo jej nie zauważył. Popatrzył jednak jeszcze raz i oczy mu się zwęziły na widok dziewczyny, jej dżinsów i kurtki. - Proszę. Nie wylałem ani kropelki - oświadczył- Alex z tryumfem, wręczając jej szklankę piwa. - Dziękuję. - Purdey uśmiechnęła się do niego i pozwoliła objąć zaborczo. - Pamiętasz Jareda, prawda? Przedstawiłem ci go wczoraj wieczorem. - Owszem, pamiętam - odparła Purdey sztywno i uniosła wzrok, by zetknąć się z beznamiętnym, taksującym spojrzeniem Jareda Faulknera. Było w jego twarzy coś, co ją zaskoczyło; ubiegłego wieczoru potraktował ją z pogardą, teraz jednak marszczył

ECHA PRZESZŁOŚCI 17 czoło z namysłem, jakby ją studiował i oceniał od nowa. - Dzień dobry panu - powitała go. - Witam - jego głos zabrzmiał jeszcze chłodniej niż wczoraj. - Dlaczego jesteście oboje tacy sztywni? - Alex ruchem ręki zaprotestował tak gwałtownie, że niemal rozlał swoje piwo. - Wiem, Purdey, że Jared jest od ciebie o milion lat starszy, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że to istota naprawdę ludzka. Nie bój się go. - Wcale się go nie boję - powiedziała wyraźnie Purdey zadarłszy głowę wysoko. Jared wciąż się jej przypatrywał i na dźwięk tych słów w jego oczach błysnęła iskierka wyzwania, ale ponieważ Alex mówił dalej, zwrócił się w jego stronę. - A tobie, Jared, nie wolno onieśmielać Purdey. Musisz być dla niej bardzo miły, bo teraz będziecie się widywali bardzo często. - O, czyżby? - brwi Jareda uniosły się pytająco. - Tak, bo ja za nią szaleję - oświadczył Alex i pochylił się, żeby ucałować dziewczynę w czubek nosa. Kiedy indziej Purdey by się zmarszczyła i rzuciła jakąś ironiczną uwagę, lecz teraz, świadoma, iż ta demonstracja uczuć Alexa denerwuje Jareda, posłała młodzieńcowi uśmiech pełen perwersji, co go urado­ wało i wywołało na jego twarzy wyraz tęsknej nadziei. - Państwo mi wybaczą - odezwał się Jared lodo­ wato. - Porozmawiamy kiedy indziej, Alex. - Co, już idziesz? - Alex z trudem oderwał wzrok od Purdey i spojrzał na Jareda. - Tak. Mam nadzieję, że może uda mi się znaleźć jakieś mniej rozgruchane towarzystwo. - Co on, chciał przez to powiedzieć? - zawołał Alex. - Czasami naprawdę nie wiem, o co mu chodzi. - Nie wiesz? - Purdey obserwowała wysoką postać

18 ECHA PRZESZŁOŚCI Jareda, dopóki nie wyszedł z baru. - Mam wrażenie, że on mnie nie lubi. Alex popatrzył na nią zdumiony, nie dając wiary, że ktoś mógłby nie lubić dziewczyny, za którą on tak wariował. - Na pewno cię lubi. Tylko że trzeba mu więcej czasu, żeby cię bliżej poznać i oswoić się z tobą. - Wydaje się taki zimny - powiedziała Purdey, wzdrygnąwszy się nie po raz pierwszy. - On naprawdę nie jest taki zły, wierz mi - zapewniał ją Alex gorąco, jak na faworyzowanego siostrzeńca przystało. - Jedno muszę przyznać: nie cierpi durniów. Ale w potrzebie zawsze można na niego liczyć. Z nim mogę rozmawiać o sprawach, o których nawet nie śniłoby mi się rozmawiać z moją matką. - Czym się Jared zajmuje? - Jest dyrektorem banku, który należy do rodziny. - A kiedy Purdey otworzyła szeroko oczy, dodał ze śmiechem: - To tylko bank handlowy. Ale poza tym Jared jest członkiem rad nadzorczych kilku innych instytucji. - Nie jest na to wszystko za młody? - Jared? Wykluczone - odparł Alex pełen auten­ tycznego podziwu. - On od dawien dawna wiedział, co będzie robił i zmierzał do tego prostą drogą. - Cudowne dziecko? - zaryzykowała Purdey. - Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Jareda w roli cudownego dziecka. - Alex się roześmiał. - Tak, to dosyć trudne. A jego żona... lubisz ją? - Nie mogę jej lubić, bo on nie jest żonaty. - A ta kobieta, z którą był wczoraj w kasynie, to nie jego żona? - Nie. Mówię ci, on jest zatwardziałym kawalerem. A to pewnie była jego najnowsza przyjaciółka. - Miał ich dużo? - Przez tyle lat uzbierało się trochę, nawet chyba

ECHA PRZESZŁOŚCI 19 niemało. Niektóre były naprawdę piękne. Pamiętam zwłaszcza jedną. Przez długi czas śniłem o niej we dnie i w nocy. - Purdey dała mu kuksańca w bok; Alex uśmiechnął się i podniósł ręce do góry. - Poddaję się. Nie umywała się jednak do ciebie - powiedział lojalnie. - Dlaczego się nie ożenił? - Nie wiem - westchnął Alex. - Być może w żadnej nie był prawdziwie zakochany. Nie miał szczęścia. Purdey, słuchaj, wiesz, że ja... - Ale sypia z nimi? - przerwała mu. - Co takiego? Ach, ty ciągle o Jaredzie. No, tak. Oczywiście, że sypia. Ale czy ty mnie wreszcie raz wysłuchasz? Purdey zorientowała się, że zaraz nastąpią kolejne oświadczyny, ale dostrzegła też determinację Alexa, spojrzała więc na niego posłusznie. - Dobrze, zamieniam się w słuch. Chociaż, jeżeli masz zamiar znowu mi się oświadczyć, odpowiedź będzie taka sama. - Ale postarzeliśmy się już o miesiąc, odkąd powiedziałaś, że jesteśmy za młodzi na małżeństwo. Purdey wyśmiała go, ale widząc jego zbolałą minę, przysunęła się, by go pocałować. - Wiesz co, jeżeli za cztery lata nadal będziesz we mnie zakochany, wyjdę za ciebie w dniu twoich dwudziestych piątych urodzin. Co ty na to? - Za cztery lata? Ależ to cała wieczność. - Po chwili jednak twarz mu się rozjaśniła. - Przynajmniej obiecałaś, że za mnie wyjdziesz. Już się nie wymigasz. Od dzisiaj jesteśmy zaręczeni. - Och, Alex, jesteś niepoprawny. Chodź, drużyny znowu wychodzą na boisko. Wróćmy na swoje miejsca. Purdey nie potraktowała słów Alexa poważnie, a on - wręcz przeciwnie: zaczął o niej mówić per

20 ECHA PRZESZŁOŚCI „moja narzeczona", i to nawet w kasynie. Dziewczyna usiłowała w żartobliwy sposób położyć temu kres, ale bez skutku, toteż po paru tygodniach zrozumiała, że trzeba będzie ostatecznie rozstać się z Alexem. Choć wcale nie miała na to ochoty; bardzo go lubiła i nie chciała mu zrobić przykrości. Wiedziała, że będzie jej go brakowało, ale musiała mu uświadomić, że nie jest w nim zakochana. Właśnie zbliżała się niedziela i Alex obiecał pójść z nią gdzieś; był bardzo tajemniczy i nie chciał powiedzieć dokąd. Purdey postanowiła, że wyzna mu prawdę właśnie tej niedzieli, starając się jak najmniej go dotknąć. Sobotni wieczór jednak całkowicie zmienił bieg wydarzeń. Purdey niemal do ostatniej chwili przygotowywała się do poniedziałkowych zajęć na uniwersytecie i tkwiła właśnie w łazience, malując się przed wyjściem do kasyna, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. A niech to diabli! Zegar wskazywał ósmą wieczór, inne dziewczyny już powychodziły, będzie więc musiała sama otworzyć drzwi, chociaż to zapewne sąsiadka z jakąś prośbą. Purdey była tylko w bieliźnie, narzuciła więc stary szlafrok frotte i poszła otworzyć. Nim dotarła do przedpokoju, dzwonek zabrzmiał jeszcze raz, przyciskany jakimś zniecierpliwionym palcem, otwierała więc drzwi lekko poirytowana. - No dobrze, już dobrze. Właśnie... - Głos zamarł jej w krtani, oczy otworzyły się szeroko w przestrachu, za progiem bowiem stał Jared Faulkner. - Dobry wieczór. - Objął ją spojrzeniem od stóp do głów. Purdey odruchowo otuliła się szlafrokiem jak najszczelniej. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałbym z tobą porozmawiać. - Czy coś się stało Alexowi? - spytała zalękniona sądząc, że powód tej nagłej wizyty mógł być tylko taki. - Nie, nic mu się nie stało. Pozwolisz, że wejdę do środka?

ECHA PRZESZŁOŚCI 21 - Nie pozwolę. - Odpowiedź była instynktowna, nie tylko ze względu na ubóstwo mieszkania, ale także ze względu na lęk przed pozostawaniem sam na sam z mężczyzną takim jak Jared Faulkner. Najwyraźniej odgadł jej myśli, bo usta mu się wykrzywiły w ironicznym uśmieszku i głosem zimnym jak sopel lodu powiedział: - Mogę cię zapewnić, że nie masz się czego obawiać. Mówił do niej tak, jakby była mniej niż zerem, rezolutnie więc wysunęła podbródek do przodu: - Czego chcesz? - Porozmawiać... ale w mieszkaniu. Z tymi słowy odepchnął ja na bok i wkroczył do środka. Drzwi wejściowe wiodły wprost - jak to dziewczyny określały żartobliwie - do salonu. Bardzo niewielkiego pokoju, wypełnionego po brzegi kanapą, stolikiem i fotelami, pokoju wiecznie zabałaganionego, z ubraniami porozrzucanymi na fotelach i piętrzącymi się na desce do prasowania, jakoś nigdy nie odstawianej na miejsce. Na stoliku i podłodze leżały sterty książek i gazet, na osłonie gazowego kominka suszyły się majtki i staniki. Na dobitkę całe pomieszczenie było zimne, brudnawe, a w powietrzu unosił się zapach niedawno gotowanego jedzenia. Kiedy Jared Faulkner rozglądał się z pogardą dookoła, Purdey nie miała żadnych wątpliwości, jakie myśli przebiegają mu przez głowę. - Ależ proszę wejść - powiedziała z sarkazmem, zażenowanie spotęgowało bowiem jej gniew. Jared spojrzał na nią szyderczo i własnoręcznie zamknął drzwi. Purdey, z wściekłością wywołaną jego bezceremonial­ nym zachowaniem, zawołała: - Po coś tu przyszedł? - Żeby ci powiedzieć, żebyś się trzymała z daleka od Alexa.

22 ECHA PRZESZŁOŚCI - Co takiego? - Patrzyła na niego kompletnie zaskoczona. - A to dlaczego? - Bo on jest stanowczo za dobry dla takiej dziew­ czyny jak ty - oświadczył Jared bez ogródek. Wściekłość odjęła jej mowę, po chwili jednak zapytała groźnie: - A niby jaka według pana, panie Faulkner, jestem? Ciemne oczy przesunęły się po niej z lekceważeniem. - Polujesz na pieniądze. Jesteś tanią dziwką, która korzysta z okazji, żeby wciągnąć niedoświadczonego chłopca w małżeństwo i położyć łapę na majątku. - Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób? - Na policzkach Purdey wykwitły szkarłatne rumieńce. - Przecież nic o mnie nie wiesz. - Wcale nie muszę wiedzieć - odparł Jared. - Twoje zamiary są oczywiste. I nie sil się na niewinność. Nie jestem łatwowiernym młokosem i nie dam się nabrać. - Ależ skąd - wypaliła w odpowiedzi. - Ty jesteś typem człowieka, który uważa, że ma pełne prawo wtargnąć do cudzego domu i miotać obelgi. - Jej słowa wywołały nagłe drgnienie powiek Jareda, co odnotowała z satysfakcją, ciągnęła więc dalej, równie obraźliwym tonem: - A mnie, oczywiście, jest bardzo przykro, że muszę cię rozczarować, ale nie mam najmniejszego zamiaru przestać się spotykać z Alexem tylko dlatego, że taki snob jak ty uważa, że ja jestem poniżej jego poziomu. - Och, ale ty przestaniesz się z nim spotykać, bo ja stąd nie wyjdę, dopóki mi tego nie obiecasz - powie­ dział Jared groźnie. Purdey przyglądała mu się jakiś czas. Pierś jej falowała z gniewu, policzki nadal oblekał rumieniec. - Wynoś się - oświadczyła i ruszyła, by otworzyć drzwi, ale Jared wyciągnął rękę i położył na klamce. - Nie wyjdę, dopóki nie osiągnę tego, po co przyszedłem.

ECHA PRZESZŁOŚCI 23 - Wobec tego tracisz czas. Nie porzucę Alexa, a poza tym on nigdy nie porzuci mnie. - Ach, mylisz się. Zwłaszcza kiedy się dowie, że tylko wobec niego udajesz trudną do zdobycia, podczas gdy naprawdę każdy inny mężczyzna może cię mieć, kiedy zechce. - Och, ty... - Purdey ruszyła ku niemu z uniesioną dłonią, by wymierzyć mu policzek, lecz Jared z łat­ wością schwycił ją za przegub i wykręcił jej rękę do tyłu tak mocno, że syknęła z bólu. Przez moment patrzył na nią prowokująco, napawając się jej bezsil­ nością, a potem schylił głowę i zaczął całować ja w usta, przytłaczając swoim ciężarem tak, że nie mogła się wywinąć. Walczyła zażarcie, usiłując go uderzyć, ale przechy­ lona do tyłu była zdana całkowicie na jego łaskę. Tylko że on nie miał zamiaru okazać jej łaski, jego wargi wdzierały się w jej usta, otwierając je i tłumiąc dobywające się z nich przekleństwa. Jęknąwszy w bezsilnej złości. Purdey zaprzestała walki i by nie upaść, uchwyciła się mocniej ramienia Jareda. I właśnie wtedy, wtedy gdy na chwilę zastygła w bezruchu, jego pocałunek zaczął działać. Gdzieś głęboko w środku rozgorzał w niej płomień podniecenia i płynąc żyłami zaczął obejmować całe ciało, tłumić wszelkie inne zmysły; miała uczucie, że tonie, że cały świat wiruje wokół niej i pragnęła tylko jednego, tego jednego co jej zostało i co miało znaczenie - dotyku jego ust. Zakwiliła cichutko z rozkoszy i objęła Jareda ramie­ niem za szyję. On zaś zwolnił jej rękę i przyciągnął Purdey bliżej, przyciskając jej biodra do swoich. Westchnęła głęboko i oddała mu pocałunek z gorącą namiętnością, odczuwaną w każdym, najmniejszym zakątku ciała, bolesną i nie znaną jej dotąd zupełnie. Raptem jednak Jared się od niej odsunął, i zachwiała się, niezdolna utrzymać równowagi. Podtrzymał ją

24 ECHA PRZESZŁOŚCI więc, a ona podniosła oczy ku niemu, nie potrafiąc pojąć, co się właściwie z nią dzieje. Jared oddychał głośno i patrzył na nią błyszczącymi źrenicami. - Więc teraz oboje wiemy, kim ty jesteś, prawda? - powiedział ochryple. - Co? - Z trudem przychodziła do siebie, usiłując zrozumieć znaczenie tych słów. - Nie. Ja... nigdy przedtem się tak nie czułam. - Jakaś ty głupia. Naprawdę myślisz, że dam się na to nabrać? - Podniósł drugą rękę i rozchyliwszy szlafrok, zaczął pieścić jej piersi. - Nie, ty jesteś tylko zmysłowym kociakiem, który uwielbia te rzeczy i nie potrafi się oprzeć nie tylko mnie, ale i każdemu innemu. Gładząc ją, wsunął dłoń pod cienką koronkę biustonosza. Jego wprawne palce wiedziały dokładnie, co robić, by w jej żyły ponownie wlać ów gorący płomień, który wybuchł jak wulkan i pochłonął wszelką zdolność jasnego widzenia. Patrzyła mu w oczy niby zwierzę tak struchlałe ze strachu, że niezdolne do ucieczki. Za wszelką cenę usiłowała zwalczyć pożądanie, które ją ogarniało, odepchnąć tę dłoń, która wprawiała jej ciało w erotycz­ ne rozkołysanie. Bo to przecież było nie w porządku, całkiem nie w porządku. - Zabierz tę rękę. - Przecież to uwielbiasz - uniósł brwi z pogardą. - Puść mnie. - Purdey udało się odsunąć od niego na bezpieczną odległość. Ale on był górą; po prostu pozwolił się jej odsunąć. Drżącymi rękami zawiązywała ciasno szlafrok, co tylko znów wywołało śmiech Jareda. Potem spojrzał na jej twarz i nagle się rozgniewał. - A więc... obiecujesz trzymać się z daleka od Alexa? - Nie! - Odpowiedź była zdecydowana. - Dobrze, a więc jeżeli nie zrobisz tego z własnej woli, ja cię zmuszę.

ECHA PRZESZŁOŚCI 25 - Jak mnie zmusisz? Alex mnie uwielbia, a ja... - Och, wiem o tym. Ja po prostu pozbawię cię dalszej możliwości uwodzenia go. Odbyłem już roz­ mowę z dyrektorem kasyna. - Tu przerwał dla większego efektu. - Zostałaś zwolniona. Nie masz tam czego szukać. - Ale oni nie mogą mnie zwolnić! Nie wierzę ci. - Purdey patrzyła na niego przerażona. - Wobec tego zadzwoń i sprawdź. - Wzruszył swoimi szerokimi ramionami. - Nie mają powodu, żeby mnie zwolnić. Ja... - Umilkła, dostrzegłszy złośliwy błysk tryumfu w jego oczach. - Ty draniu! Tak mi zależało na tej pracy! - To zrozumiałe. - Po raz wtóry obiegł spoj­ rzeniem pokój. - Nawet taka dziwka jak ty musi jakoś żyć. Gotów więc jestem jakoś ci to zreko­ mpensować. - Nic nie rozumiem. - Potrząsnęła głową bezradnie. - To całkiem proste. Zapłacę ci dwa tysiące funtów, żebyś nigdy więcej nie spotkała się z Alexem. W pokoju zaległa straszliwa cisza. Zaszokowana Purdey patrzyła na Jareda z niedowierzaniem. - Oferujesz mi pieniądze, żebym zerwała z Alexem? - Dokładnie tak - odparł beznamiętnie. - Na twoim miejscu nie spieszyłbym się z odrzucaniem tej propozycji. - Alex być może odwróci się od ciebie ze wstrętem, jeżeli mu opowiem, z jakim zapałem reagowałaś na moje hm... zaloty. - Może się też zdarzyć, że Alex więcej nie odezwie się do ciebie, jeżeli mu opowiem, jak tu wtargnąłeś i się na mnie rzuciłeś - odparowała cios Purdey, zbyt uniesiona gniewem, by panować nad tym, co mówi. Jared zacisnął usta i spojrzał na nią poirytowany. - Zdaje ci się, że jesteś bardzo cwana, co? Wciągasz chłopaka w zaręczyny i namawiasz go, żeby jutro przedstawił cię swojej matce. Czy nie przyszło ci do

26 ECHA PRZESZŁOŚCI głowy, że pewnego dnia AIex oprzytomnieje i uświa- domił sobie, że wcale cię nie kocha? Purdey doskonale o tym wiedziała, z zaskoczeniem wszakże przyjęła wiadomość, że Alex zamierza przed­ stawić ją matce. Informacja ta, którą zawdzięczała Jaredowi, pozwoliła jej oświadczyć z impetem: - Może pewnego dnia Alex oprzytomnieje, ale nie przed ślubem. A ty nic nie możesz zrobić, żeby powstrzymać go przed małżeństwem - dodała z tryum­ fem - bo Alex jest pełnoletni. I może robić, co chce. Jared postąpił ku niej z gniewem w oczach, ale zrobiwszy krok, powstrzymał się i zacisnął dłonie. - Dobrze - wycedził. - Ile chcesz? Przyglądała mu się przez chwilę, a potem się odwróciła i podeszła do okna. Na zewnątrz padał śnieg i było bardzo zimno, ale nie tak zimno, jak w jej sercu, przepełnionym gniewem i nienawiścią. Gdzieś w głębi sumienia jakiś cichy głos mówił jej, że powinna położyć temu kres, że powinna wyznać, iż nie ma zamiaru wychodzić za Alexa, Jared jednak za bardzo poniżył ją i obraził, by zasłużyć sobie na to wyznanie. Niech więc teraz on poczuje się poniżony. Obróciła się ku niemu i wymieniła pierwszą sumę, która jej przyszła do głowy, sumę, którą miała wyrytą w pamięci od dawna. - Trzydzieści pięć tysięcy funtów - powiedziała śmiało. Tym razem Jared otworzył oczy ze zdumienia, a potem się roześmiał, nie wierząc własnym uszom: - Zwariowałaś chyba. - Jak sobie chcesz - odpowiedziała Purdey spokoj­ nie, napawając się zwycięstwem. - Bardzo wysoko cenisz swoje... - spojrzał na nią szyderczo - swoje niewątpliwe wdzięki. Spokojna już, albowiem była górą, powiedziała: - Alex jest spadkobiercą dziadka, a jego dziadek

ECHA PRZESZŁOŚCI 27 jest bardzo bogaty. I obaj są lordami. Może ja akurat miałabym ochotę zostać wielką panią... - Ty? Wielką panią? Nie będziesz nią i za milion lat - syknął Jared obraźliwie. - Uważaj, co mówisz, bo mogę podbić moją cenę jeszcze wyżej - odparła kpiąco. - Dlaczego sądzisz, że powinienem ci zapłacić akurat tyle? - Alex jest we mnie zakochany. Będzie mnie tu nachodził, żądał wyjaśnień, co oznacza, że będę musiała zmienić mieszkanie. Ty z kolei pozbawiłeś mnie pracy, muszę więc z czegoś żyć, zanim znajdę inne zajęcie - improwizowała naprędce. - Ale dlaczego trzydzieści pięć tysięcy? - Nie twój zasrany interes. Purdey rzuciła mu w twarz te słowa i przez chwilę Jared wydawał się zaskoczony. - A niech cię licho, ty mała, tania... Nie, wcale nie tania. Nie przy cenie, której żądasz za to swoje piękne ciałko. - To była twoja ostatnia zniewaga. Myślę, że jednak wyjdę za mąż za Alexa. A teraz wynoś się - krzyknęła wściekle i otworzyła drzwi z impetem. Oczy Jareda ciskały błyskawice. Purdey chyba nigdy nie widziała nikogo bardziej rozjuszonego. - Dobrze - wycedził. - Zapłacę, ile żądasz. - Kiedy? - Teraz. - Ja nie przyjmuję kart kredytowych - roześmiała się drwiąco. - Nie ma takiej potrzeby. Pójdę zaraz do mojego banku i podejmę pieniądze w gotówce. Ty się tymczasem spakuj i bądź gotowa do opuszczenia tego mieszkania. - Obrócił się raptem na pięcie i wyszedł, po czym zbiegł po schodach, jakby go ktoś gonił. Purdey patrzyła za nim, a potem oparła się o framugę

28 ECHA PRZESZŁOŚCI drzwi. Rzeczywistość dopiero teraz zaczęła do niej docierać. Rany boskie! Zgodziła się zerwać z Alexem za trzydzieści pięć tysięcy funtów. Sprzedała się. No nie, niezupełnie się sprzedała, ale w każdym razie dała się przekupić. Szybko weszła z powrotem do mieszkania, uświadamiając sobie, że będzie musiała powiedzieć Jaredowi prawdę, gdy tylko wróci tu z pieniędzmi. I wyjdzie na kompletną idiotkę! Poszła do swojego pokoju, usiadła na łóżku i próbowała zebrać myśli. Najwyraźniej matkę Alexa i całą rodzinę martwił jego związek z nią. Purdey była dla nich jedynie dziewczyną z kasyna, którą przypuszczalnie obwiniali za to, że Alex spędza tam tyle czasu i wydaje mnóstwo pieniędzy, podczas gdy naprawdę żadna siła nie powstrzymałaby go przed bywaniem w kasynie, tak bardzo był zakochany. Skoro jednak ona nie żywiła wobec Alexa poważnych zamiarów, nie powinna kontynuować tej znajomości; było to nie w porządku wobec jego rodziny. Będzie jednak za nim tęskniła i kto wie, gdyby Alex wciąż ją kochał, doszedłszy do lat dwudziestu pięciu, może Purdey, przyzwyczajona do jego stałej obecności, dałaby się namówić na małżeństwo. Nagle uprzytomniła sobie, że nigdy nie wyszłaby za Alexa. Przekonał ją o tym ostatecznie dzisiejszy wieczór. Pocałunki Alexa sprawiały jej przyjemność, ale nic ponadto. Jeden pocałunek Jareda natomiast otworzył przed nią zupełnie inny świat doznań i Purdey instynktownie wiedziała, że tylko w tym świecie znajdzie swoje szczęście. Jaki więc sens miało pozos­ tawanie przy Alexie, który stawał się coraz bardziej natarczywy? Lepiej rozstać się z nim natychmast i mieć to za sobą. Walizki Purdey służyły jednocześnie za szuflady, toteż pakowanie zabrało jej niewiele czasu. Ubrała się w dżinsy i swetry dla ochrony przed zimnem i zostawiła kartkę swoim współmieszkankom, załączając jednocześnie pieniądze na komorne.