ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

Fiasko Burzy zimowej

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :649.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Fiasko Burzy zimowej.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 101 osób, 64 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 48 stron)

Tadeusz Konecki FIASKO „BURZY ZIMOWEJ” Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1986 Okładkę projektował: Marek Soroka Redaktor: Wanda Włoszczak Redaktor techniczny: Renata Wojciechowska Korektor: Jadwiga Stuglik

GWARDYJSKI ODWÓD Przez pokrytą cienką warstwą śniegu stepową równinę pędziły trzy samochody. W pierwszym terenowym Willysie obok kierowcy siedział krępy mężczyzna o smagłej twarzy z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi. Był to dowódca niedawno sformowanej w rejonie Tambowa 2 armii gwardii, generał lejtnant Rodion Malinowski. Z oficerami swego sztabu i fizylierami plutonu ochrony podążał z miejscowości Panszyno, w której doraźnie rozwinął swój sztab, do chutoru Zawarykino, by zameldować się dowódcy Frontu Dońskiego. Już w samej wsi samochody minęły szlaban i zatrzymały się przed jedną z chat. Po kilku minutach generał Malinowski i towarzyszący mu oficerowie znaleźli się w obszernym, dobrze ogrzanym pomieszczeniu adiutantury. — Nareszcie jesteście — przywitał ich z ujmującym uśmiechem wysoki, postawny generał. — Czekaliśmy na was z niecierpliwością! Rodion Malinowski poznał dowódcę Frontu Konstantego Rokossowskiego i zameldował się, po czym wszyscy przeszli do następnego pomieszczenia, w którym pochylony nad jakimiś mapami i papierami siedział generał pułkownik. Przybyli poznali go od razu. Był to szef Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej, przedstawiciel Kwatery Głównej przy Frontach Dońskim i Stalingradzkim — Aleksander Wasilewski. Po złożeniu okolicznościowego meldunku generał Malinowski przedstawił generałom Wasilewskiemu i Rokossowskiemu swych współpracowników: szefa sztabu generała Siergieja Biriuzowa i członka Rady Wojennej generała Iłłariona Łarina. Gorąca herbata, przyniesiona przez ordynansa, rozgrzała przybyłych, a zarazem wprowadziła serdeczną atmosferę. Generał Malinowski scharakteryzował stan dowodzonej przez niego armii i przebieg przegrupowania. Słuchający go wiedzieli, iż jest on doświadczonym i zasłużonym w dotychczasowych walkach dowódcą. Urodzony w Odessie w 1897 roku, w okresie pierwszej wojny światowej był między innymi żołnierzem rosyjskiego korpusu ekspedycyjnego walczącego we Francji, gdzie został dwukrotnie ranny. Po powrocie do Rosji w 1919 roku był młodszym dowódcą w Armii Czerwonej. W 1930 roku ukończył Akademię Wojskową im. M. Frunzego, po czym mianowano go doradcą w hiszpańskiej armii republikańskiej. W początkach wojny dowodził 48 korpusem piechoty, wkrótce jednak powierzono mu dowództwo Frontu Południowego, a następnie Dońskiej Grupy Armii. W walkach na kierunku stalingradzkim dowodził 66 armią, po czym został mianowany zastępcą dowódcy Frontu Woroneskiego. W końcu listopada generała Malinowskiego poproszono do telefonu. Ku jego zaskoczeniu w słuchawce rozległ się głos naczelnego dowódcy: — Stworzyliśmy bardzo dobrą rezerwową armię gwardii i potrzebujemy dla niej świetnego dowódcy. Co powiedzielibyście, gdybyśmy was wyznaczyli na to stanowisko? — zapytał Stalin. — Nie czujecie się obrażonym? W czasie gdy Stalin charakteryzował nowo tworzoną armię, Malinowski zastanawiał się, czy przyjąć propozycję, czy też ją odrzucić? Przecież piastował już wyższe stanowiska. Ale przytoczony przez Stalina skład armii zdradzał jej szczególne przeznaczenie i duże możliwości operacyjne. Wyraził więc zgodę. Druga armia gwardii miała być silnym operacyjnym związkiem odwodowym, przeznaczonym do realizacji kontrofensywnych planów Kwatery Głównej Armii Radzieckiej na południowym odcinku frontu wschodniego. Jej formowanie rozpoczęło się 23 października 1942 roku w rejonach Tambowa, Miczurińska i Morszańska na bazie 1 armii odwodowej. W jej skład weszły 1 i 13 korpusy piechoty gwardii oraz 2 korpus zmechanizowany gwardii. Aby ją skompletować, wydzielono ze składu różnych Frontów sześć zasłużonych w walkach dywizji piechoty, w tym cztery dywizje gwardii. Stan osobowy uzupełnili ochotnicy — marynarze z Floty Oceanu Spokojnego, poborowi z Uralu oraz absolwenci szkół oficerskich z Saratowa, Penzy, Gorkiego i Morszańska. Uzbrojenie i wyposażenie związków taktycznych i oddziałów było bardzo dobre, lecz szkolenie trwało niewiele ponad dwa tygodnie. Mimo to generał Malinowski uznał, że armia jest w pełni przygotowana do wykonania zadań bojowych, i tak teraz meldował: — Pierwszy korpus piechoty gwardii został sformowany od nowa, gdyż z Frontu Północno- Zachodniego przybyło jedynie dowództwo i jednostki korpuśne. Jego dowódca generał major Iwan Missan od pierwszych dni wojny dowodził sto osiemdziesiątą dywizją piechoty, która otrzymała miano dywizji gwardii. Wszystkie wchodzące w skład korpusu dywizje gwardii: dwudziesta czwarta, trzydziesta trzecia i dziewięćdziesiąta ósma mają bogate doświadczenie bojowe. Dwudziesta czwarta w walkach pod Leningradem i nad rzeką Wołchow, a dwie pozostałe na froncie między Donem a Wołgą. W podobny sposób scharakteryzował generał pozostałe jednostki 2 armii. Z jego wypowiedzi wynikało, że równie chwalebne tradycje bojowe mają też dywizje 13 KPgw. generała majora Porfirija Czanczibadze, energicznego, zdecydowanego i śmiałego dowódcy. 3 DPgw. już w 1941 roku zapisała szczytne karty w

walkach pod Witebskiem i Smoleńskiem, a następnie pod Leningradem i nad rzeką Wołchow, 49 DPgw., dowodzona przez generała Czanczibadze, walczyła pod Moskwą i Rżewem, wreszcie 387 DP od jesieni 1941 roku działała na Froncie Zachodnim. Drugi korpus zmechanizowany gwardii, dowodzony przez generała majora Swiridowa, uczestnika wojny domowej, który wyróżnił się w bitwie pod Moskwą, został sformowany na bazie 22 DPgw., uczestniczącej w walkach pod Demiańskiem. W skład korpusu wchodzą 4, 5 i 6 zmechanizowane brygady gwardii oraz 22 samodzielny pułk czołgów, a także jednostki artylerii i pododdziały obsługi. Korpus liczy około 16 tys. żołnierzy i jest wyposażony w 150 średnich i lekkich czołgów, około 120 dział różnych kalibrów, 150 moździerzy, 8 wyrzutni rakietowych i przeszło 2000 samochodów. — Sztab armii — kontynuował generał Malinowski — jest złożony z doświadczonych pracowników i umiejętnie kierowany przez obecnego tu generała Siergieja Biriuzowa. Wzrok przełożonych spoczął na twarzy szczupłego blondyna, na którego piersi, wśród innych odznaczeń, widniał Order Lenina. Otrzymał go za śmiałe i zdecydowane dowodzenie 132 DP w walkach odwrotowych w 1941 roku. — Czwartego grudnia otrzymaliśmy rozkaz o przegrupowaniu — ciągnął dalej generał. — Dziś jest dziesiąty grudnia i pierwsze transporty armii wyładowują się na stacjach kolejowych Iłowka, Arczeda, Kalinino, Lipki i Kaczalino. Wojska podążają w rejon koncentracji. Operacyjna grupa armii rozwinęła stanowisko dowodzenia we wsi Panszyno. — To dobrze, że tak szybko zjawiliście się na stanowisku dowodzenia Frontu, choć zgodnie z rozkazem zostaliście mu podporządkowani z dniem piętnastego grudnia — pochwalił meldującego generał Wasilewski. — Mogę was poinformować, że Kwatera Główna Armii Czerwonej początkowo zamierzała wprowadzić armię do walki z rejonu Kałacza, by rozwinąć natarcie na Rostów i Taganrog po rozgromieniu wojsk nieprzyjaciela nad środkowym Donem. Jednakże zmiana sytuacji operacyjnej w początkach grudnia sprawiła, że musimy wykorzystać drugą armię gwardii w inny sposób. A!e tę kwestię niech rozwinie dowódca Frontu. Proszę, Konstanty Konstantynowiczu! — Jak wiecie, towarzysze — rozpoczął generał Rokossowski — pierwsza faza operacji, mającej na celu likwidację stalingradzkiego zgrupowania nieprzyjaciela, została zakończona pomyślnie. Dwudziestego trzeciego listopada wojska Frontów Stalingradzkiego i Południowo-Zachodniego okrążyły stalingradzkie zgrupowanie nieprzyjaciela, a następnie utworzyły front zewnętrzny, który ubezpiecza nasze operacje przed dwoma nieprzyjacielskimi zgrupowaniami w rejonie Tormosina, w widłach Donu i Czyru, oraz w rejonie Kotielnikowskiego, wzdłuż linii kolejowej Stalingrad — Salsk. Wojska naszego Frontu, w składzie czterech armii, współdziałając z trzema armiami Frontu Stalingradzkiego, podjęły już w końcu listopada działania przeciw okrążonemu zgrupowaniu generała Paulusa. Oceniamy, iż liczy ono około dziewięćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Niestety znaczniejszego powodzenia w tych działaniach nie uzyskaliśmy. Wczoraj przedstawiliśmy Kwaterze Głównej plan ostatecznego rozgromienia tego zgrupowania, w którym wasza armia odegra bardzo ważną rolę. Wejdzie ona w styk między dwudziestą pierwszą a sześćdziesiątą piątą armią na głównym kierunku uderzenia rozcinającego. Dwa dni później, wieczorem 12 grudnia, w ziemiance generała Malinina, szefa sztabu Frontu Dońskiego, generał Malinowski zapoznał się z zatwierdzonym poprzedniego dnia przez Stalina planem likwidacji okrążonych w Stalingradzie wojsk nieprzyjaciela. — Powinniście wiedzieć, Rodionie Jakowlewiczu — mówił generał Malinin — że Kwatera Główna domaga się jak najszybszego zakończenia działań likwidacyjnych. Pierścień okrążenia oprócz naszych czterech armii zamykają ze wschodu i południa trzy armie Frontu Stalingradzkiego: sześćdziesiąta druga broniąca się w samym mieście oraz sześćdziesiąta czwarta i pięćdziesiąta siódma. Do tej pory główny ciężar walk zaczepnych spoczywał jednak na naszych armiach, na sześćdziesiątej piątej i dwudziestej czwartej. Na tempie ich natarcia odbił się brak związków szybkich. Dlatego stworzyliśmy w sześćdziesiątej piątej armii grupę pancerno-zmechanizowaną. Wasza armia posiada korpus zmechanizowany i pełne stany bojowe, dlatego dowódca Frontu postanowił użyć was na głównym.kierunku natarcia. O, właśnie tutaj — mówiąc to generał Malinin wskazał na mapie pas natarcia armii. — Jak widzicie, wojska nasze nacierać mają z zachodu na wschód, a na spotkanie z południowego wschodu wyjdą nam wojska Frontu Stalingradzkiego. Operacja ma się rozpocząć osiemnastego grudnia, ale dokładną datę dowódca Frontu ustali w rozkazie bojowym. Czy do tego czasu będziecie mogli wyprowadzić armię na pozycje wyjściowe? — Termin jest bardzo krótki — westchnął generał Malinowski. — Część wojsk jest wciąż w transporcie, a część jeszcze czeka na załadunek. Poza tym z odcinka wyładunku między stacjami Iłowka i Kaczalinska do podstaw wyjściowych jest około stu kilometrów. Sądzę jednak, że główne siły armii uda mi

się skoncentrować na czas. — To bardzo ważne, Rodionie Jakowlewiczu. Dowódca Frontu przywiązuje dużą wagę do terminowego zajęcia podstaw wyjściowych przez waszą armię. Bez jej udziału szanse operacji są znikome, gdyż nieprzyjaciel zdążył zorganizować silną obronę okrężną. Dostaniecie dokładne dane rozpoznawcze, ale i sami powinniście już rozpocząć rozpoznanie nieprzyjacielskiej obrony w pasie swego natarcia. Zabrzęczał telefon. Generał Malinin podniósł słuchawkę. — Michaile Siergiejewiczu — usłyszał głos dowódcy Frontu. — Rozmawiałem przed chwilą z Tołbuchinem. Poinformował mnie, że wyjechał do nas towarzysz Michajłow. Dał mi też do zrozumienia, że sytuacja na kotielnikowskim kierunku pogorszyła się. Nieprzyjaciel podjął niezwykle silne natarcie i osiągnął pewne sukcesy. U nich panuje powszechny niepokój o utrzymanie zewnętrznego frontu. Wywnioskowałem, Michaile Siergiejewiczu, że wszystko to może niekorzystnie rzutować na planowane przez nas przedsięwzięcia. DECYZJA O DEBLOKADZIE Podjęcie przez Niemców próby deblokady wojsk okrążonych w Stalingradzie nie stanowiło dla dowództwa radzieckiego zaskoczenia, gdyż zdawało sobie ono sprawę, że Hitler i jego generałowie nie pogodzą się z przejęciem przez Armię Czerwoną inicjatywy w wielkiej bitwie nad Wołgą, a tym bardziej zaś z okrążeniem całej armii. W historii tej wojny wszystkie dotychczasowe próby okrążenia większych zgrupowań wojsk niemieckich spotykały się z natychmiastowym przeciwdziałaniem niemieckiego dowództwa, które bez względu na ofiary wyprowadzało je z kotła lub wydawało rozkaz przebicia deblokującego korytarza. Tak było na przykład w 1941 roku pod Demiańskiem. Do okrążonych tu kilku dywizji udało się Niemcom przebić korytarz w rejonie Starej Russy i utrzymać tzw. przyczółek demiański do lutego 1943 roku. Wszystko wskazywało na to, że pod Stalingradem będzie podobnie. W zdobycie tego miasta Hitler zaangażował prestiż osobisty — podkreślał niejednokrotnie, że żołnierz niemiecki zdobył Stalingrad i nigdy go nie opuści — i fakt ten dowództwo radzieckie musiało brać pod uwagę, rozważając dylemat: czy okrążone wojska generała Paulusa podejmą próbę wyrwania się z kotła, czy też należy oczekiwać działań deblokujących. W tej sytuacji Kwatera Główna Armii Radzieckiej, a zwłaszcza Naczelny Dowódca Józef Stalin żądał od generałów Wasilewskiego, Rokossowskiego i Jeremienki szybkich i zdecydowanych działań zmierzających do likwidacji okrążonych wojsk. Wydawało się to wówczas możliwe i realne, gdyż radzieckie rozpoznanie oceniło stan liczebny zgrupowania na około 100 000 żołnierzy, w dodatku zdemoralizowanych i osłabionych fizycznie (w istocie stan ten był trzykrotnie większy i, mimo głodu i chorób, armia ta stawiała radzieckim wojskom niebywale zacięty opór). Zastanawiając się nad sprawą możliwych przeciwdziałań dowództwa niemieckiego na kierunku stalingradzkim Kwatera Główna Armii Radzieckiej, a zwłaszcza jej przedstawiciel generał Wasilewski, uznała, iż jest mało prawdopodobne, aby generał Paulus podjął próbę przebicia się przez pierścień okrążenia. Uważano, iż raczej należy się spodziewać próby deblokady z zewnątrz. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, a nawet w razie połączenia obydwu form działań, największego zagrożenia należy oczekiwać na kierunkach prowadzących z zachodu ku Stalingradowi linii kolejowych. Do leżącego na prawym brzegu Wołgi Stalingradu biegły trzy linie kolejowe: z północy, przez Tambów i Kotłubań, z zachodu, przez Tacyńską i Morozowsk, oraz z południowego zachodu przez Salsk, Kotielnikowski i Abganierowo. Pierwszą wojska radzieckie przecięły w letniej kampanii pod samym Stalingradem, w rejonie Kotłubania, ale dwie pozostałe nadal służyły 6 armii jako drogi zaopatrzeniowe. Podczas listopadowego przeciwuderzenia Armii Czerwonej i one dostały się w ręce wojsk radzieckich: zachodnia od Marinowki do Ryczkowskiego, a południowo-zachodnia od Stalingradu do Kotielnikowskiego. Rzut oka na mapę tego rejonu wystarczył, by określić, że odległość między Marinowką a Ryczkowskim, czyli wewnętrznym i zewnętrznym frontem okrążenia, wynosiła zaledwie 40 km, a zatem utrzymywanie przez wojska niemieckie tzw. ryczkowskiego przyczółka (w widłach Czyru i Donu) stanowiło w ocenie radzieckiego dowództwa dowód, iż to stąd właśnie może wyjść deblokujące natarcie nieprzyjaciela. W tym więc rejonie dowództwo radzieckie skupiło siły dwóch sąsiednich Frontów: Południowo-Zachodniego generała Nikołaja Watutina i Stalingradzkiego generała Andrieja Jeremienki, z zadaniem likwidacji niebezpiecznego przyczółka. Inaczej rozwijały się wydarzenia wzdłuż linii kolejowej Stalingrad—Salsk. Nacierająca tu 51 armia generała Nikołaja Trufanowa z Frontu Stalingradzkiego do 24 listopada odrzuciła wojska rumuńskiej 4 armii za rzekę Aksaj, a w końcu listopada podeszła pod Kotielnikowski. W rezultacie więc nieprzyjaciel został

odsunięty od Stalingradu na odległość około 120 km, choć Kotielnikowskiego nie udało się zdobyć. Radzieckie dywizje piechoty i 4 korpus kawalerii w ciężkich walkach zostały odepchnięte od miasta przez ześrodkowujące się w tym rejonie oddziały niemieckie 57 KPanc. Linia frontu zewnętrznego ukształtowała się tu w sposób następujący: od Wierchnie-Kurmojarska nad Donem przez st. kol. Griemiacza i dalej na wschód przez Darganow, Kanukowo, Obilnoje i Nugry w stepach kałmuckich. Zewnętrzny front obrony 51 armii rozciągał się więc w prawie 100-kilometrowym pasie. St. kol. Griemiacza od Stalingradu dzieliło nadal przeszło 120 km. I mimo iż w pierwszych dniach grudnia na tym odcinku pojawiły się nowe oddziały pancerne nieprzyjaciela, przedstawiciel Kwatery Głównej, generał Wasilewski, ocenił, że stanowi on wciąż mniejsze zagrożenie niż przyczółek ryczkowski. Dowództwo radzieckie niemal bezbłędnie przewidziało reakcję Hitlera na rozwój wydarzeń w bitwie nad Wołgą. Okrążenie armii Paulusa führer potraktował jako przejściowe niepowodzenie, które można naprawić poprzez zdecydowane działanie z zewnątrz. W tym celu już 20 listopada, jeszcze przed ostatecznym zamknięciem kotła, podjął decyzję utworzenia Grupy Armii „Don”. Zadanie to powierzył feldmarszałkowi Mansteinowi, dowódcy 11 armii, która we wrześniu 1942 roku miała rozstrzygnąć losy okrążonego Leningradu, lecz wykrwawiła się odpierając nieustanne przeciwuderzenia wojsk radzieckich. Sztab 11 armii pospiesznie przedyslokowano do Nowoczerkaska, gdzie od sierpnia stacjonowała grupa generała Hauffego, szefa niemieckiej misji wojskowej w Rumunii, która miała stanowić zalążek sztabu Grupy Armii „Don” dowodzonej przez rumuńskiego marszałka Iona Antonescu. W zamyśle Hitlera utworzenie owej grupy armii miało z jednej strony usatysfakcjonować rumuńskiego dyktatora, który nie szczędził wysiłków militarnych na rzecz „ostatecznego zwycięstwa” nad Związkiem Radzieckim, z drugiej zaś spełnić postulaty generała Paulusa, który zajęty ciężkimi walkami w Stalingradzie wciąż wyrażał obawy o osłonę swego lewego skrzydła przez niepewne wojska rumuńsko-włoskie nad Donem. Tworzenie Grupy Armii „Don” przeciągnęło się aż do listopadowej kontrofensywy radzieckiej i wówczas to rumuński dyktator zrozumiał, że nie byłby w stanie zaspokoić niewykonalnych żądań Hitlera. W tej sytuacji führer sięgnął po Mansteina, uchodzącego wśród hitlerowskiej generalicji za nieprzeciętny talent strategiczny i operacyjny. Uważał, że on, z racji swych poprzednich kontaktów z Rumunami, potrafi ich wziąć w garść i skupiając wokół doborowych związków niemieckich przeprowadzić skutecznie operację deblokady. Co do samej deblokady Hitler wyrażał jednoznaczne stanowisko: uważał, że armia Paulusa nie może opuścić Stalingradu, a zadaniem Mansteina będzie przywrócenie położenia sprzed 19 listopada. Wszelkie bowiem meldunki rozpoznawcze, zarówno ze sztabu Grupy Armii „B”, jak i Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych, o przewadze radzieckiej na tym kierunku strategicznym odrzucał jako nieracjonalne i grubo przesadzone. Wyprowadzały go one wprost z równowagi. „Kiedy odczytano mu — wspominał generał Halder — raport, z którego wynikało, że Stalin ciągle może rzucić do walki jeszcze jeden milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi w rejonie na północ od Stalingradu (oprócz dodatkowego pół miliona na Kaukazie) i że comiesięczna produkcja czołgów dla pierwszej linii doszła w Rosji do tysiąca dwustu sztuk, z pianą na ustach rzucił się na czytającego i zabronił mu czytać «takie idiotyczne bzdury»”. Wynik tych nieprzejednanych poglądów odzwierciedlony został w decyzji podjętej przez Hitlera 24 listopada, czyli w dzień po zamknięciu 6 armii w stalingradzkim kotle: „6 armia jest przejściowo okrążona przez siły rosyjskie — depeszował. — Proponuję skoncentrować armię w rejonie: Stalingrad płn. — Kotłubań — wzg. 137 — wzg. 135 — Marinowka — Zybienko — Stalingrad płd. Armia musi być przekonana, że uczynię wszystko, by ją należycie zaopatrzyć i we właściwym terminie odblokować. Znam mężną 6 armię i jej dowódcę i wiem, że wykona ona swój obowiązek”. W innym dokumencie Hitler stawiał 6 armii kategoryczne zadanie, by „pod wszelkimi warunkami utrzymała front na Wołdze”. W rozmowach z feldmarszałkiem Mansteinem i wysłanych do niego rozkazach Hitler podkreślał dobitnie, że dowodzone przez niego wojska mają za zadanie doprowadzić do deblokady armii Paulusa. Udając się więc pod Stalingrad, feldmarszałek Manstein zatrzymał się w Witebsku, by uzyskać w sztabie Grupy Armii „Środek” — na polecenie szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generała Zeitzlera — wstępne dane o sytuacji na południowym odcinku frontu. Na ich podstawie wyciągnął wnioski, że deblokada 6 armii jest możliwa. Daleko mniej optymistyczną ocenę sytuacji uzyskał Manstein w sztabie Grupy Armii „B”, w Starobielsku. Okazało się bowiem, że Grupa Armii „Don” dysponować może znacznie mniejszymi siłami, niż przypuszczał. Większość powierzonych mu wojsk stanowiły częściowo rozbite rumuńskie 3 i 4 armie, a z niemieckich związków operacyjnych grupa generała Hollidta, 48 KPanc i mniejsze grupy generałów Spanga i Stumpfelda oraz pułkowników Adama i Stahela zostały zaangażowane bez reszty w odpieranie

radzieckich ataków nad Czyrem. Płynny wciąż front między Donem a Manyczem, w tzw. stepach kałmuckich, utrzymują związki niemieckiej 4 armii pancernej wspierane przez resztki rumuńskiej 4 armii. Poza tym żadna z niemieckich dywizji nie miała pełnych stanów bojowych. Zaniepokojony tą sytuacją i pesymistyczną prognozą generała Weichsa połączył się Manstein z generałem Zeitzlerem. Szef Sztabu Wojsk Lądowych wyjaśnił, że Grupie Armii „Don” w terminie do połowy grudnia zostaną przydzielone świeże siły — cztery dywizje piechoty, dywizja strzelców górskich, trzy dywizje pancerne, polowa dywizja lotnicza i dywizja artylerii przeciwlotniczej, a także dwa sztaby szczebla korpuśnego: 17 korpusu armijnego i 57 korpusu pancernego — które mają być użyte do deblokady 6 armii. Po tej rozmowie feldmarszałek poczuł przypływ optymizmu. Jeszcze bardziej poprawił mu się humor, kiedy w Charkowie spotkał generała Raussa, dowódcę 6 DPanc pospiesznie przerzuconej z Francji, i skierował dowodzonych przez niego ludzi prosto do Kotielnikowskiego, na który nacierały dywizje piechoty i kawalerii radzieckiej 51 armii. 27 listopada jednostki 6 DPanc wyładowując się pod ogniem radzieckiej artylerii przeprowadziły kontratak i wyparły z miasta oddziały Armii Czerwonej. Wojskom niemieckim nie udało się jednak odzyskać ważnej rubieży wodnej, rzeki Aksaj Jesaułowski, która miała stanowić podstawę wyjściową do operacji deblokującej. Po przybyciu do Nowoczerkaska Manstein dość szybko zapoznał się z sytuacją na froncie. Nie wyglądała ona wesoło. Dopiero tu, na miejscu, okazało się, że za numeracją i obiecującymi nazwami związków operacyjnych i taktycznych kryją się często już rozbite i szczątkowe jednostki. Z 22 rumuńskich dywizji, operujących w pasie Grupy Armii „Don”, 9 było całkowicie rozgromionych, a 9 częściowo; pełną zdolność zachowały jedynie dwie dywizje kawalerii. 4 armia pancerna Hotha, w skład której jesienią 1942 roku wchodził 48 KPanc oraz dwa korpusy armijne (w tym jeden rumuński), została w trakcie radzieckiego przeciwuderzenia częściowo rozbita, a co najważniejsze rozczłonkowana. Doraźnie utworzonej tzw. grupie gen. Hotha podlegała jedna dywizja niemiecka i kilka rozbitych niemieckich i rumuńskich związków taktycznych. Grupa ta osłaniała front niemiecki między Donem a stepami kałmuckimi. Najsilniejszym związkiem operacyjnym Grupy Armii „Don” była okrążona 6 armia generała Paulusa. Aby zorientować się, jak obecnie wygląda jej wartość bojowa, 28 listopada do Stalingradu odleciał szef sztabu Mansteina, generał Schultz. Informacje na ten temat były sprawą niezwykle istotną i pilną, bowiem poprzedniego dnia nadeszła do Nowoczerkaska decyzja Hitlera, precyzująca kolejność zadań Grupy Armii „Don”. Według niej zadaniem pierwszym było odblokowanie 6 armii, która miała nadal utrzymywać front nad Wołgą, a zadaniem kolejnym odtworzenie sytuacji z dnia 18 listopada, czyli sprzed radzieckiej kontrofensywy, w wyniku której 6 armia została okrążona. Generał Schultz po powrocie ze Stalingradu określił sytuację 6 armii jako wręcz krytyczną ze względu na niewystarczające zaopatrzenie drogą lotniczą i stale pogłębiający się deficyt żywności, paliwa i amunicji. Jednocześnie przedstawił stanowisko Paulusa, który postulował jak najszybsze podjęcie operacji deblokującej i zastrzegł, że wszelkie współdziałanie 6 armii w operacji uzależnia od zwolnienia go z obowiązku utrzymania frontu nad Wołgą. W wyniku analizy aktualnej sytuacji wojsk własnych Manstein uznał, że operację deblokującą należy przeprowadzić z przyczółka ryczkowskiego, z którego do okrążonych wojsk jest o wiele bliżej niż z Kotielnikowskiego. W wydanej 1 grudnia dyrektywie nr 1 operację pod kryptonimem „Burza zimowa” („Wintergewitter”) zaleca przeprowadzić siłami 4 armii pancernej w składzie 2 korpusów pancernych — 48 i 57 (sztab tego ostatniego wraz z 23 DPanc przybywał z Kaukazu). Odwód Grupy Armii miała stanowić 17 DPanc. 6 armia w terminie ustalonym przez Grupę Armii „Don” miała wykonać zbieżne uderzenie swymi siłami pancernymi na Kałacz, gdzie nacierać miało główne zgrupowanie 4 APanc (wzmocniony 48 KPanc) oraz w kierunku rzeki Donska Carica, gdzie pomocnicze uderzenie miał wykonywać 57 KPanc. Termin gotowości do operacji ustalono na 8 grudnia. Następnego dnia feldmarszałek Manstein ze swym oficerem operacyjnym, pułkownikiem Busse, udał się do sztabu generała Hotha w Zimownikach. Dowódca 4 APanc przeciwstawił się koncepcji przeniesienia głównego wysiłku operacyjnego na przyczółek ryczkowski. Obiekcje swe uzasadniał dużą koncentracją wojsk radzieckich na tamtym kierunku, trudnościami z przerzuceniem tam znaczniejszych sił własnych, stosunkowo małą swobodą manewru dla wojsk pancernych i wreszcie nieznajomością terenu. Uważał, że wykonanie głównego uderzenia z rejonu Kotielnikowskiego stworzy, mimo znaczniejszej odległości, większe szanse pomyślnego zakończenia operacji. Argumenty Hotha przekonały feldmarszałka, wobec czego scedował on opracowanie zamiaru operacyjnego na sztab 4 APanc. Dokumenty były gotowe 3 grudnia i wynikało z nich, że główne uderzenie po obydwu stronach linii kolejowej zada 57 KPanc, który ma uchwycić przyczółki na rzece Aksaj Jesaułowski oraz zdobyć pasmo wzgórz przy miejscowościach Zety i Wierchnie-Caricynski (odległe od wojsk Paulusa o około 30 km). Osiągnięcie tych punktów terenowych i wyjście na tyły wojsk radzieckich, blokujących Stalingrad od południa, miało stać się sygnałem do podjęcia aktywnych działań przez 48 KPanc

z przyczółka ryczkowskiego oraz dla 6 armii, od tego momentu współdziałającej czynnie w przebiciu korytarza. Do 57 KPanc przez Wierchnie-Czyrską miały zostać doprowadzone wzmocnienia: 336 DP z 48 KPanc oraz odwodowa 17 Dpanc. Opracowując plan operacji Hoth przyjął termin gotowości 8 grudnia i uwzględniał zarówno dywizje, którymi rozporządzał, jak i te dopiero obiecane. Żądał ponadto co najmniej dwóch dywizji niemieckich, które miałyby wzmocnić wojska rumuńskie ubezpieczające południowe skrzydło armii. Jednak dowództwo dywizjami takimi wówczas nie dysponowało. Co więcej, ani Hoth, ani Manstein nie brali pod uwagę możliwości ofensywnych działań radzieckich na lewym skrzydle Grupy Armii „Don”, działań, które nie tylko uniemożliwią wzmocnienie zgrupowania uderzeniowego, lecz wpłyną na jego osłabienie. „BURZA ZIMOWA” ZACZYNA SIĘ W kwaterze generała Hotha w Zimownikach od wczesnego świtu 12 grudnia wszyscy byli na nogach. Oficerowie sztabu oczekiwali na pierwsze meldunki o rozpoczęciu odkładanej od kilku dni operacji „Burza zimowa”. Wczorajsza wizytacja feldmarszałka Mansteina utwierdziła ich w przekonaniu, iż z operacją tą dowództwo Grupy Armii, a także OKH i sam führer wiążą nadzieje na pomyślne rozwiązanie dramatu 6 armii. Optymistycznego nastroju większości oficerów sztabu nie podzielało w pełni jedynie dwóch ludzi: dowódca 4 armii pancernej generał Hoth i jego szef sztabu pułkownik Fangohr, którzy dysponowali informacjami nie znanymi ich podwładnym. Były one przedmiotem dogłębnej analizy przeprowadzonej wspólnie z feldmarszałkiem Mansteinem, a po jego wyjeździe tematem rozważań obydwu aż do późnej nocy. Gdy przed kilkoma dniami sztab armii przeprowadził ćwiczenia sztabowe, w czasie których rozegrano poszczególne etapy operacji uwzględniające możliwe przeciwdziałanie radzieckie, okazało się, że sam 57 KPanc, bez pomocniczego uderzenia 48 KPanc znad Donu, utknie w głębi radzieckiej obrony z powodu trudności terenowych — liczne między Aksajem a Myszkową jary utrudniały szeroki manewr czołgów i zmuszały do trzymania się pasma terenu wzdłuż linii kolejowej. Ćwiczenia wykazały też niezbicie, że gdzieś na wysokości Myszkowej konieczne będzie wprowadzenie świeżych sił — kolejnych dywizji pancernych. Tymczasem generał Knobelsdorff, dowódca 48 KPanc, zaczął nadsyłać alarmujące meldunki o zaangażowaniu swoich dywizji w walkach z nacierającymi przez rzekę Czyr dużymi siłami radzieckimi. Wczoraj, 11 grudnia, wdarły się one w ugrupowanie korpusu na głębokość 20 kilometrów w rejonie miejscowości Lisinski i Niżnie-Kalinowska, zagrażając okrążeniem 337 DP generała Luchta. Dopiero zdecydowane działania 11 DPanc, dowodzonej przez generała Balcka, uratowały sytuację. Jednakże 48 KPanc został zaangażowany bez reszty w walki nad Czyrem, które nie wiadomo jeszcze, jak się zakończą. W tej sytuacji generał Hoth nie mógł liczyć już na pewne współdziałanie korpusu Knobelsdorffa z korpusem Kirchnera. Poza tym rozmowa z feldmarszałkiem Mansteinem ujawniła wiele jeszcze niewiadomych — wciąż pod znakiem zapytania stawał problem aktywnych działań 6 armii. To była jednak sprawa, która miała nabrać aktualności dopiero za kilka dni. Na razie 57 KPanc musiał zaczynać operację nie doczekawszy się obiecanych wzmocnień. Co więcej, cztery tyłowe transporty jego głównej siły uderzeniowej — 6 DPanc — były wciąż w drodze. Dywizja ta, wycofana wiosną 1942 roku z kierunku moskiewskiego do Francji, wyposażona została w najnowsze czołgi niemieckie (miała ona 160 czołgów i 40 dział szturmowych), natomiast wycofana z Kaukazu 23 DPanc, osłabiona w poprzednich walkach, dysponowała tylko 70 sprawnymi wozami. Gdy po wyjeździe feldmarszałka Mansteina pułkownik Fangohr przedłożył dowódcy armii do podpisania rozkaz rozpoczęcia operacji „Wintergewitter”, ten w milczeniu długo go jeszcze studiował. Szef sztabu, znając zwyczaje swego dowódcy, który wręcz nie cierpiał zbędnych słów, nie zabierał głosu. Podziwiał Hotha za jego niepospolitą wprost wytrzymałość fizyczną i psychiczną. Z wykształcenia oficer piechoty, dopiero jesienią 1941 roku został dowódcą 3 grupy pancernej, na czele której brał udział w natarciu na Moskwę. Mimo poniesionej tam klęski cieszył się nadal zaufaniem Hitlera i w jego oczach uchodził za wybitnego pancerniaka. Dlatego, po przejściowym okresie dowodzenia 17 armią polową, w czerwcu 1942 roku objął dowództwo 4 armii pancernej, nacierającej początkowo na Kaukaz, a następnie na Stalingrad. Wówczas to, w sierpniu 1942 roku, dywizje pancerne Hotha uderzyły z rejonu Abganierowo-Płodowitoje na Rakotino, właśnie przez wzgórza w rejonie miejscowości Zety, i połączyły się z wojskami 6 armii pod Stalingradem. Obecnie jednak sytuacja uległa radykalnej zmianie i mimo znajomości terenu, w którym miał ponownie nacierać, o powtórzeniu sukcesu z lata 1942 roku nie mogło być mowy.

Teraz tzw. grupa gen. Hotha miała przełamać stosunkowo słaby front obrony radzieckiej 51 armii wzdłuż linii kolejowej Kotielnikowski—Stalingrad oraz opanować wzgórza w rejonie miejscowości Zety. W tym celu 57 KPanc — pięść uderzeniowa grupy — nacierając z podstaw wyjściowych nad rzeką Aksaj Kurmojarski (między Donem a miejscowością Pimen Czerni), miał zniszczyć broniące się tu dywizje radzieckiej piechoty i kawalerii i już w pierwszym dniu natarcia uchwycić przyczółki na rzece Aksaj Jesaułowski w rejonie położonej przy linii kolejowej miejscowości Kruglakow i na zachód od niej. Z przyczółków tych korpus powinien sforsować następną przeszkodę dzielącą go od Stalingradu — rzekę Myszkowa. Decyzje dotyczące dalszego kierunku natarcia i sposób wyjścia w rejon wzgórz opodal miejscowości Zety dowódca armii miał podjąć w zależności od sytuacji. Osłonę skrzydeł 57 KPanc powierzono korpusom rumuńskiej 4 armii generała Constantinescu. 7 KA generała Mitranescu miał zapewnić głęboką osłonę wschodniego skrzydła całej grupy. Prawe skrzydło 57 KPanc bezpośrednio osłaniał dwudywizyjny korpus kawalerii generała Popescu, który powinien opanować kilka miejscowości na wschód od linii kolejowej Kotielnikowski—Stalingrad, po czym schodami w lewo nacierać za 57 KPanc przez Żutowo 2 na rzekę Aksaj. Rumuński 6 korpus armijny generała Dragaliny, osłaniający lewe skrzydło 57 KPanc, miał oczyszczać z rozbitych jednostek radzieckich teren przyległy do Donu. Generał Hoth jakby z ociąganiem złożył podpis pod dokumentem. — Kości zostały rzucone, Fangohr! — powiedział. — Czeka nas chyba najcięższa próba w tej wojnie. Jednak już dłużej zwlekać nie możemy. — Tak jest, panie generale — przytaknął Fangohr. — Armia Paulusa przeżywa ciężkie chwile. W nas pokładają całą nadzieję! Wczesnym rankiem 12 grudnia Hoth zawiadomił pułkownika Fangohra, że udaje się do 57 korpusu. Przed wyjazdem zwierzył się szefowi sztabu, że niepokoi go bardzo brak w zgrupowaniu uderzeniowym dywizji zmotoryzowanej z jej silną piechotą. — Niech pan porozumie się z pułkownikiem Doerrem — rozkazał — i zorientuje się, czy generał Constantinescu nie może wydzielić do współdziałania z naszymi dywizjami pancernymi jakiejś pełnosprawnej dywizji piechoty. — Wydaje mi się, panie generale, że w grę może wchodzić jedynie osiemnasta dywizja — odpowiedział Fangohr. — I to dopiero za kilka dni. — Dobrze — zgodził się Hoth. — Przed moim powrotem proszę feldmarszałkowi niczego konkretnego nie meldować. Zaczęło się rozwidniać, gdy Horch generała, eskortowany przez dwa samochody pancerne, zbliżał się do stacji kolejowej Siemiczna. Nie opodal, w osiedlu Komisarowski, znajdowało się stanowisko dowodzenia 57 KPanc. Na miejscu był tylko podpułkownik Laegeler, gdyż generał Kirchner wyjechał do Kotielnikowskiego. Szef sztabu kolpusu zameldował, że natarcie rozpoczęło się o godz. 5.20 czasu berlińskiego i do tej pory przebiega pomyślnie. — Dlaczego się opóźniło? — spytał Hoth z wyraźnym rozdrażnieniem. — Pułki szóstej dywizji nie zdążyły w przewidzianym terminie zająć podstaw wyjściowych — wyjaśnił Laegeler. — Most na północnym skraju Kotielnikowskiego okazał się wąskim gardłem. Z trudem wytrzymywał ciężar czołgów Hünersdorffa. — A wie pan, gdzie znajdują się one teraz? — łagodniejszym już tonem spytał Hoth. Obaj pochylili się nad mapą. — Według ostatnich meldunków posuwają się w lewo od linii kolejowej, współdziałając z nacierającą w prawo od tej linii grupą bojową Quentina. Ta z kolei współdziała z dwudziestą trzecią dywizją uderzającą na Niebykow. — Czy ruszyły do przodu pułki grenadierów? — Czwarty, jako grupa Unreina, naciera na lewym skrzydle na Wierchnie-Jabłoczny, natomiast wzmocniony batalion sto czterdziestego, jako grupa Zollenkopfa, ubezpiecza lewe skrzydło korpusu. Drugi batalion grenadierów pancernych wspiera czołgi Hünersdorffa. — Niech pan połączy się z generałem Langsfeldem i zorientuje się, co się dzieje w dwudziestej trzeciej. Podczas gdy generał Hoth pił herbatę i rozmawiał przez telefon ze swym sztabem, podpułkownik Laegeler uzyskał wiadomości z obydwu dywizji pancernych. Okazało się, że 23 DPanc, wykorzystując powodzenie grupy szybkiej 6 DPanc, która zdobyła leżącą na jej prawym skrzydle, przy linii kolejowej, miejscowość Gremiaczy, rzuciła do natarcia na Niebykow szybką grupę pancerną pułkownika Ihliga. Nie był to meldunek zbyt optymistyczny, a kiedy na stanowisko dowodzenia wrócił dowódca 57 KPanc,

generał Kirchner, i zameldował, że generał Rauss zawrócił czołgi Hünersdorffa na Wierchnie-Jabłoczny, który bezskutecznie dotychczas atakowała grupa Unreina, rozdrażnienie Hotha doszło do zenitu. Okazało się bowiem, że czołgi 11 pułku przedzierając się przez rejon silnie bronionych wzgórz natrafiły na stanowisko ogniowe radzieckiej artylerii i zaczęły ponosić duże straty. — Co wy tu wyczyniacie? — pieklił się dowódca armii. — Przecież pan wie, że zadaniem dnia jest zdobycie przyczółków na Aksaju. Zawracając czołgi Hünersdorffa nie tylko opóźniacie wykonanie zadania, ale odchodzicie od linii kolejowej, a tym samym osłabiacie współdziałanie z dwudziestą trzecią. A poza tym chyba już nie umiecie czytać map. Po co pchacie czołgi w taki trudny teren? Wierchnie-Jabłoczny trzeba było zostawić Unreinowi. Jeśli nie może zdobyć tej stanicy, to niech ją obejdzie i pędzi do przodu. Tracicie czas i drogocenny sprzęt. Co mam zameldować marszałkowi? Że już zapomnieliście, jak się naciera? Generał Kirchner spokojnie wysłuchał wybuchu Hotha, po czym zameldował, że już wydał rozkaz generałowi Raussowi, by zawrócił wozy bojowe Hünersdorffa w rejon linii kolejowej. Stopniowo atmosfera napięcia opadała. Kirchner dzielił się własnymi spostrzeżeniami na temat jednostek radzieckich, z którymi właśnie walczą lub na które natkną się w najbliższej przyszłości wojska grupy Hotha. Jego zdaniem obydwie radzieckie dywizje piechoty, broniące się w pasie natarcia korpusu, nie przedstawiały większej wartości bojowej, ale obawiał się rozpoznanych na ich zapleczu radzieckich zgrupowań pancernych. Ostrzegał też przed lekceważeniem operującej na lewym skrzydle zgrupowania korpusu radzieckiej kawalerii. Jako dawny ułan kawalerię darzył wciąż sentymentem i potrafił docenić jej możliwości manewrowania. — Niech pan nie przesadza — wtrącił w tym momencie Hoth. — Zollenkopf wraz z rumuńskim szóstym korpusem armijnym powinien sobie z tą kawalerią poradzić. Mnie interesuje jedno, czy zdobędzie pan dzisiaj przyczółki na Aksaju? — Nie będzie to łatwe, panie generale. Wszystko jednak zrobimy, aby zadanie dnia wykonać — padła dwuznaczna odpowiedź. — Przeczuwałem to — burknął Hoth. — Ale jeśli już pierwszego dnia operacji nie potrafimy wykonać zadania dziennego, to jakie mamy perspektywy? W drodze powrotnej do Zimownik generał Hoth zatrzymał się w Dubowskoje, by przeprowadzić rozmowy z dowódcą i szefem sztabu rumuńskiej 4 armii. Współdziałanie z Rumunami nastręczało dowódcom niemieckim pewne trudności. Generała Hotha, który od kilku miesięcy współpracował z sojusznikami, denerwowało wiele rzeczy: niedostateczny stopień wyszkolenia dowódców i oficerów sztabów, niski poziom żołnierzy, a także rażący dystans między kadrą oficerską a szeregowcami. Wszystko to powodowało, że sprawność bojowa rumuńskich dywizji była o wiele niższa od niemieckich. Widzieli to i inni dowódcy Wehrmachtu i jeśli tylko mogli, przydzielali rumuńskim jednostkom operacyjnym oficerów niemieckich, którzy pełnili odpowiedzialne funkcje lub występowali jako tzw. oficerowie łącznikowi. W krytycznych momentach niemieccy dowódcy brali po prostu pod swoje dowództwo jednostki rumuńskie, tworząc różnego rodzaju grupy bojowe. Drażniło to jednak ambicje sojuszników i pogłębiało wzajemne konflikty. Rumuni coraz częściej wyrażali niezadowolenie z udziału w wojnie, twierdząc, że wykorzystuje się ich jako „mięso armatnie”. W sztabie 4 armii generał Hoth miał zamiar przeprowadzić rzeczową rozmowę z pułkownikiem Hansem Doerrem, a dowódcy armii złożyć jedynie krótką kurtuazyjną wizytę. Generał Constantinescu zaprosił go jednak na poczęstunek i usiłował sprowokować do zwierzeń na temat rozwoju całej sytuacji wojennej, zwłaszcza zaś na południowym skrzydle frontu wschodniego. Hoth nawet mu się nie dziwił. W okrążonym Stalingradzie znajdowały się przecież dwie rumuńskie dywizje — 1 kawalerii i 20 piechoty. Ta ostatnia należała do 4 armii i w czasie letniej ofensywy została przydzielona 4 korpusowi wchodzącemu wówczas w skład 4 armii pancernej. Generał Constantinescu kilkakrotnie napomknął o tej dywizji, dając delikatnie do zrozumienia, że winą za jej los obarcza także Hotha. Małomówny dowódca 4 APanc zbywał pytania generała Constantinescu ogólnikami, a zarazem starał się perspektywy deblokady 6 armii przedstawić optymistycznie. Rozmowa z szefem sztabu, pułkownikiem Doerrem, miała zupełnie inny charakter. Teraz pytania stawiał Hoth, a Doerr odpowiadał na nie krótko i rzeczowo. Sytuacja na kierunku działań armii rumuńskiej była jasna i klarowna. Korpus kawaleryjski generała Popescu nacierał na Darganow i Sarmutowski, osłaniając prawe skrzydło 23 DPanc, natomiast 6 korpus armijny czekał na rozwój wydarzeń na swych dotychczasowych pozycjach. Doerr zapewnił Hotha, że uczyni wszystko, by wojska rumuńskie jak najlepiej wywiązały się ze swych zadań. W godzinach wieczornych generał Hoth powrócił do Zimownik. Czekały tu na niego najświeższe meldunki. Wynikało z nich, że 23 DPanc stoczyła ciężką walkę na północny wschód od Niebykowa, zdobyła tę miejscowość i zbliżyła się ponownie do linii kolejowej w rejonie Czylekowa, gdzie nawiązała współdziałanie z grupą majora Quentina. Pod Czylekowo powróciła też spod Wierchnie-Jabłocznego grupa

pułkownika Hünersdorffa, której czołgi w późnych godzinach wieczornych osiągnęły południowy brzeg Jesaułowskiego Aksaju. Analizując powyższą sytuację generał Hoth stanął wobec dylematu, czy następnego dnia powinna forsować rzekę jedynie 6 DPanc, ubezpieczana na lewym skrzydle przez 23 DPanc, czy też kontynuować natarcie siłami obydwu dywizji. Studiując dane rozpoznania, mówiące o wojskach radzieckich w tym rejonie, doszedł ostatecznie do wniosku, że drugie rozwiązanie byłoby zbyt ryzykowne. Rozkaz forsowania rzeki otrzymał tylko generał Rauss. Komunikując powyższą decyzję feldmarszałkowi Mansteinowi dowódca 4 APanc ponowił prośbę o przydzielenie 57 korpusowi 17 DPanc, znajdującej się w rejonie Szyrokowa, czyli w odległości około 250 km; aby mogła ona odegrać jakąkolwiek rolę w rozpoczętych właśnie działaniach, decyzję o jej przemarszu trzeba było podjąć jak najszybciej. Hoth poruszył też sprawę obiecanego mu 502 batalionu ciężkich czołgów typu „Tygrys”, broni najnowszej i tajnej. BŁYSKAWICZNA REAKCJA Wieczorem 12 grudnia generał Wasilewski przyjechał do Zawarykina. Był zmęczony, a zarazem wyjątkowo podekscytowany. W takim stanie w sztabie Frontu Dońskiego widziano go po raz pierwszy. Do tej pory w każdej sytuacji potrafił zachować spokój i opanowanie. Ta cecha jego charakteru znana była również w Sztabie Generalnym, w którym rozpoczął służbę po ukończeniu Akademii Sztabu Generalnego w 1937 roku. Głęboka wiedza, pracowitość i umiejętność wytworzenia atmosfery rzeczowej współpracy przyczyniły się do szybkiego awansu z pomocnika szefa oddziału operacyjnego na zastępcę, a następnie szefa Sztabu Generalnego. Generał Wasilewski nigdy nie przekraczał służbowych kompetencji i nie pozwalał sobie na podejmowanie decyzji zastrzeżonych dla Kwatery Głównej. Wyznawał zasadę, że zadaniem szefa sztabu każdego szczebla (w tym również generalnego) jest zbieranie i opracowywanie danych niezbędnych do podejmowania decyzji przez dowódcę. Teraz jednak, po raz pierwszy w tej wojnie, był przedstawicielem Kwatery Głównej na najważniejszym kierunku strategicznym i nie mógł popełnić żadnego błędu. A może już popełnił? Bo oto, gdy zbliżał się moment pomyślnego zakończenia trwającej 4 miesiące bitwy nad Wołgą, bitwy, którą śledzi cały naród, ba, cały świat, i która może stać się punktem zwrotnym w wojnie, nieprzyjaciel podjął silne przeciwdziałanie, rzucając do walki świeże siły odwodowe. To prawda, że rozpoznanie od dawna informowało o koncentracji pancernych sił nieprzyjaciela w rejonie Kotielnikowskiego, lecz generał Wasilewski nie sądził, że niemieckie dowództwo podejmie próbę deblokady okrążonej 6 armii właśnie z tego kierunku. Dziś pod koniec pierwszego dnia podjętego przez wroga natarcia istniało jeszcze wiele niewiadomych. Lecz właśnie on, Wasilewski, musi przewidzieć dalszy rozwój wypadków i zaproponować najwłaściwsze środki przeciwdziałania. Byłyby one proste, gdyby pod ręką znajdowały się niezbędne odwody. Jednakże Front Stalingradzki ich nie ma. Skąd je wziąć? Nie zaangażowana w walkach pozostaje do tej pory 2 armia gwardii. Przy maksymalnym wysiłku może ona zdążyć zagrodzić nieprzyjacielowi drogę na Stalingrad. Ale pod warunkiem, że niedawno zatwierdzony plan likwidacji okrążonego zgrupowania zostanie odłożony. Co na to powie Stalin, który od początku domaga się przyspieszenia tej operacji? — Siadajcie, towarzyszu Malinowski — powiedział generał Rokossowski do wezwanego dowódcy 2 armii gwardii. — Będziemy rozstrzygali sprawę waszej armii. Niemcy rozpoczęli natarcie deblokujące w rejonie Kotielnikowskiego — dorzucił zwięzłe wyjaśnienie. — Jak tylko otrzymam łączność — przerwał Wasilewski — zamierzam prosić Naczelnego Dowódcę o wyrażenie zgody na skierowanie związków drugiej armii gwardii na południe od Stalingradu. Wam, towarzyszu Malinowski, proponuję, abyście rozpoczęli przerzut jednostek i związków. — Rozumiem — odpowiedział machinalnie generał; chciał jeszcze o coś zapytać, lecz przedstawiciel Kwatery Głównej mówił dalej. — Według mnie w obecnej sytuacji nie możemy myśleć o likwidacji wojsk Paulusa. Najważniejsze w tej chwili to zatrzymanie niemieckiego zgrupowania deblokującego. — Nie zgadzam się z takim wykorzystaniem drugiej armii gwardii — kategorycznie sprzeciwił się generał Rokossowski. — I lojalnie uprzedzam, że to stanowisko podtrzymam w rozmowie z towarzyszem Stalinem. — Macie do tego pełne prawo — powiedział chłodno generał Wasilewski.

Zapanowało nieprzyjemne milczenie. — Czy sytuacja jest na tyle groźna? — Malinowski próbował rozładować napięcie. — Według mnie tak — odpowiedział generał Wasilewski. — Gdy przebywałem na stanowisku dowodzenia pięćdziesiątej siódmej armii, u Tołbuchina, z wiadomością o natarciu niemieckim pod Kotielnikowskim przyjechał członek Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego, Nikita Chruszczow. Nie zwlekając udaliśmy się nad rzekę Aksaj Jesaułowski, do stacji kolejowej Żutowo, by na miejscu wyjaśnić sytuację. Zewnętrzny front obrony utrzymuje tam pięćdziesiąta pierwsza armia generała Trufanowa. Broni się ona na szerokim, czterdziestokilometrowym froncie, mając zaledwie trzy dywizje piechoty, korpus kawalerii i dwie brygady pancerne. Oddziałom brakuje pięćdziesiąt procent stanów etatowych. Natomiast nieprzyjaciel wprowadził do walki świeże siły. Stwierdzono obecność szóstej dywizji pancernej, która jeszcze niedawno znajdowała się we Francji. Tak więc pięćdziesiąta pierwsza armia jest w bardzo trudnej sytuacji. Po powrocie do Wierchnie-Caricynskiego połączyłem się z generałem Jeremienką, przebywającym w Rajgrodzie. Wzmocni on armię Trufanowa, a część sił wydzieli do obrony rzeki Myszkowej. Jednak moim zdaniem to nie wystarczy, by stworzyć skuteczną zaporę przeciwko pięści uderzeniowej Mansteina. Kiedy generał Wasilewski skończył, w pokoju zapanowało milczenie. Dowódcy zastanawiali się nad sytuacją i czekali na połączenie z Moskwą. W końcu rozpoczęli dyskusję nad możliwymi wariantami prawdopodobnych działań nieprzyjaciela i przeciwdziałania sił własnych. Generał Rokossowski usiłował przekonać przedstawiciela Kwatery Głównej o celowości pozostawienia w składzie Frontu 2 armii gwardii. — Rozgromię — mówił — głodujące i zamarzające dywizje Paulusa jeszcze przed nadejściem Mansteina. Wreszcie odezwał się brzęczyk telefonu WCz.* Generał Wasilewski przedstawił przebieg wydarzeń Stalinowi i zwrócił uwagę na konieczność radykalnych przeciwdziałań. Wiedział on o tym, iż generał Jeremienko we wcześniejszym meldunku o nieprzyjacielskim natarciu z rejonu Kotielnikowskiego prosił Stalina o przydzielenie mu silnych odwodów i Naczelny Dowódca obiecał mu je. A przecież generał Wasilewski zdawał sobie sprawę, że jedynym silnym odwodem, który może być użyty przeciw deblokującemu natarciu nieprzyjaciela, jest 2 armia gwardii, i że jego obowiązkiem jest myśl tę podsunąć Stalinowi. — Proszę więc — kończył meldunek — o wyrażenie zgody na natychmiastowe rozpoczęcie przerzucania jednostek drugiej armii na linię rzeki Myszkowa. Tam zatrzymamy Mansteina. I dopiero wówczas, kiedy go rozgromimy, będziemy mogli myśleć o Paulusie. On nam nie ucieknie. Uważam, że operację likwidacji jego zgrupowania należy bezwzględnie odłożyć. Generał Rokossowski słuchał tego meldunku z zawiedzioną miną. Zastanawiał się, na ile tygodni zostanie odwleczone rozgromienie otoczonych niemieckich wojsk i jak to odbije się na postawie podległych mu żołnierzy, którzy przez ten czas będą tkwili bezczynnie w zaśnieżonym stepie. Generał Malinowski z kolei rozważał racje obydwu oponentów, a gdy usłyszał wypowiedziane przez Wasilewskiego słowo „rozgromić”, pomyślał, że w pierwszym etapie walk nawet „zatrzymać” będzie sukcesem. Stalin był rozdrażniony. — Wy już i tak za długo grzebiecie się z Paulusem. Pora z nim skończyć. I wciąż wnosicie prośby o odwody, zwłaszcza dla tych kierunków, za które odpowiadacie. Czy jest przy was Rokossowski? Przekażcie mu słuchawkę. Generał Rokossowski podszedł do telefonu. — Jaki jest wasz stosunek do propozycji Wasilewskiego? — zapytał Stalin. — Negatywny, towarzyszu Stalin. — A co proponujecie? — Uważam, że najpierw trzeba rozprawić się z okrążonym zgrupowaniem i wykorzystać do tego celu armię Malinowskiego. — A jeśli Niemcom uda się przedrzeć? — zaniepokoił się Naczelny Dowódca. — Wtedy będziemy mogli przeciwko nim skierować dwudziestą pierwszą armię — stwierdził generał Rokossowski. Stalin przez moment milczał. — Wasz projekt jest śmiały — odrzekł po chwili — ale i ryzykowny. Przekażcie słuchawkę Wasilewskiemu. * WCz — telefon linii wysokiej częstotliwości, umożliwiający prowadzenie tajnych rozmów bez obawy podsłuchu.

Przez kilka minut Wasilewski słuchał tego, co mówił Stalin, a następnie znów, taktownie lecz uporczywie, zaczął dowodzić konieczności przekazania armii generała Malinowskiego Frontowi Stalingradzkiemu: — Jeremienko wątpi w możliwość odparcia nieprzyjacielskiego uderzenia tymi siłami, którymi dysponuje — oznajmił i zamilkł. — Tak jest, towarzyszu Stalin — powiedział po chwili i ponownie przekazał słuchawkę Rokossowskiemu. — Towarzyszu Rokossowski — rozległ się głos Naczelnego Dowódcy. — Wasz wniosek jest rzeczywiście bardzo śmiały, ale i ryzyko jest ogromne. My tu, w Państwowym Komitecie Obrony, rozpatrzymy wszystkie argumenty. Ale wydaje mi się, że z armią Malinowskiego przyjdzie wam się rozstać. — W takim razie, towarzyszu Stalin, wojska Frontu Dońskiego nie będą w stanie zniszczyć Paulusa. Proszę o odroczenie operacji. Stalin długo milczał. — Dobrze — zadecydował wreszcie. — Czasowo wstrzymajcie operację. Za jakiś czas wesprzemy was siłą żywą. Mam zamiar przysłać wam Woronowa, żeby pomógł wzmocnić waszą artylerię. Przez kilka godzin na stanowisku dowodzenia Frontu Dońskiego panowało pełne napięcia oczekiwanie. Jedynie generał Malinowski przekazał w tym czasie generałowi Biriuzowowi rozkaz przyspieszenia rozładunku transportów i podjęcia przygotowań do dalekiego marszu. Wreszcie o godzinie 5.00 nadeszła decyzja Kwatery Głównej: z dniem 15 grudnia 2 armia gwardii zostaje podporządkowana dowódcy Frontu Stalingradzkiego. Następnego dnia, 14 grudnia, przyszła oficjalna dyrektywa mówiąca o chwilowej rezygnacji z planu operacji „Pierścień”. Zadanie dla wojsk działających na wewnętrznym froncie okrążenia sformułowano następująco: „Rozkazać Doncowowi i Iwanowowi (pseudonimy Rokossowskiego i Jeremienki), by kontynuowali systematyczne niszczenie okrążonych wojsk działaniami z powietrza i siłami wojsk lądowych. Nie dać nieprzyjacielowi pauzy ni w dzień, ni w nocy. Coraz silniej zwierać pierścień okrążenia, likwidować w zarodku próby wyrwania się z okrążenia”. WYŚCIG Z CZASEM Blade zimowe słońce wisiało nisko nad rozciągniętą w stepie kolumną wojsk. Kiedy cztery godziny temu żołnierze 24 DPgw. wyładowali się z transportu na stacjach Iłowla i Łog, panowało wśród nich nerwowe podniecenie. Ochoczo i sprawnie spuszczali z ośnieżonych platform działa i skrzynki z amunicją, wyprowadzali samochody i opierające się konie, formowali kolumnę i ruszali przed siebie. Teraz, po kilku godzinach marszu, rozmowy i śmiechy powoli milkły. Żołnierze byli znużeni i przemarznięci. Niektórzy z nich nie mieli rękawic, a inni brnęli przez rozdeptywaną tysiącami nóg i rozjeżdżoną gąsienicami śniegową bryję w nasiąkających wodą walonkach. Czas płynął wolno, zmęczenie narastało, tempo marszu było coraz słabsze. Usiłowali trzymać się tarcz dział, przodków artyleryjskich i wozów z amunicją. Chrzęst deptanego śniegu, rytmiczny tupot końskich kopyt, warkot ciężarówek ślizgających się na stromiznach i przeciążonych traktorów ciągnących ciężkie działa — wszystko to zlewało się w monotonny, usypiający hałas. Nagle czoło kolumny zaczęło znikać w wąskim wąwozie. — Hamować, hamować! — rozległy się krzyki. Żołnierze rzucili się do dział, aby je przytrzymać. Lśniące od potu konie z zadartymi w górę pyskami siadały na zadach, lecz uderzane po tylnych nogach przez orczyki znów rzucały się do przodu. Ściśnięte łańcuchami hamulców koła ślizgały się po gładkiej, oblodzonej powierzchni zbocza. Krzyki dowódców, przekleństwa jezdnych i rzężenie koni z połamanymi nogami towarzyszyło przeprawie przez wąwóz. W pierwszym dniu marszu kolumna pokonała odległość 65 km. Odpoczynek zarządzono dopiero w nocy, kiedy dobrnęli do jakiejś spalonej stanicy. Przez całą niemal drogę żołnierze marzyli o chwili wytchnienia, a teraz nikt nie odczuwał fizycznej ulgi. Nie o takim przecież miejscu postoju myśleli. Przemarznięci, ze zdrętwiałymi nogami kładli się wprost na śniegu i przytuleni do siebie rozgrzewali własnym ciepłem. Dowódca dywizji generał Piotr Koszewoj ze swoim szefem sztabu podpułkownikiem Kotikiem dotarł do Kałacza. Widoczne były tutaj ślady niedawnych walk, dokoła ciągnęły się zgliszcza, walały rozbite i spalone samochody, czołgi i transportery. Z trudem znaleźli w jakimś ocalałym domu wolną izbę. Do godz. 20.00 stanowisko dowodzenia było już gotowe i telefonista zameldował, że na linii jest dowódca korpusu, generał Missan. Ze względu na brak tabel rozmówniczych mówili otwartym tekstem, ale, aby utrudnić ewentualny podsłuch, posługiwali się językiem ukraińskim, a od czasu do czasu wplatali słowa rosyjskie i sobie tylko

znane określenia dla nazw i numeracji związków taktycznych. Generał Missan, ku zaskoczeniu Koszewoja, rozkazał kontynuować forsowny marsz na rzekę Myszkowa i zająć na jej brzegu obronę od miejscowości Niżnie-Kumski do Gromosławki, między 300 DP pułkownika Iwana Afonina a 98 DP pułkownika Iwana Sieriegina. W drugim rzucie korpusu miała zająć obronę 33 DPgw. generała Aleksandra Utwienki. Generał Missan swym oryginalnym żargonem poinformował też, że na lewo od 1 KPgw. zajmie obronę 13 KPgw. generała Porfirija Czanczibadzego. Generał Koszewoj był dotąd przekonany, iż armia weźmie udział w likwidacji okrążonych pod Stalingradem wojsk nieprzyjaciela, toteż zaskoczyły go te rozkazy. Nie zważając na „otwartość” rozmowy zapytał: — Co się właściwie stało? — Przed nami jakieś niepowodzenia... A ty mnie o to nie pytaj. Zresztą sam nie wiem — brzmiała odpowiedź. Gorszego wyjaśnienia nie można się było spodziewać. Jeśli dowódca korpusu nie wie, co dzieje się przed frontem jego wojsk, to albo sytuacja jest taka, że przestano nad nią panować, albo też wyższy dowódca nie ma możliwości informowania o niej swoich podwładnych. Drugą ewentualność Koszewoj odrzucił: armia jeszcze nie weszła do walki i dowodzenie wojskami nie mogło zostać zakłócone. Pozostawała więc możliwość pierwsza. — Gdy dotrzesz na miejsce, zamelduj o sytuacji. Przed tobą powinien tam już być Sieriegin. To tyle — zakończył rozmowę dowódca korpusu. — Życzę powodzenia. Generał Koszewoj kazał szefowi sztabu rozłożyć mapę i wpatrując się w nią w milczeniu zapalił papierosa. Forsowny marsz 2 armii gwardii spowodował znaczne trudności zaopatrzeniowe. Z poszczególnych dywizji napływały alarmujące meldunki. Żądano żywności, furażu i paliwa. Żołnierzom brakowało ciepłej strawy, a w niektórych dywizjach nawet konserw i sucharów. Szesnastego grudnia generał Malinowski otrzymał rozkaz bojowy dowódcy Frontu Stalingradzkiego, generała Jeremienki, który informował, że 2 armia gwardii weszła w skład tego Frontu i otrzymuje następujące zadanie: przeprowadzić forsowny marsz na linię rzeki Jerik, a następnie Myszkowej. Tę drugą rubież czołowe związki armii miały osiągnąć rankiem 18 grudnia i natychmiast powinny zająć obronę od miejscowości Szabalinski do Kapkinski. W tym dwudziestopięciokilometrowym pasie generałowi Malinowskiemu podporządkowano związki 51 armii, broniące się między Myszkową a Aksajem. Prawe skrzydło 2 armii miał osłaniać 4 KKaw, a lewe 51 armia. W skład armii miał też wejść dodatkowo 7 KPanc generała Pawła Rotmistrowa. Generał Malinowski nie zwlekając wystosował do swego sztabu następujący rozkaz: „1. W dniu 16.12.42 r. o godz. 15.00 przenieść sztab z Pieskowatki do Kołpaczki, a wysunięte SD w tym samym terminie do Wierchnie-Caricynskiego; 2. Zrobić wszystko, co możliwe, aby dostarczyć armii paliwo; jeśli to będzie konieczne, poprosić do telefonu (przez wysunięte SD Frontu) samego Wasilewskiego i meldować mu o paliwie; 3. Drugi rzut przenieść do Pieskowatki, skąd można łączyć się z Frontem Dońskim, przez jego wysunięte SD, we wszystkich kwestiach zaopatrzenia; 4. Dostarczyć mi rankiem dane o wyładunku naszych jednostek; przysłać do Kołpaczek choć trochę paliwa; 5. Od rana będę w 2 KZmot, a około 15.00 w Wierchnie-Caricynskim; 6. Zorganizujecie mi łączność z jednostkami, gdyż bez niej sztab armii okaże się niepotrzebny”. Dowódca 2 armii gwardii do na wpół zburzonej stanicy Wierchnie-Caricynski dotarł dopiero przed północą. Generał spiesznie opuścił samochód, szybkim krokiem przeszedł obok wartownika i po chwili znalazł się w zadymionej izbie, rozjaśnionej jaskrawym światłem żarówek, zasilanych przez akumulator. Przy dużym stole na drewnianych ławkach siedziało kilku oficerów, którzy na widok dowódcy wstali, ukrywając za sobą tlące się papierosy. Szef Oddziału Operacyjnego, pułkownik Grecow, zameldował: — Wysunięte stanowisko dowodzenia armii zorganizowano według rozkazu. Generał Malinowski zdejmując papachę i kożuch powiedział surowym głosem: — W tym pomieszczeniu proszę nie palić. Chciałbym również, by oficerowie wchodząc tu zdejmowali kożuchy i szynele. Tak będzie wygodniej. Proszę wszystkich, by przystąpili niezwłocznie do wykonywania swych obowiązków służbowych. — Może przewietrzyć izbę? — zapytał członek Rady Wojennej. — Nie teraz — powstrzymał go Malinowski. — Kiedy przybędzie tu szef sztabu? — zwrócił się do pułkownika Grecowa. — Generał Biriuzow powinien niebawem przyjechać. Sztab w Kołpaczkach opuścił kilka godzin temu.

— To dobrze. A teraz meldujcie o sytuacji — rozkazał Malinowski. — Łączność z korpusami mamy tylko przez oficerów łącznikowych — rozpoczął Grecow. — Korpusy maszerują dwiema drogami w kolumnach dywizyjnych. Czołowe dywizje, dziewięćdziesiątą ósmą pierwszego korpusu i trzecią trzynastego, dzieli od Myszkowej dzień marszu. W bardzo trudnej sytuacji znajduje się korpus zmechanizowany, w którym skończyło się paliwo. Ciągniki i samochody utknęły na czterdziestym kilometrze — mówiąc to pokazał na mapie rejon przymusowego postoju. — Tylko czołgi idą dalej. Generał Biriuzow wysłał już w tej sprawie dwa telegramy do dowódcy Frontu. — Trzeba poruszyć też sprawę aprowizacji, Rodionie Jakowliewiczu — wtrącił generał Łarin. — Na tym piekielnym mrozie bez gorącej strawy można zamarznąć na kość. — Jasne — zgodził się Malinowski. — A co nowego może powiedzieć zwiad? Szef oddziału rozpoznawczego, pułkownik Starow, pochylił się nad rozpostartą na stole mapą i wskazując różne punkty terenowe wytyczył kierunek nieprzyjacielskiego natarcia. Później wymienił numery dywizji, nazwiska dowódców, poniesione przez Niemców straty, a także przypuszczalne odwody, jakimi dysponują. — Jasne — skwitował tę wypowiedź Malinowski. — Wiele wskazuje na to, towarzyszu generale — uzupełnił pułkownik Grecow — że Niemcy uderzą na nasze prawe skrzydło, choć mogą też ponownie przerzucić swoje siły i ruszyć do natarcia wzdłuż linii kolejowej. — Jasne — mruknął po raz trzeci generał Malinowski. Teraz wszyscy czekali na decyzję dowódcy armii. A on wpatrywał się w mapę upstrzoną znakami taktycznymi i gładząc się po bujnej czarnej czuprynie milczał. Nagle podniósł głowę, rozejrzał się po izbie, zatrzymał wzrok na starej, wiszącej w kącie, ikonie i uśmiechnął się. Przy stole panowała nadal przygniatająca cisza. Zebrani w izbie starali się dociec, o czym teraz myśli dowódca armii. A ten nieoczekiwanie zapytał: — Czy łączność ze sztabem nawiązana? — Tak jest — potwierdził pułkownik Grecow. — Przekażcie więc rozkaz generałowi Swiridowowi: ani chwili nie czekać na paliwo, a na czołgi, ciągniki i samochody załadować amunicję. Wszystkie wolne wozy ze sztabu i kwatermistrzostwa skierować do korpusu zmechanizowanego. Przekazać szefowi zaopatrzenia i kwatermistrzowi: jeśli za dwie godziny brygady z pełną jednostką ognia nie ruszą do przodu, uznam to za dowód nieudolności. Pułkownik Grecow ledwo nadążał notować polecenia generała. — Po drugie — kontynuował dowódca armii patrząc na szefa artylerii — sądzę, Siemionie Aleksandrowiczu, że całą artylerię należy podciągnąć do Myszkowej i ustawić do strzelania na wprost w szykach bojowych piechoty. I niszczyć czołgi. Najważniejsze, to niszczyć czołgi. Nasze wozy pancerne wprowadzimy do walki dopiero w momencie krytycznym. Po tych słowach niespokojnie poruszył się generał Krasnopiewcew. Pokręcił z dezaprobatą ogoloną głową i wpatrywał się mądrymi, przymrużonymi oczami w dowódcę armii. — Z czym się nie zgadzacie? — zapytał Malinowski. — Towarzyszu dowódco, nie możemy iść na takie ryzyko. Już po pierwszej walce możemy zostać bez artylerii. A haubice przeciw czołgom to nieskuteczna broń. — Wiem, co ryzykujemy — przerwał mu podniesionym głosem dowódca armii. — Lepiej jednak utracić wszystkie działa, niż dać „drapaka” — Malinowski celowo użył żołnierskiego żargonu. — Niż dać drapaka z całą artylerią — powtórzył. — Jeszcze raz podkreślam — powiedział stanowczo — wszystkimi środkami niszczyć czołgi, podstawową siłę uderzeniową Niemców. Nie pozwolić ani jednemu z nich przekroczyć Myszkowej. Czy wiecie — zwrócił się do zebranych — jaka radość ogarnęłaby Niemców w „kotle” na wiadomość, że Manstein przeszedł do kontrofensywy? Tam czekają, czekają z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę na przerwanie pierścienia. Musimy pamiętać, że Manstein i Hoth to nie nowicjusze, lecz doświadczeni dowódcy. Ich atutem są czołgi. Dlatego najważniejsze zadanie armii w pierwszym etapie walk widzę w zniszczeniu czołgów nieprzyjaciela. Chcę, żeby wszyscy to zrozumieli. Czy są pytania? Pytań nie było. Trudności zaopatrzeniowe 2 armii gwardii były spowodowane szybkim oddalaniem się jej związków taktycznych od baz zaopatrzeniowych. Tyły armii rozmieściły się w pobliżu stacji kolejowej Kaczalinska, która leżała w strefie podległej Frontowi Dońskiemu, i nie były w stanie zorganizować własnym transportem dostaw dla wojsk zmierzających na pierwszą linię. W tej sytuacji dowództwo Frontu Stalingradzkiego zaczęło dowozić zaopatrzenie dla kolumn marszowych własnymi środkami oraz poleciło użyć do tego celu lotnictwa. Samoloty zrzucały nad kolumnami żywność, ciepłe rękawice i lekarstwa. Niektóre kolumny

otrzymywały żywność z zestrzeliwanych samolotów niemieckich, które każdej nocy przelatywały nad trasami przemarszu 2 armii gwardii z zaopatrzeniem dla armii generała Paulusa. Niemieckie samoloty niszczone były przez radzieckich myśliwców i dowódca 8 armii lotniczej, generał Timofiej Chriukin, żartobliwie wytykał generałowi Malinowskiemu, że narażają się jego lotnicy, a konserwy konsumują żołnierze 2 armii. Po odprawie na wysuniętym stanowisku dowodzenia generała Malinowskiego forsowny marsz kolumn został jeszcze bardziej przyspieszony. Czołowe dywizje obydwu korpusów maszerowały teraz niemal bez odpoczynku. Żołnierze szli w milczeniu. Zewsząd rozlegały się tylko komendy; „Szybciej! Szybciej!” Kiedy skończy się ten piekielny marsz, myślał mijając konno swych żołnierzy dowódca 13 pułku 3 DP, podpułkownik Margiełow. Gdzie jest ten front? Dokąd idziemy? Podpułkownik Margiełow domyślał się, że Stalingrad już dawno pozostał gdzieś w tyle i że maszerują na południowy zachód, na spotkanie niemieckich dywizji pancernych, które zamierzają uwolnić z kotła armię Paulusa. Nie wiedział jednak, ani dokąd idą, ani jakie ich czeka zadanie. Martwił się, ze żołnierze opadają z sił i że na miejscu mogą nie podołać trudom ciężkiej walki. Zbliżając się do czoła kolumny natknął się na dowódcę 9 pp, pułkownika Stacurę. Był on również na koniu i sprawdzał ogon kolumny podległej rnu jednostki. Stacura wyciągnął kapciuch z tytoniem. Skręcili i zapalili. — Jak myślisz — spytał Margiełow — długo jeszcze będziemy tak pędzili na złamanie karku? — Nie mam pojęcia. Pułkownik Calikow milczy jak zaklęty, Może i on niewiele wie? — dodał po chwili. — Słyszałem, że na najbliższym postoju Calikow wezwie nas do siebie. Może się czegoś dowiemy. Ale martwię się o żołnierzy, a jeszcze bardziej o konie. Czy wytrzymają to tempo? — Nie martw się, Wasiliju Filipowiczu, wytrzymają — pocieszył kolegę Stacura. — Gorzej, że tyły nie nadążają. Naszych kuchni wciąż nie widać. I podobno czołgiści mają kłopot z paliwem. Ale to już jest ich zmartwienie. No, na razie! Pułkownik Stacura spiął konia i zniknął w ciemnościach, a Margiełow przystanął, aby przepuścić kolumnę swego pułku. CIOSY NA SKRZYDLE Radzieckie dowództwo z niepokojem spoglądało na niemiecki przyczółek w widłach Czyru i Donu i od pewnego czasu przygotowywało się do jego likwidacji. Czyr, prawy dopływ Donu, wpadał doń w rejonie stanicy Niżnie-Czyrskiej, a kilka kilometrów na północny wschód znajdował ujście lewy dopływ Donu, rzeka Myszkowa. Tuż za tym ujściem, w jednym z licznych zakoli, przy stanicy Wierchnie-Czyrskiej, niemiecki przyczółek obejmował również wąski pas terenu na wschód od Donu (przylegał do linii kolejowej biegnącej z Morozowska przez Ryczkowski do Stalingradu). Przyczółek ten, nazywany w literaturze radzieckiej „ryczkowskim”, począwszy od 2 grudnia nieustannie atakowały, podobnie jak całą obronę niemieckiego 48 KPanc, wojska 5 armii pancernej Frontu Południowo-Zachodniego. Dowództwo Grupy Armii „Don” ze swej strony ciągle wzmacniało swe wojska nad Czyrem i likwidowało groźne włamania radzieckiej 5 APanc przeciwuderzeniami 11 DPanc i 336 DP. W rezultacie Armii Czerwonej nie udało się zlikwidować przyczółka ryczkowskiego. W tej sytuacji Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa postanowiła wprowadzić do działań na tym odcinku jeszcze jedną armię — 5 armię uderzeniową. Armia ta formowana była od podstaw, a na jej czele stanął dotychczasowy zastępca dowódcy Frontu Stalingradzkiego generał Markian Popow. W jej skład weszły przekazane z odwodu Kwatery Głównej dwie dywizje piechoty oraz trzy lewoskrzydłowe dywizje piechoty 5 APanc. Wzmocnić ją miał 7 KPanc (przeniesiony na front pod Stalingrad z rejonu Saratowa), który po wyładunku na stacji kolejowej Kaczalinska miał się skoncentrować po przeszło stukilometrowym marszu na południe od Stalingradu. W połowie drogi do rejonu koncentracji kolumnę 7 KPanc, w której znajdował się jego dowódca, generał Paweł Rotmistrow, dopędził adiutant generała Wasilewskiego. Dowódca korpusu został pilnie wezwany do sztabu Frontu Dońskiego. W Zawarykinie Rotmistrow zameldował się 9 grudnia w godzinach popołudniowych. Generał Wasilewski był w złym humorze. Nie prosząc przybyłego, by usiadł, powiedział: — Naczelny Dowódca wyraził mi swoje niezadowolenie, więcej nawet, oburzenie, że minęły dwa tygodnie, a my nie zlikwidowaliśmy przyczółka niemieckiego w rejonie chutoru Ryczkowski. Dwa korpusy,

piechoty i kawalerii, nie mogą go opanować. Towarzysz Stalin polecił mi, abym powierzył to zadanie waszemu korpusowi. Dlatego wezwałem was. Ile potrzebujecie czasu na przygotowanie uderzenia na Ryczkowski? — Co najmniej dwie doby — odpowiedział Rotmistrow. — Dużo — skrzywił się Wasilewski. — Nieprzyjaciel może was uprzedzić. — Korpus znajduje się jeszcze w marszu — tłumaczył Rotmistrow. — A poza tym nie znam sytuacji w rejonie Ryczkowskiego. Odpowiedź ta wyprowadziła generała Wasilewskiego z równowagi. — Towarzysz Stalin rozkazał wam natychmiast zlikwidować ten diabelski przyczółek! Czy wy to rozumiecie? — powiedział podniesionym głosem. — Proszę więc zameldować towarzyszowi Stalinowi — odparł Rotmistrow — że potrzebuję co najmniej dwa dni na przygotowanie operacji. Generał Wasilewski patrzył przez chwilę na Rotmistrowa, jakby go ujrzał po raz pierwszy w życiu, po czym już spokojnym głosem powiedział: — Dobrze. Wracajcie do swego korpusu i połączcie się z dowódcą piątej armii uderzeniowej, generałem Popowem, któremu od tej chwili jesteście podporządkowani pod względem operacyjnym. W drodze powrotnej Rotmistrow, który przeżył mocno tę nieprzyjemną rozmowę, wrócił myślami do swego pierwszego spotkania z generałem Wasilewskim, do spotkania sprzed pół roku, kiedy to jego korpus w składzie 5 APanc przygotowywał się do natarcia w rejonie Jelca. Wówczas generał Wasilewski był szefem Sztabu Generalnego i sprawił na Rotmistrowie wrażenie człowieka niezwykle opanowanego. Teraz też przypomniał sobie swoją niedawną rozmowę ze Stalinem w jego podmoskiewskiej „daczy”. Przecież to Stalin powiedział mu wówczas, że ceni go nie tylko jako dowódcę, lecz i teoretyka użycia wojsk pancernych. I zadał mu kłopotliwe pytanie, dotyczące przyczyn dotychczasowych niepowodzeń Armii Radzieckiej. Rotmistrow do dziś nie wie, czy jego odpowiedź zadowoliła Stalina. Mówił mu wtedy o zetknięciu się w tej wojnie dwóch różnych pod względem wyposażenia technicznego armii: niemieckie dywizje, nawet piechoty, dysponują zmotoryzowanym taborem i dużo większą liczbą pojazdów mechanicznych różnego typu, co stwarza im szerokie możliwości manewru, natomiast w radzieckich dywizjach piechoty wciąż dominuje transport konny. Niemcy mają przewagę w czołgach, działach pancernych, ciężkiej artylerii i lotnictwie bombowym. — Nie mogliśmy się przebić do Stalingradu z północy — wyjaśniał — ponieważ hitlerowcy zorganizowali silną obronę przeciwpancerną i dosłownie przygważdżali nas ogniem ciężkiej artylerii i lotnictwa. — Tak — zgodził się Stalin. — Na razie rzeczywiście ustępujemy Niemcom pod względem liczebności, a w niektórych typach uzbrojenia i wyposażenia również pod względem jakości. Lecz już teraz możemy powiedzieć, i to z całym przekonaniem, że w czterdziestym trzecim roku przemysł nasz dogoni faszystowskie Niemcy w produkcji samolotów, dział i moździerzy, i to nie tylko pod względem liczebnym, ale i jakościowym. Rozmowę przerwało wejście generała Żukowa. Żegnając się Stalin powiedział: — Wkrótce rozegrają się wielkie wydarzenia, w których, być może, weźmie udział i wasz korpus. Rotmistrow zdawał sobie sprawę, że zadanie, które teraz otrzymał, oznacza włączenie jego korpusu w działania ofensywne, które pod Stalingradem rozpoczęły się 19 listopada i które wówczas Stalin miał na myśli. Wieczorem generał Rotmistrow dotarł ze swym sztabem do chutoru Mała Łuczka. Niemal jednocześnie przybył tu generał Popow, który poinformował dowódcę korpusu o przebiegu dotychczasowych działań na przyczółku. — Ataki przeprowadzono według wszelkich prawideł sztuki wojennej — kończył swoją relację. — Piechurzy i kawalerzyści wchodzili do walki we dnie i w nocy, atakowali skrzydła i podstawę przyczółka, lecz bezskutecznie. Teraz cała nadzieja w twoim korpusie — zakończył. Generał Popow udał się na swoje stanowisko dowodzenia do Lapiczewa, a Rotmistrow z dowódcami brygad na rekonesans. Oficerowie korpusu spenetrowali przedni skraj linii frontu i doszli do wniosku, że w obronie niemieckiej dużą rolę odgrywa niewysokie, lecz silnie umocnione wzgórze 110,7. Z informacji dowódców dywizji piechoty — 4 gwardii i 258 — wynikało, że z tego właśnie wzgórza nieprzyjaciel udaremnia wszystkie ataki radzieckiej piechoty. — A co robi wasza artyleria? — zapytał Rotmistrow dowódcę 4 dywizji, generała Lilenkowa. — Mamy jedynie lekkie działa, niezdolne do zburzenia silnych umocnień — brzmiało wyjaśnienie. — A poza tym zbyt mało amunicji. Otrzymujemy jej jak na lekarstwo. Nie mamy tu lotniczego wsparcia, gdyż, jak mówią, wszystkie nasze samoloty wykorzystywane są do walki z nieprzyjacielem okrążonym pod

Stalingradem i przeciw jego pobliskim lotniskom, z których dostarczane jest zaopatrzenie dla szóstej armii. Tymczasem my musimy nacierać. — Tu generał Lilenkow głęboko westchnął. — I nacieramy — zakończył. — Straszymy faszystów słabym przygotowaniem ogniowym, które oni przeczekują w schronach, po czym wychodzą i odpierają nasze ataki huraganowym ogniem. Teraz było oczywiste, dlaczego dotychczasowe działania „prowadzone według wszelkich prawideł sztuki wojennej” — jak to powiedział generał Popow — zawodziły. Były one szablonowe i nie zaskakiwały nieprzyjaciela. Należało wymyślić coś nowego. Już w drodze do sztabu korpusu generał Rotmistrow miał gotową koncepcję walki. Główne uderzenie należało skierować na wzgórze 110,7, pomocnicze zaś na obejście wzgórza z prawa, by odciąć nieprzyjacielowi drogę odwrotu na przeprawę i sparaliżować jego ogień z głębi. Atak powinien być silny i zaskakujący, dlatego też generał postanowił rozpocząć go o świcie, by czołgiści nie stracili orientacji w nie znanym terenie. Rotmistrow zadecydował też, że tym razem zrezygnuje się z przygotowania artyleryjskiego. Po powrocie na stanowisko dowodzenia dowódca korpusu przedstawił swój plan generałom Wasilewskiemu i Popowowi. Obecni też przy tym byli: członek Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego, generał Chruszczow, i dowódca 3 korpusu kawalerii gwardii, generał Plijew. Po wysłuchaniu Rotmistrowa Wasilewski zapytał: — A wy co? Nie uznajecie artylerii? — Uznaję — odparł Rotmistrow. — Lecz jak dowiodły dotychczasowe walki na przyczółku, Niemcy przyzwyczaili się już do tego, że po naszym przygotowaniu artyleryjskim zawsze następuje atak, do którego odparcia oni zdążą się przygotować. — Paweł Aleksiejewicz ma rację — stwierdził generał Popow. — Artyleria nie pozostanie bezużyteczna — bronił swych racji Rotmistrow. — Gdy tylko ruszą czołgi, otworzy ona ogień. Zapoczątkuje go salwa mego dywizjonu „katiusz”. — No cóż, może być i tak — zgodził się generał Wasilewski. — Należy jednak dokładnie ustalić zasady współdziałania czołgów, piechoty i artylerii. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że nieprzyjaciel ze względu na płytkość swej obrony będzie kontratakował. Początek operacji został ostatecznie ustalony na ranek 13 grudnia. Korpus po 30 kilometrach marszu był do niej gotów w południe 12 grudnia. Gdy jednak Rotmistrow zameldował o tym dowódcy armii, ten informując go o rozpoczęciu przez Niemców natarcia na kierunku kotielnikowskim wyraził obawę: — A może oni uderzą też z przyczółka ryczkowskiego? — Dziś już nie uderzą. A jutro my uderzymy — uspokoił dowódcę generał Rotmistrow. Ponieważ świt nadchodził około godziny siódmej, ustalono, że właśnie o tej porze przystąpi do ataku 3 brygada czołgów ciężkich pułkownika Wowczenki (była to jednostka, która miano brygady gwardii uzyskała pod dowództwem generała Rotmistrowa), a za nią ruszy 62 BPanc. Na kierunku pomocniczym miała zaatakować 87 brygada z dwoma batalionami piechoty zmotoryzowanej 7 Bzmot. W mroźnym powietrzu szeroko niósł się grzmot silników czołgowych. Obok kurhanu, na którym generał Rotmistrow usytuował swój punkt obserwacyjny, przeszła pierwsza linia ciężkich czołgów KW, za nią sunęła druga i trzecia. Z tyłu dochodził warkot T-34, średnich czołgów z 62 BPanc. Nacierała ona również w trzy linie, z desantem piechoty. W przodzie wzbiły się w górę trzy zielone rakiety i prawie natychmiast ryknęły „katiusze”, których pociski pomknęły w kierunku wzgórza 110,7. Ogień otworzyła też artyleria. — Koniec z Niemcami na Ryczkowskim — stwierdził Rotmistrow, patrząc na stojącego obok generała Popowa. — Nie mów hop, póki nie przeskoczysz — ostrzegł go dowódca armii. Tymczasem ciężkie KW wdzierały się już w nieprzyjacielską obronę. Kompania porucznika Bogatyriewa obeszła wzgórze 110,7 z kierunku zachodniego. Ciężkie czołgi zmiażdżyły gęsienicami działa przeciwpancerne, zanim ich obsługi zdążyły otworzyć ogień. Widząc co się święci, niemieccy piechurzy rzucili się do ucieczki w kierunku chutoru Ryczkowskiego. Tymczasem pozostałe czołgi brygady natknęły się na rów przeciwczołgowy, pułkownik Wowczenko zmienił więc kierunek natarcia. Cała brygada za czołgami Bogatyriewa wdarła się do chutoru. Radzieccy czołgiści zdobyli znaczne ilości broni, amunicji, żywności i umundurowania. Sukces pancerniaków wykorzystali piechurzy i kawalerzyści. Do godzin południowych przeszli oni linię kolejową i rozpoczęli bój o Wierchnie-Czyrską. Kawalerzystów generała Plijewa wsparli czołgiści Wowczenki, tracąc kilka wozów na nie rozpoznanym, zaminowanym terenie. Bój o Wierchnie-Czyrską trwał cały dzień i nie przyniósł sukcesu. Generał Rotmistrow zdecydował się więc na atak nocny.

Już 13 grudnia o godzinie 12.30 czasu berlińskiego dowódca 48 KPanc, generał Knobelsdorff, zwrócił się do dowództwa 4 APanc o wyrażenie zgody na ewakuację przyczółka ryczkowskiego, twierdząc, że jeśli zawczasu nie wycofa się stamtąd oddziałów 384 dywizji piechoty, może runąć obrona nad całym Czyrem. Pod nieobecność generała Hotha prośbę tę pułkownik Fangohr przedstawił dowództwu Grupy Armii „Don”. Feldmarszałek Manstein odrzucił sugestię Knobelsdorffa, uważając, że ewakuacja przyczółka wpłynie negatywnie na postawę moralną żołnierzy okrążonej 6 armii. „Jeśli to konieczne — powiedział Fangohrowi — przyczółek może być zwężony. Teraz najważniejsze jest utrzymanie mostu”. Kiedy pułkownik Fangohr przekazał decyzję dowódcy Grupy Armii generałowi Knobelsdorffowi, ten powiedział wprost: — W tej chwili, czyli o godzinie czternastej, sytuacja jest taka, że przyczółka nie da się dłużej utrzymać. Trzeba go ewakuować i stworzyć nowe pozycje obrony. W ten sposób linia frontu skróci się mniej więcej o dwadzieścia kilometrów. Decyzję w tej sprawie należy podjąć jak najszybciej. Inaczej stracimy wojsko. Z meldunkiem dowódcy 48 KPanc Fangohr zapoznał generała Hotha, a ten z kolei przekazał go telefonicznie szefowi sztabu Grupy Armii generałowi Schultzowi. Minęło pół godziny i feldmarszałek Manstein połączył się osobiście z generałem Hothem. Polecił mu bronić Wierchnie-Czyrskiej wszystkimi siłami, upoważnił nawet do użycia jednostek z przyczółka na wschodnim brzegu Donu. W związku z tym Fangohr przygotował rozkaz generała Hotha dla 48 KPanc, w którym nakazano generałowi Knobelsdorffowi przeprowadzić w nocy z 14 na 15 grudnia ewakuację przyczółka na zachodnim brzegu Donu i wysadzić most. Do tej pory broniona miała być miejscowość Wierchnie-Czyrska, a nad Czyrem rozbudowana nowa linia frontu. Jednocześnie generał Knobelsdorff miał zrezygnować z własnego przyczółka na Czyrze pod miejscowością Surowikino. Wycofana stamtąd 11 DPanc miała być przygotowana do współdziałania z 57 KPanc w operacji deblokady Stalingradu. Zgodnie z tym rozkazem generał Knobelsdorff wzmocnił obronę Wierchnie-Czyrskiej i przystąpił do ewakuacji przyczółka pod Surowikino (zakończyła się 15 grudnia o godz 1.45). 11 DPanc generała Balcka z rejonu Niżnie-Kalinowskiej skierował w rejon Niżnie-Czyrskiej, by tam przeprawiła się przez na wpół zamarznięty Don i przystąpiła do współdziałania z 57 Kpanc. W walkach o Wierchnie-Czyrską czołgi 7 KPanc zostały zatrzymane (zniszczono i uszkodzono 20 czołgów radzieckich), ale duże straty poniosła przy tym 384 DP. Były to koszty, dzięki którym w miarę planowo udało się wycofać z przyczółka na lewym brzegu Donu grupy bojowe Mikscha i Goebela. Grupa Sauerbrucha musiała już w ciężkich walkach przebijać się do Niżnie-Czyrskiej, a jej saperom nie udało się wykonać najważniejszego zadania: nie zniszczyli mostu na Donie. Atak nocny na Niżnie-Czyrską rozpoczął się 15 grudnia o godz. 2.00. Główne uderzenie zadawał nadal 7 KPanc generała Rotmistrowa. Tym razem przodem ruszyła 7 BPZmot z saperami, którzy czyścili przejścia w polach minowych. Dopiero za nimi szły czołgi. Zacięta walka trwała całą noc. Nad ranem Wierchnie- Czyrska została zdobyta. W ręce radzieckie wpadł także nie uszkodzony most na Czyrze. O zaciętości zmagań świadczyły trupy przeszło 700 niemieckich żołnierzy; tylko 4 poddało się do niewoli. Przed południem 16 grudnia na stanowisko dowodzenia generała Rotmistrowa przybył generał Wasilewski. Tym razem był w pogodnym nastroju. Poprosił Rotmistrowa o lornetkę i długo obserwował chutor Ryczkowski. — Ech, gdybyście wy, Pawle Aleksiejewiczu, wiedzieli, ile miałem nieprzyjemności przez ten maleńki chutor — powiedział w końcu. Na pogodny nastrój przedstawiciela Kwatery Głównej wpłynęła jednak nie tylko udana operacja likwidacji niebezpiecznego przyczółka. Dobre wieści napływały też z kierunku kotielnikowskiego, na którym to jednostki odwodowe Frontu Stalingradzkiego odrzuciły Niemców niemal na pozycje wyjściowe na Aksaju, co zwiększyło szansę zajęcia rubieży obronnych na rzece Myszkowa przez 2 armię gwardii. A najważniejsze, że rankiem 16 grudnia rozpoczęły się nad środkowym Donem działania zaczepne wojsk Frontu Południowo-Zachodniego generała Golikowa. Powodzenie tych działań miało ostatecznie przesądzić o wyeliminowaniu z operacji deblokującej wojsk niemieckich znad Czyru. POD WIERCHNIE-KUMSKIM Meldunki napływające wieczorem 13 grudnia z grup bojowych 6 DPanc tchnęły optymizmem. Jej główne zgrupowanie uderzeniowe pod dowództwem pułkownika Hünersdorffa, po uchwyceniu około

południa przeprawy na Aksaju w chutorze Zaliwski, swym pierwszym wzmocnionym batalionem czołgów osiągnęło odległy o 12 km na północ chutor Wierchnie-Kumski. Wprawdzie manewrem tym pułkownik Hünersdorff odsunął się od linii kolejowej na znaczną odległość (około 20 km), co było sprzeczne z ogólnym planem natarcia i rozkazami generała Raussa, lecz na taki rozwój wydarzeń złożyło się kilka okoliczności. Przede wszystkim powstała konieczność osłony lewego skrzydła całego zgrupowania uderzeniowego przed radzieckimi kontratakami, ponadto zaś przez opanowanie Zaliwskiego i odrzucenie radzieckich pododdziałów do pobliskiego chutoru Wodnianskiego Hünersdorff chciał zabezpieczyć dalsze natarcie wzdłuż linii kolejowej. Jednak po zajęciu Zaliwskiego okazało się, że wojska radzieckie umocniły Wierchnie-Kumski. Wiadomość ta skłoniła Hünersdorffa do dalszych działań w kierunku północnym. Również 23 DPanc, po odparciu z pomocą części sił 6 DPanc radzieckich kontrataków nad jarem Czylekowskim, przeniosła swe działania na lewą stronę toru kolejowego, gdzie uchwyciła przeprawy na Aksaju pod stanicą Szestakow. Tak więc pancerne zgrupowanie uderzeniowe 57 KPanc już w drugim dniu operacji zaczepnej zmieniło główny kierunek natarcia z północno-wschodniego na północny. Pułki grenadierów pancernych Unreina i Zollenkopfa, osłaniające lewe skrzydło zgrupowania, pozostały w tyle, choć udało im się opanować rejon wzgórz na północ od Wierchnie-Jabłoczny. Natomiast na prawym skrzydle grupa Popescu wyszła na wysokość Niebykowa, pozostając w tyle za 23 DPanc o przeszło 15 km. Z zapadnięciem zmroku walki wygasły. Zmęczeni i przemarznięci żołnierze potrzebowali wypoczynku. Tego też wieczoru generał Rauss wydał rozkaz, by 14 grudnia, utrzymując przyczółek, przeprowadzić z Wierchnie-Kumskiego zwiad bojowy na północny wschód w kierunku leżącej nad rzeką Myszkowa stanicy Gromosławka i na północny zachód w kierunku chutoru Szabalinski, a także rozpoznać sieć drogową wiodącą na wschód, w kierunku linii kolejowej. Generał Kirchner zaakceptował ten rozkaz, domagając się jednocześnie od generała Boineburg- Lengsfeldta zdobycia i utrzymania przez 23 DPanc mostu kolejowego leżącego w miejscowości Kruglakow. Żądał tego generał Hoth w nadziei, iż przez ten most będą mogły przeprawić się ciężkie Tygrysy. W nocy z 13 na 14 grudnia przegrupowano oddziały. Część grenadierów z grupy Zollenkopfa ściągnięto do obrony przyczółka w Zaliwskim, a pułkownik Hünersdorff postanowił przenieść swoje stanowisko dowodzenia do Wierchnie-Kumskiego. W trakcie przeprawy jego czołg poważnie uszkodził most, a w drodze do Kumskiego grupa sztabowa została dwukrotnie ostrzelana przez radziecką artylerię rakietową (poniesiono znaczne straty w ludziach i sprzęcie). Uszkodzony most saperzy naprawiali do rana. Kiedy rankiem dwie kompanie czołgów 2 batalionu majora Bäke przeprawiły się na drugi brzeg Aksaju i zdążały do Wierchnie-Kumskiego, zostały zaatakowane z północnego zachodu przez radzieckie czołgi. Niemal jednocześnie radziecka piechota i czołgi uderzyły na miejscowość Wierchnie-Kumski z północy i północnego zachodu. Gdy tylko pułkownik Hünersdorff przybył na nowe stanowisko dowodzenia, zaczęły zewsząd napływać alarmujące meldunki. Walki toczyły się w przodzie, na skrzydłach, a także z tyłu, o rejon przeprawy, gdzie grupa rotmistrza Remlingera, po nieudanym ataku na chutor Wodnianski, musiała przejść do rozpaczliwej obrony. Jeszcze groźniejsze wieści przekazywały grupy rozpoznawcze majora Löwe. Wszędzie — i na południe od Gromosławki, i pod chutorem Zagotskot, i w rejonie Gniłoaksajska — pojawiły się radzieckie czołgi. Pułkownik Hünersdorff przekazywał te meldunki do sztabu dywizji, nie mogąc zdecydować się, czy bronić Wierchnie-Kumskiego, czy wycofać się do Zaliwskiego. Generał Rauss nakazywał przede wszystkim obronę przyczółka (powierzył to zadanie pułkownikowi Unreinowi), a w kwestii obrony Wierchnie- Kumskiego, ze względu na zmieniającą się co chwila sytuację, nie podejmował wiążących decyzji. Po kilku godzinach walk pułkownik Hünersdorff zdecydował się utworzyć silną pięść pancerną, której trzon stanowił 2 batalion czołgów, by przebić drogę na Zaliwski. Doszło do zaciętej walki czołgów w rejonie wzgórza 147,0 o 2 km na południe od Wierchnie-Kumskiego. W zapadającym zmierzchu, na tle zaśnieżonego stepu, czerniały kłębami dymu i czerwieniły się językami płomieni palące się czołgi, transportery opancerzone, samochody, ciągniki i motocykle. O godz. 15.10 czasu berlińskiego (17.10 czasu miejscowego) pułkownik Hünersdorff wysłał meldunek: „Bitwa pancerna została przerwana z nastaniem ciemności. Nieprzyjaciel wycofuje się w kierunku północno-wschodnim. Zniszczono 43 ciężkie czołgi nieprzyjaciela. Straty własne — 2 czołgi zniszczone, 9 uszkodzonych”. Kilka godzin później sztab Frontu Stalingradzkiego nadawał meldunek do Moskwy: „...14 grudnia — wystukiwał telegrafista na klawiaturze dalekopisu — pod miejscowością Wierchnie-Kumski doszło do boju spotkaniowego, w którym z każdej strony brało udział około 90 czołgów. 4 korpus zmechanizowany unieruchomił 40 czołgów nieprzyjaciela, straciwszy 32 czołgi. Takie same straty poniósł 13 KZmech.

Sytuacja jest bardzo napięta”. Do boju pod Wierchnie-Kumskim doszło w wyniku decyzji Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego o wykonaniu przez odwód frontowy przeciwuderzenia na przeprawiane przez Aksaj Jesaułowski dywizje pancerne Hotha. Decyzję tę Rada Wojenna podjęła po analizie przebiegu dwudniowych walk 51 armii z grupą generała Hotha, a także pomyślnym rozpoczęciu przez 5 AUd likwidacji ryczkowskiego przyczółka. Dowództwo Frontu Stalingradzkiego doszło do wniosku, że osłabione w poprzednich walkach 126 i 302 dywizje piechoty oraz 4 KKaw generała Szapkina nie będą w stanie utrzymać obrony na Aksaju zwłaszcza po opanowaniu przez nieprzyjaciela przeprawy w chutorze Zaliwskim i rajdzie jego czołgów na Wierchnie- Kumski, i jedyne wyjście z sytuacji, po przerwaniu frontu 51 armii, widziało w silnym przeciwuderzeniu. Toteż Rada Wojenna Frontu Stalingradzkiego podjęła decyzję o wprowadzeniu do walki wszystkich odwodowych związków i oddziałów Frontu — 4 KZmech generała Wasilija Wolskiego, 87 DP pułkownika Kazarcewa, 20 BA Ppanc majora Żełamskiego, 235 BPanc pułkownika Burdowa i 234 pcz — choć były one osłabione poprzednimi działaniami (np. 4 KZmech liczył tylko 70 czołgów). Wraz z grupą odwodową Frontu w przeciwuderzeniu miał też wziąć udział 13 KZmech generała Tanascziszyna, wchodzący w skład 51 armii. Miał on nacierać na prawe skrzydło niemieckiego zgrupowania uderzeniowego na zbieżnym kierunku z 4 KZmech, ale był od niego jeszcze słabszy, gdyż liczył zaledwie 26 czołgów i 1600 żołnierzy. O przebiegu wydarzeń w ciągu ubiegłych dwóch dni na kierunku kotielnikowskim Sztab Frontu poinformował Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej: „Front Stalingradzki nie ma w tej chwili żadnych odwodów. Na wschód od linii Iwanowka — Aksaj nie mamy ani jednego człowieka. Jeżeli nieprzyjaciel przeprowadzi uderzenie wzdłuż linii kolejowej na m. Abganierowo oraz z rejonu m. Cybienko na Zety, wojska Frontu znajdą się w wyjątkowo trudnej sytuacji, gdyż wyjdzie ono na rozciągnięte i w napięciu pracujące tyły Frontu”. — Mamy pomyślne meldunki, panie generale — pułkownik Fangohr wszedł do izby zajmowanej przez Hotha z plikiem papierów w ręku. — Przede wszystkim od generała Boineburga. Dwudziesta trzecia zdobyła w Kruglakowie oba mosty, kolejowy i drogowy. — A samą miejscowość? — zapytał Hoth. — Tam jeszcze toczą się walki, ale zdobycie jej jest sprawą przesądzoną — zapewnił szef sztabu. — Poza tym korpus kawaleryjski generała Popescu zajął Darganow. — To dobrze — nieznacznie uśmiechnął się Hoth. — A jak szósta? — Zaliwski został utrzymany, lecz flankowe ataki Rosjan wciąż są groźne. W Wierchnie-Kumskim bitwa pancerna nie przyniosła w zasadzie rozstrzygnięcia. Wprawdzie Rosjanie wycofali się, ale wszystko wskazuje na to, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. — Wiemy coś o naszych stratach? — Nie są jeszcze niepokojące, ale z każdym dniem pięść pancerna Hünersdorffa staje się słabsza. — I to mnie najbardziej niepokoi — powiedział w zamyśleniu Hoth. — Nie podoba mi się aktywność Rosjan na naszym lewym skrzydle. Ciekawe, skąd oni biorą wciąż nowe siły? Przecież w biuletynie rozpoznawczym OKH czytaliśmy; że gonią resztkami i wyczerpali już wszystkie odwody operacyjne. — A ja, panie generale, nie niepokoiłbym się rosyjskimi działaniami właśnie na tym kierunku — uspokajał Fangohr. — To, że przerzucili wojska na nasze lewe skrzydło, będzie nam na rękę. Nadzieją się na naszą klingę pancerną i stępią na niej swe ostrze. Tym samym nie będą już w stanie zagrozić nam na wschodzie. Uderzenie z tamtej strony byłoby znacznie groźniejsze, gdyż uniemożliwiałoby nasz manewr wzdłuż linii kolejowej. — Więc sądzi pan, pułkowniku, że jutro uzyskamy większe sukcesy? — upewnił się Hoth. — Jestem tego pewien, panie generale — entuzjazmował się Fangohr. — Jutro z pewnością nastąpi przełom. Zwłaszcza że perspektywa wprowadzenia do walki siedemnastej pancernej staje się realna. Pierwszych jej rzutów spodziewamy się jutro wczesnym popołudniem. A po oczyszczeniu rejonu Wierchnie- Kumskiego będziemy mogli dokonać zwrotu ku wschodowi. — To jest w tej chwili jedyny jaśniejszy punkt naszego planu, Fangohr, gdyż, jak pan wie, na współdziałanie Knobelsdorffa coraz mniej liczę. — Tak, panie generale. Te jego dzisiejsze alarmujące meldunki wprost mną wstrząsnęły. Zaczynam wątpić, czy uda mu się utrzymać most na Donie. — Najgorzej, Fangohr, rozwijają się wypadki wtedy, gdy brak jednolitego dowodzenia. — Tak, generał Knobelsdorff niepotrzebnie odwołuje się do feldmarszałka i do OKH. A dopiero gdy nie otrzymuje od nich konkretnych decyzji, molestuje pana, panie generale.

— Usprawiedliwia go jedno, pułkowniku. Jego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. A obawiam się, że może być jeszcze gorsza. Rankiem 15 grudnia pułkownik Hünersdorff meldował: „Noc przebiegła spokojnie. Rozpoznanie sygnalizuje silne ruchy nieprzyjaciela z kierunku północnego na Wierchnie-Kumski”. Po upewnieniu się, że droga na przeprawę w Zaliwskim jest wolna, a sam Zaliwski dobrze broniony przez grupę pułkownika Unreina, dowódca 11 pcz zdecydował się na podjęcie walki w otwartym terenie. Do obrony chutoru pozostawił 1 batalion czołgów majora Löwe, sam zaś rozwinął pięć kompanii liczących przeszło 80 czołgów w kierunku na Szabalinski, frontem na północny wschód. Wydawało mu się, że w otwartym terenie doświadczeni czołgiści 6 dywizji dadzą sobie radę z radzieckimi czołgami. Na próżno jednak Hünersdorff, zająwszy miejsce w czołowych szykach kompanii, starał się nadać walce zorganizowany charakter. Czołgi radzieckie, wspierane przez starannie zamaskowaną artylerię przeciwpancerną, nie ustępowały i straty w kompaniach Hünersdorffa rosły w zastraszającym tempie. Na domiar złego artyleria dywizyjna zamilkła, gdyż szyki czołgów radzieckich i niemieckich przemieszały się. W przedłużającej się bitwie manewrowej szybko wyczerpywała się amunicja i paliwo, a zaopatrzenie nie nadchodziło. Radiostacja Hünersdorffa z trudem nawiązała łączność z szefem kolumny zaopatrzenia. Kapitan Niemann stwierdził jednak, że ze względu na silne oblodzenie brzegów przejście przez most jest możliwe tylko przy użyciu ciągników. — Nie wiem, co robić? — zakończył swą wypowiedź. — To, co macie na północ od mostu — rozkazał Hünersdorff — kierujcie natychmiast na Kumski. Co na południe, podciągnąć do mostu. Z chaosu rozmów radiowych radiotelegrafista Hünersdorffa wyłowił w pewnym momencie alarmujący meldunek majora Löwe: „Nieprzyjaciel atakuje nas dwudziestoma, może nawet trzydziestoma czołgami. Jeśli natychmiast nie uzyskam pomocy, nie będę mógł się utrzymać”. Po 20 minutach Löwe poprosił o zgodę na wycofanie się z chutoru. — Wytrzymajcie — żądał Hünersdorff i jednocześnie meldował generałowi Raussowi: — Wierchnie- Kumski atakowany ze wszystkich stron. Muszę przerwać bitwę, by odciążyć Löwego. Ten tymczasem naglił: — Najwyższe niebezpieczeństwo. Nieprzyjaciel we wsi. Dłużej nie możemy się utrzymać. Kiedy nadejdzie Bäke? Był to jego ostatni radiogram. Po chwili odniósł ciężką ranę. Dowodzenie pierwszym batalionem przejął dowódca 1 kompanii kapitan Hoffmeyer, lecz i on po chwili został śmiertelnie ranny. Już w trakcie wycofywania się do Wierchnie-Kumskiego Hünersdorff otrzymał enigmatyczny rozkaz generała Raussa: „Jeśli nie można utrzymać Wierchnie-Kumskiego, wycofać się na Zaliwski. Przyczółek utrzymać za wszelką cenę”. Hünersdorff zaklął w duchu: „Ten Austriak zawsze pozostanie ostrożny!” Zdecydowanym atakiem czołgi Hünersdorffa wdarły się do Kumskiego i tylko dzięki temu resztki broniących się pododdziałów grupy Löwego ocalały. Już o godz. 13.20 Hünersdorff nadał meldunek do sztabu dywizji: „Wierchnie-Kumski odbity. Ze względu na brak amunicji zaczynam ewakuację”. Tymczasem radzieccy czołgiści przeszli do nowego ataku. Ponieważ jednak droga na Zaliwski nie została odcięta, pod osłoną czołgów wyjechały na nią ocalałe niemieckie ciężarówki i transportery. Ze sztabu dywizji nadszedł radiogram: „Czy po dowozie amunicji możecie utrzymać Wierchnie-Kumski?” Gdy radiotelegrafista zameldował o tym Hünersdorffowi, ten tylko machnął ręką: — Nadaj — rozkazał — że już się ewakuujemy. W tym samym momencie w czołgu rozległ się potworny łoskot, kierowca stracił panowanie nad maszyną. Ta nieco zboczyła i stanęła. Po rozmowie telefonicznej z Kirchnerem generał Hoth przez długi czas nie mógł się uspokoić. Analizując dotychczasowy przebieg walk, czynił sobie wyrzuty, że rozpoczął operację bez udziału 17 DPanc. Klęska grupy Hünersdorffa pod Wierchnie-Kumskim świadczyła bowiem o tym, że „ostrze klingi pancernej”, o której mówił wczoraj Fangohr, okazało się zbyt tępe, by mogło przeciąć radzieckie odwody. Nie trafiły mu do przekonania zapewnienia Kirchnera, iż bój o Kumski zakończył się szczęśliwie, gdyż udało się wycofać grupę Hünersdorffa, a i on sam wyszedł cało z wozu trafionego przez radziecki pocisk. Za sukces uznał też Kirchner utrzymanie przyczółka pod Zaliwskim, skąd będzie można 17 grudnia rozpocząć nowe działania zaczepne. Cały tydzień mitrężymy na tym przeklętym Aksaju, myślał Hoth. A przecież każdy dzień zwłoki pogarsza sytuację i naszą, i Paulusa.

Ostatecznie jednak zgodził się na rozpoczęcie ponownych działań zaczepnych przez 57 KPanc w dniu 17 grudnia. Na lewe skrzydło zgrupowania uderzeniowego pod chutorem Gienierałowskim wprowadzono przedyslokowaną już niemal w całości, lecz bez kompanii Tygrysów, 17 DPanc. Miała ona zdobyć przyczółek pod chutorem Nowoaksajski i osłonić od zachodu działania korpusu. Główny ciężar natarcia 6 DPanc spoczywać miał nadal na grupie Hünersdorffa wzmocnionej 201 pcz ze składu 23 DPanc. Pułk ten, pod dowództwem podpułkownika Heydebrecka, otrzymał zadanie opanowania jaru Nieklinskiego i wzgórza 146,9., odległego 7 km od Wierchnie-Kumskiego, co powinno umożliwić czołgom 11 pcz wykonanie manewru obejścia chutoru i odcięcia oddziałów radzieckich znajdujących się między Aksajem a Wierchnie-Kumskim. Po zdobyciu chutoru Hünersdorff zamierzał zawrócić na północny wschód, zająć Zagotskot, po czym skierować się wprost na północ, na Gromosławkę, by zdobyć tam przyczółek na rzece Myszkowa — ostatniej „przegrodzie wodnej” na drodze do Stalingradu. Ten starannie opracowany plan załamał się już na początku jego realizacji. Nie przewidziano bowiem ataku radzieckich czołgów na przyczółek 23 DPanc pod stanicą Szestakow, do odparcia którego musiano użyć pułku Heydebrecka. Czołgi Hünersdorffa ruszyły same na Nieklinski. Nie nadążyły za nimi bataliony grenadierów i artyleria. Wspierały je natomiast eskadry Luftwaffe. Wykorzystując lotną pogodę i lokalną przewagę w powietrzu torowały one drogę wozom bojowym, zwalczając radziecką artylerię przeciwpancerną, czołgi i piechotę. Mimo to walki o Wierchnie-Kumski przeciągnęły się do zmroku i trwały cały następny dzień (18 grudnia). 17 DPanc, której z trudem udało się zdobyć przyczółek w Nowoaksajskim, przeprawiała swe wozy na drugi brzeg i odpierała radzieckie kontrataki. Dopiero 19 grudnia obydwie dywizje opanowały sytuację za Aksajem i rozpoczęły działania w kierunku Myszkowej. NAD MYSZKOWĄ Dywizja pułkownika Calikowa dotarła do Wasiljewki rankiem 18 grudnia i bez odpoczynku zaczęła organizować obronę. Dzwoniły łomy i kilofy kruszące zmarznięty kamienisty grunt, zgrzytały łopaty. Dookoła słychać było podniesione głosy ludzi i rżenie koni. Bataliony piechoty i samodzielny dywizjon dział przeciwpancernych zostały przerzucone po moście na drugą stronę rzeki i zaczęły okopywać się przed frontem głównych sił dywizji. Żołnierze przeklinając Niemców i zamarzniętą ziemię spoglądali raz po raz na odblask łuny i wsłuchiwali się w niezbyt odległe odgłosy strzelaniny. — Do roboty, chłopcy! Trzeba kuć, wgryzać się w ziemię! — rozległ się basowy głos dowódcy batalionu, kapitana Kondratca; batalion okopywał się w pobliskim chutorze Kapkinski. — Jak szybko mogą się tu pojawić? — zapytał młody, żywy jak srebro Ormianin, podporucznik Jakopian. — A co, tak wam spieszno do tego spotkania? — spytał Kondratiec. — Jak najszybciej musimy się okopać. A wtedy niech przychodzą! Kiedy wyczerpani do cna żołnierze zaczęli marzyć o krótkim chociaż odpoczynku, pojawiły się kuchnie rozsiewając przyjemny zapach gorącej strawy. Czerwonoarmiści podchodzili do nich plutonami, wykłócali się o dolewkę, brali od szefów kompanii przydział chleba i wódki. W brzasku wschodzącego dnia pułkownik Stacura ze swego punktu obserwacyjnego na wzgórzu 110,4, na północno-wschodnim skraju chutoru Kapkinski, lustrował wyłaniające się z mgły zabudowania dwóch wsi ciągnących się po obydwu stronach rzeki, do której wpadał jakiś dopływ. Nad tym dopływem okopywali się żołnierze 2 batalionu. Na prawo, w Wasiljewce, zajął obronę 13 pp Margiełowa. Rzeka wyglądała stąd jak rów przeciwczołgowy. Doskonale, pomyślał Stacura. Jeśli czołgi przedostaną się tutaj, ugrzęzną. Artylerii mamy dużo, a po lodzie nie przejdą, nie wytrzyma. Tymczasem huki na południu ustały i ciszę przerywały tylko porykiwania ciągników, holujących działa na stanowiska ogniowe, oraz szczęk łopat i kilofów. Teraz za rzeką widać było zarysy Słonego Jaru, a w lewo od niego chutoru Birzowoj, za którym przebiegała linia kolejowa. — Dziwna rzecz — powiedział pułkownik Stacura do swego zastępcy do spraw politycznych, który siedząc na skrzynce z granatami gryzmolił coś w notatniku — od czterdziestego pierwszego roku nie lubię takiej ciszy. — Towarzyszu pułkowniku — rozległ się głos telefonisty. — Wzywają was na punkt obserwacyjny dowódcy dywizji. Punkt obserwacyjny pułkownika Calikowa znajdował się na sąsiednim wzgórzu (109,5).Trwały na nim jeszcze prace inżynieryjne, lecz dość obszerny schron był już prawie gotowy. Obok wejścia, zasłoniętego peleryną, leżały jakieś drzwi i kawałek rury od piecyka. Proszę, nawet piec ze sobą wzięli, pomyślał

pułkownik Stacura. W schronie, wypełnionym duszną wilgocią, przy stole oświetlonym naftową lampą, na deskach położonych na skrzyniach z amunicją siedzieli już dowódcy pozostałych pułków i samodzielnych pododdziałów. Pułkownik Calikow, w narzuconym na ramiona szynelu, tłumaczył coś oficerowi zwiadu, kapitanowi Chudiakowowi. Po chwili kapitan zasalutował i wyszedł, a dowódca dywizji zaczął odprawę. — Proszę wyjąć mapy — polecił, a gdy zebrani sięgnęli po mapniki, wypił resztę herbaty z żołnierskiego kubka i uśmiechając się powiedział: — Możemy zaczynać. Sytuacja nie jest jasna — przeszedł do konkretów. — Oddziały pięćdziesiątej pierwszej armii wciąż walczą w odosobnionych punktach oporu między Myszkową a Aksajem. Na naszym kierunku pozycje przecinające linię kolejową od jaru Sziwskiego do Żutowa 1 i dalej do Pieregruzny utrzymują trzysta druga i sto dwudziesta szósta dywizje piechoty, wspierane przez trzynasty korpus zmechanizowany. O ich sytuacji nic bliższego na razie nie wiemy. Główne walki toczą się teraz pod Wierchnie-Kumskim, gdzie broni się osiemdziesiąta siódma dywizja i czwarty korpus zmechanizowany. Stamtąd nieprzyjaciel może szukać przepraw na Myszkowej w każdym miejscu, również na naszym kierunku. Zgodnie z rozkazem dowódcy korpusu powierzono nam front od Kapkinskiego do Iwanowki. Zanim podejdą pozostałe dywizje, trzynasty pułk — zwrócił się do podpułkownika Margiełowa — zajmie obronę na szerokim froncie od Wasiljewki do Iwanowki i nawiąże współdziałanie z lewoskrzydłowym pułkiem dziewięćdziesiątej ósmej dywizji, która również powinna wyjść na linię rzeki pod Gromosławką. Zadanie jasne, Wasiliju Filipowiczu? — Tak jest, jasne — odpowiedział Margiełow. — Trzynasty pułk — kontynuował Calikow — pozostanie na swoich pozycjach, organizując obronę od wzgórza sto dwadzieścia cztery przez Kapkinski do Wasiljewki, a piąty wydzieli wzmocniony batalion do obrony samej Wasiljewki. Dwudziesty drugi pułk artylerii zajmie stanowiska ogniowe w szykach piechoty, a dwunasty dywizjon przeciwpancerny osłoni drogę Wasiljewka, Birzowoj. Szósta kompania rozpoznawcza organizuje rozpoznanie na Birzowoj aż do linii kolejowej pod Gniłoaksajską. O wynikach rozpoznania będę informował dowódców pułków. Wypoczynek organizować żołnierzom na zmianę. Umacniać przeciwpancerne węzły oporu. Przystąpić do minowania podejść do rzeki. Zapoznać się z tabelami sygnałów. Czy są pytania? — Tak — odezwał się pułkownik Stacura. — Niemieckie czołgi mogą przejść tylko przez most w Wasiljewce. Co z jego zaminowaniem i wysadzeniem? — Dopóki nasze wojska są po tamtej stronie rzeki, nie ma takiej potrzeby — powiedział po namyśle Calikow. Meldunek przesłany wieczorem 18 grudnia przez dowództwo 57 KPanc wyprowadził ostatecznie generała Hotha z równowagi. Już drugi dzień trwało wznowione natarcie i ciągle nie przynosiło większych efektów terenowych i operacyjnych. Wojska radzieckie nadal broniły się w Wierchnie-Kumskim i nadal przeprowadzały kontrataki na skrzydła korpusu. Feldmarszałek Manstein kilkakrotnie w ciągu dnia dawał wskazówki, świadczące o narastającym niezadowoleniu z przebiegu operacji. Po przeczytaniu meldunku generał Hoth polecił, aby połączono go ze stanowiskiem dowodzenia generała Kirchnera przeniesionym do Pimien Czerni. — Generale Kirchner — zaczął rozmowę z dowódcą korpusu — czy zamierza pan dreptać w tym Kumskim aż do świąt? Nie mogę zrozumieć, co wy tam wyprawiacie? Sam pan melduje, że stanicy broni zaledwie jakiś pułk piechoty i kilka czołgów. Dlaczego więc Rauss tak uparcie atakuje ją czołgami Hünersdorffa, podczas gdy grenadierzy Zollenkopfa walczą w otwartym stepie? Czy pana to nie zastanawia? Bo feldmarszałek nie może tego zrozumieć. — Panie generale, nie bierze pan pod uwagę stałego zagrożenia przeprawy pod Zaliwskim ze strony Wodnianskiego — usiłował tłumaczyć się Kirchner. — Zaangażowani zostali tam grenadierzy Unreina i Remlingera, a także siedemnasta dywizja pancerna. To po pierwsze. Po drugie, mamy wciąż do czynienia z silnym nieprzyjacielem, który doskonale wykorzystuje do obrony teren, a więc wzgórza i jary. — Jaki teren, jakie wzgórza, generale Kirchner? Przeszliśmy zwycięsko przez kilka kampanii, pokonując różnorodny teren, a teraz nie możemy zastosować manewru w otwartym stepie? Proszę zrozumieć — perswadował już spokojniej — w gruncie rzeczy tu nie idzie o Wierchnie-Kumski, lecz o oczyszczenie terenu między Aksajem a Myszkową, co stanowi przesłankę dalszego powodzenia operacji. Jeśli tego nie wykonamy w ciągu jutrzejszego dnia, trzeba będzie wycofać cały korpus za Aksaj i rozpocząć nową operację w skorygowanym kierunku. A tego chcielibyśmy uniknąć. — Rozumiem, panie generale — odpowiedział Kirchner. — Nasze rozpoznanie — kontynuował Hoth — nie sygnalizuje większych sił nieprzyjaciela za

Myszkową. Trzeba to wykorzystać. — Tak jest, panie generale. Opracowaliśmy plan działań na dzień jutrzejszy i liczymy, że jego realizacja przyniesie nam ostateczny sukces. Wszystko wskazuje na to, że nieprzyjaciel w wyniku naszych działań „spokorniał”. Jutro nie tylko zdobędziemy Wierchnie-Kumski, ale wyjdziemy na Myszkową. Mam tylko jedną prośbę: niech lotnictwo odpowiednio „obrobi” wskazane przeze mnie punkty terenowe. — Zgoda. Wesprą was dwa korpusy lotnicze, czwarty i ósmy — obiecał Hoth. Po tej rozmowie generał Kirchner podpisał rozkaz bojowy, zgodnie z którym przegrupowano siły 6 DPanc. Do bezpośrednich walk o Wierchnie-Kumski wydzielono grupę grenadierów pancernych Zollenkopfa i Quentina. Czołgi Hünersdorffa miały ubezpieczać ją od wschodu, a 17 DPanc — od zachodu. Pod naciskiem tej ostatniej oraz grupy Unreina już w nocy radzieckie oddziały ewakuowały przyczółek na Aksaju pod Wodnianskim i zaczęły wycofywać się w kierunku Myszkowej. Wczesnym rankiem 19 grudnia na radzieckie pozycje w Wierchnie-Kumskim i na pobliskich wzgórzach posypał się grad bomb z Junkersów i Heinkli. 57 KPanc przystąpił do ostatecznej likwidacji radzieckiego oporu na drodze do Myszkowej. Już czwarty dzień broniły się w Wierchnie-Kumskim 1378 pułk 87 DP oraz 55 samodzielny pułk czołgów 4 KZmech, wspierane przez wzmocniony dywijon 1058 pułku artylerii lekkiej. Obrońców chutoru nie złamały ani zmasowane naloty Junkersów, ani nawały ogniowe niemieckiej artylerii. Każdego dnia odpierali też niezliczone ataki nieprzyjacielskich czołgów. Tym razem jednak po nalocie za wałem ogniowym artylerii ruszyli do ataku grenadierzy pancerni. Który to już atak, usiłował przypomnieć sobie podpułkownik Diasamidze. Był śmiertelnie zmęczony, ale mimo to przed walką zdążył się ogolić i starannie przystrzyc znany w całej dywizji kruczoczarny wąsik. Zdawał sobie sprawę, że być może dzisiaj przyjdzie im stoczyć ostatni bój, gdyż dłużej stopniałymi do batalionu siłami nie uda im się bronić zajmowanej pozycji. Podobnego zdania był zresztą dowódca 55 pcz podpułkownik Asłanow — większość jego czołgów nie nadawała się już do użycia, brakowało amunicji i paliwa. Obaj oni wiedzieli jednak, że każdy dzień wiązania głównych sił nieprzyjaciela pod bronioną Stanicą umożliwia przygotowanie rubieży obronnej na Myszkowej. Dlatego w nocy postanowili zgodnie, że za wszelką cenę dotrwają do wieczora, a wtedy, zależnie od okoliczności, opuszczą stanicę. O decyzji tej podpułkownik Diasamidze powiadomił porucznika Naumowa, dowódcę kompanii broniącej wzgórza 137,2 oddalonego o 3 km na południowy zachód od stanicy (kompania Naumowa osłaniała prawe skrzydło obrony pułku; na lewym skrzydle, na wzgórzu 130,0, walczyła 20 brygada artylerii przeciwpancernej pułkownika Żełamskiego). Po nalocie Junkersów dym zasnuł niebo i zasłonił wschodzące nad stepem słońce. Po huraganowym ostrzale artyleryjskim wszystko pulsowało ciemnym krwawoczerwonym kolorem. Nie widać czołgów, pomyślał podpułkownik Diasamidze, lornetując przedpole obrony ze strychu szkoły. Wszystko zasłania ten przeklęty dym. Nagle, wytężywszy wzrok, dostrzegł sylwetki grenadierów. Biegli pochyleni do ziemi, wlokąc za sobą kaemy i skrzynki z amunicją. Podpułkownik Diasamidze zrozumiał, że dzisiejsza walka będzie miała odmienny od poprzednich charakter. Jej ciężar spadnie na piechotę. A przecież szeregi jego piechurów są mocno przerzedzone. Czy wytrzymają? Bliskie wybuchy pocisków wstrząsnęły budynkiem. Podpułkownik zsunął się po drabinie w dół i biegiem, osłaniany przez kilku fizylierów, dotarł do skrajnych domów na północno-wschodnim krańcu stanicy. Trwała tam już walka wręcz. Żołnierze radzieccy walczyli zaciekle w domach i okopach między domami. Wróg jednak przeważał. Dowódca pułku w lot ocenił sytuację: jeśli Niemcy zdobędą te zabudowania, będą systematycznie wypierali pułk z chutoru. Tylko kontratak może zmienić obraz walki. Ukląkł za węgłem jakiejś chaty i napisał w notesie: „Cały sztab z ochroną biegiem do mnie!” Wydarł kartkę i wręczył ją łącznikowi: „Biegnij”, powiedział. Kontratak plutonu ochrony sztabu nie zdołał poprawić położenia radzieckiej piechoty. Niemcy wdzierali się zresztą do stanicy również z południowego zachodu. Okazało się, że porucznik Naumow i jego żołnierze polegli na wzgórzu 137,2 w nierównej walce z czołgami 17 DPanc. Również 20 brygada artylerii przeciwpancernej, zaatakowana przez czołgi Hünersdorffa, nie zdołała utrzymać swych pozycji na wzgórzu 130,0 i pod osłoną kilku czołgów 4 KZmech rozpoczęła odwrót na wschód, by zająć obronę na wzgórzu 146,9 przy drodze z Szestakowa na Gromosławkę. W tej sytuacji generał Kazarcew wyraził zgodę na wycofanie 1378 pp na Zagotskot i Gromosławkę. Podobny rozkaz od dowódcy 4 KZmech, generała Wolskiego, otrzymał podpułkownik Asłanow. Generał Wolski, dziękując mężnemu pułkowi za bohaterską postawę, poinformował podpułkownika Asłanowa, że poprzedniego dnia cały korpus przemianowany został na 3 KZmech gwardii.

— Towarzyszu kapitanie, dzwonili od Chołobcewa, że pięć minut temu w rejonie mostu pojawiły się jakieś Willysy — zameldował oficer dyżurny sztabu pułku. — Coś tam niespokojnie — dodał. — Dlaczego meldują tak późno? — Szef sztabu, kapitan Lwow, był poirytowany. — Trzeba powiadomić dowódcę. Powinien być w pierwszym batalionie u Jaszczenki. Poszukajcie go, a ja idę do kompanii Chołobcewa. Kiedy kapitan Lwow schodził ze wzgórza w kierunku stanicy, ujrzał między zabudowaniami, niedaleko mostu, trzy Willysy. Na pobliskim stanowisku ogniowym dział przeciwpancernych stało kilku oficerów. Rozpoznał wśród nich dowódcę dywizji, pułkownika Sieriegina, i dowódcę armii. Generał Malinowski był w kożuchu bez dystynkcji. — Towarzyszu generale, melduje się szef sztabu sto sześćdziesiątego szóstego pułku piechoty gwardii, kapitan Lwow. — Gdzie dowódca? — spytał generał Malinowski. — W pierwszym batalionie. Szukają go. — Aha — dowódca armii przyjął do wiadomości tę informację i zwrócił się do Sieriegina: — A więc zwiad jeszcze nie wrócił? Trudno. Coś niecoś wiemy i bez zwiadu. — Nie mam pojęcia, dlaczego dotąd nie wrócili? — tłumaczył się Sieriegin. — Na rozpoznanie poszli najlepsi chłopcy. Musiało się coś stać. Generał Malinowski nie odpowiedział, podszedł do działa przeciwpancernego, usiadł na ogonie łoża i manipulując pokrętłami przyrządów celowniczych sprawdzał pole ostrzału. Następnie wziął lornetkę od szefa rozpoznania dywizji i przez chwilę obserwował drogę wijącą się w stepie za rzeką. Nagle ciszę zamącił narastający w powietrzu metaliczny huk. Co to, czołgi czy samoloty, zastanawiał się kapitan Lwow. W tym samym momencie zameldował się zdyszany dowódca pułku, major Kozin. — Gdzie się podziewaliście? — ofuknął go pułkownik Sieriegin. Uwaga wszystkich skupiła się jednak na nadlatujących samolotach, których ciemne sylwetki widać już było wyraźnie. Kierowały się wprost na Gromosławkę, choć nie wiadomo było, czy nie polecą dalej. — Towarzyszu generale, trzeba jechać na punkt obserwacyjny — stwierdził Sieriegin. — Chyba jeszcze zdążymy? — A może nie będą tu bombardowali? — zastanawiał się generał Łarin. — Będą, Iłłarionie Iwanowiczu. Właśnie tu, przedni skraj — powiedział generał Malinowski. — Niemcy nie lubią ryzykować. Nie nacierają bez lotnictwa. Jedziemy! — Trzymajcie się, majorze. — Łarin wyciągnął dłoń do Kozina. — Za chwilę będzie tu gorąco. A jak wasi żołnierze? Wytrzymają? — Wytrzymają, towarzyszu generale. Większość to marynarze z Oceanu Spokojnego. Twarda wiara — zapewnił Kozin. Narastający huk silników lotniczych zagłuszał rozlegające się zewsząd okrzyki: — Lotnik! Kryj się! Samoloty zaczęły zmieniać szyk, formowały ogromny krąg. Major Kozin wraz z innymi znalazł się w okopie i usiłował policzyć samoloty. Ktoś go jednak uprzedził. — Czterdzieści osiem — usłyszał. Obok porucznik Chołobcew mówił do jakiegoś żołnierza: — Dlaczego drżysz jak liść osiki? Nic ci to nie pomoże... Rozległ się stukot strzelających do samolotów karabinów maszynowych. Otworzyły też ogień trzydziestkisiódemki. Tymczasem od idącego na czele Junkersa oderwały się już bomby. Leciały wprost na okopy, kołysząc w powietrzu swymi polerowanymi cielskami. W ślad za pierwszym zaczął nurkować drugi bombowiec. Ziemia zadrżała. Silny, bliski podmuch buchnął żarem, podrzucając fontanny zmarzniętej ziemi. Na majora Kozina ktoś się zwalił. Przygniótł go do dna okopu, który napełniał się gęstym dymem. Major, wyzwalając się spod ciężaru bezwładnego ciała, spojrzał w górę. Nieba nie było widać. Na czarnym tle porykiwały tylko nurkujące samoloty. Czyżby to koniec, przemknęło mu przez myśl. Lecz zaraz się zreflektował. Jeszcze kilka minut i odlecą. Byle tylko działa ocalały. Bez nich nie poradzimy sobie z czołgami, które pewnie zaraz nadejdą. Chciał nawet wstać i popatrzeć na pobliskie działa, lecz zabrakło mu sił. Czuł ból w piersi i w uszach. Po warkocie samolotów, wychodzących z nurkowania, odgadł, że bombardowanie się kończy. W okopie zaczął się ruch. Żołnierze podnosili się i otrzepywali. Okazało się, że nikt w pobliżu nie został ranny. Tylko wokół fruwała słoma ze strzech rozbitych domów i strzępy desek. Działa, z których zdjęto przezornie kątomierze, ocalały, choć tarcze i lufy nosiły ślady po uderzeniach odłamków. W innych rowach byli ranni i zabici. Wynosili ich teraz koledzy i sanitariusze na noszach i pałatkach. Pozostali żołnierze natychmiast